WOJENNE LOSY, WOJENNE EPIZODY… · miesiącach wojny zajęcia uruchomiono i dla Niemców, i dla...
Transcript of WOJENNE LOSY, WOJENNE EPIZODY… · miesiącach wojny zajęcia uruchomiono i dla Niemców, i dla...
1
PROMYK
Gazetka szkolna ● Szkoła Podstawowa w Wąpielsku
II WOJNA ŚWIATOWA NA TERENIE GMINY WĄPIELSK
W 70. ROCZNICĘ ZAKOŃCZENIA KONFLIKTU (1945 – 2015)
Wydanie specjalne ● 2014/2015
2
SPIS TREŚCI
» Wstęp
» Półwiesk Mały: Nauczyciele na śmierć poszli razem
» Półwiesk Mały: Tragiczny koniec senatora – więzień nr 23747
» Wąpielsk: „Do Wąpielska przyjechał patrol niemiecki na motorach”
» Wąpielsk: Król zginął w Katyniu
» Radziki Duże: W cieniu Holocaustu
» Radziki Duże: Więzień nr 22485 – księdzem pozostał do końca
» Długie: Świadek Powstania Warszawskiego
» Wojenne zagadki
3
WSTĘP
Przypadająca w tym roku 70. rocznica zakończenia II wojny
światowej (1945 – 2015) stwarza doskonały pretekst do
przypomnienia – w formie krótkiego przeglądu – wybranych epizodów
wojennych rozgrywających się na terenie gminy Wąpielsk. Wprawdzie
poważniejsze działania zbrojne omijały naszą okolicę lub dotykały ją
w niewielkim stopniu, lecz nie zmienia to faktu, że walec wojenny
pozostawił tutaj trwały ślad.
Niniejszy przegląd ma ograniczony zasięg. Obejmuje tylko
niektóre, najbardziej charakterystyczne, wojenne wydarzenia
rozgrywające się w okolicach Wąpielska, ale niczym w kalejdoskopie
wiernie oddaje powszechność zjawisk zachodzących podczas okupacji
w całym regionie – Ziemi Dobrzyńskiej. Wystarczy wspomnieć
patriotyzm mieszkańców, szykany ze strony hitlerowców, aresztowania
wśród nauczycieli, ziemian i duchowieństwa, zbrodnicze akcje
Selbstschutzu czy ponurą sławę podziemi rypińskiego „Domu Kaźni”.
Jak widać, problem dotyczy okupacji niemieckiej, co jest
zrozumiałe ze względu na terytorialny zasięg hitlerowskiej agresji.
Jednak to nie wszystko, bo pojawia się też wątek związany z okupacją
radziecką, a dokładnie – z odległym Katyniem. Dziwne są koleje
historii… Oto wybór wojennych epizodów, ciekawych wydarzeń
i okupacyjnych losów.
4
PÓŁWIESK MAŁY
NAUCZYCIELE NA SMIERĆ POSZLI RAZEM
W drugiej połowie lat trzydziestych XX w. w szkole w Półwiesku Małym
pracowało czterech nauczycieli. Znane są ich nazwiska: Andrzej Domeradzki
(Domaradzki), Zofia Domeradzka (Domaradzka), Mieczysław Malinowski
i Feliks Jakubowski.
Andrzej Domeradzki , ur. 5 marca 1893 r., zasłużył się dla półwieskiej
szkoły w sposób szczególny. Był kierownikiem placówki w latach 1931 – 1939.
Aktywnie działał w komitecie rozbudowy i przyczynił się do gruntownej
modernizacji budynku szkolnego w 1937/1938 r. Zofia Domeradzka, żona
Andrzeja, z domu Kozakiewicz, ur. 7 stycznia 1900 r., pracowała w szkole w
Półwiesku w okresie 1931 – 1939 r., podobnie jak mąż. Wcześniej, wkrótce po
odzyskaniu niepodległości przez Polskę, była zatrudniona w szkole w
Lamkowiźnie. Z tego okresu zachował się piękny, wzruszający list do bliskich,
napisany przez Zofię Kozakiewicz w grudniu 1918 r. Nauczycielka pisze, że jest
zadowolona ze swej pracy, a okoliczni mieszkańcy traktują ją niezwykle
serdecznie, niczym członka rodziny. Mieczysław Malinowski, ur. 20 września
1912 r., zatrudniony w Półwiesku od 1936 r. Feliks Jakubowski pracę w
tamtejszej szkole rozpoczął w 1938 r. Jako jedyny z grona pedagogicznego
przeżył wojnę. Pozostali nauczyciele zginęli jesienią 1939 r. z rąk okupanta
hitlerowskiego.
Jak do tego doszło? Po zajęciu ziemi dobrzyńskiej Niemcy przystąpili do
eksterminacji miejscowej elity, w tym nauczycieli. Sądzili, że likwidując
inteligencję, pozbawią naród polski warstwy przywódczej i łatwiej go sobie
5
podporządkują. Polskie szkoły zostały pozamykane albo zamieniono je na
placówki niemieckie (Volksschule), bądź nawet na koszary dla wojska. Takie
rozwiązanie zastosowano również w Półwiesku, gdzie w czasie wojny działała
edukacyjna placówka niemiecka, z niemieckim językiem wykładowym,
prowadzona przez miejscowych kolonistów (1939 – 1944 r.). W pierwszych
miesiącach wojny zajęcia uruchomiono i dla Niemców, i dla Polaków. Później
uczęszczali wyłącznie Niemcy oraz te polskie dzieci, których rodzice zostali
zmuszeni do podpisania tzw. volkslisty, niemieckiej listy narodowej (Deutsche
Volksliste). Obie społeczności uczniowskie, Niemcy i stosunkowo nieliczni
„zniemczeni” Polacy, były nastawione wobec siebie niechętnie, tworząc odrębne
grupy bez możliwości szerszej integracji. Pod koniec okupacji (1944 r.)
zaprzestano nauczania z powodu zbliżającego się frontu. Gmach szkoły zajął
Wehrmacht. Na strychu znajdował się magazyn broni i amunicji strzeleckiej.
Ponieważ dolina rzeki Drwęcy stanowiła naturalny pas obronny przed
nadchodzącymi oddziałami radzieckimi i polskimi, Niemcy skoncentrowali w
pobliżu duże ilości sprzętu wojskowego, pocisków oraz zbudowali system
fortyfikacyjny. Dlatego jeszcze wiele lat po zakończeniu działań zbrojnych w
sąsiedztwie półwieskiej szkoły i w okolicznych miejscowościach często
znajdowano niewybuchy. Wprawdzie teren został gruntownie oczyszczony
przez patrole saperskie, jednak niebezpieczeństwo, niechciane „dziedzictwo”
wojny, nadal może być realne.
Miejscem gehenny nauczycieli z powiatu rypińskiego był budynek w
Rypinie przy ul. Warszawskiej 20. Przed wojną funkcjonowała tam siedziba
komendy Policji Państwowej, a podczas wojny – kwatera niemieckiej tajnej
policji, Gestapo. Jesienią 1939 r. w podziemiach budynku miały miejsce
drastyczne sceny. Dlatego miejsce to zyskało ponurą nazwę „Domu Kaźni”.
Przywożeni tutaj przez Niemców ludzie byli głodzeni, brutalnie przesłuchiwani,
bici i na koniec mordowani tylko za to, że są Polakami. Dziś na gruzach dawnej
hitlerowskiej katowni znajduje się Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej.
6
Hitlerowcy mieli istotną pomoc ze strony ludności niemieckiej, licznie
zamieszkującej Ziemię Dobrzyńską, zwłaszcza jej północną część, w pobliżu
dawnej granicy z Prusami, jaką stanowiła Drwęca. Przykładowo na terenie
gminy Płonne Niemcy tworzyli ok. 10% ludności (1918 r.), a w gminie
Wąpielsk – 15% (1933 r.). Wskaźniki te znacznie przewyższały średnią
krajową, gdyż w skali ogólnej mniejszość niemiecka w czasach II
Rzeczypospolitej tworzyła nie więcej niż 3,9% społeczeństwa (1921 r.). Tuż po
rozpoczęciu wojny wielu dobrzyńskich Niemców wstępowało do Selbstschutzu
(Samoobrona), organizacji paramilitarnej wspierającej niemieckie siły
porządkowe i oddziały wojska. Ludzie ci, wychowani na polskiej ziemi,
korzystający z jej dobrodziejstw i mający polskie obywatelstwo, skutecznie
przyczyniali się do eksterminacji rodowitych Polaków, celowo wyolbrzymiając
rzeczywiste lub – częściej – przedstawiając urojone krzywdy doznane z ich
strony w okresie poprzedzającym wybuch wojny. Członek Selbstschutzu potrafił
zemścić się na Polaku choćby dlatego, że ten niegdyś pozwolił sobie wobec
niego na zupełnie niewinny żart.
Jak wiadomo, zbrodnicze działania podejmowane przez niemieckich
oprawców nie ominęły również Półwieska Małego. Tamtejszych nauczycieli –
Andrzeja Domeradzkiego, Zofię Domeradzką i Mieczysława Malinowskiego –
Selbstschutz aresztował w październiku 1939 r. Więziono ich w rypińskim
Domu Kaźni, gdzie zostali zamordowani 2 listopada tegoż roku. Zwłoki
wywieziono do lasów skrwileńskich. Podobny los miał były uczeń
wspomnianych pedagogów, Eugeniusz Stachowicz (Stachewicz). Urodził się on
w 1925 r. Mieszkał w Półwiesku i ukończył tamtejszą szkołę. W momencie
wybuchu wojny był kilkunastoletnim chłopcem, uczniem gimnazjum w
Brodnicy. Syn Gustawa Stachowicza, który aktywnie działał w komitecie
rozbudowy szkoły w 1937/1938 r. W pierwszej połowie października Eugeniusz
odważnie zamanifestował swój patriotyzm. Jadąc furmanką przez wieś,
wymachiwał biało-czerwoną chorągiewką i raz po raz wołał: Niech żyje Polska!
7
Niestety, incydent ten zauważył jeden z miejscowych Niemców, nazwiskiem
Klamer, członek Selbstschutzu. Spowodował, że chłopiec został aresztowany,
wywieziony do Rypina i wkrótce zamordowany. Jego symboliczny grób
znajduje się na cmentarzu w Radzikach Dużych, w pobliżu mogił najbliższych.
Ofiary hitlerowskiej zbrodni z Półwieska Małego. Nauczyciele i ich uczeń: Andrzej
Domeradzki (Domaradzki), Zofia Domeradzka (Domaradzka), Mieczysław Malinowski,
Eugeniusz Stachowicz (Stachewicz). Źródło: Archiwum Szkoły Podstawowej w Półwiesku
Małym, Zbiór Fotografii (dalej: ASPPM, ZF).
Mord dokonany na nauczycielach szkoły w Półwiesku i ich byłym uczniu
nie pozostał bez echa. Wydarzenie to na stałe utkwiło w świadomości
miejscowych ludzi, dlatego postanowili je upamiętnić w hołdzie
pomordowanym. Po wojnie przy wejściu do półwieskiej szkoły została
wmurowana pamiątkowa tablica, a na niej wyryty niezwykle wymowny napis:
Ś.P. Nauczyciele tut. szkoły zamordowani w r. 1939 przez Niemców:
Domaradzki Andrzej, Domaradzka Zofia, Malinowski Mieczysław oraz ich
uczeń, Stachewicz Eugeniusz. CZEŚĆ ICH PAMIĘCI.
8
Tablica upamiętniająca tragiczne dzieje szkoły w Półwiesku Małym podczas II wojny
światowej (fot. 2015 r.)
Hitlerowcy zamordowali nauczycieli z Półwieska i ich ucznia. Nie zdołali
jednak zniszczyć ani tamtejszej szkoły, ani szerzonego przez nią ducha
polskości. Szkoła w Półwiesku odrodziła się na nowo po kilku latach okupacji
niemieckiej.
9
PÓŁWIESK MAŁY
TRAGICZNY KONIEC SENATORA – WIĘZIEŃ NR 23747
Jan Rudowski (1891 – 1945), herbu Prus II, był człowiekiem
wszechstronnym, znanym w regionie, w Polsce i za granicą. Prowadził szeroką
działalność obejmującą rozmaite dziedziny życia. Zasłynął jako ostatni
właściciel folwarku w Półwiesku Małym; dobrodziej tamtejszej szkoły,
przekazał działkę gruntową pod budowę placówki; dobry gospodarz, ziemianin,
który pierwszy w powiecie rypińskim zastosował ciągnik do uprawy roli;
publicysta, autor publikacji poświęconych zwłaszcza problematyce rolniczej;
działacz społeczny, samorządowy i gospodarczy; pilot sportowy i prezes
Aeroklubu Warszawskiego; oficer rezerwy Wojska Polskiego, członek Armii
Krajowej; polityk, poseł i senator Rzeczypospolitej Polskiej. Sprawowanie
mandatu senatora, który traktował bardzo poważnie – w charakterze służby na
rzecz kraju – było wspaniałym uwieńczeniem całokształtu jego kariery. Dlatego
Rudowski jest znany i identyfikowany przede wszystkim jako senator.
Senator Jan Rudowski, właściciel folwarku w Półwiesku Małym. Źródło: ASPPM, ZF.
10
Kiedy wybuchła wojna i Wehrmacht zajął Ziemię Dobrzyńską, Rudowski
znalazł się „na celowniku” niemieckich organów ścigania. Nie opuścił
rodzinnych stron. Nigdzie nie wyjechał, choć mógł zapewnić sobie
bezpieczeństwo. Pozostał na miejscu. Uważał to za swój obowiązek. W ten
sposób wiele ryzykował, narażał życie. Ponieważ był postacią zasłużoną dla
regionu i dla Polski, w opinii hitlerowców zasługiwał na odosobnienie, a nawet
śmierć. Początkowo nie został aresztowany i nie podzielił tragicznego losu
nauczycieli z Półwieska, którzy zostali zamordowani jesienią 1939 r. Stało się
tak dlatego, ponieważ podczas rewizji we dworze hitlerowcy przypadkowo
znaleźli wspólną fotografię Rudowskiego i Göringa (marszałek lotnictwa III
Rzeszy), zrobioną niegdyś na zawodach lotniczych. Zdjęcie, obejmujące w
rzeczywistości całą grupę lotników, powstało zupełnie przypadkowo. Było
okazjonalną pamiątką, jakich wiele. W każdym razie spełniło swój cel, gdyż
uratowało senatorowi życie. Göring, hitlerowski zbrodniarz wojenny,
przynajmniej raz, choć nieświadomie, ocalił ludzkie istnienie. Ponadto istotną
rolę odegrał tutaj fakt, że Jan Rudowski zawsze utrzymywał dobre stosunki z
miejscową mniejszością niemiecką. Nikt z okolicznych Niemców nie miał
żadnych podstaw, aby wysunąć przeciwko niemu jakiekolwiek oskarżenie.
Jednak Rudowski został ukarany. Odebrano mu Półwiesk i wysiedlono. Z
łaski zatrudniono jako zarządcę pobliskiego majątku Łubki, chyba tylko w tym
celu, aby będąc upokorzony, mógł z żalem patrzeć na położoną po sąsiedzku
swoją niedawną własność. Było to tzw. wewnętrzne przesiedlenie (Interne
Umsiedlung), które polegało na usunięciu właściciela folwarku z rodzinnej
posiadłości i osadzeniu go w pobliżu dotychczasowego miejsca zamieszkania,
zwykle na gospodarstwie gorszym, o niższym standardzie. Rudowskiemu nie
pozwolono też zaopiekować się dziećmi aresztowanych ziemian z terenu
powiatu rypińskiego, choć ciągle usilnie o to zabiegał.
Mimo ciężkich doświadczeń życiowych, Rudowski nie tracił ducha i nie
rezygnował z szerokiej aktywności. Przyłączył się do walki z okupantem.
11
Z dawnych, studenckich czasów pozostała mu doskonała znajomość języka
niemieckiego oraz tamtejszych realiów i mentalności – rzecz niezwykle
przydatna w walce z wrogiem. Działał w szeregach ZWZ, a następnie AK.
Wchodził w skład struktur Okręgu Pomorze AK. Pełnił funkcję kwatermistrza
obwodu AK w Rypinie. Używał pseudonimów „Klimek” i „Czarny”. Był
przewidziany do objęcia stanowiska delegata powiatowego do rządu
Rzeczpospolitej Polskiej. Współpracował z siatką wywiadowczą „Zagajnik”. W
swoim mieszkaniu na Łubkach stworzył punkt kontaktowy, prowadził też
nasłuch radiowy. Sprawił, że rejon Półwiesk Mały-Tomkowo-Łubki był
obszarem aktywnej działalności AK. Działalność ta miała charakter dobrze
zorganizowanej konspiracji. Nie prowadzono natomiast akcji zbrojnych ze
względu na szczupłość uzbrojenia i niesprzyjające warunki terenowe. Brak
rozległych kompleksów leśnych (z wyjątkiem doliny Drwęcy) ułatwiał wykrycie
przez wroga, dodatkowo wspomaganego przez dobrze znających miejscowe
realia kolonistów niemieckich.
Rudowski kontaktował się m.in. z Gustawem Stachowiczem (kapral
rezerwy, uczestnik wojny 1920 r.) z Półwieska, który też działał w ruchu oporu.
Rudowski i Stachowicz znali się doskonale z czasów przedwojennych,
współpracując w komitecie rozbudowy szkoły. Łączyło ich również sąsiedztwo,
zamiłowanie do ziemi, problematyki rolniczej oraz tradycji wojskowych
i niepodległościowych. Można tylko wyobrazić sobie determinację obu tych
ludzi, spośród których pierwszy stracił na rzecz Niemców majątek, a drugi syna,
Eugeniusza, zakatowanego przez hitlerowców na śmierć.
W maju 1943 r. spotkał ich los podobny do tragedii wszystkich, którzy
działali na rzecz niepodległej Polski i wpadli w ręce okupanta. Obydwaj zostali
aresztowani wraz z wieloma innymi członkami AK z terenu powiatu
rypińskiego („wsypa majowa”). Początkowo byli przesłuchiwani w Rypinie,
następnie przewieziono ich do więzienia śledczego w Grudziądzu, a stamtąd –
do okrytego złą sławą obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Rudowski był
12
oznaczony numerem 23747. Zyskał powszechne uznanie wśród obozowych
towarzyszy. Nawet w trudnym położeniu pomagał innym, mając wrodzoną
skłonność niesienia pomocy potrzebującym.
Nie przeżył wojny. Zmarł 2 lutego 1945 r., podczas ewakuacji obozu
przez Niemców, osłabiony dyzenterią (czerwonka bakteryjna), zastrzelony przez
funkcjonariusza Gestapo niedaleko wsi Bukowina pod Lęborkiem. Będąc
wycieńczony chorobą i forsownym marszem, w pewnym momencie
mimowolnie odsunął się na bok. Pragnął nieco odpocząć. Nie chciał zarazem
sprawiać kłopotu współwięźniom. Być może nie miał już siły dalej żyć w
ciągłym stresie, poniżeniu i pogardzie. Zginął niepotrzebnie, śmiercią
męczeńską, na krótko przed wyzwoleniem terenów, gdzie przebywał. Niemcy
bowiem ewakuowali obóz z powodu zbliżającego się szybkimi krokami natarcia
Armii Radzieckiej i Ludowego Wojska Polskiego. W tym nieludzkim „marszu
śmierci” zginęło wielu, nie tylko dziedzic z Półwieska. Niejeden znalazł swój
grób na szlaku. Rudowski został pogrzebany naprędce, w przydrożnym rowie;
tam, gdzie przewrócił się z wycieńczenia i dosięgła go kula niemieckiego
oprawcy. Wkrótce jednak tamtejszy sołtys odnalazł jego ciało i urządził mu w
tym samym miejscu godny, cywilizowany pochówek. Po wojnie, w styczniu
1946 r., ekshumowany i pochowany przez rodzinę na cmentarzu w pobliskich
Sierakowicach.
Pamiątkowy monument i zbliżenie tablicy poświęconej Janowi Rudowskiemu przed
budynkiem szkoły w Półwiesku Małym (fot. 2015 r.)
13
WĄPIELSK
„DO WĄPIELSKA PRZYJECHAŁ PATROL NIEMIECKI NA
MOTORACH…”
Tak wskazują relacje okolicznych mieszkańców pamiętających czasy
okupacji i początek wojny – do Wąpielska przyjechał patrol niemiecki na
motorach. Była to swego rodzaju awangarda, forpoczta poprzedzająca przybycie
większych sił wojskowych. Scena niczym w filmie fabularnym. Oto na drodze
nagle pojawia się budzący grozę charakterystyczny motocykl Wehrmachtu
z uzbrojoną po zęby załogą. Żołnierze mają butne miny i nie znoszą
sprzeciwu…
Patrol niemiecki na motocyklu. Źródło: Wikimedia Commons.
Jednak to nie film ani pokaz kostiumów. Tak było naprawdę, zaś
atmosfera strachu spowiła okolicę niczym mgła. Trafnie oddaje ten stan rzeczy
A. Witkowski w znanej książce Mordercy z Selbstschutzu, opisując podobny
przypadek w innej miejscowości naszego regionu (str. 84): Usłyszeliśmy krzyk
przerażonej kobiety: – Antychrysty jadą! (…) Żołnierzy niemieckich, jadących
14
na motorach, tak nazwała. Ubrani byli w hełmy, na kolanach opierali karabiny,
pędzili (…) aż się kurzyło. Wkrótce zaczęła się eksterminacja. Niemcy, którzy
dokładali starań, aby przede wszystkim zniszczyć polską inteligencję,
w pierwszym rzędzie skupili się na nauczycielach.
W Wąpielsku ich ofiarą padł kierownik tamtejszej szkoły, Edward Górny
(1902 – 1939). Kierował placówką od 1930 r. do momentu wybuchu wojny.
Ostatnie chwile jego życia pokrywają się z losami innych okolicznych
nauczycieli. W październiku 1939 r. został zatrzymany przez oprawców
z organizacji Selbstschutz. Następnie trafił do rypińskiego „Domu Kaźni”,
gdzie był więziony i poddawany brutalnemu traktowaniu. Zginął na początku
listopada 1939 r.
Edward Górny. Źródło: P. Gałkowski, Z. Żuchowski, Wąpielsk i okolice, s. 566.
Tablica pamiątkowa poświęcona Edwardowi Górnemu w szkole w Wąpielsku (fot. 2015 r.).
Klementyna Górna, żona Edwarda, również nauczycielka z Wąpielska,
uniknęła aresztowania i prześladowań, zmieniając miejsce zamieszkania.
Wyprowadziła się, przeżyła wojnę, a po jej zakończeniu nadal pracowała
w oświacie, po śmierci pochowana w Wejherowie.
15
WĄPIELSK
KRÓL ZGINĄŁ W KATYNIU
Karol Król (1908 – 1940), bo o nim mowa, w latach 1936 – 1939
pracował jako nauczyciel Publicznej Szkoły Powszechnej w Kiełpinach. Urodził
się niedaleko Przemyśla, w miejscowości Kniażyce. W Przemyślu ukończył
Seminarium Nauczycielskie. W dalszej kolejności odbył służbę wojskową,
przeszkolony w Szkole Podchorążych Piechoty w Zambrowie. Prawdopodobnie
w tych okolicznościach, przebywając w pobliżu Ziemi Dobrzyńskiej, poznał
Stanisławę, siostrę Edwarda Górnego, która wkrótce została jego żoną. Położone
po sąsiedzku Kiełpiny, gdzie niebawem przyjął posadę nauczyciela, pozwalały
na bliskie kontakty, zacieśnianie współpracy zawodowej i związków rodzinnych
ze szwagrem, E. Górnym. W 1938 r., na rok przed wojenną katastrofą, na świat
przyszedł Witold – syn Karola i Stanisławy. Tę idyllę, dobrze poukładane
i z rozmysłem zaplanowane życie, przerwała hitlerowska, a potem radziecka
agresja na Polskę.
Karol Król przepadł podczas wojny, ale przez długi czas okoliczności
jego śmierci pozostawały zagadką. Jeszcze do niedawna sądzono, że podzielił
los licznego grona pedagogicznego i poniósł śmierć z rąk Niemców,
zamordowany „standardowo” przez Selbstschutz w Rypinie. Tymczasem
najnowsze badania pozwoliły ponad wszelką wątpliwość ustalić, że K. Król nie
zginął jako nauczyciel w 1939 r., ale dopiero w następnym roku – w Katyniu,
jako jeden z wielu tysięcy polskich oficerów zgładzonych przez NKWD.
16
Karol Król jako podporucznik Wojska Polskiego. Źródło: P. Gałkowski, Z. Żuchowski,
Wąpielsk i okolice, s. 564.
W jaki sposób stał się ofiarą zbrodni katyńskiej? Otóż po wybuchu wojny,
na początku września 1939 r. Karol Król otrzymał powołanie do 63. Pułku
Piechoty we Lwowie, w stopniu podporucznika. Po klęsce Polski w wojnie
obronnej dostał się do niewoli, będąc więziony przez Rosjan. Osadzony był
w obozie w Kozielsku. Stamtąd w dniu 20 stycznia 1940 r. wysłał ostatni list do
rodziny. Wkrótce ślad po nim zaginął. Na wiosnę tegoż roku został
przetransportowany do Katynia, gdzie zginął.
Karol Król (w centralnej części) na zbiorowym zdjęciu wśród innych polskich oficerów
i funkcjonariuszy zamordowanych w Katyniu. Fragment fotografii. Źródło: Focus Historia,
nr 6, 2007.
17
RADZIKI DUŻE
W CIENIU HOLOCAUSTU
Holocaust, czyli zagłada Żydów dokonana przez Niemców podczas II
wojny światowej, nie ominęła również okolic Wąpielska. Sprawa dotyczy
żydowskiej rodziny Kohn (Cohn), będącej od 1919 r. właścicielem folwarku
w Radzikach Dużych. Byli to jedyni ziemianie obcego pochodzenia w okolicy,
gdzie ziemiaństwo pod względem narodowym tworzyło grupę polską.
W momencie rozpoczęcia niemieckiej agresji na Polskę radzikowski majątek
należał Maurycego, Izydora, Jakuba, Etel, Daniela i Stefana Kohnów.
Dwór w Radzikach Dużych w okresie międzywojennym. Źródło: P. Gałkowski,
Z. Żuchowski, Wąpielsk i okolice, s. 569.
Wspólni właściciele Radzik z pochodzenia byli Żydami, ale to właśnie
Polskę uważali za swoją ojczyznę. Jak wiadomo, II Rzeczpospolita była
w dużym stopniu krajem wielonarodowym, gdzie około 30% mieszkańców
stanowiły tzw. mniejszości narodowe. Wśród nich wyróżniali się Żydzi, którzy
nie mieli wówczas własnego państwa, lecz zamieszkiwali w różnych krajach
świata i Europy, w tym – w Polsce.
Rodzina Kohn uchodziła dobrych gospodarzy i szanowanych obywateli
Radzik. Pozostawili po sobie pozytywne wspomnienia wśród okolicznej
18
ludności. Utrzymywali dobre stosunki z Polakami, ale jako żydowscy
właściciele majątku nie do końca byli akceptowani przez okoliczne polskie,
rodowe ziemiaństwo. Kontakty ograniczały się raczej tylko do płaszczyzny
gospodarczej, na gruncie handlowym, rzadziej zaś obejmowały spotkania
towarzyskie. Pewien rodzaj nieufności towarzyszył też relacjom Kohnów
z Kościołem, miejscową parafią katolicką. Generalnie jednak atmosfera
pozostawała poprawna, daleka od przejawów wrogości, zadrażnień czy niechęci.
Miejscowy proboszcz, ks. Teodor Mateuszczyk, choć niezwykle zasadniczy
w kwestiach wiary, kierował się wyrozumiałością wyznaniową. Taka postawa
tolerancji wynikała z dawnej tradycji wielonarodowej Rzeczypospolitej, miała
rację bytu w równie wieloetnicznej odrodzonej Polsce i – co najważniejsze, bo
dotyczące bezpośredniego otoczenia – sprawdzała się w najbliższej okolicy,
gdzie przecież mieszkał znaczny odsetek kolonistów niemieckich, wyznania
ewangelickiego.
Problemy rodziny Kohn zaczęły dopiero na początku II wojny
światowej, we wrześniu 1939 r., kiedy do Radzik wkroczyli Niemcy,
hitlerowcy. Wówczas zbrodniarze zwrócili uwagę na żydowskie pochodzenie
właścicieli Radzik. W kręgu zainteresowań oprawców znaleźni się
przebywający na miejscu czterej bracia: Jakub, Moszek, Izydor i Maurycy.
Podczas wojennej zawieruchy niemieccy okupanci uruchomili straszliwy proces
znany jako Holocaust. Będąc zaślepieni nienawiścią, chcieli zniszczyć
wszystkich Żydów. Najczęściej umieszczali ich w gettach, czyli zamkniętych
dzielnicach miast, lub w obozach śmierci. Podobny los dotknął wspomnianych
braci Kohn. Niemcy zamordowali ich lub walnie przyczynili się do śmierci
rodzeństwa. Maurycy (ur. w 1897 r.) i Jakub (ur. w 1894 r.) zostali zamęczeni w
rypińskim „Domu Kaźni” jesienią 1939 r. Pozostali trafili do getta w Płońsku,
gdzie wkrótce też odeszli z tego świata. Moszek (ur. w 1884 r.) zmarł w 1940 r.,
a Izydor (ur. w 1892 r.) – w następnym roku, na tyfus.
19
RADZIKI DUŻE
WIĘZIEŃ NR 22485 – KSIĘDZEM POZOSTAŁ DO KOŃCA
Ksiądz Teodor Mateuszczyk (1885 – 1942), proboszcz parafii Radziki
Duże w latach 1925 – 1939, zasłynął jako postać nietuzinkowa, kapłan
zasłużony w rozmaitych formach działalności. Probostwo w Radzikach objął
w 1925 r. Natychmiast z energią przystąpił do pracy. Cechował go nie tylko
charakter wybitnego kaznodziei, ale też zmysł organizacyjny, łatwość
nawiązywania kontaktów, a nawet niepospolita siła fizyczna. Dużo uwagi
poświęcił sprawom gospodarczym. Nie zadowalał się półśrodkami, podejmując
szereg inwestycji od podstaw. Niemal rokrocznie z pasją realizował kolejne
wyzwania. W kościele zbudował nowy ołtarz główny (1927 r.), na kościelnej
wieży umieścił dwa dzwony (1928 r.), następnie wystawił budynek gospodarczy
(1929 r.) oraz dom parafialny, tzw. Dom Katolicki (1931 r.).
Ks. Teodor Mateuszczyk. Źródło: P. Gałkowski, Z. Żuchowski, Wąpielsk i okolice, s. 566.
Mając tak duże osiągnięcia w pracach inwestycyjnych,
ks. T. Mateuszczyk nie zaniedbał też problematyki duszpasterskiej, będącej
istotą jego posłannictwa. Nawet wspomniane wyżej działania budowlane służyły
przecież pogłębianiu zasad życia religijnego. Dobrze układały się stosunki
między parafią a okolicznymi mieszkańcami, w tym z ziemiaństwem, nie
20
wyłączając żydowskich właścicieli folwarku Radziki. Szczególnego rodzaju,
bliskie kontakty proboszcz utrzymywał z Janem Rudowskim z Półwieska, który
obok rozlicznych przejawów aktywności zasłynął również jako wieloletni prezes
Akcji Katolickiej w powiecie rypińskim. W uznaniu zasług za gorliwe
wypełnianie obowiązków duszpasterskich radzikowski proboszcz otrzymał
w 1934 r. honorową kanonię kolegiaty pułtuskiej. Ksiądz-kanonik miał więc
powody do dumy, aczkolwiek należał do osób skromnych, pracując dla dobra
ogółu bez względu na zaszczyty.
W następnych latach ks. Mateuszczyk podupadł na zdrowiu z powodu
choroby serca. Dlatego zwrócił się do biskupa o rezygnację z probostwa. Będąc
już zwolniony z obowiązków, przeszedł na emeryturę. Jako emeryt osiadł
w majątku Żałe, który nabył w 1936 – 1937 r. Jednak jeszcze przez pewien czas
przebywał w Radzikach i nadal zarządzał parafią. W praktyce taki stan rzeczy
trwał do momentu wybuchu wojny.
Dalsze, wojenne już losy ks. Mateuszczyka potoczyły się tragicznie,
szybko i zahaczyły o prawdziwy ciąg hitlerowskich miejsc kaźni. Jako osoba
duchowna został aresztowany w Radzikach przez Selbstschutz w dniu 23
października 1939 r., po czym przewieziony wraz z wieloma innymi
okolicznymi księżmi do Rypina, następnie zaś do klasztoru w Oborach, gdzie
Niemcy stworzyli obóz przejściowy dla duchowieństwa. Dalszy szlak wiódł
poprzez Grudziądz do Stutthofu, skąd w kwietniu 1940 r. trafił do
Sachsenhausen, wreszcie na koniec – do Dachau, gdzie otrzymał numer
obozowy 22485. Tam zginął w komorze gazowej 18 maja 1942 r. Mimo
pogarszającego się stanu zdrowia i częstej zmiany miejsca obozowej niedoli ks.
Teodor Mateuszczyk do ostatnich chwil pozostał przede wszystkim kapłanem,
zachował trzeźwy umysł i nie poddawał się tragizmowi sytuacji. Wręcz
przeciwnie – był podporą dla innych, bez przerwy dodawał otuchy
współwięźniom, służył im duchowym wsparciem.
21
DŁUGIE
ŚWIADEK POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Helena Królikowska, nauczycielka z Długiego, szczęśliwie przetrwała
koszmar wojny, będąc w trakcie okupacji świadkiem powstania warszawskiego.
To tylko jeden z wielu epizodów wojennej tułaczki, którą musiała podjąć
z konieczności, w obawie przed hitlerowskimi siepaczami. Epizod jednak na
tyle ważny, że nasza bohaterka z bliska oglądała ów przełomowy zryw
narodowy Polaków. Sama Królikowska, choć pozostawiła po sobie cenne źródło
historyczne w postaci szkolnej kroniki, będącej rodzajem jej wspomnień, tylko
ogólnikowo napomyka o powstaniu. Być może nie chciała zamieszczać takich
komunikatów w dokumencie poświęconym szkole; możliwe też, że
zrezygnowała z szerszego komentarza ze względu na okropieństwo i tragizm
powstania, wywołującego traumę i szereg nieprzyjemnych odczuć. Powstańcze
doświadczenia mogły wręcz przesłonić swoim dramatyzmem wszystkie inne
wojenne przeżycia Królikowskiej, o czym wolała nie wspominać.
H. Królikowska zasłużyła się dla rozwoju szkoły w Długiem w sposób
szczególny – jako nieoceniony pedagog i wieloletni kierownik (dyrektor)
placówki. W zawodzie nauczycielskim przepracowała pół wieku, od 1913 do
1963 r. Przeżyła 109 lat (ur. 1885 – zm. 1963). Jej zasługi dla miejscowego
szkolnictwa są bezcenne. To postać-legenda, która poświęciła swoje życie
i wykonała ogrom pracy na rzecz lokalnej oświaty, czyniąc to w ciągu czterech
momentów historycznych obejmujących końcową fazę zaborów, okres
międzywojenny, II wojnę światową i szereg lat powojennych. Dlatego na
zawsze pozostanie symbolem szkoły w Długiem i niekwestionowanym,
powszechnym wzorem dla każdego nauczyciela.
22
Helena Królikowska. Źródło: Archiwum Szkoły Podstawowej w Długiem, Kronika Szkolna.
Zbrodnicze działania podejmowane podczas wojny przez niemieckich
oprawców wobec polskiego nauczycielstwa ominęły, na szczęście, personel
szkoły w Długiem. Helena Królikowska, jako jedyny nauczyciel tamtejszej
placówki, znalazła się na liście hitlerowskich organów ścigania. Jednak zdołała
uniknąć okrutnego losu, prawdopodobnie też śmierci. Będąc zagrożona
aresztowaniem przez Niemców, ukrywała się przez cały okres okupacji.
Kilkakrotnie zmieniała miejsce pobytu. Początkowo, przez ponad rok, nadal
przebywała w Długiem, prowadząc nawet tajne nauczanie. Korzystała
z gościnności i niezłomnej postawy życzliwych ludzi. Nie chcąc jednakże
narażać miejscowej ludności, pod koniec 1940 r. znalazła schronienie w
Skępem. Następnie opuściła ziemie polskie wcielone do Rzeszy i wyjechała do
Warszawy, do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie łatwiej było się ukryć. Tam
właśnie, w 1944 r., była świadkiem powstania warszawskiego. Źródła milczą na
temat jej zaangażowania. Trudno przyjąć, aby dobiegająca 60. roku życia
kobieta brała czynny, bezpośredni udział w wydarzeniach, ale znając jej
skłonność do działania i niesienia pomocy, można zakładać, że nie pozostawała
obojętna na ludzkie cierpienie. Po upadku powstania przedostała się do
23
Piotrkowa Trybunalskiego. Tam zastało ją wyzwolenie. Kilkuletni szlak
okupacyjny mógł być wreszcie zakończony. Ciągłe zmiany miejsca
zamieszkania osiągnęły upragniony kres. W lutym 1945 r. Królikowska
powróciła do Długiego.
Po zakończeniu wojny nadal, przez kilkanaście lat, była zawodowo
związana ze szkołą w Długiem. Po przejściu na emeryturę (1963 r.) zamieszkała
w Rypinie. Tam żyła jeszcze długo, pielęgnując pamięć o minionych czasach
i swym barwnym życiu. Zmarła w 1994 r., w wieku 109 lat. Być może ciągła,
nieprzerwana praca z ludźmi i życzliwy stosunek do nich są prawdziwą
tajemnicą długowieczności.
24
WOJENNE ZAGADKI
1. Podane skojarzenia połącz w logiczną całość:
Długie ▫ ▫ Edward Górny
Radziki Duże ▫ ▫ senator, więzień Stutthofu
Półwiesk Mały ▫ ▫ rodzina Kohn (Cohn)
Wąpielsk ▫ ▫ świadek Powstania Warszawskiego
1. Uzupełnij:
▫ Nauczyciel i oficer rezerwy Wojska Polskiego. Zginął w Katyniu.
……………………………………………
▫ Zagłada Żydów dokonana przez Niemców podczas II wojny światowej.
……………………………………………
▫ Więzień obozu koncentracyjnego w Dachau.
……………………………………………
▫ Budynek w Rypinie przy ul. Warszawskiej 20, hitlerowska katownia.
…………………………………………….
▫ Niemiecka organizacja paramilitarna, działająca na terenie Ziemi
Dobrzyńskiej, złożona z miejscowych Niemców.
…………………………………………….