TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … filespecyalnie w tym celu przez Zeissa spo ... ny i...

16
JNTe. 18 (1 4 0 4 ). Warszawa, dnia 2 maja 1909 r. Tom XXVlli. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA: W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2. W Redakcyi „Wszechświata" i we wszystkich ksiegar- Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, półr. rb. 5. j niach w kraju i za granicą. Redaktor „Wszechświata'* przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi. Adres Redakeyi: KRUCZA Xs. 32. Telefonu 83-14. _____ 0 ZDOLNOŚCI ROZPOZNAWCZEJ MIKROSKOPU I O ULTRAMIKRO- SKOPIE ')■ Początkujący mikroskopista doznaje silnych wzruszeń. Otwiera się przed je- go oczyma cały świat nowy; natura wy- daje mu się nieskończenie rozszerzona 1 pogłębiona. Zachwyt i zapal trwają miesiącami; potem czar pryska, a jądro i protoplazma stają się mniej więcej 1em samem, co i przedmioty gołem okiem ba- dane. Czy nie możnaby granic badania po- wtórnie rozszerzyć? Czy nie udał )by się j zdobyć nowych dziedzin, a od komórki i jądra przejść z kolei do świata cząste- czek i atomów. Niewątpliwie oglądanie atomów-słońc byłoby czemś nieskończe - nie bardziej przejmującem od oglądania komórki. A jednak o wysiłkach wyna- lazców w tym kierunku nic nie słychać, gdyż każdy wie, przynajmniej ze słysze- ') Rzecz wypowiedziana w odmiennej nieco formie na żebranin „Kola mat. - fiz.“ w Warsza - wie. ' nia, że zabiegi takie byłyby płonę; zna- leziono bowiem na drodze teoretycznej, że zdolność rozpoznawcza mikroskopu jest ograniczona i że przedmiotów zna- cznie mniejszych, niż długość fali świe- tlnej, nigdy oglądać nie będziemy. Dzi- wnym zbiegiem okoliczności nawet bez- pośrednio zainteresowani badaniami mi- kroskopowemi mało sobie zdają sprawy z natury rozważań teoretycznych, które prowadzą do przeświadczenia o granicy sprawności mikroskopu i o naturze obra- zów przez mikroskop widzianych. W ar- tykule niniejszym chciałbym naszkico- ( wać Abbego teoryę mikroskopu, dziś już ' powszechnie przyjętą; przy tej sposobno- ści poruszę też kwestyę ultramikrosko- pu, który obecnie znajduje zastosowanie w wielu badaniach czysto fizycznych. Kiedy chodzi o teoryę mikroskopu, to tu niewątpliwie dla przyrodnika nie fizyka zasadniczą kwestyę stanowi bezpośredni dowód eksperymentalny. Podręczniki od- syłają w tym przypadku do przyrządów, specyalnie w tym celu przez Zeissa spo- rządzanych x). Po kilku próbach przeko- ') Ob. np. Drude „Optykali str. 222; Zimmer- mann „Mikroskop1* (przekład rossyjski) Pet. 189(5

Transcript of TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … filespecyalnie w tym celu przez Zeissa spo ... ny i...

JNTe. 18 (1404). Warszawa, dnia 2 maja 1909 r. Tom X X V l l i .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „W SZECH ŚW IATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W W arszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2. W Redakcyi „W szechświata" i we wszystkich ksiegar-Z przesyłką pocztową rocznie rb . 10, półr. rb . 5. j niach w kraju i za granicą.

Redaktor „Wszechświata'* przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k e y i : K R U C Z A Xs. 32. T e le fo n u 83-14. _____

0 Z D O L N O Ś C I R O Z P O Z N A W C Z E J M IK R O S K O P U I O U L T R A M IK R O -

S K O P IE ')■

Początkujący mikroskopista doznaje silnych wzruszeń. Otwiera się przed j e ­go oczyma cały świat nowy; na tu ra wy­daje mu się nieskończenie rozszerzona1 pogłębiona. Zachwyt i zapal trw ają miesiącami; potem czar pryska, a jądro i protoplazma s ta ją się mniej więcej 1em samem, co i przedmioty gołem okiem ba­dane.

Czy nie możnaby granic badania po­wtórnie rozszerzyć? Czy nie udał )by się j zdobyć nowych dziedzin, a od komórki i jąd ra przejść z kolei do świata cząste­czek i atomów. Niewątpliwie oglądanie a tom ów -słońc byłoby czemś nieskończe­nie bardziej przejmującem od oglądania komórki. A jednak o wysiłkach w yna­lazców w tym kierunku nic nie słychać, gdyż każdy wie, przynajmniej ze słysze-

') Rzecz w ypow iedziana w odmiennej nieco formie na żebranin „Kola mat. - fiz.“ w W arsza­wie.

' nia, że zabiegi takie byłyby płonę; zna­leziono bowiem na drodze teoretycznej, że zdolność rozpoznawcza mikroskopu jest ograniczona i że przedmiotów zna­cznie mniejszych, niż długość fali świe­tlnej, nigdy oglądać nie będziemy. Dzi­wnym zbiegiem okoliczności nawet bez­pośrednio zainteresowani badaniami mi- kroskopowemi mało sobie zdają sprawy z na tu ry rozważań teoretycznych, które prowadzą do przeświadczenia o granicy sprawności mikroskopu i o naturze obra­zów przez mikroskop widzianych. W ar- tykule niniejszym chciałbym naszkico-

( wać Abbego teoryę mikroskopu, dziś już ' powszechnie przyjętą; przy tej sposobno­

ści poruszę też kwestyę ultramikrosko- pu, który obecnie znajduje zastosowanie w wielu badaniach czysto fizycznych. Kiedy chodzi o teoryę mikroskopu, to tu niewątpliwie dla przyrodnika nie fizyka zasadniczą kw estyę stanowi bezpośredni dowód eksperymentalny. Podręczniki od­syłają w tym przypadku do przyrządów, specyalnie w tym celu przez Zeissa sp o ­rządzanych x). Po kilku próbach przeko-

') Ob. np. D rude „O ptykali str. 222; Zimmer- m ann „M ikroskop1* (przekład rossyjski) P et. 189(5

274 W SZECHŚW IAT .Nó 18

nalem się jednak, że cały ten szereg do­świadczeń, niezmiernie in teresu jących , można też przerobić, rozporządzając j a ­kimkolwiek m ikroskopem o powiększeniu 400—500-krotnem i uciekając się do n a j­prostszych środków. Być może, iż w ska ­zówki co do tego będą miały pewną w ar­tość dla czytelników „W szechświata".

W roku 1874 prawie jednocześnie u k a ­zały się rozprawy Helmholtza i Abbego o granicach dostrzegania. Wr artyku le niniejszym pójdziemy śladem tego o s ta ­tniego *). W konstrukcy i mikroskopów p rak tycy wyprzedzili teoretyków; Abbe należał do tych osta tn ich i słusznie był przekonany, że dalszy postęp techniki w tedy tylko stanie się możliwym, kiedy wszelki szczegół konstrukcy i oprze się na rozważaniu naukowem. E lem entarna teorya m ikroskopu znana nam je s t z pod­ręczników szkolnych. Mikroskop —to na­rzędzie optyczne składające się w zasa­dzie z dwu soczewek: okularu i objekty- wu. Objektyw ma k ró tk ą odległość ogni­skową i daje obraz przedmiotu odwróco­ny i powiększony; okular działa jak lupa: powiększa jeszcze raz obraz przez obje­k tyw rzucony. Zazwyczaj m ikroskop sk ła­da się ze znacznie większej liczby so­czewek, niż z dwu, ale to — tylko d la te ­go, że trzeba poprawić błąd aberacyi sferycznej i chrom atycznej. Ten dobrze nam znany schem at zupełnie zadaw ala­jąco zdaje sprawę z ogółu zjawisk; nie tłumaczy jednak pewnego szczegółu kon­strukcyi mikroskopów, k tó ry już odda- wnu był stosowany przez empiryków. Doświadczenie wykazało, że kiedy chodzi o rozpoznawanie bardzo sub te lnych s t r u ­ktur, w tedy decydującą rolę g ra rozw ar­tość objektywu, t. j. kąt, k tó ry tworzą z osią optyczną promienie skrajne, idące do brzegu soczewki (ob. fig. 2-gą; so­czewkę oznaczono literą S). Zdolność rozpoznawcza mikroskopu w zrasta wraz z tym kątem; jeżeli kąt ten je s t niedo­sta teczny, to żadne powiększenia okula-

str. 46—51; Muller - P o u ille t (Lum m er) „O ptyka" str. 447 (wycl. 10-te, 11)07).

') Abbe: Gesam m elte A bhandlungen, 1.1 1901. (P rzyczynki do te o ry i m ikroskopu).

ru nie są w stanie braku tego skompen­sować; szczegóły pozostaną ukryte. Fak t ten je s t zupełnie niezrozumiały z punktu widzenia teoryi elem entarnej, a ponie­kąd — nawet z nią sprzeczny, albowiem wraz z rozwartością kąta wzrasta też aberacya sferyczna, której właśnie n a ­leżałoby unikać. Stąd wniosek, że teorya e lem entarna musi zawierać błąd jakiś w samem swem założeniu. Bystrym rzu­tem oka Abbe dostrzegł zasadniczy brak tej teoryi. W konstrukcyi obrazu w mi­kroskopie uważamy przedmiot ro zp a try ­wany za samoświecący. Tak jednak nie jes t . Przedmiot ten jes t tylko prześwie­cający, a światła dostarcza źródło zewnę-

! trzne np. słońce, lampa. Uwaga ta od- razu rozstrzyga zagadkę. Jeżeli badany przedmiot posiada subtelną struk turę , to

I światło, przechodząc przez wązkie przej- j ścia, ugina się i to je s t właśnie czynnik

w teoryi elementarnej zupełnie pominię­ty. Aby wyjaśnić, ja k uginanie się wpły­wa na obraz otrzymywany, Abbe rozwa­ża przypadek najprostszy, kiedy na sto­liku mikroskopu umieszczony je s t przed­miot o s truk tu rze zupełnie prawidłowej, np. s ia tka dyfrakcyjna. Ja k wiadomo, s ia tka *) taka— to szereg szpar wązkicli, położonych obok siebie w równych od­stępach. Kiedy światło przechodzi przez wązką szp trkę, niema wtedy mowy o pro­stolinijnym biegu promieni. Zamiast j e ­dnej wiązki promieni równoległych o trzy­m ujem y wówczas cały snop promieni roz­bieżnych; kiedy szpary znajdują się bli- zko siebie, wówczas promienie, wycho­dzące ze szpar sąsiednich interferują; w świetle jednobarw nem m amy szereg prążków jasnych, których położenie za­leżne je s t od barw y światła użytego. W y­nika stąd, że światło białe rozszczepia się

| dając szereg widm kolejnych: s ia tka działa j a k spektroskop. Im mniejszy je s t odstęp pomiędzy odpowiedniemi miejsca-

! mi szpar, tem silniejsze je s t uginanie i większa dyspersya siatki.

’) Ob. artykuł: „O św ietle ugiętem , siatkach | dy frakcy jnych i o spektroskopie schodkowym ", j .W szechśw iat* 1908,

JMó 18 W SZECHSW IAT 2?5

Na fig. l-szej widzimy w dwu górnych rzędach prążki, które daje taka sia tka w świetle jednobarwneni. Górny rząd odpowiada tu barwie czerwonej, dolny—

sin * n.

(Fig. 1).

niebieskiej. W rzędzie trzecim mamy kilka widm ciągłych (1-go, 2-go i 3-go rzędu).

Dość proste rozważanie prowadzi do zależności pomiędzy kątem <p, pod k tó ­rym otrzym ujemy daną barwę w widmie któregoś rzędu, liczbą n, rzędem widma, X—długością fali i a —odstępem pomiędzy elementami siatki, a mianowicie:

X a

Siatkę dyfrakcyjną można otrzymać, rysując np. dyam entem na szkle szereg linij równoległych. W yobraźmy sobie te ­raz, że s iatkę taką umieszczamy na sto­liku mikroskopu. Obraz otrzymany jes t zupełnie normalny: widzimy szereg rys bezbarwnych i nic więcej. Niewątpliwie jednak w naszym układzie optycznym powTsta ją też gdzieś widma dyfrakcyjne i łatwo rozstrzygnąć gdzie. Źródło świa­tła, np. lampa, leży dość daleko naze- wnątrz. P repara t oświetlamy płaskiem lusterkiem; praktycznie biorąc, mamy tu szereg promieni równoległych, przez s ia t­kę przechodzących, i widma muszą po­wstawać w pobliżu płaszczyzny ognisko­wej objektywu. I lustru je to fig. 2-ga. P oznacza tam szparę; <S soczewkę obje­ktywu, L', L \ widma pierwszego i d ru ­giego rzędu, które powstają w płaszczy­źnie ogniskowej, L' odpowiada promie- iiiom idącym wrprost bez uginania się. Ten szereg widm Abbe uważa za szereg nowych ośrodków rozchodzenia się św ia­tła Promienie, wychodzące z tych ośrod­

ków interferują, a ostatecznym wyni­kiem tej interferencyi je s t powstawanie obrazu bezbarwnego, sprzężonego z przed­miotem podług praw optyki geometrycz­nej. Obraz ten przez okular, j a k przez lupę, oglądamy. (Na fig. 2-giej zaznaczo­ny je s t szereg promieni L / P , L \ P , L ' P , L / P , L ur P , interferujących w punkcie P ) . A więc zasadniczą cechę teoryi Abbe- go stanowi to, że uważa ona obraz, który daje objektyw za wytwór wtórny; zjawis­kiem pierwotnem są barwne prążki dyfrak-

(Fig. 2).

cyjne w pobliżu ogniska objektywu. Nie będziemy tu wchodzili w bliższe wylicze­nia, które wyjaśniają interferencyę p ro ­mieni wychodzących z widm różnego rzędu, zastanowimy się natom iast nad eksperymentalnem potwierdzeniem tej teoryi.

Do ilustracyi teoryi Abbego używa się zazwyczaj przyrządu Zeissowskiego. Ma­my tam subtelną siatkę dyfrakcyjną, składającą się z rys wytrawionych w cie­niutkiej warstewce srebra; oprócz tego — specyalną nasadkę, która daje się wśru- bować w mikroskopy Zeissowskie, i kil­kanaście dyafragm. Jedne dyafragmy większe umieszcza się pod stolikiem mi­kroskopu, tam, gdzie normalnie znajduje się dyafragma „Iris“; drugie mniejsze— wewnątrz nasadki, o której była mowa, na specyalnym szyberku. Nasadkę w sta ­wia się pomiędzy tubus a objektyw; jes t ona tak urządzona, że można część jej obracać wraz z dyafragmą i objektywem, nie wyśrubowując przytem tego osta t­niego. Jeżeli teraz na stoliku mikrosko­pu umieścimy siatkę dyfrakcyjną, a pod spodem stolika dyafragmę wyciętą na- ksz ta lt wązkiej szp .ry, to za użyciem sil­nego światła, wyjąwszy okular, spostrze­żemy wewnątrz rury niedaleko górnego otworu objektywu szereg prążków ba rw ­

276 w s z e c h ś w i a t M 18

nych, które przewiduje teorya. Widzi się najlepiej przesuwając oko kolejno na prawo i na lewo. S ia tka Abbego składa się z dwu połów (fig. 3-cia a). W jednej podziałka je s t dwa razy mniejsza, niż w drugiej. Ponieważ uginanie się je s t tern silniejsze, im większe są odstępy

a b(Fig. 3).

a—siatka Abbego; b—jej obraz w pł. ogniskowej ob jektyw u.

przeto tam, gdzie odległość pomiędzy r y ­sami j e s t mniejsza, widma różnego rzędu dalej są położone jedno od drugiego (sin <p je s t odwrotnie proporcyonalny do a); pod l i te rą b na fig. 3-ciej górna część odpowiada szerokiej podziałce, a dolna wązkiej; są to właśnie prążki barwne, k tóre ukazują się w pł. ognisk, ob jek ty ­wu. Porównywając dwa ry sunk i a i b widzimy, że w obrazie p ierw otnym i w przedmiocie mamy stosunki wręcz prze­ciwne. .

Z tego, cośmy powiedzieli, wypływa ciekawy wniosek: gdybyśm y sztucznie wywołali zmianę w obrazie pierwotnym, to zobaczylibyśmy przez mikroskop inną s truk tu rę , niż ta, k tóra odpowiada rze ­czywistości. Tak, naprzykład, jeżeli za ­słonimy wrszystkie widm a nieparzyste w części, k tóra odpowiada szerokiej po­działce (a mianowicie prążki 1, 3, l ', 3' na fig. 3 b), to obraz w części górnej ni- czem nie będzie się różnić od obrazu j w części dolnej. Rezultat in terferencyi musi być dla obudwru połów jednakow y i przez mikroskop całe pole widzenia w y ­da się nam jednosta jn ie poprzerzynane wązką podzialką. Wogóle, p rzysłan iając w prawidłowych odstępach pewną ilość widm, kolejno idących po sobie, będzie­my nadawali obrazowi wtórnem u tę po­stać, ja k ą ma obraz w tó rny w razie po- działki drobniejszej; ilość rys widzianych i

będziemy mogli dowolnie podwoić, po­troić, powiększyć czterokrotnie i t. d.

Zapomocą tych zdumiewających zrazu doświadczeń przekonywamy się, że obraz mikroskopowy je s t obrazem wtórnym, in terferencyjnym. W arunek konieczny interferencyi stanowi oczywiście is tn ie ­nie przynajmniej dwu prążków w płasz­czyźnie ogniskowej objektywu. Gdyby­śm y więc zasłonili wszystkie widma oprócz jednego, to nie moglibyśmy o trzy­mać obrazu mikroskopowego. I ten wnio­sek znajduje potwierdzenie w dośw iad­czeniu. Umieśćmy w pł. ogniskowej dya- fragmę o wązkiej szparze, k tóra przepu­szcza tylko promienie środkowe (widmo rzędu 0), a s truk tu ra siatki zniknie cał­kiem; widzimy wówczas jasne pasmo s to­pniowo przechodzące w ciemność. Roz­szerzmy szparę; zezwólmy na interferen- cyę widm 1 go rzędu; rysy sia tk i w ystę ­pują, choć są do siebie niepodobne: prze­działki są rozszerzone, zamglone. Zauważ­my jednak, że w tym razie, rozszerza­jąc stopniowo otwór w dyafragmie, n a ­przód ujrzym y s truk tu rę w tej połowie, gdzie podziałka je s t szeroka, a potem do­piero—gdzie wązka; albowiem szerokiej podziałce odpowiadają małe odstępy po­między prążkami dyfrakcyjnemi i, kiedy już widma l-go rzędu od podziałki sze­rokiej będą swobodnie przechodziły przez otwór w dyafragmie, widma, odpowiada­jące małym odstępom pomiędzy rysami, jeszcze będą przysłonięte.

Teraz już z łatwością oznaczymy g ra ­nicę widzialności przez mikroskop. W a­runek konieczny stanowi to, aby przy­najmniej prążki dyfrakcyjne pierwszego rzędu mogły przejść przez objektyw (ob. fig. 4-tą). Rozumiemy już teraz, że im

n

C(Fig. 4).

większa je s t rozwartość objektywu, t. j. k ą t <p, który mogą tworzyć promienie

.Ne 18 W SZECHŚW IAT 277

skrajne z osią optyczną, tem subtelniej- i sze s truk tu ry będziemy mogli rozpozna­wać zapomocą przyrządu. Łatwo poddać J

rachunkowi wypadek graniczny. Niech rozwartość objektywu wynosi 90° (oczy­wiście można się tylko zbliżyć do tego ideału), wówczas, s tosując do widma 1 go rzędu nasz wzór zasadniczy, otrzymamy:

s in 'f= n 1 = 1 X ^ — X.d ClTo jes t w ostatecznym razie będziemy mogli jeszcze dostrzedz przedmiot o roz­miarach nie przenoszących długości fali światła użytego. Korzystnem będzie te­dy użycie światła o krótkiej długości fali, np. niebieskiego lub fiołkowego. Mo- 1 żna zmniejszyć długość fali świetlnej i w ten sposób, że przedmiot badany umieszcza się w cieczy silnie załamują- ; cej światło, np. w bromonaftalinie, gdyż i

wiadomo, że długość fali świetlnej je s t < odwrotnie proporcyonalna do spółczynni- ka załamania środowiska. Najdalej w re­szcie posuniemy się wrazie zastosowania j światła nadfiolkowego, używając kliszy fotograficznej. Zachodzi tu ta komplika- cya, że szkło w grubszej warstw ie je s t '< dla promieni nadfiołkowych nieprzezro­czyste. Zeiss usuwa tę trudność budu­jąc specyalne mikroskopy, zaopatrzone w soczewki kwarcowo-tluorytowe. Wy- 1 niki otrzym ywane są bardzo dobre. Źró­dłem światła je s t w tym przypadku iskra elektryczna między elektrodami kadmo- wemi.

Em pirycy oddawna znają jeszcze jeden sposób rozszerzenia granic dostrzegania. Polega on na użyciu oświetlenia skośne­go, które o trzym ujem y przez odpowied­nie ustawienie lusterka mikroskopu. Te- ' oretycznie je s t to zupełnie zrozumiałe. Promienie, idące po linii prostej od źró­dła, sk ieru ją się wtedy ku brzegowi obje­ktywu, a widmo tego rzędu będzie mo­gło jeszcze przejść przez objektyw kiedy utworzy ze światłem idącem wprost ką t = 2;p (AC na fig. 4-tej). W najlep­szych warunkach powiększy to zdolność rozpoznawczą mikroskopu dwukrotnie, czyli, będziemy wówczas mogli zgruba widzieć przedmioty o rozmiarach równych połowie długości fali świetlnej. Więc

kiedy chodzi o światło niebieskie, to w środowisku o sp. załamania = 1,5 b ę ­dziemy mogli rozpoznać przedmioty o w y­miarach liniowych równych mniej więcej 13/iooooo milimetra (zakładając dł. fali światła niebieskiego w pow ietrzu=400 [ijj., 4%ooooo mm)l fotograficznie zaś, przypusz­czając użycie światła o długości fali — 240 moglibyśmy wielkość tę zre­dukować jeszcze do jak ichś 8/100ooo mm-

Na podstawie teoryi cynetycznej ga­zów dochodzimy do wniosku, że górną granicę dla średnicy cząsteczek gazu s ta ­nowi mniej więcej V, 000 Ooo mm, dzieli więc nas tymczasem jeszcze przestrzeń nieprzebyta od oglądania świata cząste­czek i atomów.

Znane są nieskończone spory biologów0 subtelne s truk tu ry komórkowe. Otóż w świetle danych powyższych, j a k to już zauważył Abbe, spOry te muszą się nam wydać jałowe i śmieszne, albowiem kie­dy chodzi o przedmioty nader drobne tylko nieznaczna część prążków dytrak- cyjnych przechodzi przez objektyw i o prawdziwej s trukturze przedmiotów w y­obrażenia mieć nie możemy.

Niewątpliwie, że doświadczenia tego rodzaju, jak powyżej opisane, są nieskoń­czenie interesujące dla wszystkich, któ­rzy stale posługują się mikroskopem, j a ­ko narzędziem badań, czyli przedewszy- stkiem — dla biologów. Niestety jednak do biologów odgłosy teoryj fizycznych tylko zrzadka dochodzą, zresztą trudno przypuszczać, aby każdy mikroskopista rozporządzał właśnie mikroskopem Zeissa1 posiadał dodatkowe przybory do spraw ­dzenia teoryi Abbego. Wydało mi się przeto rzeczą zastanowienia godną, czy nie możnaby znaleść sposobu, aby każ­dy, bez względu na posiadane narzędzie, mógł najprostszemi środkami przekonać się, jak zwodniczym może być mikroskop w wielu przypadkach. Po kilku próbach znalazłem, że można na każdym mikro­skopie sprawdzić teoryę Abbego, nie ucie­kając się do żadnych przyborów dodat­kowych i to —w sposób również dosko­nały, jak za użyciem siatki dyfrakcyjnej. Tę ostatnią najlepiej będzie zastąpić łu­skami motylemi; zwykły kapustnik (Pie-

W SZECHŚW IAT j\2 18

ris brassicae) nadaje się doskonałe; z re ­sztą głogowiec, cy trynek , paź królowej i t. p. również nie są do odrzucenia. Czasami optyk dodaje już do m ikrosko­pu prepara t z łusek m oty la Vanessa Ja- nira; taki p repara t służył mi do zdjęć tu zamieszczonych. Na łuskach wszystkich tych motyli znajdujem y dwa układy prąż­ków: silne podłużne i słabe poprzeczne (ob. fig. 5). I jedne i drugie ułożone są

Łuski m oty la Y anessa Jan ira ; a—bez dyafrag- my; b—szpara rów noleg ła do osi podłużnej; c—

prostopadła w zględem niej.

tak prawidłowo, że zastępu ją s ia tkę dy ­frakcyjną; pow stają też tu w płaszczy­źnie ogniskowej objek tyw u dwa szeregi widm względem siebie prostopadłych. J e ­żeli teraz ustaw im y w ogniskowej ob jek ­tyw u dyafragmę tak wązką, że będzie za­trzym yw ała wszystkie widma oprócz św ia ­tła bezpośredniego (widmo rzędu 0), to, jakeśm y to już widzieli, s t ru k tu ra przed­miotu zniknie. W tym przypadku, k ie ­dy szpara zatrzym a wszystkie widm a od­powiadające prążkom podłużnym, pozo­s taną tylko prążki poprzeczne i naod- wrót. Fig. 5-ta i lus tru je to dostatecznie, choć reprodukcya daje ledwo słabe w y ­obrażenie o tem, co się widzi w rzeczy­wistości. Co do dyafragm y, w ykraw a się j ą z czarnego papieru; szpara w danym razie miała około :i/4 mm szerokości. Aby obracać dyafragmę, można j ą poprostu położyć wr górnym otwrorze objektywu, ewentualnie umocować ją tam odrobiną wosku. Objektywu nie wkręca się aż do końca; w ten sposób zdobywam y swobo­dę ruchu obrotowego. Wrybieram y uprze­dnio odpowiednią łuskę i ustaw iam y ją np. osią podłużną w k ie runku okna. Po ­tem, wyjąwszy okular, obracam y ob jek ­

tyw, póki szpara w dyafragmie nie bę­dzie miała tego samego kierunku. Oku­lar wstawiam y napowrót i przedmiot og ądamy. Podobna manipulacya pozwoli nam skrzyżować szparę w dyafragmie z osią podłużną łuski. Można też popro­stu obracać szkło przedmiotowe, co j e ­dnak je s t mniej dogodne. Czasem zda­rzy się szczęśliwie, że obok s :ebie leżą dwie łuski względem siebie prostopadłe. Obraz troi się, jeżeli wykrajem y taki ekran, że przepuszcza tylko co 3-cie wi­dmo; w tym celu robimy trzy wycięcia po 0,5 mm, pozostawiając pomiędzy nie­mi odstępy milimetrowe.

Podany tu sposób w ym aga oczywiście eksperym entatora przywykłego do m i­kroskopowania. Jeżeli chodzi o demon- stracyę liczniejszemu audytoryum, pole­ciłbym następujące bardzo proste urzą­dzenie. Do okularu mikroskopu dorabia się dobrze pasujące kółko mosiężne. J e s t ono połączone trzema drutam i z pierście­niem dolnym (ob. fig. 6-ta), który docho-

C D(Fig. g;.

dzi prawie do ogniskowej objektywu. Na tym pierścieniu umieszczamy dyafragmy. Obracając okular, zobaczymy, że obraz dostrzegany zmienia się zależnie od po- zycyi dyafragmy.

St. Landau.

(Dok. nast.).

jsr® i8 WSZECHŚWIAT 279

G. D E V A N L A Y.

P R Z Y P Ł Y W Y I O D P Ł Y W Y S K O ­R U P Y Z IE M S K IE J ‘).

Oddawna już usiłowano sprawdzić, czy to, co nazywamy lądem stałym, nie do­znaje czasem pod działaniem księżyca odkształceń peryodycznych, innemi sło­wy, przypływów i odpływów, podobnych do tych, jak im ulegają wody oceanów. Aż do ostatnich czasów badania, podej­mowane w tym kierunku, pozostawały bez rezulta tu tak dalece, że w końcu wy­bitni uczeni oświadczyli, że zagadnienie to nie może być rozwiązane. Niedawno obserwatoryum w Poczdamie podjęło na nowo tę pracę, a cierpł'we i pracowite poszukiwania uwieńczyło świeżo powo­dzenie zupełne; w samej rzeczy, poszu­kiwania te udowodniły istnienie przypły­wów i odpływów skorupy ziemskiej, k tó­re odtąd można uważać za fakt, stw ier­dzony naukowo. Karol Lallemand, czło­nek Bureau des Longitudes i dyrektor francuskiego Urzędu niwelacyjnego, przed­stawił na posiedzeniu Francuskiego To­warzystwa astronomicznego wyniki, k tó­re otrzymano w obserwatoryum pccz- damskiem pomimo trudności, uważanych dotąd za nieprzezwyciężone.

Przedewszystkiem, ja k tu stwierdzić ruchy całości skorupy ziemskiej tak n ie ­zmiernie słabe? Brak do tego zupełnie punktów, k tó reby można obrać za wyty­czne. Gdy chodzi o przypływy i odpły­wy oceaniczne, to mamy do swego roz­porządzenia brzegi względnie stałe, wy­spy i lądy; ale żeglarz, znacznie oddalo­ny od brzegów, już nie ma świadomości przypływów i odpływów, jeżeli zaś w y ­obrazimy sobie na chwilę, że ziemia je s t całkowicie pokry ta wodą, a ludzkość mieszka na wyspach pływających, to mo­żemy być pewni, że zjawisko przypływów i odpływów pozostałoby jej nieznane.

') Revue G enerale des sciences 30 marca 1909 roku.

I Otóż, celem uwidocznienia ruchu skoru­py ziemskiej, którego istnienia się do­myślano, zwrócono się do wahadła.

Wiadomo, że wahadło, składające się np. z masy ołowianej, zawieszonej na nitce, przybiera w stanie spoczynku kie­runek pionowy, t. j. k ierunek wypadko­wej sił, k tóre na nie działają. Gdyby ziemia była sama we wszechświecie i nad­to była nieruchoma, jednolita i doskonale kulista, to kierunek pionowej przecho­dziłby ściśle przez środek globu ziem­skiego. W rzeczywistości tak nie jest. W szystkie ciała ulegają prawu “Newtona, t. j. przyciągają się z siłą, wprost pro- porcyonalną do swej masy i odwrotnie proporcyonalną do kw adratu z odległo­ści. Wahadło nasze nie może się wyła­mać z pod tego prawa, jeżeli więc np. znajdzie się w sąsiedztwie góry, to bę­dzie przez nią przyciągane, a kierunkiem linii pionowej, będzie ten, który przyb ie­rze n itka wahadła. Tak samo ulega ono działaniu księżyca i słońca, że wymieni­my tylko główne ciała, na nie działają­ce. Otóż, wyobraźmy sobie na chwilę, że grunt, na którym wahadło je s t u s ta ­wione, j e s t doskonale sztywny i że ule­ga ono jedyn ie działaniu księżyca. Po­nieważ księżyc zmienia miejsce w prze­strzeni, będzie pociągał wahadło w swym ruchu i ostrze wahadła znaczyć będzie na ziemi linię krzywą, której przebieg będzie w pewnym związku z ruchem księżyca. Przypuśćmy teraz odwrotnie, że g run t posiada ruchliwość doskonałą, analogiczną np. z ruchliwością wody, i że nadto ulega również działaniu księ­życa; w tych warunkach wahadło, j a k wyżej, będzie w dalszym ciągu przycią­gane i przesuwane przez księżyc, ale grunt, z którym je s t związane będzie przyciągany i przesuwany w ten sam sposób, tak, iż w tem przypuszczeniu przesuwanie się ostrza wahadła wzglę­dem g run tu będzie zerem. Ponieważ atoli grunt nie posiada ani bezwzględnej sztywności, ani doskonałej ruchliwości, przeto możemy przypuścić, że po części ulegać będzie działaniu księżyca i że p o ­między ostrzem wahadła a gruntem za­chodzić będzie pewien ruch względny,

280 W SZECH ŚW IA T JVe 18

k tó ry służyć może za m iarę odkształcę- j

nia skorupy ziemskiej czyli przypływów jej i odpływów.

Jeżeli za jednostkę obierzemy całko­wite przesunięcie teoretyczne w ahadła pod wpływem księżyca i oznaczymy je liczbą 1, i jeżeli nadto oznaczymy przez A przesunięcie względne wrahadła na sko­rupie ziemskiej, a przez B odkształcenie t. j. przypływ łub odpływ tej skorupy, to można to, cośmy dopiero co powie­dzieli, s treścić w tablicy następującej:

Przesunięciew zględneW ahadła

Przesunięcie czyli p rzy ­

p ływ lub od­Silnia

G runtna gruncie p ły w grun tu

doskonale 1 0 1sz tyw ny

G runtczęściowop lastyczny

A B 1

G runtdoskonale 0 1 li .

p łynny . . .Otóż, przesunięcie całkowite i teo re ty ­

czne wahadła daje się obliczyć na pod­staw ie wyżej przytoczonego praw a New­tona; w rzeczy samej, znam y masę w a­hadła i masę księżyca i możemy w k a ­żdej chwili znaleść położenie i odległość tego ostatniego. A zatem, jeżeli p o tra ­fimy zaobserwować i zmierzyć przesunię­cie względne A w ahadła to wyprow adzi­my s tąd odkształcenie czyli przypływ łub odpływ B skorupy ziemskiej, ponie­waż te dwie wartości dopełniają się w za­jem nie wedle równości A~\-B= 1.

Tutaj to tkwi główna trudność. W sa­mej rzeczy, przesunięcie teoretyczne cał­kowite wahadła je s t n iesłychanie drobne; jeżeli wyobrazim y sobie wahadło m e tro ­wej długości, to krzyw a, zatoczona przez jego ostrze pod wpływem księżyca, mo­głaby się zmieścić cała na powierzchni, mniejszej od tysiącznej części milim etra kwadratowego; aby uwidocznić takie przesunięcie, trzebaby użyć mikroskopu, powiększającego 10 tysięcy razy, a mi­kroskopu takiego, j a k wiadomo, niema. Nadto, wahadło nasze u lega jednocześnie przyciąganiu słońca; dalej, g run t, k tóry u trzym uje na sobie wahadło, poddany

| je s t działaniu ciepła słonecznego, k tóre wytw arza w nim odkształcenia miejsco­we, daleko znaczniejsze od tych, k tóre zamierzamy mierzyć; tak np. zakłócenie, wywoływane przez ciepło słoneczne, j e s t na powierzchni ziemi 50 razy większe od zakłócenia, wywoływanego przez p rzy­ciąganie księżyca, a na głębokości 25 m e ­trów—jeszcze 7 razy większe; wobec t e ­go wszystkiego ruch, k tóry chcemy zmie­rzyć, tonie wj powodzi ruchów innych znacznie większych.

Aby pokonać wszystkie te trudności wzięto się do rzeczy w Poczdamie w spo­sób następujący: Przedewszystkiem, w a­hadło pionowe zastąpiono wahadłem po­ziomem, którego zasada je s t następująca: W yobraźm y sobie, że m am y wahadło pionowe, drgające dokoła osi poziomej i że zwolna pochylimy cały ten układ aż do położenia, w którem oś wahań s ta ­nie prawie pionowo. W tem nowem po­łożeniu przesunięcie swobodnego końca w ahadła byłoby takie samo, ja k p rzesu­nięcie wahadła pionowego, którego punk t zawieszenia byłby umieszczony w miej scu, gdzie się spotykają przedłużenie osi wahań oraz pion, przechodzący przez swobodny koniec wahadła. Rzecz pro­sta, że wahadło nie może być ściśle po­ziome, ponieważ wtedy nie mogłoby wcale drgać systematycznie. W Poczdamie oś w ahań czyniła z pionem kąt, równy 5 m i­nutom, tak, iż, mając do rozporządzenia wahadło zaledwie 25 centymetrowe, otrzy­mywano przesunięcia, równe tym, jak ie dawałoby wahadło pionowe, długie na 500 metrów. Koniec wahadła opatrzony był zwierciadełkiem, na które padał p ro­mień światła. Promień ten podczas p rze­sunięć wahadła padał po odbiciu na w a ­lec, umieszczony w odległości 4,5 metra, ożywiony ruchem obrotowym i pokryty papierem uczulonym; w ten sposób prze­sunięcia w ahadła mogły być regestrowa- ne fotograficznie. Dwa takie wahadła, prostopadłe względem siebie, nachylone były pod kątem 45° względem południka. Cały ten układ ustawiony był w pokoju, znajdującym się w głębokości 25 metrów, gdzie panowała przez rok okrągły te m ­pe ra tu ra s ta ła 11,°7 C.

W SZECHŚW IAT ‘281

Pierwszy szereg spostrzeżeń trwał 30 miesięcy, poczem dla kontroli przeprowa­dzono jeszcze cykl drugi, który trwał dwa lata.

Krzywa, w ten sposób otrzymana, przedstawiała szereg nieprawidłowych fal, które odpowiadały względnemu prze­suwaniu się wahadła za sprawą w szyst­kich przyczyn, na nie działających. Te­raz trzeba było z tej skomplikowanej krzywej wydzielić przesunięcie specyal- ne, będące wynikiem samego tylko dzia­łania księżyca. W tym celu użyto me­tody nadzwyczaj pomysłowej, która już była stosowana w badaniach nad p rzy ­pływami i odpływami oceanu.

Wiadomo, że doba gwiazdowa, czyli okres czasu, k tóry upływa pomiędzy dwoma kolejnemi przejściami jednej i tej samej gwiazdy przez południk, równa się ściśle 24 godzinom. Średni dzień słone­czny, czyli okres czasu, który upływa pomiędzy dwoma przejściami słońca przez południk równa się 24 godzinom trzem minutom i 36 sekundom. Z drugiej s tro ­ny, średnia długość doby księżycowej wynosi 24 godziny 50 minut i 5 sekund A zatem, podzieliwszy w myśli o trzym a­ną krzyw ą na paski o długości, odpowia­dającej długości doby księżycowej, i na- I łożywszy wrszystkie te paski jedne na drugie, albo też wziąwszy średnią wszy­s tk ich takich krzywych, otrzym am y krzy- I wą, k tó ra przedstawiać będzie przesunię- ! cie, będące wynikiem samego tylko dzia­łania księżyca. W samej rzeczy, na ka­żdy z uważanych pasków wpływ księży­ca ujawni się w sposób zgodny; tak np. przesunięcie maksymum, które zdarza się zawsze o tej samej godzinie, zarysuje się zawsze w jednem i tem samem miejscu na każdej krzywej, gdy tymczasem prze­sunięcia, pochodzące z innych przyczyn, k tórych okres ma inną długość, w y s tą ­pią w innych miejscach otrzymanych krzywych: raz powyżej, to znowu poni­żej linii zerowej i w końcu zniosą się wzajemnie w przeciwstawieniu do p rze­sunięcia, wywołanego przez księżyc.

Tą drogą stwierdzono, że faktyczne przesunięcie względne równało się 3/5 przesunięcia, obliczonego wr przypuszcze­

niu, że g run t je s t bezwzględnie sztywny. To znaczy, że odkształcenie gruntu , czyli przypływ i odpływ skorupy ziemskiej, równa się 3/i tej wartości, jak ąb y posia­dało, gdyby grun t posiadał ruchliwość oceanu. Otóż, ponieważ średnia wyso­kość przypływów i odpływów oceanicz­nych wynosi 50 cm, przeto średnia wy­sokość przypływów i odpływów ziemskich wynosi a/5 tej liczby czyli 20 cm. A za­tem ląd stały, po którym stąpam y pod­nosi się i opada co każde 12 godzin o 20 cm. Prawda, że wynik ten dotyczę j e ­dynie Poczdamu, i że należałoby go sp ra ­wdzić dla innych miejscowości globu. Ta ruchliwość gruntu , zdaje się nie pozo­staje bez pewnego wpływu na obserwa- cye astronomiczne. Z drugiej strony, z badania krzywych, otrzymanych w Pocz-

; damie, zdaje się wynikać, że w tem miejscu g run t posiada większą odporność w kierunku wschodnio - zachodnim, ani­żeli w kierunku północno - południowym, co jakgdyby potwierdza poglądy zwolen­ników czworościennej postaci ziemi, al­bowiem odporność czworościanu je s t wię­ksza w k ierunku krawędzi, aniżeli w kie-

! runku, do nich prostopadłym.

Tłum. S. B.

E. B O K E L.

M E T O D A H E N R Y K A P O IN C A R E G O .

Zapytywano mnie nieraz na czem po­legają prace matematyczne, którym Hen­ryk Poincare zawdzięcza swoję sławę; niestety, sam fakt, że nazwisko danego m atem atyka je s t ogólnie znanem, nie wystarcza jeszcze do spopularyzowania

: teoryj analizy matematycznej; coprawda zaciekawienie czytelników do tych kwe- styj jes t dosyć umiarkowane, zadawalają ich słowa, nie nalegają na zrozumienie myśli; zadowolić ich, może być rzeczą bardzo miłą, ale tutaj nie byłoby to na miejscu. Jedyna rada, k tórą uczciwie

282 W SZECHSW IAT Kq 18

dać można osobom in teresu jącym się rze­czywiście treścią prac Poincarego, jes t , aby się przygotowały do czytan ia tych prac dziesięcioletniemi s tudyam i mate- matycznemi; trzy, lub cztery la ta w y­s tarczą dla czyteln ika obeznanego z za­sadami wykładanemi w szkołach ś re ­dnich.

Jednakże, jeżeli musimy się wyrzec uprzystępnienia szerszemu ogółowi w y­ników badań, na mocy których Henryk Poincare s tanął obok pięciu, czy sześciu wielkich m atem atyków XIX-go wieku i w pierwszym szeregu m atem atyków XX-go wieku, nie odnosi się to do me­tody, której używał w swych pracach. Spróbuję dać k ró tką ch a rak te ry s ty k ę tej metody; nie będzie to niedyskrecyą z mej strony, gdyż sam Poincare nie s ta ra ł się n igdy ukryć działalności swego um ysłu1).

Metoda Poincarego je s t p rzedewszyst- kiem czynna i konstrukcyjna; p rzys tę ­puje do pewnego zagadnienia, bada jego s tan obecny, nie zajm ując się zbyt jego historyą, odnajduje na tychm ias t nowe formuły analityczne, na k tó rych podsta­wie można zagadnienie rozwinąć dalej, streszcza pospiesznie główne wyniki i... przechodzi do innej sprawry. Twierdzi, że ukończywszy pewną pracę, widzi z a ­wsze, w jak i sposób możnaby jej w y ­kład udoskonalić, ale naw et mu przez m yśl nie przechodzi, żeby poświęcić p a ­rę dni tem u czysto dydak tycznem u za ­jęciu; czasu tego użyje lepiej na nowe odkrycia.

W tem wszystkiem niem a nic takiego, coby specyalnie charakteryzowało m ate ­matykę; zbadajmy głębiej mechanizm j e ­go odkryć. Mechanizm ten polega prze- dewszystkiem, jak e śm y to wyżej zazna­czyli, na budowaniu nowych formuł; nie będzie zbytecznem silniejsze uw yda tn ie ­nie tego faktu, gdyż ta zdolność kon­s trukcy jna je s t może charak te rys tycznym rysem umysłu Poincarego. Chcąc być

>) P a trz osta tn ią jego pracę „Science e t Me- th o d e“ (W iedza i M etoda) (Flammarion); rozdział p. t. „Twórczość M atem atyczna11 tłum aczony w e W szechświecio. (P rzyp . tłum .).

zrozumianym przez czytelników nieobe- znanych z matematyką, muszę, użyć pe­wnego porównania; wiedzą oni co to je s t rachunek ary tm etyczny i wielu z nich mogłoby przypuszczać, że m atem atycy robią nieskończenie długie dodawania i mnożenia... również ja k np. wyciągania p ierw iastku sześciennego. W rzeczywi­stości działania arytm etyczne są to j e ­dynie kombinacye liczb całych, złożo­nych z jednostek równych pomiędzy so­bą; możnaby je porównać z budową m u­rów bardzo równych, z cegieł, w yrobio­nych podług jednego wzoru; je s t to pra­ca, w ym agająca jedynie cierpliwości i t ro ­chę starania . Przeciwnie zaś w działa­niach analitycznych posługujemy się bar­dzo rozmaitym materyałem; różnorodność jego porównać można z różnorodnością różnych budownictw, w których używ a­my kamienia, m arm uru, drzewa, żelaza i t. d.; różnią się tak między sobą, jak naprzykład pancern ik różni się od ko­ścioła gotyckiego; mają też i tę wspólną cechę z budowlami architektonicznemi, że wrażenie pię.ma je s t wywołane przez prostotę i wykwintność głównych linij,i —że tu i tam nie widzimy wysiłku, za- pomocą którego dochodzimy do tego re ­zultatu.

Henryk Poincare jes t wielkim budo­wniczym; umie dokładnie zastosować swoję budowlę do celu, k tóry chce osią­gnąć, żadna trudność nie s trąca go z raz obranej drogi. Pod tym względem po- rówrnać go można z ludźmi czynu, którzy niweczą wszystkie przeszkody, dzielące ich od obranego celu; różnica polega na tem, że zdobycze Poincarego należą do dziedziny myśli.

Byłoby może ciekawem zbadać do j a ­kiego stopnia ta metoda pracy mogła wpłynąć na filozofię Poincarego; ludzie czynu m ają zwykle wielką pogardę dla jednostek , któremi dowolnie kierują; tak samo, człowiek, przyzwyczajony do tego, że wszelkie formuły poddają się jego po­jęciom, mógłby chcieć nie przypisywać im wartości absolutnej wyższej od jego osobistego sądu. Zadowolę się zaznacze­niem, ja k bardzo byłby zajmujący ten sposób zapatryw ania na pojęcia filozofi-

jYo 18 W SZECHSW IAT 28.3

czne Poincarego; ich właściwa doniosłość byłaby może lepiej pojęta.

Rzeczywiście chciano w nich widzieć jakieś odrzucenie w imię nauki wszel­kiego pojęcia racyonalnego i pozytywne­go, jak gdyby nie było sprzecznością po­tępienie w imię nauki samych podstaw nauki. Niedawno, podczas uroczystości akademickiej i światowej, pewien histo­ryk, chełpiąc się z tego, że nigdy nie zrozumiał pierwszych zasad m atematyki, nazwał „początkującymi" tych, którzy inaczej niż on, objaśniają myśli Poinca­rego; nie zastanowił się nad tem, że, aby je zrozumieć, b rak mu było wielu wia­domości niezbędnych, nie wyłączając może tych, k tóre wykładają w naucza­niu początkowem. Podobnie, ja k ów hi­storyk, niektórzy nie chcą przyznać, że znajomość pierwszych zasad nauk jes t niezbędna, jeżeli chcemy mówić o „filo­zofii n auk i1*; wolą oni pogardzać ludźmi, przywiązującymi pewne znaczenie do przyswojenia sobie tych zasad.

Ale powróćmy do metody m atem aty­cznej Poincarego; można j ą również scha­rakteryzować, mówiąc, że Poincare je s t bardziej zdobywcą, niż kolonizatorem; za­puszcza się w niezbadane krainy i po­zostawiając innym kłopot zaprowadzenia ładu w swoich zdobyczach, udaje się w nowe strony, gdzie jego obecność jes t pożyteczniejsza.

Dlatego też mało wagi przywiązuje do pojęć, k tóre się na tychm iast nie urzeczy­wistniają pod zupełnie konkretną posta­cią; je s t to jeszcze jeden rys charak te ­rystyczny, upodobniający go do ludzi czynu: nie j e s t ani marzycielem, ani ide­ologiem i możnaby nawet powiedzieć, gdyby twierdzenie tak paradoksalne nie było narażone na złe zrozumienie, że jego umysł pracuje w sposób zbyt cią­gły, ażeby znaleść chwilę spokoju, po­trzebną dla rozwagi. Powiedzmy popro- stu, że jego metoda pracowania zbył je s t czynna, ażeby miał czas na rozważanie, któreby na tychm iast nie prowadziło do konkretnego wyniku.

Dzięki właśnie tej metodzie mógł on 1 oddać się całkowicie twórczości nauko­wej, k tó rą przewyższył wszystkich ma- [

tem atyko w od czasów Gaussa i Cauchy- ego i która wzrastając z każdym rokiem, będzie, zapewne, w końcu najcenniej­szym wkładem, jak i kiedykolwiek m ate­m atyk wniósł do skarbca umysłowego ludzkości.

Tłum. H.

Przypisck tłum. Wobec coraz w iększe­go zainteresowania, jakie u nas budzą prace Henryka Poincarego, uważaliśmy za właściwe zapoznać czytelników pol­skich z charak te rys tyką umysłowości wielkiego uczonego, daną przez znanego redaktora miesięcznika „La Revue du Mois“, profesora Sorbony, Emila Borela.

A k a d e m i a U m i e j ę t n o ś c i .II I. Wydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 5 kwietnia 1909 r.

Przewodniczący: D yrektor E. Janczewski•

(Dokończenie).

Czł. S. Zaremba referuje pracę własny p. Ł.: „O istnieniu najwyżej jednego tylko rozwiązania zagadnienia Dirichleta*.

P. Z. okazuje, że twierdzenie o istnieniu jednego tylko rozwiązania zagadnienia Di­richleta jest ważne wobec zastrzeżeń bar­dziej ogólnych od tych, które są przyjęte w klasycznem brzmieniu wspomnianego

| twierdzenia.Czł. Nap. Cybulski zdaje sprawę z pracy

wykonanej wspólnie z p. J . Dunin-Borkow- śkitn p. t.: „Wpływ błon i przegród na siły elektromotoryczne1*.

Autorowie wyżej przytoczeni, wstawiając do ogniw koncentracyjnych i płynnych pę­cherz, żelatynę, pergamin, białko, glinę i mięśnie, wykazują, że każda taka prze­groda wywiera wpływ na siłę elektromoto­ryczną ogniw: bądź ją zwiększa, bądź zmniej­sza. Te zmiany w sile elektromotorycznej są według nich skutkiem zmian współczyn- nika ruchliwości jonów w samych przegro­dach. Zmiany to są zależne tak od natury przegród, jakoteż od elektrolitów znajdują­cych się w roztworach. W razie kwasów ra- stępuje zazwyczaj zmniejszenie ruchliwości katjonu i w tym względzie wyjątek stanowi tylko pergamin. W razie ługu sodowego zmniejsza się współczynnik anjonu bez ró-

W SZECHS WIAT JS6 18

żnicy dla wszystkich przegród. Ponieważ mięśnie, podobnie jak żelatyna zmniejszają, współczynnik ruchliwości katjonu, przeto pp. C. i D.-B. dochodzą do wniosku, że przekrój poprzeczny mięśnia lub nerwu w skutek obumierania i zakisania nie może być źródłem siły elektromotorycznej, w ta ­kim razie bowiem w chwili odprowadzania prądów powierzchnia przekroju musiałaby być dodatnia, w rzeęz3-wistości zaś jest za­wsze odjemna. Z doświadczeń więc powyż­szych wynika, że dotychczasowe zapatrywa­nia na sprawę powstawania prądów w tk a n ­kach żywych są zupełnie nieuzasadnione.

Czł. E . Godlewski przedstawia pracę p. Ad. Dzierzbickiego p. t.: „Kilka spostrzeżeń nad wpływem związków próchnicznych na rozwój drożdży i fermentacyę alkoholową". N otatka tymczasowa z zakładu chemii rol­niczej Uniw. Jag.

P. Dzierzbicki stwierdził, że dodatek pe­wnej ilości ziemi albo wydzielonych z niej związków próchnicznych do pożywki, złożo­nej z cukru gronowego, asparaginy i soli mineralnych, bardzo znacznie przyspiesza rozwój drożdży, wysianych w takiej pożyw­ce, jak niemniej i powodowaną przez nie fermentacyę alkoholową. Ten korzystny wpływ szczególniej silnie ujawnia się w ten­czas, kiedy do zakażenia^ pożywki użyjemy bardzo małej ilości drożdży; gdy wysiew drożdży jest obfity, fermentacya szybko na­stępuje i bez próchnicy, tak, że wpływ jej mniej wybitnie wtedy się objawia. Próchni­ca nie stanowi szczególniej dobrego pokar ■ mu dla drożdży, ale wpływ jej na rozwój drożdży zdaje się być podobny jak wpływ jej na rozwój azotobaktera.

Czł. Wł. Szajnocha przedstawia rozprawę p. J , Jarosza p. t.: „Stratygrafia wapienia węglowego w okręgu krakowskim".

Na podstawie bogatego m ateryalu paleon­tologicznego, przeważnie przez siebie zebra­nego, p. J . udało się podzielić wapień wę­glowy okolic Krakowa na dwa oddzielne piętra. Dolne piętro Spirifer tornacensis, zbudowane z czarnych i ciemnych wapieni z krzemieniami i łupków iłowych bitumicz­nych, rozprzestrzenione jest wyłącznie na wschód od Dębnika, górne zaś piętro Pro- ductus giganteus, zbudowane z białych i ja ­snych wapieni, przeważnie grubo uławico- nych, występuje na powierzchnię prawie wyłącznie na zachód od Dębnika.

Sekretarz zawiadamia, że Komisya fizyo- graficzna odbyła dwa posiedzenia admini­stracyjne pod przewodnictwem prof. d-ra Kreutza, mianowicie w dniach 11-go grudnia 1908 i 17-go marca b. r.

Na pierwszem z nich Przewodniczący, za­gajając posiedzenie, wspomniał o stracie, k tó­rą Komisya poniosła przez śmierć, zasłużo­

nego członka, prof. Gustawa Steingrabera. Pamięć zmarłego obecni uczcili przez po­wstanie.

Po przyjęciu protokułu z posiedzenia Ko- misyi w dniu 4-yin kwietnia 1908 r., uchwa­lono następujący preliminarz wydatków Ko- inisyi na r. 1909:I. Wydawnictwo Sprawozdań Ko-

m i s y i .............................................. 4000 K.II. Wy datki Sekcyi meteorologicz­

nej:1. Przygotowanie do druku

otrzymanych spostrzeżeń i korekta druków . . . . 480 „

2. Remuneracya p. Hannowi za robienie spostrzeżeń wB ochni........................................ 72 „

3. Remuneracya zastępcy Prze­wodniczącego Sekcyi przy pomiarach magnetycznych , 80 „

4. P o s ł u g a ................................... 20 „5. Porto i drobne wydatki. . 68 „

III. Wydatki na utrzymanie i urządzenie Muzeum:

1. Potrzeby muzealne. . . . 400 „2. Remuneracya zastępcy K u­

stosza ........................................ 800 „3. Remuneracya pomocników

K u s to s z a ................................... 1580 „4. P o s ł u g a ................................... 80 „

IV. Remuneracya sekretarza Ko- m i s y i ............................................... 600

Suma wydatków 8180 K.

Dr. K. Wójcik przedstawił wniosek Sek­cyi geologicznej, wywołany sprawą głębo­kiego wiercenia w Rzeszot arach, podjętego przez rząd. Po dyskusyi, w której zabie­rali głos pp. F. Vetulani, J . M. Bocheński, prof. dr. Godlewski, Przewodniczący i dr. F. Wilkosz, uchwalono wniosek Sekcyi geolo­gicznej, uzupełniony w myśl przemówień pp. Vetulaniego, Bocheńskiego i Godlewskie­go, tej osnowy: Komisya fizyograficzna pro­sić będzie Zarząd Akademii Umiejętności0 skłonienie Ministeryum robót publicznych1 Ministeryum skarbił do zawiadamiania Akademii Umiejętności o wszystkich więk­szych przez rząd podejmowanych przedsię­biorstwach górniczych i umożliwienia nauko­wego z nich korzystania, o ile tem u nie stanie na przeszkodzie w interesie przed­siębiorstwa zarządzenie tymczasowe zacho­wania w tajemnicy jego rezultatów.

Na drugiem posiedzeniu po odczytaniu protokułu z posiedzenia odbytego w dniu 11-ym grudnia, przyjęto sprawozdania: z po­stępu wydawnictw Komisyi, z czynności w Sekcyach, z prac muzealnych. Podług pierwszego z nich wydano w r. 1908/9 dwa tomy Sprawozdań Komisyi, mianowicie opó­źniony tom 40 i tom 42, z Atlasu zaś geologi­

JSfo 18 W SZECHSW IAT 285

400 K.—h.

cznego Galioyi zeszyty: 21-szy, zawiera­jący mapę Dobromil, wykonaną przez prof. d-ra T. Wiśniowskiego i zeszyt 23-ci, złożo­ny z map: Dydiowa i Smorze, opracowanych przez prof. d-ra W. Szajnochę; oddano do druku mapy prof. d-ra J . Grzybowskiego, tworzyć mające zeszyt 25-ty: Turka, Ustrzy­ki Dolne, Bolechów; w druku były nadto zeszyty 22-gi, z mapami d-ra W. Teisseyre- go: Komarno i Rudki, Bóbrka i Mikołajów, Przemyślany, Żydaczów i Stryj, Rohatyn, Kałusz i Halicz, zeszyt 24-ty, zawierać ma­jący mapy prof. d-ra W. Uhliga: Nowy Targ i Zakopane, Szczawnica i Tatry, wreszcie dodatek do zeszytu 15-go z południowo- wschodnią częścią mapy Kraków, opracowa­ną przez d-ra K. Wójcika.

P. A. Nowicki w swojem i prof. R. Gu- twińskiego imioniu przedstawił rachunek z funduszów Komisyi za r. 1908, sprawdzo­ny przez skontr w dniu 6-ym marca. Na wniosek Komisyi kontrolującej rachunek ten przyjęto i Zarządowi Komisyi udzielono ab- solutoryum.

Uchwalono następujący preliminarz wy­datków ułożony przez Komitet administra- cyjny na podstawie wniosków Sekcyi i Za­rządu muzealnego:I. Wydawnictwo Sprawozdań

Komisyi, dodatkowo .II. Potrzeby SekcjTi:

A) Sekcya geologiczna:1. Zasiłek d-rowi W. K u­

źniarowi na dalsze ba­dania geologiczne w Ta­trach ....................... .....

2. Zasiłek na dalsze bada­nia skał ogniowych pod kierunkiem prof. d-ra J .Morozewicza . . . .

3. Zasiłek prof. J . Ja ro ­szowi na dalszy ciąg podjętych przez niego bez pomocy ze strony Komisyi badań wapienia węglowego w W. Ks.Krakowskiem i na za­kup potrzebnych ksią­żek ..................................

4. Zasiłek d-rowi L. Sawic­kiemu na badania jezior tatrzańskich . . . .

B ) Sekcya zoologiczna:1. Zasiłek prof. S. Smre-

czyńskiemu na badania orto- i hemipterologicz- ne w dolinie Nowotar­skiej ..................................

2. Zasiłek p. J . Dziędziele- wiczowi na badanie owa­dów siatkoskrzydłych na Babiej Górze . . . .

350 „ —

<20

330 . -

500 „ —

200

3 Zasiłek p. S. Stobiec­kiemu na jesienną wy­cieczkę dla uzupełnienia materyałów hemipterolo- gicznych podolskich.

4. Zasiłek d-rowi L. Sawic­kiemu, jak wyżej.

C) Sokoya botaniczna:1. Zasiłek p. Wł. Szaferowi

na badania geobotanioz- ne w Miodoborach . .

2. Zasiłek p. K. Roupper- towi na badanie grzy­bów w Tatrach

3. Zasiłek d-rowi L. Sa­wickiemu, jak wyżej

D) Sekcya rolnicza:I . Zakupno laski mierni­

czej Lydtina i dwu cyr­kli do pomiaru głów b y d ła ..................................

III. Wydatki na urządzenie i i utrzymanie Muzeum:Zakup gabloty na oka­zy geologiczne. . . . 90 „ — ,Zakup pudełek na oka­zy geologiczne. . . . 38 „ 26 ,Zakup książek. . . . 220 „ — ,Zakup roślin . . . . 100 „ — ,Transport zbiorów . . 200 „ — ,Dodatkowa remunera­cya zastępcy kustosza . 600 „ — ,

Razem 5618 K.26h

100 K.

350 „

350 „

400 .

250 „

120

1.

3.4.5.6 .

Na pokrycie tych w ydat­ków użyte być mają:

1. Reszta subwencyi 12500 K. przyznanej przez Akademię Um. na rok 1909, pozostająca do roz­porządzenia po uchwa­łach z dnia 11-go g ru ­dnia 1908 r .......................

2. Pozostałość "kasowa z r. 1908 ..................................

3. Częściowy zwrot kosz­tów druku rozpraw rol­niczych, dołączanych do Roczników nauk rolni­czych .............................

4320 K.— h.

1246 „06

52 .2 0Razem 5618 K.26h.

W dalszym ciągu posiedzenia wybrano przewodniczącym Komisyi na r. 1909 prof. d-ra P. Kreutza, sekretarzem Komisyi na r. 1909 i 1910 prcf. d ra W. Kulczyńskiego, skrutatorami rachunków Komisyi pp. radcę A. Nowickiego i prof. T. Sikorskiego, za­stępcami skru ta torów pp. prof. R. Gutwiń- skiego i insp. S. Udzielę, członkami Komi­syi kontrolującej muzealnej pp. starszego radcę J. M. Bocheńskiego, d-ra S. Krzemie-

286 W SZECHŚW IAT M 18

niewskiego i inż. S. Stobieckiego. Zatwier­dzono wybranych przez Sekcyę geologiczną, botaniczną i zoologiczną delegatów do Za­rządu naczelnego: pp. d ra K . Wójcika, prof. R. Gutwińskiego i prof. J . Śnieżka. P rzy ­jęto proponowam ch przez Sekcye a przed­stawionych przez Komitet administracyjny kandydatów na współpracowników Komisyi: pp d-ra Stefana Kreutza, d ra Zygmunta Rosena, d ra Ludomira Sawickiego w Wie­dniu (z St-kcyi geologicznej), d-ra Bolesława ; Namysłowskiego (z Sekcyi botanicznej) i prof. W. J . Karpińskiego we Lwowie (z Sekcyi rolniczej).

Sekretarz odczytał odezwę stałej Del^ga- cyi Zjazdów lekarzy i przyrodników polskich w sprawie zabytków przeszłości przyrodni­czej kraju i wniósł, w myśl uchwały Komi­te tu administracyjnego, wydanie odezwy do członków Komisyi z prośbą o zawiadamianie Komisyi o wszystkich znanych im a zasłu­gujących na ochronę zabytkach przeszłości przyrodniczej kraju. Wykaz takich zabytków oddany zostałby wymienionej delegacyi do dalszego użytku. Prof, dr. M. Raciborski zaproponował, żeby Komisya sprawę zabyt­ków, o których mowa, polecała szczególnie uwadze i pamięci spółpracowników, zajmu­jących się badaniami z jej polecenia i z jej pomocą. Nadto poruszył myśl, czyby nio na­leżało utworzyć w Komisyi osobnej sekcyi, której zadaniem byłoby uzyskanie od licz­nych w kraju fotografów amatorów fotogra- fij charak ten stycznych formacyj roślinnych, s tarych drzew, odsłonięć geologicznych itd. i utworzenia osobnego zbioru takich foto- grafij. Dr. Wilkosz przypomniawszy kroki podjęte przez rząd celem ochrony zabytków przyrodniczych oświadczył, że przesy łając Namiestnictwu wykaz znanych mu a zasłu­gujących na ochronę zabytków, propono­wał—jak dotychczas jednak, bez sku tku — ogłoszenie takich wykazów przez rząd i od­danie zabytków w opiekę Starostwom. W sprawie tej zabrał jeszcze głos prof. Śnie­żek, poczem wniosek Komitetu administra- cyjnego uchwalono, a propozycje prof. d-ra Raciborskiego poparto i do rozpatrzenia od­dano Zarządowi Komisyi. Na tem posiedze­nie ukończono.

Kalendarzyk astronomiczny na maj r . b.

Merkury 20-go będzie w największem od­chyleniu wschodniem od słońca, wynoszącem 22°4. Je s t on obecnie w wyższej części ekliptyki, niż słońce, a ponadto posiada pół­nocne wzniesienie nad ekliptyką; skutkiem

1 tego będzie mógł być dostrzegany w lep­szych niż zazwyczaj warunkach. Widzialny będzie mniej więcej od drugiego tygodnia maja do końca miesiąca, najlepiej zaś w środ­kowej dekadzie. Zachodzi 5 go o godz. 9 min. 4 wiecz., 10-go o 9 m. 37, 15 go o 9 m. 48, 20-go o 9 m. 59, 25-go o 10 m. 2 i 30-go o 9 ra. 45 wieczorom. Szukać n a­leży o zmierzchu, niewysoko nad poziomem, w najjaśniejszej części nieba.

Wenus jest jeszcze ukry ta w promieniach zorzy wieczornej. Mars wschodzi na połudn.- wschodzie po 2-*‘j po półn. na początku i o L-cj w kom u mieniąca; porusza się na wschód, przechodząc z Koziorożca do Strzelca. W tej okohcy nieba, nie mającej jaśniejszych gwiazd, Mars wyróżnia się swym silnym, czerwona­wym blaskiem. Planeta szybko zbliża się do Ziemi—w ciągu miesiąca o 30 milionów kilometrów; odpowiednio wzrasta średnica tarczy od 8" do 10"; 16 go planeta będzie od nas tak odległa, jak słońce.

Jowisz świeci wieczorem, jako wielka j a ­sna gwiazda, wysoko na poludn.-zachodzie w gwiazdozbiorze Lwa; porusza się między gwiazdami na wschód, coraz to szybciej. 15-go zachodzi o 2-ej po półn. Średnica ta r ­czy 39".

Saturn wyłania się w ciągu miesiąca z pro­mieni zorzy porannej; świeci nad ranem ni- zko na wschodzie.

20 go maja słońce osiąga zboczenie półno­cne, równe 19°53', i obniża się w nocy pod poziom Warszawy mniej, niż o 18°. S k u t­kiem tego od tej datyr nawet o 12-ej w no­cy północna część nieba nie jest całkiem ciemna.

Pełnia 5-go o 2-ej po poł.T. B.

KRO N IKA NAUKOWA.

B arw nik motyla Vanessa. W rozprawie pod tytułem: „Recherches morphologiąues, physiologiques et chimiąues sur la matiere colorante des Yanesses“, van Linden docho­dzi do następujących wniosków: Analiza che­miczna barwników wykazuje, że są one al- buminoidami; stanowią właśnie związek sub- stancyj, pokrewnych albumozom i barwnika, mającego własności barwnika żółci i przy­pominającego hemoglobinę. Barwnik czer­wony motyla Yanessa istnieje już w komór­kach blastodermy, w hypodermie gąsienicy', poczwarki i motyla. Zmienia się w zależno­ści od stopnia utlenienia, co odpowiada roz­maitym barwom, które spostrzegamy naI

Ko 18 WSZECHŚWIAT 28?

skrzydłach osobników dorosłych, a ewolucya barw w miarę rozwoju ontogenicznego jest następstwem redukcyj i utlenień.

Barwnik ten z tlenem tworzy związki nie­trwałe, bierze zaś początek z chlorofilu. Chlorofil przeistacza się w barwnik czerwo­ny, dający takie samo widmo i krystalizu­jący się w taki sam sposób, jak barwnik czerwony motyli Yanessa. Przemiana ta może się odbyć w komórkach samej rośliny, lecz również w nabłonku kiszek gąsienicy przed jej przejściem w poezwarkę, albo w tkankach gąsienicy i poczwarki. W ki szkach przekształca się w chlorofilan, o I którego pochodzi substancya czerwona. Pakt ten jest niezmiernio ważny dla chemii barw istot żywych. Yan Linden dowodzi, żo przez swe charakterystyczne reakcye, praoz sposób krystalizowania, przez pochłanianio pewnych promieni świetlnych, barwnik czer­wony motyli i barwniki roślin są w ścisłym związku z barwnikami żółci, pochodząoemi z hemoglobiny.

Prócz tego, autor ten daje opis nowych doświadczeń, z których wynika, że tworze­nie się barwnika czerwonego w kiszkach pochodzi z procesu trawienia peptycznego w środowisku kwaśnem chlorofilu, który za­wiera się w pożywieniu owadów. A. zatem j

przemiana dokonywa się drogą hydrolizy, j

Z drugiej strony, jeżeli włożymy kawałek j skrzydła pokrzywnika (Yanessa urticae) do pepsyny dla trawienia—-widzimy, że rozpu­szczeniu ulegają tylko substancye, zawarte w łuskach czerwonych. Łuski czarne zo­stają nienaruszone przez ferment, gdyż barw­nik ich stał się niepodatnym do strawie­nia. Produkt trawienia barwnika czerwo­nego zawiera pepton.

Wreszcie z doświadczeń van Lindena wy­nika, że pod wpływem atmosfery bezwodni­ka węgldwego barwa czerwona znika, pod­czas gdy pigmentacya czarna wzrasta. P ak t ten powtarza się za każdym razem, gdy od­dychanie odbywa się w sposób nadzwyczaj- ny, t. j. gdy zwierzę musi dla przedłużenia życia zużytkować tlen barwnika czerwonego.

N. M.(Annee biologiąue).

Doświadczenia nad przeszczepianiem o r ­ganów. Począwszy od 1906 roku Aleksy Carrel w instytucie Rockfellera w Nowym j Y orku wykonywa badania nad przeszczepia­niem całych organów rozmaitych zwierząt, i dzięki udoskonalonej technice operacyjnej i wyjątkowej zręczności doprowadził swe ba­dania do rezultatów nadzwyczajnych. Naprz. | usunął części tętnicy głównej (aorta) u je- I dnego psa i na jej miejsce przeszczepił część j aorty, wziętej od innego psa; pierwszy pies j po tej operacyi wrócił do stanu normalne- 1

go, Carrel przeszczepiał tętnico na miejsce żył, żyły łączył z tętnicami itp.; największy jednak podziw budzą rezultaty przeszcze­piania organów w całości; C. wziął serce je ­dnego psa i przeszczepił je do szyi innego w taki sposób, że tętnicę senną (art. carotis communis) połączył z aortą, a żyłę jarzmową (vena jugularis) z żyłą główną (vena oava): pies żył i miał dwa pulsująco serca. Poza- tem wykonał cały szereg transplantacyj ne­rek; np. usuwał obie nerki u psa i nastę­pnie jednę z tych nerek wszywał powtórnie, lub też na ich miejsce przeszczepiał nerki wzięte od innego psa i zwierzęt i wracały do stanu normalnego. Podobne doświadcze­nia Carrel wykonywał też nad kotami. Do­świadczenia takie przeprowadzał przeważnie nad zwierzętami jednego gatunku. Czy bę­dą ono mi iły znaczenie w leczeniu ludzi — jest jeszcze kwestyą wątpliwą, należy jednak zwrócić uwagę na to, że udało mu się raz z powodzeniem przeszczepić psu część tę ­tnicy podkołanowej człowieka.

Podobnych badań dotychczas jeszcze nie | ogłaszano, przypuszczalnie jednak wyniki

badań Carrela, które wymagają jeszcze ści­słej kontroli naukowrej pobudzą i innych ba- daczów do podobnych doświadczeń.

D r. J . II.

(M iincheuer medicin. W ochen. 7, 1909'.

Sposób otrzym yw ania ameb i w ęg o rkó w do zajęć praktycznych nad pasorzytnictwem.W JV» 5-ym „Comptes rendus de la socióte de biologie“ p. A. le Dantec podaje nastę­pujące wskazówki co do sposobów przygo­towywania nieczystych hodowli ameb i wę­gorków, które mogą być potrzebne do ba­dań laboratoryjnych nad dysenteryą amebo- idalną i chroniczną dyaryą krajów gorących.

1. Sposób otrzymywania hodowli ameb. Należy wyrwać trochę mchu ziemnego z chwytnikami, gdyż ameby przebywają na ich poziomie, poczem wrzucamy mech do na­czynia szklanego, wypełnionego wodą, lub umieszczamy na powierzchni pływającego na niej kawałka drzewa lub korka. Następnie umieszczamy naczynie w termostacie w temp. 85°. Po upływie 3 — 4 dni mamy na po­wierzchni wody gotową kulturę ameb i bak- teryj. Hodowla przybiera postać blonki, wyglądającej jak tłusta powierzchnia ozię­bionego bulionu. Drobna cząsteczka tej po­włoki, rozpatrywana pod mikroskopem, za­wiera poruszające się wolno pomiędzy bak- teryami ameby. Zbadawszy po upływie kil­ku dni powłokę hodowli, nie dostrzeżemy już ameb ruchomych, lecz ciała kuliste, k tó­re są otorbionemi amebami. W ten ^posób poznajemy^ dwa charakterystyczne stany^ ameb: postać pełzakowatą i postać otorbioną.

288 W SZECHŚW IAT N i 18

2. Sposób otrzymywania hodowli węgorków. Wypełniwszy 3/4 jakiegoś naczynia wodą, wrzucamy doń ekskrementy świnki morskiej lub mieszaninę ekskrementów świnki i kró­lika; umieszczone w termostacie w 35° two­rzą po upływie 8 — 10 dni na powierzchni wody skorupkę. Zdrapawszy zapomocą mo­cnej skrobaczki platynowej cokolwiek tej skórki, rozszczepiamy ją na szkiełku przed-

miotowem w małej ilości wody, wziętej z te­go samego naczynia. Już pod słabem po­większeniem można dostrzedz z łatwością poruszające s'ę żywo i skręcające się wę­gorki. Po upływie 10 — 15 minut ruchy słabną — i wówczas można badaó budowę anatomiczną węgorków, znajdujących się na różnych stadyach rozwoju.

N. 11,

BULETYM METEOROLOGICZNYza czas od l l / I V do 20/IV 1909 r.

(Ze spostrzeżeń na Stacyi M eteorologicznej Centralnej przy M uzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie).

Dz

ień B arom etr red.

do 0° i na cięż­kość. 700 mm-\-

Ten pzratura w st. Cels.Kierunek i prędk.

w iatru w m/sek.Zachmurzenie

(0 -1 0 )

3 Su

ma

2 op

adu

UWAGI

7 r. | 1 p. 9w . 7 r. | 1 P- 9 w. Najw. Najn. 7 r. 1 p. 9 w. 7 r . I p - 19 w.

u 46,4 45,3 42,9 - 0 ,2 3,6 4,8 5,6 —0,4 N 5 N , 10 0 8 10 0,4 • w n o c y

12 40,4 39,7 38,5 2.0 5,3 4,7 6,1 1,6 s e 5 E , n e 3 1 0 = 10 1 0 . 4,0 • 7 a ; 1 p.—9 p.

13 20,3 33,2 35,1 5,1 10,6 5,6 10,8 4,7 w , w , W 5 10» 9 1 0 . 3,7 • 7 a, p. 1 p.-9 p.

14 39,2 40,9 37,6 2,8 5,0 4,3 5,6 2,6 w 4 w 3 S 4 10 • 10 1 0 . 4,5 • 7 a.; 9 p.

15 35,1 40,9 44,4 4,2 3,7 2,2 5,8 1,6 W 5 N W , NW, 10 10 1 0 # 1,0 • 840 a. # 9 p. A

16 46,5 47,9 49,8 0,8 4,1 2,0 4,4 0,5 N W S w „ W 5 1 0 # 10 0 0,1 # A l p - .17 50,8 50,6 50,9 2,8 9,2 5,3 9,9 0,4 w , W , N3 00 O 7 0 —

18 51,8 51,4 50,0 7,6 12,8 10,0 13,6 2,9 N , W , N , O - © 9 2 —

19 47,9 45,9 43,5 7,9 14,4 10,3 16,2 6,6 SE., 84 w , O Ł 10* 10 1,5 • 12 a. •

20 45,8 47,5 49,7 3,6 5,3 2,7 10,3 2,5 NWS N W „ n e 5 10 10 10

J e ­dnie 43,3 44,3 44,2 3,°7 7,°4 5,°2 8,°8 2,°2 | 3,7 5,4 3,8 7,6 9,3 7,2 —

Stan średni barom etru za dekadę V3 r ‘—H 1 P w-) — 743,9 mm

Tem peratura średnia za dekadę: 1 / 4 (7 r.~ j~ l P*~j- 2 X ^ w )= 5°,4 Cels.Suma opadu za dekadę: = 15,2 mm

TREŚĆ N U M ERU O zdolności ro z p o z n a w c z e j m ik r o s k ip u i o u l tr a m ik ro s k o p ie , p rz e z S t. L a n d a n . —(i. D e v a n la y . P r z y p ł y w y i o d p ły w y s k o r n p y z ie m sk ie j , t łu m . S. B — E. B o re l. M e to d a H e n r y k a P o in c a r e g o , t łu m . H .— A k a d e m ia u m ie ję tn o ś c i .—K a le n d a r z y k a s t ro n o m ic z n y n a m aj r. b .— K ro n ik a n a u k o w a .— B u le ty n m e te o ro lo g ic z n y .

W ydaw ca W. W rób lew sk i Redaktor Br. Znatow icz.m ----------------------------------------------------------------

D rukarnia L. Bogusławskiego, Ś-tokrzyska N r. 11. Telefonu 195-52.