Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Izrael i Palestyna
Czyli szukając śladów Jezusa w Ziemi Świętej, luty 2017
tekst: Marcin Sikora, korekta i cenzura: Martyna Sikora
zdjęcia: Martyna i Marcin Sikora
Gdyby ktoś powiedział nam rok temu, że będziemy lecieć z zorganizowaną pielgrzymką do Izraela,
wyśmielibyśmy go... My, którzy zawsze chodzimy własnymi ścieżkami i unikamy jak ognia
wszelkich ustalonych z góry marszrut? No posible... Ale niezbadane są wyroki boskie…
Nie o wszystkich odwiedzonych miejscach piszemy. Było ich zbyt dużo.
Ludzie ruszający w tego typu podróż mają bardzo różne motywacje. My z Marti często bardzo
odbiegamy w naszym postrzeganiu świata od innych. Może się więc zdarzyć, że osoby, które
wyruszały w tą drogę z bardzo silną intencją religijną mogą w tej relacji nie odnaleźć swojej
pielgrzymki. Bo dla każdego to była przecież inna podróż...
18 II, Dzień pierwszy
Godzina 0340 czasu lokalnego. Nasze Dziubaki za trzy godziny wstaną i pojadą z dziadkami
na narty. A my, ponad dwa i pół tysiąca kilometrów dalej, po niecałych czterech godzinach
w samolocie lądujemy na lotnisku Bena Guriona w Tel Aviv. Jest środek nocy. Niebo
bezchmurne, a temperatura, choć ciut wyższa niż w Warszawie, to jednak nie powala:
+5°C. Po odbiorze bagażu i czekaniu na zebranie się grupy znajdujemy nasz autobus i
wyjeżdżamy do Galilei- do położonej na brzegu Jeziora Galilejskiego Tyberiady (Tiberias).
Docieramy tu tuż przed siódmą rano. Marti jest szczerze zdziwiona slumsowatym wyglądem okolicy. Chyba
inaczej wyobrażała sobie dumny i bogaty Izrael. Jest już jasno, ale wciąż zimno. Po szybkim prysznicu i chwili
relaksu w hotelu zjadamy okraszone świeżymi zielonymi oliwkami śniadanie, wypijamy mocną kawę i wyjeżdżamy
na północ- w kierunku Góry Błogosławieństw. Ta słynna góra, na której Chrystus wygłosił osiem
błogosławieństw, jest raczej dość płaskim pagórkiem
rozciągającym się wzdłuż północnego brzegu Jeziora
Galilejskiego. Tutaj pierwsza pielgrzymkowa Msza Święta
odprawiana na świeżym powietrzu w cieniu pokaźnych
eukaliptusów. Staramy się stać w słońcu, które
przyjemnie rozgrzewa poranny chłód. Niebo bezchmurne
i płaska tafla bezwietrznego jeziora otoczona
wianuszkiem wzgórz wygląda bardzo malowniczo.
Czujemy też jakiś przyjemny zapach. Długo nie możemy
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
dojść, skąd on dochodzi. W końcu stwierdzamy, że to chyba zapach rozgrzewającej się po zimie ziemi połączony z
zapachem małych kwiatków, które pachną jakby ciut niedojrzałe jeszcze figi.
Jedziemy dalej śladami miejsc z Nowego Testamentu. Przy brzegu jeziora, tam, gdzie według tradycji Jezus
przekazał Piotrowi opiekę nad chrześcijanami, Marti wymyśla żebyśmy z każdego z odwiedzonych miejsc zabrali
kamyczek, który latem wmurujemy w ściany naszego przyszłego domu. Po chwili znajdujemy na brzegu
odpowiedni kamyczek. Kolejny, ozdobiony wydrapanym szkicem kosza z chlebami i dwóch ryb, kupujemy w
sklepiku z pamiątkami w Tabgha - miejscu, gdzie dokonał się cud rozmnożenia pokarmu. Jedziemy do
Kafarnaum, choć właściwie tradycyjnie brzmi to Kefar Nahum, czyli wioska Nahuma. Przecinamy niepozorny
strumyczek, który okazuje się być słynną rzeką Jordan. Trafiamy w korek. Okazuje się, że przed nami blokada
policyjna. Za blokadą widać robota na gąsienicach, który zdalnie kierowany przez izraelskiego policjanta, rozbraja
na poboczu podejrzany ładunek. Na szczęście nic nie wybucha. To tylko zwyczajny plecak pozostawiony na
przystanku przez zapominalskiego turystę. Szybko
możemy jechać dalej.
W Kefar Nahum jest już chyba z 17°C, dla nas to już
prawie upał :) Tutejsze ruiny synagogi przykrywają
pozostałości jeszcze starszej synagogi - datowanej na I
wiek naszej ery. Czyli to prawdopodobnie tu miało
miejsce odrzucenie nauki Jezusa opisane w Biblii. Obok
pozostałości murów, z których najstarsze fragmenty są
uważane za fragmenty domostwa Św. Piotra. Jedziemy
dalej, mijając pusty o tej porze roku kemping na
zachodnim brzegu jeziora. Może kiedyś przyjedziemy tu
pod namiot z Dziubakami? Tuż obok sporne tereny
Wzgórz Golan, zajęte przez Izrael podczas wojny
sześciodniowej w 1967 roku. Do dziś ich wcielenie do
Izraela nie zostało uznane przez ONZ, a sytuację
napięcia i tymczasowości podkreśla tylko duża izraelska
baza wojskowa, którą mijamy po drodze. Dziesiątki
czołgów i transporterów wyglądają na czekające w
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
gotowości...
Czas na obiad. Zatrzymujemy się w przydrożnej
restauracji i czekając na smażoną tilapię (zwaną tutaj
rybą Św. Piotra), wcinamy chlebki pita z humusem i
warzywami. Podana w końcu ryba okazuje się całkiem
smaczna, ale idealną kropkę nad "i" stanowi mocna
kawa gotowana z kardamonem, podana do świeżych
daktyli. Popołudniową godzinę spędzamy na
turystycznym kuterku pyrkocząc po wodach Jeziora
Galilejskiego. Miłym akcentem staje się postawienie
przez załogę kuterka pod salingiem polskiej bandery
przy dźwiękach polskiego hymnu. Zaskoczeni wstajemy
i śpiewamy głośno "Jeszcze Polska nie zginęła..."
Dużo dziś się dzieje, a na dokładkę trafiamy na ślub
koptyjskiej pary. Ci ciemnoskórzy chrześcijanie
wyglądają bardzo malowniczo w swoich odświętnych
strojach, a czarna jak heban panna młoda prezentuje
się prześlicznie w pomarańczowej sukni ze swoimi na
biało ubranymi druhnami.
Wracamy wreszcie do Tiberias. Znajduje się tutaj
bardzo mały kościółek Św. Piotra Rybaka, zbudowany
kiedyś na pustej plaży przez Krzyżowców, a obecnie
wciśnięty między wysokie hotele. Ciekawostką jest to,
że przy kościółku stoi kamienny ołtarz zbudowany przez
żołnierzy polskiej armii Andersa. A na nim nazwy
głównych (wtedy) polskich miast: Warszawa, Kraków,
Poznań, Lwów, Wilno i (o dziwo) Gdańsk... Zmrok już
zapada, ale postanawiamy z Marti jeszcze chwilę przejść się po miasteczku. Niestety, mimo, że sobotni szabat
kończy się dla Żydów o zachodzie słońca, miasteczko wygląda na wyludnione i ponure. Spróbujemy jutro jeszcze
raz…
19 II, Dzień drugi
Jedziemy dzisiaj na górę Tabor (Mt Tavor), gdzie według tradycji zapoczątkowanej w IV
wieku miało mieć miejsce przemienienie Jezusa - objawienie się w towarzystwie Mojżesza i
Eliasza apostołom: Piotrowi, Jakubowi i Janowi. Musiało to być niesamowitym zjawiskiem,
skoro tak namieszało w głowach jezusowym uczniom, że aż chcieli stawiać namioty dla
dawnych proroków... Co prawda Mt Tavor nie jest z nazwy wymieniony, ale tradycja to
tradycja…
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Jedziemy przez pełen zieleni wiosenny krajobraz północnego Izraela. Mijamy obsypane niczym śniegiem jasnymi
kwiatami migdałowce w dolinie Esdrelon, z której wyrasta samotne wzgórze Tavor.
Na miejscu duże sanktuarium i ciekawostka przyrodnicza: drzewo pieprzowe. Nawet jego cieniutkie listki są tak
pełne olejków eterycznych, że potarte wydzielają silną woń świeżego pieprzu. Na szczycie góry wieje zimny wiatr,
więc mimo słońca kulimy się w czapkach i kurtkach. W nagrodę fundujemy sobie na dole sok wyciskany z
granata: co prawda mały kubeczek kosztuje aż 2$, ale jest naprawdę smaczny.
W dalszej drodze widzimy ośnieżony, monumentalny garb najwyższej góry
Izraela - Mt Hermon (ponad 2800m). Zdążamy w jego kierunku mając na
celu bijące u jego podnóża źródła Jordanu - głównej rzeki, która
zaopatruje Izraelczyków w słodką wodę. Rzeka zaczyna swój bieg u
podnóża Mt Hermon na wysokości 550m npm. i zaledwie 200km dalej
wpada do Morza Martwego prawie kilometr niżej: 400 m. ppm.
Obecnie źródło bije u podnóża potężnej skały z półkolistą jaskinią, skąd
według historycznych relacji woda wypływała zanim silne trzęsienie ziemi
obsypało strop pieczary. To prawdopodobnie tutaj Jezus wypowiedział do
Piotra (patrząc być może na masywny nawis skalny nad jaskinią)
pamiętne słowa, zapisane w pierwszej zachowanej relacji po grecku: "Ty
jesteś Piotr (Petros) i na tej skale (petra) zbuduję Kościół mój, a bramy
piekielne (Hadesu) go nie przemogą…"
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Na dzisiejszy lunch zatrzymujemy się w libańskiej
knajpce na brzegu Jordanu. Szaszłyki zagryzamy
falafelami, które komponujemy samodzielnie z
podanych na stół składników. Ale i tak najlepsza jest
finalna kawa, a w zasadzie jej trzecia dolewka przy
stoliku na zewnątrz przy szumie strumyka o dumnej
nazwie Jordan...
Przechodzimy krótki szlak wiodący do niewielkich, ale
malowniczych wodospadów na Jordanie. To miła
odmiana po miastach i ich ruinach. Zaczynamy powoli
poznawać towarzyszy podróży. Wiadomo, że w tak dużej grupie są różni ludzie. Jednak z tymi, z którymi
przychodzi nam rozmawiać, czujemy dobry kontakt. To może być ważny, a niespodziewany "efekt uboczny" tej
podróży: zawiązanie więzi z ludźmi, których dotychczas tylko znaliśmy tylko z widzenia... Jedziemy dalej. Droga
wiedzie przez tereny okupowane przez Izrael już od 50-ciu lat, jednak cały czas do oddalania się od drogi
zniechęcają umieszczone gęsto ostrzeżenia: "uwaga
miny".
Droga podchodzi w pewnym momencie blisko linii
demarkacyjnej z Libanem. Składnice wojskowego
sprzętu, pasy świeżo zaoranej ziemi, wysoki płot
najeżony drutem kolczastym i elektronicznymi
czujnikami ruchu sprawiają wrażenie, że Izrael dużą
część z otrzymywanych corocznie z USA 3 mld dolarów
wydaje na ochronę swojego terytorium. W tym
kontekście charakterystyczny jest plac zabaw w jednej z
mijanych wiosek. Jego większą część zajmują pomalowane na różowo, niebiesko i żółto... wycofane z użytku
czołgi.
Wracamy ku brzegowi Morza Tyberiackiego (znanego też pod nazwą Jeziora Galilejskiego, Jeziora Genezaret
i pewnie jeszcze pod kilkoma innymi) przecinając po raz kolejny poziom morza. Tafla jeziora leży ponad 200
metrów poniżej poziomu Morza Śródziemnego.
Zbliżamy się do wioski Kefar Kanna. To miejsce znane z początku publicznej działalności Jezusa, gdzie (można by
powiedzieć, że w pewien sposób podpuszczony przez swoją matkę) ratuje honor pana młodego przemieniając
wodę w kończące się weselnikom wino. Dla mnie myśl Marii, przekazana pewnie wzrokiem synowi, a
odczytywana między wierszami tej historii jest taka: "synku, weź pomóż tym biedakom, przecież to dla ciebie nic
wielkiego...". Ona musiała już wcześniej wiedzieć, na co Go stać...
Wioska wygląda na typową arabską osadę: nieporządną i zapuszczoną. W bocznej wąskiej uliczce, wśród
straganów oferujących (wśród ikon i innych pamiątek) lichej jakości wino "z Kany Galilejskiej" stoi kościółek
zbudowany według tradycji w miejscu owego pamiętnego wesela. W podziemnej krypcie widać odsłonięte stare
fundamenty i wykopaną tutaj przez archeologów kamienną stągiew o pojemności chyba prawie 100 litrów. Nie
można wykluczyć, że to jedna z tych historycznych sześciu stągwi "mieszczących każda dwie lub trzy miary".
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Uczestniczymy we Mszy Świętej, w czasie której Ojciec
Adam z zaskoczenia wywołuje nas wśród kilku innych
małżeńskich par do odnowienia ślubnej przysięgi.
Pocieszam Marti, że jej biała spódnica bardziej
przypomina suknię ślubną, niż mój czarny polar ślubny
garnitur... Wszystko by było pięknie, gdyby nie
wścibskie oko kamery, która "uwiecznia" tą chwilę i
przyciągając wzrok ludzi miesza do modlitwy jarmarczny
show. Pamiętamy, że czasie naszego ślubu (tak
niedawnego, choć to już 15 lat...) zabroniliśmy nie tylko
filmowania, ale nawet używania lamp błyskowych w aparatach. To była przecież chwila dla nas, a nie dla
publiczności... Widzę, że w kącikach oczu Marti zbierają się łzy. Niestety, nie tylko ze wzruszenia, ale i z żalu i
złości na psujący chwilę telewizyjny ekran, wyświetlający obraz "live" z kamery. Ale cóż, każdy chce jakoś zarobić,
a na nakręcony film znajdzie się za chwilę wielu chętnych. Dla pełni szczęścia dostajemy jeszcze certyfikat
zaświadczający powagą pieczęci i podpisem kustosza sanktuarium, że "tu wypełnić" oraz "tu wypełnić" uroczyście
odnowili w Kanie swoją świętą przysięgę małżeńską...
Wieczorem o. Adam organizuje spontaniczne tańce. Intencją są tańce żydowskie, ale głośniczki małego laptopa
nie dają rady w sporej sali i w końcu tańcujemy przy podłym weselnym winie z granatów, akompaniując sobie do
tańca wspólnym śpiewem, co wzbudza we wszystkich dużo radości.
20 II, Dzień trzeci
Dziś przez Haifę jedziemy do Jerozolimy. Ale po drodze jest jeszcze Nazaret: osada, gdzie
dawno temu dorastał mały chłopiec imieniem Joszua, znany wśród wszystkich jako syn
miejscowego cieśli. W Nazarecie mieszkała także od swego dzieciństwa mama Joszuy:
dziewczyna o imieniu Miriam. To tutaj, w swoim domu napotkała będąc jeszcze nastolatką
jaśniejącą, świetlistą postać. Ta pozdrowiwszy dziewczynę słowami "Szalom Miriam" zadała
jej pewne niezwykłe pytanie... Udzielona przez Marię odpowiedź "Tak" zdeterminowała nie
tylko całe jej życie, ale i późniejsze losy całego świata...
W tamtych czasach Nazaret był małą osadą: liczył około 40 domostw. Dom Miriam od domu Józefa dzieliło jakieś
200 m. Dziś to spore, bezładnie zabudowane miasto, w którego centrum przykuwa uwagę kopuła monumentalnej
Bazyliki Zwiastowania Najświętszej Marii Panny,
zbudowana dokładnie nad pozostałościami domu
rodzinnego młodziutkiej Miriam.
Wchodzimy do bazyliki, która podzielona jest na dwa
poziomy: dolny, niższy, jakby kojarzący się z ziemskim
życiem, otacza ruiny domu Marii. Górny, strzelisty (ale
surowy w wystroju) chyba można rozumieć jako alegorię
doniosłych konsekwencji jej zalęknionego "Tak".
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Niezapomnianym wrażeniem staje się wizyta w Centre
International Marie de Nazareth. Dzięki inicjatywie ojca
Adama (i zaangażowaniu innych osób) mamy możliwość
uczestniczyć tutaj w poruszającym multimedialnym,
prezentowanym w kilku różniących się scenografią
salach, show. Przedstawia ono losy świata od stworzenia,
przez proroctwa Starego Testamentu, aż do
zmartwychwstania Jezusa. Czyli Biblia, opowiedziana w
ciągu niecałej godziny w sposób, który nie pozwoli długo
o tym zapomnieć. Czegoś takiego i na takim poziomie technicznym absolutnie się nie spodziewaliśmy. Ciężko to
opisać- trzeba zobaczyć... Gdy po powrocie do domu włączymy odtwarzanie zakupionej płyty z podkładem
muzycznym tego widowiska, okaże się, że nie możemy
się od niej oderwać…
Zostajemy w Centrum Marii dłużej, oglądając panoramę
z tarasu na dachu i ekumeniczną kaplicę, gdzie zamiast
ściany za ołtarzem jest panoramiczne okno z widokiem
kopuły Bazyliki Zwiastowania. Zostajemy tu jeszcze na
lunch. Dopytujemy prowadzącą nas siostrę Beatrice ze
wspólnoty Chemin Neuf (ta ekumeniczna wspólnota
opiekuje się centrum) czy jest możliwość przyjechać tu
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
bez zorganizowanej grupy - tylko z naszymi Dziubakami. Bardzo byśmy chcieli, aby i oni kiedyś mogli przeżyć to
widowisko. Ogromnie pasuje nam panująca tu atmosfera. To tylko potwierdza jak wielkie mamy szczęście, że
naszą parafią w Polsce opiekują się również niezwykli ludzie z Chemin Neuf.
Jedziemy do Haify. Tam, po chyba godzinie przeciskania się w korkach tego wielkiego i zabieganego miasta
trafiamy do groty proroka Eliasza. Znajduje się ona na zboczu wcinającego się tu w Morze Śródziemne pasma
górskiego Carmel. Jest stąd piękny widok na morze i ogromny port w Haifie: strategiczne okno na świat
izraelskiego państwa. Dochodzi osiemnasta i słońce z wdziękiem robi bezgłośne "plum" w morzu. Trzeba jechać
dalej... Po dwóch godzinach jazdy przecinamy nowe dzielnice żydowskiej zachodniej Jerozolimy. Przejeżdżamy
przez wojskowy checkpoint w murze oddzielającym Izrael od Autonomii Palestyńskiej. Ośmiometrowej wysokości
masywny mur z pancernymi bramami "ozdobiony" jest wartowniczymi budkami niczym ogrodzenie więzienia o
zaostrzonym rygorze... Mijamy checkpoint nie zatrzymywani. W wieczornym chłodzie docieramy do miasteczka
Bethlehem, znanego w Polsce jako Betlejem.
21 II, Dzień czwarty, Boże Narodzenie
Z rana jedziemy na wzgórze, gdzie według tradycji jakieś 4-5 lat przed naszą erą pasterzy
pasących swe owce odwiedził anioł, przynosząc im nowinę o narodzeniu Zbawiciela.
Od razu opada nas tłumek handlarzy pamiątkami i w kółko słyszymy ich zaczepki:
"dwanaście różaniec 10 dolar", "dwie szaliki 10 zloty". Niesamowite, że nawet za złotówki
chcą sprzedawać, byle interes się kręcił. Po chwili jedziemy do centrum Betlejem, które
znajduje się obecnie tuż przy Bazylice Narodzenia Pańskiego. Betlejem leży w Autonomii
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Palestyńskiej. Już z tego faktu wynika, że jest to biedne miasto. Na opuszczonych parcelach gromadzą się sterty
śmieci, a szczyty ogrodzeń wieńczą zwoje drutu kolczastego.
Na ścisłe centrum miasteczka składa się Bazylika Narodzenia Pańskiego, przylegający do niej spory Plac Manger i
stojący po drugiej stronie placu meczet.
Wchodzimy do groty uważanej za miejsce urodzenia Jezusa. Jest to skalna nisza mieszcząca na raz co najwyżej
50-60 osób, położona bezpośrednio pod Bazyliką Narodzenia. Bardzo smutne jest to, jak wyznania chrześcijańskie
zamiast razem opiekować się i modlić w tym miejscu, zazdrośnie strzegą sobie wywalczonych kiedyś przywilejów
do zawłaszczania skrawków tej groty. To ustalone niegdyś "status quo" jest tak żenujące, że reguluje nawet
prawo księży poszczególnych wyznań do przebywania w szatach liturgicznych bądź przechodzenia po tej, czy
innej stronie słupa w grocie… Dopiero tutaj widzimy, jak ważne są podejmowane przez wspólnoty takie jak
Chemin Neuf próby scalenia tego, co się kiedyś rozpadło...
Śpiewamy w grocie "Przybieżeli do Betlejem" (wzbudzając ogromne zainteresowanie grupy muzułmańskich
dziewczynek), po czym idziemy na Mszę Świętą do kaplicy obok. Katolikom nie wolno tu (w grocie) mszy
odprawiać (wolno w mikroskopijnej krypcie obok). Tu, w grocie, odprawianie liturgii to wyłączny przywilej
Prawosławnych... Ciekawostką mszy odprawianych przez księży- pielgrzymów w Betlejem jest to, że są
odprawiane według liturgii Bożego Narodzenia. Tak więc i my śpiewamy w czasie mszy kolędy i czytamy teksty o
narodzeniu Chrystusa.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Drugi raz wejść do groty narodzenia już się nie udaje: trzeba by czekać w kolejce za dwoma rosyjskimi
wycieczkami. Wychodzimy więc na plac przed bazyliką i od Palestyńczyka mającego pod meczetem przenośny
kramik z kawą kupujemy za jedną szeklę aromatyczną kawę z kardamonem. Ciekawe jest to, że przygotowywana
ona jest w specjalnym rodzaju czajnika, zwanego przez niektórych
"wulkanem". W naczyniu tym przez środek przechodzi pionowo zaślepiona
od dołu rura pełniąca funkcję paleniska. Dzięki temu palące się węgle
ogrzewają zawartość czajnika od środka i nawet niewielka ich ilość pozwala
zagotować wodę (albo, jak w tym przypadku- kawę).
Na ulicy Palestyńczycy w trybie ciągłym oferują do kupienia
przenajróżniejsze rzeczy, głównie oczywiście pamiątki i dewocjonalia. "Ty
muj pszyjaciel...
jak sie masz
kochanie...dobra
cena, będziesz
szczęszliwy".
Nieco więc dziwi
nas to, że
przewodnik wskazuje grupie sklep, gdzie podobne
przedmioty są sprzedawane po sporo wyższej cenie...
Zastanawiamy się czy to jakiś deal z (żyjącym może z
prowizji od sprzedaży) kierowcą autokaru, czy też rodzaj okupu dla tubylców?
Czasu na wszystko mało, więc dla większości pielgrzymów to jedyna okazja na spokojne zakupy pamiątek...
O piętnastej powietrze zaczynają przeszywać zawodzenia muezzinów, wzywających z wysokości minaretów
wyznawców Allaha do modlitwy. Dla nas to już najwyższy czas na obiad, bo w brzuszkach już burczy...
Wreszcie posileni (niezbyt dobrym dzisiaj) obiadem
jedziemy w miejsce, gdzie kiedyś stał dom (a może
raczej pałac) Kajfasza, który w imieniu Żydów skazał
Jezusa na śmierć. W odkopanych podziemiach jest także
ciemna cela, która prawdopodobnie była miejscem
więzienia Jezusa.
Jesteśmy już zmęczeni, ale trafiamy jeszcze do biblijnego
Wieczernika, którego dolną część obecnie zajmuje
synagoga, a górną meczet. Miejsca dla Chrześcijan nie
ma. Wieczernik jest miejscem ustanowienia przez
Chrystusa sakramentu kapłaństwa. W górnej (nie używanej o tej godzinie), muzułmańskiej części o. Adam
przeżywa więc odnowienie ślubów kapłańskich. Po chwili schodzimy do dolnej części i obserwujemy w synagodze
ortodoksyjnych Żydów studiujących Torę i Talmud.
Zapada już zmrok. Idziemy chłodnymi uliczkami Starej Jerozolimy, mijając dziesiątki galerii w dzielnicy żydowskiej
i setki kramów w dzielnicy muzułmańskiej. Kilka razy mijają nas ortodoksyjni Żydzi. Nie parzą w naszą stronę,
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
odwracają wzrok i obchodzą nas w jak najdalszej odległości, unikając kontaktu jak z trędowatymi...
Trafiamy wreszcie tuż przed zamknięciem do Bazyliki Grobu. Tłumy ludzi, późna godzina i jarmarczny hałas
zmuszają nas jednak do odwrotu. Po raz kolejny zgorszenie, zażenowanie ale najbardziej smutek wywołuje fakt,
jak Prawosławni, Ormianie, Katolicy i Etiopczycy pilnują, ustanowionego jeszcze za czasów imperium
osmańskiego, "status quo". Gdyby to nie było tak smutne, to byłoby nawet śmieszne: procedura zamykania drzwi
Bazyliki angażuje nie tylko przedstawicieli wyznań chrześcijańskich, ale jeszcze jedną drabinę i dwie
muzułmańskie rodziny, które od wieków trzymają klucze do Bazyliki wobec braku porozumienia między
Chrześcijanami. Szczyt groteski...
Wracamy wreszcie do hotelu na spóźnioną kolację. Jemy ją szybko, bo chcemy jeszcze z Marti pobuszować po
okolicznych sklepikach. Wychodzimy na ulicę o dziewiątej wieczorem, szukając jeszcze otwartych sklepów. Po
chwili mija nas kawalkada rozklekotanych samochodów z dudniącymi subwooferami w bagażnikach i flagami
Palestyny i Hamasu w oknach. Po kolejnej chwili
trafiamy na arabski sklepik, a w nim to, czego szukamy:
mosiężne czajniczki do zaparzania kawy. Pozostaje tylko
ustalić cenę. Trwa to chwilę, bo sprzedawca mówi: 80$.
Zarzeka się, że w sklepiku dla turystów musielibyśmy
zapłacić 140, ale on nam da "dobra cena"... Ja na to
mówię, że mogę dać co najwyżej 20. Rozbieżność duża,
więc i targ przed nami długi... W międzyczasie Marti
buszuje po sklepiku znajdując małą kadzielnicę i
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
torebkę, którą chce kupić na prezent... Przy okazji okazuje się, że "Marti" oznacza po arabsku "moja żona" :) Czas
mija, rozmowa się toczy w stylu: "my friend, naprawde nie moga nizej..." i "I can't give you more, I must have
some money for milk for my children...". Ostatecznie stajemy w zgodzie na 44$ za czajniczek, torebkę i
kadzielnicę. Plus zaproszenie na herbatę na jutro :)
Mamy już wracać do hotelu (minęła 22-ga), ale wstępujemy jeszcze do małego sklepiku po przyprawy. Po chwili
okazuje się, że prowadzi go palestyński chrześcijanin George Handal, członek Amnesty International w Palestynie.
George działa też w międzynarodowym, ekumenicznym stowarzyszeniu Focolare. Rozmawiamy o sytuacji w
Palestynie. Z zaskoczeniem przyjmujemy opinię, że na konflikcie
izraelsko-palestyńskim zależy obu stronom. "To kwestia dużych
pieniędzy" – mówi George - USA sponsorują Izrael, a kraje arabskie
Autonomię… Obu stronom zależy więc na podtrzymywaniu konfliktu,
żeby nie wyschły strumyczki z pieniędzmi od sponsorów. Pytany o
sytuację chrześcijan, mówi że jest bardzo ciężko, ale skoro Pan Bóg tu
im dał żyć, to przecież nie bez powodu... I że i tak teraz przecież jest
łatwiej, bo chrześcijan w Palestynie jest 50 tysięcy (dużo
wyemigrowało), a Chrystus miał tylko jedenastu... Uważa też, że tu,
na Bliskim Wschodzie, jest już plan ekspansji na Polskę, jako kluczowy
kraj chrześcijański w Europie.
Spędzamy na rozmowie ponad pół godziny, rosnąc w podziwie dla
miejscowych chrześcijan: prześladowanych przez Żydów, ale i
gnębionych przez Muzułmanów. A mimo to trwających w swojej
wierze. Wreszcie żegnamy się i wracamy totalnie wykończeni, choć zbudowani rozmową, do hotelu.
22 II, Dzień piąty
Dzień zaczynamy od czekania w korku do
checkpointu między Palestyną a Izraelem. Po
ładnych kilku minutach oczekiwania ruszamy i w
ciągu pół godziny docieramy na Górę Oliwną. Tu, na
płaskim szczycie góry Krzyżowcy rozpoczęli w
średniowieczu budowę kościoła upamiętniającego
wstąpienie zmartwychwstałego Jezusa do nieba. Rozpoczęli budowę, ale
jej nigdy nie zakończyli. Wzniesione mury wykorzystali więc Muzułmanie,
budując niewielki meczet. Obok miejsce zwane Pater Noster. Tam Chrystus
nauczył uczniów znanej teraz w dziesiątkach języków modlitwy "Ojcze
Nasz". Na murach wiszą tablice z treścią tej modlitwy w kilkudziesięciu
językach. Np. w suahili zaczyna się ona tak: "Baba yetu uliye mbinguni,
jina lako litukuzwe." :)
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Schodzimy w dół z Góry Oliwnej do doliny Cedronu. Obecnie Cedron płynie sztucznym kanałem pod ziemią, więc
dno doliny jest suche. Za to po drugiej stronie widać pięknie mury Jerozolimy, z biblijną Złotą Bramą i meczetem
Kopuły Skały w miejscu dawnej świątyni Salomona. Przed nami najdroższy cmentarz na świecie. Dlaczego
najdroższy? Otóż według Biblii tu właśnie, w dolinie Cedronu, ma nastąpić sąd ostateczny na końcu świata.
Otwarta zostanie wtedy (obecnie zamurowana) Złota Brama w murach Jerozolimy i sprawiedliwi będą mogli przez
nią wejść do Królestwa Niebieskiego. Ale uwaga: wg. np. Świadków Jehowy (a może nie tyko według nich)
interpretujących literalnie Apokalipsę Św. Jana będzie tylko 144 tysiące opieczętowanych (zbawionych). Czyli
chcąc mieć większą szansę trzeba znajdować się w Dniu Sądu jak najbliżej Złotej Bramy...
Schodzimy do Gethesamani, czyli inaczej Ogrodu Oliwnego. Kiedyś zajmował on całą dolinę Cedronu, dając
odpoczynek karawanom czekającym na otwarcie bram Jerozolimy. Drzewa oliwne zostały wycięte później przez
Rzymian, ale część z nich odrosła z korzeni. Do dzisiaj pozostał mały ogródek z kilkunastoma drzewami, z których
najstarsze ma wg. dendrologów około 1500 lat.
Po mszy w Gethsemani przed nami dziś jeszcze kilka kościołów. Uznajemy jednak z Marti, że my, jako widocznie
ludzie małej wiary, mamy już lekki przesyt kolejnych sanktuariów. Ratuje nas siostra Iwona, która też "urywa się"
na krótko ze zwiedzania, żeby odwiedzić klasztor Córek Syjonu, w którym pracowała dwa lata. Iwona zabiera nas
do spokojnego, otaczającego klasztor ogrodu i na taras widokowy z pięknym widokiem na dolinę.
Po południu z ciekawością jedziemy do Yad Vashem- instytutu upamiętniającego shoah Żydów w czasie II Wojny
Światowej. W alei Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata honorowe miejsce przypada Polce Irenie Sendler, która
uratowała więcej Żydów, niż słynny na cały świat dzięki filmowi Spielberga Austriak Oskar Schindler. Na nas
największe wrażenie robi pomnik zamordowanych dzieci, który przez dochodzące z ciosanych bloków kamienia
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
dźwięki sprawia wrażenie, że "nawet kamienie płaczą". Kluczową częścią pomnika jest ciemny tunel oświetlony
tylko światłem kilku świec. Ich blask odbija się jednak od setek luster powodując wrażenie rozgwieżdżonego nocą
nieba, gdzie każda gwiazdka to życie jednego dziecka...
Wracamy do Bethlehem i idziemy we dwoje na prawie dwukilometrowy (one way) spacer na plac Manger, przy
którym stoi pięknie w nocy oświetlona Bazylika Narodzenia Pańskiego. Mamy poczucie, że na ulicach tego
palestyńskiego miasta czujemy się dużo bezpieczniej, niż podczas spaceru kilka dni temu ulicami izraelskiej
Tyberiady. Po długim wybrzydzaniu kupujemy lampkę oliwną do domu i parę innych drobiazgów. Czas spać. Jutro
przed nami bardzo wczesna pobudka...
23 II, Dzień szósty, Via Dolorosa i Wielkanoc
Mieliśmy wstać wcześnie, ale nie aż tak wcześnie... O 4:50 budzi nas zawodzenie muezzina
wzywającego Muzułmanów do porannej modlitwy. Rano, zanim zwalą się tłumy
hałaśliwych turystów, odwiedzamy Bazylikę Grobu w Jerozolimie. Zamyka ona pod jednym
dachem miejsce ukrzyżowania i grób Chrystusa. Leżą one zaskakująco blisko siebie!
Przyznam, że bardzo się bałem dzisiejszej wizyty w Bazylice po doświadczeniu jarmarku
sprzed dwóch dni. Dzisiaj jednak jest jakoś inaczej. Może to dlatego, że pora wczesna i nie
ma turystów, a może my z rana nie jesteśmy tak zmęczeni. Przed południem wzruszająca Msza Św. (z liturgią
Wielkiej Nocy) w średniowiecznej krypcie leżącej w podziemiu Bazyliki Grobu. Niesamowite jest to, że do
kamiennej podziemnej kaplicy dociera w jakiś sposób śpiew ptaków! Po mszy zdążamy wejść do groty grobu i
wspiąć się do położonej kilka metrów wyżej kaplicy zbudowanej na skale Miejsca Czaszki. Turystów nie ma, ale za
to pielgrzymów sporo, a każdy chce dotknąć ręką skał, które mogą pamiętać Mękę Pańską...
Wychodzimy z bazyliki i zapuszczamy się pomiędzy setki kramów okupujących obie strony wąskich uliczek Starej
Jerozolimy. Chcemy kupić tu parę drobiazgów do domu Jednak nie wszystko nam się udaje: czasem negocjacje
idą dobrze, ale zdarza się kilka razy, że jesteśmy przez Arabów niemiło wypraszani z ich sklepików... Zmęczeni
gwarną atmosferą wielkiego targowiska z przyjemnością idziemy do ormiańskiej restauracji na obiad.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Kończymy go naparstkiem kawy z kardamonem i przenosimy się do dzielnicy żydowskiej. Po kilku minutach
marszu i przejściu przez bramki jak na lotnisku dostajemy się pod słynną Ścianę Płaczu. Z szacunku dla tego
miejsca zakładamy na głowy wymagane tu jarmułki i podchodzimy do Ściany. Dziesiątki religijnych Żydów kiwają
się przed nią wyśpiewując swoje modlitwy. Brzmi to trochę jak zawodzenie muzułmańskiego muezzina... Ale to
nie jedyna forma ich modlitwy. Obok młodzi ludzie tańczą radośnie w kółku, głośno i entuzjastycznie śpiewając.
Trzeba przyznać, że bardziej potrafią uzewnętrzniać swą wiarę od Katolików.
Opuszczamy ścianę płaczu zachowując na pamiątkę zdjęte z głów urzędowe jarmułki. Idziemy do miejsca, które
kiedyś graniczyło ze świątynią Salomona: rzymską twierdzą Antonia. Twierdza, do której namiestnik rzymski
czasów Tyberiusza Poncjusz Piłat przyjeżdżał z Cezarei Nadmorskiej z okazji ważnych świąt, nie zachowała się do
naszych czasów. Na części jej stoi obecnie kościół Ecce Homo oraz dom sióstr Córek Syjonu, wspomagany przez
wspólnotę Chemin Neuf. Zaproszeni przez przemiłą siostrę Wierę oglądamy panoramę miasta z tarasu na dachu.
Dodatkowo Wiera gości nas upieczonym przez siebie z
okazji Tłustego Czwartku ciastem. Schodzimy do
podziemi i przechodząc przez wielką podziemną cysternę,
która była rezerwuarem wody dla Twierdzy Antonia,
docieramy na miejsce będące fragmentem Lithostrotos,
czyli obszaru wybrukowanego twierdzy. To gdzieś tutaj
Jezus został skazany na śmierć na krzyżu. Zaczynamy
naszą Via Dolorosa ulicami Jerozolimy. Nie wiadomo
dokładnie, którędy biegła droga Chrystusa na krzyż.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Wiadomo tylko, że zaczynała się od wyroku w Twierdzy Antonia, a kończyła na Golgocie. Nie zmienia to faktu, że
atmosfera tamtej drogi nie mogła wiele się różnić od tego, co mamy tu dzisiaj: ulicznego jarmarku. Wtedy wśród
kramów i wykrzykujących sklepikarzy przeciskał się skazaniec z belką krzyża. Dziś mamy tu podobne wąskie
uliczki i pewnie podobnych sklepikarzy. Można więc sobie w tej scenerii wyobrazić idącego na śmierć człowieka...
Od stacji IX do X przechodzimy przez "tajne" przejście: wyglądające jak lepianki, zbudowane na dachu nad
kaplicą Golgoty, cele etiopskich mnichów. Drogę Krzyżową kończymy blisko miejsca, gdzie był jej koniec: przy
Miejscu Czaszki wewnątrz Bazyliki Grobu. Wchodzimy z Marti na obudowaną kaplicą skałę i przymknąwszy oczy
widzimy scenę sprzed dwóch tysięcy lat: gołą skałę, wykrzykujący poniżej w nienawiści tłum i trzech ludzi
wiszących w męce na krzyżach nad naszymi głowami...
Ostatnią godzinę przed zmrokiem spędzamy znów na targowych uliczkach Starej Jerozolimy zbijając horrendalnie
zawyżane przez sprzedawców ceny.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
24 II, Dzień siódmy
Dziś główny plan to ujście rzeki
Jordan do Morza Martwego, a
przedtem leżące prawie po drodze
Jerycho. Z Betlejem (położonego
na wysokości ok. 800 m. npm.)
jedziemy cały czas w dół, kilka
razy wjeżdżając na teren Izraela i znowu wyjeżdżając do
Autonomii. Zaczyna się górzysta Pustynia Judzka. O tej
porze roku nie jest jeszcze spalona słońcem i wymarła. Wśród gór pokrytych jeszcze skromną zielenią mijamy co
chwila obozowiska Beduinów, czyli skupiska baraczków i szałasów skleconych z czego popadnie. Na poziomie
morza zatrzymujemy się przy odświętnie osiodłanym
dromaderze. Dla chętnych jest okazja na fotkę na jego
grzbiecie za jedyne "one dollar".
Jedziemy dalej. Jerycho leży już poniżej poziomu morza,
na terenach kontrolowanych przez Palestyńczyków.
Znowu więc przejeżdżamy przez mur. Po kilku chłodnych
dniach w Jerozolimie robi się naprawdę ciepło. Chyba z
25 stopni... Jedziemy znów przez tereny, gdzie widać
ślady konfliktu izraelsko–palestyńskiego: tabliczki „Uwaga
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
miny” i białe pojazdy ONZ.
Przed wjazdem do Jerycha mijamy tablicę ostrzegającą
Izraelczyków o ryzyku śmierci w związku z wjazdem do
strefy „A” (strefy pod całkowitą kontrolą
Palestyńczyków)…
Przejeżdżamy przez Jerycho. Wjeżdżamy kolejką linową
na zbocze Góry Kuszenia, mijając stanowisko
archeologiczne odsłaniające fragmenty najstarszych
zabudowań Jerycha. Z góry piękny widok na całe
Jerycho, oddalone Morze Martwe i pasma górskie już
na terenie Jordanii. Obiad na górze jemy w pośpiechu.
Dzisiaj piątek i Muzułmanie wybierają się na południe
do meczetu. Musimy więc zdążyć zjechać na dół, zanim
obsługa kolejki wybierze się na modły... W Jerychu
kierowca zatrzymuje autokar przed (zapewne
umówionym) sklepem z pamiątkami. My z Marti
korzystając z półgodzinnego postoju idziemy w stronę
odległego o kilkaset metrów meczetu. Modlitwa już
trwa. Po chwili śpiew cichnie. Zamiast niego rozlega się
jakby gniewny, porywczy głos mułły głoszącego
kazanie. Aż ciarki przechodzą. Marti na moją prośbę
owija się w pareo, zasłaniając swoją krótką spódniczkę.
Na terenie meczetu sami mężczyźni. Kobiety siedzą w
dziesiątkach, zaparkowanych byle jak wokół sąsiednich
ulic, rozklekotanych samochodów. Sklepy i stragany
wokół meczetu opuszczone na czas modlitwy.
Na dolnej stacji kolejki trafiamy na ulotki (po polsku!)
mające na celu przybliżyć innowiercom Islam i skłonić
przynajmniej do lektury Koranu. Uderza mnie jedna
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
rzecz. Gdy tekst wymienia imię proroka Mahometa, zawsze następuje po nim zamknięty w nawiasy zwrot „pokój z
nim”. Zacytuję: „Koran został objawiony Muhammadowi (pokój z nim) w języku arabskim.” Ta dziwna, w
pierwszym odbiorze, konstrukcja lingwistyczna ma po chwili zastanowienia ogromne znaczenie: wyrywa imię
Proroka z codziennego kontekstu i stawia go ponad nim… Myślę o tym w perspektywie używanego przez nas
powszechnie zwrotu „Pan Jezus”. Słowo „pan” w języku polskim niestety bardziej kojarzy się z angielskim „mister”
niż z „lord”… Więc „Pan Jezus” brzmi niestety często trywialnie, jak „pan Jerzy”, czy „pan sąsiad”… A wzorując się
nieco na Muzułmanach można by zamiast: „Pan Jezus powiedział…” rzec: „Jezus (nasz Pan) powiedział...”. Brzmi
inaczej, prawda?
Wracamy do grupy i jedziemy w kierunku Jordanu. Znów jedziemy przez Pustynię Judzką, mijając co jakiś czas
widoczne już z oddali pióropusze palm w oazach. Jeszcze miesiąc - dwa i oazy pozostaną jedynymi skrawkami
życia na spalonej słońcem pustyni…
Docieramy do końca drogi nad Jordanem. Rzeka, wyznaczająca w tym miejscu granicę między Izraelem a
Jordanią, ma szerokość zaledwie kilku metrów. Po naszej stronie granicy pilnuje kilku, bawiących się swoimi
smartfonami, żołnierzy izraelskich. Po stronie jordańskiej widać w cieniu palm otaczających prawosławną grecką
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
cerkiew kilku żołnierzy jordańskich. Wszyscy lekko znudzeni, ale z długą bronią przy boku…Według tradycji jest to
miejsce, gdzie Św. Jan chrzcił ludzi i gdzie Chrystus poprosił go o chrzest. Dla pielgrzymów jest to okazja do
odnowienia przyrzeczeń Chrztu Świętego. Wśród śpiewu religijnych kanonów o. Adam stojąc ze stopami w wodzie
polewa wszystkich chętnych z dużej muszli wodą zaczerpniętą miską z rzeki. Nad Jordanem spędzamy jeszcze
chwilę obserwując chrzty Prawosławnych. Dla nich chrzest to ma być porządne obmycie z grzechu: każdy
chrzczony jest zanurzany w rzece trzykrotnie, aż po
czubek głowy. Po krótkiej przerwie jedziemy w kierunku
Morza Martwego. Najpierw kierujemy się na Eliat, potem
skręcamy w kierunku plaży w kibucu Kalia. Przebieramy
się w kąpielówki i po grubym piasku zmieszanym z
grudkami soli wskakujemy do chłodnej wody.
Znajdujemy się w najniższym miejscu na naszej
planecie: około 420 metrów poniżej poziomu morza.
1200 metrów niżej, niż Jerozolima. Dno morza jest
bardzo muliste, stanowi je czarna gęsta glina. Jej
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
lecznicze właściwości powodują, że prawie wszyscy
kąpiący się wysmarowani są na czarno od stóp do głów.
W Morzu Martwym nie sposób się utopić. Wyporność
słonej wody jest tak duża, że woda sama unosi ciało na
powierzchni. Z nogami podwiniętymi w kucki unoszę się
jak spławik, zanurzony zaledwie po pachy. Po chwili
razem z o. Adamem opanowujemy sztukę pływania
żabką w sytuacji, gdy siła wyporu wypycha nogi ponad
wodę.
Mija godzina czwarta, słoneczne ciepło zaczyna jakby
słabnąć. Czas wracać. W drodze powrotnej odbijamy na chwilę w bok do malowniczego wąwozu Wadi Al Qelt.
Przecina on głębokim rozcięciem Pustynię Judzką, a na jednym z jego stromych zboczy leży jakby przyrośnięty do
skały klasztor prawosławnych mnichów. O zachodzie słońca jest to magiczne miejsce. Przez chwilę poszukujemy
pośród skalnych odłamków drobnych, pustynnych kwiatów. Słońce chowa się za wzgórza i robi się chłodno.
Jedziemy dalej. Dziś piątek. Dla Żydów to początek szabatu. Na ulicach Jerozolimy cicho i spokojnie. Wokół
wszędzie zdążający gdzieś odświętnie ubrani Hasydzi. Nadają dzisiejszego wieczoru ton miastu. Poza ich czarno
odzianymi postaciami w kapeluszach trudno dopatrzeć się na ulicach innych ludzi. Mijamy graniczny mur i wraca
uliczny gwar.
Na wspólnym wieczornym spotkaniu podsumowujemy minione 7 dni. Czy naprawdę to był tylko tydzień? Jest
późny wieczór. Do wyjazdu na lotnisko zostały zaledwie trzy godziny. Nie warto już kłaść się spać. Muzułmanie
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
świętują dziś przybycie do miasta lokalnego celebryty. Jest głośno. Rozklekotanymi, ale całymi w spojlerach i
chromach samochodami szaleją po ulicach głośno trąbiąc. We trzy pary idziemy w środku tego zgiełku na spacer
bocznymi, nieznanymi nam uliczkami, w kierunku Bazyliki Narodzenia. Przysiadamy na ostatnią filiżankę kawy i
rozmawiamy o wszystkim, co się przez te kilka dni wydarzyło.
Izrael, Palestyna 17-25.02.2017
Kilka dni później...
Wydawało się, że to podróż dla babć i dziadków. Bo samolot, autokar, przewodnik… Tymczasem wróciliśmy
fizycznie zmęczeni. Za to psychicznie wypoczęci i pełni sił. Czy to przez rzeczy, które widzieliśmy? Czy może
raczej dzięki rozmowom, prowadzonym czasem późno w nocy, z ludźmi, których (proste czasem) słowa zapadły
nam w pamięci?
A może dzięki jakże innemu od codziennego widokowi o. Adama wymazanego w błocie od stóp do głów ;) ?
Top Related