Szmaragdowy ptak eva carvani

60

Transcript of Szmaragdowy ptak eva carvani

Page 1: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 2: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Szmaragdowy ptakEva Carvani

Ilustracje:

Daniela Vetro

Paolo Campinoti

Mara Damiani

EGMONT

© 2008 Disney Enterprises, Inc. All Rights Reserved

© for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o.,

Warszawa 2008

Redakcja: Teresa Duralska-Macheta

Korekta: Hanna Jagodzińska, Joanna Popiołek

Wydanie pierwsze, Warszawa 2008

Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o.

ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa

tel. 0 22 838 41 00

www.egmont.pl/ksiazki

ISBN 978-83-237-8389-3

Druk: COLONEL, Kraków

Page 3: Szmaragdowy ptak   eva carvani

ROZDZIAŁ 1

SHEFFIELD INSTITUTE. PRACOWNIA FOTOGRAFICZNAEcho zatrzaskiwanych drzwi rozeszło się po szkolnym korytarzu. Pierwsza weszła Irma.

Przywitały ją ciemność i zapach chemikaliów.

-Za każdym razem czuję się jak w małym czarnym pudełku, którego zamek zaciął się sto lat temu. - Hay Lin sięgnęła szybko w stronę kontaktu znajdującego się tuż przy drzwiach pracowni.

W głębi pokoju zapaliła się czerwona lampka i mrok rozświetliły niewielkie błyski poruszających się gdzieś w górze białych prostokątów, które podmuch powietrza wprawił w kołysanie.

-Jesteś pewna, że nie jest za późno? - spytała Taranee.

-Sama byłaś ciekawa, jak wyszły te chmury- zauważyła Hay Lin. - Pędziły, jakby ktoś je gonił.

Rozległ się szelest, a potem coś z hukiem spadło na podłogę. Irma odwróciła się gwałtownie i ujrzała sunący w jej stronę biały kształt.

-Wyglądają jak duchy. - Zachichotała nerwowo, spoglądając na rząd jasnych plam kołyszących się pod sufitem.

-Ciekawe, kto je tu powiesił - zainteresowała się Taranee, podchodząc bliżej do suszących się czarno-białych zdjęć.

Ciemnia miała kształt kwadratu. W głębi pod oknem szczelnie zasłoniętym czarną kotarą ciągnęły się długie stoły z poustawianymi na nich zielonymi kuwetami. Panował tu wielki porządek, bo nauczycielka wymagała od uczestników koła fotograficznego, aby zawsze pozostawiali wszystko w nienagannym stanie. W kącie pracowni znajdowała się umywalka z wiecznie kapiącą wodą, gdyż kran nie dawał się porządnie zakręcić. Odgłos kropel uderzających miarowo o porcelanowe wnętrze odmierzał czas i dziewczyny zawsze twierdziły, że do naświetlania zdjęć nie potrzebują zegara. Wystarczy się wsłuchać w melodię spadających nieprzerwanie kropel i policzyć.

Po lewej stronie, zawsze w tym samym miejscu na niedużym stoliku, w wielkich szklanych naczyniach kryły się pęsety, tuż obok stały słoje z brązowego szkła służące do mieszania chemikaliów.

W starej szafie z szufladami spoczywały papiery ułożone według grubości i odcienia. Wszystko to czekało na kolejnych pasjonatów, którzy interesowali się tradycyjnymi metodami fotografowania i wywoływania filmów.

-No nie! - rozległ się głos Taranee. - Zobaczcie! - Zdjęła ostrożnie jedno z suszących się zdjęć i położyła na stole, tuż pod czerwoną lampką. - Czy te Grumperki muszą być takie wścibskie?! - W jej oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.

Taranee, z natury nieśmiała i spokojna, ujawniała prawdziwie ognisty temperament w chwilach wielkiego wzburzenia. Wtedy najlepiej było schodzić jej z drogi.

Zdjęcie przedstawiało roześmianą Cornelię stojącą na przystanku w towarzystwie brata Taranee, Petera. - Spotkali się przypadkiem - cedziła przez zęby - a Bess oczywiście musiała to uwiecznić.

-Pewnie je wywiesi na szkolnym korytarzu - westchnęła Hay Lin.

-Nieważne - przerwała im Irma. - Mam zamiar dzisiaj wieczorem wypróbować jeszcze nowy przepis na czekoladowe ciasto, więc weźmy się wreszcie do roboty. Przecież chciałaś obejrzeć jak najszybciej te swoje chmury.

Hay Lin złapała film, zręcznie nawinęła go na rolkę i nałożyła pokrywę koreksu. Jeszcze tylko

Page 4: Szmaragdowy ptak   eva carvani

odpowiednio stężony roztwór i najważniejszy moment, kiedy trzeba zakręcić pokrywę, tak aby wywoływacz dotarł do każdej najmniejszej powierzchni fotograficznej błony.

Po chwili negatyw suszył się na sznurku przyczepiony zgrabną żabką i obciążony spinaczem na dole, bo jak twierdziła pani Vargas, inaczej poskręcałby się niczym makaron.

-Uwielbiam tę chwilę. - Okulary Taranee błysnęły w ciemnościach. - Uwaga, włączam powiększalnik.

Wielki obiektyw zbliżał swój okular do białej powierzchni blatu, gdzie czekały już sanki, aby chwycić ząbki filmu. Irma szykowała papiery, a Hay Lin rozpuszczała w wielkich kuwetach świeży wywoływacz i utrwalacz.

-Poczekajcie - rozległ się głos Taranee. - Musimy coś wybrać.

Zdjęła ostrożnie wysuszony negatyw i już oglądały ciemniejsze i jaśniejsze plamy, bez trudu rozpoznając wyłaniające się obrazy chmur. Miały przed sobą całą serię zdjęć chmur złapanych w pułapkę obiektywu.

-To będzie najlepsze - zadecydowała bez wahania Tar anee. - Udało się chyba uchwycić księżyc, ale nie jestem pewna.

Ułożyła negatyw pod powiększalnikiem i na białym papierze pojawiły się jasne niebo, kilka ciemnych punktów i szara chmura.

-Lubię widzieć świat w odwróconych kolorach - odezwała się Irma. - Białe nocne niebo, ciemne gwiazdy... tylko chmura, dlatego że jest szara, nie zmienia barwy i pozostaje taka jak w rzeczywistości. Ciekawy efekt, prawda?

Odliczyły pięć kropli i wyłączyły lampkę powiększalnika.

Hay Lin jednym ruchem wsunęła papier do przygotowanego roztworu. W blasku czerwonej lampki zaczęły się wyłaniać jakieś kształty. Najpierw zarysy ciemnego nieba, jaśniejsza plama chmury i wybijające się z tła księżyc i gwiazdy. Teraz jeszcze tylko utrwalacz i płukanie czystą wodą.

-Ale piękne - westchnęła Hay Lin. - Dla tej chwili warto robić zdjęcia.

-Szkoda, że Cornelia tego nie widzi - zaśmiała się Irma. - Przestałaby się upierać, że zdjęcia jej cyfrą są najlepsze na świecie.

-Spóźnię się! - zawołała Taranee, łapiąc w locie torbę. - Mam za chwilę próbę.

Hay Lin zamyśliła się, bo coś innego przyciągnęło jej uwagę. Coś domagającego się wyjaśnienia, gdyż to, co widziała, nie przypominało obrazu, który zapamiętała, fotografując chmury. Jak przez mgłę usłyszała trzask zamykających się za Taranee drzwi i odgłos oddalających się kroków

-Spójrz, popatrz tylko! - Już szła w stronę suszarki i zanim zdążyły zareagować, zdjęcie wylądowało na rozgrzanej płycie, przykryte płócienną klapą.

Chwyciła gumowy wałek i przejechała nim parę razy po miękkiej powierzchni.

Rozległ się cichy syk i po chwili zdjęcie, jeszcze ciepłe, leżało na jednym ze stołów, tuż pod czerwoną lampą.

Dziewczyny pochyliły się nad fotografią, która wywołała tak wielkie emocje. Irma cicho gwizdnęła i obróciła zdjęcie do góry nogami.

-Nie tak - zaprotestowała Hay Lin. - Odwróć je z powrotem.

-Przecież wyraźnie widzę jakieś stworzenie. - Irma złapała róg fotografii i pociągnęła ją energicznie w swoją stronę.

Page 5: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Ja też widzę, ale tak jest dobrze - upierała się Hay Lin.

-Jeśli chcesz na nie patrzeć do góry nogami... - Irma z ociąganiem puściła brzeg zdjęcia.

-To ty oglądasz je odwrotnie. - Hay Lin roześmiała się wreszcie i zerknęła w stronę przyjaciółki.

-Umówmy się, że są to dwa potwory, dobrze? -Musimy pokazać to zdjęcie Taranee! - zawołała podekscytowana Irma. - Ona najlepiej zna się na fotografowaniu.

-Wezmę je do szkoły - postanowiła Hay Lin. - Podaj mi teczkę.

Irma sięgnęła po biały karton i prześlizgnęła się spojrzeniem po czarno-białej fotografii.

-Hej, zniknął, teraz pojawił się inny!

Hay Lin pochyliła się nad zdjęciem, przejeżdżając w zastanowieniu palcem po idealnie gładkiej powierzchni papieru.

-To jak, robiłyśmy te zdjęcia w Heatherfield czy w świecie równoległym? - zażartowała niepewnie Irma.

HEATHERFIELD. OBSERWATORIUM ASTRONOMICZNE-Nic nie widzę - narzekała Cornelia, odgarniając włosy spadające jej na oczy.

-Co ty wyprawiasz? - niecierpliwiła się Courtney Grumper. - To nie salon fryzjerski, tylko obserwatorium. Jeśli chcesz teraz układać włosy, to odsuń się i daj nam popatrzeć.

Cornelia spojrzała na nią z wyższością i chwyciła mocniej obejmę lunety.

-Cierpliwość jest cnotą - odezwała się cicho. - Mówiąc, że nic nie widzę, mam na myśli to, że jeszcze nic nie widzę. Ale zaraz zobaczę. - Uśmiechnęła się jak do fotografii. - Więc poczekam i tobie radzę zrobić to samo. Trzeba się było nie spóźniać na zajęcia.

Uczniowie zebrali się na samej górze, w Obserwatorium Astronomicznym Heatherfield u pana Zachariasza, który obiecał im wykład na temat gwiazd i ich tajemniczych wędrówek po nieboskłonie. Kopuła zasłaniająca niebo rozsunęła się z cichym szumem, ustępując miejsca ukazującym się gwiazdom, a ustawione rzędem lunety czekały na ciekawskich. Niewielki tłumek kłębił się przy drzwiach, wymieniając szeptem ostatnie uwagi. Niektórzy, tak jak Cornelia, zajęli już miejsca, aby obserwować to, o czym będzie opowiadał dziadek Erica.

-Już jestem! - rozległ się głos Hay Lin. - Mogę panu pomóc?

-Wszystko przygotowane. - Zachariasz Lyndon uśmiechnął się do przyjaciółki wnuka.

Cenił jej zainteresowanie gwiazdami i cieszył się z częstych wizyt, które stały się tradycją od czasu, kiedy Eric wyjechał z rodzicami.

Hay Lin rozglądała się po obserwatorium z niezbyt szczęśliwą miną. Zerknęła na Zachariasza z niepewnym uśmiechem.

„Też mi go brakuje” - pomyślał i ze zdumieniem spostrzegł w jej ciemnych oczach błysk zrozumienia.

-Możemy zaczynać? - rozległ się głos profesor Mitrage, która siedziała w miękkim obrotowym fotelu, kręcąc się we wszystkie strony, i teraz przemawiała do grupki stojącej przy samych drzwiach:

-Znacie zasady. - Upewniła się, spoglądając surowo na szepczące dziewczyny. - Żadnych rozmówek, po prostu pełne skupienie, bo to, co tutaj usłyszymy, przyda nam się nie tylko teraz, ale przede wszystkim na lekcjach fizyki.

Hay Lin podniosła wzrok na odsłonięte niebo. Księżyc i gwiazdy, znane i nieznane konstelacje,

Page 6: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 7: Szmaragdowy ptak   eva carvani

mgławice i poruszające się świetlne punkty - wszystko przypominało rozmowy z Erikiem, te niekończące się godziny, kiedy starali się pojąć fenomen wędrujących gwiazd.

„Puste jest niebo bez ciebie - pomyślała. - Gdziekolwiek teraz jesteś, niebo nad Heatherfield jest po prostu puste”.

Poczuła dotyk dłoni i spojrzała na stojącą obok Cornelię. Dziewczyna patrzyła prosto przed siebie i Hay Lin odnalazła jej myśli. Ujrzała obraz Caleba, który żegnał się z jej przyjaciółką.

„Masz rację - odpowiedziała Cornelii w myślach. - Nie powinnam narzekać. Kiedyś przecież zobaczę mojego Erica”.

-Pan Zachariasz Lyndon zgodził się opowiedzieć wam o gwiazdach, to czwarta opowieść z cyklu Wędrówki po wszechświecie - słowa profesor Mitrage zdawały się dobiegać z bardzo daleka.

-A będziemy mogli po wykładzie skierować lunetę na domy? - zapytał Kurt, trącając łokciem Urię.

-Właśnie - poparł go Uria. - Oczywiście dla celów naukowych - zarechotał.

-Jeśli nie uspokoicie się natychmiast, będziecie oglądać gwiazdy, stojąc na ulicy. - Głos nauczycielki fizyki miał temperaturę lodowca.

-Dobrze, już dobrze, żartowałem - mruknął Kurt. - Niech się pani tak nie denerwuje.

-Niektórzy z was są tu po raz pierwszy. - Zachariasz Lyndon podszedł do wielkiej mapy nocnego nieba. Rozwinęła się z cichym szumem, dotykając podłogi. - Tutaj - wskazał miejsce na mapie - kryje się bohaterka dzisiejszego spotkania, Ampulla, tajemnicza gwiazda wschodząca raz do roku. Ujrzycie ją niebawem w Zazu na uroczystości Święta Szmaragdowego Ptaka.

-A jak można się na nią dostać? Chętnie porozglądałbym się na takiej gwieździe, może są tam jakieś skarby? - zainteresował się Kurt.

-I tak nikt by cię tam nie wpuścił - mruknęła Will. - Gwiazdy nie lubią nieproszonych gości.

-Proszę nie przerywać panu Zachariaszowi. - Profesor Mitrage zbliżyła się do grupy chłopców.

Natychmiast umilkli, wlepiając gorliwie wzrok w dziadka Erica.

-Jak pewnie wiecie, termin „planeta” pochodzi od greckiego słowa „wędrowiec”. Nic dziwnego więc, że planety krążą wokół gwiazd. Znacie Merkurego, Wenus, Ziemię, Marsa, Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna, ale istnieją jeszcze inne galaktyki, w których odkryto ponad dwieście planet spoza Układu Słonecznego. - Zatoczył dłonią krąg nad rozświedoną punkcikami mapą. - Każda z tych gwiazd może być matką innego świata, podobnie jak Słońce. Jedne zapowiadają jakieś zmiany, innym towarzyszą dziwne i przełomowe wydarzenia. Szmaragdowa łuna zapowiada pojawienie się najjaśniejszej gwiazdy, Ampulli, w gwiazdozbiorze Rajskiego Ptaka, jedynej spośród gwiazd, która kiedy wschodzi, ma barwę szmaragdową, później złotą, a gdy stanie w zenicie - czerwoną.

-Pewnie nie może się zdecydować, jaki wybrać kolor, tak jak Cornelia, która szuka rano w szafie sukienki - syknęła Courtney.

Pani Mitrage zgromiła ją wzrokiem.

-Raz do roku na niebie możemy więc zaobserwować tajemniczą gwiazdę Ampullę, tak związaną z wierzeniami ludu Zazu. Będziecie mieli szansę ujrzeć ją na własne oczy. - Głos Zachariasza Lyndona zabrzmiał niezwykle uroczyście. - Co to za gwiazda i jakie jest jej przeznaczenie, tego nie wiemy. Ale pewnego dnia, wiele tysięcy lat temu pojawiła się na naszym niebie i odtąd nieprzerwanie obserwujemy jej drogę.

-A można będzie popatrzeć przez lunetę? - spytała Bess Grumper. - Bo chciałabym sfotografować tutaj niebo, a moja siostra napisze artykuł na temat dzisiejszego spotkania w obserwatorium.

Page 8: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Ja moją komórką zrobię dużo lepsze zdjęcie - mruknęła pogardliwie Cornelia.

-Podejdźcie teraz do teleskopów i spójrzcie na niebo - poprosił dziadek Erica. - Skierujcie wzrok na gwiazdy. Może któraś z nich jest waszą szczęśliwą opiekunką?

Uczniowie ruszyli biegiem do stojących w kręgu teleskopów.

-Proszę, powoli, po kolei, wszyscy zdążą - dyrygowała pani od fizyki. - Oglądanie gwiazd wymaga skupienia, a nie przepychania. Jak tak dalej pójdzie, to nic nie zobaczycie.

Will położyła dłonie na chłodnej tubie lunety. Zbliżyła twarz do okularu i zmrużyła oczy. I nagle poczuła zawrót głowy, jakby świat rozpoczął szaleńczy bieg. Gwiazdy pomknęły w jej stronę z niespotykaną prędkością. Ogromniały w zatrważającym tempie, a ona bezskutecznie usiłowała powstrzymywać ich bieg. Wydawało się, że są już na wyciągnięcie ręki, gdy naraz wszystko zniknęło. I pojawił się Księżyc, a za nim cień, który przypominał obrączkę. Wyglądało to tak, jakby ktoś się za nim ukrywał.

-Will, co się z tobą dzieje? - Cornelia szarpała ją za ramię. - Gdybym cię nie złapała...

-Widziałam coś dziwnego. - Oczy Will błyszczały jak gwiazdy.

-Jeśli będziesz tak odlatywać, to mamy małą szansę, aby wziąć w tym udział - zauważyła Hay Lin, która zerknęła przez porzuconą lunetę.

Na niebie migotały miliony gwiazd, a znajomy księżyc świecił nie tylko nad ich światem.

HEATHERFIELD. POKÓJ HAY LIN„Hay Lin, słyszysz mnie? Odezwij się! - Ktoś uporczywie powtarzał jej imię, wdzierając się do

męczącego snu. - Bądź wcześniej w szkole, bo musimy pogadać, Hay Lin!” - usłyszała głos Irmy, więc z ociąganiem otworzyła oczy i tuż przed nosem ujrzała tarczę zegara.

-Ale ja jeszcze śpię - głośno zaprotestowała, zerkając na budzik. - Która to godzina?! Z pewnością nie zdążę do szkoły.

Zerwała się z łóżka tak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Miała kłopot ze złapaniem równowagi i nadepnęła na zbyt długą nogawkę piżamy, potykając się o leżącą na dywanie książkę. Wpadła na biurko i zatrzymała się, wlepiając wzrok w wiszące w oknie papierowe ptaki. I wtedy sobie przypomniała. Ziemia gorąca od stóp tancerzy wybijających rytmy. Wielkie czarne skrzydło. I jeszcze dotyk piór.

-Hay Lin, spóźnisz się do szkoły - Usłyszała głos swojej mamy i po chwili drzwi otworzyły się, a Yoan Lin stanęła w progu, trzymając w ręku klucze. - Wypij chociaż mleko i zjedz kawałek ciasta - poprosiła, patrząc z naganą na córkę. - Byłam pewna, że jesteś już gotowa. Tata już dawno wyszedł do restauracji.

-Nie wiem, co się stało, ale nie mogłam się dobudzić - mruknęła pojednawczo Hay Lin. - Już idę, mamo.

Yoan zniknęła w przedpokoju i chwilę potem rozległ się trzask zamykanych drzwi.

Dziewczyna ruszyła boso do łazienki i puściła duży strumień wody. Szybki prysznic, i już wkładała pośpiesznie ubranie, aby zdążyć na autobus. Przed oczami przesuwały jej się obrazy jakiegoś tańca, coś świeciło w ciemnościach i nagle padł na to cień, ukrywając obraz w pamięci Hay Lin. Potrząsnęła głową i sięgnęła po klucze.

„I tak nie zdążę zjeść śniadania” - pomyślała, chwytając w locie kawał drożdżowego placka.

Wyszła prosto w oślepiające światło dnia. Kiedy skręciła w stronę przystanku, autobus znikał już u wylotu ulicy. Stanęła zrezygnowana i wbiła zęby w kawałek jaskrawożółtego ciasta.

Page 9: Szmaragdowy ptak   eva carvani

SHEFFIELD INSTITUTE. PRACOWNIA HISTORYCZNA„Lekcja już trwa?” - głos Hay Lin sprawił, że siedząca w ławce Irma uśmiechnęła się szeroko.

„Owszem, a co, wróciłaś z obserwatorium nad ranem?” - pomyślała w odpowiedzi i sięgnęła po długopis, aby narysować na okładce zeszytu gwiazdę.

-Widzę, że jesteś dzisiaj bardzo zadowolona - rozległ się głos profesora Collinsa. - Chętnie usłyszymy, co cię tak rozbawiło.

-Lepiej nie zadawać takich pytań - mruknęła chuda jak tyka dziewczyna siedząca w drugim rzędzie od okna. - Są osoby, które uśmiechają się bezmyślnie.

-Są osoby, które uśmiechają się do własnych myśli - poprawiła ją Irma. - Gdybyś miała ocenić swoje przemyślenia, zwykle pozbawione sensu, zalałabyś się łzami.

Chłopcy parsknęli śmiechem, a profesor Collins, nie zwracając uwagi na kłótnię, wyjrzał przez okno, odwracając się do uczniów plecami.

-Teraz. - Irma wpatrywała się w drzwi, oczekując, że ujrzy swoją przyjaciółkę.

Pusty korytarz rozbrzmiewał krokami, w miarę jak Hay Lin zbliżała się do klasy, w której odbywała się lekcja historii.

Profesor Collins usiadł przy biurku i otworzył leżącą na nim książkę.

„Hay Lin, gdzie jesteś?” - usłyszała zniecierpliwiony głos Irmy.

„Pod klasą” - odpowiedziała w myślach i zatrzymała się, kładąc dłoń na wytartej klamce.

„Poczekaj, odwrócę jego uwagę - zaśmiała się przyjaciółka. - Teraz, wchodź!”.

Drzwi skrzypnęły i dziewczyna wsunęła się cicho do klasy. Irma stała przy biurku pana Collinsa, pochylając się nad otwartą książką. Gestykulowała żywo, przekonując go do swojej ryzykownej koncepcji. Nauczyciel uśmiechał się coraz szerzej, nie mogąc ukryć rozbawienia.

„Już jestem - usłyszała Irma. - Możesz usiąść”.

-Nie każda historia musi mieć szczęśliwe zakończenie - wyjaśniał profesor Collins. - Ta z pewnością pozostanie smutną opowieścią z mrocznym finałem.

-Bardzo żałuję - Irma westchnęła teatralnie. - Lubię, jak wszystko dobrze się kończy.

-Historia nie zawsze jest baśnią czy mitem. Musimy się z tym pogodzić - zauważył z powagą pan Collins.

-Tak też uczynię - westchnęła Irma, zerkając w stronę Hay Lin siedzącej z miną niewiniątka w swojej ławce.

-Wiem, że wielu z was nie może doczekać się wyjazdu. - Profesor Collins wstał i rozpoczął spacer po klasie. - To eksperyment, bo nigdy dotąd nie organizowaliśmy wspólnej wyprawy tak licznej grupy uczniów. Połączone siły kół: fotograficznego i historycznego, czyli waszych talentów, uczynią tę podróż prawdziwie naukową wyprawą. Przeżyjecie naprawdę wspaniałe chwile. Staniecie się świadkami wzejścia niezwykłej gwiazdy i obchodów święta ludu Zazu.

To prawdziwa magia. - Spojrzał w stronę ławki, w której siedziała Hay Lin.

-Co ty tu robisz? - spytał zdziwiony.

-To prawdziwa magia - powtórzyła Hay Lin. - Siedzę tu przecież cały czas.

Dean Collins zmarszczył brwi i pokręcił z niedowierzaniem głową.

-Pewnie się pan nie wyspał - rzucił jeden z chłopaków. - Ja, jak się nie wyśpię, to potrafię moją siostrę pomylić rano z mamą.

Page 10: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Przysiągłbym... no dobrze. - Ruszył między ławkami. - Wracając do wyjazdu, to nie zapominajcie, że plener połączony jest z corocznym Świętem Szmaragdowego Ptaka. Czeka nas więc obserwacja wschodu gwiazdy Ampulli i udział w obchodach, które bardzo hucznie wyprawiają członkowie plemienia Zazu. Mieszkają w pobliżu starożytnej świątyni.

-Będą tańce? - zainteresowała się nagle Irma. - I przyjęcie?

-To dla niej najważniejsze - syknęła jedna z dziewczyn. - Proszę, proszę, jak się ożywiła, panna zabawowa.

-Nie wiem, czy wiesz - Irma rzuciła jej lekceważące spojrzenie - ale tańce są wspaniałym tematem dla fotografa, podobnie jak przyjęcie, które z całą pewnością będzie okazją, aby poznać ważne dla tego ludu zwyczaje.

Taranee uśmiechnęła się szeroko i trąciła kolanem przyjaciółkę.

-Irma ma rację. - Profesor Collins wyraźnie się ożywił. - Święto Szmaragdowego Ptaka to nie tylko atrakcja dla miłośników astronomii i zwykłych turystów, lecz również malownicze przedstawienie, dzięki któremu zrozumiemy mit o niezwykłym ptaku, tak ważnym w wierzeniach Zazu.

-Irma ma zawsze rację - odezwała się półgłosem sąsiadka z drugiego rzędu - i świetnie zna się na przyjęciach. W końcu często bywa na dyskotekach i koncertach.

-Uspokójcie się, dziewczyny - Hay Lin rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. - Jeśli szukacie emocji, poczekajcie na wyjazd.

-Zachariasz Lyndon jest honorowym gościem wyprawy - przypomniał nauczyciel. - Będzie tam po raz drugi i opowiadał mi, że największe wrażenie zrobiła na nim zrujnowana świątynia w środku dżungli. Jedzie też z nami profesor etnografii z naszego muzeum historycznego, pan Martin Blase.

-Nie mogę się doczekać - wyrwało się jednej z dziewczyn. - Ujrzeć wschodzącą gwiazdę i przedstawienie! To będzie dopiero przeżycie.

Profesor Collins zbliżył się do tablicy i szybkim ruchem nakreślił szpaler kolumn, a potem jeszcze jeden i kolejny, tak że powstał las wysokich smukłych budowli zwieńczonych profilem ptaka. Odwrócił się do uczniów i powiódł po nich wzrokiem.

-Nie wiemy, co odbywało się tam przed tysiącami lat, ale pierwszy promień wschodzącej gwiazdy przechodzi między kolumnami i, jak głosi legenda, pada na płaskorzeźby zdobiące ścianę świątyni, ożywia je, odkrywając tajemnicę tego miejsca.

-Jakie to romantyczne! - Dziewczyna z drugiej ławki notowała pośpiesznie słowa nauczyciela. - Ciekawe, co przedstawiają te płaskorzeźby.

-Nie zdradzę wam wszystkiego na lekcji. - Profesor Collins składał notatki, chowając je do czarnej kartonowej teczki. - Musicie sami sprawdzić, poszperać, poszukać...

-Chętnie coś sprawdzę, poszukam. - Dziewczyna z drugiego rzędu spojrzała z satysfakcją na Irmę.

-Powęszę - dorzuciła Irma. - Może chcesz się upodobnić do prawdziwych dziennikarek, słynnych sióstr Grumper? - Uśmiechnęła się niewinnie i w tej samej chwili rozległ się dzwonek.

Uczniowie zerwali się z miejsc, wrzucając do toreb podręczniki.

-Jeszcze jedno. - Nauczyciel uniósł w górę rękę i zapadła cisza, przerywana jękiem zawodu Urii. - Dojazd do wioski Zazu ze względu na wąskie piaszczyste drogi możliwy jest tylko miejscowymi liniami autobusowymi z Tapulca. Jutro o siódmej rano zbiórka pod szkołą.

SHEFFIELD INSTITUTE. BIBLIOTEKA -Uff... - stęknęła Taranee, rzucając na stół stos książek wyciągniętych pośpiesznie z

Page 11: Szmaragdowy ptak   eva carvani

bibliotecznych półek. - Dlaczego ta wiedza musi tyle ważyć?

Dziewczyny siedziały pochylone nad mapą, na której krzyżowały się linie dróg biegnących w jaskrawozielonej dżungli.

-Ten kartograf nie pożałował koloru - zauważyła Hay Lin. - Gdybym ja ją rysowała, zdecydowałabym się na wersję bardziej stylową, o stonowanych barwach.

-Spłowiałą i rozpadającą się w rękach? - spytała Taranee. - Byłaby wtedy bardziej tajemnicza.

-Jak się robi mapy? - zainteresowała się Irma.

-Kartografia zajmuje się badaniem oraz sporządzaniem map jako dokumentów nauki i dzieł sztuki. - Cornełia miała przed sobą pracę jednego z towarzystw kartograficznych.

-Aha... - Irma zrobiła mądrą minę. - Tam, gdzie ktoś mówi o sztuce, zaczyna się dziać coś ciekawego, prawda, Hay Lin?

Przyjaciółka podała jej bez słowa kolejną książkę. Tym razem były to stare ryciny przedstawiające zwierzęta, które symbolizowały gwiazdozbiory. Rysowane cienką linią na pożółkłych kartach, zdradzały wielki artyzm ich autora.

-Zobacz, to jest bardzo stara książka, może znajdziesz swoją gwiazdę - zaproponowała z uśmiechem.

-Miałam wczoraj koszmarny sen - odezwała się Hay Lin. - Jakaś postać w masce goniła mnie wokół kolumn i już, już mnie łapała, kiedy...

-Może to nie postać w masce, ale pani Knickerbocher. Zrobiła sobie wczoraj bardzo mocny makijaż, widocznie szła prosto po szkole na jakieś przyjęcie - zachichotała Irma. - Sama się jej przestraszyłam.

-A czego to się boi nasza nieustraszona Irma? - Courtney zajrzała jej przez ramię. - Pewnie lwa, ma taką straszną paszczę...

-Nie zwracaj na nią uwagi, zaraz sobie pójdzie - powiedziała Cornelia, wertując kolejną książkę. - Znudzi jej się, przecież nie przyszła tu pogłębiać swojej wiedzy, tylko szpiegować.

-Nie bądź taka mądra. - Courtney odeszła, rzucając jej przez ramię niechętne spojrzenie. - Bo zaszkodzi ci to na urodę.

-Zobaczcie, mam. - Taranee położyła przed sobą książkę oprawioną w zielone płótno. - Dar niebios. Życie i zwyczaje Ludu Szmaragdowego Ptaka - przeczytała powoli tytuł. - Dokładnie o to mi chodziło. - Zdjęła ostrożnie chroniący ją papier, aby zobaczyć okładkę. Słońce padło prosto na rycinę przedstawiającą zielonego ptaka. - Och! - krzyknęła cicho, przyciągając ciekawskie spojrzenia innych uczniów. - Irma, widzisz? - Sięgnęła do torby i wyjęła kartonową teczkę. - Zapomniałam wam powiedzieć, wczoraj w pracowni fotograficznej zrobiłyśmy odbitkę.

Ujrzały ukryty w chmurach zarys skrzydeł, rozwarty dziób i uważnie spoglądające oko prześwietlone promieniami słońca.

-Skąd on się tam wziął? - Cornelia przejechała delikatnie palcem po zdjęciu.

-To nie może być przypadek - odezwała się Taranee. - Pochyliła się nisko nad ryciną, porównując ptaka z fotografii z tym, który zdobił płócienną okładkę. - Nie są dokładnie takie same - stwierdziła autorytatywnie - ale odnoszę wrażenie, że i tak mają z sobą coś wspólnego.

Cornelia przeglądała książkę z coraz większym zainteresowaniem. Na jednej ze stron odkryła stare czarno-białe zdjęcie przedstawiające starszyznę plemienną. Zaczęła czytać półgłosem zamieszczony poniżej tekst:

—„Jakie jest pochodzenie niewielkiego plemienia, w którego sztuce i języku znajdują się elementy niemające nic wspólnego z kulturą okolicznych ludów? Mają własne wierzenia i legendy.

Page 12: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 13: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Nikt nie potrafi zinterpretować tych tajemniczych płaskorzeźb przedstawiających Szmaragdowego Ptaka”.

-Spójrzcie, jakie dziwne geometryczne wzory - emocjonowała się Taranee.

-Chciałabym mieć taką bluzkę. - Cornelia pokazywała wyszywaną koralikami koszulę o oryginalnym, niepowtarzalnym wzorze.

-Zobaczcie. - Will otworzyła dołączoną do książki mapę. - Równie dobrze mógłby być to schemat jakiegoś starożytnego komputera.

-To jeszcze nic. - Hay Lin wertowała gorączkowo książkę. - Czy wiecie, że ich wiedza na temat Ampulli była tak rozwinięta, iż wiedzieli o niej więcej niż astronomowie, którzy niedawno ją odkryli i dokonali szczegółowych obliczeń? Orientowali się, jaka jest jej masa, stopień jasności, liczba obrotów, i określili wiele innych cech. To niesamowite! Możecie w to uwierzyć?

-Jestem skłonna uwierzyć w wiele niezwykłych zjawisk - zauważyła Will - ale przyznaję, że to bardzo intrygujące.

-Wygląda na to, że ich wiedza pochodzi z jakiegoś innego świata. - Taranee zamknęła książkę, stanowczym gestem. - Może więcej uda nam się zbadać na miejscu. - Sięgnęła po kolejny tom, który nosił tytuł Księga mitów i legend dawnego świata. - „Plemię Zazu wierzy, że to właśnie z tej gwiazdy przyleciał Szmaragdowy Ptak i ofiarował im gliniany Dzban. W Dzbanie tym była Kropla Żywej Wody. Po połączeniu się z Ziemią zmieniła jej oblicze w wiecznie zielone, pełne życia. Najpierw jednak musiała rozegrać się walka z zazdrosnym Kojotem, który zapragnął mieć w swoim świecie magiczny Dzban...” - czytała cicho, przewracając kolejne strony. Otrzymali więcej niż inni - szepnęła.

-Zobacz, jakie piękne płaskorzeźby. - Irma zaglądała jej przez ramię. - Zgadnij, Hay Lin, kogo przedstawiają? - Zasłaniała kartę, na której znajdowała się fotografia świątyni.

-Niech zgadnę. - Dziewczyna przechyliła głowę, udając, że się głęboko zastanawia. - Wiem! - zawołała. - Szmaragdowego Ptaka!

-Brawo, wygrała pani wyjazd do arcyciekawej, niepowtarzalnej, atrakcyjnej, pełnej niespodzianek i dzikich zwierząt dżungli! - krzyknęła Irma, która już zdążyła podejrzeć, co zostało uwiecznione na zdjęciu.

Bibliotekarka spojrzała na nie z dezaprobatą. Postukała ołówkiem w biurko i uniosła wysoko brwi.

-Przepraszamy - odezwała się Will. - Poniósł nas entuzjazm, sama pani rozumie, wyjazd, emocje, zagadki, tajemnice.

-Wy to zawsze macie jakieś tajemnice. - Uśmiechnęła się pani z biblioteki. - Ale przynajmniej czytacie, a nie gracie w statki jak pozostali,

Irma odsłoniła kolejną stronę. Z rysunku wykonanego z fotograficzną dokładnością patrzył na nią teraz pysk podstępnego Kojota.

-Trudno go nazwać przystojniakiem - zaśmiała się nerwowo. - Ciekawe, czy choć trochę lepiej wygląda w naturze.

-Masz na myśli te płaskorzeźby? - chciała się upewnić Will. - Bo to przecież wyobrażenie złego ducha.

-Istnieje nie tylko na płaskorzeźbach - szepnęła Hay Lin. - Czasami zjawia się w snach. Miałam przyjemność spotkać się z nim dzisiejszej nocy.

Przez chwilę wydawało im się, że słyszą dobiegający gdzieś z oddali przeciągły skowyt.

Page 14: Szmaragdowy ptak   eva carvani

KRAINA KOJOTA-Głupcy! Myślą, że będę tu tkwił przez całą wieczność. - Kojot wspinał się po ostrych skałach,

które wznosiły się ku widocznej na horyzoncie czerwonej łunie. W jego niespokojnych oczach odbijała się rubinowa poświata, gdy stanął, aby spojrzeć ze szczytu na rozciągający się w dole mroczny krajobraz.

Widział teraz kępy traw wleczone po piasku gwałtownymi podmuchami wiatru.

-To dla mnie był ten garnek, tylko dla mnie. - Żółte oczy patrzyły z nienawiścią w stronę jałowej pustyni. - Wygnać mnie tu, gdzie nie ma nic, tylko piasek i para podstępnych łotrów. Żaden pęd nie zapuści korzeni w tej ziemi. - Tupnął łapą, wzniecając czerwony kurz, który opadł mu na grzbiet.

Drobinki piasku świeciły w ciemnościach i przez chwilę wyglądał tak, jakby spowijał go purpurowy płaszcz władzy. Wygnany król, władca jałowego królestwa. Potrząsnął łbem i wykrzywił pysk w szyderczym uśmiechu.

-To już jutro - mówił do siebie, grzebiąc pazurem w skale. - Już jutro w Zazu pojawi się Szmaragdowy Ptak. I wyjmą z ukrycia ten garnek. Mój garnek. - Zmrużył żółte ślepia i zaczął powoli schodzić w stronę widocznej w dole rozpadliny. - Może tym razem go pokonam, może uda się wreszcie odebrać mój skarb. A wtedy... wtedy tu będzie zielono, w moim królestwie, które muszę dzielić z tymi głupcami.

Znalazł się u podnóża góry i spojrzał w stronę rozpadliny, gdzie w głębokim cieniu czaiła się ciemność. Zawył, unosząc w górę wąski pysk. I rozległ się łopot skrzydeł. Z ukrytej jaskini wyleciał czarny Sęp i okrążył Kojota, unosząc się coraz wyżej i wyżej w czerwonym blasku łuny.

-Długo tak będziesz się kręcił w kółko? Wiesz, jak mi to działa na nerwy! - wrzasnął Kojot, potrząsając głową. - Zaraz rozboli mnie łeb!

-No już dobrze, dobrze - zakrakał Sęp, lądując miękko na piasku, tuż przed swoim kompanem. - Muszę sobie polatać, bo inaczej zwariuję.

-Niewiele ci trzeba - mruknął Kojot. - Dobrze, że to nie jest zaraźliwe.

Sęp przysiadł i poruszył skrzydłami, przekrzywiając łeb, aby wyrwać sobie jedno z odpadających piór.

-Przeszkadzało mi - wyjaśnił przepraszająco. - Poza tym nie lubię nieporządnie wyglądać.

-A kto tu cię zobaczy? - Kojot zaczął krążyć, uderzając o ziemię ogonem. - Pies z kulawą nogą tu nie zagląda. Lepiej posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.

Sęp zaczął dreptać, kołysząc się na boki. Wbijał pazury w ziemię, podskakiwał, rozpościerał skrzydła i znów je składał, uderzał dziobem w skałę, zerkając niepewnie na wpatrującego się w niego Kojota.

-Nie będę mówił o tym ścierwie, które dawno temu zawlokłeś do jaskini, to już zapomniane. - Kojot podrapał się za uchem. - Stań wreszcie spokojnie! Z kim ja muszę się zadawać! - warknął, unosząc pysk w stronę czerwonej łuny.

-No już dobrze, dobrze, słucham cię, Kojocie - zaskrzeczał pojednawczo Sęp.

-Zbliża się czas przylotu Szmaragdowego Ptaka - rozpoczął cichym głosem Kojot. - Wiesz, co to znaczy. Znów mamy szansę zdobyć magiczny garnek.

-Nie uda się, zobaczysz, że się nie uda. - Sęp spuścił głowę i skubnął kolejne pióro.

-Musi się udać! - wrzasnął Kojot. - Ziemie zawsze były we władaniu Kojota. To ja, Wielki Kojot! -Wypiął chudą pierś, a w jego oczach pojawiło się szaleństwo. - Nie jestem jakimś szmaragdowym przybłędą. Jestem panem tej zielonej krainy i mogę dawać jej, co chcę i kiedy chcę!

-To co chcesz zrobić? - spytał zrezygnowany Sęp.

Page 15: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 16: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Tyle razy powtarzała się ta rozmowa, że stracił już rachubę dni. Pamiętał tylko, że za każdym razem Kojot zwyciężany był przez Szmaragdowego Ptaka, a garnek, który ludzie nazywali Dzbanem z Żywą Wodą, pozostawał na Ziemi pod opieką plemienia Zazu. Za każdym razem długo musiał uspokajać tego wściekłego Kojota, którego wycie bez końca rozbrzmiewało na Czerwonej Pustyni. Piaski zsuwały się wtedy po rdzawych zboczach, a wiatry ciągnęły wielkie kłęby wysuszonych traw. Wydmy wędrowały na inny kraniec i tylko skały pozostawały na swoim miejscu. Nie lubił tego czasu, bo nie mógł wtedy spokojnie śnić na swojej skalnej półce.

-Tym razem - usłyszał dobiegający z bardzo daleka głos Kojota - to ty odbierzesz im garnek.

-Ja! - zaskrzeczał, wracając do rzeczywistości. - Ja mam odebrać ten garnek! Przecież mnie tam nie ma, żaden tancerz nie opowiada historii Sępa.

-Ale się pojawisz. O to właśnie chodzi! - Kojot triumfował. - Nikt się ciebie nie spodziewa. Przefruniesz.tam i odbierzesz im mój skarb.

-Jak to twój? - zaniepokoił się Sęp.

-Twój, mój, co za różnica. - Kojot przeciągnął się, a w jego żółtych ślepiach pojawił się niebezpieczny błysk. - Ważne jest, aby znalazł się w moich łapach. Już ja tam będę wiedział, co z nim zrobić. - Otworzył pysk i złapał łapczywie oddech, połykając drobiny wirującego piasku. - Gdy stary człowiek wzniesie w górę garnek, wyrwiesz mu go i przyniesiesz mi tutaj - oznajmił po chwili. - Nikt by tego lepiej nie wymyślił.

-Też tak sądzę - rozległ się głos starego Grzechotnika. Potężny wąż prześlizgnął się między kamieniami i wsunął pomiędzy Kojota i Sępa. - Mam już dosyć tej Czerwonej Pustyni. Ile lat można się tak błąkać?! Chętnie owinąłbym się wokół jakiegoś garnka. Musi być ciepły - wzdrygnął się, czując podmuch wiatru, który przeleciał nad ziemią i zawył w skałach, gwiżdżąc w wyżłobionych przez czas otworach. - Nie znoszę zimna - zagrzechotał, unosząc w górę płaski łeb. - I brakuje mi tu traw - poskarżył się, potrząsając ogonem.

-Nie trzeba było spiskować - pouczył go Sęp. - Sam chciałeś mieć ten garnek, a teraz narzekasz.

-Śni mi się po nocach to przeklęte ptaszysko. - Grzechotnik zawinął się wokół kamienia. - I wtedy, gdy unoszę w górę głowę i już mam go złapać, spadam z hukiem na ziemię. Bolą mnie od tego wszystkie sploty.

-Ja też mam koszmary - przyznał Sęp.

-Przestańcie! - Kojot spojrzał na nich z pogardą. - Niedługo nasze marzenia się spełnią! - W jego oczach znowu błysnęło szaleństwo. - A wówczas na próżno będą wzywać swego szmaragdowego wybawcę!

Page 17: Szmaragdowy ptak   eva carvani

ROZDZIAŁ 2

DROGA DO ZAZU. WNĘTRZE MIEJSCOWEGO AUTOBUSUIrma stała wyprostowana, trzymając się z trudem ramienia Cornelii, która skorzystała z

ostatniego wolnego miejsca w zapchanym autobusie. Co jakiś czas wpadała nogą prosto do kosza z indykami. Ptaszyska natychmiast podnosiły krzyk, a ich właścicielka wyrzucała z siebie potok słów w nieznanym narzeczu, mierząc dziewczynę groźnym spojrzeniem.

-Przepraszam - wyszeptała po raz nie wiadomo który Irma, wyciągając ostrożnie stopę i stawiając ją na drugiej, bo tuż obok rozpychał się tęgi mężczyzna w dużym kolorowym kapeluszu. - Świetne warunki, nie ma co - prychnęła pogardliwie. - Nigdy nie zdecydowałabym się na ten ekscytujący plener, gdybym wiedziała, że z klimatyzowanego autokaru będę musiała przesiąść się w tę przedpotopową balię.

Po obu stronach piaszczystej drogi rozciągały się wzgórza porośnięte kępkami traw i krzewy o różnokolorowych kwiatach. Co jakiś czas autobus zatrzymywał się, aby przepuścić stado białych byków, przecinające wąską drogę wijącą się wśród łagodnych pagórków. Kierowca gasił silnik i ze spokojem zapalał papierosa, wychodząc na zewnątrz, aby pogawędzić z przechodzącym pasterzem.

Nikt poza turystami nie zwracał na to uwagi. Dzieci pełzały po kolanach ciemnowłosych matek, a mężczyźni nie przerywali gry w kości, wpatrzeni w kartonowe pudlo służące im za stolik.

-To mi się nawet podoba - powiedziała Will. - Nikt nigdzie tu się nie śpieszy.

-I gdzie ta dżungla? - Cornelia zwróciła się do siedzącej obok niej Taranee. - Studiowałaś mapę, to powiedz, ile jeszcze kilometrów?

-Za trzy godziny, o zachodzie słońca znajdziemy się w samym sercu dżungli, ale po drodze miniemy jeszcze ostatnie miasteczko i tam, jak twierdzi grono pedagogiczne, zatrzymamy się na chwilę, aby rozprostować kości - odpowiedziała Taranee.

-Niezła perspektywa - odezwała się Irma. - Kto się teraz ze mną zamieni?

-Mogę postać - zgodziła się Hay Lin. - Chętnie zapoznam się bliżej z tymi indykami - zachichotała i zgrabnie wyminęła pochylonych nad pudłem mężczyzn. Przez chwilę jej cień zasłonił karton, po którym właśnie toczyły się kości. Spojrzała przez ramię i ze zdumieniem spostrzegła, że na ich ściankach namalowane są zwierzęta. „Wiem, co wypadnie” - pomyślała i zatrzymała się, łapiąc równowagę.

-Bingo! - zawołał jeden z mężczyzn, klepiąc się po kolanie.

Z sześciu wyrzuconych kości spoglądał na Hay Lin Szmaragdowy Ptak.

-Oszukiwałeś! - twarz jego sąsiada mocno poczerwieniała z gniewu. - Nie dam się nabrać na takie sztuczki! - Potrącił jedną z kości, odkrywając wizerunek czarnego Kojota.

Drugi z mężczyzn pośpiesznie zgarniał wymięte banknoty, które leżały na gazecie między siedzeniami. Uśmiechał się przy tym szeroko, nie zwracając uwagi na protesty przyjaciela.

-No dobrze - sapnął tamten. - I tak zaraz wysiadamy.

Autobus zakołysał się niebezpiecznie, biorąc ostry zakręt. Przed oczami podróżnych rozpostarła się miękko dolina, z leżącym poniżej niewielkim miasteczkiem. Z daleka widać było równe linie ulic, które przecinały się prostopadle, tworząc regularne kwadraty. W centralnym punkcie wznosiła się jakaś budowla. Na otaczającym ją placu panował wzmożony ruch.

Pędzili teraz tak szybko, że niektórzy uczniowie chwycili się mocniej poręczy siedzeń, a siostry Grumper zbladły, rzucając niepewne spojrzenia na roześmianego kierowcę.

Page 18: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Czy on musi tak się spieszyć? - spytała Bess. - Wcześniej wlókł się jak żółw, a teraz, ten przedpotopowy autobus toczy się jak rozpędzona kula!

Dzieci tubylców klaskały w ręce, wykrzykując coś do kierowcy, który machał do nich, widoczny w lusterku, i robił śmieszne miny. Tuż przed jego nosem huśtał się wyrzeźbiony w drewnie zielony ptak. Zawieszony nad szybą zdawał się poruszać skrzydłami.

-Pewnie myśli, że przyniesie mu szczęście - pokiwała głową Hay Lin.

-Mają obsesję na punkcie tego zielonego skrzydlatego stworzenia - zauważyła Will. - Chyba kupię sobie taką maskotkę.

Bagaże przytroczone mocnymi linami przesuwały się po dachu, podskakując nad głowami przestraszonych podróżnych. Nagle wyprzedził ich samochód.

-Spójrzcie, to ekipa Heatherfield Voice! - zawołała radośnie Irma. - Nareszcie będzie się coś działo.

-Chcą sfilmować wypadek - odezwała się ponurym głosem Courtney. - Ci to zawsze wyczują sensację.

-Jaki wypadek? - zdziwiła się profesor Vargas.

-Nasz wypadek - odpowiedziała krótko Bess. - Bo jeśli tak dalej pójdzie, wylądujemy na dachu.

Nagle autobus zaczął zwalniać i ukazały się pierwsze domy. Na drogę wybiegł pies. Widząc żółty zakurzony pojazd, zaczął merdać z radości ogonem.

-Z nim też pewnie pogada - zachichotała Taranee, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.

Kierowca ostro zahamował i Cornelia poleciała do przodu, prosto na kolana jednego z chłopaków.

-Co za miła niespodzianka! - sapnął, chwytając ją za ramię. - Nie musisz szukać pretekstów, aby umówić się ze mną na wieczór.

-Bardzo śmieszne. - Cornelia zerwała się gwałtownie, piorunując go wzrokiem. - Prędzej umówiłabym się z orangutanem.

-Będziesz miała okazję, niedługo przecież znajdziemy się w dżungli - rzuciła z krzywym uśmieszkiem Courtney.

-Chyba jakaś mucha przeleciała mi koło ucha, słyszałaś coś, Will? Bo ja nie. - Cornelia wpatrywała się w okno, zaciskając ze złością usta.

Drzwi autobusu otworzyły się z sykiem i na drogę wysypała się cała rodzina. Na końcu wysiadła babcia, poprawiając pasiaste chusty.

-Uwaga, wysiadają indyki - zawołała Irma. - Będzie mi ich brakowało.

Mężczyzna uniósł z wysiłkiem rozkrzyczany kosz i przepchnął się między siedzeniami. Kierowca wciskał w małe rączki jakieś cukierki i drapał psa za uchem.

-Czułe pożegnania. - Irma wychyliła się przez okno. - Kiedy, proszę pana, dojedziemy do Zazu? Nie możemy się spóźnić na wzejście Ampulli.

W autobusie zapadła cisza. Oczy miejscowych pasażerów spoczęły na dziewczynie, jakby chcieli odczytać z jej słów coś więcej, niż usłyszeli.

-Czy mi się tylko tak wydaje, czy wszyscy właśnie na mnie patrzą? - spytała, szturchając Will. - Bo jeśli mi się nie wydaje, to może wysiądziemy już tutaj i poczekamy na następny autobus, tak będzie bezpieczniej - paplała, uśmiechając się szeroko do siedzących po drugiej stronie przejścia kobiet, które nie spuszczały z niej wzroku.

Page 19: Szmaragdowy ptak   eva carvani

I nagle powrócił gwar rozmów, jakby to, co przed chwilą się wydarzyło, było tylko zwykłym złudzeniem.

WIOSKA ZAZU. DOM ZGROMADZEŃKurz uniósł się w górę, gdy najstarszy członek plemienia Zazu uderzył laską w ziemię,

zwracając tym powszechną uwagę. Umilkły glosy i wszystkie oczy zwróciły się na Szmaragdowego Ptaka siedzącego na szczycie potężnej rzeźbionej kolumny. Zachodzące słońce ześlizgnęło się po wyrytych na niej obrazach i przez chwilę widać było biegnący po drewnie zielony cień. Wiatr poderwał w górę poły namiotu, wpuszczając do środka powiew wilgotnego powietrza.

Siedmiu starców skupiło się w ciasnym kręgu wokół wielkiej figury Szmaragdowego Ptaka. Siedzieli w cieniu rozpostartych skrzydeł, które wznosiły się wysoko na szczycie drewnianej kolumny. Widoczne w starym pniu ścieżki linii ukazywały historię mitu o Szmaragdowym Ptaku. Spłowiałe barwy kryły tajemnicę wiecznie żywej opowieści powtarzanej z pokolenia na pokolenie przez lud Zazu. Wiatr porwał płatek zieleni, który sfrunął na dłoń siedzącego przy figurze starca.

Ujął go ostrożnie w palce i roztarl, wdychając głęboko zapach drzewa. Starcy wpatrywali się w milczeniu w najstarszego z nich, oczekując z powagą jego pierwszych słów.

-Było to tak dawno, że od tego czasu nawet kamienie zdążyły się wydostać z Ziemi, okrążyć ją i powrócić do naszej wioski - rozpoczął śpiewnym głosem. - Dawno temu, kiedy na wieczornym niebie obudziła się Ampulla, przyleciał do nas Ptak. Najpierw jego szmaragdowe skrzydło zakryło niebo, potem zstąpił na ziemię. Przybył, żeby ofiarować nam Dzban z Żywą Wodą. - Powiódł spojrzeniem po zgromadzonej starszyźnie. - Wystarczyła tylko Kropla, żeby zapewnić nam dostatek i szczęście. Wtedy przyszedł tu Kojot i powiedział: „Ten Dzban jest mój”. Próbował podstępnie ukraść nam dar Szmaragdowego Ptaka. Został przez niego zwyciężony, bo tak miało być. I wypędzony, podobnie jak inni, którzy pożądali Dzbana z Żywą Wodą.

Promień zachodzącego słońca przedarł się przez wzorzystą kotarę, wskazując stojące w kącie szałasu wielkie gliniane naczynie. A starzec snuł swoją opowieść:

-Dziś wzejdzie nasza gwiazda. I znów zatańczymy na cześć Szmaragdowego Ptaka. I znów Kropla Wody Życia wsiąknie w naszą ziemię. I znów odrodzi się świat.

Podniósł się ciężko i uderzył w ziemię laską, wzniecając kurz. Potrząsnął głową ozdobioną piórami i zapatrzył się na rzeźbę Szmaragdowego Ptaka.

I zaczęli wyciągać ze skrzyń stroje i maski. Czarny pysk Kojota upadł na ziemię i przez ciemne oczodoły przemknął promień zachodzącego słońca.

-On patrzy. - Jeden ze starców wskazywał drżącą ręką świecące oczy. - To zły znak.

-To słońce. - Wysoki tancerz odwrócił się i sięgnął po leżącą maskę. - Zobacz, to tylko słońce.

W głębi namiotu ukazał się profil Szmaragdowego Ptaka. Młody chłopak, mający odtwarzać mityczną postać, włożył już strój i maskę. Pióra, niczym zielone płomienie, zatańczyły wokół twarzy

-Już czas - powiedział najstarszy Zazu.

WIOSKA ZAZU. TARG-Jesteśmy prawie na miejscu. - Profesor Collins wyglądał przez okno, starając się coś dojrzeć

przez zakurzone szyby.

Warkot silnika zagłuszał jego głos, więc potrząsnął bezradnie głową i uśmiechnął się do dziewczyn, które wyglądały, jakby ktoś wypuścił z nich powietrze. Autobus przetoczył się wolno,

Page 20: Szmaragdowy ptak   eva carvani

przecinając niewielki plac, przy którym sprzedawcy zwijali swoje stragany.

-Gdyby się tak nie wlókł, zdążyłabym kupić koraliki - poskarżyła się Cornelia. - Chciałam znaleźć niebieskie, najlepiej szklane.

-Jestem pewna, że przy świątyni też będą je sprzedawać - odezwała się nagle nauczycielka fizyki, która od dawna już milczała, zmagając się z obezwładniającą duchotą.

Autobus gwałtownie zahamował i rozległ się syk, a potem przechylił się na prawą stronę, wzdychając ciężko jak człowiek, który musiał się podeprzeć, aby nie stracić równowagi.

-No i mamy przystanek - jęknęła Irma. - Już wyobrażałam sobie łazienkę z pachnącym mydłem i z ręcznikiem wielkości prześcieradła...

-Chyba śnisz - przerwała jej Cornelia. - Będziemy mieszkać w bungalowach i jeśli dobrze zrozumiałam, mamy prysznice z zimną wodą oraz mydło wielkości ziarenka kawy. Jedno dziennie - dodała.

-I pająki - jęknęła Bess. - Pełno pająków spacerujących po spękanych kaflach łazienki.

-Przestań! - W oczach Taranee pojawiło się przerażenie. - Tylko nie pająki!

-Kto tu mówi o pająkach - uspokajał dziewczyny Martin Blase. - To pająki się was przestraszą i zaraz pouciekają.

Cornelia wyjrzała przez okno i wydała pełen radości okrzyk.

-Przestali zwijać stragany! - Już przepychała się pomiędzy siedzeniami, ściskając w ręku portfel. - Muszę koniecznie coś sobie kupić.

-Proszę opuścić na chwilę autobus - poprosił kierowca. - Będę zmieniać koło.

Turyści wysypywali się z pojazdu na plac, prostując nogi i wciągając w płuca rześkie powietrze.

-Cornelio, poczekaj! - wołała Will, biegnąc tuż za nią w stronę największego straganu.

Podeszły do chłopaka, który cierpliwie naciągał skórę na obręcz, formując niewielkie bębenki.

-Ciekawe, po co on to robi? - zainteresowała się Hay Lin, która doszła już do przyjaciółek. - Są za małe, aby na nich grać.

-Ale można je nosić - zaśmiała się Taranee. - Wystarczy kilka zawiesić na rzemyku i już mamy gotowy naszyjnik.

Do straganu podeszła kobieta i pochyliła się nad chłopakiem, aby mu coś powiedzieć. Zerknęła na przyjaciółki oglądające haftowane chusty.

-Czy mógłbyś mi coś zaproponować? - spytała Cornelia. - Coś niewielkiego, gustownego, oczywiście eleganckiego...

-I jakiego jeszcze? - chłopak śmiał się, zaglądając Cornelii w oczy.

-Coś takiego, co pasowałoby do mnie - odpowiedziała, unosząc w górę brwi.

Wstał, sięgnął do szuflady i wyjął niewielkie pudełko, w którym leżał jakiś drobiazg połyskujący w promieniach zachodzącego słońca.

-To jest dla ciebie odpowiednie - powiedział, odsłaniając w uśmiechu białe zęby - Wiesz - niespodziewanie spoważniał i obrócił na wszystkie strony niewielki przedmiot - on na ciebie cierpliwie czekał.

Cornelia pochyliła się nad wisiorkiem i ujrzała małego Szmaragdowego Ptaka wyrzeźbionego w zielonym kamieniu.

-Jest z malachitu - zapewnił. - To zaczarowany ptak, a ty jesteś czarodziejką - dodał, patrząc jej z powagą w oczy.

Page 21: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-A ty po prostu czarujesz - odpowiedziała ze śmiechem. - Bo myślę, że masz ich więcej.

-Nie twierdzę, że jest jedyny, ale wiem, że ten jest twój.

Taranee zerknęła w stronę autobusu. Pan Collins przywoływał niecierpliwie spóźnialskie, wymachując gwałtownie rękami.

-Musimy już iść, dziewczyny. - Will też widziała ponaglające gesty uczestników wyprawy. - Kupujesz czy nie?

-Poproszę tego ptaka - zdecydowała się wreszcie Cornelia.

-Nie będziesz żałować, że go kupiłaś - odpowiedział chłopak. - Dodam ci łańcuszek gratis.

Zawiesiła go na szyi i poczuła ciepło zielonego kamienia.

-Wybieracie się na uroczystości do Zazu? Ja też tam będę - oznajmił młody sprzedawca.

-Owszem, tam właśnie jedziemy - wyjaśniła Irma. - Słyszałam, że to fajna impreza.

-Dla niektórych impreza, dla innych coroczne przedstawienie na pamiątkę pewnego wydarzenia - odpowiedział z powagą chłopak.

-Nie miałam na myśli nic złego, po prostu... - Irma zaczerwieniła się i zerknęła w stronę autobusu.

-Nic się nie stało, jestem z Zazu, to wszystko. - Nie patrzył na nią, tylko zwijał chusty, na których jeszcze przed chwilą leżały drewniane i kamienne figurki Szmaragdowego Ptaka.

-No to w porządku. - Irma odetchnęła z ulgą.

-Więc może do zobaczenia.

-Długo mamy na was czekać?! - wołała pani od geografii, wychylając się przez okno. - Jeśli chcecie tu zostać, możemy po was wrócić za dwa dni.

-Idziemy, już idziemy! - krzyknęła Will i pobiegły w stronę ruszającego powoli żółtego autobusu.

Chłopak podniósł głowę i patrzył na oddalające się sylwetki dziewcząt. Cornelia potknęła się na kamieniu, lecz w ostatniej chwili złapała równowagę i dogoniła przyjaciółki. Uśmiechnął się do własnych myśli i potrząsnął głową, jakby chciał się ich natychmiast pozbyć.

Dziewczyny usadowiły się wreszcie na swoich miejscach i wyjrzały przez okno, aby raz jeszcze zobaczyć rynek, który powoli pustoszał, i tylko wiatr targał papiery, tocząc je po placu od jednego do drugiego domu. Pomachały na pożegnanie młodemu sprzedawcy i autobus odjechał z głośnym warkotem w stronę widocznej w oddali wąskiej drogi. Kołysał się teraz i nikomu już nie przeszkadzał brak klimatyzacji.

Przez zakurzone szyby widziały balkony, na których wydymały się jak żagle kolorowe spódnice w jaskrawe pasy. Gorący wiatr unosił je wysoko i rzucał z powrotem na rozciągnięte spłowiałe sznurki.

Autobus zatrzymał się raz jeszcze i pozostali pasażerowie pochodzący z okolicznych wiosek wysiedli na zakurzone pobocze. Jedna z kobiet niosła na rękach śpiące niemowlę, ukołysane rytmem poruszającego się pojazdu. Pomarańczowe światło przesunęło się po twarzy dziecka, znikając za ostatnim domem.

Dołączyli do innych, wędrujących już poboczem, ścieżką, która wiła się przy drodze, znikając chwilami między potężnymi konarami drzew. Stare kobiety z koszami, wsparci na kijach mężczyźni w kapeluszach z szerokim rondem, matki i ojcowie z dziećmi na rękach.

Ubrani w odświętne stroje razem podążali w stronę Zazu.

-Dokąd oni tak idą? - spytała Bess. - Nie lepiej byłoby podjechać?

Page 22: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Wyjęła aparat, aby zrobić zdjęcie, ale opuściła go na kolana, napotykając surowe spojrzenie kierowcy. Cornelia odwróciła się i pomachała w stronę znikających za zakrętem postaci. Kilkoro dzieci uniosło wysoko ręce w geście pożegnania.

Światło przygasło, gdy wjechali w wąski zielony tunel drogi prowadzącej przez dżunglę. Wysokie grube trawy szeleściły, ocierając się o boki autobusu, coś stuknęło, spadając na dach. Powietrze stało się ciężkie, więc Will uchyliła okno i wtedy uderzyła je fala dźwięków. Cykady rozpoczynały swój wieczorny koncert.

WIOSKA ZAZU. BUNGALOW-Ma moc - stwierdziła Taranee, obchodząc dookoła figurę Szmaragdowego Ptaka. - Trochę

obdrapany, dziób też wiele pozostawia do życzenia, ale jest piękny. - Przejechała palcem po łuszczącej się farbie.

Trawa wokół ptaka była zgnieciona. Widocznie turyści często stawali przy figurze witającej przybyszów przy wejściu na teren hotelu znajdującego się w pobliżu wioski Zazu.

-Do rajskiego ptaka to mu daleko. - Courtney wyglądała z drugiej strony, uśmiechając się z politowaniem - ale dla ciebie każda figura to dzieło sztuki.

-Nie znasz się na sztuce. Pamiętam, że nie potrafiłaś nawet napisać porządnego artykułu o wystawie w muzeum archeologicznym - zauważyła z przekąsem Hay Lin.

-Lepiej widzieć we wszystkim sztukę, niż jej nie zauważać - dodała Irma, puszczając oko.

-Chodź, Courtney, nie będziemy z nimi rozmawiać. - Bess pociągnęła za sobą siostrę i poszły w stronę recepcji, gdzie stała już grupa uczniów.

-To jest hotel? - spytała z niedowierzaniem Cornelia, rozglądając się po terenie, gdzie w odległości kilkunastu metrów od siebie stały zanurzone w zieleni drewniane domki pokryte dachami z wyplatanych mat.

~To jest przygoda - zaśmiała się Hay Lin. - I przestań narzekać.

-Nie martw się, jestem pewna, że w łazience znajdziesz lusterko. - Irma już ciągnęła czerwoną walizkę, zmierzając w stronę dwupokojowego bungalowu z numerem pięć.

-Bardzo śmieszne - mruknęła Cornelia i rozejrzała się, szukając wzrokiem kogoś, kto mógłby jej pomóc.

-Pośpiesz się - usłyszała wołanie Taranee. - Bo nie zdążymy na uroczystości.

-Pośpiesz się, pośpiesz - stęknęła, dźwigając lotniczą walizkę. - To ten nieszczęsny kierowca autobusu powinien był się pośpieszyć.

Will, trzymając w ręku klucz, stała obok z plecakiem, cierpliwie czekając na przyjaciółkę.

-Uważaj! - krzyknęła, łapiąc w locie spadający z głowy Cornelii słomkowy kapelusz o największym, jakie widziała, rondzie.

-Macie pięć minut, nie więcej! - rozległo się wołanie profesora Collinsa. - Później same będziecie przedzierać się przez dżunglę.

W domku panował półmrok. Tylko gdzieniegdzie przez wąskie szczeliny żaluzji zasłaniających ogromne okna przedostawało się świado, rysując wzory na surowych deskach podłogi.

-Wzięłaś nowy laptop? - upewniła się jeszcze Cornelia.

-A jak myślisz? - Will wyciągnęła z torby ciemny pokrowiec i uroczyście rozsunęła suwak.

-Prosto z biurka mamy, powiedziała, że mogę go pożyczyć. - Odsłoniła srebrzysty ekran. - Łączy mnie ze światem z każdego miejsca, analizuje każdy obiekt pod kątem jego cech i pochodzenia, nie mówiąc już o innych funkcjach...

Page 23: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Komputer zamruczał z aprobatą i ekran rozświetlił się kosmicznym blaskiem.

-Przestań mnie już tak wychwalać - rozległ się głos. - I tak twoja przyjaciółka dawno wyszła z pokoju. Nie słyszysz, że jest w łazience?

Will rzuciła się na łóżko, sięgając po folder stojący na nocnej szafce. Otworzyła go na pierwszej stronie i aż gwizdnęła z zachwytu.

-„Hotel Wschodzącej Gwiazdy. - Przeczytała. - Dyskretna obsługa, regionalna kuchnia”...

-Bardzo dyskretna obsługa - dobiegi ją głos Cornelii, która stojąc pod prysznicem, wydawała okrzyki oburzenia. - Tak dyskretna, że wcale tu nie bywa. Widzę natomiast całe mnóstwo pajęczyn pod sufitem.

-Wychodź stamtąd! - zawołała Will. - Ja też chcę zobaczyć te pajęczyny, a za dwie minuty musimy być już gotowe.

Za ścianą coś spadło, a potem rozległ się trzask podnoszonych żaluzji.

-Czy u was też jest tak okropnie ciemno? - Usłyszała zduszony głos Hay Lin. - Właśnie zrzuciłam torbę z aparatami.

-Też jest tak ciemno - potwierdziła Will, podchodząc do okna, aby wpuścić promienie zachodzącego słońca.

I wtedy ujrzała ptaka siedzącego na niskiej gałęzi drzewa. Był cały zielony.

WIOSKA ZAZU. ŚWIĄTYNIA SZMARAGDOWEGO PTAKAW powietrzu unosił się zapach mięty, czosnku i chili. Na rozgrzanych blachach w cieniu drzew

poza kręgiem świątyni kobiety smażyły warzywa, którymi miały częstować turystów przybyłych na Święto Szmaragdowego Ptaka. Od strony wioski wolno zbliżała się starszyzna, krocząca w rytm bębnów i piszczałek. Bose dzieci krążyły w zebranym tłumie, wyciągając ręce po cukierki, którymi chętnie częstowali je uczniowie Sheffield Institute.

Will, Cornelia, Taranee, Hay Lin i Irma stały tuż przy sznurze oddzielającym obserwatorów od kręgu otoczonego kolumnami.

-Są wyższe, niż myślałam - odezwała się Will. - Musieli się nieźle namęczyć, aby je tu postawić.

-Spójrz tam. - Taranee wspinała się na palce, wyciągając szyję. - Wspaniałe są te płaskorzeźby.

-Przedstawiają historię walki Szmaragdowego Ptaka z Kojotem. Mieszkańcy Zazu wierzą, że dar Szmaragdowego Ptaka zapewnił im obfite zbiory i szczęśliwe życie. - Usłyszała głos Martina Blase’a, który stanął tuż przy nich, aby lepiej wszystko widzieć.

-Zobacz, jak się śmieją - powiedziała Irma, spoglądając na chłopców stojących blisko tworzącego się kręgu.

Podskakiwali w miejscu, nie mogąc się doczekać przedstawienia.

-Są dumni, że taniec ich ludu przyciąga aż tak wielką publiczność - zauważyła profesor Vargas. - Cały rok przygotowywane są kostiumy.

-Za każdym razem jest to ta sama historia, ale na nowo opowiadana. Dlatego wszystko ulega odnowieniu - dodał zaproszony przez profesora Collinsa etnograf.

Ekipa telewizyjna Heatherfield Voice ustawiała już kamery. Przed chwilą jedna z małpek siedzących na gałęzi zeskoczyła na ścieżkę, łapiąc kolorowy kabel. Wyraźnie miała ochotę się nim pobawić, lecz szybko została przepędzona przez kamerzystę.

-Może coś przegryziemy? - zaproponowała Irma. - Chętnie spróbowałabym jakiegoś

Page 24: Szmaragdowy ptak   eva carvani

miejscowego specjału.

-Przyjęcie zaplanowane jest po przedstawieniu - poinformowała ją profesor Vargas. - Zainteresuj się lepiej swoim sprzętem, bo widzę, że jeszcze nie wyjęłaś aparatu.

-Zdążę, pani profesor. - Pochyliła głowę i zaczęła grzebać w torbie. - Masz ci los! Zapomniałam dodatkowych rolek filmów - jęknęła, przeszukując małe kieszenie w klapie.

-Tak to jest, jak się fotografuje starym sprzętem. - Cornelia wymachiwała niewielkim aparatem, który łączył funkcję telefonu, kamery i cyfry bardzo dobrej jakości. - Trzy w jednym, to jest to!

-Przestań się wygłupiać - poprosiła ją Hay Lin. - Irma woli tradycyjne metody, a ja ją popieram.

Głuche bębny przerwały ich rozmowę i powoli od strony wioski zaczęli nadchodzić jej mieszkańcy w rytualnych strojach. Gdy znaleźli się w kręgu między kolumnami, stanęli nieruchomo, odwzorowując scenę z pierwszej płaskorzeźby. Wielki Kojot w czarnej wspaniałej masce krył się w grupie tancerzy w plemiennych barwach Zazu. W środku stał najstarszy mieszkaniec wioski w stroju z kolorowych piór, które lekko poruszały się na wietrze.

-Nie ma Szmaragdowego Ptaka? - zdziwiła się Bess.

-Nie ma go w pierwszej scenie. -Taranee spojrzała na nią z politowaniem. - Trzeba było czytać przed wyjazdem, a nie podsłuchiwać cudze rozmowy.

-Legenda głosi, że gdy najjaśniejsza gwiazda konstelacji Rajskiego Ptaka pojawi się na niebie, jej promień powędruje po ścianie świątyni, ożywiając bohaterów zaklętych w kamieniu. Wkroczą oni do świata ludzi i wtedy rozpocznie się przedstawienie - mówił jakiś mężczyzna przy drodze prowadzącej do świątyni, stojąc na starej skrzynce.

Przez tłum przebiegł szmer ożywienia i niektórzy z uczniów przepchnęli się do przodu, aby lepiej widzieć to, co nastąpi.

-Nie wiadomo, skąd lud Zazu zna czas wzejścia gwiazdy. - Martin Blase zwracał się bezpośrednio do uczniów. - Nie wiadomo skąd, bo wiedza astronomiczna mieszkańców wioski nie pochodzi przecież z naukowych opracowań. Dlatego dla nich wzejście tej Ampulli jest magiczne. I dlatego też tak chętnie opowiadają innym historię, która się z tym wiąże. - Etnograf był wyraźnie przejęty.

-Więc nie wiadomo, jak obliczają czas wzejścia gwiazdy? - upewniała się Hay Lin.

-Nie wiadomo - potwierdził przysłuchujący się opowieści profesor Collins. - Ale zwróćcie uwagę, że zarówno budowla, jak i otaczające ją kolumny są wyraźnie zorientowane na Ampullę, wzniesione tak, aby wskazywać miejsce jej pojawienia się.

Niebo pociemniało i zapadła cisza, przerywana jedynie graniem cykad, które urządzały swój wieczorny koncert. Zapalono pochodnie, które oświetliły krąg przygotowany na uroczystości. Wszystkie twarze stojących tam tancerzy Zazu zwrócone były w stronę nieba, gdzie za chwilę miała się ukazać Ampulla. Tuż nad gęstą ścianą dżungli wznosiła się łuna zielonkawego światła, które stawało się coraz jaśniejsze. Wszyscy wstrzymali oddech, bo w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą nic nie było widać, pojawiła się gwiazda.

-Spójrz, Hay Lin, czy nie jest piękna? - wyszeptała Will, ściskając przyjaciółkę za rękę.

I nagle pojawił się promień. Prześlizgnął się między kolumnami i dotknął uwięzionego w murze rysunku Szmaragdowego Ptaka.

-Poruszył skrzydłem, poruszył skrzydłem! - zawołała jakaś mała dziewczynka, z całej siły ciągnąc za rękaw wysokiego mężczyznę.

Rozległy się bębny i od strony lasu, unosząc się niemal nad ziemią, przyfrunął Szmaragdowy Ptak. Maska tancerza była imponująca. Zielone pióra kołysały się na wietrze, a przenikliwe oczy mierzyły spojrzeniem zebranych wokół obserwatorów. Twardy dziób zasłaniał prawie połowę

Page 25: Szmaragdowy ptak   eva carvani

twarzy, a ostre szpony wieńczyły stopy tancerza, który skoczył w górę i opadł, wznosząc w dłoniach gliniany Dzban. Poruszył gwałtownie głową, rozglądając się na wszystkie strony, i wykonał kilka drobnych kroków Jego biodra owinięte były zielonym pasem zdobionym długimi piórami. Ruchy stawały się coraz szybsze, w miarę jak przyśpieszały bębny towarzyszące tańcowi Szmaragdowego Ptaka. Okrążał przestrzeń zanikniętą kolumnami i powracał w miejsce, gdzie rozpoczął swój taniec.

I wtedy z kręgu tancerzy wystąpił czarny Kojot. Skoczył wysoko, sięgając po Dzban trzymany przez Szmaragdowego Ptaka. Tak rozpoczęła się walka, w której dwaj mężczyźni okrążali się w tańcu.

W niespokojny rytm bębnów wdarły się teraz piszczałki. Ich wysoki dźwięk niósł wielki niepokój i wyrażał trwogę ludu obserwującego pełne dramatyzmu widowisko. Dzban lśnił w świede gwiazdy. Jej promień podążał wszędzie tam, gdzie znajdował się Szmaragdowy Ptak. Teraz tancerze przyśpieszyli. Ruchy stały się prawie niewidoczne, tak szybkie były okrążenia. Przez chwilę widać było wyciągnięte ręce Kojota i już, już miał dotknąć Dzbana, gdy naraz Szmaragdowy Ptak wzbił się w powietrze i runął na złego ducha. Kojot zniknął i tancerz został sam.

W przejmującej ciszy słychać było jedynie jego przyśpieszony oddech. Stał tak przez chwilę, wpatrując się w jaśniejącą na niebie gwiazdę.

I znów ruszyły bębny, a Szmaragdowy Ptak, potrząsając piórami, zbliżył się do najstarszego członka plemienia. Stary człowiek spoglądał na niego ukryty za maską, którą zdobiły geometryczne wzory. Tancerz uniósł w górę Dzban i opuścił go, aby podać najstarszemu z wioski. Mężczyzna przejął dar i uniósł go ponownie, tak aby wszyscy mogli zobaczyć Dzban z Żywą Wodą.

-To najbardziej uroczysta chwila - wyszeptał profesor Collins, pochylając się nad dziewczynami. - Za chwilę Kropla Żywej Wody wniknie w ziemię.

I nagle jakiś cień przesłonił niebo. Ogromne czarne skrzydła rozpięte nad zgromadzonym tłumem z szumem przecięły powietrze, które stało się gęste od cuchnącego oddechu ptaka.

Rozległy się pełne przerażenia okrzyki ludu Zazu. Wiatr zdmuchnął pochodnie i wtedy wielki sęp z zakrzywionym dziobem wyrwał z dłoni starca gliniany Dzban. Jeden ruch ogromnych skrzydeł i zniknął ze zdobyczą za falującą ścianą zielonej dżungli.

-Co to był za ptak? Nigdy takiego nie spotkałem! Widziałeś jego skrzydła? Miały chyba dziesięć metrów rozpiętości. - Zmieszane głosy publiczności wznosiły się i opadały, a poruszenie, które zapanowało w tłumie, było tak wielkie, jak wielkie było milczenie ludu Zazu. Mieszkańcy wioski wiedzieli bowiem, że stało się nieszczęście.

-Dziwne - odezwał się cicho profesor Collins. - O ile sobie dobrze przypominam - zwrócił się do stojącego obok Martina Blase’a. - Nieznana jest wersja mitu, w której Dzban porywa czarny Sęp.

-I do tego żywy - dodał etnograf, wpatrując się w puste już niebo.

-Może chcieli urozmaicić przedstawienie i wyszkolili tego ptaka, aby turyści mieli dodatkową atrakcję - zgadywała Irma. - No wiecie, dziewczyny, zaskoczenie i tak dalej.

-Ta uroczystość jest dla nich zbyt ważna. -Taranee z zastanowieniem pokręciła głową - Nie, to chyba niemożliwe.

-Zrobiłam mu zdjęcie - odezwała się niespodziewanie Cornelia.

-Ja też. - Will uśmiechnęła się do przyjaciółki.

-A ja zrobię świetne zdjęcia na jungle party. - Bess już przedzierała się przez tłum, chcąc jak najszybciej znaleźć się w pokoju. - To dopiero będzie temat!

Niektórzy łapczywie zjadali przygotowane przez kobiety Zazu regionalne dania. Wydawali się nieobecni, na ich twarzach bowiem nie gościł nawet cień uśmiechu.

Page 26: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 27: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Dziewczyny ruszyły w zgodnym milczeniu w stronę majaczących w ciemnościach bungalowów. Gdzieniegdzie zapalały się już świada, a wesołe okrzyki uczniów Sheffield Institute dowodziły, że szykują się na prawdziwą zabawę. Jeden z chłopców w czarnej jak heban masce wyskoczył na drogę.

-Nie jestem pewna - Will ostrożnie dobierała słowa - ale wydaje mi się, że coś tu jest nie tak.

KRAINA KOJOTA. CZERWONA PUSTYNIATrzymał Dzban mocno w szponach, aby ogromny pęd powietrza przeciągający go przez wąski

przesmyk nie wyrwał mu z łap zdobyczy. Widział w oddali znajomą czerwoną łunę i poszarpane skały, które ginęły w mroku, wchodząc w atramentową czerń.

Unosił się teraz i opadał w objęciach zimnych prądów ponad piaskami martwej pustyni. Paciorki jego oczu śledziły uważnie horyzont w poszukiwaniu jakiegoś ruchu, który zdradziłby mu miejsce pobytu Kojota albo Grzechotnika. Nie znosił tej pustki, a po tym, jak znalazł się przez chwilę w Innym Świecie, jeszcze dotkliwiej odczuwał jej przygnębiającą oczywistość.

-Gdzie jesteś? - zachrypiał, lądując na spękanej czerwonej ziemi.

-Tu jestem. - Usłyszał głos.

Page 28: Szmaragdowy ptak   eva carvani

ROZDZIAŁ 3

WIOSKA ZAZU. BUNGALOW-Nie mogę w to uwierzyć. - Irma krążyła po pokoju, wymachując rękami. - Skąd się wziął ten

ptak? I dlaczego wcześniej nikt go nie zauważył?

-Myślałam, że to należy do scenariusza - przyznała Hay Lin. - Przecież mają opracowany każdy gest, każdy ruch, każdy krok. Niemożliwe, aby ktoś mógł celowo popsuć uroczystość. Po co? I dlaczego ten ptak porwał rekwizyt?

Will stała przy oknie, wpatrując się w jasno świecącą gwiazdę. Wydawało się, że od czasu zniknięcia Dzbana jej blask przygasł.

-To nie jest rekwizyt - odezwała się cicho. - Widziałam energię płynącą z Dzbana. A więc jednak dostali go od Szmaragdowego Ptaka. To nie była legenda.

-Dlaczego nam nic nie powiedziałaś?! - zawołała z pretensją Cornelia. - Gdybyśmy wiedziały, może udałoby się go ochronić.

-Poczekajcie. - Taranee siedziała przy otwartym laptopie. - Mam już pierwsze zdjęcia.

Na ekranie pojawiła się twarz tancerza w szmaragdowej masce. Długie pióra unosiły się wysoko, lecz domyślać się można było jedynie ich kształtu, bo tworzyły zieloną smugę owiniętą wokół głowy. Kolejne zdjęcie przedstawiało całą sylwetkę w ruchu i zbliżającego się właśnie Kojota. I jeszcze jedno. Tym razem dwaj tancerze krążyli spleceni w uścisku, niewyraźni, ale bardzo dynamiczni.

-Nieźle ci wyszły te zdjęcia - powiedziała z uznaniem Irma.

-Zobaczmy teraz moje - zaproponowała Will.

-Transfer zdjęć gotowy - rozległ się głos laptopa.

-Co my tu mamy? - pochyliła się niżej nad klawiaturą.

-Nie dotykaj, sam pokażę!

-No dobrze już, dobrze - powiedziała pojednawczo Will.

Pierwsze zdjęcie przedstawiało Dzban. Zbliżenie pozwalało dostrzec geometryczne ryty, które zdobiły glinianą powierzchnię naczynia. Dłonie tancerza obejmowały je pewnie, a w lśniącej powierzchni odbijał się profil starca z plemienia Zazu.

Kolejne ujęcie ukazywało moment przekazania daru, a potem chwilę, kiedy starzec unosi w górę gliniane naczynie.

-A teraz popatrzcie. - Will niecierpliwie kliknęła w klawiaturę.

-Już pokazuję - rozległ się lekko obrażony głos.

Zdjęcie przedstawiało fragment skrzydła nadlatującego czarnego ptaka.

-Zbliżenie - poprosiła Will.

Teraz widziały tylko jedno z piór, które wyglądało, jakby jego właściciel wiele przeszedł. Przerzedzone lotki zdradzały jego poważny wiek.

-Stare ptaszysko - odezwała się Taranee.

-Tak... czasy świetności ma już za sobą - dodała Hay Lin.

-Mam podać skład obiektu? - z głośnika popłynęły słowa, w których wyraźnie dawało się

Page 29: Szmaragdowy ptak   eva carvani

wyczuć zniecierpliwienie.

-Jak to skład obiektu? - zdziwiła się Cornelia, przeglądając w tym samym czasie zrobione przez siebie zdjęcia. - Co masz na myśli?

-To, co powiedziałem - rozległ się pełen urazy głos.

-Podaj - poprosiła Will, spoglądając porozumiewawczo na dziewczyny.

-Nic nie widzę, struktura nieprzenikalna. Miejsce pochodzenia nieznane. Obiekt jedyny, nie istnieje inny tego rodzaju. Brak danych - głos dobywający się z laptopa nabierał prędkości. - Łączę się z Internetem. Brak danych.

-Jak to brak danych? - Will wpatrywała się w ekran z niedowierzaniem.

-Co to może być? - dopytywała się Irma.

-Chwileczkę! - zawołała Cornelia. - Coś chyba tu mam!

Will złapała jej aparat i podłączyła do komputera.

Na ekranie pojawiły się zakrzywiony dziób i przekrwione oczy ptaka.

-Wygląda jak najprawdziwsze zwierzę. - Taranee przysunęła nos do monitora.

-Podać skład obiektu?

-A ten znów swoje? Chyba coś ci się tam przegrzało na łączach. - Irma przewróciła oczami.

-To ty wydajesz się zbyt podekscytowana. - Obraz mignął i komputer się wyłączył.

No nie obrażaj się tak łatwo - poprosiła Will. - Podaj skład obiektu.

Ekran powoli się rozjaśnił.

-Brak danych - oznajmił sucho głos.

Kolejne zdjęcie przedstawiało uśmiechniętą szeroko Cornelię.

-A to kto? - spytała zdziwiona Will.

-Nie poznajesz naszej przyjaciółki? - Zaśmiała się Irma. - Nie mogło zabraknąć zdjęcia do kolekcji, co? Mogłaś mnie poprosić, chętnie zrobiłabym ci portret.

-Chwileczkę. - Taranee chwyciła Cornelię za rękę. - Tam coś jest.

Na drugim planie, w górnym prawym rogu, widać było jakiś cień, który wyglądał jak sfruwający papierek.

-Powiększenie - poprosiła Will. - Największe, jak się da.

-Pióro! - Irma przekrzywiła głowę, przyglądając się zbliżeniu. - Zgubił pióro - rzuciła przez ramię.

-To nie jest pióro zwyczajnego ptaka - rozległ się głos płynący z laptopa. - Nie mam żadnych danych.

-Szybko, następne zdjęcie - rzuciła Cornelia. - Pokaż, bo zrobiłam kilka, jedno po drugim.

-O, widzę, że to była cała sesja - zażartowała niepewnie Irma.

-Tylko ktoś inny był jej bohaterem - odpowiedziała ponurym głosem Cornelia.

Kolejne ujęcie ukazywało teraz fragment kamiennej posadzki między kolumnami i leżący tam podłużny ciemny kształt.

-I mamy wreszcie zgubę! - zawołała Will. - Musimy znaleźć to pióro.

Page 30: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Mogę podać współrzędne.

Nie czekając na odpowiedź, dziewczyny wybiegły z bungalowu prosto w czarną noc.

W oddali słychać było ożywione głosy turystów, którzy krążyli jeszcze w okolicach świątyni, starając się ochłonąć po emocjonującym przedstawieniu.

Jakaś dziewczyna otworzyła szeroko okno w sąsiednim bungalowie i wyjrzała na chwilę, chcąc zobaczyć, czy na niebie jest jeszcze tajemnicza gwiazda ludu Zazu.

-Jest! - krzyknęła i wtedy poznały, że to Bess, która odwróciła się do siostry, wymachując czerwoną sukienką.

-Cornelia pewnie przebierze się za pawiana, będzie jej do twarzy - zachichotała.

-A może za sępa, pożyczy strój od tego, który spadł z nieba, che, che... - wtórowała jej Courtney.

-Ale one są głupie - wyszeptała Will.

-Nawet ich nie zauważam. - Cornelia przyśpieszyła kroku, unosząc w górę brodę.

-Hej, zobacz, to ona! - rozległ się triumfalny okrzyk Bess i mrok rozświetlił błysk flesza. Upiorne białe światło wydobyło z ciemności biegnące dziewczyny. Jeszcze kilka błysków i znikły w splątanej gęstwinie drzew.

Wąska ścieżka wiodąca wprost do świątyni tonęła w mroku, więc Cornelia zatrzymała się na chwilę, aby poczuć znajomy zapach ziemi i rozpoznać miejsca, w których będzie można odnaleźć drogę. Po chwili ruszyły w stronę świątyni, czując pod stopami drobne kamienie.

W budce stojącej przy bramie prowadzącej do starych budowli siedział staruszek. Na widok pięciu dziewcząt zerkających na niego z prośbą w oczach pokręcił przecząco głową i wskazał tabliczkę wiszącą nad drewnianym daszkiem: „Zwiedzanie od 10.00 do 21.00".

-Już zamknięte. Koniec - rzucił, układając kostki domina.

-Ale ja zostawiłam tam aparat - odezwała się niespodziewanie Irma. - I boję się, że jutro nie będę mogła go znaleźć.

-Idźcie, tylko szybko - zgodził się niechętnie. Mamrotał coś jeszcze pod nosem, patrząc na oddalające się sylwetki przyjaciółek. - Nic tylko oglądać i oglądać. Tacy ciekawscy i w dodatku śmiecą - mruczał gniewnie, podnosząc z ziemi kolejny papierek po cukierku.

WIOSKA ZAZU. DOM ZGROMADZEŃChłopak odsunął delikatnie gałęzie i odnalazł znajomy prześwit ukryty między belkami ściany

Domu Zgromadzeń. Coś zaszeleściło za jego plecami, gdy przykładał ucho do szpary, aby lepiej słyszeć toczącą się w środku rozmowę.

-Kropla Żywej Wody nie połączyła się z ziemią. Nasza ziemia stanie się jałowa, a drzewa przestaną rodzić. - Usłyszał głos starego człowieka.

Wszyscy wpatrywali się w miejsce po pustym Dzbanie.

-Czeka nas klęska, będziemy cierpieć suszę - dodał starzec, spoglądając na pozostałych członków zgromadzenia.

Siedzący wokół chaty mieszkańcy wioski nadsłuchiwali, co się dzieje w środku. Na ich twarzach malowało się przygnębienie. Nie docierał do nich żaden dźwięk, ściany były bowiem uszczelnione gliną i nie przepuszczały nawet westchnień śpiącego psa, który całe dnie spędzał właśnie tutaj.

-Chodź tu, nie kryj się jak tchórz. - Chłopiec usłyszał tuż przy uchu znajomy głos wuja. - Wiesz przecież - mówił z naganą, prowadząc go za ramię w stronę wejścia do chaty - że nikomu nie wolno

Page 31: Szmaragdowy ptak   eva carvani

słuchać, co mówi starszyzna. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?

-Jak mnie zauważyłeś? - spytał skruszony chłopak. - Przecież podszedłem jak dziki kot. Nie mogłeś mnie usłyszeć, wuju.

-Ale mogłem cię zobaczyć. - Wuj potrząsnął niecierpliwie głową. - Światełko znikło.

-Światełko? - zdziwił się chłopak.

-W szparze, przez którą zerkałeś do środka. Zostań teraz z kobietami - rozkazał i posadził go przy młodszym bracie, tuż przy płonącym ogniu.

Uniósł ciężki kilim zasłaniający wejście i zniknął w środku. Rozległ się gwar głosów, a potem zapadła cisza. Barwna tkanina zafalowała i przez chwilę chłopak widział poruszającego się tam Szmaragdowego Ptaka z Dzbanem w szponach.

„Nie martw się, ja cię odnajdę” - obiecał w duchu i zacisnął mocno palce na kamieniu, który od rana nosił po to, aby wyciosać z niego małą figurkę Szmaragdowego Ptaka.

Kilim zasłaniający wejście do chaty starszyzny uniósł się w górę. Pojawił się tam starzec w masce ozdobionej barwnymi piórami.

-Otrzymaliśmy znak - przemówił i skinął głową w stronę zgromadzonych na naradzie starców.

Przed chatą pojawił się totem Szmaragdowego Ptaka. Wysoka rzeźbiona figura z rozpostartymi skrzydłami została,ustawiona przodem w stronę jaśniejącej na niebie gwiazdy.

-Zapalcie pochodnie - rozkazał i uniósł wysoko ręce.

WIOSKA ZAZU. ŚWIĄTYNIA SZMARAGDOWEGO PTAKAByły już przy pierwszych kolumnach, kiedy ujrzały w cieniu jakiegoś chłopca, który wpatrywał

się w ciemną ścianę zieleni. Zerknął na nie, uśmiechnął się w ciemnościach i znów powrócił do obserwowania dżungli.

-Gdzie ja go widziałam... - Cornelia obejrzała się jeszcze, starając się dostrzec w cieniu jego twarz.

Gwiazda świeciła mocno, jakby chciała im ułatwić poszukiwania.

-Przypomnij sobie lepiej, gdzie stałaś - poprosiła Taranee. - Spróbujemy określić mniej więcej miejsce, w którym mogło opaść pióro.

Dziewczyna zbliżyła się do sznura, który teraz unosił się swobodnie, wolny od rąk tłumu gapiów.

-Stałam tutaj - mówiła w zamyśleniu - a potem, gdy ptak zniknął, pobiegłam, o, tam! - wskazała róg świątyni.

Rozległ się krzyk jakiegoś stworzenia i wtedy zobaczyły połyskujące czernią pióro leżące w rogu świątyni na kamiennej posadzce. Gdyby wiatr powiał mocniej, ukryłoby się wśród wysokich traw wyrastających tuż za kolumnami.

Pierwsza była tam Will. Chwyciła je ostrożnie w palce i nagle poczuła dziwne drżenie. Uderzył ją pęd powietrza i suchy piasek wdarł jej się pod powieki, które w ostatniej chwili zdążyła zacisnąć. Wiatr ucichł, więc otworzyła powoli oczy. Ujrzała czerwoną łunę wznoszącą się ponad horyzontem czarnej ziemi. I ciemne nagie skały o poszarpanych ramionach, i wykręcone konary drzew. I usłyszała wycie. A nad nią wznosił się Sęp, trzymając w szponach gliniany Dzban.

Zakręciło jej się w głowie i z bezwładnej dłoni wypuściła czarne pióro. Zamrugała gwałtownie powiekami. Zobaczyła zaniepokojone twarze przyjaciółek pochylających się nad nią w skupieniu. Siedziała na ziemi.

Page 32: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Nie pamiętam, żebym usiadła - odezwała się zachrypniętym głosem.

Hay Lin delikatnie zdjęła jej z policzka kilka ziarenek piasku.

-Osunęłaś się tak nagle, że nie zdążyłyśmy cię złapać - poinformowała ją Irma. - I muszę przyznać, że bardzo nas przestraszyłaś.

-Chyba czas dowiedzieć się wreszcie czegoś więcej - zadecydowała Will, przywołując Serce Kondrakaru.

KONDRAKAR. SALA MEDYTACJIWysokie wieże Kondrakaru ginęły w chmurach. Salę medytacji oświetlały przenikające

promienie. W sadzawce pływały ryby, przesuwając się bezszelestnie między kamieniami. Wyrocznia uniósł się z miejsca, gdzie oddawał się rozmyślaniom, i wyszedł naprzeciw Czarodziejkom.

-A więc wiecie już, że wasza pomoc będzie potrzebna - przemówił spokojnym głosem.

-Jeszcze kręci mi się w głowie - odezwała się Will.

W jej głosie dawało się wyczuć zdziwienie.

-Z Czerwonej Pustyni prosto do Kondrakaru to za wiele, nawet jak na Strażniczkę. - Wyrocznia uśmiechnął się łagodnie.

-Byłaś tak blisko, że jeszcze chwila, a udałoby ci się to, co nie udało się dotychczas nikomu - powiedział. - Przejść na stronę Czerwonej Pustyni w ludzkiej postaci. Ale moc pustyni jest ogromna. Zaskakujesz mnie, Strażniczko - dodał, patrząc na nią z uznaniem.

-Widziałam ogromnego lecącego ptaka, który trzyma! w szponach Dzban ludu Zazu. Ukradł go z Ziemi, ukradł dar Szmaragdowego Ptaka - mówiła z gniewem Will.

-Przyglądajcie się teraz uważnie, bo ujrzycie miejsce, które stanie się celem waszej wędrówki.

-Raczej misji - mruknęła Irma. - Nazywajmy rzeczy po imieniu.

-Słusznie - Wyrocznia uśmiechnął się do Strażniczki. - To miejsce, które niewiele ma wspólnego z żywiołem wody.

Ujrzały w powietrzu zmącony krąg, a potem obraz Czerwonej Pustyni. Tak wyraźny, jakby stały tam teraz i czuły zimny wiatr we włosach, a pod stopami piasek.

-Oto oni, wrogowie, których będziecie musiały pokonać, aby przywrócić dar ludowi Zazu. - W głosie Wyroczni pojawiła się powaga.

W kręgu udeptanej czerwonej ziemi Sęp przestępował z nogi na nogę, wpatrując się w stojący na piasku Dzban.

-I to miało być tak bezcenne - zaskrzeczał z zawodem w głosie. - Dla tej jednej rzeczy musiałem nadwerężać moje skrzydła? - Łypnął złowrogo okiem i przez chwilę Hay Lin wydawało się, że patrzy prosto na nią i na pozostałe Strażniczki.

Teraz ujrzały Kojota. Jego wąski pysk wykrzywiał grymas wściekłości.

-Ostrożnie, bo jeszcze uronisz kroplę i będzie po wszystkim. Ciesz się, że nie musiałeś wysilać swojej mózgownicy - zawył. - No co się tak wpatrujesz we mnie jak sroka w gnat? Odsuń się, zabierz te skrzydła! - Popchnął go mocno i objął łapami gliniany Dzban.

Hay Lin cofnęła się odruchowo i stanęła, dotykając ramienia Irmy.

-Pamiętasz, jak mówiłam ci o moim śnie? - zapytała. - To on.

-Ten sam ponurak, którego można było obejrzeć na freskach w świątyni albo w książce w bibliotece? - upewniała się Taranee.

Page 33: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Zdecydowanie mniej podoba mi się w naturze. - Irma wykrzywiła się paskudnie, spoglądając na obraz zadowolonego Kojota, który obwąchiwał teraz Dzban, trącając go łapą.

-Długo kazałeś na siebie czekać - warknął po chwili. - Może próbowałeś sam coś tam, no wiesz...

-Łypnął podejrzliwie na Sępa, a sierść zjeżyła mu się na grzbiecie.

-Głowa mnie boli od waszych kłótni. - Spod skały wypełzł Grzechotnik.

W czerwonej łunie pustyni jego cielsko zdawało się ciągnąć bez końca.

-Za duży - stwierdziła stanowczo Cornelia. - Zdecydowanie za duży.

—Oni wszyscy są tacy - Irma spojrzała z pretensją na Wyrocznię. - Czy zawsze musimy walczyć z XXL?

Grzechotnik uniósł w górę głowę i rozejrzał się na wszystkie strony, jakby coś poczuł, jakieś drżenie ziemi czy inny prąd powietrza..

-Co się tak rozglądasz? - szydził z niego Kojot.

-Spodziewasz się jakichś gości.

-Dla gości mamy przygotowane same niespodzianki - zarechotał Sęp.

-Ciekawe jakie? - mruknęła Irma. - Bo Wyrocznia z pewnością nam o nich nie opowie.

-Daj, ogrzeję się przy nim trochę - poprosił Grzechotnik.

Kojot objął zazdrośnie gliniany Dzban.

-Co rok będzie nam dawał Żywą Wodę, co rok nasza kraina zamieniać się będzie w zieloną prerię, wystarczy, że Kropla połączy się ze spękaną ziemią. -Ujął naczynie i pochylił je nad czerwonym piachem niesionym przez wiatr.

-Nie! - krzyknęła Will. - Nie pozwól na to, Wyrocznio!

Obraz zaczął powoli znikać, a blask czerwonej łuny stawał się coraz mniej wyraźny.

-Teraz wiecie już wszystko - odezwał się po chwili Wyrocznia. - Oddany Kojotowi sługa, Sęp czarnych piórach, porwał Dzban z Żywą Wodą. Los Ludu Szmaragdowego Ptaka jest teraz w waszych rękach.

-Łatwo powiedzieć - narzekała Irma. - Nie podobają mi się ci panowie. Źle im z oczu patrzy.

-Jeżeli nie odzyskacie Dzbana...

-Wiemy, wiemy, że mamy do spełnienia misję, oczywiście jesteśmy gotowe. - Irma uśmiechnęła się do Wyroczni. - Przecież zawsze muszę trochę ponarzekać. Z przyjemnością pokażę im, gdzie jest ich miejsce.

-Świat, w którym się niebawem znajdziecie, nie jest przyjazny. - Wyrocznia przyjrzał im się z powagą. - Nie macie tam żadnych sojuszników, bo poza Kojotem, Sępem i Grzechotnikiem nikt nie zamieszkuje Czerwonej Pustyni.

-Czyli nikt nam nie pomoże - upewniła się Cornelia.

-Tego nie powiedziałem - odparł Wyrocznia. - Ale pamiętajcie, że Kojot, kradnąc Dzban z Żywą Wodą, zapragnął czegoś, co i tak nie może mu służyć. I pozbawił innych tego, co im się należy.

-Czy to znaczy, że ludność Zazu czekają teraz lata klęski nieurodzaju? - spytała Cornelia. - Czy bez Dzbana nigdy już nie będą szczęśliwi?

-To, co ich czeka, jest gorsze niż klęska nieurodzaju. To susza, która może zmienić zielony świat w jałową pustynię.

Page 34: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Myślę, że mamy już wystarczającą motywację - powiedziała Will i przywołała Serce Kondrakaru.

WIOSKA ZAZU. ŚWIĄTYNIA SZMARAGDOWEGO PTAKAStały przy ścianie świątyni, tuż przy fresku, gdzie widać było scenę przedstawiającą walkę

Szmaragdowego Ptaka z Kojotem. Will pochylała się, poprawiając sprzączkę przy sandale, a pozostałe dziewczyny rozglądały się z lekka oszołomione, jakby znalazły się tutaj po raz pierwszy. Ziemia drżała od dźwięku bębnów, których dudnienie rozchodziło się echem po dżungli.

I wtedy Cornelia zobaczyła przyglądającego im się chłopaka. Wyglądał, jakby zobaczył duchy.

W tej samej chwili dostrzegły go pozostałe Czarodziejki.

-Czy nie za późno na spacery po nocach - spytała Cornelia, podchodząc bliżej, aby ujrzeć jego twarz.

-Tej nocy na wszystko jest za późno - odpowiedział, wychodząc z cienia. - Muszę odnaleźć nasz magiczny Dzban.

-Coś mi się wydaje, że nie tylko my go szukamy - mruknęła Irma. - Ciekawa jestem, ilu chłopaków tu się jeszcze kręci.

-Nie każdy zna się na dzbanach i szmaragdowych ptakach, prawda? - zapytała Cornelia. - A ty z pewnością się znasz - dodała.

Dudnienie bębnów narastało, dźwięk podnosił się i opadał w głuchym lamencie.

-Rozpoczęła się ceremonia - szepnął chłopak.

-A więc to jeszcze nie koniec? Lud Zazu błaga o pomoc Szmaragdowego Ptaka?

-Będziemy wołać go, dopóki nas nie usłyszy Pamiętasz mnie, prawda? - zwrócił się do Cornelii.

-Tak - uśmiechnęła się w ciemnościach, chwytając w palce zielony wisiorek.

Will ostrożnie podniosła upuszczone czarne pióro.

-Nie widziałeś przypadkiem, gdzie zniknął jego właściciel? - spytała, trzymając je w dwóch palcach, jak najdalej od siebie.

-Właściciela nie widziałem, ale kiedyś znalazłem takie pióro na Ostatniej Ścieżce Kojota.

-Co to za miejsce? - spytała Irma.

-Niewiele o nim wiem - wyszeptał chłopak. - Ale słyszałem, że to droga, którą przeszedł Kojot do Innego Świata po przegranej walce ze Szmaragdowym Ptakiem.

-Możesz nas tam zaprowadzić? - Taranee szarpnęła go za rękaw.

-Byłem tam raz jako mały chłopiec z moim wujem, który jest jednym ze starszych w wiosce - powiedział z dumą. - Jednak nie wspominam tego najlepiej. To dziwne miejsce.

-Lubię dziwne miejsca. - Cornelia uśmiechnęła szeroko. - Będziesz naszym przewodnikiem?

Chłopak wskazał bez słowa ścieżkę niknącą między potężnymi drzewami. Gdzieś daleko rozległ się krzyk puchacza, który ruszał właśnie na polowanie.

-Złowieszczy ptak nocy to złowróżbny znak. - Chłopiec przystanął na chwilę i zawahał się, czy ruszać w dalszą drogę.

-Złowróżbny znak dla czarnego ptaka, który porwał Dzban - odpowiedziała Taranee. - Każdy czyta znaki tak, jak mu to dyktuje serce, prawda, dziewczyny?

-Więc już chodźmy, na co czekamy? - zawołała Hay Lin i wyprzedziwszy chłopaka, ruszyła w

Page 35: Szmaragdowy ptak   eva carvani

stronę potężnych drzew oplecionych ciemnozielonym duszącym bluszczem.

-Poczekajcie na mnie! - krzyknął chłopak. - Nawet nie wiecie, dokąd iść.

KRAINA KOJOTA. CZERWONA PUSTYNIAGłuche uderzenia rozchodziły się echem i powracały odbite od ciemnych skał Czerwonej

Pustyni. Wściekły Kojot uderzał łapą w skorupę Dzbana i potrząsał nim raz za razem, usiłując znaleźć choć Kroplę. Zaglądał do środka przez zwężający się otwór, ale nic nie widział, nawet dna, które zdawało się być gdzieś bardzo, bardzo daleko.

-Przecież zawsze tu była. - Zniechęcony cisnął go w piasek i położył pysk na łapach, zamyślając się głęboko. Nagle w jego żółtych oczach pojawił się błysk zrozumienia. - To musi być jakiś podstęp, lud Zazu ukrył źródło Żywej Wody gdzie indziej.

-Może oni podmienili garnki? - zastanawiał się głośno Sęp.

-A może rzucili na garnek zaklęcie? - Kojot łypnął w stronę Grzechotnika, który zwinął się na skalnej półce, usiłując zdrzemnąć się choć przez chwilę. - Nie bądź leniem - wrzasnął. - Czy nie widzisz, że ktoś nas przechytrzył?

-Ciebie nikt nie przechytrzy - odezwał się wąż pojednawczo i zsunął ze skały, podpełzając tuż pod Dzban. - Musi być jakieś inne wytłumaczenie.

-Wejdź do środka - zaproponował niespodziewanie Kojot. - Sprawdź, co tam jest, i wracaj. Nie widzę innego sposobu na ten Dzban.

-Mówiłem, że to zwykły garnek. - Sęp przestępował z nogi na nogę, przyglądając się skromnie swoim pazurom. - Żaden tam magiczny...

-Siedź cicho! - wrzasnął Kojot - bo powyrywam ci wszystkie pióra!

Grzechotnik ostrożnie wsunął się do środka. Śliskie ściany naczynia pociągnęły go w dół i zaczął lecieć, nie mogąc się zatrzymać.

Nie wiedział już, jak długo trwa ten lot. Gdy spadł, ogarnęła go ciemność.

Page 36: Szmaragdowy ptak   eva carvani

ROZDZIAŁ 4

LAS. OSTATNIA ŚCIEŻKA KOJOTADrzewa rosły tak gęsto, że z trudem przedzierali się przez dżunglę, szukając śladów starej

ścieżki. Co jakiś czas słyszeli krzyk małp albo skrzek papug, które przyglądały im się z rosnących tuż nad ziemią splątanych gałęzi.

-Czy ktokolwiek tędy chodzi? - dopytywała się Irma. - Wygląda na to, że nie jest to ulubiona trasa spacerowa mieszkańców wioski Zazu.

-To wyklęte miejsce - wyszeptał chłopak. - Właśnie tędy odszedł Kojot wypędzony z Ziemi. Tak bardzo się zapierał, że ślady jego łap odbiły się w kamieniu. - Wskazał widoczne w głazach zagłębienia.

Coś zaszeleściło między gęsto rosnącymi drzewami, jakiś ptak przeleciał z ochrypłym wrzaskiem, jakby go goniło stado dzikich pawianów.

-Tam musi być portal. - Will przyspieszyła kroku.

-Jestem pewna, że tam jest. - Cornelia uklękła, dotykając ziemi. - Czujecie te drżenia? Tam musi być przejście.

-To już blisko. - Chłopak stanął przy drzewie, wypatrując światła gwiazdy. - Zaraz będziemy na miejscu.

-Całe szczęście, bo nie uśmiecha mi się spacer nocą przez dżunglę - odpowiedziała Irma. - Wiedziałam, że ta droga musi dokądś prowadzić.

-Za zakrętem znajdziecie ostatni ślad, ja poczekam tutaj... - w jego oczach pojawiło się wahanie. -To miejsce zakazane, nikt z naszych braci nie może tu przebywać. Kto przekroczy Bramę, ten wejdzie do świata demonów. To gorsze niż przejście do krainy zmarłych. - Chłopak usiadł, opierając się plecami o gruby pień drzewa.

-Dziękujemy ci za pomoc. - Cornelia podała mu rękę. - Jesteś bardzo odważny. Tak wyobrażałam sobie prawdziwego Zazu.

Na szyi dziewczyny zakołysał się wisiorek ze Szmaragdowym Ptakiem.

-Tam, dokąd zmierzasz, nie będziesz sama - powiedział chłopak. - Pamiętaj, nie idziesz sama - powtórzył tajemnicze słowa i zapatrzył się w ciemną gęstwinę drzew

-A to odkrycie - zaśmiała się niepewnie Irma. - Mówi, że nie będzie sama? W towarzystwie czterech swoich przyjaciółek nie ma na to szans.

-Czuję, że miał na myśli coś innego. - Will szła dalej, prowadzona przez światło gwiazdy - Chodźmy odnaleźć przejście, czuję, że jest już niedaleko.

Droga skończyła się nagle i zobaczyły dwa wielkie głazy, wysokie jak kolumny w świątyni. Wyrastały niespodziewanie w samym środku dżungli, zanurzone w dzikiej trawie.

Ujrzały węże, które zawracały z drogi, i mrówki cofające się przed głazami jak przed falą przypływu. A za kamienną bramą nie widać już było nic. Tylko mgły i płynący stamtąd przenikliwy chłód zdradzały, że kryje się tam coś, co może budzić lęk.

-Czy ktoś się waha? - spytała Irma, biorąc się pod boki. - Bo jeśli nie, to na co czekamy?

Pierwsza ruszyła Taranee.

Page 37: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 38: Szmaragdowy ptak   eva carvani

KRAINA KOJOTA. POD SKAŁĄKojot w napięciu wpatrywał się w zdobyty Dzban.

Widział wzory lśniące w czerwieni pustyni.

-Musiałeś kazać mu tam wchodzić? - narzekał Sęp, przestępując z łapy na łapę. - I co teraz? A jak nie wróci?.

-Nie bądź głupcem - Kojot warknął, przyciągając do siebie Dzban. - To magiczne naczynie, dzięki niemu...

-Wiem, wiem - przerwał mu Sęp. - Tak tylko sobie myślę, że dość długo już go nie ma.

-Lepiej nie myśl, od myślenia jestem ja - mruknął Kojot.

Nagle w wąskiej szyi Dzbana pojawiła się głowa Grzechotnika. W jego ślepiach malował się gniew.

-Szybko, wypuście mnie - krzyknął, spadając głucho na piasek. - Nigdy więcej tam nie wejdę. Nawet mnie nie proście!

-Nie jęcz, tylko powiedz, czy widziałeś Wodę. - Kojot trącił go niecierpliwie łapą. - Czy jest tam Żywa Woda? - powtórzył.

-Widziałem ich twarze. - Grzechotnik trząsł się, poruszając szybko ogonem. - Wpatrzone we mnie oczy, jakieś ognie, huk, od którego rozbolała mnie głowa. Wszystko odbijało się w Kropli Żywej Wody. Widziałem też tancerzy. Tworzyli przeklęty krąg wokół wielkiego Szmaragdowego Ptaka.

-Nie wspominaj tylko przy mnie jego imienia - warknął Kojot.

-Otworzyłem paszczę, aby połknąć ich spojrzenia - mówił Grzechotnik, a w jego czarnych ślepiach pojawił się teraz lęk. - I wtedy...

-Jak to, chciałeś połknąć Kroplę Żywej Wody? - oburzył się Sęp. - Ty oszuście!

-Nie połknąć, tylko zabrać ją tutaj czy, jak wolisz, przenieść - obraził się Grzechotnik. - Otworzyłem więc paszczę i gdy ją zamknąłem, Kropla znikła, a obraz uciekł, jakby go tam nigdy wcześniej nie było.

-Połknąłeś Kroplę Żywej Wody!? - wrzasnął rozzłoszczony Kojot.

-Nie, nie było jej tam, to była jakaś sztuczka! - Grzechotnik rzucił się na skałę i zwinął sploty tak, że wystawała tylko głowa. - Czułem się okropnie - dodał. - A potem nadeszła ciemność. Najgorsza była ciemność. Pusta i nieskończona.

-Myślą, że są sprytniejsi ode mnie - wycedził przez zęby Kojot. - Ale ja wydobędę stamtąd tę Kroplę, choćbym miał...

Zimny wiatr wiejący z północy niespodziewanie przyniósł obce zapachy.

-Zaraz, zaraz, co to może być? - Kojot oderwał nos od Dzbana i uniósł wysoko łeb. Jego rozdęte nozdrza chwyciły jakąś nieznaną woń, zapach obcych, i sierść zjeżyła mu się na grzbiecie. - Zazu nigdy nie odważyliby się wejść na ścieżkę Ostatniej Drogi Kojota i przekroczyć Bramy - zawarczał. - Żaden śmiertelnik tego nie uczyni, a Szmaragdowy Ptak też tamtędy nie przeleci, bo niebo nad moim Królestwem należy do ciebie - zaśmiał się złowieszczo, spoglądając na Sępa. - Dlatego ten zielony przybłęda już nigdy nie zabierze nam garnka.

-Ale może to uczynić ktoś inny - zagrzechotał Grzechotnik.

-Właśnie. Uważaj, może ktoś czai się już za skałami? - szydził Sęp.

-Głupcy, czuję zapach obcego, ale jest jeszcze daleko. - Kojot odsłonił ostre zęby.

Page 39: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Ktoś śmiał naruszyć granice mojego Królestwa! - zawołał rozwścieczony. Zerwał się gwałtownie i przebiegł kilka kroków. Stanął na krawędzi kanionu, i węsząc, zwrócił się w stronę Sępa i Grzechotnika, oczekujących jego rozkazów. - I tak nikt nigdy nie przeszedł przez Martwy Las. Wielu śmiałków z Innych Światów utknęło w nim na zawsze.

-Ha, ha, nikt nie oprze się mocy lasu, który wszystko zaklina w kamień! - zakrakal Sęp.

-Leć do Martwego Lasu i obserwuj. To potrafisz najlepiej. Nadsłuchuj kroków albo oddechu. Ukryj się w gałęziach jednego z drzew i czekaj na intruzów - warknął Kojot, spoglądając na widoczny na tle nieba posępny profil wielkiego ptaka.

-Tylko nie zaśnij - rzucił lekceważąco Grzechotnik. Odwrócił się leniwie i poruszył od niechcenia ogonem.

-A ty nie zakop się w piasku - zakrakal Sęp i wyciągnął szyję, wyginając pogardliwie dziób. Rozpostarł skrzydła, których olbrzymi czarny cień zakrył purpurowy horyzont. Uniósł się w górę i poszybował na zachód, tam gdzie rozciągał się Martwy Las.

-Polecę do Bramy Przejścia! - zawołał jeszcze. - Może uda mi się zobaczyć, kto ją przekroczył.

-Kimkolwiek byłby ten intruz, gorzko pożałuje każdego kroku zrobionego na moich ziemiach. - Kojot podniósł łeb i zawył, a echo poniosło jego głos daleko, aż na kraniec pustyni, gdzie pięć Czarodziejek rozglądało się uważnie, aby wybrać kierunek swojej wędrówki.

KRAINA KOJOTA. CZERWONA PUSTYNIAPrzestrzeń, w której się znalazły, zdawała się nie mieć początku i końca. Ziemia posypana była

czerwonym popiołem, który unosił się nad nią, falując w ciężkim powietrzu. Widziały wielkie głazy, wyglądające, jakby ktoś rzucił je z góry, wgniatając z wielką siłą w spękaną powierzchnię suchej ziemi. Niektóre zapadały się w sobie, a w ich cieniu kryły się niepokojące profile nieznanych zwierząt, które spoglądały na nie, wytrzeszczając nieruchome oczy. Zimny wiatr toczył kępy wysuszonych traw, wielkie jak młyńskie koła.

W oddali majaczyły góry. Ich szczyty ginęły w purpurowych chmurach zwieszonych ciężko nad horyzontem. Pięć maleńkich punktów w nieskończoności. Pięć Strażniczek Kondrakaru, mających się zmierzyć z Innym Światem.

-Myślałam, że będzie tu jakiś komitet powitalny - zaśmiała się niepewnie Irma.

-Sztuczne ognie, fajerwerki i orkiestra? - upewniała się Cornelia.

-Czuję, jak pierzchną mi usta. - Hay Lin starała się złapać głębszy oddech, nie zważając na drobiny piasku przyklejające się do warg i powiek.

Zobaczcie, tu też są jego ślady. - Taranee przymierzyła stopę do widocznych w kamieniach wgłębień. - Nie pasuje - uśmiechnęła się do przyjaciółek.

-Butów w tym rozmiarze nie dostałby w żadnym sklepie - mruknęła Irma. - Musi być rzeczywiście wielki.

Szły wolno, rozglądając się uważnie dookoła, szukając jakiejś drogi czy znaku, które pozwoliłyby im obrać właściwy kierunek.

-Słyszałam jego skowyt - powiedziała Will. - Chyba stamtąd. - Wskazała widoczne na północy wysokie góry.

-Nici z zaskoczenia - zmartwiła się Hay Lin.

-Nie chciałabym zostać zaskoczona przez tego okropnego wyjca. - Cornelia spoglądała z niedowierzaniem na spękaną ziemię. - Od wieków nie spadła tu ani kropla deszczu.

-To się da załatwić. - Irma wyciągnęła dłonie.

Page 40: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Poczekaj! - powstrzymała ją Will. - To zawsze zdążymy zrobić. Teraz najważniejszy jest Dzban. Musimy go odnaleźć.

Zimne powietrze falami przesuwało się nad pustynią, napierając na Czarodziejki, jakby chciało je wypchnąć w stronę Bramy Przejścia.

-Nie mamy zamiaru się stąd wynosić. - Hay Lin uniosła wysoko ręce i odepchnęła masy powietrza, które z ogromną siłą przesuwało je w stronę wielkich skał.

Wiatr przybrał na sile, jakby chciał się oprzeć Strażniczce, ale po chwili wahania ustąpił i zatańczył wokół Czarodziejki, unosząc w górę czerwony pył.

Niebo zdawało się pochylać nad ziemią, jakby chciało się z nią połączyć oraz zamknąć ten świat w objęciach spowijającej wszystko ciemności.

-Hej, może ktoś mi powie, w którą stronę mamy iść - niecierpliwiła się Irma. - Nie mam ochoty podziwiać tych upiornych krajobrazów. Chcę zabrać ten garnek i wracać na jungle party.

Will uśmiechnęła się do przyjaciółki.

-Tam, tam widzę jego blask - wskazała ręką czerwone szczyty - Myślę, że jest on właśnie tam.

Ruszyły w drogę, starając się nie tracić z oczu śladów Kojota, lecz twarda skala ustąpiła miejsca grubym ziarnom piasku, który miękko zapadał się pod stopami Czarodziejek.

-I koniec wskazówek - westchnęła Cornelia. - Teraz musimy radzić sobie same. - Zatoczyła dłonią krąg i wtedy zobaczyła, że za ich plecami nie ma już nic. Tam, gdzie wcześniej widziały Bramę Przejścia, rozciągała się pustka, a na nieskończonej linii horyzontu nie było niczego, co mogłoby stanowić jakikolwiek drogowskaz w przestrzeni. - Spójrzcie! - zawołała, zatrzymując się raptownie.

-Niezła sztuczka - wychrypiała Irma. - Zdaje się, że ktoś zatrzasnął za nami drzwi.

-I jak teraz wrócimy? - spytała Hay Lin. - Jak mamy odnaleźć portal, który zniknął?

Will wpatrywała się w czerwony horyzont, jakby tam miała znaleźć odpowiedź na wszystkie możliwe pytania, które padły i które mogły jeszcze paść w tej wyprawie. Nagle wzrok Czarodziejki napotkał jakiś kształt. Wydało jej się, że w falującym powietrzu widzi przed sobą Kojota. Patrzył na nią żółtymi ślepiami, a jego pysk wykrzywiał ironiczny grymas.

-On tam jest! - krzyknęła, wyciągając ręce. - Widzę go.

Światło energii uderzyło w miejsce, gdzie przed chwilą siedział Kojot, ale nie napotkało żadnego oporu. Trafiło w pustkę i rozproszyło się, aby zniknąć.

-Nie było go tam? - Will z niedowierzaniem przecierała oczy. - Przecież go widziałam.

-On jest wszędzie - wyszeptała Taranee. - Czuję, że jest we wszystkim, na co patrzymy.

-Niewiele tu rzeczy, na których można zawiesić wzrok - parsknęła Irma. - I to właśnie jest pocieszające. Nie życzę sobie, aby jakiś Kojot plątał mi się pod nogami.

Dziewczyny zaśmiały się nerwowo i wyruszyły w dalszą drogę. Powietrze gęstniało z każdą chwilą, jakby nie miało siły wznosić się wyżej.

-Co to może być? - Cornelia wpatrywała się w falującą Unię horyzontu, gdzie korony wielkich drzew zdawały się dźwigać szkarłatne chmury, zawieszone nisko nad ponurym krajobrazem.

-Wygląda na las - zauważyła Irma. - Może uda nam się przez niego przejść bez większych niespodzianek.

-Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że wcześniej go tam nie było - dodała Taranee.

-Tu ciągle wszystko się zmienia - powiedziała Will. - Zauważyłam, że nic nie pozostaje na swoim miejscu. Najpierw znika Brama Przejścia, potem pojawia się ponury zagajnik...

Page 41: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Masz na myśli ten potężny las? - upewniała się Cornelia. Uniosła dłoń, zataczając nią wielki krąg.

-Właśnie. - Will wzruszyła ramionami. - A poza tym nie wiemy, jakie jeszcze czekają na nas pułapki. Czuję, że nie będzie łatwo odzyskać Dzban. Nie wiemy nawet, gdzie jest Kojot.

-Racja. -Taranee przyspieszyła kroku. - Jednak założyłyśmy, że ukrywa się on tam, gdzie schował Dzban, w górach, i trzeba trzymać się planu.

Ziemia, którą przemierzały, była teraz twardsza i gdzieniegdzie można było zobaczyć wyschnięte kaktusy. Wystarczało jedno dotknięcie, aby rozsypały się w pył.

-Nie mogę już na to patrzeć - stwierdziła Irma i napoiła wodą karłowaty kaktus wyciągający powykręcane ramiona w stronę szkarłatnej łuny.

Wystrzelił w górę, a gdy dotknęła go Cornelia, obsypał się błękitnymi kwiatami.

-Jaki śliczny - zachwyciła się Hay Lin. - Chętnie bym go naszkicowała.

-Możesz to zrobić kiedy indziej. - Taranee pociągnęła ją za rękę. - Nie mamy czasu na zajęcia plastyczne. Chodźmy lepiej do tego lasu, bo i tak nie da się go ominąć.

Im bardziej zbliżały się do granicy drzew, tym większy chłód ogarniał ziemię, która zmieniła swoją barwę z czerwonej na szarą, jakby las wyssał z niej wszystkie soki.

Przywitała je cisza. I bezruch, który był gorszy od szumu przesuwających się mas piasku.

Cornelia przytuliła się miękko do pnia i objęła go ramionami.

-Ono cierpi - powiedziała, zbladła i zachwiała się, jakby coś znienacka w nią uderzyło.

-Te wszystkie drzewa są martwe? - Will obchodziła rosnące obok krzewy, których twarde gałązki nie dawały się przyciągnąć czy ugiąć pod ciężarem jej dłoni.

-One są nie tylko martwe, one są kamienne - wyszeptała Cornelia.

-Słyszałam, że w naszym świecie spotyka się skamieniałe drzewa. - Irma przyglądała się korzeniom, które wyszły na ścieżkę, jakby nie mogły poradzić sobie z ciężarem ziemi.

-Wygląda niewinnie - stwierdziła Hay Lin. - Myślę, że i tak nie mamy wyjścia, bo las ciągnie się bez końca, więc musimy go przejść.

Między drzewami nie było ścieżek. Trzeba było iść, kierując się intuicją, bo najwyraźniej nikt tego lasu wcześniej nie odwiedzał.

-Martin byłby zachwycony - stwierdziła Inna. - Każdy wesoły harcerzyk chciałby się znaleźć w takim lesie.

-I zabłądzić - Cornelia wyglądała na osłabioną.

-Słyszę płacz drzew i ich skargi.

-Co mówią? - spytała Will.

-Że dawno już straciły soki, że nikt na nich nie siada, czasem tylko przylatuje tu ogromny ptak i opowiada im różne historie - mówiła, wchodząc coraz głębiej w Martwy Las.

-I cały czas ci to szepcą? - zdziwiła się Taranee.

-Cały czas i nawet przez chwilę nie milkną. - Czarodziejka Ziemi szła coraz wolniej, słaniając się na nogach.

-Co się z tobą dzieje? - zaniepokoiła się Hay Lin. - Co one tobie mówią?

-Muszę im pomóc - wyszeptała. - Idźcie dalej, ja tu zostanę. Nie mogę ich tak opuścić.

Wielkie oko drapieżnego ptaka wpatrzone było w kołyszącą się rytmicznie kurtynę jasnych

Page 42: Szmaragdowy ptak   eva carvani

włosów Czarodziejki.

Nie słyszał skargi drzew. Czekał, aż dziewczyny zamienią się w kamienie. Bo drzewa w tym lesie miały straszliwą moc.

„A więc tu zostanie - pomyślał - a one razem z nią, bo przecież nie opuszczą swojej przyjaciółki. Nie wiedzą jednak, że na zawsze”.

-Cornelio, musimy odzyskać Dzban. - Will szarpała ją mocno za ramię.

-Tak, Dzban - powtórzyła nieprzytomnie Czarodziejka Ziemi. - Przynieście go tutaj, a drzewa ożyją. Tak. - W jej oczach pojawił się błysk. - To świetny pomysł, Żywa Woda potrzebna jest tym drzewom. Pewnie dlatego Kojot ją ukradł.

-Ukradł ją dla siebie, a nie dla tych drzew. - Will patrzyła na nią błagalnie. - Jeśli chcesz im pomóc, musisz wyruszyć z nami po Żywą Wodę.

-Nie ruszę się stąd bez Cornelii - powiedziała stanowczo Taranee.

-Jak mogę je tak zostawić? - Oczy Cornelii pełne były łez. - Obiecałam im, że nie zostaną same.

Połączyły dłonie, otaczając siedzącą pod drzewem Czarodziejkę Ziemi. Powoli, z trudem odzyskiwała regularny oddech, a w jej oczach pojawiła się wdzięczność. Uśmiechnęła się do stojących przy niej przyjaciółek.

-Przeklęte ludzkie istoty. Dlaczego Martwy Las ich nie zabiera?! Sam sobie z nimi poradzę. - Sęp wzbił się w górę, a jego pazur zahaczył o kamienną gałąź, na której przysiadł, aby słyszeć każde ich słowo.

-Co to za trzask? - Irma zatrzymała się, oglądając przez ramię. Zauważyła obłok kurzu unoszący się między drzewami. Podeszła bliżej i sięgnęła po odłamaną gałąź.

-Uff... ale ciężka, każde z tych drzew musi ważyć chyba tonę. - Usiłowała unieść ją w górę, ale po chwili zrezygnowała i zostawiła konar na szarej spękanej ziemi.

Sęp krążył nad lasem, obserwując poruszające się między drzewami cienie.

-Czy nie macie wrażenia - przerwała ciszę Will - że coraz ciężej jest nam przedzierać się przez ten kamienny las?

-Dziwnie zgęstniał - zauważyła Cornelia. - Gdyby nie to, że drzewa nie powinny ruszać się z miejsc, przysięgłabym, że zacieśniają szeregi, aby stworzyć dla nas bezpieczną kryjówkę.

-Może na Ziemi lasy nie wędrują, ale tutaj wszystko po prostu jest możliwe. - Hay Lin przecisnęła się między gałęziami. - Poczekajcie, mam świetny pomysł, spojrzę na nie z góry. - I nie czekając na odpowiedź, wzbiła się w powietrze i już była nad lasem. Z góry wyglądał jak szary dywan tkany przez nieudolną artystkę, która pozostawiała pełno niezawiązanych nitek. Korony łączyły się w jeden kobierzec nieprzepuszczający światła. Hay Lin pofrunęła dalej i ujrzała jakiś ciemny kształt unoszący się nad lasem. W pierwszej chwili pomyślała, że to może jej własny cień, ale szybko porzuciła tę myśl, widząc rozpiętość skrzydeł stworzenia krążącego nad drzewami.

„Hay Lin, czy wszystko w porządku?” - usłyszała głos Will.

„Mniej więcej - odpowiedziała. - Choć widzę przed sobą znanego nam już Sępa”.

„Powiedz mu, żeby się wyniósł - zaproponowała Irma. - I tak z nami nie wygra, wstrętne ptaszysko”.

Sęp wzbił się wyżej i paroma ruchami skrzydeł dogonił Hay Lin. Ujrzała tuż przy twarzy ostro zagięty dziób i poczuła ciężki oddech ptaka. Odepchnęła go silnym podmuchem wiatru.

Zdziwiony ponownie zaatakował, lecz tym razem był już przygotowany. Przepuścił pod skrzydłem powietrzny wir i zanim zdążyła krzyknąć, chwycił ją pazurami i porwał w górę, wysoko

Page 43: Szmaragdowy ptak   eva carvani

ponad las.

-Złapał mnie! - krzyknęła Hay Lin. - Jest szybszy, niż myślałam.

Usiłowała wyrwać się z jego szponów, gdy naraz poczuła, że uścisk staje się lżejszy. Usłyszała triumfalny okrzyk Irmy i skrzydła ptaka opadły pod ciężarem atakującej je wody. Runął w dół, prosto pod nogi Cornelii.

-Co on sobie myśli! - Cornelia wyciągnęła z wahaniem dłonie i w tej samej chwili ku zdumieniu Czarodziejek korzenie drzew oplotły ciasno potężnego ptaka.

-One wcale nie są martwe! - Hay Lin oparła się o drzewo, czując na plecach ciepło ożywającej kory.

Sęp, uwięziony w klatce z mocnych pędów, rzucił jej złowrogie spojrzenie. Przez chwilę wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale zrezygnował i przymknął powieki, chowając dziób pomiędzy zmoczone skrzydła.

-Gdybym go nie znała, przypuszczałabym, że się wstydzi. - Irma potrząsnęła z niedowierzaniem głową. - A tak, to myślę sobie, że przyczaił się, aby znów coś złego wymyślić.

-Las zaopiekuje się Sępem, może pozostanie w nim na zawsze jako wolny ptak? - Cornelia stała, wpatrując się w zieleniejące korony drzew.

Pod stopami miały budzącą się ziemię i musiały przyznać, że to wspaniałe uczucie. Gałęzie kołysały się na wietrze, uwolnione od kamiennego ciężaru. Czarodziejka Ziemi przyłożyła dłonie do niewielkiego krzewu, który z trudem rodził pąki. W odpowiedzi wybuchnął zielenią i pojawiły się na nim kwiaty. Cornelia uśmiechnęła się i odnajdując Ścieżkę Wyjścia, ruszyła lekko w stronę widocznego w oddali świaria.

KRAINA KOJOTA. POD SKAŁĄ-Co za nieudacznik! Nic nie potrafi zrobić do końca, dać się przechytrzyć pięciu dziewczynom to

po prostu żałosne. - Kojot krążył w kółko, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

-Nie wiedział, że te ludzkie istoty potrafią się dogadać z drzewami - tłumaczył go Grzechotnik wijący się po suchej popękanej skale, tuż przy krawędzi przepaści.

-Zamknięty w tej pułapce z żywych korzeni, co za oryginalne zakończenie naszej przyjaźni – Kojot zaśmiał się złowieszczo. Wskoczył na skalną półkę, na której zwykł siadywać Sęp. - Grzechotniku, przebiegły wężu pustyni, pełznij na czerwone piaski, tam gdzie kryje się jezioro bez dna. Obudź je - rozkazał.

-Mam nadzieję, że ty mnie nie zawiedziesz. Nie chciałbym cię zobaczyć zakopanego na wieki w Czerwonej Pustyni - dodał z krzywym uśmiechem.

-Nikt nigdy nie zdołał przejść przez moje jezioro. - Grzechotnik utonął wzrokiem w ciemnej linii horyzontu. - Wiry wciągają tam nawet największych śmiałków.

-Pełznij więc, pełznij, na co czekasz! - krzyknął Kojot i wspiął się na wielką czerwoną skałę wiszącą nad przepaścią kanionu.

Ogromny Grzechotnik rozwinął sploty i ruszył w stronę wstęgi purpury widocznej na horyzoncie. Zsuwał się powoli po stromych skałach, aż wreszcie znalazł się na samym dole, tam gdzie wiła się droga na Czerwoną Pustynię.

-Nawet jeśli nie wytrząsnę z niego ani kropli, nikt nie dostanie go w swoje łapy. - Kojot wyciągnął z jamy Dzban spowity w nieziemski blask. Wyryte na powierzchni Dzbana wzory zdawały się poruszać, jakby coś uczyniło je żywymi. - Przeklęty garnek! - wrzasnął. - Przez ciebie zostałem wypędzony na Czerwoną Pustynię. - Kopnął go nogą i Dzban potoczył się po ziemi,

Page 44: Szmaragdowy ptak   eva carvani

zatrzymując pod wielkim wyschniętym kaktusem rosnącym tuż przy skalnej półce. - Tam jest twoje miejsce – wydyszał. - I będziesz w nim tkwił, dopóki nie dasz mi Kropli Żywej Wody.

KRAINA KOJOTA. JEZIORO CZERWONYCH PIASKÓWPozostawiły za plecami las i choć nie było w nim ptaków, wyglądał zupełnie inaczej niż w

chwili, kiedy do niego wchodziły.

-Dobra robota, Corny. - Irma klepnęła ją po plecach. - Chyba wypuszczę tu kilka źródeł, z których wypłyną rzeki, a potem...

-Nie rozkręcaj się - powstrzymała ją Will.

-Misja Dzban - przypomniała jej Taranee, tłumiąc śmiech.

-To co, idziemy? - spytała Cornelia, wskazując majaczące na północy góry.

-Tylko ostrożnie - zaśmiała się Taranee. - Bo nie stąpamy po pewnym gruncie.

Dopiero teraz zauważyły, że przed nimi rozciąga się znów pustynia. W oddali na horyzoncie widać było szczyty, ale żeby tam dotrzeć, musiały przejść przez czerwony piach, który wsypywał się do butów, utrudniając wędrówkę.

Brnęły ciężko przed siebie, poruszając się coraz wolniej, w miarę jak piasek stawał się głębszy. Tylko Hay Lin czasem unosiła się nad ziemią.

-Czuję się jak mrówka, która zgubiła drogę do mrowiska - odezwała się Taranne.

-Czy jesteś pewna, że idziemy w dobrą stronę? - Irma zwróciła się do Will, bo przyjaciółka co jakiś czas przystawała, aby obejrzeć się za siebie.

-Wszystkie drogi prowadzą do Kojota - odpowiedziała z niezachwianą pewnością.

-Raczej na każdej drodze spotkasz Kojota - dodała Cornelia. - A tam, gdzie on jest, znajdziemy Dzban Żywej Wody

Małe punkciki poruszały się powoli w morzu czerwonego piasku. Ziemia wznosiła się i teraz musiały piąć się wysoko na strome wydmy, z których co jakiś czas się zsuwały, nie mogąc znaleźć żadnego oparcia.

-Naprawdę nigdy czegoś podobnego nie spotkałam - zdziwiła się Cornelia. - Te piaski sprawiają wrażenie żywych.

-Może to wesołe miasteczko z atrakcjami typu zjeżdżalnia donikąd? - Irma z trudem wspinała się na szczyt kolejnej wydmy.

Na piasku za dziewczynami rysowały się ślady niewielkich stóp. Nie znikały one, jakby wiatr nie chciał ich zasypać.

-To twoja sprawka. - Will uśmiechnęła się do Hay Lin.

-Musimy przecież jakoś wrócić. - Hay Lin odpowiedziała jej poważnym spojrzeniem.

Stanęły na chwilę, zatrzymując się na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na odległe góry. W dole ujrzały dolinę płaską jak talerz, otoczoną ze wszystkich stron pofałdowanymi wydmami falującej czerwieni.

-Spróbujmy tamtędy przejść. - Taranee przechyliła głowę, wychwytując odległy dźwięk.

-Nareszcie jakaś przyzwoita trasa - sapnęła Irma. - Szkoda tylko, że znów trzeba będzie się od nowa wspinać.

-Słyszycie? - Taranee złapała za ramię Cornelię. - Słyszysz, Corny?

Page 45: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 46: Szmaragdowy ptak   eva carvani

W ciszę wdarł się niepokojący dźwięk. Stukot układał się w uporczywie powtarzające się frazy,

-Czy ten lot nigdy się nie skończy? - wydusiła z siebie Will.

-Oby to nie był nasz ostatni lot. - Cornelia trzymała się kurczowo Taranee, która najwyraźniej nad czymś rozmyślała.

-Wiem! Już wiem, co zrobić. Odsuńcie się! - krzyknęła Taranee przywołała ogień.

Ogromna kula ruszyła w górę, rozgrzewając piasek. Tam, gdzie dosięgał go ogień, stawał się gorący i miękki jak płynna wulkaniczna lawa.

-A teraz ja. - Irma uwolniła strumień wody, a on uderzył w rozgrzany piasek.

I wtedy wszystko ucichło. Cornelia z niedowierzaniem dotykała ścian, które wcześniej wciągały je w pułapkę ruchomego jeziora. Były szklane i śliskie. W ogromnym lustrze odbijały się twarze zdumionych Czarodziejek.

Umilkł wiatr i znów ujrzały nad sobą czerwonawe niebo. Ale teraz nie musiały podnosić głów, odbijało się ono bowiem w gładkiej powierzchni piaskowego leja.

-Hej, to było niezłe, czuję się jak w wielkiej butli, którą można wygrać w wesołym miasteczku - odezwała się Irma.

-Spójrzcie, tutaj jest przejście. - Will wskazała szczelinę, która otwierała z jednej strony, tworząc wiodącą w górę szklaną drogę.

Przecisnęła się między gładkimi lustrami ścian i z ulgą odkryła, że droga jest dłuższa, niż wydawało się na pierwszy rzut oka.

Szły jedna za drugą, trzymając się za ręce i starając się opierać stopy na krawędziach szczeliny zamykającej się wysokimi ścianami. Były w długim tunelu tworzącym nad ich głowami szklaną kopułę, raz obniżając się, to znów niespodziewanie wznosząc się wysoko ponad głowy Czarodziejek.

-Jesteśmy już blisko. - Hay Lin poczuła wiatr, który pojawił się w tunelu i przemknął w dół w poszukiwaniu nowych przestrzeni.

-Coś tam jest! - Irma zatrzymała się raptownie, wskazując wielki cień na ścieżce.

Zbliżyły się, zachowując ostrożność, i wtedy go zobaczyły. Zwój olbrzymiego Grzechotnika uwięzionego w szkle, z uniesioną głową, jakby pozował do fotografii.

-Chciałeś jeszcze coś dodać? - Hay Lin pochyliła się nad ich prześladowcą.

-Chyba stracił wątek - zauważyła Will.

-Szkoda, że nie mam aparatu - powiedziała z żalem Taranee.

-A co do ostatniego słowa, to niniejszym oświadczam, że zostaje ono panu odebrane - rzuciła przez ramię Irma i pierwsza wspięła się na górę, pokonując krawędź lustrzanej drogi.

-Nigdy bym nie przypuszczała, że tak ucieszy mnie ten widok - mruknęła, patrząc na zasnute ciemnymi chmurami niebo.

Po chwili wszystkie już stały na gładkiej powierzchni doliny.

-Szkoda, Corny, że nie masz swoich łyżew - zachichotała Hay Lin. - Myślę, że nigdy nie jeździłaś pod purpurowym niebem.

-Zostawię sobie tę przyjemność na później. - Cornelia odrzuciła na plecy włosy i przyklękła, kładąc dłoń na śliskiej ziemi. - Wygląda na to, że na pamiątkę tego wydarzenia miejsce, gdzie teraz stoimy, zostanie nazwane Lodowym Jeziorem.

Oglądały się jeszcze za siebie, aby ujrzeć odbijające się w nim niebo. Wreszcie wspięły się na

Page 47: Szmaragdowy ptak   eva carvani

piaskowe wzgórze i ruszyły w dalszą drogę w kierunku czerwonych gór.

KRAINA KOJOTA. POD SKAŁAW nozdrza Kojota wdarł się zimny powiew wiatru. W dole rozciągał się czerwony kanion,

którego ściany spadały w nieskończoność, tak że widoczna tam ścieżka wyglądała zupełnie jak purpurowa nić rzucona w pofałdowaną przestrzeń wyjałowionej pustyni.

Przejście usłane było ostrymi kamieniami usypanymi przez wiatr i czas. Kojot siedział nieruchomo w pustej zapomnianej przez wszystkich przestrzeni.

-Widzę was - odezwał się, przerywając panującą tu ciszę. - Pięć ludzkich istot. Macie moc, bo inaczej nie udałoby się wam przejść przez Bramę, nie oswoiłybyście Martwego Lasu, Jezioro Ruchomych Piasków nie stałoby się szklane, ale i tak nie jesteście tak potężne jak ja.

Wstał i przebiegł wzdłuż i wszerz swój niewielki krąg zdeptanej ziemi, po czym przysiadł znów na półce, odwiecznym tronie czarnego Kojota.

-Głupcy! Gdzie jesteście?! - zawył.

Nikt mu nie odpowiedział, bo nikogo już nie było na Czerwonej Pustyni.

-Tak dać się podejść! - wyszeptał, podnosząc w górę łeb.

Widział w oddali maleńkie sylwetki pięciu Czarodziejek, które szły wąską ścieżką kanionu.

-Ciekawe, czy odnajdą jakąś szczelinę. Z mojego kanionu nie ma przecież wyjścia - uśmiechnął się złowieszczo, kładąc na łapach pysk. - I tak do mnie przyjdą - warknął.

Był cierpliwy i przebiegły. Łypnął na porzucony pod skałą Dzban i przygotował się na długie oczekiwanie.

-Dziewczyny...! - krzyknęła Taranee. - Znalazłam przejście!

Echo powtórzyło jej słowa, które powróciły, odbijając się od wysokich ścian wąwozu.

Rozległ się huk i kilka ciężkich głazów zsunęło się gdzieś z góry, zatrzymując się w połowie drogi na skalnym występie. Szły już dłuższą chwilę, ale dopiero teraz udało im się znaleźć szczelinę. Zasłonięta głazem wyglądała na zbyt małą, aby mogły się tamtędy przecisnąć.

-Da się tędy przejść? - Will zwróciła się do Cornelii, która stała, przyglądając się uważnie niewielkiemu pęknięciu.

-Można je trochę powiększyć - powiedziała z zastanowieniem. - Jeśli wam się to uda, to dalej już znajdziemy ścieżkę prowadzącą w górę. Prosto na płaskowyż.

-Skąd wiesz, że ona tam jest? - spytała Irma. - Bo jeśli jej tam nie ma, to nie ruszę się już z miejsca. Nie znoszę takich ciasnych przestrzeni.

Cornelia nie odpowiedziała, ale skała otwierała się powoli, a rozsuwające się czerwone krawędzie ukazywały drogę pnącą się wyraźnie w górę.

-No i gotowe. - Corny zapraszającym gestem pokazała wolną przestrzeń.

-Dzban Żywej Wody jest już niedaleko - odezwała się niespodziewanie Irma i wszystkie Czarodziejki zwróciły na nią oczy.

-Tak, teraz i ja go czuję - powtórzyła z przekonaniem, spoglądając na Will.

-Zobaczcie, to on! To Kojot! - krzyknęła Hay Lin, wskazując niewielki ciemny punkt widoczny na de ołowianego nieba.

Siedział na krawędzi kanionu, dokąd prowadziła odkryta przez nie droga.

Page 48: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Tam jest ten padalec - krzyknęła Irma, wygrażając pięścią. - Zejdź tutaj, ty tchórzu!

Odpowiedział jej szyderczy śmiech, który rozszedl się echem po stromych ścianach wąwozu.

A potem zrobiło się ciemno i nagle były już na płaskowyżu, widząc przed sobą czarną nieruchomą sylwetkę. Był to Kojot.

-Przyszłyście po garnek? Bierzcie go sobie, jest bezużyteczny.

Po raz pierwszy usłyszały jego głos. Brzmiał tak, jakby ktoś nasypał mu do gardła żwiru. Był szorstki i ochrypły. Kojot przebiegł parę razy wokół stojącego na skale naczynia.

-Bierzcie - zachęcił, wskazując Dzban. - Na co czekacie?

Odszedł kilka kroków, nie zwracając już na nie uwagi.

Cornelia zrobiła jeden krok, później drugi i nagle usłyszała w górze jakiś dźwięk i zaraz potem krzyk Taranee, która pociągnęła ją za rękę.

-Uważaj, to pułapka!

W ostatniej chwili uskoczyły za skałę i w tym samym momencie lawina głazów runęła ze straszliwym łoskotem. Towarzyszył temu szalony śmiech Kojota.

Cornelia wyciągnęła dłoń i kamienie, zamiast spadać, niespodziewanie się zatrzymały, unosząc się w powietrzu.

-Takie pułapki są dobre na sępa albo grzechotnika, nie zastawia się ich na elegancką dziewczynę - prychnęła z pogardą.

-W dodatku pobrudził mi spodnie, gdzie on teraz jest? - Rozejrzała się z niepokojem, bo Kojot zniknął.

-To była niezła sztuczka, musisz mnie jej kiedyś nauczyć! - Usłyszała chrapliwy głos, więc obejrzała się gwałtownie i zauważyła stojącego za jej plecami Kojota.

-Pokażę ci lepszą. - Irma zaatakowała go potężnym strumieniem wody

W miejscu, gdzie stał Kojot, pojawiła się przezroczysta wibrująca postać, jakby cząsteczki wody objęły w posiadanie jego ciało. Wydłużał się i kurczył, odbijając się od skalnych półek, aż odzyskał znów swoją postać.

-Niezła kąpiel. Czy macie jeszcze inne atrakcje? - wycedził przez zęby, wytrząsając z sierści ostatnie krople wody. - Bo ja mam dla was coś specjalnego.

Skoczył, uderzając łapami o ziemię.

Nagle spod skały, która drżała jeszcze od zatrzymanej w biegu lawiny, wytoczył się Dzban. Zatrzymał się na drobnym kamyku i Will wstrzymała oddech, wyciągając ostrożnie dłoń. I już leciał w stronę krawędzi urwiska, więc teraz Hay Lin, nie wahając się ani chwili, ruszyła w jego stronę, starając się go chwycić, zanim runie w przepaść. Nie zdążyła jednak nic zrobić, bo wielki ogon Kojota zamiótł ziemię i objął zazdrośnie Dzban, odciągając go ponownie za skały

-Nie tak prędko. Kto powiedział, że macie go tak łatwo dostać? - zaśmiał się szyderczo Kojot.

Niewielki płaskowyż oświetlony był purpurową łuną. W oddali widać było zielony las i Cornelia uśmiechnęła się na ten widok, bo gdy wzrok Kojota zatrzymał się na drzewach, w jego oczach pojawił się gniew.

-Nie będziemy się z nim wcale patyczkować, co, dziewczyny? - Taranee wyciągnęła ręce i nagle na końcach jej palców pojawiły się żywe płomyki tańczącego ognia.

Hay Lin jednym ruchem przywołała powietrze i podmuch wiatru poniósł ogień w stronę zapatrzonego w horyzont prześladowcy.

Page 49: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Kojot w jednej chwili przybrał ognisty kształt, który powiększył się i ruszył w stronę zdumionych Czarodziejek. Ogromna postać odbiła się w lustrze doliny. Jej dno uniosło się w górę, jakby miało wystąpić ze swoich brzegów. Kojot niczym bóstwo ognia wchłonął energię, która miała mu przynieść zagładę, i stokroć silniejszy runął na stojącą najbliżej Hay Lin.

-Tym razem przebrałyście miarę. Kto ogniem wojuje, ten od ognia ginie - zawarczał, a w jego żółtych oczach pojawiło się szaleństwo.

-Will! - zawołała rozpaczliwie Hay Lin i ujrzała, jak przyjaciółka przymyka oczy, przyzywając całą energię.

Atakujący Kojot odbił się od świetlistej kopuły, którą stworzyła Strażniczka Serca Kondrakaru. Dziewczyny objęte kręgiem energii złączyły dłonie.

I znów stał przed nimi w swojej postaci, przyglądając się uważnie ich kryjówce.

-No, nieźle - sapnął. - Muszę przyznać, że dawno się tak nie bawiłem.

-Trzeba go było zaprosić na jungle party - rzuciła propozycję Irma. - Najwyraźniej się teraz nudzi, biedactwo.

-Oddaj Dzban, a zapomnimy, jak nieładnie się wobec nas zachowałeś. - Cornelia poprawiła włosy i uśmiechnęła się krzywo.

-1 to szybko - dodała Taranee - bo się jeszcze rozmyślimy.

-Naiwne - szydził Kojot, obchodząc dookoła przestrzeń kryjącą Czarodziejki. - Nie wiecie, że stąd nie ma powrotu?

-Zawsze można wrócić... - powiedziała po chwili milczenia Will.

-Tu ja rządzę. Jeśli chcę, znikają Bramy Przejścia, jeśli chcę, Martwy Las staje się więzieniem...

-To żywy las - zauważyła Cornelia. - Oto dowód, że nie zawsze masz rację.

-Zepchnę was w przepaść - zagroził, opierając łapę na niewidzialnej barierze.

-A może nigdy was stąd nie wypuszczę - wolno dobierał słowa, trącając od niechcenia gliniany Dzban.

-W zasadzie doszedłem do wniosku, że na nic mi się nie przyda. Jest przecież bezużyteczny - stwierdził, przyglądając się uważnie każdej z nich.

-Najlepiej będzie, jeśli nie was, ale ten przeklęty garnek zrzucę w przepaść - dodał, turlając go wolno w stronę krawędzi kanionu.

Dzban zachwiał się niebezpiecznie, po czym runął, odbijając się od skalnego występu.

-Niee!... - krzyknęła Will i uwolniła Czarodziejki z kręgu energii.

Hay Lin już frunęła w dół najszybciej jak potrafiła, jednak wirujący Dzban spadał tak prędko, że nie mogła za nim nadążyć.

-Zrób coś! - krzyczała Will, wychylając się niebezpiecznie nad krawędzią urwiska.

-Hay Lin - wyszeptała Cornelia, klękając na wystającym głazie.

I wtedy poczuła jakieś ciepło. To naszyjnik rozkołysał się na jej szyi i wydało jej się, że malachitowy ptak usiłuje rozpostrzeć skrzydła. Jeden ruch i coś potrąciło ją w ramię.

-Dziewczyny! - krzyknęła, widząc nad sobą cień Szmaragdowego Ptaka.

Ogromny ptak sfrunął w dół i zniknął w czeluści kanionu tak szybko, że zdołały tylko zauważyć zieloną smugę świada, które rozmyło im się przed oczami.

Kojot zawył, zadzierając w górę łeb. Strome ściany kanionu zaczęły się osuwać w dół, a

Page 50: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Czerwona Pustynia ruszyła niczym fala przypływu w stronę lasu. Rozległ się trzask pękającego szkła, wydmy kruszyły się zgniatane jakąś ogromną siłą.

Czarodziejki trzymały się kurczowo jedynej skały, ale i ona zaczęła się powoli osuwać.

-Zrób coś, Cornelio! - zawołała Irma i w tej samej chwili znad wąwozu wylecieli Szmaragdowy Ptak i Hay Lin, która wydawała się przy nim tak mała i krucha jak nigdy dotąd.

Czarodziejka trzymała w dłoniach uratowany właśnie Dzban. Wylądowała tuż przy dziewczynach i z triumfem uniosła go w górę.

-Nieee! ...

Kojot w dwóch susach był już nad przepaścią i wyciągał łapy do stojącej na chwiejącej się skale Hay Lin.

I wtedy poczuł powiew zimnego powietrza, i padł na niego cień. Odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Szmaragdowego Ptaka. Przez chwilę czas się zatrzymał i Kojot kołysał się nad krawędzią przepaści. Potem cofnął się z wyciem i runął w zamykającą się przestrzeń.

-To już koniec. - Cornelia patrzyła ze smutkiem na otaczający je świat.

Szmaragdowy Ptak opuścił głowę i Czarodziejki znalazły się w kołysce jego piór. Rozpostarł szeroko skrzydła i wzbił się wysoko, zataczając szeroki krąg nad górami, gdzie zniknął już kanion, a skała czarnego Kojota była tylko wspomnieniem.

Purpurowe niebo pochylało się nad wypaloną ziemią, gdy przelatywali nad Czerwoną Pustynią, a wirujący piach wznosił się i opadał, tworząc nowe wydmy. Las przywitał ich szumem zielonych drzew, których korony wznosiły się ku Czarodziejce Ziemi mijającej je w podniebnym locie. Irma wyciągnęła ręce i w dole wytrysnęły źródła.

Z daleka widać już było Bramę Przejścia. Dwa ogromne głazy niczym kolumny wyrastały w pustej przestrzeni, przyzywając podróżniczki niosące dobrą nowinę.

Szmaragdowy Ptak, wielki jak skrzydlaty smok, zniżył lot i wpadł między rosnące w oczach głazy kamiennej Bramy. Przeleciał między nimi tak lekko i szybko, że nawet nie zauważyły, jak znalazły się w swoim świecie.

Mgła otuliła je miękką ciszą. Jeszcze dwa ruchy skrzydeł i usłyszały skowyt jakiegoś zwierzęcia, a zaraz potem poranny świergot ptaka.

Ujrzały krzewy i znajomą dżunglę, a na ścieżce dostrzegły pogrążonego we śnie chłopaka, który leżał pod drzewem, trzymając pod głową zwiniętą koszulę. Poruszył się niespokojnie, więc Hay Lin podeszła do niego na palcach i ostrożnie położyła Dzban na Ostatniej Ścieżce Kojota. Gdy odwróciła się, aby raz jeszcze spojrzeć na Bramę Przejścia, nie dostrzegła już nic. Brama zniknęła, a ściana żywej zieleni rozbrzmiewała porannymi krzykami ptaków.

Page 51: Szmaragdowy ptak   eva carvani

ROZDZIAŁ 5

LAS. OSTATNIA ŚCIEŻKA KOJOTACoś spadło mu na powiekę, więc zamrugał, przesuwając dłonią po twarzy. Pod palcami czuł

wilgoć i gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą zwisającą kroplę rosy toczącą się powoli po liściu. W ciszę poranka wdarł się dźwięk turlającego się po ścieżce naczynia, które podskakiwało na kamieniach. Poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, szybko odwrócił głowę i napotkał wzrok małej małpki. Siedziała na skraju ścieżki, bawiąc się dużym Dzbanem. Zaglądała do środka i trącała go łapą, wydając przy tym radosne piski. Przyjrzał się uważnie tajemniczym wzorom zdobiącym Dzban i krzyknął cicho, zrywając się na równe nogi.

-Oddawaj! - Ruszył w jej stronę, gubiąc po drodze sandał, który spadł mu z nogi.

Małpka uskoczyła zwinnie i pomknęła w zieloną gęstwinę. Chłopak rzucił się biegiem, nie zważając na uderzające go po twarzy gałęzie. Zatrzymała się na chwilę, patrząc na niego ciekawie, i znów uskoczyła, chowając się za drzewo.

-Oddaj mi go, proszę - głos chłopaka stawał się łagodny, a jego ruchy powolne, gdy zbliżał się do niej ostrożnie, nie chcąc spłoszyć małego stworzenia.

Małpka trzymała Dzban oburącz, a jaśniejące niebo oświetlało jego brzegi, które wyglądały, jakby ktoś wyzłocił je od środka.

-Zamienimy się, chcesz? - powiedział z uśmiechem. I choć drżały mu ręce, wyciągnął z kieszeni mały wisiorek z wyrytym na nim Szmaragdowym Ptakiem.

Nagle rozległ się trzask łamanej gałązki, więc małpka, porzuciwszy swoją zdobycz, wspięła się na drzewo, wydając pełen pretensji pisk.

-Nie bój się. - Chłopak podszedł bliżej i ujął w dłonie Dzban. - Masz, to dla ciebie. - Powiesił na gałęzi wisiorek, który rozbłysnął w pierwszym promieniu wschodzącego słońca.

Małpka zwinnie zsunęła się z drzewa i chwyciła rzemień, zdejmując szmaragdowy wisiorek. Ich oczy spotkały się na chwilę i zwierzątko zniknęło w gęstym lesie.

-To niemożliwe - wyszeptał chłopak i przytulając do piersi Dzban, pobiegł do wioski, gubiąc po drodze drugi sandał.

WIOSKA ZAZU. BUNGALOW SIÓSTR GRUMPERBess odgarniała niecierpliwie włosy, które opadały jej na twarz. Pochylona nad niewielkim ekranem

aparatu przeglądała nocne zdjęcia z jungle party. -Chodź tu, szybko! - zawołała siostrę, która niechętnie zwlokła się z łóżka, szeroko ziewając. - Mam je! - krzyknęła triumfalnie.

Courtney usiadła obok niej, opierając się plecami o poręcz łóżka.

-Widzisz? - Trąciła łokciem siostrę. - Uciekająca Cornelia ze swoją świtą. Co za smakowity kąsek. Biegną w stronę lasu zamiast na imprezę.

-Mamy dowód, że coś kombinowały - potwierdziła Bess. - Zrobię powiększenie - zaproponowała.

-Zobacz! - Postukała czerwonym paznokciem w ekran. - Tam ktoś jest!

W zaroślach widać było twarz wpatrującego się w coś chłopaka.

-No tak, jak zwykle zadają się z miejscowymi chłopcami - prychnęła Courtney.

Page 52: Szmaragdowy ptak   eva carvani

—To ten sprzedawca wisiorków, widziałam go przez okno autobusu. Nawet przystojny - zauważyła z zazdrością Bess.

-Cornelia łamie serce i odjeżdża - zanuciła. - Świetny nagłówek do rubryki towarzyskiej porannego wydania tutejszej gazety

-Ciekawe, czy wróciły na jungle party? - zainteresowała się Courtney. - Wygląda na to, że miały jakieś ważne sprawy w zupełnie innym miejscu.

-Sprawy niecierpiące zwłoki - zachichotała Bess. - Sercowe sprawy.

-A może jednak tam były? Pamiętasz tę grupę dziewczyn poprzebieranych za rajskie ptaki?

-To mogły być one - zgodziła się siostra.

-Tak czy inaczej, niech się schowają ze swoją wystawą, to my mamy najbardziej sensacyjne zdjęcia!

Dziewczyny przybiły sobie piątkę i zeskoczyły zgodnie z łóżka.

-Nie ma to jak dobra reporterka. - Bess spojrzała z uznaniem na siostrę.

-To co, zaczynasz pisać artykuł czy idziemy na śniadanie? - zażartowała.

-Nie na śniadanie, tylko zbierać materiały - rzuciła przez ramię Courtney, trzaskając z impetem drzwiami łazienki.

Domek zadrżał, a Bess pochyliła się, aby obejrzeć następne zdjęcia z jungle party. Zobaczyła jednego z chłopaków przebranego za Kojota.

-Niezły kostium - mruknęła do siebie i wykadrowała jego twarz.

WIOSKA ZAZUOgniska dogasały, a leżące na kocach dzieci pogrążone były w głębokim śnie. Obok siedziały

matki oparte o ściany chaty, a mężczyźni, obejmując porzucone bębny, drzemali, poświstując przez sen. Czasem tylko podmuchy wiatru wzniecały żar w dogasających już polanach, a poranna rosa parowała powoli z pasiastych koców rozłożonych na matach wokół Domu Zgromadzeń.

-Obudźcie się, obudźcie! - krzyknął, szarpiąc za rękę wuja leżącego na spłowiałych od słońca wysłużonych matach.

Stary człowiek uniósł powoli głowę i rozejrzał się wokół, spoglądając nieprzytomnie na rozradowanego chłopca.

-Mam go, mam go, wuju! - wołał chłopiec, unosząc wysoko Dzban.

Ptaki z krzykiem zerwały się do lotu, przebudzone nawoływaniami chłopaka, który pochylał się nad śpiącym tancerzem, jednym ruchem ściągając z niego koc.

-Spójrzcie! - krzyknął, pokazujac Dzban, i potrząsnął nim, zachłystując się ze śmiechu.

Przebudzeni mężczyźni chwycili za bębny, które dawno już ucichły, aby teraz rozbrzmieć na nowo. Najstarszy z nich, mrużąc powieki, patrzył, jak nad ziemią unosi się kurz wzniecony przez chłopca, który biegał teraz, nie wypuszczając z rąk Dzbana Żywej Wody.

-A nie mówiłem, że go odnajdę! - chłopiec śmiał się, widząc najpierw zdziwione, a potem pełne niedowierzania i radości spojrzenia budzących się mieszkańców wioski. - Mam go, spójrzcie, mam go! - wołał, okrążając w szaleńczym pędzie sięgającą wierzchołków drzew strzelistą rzeźbę Szmaragdowego Ptaka.

-On ma Dzban! - zawołała mała dziewczynka, zrywając się na równe nogi.

-On przyniósł Dzban - rozlegały się głosy.

Page 53: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 54: Szmaragdowy ptak   eva carvani

Kolorowy tłum zbierał się przed chatą, wznosząc pełne radości okrzyki. Gdy nie brakowało już ani jednego mieszkańca wioski, ruszyli za chłopcem w stronę Świątyni Szmaragdowego Ptaka.

WIOSKA ZAZU. BUNGALOW CZARODZIEJEKPrzez zaciągnięte żaluzje wdzierały się pierwsze promienie słońca. Will przewróciła się na drugi

bok, przytulając mocniej ulubioną pluszową żabę. Z drugiego łóżka dobiegał cichy oddech Cornelii, która zrzuciła z siebie kołdrę i spała zwinięta na krawędzi materaca.

Obok, za ścianą, śniły pozostałe dziewczyny.

-Nieeee... - rozległ się niespodziewanie głos Will. - Uciekajcie!

Zerwała się z łóżka przebudzona własnym krzykiem, a kłębiące się pod powiekami obrazy pchały się jeden za drugim, nie pozwalając jej złapać oddechu. Zacisnęła powieki i wezwała Serce Kondrakaru.

Bungalow rozświetlił się magicznym blaskiem.

-Już dobrze, jesteście bezpieczne. - Wyrocznia przyglądał się z troską pobladłej Will, która rozglądała się nieprzytomnie po Sali Obrad.

-To tylko zły sen. - Irma trąciła ją w bok.

-Wyciągnęłaś nas z łóżek - dodała żartobliwie Hay Lin - a właśnie śniło mi się, że latam.

-Śniłam o Szmaragdowym Ptaku. - Cornelia ukradkiem ziewnęła, zasłaniając dłonią usta.

-Spójrzcie, Strażniczki - odezwał się z uśmiechem Wyrocznia.

Rozłożył ręce i w objętej ramionami przestrzeni pojawił się świetlisty obraz Świątyni Szmaragdowego Ptaka.

Kolumny spowijał blask, a na ścianie budowli słońce oświetlało szmaragdowe skrzydła wyrzeźbionego w kamieniu ptaka. Zebrany tłum stał w bezruchu, przyglądając się wysokiemu chłopcu trzymającemu w rękach odzyskany skarb. Najstarszy z wioski zbliżył się, aby ująć w dłonie Dzban Żywej Wody.

Mężczyzna potrząsnął glinianym naczyniem w pełnej oczekiwania ciszy. I usłyszały, jak Kropla Żywej Wody toczy się w krągłym wnętrzu, uderzając o ściany Dzbana.

Na gałęzi przysiadł zielony ptak i rozległ się świergot. A potem przyleciały inne, sadowiąc się na kolumnach świątyni.

Starzec przechylił uroczyście Dzban i w obecności swego ludu wylał Kroplę Żywej Wody. Przez chwilę kołysała się na brzegu naczynia, aż wreszcie oderwała się od niego i upadła na udeptaną ziemię. Czarodziejki widziały jej wypukły kształt, a w nim swoje odbicie i odbicie nieba, i drzew, i chmur, a potem Kropla rozciągnęła się niczym srebrna nić i wsiąkła w spragnioną ziemię.

Obraz rozpłynął się w powietrzu, znikając jak szczęśliwie kończący się sen.

-Żywa Woda połączyła się z ziemią i lud Zazu dalej może śnić swoje sny bez obawy, że Kojot porwie skarb tej ziemi. - Wyrocznia objął ciepłym spojrzeniem Strażniczki Kondrakaru.

-Dlaczego Kojot nie mógł wylać tej Kropli? - spytała Will.

-Żywa Woda jest w sercach tych, którzy w nią wierzą - odpowiedział łagodnie Wyrocznia.

-Poznajecie? - szepnęła Hay Lin, pokazując wzór zdobiący kolumnę. - Poznajecie ten motyw?

Widziały go w bibliotece, na rycinach. Towarzyszył im w Zazu, zwracając uwagę swoim pięknem i niewydumaczalną tajemnicą, widziały go na Dzbanie Żywej Wody. Wydawał się im tak bardzo bliski, tak znajomy, tak oczywisty lecz dopiero teraz zrozumiały dlaczego.

Page 55: Szmaragdowy ptak   eva carvani
Page 56: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Tak, to ten sam motyw. - Wyrocznia patrzył na nie z uśmiechem. - Znacie go nie od dzisiaj, ale nie zwracałyście dotąd na niego uwagi. - Powiódł wzrokiem po Sali Luster. Jej plan był odbiciem geometrii znajomego wzoru. - Oto Ziemia, Ogień, Woda i Powietrze. - Wskazywał kolejne elementy malowidła. W centralnym miejscu znajdował się jeden punkt połączony ze wszystkimi, jeden, który zamykał ten mały wszechświat. Wyrocznia spojrzał na Will i pokiwał głową. - Energia jest właśnie jednością tych żywiołów. Tam jest źródło Żywej Wody.

-Ale jak ten Dzban znalazł się na Ziemi, ofiarowany w darze ludowi Zazu? Przecież to Szmaragdowy Ptak... - Will urwała raptownie, bo Wyrocznia stanął przed nimi i uniósł w górę ramiona.

Powoli, w kompletnej ciszy, rozpostarły się skrzydła. Dziewczyny patrzyły oniemiałe ze zdumienia, czując, że chwila ta jest wyjątkowa i nigdy już nie ujrzą tego, co zostanie im pokazane. I wtedy na moment, który mógł trwać wieczność czy sekundę, Wyrocznia przemienił się w Szmaragdowego Ptaka.

-To ty - wyszeptała z zachwytem Hay Lin. - To ty nam pomogłeś.

Po czym znów widziały go w ludzkiej postaci, gdy pochylał głowę nad kamienną posadzką, jakby to, co się wydarzyło, nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia.

-Dawno temu w krainie ludu Zazu zapanowała susza. Nie było wtedy jeszcze Strażniczek, które dzięki swym wielkim mocom przywracałyby harmonię światu. Nikt nie mógł sprawić, że tryśnie źródło wody, nikt nie mógł pomóc ludowi Zazu. Wtedy właśnie pod postacią Szmaragdowego Ptaka ofiarowałem im Dzban Żywej Wody. Jednak Kojot pozazdrościł ludziom i zamiast korzystać z dobrodziejstw tego daru, postanowił im go wykraść. Z pomocą przyszli mu Grzechotnik i Sęp, ale i im się to nie udało.

-I dlatego wygnałeś ich na Czerwoną Pustynię? - spytała Will.

-Odtąd stała się ona dla nich domem i więzieniem. Pozostając w świecie ludzi, bez końca próbowaliby wykradać bezcenny Dzban, bo pragnienie posiadania było w nich stokroć silniejsze niż pragnienie wspólnoty.

-A jednak wrócili - zauważyła Hay Lin.

-Powrócił jedynie Sęp, bo Kojot był skazany na powtarzającą się klęskę.

-I tak zaburzony został rytm opowieści - zgadła bez namysłu Will.

-Właśnie tak. - Wyrocznia spojrzał na nią z uznaniem.

-Gdybym wiedziała wcześniej, to znaczy gdyby ktoś nas wcześniej uprzedził... - zaczęła Taranee.

-To wy ocaliłyście Dzban Żywej Wody - przerwał jej z uśmiechem.

-Drobiazg - mruknęła Irma. - Zawsze możesz na nas liczyć.

-I Brama Przejścia zniknęła - dokończyła Hay Lin. - To ty zamknąłeś portal.

-Pozostaną tam na zawsze, a odrodzona dzięki wam Czerwona Pustynia stanie się ich wiecznym więzieniem. - Wyrocznia utkwił wzrok w rzędzie kolumn, jakby dostrzegł tam coś, czego Strażniczki nie mogły już zobaczyć.

WIOSKA ZAZU. TARGProfesor Vargas odwróciła się z niesmakiem, spoglądając na kierowcę autobusu, który raz za

razem przekręcał kluczyk w stacyjce, co sprawiało, że po raz. kolejny nieposłuszny pojazd wydawał trudny do zniesienia ryk.

Page 57: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Czy te autobusy nigdy nie mogą być sprawne? - narzekała, sadowiąc się przy oknie. - O klimatyzacji i tak można zapomnieć - gderała, spoglądając przez okno na swoich uczniów, którzy upychali walizki pod klapą żółtego autobusu.

-Też mnie to denerwuje - odezwała się przymilnie Bess. - Moglibyśmy już odjechać.

Zerknęła przez okno i zauważyła po drugiej stronie placu Cornelię z dziewczynami. Stały przy straganie w towarzystwie znajomego chłopaka.

-Szybko, trzaskaj. - Courtney uderzyła ją w plecy i w tej saniej chwili silnik zaskoczył. - No rób zdjęcie, na co czekasz? - ponaglała siostrę, więc Bess posłusznie pstryknęła kilka fotek.

Kierowca spoglądał na dziewczyny w lusterku i uśmiechał się szeroko.

-Trzeba było tak od razu. Niezły sposób na uruchomienie silnika - rzucił wesoło w stronę Bess. - Jedno stuknięcie w plecy i załatwione.

-Bardzo śmieszne - mruknęła pod nosem.

-Niech pan zatrąbi lepiej na spóźnialskich - zakomenderowała pani Mitrage, wnosząc do środka wielką rzeźbę Szmaragdowego Ptaka. Długie nogi zablokowały się w przejściu, więc przez chwilę szarpała swoją zdobycz, aż wreszcie popchnął ją profesor Collins, który zamierzał wreszcie usiąść i porobić notatki z wyjazdu.

-Kupiłam ją od tego miłego chłopca - powiedziała tonem usprawiedliwienia. - Okazyjnie.

Kierowca zatrąbił dwa razy i mrugnął światłami w stronę dziewczyn.

Cornelia pomachała uspokajająco.

-Myślałam, że będzie jeszcze pił kawę, pożegna się z sąsiadami, podrapie psa za uchem - wyliczała Irma, przyglądając się stojącemu w cieniu chłopakowi.

-Wiesz, jednak go odnalazłem - zwrócił się do Cornelii.

-I dokonałeś tego we śnie, prawda? Wszystko, co najważniejsze, spotyka nas właśnie tam - odpowiedziała mu ze śmiechem.

Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.

-Nie przeszłyście przez Bramę, co? Wróciłyście w końcu na jungle party? Jak było? - dopytywał się z niepewnością w głosie.

-No, wiesz, kojoty, sępy, grzechotniki... i takie tam inne. Trochę już mamy dość tych masek, prawda, dziewczyny?

Kierowca włączył długi klakson i nie przestawał już trąbić, zagłuszając skutecznie rozmowę.

Gdzieś zawył pies, zapłakało dziecko, a stara kobieta siedząca na progu domu zaczęła coś wykrzykiwać, wygrażając mu pięścią.

-A więc do następnego razu - rzuciła pospiesznie Corny.

-Może wtedy uda nam się dłużej porozmawiać - powiedział z żalem chłopak.

Cornelia zerknęła na stół z biżuterią i zatrzymała się jeszcze na chwilę, jakby coś nowego przyszło jej do głowy.

-Czy nie zechciałabyś pomyśleć o zrobieniu amuletów pięciu Czarodziejek? Mogą to być nawet zwyczajne dziewczyny.

-Albo chociażby wisiorków - dodała Hay Lin, uśmiechając się radośnie na pożegnanie.

Autobus zakręcił tuż przy Cornelii, zatrzymując się przed straganem. Rozłożone tam płachty pofrunęły w górę i opadły z rozsypaną na nich biżuterią. Roześmiane przyjaciółki wskoczyły szybko do środka, machając na pożegnanie zapatrzonemu w nie chłopakowi.

Page 58: Szmaragdowy ptak   eva carvani

-Szkoda, że już wyjeżdżają - mruknął cicho.

-Ojej! - krzyknęła Cornelia i podskoczyła do góry, wyciągając stopę z kosza z indykiem.

Przestraszony ptak rozpostarł skrzydła i pofrunął ciężko między siedzeniami, goniony śmiechem pasażerów. Kurz za oknami wszystko zasłonił i autobus potoczył się wyboistą drogą.

Page 59: Szmaragdowy ptak   eva carvani

EPILOG

SHEFFIELD INSTITUTE. KORYTARZ-Gdzie jest Zachariasz Lyndon? - rozległo się wołanie i w świetle korytarza ukazała się postać

profesora Collinsa.

-Tylko jego jeszcze brakuje - powiedziała pani Vargas, poprawiając jedną z fotografii, bo wydawało jej się, że się przekrzywiła.

-Już jest - krzyknęła radośnie Hay Lin, widząc nadchodzącego dziadka Erica.

-Przepraszani za spóźnienie, ale miałem wczoraj do późna gości. - Spojrzał znacząco na przyjaciółki stojące pod oknem.

Rozwinął rulon z mapą nieba i korzystając z pomocy dwóch najwyższych chłopców, zawiesił ją w przygotowanym miejscu. Rozległ się szelest, a padające na mapę światło ożywiło uśpione gwiazdy.

-Możemy zaczynać - ogłosiła uroczyście dyrektor Knickerbocher i jednym ruchem ściągnęła płótno przykrywające jakiś kształt.

Oczom zebranych ukazała się ogromna rzeźba Szmaragdowego Ptaka wykonana z drewna i pomalowana jaskrawą zielenią. Przez salę przetoczył się szmer podziwu.

-Wygląda jak żywy - szepnęła Hay Lin.

-Dobry miałam pomysł, prawda, dziewczyny? - dopytywała się uszczęśliwiona profesor Mitrage, która na własnych plecach przyniosła rzeźbę na wystawę.

Cornelia dotknęła bezwiednie wisiorka i przypomniała sobie chłopca, który go dla niej wybrał.

-Podejrzewam, że to jego dzieło. - Hay Lin pochyliła się nad przyjaciółką, wskazując dumny profil drewnianej figury teraz przez wszystkich podziwianej.

-Czy on gada? - spytał Uria, stukając paznokciem w skrzydło.

-Musisz zaczynać? - Dyrektor Knickerbocher zgromiła go wzrokiem i zwróciła się z uśmiechem do zebranych gości.

-Czy ona zawsze musi tak nudzić? - spytał Kurt.

-Mamy bardzo zdolnych uczniów - rozpoczęła. - Nasze koła: astronomiczne i fotograficzne, odbyły w wiosce Zazu warsztaty plenerowe...

-To nieuleczalne - rzuciła mu uśmiech Courtney. - Ponudzi i przestanie, lepiej zobacz, jakie świetne zdjęcia zrobiła moja siostra.

Uria nie mógł się powstrzymać i znów zbliżył się do rzeźby, spoglądając z ukosa na mocny dziób ptaka. Wyciągnął rękę i wtedy poczuł, że coś trąca go w plecy. Odwrócił się raptownie, lecz nikogo nie zauważył. Odszedł kilka kroków i znów wrócił, tym razem z długopisem w dłoni. Uniósł go, rozglądając się na wszystkie strony, i wtedy zza figury wyjrzała twarz w tandetnej masce Kojota.

-On tu jest! - wrzasnął, przerywając przemowę pani dyrektor. - Zobaczcie!

Bess zachichotała i ukryła się za figurą, ściągając kupioną na straganie czarną maskę. Wepchnęła ją szybko do torby i wyszła z drugiej strony z miną niewiniątka.

-Uprzedzałam cię, że nie będę tolerować twoich wybryków. - Twarz pani Knickerbocher poczerwieniała z gniewu. - Wyjdź, Uria, przed szkołę i czekaj, dopóki cię nie zawołam.

-A oto nasz specjalny gość, Zachariasz Lyndon. - Zaprosiła go na środek, pod zawieszoną

Page 60: Szmaragdowy ptak   eva carvani

wysoko mapę nieba.

-Niektórzy z was widzieli na własne oczy Ampullę, najjaśniejszą gwiazdę konstelacji Rajskiego Ptaka. Inni mogą ją teraz ujrzeć na tej mapie, która należy do najdokładniejszych, jakie dotąd sporządzono w historii kartografii - mówił Lyndon.

Sięgnął po wskaźnik i powędrował nim między świecącymi punktami.

-Poznajcie Ampullę, gwiazdę zwaną Dzbanem, która raz do roku ukazuje się na naszym niebie i zapowiada, zgodnie z legendą ludu Zazu, przybycie Szmaragdowego Ptaka.

Dziewczyny spojrzały na siebie z uśmiechem. Każda z nich pomyślała o Wyroczni, który opowiedział im prawdziwą historię o Dzbanie Żywej Wody.

-Jeśli ktoś będzie zainteresowany oglądaniem gwiazd i wiedzą na ich temat, zapraszam do obserwatorium, z przyjemnością wszystko pokażę i wyjaśnię. - Dziadek Erica uśmiechnął się i ukłonił, zbierając gorące brawa.

-Zachęcam wszystkich do zwiedzania naszej wystawy - dodała, kończąc część oficjalną dyrektor Knickerbocher i wskazała wiszące wzdłuż korytarza fotografie.

-Niezłe to zdjęcie. -Taranee przyglądała się fotografii tancerza, który wcielił się w postać Szmaragdowego Ptaka. - Pamiętani, że bałam się, czy dobrze uchwycę ten moment.

-To moment ekstazy - odezwał się etnograf. - Zapamiętania w tańcu.

-Taki sam wyraz,twarzy miał jeden z tancerzy na naszym jungle party. Proszę, zaraz panu pokażę. - Bess wzięła go pod ramię i rzuciła Taranee triumfujące spojrzenie.

-Ona jest beznadziejna - westchnęła Cornelia, kręcąc z niedowierzaniem głową.

-Zobaczcie, skrzydło nadlatującego Sępa - zauważyła Hay Lin.-.Jedyny autentyk na tej wystawie - dodała, marszcząc w zamyśleniu brwi.

-Widzę, dziewczyny, że nieźle się bawiłyście - rozległ się głos dyrektor Knickerbocher, która zbliżyła twarz, poprawiając okulary, aby lepiej widzieć kolejne ujęcie. - A to zdjęcie? Co przedstawia? - spytała niepewnie.

-To Kojot - odpowiedziała Taranee. - Można go było zobaczyć na uroczystości Zazu.

-Nie chciałabym się z czymś takim spotkać - zaśmiała sie nerwowo.

-Nie dziwię się, pani dyrektor, my też byśmy tego nie chciały. Naprawdę! - przytaknęła Taranee, rzucając dziewczynom rozbawione spojrzenie.

Koniec