Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

30

description

1922 rok Końca Wielkiej Wojny nie widać. Wycieńczone ośmioletnim konfliktem mocarstwa grzęzną coraz bardziej w przesyconym krwią błocie pól bitewnych. Po obydwu stronach frontu zarówno żołnierze, jak i dowódcy imają się najbardziej nawet obłąkanych sposobów przełamania impasu. Między toczącymi się złowrogo czołgami a eskadrami samolotów i sterowców, pośród huku rwących się szrapneli, w przyćmionym świetle salonów generalicji i dymie machorki żyją ci, którzy jeszcze nie zginęli. Stalowe Szczury.

Transcript of Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Page 1: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment
Page 2: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment
Page 3: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Lublin 2015

i l u s t r a c j e

a n d r z e j Ł a s k i

M i c h a Ł

GoŁkowski

c h w a Ł a

Page 4: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment
Page 5: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment
Page 6: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

w cyklu Stalowe szczury

„Błoto” „chwała”

kolejne tomy wkrótce

Page 7: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

7

24 sierpnia 1922, pomiędzy trzecią a czwartą nad ranem

To jest bardzo głupi po-mysł.

– Hę?  – Otto roz-płaszczył się jeszcze bardziej w niewy-

sokiej trawie, odwrócił do leżącego nieco z tyłu kolegi z oddziału. – Że co?

– Mówię, że to bardzo głupi pomysł jest. Zresztą nie ja pierwszy takie słowa wypowiadam, zdaje się... – Egon splunął w bok, podczołgał się nieco bliżej. – A co, nie tak Siggy powiedział?

– No, może nie słowo w słowo tak... – mruknął sztur-mowiec, wyciągnął z ładownicy niedużą lornetkę i za-czął lustrować teren przed nimi. – Nieco inaczej to ujął.

Zeppelin, flieg! Hilf uns im Krieg! Flieg nach England, England wird abgebrannt! Zeppelin, flieg!

„Zeppelinie, leć! Ogień wojny nieś! Leć do samej Anglii, niechaj spłonie w diabły! Zeppelinie, leć!”

Page 8: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

8

Sta l owe sz c zury

Zresztą to chyba nie najszczęśliwszy patron na taką ak-cję, nie sądzisz?

– A co, niby nie miał racji? Miał absolutną. Tak samo jak ja mam teraz: to jest wręcz debilny pomysł.

Otto pokręcił głową z dezaprobatą, potem popatrzył na kolegę wyraźnie zniesmaczony.

– Egon, na litość boską. Przecież wtedy mowa była o ataku na czołg, a teraz...

– A teraz będziemy, kurwa moja mać, szturmować sterowiec – dokończył nożownik.

– Cisza w oddziale! – syknął z tyłu Kurt. – Schwei-kart, Pfilch! Co to ma być? Jak dzieci na wycieczce, a nie porządni żołnierze... Raport dla pana kapitana!

– Zostań i patrz, ja zamelduję staremu. – Egon ześliz-nął się na plecach po lekko wilgotnej trawie, zostawiając Ottona na stanowisku obserwacyjnym.

Wyminął szerokim łukiem patrzącego nań wściek-le Kurta, wyciągnął po drodze rękę i złapał wiszące na gałęzi zielone, niedojrzałe jeszcze jabłko. Wgryzł się w twardy miąższ, czując, jak sok ścieka mu strużkami po brodzie.

– Choćby ostatnie miało być, to warto było... – mruk-nął sam do siebie, rzucając ogryzek w noc. Zaczerpnął głęboko świeżego, rześkiego powietrza, chuchnął przed siebie i popatrzył z uśmiechem, jak para ucieka ku roz-gwieżdżonemu niebu. Przeciągnął się, aż chrupnęły ko-ści, przeskoczył nieduży rów i skręcił w lewo, pomiędzy puste zabudowania wysiedlonego gospodarstwa.

Reinhardt siedział przy wejściu do domku, na zbi-tej z kilku grubych pni ławeczce, opierając się plecami o kamienną ścianę. Ot, obrazek jakich wiele: gospodarz

Page 9: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

9

siedzi i dobrodusznie patrzy na krzątający się po po-dwórku inwentarz... Gdyby nie to, że czarne wnętrza budynków tchnęły wyłącznie chłodem i pustką, zaroś-nięty chwastami podwórzec zamiast ciepłego blasku słońca zalewała zimna, ostra poświata księżyca, a do-wódcę nawet przebranego w cywilne ubranie można by określić wieloma epitetami, ale „dobroduszny” raczej nie znalazłby się pomiędzy nimi.

Egon skrzywił się, gdy Reinhardt otworzył oczy, a księżyc błysnął na srebrnej masce, zakrywającej to, co kapitan miał zamiast lewej połowy twarzy. Nożownik szczycił się tym, że porusza się niemalże bezszelestnie, i był pewien, że tamten teraz też nie mógł go słyszeć... A mimo to nigdy nie udało mu się podejść do kapitana niezauważenie.

– Meldujcie, kapralu Schweikart. – Reinhardt odwró-cił się w kierunku ciemnego wejścia do komórki, od któ-rego strony miał się za chwilę wyłonić Egon. Szturmo-wiec zacisnął zęby; kiedyś przyjdzie taki dzień, że mu się uda.

– Nie wygląda to dobrze, Herr Kapitän – odezwał się, wychodząc w plamę światła. – Dużo ich tam, cały czas ktoś się kręci... Światła pozapalane wszędzie. Od lewej jest taki ciemniejszy fragment, tam drzewa podchodzą nieco bliżej, więc...

– Widzieliście hangar? Nożownik miał ochotę przewrócić oczami, ale uświa-

domił sobie, że znając życie, Reinhardt to zauważy. Han-gar, psiamać... Chyba musiałby być ślepy, żeby go nie widzieć. Potężna kopuła stoczni remontowej dla ste-rowców wyglądała nocą jak wyrastające nagle pośród

Page 10: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

10

Sta l owe sz c zury

wyasfaltowanego i wybetonowanego placu wzgórze, w  dodatku oświetlone wzdłuż krawędzi zielonymi i czerwonymi lampami nawigacyjnymi. Jeśli dodać do tego plątaninę wijących się wszędzie dookoła rur i za-worów, kabli, przewodów, słupów elektrycznych, linii telefonu i telegrafu – no to naprawdę, ciężko byłoby coś takiego przeoczyć. Nabrał głęboko powietrza.

– Tak jest, Herr Kapitän! – Jesteście pewni, że to ten, kapralu? – Reinhardt

wstał, jak gdyby wyprostowała się w nim zwinięta do-tąd sprężyna. – Zgadza się ze zdjęciami?

– Tak jest, Herr Kapitän. – Schwei kart zacisnął zęby tak, że aż zabolała go szczęka.

Dowódca podszedł do Egona jeszcze bliżej, zajrzał mu w oczy. Nożownik mimowolnie zadrżał, widząc swoje odbicie zniekształcone w posrebrzonej masce. Na co dzień nie bał się nikogo ani w zasadzie niczego, naj-mniej na świecie przerażali go ludzie. Ale coraz częściej miał wątpliwości, czy jego dowódca jest do końca czło-wiekiem.

– Na pewno? Musimy mieć pewność, kapralu Schwei­kart. Nie może być mowy o pomyłce.

– Tak jest, Herr Kapitän... – powtórzył Egon po raz trzeci.

– Dobrze. Wracajcie do służby obserwacyjnej, kolejny raport za piętnaście minut. Chcę mieć dokładny obraz sytuacji.

Egon nie odpowiedział, a Reinhardt po prostu od-wrócił się i  odszedł gdzieś pomiędzy zabudowania. Szturmowiec pokręcił głową, patrząc w ślad dowódcy; nigdy nie było z nim łatwo, ale ostatnio... Ostatnio za-

Page 11: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

11

chowywał się tak, że nawet okopowa służba pod jego dowództwem jawiła się teraz jako okres zadań prostych i oczywistych.

– I co? – zagadnął go siedzący pod drzewem Kubis, gdy nożownik szedł ku stanowisku wysuniętego czo-ła zwiadu.

– I nic. – Jak to nic? Co ci powiedział pan kapitan? – Nic nie powiedział... – Egon przykucnął, szturchnął

kolegę w ramię. – Daj zapalić. – Nie gadaj, dopiero co u niego byłeś. Jaki plan? – Cholera wie. – Pstryknął zapalniczką, zaciągnął się

z lubością. – Jak na moje oko, to i tak wszyscy zginiemy. – No dobra, a coś nowego? – uśmiechnął się Kubis. – Coś nowego... – Egon wydmuchnął dym, patrząc,

jak papieros żarzy się pomarańczowym ogienkiem. – Zginiemy nawet bardziej widowiskowo, niż się spodzie-wałem.

– Sturmtruppen, stehen Sie auf! – Spowity wilgotnym, chłodnym oparem Reinhardt wyłonił się z mgieł przed-świtu niczym duch. – Powstań! Bosmanie, powiadomić grupy flankujące, ściągnąć obserwatorów. Wychodzimy za dwie minuty.

Żołnierze zaczęli się podnosić, ziewać i trzeć oczy, ale widać było, jak z sekundy na sekundę ich ruchy na-bierają zwyczajnej pewności i sprawności. Dociągnąć pas, sprawdzić pistolet, odruchowo klepnąć się po ła-downicach, zapiąć sprzączki niechcącej ułożyć się na

Page 12: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

12

Sta l owe sz c zury

cywilnych ciuchach uprzęży... Co poniektórzy żegnali się ukradkiem, inni spluwali przez lewe ramię dla od-wrócenia pecha.

– Naprzód! – rzucił półgłosem kapitan, zagłębiając się w labirynt drzewek i krzewów.

Szli gęsiego, pilnując się tylko ledwo widocznych w półmroku pleców towarzysza. Pod nogami szeleści-ła wysoka, dzika trawa, pachniały suche kwiaty i zioła. Od czasu do czasu w gęstych liściach zdziczałych drzew owocowych, skrywających ich od góry niczym sklepie-nie korytarza, lekkim powiewem szumiał wiatr. Księżyc wyglądał spomiędzy chmur, rzucając długie, ostre cienie.

– Popatrz, lis – szepnął Deeg, wyciągając rękę w bok. – Jak mi Bóg miły, prawdziwy, żywy lis...

– Czy ty aby nie przesadzasz z wiarą we współczes-ną medycynę, Fritz? – powątpiewająco zapytał Spehl, ale i tak odwrócił głowę i wyciągnął szyję, próbując do-strzec cokolwiek w otaczającej ich niskiej mgle. – No ja rozumiem, że rekonwalescencja była, ale oko to ci chy-ba nie odrosło?

– No mówię ci, lis był! Siedział koło drzewa, a potem hyc! I już go nie było! Autentyczny, żywy lis...

– No, zaraz ptaki śpiewać zaczną...  – rozmarzył się Spehl. – Tylko patrzeć, jeszcze z godzinka, może dwie, i  słoneczko wstanie. Ech, piękny jest taki nor-malny, zwykły, codzienny poranek, jak ludzie się bu-dzą, w obórce krówki porykują, koguty pieją... I zapach świeżego chleba.

– Zamknij się, bo się śliną udławię. Oddział zatrzymał się, szturmowcy przykucnęli

w trawie, sięgając odruchowo do broni.

Page 13: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

13

– Słuchaj... – ciągnął Spehl – a nie myślałeś, żeby tak... hyc?

– Co „hyc”? – No, jak ten lis. Hyc we mgłę i cię nie ma. – Co, zdezerterować? – szepnął Deeg i złapał się za

usta, przerażony chyba własnymi słowami. – Czyś ty zgłupiał, Erich?

– No... na wcześniejszą emeryturę przejść. Przecież tutaj, tak daleko od frontu... Spokojna, ciepła starość. Bo to mało ludzi tak uciekło? A i nadal przecież uciekają.

– Ale nie po tej stronie frontu jesteśmy, pamiętasz? – Deeg popukał się w czoło. – Jak byś się z ludźmi doga-dał?

– Nno... niemowę mógłbym udawać. – Aha, albo se oczy wykłuć i za ślepego robić. Idź już,

ty i twoje pomysły durne... Mnie wystarczy, że lisa ży-wego widziałem.

– Cisza! – syknął Kurt. – Co z wami wszystkimi jest, do stu skrzyń amunicji?! Następnym na pogaduszki się zebrało, niedoczekanie wasze. Jak tylko wrócimy do jed-nostki, przedstawię was...

– Herr Bootsmann – odezwał się z boku niewidoczny Reinhardt – proszę do mnie.

– Proszę o wybaczenie, Herr Kapitän – mruknął Kurt, gdy odeszli nieco od oddziału. – Takie rozluźnienie dy-scypliny...

– Jest naturalne, Kurt. Ludzie czują wokół siebie to, do czego kiedyś, w normalnym życiu, przywykli: drzewa, trawę, ptaki... Do tej pory byli wyłącznie kompanią kar-ną. Teraz przez jakiś czas chcą być po prostu sobą, więc pozwólmy im na to przez tych kilka ostatnich chwil.

Page 14: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

14

Sta l owe sz c zury

– Herr Kapitän? – w głosie bosmana zabrzmiały aż nadto słyszalne nutki zaniepokojenia. Reinhardt musiał je usłyszeć, bo pokręcił głową, uspokajającym gestem położył mu rękę na ramieniu.

– Wszystko w porządku, Kurt. Wracaj do ludzi, idzie-my dalej.

Żołnierze trwali tak, jak ich zostawił: każdy na swej pozycji, z bronią pod ręką, zwarty, skupiony i gotowy. Bosman zatrzymał się na chwilę nad Spehlem i Deegiem, ale żaden z nich nie spojrzał mu w oczy. Przełożony fuk-nął tylko gniewnie i zamaszystym krokiem przeszedł dalej, zajął należną mu pozycję na końcu oddziału. Po chwili padła cicha komenda i znów ruszyli za prowa-dzącym ich w noc kapitanem.

Wokół z całą pewnością musiało być pięknie. Późny sierpień w pełni swej krasy, wszystko wokół w najwięk-szym rozkwicie, bujna, eksplodująca wszystkimi siłami natury zieleń. Szeroko rozrośnięta, zwisająca ciężkimi kiśćmi winorośl, drzewa uginające się od owoców, jesz-cze ciepłe, słoneczne dni – ale przy tym noce kłujące już chłodem od ziemi. Ostatnie chwile ciepłego, jakby bez-troskiego lata, któremu powoli, ale nieubłaganie następo-wała na pięty i zaczynała dyszeć chłodem w kark zbli-żająca się jesień.

Ostatnie kilka tygodni zleciało im jak z bicza trzasnął. Nie zadawali pytań, nie wnikali, dlaczego po przebiciu się do własnych linii ich oddział przerzucono nagle na tyły, a potem jeszcze dalej, na stację kolejową. Stamtąd zabrały ich ciężarówki, którymi pojechali kawał drogi do jakiegoś zamkniętego obozu szkoleniowego.

Page 15: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

15

Nawet tam, w nowej jednostce, trzymano ich z boku, w oddzielnym baraku koszarowym. Na wyraźny rozkaz kapitana nie kontaktowali się z innymi grupami, cho-ciaż przyznać trzeba, że pozostałe kompanie patrzyły na nich dziwnie – starych, pokrytych bliznami wiaru-sów, bez kawałków uszu i z brakującymi palcami, obno-szących wielkie, sumiaste wąsiska i szpicbródki na starą modłę... Większość personelu i żołnierzy była w tamtej bazie zaskakująco młoda, szturmowcy znacznie zawy-żali średnią.

Zupełnie nie obchodziło ich, że chyba stracili łącz-ność ze swoim bezpośrednim dowództwem. Zresztą tym zajmował się zawsze Reinhardt; skoro on osobiście był tam z nimi, to niby dlaczego nie mieliby się na to godzić? Wiedzieli tyle, ile mówił im dowódca, a jeśli on nie mówił, to oni zwyczajnie nie pytali. Poza tym po co mieli wnikać? Nareszcie nikt nie podrywał ich do samo-bójczych, nic niewnoszących ataków na czele fali, któ-ra łamała się na pierwszej linii umocnień. Co prawda mieli też pewne wątpliwości – w końcu zgubiona jeszcze podczas pierwszego ataku dawno, dawno temu, wiosną, część kompanii została na liniach frontu – ale jeżeli ka-pitan zdawał się tym nie przejmować, to oni też nie za-przątali sobie głowy.

Tym bardziej że mieli tam wszystko to, o czym zdążyli już dawno zapomnieć: normalne łóżka, normalne posiłki. Ciepłą kawę i chrupiące bułeczki. Bieżącą wodę i czyste sanitariaty. Codzienną zmianę bielizny, suche, wypasto-wane buty. Opiekę uśmiechniętych lekarzy i przemyka-jące korytarzami, pachnące wiatrem sanitariuszki.

Page 16: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

16

Sta l owe sz c zury

Oczywiście były też pobudki o wpół do szóstej, po-ranne biegi na Bóg jeden wie ile kilometrów, ćwiczenia, łażenie po jakichś idiotycznych małpich gajach, wspi-nanie się po stalowych konstrukcjach, które nie przy-pominały dokładnie niczego, a mimo to z czymś się ko-jarzyły. Trwało to wszystko dotąd, aż sam Reinhardt, ubrany w zupełnie inny mundur, zebrał ich wszystkich w świetlicy i w kilku krótkich zdaniach wyjaśnił, po co to wszystko robią – i jaki mają wybór.

Wyjaśnił. Oni wysłuchali. Popatrzyli po sobie... i pod-jęli jedyną decyzję, jaką mogli podjąć. Decyzję, w wyni-ku której znów znaleźli się na tyłach, a potem przenie-siono ich na front. Zakwaterowano z nieznaną dywizją, trzymano w podziemnym schronie, jak gdyby bojąc się, że ktoś ich zobaczy.

Aż w końcu przyszedł ten dzień, gdy po raz kolej-ny zabrzmiał sygnał i ruszyli zaraz za szpicą ogromne-go ataku, który następnie otworzył się szeroko dwiema flankami i równie spektakularnie załamał – a oni wy-skoczyli spomiędzy tych dwóch skrzydeł jak kamyk wy-rzucany przez gumę procy. Zbyt mali, żeby przyciąg-nąć czyjąkolwiek uwagę, ale na tyle silni i wyposażeni, by przy relatywnie niedużych stratach przebić się przez pierwszą linię umocnień wroga. Potem przekraść się przez drugą, zapaść na kilka dni w ukryciu, odczekać i dojść do trzeciej – aż wreszcie znaleźć starannie zapla-nowaną drogę przez tyły, zgubić pościg i wyśliznąć się pogoni, a następnie zapaść w bezkres zupełnie normal-nego, zieleniącego się późnym latem, w miarę spokojne-go świata... Świata, o którego istnieniu zdążyli już daw-no zapomnieć.

Page 17: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

17

Gdy pierwszy raz próbowali spać na sianie w stoją-cej samotnie szopie, żaden z nich nie zmrużył oka. Nie chodziło nawet o to, że przez szczeliny między deskami sączyło się światło dnia, gdzieś w oddali szczekał pies, a po belkach więźby dachowej ganiały się wróble. Nie byli W STANIE zasnąć, nie słysząc gdzieś, chociażby w oddali, dudnienia dział, terkotu karabinów i innych, tak bardzo zwyczajnych dla nich odgłosów wojny.

Co i rusz któryś sięgał ku głowie, aby poprawić hełm – którego tam nie było. Czuli się niemalże nadzy, leżąc tak, pozbawieni mundurów i płyt pancerza, bez plątaniny pasów głównych i wspomagających, nie czując na ra-mionach ciężaru obwieszonych amunicją i granatami szelek. Każdy z nich miał tylko schowany pod ubraniem żelazny nóż okopowy i pistolet, więc aby w ogóle dać radę usnąć – kładli się z bronią w ręku.

Nie potrafili zmusić się, by wyjść na otwartą prze-strzeń. Gdy doszło do tego, że musieli przejść przez drogę, to najpierw leżeli przez prawie godzinę w rowie, wypatrując oczy wzdłuż pustego, cichego asfaltu – aż w końcu Reinhardt ruszył pierwszy, czołgając się nie-zdarnie po twardej nawierzchni. Dopiero potem, gdy machnął ręką, oni popełzli za nim, aż do bólu zaciska-jąc powieki i kuląc się ze strachu przed niewidocznym wrogiem, który mógł czyhać w zasadzce. Gdy zebrali się w kanale melioracyjnym po drugiej stronie drogi, byli wszyscy mokrzy od potu.

Nauczeni tym doświadczeniem zaczęli przemiesz-czać się wzdłuż cieków wodnych – rowów, strumyków, niedużych rzeczek. Tam przynajmniej chlupała pod no-gami woda i ciamkało błoto, zarośla zapewniały ukrycie,

Page 18: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

18

Sta l owe sz c zury

a ścieżki dla normalnych ludzi można było przeciąć, czołgając się po rurach drenażowych i skradając pod niedużymi, kamiennymi mostkami.

– Jesteśmy nienormalni  – odezwał się w  pewnej chwili Heidrich, gdy siedzieli tak w dwóch rządkach, plecami do ściany wybetonowanego przepustu pod szo-są. – Mózgowi inwalidzi.

Popatrzyli po sobie wtedy; nie powiedzieli nic. Którejś nocy Egon zaoferował się, że cichaczem po-

dejdzie pod jedno z gospodarstw i nakradnie dla nich wszystkich warzyw z ogródka. Reinhardt początkowo był przeciwny takiej akcji, ale gdy spojrzał w oczy swo-ich ludzi i zobaczył nieme błaganie... Mieli czekać przy ścianie lasu, a nożownik wziął tylko pusty plecak i po-czołgał się miedzą.

Czekali. Dziesięć minut, kwadrans. Pół godziny. Czterdzieści minut... Nie było słychać strzałów ani od-głosów walki, nad zabudowaniami wisiała cisza, więc w końcu kapitan wziął ze sobą kilku szturmowców i po-szli sprawdzić, co się stało.

Podobno znaleźli Egona, jak siedział na środku grządki. Widać go było z daleka, akurat księżyc wyszedł, a on tak siedział... Myśleli, że nie żyje, potem usłyszeli jęk, więc pewnie ranny – a on tak siedział z tym pleca-kiem na kolanach i płakał. Wokół niego narwana mar-chewka i pietruszka, buraki, garście koperku, poroz-rzucane wszystko dookoła, plecak otwarty, a on płakał jak dziecko, zanosił się szlochem i buczał, pokazując na trzymane w ręku warzywa. Ściągnęli go stamtąd, po plecak musieli wrócić, bo zapomnieli... A warzywa zo-stawili. Tak mówili przynajmniej, bo poza tym to Egona

Page 19: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

19

nikt nigdy płaczącego nie widział. Może i inaczej było, kto wie? Jego by się pytać trzeba.

Nie potrafili odnaleźć się w tym świecie. Reinhardt nie mógł przecież nie zauważyć, że gdy za-

trzymują się na postoje przed świtem – bo szli wyłącz-nie nocami, pod osłoną ciemności – to od czasu do czasu któryś z żołnierzy wymyka się ukradkiem w kierunku najbliższej wsi albo pola. Z początku przypuszczał, że chodzą tam na szaber albo zapolować na łatwą okazję – zaspana córka gospodarza za stodołą, nieopatrznie uchy-lone okno do sypialni, gdzie można znaleźć coś cennego... Ale oni chodzili pomiędzy zabudowania bez konkretne-go celu. Po prostu – szli tam popatrzeć. Zobaczyć, jak lu-dzie rano wychodzą do zwierząt, jak jadą wozy na rynek, albo by poczuć niesiony wiatrem zapach świeżego chleba z wiejskiej piekarni. Ukradkiem podejrzeć normalność, jak zaglądający przez okno spokojnej chaty włóczęga.

Nie bronił im tego i starał się powstrzymać Kurta przed niepotrzebnym dyscyplinowaniem szturmow-ców. Na razie mieścili się w czasie, mieli wręcz jeszcze prawie dzień wyprzedzenia względem zaplanowanych ram, a jakiekolwiek tarcia i niesnaski w oddziale były-by zupełnie niepotrzebne. Zresztą głowę zaprzątało mu coś całkiem innego.

Podobnie jak jego żołnierze, z początku nie mógł spać. O ile oni jednak szybko przyzwyczaili się do luksusu spokojnych, wręcz leniwych dni i trzeba było ich sztur-chać, żeby nie chrapali zbyt głośno, o tyle on – po prostu nie spał. Nerwowość i rozdrażnienie nasilały się w mia-rę, jak zbliżali się do zaplanowanego celu podróży. Im mniejsza odległość dzieliła ich na mapie, tym bardziej

Page 20: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

20

Sta l owe sz c zury

gnębiły go wątpliwości: a co, jeśli wywiad się mylił? A jeśli Vollmarkt tylko okrutnie sobie z niego zadrwił? A może to wszystko tak naprawdę sen? Może leży gdzieś w szpitalu w śpiączce, a umysł podsuwa mu usłużnie te wszystkie wizje i doznania...?

Nie chcąc niepokoić ludzi, zaczął stronić od ich towa-rzystwa, coraz częściej siadywał samotnie z boku, gdzie nikt nie mógł widzieć targających nim emocji, ale od-dział i tak to wyczuwał. Wiedzieli, że coś jest nie tak.

Była jeszcze jedna rzecz: od czasu gdy tam, w hotelu oficerskim, podali sobie z Vollmarktem ręce, Ona prze-stała go odwiedzać. Po prostu nie pojawiała się więcej, nie czekała przy jednej z dróżek na rozdrożach, nie pa-trzyła na niego pytająco, gdy musiał podejmować de-cyzje. Nie zadręczała pytaniami, nie wciągała w jałowe dyskusje, nie straszyła bezsensowną śmiercią. Nie stała przy jego łóżku, gdy nocą otwierał oczy.

Jej brak zaczął najpierw go irytować, potem przera-żać; teraz urastał do rangi obsesji. Celowo prowadził lu-dzi w pobliżu cmentarzy i bagien, mając nadzieję, że w końcu Ją tam zobaczy. Że prześladujące go od tak dłu-giego czasu widmo pokaże mu się znów, że będzie wie-dział, miał pewność, że właściwie odczytywał wcześ-niejsze znaki... Że nie zboczył ze ścieżki, którą obrał prawie dwa lata temu, wydając rozkaz do zawrócenia. Że śmierć wszystkich tamtych ludzi, że strata bliźnia-czego sterowca wraz z załogą, nie była wyłącznie aktem tchórzostwa, a ciernistą drogą ku czemuś większemu... A mimo to Ona nie przychodziła.

Kiedy w końcu przecięli, a potem znów zapletli za sobą potrójną linię drutów kolczastych i wkradli się na

Page 21: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

21

teren eksperymentalnej jednostki Aéronautique Mili­taire, okazało się, że mają jeszcze prawie trzydzieści sześć godzin wyprzedzenia względem podanej przez Abtei lung iiib daty. O ile oczywiście coś się nie zmieniło albo nie doszło do fatalnej w skutkach pomyłki. A przy-sługiwała im jedna jedyna szansa, żeby to sprawdzić.

Rozłożyli się tymczasowym obozem w wysiedlonym kilka lat wcześniej gospodarstwie, gdzie przynajmniej mieli dach nad głową oraz karłowate warzywa i zdzi-czałe owoce z zarośniętego ogrodu. Po zbadaniu ścieżek wartowników i zlustrowaniu najbliższej okolicy Rein-hardt wyprawił się z grupą zwiadu ku głównemu kom-pleksowi... a gdy wrócił, poruszony i milczący, skinął tylko głową bosmanowi, który zebrał ludzi i w krótkich, żołnierskich słowach wyłożył im zarys dalszego planu. A w zasadzie jego brak.

Popatrzyli po sobie: zaskoczeni, zmieszani, przeraże-ni. Egon parsknął tylko śmiechem, który szybko zamarł mu na ustach. Kubis pokiwał poważnie głową, Heidrich wzruszył ramionami. Otto szturchnął pod bok Heiniego.

– No i co powiesz, mały? Hę? – Damy radę – matowym głosem odezwał się starszy

szeregowy Heinrich Meier. – To już nie samobójstwo? – Grenadier próbował zaj-

rzeć mu w oczy, uśmiechnąć się, ale zobaczył w nich tyl-ko własne odbicie. – Rozchmurz się, dzieciaku! Świat jest piękny wokół nas.

– Tak jest, panie kapralu. – Heini zasalutował do wy-miętej czapki.

– O rany... – westchnął Otto. – Dobra, jak nie chcesz, to się nie odzywaj. A taki porządny z ciebie dzieciak był.

Page 22: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

22

Sta l owe sz c zury

Heini popatrzył na niego smutno spod siwiejących całymi pasmami włosów, dotknął wzmacniających strzaskane przedramię szyn wkręconych prosto w kość.

Był. Leżeli teraz wszyscy na skłonie niewysokiego wzgó-

rza, schodzącego delikatnym stokiem ku szerokiej, płyt-kiej misie naturalnego zagłębienia, w którym rozłoży-ły się hangary i hale remontowe jednostki wojskowej. Na wschodzie gwiazdy zaczynały już powoli blednąć, chłód sierpniowego świtu przesiąkał przez wilgotne ubrania i wgryzał się w kości tysiącem igieł. Wieże cu-mownicze świeciły jednostajnym, mdłym blaskiem, le-niwie przesuwały się z lewa na prawo reflektory na po-sterunkach strażniczych, porastające podejście młode drzewka rzucały długie cienie.

– Tam. – Reinhardt pokazał ręką na fragment okala-jącego teren ogrodzenia.

– Herr Kapitän, pan pozwoli... – szepnął Kurt, ale do-wódcy już nie było. Zsuwał się ostrożnie, powoli, po śli-skim od mokrej trawy zboczu, zamierając od czasu do czasu za krzewami, obserwując, mierząc i kalkulując, po czym szybkim skokiem przesadzał kawałek i znów przypadał do ziemi.

– Panie bosmanie, musimy... – zaczął Kubis, ale Kurt złapał go za ramię.

– Leżeć! Leżeć, Herr Kapitän wie, co robi... Reinhardt ześliznął się na sam dół, na chwilę zaległ

wśród wysokiej trawy. Promienie szperaczy popełzły po ziemi, jeden niemalże musnął skrajem jaśniejszego owa-lu jego rękę, ale on ani drgnął; wiedział, że w tej chwili jest tylko małą, burą plamą wśród ciemności nocy, nie-

Page 23: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

23

zwracającą na siebie niczyjej uwagi. Popatrzył raz jeszcze na masywny zarys hangaru, uśmiechnął się do wspo-mnień; nagle poczuł się o kilka lat i parę tysięcy mil młodszy. Znów był tylko on i spowita półmrokiem struk-tura obiektu przeciwnika. Dziś nie ryzykował niczego innego, jak tylko i wyłącznie własne życie.

Niby wąż popełznął pomiędzy wysokimi kępami w kierunku ledwo widocznego z tej odległości ogro-dzenia. W jedną i drugą stronę uciekał w noc rządek słupów, w równych odstępach pokrytych od dołu do góry izolatorami; nie zastanawiał się nawet, jak wyso-kie może być napięcie. Nie miało to znaczenia, bo i tak trzeba było to zrobić.

Sięgnął do pasa, odpiął pokryte grubą warstwą kau-czuku nożyce, zbliżył ostrożnie do pierwszego od dołu przewodu. Wydało mu się, że niemalże słyszy bucze-nie prądu... Ale mogło to być tylko złudzenie. Szybkim ruchem ścisnął rękojeści, szczęki cęgów stuknęły, zwój drutu poleciał w bok, krzesząc kilka iskier od sąsiednie-go przęsła.

Odczekał, ale nie wydarzyło się nic niezwyczajnego. Reflektory nie zwróciły się w jego stronę, nie włączył się alarm. Kompleks spowijała ta sama co i wcześniej spo-kojna cisza późnej nocy. Kapitan przeciął jeszcze jeden drut, odczekał chwilę – cisza, spokój. Przeczołgał się na pas zaoranej i zagrabionej ziemi, ułożył na brzuchu z rę-kami pod ciałem. Zamknął oczy, starając się wyrównać oddech i uspokoić serce... już.

Odwrócił się na plecy, wciąż nie otwierając oczu, sięgnął do ładownicy, wyciągnął, skręcił z dwóch czę-ści pękaty, nieporęczny pistolet. Odetchnął głęboko,

Page 24: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

24

Sta l owe sz c zury

ułożył się nieruchomo, czując pod potylicą wilgotną ziemię.

Czekał. Kroki narastały powoli, miarowo chrzęścił pod buta-

mi żwir, słyszalna stała się wygwizdywana półgłosem melodyjka. Reinhardt uśmiechnął się do siebie po raz kolejny; było zupełnie jak tamtego dnia, tyle lat temu, na pokładzie „Pabiedanosjeca”... Jego pierwszy prawdziwy abordaż powietrzny w Luftkriegsmarine, jeszcze u boku komandora. Wszystko, co zdarzyło się potem, zaczęło się od tamtej jednej chwili, gdy pierwszy raz skoczył w pustkę. Wszystkie szturmy, potyczki, awans na pod-oficera, potem szkoła kadetów, kurs lotników, uprag-niony stopień oficerski, własne stanowisko, a w końcu największa nagroda, jaką mógł wymarzyć sobie mary-narz Luftkriegsmarine – zawsze kojarzyło mu się z tam-tą chwilą, gdy podobnie jak teraz, leżał, ściskając broń w ręku, a nieświadomy jeszcze niczego żołnierz prze-ciwnika zbliżał się do niego coraz bardziej i bardziej, nie mając pojęcia, że...

Kroki zwolniły, zatrzymały się nagle; skrzypnął rze-mień ściąganego z ramienia karabinu. Reinhardt otwo-rzył oczy, wycelował w ciemniejszą na tle nieba sylwetkę i ściągnął palec wskazujący.

Pistolet podskoczył w ręku, szczęknął sucho prze-ładowujący zamek, ale nie było huku ani błysku; ma-sywny, niewygodny, zasłaniający przyrządy celownicze cylinder nakręcony na wylot lufy fuknął tylko krótko, urywanie, plunął ledwo widoczną smużką dymu ciąg-nącego się za wylatującą kulą. Żołnierz przez chwilę stał zupełnie nieruchomo, ale gdy Reinhardt miał już­już

Page 25: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

25

pociągnąć za język spustu raz jeszcze, przechylił się po-woli i osunął na ziemię, wypuszczając karabin.

Kapitan podczołgał się do wroga, gotów w każdej chwili sięgnąć po nóż, ale nie było już potrzeby. Popa-trzył przelotnie na wąsatą, pobrużdżoną zmarszczkami twarz, na której zastygł już na zawsze wyraz bólu i za-skoczenia; zapewne jakiś weteran Wojny, przeniesiony do służby wartowniczej na tyłach. Może miał nadzieję, że przetrwa jakoś do spokojnej wojskowej emerytury? Może miał wracać do domu za miesiąc, za tydzień albo nawet jutro – do żony, dzieci, wnuków... Do spokojnego, sielskiego życia, pełnego ciepłych popołudni na ganku domu, prostych, ale smacznych obiadów i rozgwieżdżo-nego nieba wieczorami. A teraz nie wróci już nigdzie, tylko zapakują go w prostą trumnę z sosnowych desek i pochowają w mogile oznaczonej wyłącznie numerem ewidencyjnym.

Potrząsnął głową: nie czas na takie przemyślenia. Podniósł się, sapnął, zarzucając sobie ciało na ramię, po czym przebiegł szybko ku najbliższemu budynkowi, wy-nosząc trupa poza zasięg reflektorów. Widział już – albo wydawało mu się, że widział – jak na zboczu poruszają się jego szturmowcy. Po chwili przez trasę wartowniczą zaczęły przemykać skulone, szare sylwetki. Jako ostat-ni pod drutami przeczołgał się Egon, który nieco dłużej zamarudził przy ścieżce, zacierając po wszystkich ślady.

– Godzina dwadzieścia osiem do świtu – rzucił pół-głosem Reinhardt do Kurta, patrząc na fosforyzujący promieniotwórczą farbą zegarek. – Przygotować się do podejścia pod hangar. Potem żadnego otwartego ognia ani broni palnej.

Page 26: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

26

Sta l owe sz c zury

– Pamiętać, szczury lądowe! – warknął bosman. – Niech mi się żaden nie waży strzelić...!

– Co to za różnica, w jaki sposób ten sterowiec wysa-dzać? – Otto wzruszył ramionami. – Ja rozumiem, Herr Bootsmann, że można zgodnie z zasadami wszystko zro-bić. No, ja to wszystko popieram, rozumie pan, żeby po-rządnie ładunki założyć i potem odpalić. Ale nieszczęś-liwy wypadek tym razem może być szczęśliwy... chyba...

Zająknął się, zauważywszy, jak patrzą na niego za-równo Kurt, jak i Reinhardt: ten pierwszy ze smutnym zrozumieniem, jak gdyby lekko zafrapowany, natomiast ten drugi z wyrazem graniczącego z pogardą niesmaku na twarzy. Bosman westchnął ciężko, popatrzył na do-wódcę, który skinął tylko głową.

– Powiedzcie im, Herr Bootsmann. – Otóż, kapralu Pfilch... Kto wam powiedział, że bę-

dziemy ten sterowiec niszczyć? – No... – zaczął ostrożnie Otto, czując, że stąpa po

kruchym lodzie. – No przecież ćwiczyliśmy podstawy budowy. I wspinanie się po wręgach wewnętrznych było, i systemy sterowania. I mówił pan bosman nawet niedawno, że musimy przejąć sterowiec przeciwnika. I po to nam pokazywali rozkład ścieżek komunikacyj-nych, tłumaczyli dojścia do gondoli i do silników. Więc...

Urwał. Zamrugał i spojrzał na Kurta. – O Mateńko Przenajświętsza... – jęknął. – Pan bos-

man nie chce powiedzieć chyba, że... – Za mną! – syknął Reinhardt, podrywając się z zie-

mi. Pobiegli za nim, dopadli do ściany budynku kosza-rowego, schylając się tak, żeby trzymać głowy poniżej parapetów, prześliznęli wzdłuż muru, skręcili za węgieł.

Page 27: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Chwala

27

– Herr Bootsmann, pan chce powiedzieć, że my... – Otto dogonił Kurta, który obserwował właśnie, jak Rein hardt wyciąga zza pazuchy i rozprostowuje czarną czapkę kapitana Luftkriegsmarine. Promień reflektora błysnął odbity na wpisanym w koło zębate krzyżu, prze-śliznął się po otoku ze srebrnych liści. – Że będziemy...

Reinhardt nasadził czapkę na czoło, przeciągnął pal-cami po daszku. Wyprostował się, popatrzył na swoich ludzi. Otto zachłysnął się niedokończonym po raz ko-lejny pytaniem, które utkwiło mu w gardle; odrucho-wo wyprężył się w postawie zasadniczej, zasalutował do gołej głowy. Kapitan odwrócił się do nich plecami i nie oglądając się, ruszył spokojnym, miarowym kro-kiem przez oświetlony plac przed hangarem – jak gdy-by szedł po bulwarze w samym Berlinie.

Czuł, jak bardzo jest spięty. Jak potwornie dłuży mu się droga, jak ciężko przestawiać jest nogi, robić kolejny krok za krokiem. Napięcie narastało w miarę, jak masyw hangaru robił się coraz większy i większy, przysłaniał powoli gasnące gwiazdy.

Wszedł w plamę cienia, rzucanego przez potężną konstrukcję; kątem oka zauważył ledwo dostrzegalny ruch gdzieś przy dłuższej ścianie, ale nie miał już czasu, by o tym myśleć. Jego droga była prosta, wiedział, cze-go chce. Przeszkody należało wyeliminować niezależ-nie od kosztów.

Zatrzymał się przed posterunkiem wartownika; ten zauważył go już wcześniej, teraz wyszedł z budki, włą-czył latarkę i poświecił na niespodziewanego o tej po-rze gościa. Zalśniła chłodną stalą proteza twarzy. Zasko-czony strażnik otworzył usta, żeby o coś zapytać albo

Page 28: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

Sta l owe sz c zury

zawołać, ale zamiast zaczerpnąć powietrza, zachłysnął się tylko własną krwią.

Próbując zatamować chlustającą z rozpłatanego gard-ła juchę, obrócił się do stojącego za nim Egona, który uśmiechnął się i wbił mu nóż w splot słoneczny. A po-tem raz jeszcze. I znów. Reinhardt popatrzył, jak nożow-nik delikatnie, niemalże pieczołowicie układa ciało na ziemi, składając ręce zabitego na piersiach, poprawiając mundur i układając włosy... Kiwnął zdawkowo głową, podszedł do drzwi hangaru i zastukał.

Page 29: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment

facebookuPolub nas na

kup teraz

premiera 25 wrzesnia c h w a Ł a

Page 30: Stalowe Szczury. Chwała - Michał Gołkowski - fragment