The Nowodworek Times #03/2013

33

description

TNT - wydanie trzecie

Transcript of The Nowodworek Times #03/2013

Page 1: The Nowodworek Times #03/2013
Page 2: The Nowodworek Times #03/2013

Wstęp od redakcji

SPIS TREŚCI

Za nami początek astronomicznej wiosny, co zdecydowana większość osób przywitała entuzjazmem. Cho-

ciaż w lutym zima była jeszcze w pełni, nie przeszkodziło to w organizacji takich wydarzeń, jak obchody Dnia

“Żołnierzy Wyklętych” czy Dnia Języka Ojczystego. Relacje z tych i innych uroczystości możecie przeczytać w

dziale “szkoła”. Znajdziecie tam również wywiady z nauczycielami, którzy dostali najwięcej głosów uczniów

w ankiecie przeprowadzonej na Nowodworek Wall - prof. Andrzejem Szostkiem i prof. Adamem Bilem. Nie

zabrakło również artykułów na temat kultury, muzyki czy historii. Aleksandra Śliwa po raz kolejny przygoto-

wała wspaniałe przepisy, a uczniowie znów dzielą się wspomnieniami z podróży (tym razem napisali o Indiach

i Afryce), a my znaleźliśmy ciekawe miejsce znacznie bliżej - w Krakowie. Koniecznie przeczytajcie wywiad z

właścicielką galerii Baboshka na Kazimierzu.

Do następnego numeru!

Autor zdjęcia na okładce: Maciek Bernaś2 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 3: The Nowodworek Times #03/2013

Walentynki w Nowodworku

Świętowanie dnia zakochanych okazało się nie-obce także naszej szkole! 14 lutego 2013 roku, dzięki starannym i mozolnym przygotowaniom osób zaan-gażowanych w to przedsięwięcie (m.in. Prezydium Samorządu Uczniowskiego), I Liceum było gotowe na obchody ku czci świętego Walentego. Radio Now-odworskie podjęło się tego dnia ułatwienia wyzna-nia uczuć naszym Nowodworczykom. Cisi wielbiciele mieli okazję wyrazić swoje emocje, zamawiając na przerwach ulubione kawałki muzyczne, które można było usłyszeć między dzwonkami.

Ponadto w holu szkoły, przed popiersiem Bartłomie-ja Nowodworskiego, przez cały dzień funkcjonowała poczta kwiatowa oraz skrzynka walentynkowa. Oka-zjonalne kartki można było zakupić tuż obok. Nastroju walentynkowej sielanki dopełniały dekoracje- na ścia- nach korytarzy panoszyły się czerwone balony i papie- rowe serduszka. To był jeden z tych dni, kiedy społecz- ność nowodworska jest w pełni szczęśliwa i świadoma, dlaczego wybrała tę właśnie szkołę i co odróżnia ją od innych: przede wszystkim ludzie, ich pasje, kreatyw-ność, zapał.

SZKOŁA

Sylwia ŁakomyZdjęcia: Maciek Bernaś3 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 4: The Nowodworek Times #03/2013

Dzień Języka Ojczystego

Dzień 21 lutego 2013 roku był poświęcony w naszej szkole obchodom Dnia Języka Ojczystego. Z tej okazji w auli miał miejsce szereg wykładów, na których obec-ne były niektóre klasy. Posiedzenie otwarło przemówie-nie Pana Dyrektora Tomasza Malickiego. Następnie w godzinach 9.30-11.00 głos zabrała dr hab. (prof. UJ) Jolanta Antas (Wydział Polonistyki UJ), robiąc wstęp do komunikacji niewerbalnej z cyklu: „Język a komu-nikacja”. Kolejny wykład wygłoszony przez nauczy-ciela naszej szkoły mgr. Szymona Skrzypca poświęco-ny był „Powinowactwom polsko-włoskim. Historia i język - wybrane aspekty”, jako jednemu z elementów z dziedziny wpływu języków obcych na polszczyznę. W godzinach 12.05-12.50 o języku środowiskowym słowo pt. „Panie Doktorze boli mnie barek lewy…” czyli trud-ności w komunikacji lekarza z pacjentem. Refleksje o slangu lekarskim wygłosił kolejny nauczyciel I Liceum dr Wojciech Strokowski.

Oficjalne zakończenie sesji nastąpiło o godzinie 13.00. Dodatkowo obchody Dnia Języka Ojczystego były połączone w naszej szkole także z konkursem na naj-lepszą gazetkę klasową poświęconą temu wydarzeniu. Wyniki już wkrótce.

SZKOŁA

Sylwia ŁakomyZdjęcia: Maciek Bernaś4 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 5: The Nowodworek Times #03/2013

W murach Nowodworka czternasty lutego nie dał się

zdominować wszechobecnej walentynkowej atmosferze.

Tego dnia w szkolnej auli mogliśmy podziwiać młodych

artystów, którzy postanowili spróbować swoich sił w

corocznym Konkursie Piosenki Obcojęzycznej.

W tym wydarzeniu mógł wziąć udział każdy, warunkiem

było zaprezentowanie dwóch piosenek w różnych językach

obcych. Uczestnicy wybrane przez siebie utwory prezentowali

w zespołach, z akompaniamentem lub bez, w chórze, jako

soliści – pełna dowolność! Widzowie z całą pewnością nie

mogli narzekać na nudę, szczególnie że piosenki nie były

wykonywane tylko i wyłącznie w tych „bardziej popularnych”

językach – można było usłyszeć charakterystyczny język

ukraiński, a nawet starowłoski, o istnieniu którego mało

kto wie, a co dopiero potrafi w tym języku śpiewać. Wybór

utworów również był bardzo różnorodny: od kultowych

piosenek, takich jak „My heart will go on” Celine Dion czy

„Hey Jude” The Beatles, przez metalowe brzmienie Slipknota

i Ramssteina, „I follow Rivers” młodej, szwedzkiej artystki

Lykke Li, po mało znane „Le Parapluie” Georges’a Brassensa.

Wszystkie występy były niepowtarzalne, a autorskie

interpretacje czasami potrafiły mocno zaskoczyć. Z tej

racji jury, w składzie: prof. Ryszard Źróbek, prof. Magdalena

Worłowska, prof. Marta Leja, prof. Iwona Majcher oraz

przedstawiciel uczniów Filip Kamiński, postanowiło

zakwalifikować wszystkich 9 solistów oraz 5 zespołów do

finału.

KPO 2013 - eliminacje

SZKOŁA

Marta ZygmuntZdjęcia: Maciek Bernaś5 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 6: The Nowodworek Times #03/2013

Co wpłynęło na taki, a nie inny wybór Twojego re-

pertuaru?

Utwory, które śpiewałam, należały do moich ulubio-

nych. Dodatkowo, dobierając repertuar, starałam się

wybrać taki, który sprawiłby jak najmniejszą trudność

moim akompaniatorkom, chociaż to było pewne, że z

każdym sobie poradzą.

Jak długo przygotowywałaś się do występu? Uczęsz-

czasz na jakieś lekcje śpiewu?

W moim przypadku krótko. Większy problem mia-

ły akompaniatorki, musiały się przecież nauczyć to

wszystko grać. Tak, uczę się śpiewu klasycznego, nad

rozrywkowym zaczynam się poważnie zastanawiać

(śmiech).

Czy bierzesz pod uwagę występ w kolejnej edycji

KPO?

Nie w kategorii solistów. Trzeba dać szansę innym,

chociaż szczerze powiedziawszy, byłam w ogromnym

szoku gdy usłyszałam, że zajęłam pierwsze miejsce.

Zupełnie się tego nie spodziewałam. W przyszłym

roku chciałabym wystąpić z zespołem.

Ostatnie pytanie: jakie masz plany na przyszłość?

Wiążesz ją ze śpiewem, czy może zamierzasz zajmo-

wać się tym hobbystycznie?

Moim największym marzeniem jest śpiewanie w zespo-

le symfoniczno-metalowym, chociaż rodzaj muzyki nie

ma tutaj znaczenia, ważne, by śpiewać W każdym razie

jest to największe z moich marzeń i nigdy nie miałam

większego. Zawsze kochałam muzykę ponad wszystko

i z nią chciałabym wiązać przyszłość. Niestety, trzeba

mieć dużego farta, żeby się wybić, jest przecież pełno

osób, które śpiewają i często robią to bardzo dobrze.

Jestem na biol-chemie, póki co staram się skupić na

nauce, a po maturze zobaczymy.

W takim razie życzę powodzenia w spełnianiu ma-

rzeń i dziękuję za rozmowę.

To ja dziękuję.

12 marca 2013 roku, już po raz piąty, w „Rotun-

dzie” odbył się finał KPO. Artyści, reprezentujący dwie

kategorie (soliści i zespoły), wykonali utwory w językach

takich jak angielski, portugalski, niemiecki, francuski czy

starowłoski. Publiczność z pewnością nie odczuwała za-

wodu – poziom był naprawdę wysoki. Zwycięzca mógł

być jednak tylko jeden. Wyniki prezentujemy na następnej

stronie, tymczasem zapraszamy do przeczytania wywia-

du ze zdobywczynią pierwszego miejsca z grona solistów

– Joanną Maczugą.

Ilse: Przede wszystkim gratuluję wygranej. Jak oceniasz

poziom tegorocznych występów?

Joanna Maczuga: Dziękuję, ale to przede wszystkim za-

sługa moich akompaniatorek, grały świetnie. Co do pozio-

mu występów, to w każdym konkursie są osoby śpiewają-

ce lepiej i gorzej.

Czy ktoś szczególnie przypadł Ci do gtustu? Kto był

Twoim faworytem w kategorii zespoły?

Bez nazwy, bo dobrze grali i przede wszystkim to, co lu-

bię. Podobał mi się również występ Super Tenors.

SZKOŁA

KPO 2013 - Finał

Ilse6 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 7: The Nowodworek Times #03/2013

SZKOŁA

Zwycięzcy Konkursu Piosenki Obcojęzycznej

Soliści:

1 miejsce - Joanna Maczuga

2 miejsce - Filip Wątorek

3 miejsce - Magdalena Tyszecka

Zespoły:

1 miejsce - Super Tenors

2 miejsce - Bez nazwy

3 miejsce - Avilum

Wyróżnienie dla najlepszego muzyka:

Tytus Maciejowski

Zdjęcia: Maciek Bernaś7 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 8: The Nowodworek Times #03/2013

Klasy miały również możliwość uczestnictwa w bardzo interesującym wykładzie dr hab. Filipa Musiała z krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej, który przybliżył uczniom sylwetki bohaterów.

Od trzech lat, 1 marca, obchodzimy święto ku pamięci osób wyjątkowych – żołnierzy podziemia niepodległościowego, którzy w latach 40. XX wieku stawiali opór sowietyzacji Polski i podporządkowania jej ZSRR. Określamy ich mianem „żołnierzy wyklętych”, gdyż za swoją działalność zapłacili podwójną cenę – życia i honoru. Komunistyczna propaganda przedstawiała ich jako „faszystów” i „bandytów”, a groby wielu z nich do dzisiaj nie zostały odnalezione. Wybór daty nie był przypadkowy. To właśnie 1 marca 1951 roku wykonano wyrok śmierci na siedmiu członkach IV Komendy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” (organizacja antykomunistyczna, której trzon stanowiły pozostałości po rozwiązanej Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj): Łukaszu Cieplińskim, Mieczysławie Kawalcu, Józefie Batorym, Adamie Lazarowiczu, Franciszku Błażeju, Karolu Chmielu i Józefie Rzepce.

By uczcić „żołnierzy wyklętych”, mgr Grzegorz Urbanek angażując Krzysztofa Pięciaka z klasy 3F oraz Remigiusza Trybusa (klasa 2G), podjął się zorganizowania obchodów tego wydarzenia w naszej szkole. Uroczystość miała miejsce 28 lutego. Dzięki uprzejmości Muzeum Armii Krajowej i pomocy Fundacji im. Tadeusza Kościuszki, w bibliotece szkolnej można było obejrzeć wystawę umundurowania i broni walczących, po której oprowadzali pracownik muzeum i uczniowie. Swój wkład w organizację przedsięwzięcia mieli także Mikołaj Suchodolski, Wojciech Piątek, Miłosz Parzniewski oraz Danuta Cebula.

Ilse

SZKOŁA

Obchody Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”

Zdjęcia: Anna Jędrzejczyk8 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 9: The Nowodworek Times #03/2013

A&U: Zacznijmy od początku: dlaczego geo-

grafia?

prof. Andrzej Szostek: Geografia jest pasjonu-

jącą dziedziną nauki, dzięki której możemy po-

znać i zrozumieć otaczający nas świat, ten bliski

i ten daleki.

A&U: Jak czuje się nauczyciel, który od lat jest

wymieniany jako jeden z najbardziej lubianych

przez uczniów?

AS: Daje mi dużo satysfakcji i radości, że to,

co robię, jest dobrze odbierane przez uczniów.

Miła atmosfera na lekcji i wzajemna życzliwość

sprzyja dobrej i owocnej współpracy.

A&U: Pierwsze wspomnienie związane z No-

wodworkiem:

AS: Zacząłem uczyć w Nowodworku 20 lat temu.

Bycie w tej niezwykłej szkole o bogatej historii i

znanej renomie na mapie edukacyjnej Krakowa

i Polski, wymaga solidnej i rzetelnej pracy, aby

poprzez kształcenie oraz wychowanie przygo-

towywać młode pokolenia do wyzwań współ-

czesnego świata.

A&U: Wymarzona podróż: gdzie i dlaczego?

AS: Może jakaś tropikalna wyspa np. Bora Bora,

gdyż uznawana jest za najpiękniejszą na świe-

cie. Chciałbym zobaczyć i poczuć wszystkimi

zmysłami cuda natury tam obecne. Jest również

wiele bardzo ciekawych miejsc w Polsce, które

warto zobaczyć, a to jest bardziej dostępne i

możliwe do zrealizowania.

A&U: Najbardziej niesamowite wspomnienie z

wycieczki szkolnej?

AS: Bardzo ciekawym wyjazdem była wyciecz-

ka do Włoch w 2003 roku, kiedy to w ramach

programu pobytu zwiedzaliśmy Wieczne Miasto

i Monte Casino. Braliśmy udział w prywatnej

SZKOŁA

Wywiad z profesorem Andrzejem Szostkiem

9 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 10: The Nowodworek Times #03/2013

audiencji u Ojca Świętego Jana Pawła II. W czasie pobytu w Rzymie dopingowaliśmy Wiśle Kra-

ków w meczu z Lazio Rzym na Stadionie Olimpijskim, w ramach rozgrywek Pucharu UEFA.

A&U: Czy praca w tej samej szkole, do której uczęszcza syn/córka, bywa uciążliwa, a może ra-

czej przynosi korzyści?

AS: Dla mnie nie przynosi to korzyści ani nie jest uciążliwe. Czasami jest trudne dla obu stron.

Klas, do których uczęszczały moje dzieci, nie uczyłem. Fajnie jest jednak spotkać się na korytarzu,

na przerwach czy oglądać przedstawienia Szopki Nowodworskiej.

A&U: Geografia na pierwszym miejscu, ale czym jeszcze Pan się pasjonuje?

AS: Lubię sport, nie jestem jednak tylko biernym kibicem. W sezonie letnim jeżdżę na rowerze,

zimą uprawiam nordic walking, ćwiczę jogę, bardzo lubię pływać. Moją pasją jest również dobra

książka i muzyka.

A&U: Wśród uczniów słynie Pan jako mistrz sucharów, skąd czerpie Pan inspiracje?

AS: Nie jest to wyreżyserowane, powstają spontanicznie, rodzą się w danej chwili. Ich celem nie

jest nabijanie się z uczniów, jest to próba rozładowania dużego napięcia i złych emocji, które w

codziennym życiu szkoły często występują.

A&U: Czy łatwo jest pogodzić żartobliwą atmosferę na lekcji z zachowaniem dyscypliny?

AS: Nie jest trudno, jeśli przestrzega się pewnych zasad. Jest czas na zabawę oraz śmiech, i jest

czas na solidną pracę. Trzeba umiejętnie to wyważyć.

A&U: Najśmieszniejsza sytuacja, która wydarzyła się na Pańskiej lekcji?

AS: Wiele było śmiesznych i zabawnych chwil na lekcjach, np. odczytywanie mapy i mnóstwo

lapsusów z tym związanych. Ale żadnej konkretnej sytuacji nie wyróżniłbym szczególnie.

A&U: Pański ulubiony dowcip?

AS: Nie mam ulubionego dowcipu. Słucham ich chętnie, ale szybko ulatniają się z mojej pamięci.

Może na koniec przytoczę dialog z pewnej lekcji geografii w naszej szkole:

Ja: Agresorka jakaś! Co ty z Kurdwanowa jesteś czy co?

Uczennica: Tak! Jak pan zgadł?!

Ja: U wróżki wczoraj byłem.

A&U: Dziękujemy za rozmowę.

Urszula Sasorska i Aleksandra ŚliwaZdjęcia: Maciek Bernaś

SZKOŁA

10 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 11: The Nowodworek Times #03/2013

J&J: Czy ma Pan jakąś ulubioną piosenkę? Może coś z aktualnych przebojów?

AB: Teraz nie za bardzo, nie chcę czarować i mówić,

że to np. „Ona tańczy dla mnie”, bo to nie jest ten

typ muzyki, który mi odpowiada. Moją ulubioną

wokalistką, którą bardzo szanuję i cenię, jest Ewa

Demarczyk. Nie jest już aktywna artystycznie, ale

rzeczywiście uważam ją za wielką damę polskiej

sceny.

J&J: Jakie jest Pana ulubione miejsce w Krakowie?

AB: Kopiec Krakusa, to jest w Podgórzu. Można

tam niekiedy poznać wiele ciekawych osób.

Spotkałem profesorów i ludzi trochę zakręconych,

którzy, nie wiem na ile jest to poważne, są

wyznawcami takiej religii prasłowiańskiej, czy też

kultywują prasłowiańskie zwyczaje, bo w dawnych

czasach Kopiec Kraka był miejscem tego typu

obrzędów. Uważam, że to jest bardzo cenne, iż

ludzie potrafią w ten sposób myśleć.

J&J: Jaki jest Pana ulubiony film?

AB: Jest wiele filmów, które cenię. Myślę,

że dobry film, który powstał w ostatniej

epoce, po przemianach politycznych, to

„Psy” cz. 1 Władysława Pasikowskiego. Jeszcze

się to dało oglądać, bo tam gra plejada polskich

aktorów, którzy cieszą się renomą i których

poważam, bo wykonują swój zawód naprawdę

na poziomie. A z dawnych to chętnie oglądam

wszystkie „Janosiki”, „Karierę Nikodema

Dyzmy”, „Stawkę większą niż życie”, „Czterech

Pancernych”, „Krzyżaków”. A dlaczego? W

szczególności „Janosika”, tam był taki aktor, nie

wiem czy go znacie – Bogusz Bilewski, który

odgrywał Kwiczoła. Jakby on był w Hollywood, to

by dostał 20 Oscarów co najmniej.

J&J: Dlaczego ma Pan takie małe długopisy, pióra i ołówki?

AB: Takie udało mi się kupić, nie są aż tak małe. To

są trochę gadżety i staram się je wykorzystywać,

służą mi jako wskaźniki, bo one są rozkładane.

Jakub Miśkiewicz i Jakub Morawski: Czy umie Pan profesor gotować?

prof. Adam Bil: Względnie tak. Szczerze mówiąc,

interesuję się gotowaniem do pewnego stopnia, aby

być samowystarczalnym na tyle, żeby przynajmniej

umieć przyrządzić podstawowe potrawy.

J&J: Czy ma Pan jakieś własne dania?

AB: Jakiś szczególnie własnych to nie jedynie, te

podstawowe typu rosół, barszcz. Potrafię nawet

ciasto upiec, ale nie jest to jakiś wybitny tort.

J&J: Czy ma Pan jakieś zwierzę?

AB: Miałem kiedyś pieska, ale niestety już zdechł.

Mam na działce, tam u siebie, całą gromadę dzikich

kotów. Psa akurat aktualnie nie ma, ale koty są.

J&J: Gdyby mógł Pan być kimś innym przez jeden dzień, to kim by Pan był?

AB: Ciężkie pytanie, trudno mi powiedzieć, naprawdę

nie wiem. Prawdopodobnie jakiś inny zawód, ale jaki

to nie wiem.

J&J: Jakiej muzyki Pan słucha?

AB: Nie mam jakiegoś konkretnego typu czy gatunku

muzyki, natomiast jeżeli coś jest dobre, to lubię tego

słuchać, i wtedy nie ma znaczenia, czy to będzie

disco polo, czy coś innego.

Wywiad z profesorem Adamem Bilem

SZKOŁA

11 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 12: The Nowodworek Times #03/2013

czasu…

J&J: A ulubiony gatunek?

AB: Nie mam jakiegoś ulubionego, ale dla mnie

kluczową postacią jeśli chodzi o polską literaturę

był Stanisław Lem – tytan literatury, i to, że nie

dano mu nagrody Nobla, to zwyczajne draństwo.

J&J: Jak Pan wpadł na stwierdzenie „Koza razy koza, koza do kwadratu”?

AB: To jest troszkę takie żartobliwe. Kiedyś

pracowałem aktywnie na uczelni i jedna studentka

cały czas rozmawiała. Studenci jednak tak mają,

że nic ich nie rusza, a nie można wezwać przecież

rodziców. Zadałem jej więc taką zagadkę, żeby

odpowiedziała, ile to jest koza razy koza. Później

zacząłem tego używać, aby uczniom łatwiej się

utrwaliły zasady stosowania wzorów skróconego

mnożenia.

J&J: Uczniów ciekawi jeszcze historia o narzeczonych.

AB: Odpowiem w ten sposób: uczę przedmiotu,

który często wywołuje u uczniów stres. Zdarzają

się sytuacje, kiedy trzeba go jakoś rozładować,

wtrącić jakąś uwagę, która ich jakoś zrelaksuje

albo czasem też poirytuje, bywa i tak.

J&J: Dostaliśmy również pytanie, dlaczego w „a jak Alina, c jak Cecylia…” pojawiają się te same imiona i skąd to się wzięło?

AB: Był taki teleturniej, Wojciech Pijanowski go

prowadził – Koło Fortuny. I tam zwykle, gdy ktoś

zgadywał jakieś hasło, to mówił właśnie „a jak

Alina”.

J&J: Dziękujemy za rozmowę.

AB: Ja również dziękuję.

J&J: Czy jest coś, co chciałby Pan zmienić w naszej szkole?

AB: Trudne pytanie. Szczerze mówiąc, jest parę

rzeczy, które bym zmienił. Taka podpowiedź dla

samorządu - przydałaby się większa aktywność,

by zapewnić różnym grupom uczniów realizację

własnych zainteresowań. To nie musi być nawet

sformalizowane, może być coś takiego co ma

formę Hyde Parku. Nie musi być cyklicznie, nie musi

być o ustalonej porze, może być zapowiedziane z

wyprzedzeniem, że ktoś będzie chciał porozmawiać

lub wygłosi referat na jakiś temat. W kulturalnej

formie przedstawi swoją opinię albo będzie chciał się

wymienić poglądami. Uważam, że byłoby to bardzo

cenne. Może być coś takiego jak koło dyskusyjne

na temat polityków, bo tak naprawdę wiele osób

interesuje się, mniej lub bardziej, polityką. Być może

podyskutowali by, może sprawiłoby to, że staliby

się aktywni politycznie, świadomie uczestniczyli

w wyborach. Sam bym nawet uczestniczył lub dał

się przekonać, jeśli ktoś miałby jakieś sensowne

argumenty. Cechą szczególną liceum, tego również,

jest to, że jest tu więcej dziewcząt niż chłopców,

więc przydałoby się nawiązać kontakty z jakąś inną

szkołą typu Zespół Szkół Elektrycznych. Tam, gdzie

jest 90% chłopców, można zorganizować jakąś

potańcówkę, by umożliwić im poznanie sympatii.

Dlaczego o tym mówię? Kiedyś liceum trwało 4 lata

i prawie we wszystkich przypadkach dziewczęta

zdążyły się zakochać, szczęśliwie lub nie, a teraz nie

mają nawet na to czasu, biedactwa.

J&J: Jak Pan wspomina swoje liceum?

AB: Bardzo pozytywnie. Generalnie jest taka zasada,

że jak się mówi o swoich latach szkolnych, kiedy

się było jeszcze w waszym wieku, to patrzy się na

te czasy przez różowe okulary, ale ja ze swoimi

kolegami z liceum to spotkałem się jeszcze później.

Chociaż nasze drogi się rozeszły, bo poszliśmy na

różne kierunki studiów, to zobaczyliśmy się nawet 15

lat później.

J&J: Jaka jest Pana druga pasja oprócz matematyki?

AB: Lubię czytać książki, ale nie mam też za wiele

SZKOŁA

Jakub Miśkiewicz i Jakub Morawski12 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 13: The Nowodworek Times #03/2013

jaciel”. Prowokator, lubujący się w kąsaniu i drażnieniu swych adwersarzy mawiał: „[…] uzyskałem w Polsce Ludowej tytuł pluskwy nietykalnej”. Było coś praw-dziwego w tym stwierdzeniu. W okresie najgłębszego stalinizmu, gdy bez mrugnięcia okiem zasądzano naj-wyższy wymiar kary w zupełnie oderwany od rzeczy-wistości sposób, Kisielewski co najwyżej był wyrzucany z redakcji, bądź obszernie cenzurowany. Niewielu taka permanentna krytyka rzeczywistości w okresie PRL uchodziła „na sucho”. Starsze pokolenie potwierdzi, że między innymi dla tego Jego teksty chłonęło się z wypiekami na twarzy. Jednak gdyby było to czcze i z góry założone krytykanctwo, nie wytrzymałoby próby czasu. A jak, odsyłając do zbioru „Lata pozłacane. Lata szare.” , zapewniam - wytrzymało. By przybliżyć twór-czość „najchętniej czytanego, ale najmniej słuchanego publicysty PRL” wydawnictwo „Prószyński i S-ka” od dwóch lat wznawia (w ramach serii „Cały Kisiel”) ko-lejne Jego prace. Co kilka miesięcy ukazuje się kolejny tom w charakterystycznej, beżowej oprawie. Są tam rozliczne eksperymenty warsztatowe – od powieści politycznych (wydawanych najczęściej pod pseudo-nimem, w emigracyjnych oficynach), przez felieto-ny muzyczne, publicystykę czy powieści kryminalne (dziwnym trafem niezbyt odmienne od politycznych). Do tego dołączono wywiady z początku lat 90. („Te-stament Kisiela”, „Abecadło”). Rzecz to bezwzględnie godna polecenia. Piszę o tym pokrótce, by Czytelniko-wi nie odbierać przyjemności buszowania w księgarni/bibliotece, a nadto nie umiem skwitować tych wszyst-kich rewelacyjnych obserwacji i błyskotliwych konkluzji w tak krótkim artykule.

Stefan Kisielewski to bohater niezliczonej licz-by anegdot. Jego bon moty ocierają się o szaleństwo czasów, w których powstały i geniusz ich autora. Do moich ulubionych należą:

„Gdzie kucharek sześć, tam jest dużo jedzenia, ale cóż z tego, kiedy personel za dużo kosztuje”

„Walenie głową w mur to czynność o dużym znacze-niu poznawczym: uzmysławia ona walącemu siłę muru

w sposób niezwykle dobitny i plastyczny - inaczej znałby ją tylko ze słyszenia”

„Pieniądze szczęścia nie dają, lecz każdy chce to sprawdzić osobiście.”

Proponuję więc Szanownemu Czytelnikowi (oby nie zbyt natrętnie) zetknięcie z legendą Stefana Kisielew-skiego, gdyż tylko bezpośredni kontakt pozwoli Go lepiej poznać i polubić.

1911-2013.

Czy warto obchodzić nieokrągłe rocznice? A wła-ściwe czym różnią się one od tych kompletnych, gładko zaokrąglonych do setek, dziesiątek, piątek, itd.? My, No-wodworczycy, sami będziemy w bieżącym roku obcho-dzić 425-lecie istnienia szkoły. Oj, będzie się działo! Czy z powodu wyjątkowo zgrabnej cyfry łatwiej nam wy-obraźnią przemierzyć ten odcinek czasu i postarać się od-tworzyć moment, gdy pierwsi z tysięcy po raz pierwszy przekraczali progi Kolegium Nowodworskiego? Zapewne większość z nas nie odczuje potrzeby wykonanie tej gim-nastyki umysłowej, bo przecież niełatwe to zadanie. Może coś zmieni się, gdy obchody wypadną na przykład tego samego dnia tygodnia lub przy podobnej pogodzie? Nie sądzę. O co zatem chodzi? Nie potrzeba być mistrzem dedukcji, aby wpaść na trop. Pretekst. Liczy się powód, który pociągnie za sobą skutek – pompę, wspomnienia, rozmyślania i naturalnie - uroczyste obchody.

Oceń zatem Czytelniku sam, czy fakt, iż 7 marca upłynęły 102 lata od dnia narodzin Stefana Kisielewskiego to dobre czy raczej grubo naciągane uzasadnienie wspo-mnienia tej niepospolitej postaci. Niepospolitej, czyli jakiej? Zdecydowanie odstającej od tego, co nudne, podporząd-kowane schematom, mierne i uśrednione. Ten, kto kiedy-kolwiek zetknął się z Jego fantastycznymi felietonami, pewnie wie, co mam na myśli. Jest czymś normalnym, by uznany kompozytor, autor z górą trzydziestu książek, nie-strudzony komentator życia publicznego, aktywny przez czterdzieści cztery lata (choć z wymuszonymi przerwami) niezmordowany felietonista „Tygodnika Powszechnego”, autor pamiętników, poseł na sejm PRL, etc., mógł o so-bie na starość powiedzieć: „boję się, że zmarnowałem ży-cie”? Taki był Kisiel. Nie unikający niewygodnych tematów, odważny, a czasem i nierozważny, uparty, konsekwentny, szczery do bólu, chwilami wyniosły, a nade wszystko po-czciwy oraz przyzwoity. W „Abecadle” [wydrukowanym przez „Oficynę Wydawniczą” osobliwym zbiorze osobi-stych opinii o poszczególnych ludziach, których spotkał na drodze swojego życia] przy każdym nazwisku powta-rzał się mniej-więcej taki schemat: „intrygujący człowiek, nigdy żeśmy się ze sobą nie zgadzali, mój serdeczny przy-

Kisielowi na 102.

KULTURA

Jan Kłapa13 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 14: The Nowodworek Times #03/2013

porcelanowa dłoń z wyrysowanymi liniami papilarnymi, włochate prosię pozytywka, ptaszek częstujący papie-rosami, pojemniki na sól i pieprz wzorowane na posta-ciach Goethego i Schillera. W przejściu do sali drugiej zawieszono fotografie z wyjazdów Szymborskiej z jej wieloletnim partnerem Kornelem Filipowiczem oraz wystawiono figurki zwierząt, bucików przeznaczone na fanty w loteriach, odbywających się w mieszkaniu po-etki. W następnym pomieszczeniu wystawy panuje bar-dzo przytulna atmosfera, dzięki wstawieniu wygodnej, należącej do Noblistki kanapy, na której można usiąść i odpocząć w towarzystwie tomików wierszy. Ciekawy-mi eksponatami tej sali jest telefon, w którym znajdują się nagrania z Wisławą Szymborską czytającą własne utwory oraz komoda, zawierająca nagrody i odznacze-nia artystki (Nagrodę Nobla, Order Białego Orła, Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”), paszporty, okulary, zbiór fantazyjnych zapalniczek, muszelki i skamieniało-ści, świadczące o jej zainteresowaniach biologicznych. Obok zobaczyć można zdjęcia Szymborskiej pod tabli-cami z zabawnymi nazwami miejscowości, takimi jak: Hultajka, Zagacie, Neandertal, Pacanów, a nieco dalej portrety poetki z szympansicą Cziczi w krakowskim zoo – „ „Prowadziłam ją za rękę, ona tego nie lubiła, de-nerwowała się, a silna była w ramionach i brzuch miała twardy jak orzech kokosowy. Kiedy się ją usadziło na ławce, próbowałam ją objąć, a ona mnie wtedy ugryzła w rękę. Krzyknęłam, spojrzała na mnie i mówi, no może nie mówi, ale sięgnęła łapą, zerwała liście i zatkała mi nimi usta. Czy chciała, żebym przestała krzyczeć? Czy chciała mnie przeprosić?”2

„Szuflada Szymborskiej” to wyjątkowa, bardzo nietypowa ekspozycja. Wprowadza ona zwiedzającego w intymny świat artystki, oparty na sile wyobraźni i kre-atywności. Pozwala na bliższe poznanie niesamowitej osobowości, jaką niewątpliwie była Wisława Szymbor-ska oraz sprawia, że po jej opuszczeniu mamy ochotę natychmiast sięgnąć po tomik wierszy poetki i zagłębić się w tworzonej przez nią niepowtarzalnej, magicznej rzeczywistości. Zdecydowanie jest to wystawa godna polecenia.

__________________________________________

1 )Fragment wypowiedzi Aleksandra Fiuta, kierownika Katedry Historii Literatury XX wieku na Wydziale Polonistyki Uniwer-sytetu Jagiellońskiego z artykułu „ Wisława Szymborska nie żyje. Poetkę wspominają znani Polacy”; http://www.wysokie-obcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,11074031,Wislawa_Szym-borska_nie_zyje__Poetke_wspominaja_znani.html?as=2

2) Fragment wypowiedzi Wisławy Szymborskiej

Wisława Szymborska - wyjątkowa poetka, duma polskiej literatury. Jej utwory są wynikiem połączenia doskonałej obserwacji życia codziennego z refleksjami dotyczącymi egzystencji człowieka. Pełne niesamowitej wrażliwości, poruszają do głębi każdego czytelnika. Nie ma wątpliwości, że twórczość Szymborskiej zajmuje jedno z najważniejszych miejsc w poezji polskiej. Należy jednak pamiętać, że to nie tylko wybitna literatka, ale również ko-bieta o niebanalnej osobowości. Kreatywna, inteligentna, pełna dowcipu, perfekcyjna we wszystkim, a przy tym skromna i powściągliwa. Tak wspomina ją Aleksander Fiut, kierownik Katedry Historii Literatury Polskiej XX wieku na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Była osobą po prostu niezwykłą. Zamieniała rzeczywistość w magię, nawet taką codzienną rzeczywistość.”1

W rocznicę śmierci Wisławy Szymborskiej, 1 lutego 2013 roku, w Kamienicy Szołayjskich otworzono wystawę pod tytułem: „Szuflada Szymborskiej”. Dlaczego szuflada? Tytuł ten zaczerpnięto z utworu „Możliwość”, w którym au-torka pisze: „wolę szuflady.” Ekspozycja została urządzona na kształt małego, przytulnego mieszkania w duchu sur-realistycznym. W dwóch niewielkich salach umieszczono przedmioty pochodzące z mieszkania artystki, przez nią samą zwane „rupieciami”. Na ścianach widnieją fragmen-ty z różnych wypowiedzi poetki oraz cytaty z jej wierszy, nawiązujące do poszczególnych eksponatów. Przed wej-ściem na wystawę można obejrzeć film „Chwilami życie bywa znośne”, z którego dowiadujemy się m.in. o miejscu zamieszkania artystki, miłości jej życia, a także uwielbie-niu, jakie żywiła do słynnego polskiego boksera, Andrzeja Gołoty. Miłym zaskoczeniem okazuje się krótka rozmowa z amerykańskim reżyserem filmowym, Woodym Allenem, znającym i podziwiającym twórczość Szymborskiej.

W pierwszym „pokoiku” spotykamy się z prezen-towanymi w gablotach kartkami pocztowymi, namiętnie kolekcjonowanymi przez poetkę weneckimi maskami, a także pomysłowymi wyklejankami, które tworzone były ze starych magazynów, żurnali, a następnie wysyłane do przyjaciół i znajomych. Największą atrakcję stanowi ko-lekcja tzw. „dziwnych przedmiotów”. Znajdują się wśród nich: ogromna zapalniczka w kształcie łodzi podwodnej,

Zuzanna Żuchalska

KULTURA

„Wolę szuflady.”

14 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 15: The Nowodworek Times #03/2013

ciekawie zostały także zbudowane postaci

innych Polaków: Cieciszowskiego – pełnego

wewnętrznych sprzeczności, Posła (w tej roli

Tadeusz Huk) – pewnego siebie egoistę czy też

wiecznie skłóconych ze sobą Barona, Pyckala i

Ciumkałę, noszących beżowe buty i ,,cierpiących

na nadmiar gotówki”. Ten, kto przeczytał

książkę, wie doskonale, jak spotkanie tych osób

wpłynęło na dalsze losy głównego bohatera.

Duże zainteresowanie wzbudza Gonzalo (grany

przez Jana Peszka), którego od razu można

rozpoznać po ustach pomalowanych szminką

koloru różowego. Tomasza, człowieka będącego

niejako symbolem ,,kultu siwych włosów” zagrał

obdarzony niezwykłą barwą głosu Jerzy Grałek.

To właśnie te dwie postaci są uosobieniem

konfliktu Synczyzny z Ojczyzną. Z jednej strony

mamy Gonzala – cudzoziemca niepewnego

pochodzenia, a w dodatku homoseksualistę,

natomiast z drugiej, Tomasza – pełnego

godności starca, polskiego patriotę, katolika.

Niemal od pierwszego spotkania tych dwóch

bohaterów, wyczuwa się nieuniknioną tragedię.

Choć scenografia nie jest zbyt wyszukana,

to nie czuje się niedosytu. Pustkę wypełnia

gra aktorów. Bardzo ciekawym zabiegiem

było przedstawienie piesków Gonzala jako

kilkunastu mężczyzn, notabene przystojnych i

dobrze zbudowanych, biegających po scenie w

białych spodniach i krzyczących „Synczyzna!”

Podsumowując, przedstawienie jest jak

najbardziej godne polecenia, aczkolwiek pełne

zrozumienie spektaklu zależne jest od zapoznania

się z tą książką i twórczością Gombrowicza w

ogóle.

Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej

Teatru Starego

„Trans-Atlantyk” to powieść Witolda Gombrowicza,

wydana w roku 1953, zainspirowana osobistymi

przeżyciami pisarza z pobytu na obczyźnie, podczas

gdy w Europie trwała II wojna światowa. Autor

w sposób groteskowy przedstawia mentalność

Polaków- emigrantów, wykorzystując zagadnienie

formy, czyli gotowych kodów werbalnych, gestów,

ról społecznych.

Przeniesienia „Trans-Atlantyku” na scenę podjął się

Mikołaj Grabowski, reżyser i były dyrektor Teatru

Starego im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie.

Głównego bohatera, Witolda Gombrowicza,

emigranta przybyłego do Buenos Aires na

pokładzie statku „Chrobry”, gra Marcin Kalisz

(wyróżniony za tę rolę na VIII Międzynarodowym

Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu). Bardzo

Maja Bączek

KULTURA

Ojczyzna kontra Synczyzna – konflikt form na deskach teatru

15 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 16: The Nowodworek Times #03/2013

Jednym z najbardziej znanych zespołów jest, uznawany zresztą za prekursorów gatunku, szwedzki zespół Meshuggah. Ich kompozy-cje składają się z charakterystycznych riffów na bardzo mocno przesterowanych gita-rach oraz wirtuozerskich solówek na 8-stru-nowych gitarach, „szarpanych” z pozoru kompletnie arytmicznymi breakdownami. Niedawno wydali album „Kolossus”, na te-mat którego zdania są podzielone, dlatego polecam każdemu wyrobienie sobie samo-dzielnej opinii. Osobiście uważam jednak, że o wiele ciekawsze od samego Meshug-gah są zespoły inspirujące się ich muzyką.

Następną ikoną gatunku jest, również po-chodząca ze Szwecji, Vildhjarta. Tutaj mamy już do czynienia z djentem w naj-czystszym wydaniu. Zespół praktykuje też, powszechny w tym środowisku, proceder posiadania dwóch wokalistów - jednego od krzyczenia, względnie czystego wokalu, a drugiego od growlu. Co również charak-terystyczne dla gatunku, używają bardzo nisko nastrojonych gitar, które wydają się niejako łamać całą melodię. Nie uświad-czymy natomiast na ich jedynej, wydanej w 2011 płycie Måsstaden zbyt wielu solówek.

Vildhjarta

Warto też wspomnieć o takich podsta-wach tej sceny jak Veil Of Maya, czy lżej-szy, nieco rockowy Periphery. Zatrzyma-my się na chwilę przy tym pierwszym. Już sama nazwa jest ciekawa. Wzięła się ona bowiem od utworu kultowego progre-sywnego zespoły Cynic, który stanowczo odcina się od sceny djentowej. Niemniej, stanowi on inspirację dla wielu wykonaw-ców tego gatunku. Za ciekawostkę można uznać fakt, że w jednym z utworów Veil of Maya o tytule „Namaste” sekcja rytmicz-

Jeżeli ktoś obraca się w środowisku rocka i metalu progresywnego, być może spotkał się już z zyskującym ostatnio na popularności terminem „Djent”. Niewie-lu jednak potrafi rozszyfrować ten termin, a tym bardziej dostrzec potencjał skrywany przez określany tym mianem rodzaj muzyki.

Osobliwa, nieco żartobliwie brzmiąca nazwa wywodzi się od charakterystycznego dźwię-ku, jaki wydaje gitara przepuszczona przez syntezator, bardzo powszechnie stosowany w tego rodzaju muzyce. Czymże więc jest djent? Niewtajemniczonemu wyda się on niezwykle podobny do metalcore’u czy deathcore’u. Są to gatunki metalu wyróżniające się niskim, przesterowanym brzmieniem gitar, melodyj-nością, krzykliwym wokalem oraz tzw. bre-akdownem, czyli rytmicznym, przerywanym uderzaniu przytłumionych strun. Podstawową różnicą jest jednak złożoność samej muzyki, jak również niezwykle charakterystyczna dla djentu polirytmia. I to właśnie ten aspekt po-woduje, że nazwę tę spotykamy zazwyczaj w odniesieniu do muzyki progresywnej, a więc dosyć złożonej. Słysząc nazwę „progresyw-ny metal” większości przychodzi zapewne na myśl Dream Theater. Jednak, podczas gdy u tych prog metalowych gigantów przeważają karkołomne solówki i złożone formy gitarowe, djent przytłacza nas liczbą różnych nałożo-nych na siebie ścieżek rytmicznych i niekon-wencjonalnymi rozwiązaniami w dziedzinie harmonizacji. Dużo mniejszą rolę odgrywają tutaj gitarowe improwizacje w stylu bogów gitary jak Steve Vai czy John Petrucci, a w ich miejsce dostajemy wysoce zmatematyzowa-ną, poszatkowaną rytmicznie muzykę. Nie-przypadkowo posłużyłem się tutaj terminem „zmatematyzowana”, bowiem słuchając z po-zoru zupełnie do siebie niepasujących dźwię-ków, które ostatecznie układają się w jedną spójną całość, ma się wrażenie, jakby rozwią-zywało się jakiś wyjątkowo skomplikowany al-gorytm. O wiele mniejszą rolę niż to ma miej-sce we wszelkiego rodzaju progressive death metalowych zespołach odgrywa tutaj również perkusja, traktowana jedynie jako baza, na której konstruujemy cały utwór i nie wyróżnia się ona niczym specjalnym. Z pewnością nie jest to gatunek, który każdemu przypadnie do gustu, pozwolę sobie jednak zaprezento-wać kilka zespołów, z których bezsprzecz-nie ambitną twórczością warto się zapoznać.

Got Djent?

MUZYKA

16 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 17: The Nowodworek Times #03/2013

miejscami cudownie „fałszującym” wokalem lidera zespołu Michaela „Machine” Keena.

Nowa płyta The Faceless

Swego rodzaju ewenementem na tle wy-mienionych zespołów jest brytyjska gru-pa Tesseract. Jest ona uważana za jedne-go z głównych przedstawicieli gatunku, choć w znaczącej mierze preferuje czysty, melodyjny wokal, a nie krzyk czy growl.

A co z polską sceną, zapytacie? Otóż za-równo jeśli chodzi o metalcore czy de-athcore, jak i djent, można by uznać, że są to u nas gatunki zupełnie niszowe, gdy-by nie jeden niespełna 20-letni przystojny chłopak z Przeworska. Jakub Żytecki, na-zywany przez zagraniczną prasę muzyczną gitarowym objawieniem, jest bardzo ambit-nym samoukiem, który swoje wirtuozerskie kompozycje zamieszcza na własnym kon-cie myspace zyskując coraz więcej fanów. Dzięki temu, zakładając zespół DispersE był już nieco znany w środowisku. Pod-czas gdy jego solowy projekt brzmi typowo djentowo, to muzyka tej grupy z początku była nieco bardziej melancholijnym ekspe-rymentem. Dopiero na drugiej, właśnie uka-zującej się płycie „Living Mirrors” słychać już bardzo nowatorską, łagodną odmianę tego gatunku. Zadziwiająca jest przede wszystkim powszechnie chwalona dojrza-łość kompozycji zespołu składającego się przecież z tak młodych muzyków! Przez całkiem przyjemny wokal, bardzo przemy-

na ułożona została na podstawie mitycz-nych numerów z serialu „Lost”, co wprowa-dza swego rodzaju losowość do ich muzyki.

Mogę sobie wyobrazić miny czytelników nie przyzwyczajonych do tak mocnej muzyki, dlatego chcę tu wspomnieć o pewnej cieka-wej tendencji i ewolucji stosunkowo młodego przecież djentu. Ostatnio da się bowiem za-uważyć znaczące łagodnienie tego rodzaju muzyki, pojawiają się zespoły utożsamiają-ce się z tym gatunkiem, u których ciężko o growl czy ostrzejsze brzmienie. Na szczegól-ną uwagę zasługują tutaj dwa zespoły. Jest to The Contortionist, który pierwszą, feno-menalną zresztą płytą „Exoplanet”, pokazał, co znaczy grać porządny, agresywny djent. Na drugiej „Intrinsic” wyraźnie złagodniał, fundując gdzieniegdzie symfoniczno-synte-tyczne wstawki (futuryzm, kosmos, tzw. spa-ce- ambient, czyli wszelkie dźwięki kojarzące nam się z przestrzenią kosmiczną i filmami sci-fi, to bardzo popularna tematyka w tym gatunku) i całą masę czystego, melancho-lijnego wokalu. Zresztą wokalista napraw-dę udowodnił, że wcale nie czuje się gorzej zmieniając czasami growl na śpiew przypo-minający nieco głos Chestera z Linkin Park.

Kolejnym takim zespołem jest amerykański The Faceless, który po progresywno- deathco-reowo-death metalowej (czasami różnica jest na prawdę niewielka) płycie „Planetar duality” wydał dużo łagodniejszą „Autotheism”. Tutaj muszę przyznać, że sam byłem zaskoczonym przede wszystkim jakością tej zmiany. Po-przednia płyta nie była zła, nowa przewyższa jednak większość rzeczy, które znam. Szcze-gólnie na wpół symfoniczny utwór „Autotheist Movement I : Create” zachwycił mnie swoją me-lodyjnością i pięknym, spokojnym, głębokim,

MUZYKA

17 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 18: The Nowodworek Times #03/2013

Podsumowując, djent jest gatunkiem, któ-ry może przypaść do gustu fanom niekon-wencjonalnych rozwiązań muzycznych. Może również być męczący dla słuchaczy nieprzyzwyczajonych do trzaskających breakdownów, arytmicznych i nieharmo-nicznych dźwięków czy szukających w mu-zyce siły i prostoty zamiast wirtuozerstwa. Ja sam do niektórych z wymienionych tutaj artystów odnoszę się sceptycznie. Inni za to bardzo mi się podobają. Dlatego wszystkim polecam zapoznanie się z tym obiecującym rodzajem muzyki. Jest on bowiem na tyle szeroki, że zarówno fan ostrych brzmień i głębokiego growlu, jak i ktoś lubujący się w spokojnych rockowych kompozycjach czy nawet preferujący instrumentalne wy-konania, powinien znaleźć tu coś dla siebie

Odsyłam również do strony www.gotdjent.com poświęconej temu gatunkowi muzyki, która pozwala na dalszą eksplorację djentu.

ślane ambientowe wstawki oraz perfekcyjne opanowanie instrumentu chłopcy osiągają niezwykle ciekawy i właśnie dojrzały efekt.

Jakub Żytecki (siedzący wyżej) i jego DispersE

Last but not least chciałbym wspomnieć o do-syć popularnym odgałęzieniu tego gatunku, jakim jest tworzenie djentowych kompozycji stricte instrumentalnych. Bywają one bardzo ciekawe i mimo braku wokalu wcale nie nu-dzą, dlatego mogą być dobrym początkiem przygody z djentem. Takimi zespołami jest np. wspomniany wyżej solowy projekt Jakuba Ży-teckiego, amerykańska grupa Intervals (bardzo polecam), chyba najbardziej znany Animals As Leaders, charakteryzujący się zabójczą wprost złożonością rytmiczną utworów. War-to też wymienić jeszcze jeden bardzo obiecu-jący polski solowy projekt Piotra Gruszki „Gru”.

Polski domowy solo projekt Piotra Gruszki o nazwie Gru

Fryderyk Zoll

MUZYKA

18 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 19: The Nowodworek Times #03/2013

Jakiś czas temu, spacerując po mojej ulubionej dzielnicy Krakowa, czyli Kazimierzu, natknęłam się na pewne wyjątkowe miejsce. Jest nim znaj-dująca się na ul. Bożego Ciała 22 Galeria Baboshka, prowadzona przez artystkę Zuzannę Cichos. Wchodząc do środka wita nas intensywne i od-ważne połączenie kolorów oraz różnorodność znajdujących się w sklepie przedmiotów. Można tutaj znaleźć ubrania, akcesoria (biżuteria, torby, naszywki, czapki), ozdoby do domu, zabawki dla dzieci o charakterze et-nicznym, a także nową i używaną odzież vintage. Można śmiało napisać, że Galeria Baboshka to prawdziwa idylla dla osób gustujących w nieba-nalnych, oryginalnych dodatkach. Dlatego też postanowiłam przeprowa-dzić krótki wywiad z właścicielką na temat powstania i funkcjonowania tego miejsca.

Zuzanna Żuchalska: Skąd zaczerpnęła Pani inspiracje na założenie takiej galerii?

Zuzanna Cichos: Będę chyba dość nietypową osobą, ponieważ nie było praktycznie żadnych inspiracji, nie miałam konkretnej wizji odnośnie tego miejsca. Najpierw pojawił się lokal, a potem zaczęłam go urządzać i z bie-giem czasu galeria zaczęła się sama kształtować. Jeśli można mówić o jakiejkolwiek inspiracji, to wypływa ona po prostu z mojego wnętrza, na niczym się nie wzorowałam. Sklep ten pełen jest moich pomysłów, moich wizji na to, jak dana rzecz ma wyglądać.

Z.Ż: Czyli oprócz bycia właścicielką jest Pani również projektantką znajdu-jących się w galerii przedmiotów?

Z.C: Owszem, większość rzeczy projektuję, wymyślam samodzielnie. Można powiedzieć, że jestem takim małym robaczkiem, który wszystko robi sam.

Z.Ż: Sama Pani szyje i wykonuje te akcesoria?

Z.C: Mam pomoc fachowej krawcowej, która robi bardziej skom- plikowane rzeczy, ale staram się również wykorzystywać czas siedzenia tutaj, w galerii na samodzielne szycie.

Z.Ż: Czy przy zakładaniu Baboshki miała znaczenie lokalizacja tego miejsca?

Z.C: Tak, oczywiście, lokalizacja miała ogromne znaczenie. Można po- wiedzieć, że Kazimierz jest rajem dla rozmaitych galeryjek z cie-kawymi, oryginalnymi rzeczami i rękodziełem. Na pewno nie otwarła-bym tego sklepu, gdybym nie miała lokalu w ścisłym sercu tej dzielnicy.

Z.Ż: Czy prowadzenie tej galerii traktuje Pani bardziej jako pracę czy rozwi-janie własnej pasji?

Z.C: W stu procentach traktuję to jako pracę. Poświęcam temu bardzo dużo

W świecie artystycznego rękodzieła – wywiad z właścicielką Galerii Baboshka

CIEKAWE MIEJSCA

19 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 20: The Nowodworek Times #03/2013

CIEKAWE MIEJSCA

czasu, przede wszystkim z tego powodu, że jestem tu jedyną zatrudnioną osobą. Ale nie można tego nazwać moją pasją. Bardzo dużo rzeczy w sobie odkrywam, zawsze ciągnęło mnie do różnych dziedzin sztuki i właściwie całe życie się tym zajmowałam. Malowałam, tańczyłam, byłam blisko świa-ta estetycznego. Jednak nigdy wcześniej nie interesowałam się tym, czym zajmuję się teraz.

Z.Ż: Kim są Pani klienci?

Z.C: Niestety nie mogę tego jednoznacznie określić, gdyż jest to naprawdę różnorodna mieszanka. Oczywiście pod- czas wakacji dużą częścią klientów są turyści, ale oprócz tego zaglądają tutaj ludzie, którzy lubią intensywne kolory, nietypowe zestawienia. Nie są to przeciętni klienci, lubujący się w szarościach, standardowym sposobie ubierania się, ale osoby podchodzące z fantazją zarówno do swojego stylu ubierania się, jak i otoczenia. Czasami przychodzi ktoś, kto po prostu chce kupić oryginalny dodatek, czy to dla siebie czy na prezent.

Z.Ż: Czy galeria cieszy się dużą popularnością?

Z.C: Bardzo dużą rolę w tej kwestii odgrywa lokalizacja i wła-ściwie to jest główną determinantą tego, ile osób zawita do tego miejsca. W okresie lata jak najbardziej cieszy się ona dużą popularnością, natomiast czas zimy to martwy sezon, pojawia się znikoma ilość ludzi. Na szczęście na tyle infor-macja zwrotna z otoczenia jest pozytywna i budująca, że czuję sens dalszego rozwijania i prowadzenia tego sklepu.

Z.Ż: Skąd pomysł na nazwanie galerii słowem „Baboshka”?

Z.C: Nazwa jest kombinacją słów „babushka” i „baba”. „Baba” oznacza w języku rosyjskim kobietę, natomiast „babushka” to po prostu starsza pani. Wydaje mi się również, że mianem „babushek” określa się rosyjskie matrioszki. A ponieważ bar-dzo mi się te laleczki podobają, to postano- wiłam zawrzeć to słowo w nazwie prowadzonego przeze mnie miejsca.

Z.Ż: Dziękuję Pani bardzo za przeprowadzoną rozmowę.

Z.C: Dziękuję.

www.baboshka.pl

www.facebook.com/galeria.baboshka

Artykuł nie jest sponsorowany, nie zawiera lokowania produktu, a autor nie otrzymał żadnego wynagrodzenia

za napisanie go.

Zuzanna Żuchalska20 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 21: The Nowodworek Times #03/2013

meczów (śmiech).

MS: Można powiedzieć, że jesteś urodzoną siatkarką. Ta dyscyplina sportu nie jest obca także twojej rodzinie.AS: Nie wiem skąd masz takie informacje (śmiech).

MS: Przygotowując się do tej rozmowy przeczytałem w internecie informacje na twój temat.AS: No tak. Mój tata trenował do niedawna, lubi grać w siatkę. Jak byłam młodsza, to przychodziłam na mecze, oglądałam je z ciekawością. W rodzinie nikt ode mnie nie wymagał, żebym grała w siatkówkę, to była moja decyzja... No i tak się zaczęło.

MS: Koszulkę z Białą Gwiazdą założyłaś całkiem niedawno, w 2010 roku. Co skłoniło Cię do decyzji o zmianie drużyny?AS: Głównie studia. Przyjechałam do Krakowa, żeby studiować, bo są tu najbardziej prestiżowe uczelnie. Duże znaczenie ma też tradycja Wisły. Białą Gwiazdę mam już w sercu (śmiech). Ale przede wszystkim skłoniła mnie do tego nauka, przyjechałam tutaj, żeby ją kontynuować, bo z samego sportu trudno jest wyżyć.

MS: Po rundzie zasadniczej zajmujecie szóste miejsce w tabeli. Plan minimum na ten sezon wykonany?AS: Zgadza się, choć mogło być lepiej. Po pierwszych meczach apetyty wzrosły, bo miałyśmy drugie lub trzecie miejsce. To była dobra pozycja, bo jesteśmy beniaminkiem. Trochę później rozluźniła się nasza gra. Nie wszystko nam wychodziło. Te mecze, które miałyśmy wygrać – przegrałyśmy, ale jesteśmy w dobrej formie przed fazą playoff.

MS: No właśnie, playoffy. Przed wami mecz z Eliteskami (Eliteski Skawa AZS UE Kraków, drużyna Uniwersytetu Ekonomicznego – przyp. red.). Derby też są specjalnymi meczami dla zawodników, prawda?AS: Tak, bardzo lubimy grać z zespołem z Uniwersytetu Ekonomicznego. Oprócz ciekawej gry, są też dodatkowe emocje towarzyszące tym spotkaniom. To jest bardzo dobra drużyna, zobaczymy więc jak to będzie.

MS: Wybiegając trochę dalej w przyszłość. W przyszłym sezonie macie zamiar zaatakować Orlen Ligę? (Najwyższa klasa rozgrywkowa kobiecej siatkówki w Polsce – przyp. red.)AS: Takie są plany, wszyscy do tego dążymy. Każda z nas podnosi swój poziom sportowy, trenerzy też o to zabiegają, także to jest nasz cel.

MS: W takim razie życzę powodzenia, gratuluję dzisiejszego zwycięstwa i dziękuję za rozmowę.AS: Ja również dziękuję.

W sobotnie popołudnie, 2 marca, drużyna AGH Galeco Wisły Kraków podejmowała zespół Stali Mielec. Po czterech setach Wiślaczki odnotowały kolejne zwycięstwo wynikiem 3:1. Po tym spotkaniu, które było meczem ostatniej kolejki rundy zasadniczej I ligi siatkówki kobiet, spotkałem się w hali przy ul. Reymonta z Adrianną Szady, rozgrywającą AGH Galeco Wisły Kraków. Ada, na co dzień studentka krakowskiego AGH-u, odpowiedziała na kilka pytań związanych z jej siatkarską przeszłością, powodach przybycia do Krakowa i planach na przyszłość.

Mateusz Suchan: Ta hala jeszcze kilka chwil temu tętniła życiem. Wygrałyście dzisiejszy mecz. Emocje już opadły?Adrianna Szady: Jeszcze nie. Zawsze w takim meczu, gdzie przegrywamy jednego seta i nie wszystko idzie po naszej myśli, adrenalina wzrasta. Na szczęście wyszłyśmy dzisiaj z opresji i wygrałyśmy kolejne spotkanie.

MS: Stal Mielec to zespół, w którym do niedawna występowałaś. Czy takie spotkania z tej perspektywy są trudniejsze?AS: Trudniejsze nie, ale mają dodatkowy smaczek, bo jest chęć pokazania się przed zespołem, który mnie wychował, a nie do końca dał szansę pokazać się na tym wyższym szczeblu rozgrywek. Ale życzę sobie jak najwięcej takich

SPORT

Wywiad z Adrianną Szady, zawodniczką AGH Galeco Wisły Kraków

Mateusz “Manti” Suchan21 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 22: The Nowodworek Times #03/2013

SZAŁ NA TORTYSą takie dwie czynności w życiu, które nie dość, że sprawiają mi sporo przyjemności, to jeszcze od pewnego czasu ściśle się ze sobą łączą. Pierwszą jest (tutaj niewielka niespodzianka) pieczenie. Druga natomiast to spędzanie niezliczonej liczby godzin na buszowaniu po sklepach i przekopywaniu Internetu w poszukiwaniu czegoś, co wzbudzi szeroki uśmiech na twarzy lubianej osoby, czyli, krótko mówiąc, obdarowywanie blis-kich prezentami. A, przyznajmy szczerze, trudno wymarzyć sobie podarek słodszy od piętrowego tortu z uroczą dedykacją, misternie udekorowanego i przełożonego ulubioną masą. Czasem spędzają sen z powiek i wymagają wielu godzin pracy, ale uśmiech na twarzy obdarowywanego i słodkie łakomstwo wszystko re-kompensują.

TORT OREOJeden z moich ulubionych. Kocham go głównie za masę, którą zawsze przyrządzam w nadmiarze, żeby potem móc bezkarnie pałaszować resztki. By nie było za słodko, środkowy placek zastąpiłam biszkoptem – dodaje delikatnego smaczku i ślicznie prezentuje się w przekroju.

SKŁADNIKI:Na placki czekoladowe:- 1 i 1/3 szklanki mąki- 1 i ¼ szklanki cukru- 2 małe jajka- pół szklanki kakao- 1/3 szklanki oleju- niepełna łyżeczka proszku do pieczenia- 1 i ½ łyżeczki sody- 2/3 szklanki maślanki- 2/3 szklanki gorącej, świeżo zaparzonej kawy- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

Na biszkopt:- 3 jajka- 1/2 szklanki cukru- 1/2 szklanki mąki- 1 kopiasta łyżka kakao- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

Na masę:- 500 g śmietankowego serka kanapkowego (np. Turek lub Piątnica)- 1 i 1/3 śmietanki 30% lub 36%- 3/4 szklanki cukru pudru- 16 ciasteczek Oreo

Na dekorację:- 3 ciasteczka Oreo- 110 g śmietankowego serka kremowego- 60 g masła- 1 szklanka cukru pudru- 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego- 7 opakowań batoników WW

SIWA PIECZE

22 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 23: The Nowodworek Times #03/2013

Wykonanie:Biszkopt: 1. Białka ubij na sztywno.2. Nadal ubijając, dodaj cukier, a następnie stopniowo wprowadzaj żółtka.3. Ustaw mikser na najniższe obroty i wprowadź składniki suche.4. Masę przelej do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.5. Piecz około 20 minut w 180 stopniach.

Placki czekoladowe:1. W mikserze roztrzep maślankę z jajkami, wanilią i olejem.2. W osobnej misce przesiej mąkę z kakao, a następnie wymieszaj z cukrem, proszkiem do pieczenia, sodą i solą.3. Połącz zawartość obu misek na niskich obrotach miksera.4. Stopniowo dodawaj kawę i miksuj do uzyskania jednolitej masy.5. Ciasto podziel na dwie części (można też przyrządzić je dwukrotnie z połowy porcji) i przelej do dwóch tortownic wyłożonych papierem do pieczenia.6. Placki piecz pojedynczo około 40 minut w 180 stopniach.

Masa:1. Serek wymieszaj z cukrem (w zależności od upodobań możesz odrobinę zmniejszyć lub zwiększyć jego ilość) mikserem ustawionym na wysokie obroty.2. Dodaj ¼ szklanki śmietanki i miksuj nadal. 3. Stopniowo dodawaj resztę śmietanki i miksuj do uzyskania puszystej konsystencji (zajmuje to koło 4 minut).4. Ciasteczka Oreo połam na małe kawałeczki i wymieszaj je z masą.

Wykonanie tortu:1. Masę podziel na dwie części (jedna odrobinę większa od drugiej).2. Na jeden placek czekoladowy wyłóż mniejszą część masy, przykryj ją biszkoptem.3. Na biszkopt nałóż taką samą ilość kremu, co w przypadku dolnej warstwy, a następnie przykryj drugim plackiem czekoladowym.4. Wierzch posmaruj resztą masy.

Dekoracja:1. Mikserem utrzyj serek z miękkim masłem.2. Dodaj wanilię, a następnie powoli wprowadzaj cukier (tutaj również możesz pozwolić sobie na delikatne zmodyfikowanie jego ilości).3. Oreo włóż do woreczka foliowego, zwiąż go i kilkakrotnie przejedź po nim wałkiem, tak aby otrzymać bardzo (!) drobne okruszki ciasteczek. Następnie wprowadź je do masy i wymieszaj.4. Odstaw do lodówki na około godzinę.5. Przełóż do szprycy i wykonaj rozetki po obwodzie górnego placka.6. WW połam w połowie i obłóż nimi tort od zewnętrznej strony.7. Moją dekorację wzbogaciłam jeszcze o napis powstały przez roztopienie czekolady (3 kostek) w kąpieli wodnej z dodatkiem łyżeczki masła i rozprowadzenie jej wykałaczką oraz wbicie ćwiartek ciasteczek Oreo w rozetki. Polecam taką opcję – efekt wizualny jest naprawdę uroczy!

SIWA PIECZE

23 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 24: The Nowodworek Times #03/2013

TORT BANANOWO-CZEKOLADOWYBanan i Nutella to połączenie, które sprawia, że niemal każdemu cieknie ślinka. Jednak bądźcie ostrożni – to też zdecydowanie jeden z najsłodszych przysmaków, jakie dane mi było spróbować. Mimo wszystko jestem przekonana, że fani czekolady nie będą zaw-iedzeni.

SKŁADNIKI:Składniki na brownie placki:- 3x100 g czekolady gorzkiej- 3x120 g masła- 3x270 g cukru- 3x90 g mąki - 3x2 jajka- 3x1 łyżeczka esencji waniliowej- 3x1/2 łyżeczki soli

Składniki na masę bananową:- 7 żółtek- 70 g budyniu bananowego w proszku- 300 g mascarpone- 100 g cukru pudru- 300 ml śmietanki kremówki - 2 małe banany

Dekoracja:- 2 banany- słoiczek Nutelli (opcja dla odważnych i nie bojących się przesłodzenia!)

WYKONANIE:Brownie placki:Robimy z jednej porcji (tzn. 100 g czekolady, 120 g masła itd.), a potem powtarzamy wszystko jeszcze dwa razy, tak aby ostatecznie otrzymać 3 placuszki. 1. Nad garnkiem z gotującą się wodą rozpuść cze-koladę wraz z masłem.2. Roztopioną czekoladę i masło zmiksuj z cukrem.3. Dodawaj jajka, potem esencję waniliową i sól.4. Wsyp mąkę i dokładnie wymieszaj łyżką.5. Ciasto wylej na tortownicę wyłożoną papierem do pieczenia.6. Piecz około 25-30 minut w 175 stopniach.

Masa bananowa:1. Budyń ugotuj zgodnie z zaleceniami na opakowan-iu. Odstawić do wystudzenia. 2. W gorącej kąpieli wodnej utrzyj żółtka cukrem pudrem.3. Żółtka wymieszaj dokładnie z mascarpone, a następnie z budyniem (można użyć do tego miksera pracującego na małych obrotach).4. Śmietankę ubić na sztywno. Wmieszaj do masy.5. Banany roztrzepać widelcem na papkę. Dodać do masy.6. Masa może być dość rzadka, więc odstaw ją na kilka godzin do lodówki.

Wykończenie tortu:1. Połowę masy wyłóż na pierwszy, ostudzony placek. Przykryj drugim i posmaruj resztą masy. Przykryj trzecim plackiem.2. Odstaw do lodówki na dobę. 3. Nutellę przełóż do rondelka i rozpuść nad garnk-iem z gotującą się wodą. Można dodać łyżkę masła lub odrobinę mleka, żeby ją rozrzedzić i tym samym sprawić, by nie była aż tak słodka (polecam tę opcję).4. Nutellą wysmaruj wierzch ciasta oraz boki.5. Banana pokrój na plasterki i wyłóż je po obwodzie górnego placka.Reszta dekoracji to inwencja własna, ja dodałam żółtego barwnika do śmietanki (i tak powstały rozet-ki) oraz lukru (na profesjonalne graffiti), oto efekty.

SIWA PIECZE

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Śliwa24 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 25: The Nowodworek Times #03/2013

tysięcy powstańców, liczba olbrzymia jak na tamte czasy. Koło dziesięciu tysięcy ludzi zesłano. Stracono kwiat polskiej młodzieży, ludzi wartościowych, błyskotliwych i o wysokim poziomie moralnym. Ze względu na przychylność Kościoła względem insurekcjonistów zlikwidowano prawie wszystkie klasztory. Społeczeństwo polskie, zwłaszcza jego górne warstwy poniosły duże straty materialne. Były one wynikiem działań wojennych, popowstaniowych represji jak również uwłaszczenia chłopów. Ponadto Polacy zostali zdruzgotani moralnie. Wszystkie rozbudzone marzenia i nadzieje zostały zawiedzone, a jedyne co przyszło im ujrzeć to śmierć i zniszczenie. Stanowiło to bodziec do rozpoczęcia pracy organicznej i odbiło się na literaturze kolejnego półwiecza. Zaprzepaszczono wszystkie owoce działań Wielopolskiego. Administrację zdepolonizowano. Zaczął się etap znanej z lekcji i książek bezwzględnej rusyfikacji zmierzającej do pozbawienia Polaków ich narodowej tożsamości. Powstanie miało też inne konsekwencje, mniej oczywiste i nieczęsto omawiane. Przede wszystkim podcięło skrzydła rosyjskiemu stronnictwu reformatorskiemu, z sukcesami zmierzającego do liberalizacji państwa. Od kiedy wybuchła insurekcja, tendencje liberalne zaczęto utożsamiać z polonofilią - a ta była wówczas niewybaczalna dla Rosjanina. Kolejnym skutkiem powstania było uwłaszczenie chłopów, czyli nadanie im ziemi. Miało to niewyobrażalne znaczenie dla gospodarki i mentalności włościan. Od kiedy stali się samodzielnymi przedsiębiorcami, musieli utrzymywać rentowne gospodarstwa. Szybko postępowało rozwarstwienie tej klasy. Ci zaradni powiększali swój majątek, bogacili się i mogli oferować tańszą żywność. Pozostali tracili ziemię, stając się najemnymi pracownikami rolnymi i proletariuszami w miastach, co pozwoliło na rozwinięcie przemysłu. Ale przede wszystkim samodzielny, utrzymujący się z własnych środków chłop bezustannie stykał się z wrogą, rosyjską administracją, dojrzewał i otwierał na sprawy świata. Z osoby beznarodowej stawał się stopniowo osobą o polskiej tożsamości, uznającą się za Polaka i gotową służyć sprawie niepodległości. Konsekwencje powstania są dość klarownie opisane i raczej nie podlegają dyskusji. To fakty. Za to zasadniczo różnią się sposoby ich interpretacji. Z jednej strony próba powstania była porwaniem się z motyką na słońce, od początku pozbawioną szans powodzenia i o druzgoczących skutkach dla Polaków. Z drugiej insurekcja zmusiła carat do uwłaszczenia chłopów. Było to zdarzenie o epokowym zdarzeniu, bez którego być może nie istniałby dziś naród polski. Jak widać pytanie o sens i słuszność powstania to tak naprawdę pytanie o hierarchię wartości, którą należy przyjąć. To pytanie o to, czy sprawa niepodległości i narodowej tożsamości warta jest krwi tysięcy młodych ludzi którzy umarli w wyniku walk i represji?

Polskie powstania narodowe stanowią temat dyskusji od ponad wieku. Powraca on zarówno w trakcie ważnych wydarzeń historycznych, jak również przy okazji rocznic. Obchodziliśmy w tym roku 150 rocznicę powstania styczniowego, co kolejny raz skłoniło ludzi do rozważań. Większość gazet zamieściła artykuły rozmaitych publicystów i historyków, poświęconych zagadnieniu kluczowemu: ocenie powstania. Pytanie o przyczyny wybuchu powstania jest stosunkowo proste. Wszyscy uczyliśmy się w szkole o represyjnym systemie władzy, zniewoleniu, poborach do wojska, etc. Prawdopodobnie nie dało się uniknąć niepodległościowego zrywu (chociaż tego nigdy się nie dowiemy). Jednak chyba każdy Polak kiedyś musiał zadać sobie inne pytanie: Czy powstanie powinno było wybuchnąć? Czy rozpoczęcie zbrojnej walki było słuszną decyzją? Aby przynajmniej spróbować odpowiedzieć, trzeba poznać okoliczności wybuchu powstania i jego konsekwencje. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dorastało stopniowo nowe pokolenie Polaków, nie pamiętających powstania listopadowego, nie rozumiejących do końca jego konsekwencji. Buntowali się za to zdecydowanie przeciwko otaczającemu ich zacofaniu i zniewoleniu. W tym samym czasie carski tron objął Aleksander II. Pod wpływem przegranej w roku 1856 wojny krymskiej zaczynał on reformować państwo rosyjskie, m.in. uwłaszczył chłopów, ale nie w Królestwie Polskim. Rozbudziło to nadzieje Polaków, sprawiło że zwątpili w potęgę samodzierżawia. Ponadto zza granicy dochodziły nieustannie wieści o jednoczących się wbrew staremu ładowi Włoszech. Jeszcze bardziej rozpłomieniało to polskie marzenia. Carat nie zamierzał, przynajmniej początkowo, iść na ustępstwa względem Polaków. Jednak z czasem nastroje w społeczeństwie polskim stawały się coraz gorętsze. Organizowano manifestacje patriotyczne, gromadzono się na pogrzebach dawnych bohaterów i związanych z nimi ludzi. Dyskutowano o uwłaszczeniu chłopów i konspirowano. Początkowo policja rosyjska działała ospale, co zachęcało do coraz intensywniejszej działalności. Car w 1861 powołał hrabiego Aleksandra Wielopolskiego do uspokojenia nastrojów. Wielopolski bez wątpienia działał na korzyść Polski, jednak cechowały go pycha i brak charyzmy. Chociaż wynegocjował znaczące ustępstwa: polonizację administracji, polonizację i rozbudowę szkolnictwa (w tym przywrócenie uniwersytetu w Warszawie), a także równouprawnienie Żydów, to nie potrafił przekonać społeczeństwa do swojej osoby i wartości tych osiągnięć. Powszechnie uważano że są zdecydowanie niewystarczające. Zarządzona przez niego branka, mająca na celu ostudzenie nastrojów, stanowiła bezpośrednią przyczynę wybuchu powstania i polityczną kompromitację Wielopolskiego. Wojna miała charakter partyzancki. Szacuje się, że łącznie wzięło w niej udział około dwustu tysięcy ludzi, choć nie więcej niż dwadzieścia tysięcy w jednym czasie. Opór trwał ponad półtorej roku i zakończył się ogromną klęską Polaków. W toku walki zabito koło dwudziestu

NAUKA

Powstanie styczniowe - rys historyczny i próba oceny

Grzegorz Bogdał25 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 26: The Nowodworek Times #03/2013

Słoń - żyje w stadach, w których zdecydowanie panuje matriarchat - szefową zawsze jest najstarsza samica. Słonie nigdy się nie męczą, ich budowa ciała pozwala im przez cały czas funkcjonować na stojąco. Kładą się na ziemię tylko w momencie śmierci.

Gepard - najszybsze zwierzę żyjące na ziemi - w trzy sekundy rozpędza się do 110km/h. Jego ciało ma opływowy kształt, co dodatkowo ułatwia mu bieganie. Gepardy szybko się męczą i po przebiegnięciu zaledwie 300 metrów potrzebują 30 minut by zregenerować siły.

Guziec - „najsympatyczniejsze” zwierzę afrykańskiej sawanny, za sprawą disneyowskiego filmu „Król Lew” nazywany jest zazwyczaj Pumba. Guziec charakteryzuje się wyjątkowo krótką

Afryka – dziki kontynent zwany „czarnym lądem”. Kojarzy nam się zwykle z dziewiczymi pejzażami z kultowego melodramatu z Meryl Streep w roli głównej. Uznana za kolebkę ludzkości, jest domem dla wielu unikatowych zwierząt i roślin. Choć aż do lat 60-tych ubiegłego wieku była skolonizowana przez Europejczyków, co negatywnie wpłynęło na stan tamtejszej przyrody, to jednak zamieszkująca ją ludność zachowała odwieczne tradycje. Dziś Afryka jest imponującym dowodem na współistnienie zwierząt i ludzi.

To właśnie tamtejsza przyroda kusi dzikością i przyciąga tak wielu turystów. Na terenie parków Serengetti i Maasai Mara, znajdujących się właśnie w Tanzanii i Kenii, co roku ma miejsce wielka wędrówka zwierząt. W okolicach września przemieszczają się one z Kenii do Tanzanii w poszukiwaniu pożywienia, powracają tam wraz z początkiem marca. Jest to największa wędrówka zwierząt na ziemi. W Afryce można spotkać naprawdę mnóstwo istot żyjących w swym naturalnym środowisku. Postanowiłam opisać te najciekawsze, które udało mi się zobaczyć podczas mojej podróży w tamte rejony.

Żyrafa - najwyższe z żyjących na ziemi zwierząt. Według starożytnych wierzeń powstała ze skrzyżowania wielbłąda z lampartem, jednak dziś bardziej prawdopodobna jest teoria, że zwierzę to spokrewnione jest z jeleniami i okapi. Szyja żyrafy jest taka długa, ponieważ żywi się ona wysoko rosnącymi liśćmi akacji. Warto nadmienić, że poświęcają na jedzenie ponad 20 godzin dziennie, natomiast na sen zaledwie 2 godziny.

Hipopotam - pozornie potulne zwierzę, to w rzeczywistości prawdziwa maszyna do zabijania. Jest roślinożercą i cały dzień spędza w wodzie lub błocie, jednak wieczorem wychodzi na ląd w poszukiwaniu pożywienia. Hipopotamy mają niezwykle delikatne stopy, dlatego poruszają się tylko po wydeptanych przez siebie ścieżkach, miażdżąc ważącym ponad 4 tony ciałem wszystko, co napotkają na swym szlaku, bez względu na to, czy jest to mała jaszczurka czy namiot ze śpiącymi turystami. Rocznie hipopotamy zabijają około 4000 osób.

PODRÓŻE

Afryka (nie taka wcale) dzika

26 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 27: The Nowodworek Times #03/2013

Najbardziej znaną grupą etniczną zamieszkującą tamtejsze obszary są Masajowie. Jest to półkoczownicze, plemię liczące około 1 mln członków, znane głównie ze swych charakterystycznych zwyczajów. Miałam okazję dwukrotnie odwiedzić masajską wioskę. Przywitali nas oni tańcząc swój tradycyjny taniec „adumu”. Jest to chyba najbardziej osobliwy taniec na świecie: mężczyźni ustawiają się w półokręgu i skaczą w rytm muzyki. Zadaniem każdego z nich jest podskoczyć jak najwyżej nie uginając kolan. Co ciekawe, w ten sposób Masajowie podbijają (dosłownie!) serca Masajek – kto skoczy wyżej zdobywa najpiękniejszą kobietę.

Następnie jeden z wojowników oprowadził nas po wiosce. Masajowie mieszkają w niedużych chatkach ulepionych z błota i suchych odpadów zwierząt. Wybudowaniem ich zajmują się wyłącznie kobiety – mężczyźni mają za zadanie chronić wioskę oraz wypasać bydło. Bogactwo Masajów postrzegane jest w ilości posiadanych krów - najbogatszy ma ich kilkaset. Wojownicy - czyli „morani” - pilnują bezpieczeństwa swojego plemienia, muszą posługiwać się więc tarczą i włócznią. Każdy młody Masaj w wieku około 14 lat musi dowieść swej odwagi przechodząc specjalny rytuał, podczas którego ma za zadanie zmierzyć się z lwem. Jeśli nie uda mu się go zabić, jest wydalany z wioski. Masajskie kobiety zajmują się gospodarstwem: dbają o jedzenie oraz wodę, której źródło często jest oddalone kilka kilometrów od wioski.

pamięcią, przez co często można zaobserwować go w tak zwanym „zawieszeniu” – zapomina, co robił chwilę temu lub gdzie właśnie biegł. Niektórzy nazywają go także „modlącym się muzułmaninem” – poszukując pożywienia zgina przednie łapki wyglądając jakby się modlił.

Lew - „król zwierząt” najczęściej wyleguje się w cieniu drzew lub głazów, jest raczej leniwy. Polowaniem i wychowaniem młodych zajmują się lwice, samce mają za zadanie leżeć i pozować do zdjęć. Oznaką atrakcyjności lwów jest bujna i ciemna grzywa. W tanzańskim Parku Narodowym Manyara występują wyjątkowo rzadko spotykane lwy nadrzewne – wspinają się one na wysokie drzewa w celu uniknięcia ukąszeń much tse-tse.

Obecność turystów przemierzających sawannę w wielkich samochodach nie jest dla zwierząt już niczym nadzwyczajnym. Wydaje się, jakby zaakceptowały one to jako naturalną część swojego środowiska. Mimo licznych zakazów i regulacji prawnych, wielkim problemem, z którym borykają się afrykańskie parki i rezerwaty, pozostaje kłusownictwo. Ludzie, w szczególności turyści, również powinni przyjąć do wiadomości, że sawanna to przede wszystkim dom dla setek tysięcy gatunków zwierząt. Nikogo nie powinny więc dziwić ślady stóp słonia czy lwa odciśnięte 15 metrów od naszego namiotu.

Ludzie zamieszkujący wschodnią Afrykę są nadzwyczaj otwarci i pogodni mimo tak wielu przeciwności losu (np. niedożywienie, bieda, częste susze, malaria czy inne choroby), z którymi muszą się mierzyć każdego dnia. Duże miasta, takie jak Nairobii, Dar es Salam czy Arusha, są przeludnione, zwykle tym „miastowym” wiedzie się znacznie lepiej niż ludziom zamieszkującym przedmieścia czy małe wioski na prowincji. Jednak postawę zarówno jednych jak i drugich charakteryzuje niespotykany pośród Europejczyków czy Amerykanów spokój i opanowanie. Ci ludzie sprawiają wrażenie, jakby czas dla nich w ogóle nie istniał. Jedno z afrykańskich przysłów mówi: „Tylko kłamstwo się śpieszy. Weź więc stołek i usiądź”. Tubylcy zdają się bardzo przestrzegać tej dewizy. Uważają, że skoro mamy tylko jedno życie, to należy przeżyć je z przyjemnością. Cóż, ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, być może właśnie w tym tkwi sekret wiecznego optymizmu mieszkańców Afryki.

PODRÓŻE

27 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 28: The Nowodworek Times #03/2013

Mini słownik zwrotów w języku suahili:

JAMBO - cześć

BWANA – pan

BIBI – pani

MZURI – świetnie

ASANTE SANA – dziękuję bardzo

KARIBU – proszę bardzo

HAKUNA MATATA – nie martw się

KWAHERI - do widzenia

NAKUPENDA - kocham cię

POLE POLE - powoli

SIMBA - lew

NDOVU - słoń

CHUI – gepard

WANYAMA - zwierzyna

RAFIKI – przyjaciel

Pisząc artykuł korzystałam z książki Beaty Pawlikowskiej

„Blondynka na Safarii”.

Masajowie, a w szczególności masajscy wojownicy, cenią sobie prywatność i zdecydowanie nie lubią, gdy ktoś robi im zdjęcia bez ich pozwolenia. Zwykle za taką usługę trzeba uiścić odpowiednią opłatę albo wspomóc wioskę poprzez zakup wyrobu lokalnych kobiet: biżuterii z koralików, figurek z drewna czy lokalnych malowideł zwanych „tinga tinga” . Nie wszyscy Masajowie są przyjaźnie nastawieni do turystów, i choć sama na szczęście nigdy tego nie doświadczyłam, to zdarzały się przypadki, gdy natrętni gapie obrzucani byli kamieniami czy przepędzani z dala od wiosek.

Wartym wspomnienia plemieniem są Buszmeni Hadzabe. Zamieszkują oni okolice wąwozu Oldupai, czyli miejsca, w którym odkryto ślady najstarszych ludzi na ziemi. Kilka lat temu udało się ustalić, że Buszmeni Hadzabe są w linii prostej potomkami najstarszych ludzi, mają więc takie same cechy morfologiczne oraz kod genetyczny, jak nasi najstarsi przodkowie! Buszmeni porozumiewają się także w najstarszym języku na świecie, czyli w języku mlasków.

Podróże do Kenii i Tanzanii były dla mnie fantastyczną, niezapomnianą przygodą i inspirującym przeżyciem. Miałam okazję doświadczyć dzikości afrykańskiej przyrody oraz poznać zwyczaje tubylców. Ponadto, w żadnym innym miejscu na świecie nie spotkałam tak życzliwych ludzi, jak w Afryce, którzy - mimo wielu poważnych przeciwności losu - zawsze zachowują uśmiech i pogodę ducha.

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Fiutowska

PODRÓŻE

28 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 29: The Nowodworek Times #03/2013

W Gulmargu byłem już dwukrotnie, i za każdym razem czynniki zmuszały naszą ekipę do korzy-stania z różnych opcji. Na opinię tego ośrodka na pewno miał wpływ klimat, który jest specyficzny, bowiem zdarzają się tam gigantyczne opady w bardzo krótkim czasie. W trakcie jednego dnia potrafi spaść nawet około 1.5 m śniegu! Wtedy z reguły wszystko przebiega według następujące-go schematu: olbrzymi opad powoduje zamknię-cie gondoli ze względu na zagrożenie lawinowe, i pozostaje jazda w lasach poniżej Gulmargu oraz powrót autami. Następnie miejscowe patrole gór-skie odpalają ładunki wybuchowe w celu wywoła-nia lawin i zabezpieczenia stoku, po czym otwie-rana jest gondola. Wtedy następuje niezły szał, a także wyśmienite warunki do jazdy i taki cykl trwa w kółko.

Spora część jazdy ma miejsce w lasach, są one często strome i relatywnie gęste. Nie wszyst-kim może to przypaść do gustu, lecz mnie się bardzo podobało. Warto jeszcze wspomnieć, że w tym ośrodku nie ma żadnej wyznaczonej i

W odległym azjatyckim kraju nie ma zbyt wiele miejsc do jazdy na nartach, lecz jedna z nich znana jest na całym świecie – chodzi o Gulmarg. Mała gór-ska miejscowość w prowincji Kaszmir, na północ-nym-zachodzie Indii, oddalona o 20 km od granicy z Pakistanem. Stosunki między tymi dwoma krajami są bardzo napięte, a w samym Gulmargu znajduje się duża baza wojskowa, więc widok żołnierzy z dłu-gą bronią w tamtych rejonach jest chlebem powsze-dnim.

Ale do rzeczy – podstawa to góra Afrawat (4200m). Jest ona bardzo rozłożysta i ma mnóstwo żlebów oraz stoków. Przy dobrej widoczności z góry można zobaczyć Nanga Parbat (8126m), bo sam Afrawat należy do przedpasma Himalajów. W dostaniu się na szczyt bardzo pomocna jest gondola. Składa się ona z 2 etapów: jeden wyjeżdża na 3050 m n.p.m., a drugi na 3747 m n.p.m. To już znacząca wysokość i, szczerze mówiąc, mimo treningów kondycyjnych oraz prób aklimatyzacji na Kasprowym, dosyć moc-no odczuwałem, jak rzadkie jest tam powietrze, a pierwsze kroki z nartami na plecach od razu dopro-wadziły do zadyszki i zatkania. Z obu etapów można odbić w dwie strony w poszukiwaniu jeszcze nieod-krytego „białego złota”. Tu generalnie sporo zależy od ilości śniegu, tego, czy posiadasz sprzęt ski-to-urowy, oraz czy chce ci się trochę pochodzić, żeby znaleźć coś nierozjeżdżonego dla siebie. Istnieje też opcja jazdy od miejscowości, gdzie znajdują się ho-tele, do wsi położonych niżej i powrót autami, tak więc kombinacji jest naprawdę multum.

PODRÓŻE

Puch w Indiach, czyli zupełnie inna bajka

29 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 30: The Nowodworek Times #03/2013

Przy przyzwoitym stanie śniegu w całym Gulmar-gu drogi są zasypane całkowicie, więc jeśli ktoś nie zjeżdża do niższych wsi, to na cały pobyt może się pożegnać z widokiem asfaltu. Stwarza to pew-nie udogodnienie dla ludzi, którzy przemierzają wieś z nartami, mianowicie popularnym środkiem transportu jest tam łapanie się tylnich części sa-mochodów i jazda jak na kuligu. A w przypadku bycia w zwykłych butach zawsze można złapać się relingów, a potem jechać na „doczepkę”. Tu-bylcy są generalnie mili oraz przyjacielscy, dlate-go takie formy usług są darmowe i powszechnie stosowane.

ratrakowanej trasy, wszystko nastawione jest na freeride. Tak samo ludzie, którzy tam przyjeżdżają: kolorowe i markowe ciuchy to jak dla mnie 95% narciarzy i snowboardzistów, na co drugim kasku kamera GoPro, prawie nie ma tam zwykłych narcia-rzy. Jeśli chodzi o narodowości przybyłych turystów to bywało różnie. Dwa lata temu był to jeden wielki mix, ludzie z każdej części Europy, Australii, Nowej Zelandii oraz trochę Azjatów. Natomiast w zeszłym roku nastąpiła zmiana, zdecydowanie dominującą nacją stali się Rosjanie oraz liczni obywatele innych republik poradzieckich. Dodatkowo, kiedy byłem tam pierwszy raz, miałem ze sobą narty Salomon Gun, które pod stopą liczą 98mm i wydawało mi się, że to są już szerokie narty, lecz kiedy stałem w ko-lejce do gondoli zacząłem oglądać narty innych lu-dzi a wtedy uświadomiłem sobie, jak wąskie miałem horyzonty.

Patrole górskie, o których już wcześniej wspomnia-łem, prowadzą tam dosyć specyficzną politykę. Ob-serwują i gwarantują bezpieczeństwo oraz pomoc, ale tylko w jednej dolinie - tam gdzie przebiega gon-dola. Oświadczają, że nie będą pomagać w razie ja-kichkolwiek wypadków mających miejsce w innych częściach góry. Zatem niebezpieczeństwo związa-ne z lawinami jest tam istotnym problemem. Oso-biście przekonałem się o tym zagrożeniu, gdy tam byłem. Na własne oczy widziałem, jak kilka osób tra-wersujących stok o południowej wystawie podcięło wielką lawinę. Stałem wtedy ma stoku naprzeciwko i wszystko obserwowałem, było to najmocniejsze moje górskie przeżycie. I uważam, że plecak z sys-temem ABS jest tam niezbędnym elementem wypo-sażenia, tak jak będące oczywistością detektor la-winowy, łopata oraz sonda lawinowa. Tak naprawdę jesteś tam zdany tylko na siebie i swoich kolegów.

PODRÓŻE

30 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 31: The Nowodworek Times #03/2013

To wszystko składa się na niesamowity i na pew-no niepowtarzalny klimat tego miejsca. Ze śnie-giem podobno różnie bywa, ale ja miałem akurat szczęście - zawsze trafiałem na bardzo dobre wa-runki. Mam nadzieje, że jeśli ktoś z Was się tam wybierze, też spotka odpowiednią ilość śniegu. Tego niestety nie mogę zagwarantować, ale pew-ne jest, że każdy, kto tam pojedzie, przeżyje nie-zapomnianą przygodę – krótko mówiąc, jest to po prostu inna bajka.

Sama jazda samochodem związana jest natomiast z nie lada emocjami. Kiedy tam jechałem, wydawało mi się, że w miejscu, gdzie jest dużo śniegu i gwał-towne opady nie są rzadkością, samochody będą miały dobre opony, łańcuchy w standardzie, a napęd na 4 koła będzie w co drugim aucie. Jednak zaraz po przyjeździe moje założenia pękły jak mydlana bańka. Żaden samochód nie miał napędu na cztery ”buty”, opony nie prezentowały się najlepiej, a we wszyst-kich samochodach, jakimi jechałem, na wyposażeniu był 1 łańcuch. Łatwo więc sobie wyobrazić, co dzieje się na tamtych drogach. Niejednokrotnie zmuszeni byliśmy wysiadać, wyciągać łopaty lawinowe i tro-chę odgarnąć spod kół lub poszerzyć drogę. Kilka razy widziałem, jak tubylcy stosowali bardzo dziwną metodę w przypadku zabuksowania. Na jedno koło napędowe nakładali jedyny łańcuch, a pod drugie podkładali szmatę i taka osoba biegła za samocho-dem i dynamicznymi zamachami wkładała materiał pod koło, ono łapało przyczepność na pół obrotu i tak do pokonania większego wzniesienia lub wyśli-zganego miejsca.

Z dodatkowych atrakcji warto wspomnieć o mał-pach, które mają długą sierść i żyją na śniegu, ży-wiąc się resztkami z hotelowych śmietników. Słowo uwagi należy się gondolce, która została wybudo-wana w 1986 roku, i od tamtej pory raczej nie prze-chodziła modernizacji. Zewnętrzny koszyk na narty dostosowany jest do „ołówków”, więc teraz można włożyć tam co najwyżej kijki. Gdy zabierze się narty i deski do środka, powoduje to, że wystające narty blokują drzwi, które i tak praktycznie zawsze pozo-stają otwarte, zapewniając świetne widoki oraz świe-że powietrze. Sporo ciekawych rzeczy można zaob-serwować, przyglądając się tubylcom oraz turystom z innych części Indii, którzy przybyli tam, aby spró-bować bardzo abstrakcyjnego dla nich sportu. Ale mają też do tego śmieszne patenty – czy ktoś z Was widział kiedyś, aby osoba położyła narty na płasko, wpięła do nich buty, wsadziła do nich kije grotami do góry i pchała je przed sobą niczym wózek w Te-sco? Trzeba im przyznać, że są pomysłowi. Dla nas, Polaków, śnieg i narty są czymś całkowicie normal-nym, z czym mamy do czynienia od dziecka. Myślę, że analogiczna sytuacja dla osób z Polski mogłaby nastąpić, gdyby ktoś z nas pojechał do Belgii uczyć się jeździć sportowo na wielbłądzie. Podróżując tam zapomnijcie też o telefonie komórkowym – żaden operator nie prowadzi roamingu, więc świat ze-wnętrzny podczas wyjazdu nas nie dopadnie. Moż-na za to skupić się na sprawach naprawdę istotnych, czyli na napinaniu w świeżym śniegu!

Tekst i zdjęcia: Maciek Berbeka

PODRÓŻE

31 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 32: The Nowodworek Times #03/2013

Droga na Harvard - konkurs adresowany do uczniów, którzy chcieliby studiować na uczelni-ach amerykańskich, szczególnie na Uniwersyte-cie Harvarda. Poszukiwani są zdolni i nieprzecięt-ni ludzie pasjonujący się nauką, sportem, kulturą oraz angażujący się w przedsięwzięcia studenckie i sprawy społeczne. Laureaci konkursu mają możli-wość kilkunastodniowego wyjazdu na Uniwersytet Harvarda, za który koszt ponoszą organizatorzy.

http://droganaharvard.pl/

Dzień otwarty Akademii Górniczo-Hutniczej (5 kwietnia 2013r.), podczas którego będzie można bliżej poznać tę uczelnię, dowiedzieć się o ofer-cie kształcenia, programach stypendialnych, itd.

http://www.agh.edu.pl/pl/aktualnosci/wy-darzenia.html,,0:vw:3458

Konkurs fotograficzny, w którym uczestnicy mają za zadanie do 30 kwietnia 2013 roku przysłać pracę, będącą interpretacją wybra-nego przez siebie filmu. Nagrody to publikacja prac w magazynie „Images”, nagrody rzeczowe i możliwość zaprezentowania swoich prac na wystawie pokonkursowej.

http://mkfim.wordpress.com/2013/02/21/ii-edycja-konkursu-fotograficznego/

I Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O Antałek Miodówki” – warunkiem wzięcia udziału jest nadesłanie 4 niepublikowanych wcześniej wierszy o tematyce miłosnej. Dla laureatów przeznaczono nagrody pieniężne. Termin nadsyłania prac: do 15 maja 2013 roku.

http://salonliteracki.pl/portal/konkursy/18-konkursy/645-i-ogolnopolski-konkurs-poe-tycki-o-antalek-miodowki-do-15-maja-2013

Zadaniem konkursowym XII edycji Konkursu Akademickiego o Stypendium i Indeks im. Bisku-pa Jana Chrapka jest napisanie pracy konkursowej w formie artykułu lub reportażu, w której zosta-nie zinterpretowany fragment pochodzący z listu Biskupa Jana Chrapka (dostępny pod linkiem). Na-grodami są indeksy na dziennikarstwo i komunikac-ję społeczną na uczelnie: Uniwersytet Warszawski (cztery) i Uniwersytet Jagielloński (sześć). Termin: do 15 kwietnia.

http://www.dzielo.pl/

ROZWÓJ

Aleksandra Fiutowska i Ewelina Dziedzic32 | #3/2013

The Nowodworek Times |

Page 33: The Nowodworek Times #03/2013

REDAKCJA

33 | #3/2013

The Nowodworek Times |