Ulubione rzeczy

11
4 S.J. BOLTON S.J. Bolton Ulubione rzeczy

description

Młoda policjantka w wyrafi nowanej grze z genialnym seryjnym mordercą, który terroryzuje Londyn. A wszystkie tropy śledztwa prowadzą do niej… S.J. Bolton to laureatka i fi nalistka międzynarodowych nagród literackich, m.in.: CWA Gold Dagger Barry Award International Thriller Writer’s Best First Novel Mary Higgins Clark francuskiej Prix du Polar – najwyższej dla kryminału

Transcript of Ulubione rzeczy

Page 1: Ulubione rzeczy

4S.J. BOLTON

S.J. BoltonUlubione rzeczy

Page 2: Ulubione rzeczy

5 ULUBIONE RZECZY

Andrew, który pierwszy czyta moje książki,i Halowi, który nie może się ich doczekać

Page 3: Ulubione rzeczy

6S.J. BOLTON

Page 4: Ulubione rzeczy

7 ULUBIONE RZECZY

Prolog

Jedenaście lat wcześniej

Liście, błoto i trawa wygłuszają dźwięki. Nawet krzyk. Dziewczyna to wie. Żaden odgłos, który mogłaby z siebie wydać, nie pokona pół kilometra i nie dotrze do świateł samochodów i latarń ulicz-nych, do oświetlonych okien wysokich budynków, które widzi za murem. Miasto, choć tak bliskie, nie pomoże jej, a krzyki tylko wyczerpują energię, której nie może marnować.

Jest sama. Jeszcze przed chwilą nie była.– Cathy – mówi. – Cathy, to nie jest zabawne.Trudno sobie wyobrazić coś mniej zabawnego. Więc dlacze-

go ktoś chichocze? Potem kolejny dźwięk. Chrzęst, skrobanie.Mogłaby uciec. Most jest niedaleko. Mogłoby jej się udać.Ale jeśli ucieknie, zostawi Cathy.Lekki wiatr porusza liśćmi drzewa, pod którym stoi, i dziew-

czyna nie jest w stanie opanować dreszczy. Ubierała się parę godzin temu z myślą o dusznym pubie i jeździe do domu ogrze-wanym autobusem, a nie o staniu na dworze o północy. Wie-dząc, że lada moment może będzie musiała uciekać, unosi jedną stopę, potem drugą i zdejmuje buty.

– Dobra, mam dość – mówi głosem, który nie brzmi jak jej własny. Robi krok naprzód – dalej od drzewa, trochę bliżej wielkiej, kamiennej płyty, leżącej przed nią w trawie. – Cathy – powtarza. – Gdzie jesteś?

Page 5: Ulubione rzeczy

8S.J. BOLTON

Odpowiada jej tylko to skrobanie.Nocą kamienie wydają się wyższe. I nie tylko większe, ale

też czarniejsze i starsze. Za to krąg, który tworzą, jakby się skurczył. Dziewczyna ma wrażenie, że te poza linią jej wzroku przysuwają się bliżej, jakby grały z nią w „raz dwa trzy, baba--jaga patrzy”; że jeśli teraz się odwróci, będą tuż, tak blisko, że mogłaby ich dotknąć.

Ale jak tu się nie odwrócić, kiedy w głowie ma się takie myśli; nie pisnąć ze strachu, kiedy ciemny kształt wyraźnie jest coraz bliżej. Jeden z pionowych głazów rozbił się na dwie części, jakby skalna drzazga odłupała się od urwiska. Odłamek stoi teraz osobno i robi krok naprzód.

Dziewczyna rusza biegiem, ale nie biegnie długo. Kolejny czarny kształt zagradza jej drogę, odcina ją od mostu. Dziew-czyna odwraca się. Jest kolejny. I kolejny. Ciemne postacie podchodzą do niej. Nie da się uciec. Nie ma po co krzyczeć. Może tylko obracać się w miejscu jak szczur złapany w pułap-kę. Postacie chwytają ją, ciągną w stronę wielkiego, płaskiego kamienia i przynajmniej jedno się wyjaśnia.

Dźwięk, który słyszy, to odgłos noża ostrzonego o kamień.

Page 6: Ulubione rzeczy

9 ULUBIONE RZECZY

Część I

Polly

Brutalności tego mordu nie da się pojąć ani opisać.

„Star”, 31 sierpnia 1888

Page 7: Ulubione rzeczy

10S.J. BOLTON

Page 8: Ulubione rzeczy

11 ULUBIONE RZECZY

1

Piątek, 31 sierpnia

Martwa kobieta osuwała się na mój samochód.Jakimś cudem stała prosto, z wyciągniętymi rękami, z pal-

cami wczepionymi w krawędź drzwiczek pasażera. Martwa ko-bieta bryzgała krwią na lakier samochodu; każdy nowy rozprysk przykrywał poprzedni, aż wzór zaczął przypominać pajęczą sieć.

Sekundę później odwróciła się i jej oczy spojrzały w moje. Martwe oczy. W poprzek jej szyi ziała okrutna rana, jej brzuch był plamą szkarłatu. Chwyciła mnie za rękę, a ja nie mogłam się ruszyć. Ściskała mnie kurczowo. Mocno jak na martwą kobietę.

Wiem, wiem, przecież stała, nadal się poruszała, ale nie sposób było patrzeć w te oczy i wierzyć, że żyje. Biologicznie jej ciało czepiało się jeszcze życia, słabnące serce wciąż biło, miała resztki kontroli nad mięśniami. Szczegóły techniczne. Te oczy wiedziały, że to koniec gry.

Nagle zrobiło mi się gorąco. Zanim zaszło słońce, był ciepły wieczór, jeden z tych, kiedy londyńskie budynki i ulice magazy-nują upał i ilekroć wychodzisz na dwór, uderza cię fala nagrza-nego powietrza. Ale to było coś innego – ten pulsujący, lepki żar. To ciepło nie miało nic wspólnego z pogodą.

Nie widziałam noża. Ale czułam jego rękojeść, wciskającą się w mój brzuch. Kobieta przywarła do mnie tak mocno, że wbijała nóż głębiej we własne ciało.

Page 9: Ulubione rzeczy

12S.J. BOLTON

Spróbowałam ją odsunąć, przynajmniej na tyle, żeby nie naciskać na nóż. Kaszlnęła, tyle że to kaszlnięcie wyszło z rany na szyi, nie z ust. Coś chlapnęło mi na twarz i nagle świat ob-rócił się wokół nas.

Upadłyśmy. Kobieta osunęła się na ziemię, a ja poleciałam z nią; z impetem uderzyłam o asfalt, tłukąc sobie bark. Teraz leżała płasko na chodniku i wpatrywała się w niebo, a ja klęcza-łam nad nią. Jej pierś wciąż się poruszała – ledwie.

Jeszcze jest czas, wmawiałam sobie, choć wiedziałam, że go nie ma. Potrzebowałam pomocy. Nie mogłam na nią liczyć. Mały parking był pusty. Otaczały nas wysokie, sześcio- i ośmio-piętrowe bloki i na jednym z balkonów uchwyciłam błyskawicz-ny ruch. Potem już nic. Szarówka gęstniała z każdą sekundą.

Kobieta została zaatakowana zaledwie przed chwilą. Kto-kolwiek to zrobił, musiał być blisko.

Poklepując kieszenie, szukałam krótkofalówki, nie znala-złam jej i przez cały czas patrzyłam w oczy tej kobiety. Moja torebka upadła parę kroków dalej. Pogrzebałam w niej, znala-złam komórkę i wezwałam karetkę i policję na parking przed Victoria House na Osiedlu Brendon w Kennington. Kiedy się rozłączyłam, dotarło do mnie, że kobieta chwyciła mnie za rękę.

Martwa kobieta trzymała mnie za rękę, a ja niemal nie by-łam w stanie patrzeć w te oczy, widzieć, jak próbują skupić się na mnie. Musiałam z nią rozmawiać, starać się, żeby nie stra-ciła przytomności. Nie mogłam słuchać głosu w swojej głowie, który mówił mi, że to koniec.

– Wszystko w porządku. Wszystko w porządku – powta-rzałam.

Ta sytuacja z całą pewnością nie była w porządku.– Pomoc już jedzie – powiedziałam, wiedząc, że jej nie da

się już pomóc. – Wszystko będzie dobrze.

Page 10: Ulubione rzeczy

13 ULUBIONE RZECZY

Okłamujemy umierających, uwiadomiłam sobie tego wie-czoru, kiedy w oddali rozległy się pierwsze syreny.

– Słyszysz ich? Już tu jadą. Tylko się trzymaj. – I jej, i moje ręce były lepkie od krwi. Metalowy pasek jej zegarka wciskał mi się w skórę. – No, zostań ze mną. – Syreny wyły coraz gło-śniej. – Słyszysz ich? Już prawie są.

Tupot biegnących ludzi. Spojrzałam w górę i zobaczyłam błyskające niebieskie światła, odbijające się w oknach. Radiowóz zatrzymał się tuż przy moim golfie; policjant w mundurze biegł w naszą stronę, mówiąc do krótkofalówki. Dobiegł do nas i kucnął.

– Trzymaj się – powiedziałam. – Jest pomoc, zajmiemy się tobą.

Policjant położył mi dłoń na ramieniu.– Spokojnie – mówił takim samym tonem, jak ja parę sekund

temu, tyle że mówił to do mnie. – Karetka już jedzie. Spokojnie.Był po czterdziestce, przy kości, miał przerzedzające się

siwe włosy. Zdaje się, że go kiedyś widziałam.– Proszę powiedzieć, gdzie jest pani ranna? – spytał.Odwróciłam się do martwej kobiety. Teraz już naprawdę

martwej.– Skarbie, możesz ze mną porozmawiać? Jak masz na imię?

Powiedz, gdzie jesteś ranna?Na pewno. Jasnoniebieskie oczy wbite w przestrzeń. Ciało

nieruchome. Ciekawe, czy słyszała cokolwiek, co do niej mówi-łam. Ma prześliczne włosy, teraz to zauważyłam, najjaśniejszy odcień popielatego blondu. Rozsypały się wachlarzem wokół jej głowy. Kolczyki odbijały światło latarń i ich widok, połyskujących spomiędzy pasm włosów, wydał mi się jakiś znajomy. Puściłam jej dłoń i zaczęłam podnosić się z chodnika. Ktoś delikatnie przytrzymał mnie na miejscu.

– Chyba nie powinnaś się ruszać, skarbie. Zaczekaj na karetkę.

Page 11: Ulubione rzeczy

14S.J. BOLTON

Nie miałam siły się sprzeciwiać, więc po prostu wpatry-wałam się dalej w martwą kobietę. Krew zabryzgała jej dół twarzy. Szyja i pierś były nią zalane. Tworzyła pod nią kałużę na chodniku, znajdowała sobie wąskie szczeliny w płytach, by płynąć coraz dalej. Pośrodku piersi zdołałam jeszcze do-strzec fragment bluzki. Niżej nie było już widać nic. Rana na szyi nie była najgorsza, o nie. Kiedyś słyszałam, że w cie-le kobiety jest przeciętnie około pięciu litrów krwi. Ale nigdy się nie zastanawiałam, jak to by wyglądało, kiedy cała się wy-leje.

2

Nic mi nie jest, ja nie jestem ranna. To nie moja krew.Chciałam wstać; nie pozwolili mi się ruszyć.Wokół blondynki kucało trzech ratowników. Próbowali za-

tykać ranę na jej brzuchu opatrunkami uciskowymi. Powiedzieli coś o tracheotomii. Potem coś o tętnie obwodowym.

Teraz odwracali się do mnie. Podniosłam się. Skóra kleiła mi się od krwi tej kobiety i zasychała już w ciepłym powietrzu. Poczułam, że się chwieję, dostrzegłam ruch. Bloki otaczające plac miały na zewnątrz długie korytarze na każdym piętrze. Kilka minut wcześniej były puste, teraz tłoczyli się na nich lu-dzie. Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęłam swoją legitymację i pokazałam ją najbliższemu funkcjonariuszowi.

– Funkcjonariuszka Lacey Flint – powiedziałam.Obejrzał legitymację i spojrzał mi w oczy dla potwierdzenia.– Tak też mi się zdawało, że wygląda pani znajomo – od-

parł. – Komisariat Southwark, zgadza się?Przytaknęłam.