Kwantologia 4.2 materia, itd.

Post on 21-Jan-2017

356 views 0 download

Transcript of Kwantologia 4.2 materia, itd.

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.2 – Materia, itd.

Nie lubię, koledzy, lata, tak mam. A wszystko to przez szkołę. Tak, kiedyś chodziłem do szkoły, koledzy, prawdę mówię, nie kłamię. To dawno było, nie ukrywam faktu, ale chodziłem. Nawet się czegoś też nauczyłem, nie śmiejcie się, tak było. I dlatego lata nie lubię, tak się życiorys potoczył.

Bo to, widzicie, koledzy, raz nam fizyczna baba zaniemogła, się w szkole nie pojawiła i jednego w zastępstwie nam podstawili - żeby z wiedzą zapoznawał. Owszem, koledzy, fizykę to ja nawet lubiłem, do tego czasu lubiłem. Nie powiem, coś przynieść albo zanieść, to ja zawsze pierwszy, więc i ocena do tego odpowiednia. Tylko że jak się ta fizyczna rozkraczyła i fizyczny nastał, to się zmieniło. Jakoś tak nosić już niczego nie trzeba było - i też, koledzy, ocena mniej się dobra pokazała. A tu mamuś naciska, kieszonkowego drobniaka na tamto i to gderliwie żałuje, ucz się, ciągle powiada, z ciebie taki i owaki, powiada. Słowem, koledzy, jakoś tak się niemiło zrobiło.

Nic to, sobie myślę, zawezmę się w sobie i ocenę dobrą wyrobię, a co, stać mnie - tak sobie myślę. Ogólnie tak to było, że już lato się zaczynało robić, czyli wakacje w szkolnym budynku miały być. A jak wakacje, to i sumowanie roku, to i oceny wystawiają. Ale jak mają taką ocenę wystawić, jak pod moim nazwaniem żadnego objawu, nic, zero i mniej nawet. Dlatego, kumacie, ta zawziętość była we mnie szalona zaszła, żeby punktację wyrobić, co by od trosk się uwolnić.

Walę więc ci ja do fizycznego, tak a tak mu mówię - ja to oceniany chciałbym być, niech mi da coś ekstra do nauki, bo z ambicjami, bo i mamuś dusi - tak mówię. Pomyślał, coś tam w kajeciku poczytał - i rzuca temat do przedyskutowania ze sobą, to na początek, a dalej z nim, czyli przy przepytywaniu. Nie powiem, rzucił tematem, że mi się w szparce pot i ciurkiem był pojawił, aż mnie skręciło wielowymiarowo.Poczytajcie, mówi fizyczny do mnie, co to jest materia. - Zastanów się, mówi, czym jest promieniowanie oraz czym materia. - A jak już będziesz wiedział, to daj znać.

Widzicie, koledzy, zażył mnie. Chyba zemścić się za coś ze swojego życiorysu chciał się na mnie, tak sobie po latach myślę. - Bo czy w normalnym czerepie taka nienormalna myśl może się zagnieździć? Czy rozumna istota tak może postępować? - Bo ja wiem, koledzy, niech i by był spytał o żabkę, co to sobie skacze w dal i trzeba wzorkiem te skoki przeliczyć, rozumie się, fizyka pierwsza klasa, a może też nawet druga, oczywista jasność tematyczna. Niechby nawet, jego tam mać, pociągi sobie przeciwnie jadące kazał sumować w prędkości i w przestrzeni spotkanie kazał wyznaczyć, też się rozumie, to poza i

w szczególności plan lekcyjny nie wystaje, to logiką można objąć i liczbami przedstawić. Ale, koledzy, nie, taka fizyczność jedna się pytaniem na mnie rzuca, czy promieniowanie to materia. A co, ja to filozof jaki, rozum na loterii wylosowałem, żeby na takie dylematy wygadywać byle co?

Nic to, fizyczny zamknął kajecik - czyli sprawa ogłoszona. Co mi w nieszczęściu było robić, musiałem się do tematu przygotować. Sami, koledzy, rozumiecie, musiałem. Życiowa konieczność była.

Siadam, książkę wyciągam, czytam. Tak, koledzy, czytam. Powiem wam prawdę, czytam i się zastanawiam. Bo w takiej książce to piszą tak jakoś, że człowiek spojrzy z prawej, widzi jedno - a spojrzy sobie z lewej, to inne. I bądź tu, człowieku, oświeconym. Niby, prawdę i tylko prawdę wam powiem, niby piszą, że materia to takie coś, co w badaniu się namacalnie może objawić - rozumiecie. Jak złapiesz coś takiego atomowego lub podobnie, to materia, a jak foton taki albo z tego zakresu, to promieniowanie. I wszystko pokazane na ładnych obrazkach, wykresami poznaczone. Tu tabelka z pierwiastkami, tam widmo promieniste się rozciąga. Słowem, koledzy, jasność taka się snuje, że nic z tego nie wiadomo.

Sam wiem, koledzy, też tak miałem. Przecież logiki w tym nie ma nic a nic, za grosz nie ma. Ale tak piszą tacy, co to sobie różne tam przed nazwiskiem tytularne skróty nadają. Pewnie wiedzą, co mówią i piszą. Tak myślę. Skoro materia to jaka grudka czegoś, sobie tak myślę w tym delektowaniu fizycznej wiedzy, to czym jest owa druga możliwość realna, czyli promienistość - to już nie materia? Faktem pewnym to jest, że fizyczni tak sobie tenże świat podzielili. Jak złapią w szczypczyki czy inne zderzacze, to w materialne tabelki i schematy to notują, ale jak tylko poczują, tak ogólnie to kreślę, koledzy, to to już za promieniowanie liczą. Niby jasne, ale jednak niejasne. Czym się promieniowanie od materii różni, oprócz tego, że się rożni - tego w ząb nie pojmuję. Czytam i nie pojmuję.

A najgorsze to było, widzicie, że lato już było. Czyli ja, bo jakże inaczej mogło być, sobie te fizykalne dylematy na słoneczku byłem czytałem. Ja o promieniowaniu czytam logiczne wywody, że ono takie i takie, a tu jarzy się gwiazda w niedalekiej bliskości i mnie tym promieniowaniem obejmuje. Tak całego, rozumiecie, obejmuje - od tej zamyślonej fizycznym problemem głowy - aż po stopę, też zamyśloną. Bo, tak to mam, jak już w myślenie idę, to po całości, rozumiecie. Tak, po wszystkim się zawziąłem.

Cóż powiedzieć, koledzy, jedna godzina minęła, druga i trzecia, ja co prawda dalej nic o materialnym świecie pewnego nie wiem, ale za to moje cielesne upostaciowanie od tego wystawiania na słoneczko i jego promieniste działanie zrobiło się mniej ciekawe. Cóż, koledzy i pozostali, zaczerwieniłem się. Tak po całości.

Nie powiem, początkowo boleć nie bolało, tylko coraz mniej mi się to podobało, w taki buraczany kolor to szło. A ja, koledzy, jakoś

tak mam, że buraczków nie lubię. Pojmujecie, w tych okolicznościach natury naukowa fizyczność się w czasową dal odsunęła, a porą nocną zupełnie się w przeszłość mocno odsunęła. Cóż powiedzieć, koledzy, bolało, że niech to jasna taka i ciasna weźmie. Lato, rozumiecie, lato i nauka materialnej fizyki mi wszystkimi bokami wychodziła. Nie dziwcie się, że od tej pory w letnie dni słoneczka bezpośrednio nie tykam. Wyjdę, nie powiem, w dal sobie spojrzę, ale z ostrożnością należytą i szacunkiem, ręką jasność przesłaniam i od promieniowania się opędzam, materią sobie cienistość zapewniam. Rozumiecie.

Koledzy, niech tam, żeby tylko tak to było, że człowiek buraka na cielesności i duszy przypominał, ścierpiałbym, pies to macał. Ale, widzicie, egzamin na ocenianie miał być, poważny i przyszłościowy. I mamuśka naciskali, rozumiecie. Idę ja na to pytanko. Mówię, że czytałem oraz że fizykę osobiście i cieleśnie doznałem, że gotowy z wyrokiem losu jestem się spotkać i że czas nadszedł. I tak się stało, rozumiecie, spotkałem swoje przeznaczenie.

Więc jak, pyta fizyczny i popatruje, wiesz już? Wiem, mówię, sobie poczytałem i wiem. Materia to jest wszystko, co jest. Atomy i też te inne, te fotony - to wszystko materia, mówię. Tu wszędzie, ręką ciągnę z lewa na prawo, tu wszystko materia.

Spojrzał fizyczny na mnie. Ale jakoś tak nie z tej ziemi to było w ogólności spojrzenie. Chyba się zdziwił, tak myślę. Tak, mówię, to wszystko materia jest. Jak coś jest, to materia to jest. Nie może być inaczej.Jeszcze dziwniej spojrzał i się pyta, czy na pewno czytałem tematy polecone. Czytałem, mówię, nawet doświadczalnie poznałem materię z gwiazdy naszej codziennej, i pokazuję tu i tam ciało czerwone tak, że aż biło po oczach. Materię promienistą osobiście doznałem w jej pracy, eksperymentalnie i aż do boleści.

Widzę, że osobnik w ząb logiki głębokiej i filozoficznej pojąć nie może, się tylko do swojego fizycznego kajecika tak dalece stosuje, że poza temat namacalnie naukowy wyjść nie potrafi. Mówię mu więc w przystępny sposób, tłumaczę prostacko i odpowiednio, że gdyby z góry na mnie nie materia, ale tylko promieniowanie spływało, to w chwili aktualnej tak bym nie wyglądał. Że to materia z materią się musiały spotkać, czyli moje cielesne materialne struktury zostały potrącone w czasie i przestrzeni przez materialne promieniowanie. No i że to cholernie boli.

Cóż powiedzieć, koledzy, widzę ja, że osobnik dalej nie rozumuje w poziomie i należycie i za moim, sami przyznacie, wielce subtelnym wywodem nie nadąża myślowo. Cóż, fizyczny był, dlatego tak opornie to szło. Dlatego przystąpiłem do pogłębionej analizy tematycznej i po argumentację z wysokiego lotu sięgam. Promieniowanie, mówię, w świecie to część materii, takie lokalne skupienie energetyczne to w całej możliwości jest. - Z tego powodu, mówię, jak już fizyczność to wszystko w otoczeniu sobie poklasyfikowała, to tak wyszło, tak się

to zanotowało i myślowo utwardziło - jednak to materia. Tak ogólnie i najbardziej podstawowo to jest materia. Bo skoro to jest, to musi to być materią.

Fakt, dalej tłumaczę - można sobie, dla wygody czy jakoś tak, stan wyróżnić i powiedzieć, że tyle a tyle czegoś i że tak a tak się na oko czy w przyrządzie pokazujące, że to materia, tak można sobie w celu ułatwienia zrobić. A to inne, już z tego a tego zbudowane, w też celu wyjaśnienia, to promieniowaniem nazwać. Wola człowiecza, tak można to ponazywać. - Ale, dalej tłumaczę, to tylko etykietka i pojęciowe słownictwo, abstrakcyjne zawołanie, co by sobie fizyczni mogli powiedzieć o tym lub owym. Nic innego to być nie może, jako że każdy elementowy i poznawalny fakt jest materią. W sensie takim i podstawowym musi być materią - jak jest, to jest materią. Zgoda, tłumaczę jasno, żeby zmieszania w nazywaniu nie było, można jeszcze kolejnej etykietki słownej się dopracować, na ten przykład wszystko energią zamianować. Tylko że znów chodzi o nazewnictwo i wyrazistość pojmowania, a nie o treściową fundamentalnie i głęboko istniejącą prawdę. Bo ten fundament to zawsze materialny jest. Nie może być inny.Przecie, rzucam abstrakcją z ciężkiej argumentacji, nic - pustka w sobie czy na sobie niczego nie przenosi ani nie koduje, jak coś jest - to to jest materia. Bo ona jest.

Cisza się zrobiła, bo mi chwilowo tematu zabrakło, ale widzę, że w fizycznym jakieś procesy dziwne zachodzą. Nic to, myślę sobie, a też dalej wnioski uczone snuję o fizyce. - Bo to jest tak, tłumaczę, w świecie labolatoryjni coś ustalą i tak już zostaje. A przecież nie ma w realności naszej rzeczywistej niczego odrębnego, jedno się w kolejne przemienia, materia w promieniowanie zgodnie z wzorem się przeobraża lub odwrotnie, więc z tego wniosek jest jeden i pewny, że to to samo. Bo jakby to było co innego, to by nic nie było, bo żadne atomy by nie wybuchały. Co najwyżej o stanie skupienia sobie można gadać, czyli że do takiego zbrylenia to promieniowanie, że w dalszym to materialnie atomiaste – oraz że tyle a tyle czegoś robi w tym liczeniu różnicę. Coś, substancja jakaś - to zawsze materia, filozoficznie i głęboko to materia. I realność. A jak tam sobie kto to słownie dookreśli, to już jego sprawa.

I na koniec w fizycznego takim wnioskiem rzucam - że tak prawdą, na poziomie maksymalnym jest to, że ani promieniowania nie ma, ani i materii, ale tylko chwilowy stan zbiegnięcia jednostek kwantowych, co to je kiedyś tam filozoficzni atomami nazwali. Takie mniej albo i więcej połączone elementy, zawsze jednak chwilowe i dynamicznie w swojej zmienności zbrylenia - i że tylko takie coś fizyczny może na swoje patrzałki przeróżne obserwować. Promieniowanie to materia, a materia to promieniowanie, mówię. Tylko osobnik opisujący to się w swojej procedurze raz na jednym stanie fiksuje, a raz na drugim. Dlatego, w przystępny sposób mówię, żeby fizyczny zrozumiał, badający całości przez to nie widzi - świat go szczegółami zarzuca.

Nie powiem, koledzy, żeby fizyczny sięgnął był tej oczywistej, dla

was przecież jasnej prawdy materialnej i promienistej. Patrzył się na mnie i patrzył, nawet coś tam nerwowo w swoim kajeciku szukał, ale widać niczego sensownego nie znalazł, bo nic nie powiedział. I za drzwi na koniec wyrzucił.

Nie powiem, tróję postawił, do klasy przeszedłem, mamuśka również w rygorze finansowym już się nie upierała, więc generalnie minęło. A w kolejnej klasie znów fizyczna była - więc kłopoty się skończyły. I tak to zeszło.

Ale, rozumiecie koledzy, lata to ja od tamtej pory nie lubię – jego materialnego promieniowania nie cierpię.

cdn.

Janusz Łozowski