1. George R.R. Martin - Pieśni lodu i ognia - Gra o tron.pdf

670
GEORGE R. R. MARTIN GRA O TRON (TŁUMACZYŁ: PAWEŁ KRUK) SCAN-DAL

Transcript of 1. George R.R. Martin - Pieśni lodu i ognia - Gra o tron.pdf

  • GEORGE R. R. MARTIN

    GRA O TRON

    (TUMACZY: PAWE KRUK)

    SCAN-DAL

  • dla Melindy

  • PROLOG

    - Powinnimy wraca - nalega Gared, kiedy las zacz pogra si w mroku. - Dzicy

    nie yj.

    - Czyby ba si zmarych? - spyta ser Waymar Royce z cieniem umiechu na ustach.

    Gared nie da si sprowokowa. By mczyzn w sile wieku, skoczy pidziesit lat

    i widzia ju niejedno panitko; wikszo z nich przychodzia i odchodzia. - Zmarli to

    zmarli - powiedzia. - Nic nam do nich.

    - Czy oni rzeczywicie nie yj? - dopytywa si Royce. - Jakie mamy dowody?

    - Will ich widzia - powiedzia Gared. - Jeli on twierdzi, e oni nie yj, to ja mu

    wierz.

    Will domyla si ju wczeniej, e prdzej czy pniej wcign go do swojej ktni.

    Pragn jednak, by nastpio to pniej.

    - Moja matka opowiadaa mi, e zmarli nie maj gosu - wtrci.

    - Moja niaka mwia to samo, Will - odpowiedzia Royce. - Nie wierz w nic, co ci

    opowiadaj przy piersi. Istniej rzeczy, ktrych mona si nauczy nawet od zmarych. - Jego

    gos odbi si echem w pograjcym si w mroku lesie.

    - Przed nami duga droga - zauway Gared. - Osiem dni, moe dziewi, a ju zapada

    noc.

    Ser Waymar zerkn na niego obojtnie.

    - Codziennie zapada mniej wicej o tej samej porze. Gared, czyby ba si ciemnoci?

    Will widzia cignite usta Gareda i byski gniewu w jego oczach schowanych pod

    czarnym kapturem grubego paszcza. Od czterdziestu lat Gared suy w Nocnej Stray i nie

    przywyk, by traktowano go lekcewaco. Ale nie tylko o to chodzio. Will wyczuwa jeszcze

    co pod zranion dum starca. Mona byo to wyczu niemal namacalnie; nerwowe napicie

    graniczce ze strachem.

    Will podziela jego niepokj. Od czterech lat suy na Murze.

    Kiedy po raz pierwszy wysano go na zewntrz, w jednej chwili przypomnia sobie

    wszystkie dawne opowieci, e a go zemdlio. Pniej wydawao mu si to mieszne. Teraz

    mia ju za sob ze sto wypraw i niestraszne mu byo ciemne odludzie. W ten sposb

    poudniowcy nazywali nawiedzany las.

    Tak byo a do dzisiaj, poniewa tego wieczoru byo inaczej. Opadajca na las

    ciemno sprawiaa, e czu dreszcz na caym ciele. Przez dziewi dni jechali na pnoc,

  • potem na pnocny zachd i znowu na pnoc. Oddalali si coraz bardziej od Muru w pogoni

    za band dzikich grabiecw. Kady kolejny dzie stawa si bardziej nieznony od

    poprzedniego. Dzisiejszy okaza si najgorszy ze wszystkich. Licie szeleciy niczym ywe

    stworzenia, poruszane wiejcym z pnocy zimnym wiatrem. Przez cay dzie Will mia

    wraenie, e co ich obserwuje, co zimnego i nieustpliwego, co z pewnoci nie darzyo go

    sympati. Gared podziela jego odczucia. Will pragn, by jak najszybciej popdzili i schronili

    si za bezpiecznym Murem, lecz nie mg tego powiedzie swojemu dowdcy.

    A ju na pewno nie takiemu dowdcy.

    Ser Waymar Royce by najmodszym synem starego rodu posiadajcego zbyt wielu

    przodkw. By przystojnym, osiemnastoletnim mczyzn o szarych oczach i niezwykle

    szczupej sylwetce. Rycerz patrzy z gry ze swojego czarnego rumaka na Willa i Gareda,

    ktrzy jechali na drobniejszych koniach. Ubrany by w czarne skrzane buty, czarne weniane

    spodnie, czarne rkawice z kreciej skry i wspaniay paszcz, ktry stanowia czarna lnica

    kolczuga naoona na warstwy czarnej weny i garbowanej skry. Ser Waymar suy w

    Nocnej Stray od niespena p roku, lecz nie mona byo powiedzie, e nie przygotowa si

    do swojego zajcia. Przynajmniej jeli chodzi o stroje.

    Szczeglnego blasku dodawa mu jego paszcz: czarny jak noc, gruby i mikki niczym

    grzech. - Zao si, e sam ich wszystkich pozabija - mwi wczeniej Gared do swoich

    towarzyszy przy winie. - Pewnie poukrca im gowy nasz dzielny wojownik. - Rozemiali si

    razem z nim.

    Trudno jest przyjmowa rozkazy od czowieka, z ktrego miejesz si za jego plecami,

    pomyla Will, dygocc na grzbiecie swojego konia. Gared pewnie czu to samo.

    - Mormoni powiedzia, e mamy ich wytropi, i tak zrobilimy - odezwa si gono

    Gared. - Nie yj. Nie bd nas wicej niepokoi. Przed nami cika droga. Nie podoba mi si

    ta pogoda. Jeli spadnie nieg, powrotna podr moe potrwa nawet i dwa tygodnie, a nieg

    to najmniejsze zo, jakiego naley oczekiwa. Mj panie, czy widziae kiedy lodow burz?

    Mody rycerz wydawa si nie zwraca na niego uwagi. Wpatrywa si w zmrok z

    min na wp znudzon, na wp roztargnion, dobrze znan jego podwadnym. Will jedzi z

    nim wystarczajco dugo, by nauczy si, e w takiej chwili lepiej mu nie przerywa.

    - Will, opowiedz mi jeszcze raz, co widziae. Dokadnie, niczego nie opuszczaj.

    Przed wstpieniem do Nocnej Stray Will by myliwym. A dokadniej mwic,

    kusownikiem. Wolni Mallistera przyapali go na gorcym uczynku w lesie swojego pana, jak

    ciga skr z koza, tak wic mia do wyboru: przywdzia czarny strj albo straci rk.

    Nikt nie potrafi porusza si po lesie rwnie cicho jak Will, o czym szybko przekonali si

  • jego czarni bracia.

    - Obz znajduje si dwie mile std, tu za wzgrzem, nad strumieniem - powiedzia

    Will. - Podkradem si najbliej, jak tylko mogem. Jest ich omioro, mczyni i kobiety.

    Dzieci nie widziaem. Postawili szaas przy skale. nieg prawie cakiem go przykry, ale ja

    zauwayem. Nie palili ognia, lecz wyranie widziaem palenisko. Nikt si nie poruszy.

    Dugo ich obserwowaem. ywi nie wytrzymaliby tak dugo, nie poruszajc si.

    - Widziae krew?

    - Nie - przyzna Will.

    - A jak bro?

    - Miecze i uki. Jeden z nich mia topr. Wyglda na ciki, z podwjnym ostrzem.

    Okrutna bro. Lea na ziemi, tu przy jego rce.

    - Zwrcie uwag na uoenie cia?

    Will wzruszy ramionami. - Dwoje z nich siedzi pod ska, a pozostali le na ziemi.

    Jak zabici.

    - Albo pogreni we nie - zauway Royce.

    - Zabici - upiera si Will. - Na drzewie, wrd gazi, dostrzegem kobiet. Pewnie

    staa na stray. - Umiechn si sabo. - Pilnowaem si, eby mnie nie zobaczya. Ona take

    si nie poruszaa.

    Nie potrafi opanowa drenia.

    - Masz dreszcze? - spyta Royce.

    - Troch - mrukn Will. - To z zimna, panie.

    Mody rycerz zwrci si w stron siwego rycerza. cite mrozem licie zaszeptay

    dookoa, a rumak Roycea skoczy niespokojnie.

    - Gared, jak mylisz, co ich mogo zabi? - spyta obojtnym gosem ser Waymar.

    Otuli si szczelniej swoim dugim czarnym paszczem.

    - Chd - odpowiedzia Gared zdecydowanym gosem. - Zeszej i poprzedniej zimy,

    kiedy byem jeszcze prawie chopcem, widziaem, jak ludzie zamarzali z zimna. Ludzie

    opowiadaj o zaspach gbokich na czterdzieci stp i o wiejcym z pnocy lodowatym

    wietrze, lecz prawdziwym wrogiem jest chd. Skrada si ciszej ni Will; najpierw trzsiesz

    si, dzwonisz zbami i tupiesz, marzc o grzanym winie i miym ognisku. Potem chd

    przenika ci, wypenia twoje ciao i nie masz ju siy z nim walczy. atwiej jest po prostu

    usi albo pooy si spa. Podobno na kocu nie czujesz blu. Sabniesz i ogarnia ci

    senno; wszystko zamazuje si i czujesz, jakby ton w morzu ciepego mleka. Ogarnia ci

    bogi spokj.

  • - C za wymowno - zauway ser Waymar. - Nie podejrzewaem ci o co takiego.

    - Paniczyku, ja zaznaem podobnego chodu. - Gared cign z gowy kaptur,

    odkrywajc okaleczone miejsca, w ktrych kiedy mia uszy. - Uszy, trzy palce u ng i may

    palec lewej doni. Miaem szczcie. Mj brat zamarz na warcie z umiechem na ustach.

    Ser Waymar wzruszy ramionami. - Powiniene si cieplej ubiera, Gared.

    Gared rzuci modemu rycerzowi gniewne spojrzenie, a blizny wok otworw po

    uszach, ktre obci mu maester Aemon, zaogniy si od gniewu. - Zobaczymy jak ciepo si

    ubierzesz, kiedy przyjdzie zima. - Nasun na gow kaptur i wtuli gow midzy ramiona,

    pograjc si w ponurym milczeniu.

    - Skoro Gared twierdzi, e to zimno - zacz Will.

    - Will, penie warty w zeszym tygodniu?

    - Tak, panie. - Przecie nie byo tygodnia, eby nie wychodzi na kilkanacie

    cholernych wart. Do czego on zmierza?

    - Jaki by wtedy Mur?

    - Wilgotny, kapao - odpowiedzia Will, marszczc czoo. Teraz zrozumia, o co

    chodzi rycerzowi. - Nie mogli zamarzn, skoro Mur by wilgotny. Nie byo jeszcze a tak

    zimno.

    Royce mu przytakn. - Bystry chopak. W zeszym tygodniu mielimy troch

    przymrozkw, troch te popada nieg, ale z pewnoci nie nadeszy jeszcze mrozy, ktre by

    zabiy omioro dorosych ludzi. Ludzi ubranych w skry i futra, majcych schronienie i

    moliwo rozpalenia ogniska. - Rycerz umiecha si pewny siebie. - Will, zaprowad nas

    tam. Chc zobaczy tych nieywych na wasne oczy.

    Teraz ju nie byo rady. Zosta wydany rozkaz, a honor nakazywa go wypeni.

    Will jecha na przedzie; jego kudaty, drobny wierzchowiec stpa ostronie przez

    spltane zarola. Poprzedniej nocy spad niewielki nieg i przykry kamienie, korzenie i

    zagbienia czyhajce na nieostronych jedcw. Za nim poda ser Waymar Royce na

    swoim ogromnym czarnym rumaku, ktry prycha niecierpliwie. Nie by to najlepszy ko na

    pocig, tylko kto powie o tym panitku. Za nim jecha Gared. Stary rycerz mrucza do siebie

    pod nosem w czasie jazdy.

    Zapada coraz wikszy zmrok. Bezchmurne niebo przybrao kolor ciemnej purpury,

    barw dawnego siniaka, a potem sczerniao. Ukazay si pierwsze gwiazdy, pksiyc.

    rda wiata, ktre ucieszyy Willa.

    - Moemy jecha szybciej - powiedzia Royce, kiedy ujrzeli ca tarcz ksiyca.

    - Nie na tym koniu - odpar Will. Strach sprawia, e stawa si zuchway. - Moe

  • pojedziesz przodem, mj panie.

    Ser Waymar Royce nie raczy odpowiedzie. Gdzie w gbi lasu rozlego si wycie

    wilka. Will zatrzyma konia pod wykrzywionym starym grabem i zsiad z niego.

    - Dlaczego si zatrzymujesz? - spyta ser Waymar.

    - Lepiej bdzie, jeli dalej pjdziemy pieszo. To ju za tamtym wzgrzem.

    Royce siedzia przez chwil nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w dal. Zimny wiatr

    zaszepta w koronach drzew. Jego obszerny czarny paszcz poruszy si, jakby oy na

    moment.

    - Co mi si tutaj nie podoba - mrukn Gared. Mody rycerz posa mu szyderczy

    umiech. - Niby co?

    - Nie czujesz? - spyta Gared. - Posuchaj ciemnoci.

    Will domyla si, o co chodzi Garedowi. W cigu czterech lat suby w Nocnej Stray

    nie ba si tak bardzo ani razu. Co to byo?

    - Wiatr. Szeleszczce licie. Wilk. Gared, czego boisz si najbardziej? - Nie

    doczekawszy si odpowiedzi, Royce zsun si zgrabnie z sioda. Przywiza mocno

    wierzchowca do gazi zwieszajcego si konaru z dala od pozostaych koni i wycign z

    pochwy swj dugi miecz. Na jego rkojeci zalniy klejnoty, a promienie ksiycowego

    blasku zelizny si po jego ostrzu. Wspaniay miecz, wykuty w zamkowej kuni, nowy,

    sdzc z wygldu. Will podejrzewa, e jeszcze nigdy nikt nie zamachn si nim w porywie

    gniewu.

    - Drzewa rosn tutaj bardzo gsto - ostrzeg go Will. - Twj miecz, panie, moe si

    zaplta. Lepszy bdzie n.

    - Jeli bd potrzebowa rady, zwrc si do ciebie - odpowiedzia mody lord. -

    Gared, zosta tutaj i pilnuj koni.

    Gared zsiadajc z konia, rzek: - Zajm si ogniskiem.

    - Jaki z ciebie stary gupiec! Jeli w lesie czaj si wrogowie, to ogie jest ostatni

    rzecz, jakiej nam trzeba.

    - Istniej wrogowie, ktrych mona odpdzi ogniem - powiedzia Gared. -

    Niedwiedzie, wilki i inne istoty.

    - adnego ognia. - Ser Waymar zacisn usta.

    Kaptur skrywa twarz Gareda, lecz mimo to Will dostrzeg bysk w jego oczach, kiedy

    spojrza na starego rycerza. Przez moment obawia si, e starzec signie po bro. By to

    krtki, brzydki miecz z rkojeci zniszczon od potu i ostrzem wyszczerbionym od licznych

    walk, lecz Will nie mia wtpliwoci, co by si stao z panitkiem, gdyby Gared wycign go

  • z pochwy.

    - adnego ognia - mrukn Gared, wbijajc wzrok w ziemi. Royce przyj to za

    wystarczajcy dowd ulegoci i odwrci si do Willa. - Prowad.

    Ruszyli przez zarola, a potem w gr zbocza, a dotarli na jego grzbiet, skd

    wczeniej Will obserwowa obcych, ukryty pod drzewem straniczym. Ziemia pod cienk

    warstw niegu bya wilgotna i liska, pena zdradliwych korzeni i kamieni. Will wspina si

    bezszelestnie. Za to z tyu dochodzio ciche pobrzkiwanie kolczugi modego lorda, szelest

    lici i ciszone przeklestwa, kiedy gazie czepiay si jego miecza i paszcza.

    Bez trudu odnalaz ogromne drzewo, ktrego gazie zwieszay si prawie do samej

    ziemi. Will podczoga si na brzuchu po niegu i bocie i spojrza na pust polan.

    Serce w jego piersi zamaro. Przez moment nie mia odwagi oddycha. Blask ksiyca

    ukazywa wyranie ca scen: popi w palenisku, przykryty niegiem szaas, ogromny gaz i

    may, na wp zamarznity strumie. Nic si nie zmienio.

    Znikny tylko ciaa. Wszystkie.

    - Bogowie! - Usysza za sob. Miecz przeci ga, kiedy ser Waymar Royce dotar

    na grzbiet wzgrza. Stan obok drzewa; z mieczem w doni i paszczem powiewajcym na

    wietrze tworzy niezwykle malownicz posta, doskonale widoczn na tle rozgwiedonego

    nieba.

    - Na d! - sykn Will. - Co tu jest nie tak.

    Royce nawet nie drgn. Spojrzawszy na pust polank, rozemia si. - Will, zdaje

    si, e twoi zmarli zwinli obz.

    Will chcia mu odpowiedzie, ale nie mg wydoby z siebie gosu, nie potrafi

    znale odpowiednich sw. To niemoliwe. Przesuwa wzrokiem po opuszczonym

    obozowisku i zatrzyma go na toporze. Ogromny berdysz o podwjnym ostrzu lea dokadnie

    w tym samym miejscu, w ktrym go widzia wczeniej. Bardzo cenna bro

    - Wstawaj, Will - rozkaza ser Waymar. - Tam nikogo nie ma. - Przesta si chowa

    po krzakach.

    Will wykona rozkaz niechtnie.

    Ser Waymar obrzuci go spojrzeniem penym dezaprobaty. - Nie mam zamiaru wraca

    do Czarnego Zamku z mojej pierwszej wyprawy jako pokonany. Znajdziemy tych ludzi. -

    Rozejrza si dookoa. - Na drzewo. Szybko. Szukaj ognia.

    Will odwrci si bez sowa. Nie byo sensu si sprzeciwia. Wiatr wia coraz mocniej.

    Czu jego przenikliwe zimno. Podszed do ogromnego, szarozielonego drzewa i zacz si na

    nie wspina. Niebawem rce mia lepkie od ywicy. Znikn wrd igie. Strach wypenia mu

  • odek, niczym niestrawiony posiek. Szeptem odmwi modlitw do bezimiennych bogw

    lasu i wysun z pochwy swj sztylet. Wspina si, trzymajc go w zbach. Smak zimnego

    elaza w ustach doda mu troch otuchy.

    Nagle z dou dobiego woanie modego rycerza. - Kto tam? - Jego gos zabrzmia

    niepewnie. Will zamar w bezruchu, nasuchujc i wytajc wzrok.

    Las odpowiedzia szelestem lici, szumem lodowatej wody strumienia, pohukiwaniem

    sowy.

    Inni nie wydali najmniejszego dwiku.

    Ktem oka Will dostrzeg jaki ruch. Blade postacie przemykajce przez las. Odwrci

    gow i zdy zauway w ciemnoci biay cie. Tylko przez krtk chwil. Gazie drzew

    poruszyy si agodnie, drapic si nawzajem drewnianymi palcami. Will otworzy usta, by

    ostrzec modego rycerza, lecz sowa jakby zamary w jego gardle. Moe si myli. Moe to

    by tylko ptak, odbicie na niegu, gra ksiycowego wiata? Nie by pewien, co widzia.

    - Will, gdzie jeste? - zawoa ser Waymar. - Widzisz co?

    - Obraca si powoli, zaniepokojony, z mieczem w doni. Pewnie ju ich wyczu,

    podobnie jak Will. Nikogo jednak nie byo wida. - Odpowiedz mi! Dlaczego zrobio si tak

    zimno!

    Rzeczywicie ogarn ich straszny chd. Will przycisn twarz do pnia, drc. Czu na

    policzku lepk i sodk ywic.

    Z ciemnoci lasu wyoni si cie. Stan naprzeciwko Roycea. Wysoki, chudy i

    twardy jak stare koci, o skrze biaej jak mleko. Kiedy si porusza, wydawao si, e jego

    zbroja zmienia kolor; w jednej chwili bya biaa jak nieg, w nastpnej ciemna jak cie,

    upstrzona ctkami szarozielonej barwy drzew, ktre migotay nieustannie niczym wiato

    ksiyca na wodzie.

    Will usysza, jak ser Waymar Royce wypuszcza z sykiem powietrze. - Nie zbliaj si

    - rzuci ostrzegawczo mody rycerz. Jego gos zaama si, jak gos chopca. Odrzuci do tyu

    swj czarny paszcz, by uwolni rami, i uj miecz w obie donie. Wiatr zamar. Panowao

    przenikliwe zimno.

    Inny zrobi krok do przodu bezszelestnie. Will dostrzeg w jego rku miecz, jakiego

    jeszcze nigdy nie widzia. Z pewnoci nie zosta wykuty ze stali znanej czowiekowi. Jego

    prawie przezroczyste ostrze oywao w blasku ksiyca; ogldany z boku, krystaliczny miecz

    pozostawa prawie niewidoczny. Wok jego krawdzi igrao niebieskawe migotanie, upiorny

    blask. Will wyczuwa, e miecz jest ostrzejszy od brzytwy.

    Ser Waymar stan dzielnie do walki. - A zatem zatacz ze mn. - Unis bro nad

  • gow. Jego donie dray, moe pod ciarem ora, a moe z zimna. W tej chwili Will

    pomyla, e mody rycerz nie jest ju chopcem, lecz mczyzn, jednym z Nocnej Stray.

    Inny zatrzyma si. Will zobaczy jego oczy: niebieskie, lecz niebieskie tak gbi,

    jakiej nie znajdzie si w oczach ludzkiej istoty. Ich bkit pon niczym ld. Oczy Innego

    spoczy na uniesionym w gr drcym mieczu, obserwoway lizgajce si po nim zimne

    wiato ksiyca. W Will wstpia otucha, lecz tylko na krtk chwil.

    Wynurzali si z ciemnoci bezszelestnie. Najpierw dwch, potem trzech czterech

    piciu By moe ser Waymar poczu towarzyszcy im chd, lecz nie widzia ich, nie

    sysza. Will powinien ostrzec go.. To byo jego obowizkiem. I jego wyrokiem, gdyby go

    speni. Zadra i przywar mocniej do drzewa.

    Blady miecz przeci powietrze.

    Stalowe ostrze ser Waymara wyszo mu naprzeciw. Spotkay si, lecz nie rozleg si

    dwik uderzenia metalu o metal; jedynie ledwie syszalny, wysoki odgos podobny do

    przepenionego blem krzyku zwierzcia. Royce odparowa cios, potem nastpny i odskoczy

    w ty. Kolejne cicia i znowu musia si wycofa. Postacie z tyu stay nieruchomo i

    przyglday si, pozbawione twarzy, milczce, a ich migocce zbroje sprawiay, e

    pozostaway prawie niewidoczne. Czekay.

    Pojedynek toczy si nieprzerwanie i miecze nacieray na siebie co chwil, Will za

    mia ochot zatka uszy za kadym razem, kiedy rozlega si dziwny, zawodzcy zgrzyt.

    Teraz ser Waymar dysza ciko, wyczerpany, a pot z jego czoa parowa w blasku ksiyca.

    Ostrze jego miecza pokrywa szron. Inny taczy ze swoim jasnoniebieskim promieniem.

    Wreszcie Royce zasoni si o sekund za pno. Blade ostrze przedaro si przez

    kolczug pod jego ramieniem. Mody lord krzykn z blu. Spomidzy piercieni kolczugi

    wypyna krew. Parowaa w zimnym powietrzu, a jej czerwone krople wydaway si

    czerwone jak ogie, kiedy dotykay niegu. Ser Waymar potar doni swj bok. Rkawica z

    kreciej skry ociekaa krwi.

    Inny powiedzia co w obcym jzyku, nie znanym Willowi. Jego gos zabrzmia jak

    trzask lodu na jeziorze; niewtpliwie powiedzia co drwicego.

    Ser Waymar poczu przypyw wciekoci. - Za Roberta! - zawoa i skoczy do

    przodu; unisszy pokryty szronem miecz, zada cios z boku. Inny zasoni si niedbaym

    ruchem.

    Kiedy oba miecze spotkay si, stalowe ostrze pko.

    Nocn cisz rozdar przeraliwy krzyk spotgowany echem, a dugi miecz rozsypa si

    na setki kawakw, ktre leciay niczym deszcz igie. Krzyczc okropnie, Royce opad na

  • kolana i zakry oczy. Krew tryskaa spomidzy jego palcw.

    Przygldajcy si podeszli bliej, jakby na dany znak. W miertelnej ciszy miecze

    wznosiy si i opaday. Zimna rze. Blade ostrza przechodziy przez kolczug, jakby to by

    jedwab. Will zamkn oczy. Z dou dochodziy gosy i miech ostry jak sople lodu.

    Kiedy po dugim czasie odway si wreszcie otworzy oczy, na polanie, nie byo

    nikogo.

    Wci siedzia na drzewie, bojc si oddycha, a ksiyc przemyka powoli po

    czarnym niebie. Wreszcie, zdrtwiay, zszed na ziemi.

    Ciao Roycea leao na niegu, twarz do ziemi, z jednym ramieniem odrzuconym w

    bok. Na jego grubym, czarnym paszczu widniay liczne przecicia. Kiedy tak lea, wida

    byo wyranie, jaki by mody. Zaledwie chopiec.

    Nieopodal znalaz to, co zostao z miecza: kawaek metalu rozerwany i skrcony

    niczym drzewo uderzone piorunem. Przyklkn, rozgldajc si ostronie, i podnis metal.

    To bdzie jego dowd. Gared wszystko zrozumie, a jeli nie on, to ten stary niedwied,

    Mormont, maester Aemon. Czy Gared czeka jeszcze przy koniach? Musi si spieszy.

    Podnis si. Nad nim sta ser Waymar Royce.

    Z jego wspaniaej szaty pozostay strzpy, tak samo jak z twarzy. Odamek z miecza

    przebi mu lewe oko. Prawe pozostao otwarte. Jego renica pona niebieskim blaskiem.

    Oko patrzyo. Will wypuci z doni okruch metalu. Zamkn oczy i zacz si modli. Dugie,

    zgrabne palce musny jego policzek i zacisny si na jego gardle. Schowane byy w

    rkawicach z delikatnej kreciej skrki, lepkiej od krwi, lecz przeraliwie zimnej.

  • BRAN

    Ranek by pogodny, lecz zimny, co zwiastowao koniec lata. Wyruszyli o wicie, by

    zobaczy egzekucj. Bran, ogromnie podniecony, by jednym z dwudziestu, ktrzy jechali. Po

    raz pierwszy uznano, e jest ju na tyle dorosy, by pojecha z panem ojcem i brami i

    zobaczy, jak wymierza si sprawiedliwo. By to sidmy rok ycia Brana, a dziewity rok

    lata.

    Mczyzn wyprowadzono ju wczeniej przed ogrodzenie niewielkiego grodu wrd

    wzgrz. Robb sdzi, e jest to dziki, zaprzysiony Manceowi Rayderowi, Krlowi-poza-

    Murem. Na sam myl o tym Bran poczu gsi skrk. Przypomnia sobie opowieci Starej

    Niani. Od niej dowiedzia si, e dzicy s okrutnymi ludmi, kradn, morduj i handluj

    ludmi. Zadawali si z olbrzymami i wampirami, noc porywali dziewczynki i pili krew z

    wypolerowanych rogw. A ich kobiety w czasie Dugiej Nocy sypiay z Innymi i rodziy na

    wp ludzkie istoty.

    Mczyzna, ktrego ujrzeli, przywizany mocno do muru w oczekiwaniu na

    egzekucj, okaza si jednak stary i wychudzony, niewiele wyszy od Robba. Straci na

    mrozie uszy i palec, a ubrany by na czarno, podobnie jak bracia z Nocnej Stray, tyle tylko,

    e jego odzienie byo brudne i postrzpione.

    Para z ludzkich i koskich oddechw mieszaa si w zimnym powietrzu poranka,

    kiedy pan ojciec rozkaza odwiza mczyzn i przywlec przed ich oblicza. Robb i Jon

    siedzieli nieruchomo na grzbietach swoich koni ustawionych po obu stronach kuca Brana,

    ktry stara si, by wyglda na wicej ni siedem lat, i udawa, e taki widok nie jest mu

    obcy. Delikatny powiew wiatru poruszy bram grodu. Nad ich gowami zatrzepota

    proporzec rodu Starkw z Winterfell: szary wilkor pdzcy przez nienobiae pole.

    Ojciec Brana siedzia nieruchomo na koniu, a jego dugie brzowe wosy powieway

    na wietrze. Mia trzydzieci dwa lata, lecz postarzaa go krtko przystrzyona broda

    przetykana siwizn. Tego dnia w jego oczach czaio si ponure spojrzenie, a on sam ani

    troch nie przypomina czowieka, ktry opowiada wieczorem przy ogniu o czasach

    bohaterw i dzieciach lasu. Jakby zdj mask ojca, pomyla Bran, i zaoy mask lorda

    Starka z Winterfell.

    W chodzie poranka zadawano pytania i paday odpowiedzi, lecz pniej Bran

    niewiele pamita z tego, co zostao powiedziane. Wreszcie pan ojciec wyda rozkaz i dwaj

    stranicy przycignli obdartego mczyzn do pnia grabu na rodku placu. Pooyli mu

  • gow na twardym, czarnym pieku. Lord Eddard Stark zsiad z konia, a jego podopieczny,

    Theon Greyjoy, przynis jego miecz, Ld. Ostrze mia szerokie jak do mczyzny, a

    dugoci przewysza nawet wzrost Robba. Wykute z valyriaskiej stali za pomoc magii,

    byo ciemne jak dym i bez jakiejkolwiek szczerby.

    Ojciec zdj rkawiczki i poda je Joryemu Casselowi, kapitanowi gwardii

    przybocznej. Uj Ld w obie rce i przemwi:

    - W imieniu Roberta z Domu Baratheonw, Pierwszego z Rodu, Krla Andalw,

    Rhoynarw oraz Pierwszych Ludzi, wyrokiem Eddarda z Rodu Starkw, Lorda Winterfell i

    Namiestnika Pnocy skazuj ci na mier. - Po tych sowach unis miecz wysoko nad

    gow.

    Jon Snow, brat bkart Brana, przysun si do niego.

    - Trzymaj mocno kuca - szepn. - I nie odwracaj si. Ojciec zauway, jeli si

    odwrcisz.

    Bran trzyma mocno kuca i nie odwrci si.

    Ojciec pozbawi gowy skazaca jednym pewnym ciciem. Krew trysna na nieg,

    czerwona jak letnie wino. Jeden z koni stan dba i trzeba byo go mocno trzyma, by si nie

    sposzy. Bran nie mg oderwa oczu od krwi. Patrzy, jak nieg wok pnia pije j

    apczywie, zmieniajc barw.

    Odcita gowa odbia si od korzenia i zatrzymaa dopiero tu przy nogach Greyjoya.

    Theon by chudym, ciemnowosym modziecem w wieku dziewitnastu lat, ktrego

    wszystko mieszyo. Teraz take rozemia si i kopn gow.

    - Bazen - mrukn Jon na tyle cicho, by nie usysza tego Greyjoy. Pooy do na

    ramieniu Brana, a ten spojrza na przyrodniego brata. - Dobrze si spisae - przemwi Jon z

    powag. Jon mia czternacie lat i ju nie raz patrzy, jak wymierzano sprawiedliwo.

    Kiedy wyruszyli w dug powrotne drog do Winterfell, jakby si ochodzio, chocia

    usta wiatr, a soce stao wyej na niebie. Bran i jego bracia jechali daleko z przodu przed

    ca grup; jego kuc z trudem nada za komi.

    - Dezerter umar dzielnie - powiedzia Robb. By rosym modziecem, ktry z

    kadym dniem stawa si wikszy. Z karnacji podobny do matki: jasna cera, rudawobrzowe

    wosy i niebieskie oczy Tullych z Riverrun. - Przynajmniej nie okaza si tchrzem.

    - Nie - powiedzia cicho Jon Snow. - To nie bya odwaga. On by miertelnie

    przeraony. Widziaem to w jego oczach. - Oczy Jona byy szare, prawie czarne, lecz byy to

    oczy, przed ktrymi nic si nie ukryo. Jon mia tyle lat, co Robb. Wcale nie byli do siebie

    podobni. Jon by smuky i ciemnowosy, Robb muskularny i jasnowosy; Jon zwinny i peen

  • gracji, jego przyrodni brat za silny i szybki.

    Robb nie wydawa si zdziwiony. - Niech Inni wydrapi mu oczy - zakl. - Umar

    dzielnie. cigamy si do mostu?

    - Zgoda - powiedzia Jon i cisn pitami boki konia. Robb zakl i popdzi za nim

    galopem, pokrzykiwa i mia si gono, tymczasem Jon jecha w milczeniu, skupiony. Ich

    konie wyrzucay w gr kopytami tumany nienego pyu.

    Bran nie prbowa ich goni. Jego kuc nie mia szans z komi. Jecha wolno, nie

    przestajc myle o oczach skazanego mczyzny, ktre przedtem zobaczy. Niebawem

    miech Robba umilk i las znowu pogry si w ciszy.

    Zamylony, nie usysza, kiedy ojciec i jego wita go dogonili. - Dobrze si czujesz,

    Bran? - spyta ojciec, ktry nieoczekiwanie znalaz si u jego boku.

    - Tak, ojcze - odpowiedzia. Spojrza w gr. Jego pan ojciec, owinity w futra i skry,

    patrzy na niego ze swojego ogromnego rumaka niczym olbrzym. - Robb twierdzi, e tamten

    czowiek umar dzielnie, ale Jon twierdzi, e si ba.

    - A co ty mylisz? - spyta ojciec.

    Bran zastanowi si. - Czy mona okaza dzielno, bojc si jednoczenie?

    - Tylko wtedy mona by naprawd dzielnym - odpowiedzia ojciec. - Czy rozumiesz,

    dlaczego to zrobiem?

    - To by dziki - powiedzia Bran. - A dzicy porywaj kobiety i sprzedaj je Innym.

    Jego pan ojciec umiechn si. - Znowu suchae opowieci Starej Niani. W

    rzeczywistoci ten czowiek zama przysig, zdezerterowa z Nocnej Stray. Tacy s

    najbardziej niebezpieczni. Dezerter dobrze wie, e zginie, jeli zostanie zapany, dlatego eby

    si ratowa, nie cofnie si przed adn zbrodni, nawet najpodlejsz. Ale mnie nie o to

    chodzio. Nie pytaem ci, dlaczego on zgin, lecz dlaczego ja musz robi to osobicie.

    Bran nie potrafi odpowiedzie na to pytanie. - Krl Robert ma kata - odpowiedzia

    niepewnie.

    - Tak - przyzna ojciec. - Podobnie jak jego poprzednicy, Targaryenowie. Lecz my

    postpujemy wedug starszych zwyczajw. W yach Starkw wci pynie krew Pierwszych

    Ludzi. Wierzymy, e ten, kto wydaje wyrok, sam powinien go wykona. Jeli chcesz odebra

    komu ycie, powiniene spojrze mu w oczy i wysucha jego ostatnich sw. Jeste mu to

    winien. Kiedy nie masz odwagi tego uczyni, skd moesz wiedzie, e ten czowiek

    zasuguje na mier?

    - Ktrego dnia ty, Bran, zostaniesz chorym Robba, bdziesz zasiada we wasnej

    twierdzy i sam wymierza sprawiedliwo. Gdy nadejdzie ta chwila, musisz pamita, eby

  • nie staa si ona dla ciebie przyjemn, lecz te nie wolno ci odwraca wzroku. Wadca, ktry

    chowa si za patnym katem, szybko zapomina, czym jest mier.

    W tym momencie na grzbiecie wzgrza pojawi si Jon. Machajc rk, krzycza: -

    Ojcze, Bran, chodcie szybko, zobaczcie, co znalaz Robb! - W nastpnej chwili ju znikn

    za wzgrzem.

    Podjecha do nich Jory. - Jakie kopoty, panie?

    - Bez wtpienia - odpar pan ojciec. - Zobaczmy, co tam znowu nabroili moi synowie.

    Ruszy kusem, a Jory, Bran i pozostali pojechali za nim.

    Znaleli Robba na pnocnym brzegu rzeki. Jon siedzia jeszcze na koniu obok niego.

    W kocu lata spady obfite niegi, dlatego Robb sta w zaspie po kolana z odrzuconym

    kapturem, tak e soce odbijao si od jego jasnych wosw. Trzyma co na rkach. Obaj

    rozmawiali podnieconymi i ciszonymi gosami.

    Jedcy zbliali si do nich ostronie przez zaspy, starajc si wybiera rwn drog

    na niepewnym gruncie. Pierwsi dojechali do nich Jory Cassel i Theon Greyjoy. Greyjoy

    jecha, miejc si i artujc. Bran usysza, jak tamten wypuszcza z sykiem powietrze.

    - Bogowie! - zawoa, prbujc utrzyma rwnowag na koniu, kiedy sign po

    miecz.

    Jory trzyma ju swj w doni.

    - Robb, odsu si od tego! - zawoa, a jego ko stan dba.

    Modzieniec umiechn si tylko i spojrza sponad tego, co trzyma na rkach. - Ona

    ju nic ci nie zrobi, Jory - powiedzia. - Zdecha.

    Bran czu rozpierajc go ciekawo. Chtnie pognaby do przodu na swoim kucu,

    lecz ojciec kaza im zsi z koni jeszcze przy mocie i dalej pj pieszo. Bran zeskoczy na

    ziemi i pogna do przodu. Teraz take Jon, Jory i Theon zdyli ju zsi z koni.

    - Na siedem piekie, co to jest? - odezwa si Greyjoy.

    - Wilk - powiedzia Robb.

    - Odmieniec - odpowiedzia Greyjoy. - Popatrz, jaki jest duy. - Bran czu, jak mocno

    bije mu serce, kiedy przebrn przez zasp sigajc mu do pasa i stan u boku brata.

    Ujrza ogromn, ciemn posta, martw i na wp zagrzeban w zakrwawionym

    niegu. W szarej, kudatej sierci lni ld, a nad zdechym zwierzciem unosi si saby odr

    zepsucia. Bran dostrzeg robaki pezajce po oczach i poke zby w pysku. Najwiksze

    jednak wraenie zrobiy na nim rozmiary zwierzcia. Wilk by wikszy od jego kuca,

    dwukrotnie wikszy od najwikszego ogara z psiarni jego ojca.

    - To nie jest odmieniec - powiedzia Jon spokojnie. - To jest wilkor. One s wiksze

  • od wilkw.

    - Nie widywano ich od dwustu lat na poudnie od Muru - wtrci Theon Greyjoy.

    - Teraz jednak widz - odpar Jon.

    Bran oderwa wzrok od potwora i wtedy dokadniej przyjrza si temu, co Robb

    trzyma na rkach. Wyda okrzyk radoci i podszed bliej. Szczeni przypominao kulk z

    szaroczarnego futra. Oczy miao jeszcze zamknite. Popiskujc smutno, macao pyskiem

    lepo po piersi Robba w poszukiwaniu mleka. Bran niepewnie wycign rk. - miao -

    zachci go Robb. - Moesz go dotkn.

    Bran pogaska szybko szczeni i odwrci si do Jona, ktry powiedzia: - Trzymaj. -

    Jego przyrodni brat poda mu drugie szczeni. - Jest ich pi. - Bran usiad na ziemi i przytuli

    wilczka do twarzy. Poczu mikko i ciepo jego sierci.

    - Wilkory w krlestwie po tylu latach - mrukn Hullen, koniuszy. - To mi si nie

    podoba.

    - To znak - powiedzia Jory.

    Ich ojciec zachmurzy si. - Jory, to tylko zdeche zwierz - powiedzia, cho sam

    wydawa si zatroskany. Kiedy obchodzi wilka, nieg zaskrzypia pod jego butami. - Czy

    wiadomo, co j zabio?

    - Ma co wbite w gardo - odezwa si Robb, dumny, e potrafi odpowiedzie, zanim

    jeszcze spyta go ojciec. - Tam, pod sam szczk.

    Ojciec przyklkn i wsun do pod eb zwierzcia. Potem szarpn i podnis rk

    wysoko, tak by wszyscy zobaczyli. Trzyma w niej kawaek rogu, oderwan rosoch umazan

    krwi.

    Stojcy dookoa zamilkli. Patrzyli na rogi z niepokojem i aden nie mia si odezwa.

    Nawet Bran wyczuwa ich strach, cho nie rozumia, czego si boj.

    Ojciec odrzuci rg i wytar donie o nieg.

    - Dziwi mnie, e przeya na tyle dugo, eby si oszczeni - powiedzia. Jego sowa

    przerway krg milczenia.

    - Moe nie przeya - powiedzia Jory. - Syszaem moe wilczyca zdecha, zanim

    urodziy si szczenita.

    - Zrodzone z martwych - wtrci kto. - Jeszcze gorzej.

    - Niewane - powiedzia Hullen. - One te niedugo zdechn. Okrzyk rozpaczy zamar

    w gardle Brana.

    - Im szybciej, tym lepiej - wtrci Theon Greyjoy, wycigajc miecz. - Bran, dawaj

    tutaj t besti.

  • Szczeni przytulio si do niego, jakby rozumiao ludzkie sowa. - Nie! - zawoa

    gwatownie Bran. - On jest mj!

    - Od miecz, Greyjoy - powiedzia Robb. Przez moment wydawao si, e

    przemawia jego ojciec, lord, ktrym kiedy mia zosta. - Zatrzymamy te szczeniaki.

    - Chopcze, nie moesz tego zrobi - powiedzia Harwin, syn Hullena.

    - Okaemy serce, zabijajc je - doda Hullen.

    Bran spojrza na ojca pana, spodziewajc si pomocy, lecz napotka tylko jego

    nachmurzone oblicze. - Synu, Hullen ma racj. Lepiej zada im szybk mier, ni pozwoli,

    by zdychay powoli z zimna i godu.

    - Nie! - Odwrci gow, czujc napywajce do oczu zy. Nie chcia paka w

    obecnoci ojca.

    Robb take nie chcia ustpi. - W zeszym tygodniu oszczenia si ruda suka ser

    Rodrika - powiedzia. - Przeyy tylko dwa szczeniaki, wic bdzie miaa do mleka.

    - Rozerwie je na strzpy, gdy tylko sprbuj si przystawi.

    - Lordzie Stark - odezwa si Jon. Ten oficjalny ton wywoa zdziwienie. Bran

    wpatrywa si w niego peen nadziei. - Znalelimy pi szczeniakw - zwrci si do ojca. -

    Trzy samce i dwie samice.

    - I co z tego, Jonie?

    - Ty masz picioro dzieci z prawego oa. Trzech synw i dwie crki. Ta wilczyca jest

    jakby symbolem twojego Rodu. Przeznaczeniem tych szczenit jest zosta z twoimi dziemi,

    panie.

    Bran zauway zmian na twarzy ojca, dostrzeg te spojrzenia, jakie wymienili

    midzy sob stojcy dookoa mczyni. Poczu ogromn mio do Jona. Pomimo swoich

    siedmiu lat dobrze zrozumia, czego dokona jego brat. Liczba zwierzt i ludzi zgadzaa si

    tylko dlatego, e Jon nie wymieni samego siebie. Wspomnia o dziewczynkach, nawet o

    niemowlciu, Rickonie, lecz nie wymieni bkarta noszcego nazwisko Snow, nazwisko

    zwyczajowo nadawane ludziom na pnocy, ktrzy mieli pecha urodzi si bezimiennie.

    Ojciec szybko zrozumia. - A zatem, Jonie, nie chcesz szczenicia dla siebie? - spyta

    agodnie.

    - Wilkor widnieje na sztandarze Domu Starkw - zauway Jon. - Ja nie nosz ich

    nazwiska, ojcze.

    Ojciec pan przyglda mu si uwanie. Robb natychmiast wykorzysta chwil

    milczenia.

    - Ojcze, sam si zajm szczeniakiem - powiedzia. - Namocz rcznik ciepym

  • mlekiem i dam mu do ssania.

    - Ja te! - krzykn Bran.

    Lord dugo mierzy uwanym spojrzeniem swoich synw. - atwo powiedzie, ale

    trudniej zrobi. Nie pozwol, ebycie zawracali gow subie. Jeli chcecie zatrzyma

    szczeniaki, sami musicie je karmi. Jasne?

    Bran przytakn mu gorliwie. Szczeniak poruszy si i poliza jego policzek ciepym

    jzykiem.

    - Sami je te wytresujecie - doda ojciec. - Wy i nikt inny. Obiecuj, e nikt z psiarni

    nie dotknie nawet palcem tych potworw. Niech was bogowie maj w opiece, jeli

    zaniedbacie swoje zwierzta, odniesiecie si do nich brutalnie albo le je wytresujecie. To nie

    s jakie tam kundle, ktre bd ebra o jedzenie i uciekn przed kopniakiem. Wilkor urwie

    ci rk z tak sam atwoci, z jak pies rozrywa szczura. Czy wci chcecie je zatrzyma?

    - Tak, ojcze - powiedzia Bran.

    - Tak - powtrzy jak echo Robb.

    - Szczeniaki mog zdechn bez wzgldu na to, jak bardzo bdziecie si starali.

    - Nie zdechn - zapewni go Robb. - Nie pozwolimy im zdechn.

    - A zatem zatrzymaj je, Jory. Desmond zabierz pozostae. Czas wraca do Winterfell.

    Dopiero kiedy wsiedli na konie, Bran pozwoli sobie zakosztowa sodkiego smaku

    zwycistwa. Jecha ze szczeniakiem wcinitym gboko i bezpiecznie pod ubranie.

    Zastanawia si, jak go nazwa.

    Kiedy wjechali na most, Jon gwatownie zatrzyma konia.

    - O co chodzi, Jon? - spyta ojciec pan.

    - Nie syszycie?

    Bran sysza wycie wiatru w konarach drzew, stukot koskich kopyt na drewnianym

    mocie i popiskiwania godnego szczeniaka, lecz Jon nasuchiwa czego jeszcze.

    - Tam - powiedzia Jon i pogalopowa z powrotem przez most. Patrzyli, jak zsiada z

    konia w pobliu zdechej wilczycy i przyklka. W nastpnej chwili jecha ju do nich

    umiechnity.

    - Pewnie odczy si od pozostaych - powiedzia Jon.

    - Albo zosta odpdzony - doda jego ojciec, spogldajc na szstego szczeniaka. Ten

    by zupenie biay, a oczy mia czerwone jak krew skazaca, ktry zosta stracony tego ranka.

    Bran zauway zdziwiony, e tylko ten jeden szczeniak otwiera ju oczy.

    - Albinos - zauway Theon Greyjoy z wymuszonym umiechem na ustach. - Zdechnie

    jeszcze przed tamtymi.

  • Jon Snow rzuci chodne spojrzenie stranikowi ojca. - Nie sdz, Greyjoy -

    powiedzia. - On naley do mnie.

  • CATELYN

    Catelyn nigdy nie lubia tego gaju bogw.

    Sama naleaa do rodu Tullych, ktry pochodzi z Riverrun, pooonego daleko na

    poudniu, nad Czerwonych Widami. Tam gajem bogw by ogrd, jasny i rozlegy, gdzie

    strzeliste sekwoje rzucay cie na szemrzce strumyki, a w powietrzu przesyconym woni

    kwiatw rozbrzmieway nieustannie ptasie piewy.

    Bogowie Winterfell mieli dla siebie inny las. Byo to mroczne, pierwotne miejsce, trzy

    akry starego lasu, nie tknitego od dziesiciu tysicy lat, kiedy budowano wok niego ponury

    zamek. Tutaj rosy uparte drzewa stranicze, uzbrojone w szarozielone igy, potne dby

    oraz graby rwnie stare jak caa ta ziemia. Ogromne pnie wyrastay tutaj tu obok siebie, a ich

    spltane konary tworzyy szczelny baldachim, w ziemi za wiy si skbione korzenie. Byo

    to miejsce pogrone w cieniu i gbokiej ciszy, a zamieszkujcy je bogowie nie posiadali

    imion.

    Wiedziaa, e tutaj znajdzie ma tego wieczoru. Zawsze kiedy wymierza

    sprawiedliwo, potem szuka spokoju w gaju bogw.

    Catelyn zostaa namaszczona i otrzymaa imi w blasku tczy, ktrej wiato

    wypeniao Wielki Sept w Riverrun. Ona naleaa do Wiary, podobnie jak jej ojciec, dziad i

    pradziad. Jej bogowie posiadali imiona, znaa ich twarze rwnie dobrze jak twarze swoich

    rodzicw. Wielbili bogw woni kadzida, kolorami tcz, ktre wysya siedmioboczny

    kryszta, i piewami. W domu Tullych, podobnie jak w innych wielkich domach, take mieli

    gaj bogw, lecz stanowi on raczej miejsce spacerw, gdzie chodzio si poczyta lub

    odpocz na socu. Miejscem modlitwy by sept.

    Specjalnie dla niej Ned kaza wybudowa may sept, gdzie moga piewa bogu o

    siedmiu twarzach. W yach Starkw pyna krew Pierwszych Ludzi, a jego bogami

    pozostali starzy, bezimienni bogowie o nieznanych twarzach, bogowie zielonych lasw, ktre

    zamieszkiwali wraz z zaginionymi dziemi lasu.

    Porodku gaju, nad maym stawem wypenionym zimn i czarn wod, roso

    pradawne czardrzewo. Drzewo serce, jak nazwa je Ned. Kor miao bia jak ko, a jego

    ciemnoczerwone licie przypominay tysice zakrwawionych doni. W jego pniu wyrzebiono

    twarz, twarz pocig i zamylon; gboko wycite oczy, czerwone od wyschnitych sokw,

    sprawiay wraenie czujnie obserwujcych. Stare to byy oczy, starsze od samego Winterfell.

    Podobno widziay, jak Brandon Budowniczy pooy pierwszy kamie, a potem przyglday

  • si, jak rosy granitowe mury zamku. Podobno to dzieci lasu rzebiy twarze na drzewach w

    zamierzchych czasach, jeszcze przed nadejciem Pierwszych Ludzi, ktrzy przybyli przez

    wskie morze.

    Na poudniu ostatnie czardrzewa zostay wycite albo wypalone tysic lat temu, z

    wyjtkiem Wyspy Twarzy, na ktrej zieloni ludzie czuwali w milczeniu. Tutaj wszystko byo

    inne. Tutaj kady zamek ma swj gaj bogw, kady gaj bogw ma swoje drzewo serce, a

    kade drzewo serce ma swoj twarz.

    Catelyn znalaza ma pod czardrzewem, na kamieniu poronitym mchem. Uoy

    miecz, Ld, na kolanach i obmywa jego gowni wod czarn jak noc. Warstwy prchnicy

    nagromadzone przez tysice lat tumiy odgos jej krokw, lecz czerwone oczy drzewa

    wydaway si pilnie j ledzi. - Ned - przemwia cicho. Podnis gow i spojrza na ni. -

    Catelyn - powiedzia. Mwi gosem jakby nieobecnym i bardzo oficjalnym. - Gdzie s

    dzieci?

    Zawsze o nie pyta. - W kuchni. Sprzeczaj si o imiona swoich wilczych szczenit.

    Rozoya paszcz na ziemi i usiada na brzegu stawu, opierajc si plecami o drzewo. Czua

    na sobie jego oczy, lecz staraa si nie zwraca na to uwagi. - Arya ju pokochaa swojego,

    Sansa te jest oczarowana, za to Rickon jest niepewny.

    - Boi si? - spyta Ned.

    - Troch - przyznaa. - Ma dopiero trzy lata.

    Ned zmarszczy brwi. - Musi nauczy si stawi czoo obawom. Bdzie coraz starszy.

    A poza tym nadchodzi zima.

    - Tak - powiedziaa Catelyn. Na dwik tych sw poczua dreszcz, jak zawsze kiedy

    je syszaa. Byo to motto Starkw. Wszystkie wielkie rody posiaday rodzinne motto,

    swojego rodzaju modlitw, w ktrej wielbili honor i chwa, skadali przysig lojalnoci,

    wiary i odwagi. Wszystkie, tylko nie rd Starkw. Nadchodzi zima, tak brzmiao ich motto.

    Nie po raz pierwszy pomylaa, jak dziwni s mieszkacy pnocy.

    - Tamten czowiek umar dzielnie, musz mu to przyzna - powiedzia Ned. W doni

    trzyma kawaek skry namoczonej oliw. Przecign nim wolno po ciemnym ostrzu, a

    zalnio. - Bran take spisa si dzielnie. Byaby z niego dumna.

    - Zawsze jestem dumna z Brana - odpara Catelyn, patrzc, jak wyciera ostrze.

    Widziaa niemal jego pulsujce wntrze, ktre dugo nabierao ksztatu w kuni. Catelyn nie

    lubia mieczy, lecz musiaa przyzna, e Ld stanowi przykad wyjtkowo piknego ora.

    Wykuto go w Valyrii, w czasach kiedy kowale kuli metal za pomoc motw i zakl. Liczy

    ju sobie czterysta lat, a pozosta tak samo ostry jak pierwszego dnia. Jego imi byo jeszcze

  • starsze, pochodzio z czasw herosw, kiedy Starkowie byli krlami pnocy.

    - Ju czwarty tego roku - powiedzia ponuro Ned. - Biedaczyna by na wp szalony.

    Co przepenio go strachem tak bardzo, e moje sowa nie docieray do niego. - Westchn. -

    Ben pisze, e w Nocnej Stray nie ma ju nawet tysica ludzi. I to nie tylko z powodu

    dezercji. Trac te ludzi w czasie wypadw.

    - Przez dzikich? - spytaa.

    - Tylko przez nich? - Ned podnis miecz i powid wzrokiem wzdu jego chodnego

    ostrza. - Przyjdzie wreszcie taki dzie, kiedy nie bd mia wyboru. Bd zmuszony wznie

    sztandary i pojecha na pnoc, by zmierzy si z Krlem-poza-Murem.

    - Poza Murem? - Catelyn zadraa na myl o tym.

    Ned zauway niepokj na jej twarzy. - Mace Raydera raczej nie powinnimy si

    obawia.

    - Za Murem mieszkaj mroczne istoty. - Obejrzaa si, zerkajc na drzewo serce, na

    jego blad kor i czerwone oczy; wydawao si, e drzewo, zadumane, obserwuje ich, sucha,

    i myli.

    Umiechn si agodnie.

    - Suchasz za duo opowieci Starej Niani. Inni umarli tak samo jak dzieci lasu, nie ma

    ich tutaj ju od omiu tysicy lat. Maester Luwin twierdzi nawet, e nigdy ich tutaj nie byo.

    Nikt z yjcych ich nie widzia.

    - Tak jak do dzisiejszego ranka nikt nie widzia wilkora - zauwaya Catelyn.

    - Powinienem ju wiedzie, e nie naley si sprzecza z kim z rodu Tullych -

    odpowiedzia, umiechajc si smutno. Wsun Ld do pochwy. - Ale przecie nie przysza

    tutaj, eby opowiada mi bajeczki. Wiem, e nie przepadasz za tym miejscem. O co chodzi,

    pani?

    Catelyn wzia ma za rk.

    - Mj panie, otrzymalimy smutne wieci. Nie chciaam ci smuci, zanim si nie

    oczycisz. - Nie wiedziaa, jak zrobi to delikatniej, wic przekazaa mu wiadomo jednym

    tchem: - Tak mi przykro, kochany. Jon Arryn nie yje.

    Poszuka spojrzeniem jej oczu. Spodziewaa si tego, a mimo to bardzo j uderzyo,

    widzc, jak ciko to przyj. Jako chopiec, Ned dosta si pod opiek Rodu z Orlego

    Gniazda, a bezdzietny lord Arryn sta si jego drugim ojcem, jego, a take jego towarzysza,

    Roberta Baratheona. Kiedy szalony krl Aerys II Targaryen zada ich gw, lord Orlego

    Gniazda wola wznie sztandar z ksiycem i sokoem, ni pozwoli, eby skrzywdzono

    tych, ktrych obieca chroni.

  • Pewnego dnia, przed czternastoma laty, jego drugi ojciec zosta take bratem, kiedy

    razem stanli w spcie Riverrun, by polubi dwie siostry, crki lorda Hostera Tullyego.

    - Jon - powiedzia. - Czy to pewna wiadomo?

    - Potwierdzona krlewsk pieczci. Robert napisa list wasnorcznie. Zatrzymaam

    go dla ciebie. Pisze, e lord Arryn odszed szybko. Nawet maester Pycelle nie potrafi mu

    pomc. Poda mu tylko makowe mleko, eby Jon nie cierpia dugo.

    - Niewielka to aska - odpowiedzia. Widziaa gboki smutek na jego twarzy, a mimo

    to pomyla o niej. - A twoja siostra? - spyta. - I chopak Jona? Co o nich pisze?

    - Wiem tylko, e maj si dobrze i wrcili do Orlego Gniazda - powiedziaa Catelyn. -

    Szkoda, e nie pojechali raczej do Riverrun. Orle Gniazdo ley wysoko i na odludziu, a poza

    tym to dom jej ma. Kady kamie bdzie jej go przypomina. Znam moj siostr. Jej

    potrzeba pociechy rodziny i przyjaci.

    - Twj wuj czeka w Dolinie Arryn, prawda? Syszaem, e Krl pasowa go na

    Pierwszego Rycerza Bramy.

    Catelyn przytakna mu. - Brynden zrobi wszystko, co w jego mocy, by j pocieszy,

    j i chopca, lecz

    - Jed do niej - odezwa si Ned. - Zabierz dzieci. Niech wypeni ich dom miechem i

    haasem. Jej chopak potrzebuje towarzystwa innych dzieci. Lysa nie powinna pozostawa

    sama w cierpieniu.

    - Gdybym tylko moga to uczyni - powiedziaa Catelyn. - List zawiera te inne

    wieci. Krl przyjeda do Winterfell, chce si spotka z tob.

    Dopiero po duszej chwili dotaro do niego znaczenie jej sw, lecz wtedy jego

    oblicze wyranie si rozpromienio. - Robert przyjeda? - Kiedy skina gow, jego twarz

    rozjani umiech.

    Catelyn aowaa, e nie moe podziela jego radoci, ale syszaa, o czym szeptano na

    dziedzicach: martwy wilkor znaleziony w niegu, zamany rg w jego gardle. Pomimo coraz

    wikszego strachu zmusia si do umiechu, patrzc na mczyzn, ktrego kochaa, a ktry

    nie wierzy w znaki. - Wiedziaam, e si ucieszysz - powiedziaa. - Powinnimy posa

    wiadomo na Mur, do twojego brata.

    - Oczywicie - odpar. - Ben z pewnoci zechce nam towarzyszy. Ka Maesterowi

    Luwinowi posa najszybszego ptaka. - Ned podnis si i pomg jej wsta. - A niech mnie,

    ile to lat mino? I nic wicej w licie? Pisze przynajmniej, ilu ludzi z nim przyjedzie?

    - Przypuszczam, e ze stu rycerzy, kady ze swoj wit, i co najmniej pidziesiciu

    wolnych. Bdzie te z nimi Cersei wraz z dziemi.

  • - Pewnie ze wzgldu na nich Robert nie bdzie si spieszy - powiedzia. - I dobrze.

    Przynajmniej zdymy si przygotowa.

    - Przyjedaj te bracia Krlowej - powiedziaa.

    Ned skrzywi si. Catelyn wiedziaa, e jej m nie darzy rodziny krlewskiej wielk

    mioci. Rd Lannisterw z Casterly Rock przyczy si do Roberta do pno, waciwie

    kiedy jego zwycistwo byo ju przesdzone. Krl nigdy im tego nie wybaczy. - No c, jeli

    cen za towarzystwo Roberta ma by plaga Lannisterw, niech i tak bdzie. A zatem zanosi

    si, e Robert przywiezie ze sob poow dworu.

    - Tam, dokd Krl zda, podaj i jego poddani.

    - Z radoci zobacz jego dzieci. Najmodsze byo jeszcze przy piersi, kiedy

    widziaem je po raz ostatni. Teraz chopak ma chyba z pi lat, prawda?

    - Ksi Tommen ma siedem lat - wyjania. - Jest w wieku Brana. Prosz ci, Ned,

    trzymaj jzyk za zbami. Kobieta Lannisterw jest nasz Krlow, mwi te, e z kadym

    rokiem staje si coraz bardziej dumna.

    Ned ucisn jej do. - Ale nie obejdzie si bez uczty z muzyk. Robert z pewnoci

    zechce zapolowa. Wyl Joryego na poudnie z gwardi honorow, aby przywitali go na

    krlewskim trakcie i poprowadzili do nas. Bogowie, jak my ich wyywimy? Powiadasz, e

    ju s w drodze? A niech go, zoibym t jego krlewsk skr.

  • DAENERYS

    Jej brat unis sukni wysoko, by moga si jej przyjrze. - Pikna. Dotknij tylko.

    miao. Zobacz, jaki materia. - Dany dotkna tkaniny. Bya tak mikka, e wydawao si, i

    pynie midzy palcami jak woda. Nie pamitaa, eby kiedykolwiek miaa na sobie sukni z

    rwnie wspaniaej tkaniny. Fakt ten przeraa j. Odsuna do. - Naprawd naley do mnie?

    - Podarunek od magistra Illyria - powiedzia Yiserys, umiechajc si. Tego wieczoru

    jej brat by w doskonaym nastroju. - Jej kolor podkreli fiolet twoich oczu, do tego zote

    ozdoby, drogie kamienie. Tak obieca Illyrio. Dzisiejszego wieczoru musisz wyglda jak

    ksiniczka.

    Ksiniczka, pomylaa Dany. Ju zapomniaa, co znaczy by ksiniczk. A moe

    nigdy nie wiedziaa. - Dlaczego jest dla nas taki hojny? - spytaa. - Czego chce w zamian? -

    Od ponad p roku mieszkali w domu magistra rozpieszczani przez jego sub. Dany miaa

    trzynacie lat. Bya wystarczajco dorosa, eby wiedzie, e takie podarunki maj swoj cen

    w wolnym miecie Pentos.

    - Illyrio nie jest gupcem - odezwa si Yiserys. By chudym, dwudziestoletnim

    modziecem, ktrego donie wci bdziy nerwowo, a w jego liliowych oczach migotay

    gorczkowe iskierki. - Magister dobrze wie, e nie zapomn o przyjacioach, kiedy zasid na

    tronie.

    Dany nic nie odpowiedziaa. Magister Illyrio zajmowa si handlem przyprawami

    korzennymi, smocz koci oraz innymi, mniej szlachetnymi towarami. Podobno mia

    przyjaci we wszystkich Dziewiciu Wolnych Miastach, a nawet jeszcze dalej, w Yaes

    Dothrak czy w legendarnych krainach za Jadeitowym Morzem. Mwiono te, e nie ma dla

    niego przyjaciela, ktrego by nie sprzeda z umiechem na ustach za odpowiedni cen. Dany

    uwanie suchaa, co mwi ludzie na ulicach, ale wiedziaa, e nie naley wypytywa brata,

    ktry tka swoj sie z marze. Dobrze znaa jego gniew. Sam Yiserys mawia, e rozgniewa

    go, to jak obudzi smoka.

    Jej brat powiesi sukni przy drzwiach. - Illyrio przyle niewolnice, pomog ci w

    kpieli. Tylko eby skutecznie usuna smrd stajni. Khal Drogo ma mnstwo koni, lecz

    dzisiejszego wieczoru bdzie si rozglda za innego rodzaju wierzchowcem. - Przyjrza jej

    si uwanie. - Wci si garbisz. Sta prosto. - Odcign jej ramiona do tyu. - Niech

    zobacz twoj kobiec sylwetk. - Przesun doni po jej kwitncych dopiero piersiach i

    uszczypn j lekko w sutk. - Nie zawied mnie dzisiaj, bo poaujesz. Chyba nie chcesz

  • obudzi smoka, prawda? - Uszczypn mocniej, tak e poczua bl mimo grubej tuniki. -

    Prawda? - powtrzy. - Nie - odpara potulnie.

    Jej brat umiechn si. - Dobrze. - Dotkn jej wosw, niemal czule. - Kiedy bd

    spisywa histori moich rzdw, kochana siostro, napisz, e wszystko zaczo si dzisiejszej

    nocy.

    Po jego wyjciu Dany podesza do okna i popatrzya tsknie na wody zatoki. Widziaa

    ciemne kontury przysadzistych ceglanych wie miasta Pentos na tle zachodzcego soca.

    Syszaa piewy czerwonych kapanw, ktrzy rozpalali nocne ognie, a take krzyki

    obszarpanych dzieci, bawicych si za murami posiadoci. Przez chwil aowaa, e nie

    moe by z nimi, biega boso do utraty tchu, ubrana w achmany, bez przeszoci i

    przyszoci, bez perspektywy uczt w paacu hala Drogo.

    Gdzie jeszcze za zachodzcym socem, za wskim morzem, znajdowaa si kraina

    zielonych wzgrz, kwiecistych k i rwcych rzek, gdzie wrd bkitnoszarych gr wyrastay

    wiee z ciemnego kamienia i gdzie rycerze spod rnych chorgwi potykali si w turniejach.

    Dothrakowie nazywali t krain Rhaesh Andahli, ziemi Andalw. Mieszkacy Wolnych

    Miast nazywali ich Westeros, a ich kraj Krlestwem Zachodzcego Soca. Jej brat za

    uywa prostszej nazwy. Nasza ziemia, mwi po prostu. W jego ustach sowa te brzmiay

    prawie jak modlitwa. Jakby wierzy, e bogowie usysz go, jeli tylko bdzie je powtarza

    wystarczajco czsto. Nasza, mawia, nasze dziedzictwo. Odebrana nam podstpem, lecz

    wci nasza, na zawsze nasza. Nie wolno kra niczego smokowi, o nie. Smok nie zapomina.

    Moe smok pamita, ale nie Dany. Nigdy nie widziaa ziemi za wskim morzem,

    ktr jej brat uwaa za ich wasno. Wszystkie miejsca, o ktrych opowiada jej brat, ich

    nazwy - Casterly Rock, Orle Gniazdo, Wysogrd dolina Arryn, Dorne, Wyspa Twarzy - byy

    tylko sowami. Yiserys mia osiem lat, kiedy opucili Krlewsk Przysta uciekajc przez

    nadcigajcymi wojskami Uzurpatora, lecz Daenerys bya jeszcze wtedy w onie matki.

    Brat tak czsto opowiada Dany o tamtej ziemi, e czasem potrafia sobie wyobrazi

    pewne sceny. Widziaa blask ksiycowych promieni migoccych na czarnych aglach w

    czasie ucieczki noc na Smocz Wysp. Jej brat Rhaegar walczy z Uzurpatorem na

    krwawych wodach Tridentu i zgin za kobiet, ktr kocha. Potem psy Uzurpatora, jak

    Yiserys nazywa lorda Lannistera i Starka, spldroway Krlewsk Przysta. Ksiniczka Elia

    z Dorne bagaa o lito, kiedy odebrano jej od piersi potomka Rhaegara i zabito go na jej

    oczach. Wypolerowane czaszki ostatnich smokw patrzyy pustymi oczyma w sali tronowej,

    jak Krlobjca zotym mieczem otwiera gardo ich ojca.

    Dany urodzia si na Smoczej Wyspie dziewi ksiycw po ich ucieczce, w czasie

  • letniego sztormu, ktry niemal zburzy umieszczon na wyspie twierdz. Podobno bya to

    straszna burza. Zmiota tangaryskie statki, ciskajc w spienione wody wskiego morza

    kamienne bloki, zerwane z przedmurzy. Jej matka umara w czasie porodu, czego Yiserys

    nigdy jej nie wybaczy.

    Smoczej Wyspy take nie pamitaa. Uciekli, zanim brat Uzurpatora i jego ludzie

    wyruszyli na dopiero co zbudowanych statkach. Wtedy w ich posiadaniu pozostaa ju tylko

    Smocza Wyspa odwieczna siedziba ich rodu. Jednak nie na dugo. Uknuto spisek, na mocy

    ktrego mieli zosta sprzedani Uzurpatorowi, lecz ktrej nocy Ser Willem Darry wraz z

    czterema wiernymi mu ludmi wdarli si do pokoi dziecinnych i wykradli ich razem z niak.

    Uciekli na statku pod oson nocy i schronili si bezpiecznie na wybrzeu Braavos.

    Jak przez mg pamitaa ser Willema: ogromny jak niedwied, prawie lepy i siwy,

    grzmia, wydajc polecenia ze swojego ka, w ktrym lea zoony chorob. Sudzy bali

    si go jak ognia, lecz on zawsze by miy dla Dany. Nazywa j ma ksiniczk, czasem

    zwraca si do niej moja pani. Donie mia mikkie, jakby pokryte star skr. Nigdy nie

    opuszcza swojego ka, dlatego jego komnat wypenia nieustannie gorcy, wilgotny i

    sodkawy smrd choroby. Wtedy mieszkali w Braavos. Miaa tam swj pokj, a przed jej

    oknem roso drzewo cytrynowe. Po mierci ser Willema suba rozkrada pienidze, jakie im

    pozostay, i niedugo potem musieli opuci ogromny dom. Dany pakaa, kiedy zamkny si

    za nimi na zawsze czerwone drzwi.

    Od tamtej pory wci wdrowali, z Braavos do Myr, z Myr do Tyrosh i dalej do

    Qohor, Yolantis i Lys, nigdzie nie zatrzymywali si na dugo. Jej brat nie pozwala na to.

    Wci powtarza, e zbiry Uzurpatora depcz im po pitach, chocia Dany nigdy nie widziaa

    adnego.

    Pocztkowo kupcy korzenni, archonci i magnaci handlowi chtnie widzieli pod swoim

    dachem ostatnich z rodu Targarynw, lecz w miar upywu lat - Uzurpator wci zasiada na

    elaznym Tronie - coraz czciej zamykano przed nimi drzwi, a ich ycie stawao si jeszcze

    bardziej pode. Wreszcie zmuszeni byli sprzeda ostatnie majtnoci, a teraz pozbyli si

    nawet monety z korony ich matki. W ciemnych zakamarkach Pentos jej brata nazywano

    ebraczym krlem. Dany nie chciaa wiedzie, co mwiono o niej.

    - Kochana siostrzyczko, kiedy odzyskamy to wszystko - zwyk mawia. Czasem jego

    rce dray, kiedy o tym mwi. - Klejnoty, jedwabie, Smocz Wysp, Krlewsk Przysta i

    Siedem Krlestw, odzyskamy wszystko, co nam zabrano. - Yiserys y w oczekiwaniu na ten

    dzie. Daenerys za pragna jedynie ogromnego domu z czerwonymi drzwiami i drzewem

    cytrynowym za oknem oraz dziecistwa, ktrego nie pamitaa.

  • Kto cicho zapuka do drzwi. - Wej - powiedziaa Dany, odwracajc si od okna.

    Weszy suce Illyria. Skoniy si i zaczy przygotowywa kpiel. Byy niewolnicami i

    stanowiy podarunek od jednego z licznych dothrackich przyjaci kupca. W wolnym miecie

    Pentos nie istniao niewolnictwo, niemniej jednak suce byy niewolnicami. Stara kobieta,

    drobna i siwa, nie odzywaa si, za to jasnowosa! niebieskooka szesnastoletnia dziewczyna

    nie przestawaa mwi.

    Napeniy bali gorc wod z kuchni i doday do niej pachncych olejkw.

    Dziewczyna cigna z Dany tunik z surowej baweny i pomoga jej wej do balii. Woda

    okazaa si bardzo gorca, lecz Daenerys nawet nie drgna. Byo jej przyjemnie. Poczua si

    czysta. Brat zawsze jej powtarza, e dla Tangaryenki woda nigdy nie jest za gorca. - Dom

    smoka jest naszym domem - mawia. - Mamy ogie w yach.

    Staruszka w milczeniu umya jej dugie, bladosrebrzyste wosy i rozczesaa je

    delikatnie. Dziewczyna wyszorowaa jej plecy i stopy, powtarzajc, jakie spotkao j

    szczcie. - Drogo jest tak bogaty, e nawet jego niewolnicy nosz zote obroe. W jego

    khalasar jedzi sto tysicy ludzi, a w jego paacu w Yaes Dothrak znajduje si dwiecie pokoi

    z drzwiami ze srebra. - Mwia bez koca, jak przystojny jest sam khal, jaki wysoki i dziki,

    nieustraszony w bitwie, niezrwnany jedziec i ucznik. Daenerys milczaa przez cay czas.

    Dotd sdzia, e kiedy osignie odpowiedni wiek, polubi Yiserysa. Od wiekw, odkd

    Aegon Zdobywca wzi sobie za on swoj siostr Rhaenys, Targaryenowie polubiali

    wasne siostry. Yiserys powtarza jej wielokrotnie, e linia rodowa musi pozosta czysta, e w

    ich yach pynie krlewska krew, zocista krew pradawnej Yalyrii, smocza krew. Smoki nie

    czyy si z dzikimi zwierztami, a Targaryenowie nie mieszali swojej krwi z krwi

    pomniejszych rodw. Teraz jednak Yiserys postanowi sprzeda j obcemu, barbarzycy.

    Kiedy suce ju j umyy, pomogy jej wyj z balii i wytary do sucha. Dziewczyna

    czesaa jej wosy, tak e zalniy niczym strumie roztopionego srebra, podczas gdy staruszka

    natara j wonnymi perfumami z rwnin Dothrak: odrobin na kadym nadgarstku, za uszami,

    sutki piersi i wreszcie midzy nogami. Podano jej skp bielizn, ktr przysa Illyrio, a

    potem woya szat z jedwabiu w kolorze ciemnej liwy dla podkrelenia fioletu jej oczu.

    Dziewczyna wsuna na jej stopy pozacane sanday, a staruszka wpia jej we wosy tiar i

    naoya na nadgarstki zote bransolety wysadzane ametystami. Wreszcie naoono jej

    naszyjnik, cay ze zota, ciki, ozdobiony glifami z czasw dawnej Yalyrii.

    - Teraz wygldasz jak ksiniczka - odezwaa si moda suca, kiedy skoczyy j

    ubiera. Dany zerkna na swoje odbicie w lustrze w srebrnej ramie, ktre przysa roztropny

    Illyrio. Ksiniczka, pomylaa, lecz zaraz przypomniaa sobie, co powiedziaa dziewczyna o

  • bogactwie khala Drogo, e nawet jego sucy nosili zote naszyjniki. Poczua nagle dreszcz,

    a jej nagie ramiona pokrya gsia skrka.

    Brat czeka w chodnym holu wejciowym. Siedzia na brzegu basenu, wodzc

    palcami po powierzchni wody. Wsta, kiedy wesza, i przyjrza si jej uwanie. - Sta tam -

    zwrci si do niej. - Odwr si. Tak. Dobrze. Wygldasz

    - Jak krlowa - skoczy za niego magister Illyrio, wchodzc przez sklepione wejcie.

    Jak na tak potnego mczyzn, porusza si z zadziwiajc lekkoci. Kiedy szed,

    zway tuszczu na jego ciele podskakiway pod lun jedwabn szat w kolorze pomieni. Na

    kadym jego palcu lni kamie szlachetny, a rozszczepion, taw brod tak mocno mia

    naoliwion, e lnia, jakby bya ze szczerego zota. - Ksiniczko Daenerys, niech Pan

    wiata obsypie ci swoimi askami w ten najszczliwszy dzie - powiedzia kupiec, ujmujc

    jej do. Skoni gow i bysn poprzez brod krzywymi i pokymi zbami. - Istne

    objawienie, tak bym j nazwa, Wasza Mio - zwrci si do jej brata. - Drogo bdzie

    zachwycony.

    - Jest za chuda - powiedzia Yiserys. Wosy, tak samo srebrzyste jak wosy siostry,

    nosi zwizane z tyu i spite brosz ze smoczej koci. Surowe spojrzenie oczu podkrelao

    twarde rysy jego szczupej twarzy. Opar do na rkojeci miecza, ktry poyczy mu Illyrio,

    i zapyta: - Jeste pewien, e khal Drogo lubi takie mode kobiety?

    - W niej pynie odpowiednia krew. Ona jest wystarczajco dorosa dla khala -

    powtrzy Illyrio to, co mwi mu ju wielokrotnie. - Spjrz na ni. Te srebrzystozote wosy,

    te purpurowe oczy bez wtpienia ma w sobie krew Yalyrijczykw, a do tego ma szlachetne

    urodzenie, crka dawnego krla, siostra nowego, bez wtpienia zrobi wraenie na Drogo. -

    Puci jej do, a Daenerys poczua, e dry.

    - Mam nadziej - odpowiedzia jej brat bez przekonania. - Dzikusy maj dziwne gusta.

    Chopcy, konie, owce

    - Lepiej nie wspominaj o tym w obecnoci khala Drogo - powiedzia Illyrio.

    W ciemnych oczach jej brata bysny iskierki gniewu. - Bierzesz mnie za gupca?

    Kupiec skoni si lekko. - Bior ci za krla. Krlowie zapominaj czasem o

    ostronoci zwykych ludzi. Wybacz, jeli poczue si uraony. - Odwrci si i klaniciem

    da znak sucym.

    Jechali ciemnymi ulicami w misternie rzebionym palankinie Illyria. Drog owietlao

    im dwch sucych, ktrzy szli przed nimi z lampami oliwnymi z jasnoniebieskimi

    szybkami. Tuzin silnych mczyzn dwigao na ramionach lektyk. Dany czua smrd

    bladego ciaa Illyria, ktry przebija si przez silny zapach perfum.

  • Jej brat nic nie czu, siedzia rozwalony na poduszkach obok niej. Mylami by daleko,

    po drugiej stronie wskiego morza. - Nie bdziemy potrzebowali caego khalasar - powiedzia

    Yiserys. Jego palce plsay po rkojeci poyczonego miecza. Dany wiedziaa, e nigdy nie

    uy adnego miecza. - Wystarczy dziesi tysicy. Tak, wystarczy mi dziesi tysicy

    wrzeszczcych Dothrakw, eby zmie Siedem Krlestw. Lud z pewnoci powstanie i

    zechce wspomc prawowitego Krla. Tyrell, Redwyne, Darry, Greyjoy, wszyscy oni darz

    Uzurpatora takimi samymi uczuciami jak ja. Dorneowie nie mog si doczeka, kiedy

    pomszcz Eli i jej dzieci. Lud te pjdzie za mn. Oni czekaj na swojego Krla. - Spojrza

    na Illyria pytajcym wzrokiem. - Prawda?

    - To s twoi ludzie i kochaj ci - zapewni go kupiec Illyrio. W caym krlestwie

    ludzie potajemnie wznosz toasty za twoje zdrowie, a kobiety wyszywaj chorgwie ze

    smokiem, trzymaj je na dzie twojego powrotu. - Wzruszy ogromnymi ramionami. - Tak

    przynajmniej mwi moi wysannicy.

    Dany nie miaa swoich wysannikw ani adnej innej moliwoci dowiedzenia si, co

    myl lub robi za wskim morzem, lecz nie ufaa sodkim zapewnieniom Illyria, tak samo

    jak nie wierzya we wszystko, co o nim mwiono. Ale jej brat przytakiwa kupcowi gorliwie.

    - Wasnymi rkoma zabij Uzurpatora - zapewnia ten, ktry nigdy nikogo nie zabi. - Tak

    samo jak on zabi mojego brata Rhaegara. Zabij te Lannistera, Krlobjc, za to, co zrobi

    mojemu ojcu.

    - Tak bdzie najlepiej - powiedzia Illyrio. Dany dostrzega cie umiechu na jego

    ustach, ktrego jej brat oczywicie nie zauway. Kiwajc gow, odsun zason i utkwi

    wzrok w ciemnoci. Dany dobrze wiedziaa, e po raz kolejny toczy bitw nad Tridentem.

    Dziewi wie paacu khala Drogo wznosio si nad wodami zatoki, blady bluszcz

    spowija grube, ceglane mury. Illyrio wyjani im, e khal otrzyma go od kupcw z Pentos.

    Wolne Miasta zawsze pozostaway hojne wobec panw koskich plemion. - Nie boimy si

    tych barbarzycw - opowiada im Illyrio z umiechem na ustach. - Pan wiata zachowaby

    nasze miasta, nawet gdyby przyszo i milion Dothrakw, tak przynajmniej utrzymuj

    czerwoni kapani ale po co kusi los, kiedy ich przyja jest nic niewarta?

    Ich palankin zatrzyma si przy bramie. Jeden ze stranikw odsun gwatownie

    zason. Skr mia miedzian, a oczy w ksztacie migdaw, jak typowy Dothrak, lecz na

    jego twarzy nie byo cienia zarostu, a na gowie mia spiczast czapeczk z brzu

    Niesplamionych. Obrzuci ich chodnym spojrzeniem. Kupiec Illyrio warkn co w jego

    ojczystym, chropowatym jzyku, a stranik odpowiedzia tak samo burkliwym tonem i da

    znak, e mog jecha.

  • Dany zauwaya, e do jej brata spoczywa zacinita na rkojeci poyczonego

    miecza. Wyraz jego twarzy mwi jej, e on boi si tak samo jak ona. - Grubiaski eunuch -

    mrukn Yiserys, kiedy niewolnicy podnieli ich palankin i ruszyli do paacu.

    Kupiec Illyrio natychmiast pospieszy ze sodkim wyjanieniem. - Na dzisiejsz uczt

    przybywa wielu wanych goci. Tacy ludzie maj wrogw. Khal musi chroni swoich goci,

    ciebie przede wszystkim, Wasza Mio. Nie wtpi, e Uzurpator dobrze by zapaci za twoj

    gow.

    - O, tak - odpar ponuro Yiserys. - Prbowa j dosta, zapewniam ci, Illyrio. Jego

    zbiry wci id za nami. Jestem ostatnim smokiem i dopki ja yj, on nie bdzie spa

    spokojnie.

    Palankin zwolni i zatrzyma si. Zasony rozsuny si i jeden z niewolnikw poda

    rk Daenerys, by pomc jej wysi. Zauwaya, e ma naszyjnik ze zwykego brzu. Za ni

    wysiad jej brat z doni wci zacinit na rkojeci miecza. Dwch silnych niewolnikw

    musiao pomc kupcowi podnie si.

    Wntrze paacu wypeniaa cika wo korzeni, sodkich cytryn i cynamonu.

    Poprowadzono ich przez sal wejciow, w ktrej mozaika z kolorowego szka przedstawiaa

    Los Yalyrii. Na cianach wisiay oliwne latarnie z elaza. Eunuch stojcy pod ukowatym

    wejciem obronitym kamiennym bluszczem ogosi piewnym gosem ich przybycie. -

    Yiserys z Domu Targaryenw, Trzeci z Rodu - zawoa wysokim, sodkim gosem - Krl

    Andalw i Rhoynarw oraz Pierwszych Ludzi, Pan Siedmiu Krlestw i Protektor Caego

    Pastwa. Jego siostra, Daenerys Zrodzona z Burzy, Ksiniczka ze Smoczej Wyspy. Jego

    szacowny gospodarz, Illyrio Mopatis, Magister z Wolnego Miasta Pentos.

    Minli eunucha i weszli na dziedziniec otoczony kolumnami take obronitymi

    bladym bluszczem. W blasku ksiyca jego licie poyskiway odcieniami koci i srebra.

    Wrd goci znajdowao si wielu Dothrakw - ogromni mczyni o miedzianej skrze i

    opadajcych brodach cignitych metalowymi piercieniami; dugie, czarne wosy nacierali

    mocno oliw i zaplatali w warkocze, ktre obwieszali dzwoneczkami. Ale byli te wrd nich

    najemni zbje z Pentos, Myr i Tyrosh, czerwony kapan grubszy nawet od Illyria, wochaci

    mieszkacy Portu Ibben oraz dostojnicy z Wysp Letnich o skrze koloru hebanu. Daenerys

    przygldaa si im z zainteresowaniem, lecz z przeraeniem stwierdzia, e jest tam jedyn

    kobiet.

    - Ci trzej to bracia krwi Drogo. - Usyszaa szept Illyria. - Obok kolumny stoi khal

    Moro z synem Rhogoro. Ten z zielon brod to brat Archonta z Tyrosh, a za nim ser Jorah

    Mormoni.

  • Imi ostatniego przycigno uwag Daenerys. - Rycerz?

    - A jake. - Poprzez brod Illyria przecisn si umiech. -Namaszczony siedmioma

    olejami przez samego Wielkiego Septona.

    - Co on tutaj robi? - spytaa.

    - Uzurpator chcia jego gowy - wyjani Illyrio. - Chodzio o jaki drobny afront.

    Sprzeda kusownikw jakiemu handlarzowi niewolnikw z Tyrosh, zamiast odda ich

    ludziom z Nocnej Stray. Co za absurdalne prawo. Czowiek powinien mc robi ze swoj

    wasnoci co mu si podoba.

    - Chciabym porozmawia z ser Jorahem przed kocem wieczoru - powiedzia jej brat.

    Dany przygldaa si rycerzowi zaciekawiona. By ysiejcym mczyzn, ktry z pewnoci

    ukoczy czterdzieci lat, lecz trzyma si dobrze. Jego strj wykonany by gwnie z weny i

    skry, a nie z jedwabiu i baweny, jak stroje pozostaych. Mia na sobie ciemnozielon tunik,

    na ktrej widnia czarny niedwied na tylnych apach.

    Wci przygldaa si dziwnemu przybyszowi z rodzinnych stron, ktrych nigdy nie

    widziaa, kiedy nagle poczua na ramieniu wilgotn do Illyria. - Spjrz tam, sodka

    ksiniczko - szepn. - Oto khal we wasnej osobie.

    Dany miaa ochot odwrci si i uciec, lecz jej brat nie spuszcza z niej oczu. Dobrze

    wiedziaa, e obudzi smoka, jeli go rozgniewa. Dlatego natychmiast odwrcia si i spojrzaa

    na mczyzn, ktry - jak wierzy Yiserys - jeszcze tego wieczoru poprosi j o rk.

    Pomylaa, e moda niewolnica mwia prawd. Khal Drogo by o gow wyszy od

    pozostaych mczyzn, a mimo to porusza si z gracj, jak pantera z menaerii Illyria. Okaza

    si modszy, ni si spodziewaa, nie mg mie wicej ni trzydzieci lat. Jego skra

    byszczaa jak wypolerowana mied, a spiowe i zote obrcze spinay jego gste wsy.

    - Musz zoy ukony - powiedzia kupiec. - Zaczekajcie tutaj. Przyprowadz go do

    was.

    Illyrio odszed, koyszc si na nogach, podczas gdy jej brat uj j za rami, ciskajc

    mocno palcami. - Widzisz ten warkocz, sodka siostro?

    Warkocz Drogo, czarny jak noc, ciki od wonnych olejkw. Obwieszony by

    dzwoneczkami, ktre podzwaniay delikatnie, kiedy si porusza. Siga daleko poniej pasa,

    nawet poniej jego poladkw, a jego koniec ociera mu si o ty ud.

    - Widzisz, jaki jest dugi? - spyta Yiserys. - Kiedy Dothrak zostaje pokonany w

    bitwie, obcina swj warkocz, co ma symbolizowa jego hab, eby dowiedzia si o niej cay

    wiat. Nikt dotd nie pokona khala Drogo. Jest jakby wcieleniem Aegona, Pana Smokw, a

    ty zostaniesz jego krlow.

  • Dany spojrzaa na khala Drogo. Twarz mia dzik i okrutn, oczy zimne i ciemne jak

    onyks. Jej brat rani j czasem, kiedy budzia smoka, lecz jego nie baa si tym samym

    strachem, jaki wzbudza w niej czowiek, na ktrego teraz patrzya. - Nie chc by jego

    krlow. - Usyszaa swj wasny, cienki gos. - Prosz, prosz, Yiserysie. Nie chc. Chc

    wrci do domu.

    - Do domu! - Mwi ciszonym gosem, lecz i tak wyczua w jego sowach wcieko.

    Pocign j w cie, wpijajc jej mocno palce w rami. - Jak mamy wrci do domu? - spyta,

    a na myli mia Krlewsk Przysta, Smocze Wyspy i cae utracone krlestwo.

    Dany miaa na myli pokoje w domu Illyria, a nie ich prawdziwy dom, lecz brat nie

    chcia jej sucha. Nie tam by jego dom. I nawet nie ogromny dom z czerwonymi drzwiami.

    Jego palce wpijay si coraz gbiej w jej rami, domagajc si odpowiedzi. - Nie wiem -

    przemwia wreszcie zaamujcym si gosem. zy napyny jej do oczu.

    - Ale ja wiem - rzuci gniewnie. - Wrcimy do domu z armi, sodka siostro. Z armi

    khala Drogo, tylko w ten sposb. A jeli z tego powodu bdziesz musiaa go polubi i pj

    do jego ka, to tak zrobisz. - Umiechn si do niej. - Pozwolibym caemu jego khalasar

    przern ci, gdyby trzeba byo, sodka siostro, pozwolibym na to czterdziestu tysicom

    jego ludzi, a nawet ich koniom, gdybym za to mia otrzyma moj armi. Ciesz si, e masz

    tylko jednego Drogo. Z czasem moe nawet go polubisz. A teraz otrzyj zy. Idzie tutaj z

    Illyriem, a ty nie bdziesz pakaa.

    Dany odwrcia si, eby si przekona, czy mwi prawd. Rzeczywicie, Illyrio,

    umiechnity i zgity w p, prowadzi do nich khala Drogo. Stara doni zy, ktre nie

    zdyy jeszcze opa. - Umiechnij si - szepn nerwowo Yiserys, opuszczajc do na

    rkoje miecza. - I wyprostuj si. Niech zobaczy, e masz piersi, chocia tylko bogowie

    wiedz, jakie marne.

    Daenerys umiechna si i wyprostowaa.

  • EDDARD

    Gocie pynli przez zamkow bram rzek zota, srebra i wypolerowanej stali.

    Trzystu ludzi, kwiat rycerstwa, zaprzysione miecze, a take wolni. Nad ich gowami

    powiewa tuzin zocistych sztandarw, ktre pyny na pnocnym wietrze, a na kadym

    widnia jele w koronie rodu Baratheona.

    Ned zna wielu spord rycerzy. Oto nadjecha ser Jaime Lannister o wosach jasnych

    jak kute zoto, a za nim Sandor Clegane z twarz straszliwie poparzon. Wysoki chopiec

    jadcy obok niego musia by nastpc tronu, a pokurczony, may czowieczek za nimi, to z

    pewnoci Karze, Tyrion Lannister.

    Ned rozpoznawa wielu, a mimo to ogromny mczyzna, jadcy na czele kolumny w

    towarzystwie dwch rycerzy odzianych w nienobiae paszcze Gwardii Krlewskiej,

    wydawa mu si prawie obcy dopki nie zeskoczy rano ze swojego rumaka i nie

    zagrzmia znanym ju gosem, obejmujc Neda miadcym uciskiem. - Bogowie, jak

    dobrze zobaczy znowu t twoj zmarznit twarz. - Krl przyjrza si uwanie Nedowi i

    rozemia si. - Nie zmienie si ani troch.

    Ned chciaby mc powiedzie to samo o gociu. Mino czternacie lat, kiedy

    pojechali razem, eby zdoby tron, a Lord Storms Ending by wtedy gadko ogolonym,

    bystrookim i muskularnym mczyzn. Mierzy sze i p stopy, grujc nad wikszoci

    mczyzn, a kiedy jeszcze ubra zbroj i ogromny hem z rogami, wyglda jak olbrzym. Si

    take dorwnywa olbrzymom, dlatego jego broni staa si nabijana elazem maczuga

    wojenna, ktr Ned z trudem podnosi.

    W tamtych czasach zapach skry i krwi przenika jego ciao niczym zapach perfum.

    Teraz byy to rzeczywicie perfumy, a jego talia dorwnywaa jego wzrostowi. Ned

    ostatni raz widzia Krla siedem lat temu, w czasie rebelii Balona Greyjoya, kiedy to jele i

    wilkor poczyy si, by definitywnie ukrci pretensje samozwaczego Krla z Wysp

    elaznych. Od tamtej nocy, kiedy stali obok siebie w podbitym grodzie Greyjoya, gdzie

    Robert przyj kapitulacj pokonanego lorda, a Ned przyj jego syna, Theona, jako

    podopiecznego i zakadnika, Krl przyty co najmniej o osiem kamieni. Sztywna i czarna

    broda zakrywaa jego podwjny podbrdek i obwise policzki, lecz nic nie mogo zakry jego

    brzucha i podkronych oczu.

    Teraz Robert nie tylko by przyjacielem Neda, ale i jego Krlem, dlatego przywita go

    krtko: - Wasza Mio. Winterfell jest twoje.

  • Pozostali gocie take zsiadali ju z koni, po ktre przychodzili stajenni. Krlowa,

    Cersei Lannister, wesza z modszymi dziemi przez bram pieszo. Powz, ktrym

    przyjechali - ogromna, dbowa karoca o dwch poziomach cignita przez czterdzieci koni

    pocigowych - okaza si zbyt szeroki i nie mg przejecha przez zamkow bram. Ned

    przyklkn w niegu, by ucaowa piercie Krlowej, podczas gdy Robert uciska

    serdecznie Catelyn. Potem obie strony przyprowadziy i przedstawiy dzieci.

    Jeszcze dobrze nie skoczyy si formalne powitania, kiedy Krl zwrci si do

    gospodarza: - Zaprowad mnie do krypty, Eddardzie. Zo uszanowanie.

    Ned bardzo si ucieszy, e Krl wci j pamita po tylu latach. Rozkaza przynie

    latarni. Nic wicej nie trzeba byo mwi. Krlowa prbowaa protestowa: jechali przez

    cay dzie, wszyscy byli zmczeni i zzibnici i z pewnoci zechc si najpierw odwiey,

    zmarli mog poczeka. Wystarczyo jedno spojrzenie Roberta, eby zamilka. Jej brat

    bliniak, Jaime, uj j pod rami.

    Razem zeszli do krypty, Ned i jego Krl, ktrego ledwo rozpozna. Krte kamienne

    schody byy bardzo wskie, dlatego Ned szed pierwszy z latarni. - Ju zaczynaem si

    martwi, e nigdy nie dojedziemy do Winterfell - uala si Robert, idc w d za Nedem. -

    Suchajc tego, co mwi o moich Siedmiu Krlestwach na poudniu, czowiek zapomina, e

    twoja cz jest tak dua jak pozostae sze.

    - Ufam, e miae dobr podr, Wasza Mio?

    Robert prychn. - Bagna, pola i lasy, a do tego na pnoc od Przesmyku ani jednej

    godziwej karczmy. Jeszcze nie widziaem takiego pustkowia. Gdzie si podziali twoi ludzie?

    - Moe byli zbyt niemiali, eby wyj ci na spotkanie - zaartowa Ned. Czu chd

    wiejcy od dou, zimny oddech z wntrza ziemi.

    - Rzadki to widok oglda Krla na pnocy.

    Robert znowu prychn. - Raczej chowali si pod niegiem. nieg, Ned! - Krl opiera

    si rk o cian, schodzc powoli.

    - nieg pnym latem nie jest tutaj niczym niezwykym - wyjani Ned. - Mam

    nadziej, e nie da ci si bardzo we znaki. Zwykle nie ma go duo o tej porze.

    - Niech Inni porw twj nieg - zakl Robert. - W takim razie jak tu wyglda zim?

    Wol nie myle.

    - Zimy s cikie - przyzna Ned. - Ale Starkowie przetrwaj. Zawsze daj sobie rad.

    - Musisz przyjecha na poudnie - powiedzia Robert. - Powiniene zakosztowa lata,

    zanim odejdzie. W Wysogrodzie mamy pola zocistych r, ktre cign si a po horyzont.

    Owoce s tak dojrzae, e eksploduj ci w ustach, melony, brzoskwinie, liwki, ach, nigdy nie

  • zakosztowae podobnej sodyczy. Przywiozem troch owocw, wic sam si przekonasz.

    Nawet w Kocu Burzy, przy wietrze wiejcym od zatoki, dni s tak upalne, e ledwo si

    ruszasz. Powiniene te zobaczy miasta, Ned! Wszdzie kwiaty, targi pene ywnoci, wino

    tak tanie i dobre, e mona si tym wszystkim upi, wdychajc tylko powietrze. Wszyscy s

    grubi, pijani i bogaci. - Rozemia si i poklepa swj wydatny brzuch. - A dziewczyny, Ned!

    - doda i otworzy szerzej oczy. - Mwi ci, w upale kobiety zapominaj o skromnoci. Kpi

    si nago w rzece, tu pod oknami zamku. Nawet na ulicach jest za gorco na futra czy

    weniane ubrania, wic ubieraj krtkie szatki, jedwabne, jeli je sta, albo baweniane, ale to

    nie ma znaczenia, kiedy si poc i ubranie przylega do ich ciaa. Wtedy wgldaj jakby

    chodziy nago. - Krl rozemia si uradowany.

    Robert Baratheon zawsze nalea do ludzi o ogromnych apetytach, ktrzy wiedz, jak

    korzysta z przyjemnoci. W tym wzgldzie Eddard Stark stanowi jego przeciwiestwo, ale

    od razu zauway, e Krl paci cen za swoje przyjemnoci. Robert dysza ciko, a twarz

    mia czerwon, kiedy dotarli wreszcie na sam d i weszli w ciemno krypty.

    - Wasza Mio - przemwi Ned z szacunkiem. Zatoczy latarni uk. Cienie

    poruszyy i znikny. Migocce wiato lizgao si po kamiennej pododze i ocierao o

    granitowe kolumny, ktre, po dwie obok siebie, odchodziy w ciemno. Pomidzy nimi, pod

    cian, siedzieli zmarli na kamiennych tronach, plecami zwrceni do grobowcw, gdzie

    zoono ich miertelne szcztki. - Ona spoczywa na kocu, u boku ojca i Brandona.

    Poszed pierwszy midzy rzdami kolumn, a Robert ruszy za nim w milczeniu, drc

    w podziemnym chodzie. Tutaj, w dole, zawsze panowa chd. Szli midzy grobami

    potomkw Rodu Starkw, a ich kroki odbijay si echem od sklepienia. Przygldali im si

    kolejni panowie Winterfell. Ich podobizny wyrzebiono w kamieniach, ktre zamykay ich

    grobowce. Siedzieli w rzdach, a ich kamienne oczy patrzyy w wieczn ciemno. Kademu

    towarzyszy wilkor, zwinity wok jego stp. Przesuwajce si cienie sprawiay, e

    kamienne postacie wydaway si porusza, kiedy mijali je gocie ze wiata ywych.

    Zgodnie z pradawnym zwyczajem na kolanach kolejnych panw Winterfell spoczywa

    miecz, ktry mia sprawi, e mciwe duchy pozostay w swoich grobach. Najstarsze miecze

    dawno ju zjada rdza, tak e pozostay po nich zaledwie rudawe plamy w miejscach, gdzie

    metal dotyka kamienia. Ned zastanawia si, czy to znaczy, e teraz duchy mogy swobodnie

    bdzi po zamku. Mia nadziej, e nie. Pierwsi panowie Winterfell byli surowymi ludmi,

    podobnie jak ich ziemia. Przez cae wieki, zanim przez morze przybyli Wadcy Smokw,

    nazywali si Krlami Pnocy i nigdy nie skadali przysigi posuszestwa wobec czowieka.

    Wreszcie Ned zatrzyma si i unis latarni. Krypta cigna si jeszcze dalej w

  • ciemno, lecz kolejne groby byy puste i otwarte, czarne dziury, oczekujce na swoich

    zmarych, na niego i jego dzieci. Ned nie lubi o tym myle. - Tutaj - powiedzia tylko.

    Robert przyklkn i pochyli gow w milczeniu.

    Mia przed sob trzy grobowce. Lord Rickard Stark, ojciec Neda, by mczyzn o

    pocigej, surowej twarzy. Kamieniarz zna go bardzo dobrze. Siedzia z prostot i godnoci,

    z doni zacinit na rkojeci miecza, chocia w yciu miecze go zawiody. W mniejszych

    grobach po obu stronach spoczyway jego dzieci.

    Brandon zmar w wieku dwudziestu lat, uduszony z rozkazu szalonego krla Aerysa

    Targaryena, na kilka dni przed dniem, w ktrym mia polubi Catelyn Tully z Riverrun.

    Ojciec musia patrze, jak umiera syn. To Brandon urodzi si, eby wstpi na tron, by

    najstarszy.

    Lyanna miaa zaledwie szesnacie lat, panna o niespotykanej urodzie. Ned kocha j

    caym sercem. Robert uwielbia j jeszcze bardziej. Miaa zosta jego on.

    - Bya pikniejsza - przemwi Krl po dugiej chwili milczenia. Jego spojrzenie

    bdzio po twarzy Lyanny, jakby wierzy, e si woli przywrci j do ycia. Wreszcie

    podnis si niezgrabnie. - A niech to, Ned. Musiae j pochowa w takim miejscu? - Mwi

    gosem zdawionym smutkiem. - Zasuya na co wicej ni ciemno

    - Naleaa do Starkw z Winterfell - odpowiedzia spokojnie Ned. - Tu jest jej

    miejsce.

    - Powinna spoczywa gdzie na wzgrzu, pod drzewem owocowym, gdzie wieci

    soce, pyn chmury i pada deszcz, ktry j obmywa.

    - Byem przy niej w chwili mierci - przypomnia Ned Krlowi. - Pragna wrci do

    domu i spocz obok Brandona i ojca. - Niekiedy wci jeszcze sysza jej sowa. Obiecaj mi,

    mwia, paczc w pokoju przesyconym zapachem krwi i r. Obiecaj mi, Ned. Gorczka

    pozbawia j si, dlatego mwia ledwo syszalnym szeptem, lecz kiedy obieca speni jej

    prob, strach z oczu jego siostry ustpi. Ned pamita, jak si wtedy umiechna, jak mocno

    cisna mu do, zanim wypucia ni ycia - z jej doni wysypay si patki ry, czarne i

    martwe. Potem ju nic nie pamita. Odnaleziono go uczepionego jej ciaa, milczcego i

    pogronego w smutku. Howland Reed, may wyspiarz, rozczy ich donie, lecz tego Ned

    ju nie pamita. - Przynosz jej kwiaty, kiedy tylko mog - powiedzia. - Lyanna bardzo

    bardzo je lubia.

    Krl dotkn jej policzka, muskajc palcami surowy kamie, jakby dotyka twarzy

    ywej kobiety. - lubowaem, e zabij Rhaegara za to, co jej zrobi.

    - I tak si stao - przypomnia mu Ned.

  • - Tylko raz - odpar Robert z gorycz.

    Przybyli do brodu rzeki Trident, kiedy wok szalaa bitwa. Robert ze swoj ogromn

    maczug, w hemie z rogami, natomiast targaryeski ksi w czarnej zbroi. Na jego

    napierniku widnia herb jego rodu, trzygowy smok, ozdobiony rubinami, ktre w blasku

    soca migotay jak pomyki ognia. Czerwone wody Tridentu kipiay wok kopyt ich

    wierzchowcw, kiedy objedali si i zadawali ciosy raz po raz, a wreszcie druzgoccy mot

    Roberta dosign smoka i piersi, ktr skrywa. Kiedy Ned dotar na miejsce walki, Rhaegar

    lea martwy w wodzie, a onierze obu armii brodzili w kotujcej si wodzie w

    poszukiwaniu rubinw, ktre posypay si ze zbroi pokonanego.

    - W snach zabijam go co noc - wyzna Robert. - I tysic mierci byoby za ma kar.

    Ned nic nie odpowiedzia. Dopiero po duszej chwili odezwa si: - Wasza Mio,

    powinnimy wraca. Twoja ona czeka.

    - Niech Inni porw moj on - mrukn ponuro Robert, lecz odwrci si i ruszy

    ciko z powrotem. - A jak jeszcze raz usysz Wasz Mio, to ka twoj gow nadzia

    na pal. Midzy nami jest co wicej ni tylko to.

    - Nie zapomniaem - rzek spokojnie Ned. Kiedy Krl nic nie odpowiedzia, doda: -

    Opowiedz mi o Jonie.

    Robert pokrci gow. - Jeszcze nie widziaem, eby kto pogry si w chorobie tak

    szybko. W dzie imienia mojego syna zorganizowalimy turniej. Gdyby go wtedy widzia,

    pomylaby, e bdzie y wiecznie. A dwa tygodnie pniej ju nie y. Choroba strawia

    mu wntrznoci niczym ogie. Wypalia go. - Zatrzyma si przy jednym z filarw, przed

    grobem jednego z dawno zmarych Starkw. - Kochaem staruszka.

    - Obaj go kochalimy. - Ned zamilk na moment. - Catelyn martwi si o siostr. Jak

    Lysa znosi cierpienie?

    Robert skrzywi si. - Prawd mwic, nie najlepiej - przyzna. - Wydaje mi si, e

    mier Jona zamia jej umys. Zabraa chopaka do Orlego Gniazda. Wbrew moim

    yczeniom. Zamierzaem wzi go pod opiek razem z Tywinem Lannisterem w Casterly

    Rock. Jon nie mia braci ani innych synw. Nie chciaem, eby wychowyway go kobiety.

    Ned prdzej powierzyby dziecko mii ni lordowi Tywinowi, lecz nie powiedzia

    tego gono. Niektre stare rany nigdy si do koca nie zabliniaj i krwawi przy

    najmniejszym nawet zadrapaniu. - No c, ona utracia ma - odezwa si ostronie. - Moe

    jako matka obawiaa si utraci syna. Chopak jest jeszcze may.

    - Chorowity szeciolatek, Lord Eyrie, bogowie, miejcie lito - zakl Krl. - Lord

    Tywin nigdy przedtem nie bra wychowanka. Lysa powinna czu si zaszczycona moj

  • propozycj. Lannisterowie to wielki i wspaniay rd. Nie chciaa o niczym sysze. Ucieka

    pod oson nocy, bez sowa, bez pytania. Cersei wcieka si. - Westchn. - Chopak jest

    moim imiennikiem, wiedziae o tym? Robert Arryn. lubowaem opiekowa si nim. Ale jak

    mam to robi, kiedy jego matka go wykrada?

    - Ja go wezm pod opiek, jeli sobie tego yczysz - zaoferowa Ned. - Lysa powinna

    na to przysta. Dawniej przyjaniy si z Catelyn, tak wic bdzie tu chyba mile widziana.

    - Jeste wspaniaomylny, mj przyjacielu - odpar Krl. - Ale za pno. Lord Tywin

    wyrazi ju zgod. Uczynilibymy mu duy afront, oddajc chopaka komu innemu.

    - Bardziej obchodzi mnie los siostrzeca ni duma Lannistera - odpowiedzia Ned.

    - Dlatego e nie pisz z kobiet z rodu Lannisterw. - Robert rozemia si, a jego

    miech zagrzechota na cianach grobowcw i ulecia pod sklepienie. Pord gstwiny jego

    dugiej, czarnej brody bysny biae zby. - Ach, Ned - powiedzia. - Wci jeste zbyt

    powany.

    - Obj Neda masywnym ramieniem. - Miaem zamiar odoy t rozmow na pniej,

    ale widz, e nie ma takiej potrzeby. Chod.

    Ruszyli midzy kolumnami. Wydawao si, e lepe kamienne oczy ledz ich

    nieustannie. Krl wci obejmowa Neda. - Pewnie zastanawiae si, dlaczego wreszcie po

    tak dugim czasie zdecydowaem si przyjecha do Winterfell.

    Ned snu pewne domysy, lecz nie wspomnia o nich. - Oczywicie, eby nacieszy si

    towarzystwem starego przyjaciela - rzuci wesoo. - Jest jeszcze Mur. Musisz go zobaczy,

    Wasza Mio, przej si po jego blankach i porozmawia z zaog. Dzisiejsza Nocna Stra

    to zaledwie cie tego, co byo niegdy. Benjen twierdzi

    - Zdysz mi opowiedzie, co mwi twj brat - przerwa mu Robert. - Mur stoi od

    od ilu lat, omiu tysicy? Moe poczeka jeszcze kilka dni. Mam waniejsze sprawy do

    zaatwienia. yjemy w trudnych czasach. Potrzebuj dobrych ludzi. Takich jak Jon Arryn.

    Piastowa godno Lorda Eyrie, Namiestnika Wschodu, a take Namiestnika Krla.

    Nieatwo bdz