Siostry

16

description

Powieść Lori Lansens o 29-letnich siostrach syjamskich, jest wyrazistym opisem znaczenia w życiu wzajemnych związków oraz o dystansie, którego nie potrafi przezwyciężyć nawet niezwykła fizyczna bliskość.

Transcript of Siostry

Page 1: Siostry
Page 2: Siostry

Lori Lansens

SIOSTRY

Przełożyła Maria Gębicka-Frąc

Warszawa 2008

Page 3: Siostry

Tytuł oryginału:Girls

Copyright © 2005 by Lori Lansens

Copyright for the Polish translation© 2008 by Wydawnictwo Nowa Proza

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja

Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:Bartosz Minkiewicz & Michał Gawlik

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

ISBN 978-83-7534-032-7Wydanie I

Wydawca:Nowa Proza sp. z o.o.

ul. F. Znanieckiego 16a m. 903-980 Warszawatel (22) 251 03 71

www.nowaproza.eu

Wyłączny dystrybutor:Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.

ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.tel. (22) 721-30-00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Page 4: Siostry

5

Ruby i ja

Nigdy nie spojrzałam w oczy swojej siostrze. Nigdy nie ką-pałam się sama. Nigdy nie stałam w nocy na trawie i nie wznosiłam rąk do urzekającego księżyca. Nigdy nie skorzy-stałam z ubikacji w samolocie. Ani nie nosiłam kapelusza. Ani nie byłam całowana. Nigdy nie prowadziłam samocho-du. Ani nie przespałam całej nocy. Nigdy nie odbyłam pry-watnej rozmowy. Ani samotnego spaceru. Nigdy nie wspię-łam się na drzewo. Ani nie wtopiłam się w tłum. Bardzo wielu rzeczy nigdy nie zrobiłam, ale zawsze byłam kochana. I gdyby coś takiego było możliwe, żyłabym jeszcze tysiąc razy jako ja, żeby być kochaną tak ogromnie.

Moja siostra Ruby i ja, za sprawą niefortunnego przy-padku albo cudu, zamiast rozdzielić się na etapie podziału zapłodnionej komórki jajowej, zostałyśmy połączone gło-wami powierzchnią o wielkości talerzyka. W środowisku medycznym jesteśmy znane jako najstarsze (dwadzieścia siedem lat) żyjące bliźnięta craniopagus, czyli bliźnięta po-łączone czaszkami, mające odrębne szyje i ciała, a miliony ludzi na świecie, ci, którzy na poważnie interesują się taki-mi osobami jak my, znają nas jako bliźniaczki craniopagusRose i Ruby Darlen z hrabstwa Baldoon. Nazywają nas róż-nie: dziwolągi, okropieństwa, potwory, diablice, wiedźmy, debilki, cuda i wybryki natury. Większość ludzi uważa nas za fenomen. W miasteczku Leaford, gdzie mieszkamy i pra-cujemy, jesteśmy po prostu „siostrami”.

Page 5: Siostry

6

Podnieś prawą rękę. Przyciśnij nasadę dłoni do płatka prawego ucha. Zakryj je i rozpostrzyj palce – w tym miej-scu jestem złączona z siostrą; nasze twarze niezupełnie się przytulają, czaszki są stopione w kręgu sięgającym od skro-ni ku płatowi potylicznemu. Gdy na nas spojrzysz, możesz pomyśleć, że tulimy się jak siostry.

Ruby i ja jesteśmy identycznymi bliźniaczkami i wyglą-dałybyśmy identycznie, mając czoła naszej matki i szero-kie, pełne usta, tylko że twarz Ruby jest znacznie ładniejsza (prawdę mówiąc, Ruby jest piękna), ja natomiast mam rysy zniekształcone i w zasadzie groteskowe. Moje prawe oko jest przesunięte w stronę miejsca, gdzie znajdowałoby się prawe ucho, gdyby zamiast niego nie wyrosła tam głowa mojej siostry. Nos mam dłuższy niż Ruby, jedną dziurkę większą od drugiej, rozciągniętą w kierunku skośnego piwnego oka. Żuchwę mam wykręconą w lewo, dlatego mówię niewyraź-nie, chropawym głosem. Różowe łaty egzemy szpecą moje policzki, podczas gdy Ruby ma jasną, nieskazitelną cerę. Skóra naszych głów jest połączona, ale moje kędzierzawe włosy mają kasztanowy odcień, natomiast siostra jest bru-netką. Ruby ma w brodzie głęboki dołeczek, który ludzie uważają za uroczy.

Mam sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Kiedy się urodziłyśmy, miałam symetryczne kończyny, proporcjo-nalne do ciała. Obecnie moja prawa noga jest o całe siedem i pół centymetra krótsza od lewej, kręgosłup mam skrzy-wiony, prawe biodro wysunięte, a wszystko to dlatego, że noszę siostrę jak dziecko od czasu, gdy sama byłam dziec-kiem. Chude uda Ruby obejmują moje biodro, moja ręka podtrzymuje jej pośladki, jej ręka jest zawsze zarzucona na moją szyję. Ruby jest moją siostrą. I w dziwny, niezaprze-czalny sposób moim dzieckiem.

Page 6: Siostry

7

Z naszym połączeniem wiąże się pewna niewygoda. Obie miewamy bóle karku, szczęki i ramienia, od umiar-kowanych do silnych, i dlatego trzy razy w tygodniu cho-dzimy na fizjoterapię. Moje mięśnie wciąż są napięte, gdy dźwigam ciężar Ruby, gdy taszczę ją na biodrze, gdy się wytężam, żeby w łóżku przewrócić się na drugi bok albo gdy tkwię na stołeczku przy muszli klozetowej przez chwile, które dłużą się jak godziny. (Ruby ma mnóstwo problemów związanych z jelitami i drogami moczowymi). Z pewnoś-cią borykamy się z licznymi wyzwaniami i czasem jest nam niewygodnie, ale żadna z nas nie nazwałaby naszej sytuacji bolesną.

Trudno wyjaśnić, jak się poruszamy jako zrośnięte bliź-niaczki ani jak od urodzenia uczyłyśmy się współpracy za pomocą stęknięć, gestów i tego, co jak przypuszczam musi być telepatią. Bywają dni, gdy jak każda normalna osoba je-steśmy niezdarne i mamy nieskoordynowane ruchy. Nasza symbioza staje się mniej naturalna, gdy jedna z nas (zwykle Ruby) choruje, ale przez większość czasu nasz taniec jest płynny. Wielu rzeczy nie cierpimy robić jednocześnie, na przykład przytakiwać lub przeczyć. Nigdy nie kończymy zdań jedna za drugą. Nie możemy jednocześnie kiwać ani kręcić głowami (i nie robiłybyśmy tego, nawet gdybyśmy mogły – patrz wyżej). Milczący, nawet podświadomy system porozumiewania się pozwala nam określać, która z nas pro-wadzi w danym momencie. Jest konflikt. Jest kompromis.

Ruby i ja mamy wspólny krwiobieg. Moja krew w le-wej półkuli mózgu płynie normalnie, ale krew w prawej (od strony połączenia) przepływa do lewej półkuli mojej siostry, i vice versa. Oceniono, że oprócz kości czaszki łą-czy nas wspólna sieć stu żył. Nasza tkanka mózgowa jest zespolona, nasze układy naczyniowe splatają się jak krzewy

Page 7: Siostry

8

dzikiej róży, ale nasze mózgi funkcjonują oddzielnie. Nasze myśli należą do nas. Nasze psyche walczą dziko o swoją odrębność i w rzeczywistości różnimy się znacznie bardziej niż większość identycznych bliźniaczek. Ja lubię sport, ale jestem również molem książkowym, Ruby natomiast ma dziewczęce zainteresowania i woli telewizję. Gdy Ruby jest zmęczona, ja nie mam ochoty kłaść się do łóżka. Rzadko kiedy razem jesteśmy głodne i nasze upodobania różnią się krańcowo: ja wolę pikantne potrawy, podczas gdy moja sio-stra ma niepokojący pociąg do jajek.

Ruby wierzy w Boga, duchy i reinkarnację. (Ruby nie zastanawia się nad przyszłym wcieleniem, jak gdyby wy-obrażanie sobie, że będzie inna niż teraz, było zdradą nas obu). Ja wierzę, że najlepszym, na co może mieć nadzieję zmarły, to od czasu do czasu wywołanie jego ducha przez zapadający w pamięć ton melodii albo fragment książki.

Nigdy nie widziałam oczu mojej siostry inaczej niż tylko w lustrze i na fotografiach, ale znam gesty Ruby jak własne, czując ruchy jej mięśni i kości. Kocham siostrę jak siebie. Tak samo jej nienawidzę.

To historia mojego życia. Zatytułowałam ją Autobiogra-fia zrośniętej bliźniaczki. Ale ponieważ moja siostra twier-dzi, że formalnie rzecz biorąc („formalnie rzecz biorąc” jest obecnie ulubionym zwrotem Ruby) ta książka nie może być uważana za autobiografię i w przeciwieństwie do tego, co mówię, jest n a s z ą historią, muszę się zgodzić, że siostra powinna napisać pewne rozdziały z własnego punktu wi-dzenia. Będę się starała opowiedzieć swoją historię uczci-wie, pozwalając, żeby moja prawda miała inny odcień niż siostrzana, i dopuszczając łączenie barw przez autora.

Tego, co wiem o pisaniu, nauczyłam się głównie z lektu-ry książek i od cioci Lovey, która wraz z wujkiem Stashem

Page 8: Siostry

9

(Stanislausem Darlenskym urodzonym w Grozovie na Sło-wacji w roku 1924) wychowywała Ruby i mnie od uro-dzenia. Zostałam przyjęta na kurs filologii angielskiej na pobliskim uniwersytecie, ale Ruby nie chciała, żebym stu-diowała. Wiedziałam, że się nie zgodzi, ale i tak złożyłam podanie, a potem mogłam czuć się pokrzywdzona i uspra-wiedliwiona. Z nadąsaną Ruby u boku podałam cioci Lo-vey list z informacją, że zostałam przyjęta.

– Jak mam zostać pisarką, jeśli nie będę studiować pisar-stwa? Jak mam zostać pisarką, skoro nie mam nawet licen-cjatu?! – wykrzyczałam.

Ciocia Lovey nie cierpiała użalania się nad sobą.– Nie obwiniaj siostry, jeśli nie zostaniesz pisarką. Ja nie

wiem, jak pracują tłoki, ale umiem prowadzić samochód. – Popatrzyła na mnie twardym wzrokiem i odeszła.

Następnego dnia ciocia Lovey podarowała mi książkę zatytułowaną Aspekty powieści autorstwa E.M. Forstera. Aspekty powieści autorstwa E.M. Forstera. Aspekty powieściOwinęła ją w resztki gwiazdkowego papieru i przykleiła na wierzchu stokrotkę z ogrodu, chociaż była to książka z biblioteki, którą należało zwrócić za dwa tygodnie. Po-tem zawiozła mnie do sklepu Kmart, żeby kupić pudełko z dziesięcioma ołówkami i kilka żółtych brulionów. Ruby zwymiotowała przez okno, gdy wjechałyśmy na parking, co trochę zepsuło wycieczkę. Kiedy ciocia Lovey czyściła bok impali, otworzyłam Aspekty na przypadkowej stronie Aspekty na przypadkowej stronie Aspektyi przeczytałam na głos długi, nudny akapit o śmierci i po-dejściu do śmierci w powieści. Ciocia Lovey popatrzyła na mnie z promiennym uśmiechem, jakbym sama napisała ten fragment. Ruby jęknęła, nie wiem, czy z powodu złego sa-mopoczucia, czy z zazdrości.

Od samego początku Ruby nie cierpiała mojego pisar-stwa. Nie widziała sensu w szkicach postaci i oskarżała

Page 9: Siostry

10

mnie o oszukiwanie, gdy moje wiersze nie miały rymów. Pewnego razu po przeczytaniu jednego z moich opowiadań zapytała: „A niby dla kogo to piszesz, Rose?”. Poczułam się dotknięta do żywego. Bo nie wiedziałam. I pomyślałam, że powinnam wiedzieć. Moja miłość do czytania oddaliła mnie od siostry. Ruby nigdy nie lubiła książek, z wyjątkiem literatury dziecięcej i hollywoodzkich czasopism, nad któ-rymi się ślini w poczekalniach u lekarzy.

Odziedziczyłam miłość do książek po cioci Lovey, cho-ciaż lubię myśleć, że moja rodzona matka też zaliczała się do moli książkowych. Ciocię Lovey rzadko można było zo-baczyć bez książki, którą trzymała w ręku albo rozłożoną na poręczy obitego brązowym winylem fotela w pokoju. Prze-kształciła werandę przy spiżarni na tyłach starego wiejskie-go domu, w którym się wychowałyśmy, w magazyn pełen książek. Zwałyśmy ten pokój „biblioteką”, choć nie uświad-czyłbyś w nim regałów – tylko sterty broszurowych wydań, łącznie 784, cierpliwie znoszących chłód w ścianach z listew obrzuconych tynkiem. Po śmierci cioci Lovey przekazały-śmy jej książki bibliotece w Leaford, gdzie, tak się składa, obecnie jesteśmy zatrudnione. Ja sortuję i układam książki na półkach, a Ruby czyta grupom uczniów, choć oczywi-ście nie wykonujemy swoich obowiązków jednocześnie. (Na wypadek, gdybyście się zastanawiali, dostajemy pensję za indywidualne godziny pracy). Ciocia Lovey powtarzała, że jeśli chcę zostać pisarką, muszę mieć głos pisarza. „Czy-taj” – mawiała – „i jeśli masz głos pisarza, pewnego dnia wykrzyknie: „Ja też to mogę robić!”.

Mój głos wykrzyknął, ale nie jestem pewna, czy zawołał: „Ja też to mogę robić!”. Myślę, że powiedział: „Ja też to muszę robić”. Kiedy byłam w ósmej klasie, jeden z mo-ich wierszy, zatytułowany „Lawrence”, został wybrany do

Page 10: Siostry

11

druku w roczniku literackim „Poetry Corner”. Przedłoży-łam wiersz anonimowo, więc dużą przyjemność sprawiła mi świadomość, że na pewno nie został wybrany z litości dla jednej z Sióstr. Po opublikowaniu „Lawrence’a” (choć byłam tylko dzieckiem, a to był tylko rocznik), oznajmiłam (mając czternaście lat), że moją następną pracą będzie au-tobiografia. Ciocia Lovey pstryknęła palcami i powiedziała: „Zatytułuj ją Dwie za jedną. Czy to nie będzie urocze? Albo Podwójny obowiązek”.

Wysłałam do różnych wydawnictw sześćdziesiąt siedem opowiadań (jedno ukazało się w kwartalniku „Prairie Fire”) i kilkaset wierszy (jedenaście opublikowanych w „Lea ford Mirror”, jeden w „Wascana Review”, a jedna piąta inne-go – bez komentarza – w kwartalniku „Fiddlehead”). Ukła-dałam autobiografię w głowie przez piętnaście lat, ale po-wyższe słowa są pierwszymi przelanymi na papier. Jeśli ktoś spyta, ile czasu zajęło mi pisanie, nie będę wiedziała, co odpowiedzieć.

***

Moja siostra i ja od wczesnych lat życia wiedziałyśmy, że jesteśmy wyjątkowe i niezwykłe, choć nie przypominam so-bie ani jednej chwili objawienia w rodzaju „Ach, nie wszy-scy ludzie są połączeni z rodzeństwem”. Pamiętam walkę. Musiałyśmy mieć około trzech lat – w kółko odtwarzałam to w myślach.

Było to jakoś tak... Widzę ciemnopomarańczowe włókna kosmatego chodnika w pokoju starego wiejskiego domu. Moja rączka znika zupełnie w grubej puszystości. Pokój pachnie lizolem i lawendowym pudrem cioci Lovey. Ciocia Lovey posadziła Ruby i mnie pośrodku pokoju. Ja siedzę na

Page 11: Siostry

12

pupie. Ruby przywiera do mnie, na przemian balansując na swoich dziwnych nóżkach i obejmując mnie nimi w pasie, gdy zmieniam pozycję, żeby dostosować się do jej ciężaru. Ruby zawsze jest obok mnie. Rozumiem, że ja jestem „ja”, ale jestem również „my”.

Ciocia Lovey brnie przez dywan w podniszczonych ró-żowych papuciach i sadza lalkę niemowlaka po drugiej stronie pokoju zabaw przed srebrnym kaloryferem. Lalka jest moja. Ciocia Lovey dała mi ją rano. Ruby dostała inną. Ciocia Lovey pozwoliła nam bawić się lalkami przez parę minut, a potem je zabrała. Była głucha na nasz płacz. A teraz znowu jest lalka. Tylko że bardzo daleko. Podnoszę ręce. I wyciągam. Wiem, że nie dosięgnę lali w ten spo-sób, ale to jest mój język. Oznacza „chcę”. Fikam nogami i płaczę. Widzę, że ciocia Lovey i wujek Stash przyglądają się nam, stojąc w drzwiach. Ciocia Lovey mówi: „Śmia-ło, Rosie. Idź po swojego dzidziusia. Idź po swoją lalkę”. Patrzę w oczy wujka Stasha. Proszę. Proszę, wujku. Proszę. Łatwo mięknie, ustępuje Ruby i mnie. Rusza, żeby dać mi lalkę, ale ciocia go powstrzymuje. Znowu zaczynam wrzeszczeć. I kopać podłogę. Ruby zawodzi, sfrustrowana i zdenerwowana, zastanawiając się, co się stało z jej lal-ką. Znowu kopię podłogę, podskakuję na znak protestu i nagle, bez świadomego zamiaru, ruszam do przodu. Za-trzymuję się, znowu podskakuję. Nic. Jednocześnie wierz-gam i podskakuję. Przemieszczam się do przodu. Przestaję płakać, znów kopię i skaczę. Łapię siostrę w pasie, kopię i skaczę, skaczę i kopię, i wlokę ją ze sobą. Posuwamy się naprzód. Dopracowując pozycję ciała, rytm kopnięć i podskoków, odpychając się wolną ręką, sunę coraz szyb-ciej po puszystym pomarańczowym dywanie. Ruby pisz-czy na znak protestu, ściska mnie nogami, trzyma za szyję,

Page 12: Siostry

13

szarpie do tyłu, bo jeszcze nie jest na to gotowa. Ale ja jestem. Docieram do lalki.

Nazajutrz ciocia Lovey znowu posadziła nas na środku podłogi. Tym razem przed srebrnym grzejnikiem położyła nie moją lalę, tylko lalkę Ruby. Teraz Ruby miała się na-uczyć, jak dostać to, co chce. Wyzwanie stojące przed Ruby było większe od mojego. Według cioci Lovey nakłonienie mnie do przejścia przez pokój zajęło jej sześć miesięcy. Jakiś czas później ciocia Lovey umieściła nasze lalki w dwóch kątach pokoju. Przypadkowy obserwator mógłby uznać, że jest okrutna, ale ciocia Lovey chciała dla nas czegoś więcej niż tylko przetrwania.

Kiedy Ruby i ja miałyśmy dziewięć lat, ciocia Lovey za-wiozła nas do biblioteki, żeby poszukać książek o naszym stanie. (Do licha, jakie książki spodziewała się tam znaleźć? Witajcie w cudownym świecie craniopagii?). Ruby cierpia-ła, i wciąż cierpi, na poważną chorobę lokomocyjną. Nie zawsze toleruje leki przeciwwymiotne i choruje przez wię-cej niż połowę czasu, który spędzamy w podróżach, nawet tych krótkich. Czasami bardzo ciężko. Choroba lokomo-cyjna Ruby jeszcze bardziej ogranicza nasze już ograni-czone życie. Moje torby podróżne, nawet na jednodniowe wycieczki, zawierają kilka zmian ubrań dla nas obu. Pod większością moich wspomnień z podróży zalega kwaśna woń oddechu Ruby.

W drodze do biblioteki Ruby zwymiotowała dwa razy i gdy przybyłyśmy na miejsce, włożyłam ostatnie czyste ubranie. Choć nudności mojej siostry nie były niczym nadzwyczajnym, wiedziałam, że tym razem przyczyną jest coś więcej niż sposób jazdy cioci Lovey. (Nazajutrz Ruby dostała ospy wietrznej, którą, nawiasem mówiąc, ja się nie zaraziłam).

Page 13: Siostry

14

Ciocia nie kryła zawodu, gdy nie znalazła żadnych ksią-żek o połączeniu czaszkowym, ani o żadnym innym, w dzia-le dziecięcym na górze. W drodze do windy powiedziała starszej pani za biurkiem, że biblioteka powinna wzbogacić księgozbiór o parę pozycji na temat wad wrodzonych i tym podobnych. „Zwłaszcza” – dodała – „gdy w okolicy miesz-kają bliźniaczki zrośnięte głowami”.

Starsza pani z identyfikatorem, na którym widniało imię ROZ, ubrana w młodzieżowy fioletowy sweterek z angory, popatrzyła na mnie i moją siostrę. Jak większość mieszkań-ców hrabstwa Baldoon, tylko słyszała o rzadkim przypadku zrośniętych bliźniaczek. Wydawała się mniej zdumiona niż większość ludzi, którzy widzą Ruby i mnie po raz pierw-szy. Może dlatego, że znała kogoś nie tyle podobnego, ile równie wyjątkowego. Zgodziła się, że należy oświecić dzieci w Leaford, po czym odprowadziła nas do windy. Czułam, jak Ruby wiotczała w czasie szybkiej jazdy na dół, i wie-działam, że zasnęła. Miała gorączkę i zastanawiałam się, czy powiedzieć cioci Lovey, że powinnyśmy jechać do domu, ale starsza pani w swetrze z angory wskazała nam książkę ze zdjęciami (z Mütter Museum w Filadelfii) na wysokiej półce w dziale dla dorosłych. Nie mogłabym odejść bez zaj-rzenia do środka.

Na okładce wielkiej księgi widniał dagerotyp Changa i Enga Bunkerów, bliźniaków z Syjamu – pierwszych bliź-niąt syjamskich – którzy zdobyli sławę, wykonując cyrko-we sztuczki, choć byli zrośnięci mostkami. Po występach na dworach Europy, bliźniacy w połowie dziewiętnastego wieku osiedli w Karolinie Północnej, ożenili się z siostrami, nie bliźniaczkami, i spłodzili łącznie dwadzieścioro jeden dzieci! (To absolutna prawda). Na zdjęciu bliźniaki wyglą-dają dystyngowanie, mają identyczne ciemne garnitury,

Page 14: Siostry

15

skrojone w taki sposób, że zasłaniają pas ciała łączący ich na wysokości klatki piersiowej. Dożyli sześćdziesięciu trzech lat. Chang zmarł w nocy z powodu pęknięcia śledziony. Ostatnie słowa jego brata brzmiały: „Teraz ja też odejdę”.

Ciocia Lovey zaniosła tę wielką księgę z obrazkami i parę mniejszych książek na duży stół z tyłu czytelni. Śpiąca Ruby była ciężka. Gorąca. Usiadłam ostrożnie na wąskiej ław-ce i wstrzymałam oddech, gdy piegowata ręka cioci Lovey (patrząc na ciocię, nigdy nie poznalibyście, że miała w so-bie indiańską krew) otworzyła książkę. Pierwsza ilustracja, czarno-biała, przedstawiała poważnie zdeformowany szkie-let. Ciocia Lovey przeczytała na głos podpis drobnym dru-kiem – „Szkielet siedmiomiesięcznego płodu z rozszczepem kręgosłupa i bezmózgowiem” – potem chrząknęła i prze-wróciła kartkę. Na następnej stronie znajdowało się zdjęcie nagiej kobiety, zaskakujące nie z powodu jej białej nagości, ale dlatego, że była mocno wygięta w pasie, przypominając chodzącą literę r. Poprosiłam ciocię Lovey, żeby przeczytała podpis na tej stronie, ale zamiast tego przewróciła kartkę. Na kolejnej fotografii widniał mężczyzna w średnim wieku, ubrany w wykrochmaloną białą koszulę i krawat. Ogromny śliwkowy guz przepłoszył jego prawe oko na czoło i prze-gnał nos ze środka twarzy. Patrzyłabym dłużej, ale ciocia Lovey znów przewróciła kartkę. Zobaczyłam na aksamit-nym tle, niewiarygodne i spektakularne, zamarynowane szczątki bliźniąt craniopagus połączonych nie bokiem gło-craniopagus połączonych nie bokiem gło-craniopaguswy, jak Ruby i ja, ale tyłem, więc jedno dziecko patrzyło do przodu, a drugie w przeciwną stronę. Dzieci pływały w wielkim szklanym słoju, z otwartymi oczami i ustami, w dolnym dziąśle jednego z nich było widać wyrzynający się ząb. Plecy do pleców. Pupa do pupy. Szczątki unoszące się w jakimś płynie. Tu i ówdzie widniały drobne metalowe

Page 15: Siostry

16

elementy. Dzieci zostały upozowane przed zatopieniem w słoju. Trzymały się za ręce. Z gardła Ruby wyrwał się szloch. Przestraszyłam się, bo nie czułam, że się zbudziła. Ciocia Lovey zatrzasnęła książkę. Miała szkarłatne policzki. Poszła odłożyć książkę na półkę.

Ruby wysmarkała nos w kraciastą chusteczkę, któ-rą trzymała, jak starsze panie, w rękawie. Otworzyłam czerwoną książeczkę bez obrazków i przeczytałam histo-rię, która wciąż do mnie powraca jak melodia. Historię o Minnie i Marie. Minnie i Marie urodziły się zrośnięte klatką piersiową (to zroślaki thoracopagus) w Walii w 1959 thoracopagus) w Walii w 1959 thoracopagusroku. Razem ważyły tylko siedem funtów. Do osiemna-stego miesiąca życia więcej czasu spędziły w szpitalu niż w domu. Minnie i Marie były pięknymi dziećmi z por-celanową karnacją i gęstymi czarnymi loczkami, i śmiały się częściej niż płakały. Dzieci obejmowały się i całowały, ale również walczyły zażarcie i czasami pielęgniarki musia-ły je powstrzymywać. Z trudem nauczyły się mówić, ale ze sobą porozumiewały się bez trudu. Z jakiegoś powo-du jedna drugą nazywała „Marie”, wymawiając imię jako „Me”. Rozkochane w nich pielęgniarki i lekarze też nazy-wali je „Me”. Minnie i Marie były normalne pod każdym względem, ale miały jedno serce, które zaczęło zawodzić, gdy zbliżały się ich trzecie urodziny.

Sprowadzono specjalistów, chirurgów klatki piersiowej, naczyniowych i sercowych, którzy proponowali poświęce-nie bardziej chorowitego dziecka, Marie, i przekazanie serca silniejszej bliźniaczce, Minnie. Ich matka, przerażona upły-wem czasu i twierdzeniami lekarzy, że obie dziewczynki umrą, jeśli się czegoś nie zrobi, wyraziła zgodę na operację. Pocałowała Marie na pożegnanie, modląc się, żeby wspólne serce biło teraz w piersi małej Minnie. Serce pracowało lepiej

Page 16: Siostry

niż lekarze się spodziewali. Kiedy kilka dni po operacji mała Minnie otworzyła oczy, stłoczeni wokół niej lekarze i pie-lęgniarki zaczęli bić brawo. Dziecko też zaklaskało, potem wyciągnęło rączki, żeby objąć siostrę. Przestraszona i skon-sternowana zniknięciem bliźniaczki, Minnie rozejrzała się po pokoju, szukając twarzy Marie. „Me?” – szepnęła. Leka-rze i pielęgniarki ucichli. Dziewczynka znowu się rozejrza-ła. „Me?” – zapytała błagalnie. „Me?”. Potem spuściła głowę i nagle jakby zrozumiała, że jej siostra została amputowana. „Boli”, wyszlochała, dotykając białych bandaży. Odnalazła oczy matki, która się rozpłakała. „Me”, powiedziała jeszcze raz Minnie, a potem zamknęła oczy i umarła.

***

W drodze powrotnej ciocia Lovey powiedziała mi, że-bym napisała swoją historię bez strachu, trochę jak było, trochę jak chciałabym, żeby było, i żebym pisała nie tylko jako zrośnięta bliźniaczka, ale jako istota ludzka i kobie-ta, i teraz, o wszystkie te lata starsza, zamierzam to zro-bić. „Pisz” – powiedziała – „tak, jakby nikt nigdy nie miał tego przeczytać. W ten sposób będziesz pewna, że napiszesz prawdę”. Ale ja chcę być czytana. Chcę podzielić się praw-dziwą historią mojego życia – z Wami.