1
Rodzina to temat przewodni trzynastego
już numeru czasopisma Vitis, które tym
razem zaprasza do przebudzenia i rozpoczęcia
życia z osobowym Jezusem, a nie tylko Jego
ideą. O tym, że tak właśnie, jest świadczy fakt, że Jezus cały czas zaprasza
do pójścia za Sobą. Powołanie jest mocno zakorzenione w rodzinie, dlatego
opowiemy o naszych braciach z roku pierwszego, którzy na wzór Apostołów
poszli za Chrystusem. Siostra Maria Teresa Rossi, przełożona Sióstr Apostolinek
w Skierniewicach, pokaże istotę odkrycia drogi powołania, a że dla duchowego
rozwoju potrzeba także poezji, toteż wspomnimy o wieczorze poezji księdza
Pasierba i jego twórczej osobie. Odczuwamy również, że zaciera się wśród
młodych prawdziwy sens narzeczeństwa i sakramentu małżeństwa, dwóch
bardzo ważnych okresów mających przygotować do tworzenia zdrowej
rodziny. Dlatego podzielimy się swoimi refleksjami i na te tematy. Doświad-
czeniem o budowaniu związku na wartościach chrześcijańskich podzielą się
Marta i Dominik – młode małżeństwo, które chce służyć w naszej diecezji swoimi
przeżyciami i na własnym przykładzie pokazywać, że jest to możliwe. Na tej
drodze bardzo ważnym elementem jest sprawa czystości dwojga ludzi,
więc i tego tematu nie ominiemy i nie będziemy traktować go jak tematu tabu.
Dyskusyjne w dzisiejszym świecie jest zagadnienie pro-life, gdzie poszcze-
gólne grupy różnie wypowiadają się na ten temat, próbując uczyć nas zachowań
przeczących miłości do bliźniego. Stojąc twardo przy nauce Kościoła i jego
wartościach pragniemy dążyć ku świętości. Świętym można zostać nie tylko
w zakonie czy kapłaństwie, powołanie do życia w rodzinie jest tak samo ważne.
Przedstawimy postaci świętych, którzy zjednoczyli się z Jezusem właśnie
przez życie w rodzinie. Dostrzegamy również potrzeby społeczne rodziny,
dlatego ukażemy społeczną stronę tej komórki, która jest objęta troską przez
instytucje świeckie w programie Karty Dużej Rodziny. Na koniec pokażemy,
że katedra łowicka nie przestaje zaskakiwać. O jakich odkryciach mowa,
doczytajcie sami! Oczywiście dla naszych przyjaciół, którzy lubią wiedzieć
co piszczy w gmachu seminaryjnym, jak w każdym numerze kronika z życia
Seminarium.
Ufamy, że każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie i odkryje na nowo
lub doceni wartość rodziny!
2
Tytułem wstępu 1 Redakcja
Radość Świąt Bożego Narodzenia w świetle Ewangelii – zrozumieć święta
3 Piotr Miazek
Pójść za Jezusem śladami Apostołów 6 Mateusz Podkowiński
Myśl, módl się, rozważ, zadecyduj – wywiad z s. Marią Teresą Rossi, przełożoną ss. Apostolinek w Skierniewicach
10 Paweł Pawlak Michał Szkupiński
„Kapłan z ludu wzięty i do ludu posłany” Rodzina podstawową komórką wzrastania w powołaniu
15 Rafał Kaczmarek
Małżeństwo związek sakramentalny czy spółka z o.o.? 18 Mateusz Wojtczak
Czy inicjatywa „pro life” jest wartością w dzisiejszym świecie czy kiczem przeszkadzającym w życiu człowieka
20 Rafał Nawrocki
Wartość czystości przedmałżeńskiej 23 Dominik Napora
O tym czy wartości mają sens i czy warto nimi żyć 28 Tomasz Stępniak
Święci w RODZINIE! 33 Maciej Białkowski
Troska o zbawienie w rodzinie 36 Łukasz Gawrzydek
„Karta Dużej Rodziny” – życie Ewangelią i podtrzymywanie wspólnoty ogniska domowego
38 Sebastian Antosik
Ksiądz Janusz St. Pasierb – spotkanie z poezją 41 Ireneusz Koziński
Katedra wciąż zaskakuje ... 44 Piotr Jarota
Kronika seminaryjna 46 Tomasz Gawarecki
Zakład Wielobranżowy „POLIGRAFIA” Kacprzak Adwentowski Sp.j. ul. Zachodnia 18 99-400 Łowicz tel. +48 46 837 18 92 fax. +48 46 837 18 93 www.poligrafia.lowicz.pl
ul. Seminaryjna 6 99-400 Łowicz tel.: 46 837-60-16 e-mail: [email protected]
WYDANIA: Tomasz Stępniak, Patryk Czarnecki TECHNICZNY/OKŁADKA: Tomasz Stępniak OPIEKUN WYDANIA/RYSUNKI: ks. mgr Piotr Kaczmarek
Żadne święto liturgiczne nie jest tak popularne jak Boże Narodzenie. Ono jedno umie godzić we wspólnej radości tych, którym przypomina o narodzinach Boga i tych, dla których prawie nic nie znaczy. Choć niewierzący celebrują je głównie zjadając szereg tradycyjnych potraw, to i oni okazując świąteczną radość stają się mimowolnymi świadkami tego wielkiego wydarzenia. Na czym polega autentyczne przeżywanie tych tajemnic? W czym tkwi źródło radości z Narodzenia Pana? Czy szczęście to zarezerwowane jest tylko dla tych, którzy widzą w Dziecięciu obiecanego Mesjasza? Czy dla chrześcijan te wyjątkowe gru-dniowe dni są świętami radości czy może już tylko radością świąt?
Na próżno szukać odpowiedzi na te nurtujące pytania w kolorowej prasie, witrynach sklepowych czy ckliwych spotach telewizyjnych zapraszających do poczucia magii świąt. Wydaje się jednak, że wspomniana magia świąt ukrywa się we wtargnięciu sakralności w sferę świecką, w wejściu Boga – Człowieka w sferę profanum, w to, co zwyczajne, powszednie, aby to uświęcić i pobłogosławić swoją zbawczą misją. Jezus rodzi się w „domu chleba” czyli w Betlejem, aby ten chleb później w Wieczerniku stał się Ciałem Syna Bożego.
Prawdziwą odpowiedź na pytanie
o sens i istotę świąt Bożego Narodzenia
możemy odnaleźć pochylając się nad
Słowem Bożym i podejmując zadumę nad
3
4
tekstem natchnionym. Rzeczą pewną
wydaje się, że podczas gdy odbywał się
powszechny spis, małe miasto Dawido-
we – Betlejem, było pełne ruchu i gwaru.
Zapełnione po brzegi małe miasteczko
musiało przeżywać niezmierny napływ
przybyszów. Wszystkie domy były zajęte
przez podróżnych z Nazaretu, więc jak
ujmuje to w przejmujących słowach
ewangelista Łukasz nie było nigdzie miejsca
dla przyjęcia Maryi i Józefa. Bóg paradoksów
chciał, aby nędzna grota stała się pierw-
szym sanktuarium Narodzenia Pana
Jezusa - prostota, która zawstydziła pysz-
nych tego świata. „Bóg sam zniżył się do
nas, aby nasza wolność osobista mogła
pochylić się nie tylko na widok Jego
potęgi, ale także przed cudem Jego pokory”
(bł. Josemaría Escrivá).
Pokolenia pobożnych żydów wyglądały
wypełnienia się czasu mesjańskiego, kiedy
sprawiedliwość spadnie z nieba jak rzeka.
Trzymali się ze wszystkich sił tej obietnicy,
jak rozbitkowie trzymający się tratwy
ratunkowej. Skupieni na oczekiwaniu
przyjścia obiecanego Mesjasza, nie zauwa-
żyli nawet, kiedy ich pragnienie urzeczy-
wistniło się. My dzisiaj podobnie zapa-
trzeni w ideę świętowania, w konse-
kwencji, pod przykrywką tego co Boskie,
gubimy gdzieś samego Boga. Nie chcemy
być zaskakiwani podczas uroczystej
kolacji wigilijnej. Wielogodzinne przygo-
towania, które wydają się nie mieć końca,
domowe porządki i szał przedświątecznych
zakupów mające zapewnić nam spokojne
przeżycie świąt. Otoczka świąt, przy której
starannie czuwamy, jak ewangelijni
pasterze nad swoją trzodą, nie pozwala
Bogu zaskoczyć nas. Wydaję się, że nieraz
sami nieświadomie zamykamy się na chwałę
Pana, która zewsząd nas oświeca w ten
święty czas. Ogarnia nas lęk, jak tych
prostych pasterzy, na samą myśl o nieprze-
widzianej zmianie, o wtargnięciu Boga
bez uprzedzenia w nasz misternie napisany
scenariusz świętowania. Pozostajemy
głusi na wołanie anioła ogłaszającego
radość wielką, która ma stać się również
naszym udziałem.
W planie Bożym są prawdy tak wielkie,
które potrzebują ciszy i spokoju nocy,
aby stanęły przed nami w całej swojej
potędze i zachwycie, niezmącone przez
dzienne sprawy, dziennych zabieganych
ludzi. Zdarzenie, które na zawsze zmieniło
losy świata, podzieliło historyczną chro-
nologię, wydarzenie, od którego świat
zaczął liczyć nową erę, zostało przez ten
świat niezauważone. Wydarzenie przygo-
towywane od wieków, niewymownie
szczęśliwe, przewidziane od zawsze
w zamyśle Bożym, przechodzi niespostrze-
żenie dla ludzkości… Jakże można zrozu-
mieć to, że wcielenie Boga miało więcej
świadków ze świata zwierząt niż ludzi?
Chrystus - Światłość tak wielka
i prawdziwa, która oświeciła lud chodzący
w ciemności, jak niegdyś słowo Stwórcy
„niech się stanie światło”. Dwa tysiące lat
temu Chrystus - Pochodnia ludzkości,
oświeciła jego ciemność moralną. Jak
podkreślał bł. Jan Paweł II podczas homilii
na Boże Narodzenie w 1980 roku:
„Światło nocy betlejemskiej dotarło do
wielu serc, lecz mimo to równocześnie
trwa ciemność. Czasami nawet wydaję,
się że większa teraz niż dwa tysiące lat
temu. Lecz ci, którzy Go przyjmują
doznają wielkiej radości, która wytryska
z tego Światła”. Nowonarodzony Chrystus
nic nie mówi, bo On sam jest ostatecznym
słowem Boga do ludzi. W Jezusie naro-
dzonym w stajni i położonym do żłobu
Bóg znalazł wreszcie sposób podejścia do
ludzi, który nie wywoływał w nich strachu.
We Wcieleniu Bóg przekroczył olbrzymią
przepaść strachu, która stwarzała dystans
5
między nim a jego stworzeniami – ludźmi.
Ewangelista Łukasz zaznaczył, że pasterze
wracając wielbili i wysławiali Boga za
wszystko, co słyszeli i widzieli. Człowiek
radosny, to człowiek wielbiący Boga,
kochający i świadomy bycia kochanym
oraz nieustannie obdarowywanym przez
Stwórcę. Chrześcijanie przeżywający radość
Bożego Narodzenia, to Ci, którzy obwieszczają
chwałę Boga na wysokościach a na ziemi
pokój nam – ludziom, których sobie Bóg
upodobał. Musimy pamiętać, że prawdziwa
chrześcijańska radość jest darem, nie
spływa od stworzeń ale zawsze od Stwórcy
jak pisał św. Bernard.
Chyba żaden motyw biblijny nie
dawał malarzom natchnienia tak często,
jak święta rodzina w betlejemskiej grocie.
Młoda Kobieta, która podaje światu Jezusa,
ponieważ On jest Bogiem, a równocześnie
otacza Go swymi ramionami, ponieważ
jest Jej dzieckiem – maleństwem potrze-
bującym Jej ziemskiej miłości. Mimo,
że Jezus urodził się w stajni, chłodzie
i niedostatku, malarskie przedstawienia
Bożego Narodzenia zazwyczaj są sielan-
kowe. Przykładem tego może być dzieło
Pokłon pasterzy Durante Albertiego, znaj-
dujący się w nawie włoskiej katedry San
Giovanni Evangelsita w miejscowości
Sansepolcro. Ten XVI wieczny obraz niejako
łączy dwa nowotestamentalne wydarzenia,
ukazując bezpośrednio nad betlejemską
szopką anioła trzymającego wstęgę
z napisem będącym łacińskim cytatem
Ewangelii: „Gloria in excelsis Deo et in
terrae pax”. Biblia pauperum włoskiego
malarza idzie nieco dalej niż ewangelia
Łukaszowa, ukazując, że adresatami
zachęty do radości z narodzenia Dzieciątka
nie są już tylko pasterze, ale każdy, kto
zbliża się, by kontemplować wielką
tajemnicę inkarnacji Boga. Tę scenę można
jedynie zrozumieć patrząc oczami miłości,
logika tego świata bowiem zawodzi.
Dziecko urodzone nocą, pośród zwierząt.
Mokre oddechy i parujący gnój zwierząt.
I nic już nie będzie takie jak było. Ci, którzy
wierzą w Boga, w pewien sposób już nigdy
nie będą mogli być Go pewni. Gdy raz
ujrzeli Go w stajni, nigdy już nie będą
mogli być pewni gdzie pojawi się albo
jak daleko zajdzie, jak bardzo zniży się
w swoim szalonym pościgu za człowiekiem
(Frederick Buechner).
W antyfonie wejścia przeznaczoną
na noc Narodzenia Pańskiego czytamy:
„Radujmy się wszyscy w Panu, ponieważ
na świat przyszedł nasz Zbawiciel.
Dzisiaj z nieba zstąpił na nas pokój.”
Mimo że jest to radość rodzaju ludzkiego,
to w rzeczywistości jest to radość nad-
ludzka. Radość ta nie jest dla wybranych,
obejmuje ona bowiem wszystkich ludzi
bez wyjątku. W pięknych słowach wyraził
to św. Leon Wielki w swojej mowie
na Narodzenie Pańskie: „Dzisiaj narodził
się nasz Zbawiciel. Nie ma miejsca
na smutek, kiedy rodzi się życie; to życie,
które zwycięża bojaźń śmierci i napełnia
nas radością obiecanej wieczności. Nikt
nie może czuć się wykluczony z udziału
w podobnej radości, wszyscy mamy
wspólny powód do radowania się gdyż
Pan nasz, zwycięzca nad grzechem
i śmiercią, przybył wyzwolić nas wszystkich,
nie spotkał bowiem nikogo wolnego od
winy. Niechaj raduje się święty, gdyż
zbliża się do zwycięstwa. Niechaj raduje
się poganin, gdyż wezwany jest do życia.”
PIOTR MIAZEK ROK V
6
Każdy z nas kroczy przez życie
goniąc za marzeniami. W wielu wypadkach
przekształcają się one w realny cel naszego
życia, który chcielibyśmy osiągnąć.
Niektóre z nich mogły się już zrealizować,
niektóre być może realizują się teraz,
ale na pewno większa część oczekuje, ku
naszemu utęsknieniu, w dalszym ciągu
na spełnienie. Owe najskrytsze pragnienia
naszego serca, gdyż i tak możemy nazwać
marzenia, wypływają przeważnie z chęci
posiadania jakiejś rzeczy, podróżowania
w najdalsze zakątki świata, a także są
związane z chęcią naśladowania jakiejś
osoby, która jest dla nas autorytetem.
Naśladowanie kogoś związane jest z
pewnym procesem, a nawet ogromnym
pragnieniem upodobnienia się do tej
osoby. Naśladowanie, to swojego rodzaju
kroczenie tymi samymi śladami, a jeszcze
bliżej ujmując, to wchodzenie w te same
ślady, które zostawia po sobie nasz
autorytet. W końcu naśladowanie wiąże
się z powierzeniem zaufania drugiej osobie.
Zaufania, o które w dzisiejszym świecie
trzeba usilnie walczyć. Zaufania, które
bardzo trudno odzyskać, kiedy się je utraci.
Każdy młody człowiek, który zdecydował
się wstąpić w szeregi alumnów, musiał
zaufać. I musiał stwierdzić, że zaufał
komuś, kto na pewno nigdy go nie zdradzi,
komu chce powierzyć swoje dalsze życie
i najskrytsze marzenia. Odpowiedział
tym sposobem na słowa: Pójdź za Mną!
(Mt 9,9), podobnie jak zrobił to celnik
Mateusz, kiedy przechodził obok niego
Chrystus. Odpowiedział także na słowa
Chrystusa skierowane do apostoła Szymona:
Wypłyń na głębię! (Łk 5,4) Szymon, który
użycza Chrystusowi swojej łodzi, nie jest
jeszcze świadom tego, że poprzez swoją
zgodę już uczestniczy w misji Chrystusa.
Jezus wystawia na próbę apostoła, który
staje wobec ryzyka: albo wypłynie i się
ośmieszy, gdyż nie był to czas na łowienie,
albo zaufa Jezusowi. W tej biblijnej scenie
widzimy bardzo wyraźnie, jak wybór
zaufania, jest podstawą do stania się
apostołem (Por. Powołanie pierwszych
uczniów. Przypis do Łk, w: Pismo Święte
Nowego Testamentu i Psalmy, opr. ZBP
z inicjatywy Towarzystwa Św. Pawła,
Częstochowa 2010, s. 153-154). Przed takim
zapewne niełatwym wyborem staje
w dzisiejszym świecie młody człowiek.
Ową łodzią, na którą zaprosił zaufanego
Sternika - Jezusa, jest jego życie. Zaś stan
tej łodzi zależy tylko i wyłącznie od niego
samego.
Dla dziewięciu młodych ludzi, którzy
w tym roku „wypłynęli na głębię”, a za
kapitana obrali Chrystusa, łodzią stało
się Wyższe Seminarium Duchowne.
Alumni pierwszego roku pochodzą
z różnych zakątków naszej diecezji.
„Seminaryjną łódź” zasilili: Rafał Woronowski
z parafii p.w. Najświętszego Serca Pana
Jezusa w Skierniewicach, Szymon Smółka
z parafii p.w. św. Rocha i św. Jana
Chrzciciela w Brochowie, Mateusz Adamski
z parafii p.w. św. Jakuba Apostoła w
Zdunach, Mieszko Meronk z parafii p.w.
św. Marii Magdaleny w Łękach Kościelnych,
Michał Stańczyk z parafii p.w. św.
Wawrzyńca w Sochaczewie, Mariusz Wójcik
z parafii p.w. św. Wawrzyńca w Kutnie,
Sławomir Piotrowski z parafii p.w. św.
Stanisława w Grabowie, Kamil Paluchowski
z parafii p.w. Świętej Trójcy w Piątku
oraz Paweł Gontarz z parafii p.w.
Wszystkich Świętych w Sobieniach Jeziorach
(diecezja siedlecka). Każdy z nich jest
inny. Każdy z nich ma oczywiście
odmienne zainteresowania i swoją drogę,
7
którą kroczył, by zdecydować o wstąpieniu
na pokład Seminarium. Część z nich
wstąpiła do Seminarium zaraz po zdanym
egzaminie maturalnym. Niektórzy zrobili
to w trakcie studiowania na innych
uczelniach. Są wśród nich także i tacy,
którzy ukończyli inne fakultety oraz byli
zaangażowani w pomoc między innymi
ludziom chorym, ulegającym wypadkom,
a także osobom niepełnosprawnym.
Ratowanie życia i pomoc innym ludziom
było dla mnie przed seminarium najważniejszym
celem, jaki udawało mi się realizować. Studia
medyczne, które przygotowały mnie do
niesienia pomocy, stały się jakby niewystar-
czające, dlatego też zdecydowałem się rozpocząć
drogę w łowickim Seminarium gdyż poczułem
ogromne pragnienie niesienia pomocy ludziom
także w sferze duchowej. Wiem, że pomoże
mi w tym Chrystus, któremu zaufałem
– opowiada alumn Paweł Gontarz,
pochodzący z diecezji siedleckiej.
Na pytanie „Jakie było twoje największe
marzenie przed wstąpieniem do Semina-
rium?” Sławomir Piotrowski odpowiada
w następujący sposób:
Moim największym marzeniem i jedno-
cześnie pragnieniem, które czułem od
najmłodszych lat, było pragnienie wstąpienia
do Seminarium. To marzenie właśnie teraz jest
w stanie realizacji. Chcę służyć
Bogu i ludziom
do których
mnie pośle.
Chcę stać
się uczniem
Chrystusa
tak, jak zrobili to apostołowie. Miałem obawy
przed „wypłynięciem na głębię”, lecz wiem
już jedno - kiedy Sternikiem mojego życia jest
Jezus, to nic mi nie grozi.
Po zdaniu egzaminu maturalnego, jak
już wspomniałem, niektórzy z naszych
alumnów rozpoczęli także studia.
Mariusz Wójcik opowiada jak w trakcie
studiów, które rozpoczął na wydziale
zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego,
podjął decyzję o zasileniu szeregów
kleryckich.
Decyzja nie była łatwa. W jej podjęciu
pomogło mi świadectwo kapłaństwa mojego
proboszcza, który jest dla mnie wielkim auto-
rytetem. Moja decyzja jest związana z
ogromną chęcią służenia Bogu i niesienia
Ewangelii jak najszerszej liczbie ludzi.
Widzę młodzież, która jest zagubiona
w życiu, która chyba znalazła się na
pokładzie łodzi płynącej w innym kierunku
niż zbawienie. Jako przyszły kapłan chcę
im powiedzieć, że jest Osoba, która wskaże
ten odpowiedni kierunek, która odpowie
na każde pytanie i poda rękę w każdej
sytuacji, w której straciliśmy już nadzieję.
Tą Osobą jest Chrystus i to On jest jedyną
nadzieją.
Wstąpienie do Seminarium to dosyć
odważna decyzja. Na jej podjęcie wpływa
bardzo wiele rożnych czynników.
Niektóre z nich potrafią naprowadzić na
całkiem inny tor, niż ten, po
którym dotychczas nasze życie bie-
gło, zaś niektóre mogą być towarzy-
szem podczas naszej wędrówki ze
spotkanym już Jezusem. Tak było
w przypadku Rafała Woronow-
skiego, który swoją decyzje podjął
wraz z Jezusem, którego jeszcze
bliżej poznał podczas
8
9
wielu spotkań wspólnot Ruchu Światło-
Życie.
Z Oazą jestem związany już od wielu lat.
Spotkania połączone z wieloma wyjazdami
rekolekcyjnymi, ubogacały moje dotychczasowe
życie. Pełniły one dla mnie bardzo ważną rolę.
Podczas spotkań w grupach dzielenia można
było wręcz dotknąć żywego Chrystusa w
świadectwach wielu osób. Ubogacaliśmy się
Jezusem wzajemnie. Oaza jest dla mnie jak
rodzina, dzięki której łatwiej przetrwać trud-
niejsze chwile. Podobnie jest w Seminarium,
na które się zdecydowałem podczas ostatnich
rekolekcji. W Seminarium jesteśmy jak jeden
zespół, który potrafi stawić czoło wielu prze-
ciwnikom, stojącym po drugiej stronie brzegu.
Na tej „seminaryjnej łodzi” uczę się bycia
apostołem Chrystusa. Uczę się ufać Mu jeszcze
bardziej niż dotychczas. On dodaje mi sił
w chwilach trudnych i jest niesamowitym
towarzyszem w chwilach radości. To On
wskazywał mi przed Seminarium prawidłową
drogę, którą powinienem kroczyć. Jest wręcz
jak kompas, który wskazuje na zbawienie,
na dobro. Jest jak sygnalizator wskazujący
światło: zielone mówiące, że można wtedy
jechać, bądź czerwone sygnalizujące postój.
Jest wreszcie jak latarnia morska, pokazująca
żeglarzom, że są bezpieczni. To wspaniałe
przeżycie i doświadczenie. Doświadczenie,
którego życzę wszystkim moim kolegom.
Tak więc widać bardzo wyraźnie,
że te „małe” świadectwa niektórych
spośród dziewiątki alumnów pierwszego
roku naszego łowickiego Seminarium,
obrazują różnorodność w przeżywaniu
z Chrystusem drogi do bram Seminarium
i są wyraźną zachętą, zapraszającą Jesusa
na pokład swojego życia, by wypłynąć
z Nim na jego szerokie wody. Semina-
rium to szczególne miejsce, gdzie młody
człowiek, który odpowiedział na Chry-
stusowe wezwanie, może się uczyć jak
być apostołem dla innych i jak widzieć
w innych Chrystusa. Czas spędzony
w Seminarium jest możliwością oderwania
się od codziennego szaleńczego pędu,
jaki nadaje współczesny świat. To próba
zatrzymania się i zwrócenia szczególnej
uwagi na Jezusie. To czas pozwalający
przyszłemu kapłanowi zrealizować
po sześciu latach pragnienie swojego
serca, wypowiadając za św. Pawłem
„Apostołem Narodów” słowa:
Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus,
a umrzeć - to zysk (Flp 1, 21)
oraz
Teraz zaś już nie ja żyję,
lecz żyje we mnie Chrystus (Gal 2, 20).
To wreszcie moment w życiu, w którym
swoje prośby zanosimy każdego dnia
w osobistych modlitwach do Matki
Najświętszej - opiekunki Seminarium,
by to Ona otoczyła swoimi matczynymi
ramionami nas samych i nasze serca
i aby stała się pomostem prowadzącym
na pokład łodzi, której Kapitanem jest
sam Jezus Chrystus; łodzi, która wyda-
wało by się, że już odpływa, ale jest
to jedynie nasze złudzenie!
MATEUSZ PODKOWIŃSKI ROK V
10
Klerycy: Kiedy Matka odkryła w sobie powołanie i dlaczego wybrała akurat zgromadzenie ss. Apostolinek, a nie inną wspólnotę? Co jest dla tej wspólnoty charakterystycznego i przy-ciągającego?
Siostra Maria Teresa Rossi: Moje powo-łanie jak każde powołanie jest tajemnicą miłości Boga. W mojej rodzinie, której dużo zawdzięczam, oddychałam wiarą, która odpowiadała życiu. Zajmowanie się młodzieżą, zarówno w parafii jak i w diecezji, otworzyło we mnie pragnienie uczynienia w życiu czegoś, co służyłoby
wszystkim. Ale jak? Zaczęłam się zasta-nawiać, modlić się, aby pojąć jaka jest wola Boga względem mnie i zabiegać, by poznać różne sposoby przeżywania wiary. Stopniowo coraz lepiej odkrywałam i rozumiałam, że Pan Jezus jest osobą żywą i obecną, a swoją bezinteresowną miłością, wierną i zawsze nową, niespo-dziewaną i nieprzeniknioną tajemnicą, cierpliwą i mocną, był tym, czego szukałam. Zdecydowałam się. Być cały czas dla Boga!
Od tej chwili On wziął całe moje jestestwo: umysł, wolę, serce, wszystkie moje ułomności, braki, całą moją historię. Jako doskonały Mistrz nieustannie
O tym, jak ważne jest odkrywanie powołania i wybór odpowiedniej drogi życiowej, pragniemy zapytać przełożoną Sióstr Apostolinek. Ich zgromadzenie jest jedynym w Kościele, które żyje misją dla wszystkich powołań, ze szczególną uwagą i troską wobec powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego w jego różnorodnych formach. O tym, kto zainicjował ich pojawienie się w Polsce, oraz jak wygląda codzienne życie Sióstr opowie przełożona wspólnoty ss. Apostolinek w Skierniewicach – s. Maria Teresa Rossi.
11
prowadził i na nowo wyprowadzał na swoją drogę; synchronizował „mój” sposób bycia z „Jego”.
Dlaczego zostałam Siostrą Apostolinką? Jak już powiedziałam, doświadczyłam, że Pan nie jest ideą, ale żyjącą osobą, która kocha. Jako, że czułam się przez Niego kochaną, pragnęłam jak tylko to najbardziej możliwe pomagać wielu młodym ludziom i wszystkim, w zrozumieniu, że Bóg jest wierny i jest miłością, która wzywa i posyła do służenia Kościołowi, do posługiwania wielu potrzebom ludzkości.
To moje pragnienie spotkało się z dwoma, decydującymi dla mnie znakami: Wielka Wystawa powołaniowa i święty Założyciel. Pojechałam na Rzymską Halę Wystawową, aby zobaczyć Wystawę powołaniową z 400 stoiskami, zorganizo-waną przez bł. Jakuba Alberione w hołdzie Soborowi Watykańskiemu II. Były tam obecne wszystkie zgromadzenia zakonne męskie i żeńskie działające na całym świecie oraz stoisko Seminarium Duchownego. Można było spotkać młodzież, starszych, różnego rodzaju osoby zakonne, biskupów, kardynałów, itd. W tym miejscu oddychałam powszech-nością Kościoła. Znajdowała się tam również Kaplica, aby adorować i wsłu-chiwać się w Boga, który wzywa. Tam, 7 grudnia 1962 r. o godz. 17.00 zobaczyłam po raz pierwszy bł. Jakuba Alberione idącego w procesji z Najświętszym Sakramentem po alejach Wystawy.
Na jednym ze stoisk przeczytałam: „Każde oblicze ma swoje powołanie” i jeszcze inne zdanie: „Siostry Apostolinki przekładają całe życie na apostolstwo powołaniowe. Pomagają młodym w odkryciu i pójściu za własnym powołaniem. Modlą się za powołania, itd.”. Apostolinek nie spotkałam, ale wracając do domu i przeglądając wszystkie ulotki z Wystawy, zatrzymałam się nad ich ulotką. Spróbo-wałam się z nimi skontaktować i otrzy-małam zaproszenie na dzień skupienia dla młodzieży, na którym obecny był ks. J. Alberione.
W ten sposób 17 lutego 1963 r. po raz pierwszy z nim rozmawiałam. Opowie-działam mu całą historię mojego powołania, na koniec wrażenie zachwytu doznanego na stoisku Apostolinek, któremu nadałam imię: „Harmonia wśród wszystkich powołań”. Ks. Alberione spojrzał na mnie przejrzystym, intensywnym i głę-bokim wzrokiem, i powiedział mi: „Myśl, módl się, rozważ, zadecyduj”. Pomyślałam więc: „To jest Boży człowiek, to jasne! Przeobfity i cierpliwy w słuchaniu, umiarkowany w słowach”. Powiedziałam sobie: „Na co czekasz? Zdecyduj!”. Pierwszego maja wyjechałam do Castel Gandolfo, Domu Macierzystego Sióstr Apostolinek. To, co zrozumiałam w wierze, wystarczyło, aby wyruszyć z radością i drżeniem, by rozpocząć życie tym wspaniałym powołaniem dla wszystkich powołań.
W jaki sposób Matka przełożona trafiła do Polski, i co było najwięk-szym zaskoczeniem po przyjeździe do naszego kraju?
- Zostałyśmy zaproszone do posługi misją „dla wszystkich powołań” na ziemi polskiej rozpoczynając nową fundację w Skierniewicach, w Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kiedy osobiście otrzy-małam tę propozycję, natychmiast, ze zdumieniem przypomniało mi się spo-tkanie z bł. Janem Pawłem II z okazji przy-gotowań do beatyfikacji naszego Ojca Założyciela (miała ona miejsce w Rzymie 27 kwietnia 2003 r.). Ojciec Święty zapytał mnie: „Czy jesteście już w Polsce?”. „Nie” – odpowiedziałam – „Teraz jeszcze nas nie ma, ale jeśli Bóg zechce pojedziemy, bo na formacji w Castel Gandolfo są już pierwsze polskie nowicjuszki”. Po rozmowie o naszej misji i po udzieleniu mi błogo-sławieństwa Ojciec Święty dodał jeszcze: „Jechać do Polski, ale zrobić to dobrze!”.
Po przyjeździe do Polski piękną nie-spodzianką była zielona natura ze swoimi pięknym lasami nawet na terenach
12
nizinnych. Także żywa tradycja chrześci-jańska: na przykład przygotowanie do Świąt Bożego Narodzenia, polskie Kolędy, Wigilia itp. Żywotna wiara – znak nadziei.
Przed wyjazdem niczego nie plano-wałam. Chciałam żyć swym powołaniem Siostry Apostolinki z otwartym sercem, zasłuchując się w rzeczywistość, aby zrozumieć priorytety, którym trzeba służyć zgodnie z naszą misją, właśnie tam, gdzie Pan mnie wezwał.
Co sprawiło największy kłopot w zaklimatyzowaniu się w naszym kraju?
- Przyjechałam do Polski 25 marca 2003 r. razem z s. Anną Marią i s. Martyną, pierwszymi siostrami Polkami. Zastałyśmy wtedy bardzo dużo śniegu. Trudną rzeczą dla mnie było przyjąć na raz te dwie rzeczywistości. Z jednej strony czułam się objęta zimowym mrozem, a z drugiej myślałam o tych, którzy nie mogą się ogrzać. I w ten sposób doświadczyłam jeszcze bardziej głębokiego zimna.
Jak każdy obcokrajowiec, Matka zapewne uczyła, bądź uczy się naszego języka. Co sprawia największe problemy?
- Bardzo mało czasu do mej dyspozycji, aby dobrze się go nauczyć.
Jak Siostry spędzają Święta Bożego Narodzenia z dala od swoich najbliż-szych? Czy jest trudno wytrzymać taką rozłąkę?
- Po profesji zakonnej naszą rodziną staje się zgromadzenie. Ten wolny wybór pomaga nadać wszystkim rzeczywisto-ściom, w tym własnej, naturalnej rodzinie, właściwe miejsce w życiu i być pogodnym. Nie myśli się o tym, co się pozostawia, ale o tym, co się z miłością przyjmuje.
Czy tak jak Polacy przygotowują uginające się stoły od pyszności, czy tak też przygotowują się siostry? Przecież to 5 kobiet, a każda z osobna zapewne jest skarbnicą kulinarnych przepisów? Która z sióstr jest odpo-wiedzialna za przygotowanie wiecze-rzy, a która np. za ubieranie choinki itd.?
- Święta Bożego Narodzenia są ważnym momentem w życiu wiary naszej wspólnoty. Towarzyszy im duchowe jak i konkretne przygotowanie. Najważniejszy jest w nich Jezus, Miłość Wcielona, który przychodzi, aby być Bogiem z nami! Dlatego czynimy wszystko, aby także i zewnętrzna oprawa pomagała nam w radosnym świętowaniu tego wydarzenia. Co roku dzielimy się obowiązkami i każda z nas przygotowuje inny aspekt Świąt. Jedna przygotowuje wieczerzę wigilijną z tradycyjnymi potra-wami, uwzględniając ulubione gusty każdej z nas. Inna siostra dba o wystrój kaplicy i Żłóbka. Inna przygotowuje oprawę liturgiczną i modlitwę Adoracji. Kolejna ubiera choinkę i przyozdabia cały dom małymi dekoracjami. Jest także siostra, która przygotowuje dla każdej prezenty pod choinkę, czyli „dary Dzie-ciątka Jezus”. Oczywiście wspieramy się wzajemnie w realizacji poszczególnych pomysłów i to jeszcze bardziej jednoczy nas we wspólnym przeżywaniu.
Wigilię rozpoczynamy od wspólnej modlitwy i wysłuchania fragmentu Ewangelii o Bożym Narodzeniu. Dzielimy
13
się Opłatkiem składając sobie życzenia, dzię-kując i przepraszając. Potem słuchając kolęd spożywamy wieczerzę. Przy stole jest tradycyjne puste miejsce. Z potraw najczęściej są przygotowywane barszcz czerwony z uszkami, karp, śledzie, kapusta z grzybami, pierogi, kluski z makiem, kutia, kompot z suszonych śliwek i ciasta. Po wieczerzy przechodzimy do kaplicy na godzinną Adorację Najświętszego Sakramentu. Po Adoracji jest czas otrzy-mywania prezentów, które w międzyczasie Dzieciątko „złożyło” pod drzewkiem choinkowym. Wtedy jest wiele radości. Śpiewamy także kolędy, a o 24.00 uczest-niczymy w Pasterce.
W każdej rodzinie zdarzają się jakieś sprzeczki, kłótnie czy wymiana zdań. Czy zdarza się to także u Sióstr, czy raczej nie wystę-pują takie sytuacje? Jeśli są, to w jaki sposób rozwiązują Siostry te spory?
- Życie braterskie jest darem Boga. Przecież nie wybrałyśmy się same, aby razem żyć! Zjednoczył nas Duch. Toteż modlitwa i siła płynąca z Eucharystii czynią dar braterstwa bardziej żywym. Co więcej, coraz głębsza przyjaźń z Panem pomaga nam patrzeć na nasze siostry tak, jak On na nie patrzy; pomaga w troszczeniu się o ewangeliczne, dobre poczucie humoru
Pan uczynił człowieka wolnym.
Powołanie jest aktem miłości Boga, dlatego też pójście za nim
i odpowiedź na nie wymaga wolnego aktu miłości.
Trzeba ukształtować się na wzór Jezusa Chrystusa,
który mówi do Ojca: „ Oto idę, aby pełnić Twoja wolę, Boże”.
bł. Jakub Alberione Perdicazione sulla santita religiosa
(medytacje wygłoszone do Córek Świętego Pawła, zebrane w latach 1969-1971)
Od lewej: s. Alicja Świerczek, s. Anna Maria Pudełko, s. Maria Teresa Rossi, s. Martyna Jagusz, s. Ania Juźwiak
14
i zdolność śmiania się z samego siebie. Kiedy pojawiają się konflikty, dyskusje,
które oczywiście mogą się zdarzać, praw-dziwą kuracją staje się codzienny „trening”, by żyć według Hymnu o miłości Świętego Pawła. Jest to trud, który warto przeżywać, ponieważ pozwala nam wzrastać. Trzeba spróbować, aby uwierzyć!
Dzisiejszy świat, oferuje młodym ludziom pełno pokus: rozrywkę, dostatnie życie, nowinki techniczne. Co Matka doradziłaby młodym ludziom, którzy jednak odczuwają wewnętrzny głos, który ich wzywa do pójścia za Chrystusem, lecz wahają się przed podjęciem decyzji o wstąpieniu do seminarium lub zakonu?
- Świat w każdym czasie oferował młodym ludziom i wszystkim innym pokusy. Dzisiaj pokazuje inne niż te, które były wczoraj. Bóg jest miłością opatrznościową, nieustannie powołuje osoby, które służą wszystkim potrzebom ludzkości, choć
wiele z nich na to wezwanie nie odpowiada. Zapożyczę słowa Jana Pawła II: „Nie
bójcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”. On jest Drogą, Prawdą i Życiem. On jest Tym, który daje życiu sens i pokój. On jest Przyszłością pewną.
Jak zdecydować czy wstąpić do semi-narium czy do zakonu? Módl się, poradź się, zastanów się, idź i poznaj dwa rodza-je życia, poproś o przeżycie czasu do-świadczenia tego życia, abyś mógł się z nim zmierzyć. A potem bądź pewny, że jeśli naprawdę pragniesz żyć wolą Boga, nie będziesz mógł zbłądzić, prawie dzię-ki wewnętrznemu instynktowi zrozu-miesz. Bóg pragnie, abyś był szczęśliwy. Bóg pomoże ci odczytywać znaki Jego wezwania podczas drogi twego poszuki-wania.
W życiu nie można być zawsze w radości, ale w pokoju tak, jeśli znajdujesz się na właściwym miejscu.
Powierz się Maryi, Matce powołań, Ona jest Przewodniczką pewną.
MICHAŁ SZKUPIŃSKI ROK V i PAWEŁ PAWLAK ROK III
Dziękujemy Matce za poświęcony czas oraz za całe dobro jakie Siostra i wspólnota czynią dla nas powołanych. Życzymy wytrwałości w tej służbie Panu i skuteczności niesienia pomocy w odkrywaniu Woli Bożej przez powoływanych. Nadto pragniemy podziękować wszystkim Siostrom za pomoc przy pokonywaniu barier języka włoskiego, który w swym przyjemnym, melodyjnym brzmieniu pozostawał niezrozumiały.
Kapłan z ludu wzięty i do ludu posłany. Rodzina podstawową komórką wzrastania w powołaniu.
15
Ksiądz jako młody człowiek, jeszcze przed wstąpieniem do seminarium, wykonywał to, co rówieśnicy: uczył się, uczestniczył w życiu szkoły, w większym lub mniejszym stopniu angażował się w życie Kościoła, bawił się, miał marzenia i plany na przyszłość. Może jako dziecko wiedział już kim chce być w przyszłości. Może to kim chce być, przyszło mu do głowy w gimnazjum lub szkole ponad-gimnazjalnej. Z tym bywa różnie. Może nawet do końca nie był pewny, kim w końcu chce zostać w życiu. Ale to tylko ludzka niepewność, która nigdy nie jest większa od pewności, jaką ma Bóg, od Jego drogi, którą przygotował dla czło-wieka. Bóg bowiem zanim człowiek się począł, miał już wszystko zaplanowane.
Młody człowiek w momencie podjęcia decyzji spotyka się z poważnym dylematem. Zastanawia się co wybrać. Co będzie dla niego dobre, najlepsze. W zawirowanym świecie, pełnym fałszu i krytyki, w śro-
dowisku być może o innych poglądach, młody człowiek decyduje się i wybiera jednak drogę kroczenia za Jezusem. Jest to decyzja poważna i wymagająca – właśnie kapłaństwo.
Wielkim i niesamowitym działaniem jest to, że Bóg powołuje nie tylko ludzi bezpośrednio po maturze, ale i tych, którzy, skończyli już inne studia, pracowali, a nawet takich, którzy przerwali je ze względu na pragnienie, którego doświadczyli. Pragnienie bycia księdzem. W dzisiejszym świecie to coś szalonego w oczach innych ludzi. Przeważnie w oczach znajomych, a nawet i najbliższych.
Niewątpliwie to Bóg obdarza powoła-niem, ale w dużej mierze od konkretnego człowieka zależy jak przyjmie to powo-łanie, na ile zrealizuje ten Boży plan poprzez swoje zaangażowanie, swój wysiłek, pracę nad sobą. Na ile otworzy się na Bożą łaskę, aby Bóg mógł działać. Choć Bogu, tak naprawdę wystarczy mała
16
szczelina w naszym sercu, aby mógł czynić wielkie dzieła, to jak człowiek przeżyje swoje życie, zależy tylko i wyłącznie od niego.
Trzeba również uwzględnić wpływ rodziny, która jest podstawową komórką wzrastania w powołaniu. Podstawową z tego względu, że się w niej wychowujemy, rozwijamy, dorastamy. Stąd rodzina ma wielki wpływ na nasze późniejsze życie. Rodzina ułatwia nam wzrastanie w powo-łaniu, kiedy żyje ona z Bogiem i kieruje się wartościami chrześcijańskimi. Nawet kiedy w tym duchu wychowuje nas tylko jeden z rodziców, już wtedy rodzina wpływa na nasze myślenie, a w przyszłości myślenie to przekłada się na decyzje, które podejmujemy, a które odnosimy także do Boga. Konieczne jest także wspomnieć o rodzinach, które być może mniej kładły nacisk na wartości chrześci-jańskie, w których panowała być może ogólna obojętność na sprawy wiary. W tym przypadku też należy powiedzieć, że rodzina jest podstawową komórką wzrastania w powołaniu, ale pojawia się zasadnicza różnica.
W rodzinie katolickiej młody człowiek jest już formowany, wie co jest ważne w życiu, ma na względzie nie tylko siebie, ale przede wszystkim dobro drugiego człowieka, który żyje obok niego, a w swoim życiu za punkt odniesienia stawia zawsze Boga. Z kolei rodzina, która w mniejszym lub większym stopniu jest przeciwieństwem powyższego modelu, wpływa różnie na młodego człowieka. Wtedy w myśleniu młodego człowieka powołanie do kapłaństwa może być uznane za takie, które raczej nie jest dla niego. To, co trzeba jeszcze raz podkreślić to to, że wzrastanie w rodzinie, stanowi principium wzrastania w powołaniu. W jednej rodzinie atmosfera sprzyja temu procesowi, a w drugiej jest to utrudnione. Jednak Bóg nie zapomina o człowieku. Wybiera kogo chce i kiedy chce. Pamięta o tych, którzy nie mieli możliwości Go poznawać, bądź sami nie chcieli Go poznać. Bóg upomina się o człowieka nawet wtedy, kiedy o Nim zapominamy.
Z zachwytem słucham świadectw o powołaniu. Z podziwem spoglądam na tych, którzy mówią, że ich życie było kręte, że w ich życiu dużo się działo, a teraz jest zupełnie inaczej. To nie było widzimisię człowieka, że przyszedł do seminarium. Bóg powołał nas, abyśmy kroczyli za nim i byli Jego świadkami, a jednocześnie posyła nas do innych lu-dzi, abyśmy głosili im Jezusa. A dzisiaj jest z tym bardzo trudno. Część ludzi potrafi zajmować się rzeczami niepo-trzebnymi, zwracają uwagę na to, co zbędne; przez pryzmat jednego, dwóch, czy pięciu księży, którzy zbłądzili, oceniają jednocześnie tysiące innych kapłanów i wrzucają ich do wspólnego worka z napisem: „Wszyscy księża są tacy!” Kiedyś w moje ręce dostała się kartka ze spisanymi słowami, w których czytamy, jak trudno być księdzem.
17
Oto treść tej kartki:
Jak ksiądz ma połataną sutannę, mówią:
- jaki nieporządny.
Jak ksiądz ma piękną i nową,
zastanawiają się: - za co on ją kupił?
Jak ksiądz jest przystojny, mówią:
- zmarnuje się chłopaczysko!
Jak jest brzydki mówią:
- co? To i już takie łamagi święcą na księży?
Jak mówią długie kazania, narzekają:
- zamęczy nas!
Jak mówi za krótkie:
- nieprzygotowany!
Jak jest młody wspominają:
- za młody. Nie ma doświadczenia.
Grzech go machnie i przewróci się!
Jak jest stary:
- no tak, święty, bo stary.
Grzechy same od niego pouciekały.
Ks. Jan Twardowski
Człowiek, który kiedyś na zewnątrz nie różnił się zbytnio od innych, który przeszedł kilkuletnią formację seminaryjną, stał się kapłanem Kościoła Katolickiego i został posłany do ludu, z którego wyszedł, może wiele usłyszeć.
Trudno być księdzem, dlatego ksiądz odwraca się czasem do ludzi plecami, żeby nie widzieli, jak płacze, kiedy podnosi ukrytego Pana Jezusa w swoich rękach… Warto, aby człowiek podjął refleksję nad tym, czy wszystko co mówi, jest przemyślane i mądre? Należałoby, aby głęboką refleksję podjął także ksiądz, który świadomy wielkiej odpowiedzialności, odpowiedział na Boże wezwanie i został posłany do ludu. Niech wspólna refleksja zmieni nas choć trochę, abyśmy dawali z siebie trochę więcej…
RAFAŁ KACZMAREK ROK V
18
Można pokusić się o stwierdzenie, że małżeństwo w dzisiejszych czasach coraz bardziej przypomina domowe przedsię-biorstwo lub spółkę, aniżeli sakramentalny związek dwojga miłujących się osób. Porównanie to wydaje się być niedorzeczne, jednakże, jeśli przyjrzymy się pewnym zjawiskom trochę bliżej, to możemy dostrzec pewne analogie pomiędzy tymi dwoma pozornie zupełnie różnymi rzeczywistościami.
Jak wiemy, każde przedsiębiorstwo jest zakładane wyłącznie dla jednego celu: dla zysku. Jeżeli firma zaczyna przynosić straty, jej dalsze istnienie jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Człowiek pracuje po to, aby mieć z tego tytułu korzyści, które umożliwią mu w miarę dostatnie życie i wizję bezpiecznej przyszłości. Czy współczesne małżeństwa nie opierają się na podobnych zasadach? Dwoje ludzi, dodajmy kochających się, pragnie zawrzeć związek małżeński. Jaki przyświeca im cel? Chcą razem iść przez życie ponieważ
wierzą, że razem będą szczęśliwi. Postulat jak najbardziej słuszny, jednakże należało by zadać pytanie: co to znaczy kochać i co to znaczy szczęście, ponieważ w rozumieniu tych pojęć znajduje się źródło wszelkich nieporozumień, które skutkuje błędną wizją małżeństwa jako takiego. To właśnie od obranego rozumienia takich słów jak: „miłość” i „szczęście” zależy jaki model małżeństwa zostanie urzeczy-wistniony: czy będzie to przedsiębior-stwo lub spółka ukierunkowana na zysk, czy też sakramentalny dar, przez który Chrystus udziela dwojgu ludzi swojego błogosławieństwa.
Spróbujmy najpierw zobaczyć, kiedy możliwe jest zaistnienie pierwszego z wyżej przedstawionych wariantów. Nie ma chyba na świecie człowieka, który decydowałby się na szczere dzielenie swoim życiem z drugą osobą, jeśliby jej nie kochał. To jest fundament, absolutny punkt wyjścia, który stanowi początek
19
każdego związku. Jednakże słowo „kochać”, jest równocześnie najbardziej zakłamanym słowem na świecie, ponieważ może oznaczać autentyczną miłość, jak również skrajny egoizm. Jak wiemy z badań socjo-logicznych liczba rozwodów na prze-strzeni ostatnich lat z roku na rok syste-matycznie rośnie. Postawmy sobie pytanie: czy którakolwiek z tych osób, które zde-cydowały się na rozstanie, kilka lat wcze-śniej w dniu ślubu dopuszczała do siebie taką możliwość? Uważam, że raczej nie. Wątpliwe jest bowiem, aby dwoje zako-chanych, szczęśliwych ze sobą ludzi, roz-ważało taką ewentualność. Co się więc między nimi wydarzyło, że ta pierwotna miłość wygasła, a poczucie szczęścia, które im towarzyszyło odeszło w zapomnienie? A może to nie była prawdziwa miłość, skoro wygasła, tylko jej wyobrażenie?
I tutaj dochodzimy do miejsca, w którym należałoby dokonać rozróżnienia pomiędzy prawdziwą miłością, która jest przede wszystkim bezwarunkowym darem z siebie dla drugiej osoby oraz naszymi zachowa-niami „miłościowo podobnymi”, ponieważ bardzo łatwo można utożsamić jedno z drugim, co w rezultacie bywa olbrzymim błędem. Okazuje się bowiem, że bardzo wiele par decydujących się zawrzeć sakrament małżeństwa, tak naprawdę staje sie jedynie partnerami we wspólnych interesach, którzy podpisują pewnego rodzaju obopólną umowę, określającą apriori ich wspólny plan działania. Należy w tym miejscu dodać, że jest to umowa, którą zawsze można zerwać w przypadku, jeśli bilans zysków i strat będzie bardziej zbliżał się w stronę tych drugich. Dzieje się tak wtedy, kiedy rozumienie miłości ulega zniekształceniu i redukcji do pewnych wybranych treści, a w szczególności do sfery emocjonalnej i seksualnej. Kochać drugiego, znaczy posiadać drugiego, a miłość traktowana jest instrumentalnie jako przedmiot konsumpcji i osobistego
zysku. Jest to wielki dramat wielu osób, którzy nie rozumiejąc prawdziwej istoty miłości, krzywdzą siebie i drugiego czło-wieka. Małżeństwo staję się wtedy „spółką z.o.o”, której kapitałem zakłado-wym stają się jedynie emocje i pragnienia, które często okazują się monetą bez po-krycia, a to z kolei grozi rychłą niewypła-calnością. Potwierdzeniem tych słów wy-dają się być wypowiedzi wielu ludzi, którzy zdecydowali się na rozwód. Na forach internetowych poświęconych temu tematowi królują wypowiedzi typu: „Odkochałam/Odkochałem się” bądź też: „Przestało mi być z nią/nim dobrze”. Przedsiębiorstwo, które przestało przynosić zyski należy wtedy zamknąć, bo przecież jaki ma sens prowadzenie działalności, która przynosi człowiekowi straty? Zupełnie inaczej ma się rzecz, kiedy fun-damentem małżeństwa jest taka miłość, o której pisał m.in. św. Paweł w Liście do Koryntian. Sprawia ona, że człowiek staję się bezinteresownym darem dla drugiego i nie oczekuje z tego tytułu odpłaty. Pragnie jedynie dobra i szczęścia dla drugiej osoby, nawet jeśli miałoby to go kosztować wiele wysiłku. Takie zachowanie wydaje się być sprzeczne z obowiązującymi prawami ekonomii, gdyż tak pojęte małżeństwo zakłada nieustanne wypalanie się dla drugiego, nawet wtedy, kiedy napotyka na prze-różne trudności takie jak: choroba, bieda, czy brak chwilowego zrozumienia. Istnieje miłość, w której wszelka logika biznesu traci na wartości, gdyż jej źródło tkwi nie w nas, lecz w Bogu. To Stwórca udziela jej człowiekowi i sprawia, że jesteśmy zdolni do miłowania drugiego w prawdzie, która stoi w opozycji do obowiązujących obecnie norm. Do nas należy wybór, który z wariantów wybierzemy.
MATEUSZ WOJTCZAK ROK II
20
Życie to najcenniejszy dar, jaki otrzy-maliśmy od Stwórcy, dzięki współpracy z łaską Bożą naszych rodziców. W świecie, w którym panuje liberalne podejście do rzeczywistości, prawo to jest kwestiono-wane w wielu przypadkach. Według niektórych ludzi matka może usunąć dziecko, rodzina zabić przeszkadzającego już dziadka, bo jest stary, schorowany i umierający. Czy człowiek powinien decydować o śmierci drugiego?
Na szczęście są jeszcze osoby, które szanują i promują prawo do życia innych. Szczególnie tych, którzy z łona matki nie mogą jeszcze nic powiedzieć na swoją obronę. Niektórzy uważają, że dziecko zaczyna żyć w momencie, kiedy pępowina zostaje odcięta i dopiero wówczas staję się ono osobnym organizmem. Ale przecież to zupełny absurd.
A więc, kiedy zaczyna się ludzkie życie? Kiedy maleńki ludzki organizm, rozwija-jący się w łonie matki, rzeczywiście staje się istotą ludzką? Od kiedy jest on praw-
dziwą osobą, człowiekiem, któremu przysługują wszystkie fundamentalne prawa należne istotom ludzkim, a szczególnie prawo do życia?
Życie zaczyna się w chwili połączenia komórki męskiej i żeńskiej. Od tego mo-mentu mamy nową istotę ludzką. Dalsze kształtowanie się tej osoby polega jedynie na rozwoju, wzroście i dojrzewaniu. Dziecko rośnie od momentu poczęcia i rozwija się przez całe swoje życie. Poczęte dziecko otrzymuje po 23 chro-mosomy od każdego z rodziców. On lub ona jest rzeczywiście unikalną, indywi-dualną ludzką istotą, która nigdy się nie powtórzy. Gdy dokona się zapłodnienie, komórka jajowa i plemnik przestają istnieć. Zostaje stworzona nowa osoba, która na tym etapie rozwoju jest maleńkim żywym organizmem ważącym zaledwie 0,0000015 grama.
Trzy czwarte ludzkości żyje dziś w krajach, które odstąpiły od ochrony nienarodzonych dzieci. Ta wola zabijania może porazić całą ludzkość. Niska ilość
21
urodzeń dowodzi, że cały Zachód w rze-czywistości wymiera. Ogólna liczba aborcji, zabiegów chirurgicznych, pigułek i innych metod jest trudna do wyobrażenia. Jest to stan ogólnej katastrofy. Aborcja ma wymiar największej wojny wszechczasów. Nigdy w historii ludzkości nie miała miejsca taka ilość śmierci zadanych ludzką ręką. Walkę o wartość życia promuje idea ,,Pro life’’. Tą nazwą określa się organizacje i ruchy społeczne, które swoją działalnością wychowawczą, edukacyjną i naukową służą obronie życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Ruchy Pro-life prowadzą działalność we wszystkich demokratycz-nych państwach świata. Wspomniane ruchy starają się przeciwdziałać takim zjawiskom jak: przerywanie ciąży, klono-wanie, eutanazja. Choć najwięcej słyszy się o sprzeciwie wobec wspomnianej już wyżej aborcji. Udzielają również pomo-cy, m.in. rodzinom wielodzietnym, dys-funkcyjnym oraz rodzicom samotnie wy-chowującym dzieci. Jedną z najbardziej znanych działaczek ruchu jest Gianna Jessen, która, mimo próby przeprowa-dzenia na niej aborcji, przeżyła. Działa-cze ,,Pro life’’ są osobami wierzącymi i niewierzącymi. Ci pierwsi występują przeciw sztucznym metodom regulacji poczęć, propagując w ich miejsce natural-ne planowanie rodziny, bądź wstrzemięź-liwość seksualną.
Część działaczy dopuszcza stosowanie nowoczesnych metod antykoncepcyjnych, upatrując w nich sposób na zmniejszenie ilości niepożądanych ciąż, a co za tym idzie aborcji. Czy kościół dopuszcza stosowanie tychże środków? Oczywiście że nie. Ale o tym trzeba by było napisać osobny artykuł.
Bywa czasami, że matka dowiadując się, że jest w nieplanowanej ciąży wpada w panikę. Boi się powiedzieć mężowi o dziecku, jego reakcja może być agre-sywna (przecież nie chciał już kolejnego
potomstwa). Wzrasta również ilość nastoletnich młodych matek. Niedojrzała jeszcze psychicznie dziewczyna uświadamia sobie swoją sytuacje - ,,dziecko to problem, przecież jestem dopiero w gimnazjum, liceum, co powie mama?’’. Pojawiają się wtedy myśli - ,,muszę pozbyć się dziecka”! Ale jak? Niestety często jest wybierana opcja aborcji, a przecież są inne sposoby. Np. Okna Życia – powstają z myślą o matkach znajdujących się w szczególnie trudnym położeniu, które ze względu na swoją, nie dającą się przezwyciężyć sytuację, nie mogą urodzonego dziecka przyjąć i wychowywać. Okno Życia to specjalnie przygotowane miejsce, w którym każda matka może anonimowo zostawić nowo narodzone dziecko, nie narażając jego lub siebie na niebezpie-czeństwo, ani skutki cywilno-prawne. Matka może otworzyć okno z zewnątrz. W środku jest miejsce na pozostawienie niemowlęcia. Po otwarciu okna uruchamia się sygnalizacja, która dyskretnie i bez-piecznie wzywa mieszkające w pobliżu siostry zakonne. Noworodek jest prze-wożony do szpitala, tam przechodzi badania, a następnie kierowany jest do pogotowia rodzinnego. Równolegle rozpoczyna się procedura adopcyjna. Pozostawienie dziecka w Oknie Życia jest równoznaczne z zrzeczeniem się praw rodzicielskich do niego. Dlatego wszystkie dzieci w ciągu najdalej trzech tygodni znajdują nowe rodziny. I kolejne życie ludzkie zostaje uratowane…
Prawo do życia jest najbardziej pod-stawowym prawem osoby ludzkiej. Gwałcenie go, zabijanie ludzi w jakim-kolwiek stadium rozwoju, czy to w łonie matki, czy poza nim - jest zbrodnią prze-ciwko Bogu i ludzkości. Nie bądźmy bierni, pomagajmy tym bezbronnym. Trzeba, aby nasze zaangażowanie w dzieło obrony życia było mądre, opar-te na argumentach, które przynosi nam
22
rozwój nauk: medycznych, historycznych, prawnych czy demograficznych. Rzetelne informacje można zdobyć czytając regular-nie prasę katolicką, opracowania i książki wydawane przez obrońców życia. Musimy być ostrożni, by nie trafić na publikacje postkomunistów czy liberałów, które nawet podpisane przez osoby z tytułami profesora, często mijają się z prawdą. Uczyć się - to także uczestniczyć w spotkaniach, wykładach prowadzonych przez uczciwych ludzi; to także oglądać dokumentalne filmy, ukazujące rozwój człowieka, a także filmy na temat znisz-czenia poczętego życia, filmy opisujące tragedię matek po zabiciu poczętego dziecka. Dzielmy się swoją wiedzą z ludzkością, być może oni jeszcze nie rozumieją tego ogromnego niszczycielstwa. Uczyć innych to zawsze i wszędzie głosić prawdę, że nie wolno zabijać poczętych dzieci. To przekazywać argumenty opo-wiadające się za życiem w kręgu znajo-mych, przyjaciół i w środowisku pracy. Uczyć innych, to także organizować gazetki ścienne, wystawy, prelekcje, projekcje filmów "Pro-life". Uczyć innych, to także rozmawiać osobiście lub telefo-nicznie z politykami na temat fundamen-talnego prawa do życia. Temat ten jest bardzo obszerny, niestety nie da się opisać wszystkiego w jednym artykule. Wszystkim, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej, zapraszam na stronę: www.pro-life.pl Natomiast matki, które stają przed wyborem dokonania aborcji, czyli inaczej mówiąc zabicia swojego dziecka, niech przeczytają poniższy tekst. Myślę, że powinna go prze-czytać każda kobieta przed wizytą u ,,lekarza śmierci’’. Może wtedy kilka istnień więcej będzie chodzić po ziemi. Kto wie kim będą te uratowane dzieci, być może obrońcami życia.
Słowa nienarodzonego dziecka.
Dlaczego mnie nie chciałaś mamo, mych oczu jak niebo i włosów jak słońce? Dlaczego mnie nie chciałeś tatusiu, mych dłoni i nóżek biegnących po łące? Kto Cie teraz przytuli? Uśmiechem słońce rozpali? Bochen chleba przyniesie? przed kim dziś się użalisz? Kto ramię słabe podtrzyma? I siwe włosy wygładzi? A kiedy przyjdzie godzina, Księdza Ci przyprowadzi? Dlaczego mnie nie chciałaś mamo… Kto Ci kwiaty przyniesie? I powie kocham dziękuję? Serce do serca przyciśnie? I usta Twe ucałuję? Przed grobem kto się pochyli? I powie mamo i tato, I pacierz zmówi ze łzami, Bóg niech Ci będzie zapłatą. Dlaczego mnie nie chciałaś mamo…?
Autor nieznany
RAFAŁ NAWROCKI ROK III
Fo
t. w
ww
.dem
oty
wato
ry.p
l
23
Poruszając się wokół zagadnień zwią-
zanych z rodziną, należy powiedzieć
o rzeczy niezwykle istotnej dla tego tematu,
a mianowicie o zachowywaniu czystości
przedmałżeńskiej. To szerokie pojęcie
jest i zawsze było delikatną kwestią dla
osób, pragnących zawrzeć ze sobą związek
sakramentalny. Szczególnie w dzisiej-
szych czasach potrzeba przypominać
istotę czystości przedmałżeńskiej. Możemy
z przykrością stwierdzić, że dość często,
a nawet częściej niż kiedyś, młodzi lu-
dzie podejmują współżycie seksualne,
jeszcze zanim dokona się fakt wzajemne-
go ślubowania. Z ich świadomości znika
pytanie o sens czystości ludzkiego ciała
oraz myśli, a odpowiedź na to, czy warto
zaczekać ze współżyciem do momentu
ślubu jest negatywna. Dlaczego tak się
dzieje i co jest tego powodem?
Prawdą jest, że w dzisiejszym świecie
przesadne podkreślanie wolności osoby
Fot.
Pla
kat
z deb
aty
o w
spóln
ym m
iesz
kan
iu b
ez
ślu
bu
24
ludzkiej doprowadziło do tego, że rozumie
się wolność jako samowolę, gdzie można
robić to, na co ma się ochotę bez brania
odpowiedzialności za popełniony czyn.
Poprzez środki masowego przekazu do
umysłów szczególnie młodych osób
wtłaczane są treści głoszące życie na luzie,
korzystanie z przyjemności, postępowanie
z duchem czasu. Nic więc dziwnego,
że egoistyczna wizja współczesnego
„carpe diem” zafałszowała również prawdę
o korzystaniu z ludzkiej płciowości, prze-
kreślając tym bardziej słowo Chrystusa
wyrażone w Piśmie Świętym oraz na-
uczaniu Kościoła. Media, a zwłaszcza
wielu przedstawicieli prasy młodzieżowej,
posługując się kłamstwem opiewają
przyjemność seksualną i zachęcają do
tego, by natychmiast zaspokajać każde
pragnienie związane z tą sferą. Podają za
rzecz zupełnie naturalną uleganie zafa-
scynowaniu płciowością, a zachowywanie
czystości spychają na margines jako prze-
jaw staroświeckości. Przyczyna więc leży
w miejscu, gdzie nie wskazuje się już na
czystość, ale wręcz przeciwnie - głośno
i obszernie promuje się jako wartość
szybkie wyzbycie się stanu dziewictwa.
Najczęstszymi hasłami propagandy,
kwestionującej czystość przedmałżeńską
są mity typu: „seks to rzecz naturalna,
warunkowana nie żadnym ślubem, lecz miłością
i będąca jej bezdyskusyjnym uzupełnie-
niem” , „współżycie to potrzeba seksualna,
którą musimy zaspokajać jak wszystkie inne
potrzeby” , „każdemu potrzebne jest pewne
praktyczne wychowanie seksualne”, czy też:
„podjęcie współżycia przed zawarciem związku
pozwala lepiej się poznać i dopasować seksu-
alnie przyszłym małżonkom”. W takich
stwierdzeniach, na pierwszy rzut oka
wydaje nam się widzieć troskę o rozwój
miłości i o wspólne dobro, czy też przy-
szłość kochających się osób. Następstwa
tych przekonań są niestety zupełnie inne
niż być powinny. W jednym z Listów
św. Pawła do Koryntian czytamy:
„Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi
korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu
nie oddam się w niewolę” (1 Kor 6, 12).
Nieszczęśliwe związki, brak zdrowych
relacji w rodzinach, rozwody, zdrady
i rozczarowania. Pomijając przypadki,
gdzie kobieta decyduje się na dokonanie
aborcji, wielokrotnie zawarcie sakramentu
małżeństwa wymuszone jest właśnie
pojawieniem się nieplanowanego dziecka,
poczętego przez „złe zabezpieczenie się”
25
bach seksualnych”. Niewielu zdaje sobie
jednak sprawę, że tak naprawdę potrzeby
seksualne nie istnieją. Prawidłowo możemy
mówić o popędzie seksualnym. To drugie
określenie zostało w popkulturze zamie-
nione. Śmierć, np. z głodu, jest efektem
niezaspokojenia potrzeby jedzenia, ale
nikt jeszcze nie umarł od abstynencji sek-
sualnej. Wpaja się nam czyste kłamstwo.
Rzekome zaspokajanie „seksualnych
potrzeb” to zwykła droga do niszczących
uzależnień. Czystość natomiast jest cnotą,
dzięki której uczymy się poszanowania
siebie i innych w czynach, słowie oraz
myśli. Umiejętność zachowania czystości
oznacza zdolność posługiwania się wła-
snym popędem seksualnym w taki sposób,
że to nie on nade mną dominuje, ale
ja panuje nad nim.
Bóg jako stwórca człowieka, obdarował
go sferą seksualną i pragnie, aby przynosiła
ona szczęście oraz dobre owoce. Staje się
to możliwe dopiero w sakramencie mał-
żeństwa, gdzie we współżyciu seksual-
nym kobieta i mężczyzna składają sobie
wzajemnie dar z siebie, dar na zawsze,
będący czymś o wiele wspanialszym
od samej tylko przyjemności zmysłowej.
Postępując inaczej, przekraczamy przyka-
zania Boże i odrzucamy plan miłującego
Stwórcy, w którym małżeństwo odzwier-
ciedla jedność Chrystusa i Kościoła – Jego
Oblubienicy.
Wiele osób usprawiedliwia swoje złe
postępowanie, tłumacząc, że się kochają
i jest im ze sobą dobrze. Nie widzą zła
w tym, że sypiają razem, a ślub uznają za
zwykły, dla niektórych nawet zbędny
kawałek papieru. Prawdą może być,
że chłopak i dziewczyna są w sobie zako-
jego rodziców w trakcie zbliżenia. Fakt
zjawienia się nowego życia, zamiast być
owocem prawdziwej miłości kobiety
i mężczyzny, potwierdzonej uroczystą
przysięgą, uchodzi w oczach pary za pewien
problem. Młodzi nagle uświadamiają
sobie, że nie myśleli jeszcze poważnie się
pobrać, że nie są gotowi na zakładanie
rodziny i płodzenie potomstwa. W ich
życiu następuje spory zgrzyt. Cel ich
stosunku płciowego był bowiem zupełnie
inny. We wszystkich tych sytuacjach
okazuje się, że człowiek nie buduje tak
żadnej miłości, lecz cały czas szuka siebie,
oddaje się własnemu pożądaniu i osobistej
korzyści poprzez zmysłową przyjemność.
Dużo czasopism, aprobując wolne
związki, mówi o tzw. „ ludzkich potrze-
26
chani. Trzeba jednak odróżnić pojęcie
zakochania od miłości. Miłość w swoim
najgłębszym sensie to troska o drugiego
człowieka, a zakochanie jest jedynie
stanem emocjonalnym, towarzyszącym
bliskiej relacji dwojga osób, między którymi
dopiero ma wytworzyć się prawdziwa
miłość. Zakochanie to z czasem przemija,
choć nie zawsze. Mocne uczucie oczywiście
może pozostać obecne na długie lata mał-
żeństwa, ale nie ono decyduje o tym, czy
należy zachować czystość przedmałżeńską
czy nie. To, co tyczy się miłości ma swoje
korzenie w ludzkiej woli, nie w uczu-
ciach. Zawarcie małżeństwa nie jest emo-
cjonalną reakcją, pojawiającą się w danej
chwili, lecz aktem naszej woli na całe
życie. Wiele badań socjologicznych
wskazuje, że to nie miłość jest powodem
przedmałżeńskiego współżycia, ale pożą-
danie seksualne przynajmniej jednej
ze stron. Oznacza to, że druga strona służy
za przedmiot do uzyskania pewnej przy-
jemności i nie liczy się jej godność jako
osoby ludzkiej.
Patrząc na współżycie przedmałżeńskie
od strony psychologicznej, również nie
ma ono uzasadnienia. Zakochanym, którzy
są jeszcze przed ślubem, brak jest
wewnętrznego zaufania i bezpieczeństwa,
nieodzownego w realnie istniejącym,
zatwierdzonym związku. Dwoje ludzi
nie jest w stanie oddać się sobie całkowicie
mając świadomość, że mimo wszystko
nie obowiązuje ich żadna małżeńska
powinność. Narzeczeni nawet na dzień
przed ślubem mogą rozstać się bez żadnych
konsekwencji. Warto tu wspomnieć też
o pojawiających się lękach, takich jak np.
strach przed zajściem w ciążę, odrzuce-
niem przez drugą połówkę. Dlatego
też niezachowanie czystości przedmał-
żeńskiej zacznie psuć ludzkie relacje.
Co więcej, lęki związane ze stosunkiem
przekładają się na dalsze życie małżeńskie.
Pierwszy kontakt seksualny mocno odznacza
się w sferze emocjonalnej, a brak realizacji
naturalnego celu współżycia uczy jego
fałszywej koncepcji na przyszłość. Prze-
życie stosunku seksualnego angażuje
zatem nie tylko ciało, ale całą naszą osobę,
czyli emocje, wolę i ducha.
Nieprawdziwym okazuje się także
argument, że narzeczeni muszą się
wypróbować przed ślubem, dopasować
27
DOMINIK NAPORA ROK III
seksualnie, aby przez to lepiej się poznać.
Sprowadza się w ten sposób naturę ludzką
i miłość do jednego wymiaru – cielesnego.
Okres narzeczeństwa jak najbardziej
ma być czasem dokładnego poznania
siebie, swoich charakterów i planów
na przyszłość, ale jak widać z powyższych
uzasadnień, przedmałżeński seks nie
może się do tego przyczynić. Zaczyna
dominować zmysłowość, a kwestie
prawdziwie budujące związek schodzą
na dalszy plan. Obawy o rzekome dopa-
sowanie seksualne mają właśnie Ci,
u których przoduje zwykłe pożądanie.
Zbierając wnioski, co w tym świetle
możemy powiedzieć o czystości przed-
małżeńskiej? Czy warto poczekać z rozpo-
częciem życia seksualnego do dnia ślubu?
To pytanie jest pytaniem retorycznym.
Dzięki czystości zakochani poznają się
całościowo, szczególnie w okresie narze-
czeństwa. Uczy ona pokonywania własnego
egoizmu, zachowania postawy cierpliwości
oraz odpowiedzialności i – co szczególne dla
małżeństwa – pozostawania wiernym.
Ponadto, jest w stanie najlepiej nas przy-
gotować do złożenia bezinteresownego
daru z siebie współmałżonkowi i uchronić
od problemu z uśmierzaniem swojego
cielesnego nałogu. Dzieje się tak, gdyż
zachowanie czystości już samo w sobie
wyraża miłość ku drugiemu. Mogę
wreszcie jako wolny człowiek rozwijać
swoje talenty, realizować ideały i skupić
się na cennych zainteresowaniach. Tak
jak zbyt wczesne złamanie dziewictwa
stopniowo degraduje człowieka, tak
czystość przyczynia się do rozwoju jego
osoby.
Katechizm Kościoła Katolickiego naucza,
że: „Narzeczeni są powołani do życia w
czystości przez zachowanie wstrzemięźliwości.
Poddani w ten sposób próbie odkryją wzajemny
szacunek, będą uczyć się wierności i nadziei
na otrzymanie siebie nawzajem od Boga.
Przejawy czułości właściwe miłości małżeńskiej
powinni zachować na czas małżeństwa.
Powinni pomagać sobie wzajemnie we wzra-
staniu w czystości” (KKK 2350). Zachowy-
wanie czystości przedmałżeńskiej to naj-
lepsza szkoła miłości, utwierdzająca
w końcu na drodze do Boga – źródła
wszelkiego dobra. Wstrzemięźliwość
płciowa jest od wieków znana i prakty-
kowana również w wielu duchowych
tradycjach Wschodu i Zachodu. Mahatma
Gandhi, który złożył wraz z żoną
wieczysty ślub wstrzemięźliwości, zapisał
w swej Autobiografii: „Czystość jest
najwyższym ideałem(…). Życie bez czystości
wydaje mi się mdłe i zwierzęce: zwierzę
ze względu na swoją naturę nie ma autokon-
troli; człowiek jest człowiekiem, ponieważ jest
do niej zdolny”. Idea czystości nie jest
zatem jakimś wymysłem Kościoła, jak
niektórzy pewnie błędnie sądzą. Mimo
to jednak, czystość jest bez wątpienia
cnotą gorliwych chrześcijan i osiągają
ją oni za pomocą modlitwy i sakramentów.
Nie ma ludzi pełnie kochających się
w związkach, gdzie już na starcie zrezy-
gnowano z wstrzemięźliwości. Tylko
małżeństwa ludzi czystych zawsze pozo-
staną silne!
28
Osoby decydujące się na związek małżeński to procentowo największa grupa populacji ludzkiej. Tylko nie-wielki procent wybiera inną drogę, taką jak życie popularnie zwanych singli, czy drogę powołania zakonnego lub kapłańskiego. Zadanie, jakie spada na małżonków, wyznacza bardzo jasny cel – doprowadzenie siebie nawzajem do zbawienia. W dzisiejszych czasach spotykamy różne przykłady życia, w którym próbuje się omijać pewne wartości i budować szczęście tam, gdzie jest ono niemożliwe do osiągnięcia. Problemy konkubinatu, rozwodów, aborcji nie są obce w naszych środowi-skach. A mimo to wiele osób negatywnie podchodzi nadal do nauk przedmałżeń-skich. Czemu tak się dzieje? Przecież to na tych spotkaniach jest postawione zadanie, aby mieć możliwość poznania siebie nawzajem, określenia wspólnego celu. Poprosiłem o rozmowę Martę i Dominika Piaseckich, osoby, które w naszej diecezji pełnią funkcję doradców życia rodzinnego, aby opowiedzieli co działo się w ich życiu, kiedy starali się zbudować miłość na wartościach proponowanych przez Kościół.
kl. Tomasz Stępniak Jesteście młodymi ludźmi, jeszcze z krótkim stażem mał-żeńskim, ale czy uważacie, że dobrze wy-korzystaliście swoje lata na „wyszumienie”? Jak to widzicie z perspektywy ludzi będących w związku? Dominik: Swój okres młodzieńczy mogę porównać do grupy lewicowej „kolorowa niepodległa” z 11 listopada. Był to okres buntu wobec rodziny, księży i wszystkich, którzy się sprzeciwiali mojemu zachowaniu. Tworzyłem iluzję szczęścia, sam się okłamywałem usprawiedliwiając siebie, że tak jest właściwie i dobrze. Na szczęście Pan Jezus widząc ten żałosny obraz, wejrzał na mnie i okazał mi łaskę, dając szansę rozpoczęcia nowego życia, tym razem
29
z Nim! Bóg znalazł mnie dokładnie w miejscu, gdzie przebywałem najczęściej, to jest z kolegami przy piwku.
Wracając z takiego spotkania zoba-czyłem szczęśliwą parę zakochanych w sobie młodych ludzi wracających z Kościoła. Zrozumiałem wtedy jak bardzo tego potrzebuję, takiej miłości, spokoju i celu w życiu. Zazdrościłem ludziom, którzy mieli tak poukładane życie: praca, rodzina, wewnętrzna wolność, miłość i szczęście. Postanowiłem, że się poprawię. Wziąłem się za siebie, ogarnąłem się i w końcu poszedłem do Kościoła Na początku nie bardzo rozumiałem, w jaki sposób Jezus może mi osobiście pomóc, ale gdy przebywałem z tymi ludźmi, widziałem, że jest w nich pokój i coś, co mnie w nich pociągało. Z czasem czułem, że w moim sercu zaczyna pojawiać się wiara w Boga. Tego nie dało się już zatrzymać. Dzięki Bogu udało mi się też naprawić moje zepsute dotychczas stosunki z rodzicami i dalszą rodziną. Poznałem i doświadczyłem osobiście Boga, który nie tylko uzdrawia naszą duszę i ciało, ale też pomaga w rozwiązaniu wszelkich problemów, związanych ze „starym życiem”. Bóg coraz bardziej zaskakiwał mnie swoją miłością i wielkością. Poznałem wtedy Martę, dziś już swoją żonę, której obiecałem oddać całe swoje życie. Krótko po tym zostałem wystawiony na próbę: Bóg zabrał mi mamę. Strasznie to przeżyłem, zdecy-dowałem się na rekolekcje ignacjańskie, po których wróciłem jako nowy człowiek. Dziś jestem szczęśliwym mężem, który każdego dnia dziękuje Bogu za miłość jaką mnie otacza ze strony żony i bliskich.
Z perspektywy czasu uważam, że okres wyszumienia się był bardzo ryzykownym-delikatnym okresem, gdzie nie znając życia i nie mając żadnego doświadczenia, nie zdawałem sobie sprawy z zagrożenia, jakie niesie ze sobą doko-nywanie złych wyborów we wczesnej młodości i z tego, że ich konsekwencje mogą często mieć wpływ na całe późniejsze życie.
Bóg nie tylko spełnił moje pragnienia
dając mi wartościowe życie z Nim, ale też dał mi wiele, wiele więcej ponad to, co byłem w stanie sobie wyobrazić. Dzięki i chwała Mu za to! Marta: Jak większość młodych ludzi miałam w życiu okres szaleństw, buntu i głupich wybryków, a także nienawiści dla rodziców, ponieważ zabraniali mi np. wyjść na imprezę lub wyjechać gdzieś ze znajomymi, a nakazywali chodzić do Kościoła. Otaczali mnie troską i miłością oraz opieką, ale taka jest prawda, dostrzega się to dopiero po czasie. Wychowywać młodego człowieka w obecnych czasach to nie jest łatwa sprawa, zwłaszcza, że jest się narażonym na wiele pokus np. alkohol, narkotyki, seks, Internet. Więk-szość tych używek udało mi się uniknąć dzięki nauce i modlitwie, ale i pomocy rodziców. Sądzę, że okres młodzieńczy w moim życiu pomimo błędów, które mnie dużo nauczyły, przebiegł całkiem pomyślnie, choć na pewno trochę ryzy-kownie z perspektywy czasu. Każdy z nas młodych dorasta do momentu, gdzie patrząc na swoje czyny, twierdzi: „Ale ja byłem/byłam głupia, że ich nie słuchałem/am, że nie potrafiłam się przeciwstawić złu, jakie mnie otaczało”. Jednak Boża dłoń czuwała nade mną i dzięki temu, że w moim życiu nastąpił pewien zwrot, dziś mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwą żoną, wkrótce też i matką. kl. T.S. Co sądzicie o czystości przed-małżeńskiej, o wspólnym mieszkaniu jeszcze przed ślubem. Nie mieliście takich pokus? Jak reagowali na wasze decyzje znajomi? Dominik: Świat dzisiaj przeżywa kolejną rewolucję seksualną, która z butami wchodzi w nasze życie, czy tego chcemy czy nie. Nie ma chyba miejsca na ulicy ani kanału telewizyjnego, gdzie nie pojawia się golizna albo znamiona tejże agresywnej rewolucji seksualnej. Większość ludzi ulega tej presji pozostawiając swoje człowieczeństwo, godność człowieka i oddaje się tym uniesieniom. Wielu naszych
30
znajomych postanowiło zamieszkać razem bez ślubu, tak na próbę. To było kolejne doświadczenie dla nas. Ujawniało się to tak, że nasi znajomi byli pozornie bar-dziej szczęśliwi, układało się im lepiej niż nam. Pomyślałem: „A kto powiedział, że będzie łatwo? Musimy przetrwać te chwile prób.” W końcu przyszedł na pomoc ksiądz Pawlukiewicz ze swoimi kazaniami o narzeczeństwie i Miłości przez duże „M”. Dziś jako obserwator widzę, jak ludzie żyjący na próbę są w głębi serca zmieszani, tworzą iluzję miłości i szczęścia, tracą ten prawdziwy okres narzeczeństwa, zaręczyn pełnych emocji, zaskoczeń i uniesień duchowych. Człowiek nosi w sobie zaczyn życia Bożego. Nie można zredukować osoby ludzkiej do materii, a życia ludzkiego do docze-sności. Marta: Z domu rodzinnego wyniosłam, że kobieta i mężczyzna mogą ze sobą zamieszkać po ślubie. Tak byłam nauczona i prawdę mówiąc słowo konkubinat do pewnego momentu w moim życiu było mi obce. Dopiero od znajomych dowiedziałam się co to tak naprawdę oznacza. Obserwowałam wśród znajomych osób, które razem mieszkają, a nie są małżeństwem. Wiem, że to nie jest dobre rozwiązanie dla młodych ludzi, którzy chcą być ze sobą, a nie chcą zawierać sakramentu małżeństwa. Dla mnie jest to brak szacunku, miłości i zaufania do drugiej osoby. Jeśli chcesz z kimś zamieszkać, mówisz, że go kochasz i on (ona) ciebie też, to dlaczego nie potraficie tego zrobić jak Bóg nakazał w zgodzie z sobą i Bogiem. Do miłości i bycia z drugą osobą trzeba „dorosnąć”. To nie jest łatwa sprawa typu: chodź pomieszkamy ze sobą, zoba-czymy jak to jest. Jak będzie fajnie to OK będziemy razem mieszkać, jak nie to nie - jedno z nas się wyprowadzi i co dalej? Czy nadal będziecie mieli do siebie zaufanie, szacunek, czy nadal będziesz mówić, że się kochacie czy jednak nie będziecie potrafili sobie spojrzeć w oczy, bo się znienawidzicie i nawet „głupie” cześć będzie dla was nie do wypowie-
dzenia, gdy spotkacie się na ulicy. Gdy poznałam mojego męża, nawet nie przyszło mi do głowy, że moglibyśmy razem zamieszkać ze sobą przed ślubem. Choć wielu znajomych mówiło: „nie chcecie zobaczyć jak to jest czy w ogóle pasujecie do siebie?” Albo rzucali teksty dotyczące czystości przedmałżeńskiej typu: „nie bierze się kota w worku”. Byli bardzo nastawieni na to, że za wszelką cenę muszą nas przekonać, abyśmy zobaczyli przed ślubem jak to jest mieszkać i być razem. To trudne przeciwstawić się osobom, które są bliskimi znajomymi bądź przyja-ciółmi i nie potrafią cię wesprzeć w twoim przekonaniu. Postanowiłam, że pomimo wszelkich głosów, jakie do mnie docierają, oddam tą sprawę Bogu. Dzięki rodzicom i ich wychowaniu, a także modlitwie i częstym spotkaniom z Bogiem w Kościele, udało mi się przetrwać trudne chwile i napady złego, który atakował z całych sił. Kochać to nie znaczy, przeżywać gwałtowne porywy i szalone namiętności. Parom, które to zrozumieją i zechcą wrócić na drogę czystości proponujemy, aby trochę się wysiliły do momentu zawarcia sakramentu małżeństwa, okazując swojej połówce miłość przez duże "M". Ofiarować się, a następnie przystąpić do sakramentu pokuty, aby nie stracić tych pięknych nieodwracalnych chwil oczekiwania.
kl. T.S. Jesteście osobami, które ukończyły kurs uprawniający do prowadzenia nauk przedmałżeńskich. Czym dla Was jest małżeństwo, jak je pielęgnować?
Dominik: Św. Augustyn napisał „Raz wybrawszy, wybieram każdego dnia” i tak samo jest w małżeństwie. Będąc mężem stałem się bardziej przedsiębiorczy i odpowiedzialny, a to za sprawą Ducha Świętego, który każdego dnia dodaje mi siły, aby nasz związek był Bogiem silny. To, że posiadamy wspólne zainte-resowania, różne charaktery to jest pomocne, jednak nie najważniejsze. Najważniejszy jest wspólny cel, do którego razem chcemy dążyć i się wspierać.
31
Słyszymy, że małżeństwo się rozpadło, bo się młodzi źle dobrali - uważam to za największy banał! Główną przyczyna rozłamów jest brak komunikacji, małżon-kowie nie rozmawiają ze sobą, co ich boli, co im się nie podoba, tylko tłumią w sobie emocje i w końcu ta tykająca bomba wybucha. Postaramy się to naszym narze-czonym uzmysłowić i pomóc w dialogu w znalezieniu wspólnego celu. Marta: Małżeństwo to jedna z kilku najpiękniejszych dróg, jaką można obrać w życiu tzn. jedni bezgranicznie oddają życie Bogu np. księża, siostry zakonne, a inni oddają je w ręce Boga i drugiej osoby (męża, żony). Oczywiście na każdej drodze pojawiają się i przeszkody, którym trzeba stawiać czoła, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Dzięki wspólnej modlitwie z mężem, a także częstym rozmowom i otwarciu na potrzeby i poglądy drugiej osoby uważam, że potrafimy przezwyciężyć wiele przeszkód. Każdego dnia nawet najmniejszy gest, chwila wspólnej modlitwy, buziak czy uśmiech jest nam w stanie przekazać wzajemną miłość, szacunek oraz pokazać na czym polega pielęgnacja małżeństwa. Na pewno odmienne charaktery lub zdania nie są w stanie mnie przekonać, że takie osoby nie będą dobrymi małżonkami. Wręcz przeciwnie, właśnie takie osoby są w stanie otworzyć się na poglądy i potrzeby drugiej osoby i znaleźć wspólnie dobre rozwiązanie, aby dojść do kompromisu i aby obie strony były zadowolone. To prawda, że oboje z mężem mamy zupełnie inne charaktery, choć wiele znajomych mówi, że jesteśmy do siebie podobni, ale to właśnie dzięki Bogu, modlitwie, miłości i pielęgnacji tego uczucia mam wrażenie, że potrafimy pokonać zło otaczającego nas świata. kl. T.S. Jak byście chcieli poprowadzić spotkania dla narzeczonych, macie jakieś nowe pomysły?
Dominik: Ukończyliśmy szkolenie doradców życia rodzinnego i od tej pory możemy prowadzić kursy przedmałżeńskie. To,
co zauważyliśmy to program i treść dzisiejszych kursów lekko odbiega od życia codziennego, jaki akceptuje większość uczestników takich spotkań. Pragniemy z żoną mówić o tych treściach tak, aby to nie było obok uczestników. Coraz więcej zainteresowanych prosi o Sakrament Małżeństwa nie uzmysła-wiając sobie o co tak naprawdę proszą. Standardem staje się ślub w kościele, w czasie którego musi być pięknie, kwiaty, skrzypce, bielanki, ale brakuje tego naj-ważniejszego, świadomości sakramentu. Może dlatego statystyki mówią o tym, że co 3 małżeństwo się rozpada. Uważam, że czas najwyższy, abyśmy przestali cieszyć się z ilości katolickich ślubów, tylko z ich jakości.
kl. T.S. Jakie macie spojrzenie na inicjatywy „pro life” w perspektywie oczekiwania na dziecko? Dominik: Pro-life – dużo osób, katolików uważa, że w zapłodnieniu in vitro nie ma nic grzesznego – bo w końcu rodzi się człowiek. Nie dziwi mnie to, bo sam musiałem doszukiwać się prawdy, na czym to wszystko polega. Odpowiedzi trudno usłyszeć w kościele, ponieważ sami księża nie są przeszkoleni i nie wiedzą do końca na czym polega grzeszność metody in vitro. Otóż będąc przy temacie chcę uzmysłowić każdemu, że poczęcie następuje po połączeniu się komórki jajowej z plemnikami wtedy też ten malutki człowieczek posiada duszę, która jest dojrzała i dorosła, nawet jeśli nie ma jeszcze wykształconego i uformowanego ciała. Tak jak w pestce jabłka zawarte jest już wszystko o dużym rozłożystym drzewie. W zapłodnieniu in vitro następuje selekcja tych małych człowieczków i 90% z nich ląduje na śmietniku, czyli dochodzi do wczesnej aborcji. Pomijam tutaj chyba najważniejszą kwestię, otóż to, że człowiek chce zastąpić Boga - chce być Panem życia i śmierci. Aborcja jest najwyższym grze-chem, najstraszliwszym ze wszystkich grzechów.
32
Marta: Dzieci hmm… kiedyś myślałam: „na dziecko przyjdzie czas, z tym nie musimy się śpieszyć, przecież mamy czas”. Jednak nieco później, pomimo starań jakie poczyniliśmy z mężem, aby powiększyć naszą rodzinę, nic się nie działo. Powoli zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle będzie nam dane, aby mieć dziecko. W pewnym momencie postanowiłam powierzyć tę sprawę Bogu. Modliłam się. Właśnie wtedy stwierdziłam, że jeśli jest nam dane mieć potomstwo, to proszę Boże o Twoje błogosławieństwo w tej sprawie. Tak wiele ludzi ma dzieci, choć nie traktują ich jako daru. Niektórzy potrafią nawet się go pozbyć na początku ciąży, gdyż uważają, że nie są na nie gotowi, bądź że był to tylko ich głupi wybryk, chwila słabości. Nie zdają sobie sprawy, że już od momentu połączenia się komórki jajowej i plemników w orga-nizmie kobiety pojawia się maleńkie dzieciątko, które posiada duszę, a po kilku tygodniach pojawia się serce. Nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielkim przeży-ciem jest usłyszenie na badaniu USG jak to maleńkie serduszko bije. Wydaje mi się, że jak na początku ciąży pozbędą się problemu, to nic się nie stanie, jednak chyba nie są świadomi, że w momencie dokonania aborcji większość z tych dzieci posiada już serce, które bije i powstaje jako pierwszy z organów w tym małym organizmie. Także popełniają jeden z największych i najcięższych grzechów, jakim jest aborcja - pozbawiają małego człowieczka życia. Obecnie z mężem oczekujemy z niecierpliwością naszego maleństwa, które ma się pojawić na świecie w lutym 2012r. Każdego dnia modlę się o to, aby prawidłowo się rozwijało i przyszło na świat zdrowe. Maleństwo daje o sobie znać każdego dnia od około 19 tygodnia ciąży. Jest to niezwykłe prze-życie dla rodziców zwłaszcza oczekują-cych na pojawienie się pierwszego dziecka. Także nie bójmy się podjąć daru jakim obdarowuje nas Bóg i każde nowo poja-wiające się życie przyjmujmy z szacun-
kiem i godnością, na jakie zasługuje od momentu samego poczęcia.
Każdy ma czas na to, aby potocznie określając „wyszaleć się za młodu”, jednak należy odpowiedzialnie patrzeć na każdą swoją decyzję. Jan Chryzostom pisał: „po dzieciństwie nadchodzi morze wieku dojrzewania, kiedy to wieją gwałtowne wichry […] ponieważ rośnie w nas […] pożądanie”. Potem jest kolej na narzeczeństwo i małżeństwo: „Po wieku młodzieńczym nastaje wiek dojrzały, w którym dochodzą obowiązki rodzinne; jest to czas szukania żony”. Uwypukla cele małżeństwa i wzbogaca je o wstrzemięźliwość i relacje między-ludzkie. W taki sposób przygotowani małżonkowie nie muszą się obawiać rozwodu, gdyż trwają w radości wycho-wując dzieci w wartościach chrześcijań-skich. Według Chryzostoma pierwsze dziecko staje się „jakby pomostem, trójka staje się jednym ciałem, ponieważ dziecko łączy obie strony”, natomiast troje to wspólnota małego Kościoła.
TOMASZ STĘPNIAK ROK III
Fo
t. w
ww
.dem
oty
wato
ry.p
l
33
Każdy człowiek o świętych słyszał, czy to żyjący w Polsce, czy to w dalekiej Ro-sji, czy w gorącej Afryce. Większość z nas ma różne skojarzenia ze świętymi, większość zazwyczaj dobre. Małe dziecko zapytane: z czym ci się kojarzy święty, odpowie, że z aniołkiem. Dorosły człowiek zaczepiony na ulicy, że święty kojarzy mu się z bł. Janem Pawłem II, czy z św. Faustyną albo św. o. Pio. W średniowieczu sądzono, że człowiek rodzi się święty i tak mamy ich przedstawionych wielu tych, których później wyniesiono na ołtarze. Kojarzą się nam obrazy, na których gdzie święci będąc jeszcze w kołysce, odma-wiają już różaniec lub czytają brewiarz, czy też unoszą się w ekstazie. Dziś widok takiego obrazu u niektórych budzi uśmiech, a u innych zdziwienie.
Święci to tacy sami ludzie jak my, którzy
mają słabości, troski, zmartwienia. Czasem
są bardzo zdolni albo mają niekiedy
problemy w nauce. Świętymi są osoby
pochodzący z różnych stanów społeczeń-
stwa: osoba świecka czy kapłan lub
zakonnica, pracownik fizyczny albo
pracownik umysłowy.
Chciałbym przybliżyć postacie kilku
świętych, którzy osiągali swoją świętość
przez życie w najzwyczajniejszej katolickiej
rodzinie, będąc wiernymi w najdrobniej-
szych obowiązkach życia codziennego,
ludzi, w których życiu wartości chrześci-
jańskie były na pierwszym miejscu.
Święty, który zdobywał fundamenty
wiary w rodzinie, jest Proboszcz z Ars,
ksiądz Jan Maria Vianney. Droga życia
tego świętego rozpoczęła się 8 maja 1786 r
w Dardylli we Francji. Ojcem był Mateusz
34
Vianney, a matką Maria Bleuse. Oboje
rodzice nie mieli żadnego wykształcenia,
prowadzili tylko gospodarstwo rolne w małej
wiosce. Janek był czwartym z sześciorga
rodzeństwa. Rodzice odznaczali się wyjąt-
kową pobożnością i tak mały Jaś już od
młodych lat zaczął ich naśladować. Matka
od małego nauczyła go modlitwy. Przy-
toczę pewną historię, w której mały Janek
okazywał swoją pobożność: Pewnego razu
matka kupiła Jasiowi od przejezdnego sprze-
dawcy figurkę Matki Bożej i od tego czasu
chłopiec nie rozstawał się z nią ani na krok. Któregoś
dnia ku ogromnemu zaniepokojeniu matki
wymknął się z domu, poszedł do obory i tam,
między wołem a osłem, ustawił swoją ulubioną
figurkę i modlił się do niej wszystkimi modli-
twami, które znał (W. Hueraemann Święty
i diabeł). Owa figurka towarzyszyła mu także
przy pasieniu bydła. Ustawiał ją w pniu
drzewa, przyozdabiał kwiatami i modlił
się przy niej wraz z kolegami.
Kiedy Janek miał 12 lat, udał się do
Ecully, aby zamieszkując u wujostwa
Humbertów wraz z innymi dziećmi
przygotować się do I Komunii Świętej,
której Proboszcz udzielił im potajemnie
w stodole po przeprowadzonych reko-
lekcjach, gdyż był to czas wielkiej represji
Kościoła w całej Francji. Dla Janka było
to szczególne przeżycie, a po przyjęciu
Pana Jezusa – jak piszą biografowie – jego
dusza pogrążyła się w oceanie szczęścia.
On po zakończonych uroczystościach,
gdy inne dzieci były już w domu, zatopiony
w głębokiej modlitwie, trwał cały czas
na klęczkach przed ołtarzem. Czekający
rodzice, prosili, aby wraz z nimi wracał
do domu, on jednak spojrzał na nich jakby
z zaświatów, których nie chciał opuścić
i dalej doświadczał prawdziwego szczęścia
i darów nieba.
Tak mijały miesiące i lata, mały Janek
stawał się coraz bardziej dorosły, a wraz
z wiekiem rosła jego pobożność. Nawet
będąc w polu przy pasieniu bydła i innych
pracach codziennych w gospodarstwie
wiejskim, nie ustawał w modlitwie,
odmawiając różaniec i cały dzień ofiaro-
wując Bogu.
Mając 16 lat definitywnie oznajmił
rodzicom, że pragnie zostać księdzem.
Mimo akceptacji Proboszcza, spotkał się
z dezaprobatą ojca, który szukał kolejnych
rąk do pracy na roli i w winnicy. Mło-
dzieniec decyzję ojca odebrał z pokorą,
ale jednak przeżywał wielki ból, gdyż nie
mógł zrealizować swoich marzeń. Matka,
dzięki swojej pobożności, wywarła
wpływ na zmianę decyzji ojca.
Marzenia Janka zaczęły się spełniać,
gdyż wyjeżdżając do Ecully zaczął przy-
gotowywać się do kapłaństwa przez
zgłębianie wiedzy teologicznej, a tym
bardziej poznawanie tajników języka
łacińskiego, który mu sprawiał wiele
trudności. Momentami przeżywał z tego
powodu załamania, ale się nie zniechęcał,
ponieważ widział cel, jaki ma osiągnąć
i to go trzymało przy gorliwym wypeł-
nianiu obowiązków. Po formacji semina-
ryjnej, która przypadała na trudne czasy
dla Kościoła, a w szczególności dla
duchowieństwa, Jan Maria Vianney dnia
13 sierpnia 1815r. otrzymał święcenia
kapłańskie w katedrze w Grenoble. Cała
posługa kapłańska przebiegła w sposób
bardzo gorliwy i oddany dla powierzonych
owieczek. Kapłan przez całe życie posługi
duszpasterskiej przeżywał walkę duchową,
35
nawet był dręczony przez szatana. Mimo
pokus pozostał wiernym kapłanem do
ostatnich chwil swojego życia i umarł w
opinii świętości.
Drugim świadectwem będzie historia
pewnej kobiety, która pochodziła z narodu
żydowskiego. Żyła w Polsce. Myślę
o przyszłej patronce Europy Edycie Stein.
Historia, którą za chwilę przedstawię,
pokazuje, że mimo wychowania w innej
religii, czy też mimo trudności napotkanych
w czasie, którym dziecko najbardziej po-
trzebuje opieki rodziców, można podą-
żać drogą do świętości.
Wspomniana święta urodziła się 12 X 1891r.
w dzień żydowskiego święta pojednania,
co pozornie wydaje się bez znaczenia, ale
w kontekście jej pragnienia odnośnie do
pojednania ze starszymi braćmi w wierze,
nadaje to sens jej późniejszemu życiu.
Przodkowie Edyty, patriarchalni żydzi,
pochodzili z Poznania i Górnego Śląska,
to po nich odziedziczyła głęboką wiarę w
Boga, umiłowanie psalmów, Talmudu
i Tradycji. Ojca prawie nie znała, ponieważ
zmarł nagle, odbywając podróż handlową,
gdy Edyta miała 1,5 roku. Matka Augusta,
z domu Kurant, po śmierci męża zajmowa-
ła się domem, rozwinęła przedsiębior-
stwo i wychowywała dzieci. Mimo wielu
obowiązków nie zaniedbywała praktyk
religijnych. Edyta miała troje rodzeństwa,
najstarszy Paweł i Elza, która pod nieobec-
ność matki zajmowała się domem i przed-
siębiorstwem. Najmłodsza była Edyta
i półtora starsza Erna.
W 7 roku życia Edyta bardzo się
zmieniła, zawsze żywa i wesoła stała się
cichą marzycielską, wyczuloną na świat
dziewczynką, zamkniętą w sobie. Stosunek
do nauki miała bardzo pozytywny, lubiła
dużo czytać w szczególności historię
i książki w języku niemieckim.
Z wiekiem powoli traciła rodzinną
wiarę i skłaniała się w stronę feminizmu.
Wstąpiła nawet do ruchu feministycznego.
Potem studiowała psychologię, historię,
germanistykę na uniwersytecie we Wro-
cławiu i w Getyndze. Po skończonych
studiach pełnia posługę w szpitalu
na Morawach, opiekując się rannymi
różnych narodowości. W 1915 wróciła do
domu i obroniła pracę doktorską z zakresu
filozofii. Trudności związane z wiarą
doprowadziły ją do poszukiwania prawdy
i sensu istnienia w naukach uniwersyteckich,
ale nie osiągnęła tego w pełni. W wieku
30 lat doszła do wniosku, że tęsknota
za prawdą była jej jedyną modlitwą
i przyjęła chrzest w Imię Boga Trójjedynego,
a także bierzmowanie. I w ten sposób
definitywnie rozpoczęła kroczenie za
Prawdą, jaką jest Bóg. Wstępując do zakonu
karmelitańskiego w Kolonii, ofiarowała
się Bogu kontemplując Boga-Prawdę,
której to prawdy całe życie poszukiwała.
Dnia 9 VIII 1942 została zagazowana
w obozie hitlerowskim w Auschwitz.
Podałem tutaj dwa krótkie przykłady
życia świętych w rodzinie, ponieważ
w rodzinie wszystko się zaczyna, to tam
zaczyna się życie, tam człowiek stawia
pierwsze kroki. Poznając świat, zaczyna
budować fundament młodości, zaczyna
odkrywać swój cel w życiu a tym bardziej
wzrastać w powołaniu do świętości i ją
realizować.
MACIEJ BIAŁKOWSKI ROK V
Choć Jezus z Nazaretu żył i wycho-wywał się w rodzinie, sam jej nie założył. Nie miał żony, ani dzieci. Czy w takim razie Jezus ma prawo pouczać małżonków jak mają żyć? Również Jego nauka wydaje się nie przystawać do rzeczywistości życia rodziny. Choćby te słowa: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przy-odziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?” (Mt 6, 25) Pasują one pięknie do życia zakonnika, czy księdza, ale czy odnoszą się do rodziców, dziadków, dzieci? Co to byliby za rodzice, których dzieci chodziłyby w byle jakich ubraniach, nie zawsze najedzone, a rodzice przesiadywaliby w kościele na nieustan-nych modlitwach. Jak więc przyjść do Jezusa w rodzinie wobec tak twardych słów: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem.” (Łk 14, 26) Ponadto wydaje się jakby Jezus zabronił nam cieszyć się życiem: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.” (J 12,25)
O ile to wszystko wydaje się dziwne, raczej zgodzimy się z tym, że w dobrej rodzinie każdy pragnie szczęścia dla każ-dego członka rodziny, w tym również dla siebie. Moglibyśmy nawet powie-dzieć, że im bardziej szczęśliwi członkowie rodziny, tym rodzina lepsza. Dlatego nie powiemy, że dobrą rodziną jest ta, w której mąż pije alkohol i bije żonę, a dzieci muszą słuchać nieustannych kłótni. Wysoko zaś cenimy rodzinę w której jest zgoda, wza-jemny szacunek, radość i miłość. Idąc tym tropem zastanówmy się, co daje człowiekowi szczęście?
Pismo Święte wielokrotnie odpowiada na to konkretne pytanie. Choćby w psal-mach: Ps 32,2 Szczęśliwy człowiek, któremu Pan nie poczytuje winy, w którego duszy nie kryje się podstęp. Ps 34,9 Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan, szczęśliwy człowiek, który się do Niego ucieka.
36
Ps 84,13 Panie Zastępów, szczęśliwy człowiek, który ufa Tobie! Ps 84,5 Szczęśliwi, którzy mieszkają w domu Twoim, Panie, nieustannie Cię wychwalają. Ps 84,6 Szczęśliwi, których moc jest w Tobie, którzy zachowują ufność w swym sercu. Ps 106,3 Szczęśliwi, którzy strzegą przykazań, w każdym czasie czynią to, co sprawiedliwe. Ps 119,1 Szczęśliwi, których droga nieskalana, którzy postępują według Prawa Pańskiego. Ps 119,2 Szczęśliwi, którzy zachowują Jego upomnienia, całym sercem Go szukają, Ps 119,3 którzy nie czynią nieprawości, lecz kroczą Jego drogami. Należy również pamiętać, że słowo „błogosławiony” znaczy „szczęśliwy”. Znamy je choćby z ośmiu błogosła-wieństw. W zasadzie całe Pismo Święte pokazuje jak żyć, by być szczęśliwym.
Dochodzimy tu do bardzo ważnego rozróżnienia. Czym różni się tzw. „dobre życie” w pojęciu światowym od „dobrego życia” chrześcijańskiego? Ktoś może powiedzieć, że dobrze może żyć niekoniecznie człowiek wierzący. Wystarczy, że jego postępowanie nie rani innych. Wcale nie musi być w życiu „dobrego człowieka” relacji z Bogiem. Dobry czło-wiek to ten co szanuje drugiego człowieka. Często nawet ten drugi człowiek jest dla niego najwyższą wartością – spotykamy się z takimi opiniami. Tymczasem w życiu chrześcijanina człowiek nie może być postawiony na pierwszym miejscu. Jest ono zarezerwowane dla Boga. Mało tego, jeśli rzeczywiście Bóg jest najważniejszy, to z tego wynika miłość do bliźniego. Ten kto nie kocha Boga, czy może prawdziwie kochać bliźniego? Wszak Bóg jest źró-dłem wszelkiego dobra.
Teraz dopiero możemy pokusić się o zrozumienie cytatów przytoczonych na początku. Bynajmniej nie chodzi o to by żyć nieroztropnie, nienawidzić innych oraz siebie. Jezus bowiem chce w tych słowach pokazać, że to miłość do Boga jest najważniejsza. Jeśli zatem zależy nam na bliźnim, w tym wypadu członku
37
naszej rodziny, to przede wszystkim musimy zatroszczyć się o jak najlepszą relację z Bo-giem. Tylko w ten sposób możemy praw-dziwie zapewnić naszej rodzinie szczęście. Choćby nawet wywoływało to początko-wo spory, niezrozumienie, a nawet nie-nawiść. Nie jest możliwe kochać bez Boga, gdyż Bóg jest Miłością. Dlatego też odnajdziemy bardzo wiele problemów rodzinie, gdzie są wprawdzie jak najlepsze intencje, lecz nie ma prawdziwego życia w komunii z Jezusem.
Już tu na ziemi człowiek może być szczęśliwy. To prawdziwe szczęście, to zadatek przyszłego szczęścia w niebie. Wszelkie szczęście, które nie pochodzi od Boga, to szczęście nieprawdziwe. Łatwo je pomylić z chwilową przyjemnością. Przyjemność mija, a człowiek może być szczęśliwy nawet, gdy cierpi. A zatem prawdziwie chrześcijańskie życie stawia troskę o zbawienie na pierwszym miejscu. Jeśli cokolwiek innego będzie ważniejsze, choćby tak szczytne cele jak zdrowie, dobre imię, sława, kariera, automatycznie rezygnujemy z bycia prawdziwie szczę-śliwym. Stawiając nasze zbawienie na pierwszym miejscu, troszczymy się o to, by podobać się Bogu. Bóg zaś troszczy się o nasze życie, by nie zbrakło w nim niczego, co konieczne, oraz by nie było w nim tego, co niepotrzebne.
Podsumowując możemy powiedzieć, że receptą na szczęście w rodzinie jest troska o zbawienie. Troska ta musi mieć konkretny wymiar: Eucharystia, wspólna modlitwa, czytanie Pisma Świętego oraz lektur duchowych. Zwłaszcza w przy-padku dzieci, bardzo ważne jest, by dobrze tłumaczyć otaczający nas świat, a przede wszystkim przykładem własnego życia i rozmową prowadzić siebie nawzajem do Boga.
ŁUKASZ GAWRZYDEK ROK III
- życie Ewangelią
i podtrzymywanie
wspólnoty
ogniska domowego
38
Pomiędzy rodziną chrześcijańską,
a wspólnotą Kościoła istniał i istnieje
do tej pory ścisły i wielopłaszczyznowy
związek. Kościół urzeczywistnia się przez
rodzinę, która jest jego najmniejszą cząstką.
Błogosławiony Jan Paweł II nazywa
rodzinę: ,,drogą Kościoła (...), drogą pierwszą
i z wielu względów najważniejszą (...), drogą,
od której nie może on się odłączyć'' (por.
Familiaris Consortio, Adhortacja JPII, nr 88).
Rodzina znajduje się zawsze w centrum
uwagi Kościoła. Liczne wypowiedzi
Urzędu Nauczycielskiego, szczególnie
za pontyfikatu Jana Pawła II, świadczą
o tym, że Kościół otacza małżeństwo
i rodzinę głęboką troską. Rodzina tej
troski potrzebuje, a jak mówi papież,
szczególnie ,,w obecnym momencie
historycznym, gdy rodzina jest przed-
miotem ataków ze strony licznych sił,
które chciałyby ją zniszczyć lub przynajm-
niej zniekształcić. Kościół jest świadom tego,
że dobro społeczeństwa i jego własne, zwią-
zane jest z dobrem rodziny, czuje silniej i w
sposób bardziej wiążący swoje
posłannictwo głoszenia wszystkim zamysłu
Bożego dotyczącego małżeństwa i rodziny''
(por. Familiaris Consortio, Adhortacja JPII, nr 88).
Kościół oświecony wiarą, która pozwala
Mu poznać całą prawdę o wielkiej wartości
małżeństwa i rodziny oraz o ich głębokim
znaczeniu, czuje się przynaglony do gło-
szenia Ewangelii — „Dobrej Nowiny”
wszystkim bez wyjątku, a zwłaszcza
ludziom powołanym do małżeństwa
i przygotowującym się do niego, wszystkim małżonkom i rodzicom całego świata.
Jest on głęboko przekonany, że jedynie
przyjęcie Ewangelii pozwala na spełnienie
wszystkich nadziei, które człowiek
słusznie pokłada w małżeństwie i rodzinie.
Bóg stworzył człowieka na swój obraz
i podobieństwo, powołując go do istnienia
z miłości, powołał go jednocześnie do
39
miłości. Rodzina, która wyrasta z mał-
żeństwa sakramentalnego, jest stale oży-
wiana przez Chrystusa, a Jego dar nie
wyczerpuje się z chwilą sprawowania
sakramentu małżeństwa, lecz towarzyszy
małżonkom przez całe ich życie. Chrze-
ścijańska rodzina jest przede wszystkim
znakiem szczególnej obecności Boga
w życiu ludzi, którzy opierają swoje relacje
na fundamencie Jezusa. Zatem stają się
obrazem miłości Boga względem czło-
wieka, która najpełniej objawiła się w
Chrystusie i w Nim znalazła ostateczne
urzeczywistnienie.
Wizytówką takiej właśnie „znakomicie”
chrześcijańskiej rodziny stała się Karta
Dużej Rodziny. Czym, więc jest owa karta?
To dokument, który upoważnia rodziny
wielodzietne do zniżek na usługi, prze-
jazdy, a nawet zakupy. Co ważne – karta
nie jest zapomogą. Jest rodzajem bonusu,
nagrodą dla rodziny wychowującej dużo
dzieci, czyli przyszłych obywateli. Pomysł
jest zaczerpnięty z Europy Zachodniej,
gdzie od lat z powodzeniem funkcjonuje
taka propozycja. Karta Dużej Rodziny
jest również sygnałem, zwłaszcza dla
młodych ludzi, że nie muszą bać się
dzieci, że posiadanie licznej rodziny nie
jest tragedią, ale wielką radością i błogo-
sławieństwem. Oczywiście, nie każdego
dnia jest rewelacyjnie, są też spięcia,
zmęczenie, choroby. Niemniej jednak
tych dobrych chwil jest znacznie więcej.
Wychowywanie liczniejszego potomstwa,
choć związane jest z dużym wysiłkiem,
w ogólnym rozrachunku jest konkretnym
dobrem. W takich rodzinach dzieci
są bardziej otwarte, potrafią się dzielić,
są odpowiedzialne i pewne siebie, bo mają
wsparcie w najbliższych. Rodzice posia-
dający kilkoro dzieci są dobrze zorgani-
zowani, mają wiele pomysłów i absolutnie
nie muszą rezygnować z kariery czy wła-
snego rozwoju. Kartę Dużej Rodziny
zawdzięczamy Związkowi Dużych Rodzin,
który powstał jako stowarzyszenie oby-
watelskie, którego członkowie chcą mieć
wpływ na kształtowanie polskiej polityki
dotyczącej spraw rodziny. Do tego sto-
warzyszenia należą rodzice co najmniej
trojga dzieci. Celem tego przedsięwzięcia
jest to, aby Państwo sprawiedliwie trak-
towało duże rodziny i dostrzegało ich
pracę na rzecz wychowania następnego
pokolenia. Karta Dużej Rodziny, mimo
istoty społecznej, ma także wyraz ewan-
geliczny i jako najważniejsze zadanie, ma
podtrzymywać
wspólnotę ogniska
domowego. Prezes
tego związku Joanna
Krupska podkreśla,
że pierwszym suk-
cesem było to, że
w przestrzeni pu-
blicznej zaczęto
nieco inaczej mó-
wić o rodzinach
wielodzietnych. Jednym z celów statuto-
wych Związku Dużych Rodzin jest praca
nad tym, aby przestały one być postrze-
gane jako rodziny z marginesu, umiesz-
czane gdzieś na granicy zjawiska patolo-
gicznego. Większość rodzin wielodziet-
nych jest zupełnie normalna, zdrowa,
chce mieć dzieci, cieszy się nimi i w
odpowiedzialny sposób je wychowuje.
Rodziny te chcą być postrzegane przez
resztę społeczeństwa zgodnie z prawdą.
Na szczęście w przestrzeni publicznej
wizerunek rodziny wielodzietnej zaczyna
się zmieniać. Działacze Karty Dużej
Rodziny często występują w mediach,
po to, by pokazywać prawdziwy obraz
rodzin wielodzietnych. W zależności
od oferty zapewnianej przez dany
samorząd, karty takie uprawniają dzieci
Fot. w
ww
.wia
dom
osc
i.w
p.p
l
J o a n n a K r u p s k a - prezes Związku Dużych Rodzin
Fot. Aneta Marat
40
do zniżek komunikacyjnych, bądź bez-
płatnych przejazdów, tańszych biletów
do kina, na basen czy zniżek w opłatach
za zajęcia pozalekcyjne. Aktywiści starają
się także uzyskać dla rodzin wielodziet-
nych zniżki w prywatnych sieciach han-
dlowych lub innego typu przedsiębior-
stwach prywatnych. Opracowanie tego
projektu wiązało się z faktem, że Związek
Dużych Rodzin, oprócz działalności
na polu polityki ogólnopolskiej, postanowił
zająć się także polityką na szczeblu
lokalnym. Karta Dużej Rodziny została
wprowadzona najpierw we Wrocławiu
i w Grodzisku Mazowieckim, później zaś
w kolejnych miastach – Tychach, Sando-
mierzu, Gdańsku, Gdyni, Bielsku-Białej.
Również i do Łowicza, stolicy naszej
diecezji, dotarła ta wspaniała idea.
Jej rozpowszechnieniem zajął się Janusz
Kukieła inicjator Karty Dużej Rodziny
w Łowiczu, który tak komentuje,
omawianą przez nas sprawę:
Reakcje ludzi na to, że posiadamy czwórkę
dzieci nie zawsze były pozytywne. Niestety,
spotkaliśmy się z dość rozpowszechnionym
stereotypem, że rodzina wielodzietna, to
rodzina biedna, patologiczna, niezaradna,
a posiadanie więcej niż dwoje dzieci, to wręcz
SEBASTIAN ANTOSIK ROK V
nieodpowiedzialność, a nawet głupota. Dlatego
chciałbym zmienić ten wizerunek rodziny,
propagując Kartę Dużej Rodziny 3+. W moim
przekonaniu nie chodzi w niej o kolejną formę
pomocy socjalnej dla biednych rodzin, gdyż
programem tym objęte są wszystkie rodziny
bez względu na ich status materialny, ale
o ich wyróżnienie. Rodziny, które podejmują
trud wychowania kilkorga dzieci, robią to
z miłości. W takich rodzinach panuje atmosfera
wzajemnego szacunku i są one bardzo dobrze
zorganizowane. Dlatego ważnym jest, ażeby
dawać o tym świadectwo. Bo duża rodzina
jest fajna. Cieszę się ogromnie, że ta inicjatywa
w Łowiczu spotkała się z życzliwym przyjęciem
przez Pana Burmistrza i została w ubiegłym
roku wdrożona.
Rodzina wielodzietna to uczestnictwo
w bogactwie życia. Liczniejsza rodzina
stwarza także większe poczucie bezpie-
czeństwa. Jest niezwykle bogatym, wspa-
niałym, dynamicznym tworem, który
zmienia się wraz z rozwojem dzieci.
Duża rodzina zapewnia mnóstwo
doświadczeń w relacjach, zarówno nega-
tywnych, jak i pozytywnych; przyjem-
nych i trudnych. Rodzina wielodzietna
pozwala na odgrywanie wielu ról,
na doświadczanie, że każda osoba jest
zupełnie inna. Stawia ona także wymagania.
W takiej rodzinie trudno trwać w błęd-
nym przekonaniu, że jest się centrum
świata. Trzeba natomiast starać się żyć
według Ewangelii i na niej podtrzymywać
wspólnotę ogniska domowego.
41
Przypadłością ludzi naprawdę wielkich, jest to, że stworzone przez nich dzieła stają się nieśmiertelne, przez co sam ich twórca staje się ponadczasowy. Doskonałym przykładem tego zjawiska, jest ksiądz, poeta, eseista, historyk, oraz znawca sztuki - Janusz Stanisław Pasierb. Urodził się 7 stycznia w Lubawie na Pomorzu w 1929r. Jego dzieciństwo zostało brutalnie przerwane w sierpniu 1939 roku, kiedy to jako dziesięcioletni chłopiec wraz z rodzicami wyjeżdża na wakacje do Żabna pod Tarnowem, gdzie zastaje ich wojna, i tam właśnie w spartańskich warunkach muszą przetrwać okrutny czas okupacji hitle-rowskiej. Doświadczenie, że można stracić wszystko, co się dotychczas posiada,
jest niebywałym odkryciem dla małego chłopca. Odkrycie to niewątpliwie uwrażliwiło, i otworzyło jego oczy na świat wyższy, nieograniczony materią i czasem, a co w przyszłości zaowocuje w posłudze kapłańskiej oraz w twórczości poetyckiej ks. Pasierba. Ta odczuwalna strata materialna, bardzo szybko prze-mieniła się w głębsze poznanie i zrozumie-nie świata niematerialnego – a zwłaszcza doświadczenie znacznie cenniejszego bogactwa, niż to, które barbarzyńska wojna mu odebrała; a mianowicie doświadczenie głębszej więzi z Kościołem. To właśnie w Nim mógł posługiwać przy Bożym ołtarzu. Po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku, cała rodzina powraca do Tczewa. W dwa lata później
Fot. Paweł Gontarz
- wieczór poetycki ks. Janusza St. Pasierba w auli seminaryjnej.
42
młody Janusz zdaje maturę i przekracza furtę Seminarium Duchownego w Pelplinie. Tu właśnie coraz bardziej pomnaża swoje talenty, również wtedy nawiązuje kontakt z Tygodnikiem Powszechnym. Po sześciu latach otrzymuje święcenia kapłańskie i przez krótki czas pełni posługę jako wikariusz w Grudziądzu i Redzie. Następnie rozpoczyna studia m.in. na Uniwersytecie Jagiellońskim, Papieskim Instytucie Archeologii Chrze-ścijańskiej w Rzymie, Uniwersytecie Kantonalnym we Fryburgu, których owocem są trzy doktoraty z teologii, archeologii, historii sztuki. Po habilitacji na Uniwersytecie Warszawskim w 1964 roku, ksiądz Janusz Pasierb jest kierow-nikiem Katedry Historii Sztuki Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Twórczość naukową księdza Janusza Pasierba stanowi przeszło czterysta pozycji.
Praca naukowa nigdy nie przesłaniała mu posługi duszpasterskiej. Przez wiele lat sprawował Mszę świętą w kościele św. Teresy na Tamce, prowadził również rekolekcje, dni skupienia, zarówno w Polsce jaki i za granicą. Bardzo często widać w jego posłudze troskę, o los Kościoła i człowieka w dwudziestym wieku.
W niezliczonych obowiązkach dusz-pastersko-naukowych, ksiądz Pasierb potrafił wygospodarować czas dla twór-czości poetyckiej, która to odzwierciedlała jego miłość do Boga i pasję do nauki. Pierwszy tomik wierszy ks. Pasierba pt. „Kategoria przestrzeni" ukazał się w roku 1978. Po tym tomiku powstawały następne zbiory wierszy, z czego niektóre zostały przetłumaczone na inne języki.
Dzisiaj twórczość poety jest znana, kochana i rozpowszechniana. Wieczór Poetycki - spotkanie z poezją ks. Pasierba - odbył się w Wyższym Seminarium Duchownym w Łowiczu. Było to niesa-mowite przeżycie. Przybyli liczni goście.
Wchodząc do seminaryjnej auli byli oni pod ogromnym wrażeniem widocznej już na pierwszy rzut oka dekoracji. Miejsce to było nie do poznania; prze-mienione duchem poezji, nie było już zwykłą, szarą, seminaryjną aulą, która stała się jesiennym parkiem, oświetlo-nym lekkim blaskiem latarni. Na niebie widać było księżyc w pełni, który dodał całej atmosferze nutki romantyzmu. Z drzew spadały liście w kolorach czer-wonym, żółtym, pomarańczowym. Nikt by nie pomyślał, że znajduje się w środku budynku.
Na początku spotkania zabrał głos Ksiądz Rektor – Sławomir Wasilewski, który wprowadził w poetycki wieczór i przywitał wszystkich gości. Następnie pani Maria Wilczek, prezes Fundacji im. Księdza Janusza St. Pasierba, opowiadając o osobie i twórczości
IRENEUSZ KOZIŃSKI ROK III
43
kapłana-poety, sprawiła, że stał się on nam bardzo bliski. Po tych słowach wprowadzenia nastąpiła część artystyczna.
Klerycy, którzy recytowali poezję, bardzo wczuli się w swoje role. Można powiedzieć, że niemal żyli tym, co mówili. Spacerując po parku, recytowali, a nawet śpiewali poezję ks. Pasierba. Ich interpre-tacja była tak mocnym doświadczeniem, że każdy z oglądających, bez większych trudności, mógł wczuć się w te wiersze i sam przeżyć to, o czym one mówią.
Na koniec całego spektaklu głos zabrał Pasterz Diecezji Łowickiej Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Andrzej Franciszek Dziuba, który podziękował artystom i przybyłym gościom, oraz udzielił wszystkim błogosławieństwa.
Na zakończenie chciałbym przedstawić jeden z wierszy księdza Pasierba, który to utwór najbardziej poruszył moje serce.
Dzieło to nosi tytuł: „Przez ogień”. Nie chcę tutaj interpretować słów tego wiersza, chcę jedynie zachęcić do refleksji. Dlatego zachęcam, aby po przeczytaniu tego utworu zamknąć oczy i starać się własnym sercem usłyszeć i zrozumieć ducha poezji. Niech Paraklet, który zstąpił na Apostołów w postaci płomieni rozpali wasze serca i umysły, abyście potrafili zrozumieć piękno poezji i nią żyć.
PRZEZ OGIEŃ
nie oddziela mnie od świata gruby mur czy cienka ściana
tylko ogień
nie odróżnia mnie od rzeczy oddech ani serca bicie
tylko ogień
nie zbliża mnie do człowieka jego moja krew i ciało
tylko ogień
i z Bogiem mnie nie połączy obłok chłodny czy powietrze
tylko ogień
ks. Janusz St. Pasierb
44
Fot. Łukasz Gawrzydek
Relikwiarz Krzyża Świętego
Przez wieki w centrum ziemi łowickiej, na prastarym rynku, była wznoszona, rozbudowywana i upiększana dawna Kolegiata Prymasowska, a dziś Matka kościołów diecezjalnych - Bazylika Kate-dralna Łowicka.
Historia tego kościoła sięga aż XI wieku. To właśnie w Łowiczu przez setki lat rezydowali arcybiskupi gnieźnieńscy, prymasi Polski i tutaj też, w tej monumental-nej świątyni, wielu z nich znalazło miejsce swego ostatniego spoczynku. Z ich inicjatywy powstawały kolejne kaplice wyposażone w dzie-ła sztuki sakralnej najwyż-szej klasy. Dziś zwykło się nawet mówić o Katedrze Łowickiej, ze względu na przebogaty wystrój i obfite wyposażenie, że jest „Wawelem Mazowsza”.
Ogromne bogactwo tego odniesienia odzwierciedla skarbiec katedralny, w którym
zgromadzono pamiątki po prymasach, biskupach i kanonikach: ornaty, kapy, infuły, kielichy i inne sprzęty liturgiczne. Możemy je od niedawna podziwiać rów-nież w nowo otwartym Muzeum Diece-zjalnym. Co ciekawe, umieszczenie tych szat i naczyń liturgicznych w gablotach wystawo-wych wcale nie oznacza, że zupełnie wyszły
już z użycia. Co najmniej kilka razy w roku, przy oka-zji doniosłych uroczystości, zabytkowe szaty przywdzie-wają hierarchowie kościelni, sprawiając, że liturgie stają się jeszcze piękniejsze.
Na uwagę zasługują szczególnie dwa relikwiarze św. Wiktorii - patronki diecezji łowickiej, ufundowane w 1626 roku przez ówczesnego prymasa - Henryka Firleja, a dorównujące swym kunsztem artystycznym relikwiarzowi św. Stanisława na Wawelu.
Dla zwiększenia liczeb-ności łowickich zbiorów
45
PIOTR JAROTA ROK V
szczególne zasługi miał kardynał Michał Radziejowski - prymas Polski. To choćby dzięki niemu skarbiec katedralny wzbo-gacił się o unikatowe, złote flasze z zasta-wy stołowej króla Zygmunta III Wazy, naczynia z 1600 roku.
Wielowiekowa historia dzisiejszej Bazyliki Katedralnej dostarczyła jeszcze wiele innych, cennych zbiorów. W ostatnich dwóch latach dokonano gruntownego remontu całej Katedry, a w niej także wielu zabytków ruchomych. Podczas tej rewitalizacji niewątpliwie ważnym odkryciem stało się odnalezienie doku-mentu poświadczającego autentyczność relikwii Krzyża Świętego znajdujących się w Katedrze.
Dotychczas wiadomo było, że relikwiarz pochodził z połowy XVII wieku od ówcze-snego arcybiskupa Michała Radziejow-skiego. Nie miano natomiast wiedzy skąd wziął się u prymasa i czy rzeczywiście reli-kwie w nim zawarte były autentyczne.
Odnaleziony dokument, choć nie do końca czytelny, to jednak znacznie poszerza dotychczasową wiedzę na ten temat.
Otóż okazuje się, że owe relikwie to dar: Franciszka Kardynała - Prezbitera Świętego Kościoła Rzymskiego Maidalchinusa, Biskupa tytularnego Kościoła Świętej Marii in Via dla najdostojniejszego i najczcigodniej-szego Michała Stefana Kardynała - Prezbitera Radziejowskiego Prymasa Polski.
O samym kardynale Franciszku Maidalchinusie wiadomo, że brał udział w konklawe w 1655 roku, na którym wybrano papieża Aleksandra VII.
Kardynał Maidalchinus w odnalezionym dokumencie pisze m.in. tak: odłamkiem (...) Najświętszego Krzyża wybranego (...) ofiaro-wanego mi przez Innocentego X, papieża (...), Opactwa Hylarionem ze świętego kościoła Najświętszego Krzyża Jerozolimskiego, a nam przez tegoż papieża przekazane, ofiaruję je Najdostojniejszemu (...) wewnątrz małego relikwiarza ozdobnego ze srebra pozłacanego,
pod kryształowym przykryciem zamknięty, będący dziełem artysty i zabezpieczony naszą małą pieczęcią opatrzyliśmy.
Takie poświadczenie pozwala z całko-witą pewnością stwierdzić, mocą autory-tetu papieża Innocentego X, od którego w pierwszej kolejności one pochodzą, że skarbiec Łowickiej Bazyliki Katedralnej posiada najprawdziwsze relikwie Drzewa, na którym konał nasz Pan Jezus Chrystus.
Na całym świecie relikwii podobnych, przypisujących sobie pochodzenie od Krzyża Świętego jest bardzo dużo. Niektórzy nawet dodają z ironią, że gdyby tak zebrać wszystkie, to powstałoby nie tylko drzewo, ale nawet cały las. Dlatego też tym bardziej dokument znaleziony podczas renowacji Katedry uwierzytelnia ich oryginalność.
Warto również zaznaczyć, że relikwie zostały podarowane we wspomnianym już, pozłacanym, wykonanym przez artystę pektorale, który zachował się do dziś i jest umieszczony we wnętrzu bogato zdobionego relikwiarza wykonanego przez nieznanego złotnika z 1660 roku.
Ten dostojny dar ofiarowany został 8 kwietnia 1690 roku, przez wspominanego już kardynała Franciszka Maidalchinusa oraz niejakiego Mikołaja Frediano, o czym informuje nas ten dokument ofiarowujący i pieczęcie na nim zawarte.
Jak widać, choć Bazylika Katedralna Łowicka posiadała przez wieki wielu zarządców, proboszczów i biskupów, co mogłoby świadczyć o dobrej jej znajo-mości, nie przestała po dziś dzień zaska-kiwać swoimi może nawet nie do końca jeszcze odkrytymi skarbami.
46
25-29 IX 2011R ~ Początek kolejnego roku w naszym seminarium.
Czas kleryckich wakacji dobiegł końca, dlatego wszyscy alumni zakończyli czas odpoczynku i w niedzielne popołu-dnie powrócili do seminarium. Rekolekcje rozpoczynające nowy rok akademicki dla alumnów poprowadził ks. prałat Tadeusz Huk, który postawił silny akcent na osobiste spo-tkanie z Panem w Słowie Bożym. Zachęcał, aby „Adoracja i medytacja były czasem kiedy odkładamy wszystko na bok, wszystko co oddziałuje na nasz intelekt. Otwierajmy w tym momencie nasze serca. Ćwiczmy się w wierności codziennej Adoracji Najświętszego Sakramentu i medytacji Słowa Bożego - choćby 15-sto minutowej”.
6 X 2011R
~ Inauguracja roku akademickiego 2011/2012
Eucharystią o godz. 10.00 zostało zainicjowane rozpoczęcie kolejnego roku akademickiego w łowickiem seminarium. Mszy Świętej przewodniczył Jego Ekscelencja ks. bp Andrzej Franciszek Dziuba, homilię wygłosił ksiądz mgr Piotr Kaczmarek – nowo ustanowiony na stanowisku wicerektora. Wykład inaugu-racyjny wygłosił ks. prof. dr hab. Krzysztof Pawlina, który mówił jak żyć dobrze, gdy czasy są „złe”.
11 IX 2011R
~ Wieczór poetycki Wieczór poetycki rozpoczął się od słowa rektora
Seminarium ks. dra Sławomira Wasilewskiego, następnie głos zabrała pani Maria Wilczek - prezes Fundacji im. Księdza Janusza St. Pasierba. Po krótkim wprowadzeniu nadszedł czas na występ alumnów, którzy recytowali a nawet śpiewali poezję ks. Pasierba.
47
20 X 2011R ~ Radio Maryja w Seminarium
Wspólnota łowickiego seminarium podczas
porannej Eucharystii powiększyła się o słuchaczy Radia Maryja, którzy duchowo uczestniczyli we Mszy świętej, podczas której homilię wygłosił rektor Seminarium ks. Sławomir Wasilewski. Katechezę zatytułowaną "Konwalia w Ogrodzie Pana - opowieść o siostrze Wandzie Boniszewskiej" wygłosił dla radiosłuchaczy wicerektor Seminarium ks. mgr Piotr Kaczmarek.
~ Promocje lektorskie
W łowickim Seminarium odbyły się dwie promocje lektorskie, podczas, których ministranci z całej diecezji przyoblekli białe alby i zostali posłani, aby czytali Słowo Boże w swoich parafiach. Podczas uroczystości młodym chłopakom towarzyszyli księża, rodziny oraz przyjaciele.
29 X 2011R ~ Obłóczyny roku III
W sobotnie popołudnie odbyła się uroczysta Msza Święta, podczas której rektor ks. dr Sławomir Wasilewski poświęcił i włożył sutanny pięciu alumnom trzeciego roku łowickiego seminarium. W przeddzień odbył się dzień skupienia przed obłóczynami prowadzony przez księdza Adama Domańskiego, kiedy to klerycy mieli czas przygotować się duchowo do tej niezwykłej uroczystości.
4 XI 2011R
~ Dzień skupienia
Alumni zostali zaproszeni podczas tego dnia skupienia przez księdza Pawła Kozakowskiego do tego, aby bezpiecznie usiąść na brzegu, wziąć głęboki wdech i spojrzeć całościowo na doświadczenia własnego życia.
48
11 XI 2011R
~ Uroczystość patronki diecezji łowickiej
Coroczne uroczystości ku czci św. Wiktorii rozpoczęły się w kościele p.w. Świętego Ducha w Łowiczu skąd wyruszyła procesja z relikwiami dziewicy i męczennicy. Eucharystia odbyła się w bazylice katedralnej. Diecezjalnemu świętu przewodniczył Jego Ekscelencja Arcybiskup Henryk Muszyński, Prymas Senior.
6 XII 2011R
~ Dzień skupienia
Ojciec Alan zapraszał alumnów do prawdziwej i dobrze rozumianej pobożności maryjnej. Podczas konferencji opowiadał, że nie ma innej drogi do Jezusa niż Maryja, która to prowadzi nas do głębokiej przyjaźni z Duchem Świętem. Poprzez skrutację Bożego Słowa klerycy mogli odkryć prawdę o Maryi, która była pokorną służebnicą Pana. Dzień skupienia miał również przygotować alumnów do „Akatystu” i dobrego przeżycia odpustu seminaryjnego.
5 XI 2011R
~ Dzień rektorski
Rankiem alumni zgromadzili się na Godzinkach ku czci Najświętszej Maryi Panny, a następnie modlili się na Mszy Świętej modląc się w intencji ks. dra Sławomira Wasilewskiego – rektora Seminarium oraz jednego z kleryków - Sławomira Piotrowskiego z I roku.
Wieczorem całe seminarium uczestniczyło w koncercie z okazji 110-lecia Filharmonii Narodowej.
Redakcja czasopisma serdecznie dziękuje tym, którzy modlitwą wspierają naszą pracę.
Dziękujemy za życzliwość i wsparcie finansowe. BÓG ZAPŁAĆ.
Wyższe Seminarium Duchowne w Łowiczu, ul. Seminaryjna 6, 99-400 Łowicz Numer konta:
30 1050 1461 1000 0090 6869 0891
Top Related