Uczen Skrytobojcy - Robin Hobb.pdf

1799

Transcript of Uczen Skrytobojcy - Robin Hobb.pdf

  • Robin Hobb

    Ucze Skrytobjcy

    Pierwszy tom cyklu

  • * * *

    Mody Bastard to nieprawy synKsicia Rycerskiego. Dorasta na

    dworze w Krlestwie SzeciuKsistw, wychowywany przez

    szorstkiego koniuszego swego ojca.Ignoruje go caa rodzina krlewskaoprcz chwiejnego w swoich sdachKrla Roztropnego, ktry kae uczy

    chopca sekretnej sztukiskrytobjstwa. W yach Bastarda

    pynie bkitna krew, ma wiczdolno do korzystania z Mocy.

    * * *

  • Spis treci

    Rozdzia pierwszy

    Historia najdawniejsza

    Rozdzia drugi

    Nowy

    Rozdzia trzeci

  • Porozumienie

    Rozdzia czwarty

    Rzemioso

    Rozdzia pity

    Lojalno

    Rozdzia szsty

    Cie Ksicia Rycerskiego

    Rozdzia sidmy

  • Zadanie

    Rozdzia smy

    Wielmona pani Tymianek

    Rozdzia dziewity

    Umiech losu

    Rozdzia dziesity

    Rozwizanie

    Rozdzia jedenasty

  • Kunica

    Rozdzia dwunasty

    Cierpliwa

    Rozdzia trzynasty

    Kowal

    Rozdzia czternasty

    Konsyliarz

    Rozdzia pitnasty

  • Kamienie wiadkw

    Rozdzia szesnasty

    Nauki

    Rozdzia siedemnasty

    Prba

    Rozdzia osiemnasty

    Zabjstwa

    Rozdzia dziewitnasty

  • Podr

    Rozdzia dwudziesty

    Strome

    Rozdzia dwudziesty pierwszy

    Ksiniczka

    Rozdzia dwudziesty drugi

    Rozterka

    Rozdzia dwudziesty trzeci

  • Zalubiny

    Rozdzia dwudziesty czwarty

    Pokosie

    Epilog

  • Gilesowi

    oraz pamici

    Ralpha Pomaraczowego

    i Freddiego Kuguara,

    Ksicia Zabjcw,

    a take

    Kociej Natury ponad Hab

  • Rozdzia pierwszy

    Historia najdawniejsza

    Dzieje Krlestwa Szeciu Ksistws z koniecznoci nierozerwalniesplecione z histori rodzinypanujcej - rodu Przezornych.Rzetelna opowie winna sigaczasw sprzed powstaniapierwszego ksistwa i traktowa oZawyspiarzach - gdyby tylko ichimiona pozostay zapisane w naszejpamici - ktrzy zjawili si odmorza, by jako piraci przybi do

  • brzegu spokojniejszego iagodniejszego ni lodowe plaeWysp Zewntrznych. Jednak dzinie znamy ju imion tychnajdawniejszych przodkw.

    Po pierwszym krlu naszych ziemzachowao si wicej nili tylkomiano czy gar legend niegodnychwiary. Zwano go po prostuZdobywc. By moe, z tamtegowanie czasu wywodzi si tradycja,by crom i synom szlachetnegorodu nadawa imiona majceksztatowa los. Wedug wierzeludu wywieray one magiczny wpywna ycie nowo narodzonych dzieci;owoce krlewskiego drzewa musiay

  • uosabia cnoty swego miana.Poddane prbie ognia, nurzane wsonej wodzie, niesione naskrzydach wiatru - oto jakie byypieczcie godnoci nadawanych tymwybranym potomkom. Tak nammwiono. Zajmujca to opowiastkai, by moe, niegdy rzeczywicieistnia podobny rytua, lecz historiadaje nam dowody, e nie zawszewystarczao zobowiza dziecinimieniem cnoty...

    * * *

    Piro cignie za sob nierwn

  • lini, wreszcie wypada zkurczowego ucisku mojej doni,zostawiajc nierwny lad napapierze od Krzewiciela. W trudziechyba bezowocnym zmarnowaemkolejny cenny arkusz. Zastanawiamsi, czy w ogle potrafi napisa thistori, czy te na kad stronwkradnie si lad goryczy, ktrmiaem za dawno wygas.Chciaem si z niej uleczy, lecz gdydotykam pirem papieru, chopicybl broczy z atramentu, anabieram przekonania, e kadystarannie postawiony czarny znakniczym strup ukrywa pod sobdawn purpurow ran.

  • Zawsze gdy rozwaanosporzdzenie na pimie historiiKrlestwa Szeciu Ksistw, zarwnoKrzewiciel, jak i ksina Cierpliwaponli takim entuzjazmem, emiaem nieodparte uczucie, i jestto praca warta wysiku.Przekonaem siebie samego, ewiczenie to odwrci moje myli odblu, e przy nim szybciej bdziedla mnie upywa czas. Niestety,kade historyczne wydarzenie, jakierozpatruj, budzi cienie mojejsamotnoci i zagubienia. Obawiamsi, e bd musia zupenieporzuci t prac, gdy inaczejpoddam si ponownym

  • rozwaaniom wszystkiego, couksztatowao mj los. I takzaczynam, znw i znw, lecz ciglesobie uwiadamiam, e pisz oswoich wasnych pocztkach raczej,ni o pocztkach tej ziemi. Niewiem nawet, komu prbuj siwytumaczy. Moje ycie byopajczyn utkan z tajemnic;gmatwanin sekretw, ktryminawet teraz jeszcze niebezpieczniesi dzieli. Czy powinienem jeprzelewa na papier, tylko po to bywznieciy ogie i przyniosyzniszczenie? By moe.

    Moje wspomnienia sigaj dni,kiedy miaem sze lat. Przed tym

  • czasem nie ma nic, tylko biaakarta, ktrej adne wiczeniaumysu nigdy nie zdoay miodsoni. Przed tamtym dniem wKsiycowym Oku nie ma nic. A odtamtej chwili nagle zaczynaj siwspomnienia, tak jasne i wyraziste,e a mnie olepiaj. Niekiedywydaj mi si zbyt kompletne;wwczas nie mam pewnoci, czy sprawdziwie moje. Czy rzeczywicieprzywouj je z zakamarkwpamici, czy moe raczejodtwarzam na podstawie historiidziesitki razy opowiadanych przezlegiony pokojwek, zastpykuchcikw i hordy chopcw

  • stajennych? Moe syszaem topowie tak czsto i z tak licznychust, e teraz odbieram j jakowasne wspomnienie. Czy jejwyrazisto to efekt chonnociumysu szeciolatkazapamitujcego wszystko, co siwok niego dzieje? Czy raczejkompletno wspomnienia jestskutkiem jasnej strony Mocy orazwpywu lekw, ktre pozwalajregulowa jej dziaanie; specyfikw,ktre nios ze sob inny bl iodmienne uzalenienia? To ostatniejest najbardziej prawdopodobne.Prawie pewne. Mona tylko udzisi nadziej, e tak nie jest.

  • Wspomnienie jest niewiarygodniewyraziste: zimna szaroodchodzcego dnia, bezlitosnydeszcz, ktry przemoczy mnie donitki, lodowaty bruk ulicy dziwnegomiasta - pamitam nawetszorstko ogromnej zgrubiaejdoni, ktra obejmowaa moj rk.Czasami rozmylam o tym ucisku.Do bya chropowata, twarda iwizia moj rk jak w puapce.Lecz jednoczenie bya ciepa i jejdotyk nie sprawia mi przykroci. Poprostu mocna. Nie pozwalaa mi sipolizgn na oblodzonych ulicach,ale bronia te ucieczki przedprzeznaczeniem. Nieubagana jak

  • lodowaty szary deszcz, ktry szkliciki nieg i ld na wirowejciece przed ogromnymidrewnianymi podwojami warownejbudowli, wznoszcej si nadmiastem niczym forteca.

    Odrzwia byy wysokie nie tylkodla szecioletniego chopca; mogywita olbrzymw. Nawet chudystarzec, ktry wysoko nade mngrowa, zdawa si przy nichniewielki. Mnie wszystko towydawao si dziwne, cho niepotrafi okreli, jakie drzwi lub jakidom wydawayby mi si znajome ibliskie. Tyle e te wrota, rzebione iujte w ramy czarnych elaznych

  • oku, udekorowane gow koza ikoatk z poyskliwego brzu,wykraczay poza mojedotychczasowe dowiadczenia.Pamitam, e chlapa zupenie mnieprzemoczya; stopy miaem mokre iprzemarznite. A jednak, znowu -nie pamitam, bym szed dalekoprzez ostatnie porywy zimy aniebym by niesiony. Nie, dla mniecaa historia zaczyna si tam, przeddrzwiami ufortyfikowanej budowli,kiedy moj do wizi rkawysokiego mczyzny.

    Wszystko to wygldao nieomaljak w teatrze marionetek. Tak,wanie tak to widz. Kurtyna pka

  • porodku i oto stoimy przedogromnymi drzwiami. Staryczowiek unosi koatk i opuszcza jna drzwi; jeden raz, drugi, trzeci,echem niesie si stukanie. A potemspoza sceny dobiega gos. Nie zzadrzwi, ale zza naszych plecw,stamtd, skd przyszlimy.

    - Ojcze, prosz! - baga jakakobieta.

    Odwracam si, chc j zobaczy,lecz znowu zacz pada nieg.Koronkowy welon przywiera dorzs, lepi si do rkaww paszcza.Nie pamitam, bym kogo dojrza. Zpewnoci nie walczyem o

  • uwolnienie z ucisku doni staregomczyzny ani nie woaem: Matko,matko! Staem tylko niczym widz isuchaem odgosu krokw wewntrzu warownej wiey, a potemzgrzytu odsuwanych rygli.

    Zawoaa ostatni raz. Ciglewyranie sysz sowa, pamitamrozpacz w gosie, ktry wci nanowo rozbrzmiewa mi w uszach.

    - Ojcze, prosz ci, bagam!

    Dreszcz wstrzsn doni, ktratrzymaa w ucisku moj, ale czyby to gniew, czy jakie inne uczucie- nigdy si ju nie dowiem. Tak

  • szybko jak czarny kruk dosigaupuszczon kruszyn chleba, staryczowiek porwa z ziemi kawabrudnego lodu. Bez sowa cisnnim, z wielk si i furi. Skuliemsi, schowaem gow w ramiona.Nie pamitam krzyku ani odgosuuderzenia grudy o ciao. Pamitam,e drzwi otworzyy si na zewntrz;stary czowiek musia spiesznieodstpi do tyu, pocigajc mnieza sob.

    I oto co si wydarzyo.Mczyzna, ktry otworzy drzwi,nie by sucym, jak mgbymsobie wyobraa, gdybym tylkosysza t histori. Nie, w pamici

  • mam czowieka pod broni, lekkosiwiejcego onierza, z brzuchemnieco wydatnym, ale jednak niezmanierowanego sucego.Powodowany onierskpodejrzliwoci zrodzon z praktyki,obejrza nas obu od stp do gw ista w milczeniu, czekajc awyjanimy cel naszego przybycia.

    Myl, e wyprowadzio to zrwnowagi starego czowieka, leczwzbudzio w nim nie tyle strach, ilegniew. Raptownie puci moj do,chwyci mnie za konierz i wypchnnaprzd, niczym szczeniakaoferowanego nowemuwacicielowi.

  • - Przyprowadziem wam chopaka- zaskrzecza. Stranik patrzy naniego w milczeniu; niczego nieosdza, nawet nie by ciekawy.

    - Sze lat sadzaem go przyswoim stole - podj starzec - ajego ojciec nigdy nie przysa sowaani monety. Nawet go nieodwiedzi, chocia crka mipowiedziaa, e wiedzia o bkarcie.Nie bd go duej karmi, nie bdsi zgina nad pugiem, eby mu dakoszul na grzbiet. Niech go ojciecywi. Ja mam dosy wasnegodrobiazgu, co mi moja kobietanarodzia przez te lata, a tu jeszczeten. I ma tylko matk, eby go

  • ubraa i wykarmia. aden chop niebdzie jej chcia wzi, pki tenszczeniak cigle si do niej klei. Noto go zabierajcie i oddajcie ojcu.

    Puci mnie raptownie, aupadem na kamienne schody ustp stranika. Nic mi si nie stao.Usiadem wolno. Podniosem wzrok,by nie uroni nic z tego, co sibdzie dalej dziao.

    Stranik lekko wyd dolnwarg; nic nie orzeka, zaledwierozwaa, co powinien ze mnzrobi.

    - Czyj on? - zapyta bez

  • zaciekawienia. Chcia jedynieuzyska wicej informacji, bywaciwie przedstawi rzeczprzeoonemu.

    - Rycerskiego - rzuci stary. Jusi ode mnie odwrci, ju stawiamiarowe kroki na wirowanejciece. - Ksicia Rycerskiego -doda nie odwracajc si i ucilijeszcze: - Nastpcy tronu. On gospodzi. Wic niech si nim zajmie iniech si cieszy, e zosta ojcemprzynajmniej tego dzieciaka.

    Przez chwil stranik patrzy, jakstarzec odchodzi. Potem schyli sibez sowa, chwyci mnie za konierz

  • i przesun, by zamkn drzwi.Puci mnie, gdy je ryglowa, askoczywszy, stan bez ruchu iprzyjrza mi si ze spokojem, zjakim onierz przyjmuje podczascodziennej suby wszelkie osobliwezdarzenia.

    - Wsta, chopcze, i chod - rzekpotem.

    I poszedem z nim mrocznymkorytarzem, mijajc spartaskoumeblowane komnaty z oknamiszczelnie zamknitymi przedzimowym chodem, a dotarlimydo kolejnych zamknitych drzwi; tebyy zrobione z rzadko spotykanego

  • mikkiego drewna, zdobionerzebieniami. Tam onierz sizatrzyma i wprawnym gestemwygadzi na sobie ubranie.Pamitam zupenie wyranie, eprzyklkn i obcign mi koszul,a potem jednym czy dwomaszorstkimi ruchami przygadzi miwosy, ale czy to wynikao zpoczciwej chci, bym zrobi dobrewraenie, czy zaledwie z troski, abyjego powinno zostaa waciwiespeniona, tego nigdy nie bdwiedzia. Wsta i raz uderzy doniw dwuskrzyde drzwi. Uczyniwszyto, nie czeka na odpowied, wkadym razie ja jej nie usyszaem.

  • Rozwar podwoje na ocie,wypchn mnie naprzd i zamknje za sob.

    Ta komnata bya tak ciepa jakkorytarz zimny, i tak ywa jak innepomieszczenia wymare.Przypominam sobie, e w rodkustao wiele mebli, a prcz nichznajdoway si tam i chodniki, iwieszaki, i pki z tabliczkami, izwoje pergaminu, a wszystko totworzyo wraenie lekkiegonieporzdku, jakiego nabiera kadeczsto uywane luksusowepomieszczenie. Na masywnympalenisku pon ogie, ktrynapenia wntrze ciepem i

  • przyjemnym ywicznym zapachem.Za ogromnym stoem ustawionymprostopadle do ognia siedziapochylony nad stert papierwzwalisty mczyzna o cignitychbrwiach. Nie od razu podniswzrok, tote przez kilka chwilmogem si przyglda jegociemnym, rozwichrzonym wosom.

    Gdy wreszcie unis gow,ogarn mnie i stranika jednymkrtkim spojrzeniem czarnych oczu.

    - Co tam, Podrniku? - zapyta, inawet ja, cho dziecko, wyczuem ztonu jego gosu, e z rezygnacjpogodzi si z tym, i mu

  • przeszkodzilimy. - O co chodzi?

    Stranik pchn mnie lekko,przesuwajc o metr bliej tamtegoczowieka.

    - Ksi Szczery, jaki stary rolnikprzyprowadzi tego chopca.Powiedzia, e to bkart ksiciaRycerskiego, panie.

    Przez kilka chwil strapionymczyzna za stoem przyglda misi z pewnym zmieszaniem. Potemco na ksztat rozbawieniarozjanio jego rysy. Wsta, wzi sipod boki i bada mnie uwaniewzrokiem. Nie baem si tych

  • szczegowych ogldzin; raczejodniosem wraenie, jakby co wmoim wygldzie nawet przesadniemu si spodobao. Ja jemu takeprzygldaem si z ciekawoci.Nosi krtk ciemn brod, rwniegst i rozczochran jak wosy, apoliczki mia ogorzae od wiatru.Nad ciemnymi oczyma rysoway sigrube brwi. By barczysty, doniemia kwadratowe i zniszczoneprac, a jednak poplamioneatramentem. Kiedy tak mnietaksowa wzrokiem, umiecha sicoraz szerzej, a wreszcie parsknmiechem.

    - A niech mnie! - wykrzykn w

  • kocu. - Ten chopak rzeczywiciejest podobny do Rycerskiego,prawda? Na podnego Ed! Kto bysi tego spodziewa po moimznamienitym i cnotliwym bracie?

    Stranik nic na to nieodpowiedzia, ale te nikt nieoczekiwa od niego odpowiedzi. Statylko, gotw na kade wezwanie,czekajc nastpnego rozkazu.Prawdziwy onierz.

    Ksi nadal oglda mnie zzaciekawieniem.

    - Ile ma lat? - zapyta stranika.

  • - Rolnik mwi, e sze. -Stranik potar doni policzek, lecznagle przypomnia sobienajwyraniej, e jest na subie.Opuci rk. - Panie - doda.

    Ten drugi zdawa si niezauway onierskiego uchybieniadyscyplinie. Czarne oczy bdziy pomnie, z ust nie schodzi szerokiumiech.

    - Zatem dajmy mu siedem, ebymoga si z tym atwiej pogodzi. Aniech mnie! Tak. To by ten rok,kiedy Chyurdzi pierwszy razprbowali zablokowa przejcieprzez gry. Rycerski wybra si tam

  • na trzy, cztery miesice, mia impokaza, kto tu rzdzi. A niechmnie! Kto by pomyla, e to jego...- Przerwa. - Kto jest jego matk? -zapyta nagle.

    Stranik niepewnie przestpi znogi na nog.

    - Nie wiem, panie. Na schodachby tylko ten stary i powiedzia, eto bkart ksicia Rycerskiego i eon ju nie ma zamiaru go ywi aniubiera, i to wszystko. Powiedzia,e ten, co go spodzi, niech teraz oniego dba.

    Ksi wzruszy ramionami, jakby

  • na znak, e sprawa nie mawikszego znaczenia.

    - Chopiec wyranie by pod dobropiek. Nie minie tydzie, najwyejdwa, jak matka przyjdzie skamlepod kuchennymi drzwiami, bobdzie tsknia za szczeniakiem.Dowiem si wtedy, jeli niewczeniej. Hej, chopcze, jak naciebie woaj?

    Kaftan mia zapity na ozdobnklamr w ksztacie gowy koza. Wmigotliwym wietle rzucanym przezpomienie zmieniaa ona barw zmiedzianej na zot, a wreszcieczerwon.

  • - Chopcze - odrzekem.

    Nie mam pewnoci, czy po prostupowtrzyem sowo, ktrym zwracalisi do mnie on i stranik, czyrzeczywicie nie miaem imienia.Ksi robi wraenie zdziwionego,a po jego twarzy przemkngrymas, ktry mg by wyrazemlitoci. Ale znikn on rwnieszybko, jak si pojawi, i ksiwyglda ju jedynie jak czowiek,ktremu niespodziewanie przybyjeszcze jeden kopot. Albo moe bycokolwiek rozzoszczony. Zerkn wstron mapy czekajcej na niego nastole.

  • - No dobrze - odezwa si w ciszy.- Co trzeba z nim zrobi, zanimRycerski wrci do domu.Podrniku, dopilnujesz, ebychopiec mia co do ust woy iznajdziesz mu jakie miejsce dospania, przynajmniej na dzisiejsznoc. Jutro si zastanowi, co z nimzrobi dalej. Nie bd krlewskiebkarty bkay si po kraju.

    - Tak, panie - powiedziaPodrnik ani zgadzajc si, anioponujc, ale zaledwie przyjmujcrozkaz. Pooy cik do na moimramieniu i odwrci mnie w strondrzwi. Ruszyem z ociganiem, bo wkomnacie byo jasno i ciepo.

  • Zaczem czu mrowienie w stopachi wiedziaem, e gdybym mgzosta tam jeszcze troch,zdoabym si rozgrza. Niestety,do stranika bya nieubagana izostaem wyprowadzony z ciepejkomnaty na powrt w przenikliwezimno i mrok pospnych korytarzy.

    Po wyjciu z przytulnej komnatywydaway si znacznie ciemniejsze inieskoczenie dugie. Bezskutecznieusiowaem zrwna tempo zkrokiem onierza. Moe wyrwa misi szloch, a moe stranik znudzisi moim nieporadnym dreptaniem,bo unis mnie i usadzi sobie naramieniu tak lekko i od niechcenia,

  • jakbym nic nie way.

    - Mokry jeste, may - zauwayobojtnie i ponis mniekorytarzami.

    Mija zakrty, szed schodami wgr i w d, a w kocu zalao naste wiato przestronnej kuchni.

    Tam na awach rozsiada sigrupka onierzy; popijali i jedli przywielkim zniszczonym stole, przedpaleniskiem co najmniej dwukrotniewikszym ni tamto w komnacieksicia. Pachniao jedzeniem ipiwem, czu byo pot, schncwenian odzie i dym z wilgotnego

  • drewna, a take zapach tuszczuskapujcego w pomienie. Podcian stay w rzdach wiksze imniejsze beczki z winem, a z krokwizwieszay si ciemne pociewdzonych mis. St ugina si odcikiej zastawy i jada. W pewnejchwili strzpek misiwa spadmidzy pomienie, skrci si wogniu i skwierczc strzeli tuszczemna kamienne palenisko, rozsiewajcwok rozkoszn wo. odekskurczy mi si z godu. Podrnikpewnym ruchem posadzi mnie narogu stou, blisko ciepego ognia,zsuwajc z blatu okie mczyzny,ktry ukry twarz w dzbanie.

  • - Masz, Brus - oznajmirzeczowym tonem. - Szczeniak jesttwj.

    Odwrci si ode mnie. Patrzyemjak zahipnotyzowany, gdy odama zciemnego bochna kawa ogromnyniczym wasna pi, a potemwycign zza pasa n i odkroi zwielkiego koa sut racj sera.Wetkn mi w rce jedno i drugie,po czym podszed do ognia i poczodrzyna od sztuki misa porcjgodn dorosego mczyzny. Ja za,nie tracc czasu, przystpiem donapeniania pustego odka. Obokmnie czowiek nazwany Brusemodstawi dzban i popatrzy na

  • Podrnika.

    - O co chodzi? - zapyta podobniejak mczyzna w tamtej ciepejkomnacie.

    Mia tak samo jak on czarne ipotargane wosy oraz brod jaktamten, ale twarz bardziejkanciast i nieco wsz. Cerazdradzaa czowieka, ktry wieleczasu spdza poza cianami domu.Oczy poyskiway mu raczej brzemni czerni, donie mia zgrabne, odugich palcach. Czu go byokomi, psami, skrami i krwi.

    - Jest twj, Brus, masz si nim

  • zaj. Tak powiedzia ksiSzczery.

    - Dlaczego ja?

    - Jeste czowiekiem ksiciaRycerskiego, tak? Dogldasz jegokoni, psw i sokow?

    - Wic?

    - Wic teraz masz pod opiekjeszcze tego maego bkarta, wkadym razie dopki ksi Rycerskinie wrci i nie rozkae inaczej. -Podrnik wycign w moj stronkawa ociekajcego tuszczemmisa. Wdrowaem wzrokiem od

  • chleba do sera, ktre ciskaem wgarciach, i nie miaem ochotyzrezygnowa z adnego z nich, aletake ogromnie pragnemgorcego misiwa. Podrnik,widzc moj rozterk, wzruszyramionami i rzuci t delicj na st,tu obok mnie. Napchaem ustachlebem i signem po miso.

    - Bkart ksicia Rycerskiego?

    Podrnik wzruszy ramionami,zajty odkrawaniem dla siebiechleba, misa i sera.

    - Tak powiedzia stary chop,ktry go tutaj przyprowadzi. -

  • Uoy miso i ser na pajdziechleba, ugryz spory ks i cign zpenymi ustami: - Powiedzia, eksi Rycerski powinien sicieszy, e w ogle spodzi jakiegodzieciaka, i powinien go sam ywi iubiera.

    Niezwyka cisza zapada nagle wkuchni. Mczyni przestali je,odkadali chleb oraz inne jado,odstawiali dzbany i zwracali oczy naczowieka o imieniu Brus. On samostronie postawi swj dzban zdala od krawdzi stou. Gos miaspokojny i cichy, sw uywazwizych.

  • - Jeli mj pan nie ma dziedzica,to z woli Edy, a nie z winy swojejmskoci. Ksina Cierpliwa zawszebya delikatnego zdrowia i...

    - Pewnie e tak, pewnie - zgodzisi Podrnik skwapliwie. - A tamsiedzi ywy dowd, e mskoci munie brakuje, wanie topowiedziaem, nic innego. -Nerwowo otar usta rkawem. -Strasznie podobny do ksiciaRycerskiego, tak e ju bardziej niemona, nawet jego brat dopiero copowiedzia to samo. To nie winaksicia pana, e ksina Cierpliwanie moe utrzyma jego nasienia dooznaczonego terminu...

  • Brus wsta raptownie. Podrnikodruchowo cofn si krok lub dwa,nim zda sobie spraw, e to jabyem celem, nie on. Brus chwycimnie za ramiona i odwrci doognia. Uj mnie silnie pod brod.Patrzy na mnie tak, e upuciem ichleb, i ser. On jednak nie zwrcina to uwagi. Skierowa moj twarzku wiatu, studiowa j niczymmap. Dostrzegem w jego oczachjak dziko, jak gdybym zadawamu bl tym, co dostrzeg w moichrysach. Zaczem si cofa przedtym spojrzeniem, ale Brus wcitrzyma mnie silnie pod brod.Spojrzaem wic ponownie, z ca

  • buntowniczoci, na jak zdoaemzebra siy, i ujrzaem, e jego zozmienia si nagle w pewnegorodzaju niechtny szacunek. Wkocu przymkn powieki, niemogc duej znie widoku mojejtwarzy.

    - Jak ksina Cierpliwa zniesie tprb? - westchn. - Czy imi dodajej si?

    Puci mnie, po czym niezgrabnieschyli si po chleb i ser, otar je iwetkn mi w donie. Dojrzaemgruby banda, ktry nie pozwalamu zgi kolana, spowijajcy prawnog od ydki a do poowy uda.

  • Brus ponownie usadowi si przystole i sign po piwo. Wypi,przygldajc mi si znad krawdzidzbana.

    - Kim jest matka tego bkarta? -zapyta nieostronie onierzsiedzcy przy drugim kocu stou.

    Brus opuci dzban. Milcza przezchwil, a ja znowu poczuemoowiany ciar ciszy.

    - Kim jest matka chopca, to rzeczksicia Rycerskiego, a nie temat nakuchenne plotki - rzek wolno.

    - Pewnie e tak, pewnie - zgodzi

  • si stranik ochoczo, a Podrnik,niczym dziobicy ptak, kiwazgodnie gow.

    Cho miaem raptem kilka lat,zastanowio mnie, jakimczowiekiem musi by ten, ktry znog unieruchomion bandaami,potrafi jednym spojrzeniemzgromi nieokrzesanych mczyzn.

    - Chopak nie ma imienia -przerwa cisz Podrnik. - Woajna niego chopcze.

    Stwierdzenie to wyranieodebrao mow wszystkim, nawetBrusowi. W ciszy skoczyem je

  • chleb, ser oraz miso i popiemjedzenie paroma ykami piwa, ktrepoda mi Brus.

    onierze zaczli wychodzi podwch, po trzech, a on ciglesiedzia, pijc i nie spuszczajc zemnie oka.

    - No tak - odezwa si w kocu. -Jak znam twojego ojca, to uczciwiestawi temu czoo i zrobi, co naley.Ale Eda tylko wie, co uzna zawaciwe. Najpewniej nie oszczdzisobie blu... Najade si?

    Pokiwaem gow, a on podnissi sztywno, zdj mnie ze stou i

  • postawi na pododze.

    - No to chod, Bastardzie -powiedzia.

    Szlimy dugim korytarzem. Zpowodu usztywnionej nogi Bruskoysa si na boki, a moe i piwotake miao z tym co wsplnego. Zpewnoci bez trududotrzymywaem mu kroku. W kocudotar do jakich cikich drzwi.Stranik poegna go skinieniemgowy, a mnie zmierzyzaintrygowanym spojrzeniem.

    Poza murami zawodzi wiatr.nieg, ktry roztopi si w cigu

  • dnia, zamarz z nadejciem nocy.cieka chrzcia mi pod stopami,a zimne podmuchy odnajdywaykade pknicie i dziur w moimodzieniu. Koszula i nogawice,ogrzane przy kuchennym ogniu, niecakiem wyschy, wic przej mniedojmujcy zib. Pamitamciemno i nage uczuciewyczerpania, ktre spado na mnieznienacka; straszn paczliwsenno, ktra opanowaa mnie bezreszty, gdy tak szedem przez zimnei ciemne podwrze za tym gronymczowiekiem z obandaowan nog.Otaczay nas wysokie ciany, a naich szczycie nieprzerwanie kryli

  • stranicy - mroczne cienie widocznejedynie w krtkich chwilach, gdyprzesaniay gwiazdy. Ksao mnieprzenikliwe zimno, potykaem si ilizgaem na oblodzonej ciece.Lecz mimo wszystko co w postawiemojego opiekuna nie pozwolio mizapaka ani baga o lito.Podaem za nim uparcie.Wreszcie dotarlimy do jakiegobudynku i Brus szarpniciemotworzy masywne drzwi.

    Wylao si zza nich ciepo, zapachzwierzt i przymione zote wiato.Zaspany chopak stajenny usiad naswoim posaniu; wyglda jak pisklw somianym gniedzie. Mj

  • przewodnik rzek co krtko ichopak natychmiast pooy si zpowrotem, zwin w kbek,zamkn oczy. Brus zamkn zanami drzwi. Wzi lamp, ktrarozsiewaa agodne wiato, ipoprowadzi mnie ze sob.

    Wwczas wszedem w inny wiat,w wiat nocy naznaczonejoddechami picych zwierzt, gdziepsy unosiy by znad skrzyowanychprzednich ap, by spojrze na mniezielonymi lub tymi lepiami, poktrych peza saby blask wiata.Gdy mijalimy konie, powstaowrd nich lekkie poruszenie.

  • - Sokoy s na drugim kocu -odezwa si Brus, prowadzc mniewzdu boksw.

    Najwyraniej bya to wanainformacja.

    - Tutaj - odezwa si, stajc uwejcia do przestronnego boksu,gdzie spay trzy ogary. - Musi ci towystarczy. Przynajmniej na razie.Niech mnie licho, jeli wiem, coinnego miabym z tob zrobi.Gdyby to wszystko nie dotyczyoksinej, uznabym, e Edazaartowa sobie z mojego pana.No, Gagatek, posu si troch, zrbmiejsce. Tak, dobrze. Ty si,

  • chopcze, przytulisz tutaj, obokWiedmy. Ona si tob zajmie i dadobry odpr kademu, kto by cichcia zakci sen.

    Obudzone psy, syszc Brusa,ucieszone waliy twardymi ogonamio som. Niepewnie wszedem dorodka i pooyem si obok suki opysku posrebrzonym staroci i zposzarpanym uchem. Wielki piesprzyglda mi si trochpodejrzliwie. Gagatek, podronityszczeniak, powita mnie lizaniem pouszach, szczypaniem zbami w nos izaczepianiem ap. Objem goramieniem, eby si przestawierci, a potem umociem si

  • wygodnie midzy zwierztami. Brusnarzuci na mnie grub derkprzesiknit zapachem konia.Wielki szary ogier w ssiednimboksie zatupa gwatownie, uderzycikim kopytem w ciank, apotem wystawi eb nadprzepierzeniem, sprawdzajc, c toza nocne niepokoje. Brus pogadzigo uspokajajco po chrapach.

    - Na takiej rubiey wszyscy mamydosy skromne warunki. Dopiero wzamku w Koziej Twierdzyzamieszkasz wygodnie. Aledzisiejszej nocy bdziesz tubezpieczny i nie zmarzniesz. - Stajeszcze przygldajc si nam przez

  • chwil. - Konie, psy, sokoy... Ksimj, od wielu lat dogldam ich dlaciebie i robi to dobrze. Ale twjbkart... no c, nie do mnie naleydecyzja, co z nim pocz.

    Ostatnie sowa nie byyskierowane do mnie. Znad krawdziderki patrzyem, jak zdj z hakalatarni i odszed wolno,mamroczc co pod nosem.

    Dobrze pamitam t pierwsznoc: ciepe psy, kujc som,nawet sen, ktry do mnie przyszed,gdy szczeniak zwin si w kbektu obok. Signem do jego umysui dzieliem z nim marzenia o dugim

  • polowaniu, o pocigu za jaknieznan zwierzyn, ktrej gorcawo kazaa mi biec wrd gszczupokrzyw, przez gogi i po grskichstokach pokrytych usuwajcymi sispod ng kamieniami.

    Wraz z tym snem ogara mojewspomnienia zaczynaj sirozmywa, niczym odchodzcanarkotyczna halucynacja, zrazusugestywna i bajecznie kolorowa,stopniowo coraz mniej wyrazista.Dni, ktre nadeszy po tej nocy, nierysuj si ju w mojej pamicirwnie klarownie.

    Przypominam sobie wilgotny czas

  • koca zimy, gdy poznawaem drogz boksu do kuchni. Mogem tamchodzi, kiedy mi si ywniepodobao. Czasem spotykaemkucharza, ktry wiesza miso nahakach nad paleniskiem, miesiciasto na chleb lub otwierabeczuk z jakim napitkiem.Czciej go jednak nie byo i wtedysam braem sobie co z resztek nastole, i dzieliem si szczodrze zeszczeniakiem, ktry wkrtce zostamoim nieodcznym towarzyszem.onierze przychodzili i odchodzili,jedli, pili i przygldali mi si zciekawoci, ktr zaczemtraktowa jako rzecz naturaln.

  • Wszyscy podobni byli do siebienawzajem; kady ubrany by wpaszcz oraz spodnie z szorstkiejweny, kady mia twarde ciao ioszczdne ruchy i kady nosi nasercu emblemat z wizerunkiemskaczcego koza. Niektrzy z nichnieswojo si czuli w mojejobecnoci. Przywykem, e dopierogdy opuszczaem kuchni, narastatam guchy pomruk gosw.

    Brus w tych dniach opiekowa simn stale, powica mi tyle samouwagi ile zwierztom ksiciaRycerskiego; byem nakarmiony,napojony, umyty, uczesany imiaem zapewnion odpowiedni

  • ilo ruchu, ktry przyjmowazazwyczaj posta dreptania zaBrusem, gdy wypenia on inneswoje obowizki. Wszystkie tewspomnienia s niewyrane, apowszednie czynnoci, takie jakmycie czy zmiana odzienia,wyblaky w mojej pamici;najpewniej dla szecioletniegochopca nie byy niczymszczeglnym. Doskonale za topamitam Gagatka. Rud siermia krtk i najeon tak, e kuamnie przez ubranie, gdy nocdzielilimy kosk derk. Jegolepia byy zielone niczym rudamiedzi, nos w kolorze pieczonej

  • wtroby, a wntrze pyska i jzyk -znaczone rowymi i czarnymiplamkami. Jeeli akurat nieasowalimy w kuchni,mocowalimy si na podwrcu albow stajennym boksie. Taki by mjtamtejszy wiat. Nie trwao todugo, jak sdz, gdy nieprzypominam sobie adnej odmianyaury. Przez wszystkie mojewspomnienia z tamtego czasuprzewijaj si surowe chody,huczcy wiatr, a take nieg i ld,ktre za dnia czciowo topniay,lecz zawsze umacniay si mronnoc.

    Mam z tamtego czasu jedno

  • odmienne wspomnienie, cho niejest ono wyrane. Raczej tylkopodbarwione ciepym i delikatnymodcieniem, niczym stary, bogatotkany gobelin ogldany w mrocznejkomnacie. Pamitam, obudzio mnieze snu niespokojne wiercenie siszczeniaka i te wiato latarni.Pochylao si nade mn dwchludzi, ale e Brus sta sztywnopomidzy nimi, wcale si nie baem.

    - Obudzie go - ostrzegpierwszy, a by to ksi Szczery,ktrego spotkaem pierwszegowieczoru w komnacie rozjanionejciepym blaskiem.

  • - C z tego? Zanie ponownie,gdy tylko si oddalimy. A todopiero, ma bez wtpienia oczyswojego ojca. Przysigam,gdziekolwiek bym ujrza to dziecko,poznabym jego pochodzenie. Nikt,kto go zobaczy, nie bdzie wtpi.Ale powiedz tylko, czy i ty, i Brusmacie kurze rozumy? Bkart czy niebkart, nie mona ka czowiekamidzy zwierztami. Nie byo dlaniego innego miejsca?

    Mczyzna ten mia oczyidentyczne jak ksi Szczery i taksamo zarysowan szczk, ale tupodobiestwo si koczyo. Byznacznie od niego modszy. Policzki

  • mia bez zarostu, a wyperfumowanegadkie wosy janiejsze i bardziejmikkie. Oblicze pokraniao mu oduksze nocnego chodu, lecz byato zupenie inna barwa ni naogorzaej od wiatru twarzy ksiciaSzczerego. Rnio ich takeodzienie. Ksi Szczery ubiera sipodobnie jak jego ludzie - wpraktyczne weniane rzeczy omocnym splocie i stonowanychkolorach. Tylko emblemat na jegopiersi byszcza janiej, przetykanyzot i srebrn nici. Modszymczyzna lni od szkaratu i zota,a jego paszcz, opadajcy wcikich fadach, by dwukrotnie

  • szerszy ni trzeba. Spodwierzchniego okrycia wyaniaa siciemnokremowa kamizela obszytakoronk. Szal na szyi tego panaspinaa brosza w ksztacieskaczcego rogacza, wykonana wzocie; jedyne oko koza mrugaozielono drogocennym klejnotem.Wyszukana mowa szlachetnieurodzonego bya jak misternie kutyzoty acuch przy prostych wtkachsw ksicia Szczerego.

    - Wadczy, bracie, niepomylaem o tym. Co ja wiem odzieciach? Daem go pod opiekBrusowi. On jest czowiekiemRycerskiego i tak jak zawsze dba

  • o...

    - Nie chciaem uchybikrlewskiej krwi, panie - rzek Brusszczerze zmieszany. - Zawsze cadusz suyem ksiciu Rycerskiemui chopcem te si zajem, jakumiaem najlepiej. Mogem gozabra na barg u wartownikw,ale wyda mi si za may, eby miapatrze na bjki, pijastwa i ktnie- ton jego sw zdradza nagan dlatakiego towarzystwa - i mieszka zludmi, ktrzy przychodz iwychodz o kadej porze. Tutaj maswj kt i spokj, a i zaprzyjanisi ze szczeniakiem. Noc pilnujego Wiedma; nikt mu nic zego nie

  • zrobi, bo suka ma ostre zby.Panowie moi, ja take nie wiem odzieciach wiele, lecz wydawao misi...

    - Ju dobrze, Brus, wszystko wporzdku - przerwa mu cicho ksiSzczery. - Trzeba byo o tympomyle, ale to ja uchybiemswojej powinnoci. Zostawiemdecyzj tobie i za nic ci nie winie.Eda wiadkiem, e chopak ma tulepiej ni niejedno dziecko wokolicznych osadach. Dopkijestemy tutaj, nie ma dla niegolepszego miejsca.

    - Wszystko bdzie musiao si

  • zmieni, gdy powrcimy do KoziejTwierdzy. - Wadczy wydawa sinieszczeglnie zadowolony.

    - Wic nasz ojciec yczy sobie,eby chopiec pojecha z nami? -zapyta ksi Szczery.

    - Nasz ojciec sobie tego yczy.Moja matka nie.

    - Aha. - Ton gosu ksiciaSzczerego zdradza wyrany brakzainteresowania dalsz dyskusj.

    Ksi Wadczy jednak, z marsemna czole, cign temat.

  • - Moja matka, krlowa, nie uwaaza waciwe ani pozostawieniebkarta tutaj, ani sprowadzenie godo zamku w Koziej Twierdzy.Radzia krlowi dugo, lecz naprno. Matka i ja wolelibymyraczej, by chopiec zosta...usunity. To jedyne odpowiednierozwizanie. Nie trzeba namdodatkowych niejasnoci w kwestiidziedziczenia.

    - Nie widz adnych niejasnoci -odpar gadko Szczery. - Rycerski,ja, a potem ty. Dalej nasz kuzynDostojny. Bkart byby dopieropity.

  • - Doskonale zdaj sobie spraw,i mnie poprzedzasz w linii sukcesji;nie ma potrzeby, by si z tymobnosi przy najbahszej okazji -rzek ksi Wadczy chodno.Przenis na mnie spojrzenie. -Moim zdaniem byoby najlepiej,gdyby kwestia tego dziecka w oglenie zaistniaa. Co si stanie, jeliRycerski nigdy si nie doczeka odksinej Cierpliwej prawowitegodziedzica? Co wwczas, jelizechce... uzna tego chopca? Takiobrt spraw moe posia niezgodmidzy szlacht. Po co kusi los?Tak uwaa moja matka, i ja take.Ale nasz ojciec, krl, nie jest

  • czowiekiem dziaajcym pochopnie,o czym doskonale wiemy. Niedopuci do adnych ustale w tejmaterii. Krl Roztropny dziaaroztropnie, jak gosi ludoweporzekado. Synu mj - obwiecimi niedawno - nie rb kroku,ktrego nie moesz cofn, dopkinie rozwaysz, czego nie bdzieszmg zrobi, gdy go ju uczynisz. Apotem si rozemia. - KsiWadczy take prychn krtkim,gorzkim miechem. - Jestemogromnie znuony jego poczuciemhumoru.

    - Aha - powtrzy ksi Szczery,a ja leaem bez ruchu i dumaem,

  • czy prbowa on do gbi pojsowa krla, czy te raczej sihamowa, by nie odpowiedzieostrym sowem pretensjomprzyrodniego brata.

    - Oczywicie dostrzegaszrzeczywiste powody, dla ktrychkrl chce mie przy sobie tegochopca? - upewni si ksiWadczy.

    - To znaczy?

    - Wci faworyzuje Rycerskiego.Pomimo wszystko. Pomimo jegogupiego maestwa iekscentrycznej ony. Pomimo caej

  • tej awantury. Zdaniem krlanajnowsze wieci porusz lud,przybli Rycerskiego posplstwu.wiadcz przecie niewtpliwie omskoci nastpcy tronu, dowodz,e moe by ojcem. A jeszcze itego, e take jest czowiekiem ibdzi jak kady. - Ksi Wadczynajwyraniej nie zgadza si zadnym z tych argumentw.

    - I dziki temu lud ma chtniejwesprze jego przysze panowanie?- Ksi Szczery chyba nie byprzekonany co do susznociwywodu. - Dlatego e zanimpolubi swoj pani, spodzidziecko z jak prost kobiet?

  • - Krl zdaje si tak sdzi. - Wgosie ksicia Wadczego zabrzmiacierpki ton. - Czyby haba nic dlaniego nie znaczya? Podejrzewamjednak, i Rycerski inaczej siodniesie do idei uznania bkarta.Szczeglnie przez wzgld na naszdrog ksin Cierpliw. Tak czyinaczej, krl rozkaza, by wracajcsprowadzi bkarta do zamku wKoziej Twierdzy. - Ksi Wadczyopuci na mnie wzrok,bezsprzecznie niezadowolony.

    Ksi Szczery wyglda na lekkozbitego z tropu, lecz skin gowposusznie.

  • Na twarzy Brusa kad si cie,ktrego nie mogo rozproszy tewiato lampy.

    - Czy mj pan nie ma w tejsprawie nic do powiedzenia? -zaprotestowa miao. - Myl, egdyby zechcia ustali posag dlamatki chopaka, a jego samegooddali, to przez wzgld na dobromojej pani, ksinej Cierpliwej, zpewnoci powinien mie prawo dopodobnej dyskrecji...

    Ksi Wadczy przerwa muwzgardliwym prychniciem.

    - Na dyskrecj by czas, zanim si

  • Rycerski pooy z t dziewuch.Cierpliwa nie jest pierwsz kobiet,ktra musi si pogodzi z istnieniemmowskiego bkarta. Tutaj, dzikiniezrcznoci Szczerego, wiedz ojego istnieniu ju wszyscy. Prbaukrycia chopaka nie ma adnegosensu. A gdy chodzi o bkarta zrodu krlewskiego, nie sposb sobiepozwoli na luksus wraliwoci.Zostawi takiego chopca wpodobnym miejscu, to jakzignorowa miecz zawieszony nadgow krla. Sucy od psw takepowinien rozumie rzecz rwnieoczywist. A nawet jeli ty niepotrafisz, twj pan j pojmie z

  • pewnoci.

    Stalowe nuty wkrady si w tesowa; dostrzegem, jak Brus cofnsi przed lodowatym brzmieniem,cho dotd nie ustpowa przedniczym. Przepenio mnie tostrachem, wic nacignem derkna gow i zagrzebaem si gbiejw somie. Obok mnie Wiedmawarkna cicho z gbi gardzieli.Myl, e to dlatego ksi Wadczyodstpi do tyu, ale nie mamcakowitej pewnoci. Niedugopotem mczyni odeszli, a jelimwili co wicej, ja tego niepamitam.

  • Czas mija i jakie dwa, moe trzytygodnie pniej widz siebie, jakkurczowo trzymajc si pasa Brusaprbuj zbyt krtkimi nogami objkoski grzbiet za jego plecami.Opuszczalimy wtedy mron osadi ruszalimy do cieplejszych ziem, apodr ta wydawaa mi si bezkoca. Przypuszczam, e ksiRycerski ktrego dnia przyjecha izobaczy mnie, swojego bkarta, poczym wyda na siebie wyrok. Niepamitam tego spotkania z ojcem.Jedyny jego obraz, jaki nosz wpamici, to portret wiszcy nacianie w zamku w Koziej Twierdzy.Wiele lat pniej dano mi do

  • zrozumienia, e postpowanieksicia Rycerskiego okazao sirzeczywicie waciwe, uratowaozawarte traktaty, umocnio pokj,ktry trwa pniej przez ca mojmodo, a take zyskao namszacunek, a nawet sympatiChyurdw.

    Trzeba podkreli, e tamtegoroku jedyne nieszczcie, jakiespotkao nastpc tronu, byospowodowane ujawnieniem mojegoistnienia, lecz nieszczcie tookazao si rzeczywiciemonumentalne. Ksi wrci dozamku w Koziej Twierdzy, gdziezrzek si praw do tronu. Zanim my

  • tam dotarlimy, zdy ju, razem zmaonk, opuci dwr. Rozpoczycie jako pan z Biaego Gaju.Byem tam kiedy. Biay Gaj torwnina przecita przez rodekleniw rzek. Rozpociera si wciepej dolinie, rozoonej wygodniepomidzy niewysokimi agodnymiwzgrzami, u stp wysokichszczytw. Wymarzone miejsce douprawy winogron, siania zboa irodzenia dzieci. Ziemia spokojna,pooona daleko od wszelkichgranic, od polityki, od dworu - odwszystkiego, czym wczeniej yksi Rycerski. Byo to zesanie.Bez niedostatku i niewygd, lecz

  • jednak wygnanie czowieka, ktrypowinien by zosta krlem.Krlestwo stracio mdregowojownika i wyjtkowoutalentowanego dyplomat.

    A ja znalazem si w KoziejTwierdzy; jedyne, ale nielubnedziecko czowieka, ktrego nigdynie poznaem. Wyrastaem bez ojcai bez matki. Dojrzewaem nadworze krlewskim, gdzie widzianowe mnie sprawc przemian. Zamoj przyczyn ksi Szczeryzosta nastpc tronu, a ksiWadczy wspi si o szczebel wyejw linii sukcesji. Nawet gdybym nicw yciu nie zrobi, ju samo to, i

  • przyszedem na wiat,pozostawioby trway lad wdziejach naszych ziem.

  • Rozdzia drugi

    Nowy

    Wiele jest legend o Zdobywcy,Zawyspiarzu, ktry przeksztaciKozi Twierdz w zalek stolicypierwszego ksistwa izapocztkowa lini krlewsk.Jedna z nich gosi, e podrzakoczona podbojem byapierwszym i ostatnim jegowypadem z jakiej skalistej,smaganej zimnymi wiatrami wyspy,ktra go zrodzia. Powiadaj, i

  • zobaczywszy drewniane umocnieniawarowni oznajmi: Jeli znajd tamogie i posiek, zostan. I znalaz. Izosta.

    * * *

    Plotki rodzinne za gosz, e bybiednym eglarzem cierpicym nachorob morsk i nie znosisolonych ryb, cho innymZawyspiarzom szy one na zdrowie.Wie niesie, jakoby wraz ze swymiludmi bdzi po wodach tak dugo,i gdyby nie zdoa zaj KoziejTwierdzy, utopiaby go wasna

  • zaoga. Nikt dzi ju nie wie, jakbyo w rzeczywistoci. Stary gobelinw sali biesiadnej przedstawiaZdobywc jako potnego,krzepkiego mczyzn z gronymumiechem na ustach, stojcego nadziobie statku, ktrym wiolarzesteruj ku Koziej Twierdzy -wwczas budowli z drewnianychbali i ledwie obciosanego kamienia.

    Kozia Twierdza narodzia si jakozamek wzniesiony na brzeguspawnej rzeki, u wejcia do zatokioferujcej doskonae warunki dokotwiczenia. Zbudowa go jeden zpomniejszych wadcw, ktry ujrzaw nadzorowaniu handlu rzecznego

  • moliwo cignicia zyskw. Imitego czowieka zagino w mrokachhistorii. Wznis twierdz rzekomopo to, by chronia zatok przedintruzami z Wysp Zewntrznych,ktrzy kadego lata pldrowaliziemie lece wzdu biegu rzeki.Nie przypuszcza, e najedcypokonaj fortyfikacje zdrad, awarowne wiee i mury stan si dlanich domem. Wraz z upywem czasupiraci rozcigali swoje wpywy corazdalej w gr rzeki, a drewniany fortprzebudowali w kamiennwarowni, u stp ktrej rozrastaosi miasto, a w kocu uczyniliKozi Twierdz sercem pierwszego

  • ksistwa, a nastpnie, po latach,stolic caego Krlestwa SzeciuKsistw.

    Rd panujcy naszych ziem,Przezorni, wywodzi si wanie zowych Zawyspiarzy. Przez kilkapokole dawni piraci utrzymywaliwizi z mieszkacami WyspZewntrznych, skadali tamgrzecznociowe wizyty, po ktrychwracali do domu z pulchnyminarzeczonymi o ciemnej cerze,pochodzcymi z ich wasnego ludu.I tak krew Zawyspiarzy ciglesilnym strumieniem pyna wyach potomkw rodu krlewskiegooraz rodzin szlacheckich, dajc

  • dzieciom czarne wosy, ciemne oczyi muskularn, krp posta. Wraz ztymi cechami szed w parze talentdo wadania Moc, a take wszelkieniebezpieczne skonnoci orazsaboci pynce w zawyspiarskiejkrwi. Ja take otrzymaem swjudzia w owej spucinie.

    Moje pierwsze zetknicie z KoziTwierdz nie miao adnegozwizku z histori ani dziedzictwemstolicy. Bya ona dla mnie jedyniekocem podry, kalejdoskopemzgieku czynionego przez ludzi,powozy i psy, panoram budynkw ikrtych ulic, prowadzcych w kocuzawsze do potnej kamiennej

  • fortecy wzniesionej na stromejskalnej cianie; do warowni, ktra zgry spogldaa na miastorozoone u jej stp. Przywaremkurczowo do pasa mojegoopiekuna, zbyt obolay i zmczony,eby si chocia poskary. Znuonyko potyka si czsto na liskimbruku. Wycignem szyj raz -eby spojrze na wysokie szarewiee i mury warownego zamkunad nami. Nawet w niezwykym dlamnie cieple morskiej bryzy wygldana zimny i niedostpny. Oparemczoo o plecy Brusa. Od sonawejwoni jodu napywajcej znadogromnej wody robio mi si

  • niedobrze. Tak oto przybyem doKoziej Twierdzy.

    Brus mia kwater niedalekozamkowych stajni. Do nich waniemnie zabra, razem z sokoami iogarami ksicia Rycerskiego.Najpierw zaj si ptactwem, gdypo dugiej podry znajdowao si wopakanym stanie. Psy,uszczliwione powrotem do domu,tryskay energi. Gagatekprzewrci mnie kilka razy, zanim wkocu zdoaem wbi w ten psi eb,e jestem zmczony, czuj si choryi nie mam nastroju do zabawy.Natychmiast znalaz sobietowarzystwo wrd rodzestwa z

  • poprzedniego miotu i od razu wdasi w pozorowan walk z jednymze starszych podrostkw. Bruskrzykn raz i awantura ucicha. Dlaksicia Rycerskiego by onsucym, to prawda, ale tutaj, wzamkowych stajniach, dla psw,sokow i koni by panem.

    Kiedy skoczy ju dogldaniezwierzt sprowadzonych do domu,zacz przechadzk po stajniach,sprawdzajc, co pod jegonieobecno zostao zrobione, aczego zaniedbano. Jak zadotkniciem czarodziejskiej rdkipojawili si chopcy stajenni,parobcy i sokolnicy, by broni

  • wykonania swoich obowizkwprzed jego krytyk. Ja zapodaem za nim, dopki mogemsi utrzyma na nogach. Zwrci namnie uwag dopiero wwczas, gdywreszcie si poddaem i osunemna stert somy. Na jego twarzyodmalowa si wyraz irytacji, azaraz potem ogromnego znuenia.

    - Gruze, zabierz maego Bastardado kuchni i dopilnuj, eby sinajad, a potem zaprowad go domnie.

    Gruze by niskim, ciemnym, moedziesicioletnim psiarczykiem.Wanie z werw opowiada, w jak

  • wspaniaym stanie s szczeniaki,ktre przyszy na wiat w czasienieobecnoci Brusa. Chwilwczeniej pawi si w pochwaachmistrza. Teraz umiech spez mu ztwarzy; chopak obrzuci mniezrezygnowanym spojrzeniem.Patrzylimy tak jeden na drugiego,a Brus, w otoczeniupodenerwowanych koniuchw,odszed wzdu rzdu boksw.Wreszcie chopak wzruszyramionami i pochyli si nade mn.

    - No to co, may, jeste godny?Pjdziemy poszuka czego dojedzenia? - spyta zachcajco,dokadnie takim samym tonem,

  • jakiego uywa wobec psw, gdyBrus by w pobliu.

    Odetchnem z ulg, e niespodziewa si po mnie wicej nipo szczeniaku, kiwnem gow ipowlokem si za nim.

    Czsto si oglda, sprawdzajc,czy nadam. Za drzwiami stajnidoczy do mnie rozhasanyGagatek. Wyranie urosem woczach Gruza, kiedy sizorientowa, jak wielkimuwielbieniem darzy mnie szczeniak;od tej pory zwraca si do nas obu.Mwi krtkimi zdaniami penymiotuchy, opowiadajc nam, e

  • jedzenie jest ju tylko o dwa kroki,wic chodmy razem, nie, nie leteraz za kotem, chodmy razem,tam znajdziemy ciekawetowarzystwo.

    W stajniach panowa rozgardiasz igorczkowa krztanina: ludzieksicia Szczerego zajmowali siswoimi komi i ekwipunkiem, aBrus szuka dziury w caym iznajdowa bd we wszystkim, copod jego nieobecno nie zostaowykonane tak, jak wedug niegoby powinno. Gdy znalelimy sibliej wewntrznej czci twierdzy,wzrs ruch pieszy. Utonlimy wtumie ludzi pieszcych do

  • najrniejszych spraw: jaki chopaknis na ramieniu ogromny poebekonu, minlimy grupkchichoczcych dziewczt, onierzyobjuczonych strzaami, jakiegostarca ze skwaszon min,dwigajcego kosz trzepoczcychsi ryb, i trzy mode kobiety wpstrokatych strojach z dzwonkami;ich wosy unosiy si na wietrze,szybujc wraz z dwiczeniemdzwonkw.

    Po zapachu poznaem, ejestemy ju blisko celu, a i ruchwzrs proporcjonalnie, aznalelimy si przed kuchennymidrzwiami, zagubieni w cibie

  • wchodzcych i wychodzcych ludzi.Gagatek i ja wszylimy zuznaniem, a Gruze skrzywi siniezadowolony.

    - Straszny tok. Ludzie si szykujna dzisiejsz uczt powitaln nacze obu ksit, Szczerego iWadczego. Kady, kto tylko coznaczy, przyby dzi do KoziejTwierdzy. Wszyscy ju wiedz, eksi Rycerski odda tron. Panowiesi zjechali, eby o tym radzi. Alboprzynajmniej przysali zastpstwo.Syszaem, e jest te kto odChyurdw; ma si upewni, etraktaty zawarte przez ksiciaRycerskiego bd przestrzegane,

  • nawet jeli on sam ju nie...

    Zamilk, nagle zakopotany, alenie jestem pewien, czy dlatego emwi przy mnie o moim ojcu i jegorezygnacji z praw do korony, czy ezwraca si do szczeniaka iszecioletniego chopca jak do istotrozumnych. Rozejrza si dookoa,ogarniajc sytuacj.

    - Zaczekajcie tutaj - zdecydowaw kocu. - Sam tam wejd iwynios co dla was. Mniejszaszansa, e mnie zbesztaj... albozapi. Zostacie. - Podkrelikomend oszczdnym gestem doni.

  • Przesunem si pod cian, pozagwny nurt ludzkiej rzeki ikucnem, a Gagatek usiadposusznie obok mnie. Z wielkimpodziwem patrzyem, jak Gruzezblia si do drzwi, zrcznieprzemykajc pord tumu.

    Mijali mnie sucy i kucharze,rzadziej minstrel, kupiec czytragarz. Znuony patrzyem, jaknadchodz i odchodz. Tego dniawidziaem ju zbyt wiele, by mogliwzbudzi we mnie wikszezainteresowanie. Byli tylko odrobinbardziej zajmujcy od jedzenia, naktre czekaem, i wizji cichegomiejsca, z dala od tego tumultu.

  • Usiadem na ziemi pod nagrzansocem cian i oparem czoo nakolanach. Gagatek uoy si przymnie.

    Obudzio mnie stukanie jegoogona o ziemi. Podniosem gow iujrzaem przed sob par wysokichbrzowych butw. Mj wzrokpowdrowa w gr, po skrzanychspodniach i grubo tkanej wenianejkoszuli, ku twarzy okolonej gstbrod i strzesze siwych wosw.Czowiek, ktry mi si przyglda,trzyma na ramieniu beczuk wina.

    - Ty jeste bkart, nie?

  • Syszaem to sowo wystarczajcoczsto, by wiedzie, e oznaczamnie, cho nie pojmowaem w penijego znaczenia. Wolno skinemgow. Twarz mczyzny pojaniaa.

    - Hej! - zawoa ju nie do mnie,ale do ludzi, ktrzy przepywali obokzwart mas. - Tutaj jest bkart.Nadty bachor Rycerskiego.Wyglda zupenie jak on, nie? Ktojest twoj matk, chopcze?

    Wikszo przechodniw, kuwasnej chlubie, nadal podaaswoj drog, czasem tylkoobrzucajc zdziwionym spojrzeniemszeciolatka siedzcego pod cian.

  • Ale pytanie, jakie mi zada czowiekz beczuk, wzbudzao najwyraniejogromne zainteresowanie, gdysporo gw zwrcio si w naszstron, a paru kupcw, ktrzywanie wyszli z kuchni, zbliyo si,by usysze odpowied.

    Nie znaem odpowiedzi. Mama tobya mama i wszystko, co o niejwiedziaem, ju si zataro w mojejpamici. Tak wic nie odezwaemsi nawet sowem.

    - Hej, no to powiedzprzynajmniej, jak masz na imi,chopcze. - Odwrci si do publiki. -Syszaem, e nie ma imienia.

  • adnego nadtego krlewskiegomiana, co by go nioso przez ycie.Ani nawet zwykego imienia, ebymona go byo nim aja. A moe tonieprawda, chopcze? Masz jakieimi?

    Grupa gapiw rosa. Niektrym zoczu wyzierao szczere wspczucie,ale nikt gburowi nie przerwa. Mjlk udzieli si Gagatkowi. Piesprzewrci si na bok, odsonibrzuch w bagalnym gecie i waliogonem w prastarym zwierzcymsygnale, ktry zawsze oznacza:Jestem tylko szczeniakiem. Niepotrafi si broni. Miej nade mnlito. Gdyby wszyscy wok byli

  • psami, obwchaliby mnie, a potemzostawili w spokoju. Ludzie jednaknie maj we krwi psiej kurtuazji.Wic kiedy nie odpowiadaem, tenczowiek podszed o krok bliej.

    - Chopcze, masz jakie imi? -zapyta ponownie.

    Wstaem powoli, a ciana zamoimi plecami, jeszcze przed chwilciepa, teraz stanowia przenikliwiezimn barier uniemoliwiajcucieczk. U moich stp Gagatek,lec na grzbiecie, skrca si wkurzu i skamla bagalnie.

    - Nie - powiedziaem cicho, a

  • kiedy mczyzna uczyni ruch, jakbychcia si pochyli niej, by lepiejsysze moje sowa, krzyknem: -Nie! - I sam myl odepchnemgo od siebie.

    Nikt w tumie nie poj, co siwydarzyo. A ju z pewnoci nie ja.Rosy mczyzna skuli si z blu.Ludzie skwitowali to miechem i taknarodzia si opinia posplstwa onielubnym synu ksiciaRycerskiego. Jeszcze przedzmrokiem w caym miecie huczaood opowieci o bkarciepowstajcym przeciwko swemudrczycielowi.

  • Ruszyem wzdu ciany.Widziaem, jak mczyzna zatoczysi do tyu, jak puci beczuk,ktra spada i roztrzaskaa si naulicznym bruku. Gagatek zerwa sibyskawicznie z miejsca i uciek zemn. Raz migna mi w tumiecignita w wyrazie zmieszaniatwarz Gruza, ktry wyoniwszy si zkuchni z ciastem w rkach, zobaczynasz ucieczk. Gdyby to by Brus,prawdopodobnie bym si zatrzymai jemu powierzy swoj obron, atak biegem dalej, pozwalajcGagatkowi prowadzi. Uciekalimywrd ludzkiej ciby - po prostujeden z wielu may chopiec z psem,

  • biegncy przez podwrzec.

    Gagatek zawid mnie domiejsca, ktre wyranie uwaa zanajbezpieczniejsze w wiecie. Zdaleka od kuchni i wewntrznejtwierdzy bya w ziemi jama, ktrWiedma wykopaa pod rogiemrozchwierutanej przybudwki, gdzieprzechowywano worki z grochem ifasol. Tutaj si oszczenia i tutajukrywaa swj miot przez prawietrzy dni. Dopiero wtedy Brus jodnalaz. Jego zapach by pierwszludzk woni, jak pozna Gagatek.

    Pod komrk trzeba si byowcisn przez wskie przejcie, ale

  • w norze byo wygodnie, ciepo,sucho i panowa miy pmrok.Gagatek przytuli si do mnie, a jaobjem go ramieniem za szyj.Nasze serca wkrtce zwolniyszaleczy rytm i obaj, uspokojeni,zapadlimy w gboki sen bezmarze, jaki dany jest tylkoszczeniakom w ciepe wiosennepopoudnie.

    Duo pniej obudziem sidrcy z zimna. Byo ju zupenieciemno i subtelne ciepowczesnowiosennego dnia zniknobez ladu. Gagatek przeckn si wtym samym czasie i obajwypezlimy z nory.

  • Na niebie nad Kozi Twierdzgocia pna noc, gwiazdybyszczay jasno. Wo zatoki byateraz wyraniejsza; dziennezapachy ludzi, koni, gotowania -ulotne i niewane - kadej nocymusiay ustpi przed moc oceanu.Szlimy opustoszaymi ciekamiprzez dziedzice wiczebne,mijalimy spichlerze i prasy dowina. Wszdzie panowaa cisza ispokj. Kiedy zbliylimy si dowewntrznej czci twierdzy,ujrzaem cigle jeszcze poncepochodnie i usyszaem gonerozmowy. Wszystko wydawao sijednak osnute pajczyn

  • zmczenia, ostatnie lady zabawymiay znikn, nim wit rozjaniniebo. Obchodzilimy zamekszerokim ukiem, mielimy dosyludzi.

    Zorientowaem si, e wracam zaGagatkiem do stajni. Gdyskierowalimy si ku cikimdrzwiom, zaczem si zastanawia,jakim sposobem wejdziemy dorodka. Ale Gagatek ju szaleczomacha ogonem, a kiedypodeszlimy bliej, nawet japoczuem w ciemnoci zapachBrusa. Mczyzna dwign si zdrewnianej skrzyni stojcej przydrzwiach.

  • - Jestecie - odezwa siagodnie. - No to chodcie.Chodcie. - Odetchn gboko,otworzy cikie drzwi i poprowadzinas do rodka.

    Weszlimy za nim w ciemno,pomidzy rzdy boksw; mijalimyprzyjezdnych parobkw i chopcwstajennych ulokowanych na noc nasomie, potem szlimy obok naszychkoni, psw i koniuchw, ktrzy spalimidzy zwierztami, a wreszciedotarlimy do schodwprowadzcych na mur oddzielajcystajnie od klatek sokow.Wspilimy si za Brusem poskrzypicych drewnianych

  • stopniach. Olepio mnie agodnete wiato z kapicej wiecystojcej na stole. Znalelimy si wklitce ze skonym dachem, w ktrejpachniao Brusem oraz skr inaft, maciami i zioami. Brusdokadnie zamkn drzwi, a kiedynas mija, idc po drug wiec,poczuem od niego sodkaw wowina.

    Nowa wieca, ktr zapali od tejna stole, ju prawie wypalonej,rozjarzya si chtnym pomieniem.Brus usiad na drewnianym krzeleprzy stole. Wyglda niezwyczajnie,ubrany w strj z delikatnej cienkiejmaterii w odcieniach brzu i ci,

  • ze srebrnym acuchemprzecinajcym kaftan. Pooy dona kolanie, grzbietem do dou, awwczas Gagatek natychmiast doniego podszed. Brus podrapa psaza uszami, potem serdeczniepoklepa po boku, krzywic si,kiedy z sierci wzbi si tumankurzu.

    - Dobrana z was para -powiedzia bardziej do szczeniakani do mnie. - Popatrz no tylko nasiebie. Utytany jak byle wczga.Dzisiaj z twojego powoduskamaem krlowi. Zrobiem to poraz pierwszy w yciu. Powiedziaemkrlowi, e umyty i nakarmiony

  • pisz gbokim snem, wyczerpanypodr. Nie by zadowolony, emusi czeka, by ci zobaczy, ale naszczcie dla nas, zajy gowaniejsze sprawy. Decyzja ksiciaRycerskiego o usuniciu si w ciewzburzya szlachetnych panw.Niektrzy upatruj w niej szansy nawycignicie wasnych korzyci, innis niezadowoleni, bo czuj sioszukani przez ksicia, ktregodarzyli uwielbieniem. KrlRoztropny prbuje wszystkichuspokoi. Pozwala na rozgaszanie,e ksi Szczery bdzie teraznegocjowa z Chyurdami. A onimaj uwierzy, e nie powinni

  • pilnowa wasnych spraw. Aleprzecie si zjawili. Przyjechaliobejrze ksicia Szczerego ipoduma, jakim bdzie krlem. Odkiedy ksi Rycerski rzuciwszystko i wyjecha do BiaegoGaju, w ksistwach nastaoporuszenie, jakby kij wetkn wmrowisko.

    Unis twarz znad pyska Gagatka.

    - No dobrze, Bastardzie.Wystraszye biednego Gruza namier swoj ucieczk. Nic ci niejest? Nikt ci nic nie zrobi?Powinienem by wiedzie, e znajdsi tacy, ktrzy ciebie bd wini za

  • cae to zamieszanie. No chod tutaj.Chod.

    Kiedy si zawahaem, wsta,podszed do sterty kocw uoonejprzy ogniu i poklepa jzapraszajco.

    - Widzisz? Tu jest miejsce dlaciebie, wszystko gotowe. A tamchleb i miso dla was obu.

    Jego sowa zwrciy moj uwagna zakryty pmisek ustawiony nastole.

    Miso - potwierdziy wszystkiezmysy Gagatka i nagle

  • zapomniaem o caym wiecie.

    Brus rozemia si na widoknaszego pdu do stou, a potemmilczco pochwali, e najpierwoddzieliem porcj dla Gagatka, apniej dopiero sam zaczemapczywie napycha usta jedzeniem.Ucztowalimy a do przesytu, gdyBrus potrafi przewidzie, jak godnibd chopak i szczeniak po caymdniu kopotliwych przygd. A potem,mimo wczeniejszej drzemki, koceuoone tak blisko ognia wydaynam si niezmiernie pocigajce. Zpenymi brzuchami skulilimy siwystawiajc plecy ku ciepympomieniom i zapadlimy w sen.

  • Gdy si zbudzilimy nastpnegodnia, soce stao ju wysoko naniebie, a Brus dawno wyszed.Zanim opucilimy kwaterkrlewskiego koniuszego, zjedlimypitki, ktre zostay z bochenka, iogrylimy do czysta koci.

    Na dole nikt nas nie zaczepi,nawet chyba nikt nie dostrzeg.

    Zacz si nastpny dzie chaosui witowania. Twierdza bya, o ileto moliwe, jeszcze bardziejwypeniona tumem. W przejciachsta kurz, a zmieszane gosynakaday si na szum wiatru ibardziej odlegy pomruk fal.

  • Gagatek chon to wszystko, kadwo, kady obraz i dwik.Zdwojona sia wrae przyprawiaamnie o zawrt gowy. Ze strzpkwposyszanych rozmw zrozumiaem,e nasze przybycie zbiego si zwiosennym witem Radoci.Decyzja ksicia Rycerskiego orezygnacji z praw do tronu ciglebya tematem najwaniejszym, alenie przeszkadzaa teatrzykommarionetek ani kuglarzom wprzeksztaceniu kadego rogu ulicyw scen. Co najmniej jeden zteatrzykw wczy do pieprznejkomedyjki histori najnowszychwypadkw. Staem anonimowy w

  • tumie widzw i zdumiewaem sidialogami o obsiewaniu polassiada, ktre dorosychprzyprawiay o paroksyzmymiechu.

    Wkrtce tum i zgiek przytoczyynas obu, wic daem Gagatkowizna, e chciabym gdzie uciec.Opucilimy fortec, przechodzcprzez bram w grubym murze,mijajc strae pochoniteflirtowaniem z dziewcztami.Jeszcze jeden chopiec z psem,wychodzcy tu za rodzinhandlarza ryb, nie zwrci niczyjejuwagi. Nie majc na widoku adnejszczeglnej rozrywki, szlimy za t

  • rodzin coraz dalej od zamku icoraz gbiej zapuszczalimy si wmiasto. Gagatek na kadym rogupodnosi tyln ap, a w miar jakpojawiay si cigle nowe zapachy,ktre trzeba byo sprawdza,zostawalimy z tyu, a wreszcieszlimy zupenie sami.

    Kozia Twierdza, miasto rozooneu stp warownego zamczyska, byowwczas wietrzne i surowe.Strome, krte ulice wybrukowanokamieniami, ktre chybotay si ipodskakiway pod ciaremprzejedajcych wozw. Podmuchywiatru napeniay mj nienawykynos zapachem morszczynw i rybich

  • wntrznoci, a zawodzenie mew iinnych morskich ptakw tworzyoniesamowit melodi do rytmuszeptu fal. Miasto przylgno doczarnego skalistego klifu zupenietak, jak skorupiaki przywieraj dopali pomostw miaowychodzcych w zatok.Biedniejsze domy zbudowano zkamienia i z drewna, bogatsze, caedrewniane, wspinay si wyej poskale i gbiej w ni wrzynay.

    Kozia Twierdza bya tego dniadosy spokojna, w porwnaniu zrozgardiaszem i tumami na grze,w zamku. aden z nas nie mia tylerozumu ani dowiadczenia, by

  • wiedzie, e nadmorskie miasto niejest bezpiecznym miejscem naspacery dla szeciolatka iszczeniaka. Badalimy wszystko zywym zainteresowaniem,wszylimy idc ulic Piekarsk iprzez pobliski, nieomal cakiemopustoszay targ, a potem obokmagazynw i hangarw na odzie,ktre si znajdoway na najniszympoziomie miasta. Tutaj woda byablisko, wic tak samo czsto jak popiasku czy kamieniach, szlimy podrewnianych molach. ycie toczyosi jak co dzie, praca wrzaa,niewiele uwagi zwracano nawiteczn atmosfer w zamku.

  • Statki musz zawin do portu iwyadowa swoje brzemiwwczas, gdy na to pozwalajprzypywy i odpywy, a ci, ktrzyzarabiaj na ycie zarzucaniemsieci, musz przestrzegazwyczajw ryb, nie ludzi.

    Wkrtce spotkalimy dzieci;niektre zajte byy lejszymizadaniami nalecymi do rzemiosarodzicw, inne prnoway jak my.Szybko si z nimi poznaem, nietrzeba byo adnego szczeglnegoprzedstawiania ani innychgrzecznociowych form, ktre takprzyjemno sprawiaj dorosym.Wikszo tych dzieci bya starsza

  • ode mnie, ale byo te kilkoro wmoim wieku, a take kilkoromodszych. adnemu z nichnajwyraniej nie wydawao sidziwne, e jestem bez opieki.Zostaem zaznajomiony zewszystkimi atrakcjami miasta,wliczajc w to wzdte cielskokrowy, ktr zagarny faleostatniego przypywu. Zwiedzilimynow d ryback, budowan wdoku zamieconym pozwijanymistruynami i mocno pachncymismolistymi drzazgami.Pozostawiony beztrosko bez dozoruruszt z wdzonymi rybami zapewnipoudniowy posiek szeciorgu z

  • nas. Jeeli dzieci, z ktrymiprzebywaem, byy bardziej obdartei haaliwe ni te, ktre zajmowaysi prac, ja tego nie zauwayem.A gdyby mi ktokolwiek powiedzia,e spdzaem czas ze zgraj maychebrakw, ktrym ze wzgldu nazodziejskie nawyki bronionowstpu do zamku, doznabymprawdziwego wstrzsu. Wwczasmiaem jedynie wiadomo, ebardzo przyjemnie min mi dziewypeniony interesujcymizajciami.

    Byo w tej grupie kilkuwyrostkw, rolejszych i bardziejniesfornych ni reszta. Wyranie

  • mieli wielk ochot wykorzystasposobno i da obcemu w ucho,lecz przeszkodzi temu Gagatek,ktry niespodziewanie pokaza zbyw swoim pierwszym agresywnymodruchu. Poniewa nie zdradzaemadnych oznak, bym zamierzarzuca wyzwanie prowodyrom,pozwolono mi si przyczy dogrupy ulicznikw. Byem podwraeniem wszystkich ujawnianychmi sekretw i mog zaryzykowastwierdzenie, i pod koniec tegodugiego popoudnia wiedziaem obiedniejszej czci miasta wicejni wielu spord tych, ktrzydorastali w pobliskim zamku.

  • Nikt mnie nie pyta o imi, woalina mnie po prostu Nowy. Inni takemieli nieskomplikowane imiona,takie jak Sztylet czy Krowa, albo takobrazowe, jak Zodziej Sieci czyKrew z Nosa. Ta ostatnia, gdyby niebya tak brudna i zaniedbana,mogaby wyglda naprawdadnie. Zaledwie rok lub dwastarsza ode mnie, miaa wyjtkowocity jzyk. Wdaa si w sprzeczk zwyronitym dwunastolatkiem i nieokazaa strachu przed jegopiciami, a jej ostre odpowiedzi iurgania szybko sprawiy, e to zniego wszyscy si miali. Przyjazwycistwo ze stoickim spokojem, a

  • ja peen byem podziwu dla jejwyjtkowej zmylnoci i odwagi.

    Na twarzy i szczupych ramionachmiaa sice w tczowych barwach -od fioletu i bkitu po , a poduchem zaschnit krew, coprzeczyo jej imieniu. Mimo to Krewz Nosa bya wyjtkowo wawa, agos miaa bardziej przenikliwy niwoanie mew, ktre kryy nadnaszymi gowami.

    Pne popoudnie zastao Krow,Krew z Nosa i mnie na skalistymbrzegu za wieszakami na porwanesieci, gdzie Krew z Nosa uczyamnie, jak znajdowa na skaach

  • przyssane do nich mae. Z wprawpodwaaa je zaostrzonympatykiem. Pokazywaa mi wanie,jak paznokciem otwiera muszelki,gdy zawoaa j jaka dziewczynka.

    Ubrana bya w lekki niebieskipaszczyk, ktry wzdyma si wokniej na wietrze, i skrzane buty.Najwyraniej nie naleaa do gronaoberwacw, moich towarzyszy. Niezamierzaa si z nami bawi,zbliya si tylko na tyle, bymyusyszeli jej sowa.

    - Sikorka, Sikorka! On ciwszdzie szuka. Obudzi si prawietrzewy przed jak godzin i zacz

  • ci przeklina, jak tylko zobaczy, ewysza, a ogie zgas.

    Przez twarz Krwi z Nosaprzemkny mieszane uczucia: bunti strach.

    - Uciekaj, Kotka, dzikuj. Bd otobie pamitaa, kiedy nastpnymrazem odpyw odsoni kolonikrabw.

    Kotka lekkim skiniciem gowydaa zna, e przyjmujepodzikowanie, natychmiast siodwrcia i popieszya z powrotemt sam drog, ktr przybya.

  • - Masz jakie kopoty? -zapytaem Krew z Nosa, bo niepowrcia do szukania may podkamieniami.

    - Kopoty? - prychnawzgardliwie. - To zaley. Jeli mjojciec bdzie trzewy tak dugo, emnie znajdzie, to mog mie trochkopotw. Ale raczej niedugo taksi spije, e wieczorem nawetniczym we mnie nie trafi. To wicejni pewne! - podkrelia znaciskiem, gdy Krowa otworzyusta, by zaprzeczy.

    Dalej brodzilimy w wodzie.Pochylalimy si wanie nad jakim

  • szarym wielonogim stworzeniem,ktre krcio si bezradnie w kauypozostaej po przypywie, gdyusyszelimy chrzst kamieni podcikimi butami i wszyscyunielimy gowy. Krowanatychmiast wzi nogi za pas inawet si nie obejrza. Krew z Nosai ja odskoczylimy do tyu, Gagatekprzywar do mnie, dzielnieobnaajc ky, cho ogon bojaliwiepodkuli pod siebie.

    Sikorka Krew z Nosa nie zdyazareagowa odpowiednio szybko, amoe z rezygnacj poddaa sitemu, co miao nastpi.

  • Chudy mczyzna uderzy jpici w gow. By sabowity, miaczerwony nos i sterczce ebra, azacinita do na kocu kocistegoramienia wygldaa na niewielewiksz ni wze na grubej linie,ale Sikorka upada. Gdy czogaa sina bok, unikajc niezdarnegokopnicia, pokaleczya sobie omuszle poczerwieniae od wiatrukolana. Nastpne kopniaki obsypaymnie sonym piaskiem.

    - Poda suko! Kazaem ci siedziew domu i pilnowa roboty! Ty siwczysz po play, a w kotle prawienie ubyo wosku! W zamku bddzisiaj potrzebowali wiec, a ja co

  • mam im sprzeda?

    - Te trzy tuziny, ktre zrobiamdzi rano. Tylko tyle knotw mizostawie, stary pijaku! - Sikorkapodniosa si i staa dzielnie, mimowzbierajcych w oczach ez. - Comiaam zrobi? Gdybym zuya cayopa, eby wosk nie zastyg, niebyoby czym ogrza kocioka, kiedyby mi w kocu da knoty!

    Mczyzna zachwia si lekko,uderzony gwatownym podmuchemwiatru. Ten powiew przynis namjego wo.

    Pot i piwo - poinformowa mnie

  • Gagatek przemdrzale.

    Przez chwil mczyzna wygldaaonie, ale zaraz gd trzewegoodka i bolca gowa zmieniy gow mocarza. Pochyli si raptownie ichwyci pobiela ga wyrzuconna brzeg.

    - Nie bdziesz si do mnieodzywa w ten sposb, podybachorze! Wczysz si z bandebrakw i wyczyniasz El jeden wieco! Na pewno znowu kradawdzone ryby, mog si zaoy,znw przynosia mi wstyd! Asprbuj tylko ucieka, jak cidopadn, dostaniesz dwa razy tyle.

  • Musiaa mu wierzy, bo kiedy sido niej zblia, tylko uniosaszczupe ramiona, eby osonigow, a potem, najwyraniejprzemylawszy rzecz ca, ukryajedynie twarz w doniach. Ja staemprzykuty do miejsca przeraeniem,Gagatek u moich stp popiskiwazaraony moim strachem.Usyszaem wist drewnianej paki.Serce podskoczyo mi do garda isam myl odepchnem tegoczowieka z ogromn si.

    Zgi si wp, tak jakpoprzedniego dnia mczyzna zbeczuk wina. Chwyci si za klatkpiersiow i upad na piasek, skurcz

  • targn jego ciaem. Wypuci zdoni konar. Zastyg bez ruchu.

    Chwil pniej Sikorka rozwarazacinite powieki. Cigle jeszczedraa w oczekiwaniu na cios.Ujrzaa ojca lecego bezwadnie nakamienistej play i ze zdumieniaszeroko otworzya oczy. Skoczya kuniemu.

    - Tato, tato, co ci jest?! -zawoaa. - Prosz ci, nie umieraj,przepraszani, tato, jestem takaniedobra! Nie umieraj, ju bdgrzeczna, przyrzekam, ju bdgrzeczna! - Nie dbajc o krwawicekolana uklka przy ojcu i odwrcia

  • jego twarz od piasku, na prnousiowaa go posadzi.

    - On by ci zabi - stwierdziem,prbujc nada caej tej scenie jakisens.

    - Nie. Tylko by mnie zbi, troch,bo byam niedobra, ale nigdy bymnie nie zabi. A kiedy jest trzewyi nie czuje si le, pacze i baga,bym nie bya taka niegrzeczna i gonie zocia. Powinnam si bardziejstara, wtedy nie bdzie si namnie gniewa. Och, Nowy, on chybanie yje.

    Ja sam te tak podejrzewaem,

  • lecz po chwili mczyzna wyda zsiebie przeraajcy ochrypy jk iuchyli powieki. Widocznie minatak choroby, ktry go tak naglepowali. Ojciec Sikorki, jeszcze niecooszoomiony, wysucha przeprosincrki i przyj jej gorliw pomocprzy wstawaniu, a nawet skorzystaz mojej, penej rezerwy propozycji iwspar si na nas dwojgu.Powleklimy si kamienist pla.Gagatek ruszy z nami, okra nasraz za razem, ujadajc wytrwale.

    adna z osb mijanych po drodzenie zwrcia na nas wikszej uwagi.Odgadem z tego, e widok Sikorkiprowadzcej ojca do domu nie by

  • niczym nadzwyczajnym.Dziewczynka na kadym krokuprzepraszaa, bezustanniepocigajc nosem. Pomogem jejdoprowadzi ojca do drzwi maegosklepiku ze wiecami. Potem razemz Gagatkiem odnalazem wrdkrtych stromych uliczek drog dozamku i a do powrotu dumalimy otym, jak dziwni s ludzie.

    Wystarczyo, e razzasmakowaem miasta itowarzystwa ulicznikw, a od tejpory przycigay mnie one niczymmagnes. Brus by przez cae dniezajty, a wieczorami pi, jakwszyscy w wiosenne wito

  • Radoci. Niewielk przywizywawag do moich wyj i powrotw,dopki kadego wieczoru znajdowamnie na barogu przed paleniskiem.Najpewniej niewielkie mia pojcie,co mona by jeszcze innego ze mnrobi. Pilnowa jedynie, bym dobrzejad i na noc mia dach nad gow.

    Nie by to w jego yciu atwyokres. Jak miay si potoczy losyzaufanego czowieka ksiciaRycerskiego teraz, gdy jego panodsun si od wadzy? Zapewne towanie zagadnienie najczciejzajmowao myli Brusa. A przy tymgnbia go jeszcze sprawa zranionejnogi. Krlewski koniuszy doskonale

  • dawa sobie rad z kataplazmamiczy bandaowaniem, ale chopierwszorzdnie leczy zwierzta,najwyraniej nie potrafi wyleczysamego siebie. Raz i drugiwidziaem t ran bez opatrunku:pulsujc postrzpion dziur, ktraza nic nie chciaa si zasklepi.Cigle pucha, wiecznie podciekaarop. Z pocztku Brus przeklina jsiarczycie. Zaciskajc zby, zgrymasem na twarzy, kadej nocyczyci j dokadnie i zmieniaopatrunek. Wraz z upywem czasupatrzy na ni coraz bardziejzrezygnowany. Wreszcie rana sizagoia, lecz zostaa po niej

  • gruzowata blizna szpecca nog, akrlewskiego koniuszego z dalekamona byo pozna po odrobinchwiejnym chodzie. Nic dziwnego,e przy tym wszystkim niewieleuwagi powica oddanemu mu podopiek bkartowi.

    A ja biegaem wolny, jak wolnemog by tylko mae dzieci.Zazwyczaj nikt mnie nie zauwaa.Zanim wiosenne wito Radocidobiego koca, strae przybramach warowni przyzwyczaiy sido moich codziennych wyj ipowrotw. Brali mnie najpewniej zachopca na posyki, gdy w zamkubyo takich wielu, nieznacznie tylko

  • starszych ni ja. Szybko sinauczyem podkrada z kuchni jadona syte niadanie dla mnie i dlaGagatka. Znajdowaem te innepoywienie. Zbieranie przypalonychskrek chleba u piekarzy, szukaniemay i wodorostw na play czypodkradanie ryb z pozostawionychbez dozoru wdzarni stanowiy jucodzienny rytua. Sikorka Krew zNosa bya moj najczstsztowarzyszk. Poza tamtym jednymrazem nie widywaem, eby ojciecj bi. Najczciej zamroczonyalkoholem nawet nie potrafi jejznale, albo, jeli ju j odszuka,nie mia siy wprowadzi swoich

  • pogrek w czyn. Niewielepowicaem myli temu, couczyniem wtedy w obronie Sikorki,raczej si cieszyem, edziewczynka z niczego nie zdawaasobie sprawy.

    W miecie spdzaem cae dnie, ado zamku chodziem spa. Byo lato,pikny czas w portowym miecie.Caa Kozia Twierdza ya w rytmiepyww. Towary z ksistwrdldowych spyway Rzek Kozina paskich barkach, obsadzonychspoconymi wiolarzami. Rozprawialioni uczenie o mieliznach i zaporach,o punktach orientacyjnych wterenie, o wzbieraniu i opadaniu

  • wd. Ich adunek niesiono wyej, domiejskich sklepw albo domagazynw, a potem znowu dodokw i do adowni. Morskie statkibyy obsadzone przez klncychmarynarzy, ktrzy drwili z zagrzecznych barek. Oni prawili opywach, o sztormach i o nocach,gdy nawet gwiazdy nie wychylajzza chmur jasnych twarzy, byprowadzi eglarzy przez spienionewody. Do dokw Koziej Twierdzyzagldali take rybacy, a jeli udaim si pow, byli najweselsi zewszystkich. Krowa oprowadza mniepo dokach oraz tawernach i uczy, wjaki sposb chopiec o szybkich

  • nogach moe zarobi trzy, a nawet ipi miedziakw, biegajc zwieciami po stromych uliczkachmiasta. Mielimy siebie za bystrychi miaych, skoro takprzelicytowalimy starszychchopcw, ktrzy czsto dalidwukrotnie wicej za jedn posyk.Chyba nigdy pniej nie byemrwnie dzielny. Gdy zamykam oczy,czuj zapach tamtych dni chway.Pakuy, smoa i wiee drewnianestryny z suchych dokw, gdziebudowniczowie statkw dzierylistrugi i motki. Sodka woprawdziwie wieej ryby i trujcyodr poowu przetrzymanego zbyt

  • dugo w upale. Bele weny nasocu dodaway wasn nut dozapachu dbu i beczuek dojrzaejokowity z Piaszczystych Kresw.Pachniay snopy siana czekajce narozrzucenie po pokadzie orazskrzynie pene twardych melonw.A wszystkie te wonie wiatr zatokimiesza i doprawia sol orazjodem. Gagatek przekazywa miswoje wraenia, bo mojemuzmysowi powonienia daleko byodo jego wyostrzonego wchu.

    Krowa i ja bywalimy wysyani wnajrniejszych sprawach. To ponawigatora, ktry poszed siegna z on i zabawi zbyt dugo,

  • to do sklepikarza z prbkamikorzennych przypraw. Kapitan portumg kaza nam lecie biegiemzawiadomi zaog, e jaki gupiecle zawiza liny i teraz odpyw mialada moment porwa statek. Alenajbardziej lubiem posyki, ktrenas wiody do tawern. Tamoferowali swj towar bajarze iplotkarze. Pierwsi opowiadaliklasyczne banie o odkrywczychpodrach i o zaogach, ktrezmagay si z przeraajcymisztormami, a take o szalonychkapitanach, ktrzy zatapiali wasneokrty wraz z ca zaog. Wieluopowieci nauczyem si na pami,

  • ale tych, ktre pokochaemnajmocniej, nie usyszaem z ustzawodowych bajarzy, lecz odsamych marynarzy. Nie byy tobanie opowiadane wszystkimciekawskim przy palenisku, aleostrzeenia i wieci, przechodzceod zaogi do zaogi, z ust do ust,gdy mczyni dzielili si butelknapitku i bochenkiem chleba.

    Mwili o sutych poowach, osieciach tak cikich, e niemalzatapiay d, albo o wielkichrybach i potworach, ledwiewidocznych jedynie na ciece peniksiyca przecinajcej kilwater. Byyte historie o miastach

  • napadnitych przez Zawyspiarzy,lecych na wybrzeu, lub nawyspach naszego krlestwa, atake opowieci o piratach i bitwachmorskich, i o statkach przejtychzdrad czy podstpem. Najbardziejzajmujce byy historie onajedcach ze szkaratnychokrtw - Zawyspiarzach, piratachnapadajcych nie do, e naszestatki i miasta, ale rwnie innychZawyspiarzy. Byli tacy, ktry szydzilisyszc o okrtach z czerwonymikadubami i drwili z opowiada okorsarzach atakujcych nawetpodobnych im morskichrozbjnikw.

  • Krowa, Gagatek i ja siedzielimyna ziemi, oparci plecami o stoowenogi, skubalimy sodkie ciastka pomiedziaka za sztuk i z szerokootwartymi oczyma suchalimyopowieci o czerwonych statkach; otym jak dwunastu zawiso na rei,lecz nie byli martwi, o nie, obijalisi o siebie, podrygiwali iwymachiwali ramionami, gdy stadamew nurkoway, by wydzioba imoczy. Chonlimy cudownieprzeraajce opowieci tak dugo,a nawet w zatoczonym, gorcymwntrzu tawerny robio nam siprzenikliwie zimno ze strachu, awtedy bieglimy znowu w d, do

  • dokw, by zarobi nastpnegomiedziaka.

    Ktrego razu Krowa, Sikorka i jazbudowalimy z drewnawyrzuconego przez morze tratw ipywalimy na niej, odpychajc sidrgiem od dna. Zostawilimy jprzywizan w nieodpowiednimmiejscu, tak e kiedy nadszedprzypyw, zmiadya ca sekcjdoku i uszkodzia dwie odzie. Dugosi balimy, e kto odkryje, i byato nasza wina. A jednego dniawaciciel tawerny da Krowie pouszach i oskary nas obu okradzie. W odwecie wcisnlimynitego ledzia pod podpor blatu

  • stou. Zgni, cuchn i dugi czasciga stada much, zanim szynkarzgo znalaz.

    Wyuczyem si po trochu rnychzaj; kupowanie ryb, naprawianiesieci, budowanie odzi iprnowanie nie miao przede mntajemnic. Wicej jeszczedowiedziaem si o ludzkiej naturze.Nauczyem si szybko rozpoznawa,kto rzeczywicie zapaciprzyrzeczonego miedziaka zadostarczenie wiadomoci, a ktomnie zwyczajnie wymieje, gdyprzyjd po zapat. Wiedziaem, odktrego piekarza da si cowyprosi i w ktrych sklepach

  • najatwiej co zwdzi. Gagatek byzawsze u mojego boku, takprzywizany do mnie, e rzadkocakowicie wycofywaem swojemyli z jego umysu. Korzystaem zpsiego nosa, oczu i szczk rwnieswobodnie jak z wasnych i nigdynie uwaaem tego w najmniejszymstopniu za dziwne.

    Tak mina lepsza cz lata.Pewnego piknego dnia, gdy soceprzemierzao niebo bardziej bkitneod morza, nadszed koniec mojejpomylnoci. Sikorka, Krowa i jawanie podkradlimy z wdzarnipikne pto wtrobianychkiebasek. Uciekalimy przed

  • wacicielem. Gagatek by z nami,jak zawsze. Wszystkie dzieciprzyzwyczaiy si widzie w nimmojego nieodcznego towarzysza.Nie sdz, by im kiedykolwiekzawitao, eby si dziwi naszwyjtkow zgodnoci. Bylimyzawsze razem: Nowy oraz Gagatek.Moi przyjaciele uwaaliprawdopodobnie za chytr sztuczkfakt, e Gagatek zawsze wiedzia,gdzie by, eby chwyci naszwspln zdobycz, jeszcze zanim jrzuciem. Tak wic waciwie byonas czworo. Bieglimy wskuliczk, przekazujc kiebaski zbrudnej rki do wilgotnych szczk i

  • z powrotem, podczas gdy wacicielwdzarni, ryczc niczym zranionybaw, ciga nas na prno.

    Z jakiego sklepu wyszed Brus.

    Biegem prosto na niego.Rozpoznalimy si wzajemnie w tejsamej chwili wzajemnegoprzestrachu. Gradowa chmura natwarzy Brusa nie pozostawia miadnych wtpliwoci co do jegoosdu mojego zachowania.

    Ucieka - zdecydowaem beztchu i uskoczyem przedwycignitymi ramionamikrlewskiego koniuszego, tylko po

  • to by odkry w nagym zdumieniu,e jakim sposobem wbiegemprosto na niego.

    Nie lubi si rozwodzi nad tym,co nastpio pniej. Dostaem porazie i od Brusa, i odrozgniewanego wacicielakiebasek. Moi przyjacielewspwinowajcy zniknli wzaukach. Tylko Gagatek zosta;przewrci si na grzbiet i odsonibrzuch, gotw przyj razy i ajanie.Patrzyem udrczony, jak Bruswyciga z sakiewki monety i pacinaleno. Potem chwyci mnie zakonierz, a prawie unis nadziemi. Niewielki tumek,

  • ogldajcy moj klsk, w kocusi rozszed. Zdumiao mniespojrzenie Brusa, pene odrazy. Razjeszcze szturchn mnie po karku irozkaza:

    - Do domu. Ju.

    Pobieglimy, Gagatek i ja, ile siw nogach. Przysiedlimy na baroguprzed paleniskiem i czekalimy zdreniem. Czekalimy i czekali.Przez cae dugie popoudnie iwczesny wieczr. Obu nam burczaow brzuchach, ale wiedzielimy, elepsze to ni nieposuszestwo. Wtwarzy Brusa byo co...groniejszego ni gniew taty

  • Sikorki.

    Wrci ciemn noc. Syszelimyjego kroki na schodach i niepotrzebowaem ostrzejszychzmysw Gagatka, by wiedzie, epi. Zadrelimy obaj. Oddech Brusmia ciki i duej ni zazwyczajtrwao, nim zapali kilka wiec odtej jedynej, ktr zapaliem ja.Opad na aw. Gagatek zaskamla iprzewrci si na bok odsaniajcbrzuch. Ja bardzo chciaem zrobi tosamo, ale tylko podniosembojaliwy wzrok.

    - Bastardzie - odezwa si Brus poduszej chwili. - Co ci naszo? Co

  • was obu napado? Masz krlewskkrew w yach, a wczysz si poulicach z pospolitymizodziejaszkami. Zachowujesz sijak zwierz.

    Milczaem.

    - A ja jestem temu winien taksamo jak ty. Chod tutaj. Chod,chopcze.

    Zbliyem si do niego o krok,moe dwa. Nie chciaem podchodzizbyt blisko.

    Brus zmarszczy brwi, widzc tmoj ostrono.

  • - Chod tutaj.

    Zawahaem si, Gagatekzapiszcza umordowany moimniezdecydowaniem.

    Brus popatrzy na niegozdumiony. Widziaem wyranie, jakpokonujc zamroczenie winem,zmusza si do mylenia. Popatrzyna szczeniaka, na mnie, znowu naszczeniaka. Wykrzywi twarz wbolesnym grymasie, potrzsngow. Podnis si wolno. W kciepokoju staa krata, na ktrej wisiayrne zakurzone narzdzia. Brussign powolnym ruchem i wzico do rki. Przedmiot ten by

  • wykonany z drewna i skry,dziwacznie sztywny, gdy dugo nieuywany. Brus machn nim iusyszaem trzask.

    - Wiesz, chopcze, co to jest? -zapyta agodnie. W milczeniupokrciem gow.

    - Bat na psy.

    Przygldaem mu si obojtnymwzrokiem. Ani pord moich, aniGagatka dowiadcze nic mi niepodpowiadao, jak na tozareagowa. Brus najwyraniejzrozumia moje uczucia. Umiechnsi mio. Mwi dalej przyjaznym

  • tonem, cho dziwnie napitym.

    - To jest narzdzie. Suy donauki, Bastardzie. Jeli mwisznieposusznemu szczeniakowichod tutaj, a on nie przychodzi,wtedy wystarczy kilka piekcychuderze bata i ju sucha rozkazw.- Teraz mwi zupeniebeznamitnie. - Par ostrych razw,eby szczeniak nauczy siposuszestwa. - Opuci rk ipozwoli krtkiemu biczowi taczylekko po pododze. Gagatek i ja niemoglimy oderwa oczu odrzemienia. Gdy Brus nagle machnbatem na Gagatka, szczeniak zawyprzeraony, odskoczy do tyu i skry

  • si za mn.

    Brus ciko przygarbi ramiona,osun si na aw przy kominku izasoni oczy.

    - Och, Eda - westchn, niewiadomo: modlc si, czyprzeklinajc. - Zgadywaem,podejrzewaem, gdy tylkozobaczyem was tak biegncychrazem, ale, na oczy Ela, niechciaem mie racji. Nie chciaem.Nigdy w yciu nie uderzyemszczeniaka batem. Gagatek nie mapowodu si go ba. Ale si boi, bood ciebie pozna jegoprzeznaczenie.

  • Czuem, e niebezpieczestwo,cho niezrozumiae, mino.Osunem si na ziemi obokGagatka, ktry wpezn mi nakolana i zacz niespokojnieobwchiwa moj twarz.Uspokoiem go, proponujc, bymyzaczekali i zobaczyli, co si bdziedziao dalej. Siedzielimy, chopiec iszczeniak, patrzc na nieruchomegoBrusa. Gdy w kocu unis gow,byem zdumiony i zatrwoony, bowyglda, jakby paka.

    Jak moja matka.

    Pamitam, e tak pomylaem,cho, co dziwne, nie mog sobie

  • teraz przypomnie widoku paczcejmatki. Tylko smutnego Brusa.

    - Bastard, chopcze, chod tutaj -odezwa si cicho. Tym razem niepotrafiem si sprzeciwi.Podniosem si i podszedem doniego, Gagatek nie odstpowamnie na krok. - Ty zosta -powiedzia do szczeniaka i wskazamu miejsce przy swojej nodze, amnie podnis i posadzi na awiekoo siebie.

    - Bastardzie... - zacz i przerwa.Wzi gboki oddech i zacz razjeszcze. - Bastardzie, tak niemona. To, co robicie z tym

  • szczeniakiem, jest ze, bardzo ze.Przeciwne naturze. Gorsze nikradzie albo kamstwo. Przez takiezachowanie czowiek przestaje byczowiekiem. Rozumiesz mnie?

    Patrzyem na niego pustymwzrokiem.

    Westchn i sprbowa ponownie.

    - Chopcze, w twoich yach pyniekrlewska krew. Chocia jestebkartem, to przecie synem ksiciaRycerskiego, pochodzisz zszacownego rodu. A to, co robisz,jest ze. Niegodne ciebie.Rozumiesz?

  • Milczco pokrciem gow.

    - No wanie, sam widzisz. Junawet przestae mwi. Mw domnie. Kto ci tego nauczy?

    Sprbowaem.

    - Czego? - Mj gos by skrzeczcyi chrapliwy.

    Brusowi zaokrgliy si oczy.Wyczuem, e z wysikiem siopanowa.

    - Wiesz, o co mi chodzi. Kto cinauczy porozumiewa si w takisposb z psem, by w jego umyle,

  • patrze jego oczyma i pozwala mupatrze twoimi, rozmawia z nim wmylach?

    Zastanawiaem si nad tym przezchwil. Tak, rzeczywicie, tak sidziao.

    - Nikt - odpowiedziaem w kocu.- To tak samo si stao. My zawszerazem - dodaem, sdzc, e topowinno wszystko wyjani.

    Brus przyglda mi si cikimwzrokiem.

    - Nie mwisz jak dziecko -zauway nagle. - Syszaem, e tak

  • wanie si dzieje z tymi, ktrzywykorzystuj Rozumienie. Nigdy nies naprawd dziemi. Zawszewiedz zbyt wiele, a kiedydorastaj, dowiaduj si nawetjeszcze wicej. Dlatego dawnymiczasy, gdy takiego zapano, gin wpomieniach. Pojmujesz, co dociebie mwi, Bastardzie?

    Pokrciem gow, a kiedyzmarszczy brwi, zmusiem si, bydoda:

    - Prbuj. Co to jest Rozumienie?

    Brusa ogarno niedowierzanie,potem sta si podejrzliwy.

  • - Chopcze!

    Przestraszy mnie tym wybuchem,ale milczaem. Po chwili uwierzy wmoj niewiedz.

    - Rozumienie... - rzek wolno.Twarz mu pociemniaa, patrzy wd, na wasne donie, jak gdybysobie przypomina zadawnionygrzech. - To sia z krwi bestii, takjak Moc pochodzi od krlw.Zaczyna si niczymbogosawiestwo, otwiera przedtob wiat pojmowany przezzwierzta. Lecz potem ci przerastai spycha w d, czyni cizwierzciem. W kocu nie pozostaje

  • w tobie nawet strzpczowieczestwa; biegasz zwywalonym jzorem i kosztujeszkrwi; stado jest dla ciebienajwaniejsze. Wreszcie nikt,patrzc na ciebie, nie pozna, ebye kiedy ludzk istot. - Mwicoraz ciszej. Odwrci si do ognia,utkwi wzrok w przygasajcychpomieniach. - Niektrzy twierdz,e potem czowiek przybieraksztaty zwierzcia, ale morduje zludzk pasj. Zabija dla samegozabijania... Czy tego chcesz,Bastardzie? Utopi krlewsk krew,pync w twoich yach, we krwiogara? Chcesz by jak zwierz

  • pomidzy zwierztami, jedynie dlawiedzy, jak to daje? Nie koniec natym, pomyl, co jeszcze siwydarzy. Czy zapach wieej krwima wyzwala twj gniew? Czywidok ofiary przesoni twoje myli? -Syszaem bl w jego gosie, kiedypyta: - Czy obudzisz sirozgorczkowany i spocony, bogdzie w ssiedztwie bdzie sigonia suka i twj towarzysz towywcha? Czy takie uczuciezabierzesz do oa swojej pani?

    Siedziaem obok niego, may igupi.

    - Nie wiem - odezwaem si

  • niepewnie.

    Odwrci ku mnie rozgniewantwarz.

    - Nie wiesz?! - warkn. - Ja cimwi, dokd to prowadzi, a tymwisz: nie wiem?

    Jzyk miaem zupeniewyschnity. Przeraony Gagatekskuli si u moich stp.

    - Naprawd nie wiem -zaprotestowaem. - Skd mamwiedzie, co zrobi, zanim tozrobi?

  • - C, nawet jeli ty nie wiesz, jawiem! - zagrzmia i odczuem wtedyw peni, jak mocno tumi arwciekoci, a take jak duo wypitej nocy. - Szczeniak idzie, tyzostajesz. Zostajesz tutaj, pod mojopiek, ebym mg ci mie naoku. Nie mog ju suy ksiciuRycerskiemu, lecz przynajmniej tojedno dla niego zrobi. Przypilnuj,eby jego syn nie wyrs na psa czywilka. Uczyni tak, nawet gdybymmia zabi nas obu.

    Sign pod aw, by podnieGagatka za skr na karku. Takimia zamiar. Szczeniak i jaodskoczylimy od niego. Razem

  • rzucilimy si do drzwi, ale rygielby zasunity, a zanim sobie z nimporadziem, Brus nas dopad.Gagatka nog odsun na bok, mniechwyci za rami, podnis do gry iodcign od drzwi.

    - Chod tu - zwrci si doszczeniaka, ale Gagatek uciek domnie.

    Brus sta, dyszc ciko, a jawychwyciem wzburzony strumiejego myli, wcieko, ktranakazywaa mu zmiady nas obu.Opanowa te chci, ale w krtkiprzebysk wystarczy, by mnieprzerazi. I kiedy nagle skoczy na

  • nas, ja sam myl odepchnemgo z ca si mojego strachu.

    Upad ciko niczym ptak trafionyw locie kamieniem i przez chwilsiedzia bez ruchu. Ja si schyliem iprzygarnem do siebie Gagatka.Brus ciko potrzsn gow, jakbystrzepywa z wosw kropledeszczu. Podnis si i stan nadnami, wysoki jak gra.

    - Szczeniak ma to we krwi -mrukn do siebie. - Wzi charakterpo suce i nie powinienem si dziwi.Ale chopiec musi si nauczy. -Spojrza mi prosto w twarz iprzestrzeg: - Bastardzie, nigdy

  • wicej tego nie rb. Nigdy. Terazdaj mi szczeniaka.

    Znw si do nas zblia, a ja,poczuwszy strumie jegohamowanego gniewu, nie mogemsi opanowa. Znw goodepchnem. Tym razem mojaobrona napotkaa cian, ktraoddaa mi cios tak potnie, e siod niej odbiem i osunem naziemi, prawie zemdlaem; mjumys zapad w ciemno. Bruspochyli si nade mn.

    - Ostrzegaem ci - rzek cicho,gosem podobnym do warkotuwilka.

  • Potem poczuem, jak palcamichwyta Gagatka za kark. Unisszczeniaka przemoc i zabra go,ponis, do delikatnie, do drzwi.Ze skoblem, ktry dla mnie stanowitak przeszkod, poradzi sobieatwo i po chwili usyszaem jegokroki na schodach.

    W jednej chwili przyszedem dosiebie. Zerwaem si na rwne nogi,rzuciem do drzwi, ale byyzamknite na klucz, gdybezskutecznie szarpaem skobel.Moja wi z Gagatkiem saba, wmiar jak Brus unosi go coraz daleji dalej ode mnie, zostawiajcpustk i beznadziejn samotno.

  • Zaskomlaem, potem zawyem,drapaem w drzwi. Nagle olepimnie bysk czerwonego blu iGagatek znikn. Gdy jego psiezmysy opuciy mnie cakiem,krzyknem rozdzierajco izapakaem: samotny szeciolatek.Na prno waliem piciami wgrube drewniane deski.

    Wydawao mi si, e miny caegodziny, nim Brus wrci.Podniosem gow ze stopnia, gdzieleaem, dyszc z wyczerpania. Gdyprbowaem czmychn obok niego,chwyci mnie wprawnie za koszul.Szarpniciem zawrci do pokoju,zatrzasn i zaryglowa drzwi. Bez

  • sowa rzuciem si na nie, w gardlenarasta mi skowyt. Brus usiadciko.

    - Nawet o tym nie myl, chopcze- ostrzeg mnie surowo, zupeniejakby znal desperackie mylikbice si w mojej gowie. - Jugo nie ma. Nie ma szczeniaka i towielka szkoda, bo by z dobrej krwi.Z rodu prawie tak starego jak twj.Ale raczej strac psa ni czowieka.- Nie odezwaem si sowem. -Sprbuj za nim nie tskni - doda,prawie wspczujco. - Wtedy mniejboli.

    Nie potrafiem przesta tskni, a

  • w jego gosie syszaem, e taknaprawd wcale si tego po mnienie spodziewa. Westchn, zgasilamp i uoy si do snu. Nie spajednak wcale, a o wicie wsta,podnis mnie z barogu i uoy naswoich wygrzanych kocach. Wyszedznowu i nie byo go przez kilkagodzin.

    Na dugie dni pogryem si wrozpaczy, trawiony gorczk. Brusrozgosi, jak sdz, e dokuczajmi jakie dziecice dolegliwoci,wic zostawiono mnie w spokoju.Wiele czasu mino, nim pozwolonomi znowu wyj, a i wtedy niesamemu.

  • Od tamtej pory Brus staranniepilnowa, bym nie mia szansyzaprzyjani si z jakimkolwiekzwierzciem. Na pewno byprzekonany, e mu si to udao, i wpewnym stopniu rzeczywicie takbyo, poniewa nie zadzierzgnemszczeglnej wizi z adnym psemani koniem. Wiem, e Brus dziaa wdobrej wierze, ale ja nie czuem sichroniony, lecz wiziony. Krlewskikoniuszy zosta stranikiemfanatycznie strzegcym mnie przedRozumieniem. Wwczas to w mojejduszy zakiekowaa i gbokozapucia korzenie goryczsamotnoci.

  • Rozdzia trzeci

    Porozumienie

    Pierwotne rdo Mocy pozostaniezapewne na zawsze okryte mgtajemnicy. Bezsprzecznie zdolnodo jej wykorzystywania najczciejprzejawia si wrd czonkw rodukrlewskiego, jednak nie jest onaprzypisana wycznie wadcom.Warto zauway, e Zawyspiarzenajwyraniej nie s obdarzenitalentem do wadania Moc,podobnie jak nie maj go pierwotni

  • mieszkacy Krlestwa SzeciuKsistw. Wydaje si, i ziarnoprawdy tkwi w ludowym przysowiu:Gdzie krew morza miesza si zkrwi rwnin, tam kwitnie Moc.

    * * *

    Czy taka jest natura wiata, ewszystko si dzieje rytmicznie i ew tym rytmie jest specyficznyspokj? Wszystkie wypadki, bezwzgldu na to, jak wstrzsajce czyradosne, stonowane s przez rutyncodziennego ycia. Mczyniprzemierzajcy pole bitwy w

  • poszukiwaniu rannych pomidzyzabitymi zatrzymaj si, byodkaszln czy wydmucha nos.Podnios oczy na niebo za kluczemgsi. Widziaem chopw idcych zapugiem czy obsiewajcych pole,cho za pobliskimi wzgrzamicieray si armie.

    Take i mnie dotyczy ta regua.Wspominam wasne dzieje i niemog wyj z zadziwienia. Zostaemzabrany od matki, wywieziony doobcego miasta, opuszczony przezojca i oddany pod opiek jegosucemu, a potem pozbawionytowarzystwa ukochanegoszczeniaka, a jednak yem jak

  • kady may chopiec. Dla mnieoznaczao to wstawanie z ka, gdyobudzi mnie Brus, i deptanie mu popitach w drodze do kuchni, gdziejadem tu obok niego. Potem stalebyem jego cieniem. Rzadkospuszcza mnie z oka. Chodziem zanim krok w krok, przygldaem sijego pracy i w kocu po trochuzaczem mu pomaga. Przywieczerzy siadaem na awie u bokuBrusa, a on wszystkowidzcymspojrzeniem doglda moich manierprzy stole. Potem szedem na gr,do izby, gdzie przez resztwieczoru, wpatrzony milczco wpomienie, czekaem na jego powrt

  • lub przygldaem si, jak pi ipracowa: naprawia uprze albo jerobi, miesza jakie maci,przygotowywa lekarstwo dlachorego konia. On pracowa, a jasi mimo woli uczyem, cho - jakpamitam - niewielerozmawialimy. Dziwi mnie teraz,e w ten sposb miny mi niemaltrzy nastpne lata.

    Nauczyem si postpowapodobnie jak Sikorka: w te dni, gdyBrus by zajty gdzie indziej - przypolowaniu czy przy rebieniu sikobyy - wykradaem dla siebieokruchy czasu. Raz omieliem siwymkn ze stajni, gdy wypi za

  • duo. W tych chwilach wolnociszukaem swoich kompanw ibiegaem z nimi miejskimi zaukami.Brakowao mi Gagatka, brakowaotak dotkliwie, jak gdyby Brus odcimi praw rk. Jednak aden z nasju nigdy nie wspomnia oszczeniaku.

    Kiedy tak pogram si wewspomnieniach, rozumiem, i Brusby rwnie samotny jak ja. Niedosta zezwolenia na podenie zaksiciem Rycerskim na wygnanie imusia si opiekowa bezimiennymbkartem, w ktrym odkryskonnoci, rwnoznaczne dla niegoz perwersj. W dodatku, gdy

  • zraniona noga wreszcie si zagoia,stao si jasne, i nigdy ju niebdzie rwnie dobrze jak niegdyjedzi konno, polowa, a nawetchodzi. Wszystko to musiao bybardzo trudne dla czowieka takiegojak Brus. Nigdy nie syszaem, bykomukolwiek si ali. Ale te, gdytak spogldam w przeszo, niedostrzegam nikogo, komu mgbysi poskary. Obaj bylimywiniami samotnoci, a gdysiadywalimy razem wieczorami,kady z nas patrzy na tego, ktregoza to wini.

    Wszystko z czasem mija, wicwraz z upywem miesicy, a

  • nastpnie lat, powoli znajdowaemsobie miejsce w schemaciecodziennej rutyny. UsugiwaemBrusowi: przynosiem mu potrzebnenarzdzia i leki, zanim zdypoprosi, sprztaem po jegooporzdzaniu zwierzt, pilnowaem,eby sokoy miay czyst wod, iwycigaem kleszcze psomwracajcym z polowania. Ludzieprzywykli i nie wytykali mnie jupalcami. Niektrzy zdawali si wogle nie dostrzega mojejobecnoci. Stopniowo Brus niecomniej skrupulatnie mnie pilnowa,ale ja i tak cigle dbaem, eby sinie dowiedzia o moich wypadach