Wielki nieobecny - fragment

33
Wielki Nieobecny Książkę dedykuję mojej Emilce - Busi dla której i dzięki której powstała ta opowieść.

description

fragment powieści Kem Frydrych "Wielki Nieobecny". Więcej informacji: http://www.granice.pl/ksiazka,wielki-nieobecny-tom-1,4793223

Transcript of Wielki nieobecny - fragment

Page 1: Wielki nieobecny - fragment

Wielki Nieobecny

Książkę dedykuję mojej Emilce - Busi dla której i dzięki której powstała ta opowieść.

Page 2: Wielki nieobecny - fragment

Projekt okładki:Kem Frydrych

Wydawca: Wielo-Ryba

e-mail: [email protected]

www.wielkinieobecny.pl

Druk:Sowa Sp. z o.o.wydacksiazke.pl

ISBN 978-83-944059-0-8

Page 3: Wielki nieobecny - fragment

Wielki Nieobecny

Kem Frydrych

tom I

Miłość, przyjaźń oraz namiętność ze szczyptą duchowości.

Page 4: Wielki nieobecny - fragment

Moi Drodzy, opowieść którą pragnę Wam przedstawić... była zaskoczeniem

dla mojej rodziny, znajomych, a najbardziej dla mnie. Nigdy wcześniej spod mojej ręki nie wyszło najmniejsze opowiadanie, nie mówiąc o książce. Przy próbie szlifowania jej do poziomu prawdziwego pisarstwa, nie ukazałaby się nigdy drukiem.

Mam nadzieję, że gramatyka i interpunkcja nie przeszkodzą w czytaniu tej niezwykłej opowieści.

Bardzo dziękuję moim Przyjaciołom, a szczególnie: Kasi, Grażynce, Mirze oraz Asi, że przeczytały wszystkie brudnopisy „od deski do deski”. Bardzo dziękuję Rafałowi, że treść płynąca na klawiaturę ujrzała światło dzienne i Beatce od której usłyszałam najpiękniejsze słowa na temat mojej książki.

Kem+Frydrych

Page 5: Wielki nieobecny - fragment

Człowiek jest tęsknotą Boga, jest celem Jego Miłości.

św. Augustyn

Karl

Page 6: Wielki nieobecny - fragment
Page 7: Wielki nieobecny - fragment

7

Wysiadając z taksówki przed halą odlotów w Rzymie, Karl miał nadzieję, że jego podróż odbędzie się bez zakłóceń. Mimo woli, wysłuchał radiowej prognozy pogody, z której wynikało, że nad centralną Europę nadciągają porywiste wiatry. Liczył, iż nie dotrą zbyt szybko do Włoch i lot będzie miał spokojny.

Z uśmiechem podał pani przy stanowisku numer 3 paszport, informując, że ma jedynie podręczny bagaż, który nie przekracza limitu. Ona, po sprawdze-niu, również z uśmiechem oddała mu dokumenty, a ponieważ nie było zbyt wiele osób, szybko przeszedł między bramkami kontrolnymi.

Jakiś czas później jadąc busem na płytę lotniska, przyglądał się pasażerom. „Wszyscy znudzeni albo zmęczeni – pomyślał – jak zwykle po szaleństwach w Wiecznym Mieście”.

Alkohol wypity wczoraj wieczorem spowodował niewielkiego kaca i Karl wy-raźnie czuł ból, w tylnej części czaszki. Aby sobie ulżyć, przymknął oczy, niewie-le to jednak pomogło. Kiedy autobus wykonał ostry zakręt, szybko je otworzył i jego wzrok padł na szczupłą dziewczynę stojącą przy drzwiach. Zwrócił na nią uwagę tylko dlatego, że była dziwacznie ubrana i tym odróżniała się od reszty pasażerów. Miała na sobie spiczastą kolorową czapeczkę – ręcznej robot – i barw-ny, wręcz kiczowaty, zbyt obszerny sweter, którego kontrastowe kolory, aż biły po oczach. Dziwne, że wcześniej nie zauważył tej „Pstrokatej”, jak ją nazwał.

„Ciekawe, przypadkowo tak się ubrała, czy był to efekt zamierzony?” – roz-myślał, obserwując ją dyskretnie. Wyglądała dosyć zabawnie i do tego miała na nogach stare buty. Zafascynowany patrzył na jej obuwie. „Że chce jej się cho-dzić w takich człapakach? Czemu ich nie wyrzuci?” – zastanawiał się, odrucho-wo spoglądając na swoje idealne obuwie. Kiedy autobus się zatrzymał, prze-rwał rozważania i ruszył do wyjścia.

Przez większość lotu był zajęty własnymi myślami i nie zwracał uwagi na podmuchy wiatru, powodujące niewielkie turbulencje. Cały czas zastanawiał się, co się z nim działo od trzech dni? Gdyby ktoś całkiem z boku popatrzył na

1. Lot

Page 8: Wielki nieobecny - fragment

8

jego randkę, to mogłaby mu się wydawać prawie idealna, ale on wiedział, że tak nie jest. Mimo iż spędził w Rzymie weekend z wystrzałową blondynką, czuł gdzieś w środku, że to nie było to, a jego romantyczny wyjazd okazał się jedynie stratą czasu, a w obecnej sytuacji również i pieniędzy. Rozmyślał nad tym od wczorajszego ranka i żadne logiczne wyjaśnienie nie przychodziło mu do gło-wy. Co poszło nie tak? Czy z nim jest coś nie w porządku?

Tak bardzo cieszył się na ten wyjazd, a już następnego dnia po przyjeździe zauważył, że chociaż żartował przy śniadaniu, nie był pełen entuzjazmu, nie tryskał dowcipem jak dawniej. Pierwszą i drugą noc mógł zaliczyć do udanych, chociaż zdawał sobie sprawę, że nie szalał.

Powinien być z siebie zadowolony, ponieważ kondycję miał nadal całkiem niezłą, co przekładało się na jego idealną sylwetkę. Ale co z tego, kiedy w każdym swoim geście wyczuwał sztuczność i przymus. Miał tylko nadzieję, że dziewczy-na tego nie zauważyła. Na pierwszy rzut oka wydawała się zadowolona.

Dni upłynęły im zgodnie z planem: były spacery, kolacje przy świecach i upojne noce. Ale to wcale nie pomagało, a wręcz przeciwnie, jego samopo-czucie pogarszało się z godziny na godzinę, a on nie miał pojęcia, co się dzieje. Nigdy nie był w takim nastroju. Trochę czytał o depresjach, ale to co odczuwał, nie pasowało do defi nicji jaką znał.

Na pożegnalnej kolacji, aby się trochę rozruszać, wypił odrobinę za dużo. Na szczęście mówił całkiem swobodnie, język oraz nogi nie plątały mu się i dziel-nie dotrwał do końca wieczoru. Pamiętał, jak objęci wchodzili do sypialni i lek-ko zataczając, szli w stronę łóżka, a potem chichocząc, nawzajem rozbierali. Co działo się potem, nie miał pojęcia. „Widocznie przesadziłem z winem” – pomyślał, bo najzwyczajniej w świecie fi lm mu się urwał i świadomość włączy-ła dopiero rano, kiedy otworzył oczy.

Z łazienki dochodził szum wody, a ponieważ miejsce obok niego było pu-ste, domyślił się, że zapewne dziewczyna brała prysznic. Odetchnął z ulgą, miał chwilę dla siebie.

Szybko zrekonstruował wydarzenia wczorajszego wieczoru. Nie popisał się tym razem, ale miał nadzieję, że chociaż nie narozrabiał. Przez ułamek sekundy wróciło wspomnienie innych nocy i innej dziewczyny. Zrobiło mu się nieprzy-jemnie, aż się skrzywił. Chociaż za nic nie chciał wracać do tamtych wspomnień, to same przylazły i poraziły go niczym nagły elektrowstrząs. Na szczęście szybko zniknęły.

Aby nie powróciły, zerwał się z łóżka, podszedł do okna i odsłonił zasłony. Przed nim rozciągała się wspaniała panorama słonecznego Rzymu, skąpane-

Page 9: Wielki nieobecny - fragment

9

go w porannym ulicznym gwarze, przepełnionym klaksonami i odgłosami dzwonów. Starannie zadbał, aby i ten obraz został wpisany w jego pierwszą randkę.

Po tak długiej przerwie chciał już powrotu do normalności, jaką znał z okresu… przed Moniką. Nie chciał wspominać tego imienia, ale nie udało się. Pewnie jeszcze nieraz będzie mu ono przychodziło na myśl. Nie znał spo-sobu, aby wszystko wyparowało mu z głowy i z pamięci. Prędzej czy później będzie musiał zmierzyć się z przeszłością. Na pewno w jakimś momencie i w konkretnym kształcie przejawi się. Oby tylko miał siłę i potrafi ł stawić temu czoła. Westchnął i zaczął się ubierać.

Gdy Ewa wyszła z łazienki, na stole stało już śniadanie z hotelowej restau-racji. Obok nakrycia położył białą różę. Chciał, bez używania zbyt wielu słów, przeprosić ją za to, co się w nocy… nie wydarzyło. Nie mógł niestety zmusić się do tego, aby zamówić czerwoną. Jeszcze nie tak dawno nie stanowiło to dla niego problemu. A teraz? Co się z nim działo? Nie miał pojęcia.

Uśmiechnęła się i usiadła.– Sądzę, że i ja powinnam dać ci kwiatek, sama też się nie popisałam. Nawet

nie wiem, kiedy usnęłam. Nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Obojgu było niezręcznie.– Ty też? Właśnie cały czas zastanawiam się, jak cię przeprosić za to, że

wczoraj padłem… a widzę, że jest remis! Pierwszy raz odkąd przyjechał, śmiał się serdecznie i szczerze. Śniadanie

i cały ranek, mimo jego obaw, upłynął im całkiem przyjemnie. W południe odwiózł Ewę na dworzec, a stamtąd pojechał prosto na lotnisko. Ona spieszyła się na ekspres do Florencji, a on miał lot do Frankfurtu.

Dziewczyna chciała skorzystać z okazji i odwiedzić ciotkę, która zapraszała ją od wielu lat. Proponowała Karlowi, aby pojechali do niej razem, ale wymigał się, mówiąc, że ma ważne spotkanie z trenerem i nie może go odwołać. Było to zgodne z prawdą, ponieważ faktycznie dotyczyło wznowienia jego treningów, na których bardzo mu zależało.

Wyczytała to chyba z jego twarzy, bo przestała go namawiać. Rozstali się w miłej atmosferze i Karl na koniec zdobył się nawet na względnie namiętny pocałunek.

– Leć bezpiecznie i po powrocie zadzwoń – powiedziała, przytulając się do niego.

– Słowo – odparł z szelmowskim uśmiechem, który miał opanowany do perfekcji jeszcze ze starych czasów. Kiedy go używał, nie potrzebował żadnych

Page 10: Wielki nieobecny - fragment

10

dodatkowych zapewnień. Tak było i tym razem. Ewa roześmiała się i odcho-dząc, pomachała mu na pożegnanie.

Wiedział, że w dobrym tonie jest, odwrócić się chociaż raz. Zrobił to, ale automatycznie, ponieważ myślał już o swoim spotkaniu z trenerem.

* * *

Z zamyślenia wyrwał Karla głos, który rozległ się w samolocie. To kapitan informował, że we Frankfurcie wylądują z niewielkim opóźnieniem. Otworzył oczy i powoli wrócił do rzeczywistości. „Nie jest źle” – stwierdził, mając na uwadze podmuchy wiatru, jakie napierały podczas lotu na samolot – „Mogło być gorzej”.

Opuszczając samolot i schodząc po schodkach, odruchowo spojrzał w nie-bo. To, co zobaczył, nie wróżyło niczego dobrego. Granatowe chmury wisiały nisko nad ziemią, a silny wiatr przeganiał je z jednego krańca nieba na drugi. – O kurcze – mruknął, bojąc się, że pogoda może utrudnić następny lot.

Podniósł odruchowo kołnierz kurtki, aby osłonić się nieco od zimnych po-dmuchów. Różnica temperatur we Frankfurcie i w Rzymie była znaczna. Wi-dział niepokój także i u innych pasażerów. Zapewne myśleli o tym samym. Nagle przypomniał sobie „Pstrokatą” i dyskretnie odwrócił głowę, rozglądając się wokoło. Nigdzie jednak jej nie było, musiała najprawdopodobniej siedzieć gdzieś z tyłu i jeszcze nie wysiadła. Mimo woli uśmiechnął się na wspomnienie jej… butów. Sam nie wiedział, czemu go tak wtedy rozśmieszyły.

Page 11: Wielki nieobecny - fragment

11

Gdy znalazł się w hali przylotów, ciepło i ogólny niemiecki porządek trochę go uspokoiły. Według planu miał godzinę do następnego lotu. „Dobrze się składa, nie będę musiał długo czekać” – pomyślał z ulgą. Postanowił napić się kawy, może i tym razem cudowny napar przegoni ból głowy. Pamiętał, że za-wsze pomagała mu na kaca.

Poprawił torbę na ramieniu i pomaszerował w stronę baru. Do restauracji nie miał ochoty wchodzić, nie czuł głodu. Zostało mu trochę drobnych, więc dokupił sportowe czasopismo. Rozglądając się za miejscem, nie szukał towa-rzystwa, miał ochotę pobyć teraz sam. Nie było wielkiego wyboru, jedyny wolny stolik znajdował się na środku sali. Postawił torbę na podłodze i usiadł, z przyjemnością delektując się kawą.

Ze swojego miejsca dobrze widział tablicę informacyjną i co chwilę spoglą-dał na przeskakujące literki z zapowiedziami odlotów. Pobieżnie przejrzał ga-zetę. Kiedy ponownie zerknął na tablicę, zauważył, że jeden start został odwo-łany, co zaraz zostało potwierdzone przez głośniki.

Widocznie na zewnątrz coś złego działo się z pogodą, ponieważ znowu od-wołano kolejny lot. Zaniepokojony, przysłuchiwał się uważnie następnym za-powiedziom, gdy nagle poczuł, jak ktoś gwałtownie łapie go za ramię. Odwró-cił się zaskoczony. Okazało się, że osoba przechodząca obok, potknęła się o jego torbę i aby nie upaść, złapała się go odruchowo. Zerwał się z krzesełka, aby ją podtrzymać.

– Przepraszam pana – usłyszał zachrypnięty szept. – Bardzo przepraszam, niezdara ze mnie.

O krok od niego próbowała utrzymać się na nogach jakaś dziewczyna. Za-skoczony spostrzegł, że jest to „Pstrokata” z autobusu. W pierwszej chwili nie poznał jej, ponieważ nie miała na głowie swojej kolorowej czapeczki, a długie rude włosy rozsypały się na ramionach i niczym peleryna, zakryły jej okropny sweter.

2. Pstrokata

Page 12: Wielki nieobecny - fragment

12

– Nic się nie stało, to chyba moja wina – stwierdził zgodnie z prawdą. – Nie-dbale rzuciłem torbę, to ja przepraszam – siadając rzeczywiście nie zwrócił uwagi, że zatarasowała część przejścia między stolikami.

– Nic się pani nie stało? – Nie, nic. Głupio mi tylko, że wystraszyłam pana, atakując pańskie ramię

– odparła zachrypniętym głosem. – Żebym tylko takie ataki w swoim życiu odpierał, to byłbym szczęściarzem

– zażartował. – Mimo wszystko jeszcze raz przepraszam – powtórzyła, poprawiając to-

rebkę, która podczas zajścia zsunęła się jej z ramienia i uśmiechając nieśmiało, odeszła w stronę barku.

Karl widział, jak ostrożnie idzie między stolikami. Przez dłuższą chwilę przyglądał się oddalającej dziewczynie. „Ciekawe, skąd przyleciała? – zastana-wiał się, siadając ponownie. – I gdzie podziała swoją spiczastą czapkę?”. W au-tobusie wydawała mu się niska, ale się mylił. On był wysoki, a dziewczyna się-gała mu prawie do ucha. Dzięki swojej dawnej pracy miał wyrobione pewne nawyki i szybko wyłapywał takie detale i odruchowo zwracał na nie uwagę.

W momencie, gdy dopijał kawę, rozległ się głos proszący, aby pasażerowie jego lotu zameldowali się przy stanowisku numer sześć. Zerknął na zegarek. Do odprawy zostało dobre pół godziny. Przeczucie podpowiadało mu, że zapo-wiadają się komplikacje i intuicja go nie myliła. Gdy wszyscy ustawili się we wskazanym miejscu, ogłoszono, że z powodu huraganu, który zbliża się do Niemiec, prawie wszystkie loty zostają odwołane, a pasażerowie będą rozwie-zieni do pobliskich hoteli i pensjonatów.

Karl rozejrzał się. Wszyscy, tak samo jak on, byli niezadowoleni. Dawali temu wyraz, głośno komentując zaistniałą sytuację. Na końcu grupy dostrzegł rudowłosą dziewczynę. Postanowił zmienić jej przezwisko, bo uznał, że nie jest zbyt ładne. „Ruda” wydawało mu się lepsze. Zrobił to na wypadek, gdyby miał z nią mieć jeszcze do czynienia. Jego lot, z uwagi na pogodę, zaczynał się nie-pokojąco komplikować.

Prawdopodobnie, co chwilę sprawdzano siłę wiatru i kierunek, bo kilka startów przyspieszono. Lecąc w kierunku południowym i południowo-za-chodnim, można było oddalić się od huraganu, którego spodziewano się wi-docznie niedługo.

– Szkoda, że to nie mój kierunek – westchnął, ponieważ wiedział, że pod-stawianie busa i inne organizacyjne sprawy mogą się przeciągnąć. Miał do-świadczenie w podobnych sytuacjach, może nie związanych bezpośrednio

Page 13: Wielki nieobecny - fragment

13

z huraganem, ale z nieoczekiwanymi problemami na lotniskach. W swoim ży-ciu często latał na zawody sportowe i gdy dorabiał jako ochroniarz.

Przezornie usadowił się w fotelu w najdalszej części poczekalni, aby prze-czekać zamieszanie. „W tym kącie moje długie nogi i bagaż nie powinny niko-mu przeszkadzać” – pomyślał, zamykając oczy i próbując się rozluźnić.

Zaczął właśnie usypiać, gdy nagle coś go uderzyło. Zerwał się i rozejrzał.Ze zdziwieniem spostrzegł, że u jego stóp ktoś klęczy czy raczej kuca. Wy-

starczył mu rzut oka, aby na wysokości swoich kolan dostrzec rude włosy i pstrokate barwy swetra, który poznałby teraz na końcu świata.

– Co pani tu robi? To znaczy, co się stało? – zapytał, poprawiając się i zasta-nawiając, czy ma się wkurzyć, czy roześmiać.

– Och, przepraszam, nie chciałam pana zbudzić– szepnęła „Ruda”, spoglą-dając odruchowo na opakowanie trzymane w ręku. – Starałam się być ostroż-na, aby pan nic nie poczuł, ale znowu pana wystraszyłam – dodała przeprasza-jącym tonem.

– Czemu pani klęczy w moich nogach? – zapytał zniecierpliwiony. – Niech się pani podniesie – poprosił podając jej dłoń. Wystraszył się, że może jednak coś jej jest. – Nic pani nie dolega? – dodał, pomagając jej wstać.

– Nie, nic – odparła szybko. – Wyleciała mi fi olka z tabletkami i potoczyła po podłodze, aby zatrzymać się dokładnie pod pańskimi nogami. Próbowałam ją podnieść tak, aby pana nie obudzić, ale zaplątałam się w sweter i potknęłam o pana buty. Przepraszam, że ma pan ze mną ciągle kłopoty. Obiecuję, że to już ostatni raz.

Karl pokiwał głową z powątpiewaniem, nie będąc o tym za bardzo przekona-ny. Dziewczyna najwyraźniej należała do pechowych albo ten dzień nie był jej najszczęśliwszym.

Korzystając z okazji, postanowił przyjrzeć się jej dokładniej. Rzeczywiście, jak na dziewczynę była dosyć wysoka. Miała pociągłą twarz ze sporą ilością piegów rozsianych na małym, lekko zadartym nosku oraz duże ciemnobrązo-we oczy. Chyba nawet kogoś mu przypominała. Przypatrywał się jej z uwagą i coś mu się nie zgadzało. No tak, „Ruda” miała czarne brwi i rzęsy, czyli trochę zaskakujące zestawienie z pozostałymi detalami jej urody. „Typowym rudziel-cem raczej nie jest” – pomyślał.

Po chwili zorientował się, że trochę za długo gapi się na nią, więc szybko odwrócił wzrok, ale wyglądało że i ona też mu się przygląda. Przyłapana na tym, zawołała pospiesznie:

– Jeszcze raz przepraszam i uciekam. – Po czym, obróciła się na pięcie i po-maszerowała w swój kąt sali.

Page 14: Wielki nieobecny - fragment

14

Karl zerknął zaciekawiony za odchodzącą dziewczyną. – Dziwne – mruk-nął, bo już drugi raz miał przyjemność podnosić ją z podłogi. Ciekawe czy ostatni? Zanim usiadł, spojrzał na zegarek. Minęła dokładnie godzina, od ze-brania się pasażerów przy „szóstce”. „Niedługo powinno się zacząć coś dziać” – pomyślał i w tej samej chwili ogłoszono, że autobus czeka na pasażerów jego lotu. Złapał torbę i ruszył w kierunku całej grupy.

Po mniej niż pół godzinie, wszyscy siedzieli w oddalającym się od lotni-ska pojeździe. Jadąc autostradą, czuć było coraz częstsze podmuchy wiatru, które gwałtownie napierały na bok autobusu. Kierowca wyraźnie zwolnił i je-chał powoli, czego nikt nie miał mu za złe. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że z taką pogodą nie ma żartów. Karl pierwszy raz miał do czynienia z huraga-nem i wolał, jak najszybciej znaleźć się w hotelu, czy w innym murowanym budynku.

Jechali dobre pół godziny, miał więc sporo czasu, aby przyjrzeć się współpa-sażerom. Najwięcej było biznesmenów, kilkanaście starszych małżeństw, wiele młodych par, kilku ofi cerów jakiegoś wojska… oraz jego „Ruda” nieznajoma. Po ostatnich wydarzeniach z jej udziałem trzymała się z daleka od wszystkich i siedziała na pojedynczym miejscu zaraz obok kierowcy. Karl uśmiechnął się mimo woli. „Podobno nie ma przypadków – pomyślał. – Zobaczymy, co będzie dalej”. Kiedy chwilę później wjechali na teren o zwartej zabudowie, domyślił się, że ich podróż dobiegła końca.

Rzeczywiście, po kilku minutach bus zatrzymał się przed niewielkim hote-lem czy może raczej obszernym pensjonatem. Wszyscy podekscytowani zaczę-li się podnosić i wychodzić na zewnątrz. Ponieważ podmuchy wiatru były bar-dzo silne, szybko wszystkich zaproszono do budynku. Rozlokowanie ludzi trochę trwało, nie na tyle jednak długo, aby ktoś czuł się zniecierpliwiony czy niezadowolony.

Karl dostał klucze do pokoju na parterze i szybko ruszył korytarzem, który wskazał mu młody chłopak. Pojedynczy pokój był dosyć duży, a to dlatego, że drugie łóżko, które stało na przeciwległej ścianie, zostało z jakiegoś powodu wyniesione. Rzucił torbę na fotel i ruszył do łazienki. Drzwi do niej znajdowa-ły się w małym korytarzyku tuż obok wejścia. Odetchnął z ulgą, była czysta i chyba niedawno remontowana. Nie znosił brudnych łazienek, a takie dosyć często mu się trafi ały. Umył ręce, odświeżył twarz i miał właśnie wyjść, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.

– Chwileczkę – zawołał, wychodząc z łazienki. – Proszę! Zaciekawiony obserwował wchodzącego do pokoju mężczyznę.

Page 15: Wielki nieobecny - fragment

15

– Bardzo pana przepraszam – przed nim stał pracownik lotniska, który z nimi jechał – mamy problem i musimy poprosić pana o pomoc.

– Słucham – odparł zdziwiony – O co chodzi? – Mamy kłopoty z zakwaterowaniem, ponieważ wkradła się pomyłka na

liście pasażerów. Pan rozumie, że w tych warunkach mogło się to zdarzyć. Od-wołanych jest tyle lotów.

– No tak, ale co ja mam z tym wspólnego? To znaczy, w czym mogę panu pomóc? – poprawił się.

– Przy zakwaterowaniu została pominięta na liście jedna osoba i nie ma dla niej już nigdzie miejsca. Oprócz jednego… Właśnie w pańskim pokoju. Tu wprawdzie jest tylko jedno łóżko – mężczyzna rozejrzał się, a Karl za nim – ale zaraz może być przyniesione drugie, jeśli wyrazi pan zgodę.

Karla nie zachwyciła propozycja pracownika, ponieważ wolał zostać sam, ale wiedział, że sytuacja jest wyjątkowa.

– No tak, rozumiem i zgadzam się – odparł. – Ale to nie jest, proszę pana, mężczyzna tylko kobieta i może pan nie wy-

razić zgody, ale wtedy nie będziemy mieli co z nią zrobić. Wszystkie miejsca są zajęte i będzie musiała spędzić noc na korytarzu.

Pracownik lotniska był najwyraźniej zatroskany, a jednocześnie skrępowa-ny propozycją, jaką złożył Karlowi. Natomiast on w lot zrozumiał, że albo bę-dzie spał w pokoju, a kobieta na korytarzu, albo, jeśli zachowa się jak dżentel-men, ona będzie spała w pokoju, a on na korytarzu.

– No cóż – mruknął. – Propozycja, którą mi pan złożył, jest dosyć kłopotli-wa… ale rozumiem, że sytuacja jest wyjątkowa. – Nie uśmiechało mu się spa-nie na korytarzu, tym bardziej, że powoli zaczął odczuwać skutki nieprzespa-nych nocy ze swoją przyjaciółką.

– W związku z tym… co pan postanawia? – zapytał pracownik z nadzieją w głosie, którą Karl już wyczuł.

– No cóż… Nie pozostaje mi nic innego, jak… zgodzić się – odparł po chwili wahania. – A przynajmniej ładna jest ta… kobieta? – zapytał pół żartem, pogo-dzony z faktem, że zaraz wtrynią mu jakąś „babę”. „Całe szczęście, że potrafi ę od razu zasnąć i sen mam raczej mocny” – pomyślał. Mężczyzna odetchnął z wyraź-ną ulgą i nachylając się w stronę Karla, z lekkim rozmarzeniem odparł:

– Ja przy takiej dziewczynie wcale bym nie zasnął… Jest bardzo w moim typie. Ma piękne rude włosy.

Karl dopiero po chwili zrozumiał, co mężczyzna do niego powiedział, po-nieważ nie od razu to do niego dotarło. „Och, tylko nie to!!! – pomyślał. – Zno-

Page 16: Wielki nieobecny - fragment

16

wu ona? To zaczyna zakrawać na jakiś spisek. Ile razy będzie mi się zwalała na głowę.” Jak magnes i szpilka. Niezależnie jak daleko znajdowała się od niego, zawsze na niego wpadała.

Karl nawet nie zauważył, kiedy został sam ze swoimi myślami. Mężczyzna szybko ulotnił się, wypełniwszy niewdzięczne zadanie, widocznie obawiał się, że Karl może się rozmyślić. I nie dziwił mu się wcale.

Rozejrzał się po pokoju, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Musiał czekać, aż potwierdzi się to, czego się obawiał. Miał wielką ochotę położyć się już, ale w obecnej sytuacji nie mógł. „Nie wiadomo, jak długo będzie to wszystko trwa-ło” – pomyślał, kładąc się na łóżku.

Nie kontrolował czasu, może po kwadransie, a może trochę później rozle-gło się pukanie do drzwi. Zerwał się i zawołał:

– Proszę!

Page 17: Wielki nieobecny - fragment

17

Drzwi powoli otworzyły się i stanęła w nich jego ruda nieznajoma. No bo któż inny mógłby to być? Spojrzała w głąb pokoju i zobaczyła Karla.

– Och nie! Tylko nie to! – zawołała. A Karl o mało nie parsknął śmiechem, poniewż zareagowała dokładnie tak

jak on niedawno. Pohamował się jednak. – Ciekawy byłem, kiedy znowu pani na mnie wpadnie. Zastanawiałem się,

że coś długo nic się nie dzieje w naszych kontaktach – stwierdził, żartując sobie z niej.

Dziewczyna skrzywiła się i zrobiła krok do tyłu, jak gdyby chciała wyjść. W tym momencie zorientował się, że przesadził. Nie chciał jej wystraszyć, bo mogliby mu dokwaterować kogoś o wiele gorszego, dodał więc szybko z uśmiechem:

– Żartowałem, proszę się mnie nie bać, jakoś to przeżyję… przeżyjemy. Dziewczyna przyglądała mu się nieufnie, gdy nagle ktoś energicznie zapu-

kał do drzwi. – Proszę – zawołał ponownie. W drzwiach stanął mężczyzna, a za nim jeszcze dwóch. – Przepraszam, ale mamy tu wnieść dodatkowe łóżko – oznajmił tubalnym

głosem. – Tak, bardzo proszę – odparł. – Może wyjdźmy z pokoju, żeby panom było

wygodniej – dodał, chwytając dziewczynę za ramię i popychając lekko w stro-nę drzwi.

Stanęła na korytarzu pod ścianą, obserwując, jak pracownicy pensjonatu wnoszą niewielki tapczanik. Karl chciał ją zagadnąć, aby zatrzeć niemiłe wra-żenie po swoich niewybrednych żartach, ale zrezygnował, ponieważ nie wie-dział, co powiedzieć. Mężczyźni szybko ustawili łóżko i wyszli, zostawiając drzwi otwarte. Złapał ją i pociągnął w drugą stronę, mówiąc: – Już gotowe, mo-żemy wejść. Panie przodem.

3. Lokatorka

Page 18: Wielki nieobecny - fragment

18

Kiedy znaleźli się w środku, podszedł do łóżka i usiadł. Potem zaprosił, aby ona zrobiła to samo. Przysiadła na brzegu i westchnęła. Wyglądała na wystra-szoną i zmęczoną.

– Proszę wybaczyć moje zachowanie, chciałem być dowcipny – powiedział, starając się, aby zabrzmiało to szczerze.

Spojrzała na niego, po czym zmarszczyła czoło, jakby próbowała skoncen-trować się na jego słowach.

– A… no tak… to był żart – odparła cicho. – Przepraszam, ale jestem przy-zwyczajona do nieco innych.

Po tym co powiedziała, Karlowi zrobiło się głupio. – Bardzo przepraszam, to ze zmęczenia – tłumaczył jej. – Może zacznę od

nowa nieco lepiej. Mam na imię Karl – powiedział, uśmiechając się i wyciąga-jąc do niej rękę.

Dziewczyna popatrzyła na niego nadal z dystansem, ale po chwili uśmiech-nęła się nieznacznie i podała mu dłoń. Wąski pokój pozwalał na to, aby bez wstawania podali sobie ręce.

– Mam na imię Natalie – powiedziała cicho. – Miło mi – odparł. – To po francusku ? – zagadnął. – Tak, dwadzieścia lat mieszkałam we Francji – odparła. – To dlatego. – Natalie, ładne imię – odparł i zaraz dodał: – Skąd wracasz? – Dobrze wyczułeś, wracam… z Indii, a dokładniej z pogranicza Butanu

i Indii – odparła nieco pewniejszym już tonem.– Oj, daleko. Co cię tam zagnało? Turystyka, interesy czy miłość? – wypy-

tywał dalej. – Byłam tam ponad rok, ale to długa historia. Nie na dzisiejszy wieczór. To

moja trzecia przesiadka i jestem już bardzo zmęczona, właściwie to padam z nóg…

– Och, przepraszam! – przerwał jej, ponieważ dopiero w tej chwili dotarło do niego, że dziewczyna jest autentycznie wyczerpana. Skok z wysokości co najmniej 6 tysięcy metrów n.p.m. na obecne 500, zmiana klimatyczna i czaso-wa, na pewno dały jej się solidnie we znaki. – Jesteś wykończona, a ja wypytuję cię jak ciekawski dupek – dodał.

Jego komentarz na swój temat wywołał lekki uśmiech na jej twarzy. – Nie jestem w formie… mam zapalenie krtani. Dlatego tak cicho mówię…

Ale nie bój się, to nie jest zaraźliwe – dodała szybko, aby go uspokoić. – A po co mnie tam wywiało? – zastanowiła się przez chwilę. – Musiałam na jakiś czas uciec od tego całego świata, nabrać do pewnych rzeczy dystansu.

Page 19: Wielki nieobecny - fragment

19

– Oj, mnie też by się to przydało – odparł, spoglądając na nią. Nagle odkrył, że ona, tak jak on, właśnie wraca do świata. „Moje roczne kamieniołomy są prawie jak jej Himalaje. Czyżbym trafi ł na osobę po przejściach?”

Ponieważ jej milczenie przedłużało się, dodał: – Jesteś bardziej sponiewie-rana niż ja, więc proponuję, abyś pierwsza skorzystała z łazienki.

– Spokojnie, możesz wejść. Muszę zrobić jeszcze inhalację z ziół, a kuchen-ka jest na końcu korytarza. – To powiedziawszy, ruszyła w kierunku drzwi i po chwili zniknęła.

Karl wyjął ze swojej torby przybory toaletowe i wszedł do łazienki. Personel motelu widocznie został poinformowany, że bagaże pasażerów zostały ma lot-nisku, bo w łazience oprócz ręczników wisiały szlafroki kąpielowe. Z satysfak-cją to zauważył, ciesząc się, że będzie mógł przebrać się po kąpieli i nie czuć skrępowany obecnością dziewczyny.

Prysznic zajął mu trochę czasu, potem mycie zębów, nić dentystyczna, czyszczenie paznokci i dłoni. Kiedy skończył toaletę i wyszedł, w pokoju pano-wał półmrok. Na jego stoliku paliła się nocna lampka, a „Ruda”, a raczej Natalie leżała na brzegu swojego tapczanika w ubraniu i najwyraźniej już spała. Jej miarowy oddech słyszał bardzo wyraźnie. „No tak, mógłbym się trochę po-spieszyć” – pomyślał i spojrzał na zegarek leżący na stoliku. W łazience był po-nad pół godziny. – Cholera – mruknął zły na siebie.

Podszedł do niej i nachylił się, od razu poczuł zapach mentolu i anyżu. Lubił te zapachy, kojarzyły mu się z dzieciństwem i z jego babcią Natalią. „Dziwne te zbiegi okoliczności” – pomyślał, wracając szybko do dziewczyny. Miał dylemat, czy ją obudzić czy raczej nie. Widział, że śpi już głębokim snem.

Zastanawiał się dłuższą chwilę, przyglądając się jej twarzy, którą rozluźniła już senna nieświadomość, znacznie łagodząc rysy. Policzek miała wtulony w gę-stwinę rudych włosów i jak małe dziecko podłożone pod niego obie dłonie. Wy-glądała w tej chwili jak dziewczynka, błądząca w tylko jej znanych snach.

Ciekawy był, od kogo czy od czego musiała uciekać, aż na koniec świata. „Jeśli ktoś chciał ją skrzywdzić, musiała być to chyba niezła kanalia” – pomy-ślał. Będąc jej… bratem lub przyjacielem, na pewno porachowałby mu solidnie kości.

Spoglądając na nią, odkrył, że przypomina mu kuzynkę z dzieciństwa. Za-stanawiał się i nieoczekiwanie przypomniał sobie kuzynkę z dzieciństwa. Przy-jaźnił się z nią w wieku szkolnym. Dobrze ją zapamiętał, ponieważ była to naj-wspanialsza dziewczyna pod słońcem, tak wtedy sądził. Dziwne, że akurat teraz przyszła mu na myśl. Nie były szczególnie do siebie podobne. Właściwie

Page 20: Wielki nieobecny - fragment

20

Natalie miała tylko jedną cechę wspólną z Oliwią, bo tak miała na imię jego kuzynka, a mianowicie identyczny mały i zadarty nos oraz jasną cerę… podob-ną do Natalie.

Zawsze śmiał się, że chyba ktoś przed nią zbyt szybko zamknął drzwi i jej twarz zatrzymała się na szybie. Nigdy się nie obrażała i śmiała z jego żartu ra-zem z nim. Szkoda, że potem jej rodzina wyjechała tak daleko i ich drogi roze-szły się. Zawsze chciał mieć taką siostrę.

Karl wrócił szybko do teraźniejszości, bo przecież musiał coś postanowić. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę i już wiedział, że nie będzie jej budzić. „Wi-dać, że jest zmęczona, więc niech śpi spokojnie” – pomyślał, klękając na podło-dze i ostrożnie zdejmując jej buty. Na nogach miała przybrudzone skarpetki, co zwykle budziło w nim irytację i niechęć, teraz jednak, o dziwo, nie miał zu-pełnie ochoty osądzać dziewczyny.

Mimo woli spojrzał na swoje nieskazitelnie białe i przypomniał sobie, że w plecaku ma jeszcze cztery pary nowych. Jutro jedną z nich podaruje jej i zro-bi dobry uczynek.

Wiedział doskonale, że wszyscy śmiali się z jego obsesji na punkcie czystych skarpet, ale miał to gdzieś. Wrócił do dziewczyny, ponieważ postanowił zaryzy-kować i zdjąć jej również i skarpetki. „Sam nie znoszę w nich spać, więc może i ona tego nie lubi” – stwierdził, pochylając się nad jej stopami. Gdy je zdejmo-wał, poruszyła się, ale nie obudziła, tylko bardziej zwinęła, jakby było jej zimno. Odczekał chwilę, ale mruknęła jedynie coś przez sen i spała dalej. Kiedy uwolnił jej stopy, delikatnie przesunął ją na środek łóżka i przykrył kołdrą oraz pledem leżącym na krzesełku. Dopiero potem położył się sam i zgasił lampkę.

Gdy nastała cisza i zrobiło się ciemno, do jego uszu doszedł szum wiatru oraz daleki łoskot czegoś metalowego, co zapewne silne podmuchy wiatru przesuwa-ły po ulicy.

Z tego wszystkiego zupełnie zapomniał o wichurze. Był tak zmęczony wra-żeniami dzisiejszego dnia, że nie miał ochoty podchodzić do okna i sprawdzać, co dzieje się na zewnątrz.

– Huragan niech zajmie się sobą, a ja idę spać – mruknął, okrywając się szczelnie kołdrą, jakby słyszany za oknem wiatr miał przedostać się do pokoju. Sam nie zauważył, kiedy usnął.

Page 21: Wielki nieobecny - fragment

21

Kiedy otworzył oczy, był już ranek. Uniósł się na łokciu i rozejrzał. Łóżko po drugiej stronie pokoju było dokładnie zaścielone. „Pewnie jest w łazience” – pomyślał i nasłuchując, przymknął oczy. Gdyby nieoczekiwanie wyszła z ła-zienki, postanowił udawać, że jeszcze śpi, aby dać jej chwilę swobody w poko-ju, który przyszło jej dzielić z zupełnie obcym facetem. Jednak z łazienki nie dochodziły żadne odgłosy, ale raczej z ulicy wraz z lekkim podmuchem świe-żego powietrza.

Otworzył oczy i odkrył, że drzwi balkonowe są uchylone. Postanowił już nie markować spania, tylko wstać. Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku, a ponie-waż miał na sobie jedynie bokserki i podkoszulek, sięgnął po szlafrok. Gdy tylko zarzucił go na siebie, od razu poczuł się lepiej.

Podszedł do okna i rozchylił zasłony, dzięki czemu do pokoju wpadło więcej światła, a raczej najczystszych i radosnych słonecznych promieni. Okazało się, że po silnym wietrze czy huraganie oraz granatowych chmurach nie zostało śladu.

– Dobrze się zapowiada – powiedział do siebie i w tym momencie zauważył przez szybę, że na balkonie siedzi jego współlokatorka. Jej widok nie zdziwiło go, ale spowodował, że nie wiedział, czy ma szerzej otworzyć drzwi i wyjść do niej, czy raczej uszanować jej samotność i zostawić ją w spokoju. Dziewczyna jakby zgadując, że wstał i spogląda na nią, machnięciem ręki zaprosiła go do siebie.

– Proszę, proszę. Dzień jest tak zaskakująco piękny, że nie chcę go jedynie sobie przywłaszczyć – powiedziała, otwierając oczy.

– No, nie wiem – bąknął. – Nie chciałbym przeszkadzać w… medytacji. Uśmiechnęła się i zaprzeczyła ruchem głowy. – To nie jest medytacja Kocham słońce i zawsze rano, kiedy tylko jest na

niebie, wychodzę je powitać i trochę z nim porozmawiać. – Rozmawiasz ze słońcem? – zdziwił się, chociaż czuł, że w jej przypadku,

nic nie powinno go dziwić. Nie znał jej, ale domyślił się, że była nieco inna od dziewczyn jakie znał.

4. Medytacje

Page 22: Wielki nieobecny - fragment

22

– Tak, rozmawiam, choć może ci się to wyda dziwne. Od małego dziecka czułam, że jest to „istota” dobra, silna i opiekuńcza… Wychodząc z domu, podświadomie szukałam go na niebie i nieraz, pomimo pochmurnego dnia, wyzierało zza chmur. Mój ojciec mawiał, że zawsze w zaczarowany sposób po-trafi łam je wywołać, jeśli nawet skryte było za chmurami – roześmiała się i zrobiła to w taki sam sposób jak w dzieciństwie jego Oliwka, zupełnie go tym zaskakując.

– Fakt, coś w tym jest – odparł. – Nie jesteś wyjątkiem, wiele cywilizacji widziało w słońcu boga. Bóg Ra, bóg Lug, Aton, Szamasz – wyliczał zadowolo-ny, że może się przed nią tym pochwalić.

– O, nawet nieźle się orientujesz – zdziwiła się, zapraszając, aby usiadł obok niej.

– To czysty przypadek – przyznał się. – Nie jestem w tej dziedzinie znawcą. Gdy dorabiałem sobie jako ochroniarz, parę razy trafi li mi się aktorzy, jeździ-łem z nimi na plenery fi lmowe, gdzie z nudów zerkałem do scenariusza, cho-ciaż było to zakazane – uśmiechnął się. – Raz kręcili fi lm o archeologach, szu-kających manuskryptów dawnych cywilizacji. To wtedy trochę tych szczegółów utkwiło mi w pamięci.

– To ciekawe. Miło jest porozmawiać z kimś, kto ma trochę pojęcia o tych rzeczach – odparła.– Może jeszcze w innych ciekawych projektach uczestniczy-łeś i nie będzie z tobą tak nudno, jak z przedstawicielami twojego gatunku, którzy potrafi ą wymienić jedynie osiem marek piwa i nazwy kilku drużyn piłkarskich.

Karl spojrzał na dziewczynę ukradkiem, nie wiedząc, czy mówi poważnie, czy żartuje sobie z niego – w rewanżu. Spostrzegła widocznie jego minę, bo parsknęła śmiechem.

– Wyraz twojej twarzy mówił sam za siebie – odparła. – Nie przejmuj się, żartowałam, chociaż to, co powiedziałam, nie jest dalekie od prawdy.

Jej śmiech był zaraźliwy. Karl zauważył, że kiedy się śmiała, na policzkach robiły jej się dwa urocze dołeczki. Po pechowym wczorajszym dniu stwierdził, że jest całkiem miła i ma poczucie humoru, wprawdzie okraszone ciętym dow-cipem, ale zawsze lubił dziewczyny z takim temperamentem.

– Nie obraziłam cię? – zapytała, poważniejąc i spoglądając na niego z pew-ną obawą.

– Nie, właśnie pomyślałem, że takie poczucie humoru lubię najbardziej – odparł szybko, widząc, jak oddycha z ulgą.

– Mam nadzieję, że udaje mi się odrobić zaległości z wczorajszego dnia i za-liczyć kilka punktów w twoich oczach.

Page 23: Wielki nieobecny - fragment

23

– Zastanowię się, czy ten punkt ci zaliczyć, muszę go porównać ze swoją skalą – odparł uśmiechając się i dodając pospiesznie: – Muszę lecieć, widzę nasz bus, a nie brałem jeszcze prysznica.

– No tak, chyba zaraz coś ogłoszą i trzeba być w gotowości – zawołała, zry-wając się z podłogi.

Karl cofnął się i przepuścił ją przodem.W chwili, gdy znikał w łazience, zawołała za nim: – Tylko pospiesz się z tym

prysznicem. Jak będziesz się tak guzdrał jak wczoraj, to odjedziemy bez ciebie. Uśmiechnął się, zamykając drzwi do kabiny. Chwile później dobiegł go

czyjś głos, informujący, że punktualnie o dziewiątej jest śniadanie, a po nim pasażerowie zostaną odwiezieni na lotnisko „Najgorsze już za nami” – pomy-ślał, odkręcając wodę i biorąc do ręki szampon.

Kiedy wyszli przed budynek, słońce nadal świeciło, a jego ciepłe promie-nie powodowały, że ludziom od razu poprawiały się nastroje. Wszyscy roz-glądali się wokoło, aby zobaczyć, czy huragan rzeczywiście był silny i czy na-robił dużo szkód. Na asfalcie leżały stosy śmieci i poprzewracane kosze, połamane gałęzie oraz mniejsze konary. Jeden z nich padł prosto na auto i wgniótł dosyć mocno dach. W innym miejscu uprzątano zerwane fragmen-ty tablic reklamowych.

Karl rozejrzał się za… Natalie. Jakoś dziwnie łatwo przyszło mu nazywać ją po imieniu, a nie jak wcześniej – „Ruda”. O poprzednim przezwisku nawet nie wspominał, było naprawdę złośliwe. Uśmiechnął się, wolał zachowywać się jak dżentelmen. Dziewczyna stała za ogrodzeniem obok furtki wejściowej.

W momencie, gdy kierowca otworzył drzwi do autobusu, ustawiła się kolej-ka i wszyscy zaczęli wchodzić do środka. Karl stał z przodu i kiedy tylko wszedł, od razu zajął dwa miejsca. Kiedy dziewczyna przechodziła obok niego, delikat-nie chwycił ją za ramię i pociągnął do siebie. Zrozumiała, o co mu chodzi i zgrabnie przepuszczając tęgiego mężczyznę, usiadła obok niego.

– Dziękuję – szepnęła. – Cała przyjemność po mojej stronie. Jak twoje gardło? – zapytał. – Najgorzej jest rano, a ja zapomniałam o swojej inhalacji. Wszystko przez

to zamieszanie. – To fakt. Nie spodziewałem się huraganu, ale chyba wszystko dobrze… no

wiesz, z tym wspólnym noclegiem. – Nie czułam, abyś mnie w nocy atakował – zażartował. – Nie to miałem na myśli, raczej moje niestosowne zachowanie na samym

początku. Mam wyrzuty sumienia – przyznał się.

Page 24: Wielki nieobecny - fragment

24

– Ach to! Nie zwracałam na nie uwagi – powiedziała – byłam wczoraj nie-przytomna ze zmęczenia i nie wszystko, co mówiłeś, docierało do mnie. Zresz-tą dobrze cię rozumiem. Wcisnęli ci do pokoju obcą dziewczynę wyglądającą co najmniej śmiesznie i masz być zadowolony? Tam skąd wracam, mój ubiór nie wyróżniał się spośród innych. Przywykłam do niego i do jego barw. Tutaj jednak mocno rzucam się w oczy… Zauważyłam to na lotnisku, widząc swoje odbicie w szybie – zachichotała rozbawiona.

– Chciałem cię jednak przeprosić za moje zachowanie i zapewnić, że nie masz się czego obawiać, jeśli chodzi o damsko-męskie relacje. Zupełnie nie je-stem nimi teraz zainteresowany… – Karl nie wiedział, jak wytłumaczyć jej swój obecny stan i niezbyt dobrze się z tym czuł.

– To akurat zauważyłam – odparła. – Już na lotnisku wyczułam, że nie ema-nujesz typowo męskimi, powiedzmy, emocjami. I mam nadzieję, że nie zmieni się to do końca naszej podróży.

Karl osłupiał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. „Żartuje sobie ze mnie zno-wu, czy mówi poważnie?” – zastanawiał się zaskoczony.

– No wiesz, chcę cię wyprowadzić z błędu… nie jestem gejem – bąknął. – Wiem, co innego miałam na myśli – spojrzała na niego rozbawiona, czym

spowodowała, że zmieszał się jeszcze bardziej. „Dobrze, że tylko dziewczyny się czerwienią” – przemknęło mu przez

myśl.Widząc jego minę, zaczęła mu wyjaśniać: – Wyczuwam, kiedy facet „leci”

na mnie, a teraz jestem szczególnie wrażliwa na takie sygnały, więc możesz być spokojny. Gdybym coś takiego u ciebie wychwyciła, od razu ostrzegłabym cię i to zaraz – zachichotała, spoglądając na jego zaskoczoną minę. – Już podczas naszego pierwszego spotkania w hali odlotów zauważyłam, że jesteś niegroźny – powiedziała i zaraz dodała: – Ale bądź spokojny, nie miałam na myśli nic z tych rzeczy, o których mówiłeś wcześniej. Chociaż w moim przypadku, gej byłby chyba lepszy od napalonego samca – wypaliła na koniec.

Karl odetchnął, chociaż jeszcze nie ochłonął po tym, co usłyszał.Ponieważ autobus ruszył, skorzystał z okazji i odwrócił się w stronę okna,

aby Natalie nie widziała, że jest autentycznie zmieszany. Powoli wyjeżdżali z wąskiej uliczki, starając się omijać zwalone gałęzie i ka-

wałki tekturowych tablic, a raczej ich szczątki. Karl patrząc przez okno, zastanawiał się nad słowami dziewczyny. Czy tak

łatwo wyczuć, że coś dziwnego się z nim dzieje? Trochę go to zaniepokoiło. Nie chciał, aby każdy gej przyglądał mu się na ulicy zachęcająco. „Tak, koniecznie

Page 25: Wielki nieobecny - fragment

25

muszę zacząć trenować” – pomyślał, mając nadzieje, że gdy wróci do zajęć i swojej dawnej sprawności, wszystko się uspokoi.

Nie rozmawiali już więcej na ten temat, a właściwie w ogóle się nie odzy-wali. On zajął się swoimi myślami, a ona, z uwagi na kiepski stan krtani, oszczędzała ją. Odruchowo pomacał kieszeń i wyjął z niej mentolową gumę do żucia.

– Proszę, może ci trochę pomoże? – powiedział, podając jej. Kiwnęła głową, sięgając po drażetkę. – Super, miętowo-anyżkowa, na pewno mi ulży.

Page 26: Wielki nieobecny - fragment

26

Autobus kierował się w stronę lotniska, a oni zgodnie milczeli. Wreszcie Karl zażartował:

– Kiedy lody między nami zostały już przełamane i wiesz, że nie rzucę się na ciebie, to może powiedz mi chociaż, dokąd się udajesz albo skąd jesteś.

Dziewczyna spojrzała na niego i Karl zobaczył w jej oczach rezerwę, którą dostrzegł już wczoraj. Zrozumiał, że nie powinien się za daleko posuwać w swej ciekawości.

– No dobrze, to może ja powiem coś o sobie, a ty, po tym co usłyszysz, oce-nisz, czy zasługuję na twoje zaufanie. OK?

Kiwnęła głową.–Wracam z romantycznego weekendu, spędzonego z sympatyczną dziewczy-

ną w Rzymie… – zaczął i nagle poczuł, że ma, jak nigdy, ochotę na zupełną szcze-rość wobec tej nieznajomej. Może potrzebował wyrzucić z siebie to, co leżało mu na sercu od kilku dni. Gdzieś podświadomie czuł, że może obdarzyć ją zaufa-niem. Wziął głęboki wdech i dokończył zdanie w sposób, jakiego się jeszcze przed chwilą nie spodziewał. – I już od pierwszego dnia zdałem sobie sprawę, że to była pomyłka. I nie chodziło o dziewczynę, bo była sympatyczna i całkiem w porządku, tylko o mnie. To ze mną coś się działo. Czułem, że wszystko było nie tak… – szepnął. – Nawet nie wiem, jak to wyrazić…

– …Czułeś się zupełnie inaczej niż zawsze? – przyszła mu Natalie z pomo-cą, a on ze zdziwienia, aż otworzył usta. „Skąd wie, co się ze mną działo?” – pomyślał natychmiast.

– Skąd… wiesz? – szepnął, widząc, że nie patrzy w jego kierunku, a mimo to słucha go w skupieniu. Trochę trwało zanim odpowiedziała. Odwróciła się i spoglądając mu w oczy, oświadczyła:

– Ponieważ, jakiś czas temu sama przeżyłam coś podobnego. Karlowi zabrakło słów. Nagle zdał sobie sprawę, że nieprzypadkowo dostał

pojedynczy pokój i to nie był pech, że ta nieznajoma dziewczyna trafi ła do jego

5. Szczerość

Page 27: Wielki nieobecny - fragment

27

pokoju… Zrozumiał, że niczego, co działo się tego dnia, nie da się wyjaśnić zwykłym zbiegiem okoliczności. Przynajmniej do tej chwili.

Ona, jakby czytając mu w myślach, powiedziała: – Oj, chyba nie przypad-kowo wylądowaliśmy w jednym pokoju, a ja stale wpadałam na ciebie. Tam skąd wracam, przez więcej niż rok wbijano mi do głowy, że nie ma w życiu czegoś takiego jak przypadek.

Karl po tym co właśnie usłyszał, poczuł, że musi dokładnie wszystko sobie przemyśleć i to zaraz.

– Przepraszam, ale muszę przez chwilę pozostać sam ze swoimi myślami – powiedział skołowany.

Dziewczyna kiwnęła głową i przymknęła oczy. Możliwe, że potrzebowała zastanowić się nad czymś albo odpocząć.

Nie wiedział, od czego ma zacząć. Przez cały pobyt miał niejasne przeczucie, że coś się z nim dzieje, a teraz mógł dodać, że coś dziwnego zaczęło się dziać również w jego otoczeniu. „Może zaczynam przyciągać osoby i sytuacje” – pomy-ślał. – „Nie, to chyba niemożliwe, przecież huraganu nie spowodowałem. Wiara w to świadczyłaby, że oszalałem. Spokojnie, tylko spokojnie – rozmyślał gorącz-kowo – przecież to nic takiego, że spotkałem dziewczynę, która miała podobne przeżycia. To zupełnie normalne, tysiące ludzi przechodzi takie chwile. A może ona po tych wszystkich naukach w Indiach, czy gdzie tam była, została jasnowi-dzem i umie czytać w myślach” – przyszło mu nagle do głowy. To byłoby logiczne wytłumaczenie całego zdarzenia. W chwili, kiedy sobie to uzmysłowił, dopiero się wystraszył. Natychmiast przerwał swoje rozmyślania. „Muszę zacząć rozma-wiać z nią o czymś zupełnie neutralnym” – postanowił. Starając się, aby jego głos brzmiał spokojnie i naturalnie powiedział: – Już w porządku. Fakt, trochę się zdziwiłem, że tak dobrze potrafi łaś wczuć się w moją sytuacje.

– Chyba bardziej niż trochę – odparła. – Zamurowało cię na dobre pół go-dziny. Miałeś niezłą „łamigłówkę” do rozwiązania, co?

– Och, doprawdy? – zdziwił się i spojrzał na zegarek.Istotnie, nawet nie zauważył, że oto wjeżdżali na parking przed lotniskiem.– Czy podczas tych medytacji nie nabyłaś cudownych umiejętności – czy-

tania w myślach? – wypalił niespodziewanie. – To by wszystko tłumaczyło. – Och, chciałoby się! – roześmiała się. – Mogę ci służyć jedynie swoją em-

patią, którą mam podobno od dziecka. – To taka umiejętność wchodzenia w cudzą skórę? – upewnił się. – Tak, odczuwania, co i gdzie ludzi swędzi – uzupełniła, podnosząc się, po-

nieważ byli już na miejscu.

Page 28: Wielki nieobecny - fragment

28

Pasażerowie powoli zaczęli wychodzić, więc musieli przerwać rozmowę. W holu lotniska nie było warunków, aby ją kontynuować i Karl postanowił po-wrócić do niej w samolocie. Z tego powodu poprosił stewardesę o pomoc, w za-mianie miejsca z pasażerem siedzącym obok Natalie i powrócił do tematu.

– Powiedz mi, co dały ci te medytacje? Praktykowałaś je, żeby się wyciszyć? Natalie spojrzała na niego z lekkim politowaniem i zaczęła mówić, a raczej

tłumaczyć jak nauczycielka tępemu uczniowi: – Aby zacząć naukę medytacji, najpierw musiałam się do tego przygotować.

– To nie wystarczy usiąść i zamknąć oczy? – przerwał jej. – Nie, nie wystarczy. Proszę bardzo, zamknij oczy i spróbuj się wyciszyć.

Zrób to, chociaż przez chwilę – zachęciła go. Posłusznie przymknął powieki, chcąc się zrelaksować, ale jak na złość my-

śli zaczęły przelatywać mu przez głowę niczym sfora psiaków. Próbował to opanować. Trwało to dobrą chwilę, ale mimo usilnych starań, nic mu z tego nie wychodziło.

– I jak, poczułeś spokój? – usłyszał Natalie. – Raczej nie – odparł. – To faktycznie nie jest takie proste. – Sam więc widzisz, że naukę zaczyna się od obserwowania swojego bałaga-

nu czy raczej śmietnika w głowie. Bo to tam, jedna myśl goni drugą przeplata-na porcjami lęku. Dosyć długo trwa, zanim nauczymy się, nie dawać wciągać w ten kołowrót. Dopiero po pewnym czasie powoli zaczynają zwalniać.

– I co? Naprawdę zwalniają?– Tak, pomału. Tyle że na początku potrzebne są do tego odpowiednie

warunki. – Wiem: cisza, spokój i tym podobne rzeczy – podpowiedział jej. – Można to tak określić. Gdy pracuje się ze swoim bałaganem, dobrze jest,

aby na początku otoczenie nie dorzucało nam dodatkowego chaosu, bo może-my nie dać sobie rady – wyjaśniła, uśmiechając się.

Karl zerkając na nią, stwierdził, że bardzo polubił jej uśmiech. „Może go rozdawać, jak ciastka na deser” – pomyślał.

Tymczasem Natalie kontynuowała: – Dobrze jest na początek, wyjechać w ustronne miejsce, aby się uspokoić

i gdzie możemy powoli zacząć się przyglądać naszemu bałaganowi w głowie. Jest to ważne, ponieważ nasze myśli pokazują nam, na czym jesteśmy w swoim życiu najbardziej skoncentrowani albo do czego jesteśmy chorobliwie przywią-zani lub czego się najbardziej boimy. Idąc dalej, odkrywamy, że nasze myśli zawsze są połączone z określonymi emocjami.

Page 29: Wielki nieobecny - fragment

29

– A bez tego nie można usiąść i medytować? – Próbowałeś i sam zobaczyłeś, co się działo. Niewielu osobom się to uda-

je tak od razu. Medytujący na początku próbują się wyciszać na dwa sposo-by: albo wyobrażają sobie światło, albo koncentrują się na swoim oddechu. Jest to ćwiczenie uspokajające, ale nawet wtedy zdarza się, że medytujący zostają nagle zalani wydobywającymi się z nich emocjami. Często jest to lęk, a nieraz nawet paniczny strach albo agresja i wtedy nie jest im przyjemnie i nie są spokojni. Z reguły nie są przygotowani na takie doświadczenia. Ocze-kiwali duchowych przeżyć, a to, co odczuwają, jest dla nich wstrząsem i naj-częściej nie wiedzą, co z tym zrobić. Jeśli nie towarzyszy im dobry nauczy-ciel, z którym mogą rozmawiać, popadają nieraz w przygnębienie albo nawet depresję.

– A co z tymi, kórzy wyobrażają sobie wielkie słońce czy wielką świecę? – zapytał z ironią, ponieważ sam nieraz słyszał o takich medytacjach.

– Niektórzy od tego zaczynają swoją naukę. To również pozwala się wyci-szyć i zwolnić. Chodzi o to, aby przestać się zajmować nieustannie grą swojego umysłu i świata zewnętrznego, a zacząć skupiać się powoli na sobie, na swoim wnętrzu.

– To znaczy, że rolą medytacji jest obserwowanie siebie?– W zasadzie tak – odparła Natalie.– I co dalej? – Drugi etap, to oświetlanie tego naszego wnętrza i zapoznawanie się z tym

co tam mamy. – Zaczyna mi się to kojarzyć ze schodzenie do ciemnicy albo jakiejś czeluści

– stwierdził nieoczekiwanie Karl. – Jeśli chcemy porządnie przyłożyć się do przemiany siebie, to masz rację. – A co z tymi pięknymi młodzieńcami i dziewczynami, którzy z okładek

czasopism uśmiechają się do nas i z przymkniętymi powiekami medytują, roz-taczając piękną aurę i przyjemny zapach? – zapytał z przekąsem.

– No cóż – westchnęła Natalie. – Są i tacy, którzy okres wyciszenia i uspo-kajania siebie, przeciągają w nieskończoność. Ale chyba najwięcej jest tych, którzy wyobrażają sobie jedynie swoje duchowe stany. Siedzą wtedy w iluzji, oszukując samych siebie.

– O! To ciekawe? A czy dużo jest takich, którzy przemienili się i zaprowa-dzili w sobie ten porządek?

– Ja w klasztorze takiego nie spotkałam – odparła. – Ale nie mówię o moim nauczycielu, tylko o uczestnikach.

Page 30: Wielki nieobecny - fragment

30

– Czyli najwięcej jest siedzących w iluzji światłości? Czy chociaż wiedzą o tym?

– Najczęściej nie – roześmiała się. – Chyba, że nauczyciel ma to poznanie i uzna za zasadne, aby ucznia o tym poinformować. Ale to nie jest takie po-wszechne, ponieważ niewielu nauczycieli ma ten wewnętrzny wgląd.

– Powtórz jeszcze raz, co robi się na początku nauki medytacji? – poprosił Karl – abym mógł to sobie poukładać.

– Najpierw obserwujesz swoje myśli i doczepione do nich emocje, a potem zastanawiasz się, które emocje pojawiają się najczęściej, następnie szukasz przyczyny ich powstawania. Dlaczego jesteś zazdrosny, dlaczego się boisz, czy jesteś agresywny?

– To jest bardziej skomplikowane, niż sądziłem. Powiedz coś więcej o tych emocjach… Jak sobie z nimi radzić?

– Kiedy się pojawiają, zaczynasz się im uważnie przyglądać. Oto przykłady najczęściej spotykanych myśli i towarzyszących im emocji: rachunki do zapła-cenia plus lęk, kłopoty w pracy plus stres, kolega w pracy plus agresja, mąż plus irytacja. One wyraźnie nam wskazują, z czym musimy się zmierzyć. Próbowa-łam to nieraz stosować zaraz po wykładzie, gdy na korytarzu spotykałam trud-nego kolegę z sali albo upierdliwą koleżankę z pokoju, ale nie było to łatwe. Niestety, my najczęściej w tych trudnych osobach szukamy źródła swojego po-irytowania na świat, a tak naprawdę, stawiani są oni nam przed oczami, aby-śmy dostrzegli, dzięki nim, co mamy w sobie. Są naszym lustrem, pokazującym nas samych. Gdybyśmy nie mieli, podczas takiej konfrontacji, tej samej cechy w sobie, nie nastąpiłby rezonans.

– Jak w powiedzeniu: uderz w stół, a nożyce się odezwą – stwierdził Karl.– Dokładnie. I kiedy to wreszcie zrozumiemy, wtedy zaczyna się nasza pra-

ca. Chyba że przez cały czas towarzyszy nam jedna jedyna emocja, a właściwie uczucie. Wtedy nie mamy wiele pracy – powiedziała, przyglądając się Karlowi ukradkiem.

– Jakie? – zapytał, wietrząc w tym jakiś haczyk.– Miłość – odparła, śmiejąc się z niego. – Rozumiem, że chodzi o miłość, a nie o seks – wypalił dumny ze swojego

odkrycia. – Jeszcze lepiej – odparła. – Nie seks, nie miłość, tylko Miłość z wielkiej

litery. Karl zdał sobie sprawę, że ponownie zrobił głupią minę, bo Natalie znowu

prychnęła śmiechem. Po tym co mówiła, zrozumiał, że najwyraźniej są dwa

Page 31: Wielki nieobecny - fragment

31

rodzaje miłości. „Ale jak je odróżnić?” – zastanawiał się i raptem przyszło mu coś do głowy. Wiedział, że musi to koniecznie powiedzieć.

– Albo osiągnięcie tego stanu, jest bardzo trudne albo… bardzo proste! – Trafi łeś w dziesiątkę – powiedziała Natalie całkiem poważnie – to jest

rzeczywiście bardzo proste i zarazem bardzo trudne. Tam na Wschodzie, skąd wracam, uważają, że tylko dwie osoby osiągnęły ten stan.

– Ooo! – mruknął zaciekawiony.– Budda i Jezus… – odparła i zaraz dodała: Kiedy w twoim sercu zapano-

wałaby ta Miłość, zostałyby natychmiast rozpuszczone w niej wszelkie emocje. Wtedy nic nie byłoby cię w stanie zdenerwować, niecierpliwić, podniecić, wku-rzyć. Ta Miłość wszystko przemienia, transformuje, wyjaśnia, pochłania…

– Ale dla mnie emocje i uczucia to jedno i to samo! – zawołał Karl.– I tu się mylisz. Ja też tak na początku uważałam. Jest uczucie miłości, a nie

emocja miłości, a to dlatego, że w człowieku są niższe uczucia zwane emocjami oraz wyższe uczucia, takie jak miłość, współczucie, miłosierdzie czyli miłość wybaczająca. Zauważ, że ludzie nie mówią: emocja współczucia, emocja miło-ści czy emocja miłosierdzia… Ale mówi się: emocje w nim szaleją, albo emocje go poniosły. Nigdy natomiast: miłość go poniosła albo miłość w nim szaleje. Ona jest łagodna, cicha, cierpliwa i współczująca…

Karl nie odzywał się dłuższą chwilę, czuł, że ich rozmowa skręca na tematy, o których nie miał „zielonego pojęcia”. Dla niego do tej pory była jedna miłość i kropka. Ale widocznie był… niedouczony.

– Miałem ochotę zapisać się na medytacje – powiedział po pewnym czasie – ale widzę, że to ciężka praca. To mi wygląda na takie „harakiri”, robione we własnych wnętrznościach.

Natalie spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Właściwie to masz rację. Chociaż ja porównuję to zawsze z rwaniem zęba

bez znieczulenia. Na początku ból jest duży, ale potem masz spokój… do na-stępnego rwania – roześmiała się.

– Ale patrząc na ciebie, twój spokój, widzę, że to dobre narzędzie – stwierdził. – Uważaj! To tylko pozory – szepnęła mu prosto w twarz. – Tam w środku

jestem nadal groźną i szaloną harpią!! – Tak, już w to uwierzę – roześmiał się i dodał: – Wszystko zrozumiałem,

oprócz jednego. Powiedz mi, po co jest ta cała praca ze sobą? Nie łatwiej jest żyć prosto, łatwo i przyjemnie?

– Jeśli chcesz odnaleźć w sobie to malutkie światełko, które się w każdym z nas tli i rozpalić je w jasny potężny płomień, to musisz popracować nad sobą

Page 32: Wielki nieobecny - fragment

32

– tłumaczyła Karlowi wolno i starannie, jakby nie słyszała jego ostatniego py-tania – Musisz wyrzucić z siebie śmietnik, aby zrobić mu miejsce. Albo po-wiem prościej: jeśli chcesz, aby zapłonęło w twoim sercu światło, to musisz w sobie posprzątać, czyli zrobić mu warunki. Tam gdzie wilgoć, ciemność i hu-lający tajfun emocji, trudno, aby ono płonęło. Prosta sprawa.

– Tak, prosta – mruknął „Łatwo powiedzieć! Wywalić śmietnik!” – pomy-ślał i nagle zobaczył, jak to zdanie zapala się przed nim niczym jasny neon i przelatuje mu przez głowę jak meteor, którego błysk rozświetla pojedyncze elementy labiryntu, u którego wejścia właśnie stoi. Wizja była tak wyrazista i realna, że go zamurowało.

Nie wiedział, ile czasu upłynęło od ostatniego zdania Natalie, ale chyba wię-cej niż trochę. Czuł, jakby go coś poraziło i teraz powoli wracał do siebie. – Je-śli każdy człowiek na ziemi uporządkowałby swój śmietnik, to… – zaczął, ale nie dokończył, bo Natalie zrobiła to za niego:

– … to zupełnie inaczej wyglądałby nasz świat. Tyle że aby to zrobić, trzeba najpierw wiedzieć, że ma się go w sobie. A niestety, większość ludzi woli żyć w błogiej nieświadomości – powiedziała smutno. – Ale jeśli, z jakiegoś powo-du, ma się to stać w naszym życiu, to wtedy zdarzenia tak się układają, że zmu-szają nas do uczynienia pierwszego kroku. Tyle, że ten pierwszy jest najtrud-niejszy…

Karl miał już na końcu języka pytanie: „A co, jeśli ktoś nie chce, wbrew wszystkiemu, poddać się temu”, ale dziewczyna uprzedziła go:

– A gdyby nasze ego rozmyśliło się i nagle miało inny pomysł na nasze ży-cie, to i tak tego procesu nie powstrzyma. Możemy się z tym odgórnym planem nie zgadzać, ale to nic nie zmieni, ponieważ nie ma powrotu do starego. – I na zakończenie dodała – Możemy się opierać, ale wtedy będzie cierpiało nasze ciało i … połamane kości.

W momencie, kiedy Natalie zakończyła, Karl zrozumiał, że oto dostał bar-dzo dokładną defi nicję tego, co się z nim właśnie działo…

– I ty przez to przeszłaś? – zapytał nieśmiało. – Nie, dopiero zaczynam – odpowiedziała, wzdychając i przymykając powieki.

* * * Kiedy rozstawali się na lotnisku, Karl uścisnął dziewczynę z całej siły i uca-

łował w obydwa policzki. – Mam tu w kieszeni telefon do ciebie i mam nadzieję, że jest prawdziwy…

– powiedział, marszcząc brwi, aby po chwili roześmiać się.

Page 33: Wielki nieobecny - fragment

33

– A myślałam, że tylko ja umiem czytać w myślach – odparła, chichocząc.– Masz rację. Gdyby nie nasza rozmowa w samolocie, nie dałabym ci telefonu, a gdybyś nalegał, to otrzymałbyś zapewnie jakiś wymyślony.

Karl pokiwał głową, ponieważ coraz bardziej ją rozumiał. Natalie widocznie dostrzegła smutek na jego twarzy, bo pospiesznie dodała:

– Pamiętaj, jeśli mamy się jeszcze kiedyś spotkać, to spotkamy się, żeby nie wiem co, ponieważ w życiu nie ma przypadków.

„Tak, to moja Oliwia” – pomyślał i ruszył w kierunku wyjścia. Właśnie zro-zumiał, że otrzymał od tej nieznajomej dziewczyny odpowiedź na swoje naj-ważniejsze pytanie. „Co za czasy?” – pomyślał, czując, jakby od wyjazdu do Rzymu minął miesiąc, a nie cztery dni.

Wychodząc przed budynek lotniska spojrzał w niebo i na widok świecącego pięknie słońca uśmiechnął się i szepnął:

– Witaj!