Indeks: 00182/2015/12 Pozycja e-book_JW48: 074
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w
części jak i w całości. Grudzień ‘2015
Prawa autorskie
należą do autora, autorów ilustracji,
Wydawnictwa „SPORT I TURYSTYKA”,
ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych i
prawnych mających lub roszczących sobie takie prawa. Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o
naszej kulturze, literaturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich
rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.
Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną
z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.
Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym
podobne bez zgody autora edycji zabronione.
Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia
zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.
Tytuł oryginału czeskiego: Klapzubova jedenastka I wydanie 1922
Przełożył: Zdzisław Hierowski
I wydanie polskie 1947
Wydawnictwo „SPORT I TURYSTYKA” Warszawa 1959
Eduard Bass
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
7
SPIS ROZDZIAŁÓW
ROZDZIAŁ I str. 9
ROZDZIAŁ II str. 14
ROZDZIAŁ III str. 18
ROZDZIAŁ IV str. 24
ROZDZIAŁ V str. 30
ROZDZIAŁ VI str. 37
ROZDZIAŁ VII str. 41
ROZDZIAŁ VIII str. 45
ROZDZIAŁ IX str. 564
ROZDZIAŁ X str. 63
ROZDZIAŁ XI str. 70
ROZDZIAŁ XII str. 76
ROZDZIAŁ XIII str. 81
ROZDZIAŁ XIV str. 86
ROZDZIAŁ XV str. 92
ROZDZIAŁ XVI str. 97
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
8
ROZDZIAŁ XVII str. 104
ROZDZIAŁ XVIII str. 110
ROZDZIAŁ XIX str. 116
ROZDZIAŁ XX str. 122 O Autorze str124
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
9
R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y
Pewien biedny chłop, chałupnik nazwiskiem Kłapacz, miał jedenastu
synów. Długo nie wiedział, co z nimi zrobić, aż wreszcie stworzył z nich
drużynę piłki nożnej. Ładny, równy kawałek łąki przy domu zamienił na
boisko, sprzedał kozę, kupił dwie piłki i chłopcy rozpoczęli trening.
Najstarszy Janek, chłop jak drąg, poszedł na bramkę, dwóch najmłodszych,
Franka i Jurka, którzy byli drobni i zwinni, postawił na skrzydłach.
Budził ich wszystkich codziennie o piątej rano i prowadził
godzinnym ostrym marszem do lasu. Po sześciu kilometrach robili w tył
zwrot i tę samą drogę przebywali biegiem. Teraz dopiero dostawali
śniadanie, a po śniadaniu zaczynali kopać. Stary Kłapacz pilnował surowo,
żeby każdy z nich umiał wszystko. Uczył ich zatem brać piłkę z powietrza,
stopować, podawać, strzelać fałszem, stojąc i w biegu, z ziemi i z podania,
podawać do środka i w tył, dryblować, główkować, bić karnego i róg, rzucać
aut, wybijać piłkę przeciwnikowi, brać ją na piersi, kombinować trójką
ataku lub wypuszczać łączników, operować skrzydłowymi i pomocą,
przegrywać na skrzydła, grać przebojowo i zatrzymywać przeboje,
przejmować piłkę z dalekiego wykopu, zatrzymywać strzały, wygrywać
pojedynki, startować i dobiegać do piłki, bronić robinsonadą, grać z
wiatrem i pod wiatr, mylić przeciwnika, uważać na spalony, przeskakiwać
podłożoną nogę, grać z jednym obrońcą, odbijać piłkę szpicem, podbiciem,
goleniem, kostką i piętą. Jak więc widzicie, dużo było tego, czego musieli się
uczyć chłopcy Kłapacza, a i to nie było jeszcze wszystko. Dochodził bowiem
do tego specjalny trening w biegach i skokach. Musieli biegać na wszystkie
dystanse od 50 jardów do dwóch mil, skakać w dal i wzwyż, o tyczce i trój
skokiem, odbywać biegi z przeszkodami a przede wszystkim ćwiczyć szybki
start. Ale i to jeszcze nie wszystko. Musieli jeszcze trenować pchnięcie kulą,
rzut oszczepem i dyskiem, by wyrobić sobie siłę ramion; staczać walki
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
10
zapaśnicze, żeby całe ciało nabrało tężyzny; uprawiać zapasy z
przeciąganiem liny, by postać cała była jak z żelaza. Przede wszystkim
jednak, zanim w ogóle coś zaczęli, musieli z lekkimi ciężarkami robić
ćwiczenia oddechowe, gdyż stary Kłapacz twierdził, że bez długiego
oddechu i zdrowego serca każdy sport jest samobójstwem. Krótko mówiąc
mieli chłopcy co robić, tak że w południe gnali do domu głodni jak wilki,
zmiatali obiad i wylizywali każdą odrobinkę potrawy, która przyczepiła się
gdzieś do garnka lub rondla. Potem wyciągali się jeden przy drugim na
podłodze lub też na podwórku i godzinę odpoczywali. Rozmowni przy tym
bardzo nie byli, bo każdy był rad, że może wyciągnąć kości i wypocząć bez
ruchu. Po godzince stary Kłapacz wytrząsnął fajkę, gwizdnął na chłopców i
znów wszystko szło od początku.
Pod wieczór stary też brał się do kopania, dołączał się do synów,
żeby ich było dwunastu, i grali po sześciu na dwie bramki. Pod wieczór
wpadali do domu jak wezbrana fala, Kłapacz masował jednego po drugim,
wylewał na każdego po trzy wiaderka zimnej wody (natrysku w domu nie
mieli), potem dawał im lekką kolację i po krótkiej pogawędce zapędzał spać.
A rano zaczynało się znów to samo.
Tak uczyli się dzień w dzień przez trzy lata.
Pod koniec trzeciego roku Kłapacz pojechał do Pragi i przywiózł
tabliczkę, którą przybił na drzwiach. W niebieskiej ramce na białym tle wid-
niało na niej czerwonymi literami:
W kieszeni miał potwierdzenie praskiego Okręgu Związku Piłki
Nożnej, że jego Jedenastka została zaszeregowana do trzeciej klasy.
Chłopcy złościli się okropnie o to zaliczenie ich tylko do trzeciej
klasy, ale stary Kłapacz powiedział:
K.S. JEDENASTKA KŁAPACZA
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
11
— Wszystko musi być pięknie po porządku. Da Bóg, że nabijecie i
Slavię, ale musicie się do niej dostać. Nauczyłem was wszystkiego, czego
potrzeba, a teraz musicie już sami przebijać się naprzód. Tak to już jest na
świecie.
Chłopcy chwilkę jeszcze szemrali, ale wnet poszli spać i tylko
Franek z Jurkiem naradzali się szeptem, jak by to wyminąć pewnego
sławnego obrońcę i równie znanemu bramkarzowi wsadzić gola tuż-tuż
obok niego, albo jak by na meczu ze Spartą kiwnąć Hoyera i wbić Peyrowi
piłkę w sam róg bramki.
Na wiosnę rozpoczęły się rozgrywki o mistrzostwo. Jedenastka
Kłapacza pojechała do Pragi na pierwszy mecz z jakąś trzecioklasową
drużyną. Nikt ich nie znał, pokpiwano sobie z ich nazwy tym więcej, gdy
zobaczono jedenastkę typowych wiejskich wyrostków w barankowych
czapkach, którzy nie widzieli jeszcze miasta i których przywiózł stary dziad
z fajką w zębach. Ale skoro tylko Kłapaczowi chłopcy zajęli swoje pozycje
na boisku, a sędzia dał gwizdkiem znak, rozpoczął się sądny dzień. Pierwsza
połowa meczu skończyła się wynikiem 39:0 dla Kłapaczów, a do drugiej
połowy przeciwnicy w ogóle się nie stawili. Oświadczyli, że w Okręgu
musiała zajść jakaś pomyłka, bo to przecież nie jest wcale trzecia klasa.
Stary Kłapacz siedział na ławeczce, nadsłuchiwał, co mówią dokoła, tylko
się uśmiechał i robił miny, przekładając fajkę z jednego kąta ust w drugi, a
oczy świeciły mu się jak u kota.
Gdy usłyszał, że i sędzia uznaje, iż zaszło tu jakieś
nieporozumienie i że zgłosi to w Okręgu, poszedł po swoich chłopców do
szatni, poklepał ich po ramionach i odwiózł do domu.
W środę przyniósł mu listonosz urzędowe pismo z doniesieniem,
że uchwałą Zarządu Okręgu klub pana Kłapacza zostaje awansowany do
klasy drugiej i że w najbliższą niedzielę rozegra mecz z K. S. Warszowice.
Śmiał się stary Kłapacz, a razem z nim śmiali się jego chłopcy.
W niedzielę wystąpili w Warszowicach. Publiczności zwaliło się
sporo tysięcy, bo już się po Pradze rozniosło, jaka to fenomenalna drużyna
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
12
ta Kłapaczowa Jedenastka. Stary znów usiadł sobie z fajką w zębach na
ławeczce, mrugnął na synów, a oni wygrali 14:0. I znów zrobił się z tego
krzyk, i znów przyszło pismo i klub pana Kłapacza znalazł się w klasie
pierwszej. Tu już nie można było robić żadnych skoków, więc gromili klub
za klubem: K. S. Kroczygłowy 13:O, Spartę z Koszyrza 16:0, Spartę Kładno
11:0, Czechię Karlin 9:0, Nuselski K. S. 12:0, Meteor Praga VIII 10:0, Cz. A.
F.C. 8:0, K. S. Kładno 15:0, A. F. K. Warszowice 7 :0, Union Żiżkow 4:0,
Viktoria 6:0, a w półfinale przeciwnikiem ich była Sparta. W tym tygodniu
pozwolił im stary tylko na lekki trening, szczodrze ich masował, a w
niedzielę przed zawodami poprzestawiał graczy.
W dwie godziny później wysłał do żony telegram: „Sparta
pokonana sześć do zera. Pan Kada ani pisnął".
Tej samej niedzieli Slavia pokonała Union 3:2, więc za tydzień
Jedenastka Kłapacza miała wystąpić przeciw niej. Na boisku były takie
tłumy, że musiało interweniować wojsko, zamykając ulice. Wszelkie inne
zawody zostały odwołane, by wszyscy mieli możność ujrzenia drużyny
Kłapaczów. Przyjechali oni na stadion autobusem. Stary siedział przy
szoferze i spoglądał po ludziach. Odprowadził synów do szatni, poczekał aż
się przebrali i zapytał:
— Więc jak to będzie, chłopcy, nabijemy im, czy nie?
— Nabijemy! — odpowiedzieli synowie i poszli na boisko.
Ojca dwaj panowie z zarządu porwali do loży, gdzie zasiadł w
towarzystwie prezydenta miasta Pragi, dyrektora policji i ministra skarbu.
W lożach palenie jest wzbronione, ale gdy stary wyciągnął fajkę, dyrektor
policji mrugnął na policjantów, dając im do zrozumienia, że ten pan może
sobie tutaj zapalić. Tymczasem na boisku wybuchła sroga bójka między
fotografami, bo każdy chciał mieć zdjęcie drużyny Kłapaczów a obiegło ich
się tam coś ze sześćdziesięciu. Wreszcie drużyny rozstawiły się i sędzia
zagwizdał.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
13
Kłapaczowi chłopcy zagrali swój najpiękniejszy mecz. Slavia też
była w formie, ale w pierwszej połowie przegrała już 0:3, a w drugiej
oberwała jeszcze dwa razy tyle. Tłum zaniósł całą drużynę Kłapacza na
ramionach aż do hotelu. Przed hotelem był taki tłok, że dyrektor policji
prosił starego Kłapacza, by przemówił z balkonu do zgromadzonych ludzi,
gdyż inaczej się nie rozejdą. Wyszedł więc stary na balkon, wyjął fajkę z
zębów, poprawił barankową czapkę na głowie, a gdy krzyczące i wyjące
tłumy na dole uspokoiły się i ucichły, przemówił:
— No cóż! To jest tak. Powiedziałem im: chłopaki pierony, nabijcie
im! No to oni im nabili. Nie ma to, jak dzieci słuchają rodziców!
Taka była mowa, którą wygłosił stary Kłapacz, do dwudziestu
tysięcy słuchaczy, gdy jego drużyna zdobyła mistrzostwo Czech, mając
ogólny stosunek bramek 122:0.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
14
R O Z D Z I A Ł D R U G I
Jeszcze się nie skończyły rozgrywki o mistrzostwo, a już prasa
zagraniczna pełna była artykułów o Kłapaczowych chłopcach.
Sprawozdawcy wielkich europejskich pism sportowych udawali się do
Pragi, aby obejrzeć ten „fenomen zielonej murawy", a do mizernej chałupy
w Bukwiczkach Dolnych pchali się jeden za drugim różni nieznani panowie
w raglanach i sportowych czapkach, proponując staremu Kłapaczowi
rozegranie meczów za granicą. A on wysłuchiwał ich wszystkich, wyciągnął
z szuflady stary kalendarz, notował sobie, co mu każdy z tych panów
przyrzekał, a potem często i godzinkę przesiedział medytując nad tymi
zapiskami.
Synowie wiedzieli, że tato coś dla nich obmyśla, ale nie pytali go
niepotrzebnie, dopóki nie mieli mistrzostwa w kieszeni. Gdy wygrali swój
sławny mecz ze Slavią, kupili wszystkie dzienniki, gdzie były o nich sążniste
artykuły z fotografiami i przywieźli to wszystko matce. Rozpłakała się
rzewnie biedaczka, że to jej chłopcy są tacy sławni i szanowani i dziękowała
Panu Bogu, że już mają to za sobą, że już nie muszą się dłużej tak męczyć.
— Cóż ty pleciesz, Maryniu? — spytał, słysząc to stary Kłapacz.
— No, przecież jasne: dopóki byli za terminatorów i czeladników
— odpowiedziała Kłapaczowa — było mi ich zawsze żal, że tak ciągle muszą
gonie. Teraz są już wreszcie mistrzami i mogą sobie odpocząć. Tak jak na
przykład mistrz Kopytko. Tyle się wciąż naużerał, ale co to jednak zrobił!
Jest teraz panem, a robotę za niego wykonują czeladnicy.
— Oj, Maryniu, Maryniu — kręcił z niezadowoleniem głową
Kłapacz — wy kobiety sportu do końca życia nie zrozumiecie. Ty pewnie
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
15
sobie myślisz, że my wynajmiemy teraz jedenastu ludzi, żeby za nas grali, a
sami będziemy się przyglądać?
— To się rozumie, że tak byłoby najmądrzej.
— No wiesz, co jak co, ale jednak nie przypuszczałem, że baba aż
takie głupstwa potrafi wymyślić. Teraz dopiero przychodzą na nas
największe zmartwienia. Chłopcy, chodźcie no tu!
I Kłapacz wyjął swój kalendarz, wytrząsnął fajkę, włożył na nos
okulary i spojrzawszy sponad szkieł, czy są już wszyscy, powiedział:
— No, kiedy jesteśmy już tak wszyscy razem, to popatrzcie się na
nos Jurka.
Wszyscy spojrzeli na Jurka, a on strasznie się zaczerwienił. Ale na
nosie jego nic nie można było dostrzec.
— Tylko się mu dobrze przypatrzcie — dogadywał ojciec — tylko
się przyjrzyjcie, jak on nos w górę zadziera, że Slavii trzy bramki strzelił. A
wy wszyscy robicie za nim to samo, Jakby wygrana w Czechach załatwiała
już wszystko! Macie mistrzostwo pierwszej klasy — to prawda. Jesteście
najlepszą drużyną w kraju — też prawda. I na tym chcecie poprzestać?
Myślicie, że wam to już do śmierci wystarczy? Ja myślę, że to jest wielkie
głupstwo. Człowiek musi ciągle chcieć czegoś więcej i sięgać wyżej. Przez
całe życie. Kto jest mistrzem dla swoich, musi chcieć być mistrzem dla
całego świata. I nie wolno mu spocząć, dopóki jest jeszcze w ogóle coś,
czego nie osiągnął. A nam brak jeszcze niemal wszystkiego. Zatem spuście
te nosy i przestańcie się puszyć. Zawsze jeszcze może ktoś wyskoczyć, kto
wsypie wam siedem do zera. Ja rozmawiałem o tych rzeczach z wieloma
wielkimi panami i postanowiłem, że się rozejrzymy trochę po Europie. Tu
właśnie mam wypisane, dokąd pojedziemy. A więc do Berlina, Hamburga,
Kopenhagi, Sztokholmu, Oslo, Warszawy, Budapesztu, Wiednia, Zurychu,
Mediolanu, Marsylii, Barcelony, Lionu, Paryża, Brukseli, Amsterdamu i
Londynu. Jeśli to wszystko wygracie, możecie zadzierać nosa jak chcecie.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
16
Ale do tego czasu dajcie sobie spokój, idźcie teraz pakować rzeczy. Pojutrze
wyjeżdżamy do Niemiec.
Chłopcy słuchali z zapartym tchem. Gdy skończył, rzucili się
nawzajem na siebie z okropnym wrzaskiem i młócili się straszliwie z
radości, że wyruszą w świat. Zaraz przynieśli mapę i pokazywali sobie na
niej to wszystko, co mają zwiedzić. Potem ściskali mamę i tatę, a Jurek wlazł
do psiej budy, gdzie warczącemu Burkowi wytłumaczył dokładnie, dokąd to
oni pojadą. Wieczorem stary Kłapacz musiał im pogrozić lagą, by ich
zapędzić do łóżka. Ale gdy już zdmuchnął lampkę i położył się spać,
podniósł się Jurek, pochylił się w stronę Franka i wrzasnąwszy „Dania!" dał
mu szturchańca pod żebro. Franek krzyknął „Szwajcaria!" i zaczął dusić
Jurka. A inni wykrzykiwali:
— Człowieku! — pomyśl! — Norwegia!
— Ty szczeniaku! — Berlin!
— Jezus, Maria! — Paryż!
— A Hiszpania to pies!
— Anglia!
... i prali się po ciemku poduszkami. Wynikła z tego wielka
awantura i bójka. Gdy się wreszcie zmęczyli, posiadali zdyszani na łóżkach i
zaczęli radzić, jak gdzie będą grać. Tak podnieconych i rozgadanych
zaskoczył świt.
Przez cały następny dzień wszystko w Kłapaczowej chałupie
zostało poprzewracane do góry nogami. Chłopcy biegali na wszystkie
strony, znosili rzeczy, bez których nie mogą się obejść w podróży, po chwili
odnosili je jako niepotrzebne, a taszczyli nowe graty. Wszędzie było pełno
krzyku i zgiełku, który ucichł dopiero wieczorem, gdy wreszcie tobołki ich
były gotowe, a oni sami zasiedli do ostatniej w Dolnych Bukwiczkach
kolacji.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
17
Matka popłakiwała, żegnając się z nimi, a na trzeci dzień było jej
naprawdę smutno, gdy kręciła się sama po domu. Tylko Burek z nią został i
nie opuszczał jej ani na krok, chyba że się od czasu do czasu trochę spóźnił,
gdy musiał się podrapać. Po tygodniu przyszedł do domu posłaniec z
telegramem. Dwanaście do zera wygrała drużyna Kłapacza w Berlinie i
wszyscy podobno zdrowi.
— Dzięki Bogu! — westchnęła matka — ja tam tego wszystkiego
nie rozumiem, bom przecie tylko staroświecka kobieta, ale sam Bóg tylko
wie, co by ten ojciec zrobił ze sobą, gdyby w tym tego zera nie było.
A potem już przychodził telegram za telegramem, wiadomość za
wiadomością, list za listem i wszędzie była mowa tylko o zwycięstwach.
Wielkim łukiem przemierzyli Kłapacze Europę z północy na południe, a
wygrawszy w Mediolanie 6:0 pojechali zmierzyć się z Hiszpanami.
Teraz nie byli to już chłopcy ze wsi o wytrzeszczonych
zdziwieniem oczach, jak się zaprezentowali po raz pierwszy na stadionie w
Pradze. Rozejrzeli się po świecie i otrzaskali, mieli wełniane amerykańskie
garnitury, buciki o ostrych nosach, czapki sportowe według angielskiej
mody. Wszyscy byli bardzo eleganccy, tylko stary Kłapacz nie zmienił się w
niczym.
— Kto mnie potrzebuje, przyjmie mnie tak jak jestem — mówił
synom, gdy go namawiali, żeby się ubrał po miejsku. — W czym się
zestarzałem, w tym już zostanę.
I poprawiwszy barankową czapkę, wydobywał z kieszeni fajkę z
wymalowanym na niej myśliwym, a za każdym pyknięciem napełniał
przedział pierwszej klasy tak mocnym zapachem, że tylko chłopcy
pozostawali w przedziale. Nikt inny nie mógł znieść siły tytoniu pana
Kłapacza.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
18
R O Z D Z I A Ł T R Z E C I
Nie tylko sama Barcelona ale i pół Hiszpanii znajdowało się w stanie
niesłychanego podniecenia i rozgardiaszu. Wszędzie wisiały afisze z
olbrzymim napisem „Checco-Eslovaquia" i nigdzie nie mówiło się o niczym
innym tylko o tym, jaki będzie wynik zawodów mistrza Katalonii z
tajemniczą drużyną Kłapacza, o której przy pomocy wszystkich używanych
środków informowania rozpowszechniano w najwyższym stopniu
niepokojące Hiszpanów wieści. Ale gdyby i trzy czwarte tego było kłam-
stwem i przesadą, jedna rzecz była niewątpliwie prawdą. Był nią ogólny
wynik rozegranych przez Kłapaczów meczów, który niezmiennie
wykazywał po jednej stronie zero, a po drugiej cyfrę wyglądającą raczej na
jakąś datę historyczną niż na sumę strzelonych bramek.
F. C. Barcelona był zdania, że stawka idzie o całą jego sławę.
Zwołał więc kilka zebrań członków i posiedzeń zarządu, aby się naradzić,
jak przeciw tym Czechosłowakom wystąpić i jak sobie z nimi poczynać.
Zebrania te odbywały się w atmosferze wielkiego zdenerwowania i były
bardzo burzliwe, a sytuację wyjaśnił dopiero głos pana Alcantara.
— Panowie, myślcie sobie, co chcecie — oświadczył na jednym z
zebrań — ale najlepiej będzie, jeśli się z góry zabezpieczymy. Co pewne, to
pewne! Jeszcze nie widziałem, żeby środkowy pomocnik ze złamanym
żebrem uratował sytuację swojej drużyny!
— Brawo! — krzyknęła reszta — złamiemy mu na wszelki
wypadek trzy! Co pewne, to pewne!
— Moim zdaniem, należałoby przetrącić przede wszystkim
obydwu łączników i środkowego z pomocy. To by na pierwszą połowę gry
wystarczyło.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
19
— I bramkarza jeszcze do tego! W obojczyk go! Co pewne, to
pewne!
Potem jednak pojawił się wniosek, żeby poprzetrącać obydwu
skrzydłowych i jednego obrońcę. Inny barcelończyk bronił zasady
prowadzenia natarcia środkiem i zalecał następującą kombinację taktyczną:
środkowy napastnik — środek pomocy — bramkarz. Inni znów byli jeszcze
odmiennego zdania, tak że gdyby chciano wszystkim dogodzić, cała
Kłapaczowa Jedenastka byłaby w pięć minut po gwizdku w klinice
chirurgicznej.
— Świetnie! — krzyczeli gracze — potem im wsadzimy bramek,
ile będziemy chcieli!
— Panowie — zabrał głos przewodniczący — jestem naprawdę
głęboko wzruszony widząc wasze szlachetne usiłowania, by zapewnić
zwycięstwo naszym barwom. Ale to wszystko nie jest jednak takie proste,
jak myślicie. Jeśli ich wszystkich rozłożymy, nie strzelimy im ani jednej
bramki!
— A to dlaczego?!
— Jak to?
— Oho! Zobaczymy! Zobaczymy! — wykrzykiwali członkowie.
— Panowie, nic na to nie poradzę, ale naprawdę nie strzelimy ani
jednego gola.
— A dlaczego nie!?
— Dlatego, że wszyscy pod rząd znaleźlibyśmy się na spalonym.
Zaskoczeni gracze wytrzeszczyli oczy i ucichli. Rzeczywiście, to
jest jasne: gdyby nie mieli przed sobą ani jednego przeciwnika, byliby
właściwie na spalonym.
Przewodniczący wykorzystał to zaskoczenie.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
20
— Jestem zatem zdania, że nie możemy posuwać się aż tak daleko.
Myślę, że wniosek Alcantara na początek wystarczy. Unieszkodliwicie
łączników i środkowego napastnika, a potem zobaczymy. Gdyby to miało
nie starczyć, zagwiżdżę wam początek naszego hymnu narodowego, a
wtedy rozłożycie obydwu skrzydłowych i obrońcę. A gdy i to będzie za
mało, zgodnie z trzecim naszym wnioskiem, przełamiemy linię środkową.
Ale na Boga! zostawcie im przynajmniej trzech graczy na boisku, byśmy się
nie znaleźli na spalonym.
Tak kompromisowy wniosek został jednogłośnie uchwalony i
wszyscy rozeszli się spokojni o losy zwycięstwa. Na drugi dzień wiedziała
już o tym cała Barcelona i wszędzie zapanowała szalona radość. Dzienniki
niezwłocznie przyniosły fotografie Józka i Antka Kłapaczów jako łączników
i Karlika, który grał na środku ataku, uzupełniając je sążnistymi
rozprawami, gdzie na podstawie historii, etnografii i przyrodoznawstwa
udowadniano z matematyczną ścisłością, że to są trzej najwięksi brutale, na
których ostrą grę Barcelona musi specjalnie zwrócić uwagę. Śmiali się
ludzie ü fryzjerów, we wszystkich winiarniach i cukierniach, a chłopcy
kreślili na fotografiach tych trzech Kłapaczów krzyżyki, jako że już jest po
nich, że są załatwieni na wieki wieków amen.
W takich okolicznościach Jedenastka Kłapacza przybyła do
Barcelony.
Do zawodów mieli trzy dni czasu. Chodzili więc po mieście i
rozglądali się na wszystkie strony, gdzie by tu coś ciekawego zobaczyć.
Przede wszystkim zabiegali o dzienniki. A stary Kłapacz starał się o nie
najbardziej. Ale gdy wziął do ręki ten i ów, w każdym znajdował tylko
fotografie Józka, Antka i Karlika. I wszędzie był dodany krzyżyk.
— Co by to miało znaczyć — łamał sobie głowę i gdy chłopcy
włóczyli się po mieście, on siedział przed hotelem, kurzył z wściekłością
fajkę i bezskutecznie usiłował rozwiązać tę hiszpańską krzyżówkę przy
fotografiach. Te trzy krzyże, które się wszędzie niemal bez wyjątku
powtarzały, napełniały go lękiem. Przysięgał sobie w duchu, że natychmiast
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
21
po powrocie do domu każe chłopców uczyć obcych języków, żeby sobie za
granicą lepiej od niego dawali radę.
Nadeszła niedziela. Mecz miał się zacząć o godzinie 17, ale już od
południa tłumy ciągnęły na stadion. Ludzie cisnęli się u wejść i w tłoku nikt
nie zwrócił nawet uwagi na cudzoziemskiego staruszka, który siedział na
kamieniu przy drodze i w tym hiszpańskim upale miał na głowie
barankową czap-
Nogi mieli grube jak kloce, a kto widział ich z bliska, poznawał, że
mają umieszczone pod pończochami nagolenniki takie, jakich używało się,
gdy piłka nożna była jeszcze w powijakach. Na kolanach mieli gumowe
ochraniacze, mocne jak samochodowe opony. Ścięgna z przodu i z tyłu
chronione kauczukowymi wkładkami podobnie jak to miewają gracze w
rugby. Jednakowe gumowe pancerze chroniły u każdego przedramię i
ramię. Na głowie każdy miał gruby gumowy hełm taki jaki stosują motocy-
kliści na zawodach. Ale już najzabawniejsze były ich tułowia. Wszyscy
Kłapacze byli zupełnie okrągli. Ci gracze, których cały świat znał jako
najsmuklejszych i najzwinniejszych chłopców, mieli dziś ogromne brzuchy i
w ogóle zdawało się, że całe ich ciało pod sportowym kompletem ocieka
tłuszczem. Było to jedenaście ogromnych melonów na nieociosanych
nogach. Barcelońscy gracze zdębieli. Pan Alcantara zakręcił się gdzieś tak,
że zdołał nieznacznie klepnąć Franka po siedzeniu. Ręka mu odskoczyła.
Kłapaczowi chłopcy mieli na sobie gumowe pancerze
napompowane powietrzem.
Panu Alcantarze z rozczarowania nos się bardzo wydłużył, a
drużyna Barcelony była wyraźnie przerażona. Przerażone było też
społeczeństwo barcelońskie, a tylko w środkowej loży ktoś się śmiał. Był to
stary Kłapacz, który ćmił fajkę i dusił w sobie śmiech, aż mu łzy ciekły po
twarzy.
— Do stu diabłów — gadał czasami do siebie, jeśli nie musiał
tłumić śmiechu — nie będzie się im za szybko w tym opakowaniu biegało.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
22
Ale trudno, życie ważniejsze od wygody. Żeby tylko nie zapomnieli, co im
przykazałem.
Ale chłopcy nie zapomnieli. Rozgrywali mecz dokładnie tak, jak im
polecił. Każdą zdobytą piłkę przekazywali sobie wyłącznie poprzecznymi
podaniami, najdalszymi, jakie były możliwe. Lewy pomocnik na prawe
skrzydło, prawy pomocnik na lewe a skrzydłowi między sobą. Pozostali
kręcili się tylko przed bramką. Rezultat był ten, że już wkrótce dziesięciu
Hiszpanów biegało ogłupiałych to na lewą stronę boiska, to na prawą, a
zanim dobiegli do Kłapacza, który miał piłkę, ta już frr — leciała nad ich
głowami na drugi koniec boiska, gdzie nikogo z nich nie było. Nim się
spostrzegli, padły bramki: pierwsza, druga, trzecia, czwarta. Więc
spróbowali obstawić skrzydła, ale Kłapacze zaraz zaczęli grać środkiem.
Hiszpanie rzucili się kupą na cały czeski atak, ale ten posłał piłkę do tyłu, a
tam już obrońcy i pomoc zupełnie nieskrępowani gnali na bramkę
hiszpańską. Krótko mówiąc była to gra, w której Hiszpanie w ogóle nie
dochodzili do Kłapaczowych chłopców; ilekroć się do nich zbliżali, piłka
była już dawno daleko. Na bramkę strzelało się z dużej odległości, ale tak
ostro i z fałszem, że było tylko pięć strzałów, które bramkarz zdołał jako
tako obronić na róg. Poza tym co strzał, to bramka.
W drugiej połowie Alcantara był już tak wściekły, że nie
zachowując nawet pozorów wskoczył Antkowi obydwoma nogami na
piersi. Rozległ się straszliwy huk, Alcantara odleciał na dziesięć metrów, a
Antek stanął na środku boiska nagle tak przeraźliwie wychudły, że koszulka
wisiała na nim jak na tyczce.
— Nie przejmujcie się chłopcy — krzyczał z loży stary Kłapacz —
ja to znów napompuję!
Wkrótce rzeczywiście zakleił mu pancerz i napompował, a kiedy
słońce zachodziło, Kłapacze kończyli mecz wygraną 31:0!
— Do stu tysięcy spatałaszonych karnych, dobrze im tak — śmiał
się stary, gdy zdejmował z nich pancerze — ja im dam, tym łobuzom, robić
krzyże nad moimi chłopcami.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
23
Ambulanse sanitarne miały i bez tego pełne ręce roboty. Ba, nawet
okazało się, że jest ich za mało i musiały telefonować po pomoc, bo tego
dnia na galerii 275 Hiszpanów pękło ze złości.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
24
R O Z D Z I A Ł C Z W A R T Y
— Chwileczkę, mr. Allenby, jeszcze słóweczko: jak pańscy ludzie
obliczają dzisiejszą frekwencję?
— Kasjerzy zgłaszali przed kwadransem sto sześćdziesiąt tysięcy.
Wszystkie dotychczasowe rekordy przekroczone, mr. Cormick!
— A jak stoją zakłady?
— Trzy do jednego dla Huddersfield. Musimy wygrać ten mecz. To
nasz narodowy obowiązek.
— Dziękuję panu, mr. Allenby. Good bye.
— Good bye, mr. Cormick, do widzenia!
Rozmowa ta toczyła się w loży prezesa na południowej trybunie
największego stadionu sportowego w Londynie. Pan prezes Allenby
uścisnął serdecznie prawicę swego starego przyjaciela pana Cormicka,
redaktora pisma „New Sporting Life". Potem usiadł przy balustradzie, a
Cormick równocześnie znikł w korytarzu.
Było to niezbyt długie przejście, którym teraz płynęły tysiące
podnieconych ludzi. Cormick przemknął gładko przez tłum, skręcił na
schody wiodące na otwarte trybuny, wszedł na samą górę i poza ostatnim
rzędem przeszedł aż do samego końca. Tam w drewnianej ścianie były małe
drzwiczki. Cormick wyjął klucz, otworzył i wyszedł na mały balkonik, który
przyczepiony był do zewnętrznej ściany trybun. Pod nim rozciągała się
szeroka, pokryta trawą przestrzeń, ku której wiodły trzy szerokie ulice. W
tej chwili przestrzeń ta była jednym olbrzymim, rojącym się mrowiskiem
ludzi i pojazdów. Wszyscy cisnęli się do jedenastu bram stadionu. Powietrze
falowało od wołania tysięcy głosów i ogłuszającego zgiełku klaksonów. Jak
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
25
trzy niekończące się węże ciągnęły z trzech ulic w kierunku boiska szeregi
aut, sportowych powozików, dorożek i omnibusów. Cormick patrzył przez
chwilę na to kłębiące się barwne rojowisko, potem zamknął drzwiczki za
sobą i wszedł na balustradę balkonu. Przed nim na ścianie umocowana była
żelazna drabinka. Cormick wszedł po niej na dach trybuny. Była to
ogromna, lekko nachylona płaszczyzna, nagrzana silnie w pełnym słońcu.
Na podwyższonym jej boku sterczał w środku maszt sztandarowy. Cormick
skierował się w jego stronę. Stał tam stołek a na nim leżał skórzany hełm z
urządzeniem telefonicznym. Cormick włożył go na głowę. Obydwie
słuchawki przylgnęły do uszu, a mikrofon znalazł się naprzeciw ust. Dwa
sznury kilkumetrowej długości biegły do masztu, od którego ciągnął się
drut telefoniczny gdzieś w stronę odległych domów. Na jego końcu, wiele
kilometrów od tego miejsca, znajdował się lokal redakcyjny „New Sporting
Life". Tam przy stole siedział młody człowiek również w takim samym
hełmie na głowie i z maszyną do pisania przed sobą. Kilku panów rozwalało
się wokół w klubowych fotelach. Wszyscy czekali na początek
sprawozdania Cormicka.
Na stojącym z boku stole przygotowane były małe szklane płytki,
na których inny sekretarz miał notować w skrócie przebieg zawodów, tak
aby to sprawozdanie mogło być natychmiast rzucane na ekran sztucznie
zaciemnionego okna. Setki ludzi oczekiwały już pod redakcją na pierwsze
wiadomości ze stadionu.
Cormick wziął krzesło i usiadł na nim tuż na skraju dachu. Nad
nim na maszcie klaskały na wietrze dwa sztandary: u góry angielski z
krzyżem, pod nim smuga biało-czerwona z niebieskim klinem, ciągnącym
się od drzewca do połowy chorągwi. Głęboko w dole wabiła oczy soczysta
zieleń wspaniałego boiska, błyszczały białe szlaki linii i czerniały olbrzymie
tłumy na trybunach. Pomiędzy trybunami a właściwym boiskiem, leżał
szeroki pas wolnej przestrzeni będącej bieżnią lekkoatletów. Na niej stało
wkoło stu trzydziestu nieruchomych policjantów, jeden oddalony dokładnie
o 25 kroków od drugiego. Z tej wysokości wyglądali jak dziwaczne, grube
kamienne słupki. Przy obydwu bramkach siedzieli i leżeli na ziemi
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
26
fotografowie. Cormick ogarnął ten widok doświadczonym okiem i stwier-
dził, że wszystko jest w największym porządku. Potem oparł się wygodnie
na krześle, założył prawą nogę na lewe kolano, wyjął powoli z futerału ma-
rynarską lornetę, nastawił ją tak, by jak najlepiej widzieć i rozpoczął swój
nieustanny dialog z mikrofonem:
— Halo! Atkinson! Dzień dobry! Słyszy mnie pan dobrze? Ten
klaskający odgłos? To są sztandary nade mną. Do tego pan przywyknie.
Trzepocą aż dzwoni. Tu na górze jest bardzo przyjemny wiaterek. Lepsze
miejsce niż tam na dole w tym zaduchu. I nikt mi nie przeszkodzi w
rozmowie. To był dobry pomysł. Powiedzcie Fredowi, że zakład ze mną już
przegrał. Przed kwadransem sprzedano już sto sześćdziesiąt tysięcy
biletów. A przy wszystkich kasach sprzedają dalej! Jak usłyszycie okropny
łoskot, to wyświetlcie tam widzom, że się zawaliły trybuny. Runęły pod
straszliwym natłokiem. Wątpię, czy mógłbym wam ten fakt jeszcze
zakomunikować. Zleciałbym czterdzieści metrów w dół, a nasz drut nie jest
na taką odległość obliczony. Żebyśmy mogli zacząć? Proszę bardzo. Wstęp
napisałem wam z góry. Proszę mi go przeczytać dla kontroli.
Cormick zamilkł, łowiąc uważnie drobny szmer w słuchawkach
telefonu. Po kilku minutach znów zaczął:
— Dobrze. Nic tam nie trzeba zmieniać. Wszystko jest tak, jak z
góry opisałem. Tylko zamiast sto siedemdziesiąt tysięcy napiszcie sto
osiemdziesiąt. Przybyło przynajmniej dwadzieścia tysięcy ludzi przez te pół
godziny. Halo! Uwaga! Proszę pisać, dyktuję:
Dziesięć minut po godzinie siedemnastej zagrzmiał cały olbrzymi
stadion huraganem oklasków. Otwiera się brama w północnej trybunie i
jedenastu huddersfieldskich bohaterów wbiega drobnym krokiem na
boisko. Uśmiechnięty Winnipeld jest jak zawsze pierwszy, olbrzymi Clark
zamyka szereg. Aż rozkosz spojrzeć na prężność tych dwudziestu dwóch
nóg, na potężnie sklepione klatki piersiowe pod złoto-niebieskimi pasami
swetrów. Niemilknący okrzyk radości całej Anglii wita ten kwiat narodu,
który powołany jest dziś, by walczyć w obronie sławy i prymatu barw
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
27
brytyjskich na zielonej murawie. Wszyscy są przekonani, że mistrzowie nie
mogą zawieść pokładanych w nich nadziei. Trzy przeciw jednemu wynosi
stosunek stawek w zakładach, w których przeciwko drużynie Huddersfield
stawiają tylko cudzoziemcy i ludzie... ludzie., ludzie...
— Niech pan zaczeka, to zdanie niech pan skreśli, zrobimy z tego
osobny ustęp na koniec. Już pan skreślił? No, więc dyktuję dalej. Ale już
otwiera się brama po drugiej stronie trybuny i wychodzą mistrzowie
kontynentu. Nasza wyrobiona sportowo publiczność wita ich również
oklaskami, które jednak muszą umilknąć wobec zrozumiałej ciekawości. A
więc to są ci sławni zawodnicy, których wysłała mała, sympatyczna
republika leżąca w sercu Europy, by zdobyli jej światowy rozgłos! Jaki to
malowniczy widok tych jedenastu braci, którzy naturalne braterskie
uczucia potrafili przetworzyć w słynne już zgranie i jednolitość wspólnych
poczynań! Na pierwszy rzut oka niczym specjalnym się nie odznaczają. Ich
drobne postacie nie mogą się mierzyć z atletyczną budową graczy
Huddersfieldu. Wydaje się, jakby byli speszeni widokiem czarnych od
ludzkiego mrowia trybun. Idą ku środkowi boiska gromadą, jakby w tym
skupieniu szukali wzmocnienia swojej odwagi. Sędzia pan Surrey idzie im
naprzeciw. Kapitan Winnipeld oddziela się od swoich, by powitać gości.
Halo! Uwaga! Teraz mamy coś nowego! Napiszcie podtytuł: Jego Królewska
Mość! Ma pan już? Teraz nowy ustęp. Dyktuję. W tej chwili rozlega się na
całym stadionie nowy radosny okrzyk. Na maszt północnej trybuny wjeżdża
nowy wielki sztandar o barwach Windsoru. Drzwi środkowej loży otwierają
się i wchodzi Jego Królewska Mość z królową i księciem Walii. Dyrektorzy
klubu z G. M. Allenbym na czele, witają dostojnych gości. Królewscy
małżonkowie dziękują tłumom za entuzjastyczną owację. Podniesieniem
ręki król pozdrawia graczy, którzy ustawili się przed jego lożą, celem
złożenia zaimprowizowanego hołdu. Teraz siada, by oglądać największe w
dziejach Anglii zawody. Te słowa „największe w dziejach Anglii zawody"
niech pan podkreśli i wyrzuci w osobny wiersz jak podtytuł. Ma pan? Halo!
Dyktuję dalej. Huddersfield wyciąga los i dostaje mu się gra z wiatrem.
Ogromne napięcie i śmiertelna cisza zapanowała na stadionie. Rozległ się
gwizdek p. Surreya. Jest godzina siedemnasta, 21 minut, 16 sekund.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
28
Środkowy napastnik Kłapaczów podał piłkę prawemu łącznikowi. Charcot
idzie na niego. Łącznik oddaje piłkę prawemu napastnikowi. Cały atak
Huddersfieldu wpada pomiędzy Kłapaczowych napastników. Charcot
dogania pomocnika, zdobywa piłkę, halo! nie! niech pan to skreśli, diabli
wiedzą, jak to ten chłop zrobił, ale ma piłkę nadal. Dyktuję: Barring i Win-
nipeld idą mu na pomoc. Strzał, piłka przenosi się ukosem do przodu na
lewe skrzydło. Wspaniały przerzut pomiędzy naszym pomocnikiem i
obrońcą. Szalony bieg lewą stroną. Kto wcześniej? Mały skrzydłowy
czerwono-białych doszedł do piłki. Warsey, naprzód! Już za późno. Podanie
do środka. Za wysokie. Idzie na wysokości brzucha. Lewy łącznik i
środkowy pomocnik mijają piłkę. Goninger, lewy obrońca, podnosi nogę.
Skąd się tu wziął prawy pomocnik? Głową skierował piłkę do lewego
łącznika. Warsey! Ou! Jakieś zamieszanie! Boże! Bums! Pfuj! Niech pan
pozwoli, że splunę. Co? No, owszem. Już siedzi! Do wszystkich diabłów, to
był strzał. Co na to publiczność? Cicho. Teraz, zaczyna bić brawo. To jest
straszne! No, ale jeden gol to jeszcze nie jest nieszczęście... Jak długo to
trwało? Równe 67 sekund od wykopu. Niech pan tam napisze: straszliwy
strzał lewego łącznika, strzał jakiego na angielskich boiskach od
dziesiątków lat nie pamiętamy. Zanim Clark zdążył podnieść rękę, piłka
była już poza nim.
Zdenerwowany Cormick nie mógł wytrzymać na dachu. Musiał
przynajmniej wstać i ustawić sobie inaczej krzesło. Potem znów zaczął
dyktować i opisywać ataki Huddersfieldu. Rozpływał się z zachwytu nad
jego kombinacjami, ale co chwila musiał wołać na Atkinsona, żeby skreślał z
artykułu przekleństwa, które towarzyszyły znakomitej grze obrony
Kłapaczów. A raz zamilkł, tak że zaniepokojony Atkinson musiał się długo i
natarczywie upominać, żeby się dowiedzieć, co się dzieje. Całkiem złama-
nym głosem oznajmił mu Cormick, że Anglia właśnie straciła drugą bramkę.
— Nic nie poradzę, Atkinson, musimy przyznać, że Czechosłowacy
mają przewagę. Rzućcie tam na ekran, że nasi są w doskonałym nastroju i
że na pewno wyrównają, bo inaczej gotowi wam zdemolować redakcję.
Halo! Czterdziesta trzecia minuta. Z wykopu prowadzimy atak lewym
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
29
skrzydłem. Kłapacze idą naprzeciw. Na środku boiska nawiązuje się walka.
Długimi strzałami obrońcy obydwu stron przerzucają piłkę na połowę
przeciwnika. Charcot podaje do przodu, Winnipeld dochodzi do piłki, jest
sam, teraz, teraz! — ojej, przeniósł! A to dopiero oferma! Z wykopu piłka
idzie na prawe skrzydło — koniec pierwszej połowy. Przegrywamy 0:2, ale
nasi gracze są zupełnie niezmęczeni i narzucą w drugiej połowie swoje
mordercze tempo. Publiczność jest zupełnie rozczarowana, ale podziwia
doskonałą grę naszego przeciwnika. Naprawdę, nie jest hańbą być
pokonanym przez drużynę takiej klasy. Jego Królewska Mość jest wyraźnie
poruszony. Dyrektorzy Huddersfieldu wyjaśniają mu przyczyny porażki.
— Prezes Allenby oddala się. Teraz już wraca. W jego
towarzystwie jest jakiś dziwny staruszek. Przedstawia go Jego Królewskiej
Mości. To jest z pewnością ojciec Kłapacz. Muszę tam biec, dowiedzieć się o
czym rozmawiają. Niech pan odpocznie, Atkinson, przed początkiem drugiej
połowy będę z powrotem. Zaznaczcie jeszcze, że król serdecznie uścisnął
rękę staremu Kłapaczowi.
Cormick zdjął hełm, biegiem przebył dach, zszedł po drabinie na
balkon i zniknął w tłumach, które w najwyższym podnieceniu denerwowały
się i hałasowały na trybunach.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
30
R O Z D Z I A Ł P I Ą T Y
Treść rozmowy, jaką miał stary Kłapacz z królem Anglii w tym dniu,
w którym jego chłopcy zwyciężyli Huddersfield F. C. w stosunku 4:0, nie
została nigdy ogłoszona w „New Sporting Life" ani też nigdzie indziej.
Dzienniki przyniosły tylko krótką jej treść zgodną z tym, co zdradzili im
dyrektorzy Huddersfieldu. To, że jesteśmy w posiadaniu znacznie
pełniejszego sprawozdania z tej pamiętnej rozmowy, zawdzięczamy tylko
naszemu rodakowi, kuśnierzowi Maceszce, który służył Kłapaczom w
Londynie za tłumacza.
Pan Wincenty Maceszka był zapalonym sportowcem. Sam, prawdę
mówiąc, ani nie grał w piłkę, ani nie biegał, ani nie skakał, jako że przy
swoich 130 kilogramach żywej wagi miał w tym kierunku pewne trudności.
Nie stawał też do zapasów, nie podnosił ciężarów, nie porywał się ani na
pływanie, ani na wioślarstwo, jego jedynym sportem, któremu oddawał się
z zamiłowaniem i zapałem, było przeciąganie liny. W tym sporcie był
znakomitym „ostatnim przedstawicielem"; gdy okręcił linę wokół swego
ogromnego kadłuba i zaparł się nóżkami, tak że prawie leżał na ziemi,
drużyna przeciwnika miała ciężką robotę, usiłując ruszyć z miejsca tę
opierającą się górę mięsa. Siła jego współtowarzyszy tylko pozorowała
zwycięską przewagę. Dzięki niemu zespół czechosłowackich kuśnierzy w
Londynie dzierżył przez osiem lat mistrzostwo Anglii w przeciąganiu liny,
gdyż nawet silna drużyna londyńskiej policji nie mogła przeciągnąć liny, na
której końcu wisiał pan Wincenty Maceszka. Z czasem zaprzestał pan
Maceszka uprawiania i tego sportu, lecz za to tym gorliwiej poświęcił się
sportowej działalności organizacyjnej. Nie było w jego dzielnicy klubu, w
którym nie byłby prezesem albo wiceprezesem, sekretarzem albo
kapitanem sportowym. A ileż to razy zdarzyło mu się, że sam siebie
wyzywał na spotkanie jako kapitan sportowy jednego i jako prezes
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
31
drugiego klubu. Należy przyznać, że w tego rodzaju wypadkach postępował
zawsze wyjątkowo uprzejmie i uczciwie. Jeśli korespondencja pomiędzy
niektórymi klubami nacechowana była często otwartą wrogością, ironiczną
kąśliwością i pełna była jadowitych uszczypliwości, listy, które pan
Wincenty Maceszka z jednego klubu wysyłał do pana Wincentego Maceszki
z drugiego klubu, mogły być wydawane drukiem jako wzory stojącej na
wysokim poziomie dżentelmeńskiej korespondencji, w której zawsze w
prawdziwie mistrzowski sposób umiano podnieść i podkreślić zasługi
osobiste adresata.
Ten wybitny działacz nie mógł przecież nie wiedzieć o przyjeździe
Kłapaczowej Jedenastki. Przeciwnie, wyjechał naprzeciw nich do Dovru i
stał się ich niezastąpionym tłumaczem, przewodnikiem, przywódcą i
opiekunem, tak że przez pamięć na to, jeszcze w dwa lata po pobycie
Kłapaczów bywał zapraszany do różnych towarzystw londyńskich. Od tego
to właśnie sławnego człowieka posiadamy dokładne informacje o
szczegółach interesującej rozmowy, jaką odbył król angielski ze starym
Kłapaczem. Pierwsze zdanie spowodowało małe nieporozumienie. Jego
Królewska Mość zapytał mianowicie Kłapacza:
— „Hau du ju du?", co znaczy „jak się pan miewa?". A na to stary
nie czekając na pośrednictwo pana Maceszki odpowiedział:
— Tak, tak, Jego Angielska Mości, Jurę mam, Jurek go wołamy, a to
jest to samo, co wy nazywacie — Dżordż.
Tymczasem pan Maceszka zdążył się opamiętać i szybko wyjaśnił:
— Jego Królewska Mość nie pyta o Jurę. Pragnie usłyszeć, jak się
wam wiedzie.
— Mój Boże, jak się to może, Jego Angielska Mości, Panie Królu,
powodzić chałupnikowi. A choćby i tym chłopcom też jak się wiedzie, wciąż
tylko zero i zero, a jeżeli im tam kiedy jaki gol wpadnie to zawsze spalony.
Pan Maceszka zaczerwienił się po uszy, otarł pot z czoła i
przemyśliwał, jak by to królowi jakoś ładnie i elegancko przełożyć, ale był
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
32
obecnością całego dworu tak speszony, że nic mu do głowy nie przy-
chodziło. Więc w końcu rąbnął po angielsku dosłownie tak, jak to Kłapacz
wyłożył po czesku. Król roześmiał się i zapytał:
— A jak się ma pani Kłapaczowa? Czy też z wami jeździ?
— Uchowaj Bóg, Panie Królu! Porządna piłka nożna to nie jest to,
co królowanie, żeby się do tego mogły wtrącać kobiety. Niech się Jego
Angielska Mość raczy nie obrazić, ale do porządnego kopania trzeba
naprawdę umieć znacznie więcej niż do królowania.
— To pan, panie Kłapacz, króla nie bardzo wysoko ceni?
— Dlaczegóżby nie, Jego Angielska Mości, Panie Królu! Pan Bóg
dał ludziom fach najrozmaitszy, to i między koronowanymi znajdzie się
gdzieniegdzie porządny człowiek. Temu nikt nie może zaprzeczyć. Ale jako
zawód to mi się nie widzi. Bo z tym jest tak: mój nieboszczyk pradziadek
służył w Pilźnie i opowiadał mi, że tam za bardzo dawnych czasów każdy
dom miał prawo warzenia piwa. To prawo było przywiązane do domu i na
domu zostawało, nawet jeśli jego właściciele wystawili sobie browar i w
domu już nie warzyli. Niektóre domy zostały naturalnie rozebrane lub
uległy zburzeniu, a z całej parady zostały tylko wrota. Ale właściciel tych
wrót ma do dziś dnia prawo warzyć piwo. Jak długo żyw ani chmielu, ani
słodu nie tknął, ale to prawo ma i pieniądze z niego ciągnie, bo mu po
przodkach wrota zostały. To i z królami jest zupełnie tak samo. Warzyć
muszą za nich inni, ale oni biorą pieniądze i mają prawo, bo gdzieś tam
odziedziczyli jakieś wrota.
— To pan, drogi panie Kłapacz, nie jest zwolennikiem monarchii?
— Ależ dlaczego nie, Jego Angielska Mości, Panie Królu? Jaki sobie
porządek który naród u siebie zaprowadzi, ten niech będzie! Są kobyły,
które są najszczęśliwsze bez uzdy, a są i takie, które bez klapek na oczach
chodzić nie umieją. A ciągnąć przecież musi tak samo jedna jak i druga. Nie
o to więc chodzi, bo ja twierdzę tylko, że piłka nożna to rzecz znacznie
trudniejsza niż królowanie. Niech pan pomyśli, Panie Królu, że znalazł się
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
33
pan przed bramką, a tu nagle skrzydłowy takim ładnym skośnym strzałem
podaje panu piłkę. Tu stoi pan — tu jest piłka — tu jest bramka — a pan by
teraz musiał naprzód zwołać posiedzenie rady ministrów, żeby rozważyła i
postanowiła, czy lepiej będzie kopnąć szpicem, czy czeskim, w prawy górny
róg, czy w lewy dolny. Do stu futbolowych diabłów, to byśmy dopiero
przepadli z kretesem!
Gdy pan Maceszka wszystko to mniej lub więcej wiernie
przetłumaczył, Jego Królewska Mość nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
— Sprytna z pana sztuka, panie Kłapacz — rzekł w końcu
(przynajmniej tak to pan Maceszka przetłumaczył) — chciałbym pana mieć
jako nadwornego doradcę.
— Czego nie ma, może jeszcze być, Jego Angielska Mości, Panie
Królu — rzekł sentencjonalnie stary Kłapacz promieniejąc z zadowolenia.
— Jeśliby pan miał jakieś trudności i kłopoty, niech pan przyjedzie do nas
do Dolnych Bukwiczek, a ja już panu zawsze jakiś porządny fortel wymyślę.
— No, ale żarty na bok, panie Kłapacz. Rozmawiam zawsze
chętnie z ludźmi pana pokroju, gdyż uważam, że zapatrywania wasze są
bardzo zdrowe.
— Zdrowe jak ząb, Panie Królu — zapewnił go skwapliwie stary.
— Troski, które nas na naszym wysokim stanowisku gnębią, nie są
bynajmniej małe. Ja często na przykład przyglądając się takim zawodom, jak
dzisiejsze, zastanawiam się, dlaczego piłka nożna nie została podniesiona
do godności oficjalnego i powszechnie uznanego sprawdzianu zdrowia
fizycznego i duchowego. Potrzeba w niej przecież tyle panowania nad sobą,
sprytu, bystrości, poczucia solidarności, samozaparcia, krótko mówiąc tyle
wysiłku jednostki na rzecz dobra całości, że jest ze wszystkich rodzajów
sportu najlepszym obrazem dobrze rozwiniętego życia. Dlaczego na
przykład zamiast utrzymywać olbrzymie armie, każdy naród nie wykształci
sobie doskonałej drużyny piłkarskiej? Gdyby doszło do sporu, którego nie
udałoby się załatwić na drodze pokojowej, zamiast całych armii
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
34
wystąpiłoby z każdej strony po jedenastu graczy i oni rozstrzygnęliby
sporną kwestię.
— Gdyby tak Pan Bóg dał — westchnął wzruszony stary Kłapacz
— Czechosłowacja byłaby wówczas mocarstwem!
— No niech pan sam powie, panie Kłapacz, nie byłoby to lepiej?
— A Jego Angielska Mość, Pan Król, niech powie, czy nie
starczyliby wtedy Kłapacze za wszystkich sprzymierzeńców?
— Niech pan tylko pomyśli o kłopotach swojego własnego kraju,
no powiedzmy z Węgrami. Jak by to wypadło, gdyby pan stanął ze swoimi
chłopcami na boisku w obronie swej ziemi?
— Jego Angielska Mość, Panie Królu, melduję posłusznie, że sto
trzydzieści dwa do zera! A może i trochę więcej do stu dziurawych goli!
— No widzi pan, drogi panie Kłapacz, pan jest urodzonym
ministrem wojny!
— Ale tylko jeśliby się na niej grało w piłkę. W innym wypadku
niech mnie Pan Bóg strzeże. Wolę już być kapralem w Jedenastce
Kłapaczów.
— Hm — niech pan posłucha, panie Kłapacz, to pan sam
wychował sobie tych chłopców?
— Sam, Jego Angielska Mości, Panie Królu, a jeśli te młodziki do
czegoś dzisiaj doszli, to tylko dzięki temu, że krew krwi się nie zaprze a
jabłka padają pod jabłonią.
— Nas to bardzo interesuje z pewnych czysto prywatnych
względów. Gdy doszły tu do nas pierwsze wiadomości o waszej drużynie a
dzienniki prześcigały się w dostarczaniu najdokładniejszych informacji,
spostrzegliśmy pewnego dnia naszego syna, Jego Wysokość Księcia Walii, w
głębokiej zadumie. Zapytaliśmy go, co mu brakuje, a on odpowiedział:
„królewski mój ojcze, dlaczego i ja nie mam dziesięciu braci, żebym mógł
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
35
stworzyć taką jedenastkę, jaką mają Kłapacze?". Bardzo miłujemy Jego
Wysokość Księcia Walii, i pragnęlibyśmy spełnić każde jego życzenie.
Udaliśmy się zatem do komnat Jej Królewskiej Mości, Królowej Małżonki, i
tam po dłuższych naradach doszliśmy do przekonania, że to życzenie
byłoby trudne do wykonania. Ale teraz właśnie przyszło nam na myśl: czy
nie przyjąłby pan księcia Walii do swojej drużyny?
Stary Kłapacz podniósł szybko głowę i spojrzał w oczy królowi.
— Jego Angielska Mości, Panie Królu, zostawmy na boku należny
wam szacunek. Może byłby to taki sam zaszczyt dla rodziny Kłapaczów co i
dla angielskiego następcy tronu, ale dajmy temu spokój. W tym rzecz jak by
to było z nim samym? To, co umieją moi chłopcy poprzedza okres ogromnej
pracy i wielkiego wysiłku. Dziś już nikt nie może iść naprzód, jeśli nie bierze
się do roboty z największą dokładnością i rzetelnością. To jest zasada
obowiązująca w każdym zawodzie pod słońcem; we wszystkim konieczna
jest praca i to solidna praca. Moi chłopcy wykonali tę pracę właśnie w piłce
nożnej i dzisiaj waszych nabiją. A teraz nagle miałbym jednego z nich
wyrzucić, aby na jego miejsce mógł wejść młokos, który — bardzo
przepraszam, Panie Królu — który odziedziczył tylko angielskie wrota?
— Niech pan nie sądzi, panie Kłapacz, że z niego jest znów jakiś
cherlak. Nasi synowie uprawiają systematycznie sport a nam chodzi o to
jedynie, by otrzymał jak najlepszą szkołę.
— To co innego, Panie Królu. Jeśli chodzi panu tylko o naukę,
moglibyśmy go przyjąć. W tym nie mamy żadnych tajemnic. Ale mam
jeszcze swoje warunki.
— Mianowicie jakie?
— Po pierwsze: musi mieć do piłki nożnej zdrowie i siły. Po
drugie: musi żyć w naszej rodzinie zupełnie tak samo, jak każdy z moich
synów, jednakowo pracując, jednakowo jedząc i jednakowo będąc
posłuszny. Od chwili gdy znajdzie się wśród nas, będzie tylko najmłodszym
Kłapaczem i nie będzie księciem aż do czasu, gdy od nas odejdzie. Jeśli te
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
36
warunki spełni, proszę bardzo, mógłbym go wziąć do mojej drużyny jako
rezerwowego.
— Panie Kłapacz! oto moja ręka. Przybijemy i wasze warunki
przyjęte!
Ojciec Kłapacz rzucił okiem w bok, gdzie siedział wysoki ale gibki
młodzieniec, zlustrował oczyma jego rozrośniętą postać i lewą ręką wyjął
fajkę z ust. Książę Walii zdrowie do piłki miał, reszta była już kwestią
umowy. I tak pod koniec przerwy w zawodach stary Kłapacz przybił układ z
królem angielskim, a gdy Kłapacze wygrali mecz, czekał na nich w szatni
książę Walii jako przyszły rezerwowy.
Wieczorem było wielkie przyjęcie w pałacu królewskim, a gdy
Kłapacze i ich rezerwowy żegnali się z dworem, król ofiarował staremu na
pamiątkę prześliczną fajkę. Stary Kłapacz znalazł się na chwilę w kłopocie,
ale żeby nie pozostać królowi angielskiemu w niczym dłużnym, sięgnął do
kieszeni, wyjął swoje stare porcelanowe fajczysko z zielonym kutasem i z
myśliwym, który strzela do jelenia.
— Jego Angielska Mości, Panie Królu — mówił przy tym
przybrawszy pełen dostojeństwa ton — niech pan tylko nigdy nie zapomni
jej w porę przeczyścić, a będzie panu ciągnąć jak żadna inna. A najlepiej się
w niej pali presówka, którą dostanie pan w każdym kiosku.
Król przyjął z ukłonem Kłapaczową fajkę a później podarował ją
Muzeum Brytyjskiemu, dokąd jeździli ją oglądać wszyscy piłkarze z Anglii,
Szkocji i Ulster.
Stary Kłapacz kazał załadować kufry i jego drużyna wróciła z
mistrzostwem Europy do Dolnych Bukwiczek. Razem z nimi, jako ich
rezerwowy, przyjechał książę Walii.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
37
R O Z D Z I A Ł S Z Ó S T Y
Dolne Bukwiczki, od czasu swego istnienia, nie były nigdy tak
sławne jak wówczas, gdy drużyna Kłapaczów wróciła ze swej podróży
zagranicznej z mistrzostwem Europy w kieszeni i księciem Walii w zespole.
Wszystkie światowe dzienniki przyniosły dokładną mapę, na której
Kłapaczowa chałupa oznaczona była grubym krzyżykiem, a specjalni spra-
wozdawcy jeździli do Bukwiczek, by milionom czytelników opisać
szczegółowo, jak żyje w zapadłej czeskiej wiosce przyszły król angielski.
Jeśli ciekawość cywilizowanego świata była wielka, to znacznie większa
była w stosunku do nowego obywatela ciekawość dolnobukwiczan. Z gazet
dowiedzieli się, kto to do nich przyjedzie, więc codziennie odbywały się w
obydwu karczmach gwałtowne dyskusje na temat, jak powitać księcia pana.
Największe jednak utrapienie miały stare babki, które opowiadały
dzieciom bajki. Tam roiło się przecież zawsze od książąt i księżniczek,
dzieci cisnęły się więc teraz wokół babek i chciały koniecznie dowiedzieć
się, jak będzie ten angielski książę wyglądał. Czy będzie miał złotolite szaty,
czy przyjedzie w złotej karecie, czy może na białym koniu ze złotymi
podkowami, czy będzie miał gwiazdę na czole a u boku diamentowy miecz,
czy zabił już jakiego smoka, czy też dopiero się przygotowuje do
bohaterskich czynów? Dolnobukwickim babkom od tych pytań mąciło się w
głowie. Same biedaczki w życiu nie widziały księcia, a tu nagle te wszystkie
bachory mają za tydzień doznać takiego przeżycia, jak widok prawdziwego,
żywego księcia, w którego żyłach płynie królewska krew. Babki czuły się
bardzo nieswojo aż wreszcie jedna, widocznie z nich wszystkich
najsprytniejsza, znalazła wyjście z tej przykrej sytuacji.
— Dzieci — rzekła raz, gdy znów ją zaczęły napastować a i starsi
też nalegali — jeszczeście nigdy nie spytały mnie o to, z jakiego kraju
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
38
pochodzą ci bajeczni książęta i księżniczki. Tym krajem jest baśniowa
kraina zwana Tramtarią, która leży za dziewięcioma górami i za
dziewięcioma morzami. W Tramtarii jest wszystko dosłownie i najdokład-
niej tak, jak wam to opowiadałam. Książęta chodzą tam w złocie, a
księżniczki mają złotą gwiazdę nad czołem, królowe przędą len na złotych
kołowrotkach, a królowie dzielą się królestwami ze swoimi zięciami.
Zwierzęta odbywają narady i pomagają swym panom, a głupiemu Jankowi
zawsze we wszystkim się wiedzie. Tam smoki rządzą w górach, miasta są
wyłożone czarnym albo czerwonym suknem, a w najgłębszym zakątku
lasów wytryska źródło wody żywej i źródło wody martwej. Daleko, bardzo
daleko leży ta piękna ziemia Tramtarią, tak daleko, że do niej jeszcze żaden
człowiek nie doszedł. Żaden okręt tam nie dopłynie, nie doleci żaden
samolot, tylko małe niewinne dzieci mogą dotrzeć czasem wieczorem, gdy
zamkną oczy, a anioł stróż przeniesie je przez to dziewiąte morze. One tylko
mogą ujrzeć wszystkie te dziwy, o których wam opowiadałam, ale gdy tylko
powrócą zapominają, gdzie były i co widziały, i przypominają sobie to
dopiero po wielu latach, kiedy już są tak stare jak ja. Potem mogą znów o
tym opowiadać małym dzieciom. W ten sposób szczęśliwy kraj Tramtarię
znacie tylko wy dzieci i my starzy. Inni ludzie znają tylko zwyczajny świat,
w którym nie istnieją już ani królowie, ani książęta, którzy są po to tylko, by
chodzili z złocie, gdzie człowiek musi sobie radzić sam i gdzie mu żaden
krasnoludek w biedzie nie pomoże, gdzie Janek musi być bardzo sprytny i
obrotny, by cośkolwiek osiągnąć. Taką zwyczajną ziemią jest także Anglia.
Za iloma górami leży, tego wam nie umiem powiedzieć, ale pan nauczyciel
mówił, że tylko jedno morze jest pomiędzy nią a nami. A więc mieszkają
tam i żyją tacy sami ludzie jak u nas, a i ten książę nie będzie się tak bardzo
różnił od syna naszego administratora, Janka, co to uczy się w Pradze na
doktora.
Tym wywodem położyła babka Navratilova kres różnym
pytaniom na temat oczekiwanego księcia, ale dzieci i tak nie wierzyły jej
prawie wcale. Nadal myślały, że jednak ten angielski książę będzie choć
trochę inny od zwyczajnego studenta, więc w sobotę, w dzień przyjazdu
Kłapaczów, nie jadły nawet obiadu, lecz pognały do miasteczka na dworzec.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
39
Były tam tysiące ludzi, zeszli się z całej okolicy jak na jakieś widowisko,
obejrzeć angielskiego księcia i zbadać, jak to ten chałupnik z Bukwiczek się
urządził, że nawet z angielskim królem rozmawiał. Tłumy zalały dworzec i
drogę przed nim, a chłopcy zajęli stanowiska w koronach przydrożnych
jarzębin.
Gdy pociąg wjeżdżał na stację, już z daleka ujrzeli starego
Kłapacza jak stał na dolnym stopniu wagonu i dymił z królewskiej fajki.
W tym momencie strażacka orkiestra zaczęła grać hymn
narodowy, stara Kłapaczka ryknęła strasznym płaczem, wszystkie kobiety
natychmiast jej zawtórowały, policjant gminny wypalił z moździerza
ustawionego za dworcem, chłopcy wrzasnęli „Hip, hip hura!" i „Niech żyją!"
— słowem była znacznie większa uroczystość niż gdy wraca procesja z
Wambierzyc. Stary Kłapacz uśmiechał się spokojnie i kiwał czapką, dopóki
pociąg się nie zatrzymał. Potem zeszedł ze stopnia i od razu wpadł na
płaczącą Kłapaczkę.
— Bój że się gola, matka, przecież ty płaczesz jak na pogrzebie!
Kłapaczka aż zatrzęsło od płaczu i rzuciła mu się na szyję z takim
rozmachem, że aż dziw, iż mu królewskiej fajki z zębów nie wytrąciła. W tej
chwili z wagonu wysypali się już i jej synowie. Dwójkami nieśli po jednym
kufrze, a tylko Janek na końcu niósł wielki kufer sam. Ostatni zeskoczył ze
stopni jeszcze jeden młodzieniec, taki sobie w podróżnej czapce, a i ten
niósł sam walizkę. Wtedy wszystkie dzieci z Bukwiczek rozdziawiły gęby i
okrzyki na cześć Kłapaczów nagle zamarły.
Ten dwunasty to był angielski książę — z walizką — w czapce —
przybrudzony w podróży. Babka Navratilova miała rację, złoci książęta są
dziś naprawdę tylko w Tramtarii!
Nagle wybuchła gwałtowna bójka między miejscowymi
chłopakami. Każdy z nich chciał nieść kufer któregoś z Kłapaczów a
najwięcej ich się szarpało o ten zaszczyt przy księciu panu. Ale stary
Kłapacz krzyknął na chłopaków: Kłapaczowie aż dotąd dawali sobie ze
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
40
wszystkim radę sami, więc teraz też nie potrzebują korzystać z niczyich
usług. Mogli się więc chłopcy tylko tłoczyć wokół swoich bohaterów i
najwyżej dotknąć się ich ubrań. Kłapacze w całym blasku sławy szli w
pochodzie dźwigając sami bagaże, a na równi z nimi angielski książę.
— W tym jest myśl — wyjaśniał później ojciec Kłapacz w karczmie
— Jego Angielska Mość dał swojego syna do mnie na naukę, a nie widziałem
jeszcze czegoś takiego, żeby się uczniowi usługiwało. Jak się już puścił w tę
drogę, to musi sobie sam toboły nosić. Najlepszy król to ten, który ma
najmniej lokai, ale właściwie można powiedzieć, że król, którego nie ma,
jest na pewno jeszcze lepszy od tego najlepszego.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
41
R O Z D Z I A Ł S I Ó D M Y
Mieszkańcy Dolnych Bukwiczek szybko przywykli do obecności w
swym gronie dostojnego młodzieńca i do częstych odwiedzin ciekawych
cudzoziemców. W surowym, zwyczajnym i regularnym życiu Kła-
paczowych synów nie było miejsca na paradowanie i podniosłe momenty.
Książę Walii żył wśród nich rzeczywiście jak jeden z gromady, w niczym mu
nie folgowano, ale też i niczym nie ubliżano. W pierwszym dniu stary
Kłapacz przyjrzał mu się dokładnie, zbadał muskuły, oddech i serce a gdy
stwierdził, że książę biega krótkie i długie dystanse jak zając, z
zadowoleniem poklepał go po ramieniu i rozpoczął trening. Czas od wiosny
do późnej jesieni spędził książę z drużyną bądź na boisku, bądź na
wyprawach do lasu, w zimie jeżdżono trochę na nartach i sankach a poza
tym trenowano w stodole. W ciągu miesiąca nauczył się już na tyle po
czesku, że mógł się z braćmi swobodnie dogadać i od tej chwili było już na
dobre wesoło, bo tych dwunastu chłopców tryskających zdrowiem, siłą i
młodością żyło tylko żartami i łobuzerskimi kawałami. A
najdowcipniejszym łobuzem wśród nich był sam stary Kłapacz, ale dopiero
wtedy, gdy wyczerpali swój program dnia. Przy treningu me uznawał
żartów ani wytchnienia, dawał chłopcom taką szkołę, że potem często
księcia pana wszystkie kości bolały. Ale rację miał jego ojciec, gdy
zapewniał starego, że chłopak ma krzepę. Wytrzymał ciężki okres wstępny,
a po pół roku tak się wyrobił, że nie można go było od prawdziwych
Kłapaczów odróżnić. Klatka piersiowa jak dzwon, głowa lekko podniesiona,
ramiona twarde jak z drzewa, nogi sprężyste i giętkie w stawach jak u
tancerza, całe ciało zwinne jak u kota a mocne jak u żubra — nic więc
dziwnego, że wielkie fotografie umieszczane w angielskich pismach
opatrzone były zawsze artykułami pełnymi pochwał i uznania dla metod
wychowawczych starego Kłapacza. A co dopiero, gdy ten surowy stróż swej
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
42
drużyny dopuścił angielskiego rezerwistę naprawdę do zawodów!
Dzienniki całego świata komentowały jego grę, a ojciec Kłapacz miał dla
swojej Jedenastki reklamę, o jakiej zapewne ani pomyślał. Ze wszystkich
stron zjeżdżali się nauczyciele, trenerzy, różnego rodzaju fachowcy i
znawcy, aby podpatrzeć u Kłapacza, jak należy zaprawiać graczy do
zawodów. Podchwycili dużo, ale nie dostrzegli tego najważniejszego, w
czym tkwiła tajemnica Kłapaczów. Było nią ich poczucie duchowej
przewagi, prosta, bezinteresowna ofiarność, w myśl której jeden pomagał
drugiemu, prawdziwe, szczere braterstwo, o którym stary wprawdzie nic
im nie mówił ani im go nie wpajał, ale które w nich wyrobił, tak że ono
przede wszystkim dopomagało im do zwycięstwa.
I znów rozbrzmiewała ich sława po całym świecie, a wszędzie
towarzyszył im królewski rezerwista, by zastąpić któregoś z braci, jeśli
zaszła potrzeba. Żył on z Kłapaczami w ten sposób nierozłącznie dwa lata,
dopóki nie odwołano go z powrotem do Anglii, dla dokończenia studiów.
Pożegnał się z nimi serdecznie, prawie z płaczem, i odjechał, ale
zapomnieć o nich nie mógł i korzystał z każdej sposobności, by sobie z
Kłapaczami zagrać. Poza tym grał regularnie w Huddersfield F. C. i był
najpopularniejszym środkowym napastnikiem Anglii. Żył stale w
atmosferze sportu, a gdy przyszła na niego chwila objęcia władzy,
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
43
powołano go na tron dosłownie z boiska. Był to dla niego szczególnie ciężki
moment, gdy musiał opuścić swoich klubowych kolegów i porzucić
ruchliwe życie na zielonej murawie.
Jego pierwszym obowiązkiem jako obejmującego rządy władcy
było wygłoszenie mowy tronowej. Rada ministrów całą noc przesiedziała
nad jej opracowaniem, gdyż było to pierwsze wystąpienie nowego króla. A
trzeba było w tej mowie pamiętać o wszystkich politycznych
okolicznościach, więc musieli się ministrowie porządnie napocić, zanim to
wszystko spisali i ułożyli według wszelkich reguł dyplomacji. A gdy prezes
rady ministrów uzyskał rano audiencję u młodego króla i chciał mu z naj-
głębszym szacunkiem wręczyć tekst jego pierwszej mowy, świeżo
upieczona Jego Królewska Mość przerwał mu zaraz na wstępie:
— Dziękuję panu, kochany panie premierze, ale mowę tronową
już sobie sam napisałem. Być może, że nie będzie ona tak świetna pod
względem dyplomatycznego ujęcia jak wasza, ale za to będzie naprawdę
angielska.
Tu Jego Królewska Mość wyjął z kieszeni blok do notatek i zaczął
czytać!
Do moich narodów!
Przystępując uroczyście do wykonania naszego pierwszego
politycznego strzału, chcemy dziś przypomnieć ludowi naszemu zasady,
którymi będziemy się w naszej grze kierować. W sławnej tradycji Anglii leży
to, że wystrzegała się zawsze spalonej pozycji. Chcemy pozostać wierni temu
szczytnemu testamentowi naszych przodków i ślubujemy, że nigdy nie
będziemy stać na spalonym, że będziemy zawsze bronić swych barw z
największą odwagą i rzetelnością oraz że wszystkie niebezpieczeństwa
skierujemy na aut a najwyżej na róg. Przyrzekamy, że unikać będziemy gry
brutalnej i nieszlachetnej i że nie narazimy naszego narodu nigdy na niebez-
pieczeństwo strzału karnego.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
44
Będziemy usilnie dbać o kombinację trzech graczy środkowych,
uznając przy tym ministra skarbu za najlepszego środkowego napastnika a
ministrów handlu i przemysłu za najlepszych łączników Anglii. Będziemy
stale zmierzali do tego, by pomiędzy wszystkimi warstwami społeczeństwa
panowało doskonałe zgranie i damy pierwszeństwo krótkim przyziemnym
podaniom przed awanturniczym systemem gry kupą i przed bezładną
kopaniną. Pragniemy również dbać i o to, by nie była zaniedbywana gra
głową i ufamy, że po upływie lat naszych, gdy nam niebieski Sędzia odgwiżdże
koniec, wynik osiągnięty przez Anglię będzie wysoki i że każdy przy tym
będzie musiał uznać, że rozegraliśmy nasz mecz fair.
Tak nam dopomóż Bóg! Hip hip hura! Hip hip hura! Hip hip hura!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
45
R O Z D Z I A Ł Ó S M Y
Babce Navratilovej z Dolnych Bukwiczek udało się uratować honor
starych bajek, ale tam na zachodzie, za wielką wodą, w Ameryce z bajkami
było już zupełnie źle. Tam bowiem małe szkraby miewały już swój malutki
samochodzik, starsi chłopcy budowali już stacje telegrafu iskrowego a
wszyscy razem myśleli tylko o sporcie. Wskutek tego nie mieli zbytniego
pociągu do bajek o szczęśliwych książętach i nieszczęśliwych księżniczkach.
Gdy im ktoś zaczął opowiadać o tym, że był pewien biedny chłopiec, z
miejsca przerywali opowieść, domagając się wyjaśnienia, w którym grał
klubie. Na skutek tego amerykańscy dziadkowie i amerykańskie babki,
którzy nie mogli się już przystosować do nowoczesnych wymagań swoich
wnucząt, byli z nimi zupełnie nieszczęśliwi. Ani rusz nie mogli utrafić
swoimi opowieściami w ich zainteresowania.
Aż dopiero jeden z nich wpadł na chytry pomysł.
Była w stanie Oregon pewna czeska rodzina, która przybyła tam
po emigracji z kraju przed dwudziestu pięciu laty. Rodzina ta miała ze sobą
dziadka, niesłychanego spryciarza, który świetnie umiał dawać sobie radę z
chłopcami. Pilnie uważał, o czym między sobą dzieciarnia rozmawia i
zauważył, że nic ich innego nie interesuje poza jakąś drużyną Kłapaczów. W
tym czasie rzeczywiście sława Kłapaczowej jedenastki była już tak pow-
szechna, że tam na drugiej półkuli każdy Kłapacz uważany był niemal za
legendarnego bohatera. Stwierdziwszy to, powiedział sobie ów oregoński
dziadek:
— Poczekajcie łobuzy, już ja wam wymyślę bajkę!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
46
A gdy się do niego zbiegli wieczorem z prośbami, by im coś
opowiedział, uśmiechnął się i zaczął:
O Kłapaczowej Jedenastce słyszeliście już, hę? No jak tak, to doskonale. A
czy wiecie, co się przydarzyło ich dziadkowi z tym gwizdkiem? Nie?
Naprawdę nie wiecie? Jakżeż to możliwe — przecież to jest sławna historia!
No, to posłuchajcie: Dziadek dzisiejszych Kłapaczów — daj im Boże wieczną
sławę — w młodości był bardzo ubogim chłopcem, a rodzice jego nawet nie
mieli tej chałupki, w której później poprzychodzili na świat dzisiejsi sławni
Kłapacze. Byli biedni jak myszy w opuszczonym kościele, gdzie nawet
świeczki obgryźć nie można. Gdy widział tę nędzę ów ich synek — Janek mu
było na imię, tak samo jak jego wnukowi bramkarzowi — doszedł do
przekonania, że w domu nie ma co robić, przyszedł więc do ojca i mówi:
„Tato, ja pójdę w świat. Wy się tu jeszcze beze mnie jakoś używicie, ale dla
mnie tu już roboty nie ma i tylko bym wam chleba ujmował. Na świecie jest
pracy dość, jakąś tam sobie w każdym razie znajdę, a gdy wrócę to jeszcze i
wam trochę pieniędzy przyniosę.
Ojciec nie mógł się synowi sprzeciwić, bo Janek miał całkowitą
słuszność. Matka wprawdzie spłakała się trochę, ale któraż matka nie
płacze, gdy rozstaje się z synem? Więc mu z bochenka odkroili kawał
chleba, w środku wycięli mały dołek, do niego włożyli grudkę masła, którą
stara Kłapaczowa gdzieś jeszcze na wsi zdobyła, potem to masło przykryli
tym wyciętym chlebem i Janek był gotów do wyruszenia w świat. Do tego
jeszcze otrzymał błogosławieństwo na drogę i dwa pocałunki, tak że nie
musiał się bynajmniej pod tym ciężarem uginać. I poszedł. Z krzaka wyciął
sobie kozikiem laskę, a gdy mu było markotno, pogwizdywał sobie w takt
marszu i tak mu jakoś droga schodziła. Przeszedł jedną górę, przeszedł
drugą, trzecią, aż dotarł do ogromnego lasu, z którego ani rusz nie mógł się
wydostać. Zbliżał się wieczór, a on jeszcze wciąż był w tym lesie i czuł taki
głód, że mu w żołądku burczało jakby organy grały. Gdy spostrzegł, że już
do żadnej wsi nie zdąży, usiadł przy drodze pod drzewem, wyjął ten kawał
chleba i kozik, zaczął krajać i smarować. W tej chwili, jak spod ziemi zjawił
się przed nim jakiś staruszek i mówi:
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
47
— Ty jesteś głodny, ale ja jestem jeszcze bardziej głodny! Janku,
daj mi kawałek chleba!
Janek zdziwił się, skąd się ten staruszek tak nagle zjawił, ale
ujrzawszy jego nędzę i chudość podał mu swój chleb, kozik i rzekł:
— Proszę, ukrajcie sobie, dziadku, i posmarujcie, żeby się wam
lepiej jadło.
Staruszek wziął chleb, ukroił, posmarował i zaczął jeść.
— A dokąd to idziesz, chłopcze? — spytał potem.
— Sam nie wiem jeszcze dokąd. Szukam pracy i nie mogę się
wydostać z tego lasu.
— No, dzisiaj już z niego nie wyjdziesz. Już jest noc, a las jest
wielki. Najlepiej byłoby tutaj przenocować.
— A co wy zrobicie?
— Ja prześpię się z tobą, jeśli nie masz nic przeciw temu.
— Cóż by! Poczekajcie, nagrabię wam suchych liści, żebyście nie
leżeli na twardym.
Janek wstał, nazbierał całe naręcze suchego listowia i przygotował
z niego łoże dla staruszka. Potem się położyli i zasnęli: O północy staruszek
obudził się szczękając zębami:
— Jest... jest... jest... mi... zim... zimno...
Janek otworzył oczy i rzekł:
— Weźcie moją bluzę, dziadku, to się w niej przecie trochę
zagrzejecie.
— Dzię... dzię... kuję ci, Janeczku, o jej... ale to ciepła bluza. Już mi
jest zupełnie dobrze.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
48
Staruszek usnął, ale teraz było znów zimno Jankowi. Nic jednak
nie mówił, zagrzebał się głębiej w listowie, a o wschodzie słońca pobiegał
po lesie, żeby się rozgrzać.
Staruszek spał bardzo długo, a Janek w tym czasie uzbierał w lesie
borówek i jagód, żeby mieć coś dla niego do zjedzenia. Nie było to
szczególne śniadanie, ale staruszkowi i tak smakowało. Potem powstali
obydwaj i ruszyli w drogę.
Za godzinę przyszli na skrzyżowanie dróg.
— Janku — odezwał się staruszek — tu się nasze drogi rozchodzą.
Ty pójdziesz w lewo i dojdziesz do bardzo wielkiego miasta, ja idę teraz w
prawo. Za to jednak, żeś się mną tak zaopiekował, podzielił ze mną chlebem,
łożem i okryciem, dam ci oto gwizdek. Szanuj go, bo on przyniesie ci dużo
szczęścia.
Staruszek wyciągnął rękę podając mu mały gwizdek. Janek myślał
sobie: Jakie tam szczęście może przynieść gwizdek? Ale nie chciał staruszka
urazić, wziął go więc i pożegnali się. Uszedłszy sam kilka kroków nie mógł
się przemóc, żeby gwizdka nie obejrzeć. Wydawał mu się dziwnie ciężki.
Wyjął go i stanął zdumiony: gwizdek był ze szczerego złota! To był przecież
hojny dar za kęs chleba z masłem. Janek zawrócił, kilkoma skokami znalazł
się na skrzyżowaniu i skierował się biegiem na drogę idącą w prawo.
Chociaż staruszek nie mógł ujść w tym czasie więcej jak dwadzieścia
kroków, nigdzie nie było po nim śladu. Janek zawołał, ale tylko echo mu
odpowiedziało. Staruszek znikł tak samo niespodzianie jak wczoraj się
zjawił.
Janek, bardzo tym wszystkim zdziwiony, wrócił na swoją drogę i
powędrował dalej.
Po godzinie był już na skraju lasu. Przed nim rozpościerał się
rozległy, nieznany kraj z miastem pośrodku. Drogi wiodące ku miastu
zapchane były wozami i ludźmi, tylko drogą wiodącą do lasu, na której stał
Janek Kłapacz, nie szedł nikt. Gdzieś w połowie odległości pomiędzy lasem
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
49
a miastem kręciło się kilku ludzi i Janek spostrzegł, że znajduje się tam
boisko piłki nożnej. Zaczął iść w tym kierunku, a gdy przybył na miejsce
usłyszał, że gracze denerwują się, gdyż sędzia nie przybył na zawody i nie
mają nikogo z gwizdkiem.
— Ja mam gwizdek — rzekł Janek.
— To może nam będziesz sędziował — zaproponowali gracze.
Janek chciał im wytłumaczyć, że się na tym nie zna, gdy wtem jego
gwizdek sam dał sygnał i gracze zajęli natychmiast stanowiska.
— A to ci dopiero dziwna rzecz — pomyślał Janek, ale zanim się
spostrzegł, gwizdek dał drugi sygnał i gra się rozpoczęła. Janek biegał tu i
tam po boisku i tylko uważał, żeby w niczym nie przeszkadzać i żeby się z
nikim nie zderzyć. Nic więcej robić nie potrzebował, wszystko już załatwiał
sam gwizdek. Odgwizdywał auty, rogi spalone, bramki, ręki, początek
drugiej połowy i koniec, ale najostrzejszy sygnał dawał, jeśli się ktoś
dopuścił jakiegoś wykroczenia w grze lub brutalnie się zachował. Czy to
było pięknie zamaskowane zderzenie, podbicie nogi, czy kopnięcie, gwizdek
odgwizdywał to tak przenikliwie, że sprawcę od razu ogarniał lęk i nawet
nie próbował zaprzeczać. Wszyscy zwrócili na to uwagę i mówili:
— To dopiero jest sędzia! Niczego nie przepuści! Ani nawet nie
patrzy na graczy a wszystko zauważy. Nie widzieliśmy jeszcze takiego
świetnego sędziego.
Gdy mecz się skończył, nie odniesiono na ramionach z boiska
bramkarza, jak to było w zwyczaju, lecz pochwycili Janka i jego zanieśli na
rękach aż do miasta. Prezesi klubów zaprosili go na bankiet i dzięki temu
Janek, który przez cały dzień głodował, mógł się najeść i napić do syta. Ale
na tym bynajmniej nie skończyła się jego szczęśliwa passa. Za tydzień miały
się odbyć w tym mieście zawody o mistrzostwo, przy czym toczyły się tutaj
nigdy nie kończące się spory o sędziego. Każda z rywalizujących drużyn
zarzucała mu stronniczość na rzecz strony przeciwnej i koniec końcem
wszyscy mu wymyślali, tak że musiał być rad, że go wspólnymi siłami nie
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
50
pobito. Ale znalazł się przecież obcy, który pokazał w sędziowaniu
najwyższą klasę. Na tym samym więc jeszcze bankiecie przyszli do Janka
delegaci obydwu klubów i prosili go, żeby został w mieście jeszcze tydzień i
poprowadził mecz.
— Mój Boże — odpowiedział Janek — chętnie bym został, ale z
czego tu będę żył?
— O to niech się pan nie martwi, panie Kła-pacz — rzekli mu
delegaci — otrzyma pan mieszkanie, utrzymanie i należne diety.
Janek nie wiedział wprawdzie, co to są diety, ale zrozumiał to
zaraz gdy mu co wieczór zaczęto wypłacać po dwa złote guldeny na drobne
wydatki. Utrzymanie i mieszkanie miał bezpłatnie, nic więc z tego nie
wydawał, brał pieniądze, codziennie odpruwał kawałek podszewki w
surducie i zaszywał tam swoją „dietę".
Za tydzień sędziował z wielkim uznaniem i podziwem całej
publiczności. Zachwycali się wszyscy tym sędzią, co to niemal, na zawody
uwagi nie zwraca, a mimo to żadnej niesprawiedliwości nie przepuści. A to
gwizdek sprawił te czary i Janek już był pewien, że ten staruszek, którym
się zaopiekował, to nie był zwyczajny śmiertelnik.
Gwizdek przyniósł mu bowiem naprawdę szczęście. Już w
przerwie zawodów przyszli do niego dyrektorzy jakiegoś obcego klubu i
zaprosili go do innego znów miasta. Na drugi dzień dzienniki pełne były
pochwał pod jego adresem, a on sam otrzymywał jedno za drugim
zaproszenie, by sędziował to tu, to tam. Teraz już się nie wahał. Jeździł i sę-
dziował, a nie był to już ten nierozgarnięty chłopak co przedtem, szybko
zorientował się o co chodzi w grze w piłkę i stał się sędzią, jakiego świat
jeszcze nie widział. Teraz już guldenów w surdut nie zaszywał, przeciwnie,
sprawił sobie nowe ubranie i grał pana. Złoty gwizdek służył mu wiernie i
niezawodnie, bo Janek nie zmienił swego charakteru. Był dalej tak samo
uczciwy i dobry, jak w chwili gdy opuszczał dom rodzinny.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
51
Nie zawsze jednak zajęcie jego było przyjemne. Gwizdek był
nieubłagany i tak skrupulatny, że sędziował nawet wtedy, gdy nie chodziło
o mecz. Dzięki temu poznał Janek tę przykrą prawdę życiową, że nie zawsze
jest wygodnie, gdy człowiek nie umie ścierpieć żadnej nieprawości.
Przekonał się o tym po raz pierwszy w biurze jednego z klubów.
Odpoczywał tam w przerwie zawodów, a w jego obecności pertraktował
przedstawiciel jednego klubu z delegatem drugiego.
— Więc uzgodnione — mówił jeden z nich — ustalamy na
przyszłą niedzielę spotkanie naszych drużyn i ani wy, ani my nie
wystawimy do dzisiejszego składu żadnych nowych graczy.
— Zgadzam się — odpowiedział drugi, ale w tej chwili — fiii —
złoty gwizdek w kieszeni Janka zaczął gwizdać. Nie było to bowiem
postępowanie fair. Ten drugi klub już skaperował sobie obcego gracza na
obsadę skrzydła.
Delegaci wzdrygnęli się i popatrzyli na Janka, który zaczerwienił
się jak rak.
— Panie Kłapacz — powiedział doń potem ostro delegat — niech
mi pan czegoś podobnego tutaj drugi raz nie robi. Pan wprawdzie zawsze
coś nie coś przy okazji pobytu w klubie usłyszy, ale nie wolno panu
zdradzać naszych pociągnięć.
Ale to nic niestety nie pomogło. Jeśli tylko w jego obecności
popełniono jakąś nieuczciwość złoty gwizdek w kieszeni zawsze dawał o
tym znać. Janek częstokroć był z tego powodu bardzo nieszczęśliwy i nie
jeden raz tę bezwzględność swego czarodziejskiego instrumentu odczuł
bardzo przykro. Idzie na przykład, niczego się nie spodziewając, ulicą, a tu
stoi wóz, którego konie nie mogą wyciągnąć pod dosyć ostre wzniesienie.
Po jednej i drugiej stronie wozu stoją woźnice i tłuką konie biczyskami.
Janek jeszcze się nawet nie zorientował, o co chodzi, gdy gwizdek już — fiii,
fiii, fiii — sygnalizował, że dzieje się coś złego. Woźnice obejrzeli się, spo-
strzegli Janka i dalej do niego:
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
52
— A ty dlaczego tu gwiżdżesz? Chcesz nam policjantów na kark
sprowadzić? Nuże na niego!
I rzucili się z batami w stronę Janka, który ledwie nadążył uciekać.
Gdy biegł, gwizdek dalej mu w kieszeni gwizdał, gdyż ta pogoń woźniców za
niewinnym była jeszcze większym występkiem.
Im dłużej to wszystko trwało, tym częściej narażał się Janek przez
ten swój złoty gwizdek na nieprzyjemności. Im więcej ludzi poznawał, tym
częściej rozlegał się sygnał. Zwłaszcza gdy dostał się do wielkich miast, do
tych ogromnych mrowisk ludzkich, gwizdek nie przestawał jęczeć i kwilić.
Całymi dniami chodził Janek po ulicach, nie spotkawszy uczciwego i
sprawiedliwego człowieka. Gdy tylko zaczął z kimś rozmowę, już po trzecim
zdaniu gwizdek sygnalizował, że ów nieznajomy skłamał. Jankowi smutno
było z tego powodu. Siedział wieczorem w swoim pokoiku samotnie i
mówił do siebie:
— Mój ty Boże, świat jest taki wielki a tyle na nim nieprawości.
Chyba nie ma już tu na ziemi duszyczki, która by wraz ze mną czuła
uczciwie.
Powiedział to cierpko i z goryczą, ale gdy tylko skończył zdanie,
wydobyło się z kieszeni słabiutkie, pełne wyrzutu pisknięcie. Janek
przeraził się. Widocznie teraz i on sam rzekł nieprawdę! Kogoś tym swoim
zwątpieniem musiał skrzywdzić. Więc na świecie nie ma tylko złych ludzi?
Zamyślił się — a gdy zmrok zaczął szarzeć w jego pokoiku, stanął mu przed
oczyma obraz Dolnych Bukwiczek, ujrzał tam ojca i matkę, pracujących od
świtu do nocy, cierpiących ustawiczną nędzę, z których ust nigdy jednak
żadne złe słowo nie padło. Zatęsknił nagle za domem, za tą całą nędzą
uczciwych ludzi. Zbrzydło mu zaraz to jego wygodne życie. Cóż mu z tego,
że mógł być panem, gdy na każdym kroku właściwie robił sobie przez swoją
prostolinijność w postępowaniu samych wrogów. Dom, chłopcze, to jest
zupełnie co innego, tam złoty gwizdek może iść na emeryturę.
Janek wstał, zaświecił światło i przeliczył swoje oszczędności.
Wiele tego nie uzbierał, bo przecież, proszę was, nawet sędzia państwowy
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
53
nie zrobi majątku, a co dopiero sędzia piłkarski; razem było tego jednak
parę setek.
Janek już się nie wahał. Zapłacił gospodarzowi, u którego
mieszkał, co się należało i natychmiast ruszył w drogę do pociągu, i z
powrotem do Czech, do matki. Powitała go tak, że omal nie udusiła w
objęciach. Cóż dopiero gdy wyjął swoje banknoty! Jak długo żyli, nie mieli
Kłapaczowie na raz tyle pieniędzy. Odbyli więc zaraz naradę z ojcem. Na
drugi dzień kupili kawałek pola pod lasem, a przed upływem miesiąca
zaczęli stawiać chałupę. Gdy dom był gotów, Janek się ożenił i do roku miał
już syna, a był to właśnie ojciec dzisiejszych Kłapaczów. Stary Jan Kłapacz
nie wyruszył już nigdy w świat. Żył z rodziną uczciwie i sprawiedliwie, a
złoty gwizdek, który trzymał w skrzyni pod odświętnym kapeluszem,
naprawdę nigdy się już u nich nie odezwał.
Gdy po latach umarł, przypomnieli sobie domownicy, że miał
jakiś, podobno nawet złoty, gwizdek. Zaczęli go szukać w skrzyni, ale
gwizdka tam nie było. Odszedł razem z Janem Kłapaczem i tym
wyświadczył mu ostatnią przysługę.
Bo patrzcie, co się stało. Przyszedł Jan Kłapacz pod bramę
niebieską i zapukał do furty. Okienko na górze uchyliło się nieco i jakiś
rozespany głos zagderał:
— Kto mnie tam budzi?
— To jestem ja, Jan Kłapacz z Dolnych Bukwiczek, chciałbym się
dostać do nieba.
— Jak mówisz — Jan Kłapacz?
— Tak.
— Zaczekaj chwilę, zaraz zbadam.
Święty Piotr przymknął okienko, wziął wielką księgę, w której
zapisani są wszyscy grzesznicy i zaczął szukać pod literą „K". Tej nocy był
jednak jakiś niedospany, więc mu się coś pomieszało i zamiast „Jan Kłapacz
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
54
Dolne Bukwiczki", znalazł jedną linijkę przed tym „Jakub Kłapacz Górne
Bukwiczki". A był to zamożny gospodarz, skończony skąpiec, nienasycony
sknera, okrutny chciwiec zdzierca. Święty Piotr otworzył więc powtórnie
okienko i huknął w dół ze złością:
— Nie masz tu czego szukać. Całe życie straciłeś na gromadzeniu
pieniędzy. Marsz do piekła!
I zatrzasnął okienko. Staremu Janowi Kłapaczowi oczy napełniły
się łzami — on przez całe życie zabiegał o pieniądze! Jak można mu taką
krzywdę...
Ale nie zdążył dokończyć myśli. W tej chwili gdy święty Piotr
wypowiedział swój mylny sąd, złoty gwizdek, o którym Jan zupełnie
zapomniał, zaczął gwizdać. Wyskoczył mu z kieszeni, potoczył się pod
bramę niebieską i gwizdał coraz głośniej i coraz bardziej przenikliwie. Jego
cienki gwizd rozbrzmiewał na całym przestworze niebios; od gwiazdy do
gwiazdy, od słońca i księżyca aż w dół na ziemię niósł się straszliwy,
jękliwy, przejmujący do szpiku kości. Obudził się Pan Jezus, Matka Boska
zatkała uszy, Bóg Ojciec się zachmurzył i zaraz wszędzie zaczęło grzmieć i
błyskać, aniołowie latali jak spłoszone gołębie, a w tych grzmotach i
błyskawicach, w tym gwiździe i zgiełku zahuczał surowy głos Najwyższego:
— Piotrze, Piotrze! Komuś stała się krzywda!
Święty Piotr, już i bez tego przerażony, przetarł dokładnie oczy,
wyjrzał raz jeszcze przez okienko i nie mógł powstrzymać się od
najniewinniejszego choćby zaklęcia:
— O psia... — przecież to Janek!
I już grzebał się ze swojego kąta, by otworzyć furtę, gdy nagle —
fiii-t gwizdek urwał swój przeraźliwy gwizd, chmury i błyskawice znikły,
nad bramą rozpięła się łukiem tęcza, a Jan Kłapacz, który nikomu nigdy
krzywdy nie wyrządził, wstąpił do nieba, gdzie już małe aniołki fikały kozły
z radości, że się to wszystko tak dobrze skończyło. Janek przyjrzał się bliżej
świętemu Piotrowi i aż podskoczył z wrażenia — ej że, przecież to jest ten
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
55
dziwny staruszek, którego spotkał przed laty i który podarował mu ten
czarodziejski gwizdek. Oddał mu go zaraz, bo już go więcej nie potrzebował.
Znalazł tam wprawdzie aniołów grających czasami w piłkę, którzy
skwapliwie zaprosili go na sędziego, ale proszę was, to była prawdziwie
anielska gra. Najmniejszej brutalności w niej nie było, żadnego podkładania
nóg, aniołowie tylko unosili się wokół siebie, wzajemnie kłaniali się sobie i
jeden drugiego prosił, żeby raczył kopnąć piłkę. Anielska delikatność była
tak wielka, że piłka po takim kopnięciu w ogóle nie ruszyłaby się z miejsca,
gdyby nie miała na szczęście anielskich skrzydełek, przy pomocy których
fruwała od jednej bramki niebieskiej do drugiej...”
Taką to bajkę wymyślił swym wnukom oregoński dziadek, a
chłopcy orzekli, że to jest „morowa" bajka.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
56
R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ą T Y
Nestor czeskich poetów Wincenty Kabrna spoczywał już dawno na
cmentarzu w Sławinie przywalony ciężarem kamiennego nagrobka, ale jego
hymn ofiarowany Jedenastce Kłapacza rozbrzmiewał zwycięsko na
wszystkich boiskach Europy i Ameryki. Kłapacze żyli jako bohaterowie
wszystkich narodów Starego i Nowego Świata.
Na zielonej murawie Błyszczą białe linie, Kto chce z nami zagrać, Tego gol nie minie.
Na iluż wiatrach trzepotał się ten śpiew płynący z gardeł
Jedenastki Kłapaczów? Ile milionów ludzi zaczynało drżeć przeczuciem
porażki, gdy nad boiskiem rozbrzmiewały nie całkiem wprawdzie mi-
strzowskie, ale trafne słowa Wincentego Kabrny:
Darmo się ten bramkarz Nad obroną biedzi, Strzał nasz tnie powietrze, Piłka w siatce siedzi.
Ileż to drużyn na kontynencie i na wyspach czuło, jak maleją ich
szanse, gdy z tych strof rozwijał się nieubłagany refren:
Stopuj! Strzelaj! Ty tam notuj! Lepiej dołem, bez kłopotu! Stopuj! Strzelaj! A ty notuj! Popatrz dobrze! Gol już gotów!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
57
Nie było najmniejszej nawet nadziei, żeby komuś mogło udać się
pokonać Kłapaczów, ale wieczny, niesłabnący pęd do dokazania tego, co
wydaje się niemożliwe, który stanowi najszlachetniejszy rys prawdziwie
sportowego ducha, pchał wszystkie kluby do podejmowania wciąż nowych
prób. A poza tym Kłapaczów pożądała publiczność, chciała ich widzieć,
pragnęła się zachwycać ich mistrzowską grą. Trwały więc w sferach
piłkarskich ustawicznie zakulisowe intrygi i zatargi o to, który klub ma grać
z chłopcami z Bukwiczek, i który na ten zaszczyt i tę sławę zasługuje.
Wszyscy starali się wyprzedzać w składaniu ofert i prześcigali się w
honorariach, a stary Kłapacz śmiał się tylko przeliczając pieniążki, które
płynęły do jego szuflady z całego świata.
Ich rodzinna chałupa stała jeszcze pod lasem tak samo jak
wówczas, gdy zaczął trenować z chłopcami, została tylko pięknie
odnowiona, wyczyszczona i pieczołowicie przekształcona w
najrozkoszniejsze gniazdko. W jej najbliższym sąsiedztwie natomiast
zmieniło się dużo. Łączka, na której przed laty po raz pierwszy zadudniła
piłka kopnięta nogą Łapacza, zmieniła się we wzorowe boisko treningowe z
szatniami, salami do ćwiczeń i natryskami, a sekretarze i prezesi wszystkich
klubów zjeżdżali tutaj podziwiać doskonałość sportowych urządzeń. Leżące
wokół pola stary Łapacz stopniowo skupywał w tym celu, by postawić na
nich domki dla każdego syna z osobna. Były to małe pogodne budyneczki o
kilku izbach z ogródkiem i podwórkiem, słowem cała kolonia rodzinna, o
której się zresztą w kraju dużo mówiło i której fotografie obiegały pisma
ilustrowane całego świata. Sami - chłopcy nie bardzo się orientowali, po co
się ojciec do tego budowania bierze. Im przecież było najlepiej razem, w
gromadzie i nigdy im na myśl nie przychodziło, żeby się kiedyś mieli
rozłączyć i żeby każdy miał mieszkać i żyć na własną rękę.
— Tego to wy jeszcze nie rozumiecie — odpowiadał stary na ich
wyrzuty — jednak przyjdzie na was taka chwila, gdy te domki będą jak
znalazł.
Stawiał je, więc dalej, murował i urządzał, nie oglądając się
bynajmniej na to, że chłopcy są najszczęśliwsi, gdy mogą się razem
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
58
wyciągnąć na sianie lub przespać w stodole na słomie. Doszli w tym czasie
już do lat męskich, a nawet najmłodszy z nich dorównywał już wzrostem i
barczystą budową najstarszemu Jankowi. Teraz ojciec już ich tak nie
pilnował z treningami, lecz oni sami utrzymywali je w tych rozmiarach, co
poprzednio, gdyż celem ich było zachować swą mistrzowską formę. Czasem
tylko, zazwyczaj w przeddzień zawodów, szli zamiast na trening na dalszą
wycieczkę.
Podczas jednej z takich wycieczek zapuścili się w las i
maszerowali kilka godzin pogwizdując i podśpiewując. Kromkę chleba z
masłem miał każdy z nich w kieszeni, a woda do picia szemrała w leśnym
potoczku, tak, że nic im nie brakowało, byli spokojni i weseli. Po kilku
godzinach marszu las zaczął przeświecać i pomiędzy brązowymi pniami
drzew ujrzeli wstęgę żyta i jasną płaszczyznę jakiejś łączki. Dochodził
stamtąd wrzaskliwy pogłos chłopięcych głosów i hałas, a wśród tego od
czasu do czasu odzywało się dzwoniącym echem dudniące uderzenie, co, do
którego pochodzenia Łapacze nie mogli mieć wątpliwości. Jacyś chłopcy
grali w piłkę.
Spojrzeli po sobie i aż im ślinka przyszła z ochoty. To byłaby
dopiero przyjemność zagrać po takim marszu pół godzinki w piłkę!
Poruszyło się w nich wszystko tęsknotą do gry. Wypadli z lasu.
Rzeczywiście grała tam w piłkę gromadka wiejskich chłopców, zwyczajnie
jak się to u nich grywa: bramki ułożone ze zdjętych marynarek, jedna
nogawka spodni podniesiona, rękawy zakasane. Linii granicznych należało
się domyślać i to właśnie stanowiło główny powód do krzyków jak i kłótni o
to, czy piłka szła „za wysoko", czy też była to naprawdę bramka. Grali z
chłopięcą czupurnością, ale ważne było to, że mieli przepisową skórzaną
piłkę, czwórkę z dobrze napompowaną duszą. W niej utkwiła chciwie oczy
cała jedenastka Kłapaczów od chwili, gdy wyszli z lasu. Grający chłopcy też
od razu spostrzegli przybyszów. Jeden z nich miał właśnie rzucać aut, lecz
w momencie gdy wykonywał półobrót ujrzał na skraju lasu grupę młodych
ludzi. Ręce, w których trzymał piłkę, opadły, oczy pozostały zwrócone w
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
59
kierunku lasu, a z ust wyrwało mu się jedno tylko słowo pełne nabożnej
czci, lęku i zachwytu:
— Kłapacze!
Słowo to wstrząsnęło resztą graczy. Gra urwała się od razu.
Osłupiali ze zdumienia chłopcy zbili się w kupkę i nie spuszczali oczu ze
swych bohaterów. Tylko jeden z nich nie stracił głowy, ten do którego
prawdopodobnie należała piłka. Widocznie nie pochodził ze wsi, lecz z
miasta, był bardziej otrzaskany i mniej wrażliwy na różne wielkości. Gdy
spostrzegł, o kogo chodzi, krzyknął na chłopców:
— Nie było gwizdka! Gramy dalej!
Było w tym odezwaniu się sporo chłopięcej buty, która nie może
dopuścić do przerwania gry z powodu pojawienia się jakichś osób
dorosłych. Tym bardziej nie wolno było przerwać, jeśli to byli rzeczywiście
Kłapacze. Niech im będzie cześć i chwała, ale jak się gra, to się gra i
widzowie nic nas nie obchodzą. Właśnie, niech Kłapacze zobaczą, że gramy
z takim samym zapałem jak oni. I niech zobaczą, że jako widzowie wcale
nam nie imponują.
— No do licha, grajcie dalej!
Ale chłopiec z miasta na próżno krzyczał i złościł się. Jego
współtowarzysze jakby wrośli w ziemię. Zwłaszcza gdy Kłapacze zaczęli
wyraźnie zmierzać w ich stronę.
— Pożyczcie nam, chłopcy, na chwilę piłki — zawołał do nich
Janek — albo zagrajcie z nami!
Wiejskie chłopaki pospuszczały oczy. Niektórzy uśmiechali się z
zakłopotaniem, inni miarowo grzebali nogą w trawie, a ten co miał rzucać
aut, opuścił ręce i piłka upadła na ziemię.
— Czyja to piłka? — zapytał Janek.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
60
— Moja! — krzyknął chłopiec z miasta. Krzyknął to jakoś ostro a
równocześnie podskoczył do piłki i przycisnął ją jakby obronnym ruchem
pod prawą pachą.
— My byśmy sobie chcieli zagrać — rzekł Janek — przyjmiecie
nas do gry?
Nastała chwila ciszy. Chłopcy spojrzeli ukosem na towarzysza z
miasta. Stał blady i wyprostowany patrząc Kłapaczowi prosto w oczy. Po
chwili milczenia zaczerpnął tchu i oświadczył zduszonym głosem:
— To niemożliwe. My nie możemy z wami grać!
— Dlaczego? Boicie się przegranej? My się rozdzielimy.
— Przegrana nie byłaby żadną hańbą. Ale my z wami grać nie
możemy.
— Ale powiedz nam, dlaczego?
— Tak sobie. Dlatego.
— To nie jest odpowiedź. Musisz podać powód. Dlaczego więc?
Chłopiec jeszcze nieco przybladł, a potem wykrzyknął:
— Bo wy jesteście zawodowcy!
— Co takiego?!
— To właśnie. Nie możemy z wami grać, bo jesteście zawodowcy.
My gramy dla honoru, a wy gracie dla pieniędzy. Ja nie chcę mieć z wami nic
wspólnego.
Kłapacze spojrzeli zdumieni na siebie a potem na chłopców. Tego
im nikt jeszcze nie powiedział! Młodsi z nich poczerwienieli ze złości i
chcieli się rzucić na chłopców, ale Janek ich powstrzymał. Faktem było, że
się nad tą kwestią nigdy nie zastanawiali. Zabieganie o pieniądze ani im
przez myśl nie przeszło. Gdy dorastali, nauczył ich ojciec grać w piłkę, a oni
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
61
grali tak, jak ich do tego zaprawił. Gra była ich namiętnością, grali więc
wszędzie tam, dokąd ich ojciec zawiódł i nic innego na myśli nie mieli jak
tylko zwycięstwo. Pokonać przeciwnika, to przecież istota wszelkiego
sportu, wygrać uczciwie i bez brutalnych metod, to była jedyna radość
Kłapaczów. Co wspólnego miały z tym pieniądze? Nigdy z ojcem o tym nie
rozmawiali, nigdy nikt im tego nie zarzucił. Aż dopiero ten piegowaty
chłopiec z podkasaną nogawką, kurczowo ochraniający swą piłką i
przygotowany widocznie, że raczej stanie do bójki niż ustąpi ze swego
stanowiska!
Janek Kłapacz, kapitan niezwyciężonych Kłapaczów, był
zmieszany. Coś było z prawdy w odezwaniu się tego wyrostka, ale Janek w
tym momencie nie mógł dojść tego, co było istotą rzeczy. Wszystkie jego
myśli skupiły się na tym zdaniu: „My gramy dla honoru, a wy gracie dla
pieniędzy!" Czy to jest prawda, czy nieprawda? W swoim poczuciu
buntował się przeciw temu zarzutowi. Nigdy na jego jedenastkę nie padł ani
cień zarzutu pogoni za pieniądzem, oni grali tylko dla honoru, ale przy-
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
62
pomniał sobie równocześnie tysiączki w ojcowej szufladzie i zląkł się, że
trudno przyszłoby mu się obronić.
Minęła chwila niezwykle przykrego napięcia. Janek podniósł
głowę, spojrzał prosto w oczy piegowatemu chłopcu i rzekł z wolna z
powagą w głosie:
— Nie wszystko jest tak, chłopcze, jak ty sobie to wyobrażasz.
Myśmy, to prawda, zarabiali grą, ale dla pieniędzy nie graliśmy. Wiem, że to
trudno wyjaśnić, gdy człowiek nie ma dowodów. Nie będziemy cię więc
zmuszać do gry, lecz prosimy cię, byś zapamiętał naszą dzisiejszą rozmowę
i byś zwrócił na nas uwagę. Być może, że się jeszcze kiedyś spotkamy i że
będziemy mogli sobie tę sprawę dokładniej wyjaśnić. Z Bogiem!
Janek Kłapacz odwrócił się w stronę lasu, a w ślad za nim poszło
dziesięciu braci, którzy czuli tak samo jak on. Zniknęli zdziwionym
chłopcom w lesie i szli kwadrans najostrzejszym w swoim życiu marszem.
Potem dopiero Janek zatrzymał się, spojrzał po braciach i rzekł:
— Chłopcy! Dziś Jedenastka Kłapacza została po raz pierwszy
pokonana. I to prawie cztery do zera. Ten piegowaty chłopiec był o klasę
lepszy.
Dziesięciu Kłapaczów milcząco potwierdziło. Powiedział to
przecież ich kapitan i nic nie można było tym słowom zarzucić.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
63
R O Z D Z I A Ł D Z I E S I Ą T Y
Przygoda z piegowatym chłopcem nie przeszła jednak tak gładko.
Kłapacze nie zamienili na ten temat już ani słówka, ale wszelka radość jakby
z nich opadła. Minęły czasy, kiedy to na treningu drapieżnie pędzili do piłki
a całe wieczory spędzali na wymyślaniu nowych tricków i zaskakujących
przeciwnika kombinacji. Znikła ich naturalna, zdrowa wesołość, zuchwała
radość z zawodów i zwycięstwa. Snuli się z kąta w kąt jak mruki, wszystkie
ćwiczenia wykonywali tylko mechanicznie z nawyku, a zawody, na które
woził ich stary według planu zanotowanego w swoim kalendarzu, odbywali
jak uciążliwą powinność. Ich gra była jeszcze wciąż na najwyższym
poziomie i niezmiennie mistrzowska, ich technika i zgranie wciąż jeszcze
olśniewały, ale wszystkim ich brawurowym wyczynom i pełnym zręczności
posunięciom brak było choćby iskry zapału. Różnica w ich grze była tak
uderzająca, że pomimo wszelkich zwycięskich wyników nie uszło to
uwadze sprawozdawców sportowych.
„Kłapacze są zmęczeni" — pisał cieszący się dużą powagą A. E.
Wiliams w piśmie „The Sportsman". — „Nie pozwólmy się wprowadzać w
błąd stale świetnymi pod względem cyfrowym wynikami ich zwycięstw.
Cyfry to martwa formułka, która zupełnie niemiarodajnie wyraża stosunek
sił, a całkowicie milczy na temat istoty gry. A ta właśnie u tych mistrzów
uległa zmianie. Ów przemożny urok, którym niegdyś nie tylko zwyciężali
przeciwnika ale i podbijali serca publiczności, ów trudny do określenia urok
świeżości i żywiołowego rozmachu pierzchł. Nie można się temu dziwić,
wszystko, co się stale powtarza, traci powab i zaczyna być z czasem
traktowane zbyt mechanicznie.
Widzieliśmy to u wszystkich zawodowców Zjednoczonego
Królestwa. Tylko czyste i prawdziwe amatorstwo, wymagające od swych
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
64
zwolenników różnorodnych ofiar, daje im w zamian to, co najpiękniejszego
w sobie kryje wychowanie fizyczne: prawdziwie sportowego ducha. Każda
inna forma sportu prowadzi do martwoty. Kłapacze są jeszcze stosunkowo
najszlachetniejsi ze wszystkich drużyn, które szukały źródeł zarobkowania
na zielonej murawie; dzięki pięknemu ich wychowaniu nie widzieliśmy w
ich grze nigdy tej interesowności, tego uganiania się za każdą bramką
jedynie dla zapłaty wyznaczonej za każdy zdobyty punkt; mimo to oni też
podlegają prawu mechanizacji już choćby dlatego tylko, że są jako dojrzali
w swojej mistrzowskiej grze, dla której nie ma przeciwnika, pozbawieni
tych różnorakich niespodzianek, jakie spotykają graczy amatorów. Kłapacze
są zmęczeni własną doskonałością, to jest ich tragedią i to jest zarazem
nowym wielkim przypomnieniem dla młodzieży angielskiej tej prawdy, że
istotą naszego życia jest pogłębienie ducha a bynajmniej nie czysta dosko-
nałość techniczna".
Kłapacze ledwo rzucili okiem na ten artykuł londyńskiego
tygodnika. Byli tak zniechęceni, że już nawet nie rozcinali pism, które do
nich przychodziły. Stary Kłapacz natomiast wcale nie musiał czekać, aż
Wiliams postawi diagnozę jego drużynie. Czuł już dawno, że jego chłopcy
rozklejają się, ale było to dla niego takim zaskoczeniem, że nie miał nawet
odwagi mówić o tym. Obchodził synów z daleka jak kot, który nie wie, w
jakim jego pan jest humorze. Królewska fajka aż rozpalała się cała od
ustawicznego nerwowego kurzenia, ale wszystkie delikatne próby
wybadania prawdy okazały się daremne. Chłopcy jakoś zamknęli się w
sobie, wykonywali posłusznie wszystko, co zarządził, ale dawnej radości w
domu już nie było. Wreszcie po długim rozważaniu i gnębieniu się
postanowił, że zaatakuje ich otwarcie.
Byli raz po meczu, już w domu; chłopcy porozkładali się pod
wieczór na podwórku. Burek siedział Jankowi na brzuchu i zaglądał z tej
pozycji do kurnika, gdzie tłukły się senne kury, zanim na dobre usadowiły
się na noc. Chłopcy leżeli na ziemi z rękami założonymi pod głową, z
oczyma błądzącymi po obłokach, wszyscy wdychający głęboko pełną
piersią zapachy, które wietrzyk zbierał w lesie i unosił z sobą poprzez
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
65
podwórze w pola. Stary Kłapacz siedział na pniu, na którym rąbano drzewo,
długo się wiercił, aż wreszcie splunął i zaczął ponurym głosem:
— Coś mi się zdaje, mój ty kapitanie, że ci się w drużynie coś
psuje!
Janek bawił się obrożą Burka.
— A co się wam, tato, nie podoba? Przecież wygraliśmy jak
zawsze.
— Wygrali, wygrali! Nie byłbym Kłapaczem, gdybym nie widział,
że to się nam czasem może udać. Ale co za licho w was wstąpiło? Już ani nie
rozmawiacie, ani nie śpiewacie, ani nie gwiżdżecie, a mecz rozgrywacie
jakby was kto zaczarował — co jest z wami?
Młodzi Kłapacze zaczęli się kręcić, przewracali się z boku na bok,
jakby ich ziemia paliła, lecz żaden z nich ani pisnął. Ale stary, gdy już raz
zaczął, roztrząsał im sumienie do końca:
— Przecież to już nawet matka zauważyła, że jesteście jak
odmienieni. Przychodzi tu kiedyś za mną i powiada: Coś ty, ojciec, z naszymi
chłopcami zrobił? — Ej że, jak to co zrobiłem? — A ona, że to nie jesteście
już tacy jak dawniej, że już nawet Jurek na nią uwagi nie zwraca, i aż mi się
biedne matczysko rozpłakało.
Nie wszystko w rzeczywistości było naprawdę tak, jak to stary
Kłapacz opowiadał, ale on, chytra sztuka, powiedział sobie, że musi
chłopców wzruszyć i skłonić do zwierzeń. I udało mu się to rzeczywiście od
razu. Jurek, mamin synek, zaraz zaczął:
— To nieprawda, że nie zwracam na matkę uwagi. Tu chodzi o coś
innego. Nie ma rady, Janek, już musisz ojcu powiedzieć, co nas gnębi. Tylko
wygarnij wszystko, żebyśmy się już tym ciągle nie trapili.
Stary parę razy szybko pyknął z fajki, a potem rzekł całkiem
łagodnie i niezwykle serdecznie:
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
66
— No i cóż tam masz na sercu, Janeczku? Tylko mów szczerze.
Janek spędził Burka, uniósł się na rękach i spojrzał ojcu w oczy.
— Ile macie pieniędzy, tato?
Stary aż podskoczył na swoim pniaku. Tego się nie spodziewał.
— Pieniędzy? Cóż cię obchodzą pieniądze? Mam tam jakieś parę
setek, ale ani tego nawet dokładnie nie liczyłem.
— Wiecie, tato, bo to jest tak. Nauczyliście nas grać, abyśmy mogli
zarabiać na życie. Niech wam Bóg zapłaci za to, żeście sobie z nami tyle
trudu zadali, a wydaje mi się, żeśmy go wam nie zmarnowali. Ale to dobrze
wiecie, że my sami dla pieniędzy nie graliśmy. Nie wiedzieliśmy nigdy i nie
wiemy, ile dostawaliście za mecze, i ani się o to nie dopytujemy. Chodzi nam
tylko o jedno — jesteście już z matką zabezpieczeni do końca życia, czy
nie?... Jeżeli nie, to nie ma o czym dłużej mówić — gra się dalej.
Stary Kłapacz dymił z fajki jak lokomotywa.
— A jeżeli jesteśmy zabezpieczeni — to się już nie będzie grało?
— Nie, tato, w tym wypadku kończymy. Przynajmniej dla
pieniędzy nie będziemy już grali. Zawsze walczyliśmy tylko o zaszczyt
pierwszeństwa, a to co się zarobiło przy tym, to jest wasze. Musimy
troszczyć się o to, byście mieli z czego żyć razem z matką. O to chodzi
przede wszystkim. Więc jeśliście już tę rozmowę zaczęli, prosimy was,
byście nam odpowiedzieli na to pytanie.
— To wy gracie tylko, żeby zarobić na matkę i ojca? A może byście
mi tak powiedzieli, moi drodzy, z czego będziecie sami żyli?
— Nie martwcie się o nas. Jeśli nie będzie sobie można dać inaczej
rady, pójdziemy na trenerów. Jeszcze się kluby będą biły o nas.
— I chcielibyście rozwiązać najsławniejszą drużynę?
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
67
— Tak. Nie pozwolimy przecież, by nam byle piegowaty wyrostek
urągał, że on gra dla honoru, a my dla pieniędzy!
— Hm — to tak? Jakiś piegowaty wyrostek... I to już wasze
ostatnie słowo, kapitanie?
— Ostatnie, tato!
— Drużyna się zgadza?
Chłopcy pomrukiwali tylko. Stary wstał i długo wytrząsał popiół z
fajki. Było już ciemno, na niebie świeciły gwiazdy. Kłapacz nie mógł sobie
dać z fajką rady. Nikt nie odzywał się nawet szeptem. W końcu stary
odwrócił się i rzekł:
— Więc to wy tak, łobuzy? Zmuszacie się do gry tylko ze względu
na mnie? Hm... no to... skończymy z tym. Boisko zmienimy na pole...
rozsznurujemy piłki... wypuścimy powietrze...
— Ale nie ze wszystkich piłek, tato — zawołali Kłapacze jeden
przez drugiego.
— Nie, to już trudno, wypuścimy powietrze, proporzec zdejmiemy
z masztu... Jedenastka Kłapacza przestanie istnieć...
Broda mu się trzęsła. Teraz dopiero chłopcy spostrzegli, jak całe
jego życie związane było z tym, co oni dotychczas robili. Rzucili się ku
niemu, ściskali go, przepraszali, pocieszali.
— Pozwólcie mi do licha fajkę chociaż nałożyć — zagderał w
końcu — fajkę od Jego Angielskiej Mości. Drugiej już takiej nie dostanę, już z
żadnym dostojnikiem w loży nie będę siedział. Hej, ja na to zawsze
czekałem, że się jednak kiedyś rozlecicie. Myślałem jednak, że to przyjdzie
przez kobietę. A tu patrzcie, moim chłopcom zachciało się Amatorstwa! No,
chodźcie do matki, niech biedaczka też się zadziwi!
Po raz pierwszy od długiego czasu, było tego wieczora w chacie
Kłapaczów znów tak rozmownie i gwarno jak niegdyś, kiedy to ojciec gnał
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
68
chłopców po raz pierwszy na zawody do Pragi. W tym rozgwarze synowie
nawet nie zauważyli, że stary Kłapacz wywołał Kłapaczkę na przyzbę. Stali
tam w ciemności, a Kłapacz kładł jej do głowy wskazówki:
— ...Żebyś im tylko nie zdradziła, ile mamy! Do grobu tego ze sobą
nie zabierzemy; co zarobili, należy do nich. Ale teraz nie mogą o tym jeszcze
wiedzieć. Pieniądze by ich jeszcze zepsuły. Są młodzi i dobrze idą przez
życie. Młodemu pieniądze nie służą. Jak pójdą, przetrą się, wygrają w życiu
tak jak wygrywali na boisku, nabiorą zrozumienia dla pieniędzy... A jak się
kiedyś zechcą ożenić, przyda im się jeden albo dwa tysiączki.
Kłapaczka trzymała ręce splecione pod fartuchem i pociągała
nosem, żeby tylko powstrzymać łzy. Słuchała i na wszystko, co mówił,
kiwała potakująco głową. Przecież ten stary, prosty chałupnik, umiał
wszystkim na świecie tak pokierować, że była dlań zawsze pełna podziwu i
często aż ręce splatała z zachwytu. Godziła się bez zastrzeżeń na nowe jego
plany, pochwaliła je i wrócili obydwoje jakby spokojniejsi do izby, do
synów.
Ci zaś siedzieli dalej pogrążeni w serdecznej pogawędce, układając
plany na przyszłość. Sława piłkarska, którą zdobyli, już jakby przestała dla
nich istnieć. Każdy zajęty był tylko myślą, czym będzie w przyszłości, co
mógłby robić i jak zapewnić sobie egzystencję. Ich wrodzone osobiste zami-
łowania i dążenia, przytłoczone dotychczas wyłączną troską o grę w piłkę,
teraz się nagle obudziły. Ujrzeli naraz, że życie jest znacznie bogatsze,
znacznie bardziej pełne od tego, jakim je dotąd znali, że kryje w sobie dla
młodego człowieka znacznie więcej obowiązków, niż sobie to wyobrażali
dotychczas. Sport przestał być dla nich w tej chwili jedynym zajęciem, a stał
się tym, czym jest rzeczywiście: zdrowym wysiłkiem, rozrywką i
dopełnieniem życia człowieka włączonego w zbiorowość społeczną;
uświadomili sobie, że punkt ciężkości leży w pracy a bynajmniej nie w
przyjemności. Nie byliby to chłopcy zdrowo wychowani, zahartowani na
ciele i duchu, gdyby tak nie myśleli, gdyby nie mieli zrozumienia dla
obowiązków, jakie stawia przed człowiekiem życie. Przeciwnie, ich mózgi
szybko roztrząsały wszystkie możliwości na przyszłość i szukały drogi,
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
69
którą mogliby jak najszybciej i jak najpewniej dojść do zajęcia
odpowiednich miejsc w społeczeństwie. Badali swoje zainteresowania,
uzdolnienia, zamiłowania i dyskutowaliby tak chyba do białego rana, gdyby
ich stary po północy nie zapędził do spania. Ale gdy znaleźli się w łóżkach,
sen nie przychodził. Przewrót w ich życiu był zbyt wielki. Kogut dawno już
piał pochwałę nowego dnia, gdy im się dopiero powieki zaczynały kleić.
Tego dnia zaspali jak nigdy, bo stary Kłapacz nie przyszedł
obudzić ich, jak to czynił co dzień dotychczas. Pozwolił im spać aż do
samego południa i powitał ich z chytrym uśmiechem, gdy z wielkim
gwarem i zdziwieniem zasiadali do śniadania. Nie mógł od nich oderwać
oczu, gdy tak siedzieli wokół stołu młodzi, zdrowi, pełni siły i ochoty do
życia.
Do wczoraj widział w nich tylko graczy, tylko materiał sportowy i
nigdy o nich inaczej nie myślał. Dziś dopiero spostrzegł, jacy są dojrzali, jak
wyrośli na dzielnych młodych ludzi. Byłby w tej radości swojej i dumie
nawet zapomniał, że ma dla nich w kieszeni wielką niespodziankę. Dopiero,
gdy byli już po śniadaniu i zamierzali wstawać od stołu, ocknął się i
powiedział:
— Zaczekajcie, chłopcy, coś tu do nas przyszło. Poszukał w
kieszeni i położył na stole telegram.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
70
R O Z D Z I A Ł J E D E N A S T Y
Złożony w kwadracik papier zgasił wesoły nastrój Kłapaczów.
Spoglądali zakłopotani to na tajemniczy telegram, to na zagadkową minę
ojca. Wreszcie Janek zerwał się i otworzył telegram. Nadawcą był nasz
londyński znajomy pan Wincenty Maceszka a treść brzmiała:
„australia proponuje mecz mistrzostwo świata za
trzy miesiące sydney podać telegraficznie
warunki maceszka"
Janek podał telegram Józkowi, który przeczytawszy go szeptem
drżącymi wargami, podał go Karlikowi, od którego znów powędrował dalej
dopóki każdy oddzielnie na własne oczy nie przekonał się o tej
niespodziewanej propozycji. Za trzy miesiące o mistrzostwo świata w
Sydney? Kłapacze przeciw Australii? Każdy z nich czuł, że mu wzruszenie
zapiera dech w piersi. Zmieszane, niepewne spojrzenia wszystkich zawisły
na twarzy starego Kłapacza, który nawet okiem nie mrugnął i tylko
przesuwał fajkę z jednego kąta ust w drugi. Ciszę tę przerwał wreszcie
Janek:
— I cóż wy na to powiecie, ojcze?
— A co bym miał mówić? — zaczął powoli stary. — Chyba tyle, że
szkoda, że tak późno to przyszło. Grać już nie będziemy, więc nie ma się nad
czym zastanawiać. I tak już z matką umówilismy, co będzie się teraz robić.
Jeszcze dziś zamówię we wsi pług i zaraz jak go dostanę zaorzemy pięknie
boisko i zasiejemy. Będzie dobre pole z takiej wypoczętej ziemi. Gdyby nie
to, gdyby nie wasze wczorajsze postanowienie — to i owszem —
ruszylibyśmy się jeszcze, do stu piorunów, na tę Australię.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
71
— Trzeba o tym pomyśleć! — zaczęli zaraz chórem synowie. — Tu
idzie przecież o mistrzostwo świata! Czy nie należałoby jednak o nie
walczyć?
— No tak — wiadomo, żeśmy tutaj wszystko rozegrali zwycięsko.
Z Australijczykami jednak jeszczeście się nie spotkali, więc mają prawo
posłać wam wyzwanie. Ale to już trudno — odpowiemy Maceszce
telegraficznie, że Kłapacze się poddają.
Powiedział to spokojnie jak gdyby nigdy nic, ale każde słowo było
dobrze wymierzonym pchnięciem.
— To jest jednak rzecz bardzo nieprzyjemna. Gdy wyjdzie na jaw,
rozniesie się po świecie, że Kłapacze boją się Australii i że złożyli broń.
— To niemożliwe, ojcze. Taka opinia nie może po nas pozostać!
— A cóż chcielibyście zrobić, do licha? Jeszcze w tym tygodniu
zaorzemy boisko, a niedługo potem zabierzemy się do siewu...
— Niechże ojciec da spokój! Przecież nie myśli ojciec o tym
poważnie w tej chwili?
— Dlaczego nie? Zaniechaliście gry, więc muszę się z tym liczyć.
Będzie jak powiadam: orzemy, bronujemy, siejemy!...
Jedenastu młodych Kłapaczów ogarnęła zupełna wściekłość.
Zgrzytali zębami, szarpali deskę od stołu, wodzili wkoło oczyma
Nieubłagana logika starego Kłapacza doprowadzała ich do
rozpaczy.
— Janek! Kapitanie! — krzyczeli jeden przez drugiego. — Ty to
ścierpisz? Dlaczego milczysz? Możesz znieść taką hańbę?
— Poczekajcie — huknął na nich Janek i zwrócił się do ojca. —
Dobrze, tato, zaorzemy pole i zasiejemy. A co będziemy robić potem?
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
72
— A no będziemy gospodarzyć, do licha, będziemy czekać aż
zboże wyrośnie. Do żniw będziemy mieć czasu aż nadto...
— Słusznie, ojcze, ale z tym nadmiarem czasu musimy coś zrobić.
Dajcie no mi jaką mapę!
Dwadzieścia rąk wyciągnęło się w stronę półki, by jak najszybciej
porwać stary atlas Kozena, w którym Kłapacze czerwonym atramentem
znaczyli trasy wszystkich swoich podróży. Janek otworzył go, wyszukał
mapę całego świata i studiował ją przez chwilę.
— Jest: Brindisi-Bombay 13 dni, Bombay-Sydney 20 dni. Jak
dobrze pójdzie, jesteśmy za miesiąc tam i za miesiąc z powrotem. To znaczy,
że jeszcze przed żniwami możemy być w domu.
— Więc co?
— Więc do Australii jednak pojedziemy!
— Hura!
Okrzyk ten zabrzmiał przeraźliwie. Wszyscy dziesięciu rzucili się
Jankowi na szyję. Stary Kłapacz tylko mrugał prędko oczkami i niezwykle
szybko przekładał fajkę.
— Czy to już wasze ostatnie zdanie? — zapytał w końcu. — Do
licha z wami, wy draby! Nareszcie mi ulżyło. Już mnie naprawdę strach
obleciał, że sobie teraz na sam koniec całą sławę zapaskudzicie!
Teraz znów wszyscy jedenastu rzucili się na ojca i stary musiał się
dobrze trzymać, żeby go z wielkiego entuzjazmu nie przewrócili na ziemię.
Potem zasiedli do narady, która skończyła się dopiero gdy matka wniosła
talerze z parującą zupą i gdy zaczął się najpiękniejszy obiad Kłapaczów.
Koniec końcem stanęło na tym, że boisko zgodnie z projektem starego
zostanie zaorane i zasiane, a potem drużyna wyruszy w drogę.
Ale z tym ich pierwszym oraniem nie poszło tak łatwo, jak sobie to
myśleli. Gdy tylko stary Kła-pacz zaczął po wsi rozglądać się za
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
73
pożyczeniem pługa, rozpoczęło się wielkie wypytywanie i dziwowanie,
które poszło od chałupy do chałupy, podnieciło i wypełniło wszystkie
dyskusje w karczmie, a po południu dotarło do szkoły.
Pan nauczyciel Jaroszek należał do największych entuzjastów
Kłapaczów. Powodem tego nie było bynajmniej zamiłowanie do piłki
nożnej, lecz gorący patriotyzm lokalny, jaki żywił do swojej wsi. Dolne
Bukwiczki zasłynęły na całym świecie jako rodzinna miejscowość
Kłapaczów, więc pan nauczyciel Jaroszek uważał za swój najświętszy
obowiązek sławę tę wszelkimi sposobami podtrzymywać i utwierdzać.
Dlatego też przynajmniej raz w tygodniu wysyłał do „Dziennika Praskiego"
artykulik zawierający informacje, kto w tych siedmiu dniach odwiedził
Kłapaczów i jakie nowe spotkanie stary Kłapacz zakontraktował. Gdy
kiedyś w przyszłości jakiś historyk będzie pisał szczegółowo i naukowo
opracowane dzieje Kłapaczów, nie będzie mógł w pracy swojej pominąć
korespondencji z Dolnych Bukwiczek w „Dzienniku Praskim". Więc i teraz
zasiadł pan nauczyciel przy stole i pięknym kaligraficznym pismem skreślił
swój normalny list:
„Z Dolnych Bukwiczek. Przyjaciel naszego pisma donosi nam: I
nasza niepozorna osada Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic staje się
widownią, można rzec, historycznego wydarzenia. Jak to jest szerszej
publiczności wiadome, słynie nasz czeski naród w całym świecie ze swej
doskonałości w grze zwanej piłką nożną. W tej tzw. piłce nożnej (właściwie
należałoby mówić „kopanie piłki"), który to sport wywodzi się z Anglii i
wymaga od uprawiających go wielkiej tężyzny fizycznej, przoduje bezapela-
cyjnie drużyna rodziny Kłapaczów, nosząca nazwę „K. S. Jedenastka
Kłapacza". Z prawdziwie czeskim męstwem zdobyła nam jedenastka
Kłapacza sławę na całej kuli ziemskiej. Z zapartym tchem śledziły ich
sukcesy szerokie koła społeczeństwa czeskiego, a przede wszystkim
czyniliśmy to my, obywatele gminy Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic, gdyż
jedynie Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic mogą się poszczycić, że nie gdzie
indziej, ale pod ich słomianymi strzechami stała kolebka tej świetnej
drużyny. Lecz z bólem serca musimy oznajmić szerokim kołom
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
74
społeczeństwa czeskiego, że w łonie Jedenastki Kłapacza zrodziło się
postanowienie zaniechania dalszej gry w piłkę i poświęcenia się zajęciom
obywatelskim. W najbliższych dniach połyskliwa stal lemiesza zagłębi się w
nie tkniętą dotąd rolę Kłapaczowego boiska w Dolnych Bukwiczkach k.
Kurzymowic, po to, by spulchniona pługiem ziemia przyjęła ziarno, a w
lecie wydała plon. Ów symboliczny niemal akt oznacza koniec sportowej
sławy Jedenastki Kłapaczów, lecz my, mieszkańcy Dolnych Bukwiczek k.
Kurzymowic, powitamy ich równie serdecznie w swoim gronie jako
zwyczajnych obywateli, pamiętni na to, że oni to zarówno swoimi
zrodzonymi z zapału i męstwa sukcesami jak i niedawno udzieloną Jego
Wysokości następcy tronu Anglii gościną położyli podwaliny pod wieczną
sławę Dolnych Bukwiczek k. Kurzymowic, do których odtąd ma
zastosowanie z pewną zmianą werset Pisma Świętego: „Zaprawdę,
zaprawdę, Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic nie jesteście najlichsze
pomiędzy miasteczkami judejskimi"...
Redakcja „Dziennika Praskiego" nie przypuszczała nawet, jaką
wzbudzi sensację tą wiadomością. Powtórzyły ją wszystkie dzienniki w
wieczornych wydaniach, agencje informacyjne rozniosły ją na cały świat, a
na drugi dzień cała sportowa Europa była już poruszona i podniecona
faktem likwidacji Jedenastki Kłapaczów. Do tego dołączyły się jeszcze
wiadomości z Londynu o spotkaniu z Australią w rozgrywce o mistrzostwo
świata, tak że alarm wywołany artykulikiem pana nauczyciela Jaroszka był
naprawdę niezwykły i powszechny. Skutki tego wszystkiego ujawniły się
przede wszystkim w urzędzie pocztowym w Dolnych Bukwiczkach. Od rana
do nocy biegał listonosz, stary Mazucha, do Kłapaczów z telegramami i
listami ekspres. Wybitni sportowcy, prezesi wielkich klubów i związków,
dziennikarze i wysocy urzędnicy dopraszali się w nich, by ich
zawiadomiono o terminie, w którym Kłapacze zaczną orać swoje boisko.
Stało się jasne, że wszyscy rzeczywiście moment ten uważają za wydarzenie
historyczne dla europejskiego sportu i stary Kłapacz miał słuszność, gdy
porządkując stos tej nagłej korespondencji powiedział:
— Do diabła z tą Europą! Już my się im byle czym nie wykręcimy.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
75
W dodatku na drugi dzień przyjechało kilku panów z Pragi i
koniec końcem nie pozostawało nic innego, jak ogłosić zaoranie boiska jako
wielką państwową i międzynarodową uroczystość. Komitet Olimpijski
stworzył więc szybko specjalny komitet organizacyjny tego święta. Starych
weteranów piłki nożnej, panów Kadę i Vanika zaproszono, by wygłosili
uroczyste mowy okolicznościowe, a gdy i Ministerstwo Oświaty
wydelegowało do komitetu dyrektora departamentu pana W. W. Sztecha,
było już wiadomo, że nie braknie nikogo dla uświetnienia tej uroczystości.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
76
R O Z D Z I A Ł D W U N A S T Y
Ten dzień był dla Dolnych Bukwiczek wielkim świętem. Od strony
Kurzymowic ciągnęły nieprzeliczone tłumy piłkarzy, lekkoatletów i
ciężkoatletów, miotaczy kulą i oszczepem, skoczków i zapaśników,
wioślarzy, cyklistów, bokserów, strzelców, pływaków, motocyklistów,
turystów, lotników, bilardzistów, szachistów, piechurów, automobilistów,
dżokejów, jachtowców, szermierzy, tenisistów, hazenistów i hazenistek,
narciarzy, łyżwiarzy, graczy w polo, golfa, rugby i krokieta, hodowców
psów, kanarków i gołębi pocztowych, wędkarzy i zapaśników dżu-dżitsu.
Szli wszystkimi ścieżkami i drogami, pędzili na wszelkiego rodzaju
pojazdach mających sportowe zastosowanie, a lasy wokół Dolnych
Bukwiczek rozbrzmiewały różnojęzycznym gwarem.
Stadion Kłapaczów otoczony był masztami na których powiewały
flagi narodowe, nad północną bramkę wznosiła się trybuna dla mówców,
wszędzie kręcili się sprzedawcy parówek, cukierków i lemoniady. O
godzinie 10 szmaragdowy prostokąt boiska otoczony był już szczelnie
czarnym morzem niezliczonych tłumów.
Piętnaście minut po 10 przewodniczący komitetu organizacyjnego
uroczystości wprowadził na mównicę siwego staruszka.
— Kada! To jest Kada! — zahuczały tłumy, a staruszek nie
przestawał się kłaniać.
Wreszcie po długiej chwili zgiełk się uciszył i Kada, chwiejący się
na nogach starzec, odczytał trzęsącym się głosem swoją mowę. Wśród
takich samych owacji zmienił go na trybunie przygarbiony ze starości
Vanik, który z powodu cisnących mu się do oczu łez nie mógł nawet
dokończyć swego przemówienia. Ale nieopisany wprost wrzask podniósł
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
77
się, gdy na trybunie pojawiła się Jedenastka Kłapaczów z zarumienionym
ojczulkiem w środku. Janek, jako kapitan, podziękował w paru słowach
zgromadzonym za przybycie i już chciał schodzić, gdy powstrzymał go
nowy ogólny krzyk. Jedenaście dziewcząt w sportowych kostiumach weszło
na trybunę. Były to członkinie praskiej i berneńskiej Slavii, karlińskiego
Urzędnika i trzebickiego Achillesa, wszystkie sławne i niezwyciężone
zawodniczki, rekordzistki świata na wszystkich dystansach od
sześćdziesięciu yardów do pół mili, w skoku w dal i wzwyż, w rzucie kulą i
oszczepem. Przybyły, by w imieniu kobiecego sportu podziękować
mistrzom piłki nożnej za przykład, jaki dawali i za poniesione zasługi i by
na pamiątkę udekorować ich medalami okolicznościowymi projektu
sławnego rzeźbiarza Gutfreunda. Kłapacze byli tą nie przewidzianą w
programie uroczystością bardzo zaskoczeni i wzruszeni. Serca waliły
każdemu z nich w potężnej piersi, gdy piękne sportsmenki przypinały
medale. W tej chwili pan W. W. Sztech dał znak chorągiewką i orkiestra
wojskowa zagrała zwycięski hymn Kłapaczów.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
78
Teraz mogli udekorowani zejść z trybuny i zająć się swoją własną
ceremonią. W północno-zachodnim rogu boiska stał przybrany wstęgami i
girlandami pług zaprzężony w parę wypasionych koni, niegdyś ognistych
ogierów, dziś już jednak z powodu podeszłego wieku łagodnych jak
baranki.
Stary Kłapacz wziął od głównego koniuszego lejce; zaszczytu
poprowadzenia orki nie dał sobie odebrać. Pierwsza bruzda zastrzeżona
była dla przedstawiciela rządu. Był nim minister zdrowia, a wszyscy
zauważyli, że umie orać doskonale. Powrotna bruzda przypadła w udziale
posłowi angielskiemu. Potem przyszła kolej na prezesa Komitetu
Olimpijskiego, zastępcę przewodniczącego Międzynarodowej Federacji
Piłkarskiej, prezesa Związku Piłki Nożnej, prezesów wszystkich wielkich
związków sportowych, przedstawicieli samorządu, a ostatnią bruzdę
odwalił skromny lecz niezapomniany pan nauczyciel Jaroszek, pierwszy
wychowawca bohaterskiej jedenastki...
Na całej przestrzeni idealnego boiska błyszczała pocięta w skiby
ziemia, a wrony przylatywały z lasu, siadały w bruzdach i wybierały z nich
dżdżownice jako należny im w tym wszystkim udział.
Teraz orkiestra rozbiła obóz pod lasem, tłumy rozłożyły się wokół
na łączkach, ugorach i pastwiskach i wielka uczta zakończyła pierwszą, ofic-
jalną część uroczystości. Po południu tańczono, a wieczorem znów ciągnęły
chmary ludzi w kierunku dworca, zaśpiewawszy przed tym Kłapaczom ich
bojowy hymn.
Niebieskawy jedwab wieczoru opadał na zupełnie już opustoszałą
okolicę. W pierwszym zmroku świeciły tylko białe ściany Kłapaczowych
domków, a ich samotność oddzielona laskiem od Dolnych Bukwiczek, po
świetności minionego dnia była tym większa.
Miły i serdeczny nastrój panował natomiast w starej chacie
Kłapaczów, z której wszystkich okienek biła niezwykła jasność. Przy długim
stole w paradnej izbie siedziało jedenastu Kłapaczów i jedenaście
dziewcząt, których nazwiska widnieją w tabelach rekordów świata. Stary
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
79
Kłapacz nie pozwolił, by dziewczęta, które zgotowały im taką
niespodziankę, miały być wtłoczone w straszliwą ciżbę, jaka panowała w
tym dniu w pociągach. W porozumieniu z władzami ich klubów nakłonił je,
by przyjęły jego gościnę. Dwa białe domki zostały dla nich przygotowane
jeszcze po południu, a wieczorem, gdy wszyscy już się rozjechali, mistrzynie
lekkiej atletyki zasiadły z mistrzami piłki nożnej do wspólnej rodzinnej
wieczerzy.
Jakiś osobliwy urok porwał w swój krąg naszych chłopców.
Synowie Kłapacza dotychczas nie stykali się z dziewczętami. Jeśli kiedy
pojawiła się w ich otoczeniu jakaś dziewczyna, była dla nich śmieszna i
głupia przez swoje pretensje i małostkowość. Każda chciała się zaraz
całować, każda mizdrzyła się i kręciła, by któregoś z nich zdobyć, a
wszystkie niemal biegały za Kłapaczami jak pomylone. To wszystko nie
odpowiadało tym zdrowym, rozsądnym i dumnym chłopcom, co więcej,
budziło w nich obawy, by się któryś z nich nie dał opętać i nie przepadł
bezpowrotnie dla drużyny. Tym więc przyjemniej było mi zasiąść przy stole
z tymi dziewczętami. Tu nie było żadnej kokieterii ani czczej paplaniny.
Dziewczęta wiedziały z praktyki, co to jest bieg i jak należy regulować
oddech, wypytywały się o doświadczenia i metody stosowane przez
Klapaczów, a ci znów z wielką ochotą tłumaczyli swoim nowym
przyjaciółkom, jak sobie należy wypracować najbardziej sprężyste odbicie
lub kiedy najlepiej jest robić masaż. Te fachowe dyskusje i wymieniane
wzajemnie wesołe wspomnienia z podróży i startów za granicą stworzyły
przy stole nastrój najserdeczniejszej pogawędki, więc gdy Kłapacze
odprowadzili sportsmenki do przeznaczonych dla nich domków i rozstali
się z nimi życząc dobrej nocy, orzekli potem sami, że tak miłej i nacecho-
wanej koleżeństwem uczty dotychczas nie mieli. Stary Kłapacz utwierdzał
ich gorliwie w tym przekonaniu, a gdy chłopcy legli już w łóżkach, prze-
chadzał się jeszcze długo przed domem i spokojnie pykał z królewskiej
fajki. Było już po północy, gdy skrzypnęły drzwi i matka Kłapaczów
zawołała nań po cichu, żeby już szedł spać.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
80
— Zaraz, zaraz, matka. Chciałbym jeszcze tylko zajrzeć, czy tam
jest spokój u dziewcząt i czy wszystko w porządku. Przejdź się ze mną ten
kawałek, jest przecież ciepło.
Kłapaczka wysunęła się z sieni, z budy wybiegł Burek i w trójkę
poszli wzdłuż tego, z takim rozgłosem zaoranego dziś pola, w stronę
leżących naprzeciw domków. Panowała tam wszędzie niezamącona cisza i
spokój, wszystkie światła były zgaszone, nigdzie żadnego ruchu.
Małżonkowie zawrócił. W połowie drogi stary Kłapacz zatrzymał się:
— Tu śpią dziewczęta — rzekł cicho — a tam śpią chłopcy. Może
Bóg da, że z tej sportowej uroczystości wystartują szczęśliwie w życie.
— Daj to Panie Boże — wyszeptała Kłapaczka. I obydwoje na
palcach wsunęli się do pogrążonej we śnie chaty.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
81
R O Z D Z I A Ł T R Z Y N A S T Y
Hej, morze! Niebiosa, słońce i bezkresna przestrzeń! W te dnie upału i
spiekoty nie ma fali. Morze jest martwe, jakby porażone pionowo padają-
cymi promieniami słońca, a dziób statku na próżno tnie je wzdłuż
biegnącego w nieskończoność szlaku swojej podróży. Piana wyskakuje po
obydwu bokach okrętu, zawiśnie na dwóch grzbietach rozbiegających się w
bezkres bruzd i znów jest wszystko martwe, senne, nieruchome. Kołysania
statku niemal nie można zauważyć; od czasu do czasu zarysują się na
horyzoncie jak senna zjawa, majak czy fata morgana, różowe sylwetki gór.
Czasem statek zbliży się ku nim i płynie wzdłuż brzegu. Wtedy widać złoto-
czerwoną pustynię, niekiedy kilka palm i wioskę pustynnych domków,
mężczyzn w białych burnusach, kobiety w kolorowych szatach i długie
szeregi wielbłądów, które kołysząc się suną jeden za drugim.
Kłapacze leżą na leżakach w cieniu wielkich parasoli, mrużą oczy
od bolesnej powodzi białego światła i patrzą bez słowa, jak przesuwa się
przed nimi panorama arabskiego wybrzeża. Gdy spiekota i męka pragnienia
osiąga swe największe nasilenie, wspominają niezwykły urok Morza
Śródziemnego, jak to przed tygodniem myśleli, że już nie wytrzymają upału
i jaki to był właściwie łagodny klimat w porównaniu z tym piekłem Morza
Czerwonego. Jak tamto morze grało setkami barw! Jak po niebie mknęły
obłoki! Jak fale biły o burtę, rozbijały się, jak się ścigały, znikały i znowu
wyrastały z głębiny. Przymykając oczy cofają się Kłapacze wspomnieniami
jeszcze dalej, ku pachnącym lasom i cudownie zielonym dąbrowom,
łączkom świecącym białością mleczowych puszystych kulek, ku potokom
przewijającym się od jednej kępki olch do drugiej, do boiska pod lasem,
które teraz jest już zaorane, do stojącej przy nim chatki, w której
gospodarzy pomrukująca coś do siebie staruszka; został jej tylko ten
niemrawy Burek, który starzeje się, wyleguje, a na obcych poszczekuje
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
82
schrypniętym ze starości głosem. Dobrze chociaż, że te jedenaście dzielnych
dziewcząt przyrzekło na dworcu, że będą na zmianę przyjeżdżać do
Bukwiczek, by trochę rozerwać od czasu do czasu i pocieszyć samotną
staruszkę. Pomimo to jednak, gdy wieczorem mgły położą się na łąkach i
torfowiskach, będzie matka-samotniczka siadywać na progu domu z rękami
splecionymi na kolanach i patrząc na spadające gwiazdy będzie snuła
fantastyczne obrazy tych wszystkich cudownych krain, przez które wiedzie
jej męża i synów ostatnia droga po sławę i zaszczyty.
Za to wieczory na pokładzie „Princess Mary" są zupełnie inne.
Chłód wywabia ze wszystkich kryjówek umęczonych upałem i spiekotą
pasażerów, zapalają się światła, gra orkiestra okrętowa i rozpoczyna się dla
podróżnych kilka godzin towarzyskiego życia. Pasażerami są w większości
Anglicy i Angielki, więc Kłapacze mają moc wielbicieli. Nawet najbardziej
koścista nauczycielka angielskiego, udająca się na posadę do gimnazjum do
świętego miasta Benares nad Gangesem, czuła przyspieszone bicie swego
uregulowanego angielskiego serca słysząc, że tych jedenastu chłopców to
mistrzowie piłki nożnej. Kłapacze otoczeni są zatem przez cały wieczór
gronem nowych znajomych i wielbicieli. Ale najserdeczniejszą przyjaźń
zawarł tutaj stary.
Było to wieczorem w tym dniu, gdy weszli na pokład w Brindisi.
Chłopcy oczarowani nowym dla nich widokiem okrętowych urządzeń
włóczyli się po statku zaglądając we wszystkie kąty i wszystko badając.
Stary Kłapacz natomiast przeniósł swoje składane krzesełko na sam przód
okrętu i tam się ulokował. Po chwili przyszedł za nim barczysty olbrzym w
wygniecionym ubraniu i ogromnych wysokich butach, z fajką podobną jak
dwie krople wody do królewskiej fajki Kłapacza i zagadał po angielsku
jakby zatrzeszczały, zaskrzypiały i zaterkotały nie nasmarowane taczki:
— Czy pan jest panem Kłapaczem?
Stary szybko pozbierał wszystkie swoje zasoby angielskich słów,
chwilkę wybierał w nich, a w końcu skinął głową i rzekł:
— Yes.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
83
— Jestem pułkownik Ward z armii indyjskiej — oświadczył na to
olbrzym — pan mi się podoba i chciałbym tu z panem siedzieć. Jak się pan
na to zapatruje, panie Kłapaczu?
Ale to, co stary Kłapacz usłyszał i co miał odpowiedzieć było dlań
już zanadto skomplikowane, słówka mu się poplątały i odetchnął dopiero
rąbnąwszy po prostu:
— Do stu babilońskich diabłów, yes!
Po czym strasznie długo uścisnęli sobie z pułkownikiem Wardem
ręce. Pułkownik rozsiadł się na swoim krześle obok Kłapacza. Bukwicki
chłopek zląkł się na myśl, co to będzie, gdy się ten pan rozgada, ale tu nic.
Pułkownik tylko siedział, ćmił fajkę i spluwał. Więc Kłapacz też siedział,
ćmił fajkę i spluwał i tak siedzieli, ćmili fajki i spluwali we dwójkę. Może po
godzinie pułkownik podniósł rękę, wskazał na białego ptaka, który kołował
nad statkiem, i powiedział po angielsku:
— Mewa.
Kłapacz przytaknął głową:
— Yes.
Znów po godzinie spostrzegł stary wynurzającego się i niknącego
na przemian w falach delfina. Chwilę patrzył na niego, potem podniósł rękę
i rzekł spokojnie:
— The ryba.
Na to pułkownik Ward skinął z powagą głową:
— Yes.
I dalej siedzieli, ćmili fajki i spluwali. Gdy po raz pierwszy na
Morzu Czerwonym zbliżyli się do brzegu, rzekł Ward:
— Arabia.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
84
Kłapacz odpowiedział:
— Yes.
Potem stary wskazał na brzeg i powiedział:
— The wielbłąd.
Pułkownik potaknął:
— Yes.
W ten sposób minęli pewnego dnia Cieśninę Adeńską i znaleźli się
na Morzu Arabskim. Tu nareszcie znów było prawdziwe morze,
niespokojne i rozfalowane, ustawicznie ruchliwe i zaczepne. „Princess
Mary" weszła w nie jakby z nowym zapałem. Wyszedłszy z Cieśniny
Adeńskiej znalazła się na falach, których całe ogromne masy wznosiły się i
opadały, na których przód statku rozpoczął swoje nieustanne kołysanie się
w górę i w dół. Stary Kłapacz z pułkownikiem nie opuścili jednak stano-
wiska. Pozostali na tej huśtawce skierowanej niezmiennie na południowy
zachód. Schodzili stamtąd tylko na posiłki i na przespanie się, ale i w piękne
noce często przesiadywali na dziobie statku długo po północy.
Aż jednej takiej czarownej nocy wynurzyły się przed nimi światła i
światełka, latarnia morska zaczęła miotać swe białe i zielone smugi,
zahuczała za ich plecami syrena, a pułkownik Ward powiedział:
— Colombe.
Na to dodał stary Kłapacz:
— The koniec.
Teraz obaj skinęli głowami i rzekli:
— Yes.
Rano żegnali się bez słowa niezmiernie długim uściskiem ręki.
Czuli obaj, że zawiązała się między nimi przyjaźń na wieki i że do śmierci
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
85
już nie spotkają nikogo, z kim by sobie tak wspaniale mogli porozmawiać,
jak w czasie tej podróży z Włoch na Cejlon. Rozstawali się, by więcej się
nigdy już nie spotkać, gdyż Ward odjeżdżał wkrótce dokądś do Indii
Zachodnich, a „Princess Mary" już wieczorem wyszła z Colombo, biorąc
kurs na Sydney.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
86
R O Z D Z I A Ł C Z T E R N A S T Y
Ogłoszenia w dziennikach, afisze, nosiciele reklam, przeźrocza w
kinach i napisy świetlne na ścianach domów, transparenty pozawieszane na
latarniach, miliony fotografii, artykuły wstępne w dziennikach, góry ulotek
— wszystko to przez dwa miesiące przygotowywało całą Australię do tego
najbardziej sensacyjnego meczu z Kłapaczami. Przebieg ich podróży był
pilnie śledzony, a sprawozdania z tego rozpowszechniane codziennie
telegrafem iskrowym; w kantorach rosły olbrzymie stawki za i przeciw.
Pięć do jednego dla Australii wynosił stosunek stawek, gdy najlepszemu
sprawozdawcy sportowemu G. B. Greenwoodowi udało się wcisnąć na
pokład „Princess Mary" i ujrzeć Kłapaczów w czasie treningu na pokładzie i
pod natryskami. Następstwem tego była depesza, która zmniejszyła
nadzieje Australii do stanu trzy do jednego. A gdy Kłapacze sami stanęli na
pokładzie przed oczyma nieprzeliczonych tłumów, które oczekiwały na
nich w Sydney, stawki dla Australii spadły na półtora. Zaraz jednak zabrali
się do tego australijscy sportowcy i płomienną kampanią propagandową
tak rozentuzjazmowali swoich rodaków, że stawiano na Australię w
stosunku sześć do jednego.
Już na tydzień przed zawodami miasto wypełnione było po brzegi
przybyszami, którzy oczekiwali na mecz. Mimo to jeszcze codziennie
zawijały do portu wciąż nowe statki zapchane przyszłymi widzami, którzy
sypiali na podłodze, w łódkach i nawet w namiotach rozbitych za miastem.
Wieczorem, w dniu poprzedzającym zawody, tłumy zmusiły organizatorów
do otwarcia bram stadionu, wtargnęły do środka straszliwą falą i
natychmiast obsadziły nie numerowane miejsca, by sobie je zarezerwować.
Dziesiątki tysięcy ludzi spały w pokurczonych pozycjach na kamiennych
ławach stadionu, a cała armia wędrownych przekupniów od samego świtu
osiągała olbrzymie obroty. Już przed południem przysłano na stadion dwie
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
87
orkiestry, które dziarskimi marszami i fokstrotami podtrzymywały dobry
nastrój tłumów. Mimo to dochodziło do niezliczonych kłótni i starć, a wiele
klubów pięściarskich zostało rozbitych przy zajmowaniu lepszych miejsc.
Od godziny dwunastej publiczność na trybunach zaczęła się
ćwiczyć we wznoszeniu chóralnych okrzyków. Wymyślano różne piękne
hasła jak na przykład: „My chcemy widzieć Kłapaczów załatwionych"! lub:
„Napuśćcie na starą Europę kangury!" a cała trybuna wykrzykiwała je,
wspaniale skandując. Wywiązała się z tego rywalizacja pomiędzy północną i
południową trybuną, która z nich wrzeszczy głośniej. Powstała taka orgia
chóralnych wrzasków, że orkiestra przestała grać i zadowoliła się jedynie
tym, że po każdym szczególnie udanym okrzyku wykonywała tusz. O
godzinie drugiej obydwie trybuny już tak zachrypły, że ten osobliwy mecz
krzykaczy pomiędzy Północą a Południem pozostał nie rozstrzygnięty.
W tym czasie stadion był już tak zapchany widzami, iż wydawało
się, że chyba pęknie. O wpół do trzeciej dyrektor policji rozkazał zamknąć
bramy. Tysiące hałasujących spóźnialskich, którzy utknęli przed bramami
boiska, zaczęły kląć i wymyślać. Ale bramy w murach boiska nawet nie
drgnęły, a tłumy na zewnątrz skazane były na krążenie wokół obiecanego
raju i tylko z okolicznościowych okrzyków, oklasków, gwizdów, i wrzasku
mogły domyślać się, co się dzieje w środku.
Przez mury okalające stadion przelewał się gwar i zgiełk
pomieszanych głosów i stały, raz słabnący, raz wzmagający się huk. Do
początku zawodów brakowało jeszcze pięć kwadransów, więc ci, którzy nie
dostali się do środka po kilku nieudanych próbach wtargnięcia na stadion
rozłożyli się obozem wokół murów. Dwie minuty po czwartej dyskusję ich
przerwał nagle odgłos potężnych oklasków dochodzący tutaj jak szum
gwałtownego deszczu. To przewalało się po boisku powitalne brawo — wi-
docznie ukazali się Kłapacze. Po trzech minutach nowa burza oklasków,
tupanie i ogromny, ryczący wrzask — to pewno wbiegli na boisko
mistrzowie Australii. A potem przeraźliwa cisza, martwa i przedłużająca się
w nieskończoność. Wygnańcy za murami pobledli ze wzruszenia i z
wyciągniętymi szyjami usiłowali pochwycić uchem najlżejszy odgłos
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
88
płynący ze stadionu. Tam jednak panowała taka cisza, jak gdyby ktoś
niewidzialny przykrył całe boisko ze stu sześćdziesięciu tysiącami widzów
olbrzymim szklanym kloszem.
Długie minuty wlokły się wolnym ruchem wskazówek na tarczach
trzymanych w rękach zegarków.
Naraz wstrząsnęli się wszyscy. Ostry gwizd sędziego przeciął
powietrze. Dzin — dzun — dun— dun dudniały z podźwiękiem uderzenia
piłki. Wygnańcy z wytrzeszczonymi oczyma usiłowali dociec ze słuchu
kierunek, w jakim padały strzały.
W pewnej chwili żółto-zielona piłka wystrzeliła ponad mury jak
rakieta, drżąc zabłysnęła w słońcu i cicho zniknęła znów za ogrodzeniem.
Nastąpiły dwa ostre dudniące odgłosy.
W tym momencie na zakręcie wiodącej od przedmieścia ulicy
ukazali się trzej chłopcy. Biegli gęsiego, długim klasycznym krokiem,
wspaniale odrywając nogi od ziemi i opadając elastycznie na palce.
Prowadził rozczochrany chłopak z czarną czupryną pod czerwoną czapką, a
dwaj następni w dobrej formie trzymali się tuż za nim. W połowie odleg-
łości od stadionu ostatni zaczął dochodzić, środkowy związał się z nim i
resztę drogi przebiegli już w równym rozwiniętym szyku. Zatrzymali się
przy pierwszej grupie wygnańców. Każdy miał pod pachą plik gazet.
— Specjalne wydanie „Gońca"!
— Wejście drużyn na boisko!
— Pierwsze minuty zawodów!
— Kupujcie „Goniec"!
— „Goooniec"! „Goooniec"!
Przenikliwy krzyk tych trzech młodych głosów poderwał
zdenerwowanych słuchaczy. Czy to możliwe, żeby już?... Rzucili się na
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
89
dzienniki. Rzeczywiście! Czarne na białym! Rekord szybkości dziennikar-
skiej! Rozdział za rozdziałem, wszędzie pełno tytułów, wielki tłusty druk!
„Fenomenalna drużyna Kłapaczów w białych kostiumach z piękną
trzykolorową odznaką narodową Czechosłowaków na lewej piersi wbiega
długim szeregiem na murawę. Klasyczne kształty jedenastu zawodników"...
„Olbrzymi krzyk wybucha na nowo. To stary Shortt, nasz
niezrównany Hiram Giford Shortt prowadzi boski, sprężysty zastęp
czerwonych Australijczyków"...
„John Herbert Nearing poprawia czapkę i podnosi gwizdek.
Szybkim rzutem oka przebiegamy jeszcze wspaniałą płaszczyznę boiska, na
którym dwudziestu dwóch rywali stoi jak posągi. Ostry gwizd przeszywa
nam serce. Szeregi ruszyły"...
„Pierwsze minuty należą do nas!"
Ludzie bili się o „Gońca" i wokół każdego egzemplarza cisnęli się
jak osy nad przejrzałą śliwką. Trzej oberwańcy biegali pomiędzy nimi i nie
mogli nadążyć z wpychaniem pieniędzy do kieszeni. Po upływie dziesięciu
minut stali już z próżnymi rękoma. Przed nimi potężna brama — zamknięta.
Spojrzeli na siebie i miny się im wydłużyły.
— Ładny gips, Sam! — warknął na czarnowłosego chłopca ten,
który biegł ostatni. — A tyś gadał, że z gazetami to się tam bez niczego
wciśniemy!
Nachmurzony Sam zbliżył się do bramy. Nie da rady. Była
zamknięta na mur. Splunął przez zęby i spojrzał zrozpaczony na
towarzyszy, którzy czekali na jego postanowienie. Zza muru jakby z wielkiej
odległości usłyszeli gwizdek. Może aut, może róg, może foul? To było
straszne! Żeby Sam Spargo nie widział meczu?
— Biegnijcie we dwóch tędy w lewo dokoła stadionu. Ja pobiegnę
na prawo. Może gdzieś znajdziemy dziurę! — Spotkamy się na drugim
końcu!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
90
Chłopcy rozbiegli się. Sam pokłusował wzdłuż muru na prawo a
jego bystre oczy gazeciarza badały ścianę, szukając jakiejkolwiek drogi do
przedostania się na drugą stronę. Nie, nic, tylko gładki szary beton, a w nim
co pewien czas zamknięta brama. A tam piłka dudni i dudni bez przerwy.
Obiegł więcej niż połowę boiska i spotkał się z umorusanym
Jenningsem i dryblasowatym Buthurstem.
— Znaleźliście co?
— Nic. A ty?
— Też nie!
Wszyscy trzej wyrzucili to ze siebie niemal jednym tchem.
Małemu Jenningsowi prawie zbierało się na płacz. Sam Spargo wściekle
tupał nogą. Byli w tej stronie stadionu, gdzie nie było żadnych bram. Tu
zaczynało się już pole, nie było żadnej drogi, dlatego też nie było tu ludzi.
Ciągnął się tu jakiś rów, od którego wybiegały w pole miedze. Sam Spargo
zapatrzył się bezradnie w przestrzeń. Naraz rozbłysły mu oczy.
— A to co?
Obydwaj towarzysze spojrzeli w kierunku, który wskazywał.
Rzeczywiście! Jak mogli tego nie zauważyć? Pięćdziesiąt kroków od nich
pole w jednym miejscu kształtowało się w pagórek. Nie był to taki pagórek,
z którego można by sięgnąć wzrokiem ponad mur, ale na jego szczycie stało
samotne drzewo.
Z radosnym okrzykiem przeskoczyli rów i popędzili miedzą pod
górę. Wkrótce byli pod drzewem. Nieszczęście! Był to olbrzymi eukaliptus o
pniu tak potężnym i z tak wysoko umieszczonymi konarami, że chłopcy nie
mogli się na niego wdrapać. A pierwsza połowa ma się już ku końcowi! Nie
ma czasu na wahanie!
— Buthurst! Szybko! Stań pod drzewem i oprzyj się o pień!
Jennings! Właź mu na plecy. Stań pewnie na jego ramionach. Oprzyj się
także o drzewo. Teraz ja wejdę na was obu. W ten sposób chyba
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
91
dosięgniemy gałęzi. Buthurst! Nie trzęś się, to nie jest przecież ciężar dla
takiego chłopa jak ty. Uważaj, Jennings! Gdy będę już na górze, chwycisz
mnie za nogi a Buthurst wespnie się po tobie. No chłopcy, trzymajcie się!
Uwaga! Już!
Sam Spargo uchwycił się lewą ręką jakiejś mniejszej gałęzi i
szybkim podrzutem wciągnął się połową ciała na główny konar. Nogi mu
zwisały, a Jennings znajdujący się pod nim już się po nich windował. Ale
Sam Spargo tego nie czuł. Wytrzeszczonymi oczyma patrzył na dół, tam
gdzie ponad najwyższymi rzędami trybun widział trzy czwarte boiska.
Jennings uchwycił go wreszcie mocno, a Buthurst splunąwszy w dłonie
skoczył na huśtającego się Jenningsa.
W tej chwili rozległ się potężny grzmot.
Sam Spargo wrzasnął, ręce mu nagle zesłabły i ześliznęły się po
korze. Buthurst i Jennings runęli w trawę. Na ich głowy zleciał Sam.
Tam w dole grzmot zmienił się w olbrzymi wrzask.
Trzej potłuczeni chłopcy podnieśli się. Dwaj młodsi rzucili się na
Sama:
— Co jest? Co się stało? Coś tam widział?
Sam Spargo stał przed nimi blady i wzruszony, a jego oczy
utkwione były w stadion jak w jakąś wizję.
— Sam, mów na Boga, co się stało?
Wreszcie odwrócił się ku nim i krzyknął:
— Kłapacze właśnie dostali gola!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
92
R O Z D Z I A Ł P I Ę T N A S T Y
Trzy sekundy przedtem, zanim sto sześćdziesiąt tysięcy
Australijczyków podniosło swój szalony zwycięski okrzyk, w loży zarządu
rozległo się ciche trzaśniecie; ojciec Kłapacz przegryzł królewską fajkę. W
tym ułamku sekundy uświadomił sobie, on — stary ojciec piłkarzy — że jest
źle. Więcej instynktem niż rozumowaniem doszedł do przekonania, że
przyjdzie strzał nie do obrony. Zawinił tu słaby start Antka grającego na
lewej pomocy i pośliznięcie się Jurka, który był lewym obrońcą. Ponieważ w
pierwszej chwili zdawało się, że natarcie pójdzie środkiem, prawy obrońca
wysunął się zanadto naprzód i wracał teraz, gdy prawoskrzydłowy
Australijczyk podawał już do środka. Gdy piłka szła płaskim strzałem przed
bramką a stary Shortt wypadł ze środka ataku, gol był już pewny. Przez
mgnienie oka można było pomyśleć, że Shortt strzeli obok bramki lub w
ręce bramkarzowi. Janek wykonał jeszcze dwa skoki, by zmniejszyć mu roz-
mach do strzału. Ale szalony Shortt dopadł już piłki. Przyszła mu, bestia,
pięknie na nogę, wprost na podbicie prawej nogi w momencie, gdy ta znaj-
dowała się w wyrzucie do przodu. I już było tylko widać, jak się trzepoce w
siatce. Strzał przeszedł Jankowi obok prawego kolana, najszybszy strzał,
jaki kiedykolwiek widział stary Kłapacz. Powieki zadrgały mu gwałtownie,
stracił czucie w nodze, serce mu się ścisnęło skurczem. Nawet nie zaklął.
Mimo woli szybko zapykał fajkę, ale fajka królewska nie ciągnęła; rozgniótł
ją zupełnie w zębach. Wrzask widzów trwał równe dwanaście minut. Gra
toczyła się już dawno, a na trybunach ludzie jeszcze skakali, tupali, padali
sobie w ramiona i okładali się pięściami.
Stary Kłapacz nieco pobladły patrzył nieruchomo na dół. Nie, nie
mylił się. Chłopcy grali zupełnie inaczej, niż to widział u nich dotychczas.
Czy zmęczenie podróżą, czy jakieś zniechęcenie — drużynie czegoś dzisiaj
w każdym razie było brak. Oczywiście gra ich była jeszcze na tak wysokim
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
93
poziomie, że widzowie wychodzili ze skóry z podziwu, ale tego
prawdziwego zapału i rozmachu, które zapewniają zwycięstwo — nie było.
Czerwoni natomiast — przeciwnie — grali jak jedenastu diabłów, a
Kłapacze przez całą pierwszą połowę zaledwie bronili się z trudem. Gdy
sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy meczu — stan brzmiał 1:0 dla
Australii. Kłapacze wracali do szatni zupełnie zgnębieni. Nikt z nich nie
przemówił słowa. Padli na krzesła i ławy, a Janek tylko wciąż wycierał nos,
żeby powstrzymać łzy, które cisnęły mu się do oczu. W sąsiedniej szatni
cała chmara masażystów i trenerów rzuciła się na australijskich graczy, by
nacieraniem i klepaniem odświeżyć im zmęczone muskuły i mięśnie. W
szatni Kłapaczów panowała martwa cisza; cień nieuchronnej porażki leżał
na jedenastce bukwickich chłopców. Żeby chociaż ojciec przyszedł! Ale
właśnie on, który ich zawsze w szatni oczekiwał, dziś jakby przepadł. Mijały
minuty, a ojca nie było!
— Jezus, Maria — może mu się co stało? — krzyknął nagle Franek,
a oczy mu się rozszerzyły przerażeniem.
Wszyscy zerwali się naraz. Rzeczywiście, inaczej trudno przecież
wytłumaczyć jego nieobecność. Ogarnął ich pełen rozpaczy lęk. Porwali się i
rzucili wszyscy razem ku drzwiom. Z zewnątrz dobiegł przeciągły gwizd,
którym sędzia zwoływał graczy do drugiej połowy gry. Kłapacze nawet o
tym nie pomyśleli. Istniała dla nich jedna tylko rzecz: co dzieje się z ojcem?
Wtem stary Kłapacz stanął w drzwiach.
— Tato! Tatusiu!
Stłoczyli się wokół niego przejęci miłością i czułością. Stał przed
nimi z twarzą lekko zaczerwienioną i ledwo się bronił, by go nie udusili.
— No, no, dajcie spokój, wariaci!
Odstąpili czując, że chce im coś powiedzieć. I mimo woli wszyscy
spuścili oczy. Ale tato się nie złościł. Przeciwnie głos jego brzmiał aż nadto
serdecznie, po prostu niezwykle serdecznie.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
94
— Uspokójcie się, chłopcy, nie zabijcie mnie! No tak, widać, że
macie rozum! Patrzyłem na was, jak graliście. Bardzo ładnie, naprawdę
bardzo ładnie! Tak świetnej gry jeszcze u was nie widziałem...
Antek podniósł wzrok i spojrzał podejrzliwie na ojca. Ten
ociekający słodyczą ton bynajmniej mu się nie podobał. A ojciec ciągnął
dalej:
— Rzeczywiście gra godna podziwu! Bieg, zgranie, strzały!
Sprawiliście mi bardzo wielką radość! Przyszedł do mnie pewien gruby
gentleman i powiedział mi, że tu w Sydney mają taki klub, do którego należą
ludzie o wadze 100 kilogramów. Mówił, że grają w tym klubie także od
czasu do czasu w piłkę i pytał, czybyście nie zechcieli zagrać z nimi w
przyszłą niedzielę. Prędzej jednak nie, aż sobie trochę wypoczniecie,
żebyście byli dla nich równym przeciwnikiem. Potem podeszła do mnie
jakaś panienka, która podobno tutaj zaprowadza hazenę. Pytała mnie, czy
ten sport nie byłby dla was milszy i bardziej odpowiedni niż pętanie się
przy piłce nożnej. A słyszałem jeszcze, jak rozprawiały sobie dwie stare
babki i zastanawiały się, czy za ich młodych lat tak samo często gracze
mijali się z piłką, jak to zdarza się dzisiejszym Europejczykom...
— Tatusiu!...
To nie był krzyk, raczej szloch. Wszyscy ryczeli z wściekłości. Ale i
ojciec Kłapacz nie wytrzymał dłużej tego zjadliwego tonu. Rozkleił się i
zmiękł.
— Fajkę Jego Angielskiej Mości przez was rozgryzłem. Do licha
chłopcy, jakże ja to wszystko matce opowiem?...
Nie mogli tego już dłużej wytrzymać! Uciekli na dwór, gdzie sędzia
gwizdał jak szalony, a trybuny podnosiły wrzask domagając się zwycięstwa
nad Czechosłowakami. Przed wyjściem z korytarza Antek zatrzymał ich.
— Chłopcy — Jezus Maria!...
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
95
Brzmiało to tak jak ostatnie „być albo nie być!" Wszyscy
zrozumieli wagę tego okrzyku! Otarli oczy rękawami a potem w milczeniu
uścisnęli sobie wszyscy ręce. Było to coś więcej niż przysięga.
Następnie wyszli i zaczęli grać.
Byli jak łamiąca i niszcząca wszystko burza. Australijczycy mieli
momenty, że zatrzymywali się bezradnie w największym pędzie, żeby się
zorientować, co się właściwie wokół nich dzieje. Biała nawałnica? Ośmiu
graczy latało po boisku jak wichry, a gdzieś pomiędzy nimi przelatywała
piłka niewidzialna dotąd, dopóki nie znalazła się w siatce. Obrona?
Jedenastu graczy jak biały mur. Kombinacja? Tej już w ogóle byście nie
spostrzegli. Nie było jej bowiem można dostrzec w tym nieustannym,
szalonym locie od bramki do bramki. W lożach i na trybunach przestano
oddychać. To już nie było jedenastu graczy grających w piłkę, to już sama
piłka ożyła, zaczarowana, naładowana piekielną wolą pokonania
reprezentacji najmłodszego kontynentu. Najbardziej nieprawdopodobnymi
zygzakami skakała naprzód i w tył, na prawo i lewo, w górę i w dół, uciekała
Australijczykom, toczyła się ku białym, przebijała się do przodu, czasem się
tylko lekko potoczyła, a czasem znów leciała z gwizdem jak mały kulisty
diabeł na usługach białej jedenastki.
Pierwsza bramka padła w trzeciej minucie gry. Nie była w ogóle
strzelona. Karlik wniósł piłkę do siatki na piersi, będąc szybszym w
szalonym biegu od jej lotu. Drugą bramkę, którą oberwali prowadzący,
strzelił Józek ze skrzydła, tak że piłka szła po poprzeczce, zsunęła się z niej
fałszem i wpadła na drugim końcu do siatki. Trzecią bramkę zdobył Antek z
trzydziestu metrów, oddając strzał w momencie, kiedy nikt nawet nie
pomyślał o jego możliwości. Czwarta bramka padła z główki Franka po
wybiciu piłki z rogu. Piątą bramkę oglądać możecie jeszcze dziś w
archiwum zdjęć Federacji. Była to bomba Jurka, przeciwko której bramkarz
wykonał wspaniałą robinsonadę. Wyciągnięty jak struna spadał poziomo na
piłkę, ale strzał był tak silny, że piłka przezwyciężyła ciężar bramkarza oraz
siłę bezwładu, z jaką na nią spadał i obróciła tym olbrzymem o
dziewięćdziesiąt stopni. Gdy znalazł się na ziemi, leżał nie wzdłuż bramki,
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
96
lecz prostopadle do niej, nogi były na zewnątrz, tułów natomiast za linią
bramkową a razem z nim trzymana w ramionach piłka. Szóstą bramkę
sponiewierani Australijczycy strzelili sobie sami. Czterech dalszych sędzia
nie uznał z powodu rzekomych spalonych. Ale brakowało jeszcze osiem
minut do końca gry, a to wystarczyło Józkowi i Stachowi, żeby strzelić
bramki siódmą, ósmą i dziewiątą.
— Gdzie tato ma ten klub stukilowców? — wołali rozpromienieni
Kłapacze przechodząc do szatni przed lożą zarządu.
— Pękli, popękali wszyscy co do jednego, do stu tysięcy diabłów,
wy moi mistrzowie świata!
Tak wspaniale zakończył się mecz o mistrzostwo świata, który
Kłapacze uważali za swój ostatni. Ale w tym się pomylili...
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
97
R O Z D Z I A Ł S Z E S N A S T Y
„Argo", regularnie kursujący statek pocztowy Towarzystwa Żeglugi
na Oceanie Spokojnym, obsługujący stałą linię łączącą San Francisco z
Aucklandem w Nowej Zelandii i południowo-wschodnią Australią, miał od
dwóch dni bardzo niespokojną podróż. Opuścił Honolulu przy
najpiękniejszej pogodzie i według rozkładu miał zarzucić kotwicę za siedem
dni w Pago-Pago na wyspie Tutuila archipelagu Samoa. W czwartym dniu
przeszedł równik, ale zwykła, obchodzona w takich wypadkach przez
marynarzy i podróżnych uroczystość nie odbyła się, ponieważ od rana
szalała burza, która zapędziła wszystkich niemal pasażerów do kajut. Tylko
najwytrwalsi z nich potrafili stawić czoło szalonym porywom wichru i
uwiązani na pokładzie obserwowali straszliwe kotłowanie się fal, które
szarpiąc się między sobą wspólnymi siłami atakowały rozhuśtany i
rozchybotany parowiec. Mówiono, że nikt nie pamięta takiej burzy w tych
stronach, do których nie docierają monsuny, kończące się normalnie na
wysokości archipelagu Fidżi. „Argo" z trudem przedzierał się poprzez
wznoszące się i opadające zwały wód, a na skutek niezwykłej siły zachod-
niego wichru nie potrafił utrzymać swego południowo-zachodniego kursu.
— Zepchnęło nas silnie na wschód — mówił w południe kapitan
W. H. Grindstone do owej grupki wysmaganych wichrem i zmoczonych
uparciuchów na pokładzie. — „Argo" to dzielny statek, ale jest znacznie
lepiej, jeśli w takim szaleństwie idzie z wiatrem.
— Tutaj ma chociaż dokąd płynąć — krzyknął mu w odpowiedzi
niejaki pan Scrooge, który tę trasę przebywał już po raz dwudziesty drugi.
— Ale nie chciałbym znaleźć się teraz między Nową Kalendonią z Wyspami
Salomona. Tam by nas już dawno rozbiło na drzazgi."
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
98
Kapitan Grindstone przytaknął tylko głową, podniósł palce do
czapki na znak pożegnania i, korzystając z chwili ciszy między dwoma
uderzeniami nawałnicy, skierował się w kierunku wejścia wiodącego pod
pokład. Nie zaszedł jednak daleko. Właśnie gdy mijał kabinę telegrafisty,
otworzyły się drzwi i telegrafista zawołał go do środka. Był tam może osiem
minut, a gdy wyszedł, nie szedł już dalej w poprzednio zamierzonym
kierunku, lecz zawrócił bardzo szybko z powrotem na mostek dowódcy.
— Czy coś się stało, kapitanie? — zawołał na niego pan Scrooge w
chwili gdy mijał ich grupkę.
— Mam pewną wiadomość — odkrzyknął kapitan. — Zejdźcie
panowie na dół do salonu. Przyjdę tam zaraz i powtórzę wam.
Zeszli zatem na dół, gdzie powietrze nie było bynajmniej
przyjemne, lecz gdzie można było chociaż porozmawiać, i czekali na
kapitana. Przyszedł stosunkowo szybko. Rzucili się ku niemu z pytaniami.
Nie odpowiedział od razu, lecz wyjął z kieszeni jakiś papier.
— Przykro mi, proszę panów, ale dotychczasowe opóźnienie
jeszcze się zwiększy. Przejęliśmy właśnie depeszę iskrową, w której
parowiec „Timor" wzywa pomocy. Wpadł na skały gdzieś koło wyspy
Manahaki.
— Pan naturalnie spełni to wezwanie, kapitanie? — zapytał ks. H.
L. Fisher, który znajdował się w drodze powrotnej z kanadyjskiego zjazdu
Światowego Związku Dobroczynności.
— Już wydałem rozkazy. Przypuszczam, że nie ma innego statku,
który mógłby przyjść „Timorowi" z pomocą.
— Kiedy, przypuszcza pan, możemy do nich dotrzeć? — spytał
pan Scrooge.
— Z trudem jutro przed południem.
— Na Boga! Czy tylko „Timor" tak długo się utrzyma? — nalegał
ks. Fisher.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
99
— Trudno powiedzieć, lecz dałem im znać iskrówką, że już
płyniemy na pomoc.
— Czy zna pan ten statek, kapitanie?
— No, jego pojemności w tonach z głowy powiedzieć nie mogę, ale
spotkałem go kilkakrotnie w Brisbane. Zbudowała go dwadzieścia lat temu
stocznia Scott i Sturdy w Liverpool. Robi uczciwie swoje dziewięć mil na
godzinę, więc nie nadaje się już na główną linię. Dali go zatem na linię
więcej na zachód położoną od naszej. Brisbane — Nowa Kaledonia — Fidżi
— Honolulu — Vancouver. Wykonuje tam porządnie służbę, a stary Eliasz
Sweet umiał sobie zawsze dać z nim radę w monsunach.
— Mówi pan, że pływa po trasie więcej na zachód wysuniętej niż
nasza, a przecież Manahaki leży od nas na wschód?
— Widzicie z tego panowie, co się działo wczoraj na tej stronie
równika. Sweet telegrafuje, że burza chwyciła go w okolicy wysp Tokelan i
gnała go na zachód. Wyspy Niebezpieczeństw szczęśliwie ominęli, ale na
jakiejś skale na północ od Rakahanga „Timor" utknął.
— Hm — „Timor", „Timor" — mruczał pan Scrooge — tę nazwę
gdzieś w ostatnim czasie czytałem. „Timor"... czy nie jest to czasem statek,
na którym płyną z Australii Kłapacze?
— Rzeczywiście tak jest — potwierdził kapitan. — Są to, jak
telegrafuje Sweet, jedyni pasażerowie na pokładzie jego statku.
Wszyscy obecni aż podskoczyli.
— Panie kapitanie, przecież nie pozwoli pan, by Kłapacze
potonęli?
— Kiedy to, mówił pan, będziemy?... W południe? Nie, musimy
tam dotrzeć wcześniej!
— Przed południem!
— Rano!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
100
— O świcie! Mój Boże, dziewięć do jednego, a teraz mieliby
utonąć?
— „Argo" to przecież potrafi! Potrzeba więcej węgla. Zapłacimy!
Kapitan Grindstone z trudem bronił się przed tą nawałnicą słów i
okrzyków. Ale nowe pytania i żądania uwięzły wszystkim w gardle, gdyż
otworzyły się drzwi i telegrafista zasalutowawszy podał kapitanowi nową
depeszę. Grindstone przebiegł ją oczyma a potem odczytał głośno:
„Niech wam Bóg błogosławi za wasze postanowienie. Jesteście
naszą jedyną nadzieją, ale śpieszcie się. „Timor" nabił się na grzbiet skały i nie
może stawić oporu nawałnicy. Zamknęliśmy dolne komory, ale uderzenia fal
są tak silne, że statek musi się w ciągu nocy rozpaść. Dzielni Kłapacze pracują
razem z załogą, lecz jeśli pomoc na czas nie nadejdzie, nie ma dla nas
ratunku. Wszystkie nasze sygnały pozostają bez odpowiedzi. „Argo" jest je-
dynym statkiem, który nam odpowiedział. Niechaj Wszechmocny obdarzy go
skrzydłami!"
Chwilę panowała cisza. Przerwał ją Scrooge:
— Jaką mamy szybkość, kapitanie?
— Przy tej fali blisko osiem mil.
— Pięćset dolarów na wdowy po marynarzach, jeśli zwiększy pan
na dziesięć.
— Niech pan uspokoi burzę, panie Scrooge, a „Argo" wyciągnie i
dwanaście!
— Burza nie burza, przecież musimy do wieczora być przy
Rakahanga!
— Zrobimy, co tylko będzie możliwe. Nie możemy tam jednak być
wcześniej jak jutro około jedenastej przed południem.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
101
Kapitan wyszedł, a zdenerwowani pasażerowie zaczęli krążyć po
salonie. Wiadomość dotarła już także do kajut i teraz ten i ów śmiertelnie
pobladły pasażer wsuwał się do salonu, by uczestniczyć w rozmowach.
O godzinie 16 kapitan zażądał od pana Scrooge czeku na pięćset
dolarów. „Argo" zbliżał się do szybkości dziesięciu mil. O godzinie 17 anteny
przyjęły nową depeszę:
„Burza nie słabnie a otwór w statku rozszerza się. Nie można
spuścić szalup. Pokład jest strzaskany i wszystko z niego zmiecione. Prosimy
Boga, by dodał szybkości waszemu statkowi. On jest potęgą. On jest
miłosierdziem. Spieszcie się!"
O godzinie dwunastej burza nieco osłabła. „Argo" zwiększył
szybkość na jedenaście i pół mili. Wkrótce potem nowa depesza:
„Usiłowaliśmy spuścić szalupy. Wszystkie rozbiły się o boki statku i o
skały. Straciliśmy czternastu ludzi z załogi. Fala za falą przewala się przez
pokład, gdyż statek rozszczepił się do jednej trzeciej wysokości kadłuba i
wolno ale wyraźnie pogrąża się."
„Argo" odpowiedział:
„Wytrwajcie za wszelką cenę! Pędzimy ku wam i rano będziemy na
miejscu."
„Timor" wołał:
„Rano za późno. Bóg niechaj będzie z nami!"
A potem zapanowała na antenach pełna grozy cisza.
Kominy „Argo" miotały w ciemną noc miliony iskier. We
wszystkich zakamarkach pokładu kryły się grupki pasażerów. Od czasu do
czasu któryś z nich podchodził do budki kapitana i pytał:
— Jaka szybkość kapitanie?
— Dwanaście i pół — dolatywało z góry.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
102
— Nie można zwiększyć?
— Boję się o kotły.
I znów powracała cisza a wszyscy pogrążeni w pełnym napięcia
milczeniu wpatrywali się w ciemność, która nie wróżyła żadnej nadziei.
Na godzinę przed północą znów zaczęły pracować anteny
telegrafu.
„Timor" rozpadł się niemal zupełnie. Zbijamy tratwy, które jednak
nie będą nas mogły uratować. Mimo to pracujemy. Załoga nie załamuje się, bo
nasi podróżni dają nam przykład. Zapanowało wielkie braterstwo śmierci
pomiędzy załogą i dwunastu Kłapaczami. Niech Bóg odpłaci im za wszystko,
co dla nas w ostatniej godzinie uczynili!"
„Argo" odpowiedział:
„Bohaterowie na „Timorze"! Wytrwajcie! Tutaj już burza przeszła, u
was uspokoi się wkrótce! Przekażcie mistrzom świata od pasażerów i załogi
statku „Argo" wyrazy najwyższego podziwu. Robimy wszystko, by zdążyć na
czas. Płyniemy trzynaście i pół mili na godzinę. Wytrzymajcie poza północ!
Odwagi! Odwagi! Odwagi!”
Pięć minut przed północą nowa depesza:
„Timor" się rozpadł. Ja, Samuel Ellis telegrafista Australijsko-
Kanadyjskiego Towarzystwa, znajduję się sam jeden na przedniej połowie
tonącego statku. Widziałem jak fala zmiotła tratwę, na której znajdowała się
reszta załogi. Kłapacze byli na drugiej tratwie, na tyle statku, dokąd ojciec
Kłapacz kazał wynieść ich bagaże. Zdaje się, że ci bohaterowie poszaleli. W
słabej poświacie widziałem ich, jak wyciągali ze swoich waliz różne
przedmioty. A potem przyszedł koniec. Wszystko znikło. Jestem sam. Woda
podeszła już pod drzwi i wciska się przez szparę na progu. Jak bym cię mógł
opuścić, mój ty aparaciku? Słyszysz ten huk, czujesz te uderzenia? Potop idzie
tu na nas, potop. Ale w tobie, mój ty aparaciku, jest świat i życie. Ty łączysz
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
103
mnie z tymi, którzy nie muszą teraz umierać! Jezu! Ojcze nasz, który jesteś w
niebie! Święć się Imię Twoje! Przyjdź króles..."
Telegrafista na statku „Argo" wstał i oczyma rozszerzonymi
przerażeniem patrzył na pasek papieru, na którym aparat wystukiwał
znaki. Na próżno jednak czekał na dokończenie słowa „królestwo"...
Przeżegnał się wielkim znakiem krzyża i szeptem dokończył modlitwy
zaczętej przez swego nieszczęśliwego kolegę, Samuela Ellisa.
Rankiem o godzinie piątej „Argo" dotarł na dziesiąty równoleżnik
nad wyspą Manahaki. Morze było tak gładkie jak wiszące nad nim
sklepienie nieba. Spuszczone łodzie wyławiały szczątki tratwy, na których
utrzymywali się pojedynczo marynarze z załogi „Timoru". Byli wyczerpani,
zmarznięci, na pół żywi, ale ocaleni. O godzinie szóstej za skaliskiem, na
którym rozbił się statek, odkryto kilka desek, szczątek jakichś drzwi,
których trzymał się kurczowo telegrafista Ellis. „Argo" podniósł kotwicę i
zaczął krążyć we wszystkich kierunkach. Wszystkie lornetki na pokładzie
wpatrywały się w zieloną powierzchnię fal i żaden szczątek tratwy, żaden
strzęp żaglowego płótna nie uszedł ich uwagi. Do godziny dziesiątej
uratowano z „Timoru" już wszystkich — od kapitana Sweeta aż do
najmłodszego chłopca okrętowego.
Ostatnie odkrycie nastąpiło w pół do jedenastej. Jedyna łódź, która
w tym czasie była jeszcze na wodzie, natknęła się przy powrocie na jakiś
mały przedmiot. Pan Scrooge, który brał udział w poszukiwaniach,
przechylił się i wyciągnął go z morza. Była to stara piłka nożna.
Kłapacze zginęli bez śladu. „Argo" odpłynął uwożąc na pokładzie
pasażerów i obydwie załogi pogrążone w grobowym milczeniu.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
104
R O Z D Z I A Ł S I E D E M N A S T Y
— Do stu diabłów z tym przeklętym oceanem — jeśli się nie mylę,
to teraz już koniec!
— Tato, tato, przecież przyrzekliście wczoraj wieczór, że nie
będziecie więcej kląć!
— Do diabła z taką naturą... niech skonam, jeśli mi jeszcze jedno
diabelskie przekleństwo przez usta przejdzie!
Odgłosy tej rozmowy rozbrzmiewały o piątej rano nad
powierzchnią Oceanu Spokojnego. W jakim dokładnie miejscu się to działo,
nikt z rozmawiających nie wiedział, gdyż od pięciu godzin miotała nimi w
bezkresnych ciemnościach straszliwa wichura. Ale w tej właśnie chwili siła
jej nagle i niespodziewanie załamała się, a gdy słońce wynurzyło się w całej
swojej zdobnej w czerwień wspaniałości ponad horyzont, ujrzało morze
zupełnie spokojne, zmarszczone drobną falą niewinnie pluskającą pod
tchnieniem rannego powiewu, a niebo czyściutkie, opalizujące błękitem,
zielenią, kolorami róży i pomarańczy. W całym ogromie tego przepychu
barw, który odbijał się i załamywał w ciemnoniebieskich i zielonych
wodach przetykanych białością rozpryskującej się piany, było tylko
dwanaście ciemnych punktów. Była to drużyna Kłapaczów z ojcem
Kłapaczem w środku — wszyscy żywi, zdrowi, cali — cudem jakimś ocaleni
z pękającego od gromów piekła burzy.
Cudem? Chyba był to cud, ale ojciec Kłapacz był co najmniej jego
zręcznym reżyserem, jeśli zgoła nie sprawcą.
Widząc, że „Timor" się nie utrzyma, że przygotowana tratwa daje
minimalną nadzieję ocalenia, zbiegł do swojej kajuty i z pomocą Janka
wywlókł stamtąd ów sławny, ogromny kufer, który włóczył ze sobą z
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
105
zawodów na zawody, a z którego zawartości skorzystali Kłapacze
dotychczas tylko jeden jedyny raz, wówczas w sławnym spotkaniu z barce-
lońskimi brutalami. Powyjmował z niego znów dwanaście gumowych
kompletów chroniących szczelnie ciała, jedenaście dla synów, dwunasty dla
rezerwowego, którym w tym wypadku był on sam. Przy pierwszym blasku
wszyscy się w nie poubierali, dwanaście pompek pracowało, a nim się ktoś
spostrzegł, dzielne postacie Kłapaczów zmieniły się w dwanaście kulistych
balonów, z których sterczały tylko głowy, ręce i nogi. Ale i kończyny były
chronione szczelnie gumą, tak że tylko głowy pozostały odkryte, wydane
wiatrom i falom. Do nieprzemakalnych worków naprędce włożono żywność
i po krótkiej chwili, gdy morze uciszyło się na moment przed nowym
uderzeniem, zepchnięto tratwę na wodę. Kilka uderzeń wiosłami odsunęło
ją od statku, z którego doszedł straszliwy trzask. Ostatnie belki górnej
konstrukcji złamały się i przepołowiony „Timor" zaczął nieuchronnie
pogrążać się w morzu. Na rozdarty kadłub statku fale rzuciły się z okrutnym
hukiem. Ale tratwa Kłapaczów była w tej chwili już tak daleko, że nie mógł
jej dosięgnąć wir tworzący się wokół miejsca zatonięcia okrętu. Stała się
natomiast igraszką potwornej wichury, która miotała nią i gnała ją to
grzbietami fal to poprzez nie z szybkością, którą trudno było dojrzeć.
Kłapacze utrzymywali się na tratwie z wielkim trudem, leżąc, związani w
jeden kłąb wzajemnym uściskiem. Po dwóch godzinach takiego lotu w
ciemnościach tratwa rozpadła się i znaleźli się w wodzie. Ale guma ich
ubrań ochronnych była mocna i pewna, dzięki czemu zaczęli unosić się na
falach jak dwanaście cudacznych boi i z uderzeniami wichury płynęli dalej.
W huku grzmotów i fal nie mogli się nawet porozumieć, ale to nie było im
potrzebne; trzymali się razem mocno pod ręce, sczepieni ze sobą całą siłą
młodych ramion i zespoleni wspólną wolą wytrwania, tak że tworzyli jakby
jedno ciało unoszące się na powierzchni wód. Dopiero gdy przed wschodem
słońca burza nagle ustała, mogli się uwolnić z uścisku i trochę odetchnąć.
Rozglądali się wkoło przepełnieni wdzięcznością dla Wszechmogącego za
wyrwanie ich z największego niebezpieczeństwa. W przepychu jutrzennych
świateł i barw ujrzeli się opuszczeni i zagubieni w niezmierzonym ogromie
niezwykłego piękna. Nigdzie ani śladu łodzi, ni lądu. To ich trochę
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
106
zatrwożyło, ale dzięki swemu spokojowi i ufności nie stracili głowy, a
najmłodsi zaraz zaproponowali śniadanie. Ojciec Kłapacz nie miał nic
przeciw temu, by otwarto worek z sucharami i wędzonym mięsem, zabrali
się więc do śniadania tak jakby byli u siebie i leżeli na jakimś
dolnobukwickim słonecznym zrębie.
Tylko Janek był przy śniadaniu jakoś niespokojny i stale spoglądał
gdzieś w kierunku południowego zachodu. Zauważył to wreszcie stary.
— Do stu dia... — chciał zacząć ulubionym przekleństwem, ale
wspomniawszy na swoją nocną przysięgę połknął koniec i mówił dalej: —
Cóż ty Janku tak wciąż czegoś wypatrujesz?
— Nic, tato — nie chcę was darmo niepokoić, bo i tak nas wietrzyk
w tamtym kierunku popycha, ale prawie bym się założył, że tam jest wyspa.
— Gdzie? Gdzie? — krzyknęła reszta i wytężyli wzrok w kierunku,
który wskazał Janek.
Cała zachodnia strona nieba grała jeszcze fioletowymi,
czerwonymi i pomarańczowymi odblaskami wschodu słońca. Ale na tle
złoto-jedwabistych obłoczków, strzępów mgieł i oparów w jednym punkcie
widnokręgu widać było coś, co przy dokładniejszym wpatrywaniu się
ukazywało niewątpliwie wyraźniejsze i ostrzejsze zarysy.
— Żebym tak... Janek! To jest wyspa!
Wszyscy z natężeniem utkwili wzrok w niezmiernej dali, gdzie
coraz pewniej rozpoznawali dwa ostre wierzchołki i ciągnące się pasmo
gór.
— Wyspa! Wiatr pędzi nas ku niej!
Kłapacze z radości zaczęli miotać się w wodzie jak foki. Byliby się
też zaczęli bić z krzykiem, gdyby każdy z nich nie był zamknięty w gumowej
kuli. Skończyło się więc na wielkim bryzganiu, wrzasku i rozważaniach, jak
długo tam będą płynąć.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
107
— Zaczekajcie chłopcy — przerwał im stary Kła-pacz. — Ja tu
mam jeszcze pewien przyrząd. Franek, daj no mi swój worek!
Franek podał mu worek, a ojciec wyjął z niego kilka drążków i
ładny kawał żaglowego płótna. Zanim się zaskoczeni synowie zorientowali,
o co chodzi, poskładał drążki jeden do drugiego, tak że zrobił z nich dwie
dość długie tyczki. Potem rozwinął pas płótna na całą długość i obydwa jego
końce umocował na drążkach. Był to transparent z napisem:
K . S . J E D E N A S T K A K Ł A P A C Z A
Stary woził go zawsze ze sobą, by móc rozwijać go na czele tych
sławnych pochodów, które witały niezwyciężoną drużynę na dworcach i
wiodły ją potem do hoteli. Był to niegdyś jedyny egoistyczny odruch starego
Kłapacza sprawiający mu zawsze dziecinną radość. A teraz stał się dla nich
jednym ze środków ratunku.
Chłopcy już się zorientowali i znów podnieśli wrzask. Mieli teraz
coś w rodzaju żagla! Starczyło trzymać rozwinięty transparent, a ci, którzy
go trzymali, gnani byli wiatrem aż hej i ciągnęli za sobą resztę. Przy
pierwszej próbie okazało się jednak, że nie jest to takie łatwe, ale Kłapacze
dali sobie szybko radę: sześciu z nich musiało zająć miejsca pomiędzy
dwoma trzymającymi drążki, żeby ich wiatr dmący w płótno nie spychał na
siebie, a potem już jakoś poszło. Tylko w trzymaniu drążków musieli się co
pewien czas zmieniać, gdyż był to wysiłek, od którego ręce omdlewały
bardzo szybko.
Skoro tylko wykonali ten pomysł, wiatr od razu uderzył w żagiel i
pchnął ich z miejsca, tak że pozostali czterej ledwie mieli czas chwycić się
tych, którzy stanowili całość z transparentem. Teraz żeglowali już wesoło
po lekko spienionych grzebyczkach małej fali prowadzeni swoim
sztandarem w kierunku na południowy zachód. Ale wyspa była dalej, niż się
im początkowo wydawało. Płynęły godziny a ona stała dalej jak szara zjawa
na skraju widnokręgu. Powiększyła się tylko nieco i zarysowała wyraźniej.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
108
O jedenastej wiatr ustał i zaimprowizowany żagiel obwisł. Trzeba
było zacząć pływać, a to nie stanowiło bynajmniej przyjemności w tym
straszliwym żarze, który lał się z nieba już od dziewiątej. Ale to wiodło do
ocalenia, więc chłopcy płynęli.
O czwartej po południu wiatr znów się pojawił. Zaraz wystawili
żagiel i dali się unosić fali. O szóstej rozpoznawali już postrzępione korony
palm na zielonych zboczach i biały szlak łamiących się u ich podnóża fal.
Gdy słońce zaszło zwinęli żagiel, gdyż wiatr obrócił się i byłby ich pognał
obok wyspy. Napis K. S. Jedenastka Kłapacza znikł z powierzchni Oceanu
Spokojnego, ale w chwili gdy na ściemniałym nieboskłonie zajaśniał Krzyż
Południa jedenastka ta razem z ojcem Kłapaczem wyszła po dwudziestu
godzinach z wody i padła na kolana w cichej modlitwie.
Dopiero teraz uświadomili sobie, z jakich niebezpieczeństw się
wyrwali. Taka już była ich natura. Dopóki znajdowali się w
niebezpieczeństwie, nie dopuszczali do siebie ani obaw, ani wątpliwości.
Jeśli są jakieś przeszkody, należy je przełamać. Nigdy nie tracili ufności i
nadziei, ale też nigdy nie zakładali rąk bezczynnie. Całe ich wychowanie
nauczyło ich walczyć z przeciwnościami i ruszać na nie spokojnie i
otwarcie. Wiedzieli, że pogodne usposobienie i silny charakter już z góry
dają do ręki pół wygranej, więc nawet w najcięższych opałach nie do-
puszczali do siebie myśli, że to mogłoby się źle skończyć. Ale teraz, gdy
mieli to już za sobą, uświadomili sobie bezwiednie, o jaką stawkę szła gra.
Uczucie niezmiernej i głębokiej wdzięczności, że jednak ujrzą
jeszcze Dolne Bukwiczki, matkę, chałupkę pod lasem, jedenaście białych
domków, rozstawionych wokół pola, na którym teraz wystrzela zboże,
starego Burka i te jedenaście wesołych dziewcząt, które też oczekują ich
powrotu — uczucie wdzięczności za to pomieszało się w nich ze strasz-
liwym zmęczeniem, które spadło na nich z podwójną siłą. Nie mieli nawet
ochoty do jedzenia; zrzucili z siebie gumowe pancerze, rozłożyli się na
skraju palmowego lasku i po chwili spali już wszyscy jak zabici. Ani im
przez myśl nie przeszło, że należałoby wystawić jakieś straże.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
109
Ale z najtwardszego snu wyrwał ich okropny wrzask i ryk. Chcieli
się zerwać, lecz nie mogli. Na każdym z nich leżało po pięciu, sześciu, po
ośmiu nawet obrzydliwych, dziko tatuowanych Murzynów, którzy wiązali
ich wznosząc przeraźliwe okrzyki.
Kłapacze od razu zrozumieli, co się stało. Wylądowali na wyspie
ludożerców i uniknąwszy jednej śmierci znaleźli się teraz twarzą w twarz z
drugą jeszcze bardziej okrutną.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
110
R O Z D Z I A Ł O S I E M N A S T Y
Wielki wódz Birimarataoa miał całą twarz przybraną ozdobami
wrośniętymi w ponacinaną skórę. Konchy uszne miał tak silnie
ponaciągane, że gdy połączył dolne i górne ich końce i spiął je dużą szpilką,
utworzyły się wygodne kieszenie. W prawym uchu nosił zatem srebrną
tabakierkę napełnioną tabaką, w lewym pęk kluczy od zaginionego skarbca,
drogocenną pamiątkę po pewnym amerykańskim hurtowniku. Jednak
najcenniejszą ozdobę miał przymocowaną pod nosem: żółty ołówek marki
Kohinoor, stopień twardości grafitu nr 1.
Wielki wódz Birimarataoa siedział na tronie otoczony
szczerzącymi zęby posągami bożków umieszczonymi na powykrzywianych
słupkach palisady. Kłapacze stali przed nim otoczeni trzema szeregami
dzikich wojowników, którzy pilnowali, żeby przypadkiem nie uciekli.
Birimarataoa, wielki wódz o twarzy straszliwie pomarszczonej ale
o bystrym spojrzeniu, kończył przesłuchanie jeńców. Wstrętny starzec
obwieszony ozdobami z kłów i pazurów, służył za tłumacza.
— Wielki Birimarataoa — mówił skłoniwszy się ze czcią —
dobrze znać białych ludzi. Po wyspach krąży opowieść o braciach, którzy
umieć kopać. Wielki Birimarataoa kochać grę w kopanie. Kto dobrze kopać,
ten dobrze walczyć. Wielki Birimarataoa mieć boisko. Wielki Birimarataoa
mieć drużynę. Drużyna wielkiego Birimarataoa kopać, biali bracia też
kopać. Biali bracia przegrać, to drużyna Birimarataoa ich pożreć. Biali
bracia wygrać, to wielki Birimarataoa darować im życie. Birimarataoa być
wielki!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
111
— Jego ludożerska mości panie królu — odpowiedział z
szacunkiem stary Kłapacz, którego słowa Janek tłumaczył na angielski a
mały starzec na język Papuasów — jeśli się nie mylę, to chodziłoby o mecz?
— A no tak, biali bracia kopać i ludzie Birimarataoa kopać.
Birimarataoa być wielki!
— A kiedy mają się odbyć te zawody?
Birimarataoa zwołać naród na jutro po południu. Cały naród
bardzo lubieć widzieć kopać. Kiedy być koniec cały naród ucztować.
Birimarataoa być wielki!
— A czy dostaniemy przed zawodami nasze rzeczy. My jesteśmy
przyzwyczajeni grać w ubraniach.
— Biali bracia dostać wszystko, co potrzebować. Birimarataoa być
wielki!
— Jaka będzie piłka?
Starzec nie zrozumiał i przestraszył się.
— Piłka? Co za piłka?
— No, piłka, taka kula, którą się kopie.
— Kula? Chcieć kopać w kulę? Wojownicy Birimarataoa nie
wiedzieć, co to jest kopać w kulę. Wojownicy Birimarataoa kopać tylko tak.
Birimarataoa być wielki!
Teraz znowu stary Kłapacz nie zrozumiał i z kolei się przestraszył.
— Co to znaczy, kopać tylko tak?
— No tak! Kopać w nogę, kopać w rękę, kopać w brzuch, kopać w
nos, kopać wszędzie. Ale nie chwytać, nie trzymać, nie dusić, nie bić rękami.
To jest brutalny foul. A kto uciekać ten przegrać. Birimarataoa być wielki!
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
112
Staremu twarz się wydłużyła, wytrzeszczył oczy i podrapał się za
uchem. Ale wielki wódz Birimarataoa wyjął z prawego ucha tabakierkę,
zażył tabaki i kichnął. Wyjął z lewego ucha pęk kluczy i zadzwonił.
Oznaczało to, że audiencja skończona, więc wojownicy odprowadzili
Kłapaczów do ich chaty.
Ledwo zostali sami zaczął się ojciec bić ręką z całej siły w czoło i
strasznie biadać:
— Ty pusta pało, ty mózgu wyschnięty, tyś tego narobił, to tyś do
tego doprowadził! Co za idiota ze mnie, co za truteń, co za osioł! Co za
dureń! Gdziem ja rozum stracił, żem o tym nie pamiętał! Matko jedyna! O
skakaniu i dryblowaniu tom pamiętał! Tak się zbłaźnić! Co za osioł, co za
dureń, co za idiota, co za truteń!
Jedenastu synów patrzyło nań ogłupiałym, przerażonym
wzrokiem. Wreszcie Janek opamiętał się i zapytał:
— Ale, tatusiu, co wam się stało? Czego się tak boicie?
— Czego? — szarpnął się stary. — Jeszcze się pytasz? Jutra się
boję, ty francie! Co wy niebożęta zrobicie przeciwko tym zbójom? Przecież
wy gracie jakbyście mieli na nogach jedwabne rękawiczki! A tu mam was
wypuścić na jedenastu ludożerców i to bez piłki! Wiecie, o co chodzi? Macie
ich stłuc i skopać! A cóż wy w tym kierunku umiecie! Janek — tyś najstarszy
i najmocniejszy — czy możesz sobie wyobrazić, żebyś mógł kogoś kopnąć?
Tak sobie ładnie obliczyć, wymierzyć i kopnąć w brzuch?
— Żebym tak... tato... ja nie wiem, ale mi się tak ze wszystkim
zdaje że nie!...
— No przecież! Przecież sam was, na Boga, wychowałem!.
Przecież wy gracie jak panienki! Jak aniołki! Jak nauczyciele tańca i dobrego
tonu! Przecież wasze nogi są lepiej ułożone i grzeczniejsze niż u innych
ludzi gęba! Ach, co za cymbał ze mnie! Tośmy się dostali z tą naszą
mistrzowską grą! Cóż nam po tym? Gdybyście chociaż jeden jedyny raz
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
113
jakiegoś karnego dostali, miałbym jakąś odrobinę nadziei! A tak co? Gdzie
wam niewinnym jak lilijki do tych ludożerców!
Złamany tym zmartwieniem i przejęty lękiem stanął na środku
chaty i zwrócił się do synów:
— Chłopaczki moje najmilsze, posłuchajcie mnie! Przecież i
najlepszy ojciec czasem się co do dzieci pomyli. Proszę was, błagam,
przyznajcie się: może jest między wami jaki obłudnik? Wiecie, ja to tak
myślę: zawsze grał delikatnie i honorowo, ale od czasu do czasu, gdy tego
tylko widać nie było, to jednak gdzieś tam kopnął gracza? Proszę was,
chłopcy, synkowie moi złoci, może jednak któryś z was jest brutalny?
Namyślcie się, zastanówcie i przyznajcie się! Sprawicie mi tym ogromną
radość
Chłopcy stali, patrzyli to na siebie, to w ziemią, to na ojca i jeden
za drugim przecząco kiwał głową.
Zrozpaczony Kłapacz uderzył się dłońmi po udach.
— No, to jesteście zapędzeni w kozi róg. A po prawdzie to na
rożen, jak te Maciusiowe gęsi. Już się widzę jak się smażę. Do stu diabłów,
żeby nie kląć, ale to ci dopiero ładny koniec dla mistrzów świata. Z kościami
nas zeżrą.
Umilkł i zapatrzył się żałośnie w otwór wejściowy. Miał przed
sobą widok na trzy nędzne chaty i na wielką łąkę za nimi. Prawdopodobnie
było to boisko, na którym jutro dopełnią się ich losy.
— Posłuchajcie no, tato — zaczął cicho Jurek — może się przecież
jakiś sposób na to znajdzie. Widzicie, kopać ludzi, choćby to nawet byli
ludożercy, to dla nas ciężka rzecz. Ale gdyście nas uczyli, czego mamy
unikać i na co mamy uważać u przeciwnika, było w tym kilka rzeczy, które
by nam się może teraz przydały. Ja nie wiem, jak to tam było, ale przecież
raz w Berlinie tak się rozłożyłem, że myślałem, że już nie wstanę. Urządził
mnie tak środkowy pomocnik, a ja w ogóle nie zauważyłem, żeby mnie ktoś
kopnął...
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
114
W miarę jak mówił, stary przysłuchiwał się coraz uważniej. Potem
naraz zaczął się wiercić, cała postać się ożywiła, przygaszone rozpaczą oczy
rozbłysły i wpadł Jurkowi w połowę zdania:
— Stój, Jurek, stój! W tym coś jest! To by się mogło udać! Przecież
tu nie chodzi tylko o kopanie. Prawda że nie? Przecież to można załatwić
elegancko! A ja, stary cap, nie wpadłem na to! Jurek, mój chłopcze złoty, daj
buzi! To jest myśl! Niech się ludożercy sami wytłuką. Widzicie jak to
człowiek czasem może głowę stracić. Jakbym nigdy w życiu nie widział
zawodów o mistrzostwo w Pradze na Letnie. No, ale teraz migiem! Koniec
gadania, musicie się jeszcze raz czegoś nauczyć.
I, jakby nie ten sam, zdjął surdut, zakasał rękawy i zaczął
objaśniać chłopcom tajniki różnych niedozwolonych tricków. Zaczęło się od
„podkładanki" a potem już szła cała skala sposobów podbijania nóg i
przewracania graczy. Na starego aż ognie biły z zapału, a chłopcy wprost
połykali jego wskazówki.
— Kiedy sobie idziesz albo biegniesz pomału i masz przeciwnika z
boku, rozłożysz go pięknie ładnie „piętką". Popatrzcie: prawa noga znajduje
się w ruchu naprzód; teraz jest już na ziemi; teraz zamiast podnieść lewą
nogę, uniesiecie piętę prawej; stoicie więc na palcach; i teraz na palcach
właśnie odwrócicie prawą nogę w ten sposób, żeby pięta wychyliła się na
zewnątrz. Tym ruchem opóźniliście się o jeden krok. Właśnie w tym czasie
przeciwnik podniósł lewą nogę i wyrzuca ją do przodu. Ale zamiast stanąć
na niej, potknie się o waszą piętę i leci na ziemię...
... a teraz jeszcze jeden wspaniały chwyt od tyłu. Chłopczyna
biegnie sobie przed wami, a wy tuż za nim. Uważajcie na jego nogi. Teraz
lewą ma w tyle. Teraz ją uniósł, teraz jest cała w powietrzu, ale jeszcze
wciąż w tyle. I teraz stukniecie go końcem buta w zewnętrzną część nogi, w
piętę albo w kostkę. To wszystko jedno. Ale najlepiej trafić w sam szpic.
Uniesiona w powietrzu noga jest u nie spodziewającego się niczego
człowieka zupełnie bezwładna. Odskoczy na skutek waszego potrącenia
pięć centymetrów w prawo. Ale równocześnie kończy swój ruch do przodu,
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
115
lecz już po innej linii. W ten sposób zamiast zetknąć się z ziemią, zderzy się
z łydką prawej nogi, zaczepi o nią a chłopaczek już leci i do śmierci nie
zmiarkuje, jak się to stało...
Cały wieczór i długo w noc rozlegał się w chacie jeńców tupot nóg,
odgłosy upadków, rozkazy i ciche narady. Dopiero koło północy ojciec
Kłapacz zakończył ćwiczenia.
— Mój ty Boże, ten świat jest jednak podły — rzekł ocierając pot z
czoła — ale da Bóg, że jednak na tym rożnie skwierczeć nie będziemy.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
116
R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ę T N A S T Y
Przed południem przez cały czas ojciec Kłapacz wyglądał
niecierpliwie w kierunku wioski. Oczekiwał na rzeczy, które ludożercy
zabrali im, a które znajdowały się w posiadaniu wielkiego Birimarataoa
jako niezwykle cenny łup. Staremu ogromnie na nich zależało a przede
wszystkim chodziło mu o gumowe kostiumy. Jeśli dali w nich radę
Hiszpanom, to chyba diabeł by sprawił, żeby nie mogli uporać się przy ich
pomocy z ludożercami. Dopiero w południe doznał radości. Na wiejskim
placyku ukazał się starzec pełniący rolę tłumacza a razem z nim zgraja
tatuowanych dzikusów, którzy nieśli dobytek Kłapaczów. Wielki
Birimarataoa dotrzymał słowa. Był bowiem przekonany, że biali i tak mu
nie ujdą. Mieli więc Kłapacze wszystko: kostiumy, pompki, piłkę, której nie
zapomnieli zabrać ze sobą ze statku, nawet worki z żywnością, których
patentowanych zamków ludożercy nie umieli otworzyć. Po obiedzie zatem
zaczęło się wzajemne nadmuchiwanie i po pół godzinie Kłapacze znów
wyglądali jak dwanaście olbrzymich balonów.
Tymczasem z zewnątrz dobiegał gwar licznych głosów i ryk,
dzikie śpiewy, walenie w bębny, płaczliwe trąbienie na muszlach i rogach
zwierzęcych. Przez dziury w słomianej ścianie chaty widzieli Kłapacze, jak
tłumy ludożerców coraz liczniej otaczają łąkę. Ich nagie i najrozmaiciej
pomalowane, wytatuowane i pokryte nacięciami ciała błyszczały w słońcu
jak wysmarowane tłuszczem. Wśród nich sterczał tron, na którym rozsiadł
się wielki wódz Birimarataoa wciąż zażywający z tabakierki, którą stale
wkładał z powrotem do ucha.
Na środku łąki jedenastu zawodników wykonywało swój taniec
wojenny. Wyglądali strasznie. Na głowach mieli ogromne maski,
rozdziawione i wyszczerzone podobizny jakichś złych duchów, którymi
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
117
napędzali strachu nie tylko przeciwnikom, lecz także i widzom. Dwudziestu
kapłanów biło w bębny i trąbiło w takt ich wojennego tańca, podczas gdy
ludożercy wrzeszczeli i klepali się wściekle dłońmi po brzuchach. Wreszcie
taniec się skończył i stary tłumacz skłonił się przed wodzem. Birimarataoa z
godnością rozpiął lewe ucho, wyjął klucze i zadzwonił. Starzec znów się
ukłonił i skierował się do chaty Kłapaczów. Tłumy rozstąpiły się i utwo-
rzyły coś na kształt lejka. W jego najszerszym miejscu stało jedenastu
zamaskowanych przeciwników, najwęższe miejsce znajdowało się u wejścia
do chaty jeńców.
Nagle powietrzem wstrząsnął wrzask. Nie był to bynajmniej ryk
nienawiści, okrzyk bojowy czy podnieta do walki, lecz wyraźnie pełen grozy
krzyk lęku i przerażenia.
Bo oto z chaty zamiast dwunastu mizernych ofiar, które będą
wieczorem zjedzone, wyszło dwunastu nieznanych bożków, doskonałych w
okrągłości kształtów, dostojnych w każdym powoli stawianym kroku,
majestatycznych w każdym ruchu. Tysiące rąk z rozpostartymi palcami
wyciągnęło się w ich kierunku w geście przerażenia i obrony. Jak długo
istnieje, nie widział lud wodza Birimarataoa niczego tak wspaniałego i
nadludzkiego, bo chociaż ich kapłani potrafili wszystko, nie umieli jednak
zrobić kuli, na skutek czego perła morska była tu świętością.
A teraz ujrzeli jedenaście żyjących kul, które ruszały jak
jedenaście nadprzyrodzonych istot przeciwko ziemskim demonom.
Wszyscy ucichli zdjęci świętą grozą, która zamroczyła ich twarze lękiem i
niepokojem. Nie uszło ich uwagi, że także i ich wojownicy zdradzają ukryty
pod maskami lęk.
Wielki Birimarataoa zadzwonił. Kapłani zaskrzeczeli, wojownicy
im zawtórowali a potem wzięli rozpęd przez całą łąkę i w milczeniu
straszliwie zdradzieckim ruchem skoczyli równymi nogami na kulistych
nieprzyjaciół. Kule ledwo się nieco ugięły pod uderzeniem, a ludożercy
odskoczyli od nich w tył. Znów wzięli rozpęd i znów skoczyli. Kule odrzuciły
ich z powrotem. Niektórzy się już przy tym poprzewracali, innym pospadały
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
118
groźne maski odsłaniając wystraszone twarze. Kapłani zaczęli wrzeszczeć i
walić w bębny, ale wojownicy się bali. Zbili się w gromadę i patrzyli, co
robią kule. Przez sekundę trwało wszystko w bezruchu aż naraz kule
ruszyły biegiem. Rzuciły się naprzód z szybkością, której by się nikt po nich
nie spodziewał i natarły na dzikusów. Uderzenie było tak gwałtowne, że
tamci runęli na ziemię i zawyli ze strachu. Ale kule zatrzymały się w
oczekiwaniu. Kapłani pokrzykiwali na swych wojowników i podniecali ich
do nowego ataku. Ci zdecydowali się wreszcie. Ruszyli naprzód a kule też
ruszyły biegiem na ich spotkanie. Lecz do starcia nie doszło. W połowie
drogi dzicy umknęli na boki i zaczęli zmykać we wszystkich kierunkach.
Wtedy kule puściły się za nimi w pogoń. Jak świat światem nie
widziano jeszcze takiego zamieszania. Ludożercy przewracali się, potykali,
padali, rozbijali do krwi nosy i kolana, kwiczeli, wrzeszczeli, gubili maski i
naszyjniki z kłów zwierzęcych, podnosili się, pierzchali i znów padali, strach
i groza ogarnęły wszystkich, a wielki Birimarataoa był tak zdenerwowany,
że wyjął z nosa ołówek marki Kohinoor i obgryzł go z obydwu końców.
W kwadrans po rozpoczęciu „zawodów" czarni wojownicy
przebili się przez pierścień widzów i pierzchnęli do lasu. Tłumy z szalonym
wrzaskiem puściły się w ich ślady.
— Jego ludożerska mości, panie królu — odezwał się w tym
momencie stary Kłapacz, który niespodziewanie zjawił się przed tronem —
jeśli się nie mylę, to jesteśmy tu sami, więc myślę, że kto tu zostać, ten
wygrać.
— No tak — odpowiedział Birimarataoa przez usta tłumacza —
biali bracia wygrać, biali bracia być ucztować z ludem wodza Birimarataoa.
Za chwilę zacząć ucztę. Birimarataoa być wielki!
Ojciec Kłapacz przestąpił z nogi na nogę i podrapał się za uchem.
— Jego ludożerska mości, panie królu, proszę się nie obrazić, ale
bym tak chciał wiedzieć, co będzie na wieczerzę?
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
119
— Hm, Birimarataoa wydawać wielką ucztę. Biali bracia siedzieć z
Birimarataoa. Birimarataoa być wielki!
— To wiadomo, ale ja chciałbym wiedzieć, co będziemy jeść?
— Co dostać jeść? Pieczony pomocnik. Birimarataoa być wielki!
Ojciec Kłapacz zamrugał szybko trzy razy oczyma, a synowie
lekko pobledli. Ale ojczulek ciągnął dalej:
— Jego ludożerska mości, panie królu, mam do was małą prośbę.
Myśmy rozegrali zawody na wasz sposób, teraz wy nam pozwólcie, byśmy
uczcili zwycięstwo na nasz sposób. To nic innego tylko taki mały uroczysty
bieg w tym czasie, zanim wasz lud zbierze się z powrotem.
Wielki wódz Birimarataoa dał znak głową, że się zgadza. Z lasu
dochodziło dalekie i zgiełkliwe pokrzykiwanie. Uganiał się tam
rozgromiony lud wielkiego Birimarataoa. Kłapacze z trwogą myśleli o tym,
co nastąpi. Gdy czarny tłum zaczął z wolna powracać, ojciec Kłapacz
nachylił się ku Jankowi:
— Kiedyście wyszli z chaty — mówił mu bez zwracania niczyjej
uwagi — wyniosłem wszystkie nasze rzeczy tam pod tę samotną palmę za
wsią. Do niej skierujemy nasz uroczysty bieg. Pobiegniemy w trzech
czwórkach. Ty będziesz w pierwszej. Gdy tylko znajdziemy się poza wsią,
wysuniesz się naprzód i zabierzesz wszystkie rzeczy. Myślę, że nie będzie
cię przed nami widać. Truchtem pobiegniemy aż do skraju lasu, a potem
zamiast zawrócić pobiegniemy w lewo lasem na przełaj. Ale to już zrobimy
szybciej, rozumiesz?
Janek zrozumiał i ostrożnie zawiadomił braci. Lud w większej
części już powracał. Ojciec Kłapacz poprosił o pozwolenie na start do
uroczystego biegu. Birimarataoa zadzwonił kluczami. Chłopcy ustawili się
w czwórki od ojca zaczynając i rozpoczęli powolny bieg przybierając
uroczyste miny i pośpiewując refren swojego hymnu.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
120
Za ostatnią chatą Janek wysunął się naprzód. Przy wyznaczonej
palmie znów go dopędzili. Cały obwieszony był workami. Biegli wolno dalej.
Zaraz jednak przy pierwszych drzewach wzięli ostre tempo.
— W lewo od potoku i wzdłuż niego w dół. Do stu diabłów,
chłopaki, tak jakby to była stumetrówka!
Daleko za sobą usłyszeli pomieszane krzyki. Przebiegli las i
popędzili doliną potoku w dół. Na to miejsce wczoraj rano przynieśli ich
ludożercy powiązanych jak tobołki. Morze musiało być blisko. Pot lał się z
nich strumieniem, ale biegli w tempie jakiego nie mieli jeszcze w swoim
życiu. Dolina potoku nagle skręciła, a ścieżka zaczęła spadać ostro w dół.
Poprzez pnie drzew widać już było niezmierzoną, połyskliwą powierzchnię,
a od dołu dolatywał senny poszum morza. Nie biegli już, lecz skakali.
Znaleźli się wreszcie na dole i w dwudziestu skokach przebyli płaski pas
wybrzeża. U ujścia potoku leżało dwanaście czółen z wydrążonych pni
drzew. Jedno z nich było smukłe, lekkie i niezwykle długie. Janek skoczył ku
niemu i powrzucał do środka swoje worki.
— Z pozostałych czółen zabierzemy wiosła — krzyknął Jurek a
bracia natychmiast to wykonali. Tymczasem Janek z ojcem zepchnęli łódź
wielkiego Birimarataoa na wodę. Chłopcy z naręczami wioseł wskoczyli do
środka. Na górze, na skale rozległ się wściekły wrzask. Trzy strzały wpadły
obok nich do wody. Ale Kłapacze siedzieli już przy wiosłach a łódź mknęła
tnąc przybrzeżne fale. Za nimi krzyk rósł, strzał przybywało.
Lecz łódź już uciekała.
Potem widzieli, jak pierwsi wojownicy wypadli na brzeg i pędzili
ku pozostałym łodziom. Rozległ się nowy wrzask, gdy znaleźli czółna bez
wioseł. Mimo to zepchnęli je na wodę, wskoczyli do nich i zaczęli wiosłować
rękami. Szło to nawet dość szybko, ale jednak Kłapaczów z dwunastoma
wiosłami dopędzić nie mogli. Dlatego jeden z nich, wojownik potężny i
śmigły, stanął na przedzie ze straszliwym, ciężkim oszczepem w ręku i
zaczął brać rozmach do rzutu.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
121
— Baczność! — krzyknął stary Kłapacz a chłopcy obejrzeli się.
Oszczep wystrzelił w powietrze, błysnął jak strzęp promienia, wyszedł w
górę, przechylił się łukiem w dół i spadał na łódź Kłapaczów.
— Raz, dwa! — wrzasnął stary a chłopcy dwa razy ruszyli
wiosłami. Oszczep zadźwięczał i z okropnym łoskotem wbił się w bok łodzi.
Oderwał się wielki kawał drzewa, woda wtargnęła do środka.
— Tę dziurę już jakoś zatkamy, ale jeśli się nie mylę, to byliśmy
dzisiaj świadkami rekordu świata w rzucie oszczepem.
Co do tego miał słuszność, bo żaden następny rzut nie dosięgnął
już łodzi, która mknęła dalej, mimo że woda dostawała się szybko do
środka.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
122
R O Z D Z I A Ł D W U D Z I E S T Y
— A ja panu mówię, panie Sparsit, że to są foki!
— A ja twierdzę, panie Carlsson, że to są delfiny!
— Załóżmy się, panie Sparsit!
— Załóżmy się, panie Carlsson!!
— Dziesięć dolarów, panie Sparsit!
— Dziesięć dolarów, panie Carlsson!
I panowie W. B. Sparsit oraz John August Carlsson uścisnęli sobie
ręce, po czym znów skierowali swoje lornetki w stronę tych zagadkowych
punktów na horyzoncie. Reszta pasażerów będących na pokładzie „Jellicoe"
przyłączyła się do nich i w ten sposób spór stał się ogólny.
„Jellicoe" kołysząc się ciął dalej dziobem fale Oceanu Spokojnego.
Tajemnicze, czarne punkty, które odkrył pan Sparsit po obiedzie, trwały na
swoim miejscu i w szkłach najlepszych lornet wyrastały na zagadkowe,
unoszące się na falach kule.
Pomiędzy pasażerami pojawiło się trzecie przypuszczenie, że jest
to zespół boi, zerwanych gdzieś przez burzę i zaniesionych aż do tych
pustych zakątków oceanu. Ale bliższa obserwacja wykazała, że te rzekome
boje zmieniają pozycje tak szybko i nieregularnie, że muszą to być jednak
żywe istoty, może rzeczywiście igrające delfiny lub foki
Załoga też zainteresowała się tym zagadkowym zjawiskiem i
rozprawiała przez dwie godziny, że można by oddać do tych fok kilka
strzałów. Kapitan Fardy spełnił życzenie swych pasażerów i zmienił kurs
statku o trzy stopnie w kierunku na północny zachód.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
123
Od piątej po południu zapanowało na pokładzie ogromne
podniecenie. Lornetki wskazywały, że tych dwanaście tajemniczych
punktów to dwunastu niezwykle grubych ludzi.
Na skutek jakiej tragedii znaleźli się tutaj? Jakim cudem utrzymali
się na powierzchni? Jakim groteskowym zrządzeniem losu został spędzony
w jedno miejsce ten apostolski poczet tłuściochów? Nikt nie mógł na to
pytanie odpowiedzieć, mimo że wyobraźnia pasażerów pracowała tak samo
gorączkowo jak maszyny okrętowe „Jellicoe". Wkrótce po godzinie szóstej
spuszczono szalupy. W jednej zajął miejsce pan Sparsit, w drugiej pan
Carlsson. Zakładu wprawdzie nie wygrał nikt z nich, ale pragnęli chociaż
pierwsi zbadać zagadkę tego zjawiska, które również pierwsi odkryli.
Rozwiązanie wprawiło ich w najwyższe zdumienie. Gdy łodzie
podpłynęły, znaleźli pośród Oceanu Spokojnego światowej sławy drużynę
Kłapaczów, którzy, żeby nie wyjść z wprawy, grali właśnie razem ze swoim
ojcem w piłkę wodną...
Na tym kończy się wielka historia
Jedenastki pana Kłapacza.
K O N I E C
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
124
O Autorze
Urodzony w noc sylwestrową (31 grudnia 1887/01 stycznia 1988 roku) w Pradze właściwie nazywał się Eduard Schmidt. Czechy wchodziły wówczas w skład Austro-Węgier. Młody Eduard uczęszczał do praskiego gimnazjum w Starym Rynku oraz terminował u ojca zajmującego się wyrobem szczotek. Studiując w Szwajcarii i Niemczech (w Akademii Handlowej i na Politechnice) występował jako recytator, piosenkarz i autor tekstów kabaretowych. Po studiach podjął pracę jako dziennikarz, ale jego ulubioną pasją było pisanie tekstów satyrycznych i kabaretowych, esejów oraz publicystyka. Był dyrektorem kabaretów Cervena Sedma i Rokoko w Pradze a w latach 1920 – 1942 redaktorem czasopisma Lidove Noviny.
Do jego najbardziej znanych utworów należą: Cirkus Humberto (Cyrk Humberto), Lide z maringotek (Życie na kółkach), Divoky żivot Aleksandra Staviskeho (Szalone życie Alexandra Staviskiego) czy Kazanicka (Przesłanie) lecz największym powodzeniem cieszyła się Klapzubova jedenactka (w polskim wydaniu Klub jedenastu). Klapzubova jedenactka (z ilustracjami Josefa Capka) została wydana w Czechosłowacji w 1922 roku. Głównymi bohaterami powieści przeznaczonej głównie dla młodzieży jest wiejski ojciec rodziny, który z jedenastu synów postanowił zrobić drużynę piłkarską. Trenowani przez niego chłopcy, którym zastosował ostry reżim treningowy, zostają wykreowani na mistrzów Czech a następnie gromiąc czołowe drużyny europejskie sięgają po mistrzostwo świata w dalekiej Australii. Potrafią wyjść zwycięsko z każdej opresji, nawet wówczas, gdy wiozący ich statek ulegnie zatonięciu oraz gdy wódz ludożerców już kazał rozpalać ogień pod kotłami. Książka napisana jest świetnym stylem i klasycznym językiem ze specyficznym czeskim humorem i urozmaicona slangiem. Jej główne przesłanie to ciężka praca, braterska solidarność, umiejętności i posłuszeństwo a przez to dążenie do osiągnięcia najwyższego celu. Fabuła książki została wykorzystana do scenariuszy filmowych i inscenizacji scenicznych. Według powieści nakręcono w 1938 roku film Klapzubova jedenactka (reż. Ladislava Broma), a w 1968 roku powstał stworzony przez reż. Eduarda Hofmana serial pod tym samym tytułem z udziałem tak znanych aktorów jak Jiri Sovak, Vlasta Chramostova, Jirina Bohdalova, Milos Kopecki, Josef Somr, Josef Hlinomaz oraz Peter Ustinov. W Polsce Klapzubova jedenactka ukazała się po raz pierwszy w 1947 roku pt: Klub jedenastu. Ekranizacji doczekały się także Cyrk Humberto (1988) reż. Frantisek Filip i Dom na kółkach (1966) reż. Martin Fric. W filmach tych wystąpili m. in. Dana Medricka, Josef Kroner, Jan Triska, Jaromir Hanzlik, Emilia Vasaryova, Martin Ruzek, Dagmar Veskrnova. Eduard Bass zmarł w Pradze 02 października 1946 roku w wieku 58 lat.
Eduard Bass – KLUB JEDENASTU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
125
Opracowano na podstawie not biograficznych i informacji literaturowych i literackich, encyklopedycznych, drukowanych i internetowych, publio.pl., wikipedia.pl, biblionetka.pl, lubimy czytać.pl, cesky-jazyk.cz, seminarky.cz rozbor-dila.cz zapnimozek.cz spisovatele.cz, cs.wikipedia.org. i innych materiałów, których wszystkich nie sposób wymienić, jeśli jednak ich autorzy uznają, że są źródłem zamieszczonych tu informacji, to w pełni to uznaję.
Jawa48©
Materiały na których oparto opracowanie, wykorzystano z pełnym poszanowaniem praw autorskich i w
przekonaniu, że stanowią źródło danych o naszej kulturze i historii oraz że stanowią własność publiczną, a
ich rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.
Prawa autorskie należą do autora książki i opracowania, autorów i realizatorów zdjęć i ilustracji,
wydawnictw, ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych i prawnych mających lub roszczących sobie
takie prawa
Dokument w formacie *pdf może być wykorzystany wyłącznie do użytku osobistego bez prawa do dalszego obrotu i
obiegu komercyjnego lub handlowego i nie może być poddawany modyfikacjom bez zgody autora edycji.
Należy go traktować tak, jak książkę wypożyczoną do przeczytania. Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną z biblioteki, od
sąsiada, znajomego czy przyjaciela. Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych,
modyfikowanie, przedruk i tym podobne bez zgody autora edycji i opracowania zabronione.
Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w części jak i w całości
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
Przeczytaj następną stronę!
Uwaga!!!
Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już
rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku
osobistego.
Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne
zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego znaczenia
gospodarczego
Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku
pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz
źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące
możliwości.
Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.
Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany plik
będzie służył jako kopia zapasowa.
Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod
warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku
komputera.
Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r.
o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz Regulamin
świadczenia Usług Drogą Elektroniczną Portalu Chomikuj.pl
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
Top Related