Polska od morza do gór Część II: Kotlina Kłodzka i przygraniczna Afryka
sierpień 2016
tekst: Marcin Sikora, zdjęcia: Martyna i Marcin Sikora
Po pożegnaniu Zimorodka i przejechaniu prawie całej Polski w ciągu jednego dnia budzimy się w
Obłoczku stojącym na MOP-ie przy autostradzie pod Wrocławiem. Po morzu czas na góry…
Niedziela, 7 VIII 2016, 130km
Od rana słońce świeci radośnie umilając nam śniadanie
na świeżym powietrzu. Już o dziewiątej jesteśmy gotowi
do dalszej drogi. Jedziemy na spotkanie z Piotrkiem i
Agnieszką, którzy od tygodnia podróżują z dziećmi
swoim kamperem po Kotlinie Kłodzkiej. Droga za
Wrocławiem robi się coraz węższa i bardziej
wymagająca. Miejscami na podjazdach Obłoczek musi
już jechać na dwójce. Po ostatnich switch-backach
docieramy do Wolibórza, gdzie na kempingu Leśny
Dwór czekają na nas Agnieszka z Piotrkiem. Wypijamy wspólnie kawę w przykempingowej kawiarni i jedziemy
razem do Nowej Rudy. Mieści się tu zamknięta w 2000 roku kopalnia węgla kamiennego, którą można zwiedzać z
przewodnikiem. Kupujemy bilety i po krótkim oczekiwaniu schodzimy do podziemi. Część udostępniona dla
turystów to zaledwie kilometr z przeszło 35 kilometrów sztolni składających się jeszcze kilkanaście lat temu na
kopalnię. Kopalnia położona jest pod górą, więc idąc płasko od wejścia szybko trafiamy na głębokość ponad 40
metrów. Na głowach mamy kaski w różnych kolorach. Każdy z kolorów oznacza inną funkcję (po szczegóły
odsyłam do pamiętnika Marka), mi zapadają w pamięć dwa: biały kolor sztygarów i żółty- miodziarzy. Miodziarze
to kopalniani "nietykalni" z racji zaszczytnej funkcji
wynoszenia z szybów wiader pełnych no... miodu
oczywiście:)
Na samym początku wycieczki przewodnik przy pomocy
mokrego miału węglowego "charakteryzuje" Marka na
górnika, rysując mu sumiaste czarne wąsy na twarzy.
Idziemy zabezpieczonymi stalowymi ocembrowaniami
korytarzami, oglądając po drodze rdzewiejące maszyny
górnicze. Kilka z nich przewodnik uruchamia i tak
zaznajamiamy się z łomotem młota pneumatycznego,
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
przenośnika łańcuchowego i kombajnu górniczego.
Pokłady węgla w Nowej Rudzie mają zaledwie 70-80 cm
grubości. Oznacza to, że w wielu miejscach możliwe
było wydobycie jedynie przy pomocy ręcznych narzędzi.
To nie mogło się nie odbić na rentowności kopalni i w
końcu doprowadziło do jej zamknięcia. Ostatnią
podziemną atrakcją jest przejazd górniczą kolejką,
klekoczącą i trzęsącą się na nierównych torach. Po
wyjściu z chłodu podszybia oglądamy małe muzeum, a
w nim prehistoryczne rośliny odciśnięte w węglu. Zaraz
po wyjściu z kopalni uzbrajamy się w młotek i nóż
(zamiast dłuta, którego nie mamy na pokładzie
Obłoczka) i idziemy na pobliską hałdę w poszukiwaniu
prehistorycznych artefaktów. Po półgodzinie znoszenia
brył węgla i łupka i pracowitym rozbijaniu ich młotkiem
na warstwy udaje się znaleźć fragment odcisku liścia
paproci i duży odcisk łodyg i listków wyglądających na
widłaka. Obok kopalni jest kawałek trawiastego skwerku
ze stołami, wykorzystujemy więc to ładne miejsce na
obiad i podwieczorek z kawą.
Popołudniowe zakupy zajmują jak zawsze za dużo czasu. Zbliża się wieczór, wspinamy się więc dwoma
kamperami w górę, do pięknie położonego gospodarstwa agroturystycznego, w którym kiedyś byli Piotrek z
Agnieszką. Dojeżdżamy, ustawiamy auta na skrawku mniej pochyłego terenu i po przywitaniu z gospodarzem,
zapędzeni przez niego do roboty, zaczynamy zbierać drewno na ognisko. Wreszcie ogień płonie, widok z ogródka
śliczny, tylko... nie możemy tu wytrzymać przez głośną muzykę z CD, którą raczy się właściciel i jego obecni
goście... Prośby o ściszenie muzy nie wzruszają gospodarza, a jego goście gdy dowiadują się, że jesteśmy z
Warszawy zaczynają nam głośno "współczuć", że "to taki wstyd się przyznać, że się jest z Warszawy".
Odpowiadam, że to żaden wstyd i że warto, żeby może odwiedzili kiedyś Warszawę, bo to fajne i otwarte na
przybyszów miasto. Towarzystwo nam nie leży, ale Marti odnajduje 200 metrów dalej, położone na trawiastej
polanie na zboczu jakby indiańskie tepee, tyle że
zrobione z desek. Za to też z miejscem na ognisko i
pięknym widokiem. No i nie dociera tu głośne Ums-Ums
i docinki mających chyba jakieś kompleksy ludzi.
Przenosimy tu naszą imprezkę i siedzimy przy ogniu do
późna w nocy.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Poniedziałek, 8 VIII 2016, 30km
Rano wolimy zjeść śniadanie w kamperach, bo gospodarz albo na kacu, albo na nas obrażony (a pewnie jedno i
drugie). Nie chce nawet opłaty za postój... Piotrek zostawia mu piwo na klinika i czym prędzej opuszczamy
"Agroturystykę na leszczynowym wzgórzu". Miejsce ładne, ale nie wrócimy tutaj więcej...
Jedziemy dziś obejrzeć fragment budowanego przez Niemców w czasie II Wojny Światowej podziemnego
kompleksu Riese pod masywem Włodarza. Wchodzimy z przewodnikiem do poszatkowanych na kształt tabliczki
czekolady podziemi góry i przechodzimy je wysłuchując bardziej domysłów, niż faktów na temat przeznaczenia
niedokończonego kompleksu. Jest podejrzenie, że
znana część podziemii jest tylko niewielkim
fragmentem całości, bo zgodnie z dokumentami i
powojennymi zeznaniami Alberta Speera nie można się
dopatrzyć, gdzie się podziało ponad 100 tys. worków
cementu, które wykorzystano w obiekcie Riese...
Zwiedzanie kończy się przepłynięciem łódkami przez
zalane części
podziemnych
korytarzy.
Po wyjściu na słońce robimy szybki obiadek w Obłoczkowym kambuzie i
jedziemy do Sokolca, skąd miły ponad dwugodzinny spacerek prowadzi
nas na płaski szczyt najwyższego w Gorach Sowich wzgórza, Wielkiej
Sowy. Ania większość drogi wchodzi sama (mimo obcierających ją, za
małych bucików)
wkręcona przez
nas
opowiadaniem o
księżniczce
mieszkającej w
białej wieży na
szczycie. Na górze okazuje się, że biała wieża
rzeczywiście stoi na miejscu, ale księżniczka niestety na
wakacjach ;)
Dzień kończymy przy białym winku na pustym darmowym parkingu na Przełęczy Sokolej.
Wtorek, 9 VIII 2016, 50km
Po smacznej jajecznicy jedziemy do położonego po czeskiej stronie granicy Skalnego Miasta. Pogoda dziś psuje
się i dojeżdżamy na miejsce w lekkiej mżawce. No ale przecież nie po to tu przyjechaliśmy, żeby teraz
wymiękać... Zakładamy kurtki przeciwdeszczowe i po zakupieniu rodzinnych biletów wchodzimy w malownicze
skały. Oczywiście wtapiamy lekko na miejscowym (nieco bandyckim) kursie wymiany złotówek na korony, ale w
końcu za wygodę płacenia złotówkami za granicą trzeba przecież zapłacić... Planujemy przejść na raz oba skalne
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
miasta: Ardspackie Skały i połączone z nimi kilkukilometrowym szlakiem Teplickie Skały. Po przejściu najbardziej
malowniczej części pierwszego ze skalnych miast i dwóch godzinach marszu docieramy do początku Teplickich
Skał. Jednak pada już tak mocno, że zawracamy, nie przechodząc szlaku okrężnego. Wracamy w deszczu.
Dziubaki dzielnie znoszą przykrą pogodę, a Ania jak królowa w lektyce siedzi w nosidle na moich plecach nic
sobie nie robiąc z wszechobecnej mokrości. Marek (trenując przed planowaną na za kilka lat wyprawą na
Islandię) dzielnie niesie w plecaku picie dla całej
rodziny, a Piter ani słowem nie skarży się na
przeciekającą kurtkę... Kończymy po trzech godzinach
pętelkę po Ardspaskich Skałach. Po langosu i prazynym
syrze w miejscowej knajpce i kawie w kamperze
Piotrków (wciąż pada) jedziemy zacumować gdzieś na
noc. Nie chce nam się jeszcze wracać do Polski,
kończymy więc dzień grillem na kempingu w Zdanovie,
całe 10 metrów przed polską granicą :)
Środa, 10 VIII 2016, ok. 90 km
Dzisiaj znów deszczowy dzień. Wykorzystujemy pobyt na kempingu na kąpiel całej ekipy i pranie. Wreszcie koło
południa ruszamy z powrotem do Polski. Jedziemy do Kamiennej Góry, gdzie w odkopanych poniemieckich
sztolniach urządzono "projekt Arado - tajne laboratorium Hitlera". Jest to inscenizacja opowiadająca głównie o
niemieckim biurze konstrukcyjnym, które w latach czterdziestych gdzieś tu, w Kamiennej Górze miało pracować
nad koncepcją samolotu Arado E.555 - wyprzedzającego swoje czasy odrzutowego bombowca, który miał być w
stanie dolecieć z bombami aż do Ameryki. Zwano go w związku z tym "Amerika bomberem". Prowadzeni jako
grupa robotników przymusowych przez przewodnika - polskiego szpiega wchodzimy w rok 1944 i przekradamy
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
się ku uciesze dzieci korytarzami wydrążonymi przez Niemców pod miastem.
Mijamy budki wartownicze i natykamy się na “hitlerowca" (w stosownym mundurze oczywiście), który strzelając i
krzycząc "Hande hoch!" rozstawia naszą grupę pod ścianą i skrupulatnie sprawdza nasze "papieren". Dziubaki
niemal sikają z wrażenia... Idziemy dalej i trafiamy w podziemnej hali na makietę prototypu Arado E.555, nad
którym gdzieś w tej okolicy prowadzone były prace. Wreszcie wychodzimy z podziemi pełni podziwu dla czyjegoś
pomysłu, jak można z niemal niczego (niedokończone sztolnie) zrobić ciekawą atrakcję turystyczną. Dzieci
jeszcze pół godziny w siąpiącej lekkiej mżawce bawią się na poustawianym w parku nad sztolniami różnego
rodzaju wojskowym sprzęcie z lat wojny.
Wracamy do kamperów, żegnamy się z Piotrkami (oni mają jechać dziś na zachód - do Karpacza, a my chcemy
na wschód - do Srebrnej Góry i Kłodzka). Agnieszka w ostatniej chwili przed wyjazdem wymyśla, że może by
pojechać jeszcze do Zamku Książ, położonego pod
Wałbrzychem. To w miarę po drodze dla nas, więc
zamiast każdy w swoją stronę, jedziemy dalej razem. Na
noc stajemy na
pustym o tej
porze, dużym
trawiastym
parkingu kilkaset
metrów od Zamku
Książ.
Czwartek, 11 VIII 2016, 60km
Z samego rana, czyli przed dziesiątą, idziemy do zamkowej kasy. Ku
naszemu zdziwieniu dzięki Karcie Dużej Rodziny płacimy za wstęp 24 zł
zamiast 120. Wraz z ciekawie opowiadającym przewodnikiem podążamy
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
przez zamkowe korytarze i komnaty poznając dzieje Zamku Książ. Jego historia zaczyna się w XIII wieku, a
ostatnie rozdziały, w związku z tajemniczymi pracami prowadzonymi w tutejszych podziemiach przez Niemców w
czasie wojny, na pewno nie zostały jeszcze napisane. Dzieciom do wyobraźni najbardziej przemawia tajemnica
miejsca pochowania Księżnej Daisy. Przybyła ona do Książa z Anglii jako młoda dziewczyna, wydana za mąż na
początku XX w. za władcę zamku i okolic. Mieszkała tu z przerwami aż do schyłku II wojny, gdy Niemcy
wywłaszczyli ją z zamku. Miejscowa ludność uwielbiała Daisy, bo bardzo angażowała się w pomoc
potrzebującym. Po śmierci pochowano ją w tajemnicy, być może po to, aby złodzieje nie rozkopali grobu w
poszukiwaniu ponad sześciometrowego sznura pereł, który Daisy dostała jeszcze w prezencie ślubnym...
Po wyjściu z zamku odwiedzamy położoną niedaleko palmiarnię, gdzie w kawiarni ukrytej w cieniu tropikalnych
roślin zajadamy się wykwintnymi lodami. Wreszcie ruszamy w drogę: my do Srebrnej Góry, Piotrek z Agnieszką i
ich dziećmi do Karpacza. Przed nami niecałe 50km, spodziewamy się więc dojechać w ciągu godziny. Tak się
jednak nie dzieje. Zwabieni drogowskazem skręcamy w Jedlinie Zdroju w
stronę Czarodziejskiej Góry- parku aktywnej rozrywki. Jest tu park linowy z
bardzo zróżnicowanymi trasami (najprostsza już od trzeciego roku życia!),
są trzy 15-to metrowe ścianki wspinaczkowe, jest tor saneczkowy i tor do
zjazdu na pontonach. To wszystko w bardzo przyzwoitych (mimo braku
zniżek dla rodzin) cenach. Ania z zapałem przechodzi najprostszy szlak
parku linowego (dwa i pół raza, bo w trakcie tak jej się podoba, że
nawraca pod koniec), chłopcy szlak sporo trudniejszy. W chwili naszej
nieuwagi Ania odpina zagradzający wejście łańcuch i zanim ją ktoś
zauważy, już pokonuje swoją trasę po raz trzeci... Dostaje od nas za to
srogą burę, bo zapłaciliśmy tylko za dwa razy... Chłopcy po finalnym
zjeździe na tyrolce wciąż nie mają dosyć. Idziemy więc na ściankę
wspinaczkową. Marti asekuruje Pitera, ja Marka. Piotruś zaczyna od trasy
"junior", Marek od "standard". Obaj szybko dają radę i meldują się na
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
szczycie. Piter ośmielony idzie na trasę "standard", a Marek na "extreme". Znów dają radę... Jest jeszcze chwilka
czasu, Marek do kompletu robi więc trasę juniorską, Piotruś pozwala mi spróbować swoich sił. Marek wszedł bez
większych problemów na "extreme", nie wypada mi więc próbować prostszej trasy... Też daję radę, chociaż
asekuracja Marti przydaje się, bo raz odpadam od ściany :( Marek okazuje się jednak lepszy :) Po dwóch
godzinach wracamy do Obłoczka. Wszystkie atrakcje kosztowały niespełna 80zł, więc chyba nie tak dużo jak na
to, co otrzymaliśmy.
Już po siódmej wieczorem ruszamy w dalszą drogę. Po półgodzinie jazdy, niecałe 10km przed Srebrną Górą
natykamy się na znak "ograniczenie wysokości do 2.3m" za 5 km. Kurczę, gdyby było chociaż 2.4, to byśmy
spróbowali (Obłoczek ma 2.92, a na znaku zawsze powinno być pół metra mniej niż wynosi faktyczny
prześwit...). Ale 2.3 nie sugeruje raczej szansy na sukces... Zmieniamy trasę i nadrabiamy prawie 15km jadąc
okrężną trasą. Swoją drogą, trzeba jutro sprawdzić od strony Srebrnej Góry, jak w praktyce wygląda te 2.3m...
W miasteczku wjeżdżamy aż do twierdzy i stajemy przed zamkniętą na
łańcuch bramą Fortu Ostróg. Po telefonie pod podany na wiszącym na
bramie świstku numer wychodzi do nas dozorca i otwiera bramę.
Stajemy sami na tyłach fortu, z pięknym widokiem na główny bastion
srebrnogórskiej twierdzy z jednej strony, a na dolinę upstrzoną
odległymi światłami ludzkich osad z drugiej. Szybko po zmroku robi się
zimno, zamiast siedzieć więc przy rozpalonym grillu pod
rozgwieżdżonym niebem, chowamy się w przytulnym, choć nieco
ciasnym wnętrzu Obłoczka. Jest 22-ga, na nieco spóźniony obiad jemy
wielkie hamburgery z grilla, gdzie funkcję wkładu mięsnego pełnią
kupione jeszcze w Czechach mielone kotlety. Ania, zmęczona
wydarzeniami dnia, nie doczekuje pory jedzenia. Zasypia biedaczka
niespokojnym snem, w czasie którego przeżywa atrakcje parku
linowego.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Piątek, 12 VIII 2016, 50km
Zachmurzyło się i wieje tak mocno, że nie chce nam się wychodzić na dwór. Dopiero po późnej kawie schodzimy
na przełęcz i idziemy po pieczątki do dziubakowych książeczek GOT do głównego bastionu srebrnogórskiej
twierdzy. Ania dzielnie wchodzi za rączkę stromymi skrótami, wyszukując miejsca na postawienie swoich
malutkich stópek. Na górze mamy szczęście: akurat trwa pokaz artyleryjski. Wystrzał z XVIII-wiecznego działa
odbija się echem po górach. Z pożądaniem patrzymy na najdłuższe, jakie do tej pory widzieliśmy, trasy
tyrolkowe (tyrolkowo.pl). Żeby jednak nie robić przykrości Piotrusiowi, który jest jeszcze na nie zbyt niski,
postanawiamy zostawić je sobie na kiedy indziej. Po wzmacniającej kwaśnicy w dawnym schronisku PTTK
(obecnie "Willa Hubertus") wracamy do Obłoczka czekającego w Forcie Ostróg. Już, już mamy wyjeżdżać, gdy
na budce wjazdowej do fortu dostrzegamy prześliczne
czapki - sowy, robione na drutach przez panią
sprzedającą bilety do fortu. Podobają się Dziubakom
strasznie. Marek przymierza się do zakupu, ale martwi
się, że wydałby na czapkę prawie całe swoje wakacyjne
kieszonkowe... Nam też czapki - sowy podobają się,
proponujemy więc Dziubakom dofinansowanie 50%
kosztu. I Marek i Piotruś i Ania ochoczo na to przystają,
po chwili naciągają więc na głowy kolorowe czapki,
odpowiednio: niebieską, zieloną i różową. Jedziemy w
kierunku Kłodzka. Na noc zatrzymujemy się dzięki uprzejmości gospodarzy nad malowniczym stawem przy
gospodarstwie Kowalowe Wzgórze w Kamieńcu koło Kłodzka. Problemem jest zatankowanie pitnej wody, która
właśnie nam się skończyła. W gospodarstwie nie ma kranu, do którego dałoby się podłączyć nasz wąż.
Gospodarze wskazują nam jednak studnię, pełną po brzegi czystej wody. Za pomocą dwóch garnków, noszonych
na zmianę przez Marka i Piotrusia napełniamy obłoczkowy zbiornik. Oprócz placu zabaw (na którym Dziubaki
natychmiast okupują trampolinę) mają tu jeszcze jedną atrakcję: wieczorem idziemy pod kierunkiem gospodyni -
przemiłej Kasi - wydoić Malwinę. Malwina to oczywiście krowa (niech
będzie, że biała w kropki bordo, choć tak naprawdę to bardziej ruda). Po
kilku niewprawnych ruchach zaczyna iść lepiej i do wiaderka zaczynają
psikać strużki świeżego mleka. Tylko Ania nie odważa się dotknąć Malwiny
i trzyma się w bezpiecznej odległości wyciągniętej ręki... Za to ciepłe
mleko prosto od krowy nasza Bebinka wypija duszkiem.
Przez część wieczoru Dziubaki wraz z kilkorgiem dzieci gości gospodarstwa
bawią się i oglądają bajki na "piętrze" Obłoczka. Potem Marti wyciąga na
łąkę koc i wypatruje z Dziubaczkami na niebie rojów Perseidów, które
dzisiejszej nocy mają atakować ziemską atmosferę. Niestety, po kilku
pojedynczych rozbłyskach meteorytów chmury zasnuwają niebo i atrakcja
kończy się. Marek, który nie zobaczył żadnego idzie spać wyraźnie
niepocieszony...
A starsza część Obłoczkowej załogi wraz z sympatyczną parą z Powsina
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
(którzy byli bardzo zainteresowani jak Obłoczek wygląda w środku) siedzi przy stoliku na brzegu stawu i snuje
przy winku i gorącej herbacie (bo znów robi się chłodno) różne opowieści.
Sobota, 13 VIII 2016, 15km
Poranek zaczynamy od zapowiedzi fury szczęścia dla
wszystkich: Marek znajduje czterolistną koniczynkę, a
zaraz potem pięciolistną. Pokazuje zmutowaną kępkę
koniczyny nam wszystkim i po chwili każdy ma
koniczynkę cztero- i pięciolistną :) Po śniadaniu
usiłujemy zapłacić gospodarzom za postój, ale nie chcą
przyjąć żadnych pieniędzy. Zostawiamy więc w
podziękowaniu jedno z węgierskich win przywiezionych
wiosną z Egeru. Ogarniamy się wyjątkowo nieśpiesznie
i dopiero koło południa ruszamy dalej. Jedziemy niecałe
15km do Kłodzka. Akurat trwa tu święto kłodzkiej twierdzy i po południu zapowiadana jest rekonstrukcja bitwy o
Kłodzko, która odbyła się w 1807 roku między wojskami Napoleona, a broniącymi miasta Prusakami. Stajemy na
kempingu tuż przy twierdzy. Drogo tu, ale będzie możliwość wykąpania się i podładowania akumulatorów
Obłoczka. Przed czwartą po południu idziemy do parku pod twierdzą, który za chwilę ma być miejscem bitwy. O
dziwo wokół wydzielonego pola walki nie ma tłumów. Po chwili zaczynają pojawiać się pierwsze oddziały
walczących stron. Idzie piechota, ułani Księstwa Warszawskiego, artyleria z armatami i moździerzami. Bitwa
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
zaczyna się od wymiany ognia z muszkietów, szybko jednak do akcji wchodzą armaty. Głos narratora
objaśniającego przebieg batalii co chwila zagłuszany jest przez potężne salwy armatnie. Dziubaki z wypiekami na
twarzy i zatkanymi palcami uszami stoją w pierwszej linii oglądającej bitwę gawiedzi. Ania woli poszukać
bezpiecznego schronienia na rękach Marti.
Bitwa trwa prawie godzinę. Wreszcie Prusacy pobici - droga
do Kłodzka stoi dla wojsk napoleońskich otworem... Gdy
chmury spalonego prochu opadają, idziemy zobaczyć
żołnierskie obozy rozbite na terenie twierdzy i myszkujemy
po jej bastionach, korzystając z bezpłatnego dzisiaj
wejścia. Wreszcie głód każe nam wrócić do Obłoczka. W
twierdzy sporadycznie strzelają jeszcze na wiwat
pojedyńcze działa, ale koło ósmej wszystko milknie. Po
późnym obiadku zaczyna się pierwszy od dawna spokojny
wieczór... i kończy się (ten spokój) wkrótce. Na kemping przyjeżdża małżeństwo starszych Francuzów,
szukających noclegu pod dachem. A tu wszystkie domki zajęte... Marti pomaga najpierw im w tłumaczeniu, a
potem razem szukamy dzwoniąc i przeglądając internetowe wyszukiwarki jakiegoś noclegu dla biedaków. W
Kłodzku i okolicy wszystko zajęte... Wreszcie Marti trafia na wolny pokój w agroturystyce 15km od Kłodzka.
Właścicielka boi się obcokrajowców, bo nie mówi ani po francusku, ani po angielsku. Jest jednak zatroskana
losem biedaków i udaje się ją jednak przekonać do ich przyjęcia. Instrukcja dojazdu na miejsce brzmi
skomplikowanie (za wiaduktem, przez mostek, za krzyżem stromo w dół, w prawo, w lewo, w prawo...).
Postanawiam jechać więc z zagubionym nieco w sytuacji małżeństwem, żeby w razie czego pomóc na miejscu.
Jedziemy w trójkę ich wynajętym samochodem i po pół godzinie (nie za pierwszym razem bynajmniej) trafiamy
do celu. "Dom pod słońcem" (bo tak się nazywa) jest położony zgodnie z tytułem książki- przewodnika, gdzie
Marti go namierzyła: "Z dala od drogi..." ;) Jean Claude odwozi mnie z powrotem do Kłodzka dziękując wylewnie
za pomoc i zapraszając do siebie do Grenoble. Wymieniamy kontakty i życząc udanych wakacji w Polsce
żegnamy się. Kto wie, może kiedyś wpadniemy do Grenoble...
Niedziela, 14 VIII, 25km Obłoczkiem + 15 pontonem
Rano dostajemy sms-a z podziękowaniami od Francuzów. Podoba im się w miejscu, które im znaleźliśmy.
Dobrze, że stoimy dziś na kempingu, bo wypadł dziś
dzień serwisowy. A więc kąpanie i wielkie pranie (full
service: włącznie z obiciami materacy, poszewką i
śpiworem z piętra Dziubaków). Na szczęście, mimo
przechodzących czarnych chmur, słońce świeci dość
mocno i do południa większość prania jest sucha.
Jedziemy do wioski Bardo i mimo kłębiących się gęstych
chmur (spomiędzy których jednak wychyla się co chwilę
słońce) zaklepujemy sobie ponton na spływ przełomem
Nysy Kłodzkiej z Ławicy do Bardo. Jest to niecałe 15km
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
płynięcia meandrującą, wąską rzeką. Zaczynamy koło
piętnastej i płyniemy prawie trzy godziny.
W kilku miejscach, motywowani przez Marka,
wyprzedzamy zgrupowania kilku pontonów lub kajaków.
Dziś na rzece dość ciasno, bo to środek długiego
weekendu. Są na rzece miejsca malownicze, mijamy też
kilka bystrz, gdzie naszej niezbyt zgranej załodze nie
udaje się do końca opanować pontonu i obracamy się w
kółko... Stan wody w rzece jest jednak wyjątkowo niski
i większość trasy pokonujemy raźno wiosłując, bo prądu
zupełnie nie czuć. Gdy dopływamy do końca, cieszymy
się więc, że to już... Początkowy plan był taki, żeby po
spływie zjeść pstrąga w Bardo i zanocować na parkingu
przy spływowej przystani. Jednak nie podoba nam się
tu i zmieniamy plany. Jadąc na spływ w drodze do
Ławicy mijaliśmy drogowskaz do łowiska "Złoty pstrąg"
w Boguszynie. Zajeżdżamy tu pod wieczór Obłoczkiem i
parkujemy w sympatycznej scenerii niewielkiego stawu
zamkniętego w małej dolince. Po chwili, podczas gdy
my pałaszujemy pyszne smażone pstrągi na tarasie przy
drugim, ciut wyżej położonym stawie, Ania bawi się z innymi dziećmi w malutkiej piaskownicy ustawionej
zmyślnie w pobliżu stolików. Okolica w jakiś (może odległy) sposób kojarzy się nam ze schroniskiem "Samotnia"
w Karkonoszach. Po kolacji kupujemy kolejnego pstrąga (tym razem wędzonego). Zjemy go na śniadanie wraz z
pieczonym tu na zakwasie chlebem. Za zgodą właściciela "Złotego pstrąga" zostajemy nad stawem na noc. Tuż
przed pójściem spać dzieci odkrywają przy brzegu stawu zagrodę z kozą i malutkim koźlątkiem, a tuż obok klatkę
z królikami. Oj, podoba się Dziubakom tutaj.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Poniedziałek, 15 VIII 2016, 40km plus 5km na koniach i na piechotę
Na śniadanie kanapki z pysznego wypiekanego tu
chleba z wędzonym pstrągiem. Po śniadaniu
rozmawiamy dłużej z właścicielem łowiska- p. Remkiem,
który specjalnie dla Dziubaków dojąc rano kozę zostawił
ją nie do końca wydojoną. Teraz więc, przy dzieciach
doi do kubka mleka i daje nam do spróbowania.
Smakuje wszystkim, choć chłopcom i nam udaje się
wypić tylko po łyku, bo resztę Ania wytrąbia duszkiem.
Dziubaki koło kozy odkrywają jeszcze mały dmuchany
zamek, więc pojawia się obawa, że nie uda nam się
dzisiaj stąd ruszyć. Tym bardziej, że mieszkające obok króliczki tak wdzięcznie chrupią podawane im liście... Po
dłuższej chwili idziemy jednak na krótką przechadzkę do malowniczo położonej tuż powyżej wąwozu p. Remka
małej kapliczki. Po drodze do kapliczki mijamy chatkę owiec, chłopak idący je nakarmić wręcza Dziubakom liście
kapusty dla owieczek. Po chwili dzieci są otoczone pobekującymi, rozkosznie miękkimi zwierzątkami. Wkrótce
kapusta kończy się, obchodzimy więc dookoła kapliczkę, oglądając panoramę Kłodzka z jej podnóża. Niedawno
ktoś w tym uroczym miejscu brał ślub, drewniane barierki przed schodami do kapliczki wciąż są przyozdobione
białymi wstążkami i kwiatami. Wracając do Obłoczka przechodzimy koło malutkiego góralskiego domku
położonego ciut powyżej górnego stawu. Już wczoraj wieczorem stwierdziliśmy, że tak nam się tu podoba, że
koniecznie przyjedziemy tu w zimie. Szybko dogadujemy się z Remkiem i mamy zaklepane miejsce na Sylwestra!
Tuż przed dwunastą ruszamy. Dziś święto Matki Bożej Zielnej, spieszymy więc do najbliższego kościoła.
Oczywiście zapominamy o bukiecie kwiatów i zbóż... Wchodzimy lekko spóźnieni na mszę do ładnego,
neogotyckiego kościółka na obrzeżach Kłodzka. Babcia dziewczynki siedzącej w ławce przed nami wyjmuje ze
swojego bukietu kilka kwiatów i ziół i dzięki temu Ania też ma swój malutki bukiecik pachnący pięknie miętą... Po
mszy jedziemy tuż pod czeską granicę, do gospodarstwa "Gajnik", położonego u podnóża masywu Śnieżnika,
gdzie mamy nadzieję dać chłopcom szansę konnej przejażdżki. Stawiamy Obłoczka niedaleko domu gospodarzy,
na skraju rozległej leśnej polany, na której w oddali pasą się konie. Przy obiedzie towarzyszą nam psy
gospodarzy: stary i przygłuchy Misiek i młodsza Luna. Bardzo mają nadzieję na resztki ze stołu... Po
popołudniowej kawie gospodyni wraz z Olą (swoją córką, zarządzającą tu koniami) pokazują Dziubakom jak
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
czyścić i osiodłać konie. Potem idziemy na prawie godzinny spacer: chłopcy na grzbietach Czardasza i Hadesa,
Marti i ja obok na piechotę, Ania na rękach mamusi lub na barana u tatusia... Ola stopniowo wdraża chłopców w
arkana kierowania końmi i po pewnym czasie obaj trzymają już wodze i potrafią konia zatrzymać, ruszyć i
skierować w pożądanym kierunku. Na koniec Ania, jak to królewna, koniecznie chce jechać na białym koniu. Na
chwilę Marek ustępuje jej więc grzbietu Czardasza. Ania jest zachwycona i wcale, ale to wcale się nie boi.
Prawdziwa PirAnia... Wracamy tuż przed zmrokiem, ale dzieci długo nie kładą się spać, uzupełniając swoje
pamiętniki, pozytywnie naładowani konną jazdą.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Wtorek, 16 VIII 2016, 50km
Francuzi po raz kolejny donoszą sms-em o swojej podróży. Opuścili już Kotlinę Kłodzką i jadą w Tatry.
A u nas dziś na śniadanie owsianka z jagodami kupionymi wczoraj od
znajomej naszej gospodyni. Na słońcu, na łące,przy dwóch ładnych
wierzbach podpierających zmurszały płot, owsianka smakuje wyśmienicie.
Spokojnie tu i przyjemnie. Dopiero więc koło południa, po porannej kawie,
opuszczamy
gościnnych
gospodarzy,
machając z
daleka na
pożegnanie
Czardaszowi i
Hadesowi.
Podobnie jak
poprzednio,
także w Gajniku nie płacimy nic za nocny postój naszego Obłoczka.
Jedziemy dziś na czeską stronę granicy, do wsi Dolni Morava. Na zboczu góry, ponad 400 metrów wyżej od
wioski zbudowano tu niesamowitą wieżę widokową o nazwie "Stezka v oblacich" (po angielsku trywialniej:
SkyWalk). Ma ona 55 metrów wysokości i składa się z trzech potrójnych, zakotwiczonych w skale (podobno aż na
6.5 metra wgłąb) filarów, między którymi rozpięto łagodnie wznoszący się
i wijący wokół nich podest. Po ponad godzinie podejścia od parkingu
(postanawiamy zaoszczędzić 60 zł na wyciągu i dać Dziubakom szansę na
kolejne punkty GOT) docieramy pod wieżę, kupujemy rodzinny bilet i
wchodzimy na górę. Podest wieży na szczycie zakończony jest platformą
widokową, której środkowa
część składa się jedynie z
mocnej siatki o
dziesięciocentymetrowych
oczkach, rozpiętej ponad 50
metrów nad ziemią. Oj, nie
każdy z docierających tu
turystów odważa się zejść z
drewnianego obramowania na
chybotliwą, choć w pełni bezpieczną siatkę... Dziubaki nie mają takich
obiekcji, wchodzimy więc na siatkę i robimy sobie zdjęcia z malutkimi
postaciami ludzi wiele metrów niżej. Po chwili, korzystając z kompasu
(który Piotruś zabrał specjalnie z Obłoczka) robimy namiary na dwa
szczyty i posługując się mapą i zdjętymi namiarami wyznaczamy
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
miejsce, w którym się znajdujemy. Widoki z góry bardzo ładne, ale wiatr wieje, robi się zimno, czas więc
wracać... W dół są dwie drogi: albo z powrotem łagodną kładką wijącą się wokół filarów, albo ekspresowo:
zjeżdżalnią o różnicy poziomów ponad 50 metrów. My kupujemy dodatkowe bilety na wersję "ekspresową",
która nas jednak rozczarowuje. Po pierwsze: na zjazd trzeba czekać w długiej kolejce, po drugie: zjazdowa rura
wygląda na tak stromą, że sugeruje niemal spadek swobodny na części trasy zjazdu. Okazuje się jednak, że nikt
z nas nie ma po zjeździe wrażenia dużej prędkości. Bezpieczny zjazd bez emocji...
U podnóża wieży posilamy się czekoladą i schodzimy
znów 400 metrów w dół do parkingu. Tu zatrzymuje
nas jeszcze jedna atrakcja: tor saneczkowy o długości
dobrych kilkuset metrów. Kupujemy ciut drogie bilety
(60 koron za dziecko, 80 za dorosłego) i ... trafiamy do
ogromnej kolejki czekających na zjazd. Jesteśmy nieco
na siebie źli, że nie zwróciliśmy uwagi na kolejkę
wcześniej, bo byśmy sobie ten tor darowali... Ale cóż...,
po odstaniu ponad pół godziny w kolejce wreszcie
wsiadamy na bobsleje i jedziemy wyciągani liną na
górę. Ja z Anią jadę pierwszy, potem Marti, a za nią Dziubaki. Na szczycie umyślnie staję na dobre 15 sekund,
żeby dać czas zjeżdżającym przed nami na znaczne oddalenie się. Wiele osób hamuje po drodze, a my nie
lubimy używać hamulców :) Wreszcie ruszamy! Saneczki szybko rozpędzają się i pasy, którymi jesteśmy z Anią
do nich przypięci całkiem się przydają :) Zasuwamy szybko, a Ania aż piszczy z radości (PirAnia jedna!). Tuż za
nami leci Marti, staramy się więc jechać jak najszybciej, żeby nie musiała zwalniać... Cały zjazd trwa niecałe 2.5
minuty i jest niezłą frajdą, rekompensującą nawet okrutny czas oczekiwania...
Zbliża się szósta wieczorem, czas wracać do Polski i znaleźć sobie jakieś miejsce na nocleg. Kilka kilometrów po
przekroczeniu granicy odbijamy w starą drogę nr 389 i za wsią Gniewoszów znajdujemy piękny punkt widokowy.
Zjeżdżamy z niego polną drogą nieco w dół i stajemy wraz z dwoma innymi kamperami (w odległości dobre 200
m od siebie) na łagodnym zboczu z pięknym widokiem na Kłodzko, Masyw Śnieżnika i nawet chyba na "Stezke v
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
oblacich" w oddali... (50°12.6'N, 016°36.0'E). Ustawiamy grill od zawietrznej (bo wieje silny zimny wiatr) i po
chwili schowani w zacisznym wnętrzu Obłoczka, z pięknymi widokami za oknem, wcinamy spóźniony jak zwykle
obiad.
Środa, 17 VIII 2016, ok. 50 km
Rano widok jest
jeszcze
piękniejszy niż
wieczorem.
Śniadaniową
jajecznicę jemy
jeszcze w
Obłoczku, bo
strasznie zimno
na dworze.
Pośniadaniową kawę pijemy już na zewnątrz, schowani przed wiatrem w
cieniu wielkiej beli słomy, sycąc oczy piękną panoramą gór. Czas jednak
ruszać dalej. Jedziemy do Duszników-Zdroju, gdzie uzupełniamy zapasy.
Zajmuje nam to sporo czasu i dopiero przed drugą po południu docieramy do Karłowa w Górach Stołowych.
Stajemy na parkingu za 10 zł, ale dozorujący parking dziadek borowy uprzedza nas, że rano skasuje kolejne 10
zł. Generalnie niesympatyczny typ... Ale cóż robić, to turystyczna okolica: nie ma co liczyć na darmowy nocleg w
sąsiedztwie Szczelińca... Zakładamy na plecy plecaki z kurtkami (bo na zmianę świeci słońce i przechodzą
ciemne, ciężkie chmury) i prowiantem. Najcięższy plecak przypada Markowi, który a konto przyszłych trekkingów
trenuje już wędrówki po górach z pełnym ekwipunkiem. Wyruszamy w kierunku Błędnych Skał. Szlak biegnie w
pobliżu czeskiej granicy, w miejscu, gdzie nietypowo patrząc z terytorium Polski na północ, patrzymy na ziemie
należące do Czech. Po około pięciu kilometrach podchodzenia pod górę
docieramy do Błędnych Skał. Dzięki Karcie Dużej Rodziny dostajemy
darmowe bilety (zamiast płacić po 7zł za dorosłego i 3zł za dziecko).
Malownicza ścieżka przez skały (czynna od połowy kwietnia do połowy
października) jest jednokierunkowa. Może i dobrze, bo w niektórych
miejscach
przejścia między
skałami są tak
wąskie, że nie da
się ich pokonać z
plecakiem na
plecach. Nasza
Ania (zwana
przez nas coraz
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
częściej Piranią) przechodzi cały szlak na własnych małych nóżkach,
uprzedzona przez nas, że nie bierzemy tym razem nosidła...
Po przejściu skał posilamy się czekoladą i ruszamy w drogę powrotną.
Do Karłowa docieramy już po piątej po południu. Mamy dziś w planie
jeszcze Szczeliniec, więc tylko szybko jemy zupę na trawie przy
Obłoczku i ruszamy dalej. W połowie podejścia uświadamiamy sobie, że
zostawiliśmy aparat fotograficzny w Obłoczku. Trudno, będą tylko
zdjęcia z komórki... Przed siódmą wieczorem pokonujemy ostatnie z
setek kamiennych schodków i docieramy do schroniska na Szczelińcu
Wielkim. Dzięki późnej porze słońce jest już nisko i pięknie oświetla
skały tego pozornie płaskiego na szczycie wzniesienia. Znów dostajemy
darmowe wejściówki i idziemy do "labiryntu" - na szlak prowadzący
przez płaskowyż Szczelińca. Mając w pamięci czeskie Skalne Miasto i
odwiedzone dzisiaj Błędne Skały, stwierdzamy, że Szczeliniec bije na
głowę i jedne i drugie pod względem krajobrazu. Piękne formacje
skalne, piękne widoki z góry na otaczające płaskowyż doliny, a to
wszystko skondensowane na powierzchni zaledwie kilku hektarów...
Idąc przez labirynt Szczelińca Marti wkręca Anię, że tak strasznie się boi
zgubić, że Ania musi szukać drogi do wyjścia. Ania (przepraszam:
Pirania) podejmuje wyzwanie bez problemu i pomaga wyjść Marti żywej
z labiryntu. Gdy w jednym z wąskich przesmyków Marti zaklinowuje
się ;) i nie może wyjść sama, Pirania z zaangażowaniem z całej siły
wyciąga mamusię z opresji. Dzielna dziewczynka! Piotruś z kolei przez
całą wędrówkę wybiega co chwilę naprzód, aby zorientować się w
terenie i pełni wobec nas funkcję całkiem profesjonalnego przewodnika
Czyżby wychodziły w drugim
pokoleniu geny Babci Bo,
która była kiedyś pilotem
wycieczek?
Wracamy do Karłowa jako
ostatni schodzący z góry
ludzie. Robi się zimno, więc
szybko chowamy się w
relatywnie ciepłym wnętrzu
Obłoczka. Jutro w planie Zoo
Safari w Czechach, więc
trzeba będzie wstać
wcześniej, niż zwykle.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Czwartek, 18 VIII 2016, 60km
Słońce wpadające przez obłoczkowe okno budzi nas przed siódmą. Nie da rady już spać. Zaskakująco dziś
ciepło, ruszamy jednak od razu nie czekając, aż dziad borowy przebudzi się z letargu i przyjdzie skasować
kolejne 10 zł za parking bez żadnych udogodnień. Śniadanie jemy już za Kudową, korzystając ze stolika z
ławeczkami przy jednej z przydrożnych stacji benzynowych. Dzięki uprzejmości pracownika miejscowej myjni
uzupełniamy też obłoczkowy zapas wody. Jedziemy dziś aż do Afryki. Dobrze, że ta Afryka jest odległa o niecałe
50km :) Zulu-Gula prowadzi nas dziwnymi wąskimi podrzędnymi dróżkami, wiele razy wpadając w konsternację
gdy musimy omijać zamknięte dla ruchu drogi. Po dziesiątej docieramy do ZOO Safari Dvur Kralove (dojeżdżamy
do niego wbrew pozorom nie od strony tego miasteczka, ale kilkunastokilometrowym objazdem od zachodu). Po
chwili namysłu decydujemy się na nieplanowany wcześniej postój na Safari Kamp. Warto wiedzieć, że nocując
jedną noc na kempingu można kupić o 10% taniej niż jednodniowy bilet do Zoo bransoletki na rękę
upoważniające do wstępu do Zoo przez dwa dni: w dzień przyjazdu i w dzień wyjazdu. Dzięki temu kemping plus
dwudniowy bilet kosztują nas niecałe 1500 koron. Kemping urządzony jest z dbałością o atmosferę i szczegóły.
Wśród krytych trzciną bungalowów rosną platany, drzewa oliwne i kaktusy. Znajdujemy Obłoczkowi miejsce na
skraju kampu, między platanem i drzewem oliwnym:)
Przy położonym centralnie turkusowym basenie, który był powodem zmiany naszych planów spędzamy kolejne
trzy godziny, kąpiąc się, popijając kawę i leżakując pod
trzcinowymi parasolami, niczym Biali Ludzie w Afryce...
Za niskim płotkiem, w odległości zaledwie kilkunastu
metrów widzimy co chwilę ciekawskie żyrafy. Dziubaki
w tym czasie fikają na zmianę w basenie i położonym
tuż obok jaccuzi. Późnym popołudniem idziemy
wreszcie do Zoo. Składa się ono z trzech części.
Pierwsza najbardziej przypomina klasyczny ogród
zoologiczny, skrzyżowany z parkiem dzikich zwierząt na
kształt pokazowego rezerwatu żubrów w Białowieży.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Druga, to dostępna wyłącznie dla pieszych droga wśród rozległych przestrzeni zamieszkałych przez żyrafy, zebry,
antylopy, hipopotamy i wiele innych gatunków afrykańskich zwierząt. Trzecia, to obszar "African safari", gdzie
wstęp jest tylko samochodem lub parkowym autobusem.
Pierwsza część dość szybko nas męczy, za to prawdziwą przyjemność mamy w części drugiej, widząc zwierzęta
mające pod dostatkiem terenu i żyjące prawie jak na wolności. W pewnej chwili coś płoszy stada i widzimy po
raz pierwszy w życiu żyrafy i zebry zrywające się do biegu...
Wracamy na Safari Kamp tuż przed zmrokiem. Na późny dinner szef kuchni naszej afrykańskiej ekspedycji
serwuje (na tarasie z widokiem na żyrafy i antylopy Gnou) kotleciki z kurczaka w panierce a'la antylopa z
warzywami (roz)mrożonymi a'la owoce sawanny ;) (wszystko w zasadzie do kupienia w Biedronce, jednak nazwy
potraw i sposób serwowania zastrzeżone przez naszego szefa kuchni...)
Już po zmroku wracamy do parku, a właściwie do położonego na jego
terenie placu zabaw - parku linowego dla dzieci. Dziubaki fikają tu aż do
całkowitej ciemności. Nawet nasza Pirania wspina się bez strachu na
najwyższe poziomy linowych konstrukcji. Nadajemy jej więc przydomek
Pirania Jones, po słynnym filmowym podróżniku granym przez Harrisona
Forda.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Znów wracamy do Obłoczka. Cisza już wszędzie, sporadycznie tylko słychać odgłosy dzikich zwierząt zza płotu.
Dziubaki zmęczone kładą się spać. Do nas nie wiadomo skąd przyczepia się motyw z szanty "Chłopcy z Bothany
Bay". A że nie wypada śpiewać o żaglowcach po środku afrykańskiej dziczy, to dzisiejszego wieczoru zanucić
można (na melodię "Bothany Bay"):
Na sawannie zapadł już zmrok,
Lew zaryczy czasem wśród traw,
2x: A tu wszystkie Dziubaki na Safari Kamp
Obserwują żyrafy dwie...
Stary Nikon gotowy jest,
Na safari zdjęcia - the best!
2x: A tu ciągle Dziubaki na Safari Kamp
Obserwują żyrafy dwie...
Piątek, 19 VIII 2016, 120km
Afrykańskie ciepło przepędza szybko chłód sawannowej nocy. Po pożywnym śniadaniowym Wongo-Mongo z
dzikimi owocami Waspicchu (owsiance z jagodami) jedziemy pokazać Obłoczkowi dzikie zwierzęta. Wkraczamy
na trzecią, niedostępną pieszo część parku. Parkowe dróżki rano opustoszałe, więc powolutku toczymy się,
niepokojąc warkotem obłoczkowego silnika zebry i antylopy. Jadąc dalej mijamy stada pelikanów i flamingów.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Piotrusiowi po raz kolejny włącza się tryb przewodnika i
słyszymy co chwilę: "Tutaj zaraz będzie wiata,
koziorożce i zebry. A tutaj będą bawoły..." Czasem są, a
czasem nie... Dziubaki wychylają się z piętra Obłoczka
przez górny luk i uważnie obserwują okolicę. Mimo
poranka słońce grzeje już mocno i zwierzęta chowają
się w cieniu drzew. Czasem niełatwo je z okien auta
wypatrzyć! Próbujemy zrobić Obłoczkowi zdjęcie z
zebrą, ale nie jest to prosta sprawa. Zebry nie chcą
współpracować. Może gdyby je ładnie poprosić po
zebrzemu... Za to wielki struś pozuje do zdjęć chętnie...
Na koniec zamykamy okna i wjeżdżamy przez "śluzę" z
wysokiej siatki zwieńczonej drutem pod prądem na
terytorium lwów i panter. Tylna brama śluzy zamyka się i
dopiero wtedy otwiera się brama przednia. Jesteśmy na
terenie
drapieżników.
Powolutku
jedziemy i już po
chwili natykamy się na wygrzewające się na trawie lwiątka i pilnującą ich
lwicę. Jej wzrok mówi nam: "otwórzcie tylko drzwi, to inaczej
pogadamy..." Głowy rodziny- lwa z królewską grzywą nie udaje nam się
wypatrzeć. Może spożywa gdzieś na uboczu nieuważnych turystów? Po
chwili wydostajemy się za płot przez kolejną śluzę i otwieramy okna.
Zdążyło zrobić się już gorąco! Do końca safari niedaleko, ale mijamy
jeszcze stado zebr i żyraf. Wreszcie, po prawie półtorej godziny
wyjeżdżamy z Zoo i wskakujemy ochłodzić się w basenie na Safari Kamp.
Chłodzenie w krystalicznie czystej, chłodnej, górskiej wodzie na zmianę z
wygrzewaniem na słońcu pozwala miło przeżyć najgorętsze godziny. Po
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
lunchu wśród
antylop i żyraf
pozwalamy
jeszcze
Dziubakom
wyszaleć się w
parku linowym.
Potem czas na
nieodzowne
buszowanie po
miejscowym
sklepie z
pamiątkami.
Nawet
Obłoczkowi należy się jakaś żyrafa. W końcu po raz
pierwszy i raczej ostatni brał udział w safari. Wreszcie w
parkowym barze zjadamy smazyny syr (z mleka
bawołu, jakby ktoś pytał oczywiście) z hranolkami (z
afrykańskich batatów) i opuszczamy afrykańskie
klimaty.
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Wracamy do Polski. Droga znowu wiedzie objazdami i wąskimi dróżkami. Gdy wreszcie dojeżdżamy do drogi
głównej, w konsternację wprawia nas oznaczenie drogi jako "M" – wymagającej winiet. Nie pamiętamy, czy
dotyczy to tylko ciężarówek, czy nas też... Winiety nie mamy, więc wolimy objechać... W ten sposób wydłużamy
sobie drogę o ponad 20km. Tuż przed granicą jeszcze jedna nawrotka, bo Marti przypomina sobie, że babcia
prosiła o przywiezienie z Czech lokalnego czekoladowego likieru... Do Polski wjeżdżamy tuż przed zmierzchem, a
przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów...
Do celu naszej dzisiejszej drogi (Międzygórza u podnóża Śnieżnika) docieramy dopiero po dziewiątej wieczorem.
Już po ciemku udaje znaleźć się spokojne miejsce na końcu wsi, tuż przy głośno szemrzącym strumieniu.
Okazuje się, że obłoczkowa lodówka wyłączyła się i nie chce znowu odpalić... Sytuację ratuje Marti swoim
racjonalizatorskim pomysłem, żeby rzeczy z lodówki wywiesić w reklamówce na zewnątrz, bo przecież w nocy i
tak będzie zimno na dworze...
Sobota, 20 VIII 2016, 40km
Rano złośliwa lodówka odpala jak gdyby nigdy nic.
Widać specjalnie wczoraj nawaliła, żeby mnie wkurzyć...
Za dnia zmieniamy miejsce postoju na najbliższe wyjścia
czerwonym szlakiem na Śnieżnik. Przejeżdżamy przez
Międzygórze i stwierdzamy, że to bardzo ładna wioska
pełna stylowych domów w stylu nieco kojarzącym się
nam ze stylem alpejskim. Okazuje się, że jest tu parking
z wiatą, stołami i miejscem na ognisko. A to wszystko
także w sąsiedztwie szumiącego potoku. Idealna
miejscówka na nocny postój kamperem. Warto
zapamiętać na przyszłość! Korzystając z uroku miejsca wypijamy poranną kawę siedząc na głazach nad
potokiem.
Zbieramy się do wyjścia w góry. Jadąc tutaj zapomnieliśmy kupić wodę na dzisiejszy szlak, ale miła rodzina z
Bydgoszczy dzieli się z nami swoim zapasem. Przed południem wyruszamy wreszcie na Śnieżnik. Zabieram na
wszelki wypadek nosidło dla Piranii, bo do pokonania mamy ponad 700 metrów różnicy wysokości. Ania jednak
dzielnie drepcze swoimi małymi stópkami i mniej więcej w czasie przewodnikowym docieramy do schroniska
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
PTTK pod Śnieżnikiem. Tu krótki postój na regenerację
sił i na wyraźne życzenie Dziubaków idziemy dalej - na
szczyt. Ania nie daje się przekonać do zostania z Marti
w schronisku, całą piątką docieramy więc pół godziny
później na rozległy, płaski wierzchołek Śnieżnika. 1426
m n.p.m. Brawo Pirania! Ze szczytu rozlega się piękny
widok na Czarną Górę (znaną z kompleksu
narciarskiego) na północy i znaną już nam wieżę
widokową "Stezke v oblacich" od południa. Do 1973
roku szczyt Śnieżnika zdobiła bardzo ładna wieża widokowa zbudowana w
XIX w w neogotyckim stylu. Niestety w tym feralnym dla wieży roku
została ona wysadzona przez saperów w powietrze. Oficjalnie z powodu
jej złego stanu technicznego, a faktycznie kto to wie... Przecież np. ruin
zamków nie wysadza się w powietrze z tego tylko powodu, że są ruinami...
Ania nie może zrozumieć, jak można było zniszczyć taką ładną wieżę.
Przecież mogłaby w niej zamieszkać jakaś księżniczka... Przewodnim
hasłem wakacji dla naszej Piranii jest poszukiwanie księżniczek i jest
czasem niepocieszona, że żadnej do tej pory nie spotkała... Wracamy do
schroniska i po dobrej, ale strasznie drogiej zupie (10zł za talerz x 5 to już
pewien wydatek...) wracamy do czekającego na nas Obłoczka.
Chłodzimy stopy w nurcie potoku popijając popołudniową kawę. Wreszcie
jedziemy dalej. Dziś już nic w planach nie mamy, ale jutro mamy nadzieję
zobaczyć jeszcze Jaskinię Raduchowską. Po godzinie jazdy bocznymi,
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
wąskimi, ale za to malowniczymi dróżkami docieramy
do Raduchowa i znajdujemy przystań w gospodarstwie
agroturystycznym "Dom Skowronki". Dostajemy kluczyk
do domu, dzięki czemu możemy korzystać z
kulturalnych toalet. Z miejsca, gdzie stoimy, rozpościera
się przyjemny widok na okoliczne góry i pagórki, a
świerszcze cykają, że aż miło. Kończymy dzień przy
wieczornym grillu, wyszukując na niebie gwiazdy (przy
pomocy Piotrusiowej książki - ściągawki) i popijając
zakupione już nie wiadomo gdzie (w Polsce?, w
Czechach?, a może w Afryce?) wino.
Niedziela, 21 VIII 2016
Budzimy się w jednolitym szumie deszczu. Niebo równo zasnute gęstymi chmurami. Nic nie pozostało z
wczorajszych widoków, zasłoniętych dziś szarą mokrą kurtyną. Do Jaskini Raduchowskiej trzeba podejść szlakiem
półtora kilometra. Nie chce nam się iść w deszczu. Chyba zobaczymy jaskinię innym razem... Spokojnie jemy
więc śniadanie w przytulnym wnętrzu Obłoczka. Na koniec rozmawiamy chwilę z gospodarzem, płacimy 20zł za
postój i ruszamy w drogę powrotną do domu. Przed nami prawie 500km drogi, czyli cały dzień jazdy.
Dużo zobaczyliśmy, ale czujemy, że atrakcji Kotliny Kłodzkiej starczyłoby na kolejne wakacje. Pewnie więc
wrócimy tu znów…
29 lipca - 21 sierpnia 2016
Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Top Related