STRUKTURALIZM I HISTORIA -...
Transcript of STRUKTURALIZM I HISTORIA -...
Bednarek/ Błesznowski/ Falkowski/ Foucault/ Charędziak/ Jazienicki/Kamiński/ Kowalska/ Leder/ Potkański/ Rudnicki/
NR 4 /22/ 2016
STRUKTURALIZMI HISTORIA
Strukturalizm i historia
Praktyka Teoretyczna / Theoretical Practice ISSN: 2081-8130
No 4(22)/2016 – Strukturalizm i historia
Redaktor numeru: Bartłomiej Błesznowski
Redaktorzy pomocniczy: Mikołaj Ratajczak, Eliasz Robakiewicz
Tłumaczenia: Aleksandra Charędziak
Zespół redakcyjny: Joanna Bednarek, Mateusz Janik, Piotr Juskowiak, Mateusz Karolak, Agnieszka
Kowalczyk, Jakub Krzeski, Wiktor Marzec, Anna Piekarska, Kamil Piskała, Michał Pospiszyl, Mikołaj
Ratajczak, Eliasz Robakiewicz, Krystian Szadkowski (redaktor naczelny), Maciej Szlinder, Anna
Wojczyńska, Rafał Zawisza.
Współpraca: Joanna Aleksiejuk, Luis MartínezAndrade, Jakub Piotr Barszczewski, Bartłomiej
Błesznowski, Jędrzej Brzeziński, Katarzyna Czeczot, Ela Dajksler, Paweł Kaczmarski, Tomasz
Kitliński, Gabriel Klimont, Marta Koronkiewicz, Piotr Kowzan, Piotr Kuligowski, Wojciech
Kuśmierek, Piotr Laskowski, Tomasz Leśniak, Maciej Mikulewicz, Jason Francis McGimsey, Łukasz
Moll, Tomasz Płomiński, Michał Rauszer, Piotr Sadzik, Agata Skórzyńska, Jan Smoleński, Paweł
Szelegieniec, Oskar Szwabowski, Bartosz Wójcik, Agata Zysiak.
Rada naukowa: Zygmunt Bauman (University of Leeds), Rosi Braidotti (Uniwersytet w Utrechcie),
Neil Brenner (Harvard Graduate School of Design), Michael Hardt (Duke University), Peter Hudis
(Oakton Community College), Leszek Koczanowicz (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej),
Wioletta Małgorzata Kowalska (Uniwersytet w Białymstoku), Ewa Alicja Majewska (ICI Berlin),
Antonio Negri, Michael Löwy (École des hautesétudes en sciencessociales), Matteo Pasquinelli
(Queen Mary University of London), Judith Revel (L’Université Paris Ouest Nanterre La Défense),
Ewa Rewers (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza), Gigi Roggero (Universita di Bologna), Saskia
Sassen (Columbia University), Jan Sowa (Uniwersytet Jagielloński), Tomasz Szkudlarek (Uniwersytet
Gdański), Jacek Tittenbrun (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza), Alberto Toscano
(GoldsmithsUniversity of London), Kathi Weeks (Duke University), Anna Zeidler-Janiszewska
(Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej).
Korekta: Joanna Bednarek, Piotr Juskowiak, Dawid Kujawa.
Projekt okładki: Marek Igrekowski.
Wersją pierwotną (referencyjną) czasopisma jest wydanie on-line publikowane na stronie
www.praktykateoretyczna.pl
Wydawca: Instytut Filozofii UAM
ul. Szamarzewskiego 89
60-568 Poznań
E-mail: [email protected]
Adres redakcji
„Praktyka Teoretyczna”
Instytut Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza
ul. Szamarzewskiego 89, 60-568 Poznań
E-mail: [email protected]
Poznań 2016
Spis treści:
Bartłomiej Błesznowski
Aleksandra Charędziak
Michel Foucault
Bartłomiej Błesznowski
Tomasz Falkowski
Małgorzata Kowalska
Andrzej Leder
Zbigniew Jazienicki,
Jan Potkański
Cezary Rudnicki
Joanna Bednarek
Bartosz Kamiński
PRAKTYKA TEORETYCZNA 4(22)/2016 STRUKTURALIZM I HISTORIA
Redaktor: Bartłomiej Błesznowski
Redaktorzy pomocniczy: Mikołaj Ratajczak, Eliasz Robakiewicz
Strukturalizm i historia |8
ARTYKUŁY
Przedmowa tłumaczki| 18
Odpowiedź na pytanie |22
Dyskurs jako praxis. Archeologia wiedzy jako teoria materializmu
performatywnego |45
Pochwała donkiszoterii, czyli o tym, co strukturalizm wniósł i co
wciąż może wnieść do historii |88
Struktury, historia i praxis. O sporze Sartre’a z Levi-Straussem z
dzisiejszej perspektywy |105
Historia i struktura. Problem uprawomocnienia |132
Sadyzm w Nagim sadzie. Perwersja jako struktura polskości |152
Jeśli mówić prawdę, to tylko w Sierpniu. Etyka jako polityka |171
RECENZJE
Literatura jest sprawą ludu. Recenzja Kafki. Ku literaturze mniejszej
Gillesa Deleuze’a i Feliksa Guttariego | 203
Językowe próby przeciwstawienia się strukturalizmowi. Recenzja
Krytyki i kliniki Gillesa Deleuze’a |213
Table of contents:
Bartłomiej Błesznowski
Aleksandra Charędziak
Michel Foucault
Bartłomiej Błesznowski
Tomasz Falkowski
Małgorzata Kowalska
Andrzej Leder
Zbigniew Jazienicki,
Jan Potkański
Cezary Rudnicki
Joanna Bednarek
Bartosz Kamiński
THEORETICAL PRACTICE 4(22)/2016 STRUCTURALISM AND HISTORY
Editor: Bartłomiej Błesznowski
Additional editors: Mikołaj Ratajczak, Eliasz Robakiewicz
Structuralism and history |8
ARTICLES
Translator’s preface| 18
Response to a question |22
Discourse as praxis. Archeaeology of knowledge wiedzy as a theory
of performative materialism |45
An apology for quixotism, or how history has been influenced by
structuralist and post-structuralist thinking |88
Structures, history and praxis. On Sartre’s argument with Levi-
Strauss from a today’s perspective|105
History and structure. A problem of legitimization |132
Sadism in The Nude Orchard. Perversion as the structure of
Polishness |152
Speak the truth, but only in August. Ethics as politics|171
REVIEWS
Literature is the people’s concern. A review of Kafka. Ku literaturze
mniejszej by Gilles Deleuze and Félix Guattari| 203
Linguistic attempts to oppose structuralism. A review of Krytyka i
klinika by Gilles Deleuze |213
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.1
www.praktykateoretyczna.pl
STRUKTURALIZM I HISTORIA
BARTŁOMIEJ BŁESZNOWSKI
Doskonale znana jest waga psychoanalizy, etnologii czy lingwistyki Ferdinanda de Saussure’a
w uformowaniu się po drugiej wojnie światowej paradygmatu strukturalistycznego we Francji.
Te trzy dziedziny (wspomagane przez demaskatorską, wywodzącą się z marksizmu,
genealogiczną metodę interpretacji ideologii, której sednem jest krytyka ekonomii politycznej)
odwróciły wzrok ówczesnych adeptów filozofii i nauk społecznych od badania
fenomenologicznej rzeczywistości samoświadomego podmiotu. Zwróciły go przy tym nie tyle
ku regionom niejasnym i mrocznym – mitycznej „podświadomości” – ile ku polu formowania
się tego, co najbardziej oczywiste, jasne i zewnętrzne, a przez to niemogące zostać ujęte w
słowach – czyli nieświadomości. Jak pisał o niej Michel Foucault w 1966 roku1: „już jest,
ale pozostaje w ukryciu, istnieje w niemej trwałości rzeczy, zamkniętego w sobie tekstu, luki w
widzialnym tekście” (Foucault 2007, 336). „Odkrycie nieświadomości”, stanowiące
znamienny moment rozwoju dziewiętnastowiecznej nauki o człowieku i kulturze, w swych
rozmaitych wymiarach – psychologicznym u Sigmunda Freuda, ekonomicznym u Karola
Marksa, etycznym u Friedricha Nietzschego, później zaś w powiązaniu tego, co językowe
z tym, co społeczne u Ferdinanda de Saussure’a oraz Claude’a Lévi-Straussa – dało początek
serii rozważań, które podstawowy przedmiot nauk o człowieku ulokowały poza
świadomością poznającego podmiotu, jednak nie „poza podmiotem samym”.
1 W tym samym roku Jacques Lacan wydał swe słynne Écrits.
Bartłomiej Błesznowski: Strukturalizm i historia
9
Powiązanie języka i nieświadomości, które w zalążkowej postaci występuje już
w antropologii Marcela Maussa, w pełni rozwinięte zostało w Lacanowskiej, potem zaś
Derridiańskiej reinterpretacji teorii lingwistycznej de Saussure’a (Strozier 2013, 21). Francois
Dosse zauważył, że strukturalistyczna metodologia polegająca na wiązaniu symptomów
i znaków z głębszym, ponadjednostkowym i strukturalnym wymiarem reguł rządzących
formowaniem się kultury stanowiła nie tylko pewien rodzaj naukowej idée fixe. Tropienie
nieświadomego stanowiło także element „ducha czasów”, zwróconego przeciwko
tradycyjnym wartościom zachodniej kultury ostrza krytyki, które w tym, co niewidoczne,
nieme i wyparte poszukiwało momentu genetycznego (Dosse 1997, xx). Jak pisał jeszcze
w 1973 roku Gilles Deleuze: „[…] rzeczy mają strukturę tylko o tyle, o ile wygłaszają
bezgłośne mowy w języku znaków” (Deleuze 1978, 287).
Podobnie jak dla Kanta – dla Lévi-Straussa, „papieża strukturalistów”, główną
stawką nauki miało być odniesienie transcendentalnych kategorii poznania do skończonego
bytu ludzkiego. W tym sensie wczesny strukturalizm stanowił jeszcze późne dziecko
osiemnastowiecznej tradycji oświeceniowej, obarczonej tymi samymi grzechami, które
znamionowały także – wyszydzoną później przez kolejne pokolenia myślicieli – psychoanalizę
i niektóre odmiany marksizmu. Wszystkie one – stanowiąc element epoki – starały się jednak,
unikając pułapek substancjalizacji czy esencjalizacji, ocalić podmiotowość, wprowadzając ją
niejako tylnymi drzwiami jako instancję realizującą bezosobowe struktury poprzez swoistą
mediację, nośnik generatywnych skryptów stanowiących „naturalne dziedzictwo ludzkości”
(ten pogląd stanowi jedno z najdłużej utrzymujących się przekonań strukturalistycznej teorii
języka, np. w teorii gramatyki transformacyjno-generatywnej Noama Chomsky’ego).
Stanowisko to spotkało się z ostrą krytyką ze strony kolejnej generacji filozofów – Barthes’a,
Deleuze’a, Derridy, Foucaulta – dla których krytyka podmiotu z konieczności pociągała za
sobą krytykę tego, co dla tradycji strukturalistycznej stanowiło o pracy i dynamice kultury –
tj. głębi nieświadomych, uniwersalnych i bezosobowych struktur.
Odrzucenie Cogito nie opiera się jednak na prostej konstatacji odmawiającej
Kartezjańskiej hermeneutyce pewności, ostatecznego ugruntowania, zaś Kantowską krytykę
transcendentalną określającej jako projekt przerwany w pół drogi. Więcej, krytyka Kartezjusza
i Kanta wynika nie tylko z odrzucenia klasycznego podmiotu myślącego. To raczej owo
odrzucenie podmiotu i psychologicznej głębi człowieka spowodowane jest odkryciem
„innego” podmiotu, który ukrywa się na powierzchni języka, niepokojącego sobowtóra
znajdującego się za maską symbolu. Poststrukturaliści odkryli, że tym, co mówi jest sam język.
Dyskurs wypowiada tak naprawdę sam siebie, a mowa to narzędzie zakrywające wirtualną
naturę podmiotu wypowiedzi, którym jest sama struktura. „Przed wszelkim ludzkim
myśleniem byłaby już jakaś wiedza, jakiś system, który my dopiero odkrywamy” (Foucault
2013, 35).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
10
Wydaje się, że podobnie jak wpływ klasycznego językoznawstwa (de Saussure,
szkoła moskiewska i praska), tak i francuska interpretacja psychoanalizy miała ogromny
wpływ na koncepcję „bezosobowego” podmiotu, która stanowi niewątpliwie jeden
z wyróżników strukturalizmu jako swego rodzaju metody epistemologicznej. Psychoanaliza –
szczególnie Lacanowska interpretacja dzieła Freuda – była niewątpliwie kamieniem
probierczym całego pokolenia, które afirmowało, dyskutowało, rozwijało, później zaś
odrzucało tezy Freuda i Lacana. Nawet w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku,
krytyczni już wobec roli, jaką strukturalizm i psychoanaliza odegrały w dziejach myśli, Gilles
Deleuze i Félix Guattari, nie odżegnywali się od dziedzictwa Lacana, postrzegając swoją pracę
jako krytyczne przepracowanie jego teorii dotyczących nieświadomości, języka i kompleksu
Edypa przez włączenie w nie czegoś, co stanowiło największą barierę i zarazem szansę
dla dotychczasowej krytyki kultury – schizofrenię rozumianą jako multiplikacja sensu,
produkcja pragnienia poza edypalną strukturą trójkąta rodzinnego. Swą pracę, podobnie jak
Foucault, uznawali oni za materialistyczną krytykę psychoanalizy, stawiającą podstawowe
rozpoznania nauki Freuda oraz strukturalizmu „z głowy na nogi”2.
Podręcznikowe pytania dotyczące linii demarkacyjnej oddzielającej strukturalizm
od jego kolejnych wcieleń i wyrosłych na jego gruncie (choć krytycznych wobec niego)
kierunków wydają się jałowe. Poststrukturalizm stanowi kategorię bardzo pojemną,
lecz niemającą jasno zarysowanego pola pojęciowego i znaczenia. Wydaje się jednak,
że użyteczność tego określenia zasadza się nie tyle na jego własnościach periodyzacyjnych, ile
na ukazaniu pewnej cezury, która oddziela pewną grupę myślicieli od ich strukturalistycznego
korzenia, stanowiąc o specyficznych cechach ich twórczości. Terminem tym – którego źródeł
należy szukać głównie w anglosaskiej recepcji myśli francuskich filozofów, takich jak Louis
Althusser, Roland Barthes, Jacques Derrida, Jacques Lacan czy Michel Foucault – określamy
zbiorczo francuską myśl z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych odnoszącą się do dokonań
klasycznego strukturalizmu językowego Ferdinanda de Saussure’a, Romana Jakobsona czy
etnologicznego Marcela Maussa i Claude’a Lévi-Straussa, oraz mitografii Georgesa Dúmezila,
a mimo to pozostającą w pewnego rodzaju krytycznej relacji do nich, nie wolnej jednak
od zależności czy wręcz twórczej inspiracji. Jak wielokrotnie podkreślano, trudno ostatecznie
ocenić, który z wymienionych wyżej myślicieli należał do formacji strukturalistycznej, a który
już poza nią wykraczał.
2 Po ukazaniu się pierwszego tomu Kapitalizmu i schizofrenii Deleuze oświadczył: „Sam Lacan mówił przecież:
nie starajcie się mi pomagać. My chcieliśmy mu pomóc na sposób schizofreniczny. […] Nie atakujemy żadnej ideologii, ideologii psychoanalitycznej. Atakujemy raczej samą psychoanalizę, jej praktykę i teorię. Nie ma więc żadnej sprzeczności w tym, że mówimy: to jest coś wspaniałego, a zarazem podkreślamy, że od samego początku coś było nie tak. […] To nie żadna sprzeczność – zakwita wspaniały kwiat, a jednocześnie od samego początku zachodzi proces gnicia (Deleuze 2007, 26, 29)”.
Bartłomiej Błesznowski: Strukturalizm i historia
11
Niezależnie od tych rozważań terminologicznych następujące stwierdzenie Vincenta
Descombesa wydaje się doskonale oddawać specyficzną funkcję strukturalizmu
we francuskiej filozofii: „Strukturalizm jest […] jedynie mianem metody naukowej. Istnieje
jednak niepodważalny wpływ strukturalizmu na dyskurs filozoficzny” (Descombes 1996, 96).
„Wpływ” ten, który nie trudno odnaleźć u wielu współczesnych myślicieli (nie tylko
francuskich) – coś więcej niż odniesienie, mniej jednak niż bezpośrednie wynikanie – należy
z pewnością do podstawowych znamion tego kierunku, trudnego do jednoznacznego
zaszufladkowania w kategoriach np. szkoły naukowej. Nie ma wątpliwości, że strukturalizm
wywarł także przemożny wpływ na historiografię, zarówno od strony metodologicznej
(wspomnijmy tu tylko koncepcję „długiego trwania” wywodzącą się ze szkoły Annales czy
koncepcję „zdarzenia” zawartą w pracach Michela Foucaulta i Gilles’a Deleuze’a),
jak i epistemologicznej (krytyka postrzegania dziejów jako kumulatywnego, ewolucyjnego
czy dialektycznego ciągu i przejście w kierunku myślenia „historycznej historii” jako serii pól
wyłaniania zdarzeń). Kategoria „zdarzenia” wydaje się w ostatnim dziesięcioleciu robić
szczególną karierę. Pozwala ona myśleć przeszłość jako czas „wyobrażony”,
„fantazmatyczny” i pozostający w stanie ciągłej redefinicji, jako performatywną mapę,
wyznaczającą możliwość stawania się kolejnych fenomenów społecznych i dyskursywnych.
Poststrukturaliści sformułowali postulat pisania „historii stawania się”, udowadniając,
że każda „wielka Historia” jest zawsze tylko pudrem skrywającym otchłań chaosmotycznych
relacji. Konieczność historyczna jest zatem jedynie splotem przypadków, przypadek zaś –
zgodnie z maksymą, którą lubił powtarzać Gilles Deleuze – to kości rzucane przez „żelazną
rękę konieczności”.
Jeśli dla klasycznego de Saussure’owskiego strukturalizmu (także antropologii
strukturalnej oraz historii „długiego trwania” Fernanda Braudela) konstytutywny był jeszcze
podział na strukturę języka (poziom wirtualny i głęboki, który warunkuje możliwości
wypowiadania w danej formacji) i wydarzenie mowy (przygodną aktualizację, rezultat
strukturalnych zależności), to poststrukturalizm wykracza już poza ten dualizm z dynamiczną
teorią wydarzenia jako performatywnej materii historycznej. Historię poststrukturalizm
postrzega zatem jako żywioł genetyczny. Sedno tego stwierdzenia kryje się jednak nie tyle
w kwestii bycia, nawet nie stawania się, ile przekształcania. Nie idzie tu wszakże znów tylko
o przekształcanie jednych osób, wydarzeń, gestów, instytucji i słów, w inne, w następstwie
zmiennych sił (nawet jeśli miałyby one oznaczać siły „empiryczne” – społeczne, polityczne
czy ekonomiczne), „transcendentalnej struktury losu”. Na tym poziomie poruszalibyśmy się
jeszcze gdzieś pomiędzy wulgarnym historyzmem a idealizmem Kantowskiej koncepcji
dziejów (a może już gdzieś bliżej dialektycznej wizji Hegla?). Punkt dojścia
poststrukturalistów stanowi z pewnością twierdzenie: historia jest żywiołem genetycznym,
gdyż jest żywiołem par excellence transcendentalnym, tzn. sama jest historyczna. „A priori
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
12
pozytywności nie jest więc tylko systemem rozproszenia czasowego; również samo stanowi
zbiór przekształcalny” (Foucault 2002, 152). Stosunki sił w historii tworzą zatem a priori, ono
zaś wyznacza możliwości kolejnych rekonfiguracji tych sił. Czas i przestrzeń w ramach
materialistycznie pojmowanej transcendentalności stanowią żywioły historii i ciała. W istocie
możemy sobie wyobrażać historię nie jako linię, ale pole, przestrzeń doświadczenia raczej niż
następstwo, do tego jeszcze podzieloną na warstwy historyczne – różnorakie reżimy władzy
i wiedzy, widzialności i wypowiadalności, które nachodzą na siebie; formacje wzajemnie się
przenikające. Mimo że powszechnie postrzegamy następstwo historyczne jako stawanie się
rzeczy, w istocie pomiędzy stawaniem się a historią sensu stricto istnieje nieciągłość. „Historia
nie jest eksperymentowaniem, to nieledwie zbiór negatywnych warunków umożliwiających
eksperymentowanie z czymś, co się historii wymyka. Bez historii eksperyment byłby
nieokreślony, pozbawiony podstawy, jednak eksperymentowanie nie jest czymś
historycznym” (Deleuze 2007, 176). Przedmiotem historii jako nauki są te właśnie
wydarzenia, rozumiane jako praktyki dekonstruujące i rekonstruujące rzeczywistość, jako
działania historyczne będące w istocie zarazem praktykami historii, możliwymi „formami
historii”, a jednocześnie podlegającymi rozmaitym „historycznym transformacjom”.
Wydaje się, że tak zarysowana perspektywa historiozoficzna poststrukturalizmu
zbliża go w sposób znaczący do paradygmatu materializmu historycznego, który w latach
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku wydawał się istotowo odmienny
od metody francuskich filozofów. Jeszcze w 1976 roku polski historyk i metodolog nauk
historycznych, Jerzy Topolski odrzucał wszelkie podobieństwa pomiędzy strukturalizmem
(do którego zaliczał także Foucaulta) a marksizmem. Za kość niezgody pomiędzy nimi
uważał teorię procesu historycznego, mającą dla Marksa „charakter aktywistyczny,
tzn. uznającą, że to rzeczywiście ludzie są twórcami historii” (Topolski 1977, 262),
dla strukturalistów zaś, zdaniem Topolskiego, historia miała stanowić skrajnie
deterministyczny schemat przyznający absolutny prymat bezosobowym strukturom głębokim,
rządzącym ludzkimi działaniami, których lokalizacja byłaby sednem metody badawczej.
Po latach od tej dyskusji widać już doskonale, że poststrukturalizm, oraz m.in. pozostająca
pod jego wpływem włoska marksistowska filozofia polityczna, podjęły i sfalsyfikowały ten
problem. Jeżeli w przypadku Marksa „wymiar strukturalny” historii stanowiłyby historycznie
świadome – tzn. odnoszące się do konkretnej kulturowej warstwy świadomości historyczno-
społecznej – skrypty praktyk społecznych, dla Lévi-Straussa zaś ostatecznym punktem dojścia
strukturalizmu miałyby być wrodzone biologiczne dyspozycje, nieświadome struktury
głębokie, to poststrukturalistyczny materializm polityczny wykracza poza ten dualizm.
Z jednej strony wychodzi on w kierunku teorii produkcji i produktywnych urządzeń (pojęcie
Foucaulta i Deleuze’a wykorzystane później przez teoretyków z kręgu postoperaistycznego),
z drugiej w stronę performatywnego języka politycznego w myśli Paola Virna czy koncepcji
Bartłomiej Błesznowski: Strukturalizm i historia
13
produkcji podmiotów u Maurizia Lazzarata. Do konstatacji Marksa, że człowiek działa
świadomie, ale nie dowolnie, gdyż działa w określonych warunkach historycznych,
poststrukturalizm dopowiada: choć nie istnieje zobiektywizowana historia w postaci
bezosobowych, uniwersalnych i nieświadomych struktur, działanie człowieka pozostaje
od niego niezależne, jednak nie w sensie obiektywnym i deterministycznym,
ale „funkcjonalnym”. Oznacza to, że aprioryczne struktury, które same są historycznie
zmienne, wyznaczają aktualizujące je działanie podmiotów nie tyle „wpływając na nie”,
ile stanowiąc ogólną mapę działań, wzajemnych wpływów i relacji, mówiąc językiem
Deleuze’a – wykres władz i przeciwwładz, kodów i dekodowania. Nie istnieje więc ostateczna
„przyczyna strukturalna”, ale bezustannie ponawiany wysiłek, opór wobec warunków danej
formacji, które „przedstawiają się” nam jako obiektywne i uniwersalne formy, jako
konstytutywny „obraz” stosunków społecznych. Odkrycie strukturalizmu ukazujące
nieświadomy charakter struktur działania przekuć zatem należy w teorię nieświadomości jako
praktyki, a zatem takiego działania, w przypadku którego to właśnie „świadomy” (w sensie
marksowskim – „abstrakcyjny”) charakter odgradza nas od historycznej bazy, warunków,
jakie nas określają.
Na czym więc polegać miałaby rola strukturalistycznej pojęciowości dziś? Czy – choć jakiś
czas temu nie bez szwanku przeszła ona przez ogień krytyki ze strony jej własnych
wychowanków – faktycznie odrzuciliśmy strukturalistyczne pojęcia? A może funkcjonują one
w języku aktualnej refleksji na podobnej zasadzie jak koncepcje Marksa, które stały się
immanentnym elementem dyskursów współczesnych nauk społecznych (choć ich
użytkownicy nie zawsze o tym wiedzą i nie zawsze chcą się do tego przyznawać)? Być może
zatem strukturalizm to epistemologiczna podstawa naszego myślenia, która sama winna
zostać poddana swoistej wiwisekcji, by umożliwić nam samodzielną analizę tego,
co nadchodzi. Taka wizja strukturalizmu pozostaje w zgodzie z rodzajem autorefleksji, której
Roland Barthes dał wyraz w słynnym artykule Działalność strukturalistyczna: „[…] właśnie
dlatego, że wszelka myśl o tym, co zrozumiałe, jest także udziałem w tym zrozumiałym,
dla człowieka strukturalnego trwanie nie ma większego znaczenia: wie on, że strukturalizm
jest także pewną formą świata, która zmienia się wraz ze światem […]” (Barthes 1970, 281).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
14
Wykaz literatury
Barthes, Roland. 1970. „Działalność strukturalistyczna”. W Roland Barthes. Mit i znak. Eseje. Tłum. Anna Tatarkiewicz. Warszawa: PIW.
Deleuze, Gilles. 1978. „Po czym rozpoznać strukturalizm?”. W Drogi współczesnej filozofii. Wybrał i wstępem opatrzył Marek Siemek. Tłum. Stanisław Cichowicz. Warszawa: Czytelnik.
Deleuze, Gilles. 2007. „Rozmowa o »L’Anti-Œdipe« (wspólnie z Féliksem Guattarim)”. W
Gilles Deleuze. Negocjacje 1972‒1990. Tłum. Michał Herer. Wrocław: Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu.
Deleuze, Gilles. 2007. „Stawanie się i kontrola”. W Gilles Deleuze. Negocjacje 1972‒1990. Tłum. Michał Herer. Wrocław: Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu.
Descombes, Vincent. 1997. To samo i inne. Czterdzieści pięć lat filozofii francuskiej (1933‒1978). Tłum. Bogdan Banasiak i Krzysztof Matuszewski. Warszawa: Spacja.
Dosse, François. 1997. History of Structuralism. Vol. 1: The Rising Sign. 1945‒1966. Tłum.
Deborah Glassman. Minneapolis‒London: University of Minnesota Press.
Foucault, Michel. 2002. Archeologia wiedzy. Tłum. Andrzej Siemek. Warszawa: DeAgostini‒Altaya.
Foucault, Michel. 2007. Słowa i rzeczy. Archeologia nauk humanistycznych. Tłum. Tadeusz Komendant. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.
Foucault, Michel. 2013. „Kiedy przestał pan wierzyć w sens?”. W Michel Foucault. Kim pan jest, profesorze Foucault? Debaty, rozmowy, polemiki. Red. Bartłomiej Błesznowski, Kajetan Maria Jaksender, Krzysztof Matuszewski. Tłum. Kajetan Maria Jaksender. Kraków: Libron/Eperons-Ostrogi.
Strozier, Robert. 2013. “Saussure and the Intellectual Traditions of the Twentieth Century.” W Ferdinand de Saussure. Critical Assessments of Leading Linguists. T. 3: Saussure, Structuralism and Post-Structuralism. Red. John E. Joseph. London & New York: Routledge.
Topolski, Jerzy. 1977. Marksizm i historia. Warszawa: PIW.
Bartłomiej Błesznowski: Strukturalizm i historia
15
CYTOWANIE: Błesznowski, Bartłomiej. Strukturalizm i historia. Praktyka Teoretyczna 4(22):
8-15.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.1
AUTHOR: Bartłomiej Błesznowski
TITLE: Structuralism and History
ABSTRACT: A short introduction of the issue of the Theoretical Practice Journal.
Artykuły
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.2
www.praktykateoretyczna.pl
PRZEDMOWA TŁUMACZKI
ALEKSANDRA CHARĘDZIAK
Aleksandra Charędziak: Przedmowa tłumaczki
19
W listopadzie 1963 roku na łamach Esprit ukazał się tekst Autour de la Pensée sauvage.
Réponses à quelques questions, w którym Claude Lévi-Strauss udzielił odpowiedzi na zadane mu
przez groupe philosophique magazynu pytania. Niespełna pięć lat później, w maju 1968 roku,
w podobnym przedsięwzięciu, którego efektem jest właśnie Reponse à une question, udział wziął
Michel Foucault. Zdecydował się on jednak na rozwiązanie zgoła inne i spośród jedenastu
przekazanych mu przez redakcję pytań wybrał tylko jedno (m.in. dlatego, że, jak czytamy
w krótkiej przedmowie do Reponse… przygotowanej przez jednego z redaktorów Esprit,
udzielenie odpowiedzi na wszystkie pytania wymagałoby poświęcenia nań całego numeru).
Wybrane przez Foucaulta pytanie – jak się zdaje, najbardziej dla niego frapujące, pytanie,
które dręczyło go, jak pisze, przez prawie dwa miesiące – domaga się nie tylko odpowiedzi,
lecz również doprecyzowania. Stąd właśnie w pierwszej części tekstu znajdziemy przede
wszystkim odpowiednio skondensowane treściowo podsumowanie jego ówczesnych
filozoficznych – czy może raczej „archeologicznych” – poszukiwań, tj. podsumowanie jego
teorii dyskursu.
Długi wstęp mający na celu wyjaśnienie wszystkich nieścisłości i wprowadzenie
„trzech małych zmian” do zaproponowanej w pytaniu definicji rozpoczętego i realizowanego
przez filozofa-archeologa przedsięwzięcia (definicji, którą sam Foucault uznaje za nadzwyczaj
trafną) prowadzi w końcu do kwestii najważniejszej, czyli „odpowiedzi na pytanie” –
na jedyne pytanie, „którego sformułowanie jest uzasadnione”, gdyż dotyczy ono relacji
między myślą Foucaulta a „pewną praktyką polityczną”, tj. polityką progresywistyczną.
Odniesień do poprzednich książek Foucaulta – przede wszystkim Słów i rzeczy wydanych dwa
lata przed publikacją Reponse…, czyli w roku 1966, oraz Archeologii wiedzy wydanej rok później,
w 1969, w których to Foucault rozwija swoją koncepcję episteme – nie brak również w tej
części tekstu, a udzielona przez niego „odpowiedź” to – przewrotnie – wiele nowych „pytań”.
Paradoksalnie Reponse… swojej formie – pozornie dość nieprzystępnej – zawdzięcza
przejrzystość. Foucault w sposób tak metodyczny, jak i niekiedy bardzo poetycki
(co, mam nadzieję, oddaje również niniejszy przekład) precyzuje znaczenie
wykorzystywanych przez siebie pojęć, określa cel swojego przedsięwzięcia, wyjaśnia kierujące
nim pobudki etc. Niemniej Reponse… jest tekstem godnym szczególnej uwagi nie tylko przez
wzgląd na obecne w nim stosunkowo precyzyjne podsumowanie eksplorowanych w innych
dziełach wątków. W pewnym sensie stanowi również, o czym warto wspomnieć, wyraz
samoświadomości Foucaulta jako filozofa. Tekst zawdzięcza swą aktualność poruszanemu
tu problemowi, który, jak stwierdza myśliciel, „nie pozostaje bez wpływu na praktykę
polityczną”, czyli problemowi „statusu, warunków uprawiania, funkcjonowania
i instytucjonalizacji dyskursów naukowych”.
Wywód odnoszący się do pytania, na które Foucault ma udzielić odpowiedzi, oraz stawiający
– tak przed owego pytania autorem, jak i przed wszystkimi czytelnikami – pytania zupełnie
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
20
nowe, prowadzi koniec końców do konkluzji – dla niektórych być może nieco frenetycznej,
dla innych być może nie do końca satysfakcjonującej, niemniej z pewnością na długo
zapadającej w pamięć każdemu, kto zmierzy się z tym hermetycznym i jednocześnie
niezwykle wartościowym tekstem.
Aleksandra Charędziak: Przedmowa tłumaczki
21
Aleksandra Charęziak - studentka II roku studiów magisterskich na kierunku filozofia na
Uniwersytecie Łódzkim. Interesuje się socjalistycznymi utopiami, zagadnieniami związanymi
ze statusem moralnym i prawami zwierząt oraz przekładoznawstwem. Przygotowuje pracę
magisterską poświęconą miejscu erotyki, muzyki i jedzenia w utopii Charlesa Fouriera.
Miłośniczka twórczości Borisa Viana.
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Charędziak, Aleksandra. 2016. Przedmowa tłumaczki. Praktyka Teoretyczna 4
(22): 18-21.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.2
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.3
www.praktykateoretyczna.pl
ODPOWIEDŹ NA PYTANIE
MICHEL FOUCAULT
Abstrakt: Prezentowany artykuł Michela Foucaulta został opublikowany w 1963 roku.
Foucault rozwija w nim koncepcję archeologii wiedzy – metody analizy historycznych
dyskursów, którą zaprezentuje w sześć lat później w książce o tym właśnie tytule. Artykuł
powstał na kanwie pytania wybranego przez autora spośród zadanych mu przez redakcję
„Esprit”, które dotyczyło możliwości pojęciowego opracowania przymusu systemu
dyskursywnego przy jednoczesnym zaakcentowaniu nieciągłości w jego obrębie a tym samym
możliwości twórczego działania w historii ducha. A także, czy tak sformułowana aporia
zakładałaby z konieczności zgodę na przymus systemu lub afirmację siły zdolnej
do przekształcenia go za pomocą zewnętrznej przemocy? Tekst jest wprawką do
sformułowania dojrzałej teorii dyskursu, rodzajem autoanalizy, która pozwala Foucaultowi
powiązać własną metodę historyczną z „progresywistyczną polityką” myśli i rozwiązać w ten
sposób dylemat pełnej determinacji i wolnego sprawstwa obecny w rozważaniach wielu
strukturalistów.
Słowa kluczowe: archeologia wiedzy, dyskurs, nieciągłość, zdarzenie dyskursywne, episteme,
transformacje, polityka progresywistyczna
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
23
Dziękuję czytelnikom Esprit za to, że zechcieli zadawać mi pytania, i J.-M. Domenachowi,
że dał mi możliwość, by na nie odpowiedzieć. Pytania te były tak liczne – i każde z nich tak
interesujące – że nijak nie było możliwe, abym dokładnie przyjrzał się im wszystkim.
Wybrałem ostatnie1 (nie bez żalu z powodu pominięcia pozostałych):
1) dlatego, że w pierwszym momencie mnie zdziwiło, lecz szybko przekonałem się, że dotyka
samego sedna mojej pracy;
2) dlatego, że umożliwiało mi uwzględnienie przynajmniej kilku odpowiedzi, których
udzieliłbym na pozostałe pytania;
3) dlatego, że stanowiło ono zapytanie, przed którym nie może się dziś uchylić żadna praca
teoretyczna.
*
Jak nie przyznać, że scharakteryzował Pan to, co robię, nadzwyczaj trafnie? I że określił Pan
zarazem samo sedno nieuniknionej niezgodności: „Prezentować przymus systemu
I nieciągłość w historii ducha”? Tak, niemal całkowicie się w tym rozpoznaję. Tak, widzę, że
to kwestia prawie nie do usprawiedliwienia. Diaboliczna trafność: udało się Panu nadać mojej
pracy definicję, pod którą nie mogę się nie podpisać, lecz której nikt przecież nie chciałby
uznać za własną. Nagle odczuwam całą moją dziwaczność. Dziwaczność zasadną w tak
niewielkim stopniu. I widzę teraz, ile ta praca, która była z pewnością trochę samotnicza, lecz
zawsze cierpliwa, będąca swoim własnym prawem, pilna na tyle, by, jak myślałem, mogła
bronić się sama, zawdzięcza przyjętym normom, widzę, jak bardzo była roszczeniowa.
Niemniej, dwa lub trzy detale w tej jakże słusznej definicji, którą Pan proponuje,
przeszkadzają mi i uniemożliwiają jej pełną akceptację.
Przede wszystkim używa Pan słowa system w liczbie pojedynczej. Otóż ja jestem
pluralistą. Oto, co chcę powiedzieć (pozwoli Pan, jak sądzę, że nie będę mówił tylko o mojej
ostatniej książce, lecz również o tych poprzednich; to razem tworzą one całość badań,
których problematyka oraz chronologiczne punkty odniesienia są sobie dość bliskie; każda
z nich stanowi również analizę opisową, która przeciwstawia się innym, a więc i do nich
1 Czy myśl, która przedstawia przymus systemu i nieciągłość w historii ducha, nie odbiera polityce
progresywistycznej wszelkich podstaw do działania? Czy nie prowadzi ona do następującego dylematu:
– bądź zaakceptować system,
– bądź wzywać do wydarzenia barbarzyńskiego, do irrupcji zewnętrznej przemocy, jedynej zdolnej
do wywrócenia systemu?
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
24
odnosi, różni od nich pod względem pewnej liczby cech). Jestem pluralistą: zadanie, którego
się podjąłem, to zadanie wyodrębniania (individualisation) dyskursów. Istnieją pewne kryteria,
przy pomocy których wyodrębnia się dyskursy, kryteria, które są znane i pewne (lub prawie
znane i pewne): system językowy, do którego należą, czy tożsamość podmiotu, który
je połączył. Jednakże inne kryteria, wcale nie mniej bliskie, są zdecydowanie bardziej
enigmatyczne. Gdy mówimy o psychiatrii czy medycynie, gramatyce, biologii czy ekonomii, to o czym
mówimy? Czym są te ciekawe jednostki (unités), które, jak się nam zdaje, rozpoznajemy
na pierwszy rzut oka, lecz z określeniem ich granic mielibyśmy już problem? Jednostki,
spośród których część wydaje się istnieć od początków naszej historii (medycyna nie mniej
niż matematyki), podczas gdy inne pojawiły się niedawno (ekonomia, psychiatria), a jeszcze
inne, być może, w ogóle zniknęły (kazuistyka). Jednostki, w które bez końca wpisują się nowe
wypowiedzi (énoncés) i które bezustannie są przez nie modyfikowane (dziwny przypadek
socjologii czy psychologii, które od momentu powstania nie przestały budować się na nowo).
Jednostki, które trwają uporczywie pomimo tak wielu błędów, niedopatrzeń, nowości,
przemian, lecz które przechodzą niekiedy mutacje tak radykalne, że ciężko byłoby uznawać
je za tożsame z nimi samymi (jak powiedzieć, że od fizjokratów po Keynesa mamy do
czynienia, nieprzerwanie, z tą samą ekonomią?).
Być może istnieją dyskursy zdolne do tego, by w każdej chwili redefiniować własną
indywidualność (na przykład matematyki mogą w każdej chwili reinterpretować całą swoją
historię), niemniej w żadnym z wymienionych przeze mnie przypadków dyskurs nie może
restytuować całej swej historii w obrębie jednej struktury formalnej. Przetrwały dwa
tradycyjne wyjścia. Wyjście historyczno-transcendentalne: próba odnalezienia, w oderwaniu
od wszelkich początków i przejawów historycznych, pierwotnej podstawy, otwarcie
niewyczerpanego horyzontu, projekt, który oznaczałby nabranie dystansu wobec wszelkiego
zdarzenia (événement) i który z biegiem historii podtrzymywałby, niezmiennie, szkic ciągle
zmieniającej się jednostki. Wyjście empiryczne lub psychologiczne: poszukiwanie twórcy,
wyjaśnianie, co chciał powiedzieć, odszukiwanie wpisanych w jego dyskurs, milcząco w nim
śpiących znaczeń, śledzenie ich oszukańczego przeznaczenia, mówienie o tradycjach
I wpływach, odnajdywanie momentów przebudzeń, przeoczeń, nabierania świadomości,
kryzysów, przemian ducha, wrażliwości lub zainteresowań człowieka. Otóż zdaje mi się,
że pierwsze z owych wyjść jest tautologiczne, drugie zewnętrzne i nieistotne. To przez
dostrzeganie i systematyzację ich cech chciałbym spróbować wyodrębnić te wielkie formacje,
które budują, jednocześnie lub sukcesywnie, uniwersum naszych dyskursów.
Wyróżniłem [w tym celu] trzy grupy kryteriów:
1) Kryteria formacji (formation). Tym, co pozwala na wyodrębnienie dyskursu, takiego jak
np. ekonomia polityczna czy gramatyka ogólna, nie jest ani jednorodność przedmiotu, ani
struktura formalna, konceptualna i koherentna, ani też fundamentalny wybór filozoficzny;
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
25
chodzi raczej o istnienie reguł formacji dla wszystkich jego przedmiotów (jak rozproszone
by nie były), dla wszystkich jego operacji (które często nie mogą ani się na siebie nakładać,
ani z siebie wynikać), dla wszystkich jego pojęć (które równie dobrze mogą być ze sobą
niekompatybilne), dla wszystkich jego opcji teoretycznych (które często się wzajemnie
wykluczają). Zindywidualizowana formacja dyskursywna istnieje za każdym razem,
gdy możemy dla niej określić jeden zestaw reguł.
2) Kryteria transformacji (transformation) i progu (seuil). Mogę powiedzieć, że historia naturalna
lub psychopatologia są formacjami dyskursu, jeśli mogę określić warunki, które musiały
zostać spełnione w konkretnym punkcie czasu, aby mogły się ukonstytuować ich przedmioty,
ich operacje, ich pojęcia i ich opcje teoretyczne; jeśli mogę stwierdzić, do jakich zmian
wewnętrznych były skłonne; jeśli mogę, na zakończenie, stwierdzić, po przekroczeniu jakiego
progu transformacji powstały dlań nowe zasady.
3) Kryteria korelacji (corrélation). Mogę powiedzieć, że medycyna kliniczna jest autonomiczną
formacją dyskursywną, jeśli mogę określić całość relacji, które ją definiują i sytuują pomiędzy
innymi rodzajami dyskursu (jak biologia, chemia, teoria polityczna czy analiza społeczeństwa)
oraz w kontekście niedyskursywnym, w którym funkcjonuje (instytucje, stosunki społeczne,
koniunktura ekonomiczna i polityczna).
Kryteria te pozwalają na zastąpienie ujęcia z perspektywy historii totalizującej (w którym
mówi się o „postępie rozumu” czy „duchu epoki”) zróżnicowanymi analizami. Pozwalają
opisać, jako episteme (épistémè) epoki, nie sumę jej wiedzy (connaissances) czy ogólny styl
poszukiwań, lecz rozłamy, dystanse, opozycje, różnice, relacje łączące jej liczne dyskursy
naukowe: episteme nie jest jakimś rodzajem teorii bazowej, to przestrzeń rozproszenia, obszar otwarty
i dający się w nieskończoność opisywać poprzez relacje. Pozwalają one, co więcej, przedstawić nie
wielką historię, która spajałaby wszystkie nauki w jedną całość, lecz rodzaje historii –
to znaczy rodzaje remanencji, rodzaje transformacji – które charakteryzują różne dyskursy
(historia matematyk nie przebiega tak jak historia biologii, która z kolei ma schemat inny niż
historia psychopatologii): episteme nie jest częścią wspólnej historii wszystkich nauk – to całość
specyficznych, symultanicznych remanencji. W końcu umożliwiają one też wyznaczenie progów
w różnych dyskursach: nic bowiem nie wskazuje (ani a priori, ani a posteriori), że ich
chronologia jest taka sama we wszystkich przypadkach; możliwy do opisania próg dla analizy
języka z początków XIX wieku z pewnością nie jest nijak symetryczny w stosunku do progu
w historii matematyk; i, co jeszcze bardziej paradoksalne, próg w formacji ekonomii
politycznej (zaznaczony przez Ricarda) nie zbiega się ze stworzeniem – przez Marksa –
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
26
analizy społeczeństwa i historii2. Episteme nie jest ogólnym stadium rozumu; to złożona relacja
kolejnych przesunięć.
Jak Pan widzi, nic nie jest mi bardziej obce niż poszukiwanie jednej tylko formy,
przymusowej, suwerennej. Nie próbuję odszukać, posiłkując się różnymi znakami, jednolitego
ducha epoki, ogólnej formy jej świadomości, czegoś jak Weltanschauung. Nie opisałem też
pojawienia się i upadku formalnej struktury, która na jakimś etapie miałaby rzekomo rządzić
wszystkimi przejawami myśli: nie stworzyłem historii transcendentalności synkopowej.
Wreszcie, nie opisałem też myśli czy wrażliwości rodzących się, rozwijających, walczących,
znikających na przestrzeni wieków niczym duchy odgrywające teatr cieni na tylnej scenie
historii. Przestudiowałem po kolei całości dyskursów; scharakteryzowałem je; określiłem
zbiory rządzących nimi reguł, przemian, progów, remanencji; poukładałem je, opisałem
schematy ich relacji. Za każdym razem, gdy mi się to, jak myślałem, udawało, dokonywałem
proliferacji systemów.
*
Myśl, która, jak Pan mówi, „podkreśla nieciągłość”. Istotnie, pojęcie to ma dziś rangę, która –
tak u historyków, jak u lingwistów – nie może być niedoceniana. Niemniej wykorzystanie
liczby pojedynczej zdaje mi się tu zupełnie nie pasować. Tu znów jestem pluralistą. Moje
zadanie: zastąpić abstrakcyjną, ogólną i monotonną formę „zmiany” (changement), którą tak
chętnie kojarzymy z sukcesją, analizą różnych rodzajów transformacji (transformation). Implikuje
to dwie rzeczy: wzięcie w nawias wszystkich starych form ciągłości bez wyrazu (tradycji,
wpływów, nawyków w myśleniu, wielkich form umysłowych, rygorów ludzkiego ducha),
poprzez które zwykle łagodzi się dzikość faktu zmiany (changement), i sprawienie, że wyłoni
się, przeciwnie, z całą swoją zaciętością, wyrazistość różnicy (différence): skrupulatne
dokonywanie rozłamu. Następnie – wzięcie w nawias wszystkich sposobów, na jakie
psychologia tłumaczy zmiany (geniusz wielkich odkrywców, kryzysy świadomości, pojawianie
się nowych form ducha); i określenie, z jak największą uwagą, przemian, które nie tyle,
co sprowokowały, ale ukonstytuowały zmianę. Koniec końców zastąpienie konceptu stawania się
(devenir) (forma ogólna, element abstrakcyjny, pierwsza przyczyna i powszechny skutek,
niezrozumiałe pomieszanie tożsamego z nowym) analizą transformacji (transformations) w ich
specyfice:
2 Fakt ten, trafnie skonstatowany już przez Oskara Lange, wyjaśnia zarazem bardzo ograniczone miejsce,
które zajmują pomysły Marksa w polu epistemologicznym od Petty’ego aż po współczesną ekonometrię, jak również ich niezwykle ważną rolę w tworzeniu teorii historii. Mam nadzieję znaleźć czas na przeanalizowanie kwestii dyskursu historycznego w kolejnej książce, która będzie nosić mniej więcej taki tytuł: Przeszłość i Teraźniejszość: inna archeologia nauk społecznych (Le Passé et le Présent: une autre archéologie des sciences humaines).
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
27
1) Odkrywaniem zmian zachodzących wewnątrz konkretnej formacji dyskursywnej, które
wywierają wpływ na przedmioty, operacje, pojęcia, opcje teoretyczne. I tak możemy wyróżnić
(ograniczam się do przykładu Gramatyki ogólnej): zmiany przez dedukcję lub implikację (teoria
czasownika-kopuły (verbe-copule) implikowała rozróżnienie między rdzeniem (racine substantive)
a fleksją czasownikową (flexion verbale)); zmiany przez generalizację (objęcie czasownika przez
teorię desygnatu (mot-désignation) i, w konsekwencji, zniknięcie teorii czasownika-kopuły);
zmiany przez ograniczanie (pojęcie orzecznika jest precyzowane przez pojęcie dopełnienia);
zmiany przez uzupełnienie (z projektu skonstruowania języka uniwersalnego i przejrzystego
pochodzi poszukiwanie sekretów skrywanych przez najbardziej prymitywny z języków);
zmiany poprzez przejście od jednego do drugiego członu alternatywy (prymat samogłosek
lub spółgłosek w budowie rdzeni); zmiany przez permutacje zależności (możemy stworzyć
teorię czasownika w oparciu o teorię rzeczownika i odwrotnie); zmiany przez wykluczenie lub
włączenie (analiza języków jako systemów znaków stanowiących reprezentacje sprawia,
że odchodzi się od poszukiwania ich pokrewieństwa, które to znów staje się ważne
w badaniach nad językiem prymitywnym).
Te różne rodzaje zmian stanowią razem całość derywacji (dérivations)
charakterystycznych dla formacji dyskursywnej.
2) Odnajdywaniem zmian, które mają wpływ na same formacje dyskursywne:
– przesunięć granic możliwych przedmiotów (przedmiot medycyny na początku XIX wieku
przestaje podlegać jedynie klasyfikacji; zostaje dostrzeżony w trójwymiarowości ciała);
– nowych pozycji i nowych ról podmiotu mówiącego w dyskursie (podmiot w dyskursie
siedemnastowiecznych naturalistów patrzy już tylko schematycznie i ocenia zgodnie z kodem;
przestaje słuchać, interpretować, deszyfrować);
– nowego funkcjonowania języka w stosunku do przedmiotów (od Tourneforta dyskurs
naturalistów nie ma za zadanie zgłębiać rzeczy, chwytać ukrytego w nich języka i tym samym
go konstytuować; lecz powiększać pole transkrypcji, w której forma, liczba, rozmiar i układ
elementów mogą być oddane w jednoznaczny sposób);
– nowych form umiejscowienia i cyrkulacji dyskursu w społeczeństwie (dyskurs kliniczny nie
formułuje się w tych samych miejscach, nie przyjmuje się, nie rozprasza, nie akumuluje,
nie zachowuje i nie podważa w ten sam sposób co dyskurs medyczny XVIII wieku).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
28
Wszystkie te zmiany (changements) wyższego rzędu określają transformacje (transformations),
które dotykają samych przestrzeni dyskursywnych: mutacje.
3) Na końcu, odnajdywaniem ostatniego rodzaju zmian, czyli zmian, które wpływają
jednocześnie na różne formacje dyskursywne:
– zmian pozycji w hierarchii (analiza języka w epoce klasycznej odgrywała rolę dominującą,
którą utraciła, na rzecz biologii, na początku XIX wieku);
– zmian w naturze rekcji (gramatyka klasyczna, jako ogólna teoria znaków, gwarantowała
transpozycję instrumentu analizy do innych dziedzin; w XIX wieku to biologia zapewnia
„metamorforyczne” przeniesienie pewnej liczby pojęć: organizmy-organizacja; funkcja-
funkcja społeczna; życie-życie słów lub języków);
– przeniesień funkcjonalnych: teoria ciągłości bytów będąca w XVIII wieku rezultatem
dyskursu filozoficznego zostaje w wieku XIX przejęta przez dyskurs naukowy.
Wszystkie te przemiany typu wyższego wobec dwóch pozostałych charakteryzują zmiany
właściwe samej episteme. Redystrybucje.
Oto właśnie krótka lista różnych modyfikacji (około piętnastu), które możemy
przypisać dyskursom. Widzi Pan, dlaczego wolałem, by mówić, że podkreśliłem nie nieciągłość,
ale nieciągłości (to znaczy różne przemiany, które można opisać w odniesieniu do dwóch
stanów dyskursów). Teraz jednak stworzenie wyczerpującej typologii owych przemian nie jest
dla mnie ważne.
1) Ważne jest, aby dodać do treści monotonnego i pustego pojęcia „zmiany” zestaw
specyficznych modyfikacji (modifications). Historia „idei” czy „nauk” nie może być już historią
innowacji, lecz deskryptywną analizą różnych transformacji, które miały miejsce3.
2) Ważne jest dla mnie to, by nie mieszać takiej analizy z diagnozą psychologiczną. Jedna
rzecz (uzasadniona) to pytać, czy ktoś był geniuszem, czy pytać o to, jakie doświadczenia
z jego wczesnego dzieciństwa wywarły wpływ na jego dzieło. Rzeczą inną jest jednak
opisywać pole możliwości, formę operacji i rodzaje przemian, które charakteryzują jego
praktykę dyskursywną.
3 Korzystam z przykładów metody podawanych kilkakrotnie przez pana Canguilhema.
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
29
3) To, co dla mnie ważne, to ukazanie, że z jednej strony nie istnieją dyskursy bierne, tym
bardziej takie na wpół martwe, a z drugiej, że nie ma wszechmogącego podmiotu, który nimi
manipuluje, który je zmienia i odnawia; lecz że to podmioty stanowią część obszaru
dyskursywnego – mają w nim swoje miejsce (i możliwość przesunięć), swoją funkcję
(i możliwość funkcjonalnych mutacji). Dyskurs nie jest miejscem, do którego wdziera się
czysta podmiotowość; to przestrzeń różnych pozycji i różnych sposobów funkcjonowania
podmiotów.
4) Tym, na czym zależy mi najbardziej, jest określenie gier zależności między tymi
przemianami:
– zależności intradyskursywnych (między przedmiotami, operacjami i pojęciami pojedynczej
formacji);
– zależności interdyskursywnych (między różnymi formacjami dyskursywnymi: zależności takich
jak korelacje, o których mówiłem w Słowach i rzeczach, między historią naturalną, ekonomią,
gramatyką i teorią reprezentacji);
– zależności ekstradyskursywnych (między przemianami dyskursywnymi i tymi, które miały
miejsce poza dyskursem: zależności takich jak korelacje opisane w Historii szaleństwa
i Narodzinach kliniki, zachodzących między dyskursem medycznym a całością przemian
ekonomicznych, politycznych, społecznych).
Całą tą grą zależności chciałbym zastąpić jednolitą prostotę związków przyczynowości;
i, odbierając przyczynie nieustannie nadawany jej przywilej, ukazać polimorficzny węzeł
korelacji.
Widzi Pan: nie może być żadnej mowy o zastąpieniu kategorią „nieciągłości” tej, wcale nie
mniej abstrakcyjnej i ogólnej, „ciągłości”. Przeciwnie, zmuszam się, by pokazać,
że nieciągłość nie jest monotonną i nie dającą się pomyśleć pustką między zdarzeniami
(événements), z wypełnieniem której, posępną pełnią przyczynowości lub zwinnym nurkiem
Kartezjusza4 ducha (ludion de l'esprit) (dwa doskonale symetryczne rozwiązania), trzeba się
spieszyć, lecz że jest grą specyficznych oraz różniących się od siebie nawzajem transformacji
4 Nurkami Kartezjusza nazywa się fiolki i małe figurki wykorzystywane w pokazowym doświadczeniu
z fizyki obrazującym prawo wyporu hydrostatycznego Archimedesa oraz prawo Pascala. Umieszcza się je w napełnionej wodą butelce. W normalnych warunkach utrzymują się na powierzchni wody, a gdy butelka zostaje ściśnięta – toną. Założenia owego doświadczenia są wykorzystywane do produkcji małych zabawek, najczęściej szklanych, zwanych „tancerzami wodnymi” (odpowiednio wyprofilowane, obracają się wokół własnej osi podczas zanurzania) czy „wodnymi diabełkami” [przyp. tłum.].
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
30
(wraz z ich warunkami, zasadami, poziomem), połączonych ze sobą schematami relacji
zależności. Historia to analiza opisowa oraz teoria tych transformacji.
*
Ostatnia kwestia, nad którą mam nadzieję się już tak nie rozwodzić. Mówi Pan o „historii
ducha”. Prawdę mówiąc, bardziej interesowało mnie stworzenie historii dyskursu. Może Pan
zapytać: A jaka to różnica?. „Nie analizuje Pan tekstów, które bierze na warsztat, pod kątem
ich struktury gramatycznej; nie opisuje Pan pola semantycznego, po którym się poruszają;
to nie język Pana interesuje. A więc? Do czego Pan dąży, jeśli nie do odkrycia myśli, która
je ożywia, i zrekonstruowania reprezentacji, których wersję, być może trwałą, lecz na pewno
nie wierną, otrzymały? Co próbuje Pan zrobić, jeśli nie odnaleźć za nimi intencje ludzi, którzy
je sformułowali, znaczeń, które zawarli w nich rozmyślnie lub nieświadomie, tego
niewidocznego dodatku do systemu językowego, który jest czymś w rodzaju uwertury
wolności czy historii ducha?”
Oto, być może, sedno sprawy. Ma Pan rację: to, co analizuję w dyskursie, to nie jego
język, to też nie ogólne formalne zasady jego budowy: nie zastanawiam się bowiem nad tym,
co czyni go prawomocnym czy co nadaje mu jego inteligibilność i pozwala stać się
narzędziem komunikacji. Pytanie, które stawiam, to pytanie nie o kody, lecz o zdarzenia:
o prawo istnienia wypowiedzi, o to, co sprawiło, że stały się możliwe – właśnie one, a nie
żadne inne zamiast nich; prawo ich właśnie pojawienia się; ich korelacje z innymi
zdarzeniami, uprzednimi lub równoczesnymi, dyskursywnymi bądź nie. Staram się jednak
odpowiedzieć na to pytanie bez odwoływania się do świadomości, ukrytej lub jawnej,
podmiotów mówiących; bez odnoszenia faktów dyskursu do woli – być może mimowolnej –
ich autorów; bez przywoływania intencji mówienia, która zawsze ma treść bogatszą niż to, co
się mówi; bez próby uchwycenia tej wyjątkowej wypowiedzi (parole), która nie ma tekstu.
W tym sensie to, co robię, nie jest ani formalizacją, ani egzegezą. Jest archeologią:
oznacza to, jak już nazbyt dosadnie wskazuje sama nazwa, opis archiwów. Przez to pojęcie
rozumiem jednak nie zbiory tekstów powstałych w jakiejś epoce czy tych zachowanych,
którym udało się ją przetrwać. Rozumiem zbiór reguł, które, w danej epoce i konkretnym
społeczeństwie, określają:
– granice i formy wypowiadalności (dicibilité): o czym można mówić? Co zostało stworzone jako
domena dyskursu? Jakie rodzaje dyskursywności zostały przypisane różnym domenom
(o czym się opowiada?; z czego chciano uczynić naukę deskryptywną?; do czego
dostosowywano formy literackie etc.?)
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
31
– granice i formy zachowywania (conservation): które wypowiedzi (enoncés) są przeznaczone
do odejścia bez śladu? Które, przeciwnie, mają zostać w ludzkiej pamięci zachowane (przez
rytualną recytację, pedagogikę i nauczanie, rozrywkę lub świętowanie, reklamę)? Które są
uznawane za godne ponownego wykorzystania i w jakich celach?
Które trafiają do obiegu i w jakich grupach? Które są tłumione i cenzurowane?
– granice i formy pamięci (mémoire), takiej, jaka jawi się w różnych formacjach dyskursywnych:
jakie są wypowiedzi, które każda uznaje za wartościowe, za podważalne lub za definitywnie
nieważne? Które są tymi porzucanymi jako nieistotne oraz tymi, które zostały wykluczone
jako obce? Jakiego typu relacje między systemem wypowiedzi teraźniejszych a systemem
wypowiedzi przeszłych ustanowiono?
– granice i formy reaktywacji (réactivation): które spośród dyskursów minionych epok lub
obcych kultur są tymi, które się zachowuje, dowartościowuje, przejmuje, próbuje
rekonstytuować? Co z nimi robimy, jakim transformacjom je poddajemy (komentarz,
egzegeza, analiza), jakim systemem je oceniamy i jaką rolę im nadajemy?
– granice i formy zawłaszczenia (appropriation): które jednostki, które grupy, które klasy mają
dostęp do dyskursu danego typu? Jak instytucjonalizowany jest stosunek dyskursu do tego,
do kogo należy, i do tego, kto jest jego odbiorcą? Jak się przejawia i jak definiuje relacja
między dyskursem a jego autorem? Jak przebiega walka o przejmowanie dyskursów między
klasami, narodami, wspólnotami językowymi, kulturowymi czy etnicznymi?
To na tej płaszczyźnie rozdzielają się analizy, które rozpocząłem; to również ku niej się
kierują. Nie piszę więc historii ducha, zgodnie z następowaniem po sobie jego form lub
grubością pokładów jego znaczeń. Nie badam tego, co dyskursy chcą, milcząco, powiedzieć,
lecz fakty oraz warunki ich obserwowalnego pojawiania się; nie badam treści, jaką mogą
ukrywać, lecz transformacje, które przeszły; nie badam sensu, który się w nich podtrzymuje
niczym wieczne źródło, lecz obszar, w którym koegzystują, trwają i usuwają się. Chodzi
o analizę dyskursów w wymiarze ich zewnętrzności. Stąd trzy konsekwencje:
– traktowanie przeszłego dyskursu nie jako przedmiotu komentarza, który miałby go ożywić,
lecz jako pomnika5 do opisania w jego własnym położeniu;
5 Zapożyczam to słowo od pana Canguilhema. Opisuje on lepiej ode mnie to, co chciałem zrobić.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
32
– poszukiwanie w dyskursie nie jego praw konstrukcji, jak ma to miejsce w przypadku metod
strukturalnych, lecz warunków jego istnienia6;
– odnoszenie dyskursu nie do myśli, ducha czy podmiotu, które mogły go zrodzić, lecz do
praktyki, do której należy.
*
Proszę mi wybaczyć: rozpisałem się, krążyłem. A wszystko to prawie na nic: tylko po to,
by zaproponować wprowadzenie do Pańskiej definicji trzech małych zmian i prosić Pana
o zgodę, byśmy mogli mówić o mojej pracy jako o próbie przedstawienia „różnorodności
systemów i zbioru nieciągłości w historii dyskursów”. Proszę nie myśleć, że próbuję kantować,
że staram się uniknąć poruszenia sedna zadanego mi pytania, omawiając w nieskończoność
wykorzystane w nim pojęcia. Uprzednia zgoda była jednak konieczna. Nie mam już wyjścia,
muszę odpowiedzieć.
Z pewnością nie na pytanie o to, czy jestem reakcjonistą, ani o to,
czy reakcjonistyczne są moje teksty (same w sobie, wewnętrznie, poprzez pewną liczbę
dobrze zakodowanych znaków). Zadaje mi Pan jednak pytanie poważne, myślę, że jedyne,
którego sformułowanie jest uzasadnione. Pyta mnie Pan bowiem o relację między tym,
co mówię, a pewną praktyką polityczną.
Wydaje mi się, że na to pytanie można udzielić dwóch odpowiedzi. Pierwsza dotyczy
operacji krytycznych, których mój dyskurs dokonuje w swojej własnej dziedzinie (historia
idei, nauk, myśli, wiedzy…): czy to, co wyłącza, było polityce progresywistycznej niezbędne?
Druga dotyczy obszaru analizy i typu przedmiotów, które mój dyskurs stara się pokazać:
jak mogą one łączyć się z efektywnym prowadzeniem polityki progresywistycznej?
Operacje krytyczne, których się podjąłem, podsumowałbym w następujący sposób:
1) Ustalenie granic tam, gdzie historia myśli, w swojej tradycyjnej formie, przyznawała sobie
nieskończoną przestrzeń. W szczególności:
– podważenie wielkiego postulatu interpretacyjnego, zgodnie z którym królestwo dyskursu
nie miałoby żadnych granic; rzeczy nieme i samo milczenie byłyby wypełnione słowami
(paroles), a tam, gdzie nie dałoby się już niczego usłyszeć, wciąż moglibyśmy słuchać szeptów
głęboko ukrytego znaczenia; poprzez to, czego ludzie nie mówią, mówiliby dalej; świat tekstu
uśpionego czekałby na nas na pustych kartach naszej historii. Chciałbym przeciwstawić się
takiemu ujęciu, mówiąc, że dyskursy są praktycznymi domenami, obszarami ograniczonymi,
6 Czy jest konieczne, bym ponownie tłumaczył, że nie jestem tym, kogo można nazwać „strukturalistą”?
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
33
tj. posiadającymi swoje granice, swoje reguły formacji, warunki istnienia: historyczny cokół
dyskursu nie jest dyskursem głębszym – zarazem tożsamym i innym;
– podważenie konceptu suwerennego podmiotu, który nadchodziłby z zewnątrz i ożywiał
inercję kodów językowych, który pozostawiałby w dyskursie niewymazywalny ślad własnej
wolności; podważenie pojęcia podmiotowości, która konstytuowałaby znaczenia, a następnie
wpisywała je w dyskurs. Przeciwstawiam tym motywom odkrywanie ról i operacji
dokonywanych przez różne podmioty „mówiące” (discourants);
– podważenie idei nieskończenie odległego początku i twierdzenia, że, w domenie myśli, rolą
historii jest budzenie tego, co zostało zapomniane, ujawnianie tego, co ukryte, usuwanie
blokad lub stawianie ich na nowo. Chciałbym przeciwstawić takiemu ujęciu analizę systemów
dyskursywnych określonych historycznie, których progi oraz warunki powstawania i zanikania
możemy ustalić.
Krótko mówiąc, ustalić owe granice, podważyć owe koncepty (początku, podmiotu
i wpisanego znaczenia) to uwolnić obszar dyskursywny z historyczno-transcendentalnej
struktury, którą nałożyła nań filozofia XIX wieku – zadanie trudne, czego dowodem jest silny
opór, jaki wywołuje.
2) Usunięcie nieprzemyślanych opozycji. Oto kilka z nich, uszeregowanych począwszy od tej
najmniej istotnej: opozycja między żywiołowością innowacji a ciężarem tradycji, inercją
wiedzy (connaissances) zdobytej czy utartymi niegdyś schematami myślenia; opozycja między
średnimi formami wiedzy (savoir) (które reprezentowałyby codzienną przeciętność) a jej
formami atypowymi (które manifestowałyby wyjątkowość lub samotność właściwe
geniuszowi); opozycja między okresami stabilności czy powszechnej zgodności a momentami
wzburzenia, w których świadomość przechodzi kryzys, w których wrażliwość się przeobraża,
wszystkie pojęcia zostają zrewidowane, zmienione, ożywione lub, na czas nieokreślony,
wychodzą z użycia. Wszystkie te dychotomie chciałbym zastąpić analizą obszaru różnic
symultanicznych (które określają możliwe rozproszenie wiedzy (savoir) w danej epoce) i różnic
sukcesywnych (które określają całość transformacji, ich hierarchię, zależności, poziom).
Tam, gdzie opowiadano historię tradycji i innowacji, starego i nowego, martwego i żyjącego,
zamkniętego i otwartego, statycznego i dynamicznego, ja podejmuję się opowiadania historii
stałej różnicy; ściślej rzecz ujmując, historii idei jako zbioru specyficznych i dających się
opisać form nie-tożsamości (non-identité). Chciałbym też uwolnić ją z potrójnej metafory, która
ciąży na niej od ponad wieku (ewolucyjnej, która nakłada na nią podział na to, co regresywne,
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
34
i na to, co zdolne do adaptacji; biologicznej, która odseparowuje to, co inercyjne, od tego,
co żywe; dynamicznej, która przeciwstawia ruchowi bezruch).
3) Zniesienie negacji (dénégation) dotyczącej samego dyskursu w jego istnieniu (i to właśnie
uważam za najważniejszą z operacji krytycznych, których się podjąłem). Składają się na nią
różne aspekty:
– traktowanie dyskursu jako elementu indyferentnego, pozbawionego spójności
I autochtonicznego prawa (jako czystej powierzchni dla przekładu rzeczy niemych; prostego
miejsca wyrażania myśli, wyobrażeń, wiedzy (connaissances), tego, co nieuświadomione);
– rozpoznawanie w dyskursie jedynie cięć w modelu psychologicznym, wyróżniającym
(podział dzieł autora – istotnie, czemu nie? – na dzieła młodości i dzieła dojrzałe), cięcia
w modelu lingwistycznym i retorycznym (gatunek, styl), cięcia w modelu semantycznym (idea,
temat);
– przyjęcie, że wszystkie operacje dokonywane są przed dyskursem i poza nim (w idealności
myśli lub powadze niemych praktyk); że, w konsekwencji, dyskurs jest tylko ową lekką
naroślą, nieuchwytnym dodatkiem do rzeczy i ducha, który niczego nie mówi, gdyż jedynie
powtarza to, co już zostało powiedziane.
Chciałbym przeciwstawić się tej negacji, stwierdzając, że dyskurs nie jest niczym lub prawie
niczym. To, czym jest – co określa jego trwałość, pozwala uczynić z niego przedmiot analizy
historycznej – to nie to, co „chcieliśmy” powiedzieć (intencja, która ciążyłaby, ukryta
w cieniu, znacznie bardziej niż rzeczy powiedziane); to nie to, co zostało niewypowiedziane
(te narzucające się rzeczy, które nie mówią, lecz które pozostawiają widoczne ślady, swój
czarny profil na lekkiej powierzchni tego, co zostało powiedziane). Dyskurs konstytuowany
jest przez różnicę między tym, co mogliśmy, poprawnie w danej epoce, powiedzieć (zgodnie
z zasadami gramatyki i logiki), a tym, co zostało faktycznie powiedziane. Obszar dyskursywny
jest, w danym momencie, prawem tej różnicy. Definiuje pewną liczbę operacji, które nie
należą do porządku konstrukcji lingwistycznej czy formalnej dedukcji. Rozwija on
„neutralną” domenę, w której słowo mówione oraz pisane mogą dywersyfikować system
własnych opozycji i różnice swego funkcjonowania. Jawi się jako zbiór regulowanych praktyk,
które nie polegają tylko na nadawaniu zwinnej myśli zewnętrznej, widocznej formy,
ani na tym, by udostępniać materii przestrzeń, w której się powieli. Za tą negacją, która
ciążyła na dyskursie (na korzyść opozycji myśl-język (pensée-langage), historia-prawda,
mówione-pisane (parole-écriture), słowa-rzeczy), kryła się odmowa wobec rozpoznania, że coś
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
35
w dyskursie jest uformowane (zgodnie z dającymi się określić regułami); że to coś istnieje,
trwa, zmienia się, znika (zgodnie z równie dającymi się określić zasadami); krótko mówiąc,
że obok wszystkiego tego, co społeczeństwo może stworzyć („obok”, tzn. w jakimś
możliwym do określenia stosunku do tego wszystkiego), istnieje formacja i transformacja
„rzeczy powiedzianych”. To historię tych „rzeczy powiedzianych” stworzyłem.
4) Na koniec, ostatnie zadanie krytyczne (które podsumowuje i obejmuje wszystkie
pozostałe): uwolnienie od jego niepewnego statusu ów zbiór dyscyplin, który nazywany historią idei,
historią nauk, historią myśli, historią poznania, pojęć lub świadomości. Owa niepewność
przejawia się na różne sposoby:
– przez trudności z wytyczeniem granic dziedzin: gdzie kończy się historia nauki, gdzie
zaczyna ta opinii i wierzeń? Jak dzieli się historia konceptów (concepts) i historia pojęć (notions)
czy motywów (thèmes)? Gdzie leży granica między historią poznania (connaissance) a historią
wyobraźni (imagination)?
– przez trudności w określeniu natury przedmiotu: czy tworzy się historię tego, co znane,
osiągnięte, zapomniane, historię form mentalnych czy historię ich interferencji? Czy tworzy
się historię cech charakterystycznych, które przynależą wszystkim ludziom danej epoki
czy kultury? Opisuje się ducha kolektywnego? Czy analizuje się historię (teleologiczną
lub genetyczną) rozumu?
– przez trudności w określeniu związku między tymi aktami myśli czy poznaniem a innymi
domenami analizy historycznej: czy trzeba je traktować jako znaki czegoś innego (stosunków
społecznych, sytuacji politycznej, determinacji ekonomicznej)? Czy jako ich rezultat?
Czy może jako ich załamanie w obliczu świadomości? Czy jako symboliczny wyraz ich
całości?
Chciałbym zastąpić wszystkie te niepewności analizą samego dyskursu w warunkach jego
formacji, w serii jego modyfikacji i w zbiorze jego zależności i korelacji. Dyskurs jawić się
będzie wówczas w dającej się opisać relacji ze wszystkimi innymi praktykami. Miast mieć do
czynienia z historią ekonomiczną, społeczną, polityczną, otaczającymi historię myśli (która
byłaby ich wyrazem i kopią), miast mieć do czynienia z historią idei, która byłaby odnoszona
(czy to przez zbiór znaków i wyrażeń, czy związki przyczynowe) do warunków zewnętrznych,
mielibyśmy do czynienia z historią praktyk dyskursywnych w specyficznych stosunkach, które
łączą je z innymi praktykami. Nie chodzi o stworzenie historii globalnej, która ponownie
grupowałaby wszystkie swoje elementy zgodnie z jedną zasadą czy formą – chodzi
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
36
o poszerzanie obszaru historii ogólnej, w którym można opisać konkretne praktyki, grę ich
relacji, formę ich zależności. To właśnie w przestrzeni tej historii ogólnej analiza praktyk
dyskursywnych może się wyodrębnić jako dyscyplina historyczna.
W ten sposób można mniej więcej opisać operacje krytyczne, których się podjąłem.
Proszę mi więc pozwolić, bym wziął Pana na świadka pytania, które stawiam tym, którzy
mogliby się zaniepokoić: „Czy polityka progresywistyczna jest związana (w swej refleksji
teoretycznej) z problemami znaczenia, początków, podmiotu konstytuującego, krótko
mówiąc, ze wszystkimi tymi konceptami, które gwarantują historii niewyczerpaną obecność
Logosu, suwerenność czystego podmiotu i głęboką teleologię źródłowego przeznaczenia?
Czy polityka progresywistyczna jest w jakiejś części związana z podobną formą analizy –
lub z jej zakwestionowaniem? I czy taka polityka jest w jakiejś części związana ze wszystkimi
dynamicznymi, biologicznymi i ewolucyjnymi metaforami, poprzez które maskuje się trudny
problem zmiany (changement) historycznej – lub, odwrotnie, z ich skrupulatnym niszczeniem?
I dalej: czy istnieje jakieś konieczne pokrewieństwo między polityką progresywistyczną
a odmową wobec rozpoznania w dyskursie czegoś innego niż nikła, pojawiająca się nagle
transparencja, która pozwala zobaczyć granice rzeczy i myśli, a później równie szybko znika?
Czy możemy wierzyć, że taka polityka ma potrzebę, by jeszcze raz rozważać kwestię –
kwestię, od której, jak myślałem, uwolnić nas może istnienie i praktykowanie w Europie
od ponad dwustu lat rewolucjonistycznego dyskursu – tego, czy słowa są tylko wiatrem,
zewnętrznym szeptem, odgłosem skrzydeł, których z trudem trzeba by się doszukiwać
w powadze historii i milczeniu myśli? Na zakończenie, czy powinniśmy myśleć, że polityka
progresywistyczna łączy się z dewaloryzacją praktyk dyskursywnych, aby zatriumfować w swej
niepewnej doskonałości mogła historia ducha, świadomości, rozumu, poznania (connaissance),
idei czy opinii?”
Wydaje mi się, przeciwnie, że dostrzegam, dość wyraźnie, niebezpieczną łatwość,
z jaką polityka, o której Pan mówi, mogłaby przyznać sobie prawo do ucieczki w przestrzeń
historii globalnej, ekspresywnych relacji, wartości symbolicznych i wszystkich tych ukrytych
znaczeń pokładanych w myślach i rzeczach, gdyby za swoją gwarancję uznała jakiś pierwotny
fundament czy transcendentalną teleologię, gdyby dokonywała ciągłych metaforyzacji czasu
poprzez obrazy życia czy modele ruchu, gdyby odmawiała podjęcia się trudnego zadania,
jakim jest ogólna analiza praktyk, ich relacji i przemian.
*
Ma Pan prawo powiedzieć: „Rzeczywiście: operacje krytyczne, których Pan dokonuje, nie są
tak godne potępienia, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Niemniej, koniec
końców, jak owa żmudna praca nad kwestiami narodzin filologii, ekonomii czy anatomii
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
37
patologicznej może dotyczyć polityki i wpisywać się między zadania, które dziś do niej należą?
Był taki czas, gdy filozofowie nie poświęcali się z takim zapałem kurzom archiwów”...
Odpowiedziałbym na to mniej więcej tak: „Istnieje dziś problem, który nie pozostaje bez
wpływu na praktykę polityczną: problem statusu, warunków uprawiania, funkcjonowania
i instytucjonalizacji dyskursów naukowych. Oto przedmiot podjętej przeze mnie analizy
historycznej – tej, której dokonałem, wybierając dyskursy, które mają nie najmocniejszą
strukturę epistemologiczną (matematyka lub fizyka), lecz najbardziej gęste i złożone pole
pozytywności (medycyna, ekonomia, nauki społeczne)”.
Oto prosty przykład: formacja dyskursu klinicznego charakterystyczna dla medycyny
od początku XIX wieku aż po dziś dzień, lub prawie. Wybrałem go dlatego, że stanowi
bardzo konkretny fakt historyczny, że ma początek, do którego należy go odsyłać, i że
lekkomyślnym byłoby rozpoznawać w nim „pseudonaukę”; przede wszystkim jednak dlatego,
że dość łatwo jest „intuicyjnie” uchwycić relację między ową naukową mutacją a pewną liczbą
konkretnych zdarzeń politycznych: tych, które grupujemy – nawet w Europie – pod szyldem
Rewolucji francuskiej. Zadanie to nadać tej nie do końca rozumianej relacji analityczną treść.
Pierwsza hipoteza: to świadomość ludzi uległa zmianie (w efekcie przemian ekonomicznych,
społecznych, politycznych); z tego samego powodu zmieniło się ich postrzeganie choroby:
ludzie dostrzegli jej polityczne konsekwencje (niepokój, niezadowolenie, bunt populacji,
którym zdrowia brakuje); dostrzegli jej implikacje ekonomiczne (pragnienie pracodawców
do dysponowania zdrową siłą roboczą; pragnienie będącej u władzy burżuazji do przekazania
państwu kosztów opieki zdrowotnej); przenieśli na nią swoją koncepcję społeczeństwa (jedna
uniwersalna medycyna, posiadająca dwa obszary zastosowania: szpital dla biednych,
wolnorynkowa praktyka prywatna dla bogatych); wpisali w nią swoją nową wizję świata
(desakralizacja zwłok, która umożliwiła przeprowadzanie autopsji; przykładanie większej wagi
do ciała żywego jako narzędzia pracy; troska o zdrowie zastępująca zainteresowanie
zbawieniem). Twierdzenia te nie są błędne, lecz, z jednej strony, nie dotyczą samej kwestii
formacji dyskursu naukowego; z drugiej strony, mogły się wytworzyć, a także przynosić
skutki, jakie możemy dziś konstatować, jedynie przez wzgląd na to, że dyskurs medyczny
otrzymał nowy status.
Druga hipoteza: fundamentalne dla medycyny klinicznej pojęcia trafiły doń,
przez transpozycję, z praktyki politycznej (lub przynajmniej z teoretycznych form, w których się
ona odbijała). Idee organicznej i funkcjonalnej zwartości oraz międzytkankowej komunikacji
oraz porzucenie zasady klasyfikacji na rzecz analizy cielesnej całości korespondowały
z praktyką polityczną, która odkrywała, wciąż w feudalnym rozwarstwieniu, funkcjonalne
i ekonomiczne stosunki społeczne. I dalej: czy odmowa wobec dostrzeżenia w chorobach
wielkiej quasi-botanicznej rodziny gatunków oraz wysiłek włożony w odnalezienie
mechanizmu pojawiania się i rozwoju patologii, jej przyczyn i, koniec końców, sposobów
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
38
leczenia, nie korespondują z projektem klasy dominującej, by nie podporządkowywać już
sobie świata poprzez jedną wiedzę (savoir) teoretyczną, lecz przez całość wiedzy (connaissances)
mającej zastosowanie praktyczne, z jej decyzją, by nie uznawać za naturalne tego,
co narzucało się jej jako ograniczenie i jako zło? Tego typu analizy również nie wydają mi się
trafne, gdyż pomijają główny problem: jaki musiałby być sposób istnienia i funkcjonowania
dyskursu medycznego, znajdującego się między innymi dyskursami i, ogólnie rzecz biorąc,
innymi praktykami, aby mogły mieć miejsce takie transpozycje czy takie korespondencje?
To właśnie dlatego odrzuciłbym stanowisko reprezentowane przez klasyczne analizy.
Jeśli bowiem faktycznie istnieje związek między praktyką polityczną a dyskursem medycznym,
to nie wynika on, wydaje mi się, stąd, że praktyka ta najpierw zmieniła świadomość ludzi,
ich sposób postrzegania rzeczy bądź pojmowania świata, a koniec końców formę
ich poznania (connaissance) i treść ich wiedzy (savoir); ani też stąd, że początkowo
odzwierciedlała się ona w sposób mniej lub bardziej wyraźny i systematyczny w pojęciach
czy motywach, które były następnie przenoszone na medycynę; związek ten jest
zdecydowanie bardziej bezpośredni: praktyka polityczna nie przekształciła znaczenia czy
formy dyskursu medycznego, lecz warunki jego pojawienia się oraz funkcjonowania; zmieniła
sposób istnienia dyskursu medycznego. A wszystko to poprzez pewną liczbę operacji
opisanych w innym miejscu, które tutaj podsumowuję: nowe kryteria wybierania tych, którzy
otrzymują, statutowo, prawo do budowania dyskursu medycznego; nowe cięcie
w przedmiocie medycyny dokonane przez zastosowanie innej skali obserwacji, która dodaje
się do tej pierwszej, nie usuwając jej (choroba obserwowana poprzez tworzenie statystyk,
na poziomie populacji); nowy status opieki, która tworzy szpitalną przestrzeń obserwacji
i interwencji medycznej (przestrzeń, która jest zresztą organizowana zgodnie z zasadą
ekonomii, gdyż chory, który otrzymuje opiekę, musi za nią zapłacić, sam udzielając swoistej
lekcji medycyny: płaci za prawo do otrzymywania opieki poprzez zobowiązanie się do bycia
obserwowanym, aż do swej śmierci i ze śmiercią włącznie); nowy tryb rejestrowania,
zachowywania, kumulowania, rozproszenia i nauczania dyskursu medycznego (który nie musi
już ujawniać doświadczenia lekarza, lecz stanowić najpierw dokumentację choroby); nowe
funkcjonowanie dyskursu medycznego w systemie administracyjnej i politycznej kontroli nad
populacją (społeczeństwo, jako takie, jest rozważane i „leczone” zgodnie z kategoriami
zdrowia i psychopatologii).
Otóż – i to stąd analiza czerpie swą złożoność – te przemiany w warunkach istnienia
i funkcjonowania dyskursu nie „odbijają” się, nie „przekładają” i nie „wyrażają” w pojęciach,
metodach czy wypowiedziach (énoncés) medycyny: modyfikują jej reguły formacji. To, co jest
zmodyfikowane przez praktykę polityczną, to nie „przedmioty” medycyny (praktyka
polityczna nie przekształca, co jasne, „gatunków chorobowych” (espèces morbides) w „ogniska
zmianotwórcze” (foyers lésionnels)), lecz system, który oferuje medycznemu dyskursowi
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
39
możliwy przedmiot (czy to rejestrowaną i nadzorowaną populację, czy to całość
patologicznych przemian zachodzących u danej jednostki (wraz z jej historią choroby,
problemami i remisjami, obserwowanymi codziennie), która to staje się później materiałem
do autopsji); to, co jest zmodyfikowane przez praktykę polityczną, to nie metody analizy,
lecz system ich formacji (rejestrowanie chorób, zgonów, ich przyczyn, przyjęć i wypisów
ze szpitali, budowanie archiwów; relacja między personelem medycznym a chorymi); to, co
zostało zmienione przez praktykę polityczną, to nie pojęcia, lecz ich system formacji
(zastąpienie pojęciem „tkanki” pojęcia „ciała stałego” z pewnością nie jest rezultatem zmiany
politycznej; to, co zmodyfikowała praktyka polityczna, to system formacji pojęć (concepts):
pozwoliła ona na zastąpienie wyrywkowego opisu skutków choroby i hipotetycznego
przypisywania jej funkcjonalnej przyczyny gęstym, quasi-ciągłym i głębokim anatomicznym
rusztowaniem oraz dostrzeganiem lokalnie występujących anomalii, wraz z ich obszarem
rozproszenia oraz możliwymi drogami rozprzestrzeniania się). Pośpiech, z jakim zwykle
odnosi się treści dyskursu naukowego do praktyki politycznej maskuje, moim zdaniem,
prawdziwą precyzję, z jaką można opisać ich łączenie się (articulation).
Wydaje mi się, że wychodząc od podobnej analizy, można zrozumieć:
– jak opisywać zbiór relacji łączących dyskurs naukowy z praktyką polityczną, którego
szczegóły można śledzić, subordynacje uchwycić. Relacji bardzo bezpośrednich, gdyż nie
muszą już przechodzić przez świadomość podmiotów mówiących ani być przedmiotem
myśli. Relacji pośrednich, również, gdyż wypowiedzi (énoncés) dyskursu naukowego nie mogą
być już rozpatrywane jako bezpośredni wyraz stosunków społecznych czy sytuacji
ekonomicznej;
– jak wyznaczyć rolę praktyki politycznej w stosunku do dyskursu naukowego. Nie sprawia
ona, w sposób cudotwórczy, że wszystkie elementy łączą się, tworząc naukę; zmienia warunki
istnienia i modele funkcjonowania dyskursu. Przemiany te nie są arbitralne, ani „dowolne”:
przebiegają w domenie, która ma swoją konfigurację i która, w konsekwencji, nie oferuje
nieskończonych możliwości modyfikacji. Praktyka polityczna nie redukuje do niebytu
wewnętrznej struktury obszaru dyskursywnego, w którym działa. Nie jest również jego
uniwersalnym krytykiem. To nie w imię praktyki politycznej możemy oceniać naukowość
nauki (przynajmniej jeśli ta nie pretenduje w ten czy inny sposób do miana teorii polityki).
W imię praktyki politycznej możemy jednak zakwestionować sposób istnienia
i funkcjonowania nauki;
– jak relacje między praktyką polityczną a obszarem dyskursywnym mogą łączyć się
z relacjami innego porządku. I tak na początku XIX wieku medycyna jest zarazem połączona
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
40
z praktyką polityczną (w trybie przeanalizowanym przeze mnie w Narodzinach kliniki) oraz
całością przemian „interdyskursywnych”, które mają miejsce jednocześnie w różnych
dyscyplinach (zastępowanie analizy porządkowej i taksonomicznej analizą wspólnych
zależności, funkcjonowania, sukcesywnych serii, które opisałem w książce Słowa i rzeczy);
– jak pojawianie się fenomenów, które mamy w zwyczaju stawiać na pierwszym planie
(wpływ, komunikacja między modelami, przekazywanie i metaforyzacja pojęć),
uwarunkowane jest przez historyczne okoliczności: na przykład przeniesienie do analizy
społeczeństwa pojęć biologicznych, takich jak organizm, funkcja, ewolucja, a nawet choroba,
odegrało w wieku XIX rolę, którą znamy (dużo ważniejszą i dużo bardziej obciążoną
ideologicznie niż „naturalistyczne” porównania poprzednich epok), tylko dzięki statusowi
nadanemu dyskursowi medycznemu przez praktykę polityczną.
Przykład ten, tak długi, miał tylko jedno zadanie: pokazać Panu, jak to, co chcę ujawnić
poprzez moją analizę – pozytywność dyskursów, ich warunki istnienia, systemy, które rządzą
ich pojawianiem się, ich funkcjonowaniem oraz ich transformacjami – może dotyczyć
praktyki politycznej. Pokazać Panu, co praktyka polityczna może z nimi zrobić. Przekonać
Pana, że zarysowując ową teorię dyskursu naukowego, sprawiając, że jawi się on jako zbiór
regulowanych praktyk łączących się w dający się przeanalizować sposób z innymi praktykami,
nie próbuję uczynić sprawy bardziej skomplikowaną dla zabawy; próbuję określić, w czym,
w jakiej mierze, na jakim poziomie dyskursy, a w szczególności dyskursy naukowe, mogą być
przedmiotami praktyki politycznej, a także w jakim systemie zależności mogą się wobec niej
znajdować.
Proszę mi pozwolić, raz jeszcze, wziąć Pana na świadka pytania, które zadaję: czyż
nie jest dobrze znana ta polityka, która, gdy mówimy do niej o praktyce, o jej warunkach,
regułach i historycznych transformacjach, opowiada o myśli i świadomości, czystej
doskonałości czy cechach psychologicznych? Czyż nie jest dobrze znana ta polityka, która,
od samego początku XIX wieku, upiera się, by widzieć w tej wielkiej domenie praktyki
jedynie objawienie triumfującego rozumu lub historyczno-transcendentalne przeznaczenie
Zachodu? A dokładniej: czy odmowa wobec analizowania warunków istnienia i zasad
formacji dyskursów naukowych, tak w tym, co jest w nich specyficzne, jak i w zakresie ich
zależności, nie skazuje wszelkiej polityki na niebezpieczny wybór: albo rozważać w trybie,
który możemy nazywać, jeśli chcemy, „technokratycznym”, wartość i skuteczność dyskursu
naukowego, niezależnie od faktycznych warunków jego uprawiania i całości praktyk,
z którymi się łączy (ustanawiając dyskurs naukowy uniwersalną zasadą wszystkich innych
praktyk, bez wzięcia pod uwagę, że on sam jest praktyką regulowaną i uwarunkowaną); albo
interweniować bezpośrednio w obszar dyskursywny, jak gdyby nie miał on własnej
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
41
wewnętrznej struktury, uczynić z niego materiał do badania psychologicznego (oceniając po
kolei to, co jest powiedziane, i tego, kto mówi) lub praktykować symboliczne waloryzowanie
pojęć (wyróżniając w nauce pojęcia, które są „reakcjonistyczne”, oraz te, które
są „progresywistyczne”)?
*
Chciałbym zakończyć, podsuwając Panu kilka hipotez:
– polityka progresywistyczna jest polityką, która rozpoznaje historyczne uwarunkowania
i specyficzne reguły praktyki tam, gdzie inne polityki widzą tylko konieczności idealne,
jednomyślne rozstrzygnięcia lub wolną grę jednostkowych inicjatyw;
– polityka progresywistyczna jest polityką, która określa w praktyce możliwości transformacji
i grę zależności między owymi transformacjami tam, gdzie inne polityki ufają tej samej
abstrakcji zmiany czy cudotwórczej obecności geniuszu;
– polityka progresywistyczna nie czyni z człowieka, świadomości czy, ogólnie rzecz biorąc,
podmiotu uniwersalnego operatora wszystkich transformacji: określa płaszczyzny i różne
funkcje, jakie podmioty mogą obejmować w domenie, która ma swoje własne reguły formacji;
– polityka progresywistyczna nie twierdzi, że dyskursy są rezultatem niemych procesów lub
wyrazem milczącej świadomości, lecz że – nauka, literatura, wypowiedzi (énoncés) religijne czy
dyskurs polityczny – tworzą praktykę, która łączy się z innymi praktykami;
– polityka progresywistyczna ani nie znajduje się w stosunku do dyskursu naukowego
w „wiecznie roszczeniowej” pozycji, ani nie jest jego „suwerennym krytykiem”; musi ona
znać sposób, w jaki różne dyskursy naukowe, w ich pozytywności (tzn. jako praktyki
związane z pewnymi uwarunkowaniami, podległe pewnym zasadom i skłonne do pewnych
transformacji), zawierają się w systemie korelacji z innymi praktykami.
Oto punkt, w którym to, co próbuję robić, już od mniej więcej dziesięciu lat, łączy się
z pytaniem, które mi Pan zadaje. Powinienem powiedzieć: oto punkt, w którym Pańskie
pytanie – uzasadnione i trafiające w sedno – dotyczy podjętego przeze mnie przedsięwzięcia.
Gdybym miał jeszcze raz zdefiniować jego cel – w efekcie presji wywieranej na mnie przez
Pańskie zapytanie już od prawie dwóch miesięcy – powiedziałbym mniej więcej tak:
„Określić, pod różnymi względami, w jakim trybie w Europie, od XVII wieku, musiały istnieć
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
42
dyskursy, a w szczególności dyskursy naukowe (wraz z ich zasadami formacji, warunkami,
zależnościami, uwarunkowaniami, transformacjami), by mogła ukonstytuować się wiedza
(savoir), która jest dziś naszą wiedzą, a dokładniej wiedza, która wybrała sobie na swoją
domenę ten ciekawy przedmiot, jakim jest człowiek”.
Wiem jednak dość dobrze, co „niewdzięcznego” – w ścisłym sensie tego słowa –
może być w tego typu poszukiwaniach. Co trochę zgrzyta w ujmowaniu dyskursów nie
w kontekście łagodnej, niemej i intymnej świadomości, która się w nich wyraża, lecz
niejasnego zbioru anonimowych reguł. Co jest nieprzyjemnego w ukazywaniu granic
i konieczności nałożonych na praktykę tam, gdzie mamy zwyczaj widzieć rozszerzanie się
czystej transparencji, grę geniuszu i wolności. Co jest prowokującego w traktowaniu tej
historii dyskursów, która była do tej pory ożywiana przez podtrzymujące na duchu
metamorfozy życia czy intencjonalną ciągłość przeżytego, jako węzła transformacji
(transformations). Co jest w tym, w końcu, nieznośnego, gdy weźmie się pod uwagę fakt,
że każdy chce i próbuje dać własnemu dyskursowi coś od „siebie”, gdy tylko zaczyna mówić;
co jest nieznośnego w cięciu, analizowaniu, układaniu i przestawianiu wszystkich tych
tekstów, które teraz zaczęły milczeć i których autor nigdy nie pokazuje swojej twarzy: tyle
zgromadzonych słów! Tyle śladów pozostawionych na tylu stronach i wystawionych
na niezliczoną ilość spojrzeń! Zapał tak wielki, by utrzymać je z dala od tworzącego je gestu!
Tak głęboka troska, by je zachować i wpisać w ludzką pamięć! Czy wszystko to tylko po to,
by nic nie przetrwało po tej biednej ręce, która je zostawiła, po tym niepokoju, który miał się
w nich złagodzić, i po tym zakończonym już życiu, które mogło trwać tylko dzięki nim?
Czy stanie się „śladem” nie byłoby najgłębszym przeznaczeniem dyskursu? Czy jego szept nie
byłby miejscem niesubstancjalnej nieśmiertelności? Czy trzeba przyznać, że czas dyskursu nie
jest czasem świadomości rozszerzonej do wymiarów historii lub czasem historii
przybierającym formę świadomości? Czy powinienem zakładać, że w moim dyskursie nie leży
moje przetrwanie? Że, mówiąc, nie zaklinam własnej śmierci, lecz ją ustanawiam; czy raczej
że znoszę całą wewnętrzność tego, co zewnętrzne, co jest wobec mojej egzystencji tak
obojętne, tak neutralne, że nie ma dlań różnicy między moim życiem a moją śmiercią?
Dobrze rozumiem ów niepokój; niepokój tych, którzy mają już wystarczające
trudności, by rozpoznać, że ich historia, ich ekonomia, ich praktyki społeczne, język, którym
mówią, mitologia ich przodków, a nawet bajki, które opowiadano im w dzieciństwie,
regulowane są przez zasady, spośród których nie wszystkie są dane ich świadomości; nie
życzą sobie oni, by pozbawić ich jeszcze tego dyskursu, w którym chcą móc mówić i wyrażać,
natychmiast i bezpośrednio, to, co myślą, w co wierzą czy co sobie wyobrażają; będą woleli
zaprzeczać, że dyskurs jest złożoną i zróżnicowaną praktyką, przestrzegającą reguł
i podlegającą transformacjom, które można analizować, niż zostać pozbawionymi tej czułej
pewności, tak podnoszącej na duchu, że mogą zmieniać, jeśli nie świat, jeśli nie życie,
Michel Foucault: Odpowiedź na pytanie
43
to chociaż ich „sens”, poprzez zwykłą świeżość słowa (parole), które pochodziłoby tylko
od nich samych i pozostawało jak najbliżej tego źródła w nieskończoność. Tyle rzeczy,
w ich języku, już im umknęło: nie chcą, by umykało im jeszcze to, co sami mówią, ów mały
fragment dyskursu – wypowiedzi (parole) czy tekst pisany (écriture), nie ma to znaczenia –
którego kruche i niepewne istnienie miałoby przedłużyć ich życie. Nie mogą znieść – i można
to trochę zrozumieć – myśli, że mieliby powiedzieć: dyskurs nie jest życiem; jego czas nie jest
Pańskim czasem; nie może Pan pogodzić się w nim ze śmiercią; bardzo możliwe, że zabił Pan
Boga ciężarem wszystkiego tego, co Pan powiedział; niech Pan jednak nie myśli, że to, co Pan
robi, co mówi, sprawi, że człowiek będzie żył dłużej niż on. W każdym zdaniu, które Pan
wypowiada – a dokładniej w tym, które właśnie Pan pisze, Pan, który próbuje już na tylu
stronach odpowiedzieć na pytanie, które wydawało się Panu dotyczyć jego samego, Pan,
który podpisze ten tekst własnym nazwiskiem – w każdym tym zdaniu rządzi bezimienne
prawo, biała obojętność: „Nieważne, kto mówi; ktoś powiedział: nieważne, kto mówi”.
Przełożyła Aleksandra Charędziak
Przekład przejrzał Krzysztof Matuszewski
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
44
Michel Foucault (1926–1984) - wybitny francuski filozof i historyk, ukończył prestiżowe
École Normale Supérieure oraz Instytut Psychologii w Paryżu. Wykładał na uniwersytetach w
Lille, w Clement-Ferrand oraz w ośrodkach akademickich w Brazylii, USA, Szwecji oraz
Japonii, zaś w 1970 roku objął katedrę w Collège de France gdzie pracował aż do śmierci.
Działacz polityczny i społeczny zaangażowany m.in. w pomoc dla polskiej opozycji
antykomunistycznej w latach 70. Jego myśl wywarła ogromny wpływ nie tylko na filozofię,
historię nauki czy socjologię, ale także na współczesne ruchy polityczne i społeczne walczące
o prawa mniejszości oraz osób uciskanych. Do dzisiaj we współczesnej humanistyce
funkcjonują jego interpretacje takich pojęć jak m.in. dyskurs, władza-wiedza czy biopolityka.
Do jego najbardziej znanych prac należą Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu (1961, pol. wyd.
1987), Słowa i rzeczy (1966, pol. wyd. 2002), Nadzorować i karać. Narodziny więzienia (1975, pol.
wyd. 1993) czy Historia seksualności (1976,1984, pol. wyd. 2000) oraz kolejne tomy wykładów
w Collège de France 1970–1984.
CYTOWANIE: Foucault, Michel. 2016. Odpowiedź na pytanie. Praktyka Teoretyczna 4(22):
22-44.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.3
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.4
www.praktykateoretyczna.pl
DYSKURS JAKO PRAXIS. ARCHEOLOGIA WIEDZY
JAKO TEORIA MATERIALIZMU
PERFORMATYWNEGO
BARTŁOMIEJ BŁESZNOWSKI
Abstrakt: Główną stawką artykułu jest ontologiczny status pojęciowości związanej
z archeologią wiedzy Michela Foucaulta w kontekście „aporetycznego” źródła jego inspiracji,
jakim były niewątpliwie strukturalizm i psychoanaliza lacanowska. Jeśli naczelne pojęcie
Foucaulta – dyskurs – zasadza się na społeczno-historycznej trwałości wypowiedzi
odniesionych do tych samych reguł formacyjnych, formacja dyskursu zaś stanowi pole,
w ramach którego wypowiedzi powiązane są ze sobą i ustabilizowane w swym rozproszeniu,
pytaniem, które winniśmy zadać, jest kwestia „materialności” tychże wypowiedzi, a co za tym
idzie materialny mechanizm transformacji nie tyle dyskursu, ile reguł jego wyłaniania,
konstytutywna zasada nieciągłości. Jak pisał Gilles Deleuze: „teraźniejszość jest rzutem,
kośćmi […] za jednym zamachem rzucane są kości i reguły”. Dyskurs jest więc nie tyle
zbiorem mniej lub bardziej ustrukturyzowanych reguł, ile raczej zbiorem praktyk, dzięki
którym dokonuje się akt performatywny; podmioty (indywidualne czy zbiorowe) nie mają
więc stałej, ustrukturyzowanej tożsamości w ramach dyskursu, ale stanowią bezustannie
ponawianą kwestię, wynik praktyk upodmiotowienia, które do tego same mają własną
historię. Reprodukcja dyskursu stanowi sedno metody Foucaulta (także po okresie
„archeologicznym”), ta zaś prowadzić nas może w kierunku sformułowania koncepcji
swoistej „polityki ekstradyskursywnej”.
Słowa kluczowe: archeologia wiedzy, dyskurs, psychoanaliza, podmiot, materializm, Lacan,
Foucault
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
46
[…] kształtem pragnienia jest wieczność.
Jorge Luis Borges, Historia wieczności
Ostatecznie bowiem w poddaniu się psychoanalizie
nie chodzi o nic innego, jak poznanie własnej historii.
Jacques Lacan, Symboliczne, wyobrażeniowe, realne
Często wpisuje się metodę archeologiczną Michela Foucaulta oraz szerzej całą twórczość
autora Historii szaleństwa z lat sześćdziesiątych w swoisty strukturalistyczny linguistic turn, który
wyróżniał francuską filozofię tego okresu (mając zresztą związek z późniejszym rozwojem
postmodernizmu). Zamiarem niniejszej pracy nie jest jednak analiza „dyskursywizacji materii”
o jaką zwykle posądza się Foucaulta i innych poststrukturalistów, na mocy której dyskurs jako
kategoria badawcza odnosiłby się do rzeczywistości o charakterze – w jakimś sensie –
idealnym lub „mentalnym”. Jest wręcz odwrotnie – w zgodzie z założeniem, jakie czynią
w swej Hegemonii i socjalistycznej strategii Ernesto Laclau i Chantal Mouffe, przyjmuję, „że każda
struktura dyskursywna ma charakter materialny” (Laclau i Mouffe 2007, 115), główną stawką
tego tekstu czyniąc właśnie ontologiczny status dyskursu jako materii.
Celem niniejszej pracy jest zatem analiza archeologii wiedzy w kategoriach nie tylko
pewnej metody historycznej, ale również jako krytyki filozoficznej o ambicjach bliskich
transcendentalnej krytyce poznania Immanuela Kanta. Foucault nie raz powoływał się
na Kanta jako swego patrona, czyniąc go zarazem w Słowach i rzeczach postacią ambiwalentną
– fundatorem antropologicznej episteme. Filozofia krytyczna w wydaniu Foucaulta nie zmierza
więc śladami Kanta, usiłując gruntować poznanie w transcendentalnych kategoriach
wywiedzionych z empirycznych władz umysłu. Francuski filozof chce raczej umieścić
„idealne” reguły poznania w ramach formacji historycznej dyskursu, co pozwala mu na
analizę transcedentalną (utrzymujemy to określenie z uwagi na jasność wywodu, jednak
w ramach archeologii wiedzy nie ma już ono umocowania teoretycznego) „praktykowania”
tychże reguł poznawczych w immanentnej sieci wypowiedzi dyskursywnych, a co za tym idzie
– myślenie reguł formacyjnych jako funkcji relacji pomiędzy samymi wypowiedziami.
W ramach teorii Foucaulta zasady spójności dyskursu jako immanentne immanencji sieci
wypowiedzi stanowią warunki możliwości wszelkiego wypowiadania w danej formacji
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
47
dyskursywnej, a tym samym wykreślają linie transformacji samego tego dyskursu
w konkretnych praktykach-wypowiedziach. Skoro zatem wszelkie transcendentalia – sensy
generowane przez wypowiedzi – są dyskursywne i w ten sposób materialne, okazuje się, że
materia jest niczym więcej, jak praktyką aktualizacji dyskursu stanowiącą wydarzenie
transformacji jego reguł. W ten sposób archeologia staje się teorią immanentnych
transformacji i zmierza do wypracowania swoiście pojętego „materializmu praktyk” czy
„materializmu performatywnego”.
Zakładam, że by zająć się tym problemem, należy przyjrzeć się pracy
psychoanalitycznych i strukturalistycznych pojęć w ramach wypracowanej przez Foucaulta
w latach sześćdziesiątych metodologii archeologii wiedzy i zrekonstruować korpus
problemów, które doprowadziły do uformowania się jego refleksji o człowieku, wiedzy
i myśleniu, skupionej wokół założenia o współzależności języka i historii. Nie chodzi tu więc
o badanie wpływu, jaki psychoanaliza i strukturalizm miały na teorię Foucaulta ani o ukazanie
znaczących różnic, które pozwalałyby (lub nie) na uznanie go za spadkobiercę strukturalizmu
(od czego francuski filozof odżegnywał się równie często, co stanowczo1) czy psychoanalizy
(którą zresztą umieścił on później w obrębie nowoczesnego rozumu urządzającego2). Idzie tu
raczej o to, by pokazać, jak francuski filozof wykorzystał je do budowy własnej krytycznej
metody epistemologicznej oraz w jaki sposób za ich pomocą ukształtowany został pewien
sposób widzenia historii wiedzy i formowaniu podmiotowości, których – choć wiele
zawdzięczają strukturalistycznej teorii pokrewieństwa czy języka, jak również
psychoanalitycznej teorii osobowości – nie można zredukować ani do założeń dotyczących
funkcjonowania głębokich struktur, ani do gry pragnienia oraz kompleksu Edypa. „Jestem
jedynie ministrantem strukturalizmu. Uznajmy, że zadzwoniłem, wierni uklękli, niewierzący
podnieśli wrzawę. Nabożeństwo zaczęło się już jednak dawno temu. Zakończona prawda
wiary – to nie moja sprawa” (Foucault 2001, 609). W tym samym mniej więcej czasie
podkreślał on rolę, jaką odegrali strukturaliści francuscy, upatrując ich głównej zasługi
w udowodnieniu, że tym, co tak naprawdę mówi w jakimkolwiek dyskursie – literackim,
mitologicznym czy w dyskursie psychotyka – nie jest wcale podmiot. Dyskurs wypowiada
tak naprawdę sam siebie, mowa jest zatem narzędziem, które zakrywa wirtualną naturę
podmiotu wypowiedzi – podmiotu, który nie należy do sfery świadomości. Odrzucenie cogito
spowodowane jest odkryciem „innego” podmiotu, który ukrywa się w pełnym blasku mowy,
na powierzchni języka, niepokojącego sobowtóra znajdującego się za maską symbolu.
1 Dość przypomnieć jedynie znane zdanie pochodzące z wywiadu, jakiego Foucault udzielił Gerardowi
Rauletowi: „Nigdy nie byłem freudystą ani marksistą, nigdy też nie byłem strukturalistą” (Foucault 2000a, 298).
2 Por. następujący fragment z Woli wiedzy: „Toteż psychoanaliza, będąc ograniczoną praktyką terapeutyczną, pełniła wobec innych procedur funkcję różnicującą w obrębie uogólnionego urządzenia seksualności” (Foucault 2000c, 91), a także w kwestii związków pomiędzy opinią psychiatryczną i penalizacją (Foucault 2004, 321).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
48
A zatem podmiot to z jednej strony efekt dyskursu, z drugiej zaś zasada przekształcania go –
zgodnie z tezą o immanencji reguł dyskursywnych wobec samej sieci wypowiedzi w ramach
dyskursu.
W niniejszym artykule poruszać się będę głównie w obszarze archeologii wiedzy,
okazyjnie tylko pozwalając sobie na wypady w kierunku rozwijanej w latach siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych genealogii prawdy i podmiotu, a także korzystając z dzieła Jacquesa
Lacana, którego teoria psychoanalizy miała niebagatelne znaczenie dla sformułowania
poglądów autora Historii szaleństwa dotyczących budowy dyskursu i logiki formowania
fenomenów dyskursywnych. Chodzi tutaj o rozpoznanie swoistej ontologii – używam tego
pojęcia w słabym sensie, określając za jego pomocą pewien spójny korpus myśli, która
zarazem, odrzucając tradycyjny podział na to, co idealne i to, co materialne w każdym z jego
dotychczasowych wydań, stanowi rodzaj krytyki ontologicznej in general – zbliżającej się
w swych założeniach ku Heideggerowskiej krytyce europejskiej metafizyki, czy lepiej, obrazu
drogi myślowej pewnej formacji filozoficznej.
1. Fort! – Da! – język i powtórzenie
W swym słynnym seminarium Symboliczne, wyobrażeniowe i realne Lacan uchwycił
powtórzeniowy charakter języka. Odniósł się tam do jednej z jego ulubionych figur
psychoanalitycznych, a mianowicie do opisanej przez Sigmunda Freuda zabawy dziecięcej.
Mały chłopczyk, puszczając niewielką szpulę nici przed siebie, rozwijając ją w ten sposób,
krzyczy zarazem z wielkim entuzjazmem: Fort! (precz!), gdy zaś zwiniętą przyciąga do siebie,
krzyczy znów: Da! (tu!). Freud interpretuje to zachowanie jako wyraz pierwszych
symbolicznych funkcji ego, które, skonfrontowane z obecnością i nieobecnością rodziców,
dążąc do „przywrócenia” status quo, odnowienia struktury znanej rzeczywistości, dokonuje
przeniesienia, rozdwaja rzeczywistość w taki sposób, by rodzice, a w szczególności matka,
choć nieobecni, mogli trwać, by pierwotna, pozapodmiotowa jeszcze łączność została
zachowana (Freud 1975, 21–89). „Widać jak działa pierwsze panowanie – dziecko anuluje
[abolit] swoją zabawkę przed zniknięciem. To pierwotne powtarzanie sprawia, że tożsamość
przedmiotu jest utrzymana i w obecności, i w nieobecności” (Lacan 2013a, 38). Mieszanina
agresywnej kontroli, jaką dziecko otacza „odrzucany” przedmiot oraz przeniesieniowy
charakter tej relacji upewniają co do jednego: obecność i nieobecność w tej sytuacji zostają
niejako oswojone, można wręcz uznać, że stają się częścią większej kombinacji, w której byt
i brak powiązane są nicią wzajemnego odniesienia, tworząc tym samym zasady gry – to, co
symboliczne. Każdorazowo sens odniesiony jest więc do swoistej przygodności powtórzenia.
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
49
W rytualnym odtwarzaniu następuje przetransponowanie czysto ilościowej kombinacji liczb
w naddatek, który, choć stanowi właściwie rodzaj zerojedynkowej funkcji powtórzenia, jest
już czymś więcej, wykracza poza nią jako „sens” – skanalizowana różnica potencjałów.
Relacja o charakterze dwójkowym przekształca się zatem, poprzez przeniesienie na zabawkę
wirtualnego bytu rodzica, w relację trójkową z tym, co nie jest dane wprost, wirtualnym nie-
bytem. Od tego momentu wypowiedź dziecka – „precz!”, „tu!” – odnosi się już do zupełnie
innego rejestru: nie jest już samym mówieniem, a raczej świadectwem stawania się rzeczy.
Nawet nie aktem kreacji, gdyż ten będzie już zawsze spóźniony wobec przyzywanego sensu
symbolicznego, do którego się odnosi. Podmiot, by mówić, potrzebuje pustki, za każdym
słowem podmiotu mówiącego kryje się niemy dyskurs Innego, który – parafrazując Lacana –
niepytany zawsze odpowiada. Jest zawsze „na” powierzchni mowy podmiotu, nigdy „w” niej
czy „pod” jej oczywistą i zewnętrzną powłoką. Dlatego jest tak trudny do uchwycenia
w bezpośredniej faktyczności aktu mowy. A przecież „oczywistość faktu nie usprawiedliwia
zapominania o nim. Otóż wszelkie mówienie przywołuje odpowiedź” (Lacan 1996, 23).
Symbol wprowadza nieciągłość semantyczną – dystans oddzielający słowo i rzecz,
przesunięcie, które wprawia w ruch grę immanentnej nie-do-określoności, dowolność signifiant
co do signifié. Choć związek znaczącego i znaczonego jest swoiście arbitralny i przypadkowy,
w sensie kulturowym i społecznym przekracza on każdorazowo wolę użytkowników. Już
Ferdinand de Saussure zauważył: „Jeżeli język ma charakter trwały, to nie tylko dlatego,
że jest związany ze zbiorowością, lecz także dlatego że jest umieszczony w czasie. Te dwa
fakty są nierozłączne” (de Saussure 2002, 98). Nieciągłość semantyczna rekompensowana jest
poprzez fakt, że jednocześnie, w ramach „powtarzalności” jaką nadaje znaczonemu, znak
tworzy ciągłość czasową, temporalną relację, w której wszelkie ludzkie działanie odniesione
jest do przekraczającej ją aktywności symbolu – nieobecnego, a jednak aktywnego porządku.
Deleuze ujmuje to następująco: „Jednym słowem, powtórzenie ma z istoty charakter
symboliczny, symbol, pozór są literą samego powtórzenia” (Deleuze 10997, 48). Symbol
wprowadza mediację w miejsce wcześniejszej bezpośredniości, a nawet więcej: nie ma
żadnego doświadczenia bezpośredniości… bez pośrednictwa symbolu. To, co realne
pozostaje poza możliwościami poznawczymi podmiotu, choć to ono w gruncie rzeczy
powraca w bezustannych woltach, jakich dokonuje symboliczne. Realne jest tym, co powraca,
i z tego względu bezustannie umyka jakimkolwiek próbom uchwycenia i określenia w słowie
(Lacan 1998, 49).
Powtórzenie to zatem imię myślenia, które ustanawia nierozerwalną, bo niezależną
od któregokolwiek z członów tej relacji, więź podmiotu i przedmiotu w samym działaniu.
„Powtórzenie jest warunkiem działania, zanim stanie się pojęciem refleksji” (tamże, 144).
Dzieje się tak dlatego, że refleksja ustanawiana jest w ramach samego ruchu powtarzania.
To w nim, dzięki mediacji symbolu, konstytuuje się transcendentalny porządek myślenia.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
50
Nieświadome powtarzanie to istota wyalienowanej struktury nadającej sens właśnie przez to,
że istnieje w niej pewna luka, niemożliwość sprowadzenia symbolu do któregokolwiek
z członów relacji. Istnienie symbolu ma charakter wirtualny, działanie jednak tworzy zupełnie
„wymierne” skutki w rzeczywistości. „Pojęcie to czas” (Lacan 2013a, 38)– stwierdza Lacan,
odnosząc się do Hegla. Niewątpliwie, gdyż, w ramach symbolicznej operacji
(w psychoanalizie Lacana jest to moment kastracji symbolicznej), która przenosi prawdziwe
istnienie na obiekt czysto wirtualny, jakim jest symbol, ustanowiona zostaje rzeczywistość
podmiotu poznającego w ramach ciągłości czasu. W bezcielesnych efektach powtórzenia
rodzi się sens symboliczny, który pozwala trwać rzeczy nawet, gdy nie ma jej na swoim
miejscu.
Porządek określający funkcjonowanie mowy to dyskurs Wielkiego Innego3 – ten zaś,
choć zawsze obecny w intersubiektywnej warstwie aktu komunikacji, przez to, że sam nie
przenosi żadnych treści, pozostaje ukryty. W przypadku przedmiotu symbolicznego nie może
on zostać ostatecznie przypisany jakiemuś desygnatowi, choć desygnat ten nie istnieje bez
symbolicznego ugruntowania. W jednym z najważniejszych dla francuskiego strukturalizmu
językowego lat sześćdziesiątych tekstów Lacan znakomicie ukazuje paradoksalny charakter
symbolicznego:
to, co jest ukryte jest zawsze tym, co jest nie na swoim miejscu [manque à sa place] […].
I nawet jeśli książka znajduje się na sąsiedniej półce lub w następnej przegródce,
pozostaje ukryta, jakkolwiek widoczna mogłaby się wydawać. Można na to dosłownie
[à la lettre] rzec, że na swoim miejscu brakuje tylko tego, co może zmienić miejsce:
tego, co symboliczne (Lacan 2002a, 17).
Przemieszczenie, jakiemu ulega tożsamość elementów relacji symbolicznej, odbywa się
zawsze za sprawą empirycznego aktu, jednak sens tego aktu odczytać możemy jedynie
na gruncie transcendentalnego porządku samego przemieszczenia. Jak pisał Lacan,
odpowiadając na komentarz do Freudowskiego pojęcia Verneinung autorstwa Jean’a
Hyppolite’a: „Ta kreacja symbolu, jak podkreślił [Hyppolite], musi być rozumiana jako
moment mityczny, nie zaś jako moment genetyczny” (Lacan 2002, 319). Nie można wyjść
poza sferę dyskursu, gdyż to dyskurs zakłada nas, a nie my dyskurs. „Wszystko sprowadza się
do to be or not to be, do wyboru pomiędzy tym, co może lub tym, co nie może się pojawić,
do pierwotnej pary plusa i minusa. Jednakże obecność jako nieobecność konotuje możliwą
3 Wielki Inny to termin, za pomocą którego Lacan nie tylko opisuje przymuszającą i represywną stronę
porządku symbolicznego, ale też kruchość i „wirtualność” dyskursu, jako tego, co istnieje tylko w ramach aktywności podmiotu.
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
51
nieobecność lub obecność” (Lacan 1991, 192). Dopiero w tej perspektywie pierwotna
immanentna różnica zniesiona zostaje na rzecz „możliwego niebycia” przedmiotu – różnicy
negatywnej i transcendentnej. Lacan stwierdził: „Mowa jest. Jest czymś, co się wyłoniło.
Teraz, gdy już się wyłoniła, nigdy nie dowiemy się, kiedy ani jaki miała początek, ani jak to
było zanim nastała” (Lacan 2013a, 27). W trwałości symbolu przejawia się wyalienowana
egzystencja człowieka. „Przeniesienie podmiotu” na przedmiot, którego egzystencja w czasie
przekracza pojmowanie czasu przez jednostkę sprawia, że podmiot zostaje „zachowany”
poprzez umieszczenie go w symbolicznej i intersubiektywnej strukturze, klasyfikacji
i hierarchii.
Komunikacja intersubiektywna możliwa jest właśnie dlatego, że w rozpostartym
wachlarzu możliwości zawarta jest potencjalność niezrozumienia, błędu, braku sensu.
Za każdym stwierdzeniem podmiotu kryje się możliwość nieprawdy. Jeśli nie możemy
poczynić tego założenia, może to oznaczać, że wcale nie mamy do czynienia z ludzkim
podmiotem, lecz z odpowiednio zaprogramowanym mechanizmem. „Macie do czynienia
z podmiotem o tyle, o ile można założyć, że to, co on mówi lub robi – a jest to jedno i to
samo – zostało powiedziane i zrobione po to, by was zmylić, […]” (Lacan 2014, 70–71).
Sednem dziecięcego zawołania jest zatem uznanie istnienia bez obecności. Byt
wirtualny zasadzający się na „uciągleniu” ustanawia związek pomiędzy tym, co „tu” i tym,
co „tam”, tym, co obecne i tym, co odeszło, pozostaje w oddaleniu. Wielki Inny –
nieświadomość języka, mówi naszymi ustami, jednak jego głos dobywa się z dalekiej
przeszłości. Nie jest to jednak wrzaskliwe wołanie, ale raczej milczenie, które stanowi awers
zgiełku Bycia (Badiou 2000, 20). Dlatego właśnie psychoanaliza przywołuje rozmaite
zdarzenia dyskursywne i symptomy, w których objawia się sama możliwość sensu – lapsusy
językowe, potknięcia, natręctwa. W nich nieświadomość dochodzi do głosu, symbol ujawnia
nieświadomość reguły Wielkiego Innego. Analizując tę paradoksalną strukturę, Paweł Dybel
pisze: „Wychylony poza siebie ku Innemu-językowi podmiot jest już zawsze poza sobą
i w tym wykroczeniu staje się dopiero podmiotem” (Dybel 2006, 188). By usłyszeć tę pytyjską
mowę paradoksu należy – jak mawia Lacan – „mieć uszy, żeby nie słyszeć” (Lacan 1996, 34).
By zbliżyć się choć trochę do prawdziwej materii języka, należy pozostać głuchym na hałas,
jaki wytwarzają mowa, sens i świadomość. Chodzi o to, by nie traktować symbolu jako
reprezentanta tej czy innej osoby, tej czy innej sytuacji lub wydarzenia (to dość prosty zabieg,
którym posługiwał się zwykle zwulgaryzowany marksizm i takoż zwulgaryzowany
pozytywizm), ale ukazać go jako sedno powtórzeniowej relacji ustanawiającej prawo i mowę.
Te zaś – prawo i mowa – istnieją nie jako abstrakcyjne reguły, metafizyczne zasady,
ale konkretne praktyki, akty podtrzymujące gmach kultury, siła (wola mocy?), która użycza
swego bytu człowiekowi.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
52
2. Bezcielesna materia dyskursu
Charakteryzując funkcję wypowiedzeniową danej formacji dyskursywnej, Foucault poczynił
zaskakującą uwagę, która bez wątpienia odnosi się do ujęcia języka jako swoistego „trwania
w czasie”, którego ponadjednostkowy i symboliczny charakter wyznacza możliwość
komunikacji, a zatem również intersubiektywną i uniwersalną konstytucję mowy.
Jakaż jest więc owa materialność właściwa wypowiedzi, dopuszczająca pewne
szczególne typy powtórzenia? Jak to się dzieje, że mówimy o tej samej wypowiedzi
wówczas, gdy pojawia się wiele odrębnych wypowiadań, natomiast o wielu
wypowiedziach wówczas, gdy można rozpoznać identyczne formy, struktury, reguły
konstrukcyjne, zamysły? Jaka jest zasada materialności powtarzalnej charakteryzującej
wypowiedź? […] Wypowiedź nie utożsamia się z jakimś fragmentem materii, ale jej
tożsamość zmienia się wraz ze złożonym porządkiem instytucji materialnych
(Foucault 2002, 119–120, 121).
Wypowiedzi są konkretnymi bytami, ale tylko w obrębie relacji pozycyjnych z innymi
podobnymi im wypowiedziami w obrębie historycznej formacji dyskursu. Albo inaczej:
jedyna empiryczna obecność, z jaką mamy do czynienia, to obecność wypowiedzeniowa; nie
oznacza to jeszcze, że byt wypowiedzi możemy określić jako materialny. Materialność
wypowiadanego – jak często podkreślał Foucault – to ruch zjawiania się i zanikania
wypowiedzi, a zatem prawo ich aktualizacji. Wypowiadanie stanowi „kondycję” języka, samo
funkcjonowanie (Foucault 2009, 313), którego opis nie wyczerpuje się ani poprzez
performatywne akty nazywania, ani też poprzez transcendentalne własności porządku
strukturalnego. Nie umieszczone w konkretnym kontekście historyczno-epistemologicznym,
wypowiedzi „nie znaczą”, stanowią jedynie antykwaryczne bibeloty. Archeolog traktuje je nie
jak artefakty, ale jak zdarzenia odsyłające do całej serii nieuporządkowanych przekształceń,
które sprawiły, że ujawniło się w obrębie dyskursu właśnie to, a nie co innego. Zamiar ten
odsyła zatem nie tyle do jakiegoś ukrytego czy głębokiego sensu wypowiedzi, ale do pewnej
potencjalności epistemologicznej, w której świetle wypowiedzi zaczynają „znaczyć”4, i która
4 Pojęcia oparte na zestawie metafor związanych ze światłem, migotaniem, widzialnością –
za pośrednictwem Lacana, który połączył ontologiczny, strukturalny i językowy wymiar rzeczywistości w pojęciu symbolicznego – wiążą archeologię dyskursu Foucaulta z koncepcją prawdy Martina Heideggera. „Prawda nigdy nie jest złożonym z twierdzeń systemem, na który można by się powoływać”. Jest tedy prawda nie tyle grą jawności i tajności, widzialnością lub niewidzialnością bytu, ale „prześwitem dla skrywania się”, nieskrytością (Unverborgenheit) Bycia (Seyn), które przeziera niejasnym blaskiem pomiędzy bytami, otwartą kwestią, Otwartym (Offene) (Heidegger 1996, 321, 323). Jak pisał Lacan: „A zatem, otwierając się, by usłyszeć, w jaki sposób, w słowie alethes Martin Heidegger odsłania przed nami grę prawdy, odkrywamy jedynie na nowo
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
53
jednocześnie wiąże je z systemem widzialnego – efektów wypowiedzenia, stanowiących
„porządek materialności, któremu nieuchronnie podlegają wypowiedzi” (Foucault 2002, 121).
Symboliczne relacje multiplikują sens, tworząc kolejne powiązania i interakcje wypowiedzi,
dające podstawę przekształceniom formacji dyskursywnych. „Należy […] być gotowym na
przyjęcie każdego momentu dyskursu w całej nagłości jego zdarzeń – w owej jednostkowości,
w jakiej się zjawia, i w owym rozproszeniu czasowym, które pozwala mu być powtórzonym,
znanym, zapomnianym […]” (tamże, 28). Wypowiedzi nie są epizodycznymi modulacjami
sensu głębszego niż ten, który zawierają, nie stanowią niczego ponad granicę, w której
wypowiadalne i widzialne spotyka się w semantycznym wybuchu. Wszystko jednak rozgrywa
się cały czas na powierzchni mowy. Dlatego Foucault, w słynnej rozmowie z Madelaine
Chapsal, zapytany: „Kiedy przestał pan wierzyć w sens?”, odrzekł:
Zerwanie nastąpiło w dniu, w którym Lévi-Strauss w odniesieniu do społeczeństwa,
a Lacan w odniesieniu do nieświadomości pokazali, że sens był prawdopodobnie tylko
powierzchniowym efektem, migotaniem, pianą, i że w tym, co przenikało nas do głębi,
było przed nami i utrzymywało nas w czasie i przestrzeni, był system (Foucault 2013,
35).
Foucault podkreślał bardzo wyraźnie, że to, co nazywamy sensem, i co przejawia się poprzez
funkcję wypowiedzeniową, radykalnie różni się od wszelkiej głębi, wszelkiej ukrytej prawdy.
W seminarium na temat Skradzionego listu Edgara Allana Poego Lacan nakreślił ten problem
w całej złożoności. Zauważył, że właściwie cały sens, jaki zawiera się w tej kryminalnej
„przypowieści” sprowadza się do teorii intersubiektywności, którą autor konstruuje wokół
„automatyzmu powtórzeniowego” Freuda (Lacan 2002a, 19). Intersubiektywny charakter
nieświadomości rozumie on jako efekt gry serii znaczeniowych, których centralnym
elementem jest tytułowy skradziony, bądź lepiej „oddalony, przesunięty, odłożony” (tamże,
20–21)5 list. List ten stanowi paradoksalne jądro, wokół którego kształtują się dopiero
stosunki wytwarzające treści natury dyskursywnej, relacje podmiotowe i tożsamościowe;
wokół listu nabudowuje się cała struktura opowiadania – ten zaś jest zarazem niczym innym,
jak tylko krążeniem tajemniczej (dla bohaterów) i mrocznej (dla czytelnika) rzeczy;
tajemnicę, do której prawda wprowadzała zawsze jej oblubieńców, i poprzez którą przekonywali się oni, że ukryte pozostaje to, że ofiarowuje się im ona w najprawdziwszy sposób” (Lacan 2002a, 15).
5 „Można powiedzieć, że kiedy postacie trzymają się tego listu, coś trzyma się ich i przesuwa je do przodu i to coś wyraźnie przejmuje władzę nad ich indywidualnymi dziwactwami” (Lacan 1991, 196).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
54
niedostępnego, a jednak pożądanego przez wszystkich obiektu pragnienia, który nie odkrywa
swej treści. Jak stwierdza Lacan:
Jeżeli to, co odkrył Freud, potem zaś po raz kolejny odkrywał z coraz większą
gwałtownością, ma jakieś znaczenie, to takie, że przemieszczenie znaczącego
determinuje działania, przeznaczenie, odmowy, ślepotę, sukces, i los podmiotów,
niezależnie od ich wrodzonych talentów, choć zależnie od ich charakteru czy płci
(tamże, 21).
A zatem list jako przedmiot centralny dla całej narracji jest zarazem przedmiotem nie
mającym w niej swego miejsca, przedmiotem nadmiarowym, wprawiającym w ruch dramatis
personae. Przedmiot „x” – czy w późniejszych pismach Lacana6 objet petit a – jest niczym
więcej, jak tylko czystym ruchem struktury nieposiadającej – jak pisał Deleuze na temat tego
seminarium – ani zewnętrznych desygnatów, ani wewnętrznego znaczenia. „Na temat owej
paradoksalnej instancji można powiedzieć tyle, że nigdy nie ma jej tam, gdzie jej szukamy,
ale i na odwrót – że nigdy nie znajdujemy jej tam, gdzie akurat jest” (Deleuze 2011, 68).
Jako immanentny wobec niej element, a zarazem mechanizm przemieszczenia poruszający
serie znaczących i znaczonych, może być utożsamiany z samą strukturą. Chodzi tu o byt
powtórzeniowy, nie tyle „różnicę od”, różniącą dwa potencjały, ile pozytywną, afirmującą
„różnicę do”, tzn. syntetyczną i produktywną różnicę, która „mieszka w powtórzeniu”
(Deleuze 1997, 125).
Mamy tu do czynienia ze swoiście „mechanistyczną” (mechaniczną) teorią
„nieświadomości jako dyskursu Innego”, rodzącego się na przecięciu pojedynczego aktu
mówienia partykularnego podmiotu i interwencji w ten akt porządku symbolicznego Prawa.
Nośnikiem tegoż Prawa jest sam język, zaś właściwą domeną nieświadomość. Nie chodzi
tu jednak o nieświadomość postrzeganą jedynie jako miejsce wyparcia czy jako ukryte treści
przechowywane w najgłębszych zakamarkach ludzkiej pamięci. W znanym artykule7 Lévi-
Strauss rozgraniczył bierną, pełną treści wyobrażeniowych, podświadomość, i czynną,
aczkolwiek formalnie pustą nieświadomość:
6 Por. objet petit a w ramach „Lacanowskiej algebry” wyrażający „pustkę, która działa” (Lacan 1998 76–77;
2013a, 72).
7 Nota bene, wspomniany artykuł był wedle Jacquesa-Alaina Millera jednym z tych strukturalistycznych tekstów, które najbardziej wpłynęły na Jacquesa Lacana, gdy formułował on swoją triadyczną „ontologię” – symboliczne, wyobrażeniowe, realne (Lacan 2013a, 98). Sam Lacan przyznał się do zapożyczenia terminu „skuteczności symbolicznej” od Claude’a Lévi-Straussa w dyskusji wokół jednego z jego seminariów, podając jednocześnie w wątpliwość, czy jest ona możliwa do osiągnięcia w dyskursie człowieka (Lacan 1998, 189).
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
55
nieświadomość jest zawsze pusta lub, bardziej ściśle, jest równie obca wyobrażeniom
co żołądek pokarmom, które przezeń przechodzą. Narząd specyficznej funkcji,
nieświadomość, ogranicza się do narzucenia strukturalnych praw, w których
wyczerpuje się jej rzeczywistość, nieartykułowanym elementom pochodzącym
skądinąd: popędom, emocjom, przedstawieniom, wspomnieniom. Można by zatem
powiedzieć, że podświadomość jest jednostkowym leksykonem, w którym każdy z nas
gromadzi słownik swojej osobistej historii, ale ten słownik zyskuje znaczenie dla nas
samych i dla innych tylko w tej mierze, w jakiej nieświadomość organizuje go wedle
swych praw i czyni zeń przeto mowę (Lévi-Strauss 2009, 204–205).
Nieświadomość realizuje się w funkcji czysto symbolicznej, która, jako struktura dyskursu
(rozumianego tu jako pewna całość językowa zakorzeniona w historycznym a priori),
produkuje pozytywności i zarządza mnogością wyobrażeń, ustanawiając prawomocne
sposoby reprodukcji wiedzy. Tym samym jej dziedziną jest sama praktyka wypowiadania,
w której reguły dyskursu „realizują się” w powtarzalnych seriach przeplatających znaczące
i znaczone, znaczeniowe i gramatyczne. Serie te jednoczą się w wydarzeniach dyskursywnych,
czyli bezcielesnych fenomenach wypowiedzi.
3. Wydarzenie i performatywny charakter mowy
W tym kontekście istotności nabiera – zarówno od strony filozoficznej, jako spadek po myśli
niemieckiej, od Hegla począwszy, a skończywszy na późnych pismach Martina Heideggera,
jak i od strony psychoanalitycznej, jako scena pierwotna u Freuda i jej Lacanowska
interpretacja – pojęcie wydarzenia. Myślicielem z kręgu francuskiego poststrukturalizmu,
który najgłębiej eksploatował ten termin, był z pewnością Gilles Deleuze. Podkreślał to sam
Foucault w znanym tekście poświęconym swemu przyjacielowi8. Deleuze również zdawał się
postrzegać myślenie Foucaulta jako próbę afirmacji wydarzenia jako swoistego paradygmatu
myślenia w „transcendentalnym” (czy, jak niektórzy współcześni interpretatorzy by to
określili – strukturalnym) wymiarze stawania-się-historii. Analizy rozwijane wokół tego
pojęcia, szczególnie te z Logiki sensu, korespondują znacząco z rolą „zdarzenia” w Archeologii
wiedzy Foucaulta. W związku z powyższym pozwolę tu sobie na wspomaganie analizy
8 Foucault parokrotnie nazywa Deleuze’a twórcą „metafizyki zdarzenia bezcielesnego” i w tym duchu –
jakże bliskim własnej koncepcji ontologicznej, jeśli można takową znaleźć w pracach Foucaulta – analizuje jego dzieło, stwierdzając: „Myśleć zdarzenie czyste, to przede wszystkim dać mu jego metafizykę” (Foucault 2000b, 57; Por. także Dosse 2011, 309).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
56
„zdarzenia dyskursywnego” poprzez odniesienia do myśli Deleuze’a z lat sześćdziesiątych,
a miejscami nawet do wydanych w latach siedemdziesiątych dwóch tomów Capitalisme et
schizophrénie.
Jak dowiadujemy się od Lévi-Straussa, to, co nieświadome stanowi rodzaj gramatyki
kultury wyrażającej się poprzez różne formy wymiany symbolicznej: wymianę ekonomiczną,
komunikacyjną czy wymianą kobiet, która w praktyce oznacza system usankcjonowanej
prokreacji. Nieświadome rozgrywa swą partię na poziomie społecznym. Ten nadmiar
nieświadomego sensu nie posiada innego bytu poza, narzucającą się woli jednostek
i stanowiącą zarazem środowisko życia każdego członka wspólnoty, usankcjonowaną normą.
Nie ma niczego takiego, jak rzeczywistość społeczna par excellence, co nie oznacza, że nie
można opisać „społecznych skutków” życia człowieka. Paradoks ten oddaje nieświadomą
konstrukcję struktur społecznych.
„Nieświadomość byłaby tedy stanem pośredniczącym między mną a drugim” (Lévi-Strauss
1973, XXXV), kategorią myślenia zbiorowego, której należy szukać nie w jednostce, ale raczej
poprzez jednostkę, za jej pośrednictwem. Jeśli więc możemy postawić znak równości pomiędzy
tym, co nieświadome, społeczne i językowe, oznacza to, że mowa jako przejaw
nieświadomego nie może zostać poddana refleksji od zewnątrz. Nie można zrozumieć
fenomenów społecznych nie będąc ich częścią. Stąd, wedle Lacana sprzężenie zwrotne
w relacji pacjent – terapeuta, dzięki któremu obaj oddziałują na siebie poprzez słowa
zmieniając ich znaczenie, zmieniając w konsekwencji rzeczywistość w procesie re-
konstruowania prawdy podmiotu. Ciekawego przykładu dostarcza w tym względzie praca nad
pojęciem „sceny pierwotnej”, jaką odnajdujemy we francuskich komentarzach do dzieła
Freuda (Lacan 1996, 39). W interpretacji Lacana i Deleuze’a scena pierwotna oznacza
wydarzenie, moment swoistej inicjacji seksualnej, w których dziecko w konfrontacji
z zewnętrznym aktem seksualnym, buduje „sens” własnej seksualnej tożsamości, jednakże
zawsze w pewnym stopniu niedomkniętej, obarczonej swego rodzaju traumatycznym
pierwiastkiem. Uformowanie tej traumy oraz zatarcie jej przez kulturę formuje jednak pewien
naddatek reprezentujący pierwotne fascynacje dziecka. „Można powiedzieć, że jest w nich coś
niesamowitego (unheimlich), co wykracza poza potoczny odbiór rzeczywistości i właśnie owo
coś jest »rozkoszą« w nadmiarze” (Dybel 2006, 105). Zdarzenie jako trauma stanowi nie tyle
obiektywną rzeczywistość w biografii podmiotu, ile pewien moment wytrącający, pierwiastek
nierównowagi, poprzez który sens (ustrukturyzowana symboliczność) i fantazmat (nadmiar
wyobrażeniowy produkowany przez nieredukowalną różnicę w podmiocie) wybuchają na
powierzchni dyskursu zupełnie nowym znaczeniem. Z punktu widzenia fantazmatu zdarzenie
jest brakiem, non-sensem, z punktu widzenia samego zdarzenia zaś, fantazmat oznacza
nadmiar, „jednakże to »w nadmiarze« nie oznacza urojonego dodatku, który sprzęgałby się
z nagą rzeczywistością faktu” (Foucault 2000b, 61), jest on czymś nieredukowalnym
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
57
do jakiegokolwiek z wcześniejszych rejestrów wyobrażeniowych podmiotu. Z perspektywy
analityka zdarzenie nie jest jednością w biografii, nakładają się na nie kolejne warstwy
symboliczne, które kształtują indywidualny mit – dyskurs podmiotu mówiącego. A zatem,
w sensie czysto temporalnym, zdarzenie, jakie odkrywa psychoanaliza, stanowi rzeczywistość
performatywną, dopiero na nim psychoanaliza może umiejscowić swój dyskurs. Zdarzenie
jest więc momentem, w którym analityk dostrzega bazowe (transcendentalne) warunki
formowania osobowości. Nie chodzi mu jednak o pierwotne i w tym sensie empiryczne
źródła tejże. Jak pisze Michał Gusin:
Deleuze […] uchyla rozróżnienie pomiędzy wyobrażonym a rzeczywistym stanem
rzeczy jako substancją wydarzenia. Freud także zmniejszył wagę tego rozróżnienia […]
i właśnie to sprawia, że psychoanaliza rozpoznaje proces tworzenia się fantazmatów
jako zakorzenionych w rzeczywistej historii podmiotu, ale na nowo ową historie
przetwarzających (naznaczenie wsteczne) czy zakrzywiających. Stanowią przeto coś
w rodzaju powierzchni, na której zostają zarejestrowane zdarzenia: powierzchni
łączącej i rozdzielającej ową wewnętrzność podmiotu, jego mityczno-metafizyczną
subiektywność i stronę zewnętrzną, czyli asymetrycznie mityczno-fizyczną
obiektywność (Gusin 2012, 40–41).
Zadania filozofii kształtują się zatem pomiędzy możnością przekształcenia fantazmatu tak,
by za jego pomocą przekształcić również transcendentalne własności zdarzenia,
a produkowaniem fantazmatu w nieograniczonych ilościach, tak by sprowadzić to,
co aktualne – fantazmat i to, co wirtualne – wydarzenie, do jednego. Pierwsze z
wymienionych zadań stawia przed psychoanalitykiem i kulturą Lacan, drugie to zadanie
schizoanalizy Deleuze’a i Guattariego.
Mowa i mówienie, tak jak rozumieli je Lacan i Lévi-Strauss, stanowią niemożliwą
do przekroczenia barierę, uniemożliwiającą temu, co mówione pełne utożsamienie się
z mową samą, prawem wypowiadania; zarazem jednak każdy akt mówienia podtrzymuje
mowę w praktyce użytkowej. Mowa, jako to, co nieświadome i społeczne, żyje naszym
jednostkowym życiem, my zaś – jak mawiał Freud – „jesteśmy »życi« przez nieznane i nie
dające się opanować moce” (Freud 1975, 104). Dlatego też mowa nie ma wnętrza,
ani zewnętrza, sama jest niema, jednak jej zamiary dokonują się poprzez efekty w danym
historycznym polu dyskursywnym. Pola te zaś, jak rzekłby Foucault, stanowią względnie
skończone całości dyskursywne utworzone poprzez działanie praktyk językowych.
O charakterze wypowiedzi decydują więc dwie podstawowe cechy: po pierwsze, ich
„performatywność” (posługując się językiem Johna L. Austina), oraz po drugie, ich
umiejscowienie w polu dyskursu. Ono zaś jest niczym innym, jak zestawem relacji danej
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
58
wypowiedzi z innymi wypowiedziami, których efekty zmieniają same warunki wypowiadania.
Odwołajmy się tutaj do słów samego Foucaulta:
Relacje dyskursywne nie znajdują się, jak widać, wewnątrz dyskursu: nie wiążą
ze sobą pojęć czy słów; nie tworzą ze zdań lub ich części dedukcyjnej bądź
retorycznej architektury. Nie są to jednak relacje wobec dyskursu zewnętrzne,
ograniczające go w jakiś sposób, narzucające mu pewne formy lub zmuszające
go w pewnych okolicznościach do wypowiadania określonych rzeczy. Znajdują
się one jak gdyby na granicy dyskursu: proponują mu przedmioty, o których
może mówić, czy też raczej (jako że słowo „proponują” sugeruje,
iż przedmioty zostały utworzone po jednej stronie, a dyskurs po drugiej)
determinują splot powiązań, jakie dyskurs musi realizować, aby móc mówić o
takich czy innych przedmiotach […]. Relacje te charakteryzują nie język,
jakiego dyskurs używa, nie okoliczności, w których się rozwija, lecz sam
dyskurs jako praktykę (Foucault 2002, 53).
A zatem dyskurs to „praktyka transcendentalna”, wypowiedzi zaś to immanentne wydarzenia
w transcendentalnym polu dyskursywnym. Jeżeli zatem dyskurs jest praktyką, to nie istnieje
żaden źródłowy sens, który by go poprzedzał lub zakładał, jest raczej odwrotnie: sam
dyskurs, w swej pustej naoczności, chaotycznej plątaninie sił, zakłada dopiero sens.
„Tak rozumiana «przedpojęciowość«, miast kreślić horyzont, co zjawiałby się z głębi historii
i trwał ponad nią, jest – przeciwnie – na poziomie najbardziej »powierzchniowym«
(na poziomie dyskursów), zbiorem reguł, które rzeczywiście na nim funkcjonują” (tamże, 72–
73). Dyskurs ze swą plątaniną sił stanowi immanentny żywioł wyłaniania sensu
w wypowiedziach, których bytem (a raczej nie-bytem czy nie-miejscem, jak dodałby zapewne
Deleuze) jest wydarzenie dyskursywne, tzn. performatywny efekt zdania. Sens zaś stanowi
rezultat interakcji pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem, tym, co dyskursywne par excellence i tym,
co niedyskursywne, jako rezultat nadmiaru istnienia, faktyczności. Obie formacje stanowią
koło napędowe historii – słowa i rzeczy, zdania i gesty: wiedza, nie jako nauka, ale jako
praktyka, jako gest „oswajania” i zawłaszczania świata.
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
59
4. Miejsce Króla, miejsce Edypa
Sens ujawnia się, lub lepiej, wyłania się dopiero w praktyce dyskursywnej, krąży wokół „non-
sensu”, jako wydarzenie, którego byt nie pozostaje nigdy obojętny dla otoczenia. Interakcja
ta nie ogranicza się jednak do porozumienia wnętrza i zewnętrza dyskursu. Obie strony
funkcjonują bowiem tak, jak „jednostronna płaszczyzna” wstęgi Möbiusa, zakrzywiają się,
wiją i nakładają na siebie, ostatecznie jednak stanowią złudzenie powstałe na tej samej
powierzchni – nieskończonej, aczkolwiek „odniesionej” do warunków historycznych
„powierzchni wyłaniania”. Ta zaś oznacza – zależnie od perspektywy, którą przyjmiemy –
wnętrze zwielokrotnione i zakrzywione tak, że jego nieuświadomione treści przejmują
kontrolę nad funkcjonowaniem podmiotu (nośnikiem tychże treści), albo absolutne
zewnętrze bez treści, czyste stawanie się, immanencję immanencji. „Świadomość staje się
faktem wyłącznie wtedy, gdy podmiot produkowany jest jednocześnie ze swoim
przedmiotem, oba na zewnątrz pola, oba dane jako »transcendencje«” (Deleuze 2007a, 389–
390). Te zaś stanowią zarazem mechanizm transformacji całego systemu, krążenie
znaczących, zmieniające samą transcendentalną konstrukcję. „Tak czy inaczej, powierzchnia
jest samym polem transcendentalnym oraz miejscem sensu albo wyrażania” (Deleuze 2011,
176).
Dyskurs stanowi więc – mówiąc językiem Deleuze’a – płaszczyznę immanencji,
na której zjawiają się wszelkie podmioty, „obecności” i świadomości. Opis jej złożoności
ogranicza się więc do dwóch wymiarów. Głębia nie jest zaś niczym więcej, jak immanentnym
efektem granicy – wyimaginowanego sensu, który każe nam wierzyć, że peryferyjne twory,
takie jak podmiot i przedmiot, stanowią podstawowy składnik i budulec rzeczywistości.
Tak naprawdę nie są one nawet podstawowym produktem pracy strukturalnej, a jedynie
odpryskami, elementami pomocniczymi, resztkami. Foucault, również w „okresie
genealogicznym”, w sposób bardzo zbliżony do tego, który przedstawił wcześniej Lacan,
postrzegał podmiotowość jako efekt autoprodukcji, indywidualizacji, której celem jest swego
rodzaju „wduchawianie” ciała9. Badanie ciała produkuje duszę. „Ta dusza, rzeczywista
i bezcielesna, nie jest żadną substancją […]” (Foucault 1998, 30). Długi proces formowania
zachodniej podmiotowości, którego efektem jest ja jako wyznanie samoidentyfikującego się
podmiotu, przypieczętowany został wedle Foucaulta sprzężeniem wiedzy psychologicznej
i karceralnej, politycznego blokowania ciała i jednoczesnego molekularnego wytwarzania
duszy – pustej przegródki stanowiącej zarazem ideologiczny aparat ujarzmienia jednostki
9 Tadeusz Komendant w swym posłowiu do Nadzorować i karać wskazuje ważne powinowactwa pomiędzy
Lacanowską analizą Skradzionego listu Poego oraz Foucaultowską diagramatyką władzy i produkcji podmiotu: (Komendant 1998, 309–311).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
60
poddanej władzy. Miejsce podmiotu symbolicznego zajmuje w nowożytnej teologii
politycznej dusza – więzienie ciała. Materią duszy jest zaś dyskurs.
Jako produkt dyskursu, podmiot podlega regułom wyłaniania sensu, mającym
nieświadomy i relacyjny charakter. Jako ugruntowany w przedstawieniowej logice dyskursu,
podlega zaś prawom realności wirtualnej i wydarzeniowej zarazem. W Słowach i rzeczach
pozytywna tożsamość nowoczesnego podmiotu formuje się poprzez rozkład klasycznej wizji
świata, która pozbawiona zostaje centrum w postaci mechanicznego Boga lub panteistycznie
wyobrażonej Natury, wielkiej tablicy bytów – mathesis universalis. Wynikiem tamtego
transcendentalnego załamania w strukturze transpozycji pomiędzy Bogiem, symbolem
i światem było wedle Foucaulta uformowanie nowego typu pozytywności epistemologicznej
istoty ludzkiej – narodziny człowieka wewnątrz języka; „kiedy […] rozpłynęła się jedność
gramatyki ogólnej – dyskurs – wówczas język objawił wiele różnych sposobów bycia, którym
niewątpliwie nigdy już nie da się przywrócić jedności” (Foucault 2007, 274). Byt człowieka
i byt języka (jako reprezentacji, która w epoce klasycznej wprowadzała bezpośrednią łączność
pomiędzy „myślę” i „jestem” (tamże, 280–281)) zostają nieodwracalnie oddzielone.
Nie oznacza to jednakże, że język jako narzędzie formownia sensu zanika. Jest wręcz
odwrotnie: dopiero w empiryczno-transcendentalnym rozszczepieniu człowieka język
znajduje swe prawdziwe i ostateczne przeznaczenie.
W słynnej przedmowie do Słów i rzeczy, skupionej wokół analizy Las Meninas
Velasqueza, francuski filozof ukazuje podmiot jako wypadkową sił dyskursywnych
przecinających go zarówno na płaszczyźnie obrazu, jak i w relacji zewnętrznej, w spojrzeniu
modela, widza, malarza i tego, czego nie widać wprost, a co objawia się w funkcji lustra
znajdującego się na drugim planie. „Odbicie, które naiwnie, skryte w mroku, ukazuje to, na co
z przodu patrzy całe towarzystwo” (tamże, 27). To miejsce króla, istniejące bytem
„pożyczonym” od widza i malarza – konstytutywne, bo wiąże całą tę grę widzialności, jednak
niemożliwe do ostatecznego umiejscowienia, jak rzekłby Lacan – oddalone lub przesunięte.
Jeśli obraz ten – idąc za Foucaultem – przedstawia klasyczny ład reprezentacji, z pewnością
przedstawia jeszcze coś: wizję rozproszenia podmiotu w ramach porządku dyskursywnego
opartego na pełnym odwzorowaniu i współrzędności bytów, „w tym rozproszeniu, które
zarazem zbiera i rozpościera, ukazana jest wszechstronnie zasadnicza pustka: konieczne
zniknięcie tego, co owo rozproszenie ustanawia; tego, kogo przypomina, i tego, w czyich
oczach jest tylko przypomnieniem” (tamże, 28). Powinowactwa z myślą Jacquesa Lacana
wydają się w tym przypadku oczywiste: podmiot zawiera wewnętrzne pęknięcie zarówno
na płaszczyźnie wyobrażeniowej – ja idealne i ja realne, jak i na płaszczyźnie czysto
symbolicznej – podmiot jako medium tworzących go linii dyskursywnych, infrasubiektywne
miejsce przecięcia się sił.
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
61
Dostrzegamy tutaj punkt, który podmiot może osiągnąć jedynie w rozczłonkowaniu
na pewną liczbę czynników. Można rzec, jako że mówi się tu o podzielonym
królestwie, że każda koncepcja jedności psyche, totalnej i zsyntetyzowanej psyche,
zmierzająca w kierunku świadomości, musi się tam załamać (Lacan 1998, 51).
Inspirację tę rozwija Foucault w kierunku historycznej analizy fenomenu świadomości
i tożsamości podmiotu, która swą pełnię znalazła w Kantowskim ześrodkowania poznania
w podmiocie, oraz – następujących po niej próbach uratowania ego cogito przez przedsięwzięcie
fenomenologiczne Edmunda Husserla. Ejdetyczne założenia fenomenologii ugrzęznąć
musiały wedle Foucaulta w bezustannie ponawianej i bez końca pogłębianej próbie
hermeneutyki podmiotu, okazującej się niekończącą się pracą gruntowania fenomenów
świadomości w poznaniu empirycznym i odwrotnie: oparciu aktu empirii na władzach
świadomego umysłu. Myślenie skonfrontowane zostało tu z „niemyślanym”, z tym,
co pozapodmiotowe. Próba znalezienia w żywiole „niemyślanego” i w tym sensie
nieświadomego, procesu, który stanowiłby podstawę dla ego, musiała okazać się porażką.
Prawdę mówiąc, Husserl mógł dokonać tego połączenia tylko dlatego, że analiza
transcendentalna zmieniła swe miejsce ważności (przesunęła się od możliwości nauk
o przyrodzie ku możliwości myślenia człowieka o sobie) i że Cogito zmieniło swą
funkcję (nie jest już drogą ku apodyktycznej egzystencji, wychodzącej od myślenia
afirmującego siebie wszędzie tam, gdzie myśli, lecz wskazywaniem, jak myśl może
wymknąć się sobie i doprowadzić do złożonego i mnożącego się pytania o bycie)
(Foucault 2007, 292–293).
W związku z tym – antropologiczna metafizyka Kanta, zamiast konstytuować uniwersalne
ratio w świadomości i poznaniu, uzależniała go od własności samego podmiotu, sprowadzając
całe rozumowanie do błędnego koła.
Skoro człowiek występuje nie tylko jako istota przyrodnicza, ale także działa i tworzy,
więc też antropologia musi starać się uchwycić także to, co działający człowiek z siebie
czyni, czynić może i powinien. […] Antropologia szuka nie tylko prawdy o człowieku,
lecz rości sobie pretensje do rozstrzygnięcia, co w ogóle może znaczyć prawda
(Heidegger 1989, 232–233).
Oto miejsce, w którym Foucaultowska zbiega się z Heideggerowską interpretacją krytycznego
projektu Kanta, nakazującą rozpatrywanie krytyki transcendentalnej nie w kontekście
ugruntowania nauk przyrodniczych (empirycznych) jako takich, ale w kontekście
konieczności ugruntowania metafizyki bytu ludzkiego na tychże naukach. W konsekwencji
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
62
krytyczny projekt Kanta w dwojakim sensie może być określany jako źródło nowoczesnej
„antropologii filozoficznej”. Z jednej strony, jako filozof, którego transcendentalna metoda
uzasadnienia metafizyki pozostaje dla wielu filozofów (np. Gilles’a Deleuze’a) projektem
zatrzymanym w pół drogi pomiędzy transcendentalnymi kategoriami a bezosobowymi
wydarzeniami, znajduje się Kant w dość niewygodnej pozycji fundatora epoki, z jej
skoncentrowaniem na autonomicznym podmiocie i świadomości. Z drugiej jednak strony,
jawi się on jako twórca antropologii filozoficznej (nikt już dziś nie ma chyba złudzeń
dlaczego Foucault zajął się w swej petite thèse właśnie Antropologią w ujęciu pragmatycznym), której
naczelnym zadaniem jest rozważenie uzasadnienia metafizyki jako podporządkowania jej
pytaniu o status człowieka jako status myślenia w jego „potencjalności”.
Aporia ta, wyraża coś, co, zgodnie z myślą Lacana, określa możliwość istnienia
człowieka jako podmiotu – ugruntowanie jego bytu w dyskursie, w narracji (tym razem
chodzi tu o naukę jako dyskurs gruntujący podmiot w skończoności przedmiotu) o samym
sobie, języku, jako środowisku człowieka, a zarazem przekraczającej go rzeczywistości.
Lacanowski Ojciec, choć przejawia w relacji pokrewieństwa, która wydaje nam się łatwa
do określenia i sklasyfikowania, zawsze odnosi się jednak do Ojca „Innego”, który, choć
pozostaje z podmiotem w nierozerwalnym stosunku quasi-przyczynowości, jest zawsze jakby
„przesunięty”, jego obecność jest możliwa do zaobserwowania w każdej wypowiedzi
podmiotu, jednakże nigdy wprost, zawsze w pewnym braku, którego jednostka doświadcza
np. w chorobie psychicznej lub pełni, „prze-pełnieniu”, np. doznawanym w religijnej ekstazie,
„gdzie coś takiego jak Bóg spotyka się w realnym. A ponieważ każde realne jest niedostępne,
coś takiego daje znać o sobie poprzez to, co nie zwodzi – trwogę” (Lacan 2013, 84).
Reprezentuje go jednak pragnienie podmiotu, który – jak ujął to Bruce Fink – jest
podmiotem „rozszczepionym”.
Gdy Lacan stwierdził (w seminarium XI), że bycie podmiotu jest przyćmione przez
język, że podmiot spoczywa tu w lub za znaczącym, jest tak częściowo, gdyż podmiot
jest całkowicie zanurzony w języku, jego lub jej bycie stanowi jedynie oznaczenie lub
chwilowe zatrzymanie w ramach porządku symbolicznego (Fink 1995, 52).
„Miejsce króla”, o którym pisał Foucault, w ramach psychoanalitycznego uniwersum zajmuje
figura Ojca – „Wielki Inny”, jak określa go Lacan, centrum porządku symbolicznego,
kontrolujące zasady wymiany symbolicznej. Miejsce to odznacza się niejasną, jakby
fantasmagoryczną topografią. Oto zatem – wspomniane już wcześniej – Foucaultowskie nie-
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
63
miejsce10, w którym myśl napotyka w języku nieprzekraczalną granicę ontologiczną, moment
konstytutywny dla formowania się intersubiektywności podmiotu, a zarazem przepaść
oddzielającą go od jego własnych źródeł w mowie. Nie można jednak widzieć go jako
całkowitej próżni, gdyż odbywa się w nim spektakl prezentacji, formowana i zawiązywania.
W kategoriach Freudowsko-Lacanowskich moglibyśmy określić ten punkt dzieła Velasqueza
jako niewidzialną linię, która podporządkowuje nasze spojrzenie układowi symboli
na obrazie. Transcendentalny wymiar nieświadomości, która nie skrywa się w głębi szczegółu,
a ogarnia całość przedstawienia, element konstrukcyjny odpowiadający za „pracę”
przedstawienia. Praca ta sprzęga podmiot i przedmiot: właściwie trudno mówić tu już
o podmiocie i przedmiocie jako suwerennych całościach. Człowiek rodzi się jako miejsce
w porządku współrzędnych wyłaniania danej formacji dyskursywnej, rodzi się w całkowicie
płaskiej, niezwaloryzowanej w żaden sposób przestrzeni, nazywanej przez Foucaulta
przestrzenią wyłaniania. Zasadą rządzącą tym procesem jest immanencja podniesiona
do potęgi, tzn. immanencja immanencji, wszystko rozgrywa się tu na powierzchni, czyli
w praktyce dyskursu, w bezcielesnej materii dyskursu, która każdorazowo zawiera już zasadę
własnego rozkładu. Dlatego właśnie myśl Foucaulta tak bliska jest myśli innych wielkich
„filozofów powierzchni” – Nietzschego, Lacana i Heideggera. „Myśleć prawdę bycia znaczy
myśleć humanitas hominis humani. Ważna jest tylko humanitas poddana służbie prawdy bycia,
ale bez humanizmu w sensie metafizycznym” (Heidegger 1977, 114–115). Ten postulat
znajduje u Foucaulta najbardziej radykalnego wyznawcę, który już w latach sześćdziesiątych
nie obawia się formułować mocnych tez dotyczących kondycji współczesnej podmiotowości:
„»Ja« się rozpadło […] – nadszedł czas odkrycia »anonimowości« (il y a). Jest się. W pewnym
sensie powracamy do punktu widzenia z XVII wieku, z jedną różnicą: w miejscu Boga nie
stawia się już człowieka, lecz myślenie anonimowe, wiedzę bez podmiotu, teorię
bez tożsamości” (Foucault 2013, 35–36)11…
10 Por. co na temat pojęcia „diagramu” u Foucaulta pisze Gilles Deleuze w artykule Nowy kartograf. W
kontekście diagramu jako nie-miejsca czyli „rozstępu, dysjunkcji” widzialnego i wypowiadalnego możemy również rozumieć pozycję człowieka, jako tego, który zajmuje miejsce króla w Słowach i rzeczach. Podmiot znajduje się na tym samym poziomie ontologicznym, co dyskurs, stanowi praktykowaną możliwość wypowiadania, która posiada swe widzialne efekty. Nie możemy więc określić żadnego konkretnego miejsca, w którym znajduje się podmiot, ani substancji, z której się składa, ani też porządku, do którego przynależy. Centrum episteme, wyznaczając „system myślenia” epoki, samo stanowi jedynie przestwór, w którym mowa i język, widzialne i wypowiadalne, władza i wiedza łączą się w praktyce dyskursywnej, aktualizacji w wydarzeniu (Deleuze 2004, 69).
11 Postulat ten stanowi kamień węgielny strukturalistycznej i poststrukturalistycznej teorii podmiotu, która zasadza się najogólniej na negacji podmiotowości jako źródła poznania w sensie epistemologicznym, świadomości w sensie fenomenologicznym i nieświadomości w sensie psychoanalitycznym. Najbardziej radykalną krytykę podmiotu przedstawią w latach siedemdziesiątych Deleuze i Guattari, którzy nawet we Freudowskiej teorii nieświadomości dostrzegą zaczątek represywnego, redukującego pragnienie do zwykłej ekspresji nieświadomych procesów edypalizacji. „Pragnieniu nie brakuje niczego; nie brakuje mu przedmiotu. Tym, czego brakuje w pragnieniu, jest raczej podmiot, lub pragnienie, którego brakuje trwałemu podmiotowi; nie ma trwałego podmiotu, jeśli nie ma wyparcia” (Deleuze, Guattari 2008, 28).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
64
Wróćmy jednak do miejsca, które na obrazie Velasqueza zajmuje figura króla. Jego
status zdaje się być bliski statusu Edypa w psychoanalitycznej teorii Jacquesa Lacana. Jako
centralna figura kompleksu podporządkowującego jednostkę systemowi znaczących
reprezentowanemu przez figurę Ojca, Edyp jest uosobieniem straty, jaka znamionuje
kondycję podmiotu. Odnosi się do procesu uzyskania świadomości przez jednostkę za cenę
rezygnacji z własnego pragnienia i zapośredniczenia sensu w obiekcie stanowiącym
przeniesieniowy organ „pożądania”. Tym organem jest fallus. „Fallus stanowi »prawdziwy«
utracony przedmiot, jednakże tylko o tyle, o ile nikt nie posiada go we właściwym miejscu.
Fallus jest zatem inny niż jakiekolwiek ze znaczących, jest on znaczącym nieobecności i, jako
taki, nie »istnieje« jako rzecz, przedmiot czy organ cielesny” (Homer 2005, 56). Egzystencja
fallusa uosabiającego imię Ojca symbolicznego wyznaczona jest przez konstytutywny brak,
jednakże nie chodzi tu wcale o brak w sensie dosłownym. Fallus jest raczej miejscem
kanalizującym wszelkie inwestycje pragnienia i, jako taki, nie ma co prawda bytu, jednakże
nie dlatego, by byt ten został utracony lub stanowił jedynie rodzaj iluzji. Miejsce króla
na obrazie nie jest miejscem iluzorycznym, choć faktycznie trudno określić jednoznacznie
gdzie się znajduje. Miejsce to, podobnie jak fallus w kompleksie Edypa, reprezentuje sam
proces produkcji dyskursu, czyli pracę nieświadomości w dziele malarskim. Edyp to wedle
Lacana parabola Prawa rządzącego dyskursywną egzystencją podmiotu ludzkiego. Kondycja
podmiotu zależy od funkcjonowania w „danym” (historycznym i kulturowym, a mimo
to totalnym i uniwersalnym) porządku symbolicznym. „To, co się w nim dzieje artykułuje się
poprzez dyskurs (nieświadomość jest dyskursem Innego)” (Lacan 2002, 458–459).
Czy powinniśmy zatem również przemiany, jakie doprowadziły do uformowania
nowoczesnej koncepcji człowieka jako uniwersalnego podmiotu, postrzegać w kategoriach
ontologicznego braku i figury „króla Edypa”? I tak, i nie. Foucaultowska teoria nabiera
właściwego kształtu dopiero w świetle późniejszych prac francuskiego filozofa, które rzucają
nowe światło na jego ambiwalentny stosunek do psychoanalizy. Z jednej strony Foucault
podziwia wynalazek Freuda, jako jednego z głównych odkrywców nieświadomości, Lacana
zaś uważa za jednego z tych myślicieli, których piętno odcisnęło się najsilniej na francuskiej
myśli powojennej (i nie chodzi tu wcale o wypowiedzi Foucaulta dotyczące Lacana i jego
szkoły z lat sześćdziesiątych (Foucault 2010, 196–197)). Z drugiej jednak strony, krytyka
psychoanalizy rozumianej jako element dziewiętnastowiecznej implantacji perwersji, jako
uspokajającej i gruntującej prymat uniwersalnego znaczącego – fallusa – ontologii, która
w rodzinnym trójkącie mama–tata–dziecko, w analizie konfesyjnej oraz w mitologii
nieświadomości jako funkcji super ego, wytwarza de facto podmiot mówiący, staje się
koniecznym punktem poszerzającym i rozjaśniającym koncepcję Foucaulta.
Już w „okresie archeologicznym” Foucault nie przystawał na totalną, wertykalną
wizję systemu znaczących ufundowanego na prymacie pustej przegródki, która miałaby
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
65
oznaczać rodzaj arche, zasadę bytu w języku, jaki znamionuje rozwój człowieka. Miejsce króla
nie oznacza wcale miejsca centralnego, nawet w słabym sensie, pozwalającym na uznanie go
za zasadę przenikającą całość formacji dyskursywnej, w której się ono znajduje. „[…] w tym
właśnie rozproszeniu, które zarazem zbiera i rozpościera, ukazana jest wszechstronnie
zasadnicza pustka: konieczne zniknięcie tego, co owo rozproszenie przypomina, i tego,
w czyich oczach jest tylko przypominaniem” (Foucault 2007, 28). Niewidzialne miejsce króla
stanowi oczywiście rodzaj splotu, węzła, którego byt doświadczany jest jako sedno kondycji
podmiotu, jednak samo w sobie nic nie oznacza, jest puste. Mimo to, pustki tej nie można
uznać za transcendentną zasadę jedności, ale raczej za immanentną zasadę transcendentalną.
To pustka rozszczepionego podmiotu, będącego jedynie produktem relacji pomiędzy
formacją dyskursu i jej otoczeniem, powierzchnia wyłaniania, która sama w sobie jest
bezustannie produkowana i która bezustannie produkuje, stanowiąc naddeterminowaną przez
rozmaite linie sił – dyskursywnych i niedyskursywnych – zasadę rozproszenia, nie-zasadę,
logistykę przypadku.
Wypadnie więc wyrzec się traktowania dyskursu jako zjawiska ekspresji – jako
werbalnego przekładu syntezy, która dokonała się gdzie indziej. Trzeba raczej dojrzeć
w nim obszar reguł dla różnych pozycji subiektywności. Tak pojęty dyskurs nie jest
majestatycznie rozwijaną manifestacją podmiotu, który myśli, poznaje i który o tym
mówi: przeciwnie, jest on całością, w której może się zaznaczyć rozproszenie
podmiotu i jego nieciągłość (Foucault 2002, 63–64).
W związku z powyższym zasada podporządkowująca całość formacji naczelnej figurze Ojca,
Prawa, Boga czy Człowieka, w przypadku Foucaulta stanowi regułę rozproszenia
i nieciągłości, nie zaś jedności i substancjalnego trwania, zarazem jednak, jako swoiste
„historyczne a priori” wytwarza narzędzia i ramy myślenia, mówienia i widzenia dla określonej
gamy podmiotów. W konsekwencji zaś – wytwarza same te podmioty. Podobnie jak
wizerunek pary królewskiej na obrazie Velasqueza to jedynie odbicie w lustrze, którego
oryginał wymyka się naszym zdolnościom percepcyjnym, tak też sama zasada tożsamości
podmiotu jest jedynie iluzją, przedstawieniem uzależnionym od przedstawianego. Wedle
Foucaulta nie oznacza ono wewnętrznej zasady strukturyzującej dyskurs i zarządzającej
układem oraz przepływem wypowiedzi. O ile aprioryczne reguły funkcjonowania systemu
dyskursywnego wyznaczają funkcjonowanie episteme jako historycznej całości wiedzy w danym
obszarze, o tyle również stanowią jego wewnętrzne pękniecie, słaby punkt odpowiadający
za przekształcenia wszelkich porządków dyskursywnych. Przekształcenia te, właśnie na mocy
wewnętrznej zasady różnicującej (którą nazbyt prędko chcielibyśmy uznać za transcendentny
żywioł Edypa), nigdy nie mogą zostać dedukcyjnie wywiedzione z analizy danej formacji.
Zmiana następuje nie tyle poprzez ujawnienie jakiejś ukrytej dotąd struktury czy prawdy.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
66
5. Produkcja = Ekspresja = Wypowiedź = Materia
Foucaulta nie zajmują fenomeny świadomości – ani transcendencji, ani głębi. Żywiołem
archiwum wypowiedzi, a więc aprioryczną materią dyskursu jest według niego „jedność
w czasie”. „Mówiąc zaś dokładniej, owa forma pozytywności (i warunki działania funkcji
wypowiedzeniowej) określa pole, na którym mogą się ewentualnie rozpościerać tożsamości
formalne, ciągłości tematyczne, przekazy pojęć, sieci polemik” (tamże, 151). Jedność ta nie
jest zasadą, a raczej skutkiem. Formacje dyskursywne jako byty materialne istnieją w pewnej
jedności czasowej – procesem tym rządzi jednak zasada o zgoła odmiennym charakterze,
której nie można jej utożsamiać z linearnym czasem historii powszechnej. Przedmiotem
archeologii wiedzy, jako swoistej „dziedziny praktycznej”, dla której każde badanie dyskursu
oznacza interwencję w rzeczywiste efekty tego dyskursu i przekształcenie warunków
funkcjonowania tegoż, jest sam nieświadomy mechanizm funkcjonowania języka, czyli jego
„trwanie w bezustannej zmianie”. Gilles Deleuze w lapidarnej formule oddał zasadę rządzącą
transformacjami formacji historycznych u Foucaulta: „żelazna ręka konieczności rzuca kości
przypadku” (Deleuze 2004, 114).
Zestaw fenomenów, które analiza archeologiczna poddaje oglądowi Foucault nazywa
„archiwum” – paradoksalnie nie znajdziemy tam zapisu konkretnych zasad tworzących
strukturę i corpus języka, nie jest to także magazyn pełen zakurzonych i dawno nie używanych
słów, które niegdyś wypowiedziano.
[Archiwum] określa natomiast tryb aktualizowania się wypowiedzi-rzeczy, jest
systemem jej funkcjonowania. […] ukazuje ono reguły pewnej PRAKTYKI
[podkreślenie B.B.], która pozwala wypowiedziom zarazem trwać i przekształcać się w
regularny sposób. Jest to ogólny system formowania się i przekształcania wypowiedzi
(Foucault 2002, 154–155).
Widzimy więc, że chodzi tu o pewną sferę potencjalności, dzięki której dyskurs rozwija się
i reprodukuje w przekształceniach wewnętrznych (gdyż jako taki dyskurs jako „całościowa
wizja świata” nie ma zewnętrza), te zaś zmieniają warunki kształtowania się danego dyskursu
(nie tylko zewnętrze – obowiązującą definicję prawdy, ale i wnętrze samego dyskursu).
Jak mawiał Pierre Bourdieu: stawką gry w polu jest samo pole.
Zarówno pisma z lat siedemdziesiątych poświęcone mikrofizyce władzy, jak
i wcześniejsze teksty oparte na idei archeologii poruszają się w przestrzeni, w której trudno
oddzielić sam mechanizm funkcjonowania dyskursu (czy władzy-wiedzy) od produktu tegoż
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
67
dyskursu (czy władzy-wiedzy), słowa od rzeczy, głębię od zewnętrza. Podobnie jak Deleuze,
Foucault, nawet gdy w Słowach i rzeczach poszukuje „fundamentalnych kodów kultury”,
występuje zawsze z pozycji filozofii afirmującej absolutną immanencję i jednoznaczność bytu,
absolutną teraźniejszość:
W swym pęknięciu, w swym powtórzeniu, teraźniejszość jest rzutem kośćmi. Nie
dlatego, że formuje część gry, do której wnętrza wślizgiwałaby się odrobina
przypadkowości, ziarno niepewności. Jest zarazem przypadkiem w grze i samą grą
jako przypadkiem; za jednym zamachem rzucane są kości i reguły, tak że przypadek
nie jest wcale kawałkowany i rozrzucany tu lub tam, lecz od razu uznawany w całości
(Foucault 2000b, 75).
Rzeczywistość dyskursywna w myśli Foucaulta opiera się na podobnej konstrukcji jak
sformułowana równolegle w Logice sensu i Różnicy i powtórzeniu, potem zaś przeformułowana
i rozwinięta za sprawą kooperacji z Félixem Guattarim, Deleuze’owska koncepcja
nieświadomości jako czystej produkcji. Najkrócej zapisać ją poprzez następujące równanie:
„Produkcja nieświadomości = ekspresja pragnienia = tworzenie wypowiedzi = substancja lub
materia intensywności” (Deleuze 2007, 82). Jak wynika z tego zestawienia, nie ma żadnej
nieświadomości rozumianej jako proces przynależny transcendentnej wobec podmiotu grze
znaczących. Nieświadomość to proces powierzchni, czyli sam akt produkcji pragnienia.
Posługując się terminami zaczerpniętymi z psychoanalizy: źródło i ekspresja symptomów to
jedno i to samo, nieświadomość nie jest jedynie wynikiem zetknięcia się pozytywnych
i kreatywnych sił pragnienia z hamującymi i manifestującymi się poprzez opór siłami
struktury edypalnej. Nie chodzi tu zatem o nieświadomość jako instancję, którą należy
wydobyć na jaw, ukazać jej prawdziwą formę. Nieświadomość to w tym sensie niemożliwość
obiektywizacji funkcjonowania ludzkiego świata w praktykach, za pomocą których jest on
przez ludzi konstruowany. Transcendentalny charakter praktyk, w innym miejscu nazywany
przez Foucaulta diagramem, stanowi zarówno bazę – element fizykalny, jak i nadbudowę –
element ideologiczny (sam ten termin trudno już utrzymać na gruncie archeologicznym),
nie można utożsamiać go jednak do końca ani z jednym, ani z drugim (Veyne 2005, 37–38).
Nieświadomość jako praktyka została znakomicie rozpoznana przez Deleuze’a i Guattariego
w ramach centralnego pojęcia schizoanalizy jakim jest „maszyna”: „wszystko jest produkcją:
produkcją produkcji, zmysłowych przyjemności, czynów i namiętności; produkcją zapisu,
dystrybucji i koordynowania służącego punktom odniesienia; produkcją konsumpcji,
zmysłowych namiętności, lęków i bólu” (Deleuze i Guattari 2008, 4–5). Cały ten proces
rozgrywa się w tej samej przestrzeni – inwestycja pragnienia, kodowanie, syntezy, formowanie
sensu i podmiotu. Edypalizacja jest zatem tylko jednym z historycznych doświadczeń, nie jest,
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
68
a w każdym razie nie musi być, doświadczeniem uniwersalnym. Analogicznie w przypadku
koncepcji Foucaulta ze Słów i rzeczy, uformowanie się człowieka jako epistemologicznego
centrum nowoczesności nie może zostać uznane za efekt jakiegoś teleologicznego
czy dialektycznego procesu; to sama dialektyka rozumiana jako dyskurs historiozoficzny
obrazujący narodziny jednostkowej samowiedzy w samoświadomym „wcielonym” Duchu
(Hegel 2002, 379), możliwa jest dopiero na gruncie antropologicznej episteme. Totalność
produkcji u Deleuze’a i Guattariego odpowiada zatem materialności funkcji
wypowiedzeniowej u Foucaulta – mechanizmowi przekształcenia (w tym sensie jeśli Foucault
jest strukturalistą, to tylko takim, dla którego struktura = powierzchnia = transgresja)
i niejednoznaczności (dyskurs stanowi konglomerat produkujący znaczenie w relacji
z zewnętrzem – dyskurs to sieć praktyk). Materialność dyskursu zasadza się na bezustannej
produkcji implikującej bezustanną zmianę, immanentną transformację. „Ta powtarzalna
materialność charakteryzująca funkcję wypowiedzeniową ukazuje wypowiedź jako przedmiot
specyficzny i paradoksalny, ale jednak jako przedmiot – jeden z tych, które ludzie wytwarzają,
które przekształcają, wymieniają” (Foucault 2002, 123). W kategoriach strukturalistycznych to
sama dynamika struktury, w kategoriach psychoanalitycznych zaś nieświadomość nie jako
ekspresja, ale jako mechanizm.
W tym kontekście musimy powrócić raz jeszcze do pytania o znaczenie
i wyjaśniającą moc strukturalizmu. Już w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pojawiła się
cała seria pytań i wątpliwości dotyczących zdolności tego kierunku do spójnej analizy zjawisk
językowych, społecznych i psychicznych w kontekście zmiany i przekształcania struktur.
Problemem strukturalizmu w jego różnych odmianach jest niewątpliwie dynamika struktur –
jak połączyć immanentny poziom „budowy” struktury z poziomem twórczym, pozytywnym
i transgresywnym. Formułowano tę kwestię następująco: w jaki sposób z immanentnej,
holistycznej dziedziny strukturalnej, która określa zarówno wszelkie podmiotowe poznanie,
jak i wszelkie empiryczne desygnaty tegoż, wyprowadzić teorię zmiany i przekształcenia
porządków strukturalnych? „Lévi-Strauss nie był w stanie pogodzić założenia o historycznym
i przygodnym charakterze badanych zjawisk ze sztywnymi schematami i metodami, które
stosował” (Howarth 2008, 62). Jak zatem połączyć to, co strukturalne i statyczne oraz to,
co zmienne i dynamiczne? Foucault od początku próbował nie tyle rozwiązać tak postawiony
problem, co unieważnić go na gruncie odkrytego porządku formacyjnego – bezcielesnej
materialności wydarzenia, którego byt, choć stanowi „efekt” strukturalny formacji dyskursu,
jednocześnie nie może zostać całkowicie przypisany określającym go warunkom.
Systemów formacyjnych nie należy uważać za nieruchome bloki, za statyczne formy
narzucone dyskursowi z zewnątrz i określające raz na zawsze wszystkie jego cechy
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
69
i możliwości. Nie są to przymusy, których źródło miałoby tkwić w myślach ludzi
czy w grze ich wyobrażeń; ale nie są to również uwarunkowania, które, utworzone
na poziomie bądź instytucji, bądź stosunków społecznych, bądź gospodarki, wpisują
się siłą na powierzchnię dyskursów. Systemy te – jak już podkreślaliśmy – tkwią w
samym dyskursie lub raczej (jako że nie chodzi o jego wewnętrzność i o to, co może
ona zawierać, lecz o jego swoiste istnienie i jego warunki) na jego granicy, na owych
krańcach, gdzie jawią się specyficzne reguły, które pozwalają mu istnieć w ten sposób
(Foucault 2002, 87).
Archeologia jest więc „czystym opisem faktów dyskursywnych” (Foucault 2009, 313) w ich
naoczności, ich „faktycznym” bycie tzn. opisem wypowiedzi jako wydarzeń dyskursywnych,
erupcji, których rozbłysk ujawnia źródłowy non-sens, przypadek kryjący się za strukturalną
koniecznością. Opisu tego typu, jak wskazuje nie raz filozof, nie można przyrównać ani do
klasycznej analizy języka – poszukującej syntaktycznych form i prawidłowości
funkcjonowania języka, ani też analizy mowy – w jej etnologicznej czy socjologicznej wersji
opisującej konkretne sposoby używania języka. Archeologia to badanie możliwości użycia
języka w historii, tzn. zestawu prawidłowości, jakie prowadzą do uformowania się całości
dyskursywnej w jej „pozytywnym” czy kreacyjnym charakterze (Dosse 1997, 243). Foucaulta
interesuje więc „zastąpienie konceptu stawania się […] analizą transformacji w ich specyfice”
(Foucault 2001a, 705).
6. Eksperyment na żywym języku
W swej książce poświęconej pojęciu zdarzenia we współczesnej francuskiej historiografii
Tomasz Falkowski rozważa zagadnienie faktów dyskursywnych w perspektywie swego
rodzaju pragmatyzmu. Odnosząc się zarówno do myśli samego Foucaulta, a także analizując
warsztaty badawcze historyków takich jak Pierre Nora, Arlette Farge, Michel Chaumont
czy Jacques Rancière, jak i gruntując ją o wiele głębiej – w klasycznej filozofii języka Johna
Langshawa Austina – Falkowski podkreśla performatywny charakter zdarzenia
dyskursywnego:
O czym zdecydowały wypowiedziane w danym momencie słowa, jakie były ich
historyczne skutki, co ewentualnie zmieniły? – udzielić konkretnych i pozytywnych
odpowiedzi na tego rodzaju pytania to nic innego jak za jednym zamachem uczynić
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
70
z tych słów pewne wydarzenie historyczne i objawić ich walor stricte pragmatyczny
(a więc – zgodnie z samym znaczeniem greckiego słowa to pragma, pragmata – walor
„praktyczny”, związany z aktywnością, działaniem, swoistą „energetyką”, praktycznym
„zastosowaniem”) (Falkowski 2013, 242).
Pragmatyka, o której tu mowa, polega na modyfikowaniu rzeczywistości przez zdarzenia
dyskursywne, w taki sposób, by nie tylko język uległ transformacji, ale by zmienić same
warunki wypowiadania – transcendentalny wymiar pola dyskursywnego. Zdarzenie
dyskursywne to rozbłysk znaczenia, którego skutki dotyczą samej możliwości formułowania
znaczenia poprzez gry dyskursywne. Możliwość ta każdorazowo „aktualizuje się” wewnątrz
kontekstu historyczno-społecznego – „możliwe-do-wypowiedzenia” przenika się z tym,
co „możliwe-do-zrobienia”. Działanie zaś jest zawsze działaniem w obrębie dyskursywnego
pola, które wytycza krąg możliwości. To tautologiczne rozumowanie nie umieszcza więc
sprawczego wektora w sferze cielesnych rezultatów, konkretnych jednostkowych
czy społecznych działań, które zmieniają rzeczywistość, nie skupia się również na czysto
kreacyjnej mocy słów (choć nie odmawia im tej mocy). Zwraca się raczej ku miejscu,
w którym słowa i rzeczy pozostają we wzajemnej relacji, której nie wyczerpuje prosty schemat
przyczynowo-skutkowy. Relacja ta ma raczej charakter transcendentalny, jednakże, w sensie
logicznym, nie można jej przypisać żadnej konkretnej całości – zarówno sprawstwu
podmiotu, jak i warunkom strukturalnym.
Chodzi więc o praktykę dyskursywną, którą zawsze należy pojmować jako
nieświadomy mechanizm produkcji sensu. Wypowiedź jest „u-jawnieniem” sensu,
co oznacza, że otwiera ona przestrzeń wypowiadania w ogóle. Jawność sensu nie była
dostępna przed daną wypowiedzią, jest ona – jak pisze Foucault – „erupcją historyczną”,
która odciska piętno wypowiedzi na całym porządku wypowiadania. Jako archeologowie
„staramy się skierować spojrzenie na tworzone przez nią rozcięcie, to nieredukowalne –
i równie często niezauważalne – wyjście na jaw. Wypowiedź […] pozostaje zawsze
zdarzeniem, którego ani język, ani sens nie mogą być zupełnie wyczerpane” (Foucault 2009,
314). Językowe aspekty wypowiedzi nie wyczerpują jej dyskursywnego charakteru, nie
ogranicza się też ona do sensu rozumianego jako efekt wypowiadania. Dyskurs to sfera
„wypowiadania”, a zatem „praktyki”, której nie można jednakowoż przypisać ani jednostce,
ani strukturze. Dyskurs, jak pisze Foucault w Archeologii wiedzy, to praktykowany język –
właściwie nie należy mówić o dyskursie jako takim, swoistą „materialność” posiadają jedynie
praktyki dyskursywne.
W związku z powyższym należy oddalić klasyczny (szczególnie nośny na gruncie
nauk społecznych) dylemat agency vs. structure na rzecz praktyki rozumianej jako to, co ludzie
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
71
„robią” nie „wiedząc” o tym, że dokonują „praktyki”, która zmienia rzeczywistość. Tak
charakteryzuje to Paul Veyne:
Być może taki jest sens myśli Nietzschego […], że świadomość jest wyłącznie
reaktywna. Król wykonuje dzięki „woli mocy” królewski fach, aktualizuje wirtualności
swojej epoki historycznej, […]; dla niego jest to zrozumiałe samo przez się, nawet się
nie domyśla, że skłania się ku czemuś, wierzy, że to rzeczy dyktują mu dzień po dniu
jego zachowanie; nawet się nie domyśla, iż rzeczy mogłyby być inne (Veyne 2005, 38–
39).
Dyskurs jest więc nieświadomy o ile jest praktyką; zarazem jest praktyką, o ile wchodzi
w relacje z tym, co niedyskursywne czyli materialne. Jednakże materialne w tym sensie nie
oznacza ani materii w sensie atomowym, fizykalnym, ani nawet społecznym. W swej książce
poświęconej Lacanowi Hermann Lang przywołał określenie Paula Ricouera dotyczące
strukturalizmu. Nazwał go tam „neokantowskim transcendentalizmem bez podmiotu”(Lang
2005, 236). Należałoby się jednak zastanowić, czy nie mamy tu w gruncie rzeczy do czynienia
z rodzajem transcendentalizmu bez podmiotu, ale i bez Kanta, tzn. bez Kantowskiego
postulatu drążenia umysłu w poszukiwaniu racjonalnej podstawy poznania, a co za tym idzie
konieczności wyabstrahowania go w postaci systemu transcendentnych (choć w założeniu
jedynie transcendentalnych) kategorii odniesionego do procesu zmysłowego. Foucaultowski
czy Deleuze’owski „energetyzm praktyk” stanowi więc paradygmat myślenia z założenia
zwrócony przeciw zatrzymanej w pół drogi krytyce Kanta, umieszczając to,
co transcendentalne w ramach „historii transformacji dyskursu” (Foucault 2001a, 707, 708).
Substancja, z jakiej składa się dyskurs i materia, z jaką dyskurs wchodzi w relacje,
to nic innego, jak te aktualizujące się praktyki. Można by więc rzec, że materia dyskursywna
to sama transcendentalna możliwość aktualizacji rzeczy. „Człowiek jest zwierzęciem
aktualizującym i urzeczywistnia wszelkiego rodzaju wirtualności, jakie wpadają mu w ręce”
(Veyne 2005, 51) – parafrazuje św. Tomasza Paul Veyne. Oto pragmatyzm, o którym
mówiliśmy powyżej: sens struktury odsłania się tylko w jej praktykowaniu, praktyka stanowi
monadę – to znaczy moment skupienia sił transcendentalnych w ich aktualizacji, nałożenie
definicji rzeczywistości na rzeczywistość – której bytem jest transformacja; struktura dyskursu
definiuje się więc tylko przez jej efekt, „przesunięcie”, jakie wywołuje ona w rzeczywistości.
Monady są wszystkim i widzą wszystko wewnątrz danego świata (dyskursu), gdyż stanowią
siły czyste, aktualizujące wirtualne stosunki różniczkowe bytów. „Istnieje zatem coś
aktualnego, co pozostaje możliwe, a co nie jest od razu rzeczywiste. To, co aktualne nie
stanowi tego, co rzeczywiste, samo musi się urzeczywistnić” (Deleuze 2014, 240). Nie chodzi
tu zatem o przesunięcie językowe czy fizyczne, raczej o ruch transcendentalny, czyli zmianę
samych „warunków wyłaniania” obiektów dyskursywnych, tzn. wypowiedzi. Dlatego też
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
72
archeologia nie odsyłaani do ludzi, ani do historii, ani nawet do mowy w jej przypadkowym
i partykularnym bycie, ani też do języka w jego uniwersalności. Na poziomie strukturalnej
analizy języka, podobnie jak postulował to Félix Guattari, usiłuje raczej zwrócić się
ku samemu aktowi wypowiadania i przywrócić świadomość jego łączności z porządkiem
wypowiadania. „Głos jako maszyna słowa stanowi podstawę i wyznacznik strukturalnego
porządku języka, nie na odwrót” (Guattari 1984, 114). Głos – narzędzie transcendentalne
znajdujące się pomiędzy empirią słowa a transcendentalnym charakterem sensu
ugruntowanego w języku. Wydarzenie.
Praktyki reprezentują porządek stawania się formacji dyskursywnej. Zamiarem
archeologa nie jest jednak „zatrzymanie wypowiedzi w kadrze” analizy, uchwycenie tegoż
stawania się w akcie. Idzie tu raczej o wychwycenie efektów aktualizacji wirtualnych struktur,
zaobserwowanie mechanizmów, które pozwoliły wyłonić się pewnym zestawom wypowiedzi
niejako poprzez konkretne historyczne praktyki wypowiadania, np. medyczne dyskursy
dotyczące tkanek, ekonomię zarządzania populacjami czy, formułowane wśród greckich
mędrców i wśród członków wspólnot monastycznych, zalecenia dotyczące autokonfesji.
Praktyki stanowią więc zarazem punkt wyjścia, jak i punkt dojścia pracy Foucaulta – ich opis
dotyczy zarazem empirycznych, jak i transcendentalnych aspektów rzeczywistości
dyskursywnej. Ruch empiryczny wyznacza także ruch analizy, od konkretnych dokumentów
archiwum, z którego korzysta badacz, do efektów wypowiedzeniowych,
tzn. performatywnych aktów wpływających na kształt dyskursu; ruch transcendentalny
wychodzi zaś od strukturalnych własności dokumentów, by dotrzeć do sytemu rozproszenia,
który tworzy powtórzeniową jedność dyskursu. Foucault ani nie poszukuje prawidłowości
rządzących trwaniem i ciągłością myśli, ani też nie chodzi mu wyłącznie o zrozumienie
charakteru zmian, jakim podlega dyskurs w dziejach. Niewątpliwie postulat ten wymierzony
jest we wszelkie formy historii czy analizy myślenia (także filozoficzne) biorące za podstawę
i wyznacznik swych dociekań dialektyczną, lub co gorsza teleologiczną, ontologię bytu
społecznego, w jakimkolwiek – ewolucyjnym czy metafizycznym sensie – logikę dziejów,
prowadzącą do pracy nad wielkimi kolektywnymi procesami przekazywania i transformacji
idei. Wedle Foucaulta wielce szkodliwe jest rozpatrywanie historii myśli w perspektywie
uniwersaliów i linearnych ewolucji, choć mówilibyśmy tu jedynie o „zewnętrznej” nakładce
na procesy transformacyjne, różnice i nieciągłości. Zarówno pierwsze, jak i drugie podejście
oznacza zastępowanie badań nad wydarzeniem, czyli nieświadomymi praktykami dyskursu,
poprzez założony z góry model poznawczy, np. tradycyjny schemat kategorii strukturalnych
czy obraz „wielkiego łańcucha bytu”12.
12 Krytyka ta odnosi się przede wszystkim do angloamerykańskiej tradycji historii idei (por. Lovejoy, 2009),
ale również do socjologii wiedzy i strukturalizmu np. Jeana Piageta czy Claude’a Lévi-Straussa. Por. krytykę Foucaulta pod adresem teorii opierających się na pojęciu „ideologii” (np. Foucault 2014, 93).
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
73
Zamiast przeto poszukiwać czasowej ciągłości motywów, obrazów i poglądów,
zamiast kreślić dialektykę ich konfliktów w celu wyodrębnienia jakichś zbiorów
wypowiedzi, czy nie trzeba by raczej ustalić rozproszenia miejsc wyboru oraz określić
– ponad wszelką opcją, ponad wszelką tematyczną preferencją – pola możliwości
strategicznych? (Foucault 2002, 42)
Archeologia porusza się więc w ramach żywiołu, który najogólniej należałoby nazwać
„potencjalnością” – jej zadaniem nie jest opracowanie skończonego katalogu pojęć, ich
relacji, a nawet możliwości, które pozwalają wchodzić im w zróżnicowane związki owocujące
powstawaniem coraz to nowych konfiguracji pojęć i idei. Zadanie, jakie stawia przed sobą
archeologia, podobnie jak zadanie psychoanalizy oraz językoznawstwa strukturalnego, polega
na czymś, co bliższe jest raczej określeniu warunków formowania się, a zatem możliwości
zaistnienia i niemożliwości istnienia określonych całości dyskursywnych. Archeolog, choć
wychodzi od tego, co już wypowiedziane, wkracza w sferę wypowiadalnego – szuka zatem
dyskursów, które dopiero zostaną wypowiedziane, i takich, które nigdy wypowiedziane nie
będą13. Niewątpliwie pobrzmiewają tu echa Kantowskich inspiracji Foucaulta, jednakże ani
pojęcie dyskursu jako wydarzenia, ani też praktyki dyskursywnej rozumianej jako aktualizacja
formacyjnej potencjalności nie mogą zostać utożsamione. Jak pisze Marc Djaballah w swojej
książce poświęconej związkom pomiędzy myślą Kanta i koncepcją Foucaulta: „francuskie
expérience: doświadczenie, u Foucaulta obejmuje zarówno doświadczanie, jak
i eksperymentowanie. [T]o, co jest przeprowadzane eksperymentalnie stanowi inny aspekt
expérience, doświadczenia” (Djaballah 2008,238). Jedno i drugie – doświadczenie
i eksperymentowanie – odnoszą nas do praktykowania, próbowania czegoś nowego, wcielania
w życie, by sprawdzić efekty, zdarzenia, które konfrontuje nas ze skutkami naszych działań.
Zdarzenie to ma więc charakter zwrotny – z jednej strony wynika z podjętych przez nas
praktyk, z drugiej zaś usamodzielnia się niejako, oddziałując na nas jako na część konfiguracji
wyznaczającej możliwości działania i mówienia w ramach danej formacji historycznej.
Eksperymentowanie, którego laboratorium i poligonem jest historia, rozumiana tutaj jako
pewna temporalna kombinatoryka relacji społecznych, politycznych, językowych czy
ekonomicznych w czasie i przestrzeni, odbywa się zatem zawsze poza i ponad strukturalnymi
uwarunkowaniami formacji, a zarazem podtrzymuje je, przedłuża lub przekształca. Historia
nie może być już rozpatrywana w tradycyjnej, liniowej (a nawet hermeneutycznej – kołowej)
perspektywie; jako żywioł dyskursywny jest zupełnie homogeniczna i płaska – fenomeny
dyskursywne (jako fenomeny symboliczne posiadające zawsze społeczny charakter),
13 Por. rozważania Giorgia Agambena na temat „potencjalności nie bycia” jako prawdziwej aktualności
ludzkiej egzystencji u Arystotelesa; wspomnijmy tylko na twierdzenie tego ostatniego pochodzące z Polityki sprowadzające człowieka do bytu, którego istota – mająca charakter etyczny – realizuje się zawsze poprzez komunikację, a zatem możliwość niemówienia… (Agamben 1999, §11: On Potentiality).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
74
niezależnie od skali wyobrażeniowej – tak jednostka, jak i społeczeństwo, tak akt, jak
i struktura – stanowią jedynie zagęszczenia relacji.
7. Archeologia wiedzy jako psychoanaliza dziejów
Rozważając paradoksalny charakter archeologii Foucaulta, w idei „historycznego a priori”
Giorgio Agamben dostrzega bliskość nie tyle z metafizycznym jeszcze transcendentalizmem
Kanta, ile – i tu zataczamy swoiste koło wracając do źródeł strukturalizmu –
z antropologicznym obrazem transcendentalnego jako tego, co umieszczone w historii,
a zarazem nieświadome swej historyczności.
[T]ak samo, jak u Foucaulta, jest wszakże jasne, że dla Maussa a priori, choć oznacza
doświadczenie historyczne, samo również wpisane jest w określoną konstelację
historyczną. Innymi słowy, na tym polega paradoks apriorycznych warunków
wpisanych w historię, konstytuujących się zatem jedynie a posteriori w odniesieniu do
historii, w ramach której poddaje ją – w przypadku Foucaulta archeologicznej –
analizie (Agamben 2009, 94).
Archeologia stanowi więc swego rodzaju historiografię transcendentalnego, a zatem taką
historię, której zadaniem jest nie tyle odrzucenie wszelkiego rodzaju twierdzeń dotyczących
sensu czy logiki dziejów, ile raczej rozpoznanie ich względnego charakteru, bytu
formacyjnego, ograniczonego do pewnego zestawu warunków, który generuje nieskończoną
ilość wypowiedzi. Archeolog, w swoistej psychoanalizie dziejów, wykonuje zwrot ku
przeszłości, którego sednem nie jest jedynie rekonstrukcja wydarzeń, jakie złożyły się na
teraźniejszość14. Nie chodzi mu o odnalezienie liniowej arche historii, ani nawet obnażenie
historii podskórnej, zapomnianej, fenomenów drugiego obiegu, głosów wypartej
„podświadomości” dziejów, „historyczny cokół dyskursu nie jest dyskursem głębszym”
(Foucault 2001a, 711–712). Podobnie jak psychoanalityk, zabierając rzeczywisty głos,
uczestnicząc w produkcji sensu, archeolog uczestniczy tym samym w procesie kształtowania
14 Regresywność tę – którą odnajdujemy również w myśli Enzo Melandriego oraz Giorgio Agambena –
opisuje Paweł Mościcki jako ruch przeciwny wszelkiemu konserwatyzmowi. Zwrot ku przeszłości, „nie powraca do czegoś wcześniejszego, pierwotnego, niewinnego, lecz dokonuje regresji do samego momentu podziału, rozstrzygnięcia, gdzie podstawowe kategorie myśli filozoficznej formułują binarne opozycje świadomości i nieświadomości, historiografii i historii itd.” (Mościcki 2012, 385).
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
75
dalszych losów pacjenta – w tym sensie każde wnioskowanie archeologiczne jest niczym
więcej, jak tylko tworzeniem pojęć. Z pewnością nie zaś odkrywaniem faktów.
Archeologia porusza się w wstecz poprzez historię, tak samo jak wyobraźnia porusza
się wstecz indywidualnej biografii. Obie reprezentują siłę regresywną, która,
w przeciwieństwie do traumatycznej nerwicy, nie cofa się w kierunku niezniszczalnego
źródła, ile raczej w kierunku miejsca, w którym historia (zarówno indywidualna,
jak i kolektywna) staje się dostępna po raz pierwszy, zgodnie z czasowością przyszłego
następstwa (Agamben 2009, 107).
Nie chodzi tu więc o prawdę jako zgodność myśli i rzeczy, nie chodzi o dociekanie
„rzeczywistego”, empirycznego przebiegu „łańcucha idei”; stawka jest raczej po stronie samej
interwencji – symbolizacji, której sednem byłoby nie tyle narzucenie jakiegoś języka innemu
językowi, ale rozpoznanie warunków zmiany, czyli pracy nieświadomego a priori historii, które
samo jest historyczne, „samo jest przekształcalne” (Foucault 2002, 152). Nie odrzucając
swoistości wypowiedzi, tak jak nie odrzuca się przecież indywidualnych i niepowtarzalnych
cech pacjenta, archeolog umieszcza je w kontekście strukturalnym, który odsyła je do innych
wypowiedzi i formacji. Przyjmuje postawę tłumacza i akuszera, niczym szaman Cuna z relacji
Lévi-Straussa, który „dostarcza chorej języka, w którym dają się bezpośrednio wyrazić stany
niesformułowane i niedające się inaczej sformułować” (Lévi-Strauss 2009, 199). Szaman
umieszcza doświadczenie chorej w strukturze mitu, psychoanalityk pozwala
na ukonstytuowanie się (produkcję) mitu indywidualnego w gąszczu relacji społecznych,
archeolog zaś, docierając do mechanizmu transformacji epoki, odnajduje momenty,
w których na mocy dawnych relacji wypowiedzeniowych, zwraca się ona ku samej sobie, pisze
historię własnej przemiany, myśli o sobie samej.
Pomiędzy analizą dyskursu a samym dyskursem zachodzi podobna relacja jak
pomiędzy analizą podmiotu chorego psychicznie oraz jego mówieniem – zarówno w jednym,
jak i drugim wypadku dyskurs jest przedmiotem i metodą, następuje pomiędzy nimi
podwójne zapętlenie. Analiza wypowiedzi – zarówno w psychoanalizie, jak i w archeologii
wiedzy, w regularnościach, gramatyce, powtarzalności języka, ale też nieregularnościach
gramatycznych, uskokach sensu, potknięciach i lapsusach, szukać musi miejsc granicznych –
barier, zapętleń i transgresji. W nich właśnie obiekt mówiący obnaża swoją pozycję
podmiotową – psychoanaliza dostrzega moment konstytucji ja w miejscu, w którym
czynności pomyłkowe ujawniają istnienie „innego” porządku myślenia, którego ja jest tylko
wierzchnią warstwą. Archeologia zaś, w relacjach semantycznych, a także strukturach
syntaktycznych wypowiedzi, poszukuje fundamentalnego nie-porządku historii, wtargnięcia
w obszar zdyskursywizowanej wiedzy sił nie ograniczających się wyłącznie do porządku
symboli, jednak wyrażających i funkcjonujących w obszarze języka.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
76
Psychoanaliza pokazuje, że pewien rodzaj konieczności i zewnętrzności
charakteryzujący fantazmaty rządzące świadomością, oraz idąca za tym – naddeterminowana
przez przecinające ją siły, jednostki, rodzinę, państwo – konstytucja podmiotu, stanowi efekt
nieprzewidywalności i przygodności chaosmosu (Guattari 2013, 155) – heterogenicznego pola
pozostającego w ciągłym napięciu i ciągle generującego nowe formy, którego częścią jest sam
podmiot. Na tej samej zasadzie archeologia wiedzy wskazuje na fakt, że ład wypowiedzi,
struktura języka oraz idąca za nimi produkcja idei i konceptów odsyła do pewnego
historycznego porządku, którego nie można zredukować do jednego z dwóch: przyczyn
wyłącznie dyskursywnych lub wyłącznie społecznych. Nieuchwytny porządek języka reguluje
przypadkowość i splątanie relacji społecznych; zarazem, odwrotnie, porządek rozproszenia
wypowiedzi, geologia wypowiedzi, uwarstwienie formacji dyskursu jest efektem nakładania się
na nie transcendentalnego diagramu historii – trwania tego, co symboliczne i społeczne.
Archeologiczna krytyka dyskursu nie szuka więc empirycznych czy transcendentalnych
przyczyn, które doprowadziły do „wypowiedzenia – tej czy innej – wypowiedzi”. Ciągi
przyczynowo-skutkowe nie leżą w polu zainteresowań archeologii. Jako nauka
o potencjalności odnajduje raczej „scenę pierwotną” wypowiedzi, która – co doskonale
rozumiał Jacques Lacan – jest już „wstecznie naznaczonym” wytworem samego dyskursu
podmiotowego. Jeśli istnieje podmiot jako jedność świadomości, to tylko jako własna historia
wewnątrz dyskursu podmiotowego. „Ciągła historia jest korelatem świadomości” (Foucault
2009, 309) – odpowiada Kołu Epistemologicznemu Foucault. Jeśli jednak dyskurs jest,
co wiemy już ze wcześniejszych rozważań na ten temat, jedynie praktyką, wypowiedź zaś
związanym z nim wydarzeniem, siłą rzeczy podmiot to praxis. Archeologia bada możliwości
wypowiadania rzeczy, które, jako transcendentalna konstytucja podmiotu, stanowią
„rzeczywistość wirtualnego” – byt potencjalny, którego człony są rozłączne: „albo…
albo…”, ale i sekwencyjne: potencjalności „albo” stanowią środowisko formowania się
dyskursu. „Chodzi o […] następujące po sobie losowania, z których każde dokonuje się
przypadkiem, ale w warunkach określonych zewnętrznie przez losowanie wcześniejsze”
(Deleuze 2004, 113) – opisuje ten mechanizm Deleuze. W świetle rozważań archeologicznych
słowa, których Foucault używa w latach osiemdziesiątych, gdy zajmuje go znów krytyczny
etos Kanta, nabierają zupełnie nowego znaczenia. Idea krytycznej ontologii nas samych,
o której pisze w artykule „Czym jest Oświecenie?”, traktowana dość ogólnie, zdaje się
radykalnie różnić od formułowanego w Archeologii wiedzy programu badania historycznego
a priori. We wspomnianym artykule francuski filozof dokonuje rozróżnienia pomiędzy
transcendentalnym a archeologicznym wymiarem możliwej krytyki, jaka miałaby stanowić
sedno jego pracy nad nowymi formami etyki zakorzenionej w etosie aktualności i troski
o siebie. Krytyka, którą proponuje Foucault,
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
77
nie jest transcendentalna, jej celem zaś nie jest czynienie możliwą metafizyki: jej cel jest
genealogiczny, a metoda archeologiczna. Archeologiczna – a nie transcendentalna –
w tym sensie, że nie będzie starała się poszukiwać uniwersalnych struktur wszelkiego
poznania bądź wszystkich możliwych działań moralnych, lecz spróbuje traktować
dyskursy artykułujące to, co myślimy, mówimy i robimy jako historyczne zdarzenia
(Foucault 2000, 289).
Czy zatem przesunięcie, o które chodzi Foucaultowi oznacza radykalne zerwanie
z postulatami pochodzącymi z końca lat sześćdziesiątych? Czy niniejszy fragment możemy
odczytywać jako autopolemikę z regułami poszukiwania fundamentalnych kodów kultury,
jakie formułował on w Słowach i rzeczach? Sednem tej kwestii jest właściwe zdefiniowanie tego,
co transcendentalne w myśli Foucaulta – termin ten, jak już wiemy, rozumie on swoiście,
usuwając z niego komponent uniwersalny i relatywizując historycznie absolutny charakter
dyskursu. Transcendentalny wymiar wydarzenia dyskursywnego nie jest własnością
metafizyczną, a raczej par excellence materialistyczną. Nie oddaje on paradygmatycznych
własności poznania, niezależnych od sprawstwa podmiotu – rozumianego jako świadomy byt
– i od efektów wydarzeń historycznych. Transcendentalny wymiar dyskursu to jego –
paradoksalnie – najbardziej praktyczna strona, ład, który istnieje tylko w potencjalności
aktów, wiążąc je i regulując jako porządki empiryczne, narzucające się aktywności podmiotu
i rozbłyskujące w wydarzeniu. To, co transcendentalne nie jest więc również własnością daną
i niezmienną – jako zestaw historycznie zmiennych reguł gry samo również jest czymś
w rodzaju gry, „nie może umknąć historyczności: nie tworzy ono nad zdarzeniami, na
nieruchomych niebiosach, struktury ponadczasowej, ale określa się jako zbiór reguł
charakteryzujących dana praktykę dyskursywną” (Foucault 2002, 152). A zatem to,
co transcendentalne jest zarazem najbardziej empiryczne, to, co nieświadome w historii nie
leży gdzieś poniżej języka i mowy, ale rozbłyskuje w dyskursywnych wydarzeniach – „zjawia
się” na powierzchni, pomiędzy nimi oboma. Potwierdza to Andrzej Leder, gdy pisze,
że „nie obecne, nie-świadome nie może się stać przedmiotem kontemplacji, dostępnej dla
wtajemniczonych. Nie ma jakiejś ukrytej wiedzy, przysłoniętej błędami »metafizyki
obecności«” (Leder 2001, 44). Umysł nie ma dostępu do treści nieświadomych, nie dlatego,
że są one przed nim ukryte, ale dlatego, że nie są one w ogóle żadnymi treściami – wszelka
treść, a zatem wszelka przyczyna procesów tak psychicznych, jak dyskursywnych,
jest w istocie wtórna wobec transcendentalnej formy, jest jedynie powtarzaniem,
produkowaniem sensu.
Treść ta, nie „może czekać na nas ukryta w głębokich warstwach naszej psyche albo
universum kulturowego. A taką właśnie wizję, gnostycką w rozumieniu Voegelina, niosą
metafory »archeologiczne«, których namiętnie używają krytycy świadomości
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
78
[w przypisie: Obraz »zagłębiania się« i »odnajdywania« jest stale obecny w myśli
Freuda, ale też, np. Foucaulta]” (tamże, 45).
Podzielam oczywiście wniosek ogólny, jaki wysnuwa autor powyższych słów, nie mogąc
zgodzić się jednak w pełni na rozszerzanie go w kierunku niektórych ze wspomnianych
„krytyków nieświadomości”, w szczególności zaś Foucaulta. Metoda Foucaulta, jako nauka
o praktyce dyskursu, którego płaska powierzchnia nie jest niczym więcej, jak polem
przemierzanym dopiero przez rozmaite siły rodzące świadomość i podmiotowość, nie szuka
żadnego „drugiego dna”. „Zamiast przemierzać pole dyskursów, aby odtwarzać na swój
rachunek wstrzymane totalizacje, zamiast szukać w tym, co było powiedziane owego innego
ukrytego dyskursu, który jednak pozostaje tym samym […], nieprzerwanie dokonuje
zróżnicowań – jest rozpoznawaniem” (Foucault 2002, 238). Jej podstawowe funkcje to,
z jednej strony, odniesienie danej wypowiedzi – stanowiącej poniekąd symptom pozostający
w ścisłej relacji do nieuświadomionej formy języka – do systemu rozproszenia, który
umożliwił jej pojawienie się w przestrzeni dyskursu. Praca ta polega zatem na poszukiwaniu
historycznych współrzędnych myślenia i mówienia; z drugiej zaś, co za tym idzie, oznacza
ona diagnozowanie linii ujścia, a zatem dróg i form transformacji systemu, jego
konstytutywnej nierównowagi, immanentnej sprzeczności, która jest już przekształceniem
dyskursu, jego drogą poza samego siebie, do historycznego spełnienia, oznaczającego
transgresję, „ponieważ znajduje się ona zawsze poza nim i ponieważ nigdy nie może jej objąć
całkowicie. Sprzeczność funkcjonuje zatem wzdłuż przebiegu dyskursu jako zasada jego
historyczności” (tamże, 177). Odpowiednie umiejscowienie wypowiedzi-symptomu w ramach
swoistej kartografii (w sensie topologicznym) dyskursu oraz genealogii (w sensie
temporalnym) tworzących go praktyk, stanowi antycypację zmiany. Jest to zatem swoista
polityka dyskursu, kreacyjna funkcja metody, która sama jest częścią pola historycznego (por.
Foucault 2001a, 711)15.
Zakończenie
Podsumowując, jako metoda historyczna archeologia nie zajmuje się interpretacją
strukturalnego związku pomiędzy formacjami dyskursu, a bazą – pozadyskursywnym
15
Podobnie jak dzieje się to w przypadku metody Lacana, w której podstawową stawką jest nie tyle
znalezienie absolutnej prawdy, którą wyraża symptom, ile – wręcz przeciwnie – znalezienie prawdy względnej
tzn. relacyjnej, odniesienie symptomu do nieświadomego systemu, którego jest częścią (Lacan i Chapsal 2009,
169).
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
79
(społecznym, ekonomicznym, politycznym) otoczeniem. Wartość tej metody nie zasadza się
na odkryciu, że każdy akt mówienia jest także aktem kreacji (to wcześniej dostrzegli już
filozofowie analityczni), lecz na tym, że pomiędzy słowami i rzeczami funkcjonuje „porządek
wypowiedzeniowy”, którego bytem i trwaniem jest nieciągłość i przemijanie pierwszych
dwóch wymiarów. „System wypowiedzeniowy” to zawsze również system widzialności
przedmiotów powiązanych z wypowiedziami, pojawianie się i zanikanie pewnej
„świadomości” rzeczy, pewnego naddatku znaczenia, której nie można jednakowoż
postrzegać jako emanacji jakiejś głębszej logiki – nieświadomości w jej klasycznym,
freudowskim sensie. Świadomość oznacza zawsze (rozumiane jako konstytutywna
konstrukcja poznania) powtórzenie doprowadzone do symbolicznej materialności. A zatem –
choć faktem jest, że dla Foucaulta, podobnie jak dla innych poststrukturalistów,
podmiotowość jest naddeterminowaną pracą porządku dyskursywnego, nie oznacza
to jednak, że neguje on „performatywny” byt podmiotu, tzn. podmiot jest dla niego skutkiem,
jaki dyskurs jako praktyka odciska w rzeczywistości, a zarazem węzłem – miejscem aktu
aktualizacji dyskursu w jego aspekcie transcendentalnym czy wirtualnym. A zatem praktyka
dyskursu jest tym, co w mocnym sensie tego słowa materialne, jednakże kategorie
ontologiczne tak opisanej rzeczywistości materialnej mogą wprawiać w osłupienie.
Bezcielesność, wydarzeniowość, transformacja – oto terminy opisujące empiryczno-
transcendentalną domenę dyskursu.
Czy możemy przyporządkować tę metodę do strukturalizmu? Jeśli chcielibyśmy
w jakiś odpowiedni, nie nadwyrężający intencji Foucaulta, sposób określić jego stosunek do
strukturalizmu, winniśmy dokonać rozróżnienia pomiędzy strukturalizmem jako metodą
poznawczą, a strukturalizmem jako pewnym historycznym światopoglądem. W jednej
z rozmów z Ducciem Trombadorim Foucault odniósł się do strukturalizmu francuskiego z
lat sześćdziesiątych jako do późnego dziecka dokonań strukturalistów pochodzących
z Europy Środkowej i radzieckiej Rosji, takich jak Nikolai Troubetzkoy czy Vladimir Propp
(Foucault 1991, 86–87). Można sądzić, że, doceniając oczywiście dokonania językoznawców
czy badaczy folkloru związanych z tym kierunkiem, Foucault nie wiązał bezpośrednio
swojego stanowiska z reprezentowanym przez nich bezwzględnie „totalistycznym”
podejściem do poszukiwania struktur rządzących funkcjonowaniem języka i kultury oraz
strukturami jako ostatecznym obiektem inwestygacji badacza. Mając skądinąd głęboko
krytyczne intencje, co zauważył już Jean Piaget, pisząc o autorze Słów i rzeczy jako
o „strukturaliście bez struktur” (Piaget 1972, 157–166), Foucault widział swą archeologiczną i
genealogiczną metodę jako naturalny efekt autorefleksji nad dziejami myśli, która sama
wytwarza własną krytykę pchającą ją ku odmiennym metodom, narzędziom i tematom
refleksji. Archeologia tedy mogłaby stanowić jakiś rodzaj „refleksji strukturalistycznej”, która
wyrastając z podłoża strukturalizmu, korzystając z horyzontu epoki, przekracza ją i umyka jej
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
80
zarazem, stając się genealogią prawdy, krytyczną ontologią „teraz”. Taka wizja strukturalizmu
pozostaje w zgodzie z rodzajem autorefleksji, który nazwał potem Foucault „ontologią nas
samych”. Zdawał się to zapowiadać już w 1966 roku mówiąc:
Myślimy wewnątrz myślenia anonimowego i przymuszającego, które jest myśleniem
jakiejś epoki, jakiegoś języka. To myślenie i ten język mają swoje prawa transformacji.
Zadanie dzisiejszej filozofii […] polega na wydobyciu tego myślenia poprzedzającego
myślenie, tego systemu poprzedzającego wszelki system… On jest gruntem, z którego
nasza „wolna” myśl się wyłania i rozbłyskuje przez chwilę… (Foucault 2013, 36)
Nawet przed sformułowaniem programu genealogii prawdy, którą rozwijał on będzie przez
całe niemalże lata siedemdziesiąte, Foucault wie już, że historię konstytuuje nie tylko nadmiar
sensu, czyli jakaś głęboka, ukryta struktura dyskursu – powtarzalne, uniwersalne i w tym
sensie transcendentne wobec praktyk zasady poznania; nie jest nią także brak, który cechuje
to, co niedyskursywne – działania, narzucenia woli, fizyczne przepływy, słowem –
widzialności. Historia to żywioł bezcielesnej materii – mutacji, wielości i produkcji sensu, nie
tyle nawet stawania się, ile wynajdywania nowych sposobów wypowiadania, które to
za każdym razem generują możliwe formy życia inaczej. Podmiotowość jest zatem polem
bitwy – miejscem interpelacyjnego usidlenia, które umożliwia pierwotną i źródłową
aktywność oporu wobec określających nas całości dyskursywnych.
Pozwala to na wysunięcie tezy o strategicznym i w tym sensie „politycznym”
charakterze badania archeologicznego, którego rezultatem nie jest „odkrycie” jakiejś
niedostępnej wcześniej rzeczywistości, ale „rozpoznanie” mechanizmów formowania
regularności dyskursu, które – stanowiąc efekty powierzchni – są tak oczywiste, że ich nie
zauważamy. W tym miejscu „dyskursywność” rzeczywistości może zostać zrozumiana
w kategoriach władzy-wiedzy pochodzących z lat siedemdziesiątych – nie chodzi o to,
że wszystko jest dyskursem, ale że wszystko jest dyskursywne, tzn. podlega zasadzie
rozproszenia stanowiącej plan spójności formacji, zaś „taktyczna odwracalność dyskursu jest
bezpośrednią funkcją jednorodności reguł formacyjnych tego dyskursu. Właśnie regularność
pola epistemicznego, jednorodność sposobu formowania dyskursu pozwolą wykorzystać go
w walkach o charakterze ekstradyskursywnym” (Foucault 1998, 208–209).
W tej perspektywie możliwa polityka to – i tu znów odnieśmy się do słów Deleuze’a
– „produkcja sensu”. Już w 1969 roku – we fragmencie stanowiącym niewątpliwie pomost
łączący okres fascynacji strukturalizmem z nową ontologią produkcji pragnienia, którą
rozwijał później wraz z Félixem Guattarim w ramach projektu Capitalisme et schizophrénie –
napisał on: „Wprawiać w krążenie pustą przegródkę i pozwalać, by przemówiły
poprzedzające indywiduację i nieosobowe osobliwości, słowem: produkować sens – oto
nasze aktualne zadanie” (Deleuze 2011, 110). Jeśli „bytem” (choć to określenie, podobnie jak
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
81
struktura, wydaje się w tym kontekście nieco niezręczne) wszelkiej formacji dyskursu jest
powtórzenie rozumiane jako immanentna transformacja, która dokonuje bezustannych
przetasowań zarówno składników danej formacji, jak i samych reguł rządzących ich
wyłanianiem się, to linia przekształcenia formacji nie jest niczym innym, jak punktem
„osobliwym” na przecięciu sił dyskursywnych – immanentnym i subwersywnym wobec jej
reguł momentem subiektywizacji jednej z sił. Oto centralny punkt pozwalający na kolejne
przekształcenia warunków możliwości mówienia i widzenia w ramach danej formacji – cięcie,
które powoduje radykalne oddzielenie tego, co wypowiedziane i tego, co wypowiadalne
w ramach danej formacji dyskursywnej, a zatem punkt transformacji samej formacji.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
82
Wykaz literatury
Agamben, Giorgio. 1999. Potentialities. Collected Essays in Philosophy. Tłum. Daniel Heller-
Roazen. Stanford, California: Stanford University Press.
Agamben, Giorgio. 2009. The Signature of All Things. Tłum. Luca D’Isanto, Kevin Atell. New
York: Zone Books.
Badiou, Alain. 2000. Deleuze. The Clamor of Being. Tłum. Louise Burchill. Minneapolis-London:
University of Minnesota Press.
Deleuze, Gilles. 2014. Fałda. Leibniz a barok. Tłum. Mateusz Janik, Sławomir Królak.
Warszawa: PWN.
Deleuze, Gilles. 2004. Foucault. Tłum. Michał Gusin, Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskiej
Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu.
Deleuze, Gilles. 2007. „Four Propositions on Psychoanalysis” W tegoż, Two Regimes of
Madness. Texts and Interviews 1975-1995. Tłum. Ames Hodges, Mike Taormina. New York:
Semiotext(e).
Deleuze, Gilles. 2007a. „Immanence: a Life”. W tegoż, Two Regimes of Madness. Texts and
Interviews 1975-1995. Tłum. Ames Hodges, Mike Taormina, New York: Semiotext(e).
Deleuze, Gilles. 2011. Logika sensu. Tłum. Grzegorz Wilczyński. Warszawa: Wydawnictwo
Naukowe PWN.
Deleuze, Gilles. 1997. Różnica i powtórzenie. Tłum. Bogdan Banasiak, Krzysztof Matuszewski.
Warszawa: Wydawnictwo KR.
Deleuze, Gilles, Felix, Guattari. 2008. Anti-Oedipus. Capitalism and Schizophrenia.
Tłum. Robert Hurley, Mark Seem, Helen R. Lane. London: Continuum.
Djaballah, Marc. 2008. Kant, Foucault, and Forms of Experience. New York-London: Routledge.
Dosse, François. 2011. Gilles Deleuze and Félix Guattari. Intersecting Lives. Tłum. Deborah
Glassman. New York: Columbia University Press.
Dosse, François. 1997. History of Structuralism, vol. 2: The Sign Sets. 1967-Present. Tłum.
Deborah Glassman. Minneapolis-London: University of Minnesota Press.
Dybel, Paweł. 2006. Zagadka „drugiej płci”. Spory wokół różnicy seksualnej w psychoanalizie i
feminizmie, Kraków: Universitas.
Falkowski, Tomasz. 2013. Myśl i zdarzenie. Pojęcie zdarzenia historycznego w historiografii francuskiej
XX wieku. Kraków: Universitas.
Fink, Bruce. 1995. The Lacanian Subject: Between Language and Jouissance. Princeton: Princeton
University Press.
Foucault, Michel. 2004. Abnormal. Lectures at the Collège de France 1974-1975. Tłum. Graham
Burchell, New York: Picador.
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
83
Foucault, Michel.2002. Archeologia wiedzy. Tłum. Andrzej Siemek. Warszawa: DeAgostini-
Altaya.
Foucault, Michel.2000. „Czym jest Oświecenie?”. W tegoż, Filozofia, historia, polityka. Wybór
pism. Tłum. Damian Leszczyński, Lotar Rasiński. Warszawa-Wrocław: PWN.
Foucault, Michel. 2013. „Kiedy przestał pan wierzyć w sens?”. W tegoż, Kim pan jest, profesorze
Foucault? Debaty, rozmowy, polemiki. Red. Bartłomiej Błesznowski, Kajetan M. Jaksender,
Krzysztof Matuszewski Tłum. Kajetan M. Jaksender. Kraków: Libron/Eperons-Ostrogi.
Foucault, Michel. 2001. „La philosophie structuraliste permet de diagnostiquer ce qu’est
»aujourd’hui«”. W tegoż, Dits et Écrits, t. 1: 1954-1975. Red. Daniel Defert, François Ewald.
Paris, Gallimard.
Foucault, Michel.2010. „Lacan, „wyzwoliciel” psychoanalizy”. Tłum. Magdalena Madej,
Andrzej Serafin, „Kronos” nr 3.
Foucault, Michel.2009. O archeologii nauk. W odpowiedzi Kołu epistemologicznemu. Tłum. A.
Bandura. W Język, dyskurs, społeczeństwo. Red. Lotar Rasiński, Warszawa 2009, PWN.
Foucault, Michel. 1991. Remarks on Marx. Conversations with Duccio Trombadori. Tłum. R. James
Goldstein, James Cascaito. New York: Semiotext(e).
Foucault Michel. 2001a. Réponse à une question, w: Idem, Dits et Écrits, t. 1: 1954-1975, red.
Daniel Defert, François Ewald. Paris: Gallimard.
Foucault, Michel. 2014. Rządzenie żywymi. Wykłady w Collège de France 1979-1980. Tłum. Michał
Herer. Warszawa: PWN.
Foucault, Michel. 2007. Słowa i rzeczy. Archeologia nauk humanistycznych. Tłum. Tadeusz
Komendant. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.
Foucault, Michel. 2000a. „Strukturalizm i poststrukturalizm”. W tegoż, Filozofia, historia,
polityka. Wybór pism, przeł. Damian Leszczyński, Lotar Rasiński. Warszawa-Wrocław: PWN.
Foucault, Michel. 2000b. „Theatrum Philosophicum”. W tegoż Filozofia, historia, polityka.
Wybór pism. Tłum. Damian Leszczyński, Lotar Rasiński. Warszawa-Wrocław: PWN.
Foucault, Michel. 1998. Trzeba bronić społeczeństwa Wykłady w Collège de France 1976.
Tłum. Małgorzata Kowalska. Warszawa: Wydawnictwo KR.
Foucault, Michel.2000c. Wola wiedzy. Tłum.. Bogdan Banasiak, Krzysztof Matuszewski. W
tegoż, Historia seksualności, t. 1. Warszawa: Czytelnik.
Freud, Sigmund. 1975. „Ego i id”. W tegoż, Poza zasadą przyjemności. Tłum. Jerzy Prokopiuk.
Warszawa: PWN.
Freud, Sigmund. 1975a. „Poza zasadą przyjemności”, W tegoż, Poza zasadą przyjemności. Tłum.
Jerzy Prokopiuk. Warszawa: PWN.
Guattari. Felix. 1984. „Machine and Structure”. W tegoż, Molecular Revolution. Psychiatry and
Politics. Tłum. Rosemary Sheed. Harmondsworth: Penguin Books.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
84
Guattari, Felix. 2013. Schizoanalytic Cartographies. Tłum. Andrew Goffey. London-New Delhi-
New York-Sydney: Bloomsbury.
Hegel, Georg Wilhelm Friedrich. 2002. Fenomenologia ducha. Tłum. Światosław Florian
Nowicki. Warszawa: Fundacja Aletheia.
Heidegger, Martin. 1989. Kant a problem metafizyki. Tłum. Bogdan Baran. Warszawa: PWN.
Heidegger, Martin. 1977. „List o »humanizmie«”. Tłum. Józef Tischner. W Martin Heidegger,
Budować, mieszkać, myśleć. Eseje wybrane. Warszawa: Czytelnik.
Heidegger, Martin. 1996. Przyczynki do filozofii (Z wydarzenia). Tłum. B. Baran, J. Mizera,
Kraków 1996, Wydawnictwo Baran i Suszyński.
Homer, Sean. 2005. Jacques Lacan, London-New York: Routledge.
Howarth, David. 2008. Dyskurs. Tłum. Anna Gąsior-Niemiec, Warszawa: Oficyna Naukowa.
Komendant, Tadeusz. 1998. „Posłowie tłumacza”. W Michel Foucault, Nadzorować i karać.
Narodziny więzienia. Tłum. Tadeusz Komendant. Warszawa: Fundacja Aletheia.
Lacan, Jacques.1996. Funkcja i pole mówienia i mowy w psychoanalizie. Tłum. Barbara Gorczyca,
Wincenty Grajewski. Warszawa: Wydawnictwo KR.
Lacan, Jacques. 2013. „Imiona-Ojca”. W tegoż, Imiona-Ojca. Tłum. Ricardo Carrabino,
Tomasz Gajda, Janusz Kotara, Barbara Kowalów, Agnieszka Kurek. Warszawa: PWN.
Lacan, Jacques. 2002. On a Question Prior to Any Possible Treatment of Psychosis. W tegoż, Écrits.
Tłum. Bruce Fink, New York-London: W. W. Norton & Company.
Lacan, Jacques. 2002. „Response to Jean Hyppolite’s Commentary on Freud’s »Verneinung«”.
W tegoż, Écrits. Tłum. Bruce Fink. New York-London: W. W. Norton & Company.
Lacan, Jacques. 2002a. Seminar on „The Purloined Letter”. W tegoż, Écrits. Tłum. B. Fink. New
York-London: W. W. Norton & Company.
Lacan, Jacques. 2014. Seminarium III Psychozy, oprac. Jacques-Alain Miller. Tłum. J. Waga.
Warszawa: PWN.
Lacan, Jacques. 2013a. „Symboliczne, wyobrażeniowe, realne”. W tegoż, Imiona-Ojca. Tłum.
Ricardo Carrabino, Tomasz Gajda, Janusz Kotara, Barbara Kowalów, Agnieszka Kurek.
Warszawa: PWN.
Lacan, Jacques.1991. The Ego in Freud’s Theory and in the Technique of Psychoanalysis. The Seminar of
Jacques Lacan Book II. Tłum. Sylvana Tomaselli. New York-London: W.W. Norton &
Company.
Lacan, Jacques. 1998. The Four Fundamental Concepts of Psychoanalysis. The Seminar of Jacques Lacan
Book XI, red. Jacques-Alain Miller. Tłum. Alan Sheridan, New York & London: W.W.
Norton & Company.
Lacan, Jacques, Chapsal, Madelaine. 2009. „Klucz do psychoanalizy. Z Jacquesem Lacanem
rozmawia Madelaine Chapsal”. W Slavoj Žižek, Lacan. Przewodnik Krytyki Politycznej. Tłum.
Julian Kutyła, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
85
Laclau, Ernesto, Mouffe, Chantal. 2007. Hegemonia i socjalistyczna strategia. Przyczynek do projektu
radykalnej polityki demokratycznej. Tłum. Sławomir Królak. Wrocław: Wydawnictwo Naukowe
Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu.
Lang, Hermann. 2005. Język i nieświadomość. Podstawy teorii psychoanalitycznej Jacquesa Lacana.
Tłum. Paweł Piszczatowski. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.
Leder, Andrzej. 2001. Nieświadomość jako pustka. Warszawa: Wydawnictwo Instytutu Filozofii i
Socjologii Polskiej Akademii Nauk.
Lévi-Strauss, Claude. 2009. „Skuteczność symboliczna”. W tegoż, Antropologia strukturalna.
Tłum. Krzysztof Pomian. Warszawa: Fundacja Aletheia.
Lévi-Strauss, Claude. 1973. „Wstęp”. W Marcel Mauss, Socjologia i antropologia. Tłum. Marcin
Król, Krzysztof Pomian, J. Szacki. Warszawa: PWN.
Mościcki, Paweł. 2012. Idea potencjalności. Możliwość filozofii według Giorgio Agambena. Warszawa:
Stowarzyszenie Pro Cultura Litteraria-Instytut Badań Literackich PAN.
Lovejoy, Arthur O. 1948. Essays in History of Ideas, Baltimore: The Johns Hopkins Press.
Lovejoy, Arthur O. 2009. Wielki łańcuch bytu. Studium historii pewnej idei. Tłum. Artur
Przybysławski. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.
Piaget, Jean. 1972. Strukturalizm. Tłum. Stanisław Cichowicz. Warszawa: PIW.
de Saussure, Ferdinand. 2002. Kurs językoznawstwa ogólnego. Tłum. Krystyna Kasprzyk.
Warszawa: PWN.
Veyne, Paul. 2005. Foucault rewolucjonizuje historię. Tłum. Tomasz Falkowski. Toruń:
Wydwnictwo Adam Marszałek.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
86
Bartłomiej Błesznowski - historyk idei i socjolog wiedzy, adiunkt w Instytucie Stosowanych
Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Łącząc nauki społeczne z filozofią, zajmuje
się współczesną myślą polityczną inspirowaną poststrukturalizmem, historią idei
kooperatyzmu oraz współczesnymi radykalnymi koncepcjami emancypacji politycznej. Razem
z prof. Marcinem Królem prowadził serię wydawniczą „Genealogia współczesności. Historia
idei w Polsce 1815-1939”, aktualnie zaś wraz z dr Aleksandrą Bilewicz przygotowuje serię
książek poświęconych tradycji i aktualności idei polskiego kooperatyzmu. Redagował i
współredagował książki: Michel Foucault, Kim Pan jest, Profesorze Foucault? Debaty, rozmowy,
polemiki (Kraków 2013), wybór tekstów pt. Kooperatyzm, spółdzielczość, demokracja (Warszawa
2014), który w 2017 roku ukaże się nakładem holenderskiego wydawnictwa Brill pod tytułem
Cooperativism and Democracy. A Selected Works of Polish Thinkers, opublikował także monografię
Batalia o człowieka. Genealogia władzy Michela Foucaulta jako próba wyzwolenia podmiotu (Warszawa
2009). We współpracy z wiedeńskim Instytutem Nauk o Człowieku (wraz z prof. Marcinem
Królem i Adamem Puchejdą) wydał kompendium pt. Genealogy of Contemporaneity. A History of
Ideas in Poland 1815–1939. W 2017 roku nakładem Wydawnictwo „Nomos” ukaże się jego
praca poświęcona politycznym implikacjom myśli Michela Foucaulta. Współpracuje z
redakcją czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”.
DANE ADRESOWE:
Instytut Stosowanych Nauk Społecznych
Uniwersytet Warszawski
ul. Nowy Świat 69
00-927 Warszawa
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Błesznowski, Bartłomiej. 2016. Dyskurs jako praxis. Archeologia wiedzy
jako teoria materializmu performatywnego. Praktyka Teoretyczna 4 (22): 45-87.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.4
AUTHOR: Bartłomiej Błesznowski
TITLE: Discourse as praxis. Archaeology of knowledge as a theory of performative
materialism.
ABSTRACT: The principal theme of the article is the ontological status of Michel Foucault's
archaeology of knowledge, with reference to “aporetic” source of its inspiration, which was
undoubtedly structuralism and lacanian psychoanalysis. If Foucault's main notion – discourse,
Bartłomiej Błesznowski: Dyskurs jako praxis…
87
is based on the socio-historical permanence of statements related to the same formation
rules, discourse formation is the field where the statements are linked and stabilized in their
division. The major issue is the materiality of these statements, and consequently the material
transformation rules of discourse emergence, the constitutive principle of discontinuity. As
Gilles Deleuze wrote: “The present is a roll the dice [...] in one go, bones and rules are
rolling”. The discourse is not just a collection of more or less structured rules, but rather a set
of practices that perform an act; subjects (individual or collective) therefore do not have a
permanent, structured identity within the discourse, but rather represent a constant change
and the result of empowerment practices which have their own history. Reproduction of
discourse is at the core of Foucault’s method (also after the “archaeological” period), which
could lead us to formulate a concept of “extradiscursive politics”.
KEYWORDS: archaeology of knowledge, discourse, psychoanalysis, subject, materialism,
Lacan, Foucault
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.3.5
www.praktykateoretyczna.pl
POCHWAŁA DONKISZOTERII, CZYLI O TYM, CO
STRUKTURALIZM WNIÓSŁ I WCIĄŻ MOŻE WNIEŚĆ
DO HISTORII
TOMASZ FALKOWSKI
Abstrakt: Artykuł powraca do związków między strukturalizmem a historią i stawia problem
aktualnych możliwości zastosowania inspiracji strukturalistycznych w badaniach
historycznych. Jednym z pól takiego płodnego mariażu może być kwestia rozważań
genetycznych. Jako przykład potwierdzający znaczenie myślenia strukturalistycznego
w kontekście pytania o genezę danego zjawiska historycznego została wykorzystana analiza
Michela Serres’a odnosząca się do problemu pochodzenia geometrii.
Słowa kluczowe: strukturalizm a historia, problem genezy, pochodzenie geometrii, Michel
Serres
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
89
Postawić dzisiaj raz jeszcze pytanie o relacje między strukturalizmem (i jego dziedzictwem)
a historią to nieuchronnie umieścić się w sytuacji jako żywo przypominającej tę, w której
swego czasu znalazł się Don Kichot. Zaczytani w opowieściach o indoeuropejskich bogach,
formach walki greckich wojowników, wysiłkach siedemnastowiecznych gramatyków
i naturalistów, pochłonięci przez intelektualne przygody, spory, potyczki i nadzieje iście
błędnych rycerzy myśli ubiegłego stulecia, sami chcielibyśmy – niczym biedny hidalgo –
ruszyć z miejsca i wciąż powalczyć przynajmniej o część stawek, rozstrzygnięć i kruchych
zdobyczy, które zawdzięczamy Dumézilowi, Vernantowi, Lévi-Straussowi, Foucaultowi
i kilku innym. Ale podobnie jak szesnastowieczna Hiszpania nie była już miejscem dla
następców Cyda, tak współczesna przestrzeń wiedzy stała się środowiskiem obcym dla
strukturalistycznego, a nawet poststrukturalistycznego bohatera. Bez wątpienia: nie jesteśmy
już w 1967 roku. Strukturalizm uznano za zamknięty i summa summarum zakończony
niepowodzeniem rozdział w dziejach europejskiej myśli. Ci, którzy ze strukturalizmu wyrastali
(ostatni z nich jeszcze żyją, na przykład Michel Serres), coraz częściej padają ofiarą prostych
kategoryzacji (French Theory), zarzutów o obskurantyzm, oskarżeń o intelektualny terroryzm.
Są to oczywiście jedynie najprostsze przejawy dużo głębszych procesów zachodzących
aktualnie w polu epistemologicznym naszej wiedzy. Jedna z ostatnio wysuniętych hipotez: oto
w miejscu eksplorowanym niegdyś przez nauki humanistyczne, a zwłaszcza przez
te dyscypliny, które stanowiły ich radykalną formę, wyznaczały ich granice, kontestowały
niejako od wewnątrz – etnologię, psychoanalizę, lingwistykę – wyłonił się wszechobejmujący,
dwuwymiarowy i nieskończenie podzielny obszar kultury, gdzie w wymiarze poznawczym
„obowiązuje zasada mikrologicznej skromności, ograniczenia i natychmiastowej
ekstrapolacji” (Florczyk 2015, 320). Zrozumiałe, że nie jest to miejsce dla ryzykownych,
wyczerpujących, czasem też zuchwałych i prowadzących w nieznane badań, tak
charakterystycznych dla „heroicznej” epoki sprzed półwiecza. Świat niebezpiecznych wypraw
i trudno dostępnych twierdz (nieświadomości, języka itd.) przeobraził się w równinną krainę
złożoną z wielu podobnych do siebie prowincji, gdzie w przydrożnych karczmach (nad
którymi, również tutaj, coraz częściej góruje żółte M) bez większego trudu snuje się lokalne
mikroopowieści. Świadomość ta oczywiście sprawia, że powracając do kwestii związków na
linii historia – (post-)strukturalizm, ostatecznie lokujemy się w pozycji nie tyle Don Kichota,
co jego wiernego sługi Sancho Pansy. Pragnęlibyśmy podążyć śladami niegdysiejszych
śmiałków, lecz nie jesteśmy w stanie uciec przed widokiem analitycznych młynów tworzących
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
90
nasz swojski, jednostajny krajobraz. Czy ktoś kiedyś widział, by można było walczyć, wygrać
z wiatrakami? Czy jednak również i Sancho Pansa nie uległ płonnym marzeniom, wierząc,
że u boku Don Kichota zdoła objąć władzę nad obiecaną mu wyspą? Zresztą, jak świetnie
wiemy, szturm na wiatraki nie może nikomu wyrządzić szkody – z wyjątkiem rzecz jasna tego,
kto decyduje się na tak mało dorzeczny czyn.
Jak zatem moglibyśmy dziś spojrzeć na związki między strukturalizmem
i wyrastającymi z niego tendencjami a badaniami historycznymi? I co, przede wszystkim,
warte byłoby tu zachowania, wzmocnienia, afirmatywnego gestu wsparcia? Jak wiadomo,
w podręcznikowych i przez to najbardziej rozpowszechnionych ujęciach istotą strukturalizmu
jest wyniesienie poziomu synchronii nad poziom diachronii, przez co w analizie nie
uwzględnia się wymiaru czasu, bez którego historia nie może się obyć. Stąd badania
prowadzone w takim duchu – omijające problem przypadkowych zmian, poszukujące
trwałych systemowych relacji w takiej czy innej domenie – byłyby z gruntu ahistoryczne czy
wręcz antyhistoryczne. Nie ulega wątpliwości, że takie ujęcie nie było i nie jest bezpodstawne.
Wystarczy przypomnieć polemikę Lévi-Straussa z Sartrem, w której historia zostaje określona
przez tego pierwszego jako jedynie punkt wyjścia dla poszukiwania wszelkiej postaci
zrozumiałości (Lévi-Strauss 2001, 348). Można również, niejako symetrycznie, przywołać
obawy Fernanda Braudela, który w swym programowym tekście o długim trwaniu
przeciwstawia tytułowe pojęcie uniwersalizującym zapędom antropologii strukturalnej
(Braudel 1999, 75 i nn.). Przykładów z obu stron nie brakuje. Z tym że właśnie uwypuklanie
tej empirycznej podbudowy wzmacniającej tezę o istotowym charakterze opozycji między
historią a strukturalizmem jest o tyle zwodnicze i szkodliwe, o ile przysłania potencjalnie dużo
ciekawsze i bardziej wartościowe relacje łączące obie te perspektywy. Prowadzi to bowiem
często do następującego rozumowania: jak można na poważnie traktować aktywność
poznawczą, która nie bierze pod uwagę zmienności, czasu, pojawiania się nowych zjawisk,
a więc samej treści naszej rzeczywistości, którą potwierdza na każdym kroku i nasze
doświadczenie wewnętrzne, i właściwie każda forma obserwacji? Czy w konsekwencji
strukturalizm, usiłujący odnaleźć poza historycznością transkulturowe niezmienniki, już
w punkcie wyjścia nie był skazany na porażkę, albowiem tak naprawdę „nie da się uciec
od historii”? Stąd tylko krok od zamknięcia strukturalistycznej przygody na cztery spusty
i uczynienia z niej przedmiotu badań dla tradycyjnego historyka idei.
Tymczasem dość wcześnie zauważono, że analiza strukturalna wcale nie musi być
wroga podejściu historycznemu, co więcej, może dostarczać mu pewnych narzędzi
pozwalających w ściślejszy, a zarazem bardziej kompleksowy sposób zmierzyć się
z problemem zmienności. Jednym z bardziej znanych przykładów takiej diagnozy jest
pochodzący z 1972 roku tekst Foucaulta zatytułowany Powrót do historii (Foucault 2000).
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
91
Foucault stawia w nim następującą tezę: pierwsze próby zastosowania metody
strukturalistycznej w etnologii, językoznawstwie, religioznawstwie czy krytyce literackiej
bynajmniej nie odwracały się od historii, lecz w badanych przez siebie obszarach usiłowały
wyznaczyć taki poziom, takie dziedziny przedmiotowe, których historyczność wymyka się
ogólnemu modelowi ewolucyjnemu, dając się przez to analizować w złożonej grze różnic,
trwań, nieciągłości i przekształceń. Strukturalizm zatem, przynajmniej na początku, wcale nie
zamierzał zubożyć naszej wizji rzeczywistości o wymiar historyczny, lecz – przeciwnie – starał
się wzbogacić go o nowe parametry.
Pochylając się bliżej nad przykładem zaczerpniętym z mitologii porównawczej
Dumézila, Foucault wskazuje w swoim tekście na jedną z możliwych form takiego
wzbogacenia. Otóż dzięki uwidocznieniu wieloaspektowej przemiany jednego wariantu
opowieści indoeuropejskiej w drugi (irlandzkiego podania o Cûchulainnie w rzymską legendę
o Horacjuszach) i powiązaniu tego procesu z odmiennością dwóch starożytnych organizacji
społecznych Dumézil miał odsłonić zbiór zewnętrznych, historycznych warunków, w jakich
dany „system zdolny do przekształceń” ulega właśnie takim a nie innym transformacjom.
Analiza strukturalna pozwalałaby więc na bazie układu różnic stwierdzonych w obrębie
jednego porządku (np. społecznego) uchwycić kierunek i charakter zmian zaszłych
w porządku drugim (np. mitycznym).
Wydaje się, że można rozszerzyć refleksję Foucaulta, pokazując na innych
przykładach, w jaki sposób strukturalizm i płynące z niego inspiracje sproblematyzowały
na nowo kwestię genezy zjawisk – a zatem jeden z podstawowych komponentów
historycznego myślenia. Zagadnienie to jest oczywiście pokrewne przedsięwzięciu Dumézila,
ale o ile jego pytanie brzmiało: „w jakich egzogenicznych warunkach możliwe było
przekształcenie jednego układu w drugi?”, o tyle pewni myśliciele o strukturalistycznej
proweniencji wprost atakowali problem pochodzenia, problem źródeł określonych
fenomenów historycznych. Niechaj w wędrówce po tej sferze łączącej strukturalizm i historię
za nić przewodnią posłużą nam dociekania Michela Serres’a nad początkami geometrii.
Wybór to nieprzypadkowy w tej mierze, w jakiej kwestia pojawienia się
w starożytności wiedzy geometrycznej nurtowała od dawna i historyków, i filozofów
wywodzących się z odmiennych tradycji myślowych, co powoduje, że mamy do dyspozycji
szerokie i różnorodne tło porównawcze, na którym można wyraźniej dostrzec specyfikę
podejścia strukturalistycznego (czy też wyrastającego z takowego). Nie pretendując
do przedstawienia panoramy wszystkich stanowisk, jakie zaistniały dotychczas w odniesieniu
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
92
do tej problematyki, wymieńmy jedynie kilka z nich – tych najbardziej obiegowych,
najbardziej znanych, najczęściej przywoływanych.
Pierwsze stanowisko, przynajmniej w swej wyjściowej postaci, jest swoistym
ominięciem problemu jako takiego: narodziny matematyki w starożytnej Grecji miały być
prawdziwym cudem, zupełnie nieoczekiwanym zdarzeniem, co więcej, nauka ta powstała
nagle, nieomal w jednej chwili, na dodatek w integralnej formie. Przekonanie to ma długą
tradycję, w XIX wieku wyrażali je między innymi Ernest Renan i Paul Tannery, ale przewija
się ono również we współczesnych pracach z historii i filozofii nauki (por. np. Prigogine,
Stengers 1990, 12). Nie zawsze, rzecz jasna, zwolennicy takiego twierdzenia poprzestają
wyłącznie na nim: można mówić o zaskakującym i gwałtownym charakterze powstania
geometrii, a jednocześnie dociekać jej historycznej genezy. Ta zaś – już niezależnie
od akceptacji bądź odrzucenia owego przeświadczenia – rekonstruowana jest zgodnie
z następującymi przesłankami.
Po pierwsze, regularnie jako rozwiązanie problemu przytacza się po prostu to, co na
temat źródeł geometrii podają sami Grecy. Najczęściej w tym kontekście wykorzystywany jest
fragment z Księgi Drugiej Dziejów Herodota, w której grecki historyk wywodzi geometrię ze
społeczno-politycznych realiów państwa egipskiego za panowania króla Sezostrysa.
Po podziale ziemi na równe czworokątne grunty w celach fiskalnych wylewy Nilu zmusiły
władcę i jego urzędników do cyklicznego odmierzania, jak dużą powierzchnię działki zabrała
woda i w konsekwencji o ile mniejszy podatek winien w przyszłości zapłacić jej właściciel
(Herodot, 98). Krótko mówiąc, geometria wyłoniła się z problemów natury praktycznej –
i tezę tę można spotkać w wielu opracowaniach i podręcznikach (por. np. Nagel 1970, 12).
W tym samym trybie, choć rzadziej, przywołuje się również uwagi Arystotelesa o mającej
sporo wolnego czasu (otium litteratum) egipskiej warstwie kapłańskiej jako środowisku-kolebce
nauk matematycznych (Arystoteles 1996, 9).
Drugi zbiór odpowiedzi na pytanie o genezę geometrii – udzielanych zwłaszcza przez
matematyków piszących historię matematyki – opiera się na wyliczeniu kolejnych
chronologicznie twierdzeń, dowodów i formuł, jakie da się zidentyfikować od na poły
legendarnych dokonań Talesa w VI wieku p.n.e. aż po pierwsze znane nam systematyczne
ujęcie geometrycznych aksjomatów w dziele Euklidesa. Przyjmuje to zazwyczaj formę
swoistego połączenia kroniki wydarzeń (matematycznych) z pedagogicznym wykładem
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
93
na temat doniosłości każdego z nich; ponadto wszystkie „odkrycia”, o ile jest to możliwe,
noszą obowiązkowo znamię swego autora-odkrywcy1.
Osobne miejsce wśród tych genetycznych rozważań należałoby przyznać
fenomenologii Edmunda Husserla, która znalazła jeden ze swych ostatnich wyrazów w jego
słynnym tekście Ursprung der Geometrie. Ktoś mógłby oczywiście zaprotestować, że idzie tu
o projekt czysto filozoficzny, a nawet metafizyczny, niezależny zatem od poszukiwań
historycznych. Rzecz jest jednak nieco bardziej złożona, Husserl bowiem dość klarownie
sytuuje rozwijaną przez siebie myśl zarówno wobec pracy historyka, jak i jego przedmiotu
badań. Najpierw więc wyraźnie zaznacza, że postawione przez niego pytanie o pochodzenie
geometrii2 nie ma charakteru historyczno-filologicznego (rozumianego grosso modo zgodnie
z modelem kronikarsko-pedagogicznym, który przypomnieliśmy przed chwilą), ponieważ
„odsłania głębokie problemy, zupełnie obce zwykłej historii, problemy, które w swoim
rodzaju są niewątpliwie także problemami historycznymi” (Husserl 1991, 10), co dość
jednoznacznie sugeruje, że tradycyjna historia nie jest zdolna ich podjąć. Sugestia
ta uzasadniona zostaje przez stosunek fenomenologii do historii jako tego, czym zajmuje się
historyk, gdyż celem Husserla jest właśnie wykroczenie poza dzieje geometrii i odnalezienie
pod nimi jej transcendentalnych warunków możliwości. Zarówno więc pod względem
metodologicznym, jak i przedmiotowym fenomenologia góruje nad badaniami historycznymi,
albowiem tylko ona dzięki ukazaniu struktury a priori otwiera drogę do zasadniczego pytania
o źródłowy sens, który nadał całej historii geometrii – tej przeszłej i tej przyszłej – jej sens
prawdziwościowy. Analiza fenomenologiczna chciałaby otoczyć historyczną zmienność
ze wszystkich stron.
Jak na tym tle – bardziej w tym miejscu zasygnalizowanym aniżeli zrekonstruowanym
choćby w drobnej mierze – przedstawia się propozycja Serres’a, jednego z niewielu, jak chcą
niektórzy, myślicieli francuskich w XX wieku faktycznie wykorzystujących metodę
strukturalną do analizy zjawisk kultury (Descombes 1997, 102)? W swych ponad
dwudziestoletnich rozważaniach nad pochodzeniem geometrii, znaczonych kolejnymi
tekstami na ten temat (od krótkich szkiców zawartych w tomach z „Hermesowego” cyklu aż
po osobną książkę z 1993 roku), Serres właściwie nie wchodził w otwartą polemikę
z tradycyjnymi, wcześniejszymi ujęciami owego zagadnienia. Można jednak odczytywać jego
podejście jako próbę uniknięcia ich podstawowych słabości. Czy powtórzenie za Herodotem
prostego zestawienia dwóch faktów – egipskiej praktyki mierzenia gruntów i wyłonienia się
w starożytnej Grecji zbioru twierdzeń o figurach idealnych – cokolwiek rzeczywiście
wyjaśnia? W jaki sposób przechodzi się od problemów natury społecznej czy politycznej
1 Por. np. hasło Géométries i podrozdział La géométrie grecque we francuskim słowniku historii i filozofii nauk
(Patras 2014, 539).
2 Geometrii przyjmującej u Husserla, rzecz jasna, sens metonimiczny.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
94
do porządku czysto teoretycznego? Jak rozumieć to przejście3? Ponadto czy od czasów
historyków greckich nie posunęliśmy się ani o krok w budowaniu modeli i schematów
wyjaśniających? Czy i w tym przypadku nie należy odejść od „optyki źródeł”? Dalej: czy
historia geometrii pisana przez matematyków zgodnie z następstwem kolejnych autorskich
odkryć milcząco nie odsyła w ostatniej instancji do czynnika indywidualnego geniuszu, który
– raz jeszcze – niczego tak naprawdę nie tłumaczy? Skądinąd również Husserl zdaje się kłaść
silny nacisk na ten czynnik, mówiąc o „pierwotnym wewnątrzosobowym źródle”,
subiektywnej świadomości pierwszego odkrywcy, z której dopiero później może wyłonić się
obiektywny wytwór geometryczny w swej idealności.
Tymczasem Serres wychodzi od następującego założenia: nie ma jednego źródła
geometrii, jej powstanie jest efektem czy też konfluencją wielu dopływów, stąd w sensie
analitycznym niezbędna staje się „proliferacja genez”, poszukiwanie genezy praktycznej,
zmysłowej, epistemologicznej, konceptualnej, estetycznej, rytualnej i tak dalej (Serres 1982,
87). Towarzyszy temu drugi wymóg, a mianowicie konieczność uchwycenia, do czego tak
właściwie doszło wraz z narodzinami geometrii, jaki zbiór nowych elementów, form czy
relacji się wówczas pojawił? Wreszcie trzecia wstępna myśl: nie należy dzielić starożytnych
przekazów na te bardziej wiarygodne i te bardziej legendarne, ponieważ mit może zawierać
w sobie równie wiele racjonalnych informacji, co wypowiedź racjonalna treści mitycznych
(Serres 1982, XIX). Wyodrębniwszy w punkcie wyjścia najogólniejsze przesłanki
rozumowania Serres’a, spróbujmy je teraz pokrótce przybliżyć.
Geneza geometrycznego zapisu. Geometria to połączenie dwóch języków, podwójny
system notacji: z jednej strony figury, schematy, diagramy, z drugiej strony litery, słowa,
wzory, zdania-twierdzenia. Z pewnego punktu widzenia istota geometrii polega na tym,
że jeden język jest w stanie wyrażać drugi, że relacje przestrzenne pozwalają się ująć
w symbolicznych równaniach oraz konstrukcjach słownych i odwrotnie. Ta relacja językowej
przekładalności istniejąca w samym wnętrzu omawianej dziedziny stanowi zarazem jeden
z podstawowych i niezbywalnych motorów jej historii, gdyż to, co potencjalnie tkwi
w jednym podsystemie, pozwala na rozwój podsystemu drugiego. Zdarza się na przykład, że
dany schemat zawiera więcej informacji niż całe linijki pisanego tekstu, że linijki te bez
końca wykładają to, co wykreślamy ze schematu, czerpiąc z niego jak ze studni lub rogu
obfitości. Starożytna algebra zapisuje, wydobywa na jaw – linijka po linijce – to, co
dyktują jej figury starożytnej geometrii, co zawierają w sobie tu i teraz (Serres 1982,
127).
3 Nie oznacza to oczywiście, że Serres nie wykorzystuje opowieści Herodota w celu rekonstrukcji jednej z linii
genetycznych geometrii (por. Serres 1993, 313 –337).
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
95
Jak wiadomo, wiele antycznych przekazów wskazuje pośrednio na rolę kontaktów grecko-
egipskich w narodzinach geometrii (Tukidydes, Diogenes Laertios, Demokryt, Platon).
W dotychczasowych dyskusjach na temat ich znaczenia pomija się jednak, zdaniem Serres’a,
rzecz najistotniejszą, to znaczy fakt, że Egipcjanie używali do zapisu hieroglifów,
ideogramów, a Grecy alfabetu. A czym są okręgi, trójkąty, kwadraty i inne figury, jeśli nie
znakami ideograficznymi, uproszczonymi obrazami form obecnych w świecie?
W konsekwencji nie ma sensu spierać się o to, czy palmę pierwszeństwa w wymyśleniu
geometrii należy przyznać Egipcjanom czy Grekom; trzeba raczej przyjąć, że mogło do tego
dojść w wyniku prawdziwego skomunikowania się obu kultur, prawdziwego porozumienia się
między nimi przy użyciu właściwych im systemów piśmiennych.
Historyczna więź Grecji z Egiptem daje się pomyśleć jako związek alfabetu ze zbiorem
ideogramów, a ponieważ geometria nie może istnieć bez zapisu (matematyka
funkcjonuje raczej w piśmie niż w mowie) więź ta ustanowiona zostaje w geometrii jako
działanie wykorzystujące podwójny system zapisu. [...] Rozwiązuje to również inny
historyczny problem: brutalny kres geometrii w Egipcie, jej stężenie, krystalizacja
w nieruchomych ideogramach, a zarazem niepowstrzymany rozwój, w Grecji i naszej
kulturze, nowego języka, niewyczerpanego dyskursu matematyki i porządku, który jest
samą historią tej kultury. Inicjalna więź geometrycznego ideogramu z alfabetem,
słowami i konstrukcjami zdaniowymi otworzyła przed nami niekończącą się drogę
(Serres 1982, 128).
Geneza geometrii w świetle teorii komunikacji. Geometria to ucieleśnienie w pełni udanej sytuacji
komunikacyjnej, w której całkowicie zostaje wyeliminowany szum, a w jego miejsce pojawia
się jednoznaczny kod. Jak należy to rozumieć? Pomyślmy najpierw o najbardziej
elementarnym układzie, z jakim mamy do czynienia w przypadku każdej rozmowy, każdego
dialogu. Otóż, po pierwsze, mamy dwóch rozmówców, których łączy tzw. kanał
komunikacyjny (jest to warunek niezbędny do tego, aby mogło w ogóle dojść do czegoś
takiego jak dialog). Po drugie jednak, każdej rozmowie od samego początku towarzyszy w tle
możliwość informacyjnego szumu (spowodowanego kakofonią, wieloznacznością słów
naturalnego języka itd.), który grozi blokadą kanału komunikacyjnego i przerwaniem
przepływu informacji na linii łączącej rozmówców. Odwrotnie, pełne porozumienie zakłada
zastosowanie w rozmowie takiego kodu, którego elementy będą dla interlokutorów oznaczać
dokładnie to samo. Stąd, jak mówi Serres, wbrew tradycyjnej koncepcji „dialektycznej gry”
uczestnicy dialogu nie są oponentami, nie walczą ze sobą, lecz sprzymierzają się przeciw temu
trzeciemu, przeciw szumowi.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
96
Podtrzymać dialog to założyć obecność trzeciego człowieka i starać się go wykluczyć:
udana komunikacja polega na wykluczeniu trzeciego człowieka. Najgłębszy dialektyczny
problem to nie problem Innego, który jest jedynie wariantem – czy też wariacją – Tego
Samego; chodzi natomiast o problem trzeciego człowieka (Serres 1982, 67).
Na poziomie pisma, a ściślej: form graficznych, wygląda to podobnie. Tutaj komunikacyjny szum
wywoływany jest przede wszystkim przez czystą empirię: wiadomo, że w rzeczywistości
nie sposób wykreślić dwóch identycznych krzywych, wielokątów czy owalów. Omsknięcia
ręki, różna grubość zarysu, przypadkowe punkty – wszystko to składa się na coś, co przez
analogię do kakofonii zyskało miano kakografii. Geometria, która abstrahuje od tych
rzeczywistych odmienności, która wśród de facto różnych obiektów rozpoznaje jedną i tę
samą figurę – na przykład trójkąt równoboczny – oznacza dokładnie taką sytuację, gdzie
empiryczny szum zostaje zastąpiony przez uniwersalny, matematyczny kod. Innymi słowy,
uznanie, że z wielorakich konkretnych grafów można otrzymać jedną abstrakcyjną formę,
oraz zgoda co do tego rozpoznania są jednym i tym samym aktem (Serres 1982, 68). Proces
idealizacji umożliwiający zaistnienie geometrii wyznacza jednocześnie podstawowy
i niezbywalny warunek powstania idealnej wspólnoty komunikacyjnej (matematyków).
Eliminacja „trzeciej osoby” w toku dialogu, wykluczenie empirycznego szumu
w matematyce, ruch krańcowej idealizacji i abstrakcji – jest to nie tylko zbieżność logiczna, lecz
również ten sam moment historyczny. Jesteśmy w starożytnej Grecji, w czasach Platona. Jaki
jest cel sokratejskich dialogów – owej matrycy naukowej i krytycznej dyskusji – jeśli nie
osiągnięcie zgody co do wspólnie i dialektycznie zrodzonej prawdy, a więc dojście do
komunikacyjnego porozumienia między dwoma rozmówcami? Temu właśnie miała służyć
metoda majeutyczna. Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć ścisłej korelacji między słynną
platońską teorią idei a wyodrębnieniem idealnych form, którymi zajmuje się geometria. Stąd
konkluzja Serres’a:
Pierwsze wysiłki dążące do tego, aby komunikacja w dialogu zakończyła się sukcesem,
są izomorficzne względem prób uniezależnienia formy od jej empirycznych ucieleśnień.
[...] Dialektyczna metoda dialogu wywodzi się z tej samej sfery, co metoda
matematyczna, która poza tym również nosi miano dialektycznej (Serres 1982, 69).
Narodziny geometrii należy z tego punktu widzenia rozumieć w dużo szerszym ruchu
wykształcania się warunków udanej komunikacji, filozofii dialogu i filozofii poprzez dialog,
którą można z kolei wpisać w ogólne przejście od świata „mitu” do świata „nauki”, skoro –
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
97
jak pisał Lévi-Strauss – „w łonie każdego społeczeństwa porządek mitu wyklucza dialog –
o mitach danej grupy się nie dyskutuje” (Prigogine, Stengers, 337, p. 14).
Geneza epistemologiczna. Jednym ze źródeł geometrii, a więc wyłonienia się abstrakcyjnej
przestrzeni, jest prawdopodobnie starożytna astronomia. W jaki sposób w czasach
antycznych obserwowano to, co dzieje się na niebie? Oprócz naturalnego, bezpośredniego
oglądu rozgwieżdżonego firmamentu ważną rolę odgrywał gnomon. „Od Anaksymandra
fizycy greccy potrafili dzięki projekcjom wytwarzanym przez gnomon rozpoznać niektóre
zdarzenia zachodzące na niebie” (Serres 1997, 101). Albowiem wbrew potocznej opinii tak
zwany zegar słoneczny służył pierwotnie nie tyle do wskazywania godziny, ile do celów
poznawczych. Identyfikacja równonocy, przesileń słonecznych, podział nieba na dwanaście
sfer (zodionów) – wszystko to odkryto bądź uzyskano za pośrednictwem gnomonu. Zresztą
o tej jego podstawowej funkcji zaświadcza również etymologia: gnomon to dosłownie coś,
„co poznaje”, „co rozróżnia”. Ów swoisty automat pozwala jednak nie tylko obserwować
niebo, lecz również wykreśla ogólny model Ziemi: oś świata, równik, oba zwrotniki,
szerokość geograficzną danego miejsca, stopień nachylenia ekliptyki itd. Od VI wieku p.n.e.
kolejne pokolenia greckich badaczy „wydzierały” linię po linii tej samoistnie działającej
maszynie poznania.
Jak funkcjonuje, jak poznaje gnomon? Otóż nie inaczej jak za pomocą tego, co my
określamy mianem form geometrycznych: w prostej technicznie grze światła i cienia
wskazówka gnomiczna, zostawiając na prostopadłej względem siebie płaszczyźnie ślady,
wykreśla punkty, linie, krzywe, półokręgi, kąty, podstawowe figury. Abstrakcyjna przestrzeń
wraz z jej idealnymi elementami rodzi się, paradoksalnie, pośród samych rzeczy, w łonie
świata, poza jakąkolwiek postacią idealizmu. Gnomon to materialny, rzeczywisty i niezależny
„fałd poznania” (Serres 1997, 109).
O tym, że Grecy wykorzystywali matematyczny potencjał tkwiący w gnomonie,
świadczy wiele znaków. Po pierwsze, ponownie słownictwo. W epoce archaicznej zwrot
„na modłę gnomonu” odnosił się – wzorem konstrukcji urządzenia – do kąta prostego bądź
pionu. Przykładem takiego odniesienia był chociażby ekier czy też węgielnica: z jednej strony
przyrząd praktyczny używany przez cieślę do wytyczania kątów prostych, z drugiej coś,
co pozwala – poprzez proste dopełnienie – uzyskać dwa komplementarne równoległoboki.
Matematyczną definicję tak rozumianego gnomonu odnajdziemy na początku drugiej księgi
Elementów Euklidesa4. Drugie przykładowe świadectwo przynosi nam geometryczna
arytmetyka Pitagorejczyków, którzy ciąg kolejnych liczb naturalnych podniesionych
4 „W równoległoboku, jeżeli poprowadzimy przekątną i przez punkt gdziekolwiek obrany na tej przekątnej,
poprowadzimy dwie linie równoległe do boków równoległoboku, równoległobok podzieli się na cztery części; każdą z dwóch części, której przekątna jest częścią przekątnej całego równoległoboku, wziętą z dwiema jej przyległymi [częściami] zwać będziemy gnomonem” – tłum. nieznacznie zmienione (Euklides, ks. II, def. 2).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
98
do kwadratu, otrzymywanych przez dodanie kwadratu liczby o jeden niższej do kolejnej
liczby nieparzystej, wyrażali nie za pomocą równań o postaci:
2² = 1² + 3
3² = 2² + 5
4² = 3² + 7
...
(n + 1)² = n² + (2n + 1),
lecz w formie graficznego sympleksu:
Pitagorejczycy zwali ów geometryczny schemat, jakżeby inaczej, gnomonem, a nieparzyste
liczby, dzięki którym otrzymujemy kolejne kwadraty, zyskały miano liczb gnomicznych.
Nie chodzi tu jednak wyłącznie o zbieżność terminologiczną. Związek między materialnym
gnomonem, węgielnicą a pitagorejską procedurą graficzną jest dużo realniejszy, a zarazem
wieloaspektowy. Czy stosunek danego obiektu do rzucanego przezeń cienia – i kolejnych
cieni w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach – nie jest izomorficzny względem relacji,
jaka istnieje między następującymi po sobie figurami w ramach pitagorejskiego sympleksu?
Jakiego aktu dokonuje Tales, kiedy u stóp piramidy próbuje określić jej wysokość za pomocą
pomiaru rzucanego przez nią cienia, jeśli nie właśnie gnomicznego przejścia od mniejszego
do większego trójkąta? I czy każdorazowe poszerzenie pola tworzące w obrębie sympleksu
nowy kwadrat nie jest idealnym modelem węgielnicy?
Z tym że, jak pisze Serres, cała ta geometryczna czy protogeometryczna wiedza
gromadzona dzięki gnomonowi bardzo mocno różni się od klasycznie pojmowanej
matematyki, która opiera się przede wszystkim na dowodzeniu, na dedukcji. W stosunku do
geometrii euklidesowej bazujące na idealnych formach przestrzennych pierwsze odkrycia
geograficzne i astronomiczne lub pitagorejska arytmetyka znajdująca swój wyraz
w dwuwymiarowej przestrzeni wpisują się „w inny logos, w odmienną epistemę, słowem,
w inną racjonalność, którą z wielką chęcią nazwalibyśmy algorytmiczną” (Serres 1997, 108).
Czym byłby ów algorytmiczny rozum? Musimy w tym miejscu jeszcze bardziej cofnąć się
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
99
w czasie, by przywołać strukturalne cechy myśli babilońskiej i egipskiej. Jeden z zajmujących
się tym zagadnieniem badaczy, James Ritter, zauważył, że w tak, zdawałoby się,
heterogenicznych dziedzinach, jak wróżbiarstwo, medycyna, matematyka czy prawo,
Babilończycy z II tysiąclecia p.n.e. rozumowali w bardzo podobny sposób, o czym świadczą
zachowane z tamtego okresu dokumenty. Otóż w każdej z tych dziedzin istniały dwa rodzaje
tekstów lub też – wewnątrz nich – dwie struktury formalne: teksty proceduralne, pokazujące
krok po kroku drogę prowadzącą do rozwiązania danego problemu, oraz tablice służące jako
swoisty indeks elementów bądź działań odnoszących się do zbioru problemów określających
wybraną dziedzinę. W medycynie na przykład mamy z jednej strony dążący do kompletności
spis poszczególnych części ciała i dotykających je objawów, z drugiej listę procedur
leczniczych, jakie należy zastosować w przypadku takich czy innych dolegliwości.
I analogicznie wyglądało to w matematyce, w obrębie której odnajdujemy także dwa korpusy
tekstów: jeden obejmujący zbiór matematycznych problemów wraz z ich rozwiązaniami
(algorytmami), drugi złożony z różnego rodzaju mnemotechnicznych tablic pozwalających
na cząstkowe obliczenia (np. tabliczka mnożenia). W konsekwencji „każdy etap danego
algorytmu odsyłał milcząco do jakiejś tabeli, gdzie można było odnaleźć liczbowe wartości
potrzebne do jego realizacji” (Ritter 1997, 60).
W jakim sensie wiedza otrzymywana dzięki pracy gnomona należałaby do tej dawnej
epistemy? Powróćmy do pitagorejskiej arytmetyki i jej graficznego sympleksu. Czy nie jest on
swoistym algorytmem, geometrycznym zbiorem poleceń, który można by schematycznie
rozpisać na następujące etapy: „dodaj liczbę nieparzystą, zsumuj liczby nieparzyste, otrzymasz
kolejne kwadraty. Lub też: dorzuć komplementarne linie, a pojawi się podobny
równoległobok. Gnomon to prawo konstrukcji, reguła następstwa czy też jego zajścia”
(Serres 1997, 115). Druga rzecz: obliczenia szerokości geograficznych na podstawie cienia
rzucanego przez słońce podczas przesileń słonecznych i równonocy pozwoliły na powstanie
tak zwanych tablic cięciw, a więc długich list stosunków między długością boków trójkątów
prostokątnych a szerokością ich kątów, w czym dostrzega się początki trygonometrii.
„Z jednej strony pamięć, z drugiej gnomon: maszynie odpowiada tablica, do automatycznego
poznania dołącza mnemotechnika” (Serres 1997, 107).
W konsekwencji przejście od geometrycznych elementów i dokonań wplecionych
w badania geograficzne, astronomiczne, zorganizowanych wokół gnomonu, do bliskiej nam
geometrii euklidesowej, dokonuje się w głębi dużo donioślejszego wydarzenia w historii
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
100
europejskiej myśli, jakim jest zwrot od racjonalności algorytmicznej do racjonalności
aksjomatycznej, bazującej na dedukcji i dowodzeniu. Jak Serres próbuje zrozumieć ten zwrot?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musielibyśmy w tym momencie wniknąć w jego
szczegółowe analizy Platońskiego Menona, dowodu apagogicznego dotyczącego przekątnej
w kwadracie o boku 1 i tak dalej. Możemy jednak już w tym momencie przerwać
rekonstrukcję zaproponowanego przez Serres’a ujęcia genezy geometrii, ponieważ te kilka
stron, które mu poświęciliśmy, w zupełności wystarczą do ukazania jego strukturalistycznej
specyfiki.
Po pierwsze zatem, widać wyraźnie, jak sam przedmiot namysłu – geometria –
zostaje rozłożony na pewien system elementów, aspektów, relacji (podwójny geometryczny
zapis, wyeliminowanie kakografii, abstrakcyjna przestrzeń umożliwiona przez gnomon itd.).
Zanim postawimy pytanie o pochodzenie jakiegoś historycznego zjawiska, musimy najpierw
zrozumieć je możliwie kompleksowo, w całej jego złożoności, słowem: jako pewną strukturę
(w podstawowym znaczeniu tego słowa). Prowadzi to oczywiście do wniosku, że również
analiza genetyczna powinna być wielowymiarowa. Starając się uchwycić narodziny geometrii
w formie złożonej struktury, trzeba – niejako równolegle – zrekonstruować i wydobyć całą
wiązkę procesów, transformacji, wykluczeń i inkluzji, które musiały zajść, ażeby coś takiego
jak geometria mogło się ukonstytuować. To zaś implikuje kolejne cechy swoiste
dla omawianego ujęcia: rekonstruowane procesy i przekształcenia należą do oddalonych od
siebie i heterogenicznych porządków (nie tylko myślowych czy mentalnych, ale również
społecznych, technicznych, materialnych i innych). Kontakty grecko-egipskie, dwa systemy
językowe, platońska z ducha filozofia dialogu, mnemotechniczne artefakty, praca gnomonu...
Rzeczywiście, myśl strukturalistyczna ma coś wspólnego z surrealistycznym gestem, wyznanie
jednego z jej adeptów można uznać za credo całego ruchu:
Jak głęboko sięgam pamięcią w dzieje mojej pracy, taka w istocie była zawsze moja
ambicja: doprowadzić do łączności pomiędzy tym, co według przyjętych kryteriów
badania historycznego w naturalny sposób się ze sobą nie łączy. Jestem doskonale
świadom tego, że niektóre skojarzenia [...] mogą się wydawać równie niezwykłe (jeśli
nie równie piękne), co przypadkowe spotkanie, o którym mówił Lautréamont,
„na stole prosektoryjnym maszyny do szycia i parasola” (Vidal-Naquet 2003, 14).
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
101
Związana jest z tym, co oczywiste, specyficznie strukturalistyczna wrażliwość na
wielorakie izomorfizmy, które da się wyodrębnić w analizowanym polu. Pod tym względem
zaprezentowany wyżej przykład wydaje się obfitować w tego typu rozpoznania: Serres
dostrzega korelację między podwójnym zapisem w geometrii a złożeniem egipskiego
ideogramu z greckim alfabetem; między modelem udanej komunikacji, sokratejskim
dialogiem a jednoznacznym uniwersum matematyki; między przejściem od epistemy
algorytmu do epistemy dedukcji a przejściem od geometrii gnomicznej do geometrii
euklidesowej... Wreszcie ostatnia uwaga: pytanie o źródła danego zjawiska nie jest tutaj
pytaniem o jego przyczyny. Skupiając się na wykreślaniu kolejnych genez geometrii, Serres nie
buduje jakiegoś zbioru zależności kauzalnych. Chodzi mu raczej o wyszczególnienie możliwie
wielu procesów i zmian, które składają się – także w funkcji warunkowej – na fakt
historycznego zaistnienia takiej całości, jaką tworzy geometria.
Do ukazania tych ogólnych cech strukturalistyczno-historycznego mariażu
w podejściu do kwestii genezy posłużył nam przykład zaczerpnięty z dzieła Michela Serres’a.
I rzeczywiście, jest to przykład: z podobną formalnie próbą mamy bowiem do czynienia
chociażby w eseju Jean-Pierre’a Vernanta Źródła myśli greckiej. Również prace Foucaulta
dotyczące narodzin psychiatrii, kliniki czy więzienia w dużej mierze wpisują się w tę
perspektywę. Jak moglibyśmy podsumować jej najważniejsze zalety, na które pośrednio
wskazywaliśmy już wcześniej?
Lévi-Strauss pisał: „Wyjaśnienie naukowe nie polega na przechodzeniu
od złożoności do prostoty, lecz na zastępowaniu złożoności mniej zrozumiałej przez bardziej
zrozumiałą” (Lévi-Strauss 2001, 329). Myśl o inspiracjach strukturalistycznych próbuje
dochować wierności tej tezie. Kiedy więc, przykładowo, stawia się pytanie: jaka była geneza
geometrii? jakie są źródła współczesnej praktyki karania? wyzwanie polega na tym,
aby sprostać empirycznemu, logicznemu i strukturalnemu bogactwu badanego zjawiska oraz
jego wyłaniania się w czasie, aby oprzeć się pokusie redukcji rzeczywistości do jednolitych
elementów, które są zrozumiałe same przez się, oraz do mgliście bądź ogólnie pojętych
zmian, którymi klajstruje się nawet najbardziej radykalne nieciągłości. Foucault mówi w tym
kontekście o procedurze „demultiplikacji kauzalnej” (Foucault 2001, 843), o zastąpieniu
grubo ciosanej przyczynowości przez subtelną konstrukcję wokół badanego wydarzenia-
procesu „wielościanu inteligibilności”, którego liczba boków, a więc konkretnych praktyk,
transformacji, procesów rozjaśniających to wydarzenie, jest potencjalnie nieograniczona (vide
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
102
Serres’a proliferacja genez). Heterogeniczność porządków, jakie bierze się w takiej analizie
pod uwagę, pozwala z kolei na uniknięcie traktowania historii jako zbioru równolegle
ewoluujących linii rozwojowych, a taki obraz zdają się zakładać wszelkie interpretacje
wyprowadzające późniejsze stany ze stanów wcześniejszych bez wykraczania poza
dziedzinową sferę „tego samego”. Łącząc w genetycznych dociekaniach formy mentalne
z formami społecznymi, splatając naukę z przemianami politycznymi, technicznymi lub
instytucjonalnymi, Serres, Foucault bądź Vernant przełamują sztuczne podziały
historycznego świata, których uzasadnienie można dziś jedynie znaleźć w subdyscyplinarnych
walkach o własne poletka badawcze. Najistotniejsze jednak, że perspektywa ta sprawdziła się
w konkretnych badaniach, że – jak widzieliśmy na przykładzie ujęcia przez Serres’a kwestii
pochodzenia geometrii – są to oryginalne, zaskakujące, a jednocześnie świetnie ugruntowane,
zarówno teoretycznie, jak i empirycznie, analizy.
Czy jednak w dzisiejszych czasach jest jeszcze dla nich miejsce? Zaryzykujmy
na koniec pewną luźną analogię. Otóż w termodynamice istnieje pojęcie stanu atraktorowego,
a więc stanu, który dla danego izolowanego układu jest stanem najbardziej
prawdopodobnym, który go przyciąga i od którego nie oddali się on „z własnej
nieprzymuszonej woli” (Prigogine, Stengers 1990, 133–134). Chodzi o stan równowagi,
maksymalnej entropii, o stan bezładu. Nie ulega wątpliwości, że w aktualnym układzie
epistemologicznym naszej humanistycznej czy – zgodnie ze wspomnianą na wstępie hipotezą
– kulturologicznej wiedzy ów stan atraktorowy, jeśli chodzi o problematykę genezy,
wyznaczają proste, przeważnie dwuczłonowe i zawieszone w teoretycznej próżni schematy
kauzalne. Termodynamika wyróżnia jednak także układy dalekie od równowagi, tak zwane
struktury dyssypatywne, których rozwój w czasie idzie w parze ze wzrostem uporządkowania,
z procesami samoorganizacji, z malejącą miarą bezładu. Pilnie i nieustannie wypatrujemy
narodzin podobnych struktur w naszym myśleniu o dynamice współczesnej i minionej
rzeczywistości.
Tomasz Falkowski: Pochwała donkiszoterii…
103
Wykaz literatury
Arystoteles. 1006. Metafizyka, t. 1. Tłum. T. Żeleźnik. Lublin: KUL. Braudel, Fernand. 1999. Historia i nauki społeczne: długie trwanie. W: tenże, Historia i trwanie.
Tłum. B. Geremek. Warszawa: Czytelnik. Descombes, Vincent.1997. To samo i inne. Czterdzieści pięć lat filozofii francuskiej (1933–1978).
Tłum. B. Banasiak, K. Matuszewski. Warszawa: Aletheia. Euklides.2016. Elementy (http://www.matematycy.interklasa.pl/euklides/2/ –7.07.2016) Florczyk, Maurycy.2015. Fikcje I, II. Projekt archeologii humanistyki radykalnej. W: Foucault:
źródła/ujścia, red. M. Falkowski, K. Pacewicz, C. Zgoła, Kraków–Warszawa: Eperons-Ostrogi.
Foucault, Michel. 2001. Dits et écrits. t. II. Paris: Gallimard. Foucault, Michel.2000. Powrót do historii. W tenże, Filozofia–historia–polityka. Wybór pism. Tłum.
D. Leszczyński,L. Rasiński. Warszawa–Wrocław: PWN. Herodot.2016. Dzieje. Tłum. S. Hammer
(http://biblioteka.kijowdski.pl/antyk%20grecki/%20herodot%20-%20dzieje.pdf - 7.07.2016)
Husserl, Edmund.1991. O pochodzeniu geometrii, Tłum. Z. Krasnodębski. W Wokół fundamentalizmu epistemologicznego, red. S. Czerniak, J. Rolewski. Warszawa: IFiS PAN.
Lévi-Strauss, Claude.1970. Myśl nieoswojona Tłum. A. Zajączkowski. Warszawa: KR. Nagel, Ernest.1970. Struktura nauki. Tłum.zbiorowe. Warszawa: PWN. Patras, Frédéric.2014. Géométries. W Dictionnaire d’histoire et philosophie des sciences, red. D.
Lecourt. Paris: PUF. Prigogine, Ilya, Stengers Isabelle.1990. Z chaosu ku porządkowi. Tłum. K. Lipszyc, Warszawa:
PIW. Ritter, James.1997. Babylone – 1800. W Eléments d’histoire des sciences, red. M. Serres. Paris:
Larousse. Serres, Michel.1997. Gnomon: les débuts de la géométrie en Grèce. W Eléments d’histoire des sciences,
red. M. Serres. Paris: Larousse. Serres, Michel.1982. Hermes. Literature, Science, Philosophy. Baltimore-London: The Johns
Hopkins University Press. Serres, Michel.10993. Les origines de la géométrie. Paris: Flammarion. Vidal-Naquet, Pierre.2003. Czarny łowca. Tłum.zbiorowe. Warszawa: PIW.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
104
Tomasz Falkowski - pracuje w Zakładzie Metodologii Historii i Historii Historiografii IH
UAM w Poznaniu. Studiował w Toruniu (UMK), a także Poznaniu (UAM) i Paryżu (Paris I,
EHESS). Główne prace: Myśl i zdarzenie, Universitas, Kraków 2013; Foucault. Historiozofia
zdarzenia, WN UAM, Poznań 2014. Najważniejsze przekłady: Marc Ferro, Kino i historia,
PWN, Warszawa 2011; Maurice Blanchot, Przestrzeń literacka, PWN, Warszawa 2016.
Zainteresowania badawcze: historia historiografii, historia nauki, współczesna humanistyka
francuska.
DANE ADRESOWE:
Instytut Historii UAM
ul. Umultowska 89d
61-614 Poznań
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Falkowski, Tomasz. 2016. Pochwała donkiszoterii, czyli o tym, co
strukturalizm wniósł i wciąż może wnieść do historii. Praktyka Teoretyczna 4 (22): 88-104.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.5
AUTHOR: Tomasz Falkowski
TITLE: An apology for quixotism, or how history has been influenced by structuralist and
post-structuralist thinking
ABSTRACT: The paper discusses various possibilities of using structuralism in the current
historical research. It seems, e.g., that this methodology or mode of reasoning could still be
helpful to understand the origins of some historic phenomena. Despite the widely-held belief,
the most important thinkers associated with structuralism, such as Jean-Pierre Vernant,
Roland Barthes, or Pierre Vidal-Naquet, did not reduce their interests to the study of
synchronic relations, but – as Foucault put it – attempted to fashion the instrument for a
precise historical analysis. It was also a case of Michel Serres’ reflection on the origins of
geometry. This example is closely examined in the paper to indicate some differences
between both traditional and structuralist approaches to that question.
KEYWORDS: structuralism and history, validity of structuralism, origins of geometry,
Michel Serres
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.6
www.praktykateoretyczna.pl
STRUKTURY, HISTORIA I PRAXIS. O SPORZE
SARTRE’A Z LEVI-STRAUSSEM Z DZISIEJSZEJ
PERSPEKTYWY
MAŁGORZATA KOWALSKA
Abstrakt: W artykule zostaje przypomniany historyczny spór między Sartrem i Lévi-
Straussem dotyczący rozumienia dialektyki (relacji między rozumem dialektycznym
i rozumem analitycznym), który był zarazem sporem o pojęcia historii i struktury, status
świadomej podmiotowości i rolę swobodnego działania, „sporem o człowieka” i sposób
uprawiania antropologii, w tym o stosunek filozofii do nauki/nauk empirycznych. Zamiast
prostego przeciwstawienia stanowisk Sartre’a i Lévi-Straussa autorka stara się wydobyć dość
złożoną, dialektyczną grę między nimi, podkreślając jednak ich ostateczną opozycyjność,
którą wiąże z nieusuwalnym napięciem między biegunami całej nowoczesnej filozofii
i kultury, przede wszystkim biegunami subiektywizmu i obiektywizmu. To napięcie ujawnia
się w różnych sposobach pojmowania i badania człowieka w ogóle (jako przede wszystkim
podmiotu i projektu lub, przeciwnie, przedmiotu i uwarunkowanego elementu znacznie
szerszego uniwersum), ale także w relacji między kulturą i naturą oraz – wreszcie – relacji
między różnymi kulturami.
Celem artykułu jest nie tylko rekonstrukcja historycznego sporu, ale również jego aktualizacja,
tj. odniesienie go do całkowicie współczesnych dyskusji o charakterze teoretycznym
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
106
i praktycznym, moralno-politycznym, dotyczących takich zagadnień jak status umysłu
i świadomości, a także kwestii ekologicznych i pytań o możliwe i pożądane relacje między
światem zachodu oraz innymi kulturami. W świetle artykułu napięcie między stanowiskami
à la Sartre i à la Lévi-Strauss jawi się we współczesnych dyskusjach jako obecne i żywe.
Słowa kluczowe: antropologia, dialektyka, fenomenologia, historia, podmiot, praxis,
struktura, strukturalizm, wolność
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
107
1. Stawka sporu
Polemika Sartre’a z Lévi-Straussem, która miała miejsce na początku lat sześćdziesiątych
dwudziestego wieku, na pewnym poziomie ma już znaczenie tylko historyczne. Obaj autorzy
należą do klasyki myśli współczesnej, ale próżno dziś szukać ich wyznawców czy wiernych
kontynuatorów. Chociaż zarówno fenomenologia, jak strukturalizm wciąż są żywe w tym
sensie, że inspirują współczesne myślenie, ulegając rozmaitym przekształceniom, to spór
między nimi zdecydowanie stracił na ostrości. Już francuscy „poststrukturaliści” – Derrida,
Deleuze, Foucault, Lyotard – w pewien sposób zatarli ten spór, a nawet intencjonalnie
unieważnili, problematyzując i kwestionując założenia obu „szkół”, oddalając jednocześnie
fenomenologiczne pojęcie podmiotu i inwariantne struktury. Skądinąd w retrospektywnych
podręcznikowych ujęciach przedmiot kontrowersji został skrajnie uproszczony, sprowadzony
do sporu o istnienie lub śmierć „człowieka”. Z tej perspektywy Sartre jawi się jako ostatni
obrońca nowożytnego humanizmu („ostatni wielki filozof dziewiętnastego wieku”, jak ujął to
Foucault), a Lévi-Strauss jako bezkompromisowy rzecznik nowej obiektywnej nauki i nowej
posthumanistycznej epoki. Postaram się pokazać, że chociaż takie uproszczenie nie jest
bezpodstawne, to wiąże się ono z pominięciem dość skomplikowanej gry między dwoma
stanowiskami – jednocześnie odnotuję to, co w tej grze i w tym sporze pozostaje aktualne.
Zakreślmy wstępnie przedmiot i stawkę sporu. Chodzi przy tym zarówno o spór
jawny, wprost wyartykułowany w niektórych tekstach i wypowiedziach obu autorów, jak
i o to, co można uznać za jego ogólniejszą filozoficzną bazę czy ogólniejszy filozoficzny
kontekst, które dają się zrekonstruować na podstawie całokształtu ich twórczości. Jawna
polemika Sartre’a z Lévi-Straussem i Lévi-Straussa z Sartrem zajmuje w ich twórczości
niewiele miejsca: parędziesiąt stron w Critique de la raison dialectique Sartre’a, jeden rozdział
w Myśli nieoswojonej Lévi-Straussa plus trochę wypowiedzi jednego i drugiego rozsianych
w opublikowanych rozmowach lub tylko nagranych wywiadach (Sartre 1960, 487–505; Lévi-
Strauss 2001a1; Pingaud i Sartre 1966)2. Ale oczywiste jest to, że za wypowiedziami wprost
1 Rozdział Dialektyka i historia.
2 Istotne są w tym kontekście wypowiedzi ustne obu autorów przytaczane w nagraniu radiowym France Culture z 1 października 2014 roku, dostępne na stronie www.franceculture/emissions/les-nouveaux-chemins-de-la-connaissance/duels-de-philosophes-34-sartre-vs-levi-strauss.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
108
polemicznymi kryje się wiele założeń i tez wypowiedzianych w innych miejscach i przy innych
okazjach.
Polemika ma charakter zarówno metodologiczny, jak ontologiczny, a na pewnym
poziomie także moralno-polityczny. Obu autorom chodzi o stworzenie antropologii,
o „zrozumienie, czym jest człowiek”. Ale w jaki sposób myśleć o człowieku i go poznawać,
jak w konsekwencji określać jego „naturę” i jakie mu przypisywać miejsce w bycie, jakie
wreszcie wyciągać z tego wnioski moralne i polityczne – to, najogólniej rzecz ujmując,
stanowi stawkę sporu. Na nieco mniej ogólnym poziomie kontrowersja dotyczy modelu
racjonalności, znaczenia historii i roli, jaką odgrywa w niej świadome działanie, możliwej
jedności historii i samej ludzkości, a także, choć niebezpośrednio, statusu i genezy sensu.
Przyjrzyjmy się tym problemom mniej więcej po kolei (ściśle odróżnić ich się nie da),
podążając częściowo za literą jawnej polemiki, ale rekonstruując również stojące za nią
ogólniejsze przesłanki, bardziej skomplikowane i niejednoznaczne, niż zwykło się sądzić.
2. Rozum dialektyczny i analityczny, czyli pytanie o możliwość filozofii
W rozdziale Myśli nieoswojonej zawierającym bezpośrednie odniesienie do Sartre’a jako
autora Krytyki dialektycznego rozumu sporo miejsca zajmuje obecne już w tytule owego rozdziału
pojęcie dialektyki. Wbrew późniejszym stereotypom (do upowszechnienia których
przyczyniła się bardzo skądinąd interesująca synteza czterdziestu pięciu lat filozofii
francuskiej autorstwa Vincenta Descombes’a; zob. Descombes 1997) strukturalizm w swojej
najbardziej bojowej i „klasycznej” fazie bynajmniej tego pojęcia nie odrzucał, pojawia się ono
w pozytywnym znaczeniu zarówno w tekstach Lévi-Straussa, jak Althussera, choć podlega
dość daleko idącej, by nie rzec swobodnej reinterpretacji. Powód wydaje się oczywisty:
istotną, jeśli nie podstawową inspiracją dla najważniejszych rzeczników strukturalizmu –
a w tym czasie także dla Sartre’a – pozostawał marksizm, z którego dialektyki wyrugować
łatwo się nie da. Pozostawało zatem odróżnić „dobrą” dialektykę Marksa od „złej” dialektyki
Hegla, utożsamiając tę ostatnią z metafizyką czy ideologią, a tę pierwszą zbliżając tak dalece,
jak to możliwe, do zasad racjonalności naukowej pojmowanej na sposób strukturalistyczny.
Takiego reinterpretacyjnego zabiegu dokonali Lévi-Strauss i Althusser (Althusser 2009;
Althusser 1972). Z tej perspektywy rozumienie dialektyki przez Sartre’a jawi się jeszcze,
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
109
choćby wbrew jego intencjom, jako beznadziejnie heglowskie albo po prostu
subiektywistyczno-idealistyczne.
Zacznijmy od krótkiego przypomnienia, jak dialektykę i rozum dialektyczny w swoim
marksizującym okresie pojmował Sartre. Obszerne rozważania na ten temat znajdujemy
w pierwszych rozdziałach Critique de la raison dialectique, a po części już w poprzedzających tę
pracę, napisanych nieco wcześniej Questions de méthode. W świetle tych rozważań nie ulega
wątpliwości, że ambicją Sartre’a i tym, co uważał on za właściwe zadanie dialektyki, było
przekroczenie klasycznej opozycji między idealizmem i materializmem czy naturalizmem,
zaproponowanie „dialektyki krytycznej”, która w odróżnieniu od dogmatycznej – za jaką
filozof uznawał zarówno Heglowską dialektykę ducha, jak i Engelsowską dialektykę przyrody
– byłaby zdolna opisać całokształt ludzkiego doświadczenia jako zarazem subiektywnego
i obiektywnego, jednostkowego i zbiorowego, mającego podstawę materialną, ale też wymiar
świadomościowy, uwikłanego w cały zastany świat i całą jego historię, a zarazem mającego
charakter projektu i mogącego ten świat przekształcać. Słowem: chodziło o dialektykę, która
mogłaby ująć złożone doświadczenie jednostkowe i zbiorowe działanie w świecie. Dialektyka
ma tu status metody, ale chodzi o metodę pozwalająca ująć ruch samej rzeczywistości,
faktyczne relacje między działającą jednostką i innymi jednostkami oraz między nimi
wszystkimi a materią jako ich ontologiczną podstawą i stałym otoczeniem. W grę wchodziły
dialektyka i rozum dialektyczny definiowane zarazem metodologicznie i ontologicznie.
„Dialektyka jako pewien typ racjonalności – pisze Sartre – winna odsłonić się
w bezpośrednim i codziennym doświadczeniu jednocześnie jako obiektywny związek faktów
i jako metoda poznawania oraz określania tego związku” (Sartre 1960, 130). Filozof przyznaje
wprawdzie, iż założenie, że relacje między ludzkim działaniem i bytem tout court mają
charakter dialektyczny, jest tylko hipotezą, ale za cel stawia sobie sprawdzenie tej hipotezy
w sposób w pewnym sensie eksperymentalny, mianowicie przez jej zastosowanie do
wyjaśnienia własnych doświadczeń refleksyjnego podmiotu w jego relacjach z innymi ludźmi i
z oporem materii w kontekście dotychczasowej historii. Sprawdzian, zwany „doświadczeniem
krytycznym”, ma więc charakter fenomenologiczno-hermeneutyczny: chodzi o analizę
własnych przeżyć, ale też o poszukiwanie dla nich coraz bardziej rozległego kontekstu i ich
warunków możliwości, zawsze już zastanych, materialnie i historycznie ukształtowanych.
Z tej perspektywy rozum niedialektyczny, a jedynie analityczny, pozwalający
wyodrębniać poszczególne składniki czy warstwy syntetycznego doświadczenia, jest rozumem
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
110
zaledwie pomocniczym i cząstkowym. Sartre bynajmniej go nie lekceważy i z niego nie
rezygnuje, programowo nawet czyni z analizy moment swojej regresywno-progresywnej
metody, nazywanej też metodą analityczno-syntetyczną (Sartre 1960, 97). To, co rozumie
przez regresję, polega, niemal w duchu kartezjańskim, na rozkładaniu skomplikowanego
węzła doświadczenia na prostsze i abstrakcyjne momenty: jednostkowy „organizm
praktyczny”, serie niezależnych od siebie, ale mimowolnie ze sobą powiązanych praktyk
jednostkowych, działanie grupowe na etapie formowania się pewnego „my”, funkcjonowanie
grupy zinstytucjonalizowanej, konflikty między grupami itd. Odnotowując, że sam Sartre
posługuje się metodami analitycznymi, łącznie z dokonywaniem klasyfikacji (Lévi-Strauss
2001a, 326), Lévi-Strauss ma więc oczywiście rację, ale nie jest to racja wbrew Sartre’owi
i jego metodologicznej samowiedzy. Kością niezgodny pozostaje natomiast pojmowanie
relacji między rozumem analitycznym i dialektycznym. Dla Sartre’a analiza jest w założeniu
wstępem do myślenia dialektycznego, tożsamego z myśleniem syntetycznym
i „progresywnym”, które wszystkie wyodrębnione momenty wprawi w ruch i dynamicznie ze
sobą powiąże, pokazując grę jedności i opozycji między nimi i wpisując je w globalny ruch
historii, nigdy przy tym nie tracąc z oczu jednostkowego „doświadczenia krytycznego”.
Przejście od analizy do dialektyki jest tu jakościową zmianą poziomu refleksji. A raczej sama
analiza ma tu wartość o tyle, o ile jest od początku podporządkowana perspektywie
dialektycznej i wyodrębnia swoje momenty zgodnie z potrzebami poszukiwanej syntezy.
Rozum analityczny staje się uzurpatorski w swoich roszczeniach poznawczych i zgoła
fałszywy, gdy zapomina o własnych ograniczeniach, o swojej abstrakcji, gdy elementy analizy,
w szczególności te dotyczące aktualnych praktyk zbiorowych, bierze za samą rzeczywistość i
gdy tę rzeczywistość unieruchamia, wyrywa z historycznego stawania się. A także, jeśli nie
przede wszystkim, kiedy siląc się na czysty obiektywizm, wszelkie historyczne i subiektywnie
kształtowane fakty stara się ujmować tylko z zewnątrz, nie wiążąc ich z jednostkowymi lub
zbiorowymi przeżyciami i projektami. Słowem, gdy ludzi bada tak samo jak mrówki, do
przeżyć których nie ma żadnego dostępu i co do których można zakładać, że nie mają
projektów i same przez się nie tworzą sensu (Sartre 1960, 124)3. Rozum analityczny to
w sumie tyle co rozum pozytywistycznie naukowy, wyjaśniający, w każdym razie próbujący
wyjaśniać, ale nierozumiejący. Nie negując wartości dostarczanego przezeń poznania, Sartre
bardzo mocno stoi więc na stanowisku, że jest to poznanie niewystarczające i że myślenie
3 Porównanie cytowane przez Lévi-Straussa (2001, 327).
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
111
filozoficzne, tożsame z dialektycznym, powinno je przekroczyć. Lévi-Strauss słusznie
zauważa, że stosunek Sartre’a do rozumu analitycznego jest dwoisty: raz uznaje on go za
podrzędny, innym razem zdecydowanie go krytykuje (Lévi-Strauss 2001a, 327), ale nie ma tu
żadnej logicznej sprzeczności. Z perspektywy autora Critique rozum analityczny powinien po
prostu znać swoje miejsce. Albo, co na jedno wychodzi, nauki pozytywne i formalne nie
mogą zastąpić filozofii.
Intencja dialektycznego przedsięwzięcia à la Sartre jest jasna: chodzi o przekroczenie
opozycji i pokazanie dynamicznych relacji między świadomością i materią, jednostką
i zbiorowością, różnymi zbiorowościami itd., w ramach obejmującej wszystko historii. Pytanie
brzmi, na ile udaje mu się rzeczywiście sprostać temu zadaniu. W jego koncepcji dialektyki,
w jej zastosowaniu do szczegółowych analiz, ale po prawdzie już w samych jej założeniach
uderzają przynajmniej dwie rzeczy: po pierwsze to, że mimo deklarowanego wychodzenia
poza dialektykę „dogmatyczną” autor Critique przejmuje znaczną część klasycznej
Heglowskiej terminologii z pojęciami „negacji”, „sprzeczności”, „obiektywizacji”, „alienacji”,
„znoszenia” i „mediacji” na czele. W zestawieniu z jego wcześniejszą koncepcją, wyłożoną
w Bycie i nicości, gdzie relacje między bytem-dla-siebie i bytem-w-sobie oraz między bytem-w-
sobie i bytem-dla-innego miały charakter fundamentalnego ontologicznego konfliktu, obecna
tu zmiana polega przede wszystkim na przypisaniu zasadniczej roli mediacji: działanie
zapośrednicza projekt z materią, aktualne i przeszłe działania innych zapośredniczają
działania jednostek, sama materia zapośrednicza wszelkie międzyludzkie relacje itd. Ale w ten
sposób Sartre raczej zbliża się do Hegla niż od niego oddala, nawet jeśli jego założenia są
materialistyczne w tym sensie, że uznają ontologiczny prymat materii nad „duchem”.
Co więcej, postulat „doświadczenia krytycznego”, wyraźnie związany z tradycją
fenomenologiczną, nieuchronnie premiuje subiektywny punkt wyjścia wszelkich dociekań.
Nie jest zatem przypadkiem, że ostatecznie za źródło dialektycznego rozumu Sartre uznaje
jednostkowe działanie, jednostkowe przekraczane świata i borykanie się z jego oporem,
jednostkowe „negacje” i „negacje negacji”, jednostkowy „totalizujący projekt” (totalizujący, to
znaczy organizujący świat wokół „ja” i w ten sposób czyniący z niego pewną subiektywną
całość, chociaż jest to całość zawsze otwarta, „totalność zdetotalizowana”) – podnosząc
to działanie jako podstawę wszelkiej praxis do rangi „dialektyki konstytuującej”. Działaniu
zbiorowemu, w ramach którego „ja” przekształca się w „my”, przyznany zostaje status
jedynie „dialektyki konstytuowanej”, tj. ontologicznie wtórnej, a nieintencjonalne i sprzeczne
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
112
z intencjami „organizmów praktycznych” oddziaływanie materii na rezultaty działań
ochrzczone zostanie mianem antydialektyki (która pozostaje wszak w ogólniejszych
dialektycznych związkach – w ramach „dialektyki ogarniającej” – z dwiema poprzednimi).
W sumie wiele wskazuje na to, że jeśli Sartre przekroczył idealizm Hegla, to raczej w stronę
idealizmu bardziej subiektywnego (typu Fichteańskiego), w osobliwy sposób powiązanego
z materializmem brutalnym – by nie rzec wulgarnym – w tym sensie, że operującym ubogim
pojęciem materii, generalnie sprowadzanej do biernego podłoża i nieznośnie bezwładnego
oporu wobec jednostkowych i zbiorowych projektów.
Lévi-Strauss w swojej publicznej polemice z Sartrem nie odnosi się do jego
deklarowanych intencji, lecz do ich efektów. I ocenia je surowo. (A warto wspomnieć, że
egzegezie Sartre’owskiej Critique Lévi-Strauss poświęcił sporo czasu, przeznaczając na ten cel
specjalne seminarium w roku 1961, co świadczy chyba o szczególnej estymie, jaką darzył
starszego kolegę, a przynajmniej o uznawaniu jego istotnej roli w kształtowaniu
współczesnego myślenia.) W odróżnieniu od Althussera nie poddaje wprawdzie
bezpośredniej krytyce Heglowskich kategorii, nie kwestionuje wprost pojęć negacji czy
alienacji (może dlatego, że są mu tak obce, iż niemal dla niego niezrozumiałe, a może dlatego,
że uważa je za podrzędne i jako takie niewarte specjalnej uwagi), ale bardzo wyraźnie atakuje
w myśleniu Sartre’a dwie rzeczy: subiektywizm i historyzm, a ściślej: czynienie z historii mitu.
Do tej ostatniej kwestii przejdę później, tymczasem skupmy się na pierwszej. Z perspektywy
Lévi-Straussa Sartre pozostaje w gruncie rzeczy kartezjanistą przywiązanym nie do
kartezjańskiej metody, lecz do cogito, w najlepszym razie zastępującym „ja” przez „my”,
usiłującym przekształcić myślenie jednostkowe w grupowe, solipsyzm jednostki w solipsyzm
grupy (Lévi-Strauss 2001a, 331)4. Lévi-Strauss kwestionuje zatem węzłowy punkt
Sartre’owskiej dialektyki, jakim jest czy powinno być jej zakorzenienie w fenomenologicznym
doświadczeniu. Zgodnie z podstawowymi założeniami strukturalizmu, pokrewnego w tym
punkcie psychoanalizie, przyjmuje, że to, czego podmiot jednostkowy lub zbiorowy może być
świadomy, nie pokrywa się nigdy z obiektywnymi uwarunkowaniami i obiektywnym sensem
jego działań, które można rozpoznać tylko z zewnątrz (Lévi-Strauss 2001a, 337)5. Autor Myśli
4 „Sartre stał się faktycznie więźniem swojego cogito. U Kartezjusza pozwalało ono dojść do tego, co
uniwersalne, atoli pod warunkiem, że pozostanie się na płaszczyźnie psychologicznej i indywidualnej. Socjologizując cogito, Sartre zamienia tylko jedno więzienie na drugie. Odtąd grupa i epoka każdego podmiotu zastępują świadomość bezczasową”.
5 „Wydaje nam się, że pod tym względem Sartre zachował nie więcej niż połowę z połączonej lekcji Marksa i Freuda, ci ostatni nauczyli nas bowiem, że człowiek posiada sens tylko wtedy, gdy spogląda na siebie
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
113
nieoswojonej idzie nawet dalej, zakładając, że obiektywne uwarunkowania ludzkiego myślenia
i ludzkich działań są ostatecznie tożsame z prawami rządzącymi materią na jej poziomach
biologicznym, chemicznym i fizycznym (Lévi-Strauss 2001a, 327–328)6. Otóż te prawa
rozpoznaje rozum naukowy, czyli „zewnętrzny” i analityczny, badający fakty i strukturalne
związki między nimi.
Czym może być w tym kontekście rozum dialektyczny? Oczywiście nie żadnym
przeciwieństwem ani przezwyciężeniem rozumu analitycznego, żadną nową jakością, którą
mogłaby do rozważania człowieka i do rzeczywistości w ogóle wnieść filozofia w odróżnieniu
od nauki (zbioru pozytywnych nauk), ale tylko i aż stałym wysiłkiem rozumu analitycznego,
prowadzącym do wychodzenia poza jego dotychczasowe granice, do ustalania związków
między tym, co w dotychczasowej wiedzy o świecie niepowiązane, do ogarniania
i rozjaśniania coraz większych poziomów złożoności. Jednocześnie jednak – bo to dla Lévi-
Straussa dwie strony tej samej metody – wysiłkiem prowadzącym do rozkładania samej
złożoności na elementy pierwsze:
[…] rozum dialektyczny nie jest dla nas czymś innym niż rozum analityczny ani czymś,
co mogłoby być podstawą bezwzględnej oryginalności porządku ludzkiego; rozum
dialektyczny jest czymś więcej w łonie samego rozumu analitycznego: jest warunkiem
koniecznym do tego, by ośmielił się on przystąpić do rozłożenia tego, co jest ludzkie,
na nieludzkie […] (Lévi-Strauss 2001a, 327).
Ujmując to w syntetycznym skrócie, rozum dialektyczny jest „rozumem analitycznym
w działaniu”. Wbrew insynuacjom Sartre’a rozum analityczny nie tylko nie jest rozumem
„leniwym”, poprzestającym na rejestrowaniu zewnętrznych faktów albo wyróżnianiu
abstrakcyjnych i statycznych momentów, ale właśnie odważnie wykracza zarówno poza
w perspektywie usensowniającej; aż dotąd zgadzamy się z Sartre’em, trzeba jednak tu dodać, że sens ów nigdy nie jest tym właściwym: superstruktury to akty chybione, którym społecznie »udało się«. Próżno więc byłoby oczekiwać najprawdziwszego usensownienia ze strony świadomości historycznej”.
6 „[…] wierzymy, iż ostatecznym celem nauk humanistycznych nie jest konstytuowanie człowieka, lecz rozczłonkowanie w celu rozwiązania jego zagadki. Wielkie znaczenie etnologii polega na tym, że stanowi pierwszy etap procedury, na którą składa się więcej stopni – ponad progiem empirycznej różnorodności ludzkich społeczeństw; analiza etnograficzna pragnie dotrzeć do inwariantów, które – jak wynika z tej pracy – sytuują się czasem w najbardziej nieoczekiwanych punktach. […] Nie wystarcza jednak włączenie poszczególnych grup ludzkich w ludzkość powszechną – ten pierwszy krok jest wstępem do dalszych poczynań […], które należą do nauk ścisłych i przyrodniczych: reintegracji kultury w naturze i wreszcie reintegracji życia w całokształcie jego warunków fizykochemicznych”.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
114
ograniczenia dotychczasowej wiedzy naukowej, jak i poza metafizyczne dogmaty – i w tym
sensie, nie zmieniając swojej metody, jest wewnętrznie dialektyczny.
Na tym poziomie sporu mogłoby się wydawać, że propozycja Lévi-Straussa jest
zwykłą antytezą propozycji Sartre’a, i to antytezą zewnętrzną, tj. taką, która ze swoją tezą nie
ma istotnego związku, bo wychodzi z radykalnie odmiennych, a zarazem niezależnych
podstawowych założeń. Kiedy jednak uważniej wczytać się w polemiczny tekst Lévi-Straussa,
sprawa okazuje się nie taka prosta. I nie chodzi o to, że Lévi-Strauss explicite przyznaje
Sartre’owi szczegółowe czy punktowe zasługi w rozjaśnieniu konkretnych zjawisk czy relacji
społecznych, co można by ostatecznie uznać za kurtuazję wobec „wielkiego filozofa”. Chodzi
o związek między dwiema z pozoru alternatywnymi i zgoła wykluczającymi się propozycjami
na znacznie ogólniejszym a zarazem głębszym poziomie. Poza i ponad sprzeciwem wobec
subiektywizowania rozumu dialektycznego przez Sartre’a Lévi-Strauss w swojej polemice
z nim wyraźnie komplikuje własne stanowisko w dwóch powiązanych ze sobą punktach.
Po pierwsze, rewiduje swoją wcześniejszą koncepcję (albo tylko koryguje jej uproszczoną
wykładnię), zgodnie z którą ludzie (tu konkretnie: członkowie kultur zwanych prymitywnymi)
są generalnie nieświadomi reguł, wedle których działają, przyznając, że myślenie i działanie
świadome mają jednak zasadniczy udział w organizowaniu społecznego świata (Lévi-Strauss
2001a, 334)7. Po drugie, jednocześnie rewiduje, a nawet odwołuje swoją niegdysiejszą tezę o
zasadniczej opozycji miedzy naturą oraz kulturą, postulując ich jedność i ich łączne badanie,
i problematyzuje redukcjonizm rozumiany jako sprowadzanie zjawisk złożonych do prostych.
Badanie naukowe w jego rozumieniu nie może w pewien sposób nie redukować kultury do
natury, ale też samą naturę musi pojmować przez prymat kultury. Za postulatem wiązania
sposobów myślenia i działania z prawami (strukturami) samej materii nie kryje się tu
w żadnym razie „wulgarnomaterialistyczny” pomysł sprowadzania kultury, myślenia
i działania do znanych praw przyrody, lecz idea i postulat odkrycia nieznanych jeszcze praw,
pozwalających ująć specyfikę świadomego myślenia i działania, które samą materię, zdolną
7 „Dziś musimy przyznać: mimowolnie poparliśmy te błędne interpretacje, zbyt często – w Les Structures
élémnentaires de la parenté – sprawiając wrażenie, że poszukujemy nieuświadomionej genezy wymiany małżeńskiej. Należało wyraźniej przeprowadzić rozróżnienie między wymianą taką, jaka się wyraża spontanicznie i bezwzględnie w praktyce grup, a świadomymi i przemyślanymi regułami, za pomocą których te same grupy – czy też ich filozofowie – zajmują się jej kodyfikowaniem i kontrolowaniem. Jeśli można wyciągnąć jakąś naukę z badań etnograficznych ostatnich dwudziestu lat, to tę, że drugi wymieniony tu aspekt jest dużo ważniejszy, niż to na ogół podejrzewali obserwatorzy […]”.
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
115
zrodzić umysł ze wszystkimi jego konstrukcjami, kazałyby postrzegać jako rzeczywistość
niebywale i może nieskończenie złożoną:
Z chwilą kiedy osiągniemy zrozumienie życia jako funkcji bezwładnej materii, dane
nam będzie odkryć, że materia ta posiada własności całkiem różne od tych, jakie
przypisywaliśmy jej poprzednio. Nie można więc szeregować poziomów redukcji jako
wyższych i niższych, należy się bowiem spodziewać, że w wyniku redukcji poziom
uważany za wyższy przekaże retroaktywnie coś ze swego bogactwa poziomowi
niższemu, do którego zostanie sprowadzony. Wyjaśnienie naukowe nie polega na
przechodzeniu od złożoności do prostoty, lecz na zastępowaniu złożoności mniej
zrozumiałej przez bardziej zrozumiałą (Lévi-Strauss 2001a, 329).
Taka koncepcja materii jest oczywiście, choć tylko implicite, polemiczna wobec koncepcji
Sartre’a, który także w swoim marksizującym, „materialistycznym” okresie nie jest w stanie
pozbyć się myśli o zasadniczej, nieredukowalnej i ostatecznie niewyjaśnialnej różnicy między
materią jako bytem-w-sobie i świadomym umysłem jako bytem-dla-siebie, ale na
ogólniejszym poziomie pokrywa się z Sartre’owską, dialektyczną i mediacyjną intencją
przekroczenia opozycji między naturą i kulturą, materią i duchem. Na tym ogólnym poziomie
tak dla Sartre’a, jak dla Lévi-Straussa rozum dialektyczny jest rozumem wnikającym
w złożoność, szukającym pomostów i mediacji między opozycjami, „jedności przeciwieństw”.
Różnica między stanowiskami obydwu autorów pozostaje jednak istotna. Z jednej
strony mamy do czynienia z ideą dialektyki ugruntowanej w doświadczeniu
fenomenologicznym i z relatywizacją roli poznania analityczno-naukowego, z drugiej strony
z pojmowaniem dialektyki jako nieustannego poszerzania i komplikowania wiedzy
analityczno-naukowej oraz z relatywizowaniem wartości doświadczeń fenomenologicznych.
Last but not least, spór o charakter rozumu, o związek analizy z dialektyką, jest tu również
sporem o relację między filozofią i naukami pozytywnymi, o możliwość autonomii filozofii
i jej ewentualny nadrzędny status wobec nauki/nauk. Lévi-Strauss, rozczarowany filozofią
absolwent studiów filozoficznych, głosi nie tyle „koniec człowieka”, ile koniec filozofii w jej
roszczeniach do lepszego rozumienia świata i człowieka. Dlatego antropologia filozoficzna,
w której Sartre widział podstawę wszelkiej filozofii, może być dla niego już tylko antropologią
kulturową, ta zaś – częścią systemu pozytywnych nauk o materialnej rzeczywistości. Z tego
punktu widzenia przeznaczeniem filozofii jest rozpuszczenie się w naukach i funkcjonowanie
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
116
najwyżej jako ich wewnętrzny napęd, służący stałemu poszerzaniu ich pola badawczego oraz
ich coraz głębszej integracji.
3. Struktury i historia: pytanie o jedność ludzkości i genezę sensu
Analogiczna kontrowersja, ściśle związana z poprzednią, dotyczy sposobu pojmowania relacji
między strukturami i historią. Wbrew dość popularnym stereotypom ani Sartre nie przeczył
istnieniu i znaczeniu struktur, ani Lévi-Strauss nie negował znaczenia historii. W Critique
termin „struktura” pojawia się bardzo często. W pewnym miejscu proponowaną przez siebie
filozoficzną antropologię Sartre nazywa wręcz antropologią „historyczną i strukturalną”
(Sartre 1960, 108). Ze swej strony Lévi-Strauss od stosunkowo wczesnych artykułów
zebranych w tomie Antropologia strukturalna, a potem Antropologia strukturalna II uznawał, wręcz
podkreślał, istotne znaczenie badań historycznych dla zrozumienia ludzkiej kultury
i człowieka „w ogóle”, jednocześnie problematyzując relacje między poznaniem historycznym
i antropologiczno-etnologicznym. Wedle formuły z Antropologii strukturalnej historia
i etnologia/antropologia kulturowa miałyby ostatecznie stanowić Janusowe oblicza tego
samego globalnego poznania, różniąc się nie przedmiotem, lecz metodą (Lévi-Strauss 2000)8.
W przypadku historii jako nauki punktem wyjścia analizy są nie tyle źródła pisane,
ile świadome przeżycia historycznych aktorów, podczas gdy w przypadku antropologii
kulturowej czy etnologii przedmiotem zainteresowania byłyby przede wszystkim strukturalne
uwarunkowania i ramy myślenia/działania, których sami aktorzy mogą być nieświadomi.
Ale nawet ta metodologiczna różnica jest względna, bo badanie historyczne, o ile wykracza
poza przytaczanie historycznych źródeł i wypowiedzi, co nie jest jeszcze żadną nauką, musi
zmierzać do odkrywania warunków nieuświadamianych sobie przez samych aktorów.
I odwrotnie: badanie etnologiczne musi wychodzić od tego, co sami aktorzy o sobie i świecie
myślą oraz mówią. Względna jest również opozycja między synchronią i diachronią. Mimo
postulatu poszukiwania kulturowych i historycznych inwariantów Lévi-Strauss uznaje bez
oporu nie tylko istnienie „struktur diachronicznych”, pozwalających znaleźć elementy stałe
w rzeczywistości zmieniającej się w czasie, ale także mnóstwo szczegółowych wariantów,
8 Rozdział Wprowadzenie: Historia i etnologia.
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
117
zmiennych zarówno w czasie, jak i w przestrzeni, które stanowią jakby efekt swobodnej
improwizacji na bazie ogólniejszej struktury, a nawet cały wachlarz odchyleń
od „inwariantów” (Lévi-Strauss 2000)9. Struktura nie wyklucza zatem zmienności ani
w czasie, ani w przestrzeni. Odkładając tymczasem na bok sprawę przestrzeni, powiedzmy,
że Lévi-Strauss w żadnym razie nie neguje historycznego stawania się i różnicowania się
struktur.
Mimo zgody na tym ogólnym poziomie (struktury nie wykluczają historii ani historia
struktur) stanowiska Sartre’a i Lévi-Straussa są bardzo odmienne. Najogólniej mówiąc,
dla pierwszego struktury są wtórne wobec ludzkich działań, które tworzą historię, podczas
gdy dla drugiego wszelkie działania i sama historia podlegają, poniżej i powyżej poziomu
możliwych swobodnych wariantów, ogólnym i obiektywnym prawidłowościom
strukturalnym.
Sartre nie uznaje istnienia struktur rozumianych jako struktury „samego bytu”, jako
konieczne, niezależne od praxis systemowe zależności miedzy jakimiś elementami fizycznymi,
a wtórnie lub komplementarnie symbolicznymi. I nie uznaje ich z dokładnie tych samych
powodów, z jakich kwestionuje Engelsowską dialektykę przyrody, uznając ją za dogmatyczną.
Wbrew tezie Engelsa „doświadczenie krytyczne” nie dostarcza żadnych dowodów na to,
że przyroda sama w sobie, czyli niezależnie od naszych z nią relacji i naszych doświadczeń,
rządzi się zasadami negacji, sprzeczności czy jedności przeciwieństw. Ale wbrew tezie
strukturalistów nie dostarcza też żadnych dowodów na istnienie jakichś niezależnych
od doświadczenia ram i zależności, immanentnych dla całej przyrody czy choćby dla ludzkich
mózgów, w konieczny sposób warunkujących lub zgoła determinujących działanie i myślenie.
Być może takie struktury istnieją, podobnie jak być może istnieje dialektyka przyrody, ale –
i to jest dla Sartre’a argument podstawowy – to tylko hipotezy rozumu usiłującego wyrwać się
ze swojego uwikłania w doświadczenie i zająć „punkt widzenia Boga”. Istnienia struktur,
owszem, doświadczamy jako ograniczenia naszych projektów; możemy je nawet rozpoznać
jako punkt wyjścia dla każdego projektu, na przykład dostrzegając klasowe struktury
społeczeństwa wpływające na sposoby działania i myślenia jednostek. Ale doświadczamy
również, na poziomie jednostkowym i zbiorowym, ruchu, który te struktury kwestionuje,
nawet jeśli często bezsilnie. Dlatego struktury mieszczą się dla Sartre’a nie po stronie „rzeczy
samych”, lecz po stronie urzeczowionych praktyk, zakrzepłych w pewnym kształcie
9 Rozdziały Struktura i dialektyka oraz Pojęcie struktury w etnologii.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
118
historycznego świata, w pewnym kształcie relacji społecznych, instytucji, jednostkowych
i zbiorowych nawyków oraz towarzyszących im poglądów. Sferę tę określa Sartre znaczącym
mianem rzeczywistości praktyczno-bezwładnej (le pratico-inerte), w samym tym terminie
podkreślając jej mieszany, subiektywno-obiektywny charakter. W sumie struktury istnieją
tylko jako historyczny produkt praxis, a wtórnie jako przedmiot zewnętrznej, niedialektycznej
wiedzy. Historia nie powstaje wprawdzie w ontologicznej próżni, lecz na bazie
przedhistorycznej materii, ale zarówno samo istnienie jakichkolwiek obiektywnych relacji, jak
i wszystko to, co można o nich wiedzieć, jest już zapośredniczone przez historyczne
działanie. Nigdy nie obcujemy z bytem czy materią w sobie, lecz z bytem zawsze już
przetworzonym przez ludzkie działanie i związane z nim myślenie (przez, chciałoby się rzec,
praktykę praktyczną i teoretyczną). To zaś, co jest produktem praxis, za sprawą nowej praxis
i nowej wiedzy może ulec zmianom, zależnie od podejmowanych przez ludzi projektów.
I nawet jeśli rzeczywistość zastygła i odłożona w materii oraz w ukształtowanych sposobach
myślenia stawia potężny – może na zawsze nieprzezwyciężalny – opór działaniom
podejmowanym hic et nunc (ostateczne wnioski płynące z Critique są pesymistyczne), nie
zmienia to faktu, w każdym razie fenomenologiczno-krytycznego ustalenia, że struktury są
wytworem historii i ludzkiej aktywności, a nie dającą się rozpoznać „z lotu ptaka” teksturą
bytu w sobie. Miejsce struktur w historii, będącej z definicji historią ludzkich działań
w materialnym otoczeniu, jest więc dokładnie takie samo jak miejsce rozumu analitycznego
w ramach rozumu dialektycznego: stanowią one element historii i działania, ale nie ich
zewnętrzny warunek możliwości, nieprzekraczalną ramę czy istotę.
Stanowisko Lévi-Straussa jest oczywiście przeciwne. Nie przecząc istnieniu historii
i historycznych zmian, nie odmawiając pewnej roli świadomemu działaniu, ludzkiej
pomysłowości i kreatywności, dzięki którym możliwa była w szczególności rewolucja
neolityczna, a znacznie później rewolucja naukowo-przemysłowa (Lévi-Strauss 2001b)10,
będzie on stale zaznaczał, a w jawnej polemice z Sartrem szczególnie, prymat ogólnych
strukturalnych uwarunkowań nad działaniem i świadomymi projektami. Chociaż na etapie
Antropologii strukturalnej strukturze nadawał sens głównie – jeśli nie wyłącznie –
metodologiczny, uznając ją za rodzaj heurystycznego modelu (Lévi-Strauss 2000)11, to w Myśli
nieoswojonej terminowi temu nadaje już sens wyraźnie ontologiczny: struktury gorzej lub lepiej
10 Rozdział XVIII, Rasa i historia.
11 Rozdział Pojęcie struktury w etnologii.
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
119
się odkrywa, przede wszystkim jednak one realnie istnieją na poziomie zwanym fizycznym
i jako takie determinują wszelkie działania i myślenie. Dlatego samą historię można i należy
ujmować w sposób strukturalny jako historię szczegółowych wariacji ogólnych inwariantów.
Świadomość historycznych aktorów zaangażowanych w „swoją” historię i przypisujących jej
wyjątkowe znaczenie nie stanowi tu żadnego kryterium prawdy, przeciwnie, skłania do
etnocentrycznych iluzji.
Nie tylko jako badacz, ale także jako obrońca kultur zwanych prymitywnymi Lévi-
Strauss – na poziomie, który trudno uznać za czysto intelektualny, bo w grę dość wyraźnie
wchodzą tu także emocje – ma Sartre’owi szczególnie za złe właśnie to, co uznaje za jego
zachodni etnocentryzm czy europocentryzm: jego przekonanie, że historia uniwersalna jest
ostatecznie tożsama z dynamiczną, „gorącą” historią Zachodu, z jej konfliktami
międzyjednostkowymi i klasowymi, zaborczym stosunkiem do przyrody, rewolucjami,
kapitalizmem itd. W gruncie rzeczy taki sam zarzut mógłby postawić Marksowi i całej
marksizującej lewicy (tak jak w Opium intelektualistów zrobił to, choć nie w imię strukturalizmu,
Aron, zarzucając marksistom „ubóstwienie historii”; Aron 2000). Z perspektywy Lévi-
Straussa Sartre jest jednak szczególnie wygodnym przedmiotem krytyki nie tyle jako
marksista, ile jako fenomenolog czy egzystencjalista rozprawiający o znaczeniu historii
z subiektywnego punktu widzenia. Z tej perspektywy momentem zwrotnym w historii
ludzkości może być „zinterioryzowana” rewolucja francuska. W dziele Sartre’a odwołania do
niej pełnią faktycznie bardzo ważną rolę, czyniąc z niej rodzaj wzorca zachowań
rewolucyjnych, kiedy zastane struktury społeczne zostają przynajmniej na pewnym poziomie i
na pewien czas zburzone za sprawą ludzkich projektów i działań zbiorowych. Dla Lévi-
Straussa jest to mit porównywalny z mitami społeczeństw pierwotnych, chociaż te ostatnie
odwołują się raczej do wiecznego porządku. Właściwie cała koncepcja historii w stylu Sartre’a
jest mitem, opowieścią, która wydarzenia należące do historii pewnej części ludzkości
wykłada jako historię świata, nieświadoma tego, że obiektywnie rzecz biorąc, każda historia
rozpada się na szereg wydarzeń, które dają się porządkować na różnych poziomach
i w ramach rozmaitych klas zdarzeń (aż po chemiczno-fizyczne) oraz rozmaitych klas dat
(Lévi-Strauss 2001a, 337–339, 342–349). Ich obiektywne znaczenie zawsze wymyka się
zarówno bezpośrednim uczestnikom, jak i zaangażowanym interpretatorom lekceważącym
bezstronną analizę.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
120
Mitologizując historię Zachodu, w tym samej Francji, Sartre nie jest w stanie docenić
kultur zwanych prymitywnymi, które zdają się nie mieć historii lub których historia jest
„zimna”. Z jego perspektywy są to społeczeństwa bezwładne, reprodukujące raz wytworzone
struktury, rezygnujące z ich przekształcania. Lévi-Straussa najwyraźniej boli to,
że wspominając o tych społeczeństwach w Critique, Sartre nazwał je, choć incydentalnie,
„ludzkością karłowatą i niekształtną” (Sartre 1960, 203)12. Dziewiąty rozdział Myśli
nieoswojonej, podobnie jak cały Smutek tropików, jest w dużej mierze żarliwą obroną tej rzekomo
niższej, upośledzonej formy ludzkości, próbą wykazania, że jej mity nie są gorsze od mitów
kultury zachodniej, a stosowane przez nią techniki poznawcze i praktyki, łącznie
z magicznymi, w dużym stopniu – na ogólnym poziomie strukturalnym – odpowiadają
nowoczesnym metodom i praktykom naukowym, zarazem analitycznym i całościującym,
służącym poszukiwaniu analogii i powiązań przyczynowo-skutkowych, uznającym całą
rzeczywistość, ludzką i nieludzką, za system wymiany informacji (Lévi-Strauss 2001a, 354–
356).
Ten aspekt sporu między naszymi bohaterami ma oczywiste znaczenie praktyczne,
tj. moralno-polityczne, a nie tylko teoretyczne. Trzeba jednak właściwie je rozpoznać. Bzdurą
byłoby uznawanie Sartre’a za choćby mimowolnego rzecznika europocentryzmu
rozumianego jako przekonanie o wyższości faktycznej historii i cywilizacji zachodniej nad
innymi. Już w czasie wojny w Algierii, czyli w okresie pokrywającym się z pisaniem Critique,
Sartre bardzo zdecydowanie opowiadał się za prawem ludów kolonizowanych do odrzucenia
europejskiej „kurateli”, uznając nawet ich prawo do przemocy, czemu jaskrawy wyraz dał
w swojej przedmowie do książki Frantza Fanona (Fanon 1985). W jego refleksji politycznej
bardzo łatwo zauważyć skłonność, dość zresztą typową dla całej ówczesnej lewicy,
do traktowania społeczeństw „Trzeciego Świata” jako odpowiednika czy zamiennika
proletariatu, słusznie dążącego do zerwania swoich kajdan. Ta myśl polityczna ma solidne
zakorzenienie w Sartre’owskiej antropologii, która opiera się ostatecznie na tezie, że człowiek
nie ma określonej natury (zgodnie z wcześniejszą terminologią – jest „nicością”), wszelkie
charakteryzujące go empirycznie cechy mają zatem wymiar historycznie przygodny i wszystkie
kultury są tak samo przygodne. Dominacja kultury zachodniej, poza tym że przygodna, jest
skrajnie niesprawiedliwa w tej mierze, w jakiej oznacza empiryczne ograniczenie wolności
jednych na rzecz innych, chociaż ontologicznie wszyscy są wolni tak samo, powinni mieć
12 Cytowane przez Lévi-Straussa (2001a, 330).
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
121
zatem jednakową możliwość określania swojego bycia. Na poziomie ontologicznym ludzkość
jest dla Sartre’a jedna właśnie dlatego, że człowiek jest bytem nieokreślonym, „niegotowym”
i mogącym nadawać sobie różne szczegółowe określenia. Ale z tego samego powodu,
na gruncie tejże ontologii, za szczególnie „ludzkie” filozof musi uznawać zrywanie
z zastanymi określeniami, próby przekraczania status quo, bunt. Ostatecznie człowiekowi „jako
takiemu” chodzi – powinno chodzić – o wolność i równość z innymi. Dlatego Sartre może
entuzjastycznie wspierać ruchy narodowowyzwoleńcze w „Trzecim Świecie”, a jednocześnie
nie mieć zrozumienia dla plemion czy kultur podtrzymujących „odwiecznie” pewne sposoby
życia, z ich rytuałami, klasyfikacjami i hierarchiami. Chciałby wciągnąć te plemiona/kultury
do „gorącej” historii – nie po to, aby stały się podobne do „nas Europejczyków”, ale by na
nowo szukały siebie, dążąc do większej równości i lepszej realizacji wolności. Jeżeli uznamy,
że idea wolności, równości i braterstwa jest charakterystyczna wyłącznie dla kultury
zachodniej, i to w jej późnej, nowożytnej fazie, to oczywiście wypada zgodzić się z Lévi-
Straussem, że myśl Sartre’a na głębokim poziomie pozostaje europocentryczna. Ale dopiero
na tym poziomie.
Najogólniejszym pytaniem padającym w Critique jest pytanie o możliwą jedność
historii. Sartre bynajmniej nie zakłada, że w „punkcie wyjścia” albo już dziś historia jest
faktycznie jedna. Jej jedność jest raczej zadaniem. W punkcie wyjścia istnieje wiele
jednostkowych i grupowych praktyk powiązanych skomplikowanymi więziami, które
powinien rozjaśnić rozum dialektyczny, ale częściowo niezależnych od siebie i podlegających
tylko prawu „serialności” (które najbliżej chyba odpowiada prawu strukturalnemu w ujęciu
Lévi-Straussa). Jedność historii (a zarazem jej sens, do czego jeszcze przejdziemy) w tym
rozumieniu może stać się faktem tylko dzięki powszechnej walce o wolność i równość – tylko
zatem dzięki intencjonalnej praxis – nawet gdyby ta miała się nie powieść. Najkrócej mówiąc,
jest tylko i aż jednością możliwie powszechnego celu.
Dla Lévi-Straussa jest to oczywiście metafizyka w złym sensie tego słowa. Chociaż
w polemice z Sartrem nigdzie nie mówi tego wprost, wydaje się jasne, że oświeceniowo-
rewolucyjne hasła są dla niego właśnie hasłami, składnikami pewnego mitu.
Ze strukturalistycznej perspektywy podejrzane jest zwłaszcza hasło „wolność”, którego realną
treść wypada sprowadzić do możliwości tworzenia lokalnych wariantów ogólniejszych
struktur. Równość także jest problematyczna, przynajmniej jeśli rozumieć przez nią
zasadnicze podobieństwo ludzkich celów i praktyk kulturowych, bo na pierwszy rzut oka
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
122
widać, że ludziom Zachodu i członkom kultur „prymitywnych” chodzi o coś innego. Na tym
poziomie ani ludzkość, ani tym bardziej historia nie stanowią i – co więcej – nie powinny
stanowić jedności, bo mogłoby to oznaczać tylko przemocowe ujednolicenie,
podporządkowanie innych „nam Europejczykom”. W tekście Rasa i historia, napisanym
na zamówieni ONZ, autor wywodzi również, że hipotetyczne ujednolicenie kultur równałoby
się zanikowi kultury w ogóle, ta bowiem może istnieć tylko jako system różnic (Lévi-Strauss
2001b). Ostatecznym uzasadnieniem takiej tezy pozostaje dla Lévi-Straussa językoznawstwo
strukturalne, a ściślej sama teoria de Saussure’a, zgodnie z którą język istnieje tylko jako
system różnic występujących na rozmaitych poziomach, od fonologicznego poczynając.
Całościowa struktura „żyje” tylko poprzez różnicowanie swoich elementów. To samo
przekonanie pozwala Lévi-Straussowi twierdzić, że pomimo różnic, a raczej dzięki nim, ściślej
zaś dzięki sieciom relacji między nimi, istnieje struktura jako ogólny system, a w jego ramach
wiele podsystemów-podstruktur, zarazem różnych od ogólnego systemu i pozostających
z nim w stosunkach analogii, jeśli nie izomorfii. W ten sposób Lévi-Strauss przywraca ideę
jednej ludzkości, a nawet jednej historii. A także ideę ogólnoludzkiej równości. Podstawą
jedności i równości nie są już ludzkie cele, ani tym bardziej świadome przeżycia, lecz
w znakomitej mierze nieuświadomione strukturalne uwarunkowania i zależności. Nie jest nią
również Sartre’owski brak natury, ludzka nieokreśloność i „nicość”, lecz przeciwnie –
ostatecznie taka sama natura wszystkich ludzi i wszystkich kultur, niezależnie od różnic
istniejących między nimi, związana ze strukturami ludzkiego umysłu w ogóle, a w końcu
samej przyrody. Która to przyroda, jak należy wnioskować, jest również systemem różnic
analogicznym do systemu języka i nie mniej niż on rygorystycznym, chociaż dopuszczającym
liczne wariacje i w tym sensie – wolność.
W sumie zarówno Sartre, jak Lévi-Strauss wierzyli, choć każdy na swój sposób
i na gruncie własnych założeń, w jedność ludzkości i fundamentalną równość wszystkich
ludzi. Obaj byli bez wątpienia myślicielami „postępowymi”. Obaj sytuowali się na politycznej
lewicy. Różnica między ich stanowiskami z pewnością nie jest absolutna nie tylko dlatego,
że, jak starałam się pokazać, każde z nich zawiera w sobie element swojego „przeciwieństwa”,
ale i dlatego, że ostatecznie obydwa stanowiska wpisują się z powodzeniem
w uniwersalistyczną tradycję oświecenia. Spór między nimi ilustruje raczej wewnętrzne
napięcia tej tradycji, rozciągniętej między biegunami „subiektywistycznym”
i „obiektywistycznym”. A także „praktycznym” i „teoretycznym”. Albo chcemy zmieniać
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
123
świat, stawiając na subiektywnie przeżywane projekty, albo chcemy go w założeniu
bezstronnie poznawać, znajdując w nim głównie granice dla możliwego działania. I chociaż
alternatywa zarysowana w tak wyostrzony sposób jest niewątpliwie fałszywa, nie da się jej
całkowicie zatrzeć ani unieważnić.
Zasadnicza różnica między myśleniem Sartre’a i Lévi-Straussa, choć w ich jawnej
polemice nigdy nieujawniona wprost, polega wreszcie na sposobie, w jaki rozumieli „sens” –
sam termin, ale także genezę zjawisk, które można uznać za sensowne czy znaczące. Nie jest
to wprawdzie różnica specyficzna dla nich, w grę wchodzi bowiem ogólna odmienność
perspektywy egzystencjalno-fenomenologicznej i obiektywistyczno-strukturalistycznej, ale na
przykładzie ich stanowisk widać bardzo dobrze, na czym ta odmienność polega. Dla
Sartre’a źródłem sensu może być tylko działający i świadomy podmiot, jednostkowy lub
zbiorowy. Sens to tyle co subiektywne przeżywanie relacji ze światem w kontekście pewnego
projektu. Z tej perspektywy bezzasadne jest mówienie o sensie bez odwołania do przeżyć
i projektów. A skoro projekty to i cele: sens ma naturę teleologiczną, wiąże się z dążeniami
i obejmuje antycypowaną oraz pożądaną przyszłość. Sam w sobie byt nie ma sensu, nadają
mu go tylko ludzkie dążenia. I tylko z tej perspektywy można pytać o sens historii, która
„sama w sobie” sensu nie ma, bo donikąd sama przez się nie zmierza, ale może go uzyskać
dzięki ludzkim projektom. Sartre zakłada, sądząc, iż zgadza się tu z Marksem, że sens historii
może nadać powszechne dążenie do „królestwa wolności”, do stanu, w którym ludzie byliby
„naprawdę wolni, równi i zbratani” (Sartre 1972). Inna sprawa, że w świetle jego własnych
rozważań z Critique, zwłaszcza drugiego, niedokończonego tomu, osiągnięcie tego celu wydaje
się na zawsze niemożliwe13. Ale nawet jeśli projekt wolnościowo-równościowy stanowi tylko
focus imaginarius, to również tylko on nadaje treść wyrażeniu „sens historii”.
Dla Lévi-Straussa takie rozumienie sensu historii jest oczywiście mitem. Ale źródło
jego niezgody ze stanowiskiem Sartre’a leży głębiej i dotyczy samej genezy „sensu”.
Nie odrzucając całkowicie roli, jaką spełniają subiektywne przeżycia i dążenia, promotor
strukturalizmu uważa je za podrzędne w stosunku do gry między nieuświadomionymi
elementami systemu. Z tej perspektywy to właśnie owa gra, którą można interpretować jako
uniwersalną wymianę informacji w przyrodzie, rodzi także systemy symboliczne i związane
z nimi „sensy”, częściowo postrzegane na poziomie świadomości przez same zaangażowane
13 O tym, że Sartre’owska próba syntezy marksizmu i egzystencjalizmu prowadzi do pesymistycznych
wniosków co do szans „usensownienia historii”, pisałam w swojej książce (Kowalska 1997, rozdział W stronę historii).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
124
jednostki, ale w znakomitym stopniu dostępne dopiero oczom niezaangażowanego
obserwatora-badacza odkrywającego mechanizm, dzięki któremu „sens” powstaje. I tak
o sensie mitu, którego treść podlega różnym wariacjom, zmianom w czasie i przestrzeni, nie
decydują przeżycia tych, którzy ten mit przekazują i w niego wierzą, lecz formalne relacje
między jego podstawowymi elementami. Sens przeżywany jest sensem wtórnym,
podrzędnym. A nawet mistyfikującym, bo przesłaniającym konieczności, za sprawa których
mit uzyskuje taką, a nie inną strukturę.
Ostatecznie wracamy stale do tego samego: mimo nomen omen dialektyki wiążącej
stanowiska Sartre’a i Lévi-Straussa istnieje między nimi nieredukowalna różnica, polegająca na
przyznawaniu większego znaczenia odpowiednio „podmiotowi” lub „przedmiotowi”,
świadomemu doświadczeniu lub jego nieuświadomionym warunkom, a także, last not least,
zaangażowanej praktyce lub (pozornie niezaangażowanej) teorii.
4. W miejsce podsumowania: współczesne konteksty historycznego sporu
Filozofia po Sartrze i Lévi-Straussie tylko pozornie wyszła poza dzielący ich spór, nawet jeżeli
przesunęła go na inny poziom, odrzucając zarówno pojęcie przejrzystej świadomości (które
na dobrą sprawę odrzucał już późny Sartre), jak i ideę uniwersalnych struktur ograniczających
historyczną zmienność i kreację. Problem podmiotu i praktyki oraz ich relacji z tak czy
inaczej rozumianym systemem warunków (nawet gdy nazwie się go różnią) pozostaje
najpierw implicite obecny, a wkrótce wprost nazwany przez tzw. myślicieli
poststrukturalistycznych, bardzo niechętnych Heglowi i dystansujących się od perspektywy
fenomenologicznej. Najlepiej widać to na przykładzie Foucaulta, nie tylko ściśle wiążącego
wiedzę z władzą, zatem z praktyką, ale też stopniowo rehabilitującego pojęcie podmiotu,
a nawet prawdy powstającej dzięki niemu, dzięki jego „trosce o prawdę” i „praktykom
prawdy”. Pojęcie podmiotu będzie istotne także dla Deleuze’a, chociaż zrobi on wiele,
aby oddzielić je od świadomego „ja”, a związać z nieświadomym, bezosobowym polem
intensywności, z „pojedynczościami” czy „osobliwościami” poniżej progu osobowego, które
w tym polu mogą się krystalizować i je przekształcać. W każdym razie podmiot pozostaje
ośrodkiem aktywnej zmiany warunków powołujących go do życia, jest twórczy i to za jego
sprawą z chaosu różnic może powstać „efekt sensu”. Dlatego koncepcje Foucaulta
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
125
i Deleuze’a można bez nadużycia interpretować jako filozofie aktywistyczne i wolnościowe,
w czym osobliwie zbliżają się do filozofii Sartre’a. Na swój sposób zbliża się do niej również
późny Derrida, medytujący nad problemami sprawiedliwości, demokracji czy przyjaźni
i widzący w nich rodzaj zawieszonej nad historią obietnicy. Podmiot i „człowiek” bynajmniej
zatem nie giną, choć ich pojmowanie coraz bardziej się komplikuje, choć ich status w relacji
do tego, co niepodmiotowe i nieludzkie, jest coraz bardziej niepewny i niejasny. Ale w łonie
tej komplikacji wciąż obecne jest napięcie między momentem subiektywnym i praktycznym
a przedmiotowo-teoretycznym, „wewnętrznym” i „zewnętrznym”.
Dzisiaj jednak to już nie poststrukturalizm stanowi aktualny kontekst, w którym spór
Sartre’a z Lévi-Strausem może odzyskać znaczenie. Propozycje Foucaulta, Deleuze’a czy
Derridy, choć wciąż inspirujące, same stają się klasyką i jako takie przechodzą do historii.
Tym, co przydaje omawianemu sporowi świeżości, jest całkowicie współczesna sytuacja
myślenia, a także, jeśli nie przede wszystkim, współczesna sytuacja polityczna. Tytułem
podsumowania, a raczej zamiast podsumowania wskażę w wielkim skrócie elementy tej
sytuacji.
W porządku intelektualnym wyjątkową ostrość osiąga dziś spór o stosunek filozofii
do nauk pozytywnych (w języku bohaterów tego artykułu: rozumu dialektycznego
do analitycznego). Wobec triumfalnego pochodu nauk i, co ważniejsze, wyraźnego
zwycięstwa „ducha pozytywizmu” w społecznym myśleniu o świecie, filozofia – dziś
w znacznie większym stopniu niż w czasach Sartre’a – znalazła się w pozycji defensywnej.
O ile nie chce być samą tylko historią filozofii (którą na upartego można podciągnąć pod
humanistyczne nauki pozytywne) albo samą tylko metodologią nauki, musi bronić swojego
prawa do „myślenia inaczej” i to prawo uzasadniać. „Inaczej” nie znaczy „wbrew nauce”,
ale w inny sposób albo na innym poziomie. Pytanie brzmi, czy ten inny sposób lub poziom
można uzasadnić inaczej, niż odwołując się do subiektywnych, jednostkowych i zbiorowych
doświadczeń, do subiektywnego i przynajmniej potencjalnie intersubiektywnego sensu.
A zatem do wartości, idei, projektów, działania itp. – czyli całego „humanistycznego lamusa”.
Wciąż w porządku intelektualnym, ale już na poziomie konkretnych problemów
rozważanych dziś zarówno w nauce, jak i w filozofii oraz na granicy przebiegającej między
nimi (przede wszystkim w ramach tzw. kognitywistyki) spór Sartre’a i Lévi-Straussa –
przynajmniej sprowadzony do swojego „jądra” – odzyskuje aktualność w kontekście dyskusji
dotyczących statusu umysłu, a zwłaszcza świadomości. Chociaż w dzisiejszych cognitive sciences
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
126
dominują naturaliści, a nawet fizykalistyczni redukcjoniści, dyskusja jest wciąż otwarta.
Nie dzieli już ona na ogół „kartezjanistów” i „spinozystów” – tych, którzy uznają odrębność
substancji myślącej od fizycznej, i tych, którzy uznają tylko jedną substancję –
bo „rozdzielczość” analizy problemu i sam język dyskusji znacznie się zmieniły i rozwinęły
nie tylko w porównaniu z siedemnastym wiekiem, ale i w porównaniu z językiem Sartre’a czy
Lévi-Straussa. Odmienność perspektyw, w jakich ujmowany jest ten problem, pozostaje
jednak uderzająca mimo prób szukania „trzeciej drogi”, na przykład w ramach
tzw. heterofenomenologii, między podejściem „pierwszoosobowym” i „trzecioosobowym”,
fenomenologiczno-subiektywistycznym i naturalistyczno-obiektywistycznym. W tym
kontekście warty rozważenia jest fakt, że zarówno Sartre, jak Lévi-Sartre na swój sposób
także szukali „trzeciej drogi”, wyjścia poza opozycję idealizmu i fizykalizmu, w praktyce
zbliżając się jednak do jednego lub drugiego z tych biegunów. Z czego można wyciągać
wniosek, że sprzeczności między „subiektywizmem” i „obiektywizmem” ostatecznie usunąć
się nie da.
W porządku tyleż teoretycznym, co praktycznym ważnym współczesnym kontekstem
dla sporu Sartre/Lévi-Strauss jest problem ekologii i ściśle z nim związane pytanie
o faktyczny oraz pożądany stosunek między naturą i kulturą. Nie ulega wątpliwości, że chyba
ostatnim myślicielem, którego wzięliby na swoje sztandary ekologowie, jest Sartre,
beznadziejnie antropocentryczny, aktywistyczny i mimo całego swojego materializmu
antynaturalistyczny, przyrodę postrzegający przede wszystkim jako opór w dążeniu
do wolności. Znacznie bardziej ekologiczne jest myślenie Lévi-Straussa, zgodnie z którym
kultura, choć różna od natury, podlega ostatecznie tym samym uniwersalnym prawom,
co najlepiej widać w przypadku społeczeństw „prymitywnych”, zachowujących ścisłą więź
z przyrodą. Lévi-Strauss otwiera też szeroko wrota współczesnemu posthumanizmowi,
przekonaniu, że człowiek nie stanowi bynajmniej wyróżnionego ośrodka w bycie, lecz wraz
ze zwierzętami, rzeczami i własnymi produktami, kulturowymi i technicznymi artefaktami,
jest elementem ogólnego kosmicznego systemu. Z drugiej wszelako strony, to myśl Sartre’a
dostarcza argumentów na rzecz tezy, również bardzo aktualnej, że po kolejnych rewolucjach
technologicznych znaleźliśmy się w epoce „antropocenu”, stanowiącej novum jeśli nie
w historii wszechświata, to przynajmniej Ziemi, której pierwotny system ekologiczny został
radykalnie przekształcony, gdzie natura stała się kulturą, a już na pewno od kultury –
czy raczej cywilizacji – zależy. Taki punkt widzenia nie eliminuje troski ekologicznej.
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
127
Ale z postulatu zachowania ekosystemu, a także „humanitarnego” stosunku do zwierząt czyni
– podobnie jak z postulatów wolności i równości – ludzką sprawę, pożądany cel naszych
projektów. Spór między humanistyczną perspektywą Sartre’a i posthumanistyczną
perspektywą Lévi-Straussa nie został zatem zażegnany i odradza się w samym sercu myślenia
ekologicznego.
Większe niż tylko teoretyczne znaczenie ma dziś problem możliwej jedności historii
i związane z nim pytanie o jedność ludzkości. Praktycznego, a wręcz praktycznie naglącego
charakteru nadaje tym pytaniom postępująca globalizacja na poziomie technologicznym
i ekonomicznym, której drugą stroną są narastające konflikty przybierające postać konfliktów
kulturowych, w szczególności między „światem zachodnim” i „światem islamu”. W tym
kontekście szczególną aktualność uzyskuje pytanie o charakter i zakres kultury zachodniej
oraz jej relacje z innymi kulturami, o znaczenie uniwersalizmu i jego podstawy, o status i rolę
kulturowych różnic. Jak widzieliśmy, Sartre i Lévi-Strauss, chociaż obydwaj byli
uniwersalistami, na te pytania odpowiadali zupełnie inaczej i z ich odpowiedzi płyną
odmienne praktyczne wnioski. Nieco upraszczając, Sartre byłby – pewnie również dziś –
zwolennikiem integracji rozumianej jako włączanie wszystkich kultur do ogólnoludzkiego
projektu równościwo-wolnościowego, podczas gdy Lévi-Strauss zalecałby zachowanie ich
„naturalnej” odrębności, a na ile to możliwe – także ich przestrzenne rozdzielenie. Sartre
postulowałby działania na rzecz oświeceniowej emancypacji muzułmanów w ramach
globalnego społeczeństwa, Lévi-Strauss opowiadałaby się pewnie za zostawieniem ich
w spokoju. I chociaż dość dobrze już dzisiaj wiemy, że każda z tych opcji jest abstrakcyjna,
nierealistyczna i obosieczna, a potencjalnie nawet katastrofalna w skutkach, że w praktyce
trzeba szukać rozwiązań gdzieś pośrodku, to wybór między uniwersalizmem w stylu Sartre’a
lub Lévi-Straussa stanowi bardzo aktualny dylemat moralny i polityczny.
Na koniec – spór między Sartrem i Lévi-Straussem zachowuje lub odzyskuje świeżość
w kontekście współczesnych dyskusji o sensie „lewicowości”, lewicowego myślenia
i lewicowej polityki. Czy i na ile lewicowi intelektualiści, a przynajmniej pośrednio także
politycy muszą jeszcze wierzyć w „człowieka” i jego umiejętności sensotwórcze, w jego
istotową wolność i dążenie do wolności empirycznej? W postęp i w uniwersalne projekty
emancypacyjne? Jak powinniśmy rozumieć równość i jakie znaczenie przypisywać
kulturowym różnicom? Czy i na ile opowiadać się po stronie racjonalności reprezentowanej
przez współczesne nauki („rozum analityczny”)? Czy wiązać nadzieje z ich rolą
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
128
emancypacyjną, czy też w rozwoju cywilizacji naukowo-technicznej widzieć raczej zagrożenie?
Czy i w jakim stopniu lub w jaki sposób wychodzić poza antropocentryzm i humanizm?
To tylko niektóre, najbardziej ogólne pytania, na tle których myśl „postępowa” wydaje się
dziś równie niejednoznaczna, a nawet wewnętrznie skłócona jak na początku lat
sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
Nie twierdzę, że do tekstów Sartre’a i Lévi-Straussa trzeba dziś wracać, aby szukać
w nich odpowiedzi na współczesne pytania, chociaż ponowna lektura klasyków bywa
inspirująca. Twierdzę tylko, że w ich tekstach i w dyskusji między nimi te pytania są już
zawarte, a dzielący ich spór w żadnym razie nie został rozstrzygnięty ani w porządku
teoretycznym, ani w porządku praktycznym.
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
129
Wykaz literatury
Althusser, Louis. 1972. „O stosunku Marksa do Hegla”. Tłum. Marek J. Siemek. Człowiek i światopogląd 6/83.
Althusser, Louis. 2009. W imię Marksa. Tłum. Michał Herer. Warszawa: Krytyka Polityczna. Aron, Raymond. 2000. Opium intelektualistów. Tłum. Czesław Miłosz. Warszawa: Muza. Descombes, Vincent. 1997. To samo i inne. Czterdzieści pięć lat filozofii francuskiej (1933–1978).
Tłum. Bogdan Banasiak i Krzysztof Matuszewki. Warszawa: Spacja. Fanon, Frantz. 1985. Wyklęty lud ziemi. Tłum. Hanna Tygielska. Warszawa: PIW. Kowalska, Małgorzata. 1997. W poszukiwaniu straconej syntezy. Jean-Paul Sartre i paradygmaty
filozoficznego myślenia. Warszawa: Spacja. Lévi-Strauss, Claude. 2000. Antropologia strukturalna. Tłum. Krzysztof Pomian. Warszawa:
Aletheia. Lévi-Strauss, Claude. 2001a. Myśl nieoswojona. Tłum. Andrzej Zajączkowski. Warszawa:
Wydawnictwo KR. Lévi-Strauss, Claude. 2001b. Antropologia strukturalna II. Tłum. Maciej Falski. Warszawa:
Wydawnictwo KR. Pingaud, Bernard i Jean-Paul Sartre. 1966. «Sartre aujourd’hui.» L’Arc 30. Sartre, Jean-Paul. 1960. Critique de la raison dialectique. T. 1. Paris: Gallimard. Sartre, Jean-Paul. 1972. Plaidoyer pour les intellectuels. Paris: Gallimard.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
130
Małgorzata Kowalska - profesor filozofii, kierownik Katedry Filozofii i Etyki na Wydziale
Historyczno-Socjologicznym Uniwersytetu w Białymstoku, interpretatorka współczesnej
filozofii francuskiej i tłumaczka wielu tekstów filozoficznych z tego obszaru językowego,
poza i ponad specjalnością francuską zajmująca się współczesną filozofią społeczną,
polityczną i moralną. Autorka m.in. książek W poszukiwaniu straconej syntezy. Jean-Paul i
paradygmaty filozoficznego myślenia, Dialektyka poza dialektyką. Od Bataille’a do Derridy, Demokracja w
kole krytyki.
DANE ADRESOWE:
Wydział Historyczno-Socjologiczny
Uniwersytet w Białymstoku
Plac Uniwersytecki 1
15-420 Białystok
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Kowalska, Małgorzata. 2016. Struktury, historia i praxis. O sporze Sartre’a z
Lévi-Straussem z dzisiejszej perspektywy. Praktyka Teoretyczna 4 (22): 105-131.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.6
AUTHOR: Małgorzata Kowalska
TITLE: Structures, history, and praxis. On Sartre’s argument with Lévi-Strauss from a today’s
perspective.
ABSTRACT: The article recalls the historical debate between Sartre and Lévi-Strauss about
the meaning of dialectics (or the relationships between dialectical and analytical reason) which
concerned also the concepts of history, structure, subjectivity and consciousness, free
practice, all in all – the concept of human and the way of understanding anthropology, more
“philosophical” or more “scientific”. Instead of simply opposing Sartre’s and Lévi-Strauss’
views the author tries to show quite complex, “dialectical” play between them, although she
stresses also their final contrast connected with the inalienable poles of the whole modern
philosophy and culture, more specially those of subjectivism and objectivism, and the
constant tension between them. Such a tension is reflected not only in different manners of
conceiving of man as such (as being mainly a subject and project or, on the contrary, an
object and element of a broader universe), but also in the way of understanding the
relationship between culture and nature, and, finally, between different cultures.
Małgorzata Kowalska: Struktury, historia i praxis…
131
The purpose of the article is not only to reconstruct a historical issue but also to refer the
historical debate to contemporary discussions, both theoretical and practical, moral and
political, concerning such questions as the status of mind and consciousness, ecology or
possible and desirable relations between West and other cultures. In the author’s view in all
those quite contemporary debates the tension between rather Sartrian or rather Lévi-
Straussian position remain present and vivid.
KEYWORDS: Dialectics, Anthropology, Phenomenology, History, Subject, Praxis,
Structure, Structuralism, Freedom
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.7
www.praktykateoretyczna.pl
HISTORIA I STRUKTURA. PROBLEM
UPRAWOMOCNIENIA
ANDRZEJ LEDER
Abstrakt: Zarysowany przez de Saussure‟a spór pomiędzy myśleniem strukturalistycznym a
historycznym autor rozpoznaje jako konflikt zasad etycznych w filozofii społecznej.
Pokazuje, jak każda z tych zasad generuje inną ontologię społecznego bytu. Na przykładzie
Deleuze‟a rozważa teoretyczne umiejscowienie każdej z tych etycznych pozycji, a potem, w
oparciu o myśl poststrukturalistyczną, a szczególnie Lacanowską, próbuje naszkicować
teoretyczną przestrzeń, w której takie zmiany pozycji etycznej byłyby możliwe. Wypracowuje
w ten sposób pewną filozofię pól symbolicznych.
Słowa kluczowe: de Saussure, Deleuze, Benjamin, historia, struktura, etyka, pole symboliczne
Andrzej Leder: Historia i struktura…
133
Podstawowy mankament każdego systemu dualistycznego, a w szczególności
Kantowskiego, przejawia się w postaci niekonsekwencji polegającej na łączeniu tego,
co przed chwilą uznane zostało za samoistne, a zatem za nie dające się połączyć. Ledwie
tylko to, co połączone, zostało uznane za prawdziwe, a już w chwilę potem
za prawdziwe uznane jest raczej to, że oba momenty, którym w połączeniu jako ich
prawdzie odmówiono trwałego-istnienia-dla-siebie (das Fur-sich-Bestehen), mają prawdę
i rzeczywistość o tyle, o ile są oddzielone (Hegel 1990, 119).
G.W.F. Hegel
I. Ekspozycja
Kwestia zmiany historycznej jest dla każdego konsekwentnego strukturalizmu problemem.
W dwudziestym wieku spór zaczął się wraz ze znanym zdaniem Ferdinanda de Saussure‟a:
„opozycja między dwoma punktami widzenia – synchronicznym i diachronicznym – jest
absolutna i nie dopuszcza żadnych kompromisów” (de Saussure 1991, 107). Pamiętać trzeba,
że zdanie to wypowiedział językoznawca na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku,
w momencie prymatu różnego rodzaju historyzmów w humanistyce – od pozytywistycznego
niemieckiej szkoły historycznej, przez materializm historyczny, po ten obecny
w językoznawstwie. Teleologia historii wówczas dominowała. Pozycja de Saussure‟a była więc
przełomem. Nawet bowiem jeśli – za uczniami genewskiego językoznawcy – odpierać będzie
się ataki zwolenników diachronii w języku – ze szkoły praskiej na przykład – przez
podkreślanie, że w zdaniu tym „chodzi o dwa punkty widzenia na język, nie zaś
o przeciwstawienie aspektu synchronicznego i diachronicznego w samym języku”
(de Saussure 1991, 107, przyp. 5), to problem pozostaje. Wiemy przecież, że w nauce,
a w humanistyce w szczególności, rozstrzygnięcia metodologiczne decydują o ontologicznym
statusie przedmiotu, w pewnym sensie determinują sposób jego istnienia. Jeśli więc
przyjmujemy, że opozycja dwóch metodologicznych punktów widzenia „jest absolutna”
i „nie dopuszcza żadnych kompromisów”, to uznajemy pośrednio, że wyłaniane są całkowicie
różne obiekty rozmyślania; co więcej, że nie ma przejścia pomiędzy jednym z tych obiektów a
drugim. Jeśli na dodatek wybieramy któryś z tych punktów widzenia i uznajemy jego prymat,
jeśli rozwijamy jego teoretyczne opracowanie, pozostawiając spostrzeżenia na temat tego
drugiego jakby „na marginesach”, to w oczywisty sposób ustanawiamy go jako rzeczywistość
pierwotną, określającą wszystkie możliwości zdarzeń.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
134
Taki też był rozwój „ortodoksyjnie” traktowanego strukturalizmu. Obraz, który owa
ortodoksja rozwijała, bardzo precyzyjnie uchwycił Gilles Deleuze:
[…] nie tylko przedmiot rzeczywisty i wyobrażony, ale ich wzajemne stosunki oraz
zaburzenia tych stosunków powinny być pomyślane jako granica pewnego procesu
[podkreśl. AL], w którym punktem wyjścia jest coś symbolicznego. U Lacana,
podobnie jak u innych strukturalistów, żywiołem struktury jest żywioł symboliczny
i on to leży u początków genezy […] (Deleuze 1978, 289).
Właściwie już tu wszystko jest powiedziane. Struktura, „żywioł symboliczny”, leży
u początków genezy, czyli wszelkiego procesu dziejowego, co więcej: wszystko, co się zdarza,
jest „granicą procesu”, nie może on wyjść poza stosunki i zaburzenia stosunków określone
przez strukturę, i tylko w jej ramach konstytuują się przedmioty, rzeczywiste i wyobrażone.
Nic więc dziwnego, że:
[…] struktura wciela się w przedmioty rzeczywiste i obrazy, których ciągi zawsze dają
się określić; co więcej, w tym wcieleniu ustanawia je, nigdy nie będąc ich pochodną,
skoro leży głębiej niż one, skoro jest podglebiem dla wszystkich ziemskich warstw
rzeczywistości i wszystkich niebieskich sfer wyobraźni (Deleuze 1978, 289).
Paradoksalnie i zapewne wbrew intencjom Deleuze‟a takie postawienie sprawy może
ostatecznie uzasadniać tezy Kojève‟a czy Fukuyamy o możliwym końcu historii. Jeśli bowiem
wszystkie pozycje w strukturze zostaną wypełnione, jeśli każde możliwe w danym systemie
symbolicznym wydarzenie już się wydarzy, a przecież „jest [ów system – przyp. AL]
podglebiem dla wszystkich ziemskich warstw rzeczywistości”, już nie mówiąc o wyobraźni, to
skazani będziemy tylko na powtórzenie, w ramach tej samej struktury, tych samych rzeczy,
zdań, czynów, katastrof…
II. Nauki: od przesłanek ontologicznych do etycznego
uprawomocnienia
Wszelka pozytywnie rozumiana naukowość opiera się na postulatach dotyczących ontologii.
Mimo tego, że głębokie uprawomocnienie czerpie ze sfery etycznej, w swojej mowie
odwołuje się do obrazu tego-co-istnieje, faktu. Zanim podejmiemy się uzasadnienia tezy
o uprawomocnieniu nauki przez przesłankę etyczną, zwrócimy uwagę na jeden przykład tego,
jak ontologiczne założenia niedostrzegalnie penetrowały wszelkie projekty myślowe, również
Andrzej Leder: Historia i struktura…
135
te dotyczące filozofii społecznej. Nieprzypadkowo jeden z ważnych głosów w sporze o tę
dziedzinę, głos Györgya Lukácsa, nazywał się Ontologią bytu społecznego. Ten tytuł był
jednocześnie postulatem – byt społeczny ma swoje istnienie; i jak każde istnienie ma swoje
prawa, reguły, dialektykę…
Ukryte przesłanki ontologiczne tkwiące w metodologii nowoczesnych nauk
przedstawił Martin Heidegger. Przypomnijmy: w pracy Kant a problem metafizyki wykazał on,
że Kantowska Krytyka czystego rozumu kryje w sobie projekt ontologii. Ujął to w taki sposób:
„ontologia nie jest niczym innym jak wyraźnym odsłonięciem systematycznej całości czystego
poznania, skoro poznanie owo kształtuje transcendencję” (Heidegger 1989, 140).
Gdy tworzymy całościowy projekt wyjaśniający genezę wszelkiego fenomenu, wszelkiej
rzeczy, wiemy już wszystko o naturze jej istnienia, a to oznacza, że dysponujemy ontologią.
Rozumowanie to przenieść możemy na „transcendentalizm bez podmiotu”, jak czasem
nazywa się strukturalizm. Jeśli naukowa praktyka strukturalizmu polegać miała na odsłonięciu
„żywiołu symbolicznego” wcielającego się we wszystkie przedmioty „rzeczywiste
i wyobrażone”, a więc – w sensie fenomenologicznym – transcendentne1, jeśli miała odsłonić
całość tego „podglebia” kształtującego poznanie, to nie była niczym innym niż ontologią.
Co najmniej w takim sensie, w jakim ontologię rozumiał Heidegger.
Wcześniej, wpisując Kantowski transcendentalizm w dzieje, Hegel otworzył drogę
dla najbardziej filozoficznego nurtu historyzmu dziewiętnastego stulecia. Ontologia bytu
społecznego mogła nabrać charakteru dialektycznego i historycznego. Atoli przywołanie
Hegla nie jest tylko oddaniem sprawiedliwości roli, jaką odegrał w rozwoju myślenia
historiozoficznego. Dla nas równie ważne jest to, że Hegel znakomicie ilustruje, jak gest
filozoficzny ustanawiający pewną ontologię ostatecznie opiera się na przesłance
etycznej.
Na czym polega ten związek? Jak ujął to Charles Taylor, chodzi o to, by „sposób
istnienia rzeczy ustalał dla nas […] normy i standardy” (Taylor 2001, 299), to znaczy by to,
jak obiekty, postaci i sprawy nam się jawią, miało dla nas znaczenie moralne i wyznaczało
ramy porządku etycznego. W nowożytności właśnie przyszłość miała mieć „normatywną
moc” (Taylor 2001, 299). Mogła ona legitymizować, albo inaczej – usprawiedliwiać, nasze
praktyki społeczne i samo nasze istnienie.
Przez wieki myślenie filozoficzne uznawało metafizyczną regułę, zgodnie z którą
przyczyna ma zawsze „więcej rzeczywistości” niż skutek. Wiązało się z tym jednak również
przyjęcie tego, że ilość dobra jest większa wcześniej niż później. Porządek normatywny
ujawniany przez taką ontologię zakorzenia się więc w przeszłości, w mitycznej epoce „złotej”
1 Wszelkie istnienie przedmiotowe, tak postrzeżenie jak wyobrażenie, jest z perspektywy fenomenologicznej
transcendentne w stosunku do struktury świadomości. Tę konstrukcję Heidegger wykorzystuje do interpretacji filozofii Kanta.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
136
albo w czasie przed upadkiem. Wprowadzając logiczną konstrukcję zniesienia (Aufhebung),
Hegel stworzył narzędzie pozwalające przenosić w przyszłość rdzeń rzeczywistości, która
przemijała. Oznaczało to, że przyszłość będzie miała „więcej rzeczywistości” niż przeszłość,
a więc również więcej dobra. Powstała ontologia uzasadniająca etyczny prymat przyszłości,
teleologię historii. Konsekwencje polityczne tego etycznego odwrócenia są oczywiste.
Grając ze znaną formułą Reinhardta Kosselecka – „[…] nie istnieje historia, którą można by
konstruować bez doświadczeń i oczekiwań działających lub cierpiących [podkreśl. AL]
ludzi […]” (Kosseleck 2001, 361) – Jürgen Habermas pokazuje, jak owa konstrukcja
filozoficzna określa nowożytny stosunek do historii:
Otwarty ku przyszłości horyzont określonych przez teraźniejszość oczekiwań
kieruje naszym dostępem do przeszłości [podkreśl. AL] […]. Dla tej świadomości
konstytutywne są dwa momenty: po pierwsze, przynależna do historii oddziałującej
więź ciągłych dziejów przekazu, w których osadzony jest nawet czyn rewolucyjny;
po drugie, dominacja horyzontu oczekiwań nad przyswajanym potencjałem
doświadczeń historycznych [podkreśl. AL] (Habermas 2000, 23)
Na czym polega „dominacja horyzontu oczekiwań nad przyswajanym potencjałem
doświadczeń”? Albo szerzej: w jaki właściwie sposób jeden wymiar czasu może dominować nad
drugim? Szczególnie gdy fundamentalnie różnią się statusem logicznym. Gdzie zatem jest owa
arena, na której się spotykają? Odpowiedź zaczerpnąć można właśnie z formuły Taylora:
to wymiar etyczny umożliwia spotkanie tego, co dopiero będzie, z tym, co było.
On bowiem stwarza zasadę, pole, przestrzeń pozwalającą na gesty porównania – a więc
sprowadzenia dwóch rzeczy całkowicie różnych przed jeden trybunał – i sądzenia.
Wymiar ten w myśleniu nowożytnym ustanowił również prymat przyszłości, ta bowiem
miała przynieść sprawiedliwość, zaś związana z nią nadzieja – zamieniona w pewność – pozwalała
sądzić przeszłość. Jawił się on jednocześnie jako ściśle polityczny, dlatego nazywać go można
etyczno-politycznym.
Trzeba zauważyć, że w ten sposób uznaliśmy etyczny prymat pragnienia2, w tej konstrukcji
ono właśnie określa naszą sytuację w sposób najistotniejszy. „Dominacja horyzontu oczekiwań”
w całkowitej pustce wyznacza zręby naszych przyszłych gestas. Dopiero w następnym kroku
ta etyczno-polityczna wizja przyszłości pozwala na uporządkowanie przeszłych doświadczeń,
ona „kieruje naszym dostępem do przeszłości”. Można więc powiedzieć, że moje-spojrzenie-w-
oku-Innego – stanowiące rdzeń sytuacji etycznej – w nowożytności ulokowane jest w czasie
2 Kursywą zapisuję pojęcia wywodzące się z teorii Lacanowskiej, by zaznaczyć ich użycie inne niż intuicyjne.
Andrzej Leder: Historia i struktura…
137
przyszłym i dopiero przenikając stamtąd, teraźniejszość dokonuje oceny przeszłości. Istnienie
przyszłego wymiaru uprawomocnia dzieje i nadaje im ontologicznej spoistości – gwarantowanej
przez linearny charakter czasu historycznego – która do końca dziewiętnastego wieku wydawała
się tak oczywista, że pozostawała zupełnie niewidoczna.
Czas przyszły, możliwy tylko jako funkcja pragnienia, jawił się jako oczywistość istnienia
przyszłości3. Etyczna delegitymizacja przyszłości poddała próbie jej ontologiczną moc. Atoli gdy
przyszłość traci swoją ontologiczną samoistność, również pragnienie zaczyna kruszeć i się
„rozszczelniać”.
Rozumowanie Taylora można więc odwrócić. Oto, twierdzi on, w sposobie jawienia się
rzeczy rozpoznajemy zasadę etyczną, która je uprawomocnia. Jeśli jednak pewna zasada
straci swoją etyczną moc, rzeczy zaczną nam się jawić w inny sposób. Jakby w innym
świetle. Tak można rozumieć „zluzowanie” historyzmu przez strukturalizm w latach
sześćdziesiątych przeszłego stulecia.
Rozkład sił w polu etycznym zmienił się, gdy porzuciliśmy perspektywę teleologiczną
i zamiast ciągłego procesu stawania-się w rzeczach rozpoznawać zaczęliśmy węzły porządku
symbolicznego. Zmieniliśmy tym samym nie tylko nasz sposób rozumienia „systematycznej
całości czystego poznania”, czyli ontologię, warunkującą „rzeczy i wyobrażenia”. Zmieniliśmy też
regułę etyczną, którą odczytujemy w „sposobie istnienia rzeczy”. W tym sensie „zluzowanie”
historycyzmu przez strukturalizm lat sześćdziesiątych dwudziestego stulecia pozwala nam
domyślać się nowej reguły etycznej, legitymizującej nową, tym razem strukturalistyczną ontologię,
„sposób istnienia społecznej rzeczy”. Reguły zmieniającej też cele i uzasadnienia działań
politycznych.
III. Zmierzch etycznego uprawomocnienia nauk
Antyteleologiczny, kwestionujący etyczno-polityczne uprawomocnienie wszelkiego
historyzmu potencjał myśli strukturalistycznej rozpoznali znakomicie Alain Renaut i Luc
Ferry, rekonstruujący „dwadzieścia lat później” historię francuskiej filozofii „68. Pisali:
Lévi-Strauss oczywiście ostro krytykował ideę teleologii historii, która ciągle dominowała
w marksizmie, pokazując nieuchronnie eurocentryczne konsekwencje takiej teleologii,
3 Związek między przyszłością, czy – szerzej – przepływem czasu, a pragnieniem, wymagałby
oddzielnego opracowania. Najprościej mówiąc, ten, kto nie ma pragnienia, nie doświadcza też temporalnego przepływu. To dlatego Freudowski melancholik tkwi w swoistym „bezczasie”, w wiecznym „teraz”, poza przyszłością i przeszłością.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
138
czyniące z najbardziej uprzemysłowionych narodów jedyny możliwy model dla
społeczeństw pierwotnych, społeczeństw, które z tej perspektywy nieuchronnie postrzegane
były raczej jako słabo rozwinięte niż inne albo różne (Renaut i Ferry 1990, 5)4.
Kryzys myślenia historycznego i wysunięcie się strukturalizmu na pozycję najważniejszej
metodologii nauk humanistycznych w połowie dwudziestego wieku nie doprowadziły jednak
do zakwestionowania moralnej prawomocności nauki jako takiej. Wręcz przeciwnie. Jak
bardzo surowym krytykiem teleologii historii nie byłby Claude Lévi-Strauss, pozostawał on
jak najdalej od „zluzowania” prymatu „faktyczności” w myśleniu teoretyków nauk
społecznych i humanistów. Łączył z tak rozumianą naukowością strukturalistycznej
humanistyki wielkie nadzieje:
[…] w zbiorze nauk społecznych, do których językoznawstwo bezsprzecznie należy,
zajmuje ono wszakże wyjątkowe miejsce; nie jest nauką społeczną jak inne, lecz tą,
która osiągnęła największe postępy; jest chyba jedyną, która może pretendować do
miana nauki i która zdołała sformułować pozytywną metodę a zarazem poznać naturę
faktów poddawanych przez nią analizie (Lévi-Strauss 1970, 89).
Jesteśmy jednak w następnym stuleciu. To jest historyczna pozycja, z której spoglądamy.
Rozpoznanie w drugiej połowie dwudziestego wieku zbrodni popełnianych w imię nauk – tak
nauk przyrodniczych, obejmujących antropologie fizyczne dziewiętnastego stulecia z ich
rasistowskim ukoronowaniem, jak społecznych, z teorią postępu i rewolucji – kładło się
cieniem na pozytywistycznym optymizmie.
Zatem chwilę po tym, jak Lévi-Strauss zadekretował nową naukowość humanistyki,
Jacques Derrida zarzucił mu mieszanie porządku uzasadnień filozoficznych z porządkiem
rzeczy, faktów (Derrida 1999, 225). „Nieodróżnienie faktu i prawa jest błędem par excellence
filozoficznym” – pisze o tej polemice Vincent Descombes, podkreślając etyczną konotację
słowa „błąd” (Descombes 1997, 166–167).
Oto według Derridy empirycyzm, grzech każdego, kto chce z opisu tego-co-jest
wyprowadzać regułę, ostatecznie jawi się jako uznanie faktu, że „siła tworzy prawo”. Dlatego
właśnie, nie chcąc uznać na wzór Nietzscheańskiej prawotwórczej władzy przemocy,
poszukiwał Derrida stricte filozoficznej konstrukcji opowiadającej o genezie wszelkiego
porządku.
4 “Lévi-Strauss did indeed vigorously criticize the idea of a teleology of history, to which Marxism was
still captive, demonstrating the inevitably Eurocentrist consequences of such a teleology which made the most industrially developed nations the only possible model for primitive societies, societies that were, from this perspective, then inevitably regarded as underdeveloped rather than as other or different.”
Andrzej Leder: Historia i struktura…
139
Zaznaczyć trzeba, że empirycyzm nie może być tu rozumiany wyłącznie jako
naturalizm. Również różnego rodzaju formalizmy, łącznie z formalizmem matematycznym,
podlegają krytyce przedstawionej przez Derridę. Dotyczy to więc także formalizmu
strukturalistycznego. Ów formalizm zakłada bowiem, że da się wywieść wszelkie prawdy –
łącznie z Prawdą jako fundamentalną normą poznania – z formalnych mechanizmów genezy
tych prawd. Charakterystyczne dla tego sposobu myślenia przekonanie, że pewne pozytywnie
opisane modele genezy znaczeń mogą być odpowiedzią na podstawowe pytania filozoficzne,
jest więc jednoznaczne z uznaniem, że siła faktu może mieć charakter normatywny. Faktem
jest tu nierozerwalny związek między pewnym symbolicznym – w strukturalistycznym sensie
– formalizmem a jego rezultatem: konkretną formą znaczącą. Kluczowa teza tego stylu
myślenia mówi więc, że opisując warunki pojawienia się pewnego fenomenu, wiemy o nim
wszystko. Możemy w ten sposób udzielać odpowiedzi na wszelkie pytania filozoficzne.
Ta teza pozytywnej naukowości łączy w gruncie rzeczy teleologię historii z formalizmem
struktury.
Derrida przekornie odpowiada: „Coś, czego nigdy nie mogę zrozumieć w pewnej
strukturze, jest tym właśnie, co powoduje, że nie jest ona zamknięta” (Descombes 1997, 166–
167). A następnie dodaje:
Idea czy projekt ożywiające wszelką zdeterminowaną strukturę historyczną [czyli pewien
model genezy – przyp. AL], wszelką Weltanschaung, są skończone: wychodząc
od strukturalnego opisu pewnej wizji świata, da się więc uchwycić wszystko, wyjąwszy
owo nieskończone otwarcie się na prawdę, czyli filozofię (Derrida 2004, 276).
To właśnie, co Derrida nazywa „strukturą zamkniętą”, ma opowiadać o konkretnej,
a jednocześnie koniecznej genezie pewnego zjawiska. Zauważmy, że spełnienie wymogu
jasności obliguje do tego, by była ona skończona, inaczej dany fenomen nie jawiłby się
w swojej konkretności i jednoznaczności (do tej kwestii będziemy musieli wrócić).
Ale jednocześnie, uparcie powtarza za Husserlem Derrida, filozofia, otwarcie na prawdę,
nie tkwi w tym konkretnym opisie, lecz właśnie w tym, czego w nim „nie mogę zrozumieć”.
Cytowane powyżej zdania formułuje Derrida, opisując polemikę twórcy
fenomenologii z koncepcjami Wilhelma Diltheya. Zwraca uwagę na to, że Husserl
„zawzięcie” przeciwstawia się przekonaniu o kompletności i wystarczalności takiego projektu.
Twierdzi, że od filozofii oddziela go pewna drobna różnica, jak pisze – małe „nic”. I dodaje:
„Ta nieusuwalna różnica wynika z jakiegoś nie mającego końca opóźniania [différance]
podstawy teoretycznej” (Derrida 2004, 278).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
140
Charakter tego „opóźniania” ujęty jest w bardzo szczególny sposób. Otóż wiedza
pozytywna, naukowa, nawet wiedza najbardziej teoretyczna i dotycząca spraw najbardziej
ogólnych, musi dać odpowiedź wymaganiom życia historycznego, rzeczywistego. Jeśli nawet
pogodzimy się z tym, że tak rozumiana wiedza nie ma zmieniać świata, to wciąż ma go co
najmniej wyjaśniać. Wyjaśniać ludziom żyjącym dzisiaj, wyjaśniać za pomocą tych
odpowiedzi, których teraz może udzielić. Tak rozumie swój obowiązek. I dlatego właśnie
cechuje ją „pewna zapobiegliwość, pewien pośpiech etyczny [podkreśl. AL]” (Derrida
2004, 278). Dla pozytywnie myślącego uczonego wiedza nie może odraczać odpowiedzi.
Takie jest w istocie moralne uprawomocnienie nauki pozytywnej,
uprawomocnienie, które uznawał nawet Husserl5. Uprawomocnienie, które tym razem nie
czerpie siły z przyszłości, ale z etycznych wymogów chwili teraźniejszej. Atoli filozofia nie
może czuć tego zobowiązania. Powołaniem filozofii jest wytrzymanie presji owego pytania,
które w życiu domaga się natychmiastowej odpowiedzi. Właśnie wytrzymując tę potężną
presję, unikając „etycznego pośpiechu”, tworzy filozofia swoją własną przestrzeń.
Wprowadzając to rozróżnienie, stawia Derrida – mimochodem – tezę o wielkiej
wadze. Mówi bowiem, że a priori odróżniające wszelką wiedzę pozytywną od filozofii jest
rodzajem etycznego nastawienia. Ma charakter etyczny. I nie jest to jałowe moralizowanie ani
jednoznaczne wartościowanie którejkolwiek z dwóch postaw: teoretycznego pośpiechu versus
opóźniania. W dyskusji Husserla z pozytywistyczną historiozofią odnajduje Derrida
dramatyczny dylemat pomiędzy „praktycznym przymusem, by zająć stanowisko”, a odmową
zgody na tego rodzaju przymus, usankcjonowaną pragnieniem cierpliwego odsłaniania coraz
bardziej skrytych warstw prawdy.
Podmiot, wybierając dziedzinę myśli, dokonuje wyboru, który sytuuje go w przestrzeni
etycznej. Zajmuje pozycję „pośpiechu etycznego” albo pozycję „opóźniania”, i właśnie te
gesty czynią go albo pozytywnie myślącym uczonym, albo filozofem. Mimo podobieństw
łączących przedmioty ich badawczej troski te pozycje są nie do pogodzenia. Ruch „etycznego
pośpiechu” nie może być jednocześnie ruchem „opóźniania”.
5 Uznaje to w znanym tekście Philosophie als strenge Wissenschaft, gdzie pisze: „pod naciskiem konieczności
życiowej, wobec praktycznego przymusu, by zająć stanowisko, człowiek nie mógł – być może całe tysiąclecia – czekać, aż nauka przyjdzie mu z pomocą, zakładając, że miałby już ideę nauki ścisłej” (cyt. za: Derrida 2004, 278).
Andrzej Leder: Historia i struktura…
141
IV. Pamięć w drodze od ontologii do etyki
Czas dekonstrukcji, dominującej w filozoficznej myśli końca dwudziestego wieku, poddał
rewizji wiele założeń, w 1967 roku jeszcze oczywistych. Z naszego punktu widzenia, punktu
widzenia uwzględniającego osłabienie paradygmatu „naukowości” w humanistyce,
najważniejsza była krytyka wszelkiego myślenia całościującego, tego, co nazwane zostało
przez Jeana-François Lyotarda „wielkimi narracjami”. Krytyka coraz ogólniejszych pól
symbolicznych, tożsamych ze strukturami, mającymi być podglebiem… wszystkiego.
Jednolite, fundujące wszystkie „ziemski[e] warstw[y] rzeczywistości i wszystki[e] niebieski[e]
sfer[y] wyobraźni” pole symboliczne zaczęło się rozpadać i pękać. Narracja spójnej, naukowej
racjonalności oraz prymat przyszłości – dwa fundamenty, na których opierała się nowożytna
ontologia i metodologia nauk – zostały poddane zasadniczej krytyce, w której z jednej strony
wykazywano arbitralny charakter tych konstrukcji, powiązany z interesami wypowiadających
się podmiotów, z drugiej – przedstawiano pewien rodzaj alternatywy. Mikronarracje, różnica,
inność i gościnność, wyrwanie refleksji humanistycznej z paradygmatu tradycyjnie rozumianej
„naukowości” oderwanej od „wartościowania”; wszystko to i wiele innych elementów miało
wyprowadzić ówczesną „współczesność” poza diaboliczną „dialektykę oświecenia”.
Pewien fragment pracy Giorgio Agambena pokazuje ambiwalencję tkwiącą
w poszukiwaniu różnicy. Inność, obcość, akcent postawiony na tym, co znajduje się poza
systemem, ustanawiają bowiem jednocześnie wyjątek, porzucenie. W Homo sacer autor
zauważa: „relacja porzucenia jest bowiem tak niejasna, że nic nie jest trudniejsze niż zerwanie
z nią” (Agamben 2008, 151). Raz ustanowiony – wyjątek trwa. Ale nie jest całkiem osobny.
„Wyrzucenie jest zasadniczo władzą przywrócenia czegoś samemu sobie, czyli władzą
utrzymywania się w relacji z uprzednio założonym nieodniesieniem [podkreśl. AL]”
(Agamben 2008, 151). Słowa te są dziwnie podobne w duchu do rozpoczynającego nasz tekst
motta z Encyklopedii nauk filozoficznych Hegla. Do tej myśli wrócimy, by odnaleźć miejsce
przekroczenia opozycji tego, co historyczne, i tego, co strukturalne.
Wcześniej jednak zauważymy, że an-archiczny charakter poststrukturalizmu niósł ze
sobą jeszcze inny niepokojący ton, dysonansową muzykę, której intuicję uchwycić próbował
James Berger w swojej książce o myśli postapokaliptycznej:
Biorąc pod uwagę zrozumiałą i powszechną skłonność do unikania tak niedawnej
i przemożnej grozy, nie jest zaskakujące to, że również teoria poststrukturalistyczna
w późnych latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych (tak we Francji jak
Stanach Zjednoczonych) pomijała Holokaust. Jednak z perspektywy czasu uderza to,
że owemu pominięciu najważniejszej, najbardziej traumatycznej przemocy stulecia
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
142
towarzyszyło nasilenie apokaliptycznej retoryki, wypełnionej przywoływaniem
zerwania, utraty Centrum, fragmentacji, nieodwracalnej utraty tożsamości,
zdruzgotaniem źródeł i celów (Berger 1999, 107).
W braku „źródeł i celów”, który charakteryzował teorię poststrukturalistyczną, Berger
odnalazł mechanizm obronny, który służyć miał maskowaniu wspomnienia skrajnie
traumatycznego doświadczenia dwudziestego wieku. Język teoretyczny wypracowany
w dziewiętnastym stuleciu i obowiązujący jeszcze przez pięćdziesiąt lat nie był zdolny odnieść
się do tego doświadczenia, a jednocześnie nie mógł go już ignorować. Wypowiadał je więc
przez melancholijną negację wszystkiego, co nie było tą Rzeczą, nigdy tego nie
wypowiadając.
Czy więc poststrukturalizm był swego rodzaju „epoką schyłkową”? Czy
dekonstruując nowożytną wiarę w ostateczny sens historii i w moralną prawomocność nauk
pozytywnych, umieścił nas w melancholijnej pozycji, w której pozostaje nam tylko
pamiętanie? „Pamiętanie nabożne” – jak to nazywa Ágnes Heller6 – które pod koniec
dwudziestego stulecia etyczną prawomocność wszelkiej teorii czerpie z przemyślenia
przeszłości, zawsze z przemyślenia przeszłości i tylko z tego?
To w tym momencie następowała aktualizacja powstałej w latach trzydziestych
Benjaminowskiej figury anioła historii. Zawsze warta przypominania, z naszego punktu
widzenia najpełniej oddaje ów ruch, w którym historia, jeszcze przed momentem będąca
ontologią bytu społecznego, przekształca się w „nabożne pamiętanie”, mające w gruncie
rzeczy charakter pozycji etycznej.
Twarz zwrócił ku przeszłości. Gdzie nam ukazuje się łańcuch wydarzeń, on widzi
jedną wielką katastrofę, która nieustannie piętrzy gruzy i ciska mu je pod nogi.
Chciałby może się zatrzymać, pobudzić umarłych i złączyć to, co rozbite. Lecz od raju
wieje wicher, który zaplątał mu się w skrzydła i jest tak potężny, że anioł nie może ich
już złożyć. Wicher ten gna go niepowstrzymanie w przyszłość, do której zwrócony
jest plecami, podczas gdy przed nim po same niebo rosną zwaliska gruzów. To, co my
nazywamy postępem, to ten właśnie wicher (Benjamin 2012, 316).
6 „[…] Wspomnienie jako nabożeństwo – nabożne pamiętanie tego, co się stało tutaj w Europie –
zobowiązuje. Musimy zastanowić się nad winą tej tak atrakcyjnej nadziei i tych tak wzniosłych myśli – musimy odważyć się na pomyślenie demoniczności. Requiem, które odmawia się lub śpiewa za zmarłych, jest tylko wtedy szczere, gdy praca ta zostanie wykonana, praca nabożnego wspomnienia” (Heller 201, 68).
Andrzej Leder: Historia i struktura…
143
Gdy w latach sześćdziesiątych nastąpił zmierzch lewicowych nadziei, podstawowej formy
realizowania się etycznego prymatu przyszłości, Hannah Arendt upowszechniła myśl
Benjamina w świecie anglojęzycznym (Arendt 20077). Dziesięć lat później zwrot ku
przeszłości, ku moralnemu prymatowi przeszłości, już się dokonał. Być może najlepiej
pisał o tym francuski historyk, Pierre Nora:
Mimo iż tradycyjna pamięć zanika, czujemy się zobowiązani do wytrwałego
kolekcjonowania pozostałości, świadectw, dokumentów, obrazów, pogłosek,
jakichkolwiek widzialnych znaków tego, co było, tak jakby to pęczniejące dossier
miało być wykorzystane jako dowód przed nieznanym jeszcze trybunałem historii
[podkreśl. AL] (Nora 2009, 4–23).
Jeśli więc jeszcze niedawno teraźniejszość sytuowała „trybunał” w przyszłości, skąd spoglądał
on na przeszłość, to pod koniec wieku trybunał historii spoglądał już na nas z innego miejsca.
To przeszłość mogła nas uprawomocnić w jego spojrzeniu.
Ważne jest tu jeszcze spostrzeżenie, że „tradycyjna pamięć zanika”. Nie żyjemy
w niedostrzegalnej tradycji „przedłużonego średniowiecza”, zaś konsekwencją tego jest
przemieszczenie kwestii pamiętania ze sfery, w której określa ona formy życia – sfery, którą
można nazwać ontologiczną – w sferę etyczną, przyznającą przeszłości normatywną moc.
Gdy jednak nie ma nadziei, czyli obiektu pragnienia w postaci przyszłości, gdy obiektem staje się
przeszłość, może ona obudzić się w postaci teraźniejszego kultu demonów. Przestrzega przed
tym Nora: „rewindykowanie pamięci jest w swej zasadzie wołaniem o sprawiedliwość.
W swych skutkach stawało się często wezwaniem do mordu” (Nora 2009, 43).
V. Przekroczenie dylematu
Powtórzmy dotychczasowe ustalenia. Oto strukturalizm wyłania się w dwudziestym wieku
jako pewna „ontologia bytu społecznego”, „luzująca” dotychczas dominujące formy
historyzmu. Ta zmiana wiąże się z utratą przyszłości jako źródła uprawomocnienia.
Strukturalizm swoją pewność czerpie więc z innego źródła, odwołuje się do autorytetu nauk
pozytywnych, budząc nadzieję na nadanie prawdziwie naukowej formy humanistyce. Nadzieje
takie, wypowiadane jeszcze w latach sześćdziesiątych przez Claude‟a Lévi-Straussa, opierały
7 Amerykańskie wydanie książki miało miejsce w roku 1968.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
144
się na przekonaniu, że nauka ma w sobie pewien rodzaj niekwestionowanej prawomocności,
której źródłem jest poszukiwanie prawdy. Jednak postępująca od późnych lat sześćdziesiątych
dekonstrukcja podstawowych pojęć zachodniej metafizyki nie oszczędziła i samej prawdy.
W subtelnej i przenikliwej formie wyraził to Jacques Derrida, gdy oddzielił pozycję naukowca,
kierującego się „etycznym pośpiechem” czy wręcz „niecierpliwością” zmuszającą do
wypowiadania pozytywnych twierdzeń, od pozycji filozofa, „odraczającego w nieskończoność
udzielenie odpowiedzi”. Dodajmy, że w oczach Derridy obie postawy są etycznie
uprawnione, a ich jednoczesne „mówienie” możliwe jest tylko ze względu na strukturę języka,
pola symbolicznego, które jawi się jako nieuchronnie pęknięte. Ekspozycja tej różnicy splotła
się ze zwróceniem ku „nabożnemu wspominaniu”, przypisującemu moralny prymat
przeszłości. To wtedy rozpowszechniła się kultura pamięci, zaś cały poststrukturalizm
rozpoznany został jako forma opracowania niemożliwej do wypowiedzenia traumy
dwudziestego wieku.
Czy jednak rozpoznanie tego „melancholijnego” aspektu myśli końca minionego
stulecia wyczerpuje moc Derridiańskiego uwolnienia postawy filozofa? Uwolnienia od terroru
faktyczności, uwolnienia zaprojektowanego w geście „nieskończonego odraczania”?
Chcę postawić inną tezę. Sądzę, że wyłania się tu miejsce dla takiej filozofii, która, z jednej
strony, nie będzie celebrowaniem metafizycznych uzasadnień nauk pozytywnych, z drugiej,
nie wpadnie w dekonstrukcyjny „rytuał żałobny”, zakazujący myślenia, które łączy, a nie
różni.
Wyłonienie tej formy filozofowania wymaga jednak kilku kroków wstępnych.
Zacznijmy więc od schyłkowego charakteru ponowoczesności. „Nie ma epok upadku”, pisał
Walter Benjamin (Benjamin 2005, 503). Jak rozumieć ten pozorny paradoks? Nie ma,
bowiem ich istotą jest swoiste zaćmienie rozumu – to, że trudno jest uchwycić,
co właściwie w takiej epoce się dzieje, skąd absurdalność czynów i słów, niewczesność
zdarzeń, groteskowość ludzi. Jak w komedii, ale czarnej. To zaćmienie spowija w mroku
wszystko, co dotąd wydawało się oczywiste. Benjamin medytował nad tymi zagadnieniami
w Źródle dramatu żałobnego (Benjamin 2013), rozwijając pojęcie konstelacji, pewnego układu
idei i wyobrażeń, które mocą wzajemnej równowagi utrzymują się i nadają sobie wzajemnie
sens.
Pewna konkretna konstelacja nigdy jednak nie wyczerpuje wszystkich możliwych
konstelacji. Epoki upadku to epoki, w których rządzi przemiana nieznajdująca
reprezentacji w polu symbolicznym. Epoki, których panująca „ontologia bytu
społecznego” nie przewidziała, dla których nie stworzyła miejsca. W których nie ma
warunków ich wypowiedzenia, zaś pole symboliczne, które zapowiadają, jawi się jako zbiór
absurdalnych zakrzywień i nieciągłości, „rozszczelnienie” tego pola, które właśnie upada.
Andrzej Leder: Historia i struktura…
145
VI. Lacanowska dygresja na temat pojęcia „rozszczelniania”
„Rozszczelnienie” relacji bytu i uprawomocnienia, zachodzące u schyłku dwudziestego
stulecia, pojawia się w refleksji Alenki Zupančič, przedstawionej w jej książce o komedii
z 2008 roku – The Odd One In. Omawiając w heglowskim stylu tragedię i komedię, używa ich,
by rozpisać dwie zupełnie różne strategie myślenia o istnieniu i jego legitymizacji. Czerpie je
z Lacanowskiej geometrii „diagramów seksuacji”. Po męskiej stronie diagramu mamy rezultat
dwóch tysięcy lat rozwoju teorii filozoficznej, łącznie z dwudziestym wiekiem. Mamy więc
do czynienia z pewną całością – to onto-teologia – rozrywaną przez wyjątek. To rozerwanie
pola symbolicznego zawiera już w sobie wszystkie Heideggerowskie i Derridiańskie
dekonstrukcyjne manewry; w nim zapisane jest ostatnie sto lat destrukcji metafizyki,
tym razem opowiedziane w idiolekcie Lacana.
Tu wpisuje się też Agambenowskie: „to, co zostało objęte wyrzuceniem […]
[wyjątek właśnie – przyp. AL], jest przywrócone własnej odrębności, a zarazem jest zdane na
łaskę [in bando] tego, kto porzuca, jest jednocześnie wyłączone i włączone, zwolnione
i schwytane” (Agamben 2008, 151). Mamy zatem coś jeszcze: tragedię, wprowadzającą w tak
pomyślaną ontologię wymiar etyczny.
W komedii jednak, sytuującej się po żeńskiej stronie, wyjątek jest rdzeniem samego
pola symbolicznego, a raczej jego gwałtownej i chaotycznej – w sensie teorii chaosu –
transformacji. Wyjątek nie jest czymś, jakimkolwiek obiektem, jest ruchem-poza-
rozumieniem, poza reprezentowaniem, upadkiem filozofa, który poślizgnął się na skórce
od banana, zaćmieniem rozumu. Głupotą. Mamy więc komedię z jej nieuchronnie
dynamicznym charakterem, rozrywającym spójność myślenia…
Slavoj Žižek, interpretując tę sytuację, metaforycznie wykorzystuje różnicę pomiędzy
opisem obiektu w szczególnej i ogólnej teorii względności:
choć szczególna teoria względności wprowadza już pojęcie zakrzywionej przestrzeni,
to postrzega ona owo zakrzywienie jako efekt działania materii; to obecność materii
zakrzywia przestrzeń, tzn. tylko pusta przestrzeń nie byłaby zakrzywiona. Wraz z
przejściem do ogólnej teorii względności przyczynowość ta zostaje odwrócona:
materia nie tylko nie powoduje już zakrzywienia przestrzeni, lecz także jest jej efektem,
obecność materii sygnalizuje, że przestrzeń jest zakrzywiona (Žižek 2009, 90).
Podsumowując te dwie perspektywy: pole symboliczne, struktura, jest zawsze jakby
„zakrzywione”; to w tym zakrzywieniu wyłaniają się obiekty „wszystkich ziemskich warstw
rzeczywistości i wszystkich niebieskich sfer wyobraźni”, „przeciekają” one jakby w to pole
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
146
spoza niego. Wszelka ontologia, wraz ze swą logiką, jest więc polem symbolicznym, które
wykrzywiane jest innym. I właśnie w tym zakrzywieniu, nieciągłości, rodzi się zdarzenie,
artefakt, czyli sens albo fakt. Pole symboliczne jest zawsze – immanentnie – niespójne,
„rozszczelnione” i „przeciekające”.
Ale co – i dlaczego – „przecieka” przez rozszczelnienia struktury? Przecież nie
obiekty – rzeczy, zjawiska, znaczące – te są tylko efektem struktury! Ale też nie Realne, jakaś
ontologicznie rozumiana transcendencja Rzeczy – to byłaby „męska”, onto-teologiczna strona
diagramu, razem z całą filozofią upragnionego wyjątku. O zmianie tej Žižek pisze: „według
Lacana realne – Rzecz – to nie tylko bezwładna obecność, która zakrzywia przestrzeń
symboliczną (wprowadza do niej luki i niespójności), ile raczej efekt tychże luk i niespójności”
(Žižek 2009, 90).
Jeszcze raz więc: jeśli to nie pewna transcendencja przecieka przez luki i niespójności
struktury, jeśli to nie obiekty i klasy obiektów, to co właściwie powoduje niespójność
„symbolicznego”? Odpowiedź mogłaby brzmieć: niespójność sama, czyli Inne
w symbolicznym, które jawi się zawsze jako inne symboliczne. Przez nieszczelność
symbolicznego przecieka inne symboliczne, spójność struktury narusza inna struktura;
to przenikanie i przeciekanie przez siebie nieadekwatnych, niespójnych ze sobą pól
symbolicznych, uprawomocnianych różnymi regułami etycznymi – jak nakładanie się na
siebie kłębów mgły, które przenikając się, zagęszczają i rozrzedzają – czyni „obiekty i warstwy
[…], skoro jest [wreszcie struktura] podglebiem dla wszystkich ziemskich warstw
rzeczywistości i wszystkich niebieskich sfer wyobraźni”. Proces ten czyni immanencję jako
taką. Tę, która nigdy nie daje się ująć w jednej ontologii.
Przez rozerwanie wszelkiego „strukturalnego opisu pewnej wizji świata”,
tak rozumiana komedia reprezentuje konieczność uwzględnienia pewnej „transcendencji
w immanencji”, a więc ujmuje niemożność zbudowania ontologii absolutnej. Alenka
Zupančič wyraża to, pisząc, iż ruch komediowy „postrzega przejście materii w czystego ducha
i czystego ducha w coś materialnego jako jeden i ten sam ruch, napędzany powikłaniem
właściwym samej materii” (Zupančič 2008, 47).
Można jednak Zupančič zadać heglowskie pytanie o warunek możliwości
dialektycznego ruchu pomiędzy antytetycznymi „momentami”, uznanymi przed chwilą za
takie, których logicznie nie da się połączyć. Jak komediowe „zaćmienie rozumu”,
poślizgniecie się go „na skórce od banana”, jest w ogóle możliwe? Co pozwala na ów ruch
logiczny pomiędzy wykluczającymi się sądami, a więc też wykluczającymi się polami
symbolicznymi? Bo przecież, przypomnijmy Hegla, „[te] momenty […] mają prawdę
i rzeczywistość o tyle, o ile są oddzielone”.
Nieuchronność „owładnięcia” przez to konkretne pole symboliczne, wykluczające
inne, można opisać za pomocą często wykorzystywanej przez Lacana metafory wstęgi
Andrzej Leder: Historia i struktura…
147
Möbiusa. Wstęga ta ma tylko jedną powierzchnię, ale dwie strony. Podmiot – Lacanowska
mrówka – posuwający się po niej, zawsze i nieuchronnie jest na jednej ze stron, podczas gdy
druga jest dla niego niedostępna. Nigdy więc jego doświadczenie nie pozwoli mu na
dostrzeżenie tego, że ma do czynienia z jedną tylko powierzchnią; jeśli jest na niej, to druga jej
strona jawi mu się jako skryta.
Zadajmy zatem pytanie jeszcze inaczej: co pozwala na ustanowienie wymiaru
przenikającego przeciwstawne rzeczywistości razem z ich warunkami? Co wyprowadza poza
ich ontologię?
VII. Hegemoniczne ustanawianie reguł
Pytanie jest ważkie, bowiem ludzkie poznanie, „poznanie skończone”8, jest zawsze
wypowiedziane w pewnej strukturze, konstelacji, polu symbolicznym, a ostatecznie –
ontologii. Musi znaleźć jednolitą zasadę organizującą – jednolite uprawomocnienie – by móc
się prezentować. Tak jak dwa sensy tkwiące w wizualnej figurze, z których jednocześnie tylko
jeden może być uchwycony9, pola symboliczne wykluczają się. Istnienie jednego jawi się
z perspektywy drugiego tylko jako zakrzywienie, zerwanie generujące artefakt, błąd. W tym
sensie jedno pole wobec drugiego spełnia Agambenowską formułę wyjątku: „jest
jednocześnie wyłączone i włączone, zwolnione i schwytane”.
Ciągły, wszechogarniający ruch we wszelkich wymiarach, zwany przez Derridę
różnią, ruch, który przedstawić sobie mógłby umysł nieskończony, pozwalałby
na uchwycenie wszelkich istnień we wszelkich czasach. Dla umysłu skończonego ów ruch
musi być ograniczany, umysł – albo podmiot – musi dokonać wyboru, określić swoją pozycję,
by możliwa była jednoznaczność sensu, warunek wszelkiego uświadamiania sobie. Wybrać
musi choćby pomiędzy opisanymi przez Derridę „etycznym pośpiechem” i „nieskończonym
opóźnieniem”. Ale możliwe są zapewne inne wymiary, w których dokonują się wybory.
Podejrzewać można, że – podobnie jak wybór pomiędzy pozycją pozytywnego uczonego
i pozycją filozofa – mają one charakter etyczny. Tworzą arenę, pole, w którym rozstrzygane
jest ostatecznie – by przypomnieć Taylora – jak jawić się nam będą rzeczy.
By jednak reprezentowanie było w ogóle możliwe, sam moment wyboru jest
konieczny. Znaczy to tyle, że reprezentowana konfiguracja sensów nie może zawierać w sobie
wszystkich, ani nawet zbyt wielu wymiarów ruchu różni. W sferze naszych wyobrażeń,
8 W sensie, który wykłada Heidegger we wspomnianym już dziele Kant a problem metafizyki,
w szczególności w paragrafie 38.
9 Jak w przypadku kaczko-zająca opisywanego przez Wittgensteina.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
148
reprezentacji, zjawisk świadomości, redukcja ruchu w poszczególnym polu
symbolicznym ujawnia się jako zasada niesprzeczności. Zaniedbanie tej redukcji
produkuje zaś paradoks.
Symboliczne rządzi ruchem przedstawień wypełniających naszą wyobraźnię.
Porządek symboliczny określa więc reguły ruchu w polu znaczących. Dopóki jest się
w jednym z pól, rządzi ono niepodzielnie, wykluczając inne. Nie można praktykować różnych
ontologii.
Jedną z takich reguł jest czas. Już analizy Kanta dotyczące analogii doświadczenia
pokazały podstawową regułę konstrukcji formy czasowej – czas jest tym schematem, który
narzucany jest przez prawo przyczynowości: „Tylko przez to więc, że poddajemy następstwo
zjawisk, a więc i wszelką zmianę, prawu przyczynowości, jest możliwe samo doświadczenie,
[…]” (Kant 1957, 353). Pole symboliczne organizuje się więc tak, by wydarzenia wyobrażały
się przez zasady przyczynowości. Tak wyobrażone zespoły wyobrażeń stają się dla nas
znaczące, stają się znaczącymi, które ponownie łączą się, wpisując w najszersze ramy pola
symbolicznego. To historia tych, którzy wierzą w Historię.
Jeśli więc konstytuuje się w polu symbolicznym pewna zasada przyczynowości,
to zakłada ona jedne związki, a wyklucza inne. Właśnie hegemonia takich reguł
uniemożliwia znalezienie się jednocześnie „po dwóch stronach wstęgi Möbiusa”, konstytucję
jednej pozycji podmiotowej w różnych polach symbolicznych albo – jeszcze inaczej –
synoptyczne ujmowanie różnych ontologii. Dlatego pisząc dzieje metafizyki, Heidegger
podkreśla, że determinuje ona wszystkie znaczące zjawiska pewnej epoki. I dlatego
de Saussure – pamiętacie de Saussure‟a? – musiał tak zdecydowanie pisać, że albo-albo… i nie
ma kompromisu.
VII. „Zluzowanie” problemu historia/struktura
Problem relacji historii i struktury, rozumiany jako konflikt metodologicznej zasady
synchronicznej z zasadą diachroniczną, traci w nakreślonej tu perspektywie swoją samoistną
wagę. Staje się problemem możliwości reprezentowania jednych pól symbolicznych
w innych. Albo warunków możliwości ujmowania przez myśl filozoficzną różnych ontologii,
swą moc czerpiących z różnych reguł uprawomocnienia.
Jeśli pewna ontologia, sposób jawienia się faktów, zawsze poddana jest zasadzie
etycznej, to czeka nas praca nad wyłanianiem samych warunków możliwości zmieniania się
zasad etycznych, organizujących ontologie. Czeka nas odpowiedź na pytanie, jak podmiot
Andrzej Leder: Historia i struktura…
149
znajduje sobie pewną przestrzeń, taki wymiar, w którym wędrować może jakby poza
sprzecznymi ze sobą warunkami, poza polami tych warunków. Poza istnieniem.
Albo, używając metafory wstęgi Möbiusa, zapytać możemy, jak zobaczyć jej jedność, jedność
płaszczyzny immanencji. Odpowiedź brzmi: lokując się w miejscu, którego – z perspektywy
wstęgi – nie ma.
Ta odpowiedź kieruje nas ku myśleniu, które fundamentalny sens filozofii lokuje
właśnie „poza istnieniem”. Współgra ono z sensem całego naszego wywodu, w którym to
w wymiarze etycznym nadawana jest prawomocność ontologicznym przesłankom nauk; ten
wymiar czyni możliwym postawienie takich przesłanek przed jednolitym „trybunałem”, ten
wymiar splata je, ale też rozszczelnia, zakrzywia je tak, że wyłaniają się z nich rzeczy
i wyobrażenia.
To znaczy też, że pola symboliczne, sieci znaczących zakrzywiają się i deformują
wzajem w polu spojrzenia dwóch „nieistniejących”, pustych miejsc: podmiotu i Innego…
Kwestie te wychodzą jednak poza zakres tego artykułu.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
150
Wykaz literatury
Benjamin, Walter. 2012. „O pojęciu historii”. W Walter Benjamin. Konstelacje. Wybór tekstów. Tłum. Adam Lipszyc, Anna Wołkowicz. Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Agamben, Giorgio. 2008. Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie. Tłum. Mateusz Salwa. Warszawa: Prószyński i S-ka.
Arendt, Hannah. 2007. Walter Benjamin. 1892–1940. Tłum. Andrzej Kopacki. Gdańsk: Wydawnictwo Słowo/obraz terytoria.
Benjamin, Walter. 2005. Pasaże. Tłum. Ireneusz Kania. Kraków: Wydawnictwo Literackie. Benjamin, Walter. 2013. Źródło dramatu żałobnego w Niemczech. Tłum. Andrzej Kopacki.
Warszawa: Wydawnictwo Sic!. Berger, James. 1999. After the end. Representations of post-apocalypse. Minneapolis: University of
Minnesota Press. Deleuze, Gilles. 1978. „Po czym rozpoznać strukturalizm?”. Tłum. Stanisław Cichowicz. W
Drogi współczesnej filozofii. Red. Marek J. Siemek. Warszawa: Czytelnik. Derrida, Jacques. 1999. O gramatologii. Tłum. Bogdan Banasiak. Warszawa: Wydawnictwo KR. Derrida, Jacques. 2004. „»Geneza i struktura« a fenomenologia”. W Jacques Derrida. Pismo i
różnica. Tłum. Krzysztof Kłosiński. Warszawa: Wydawnictwo KR. Descombes, Vincent. 1997. To samo i inne. Czterdzieści pięć lat filozofii francuskiej (1933–1978).
Tłum. Bogdan Banasiak, Krzysztof Matuszewski. Warszawa: Wydawnictwo Spacja. Ferry, Luc i Alain Renaut. 1990. French Philosophy of the Sixties An Essay on Antihumanism. Tłum.
Mary H.S. Cattani. Amherst: University of Massachusetts Press. Habermas, Jürgen. 2000. Filozoficzny dyskurs nowoczesności. Tłum. Małgorzata Łukasiewicz.
Kraków: Universitas. Hegel, Georg W.F. 1990. Encyklopedia nauk filozoficznych. Tłum. Światosław F. Nowicki.
Warszawa: PWN. Heidegger, Martin. 1989. Kant a problem metafizyki. Tłum. Bogdan Baran. Warszawa: PWN. Heller, Ágnes. 2001. „Requiem dla stulecia”. Tłum. Katarzyna Leszczyńska. Przegląd Polityczny
51. Kant, Immanuel. 1957. Krytyka czystego rozumu. Tom I. Tłum. Roman Ingarden. Warszawa:
PWN. Kosseleck, Reinhardt. 2001. „»Przestrzeń doświadczenia« i »horyzont oczekiwań« – dwie
kategorie historyczne”. W Reinhardt Kosseleck. Semantyka historyczna. Tłum. Wojciech Kunicki. Red. Wojciech Orłowski. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie.
Lévi-Strauss, Claude. 1970. „Analiza strukturalna w językoznawstwie i antropologii”. W Claude Lévi-Strauss. Antropologia strukturalna. Tłum. Krzysztof Pomian. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy.
Nora, Pierre. 2009. „Między pamięcią i historią. Lieux de Mémoires”. Tłum. Paweł Mościcki. Tytuł roboczy: Archiwum 2: 4–23.
Taylor, Charles. 2001. Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej. Tłum. Marcin Gruszczyński i in. Warszawa: PWN.
Žižek. Przewodnik krytyki politycznej. 2009. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Zupančič, Alenka. 2008. The Odd One In. On Comedy. Cambridge–London: MIT Press.
Andrzej Leder: Historia i struktura…
151
Andrzej Leder - urodzony w 1960 roku, doktor habilitowany, profesor w Instytucie Filozofii
i Socjologii PAN. Wydał rozprawy filozoficzne: Nieświadomość jako pustka. Wokół myśli Freuda i
Husserla, oraz Nauka Freuda w epoce „Sein und Zeit”, pracę na temat historii Polski: Prześniona
rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, rozprawę dotyczącą idei filozoficznych w
dwudziestowiecznej Europie: Rysa na tafli. Teoria w polu psychoanalitycznym, a także, po angielsku:
The Changing Guise of Myths. Naucza w Szkole Nauk Społecznych IFiS PAN i w Collegium
Civitas. Mieszka w Warszawie.
DANE ADRESOWE:
Zespół Filozofii Kultury
Instytut Filozofii i Socjologii PAN
ul. Nowy Świat 72
00-330 Warszawa
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Leder, Andrzej. 2016. Historia i struktura. Problem uprawomocnienia. Praktyka
Teoretyczna 4 (22): 132-151.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.7
AUTHOR: Andrzej Leder
TITLE: History and structure. A problem of legitimization.
ABSTRACT: In his text the author is defining the conflict of the structuralist and historicist
– synchronic and diachronic thought – described by de Saussure–- as a development of two
different ethical axioms in the field of social philosophy. He tries to show, how each of this
axioms can generate a different ontology of social being. Applying some elements of
Deleuzian thought the author analyzes the theoretical position of the two ethical axioms.
Then, on the fundament of the Lacanian, and more generally poststructuralist thought he
tries to give a draft of a theoretical space in which such a change of ethical positions would
be possible. He develops thus a new philosophy of symbolic fields.
KEYWORDS: de Saussure, Deleuze, Benjamin, history, structure, ethics, symbolic field
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.8
www.praktykateoretyczna.pl
SADYZM W NAGIM SADZIE. PERWERSJA JAKO
STRUKTURA POLSKOŚCI
ZBIGNIEW JAZIENICKI, JAN POTKAŃSKI
Abstrakt: Pierwsza część artykułu poświęcona jest perspektywie zastosowania
psychoanalitycznej kategorii perwersji – zrekonstruowanej głównie na podstawie pism
Jacques’a Lacana i Gillesa Deleuze’a – do analizy patologii polskiej zbiorowej psychiki, jakie
wytykają w swoich książkach Jan Sowa, Andrzej Leder i Jarosław Marek Rymkiewicz.
Naszym zdaniem kulturowy model Polaka to właśnie perwert, zależnie od pozycji klasowej –
sadysta albo masochista, nie zaś psychotyk albo edypalny neurotyk. Kategoria perwersji
pozwala wyjaśnić dwuznaczną relację polskości do państwa i prawa, która nie jest ani ich
prostym odrzuceniem (jak psychoza), ani jednoznaczną afirmacją (jak nerwica). Struktura
perwersji – rozpiętej zewnętrznie między nerwicą a psychozą, a wewnętrznie między
masochizmem a sadyzmem – pozwala modelować dynamikę współczesnych polskich
konfliktów ideologicznych i politycznych, w tym napięcie między akcentowaniem narodowej
suwerenności a postkolonialnym odwoływaniem się do wzorów obcych.
Części druga i trzecia to studia przypadków: zbiorowej psychiki bohaterów prozy eseistycznej
Rymkiewicza oraz indywidualnej – Nagiego sadu Wiesława Myśliwskiego. Zestawienie to
pozwala ukazać odmienność postrzegania tego samego fenomenu – sadyzmu – z wnętrza
psychiki, która z pozycją perwersyjną afirmatywnie się identyfikuje (Rymkiewicz), oraz ze
zdystansowanej perspektywy neurotyka (Myśliwski), zarazem jednak uchwycić izomorfizm
struktur, które kryją się za tymi tak odmiennymi przedstawieniami.
Słowa kluczowe: Wiesław Myśliwski, Jarosław Marek Rymkiewicz, Jacques Lacan, Gilles
Deleuze, psychoanaliza, perwersja, sadyzm, prawo
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
153
I. Dynamika osobowości perwersyjnej
Jednym z najważniejszych toposów współczesnego myślenia o polskości jest przekonanie,
że Polakom – jako wspólnocie kulturowo-politycznej – czegoś brakuje, który to fakt staje się
widoczny w zestawieniu z silnymi zarówno kulturową, jak i polityczną tradycją narodami
zachodnioeuropejskimi (tak naprawdę bezdyskusyjne przykłady można by podać chyba tylko
dwa: tradycje Francji i Anglii). Motyw ten wiąże tak ważne i głośne książki, jak Fantomowe ciało
króla Jana Sowy, Prześniona rewolucja Andrzeja Ledera i Wieszanie Jarosława Marka
Rymkiewicza. O ile socjalizm pierwszego i liberalizm drugiego łączą jeszcze jakieś wspólne
dążenia, o tyle trzeci zdaje się zajmować przeciwny biegun politycznego spektrum – a jednak
podporządkowuje swoją doktrynę temu samemu schematowi, co jego dwaj polityczni
przeciwnicy: dla wszystkich trzech Polakom zabrakło (nierozstrzygnięte – w pewnym okresie
historycznym czy po dziś dzień?) prawdziwego polityczno-państwowego upodmiotowienia,
które włączyłoby ich w Dzieje czy Historię pisane wielką literą – czy to za pośrednictwem
Króla (prawdziwego, a nie elekcyjnego pra-prezydenta), czy też Rewolucji, która by takiego
Króla (realnego jeszcze lub już tylko symbolicznego) obaliła – co stanowi dwie strony tej
samej monety, jak bowiem co najmniej od czasów Frazera wiemy, przeznaczeniem Króla jest
umrzeć w ofierze za symboliczną wieczność swojej władzy, choćby przeniesionej do sfery
platońskiej abstrakcji (jak właśnie stało się w państwach-ideałach: wspomnianych wyżej
Anglii i Francji). Co istotne: brakuje nam właśnie prawdziwego upodmiotowienia, a nie jego
cech w ogóle – polskość to nie jakaś zupełna egzotyka ludu pierwotnego czy barbarzyńskiego,
tylko dość wierna imitacja centrum cywilizacji – prawie udana, ale jednak nie do końca.
Analizując słabość polskości, Leder swobodnie, a Sowa bardziej technicznie
nawiązują do psychoanalizy Jacques’a Lacana. W jej kontekście słabość owa jawi się jako
psychoza: wykluczenie Imienia Ojca, skutkujące nieposzanowaniem królewskiej władzy
i prawa jako społecznej gramatyki. Sowa explicite używa tej kategorii (Sowa 2011, 407–409),
Leder wykorzystuje ją implicite, utożsamiając „imaginarium” i „pole symboliczne” (Leder 2014,
11, 29–33) – o ile zaś u lacanowskiego neurotyka, podległego Imieniu Ojca, wyobrażeniowe
(l'imaginaire) i symboliczne (le symbolique) ostro się sobie przeciwstawiają, o tyle psychoza
oznacza właśnie brak takiego rozróżnienia. Przypisanie Polakom psychozy w roli kulturowo
standardowej struktury podmiotowości rodzi jednak znaczące problemy: psychoza jako
całkowite wykluczenie mechanizmów swoistych dla symboliczności na tyle upośledza
myślenie, że trudno sobie wyobrazić, aby psychotyczna co do zasady klasa polityczna – jaką
miałaby być np. przedrozbiorowa szlachta u Sowy – przez dłuższy czas w miarę jednak
sprawnie (choć niesprawiedliwie) zarządzała państwem, upadającym dopiero w dalszej
perspektywie. Psychotyk, owszem, imituje symbolicznie sprawnego neurotyka, czyniąc to
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
154
jednak czysto wyobrażeniowo, bez zrozumienia mechanizmów, jest w tej imitacji nieporadny
i funkcjonuje społecznie w miarę dobrze jedynie podporządkowany nadzorowi, nie może
więc skutecznie sprawować żadnych funkcji władczych. Nie wydaje się także, abyśmy my –
Polacy współcześni – w skali masowej byli psychotykami, wymagałoby to więc założenia
jakiejś narodowej przemiany po drodze. Zarówno Sowa, jak i Leder zdają się wprawdzie
sugerować coś w tym stylu – że częściowe przynajmniej „unowocześnienie”
(tj. „odpsychotyzowanie”) polskości nastąpiło pod wpływem zewnętrznej przemocy,
odgrywającej rolę edypalnego ojca – w czasie zaborów (Sowa 2011, 421–430, 526) lub po
upadku II Rzeczypospolitej (Leder 2014, 7), zważywszy jednoznaczne potępienie owych
przemocy w narodowej mitologii trudno jednak uznać, że ustanowiły one proste przejście
od psychozy do nerwicy, skoro w tej ostatniej ojcowskie prawodawstwo winno być
bezdyskusyjnie uznane, nawet jeśli narzeka się na jego surowość.
Na koniec rozbudowanych rozważań o psychozie Sowa jednym zdaniem sugeruje
hipotezę alternatywną: „Pozycję, jaką w tej konfiguracji zajmowała szlachta, zinterpretować
można również jako perwersyjną” (Sowa 2011, 409). Perwersja to „wyłączony środek”
psychoanalizy: typ osobowości, o którym niby wie się, że istnieje, mało kto jednak serio
bierze go pod uwagę. Klasyczne wyjaśnienie kliniczne jest proste: osobowość perwertów
sprawia, że są z reguły usatysfakcjonowani swoją egzystencją, rzadko więc wybierają się
do terapeuty – jeśli już, to zmuszeni przez osoby trzecie lub wręcz przez wymiar
sprawiedliwości. Z tego, że mało perwertów spotkać można na kozetce, nie wynika jednak,
że równo mało jest ich w społeczeństwie. Nasza teza jest przeciwna: to właśnie kategoria
perwersji – a nie psychozy – stanowi klucz do zrozumienia cywilizacyjnych deficytów
polskości. Nasz model perwersyjności stanowi przy tym syntezę przedstawionego przez
Jacques’a Lacana (Lacan 1989, 1997) – zwłaszcza w rekonstrukcji, jaką zaproponował Bruce
Fink (Fink 2002, 234–286) – oraz tego z pism Gilles’a Deleuze’a (Deleuze 1989), syntezę
o tyle naturalną, że Lacan i Deleuze przy różnych okazjach explicite ze sobą dialogują, obaj też
odwołują się do tradycji freudowskiej, zarazem jednak patrzą na problem z nieco innych
perspektyw – o ile wśród perwersji główny przedmiot zainteresowania Deleuze’a
to masochizm, Lacan (i za nim Fink) koncentruje się raczej na sadyzmie, nas zaś
w szczególności interesuje właśnie relacja tych dwóch biegunów.
Perwersja to w sensie ścisłym stan pośredni między psychozą a nerwicą. Nie jakaś
autonomiczna trzecia struktura, trzeci wierzchołek trójkąta równobocznego, jak to czasem
bywa ujmowane, lecz bycie pomiędzy i oscylacja między biegunami: inaczej niż psychotyk,
perwert przyjmuje do wiadomości ojcowskie prawo i ustanawiającą je kastrację, inaczej jednak
niż neurotyk nie traktuje ich całkiem serio, tylko prowadzi z nimi ironiczną grę. Masochista to
ten, który wśród perwertów jest prawie-neurotykiem, boi się jednak ofiarowującego mu się
zdrowia i właśnie dlatego imitacyjnie zwraca się w stronę psychozy jako oferującej chorobliwą
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
155
„wolność” od ojcowskiego prawodawstwa; sadysta przeciwnie – jest prawie-psychotykiem,
pragnąc jednak uniknąć szaleństwa sensu stricto, imitacyjnie wymusza istnienie quasi-
edypalnego prawa, naśladując jednak tylko jego literę, a nie ducha. Także ucieczka masochisty
w stawanie-się-psychotykiem nie oznacza całkowitego wymazania prawa, lecz – jak to
analizuje Deleuze – zastąpienie edypalnego prawa ojcowskiego prawem fantazmatycznie
matriarchalnym, matczynym, którego egzekutorką w przypadku masochizmu stricte
seksualnego ma być domina (Deleuze 1989, 57–68, 81–90), będąca wszakże tylko imitacją
wszechogarniającej matki psychotyka, a nie jej realnym wcieleniem (niemniej tłumaczy to,
czemu z historycznego dystansu zachowania naznaczone taką perwersją mogą się błędnie
wydawać naprawdę psychotyczne, jak w zasadniczej interpretacji Sowy). Właśnie ten model
zdaje się najbliższy habitusowi polskich szlacheckich elit: perwersyjnie broniąc – jak to
opisuje Sowa – „źrenicy wolności” przed wszelkim ograniczeniem, czyli kastracją, ze strony
własnego rządu, a zatem odrzucając edypalną suwerenność prawa miejscowego,
bez większego oporu poddały się suwerenności „innej”, zaborczej – w szczególności
Katarzyny II (jednej z ulubionych bohaterek historycznych Leopolda von Sacher-Masocha)
(Chernetsky 2008, 482), której asymetryczny związek ze Stanisławem Poniatowskim
wyobrażany jest niemal dosłownie jako podporządkowanie masochisty dominie (ostatnio
schemat ten odżył w fantazjach o relacjach łączących Donalda Tuska z Angelą Merkel).
Tę samą topikę stosuje się do elit współczesnych i to w znacznej mierze niezależnie od opcji
politycznej – masochistyczną uległość wobec innej, „matriarchalnej” suwerenności można
widzieć i w podporządkowaniu polskiego państwa Unii Europejskiej, i Ameryce,
i Kościołowi, Matce naszej, i rynkom finansowym, i abstrakcyjnej ekonomii; schemat
wykracza zresztą poza politykę – elity intelektualne tak samo podporządkowują się
dyskursom i modom importowanym z kulturowej centrali, w swoistym konstruktywizmie,
który służenie wybranemu dyskursowi ceni wyżej niż rozumienie rzeczywistości. Łącznie ten
system podporządkowań można wpisać w przywoływaną przez Sowę kategorię
postkolonializmu (Sowa 2011, 431–485), co ułatwia wyjaśnienie nieporozumień, jakie budzi
oksymoroniczne z pozoru określenie elit władzy jako masochistycznych – masochiści
bowiem, tak jak elity postkolonialne, są ulegli wyłącznie wobec swej mniemanej dominy,
wobec osób trzecich jak najbardziej mogą być natomiast podmiotami silnymi,
przymuszającymi do współudziału w matriarchalnym kulcie.
Masochizm elit odbija się w krzywym zwierciadle ludowego sadyzmu: pragnienia, by
jakiś schmittowski suweren wreszcie „zrobił porządek” z całą tą demoralizacją i przykładnie
ukarał winnych (tym bardziej, że zwrot masochisty ku dominującym kobietom – realnym
bądź metaforycznym – kojarzy się sadyście z psychozą, od której próbuje uciec). Wbrew
własnemu mniemaniu pragnienie to jednak jest tylko pokraczną imitacją autentycznego prawa
jako rozumu wspólnoty, a nie jego realizacją; w obraz edypalnego ojca, którego chce
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
156
wskrzesić na przekór masochistom, wpisuje wiele z psychozy, przed którą samo ucieka –
i w efekcie konstruuje ojca paranoicznego jako ekwiwalent schizofrenicznej matki (ten
właśnie mechanizm szczegółowo badamy w analitycznej części niniejszego artykułu,
masochizmowi zamierzając poświęcić osobną publikację). Sprawia to, że dystans między
biegunami zwiększa się na skutek dodatniego sprzężenia zwrotnego: słysząc od sadysty, że
Ojciec to właśnie to, co sadysta proponuje, masochista utwierdza się w swoim odrzuceniu
funkcji ojcowskiej – także tej innej, stricte edypalnej i jako takiej emancypacyjnej.
Dokładność, z jaką kategoria perwersji pozwala opisać polskiego ducha, nie
przekłada się na jej popularność w polskiej recepcji psychoanalizy – przeciwnie, można raczej
odnieść wrażenie, że niemal zupełnie została z tej recepcji wyparta (wskutek oporu przeciw
niewygodnej prawdzie?). Sowa ją chociaż mimochodem wspomina, bardziej typowa wydaje
się jednak sytuacja taka, jak w recenzji Dominika Suleja z książki Łucji Iwanczewskiej
Samoreprezentacje. Sade i Witkacy: „Jak rozumieć to, że kreacje omawianych autorów nie są
psychotyczne i jednocześnie są fundamentalnie psychotyczne? Tego się chyba nie da
rozumieć” (Sulej 2012). Wbrew zdumieniu recenzenta, nie jest to wcale szczególnie dziwna
sytuacja: jeśli tego bycia-i-niebycia psychotykiem nie rozumieć całkiem dosłownie, jako
twardej sprzeczności, tylko jako pewne przybliżenie, otrzymamy szkicową definicję perwersji
– co nie dziwi w książce, której jednym z dwóch bohaterów jest markiz de Sade; nawet
zresztą i sama sprzeczność jakoś się w strukturze perwersji zawiera: jako charakterystyczne
dla psychiki perwerta Freud opisuje „rozszczepienie” świadomości, która pozwala jej zarazem
uznawać i nie uznawać jakiegoś kluczowego faktu (prototypowo: matczynej „kastracji”) bez
popadania w jawny dysonans poznawczy (Freud 2007) – w uproszczeniu można zatem
przyjąć, że wewnętrznie rozdarta psychika perwerta dzieli się właśnie na neurotyczną
(uznającą kastrację) i psychotyczną (przeczącą jej) połowę. Ani autorka, ani recenzent
kategorią perwersji jednak się nie posługują, co prowadzi do komunikacyjnego impasu.
Trudno im wszakże czynić z tego zarzut, skoro swego czasu zapomniał o perwersji nawet tak
wytrawny znawca psychoanalizy, jak Paweł Dybel: recenzując trylogię Czesława
Dziekanowskiego o twórczości Wiesława Myśliwskiego, autor dwóch książek o Freudzie
ujmuje bohaterów Myśliwskiego i Dziekanowskiego jako z jednej strony uwikłanych
w edypalną relację ojca i syna, z drugiej jednak – naznaczonych psychozą, a więc
wykluczeniem funkcji ojcowskiej; w konkluzji recenzent uznaje, że ta zrekonstruowana przez
Dziekanowskiego struktura psychiczna (trafności rekonstrukcji recenzja nie kwestionuje)
to literacka fikcja, nieznana psychoanalitycznej klinice, a wykreowana jako „typ idealny” (nie
zaś mimetycznie opisana z życia) dla swoistych celów artystycznych (Dybel 1997, 215).
Tymczasem owa rzekoma kreacja to znany nam już sprzecznościowy model perwersji,
paradoksalnie, ale całkiem skutecznie łączącej mechanizm edypalny z jego odrzuceniem.
Wykluczenie strukturalnej kategorii perwersji przez Dybla jest tym bardziej ostentacyjne,
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
157
że na poziomie fenomenologicznego opisu przypisuje on bohaterom Myśliwskiego (podobnie
zresztą jak recenzowany Dziekanowski) zachowania zarówno „sadystyczne” (216),
jak i „masochistyczne” (218). Z pozastrukturalnych powodów praktycznych perwersja jest
wprawdzie, jak się rzekło, rzadko badana przez psychoanalityków, nie wyklucza to jednak
w żadnym razie, by pisarz taki jak Myśliwski mógł ją opisać „z natury”, nie kreując wcale
psychiki fikcyjnej.
Skoro polska psychoanaliza teoretyczna jak dotąd z kategorii perwersji nie korzystała
w stopniu diagnostycznie zadowalającym, może w poszukiwaniu analiz rodzimego
sadomasochizmu warto się zwrócić właśnie ku pisarzom, takim jak Myśliwski? To zresztą
standardowy chwyt psychoanalizy i dyskursów nią zainspirowanych: już sam Freud twierdził,
że tylko ujął w teoretyczne kategorie to, co pisarze opisali o wiele wcześniej, literaturą
inspirują się też Lacan i Deleuze, który powieści Sacher-Masocha traktuje tak samo, jak Freud
Króla Edypa, a paralelnie Klossowski czy Barthes – pisma Sade’a. W kontekście nawiązań do
strukturalizmu podać też można argument niezależny: nie mieliśmy strukturalnej
psychoanalizy odpowiadającej dokonaniom Lacana, w literaturoznawstwie polskim
strukturalizm rozwinął się natomiast w potężny autonomiczny (a nie imitacyjno-
postkolonialny) dyskurs, po dziś dzień stanowiący istotny punkt odniesienia dla swojej
dziedziny; inspirowana nim analiza literatury wydaje się więc uprzywilejowanym terenem
poszukiwania struktury polskości. Nim jednak przejdziemy do badania materiału wzorcowo
literackiego, jakim są powieści, do tego nacechowane miejscami daleko posuniętą poetyzacją
stylu, rozważmy przypadek pośredni między literaturą a filozoficzno-historycznym
piśmiennictwem dyskursywnym: eseistykę poety i literaturoznawcy, wspomnianego już na
początku Jarosława Marka Rymkiewicza. Zważywszy wspólnotę pokoleniową obu naszych
bohaterów (Myśliwski – rocznik 1932, Rymkiewicz – 1935), możemy domniemywać, że swoje
systemy myślowe stworzyli w odpowiedzi na tę samą sytuację zewnętrzną, ich strukturalne
porównanie powinno więc powiedzieć nam coś o strukturze tejże sytuacji.
II. Suweren-sadysta
Wobec przyjmujących psychoanalityczną perspektywę analiz Sowy i Ledera analogiczna próba
analizy polskiej tożsamości przez Rymkiewicza pozostaje próbą niedocenioną,
a w konsekwencji najczęściej ignorowaną. Winą za taką sytuację nie można chyba obarczyć
wyłącznie eseistycznego idiomu zdystansowanego wobec teoretycznego ujęcia, w tym od
języka psychoanalizy (która jednak w swoim jungowskim wariancie przez krótki moment
patronowała debiutanckiej klasycystycznej twórczości poety). O przeoczaniu analitycznego
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
158
potencjału tej eseistyki wydaje się bowiem decydować przede wszystkim jej polityczny ciężar,
sprawiający, że o ile Rymkiewicz rozpoznaje idiosynkrazje zbiorowej psychiki równie
sprawnie, co Sowa czy Leder, o tyle w przeciwieństwie do nich przynajmniej część tej
swoistości opatruje znakiem dodatnim. Diagnostyka w wydaniu wspomnianych autorów ma
wymiar krytyczny i emancypacyjny, tymczasem Rymkiewicz nie formułuje nagany ani
terapeutycznej korekty, lecz raczej postuluje selekcję: wybór z faktycznie dostępnej polskości
tego, co „prawdziwie” polskie, przesłaniający wady zbiorowej psyche tonem narodowej dumy.
Podobnie jak Sowa, Rymkiewicz przenikliwie ukazuje strukturalną skazę Polski, nie widzi
w niej wszakże globalnej dysfunkcji, którą można by wyleczyć tylko holistycznie, lecz lokalne
schorzenie, które najlepiej zwalczać amputacją tego, co nie pasuje do ideału. Inaczej też niż
autorowi Fantomowego ciała króla, który patologię polskiej szlachty prymarnie związał
z lacanowskim modelem psychozy, analizom Rymkiewicza, choć stroniącym od idiomu
psychoanalizy, bliższy byłby model perwersji.
Nasza teza brzmi zatem: eseistyka Rymkiewicza stanowi konkurencyjną wobec Sowy
i Ledera rekonstrukcję zbiorowej tożsamości jako naznaczonej pierwiastkiem perwersyjnym.
Diagnoza ta nie jest przy tym czystą spekulacją, lecz oparta zostaje na bogatym materiale
historycznym. To bowiem dopiero w historii materializuje się „duch polski” (Rymkiewicz
1983), poprzez realizację fantazmatycznych scenariuszy wytwarzający ślady zbiorowej
struktury psychicznej. Symptomatyczny jest już sam wybór tematyki, jakiego eseista dokonuje
w swoich kolejnych książkach poświęconych historii ojczystej; dotyczą one kolejno wydarzeń
zamachu stanu inicjującego powstanie listopadowe (Wielki książę), samosądu podczas
insurekcji kościuszkowskiej (Wieszanie), powstania warszawskiego (Kinderszenen), aktu
pogwałcenia decyzji króla (Samuel Zborowski) oraz płonnego, acz chwalebnego liberum veto
podczas sejmu rozbiorowego (Reytan). Łatwo zauważyć, że wspólnym mianownikiem jest tu
negatywny stosunek do porządku zastanego prawa, którego tymczasowe zawieszenie
problematyzowane jest uporczywie w kolejnych esejach. Można by wręcz powiedzieć,
że lejtmotywem Rymkiewiczowskiej eseistyki, a zarazem polem diagnozy polskości, jest „stan
wyjątkowy” – moment zdezaktywowania porządku prawnego, na miejscu którego
uruchomiony zostaje porządek sprawniejszy, eliminujący niedomagania „stanu normy”,
nieoznaczający jednak psychotycznego wykluczenia prawa w ogóle, lecz demaskację prawa
dotychczasowego jako fałszywego, które trzeba zastąpić autentycznym, aczkolwiek sam
moment zamachu na prawo dotychczasowe uznać można za chwilową aktywizację
psychotycznego aspektu rozszczepionej psychiki perwerta, co u Rymkiewicza często objawia
się jako bitewna rzeź albo morderczy dionizyjski tłum.
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
159
Pojęcie stanu wyjątkowego, wyjęte wprost z prawnych koncepcji Carla Schmitta,
wydaje się szczególnie adekwatne do interpretacji Rymkiewiczowskiej eseistyki, gdyż kładzie
nacisk na rolę narodowego suwerena, który w sytuacji zawieszonego prawa miałby
artykułować swoją wolę jako podstawę dla prawa nowego, prawdziwie polskiego.
Wyselekcjonowanie przez eseistę aktów destabilizacji porządku władzy – zamachu stanu,
insurekcji, powstania, samosądu, rokoszu, „obywatelskiego nieposłuszeństwa” – rzuca
zarazem specyficzne światło na jego diagnozę polskości: oto miałaby się ona aktywizować
w momencie agresywnej kontestacji wiodącego porządku jako rażąco niefunkcjonalnego
i domagającego się natychmiastowej wymiany. Wybór takiej tematyki skrywa przekonanie,
że diagnozie polskiej tożsamości najefektywniej służy moment, gdy ta daje o sobie znać
w swoim pozaprawnym, wrogim instytucjonalnemu gorsetowi wigorze. Możliwość tę otwiera
zaś w sposób najsprawniejszy zaprowadzany „otchłannym aktem decyzyjnym” (Žižek 2011,
29) głębinowego suwerena stan wyjątkowy.
Skoro substancjalna Polska połączona zostaje przez Rymkiewicza z eskalacją
przemocy, pojawia się podejrzenie, że jej modusem jest czysta sadystyczna brutalność. Już
logika stanu wyjątkowego realizuje sadystyczny schemat: ceną, jaką trzeba zapłacić za
ustanowienie suwerennej władzy, jest pogwałcenie dotychczasowego porządku prawa,
demaskowanego jako legalistyczny pozór sprzeczny z istotą prawomocności. Stan wyjątkowy
przynosi jednak obietnicę radykalnej poprawy – walor jego obwieszczenia nie wyczerpuje się
w intruzji w porządek władzy, lecz w jego wymianie na porządek sprawniejszy, lepiej
i bardziej bezwzględnie funkcjonujący. Podobnie Lacan w sadystycznej agresji widzi nie tyle
obsceniczną przemoc, co staranie o przywrócenie kastracyjnego rygoru, sprowokowanie
władzy do działania. Prawo pogwałcone zostaje nie w ramach wendety na opresywnym ojcu,
lecz w reakcji na jego impotencję, niezdolność do symbolicznej kastracji, której brak
zablokował integrację podmiotu z porządkiem symbolicznym. Perwert nie otrzymuje
rozkoszy w związku z samym transgresywnym przekroczeniem zakazu – generuje ją
przywrócona moc ojcowskiego prawa w imitacji kastracyjnej przemocy, tj. w podmianie
bezsilnego prawa na karnawałową przemoc stanu wyjątkowego. Prawo to stanowi jednak
zawsze ledwie ironiczny poblask skuteczności prawa edypalnego, jako że pełne przywrócenie
funkcji ojcowskiej okazuje się niewykonalne.
Analizowane przez Rymkiewicza historyczne przykłady zainstalowania
na zgliszczach impotentnego porządku silnej władzy pozostają zgodne z lacanowską logiką
sadyzmu. Omawiane przez eseistę eksplozje polskości zawsze zatrzymują się na progu
ustanowienia/przywrócenia ojcowskiego prawa. Wymownym przykładem dostarczanym
przez Wieszanie jest planowana przez polskich jakobinów egzekucja Stanisława
Poniatowskiego, blokującego nadejście nowego, nieskorumpowanego porządku politycznego.
Polska rewolucja ograniczyła się jednak do niemających istotnych politycznych implikacji
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
160
spontanicznych wieszań narodowych zdrajców – nadejście nowego prawa wyczerpało się
w przemocy spontanicznego samosądu. Lacanowska kategoria perwersji podpowiada, że
stawką jest tutaj nie rygorystyczne domknięcie nowego, lecz sama czysta, bezproduktywna
przemoc imitująca i tym sposobem próbująca przywrócić to, co stare. Perwert wymusza na
Innym, by prawo istniało, ale działa ono tylko dopóty, dopóki odgrywane jest ono jako akt
przemocy, a nie jako autonomiczne urządzenie, jak w nerwicy. Historia ojczystych stanów
wyjątkowych, tworzących tematyczną oś Rymkiewiczowskiej eseistyki, jawi się w tej
perspektywie jako katalog symptomów polskiej perwersyjności. Objawia się ona wyłącznie
w przemocowej imitacji zapoznanej ojcowskiej dyscypliny, której brak zatrzymuje ją na
granicy symbolicznego, wymuszając ciągłe chybotanie na jej linii (sadystyczna kondycja
polskości decyduje być może także o jej antymodernizacyjnym wektorze jako skutku tego,
że perwert nie może otrzymać satysfakcji w wymiarze symbolicznym, którym wobec tego
ostentacyjnie gardzi).
Deficyt edypalnej funkcji ojcowskiej skutkujący niepowodzeniem symbolicznej
kastracji Rymkiewicz ilustruje katalogiem słabych ojców. Jego rozważania nad
I Rzecząpospolitą pokrywają się pod tym względem z rozpoznaniami Sowy, który
rekonstruując psychotyczną kondycję polskiej szlachty, zwrócił uwagę na miejsce króla w jej
imaginarium. Szlachcic-psychotyk pragnął według Sowy króla-Ojca jednocześnie
doskonałego i martwego (Sowa 2011, 410). W analogiczny sposób, jako władcę martwego,
strukturalnie nieobecnego, Rymkiewicz charakteryzuje Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Patriarchalny układ demokracji szlacheckiej – szlachta-synowie, ojczyzna-Matka i Król-ojciec
(określany także jako „małżonek Rzeczypospolitej”) – eseista diagnozuje jako zaburzony
właśnie wskutek słabości ojca. Król elekcyjny, obierany przez własnych poddanych, nie
dysponuje boskim poruczeniem, które daje rezonujący z edypalnością mechanizm
dziedziczenia; jak postmodernistyczny ojciec (według Finka), elekt nie wymaga dyscypliny,
lecz doprasza się miłości. Rymkiewicz skrupulatnie wypunktowuje niedomagania władzy
Poniatowskiego: brak kompetencji, szacunku poddanych, wreszcie rozwiązłość jako
zapowiedź jego stosunku do ojczyzny-żony – jej korupcyjnej zdrady. Nasz teoretyczny model
pozwala jednak uściślić, że nie jest to stan sensu stricto psychozy, lecz raczej komplementarnej
wobec ludowego sadyzmu perwersji – masochizmu, którym zainfekowany jest nie tylko król,
ale i solidarne z nim, a podobnie wyalienowane z narodu elity (w Wieszaniu zidentyfikowane
jako pozamykani w podmiejskich dworkach zamożni „obywatele”, odcinający się
od patriotycznego i skłonnego do przemocy pospólstwa) (Rymkiewicz 2007, 210–217).
Kiedy faktyczny król nie dysponuje tradycyjnymi kastracyjnymi prerogatywami,
usiłuje się go zastąpić arbitralnie wybranym „ojcem” silnym, którego pozornie edypalna
władza, wyobrażona jako przesadnie surowa, ma zastąpić brakujące prawo w ten sposób,
że nadmiar przemocy miałby skompensować deficyt struktury. Znamienne, że w Wielkim
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
161
księciu do funkcji ojcowskiej, w sytuacji politycznej podległości, intronizowany zostaje książę
Konstanty. Kuriozalność jego tyrańskiej władzy (piekło urządzane polskim żołnierzom
za niedopięte guziki) wyraźnie sygnalizuje, że zastąpienie władzy słabego ojca radykalizacją
prawnej dyscypliny skończyć się musi spektakularnym niepowodzeniem. Sadystyczna
inscenizacja prawa, próba przywrócenia pozycji surowego ojca przemienia się bowiem
ostatecznie, jak w Wielkim księciu, w farsowe widowisko. Mimo tego Rymkiewicz nie
sympatyzuje z próbą restauracji porządku autentycznie edypalnego, jaką w Wieszaniu
reprezentuje Kościuszko – w umiarkowaniu jego dyktatury eseista widzi jedną z przyczyn
klęski powstania; większym poparciem autora zdaje się cieszyć dbały o legalność procedur
sądowych prezydent Warszawy, Wyssogota-Zakrzewski, ale i on symbolicznie
współuczestniczy w ogólnej klęsce, podobnie jak typowany zrazu na fundatora stanu
wyjątkowego Kołłątaj.
Rymkiewiczowska afirmacja sadyzmu decyduje o sposobie, w jaki eseistyka poety jest
na ogół czytana – nie jako poważny projekt diagnostyczny, lecz raczej jako wyraz radykalnych
sympatii politycznych autora. Kontekst „konserwatywnej rewolucji” (Heidegger, Jünger,
Schmitt), w którym twórczość tę chętnie się umieszcza, streszcza jednak w najpełniejszy
sposób perwersyjne napięcie związane ze stosunkiem do porządku władzy. Apel o zmianę
skorumpowanej, impotentnej rzeczywistości politycznej wiąże się z wezwaniem do wieszania
– wybuchem kolektywnej przemocy, interpretowanej jako pasja karania zdrajców, wyręczania
niesprawnego sądownictwa. Pogarda dla porządku politycznego „pikowanego” figurą słabego
ojca/impotentnego prawa przeradza się w pragnienie stanu wyjątkowego, a wraz z nim –
rządów silnej ręki suwerena, edypalnego hiperbolicznie (tym kontekście należałoby czytać
pamiętną odezwę z pierwszej strony Rzeczypospolitej: Do Jarosława Kaczyńskiego). Potencjał stanu
wyjątkowego jako stawka konserwatywnej rewolucji (etymologia „rewolucji” podpowiada
skądinąd, że nakierowana jest ona na powrót, przywrócenie dawnego ładu, nie zaś
ustanowienie nowego) (Arendt 2003, 48) odpowiada perwersyjnej jouissance.
Jej wyobrażeniowy scenariusz wspomagany jest przez świetnie funkcjonującą w sposobie
myślenia konserwatywnych środowisk schmittowską dialektykę formalnych zapisów
prawnych i prawa substancjalnego (Schmitt 2015). To w imię tego drugiego – w imię
surowego, kastrującego ojca substytuowanego przez przemoc suwerena – domknięty ma być
zdominowany dotąd przez matriarchalne pragnienie Matki (mOther) porządek symboliczny.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
162
III. Schizoanaliza wsi
Jak wynika z powyższej analizy, Rymkiewicz zasadniczo identyfikuje się z sadystycznym
aspektem tożsamości perwersyjnej; przypadek Myśliwskiego jest odmienny – pisarz sytuuje
się na zewnątrz badanej struktury, opisując ją z dystansu niewielkiego wprawdzie, niemniej
krytycznego. Główny wątek Nagiego sadu to relacja syna z ojcem, silna i bez reszty definiująca
tożsamość syna-narratora także wtedy, gdy ojciec popada w demencję, a następnie umiera.
W kontekście psychoanalizy narzuca się od razu interpretacja takiej relacji jako edypalnej.
Niektóre szczegóły z pozoru się zgadzają: Czesław Dziekanowski zwraca np. uwagę, że po
chłopsku zmitologizowana ziemia jest symbolem matki, a więc usilne starania powieściowego
ojca, by syn nie został rolnikiem i nie pracował na roli można uznać za metaforę kastracyjnej
separacji męskiego potomka od żony-matki (Dziekanowski 1990b, 25–29, 41). W porównaniu
z klasyczną narracją Freuda „sukces” ojca u Myśliwskiego jest jednak zbyt duży: edypalny
ojciec owszem, separuje od rzeczywistej matki, ale w zamian oferuje jej ekwiwalenty
symboliczne (takie właśnie jak ziemia), co ostatecznie prowadzi syna do identyfikacji z ojcem,
np. w sferze zawodu (syn chłopa przejmuje jego gospodarstwo itp.), ale też małżeństwa
i rodziny (tymczasem syn-narrator pozostaje bezżenny i bezdzietny), i powtórzenia roli
ojcowskiej w kolejnym ogniwie cyklu pokoleń. Paralelnie matka rzeczywista po odegraniu
biologicznej roli urodzenia i odchowania syna nie tylko zostaje od niego w Nagim sadzie
odseparowana, lecz także gwałtownie traci na znaczeniu, by w pewnym momencie prawie
dosłownie „zniknąć” (Myśliwski 2011, 167). Akcentowana przez Dziekanowskiego
(Dziekanowski 1990a, 37, i 1993, 41, 92) i Dybla (Dybel 1997, 216) symbioza powieściowego
syna z ojcem przypomina mechanizm psychotyczny – ten jednak łączy dziecko z matką, nie z
ojcem, który w psychozie zostaje zupełnie wykluczony. Omówiona wyżej kategoria perwersji
(w szczególności sadyzmu) pozwala pojęciowo ująć to oksymoroniczne z pozoru połączenie
nadmiernej edypalności z psychotycznym jej brakiem: sadysta zna edypalność – inaczej niż
psychotyk – ale tylko „z widzenia”, jako ideę, której sam nie wciela (inaczej niż neurotyk),
obawiając się zatem regresu w psychozę, edypalność tę imituje, lecz jedynie wyobrażeniowo,
fragmentarycznie, nie strukturalnie i funkcjonalnie – co nadrabia hiperbolizacją tych
elementów, które skopiować potrafi; można zatem sadyzm uznać za szczególny przypadek
opisywanego przez Freuda mechanizmu „reakcji upozorowanej” – gdy odrzucając jakąś
tendencję z własnej głębokiej struktury psychicznej, w strukturze powierzchniowej przesadnie
akcentuje się jej przeciwieństwo. W tym kontekście „zniknięcie” matki i poczucie bycia
zrodzonym raczej z fantazji ojca niż z łona jego żony (Myśliwski 2011, 31) to po lacanowsku
père-version sensu stricto – perwersja jako „zwrot ku ojcu”, po deleuzjańsku zaś – perwersyjna
fantazja o ponownych narodzinach jako uwolnieniu z edypalnego rozdarcia pomiędzy
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
163
dwojgiem rodziców: narodzinach z samego tylko ojca (sadysta) albo z matki-dziewicy
(masochista) (Deleuze 1989, 93–100).
Hipoteza sadyzmu pozwala pogłębić i zintegrować interpretację kilku
charakterystycznych motywów powieści. Po pierwsze, ojciec jest niepiśmienny, nie umie się
nawet podpisać, nie znamy też jego nazwiska, a nawet imienia – co stoi w rażącej
sprzeczności z lacanowskim ujęciem signifiant Imienia Ojca jako klucza do systemu
symbolicznego. Nie ignoruje jednak symboliczności jak psychotyk, przeciwnie – szanuje ją,
a nawet nieporadnie czci oraz – zgodnie z tezami Finka o perwersji – próbuje wymusić
zaistnienie symbolicznego tam, gdzie go brakuje: najpierw systematycznie udaje lekturę gazet
(zostaje jednak zdemaskowany) (Myśliwski 2011, 158–165), potem wysyła syna na naukę
do miasta, po której ten zostaje nauczycielem, chociaż nie widać, by miał do tego powołanie.
Po drugie, mając niewiele do powiedzenia (słabość jego symboliczności obejmuje nie tylko
bardziej zaawansowane pismo, lecz także elementarną mowę), ojciec wykazuje niezwykle silne
pragnienie i wolę – przy czym wbrew standardowym znaczeniom te wielokrotnie wracające
w powieści terminy funkcjonują tak, jakby były synonimami. W edypalnej metaforze
ojcowskiej Imię Ojca, ustanawiające prawo, oddziela podmiot od irracjonalnego pragnienia
matki, umożliwiając ustanowienie racjonalnej woli (rozumu praktycznego) – to podwojenie
chcenia jest zaś kluczowe dla tradycyjnej filozofii moralności, prawa i polityki, a w dalszej
perspektywie także dziejów (w sumie: dla heglowskiego ducha obiektywnego). Perwert
natomiast utożsamia prawo (a zatem i wolę) z pragnieniem (sadysta: ojca, masochista: matki)
– i tak właśnie wygląda to w Nagim sadzie. Po trzecie, chociaż ojciec nie jest sadystą
w potocznym seksualnym sensie (nie znęca się fizycznie nad żoną), są w tekście parabazy
ujawniające impulsy tego rodzaju, szczególnie scena rytualnej wędrówki przez dziewięć
mostów, gdy ojciec bije witką słaniającą się na nogach matkę – w imię magii i dla dobra
chorego syna, więc niby poza uwarunkowaniami własnej osobowości, niemniej budząc
sprzeciw szwagra, reprezentującego w obronie siostry zdroworozsądkowy neurotyczny opór
wobec takiej przemocy – ale wyśmianego za to i wykluczonego przez wiejską wspólnotę.
Dziekanowski przyjmuje to za dobrą monetę i uznaje, że postępowanie ojca nie jest
przejawem sadyzmu, tylko seksualnego rytuału (Dziekanowski 1990b, 33), zarówno jednak
samo w sobie (sadyzm to jest seksualny rytuał), jak i w szerszym kontekście wyjaśnienie to nie
wydaje się trafne. „Szczęśliwe” zakończenie rozdziału, gdy po odprawionym rytuale ojciec
z miłością zanosi matkę do domu, nie wyklucza interpretacji perwersyjnej: sadysta to nie
potwór, który świadomie chce czynić zło – wprost przeciwnie, we własnym mniemaniu robi
tylko to, co słuszne i konieczne, jeśli bije i dręczy, to przede wszystkim z miłości; ludową
mądrość „Jeśli bije, to znaczy, że kocha” (Sewastianowicz 1988, 19) należy więc w takim
kontekście uznać nie za cyniczną, tylko rzeczowo wykładającą pewną teorię podmiotowości.
Do tej samej sfery należy fetyszystyczny zachwyt, jaki budzą ciało, a zwłaszcza włosy żony
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
164
przed narodzeniem syna (Myśliwski 2011, 41–43): jak zwraca uwagę Lacan, ofiary sadystów
w fantazjach de Sade'a są nieskazitelnie i nierealistycznie piękne, bo estetyzacja – podobnie
jak etyzacja (u Myśliwskiego: „konieczność” ratowania syna sadystycznym rytuałem) –
stanowi barierę przed osunięciem się w psychotyczną otchłań matczynej Rzeczy (do której
zgodnie z naszą rekonstrukcją sadyście szczególnie blisko – i która oczywiście nie jest
tożsama z faktyczną matką, chociaż dla sadysty ta ostatnia ma nieszczęście ją reprezentować,
dlatego musi być usunięta z pola widzenia, sprowadzona do roli surogatki, gdy już utraci
status bezdzietnego fetysza) (Lacan 1997, 57–84, 218–240).
Kolejna scena, w której podtekście odnaleźć można sadyzm, to wymuszanie
na dziedziczce – za pomocą psychicznej przemocy – udostępnienia szlachetnego konia
(Myśliwski 2011, 124–133, por. Dziekanowski 1993, 38–39). Gdyby analogiczna scena
rozgrywała się między mężem a żoną, byłaby wyrazistym przykładem domowej przemocy
(nawet jeśli nie fizycznej). Chiazm stosunków władzy – społecznie to dziedziczka jest stroną
dominującą, nie ojciec narratora – zaciera tę wymowę, jednak nie wymazuje jej całkowicie.
Sens tej konstrukcji nie ogranicza się jednak do eufemizmu, pozwala ona bowiem
w pojedynczej i z pozoru prostej scenie znacznie poszerzyć strukturalny kontekst perwersji
ojca. Dworem rządzi dziedziczka, chociaż tradycyjnie powinien oczywiście dziedzic, który
pojawia się tylko w zwięzłych retrospekcjach. Z jednej strony we wsi panuje więc rodzaj
matriarchatu, jaki Deleuze łączy z masochizmem, jako postać władcza dziedzic znacznie
lepiej nadawałby się bowiem na edypalnego ojca niż ojciec faktyczny – zostaje jednak z
wiejskiego uniwersum usunięty (koresponduje to z hipotezą „matriarchatu
psychologicznego”, jaki Leder dostrzega na polskiej wsi i we dworze) (Leder 2014, 102).
Z drugiej – ojciec bohatera, w szokujący dla niego sposób stylizujący się w trakcie powrotu
z miasta na jego sługę (sadza syna na miejscu dziedzica w powozie ciągniętym przez
szlachetnego dworskiego konia), czyni zeń jakby syna dziedzica właśnie, nie własnego
(w Pałacu podobna struktura zrealizowana jest z brutalnym naturalizmem: jako sugestia, że
bohater począł się z gwałtu dziedzica na chłopce, co jej męża – formalnego ojca –
doprowadziło do samobójstwa) (Dziekanowski 1990b, 122–123). Podobny sens zdaje się
mieć samo wysłanie syna „na naukę”, po której zaczytuje się książkami, o których mówi się,
że nawet sam dziedzic ich wszystkich nie przeczytał (Myśliwski 2011, 84); Dziekanowski
sugeruje, że książki owe to w powieści jeden z symboli matki (Dziekanowski 1990a, 29 –30) –
wtedy próby (perwersyjnie nieudane) opanowania ich przez dziedzica, a następnie przez
bohatera byłyby literackim odpowiednikiem metafory ojcowskiej, w której Imię Ojca nazywa
pragnienie matki (tu dosłownie: pragnienie biblioteki zostania przeczytaną i poddaną
interpretacji). Po przemianach narzuconych przez władzę ludową bohater zostaje wiejskim
nauczycielem we dworze przejętym na szkołę i sam przejmuje dworskie książki; można by
zatem uznać, że ojcowski plan symbolicznego uczynienia go dziedzicem powiódł się.
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
165
Myśliwskiemu daleko jednak do prostej afirmacji peerelowskich przemian – bohater
samokrytycznie stwierdza, że nie sprawdza się w roli nauczyciela i najprawdopodobniej
niczego nie uczy, nie jest zatem symbolicznym „ojcem” swoich wiejskich uczniów, lecz raczej
masochistycznym poddanym książek, których nie potrafi ogarnąć (Dziekanowski wprost –
chociaż jak zwykle nie w strukturalnym sensie – nazywa jego relację z książkami
masochizmem). Inaczej możemy rzecz zinterpretować, uznając Nagi sad za utwór
metafikcjonalny, taki, w którym pierwszoosobowy narrator jest metaforą autora (chociaż nie
stanowi jego autobiograficznego przedstawienia na poziomie dosłownym): wtedy snucie
wspomnień przez narratora stawałoby się odpowiednikiem pisania powieści przez autora,
a jałowość egzystencji bohatera znosiłaby się nie w planie fabuły, tylko już w realnej
twórczości, jak w Czasie odnalezionym Prousta. W kontekście biografii twórczej Myśliwskiego
wydaje się to prawdopodobne: Nagi sad to debiut autora trzydziestopięcioletniego, a więc
raczej późny, wcześniej jednak Myśliwski długo pracował jako redaktor w wydawnictwie,
a więc borykał się z książkami cudzymi – jak bohater, który kompulsywnie czuje się
zmuszony czytać, chociaż wcale nie sprawia mu to przyjemności.
Nawet jeśli metaliteracka interpretacja Nagiego sadu jest trafna, sugerowanym przez
nią rozwiązaniem, czyli przekroczeniem sprzeczności wiejskiej egzystencji dzięki sztuce, sam
autor nie wydaje się usatysfakcjonowany, podejmuje bowiem podobne problemy w kolejnych
powieściach, szukając jednak najwyraźniej dróg odmiennych – i nic dziwnego zresztą,
zważywszy konwencjonalność takiego modelu. Pałac w znacznej mierze kontynuuje
problematykę Nagiego sadu, opowiadając o chłopu, który po ucieczce pana w obliczu wojny
fantazmatycznie „przejmuje” jego pałac, wcielając się w dziedzica (ucieczka dziedzica
w Pałacu, podobnie jak jego zniknięcie w Nagim sadzie, strukturalnie odpowiada przy tym
słabości postaci króla, która tak niepokoi w polskiej tradycji zarówno Sowę,
jak i Rymkiewicza). Zdaniem Dziekanowskiego bohater – Jakub – to psychotyk, schizofrenik
ogarnięty szaleństwem (Dziekanowski 1990b, 60, 92, 120 i 1994), chociaż chłop wobec pana
był jak dziecko wobec ojca (Dziekanowski 1990b, 79), co sugerowałoby relację edypalną
(Dziekanowski 1994, 10–16, 162), na dodatek zaś w sferze symptomatologii wykazuje sadyzm
bądź sadomasochizm (Dziekanowski 1990b, 60–61, 130, i 1994, 165–168), podobnie zresztą
jak bohaterowie późniejszego Kamienia na kamieniu (Dziekanowski 1990b, 207, 331).
Ten ostatni trop konsekwentnie wydaje nam się najtrafniejszy, chociaż Dziekanowski nie
rozważa go jako wyjaśnienia całości symptomów, wciąż ignorując perwersję jako strukturę,
mimo że w izolacji zauważa poszczególne jej aspekty: np. to, że w psychice Jakuba
współistnieją dwa plany – racjonalny i chorobowy (rozszczepienie w postaci typowej dla
perwersji, 113), że jego halucynacje i urojenia różnią się od psychotycznych (107–109),
że szczególnie istotne dla jego „sadyzmu” wydają się kwestie superego, krzywdy i kary,
poniżanie innych i żądanie posłuszeństwa (61, 130, 139, por. 291, 364), co odpowiada
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
166
sadyzmowi jako hiperbolizującej superego karykaturze modelu edypalnego, nieobecnego
w psychozie, a przejawiającej się w schmittowskim utożsamieniu arbitralnej woli z prawem
w warunkach powieściowego stanu wyjątkowego: „jaśnie pan Jakub sam stanowi swoje
prawo. […] Prawem jaśnie pana jest samowola. Samowola […] zdaje się być niewysychającym
źródłem prawa” (Dziekanowski 1994, 152–153).
Hipoteza psychozy bohatera w sposób szczególny wpływa na interpretację świata
przedstawionego: zrazu Dziekanowski uznaje, że tocząca się wojna to wyłącznie fantazja
Jakuba (Dziekanowski 1990b, 84), dopiero potem niechętnie przyznaje, że może ona
rezonować z realnymi wydarzeniami. To kontrowersyjna hipoteza – zważywszy realistyczne
odniesienia do czasu historycznego, w tym do reformy rolnej i drugiej wojny światowej,
w większości utworów Myśliwskiego (Nagi sad, Kamień na kamieniu, a także późniejsze od
analiz Dziekanowskiego Widnokrąg i Traktat o łuskaniu fasoli), bardziej naturalne wydaje się
odniesienie także onirycznego Pałacu do realnych zdarzeń z czasu ostatniej wojny, nawet jeśli
zostają one poetycko przetworzone. Nie zmienia to oczywiście faktu, że wojna jest
naznaczona sadyzmem, nie jest to jednak urojeniowy sadyzm psychotyka, tylko rzeczywisty
sadyzm perwertów – choć nie autora: dyskrecja, z jaką Myśliwski opisuje wojnę, nadużywając
wręcz elips i eufemizmów, dowodzi, że jak typowy neurotyk czuje się perwersyjnym
nadmiarem rozkoszy nie tylko przerażony, lecz również zażenowany – w przeciwieństwie do
Rymkiewicza, który zwłaszcza w Kinderszenen (ale i już w Wieszaniu) ekshibicjonistycznie
eksponuje radość, jaką niesie mu detaliczne opisywanie rzeczywistych masakr.
Agrarna rewolucja, która według diagnozy Ledera została „prześniona”, w wersji
Dziekanowskiego miałaby zatem być „przehalucynowana” przez psychotyka. Dziekanowski
wprawdzie odnotowuje, a nawet miejscami refrenicznie powtarza, że osobowościowe
problemy Jakuba to odzwierciedlenie konfliktów społecznych wynikających z klasowej
struktury wsi (Dziekanowski 1990b, 74–76), diagnozuje jednak, że opozycję pana i służącego
da się przezwyciężyć tylko w urojeniu (96), narzucając interpretowanej powieści
konserwatywny fatalizm, którego my w niej nie widzimy (Myśliwski, owszem, nieraz
przedstawia fatalistycznie nastawionych bohaterów, zarazem jednak usilnie poszukuje „linii
ucieczki” z wiejskiego świata fatum). Po części ta różnica interpretacji wynika być może
z różnicy przyjętych metod: Dziekanowski, najbliższy w swojej psychoanalitycznej poetyce
Melanii Klein, uprawia hermeneutykę obrazowych symboli – kulminujących w arcysymbolu
śmierci. Wyraz „śmierć” powtarza się w analizach Dziekanowskiego w obsesyjnych nieraz
poliptotonach (np. 266, 302–304, 334), mających uspójnić rozbiegające się w różnych
kierunkach interpretacje innych symboli; owo puste w zasadzie signifiant czyni to jednak
jedynie afektywnie, w zastępstwie brakujących pojęć. Naszym zdaniem lacanowski
strukturalizm pozwala ten sam materiał uporządkować właśnie pojęciowo i dzięki temu –
choć paradoksalnie, skoro strukturalistów nieraz oskarżano o ignorowanie dziejowej
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
167
diachronii – ukazać jego historyczną dynamikę poza „wiecznym powrotem” mitologizujących
obrazów, czyli krytycznie przeanalizować sadyzm jako pewien szczególny stosunek do władzy
i prawa, a nie tylko kontemplować go jako przemoc zawsze dążącego w to samo miejsce
popędu śmierci, jak jawił się psychoanalizie przedlacanowskiej (znamienne, że ten klasyczny
model popędu śmierci wykorzystuje Sowa do opisu psychiki szlacheckiej – Sowa 2011, 390–
393).
Pisząc pseudoheglowskim językiem o panu i słudze w Pałacu, Dziekanowski uznaje
ich za wzajemnie dopełniających się, wręcz – w planie urojeniowym – za przeciwne bieguny
tej samej osoby (Dziekanowski 1990b, 124, 140), co można uznać za kolejny argument za
interpretacją tej powieści poprzez kategorię perwersji, dysonansowo dopełniają się bowiem
sadysta z masochistą, mający „po połowie” edypalnej symboliczności (w ich wzajemnej relacji
połowy te jednak nie sumują się raczej do całości, lecz mnożą przez siebie, dając w efekcie
dysfunkcjonalną ćwierć), a nie neurotyk z psychotykiem (pierwszy dysponuje całością
rozumu, drugiemu go całkiem brak, więc asymetria jest zbyt duża dla relacji dwóch
odmiennych, ale równoprawnych podmiotów). Uruchamiając w tym kontekście dialektykę
autentycznie heglowską, uznać można, że ta diada odpowiada figurze oddziaływania wzajemnego
z końca logiki obiektywnej Hegla – figurze, w której przechodzi ona w subiektywną
(podmiotową) logikę pojęcia, z konieczności przechodząc w wolność (Hegel 1968, 328–340).
Dialektyka sadyzmu i masochizmu mogłaby zatem zrodzić wolną i spójną podmiotowość –
i takiej zdaje się szukać Myśliwski w kolejnych powieściach, w Widnokręgu, gdzie na granicy
autobiografizmu eksperymentuje z mieszczańską nerwicą, najbliższą klasycznemu modelowi
Freuda, i w Traktacie o łuskaniu fasoli, gdzie narrator-sierota jako ofiara, ale i członek machiny
wojennej przypomina nomadę z Tysiąca plateau Deleuze’a i Guattariego...
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
168
Wykaz literatury
Arendt, Hannah. 2003. O rewolucji. Tłum. Mieczysław Godyń. Warszawa: Czytelnik. Chernetsky, Vitaly. 2008. „Nationalizin Sacher-Masoch: A Curious Case of Cultural
Reception in Russia and Ukraine”. Comparative Literature Studies 45, nr 4: 471–490. Deleuze, Gilles. 1989. Masochism: Coldness and Cruelty. Tłum. Jean McNeill, New York: Zone
Books. Dybel, Paweł. 1997. Recenzja książek: W imię Ojca i Syna, Życie Jaśnie Pana, Życie w śmierci
Czesława Dziekanowskiego. Pamiętnik Literacki 88/1: 213–220. Dziekanowski, Czesław. 1990a. „Narodziny ojca: Psychoanalityczna interpretacja Nagiego sadu”.
Twórczość 5: 29–51. Dziekanowski, Czesław. 1990b. Proza „życia w śmierci”: Psychoanaliza twórczości powieściowej
Wiesława Myśliwskiego. Białystok: Dział Wydawnictw Filii UW. Dziekanowski, Czesław. 1993. W imię Ojca i Syna. Warszawa: Semper. Dziekanowski, Czesław. 1994. Życie jaśnie pana. Warszawa: Semper. Fink, Bruce. 2002. Kliniczne wprowadzenie do psychoanalizy lacanowskiej: Teoria i technika. Tłum.
Łukasz Mokrosiński. Warszawa: Andrzej Żórawski. Freud, Sigmund. 2007. Fetyszyzm i Rozszczepienie „ja” w procesie odparcia. Tłum. Robert Reszke.
W Freud, Sigmund, Psychologia nieświadomości, Warszawa: KR. Hegel, Georg Wilhelm Friedrich. 1968. Nauka logiki, t. II. Tłum. Adam Landman. Warszawa:
PWN. Lacan, Jacques. 1989. „Kanta Sadem”. Tłum. Tadeusz Komendant. Twórczość 8: 38–58. Lacan, Jacques. 1997. The Ethics of Psychoanalysis: The Seminar of Jacques Lacan Book VII. Tłum.
Dennis Potter. New York: Norton. Leder, Andrzej. 2014. Prześniona rewolucja: Ćwiczenia z logiki historycznej. Warszawa:
Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Myśliwski, Wiesław. 2011. Nagi sad. Kraków: Znak. Rymkiewicz, Jarosław Marek. 1983. Wielki książę z dodaniem rozważań o istocie i przymiotach ducha
polskiego. Warszawa: PIW. Rymkiewicz, Jarosław Marek. 2007. Wieszanie. Warszawa: Sic! Schmitt, Carl. 2015. Legalność i prawomocność. Tłum. Bogdan Baran. Warszawa: Aletheia. Sewastianowicz, Ireneusz. 1989. Bije, znaczy kocha. W Bije, znaczy kocha: Zbiór reportaży.
Warszawa: LSW. Sowa, Jan. 2011. Fantomowe ciało króla: Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą. Kraków:
Universitas. Sulej, Dominik. 2012. „Witkacego i Sade’a Lacanem”. Recenzja książki Samoreprezentacje: Sade i
Witkacy Łucji Iwanczewskiej. Teatr. http://www.teatr-pismo.pl/czytelnia/3/witkacego_i_sadea_lacanem/
Žižek, Slavoj. 2011. Carl Schmitt w czasach postpolityki. Tłum. Piotr Płócienniczak. W Carl Schmitt. Wyzwanie polityczności, red. Chantal Mouffe. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański: Sadyzm w Nagim sadzie…
169
Zbigniew Jazienicki - absolwent polonistyki i dziennikarstwa. Doktorant Instytutu
Literatury Polskiej UW. Przygotowuje pracę doktorską poświęconą postsekularyzmowi
Jarosława Marka Rymkiewicza.
Jan Potkański - profesor w Zakładzie Literatury XX i XXI wieku na Wydziale Polonistyki
UW, autor książek: Sobowtór. Różewicz a psychoanaliza Jacquesa Lacana i Melanii Klein (2004), Sens
nowoczesnego wiersza. Wersyfikacja Białoszewskiego, Przybosia, Miłosza i Herberta (2004), Parabazy
wpływu. Iwaszkiewicz – Bloom – Lacan (2008), Epoka spojrzenia. Literatura i społeczeństwo nowego
kapitalizmu (2014).
DANE ADRESOWE:
Instytut Literatury Polskiej
Wydział Polonistyki UW
ul. Krakowskie Przedmieście 26/28
00-927 Warszawa
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Jazienicki, Zbigniew, Potkański, Jan. Sadyzm w Nagim sadzie. Perwersja jako
struktura polskości. Praktyka Teoretyczna 4(22): 152-170.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.8
AUTHORS: Zbigniew Jazienicki, Jan Potkański
TITLE: Sadism in The Nude Orchard. Perversion as the structure of Polishness
ABSTRACT: The first part of the article investigates perspective of perversion employed in
the analysis of the Polish collective psychology in its pathologies identified in books of Jan
Sowa, Andrzej Leder and Jarosław Marek Rymkiewicz. The category of perversion itself is
reconstructed chiefly after works of Jacques Lacan and Gilles Deleuze. In our opinion, the
cultural model of Pole is the pervert. Depending on the social class, he is a sadist or a
masochist, as opposed to a psychotic or a classical Oedipal neurotic. The category of
perversion allows for the explanation of an ambivalent relationship between the Polishness
and the State; the relationship which is neither a simple rejection (such as a psychosis) nor an
unequivocal affirmation (such as a neurosis).
The second and the third part are case-studies: in a collective psychology of the heroes of
Rymkiewicz’s essays and in an individual psychology of the heroes of The Nude Orchard (pol.
Nagi sad) by Wiesław Myśliwski. This juxtaposition shows the difference in perception of the
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
170
same phenomenon, i.e. sadism – the difference between the point of view from within the
mind affirmatively indentifying with the perverse attitude (Rymkiewicz) and the distanced
point of view of a neurotic (Myśliwski). It also allows for grasping the isomorphism of
structures behind these twoperceptions.
KEYWORDS: Wiesław Myśliwski, Jarosław Marek Rymkiewicz, Jacques Lacan, Gilles
Deleuze, psychoanalysis, perversion, sadism, law
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.9
www.praktykateoretyczna.pl
JEŚLI MÓWIĆ PRAWDĘ, TO TYLKO W SIERPNIU.
ETYKA JAKO POLITYKA
CEZARY RUDNICKI
Abstrakt: Niniejszym artykułem chciałbym dołączyć swój głos do podjętej przez Jana Sowę
próby odzyskania dla lewicy fenomenu „Solidarności‖. Równocześnie podobnego zabiegu
odzyskiwania pragnę dokonać na myśli „późnego‖ Michela Foucaulta. O ile koncepty takie
jak dyscyplina i biopolityka, metoda genealogicznej analizy relacji władzy, a nawet pojęcie
przedsiębiorcy samego siebie zostały przez lewicę bardzo szybko przyswojone, o tyle
z jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów rozważania skupione wokół problematyki
„troski o siebie i innych‖ traktowane są na ogół jako, co najwyżej, ciekawostka. To milczenie
zostało wykorzystane przez liberalnych komentatorów Foucaulta, a także jako fundament dla
neokonserwatywnego projektu Petera Sloterdijka (którego rdzeń został przedstawiony
w obszernym eseju Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice). Rzecz tym bardziej niepokojąca,
iż to właśnie w etyce Siebie Foucault widział najważniejszy punkt oporu wobec
neoliberalizmu. Dokonana w poniższym tekście analiza wydarzeń Sierpnia ‘80 za pomocą
niektórych pojęć opracowanych przez francuskiego filozofa w latach 1980–1984 jest zarazem
próbą wskazania ich użyteczności dla rewolucyjnych praktyk i teorii.
Słowa kluczowe: parezja, Sierpień ‘80, etyka, Solidarność, Foucault, praktyki siebie
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
172
Foucault a „sprawa polska”
Chociaż wybór Foucaultowskiej „skrzynki z narzędziami‖ do analizy Sierpnia ‘80 został
podyktowany względami naukowymi, warto wspomnieć o znaczeniu, jakie dla francuskiego
filozofa miała sytuacja w Polsce lat 80. Tym bardziej, że zdaje się ona bezpośrednio
oddziaływać na niektóre z jego poszukiwań teoretycznych (zob: Hoffman 2014, 124–126,
129–135). Michel Foucault był bardzo mocno zaangażowany w „sprawę polską‖, szczególnie
w okresie od końca 1981 do końca 1982 roku. Na jego aktywność składały się nie tylko takie
drobiazgi jak noszenie przez kilka miesięcy przypinki z logiem „Solidarności‖, ale również
udział w licznych akcjach poparcia dla polskiego związku zawodowego, przede wszystkim
tych organizowanych przez CFDT1, a nawet podróż – we wrześniu 1982 roku – do objętej
stanem wojennym Polski. Nie sposób zapomnieć również o gwałtownej reakcji Foucaulta
na potraktowanie przez rząd francuski stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981
roku, jako wewnętrznej sprawy Polski, niewymagającej żadnej ingerencji. Francuski filozof nie
tylko natychmiast ostro skrytykował ministra spraw zagranicznych Claude‘a Cheyssona (który
przedstawił stanowisko rządu), ale już następnego dnia rozpoczął – wraz z Pierre‘em
Bourdieu – prace nad nieprzychylnym wobec władz oświadczeniem. Warto jednak zauważyć,
że autorzy monografii o Foucaulcie marginalizują – lub wręcz ignorują – owo zaangażowanie.
Jak słusznie zauważa Marcelo Hoffman: „To milczenie nie pozostaje bez implikacji‖
(Hoffman 2014, 126). Służy ono różnego rodzaju celom interpretacyjnym.
Nie tylko nie sposób tego zrobić, ale i bezcelowe byłoby wymienianie wszystkich
opracowań, które nie wspominają o Foucaultowskim poparciu dla „Solidarności‖.
Przywołam jedynie dwa z nich, aby zilustrować najczęstsze powody owego milczenia.
Z jednej strony, jak w przypadku książki Foucault 2.0: Beyond Power and Knowledge (Paras 2006),
takie pominięcie pozwala bronić tezy o swego rodzaju wycofaniu się Foucaulta z polityki po
„porażce‖ jego zaangażowania w Rewolucję Irańską. Wedle Erica Parasa późny Foucault
wykracza poza władzę, tzn. uznaje, że podmiot nie jest wytworem relacji władzy, lecz
preegzystuje wobec nich – oznaczałoby to całkowite odstąpienie od stanowiska wyrażonego
w Nadzorować i karać oraz Woli wiedzy. Podobny zabieg stosuje zresztą wspomniany już
Sloterdijk, wedle którego autor wymienionych książek uwolnił się pod koniec życia
„od paranoidalnych resztek swoich własnych badań nad władzą‖ (Sloterdijk 2014, 213).
1 Confédération française démocratique du travail, czyli Francuską Demokratyczną Konfederację Pracy. (Jeden
z przedstawicieli CFDT przybył do Stoczni Gdańskiej – z deklaracją wsparcia oraz darowizną – już 26 sierpnia 1980 roku). Warto zaznaczyć, że wspólne zaangażowanie CFDT oraz francuskich intelektualistów było przyczynkiem do nawiązania dłuższej współpracy pomiędzy tymi dwiema grupami. Skalę i znaczenie tej współpracy prezentuje wspaniały – i niezwykle pouczający – wywiad, jaki Foucault przeprowadził w 1983 roku z ówczesnym sekretarzem generalnym CFDT, Edmondem Maire; zob.: Foucault 2013b.
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
173
Wedle tego niemieckiego filozofa wszystkie dzieła Foucaulta, pomiędzy napisanym przez
niego wprowadzeniem do francuskiego wydania książki Traum und Existenz Ludwiga
Binswangera a drugim i trzecim tomem Historii seksualności, wymagają jeśli nie wręcz
zignorowania, to przynajmniej gruntownej reinterpretacji. Z drugiej strony, owo milczenie
na temat zaangażowania francuskiego filozofa w sprawę polską służy do pozbycia się
niewygodnego argumentu podważającego liberalne odczytania jego myśli. Przykładowo Alain
Beaulieu przerywa swoją niezwykle rzetelną analizę związków pomiędzy politycznym
aktywizmem Foucaulta a jego pracą teoretyczną dokładnie w tym miejscu, w którym mogłoby
to zagrozić jego tezie (Beaulieu 2010, 806–811) o liberalizmie jako najlepszym środowisku
dla transformacji relacji władzy przenikających społeczeństwo.
Celem niniejszego artykułu nie jest polemika ze wspomnianymi wyżej
interpretacjami. Przywołuję je jednak nie tylko po to, aby się względem nich zdystansować,
ale przede wszystkim po to, aby wyczulić czytelnika na porozsiewane w niniejszym artykule
analizy, tezy oraz odwołania do faktów, które razem wzięte stanowią zestaw silnych
kontrargumentów. Przede wszystkim chodzi jednak o zapowiedziane na początku odzyskanie
Foucaulta dla lewicy. To zaś wymaga, w moim przekonaniu, nakreślenia szerokiej panoramy
„późnej‖ myśli tego filozofa, dzięki czemu możliwe będzie prawidłowe ulokowanie pojęć
werydykcji i parezji, kluczowych dla przeprowadzanych w tym tekście analiz.
Praktyki Siebie (o przyjętej tu metodzie)
Pod koniec swojego życia autor Historii seksualności często podkreślał, że tym, co go
zajmowało w ostatnich latach – a nawet zajmowało zawsze – była relacja pomiędzy
podmiotem a grami prawdy (Foucault 2013a, 211). Przy czym kwestię prawdy od razu
odnosił on do problematyki politycznej, stawiając sobie za cel wypracowanie „pojęcia
rządzenia ludźmi za pomocą prawdy‖ (Foucault 2014, 32). Pierwsze działania w tym kierunku
zostały podjęte w cyklu wykładów zatytułowanym Narodziny biopolityki, wygłoszonym w roku
akademickim 1978–1979. Przedsięwzięte wówczas studia nad liberalizmem miały za zadanie
wyjaśnić „nagłe wyłonienie się rynku jako zasady orzekania prawdy‖ (Foucault 2011, 56),
a ich zwieńczeniem było wypracowanie pojęcia specyficznego typu upodmiotowienia
(tj. przedsiębiorcy samego siebie) będącego korelatem neoliberalnej techniki rządzenia. Jednak
w moim przekonaniu lepszym – niż „gry prawdy‖ – terminem organizującym myśl późnego
Foucaulta jest „etyka‖.
We wstępie do Użytku z przyjemności francuski filozof wykazuje, że termin
„moralność‖ możemy rozumieć na kilka sposobów. Przede wszystkim jako „moralność
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
174
zachowań‖, tzn. jako faktyczne czyny dokonywane przez konkretne jednostki. Jest to
codzienny sposób użycia tego terminu, najmniej interesujący filozoficznie. Dziedzina takich
jednostkowych zachowań jest obszarem badań raczej psychologa albo historyka moralności –
filozofowi służy co najwyżej jako kolekcja przykładów albo problemów. Wedle drugiego,
filozoficznego znaczenia moralność jest zespołem wartości, ocen i norm oraz zasad i reguł
dotyczących postępowania. Można by powiedzieć: tak rozumiana moralność to kodeks –
mimo że nie zawsze występuje w postaci spisanej. Przynależne do kodeksu moralnego
wartości i zasady mają strukturę jurydyczną: są zakazami i nakazami, jawią się jako
„trzeba…‖, jako obowiązki albo wręcz jako „rozkazy‖ (to ostatnie określenie pochodzi
od Spinozy). Jednak również podstawowe pojęcia moralne odsyłają do porządku prawnego.
Jak zauważa Giorgio Agamben: „Nieomal wszystkie kategorie, którymi zwykliśmy się
posługiwać w dziedzinie moralności i religii, są w większym lub mniejszym stopniu skażone
znaczeniem prawnym: wina, odpowiedzialność, niewinność, sąd, darowanie winy‖ (Agamben
2008, 16). Tę charakterystykę należy uzupełnić o jeszcze jeden aspekt – transcendencję.
Moralne wartości i zasady są czymś zewnętrznym w stosunku do jednostek oraz czynów,
w związku z czym przypisuje się im również cechę niezmienności i uniwersalności.
Foucault zauważa jednak, że w ramach domeny moralnej mieści się coś jeszcze, czego
nie da się opisać ani w kategoriach prawa, ani jako konkretnych postępków. Objaśnia to na
przykładzie etycznej zasady ścisłej i symetrycznej wierności małżeńskiej. Otóż może być ona
praktykowana na różne sposoby, można w różny sposób być wiernym.
I tak można oprzeć istotę praktykowania wierności na czystym poszanowaniu
zakazów i zobowiązań w odniesieniu do swoich czynów. [Jest to przypadek etyki
kantowskiej: szacunek dla prawa moralnego – przyp. CR]. Ale można też budować
istotę wierności na opanowaniu pragnień, na wypowiedzianej im zaciekłej walce,
na sile, z jaką człowiek potrafi oprzeć się pokusie – treścią wierności jest wówczas owa
czujność i walka; nie same czyny i ich spełnianie, ale raczej sprzeczne porywy duszy
będące w tych warunkach materią praktyki moralnej. [To przypadek etyki mający swe
korzenie w chrześcijańskim monastycyzmie (asceza rozumiana jako walka
z pragnieniem) – przyp. CR]. Prócz tego można budować ją na intensywności,
ciągłości i wzajemności uczuć żywionych wobec małżonka, na jakości związku
nieustannie wiążącego małżeństwo [Ten trzeci przypadek można by nazwać etyką
„romantyczną‖ – przyp. CR] (Foucault 2010b, 128).
Ta sama reguła na poziomie kodeksu, „ten sam‖ efekt na poziomie działania, ale zupełnie
różne praktyki pośredniczące. Z przyjętej przez Foucaulta perspektywy to one są
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
175
najważniejsze, gdyż w gruncie rzeczy nie istnieje żaden pojedynczy czyn moralny, lecz zawsze
występuje pewna całość zachowania moralnego, która rodzi za każdym razem inne
całościowe efekty. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że w pierwszym wypadku owym
efektem jest podmiot posłuszny, w drugim ascetyczny, zaś w trzecim – uczuciowy. Za
każdym razem stosunek takiego podmiotu do świata, a przede wszystkim reakcja na to,
co w świecie napotkane, oraz projektowanie własnych celów, działań, posunięć będą inne –
i to pomimo podporządkowania się temu samemu kodeksowi moralnemu.
Ujmując rzecz jeszcze inaczej: nie istnieje proste przełożenie reguł na czyny,
tzn. jakiś automatyzm moralny, w ramach którego zasady byłyby stosowane w sposób
mechaniczny czy też bezpośredni. Jednostka działa moralnie nie tylko jako agens będący
jedynie nośnikiem jakiegoś zbioru wartości i zasad, ale również jako podmiot moralny, jako
pewna funkcjonalna całość. O tyle lepiej mówić tu o sferze upodmiotowienia moralnego
czy też etycznego. Chociaż sam Foucault pisze o dwóch różnych typach moralności
(nakierowanej na kodeks i nakierowanej na etykę), to ja wolę mówić o różnicy między
moralnością a etyką. Tak jak do moralności (w węższym sensie) przynależy ustrukturyzowany
jurydycznie system zasad i wartości, tak do etyki zaliczają się różne formy oddziaływania
jednostki na samą siebie, za pomocą których ustanawia się ona jako ów wspomniany podmiot
zachowania moralnego (w szerszym sensie). Owo oddziaływanie zależy od wielu czynników,
które Foucault porządkuje w następujące grupy: określenie substancji etycznej (tego dotyczył
przykład wierności), wybór sposobu ujarzmienia, forma pracy etycznej oraz rodzaj teleologii.
Można by je nazwać razem etyczną pracą jednostki nad samą sobą. Chodzi o to,
że moralność (ponownie, w szerszym sensie) nie sprowadza się do pewnego czynu czy serii
czynów podporządkowanych systemowi wartości, ale wymaga również pewnego określonego
sposobu bycia. Aby go wykształcić, jednostka musi działać na sobie samej, poznawać siebie,
kontrolować się, doświadczać, doskonalić, zmieniać. Przyjmując w niniejszym artykule
perspektywę etyczną, rozważam nie normy, wartości i zasady postępowania, ale procedury,
techniki, ćwiczenia oraz zabiegi odpowiedzialne za kształtowanie sposobu bycia,
za nadawanie jednostce określonej struktury podmiotowej2.
Przed przejściem do kwestii mówienia prawdy pozwolę sobie jeszcze na krótką
wycieczkę w rejony filozofii polityki. Drugi i trzeci tom Historii seksualności, opublikowane na
kilka tygodni przed śmiercią Foucaulta, w niewielkim tylko stopniu prezentują jego studia nad
etyką i filozofią polityki. O wiele lepszym źródłem wiedzy na ten temat są transkrypcje
wykładów wygłaszanych przez niego w Collège de France. W czasie jednego z nich, mającego
2 Nie rozwijając tego wątku, zaznaczam jedynie, że etykę rozumiem jako pojęcie szersze niż moralność.
W moim przekonaniu ta ostatnia również wymaga pewnego określonego typu upodmiotowienia (nazywam je mianem quasi-jurydycznego), tzn. takiego, które polega na podporządkowaniu się kodeksowi i ćwiczeniu się w posłuszeństwie.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
176
miejsce 2 lutego 1983 roku, Foucault wprowadza pewną dystynkcję pojęciową (zob.: Foucault
2010a, 158–159), do której później – nie licząc dwóch krótkich wzmianek – już explicite nie
wraca. Jest to różnica pomiędzy politeia a dynasteia – w moim przekonaniu można ją
potraktować jako analogiczną do podziału na moralność i etykę. Politeia oznacza wszystkie
kwestie związane z konstytuowaniem się wspólnoty oraz jej prawa. Jest to polityka rozumiana
jako walka o typ ustroju politycznego przyjętego przez daną społeczność, jako walka
o obowiązujące prawo albo konstytucję. Istnieje jednak jeszcze inny aspekt polityki,
opisywany przez pojęcie dynasteia. Oznacza ono grę polityczną, czyli wszelkiego rodzaju
kwestie związane z formowaniem, sprawowaniem i granicami władzy nad innymi
obywatelami oraz konkretne procedury i techniki sprawowania tej władzy. Pojęcie to odsyła
również do problematyki dotyczącej „natury‖ człowieka zajmującego się polityką – jego
charakteru, cech, jego relacji do siebie i innych, jego etycznego prowadzenia się, jego etosu.
Każdy z tych obszarów tego, co polityczne, wymaga odrębnego typu analizy. Politeia odsyła
do refleksji nad naturą prawa, organizacją społeczeństwa oraz tym, jakie powinno być
państwo. Natomiast dynasteia odsyła do rozważań nad kwestiami czysto politycznymi:
racjonalnością polityki, jej relacją do prawdy oraz charakterem tych, którzy grają w grę
polityczną. Politeia to jurydyczno-instytucjonalny system społeczeństwa, natomiast dynasteia to
immanentne społeczeństwu relacje władzy, które sprawiają, że podlega ono takim, a nie
innym technikom rządzenia3. Gdy w dalszej części tego artykułu będę wspominał o związku
etyki i polityki, to tę ostatnią będę zwykle rozważał w tym jej aspekcie, który określa pojęcie
dynasteia.
Werydykcja
Foucaultowskie studia nad antyczną etyką cechuje niezwykłe bogactwo – nie tylko konstruuje
on z pojęć takich jak troska o siebie, nawrócenie się na siebie czy estetyka egzystencji złożoną
siatkę teoretyczną, ale ponadto rozważa mnogość konkretnych technik siebie (takich jak
rachunek sumienia, procedury próby czy medytacja nad śmiercią). Spośród tego ogromnego
zbioru wybieram jeden wątek: werydykcję, czyli praktykę mówienia prawdy.
Nasza relacja do prawdy nie ogranicza się wyłącznie do aspektów poznawczych, tzn.
nie polega tylko na dostępie do prawdy lub jego braku, problemach związanych z jej
rozpoznaniem oraz na akceptacji lub nieakceptacji prawdy. Przede wszystkim relacja z prawdą
3 W podziale tym można również dostrzec pewien wariant rozwijanej przez Foucaulta od lat różnicy
pomiędzy jurydyczno-dyskursywną koncepcją władzy a analizą rozmaitych technik rządzenia. Ujawnia się tu zatem łącznik pomiędzy jego „środkową‖ a „późną‖ myślą.
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
177
może mieć pewien wymiar praktyczny, doskonale widoczny w wielości sposobów
wypowiadania prawdy. Przykładowo nauczanie „techniczne‖, tzn. nauczanie określonej techne,
pewnego know-how: nie tylko wymaga mówienia prawdy, ale w pewien sposób zobowiązuje
do mówienia. Nauczyciel to ktoś, kto sam uzyskał wiedzę dzięki nauczaniu prowadzonemu
przez innego, w związku z czym ma niejako obowiązek kontynuować ten proces, przekazać
wiedzę dalej. Do tego musi mówić w sposób przystępny, zrozumiały (zob.: Foucault 2012,
23–24). Różni go to na przykład od mędrca, który z jednej strony nie ma obowiązku
mówienia prawdy (może zachować swą wiedzę dla siebie), z drugiej zaś, jeśli już mówi
prawdę, może ją wypowiadać w sposób enigmatyczny. Ponadto nauczyciel mówi raczej
o konkretnych faktach i regułach, mędrzec zaś o ogólnych zasadach (zob.: Foucault 2012,
16–18). Wreszcie nauczyciel mówi prawdę niejako w imieniu tradycji, natomiast mędrzec –
we własnym imieniu (nawet jeśli inspiruje go tradycja). Jeszcze inny rodzaj werydykcji
prezentuje wieszcz, który mówi w imieniu bóstwa, do tego zwykle w sposób enigmatyczny
(zob.: Foucault 2012, 15–16). Każdy z nich mówi prawdę, ale wedle odmiennego modusu.
Należy mocno podkreślić tę kwestię: mimo że opowiadając o każdym z tych typów
werydykcji, przywołałem jakąś postać (nauczyciela, wieszcza czy mędrca), to nie należy
myśleć tu o jakichś profesjach czy typach społecznych. Są to wyłącznie różne modalności
mówienia prawdy, które mogą łączyć się w różne sposoby lub występować w jednej postaci
(Foucault jako przykład podaje tu Sokratesa).
Autor Historii seksualności szczególną uwagę poświęca jednak temu typowi werydykcji,
jakim jest parezja (gr. parrēsia). W najbardziej dosłownym przekładzie parrēsia to „mówić
wszystko‖, oznacza ona szczerość oraz wolność mówienia, swobodne mówienie. W antycznej
etyce parezja funkcjonowała jako technika stosowana przez nauczyciela troski o siebie.
Według starożytnych myślicieli etyczna praca nad sobą wymagała pomocy ze strony kogoś,
komu będziemy mówili prawdę o sobie samych i kto na tej podstawie będzie stosował wobec
nas parezję: wskazywał nam nasze słabości, zwracał uwagę na błędy, jakie popełniamy itp.
Foucault zauważa, że przyzwyczajeni jesteśmy myśleć o tej postaci w kategoriach
chrześcijańskich (jako o spowiedniku lub przewodniku duchowym) albo – bardziej
współcześnie – jako o psychiatrze, psychologu lub psychoanalityku (Foucault 2012, 5–6).
Nauczyciel troski o siebie nie ma jednak nic wspólnego z tymi „profesjami‖; jego rola nie jest
ani zinstytucjonalizowana, ani usankcjonowana odebranym wykształceniem – liczy się tylko
to, by swym życiem wyrażał pewien etos. Jego zadaniem nie jest też ocena postępków
„ucznia‖ pod kątem Dobra lub Zła, ale jedynie pod kątem skuteczności. Nauczyciel troski
o siebie ma stosować parezję – mówić nam szczerze wszystko, również to, co niewygodne lub
bolesne – po to, by skierować naszą uwagę na te czyny, które były błędne z perspektywy
postawionych sobie przez nas celów. Formułuje swój dyskurs nie po to, by zwrócić nas
ku naszej własnej przeszłości (np. dzieciństwu), w której pogrzebane są przyczyny naszych
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
178
problemów, lub ku wyższym wartościom, którym powinniśmy się poświęcić. Przeciwnie,
celem jego mowy jest umożliwienie nam nawrócenia się na samych Siebie4.
Jednakże oprócz etycznej parezja spełnia również funkcję polityczną. To pojęcie
interesuje mnie właśnie z uwagi na ten jego podwójny, etyczno-polityczny aspekt. Parezji
politycznej używa mówca przemawiający przed Zgromadzeniem, cynik zaczepiający
mieszkańców miasta czy doradca zwracający się do Księcia. Wspólną cechą wszystkich tych
sposobów mówienia prawdy jest to, że nie wypowiada się jej z pozycji uprzywilejowanej, lecz
z pozycji podporządkowanej. Co za tym idzie, parezja polityczna wymaga odwagi – mówiący
zawsze może ponieść konsekwencję swojej szczerości. W antyku oznaczało to, że mógł
zostać wygnany z miasta lub nawet zabity. Mimo tego, mimo istnienia dla mówiącego
zagrożenia, parezja może odbywać się tylko w ramach pewnej „gry‖, w której odpowiednią
postawę przyjmuje nie tylko ten, kto mówi, ale również ten, kto słucha. Aby możliwa była
parezja, potrzeba słuchającego, musi on rozpoznać, że parezjasta kieruje do niego dyskurs
oparty na prawdzie oraz musi tę prawdę (nie ważne jak przykrą i bolesną) akceptować.
Owa akceptacja nie unieważnia jednak warunku drugiego, tzn. zagrożenia. To ostatnie
funkcjonuje raczej jako pewien punkt graniczny: słuchający nie jest już w stanie dłużej znosić
szczerości mówiącego i zrywa parezjastyczną grę, dokonując na parezjaście zemsty. Toteż
nawet jeśli istnieją warunki dla mówienia i słuchania, to zagrożenie nigdy nie zostaje
całkowicie usunięte.
Warto jeszcze wskazać różnicę pomiędzy parezją a dwoma innymi typami wypowiedzi:
wypowiedzią naukową oraz performatywem. Performatywy (czyli wypowiedzi wywołujące
skutki, takie jak „ogłaszam was mężem i żoną‖) są zrelatywizowane do reguł instytucji,
w ramach której się dokonują, ponadto mówiący musi posiadać pewien autorytet. Z drugiej
strony, wypowiedź naukowa czy – szerzej – wiedza formułowana jest zgodnie z określonymi
regułami dyskursu (np. wymaga podporządkowania się pewnej metodzie). W przeciwieństwie
do tego parezja to taki typ wypowiedzi, który jest do pewnego stopnia niezależny
od autorytetu mówiącego i który wymyka się regułom wiedzy oraz instytucji5. Parezja ma
4 Brak tu miejsca na szerszą dyskusję tej kwestii, należy jednak zaznaczyć, że owo „Siebie‖ (fr. le soi) jest
takim typem upodmiotowienia, który Foucault przeciwstawia dyscyplinarnemu ujarzmieniu oraz neoliberalnemu „przedsiębiorcy samego siebie‖.
5 W wykładzie z 12 stycznia 1983 roku Foucault wskazuje trzy różnice pomiędzy parezją a performatywem (ang. performative utterance, co czasem tłumaczy się jako „wypowiedź performatywna‖ bądź „wypowiedź wykonawcza‖). Po pierwsze, choć parezja, podobnie jak performatyw, posiada pewną moc sprawczą (tzn. charakter illokucyjny), to jednak wywoływany przez nią efekt nie jest z góry określony; w przeciwieństwie do efektu performatywu, który jest ściśle zdeterminowany przez pewien kod i pole instytucjonalne, w ramach którego jest wypowiadany. Chcąc rzecz ująć w takich kategoriach, można by powiedzieć, że parezja – inaczej niż wypowiedź performatywna – nie posiada aspektu prelokucyjnego lub też ma prelokucję nieokreśloną (za tę uwagę dziękuję Mikołajowi Ratajczakowi). Warto również zaznaczyć, że o ile wypowiedzi performatywne („przepraszam‖, „ogłaszam was mężem i żoną‖) nie są ani prawdziwe, ani fałszywe, o tyle parezja polega właśnie na wypowiedzeniu prawdy. Po drugie, aby wypowiedź performatywna zadziałała, podmiot wypowiedzenia musi posiadać określony status (np. być urzędnikiem stanu cywilnego albo
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
179
charakter zdarzeniowy: nawet jeśli dokonuje się w ramach jakiejś instytucji (np.
zgromadzenia obywateli), to polega na zaburzeniu reguł tej instytucji. Parezja ma za zadanie
wprowadzić różnicę, doprowadzić do jakieś zmiany, zerwać ze status quo. Właśnie dlatego
wiąże się ona ze stałym zagrożeniem6.
Negocjacje
Wprowadzone dotąd narzędzia teoretyczne zostaną wykorzystane teraz do analizy przypadku
Gdańskiego Sierpnia ‘80. Mam nadzieję, że tego rodzaju konfrontacja z materiałem
empirycznym nie tylko wykaże przydatność Foucaultowskiej koncepcji werydykcji, lecz
pozwoli również – w jej obrębie – na wypracowanie nowych pojęć lub przynajmniej
wskazanie różnych wariantów tych już istniejących. W szczególności będą mnie interesowały
negocjacje Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (MKS) ze stroną rządową. Zamierzam
wyodrębnić najważniejsze grupy, które zabierały wówczas głos, dzieląc je z uwagi na typ
mowy, jakim się posługiwały. Ponadto omówię relacje między nimi oraz warunki genezy
takiej, a nie innej formy tychże relacji.
W pierwszej kolejności Prezydium MKS-u przemawiające w imieniu robotników
i robotnic7. Na początek należy zaznaczyć jego nie-dominującą pozycję – strajkujący zwracali
się do wicepremiera Mieczysława Jagielskiego czy ówczesnego dyrektora Stoczni, Klemensa
Gniecha jako do przedstawicieli władzy. Mówili szczerze, często bez ogródek8 o tym,
co myślą; wskazywali na to, że Partia wielokrotnie ich oszukała, nie dotrzymała swoich
osobą, która zawiniła wobec innej); zarazem to ten status wyznacza, co jednostka może i co musi powiedzieć. W przypadku parezji posiadanie jakiegoś określonego (zewnętrznego) statusu nie jest ani konieczne, ani istotne. Znaczenie ma natomiast jednostkowy charakter mówienia oraz wolność, jaką kieruje się mówiący, gdy postanawia zabrać głos. Po trzecie, w przypadku performatywu pomiędzy wypowiedzią a jednostką nie musi zachodzić żadna osobowa relacja: ksiądz wypowiadający słowa „ja ciebie chrzczę…‖ może być w głębi duszy ateistą, nie wpłynie to w żaden sposób na skuteczność chrztu i wynikającą z niego możliwość przyjmowania kolejnych sakramentów. Parezja wymaga natomiast od jednostki osobistego odniesienia do tego, co mówi – i to na dwóch poziomach. Na poziomie treści: parezjasta musi uważać za prawdziwą treść wypowiedzianego twierdzenia; na poziomie aktu: parezjasta musi akceptować akt wypowiedzenia, jakiego dokonał, oraz wszystkie płynące z niego konsekwencje (zob.: Foucault 2010a, 60–66).
6 Te charakterystyki parezji politycznej przekładają się, w odpowiedni sposób, na parezję etyczną (np. ona również wiąże się z pewną groźbą zerwania relacji, napięciem pomiędzy mówiącym a słuchającym).
7 W dalszej części tekstu piszę nieco więcej na temat owego „przemawiania w imieniu‖.
8 Rolę odgrywał zresztą nie tylko dobór słów, ale również ich afektywne nacechowanie. To jeden z tych aspektów żywej mowy, którego nie oddają istniejące transkrypcje – można go doznać, dopiero odsłuchując nagrania z negocjacji. W głosie robotników niejednokrotnie pobrzmiewa irytacja, wzburzenie lub wręcz gniew. Jak stwierdza Foucault w wywiadzie, którego udzielił w październiku 1982 roku, tuż po powrocie z Polski: „rolą rządzonych jest w sumie wściekanie się i wlewanie pasji w swoje własne reakcje. Wierzę w wagę afektu politycznego‖ (Foucault, w przygotowaniu).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
180
obietnic albo uniemożliwiała im mówienie. W czasie negocjacji poruszali tematy zakazane
przez cenzurę, takie jak Grudzień ‘70, nieuczciwe procesy sądowe przeciwko działaczom
robotniczym czy sytuacja gospodarcza kraju. Przykładowo w trakcie dyskusji na temat
aresztowań Lech Wałęsa mówił do Jagielskiego:
„Bo taka jest prawda, oglądaliśmy te procesy, ja byłem i jeszcze inni, i od razu mogę
powiedzieć, ponieważ jestem robotnikiem i nie liczę się ze słowami, że było
to sfingowane‖. Natychmiastowy aplauz z sali delegatów uświadomił Jagielskiemu,
że nie jest to opinia pojedynczego człowieka (Goodwyn 1992, 62).
Nawet jeśli strajkujący uciekali się czasem do ogólników, to zwykle natychmiast przywoływali
bardzo konkretne przykłady. W tym wypadku wypowiedzi Wałęsy uzupełnił Florian
Wiśniewski, opisując własne prześladowanie przez milicję. Należy zaznaczyć, że wszystkie
fakty, o których mówili robotnicy i robotnice, nie funkcjonowały po prostu jako sądy
adekwatne do stanu rzeczy (myślę, że nie posunę się za daleko, jeśli powiem, że językowo-
świadomościowa albo – jak kto woli – klasyczna koncepcja prawdy jest w stanie uchwycić
z nich tylko tyle: zakomunikowanie pewnego rozpoznania). Miały one raczej na celu
podważenie reguł dyskursu władzy, a raczej samej istniejącej wówczas struktury relacji
władzy. Te wypowiedzi – te prawdy, ale w określony sposób ustrukturyzowane prawdy –
funkcjonowały raczej jako pewne wydarzenia, które nie mieściły się w ramach panującego
porządku, zaburzały status quo (nieco dalej omówię tę zdarzeniowość na konkretnym
przykładzie).
Ponadto dla prawidłowego uchwycenia funkcji tej mowy ważne jest zrozumienie,
że wiązała się ona ze stałym zagrożeniem. Jan Sowa z pewnością ma rację, gdy – wskazując na
osłabienie bloku radzieckiego (spowodowane zapaścią ekonomiczną lat siedemdziesiątych
dwudziestego wieku) – stwierdza, że szanse na pacyfikację strajku były niewielkie (Sowa 2015,
131, 137–138). Nie należy jednak zapominać, że robotnicy nie posiadali tej
„makrohistorycznej‖ perspektywy. Musieli natomiast mierzyć się z licznymi lokalnymi
zagrożeniami: nie bez powodu rozstawiono straże, które miały uniemożliwić przedostanie się
na teren Stoczni agentom służb bezpieczeństwa. Władze rozważały zresztą desant
na Stocznię – o czym dowiedziano się, podsłuchując milicję (wspomina o tym Anna
Walentynowicz, Gdańsk – Sierpień 1980, 9). Nie można również zapominać, że w sierpniu
1980 roku strajkujący dysponowali bardzo szczegółową wiedzą na temat zatrzymań
i brutalnych pobić pomagających im kurierów. Rolę odegrała także żywa pamięć o Grudniu
‘70, kiedy to protesty robotników i robotnic zostały krwawo stłumione przez milicję i wojsko.
Warto również wziąć pod uwagę – jak czyni to Anna Machcewicz – że poczucie zagrożenia
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
181
rodzą nie tylko działania militarne, ale także możliwość opustoszenia półek w sklepach,
gigantyczne kolejki i spadek wartości pieniądza (Machcewicz 2015, 363).
Szczerość, nieuprzywilejowana pozycja, zdarzeniowy charakter wypowiedzi oraz
stałe zagrożenie wskazują, że mowa członków Prezydium MKS (mowa strajkujących
robotników w ogóle) posiada wszystkie cechy właściwe parezji. Niebagatelne znaczenie ma
ponadto ich robotniczy status! – warto w tym miejscu na chwilę powrócić do Foucaulta i jego
studiów nad antykiem. Choć, śledząc niemal tysiącletnią historię pojęcia parrēsia, wskazuje
on na szereg przesunięć i modyfikacji związanych z jego użyciem, to jednak na niezwykle
znaczący aspekt natrafia już w najstarszych źródłach. W tragedii Orestes Eurypidesa pojawiają
się cztery postaci mówców, ale tylko jednej z nich zostaje przypisana parezja. Ów bohater
dramatu cechuje się trzema tradycyjnymi cnotami (odwagą, rozwagą oraz etyczną jakością)
zapewniającymi istnienie prawdziwej i dobrej parezji, obok nich pojawia się jednak czwarty
element, będący społeczno-polityczną charakterystyką. Mężczyzna, któremu przysługuje
miano parezjasty, nie jest kimś, kto spędza cały swój czas na agorze, wdając się w niekończące
się dyskusje – nie jest wprawnym mówcą, retorem. Wprost przeciwnie, jest on kimś, kto
pracuje własnymi rękami, jest autourgos – nie tyle sługą czy pracownikiem rolnym,
co drobnym rolnikiem, który kładzie swe dłonie na pługu – przemawiającym przed
Zgromadzeniem tylko wówczas, gdy zagrożone są sprawy polis (Foucault 2010a, 166–167).
Dynasteia, polityczna gra, której niezbędnym elementem jest parezja, powierzona powinna być
zatem nie tym, którzy całe dnie spędzają na agora, lecz tym, którzy związani są z gē
(dosłownie: uprawianą ziemią, jednak warto uchwycić tu bardziej ogólny sens, jakim jest
przestrzeń produktywnej pracy).
Prostym przeciwieństwem werydykcji robotniczej jest postępowanie przedstawicieli
rządu (Jagielskiego, Gniecha i innych). Przede wszystkim nagminnie stosowali oni kłamstwo
i to często w bardzo bezczelnej postaci. Za przykład niech posłuży sytuacja blokady
telefonicznej Gdańska: gdy strajkujący domagali się przywrócenia połączeń, członek komisji
rządowej, Zbigniew Zieliński stwierdził, że nie jest to żadna blokada, ale efekt trąby
powietrznej, która dzień wcześniej przeszła nad Warszawą (Gdańsk Sierpień ’80. Rozmowy, 258–
259). Przy tym opisał efekty owej wichury z niezwykłym bogactwem szczegółów. Tyle że
połączenia telefoniczne nie były zerwane poprzedniego dnia, ale od dziewięciu dni, a media
nie podały żadnej informacji o trąbie powietrznej. Robotnicy szybko przywołali te fakty, jak
również ten, że telefon w biurze dyrektora Stoczni działał przez cały czas, i obnażyli tym
samym kłamstwo Zielińskiego.
Inną taktyką przedstawicieli rządu było coś, co należałoby nazwać werydykcją
instytucjonalno-jurydyczną. Pragnę nieco dłużej zatrzymać się przy konkretnym
przykładzie. Dnia 28 sierpnia 1980 roku, w czasie negocjacji MKS-u z przedstawicielami
rządu, Henryka Krzywonos opowiadała o nieuczciwym potraktowaniu jednego z robotników.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
182
[…] 24.08.80 roku Janusz Skorek, pracownik Stoczni Gdańskiej im. Lenina, został
zatrzymany w Morągu, województwo olsztyńskie, osadzony w areszcie na 48 godzin
i skonfiskowano mu sumę 10.978 zł, pochodzącą ze społecznej składki na pomnik
Poległych Stoczniowców. Władze MO spytały go, dlaczego nie stawia innych [lub
„im ich‖, nagranie niewyraźne – przyp. CR] pomników. Nadmieniam, że wszystkie
podstawowe… przedstawione przeze mnie fakty mogę udokumentować oraz [że]
świadek jest na miejscu (Gdańsk Sierpień ’80. Rozmowy, 342, transkrypcja nieznacznie
zmodyfikowana).
Wbrew zapewnieniom strajkującym i osobom wspomagającym strajk nie zostało zapewnione
bezpieczeństwo. Na to wicepremier Jagielski odpowiada:
No cóż, pani mnie stawia pytanie. Co ja mogę na to więcej odpowiedzieć, prawda?
[…] Uważam, że powinniśmy konsekwentnie przestrzegać praworządności.
Konsekwentnie stać na gruncie Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (całe
zdanie bardzo mocno zaakcentowane). Jeżeli są fakty łamania praworządności, ludzie,
którzy ją łamią, powinni być pociągani do odpowiedzialności… prawda. […]
Natomiast… natomiast jeżeli, powiedzmy, w tej płaszczyźnie będziemy prowadzili
rozmowy, no to po prostu będziemy rozpatrywali tutaj każdy, proszę państwa,
konkretny przykład. […] Wobec tego można jeszcze, można jeszcze, że tak powiem,
przytaczać i kilka innych przykładów, prawda. Ale skoncentrujemy uwagę
na konkretnych przykładach, a nie na sposobie rozwiązania sprawy (tamże, 342–343,
transkrypcja zmodyfikowana).
Ten scenariusz powtarza się wielokrotnie: robotnicy i robotnice przywołują kolejne przypadki
łamania obietnic lub działania niezgodnego z przepisami (bezprawnych zwolnień
dyscyplinarnych, ustawionych procesów sądowych itp.). I za każdym razem Jagielski mówi,
że on wierzy (w prawdziwość tych słów), że rozumie i że jest mu bardzo przykro, iż dzieją się
takie rzeczy oraz że te sprawy raz jeszcze trzeba wyjaśnić, np. udać się do sądu wyższej
instancji. Przy czym każdorazowo z przywołanych przypadków (faktów, prawd) stara się
uczynić odosobnione zrządzenie losu, efekt jakiegoś niedopatrzenia albo czynnika
ludzkiego; przykładowo członek strony rządowej, Zbigniew Zieliński stwierdza, że sędzia
prowadzący proces był łobuzem i trzeba iść do innego sądu, przecież nie może być tak, że we
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
183
wszystkich sądach siedzą „dranie i łobuzy‖ (tamże, s. 344). W którymś momencie,
w odpowiedzi na kolejną tego typu uwagę Jagielskiego odzywa się Andrzej Gwiazda:
Panie premierze, myśmy się tutaj rzeczywiście wdali w szczegóły, ale dopiero na
szczegółach widać, jak działa prawo materialne, a nie samo… sama litera. Praktyczne
działanie tego prawa widać dopiero właśnie w drobnych szczegółach, w drobnych
ludzkich krzywdach. […] Panie premierze, nie jest naszą intencją, żeby pan premier
znał wszystkie drobiazgowe, prawda, przekroczenia i je… i udzielał na to odpowiedzi.
Ale jest naszą intencją, żeby z tych szczegółów wyrósł jakiś obraz rzeczywistości
panującej tutaj, na poziomie szarego człowieka (tamże, 345, transkrypcja
zmodyfikowana).
Takie sytuacje ujawniają nie tylko charakter rządowej werydykcji, polegającej na interpretacji
przypadku błędnego działania prawa jako jedynie usterki spowodowanej czynnikiem
ludzkim. Przede wszystkim są przykładami zdarzeniowego charakteru parezji. Rządowi zależy
na tym, aby za wszelką cenę utrzymać struktury w istniejącej postaci, jedynie wymieniając ich
elementy („zawartość przegródek‖) lub przeprowadzając reformy mające zapewnić jeszcze
większą stabilizację tych struktur. Zaś wszystkie specyficzne sytuacje rząd stara się, mimo
wszystko, wpisać w owe już istniejące struktury, pokazując, że np. błędny wyrok sądu może
być naprawiony poprzez odwołanie do sądu wyższej instancji lub dostarczenie nowych
dowodów i ponowne rozpatrzenie sprawy. Tę zachowawczość szczególnie wyraźnie widać na
przykładzie trzeciego ze sformułowanych przez MKS postulatów, który dotyczył cenzury:
po jego omówieniu przez członka Prezydium MKS Jagielski stwierdza, że to, o co proszą
strajkujący, już znajduje się w Konstytucji. Jeszcze lepszym przykładem jest wypowiedź
Edwarda Gierka z 16 sierpnia 1980 roku, z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR.
Ze względu na niejawny charakter tego spotkania możemy uznać, że mówił on do swoich
towarzyszy szczerze i wprost:
Proponuję, aby zbyt długo nie dyskutować, w związku z tym, że sytuacja w Gdańsku
jest nadal niejasna. Znajdziemy czas na dyskusję, gdy się uspokoi. Sam mam wiele
przemyśleń. Trzeba m.in. podjąć problem związków zawodowych, ustawodawstwa
pracy itd. Strajk stał się oczywistością, ale zjawisko to musi się mieścić
w istniejących strukturach, musi go poprzedzać jakieś działanie, rozmowy
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
184
uprzedzające. W dotychczasowych przepisach konieczne są poprawki [podkr. – CR]
(PZPR a „Solidarność” 1980–1981: tajne dokumenty Biura Politycznego, 92)9.
Przeciwnie funkcjonują wypowiedzi robotników i robotnic: mnożone przez nich przykłady
mają na celu rozbicie zastanego porządku, wymuszenie zmiany samej struktury (a nie jedynie
jakichś jej elementów). Rzecz nie w tym, by zastąpić nieuczciwego sędziego uczciwym,
ale w tym, by zmodyfikować same stosunki społeczne.
I jeśli chodzi o techniki stosowane przez rządzących, to taka retoryka, czy może
lepiej: takie odwoływanie się do istniejącej struktury, jest ważniejsze. Nie chodzi o to, żeby
powiedzieć „władza zawsze kłamie‖ albo „rządzący muszą czasem kłamać, aby zachować
porządek‖. To fakt, rządzący kłamią, ale takie stwierdzenia są mało interesujące z punktu
widzenia mechaniki władzy. O wiele ciekawsze i płodniejsze naukowo jest przyjrzenie się
sposobowi, w jaki rządzący mówią prawdę. Bo robią oni to często, oni rządzą za pomocą
prawdy. Jedna z podstawowych słabości większości analiz dotyczących polityki –
tak wewnętrznej, jak i zewnętrznej – PRL-u polega na przyznawaniu nadmiernej wagi
kłamstwu. Nie zaprzeczam, że było ono powszechną praktyką wśród członków Partii,
że stało się niejako ich drugą naturą (np. Goodwyn 1992, 68–70). Jednak stosunek badaczy
do kłamstwa przesłania im widok na cały szereg innych technik rządzenia, opierających się
właśnie na prawdzie. Tyle że jest to określony sposób mówienia prawdy: odwołujący się do
reguł istniejących instytucji, do ich regularności, do transcendentnego, bezosobowego
porządku prawa. Władza mówi prawdę niejako w nie-swoim imieniu, mówi ją bezosobowo
(„takie są przepisy‖). Przeciwnie parezjasta – mówi ją w swoim imieniu (to jemu grożą
reperkusje), a jego wypowiedź ma charakter zdarzeniowy, wymykający się prawidłowościom
obowiązującego dyskursu i zastanych relacji władzy.
9 Wydaje się, że Jagielski rozwija stanowisko Gierka, gdy 28 sierpnia, pod koniec negocjacji, stwierdza,
że jeśli jest taka potrzeba, to trzeba zmodyfikować przepisy „zarówno w problematyce dotyczącej pracy, zarówno w problematyce bezpieczeństwa pracy, zarówno w problematyce strajków, prawda, i bezpieczeństwa osób strajkujących, co się wiąże – że tak powiem – z koncepcją ustawy, prawda, która by tę sprawę regulował[a], bo na całym świecie problem strajku jest prawnie uregulowany (w ostatniej części zdania Jagielski mocno akcentuje każde poszczególne słowo). Jest wyraźnie powiedziane: kiedy, jak, w jakim trybie, w jaki sposób, z jakimi, że tak powiem, obustronnymi konsekwencjami‖ (Gdańsk Sierpień ’80. Rozmowy, 344–345, transkrypcja zmodyfikowana).
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
185
Zła parezja
Pomiędzy parezją z jednej a kłamstwem oraz werydykcją jurydyczną z drugiej strony istnieje
dosyć prosta opozycja. Ale również parezja jako taka nie jest wolna od słabości. Foucault
wskazuje na występowanie czegoś, co określa on mianem złej parezji (oczywiście nie chodzi
tu o zło moralne, „zła‖ znaczy w tym wypadku raczej tyle, co nieskuteczna, nieudana albo
nieadekwatna do nakazu chwili). Towarzyszące parezji nieusuwalne zagrożenie sprawia,
że niektórzy nie mają odwagi zaryzykować wypowiedzenia niewygodnej prawdy wobec tych,
którzy sprawują rządy. Zamiast tego wykorzystują pozycję mówiącego do przypodobania się
rządzącym (Foucault 2010a, 180–183). Dzięki nagraniom magnetofonowym z Sierpnia ‘80
pozostał nam co najmniej jeden przykład pochlebstwa. Późnym wieczorem 21 sierpnia
w sali posiedzeń MKS-u do mikrofonu podszedł Ireneusz Leśniak, zastępca kierownika
wydziału kadr. Przeczytał on długie oświadczenie (które sam określił jako historyczne),
kończące się następującym apelem do ówczesnego I sekretarza KC PZPR:
Dlatego też błagam najpokorniej w imieniu własnym i wszystkich Polaków was,
towarzyszu Edwardzie Gierek, o przybycie tutaj do nas i jak najrychlejsze podjęcie
rozmów, gdyż tylko was darzymy pełnym zaufaniem. Ponieważ obok naszego papieża,
Jana Pawła II, jesteście jedynym autorytetem zdolnym wyprowadzić nasz kraj
z obecnego impasu, ponieważ znacie życie robotnika i rewolucjonisty znacznie lepiej
niż ktokolwiek inny. Buntujemy się nie przeciwko wam, partii czy ustrojowi, lecz
przeciwko metodom i sposobom realizacji głoszonych przez was idei (Gdańsk Sierpień
’80. Rozmowy, 189, transkrypcja nieznacznie zmodyfikowana)10.
Charakterystyczne w wypowiedzi Leśniaka były paternalistyczny ton nieustannych nalegań
o ciszę oraz zapewnienia, że nie zależy mu na poklasku (przy czym w odpowiednich
momentach swojej przemowy robił dłuższe pauzy). Warto zaznaczyć, że przywołany odczyt
nie ograniczał się wyłącznie do pochwały władzy (a raczej: samego Gierka), ale pozytywnie
wartościował również postawę strajkujących. Imitacja parezji nie polegała tu na kłamstwie,
10 Chociaż Anna Walentynowicz oskarżyła wówczas Leśniaka o kłamstwo – „Bardzo ładnie mówił pan
Leśniak, ale trudno uwierzyć, kiedy mówi prawdę‖ (Gdańsk Sierpień ’80. Rozmowy, 190) – to jednak wydaje się, że sytuację trafniej zdiagnozował Stanisław Esden-Tempski z Koła Młodych Związku Literatów Polskich. Stwierdził on: „Proszę państwa, ja nie sądzę, żeby pan Leśniak był prowokatorem. Wydaje mi się, że jest to po prostu człowiek, który zabrnął w ślepą uliczkę działalności partyjnej, a widząc jak szczery, jak wielki jest ruch, którego reprezentanci siedzą na sali, wreszcie poczuł, że należałoby do tego ruchu przystąpić i chciał… chciał się stać na jeden wieczór bohaterem tego wieczoru‖ (tamże, 194).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
186
lecz na wyprodukowaniu dyskursu konformistycznego, pozbawionego zdarzeniowego
charakteru.
Wydaje mi się jednak, że obok pochlebstwa można wskazać na jeszcze jeden, inny
rodzaj złej parezji, którego Michel Foucault nie uwzględnił w swych rozważaniach.
Mam na myśli pewne głosy krytyczne wobec Prezydium MKS-u, nasilające się zwłaszcza w
ostatnich dniach negocjacji. Z jednej strony, głosy takie podnosiła grupa przedstawicieli
Konfederacji Polski Niepodległej (KPN), wzmocniona później o aktywistów Ruchu Młodej
Polski (RMP). Obie te organizacje opowiadały się za suwerenną Rzeczpospolitą Polską,
wolną od sowieckiej dominacji i władzy PZPR-u. O tyle umieszczenie w pierwszym
postulacie sformułowania o „przewodniej roli PZPR w państwie‖ było dla nich obrazą
świętości. Uznali oni pierwszy postulat za zdradę i usiłowali przekonać do tego poglądu
każdego napotkanego robotnika i członka MKS-u. Chociaż niechęć do PZPR-u była
całkowicie zrozumiała, to jednak agitacja na rzecz zakwestionowania kierowniczej roli Partii
była błędem strategicznym wynikającym z niewiedzy o „mechanizmach robotniczej
samoorganizacji‖ (Goodwyn 1992, 378). Chociaż reprezentował niemal 600 zakładów pracy,
to ten MKS wciąż działał tylko na Wybrzeżu i nie był wówczas w stanie doprowadzić do
powstania strajku ogólnokrajowego – jedynego, który miał szansę obalić rządy PZPR-u.
Andrzej Gwiazda, po latach, w następujących słowach komentował tę sytuację:
Ryzyko, że zamiast Komisji Rządowej przyjadą czołgi, było bardzo duże, ale tego
„przyziemnego‖ argumentu „prawdziwi niepodległościowcy‖ nie chcą słuchać.
Natomiast wydaje im się całkiem naturalne, że niepodległość można otrzymać z rąk
okupanta, że można o nią zabiegać u narzuconej władzy, że może być przedmiotem
negocjacji (Gwiazdozbiór w „Solidarności”, 146).
Warto również zaznaczyć, że choć KPN działał wówczas już od jedenastu miesięcy, to nie
udało mu się skoordynować działań na miarę MKS-u ani nawet zyskać masowego poparcia.
Z drugiej strony, wzbudzony przez KPN i RMP niepokój udzielił się jednak wielu osobom,
między innymi Konradowi Bielińskiemu i Mariuszowi Wilkowi, odpowiedzialnym
za publikację strajkowego biuletynu. Wraz z należącym do Komitetu Obrony Robotników
prawnikiem Jackiem Taylorem i małą grupą delegatów robotniczych „zaczęli szkicować
statut, dzięki któremu MKS mógłby mocą jednostronnej decyzji przekształcić się
w samorządny związek zawodowy‖ (Goodwyn 1992, 379). Tak jakby ten prosty trick mógł
zastąpić ryzykowne i prowadzone przez wiele dni negocjacje. Efektem mógł być co najwyżej
nielegalny ruch opozycyjny, zrzeszający w najlepszym wypadku tysiące (tak jak to było
w przypadku innych tego typu organizacji) – niemal oczywiste było zaś, że uznany oficjalnie
związek zawodowy przyciągnie o wiele więcej osób (w szczytowym momencie było to
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
187
10 milionów). Samo przedsięwzięcie Bielińskiego i Wilka miało ponadto charakter votum
nieufności wobec zespołu doradców MKS-u (to od nich pochodziło sformułowanie
o „przewodniej roli PZPR w państwie‖). Sam Bieliński wygłosił namiętną mowę podczas
nadzwyczajnego zebrania prezydium 29 sierpnia:
Bieliński przypomniał wszystkim o swoich zasługach dla biuletynu strajkowego
i o tym, że dotychczas grzecznie milczał w sprawie strategii. Ale ponieważ obecnie
widać, że negocjacje „nie przynoszą rezultatów‖ [warto pamiętać, że wiadomość
o zgodzie rządu na najważniejszy, pierwszy postulat dotarła do Stoczni już następnego
dnia rano – przyp. CR], zdecydował się podjąć akcję, dzięki której strajkujący nie
wyjdą ze Stoczni „z pustymi rękami‖. Bieliński skrytykował zespół doradców
robotniczych za spotkanie z ekspertami rządowymi za zamkniętymi drzwiami
i za „wysuwanie się przed robotników‖, po czym oświadczył, że nadszedł czas, aby
opozycja określiła się jako szereg „ruchów społecznych‖ wiernych „strategii
aktywności‖ (tamże, 379–380).
Bieliński nie tylko zdawał się zapomnieć, że doradcy MKS-u byli tylko tym: doradcami, i nie
mogli podejmować, nawet za zamkniętymi drzwiami, żadnych decyzji. Przede wszystkim
jednak zachowywał się tak, jakby miał lepsze od innych predyspozycje do kierowania ruchem
robotniczym. Chociaż był doświadczonym działaczem ruchów studenckich i członkiem
KOR-u, to jednak pod względem umiejętności działania w ruchu robotniczym nie mógł się
równać z Wałęsą czy Gwiazdą (niepokojąca była również jego arogancja, wyrażająca się
w uznaniu za wielką zasługę własnej działalności wydawniczej).
Kolejne głosy krytyki, pochodzące od „samozwańczych ekspertów od wielkiej
polityki‖ (tamże, 382, podkr. – CR), zaczęły pojawiać się 30 sierpnia (już po decyzji rządu
i świętowaniu zwycięstwa przez robotników) na sali zebrań MKS-u. Przede wszystkim
oskarżano Prezydium o zdradę (zaniepokojenie wzbudził fakt, że Jagielski tuż przed
wyjazdem do Warszawy pochwalił Prezydium za stanowisko w sprawie „ideologicznego
i politycznego profilu‖ mających powstać związków zawodowych). W moim przekonaniu
oskarżenia o zdradę były – podobnie jak działania KPN-u, RMP oraz młodych KOR-owców
– przejawem czegoś, co również można by określić mianem złej parezji, choć odmiennej
od pochlebstwa. Z pewnością przedstawiciele wspomnianych grup szczerze mówili o swojej
nienawiści do PZPR-u i z pewnością ich poglądy podzielało wielu Polaków. Z tą szczerością
wiązały się jednak dwa niezwykle istotne problemy. O pierwszym już wspominałem: to
zupełnie nieadekwatne rozpoznanie sytuacji strategicznej – MKS, nawet gdyby chciał, nie
miał środków do obalenia rządu, miał natomiast środki do wymuszenia na nim
zalegalizowania niezależnych, samorządnych związków zawodowych. Po drugie, szczera
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
188
(prawdziwa) mowa KPN-owców, Bielińskiego i innych była skierowana do Prezydium,
a przede wszystkim do „szeregowych‖ robotników ze Stoczni oraz delegatów innych
zakładów – nie była natomiast skierowana do przedstawicieli rządu. Zupełnie
wyeliminowany został tu aspekt ryzyka i związanej z nim odwagi – robotnicy, do których
przemawiano, choć mogli zareagować gniewnie, nie stanowili większego zagrożenia
(wspomnianego wcześniej Ireneusza Leśniaka po prostu wyprowadzono poza teren Stoczni).
Co więcej, to odwrócenie kierunku powoduje, że mówiący wyodrębnia się spośród
rządzonych i zajmuje pozycję podobną do rządzącego, jego mówienie prawdy przybiera zaś
postać propagandy (raczej zdobywania elektoratu lub poklasku niż zaburzania status quo).
Wspólną cechą obu rodzajów złej parezji jest próba wyeliminowania związanego
z nią zagrożenia, usiłowanie zapewnienia sobie przez mówcę bezpieczeństwa. Odbywa się to
na dwa sposoby: albo mówi się wobec władzy, ale rezygnuje ze zdarzeniowego –
tzn. rozmontowującego zastany dyskurs – charakteru wypowiedzi (to przypadek
pochlebstwa), albo zachowuje się zdarzeniowy charakter wypowiedzi (choć trzeba zaznaczyć
nad wyraz wątpliwą skuteczność tej „zdarzeniowości‖), ale nie kieruje jej do władzy
(to przypadek „samozwańczych doradców‖). Obok tego istnieją jeszcze dwa powody
wyłonienia się dyskursu, który imituje parezję. Po pierwsze, o czym była już mowa przy
okazji pochlebstwa, to mówienie ma postać konformistyczną, reprezentuje dominującą opinię
(w jednym przypadku rządzących, w drugim – powszechną wśród robotników niechęć
do PZPR-u). „Zły parezjasta‖ mówi tylko o tyle, o ile jego słowa zgodne są z mniemaniami
innych, w ten sposób unika ponoszenia konsekwencji swojej wypowiedzi. Po drugie, owo
wypaczone mówienie prawdy bierze się z faktu, że może przemawiać ktokolwiek. To moment
newralgiczny dla zrozumienia sformułowanej przez Foucaulta koncepcji. W antycznych
Atenach możliwość przemawiania wynikała początkowo z pochodzenia (przynależności do
starego rodu szlacheckiego, zwłaszcza rodu związanego z uprawą ziemi) oraz tradycji.
Wyłonienie się złej parezji wynika – zdaniem takich postaci jak Eurypides albo Izokrates –
z tego, że wymóg ten zanika, a prawo do przemawiania staje się prawem konstytucjonalnym.
Odtąd faktycznie będzie przemawiał ktokolwiek i tym samym ktokolwiek będzie miał wpływ
(na rządy), choćby ten, który dopiero od niedawna jest obywatelem (Foucault 2010a, 182).
Mogłoby się wydawać, że Foucault – idąc za starożytnymi – krytykuje tu bardziej
demokratyczne rozwiązanie w imię jakiegoś elitaryzmu. Ten błąd interpretacyjny zostanie
jednak sprostowany, jeśli tylko weźmiemy pod uwagę wprowadzone wcześniej rozróżnienie
pomiędzy politeia a dynasteia. Zła parezja wynika z zapoznania dziedziny właściwej gry
politycznej (czyli warunków de facto mówienia prawdy) i oparcia wszelkiej polityki na
rozstrzygnięciach konstytucjonalnych (na warunkach de iure). W efekcie uznaje się, że
o mówieniu prawdy rozstrzyga prawo, gdy w istocie decydujące znaczenie ma charakter tych,
którzy grają w grę polityczną, ich etos. Choć w wadze, jaką Eurypides czy Izokrates przyznają
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
189
pochodzeniu i tradycji, łatwo doszukać się rysów konserwatywnych, to Foucault – w typowy
dla siebie sposób – wyprowadza z ich rozważań wnioski kontrintuicyjne. Przede wszystkim
chodzi o uwolnienie teorii i praktyki politycznej od ich dyskursywno-jurydycznej formy
i zakorzenienie ich w etyce, czyli w sposobach upodmiotowiania się jednostek
grających w grę polityczną. (Stąd właśnie podwójna, etyczno-polityczna natura parezji,
o czym wspominałem w paragrafie „Werydykcja‖).
Wskazanie na ten styk etyki i polityki to jednak tylko połowa problemu. Druga
połowa dotyczy prawidłowego określenie relacji pomiędzy tymi dwiema dziedzinami.
Chciałbym raz jeszcze odwołać się do nagrań, które pozostały po Sierpniu ‘80. Odsłuchując
jedno z nich, zarejestrowane 30 sierpnia 1980 roku, trafiłem na następującą wypowiedź
mężczyzny (którego nazwiska nie udało mi się zidentyfikować):
Proszę państwa! Dwa i pół tygodnia żeśmy strajkowali. Dwa i pół tygodnia [stały]
stocznie. Trzeba było tych dwóch i pół tygodnia, by rząd zrozumiał naszą siłę. I teraz,
w momencie kiedy czują przez nami respekt, bo cała Polska jest za nami, my
podpisujemy i mamy tutaj usankcjonować punkty, przy których ten najważniejszy
punkt, [opatrzony jest] klauzulą, że są wolne związki zawodowe z kierowniczą rolą
partii. Jakie to są wolne? Jakie to są niezależne?
Andrzej Gwiazda odpowiada na to:
Proszę państwa! Jakie będą związki zawodowe, zadecydują członkowie. Ja stoję na tej
zasadzie. (oklaski) Jeśli będziecie chcieli, żeby były naprawdę wolne, to będą,
niezależnie od tych paragrafów, które podpiszemy. Jeśli nie będziecie przy tym
obstawać — nie będą. Niezależnie od deklaracji (Gdańsk Sierpień ’80, 405).
Przywołuję ten komentarz Gwiazdy z tego względu, że potwierdza on – w moim
przekonaniu – to, o czym pisałem wcześniej. Celem strajku tylko wtórnie była zmiana
przepisów, zmiana prawodawstwa; rzeczywista stawka była tu etyczna, tzn. dotyczyła
sposobu życia robotników.
Zależność pomiędzy etyką i polityką może być dwojaka. Jeśli pierwsze
są rozstrzygnięcia natury prawno-politycznej, to wówczas nasze praktyki siebie zostają im
podporządkowane, a etyka staje się moralnością. Edward Abramowski całkiem słusznie
nazywał taki twór etyką policyjną (Abramowski 1924, 275). Politeia, prawo i konstytucja
są tutaj uznane za najważniejsze, życie ma im tylko podlegać – a dbać o to mają odpowiedni
nadzorcy. Właściwa polityka, tzn. dynasteia zostaje tu zepchnięta w cień: nie chodzi o to, że nie
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
190
da się jej wskazać, lecz o to, że nie potrafi się o niej myśleć i problematyzować jej inaczej, jak
tylko jako walki o prawa i przywileje. Inaczej jest w drugim przypadku, gdy pierwszeństwo
przyznaje się dynasteia, tę zaś opiera na etyce. Wówczas to dopiero porządek instytucjonalno-
prawny faktycznie jest konstytuowany „od dołu‖ (można by powiedzieć: bez
transcendentnych inicjatorów), poprzez rzeczywistą grę polityczną. Można by powiedzieć:
musimy inaczej żyć, by mieć inne prawa, a nie zmienić prawa, by inaczej żyć. W istocie jednak
nie o prawa tu chodzi, ale właśnie o samo kształtowanie egzystencji. Być może dynasteia
należałoby ostatecznie rozumieć jako politykę, w której stawką jest sposób prowadzenia
życia.
Atrofia sierpniowej demokracji
Warto na koniec rozważyć dwa podstawowe warunki genezy obu typów owej „złej parezji‖.
Wagę pierwszego z nich wielokrotnie – choć w nieco innym kontekście – podkreśla
amerykański badacz Lawrence Goodwyn w książce Jak to zrobiliście? Mam tu na myśli
wyłączenie stoczniowego radiowęzła. Niezbędne jest krótkie opisanie roli tego zespołu
urządzeń. Począwszy od pierwszego spotkania z dyrekcją Stoczni, które miało miejsce
14 sierpnia 1980 roku, na długo przed przyjazdem delegacji rządowej, strajkujący robotnicy
nagłaśniali wszystkie prowadzone przez siebie negocjacje za pomocą radiowęzła. Dzięki temu
prowadzone rozmowy mogli usłyszeń wszyscy robotnicy i wszystkie robotnice przebywające
na terenie Stoczni. A także w innych trójmiejskich zakładach, które – jak choćby „Elmor‖ –
podłączyły swoje radiowęzły do stoczniowego. Umożliwiało to strajkującym swoistą kontrolę
negocjacji pomiędzy ich przedstawicielami a stroną rządową. Jeśli tylko w rozmowach
pojawiały się propozycje nieakceptowalne dla robotników i robotnic, ci natychmiastowo
wyrażali swój sprzeciw. Radiowęzeł zapewniał również sytuację przejrzystości w kontakcie
z Partią, wobec której strajkujący żywili głęboką nieufność. Przede wszystkim jednak
nagłośnienie hamowało możliwość wydzielenia się spośród robotników i robotnic jakiejś
grupy przywódczej, która przejęłaby na wyłączność kompetencje decyzyjne. Strajk nie miał
głowy, którą można by ukręcić lub – jak kto woli – był wielogłową hydrą, przeciw której rząd
nie potrafił walczyć. Wyraźnie wskazują na to wciąż powtarzające się zabiegi członków Partii,
by przenieść negocjacje poza Stocznię lub ograniczyć je do rozmów w wąskim gronie,
za zamkniętymi drzwiami (i – oczywiście – przy wyłączonych mikrofonach). Z drugiej strony,
robotnicy i robotnice doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie mogą dopuścić do takiej
sytuacji i nie zgadzali się na owe propozycje. Ponadto odmówili jakichkolwiek negocjacji
z rządem, dopóki ten nie przywróci połączeń telefonicznych z resztą kraju. Robotnicy
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
191
i robotnice ostro walczyli też o ochronę osób pomagających przy strajku, zwłaszcza kurierów.
Wszystkie te świadome zabiegi miały na celu zapewnienie sobie poziomej komunikacji,
szybkiego obiegu informacji oraz jawności wszelkich działań.
Nadawały one robotniczemu ruchowi postać demokratyczną – jawność i pozioma
komunikacja pomiędzy strajkującymi likwidowała wszelkie hierarchie. Członkowie Prezydium
MKS-u wielokrotnie podkreślali, że jedynie pośredniczą w rozmowach i jeżeli Jagielski lub
ktoś inny pragnie coś osiągnąć, to ma zwracać się do robotników i robotnic właśnie. W nieco
innym kontekście zgrabnie to ujął Wałęsa:
Faktem jest, że nawet jak tam jest nas osiemnastu i ekspertów trzech, czterech,
to n[ie]… i po tamtej stronie ze dwudziestu, więc byśmy się naprawdę nie dogadali; bo
ten ma to, ten to. My mamy konkretnie to, co chcemy, wszyscy mamy jedną listę i
mówimy: ten punkt w konstytucji poprawić, ten punkt w kodeksie wykreślić i tak dalej, i
tak dalej… Więc to oni tam uzgodnią, przyjadą, pokażą (każde z trzech słów przeciągnięte)
nam jak to wygląda, my poczytamy – jeśli dobrze, no to okej, a jeśli nie, to w
dalszym ciągu to samo [transkr. i podkr. – CR]11.
Ze względu na konsekwencje związane z polityczną kategorią reprezentacji uważam,
że nieprawidłowe jest stwierdzenie, iż Prezydium MKS reprezentowało robotników.
Prezydium MKS powołano jedynie jako instrument12: tysiące robotników i robotnic nie
mogły mówić równocześnie, toteż posłużono się kilkoma osobami, które niejako
„przenosiły‖ głos pozostałych. A dzięki nagłaśnianiu negocjacji przez radiowęzeł strajkujący
mogli na bieżąco reagować na przebieg rozmów – i robili to, wyrażając swoje niezadowolenie
lub poparcie. O tyle należałoby powiedzieć, że robotników i robotnic nikt nie reprezentował,
ale że prezentowali się oni sami – na tym właśnie opierała się prawdziwie demokratyczna
struktura strajku. Jak pisze Goodwyn: „[…] wierzono (i na tym polegała mądrość ruchu),
że informacja stanowi gwarancję dalszej solidarności‖ (Goodwyn 1992, 82).
11 Wedle Drzycimskiego jest to wypowiedź z dnia 26 sierpnia 1980 roku (Gdańsk Sierpień ’80. Rozmowy,
301–302); u Chojeckiego (Gdańsk – Sierpień 1980) zupełnie brak tego fragmentu; natomiast udostępniony mi przez ECS plik z nagraniem opatrzony był datą 21 sierpnia 1980 roku. Opierając się na wspomnieniach Giełżyńskiego (Giełżyński, Stefański 1981, 137), można jednak uznać, że rację ma Drzycimski. Przyjmując tę właśnie wersję, należy założyć, że Wałęsa próbował tymi słowami przekonać strajkujących do akceptacji posiedzeń małych, działających „za zamkniętymi drzwiami‖ grup roboczych, tzw. trójek. Owe trójki od początku wzbudzały wielką nieufność robotników, co – jak pokażę dalej – nie było bez znaczenia. Choć poparcie grup roboczych było jednym ze strategicznych błędów Wałęsy, to jednak jego wypowiedź – o ile abstrahujemy od jej kontekstu – dobrze ilustruje pozycję „przedstawicieli‖ robotników i robotnic.
12 W nieco innej sytuacji dobrze to ujął dawny sekretarz generalny CFDT: „M. Foucault: W jakim stosunku związek pozostaje wobec klasy? Czy jest to relacja reprezentacji (on ją reprezentuje)? Instrumentalna (ona posługuje się nim jak bronią)? Dynamizująca (on ją uświadamia i podsuwa formy działania)? E. Maire: Związek zawodowy jest instrumentem pozwalającym klasie określić swój projekt i działać na jego podstawie. Jest on jednocześnie środkiem refleksji, określania zadań i działania tej klasy‖ (Foucault 2013b, 380).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
192
Pierwsze i poważne odstępstwo od zasady jawności miało miejsce 26 sierpnia: nie
nagłośniono wówczas rozmów prowadzonych przez grupę roboczą (składającą się z trzech
członków Prezydium MKS-u, trzech ekspertów, trzech przedstawicieli rządu i trzech ich
doradców – stąd potoczne określenie owych grup jako „trójek‖). Dziennikarz Wojciech
Giełżyński, który przebywał wówczas w Stoczni, wspomina, że ta dyskrecja od razu
wzbudziła niepokój robotników (Giełżyński, Stefański 1981, 137). To podczas tych
ustronnych rozmów pojawiły się pierwsze sugestie o przeformułowaniu pierwszego
postulatu. Oczywiste jest, że zależało na tym stronie rządowej; warto jednak zaznaczyć,
że i część przedstawicieli inteligencji, doradzających robotnikom, nie wierzyła
w przeforsowanie postulatu pierwszego w jego dotychczasowym kształcie. Próbowali oni
dyskretnie przekonać MKS do zrezygnowania z niego i poprzestania na radykalnej
przebudowie starych związków zawodowych (zaświadcza o tym jeden z obecnych: Kowalik
1983, 9). Mówiąc nieco dosadniej: przedstawiciele inteligencji chcieli ukrócić rewolucyjne
zapędy strajkujących i nakłonić ich do postawy reformistycznej. W wyniku sprzeciwu
robotników zrezygnowano z tego pomysłu. Zamiast tego postanowiono przeformułować
pierwszy postulat w taki sposób, aby zawierał on wzmiankę o kierowniczej roli Partii
w państwie (ale nie w społeczeństwie!). Było to bardzo dobre posunięcie taktyczne, związane
jednak z pewnym poważnym błędem. Na wniosek Tadeusza Mazowieckiego zrezygnowano
z publicznego odczytania tej zmiany (zrobiono to dopiero dwa dni później, jednak nie
naprawiło to już sytuacji). Owa nieprzejrzystość wzbudziła wśród strajkujących niepokój.
I to właśnie ten niepokój wykorzystali Bieliński czy agitatorzy z KPN-u, by podważyć
wiarygodność Prezydium MKS-u (oraz przejąć strajk dla własnej sprawy).
Druga – obok problemu radiowęzła – kwestia wiąże się z czymś, co można by
określić mianem „przestrzeni parezjastycznej‖. W moim przekonaniu strajk w Stoczni
polegał m.in. na stworzeniu przestrzeni do mówienia wobec władzy czy raczej zmuszenia
władzy do posłuchu, aby mogła być uruchamiana parezja. Jak wspomniałem wcześniej,
parezjastyczna gra wymaga tego, aby istniała strona słuchająca – choć dominująca
i zagrażająca, mogąca w każdej chwili przestać słuchać, to jednak do pewnego stopnia otwarta
na mowę parezjasty. Banalnym będzie stwierdzenie, że rząd PRL-u (i nie tylko PRL-u) nie
miał zwyczaju słuchać obywateli. Nawet jeśli czasem pozwalał studentom czy robotnikom
wypowiedzieć swoje niepokoje czy wątpliwości, to nie traktował tych grup jako partnerów
rozmowy. „Uciszyć ludzi, powstrzymać ich przed mówieniem i, przede wszystkim, kiedy
mówią, zachowywać się tak, jakby nic nie powiedzieli‖ (Deleuze i Guattari 2015, 44) –
oto strategia rządzących. Zdobyczą Sierpnia ‘80 była nie tylko ilość zakładów, które
przyłączyły się do Stoczni, ale może przede wszystkim wytrwałość robotników i robotnic w
dążeniu do sprowadzenia na negocjacje jednego z najważniejszych urzędników państwowych
i zmuszenia go do poważnego potraktowania tego, co mówią strajkujący. Potrzeba nie tylko
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
193
szczerej i odważnej mowy, ale również przestrzeni dla niej. Stworzenie tej ostatniej było
czymś, co nie tylko nie powiodło się KOR-owi, KPN-owi, Klubom Inteligencji Katolickiej
czy innym ruchom opozycyjnym, ale nie powiodło się również w roku 1956 ani nawet
podczas Grudnia ‘70 (być może to z tej perspektywy należy oceniać krwawy finał tamtych
wydarzeń: strajkującym nie udało się wówczas zawiązać z rządzącymi „parezjastycznego
paktu‖, przez co możliwa była już tylko brutalna konfrontacja).
W tym miejscu sytuuje się również drugi mechanizm odpowiedzialny
za uruchomienie w przedstawicielach środowisk opozycyjnych spoza Stoczni mechanizmu
złej parezji. Wszyscy oni byli z zewnątrz, nie brali udziału w konstytuowaniu przestrzeni
parezjastycznej i nie rozumieli podstawowych warunków jej genezy. A tymi były
samoorganizacja, solidarność, zawziętość i przede wszystkim zaprzestanie pracy, nie zaś
przywoływane niekiedy w trakcie negocjacji odwołania do konstytucji czy zgrabne formułki
prawne. (Przy okazji warto zauważyć, że taki sposób postępowania przedstawicieli inteligencji
pociągał za sobą ten sam typ mowy, który stosowała strona rządowa: werydykcję
instytucjonalno-jurydyczną. Stąd, z jednej strony, „profesjonalne koleżeństwo‖ pomiędzy
dwoma obozami akademików zasiadających w grupie roboczej, a z drugiej, nieufność
robotników i robotnic również wobec tych intelektualistów, którzy stali po stronie
strajkujących – zob.: Goodwyn 1992, 91–97).
Zakończenie
Zadanie, które postawiłem sobie w ramach niniejszego artykułu, polegało na odzyskaniu dla
lewicy tzw. pierwszej „Solidarności‖ (a także późnego Foucaulta). Jak jednak pokazuje
dyskusja, która rozgorzała po publikacji Innej Rzeczpospolitej Sowy, nie jest wcale oczywiste to,
na czym takie odzyskiwanie polega. Rzecz nie w tym, że przedstawiciele polskiej lewicy
znacząco różnią się między sobą w ocenie pierwszej „Solidarności‖ (inaczej wartościują ją np.
Gdula 2015, Siermiński 2015). W powyższym artykule ukazuję działania strajkujących oraz
używanego przez nich Prezydium MKS w pozytywnym świetle; czy w ten sposób, wbrew
ostrzeżeniom wspomnianych autorów, ignoruję fakt powszechnego w „Solidarności‖ – i to
od samych jej początków – szowinizmu, nacjonalizmu i klerykalizmu? Bynajmniej. Nie
zamierzam tym tekstem bronić tezy o jakichś złotych miesiącach (czy choćby tylko dniach)
„Solidarności‖, o jasnym i dobrym źródle, które następnie zostało zbrukane. Byłoby to
jedynie kolejną, równie irytującą co wszystkie wcześniejsze, próbą wprowadzenia do historii
pewnego rodzaju metafizyki (lub platonizmu, jak kto woli). Nie istnieje, nawet u zarania,
żadna istota – ani dobra, ani zła, ani komunistyczna, ani nacjonalistyczna – „Solidarności‖
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
194
czy jakiegokolwiek innego zjawiska historycznego. Mamy do czynienia jedynie, i to lekcja,
którą daje nam nieustannie nie tylko Foucault (aż dziw, że niektórym trzeba o tym
przypominać), z heterogenicznymi wiązkami procesów, konstelacjami praktyk, mikro-polami
bitew, na których ścierają się różnorodne siły. Niektóre z nich są siłami represji, inne siłami
wyzysku, kolejne siłami urazy, jednak istnieją też siły współpracy, siły emancypacji i siły –
nie mylić ich z poprzednimi – użytku z wolności.
Odzyskać coś, to opowiedzieć starą historię raz jeszcze, wskazując jednak innych jej
bohaterów, kładąc nacisk na inne wątki, kreśląc obrazy z innych punktów widzenia. Dzięki
temu możliwe staje się inne wejrzenie w przeszłość – również własną; odmienne zrozumienie
podejmowanych, również przez siebie, działań. A co za tym idzie: skorygowanie,
udoskonalenie obecnych strategii. Odzyskać coś dla lewicy to szukać tego, co emancypacyjne,
egalitarne itp. Aby było to możliwe, należy – by posłużyć się metaforą – przeanalizować
mieszaninę z użyciem innego (niż ten, który reaguje na ksenofobię czy szowinizm) wskaźnika
chemicznego: dla Sowy było to m.in. pojęcie dobra wspólnego, dla mnie – Foucaultowskie
pojęcie parezji. Pozwoliło mi ono wydobyć nie tylko emancypacyjny, solidarnościowy oraz
egalitarny charakter mowy robotników – te były dostrzegalne również przy użyciu innych
narzędzi teoretycznych. O wiele ważniejsze było ujawnienie tego, jak musi być
skonstruowana wypowiedź, aby miała moc przełamywania dyskursu stosowanego przez
rządzących. Ponieważ ci ostatni w sytuacjach konfliktowych posługują się werydykcją
instytucjonalno-jurydyczną (tymczasowo wliczam w to również argumentację ekonomiczną),
rządzony lub rządzona – o ile usiłuje otworzyć sytuację, w jakiej się znajduje – nie może
uprzywilejowywać języka tego samego rodzaju: języka reguł, praw, konstytucji. Nawet jeśli
odwołuje się do tychże, to jedynie wtórnie; w pierwszej kolejności mówi bowiem o tym,
co jednostkowe – nie indywidualne, prywatne, ale: wymykające się obowiązującym normom
i zasadom, nietypowe, osobliwe. Jeśli przytacza jakiś zapis w konstytucji, to raczej po to,
by opowiedzieć o jednostkowej krzywdzie. Z tej perspektywy dyskurs, jaki produkowali
intelektualiści z KOR-u czy KIK-ów, właśnie dyskurs instytucjonalno-jurydyczny, okazuje się
pozbawiony mocy otwierania sytuacji politycznej (być może należałoby ująć to bardziej
dosadnie: okazuje się pozbawiony jakiejkolwiek mocy rewolucyjnej). Ostatecznie bowiem ten
lub ta, która posługuje się parezją, nie uruchamia bezosobowego dyskursu transcendentnych
reguł, ale zakorzenia mowę w sobie samym lub w sobie samej, w swych przeżyciach, w swej
egzystencji, wreszcie w swej własnej odwadze, w swym etos, które sytuuje się poza wszelkimi
kodeksami.
Z drugiej strony, zastosowanie pojęcia parezji do opisu sytuacji w Stoczni Gdańskiej
im. Lenina pozwala lepiej zrozumieć zagrożenia, z jakimi musi mierzyć się ta praktyka.
Większość badanych przez Foucaulta „układów parezjastycznych‖ była dwuelementowa:
mówca stojący przed Zgromadzeniem, cynik zaczepiający mieszkańców miasta czy nauczyciel
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
195
troski o siebie zwracający się do osoby, której pomaga. Jedynie omawiając przypadek doradcy
Księcia lub też parezjasty stającego w obliczu tyrana, Foucault wprowadza strukturę
trójelementową – trzecim jej składnikiem jest dwór. Materiał, na którym pracuje, nie pozwala
mu jednak wyprowadzić wszystkich konsekwencji z takiej sytuacji. W Stoczni również mamy
do czynienia ze układem trzech pozycji: robotnicy–Prezydium MKS–strona rządowa.
Parezjasta zajmuje tu pozycję środkową, w taki jednak sposób, że zwraca się do strony
rządowej, przekazując żądania robotników. Wszelako to jego środkowe miejsce, miejsce przy
mikrofonie, mogą zajmować również inni, tacy, których można by określić mianem złych
parezjastów. Z jednej strony – na co wskazywał już Foucault – są to wszelkiego rodzaju
demagodzy i pochlebcy, którzy pragną jedynie przypodobać się rządzącym. Z drugiej,
ci, którzy zdają się posiadać cechy właściwe parezjaście: ich słowa mają przełamywać status
quo, mogą oni również szczycić się posiadaniem pewnego etosu, nawet pewnej odwagi –
mimo to jak gdyby odwracają oni strumień dźwięku i swojej „zdarzeniowej‖ mowy nie kierują
do rządzących, ale do rządzonych – nie widzą się w roli narzędzia zbiorowości czy choćby
pierwszych pośród równych, ale wyłącznie w roli (nowych) pasterzy. Być może to jeden
z tych momentów, które okazały się zgubne dla rozwoju egalitarnych tendencji młodej
„Solidarności‖: w czasie I Krajowego Zjazdu nie przemawiało się już do rządzących, lecz do
rządzonych, a celem było nie tylko ustalenie programu, ale również zdobycie pozycji
w Związku. Parezja ustąpiła miejsca pozyskiwaniu elektoratu (czyli dokładnie tej samej
praktyce, jaką stosowali w Stoczni KPN-owcy i inni).
Oczywiście nie ma nic złego w propagandzie, w zabieganiu o głosy (moim celem nie
jest żadnego rodzaju moralizowanie), liczy się wyłącznie jego użycie. Nie musi ono także
opierać się wyłącznie na kłamstwie – podział na ciemny lud, który wierzy w łgarstwa
populistów, oraz obytą, wykształconą i kulturalną klasę średnią, którą można przekonać
rzeczowymi, odwołującymi się do faktów argumentami, już dawno powinien zostać
wymazany z lewicowej mentalności. Przeciwnie, być może rządzi się przede wszystkim za
pomocą prawdy (oczywiście pozostają pytania o to, jaka to prawda, np. odwołująca się do
regularności czy zdarzeniowa? Manifestowana przez jednostkę czy oparta na jakimś wyższym
porządku – boskim lub instytucjonalnym?). Kłopot związany z propagandą wynika
z kierunku nadawania przekazu: zwykle mówiący zajmuje pozycję dominującą, a słuchający
podporządkowaną. Dyskurs płynie z góry – nieważne czy od członków Konfederacji Polski
Niepodległej, czy też od rewolucyjnej awangardy (mam oczywiście na myśli przede wszystkim
dzisiejszych sukcesorów obu tych grup). Problem, na jaki natrafiłem, pisząc ten artykuł,
problem, który chciałbym podkreślić ze szczególną mocą tu, na koniec, a który trzeba będzie
opracować gdzie indziej, brzmi: jak egalitarnie prowadzić propagandę? Czy możliwe jest
takie jej ustrukturyzowanie, by mówiący sytuował się na tym samym poziomie co słuchający?
By jego mowa nie odwoływała się do transcendentnych instytucji, ale do prowadzonej
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
196
egzystencji, zaś dyskurs nie korzystał z zastanych regularności, lecz wprowadzał zaburzające
strukturę zdarzenie? Mówiąc jeszcze inaczej: czy możliwa jest propaganda oparta na parezji?
Ten pośpiech i ta niezwykła intensywność, z jaką umierający Foucault mówił o cynikach –
kreśląc niezwykłą, transhistoryczną figurę sposobu życia prowadzonego tak przez Diogenesa
z Synopy, jak i dziewiętnastowiecznych rewolucjonistów (Foucault 2012, 157–190) – pozwala
przypuszczać, że to właśnie tu, w etyce należy szukać wskazówek pozwalających rozwiązać
ten strategiczny problem.
By spiąć cały artykuł swego rodzaju klamrą, warto może raz jeszcze odnieść się do
kwestii Foucaulta i sprawy polskiej. W wywiadzie, którego udzielił tuż po powrocie z objętego
stanem wojennym PRL-u, podkreślał on właśnie etyczne (sam mówił: moralne, bowiem
w przeciwieństwie do mnie stosował te terminy wymiennie) osiągnięcia ruchu robotniczego.
Co jest jednak godne uwagi w całej tej historii ruchu Solidarności, to fakt, że nie tylko
walczono o wolność, demokrację i korzystanie z fundamentalnych praw, ale również
poprzez korzystanie z praw, poprzez wolność i poprzez demokrację. […] Kiedy mówię
o nabytkach, nie mówię o wolnościach i o prawach, które mogły zostać zdobyte
w danym momencie i co do których, w obecnym stanie rzeczy, możemy się obawiać,
że zostaną w większości anulowane. Lecz o tym, że w zachowaniu Polaków zaistniały
moralne i społeczne doświadczenia, które nie mogą zostać wymazane (Foucault,
w przygotowaniu).
Francuski filozof usiłuje w ten sposób powiedzieć, że walkę polityczną prowadzono przede
wszystkim żyjąc w pewien określony sposób. Kształtowano egzystencję indywidualną
i wspólnotową tak, jak gdyby relacje władzy już uległy zmianie. Foucault zauważa w tym
miejscu to, na co później – krytykując Leninowską dyktaturę Partii – zwróci uwagę Sowa:
„Forma ruchu i jego cel równoważą się‖ (Foucault, w przygotowaniu); „Wygląda na to, że
nowy porządek społeczny może być tylko tak demokratyczny, jak demokratyczny jest
wewnętrzny ruch, który doprowadził do jego ustanowienia‖ (Sowa 2015, 114). Dążenia
polityczne muszą być podbudowane odpowiednim sposobem życia. Powiedziałbym nawet
więcej: celem tych dążeń musi być przede wszystkim życie w pewien sposób, a nie posiadanie
tych czy innych praw. Polityka musi być uprawiana jako etyka.
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
197
Wykaz literatury
Abramowski, Edward. 1924. Etyka a rewolucja. W Abramowski, Edward, Pisma. Tom 1, Warszawa: Zw. Spółdzielni Spożywców Rzeczypospolitej Polskiej. (Korzystam z wersji elektronicznej dzieła: http://dir.icm.edu.pl/Pisma/Tom_1/, data dostępu: 12.04.2016).
Agamben, Giorgio. 2008. Co zostaje z Auschwitz: archiwum i świadek. Tłum. Sławomir Królak. Warszawa: Wydawnictwo Sic!.
Beaulieu, Alain. 2010. „Towards a Liberal Utopia. The Connection Between Foucault‘s Reporting on the Iranian Revolution and the Ethical Turn.‖ Philosophy and Social Criticism 7 (36): 801–818.
Deleuze, Gilles i Félix Guattari. 2015. Tysiąc plateau. Red. meryt. Joanna Bednarek. Warszawa: Fundacja Bęc Zmiana.
Foucault, Michel. 2010a. The Government of Self and Others. Lectures at the Collège de France 1982–1983. Tłum. Graham Burchell. New York: Palgrave Macmillan.
Foucault, Michel. 2010b. Użytek z przyjemności. Tłum. Tadeusz Komendant. W Foucault, Michel, Historia seksualności. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.
Foucault, Michel. 2011. Narodziny biopolityki. Tłum. Michał Herer. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Foucault, Michel. 2012. The Courage of the Truth (The Government of Self and Others II). Lectures at the Collège de France 1983–1984. Tłum. Graham Burchell. New York: Picador.
Foucault, Michel. 2013a. „Etyka troski o siebie jako praktyka wolności.‖ Tłum. Kajetan Maria Jaksender. W Foucault, Michel, Kim pan jest, profesorze Foucault? Debaty, rozmowy, polemiki. Kraków: Wydawnictwo Eperons-Ostrogi.
Foucault, Michel. 2013b. „Polska, a potem?‖ Tłum. Kajetan Maria Jaksender. W Foucault, Michel, Kim pan jest, profesorze Foucault? Debaty, rozmowy, polemiki. Kraków: Wydawnictwo Eperons-Ostrogi.
Foucault, Michel. 2014. Rządzenie żywymi. Tłum. Michał Herer. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Foucault, Michel. W przygotowaniu. „Moralne i społeczne doświadczenie Polaków nie może zostać wymazane.‖ Tłum. Kajetan Maria Jaksender. W Foucault, Michel, „Nie!” dla kompromisów! Krytyka, estetyka, solidarność. Kraków: Wydawnictwo Eperons-Ostrogi.
Gdańsk Sierpień ’80. Rozmowy. 1990. Red. Andrzej Drzycimski, Tadeusz Skutnik. Gdańsk: Oficyna Wydawnicza AIDA. (Dokonałem na tej transkrypcji poprawek w oparciu o odbytą w mediatece Europejskiego Centrum Solidarności kwerendę audio).
Gdańsk – Sierpień 1980. Rozmowy Komisji Rządowej z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w Stoczni Gdańskiej (23–31 sierpnia 1980 r.). 1981. Transkr. Mirosław Chojecki. Warszawa: Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych.
Gdula, Maciej. 2015. „Gdula o książce Sowy: Boleśnie polska.‖ Recenzja książki Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości Jana Sowy. http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20150429/gdula-o-ksiazce-sowy-bolesnie-polska-i-peryferyjna.
Giełżyński, Wojciech i Lech Stefański. 1981. Gdańsk sierpień 80. Warszawa: Książka i Wiedza. Goodwyn, Lawrence. 1992. Jak to zrobiliście? Powstanie Solidarności w Polsce. Tłum. Katarzyna
Rosner. Gdańsk: Krajowa Agencja Wydawnicza. Gwiazdozbiór w „Solidarności”. Joanna i Andrzej Gwiazdowie w rozmowie z Remigiuszem Okraską.
2009. Łódź: Obywatel. Hoffman, Marcelo. 2014. Foucault and Power: The Influence of Political Engagement on Theories of
Power. London–New York: Bloomsbury.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
198
Kowalik, Tadeusz. 1983. Próba kompromisu (o Komisji Ekspertów MKS w Gdańsku). Warszawa: Biblioteka Tygodnika Wojennego.
Machcewicz, Anna. 2015. Bunt. Strajki w Trójmieście. Sierpień 1980. Gdańsk: Europejskie Centrum Solidarności.
Paras, Eric. 2006. Foucault 2.0: Beyond Power and Knowledge. New York: Other Press. PZPR a „Solidarność” 1980–1981: tajne dokumenty Biura Politycznego. 2013. Warszawa: Instytut
Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Siermiński, Michał. 2015. „Nie ma »Solidarności« bez polskości.‖ Recenzja książki Inna
Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości Jana Sowy. Bez Dogmatu 104. (Korzystam z internetowej wersji tekstu: http://lewica.pl/index.php?id=30822, data dostępu: 12.04.2016).
Sloterdijk, Peter. 2014. Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice. Tłum. Jarosław Janiszewski. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Sowa, Jan. 2015. Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości. Warszawa: Grupa Wydawnicza Foksal.
Cezary Rudnicki: Jeśli mówić prawdę…
199
Cezary Rudnicki - ur. 1986, redaktor i współzałożyciel Machiny Myśli
(http://machinamysli.org/), internetowego portalu popularyzującego filozofię; doktorant w
Zakładzie Historii Filozofii Współczesnej UW, gdzie przygotowuje rozprawę poświęconą
etyce Siebie; filozoficzny „systemowiec‖, który nie cierpi specjalizacji – z tego powodu
praktykuje naukowy „chaos‖, czyli wielokierunkowe stawanie-się: aktualnie zajmuje się
poststrukturalizmem oraz koncepcjami Nietzschego i Abramowskiego, które uzupełnia
lekturą pism chrześcijańskich świętych i mistyków oraz współczesnych myślicieli włoskich i
niemieckich.
DANE ADRESOWE:
Instytut Filozofii
Uniwersytet Warszawski
Krakowskie Przedmieście 3
00-927 Warszawa
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Rudnicki, Cezary. 2016. Jeśli mówić prawdę, to tylko w Sierpniu. Etyka
jako polityka. Praktyka Teoretyczna 4(22): 171-200.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.9
AUTHOR: Cezary Rudnicki
TITLE: Speak the truth, but only in August. Ethics as politics
ABSTRACT: In the following article I would like to join my voice with Jan Sowa‘s attempt
to recoup the phenomenon of the ―Solidarity movement‖ for the left. At the same time I
would like to make a similar venture to recoup the ‗late‘ thought of Michel Foucault. Whereas
concepts such as discipline and biopolitics, the method of genealogical analysis of the
relations of power, and even a concept of the entrepreneurial self, have been already adopted
by the left, the considerations centered around issue of ‗the care of the self and the others‘ are
treated usually as a curiosity. This silence has been used by the liberal commentators of
Foucault, as well as a foundation for the neoconservative project of Peter Sloterdijk (whose
core was presented in an extensive essay You Must Change Your Life). It is all the more
worrying, since Foucault saw the most important point of resistance to neoliberalism
precisely in the ethics of the Self. The analysis of the events of Polish August ‘80, carried out
in the following text by means of some of the concepts developed in 1980–1984 by the
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
200
French philosopher, is also an attempt to indicate usefulness of these concepts for the
revolutionary practice and theory.
KEYWORDS: parrhēsia, Polish August 1980, ethics, Solidarity, Foucault, practices of the self.
Recenzje
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2016.4.10 www.praktykateoretyczna.pl
LITERATURA JEST SPRAWĄ LUDU. RECENZJA
KAFKI. KU LITERATURZE MNIEJSZEJ GILLESA
DELEUZE’A I FELIKSA GUATTARIEGO
JOANNA BEDNAREK
Abstrakt: Artykuł jest recenzją polskiego przekładu pracy Deleuze’a i Guattariego Kafka. Ku
literaturze mniejszej. Autorka szczególny nacisk kładzie na zagadnienia eksperymentu
literackiego i polityki/polityczności literatury.
Słowa kluczowe: Gilles Deleuze, Félix Guattari, Franz Kafka, literatura mniejsza, polityka
literatury
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
204
Długo oczekiwany przekład drugiej wspólnej książki Gilles’a Deleuze’a i Féliksa Guattariego,
Kafka. Ku literaturze mniejszej, jest już dostępny. Opatrzony wstępem i rozbudowanymi
komentarzami tłumaczy, wyjaśniającymi kluczowe dla zrozumienia wywodu pojęcia, może
być (stosunkowo) lekką i przyjemną lekturą nawet dla tych, którzy/re nie znają twórczości
autorów Kapitalizmu i schizofrenii. Wygląda na to (jako że niedawno pojawił się jeszcze dłużej
oczekiwany Anty-Edyp), że lista polskich wersji dzieł duetu jest już kompletna. Kafka – książka
pisana po zakończeniu prac nad Anty-Edypem – stanowi jednocześnie kontynuację wątków
rozwijanych w pierwszej części Kapitalizmu i schizofrenii oraz, dokonaną przez Guattariego,
próbę znalezienia linii ujścia w układzie (zbyt) doskonale uporządkowanym przez Deleuze’a.
Choć Anty-Edyp jest, w porównaniu z pracami samego Deleuze’a, książką niesłychanie
polityczną, zyskał ten charakter głównie dzięki pasożytniczemu wykorzystaniu przez autora
Logiki sensu idei i chaotycznej kreatywności Guattariego; jak ujmuje to autor wstępu
do książki, Cezary Rudnicki: „Guattari-phylum (strumień heterogenicznej, zdekodowanej
materii) oraz tnąca, porządkująca, kodująca maszyna-Deleuze” (Rudnicki, w: Deleuze
i Guattari 2016, 9; Dosse 2015). Wspólna praca nad kolejnym projektem stała się więc dla
Guattariego okazją do zdeterytorializowania skonstruowanej już filozoficzno-politycznej
maszyny.
Może się wydawać, że pisarstwo Kafki jest dość nieoczywistym wyborem
w kontekście tego celu: czytane1 zgodnie z kluczem religijnym czy kluczem metafizycznej
negatywności (Camus i Blanchot, w: Musiał i Żychliński 2011; Bataille 1987) na pozór nie
oferuje zbyt wiele poszukiwaczom afirmacji i radykalizmu. Deleuze i Guattari podążają jednak
pod prąd większości filozoficznych odczytań Kafki, pomijając motywy absurdu, pustej formy
Prawa czy nieobecnego Boga i odkrywając pisarza radosnego i politycznego. „Z perspektywy
pragnienia nigdy nie było autora bardziej komicznego; z punktu widzenia wypowiedzi nigdy
nie było autora bardziej politycznego i społecznego” (Deleuze i Guattari 2016, 165).
Nie znaczy to, że Kafka nie bywa – w chwilach zmęczenia – „pobożny” (Deleuze i Guattari
2016, 165); nie chodzi zresztą o odkrycie prawdziwego Kafki, ale o wydobycie sił obecnych w
jego tekstach, a pomijanych przez wcześniejszych interpretatorów.
Kafka nie jest zatem piewcą Prawa, choć ogrywa ono w jego dziele istotną rolę; by
zrozumieć jaką, musimy przyjrzeć się jego metodzie zrekonstruowanej przez Deleuze’a
i Guattariego. Okaże się przy tym, że omawiana książka nie jest tylko monografią dotyczącą
Kafki, ale i ważną wypowiedzią na temat eksperymentu literackiego oraz polityki literatury,
formułującą wspomniane problemy w ciekawy, wciąż inspirujący sposób.
1 Zwłaszcza w latach siedemdziesiątych, kiedy powstawała omawiana książka (por. Musiał i Żychliński
2011). Obecnie sytuacja się zmieniła (Neumann 2012); zresztą nawet wówczas Deleuze i Guattari mogli powołać się na Klausa Wagenbacha, który już w latach pięćdziesiątych pisał o Kafce, kładąc nacisk na siły społeczne obecne w jego tekstach (Wagenbach 2006). Nie znaczy to również, że dziś idealistyczne czy religijne odczytania Kafki są rzadsze (Calasso 2011; Agamben 2010; Grözinger 2006).
Joanna Bednarek: Literatura jest sprawą…
205
Na czym polega eksperyment literacki? Jak pokazują Deleuze i Guattari na
przykładzie Kafki, chodzi o szczególną relację między formą a treścią. „Naiwne” czy też
tradycyjne podejście do literatury każe przypisywać decydujące znaczenie treści: najważniejsze
w tekście jest to, co zostaje powiedziane, a nie to, jak zostaje to powiedziane. Modernizm
przyzwyczaił nas do zwracania uwagi na formę: o wartości tekstu decydować ma
„eksperyment formalny”, jaki się w nim dokonuje. Język, a nie temat; styl, a nie treść.
Ta perspektywa jest jednak nie mniej naiwna niż wyjściowe uprzywilejowanie treści. Opiera
się bowiem na oddzieleniu formy od treści, traktowaniu ich jako niezależnych,
nie wchodzących ze sobą w żadne interakcje. Prowadzi to nierzadko do konkluzji, że treść
może być dowolna: banalna, głupia, tradycyjna – byle forma była interesująca. Taka wizja
eksperymentu literackiego jest nie tylko błędna, ale i szkodliwa. Treść i forma, choć da się jej
od siebie oddzielić, nieustannie na siebie oddziałują. Banalna treść zaraża swoją głupotą
wyrafinowaną formę, tak samo jak nieciekawa forma niszczy radykalną treść.
Deleuze i Guattari przeciwstawiają literaturę mniejszą, której przykładem są teksty
Kafki, literaturze większej czy klasycznej, kładąc nacisk właśnie na powiązanie formy
(wyrażenia, ekspresji) z treścią. W tekstach „większych” powiązanie to przybiera postać
zwrotu „od treści do formy”: treść dyktuje formę, forma wyrasta z treści; pisząc, znajdujemy
odpowiednią formę dla treści, którą chcemy przekazać, przy czym obie są dane i gotowe:
można je zredukować do znanych już motywów i sposobów wypowiadania się. Widzimy
więc, dlaczego formalizm jest tylko drugą stroną naiwnego uprzywilejowania treści: oddziela
on wprawdzie formę od treści, zrywa ich organiczny stosunek zakładany przez wspomniane
podejście, ale dokonuje tego za cenę dogmatycznego obstawania przy braku związku między
nimi oraz podtrzymania ich „gotowego”, quasi-substancjalnego statusu. Formalizm jest więc
równie podatny na popadanie w banał i odtwarzanie klisz jak koncepcja literatury oparta
na wierze w przezroczystość formy.
Literatura mniejsza umożliwia wyjście z tego impasu, jako że podtrzymuje tezę
o związku treści i formy, zmieniając jednocześnie kierunek tej zależności; forma/ekspresja
działa w niej jako czynnik deterytorializujący, umożliwiający przekształcenie i radykalizację
treści, a tym samym diagnozowanie rzeczywistości społecznej. „Ekspresja powinna rozbijać
formy, dokonywać nowych cięć i tworzyć nowe rozgałęzienia. Starłszy formę w proch,
powinna odtworzyć treść, która z konieczności będzie zrywała z wcześniejszym porządkiem
rzeczy” (Deleuze i Guattari 2016, 126). Nie każdy eksperymentalny tekst tego dokonuje.
Deleuze i Guattari oddają tu sprawiedliwość (co wcale nie jest częstą praktyką) dziwności
świata Kafki. Dziś jesteśmy na nią nieco znieczuleni z powodu upowszechnienia się
stereotypu tego, co „kafkowskie”, dlatego bywa tak, że nie doceniamy formalnego
i treściowego odkrycia, jakim było pisanie stylem jednocześnie precyzyjnym i niereferującym
niczego, tworzenie rzeczywistości zarazem absurdalnej i niedopuszczającej możliwości
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
206
zdziwienia, bohaterów bez wnętrza, których się nie rozumie, nie mówiąc już o identyfikacji
z nimi. Przywoływanie kategorii przypowieści czy alegorii jest w tym kontekście kompletnie
chybione: chodzi o odwrotność tego, co alegoryczne czy symboliczne. Nie o mnożenie
płaszczyzn sensu, ale o ograniczanie sensu do minimum. „Jako że słownictwo jest suche,
należy wprawić je w intensywne wibracje” (Deleuze i Guattari 2016, 96). Język przestaje
przedstawiać; przestaje też być domeną metafor i zostaje przekształcony w dziedzinę obiegu
intensywności.
Ze znaczenia pozostaje tylko to, co wskazuje linie ujścia. Nie ma już zatem oznaczania
czegoś w obrębie samego sensu, ani wskazywania metafor poprzez znaczenie
figuratywne. A rzeczy, podobnie jak obrazy, kształtują już tylko sekwencję intensywnych
stanów, drabinę lub obieg czystych napięć, które mogą przebiegać w tym bądź innym
kierunku, z góry na dół lub z dołu do góry. Obraz sam staje się obiegiem, staje się
stawaniem (Deleuze i Guattari 2016, 105).
Czysto intensywne użycie języka zastępuje jego użycie symboliczne. Dzięki temu możliwe jest
także uwolnienie intensywności treści: zrekonstruowanie i uruchomienie w nowy sposób
społecznych układów, przyspieszenie ich funkcjonowania, przedłużenie występujących
w nich tendencji, w końcu zaś: znalezienie ich linii ujścia. Kafka to pisarz polityczny:
Zatem, czy należy bronić realistycznych i społecznych interpretacji Kafki? Oczywiście,
gdyż są one nieskończenie bliższe nie-interpretowaniu. I lepiej jest mówić
o problemach literatury mniejszej, sytuacji Żyda w Pradze, o Ameryce, o biurokracji
i wielkich procesach niźli o nieobecnym Bogu (Deleuze i Guattari 2016, 177).
Nie oznacza to redukcjonizmu, wręcz przeciwnie: polityka literatury nie polega na opisywaniu
czy postulowaniu jakichś zdroworozsądkowo pojmowanych rozwiązań politycznych, czyli
uprawianiu sfabularyzowanej publicystyki (prawdziwa publicystyka jest w tym dużo lepsza),
ale na docieraniu do układów wytwarzających tę empiryczną rzeczywistość społeczną
i polityczną.
Humor jest ważnym elementem owej strategii przyspieszania czy też przedłużania tendencji:
uwypukla ją, wzmacnia, a tym samym doprowadza do absurdu. Szczególnie dobrze widać to
na przykładzie sposobu, w jaki Kafka potraktował Edypa w Liście do ojca. „Wszystko tu jest
winą ojca” (Deleuze i Guattari 2016, 59): Edyp zostaje rozdęty do granic możliwości, zaczyna
zajmować cały horyzont. Humor, w odróżnieniu od ironii, nie bierze w nawias tego, do czego
się odnosi, nie wytwarza dystansu; dystans taki często pozostaje bowiem politycznie
Joanna Bednarek: Literatura jest sprawą…
207
nieskuteczny (to dlatego „liberalna ironistka” Rorty’ego pozostaje figurą emblematyczną
dla postmodernistycznej apolityczności tak powszechnej w latach osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych [Rorty 1996]). Przeciwnie, humor unicestwia wszelki dystans, zanurza
się w swoim przedmiocie, by dokonać jego rozkładu od wewnątrz. „Ten rodzaj
mikroskopijnego rozdęcia powoduje nagłe wyłonienie ojca takim, jaki jest, nadając mu
molekularne poruszenie, w którym toczy się zupełnie inna walka” (Deleuze i Guattari 2016, 62). Edyp
jako prawo czy pusta forma odgrywa oczywiście ważną rolę jako zasada będąca wytworem
tych molekularnych mechanizmów i organizująca je; nie jest jednak ich przyczyną ani
głównym organizatorem. Jeśli Kafka wydaje się przyznawać mu – a także winie, prawu,
paranoicznym i teologicznym, słowem: transcendentnym formom organizacji – kluczową
funkcję (co, jak piszą Deleuze i Guattari, zmyliło wielu interpretatorów), to dlatego,
że odtwarza on pozorny ruch transcendentnych struktur, by ukazać, gdzie znajdują się punkty
ich rozkładu:
Pozorny ruch nie oznacza wcale maski, pod którą zostałoby ukryte coś innego.
Ów powierzchniowy ruch wskazuje raczej na punkt rozbiórki, demontażu, które
powinny kierować eksperymentem, aby odsłonić molekularne poruszenia i układy
maszynowe, których efektem całościowym jest to, co „powierzchniowe” (Deleuze
i Guattari 2016, 175).
Prawo i paranoja nie są po prostu iluzjami, ale strukturami analogicznymi do kapitalistycznej
mistyfikacji, abstrakcjami, które, jak towar-fetysz działają w rzeczywistości społecznej,
wytwarzają realne skutki, dlatego są obiektywne i prawdziwe – pozostając mechanizmami
ideologicznymi (Marks 1968, 82–86; Moore 2015, 21). Jako takie są podatne na krytykę czy
raczej – na praktyczny demontaż, który pozostaje głównym celem literatury mniejszej.
Pojęcie to nie odnosi się do literatury tworzonej przez mniejszości, choć pozostaje
z nią w dość problematycznym i nieoczywistym związku. Literaturą mniejszą nie jest też po
prostu każda literatura eksperymentalna – to nie jest kolejna prosta apologia literackiego
modernizmu. O ile można uznać, że każdy eksperymentalny tekst deterytorializuje
do pewnego stopnia język i struktury znaczenia, w których powstał, nie zawsze umożliwia to
zaliczenie go do literatury mniejszej. Porównanie dwóch wielkich modernistów-Irlandczyków
deterytorializujących angielski język i kulturę, Joyce’a i Becketta, świetnie ukazuje, na czym
polega ta różnica:
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
208
pierwszy z nich nie ustaje w stosowaniu obfitości i nadmiaru, dokonując wszelkich
możliwych, światowych reterytorializacji. Postępowanie drugiego określone jest zaś
przez siłę suchości i wstrzemięźliwości, dobrowolnego ubóstwa, przez co posuwa
deterytorializację aż do momentu, w którym istnieją już tylko intensywności (Deleuze
i Guattari 2016, 97).
Nie każdy eksperyment dokonuje tego, co jest dziełem literatury mniejszej – rozmontowania
języka dominującego i związanych z nim form władzy. Tym bardziej nie udaje się to tekstom
jednoznacznie politycznym czy literaturze mniejszości, pisanej w zamiarze stworzenia
i utrwalenia tożsamości danej grupy. Takim projektom zawsze grozi unieruchomienie
tożsamości, zatrzymanie pracy problematyzacji, ugrzęźnięcie w zdroworozsądkowych,
słusznych i banalnych twierdzeniach, co utrudnia dalszą walkę. Literatura mniejsza uprawia
politykę na poziomie molekularnym, nie na molowej płaszczyźnie tożsamości i świadomie
określanych celów.
„Literatura mniejsza nie jest literaturą jakiegoś mniejszego języka, ale taką, którą jakaś
mniejszość tworzy w języku oficjalnym [majeure]” (Deleuze i Guattari 2016, 84). Mniejszość
emancypuje się artystycznie i zarazem politycznie, deterytorializując język większości
(i wyświadczając jej tym samym nie zawsze docenianą, ale realną przysługę). Cechy używanej
przez praskich Żydów wersji języka niemieckiego, rozwijającej się pod wpływem języka
czeskiego, stały się dla Kafki punktem wyjścia, umożliwiającym mu wykształcenie stylu
łączącego ascezę i trzeźwość z intensywnością:
niepoprawne użycie przyimków; nadużywanie zaimków; wykorzystanie czasowników-
wytrychów (takich jak choćby czasownik Giben, dla serii „wkładać, siedzieć, kłaść,
zabierać” […]); zwielokrotnienie i następowanie po sobie przysłówków […]; wszystkie
te rysy ubogiego języka […] odnajdujemy u Kafki, lecz użyte w sposób twórczy
(Deleuze i Guattari 2016, 109–110).
Używana przez mniejszość wersja większościowego języka, często otoczona pogardą jako
zniekształcona czy zubożona, okazuje się tym, co w danym języku najbardziej żywe.
Ujęcie to wiąże się oczywiście z problemami i niebezpieczeństwami: po pierwsze,
skoro literaturę mniejszą można uprawiać tylko w większym, dominującym języku, literatura
tworzona przez zmarginalizowane grupy językowe, małe i pozbawione znaczenia
geopolitycznego narody czy wspólnoty etniczne, po raz kolejny zostaje pozbawiona szans
na zaistnienie. Po drugie, Deleuze i Guattari w dość bezpieczny sposób odwołują się
Joanna Bednarek: Literatura jest sprawą…
209
wyłączne do pisarzy już kanonizowanych, każąc wątpić nieco w radykalizm swojej propozycji.
Można próbować ich bronić w kwestii drugiego z zarzutów, wskazując na sposobność
poszerzenia listy przykładów literatury mniejszej o twórców niekanonicznych: Agata
Araszkiewicz pokazuje na przykład, w jaki sposób pisarstwo kobiece w dwudziestoleciu
międzywojennym zdeterytorializowało literaturę polską (Araszkiewicz 2015). Pierwszy zarzut
jest poważniejszy i trudniejszy do odparcia; wydaje się, że Deleuze i Guattari nie przewidują
możliwości radykalnego oddziaływania politycznego mniejszości pozbawionych dostępu
do któregoś z języków większościowych.
Literatura mniejsza jest zawsze bezpośrednio kolektywna i polityczna; „to, co mówi
sam pisarz, stanowi już wspólne działanie, to, co mówi bądź robi, jest automatycznie
polityczne” (Deleuze i Guattari 2016, 90). Nawet wypowiedzi na pozór religijne, metafizyczne
czy egzystencjalne pozostają powiązane – jako wyraz i jako interwencja – z układami
społecznymi (to literatura wielka, „uniwersalna” i klasyczna może być wyłącznie prywatna –
i nie jest to skierowany w jej stronę komplement, jako że zjawisko owo świadczy o braku
wspomnianego powiązania bądź jego fetyszystycznym zniekształceniu). Literatura mniejsza
jest rewolucyjna, nawet jeśli społeczność, w której powstaje, taka nie jest. W tym sensie
literatura mniejsza jest „sprawą ludu” (Deleuze i Guattari 2016, 304): chodzi o lud wirtualny,
który jeszcze nie istnieje aktualnie lub który dopiero się kształtuje, który nie wypracował
tożsamości i środków politycznego wyrazu. Aktualny pisarz „uprzedza kolektywne warunki
wypowiedzenia” (Deleuze i Guattari 2016, 305), dzięki czemu jego teksty pozostają jedynym
materialnym wyrazem polityki tak pojmowanego ludu – lepszym wręcz niż pochopna polityka
tożsamościowa, zawsze gotowa osunąć się w sekciarstwo czy nacjonalizm.
Taka wizja polityki rewolucyjnej wyrażającej się najpełniej w eksperymentalnych
tekstach literackich musi budzić odruchowe zastrzeżenia. Na obronę Deleuze’a i Guattariego
można powiedzieć, że każda polityka emancypacyjna potrzebuje cyklicznych otwarć,
odnowień, problematyzacji. Każdy postulat czy też tożsamość polityczna, każdy ruch
społeczny pojawia się również w obrębie horyzontu, który go przekracza: konkretna
działalność polityczna jest realizacją wirtualnych możliwości, których nie wyczerpuje. Dobra
literatura polityczna porusza się właśnie po tym obszarze; formułuje polityczne problemy
nieco inaczej niż ruchy społeczne, uwydatniając ich niejednoznaczność i mając możliwość
pozostania przy samym problemie, nie dostarczając jego rozwiązania2.
Niebezpieczeństwo nie zostaje jednak zażegnane. Po nieznacznym przesunięciu
akcentów propozycję Deleuze’a i Guattariego można by wykorzystać jako argument
2 Warto podkreślić, że nie chodzi wcale o abstrakcyjne, nieosadzone w konkretnym problemie,
kompulsywne przywoływanie niejednoznaczności, powszechne w wypowiedziach liberalnych krytyków i mające być młotem na polityczność literatury. Tego rodzaju fetyszyzowanie „złożoności i nieoczywistości” jest przeciwieństwem nie tylko dobrej literatury politycznej, ale dobrej literatury w ogóle.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
210
za uparcie powracającą elitarystyczną tezą o wyjątkowym powołaniu literatury: w jej myśl
ruchy społeczne zajmują się potrzebną, ale nudną i mało kreatywną stroną polityki, taką jak
walka o poprawę losu realnych ludzi, literaturze zaś przypada jej bardziej ekscytująca strona:
eksperymentowanie z nowymi problemami i odkrywanie nowych horyzontów. Należy więc
pamiętać, że dla Deleuze’a i Guattariego podział na działania rutynowe i kreatywne
nie pokrywa się z podziałem literatura/polityka. Ironiczna, niejednoznaczna literatura może
być niezmiernie nudna; udział w ruchu społecznym, nawet zinstytucjonalizowanym
i popadającym w rutynę, może być ekscytujący. Choć warto mieć świadomość tego rodzaju
zagrożeń związanych z posługiwaniem się pojęciem literatury mniejszej, wydaje się,
że Deleuze i Guattari (a już na pewno Kafka) są za nie odpowiedzialni tylko częściowo.
Joanna Bednarek: Literatura jest sprawą…
211
Wykaz literatury
Agamben, Giorgio. 2010. „K”. W Giorgio Agamben. Nagość. Tłum. K. Żaboklicki. Warszawa: W.A.B.
Araszkiewicz, Agata. 2015. Zapomniana rewolucja. Rozkwit kobiecego pisania w dwudziestoleciu międzywojennym. Warszawa: Instytut Badań Literackich PAN.
Bataille, Georges. 1987. „Czy należy spalić Kafkę?”. Tłum. M. Wodzyńska. Literatura na świecie 2 (187).
Calasso, Roberto. 2001. K. Tłum. S. Kasprzysiak. Warszawa: Czuły Barbarzyńca Press. Deleuze, Gilles i Félix Guattari. 2016. Kafka. Ku literaturze mniejszej. Tłum. A.Z. Jaksender,
K.M. Jaksender. Red. i wstęp C. Rudnicki. Kraków: Wydawnictwo Eperons-Ostrogi. Dosse, François. 2015. „Gilles Deleuze i Félix Guattari – biografie skrzyżowane”. Tłum. M.
Warchala. Kronos 4 (35). Grözinger, Karl Erich. 2006. Kafka a Kabała. Tłum. J. Güntner. Kraków: Austeria. Marks, Karol. 1968. „Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej. Księga I”. W Karol Marks i
Fryderyk Engels. Dzieła. Tom 23. Warszawa: Książka i Wiedza. Moore, Jason W. 2015. Capitalism in the Web of Life. London: Verso. Musiał, Łukasz i Arkadiusz Żychliński. Red. 2011. Nienasycenie. Filozofowie o Kafce. Kraków:
Ha!art. Neumann, Berndt. 2012. Franz Kafka: aporie asymilacji. Tłum. S. Mrożek. Wrocław: Oficyna
Wydawnicza ATUT. Rorty, Richard. 1996. Przygodność, ironia i solidarność. Tłum. W.J. Popowski. Warszawa:
Wydawnictwo Spacja. Wagenbach, Klaus. 2006. Franz Kafka. Tłum. B. Ostrowska. Warszawa: Wydawnictwo Nisza.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
212
Joanna Bednarek - filozofka, tłumaczka, pisarka, członkini redakcji Praktyki Teoretycznej i
współpracowniczka Pracowni Pytań Granicznych UAM w Poznaniu, publikowała m.in. w
Krytyce Politycznej i Czasie Kultury. Autorka książek: Polityka poza formą. Ontologiczne
uwarunkowania poststrukturalistycznej filozofii polityki (2012), Linie kobiecości. Jak różnica płciowa
przekształciła literaturę i filozofię? (Fundacja na Rzecz Myślenia im. Barbary Skargi, 2016) i Życie,
które mówi. Nowoczesna wspólnota i zwierzęta (Fundacja na Rzecz Myślenia im. Barbary Skargi,
2017, w przygotowaniu). Teksty literackie publikowała w Czasie Kultury, Wakacie i FA-arcie.
Członkini Kapituły Górnośląskiej Nagrody Literackiej Juliusz.
DANE ADRESOWE:
ul. Hetmańska 25/10
60-251 Poznań
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Bednarek, Joanna. 2016. Literatura jest sprawą ludu. Recenzja Kafki. Ku
literaturze mniejszej Gilles’a Deleuze’a i Féliksa Guattariego. Praktyka Teoretyczna 4 (22): 203-212.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.10
AUTHOR: Joanna Bednarek
TITLE: Literature is the people’s concern. A review of Kafka. Ku literaturze mniejszej by Gilles
Deleuze and Félix Guattari
ABSTRACT: The article is a review of the polish translation of Deleuze and Guattari’s
Kafka. Toward a Minor Literature, with special emphasis on the problems of literary experiment
and the politics of literature.
KEYWORDS: Gilles Deleuze, Félix Guattari, Franz Kafka, minor literature, politics of
literature
Praktyka Teoretyczna Numer 4(22)/2016
ISSN 2081-8130 DOI: 10.14746/prt.2015.4.11 www.praktykateoretyczna.pl
JĘZYKOWE PRÓBY PRZECIWSTAWIENIA SIĘ
STRUKTURALIZMOWI. RECENZJA KRYTYKI I
KLINIKI GILLESA DELEUZE’A
BARTOSZ KAMIŃSKI
Abstrakt: Celem artykułu jest przybliżenie znaczenia pracy Krytyka i klinika Gilles’a Deleuze’a
w taki sposób, aby nadać jej możliwie spójny wydźwięk. W tekście szczególne istotne jest
przeciwstawienie podmiotowości wytwarzanej przez strategie strukturalistyczne
podmiotowości niepełnej, nieokreślonej, pozostającej w wiecznym ruchu stawania się, której
broni Deleuze. W zarysowanej opozycji kluczową rolę odgrywają pojęcia języka, czasu,
obłędu oraz sądu.
Słowa kluczowe: Deleuze, podmiotowość, język, stawanie się, nieokreślona partykularność
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
214
Zbiór tekstów Gilles’a Deleuze’a pt. Krytyka i klinika został opracowany w podobny sposób
do pism wydawanych przez filozofa wspólnie z Féliksem Guattarim – każdy rozdział to
oddzielne spojrzenie, oddzielna płaszczyzna rozumienia zestawu problemów, które
wzajemnie się przecinają, zbliżają do siebie i oddalają. Kwestie podejmowane w Krytyce i klinice
dzielą stawki polityczne i ontologiczne znane z serii Kapitalizm i schizofrenia, jednak
poszczególne rozdziały nie były od początku pomyślane jako spójna całość – niektóre z nich
ukazywały się wcześniej w innych miejscach, przez co nie zawsze stanowią oczywiste punkty
odniesienia względem pozostałych. Mimo to można wskazać szereg zagadnień interesujących
Deleuze’a, którym w omawianym tomie poświęca szczególną uwagę.
Jakie to zagadnienia? Biorąc pod uwagę przytaczane przez filozofa przykłady,
należałoby powiedzieć, że związane są one z literaturą i językiem – jednak taka odpowiedź
byłaby niewystarczająca. Deleuze zaznacza, że praca ta dotyczy „problemu pisania: pisarz, jak
mówi Proust, wynajduje w języku nowy język, swego rodzaju język obcy. Ujawnia nowe moce
gramatyczne bądź syntaktyczne. Wyrzuca język z jego zwyczajowych kolein: przyprawia go
o obłęd” (Deleuze 2016, 3). Jednak „problemu pisania nie można oddzielić od problemu
widzenia i słyszenia” (Deleuze 2016, 3), ponieważ gdy powstaje nowy język, całość wypowiedzi
zmierza do granicy „agramatycznej” i „asyntaktycznej”. Owa „granica nie znajduje się
na zewnątrz mowy, jest jej zewnętrzem: zrobiona jest z nie-językowego widzenia i nie-
językowego słyszenia, które ona sama umożliwia” (Deleuze 2016, 3) – w Krytyce i klinice
egzemplifikacją docierania do tej granicy jest przywoływana przez Deleuze’a twórczość m.in.
Raymonda Roussela, Louisa Wolfsona czy Jean-Pierre’a Brisseta.
Tworzenie nowego języka, nowej syntaksy, gramatyki czy semantyki opiera się
na pomyśle przypominającym odpowiedź na tytułowe pytanie z pracy Co to jest filozofia? (Por.
Deleuze i Guattari 2000, 12) – dopiero rezygnując z dotychczasowego języka, odrzucając ten
„cudowny posag” (który Deleuze określa „wstrętnym językiem” [Por. Deleuze 2016, 13] oraz
„nieznośnymi słowami macierzystymi” [Por. Deleuze 2016, 26]), pisarz ma szansę osiągnąć
widzenie i słyszenie zza granicy „zwyczajowych kolein”. Oczywiście opuszczenie
„zwyczajowych kolein” o tyle oznacza porzucenie języka, o ile prowadzi do wytworzenia
nowego języka, pozostającego w pewnej relacji z poprzednim – zbliżenie się do nowego
języka oznacza oddalenie się od języka macierzystego, jednak łączące je związki nie znikają.
Kluczowa w tym kontekście jest odległość, odstęp między nimi, któremu Deleuze poświęca
szczególną uwagę. Tworzenie nowego języka umożliwia bowiem
Wizje i Słyszenia, które już nie należą do żadnego języka. Wizje te nie są już
fantazmatami, lecz rzeczywistymi Ideami, które pisarz widzi i słyszy w szczelinach
mowy, w odstępach mowy. Nie przerywają one procesu, lecz są przerwami, będącymi
jego częścią, niczym wieczność, która może objawić się tylko w stawaniu się,
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
215
krajobraz, który pojawia się tylko w ruchu. Nie są one na zewnątrz języka, są jego
zewnętrzem. Pisarz jako widzący i słyszący, cel literatury: Idee tworzy właśnie
przejście życia w język (Deleuze 2016, 12–13 [cytat nieznacznie zmieniony – BK])
Deleuze postuluje afirmację niedialektycznej różnicy – interesują go te elementy, które tworzą
odległość, czyli różnicę (Por. Deleuze 2012, 12 i in.) w ruchu: zarówno w powstawaniu
tekstu, jak i w stawaniu się autora. W przypadku literatury tworzenie nowego języka
„przyprawia język o obłęd”, czyli pozwala na jego ruch, wyrwanie z ograniczających go ram.
Jednak „gdy obłęd popada w stan kliniczny, słowa nie otwierają się już na nic, niczego się już
poprzez nie nie widzi ani nie słyszy, prócz nocy, która straciła swą historię, swe barwy i swe
pieśni. Literatura jest zdrowiem” (Deleuze 2016, 4). Obłęd języka jest więc czymś
wskazanym, a co więcej, stanowi o zdrowiu autora – jego stawanie się możliwe jest właśnie
poprzez próby na języku, sięganie po nowe rozwiązania. Jednak owe próby nie mają
za zadanie osiągnąć określonego celu, gdyż stawanie się pisarza zawsze zmierza
do „nieokreślonej partykularności”. W tym przypadku „rodzajnik nieokreślony urzeczywistnia
swą moc tylko wtedy, gdy termin, który czyni on stającym się, zostaje przezeń pozbawiony
cech formalnych, pozwalających wypowiadać le, la” (Deleuze 2016, 6). Pisarz potrzebuje
odległości, różnicy względem swego tekstu, dlatego powstające w dziele postaci są zawsze
jednymi z wielu, bliżej nieokreślonymi, choć całkowicie partykularnymi – unikając w ten
sposób niezmiennych cech formalnych, pisarz staje się wieloma, choć nie jednocześnie i nie
zawsze. Tak jak Deleuze i Guattari, którzy w pierwszych słowach Mille Plateaux stwierdzają:
„Napisaliśmy Anty-Edypa we dwójkę. A że każdy z nas był wieloma, zrobiło się nas całkiem
sporo […] Czemu zachowaliśmy nasze nazwiska? […] Aby stać się z kolei
nierozpoznawalnymi dla siebie samych. By uczynić niedostrzegalnymi nie tyle nas samych, ile
to, co sprawia, że działamy, czujemy, myślimy” (Deleuze i Guattari 2015, 3). Również dlatego
literatura jest zdrowiem – stanowi metodę unikania ostatecznego zamknięcia w ciasnym Ja,
pozwala na deindywidualizację i stawanie się wieloma.
W Krytyce i klinice Deleuze podejmuje ten wątek w kontekście mniejszościowego ludu,
który w podobny sposób przeciwstawia się stanowczym przyporządkowaniom:
Zdrowie jako literatura, jako pismo, polega na wymyślaniu ludu, którego brakuje […].
Nie jest to właśnie lud powołany do panowania nad światem. To lud mniejszościowy,
wiecznie mniejszościowy, ujęty w stawanie się-rewolucyjne. Być może istnieje on tylko
w atomach jakiegoś pisarza, lud bękarci, gorszy, podporządkowany, zawsze stający się,
zawsze niepełny […]. Literatura jest obłędem, i z tego względu rozgrywa swe
przeznaczenie między dwoma biegunami obłędu. Obłęd jest chorobą, chorobą par
excellence, za każdym razem, gdy powołuje rasę rzekomo czystą i panującą. Ale jest ona
miarą zdrowia, gdy odwołuje się do tej rasy bękarciej, uciskanej, która stale burzy się
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
216
przeciwko panowaniu, stale opiera się temu wszystkiemu, co uciska i więzi, i stale
zarysowuje się w literaturze jako procesie (Deleuze 2016, 10–11).
Można powiedzieć, że pisanie o i dla ludu, którego brakuje, to zawsze pisanie historii
przegranych, zwyciężonych i zapomnianych (Por. Benjamin 2012, 311–323) – ujmując rzecz
z nieco innej perspektywy, jest to pisanie historii stawania się. Podobnie jak w przypadku
opisanego wyżej stawania się wieloma, chodzi zaledwie o pewien lud, jakiś lud, a nie
konkretny lud oznaczony rodzajnikiem określonym – inaczej obłęd języka i pisarza stałby się
chorobą, a lud opisany cechami formalnymi zyskałby status rasy czystej i panującej.
Na podobnych rozpoznaniach opiera się analiza upodmiotowienia w Mille Plateaux, gdzie
Deleuze z Guattarim dostrzegają narodziny faszyzmu – „upodmiotowienie wiedzie pragnienie
ku takiemu nadmiarowi i do takiego stopnia oderwania, że musi ono zniknąć w czarnej
dziurze bądź zmienić płaszczyznę” (Deleuze i Guattari 2015, 161). W tym przypadku
upodmiotowienie funkcjonuje w podobny sposób do nadawania cech formalnych – cechy te
przestają cokolwiek znaczyć, jako że „absolutność świadomości jest absolutnością niemocy,
intensywność namiętności zaś – żarem pustki” (Deleuze i Guattari 2015, 161). Niepełność
zarówno ludu, jak i podmiotu oraz ich ciągłe stawania się pozwalają założyć, że nigdy
nie zyskają one funkcji dominującej, nie będą podporządkowywać sobie innych, a więc nie
będą również skazane na absolutną pustkę i niemoc.
Powyższe rozważania prowadzą do problemów, którymi Deleuze zajmuje się
w dalszych rozdziałach – z jednej strony to zagadnienia kruchości i niepełności podmiotu,
z drugiej natomiast prawa, sądu i osądzania, oraz kwestii ich ostateczności i nieodwołalności.
Problemy te wzajemnie się uzupełniają, tworząc dwie dążności, z których jedna zmierza ku
rozproszeniu podmiotowości, uczynieniu podmiotu niewidzialnym, jego ekstensyfikacji,
natomiast druga – ku intensyfikacji podmiotu, sprawieniu, aby był widzialny, określony
i jednoznaczny, aby dało się go kontrolować.
Pierwszy z wymienionych problemów Deleuze podejmuje, korzystając między
innymi z przykładu Filmu Samuela Becketta, traktującego o Berkeleyowskim esse est percipi.
Francuski filozof szybko zauważa, że „w byciu postrzeganym musi być coś nieznośnego”
(Deleuze 2016, 42) i rekonstruując dzieło Becketta, wyróżnia trzy sytuacje, w których
podmiot zostaje unieruchomiony przez postrzeżenie, zyskując w ten sposób swoją
podmiotowość: gdy postrzegająca go kamera wkracza w jego pole widzenia, kiedy obydwa
spojrzenia koncentrują się na przedmiotach otaczających podmiot i nagle okazuje się, że one
również go „obserwują”, oraz podczas nagłego obrotu i charakterystycznego najazdu kamery
na podmiot. Klasyczne postrzeżenie, obecność rzeczy, które przypominają podmiotowi, kim
jest, narzucają mu jego cechy formalne oraz intensywność afektu – to trzy egzemplifikacje
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
217
upodmiotowienia z dzieła Becketta. Za każdym razem podmiot wycofuje się, ogranicza swoją
podmiotowość do minimum – nieruchomieje, zasłania albo niszczy przedmioty, a w ostatnim
przypadku zasypia lub umiera. Podsumowując trzeci przykład, Deleuze retorycznie pyta:
„Czy właśnie nie tego potrzeba, by przestać być, by stać się niedostrzegalnym, zgodnie
z warunkami ustanowionymi przez biskupa Berkeleya?” (Deleuze 2016, 44).
Przykład Becketta wskazuje, że upodmiotowienie, bycie widzialnym i określonym
powstrzymuje ruch stawania się, właśnie go unieruchamia, sprawia, że zastyga
w ograniczonej i pustej przestrzeni określonych cech formalnych. To unieruchomienie
uniemożliwia dotarcie do wspomnianej wcześniej „granicy, która jest zewnętrzem”,
pozostawia podmiot w przestrzeni przewidywalności, bez szansy na „nie-językowe widzenie
i słyszenie”. Innymi słowy, obłęd w stanie klinicznym to obłęd unieruchomiony, który
„stracił swe barwy i pieśni”. Jest to również obłęd w pełni widzialny, można by wręcz
powiedzieć: sklasyfikowany1.
Nowożytna przewidywalność jest nie do pomyślenia bez przyjęcia autonomicznego
rozumienia czasu. Została ona pomyślana jako zakładająca a priori pewien przebieg wydarzeń,
ujawnienie się z upływem czasu przyjętych cech formalnych, które nie mogą się nie ujawnić.
Można więc powiedzieć, że w tym przypadku ruch jest podporządkowany autonomicznemu
czasowi – ujawnienie się cech zdiagnozowanej choroby tak czy inaczej nastąpi,
doprowadzając ostatecznie do śmierci. Obłęd sklasyfikowany i unieruchomiony jest więc
również obłędem intensyfikującym się wraz z postępującym czasem, nastawionym
na wystąpienie wcześniej założonego wydarzenia. W związku z tym można powiedzieć, że
w tej perspektywie „czas jako forma możliwości określenia nie zależy więc od intensywnego
ruchu duszy, lecz przeciwnie, intensywne tworzenie stopnia świadomości w chwili zależy
od czasu” (Deleuze 2016, 50–51).
Deleuze przeciwstawia nowożytnej formule czasu i przewidywalności wizję antyczną,
w której
zawiasy to oś, wokół której obracają się drzwi. Zawias, Cardo, wskazuje
na podporządkowanie czasu wyraźnym punktom głównym, przez które przechodzą
mierzone nim ruchy okresowe. Tak długo jak czas pozostaje w zawiasach, jest
podporządkowany ruchowi ekstensywnemu: jest miarą, interwałem czy liczbą
(Deleuze 2016, 47).
1 Por. „W naturze obłędu leży pożyteczna roztropność; jego racją bytu jest takie zbliżenie do rozumu, taka
z nim współistność, że razem tworzą niepodzielny tekst, pozwalający rozszyfrować celowość przyrody […]. Wszelkie samolubne nieporządku składają się na wielką mądrość porządku ponadjednostkowego”. (Foucault 1987, 171).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
218
Przywołanie punktów głównych, czyli osi ruchu nie musi oznaczać konserwatywnej afirmacji
świąt narodowych czy kościelnych. Nie chodzi o afirmowanie wydarzeń jako budujących
tożsamość wspólnoty czy podkreślających znaczenie pamięci mimo upływającego czasu, gdyż
takie myślenie oparte jest na nowożytnym rozumieniu czasu autonomicznego. W tej optyce
zarówno owym wydarzeniom, jak i ich uczestnikom przypisywane są cechy formalne, które
mają prowadzić do czystości i unieruchomienia pierwszych oraz upodmiotowienia drugich.
Aby zachować deleuzjańską niepełność podmiotu, jego ciągłe stawanie się, należy
raczej potraktować wspomniane zawiasy jako punkty odniesienia, ślady (Por. Ginzburg 1989,
96–125), które pomagają orientować się w ruchu i zmianie. Wówczas, tak jak opisywany
wcześniej pisarz poszukujący Idei „w szczelinach mowy, w odstępach mowy”, można
poszukiwać różnic w interwałach, które mimo swojej powtarzalności nie są przewidywalne
w nowożytnym rozumieniu. Nie chodzi tutaj bowiem o zmierzanie ku ustalonemu odgórnie
wydarzeniu gdzieś na końcu linii czasu, lecz o sam ruch, który następuje dzięki zawiasom
traktowanym jako punkty odniesienia. Dlatego jest to ruch ekstensywny, a nie intensywny –
zbudowany na głównych punktach, które następują i uaktywniają się w swoim czasie,
napędzając ów ruch, a nie podporządkowując się wyczekiwaniu na jedno wydarzenie; zawiasy
pozwalają zastąpić receptywność i pasywność czystej podmiotowości aktywnością
podmiotowości niepełnej, wiecznie stającej się. Również dlatego Deleuze i Guattari wiążą
pamięć raczej z geografią niż historią (Por. Deleuze i Guattari 2000, 108–111) – nie chodzi
o poszukiwanie kluczowych wydarzeń w przeszłości, które przypisują niezmienne cechy
formalne i zawsze przesłaniają inne, zwyciężone i nigdy nie wspominane, lecz o operowanie
na punktach odniesienia, które mają się względem siebie tak, jak obiekty w przestrzeni: dzieli
je odległość, czyli różnica. Nie przypadkiem w twórczości tych dwóch myślicieli kluczową
rolę odgrywają pojęcia deterytorializacji, płaszczyzny immanencji czy geofilozofii.
Deleuze wiąże zmianę rozumienia czasu z ekstensywnego i kołowego na intensywny
i linearny z filozofią kantowską:
Czas out of joint, drzwi poza swymi zawiasami, oznaczają pierwszy wielki przewrót
kantowski: teraz ruch podporządkowuje się czasowi. Czas nie odnosi się już
do mierzącego go ruchu, lecz ruch – do warunkującego go czasu. Toteż ruch nie jest już
określeniem przedmiotu, lecz opisem przestrzeni, od której musimy abstrahować,
by odkryć czas jako warunek działania. Czas staje się więc jednoliniowy i prostoliniowy,
już nie w tym znaczeniu, że mierzyłby ruch pochodny, lecz w samym sobie i przez
samego siebie, o ile wszelkiemu możliwemu ruchowi narzuca następowanie jego
określeń. Jest to prostowanie czasu […]. Przestaje być kardynalny, a staje się
porządkowy, staje się porządkiem czasu pustego (Deleuze 2016, 48).
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
219
Czas staje się pusty, ponieważ jest rozumiany jako niezależny – „jest formą tego wszystkiego,
co się porusza, ale jest to forma stała, taka, która się nie zmienia” (Deleuze 2016, 50).
Ta niezależność i stałość świadczy o unieruchomieniu – skoro nie można wskazać interwału
dla czasu, to znaczy, że nie ulega on zmianie, nie ma w nim żadnego ruchu, stał się
ostateczny, pomyślany jako domknięty. Można więc powiedzieć, że stał się przewidywalny
w nowożytnym rozumieniu – nie chodzi tu jedynie o przewidywanie przyszłych wydarzeń,
lecz o samo dysponowanie czasem jako narzędziem. Deleuze wskazuje, że jednymi
z pierwszych, którzy traktowali czas jako narzędzie, byli Żydzi, którzy „wynaleźli coś bardzo
ważnego w porządku czasu – odroczone przeznaczenie” (Deleuze 2016, 68). O ile jednak lud
wybrany jedynie trwał w oczekiwaniu na przyjście Boga, to w chrześcijańskiej Apokalipsie
„oczekiwanie staje się […] celem maniakalnego, bezprecedensowego programowania.
Apokalipsa jest niewątpliwie pierwszą książką-programem, wielkim spektaklem” (Deleuze
2016, 68).
Dlatego pusty czas należy wypełnić działaniami ludzi, którzy oczekują na ostateczne
wydarzenie na końcu linii czasu2. Jednakże „nowoczesność Apokalipsy nie polega na
zapowiadanych katastrofach, lecz na zaprogramowanym samouwielbieniu […], na obłąkanym
ustanowieniu władzy ostatecznej, sądowniczej, moralnej” (Deleuze 2016, 76), nie jest więc
istotne, co dokładnie się wydarzy, lecz to, że czas zostanie wypełniony działaniami
osądzonymi jako moralnie słuszne. Na tym polega kontrola sprawowana za pomocą pustego
i niezależnego czasu: ustanowić obietnicę wydarzenia na końcu czasu linearnego oraz wskazać
warunki umożliwiające to wydarzenie, a także wyznaczyć kary za ich niespełnienie. Jest to
prawo, które
nigdy nas nie opuszcza, tym bardziej naszych cnót ani naszych wad czy przewin: dlatego w
każdej chwili uniewinnienie jest tylko pozorne, a sumienie moralne bynajmniej się nie
ucisza, lecz wzmacnia wraz z każdym naszym wyrzeczeniem i jeszcze bardziej gryzie
(Deleuze 2016, 55).
Im bardziej czas jest wypełniony i zorganizowany, tym bardziej „widoczni” stają się ludzie
w nim uczestniczący i tym wyraźniej postrzegają się oni jako podmioty, co ogranicza ich do
receptywności i prowadzi do pasywności, unieruchomienia. Uczestnicząc w tak
zorganizowanym czasie, podmioty jedynie wypełniają odcinek zaplanowany przez inne,
2 „Należy zająć tych, którzy oczekują. Oczekiwanie musi być od początku do końca zorganizowane: dusze
umęczone muszą czekać, aż znajdzie się dostateczna ilość ofiar, by spektakl mógł się rozpocząć” (Deleuze 2016, 68–69).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
220
zewnętrzne elementy – może to być również działanie zaplanowane przez nich samych3.
Nadawanie cech formalnych działa więc w ramach czasu linearnego, gdzie traktowane jest
ono jako „pozorne uniewinnienie” albo „nieskończone odwlekanie” (Kafka 1974, 150 i in.) –
podmioty zwrócone są ku wizji doskonałości, domknięcia i pełnej satysfakcji na końcu linii
czasu, więc wszelkie zbliżenia bądź oddalenia względem owego końca traktują jako cenę, jaką
muszą zapłacić za osiągnięcie tej wizji. To jest właśnie główny warunek nieodwołalnego sądu
– „świadomość długu wobec bóstwa” (Nietzsche 2003, II, §20), którym niekoniecznie musi
być chrześcijański Bóg, lecz równie dobrze inna, nieosobowa jednostka, jak choćby państwo,
przedsiębiorstwo, Historia czy Tradycja.
Wyjątkowy charakter zyskuje owa świadomość długu w przypadku Masocha –
według Deleuze’a „komplementarność kontrakt-nieskończone zawieszenie odgrywa
u Masocha rolę analogiczną do roli trybunału i »nieskończonego odwlekania« u Kafki”
(Deleuze 2016, 90). Kontrakt dotyczy relacji między kobietą i mężczyzną, którego ta sobie
podporządkowuje – zawieszenie następuje, gdy kobieta nie zadaje ciosu, a ciało mężczyzny
go oczekuje. Pozostając w takim zawieszeniu, mężczyzna staje się nieokreśloną
partykularnością, staje się nierozróżnialny względem zwierzęcia i kobiety (Por. Deleuze 2016,
91); twórczość Masocha, tworząc swoisty język mniejszościowy, „nawiedza lodowcowe strefy
Wszechświata i kobiece strefy Historii” (Deleuze 2016, 91). Masoch dostrzega więc „Wizje
i Słyszenia, które nie należą już do żadnego języka” (Deleuze 2016, 12), a jego postaci nie
ulegają nieskończonemu zawieszeniu właśnie ze względu na swoją nieokreśloność.
Dlatego w optyce Deleuze’a ucieczką przed nieskończonym odwlekaniem jest
właśnie zastąpienie intensyfikacji podmiotowości niepełnością podmiotu i ruchem opartym
na ekstensywnym uaktywnianiu punktów odniesienia. Niepełność podmiotu została dobrze
ujęta w rozdziałach poświęconych Kopiście Bartleby’emu Henry’ego Melville’a oraz wszelkim
niejednoznacznym aktom mowy, takim jak jąkanie, szept, bełkot czy śmiech. Obydwa
opierają się na podobnym rozpoznaniu – w świecie dążącym do domknięcia i doskonałości
wszelkie fragmentaryczne i niejednoznaczne działania uznane zostają za niezrozumiałe,
a w ostateczności za obłąkańcze, dzięki czemu są skuteczne. Skuteczność polega na
wymykaniu się wszelkim odgórnym kategoriom i ostatecznym przyporządkowaniom –
to znaczone, które nie jest łatwo wskazywane przez Znaczące, burzy nieskończone odsyłanie
znaku (Por. Deleuze i Guattari 2015, 133–178), tworzy nowy język w obrębie istniejącego
języka, dociera do granicy, która jest zewnętrzem.
Bartleby, główny bohater opowiadania Melville’a jest pracownikiem biura adwokata
i zajmuje się kopiowaniem dokumentów. Charakterystyczne w jego zachowaniu jest ciągłe
3 „Moje istnienie nigdy nie może być określone jako istnienie bytu aktywnego i samoistnego, lecz jako jaźń pasywna, które przedstawia sobie Ja, to znaczy samoistność określania, jako Inne, które je pobudza” (Deleuze 2016, 51).
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
221
milczenie i odpowiadanie na wszelkie pytania formułą „Wolałbym nie” (I would prefer not to).
Jak stwierdza Deleuze,
bez wątpienia pod względem gramatycznym i syntaktycznym jest ona poprawna,
ale nagłe zakończenie – NOT TO – które pozostawia nieokreślone to, co odrzuca,
nadaje jej radykalny charakter, czyni z niej swego rodzaju funkcję graniczną.
Jej powtarzalność i natarczywość sprawiają, że tym bardziej jest ona całkowicie
niezwykła. Wyszeptana delikatnym, spokojnym i bezbarwnym głosem, sięga tego, co
niedopuszczalne, tworząc nieartykułowaną bryłę, pojedynczy oddech. Z tych
względów ma ona taką samą moc i odgrywa taką samą rolę, jak formuła agramatyczna
(Deleuze 2016, 114).
Bartleby stosuje więc opisaną wcześniej metodę: „wyrzuca język z jego zwyczajowych kolein:
przyprawia go o obłęd” (Deleuze 2016, 3). Inne interpretacje często podkreślały,
że zachowanie Bartleby’ego wskazuje na jego depresję, samotność i trudności w komunikacji
z otoczeniem – Deleuze uważa, że to nie tytułowy bohater jest chory, lecz cały świat wokół
niego: „Bartleby pomieszał języki innym” (Deleuze 2016, 117). Z każdym kolejnym I would
prefer not to wszyscy wokół stają się coraz bardziej oderwani od codzienności – przyzwyczajeni
do jednoznacznych odpowiedzi i konsekwentnych decyzji nie są w stanie znieść postawy
zatrudnionego kopisty. Szczególnie wyraźnie widać to w przypadku jego przełożonego, który
„poczułby ulgę, gdyby Bartleby po prostu nie chciał, ten jednak nie odmawia, lecz wyklucza
jedynie to, czego woli nie robić” (Deleuze 2016, 117). Dokonując pomieszania twierdzenia
z przeczeniem oraz rzeczy chcianych z niechcianymi, Bartleby znosi wszelkie zastane
odniesienia, jakikolwiek wyraz woli. Czyni to, ponieważ jeśli by „powiedział »nie« […] lub
gdyby powiedział »tak« […], szybko zostałby pokonany, uznany za bezużytecznego –
nie przetrwałby” (Deleuze 2016, 118). Powołując się na pracę Deleuze’a na temat
Nietzschego, można powiedzieć, że Bartleby wciąż powtarzając I would prefer not to, dokonuje
negacji aktywnej, czy też destrukcji aktywnej, będącej
stanem silnych duchów, które niszczą w sobie to, co reaktywne, poddając to próbie
wiecznego powrotu i same się poddając tej próbie, chcąc wskutek tego własnego
upadku. „Jest to stan potężnych umysłów i potężnej woli: a dla takich nie jest możliwe
pozostanie przy negacji »sądu«: z ich natury wychodzi »negacja« czynu” […]. Oto więc
jedyny sposób, w jaki siły reaktywne stają się aktywne (Deleuze 2012, 98).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
222
Bartleby jest więc postacią w nietzscheańskim sensie aktywną – jego milczenie i ciągłe
powtarzanie tej samej frazy nie tylko „miesza języki innym”, lecz również wyraża jego
aktywność. Można powiedzieć, że bohater dzieła Melville’a w bardzo charakterystyczny
sposób realizuje Austinowskie „mówić znaczy robić” czy też pokazuje „jak działać słowami”4
– Deleuze przedstawia, jak Bartleby, pracując słowami, rozbija logikę presumpcji (w myśl
której zadając pytanie, oczekujemy odpowiedzi). Jego I would prefer not to ma niszczącą moc
dla codziennych stosunków, w których odgórnie ustalone są role podmiotowe – nie pozwala
im się zawiązać, domknąć, czyniąc tym samym podmioty niepełnymi.
Podobny wątek zostaje poruszony w rozdziale poświęconym jąkaniu – w tym
kontekście francuski filozof zwraca uwagę na to, jak słowa mogą działać w sposób afektywny.
Wówczas
jąkanie nie odnosi się już do uprzednio wypowiedzianych słów, lecz samo wprowadza
słowa, które pobudza; te ostatnie nie istnieją niezależnie od selekcjonującego je
i łączącego jąkania. To już nie bohater jest jąkałą słowa, lecz to pisarz staje się jąkałą
języka: każe on jąkać się językowi jako takiemu. Mowa afektywna, intensywna, a nie
pobudzenie kogoś, kto mówi (Deleuze 2016, 178).
W tym przypadku intensywność nie oznacza dopełniania podmiotowości i dążenia
do całkowitego spełnienia na końcu linii czasu. Pobudzenie współwystępuje z działaniem
pisarza, niepełnego podmiotu, a nie stanowi procesu odgórnie narzuconego przez cechy
formalne – można więc powiedzieć, że jest to metoda pisarza, a nie zasada, której należy się
podporządkować. Metoda może się aktualizować na różne sposoby5 – tak jak w przypadku
Bartleby’ego, rozbijając codzienne stosunki komunikacyjne, czy jak u językoznawcy
Gulliaume’a, który
każdy termin należący do języka traktuje nie jako pewną stałą pozostającą w relacji
z innymi, lecz jako szereg zróżnicowanych pozycji bądź punktów widzenia wobec
dającego się oznaczyć dynamizmu: rodzajnik nieokreślony „un” przebiega całą strefę
zmiany zawartą w ruchu partykularyzacji, a rodzajnik określony „le” – całą strefę
zawartą w ruchu generalizacji. Jest to jąkanie, każda pozycja „un” bądź „le” stanowi
strefę drgania (Deleuze 2016, 179–180).
4 Oba zwroty nawiązują do dzieła Johna L. Austina How to do Things with Words. (Por. Austin 1993)
5 „Prostota nie wyklucza jakościowej i wirtualnej wielości, różnorodnych kierunków, w których prostota się
aktualizuje” (Por. Deleuze 1999, 6–7).
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
223
Strefa drgania zbudowana z ruchu partykularyzacji i generalizacji stanowi o poruszeniach
między różnymi punktami odniesienia – w ten sposób można nawiązać do opisywanego
wcześniej ekstensywnego uaktywniania tego rodzaju punktów. Przede wszystkim należy
podkreślić, że „zbiorowym problemem jest […] ustanowienie, znalezienie czy odnalezienie
maksimum połączeń. Połączenia (i rozłączenia) są bowiem właśnie fizyką relacji, kosmosem”
(Deleuze 2016, 86). Wielość relacji między punktami odniesienia oraz ich afektywnych
połączeń można tu przeciwstawić jedności i pełni podmiotowości. Podobnie „język Masocha
[…] jest pewnym drżeniem”, a on sam „zmusza język do bełkotania i doprowadza mowę do
punktu jej zawieszenia, śpiewu, krzyku czy milczenia” (Deleuze 2016, 92–93). O ile
podmiotowość zawsze dąży po linii prostej ku spełnieniu i domknięciu, to niepełna
podmiotowość, której broni Deleuze, zawsze „krąży” między częściami, które połączone są
wieloma relacjami. Ich ekstensywny ruch polega na uaktywnianiu, intensyfikowaniu
poszczególnych punktów odniesienia w kolejności, której nie da się przewidzieć, nie da się
ująć w skończonej regule. Uaktywnianie zachodzi za sprawą strumieni, które Deleuze wiąże
właśnie z niepełną podmiotowością lub duszą6.
Fragmentaryczność i wielość dzięki temu nie wykluczają się – każdy z punktów
odniesienia, każde z połączeń między nimi odgrywa swoją rolę i uaktywnia się w swoim
czasie, tworząc właśnie strefę drgania. Podobny wątek Deleuze podejmuje w rozdziale
poświęconym twórczości Walta Whitmana, gdzie zwraca uwagę na samoistność
fragmentaryczności w Ameryce – w związku z tym, że jest to kraj imigrantów i stanów
federalnych, to „czyż literatura amerykańska nie jest par excellence mniejszościowa, jako że
utrzymuje, że tworzy związek najróżnorodniejszych mniejszości” (Deleuze 2016, 96)?
Odpowiedź na to pytanie nie jest istotna – o wiele ważniejsze jest nawiązanie do opisywanego
wcześniej wiecznie mniejszościowego ludu, który podobnie jak niepełny podmiot może
funkcjonować, tylko mając wiele połączeń, relacji między punktami odniesienia. Jeśli „relacje
są zewnętrzne w stosunku do ich członów” (Deleuze 2016, 99) oraz stanowią o możliwości
przepływu strumieni, o częstotliwości drgania, to jako „coraz liczniejsze i mające coraz
subtelniejsze jakości są jakby siłą napędową Natury i Historii” (Deleuze 2016, 100).
Jednak ruch stawania się zachodzący poprzez ekstensywne uaktywnianie punktów
odniesienia nie jest przypadkowy – następuje z pomocą ich mapy. Deleuze pisze o tym w
rozdziale zatytułowanym Co mówią dzieci, którego tematyka nawiązuje do Nietzscheańskiego
wątku bawiącego się dziecka (Nietzsche 1993, 134). Przede wszystkim należy podkreślić, że
6 „Przestać myśleć o sobie jako o »ja«, ażeby przeżywać siebie jako strumień, całość strumienia, w relacji z innymi strumieniami, poza sobą i w sobie […]. Dusza jako życie strumieni jest pragnieniem-życia, walką i zmaganiem się. Nie tylko rozłączanie, ale i połączenie strumieni jest walką i zmaganiem się, uściskiem” (Deleuze 2016, 85–86).
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
224
mapy nie powinny być rozumiane tylko w aspekcie zakresu, w odniesieniu do
przestrzeni tworzonej przez trasy. Zawsze istnieją mapy intensywności, gęstości,
dotyczące tego, co wypełnia przestrzeń, co podtrzymuje trasę. Mały Hans definiuje
konia tworząc listę afektów, aktywnych i pasywnych: mieć wielkie prącie, ciągnąć
wielkie ciężary, mieć klapki, gryźć, upadać, być batożonym, robić hałas kopytami. To
ta dystrybucja afektów […] tworzy mapę intensywności. Jest to zawsze konstelacja
afektywna (Deleuze 2016, 107–108).
Mapy intensywności i gęstości staną się być może bardziej zrozumiałe, jeśli przyjmiemy,
że „wyrażamy się z konieczności za pomocą słów i myślimy najczęściej w przestrzeni”
(Bergson 1913, 1). Zerwanie z myśleniem w przestrzeni stanowi pierwszy krok
ku zbudowaniu metody rozbijania stałych struktur czasowo-przestrzennych, tak jak tworzenie
nowego języka przyprawia o obłęd dotychczasowe struktury językowe i pozwala dotrzeć do
„nie-językowego widzenia i słyszenia”. Opisywane mapy niekoniecznie muszą aktualizować
się w sposób przestrzenny – podążanie śladami, aktywizowanie punktów odniesienia może
przebiegać drogą wspomnień, przeczuć czy racjonalnej refleksji. Wystarczy dodać,
że „jednostki duchowe, abstrakcyjne idee nie są tym, co o nich sądzimy: są to emocje, afekty”
(Deleuze 2016, 204), a okaże się, że niemalże każde dowolne pobudzenie ma charakter
afektywny. Należy jednak w tym kontekście podkreślić, że operowanie na afektywnej mapie
wspomnień oznacza coś innego niż to, co najczęściej kojarzy się z używaniem pamięci. Jak
stwierdza Deleuze, „to, co Bergson nazywa »czystym wspomnieniem«, nie jest żadnym
zjawiskiem psychologicznym. To dlatego jest ono nazywane wirtualnym, nieaktywnym
i nieświadomym” (Deleuze 1999, 52), a aktywacji ulega w odpowiednim momencie, gdy
trwanie napotyka właściwy ślad. Jeśli dodać do tego, że „wspomnienia nie mogą być
zachowywane nigdzie indziej, jak tylko »w« trwaniu” (Deleuze 1999, 50), gdzie istnieją
wszystkie jednocześnie, a samo „trwanie […] jest wirtualnym współistnieniem: współistnieniem ze
sobą na wszystkich poziomach, we wszystkich natężeniach, wszystkich stopniach skurczenia
i rozkurczenia” (Deleuze 1999, 58), to widać, że operowanie wspomnieniami przypomina
sposób działania opisanej powyżej strefy drgania. Wspomnienia uaktywniają się poprzez
„skok w ich żywioł” (Por. Deleuze 1999, 50–59), poprzez aktywizację wirtualnego, które
współistnieje w trwaniu i potrzebuje jedynie odpowiedniego śladu, punktu odniesienia, aby
się uaktywnić.
Skoro niemal każde pobudzenie ma charakter afektywny, kluczowa dystynkcja nie
dotyczy treści, przedmiotu wykonywanych operacji, lecz sposobu ich przeprowadzenia oraz
pochodzenia tego sposobu. Innymi słowy, nie można uniknąć pobudzenia afektywnego –
można jednak zastąpić podporządkowanie zastanym strukturom strategią odmiennej
aktywizacji afektywnej, czyli wypracować własną metodę, zamiast ulegać odgórnej zasadzie.
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
225
Czy jednak nie o to właśnie chodzi Deleuze’owi? Czy nie na tym opiera się idea
przewodnia tomu Co to jest filozofia?, a po części także i pracy opisywanej tutaj, szczególnie gdy
francuski filozof wzywa do tworzenia nowych języków? Jego strategia przeciwstawiania się
strukturalnym podporządkowaniom stanowi jednocześnie atak i unik – dążenie do
doskonałości na końcu linii czasu zostaje nie tylko unieszkodliwione przez tworzenie nowego
języka, nowej filozofii, czy ogólnie: nowej metody, która rozbija dotychczasowy porządek.
Z drugiej strony ekstensywny ruch drogą śladów czy też punktów odniesienia uniemożliwia
łatwe przyporządkowanie odgórnym kategoriom, pozwala pozostać dla nich niewidocznym.
Obiecująca strategia nie gwarantuje jeszcze udanej aplikacji, szczególnie w planie
społecznym – skoro lud, który opisuje Deleuze, zawsze pozostaje w ruchu stawania się,
zawsze jest mniejszościowy, nigdy nie może osiągnąć pełnej podmiotowości, to jak ma być
skuteczny? Czym jest gloryfikowana przez Deleuze’a aktywność przeciwstawiona
reaktywności, jeśli to ta druga jest skuteczna? Czy nie stanowi jedynie inspirowanego
Nietzschem moralnego zwycięstwa, skoro to siły reaktywne pozostają w pozycji dominującej?
Czy w związku z tym rewolucja deleuzjańska jest możliwa – czy polityka mniejszościowa jest
w stanie zaprowadzić realną zmianę?
Krytyka i klinika nie dostarcza odpowiedzi na powyższe pytania, ale również sam
Deleuze nie wydaje się ich poszukiwać. Ten zbiór tekstów przedstawia kolejne spojrzenie na
problemy, które francuski filozof podejmował przez okres niemal całej swojej twórczości –
to próby, które dostarczając wystarczająco wielu punktów widzenia, prezentują kluczowe
kwestie pomyślane tak, aby nie miały one ostatecznego rozwiązania. Można je jednak
traktować właśnie jako ślady, punkty odniesienia – inspirację do dalszych badań i refleksji.
Praktyka Teoretyczna 4(22)/2016
226
Wykaz literatury
Austin, John Langshaw. 1993. „Jak działać słowami”. W John Langshaw Austin. Mówienie i poznawanie. Tłum. B. Chwedeńczuk. Warszawa: PWN.
Benjamin, Walter. 2012. „O pojęciu historii”. W Walter Benjamin. Konstelacje. Wybór tekstów. Tłum. A. Lipszyc. Kraków: UJ.
Bergson, Henri. 1913. O bezpośrednich danych świadomości. Tłum. K Bobrowska. Warszawa: Księgarnia E. Wende i spółka.
Deleuze, Gilles, Félix Guattari. 2015. Kapitalizm i schizofrenia II. Tysiąc plateau. Tłum. S. Królak, P. Laskowski, M. Janik. Warszawa: Fundacja Bęc Zmiana.
Deleuze, Gilles. 1999. Bergsonizm. Tłum. P. Mrówczyński. Warszawa: KR. Deleuze, Gilles. 2012. Nietzsche i filozofia. Tłum. B. Banasiak. Łódź: Officyna. Deleuze, Gilles. 2016. Krytyka i klinika. Tłum. B. Banasiak, P. Pieniążek. Łódź: Officyna. Foucault, Michel. 1987. Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu. Tłum. H. Kęszycka. Warszawa:
PIW. Ginzburg, Carlo. 1989. “Clues: Roots of an Evidential Paradigm.” W Carlo Ginzburg. Clues,
Myths, and the Historical Method. Z włoskiego tłum. J. Tedeschi, A.C. Tedeschi. Baltimore: The John Hopkins University Press.
Kafka, Franz. 1974. Proces. Tłum. B. Schulz. Warszawa: PIW. Nietzsche, Friedrich. 1993. Pisma pozostałe. 1862–1875. Tłum. B. Baran. Kraków: Inter-Esse. Nietzsche, Friedrich. 2003. Z genealogii moralności. Tłum. L. Staff. Kraków: Zielona Sowa.
Bartosz Kamiński: Językowe próby…
227
Bartosz Kamiński - doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. Interesuje
się historią idei, filozofią i ich ogólnie pojętą metodologią. W swojej dotychczasowej pracy
naukowej zajmował się m.in. Jean-Jacques’iem Rousseau, Martinem Heideggerem,
Ludwigiem Wittgensteinem oraz Gilles’em Deleuzem.
DANE ADRESOWE:
Instytut Stosowanych Nauk Społecznych, Uniwersytet Warszawski
Katedra Historii Idei i Antropologii Kulturowej
ul. Nowy Świat 69
00-927 Warszawa
EMAIL: [email protected]
CYTOWANIE: Kamiński, Bartosz. 2016. Językowe próby przeciwstawienia się
strukturalizmowi. Recenzja Krytyki i kliniki Gilles’a Deleuze’a. Praktyka Teoretyczna 4 (22): 213-
227.
DOI: 10.14746/prt.2016.4.11
AUTHOR: Bartosz Kamiński
TITLE: Linguistic attempts to oppose structuralism. Review of Krytyka i klinika by Gilles
Deleuze
ABSTRACT: The aim of this article is to present the significance of Gilles Deleuze’s Essays
Critical and Clinical in the possibly most coherent way. One of the main themes of the text is
the opposition between the subjectivity produced by structuralististic authors and the
subjectivity that is incomplete, unspecified, emerging from eternal motion of becoming
oneself, which is defended by Deleuze. The essential concepts of this opposition are
language, time, madness and judgment.
KEYWORDS: Deleuze, subjectivity, language, becoming of, unspecified particularity