Download - KONTRAST nr 6 (16) dwumiesięcznik żuromińskiej młodzieży

Transcript

NR 6 (16)/NR 6 (16)/NR 6 (16)/LISTOPADLISTOPADLISTOPAD///GRUDZIEŃGRUDZIEŃGRUDZIEŃ 201220122012

DWUMIESIĘCZNIK ŻUROMIŃSKIEJ MŁODZIEŻY DWUMIESIĘCZNIK ŻUROMIŃSKIEJ MŁODZIEŻY DWUMIESIĘCZNIK ŻUROMIŃSKIEJ MŁODZIEŻY

ISSN 2299-0607

Cena: 1zł

3

Drogi Mikołaju... To znaczy, droga Animatorko!

Na samym wstępie składam Tobie, jak i wszystkim naszym Czytelnikom, najlepsze życzenia świąteczne. Obrzydliwie bogatego Świętego, hucznego powitania Nowego Roku, samych radości i jak najmniej zmartwień. I abyś zawsze z chęcią czytała Kontrast ;-) Nie będę dziś zbyt długo pisać, bo wiem, że musisz solidnie przygotować się do Świąt i zapewne w tym momencie pali Ci się makowiec w piekarniku. Tak więc, nie będę owijać w bawełnę, kręcić i motać, tylko prosto z mostu, od razu, bez zbędnych wstępów, wprost, przejdę do rzeczy. Trzymasz właśnie w dłoniach najnowszy numer Kontrastu. Znajdziesz w nim wiele ciekawych (jak zwykle zresztą) artykułów. Moja redakcyjna koleżanka, poruszyła, np. bardzo ważny problem żuromińskich PKS - ów, z którymi teraz, zimą, jest jeszcze większy problem. Inna osoba postanowiła podzielić się z nami swoją opinią na temat studniówki. Mam dla Ciebie złą (chyba) wiadomość. Niestety, przytłoczona nadmiarem obowiązków, a zwłaszcza, zbliżającą się wielkimi krokami maturą, muszę zrezygnować z funkcji naczelnej. To mój ostatni list do Ciebie. Oczywiście nie rozstaję się jeszcze z KONTRASTEM. Chciałabym jednak podziękować całej redakcji za owocną współpracę, a także wszystkim czytelnikom za to, że po prostu są. Mojemu następcy życzę cierpliwości i samych sukcesów! Będę już kończyć, bo muszę ubierać choinkę. Jeszcze raz wszystkiego dobrego na Święta dla Ciebie i wszystkich czytających ten list!

STOPKA

Redaktor naczelna: Oliwia Kujawa

Sekretarz: Michał Stępień

Skład: Hubert Redmer

Zdjęcia: Oktawia Pakuła, Artur Stryjewski

Redakcja: Krzysztof Gutowski, Paulina Jarzynka, Kinga Łykowska, Monika Mendowska, Aleksandra Ostrowska, Paulina Prusak,

Izabela Sosnowska, Aneta Strzelec, Magdalena Sygowska, Olga Żurawska

Współpraca: Zbigniew Izdebski, Joanna Królikowska

Opiekun: Karolina Grześkiewicz

Wydawca: Żuromińskie Centrum Kultury

Druk: Courier, Jacek Gronkiewicz,

ul. Szpitalna 21/23

Adres: ŻCK Pl. Piłsudskiego 27 09-300 Żuromin

E—mail: [email protected]

Facebook: www.facebook.com/

KontrastCzasopismoMlodziezowe

NIEC

IE

RP

CE Z

WŁO

KI

KONTRAST 6(16)/2012

2

NOC GROZY - 4

RECENZJE - 5

MŁODZIEŻOWA RADA MIASTA - 6

TOMIK W BUTONIERCE - 7

STUDIA - 8-9

KONCERT PAMIĘCI

NASZYCH PRZYJACIÓŁ- 10-11

LATAJĄCY ANIMATORZY - 12

HUSKY - 13

PKS - 14-15

RAGGAFAYA - 16-17

TOMASZ SIEKIELSKI - 18-19

ROSARIO LUBOWIDZ - 20-21

VERBAL SMASH - 22

STUDNIÓWKA - 23

MŁODZI TWÓRCY – 24-25

PRZEDSZKOLAKI - 26

ONI SĄ STĄD! - 27

SPIS TREŚCI

Oliwia Kujawa redaktor naczelna

SPROSTOWANIE: W 15-stym numerze KONTRAST w artykule „Żuro, Bieżuń lub Zielona? - To nie dla mnie! Chcę do Płocka” zostały podane błędne wyniki egzaminu maturalnego w powiecie żuromińskim w roku 2011/2012. Poprawne dane-wyniki zdawalności egzaminów maturalnych szkołach: LO Żuromin - 99,4%, LO Zielona - 90,9%, LO Bieżuń - 92,9%, Technikum Żuromin - 87,8% oraz Technikum Zielona - 52,7%. Technikum w Żurominie w rankingu "Perspektywy - Technika 2012" zajęło ponad 250 miejsce w skali kraju, województwie mazowieckim zajęło 79 miejsce. Przepraszamy za nieścisłości. Redakcja KONTRASTU

(Źródła: „dokument nr.ZiE.4323.28.2012 Analiza egzaminu maturalnego w roku szkolnym 2011/2012, Wydział Zdrowia i Edukacji - Starostwo Powiatowe w Żurominie” www.perspektywy.pl).

3

OTW

AR

CI N

A K

ULT

UR

Ę!

Droga Naczelna,

Witam Cię w Nowym Roku 2013. Przed nami nowe wyzwania i nowe zadania dla redakcji Kontrastu. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, ale poprzez naszą korespondencję, chciałabym przekazać całej redakcji oraz wszystkim czytelnikom spóźnione życzenia świąteczne. Życzę Wam dużo spokoju i ciepła w rodzinnym gronie, a Nowym Roku życzę Wam dużo kreatywności, otwartości, spełnienia marzeń, a wszystkim tegorocznym Maturzystom, wiadomo jakich sukcesów. Przed nami nowy rok pełen pomysłów i działań, pamiętajcie o haśle “Otwarci na Kulturę!”. Herbata już zaparzona, pachnie cynamonem... zabieram się za lekturę nowego numeru Kontrastu.

Karolina Grześkiewicz animator kultury w ŻCK

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Tomasz Kaczor

Oczom przybyłym do ŻCK ukazały się nietoperze i pająki zwisające z sufitu, mroczny kosiarz przy drzwiach, duchy, do uszu dochodził mrożący krew w żyłach śmiech czarownicy. Czy jesteśmy w opuszczonym zamczysku? W bajce bez szczęśliwego zakończe-nia? A może znaleźliśmy się w gotyc-kim raju? Nie. Tak wygląda Żuromiń-skie Centrum Kultury. Ekipa przygoto-wująca dekorację solidnie wykonała pracę. Tłumy wchodzą na salę kinową i zasiadają wygodnie w fotelach. Niedługo rozpocznie się seans. Na lewo – zombie, na prawo – cza-rownica, prosto– duch, gdzie nie spoj-rzeć - dziwadła. Na pewno nie wyglą-dają jak ludzie, mają przeróżne, fanta-styczne kostiumy. Jest parę osób, które się nie przebrały. A szkoda, bo przecież na tym polega cała frajda i zabawa. Nie ma się co oszukiwać, nawet najpoważniejszy człowiek ma w sobie dziecko, lubiące się zabawić. Jako pierwszy obejrzeliśmy film „Paranormal Activity 2". Nie ma się co oszukiwać, film znudził większość

oglądających. To horror dający do myślenia. Budzi lęk, ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy sami w domu. Na pewno nie obudzimy się po nim w środku nocy z krzykiem. Gdyby go zaszufladkować, trafiłby do pudełka z napisem „horrory lekkie”.

Drugim filmem był „FronTieres” i okazał się całkowitym przeciwień-stwem poprzedniego. Od początku trzymał w napięciu. Od strzelaniny poczynając, na krwawej jatce kończąc. Na ekranie co chwila poja-wiała się krew, bohaterowie odcinali sobie kończyny, a sceny taplania się w błocie ze świniami nie tylko straszy-ły, ale i brzydziły. Jeśli ktoś coś jadł podczas projekcji, z pewnością po paru minutach przestał. Tak, to był mocny horror. Pod koniec większość osób zakrywała sobie usta rękoma ze zdziwienia i obrzydzenia. Ludzie, którzy wchodzili do kina z niepewnymi minami, wychodzili ożywieni i zadowoleni. Zastanawiają-ce jest to, ilu z nich bało się wracać do domu. Przecież seans skończył się w okolicach północy, a to godzina duchów. Godzina, w której budzą się wszystkie zmory, a w halloween te najpotworniejsze. Mam nadzieję, że nikt nie miał koszmarów i powróci za rok na kolejną edycję NOCY GROZY.

4 5

Aleksandra Ostrowska

AKTUALNOŚCI

KONTRAST 6(16)/2012

H alloween kojarzymy z pogańskimi dziadami, świętem umarłych, ale głównie z zachodnią tradycją przebierania się za potwory, duchy, zombie, czarownice, z chodzeniem po domach i proszeniem

o słodycze. W Żurominie także chodziliśmy przebrani. Tłumy nastolatków zmierzały, niczym powstali z grobów zmarli, do ŻCK na NOC GROZY, by obejrzeć horrory na dużym ekranie.

Fot. żck

rys. Agnieszka Trojakowska

5

REC

EN

ZJE

GRA — Diablo 3 (2012) Przeszło 16 lat temu Blizzard Entertainment stworzył pierwszą część innowacyjnego Diablo. Ogromny sukces dwuwymiarowego hack'and'slasha zmotywował twórców do pracy nad konty-nuacjami – Diablo 2 i nowiuśkim Diablo 3. Po wyprodukowaniu dwójki, Blizzard, kazał czekać nam na trzecią część aż 12 lat. Warto jednak było zachować cierpliwość; twórcy przyłożyli się do pracy i wydali kolejną perełkę okraszoną ich logiem. Najwyższe Zło znowu powróciło, a ponieważ herosi, którzy zwyciężyli Diabla 20 lat temu, postradali zmysły, losy świata spoczęły w rękach Nefalema, w którego wciela się gracz. Na początku rozgrywki dokonujemy wyboru spośród pięciu klas postaci: barbarzyńcy, czarodzieja, łowcy demonów, mnicha i szamana. Każdy bohater niszczy hordy przeciwników w inny sposób, korzystając przy tym z unikalnych i efektownych umiejętności. Trzecią część opatrzono urzekającą grafiką, co sprawia, że unicestwianie nieumartych armii i demonicznych legionów jest nie tylko przyjemnością, ale również uciechą dla oka. Fabularne przerywniki w postaci filmików o historii Sanktu-arium zostały zrobione z podobną przyzwoitością, dzięki czemu edukacja przestaje nudzić. Aż cztery poziomy trudności, setki legendarnych przedmiotów do skolekcjonowania i możliwość gry online ze znajo-mymi z pewnością przytrzymają graczy na długi czas. Jak myślicie, ile razy uratujemy świat przed Najwyższym Złem?

Michał Stępień

FILM — „I że Cię nie opuszczę”, reżyseria: Michael Sucsy; wyt. Screen Gems Film idealny na seans dla zakochanych. Bohaterem jest młode małżeństwo, któremu pewien romantyczny wieczór zamienia się w tragedię. W wyniku wypadku drogowego Paige traci pamięć. Nie pamięta ostatnich kilku lat, m.in. swojego ślubu. Mąż za wszelką cenę próbuje pomóc ukochanej przypomnieć sobie ich dawne życie. Gdy to się nie udaję, stara się, by żona pokochała go na nowo. Czy mu się to uda? Zobaczcie sami. Niezwykle romantyczna historia, która potrafi rozśmieszyć i doprowadzić do łez. Polecam ją wszystkim miłośniczkom, jak również miłośnikom, komedii romantycznych. Szczerze przyznaję, że podczas projekcji kilkakrotnie uroniłam łzę.

Olga Żurawska

KSIĄŻKA — Intruz, Stephanie Meyer Ostatnio w ręce wpadła mi książka autorstwa Stephanie Meyer, zatytułowana „Intruz”. Po prze-czytaniu jej krótkiego opisu stwierdziłam, że może być ciekawa, więc od razu wzięłam się za czytanie. Pierwsze kilka rozdziałów było istną droga przez mękę. W ogóle nie mogłam zrozumieć, o co chodzi, ale nie poddałam się i czytałam dalej. O ile początek szedł mi dosyć topornie, to resztę książki czytałam z zapartym tchem. Akcja toczy się w przyszłości, kiedy ziemię zaatakowały pasożyty i tylko garstka ludzi pozostała sobą. Dwa światy, rzeczywisty i fantastyczny ścierają się ze sobą. Nie jest to typowe science fiction, ale myślę, że jeszcze mieści się w ramach tego gatun-ku. Autorka zdecydowała się na niewielką ilość postaci, ale pomimo to akcja jest rozwinięta i ciekawa. Nie zabrakło też oczywiście wątku miłosnego. Po przeczytaniu „Intruza” i sagi „Zmierzch” mam wrażenie, że Stephanie Meyer lubi miłosne trójkąty i jej książki są pełne sprzecznych uczuć. Mam nadzieję, ze autorka zdecyduje się na kontynuację. Może „Intruz” nie osiągnie takiego sukcesu jak słynna saga, ale myślę, że na to zasługuje. Kiedyś na pewno jeszcze raz zagłębię się w lekturze tej książki i Wam też gorąco to polecam.

Paulina Jarzynka

MUZYKA — Muse "The 2nd Law" (Helium-3, 2012) Fani grupy z pewnością się nie zawiodą, a ci, którzy jeszcze nie mieli jeszcze okazji zetknąć się z muzyką Muse, nie popełnią błędu, zaczynając swoją przygodę z nią właśnie od tego krążka. Album zawiera 13 niezwykle energetycznych, tajemniczych i, przede wszystkim, DOBRYCH kawałków. Nie da się ukryć, że chłopcy poczuli wszechobecną modę i swoją najnowszą płytę postanowili przyprawić szczyptą dubstepu. Tych, którzy obawiali się, że artyści postanowią nadużyć wiertarkopodobnych elementów – uspokajam. Fragmenty elektroniczne i delikatne nasączenie Skrillexem wyszły Muse na dobre. "The 2nd Law" jest świeży i nowoczesny. Elektronika wykorzystana na płycie jest pysznym dodatkiem do całych rockowych kompozycji. Album jest mieszanką patosu (jak to już u Muse bywało) z nutą dystansu do świata. Zespół miesza stylami na lewo i prawo, i to jest godne uwagi, podziwu oraz docenienia. Właśnie dlatego, jeśli ktoś nastawia się na czysto rockowe granie – będzie zawiedziony. Miejmy jednak nadzieję, że zespół Muse ma tolerancyjnych słuchaczy, którzy docenią ich, bardzo dobrze wykonaną, robotę.

Oliwia Kujawa

KONTRAST 6(16)/2012

Liceum Ogólnokształcące

Łukasz Brydziński Przewodniczący Rady. Jest radnym już trzeci raz. Chce wykorzystać obecność w MRM do zdobycia doświadczenia, które może zaprocentować w przyszło-ści oraz do działania na rzecz społecz-ności lokalnej.

Aleksandra Dobiesz Wiceprzewodnicząca Rady. Myśli, że Rada to dobry początek do rozpoczęcia własnej kariery politycznej. Chce, żeby Żuromin zaczął tętnić życiem – wyko-rzysta do tego bycie przewodniczącą szkoły i kontakty, jakie daje MRM.

Monika Szuba Ma nadzieję, że Rada będzie bardziej aktywna niż w poprzednich latach. Chce działać, szczególnie, jeśli jest taka możliwość.

ZSP Żuromin Michał Pączkowski Jest radnym, bo orientuje się w bieżącej działalności samorządu i wie, z jakimi potrzebami borykają się jego wyborcy. Ma wiele pomysłów na aktywizację młodzieży w różnych obszarach.

Rafał Stopczyński Został radnym, bo chce spróbować czegoś nowego i pobudzić lokalną młodzież do działania. Obiecuje dawać z siebie wszystko. Jego celem jest walka o przestrzeganie kodeksu praw ucznia w miejskich szkołach.

Judyta Ulaszewska Nie udało mi się skontaktować z radną.

Gimnazjum nr 1 Mateusz Wydra Chce angażować się w życie młodzieży w Żurominie.

Sebastian Borowski Chce zobaczyć, jak wygląda Rada „od środka”.

Bartosz Laskowski Chce godnie reprezentować swoich kolegów ze szkoły. Jest w Radzie, bo interesuje go polityka. Jego „konikiem” jest sport – chce doprowadzić do modernizacji stadionu.

Gimnazjum nr 2

Julia Włodowska Sekretarz Rady. Uważa, że Rada to dobry sposób na udział młodzieży w życiu miasta. Ma pomysły na integrację żuromińskiej młodzieży.

Katarzyna Błaszczak Znalazła się w Radzie, bo była ciekawa, jak funkcjonuje. Chciałaby być bardziej obecna w społeczności lokalnej poprzez różne inicjatywy.

Karolina Majchrzak Chce brać czynny udział w życiu Żuromina poprzez pomoc w organizo-waniu różnych imprez charytatywnych czy koncertów.

N owe twarze, nowe osobowości – tak wygląda skład III kadencji Młodzieżowej Rady Miasta. Tylko u nas – bez cenzury – dowiecie się, kim są i co chcą osiągnąć.

MŁO

DZ

IE

ŻO

WA

RA

DA

MIA

ST

A

Krzysztof Gutowski

KONTRAST 6(16)/2012

- Jeżeli można działać, to trzeba działać – mówi Łukasz Brydziński, przewodniczący Rady. Takie hasło przyświeca chyba każdemu z radnych minionych dwóch kadencji i trzeciej, która właśnie się rozpoczęła. Wybory odbyły się 28 września. W wyborach mógł brać każdy z uczniów obu żuromińskich gimnazjów, Liceum Ogólnokształcącego i ZSP. Z każdej szkoły wybrano trzech radnych. Co ciekawe – w Gimnazjum nr 2 trzy osoby otrzymały tyle samo głosów – dwa miejsca obsadzono w drodze losowania.

fot. Artur Stryjewski

6 7

FELIE

TO

N

Od jak dawna znamy książki? Od wie-ków. Początkowo, w trudach i zno-jach, własnoręcznie przepisywane, były na wagę złota. Dziś – dostępne na każdym kroku – mijamy obojętnie. Wynika z tego prosta matematyczna zależność. Zainteresowanie czyta-niem jest odwrotnie proporcjonalne do oferty rynkowej. Co za dużo, to niezdrowo? Między Polakiem a książ-ką tkwi, trudny do zażegnania, pod-stawowy konflikt. Podstawowy, ale paradoksalnie tak skomplikowany, że nie sposób go rozwiązać. A doprawdy wielu próbowało tego dokonać. Technologia idzie do przodu. HD DVD, Blu-ray, możliwość oglądania w 3D, zapisywania, cofania, fantastyczna jakość obrazu i dźwięku, która rzeko-mo ma jeszcze bardziej działać na zmysły odbiorcy. To wszystko stało się dobrodziejstwem powszechnie dostępnym, a co za tym idzie, filmy zaczęły deklasować książki. Adaptacje filmowe są dla wielu wygodniejsze, ciekawsze, szybsze. Nie szkodzi, że spłycone do granic możliwości, zawężające wyobraźnię i horyzonty. Po co czytać książkę przez kilka wie-czorów i spędzać nad nią kilka godzin, skoro wszystko to, co w niej zawarte (o, naiwni…) obejrzeć można w ciągu kilkudziesięciu minut na mniejszym czy większym ekranie. Niestety, co drugi osobnik w dzisiejszych czasach nie jest w stanie pojąć, w czym tkwi fenomen książki, a w czym niski stan-dard jej adaptacji filmowej. Cofamy się w tym procesie do stworzeń prymitywnych, z zawężonym tokiem myślenia, a nawet jego całkowitym brakiem. Czytelnictwo niskie, inteli-gencja niska. Dodać poziom wyobraź-ni i kreatywnego myślenia poniżej poziomu morza, równa się całoroczna depresja. Za to analfabetyzm już zaciera ręce i knuje w ukryciu.

Nie masz czasu na książki? To przykre, ale w pełni cię rozumiem. Fejs musi mieć przecież stałego wartownika, odświeżającego stronę średnio co dwie minuty. Dodatkowo zobowiąza-ny jesteś do zamiatania wzrokiem sufitu, wyczynowego skakania na skakance i układania rogalików z bułki tartej. Pełne ręce roboty, a co najgor-sze, końca nie widać… Mówiąc całkiem serio, czasu mamy tyle, ile chcemy go mieć. Wymówka wymów-ką. Wiadomo, nikt nikogo do niczego zmuszał nie będzie, bo nawet nie o to chodzi. Z czytania trzeba mieć przyjemność. Jednak, żeby móc ją czerpać, należy znaleźć w swojej głowie pewną, nierzadko ukrytą, szu-fladkę na zardzewiały zamek i otwo-rzyć ją. Najciężej jest się przełamać, a później idzie z górki. O ile często odwiedzam żuromińską bibliotekę publiczną, o tyle bardzo rzadko zastaję w niej kogoś poza panią wydającą książki. Jeśli sytuacja dalej utrzymywać się będzie na obec-nym poziomie, cały piękny zasób tej instytucji zjedzą mole i bynajmniej nie będą to mole książkowe. Należy dodać, iż w tym przypadku wymówka, że na książki nas zwyczajnie nie stać, upada i sama siebie depcze. Dlaczego więc bibliotekę mija się obojętnie?

Zupełnie jakby u jej wejścia stał ochroniarz, ponury cerber, który niechętnie przepuszcza interesantów. A nie stoi. Mało tego, czytelnik, zbliżający się do drzwi, wywołuje tak silne pole magnetyczne, że otwierają się one samoistnie. Nie wierzysz? Sprawdź. A kiedy już to zrobisz, przyjdź do mnie na herbatę, najlepiej z dobrą książką. Pokażesz mi swoją kartę biblioteczną i, kto wie, być może zostaniesz moim przyjacielem. Bądźmy ludźmi kultury w szerokim zakresie tego słowa. Od nas to niewiele, dla nas bardzo dużo. Kurz gromadzący się na kartach książek jest de facto ciosem zadawanym we własne plecy. Ośle uszy z rogów stron w zastraszającym tempie przenoszą się na ludzkie głowy. W przeciwień-stwie do palenia tytoniu czy spożywa-nia alkoholu, czytanie w miejscach publicznych nie jest ustawowo zabro-nione. Uzależnienia wybierajmy więc mądrze, z korzyścią, a nie stratą dla nas samych.

„Ludzie mówią, że życie to jest to, ale ja wolę sobie poczytać”

Cycero

D awno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, był sobie człowiek, który… czytał książkę. W dodatku robił to ze szczerej chęci.

Niesamowite, czyż nie? Jakże smutne są coraz to nowsze statystyki dotyczące czytelnictwa w Polsce. Ja patrzę na nie, one patrzą na mnie i robimy do siebie, niestety, krzywe miny. A przyjemniej przecież byłoby się uśmiechać…

Monika Mendowska

KONTRAST 6(16)/2012

Fot. internet

7

Fot. internet

Czy praca socjalna była Twoim wymarzonym kierunkiem studiów? Niestety nie była moim wymarzonym kierunkiem, jednak mając za sobą już ponad dwa lata nauki, zdążyłam się przekonać, że to nie był zły wybór. Zawarte tu znajomości, ciekawa tematyka zajęć, poznawanie tego, co dzieje się tuż obok nas, pozwala zrozumieć wiele o życiu - wszystko to składa się na pozytywne nastawienie do tego kierunku. Czy przedmioty, które należy zdawać na maturze, by móc aplikować na ten kierunek, mają faktyczne przełożenie na jego naukę? Wymagane przedmioty, aby dostać się na ten kierunek to język polski, język obcy plus każdy inny wybrany przez maturzystę przedmiot dodatko-wy, zdawany na egzaminie dojrzało-ści. Czy mają one przełożenie na naukę o pracy socjalnej? Myślę, że na początku jest to jakby nasza minimalna, wstępna wiedza, aby z czymkolwiek rozpocząć naukę. Później obowiązują nas typowo spe-cjalistyczne przedmioty dotyczące tego kierunku, nastawione na pozna-nie wszelkich teorii, historii, praktyki pracy socjalnej, a także innych nauk pedagogicznych. Co można robić po tym kierunku? Praca socjalna na UMK to jedynie studia stacjonarne I stopnia, więc kończą się uzyskaniem licencjatu. Tytuł magistra można zdobyć na innych proponowanych i otwartych

dla pracy socjalnej kierunków studiów. Problemów społecznych wciąż przybywa, więc studenci po ukończeniu pracy socjalnej mają przed sobą naprawdę szeroki wachlarz możliwości znalezienia pra-cy. Są to zarówno placówki publiczne, jak i samorządowe. Mam tu na myśli instytucje pomocy społecznej, stowa-rzyszenia, fundacje, agencje pomocy i opieki socjalnej i wiele, wiele innych. Jakich ludzi można tam poznać? Przeróżnych - jedni studiują z powołania, inni z przypadku. Jedni chcą jak najszybciej ukończyć ten kierunek i zająć się czymś innym, inni wiążą z nim swoją przyszłość. Póki co, wszyscy mają jednak pozytywne nastawienie, że jako przyszli pracow-nicy socjalni możemy wiele zdziałać i po ukończeniu studiów zmieniać życie innych na lepsze.

…zaczyna się od kierunku studiów. Jeżeli nie wiesz, na jakie studia iść, w każdym numerze naszego dwumiesięcznika przybliżać będzie-my różne kierunki. W tym artykule chcemy Was zapoznać z kierun-kiem praca socjalna. Krótkiego wywiadu udzieliła nam Ewa Rybka, absolwentka Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Dąbrowskiej w Żurominie, która aktualnie jest studentką pracy socjalnej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.

STU

DIA

PRACA SOCJALNA

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Ewa Rybka

fot. Internet

8 9

Jaki jest Toruń poza uczelnią? Toruń jest niedużym miastem, nasta-wionym do mieszkańców, turystów, a zwłaszcza do studentów bardzo przyjaźnie. Można powiedzieć, że Toruń tętni życiem, kiedy przebywają w nim studenci. Oferuje multum atrakcji kulturalnych, zniżek, klubów, wartych odwiedzenia miejsc, gdzie nikt o nas nie zapomina :) Do Torunia zawsze chce się wracać. Co możesz poradzić osobom chcącym studiować pracę socjalną? Trzeba pamiętać, że praca socjalna nie jest kierunkiem lekkim, łatwym i przyjemnym, tak jak niektórym czasem zdaje się o nim myśleć. Jest nastawiona na pracę z ludźmi, często z trudnymi ludźmi, kiedy trze-ba odłożyć na bok swoje uprzedzenia, profesjonalizm. Wymaga od nas wiele

empatii, chęci niesienia pomocy. Od początku studiów do chwili obecnej, tuż przed uzyskaniem dyplomu, wykładowcy pytają nas, czy

jesteśmy pewni, że chcemy pracować w tym zawodzie.

Rozmawiała: Monika Mendowska

„Praca socjalna wspiera zmiany społeczne, rozwiązywanie problemów w stosunkach międzyludzkich oraz wydobywanie z ludzi sił i wolności aby mogli osiągnąć dobrobyt. Używając teorii zachowań ludzkich i systemów społecznych praca socjalna oddziałuje tam, gdzie ludzie wchodzą w interakcje ze środowiskiem. Fundamentem pracy socjalnej są zasady praw człowieka i sprawiedliwości społecznej.”

- Międzynarodowe Stowarzyszenie Szkół Pracy Socjalnej

NIEZBĘDNIK KANDYDATA PRACA SOCJALNA NA UMK

przedmioty wymagane nowa matura:

język polski – część pisemna język obcy nowożytny – część pisemna

przedmiot do wyboru: biologia, chemia, filozofia, fizyka i astronomia, geografia, historia, historia muzyki,

historia sztuki, informatyka, matematyka, wiedza o społeczeństwie, wiedza o tańcu

Jeżeli kandydat na świadectwie dojrzałości ma odnotowany wynik z wymaganych

przedmiotów zarówno na poziomie rozszerzonym jak i podstawowym, to w postę-

powaniu kwalifikacyjnym uwzględniany jest wynik z poziomu, który po przemnoże-

niu przez odpowiedni przelicznik daje wyższą wartość.

STU

DIA

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Internet

9

Koncert Pamięci Naszych Przyjaciół, organizowany od 7 lat zawsze w okresie jesiennym, to muzyczna iskierka wysyłana do tych, których nie ma już z nami, a którzy kiedyś wnieśli coś do żuromińskiego (i nie tylko) świata muzycznego. Jeszcze niedawno byli wśród nas ludzie, których imiona wspominaliśmy 2 i 3 listopada tego roku na scenie: Robert Piecz-kowski, Marek Żelazkiewicz, Paweł Maćkiewicz, Hubert Gadomski, Zbyszek Jakubowicz, Miłosz Boja-kowski, Krzysztof Pyszniak i Łukasz Górkowski. Wielu muzyków zagrało specjalnie dla nich - bo kiedyś byli tu z nami, śmiali się, żartowali, ale przede wszystkim tworzyli. Teraz, kiedy los ich zabrał, co możemy zrobić? Zapalić znicz, pomodlić się – na pewno to bardzo ważne, przecież muzyka, to także pewnego rodzaju modlitwa. To właśnie z potrzeby wyrażenia tęsknoty za nimi, powstała inicjatywa stworzenia „muzycznego znicza”, dla nich oraz wszystkich tych, których los zabrał w niewłaściwym momencie. Przy tej okazji wielu artystów, którzy mieli okazję zagrać na KPNP, wspominało swoich znajomych, którzy gdzieś, kiedyś grali i z nimi występowali. Niejednokrotnie koncertom towarzyszyły wystawy fotografii, które miały na celu przybliżenie życiory-sów osób, dla których powstał pomysł organizowa-nia koncertu, niestety jest ich coraz więcej. Czasem też były to fotografie znanych artystów, m.in. Boba Marleya, Kurta Cobaina, Boba Dylana, Janis Jopilin, których zabrała śmierć, w zamian pozostawiając nam ich niesamowite utwory. Organizatorzy, m.in. Michał Nowakowski, który również na co dzień tworzy muzykę w zespole Kart, wychodząc na scenę, za każdym razem przypominali młodym bywalcom koncertu główny sens, dla którego odbywa się ta właśnie impreza, żeby nikt nie miał okazji zapomnieć, czy co gorsza pomylić tego koncertu z innym i nadać mu nieodpowiednim zachowaniem niewłaściwy charakter. Piotr Wlizło - dyrektor Żuromińskiego Centrum Kultury i wokalista nowego zespołu Szinuk, (który miał okazję się zaprezentować na tegorocznym KPNP), jak co roku uczcił pamięć nieobecnych, osobistym wykonaniem utworu, odwołującym się do życiowej wędrówki. Każdy z występujących na swój własny sposób chciał „zapalić świeczkę” dla tych, których nie ma, a każdy sposób jest dobry, jeśli tylko godzi się z wewnętrz-nym poczuciem uczciwości wobec zmarłych.

Koncert Pamięci Naszych Przyjaciół to idealna okazja do wspomnienia w muzycznym stylu nieobecnych, przywołania twarzy, miejsc, spotkania się z przyjaciółmi i przypomnienia ich imion, śmiesznych i smutnych historii z ich życia. - Oprócz wspominek o tych wszystkich, dla których wczoraj graliśmy, z którymi w sporej części, w swoim czasie, dzieliłem scenę, mam tu w szczególności na myśli mojego kuzyna Byczego, była to niewątpliwie wspaniała okazja do spotkania się z tymi, z którymi dawno się nie widzieliśmy, a z którymi, zanim dane mi było wyprowadzić się do Warszawy, wspólnie tworzyli-śmy żuromińską scenę muzyczną. To tam ja stawia-łem swoje pierwsze kroki w muzyce - pisze Marcin Bugowski, perkusista zespołu Another Source of Light, na Facebooku. Może się mylę, ale chyba nikt z nich wtedy nie pomyślałby, jaki wspaniały prezent otrzymają od swoich przyjaciół… Koncert. Tak mało, a jednak wiele. Dzień 1

Jak zwykle w dniu pierwszym było spokojniej, niż w drugim. A to dlatego, że nie występowały stare, dobre, wszystkim znane zespoły, tylko konkursowe oraz nowe, całkowicie nieznane, grające pierwszy bądź jeden z pierwszych koncertów, amatorskie zespoły, które marzą o tym, by się wybić. Publika jedynie spogląda krytycznym okiem, siedząc w fotelach z pokerowymi twarzami. W tym dniu największym sukcesem dla zespołu był tłum ludzi pod sceną, tańczących pogo podczas jego występu. A pogo, chociaż kilkuosobowe szalało pod sceną na występie chłopaków z 14th Wound. I nikt nie zdziwił się, gdy ogłoszono, że zajął pierwsze miejsce w przeglądzie. W tym roku konkurs był na wyjątkowo wysokim poziomie, a o zwycięskie miejsce

10

BEZ

KO

MEN

TA

RZ

A

...śpiewał Bob Dylan o pukaniu do bram nieba. W takim - rockowym (i nie tylko) stylu odbył się już po raz siódmy Koncert Pamięci Naszych Przyjaciół poświęcony tym, którzy muzykowali na żuromińskiej scenie. W ten sposób uczczono ich pamięć.

KONTRAST 6(16)/2012

11

fot. Aneta Strzelec

BEZ

KO

MEN

TA

RZ

A

Aneta Strzelec Aleksandra Ostrowska

KONTRAST 6(16)/2012

konkurowały, m.in. zespoły Alternative, Verbal Smash (skład hip hopowy, z którym rozmowę przeczytacie na stronie 22 tego numeru KONTRASTU), wcześniej wspomniane 14th Wound i Niteris. Wspomnijmy też o dwóch początkujących kapelach, które tego dnia zadebiutowały na scenie: Rattlebrain - grają utwory takich zespołów, jak Metallica, Slayer i Megadeath. Trzeba przyznać, że chłopaki stawiają sobie poprzeczkę wysoko i grają równo z nią. Kolejny zespół, który miał tego dnia swój debiut to Hamburger Eyes. Jest to młodziutka grupa, grającą ze sobą zaledwie 3 miesiące. Grają swoje kawałki (inspirując się Nirvaną, The XX i Comą), a także coverują piosenki, które darzą sympatią.

Dzień 2 Dnia drugiego zjawiło się znacznie więcej osób. Prawie wszyscy w wygodnych, ale stylowych ciuchach i glanach. To był wieczór szaleństw pod sceną. Na początku wystąpił zwycięski zespół z dnia poprzedniego - 14th Wound, a potem Screen After oraz Kart. Gdy zespół Ikarion wszedł na scenę, tłum dorosłych i nastolatków pod nią ruszył. Wszyscy zdążyli już odsapnąć po ostatnim koncercie i byli pełni energii do skakania i pogowania. Kolejne zespoły rozkręcały i powiększały tłum, doszło nawet do pomysłu na „ścianę śmierci". Połowa ludzi ustawiła się po jednej stronie sali, połowa po drugiej i na znak wokalisty ruszyli na siebie jak rycerze na wojnie. Na szczęście nikomu nic się nie stało (siniaki oczywiście się nie liczą). Wszyscy wrócili do domów zmęczeni, bo występy takich zespołów jak regałowy Ruch Wolnych Myśli oraz warszawskie metalowe grupy Hedfirst i Another Source of Light, mogą dać nieźle w kość! Koncert Pamięci Naszych Przyjaciół jest ulubionym wydarzeniem muzycznym dużej grupy mieszkańców Żuromina.

11

fot. Marcin Stańczak www.marcinstanczak.pl

fot. Marcin Stańczak www.marcinstanczak.pl

fot. Marcin Stańczak www.marcinstanczak.pl

fot. Aneta Strzelec

fot. Aneta Strzelec

fot. Aneta Strzelec

fot. Aneta Strzelec

ĘĄ Wszystko zaczęło się od Towarzystwa Inicjatyw Twórczych Ę. To właśnie oni powołali do życia Latających Animatorów Kultury oraz Latających Socjologów. Ich zadaniem jest pomoc w szukaniu nowych pomysłów i inspiracji, lepsze poznawanie własnej miejscowości, i zachęcanie społeczności do wszelakich działań. Latający krążą jedynie nad Mazowszem. Nie do opisania było szczęście załogi żuromińskiego epiCentrum Kultury, a zwłaszcza naszej lokalnej animatorki, na wieść o tym, że Latający Animatorzy zdecydują się wylądować właśnie u nas! Dzień 1. Burza mózgów Był czwartek, 18 października. Zaintereso-wana lądowaniem Animatorów (które niestety nie zostało wydarzeniem roku - przegrało z wielkim otwarciem Żuromińskiego Centrum Handlowego), podążyłam czym prędzej do ŻCK. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, jeszcze przed wejściem do budynku, był przesym-patyczny, zielony samochód - ogórek. Szybko domyśliłam się, że to pojazd naszych gości. Okazało się, że byli nimi Tomek Kaczor i Janek Mencwel - Latający Animatorzy, obaj ostro zakręceni na punk-cie fotografii - nie tylko tej tradycyjnej, ale również otworkowej, o której dowiecie się w dalszej części tekstu (pozwolę sobie potrzymać Was nieco w napięciu). Pierwsze spotkanie z Latającymi upłynęło, głównie, na dyskusji. Poznaliśmy poprzed-nie działania Tomka i Janka, oraz zaplano-waliśmy, co będziemy robić przez kolejne trzy dni. Dowiedzieliśmy się, np. o happe-ningu "Chłopiec z karabinem", który polegał na tym, że nasi Animatorzy, do znanego warszawskiego pomnika Małego Powstańca, dostawili zjeżdżalnię i koloro-we piłki. W ten sposób postanowili przywrócić mu dzieciństwo. Akcja szybko obiegła media; okazało się, że tak, jak wiele osób miało do niej negatywne nastawienie, tak też część społeczeństwa oceniała ją pozytywnie. Tego samego dnia podzieliliśmy się na grupy i stworzyliśmy dwie mapy Żuromina. Były to dwa różne spojrzenia na nasze miasto, ale każde z nich zawiera-ło park, który, niestety, już nie istnieje.

Dzień 2. Bezpłatne studio fotograficzne Następnego dnia, razem z Latającymi Animatorami, postanowiliśmy wyjść do ludzi, a konkretniej: do parku. Pomysł był taki: zrobić plenerowe bezpłatne studio fotograficzne, pstrykać zdjęcia ludziom, od razu je drukować i dawać im. Czas - start! Porozklejaliśmy plakaty, zapraszali-śmy ludzi w parku. Szybko zbiegła się masa dzieci, przyszło też kilkoro dorosłych. Popyt na zdjęcia był taki, że nie nadążaliśmy z ich robieniem i drukowaniem. Jak na skrzętnych dziennikarzy przystało - nie zabrakło też osoby z dyktafonem, zbierającej historie związane z parkiem, np. o tym, jak ktoś kiedyś przywiązał się do drzewa, protestując przeciwko jego wycince. Dzień 3. Fotografia otworkowa i pocztówki Wielu z nas pierwszy raz słyszało o takiej fotografii. Jeszcze większe zdziwienie było wtedy, kiedy okazało się, że tego dnia również będziemy robić zdjęcia, tylko, że... puszkami! Warsztaty zaczęliśmy przygotowaniem własnych aparatów. Okazało się, że jest to banalnie proste: bierzesz zwykłą puszkę i w środku wyklejasz ją czarną tekturą. Na ściance puszki, mniej więcej na środku, robisz maleńką dziurkę, najlepiej pinezką. Później zaklejasz ją ciemną, tekturową albo foliową, "zaślepką". Teraz następuje najbardziej emocjonujący element produkcji puszki - aparatu. Trzeba włożyć do niej światłoczuły papier, na którym zrobi się zdjęcie. Jest tylko jeden haczyk. Musisz to zrobić w całkowitej ciemności; nawet najmniejszy strumień światła może zepsuć zabawę. Dlaczego? Pod wpływem światła papier naświetli się i ze zdjęcia nici... Całe szczęście, podczas warsztatów z Latającymi Animatorami, zorganizowali-śmy ciemnię, w której aplikowaliśmy papier do puszek i wywoływaliśmy zdjęcia. Wyposażeni w szczelnie zamknię-te puszki z papierem, wychodziliśmy na zewnątrz. Parkowa fontanna okazała się najlepszą modelką. Zrobienie zdjęcia puszką polegało na tym, że trzeba było postawić ją na jakiejś twardej powierzchni (żeby nie było wstrząsów) i na ok. 20-30

sekund (zależnie od światła) odkleić "zaślepkę". Muszę przyznać, że był to widok niecodzienny dla przechodniów. Zastanowiło mnie to zwłaszcza wtedy, gdy robiłam zdjęcie, a jakiś przestraszony pan spytał mnie, czy moja puszka to bomba. Po odliczeniu sekund należało zakleić znów dziurkę. Voilea! Zdjęcie zrobione! Teraz tylko trzeba je wywołać. Wracamy do ciemni. Tam, znów w ciemności, w specjalnych odczynnikach wywoływali-śmy fotki. Oczywiście, były to negatywy, których później robiliśmy odbitki albo oglądaliśmy przez aparat w telefonie z włączoną opcją "negatyw". Kiedy słońce zaczęło zachodzić, postano-wiliśmy zająć się czymś innym. I tak powstały unikatowe pocztówki Żuromina z napisami "Dziuromin" albo "Żuroxville" i wieloma innymi. Dzień 4. Podsumowanie Ostatni dzień spotkania z Latającymi Animatorami Kultury był podsumowa-niem trzech poprzednich i przygotowa-niem wystawy zdjęć wykonanych metodą otworkową, którą już dziś możecie oglądać przed wejściem do ŻCK. Miło było poznać tak kreatywnych ludzi, którzy zaszczepili w nas zajawkę fotografii otworkowej. Już wiemy, że trwają działa-nia mające na celu stworzenie prawdziwej ciemni w ŻCK, w której będziemy mogli wywoływać zdjęcia. Czterodniowe spotka-nie z Latającymi były ciekawym doświad-czeniem, które warto kontynuować. Jeden z uczestników warsztatów stwierdził nawet, że był to jego najlepszy weekend tej jesieni. A ja w zupełności się z nim zgadzam! *Słowo „Dziuromin” budzi z pewnością pejoratywne skojarzenia z naszym miastem. Nic bardziej mylnego! W kontekście całego tekstu, nawiązuje ono do dziurki w puszce, którą wykonuje się zdjęcia metodą otworkową.

12

B ył piękny jesienny dzień, gdy Dziuromin* odwiedziło dwóch Latających (mimo że nie byli wyposażeni w skrzydła) Animatorów.

Jeden był w okularach, a drugi bez, za to obaj mieli ze sobą aparaty fotograficzne. Chcesz dowiedzieć się, kim były te dwa tajemnicze osobniki? Czytaj dalej...

DZ

IE

JE

SIĘ

!

KONTRAST 6(16)/2012

Oliwia Kujawa

fot. K. Grześkiewicz, Bezpłatne studio fotograficzne

13

PA

SJE

KONTRAST 6(16)/2012

Dlaczego akurat zwierzęta są twoją pasją? Czy od zawsze wiązałeś swoją przyszłość ze zwierzętami? Zwierzakami interesowałem się od zawsze; mam to chyba po mamie, która też bardzo lubi zwierzaki. Zajmowałem się już przeróżnymi zwierzętami, także najbardziej niebezpiecznymi gatunkami na świecie. Uważam, że wszystkie są fajne i nie ma tych lepszych ani tych gorszych. Czy trudno jest hodować tyle różnorod-nych gatunków zwierząt w domu? Nie wszystkie moje zwierzaki są w domu, ale na pewno większość tak. Lubię zróżni-cowanie, a hodowanie jednego gatunku byłoby dla mnie trochę nudne. Nie jest to na pewno trudne, ale oczywiście trzeba znać potrzeby zwierząt, a gdy się już je zna, nie ma nic trudnego w hodowli. Mając tyle różnorodnych zwierząt, na pewno nie jest łatwo ze znalezieniem wolnej chwili dla siebie… Wbrew pozorom zwierzęta nie zajmują mi tak dużo czas. Psy po treningu zostają same w kojcu, odpoczywają i zajmują się same sobą, na działkę są wypuszczane dopiero po godzinie 17. Do zwierząt egzotycznych, które mam w domu, przeważnie muszę ,,zajrzeć'' co kilka dni , nie częściej niż dwa razy w tygodniu, więc nie jest aż tak źle. Jak to się stało, że zacząłeś brać udział w wyścigach psich zaprzęgów? Czy ktoś lub coś Cię do tego zainspirowało? Jeśli chodzi o wyścigi, to jest sport. Skoro psy ogólnie biegają, czy to w zaprzęgu, czy nie, a jest im to potrzebne - więc czemu miałyby się nie ścigać? Pierwszy raz na zawody pojechałem w 2009 roku. Chciałem popatrzeć, zobaczyć na żywo, na jakich zasadach są te wyścigi, jak to w ogóle wygląda. Pamiętam, że wtedy po-wiedziałem: ,,za rok i ja wystartuję''. I tak wyszło, że dosłownie za rok wystartowa-łem już na tych zawodach z Sibim, jednym

z moich psów. Startowałem w klasie bikejoring - czyli jeden pies plus kolarz. Co do inspiracji, to raczej nikt nie wzbudził we mnie zapału; wtedy nie znałem jeszcze nikogo, kto trenuje psie zaprzęgi. Zawsze lubiłem sport, wcześniej grałem sporo w tenisa i biegałem. Gdy miałem już psa zaprzęgowego, stwierdziłem, że trzeba spróbować tego sportu. Bardzo mnie to wciągnęło. Planujesz własną hodowlę psów husky? Tak, planuję własną hodowlę siberian husky i wkrótce ją zarejestruję. Komu poleciłbyś kupno psa o tej rasie? Kupno psa zaprzęgowego poleciłbym osobie aktywnej, która kocha sport, nie boi się ubrudzić czy wyjść na trening przy temperaturze sięgającej -20 stopni. Takie psy to prawdziwa przygoda, a sportu zaprzęgowego nie da się porównać z niczym innym. Jeśli ktoś kocha bieganie, jazdę rowerem lub chce mieć większy zaprzęg i trenować - taki pies jest na pewno dla niego. Dlaczego otworzyłeś centrum zoologicz-ne? Czy wiążesz z tym plany na przyszłość? Centrum Zoologiczne Elaphe otworzyłem wraz z przyjaciółmi w lipcu br. Uważam, że w Płocku nie ma porządnego sklepu zoologicznego, takiego z prawdziwego zdarzenia. Bardzo brakowało mi takiego sklepu, w którym zwierzaki są w pełni zdrowe, a sprzedawcy wiedzą, co sprzeda-ją i co najważniejsze, nie wciskają głupot. W Płocku mało kto w sklepach zoologicz-nych zna się na tym, co sprzedaje, my, jako doświadczeni hodowcy, znamy dobrze potrzeby zwierząt, lubimy o nich opowiadać i to klienci bardzo cenią. Większość zwierząt pochodzi z naszych hodowli. Postanowiliśmy otworzyć własne centrum i tak zrobiliśmy. Prowadzimy także zajęcia dla szkół i ośrodków z psami zaprzęgowymi i zajęcia ze zwierzętami egzotycznymi.

Dlaczego akurat rasa husky? Wybrałem rasę husky dlatego, że uwielbiam rasy użytkowe, psy sportowe, które biegają i coś robią. Siberiany to pracoholicy, mogłyby zapracować się na śmierć. Uwielbiam w tej rasie to, że zawsze są gotowe i chętne do pracy, nie marudzą, tylko starają robić jak najlepiej to, do czego są stworzone. Jak na psy takiej wielkości są strasznie silne. Cenię w nich szybkość, odporność, siłę, no i wytrzymałość oczywiście, bo to jest niesamowite. Poza tym są bardzo ekonomiczne w utrzymaniu, mało jedzą. Trudno wyszkolić psy tej rasy, jakie są ich zapotrzebowania? Jeśli pies czuje się dobrze u właściciela, a ten spełnia wymagania rasy, wtedy łatwo jest go szkolić. Psy rasy husky mają swój specyficzny charakter, szybko się nudzą i w przeciwieństwie do owczarków mają swoje zdanie na każdy temat, więc nie zawsze będą chciały wykonywać polecenia lub czasami będą udawać tak jak nasza ludzka rasa, że w ogóle nic nie słyszały. Mimo to, będąc w zaprzęgu, uczą się szybko komend i całej pracy. Jakie korzyści czerpiesz z posiadania psów tej rasy? Korzyści? Hmm… różne. Na pewno zdrowy tryb życia, dużo pozytywnej energii, którą te psy przekazują, a przede wszystkim niesamowitą przygodę. Trudno jest to wszystko opisać , to trzeba przeżyć!

…czyli Aplauz, Sibi oraz Hana - psy rasy siberian husky kojarzo-ne są z wystawami i wyścigami psich zaprzęgów. Możemy je bliżej poznać, zaglądając na fotobloga, który prowadzi ich właściciel - Michała Ners z Cekanowa pod Płockiem. Specjalnie dla KONTRASTU udzielił wywiadu na temat swojej fascynującej i niespoty-kanej pasji.

Rozmawiały: Magdalena Sygowska

Paulina Prusak

fot. Dariusz Stoński, prywatna galeria M. Nersa

Zbiory prywatne

13

Znowu spóźniony Nie da się ukryć, że autobusy nie zawsze kursują zgodnie z rozkładem jazdy. Mroźna zima, śnieg czy mgła to od zawsze wrogowie kierowców. Od razu można się spodziewać spóźnień lub, w najgorszym wypadku, odwołań autobusów. Nie rzadko zdarzają się spóźnienia półgodzinne, a nawet godzinne. Dyrektor PKS, zapytany o odwołania kursów powiedział tylko, że jak do tej pory odwołań nie było, a zimy i tego jak sroga będzie nie da się przewidzieć. Drogo, za drogo Już od kilku miesięcy ceny biletów nieustannie drożeją. Od nowego roku szkolnego podwyżka wyniosła, tylko w moim przypadku, kilku złotych. Czy zależy to od szalejącego w naszym kraju kryzysu? Pan Kowalczyk odpowiada: - Sprawa jest prosta, popatrzcie na ceny paliw. Cały trans-port jest przez ceny paliw po prostu zabijany. Ja patrzę historycznie, jakieś półtora roku to pewnie dużo się nie pomylę jak podrożało na litrze, co najmniej 1,50 zł. To jest straszna podwyżka. Jeśli olej napędowy kosztuje tyle w tej chwili i cena jest znowu podniesiona do góry to te bilety są, niestety, takie drogie. Nowa koleżanka – EM-karta Około rok temu zostały wprowadzone

EM – karty, czyli elektroniczne bilety miesięczne. Jak głosi zasada korzysta-nia z EM-karty: należy ją przy wejściu do autobusu zbliżyć do czytnika bileterki kierowcy w celu elektronicz-nego zarejestrowania przejazdu. Problem w tym, że nie zawsze działa-ją, przez co podróżujący może mieć niemałe problemy dotarciem do szkoły, gdyż niektórych kierowców nie interesuje, że karta nie działa nie z naszej winy. Wszelkie ułomności elektronicznego biletu ciężko wykryć, a jej wymiana wymaga czasu, przez co automatycznie zostajemy bez ważnego biletu. W takim wypadku trzeba jedynie liczyć na przychylność kierowców, którzy po prostu machną na to ręką. Kolejnym istotnym faktem jest, że EM – karta upoważnia nas tylko do dwukrotnego przejazdu, jedynie w dni robocze. Dyrektor PKS był tym zdumiony: - Muszę powiedzieć, że karty są programowane centralnie, tak naprawdę trzeba sprawdzić, czy tak faktycznie jest, bo one musiałyby być zablokowane, żeby był przejazd tam i z powrotem, a ja takiej pewno-ści, że tak jest to nie mam. Powinno być tak, że ilość przejazdów jest nieograniczona. Musiałbym spraw-dzić ten temat, bo nie wiem jak one od nowego roku szkolnego zostały zaprogramowane, być może tak, nie mam pojęcia.

Legitymacja? Tak, ale nie w wakacje Ostatnio coraz częściej zdarzają się przypadki, że kierowcy przy zakupie biletów nie honorują naszych szkolnych legitymacji. W moim przypadku kierujący uznał, że legity-macja obowiązuje mnie do ulgi tylko i wyłącznie w trakcie roku szkolnego, przy zakupie biletu miesięcznego. Innym razem prowadzący autobus uznał, że do ulgi zobowiązuje tylko legitymacja studencka. Z czego to wynika? Z niewiedzy kierowców czy z ich ignorancji? Pan Kowalczyk, zapytany, czy takie sytuacje mogą się zdarzyć, odpowiada: - Legitymacja szkolna jest zapisana do 30 września bodajże i ona powinna i musi być honorowana do 30 września. Co w sytuacji, kiedy tak nie jest? - Trzeba zgłosić do oddziału konkretny przypadek i konkretnego kierowcę. Jeśli zapłaciło się cały bilet to można wystąpić o zwrot ulgi. Nie było miejsca dla ciebie… Godzina 7 rano. Na przystanku stoi masa ludzi, co najmniej 25 osób spieszących się do szkoły. Przyjeżdża wyznaczony autobus. Wszystko super. Szkoda tylko, że jest w nim miejsce dla 15 osób. Co z resztą? Albo upycha się ich w przejściu, jak śledzie w puszce, albo muszą czekać na kolejny autobus. Od czego zależy,

14

REPORTAŻ

N ie od dziś wiadomo, że z żuromińskimi PKS-ami źle się dzieje. Opóźnione odjazdy, zwalnianie się z lekcji, aby zdążyć na autobus, drogie bilety i Em-karty, które często zawodzą. Aby dowiedzieć się,

czemu tak się dzieje, udałam się do pana Kowalczyka – dyrektora żuromińskiego oddziału PKS Mława.

KONTRAST 6(16)/2012

15

fot. Oktawia Pakuła

więc jakiej wielkości autobus pojedzie w jaką trasę? Dyrektor PKS odpowia-da: - Staramy się, żeby tam, gdzie jeź-dzi dużo osób, te małe autobusy nie chodziły, ale czasem jest tak, że tego autobusu w danym momencie nie ma. Nie robimy tego celowo, bo nieraz te większe są albo w trasach albo w na-prawie i zostają te małe. My wiemy, jakie są potoki pasażerskie, więc jeśli autobusy wyjeżdżają rano w tzw. pierwszym rzucie, przed siódmą, to mogłyby jeździć same małe, bo ludzi, którzy tu przyjeżdżają wtedy jest ma-ło. Największe potoki są w tych, które przyjeżdżają później, czyli autobusy szkolne. Wiemy, jakie są potoki i sta-ramy się, żeby te autobusy były odpo-wiednie, ale nie zawsze się to udaje.

Sorko, mogę już wyjść? W LO w Żurominie w zasadzie codziennie zdarzają się sytuacje, w których uczniowie muszą się zwalniać z kilku, a nawet kilkunastu minut z ósmej lekcji, aby zdążyć na autobus. Mimo licznych apeli nie zmienił się ani grafik zajęć, ani rozkład jazdy autobusów. Z rozmowy z panem Kowalczykiem – dyrektorem żuromiń-skich PKS wynika, że osoby zaintere-sowane niewiele robią w tym kierun-ku. Nie wystarczy tylko narzekać i liczyć na wyrozumiałość nauczycielek ostatnich lekcji, tylko wziąć sprawy w swoje ręce. - Należy złożyć pismo, że jest taki konkretny przypadek, że trzeba przesunąć autobus o godzinę, 15 minut i my wtedy w miarę

możliwości taką sytuację rozwiążemy - mówi pan Kowalczyk. Podsumujmy. Po pierwsze: nie ma co narzekać, trzeba po prostu z pewnymi rzeczami się pogodzić. Po drugie: nie dajmy sobie w kaszę dmuchać! Odważnie rozprawiajmy się z nieprzy-chylnymi kierowcami. Po trzecie: jeśli jest problem, składajmy wnioski w konkretnej sprawie albo tu do oddziału w Żurominie albo bezpo-średnio do PKS w Mławie. A wszyst-kim korzystającym z usług PKS Mława życzę jak najmniej śniegów i zamieci okresie zimowym. I trzymajcie się ciepło!

REPORTAŻ

KONTRAST 6(16)/2012

Olga Żurawska

15

fot. Oktawia Pakuła fot. Oktawia Pakuła

16 17

Jak wpadliście na pomysł założenia zespołu? Hauka (Dominik Hałka): W zasadzie to nie my wpadliśmy na ten pomysł. Pewnego dnia nasz kolega, Robert Komorowski, który zresztą czasami z nami występuje, wymyślił nazwę „Raggafaya“ i w ogóle formułę tej kapeli. Zespół potem rozpadł się i tak naprawdę siedzą z wami dwie osoby, które miały największy wkład w jego reaktywację. Enzym chodził za mną, biegał i fristajlował. Mówię: „Jak ten chłopak się rozwija!“; i ciągle mówił: „Raggafaya, Hauka! Raggafaya, Hauka!”. Biegał za mną! Krzyczał! „Hauka, Raggafaya! Raggafaya robimy!”. Grałem wtedy w różnych zespołach i znalazłem odpowiednich

muzyków do założenia zespołu. No i zrobiliśmy to, faktycznie. I tak to poszło. Potem pojechaliśmy na tę pierwszą Ostródę, tam konkurs i tak dalej. Tak sobie gramy od tamtego czasu. W tym składzie jesteście już ponad pięć lat, od reaktywacji. To już dosyć długo, więc... Jak wy ze sobą wytrzy-mujecie?! Hauka: Nie wytrzymujemy! (śmiech). Enzym (Paweł Laskowski): Nie wytrzy-mujemy! (śmiech). Jeśli mamy do przejechania naprawdę długą drogę i potrzebujemy na to, powiedzmy, 4 godzin, to wyjeżdżamy 9-10 wcześniej, żeby móc jakąś bójkę w lesie, czy tam...

Hauka: Ustawki! (śmiech). Enzym: Tak naprawdę, to zasięgnęli-śmy porad psychologów, dostaliśmy kilka ćwiczeń, specjalne zabawki, żeby rozładować energię. I jakoś działamy. Ale nie wytrzymujemy kompletnie. Hauka: Dla mnie to jest jak w rodzinie. W rodzinie, jeśli ktoś powie komuś niemiłe słowo czy zrobi coś głupiego, bardzo szybko się o tym zapomina. Podobnie jest w zespole; są jakieś kłótnie, a po pięciu minutach znikają. Jak na świętach przy wigilijnym stole. Nie macie czasem większych sprzeczek, które przeszkadzają wam w pracy? Hauka: My to raczej załatwiamy szybko i bezboleśnie. Nie dochodzi do rękoczynów, ale padają mocne słowa, każdy powie to co ma powiedzieć. I jest spokój. Muzyka reggae jest waszą pierwszą miłością? Czy wcześniej były eksperymenty z innymi gatunkami? Hauka: Chyba każdy z nas robił wcześniej coś innego. Ja grałem heavy metal na klawiszach, a na basie punk rocka. Nawet uprawiałem kiedyś gothic rock w jakimś zespole. Paweł rapował dużo wcześniej z kole-gami z Koszalina. Tak naprawdę, to każdy słuchał czegoś innego. Nie ma tak, że ktoś z nas słucha tylko reggae. Enzym: Nie ma.

„Trzeba znaleźć ludzi, którzy naprawdę chcą grać. Jeżeli komuś nie będzie zależało, to zacznie traktować to jako „raz przyjdę, raz nie przyjdę”. Tak nie powinno być!” - radzi młodym muzykom Paweł Laskowski, wokalista zespołu Raggafaya.

ZBLIŻENIE

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Internet

fot. Internet

17

Ale jesteście bardziej za reggae? Hauka: Czy ja wiem? Chyba nie! Enzym: Chyba nie. Hauka: Jesteśmy bardziej za otwarto-ścią na wszystkie gatunki muzyczne. My robimy muzykę w takiej konwen-cji, bo akurat mamy taką konwencję, takie coś sobie wymyśliliśmy. Jak wspominacie wasz pierwszy występ na Woodstocku? Hauka: Powiem szczerze, że niewiele wspominam. Dla mnie to było tak, że się zaczął, a potem się skończył. I po środku wielka pustka. Enzym: Wydaje mi się, że w obliczu takiego przeżycia dzieje się coś z pamięcią. Jest taki przepływ endorfin, że rozum nie dostaje nawet jednego impulsu. Jest tylko: „Wchodzisz i schodzisz”. I później co się działo? Straszne przeżycie, pod tym względem, żeby to ogarnąć, zapamię-tać, zagrać dobrze, nie zmęczyć się, pomachać znajomym. Ale radość była? Enzym: Wielka. Właśnie tak wielka, że ciężko jest to opisywać. I trema przed wyjściem na scenę? Enzym: Bardzo duża. A „Must Be the Music. Tylko muzyka”? Kto wpadł na pomysł? Jak się tam znaleźliście? Hauka: Ten pomysł tak naprawdę chodził nam po głowach cały czas. Non stop myśleliśmy, żeby pokazać się w jakimś medium. Mieliśmy przekonanie, że to, co robimy, nie jest takie super bezwartościowe i chcieliśmy to pokazać większej liczbie odbiorców. W końcu wpadliśmy na to, że przecież są kastingi, że jest „Must Be the Music...”. Poszliśmy,

wystąpiliśmy i było naprawdę fajnie. Myślę, że zachowywaliśmy się na tyle autentycznie, że ludzie to zauważyli i za to nas szanują. Myśleliście na scenie o tym, że w tej chwili ogląda was milion Polaków? Czy byliście zupełnie wyluzowani i nie przejmowaliście kamerami? Enzym: Myśl była taka – jakieś jedzonko, potem prysznic i tyle. Dlaczego? Dlatego, że na występ naprawdę długo się czekało, strasznie długo. Po występie mówiliśmy tylko: „Uff, już koniec. Wreszcie”. Hauka: To ogólnie wyglądało tak, że mieliśmy próby od samego rana, trzy dni pod rząd przed finałem. Musisz tam siedzieć i grać; pracowni-cy dają ci jeść i pić, a ty masz nigdzie nie wychodzić. Dlatego też ostatniego dnia mamy w głowach tylko: „No, nareszcie”. Jakim cudem ciągle utrzymujecie się na scenie muzycznej? Hauka: Nie jest łatwo. Nie da się ukryć, że za sprawą Woodstocku czy „Must Be the Music...” kojarzy nas dużo więcej osób, więc to już jest plus. A poza tym... robimy swoje. Myślę, że to właśnie recepta na sukces, po prostu robić swoje. Polska publiczność jest bardzo mądra i wie, kiedy coś jest prawdziwe, a kiedy nie. Dlatego też ja nie mam zamiaru nigdy zrobić niczego, co będzie sztuczne, bo z polską publicznością to nie przejdzie. Enzym: Wystarczy po prostu grać i mieć koło siebie ludzi, którzy też chcą grać. Więc gracie jeden weekend, drugi, trzeci i teoretycznie nie musicie tego robić, ale po prostu chcecie i na podstawie tego jesteście oceniani.

Co czujecie teraz, kiedy wychodzicie na scenę? Nadal jesteście podekscy-towani każdym występem? Enzym: Ja od razu ziewam. Wcale mi się nie chce spać, ale jakieś dziesięć minut przed koncertem po prostu ziewam na okrągło. A poza tym, wszystko zależy od sceny. Jeśli trafia ci grać u kogoś w domku jednorodzin-nym, na balkonie... (śmiech). Hauka: (śmiech) Było świetnie! Graliśmy kiedyś koncert we Wronkach, w ogrodzie domku jednorodzinnego i była świetna impreza! To przypominało trochę prywatkę z amerykańskiego filmu; coś pięknego po prostu. Bardzo dużo koncertujecie. Macie w ogóle czas na życie prywatne? Hauka: Trochę mamy. Ja, przyznam szczerze, nie mam go zbyt wiele, bo oprócz koncertów siedzę w studiu i coś komponuję. Ale wolę takie życie, niż gdybym miał chodzić od 8.00 do 16.00 do monotonnej pracy, od poniedziałku do piątku; to mi daje wolność. Nie zamieniłbym tego na nic innego. Macie jakieś rady dla młodych zespołów, które chciałyby osiągnąć taki sukces jak wy? Enzym: Trzeba znaleźć ludzi, którzy naprawdę chcą grać. Jeżeli komuś nie będzie zależało, to zacznie traktować to jako „raz przyjdę, raz nie przyjdę”. Tak nie powinno być! Poza tym, systematyczność. Choćbyś miał przez miesiąc robić tylko wstęp do piosenki, rób to codziennie. Kiedy ja przysze-dłem na kasting do zespołu, muzycy zaczęli mi wmawiać: „Paweł, próba jest ważniejsza niż:...” i wymieniali masę różnych rzeczy, czasami drastycznych. To bym polecił młodym zespołom – nie zajmować się ściem-niaczami, którzy mówią, że chcą grać, ale tak naprawdę im nie zależy. Trzeba znaleźć ludzi, którym nie jest to obojętne. Hauka: W zespołach często zdarzają się członkowie, którzy mają muzykę tak naprawdę w nosie. Jeśli w kapeli jest chociaż jeden taki człowiek, to pozamiatane. Unikać takich ludzi!

ZBLIŻENIE

KONTRAST 6(16)/2012

Rozmawiali Izabela Sosnowska

Michał Stępień

fot. Internet

Dziennikarstwo od zawsze było pańską pasją czy związał się pan z tym światem przez przypadek? Zaczęło się w szkole średniej, kiedy dyrektor pozwolił reaktywować radiowęzeł. Wtedy właśnie zasmako-wałem namiastki radia; można powie-dzieć, że poczułem magię mówienia do mikrofonu. Co prawda, nadawa-łem raz dziennie podczas długiej przerwy, więc nie da się moich poczy-nań nazwać wielkimi audycjami, ale wystarczyło czasu, żeby puścić kilka piosenek i powiedzieć parę słów. Nagrania oczywiście strasznie podo-bały się dziewczynom, co było dodat-kową nagrodą. W tamtym okresie zacząłem słuchać naprawdę dużo radia i bardzo mnie to wciągnęło. Zainteresowałem się tym do tego stopnia, że po skończeniu szkoły zacząłem szukać pracy w rozgłośniach radiowych w Bydgoszczy. Najczęściej mi odmawiano, jednak po wielu próbach pewna rozgłośnia zareago-wała pozytywnie, co poskutkowało zatrudnieniem mnie w Radiu VOX. Zaczynałem od tzw. reportera miej-skiego, gdzie nagrywałem materiały o pękniętej rurze, dziurze w jezdni i tym podobnych historii. Przeszedłem więc wszystkie szczeble dziennikarskiego fachu, dzięki czemu nabyłem niemało doświadczenia. Jednym z czynni-ków, który wpłynął motywująco na moją decyzję o związaniu się z dzien-nikarstwem, była książka Ryszarda Kapuścińskiego „Szachinszach”. Kiedy ją przeczytałem, zapragnąłem zostać człowiekiem, który niekoniecznie jeździ po całym świecie, ale poznaje i opisuje go, po czym pokazuje innym z miejsca, w których stoi. Poza tym, od początku przygody z dziennikarstwem wiedziałem, że to właśnie jest moja pasja i tym chcę się zajmować.

Jak to się stało, że przeszedł pan z Radia VOX do TVN-u? To nie było takie bezpośrednie. Kiedy opuściłem Radio VOX, wyjechałem do Warszawy i zacząłem pracować w Radiu Wawa, do którego już wcześniej zaprosił mnie Wojciech Leszczyński, ówczesny szef rozgłośni. Nie miałem nawet mieszkania w stoli-cy, więc ciężko było podjąć decyzję o zmianie pracy, przyjąłem jednak propozycję i wydaje mi się, że ryzyko się opłaciło. Jakiś czas później usłysze-li o mnie ludzie z Radia dla Ciebie i zaproponowali współpracę. Kiedy już zadomowiłem się w tej stacji, miałem własny program i wywiady, zadzwonił do mnie z kolei Andrzej Mrozowski i powiedział, że TVN kom-pletuje skład do nowego programu

informacyjnego. Początkowo miałem dylemat, ponieważ telewizja ofero-wała mniejsze zarobki, które w radiu i tak nie zachwycały, ale że nigdy nie podejmowałem decyzji kierując się pieniędzmi, uznałem, że warto spróbować. Ciekawsza jest praca w radiu czy telewizji? Inna. Radio i telewizja to dwa różne światy; naprawdę ciężko je porów-nać. W każdy poniedziałkowy ranek mam swoje audycje w Radiu TOK FM, które jest jedną z nielicznych prawdzi-wych rozgłośni, gdzie człowiek ma czas zrobić coś więcej, niż tylko zapowiedzieć piosenkę i odpalić ją z komputera. W radiu dużo się mówi i ma się czas na zbudowanie

- Trzeba być uczciwym, ciekawym świata, dążyć do prawdy za wszelką cenę i umieć słuchać – twierdzi,

znany z radia, jak również telewizji, Tomasz Sekielski - dziennikarz, opisując swój zawód. KONTRAST

miał okazję porozmawiać z nim po warsztatach dziennikarskich, organizowanych przez

Bibliotekę Publiczną w Żurominie.

ZBLIŻENIE

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Aleksandra Welenc Pazikowska

19 18

atmosfery. To jest coś bardzo przyjemnego i wręcz intymnego. Telewizja zaś narzuca zupełnie inne tempo i technikę pracy. Muszę powiedzieć, że obie rzeczy bardzo lubię, ale gdybym miał wybrać między pracą w radiu a telewizji... chyba nie potrafiłbym się zdecydować. Jakie według pana są przyczyny spadku jakości dziennikarstwa w ostatnich latach? Tempo pracy oraz ilość informacji, która do nas dociera i której nikt nie jest w stanie przetrawić. Dziennikarz to ktoś, kto powinien wiedzieć coś o wszystkim i wszystko o czymś. Nie da się codziennie skakać z tematu na temat, więc często informacje

są spłycane, reporterzy tylko się po nich prześlizgują. To jest właśnie powód spadku jakości materiałów dziennikarskich. W dzisiejszych czasach najlepiej sprzedaje się sensacja i szokujące skandale, co też ma wpływ na wygląd dziennikarstwa. Lubi pan pracować z młodzieżą, tak jak z nami dzisiaj? Czy często ma pan ku temu okazję? Rzadko kiedy miewam takie okazje, natomiast dzisiejsze (12 października - red.) doświadczenie było dla mnie bardzo ciekawe. Nawet pomyślałem sobie, że częściej chciałbym robić takie rzeczy. Może dlatego, że do tego dorosłem, mam już pewne doświadczenie i poczucie, że jestem

w stanie coś przekazać ludziom zainteresowanym dziennikarstwem. Po prostu sprawia mi to przyjemność, więc czemu nie? Dostałem tyle od losu, jeśli chodzi o moje życie zawodowe, że czuję, jakbym miał jakiś dług do uregulowania i może właśnie przekazywanie wiedzy młodym ludziom to te raty, które muszę spłacać. Oczywiście nie jestem w stanie załatwić nikomu kariery dziennikarskiej, natomiast, jeśli ktoś chce się uczyć, to ja służę pomocą. Sądzi pan, że, aby zostać dziennika-rzem, wystarczy skończyć studia dziennikarskie? Czy one są tak naprawdę niepotrzebne w tym zawodzie? Moim zdaniem, człowiek nie nauczy się dziennikarstwa na studiach. Trzeba mieć coś w sobie, być ciekawym świata i umieć słuchać ludzi. Poza tym, to jest zawód, który trudno wykonywać bez pasji. Co więcej, tworzenia dobrych materiałów nikt nie nauczy się na studiach, bo do tego potrzebna jest praktyka, codzienna, mozolna praca. Nie chcę podważać sensu istnienia kierunków dziennikarskich, ale jeśli co roku uczy się tam kilka tysięcy osób, to chyba jasne, że oni wszyscy nie znajdą zatrudnienia w swoim zawodzie, bo po prostu nie ma tylu redakcji w Polsce. Myślę, że lepiej znaleźć sobie kierunek studiów, który wyposaży człowieka w konkretną wiedzę specjalistyczną i wówczas, jeśli ma się tę pasję dziennikarską, wykorzystać zdobyte wiadomości. Uważam, że to jest bardziej rozsądne. Oczywiście nie oznacza to, że po studiach dziennikar-skich nie można zostać świetnym reporterem, ale ludziom ze specjaliza-cją jest po prostu łatwiej. Ma pan jakieś rady dla młodych dziennikarzy? Czym powinni się kierować, czego unikać? Trzeba być uczciwym, ciekawym świata, dążyć do prawdy za wszelką cenę i umieć słuchać, żeby nie zagadać historii, które mają do opowiedzenia inni ludzie.

ZBLIŻENIE

KONTRAST 6(16)/2012

Rozmawiali: Michał Stępień Oliwia Kujawa

fot. Aleksandra Welenc Pazikowska

fot. Aleksandra Welenc Pazikowska

19

Nazwa Od powstania drużyny aż do dnia dzisiejszego, trenerem dziewcząt jest Marek Zieliński. Nazwy zespołu nie trzeba długo tłumaczyć - wzięła się od żuromińskiej marki ciast. Początkowo dziewczyny kryły się pod pseudoni-mem Viktoria – zwycięstwo. Dziewczyny czy chłopaki? Początkowo trener grał z chłopcami, jednak były to tylko mecze towarzy-skie i spotkania najczęściej odbywają-ce się pod kątem zajęć wychowania fizycznego. Pomimo braku systema-tycznych treningów, drużyna osiągała sukcesy. Jednak, cytując pana Marka: - Widząc poziom gry uczniów z Zielonej, pomyślałem pesymistycznie: <<Nie uda nam się ich ograć>>. W dziewczynach trener widział więk-szy potencjał. Treningi Sala w Lubowidzu powstała 11 lat temu. Od tamtej pory budynek nie ma wytchnienia. Na dzień dzisiej-szy treningi starszych dziewczyn

odbywają się 4 razy w tygodniu. Dwugodzinne we wtorki i czwartki, dwuipółgodzinne w piątki i soboty. Na tym nie koniec. Weekendy dla zawodniczek nie zawsze oznaczają leniuchowanie w łóżku; mecze odbywają sie także w dni wolne, a co za tym idzie, wydłuża się czas, który trzeba poświęcić na doskonalenie swoich umiejętności. Dla większego zaskoczenia dodam, że wakacje również nie odbywają sie standardo-wo; jeśli dziewczyny podczas trwania ferii zimowych czy letnich są obecne w domu, mają obowiązek przychodzić na treningi. Pomimo złudzeń, taki tryb pracy nie jest wykańczający, jak twierdzi ich mentor. Dziewczyny z grupy młodszej, pod przewodnictwem pana Zbignie-wa Margalskiego, zjawiają sie na sali punktualnie o godzinie 17:15 i wycho-dzą z niej o 19:15. W każdy poniedzia-łek oraz środę. Trener kontra drużyna Dziewczyny z Rosario są dość młode - klasy gimnazjalne. Podejście do tak

młodych osób trzeba mieć dość specyficzne, należy uczyć się go przez lata. Każdy ma inny charakter, co jest rzeczą oczywistą, więc do każdego trener musi podchodzić inaczej. Trafiają się różne charaktery – od potulnych baranków po uparciu-chów. Pomimo tego, stosunki trener-drużyna są w jak najlepszym porządku. Relacje między dziewczynami Jedna dziewczyna potrafi popsuć atmosferę w drużynie i może to spowodować naprawdę wielki krach. Jednak nie w Rosario; tutaj nie ma gwiazd, to jest najważniejsze. Jeśli któraś czuje się lepsza i zaczyna patrzeć z góry na inne, powoduje to niechęć pozostałych koleżanek, co znacznie wpływa nie tylko na relacje między nimi, ale także na wy-nik meczu. Na szczęście Rosario nie przegrywa w ten sposób. - Jesteśmy jak jedna, wielka rodzina – twierdzą zawodniczki. – Czasami ze sobą rywalizujemy, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Poza tym, często

20 21

To trzeba lubić, to trzeba kochać, tym trzeba żyć – mówi Marek Zieliński, zapytany o motywację

do trenowania siatkówki. Poznajcie jedną z najlepszych młodzieżowych drużyn siatkówki

w Polsce - UKS Rosario Lubowidz!

PO

RT

RET

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Artur Stryjewski

Kinga Łykowska Michał Stępień

spotykamy się prywatnie, by się pośmiać i powygłupiać. Sukcesy Założenie pana Marka jest dość proste: ograć Żuromin, a potem, idąc za ciosem, wszystkich innych! Po pół roku udało się wygrać mecz przeciw-ko zawodnikom z Kuczborka. Kolejne sześć miesięcy i następny sukces - 7. miejsce na Mazowszu. Była to ogromna motywacja, aby za rok osiągnąć jeszcze więcej. Na mistrzo-stwach Polski zajęły 9 miejsce, ale to jeszcze nic! Międzynarodowy turniej kadetek, który odbył się niedawno w Berlinie, bezkompromisowo należał do Rosario. Dziewczyny były kilka lat młodsze od rywalek zza granicy, jed-nak nie przeszkodziło im to w zdoby-ciu pierwszego miejsca. Trener Pan Marek przyznaje, że cały czas uczy się po to, aby dziewczyny miały coraz więcej osiągnięć. Wbrew pozorom, nie tylko zawodnicy muszą nad sobą pracować – poziom trenera jest równie ważny. - Obecna drużyna jest spełnieniem marzeń - mówi pan Zieliński. - Zawsze mi się taka marzyła, dlatego też boli mnie fakt, że brakuje czasu na treningi, gdy doszły mi nowe obowiązki. Wiadomo, że potrzebna jest systematyczność i ciężka praca, aby osiągać coraz lepsze wyniki. Klucz do sukcesu Ciężka praca, przede wszystkim – twierdzi trener. - Poza tym liczą się także uwarunkowania. Wzrost, talent, inteligencja. Dziecko może być wysportowane, ale to nie zagwaran-tuje sukcesu. Jeśli nie myśli odpowied-nio, będzie miało problemy z podej-mowaniem spontanicznych decyzji na boisku. Dołączenie do drużyny Nigdy nie jest za późno, aby pograć w siatkówkę! Im wcześniej zaczniemy, tym lepsi będziemy w przyszłości. Jeśli chcesz dołączyć do Rosario, skontaktuj się mailowo z trenerem ([email protected]) i, oczywi-ście, przeglądaj stronę internetową poświęconą zespołowi: http://gksrosario.of.pl .

21

PO

RT

RET

KONTRAST 6(16)/2012

fot. Artur Stryjewski

fot. Artur Stryjewski

fot. Artur Stryjewski

Kiedy przyszła wasza fascynacja hip-hopem? Dlaczego zaczęliście nagrywać? MWR Rzymek: W wieku jedenastu lat, na jakiejś pirackiej płycie, gdzie było głównie disco-polo, usłyszałem kawałek Slums Attack Głucha noc i się zaczęło. Na początku byłem zszokowany, ale później przerodziło się to w pasję – uznałem, że jest to muzyka dla mnie. Później wkręciłem brata, poznałem Asa. Chodzi o to, że nie było Vivy, Internetu ani niczego – ciężko było znaleźć coś takiego. Kiedy miałem tyle lat, naprawdę byłem w szoku, że istnieje coś takiego. Wcześniej nie miałem do czynienia z muzyką. Spodobało to mi się do tego stopnia, że zacząłem pisać jakieś teksty, no i z biegiem czasu, to nie trwało krótko, narodziło się Verbal Smash, no i staramy się trzymać poziom. As: Moje życie z hip-hopem… Jak to było? Gdy miałem około dwunastu lat, jeszcze MWR-a i Radona nie za dobrze znałem, nawet nie wiedzia-łem, czym się zajmują, co lubią, pamiętam, że ojciec kupił jakąś gaze-tę, Bravo Hits czy coś takiego, na płytce było 10 Hip Hop Hits albo coś

innego. Odpaliłem, wiadomo, trochę bluźnierstw. Mnie to zszokowało, tak jak MWR-a, ale fajne to było. Super sprawa, pomyślałem. Potem jakoś, z biegiem czasu, mój kuzyn zapoznał mnie z Ziomkami. I tak się zaczęło. Skąd się wzięła wasza nazwa? As: Najpierw było BSH Squad, co nam nie odpowiadało, bo okazało się, że gdzieś na polskiej scenie hip-hopowej taki zespół już działa, więc wymyśliliśmy coś nowego. Zaczęliśmy od słowa. Wpisałem "słowo" i wyszło mi "verbal". Potem Rzymek wpisał "smash", no i wyszło Verbal Smash. Joł! Radon, jaka jest twoja rola w zespole? Radon: Ja jestem hype manem, czyli mam za zadanie wspierać resztę zespołu, zagrzewać publiczność do zabawy. Powtarzam wersy i ogólnie jestem wsparciem. Czyli jesteś maszyną do echa i robisz kurki... Przepraszam, chórki! Radon: Kurki, chórki! (śmiech) Ktoś zauważył, że w waszych kawałkach jest mało wulgaryzmów, dlaczego?

MWR Rzymek: Na co dzień zdarza się nam przeklinać bardzo często, ale… As: To nie o to chodzi, żeby bluzgać w tekstach tylko, żeby słać przesłanie, bawić się słowami, bawić się muzyką, o to w tym wszystkim chodzi. Radon: My nie gramy takiego rapu, że z ulicy, z dzielnicy i trzeba zabić policję, CHWDP i takie… Nie macie dzielnicy! Radon: Mamy dzielnicę! Tylko, że to jest takie bardziej pozytywne i nie używamy przekleństw, to znaczy, że znamy więcej słów, które można użyć. Jesteśmy bardziej inteligentni. (śmiech) MWR Rzymek: Chcemy, żeby to wyglądało jak najlepiej i staramy się, żeby te teksty były złożone na miazgę (śmiech), i żeby się nie dało tam już nic więcej wcisnąć. Po prostu mamy tak duży zasób słów, że nie musimy co chwilę używać przekleństw. As: Kumasz czaczę bracie, raczej tańczę czaczę rapem! MWR Rzymek: No i tak dalej (śmiech). Staramy się, żeby to miało ręce i nogi. Wiemy, co powiedzieć.

22 23

R aperzy otrzymali wyróżnienie na tegorocznym przeglądzie podczas Koncertu Pamięci Naszych Przyjaciół i wystąpili jako suport przed Raggafayą (wywiad z nimi na stronach 16 - 17). Zespół

tworzą bracia: Maurcy (MWR Rzymek) i Radek (Radon) Rzymowscy z Kuczborka oraz Adrian Pyza (As) z Ciechanowa. Tylko u nas dowiecie się o nich więcej (oprócz tego, co zjedli na śniadanie!).

OD

KR

YC

IE

KONTRAST 6(16)/2012

rozmawiał: Krzysztof Gutowski

fot. zbiory verbal smash

23

PU

NK

T W

ID

ZEN

IA

KONTRAST 6(16)/2012

Sto dni przed maturą Bal, który więcej się nie powtórzy. Noc, którą zapamiętamy na zawsze. Impreza, która jest raz w życiu. Chcemy wyglądać jak „milion dolarów”; każda dziewczyna chce z szarej myszki, choć na tę jedną noc, stać się księżniczką u boku księcia, niemal jak Kopciuszek. Chcemy poczuć tę magię symbolicznego wejścia w dorosłość. I nie ma nic w tym złego. Dla wielu z nas studniówka to wyda-rzenie, na które czekamy przez cały okres szkoły średniej. Już od września zaczynają się spotkania, rozmowy, kłótnie, a w głowach rodzi się masa pomysłów. Oczywiście i tak nie da się wszystkich zadowolić. Każdy chcą zabrać głos, ale jak to zrobić, gdy jest ich 150 i każdy inny? Dodatkowo rodzice, których zdanie, choć czasem mniej ważne niż uczniów, to jednak ma znaczenie. Każdy ma własny pomysł, każdy ma inne wyobrażenie, każdy chce czegoś innego, czegoś niesamowitego i oryginalnego. Chyba jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim maturzystom dogodził i ich POGODZIŁ. Wczoraj i dziś Polonez, zadania dla każdej klasy: jedni jedzenie, inni zespół, kolejni zaproszenia, a to wszystko na sali gimnastycznej lub korytarzu szkolnym, których wystrój robili uczestnicy studniówki miesiąc wcześniej. Samo przygotowanie sali było niezwykłym i radosnym przeżyciem. Dziewczyny zakładały białą bluzkę, granatową spódniczkę, białe podkolanówki i buty, koniecznie „lakierki”. Chłopcy garnitur, koszulę i pantofle. Klasycznie i skromnie. Zero makijażu, zero fryzury, najwyżej prostowanie włosów żelazkiem albo tapirowanie i delikatny makijaż robiony przez starszą siostrę. I oczekiwanie na słowa: „Poloneza czas zacząć!" A wspomnienia z tego

dnia? Do dziś nasi rodzice wspomina-ją z uśmiechem na twarzy swoje wejście w dorosłość, jakim był bal sto dni przed maturą. Kiedy zaszły te wszystkie zmiany, które zauważyć możemy dziś? Jak przez 10 lat mogło odwrócić się wszystko do góry nogami? Oczywiście niektóre detale zostały takie same: polonez i słowo STUDNIÓWKA... Choć teraz, gdy w niektórych szkołach nawet polonez jest zastępowany walcem angielskim, tradycja studniówkowa staje się dość wątpliwą kwestią. Niektórzy nawet wypożyczają limuzynę na dojazd! Brak jedynie ponczu do istnego AMERICAN DREAM! Zaczynamy czas neonowych kolorów, które biją po oczach. Świat idzie do przodu, a my podążamy za nim. Nie można stać w miejscu, kiedy reszta robi milowe kroki. Nie można zginąć w tłumie i pozwolić na zdeptanie. Czas goni nas! Mamy grudzień, a wyścig z czasem trwa. Trzeba zacząć się umawiać do kosmetyczki na makijaż i „paznokcie", wykupić karnet na wiele godzin w solarium, żeby opalenizna była odpowiednia, by w styczniu wyglądać jak po powrocie z dwutygodniowego pobytu w Egipcie. A sukienka?! Lećmy do Paryża, kupić kreację od najsław-niejszego projektanta! Przecież nie mogę mieć takiej samej sukienki, jak każda inna dziewczyna w szkole. Chyba powoli zaczynamy wariować. Sama również zaczynam myśleć o przygotowaniach do studniówki, jak każda maturzystka. Chcę, by ten dzień był wspaniałym, chcę mieć o czym kiedyś opowiadać i uśmiechać się sama do siebie myśląc, jak świetnie się bawiłam. Już dziś zaczyna zżerać mnie od środka stres, przyciskać do ziemi presja, wywoływana przez rodziców, nauczycieli, rówieśników z innych szkół. Bo przecież nikt nie może mieć lepszej studniówki,

zespołu czy jedzenia. Nie mogą później mówić: „U nas było lepiej niż u was." Nauczyciele zaczynają powta-rzać: „W tamtym roku dziewczyna ubrała się zbyt wulgarnie, inna prowo-kująco. Macie wyglądać skromnie!" Ale jak wyglądać skromnie w obec-nych czasach? Przecież każda dziew-czyna chce być najpiękniejsza. Każda z nas chciałaby mieć sukienkę ze złota! Faktycznie, są osoby, które nie mają smaku bądź po prostu lubią prowoko-wać, ale czasy, kiedy bez mundurka lub szkolnego obuwia nie wpuszczano do szkoły, już dawno minęły. Dziś granic nie ma, może oprócz tych wyznaczanych przez rodziców, którzy nie kupią stroju, bo jest zbyt wyzywa-jący. A przecież to nie nasza wina. Brak określonych zasad sprawia, iż zamiast studniówki mamy rewię mody. W sumie to nie powinno dziwić. Jest na to przyzwolenie, bo nie ma zakazu. Nie można oczekiwać czegokolwiek, skoro nie istnieją reguły. Nikt nie powiedział, że sukien-ka ma być do kolan, dekolt nie może mieć więcej niż 5 centymetrów, buty nie wyższe niż 7. Obecnie dziewczyny nie uważają, że im mniej, tym lepiej, a przynajmniej na studniówce. Przerost formy nad treścią Gdzieś między zastawianiem się, kogo zaprosić na bal, a marzeniami o byciu jego królową bądź królem, zaczynamy się gubić i zjadać nawzajem. Powstaje samowolka, z którą nikt i tak nic nie zrobi. Każdy potrafi tylko narzekać. Czasy białej koszuli i spódniczki na balu już nie wrócą. Przesyt nie zniknie. Każde pokolenie podobno rządzi się swoimi prawami. Pojedynczy maturzy-ści, którzy są przeciwni współczesnej formie studniówki, nie mają siły przebicia. Dorośli też nie podejmują stanowczych działań, by coś zmienić. Pozostaje więc płynąć z prądem tej szalonej rzeki.

D ziś: sukienka - 300 zł, makijaż - 40zł, zorganizowany bal - 200zł, karnet na solarium 50zł, wspomnienia - bezcenne. Kiedyś: koszula i spódnica - 70zł, makijaż - 0zł, jedzenie - 40 zł , zespół -20zł , opalenizna - 0zł,

wspomnienia - również bezcenne. Zadanie: znajdź kilka różnic, między podanymi przykładami.

Izabela Sosnowska

24 25

Peleryna i zaproszenie

Szedłem do domu w październikowy, zimny wieczór. Nagle ktoś wyskoczył zza drzewa, wcisnął mi kartkę w rękę i szybko odbiegł. Dopiero teraz zauważyłem, że był ubrany w czarną, sięgającą kostek pelerynę, a jego twarz pokryta była upiornym makijażem, jakby bezpośrednio wyjętym z filmu grozy. Stałem… Stałem i patrzyłem jak postać znika za najbliższym budynkiem. Dopiero po zniknięciu tej osoby ocknąłem się i zacząłem iść w stronę mojego domu. Przed drzwiami przypomniałem sobie, że w ręce mam kartkę od tej dziwnej postaci. Wszedłem do domu jak najszybciej, bo było zimno i z zaskakującym impetem zamknąłem drzwi. Zacząłem czytać. Było to zaproszenie na bal halloweenowy. Nie miałem najmniejszej chęci tam pójść. Chociaż im bardziej zbliżał się koniec października, tym bardziej rosła we mnie ciekawość jak taki bal wygląda…

Jest tu ktoś…?

Stałem pod jakimś budynkiem i nie mogłem uwierzyć, że tutaj ma się odbyć bal. Wyjąłem zaproszenie i spojrzałem na adres. Zgadzał się, aczkolwiek dom opleciony był pajęczyną, na piętrze dwie szyby zostały wybite i nie zauważyłem żadnych ludzi wewnątrz, ani tym bardziej przed domem. Mimo wszystko podszedłem do drzwi, chciałem zapukać, ale drzwi samoczynnie się otworzyły. Dom wyglądał na opuszczony lub nawiedzony. Miałem wrażenie, że zza ściany wyskoczy duch zmarłego dziecka i zacznie we mnie rzucać nożami. Stałem niepewnie w korytarzu. Na sobie miałem przebranie w stylu zombi. Ostatecznie zdecydowałem się na wejście do kolejnego pomieszczenia znajdującego się za drzwiami. Zobaczyłem tam mnóstwo osób, począwszy od dzieci, przez nastolatków, aż po ludzi dorosłych. Wszyscy przebrani byli w postaci z horrorów. W całym pomieszczeniu mnóstwo było lamp zrobionych z wydrążonych dyń ze świeczką w środku. Na suficie i ścianach znajdowały się pajęczyny, a na końcu pomieszczenia stała nawet trumna. Przebierańcy podbiegli do mnie i zaprosili do wspólnego świętowania. Graliśmy w apple bobbing, która polega na łapaniu zębami jabłek z miednicy wypełnionej wodą. Następnie nadszedł czas na specyficzne wróżby. Między różnymi zabawami częstowano nas różnego rodzaju słodyczami. O północy wszyscy wyszliśmy na krótki spacer ulicami miasta. Kilka osób udało nam się przestraszyć. Po spacerze wszyscy poszli do domu. To był niesamowity bal.

Echo istnienia

Brrrrrrrrr… Dzwoni budzik. Wyłączyłem go mimowolnym ruchem ręki i wtuliłem głowę w poduszkę, mając

nadzieję, że rodzice zapomną mnie obudzić i pojadą na cmentarz sami. Moje marzenia nie trwały długo. Chciałem czy

nie, musiałem wstać i w pośpiechu wziąć prysznic. Gdy wychodziłem rodzice czekali już przed samochodem z bardzo

wymownym grymasem na twarzy, który mówił: Może pójdziesz jeszcze spać, a my tu poczekamy? Ich złość odeszła

w niepamięć dopiero wtedy, gdy stanęliśmy na cmentarzu. Było około godziny 8 rano, a ludzie już zaczęli tłumnie

przybywać na cmentarz. Razem z rodzicami odwiedziłem groby bliskich znajomych, na których zapalaliśmy znicze.

Następnie wróciliśmy do grobu dziadka, przy którym stała babcia z ciocią. Zapalały znicze. Nagle ksiądz zaczął

prowadzić mszę z bardzo długim kazaniem o istnieniu i śmierci. Wielu ludzi miało łzy w oczach, szczególnie tych,

których bliscy umarli niedawno i jeszcze nie pogodzili się z losem. Msza, która w moim odczuciu ciągnęła się latami,

dobiegła końca. Wszyscy zaczęli opuszczać groby. Ja wraz z rodziną wsiadłem do samochodu i odjechaliśmy w

kierunku domu babci, gdzie czekał na nas ciepły, smaczny obiad.

Walcząc z wiatrakami

Wchodźcie i siadajcie do stołu. – usłyszeliśmy na wejściu ciepły głos babci. Wszyscy siedzieliśmy przy

wielkim stole jedząc i rozmawiając. W tle słychać było telewizor. To jak ci się podoba w nowej szkole? – zagadnęła

mnie ciocia. Powiedziałem, że mam fajnych nauczycieli i znajomych, ale poziom dużo wyższy niż w poprzedniej

szkole. Rozmowa toczyła się dalej, a międzyczasie babcia podała na stół ogromne ilości ciasta. Nagle w telewizorze

dziennikarka poruszyła temat Halloween. Moja babcia zaczęła mówić, że chrześcijanie powinni być przeciwni takim

praktykom, bo to święto szatana i w ogóle. Moi rodzice musieli powiedzieć, że poprzedniego dnia byłem na takim

balu grozy. Nagle zaczęła się głośna dyskusja na temat tego święta. Padały przeróżne argumenty opowiadające się za

negatywnym stosunkiem do tego rodzaju praktyk np.: że to święto szatana, że szkoda pieniędzy na takie głupoty, że to

święto amerykańskie, a Ameryka jest zła ( Halloween tak naprawdę wywodzi się z Irlandii). Babcia zahaczyła też, że

w Wigilie Wszystkich Świętych nie powinno być takich radosnych imprez. Kilka pierwszych argumentów ze strony

rodziny odparłem z zaskakującą sprawnością, ale po kilku minutach stwierdziłem, że to walka z wiatrakami. Czy

Halloween jest aż takie złe? Może po prostu Polacy boją się spotkania z czymś nowym i dotąd nieznanym? Przecież

te dwa święta to dwa odrębne dni, więc nie wiem o co zawsze tyle krzyku. A może jednak się mylę?

MŁO

DZ

I T

RC

Y

Kamil Czarnecki Liceum Ogólnokształcące

im. Marii Dąbrowskiej w Żurominie

KONTRAST 6(16)/2012

25

Zdjęcia wykonała Kinga Łykowska, uczennica Liceum Ogólnokształcącego w Żurominie. Jeśli chcesz zaprezentować swoje prace na łamach KONTRASTU - ślij je na adres [email protected].

MŁO

DZ

I T

RC

Y

KONTRAST 6(16)/2012

26 27

O to gremium niepowtarzalnych i niezależnych ekspertów. Przedszkolaki odpowiedzą na każde, nawet najtrudniejsze, pytanie. Okazuje się, że nikt nie potrafi tak zręcznie zmieniać tematu.

Dlaczego? Przekonajcie się sami. O Sylwestrze i nie tylko - mali eksperci z Przedszkola nr 2 w Żurominie.

Zebrała: Olga Żurawska

MA

LI E

KS

PER

CI

Wiecie kiedy jest Sylwester? Wszyscy: Nie. Michał: Tak. W zimę. Kuba: W jesień… Co się wtedy dzieje? Karol: Wszyscy dorośli się przebierają. Natalia: Puszczamy fajerwerki, idziemy na jakąś imprezę. Lena: Robimy u siebie w domu imprezkę. Wojtek: Możemy robić aniołki na śniegu. Kamil: I można puszczać petardy. Michał: Z choinki można na ścianach takie światełka powiesić. Igor: Można się przebrać i się bawić. Kamil: Jeszcze można się przebrać na bal przebierańców. Natalia: Jeszcze można iść na taką imprezę, gdzie trzeba założyć strój, żeby pasował do partnera drugiego. Michał: A jak jest Sylwester to moi rodzice zawsze wyjeżdżają się pobawić. Kamil: Jeszcze można się pobawić z psem. Natalia: A ja nie mogę się bawić z psem. Dlaczego? Lena: Ja nie mam psa, bo mi uciekł. Natalia: A ja nie mogę bawić się z psem, bo mi uciekł, przeze mnie. Lena: Bo mu sama otworzyłaś klatkę. Natalia: Ale nie uciekł dlatego, że mu otworzyłam, tylko… Co się stało wtedy? Lena: Zdechł? Natalia: Nie. Uciekł gdzieś, a potem dziadek go znalazł i znowu przybiegł, i znowu uciekł, i potem nie mógł dziadek znaleźć. Michał: Bo kiedyś ja pojechałem do ciepłych krajów i nam też pies uciekał i moja koleżanka przeszła przez ulicę i

nie znalazła tego psa. I ja ciągle wierzę, że go znajdzie. Szymon: A ja będę miał Ben 10 Universe! Oliwia: A ja mam takie krzesełko z wyjmowanymi nogami i czasami tata mi wyjmuje taką pokrywę i robimy taką dyskotekę. Kamil: Można iść na imprezę do swojej cioci. Ala: Ja robię orły na śniegu. Julia: Ja też, ja też! Karolina: I lepię bałwana. Marcelina: Można sobie zrobić maski z dyni. Kamil: To na Halloween. Igor: A Halloween to święto amerykańskie. Marcelina: A jak chodzili ci, cukierek albo psikus, to mój tata zostawił czekoladki i oni nie zamknęli bramy i szybko polecieli. Natalia: A kiedyś, jak mój wujek mieszkał jeszcze w tym pokoju, w którym ja teraz mieszkam, to zrobiliśmy mu z bratem psikusa i oblaliśmy go wodą. I ja miałam różowe takie coś, a mój brat miał niebieskie albo zielone. Lena: O matko… Adrian: Można iść do przyjaciół i się bawić. Marcelina: A jak pojechałam do babci, to wypaliliśmy świeczkę i

maczałam palce w wosku i miałam takie paluszki fioletowe. Z czym wam się kojarzy Nowy Rok? Michał: Ja wiem, że w pierwszy dzień roku się idzie do kościoła. Szymon: A ja będę miał podwójną pętlę Hotwheels! Mieliście kiedykolwiek jakieś postanowienia noworoczne? Igor: A ja przestałem jeść słodycze. Lena: Ja tak miałam, że muszę trochę przestać jeść słodycze, ale już przestałam. Kamil: Moja mama i mój tata odpuścili sobie piwo. Kuba: Ja już napisałem list do Mikołaja! Wojtek: A ja to już w lato wysłałem. Lena: A ja w jesień! Michał: A ja kiedy będzie zima. Karol: A ja to taaaaaaaaaką listę wysłałem! Kamil: A ja wysłałem taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaką! Marcelina: A ja wysłałam trzy listy. Natalia: Ale cicho już! Powiecie mi jeszcze coś ciekawego? Lena: Proszę pani, ja! Jak stoję do góry nogami, to moja mama myśli, że to wieszak.

fot. Oktawia Pakuła

KONTRAST 6(16)/2012

27

ON

I S

Ą S

D!

Zbigniew Izdebski Dzieciństwo i młodość spędził w Żurominie. Pedagog, teatrolog, pisarz i malarz abstrak-cyjny. Opiekował się dwoma żuromińskimi grupami teatralnymi - PRZEPONA i 2. PERON. Wydał książki: „Dramaty przewrotne”, „Vademecum antypedagoga” oraz „Mantra na każdy kolejny dzień”. Współpracuje z Żuromińskim Centrum Kultury i Wąbrzeskim Domem Kultury.

Kiedy odwiedzam moje rodzinne miasto

Chodzę ulicami mojego rodzinnego miasta, i szukam chłopca z lat dzieciństwa. Zatrzymuję się i podpatruję, jak się mają stare domy sprzed kilkudziesięciu lat. I wciąż szukam siebie z tamtych czasów. Cześć, mówię, co u ciebie, tyle lat. Kiedyś tu mieszkałem. Jak się miewasz? Cześć, mam osiemnaście lat, i zdałem maturę. Chyba jestem już dorosły. Co teraz robię? Zatrzymuję się przy fontan-nie. Zbudowana jest z owalnych kamieni. Mam zdjęcie, na którym obejmuję mojego psa. Tarzan się nazywał. Poczciwe psisko. Mam nadzieję, że jest w niebie dla dobrych psów. Potem idę na plac, pomiędzy dwoma blokami. Często mi się śni to miejsce ze względu na nieistniejącą huśtawkę. Kiedy byłem małym chłopakiem, robiliśmy z kumplami zawody, kto się bardziej rozbuja i skoczy najdalej. Dzisiaj nie ma huśtawki. Jest raczej nieme miejsce, niebyły świadek tamtych historii. Pozostało jednak stare, przycięte drzewo, w okolicy nieistniejącego już dużego, drewnianego domu, gdzie mieszkałem w dzieciństwie. Cześć, co u ciebie, gdzie się podziało twoje dzieciństwo? Mam wiele wspomnień. A ilu przyjaciół pozostało z tamtych lat? Garstka zaledwie, a może i to za dużo. Kilku z nich odeszło w siną dal. To taka podróż w jedną stronę. Marek odszedł za wcześnie. Zresztą, tak myślę, ludzie zawsze odchodzą za wcześnie. Biegaliśmy razem na Łazy. Przypominaliśmy prowincjonalnych maratończyków. I Zbychu jak brat. Też sobie odszedł na drugą stronę. Jeżeli jest dobry bóg, to na pewno ich przygarnął. Śnią mi się bliscy i dalecy. Ojciec, dziadek, babcia, prababcia, ojczym, i mógłbym jeszcze wyliczać, ale to dziwnie boli. W moim rodzinnym mieście, nie ma już zakładu fryzjerskiego, gdzie chodziłem regularnie, a na jego miejscu stoją oszklone domy, sklepy, i nie podoba mi się to. Nie ma już ani chłopca z dzieciństwa, ani zapachu jabłek z sadu, i pieczonych ziemniaków na polu. Co jest? Teraźniejszość, w której nie umiem się znaleźć.

KONTRAST 6(16)/2012

Rodzinny obiad

Kuchenny stół wydaje się milczący i pełen napięcia przed kolejnym występem. Pojawia się dostojny aktor w wykrochmalonej bieli. Okrywa powierzchnię blatu swoją dziewiczą czystością i jest gotów do przyjęcia najważniejszych gości w tym dniu. Od strony skromnej armii garnków, patelni i pokrywek dobiega, niczym maratończyk, zdyszany zapach gotującego się obiadu. Kłania się w pół, nabiera oddechu i z gracją oznajmia o gotowości wypełniania talerzy smakowitą zupą. Jeszcze napię-cie rośnie, jak drożdżowy placek w piekarniku. Ale na jego przyjdzie kolej w trzeciej odsłonie. Na razie występ solo. Pulchne, nieco rozgotowane ziemniaki tulą się do siebie, niepewne, jaka im przypadnie rola, choć przewidywania są oczywiste. Za małą chwilkę, otulają się kołderką gęstego sosu wdzierającego się trochę bezczelnie pomiędzy nie. Jest tropikalnie ufff, jak gorąco. Osaczone krągłością talerza przemierzają odległość od kuchni gazowej do stołu. Ta miniaturowa podróż nie trwa zbyt długo. Talerze z wyjątkowymi pasażerami docierają na przepięknie ubarwione serwetki kontrastujące z bielą obrusu. Brakuje jeszcze łyżek, które posłusznie docierają w końcu na swoje miejsce. Zapach zaklęty w warzywną mgiełkę, unosi się swobodnie nad talerzami. Czas na najważniejszych gości na dzisiejszym spektaklu. Oto oni, zajmujący miejsca na wyściełanych łagodnością krzesłach i oniemiali z wrażenia zagadują, cóż za radośnie skrzące się ingrediencje na dnie talerza mrugają do nich porozumiewawczo. Jesteśmy u finału. To jest najważniejszy moment w ciągu jesiennego dnia, kiedy domownicy patrzą na siebie z ufnością, połykając kęs po kęsie. Rozmowa na kanwie sztuki, pisanej gestami i głosem pełnym ciepła, pokazuje wszystkim zebranym, co w istocie ich łączy. Co oznacza mała sprzeczka, słowo „dziękuję” brzmiące jak symfonia najpiękniejszych dźwięków, i wreszcie bycie razem przy prostokątnym stole, łączącym myśli, wzruszenia i pewność, że znowu są razem. Do zobaczenia zatem, do kolejnego dnia, ze świątecznym obiadem na stole.

Teksty pochodzą z tomiku Z.I. pod tytułem „Mantra na każdy kolejny dzień”

Fot. ŻCK