Wpadka

12

description

Kiedy w życiu Sama wszystko zaczyna się układać, okazuje się, że jego dziewczyna Alicia ma dla niego prawdziwą bombę. W zasadzie była dziewczyna, zdążyli bowiem zerwać, zanim mu powiedziała, że jest w ciąży...

Transcript of Wpadka

Nick Hornby

WPADKA

Przełożył Jacek Drewnowski

Warszawa 2008

Tytuł oryginału:Slam

Copyright © 2007 by Nick Hornby

Copyright for the Polish translation© 2008 by Wydawnictwo Nowa Proza

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja

Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:Bartosz Minkiewicz & Michał Gawlik

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

ISBN 978-83-7534-028-0Wydanie I

Wydawca:Nowa Proza sp. z o.o.

ul. F. Znanieckiego 16a m. 903-980 Warszawatel (22) 251 03 71

www.nowaproza.eu

Wyłączny dystrybutor:Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.

ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.tel. (22) 721-30-00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Dla Lowella i Jessego

Podziękowania dla następujących osób: Tony Hawk, Pat Hawk, Francesca Dow, Tony Lacey,

Joanna Prior, Caroline Dawnay i Amanda Posey

7

1

Wszystko układało się w miarę gładko. W zasadzie moż-na powiedzieć, że przez jakieś pół roku przytrafiały mi się same dobre rzeczy.

• Na przykład: mama spławiła Steve’a, swojego bezna-dziejnego faceta.

• Na przykład: pani Gillett, moja nauczycielka sztuki, wzięła mnie po lekcji na bok i spytała, czy myślałem o stu-diowaniu sztuki w koledżu.

• Na przykład: nauczyłem się dwóch nowych trików na desce, zupełnie niespodziewanie, po tym, jak przez kilka ty-godni publicznie robiłem z siebie idiotę. (Pewnie nie wszy-scy jesteście skaterami, więc od razu coś wyjaśnię, żeby nie było żadnych strasznych nieporozumień. Deska = deskorol-ka. Zwykle nie mówimy „deskorolka”, więc tylko ten jeden raz w całej opowieści użyję tego słowa. A jeśli wam kojarzy się to z deską do prasowania, to już wasz durny problem).

Mało tego, jeszcze poznałem Alicię.Chciałem właśnie powiedzieć, że może powinniście cze-

goś się o mnie dowiedzieć, nim zacznę nawijać o swojej mamie, o Alicii i tak dalej. Jeśli będziecie coś o mnie wie-dzieć, może któraś z tych spraw zacznie was obchodzić. Ale w gruncie rzeczy, patrząc na to, co dotąd napisałem, i tak sporo już wiecie, a przynajmniej mogliście się domyślić. Na przykład, mogliście się domyślić, że mama i tata nie mieszkają razem, chyba że uznaliście mojego tatę za gościa,

8

któremu nie przeszkadzają inni faceci mamy. Ale on nie jest taki. Mogliście się domyślić, że jeżdżę na desce i że w szkole najlepiej mi idzie sztuka, chyba że zobaczyliście we mnie kogoś, kogo nauczyciele każdego przedmiotu biorą na bok i namawiają do studiów. Wiecie, i kłócą się o mnie. „Nie, zapomnij o sztuce! Studiuj fizykę!”. „Odpuść fizykę! Ludz-kość przeżyje wielką stratę, jeśli zrezygnujesz z francuskie-go!”. A potem zaczynają się okładać pięściami.

No dobra. Takie rzeczy nigdy, ale to nigdy mi się nie zdarzają. Daję wam słowo, że nigdy nie wywołałem bójki między nauczycielami.

I nie trzeba być Sherlockiem Holmesem czy coś, żeby się połapać, że Alicia to dziewczyna, która coś dla mnie znaczy. Dobrze, że istnieją rzeczy, których nie wiecie i których nie możecie się domyślić, dziwne rzeczy, takie, które w całej historii świata przytrafiły się tylko mnie, o ile mi wiadomo. Gdybyście z pierwszego akapitu domyślili się tego wszyst-kiego, zacząłbym się martwić, że nie jestem osobą szczegól-nie skomplikowaną ani interesującą, ha, ha.

To było parę lat temu – kiedy wszystko układało się do-brze – miałem więc piętnaście, prawie szesnaście lat. Nie chcę, żeby zabrzmiało to żałośnie, i naprawdę nie chcę, żeby zrobiło się wam mnie żal, ale to poczucie, że życie układa się dobrze, stanowiło dla mnie nowość. Wcześniej nigdy go nie doznałem, później właściwie też nie. Nie chodzi mi o to, że byłem nieszczęśliwy. Raczej o to, że wcześniej za-wsze coś gdzieś tam nie grało – zawsze był jakiś powód do zmartwień. (Jak się przekonacie, później też były powody, ale jeszcze do tego dojdziemy). Na przykład, moi rodzi-ce się rozwodzili i toczyli kłótnie. Albo kończyli rozwód, ale i tak się kłócili, bo kłótnie te trwały jeszcze długo po rozwodzie. Albo matma nie szła mi najlepiej – nie cierpię

9

matmy – albo chciałem umówić się z kimś, kto nie chciał się umówić ze mną... Wszystko nagle jakoś się poprawiło, niezauważenie dla mnie, tak jak czasem bywa z pogodą. Tego lata wydawało się też, że pieniędzy jest jakoś więcej. Mama pracowała, a tata już tak się na nią nie wściekał, co oznaczało, że dawał nam to, co powinien był dawać przez cały czas. No więc wiecie. Było lepiej.

Jeśli mam opowiedzieć tę historię jak należy, niczego nie ukrywając, to powinienem się do czegoś przyznać, bo to ważne. Już mówię. Wiem, że to brzmi głupio i zwykle taki nie jestem, słowo. Znaczy, nie wierzę w duchy, reinkarna-cję i różne takie. Ale to po prostu się zaczęło i... Dobra. Po prostu to powiem, a wy myślcie sobie co chcecie.

Gadam z Tonym Hawkiem, a Tony Hawk odpowiada.Niektórzy z was, pewnie ci sami, którzy myśleli, że deska

służy do prasowania, nie słyszeli o Tonym Hawku. Wyjaśnię wam, ale powiem też, że powinniście o tym wiedzieć. Nie wiedzieć o Tonym Hawku to tak, jak nie wiedzieć o Rob-biem Williamsie, a może nawet o Tonym Blairze. Właściwie nawet gorzej, jeśli się nad tym zastanowić. Bo jest mnóstwo polityków, mnóstwo piosenkarzy, setki programów telewi-zyjnych. George Bush jest pewnie jeszcze bardziej znany niż Tony Blair, a Britney Spears czy Kylie są tak samo znane, jak Robbie Williams. Ale jest tylko jeden skater, słowo daję, i nazywa się Tony Hawk. No, nie jeden. Ale to bez dwóch zdań Numer Jeden. To J.K. Rowling skaterów, Big Mac, iPod, X-box. Przyjmę tylko jedno wytłumaczenie nieznajo-mości TH: brak zainteresowania skatingiem.

Kiedy zafascynował mnie skating, mama kupiła mi przez Internet plakat z Tonym Hawkiem. To najfajniejszy prezent, jaki dostałem w życiu, chociaż wcale nie najdroższy. Od razu trafił na ścianę w moim pokoju i nabrałem zwyczaju

10

mówienia do niego o różnych rzeczach. Na początku opo-wiadałem Tony’emu tylko o jeżdżeniu na desce, o proble-mach, jakie miałem, albo trikach, które zdołałem wykonać. Biegłem do pokoju, żeby powiedzieć mu o pierwszym uda-nym rock’n’rollu, bo wiedziałem, że dla zdjęcia Tony’ego Hawka będzie to znaczyło więcej niż dla mojej mamy. Nie chodzi o to, żeby źle mówić o mamie, ale ona naprawdę nie ma o tym pojęcia. Kiedy opowiadałem jej o takich sprawach, starała się okazywać entuzjazm, ale w jej oczach go nie było. Zachwycała się „o, to wspaniale”, ale gdybym ją spytał, co to ten rock’n’roll, nie umiałaby odpowiedzieć. Jaki to miało sens? A Tony wiedział. Może właśnie dlatego mama kupiła mi plakat, żebym miał jeszcze z kim pogadać.

Odpowiedzi zaczęły się wkrótce po tym, gdy przeczyta-łem jego książkę Hawk – zawód: skateboarder– zawód: skateboarder– . W pewnym sensie widziałem już jak mówi, i mogłem przewidzieć, co powie. Szczerze mówiąc, mogłem przewidzieć wszystko, co mówił, bo słowa te pochodziły z jego książki. Nim za-częliśmy rozmawiać, przeczytałem ją czterdzieści czy pięć-dziesiąt razy, a od tamtej pory jeszcze kilka. Moim zdaniem to najlepsza książka, jaką kiedykolwiek napisano, i to nie tylko dla skatera. Każdy powinien ją przeczytać, bo nawet jeśli nie lubisz skatingu, możesz się z niej czegoś nauczyć. Tony Hawk miał wzloty i upadki, wiele przeszedł, tak jak każdy polityk, muzyk czy aktor z serialu. Tak czy owak, przeczytałem ją czterdzieści czy pięćdziesiąt razy, więc zna-łem ją całą niemal na pamięć. Kiedy na przykład powie-działem o rock’n’rollach, stwierdził: „Nie są takie trudne. Ale to podstawa nauki równowagi i panowania nad deską na rampie. Dobra robota, chłopie!”.

„Dobra robota, chłopie” to była prawdziwa rozmowa, je-śli rozumiecie, co mam na myśli. Coś nowego. Zmyśliłem

11

to. Ale cała reszta to mniej więcej słowa, których użył wcześ-niej. No dobra, nie mniej więcej. Dokładnie. W pewnym sensie żałowałem, że tak dobrze znam książkę, bo inaczej mógłbym opuścić ten fragment, w którym mówi: „Nie są takie trudne”. Nie to chciałem usłyszeć, skoro próbowałem je opanować przez jakieś pół roku. Wolałbym, żeby powie-dział, no wiecie: „To podstawa nauki równowagi i panowa-nia nad deską!”. Ale pominięcie słów „nie są takie trudne” nie byłoby uczciwe. Kiedy pomyślisz, że Tony Hawk mówi o rock’n’rollach, usłyszysz: „Nie są takie trudne”. Przynaj-mniej ja tak mam. Tak to już jest, nie można zmienić historii ani pominąć jej fragmentów tylko dlatego, że tak ci pasuje.

Po jakimś czasie zacząłem rozmawiać z Tonym Hawkiem o innych rzeczach – o szkole, o mamie, o Alicii i w ogóle, i okazało się, że także na te tematy ma coś do powiedzenia. Jego słowa nadal pochodziły z książki, ale to książka o jego życiu, nie tylko o jeżdżeniu na desce, więc nie wszystko, co mówi, dotyczy sacktapów i hardflipów.

Kiedy na przykład opowiadałem mu jak bez powodu wściekałem się na mamę, odpowiadał: „Zachowywałem się bez sensu. Aż dziwne, że rodzice nie związali mnie, nie za-tkali ust skarpetą i nie rzucili w kąt”. Gdy zaś wspominałem o jakiejś wielkiej bójce w szkole, mówił: „Nie pakowałem się w żadne kłopoty, bo byłem szczęśliwy z Cindy”. Cindy była wtedy jego dziewczyną. Prawdę mówiąc, nie wszystko, co słyszałem od Tony’ego, pomagało, ale to nie była jego wina. Jeśli w książce nie było nic na daną okazję, musiałem dopasowywać niektóre zdania. A najbardziej zdumiewające było to, że kiedy już się je dopasowało, zawsze miały sens, trzeba się tylko było skupić na tym, co powiedział.

Swoją drogą, od tej chwili Tony Hawk będzie określa-ny TH, bo tak go nazywam. Większość ludzi nazywa go

12

Człowiekiem-Ptakiem, bo jego nazwisko oznacza jastrzębia i tak dalej, ale dla mnie brzmi to trochę zbyt po amery-kańsku. Poza tym ludzie wokół mnie przypominają owce i myślą, że Thierry Henry to jedyny sportowiec o inicjałach TH. To nieprawda i lubię ich wkręcać. Litery TH to taki mój osobisty szyfr.

Ale wspominam tu o rozmowach z TH, ponieważ pa-miętam jak mu mówiłem, że wszystko dobrze się układa. Świeciło słońce i spędziłem większą część dnia w Grind City. Może wiecie, a może nie, że to jest skatepark o kil-ka przystanków autobusem od mojego domu. To znaczy, pewnie nie wiecie, że znajduje się o kilka przystanków od mojego domu, bo nie wiecie, gdzie mieszkam, ale może słyszeliście o tym skateparku, jeśli jesteście spoko albo znacie kogoś, kto jest spoko. Tak czy owak, tego wieczoru poszliśmy z Alicią do kina, było to nasze trzecie albo czwarte spotkanie, a ona bardzo, ale to bardzo mi się podobała. A kiedy wszedłem do domu, mama oglądała film na DVD ze swoją przyjaciółką Paulą i wyglądała na szczęśliwą, a może tylko mi się zdawało. Może to ja byłem szczęśliwy, że ogląda DVD z Paulą, a nie ze Stevem, tym swoim beznadziejnym facetem.

– Jak film? – spytała.– Dobry – odparłem.– Widziałeś chociaż kawałek? – spytała Paula, a ja po

prostu poszedłem do swojego pokoju, bo nie miałem ocho-ty na tego rodzaju rozmowy.

Usiadłem na łóżku, spojrzałem na TH i powiedziałem:– Naprawdę nie jest tak źle.A on na to: „Życie jest dobre. Przeprowadziliśmy się do

nowego, większego domu nad laguną, blisko plaży, a co jeszcze ważniejsze, ogrodzonego”.

Jak już mówiłem, nie wszystkie wypowiedzi TH dokład-nie pasują do sytuacji. To nie jego wina. Po prostu książka nie jest wystarczająco długa. Powinna mieć milion stron, a) bo wtedy pewnie bym jej jeszcze nie skończył, b) bo wte-dy miałby mi coś do powiedzenia na każdy temat.

Opowiedziałem mu o dniu spędzonym w Grind City i o trikach, nad którymi pracowałem, a potem mówiłem o sprawach, którymi zwykle nie zawracam mu głowy. Tro-chę o Alicii, o układach z mamą i o tym, że Paula siedzi tam, gdzie wcześniej siedział Steve. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia na ten temat, ale z jakiegoś powodu odnios-łem wrażenie, że go to interesuje.

Brzmi to dla was jak wariactwo? Może i tak, ale mnie to nie obchodzi, słowo daję. Kto nie prowadzi rozmów w swo-jej głowie? Kto nie rozmawia z Bogiem, ze zwierzakiem, z kochaną osobą, która już nie żyje, albo po prostu ze sobą? TH... to nie byłem ja. Ale był to ktoś, kim chciałem zostać, zatem lepsza wersja mnie, a nie ma nic złego w tym, że lep-sza wersja kogoś obserwuje go ze ściany. Ludzie zaczynają czuć, że nie mogą sprawić sobie zawodu.

Tak czy owak, mówię tylko tyle, że był to czas – może jeden dzień, może kilka, teraz już nie pamiętam – kiedy wszystko zaczęło się układać. A zatem nadeszła pora, żeby to schrzanić.