Tekst 1 - WordPress.com...Makbeta do zbrodni, podszeptując mu bezwzględną drogę czegoś, co...
Transcript of Tekst 1 - WordPress.com...Makbeta do zbrodni, podszeptując mu bezwzględną drogę czegoś, co...
MAKBET w artykułach
Przeczytaj uważnie poniższe publikacje.
Jeśli możesz, zaznacz w pliku kolorami najważniejsze zdania, które mogą
stanowić tezy formułowane przez autorów.
Następnie stwórz notatkę w punktach, w których sparafrazujesz najważniejsze
myśli zawarte w tekstach (pamiętaj, aby pisać własnymi słowami)
Porównaj tezy autorów. Wnioski zapisz.
Tekst 1
Podstawowe pytanie w Makbecie brzmi: kim są wiedźmy? Czy rzeczywiście popychają
Makbeta do zbrodni, podszeptując mu bezwzględną drogę czegoś, co dziś
nazwalibyśmy polityczną karierą, czy też zło jest w samym Makbecie? Słowem,
czy wiedźmy istnieją naprawdę, czy też są projekcją jego umysłu? Drugie pytanie,
równie ważne: kim są Makbet i Lady Makbet?
Andrzej Wajda, inscenizując Makbeta w Starym Teatrze w Krakowie, odpowiedział
na oba pytania bardzo precyzyjnie. W czasie ponurym i wojennym sięgnął po tekst,
który na tej scenie, ku wielkiemu zaskoczeniu, nie był grany od roku 1891. Wojna
toczy się wprawdzie daleko od nas, ale terrorystyczna możliwość dotyczy każdego
z nas. [...] Coraz bardziej oswajamy się z myślą, że życie człowieka nie jest wartością
absolutną i groza tego faktu jest z pewnością silniejsza od makabry poetyckiego
zapisu. Wajda znakomicie wyczuł atmosferę dzisiejszego panpobojowiska i zaczął
przedstawienie od kolejnego krajobrazu po bitwie.
Scena jest właściwie pusta, odarta z kulis, wyłożona podłogą z nieheblowanych desek.
Zieje czernią ścian. Ciemność i mrok, gęstniejący i dławiący światło, są podstawową
aurą tekstu Makbeta. Na podłodze, na całej przestrzeni sceny leżą ciała, a może raczej
trupy, pozawijane w czarne worki. Jest ich tyle, że pokrywają całą podłogę, zagon
trupów, martwa armia, zresztą nie wiadomo, czy żołnierzy, czy cywilów. W okolicach
szyi folia związana jest jaskrawoczerwonym sznurkiem.
Wiedźmy [...] zjawiają się w identycznych czarnych workach. Zakapturzone, szybko
zamieniają torby na zwłoki w wilgotne mrokiem płaszcze. Wyłaniają się z trupiego
przyodziewku, ale nadal pozostają truchłami. Z zabandażowanymi głowami i piersiami
są jak ciała u progu rozkładu. Może to kobiety poległe w wojnie, które jak Erynie będą
chciały pomścić swój trupi los? Na Makbecie największe wrażenie robi ich zniknięcie.
Kiedy na chwilę odwraca się do Banqua, wiedźmy kładą się na podłodze, znikając
wśród innych trupów. Są więc duchami wojennego zniszczenia. Nie chcą, by wojna się
skończyła, karmią się nią. [...]
Pole trupów nie może jednak przeszkodzić dworskim ceremoniom. Król musi przejść
po czerwonym dywanie, który zostanie rozwinięty po przekątnej sceny. Rozwiną go
komandosi w kominiarkach, brutalnie i bezceremonialnie rozgarniając ciała, by zrobić
miejsce dla dywanu i orszaku. To świetne pokazanie, w jaki sposób ceni się ofiarność
poległych, jak życie zawsze zwycięża, wmawiając żywym, że są lepsi od umarłych. [...]
Powierzenie ról głównych Krzysztofowi Globiszowi i Iwonie Bielskiej okazało się
bardzo trafnym wyborem. Zazwyczaj aktorzy grający Makbeta i Lady Makbet są
młodsi, by łatwiej uzasadnić ich życiową drapieżność i żądzę władzy oraz podkreślić
dystans, jaki dzieli ich od starego króla Duncana, co czyni ich zbrodnię jeszcze
okrutniejszą. [...] Wajdowy Makbet i jego żona są starzejącymi się ludźmi,
prowincjonalnymi i raczej przegranymi. Lady Makbet pierwszy raz na scenę wychodzi
boso, w czarnych rajstopach, bez formy i fasonu należnego pani na zamku. Żyją
trochę jak dziad i baba, zakwaśniali we własnych, pewnie olbrzymich pretensjach
do świata. To nadaje ich zbrodni banalności. Zwłaszcza Lady Makbet, która w tym
przedstawieniu nie szaleje, tylko osuwa się w swoją małość i przerażenie, by tak rzec
– babskość.
Całe przedstawienie grane jest w pustej przestrzeni, czasem tylko pojawia się szara
zastawka z parą drzwi królewskich, a jedynym żywym kolorem jest czerwień dywanu,
który leży na proscenium równolegle do krawędzi sceny. Kostiumy współczesne
stanowią wariację na temat dzisiejszych mundurów polowych, przypominają te, które
wciąż oglądamy w telewizji. Ale jednak Wajda nie chciał nadawać spektaklowi do
końca konkretnych odniesień czasowych. Dlatego Makbet i Banquo, kiedy pierwszy
raz wychodzą na scenę, dzierżą w dłoniach miecze. I miecze oraz sztylety pozostaną
jedynym rodzajem broni używanym na tej wojnie, a pojedynki szermiercze ułożone
będą z baletową lekkością. Żadnej krwi. Zło jest wszechobecne, ale niewidzialne.
Andrzej Wajda po długiej przerwie powrócił do teatru, by wystawić sztukę dotyczącą
sumienia w świecie zbrodni. [...] Pokazuje człowieka małego, ani dobrego ani złego,
właściwie banalnego, którego zbrodnia nie czyni nihilistycznym straceńcem
nie znającym już strachu i ludzkiej miary. Zbrodnia czyni go żałosnym. [...] Mechanizm
historii działa. Ostatnie kwestie wypowiedzą wiedźmy. Koło się zamknie.
Wajda należy do reżyserów, którzy nie tworzą przedstawień z pieczołowicie
wymyślanych i dopracowanych drobiazgów. Stawia spektakle zamaszystymi
pomysłami, jak tu obsada głównych ról czy scenograficzny zamysł z polem trupów.
W przypadku Makbeta okazało się jednak, że takie postawienie, uzupełnione
świetnym pomysłem na ucztę u Makbeta, na którą nikt nie przychodzi i cichcem
trzeba odstawiać od stołu przygotowane krzesła, nie wytrzymuje całego ciężaru
tekstu. Powstają miejsca puste, wypełnione jedynie słowem nie niosącym ani emocji,
ani znaczeń, choć przekład Antoniego Libery jest klarowny i ujawniający, a nie
skrywający sensy. Żałuję, bo głos starego mistrza teatru mógł zabrzmieć o wiele
mocniej i bardziej przejmująco. Starcie nowego i starego w teatrze Wajdy nie
wyostrzyło pola widzenia. Może da się jeszcze pójść dalej, w kierunku dawnych
temperatur, jakie niosły przedstawienia Dostojewskiego?
Piotr Gruszczyński, Wiedźmy wojny, „Tygodnik Powszechny” 2004, nr 50.
Tekst 2
Żaden z licznych w tym sezonie inscenizatorów Makbeta nie potrafił opowiedzieć
o walce człowieka z ciemną stroną swej natury, co jest istotą dramatu Szekspira.
Dlatego o kondycji teatru polskiego myślę z niepokojem.
Władcą scenicznego sezonu 2004/2005 został Makbet, szkocki król-zbrodniarz
z tragedii Williama Szekspira. Reżyserzy wszystkich pokoleń zajadle rzucili się na tę
sztukę – bynajmniej nie cieszącą się popularnością podczas dwustuletniej już
obecności na naszych scenach. Najwyraźniej odkryli w niej coś, co zdało im się ważne
w rozmyślaniu o naturze współczesnego świata, a w szczególności tkwiącego w nim
zła. Pora zapytać, czym było owo coś, które odkryli. W kolejce czeka zaś następne
pytanie: Czegóż to dzisiejsi interpretatorzy Szekspira w Makbecie ...nie mieli ochoty
przeczytać.
Suma odpowiedzi układa się w obraz zainteresowań polskiej sceny na tyle
niepokojący, że warto mu się przyjrzeć bliżej. A najwygodniej zestawić go
z dawniejszymi interpretacjami. Doskonałą okazję ku temu dała TVP Kultura, emitując
niedawno telewizyjną inscenizację Makbeta zrealizowaną przez Andrzeja Wajdę w
1969 r. [...] Wajda zrealizował swoje, czarno-białe jeszcze, widowisko w śnieżnych
plenerach leśno-rzecznego Mazowsza, występującego w roli Szkocji, z udziałem stada
koni i szeregu tuzów polskiego aktorstwa. Zdyskontował popularność Pana
Wołodyjowskiego, biorąc stamtąd obsadę głównych ról (Makbet– Tadeusz Łomnicki,
Lady Makbet – Magdalena Zawadzka, Banko – Daniel Olbrychski, Duncan – Andrzej
Łapicki) i pozwalając ulubieńcom publiczności błysnąć w rolach bardziej wytrawnych
niż sienkiewiczowska poczciwość. Rezultat nie był, powiedzmy, powalający;
„dramatyczne” przewracanie oczami nawet takich mistrzów jak Łomnicki mogłoby
być dziś pokazową lekcją, jak zmieniają się kanony sztuki aktorskiej. [...]
Niemniej odpowiedź na pytanie, o czym winien być Makbet, rysowała się
tu konkretnie i prosto. Wajda opowiedział o ludziach czynu, aktywnych i żądnych
sukcesu, którym nieokreślone widma – będące może emanacją ciemnej strony ich
własnych dusz – wróżą olśniewającą przyszłość. Schlebiają ich miłości własnej i budzą
demona ambicji, który będzie odtąd parł do zrealizowania owych przepowiedni, nie
zważając na przeszkody, zmiecie z drogi opory moralne i posunie się do zbrodni.
Kamera Wajdy w skupieniu obserwowała, jak w głowach uczciwych ludzi lęgną się
robaczywe myśli. Jak przyjaciele Makbet i Banko śmieją się z wróżb, ale jeden patrzy
już na drugiego z rezerwą, rozumiejąc istotę puszczonego w ruch mechanizmu. Jak
działa narkotyk sukcesu, zezwalający na ukręcenie łba kolejnym wątpliwościom, jak
normalny człowiek przekracza granicę, za którą gotów jest do podłości, świństw i
morderstw w imię zaspokojenia egoistycznych pragnień. Jak głos sumienia zostaje
wyparty przez niekontrolowane podniecenie, jak duszone w zarodku wyrzuty
pączkują obłędem. I wiodą do śmierci; ginący w boju zbrodniarz już wcześniej był
trupem.
Rzecz jest więc o gwałcie na moralności. O złamaniu norm i konsekwencjach tego
czynu. [...] W Makbetach sezonu 2004/2005 o żadnej tego rodzaju normie nie ma
mowy! Interpretatorzy bezrefleksyjnie przyjmują, że zbrodnia, której dokona Makbet,
nie jest już złamaniem zasad rządzących światem, lecz być może wręcz owych zasad
emanacją. A w każdym razie ani im w głowie zajmować się rozterkami bohatera
w tym względzie. [...]
Walka pomiędzy parciem ambicji „po trupach” a oczywistymi odruchami
przyzwoitości nie jest przedmiotem reżysersko-aktorskiej uwagi ani w przypadku
Makbeta, bezmózgiego automatu, u Piotra Kruszczyńskiego (warszawski Polski), ani
w przypadku bezwolnego poczciwca u Wajdy (w jego nowej inscenizacji w Starym
Teatrze), ani w przypadku majora Macbetha, dowódcy brygady desantowej rzuconej
na front arabski w parafrazie Grzegorza Jarzyny 2007: Makbet.
Nikt nie ma potrzeby ni czasu na przyglądanie się osobie bohatera; cała inwencja
koncentruje się na, by tak rzec, znakowaniu świata nieskomplikowaną symboliką.
U Wajdy nad polem gry wiszą foliowe worki, kryjące, można się domyślić, zwłoki ofiar.
U Kruszczyńskiego zmiany na szczytach władzy Duncan-Makbet-Malkolm
sygnalizowane są wymianą portretów przywódców, w niewielkim zresztą stopniu
różniących się od siebie. Jarzyna szkicuje panoramę wojny jak z militarnego filmu
made in USA. Głównym i zasadniczym celem inscenizatorów jest formułowanie
uogólnień, sądów globalnych: świat jest polem walki, jest miejscem bijatyki o władzę,
jest relacją niby z CNN. Jakież znaczenie może mieć wśród tych generalizacji osoba
sprowadzona do roli kukiełki – ta sama, którą czterysta lat temu William Szekspir
umieścił w tytule sztuki?
Wtrąćmy nawiasem, że inscenizatorką, która w owych uogólnieniach w gruncie rzeczy
posuwa się najdalej, jest Maja Kleczewska w Opolu. Jej świat jest już całkowicie
odrealnionym kolażem pustych cytatów i skojarzeń ze współczesnego kina,
telewizyjnych przekazów, wideoklipów i popowych przebojów. [...]
We współczesnych Makbetach osoba Makbeta liczy się najmniej. I to zdaje się
charakterystycznym rysem sposobu, w jaki dzisiejsza scena interpretuje świat. [...]
Najwyraźniej dla części artystów, a także komentatorów, źródłem wiedzy na temat zła
są dziś wyłącznie telewizyjne serwisy. Reporterskie relacje o okrucieństwach
popełnianych w Iraku, o bezduszności żołnierzy ze wszystkich stron wszystkich
frontów, o niegodziwościach rządzących, o kryminogenności władzy w wielu punktach
świata. Ponad wszelką wątpliwość te obrazy zaprzątają dziś głowy wrażliwych ludzi
przed telewizorami. Czy jednak doprawdy poruszają w nich głęboką strunę? Czy
podwójny filtr, geograficzny i medialny, tudzież poczucie osobistej bezsilności i braku
wpływu na wypadki nie powoduje przypadkiem, że emocje telewidza, tak z ręką na
sercu, ograniczają się do głębokiego, gorzkiego westchnięcia podczas wędrówki
do kuchni po herbatę? [...]
Trzydzieści sześć lat temu na polskim śniegu udającym Szkocję, w zgrzebnych
kostiumach i naiwnych obrazkach Andrzej Wajda nie opowiadał widzowi
o zdarzeniach toczących się daleko stąd, w których widz nigdy nie weźmie osobistego
udziału. Mówił mu o sprawach doskonale znanych z autopsji. Tak, z autopsji, bowiem
każdy, no, może wyłączając świętych – ale ilu ich wokoło? – zna działanie demona
ambicji pchającego człowieka do myśli i czynów niegodnych, fabrykującego niskie
pokusy. Zgoda, nie takie, żeby od razu lecieć z majchrem do sypialni rywala z pracy
czy z życia, ale wystarczające, żeby znaleźć się na kolizyjnym kursie z cnotami
lojalności, uczciwości, prawdomówności, rzetelności, odpowiedzialności.
Wystarczające, żeby złamanie norm pojawiło się na wyciągnięcie ręki. Spektakl
ukazywał ten proces w wymiarze szekspirowskim, tragiczno-królewskim, ale to tylko
kwestia skali – nie mechanizmu, sprawdzającego się równie dobrze w skromniejszych
czasach i sytuacjach.
Tamten Makbet nie silił się na jęczenie, że ktoś nam brzydko urządził pokazywany
w telewizji świat, na który i tak marny mamy wpływ! Mówił o pokusie zła tkwiącej
w człowieku, zwykłym człowieku, każdym człowieku – i o walce z tą pokusą.
Co więcej, walka ta – przegrana i płacona obłędem – toczyła się między obudzonym
demonem ambicji a potrzebą posłuszeństwa normom moralnym, potrzebą
uwewnętrznioną w samym bohaterze i w jego otoczeniu. Wajda ukazywał głębokie
naruszenie przez zbrodnię ładu świata i cenę jego przywracania; nie dezawuował
jednak samego ładu – co uczynili na własną zgubę makbetotwórcy naszych dni.
Wiedział bowiem (wtedy), że cała opowieść straci sens. Bo o czym jest, o czym
powinien być Makbet? Przecież nie o zbrodni „w ogóle” – odpersonalizowanej,
zamienionej w news, służącej do łatwych generalizacji z kukiełkami w tle. Makbet jest
sprawozdaniem z odwiecznej walki człowieka z ciemną stroną własnej natury,
osadzonym na fundamencie etycznym, który ciemność i jasność – jednak!!! – pozwala
odróżnić. Sprawozdaniem poety, który o ciemnej stronie wiedział może najwięcej
z piszących, przynajmniej dla teatru.
Fakt, że tego to „sprawozdania” – relacji o walce człowieka z własnym ciemnym ja –
nie uznał za aspekt godny szczególnej uwagi żaden z licznych krajowych
inscenizatorów tragedii Szekspira AD 2004/2005, każe o kondycji polskiego teatru
i o tym, jak chce on rozpoznawać świat wokół siebie (ze szczególnym uwzględnieniem
tkwiącego w nim zła), myśleć z niepokojem. Może nawet ze zgrozą.
Jacek Sieradzki, Zły Makbet, „Polityka” 2005, nr 29.
Tekst 3
Spektakl Andrzeja Wajdy zrealizowany w 2004 r. powraca w TVP Kultura z nowymi
trikowymi zdjęciami plenerowymi. Inscenizacją szekspirowskiej tragedii wybitny
reżyser powrócił do teatru po latach przerwy. Przygotował ją w krakowskim Starym,
gdzie tworzył swoje najwybitniejsze spektakle – Noc listopadową, Nastasję Filipowną,
Biesy oraz Zbrodnię i karę.
Nie było to pierwsze wystawienie Makbeta w jego dorobku. W 1969 r. zrealizował
wersję telewizyjną – spektakl czarno-biały, osadzony w śnieżnym pejzażu, aurą
przypominający chwilami film Romana Polańskiego1. Jednak bardziej dosłowny
i pozbawiony metafizycznej grozy. Miał gwiazdorską obsadę. Pisano, że pokazywał
inne oblicze aktorów występujących w Panu Wołodyjowskim. Makbeta zagrał Tadeusz
Łomnicki, Lady Makbet – Magdalena Zawadzka, Banka – Daniel Olbrychski, a Duncana
– Andrzej Łapicki.
Gdy przed sześciu laty zaczęły się prace nad nowym, krakowskim wystawieniem
Makbeta, historycy ustalili, że ta tragedia nie była grana na deskach Starego od 1891
roku. Tymczasem wysyp Makbetów w 2004 r. był nieprawdopodobny. Do jego
1 Roman Polański w 1971 r. nakręcił filmową adaptację sztuki Szekspira pod tytułem Tragedia Makbeta.
realizacji wzięli się ważni reżyserzy – Grzegorz Jarzyna, Krzysztof Warlikowski
i początkująca Maja Kleczewska. Pretekstu dostarczała wojna w Iraku.
Spektakl Wajdy nawiązywał do niej najmniej. Ważniejszy był kontekst najsłynniejszej
powieści Fiodora Dostojewskiego. – Makbeta jako sztukę o władzy już wielokrotnie
widzieliśmy. Mam nadzieję, że uda mi się z aktorami wydobyć temat zbrodni i kary.
W tym jest tajemnica tej sztuki, jej siła i piękno – mówił reżyser.
Myślą przewodnią spektaklu miały być słowa rosyjskiego pisarza: „Kto sumienie ma,
będzie mu ono karą”. Kluczowa wydała się obsada. Makbetów nie grali młodzi
aktorzy, tak jak bywa zazwyczaj, gdy pokazuje się bezpłodną, bezdzietną parę,
sfrustrowaną, kompensującą własne nieszczęścia żądzą władzy. Wajda postawił na
Iwonę Bielską i Krzysztofa Globisza [...], artystów w sile wieku. – Zrozumiałem,
że Makbet i jego żona są ludźmi dojrzałymi – tłumaczył reżyser. – Makbet i Lady
Makbet mordują, bo to ostatnia okazja, żeby z tego życia coś zgarnąć, i zrobią
wszystko, żeby to uzyskać.
– Dla mnie najważniejsze w Makbecie są wiedźmy – powiedział Krzysztof Globisz. –
W pewnym momencie człowiek zostaje potrącony przez los, jak w antycznej tragedii.
Coś rozbija go od wewnątrz. Gdyby przyjrzeć się życiu codziennemu, można zobaczyć,
że wielu Makbetów jest wokół nas. Każdy ma Makbeta w sobie.
Wiedźmy zagrały Ewa Kolasińska, Beata Paluch i Katarzyna Warnke. Stanęły
na czarnej scenie, gdzie miejsce gry ograniczały szare zastawki. Miały obandażowane
głowy, ciała zawinięte w czarną folię. Robiły wrażenie żywych trupów, wampirzyc,
które wciągały Makbeta w śmiertelną grę. Gdy zwycięski Duncan wkraczał do zamku,
maszerował po krwawym dywanie, pośród trupów uwieszonych na linach. Aktorzy
obsadzeni w głównych rolach grali ostro, ale trudno było znaleźć motyw ich
toksycznej relacji. Nazbyt wiele pozostało w krakowskim spektaklu niejasności,
niedopowiedzeń.
Jacek Cieślak, Każdy ma w sobie Makbeta, „Rzeczpospolita” z 20 maja 2010.