Sat-Okh - Biały Mustang

download Sat-Okh - Biały Mustang

If you can't read please download the document

Transcript of Sat-Okh - Biały Mustang

SAT-OKH BIAY MUSTANG BANIE I LEGENDY INDIASKIE

Gdybycie mnie zapytali, skd te dzieje i legendy z woni lasw pomieszane, z ros wilgotnych prerii i z wigwamw snujcym si dymem, z biegiem wielkich rzek, z ich dzikim brzmieniem, podobnym do grzmotw w grach - odrzekbym wam, odpowiedzia: Z lasw, prerii i z wielkich jezior Pnocy z krainy Odibwejw, z krainy Dakotw. Z gr, wrzosowisk i bagnistych pl, gdzie dziki ptak Shuh-shuh-gah karmi si wrd trzcin i sitowia. Powtrz wam, jak je syszaem z ust Nawadaha, muzyka i sodkiego bajarza. Gdybycie zapytali Nawadaha, skd te opowiadania i legendy, odpowiedziaby wam: Z lenych ptaszych kryjwek, z domkw bobrw, tropw niedwiedzich, ze spojrzenia ora, wadcy bkitnych przestworzy. Cae dzikie ptactwo piewa je wam: Mahung - uraw, dzika g - Wawa, siwa czapla - Shuh-shuh-gah i guszec - Mushko-dasa. Gdybycie mnie pytali, kim by Nawadaha, odpowiedziabym wam takimi sowami: W cichej zielonej dolinie Tawasenta, nad pikn rzek, przy malowniczym zboczu mieszka bajarz Nawadaha. Wok wioski indiaskiej zieleniy si ki haftowane kolorowym kwieciem, a za nimi wyrasta las, piewajca puszcza. Zielona w lecie, biaa w zimie i zawsze radosna. Rozwidlenie rzeki, ktre znajdowao si w dolinie, zarastao wiosn sitowiem, latem olszyn, a jesieni okrywao si bia mg, zim za odcinao si od niegu czarn lini. W tej to dolinie Tawasenta piewa Nawadaha banie i legendy. Wy, co kochacie pikno natury, co kochacie chodny cie lasu i wiato soca pord k, wiatr wrd gazi, deszczow ulew i zawiej nien, bieg wielkich rzek poprzez palisady lene i huk pioruna w grach, ktrego zwielokrotnione echa trzepotaj si jak ory w swoich gniazdach - posuchajcie tych dzikich opowiada i legend. Wy, ktrzy kochacie legendy narodowe, ktrzy kochacie ludowe ballady, jak gosy z

daleka woajce do nas, by przystan i posucha, co mwi w sowach tak prostych i dziecinnych, e zaledwie ucho moe odrni, czy s piewane, czy te mwiane posuchajcie tych indiaskich legend. Wy, ktrych serca s czyste i proste, ktrzy znacie wiar w ycie i natur, ktrzy wierzycie, e we wszystkich wiekach kade serce ludzkie jest sercem czowieka, e nawet w najdzikszych onach kryj si ale, pragnienia i tsknoty za dobrem - posuchajcie. (Z Pieni o Hajawacie H. W. Longfellowa) HANUAUTE Pewnego razu, w pogoni za grskimi kozami, zapdzilimy si wysoko w gry. W wyprawie tej prowadzi nas dowiadczony myliwy, a zarazem nasz opiekun i wychowawca, Owases - Dziki Zwierz. Byo nas razem dwunastu chopcw, w wieku od dziesiciu do czternastu lat - ja naleaem do tych najmodszych. Od paru dni gonilimy po grach za kozami. Bylimy zmczeni, zakurzeni i podrapani o ostre skay. Trud nasz jednak zosta wynagrodzony - upolowalimy cztery dorose kozy i jedno mae koltko. Zwykemu miertelnikowi mogoby si to wyda marn i mieszn zdobycz, trzeba jednak wiedzie, jak trudno jest podej dzikie kozy midzy goymi skaami, bez broni palnej, tylko z ukiem. Zwierzta te posiadaj tak czuy such i tak doskonale znaj wszelkie odgosy, e potrafi na przykad odrni toczenie si po skale kamienia strconego przez czowieka lub zwierz od kamienia, ktry sam oderwa si od skay. Szalone skoki kozie lub dziki bieg po stromych urwiskach, maj w sobie co zadziwiajcego. Nieraz bylimy wiadkami, jak cae stado rzucao si w wwz o stromych cianach gbokoci stu, a moe i wicej metrw. Gdy pierwszy raz czowiek widzi co podobnego, ulega zudzeniu, e kozy popeniaj jakie zbiorowe samobjstwo. Skaczc zygzakowato ze ciany na cian, opaday coraz niej i w cigu paru sekund uciekay dnem wwozu. Pewnego dnia, gdy tak uganialimy za zdobycz, nagle rozleg si ostry gwizd kocianej wistawki Owaspsa. By to znak, abymy przerwali polowanie. Po czwartym gwizdniciu usyszelimy miarowe bicie w bbenek, z ktrym nasz wychowawca nigdy si nie rozstawa. Miarowy rytm bbna prowadzi nas do miejsca, gdzie Dziki Zwierz wybra nam obozowisko.

Bya to niewielka dolina osonita wysokimi skaami, doskonale chronicymi przed mronym nocnym wiatrem, usiana odamami ska i poronita ciemnobrunatnym mchem. Gdzieniegdzie rosy skarowaciae sosny, spomidzy ktrych wystrzelay samotne jody. Na skraju doliny znajdowao si jezioro ciemne, spokojne, bez adnej zmarszczki na powierzchni, z trzech stron obramowane stromymi cianami. Od naszej strony brzeg stopniowo i agodnie obnia si a do samego jeziora. Na widok wody uradowalimy si ogromnie, przeywajc ju w mylach wspania kpiel w chodnym grskim jeziorze. Jednak pierwszym naszym obowizkiem byo nazbiera tyle drzewa na opa, aby starczyo na ca noc. Dopiero gdy uporalimy si z tym, miao cignlimy swoje legginsy i ju bieglimy do wody, gdy nagle zatrzyma nas ostry gos Owasesa: - Sta, jeli nie pragniecie wasnej mierci. Zadziwiy nas te sowa. Dlaczego mielibymy przez kpiel w grskim jeziorze cign na siebie Ducha mierci? Przecie ju w tylu rzekach i w tylu jeziorach kpalimy si i nigdy nam nie zabroniono, a teraz kiedy jestemy tacy brudni, nie wolno! Bardziej zdziwieni anieli przeraeni, zawrcilimy. Usiedlimy wok rozpalonego ogniska i czekalimy, co te nam powie Owases. Mimo e ciekawo nas rozsadzaa, zgodnie z panujcym u nas obyczajem nie zadawalimy pyta starszemu. Milczenie trwao dugo. Dopiero gdy nasz nauczyciel wypali fajk, a Duchy Zmarych rozpaliy ogniska na ciemnym niebie - zacz mwi. Mino ju wiele zim i wiele Wielkich Soc upyno od chwili, gdy tu w grskiej wiosce yo potne plemi Iwaho. Synne z piknoci byy kobiety tego plemienia, a wojownicy silni i twardzi jak skay, midzy ktrymi rodzili si i umierali. Nie stroili si oni w pira, tak jak to my czynimy. Ubrania robili ze skr szarego niedwiedzia, ktrego wojownik musia sam ubi, zanim otrzyma imi. Dopki nie zdoby skry grizzly, nie mia prawa do stroju wojownika i nie mia nazwiska. Indianie Iwaho nosili na gowach skalpy bizonie z cienko szlifowanymi rogami, ktre otrzymywali od plemion z rwnin za sl i ty metal ozdobny. Wodzem tego plemienia by dobry i mdry Soomakh.Mwili o nim, e majc dziewi Wielkich Soc, goymi rkami udusi grskiego niedwiedzia. Dzielny by Soomakh, tote w modym wieku zosta wodzem. Za on poj pikn i gospodarn Ujanoh. Wielki Duch by askawy dla tipi wodza i obdarzy go cudn creczk Hanuaute.

Pikne s gry przy zachodzie soca, ale wobec urody jego crki najpikniejsze szczyty ska, owietlone promieniami soca, szarzay i niky. W nocy za gwiazdy blady i uciekay, gdy ukazywaa si Hanuaute. Gdy wie o jej piknoci rozniosa si po rwninach i plemionach, najsawniejsi wojownicy poczli zjeda na ziemi Iwaho, aby pozna pikn Hanuaute. A kto j zobaczy, nie chcia ju wraca do swojego plemienia, pragn zosta przy niej na zawsze. Soomakh starza si z kadym dniem, rami jego stawao si coraz sabsze, pragn wic jak najprdzej doczeka si wnuka, ktremu mgby przekaza swoje dowiadczenia i w ktrego rce mgby zoy losy plemienia. Hanuaute jednak, wiedzc o swojej urodzie, staa si dumna i kapryna. Na wszystkich patrzya lekcewaco, a im wicej wojownikw i modych wodzw przyjedao, tym bardziej bya dla nich opryskliwa. Latem kadego wieczoru uciekaa nad brzegi jeziora i tu przy blasku ksiyca podziwiaa swoje odbicie w tafli wodnej. - Ciebie kocham, Ciemna Wodo - szeptaa - ty mi pokazujesz prawdziw moj twarz, ktr nad wszystko wielbi. Ty, ksiycu, otaczasz moj posta blaskiem swej tarczy, najczulej piecisz mnie swoimi promieniami. C mi wicej do szczcia potrzeba? Gdy przychodzia zima i mrz skuwa powierzchni jeziora lodem, Hanuaute smutniaa, nie wychodzia z namiotu i nikogo do siebie nie wpuszczaa. Z nastaniem wiosny, gdy ciepe promienie soca roztapiay lody jeziora, dziewczyna wybiegaa na brzeg i dzikowaa socu, e zniszczyo mrony paszcz i e znowu moe podziwia si w wodnej tafli. miaa si przy tym radonie, biegaa, klkaa nad brzegiem jeziora wpatrujc si w swoje odbicie. Zostawaa tam dniami i nocami, nie pokazujc si w wiosce. ywia si rybami, jajami wybieranymi z gniazd i ptakami, ktre ustrzelia z uku. Daremnie czekali na ni wojownicy, daremnie czekali wodzowie z wielkich rwnin. Zniechceni powracali na swoje ziemie. Stary ojciec rozgniewa si w kocu na crk, zwoa rad starcw, na ktr sprowadzono znad jeziora zarozumia i upart dziewczyn. Na wielkim placu narad zasiedli starzy wodzowie, ktrym czas gowy pobieli jak letnie soce kor brzozow. W olbrzymich rogach bawolich, okryci skrami niedwiedzimi, ozdobionymi frdzlami - wygldali dumnie, a zarazem strasznie. Powany nastrj udzieli si caej wiosce - cisza panowaa dookoa, nawet psy, zwykle haaliwe, pochoway si po ktach. Przed czarownikiem leaa czaszka bizona z czerwono

barwionymi rogami. Biel koci lnia w blaskach ognia niby odbicie drugiego ksiyca. Twarz czarownika, pomalowana na czarno, nie zdradzaa adnych uczu, tylko oczy byszczay gronie i gdyby nie byy przysonite powiekami, wyczyta by mona w nich wyrok, ktry mia spa na gow dziewczyny.Rozleg si ponury gos bbna i wkrtce na plac wprowadzono Hanuaute. W blaskach ognia stana dumnie, nieruchoma niby posg kamienny, nie okazujc ani pokory, ani strachu. Bbny zamilky. Wodzowie milczeli. W guchej ciszy sycha byo tylko trzask palcych si polan. Gwatownym ruchem czarownik wznis w gr gow, spojrza na dziewczyn, lew rk opar na czaszce bizona, praw wycign przed siebie i gbokim, powolnym gosem pocz mwi: - Zaklinam ci, Hanuaute, na zanurzone w krwi rogi bizona, na ogie, ktry wszystko niszczy, a zostawia popi szary niby py w czarnych grach. Zaklinam ci, Hanuaute, na ciemnoci nocy, gromy i byskawice, zaklinam ci na potne pazury szarego niedwiedzia, ktre krusz skay. Zaklinam Ci i nakazuj ci, aby polubia pierwszego wojownika, ktry zjawi si przed twoim namiotem i zapiewa pie weseln. da tego rada wodzw. A jeli sprzeciwisz si naszej woli, zginiesz midzy skaami, a ciao twe rozszarpi spy. Dziewczyna nie zlka si jednak wcale ponurej groby czarownika. - Oj wy, starzy wodzowie - zamiaa si gono - widocznie lata staroci przysoniy oczy wasze, a siwizna gw waszych wyssaa wam rozum z gw, e dacie ode mnie rzeczy, ktrej nigdy nie bdzie. Powiedz mi - zwrcia si do czarownika - czy nie jestem taka pikna, jak mwi mi o tym woda jeziora? Powiedz mi i ty, ojcze, czy moja uroda nie jest tak wielka, e zmusza ptaki do piewu? - Uff, pikna jeste, Hanuaute - odrzekli obydwaj starcy. - Jeeli wic jestem pikna, to nie mog zosta on adnego wojownika, zaczekam, a przyjdzie po mnie sam Nanabosho i jego on zostan. On tylko, Duch Lasw, jest godny poj mnie za on. W chwili gdy to powiedziaa, pomie buchn w gr, a pod szczyty sosen, wiatr porwa dym z ogniska i rzuci go midzy skay, jak podarty strzp kory brzozowej, a z gry z gonym przeraliwym krzykiem spad ogromny czarny sp, rzuci si na zuchwa dziewczyn i porwa j w swe szpony.

Wszystkich ogarno przeraenie. Nim zdyli zrozumie, co si stao, sp unosi si ju wysoko, przysaniajc czarnymi skrzydami byszczce gwiazdy, a znik w ciemnociach nocy. Gdy zza gr wyjrzao soce, owietlajc szczyty ska, wioska plemienia Iwaho bya pusta, nawet psw w niej nie byo. Wszystko, co yo, pobiego ku brzegom jeziora, gdzie zwykle przebywaa dumna Hanuaute. Wysoko w grze, nad rodkiem jeziora, unosi si sp z dziewczyn w szponach. Przeraeni ludzie padli na kolana, a psy, podkuliwszy ogony, przywary mocno do ziemi. Bo oto, jak gdyby z jeziora lub z gbi ska, rozleg si gos: - Suchajcie mnie, ludzie Iwaho! Ukaraem Hanuaute za jej pych i gupot. Bdzie odtd przebywaa na dnie jeziora, a przyjdzie tu czowiek o biaej twarzy, ktry rozsadzi skay i spuci wody. Hanuaute przejdzie wtedy do Krainy Spokoju... Was i ludzi wszystkich plemion ostrzegam, abycie omijali z daleka to miejsce, gdy Hanuaute, jako za wadczyni jeziora, bdzie mci si na kadym yjcym czowieku. Wysuchajcie ostrzeenia i zapamitajcie sowa Nana-bosho... Gdy gos umilk, przeraeni ludzie ujrzeli, jak puszczone przez spa ciao Hanuaute pado z pluskiem do wody. Jezioro zadyszao, fale uderzyy gniewnie o brzeg, jak gdyby nie chciay przyj dziewczyny. Powoli jednak powierzchnia wygadzia si i znieruchomiaa, tylko woda zmtniaa i pociemniaa, a wreszcie staa si zupenie nieprzejrzysta. Ludzie dugo jeszcze stali nad brzegiem, nieruchomi i zadumani. Cikie milczenie przerwa wreszcie czarownik: - Odejdmy std. Dziewczyna zostaa ukarana. Oby nigdy w naszym plemieniu nie byo podobnych kobiet. Wielki Duch zabra nam j, bo tak chcia. Opumy te strony na zawsze. A jezioro to od dzi bdzie nazywa si Hanuaute. Niedugo potem plemi Iwaho zwino swe namioty, wywdrowao z gr. Nigdy ju aden myliwy tego plemienia nie stan nad brzegami jeziora Hanuaute. Ognisko powoli dogasao, kiedy Owases koczy sw opowie. - Od tamtej chwili Hanuaute mci si na kadym czowieku i kadym yjcym stworzeniu, ktre pragnie zanurzy swe ciao w chodnej wodzie tego jeziora. Tam, po prawej stronie, gdzie znajduje si najniszy brzeg, le koci obdarte z ciaa przez spy. To ofiary Hanuaute. Idcie tam i przekonajcie si. POWSTANIE CZOWIEKA

Na ogromnej czerwonej skale, wyrosej pord zielonej prerii jak samotny obok na czystym niebie, siedzia Wielki Duch - Gichy Manitou. Pali w zadumie fajeczk - kaluti, ulepion z czerwonej witej gliny, i patrzy na rozlege prerie. Pord wonnych stepw pasy si stada brodatych, garbatych bizonw, z dala za od nich, midzy wysok traw, leay szare wilki czatujce na samotn, mod i niedowiadczon krow. Tu i wdzie przemykay pord traw antylopy, aby na moment przystan, popa si troch i znowu bez powodu czmychn popiesznie. Chyo ich ng, ostrono i czujno ratowaa je przed gronymi wilkami, i niemniej dla nich gronymi, cho mniejszymi, szakalami. Widzia te Wielki Duch szare spy ucztujce na cierwie bizonim, niedokoczonej uczcie wilczej. Dalej, znw tam, gdzie niebo styka si z ziemi, rozpocieraa si zielona, ogromna puszcza, utkana jeziorami i pocita rzekami jak sieci pajcz. Potne drzewa sigay niemal chmur. Brzozy wysmuke odcinay si biaoci pni od ciemnych sosen i wierkw, spltane gazie niby w braterskim ucisku tworzyy baldachim chronicy ziemi-rodzicielk przed palcymi promieniami soca. Midzy korzeniami drzew wygrzeway si jadowite grzechotniki, obojtne na wszystko dookoa, ufne w swj straszliwy jad. Lasy byy krlestwem niedwiedzi, pum, rysi, jeleni i rnych mniejszych zwierzt o bogatym futrze. Bliej jezior i bagien ukrywa si wyniosy i dumny o - wadca bot. W botach tych gniedzio si rozkrzyczane, rnobarwne ptactwo. Czasami pord szuwarw przybrzenych lub sitowia przemyka rudy lis jak czerwona byskawica, po chwili rozlega si krzyk mordowanej przez niego ofiary, trzepotanie, szum skrzyde sposzonych mieszkacw topielisk, a po chwili znowu ogarnia mokrada gwar ptasiej mowy i zapomnienie po dokonanym zabjstwie. Czajki tylko duej ni inne ptaki kooway w powietrzu i aonie kwiliy, a w kocu i one opaday w trawy, a rudy lis wyciga si w cieniu krzeww przybrzenych i oblizywa pysk po odbytej uczcie. Zwinne jelenie schodziy do rzeki, aby ugasi pragnienie. Zanurzay aksamitne chrapy w chodn, przejrzyst wod, ale co chwila wyrzucay w gr gowy uzbrojone w ostre rogi i bystrym wzrokiem przyglday si okolicy. Przy boku ich szy anie ze swoimi maymi. Gdy w pobliskich brzozach rozleg si trzask gazi, rodzina jelenia, sposzona, w mgnieniu oka znikna w zielonej gstwinie drzew. To bobry ostrymi zbami ciy jedn z brzz na budow swych kopulastych domw. Nagle ostry trzask bobrzego ogona o wod, ostrzegawczy znak stranika, poderwa

pracujce bobryjdo ucieczki. Wygadziy si zmarszczki na powierzchni wody i nic ju nie zdradzao, e przed chwil trwaa tutaj gorczkowa praca. Na brzegu ukazaa si wydra, najgorszy wrg bobra, powioda dokoa znudzonym wzrokiem i cicho znika w krzakach. Patrzy na to wszystko z wysokiej Gry Wielki Duch i duma, a z jego fajeczki unosi si dym - pukwana, ktry na niebie ukada si w wielkie chmury. Nie tylko oczy Wielkiego Ducha widziay wszystko, ale uszy jego syszay kady szmer listka i trawy, syszay odgos spadajcych kropel rosy i szum wiatrw w konarach drzew. Syszay, jak zwierzta przechwalaj si midzy sob si i odwag. Panowao tu prawo kw i pazurw, a kade zwierz chciao by wadc lub krlem. Zwierzta wyy, ryczay, szczekay jedno przez drugie. - Ja jestem wadc puszczy, kto chce si rwna z moj si? - rycza niedwied, a na dowd swej mocy wyrywa mode drzewa z korzeniami i zdziera potnymi pazurami kor. Kto potrafi wywraca gazy i rozbija jednym ciosem czaszki bizonom? Ja jestem wadc puszczy! - Przesta, przesta, zimowy piochu, zjadaczu pdrakw! - zawyy wilki. - To przed nami zmykaj stada bizonw, jelenie i osie. Gdy rozlegnie si nasz zew owiecki, milkn i cierpn ze strachu zwierzta na prerii i w puszczy, a ty take, niedwiedziu, schodzisz nam z drogi jak ruda wiewirka, co kryje si na drzewie. Na widok naszej owieckiej hordy wicej strachu jest w twoim wielkim bie anieli rozumu. - Och, nie chwal si tak bardzo, szary wyjcu - sykna puma i wycigna swe spryste ciao na konarze klonu, ostrymi pazurami z cichym trzaskiem drapic pie. - Ze strachu przed moimi kami i pazurami zamieniby si, gdyby mg, w lepego kreta i znik pod ziemi. Syn z drapienoci i zwinnoci, a wic przede mn schylajcie swe gupie by! Westchn gboko Wielki Duch, a od jego tchnienia pochyliy si drzewa w puszczy, a nasiona zerwane z gazi pady daleko od swoich rodzinnych lasw. Skierowa teraz wzrok na bkitne jeziora, na rzeki szumice. Nastawi ucha i sucha, co te mwi ryby. Lecz i tutaj panowaa ktnia o wadanie w gbinach. Szczupak, machajc ogonem, dawa do zrozumienia, e to on, a nie kto inny, jest wadc podwodnej krainy. - Z mojej paszczy jeszcze nie uszed nikt - mwi. - Zby moje znane s we wszystkich jeziorach i rzekach, a nawet wodne ptactwo lka si mnie i z daleka omija. - Co tam twoje zby znacz - machn lekcewaco petwami jesiotr - Nahma. - Na

moich tarczach kocianych skrusz si twoje zby niby w jesieni przybrzene sitowie. Boisz si mnie zaatakowa, a wic jestem potniejszy od ciebie i wody s moj wasnoci. - Rzeki i jeziora do mnie nale - powoli rzek olbrzymi rak - Shawgashee, ruszajc ogromnymi kleszczami. - Ja jestem waszym wodzem i nie lubi, jak mi si kto sprzeciwia. Syszycie mnie, gupie ryby! Na pierwszy znak protestu z waszej strony potn was na czci jak zbutwiae kawaki drzewa. Nie mg ju duej znie tych ktni i grb Wielki Duch. Odwrci ze smutkiem gow, wypuci z fajki wielk pukwan, ktra niby olbrzymia chmura zasonia soce. Ciemno zrobio si dookoa i strach pad na lene stworzenia. Ustay wanie i cisza zapanowaa na wiecie. Wrd tej ogromnej ciszy i ciemnoci jak wielki grzmot rozleg si gos Gichy Manitou: - Wysuchajcie mnie, leni bracia, i wy, siostry w gbinach jezior i rzek, wysuchajcie mnie, skrzydlaci przyjaciele spod bkitnych niebios! Ja, stwrca wasz, Gichy Manitou, dosy mam ju waszych swarw i ktni. Stworz czowieka, ktry bdzie silniejszy od was, mocniejszy i zwinniejszy. Bdziecie dreli przed nim jak osika, a serca wasze napeni strach na widok jego ladw. Gdy go zobaczycie, dusze wasze bd si kurczy, niby jesienny zeschy li. Nie bdzie mu straszna puszcza pena waszych kw i pazurw, niestraszne bd mu gbiny jezior ani szczyty ska, na ktrych gnied si ory i spy. Stanie do walki z wami i bdzie wadc waszym sprawiedliwym po wszystkie czasy. Wielki Duch dmuchn w niebo i rozwia chmury, ktre jak biae abdzie ucieky sposzone. Znw wyjrzao soce. Wok piropusza Stwrcy latay kolorowe motyle i ptaki. Siedzia Wielki Duch i pali swoj fajk, a gdy mu si skoczy tyto - kenin-kenik, pocz znosi kamienie, z ktrych zbudowa wielki piec. Wtedy poszed na brzeg lasu i zbiera tam chrust, a z prerii zeschnity nawz bizoni i trawy poke od soca. Przez cztery dni i cztery noce zbiera opa, a gdy mia ju dostatecznie duo, pooy si na szczycie skay i odpoczywa po dniach pracy. Gdy Wielki Duch spa, do sterty chrustu przypez jadowity grzechotnik. Wlizn si midzy zesche gazie, spryska je jadem i zostawiwszy swoj star skr, wypez spomidzy rudych badyli i znik w zielonych trawach prerii. Wielki Duch obudzi si wraz ze wschodzcym socem i zabra si do pracy. Napeni kamienny piec chrustem, a z nim razem woy (nie wiedzc o tym) skr grzechotnika i gazie zwilone jadem. Wreszcie na przygotowany stos pooy ulepionego z gliny czowieka i podpali gazie. A gdy zajy si pomieniem, pomyla:

Zanim wypal swoj kaluti, gotw bdzie czowiek, by y na ziemi. Potem usiad w pobliu pieca i spoglda na prerie i lasy, w ktrych mia zamieszka przyszy ich wadca. Dym z fajki prostym supem unosi si w gr i rozpywa w bkitnym niebie. A kiedy ostatnia pukwana znika w powietrzu, Wielki Duch wsta, zbliy si do pieca i wyj czowieka. Ale za krtko wida trzyma go w ogniu. Czowiek by blady, o sabych miniach, mao wytrzymay, a jad i skra grzechotnika sprawiy, e czowiek ten odznacza si zym charakterem, podym sercem i podwjnym jzykiem wa. Nie o takim wadcy wiata myla Manitou, nie takiego pragn stworzy. Rozgniewany schwyci niedopalon i nieudan kuk i rzuci j w zoci hen, za Wielk Son Wod. I tak powsta czowiek biay. Na nowo zabra si Wielki Duch do pracy i ulepi z gliny drugiego czowieka. Przez cztery dni i przez cztery noce znosi drzewo z boru, lecz tym razem wybiera tylko gazie sosnowe. Kiedy ju drzewo uoy i skrzesa ogie, poczu wielki gd, ktry jak szakal szarpa mu wntrznoci. Poszed wic Gichy Manitou w gb puszczy, aby poywi si jagodami i owocami lenymi i ugasi pragnienie rdlan wod. Gdy powrci do podna skay, poczu swd i zobaczy unoszcy si z pieca ciemny, gsty dym. Podbieg Wielki Duch do wielkiego kamienia zasaniajcego palenisko, odsun go na bok i z wntrza wycign czowieka. By przepalony, cay czarny. Sosnowe drzewo ywiczne, palc si szybko, zwglio si i dymami okopcio ciao glinianego mczyzny. Minie tego czowieka byy mocniejsze, lecz duch saby, a serce krlicze. Taki czowiek nie moe by panem lasw i prerii. Nie o takim marzyem - pomyla Gichy Manitou. Uj wic spalonego czowieka i rzuci hen, za Wielk Wod, tam gdzie pionowo wieci soce. I tak powsta czowiek czarny. A Wielki Duch po raz trzeci przystpi do pracy. Poszed wic znowu do puszczy i wybiera najlepsze, najczystsze kawaki drew, po czym z wielk starannoci ulepi z czerwonej gliny czowieka smukego, zgrabnego, o dumnie podniesionej gowie i ostrych rysach twarzy.

Wkadajc do pieca kawaki drzewa, mwi: - Biaa kora brzozy uczyni stopy twoje lekkimi i szybkimi. Gazie dbu dadz moc i si caemu twojemu ciau. Modrzew powie minie twoje mocno, aby odporne si stay na wysiek i trud. Oblewajc drzewo wonn smo i ywic, mwi: - Nie przejmie ci chd nocy, a zimnem nie zmrozi ci krwi okrutny wiatr pnocny. Przejdziesz zapachem lasw i do nich bdziesz nalea tak, jak do nich naley niedwied i wilk, puma i ry, lis i bbr. Bdziesz tworzy z puszcz jedn cao, a gdy wygin lasy - zginiesz i ty. Gdy wygin na preriach bizony, zginiesz i ty, bo nalee bdziesz do puszczy i prerii. A gdy one umr, ty powrcisz do mnie. Uoy na wonnych gazkach lenych glinianego czowieka i dotkn drew sw kaluti. Pomie buchn wysoko, okrywajc ognistymi jzykami nowoulepion posta. Wielki Duch czuwa przy kamiennym piecu i gdy nadesza chwila, e czowiek dostatecznie ju by wypalony, skin praw rk. Wtedy na ogie osiada mga rzeczna, ktra zgasia czerwone pomienie. Stwrca wyj z pieca czowieka o piknych, posgowych ksztatach i umiech zadowolenia rozjani mu twarz. I tak powsta czowiek o skrze koloru brzu. Mia on w sobie moc lasw i si dbu. Minie jego byszczay w promieniach soca, a wiatr igra w jego czarnych wosach. Uj Wielki Duch za rk modego wojownika i wprowadzi go na szczyt gry, a wskazujc na puszcze i prerie, rzek: - Daruj ci lasy i stepy, daj ci rzeki, jeziora i gry, daj ci wszystko, co si w nich znajduje. Jeste gospodarzem, rzd si sprawiedliwie i kochaj natur. Nie podno rkf na brata, bo wtedy powrc ludzie, ktrych wyrzuciem za Wielk Wod, i zagarn twoje ziemie. Umrze wtedy preria i puszcza, a wraz z ni umrzesz i ty. Id, zbuduj sobie tipi i zamieszkaj w nim, a o pierwszej peni ksiyca zejdzie po promieniu do twego namiotu kobieta, ktra stanie si twoj on. Po tych sowach unis Wielki Duch do do gry, poegna modego wojownika i rozpyn si w pukwanie. BIAY MUSTANG Na ziemiach Tawasenty w plemieniu Dakotw, u sawnego czarownika, Niedwiedziego Ka, wychowywa si chopiec. Wybra go czarownik spomidzy wielu

innych, gdy wyrnia si on wielk si, stroni od rwienikw, pogardza ich zabawami, wola sam, w ukryciu przed wzrokiem ludzkim, wiczy si w rzucaniu tomahawkiem, we wadaniu noem i oszczepem. Gdy mia dziesi lat, chwyta na lasso galopujcego konia i osadza go w miejscu, co nie zawsze udawao si dowiadczonym myliwym. Z kadym dniem wyrabia w sobie coraz wiksz si i zwinno. Bystre oczy starego czarownika od dawna ju ledziy jego czyny. Dobrze wiedzia, e chopiec mgby by w przyszoci wielkim wodzem lub czarownikiem. Postanowi wic zrobi z niego godnego siebie nastpc i zabra go do swego tipi. May Uti przeszed dzielnie prb krwi i po raz pierwszy, krwawic z otwartych ran powstaych podczas wtajemniczenia, odtaczy przy blasku ksiyca taniec mczyzny. Dano mu wtedy imi Ostry Wiatr. Gdy po wielu latach nauki posiad wszystkie moce zakl i mdro swego nauczyciela, postanowi wybra si w gry, aby zdoby on, pikn Pahajo. Mieszkaa ona na wielobarwnej tczy, a jesieni i wiosn wskazywaa drog dzikiemu ptactwu, ktre wdrowao z pnocy na poudnie i z poudnia na pnoc. - Pikna jest Pahajo - mwia mu matka, gdy wstpowa do namiotu rodzicw. Wosy jej sigaj do samej ziemi, a na czole janieje wielobarwna opaska mienica si wszystkimi barwami wiata. Kto j zdobdzie za on, szczliwy bdzie, gdy Pahajo przynosi szczcie i ma wadz nad dzikim ptactwem i wodami spadajcymi z nieba. Lecz aby si do niej dosta, trzeba by wielkim wojownikiem, bo drogi do niej strzeg ze duchy. Jeli pojmie j kto za on, zym duchom grozi zagada i strcenie w odwieczne ciemnoci. Pilnuje jej rwnie ojciec, stary Duch Grskich Wodospadw. Jego trzeba prosi o rk Pahajo. Zgodzi si on odda crk swoj tylko wojownikowi o mnej duszy, czystym sercu, wielkiej odwadze i sile, nie znajcemu strachu, zoci i podwjnego jzyka jaszczurki. Mieszka on w granitowej skale, ktra znajduje si na ogromnej grze, a ska potrafi otworzy tylko ten, kto ma w sercu prawdziw odwag i prawdziw mio do Pahajo. Nasucha si tych opowieci Ostry Wiatr i caymi dniami myla, w jaki sposb pokona te wszystkie przeszkody. Pewnego dnia, po wielkim deszczu, gdy barwniejsza ni zawsze bya tcza, Ostry Wiatr rzek do swojej matki: - Matko, przygotuj mi peen koczan strza, przygotuj farby, abym mg pomalowa ciao swe w wojenne barwy, naostrz mi tomahawk i n, bo id w wysokie gry, aby walczy ze zymi duchami. Musz dotrze do Ducha Grskich Wodospadw i prosi o rk crki, aby przywie tobie synow. Musz po drodze pokona ze duchy, aby wicej nie byo za na

wiecie. Matka spojrzaa na syna, na jego krucze warkocze spadajce na ramiona i okrcone skr grzechotnika, na ostre, wyraziste rysy twarzy, na zacinite mocno usta. Zajrzaa w oczy jego czarne, ktre wieciy jak dwie gwiazdy na ciemnym niebie. Obja wzrokiem jego piersi wypuke, sklepione wysoko jak dwieMarcze wojownika, ramiona mocarne, ktre niedwiedziom szczki wyamyway. Popatrzaa na nogi jego silne niby dwa dby, szybkie, jelenia w biegu doganiajce, i odezwaa si: - Jed, synu, i uwolnij nasze szczepy od zego, a dzieci i kobiety bogosawi bd w pieniach twoj dobro i odwag. Zanurzya palce swoje w tej farbie i wymalowaa poprzeczne pasy na ciele syna. Wzdu twarzy pocigna czarne linie, czce si z biaymi przy nosie i razem ju biegnce poprzez usta na brod. Sadem niedwiedzim wysmarowaa wosy modzieca i podaa mu pemikan - wysuszone i starte na proszek miso. - To na drog, aby godu nie zazna. Ostry Wiatr wdzia legginsy obszyte na szwach frdzlami, bogato haftowane i ozdobione kolcami jeozwierz mokasyny, uj w rce piropusz, w ktrym kade piro wiadczyo o bohaterskim czynie. Pczki puszystych pir oznaczay ilo zabitych wrogw, nacicia na szypukach i czerwono barwione rysunki zdradzay, ile ran zada Ostry Wiatr swym wrogom i jak czsto sam bywa ranny. Wspaniale wyglda modzieniec na tle namiotu swego ojca. Czaszki niedwiedzie i jelenie, skry wilcze i rogi bizonie, bro zdobyta na wrogach, maczugi, siekiery, oszczepy, uki, tarcze sporzdzone z siedmiu warstw skry czarnego niedwiedzia - wszystko to wiadczyo o dzielnoci. O, wielkim by myliwym i wojownikiem Ostry Wiatr! Gdy przygotowania byy ukoczone, modzieniec wybra najlepsz bro, wyszed przed tipi i trzy razy zagwizda przecigle. Na znak ten ozwao si w drugim kocu wioski radosne renie i pod namiot przybieg czarny mustang. Mody wojownik jednym skokiem znalaz si na jego grzbiecie. Odwrci si jeszcze do matki, poegna j umiechem i wycignit doni i piewajc pie wojenn ruszy w drog. Znik ju poza wielkimi zomami ska, a matka wci jeszcze staa przed namiotem i patrzya w kierunku, w ktrym odjecha jej syn. Z dala dobiegay coraz cichsze sowa wojennej pieni:

Oczy moje widz wielu wrogw - ukrytych, mciwych, akncych krwi. Gitki uku, napr sw ciciw, ostra strzao, poka mierci szlak... Ostry Wiatr przemierza na swym koniu spowite w kwiaty prerie, przejeda wioski stepowych Indian, witany wszdzie z szacunkiem i radoci. Sawa jego biega przed nim i otwieraa mu drog do kadego plemienia. Po dugiej wdrwce znalaz si w odlegej puszczy. Bya ju pna jesie. A gdy nieg pokry biaym futrem drzewa i ziemi, przyby do wioski zamieszkaej przez ze Czarne Duchy. Zsiad z konia i po cichu zacz zblia si do wielkiego tipi, w ktrym palio si ognisko. Wtem ze niegowej jamy wyskoczy olbrzymi wilk ze zjeon na grzbiecie sierci i wyszczerzonymi kami. W gardle jego zagrzmia grony, zduszony bulgot. Ostry Wiatr spojrza na niego i rzek: - Zawrzyj pysk, leny bracie, nie odwa si zawy! Na twe wilcze plemi zaklinam i rozkazuj ci, aby natychmiast zasn w swej niegowej jamie! Wilk podwin ogon pod siebie, wygi grzbiet w uk, spuci eb; w milczeniu, drc na caym ciele, usucha rozkazu modego czarownika. Indianin przysun si do namiotu duchw cicho, bez szelestu, niby lekki wietrzyk. Wyci w skrze tipi may otwr i zajrza do rodka. Grony Kabinoka - wadca pnocy - otulony w biae futra, o nienych warkoczach, o oczach z bry lodu, siedzia ze swymi wiatrami i mrozami pod cian i dmucha w lodowe flety. Mae, grone i bezgowe May-may-gwenis biy w bbny, a z wntrznoci ich wydobywa si przeraliwy miech, przy ktrym nawet pale namiotu kurczyy si ze strachu. Duchy jadowitych wy leay pod cian w straszliwych kbowiskach i suchay Pieni Piszczeli, ktr piewa Duch mierci - Ken Manitou, w piropuszu z eber ludzkich i zwierzcych siedzcy na stosie trupich czaszek. Obok bardzo stary Duch Grskich Lawin, o potnych doniach i rozwianych wosach, nuci pie Czarnego Boga z Lodowatej Gry. Nagle Ostry Wiatr jednym pocigniciem noa rozci skr namiotu i wskoczy do rodka. Czarne Duchy urway swoje pieni ponure, a srogi Kabinoka podnis si z kta i krzykn: - Kto ty? Wilk mj kadego obcego wyczuje i na strzpy rozerwie, a na ciebie nawet nie warkn i pod tipi pozwoli ci podej! Kto ty? Mw!

- Jestem wielkim czarownikiem - odpowiedzia Ostry Wiatr. - Przybyem tu do was nie bez mdroci i siy, nie bez zakl dobrych duchw, nie bez szczepu mego wiedzy. Wilk nie zawyje na mj widok, Kabionko, gdy matka moja kpaa mnie w letnie noce po cztery razy, a w noce zimowe po osiem razy, abym nauczy si Pieni Rzek i ni od za si odgradza. nieg obsypywa zim me nagie ciao i mrozi minie moje, abym odporny by na wasze czary i silny jak stado bizonw, ktre tratuje na drodze swojej wszystko. Po stronie mojej jest dobro, ciepo i soce, umiech, rado i mdro, wic walczmy ze sob, a zobaczymy, kto zwyciy. I zacz Ostry Wiatr piewa pie wojenn swojego plemienia, a ile chwalebnych czynw modego czarownika byo w pieni, tyle ogromnych kamieni przygniatao nogi zym duchom, a znieruchomiay pod stosami gazw. Ostry Wiatr zataczy taniec zwycistwa wok uwizionych duchw i chwyta je w swoje rce, i rozrzuca po jeziorach bezrybnych, po pustyniach piaszczystych, po lasach ciemnych i rzekach burzliwych. - Nie bdziecie ju wicej dokucza ludom w gromadzie, a pojedynczo nie zaszkodzicie gorcym i prawym sercom ludzkim. yjcie tam w samotnoci i gnunoci, niech ple i mech okryje ciaa wasze, jak zwalone i zgnie pnie starych drzew. Gdzie tylko upad zy duch, tam drzewa staway w pomieniach, gazy pkay od gorcego i zego oddechu, wody burzyy si i grzmic rozbijay o kamieniste brzegi. Ostry Wiatr rozpdzi wszystkie duchy. Zostawi tylko jednego, bardzo, bardzo starego Isok, w czarnym jak noc piropuszu. - Dzielny wojowniku, czemu mnie oszczdzi? - zapyta staruch. - Bo jeste bardzo stary i ju nikomu nie moesz zaszkodzi. Dlatego zostawiam ci w spokoju. Isoka odszed ze zwieszon gow, powczc ciko nogami, a gdy skryy go pobliskie drzewa, pobieg modzieczym krokiem a nad Czerwon Rzek i wrd ogromnych blokw skalnych zaczai si na modzieca. Ostry Wiatr zniszczy namiot, dosiad konia i uda si jeszcze wyej w gry, do Ducha Wodospadw. Wiele dni jecha teraz w stron ostrych szczytw, pokonujc bystre rzeki grskie, przebywajc ciemne kaniony, pene jadowitych grzechotnikw. Nie ba si ich Ostry Wiatr, gdy zaklcia jego byy potne. Potrafiy wywoywa ze szczelin jadowite we i usypia je piosenk, a jego mustang kopytami miady napenione jadem by. Przebywa grskie przecze pene gronych, szarych niedwiedzi, lecz schodziy mu

one z drogi, bojc si siy zakl i potnego tomahawka, ktrym lepiej wada ni one pazurami i kami. Nawet lawiny cofay si w gr na jego widok. Sidmego dnia Ostry Wiatr dojecha do czarnej skay, w ktrej mieszka wadca wodospadw, Gachaskh. Mody czarownik spojrza na ska, ktrej wierzchoek kry si w chmurach. Objecha j dookoa trzy razy, lecz wszystkie jej ciany byy straszliwie strome - nie do zdobycia. Wrci wic na poprzednie miejsce, przyoy donie do ust i wyda trzykrotny krzyk ora. Echo odbio si w grach trzy razy po trzy, a potem znw zalega cisza, w ktrej sysza bicie wasnego serca. Zsiad z konia, puci go wolno i czeka trzy dni i trzy noce. Kiedy na ponowny krzyk ora nie otrzyma odpowiedzi, wyj zza pasa tomahawk i z caej siy uderzy nim o ska. Ogromna skaa zadraa i powoli zacza rozsuwa si na dwie czci. W olbrzymiej grocie siedzia na stosie niedwiedzich skr Duch Wodospadw, otulony derk, tkan przez jego crk z promieni ksiyca i soca, jakby pogrony w wiecznym nie. Ostry Wiatr podnis do do gry na znak pokoju i wkroczy do rodka. Stara, pomarszczona i okolona srebrnymi wosami gowa nie poruszya si. Dopiero po duszej chwili starzec podnis z wolna powieki i spojrza swymi mdrymi, starymi oczami w twarz modzieca. - Czego pragniesz, wojowniku? Gos jego zabrzmia jak najwikszy wodospad na ziemiach Tawasenty. Po plecach Ostrego Wiatru przeszo zimne mrowie, lecz ukry strach i rzek miao: - Przyszedem prosi ciebie, aby da mi swoj crk za on. Daj mi t, co na tczy mieszka i dzikiemu ptactwu drog wskazuje, a z promieni soca i ksiyca tka derki. Daj mi Pahajo.Zamia si Gachaskh, a od miechu jego poczy trz si i koysa skay i gazy potne spada. - Crka moja zostanie tylko tego on, kto przyprowadzi mi Biaego Mustanga, ktrego posiada ojciec wiatrw Kabeyun. Poka si swych mini i rozum ludzki. Rzekszy to Gachaskh zasn z powrotem, bo zima nastaa i wodospady zamarzy. Wyszed z wntrza skay Ostry Wiatr, a bloki skalne zasuny si za nim z trzaskiem i hukiem. Nie zwlekajc przygotowywa si do drogi. Zrobi mocne narty, podbi je skr z jelenich ap i natar tuszczem, wymalowa na

nich wzory swojego plemienia i prosi dobre duchy, aby nogi jego i narty szybkie si stay. Napeni potem koczan pierzastymi strzaami, przytroczy go sobie do plecw, a na ramieniu przewiesi uk i zawoa: - Na caej ziemi nie ma stworzenia, ktre mogoby si ze mn w biegu zmierzy! Przecign wiatry i ptaki skrzydlate! Dogoni Biaego Mustanga, schwyc go na lasso i przyprowadz do ojca mojej ukochanej! Usysza te sowa Kabeyun i wypuci swego rumaka, aby zmierzy si z modym czarownikiem. - Pd, koniu, po wszystkich ziemiach Tawasenty. Zmcz zuchwalca. Niech mu serce z piersi wyskoczy i zamarznie na czerwon bry lodu. Zara mustang i ruszy na ziemi. W galopie min modzieca i znikn na widnokrgu. Ostry Wiatr pocz go szuka po wszystkich ziemiach - zjedzi gry wzdu i wszerz, puszcze z zachodu na wschd i z poudnia na pnoc, lecz rumaka nigdzie nie spotka. Przemierzy bagna i pustynie, zbada brzegi jezior i rzek, niestraszne mu byy zaspy niene i lodowce. Pdzi, a dym spod nart mu idzie, nieg topnieje. Wjecha modzieniec na prerie, dojeda do wioski i widzi ludzi tum, ktrzy ledz jego polowanie. Kobiety i dzieci zanosz si od paczu, psy wyj, ogniska sycz. Ostry Wiatr zatrzymuje si przy nich i pyta: - Czemu paczecie? - Biay Mustang przebieg tdy - odpowiadaj. - O, nie dopdzisz go, bo mknie jak huragan. Dlatego paczemy. Puci si za nim w pogo mody czarownik, przegania bizony, antylopy i wiatr. Stepowe ory, przestraszone, zryway si spod jego nart. Pdzi przez biae prerie, jak ciemna byskawica, a dogoni konia. Chwyci go za srebrn grzyw, ale ko wspi si na tylne nogi, szarpn i znik za wzgrzami. Rzuci si w pogo Ostry Wiatr, a Biay Mustang pdzi przed nim otoczony nienym pyem, niby jasny ksiyc chmur. Mija w dzikim galopie wzgrza, onieone puszcze, przeskakiwa kaniony. Lecz cho szybki by jego galop, szybszy by Ostry Wiatr i pdzi za koniem, jak wygodniay wilk za karibu. Kady krok zblia go coraz bardziej do Biaego Mustanga. Tak znaleli si w pobliu Czerwonej Rzeki. Nad rzek, z ukrycia, ledzi t szalon gonitw zy duch, Isoka. Zaciera donie z

zadowolenia, gdy patrzy, jak Ostry Wiatr coraz to bardziej zblia si do zastawionej na niego puapki. Mody czarownik wanie po raz drugi mia schwyci Mustanga za grzyw, gdy nagle wpad w d wykopany przez starego Isoka. Narty pky... Stary zamia si chrapliwie i znikn midzy skaami, a Ostry Wiatr usiad na niegu i zwiesi gow. Dugo jednak nie trwa w zamyleniu, lecz wyskoczy z dou, poszed na pobliskie wzgrze i popatrzy w lad za koniem. Biay Mustang wolnym kusem zanurza siej w gstwin puszczy. Modzieniec cign z siebie osiow kurtk, wzi lasso do rki i lekkim krokiem ruszy w stron boru. Sowami, ktrych nauczy si od Niedwiedziego Ka, pozdrowi puszcz i wadcw, co ni rzdz: Bdcie zdrowe, lene olbrzymy. Pokj wam, duchy lene. Witam ci, wadco puszczy, witam ci przed domem twoim, ktry jest wiecznie zielony. Jam twj wielbiciel, wadco mj! Tylekro pomagae mi w owach, karmie mnie i naganiae zwierzyn pod moje strzay. Pom mi teraz, wielki Nanabosho, pom mi schwyta Biaego Mustanga. Wysucha wadca leny modlitwy modego czarownika. Kaza drzewom szumie, gi si i macha gaziami. Rozkaza wilkom wy i niedwiedziom rycze po puszczy. Wystraszony Mustang wypad na rwnin, prosto na modego czarownika. Ostry Wiatr rozwin swe rzemienne lasso i z rozmachem zarzuci je na szyj Biaego Mustanga. Ko by jego. Zaprowadzi go do Ducha Wodospadw - Gachaskha. - Oto Biay Mustang Kabeyuna, schwytaem go. Daj mi teraz swoj pikn crk, daj mi Pahajo jako suaw. - Dzielnym jeste modziecem. Walczye ze zem, postpowae mnie i uczciwie, naley ci si dobra ona. We Pahajo i biaego konia, ktrego zdobye. Lecz pamitaj, synu mj, jeli w yciu splamisz si jakim zym czynem, stracisz on i wszystko, co ci bdzie najdrosze na ziemi, a ty sam zamienisz si w marny py, ktry wiatry bd nosi po wiecie. Po tych sowach Gachaskh znikn, a Ostry Wiatr poczu w gowie jaki dziwny szum. Ogarna go niezmoona senno, nogi poczy mu si ugina i pad na kolana. Ju przez sen poczu, e silny, ciepy strumie powietrza unosi go hen, w gr. Gdy si obudzi, siedzia na Biaym Mustangu u podna wielobarwnej tczy, po ktrej schodzia do niego umiechnita, cudna Pahajo.

SYNOWIE SOCA Tananakh czsto spdzaa noce w puszczy, suchajc w blasku ksiyca szemrzcej mowy drzew. W takie to noce marzya, aby urodzi dwch synw silnych niby niedwiedzie, szybkich jak gronostaje, a odwanych jak ory skalne, o ktrych piewano by pieni myliwskie i wojenne. Tananakh bya samotna, lecz mimo to szczliwa, i nie pragna z nikim dzieli swego losu we wsplnym tipi. Moga ju dawno zosta on jakiego dzielnego modzieca, bo te wielu si o ni ubiegao zostawiajc przed wejciem do jej namiotu skry niedwiedzie ze znakami swoich totemw. Ona jednak przechodzia koo nich obojtnie. A przecie wystarczyoby podnie tylko ktr ze skr, okry si ni, a byby to znak dla ukrytego myliwego, e jego wybraa. Pewnego dnia Tananakh nagle znika. Na prno szukali jej wszyscy mczyni plemienia. Mwiono, e dziewczyn poar niedwied w czasie jej samotnych wdrwek po puszczy. Tymczasem Tananakh wdrowaa w stron prerii, zacierajc starannie za sob wszelkie lady. Nim wydostaa si na rozlege rwniny, kluczya po puszczy, omijajc mikk ziemi i polany okryte wie traw, kilkakrotnie przechodzia strumienie i sza kamienistymi korytami rzek. Trzeciego dnia dotara do podna gry, na ktrej rosy cztery drzewa. Tu zbudowaa sobie tipi. Wokoo delikatnie szumiaa preria, a od zapachu zi i kwiatw mocno pulsowaa krew w skroniach. Kadego ranka Tananakh wchodzia na szczyt gry i tam ze wzniesionymi do nieba rkami prosia Wielkiego Ducha, aby staa si brzemienna. Z pen wzruszenia i natchnienia twarz trwaa tak w dugie letnie dni, a oczy jej zachodziy zami, mienicymi si w blasku soca niby kropelki rosy w patkach dzikiej ry. Pewnego dnia nagle chmury zaczy gromadzi si nad jej gow, tak wielkie i ciemne, e przysoniy sob soce, i zapanowaa ciemno. Po granatowym niebie, huczc, przelatyway ogniste ptaki, a spad deszcz rzsisty. Zmoczone, ociekajce wod wosy i suknie przylgny do drcego ciaa dziewczyny. Ulewa mina tak szybko, jak przysza. Chmury ucieky jak sposzone mustangi i znowu pojawio si soce obejmujc swoimi promieniami wci jeszcze stojc nieruchomo dziewczyn. Po prerii powia ciepy, wilgotny wiatr. Tananakh zdja swe ososiowe suknie; aby je wysuszy. Jej brzowe ciao zabyso w

blasku soca jak wilgotna skaa. Ciemne wosy opady na plecy, niby czarny wodospad grskiej rzeki. Dziewczyna wzniosa rozpromienion twarz do gry, bo zrozumiaa, e nagym zamieniem nieba i deszczem Wielki Duch da znak, e wysucha jej proby. Szczliwa i umiechnita zbiega ze wzgrza. Tulia radonie wonne wilgotne zioa i ostre krzaki r stepowych, nie czujc ani wilgoci, ani ostrych kolcw, ktre raniy jej ciao. Biega w stron swojego tipi, szczliwa, e urodzi synw o jakich marzya. Bd to synowie Soca - mylaa. Przez wiele dni przygotowywaa mikkie skrki bobrowe i prchno z drzew, zbieraa puch z piersi ptasich i kor brzozow na posanie dla swoich malcw. Nim jedno Wielkie Soce przebiego p nieba, porodzia chopcw. Mieli okrge uszy i opetwione rce i stopy. - Jestecie zrodzeni przez Soce i Wod i bdziecie sawni, o synowie moi - szeptaa cicho i pieszczotliwie. Pod czu opiek matki roli szybko, a gdy osignli wiek dziewiciu Wielkich Soc Tananakh kazaa im ubra si w nowe przepaski biodrowe, daa im misa na kilka dni i zaprowadzia na Wzgrze Czterech Drzew. Kiedy opuszczali namiot, ciemnoci nocy zamykay wiato dnia, a duchy zmarych rozpalay miliony malekich ognisk na ciemnym niebie. W brzasku dnia stanli na szczycie gry i obrcili si twarz do wschodzcego Soca. Matka, stojc midzy chopcami i niespokojnie obejmujc ich ramionami, rzeka: - Patrzcie, dobrze patrzcie, oto wasz ojciec. Jego ciepy oddech pynie na wszystkie strony. Nadszed czas, w ktrym musicie zobaczy si z nim i przypomnie, e jestecie jego dziemi. Czeka was wiele niebezpieczestw, lecz na drog dam wam brzow Much. Ona uczya mdroci wojownikw mojego plemienia i jej wizerunek zdobi totemy w naszej wiosce. Moecie ukry j w uchu. Suchajcie jej, a ona wam dopomoe. Wiem, e nie zrobicie wstydu swojej matce i wrcicie z imionami, sawni i dzielni. Gdy Soce dojdzie do zenitu, wyruszcie w drog. Raz jeszcze przytulia do siebie chopcw, drcymi domi pogadzia ich krucze wosy i mimo e pacz dusi j za gardo splotami wa, nie daa im pozna, jak bardzo cierpi w chwili rozki. Schodzia ze wzgrza, egnana wojennymi okrzykami synw. Wiedziaa, e rozstaje si z nimi na bardzo dugo, a moe i na zawsze. Poczua bl w sercu, jak gdyby jaki wielki krzak gogu rozrasta si w jej piersi. Odwrcia si i przez zy, ktrych ju teraz nie potrzebowaa wstrzymywa, dojrzaa, jak machaj ku niej rkami.

Widziaa jeszcze, jak czterokrotnie okryli drzewa na szczycie gry, a potem poszli w kierunku wschodu Soca, w odwrotnym ni jego bieg - by Soce ich nie spostrzego. Wiele dni i wiele nocy szli chopcy pachnc rwnin prerii. Dalej krlowa wysoki gsty las, u podna ktrego, niby sine dymy ognisk, kbiy si mgy. Z gbi prerii w stron puszczy zlatyway stada czarnych krukw. Dwaj bracia mow krukw przywoali do siebie jednego z nich. Rozpocierajc czarne skrzyda usiad w pobliu i zapyta: - Dlaczego woalicie mnie? - Idziemy do swojego ojca, Czarny Kruku, ktry mieszka tam, gdzie koczy si puszcza, w krainie wielkich ska. Wska nam drog, przyjacielu, a bdziemy ci bardzo wdziczni. - Wcie mi do dzioba kawaek misa - zakraka kruk - abym mia siy do tak trudnej podryChopcy posusznie spenili jego danie, usiedli na jego grzbiecie, a on rozoy skrzyda i unis si w powietrze. Pocztkowo lecia nisko, tu nad ziemi, potem coraz wyej zatacza krgi nad puszcz i preri, ktra z jego grzbietu wygldaa jak ogromna Wielka Woda, czca si z ciemn plam puszczy usianej blokami ska niby ogromnymi rafami. Gdy wznieli si tak wysoko, e z ziemi znik ich cie, ujrza ich wtedy zy Duch Ulew i nie chcc dopuci do krainy Soca spuci na nich gorcy deszcz. Kruk szybko ukry chopcw pod skrzydami i wznis si ponad gorc chmur. Wdziczni chopcy woyli mu do dzioba drugi kawaek misa i ptak wznis si jeszcze wyej, tam gdzie y orze - wadca przestworzy. - Teraz zabierze was orze - szepn zmczony kruk. - Ja musz ju wraca. W powietrzu zawis Wielki Ptak, niby ciemny obok, przesaniajc blask promieni sonecznych. - Wadco podniebnych szlakw - przemwili chopcy - zawie nas na najwysz ska! Zaklinamy ci na szum twoich pir i na wzrok, co przebija skay, pom nam! - i podali mu kawa jeleniego misa, wielkiego przysmaku orw. Ptak, peen podziwu dla odwagi chopcw, uleg. Zjad poow misa i polecia z nimi w stron najwyszej spord wysokich gr. Na ciece blisko domu Soca znajdowao si olbrzymie lodowe drzewo, ktre zagradzao drog potnym pniem i rozoystymi gaziami. Chcc je omin orze wznis si bardzo wysoko, lecz dojrza ich wadca pnocy, srogi Ka-binoka, i nasa na nich ogromn chmur gradow. Orze jednak ukry chopcw midzy pirami i ochroni ich przed olbrzymimi grudami gradu, a potem moc swych skrzyde wzbi si ponad czarny obok.

Chopcy dali mu wtedy drugi kawaek misa. Tak pokrzepiony przelecia orze nad gbokim wwozem, na ktrego dnie rozbija swe wody o kamienie grskie lodowaty strumie. Mrz szczypa goe barki chopcw. Zdrtwiaymi palcami z trudem trzymali si orlich pir, gdy unosili si nad lodowatym drzewem, wycigajcym gazie niby szpony rozwcieczonego niedwiedzia. Wkrtce wyldowali na szlaku midzy ostro sterczcymi gazami i orze wskazujc dalsz drog, rzek: - Idcie dalej sami, a ja ju musz wraca. Chopcy podzikowali i poegnali odlatujcego ora podniesieniem w gr doni, a gdy pan przestworzy znikn w chmurach, skierowali si ciek na szczyt gry. Tipi Soca stao midzy drzewami o potnych konarach, na skraju ogromnej przepaci. Na jej dnie bieliy si koci miakw, ktrzy odwayli si tu przyby. Spojrzeli chopcy na namiot, lecz o dziwo - tipi zniko. Zamknli oczy i znowu je otworzyli, namiot si jednak nie pojawi. Czterokrotnie tak zamykali i otwierali oczy i dopiero za czwartym razem znw zobaczyli dom Soca. Teraz bez przeszkd doszli do tipi i w milczeniu stanli przed nim. Przed wejciem do namiotu siedziaa kobieta, ktra na widok chopcw podniosa si i rzeka: - Idcie std, jak najprdzej idcie std, bo gdy Soce wrci do domu i was tutaj zauway, nie ujdziecie ywi przed jego ognistymi strzaami, a koci wasze pocz si z komi lecymi na dnie tego kanionu. Kobieta bya dziwna. Mwic do chopcw, co chwila zmieniaa sw posta: raz bya moda i zachwycajco pikna, to znw stara i odstraszajco brzydka. Malcy patrzyli wic na ni w zdumieniu, nie mogc wykrztusi ani sowa. Dopiero po chwili odpowiedzieli miao: - Przybylimy tutaj, aby zobaczy si z naszym ojcem. - Nie znam waszego ojca i nie wiem, gdzie on mieszka, ale radz, uciekajcie std, dopki Soca nie ma. - My jednak zostaniemy i poczekamy, a ojciec wrci. Kobieta spojrzaa ze zdziwieniem. - Ojcem naszym jest Soce - odpowiedzieli na jej nieme pytanie - przyszlimy go odwiedzi. - A wy skd wiecie, e Soce jest waszym ojcem? Kto wam to powiedzia? - Wiemy to od naszej matki, ktra przysaa nas tutaj. - Wic dobrze, zostacie, ale nim Soce wrci, musicie odpocz. Siadajcie na skrze

niedwiedziej i czekajcie. Na dany znak przez kobiet wysuna si z namiotu zwinita w rulon skra i sama rozoya si przed zdziwionymi chopcami. - Wierz teraz waszym sowom - powiedziaa kobieta. - Futro samo rozpostaro si przed wami. Jest to znak, e nie okamalicie mnie, wasze jzyki mwiy prawd. Pomog wam. Odpoczywajc na skrze niedwiedziej, usyszeli nagle strwoony szept kobiety: - Soce nadchodzi, spjrzcie. Chopcy patrzyli z zachwytem, jak szczyt gry powoli rozjania wielobarwny delikatny blask sonecznego piropusza - rs, wzmaga si, zblia. - Schowajcie si w namiocie, w najdalszym kcie, i nakryjcie si skrami. Lecie tam cicho, aby was nie zauway. Skoczyli do tipi przejci radoci, trwog i strachem przed wielkim, nieznanym ojcem. Ciekawo przezwyciya jednak wszystkie inne uczucia i chopcy odchylili lekko skry, wrd ktrych si schowali. W pierwszej chwili ostry, racy blask olepi ich i zmusi do zmruenia oczu, lecz gdy wzrok przywyk do jasnoci sonecznej, ujrzeli ojca w caej jego wspaniaoci. Wysoki, z wielobarwnym wietlnym piropuszem na gowie, okalajcym twarz o ostrych rysach i orlim nosie, patrza na wiat oczami, ktre zdaway si widzie wszystko. Chopcy na moment struchleli, wydao im si, e wzrok Soca przenika ich na wskro, e skry zsuny si z ich cia i ojciec widzi, jak dr skurczeni ze strachu. Byo to jednak tylko zudzenie, ktre mino, gdy Soce odwrci si do kobiety i zapyta: - Gdzie s ci dwaj ludzie, ktrzy tu przyszli? Kobieta, patrzc prosto w twarz Soca, odpowiedziaa: - Nikt tu nie by, oczy moje nikogo nie widziay. - Twj jzyk mwi nieprawd, stara kobieto, oni musz by, bo tu s ich lady - rzek wskazujc na odcinite na ziemi stopy chopcw. - Ty powiniene wiedzie lepiej, kto tu by, przecie widzisz wszystko, wdrujesz co dzie nad ziemi i nic, co si na niej dzieje, nie ujdzie twoim oczom. A te tu lady pozostawili twoi synowie, ktrzy przyszli ci si pokoni. Soce zadra, a skay oblane jego blaskiem stay si czerwone. - Przyprowad mi tych miakw, co nazywaj siebie synami Soca, niech oczy moje zobacz ich.

Wtedy kobieta pooya przed Socem zwj futer. Wadca nieba i dnia potrzsn skrami i zdziwiony spojrza na malcw. - Wic to wy macie by moimi dziemi? Sta przed nimi jak ogromna czerwona skaa rozpalona gniewem. - Ten, co rozjania prerie i rozkazuje kwiatom kwitn barwami tczy - zaczli niemiao chopcy - ten, co w puszczy roznieca poary i zamienia olbrzymie drzewa w szary popi, ten, co wybiela koci umarych na pustyni i swoim gorcym oddechem rozsadza skay, ten, co zwalcza ciemnoci i nazywa si Socem, jest naszym ojcem. - A wic siadajcie i czekajcie, a jedzeniem pokrzepi swe siy. Potem przejdziecie prby, w ktrych bdziecie musieli udowodni, e jestecie moimi synami. Wtedy odezwaa si brzowa Mucha, ukryta w uchu jednego z chopcw. - Musicie przej te prby. Bd trudne. Najpierw zostaniecie wrzuceni w ponce niebo, lecz ja wam pomog. Oto macie pierzaste pira, bardzo si wam przydadz... zabrzczaa cichutko. W tym momencie zadraa lekko skra zasaniajca wejcie do namiotu i do rodka wesza kobieta. - Szkoda mi was, dzieci - szepna - jestecie miali, odwani i dlatego przyszam was ostrzec. Soce przygotowa dla was takie prby, z ktrych nikt zrodzony na ziemi nie mgby wyj ywy. Uciekajcie! Wska wam drog. Midzy skaami jest cieka Wiecznych Cieni, Soce nie zna tej drogi. - Dzikujemy ci za dobro, ale my zostaniemy. - Jeszcze raz ostrzegam was: uciekajcie! Tutaj czeka was niechybna mier. - Zostaniemy - powtrzyli z uporem chopcy. - A wic chodcie za mn, Soce was wzywa. Soce popatrzy na nich w milczeniu i chwyciwszy kadego wp rzuci na ostry grzbiet byskawicy. Lecieli tak szybko, e oprcz szyderczego wistu wiatru, ktry gwizda im w uszach, nie syszeli nic. Upadli jednak nie na ostr byskawic, lecz na mikkie pira, ktre dostali od Muchy, wrcili wic ywi i zdrowi przed oblicze ojca. - To zdumiewajce - zdziwi si Soce. Cztery razy rzuca ich tak na grzbiet byskawicy, lecz chopcy zawsze wracali ywi, dziki dobrym radom i pomocy Muchy. - Udowodnilicie mi, e jestecie moimi synami - rzek Soce. - Ciesz si bardzo, e Wielki Duch obdarzy mnie takimi dziemi. Przygotuj im tipi takie, jakie powinni mie moi synowie - zwrci si do starej kobiety.

Jej sprawne rce szybko postawiy namiot. Zakrya go kocami: niebieskim, czarnym, zielonym i tym. Rozpalia wielkie ognisko, przyniosa kilka ogromnych kamieni i woya je do aru. Gdy gazy rozpaliy si do biaoci, kobieta powrzucaa je do znajdujcego si w rodku namiotu rda. Woda zasyczaa, zabulgotaa i Duchy Wody ulotniy si z niej, tworzc wielk gst par. Wtedy Soce wprowadzi swoich synw do kolorowego namiotu i tu ich zostawi. Jeszcze cztery razy kobieta wrzucaa rozpalone kamienie do wody, a kiedy wystygy i para ulotnia si z namiotu, Soce zajrza do rodka. Chopcy leeli nieruchomo, niby ubita przez myliwego zwierzyna, a minie ich i koci stay si zupenie mikkie. - Ugh - sapa cicho Soce - czeka mnie dzi cika praca. Pousuwa synom bony z rk i stp, pozeszywa jelenimi cignami minie ng, uformowa kolana. Potem cignami niedwiedzimi pozeszywa i umocni minie rk i caego ciaa, poprawi wosy, uformowa uszy, a nastpnie umocowa im na gowach dugie wosy, sigajce a do wskich, silnych bioder. Wygldali wspaniale. Mieli ludzkie kszaty, ale podobni byli do synw Wielkiego Ducha, do modych bogw, a nie do istot zrodzonych przez ziemsk kobiet. Stali si te tak bardzo do siebie podobni, e nie mona byo odrni jednego od drugiego. Gdy Soce wyprowadzi ich przed tipi, stara kobieta odmodniaa ze zdziwienia, szepna czterokrotnie hawkh, po czym z powrotem zamienia si w staruch. Przemieniaa si tak cztery razy, za kadym razem wyobraajc inn por roku. Przy zmianie wiosennoletniej wystpowaa jako moda kobieta, a przy jesienno-zimowej jako siwa i pomarszczona starucha. - Nie moesz si ich teraz wypiera - zwrcia si do Wadcy Dnia - id wic na ziemi, aby y w jednym tipi z ziemsk cr i ze swoimi dziemi, ja zostan tu sama. Soce podszed do staruszki, delikatnie pooy do na jej ramieniu i patrzc w jej twarz zmczon i usian zmarszczkami, niby goa skaa pkniciami, przemwi mikkim gosem: - Posiadanie synw to dla mnie wielkie szczcie. Ale na ziemi nie zamieszkam. Nie bd smutna, gdy ja jestem wesoy. Ciesz si razem ze mn, a adna czarna chmura nie przysoni naszego blasku radoci. Po twarzy kobiety przemkn delikatny, radosny umiech. Skina lekko gow. - Bd si cieszya razem z tob, mj wodzu, i twoja rado bdzie moj radoci. - Moi synowie w modym wieku dokonali wielkich czynw, a wic zasuyli, eby im

da imiona - rzek Soce. - Ty bdziesz si nazywa Naiyeiezgani, a ciebie - zwrci si do drugiego - od dzisiaj na wszystkich preriach bd znali jako Tabotoistcini. Sawa okryje wasze imiona jak zim nieg ziemi. Szczliwy to dla mnie dzie, w ktrym do mnie przyszlicie. A jeeli macie jak prob, speni j natychmiast. - Tak, ojcze, chcielibymy, aby nam podarowa swoje dwa sawne konie, sioda, uzdy, lassa i koce pod sioda. Soce rozemia si. - Kto wam powiedzia, e mam konie, sioda i lassa? Ja nic nie posiadam i nic wam da nie mog. - Matka nasza mwia, e dostaniemy to, o co poprosimy, a gdy wrcimy na ziemi, konie twoje si rozrodz i kady wojownik z plemienia matki naszej otrzyma piknego mustanga, my za bdziemy sawnymi wodzami. Jeeli powrcimy z pustymi rkami, matce bdzie smutno, e aowae dwch koni dla swoich synw. W tym momencie Mucha szepna jednemu z chopcw, e ojciec ma konie, lecz ukry je przed nimi. Jeden z chopcw rzek wic: - Pozwl, ojcze, abymy sami poszukali sobie koni. Soce bez sowa uda si za synami. Zeszli w dolin otoczon ze wszystkich stron skaami i wysokimi drzewami. Znajdowao si tam duo czarnych niedwiedzi. - To s moje konie - rzek Soce wskazujc na niedwiedzie - moecie sobie wybra, ktre wam si podobaj. Mucha znw szepna: - Nie wierzcie mu, to nie s jego konie, dajcie innych.- Tak ojcze, to s dobre konie - potwierdzi jeden z chopcw - ale my chcielibymy inne. Czy moesz nam pokaza drug dolin ze swoimi mustangami? Soce skin gow na znak zgody i zaprowadzi ich na wielk polan, gdzie pasy si jelenie i kozy grskie o dugiej, biaej sierci, sigajcej do ziemi, a tak gstej, e Wyglday jakby spowite w niene chmury. - Oto moje konie - rzek - a s one szybsze od wiatru, ktry rozwiewa wasze wosy. Wybierajcie wic. - Dzikujemy ci bardzo, ojcze, ale to nie s konie dla nas. Na ziemiach, gdzie si urodzilimy, zwierzta te nazywaj si inaczej, a my chcemy od ciebie dzikich i szybkich mustangw. Dla ciebie, ojcze, kade zwierz moe by mustangiem. My jednak jestemy ludmi i pragniemy koni, na ktrych jed ludzie. Wypowiedziawszy te sowa chopcy odeszli na spoczynek do swojego namiotu.

Soce ze zmarszczonym czoem znikn take w swoim tipi i ciemnoci ogarny ziemi. W namiocie Mucha szepna chopcom, e konie Soca znajduj si w zagrodzie, ktra posiada cztery wejcia. Rano, kiedy Soce wyruszy w dzienn wdrwk po preriach niebieskich, Mucha poprowadzia chopcw do corralu, ktrego wierzch ogrodzenia wyoony by kolcami jeozwierzy i szponami orw. Za ogrodzeniem byo taki ciemno, e nawet bystre oczy chopcw nie mogy nic dojrze. Usiedli wic przed pierwszym wejciem do zagrody i czekali na powrt ojca. Gdy Soce wrci z wojennej cieki przeciwko nocy, spostrzeg chopcw i powiedzia: - Niepotrzebnie tu czekacie, moje dzieci, oczy wasz nigdy nie zobacz mustangw.Prosimy ci jednak, ojcze, otwrz nam wrota, abymy mogli pozna twoje bogactwo. Nie mogc odmwi probie dzieci, Soce otworzy kolejno wszystkie cztery wrota i znaleli si w samym rodku corralu penego tak wspaniaych mustangw, e serca chopcw zadray z zachwytu. - To s najmarniejsze moje konie - mrukn Soce. - Wybierajcie! Ktry wam si najbardziej spodoba, tego dostaniecie. Wrczy chopcom lassa, a sam stan poza ogrodzeniem. Konie zaczy si niepokoi. Gwatownie ryy kopytami ziemi, ray, strzygy uszami, z rozszerzonych chrapw buchaa para. Kiedy chopcy przypatrywali si biegajcym mustangom, nie umiejc wybra, Mucha szepna: - apcie tego, ktry odczy si od stada. Spomidzy rozfalowanych grzyw i drcych grzbietw wyprysn czarny mustang z bia grzyw, sigajc do pcin. Trzymajc dumnie wzniesion gow, z gronym byskiem w oczach pocz okra rozdygotane, wierzgajce i rce stado. Jeden z chopcw wybieg mu naprzeciw. Stanli na wprost siebie - ko, kbowisko drcych mini, i may szczupy chopiec, lekki, o pewnych, zdecydowanych ruchach, mikkich niby pumy lenej. Stali tak przez chwil, badajc si wzrokiem. Wtem czarny rumak rzuci si na chopca chcc go stratowa potnymi kopytami. Lecz malec, niby byskawica rozjaniajca ciemno nocy, mign pod kopytami czarnego mustanga, a z rki jego rozwino si lasso i opado na szyj zwierzcia, opasujc j splotami wa. Chopiecszarpn je z caej mocy, a lasso niby kleszcze cisno szyj konia, tamujc oddech i dopyw krwi do gowy.

Czarny mustang wznis si na tylne nogi. Jeszcze jeden szalony skrt, uderzenie kopytami w ska, ktra rozprysa si niby gruda bota, i ko pad u stp chopca, ciko dyszc. Syn Soca nachyli si nad lecym zwierzciem i starannie natar mu traw boki i spocony kark. Ko podnis si i agodnie opar gow na ramieniu zwycizcy. Chopiec delikatnie chwyci grzyw swego wierzchowca i poprowadzi go do ojca. W oczach Soca zamigota niespokojny ty blask, szybko jednak opuci powieki. - Powiedziaem. Jest twj. Niech teraz mj drugi syn zapie innego konia i przyjedzie na jego grzbiecie do mnie. Jeeli speni moje danie, ko bdzie jego - rzek Soce, wrczajc lasso drugiemu chopcu. W stadzie wyrnia si mustang o brunatnej sierci, czarnej grzywie i z bia plamk na czole. Biega on midzy komi niespokojny i dziki. Jego niepokj udziela si innym zwierztom. Mucha szepna chopcu: - Ten brunatny ogier jest najlepszym mustangiem ze stadniny Soca. Staraj si go schwyta. Mimo e zachowuje si tak dziko, z natury jest spokojny. Na widok zbliajcego si chopca ko rzuci si do ucieczki. Lasso wyrzucone zrczn rk byo jednak szybsze i dopdzio zwierz, ptajc mu przednie nogi. Mustang zwali si na ziemi, a skay zadray dokoa, a kurz przysoni na chwil blask Soca. Chopiec z szybkoci pumy dopad lecego konia i zanim zwierz zdyo si podnie, ju drugi koniec lassa by uwizany do jego potnej szyi. Ogier byskawicznie rzuci si w gr, opad na sztywne nogi, a w nastpnej sekundzie uskoczy w bok, lecz przytrzymao go lasso. Chopiec zary si a po kostki w ziemi, napi minie i bardzo wolno pocz przyciga konia do siebie, a gdy ju eb koski mia w odlegoci wycignitej rki, wypuci lasso i jednym sprystym skokiem znalaz si na grzbiecie dzikiego ogiera. Teraz dopiero zacza si walka. Czujc na swoim grzbiecie czowieka, brunatny mustang znieruchomia, zara i popdzi szalonym galopem, chcc zrzuci nieznony ciar. Zatrzyma si gwatownie, zary przednimi nogami i wyrzuci zad w gr. Przez moment zdawao si, e ko runie grzebic pod sob chopca, ale ju w nastpnej sekundzie oszalay ogier wspi si na tylne nogi. I o dziwo - chopiec wci tkwi na jego grzbiecie. Teraz nastpi jaki szalony taniec w miejscu. Ogier wybija si w gr czterema nogami, wyginajc ukowato grzbiet, to znowu rzuca si w bok lub w pdzie zatrzymywa si w miejscu, krci dookoa. Nic nie pomagao - jedziec jak gdyby przyrs do grzbietu.

Ko zrobi ostatni prb: gwatownym rzutem pad na ziemi. Syn Soca byskawicznie zeskoczy z grzbietu, ale zanim mustang podnis si na nogi, chopiec z powrotem siedzia na jego grzbiecie. Ogier stan drcy, ciko robic bokami - zrozumia, e zosta zwyciony. Chopiec zawrci delikatnie konia, objecha cae stado dookoa i stan przy Socu. Zeskoczy na ziemi, wytar konia z potu. Brunatny mustang jak wierny pies opar swj aksamitnypysk na jego ramieniu. Sta przy chopcu i szorstkim jzykiem obliza mu policzek. - Zdobylicie dwa najlepsze konie - rzek Soce do chopcw. - Wecie je ze sob. Dam wam jeszcze koce i sioda. Wracajcie teraz na ziemi i pozdrwcie matk swoj ode mnie. Bd czuwa nad wami. A konie rozmno si po wszystkich preriach. Chopcy podzikowali ojcu i pogalopowali na ziemi, gdzie na nich czekaa matka. Po wielu latach tabuny piknych mustangw pojawiy si na preriach, a ludzie dzikowali synom Tananakh i Soca. Wkrtce wybrano ich na wodzw plemienia. TOSINONAKH Na dawnych ziemiach Dakotw znajduje si jezioro wiecznie wzburzone i niespokojne. Wypywa z niego maa rzeczka; spokojnie toczy swoje wody midzy malowniczymi wzgrzami, aby poczy si z ogromn rzek Miso-nitoo. Starzy Indianie tak legend opowiadaj o tym jeziorze i rzekach. Shaminakh, krl piknego niegdy i spokojnego jeziora, cieszy si promieniami sonecznymi, askawym okiem spogldajc dokoa, a duma rozsadzaa go z radoci, gdy urodzia mu si crka, pikna Tosinonakh. Wypywaa ona wsk struk z gbin ojca i jako maleka rzeczka krya midzy kwiatami i zioami lenymi, pyna pomidzy wzgrzami, a wiatr pieszczotliwie falowa jej bkitn sukienk. Towarzyszyy jej zwykle srebrne awice ryb i radosne wrzaski wodnego ptactwa. W dzie soce pukao promienie w przezroczystych jej wodach, a noc przeglday si gwiazdy i przybrzene drzewa. Zwierzta chtnie przychodziy nad jej brzeg, aby ugasi pragnienie. Zanurzay aksamitne chrapy w chodn wod, a ona piecia je delikatnie, askotaa i przywracaa czucie znuonym upaem nozdrzom. Mieszkacy puszczy kochali j za dobro, za smak jej wody i za to, e potrafia z mini ich usun zmczenie, ociao, a z garda sucho i gorczk. Ona za cieszya si radoci zwierzt, wesoym kwileniem ptakw, ktre beztrosko

trzepotay si w przybrzenych trzcinach. Karmia je, dawaa schronienie przed przeladowcami, oywiaa kwiaty i trawy przybrzene. Cichutkim szemraniem tulia do snu drzewa, lene kwiaty i zwierzta. Wiecznie rozpiewana, wiecznie w ruchu, dawaa zna wiatu, e yje, e radonie wita nadchodzcy dzie i egna odchodzc noc. Gdy si w ni patrzyo, wydawao si, e niebo jest u stp wraz z chmurkami i socem, a noc, e gwiazdy rozbysy w dole, a ciemno wystpuje z jej wd. Taka bya Tosinonakh. Dobra i radosna, pieszczotliwa i figlarna. Pewnego razu, po wielkiej burzy i ogromnych deszczach, kiedy wody wezbray, Tosinonakh poczua si silniejsza ni zwykle i pync okrya kilka nie znanych dotd wzgrz. Rozejrzaa si ciekawie po nowej okolicy i zdziwiona spostrzega wspania, szerok rzek Misonitoo. Gdy patrzya na potne wody, na gwatowne wiry i prdy, zrodzio si w niej uczucie mioci. I szept peen zachwytu wypyn z jej falujcej piersi: - Jakie ty masz pikne i potne fale, z jak szybkoci pyniesz. Och, kocham ci, Misonitoo, za twoj moc i potg! Dobiegy do Misonitoo sowa dziewczyny. Spojrza w stron Tosinonakh i zachwyci si jej bkitn wod. Pier jego coraz mocniej unosia si westchnieniami. Wysa do brzegu fale, by jak najbardziej zbliy si do bkitnych wd crki jeziora Shaminakh. Na nic jednak zday si wysiki mocarnego Misonitoo, zbyt dua dzielia ich odlego. Wrd szumu i oskotu fal syszaa Tosinonakh, jak woa j mocarny Misonitoo. Ona te pragna by bliej niego, ale nie zdoaa dopyn do swego ukochanego i zmczona musiaa wraca w spokojne wody ojca, ocienione ogromnymi blokami ska. Caymi dniami mylaa teraz o wspaniaym Misonitoo, o jego niestrudzonym biegu. Skd wypywa i dokd pynie? Przez jakie krainy toczy swe wody, ile piknych i ciekawych rzeczy musi widzie w dugiej, wiecznej wdrwce? Zazdrocia mu tej wczgi i nie moga si doczeka, kiedy sama wyronie w potn rzek, aby mc zczy swe wody z wodami ukochanego i potem razem ju z nim pyn w nieznany wiat. Tsknia teraz, smutna, a gos jej nie dwicza ju pomidzy drzewami tak radonie jak dawniej. Martwi si ojciec smutkiem swojej crki. Nagania w jej wody rnokolorowe ryby, ale i one nie potrafiy jej rozweseli. Radosne byy jedynie te dni, kiedy po deszczu moga wybiec dalej i spojrze na swego

ukochanego. Szumiaa wtedy radonie, cieszya si yciem, a wesoo jej udzielaa si wszystkiemu dookoa. Ptaki pieway pikniej, kwiaty podnosiy barwniejsze gwki, a przybrzene trzciny cicho powtarzay piosenki Tosinonakh. Misonitoo za, ujrzawszy j, piewa: Ukochana, kiedy przyjdziesz, aby ze mn uoy si we nie, by wsplnym biegiem przebywa lasy, doliny i prerie. Przyjd, przyjd, ukochana, ja na ciebie czekam... Nie moga jednak Tosinonakh speni proby i smutna wracaa do ojca. W czasie jednego z takich powrotw zauway j Wiatr biegajcy midzy drzewami. Przystan przy rzeczuce, pogaska j i rzek: - Nie smu si, pikna, posuchaj mojej rady, pozwoli ci ona poczy si z ukochanym: popro Ducha Deszczw, aby zesa na ziemi krople wody, ktre ty zgromadzisz w sobie. One, cho mae, dodadz ci mocy i poczysz si z wodami Misonitoo. Ja za zbior swoich braci i ze wszystkich stron nieba zegnam olbrzymie czarne chmury. Jeeli mio twoja jest prawdziwa, to Weya Muneto wysucha ci i uczyni w ciemnych chmurach otwory, z ktrych spyn strugi deszczu. Gdy to powiedzia, strci z drzew par lici na bkitn sukienk Tosinonakh i odlecia ku grskim szczytom. Pokrzepiona na duchu Tosinonakh wrcia do ojca i tam w cieniu ska, w ogromnej ciszy pocza szepta sowa modlitwy do Ducha Deszczw: - O, wielki Weya Muneto, panie powietrznej wilgoci, ty, co dajesz ycie trawom prerii i olbrzymim drzewom w puszczy! Ty, co zmywasz py z kwiatw, ukazujc ich prawdziw barw, i napeniasz jeziora i stawy wodami. Wysuchaj mnie! O, Wielki Duchu Deszczw, serce moje rwie si do ukochanego Misonitoo. Zezwolie mu zbiera wod ze nienych grskich szczytw i wskazae mu drog, ktr ma biec, zezwl mi poczy si z nim. Co dzie w darze promienie soca zanosiy ci cz mego ciaa i wdziczna im byam za to. Bagam ci teraz, Weya Muneto, pom mi i daj mi swoje struki deszczu, ktre pomog poczy si z moim ukochanym. Ach! Pom mi, o Wielki Duchu Deszczw! Co dzie modlia si i zasyaa prob do wadcy Niebieskich Wd, a pewnego dnia przybiegy do niej Cztery Wiatry. Zagwizday w gaziach drzew i powiedziay jej, e spdz dla niej ciemne chmury ze wszystkich stron nieba. Kbiy si jak dymy ogniska przyduszonego pachtami namiotu. Ponuro i ciemno zrobio si na wiecie. Wystraszone ptactwo pochowao si w dziuplach i przybrzenych szuwarach. Strwoone zwierzta zapady w wykroty i ziemne

kryjwki. Wiatry szalay. Coraz wicej chmur nadpywao. Zdawao si, e wszystkie we wiata straszliwym kbowiskiem przewalaj si przez niebo. Nagle pod wieczr zapanowaa cisza tak wielka i przeraajca, e sycha byo przelatujc wak. Tosinonakh poszarzaa z lku. Przeczua, e po tej ogromnej ciszy nastpi jaka ogromna zmiana. Wtem ciemnoci rozdary byskawice, drzewa stany w upiornym blasku, rzeczka jak gdyby skurczya si ze strachu i grozy, a byskawice leciay jedna za drug. Rozlegy si grzmoty, ktre wstrzsny ziemi i skaami - przemwi Weya Muneto. To jego ramiona byszczay w ciemnoci, kiedy otwiera zasuwy deszczowe w ciemnych chmurach. To jego gos rozkazywa, aby strumienie wody spyway na ziemi. Suknia Tosinonakh zmarszczya si pod uderzeniami deszczu. W pierwszej chwili wydao si jej, e to czarny niedwied uderza w ni ap, aby wyrzuci na brzeg srebrnego ososia. Lecz gdy poczua przypyw nie znanej dotd energii, jak nadzwyczajn zwielokrotnion moc, wydao si jej, e teraz, pena i potna, potrafiaby przeskoczy wszystkie wzgrza i poczy si z ukochanym. Czekaa tylko na ostatni kropl deszczu i na pomoc przyjaciela, Wiatru. Wreszcie deszcz usta, chmury popyny na zachd. Wrci Wiatr, zataczy swj wojenny taniec, zawista, zagwizda, poama gazki na drzewach i zawoa do Tosinonakh: - Jeste ju wielka i mocna, szykuj si do drogi! Ja pomog ci w biegu. Spiesz si, nim ojciec twj spostrzee, e chcesz mu uciec. - Wiem - westchna - e gdy ojciec przejrzy moje zamiary, na zawsze zatrzyma mnie przy sobie midzy skaami. Wiatr wzbi si w powietrze i z moc hurganu rzuci si z podniebnej wysokoci na Tosinonakh. Wody spitrzyy si w potny wa i ruszyy naprzd jak strzaa wypuszczona z uku, a Wiatr pogania je ostrym wistem. Ojciec Tosinonakh, po przebytej burzy odpoczywajc w tym czasie w cieniu ska, spostrzeg pdzce, jak gdyby uciekajce w popiechu fale. A gdy ujrza nad rzek zgarbiony z wysiku Wiatr i chmary uciekajcego ptactwa - poj wszystko. - Tak! - sapa ciko. - Crka moja zakochaa si i ucieka ode mnie bez sowa poegnania. Niewdziczna! - sykn ze zoci. - Prdzej mnie skay pokryj i woda moja wyschnie, anieli pozwol ci uciec! Pocz si burzy i szale, fale z wciekoci biy o granitowe bloki, zamieniajc si w py wodny. Shaminakh szala. Z wntrznoci swoich wyrzuca potne gejzery, ktre jak

supy wodne przewyszay najwysze nawet drzewa na szczytach. Od podwodnych wybuchw trzsy si gry. Ogromne gazy, odrywane od blokw skalnych, i wielkie drzewa z korzeniami paday w jezioro. apa je Shaminakh i rzuca za uciekajc crk. Odamki ska spaday do koryta rzeczki, tworzc kamienne zatory, olbrzymie pnie tarasoway drog. Ale Tosinonakh przeskakiwaa je lub potnym uderzeniem fali roztrzaskiwaa na drzazgi i pyna wci naprzd, a po kilku dniach, zmczona, zbrukana, znkana walk i biegiem, wpyna w ramiona ukochanego. A Misonitoo przygarn j do siebie czule. I tak poczyli si na wieki. Od tego czasu w ciszy nocnej sycha, jak szepcz do siebie lub piewaj radosn pie mioci. Czasami Wiatr przyjaciel zataczy nad ich spokojnymi wodami, a potem odlatuje i dugo chichocze nad wiecznie niespokojnym jeziorem Shaminakh. KWIAT ANTYLOPY W plemieniu Arapahw y mody wojownik imieniem Biaa Antylopa. Sawny to by myliwy. Strzay z jego uku zawsze dosigay celu i nigdy nie chybiay. Mao byo takich myliwych u podna gry Konajcego Bizona, gdzie mieszkali Arapahowie. W tym samym plemieniu y stary wojownik, Czarny Sp, ktry mia liczn crk, zwan nieny Patek. Bya tak pikna, e wielu modych wojownikw chtnie oddaoby najlepsze swoje skry i najszybsze mustangi ojcu dziewczyny, aby tylko zechcia da im j za on. Jednak stary wojownik, kochajc bardzo jedynaczk, pozwoli, aby sama decydowaa, kto ma zosta jej mem. Lecz nieny Patek bya bardzo zarozumiaa i miejc si mwia: - Ten zostanie moim mem, ktry dokona takiego czynu, jakiego nie mgby dokona aden inny wojownik. W wiosce Arapahw zawrzao. Modzi myliwi pragnli dokona niezwykych czynw. Jedni na dzikich mustangach zapucili si w rozlege prerie. Drudzy wsiedli w brzozowe kanoe i wkrtce skryli si za zakrtem rzeki. Inni znw poszli w gb puszczy. Tymczasem nieny Patek cieszya si lec w namiocie. - Jestem szczliwa, bardzo szczliwa - mwia. - Dla adnej innej dziewczyny tylu wojownikw nie uganiaoby si po preriach, lasach i jeziorach. W radosnych plsach wybiega ze swojego namiotu i... stana zdziwiona. Oto ujrzaa Bia Antylop, tego z modych wojownikw, ktry najgorcej zapewnia j o swojej mioci i ktrego sowa byy jej milsze ni sowa innych.

On jeden wanie pozosta w wiosce. Obojtny na wszystko, siedzia przed swoim namiotem palc ma fajeczk. Dziewczyna zbliya si do modzieca. - Czy Biaa Antylopa ju nie kocha mnie? - spytaa. - Czy serce jego odwrcio si ode mnie i zapomniao o sowach mioci? Mody wojownik podnis gow i zajrza w oczy dziewczynie. - Biaa Antylopa kocha nieny Patek, a serce jego z ca si wyrywa si z piersi, aby zamieszka przy jej sercu. Jego usta raz tylko wypowiedziay sowa mioci i nigdy ju wicej nie bd mwiy inaczej - odrzek. - To czemu pozostae w wiosce, gdy wszyscy modzi odjechali, aby speni moje danie? - Wiesz dobrze, nieny Patku, e aden z nich nie dokona niczego, czego ja nie zrobibym lepiej. Pamitaj jednak, aby w swej zarozumiaoci nie posuna si za daleko.nieny Patek rozemiaa si tylko i pobiega na skraj wioski, aby tam czeka powracajcych wojownikw. Pod wieczr, kiedy soce miao si schowa za widnokrg, zaczli wraca. Najpierw przybyli ci, co wyjechali w prerie. Prowadzili ze sob wspaniae dzikie mustangi, ktre zowili w cigu dnia. Potem wrcili myliwi z puszczy, przynoszc wielkie futra czarnych niedwiedzi. Ostatni przypynli wojownicy z rzeki, przywoc pene odzie ryb i pikne skrki bobrowe i wydrze. Skadali te wszystkie dary przed dziewczyn i szeptali: - Wybieraj teraz, nieny Patku, ktry z nas podoba ci si najbardziej. - Wspaniaymi jestecie myliwymi, ale aden z was nie zostanie moim mem, bo znam takiego, ktry w cigu jednego dnia sam zdobyby dla mnie te wszystkie mustangi, skry niedwiedzie i ryby. - Kt to? - pytali wojownicy. - Biaa Antylopa - rzeka dziewczyna. Myliwi spucili gowy - wiedzieli dobrze, e to, co powiedziaa nieny Patek, jest prawd. - Ale ja nie zostan jego on - mwia dalej. - Zostan on tego, kto dokona czynu, jakiego aden yjcy czowiek nie dokona. Biaa Antylopa, stojcy dotychczas z boku, teraz zbliy si wolno do rozmawiajcych. Wszyscy spojrzeli na niego z ciekawoci, a on powiedzia spokojnie i cicho:

- Kiedy nastanie noc ksiycowa, zestrzel z nieba gwiazd. Dziewczyna spojrzaa zdumiona. - Ty chcesz strci gwiazd z nieba? Ty chcesz dokona tego, czego nikt nie dokona na wiecie! - Tak! Biaa Antylopa strci gwiazd! - odpowiedzia wojownik i odszed do swojego namiotu, odprowadzany zdumionym spojrzeniami zebranych. Wie o miaym zamiarze modzieca rozesza si po preriach lotem strzay, wszystkie okoliczne plemiona zjechay wic do podna gry Konajcego Bizona. Z niecierpliwoci czekano teraz gwiezdnej nocy. Nadesza. Gwiazdy byszczay na ciemnym niebie jak kropelki rosy w trawie. Biaa Antylopa wyszed ze swego namiotu. Ubrany tylko w legginsy i przepask biodrow, we wosach, podtrzymywanych przez opask plecion z kolorowego wosia koskiego, mia dwa wspaniae orle pira. Zgromadzeni ludzie zamilkli na widok wojownika. A on, milczcy, szed przez tum, a zatrzyma si przed namiotem swojej ukochanej. - nieny Patku, wyjd przed namiot - rzek. A gdy dziewczyna odchylia skr wejciow namiotu, szmer przeszed po tumie. - Jaka ona pikna, jaka cudna - szeptali ludzie. W biaej jeleniej sukni, wyszywanej kolorowymi ciegami i ozdobionej ogonkami gronostajw, wygldaa jak smuka brzoza. W blasku ksiyca uroda jej staa si jeszcze delikatniejsza i zwiewniejsza ni zwykle. Wydawao si, e jest jakim nadziemskim zjawiskiem i najmniejszy powiew wiatru mgby j unie z ziemi. - Przyrzekasz mi wic, e jeli strc gwiazd, zostaniesz moj on? - zapyta mody wojownik. - Tak! Przysigam ci! - odpowiedziaa dziewczyna. Biaa Antylopa wycign z koczanu strza, zaoy jw uk, nacign ciciw i wymierzy w niebo. Napry uk mocno, coraz mocniej, wzy napitych mini wystpiy mu na plecach, a ramiona stay si podobne do skrconych korzeni. Wreszcie strzaa ze wistem wyleciaa w gr. Ludzie zamarli w bezruchu. Z ciemnego nieba oderwaa si gwiazda i spada na ziemi. W tym samym momencie nadpyny cikie chmury, a w ciemnoci rozleg si grony gos: - Czowiek, ktry odway si strzela do gwiazd, rozgniewa mnie, a kobieta, ktra

go do tego zmusia, bdzie na zawsze potpiona. Po chwili chmury zniky, a ludzie zobaczyli, e tam, gdzie sta zuchway wojownik i pikna dziewczyna, ronie krzak kolczasty, a pod nim bieleje may biay kwiatuszek. Od tego czasu ludzie coraz czciej spotykali na preriach mae kwiatki ukryte w kolczastych krzakach. Nazwali je Kwiatami Antylopy. STWORZENIE SOCA Ze duchy chciay wytpi ludzi dlatego, e byli oni dzieem dobrych bstw. Wybucha walka, w ktrej wyginy dobre bstwa. Wtedy ze duchy cigny z krain pnocnych i najwyszych szczytw grskich niegi, lody i zimne wichury, ktrymi zgasiy soce. Noc zapanowaa na ziemi. wiat pokry si lodem. Ludzie zamarzali na mier. Marli z godu. Gdzieniegdzie na marnych poletkach roso jeszcze troch kukurydzy, ktra stanowia jedyny pokarm. Nie byo ju drzew dajcych sodkie owoce. Nie kwity kwiaty, ptaki ju nie pieway. Umilka muzyka cykad i wierszczy. Zwierzta giny w lasach i na preriach. Mczyznom coraz rzadziej udawao si polowanie. Brako skr na ciepe okrycia. Zaniepokojeni wodzowie plemion indiaskich zeszli si na wielk narad, aby zastanowi si nad stworzeniem nowego soca. Na niebie bowiem pozostay gwiazdy, ktrych nie udao si ugasi zym duchom. Przebywajce na nich duchy zmarych, obdarzone przez dobre bstwa niezwyk si zdoay si obroni i czuway, by wiat nie pogry si w wiecznej ciemnoci. Wodzowie radzili bardzo dugo, ale aden z nich nie wiedzia, jak stworzy nowe soce. By jednak midzy nimi pewien sabio - czarownik, ktry y ju przeszo trzysta lat i zna wszystkie tajemnice przyrody. Czarownik rzek do zebranych wodzw: - Znam sposb stworzenia nowego soca. Mody, silny, odwany wojownik musi poprosi duchy zmarych, aby day mu po kawaku kadej z gwiazd. A gdy wszystkie uycz mu swego blasku, tarcza jego zmieni si w due, jasne i gorce soce. Chtnie podjbym si sam tego dokona, ale jestem stary i nie mam dosy siy i zrcznoci, aby wada tarcz i oszczepem w walce ze zymi duchami, ktre bd broniy dostpu do gwiazd. Kiedy czarownik umilk, wszyscy zebrani na naradzie wodzowie wykrzyknli: - Jestemy gotowi wyruszy! Ale czarownik rzek:

- Wasze chci przynosz wam zaszczyt. Ale i moe tylko jeden z was, gdy stworzy trzeba tylko jedno soce. Wicej soc spalioby ziemi. Wojownik, ktry wyruszy, musi ponie najwiksz ofiar, na jak czowiek moe si zdoby. Musi opuci on i dzieci, ojca i matk, przyjaci i swj lud. Nigdy nie powrci na ziemi, lecz bdzie musia wiecznie wdrowa po sklepieniu nieba, trzymajc na ramieniu tarcz, zawsze gotw do walki ze zymi duchami, ktre wci bd prboway zgasi soce. Bdzie widzia swj lud i ziemi, ale nie bdzie mu wolno powrci. Pozostanie na wieki samotny we wszechwiecie. Wodzowie zawahali si. aden nie mia ochoty porzuci ony, dzieci, matki, przyjaci i swego ludu. Kady wola po mierci spocz w swojej ziemi. Zapanowao wic dugie milczenie. Wreszcie odezwa si Chicovaneg: - O, dzielni mowie! Jestem mody, silny i sprawnie wadam broni. Mam mod, pikn on, ktr kocham bardziej ni samego siebie. Mam chopca, krew mojej krwi. Mam drog dobr matk, ktrej jestem podpor i nadziej. Mam wielu serdecznych przyjaci. Kocham swj lud, pord ktrego ujrzaem wiat i ktrego jestem nieodczn czstk. Ale bardziej jeszcze ni on, syna, matk, przyjaci i swoje plemi kocham wszystkich ludzi. Nie mog by szczliwy, gdy widz, e oni cierpi. Pozbawieni soca musz gin. Gotw jestem i, jakikolwiek czekaby mnie los. Za rad czarownika sporzdzi mocn tarcz z tygrysa, piropusz z pir potnego ora. Uszy mokasyny z ap wielkiego niedwiedzia, ktrego zabi w dungli. Tak przygotowany poegna on, syna, matk i swoje plemi i wyruszy na poszukiwanie skrzydlatego Wa Olbrzyma. Znalaz go w gbokiej, ciemnej pieczarze. Zbliajcego si wojownika spostrzeg zy czarownik, ktry by na subie zych duchw. Lecz rozumny i przebiegy Chicovaneg spoi go sodkim sokiem maguey, a kiedy czarownik usn odurzony i zamkn wszystkie czterdziecioro oczu, Chicovaneg zakrad si i zabi go swym oszczepem zatrutym stu jadami. Potem zacz piewa sodkie pieni i gra na trzcinowym flecie dwiczne melodie. Wtedy wypez z pieczary skrzydlaty W Olbrzym i poszed za nim, posuszny wszystkim rozkazom. Mino duo lat. Po wielu walkach ze zymi duchami Chicovaneg zaszed na kraniec wiata, tam gdzie gwiazdys najbliej ziemi. Odlego dzielc go od najniej zawieszonej gwiazdy przeby jednym potnym skokiem. Opowiedzia duchom zmarych, duchom o czarnych twarzach (nie byy one indiaskiej krwi) o tym, co si stao na ziemi, a duchy chtnie day mu czstk swojej gwiazdy. Chicovaneg przytwierdzi ten kawaek do tarczy, ktra rozbysa tak promienn

wiatoci i piknoci, e wyranie widzia drog wrd ciemnoci. Lekko i pewnie skaka z jednej gwiazdy na drug. Wszdzie, gdzie przybywa i spotyka duchy o biaych, tych lub brunatnych twarzach, otrzymywa po kawaeczku gwiazdy. Wreszcie zjawi si wrd duchw wasnego plemienia - przywitay go radonie, dumne, e to ich potomek zamierza pomc ludziom. Tu Chicovaneg sprawdzi i naostrzy bro, pokrzepi znuone ciao - ale wnet ruszy dalej. I wdrowa tak z gwiazdy na gwiazd, z gwiazdy na gwiazd, a tarcza jego wiecia coraz mocniejszym i mocniejszym blaskiem, a przymia najwiksz gwiazd. Wtedy zobaczyy j ze duchy. Zrozumiay, e Chicovaneg zamierza da ludziom nowe soce. Ogarna je wcieko - rozszalae, trzsy ziemi i gwiazdami, aeby Chicovaneg spad w mroki wszechwiata, z ktrych nikt nie moe si wydoby. Ale Chicovaneg by mdry. Gdy na drodze swojej spotyka gwiazd tak ma, e nie widzia jej dobrze, wysya na zwiady skrzydlatego Wa, ktry mwi mu, jaka odlego dzieli go od niej. Chicovaneg wiedzia wtedy, jak skaka, aby skok by niezawodny. Gdy gwiazda bya zbyt daleko, wysya do niej skrzydlatego Wa i wdrowa po jego dugim grzbiecie. Gdy tak wspina si po sklepieniu niebieskim coraz wyej, a tarcza jego coraz silniej janiaa, ludzie dostrzegli j, a rado i wesele zagociy na ziemi. Ale ze duchy nie prnoway. Rozptay straszliwe burze, ktre niszczyy ludzkie domostwa i pustoszyy pola. Pogryy ziemi w odmtach powodzi, na ich rozkaz gry wypluway gorc law, aby zniszczy ludzi, zanim soce rozbynie na niebie. Z wciekoci ciskay rozarzone kamienie za wdrujcym po niebieskim sklepieniu Chicovanegiem. Ale mody Indianin nie zwaa na to i wspina si cigle wyej i wyej, a jego tarcza wiecia coraz silniej, a pewnego dnia wysoko na niebie rozbyso wielkie, promienne, gorce soce. Na ziemi wyrosy kwiaty. Powrciy ptaki i radonie rozbrzmiewa ich piew. Rozkwity drzewa i wkrtce pod dostatkiem byo bananw, fig i wszelkich innych owocw. Ze duchy do dzi jednak nie mog si z tym pogodzi. Spowijaj ziemi w czarne chmury i w sercach ludzi budz strach. Jednake dzielny Chicovaneg czuwa, a gdy za bardzo mu dokuczaj, wpada w gniew i rzuca byszczce oszczepy, aby je przepdzi z kryjwek w czarnych chmurach. Potrzsa przy tym tarcz, a grone grzmoty wprawiaj wiat w drenie. Ze duchy uciekaj, a wtedy Chicovaneg maluje na niebie wielobarwny uk, aby obwieci ludziom, e mog nadal y w spokoju, gdy on nie pozwoli zym mocom zgasi soca.NIEDWIED STAREJ MOOKHASON

Olbrzymie drzewa o potnych konarach otaczaj upion wiosk indiask. Wiatr hula midzy gaziami i targa licie, to znowu przysiada na czubkach rozkoysanych wierkw i gwide smutn nocn piosenk. Cisz puszczy przetnie czasami ponure, dugie wycie wilka lub piekielne hukanie sowy, jk i pisk rozrywanej przez ni ofiary i znowu zalega spokj. Po niebie pyn oboki, skbione niby dym czarny, co chwila przesaniajc ksiyc. Wtedy zwiksza si mrok w puszczy, a wiatr pod oson ciemnych skrzyde mocniej gnie i szarpie drzewa. Po chwili ksiyc wychyla sw blad twarz zza ciemnych chmur, spoglda na pnocn puszcz, zimnym blaskiem owietla ziemi. Wyduaj si wtedy cienie drzew i kad na upione tipi. Przed jednym z tipi ponie ognisko o czerwonych, krwawych pomieniach. Dym, zrywany z ognia apami wiatru, ginie w ciemnoci. wiato lkliwie peza po konarach i liciach, jak gdyby obawiao si walki z noc. Zewszd zlatuj si chmary komarw i rnych owadw, zwabione blaskiem, i gin w ogniu bezbronne, bez walki. Przy ognisku siedzi stara kobieta i opakuje mier syna. Cicho rozlega si jednostajny szept: Nic nie yje dugo, z wyjtkiem ziemi i gr, Wielki Duchu - Manitou, daj, by Tooli, syn mj, godne zaj miejsce w gronie swych przodkw. Tooli mimo modego wieku sta si sawnym myliwym, ktrego powaali i z ktrym liczyli si nawet starzy wodzowie. W namiocie starej Mookhason peno byo smacznego misa i wieych ryb, a na zim zawsze miaa przygotowane ciepe futra wilcze i bobrze. Niejedna czarnooka dziewczyna chciaaby zosta jego on, lecz Tooli odda serce swoje smagej, o szczupych i zgrabnych doniach, Danakho. Gdy Danakho sza midzy drzewami, gazie muskay jej czarne wosy, a kwiaty schylay swe barwne gwki pod jej malekie stopy. Ptaki radoway si widokiem dziewczyny, a mae zwierztka chtnie przybiegay do niej i z ufnoci wdrapyway si jej na kolana, aby zazna pieszczoty aksamitnej doni. Kochali j wszyscy, nawet drapiene zwierzta schodziy jej z drogi, aby nie straszy swym widokiem, i tylko z ukrycia, z mioci w oku przyglday si smukej dziewczynie. Dzieci przepaday za ni, a matki chtnie zostawiay pod jej opiek swe malestwa. Danakho chtnie bawia si z nimi, opowiadaa bajki o wielkim lesie, po ktrym biegaj mae, psotne May-may-gwenis - duszki lene. Wieczorami piewaa im piosenki o maych niedwiadkach i rudych wiewirkach, ktre nie chciay sucha rodzicw i ktre za

kar porywa Zy Duch do pnocnej, lodowatej krainy. Ale najbardziej kocha Danakho Tooli i na owach myl o niej dodawaa mu mstwa i odwagi. Jego rami stawao si wtedy silniejsze, jego oko bystrzejsze i nogi zwinniejsze. Szczliwy by Tooli i szczliwa bya Danakho. Kochali i szanowali ich ludzie plemienia i chtnie gocili w swoich namiotach, a oni kademu, kto by w potrzebie, chtnie szli z pomoc. Kobiety wieczorami pieway do snu dzieciom o wielkich czynach Tooli, o tym, jak pie jego ciciwy jest pieni mierci dla wrogw i pieni obfitej uczty dla przyjaci. W plemieniu krya legenda, e dopki bd yli Tooli i Danakho, plemi bdzie silne i nigdy nie zazna godu. Ale jeli wybracy duchw zgin, zmarnieje plemi, a ziemie ich zajm ludzie o bladych twarzach, o ktrych kryy straszne opowieci, a ktrych jeszcze dotd nie widzieli. Tooli wybiera si na polowanie zawsze samotny, ale ubite zwierzta sprawiedliwie dzieli pomidzy wszystkich ludzi plemienia. W czasie najwikszego godu, gdy wojownicy daremnie tropili zwierzyn i wracali do wioski z pustymi rkami, Tooli zawsze co upolowa, i nawet gdy bya to znikoma ilo, dzieli miso sprawiedliwie midzy dzieci i starcw, sam przewanie godujc. Dumna bya stara Mookhason i dzikowaa Wielkiemu Duchowi, e obdarzy j takim synem. Pewnego razu wybra si na owy dzielny modzieniec z ulubiecem swoim, dwunastoletnim Osimo. Chopiec by odwany, sprytny, zwinny, a przy tym skromny, sucha rad starszych, szybko przyswaja sobie nauki dowiadczonych myliwych, a rwienicy darzyli go szacunkiem i suchali. Tooli spostrzeg zalety Osimo i zabiera go na polowania, z przyjemnoci obserwujc jego szybkie postpy. Wyruszyli z wioski na trzy godziny przed wschodem soca, bo tu po wschodzie ognistej tarczy mona upolowa wicej zwierzyny anieli przez cay dzie. W milczeniu wdrowali na poudnie. Czuli si pewnie midzy starymi drzewami obronitymi mchem. Omijali wystajce ostre gazy i rwce potoki. Tooli zna puszcz, ale kierowa si nie tylko znajomoci wielkiego lasu i przyrody dziaa w nim instynkt, ktry prowadzi go i wskazywa drog. Nim wzeszo soce, znaleli, si na terenach, ktrych panem by jele. Wyszli na

polan przecit strumieniem o czystej zimnej wodzie. Osimo by zmczony i pragnienie palio mu gardo po dugim marszu. Zbliy si wic do strumienia, pooy z rozkosz w traw wilgotn od rosy i zanurzy twarz w wodzie. W tym momencie rozleg si ostry trzask. Osimo drgn. Ciao jego skurczyo si raptownie, a bezwadna gowa opada w wod, ktrej tak bardzo pragn si napi. Z malekiej dziurki midzy ebrami wskim pasem sczya si krew. Tooli jednym skokiem przypad do martwego chopca, ale w tej chwili trzask powtrzy si, gow Tooli otuliy ciemnoci i pad bezwadny obok ciaa Osimo. Po przeciwlegej stronie polany rozleg si gony miech i z lasu wyszo dwch biaych mczyzn prowadzc jucznego konia. Jeden z nich zagwizda i po chwili spord drzew ukazao si jeszcze trzech mczyzn z broni gotow do strzau. Byli w wysokich sznurowanych butach, w wenianych ubraniach, jakich zazwyczaj uywali biali ludzie wdrujcy po lasach pnocy. Po zniszczonych ubraniach, zaronitych i zakurzonych twarzach mona byo pozna, e ludzie ci ju od paru tygodni znajduj si w puszczy. Zbliyli si do nieruchomo lecych cia. - Bill rzadko puduje - rzek jeden z nich. - Dobra robota. - O dwch czerwonych diabw mniej - dorzuci drugi. Popatrzyli jeszcze na lece ciaa, a potem skierowali si w stron zachodni i znikli midzy drzewami. Soce byo ju wysoko, gdy Tooli podnis ociale gow. Z trudem dowlk si do strumienia, zanurzy twarz w wodzie i apczywie pi. Kula ugrzza mu w brzuchu. Wiedzia, e godziny jego ycia oznaczy ju Ken Manitou, Duch mierci. Mimo strasznego blu, ktry pali wntrznoci, podnis martwe ciao chopca i na chwiejnych nogach, piewajc Pie mierci, szed przez puszcz. W pniu wielkiej sosny znalaz du dziupl, w ktrej zoy ciao. Sam usiad pod drzewem i monotonnie piewajc, przygotowywa si do wstpienia na drog zmarych. Zbliaa si chwila, w ktrej na wieki miay si zamkn oczy Tooli. I wtedy midzy drzewami ujrza Gichy Manitou, ktry zblia si do niego z podniesion doni, we wspaniaym biaym piropuszu, z fajk przyjani ulepion z czerwonej gliny. Usysza gos: - Modziecze miay i dzielny, duch twj zostanie na ziemi, aby mg dalej pomaga

swojemu plemieniu. Poznae ludzi, ktrych pragnieniem jest wyniszczy nard twj. Duch twj musi pozosta, aby go broni i ochrania i nie zazna spokoju, dopki trawa przy grobie maego Osimo nie zabarwi si krwi wrogw. Zmienisz ciao, ale dusza twoja pozostanie ta sama. Powrcisz do matki swojej w innej postaci. Wypowiedziawszy te sowa Wielki Duch puci z ust wielk pukwan, w ktrej powoli rozpyna si jego posta. Tooli wyty wzrok, lecz widzia dookoa siebie tylko olbrzymie drzewa, jakby powleczone bia mg. Powoli zacieray si w jego oczach sylwetki drzew, coraz sabiej sysza ptasi piew, a wreszcie owadna nim cisza i mrok. Ruda wiewirka zbiega po pniu drzewa. Jej bystre oczka dojrzay mier. Zapiszczaa smutnie, wyprostowaa ogon i jednym skokiem znalaza si na gazi drzewa, aosnym piskiem oznajmiajc sikorkom mier dzielnego Tooli. Na prno ludzie w wiosce oczekiwali powrotu myliwego. Matka dugimi dniami i w pne wieczory wpatrywaa si w poudniow cian lasu w nadziei, e syn tak jak zawsze wynurzy si spord drzew, obarczony zwierzyn. Tooli i Osimo nie wracali. Danakho cae dnie spdzaa w lesie na poszukiwaniu ukochanego i maego Osimo. Niby smuka brzoza stawaa na skale i pytaa drzew: - O drzewa wysokie, co w upalnie dni w cie swj mnie przyjmujecie i znacie nocne i dzienne ycie puszczy, powiedzcie mi: Czy widziaycie mojego miego? Czy przechodzi tdy dzielny Tooli z maym Osimo? Drzewa chyliy gazie w kierunku dziewczyny i szumiay cich mow lasu: - Przechodzi tdy Tooli, zdrowy i lekki niby ry, lecz stopy jego powrotnych ladw nie wydeptay. Spytaj lepiej, kochana Danakho, wiatru, ktry biega po caym lesie. D