Sekrety róż

48

description

Elizabeth Camden Sekrety róż Massachusetts, rok 1879. Po powrocie z letniego wypoczynku piękna Libby Sawyer odkrywa, że do willi należącej od dziesięcioleci do jej rodziny wprowadził się rumuński imigrant, Michael, wraz z dwoma synami i upośledzoną umysłowo siostrą. Na domiar złego Michael twierdzi, że rodzinny dom Libby dostał w spadku, i przedstawia odpowiednie dokumenty. Wkrótce Libby odkryje, że róże hodowane w jej rodzinie od pokoleń skrywają niejeden sekret. Najbardziej niesamowite tajemnice dotyczą jednak Michaela... Libby będzie musiała walczyć. Najpierw o dom, a później z własnym sercem, które coraz mocniej wyrywa się w stronę tajemniczego przybysza.

Transcript of Sekrety róż

Page 1: Sekrety róż
Page 2: Sekrety róż
Page 3: Sekrety róż

ELIZABETH CAMDEN

sekretyróż

tłumaczenie Magdalena Krzysik

Kraków 2013

Page 4: Sekrety róż

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków,tel. (12) 61 99 569

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Tytuł oryginału: The Rose of Winslow Street

Copyright © 2012 by Dorothy Mays.Originally published in English under the title The Rose of Winslow Street by Bethany House, a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids,

Michigan, 49516, U.S.A.All rights reserved

Copyright © for the translation by Wydawnictwo Otwarte

Projekt okładki: © Jennifer Parker

Modyfikacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Emilia Pyza

Fotografie na okładce: © Mike Habermann Photography, LLC

Grafiki na okładce i s. 1, 3: Emilia Pyza

Opieka redakcyjna: Joanna Dziubińska

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Adiustacja, korekta, łamanie: Zespół – Wydawnictwo PLUS

ISBN 978-83-7515-243-2

Page 5: Sekrety róż

5

rozdział 1

Colden w stanie Massachusetts, 1879

Owego gorącego wieczoru okazałe domy stojące przy Winslow Street wydawały się niezwykle bezpieczne i do-stojne. Mikhail wiedział jednak, że wkrótce to się zmieni.

Przyglądał się okolicy przez uchylone okno powozu. Bu-dynki skrywały się w cieniu potężnych platanów i tylko pta-si świergot mącił spokój zapadającego zmierzchu. Stróżka potu spłynęła mu po skroni, a jego palce zacisnęły się moc-niej na pasku u spodni. Choć powóz podskakiwał i kołysał się na nierównym bruku, siedząca obok Mikhaila lady Mi-rela przez cały czas była wyprostowana i sztywna. Każdy szczegół okolicy, przez którą przejeżdżali, świadczył o bo-gactwie i obyczajności jej mieszkańców. Nic nie wskazy-wało na to, że już niebawem miejsce to miało stać się are-ną zażartej bitwy.

Ławkę naprzeciwko zajmowali synowie Mikhaila – zu-pełnie nieświadomi zdenerwowania, jakie targało ich oj-cem. Byli całkowicie pochłonięci siłowaniem się na kciu-ki. Niebezpieczeństwo i niepewność, niezmiennie obecne

Page 6: Sekrety róż

6

w życiu Mikhaila, nigdy nie były udziałem jego dzieci − za-wsze je chronił.

Obok chłopców siedział mężczyzna, do którego zwraca-no się Turek – był tak potężny, że ledwie mieścił się w tym ciasnym wnętrzu. Olbrzym trzymał w dłoniach drewnia-ną szkatułkę, która w jego uścisku wyglądała niebywale krucho. Jej zawartość była jednak zbyt cenna, by umieścić ją wraz z innymi bagażami na dachu kołyszącego się powo-zu. Jedynym ozdobnym elementem tej prostej skrzynecz-ki były eleganckie mosiężne zawiasy, które zabezpieczały wieczko przed otwarciem. Trudno się było domyślić, jak bezcenne były fiolki, które ukryto w szkatułce.

Powóz powoli się zatrzymał. Zniecierpliwiony Andrei podniósł wzrok.

– Jesteśmy na miejscu? – zapytał dwunastolatek. Jego oczy promieniały podnieceniem.

Czyżby głos chłopca przez moment zabrzmiał odrobi-nę inaczej niż zwykle? Już drugi raz Mikhail zauważył, że przez dziecięcy szczebiot przebija się niski, zachrypnię-ty ton, wskazujący na to, że jego syn lada moment stanie się mężczyzną. W normalnych okolicznościach ten znak nadchodzącej przemiany wypełniłby serce ojca dumą, te-go wieczoru jednak było inaczej.

– Tak, to tutaj – odpowiedział Mikhail, z trudem opa-nowując drżenie głosu i spoglądając na majestatyczny dom, którego wysoka, trzykondygnacyjna sylweta wyłaniała się z gęstniejącego mroku. Posiadłość ogrodzona była eleganc-kim parkanem z kutego żelaza, brama wejściowa nie miała jednak zamka. Dekoracyjne spirale i wrzecionowate pręty nie pozostawiały złudzeń co do tego, że ogrodzenie zostało wzniesione dla ozdoby, a nie dla ochrony. Pozbawiona swo-jej funkcji konstrukcja świadczyła o tym, że mieszkańcy te-go domu czuli się całkowicie bezpieczni. Na twarzy Mikhaila

Page 7: Sekrety róż

7

pojawiło się skupienie. Odezwało się w nim doświadczenie zdobyte na wojnie, a instynkt nakazał mu sięgnąć po scho-wany w kieszeni rewolwer. Mikhail zdołał jednak ten odruch opanować. Stojące przed nim zadanie wymagało trzeźwej odwagi, nie brutalnej siły. Spojrzał na Andreia. – Masz zo-stać w powozie i pilnować lady Mireli. Zrozumiano?

Dalsze przymusowe przebywanie z kobietą, która przez cały czas złowieszczo milczała, zupełnie się chłopcu nie uśmiechało. Ojciec nie dał mu jednak wyboru.

– Dobrze – odparł w końcu.Mikhail spojrzał porozumiewawczo na Turka, który był

jedyną osobą w powozie rozumiejącą powagę tego, z czym za moment mieli się zmierzyć.

– Nie spuszczaj oka ze szkatułki – rzucił i przekręcił klamkę. – Wezmę ze sobą tylko Josepha. Nie ma potrzeby, byśmy od razu pokazywali się im wszyscy. Dziś spróbujemy powołać się na prawo. Do siły uciekniemy się tylko w osta-teczności – oznajmił, wysiadając.

Kiedy znalazł się na ulicy, otoczył go świeży, soczysty za-pach zieleni. Odczytał to jako dobry znak. W miejscu spo-witym w tak piękną woń z pewnością jego rodzinie nie mog-ła stać się krzywda.

Kiedy Joseph schodził z kozła, mechanizm powozu skrzypiał i trzeszczał. Zarówno Mikhail, jak i Turek byli po-stawnymi mężczyznami, ale nawet przy nich Joseph wyglą-dał jak prawdziwy olbrzym. Tak jak jego towarzysze woź-nica miał na sobie mocno sfatygowany skórzany płaszcz i ciężkie, zniszczone buty. Pod połami płaszczy mężczyźni skrywali noże i nabite rewolwery. Mikhail miał przy sobie także kij bojowy, ten sam, który dobrze mu służył podczas dwóch wojen na Bałkanach.

– Pozwól, że to ja będę mówił – odezwał się Mikhail, kie-dy znaleźli się na ścieżce wiodącej do pogrążonego w ciszy

Page 8: Sekrety róż

8

budynku. Sięgając przez pręty, przesunął zasuwę bezużytecz-nej bramy i pchnął ją, przyglądając się temu, co już wkrót-ce miało należeć do niego. Dom w rzeczywistości wyglądał o wiele bardziej imponująco niż na niewyraźnej fotografii, którą nosił przy sobie przez wszystkie te lata. Rozmazane zdję-cie nie oddawało ostrego kontrastu między czerwienią cegieł a śnieżnobiałymi zdobieniami, nie było też w stanie odzwier-ciedlić piękna trzech witraży, które wieńczyły ostatnie piętro gmachu. W żadnym z okien nie paliło się światło i zapadają-cy zmierzch oznaczał, że w środku będzie panować ciemność.

Kroki mężczyzn rozległy się na deskach drewnianego ganku. Mikhail zbliżył się do okna i zajrzał do wnętrza do-mu przez delikatne koronkowe firany, które w żaden spo-sób nie chroniły domostwa przed ciekawskimi spojrzenia-mi z zewnątrz. Postanowił zająć się tym, jak tylko dom bę-dzie już należał do niego. Teraz jednak nie było czasu na takie błahostki. Dobro całej jego rodziny zależało od tego, co miało się wydarzyć w ciągu kilku nadchodzących minut. Zmrużył oczy, starając się zobaczyć coś przez szybę.

Odetchnął głęboko, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Meble przykryte były płachtami materiału chro-niącymi je przed kurzem. Sprawiało to wrażenie, jakby po-kój zamieszkiwały upiory. Drewniana osłona zabezpiecza-ła również kominek. W pomieszczeniu nie było żadnych śladów ludzkiej obecności. Napięcie opuszczało Mikhaila. Z ulgą się przeżegnał.

– Przejdź na tyły i sprawdź, czy nie został ktoś ze służby –szepnął do Josepha, odsuwając się od okna i spoglądając na rozciągającą się nad drzwiami wejściowymi pajęczynę. Kie-dy mężczyzna wrócił, Mikhail nie miał żadnych wątpliwo-ści: dom stał opuszczony już od dłuższego czasu.

– Nie ma nikogo – powiedział Joseph ściszonym głosem. –Wygląda na to, że wszyscy wyjechali na lato.

Page 9: Sekrety róż

9

Mikhail wydobył z buta sztylet i zaczął nim majstrować przy zamku.

– W takim razie dom jest nasz. Zawołaj resztę.W innych okolicznościach pewnie byłby bardziej ostroż-

ny, lecz teraz chciał, żeby jego rodzina i cenna drewniana szkatułka jak najszybciej znalazły się w środku. Jednym ru-chem nadgarstka wyrwał kotwiczenie zamka. W chwili gdy otworzył drzwi, uderzył go ciężki zapach stęchlizny, co nie zmniejszyło jednak poczucia zwycięstwa, które rozlało się w jego żyłach. Przekroczył próg.

Odwrócił się, żeby sprawdzić, co z resztą. Na widok sy-na, który pomagał lady Mireli wysiąść z powozu, jego ser-ce podskoczyło z radości. Mirela nie miała łatwego charak-teru, ale chłopiec zachowywał się jak przystało na prawdzi-wego mężczyznę i wyciągał rękę w stronę kruchej, młodej kobiety. Natomiast jego młodszy syn Lucca nie był tak po-wściągliwy i zeskoczył na trawę wielkim susem. Wylądował na dłoniach i kolanach, ale natychmiast się podniósł z pro-miennym uśmiechem, szczęśliwy, że w końcu może wysiąść z ciasnego powozu, którym jechali aż z Bostonu. Mikhail przykucnął, żeby złapać chłopca, kiedy ten z impetem rzu-cił się w jego ramiona.

– Czy to tu będziemy teraz mieszkać? – zapytał, zaglą-dając do środka przez otwarte drzwi wejściowe.

– To nasz nowy d o m – potwierdził z przekonaniem Mikhail, stawiając syna na ziemi i spoglądając na Turka, który szedł ścieżką w ich kierunku. Mężczyzna ostrożnie stawiał kroki, a drewnianą szkatułkę trzymał z tak wielką uwagą, jakby była najcenniejszą rzeczą na świecie.

Wszyscy byli wycieńczeni podróżą. Minęło już jede-naście miesięcy, odkąd opuścili swoją ziemię. Aby dotrzeć do Colden, przemierzyli rozdarte wojną Bałkany i spę-dzili upiorne tygodnie, przeprawiając się przez Morze

Page 10: Sekrety róż

10

Śródziemne, a następnie przez groźny Ocean Atlantycki. Ostatni odcinek, który pokonali w powozie, teoretycz-nie powinien być najłatwiejszy z całej wyprawy, jednak zbliżający się moment konfrontacji spędzał Mikhailowi sen z powiek. Ale w owej chwili, kiedy udało mu się z taką łatwością przejąć dom, czuł, że połowa bitwy już za nim i że na razie to on ma przewagę.

Spojrzał lady Mireli prosto w oczy i wzdrygnął się, wi-dząc przepełniający je niepokój.

– Już nigdy nie będziemy musieli uciekać ani obawiać się, że ktoś zrobi nam krzywdę. Jeśli będzie trzeba, poświęcę życie, żeby bronić tego domu. Tu będziecie bezpieczni.

Mirela nie odpowiedziała. Stała w charakterystycznej dla siebie zrezygnowanej pozie, a głęboki wyraz jej niebie-skich oczu sprawiał, że wyglądała, jakby miała o wiele wię-cej niż dziewiętnaście lat.

– Możemy wejść do środka? – zabrzmiał dziecięcy gło-sik Lukki.

Robiło się ciemno. Nie powinni byli dłużej zwlekać.– Wejdźcie z Andreiem i poszukajcie jednej sypialni dla

waszej dwójki i osobnej dla lady Mireli.Chłopcy wpadli do środka i popędzili na górę po oka-

załych drewnianych schodach, które wyrastały z frontowe-go holu. Mikhail dałby sobie odjąć prawą rękę, gdyby tylko mógł przelać choć odrobinę energii chłopców w odrętwia-łą duszę Mireli. Może wciąż było dla niej za wcześnie. Po-składanie w całość czegoś, co zostało roztrzaskane na tysią-ce kawałków, musiało potrwać. Cierpliwość nie była jednak mocną stroną Mikhaila. Kiedy jego dzieci potrzebowały je-dzenia, zabijał zwierzynę i przynosił ją do domu. Kiedy je-go rodzinie było zimno, ścinał drzewo i rąbał je na opał, by ich ogrzać. Smoka, który dręczył Mirelę, nie dawało się jed-nak tak łatwo pokonać.

Page 11: Sekrety róż

11

Buty Mikhaila głośno bębniły o drewniany parkiet salo-nu. Mężczyzna pociągnął za narzutę przykrywającą krzesło z wysokim oparciem i w ciszy rozległ się cichy szelest ze-ślizgującego się z mebla materiału. Kiedy chwycił za płachtę przykrywającą stół, w powietrze wzbiły się tumany kurzu.

Kimkolwiek byli mieszkańcy tego domu, mieli ciekawy gust. Świadczyły o tym niepasujące do siebie meble i nie-zwykły portret wiszący nad kominkiem. Z obrazu spoglą-dał szczupły, łysiejący mężczyzna z kępką rozwichrzonych, siwych włosów. W jednej dłoni trzymał dziwaczne urzą-dzenie, które – jak podejrzewał Mikhail – mogło być żyro-skopem. Słyszał o tym wynalazku, ale nigdy wcześniej go nie widział. Ruchome krążki i obręcze służyły do mierze-nia położenia kątowego – decyzja, by umieścić przyrząd na obrazie, była bez wątpienia zaskakująca. Spoglądające z gó-ry sowie oczy sportretowanego człowieka zdawała się wy-pełniać duma. Był to chyba najdziwniejszy obraz, jaki Mik-hail kiedykolwiek widział.

Ściany salonu pomalowane były na osobliwy bladozielony kolor i obwieszone skomplikowanymi urządzeniami. Wśród nich znajdowały się pokaźnych rozmiarów cyrkiel, różnego rodzaju mapy i coś, co przypominało mechaniczny wiatrak.

Turek stał w drzwiach, trzymając w swoich wielkich dło-niach małą szkatułkę.

– Postaraj się znaleźć dla niej bezpieczne miejsce. Nie spuszczaj jej z oka. Ja i Joseph wyładujemy bagaże – rzucił do niego Mikhail.

Na cały jego majątek, jeśli nie liczyć właśnie objętego w posiadanie domu, składały się trzy kufry, cztery torby i szkatułka z wiśniowego drewna skrywająca cztery szkla-ne fiolki. Mięśnie ramion Mikhaila napięły się z wysiłku, kiedy zdejmował z dachu powozu kufer. Mężczyzna po-ciągnął z całej siły i zsunął go sobie na barki, starając się

Page 12: Sekrety róż

12

równomiernie rozłożyć jego ciężar. Przechodząc z mozo-łem przez niedorzeczną bramę, uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że tak naprawdę posiadał znacznie więcej niż za-wartość kufrów. Jego najcenniejsze skarby chwilę wcześniej czmychnęły po schodach na górę razem z lady Mirelą, któ-ra stanowiła część ich nietypowej rodziny. Od zawsze lubił tę dziewczynę, a teraz, kiedy znajdowała się pod jego opie-ką, zamierzał dopilnować, żeby już nigdy nie spotkała jej żadna krzywda.

Kiedy pozostali wnosili do domu ostatnie bagaże, Mik-hail stanął na ganku, przyglądając się drzewom otacza-jącym dom i ocieniającym ulicę. Pokrywały je liście po-dobne do liści głogu, ale mężczyzna nie umiał stwierdzić, co to za gatunek. Ameryka była dla niego pełna nowoś-ci. W Rumunii zapewne musiałby wykarczować okolicę. W przeciwnym razie gęste listowie i potężne pnie mogły-by posłużyć za świetną kryjówkę dla bandytów, czyniąc z domu łatwy cel. Jego uwagę przykuł nagły ruch. W stoją-cym po przeciwnej stronie ulicy domu poruszyły się zasło-ny. Materiał przesunął się na bok i wyjrzała zza niego cie-kawska twarz starszej kobiety. Mikhail zastygł w bezruchu, obserwując okna reszty stojących przy ulicy budynków. Przyglądali mu się tylko staruszka zza zasłon i mężczyzna przycinający krzewy dwa domy dalej. Z wysiłkiem roz-luźnił mięśnie. Oparł się o framugę drzwi, przybrał non-szalancką pozę, uśmiechnął się i skinął w kierunku ko-biety, tak jakby miał wszelkie prawa do domu, w którego drzwiach właśnie stał.

Dom rzeczywiście należał do niego. Stanowiły o tym dokumenty, które nosił starannie zaszyte pod podszewką płaszcza. Już niedługo wszyscy na Winslow Street mieli się o tym dowiedzieć. Rodzina Mikhaila dotarła cała i zdrowa do Ameryki, więc w końcu mógł poprosić lady Mirelę, żeby

Page 13: Sekrety róż

13

rozpruła podszewkę, tak by – kiedy tylko zajdzie taka po-trzeba – mógł bez trudu wydobyć papiery.

Gdy z powrotem wszedł do środka, pożałował, że tak pochopnie zniszczył zamek w drzwiach wejściowych. Po-myślał, że zreperuje zamek przy najbliższej sposobności, po czym zamknął drzwi i zastawił je ciężkim stołem z drzewa orzechowego. Dopiero wtedy powoli podążył za dźwiękiem głosów Josepha i Turka, którzy rozmawiali w kuchni na ty-łach domu. Rozległe pomieszczenie wyłożone było wesoły-mi, żółtymi kafelkami i pełne białych, emaliowanych sprzę-tów, które stanowiły ostry kontrast dla bitewnej siekiery, pałki, dwóch noży myśliwskich i dubeltówki, które jego lu-dzie rozłożyli na stole.

– Gdzie szkatułka? – zapytał.Turek bez słowa otworzył jedną z szafek i wskazał na

ukrytą w niej wiśniową skrzyneczkę.– W nocy będziemy trzymać wartę na zmianę – zarzą-

dził Mikhail. – Sąsiedzi już wiedzą, że tu jesteśmy.Nazajutrz czekała ich druga część bitwy i Mikhail był pe-

wien, że nie pójdzie im tak łatwo jak pierwsza.

Czterysta dwadzieścia trzy dolary amerykańskie. Tyle zostało im po opłaceniu powozu i transportu z Bostonu do niewielkiego miasteczka Colden w stanie Massachusetts. Mikhail wsadził pieniądze z powrotem do portfela, a ten do szafki w salonie, tuż obok cennej szkatułki. Zeszłej nocy we trzech zadecydowali, by przenieść skrzyneczkę do salonu, bo ryzyko pożaru w kuchni było zbyt duże. Szkatułka miała bezpiecznie leżeć tu za dnia, gdzie łatwiej jej było pilnować, a w nocy pan domu miał zabierać ją do swojej sypialni.

Mikhail dał Josephowi kilka dolarów i polecił kupić coś do jedzenia na targu. Czekały go jednak znacznie

Page 14: Sekrety róż

14

większe wydatki. Nie miał pojęcia, ile kosztowało wyna-jęcie amerykańskiego prawnika, a był świadomy, że aby zalegalizować prawo własności, będzie potrzebował facho-wej pomocy. Jego wzrok przesuwał się po pięknym wnę-trzu dziennego pokoju, skąpanym w przeświecających przez koronkowe firany promieniach porannego słońca. Po zdjęciu prześcieradeł okazało się, że dom ma wyjątko-wy charakter i pełen jest wszelkiego rodzaju osobliwości. Mikhail podejrzewał, że nikt nie oddałby takiego miej-sca bez walki, dlatego nie powinien szczędzić pieniędzy na prawnika.

Na schodach rozległ się tupot dziecięcych stóp i męż-czyzna postanowił chwilowo odsunąć na bok zmartwienia. Zniżył głos i mruknął:

– Tylko nie mówcie mi, że w naszym domu są myszy. Je-dynie te małe szkodniki wstają tak wcześnie.

Chłopcy zbiegli w podskokach ze schodów i młodszy z nich wpadł prosto w rozpostarte ramiona Mikhaila. Luc-ca miał zaledwie osiem lat i po dziecięcemu bezkrytycznie uwielbiał swojego ojca, który ze swej strony rozkoszował się każdą chwilą spontanicznej czułości. Wojna z Serbami odebrała mu lata dzieciństwa starszego syna, ale od teraz nie miał zamiaru stracić ani sekundy. Wtulił swój uśmiech w jasnobrązowe włosy syna, które miały identyczny odcień jak jego własne.

– Przecież wiedziałeś, że to tylko ja – Lucca odezwał się po rumuńsku.

– Oczywiście, że wiedziałem. – Mikhail mówił powo-li, starannie wymawiając angielskie słowa. Uczył chłop-ców nowego języka w czasie dłużącej się przeprawy przez ocean, ale wciąż martwił się, że Lucca nie będzie gotowy, żeby pójść do szkoły we wrześniu. Odchylił głowę syna, żeby ten zobaczył jego uśmiech. – Kocham cię, ale to nie

Page 15: Sekrety róż

15

zmienia faktu, że jesteś małą myszką – dodał. – Mógłbym zjeść cię na śniadanie i wciąż byłbym głodny.

Dudnienie kroków przy drzwiach wejściowych zasygna-lizowało powrót Josepha.

– Przyniosłem jedzenie – oznajmił, unosząc w górę bo-chen chleba i kawał sera. Porwał chleb na kawałki i rzucił je chłopcom, którzy chwycili je łakomie i zaczęli pochłaniać jak głodne zwierzęta.

– Podaj mi ser – poprosił Mikhail. Zaniósł go do kuchni, rozglądając się za odpowiednim nożem do krojenia, ale ta-kiego nie znalazł. Był głodny jak wilk. Przy ścianie stał jego topór, a obok emaliowanego zlewu leżała duża drewniana deska do suszenia naczyń: to musiało wystarczyć. Mikha-il położył ser na desce i jednym pewnym cięciem przekroił go na dwie idealnie równe części. Chłopcy byli zachwyce-ni. Puścił do nich oko.

– Myślicie, że uda mi się pokroić resztę na równe ka-wałki?

– Tak! Dalej, tato! – entuzjazmował się Andrei.Chwilę później ser podzielony był na osiem idealnie

równych trójkątów. Dopiero kiedy zniknęły z deski, oczom chłopców ukazało się świeże pęknięcie na samym jej środ-ku. Mikhail zapewne uderzył mocniej, niż zamierzał. Oczy Andreia zrobiły się duże i okrągłe.

– Będziemy mieć przez to kłopoty?Na widok pęknięcia na twarzy Mikhaila pojawił się gry-

mas. Dom należał do niego, nie miał jednak żadnego pra-wa do znajdujących się w nim przedmiotów. Powinien był być bardziej ostrożny. Niestety nie było sposobu, by napra-wić wyrządzoną szkodę.

– Nie, synu. Ale od tej chwili będziemy używać normal-nych sprzętów do przygotowywania posiłków.

Andrei oderwał zębami duży kawałek chleba.

Page 16: Sekrety róż

16

– W porządku.Marie, zmarła żona Mikhaila, byłaby zrozpaczona w ob-

liczu takiego braku manier, ale jeśli o niego chodziło, to ety-kieta nie była czymś, czym zbytnio się przejmował. Czuł jednak, że ze względu na to, że mieszkała z nimi lady Mi-rela, wszyscy powinni zdobyć się na wysiłek i nabrać odro-biny ogłady.

Wyprostował się. Byli teraz w Ameryce i wiele rzeczy musiało się zmienić. Strzelił palcami.

– Słuchajcie, chłopcy – zaczął głosem, który oznaczał, że miał dla nich jakieś zadanie – chcę, żebyście od teraz zwracali się do lady Mireli trochę inaczej. W Ameryce bę-dziecie ją nazywać ciocią Mirelą. Zrozumiano?

Andrei zmarszczył brwi.– Ale ona nie jest naszą ciocią.– Od teraz jest – odpowiedział mu Mikhail. Nie miał

zamiaru objaśniać im skomplikowanej historii rodziny, której ich dziecięce umysły nie byłyby w stanie pojąć. Za-leżało mu na tym, żeby świat postrzegał ich jako bliskich krewnych. – Chcę, żebyście mówili do niej „ciociu” i za-pomnieli, że kiedykolwiek nazywaliście ją lady Mirelą. Już z nią rozmawiałem i przyznała mi rację. Jest teraz częścią naszej rodziny, więc uważam, że jest to jak najbardziej na miejscu.

Chłopcy wydawali się nieco zaskoczeni, ale nie śmieli sprzeciwić się ojcu.

– I jeszcze jedno – kontynuował. – Od teraz jesteśmy Amerykanami i chcę, aby zwracano się do mnie imieniem Michael. To dobre imię dla Amerykanina.

Dzieci wyglądały na zagubione.– Mikhail nie jest amerykańskim imieniem? – zapytał

Andrei.Jego ojciec wzruszył ramionami.

Page 17: Sekrety róż

17

– Michael jest bardziej amerykańskie i chcę, żeby tak się do mnie zwracać. – Pociągnął delikatnie za pukiel wło-sów syna. – Ty jednak wciąż powinieneś mówić do mnie „tato”.

– Czy Lucca to amerykańskie imię? – zapytał młodszy chłopiec.

Michael nie odpowiedział od razu. Przez ostatnią deka-dę śnił, walczył i snuł plany – był gotowy na wszystko, by-le tylko dostać się do Ameryki. Przez te wszystkie lata, że-by nie zapomnieć, o co walczy, trzymał w portfelu zdję-cie domu i tekst Przemowy Gettysburskiej Lincolna. Miał mnóstwo czasu na roztaczanie wizji tego, jak odmieni się jego życie, kiedy w końcu dotrze na wyśniony kontynent, w przeciwieństwie do jego dzieci, które czuły się oszołomio-ne w nowym świecie.

– Ameryka to ziemia imigrantów – powiedział. – Moż-na tu używać zarówno rumuńskich, jak i amerykańskich imion. Ważne, żeby człowiek miał imię, z którego jest dum-ny. Lucca to dobre, silne imię. Imię świętego.

– A jak brzmi po amerykańsku? – zapytał chłopiec.Michael zastanawiał się przez chwilę.– Myślę, że Amerykanie powiedzieliby „Luke”. – Poło-

żył rękę na głowie syna i spojrzał mu w oczy. – Ale to twój wybór, synu. Możesz być Lucca albo Luke. Oba imiona są równie dumne i dobre.

Chłopiec wyprostował się, by wyglądać na wyższego.– Chcę nazywać się Luke.– Zgoda.Michael przeniósł uwagę na Andreia, który stał z ręka-

mi skrzyżowanymi na piersi.– Nie mam zamiaru przyjmować nowego imienia – za-

protestował chłopiec. – Nazywam się Andrei i nie zmienię tego tylko dlatego, że przyjechaliśmy do Ameryki.

Page 18: Sekrety róż

18

Michael dostrzegł, że w głosie chłopca pobrzmiewała nuta buntu, ale przystał na jego decyzję. Andrei nie był ma-minsynkiem, który zmieniał zdanie, by zadowolić innych. Michael był dumny, że jego syn potrafi twardo postawić na swoim i trzymać się raz powziętej decyzji.

– Jeśli człowiek czuje się głęboko zżyty ze swym imie-niem, powinien o nie walczyć. Luke i ja wybraliśmy nowe imiona, ale myślę, że masz pełne prawo zostać Andreiem. Decyzja należy do ciebie.

Zdawało się, że jego słowa uspokoiły nieco chłop-ca. W tym samym momencie dźwięk dobiegających z ze-wnątrz głosów odwrócił uwagę Michaela, przerywając dal-szą rozmowę.

– Mamy towarzystwo – powiedział, zniżając ton.Turek i Joseph podnieśli się i ruszyli w stronę miejsca,

gdzie leżała broń, Michael jednak wyciągnął dłoń i naka-zał im, by się zatrzymali. Zobaczył strach w oczach swo-ich dzieci, a nie chciał, żeby się bały. Ruszył pędem do po-koju od frontu i wyjrzał na zewnątrz zza koronkowych fi-ran. Uspokoił się nieco, kiedy na chodniku przed domem ujrzał dwóch staruszków i mężczyznę w tak młodym wie-ku, że pewnie jeszcze nie musiał się golić. Wrócił nieśpiesz-nie do kuchni.

– Wygląda na to, że kilku sąsiadów wpadnie nas przy-witać – rzucił do swoich synów. – Będziemy rozmawiać o sprawach dorosłych, więc najlepiej będzie, jeśli pobieg-niecie na górę sprawdzić, czy ciocia Mirela już wstała. – Rzucił kawałek sera do Andreia. – Zanieście jej to na śnia-danie i posiedźcie z nią na górze przez jakiś czas.

Kiedy dzieci wyszły, Michael włożył swój skórzany płaszcz, muskając dłonią otwór w miejscu, gdzie Mirela roz-pruła podszewkę, tak by mógł swobodnie sięgnąć po doku-menty. Spoglądał przez cieniutkie firany, przypatrując się

Page 19: Sekrety róż

19

z uwagą trójce mężczyzn stojących przed domem. Rozma-wiali. Z ich twarzy i ruchów biło niezdecydowanie. Nie mie-li w rękach broni i raczej nie wyglądało na to, że ukrywali ją pod lekkimi, letnimi ubiorami. W końcu młodzieniec ruszył naprzód niepewnym krokiem. Staruszkowie podążyli za nim.

– Pilnujcie szkatułki – wyszeptał Michael, kiedy na gan-ku rozległo się dudnienie kroków. Sekundę później usłysze-li pukanie do drzwi.

Michael poprawił sobie kołnierzyk koszuli i otworzył.– Dzień dobry – powitał gości.Najmłodszy z nich, stojący na przedzie, ku zaskocze-

niu Michaela miał przypiętą do koszuli odznakę. „Czyż-by w Colden nie było prawdziwych mężczyzn i miasteczko musiało mianować szeryfami chłopców?”, zastanawiał się.

– Dzień dobry – odpowiedział młodzieniec. – Nazywam się Albert Barnes i jestem szeryfem tego miasta. To są pa-nowie Stockdale, który mieszka naprzeciwko, i Auckland, miejski bibliotekarz.

Michael skinął całej trójce.– Bardzo mi miło panów poznać – powiedział staran-

ną angielszczyzną.Po jego nonszalanckim powitaniu zapadła cisza, którą

przerywał jedynie świergot siedzących na pobliskim drze-wie wróbli.

Szeryf odchrząknął, wprawiając w ruch jabłko Adama sterczące mu z chudej szyi.

– Nazywa się pan...– Jestem Michael Dobrescu, niedawno przyjechałem

z Rumunii. Naprawdę bardzo mi miło pana poznać.Cała trójka wyglądała na zniecierpliwioną. Mężczyźni

spoglądali na zmianę to na siebie, to na Michaela.– Proszę mi wybaczyć, panie Dobrescu – odezwał się

szeryf – ale czy profesor Sawyer udzielił panu pozwolenia

Page 20: Sekrety róż

20

na przebywanie w jego domu? Mamy podstawy sądzić, że dom miał pozostać pusty latem.

„Profesor Sawyer” – więc tak brzmiało nazwisko czło-wieka, z którym miał walczyć o prawa do domu. Michael z całych sił starał się wyglądać i brzmieć spokojnie, nie miał bowiem powodu kłócić się ze swoimi gośćmi.

– Czy do tego, żebym mógł korzystać ze swojej własno-ści, potrzebne jest mi czyjeś pozwolenie?

Oczy młodego szeryfa robiły się coraz większe. Ponow-nie odchrząknął.

– Profesor Sawyer od lat jest właścicielem tej posiadłości.Przed innych wysunął się mieszkający naprzeciwko star-

szy pan Stockdale.– Profesor mieszka tu od dwudziestu trzech lat – powie-

dział. – Wprowadził się w roku urodzin mojego najmłod-szego syna.

Michael stawał się coraz bardziej stanowczy.– W takim razie przez dwadzieścia trzy lata był intru-

zem w moim domu.Pan Stockdale zbliżył się o kolejny krok i spojrzał Mi-

chaelowi prosto w twarz. Ze szczególną uwagą przyglądał się bliźnie, która biegła od końca jednej z brwi Michaela przez całą twarz.

– Człowieku, czy ty masz coś z głową? Wszyscy wiedzą, że ten dom należy do Willarda Sawyera. Profesor wychował tu swoje dzieci. To jego portret wisi nad kominkiem.

Przeciwnikiem Michaela był więc osobliwy mężczyzna trzymający w ręku żyroskop.

Starszy człowiek nie przestawał mówić:– Profesor mieszka tu od dwudziestu trzech lat, a ja od

trzydziestu jeden. Wprowadziłem się w lutym roku 1848, te-go samego dnia, kiedy skończyła się wojna pomiędzy Sta-nami Zjednoczonymi a Meksykiem.

Page 21: Sekrety róż

21

Michael zupełnie się nie spodziewał, że spotka kogoś, kto mieszkał przy Winslow Street od tak dawna – mógł to wykorzystać.

– Jeżeli mieszka pan tu już tyle lat, to być może pamięta pan Constantine’a Dobrescu?

Pan Stockdale parsknął.– Szalony, stary Kozak! Pewnie, że go pamiętam. Dziwak

uprawiał kukurydzę i ziemniaki w ogródku przed domem. Był to najbardziej ekscentryczny osobnik, jakiego znałem. Profesor Sawyer kupił ten dom po jego śmierci.

– To niemożliwe – odparł Michael spokojnie, wyciąga-jąc dokumenty i unosząc je na wysokość oczu stojących przed nim mężczyzn. – Ten „szalony, stary Kozak” był mo-im wujem i zostawił mi tę posiadłość w spadku. Wszystko jest w tych papierach. Dom należy do mnie.

Michael miał świadomość, że nie brzmi zbyt przekonu-jąco, ale jego znajomość angielskiego nie była wystarcza-jąca, by lepiej to wyrazić. Jego ojczyzna nie była już bez-piecznym miejscem, a on miał prawo do idealnego domu w Ameryce. Niczego nie pragnął tak bardzo jak tego, by je-go dzieci i lady Mirela nie musieli już żyć z wiszącym nad nimi widmem wojny.

Pan Auckland, miejscowy bibliotekarz, podrapał się po brodzie.

– Pamiętam, że po śmierci starego Kozaka dom popadł w ruinę: ogród zamienił się w pobojowisko, poodpadały rynny. Miasto miało z tym budynkiem poważny problem.

Po twarzy sąsiada widać było, że wracają do niego wspo-mnienia.

– Masz rację. Profesor Sawyer wydał fortunę, by przy-wrócić to miejsce do stanu używalności.

Michael zmrużył oczy. Fakt, że profesor zainwestował pokaźną sumę, by wyremontować dom, nie przemawiał na

Page 22: Sekrety róż

jego korzyść. Nowa informacja komplikowała sprawę, ale sytuacja nie była beznadziejna.

– Ameryka ma wspaniały system prawny – odezwał się. –Od dawna podziwiam wasz system sądowniczy i jestem przekonany, że Konstytucja Stanów Zjednoczonych Ame-ryki jest najdoskonalszym dokumentem sporządzonym przez człowieka. – Wsunął kopię testamentu swojego wuja z powrotem za podszewkę i położył dłoń na piersi. – Prze-studiowałem amerykańskie regulacje i wiem na pewno, że mam prawo do tego domu. Jestem gotowy stanąć przed są-dem i poddać się jego prawomocnej decyzji. Do chwili roz-wiązania sprawy życzę panom miłego dnia – skończył i za-mknął drzwi przed ich oszołomionymi twarzami.

Stał nieruchomo, aż usłyszał, jak oddalają się od drzwi i schodzą ze schodów. Zza pleców dobiegł go głos Turka:

– Jeszcze tu wrócą, i to niedługo.Twarz Michaela przybrała ponury wyraz.– Wiem o tym.

Page 23: Sekrety róż

23

rozdział 2

Wszystkie sklepy z artykułami przemysłowymi miały wyjątkowy zapach. Nie był on szczególnie przyjemny, ale Liberty Sawyer go uwielbiała. To, że go czuła, oznaczało, że właśnie kupowała składniki do swoich farb. Mogła na-być gotowe produkty, ale w samodzielnym kruszeniu pig-mentów i mieszaniu ich z rozpuszczalnikiem i gliceryną, by uzyskać idealny odcień koloru, było coś, co ją uspokajało. Niektórzy śnili o ukrytym skarbie lub przystojnym księciu, Libby śniła o akwarelach.

Kiedy przed miesiącem dotarli na Wyspę Świętej Ka-tarzyny, była pewna, że sporządziła wystarczające ilości farb na całe lato. W ostatnich tygodniach jednak chma-ra dzieci z sąsiedztwa postanowiła towarzyszyć jej w ar-tystycznych wędrówkach – nie mogła odmówić malu-chom zabawy kolorami. Dzieci pojawiały się u jej boku, kiedy tylko zdążyła wybrać odpowiednią scenerię i rozło-żyć sztalugi. Czasami pozwalała jedynie, by siedziały i ob-serwowały, innym razem wręczała im pędzle i zachęcała do eksperymentów. Uważała bowiem, że nie ma niczego wspanialszego niż patrzenie, jak dzieci odkrywają piękno

Page 24: Sekrety róż

24

otaczającego je świata. Lato było dla niej najlepszą porą na malowanie. Przez resztę roku pochłonięta była poma-ganiem ojcu przy jego wynalazkach. Profesor nie tolerował dzieci w ich domu przy Winslow Street z obawy, że mogły-by zniszczyć któreś z jego urządzeń. Na wyspie jednak Lib-by mogła chłonąć nieskrępowaną dziecięcą energię, po-zwalać maluchom, by rozchlapywały farby i tworzyły nie-zwykłe kombinacje kolorów.

Omiotła spojrzeniem stojące w rzędach na półkach sło-iczki, wyławiając czułym na kolory i faktury okiem eksper-ta dokładnie to, czego potrzebowała. Podniosła jeden z nich do światła i potrząsnęła nim, sprawdzając lepkość jego za-wartości: guma arabska miała odrobinę inne właściwości niż guma karaya.

– Libby? Liberty Sawyer?Na dźwięk swojego imienia odwróciła się i ujrzała pod-

chodzącego do niej staruszka, pana Algera. Na jego twarzy malowało się zadowolenie.

– Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam, ale wybor-nie się składa... w y b o r n i e! – wykrzyknął. – Moje róże więdną i nie wiem, co robić.

Libby odłożyła słoiczek z gumą arabską z powrotem na półkę. Kilka lat wcześniej pan Alger zobaczył jeden z jej obrazów, przedstawiający wspaniałe róże francuskie, któ-re hodowała w ogrodzie przy Winslow Street, i tak się ni-mi zachwycił, że obdarowała go sadzonkami. Róże te słynę-ły z obfitych płatków, ale czasem bywały tak rozkapryszo-ne jak młoda panienka strojąca się dla komplementów. Nic dziwnego, że miał z nimi kłopot w tym morskim klimacie.

– Co dokładnie się dzieje? – zapytała uprzejmie.Schlebiało jej, że pan Alger poprosił o sadzonki z ogrodu

jej matki. Kochała ten różany zagajnik tak bardzo, że trzeba ją było stamtąd prawie siłą wyciągać na coroczne wakacje

Page 25: Sekrety róż

25

w domu na wyspie. Po śmierci matki nie został jej nikt, kto by podzielał jej ogrodniczą pasję, więc prośba pana Algera niezmiernie ją ucieszyła.

– Od tygodni wyglądały mizernie, więc dodałem do ziemi odrobinę nawozu. Nie pomogło, a w dodatku te-raz na spodniej stronie liści pojawiły się maleńkie, bia-łe robaczki.

Libby zastanawiała się, gryząc paznokieć kciuka. Przy piaskowej ziemi, jaka była na wyspie, róże potrzebowały ogromnej ilości nawozu, ale być może pan Alger dodał go nieco za dużo.

– Co było w tej mieszance nawozu? – zapytała.W następstwie jej pytania pan Alger zrobił coś, co było

dla niej najbardziej upokarzającą rzeczą na świecie: wydo-był z kieszeni niewielki, zapisany skrawek papieru, rozwi-nął go i wręczył jej do przeczytania.

– Oto skład, który zaproponował mi pewien sklepikarz, ale może ty znasz się na tym lepiej.

Libby wbiła wzrok w kartkę. Litery chwiały się i pod-skakiwały jej przed oczyma tak, że nie mogła ich odczytać. Pan Alger czekał na jej odpowiedź, ale nagle zamiast uprzej-mego staruszka zobaczyła przed sobą postać ojca łajające-go ją ostrym głosem. Domyślała się, jakie substancje mog-ły występować w nawozie, więc zmrużyła oczy, wpatrując się intensywnie w kartkę i próbując złożyć choć jedno sło-wo z mieniących się i tańczących szlaczków.

Dwudziestoośmioletnia Liberty Sawyer prędzej wyszła-by na ulicę kompletnie naga, niż przyznała się do tego, że jest analfabetką. Całe Colden, jej rodzinne miasteczko, było świadkiem jej druzgocących klęsk w szkole średniej, ale na Wyspie Świętej Katarzyny nikt o tym nie wiedział. „Niech jeden z tych słoików przewróci się i buchnie płomieniami”, marzyła. Błagała w myślach, żeby stało się coś, co odwróci

Page 26: Sekrety róż

26

uwagę od tego, że nie była w stanie odczytać starannie za-pisanej listy, którą trzymała w ręku.

Serce waliło jej tak mocno, że była pewna, iż spogląda-jący na nią wyczekująco pan Alger je słyszy.

– Czy mogę w czymś pomóc? – Podszedł do nich pra-cujący w sklepie Peter Davidson. Libby odetchnęła z ulgą i podała mu listę.

– Pan Alger skarży się, że jego różom wciąż coś dolega. Co gorsza, ostatnio pojawiły się na nich mszyce.

Któż by przypuszczał, że jej wybawienie przybierze po-stać łysiejącego mężczyzny w okularach. Ucisk w mostku zmalał, a jej ciało odzyskało normalną temperaturę.

– Sądzę, że mógłby pan dodać do mieszanki więcej fo-sforanów – odparł sklepikarz, przestudiowawszy listę. Miał w zanadrzu jeszcze kilka sugestii co do składu nawozu, ale nie wiedział, jak wytępić mszyce.

– Proszę spróbować oleju czosnkowego – zasugerowa-ła Libby. – Trzeba spryskać nim róże w chłodny poranek. Przez kilka godzin będą nieprzyjemnie pachnieć, ale mszy-ce też tego nie znoszą.

Pan Alger nabył potrzebne specyfiki, podziękował i wy-szedł.

Libby wróciła do przechadzki wśród półek. Ignorując etykietki, wybierała to, czego potrzebowała, na podstawie odcienia, faktury i zapachu. Była przyzwyczajona do takich zakupów i nie sprawiały jej one żadnego problemu.

Przeczuwała, że pewnego dnia mieszkańcy Wyspy Świę-tej Katarzyny odkryją jej wstydliwą tajemnicę i zaczną ją traktować nieco inaczej. Spodziewała się, że wzniosą nie-widzialne bariery, że zaczną z niedowierzaniem potrząsać głowami i szeptać za jej plecami: „Taka bystra dziewczy-na. Czemu nie poszła do szkoły?”. Bardziej niż czegokol-wiek pragnęła być jak inne kobiety. Mieć rodzinę i dzieci,

Page 27: Sekrety róż

27

które obejmowałyby ją za szyję pulchnymi rączkami, nie bacząc na jej wady.

Marzenie to było jednak nierealne. Żaden lekarz nie mógł jej obiecać, że potomstwo nie odziedziczy po niej ubytku intelektualnego. Wolała więc przelewać swoją mi-łość na dzieci innych, których nigdy wokół niej nie bra-kowało.

Był bezchmurny majowy poranek, idealny do malowa-nia. Uwagę Libby zwróciły wspaniałe korzenie, które po-przedniego wieczoru przypływ wyrzucił na brzeg. Kręte, fikuśne kształty połyskującego drewna były dla niej cudem stworzenia. „Jakie to niesamowite, że czasem przedmioty stają się piękniejsze, kiedy doświadczą burz i trudów”, my-ślała. „Jak to jest, że pod działaniem tych samych nieustępli-wych, dzikich prądów oceanu jedne kawałki drewna gniją i rozpadają się, tak że nic z nich nie zostaje, inne zaś stają się jeszcze bardziej błyszczące, okazałe i twarde?” Bez względu na odpowiedź Libby miała zamiar oddać hołd tym wspa-niałościom, uwieczniając je na akwareli.

Nie miała nic przeciwko towarzystwu dzieci z wyspy. Była gotowa udostępnić im swoje farby i nauczyć je odkry-wać magię w niepozornych kawałkach drewna.

Jej talent artystyczny polegał głównie na tym, że umiała dostrzec piękno tam, gdzie tylko nieliczni je widzieli.

Michael krążył po pokojach. Przyglądał się dziwacz-nym meblom i przedmiotom, próbując dowiedzieć się cze-goś więcej o Willardzie Sawyerze.

Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to że profesor był szaleńcem. Dom wypełniały przeróżne osobliwości. Zagra-cony był wagami, lunetami i innymi urządzeniami. Na sto-le, gdzie większość ludzi postawiłaby wazon z kwiatami,

Page 28: Sekrety róż

28

profesor umieścił przyrząd, który wyglądał na automatycz-ną temperówkę do ołówków. Tyle dźwigni, kółek i blocz-ków do tak prostego zadania? Michael pociągnął za waj-chę. Urządzenie zaczęło terkotać i jeden po drugim ostrzyć ołówki.

Na środku eleganckiej jadalni stała dziwaczna, napędza-na pedałami maszyna, połączona kablami ze znajdującym się za drucianą siatką wiatrakiem. Zafascynowany urzą-dzeniem Turek zasiadł do pedałów, wprawiając je w ruch. Chłodny podmuch powietrza uniósł włosy stojącego obok Luke’a, wywołując jego radosny śmiech.

Dom bez wątpienia miał osobowość. Jedyne, co napraw-dę martwiło Michaela, to sypialnia na piętrze.

Mieszkała w niej kobieta. Znajdująca się tam szafa pękała w szwach od sukienek i schludnie poukładanych damskich butów. Michael poczuł się okropnie na myśl, że zajmując dom i przywłaszczając go sobie, pozbawiał da-chu nad głową jego dotychczasowych mieszkańców. Nie miał jednak wyjścia. Nie obawiał się reakcji mężczyzny. Kobiety jednak były bardziej wrażliwe, a tym, czego Mi-chael rzeczywiście nie był w stanie znieść, były kobiece łzy. Kiedy patrzył, jak niewieście oczy stają się błyszczące i szkliste, czuł się zupełnie bezradny. Gdy głos damy za-czynał drżeć, zwiastując płacz, niepospolita siła i odwa-ga Michaela opadały z niego jak suchy liść pod podmu-chem jesiennego wiatru. Z tego też powodu ostatnie mie-siące spędzone w towarzystwie lady Mireli były dla niego nie lada wyzwaniem.

– Tato, chodź, popatrz. – Głos Andreia dobiegał z do-mowej biblioteki.

Wcześniej Michael polecił synowi w niej poszperać. Miał nadzieję, że znajdą się tam proste książeczki, dzięki którym jego dzieci będą mogły poćwiczyć język. Równocześnie

Page 29: Sekrety róż

29

jednak obawiał się takiego znaleziska. Mogło ono bowiem świadczyć o obecności w domu dziecka. Wiedział, że męż-czyźni stają się nieobliczalni, gdy w grę wchodzi bezpieczeń-stwo ich dzieci, modlił się więc, żeby profesor ich nie miał.

Wszedł do pokoju całkowicie wypełnionego półkami na książki.

– Popatrz, co znaleźliśmy pod sofą! – Chłopcy leżeli na podłodze, po dwóch stronach ogromnego obrazu. Dzieło przedstawiało bujne, kwitnące rośliny i robiło niebywałe wrażenie. – Czy one są prawdziwe? – zapytał Luke.

Srebrzystozielone liście wyglądały jak żywe. Rozpoście-rały się wokół ogromnego szafranowego kwiatu, również tak realistycznego, że miało się wrażenie, iż jest trójwymia-rowy. W dolnym rogu obrazu znajdował się jeszcze nie-rozkwitły pąk, który właśnie budził się do życia. Lada mo-ment miał uwolnić dojrzałe płatki i dodać malunkowi jesz-cze więcej koloru.

– Nie, nie są – odpowiedział Michael.Był jednak tak zafascynowany tym, co zobaczył, że odru-

chowo wyciągnął rękę, żeby dotknąć jednego z liści. Maleń-kie srebrzyste włoski na jego mięsistej zielonej powierzchni namalowane były z taką pieczołowitością, że Michael miał wrażenie, iż jeśli ich dotknie, poczuje pod palcami ich ak-samitną fakturę. Inne liście zwijały się, ukazując misterną sieć żyłek rozciągającą się na ich spodniej stronie.

– Też mogę dotknąć? – zapytał Andrei. Michael cofnął rękę.– Obrazy nie lubią, kiedy się ich dotyka. Nie powinie-

nem był tego robić. Musimy się z nim obchodzić bardzo ostrożnie. Pewnie jest niezwykle cenny dla jego właściciela.

Przypuszczeniom Michaela przeczył fakt, że obraz we-pchnięty był niedbale pod sofę i nie miał ramy, która chro-niłaby ciężki papier.

Page 30: Sekrety róż

30

Luke przekręcił się i przesunął głowę, żeby zajrzeć pod sofę, w miejsce znaleziska.

– Jest ich tu więcej. Popatrzcie tylko.Michael pochylił się i wtedy jego oczom ukazała się ster-

ta malunków, z których tylko kilka było oprawionych. Naj-ostrożniej, jak umiał, chwycił je w swoje niezgrabne dłonie i wystawił do światła.

– Niesamowite – wyszeptał Andrei, ujrzawszy obraz leżą-cy na wierzchu. Bezładnie wylewał się z niego obfity gąszcz zieleni. Ten obraz był jeszcze wspanialszy od poprzedniego. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak plątanina zielonych traw, ale kiedy przyjrzało mu się uważniej, okazywało się, że zie-leń mieni się odcieniami purpury, srebra i niebieskiego. Były na nim mięsiste listki tymianku, błyszczące igły rozmarynu i postrzępione liście mięty pieprzowej. Obraz wyglądał tak realistycznie, że prawie czuło się odurzający zapach ziół.

Dzieła nie były podpisane, jednak Michael był pewien, że polubiłby ich twórcę. Ktokolwiek je namalował, był ob-darzony czymś więcej niż zwykłym talentem artystycznym. Autor obrazów bez wątpienia kochał świat roślin, co spra-wiało, że Michael dostrzegał w nim pokrewną duszę. Uniósł malunek z ziołami, odsłaniając kolejny, na którym widnia-ły odwzorowane z ogromną pieczołowitością kwiaty. Papier wypełniały po brzegi ognistopomarańczowe płatki.

– Jak nazywa się ten kwiat? – zapytał Luke.– Nie wiem – odparł Michael. – Wiele roślin w Amery-

ce jest innych od tych, które znaliśmy w domu.– Podobają mi się. Może zdejmiemy portret tego strasz-

nego starucha i w jego miejsce zawiesimy jeden z nich – za-proponował chłopiec.

Nie był to zły pomysł. Michael z trudem znosił, że mu-si patrzeć na profesora Sawyera za każdym razem, kiedy wchodzi do salonu. Pusty wzrok starca z żyroskopem w ręku

Page 31: Sekrety róż

31

przypominał mu, że pozbawia kogoś domu. Sięgnął po opra-wiony obraz przedstawiający przepiękny amarylis.

– Ten będzie dobrze wyglądał nad kominkiem – stwier-dził. – Resztę obrazów włóżcie z powrotem pod sofę i nie ruszajcie ich więcej. Brudne ręce i elegancki papier nie sta-nowią dobranej pary.

Uniósł delikatnie malunek, pamiętając, że nie wolno mu już niczego zniszczyć. Wciąż miał wyrzuty sumienia z po-wodu drewnianej suszarki, która pękła pod uderzeniem sie-kiery, kiedy porcjował ser, choć dla błysku, który zobaczył w oczach swoich synów, zrobiłby to jeszcze raz. Przyznawał, że szkoda powstała, bo niemądrze się popisywał, jednak zro-bił to, by znowu poczuli się rodziną. Przez kilka godzin tego ranka czuł się jak normalny człowiek, który żyje we własnym domu wypełnionym śmiechem swoich dzieci. Kiedy uro-dził się Andrei, Michael miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, ale trwała wojna i rzadko dane mu było cieszyć się pro-stymi przyjemnościami związanymi z wychowywaniem po-tomstwa. Teraz miał lat trzydzieści sześć i mógł się w koń-cu przekonać, co to znaczy być normalnym ojcem, który nie musi się już obawiać rozłąki ze swoimi dziećmi.

Zdjął portret profesora i podał go Andreiowi do potrzy-mania.

– Co robicie? – zapytała siedząca po drugiej stronie po-koju Mirela. Tkwiła tam już od dłuższego czasu, ale do tej chwili nikt jej nie zauważył.

– Zamieniamy ten obraz na lepszy – odparł Michael. – A gdzie są Joseph i Turek? – Czasami trudno było

stwierdzić, czy Mirela jest akurat apodyktyczna czy wystra-szona. Najprawdopodobniej łączyła w sobie obie te cechy. Zapewne nie było na świecie drugiej takiej kobiety, w któ-rej do tego stopnia mieszałyby się dobroć i autorytarna si-ła woli.

Page 32: Sekrety róż

32

– Wysłałem ich do miasta po zakupy. Odkryłem, że w ogródku za domem jest stara szklarnia. Popadła w rui-nę, ale można ją odremontować i przywrócić do użytku.

Mirela zmrużyła oczy. Miały ten sam odcień burzowe-go granatu co oczy Michaela, było to wszakże jedyne podo-bieństwo, które ich łączyło. Cera kobiety była biała jak kość słoniowa, a włosy, które co wieczór sto razy przeczesywała szczotką, czarne i błyszczące.

– Proszę cię, nie zmieniaj w tym domu już nic więcej. Nie jesteśmy zamożni, a szklarnia to zbytek.

Potrząsnął przecząco głową.– Jest nam potrzebna. Będzie w niej można zasiać nasio-

na, które przywiozłem z Rumunii. Zbyt wiele od nich za-leży, żeby obchodzić się nimi nieostrożnie. Szklarnia spad-ła nam jak z nieba.

Andrei spojrzał na ojca zaciekawiony.– Czemu nie możemy ich po prostu wsadzić w ziemię?

Czemu potrzebują szklarni?Michael spojrzał z powątpiewaniem za okno. Kończył

się maj i dzień był gorący i wilgotny. Wiedział jednak, że jesień i zima przyniosą chłody, jakich nigdy nie doświad-czyli w swoim kraju.

– Sadzonki będą za młode, żeby samodzielnie przetrwać zimę. Szklarnia pomoże je ochronić.

Mirela siedziała w dużym skórzanym fotelu. Na tle to-pornych, rzeźbionych zdobień wyglądała krucho jak porce-lanowa lalka. Podkurczyła pod siebie nogi jak mała dziew-czynka i łagodnie się uśmiechnęła.

– Jestem pewna, że świetnie zaopiekujesz się roślinami. Tak jak opiekujesz się nami wszystkimi. Chciałabym ci ja-koś bardziej pomóc.

Obrócił głowę w jej stronę, starając się wybadać, czy przypadkiem nie dzieje się z nią coś złego. W ciągu ostatnich

Page 33: Sekrety róż

33

kilku miesięcy Mirela wprawdzie odzyskała w końcu coś na podobieństwo równowagi, ale każdy dzień był dla niej wal-ką. Na statku, którym przemierzali ocean, zmuszona była przebywać w otoczeniu setek nieznajomych ludzi. Nigdy nie narzekała, choć czasem zaciskała pięści tak mocno, że aż bielały jej knykcie.

– Pomagasz nam – zapewnił ją. – Od kiedy pracujesz z chłopcami nad ich angielskim, uczą się znacznie szybciej.

– Nie musisz poprawiać mi humoru – odparła.Prawda była taka, że odkąd schroniła się u nich przed

rokiem, była dla rodziny Michaela ciężarem. Biorąc jednak pod uwagę jej doświadczenia, wykazała się niebywałą od-wagą, podążając za nimi na drugi kontynent. W jej głosie pobrzmiewał ton rezygnacji. Michael potarł krawędź blizny, która znaczyła jego policzek. Zastanawiał się, jak potoczy-łoby się życie dziewczyny, gdyby postanowiła zostać w Eu-ropie. Odwrócił się i uklęknął przy jej fotelu. Odezwał się cicho, ale stanowczo:

– Przestań mówić, że nie ma z ciebie pożytku. Sama two-ja obecność dopełnia naszą rodzinę. Zdziczelibyśmy jak zwierzęta, gdybyś nie trzymała nas w ryzach.

Spuściła oczy, jakby nie wierzyła w to, co mówił. Złoś-cił go jej brak wiary w siebie, bo była najlepszą osobą, ja-ką znał. Chwycił jej dłoń, zmuszając Mirelę, żeby na nie-go spojrzała.

– Moja droga, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem, miałaś dwa tygodnie. Pamiętam, jak przywieźli cię w wóz-ku do ogrodu. Byłaś ubrana w najbardziej cudaczną su-kieneczkę, jaką kiedykolwiek widziałem: z perłami i mnó-stwem koronek. Świeciło słońce, a ty tak krzywiłaś swoją maleńką twarzyczkę, jakbyś ssała cytrynę, ale ja zakocha-łem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Od tamtej chwili stanąłbym w twojej obronie przeciwko całemu oddziałowi

Page 34: Sekrety róż

wojska. To z twojego powodu mężczyźni toczą bitwy i pi-szą symfonie. P o t r z e b u j e m y cię, Mirelo.

Pierwszy raz od prawie roku łzy, które napłynęły do oczu Mireli, były łzami szczęścia. Michael nie pamiętał już, ile ra-zy widział, jak dziewczyna balansowała między normalnoś-cią i rozpaczą. Jej prawdziwy duch, gdyby tylko zdołał prze-bić się przez paraliżujący mur zniechęcenia, objawiłby się jak kawałek rozgrzanego do białości metalu: zahartowany i wzmocniony przez ogień, który go trawił.

– Musimy być razem – dodał z przekonaniem. – Jesteś moją siostrą, moją rodziną. Razem tworzymy d o m.

Mirela pogładziła palcem bliznę na twarzy Michaela, a dwie duże łzy spłynęły jej po policzkach.

– Dopóki mnie nie przyjęliście, nigdy nie miałam praw-dziwej rodziny – powiedziała cicho. – Wszyscy jesteście dla mnie tacy dobrzy. Z nikim nie byłoby mi lepiej.

Michael przełknął ślinę, walcząc z narastającym uciskiem w gardle i podejrzanym szczypaniem w oczach. Obawiał się, że jeśli ta sentymentalna scena potrwa dłużej, jego sy-nowie zobaczą go w stanie nieprzystającym prawdziwemu mężczyźnie. Potrząsnął dłonią Mireli.

– Powiedz, że jestem najlepszym bratem, jakiego kiedy-kolwiek miałaś.

Zaśmiała się przez łzy.– Bez wątpienia! – odparła.– I najprzystojniejszym.W jej oczach rozbłysła iskierka humoru.– Obawiam się, że trochę przesadziłeś.Michael odetchnął z ulgą. Mirela wróciła na właściwy

kurs.

Page 35: Sekrety róż

35

rozdział 3

Słodka twarzyczka pięcioletniej Tillie w tym momen-cie skupiała w sobie cały smutek świata. Jej wielkie brązo-we oczy nabiegły łzami, a dolna warga drżała, dając wyraz głębokiej rozpaczy. Maleńka Joanna d’Arc, niezrozumiana i potępiona przez świat.

− Mama kazała mi już iść do łóżka. Przegapię zaćmie-nie – łkała.

Libby uklękła przy dziewczynce. Miała ochotę przytulić ją i scałować z jej buzi łzy, ale była tylko ciotką, nie mamą.

Od tygodni opowiadała dzieciom z wyspy o nadchodzą-cym niezwykłym zaćmieniu Księżyca. Opisywała, że naj-pierw zaciemni się jego brzeg, a następnie ciemność stop-niowo przysłoni go całego, sprawiając, że zamieni się w zło-wrogą czerwonawą kulę. Zaprosiła dzieci do ogrodu przy letniskowym domku swojego brata, żeby razem z nią mog-ły obserwować to niecodzienne zjawisko. Całe popołudnie Tillie pomagała jej przygotowywać imbirowe ciasteczka i le-moniadę specjalnie na tę okazję. Zapowiadała się magiczna gwieździsta noc. Wszyscy siedzieli na kocach, niecierpliwie oczekując na mający się wydarzyć cud natury.

Page 36: Sekrety róż

36

Niespodziewanie Regina, szwagierka Libby, kazała có-reczce położyć się spać. Widowisko miało się rozpocząć la-da chwila, więc jej decyzja była szczególnie okrutna. Lib-by już od kilku dni mówiła o przyjęciu z okazji zaćmienia i dzieci zdążyły się nastawić, ale gdyby wiedziała, że Tillie nie będzie mogła w nim uczestniczyć, nie robiłaby jej nie-potrzebnej nadziei. Dobrze wiedziała, co znaczy wyklucze-nie i zrobiłaby wszystko, by ochronić przed tym koszmar-nym uczuciem maluchy.

Tillie z całych sił się w nią wtuliła.− Chciałabym, żebyś to ty była moją mamą – płakała,

obejmując ją za szyję.Libby otworzyła szeroko oczy.− Cichutko, skarbie. Masz cudowną mamę – wyszepta-

ła z trudem. – Kocha cię i bardzo się stara.„A Kleopatra była dobrotliwą królową, która robiła

wszystko dla dobra swojego kraju”, dodała w myślach. Mia-ła nadzieję, że białe kłamstwa nie były grzechem. Trudno jej było uwierzyć, że Regina nie wiedziała, jak bardzo Til-lie czekała na tę noc.

Zamknęła oczy i mocno przytuliła dziewczynkę, rozko-szując się ciepłem obejmujących ją ramion i łaskotaniem dziecięcych loków na policzku. Letnie miesiące spędzo-ne z Tillie były dla niej najmilszym okresem w roku. Od-kąd jej brat kupił domek na wyspie, Libby i profesor przy-jeżdżali tu każdego lata. Jasper był dyrektorem jedynego banku w ich rodzinnym miasteczku, dzięki czemu stać go było na utrzymanie posiadłości w Colden i letniego do-mu na wyspie.

− Cóż tak zasmuciło moją małą księżniczkę? – zapy-tał Jasper.

Zza lśniących loków dziewczynki Libby ujrzała swojego brata i jego żonę, stojących w kuchennych drzwiach.

Page 37: Sekrety róż

37

− Głuptasek, bardzo się przejęła tym całym zaćmie-niem Księżyca – odparła Regina, wywołując kolejną falę szlochów. – Skarbie, tylko dorośli mogą oglądać zaćmie-nia, bo dla dzieci to stanowczo za późno. Popatrz, jaka je-steś zmęczona. Lepiej chodźmy do łóżka, zanim się rozcho-rujesz przez te bzdury.

Oczy Jaspera pociemniały ze zdenerwowania.− Jeśli teraz każemy jej iść na górę, to do rana się nie

uspokoi. O której ma być to zaćmienie?Libby spojrzała za okno: dzieci z okolicy zaczynały się

już gromadzić w ogrodzie. Ich podekscytowany szczebiot wypełniał powietrze, kiedy sadowiły się na leżących na szczeciniastej trawie kocach. Jeden z braci O’Donnell wy-dawał z siebie upiorne dźwięki, wzbudzając u reszty piski radości.

− Jest jeszcze wcześnie – odparła Libby. – Wszystko za-cznie się za około dwadzieścia minut.

Jasper spojrzał na zawieszony na łańcuszku u kamizel-ki zegarek. Libby wstrzymała oddech, modląc się, żeby po-zwolili dziewczynce zostać przynajmniej do momentu, kie-dy Księżyc nabierze czerwonego odcienia.

− Nie da nam spokoju, jeśli teraz każemy jej iść spać – powiedział. – I nie sądzę, żeby jedna godzina zaburzyła jej rytm dobowy na dłużej niż dzień. Pozwólmy jej przyłączyć się do reszty.

Regina była chłodną blond pięknością, przypominała różę w kolorze kości słoniowej. Jej blask nie przygasał na-wet wtedy, gdy wokół niej szalała burza. Kiedy zwróciła się do Libby, wpatrując się w nią swymi sarnimi oczyma, jej południowy akcent nabrał śpiewności.

− Jestem pewna, że nie miałaś okazji zapoznać się z pod-ręcznikiem na temat wychowania dzieci doktora Goodma-na – rzekła słodko. – Nie jesteś więc świadoma, że zbyt wiele

Page 38: Sekrety róż

38

bodźców tego rodzaju może wytrącić je z równowagi na wiele dni.

Libby złapała zawoalowany przytyk, natomiast Jasper nie zwrócił nań uwagi. Ściągnął usta i ponownie spojrzał na zegarek. Mimo że skończył prawo, w potyczkach z Re-giną wygrywał raczej rzadko.

− Libby, zabierz Tillie na zewnątrz, chcę porozmawiać z Reginą. Dam wam znać, jak tylko podejmiemy decyzję.

− Dobrze. – Libby, trzymając w ramionach dziewczyn-kę, podniosła się z podłogi. Przed wyjściem chwyciła jesz-cze tacę z ciasteczkami, a znalazłszy się na ganku, postawi-ła Tillie na wytartych deskach i zamknęła drzwi, żeby mali goście nie usłyszeli odgłosów kłótni.

Kiedy znalazła się w ogrodzie, przez gromadkę dzieci przebiegł szum podekscytowania. Jej przybycie umknęło je-dynie kilku starszym, zajętym łapaniem świetlików. Reszta, gdy zobaczyła tacę z ciastkami, rzuciła się w kierunku Lib-by z wszystkich zakątków ogrodu.

− Panienko Libby! Złapałem świetlika! Chce go panien-ka zobaczyć? – Libby usiłowała przypomnieć sobie imię podekscytowanego chłopca. Jego rodzina przyjechała tu-taj na lato po raz pierwszy. Poznała go w zeszły weekend: przyłączył się do grupy dzieci, które zabrała na przyrodni-czy spacer po lesie. Imię wróciło do niej, kiedy pokazywał jej swą zdobycz przez palce złożonych dłoni.

− To niewiarygodne, Samuelu! Wygląda na to, że udało ci się złapać dwa robaczki. Odtąd powinniśmy cię nazywać Łowcą z Wyspy Świętej Katarzyny.

Komplement sprawił, że chłopiec cały się rozpromie-nił i urósł o co najmniej pięć centymetrów. Tillie odzy-skała humor i zajęła się bieganiem po ogrodzie, naśla-dując starsze dzieci polujące na świetliki. Libby usado-wiła się na kocu, gdzie po chwili swoim towarzystwem

Page 39: Sekrety róż

39

zaszczycił ją Iwan Groźny, gburowaty kot przybłęda, któ-rego nierozsądnie przygarnęła przed pięcioma laty. Lojal-ność i czułość, jakich większość ludzi doznawała od swo-ich zwierzaków, były Iwanowi obce, ale Libby nie miała serca zostawiać go samego w Colden na całe lato. Żaden z mieszkańców Winslow Street nie darzył Iwana zbytnią sympatią i obawiała się, że gdyby nie zabrała go ze sobą, to umarłby z głodu.

Wszystko wskazywało na to, że zaćmienie rozpocznie się lada moment. Libby przygasiła stojące na rogach ko-ca lampy. Zaintrygowane dzieci w mgnieniu oka znalazły się przy niej.

− Czy to już? – pytały.− Za chwilę – odparła Libby.Iwan nie czuł się dobrze w tłumie dzieci, więc czmychnął

w trawę. Na jego miejsce natychmiast wskoczył Samuel.− Uważam, że panienka jest najładniejsza na całej wy-

spie – oświadczył cicho.Libby uśmiechnęła się w duchu. „Poczekaj, aż zobaczysz

Reginę”, pomyślała. − Bardzo mi miło, że tak mówisz – szepnęła.Wiedziała, że większość osób uważa ją za ładną: miała

gęste, kasztanowe włosy i smukłą sylwetkę. Uroda nie bar-dzo jej się jednak przydawała. Bez wahania zamieniłaby ją na umiejętność czytania i życie normalnej kobiety. Kiedy ludzie odkrywali, że nie umie czytać, zmieniali do niej sto-sunek. Tylko dzieci jej nie oceniały. Czy to właśnie dlate-go zawsze tak uwielbiała ich towarzystwo? Obserwowała, jak Tillie goni Iwana wśród wysokiej trawy, i uśmiechnęła się do siebie. Istnieli ludzie, którzy miłość do dzieci wyssa-li z mlekiem matki, i ona do nich należała.

Na ganku rozległ się odgłos kroków i po chwili na dru-gim końcu koca usadowił się Jasper.

Page 40: Sekrety róż

40

− Chyba się do was przyłączę – powiedział. – W domu odrobinę wieje chłodem.

Oznaczało to, że Regina była wściekła. Jeśli jednak taka była cena, którą trzeba było zapłacić, by Tillie mogła zoba-czyć zaćmienie, nie miało to znaczenia.

Wszyscy patrzyli w niebo. Cień Ziemi zaczynał zakry-wać brzeg Księżyca. Kilkoro dzieci zapiszczało z wrażenia, a niektóre podskoczyły, wskazując palcami w górę. Tysią-ce kilometrów nad nimi rozgrywał się wspaniały spektakl natury. Libby była tak zachwycona, że prawie nie zauważy-ła nieznajomego, który podjechał pod dom, zsiadł z konia i oplątał wodze o płot. Pomyślała, że to któryś z rodziców postanowił wziąć udział w zabawie.

Tillie wpadła na koc i wtuliła się w nią.− Czy to czary?Libby starała się wyjaśnić dzieciom, na czym polega-

ło zjawisko zaćmienia. Nie była jednak przekonana, czy pięciolatki zrozumiały, o co jej chodziło. Posadziła sobie dziewczynkę na kolanach.

− To trochę jak czary – szepnęła, spoglądając w niebo nad głową. Cieszyła się, że dzięki cudom nauki i poznaniu praw natury wydarzenia takie jak to można było przewidywać. Jeszcze większą radością napełniała jej serce bliskość Tillie. Libby czuła, że jest właśnie w tym miejscu, w którym powin-na i chce być. To obecność dzieci, z którymi mogła dzielić ten wieczór, sprawiała, że atmosfera była tak magiczna. Wes-tchnęła, nabrała głęboki haust morskiego powietrza i starała się wyryć w pamięci otaczające ją zapachy i dźwięki.

Nagle trzasnęły drzwi i po schodach do ogrodu zszedł jej ojciec. W ręku ściskał niewielki skrawek papieru. Profe-sor Sawyer miał siedemdziesiąt lat i jego chód bywał nieco chwiejny, ale w tym momencie było gorzej niż zazwyczaj. Libby odsunęła bratanicę i wyszła mu na spotkanie.

Page 41: Sekrety róż

41

− Co się stało? – zapytała.Wyglądał na zdezorientowanego. Jego siwe włosy zwy-

kle były w nieładzie, ale przez to, że nerwowo je mierzwił, teraz sterczały na wszystkie strony. Wyciągnął w jej kierun-ku zapisany świstek, który wyglądał na telegram.

− Ktoś odebrał mi dom – powiedział oschle.Libby spojrzała na stojący za nim budynek.− O czym ty mówisz? To tylko dzieci z okolicy, które za-

prosiłam na oglądanie zaćmienia Księżyca.Kolejny raz przeciągnął dłonią po włosach i zamachał

jej przed nosem kartką.− Mój dom. Mój dom w Colden. Ktoś mi go odebrał. Jasper podniósł się i stanął za Libby. − Nonsens – powiedział. – Jesteś prawowitym właścicie-

lem tego domu. Nikt nie może ci go odebrać.Profesor zamachał telegramem także przed Jasperem.− Przecież mówię: k t o ś o d e b r a ł m i d o m – po-

wtórzył cienkim, łamiącym się głosem. Jasper chwycił kart-kę, ale było zbyt ciemno, by mógł ją odczytać.

− Wejdźmy do środka i sprawdźmy, co się stało – zapro-ponował i ruszył w kierunku drzwi. Profesor podążył za nim. Libby rzuciła tęskne spojrzenie na Księżyc, który teraz jaś-niał przymglonym czerwonym blaskiem. Na moment znie-ruchomiała, patrząc w zachwycie, jak brązowoczerwony od-cień staje się coraz bardziej intensywny. Dzieci wpatrywały się w niebo jak zaczarowane. Widok był oszałamiający. Mu-siała się jednak od niego oderwać i iść pomóc ojcu.

Zanim weszła do domu, mężczyźni zdążyli już przestu-diować telegram przy świetle lampy naftowej stojącej na małym kuchennym stole. Jasper wyglądał teraz na tak sa-mo zmartwionego jak ojciec.

− O co chodzi? – zapytała.Jasper złowieszczo ściągnął swoje ciemne brwi.

Page 42: Sekrety róż

42

− Wygląda na to, że wasz dom zajęła banda cyganów. Twierdzą, że są potomkami starego Kozaka. Jak on się na-zywał?

− Constantine Dobrescu – powiedział profesor. – Wie-ki temu przyjechał do Stanów z Rumunii i zamieszkał przy Winslow Street. Nigdy się nie ożenił, nie miał rodziny. Przez całe życie zachowywał się jak wariat. Dom był kompletną ruiną, kiedy go kupiłem.

Jasper uderzał telegramem o stół. Na jego twarzy malo-wało się niedowierzanie. Libby zastanawiała się, jakim trze-ba być człowiekiem, żeby mieć tupet wtargnąć do czyjegoś domu i przywłaszczyć go sobie. Jeśli to naprawdę byli cy-ganie, to obawiała się, że mogli dopuszczać się w ich domu odrażających rzeczy.

− Masz dokumenty stwierdzające, że zapłaciłeś za dom? –zapytał Jasper. – Akt zakupu?

− Oczywiście, że mam – odparł profesor. – Ale wszyst-kie papiery są w d o m u. Ci bezczelni rabusie na pewno już dawno je spalili.

W odruchu przerażenia Libby chwyciła się za gardło. Ja-sper jednak nie wydawał się tym zbytnio przejęty.

− Wszystkie ważne dokumenty rejestrowane są w sądzie rejonowym – uspokoił ich. – Trzeba tylko wrócić do Col-den, pobrać je i przedstawić szeryfowi. To powinno wystar-czyć, żeby wyeksmitować tych dzikich lokatorów.

Libby była wdzięczna za rzeczowy, uspokajający ton gło-su brata. Ani ona, ani jej ojciec nie mieli najmniejszego po-jęcia o interesach, ale na szczęście Jasper wiedział, co nale-żało zrobić. Profesor był genialnym wynalazcą, który umiał złożyć automatyczny wentylator z części leżących bezładnie w szopie na rupiecie, ale zupełnie nie radził sobie w kwe-stiach prawnych i finansowych. W sprawach rodzinnego majątku polegał na synu.

Page 43: Sekrety róż

43

− Bóg mi świadkiem, że jeśli któryś z tych łotrów choć-by tknął moje wynalazki, pozwę go do sądu. Dopilnuję, że-by ich stamtąd wyciągnięto i deportowano. Będę się sądził o każdego pensa.

Profesor jeszcze długo rzucał pogróżkami. Libby i Jasper nie przerywali mu, choć to, co mówił, nie miało sensu. Jeśli rzeczywiście ludzie, którzy wtargnęli do ich domu, byli cyga-nami, to z pewnością nie mieli żadnych pieniędzy. Profesor za bardzo się jednak martwił o stan wypełniających dom wy-nalazków, żeby myśleć racjonalnie. Było oczywiste, że czuł się okradziony, oszukany i przygnębiony. Libby również.

Nagle, niczym uderzenie w twarz, przyszła jej do gło-wy nieznośna myśl. W zagrabionym domu znajdowały się wszystkie jej obrazy. Były one jej jedynym powodem do du-my. Jedynym dowodem na to, że potrafi zrobić coś wartoś-ciowego. Mogła stracić wszystko, tylko nie swoje prace.

− Ruszymy do Colden jutro – zarządził jej ojciec. – Zwrócę się o pomoc do szeryfa i pozbędę się tych cyganów. Musimy odzyskać dom. Musimy ocalić moje projekty i ry-sunki Libby.

Spojrzała na niego. Ojciec rzadko przyznawał, że jej pra-ce miały jakąś wartość. Teraz też nie powiedział „obrazy”, tylko „r y s u n k i”. Libby wykonywała dla niego rysunki techniczne. Za każdym razem kiedy projektował nowy wy-nalazek, tworzyła drobiazgowe szkice części wewnętrznych, zewnętrznych oraz przekrojów mechanizmów. Ale wykony-wała je z poczucia obowiązku. Obrazy zaś malowała z mi-łości i to je zamierzała uratować jako pierwsze.

Do rozmowy wtrąciła się Regina:− Z pewnością nie ma potrzeby, żeby Libby stąd wyjeż-

dżała. Planowaliśmy z Jasperem pojechać do Bostonu do opery i miałam nadzieję, że zostanie z Tillie do wtorku, aż wrócimy.

Page 44: Sekrety róż

44

Libby energicznie uniosła głowę. Cztery dni z Tillie! Czte-ry rozkoszne dni, podczas których mogłaby stać się na chwi-lę taką matką, a raczej c i o t k ą, jaką zawsze chciała być.

Poczuła na sobie skupione spojrzenie ojca. Na jego twa-rzy malował się niepokój. Czy kiedykolwiek potrzebował jej bardziej niż w tym momencie? Libby wiedziała, gdzie znaj-dowały się rysunki i gdzie przechowywane były wszystkie wersje jego wynalazków. W całym jej życiu było zaledwie kilka cennych chwil, kiedy jej ojciec naprawdę nie mógł się bez niej obejść – to była jedna z nich.

− Przykro mi – odrzekła ze szczerym żalem. – Muszę pojechać z ojcem.

− Oczywiście – odpowiedziała nieco sztywno Regina. Była córką kongresmana z Karoliny Południowej i wiedzia-ła, kiedy można naciskać, a kiedy trzeba się wycofać.

− Nie obejrzysz ze mną zaćmienia? – W drzwiach stała zdezorientowana Tillie. Libby wyjrzała przez okno. Zaćmie-nie było w kulminacyjnym momencie, ale dla niej straciło już całą swoją magię.

Tillie patrzyła jednak na nią z tak ogromną miłością i wyczekiwaniem, że nie mogła jej odmówić. Odzyskiwa-nie obrazów i domu i tak musiało poczekać do rana. Wie-czór mogła więc oddać małej dziewczynce, która pragnęła podziwiać z nią niebo.

− Pokaż mi Księżyc, skarbie – powiedziała, po czym podniosła Tillie i wyszła na zewnątrz.

Michaela wyrwał ze snu krzyk. Skoczył na równe nogi. Nocną ciszę przeszywało przeraźliwe wycie. Wokół pano-wała ciemność, ale przez okno wpadało wystarczająco du-żo światła, by mógł stwierdzić, że w jego sypialni wszystko stało na swoim miejscu.

Page 45: Sekrety róż

45

Prawie wyrywając drzwi z zawiasów, wypadł na kory-tarz. Krzyki dochodziły z pokoju Mireli. Otworzył prowa-dzące do niego drzwi z takim impetem, że trzasnęły o ścia-nę. Tak jak podejrzewał, w pomieszczeniu nie było niko-go oprócz niej. Leżała zwinięta w kłębek na środku łóżka, twardo śpiąc i krzycząc tak, jakby obdzierano ją żywcem ze skóry.

Usiadł na łóżku i potrząsnął nią.− To tylko zły sen. Obudź się.Kolejny raz szarpnął ją za ramiona, ale tylko odwróciła

się, nabrała powietrza i wydała z siebie następny mrożący krew w żyłach wrzask.

Przemówił tak stanowczo, jak tylko umiał:− Mirelo, obudź się. Przestań i o b u d ź s i ę. – Było mu

wstyd zwracać się takim tonem do kobiety, ale czasami tyl-ko tak był w stanie wyrwać ją z jej nocnych koszmarów.

− Tato, co się dzieje? – zza otwartych drzwi dobiegł go cienki głosik.

Michael był zbyt pochłonięty Mirelą, żeby się odwrócić.− To tylko kolejny koszmar. Wracaj do łóżka, synu.Odgłos kroków upewnił go, że Andrei posłuchał. Mógł

znów skierować całą swoją uwagę na Mirelę. Jej twarz po-krywały kropelki potu, koszulę nocną miała wilgotną. Noc była ciepła, jednak gorąco, które wyrzucała ze swojego cia-ła, pochodziło z innego źródła. Ale przecież minionego po-południa czuła się już dużo lepiej. Od podobnych ataków strachu minęło wiele czasu i Michael sądził, że należały już do przeszłości. Czy miała z nimi walczyć przez resztę swo-jego życia?

W końcu przestała się szamotać i otworzyła oczy. Była rozespana i zdezorientowana. Odgłos jej szybkiego, urywa-nego oddechu wypełniał pokój.

− Kolejny zły sen? – zapytała.

Page 46: Sekrety róż

46

Skinął potakująco.Uniosła drżącą rękę do czoła, odgarniając wpadające jej

do oczu włosy.− Czy znowu wszystkich obudziłam?Najprawdopodobniej cała ulica słyszała jej krzyki. Mi-

chael podszedł do otwartego okna, przez które delikatna nocna bryza napełniała pokój zapachem z różanego ogro-du. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy w świetle księżyca zobaczył wspaniałe francuskie róże. Zacisnął zęby.

− Nie przejmuj się tym – starał się mówić spokojnie.Mirela westchnęła ciężko i obróciła się do ściany. Mówi-

ła tak cicho, że ledwie mógł ją usłyszeć.− Jestem do niczego. Za każdym razem, kiedy wydaje

mi się, że jest już lepiej, wracają wspomnienia. Przebyłam pół świata, a one mnie dogoniły. Są jak smoki, których ni-gdy nie prześcignę.

Michael zamknął okno, głośnym trzaskiem kończąc rozmowę. Zanim wyszedł, jeszcze raz spojrzał na siostrę.

− To potrwa. Zawsze to wiedzieliśmy. Ale nawet je-śli prześcignięcie smoków miałoby ci zabrać cały wiek, to wiedz, że zawsze będę blisko ciebie.

Wrócił do swojego pokoju, gdzie koszulę nocną zamienił na robocze spodnie i buty, po czym zbiegł na dół. Światło księżyca tej nocy było niezwykłe: zabarwione dziwną czer-woną poświatą. Podejrzewał, że było to jakiegoś rodzaju za-ćmienie. W tym momencie nie miało to jednak znaczenia. Najważniejsze, że noc była na tyle jasna, że mógł zrobić, co musiało zostać zrobione, i to bez wiedzy Mireli.

Chwycił siekierę i wyszedł na zewnątrz. W żaden sposób nie mógł zmienić przeszłości, ale był w stanie sprawić, żeby w nowym domu Mirela czuła się tak swobodnie, jak to tylko możliwe. Przedzierając się przez wysoką trawę i przeklina-jąc swoją bezmyślność, ruszył w kierunku różanego ogrodu.

Page 47: Sekrety róż

Przez ostatnie dwa dni był tak zajęty, że zupełnie nie zwró-cił uwagi na obficie kwitnące za domem róże. Dopiero kie-dy stanął w otwartym oknie sypialni Mireli i poczuł wypeł-niający nocne powietrze różany zapach, zdał sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo czaiło się tuż obok. Krzewy były wspaniałe. Grubość pędów świadczyła o tym, że miały co najmniej dwadzieścia lat. Wiły się i wspinały po płocie z ta-ką finezją, jakby uformowała je ręka artysty. Okazałe pą-ki wydawały ciężki zapach, będący oznaką ich idealnego zdrowia i żywotności. Michael uniósł siekierę i wymierzył w najgrubszą łodygę. Dwa precyzyjne trafienia przecięły roślinę na pół. Ciężkim butem usunął pędy, które oplata-ły ogrodzenie, po czym zacisnął zęby i ściął kolejny krzew. Siejąc zniszczenie, wyładowywał cały gniew i rozpacz, jakie go wypełniały. Raz po raz ostrze siekiery spadało na grube, zdrewniałe łodygi.

Niespodziewanie w drzwiach domu pojawił się Turek.− Wszystko w porządku, bracie?Michael zamachnął się z całej siły, celując w kolejny po-

kryty kwiatami krzew.− Te róże muszą stąd zniknąć przed świtem. Jutro je wy-

wiozę i spalę, tak żeby już nigdy nie mąciły spokoju Mireli.Turek wiedział, że kiedy Michael był w takim nastroju,

lepiej było mu się nie sprzeciwiać. Mężczyzna tylko skinął głową i wrócił do łóżka. Michael zaś nie przestawał rąbać, wyładowując na krzewach nagromadzone w mięśniach na-pięcie. O tej samej porze następnego dnia tych przeklętych róż miało już tam nie być.

Page 48: Sekrety róż