Roman Rutkowski, Real foto

4
W łaściwie nie wiadomo, jaki naprawdę jest dzisiejszy awangardowy dom i jak się w nim żyje. Jeśli nie jesteśmy posiadaczami takowego budynku, w swoich osądach musimy się zdać na media. A te, podobnie jak w innych kwestiach estetyki i funkcjonalności naszego otoczenia, rozmi- jają się z prawdą. Dociekanie to można zresztą śmiało rozsze- rzyć, pytając o dom przeciętny, lokujący się gdzieś pośrodku wykresu Gaussa. (I przy- znam, że mnie, architekta znudzonego już żurnalową architekturą, takie szersze pyta- nie bardzo by interesowało.) Jednak to, co w periodykach architektonicznych i na pro- fesjonalnych portalach internetowych jest prezentowane jako godne największej uwagi, wręcz najlepsze i najbardziej wartościowe, jest nie mniej ciekawe. Żyjemy w świecie zdominowanym przez media i to one kreują bohaterów naszej codzienności. To truizm, podobnie jak stwierdzenie, że media nie przedstawiają świata w sposób obiektywny. Przekazywana nam rzeczywistość – o ile w ogóle można ją nazwać rzeczywistością – w zależności od potrzeb jest wygładzona lub udramatyzowana, upiększona lub zeszpe- cona. W przeciwieństwie do socjologów, przeciętność nie interesuje dziennikarzy. Ich żywiołem są ekstrema, sytuacje i zjawiska niezwyczajne, którą to niezwyczajność moż- na w przekazie jeszcze wyolbrzymić. Nie inaczej jest w architekturze. Magazyny ar- chitektoniczne rzadko przeznaczają łamy na sprawy powszechne, choć dziejące się gdzieś na krańcach świata i dotyczące milionów ludzi. Na co dzień nie interesują ich bolączki mieszkaniowe w ubogich krajach, tamtejsze problemy urbanistyczne, lokalności architek- toniczne – egzotyczne, zanurzone w tradycji i niewiele mające wspólnego z dwudziesto- wiecznym dogmatem oryginalności. Jeżeli na- wet pojawia się pewne zainteresowanie tymi kwestiami, na ogół jest ono chwilowe i dość pobieżne, praktycznie bez większego znacze- nia dla współczesnej dyskusji o architekturze. To raczej krótkotrwała moda, czy może wyrzut sumienia, niż realne spojrzenie na kwestie odległe w sensie geograficznym, kulturowym lub finansowym. Liczy się wyłącznie archi- tektura wyjątkowa: stojąca w niezwykłym miejscu, skrojona podług niezwykłych potrzeb lub dużego budżetu, bądź też – co najcenniej- sze, ale właściwie najrzadsze – niezwykła dzięki talentowi architekta. To właśnie ona, zbudowana najczęściej w Europie, Ameryce Północnej lub w części krajów azjatyckich, uchodzi za awangardę. Taka awangarda wypełnia strony grubych magazynów wnętrzarskich i architektonicz- nych. Zasada jest dosyć jasna: mało tekstu, dużo ilustracji. Publikacje puchną, są coraz bardziej kolorowe, coraz bardziej intensyw- ne i coraz dalsze od przeciętności oglądanej w naszych miastach. Badacz architektury po- czątku XXI wieku niewiele dowie się z nich o środowisku urbanistycznym interesującego go okresu. O ile bowiem w średniowieczu, renesansie czy nawet w XIX wieku istniał rodzaj spójności między budowlami wybitny- mi a ich architektonicznym tłem, o tyle w ar- chitekturze ostatnich dekad tej spójności już prawie nie ma. Jadąc przez nasze – polskie lub europejskie – miasta, mamy marne szan- se przypadkowo zobaczyć cokolwiek z tego, co jest publikowane w magazynach architek- tonicznych lub na profesjonalnych stronach Roman Rutkowski real foto autoportret 2 [31] 2010 | 72

description

 

Transcript of Roman Rutkowski, Real foto

Page 1: Roman Rutkowski, Real foto

Właściwie nie wiadomo, jaki naprawdę jest dzisiejszy awangardowy dom i jak się w nim żyje. Jeśli nie jesteśmy

posiadaczami takowego budynku, w swoich osądach musimy się zdać na media. A te, podobnie jak w innych kwestiach estetyki i funkcjonalności naszego otoczenia, rozmi-jają się z prawdą.

Dociekanie to można zresztą śmiało rozsze-rzyć, pytając o dom przeciętny, lokujący się gdzieś pośrodku wykresu Gaussa. (I przy-znam, że mnie, architekta znudzonego już żurnalową architekturą, takie szersze pyta-nie bardzo by interesowało.) Jednak to, co w periodykach architektonicznych i na pro-fesjonalnych portalach internetowych jest prezentowane jako godne największej uwagi, wręcz najlepsze i najbardziej wartościowe, jest nie mniej ciekawe. Żyjemy w świecie zdominowanym przez media i to one kreują bohaterów naszej codzienności. To truizm, podobnie jak stwierdzenie, że media nie przedstawiają świata w sposób obiektywny. Przekazywana nam rzeczywistość – o ile w ogóle można ją nazwać rzeczywistością –

w zależności od potrzeb jest wygładzona lub udramatyzowana, upiększona lub zeszpe-cona. W przeciwieństwie do socjologów, przeciętność nie interesuje dziennikarzy. Ich żywiołem są ekstrema, sytuacje i zjawiska niezwyczajne, którą to niezwyczajność moż-na w przekazie jeszcze wyolbrzymić.

Nie inaczej jest w architekturze. Magazyny ar-chitektoniczne rzadko przeznaczają łamy na sprawy powszechne, choć dziejące się gdzieś na krańcach świata i dotyczące milionów ludzi. Na co dzień nie interesują ich bolączki mieszkaniowe w ubogich krajach, tamtejsze problemy urbanistyczne, lokalności architek-toniczne – egzotyczne, zanurzone w tradycji i niewiele mające wspólnego z dwudziesto-wiecznym dogmatem oryginalności. Jeżeli na-wet pojawia się pewne zainteresowanie tymi kwestiami, na ogół jest ono chwilowe i dość pobieżne, praktycznie bez większego znacze-nia dla współczesnej dyskusji o architekturze. To raczej krótkotrwała moda, czy może wyrzut sumienia, niż realne spojrzenie na kwestie odległe w sensie geograficznym, kulturowym lub finansowym. Liczy się wyłącznie archi-tektura wyjątkowa: stojąca w niezwykłym

miejscu, skrojona podług niezwykłych potrzeb lub dużego budżetu, bądź też – co najcenniej-sze, ale właściwie najrzadsze – niezwykła dzięki talentowi architekta. To właśnie ona, zbudowana najczęściej w Europie, Ameryce Północnej lub w części krajów azjatyckich, uchodzi za awangardę.

Taka awangarda wypełnia strony grubych magazynów wnętrzarskich i architektonicz-nych. Zasada jest dosyć jasna: mało tekstu, dużo ilustracji. Publikacje puchną, są coraz bardziej kolorowe, coraz bardziej intensyw-ne i coraz dalsze od przeciętności oglądanej w naszych miastach. Badacz architektury po-czątku XXI wieku niewiele dowie się z nich o środowisku urbanistycznym interesującego go okresu. O ile bowiem w średniowieczu, renesansie czy nawet w XIX wieku istniał rodzaj spójności między budowlami wybitny-mi a ich architektonicznym tłem, o tyle w ar-chitekturze ostatnich dekad tej spójności już prawie nie ma. Jadąc przez nasze – polskie lub europejskie – miasta, mamy marne szan-se przypadkowo zobaczyć cokolwiek z tego, co jest publikowane w magazynach architek-tonicznych lub na profesjonalnych stronach

Roman Rutkowski

real foto

autoportret 2 [31] 2010 | 72

Page 2: Roman Rutkowski, Real foto

internetowych. Jadąc przez nasze przedmie-ścia, nie zobaczymy domów awangardowych: zamiast nich podmiejski krajobraz wypełnią domy skromne, tradycyjne, czasem nawet wzruszająco pretensjonalne.

Zatem jaki właściwie jest współczesny dom, który przez media jest określany mianem awangardowego? Na zdjęciach suchy i sztyw-ny, niemal wyzuty z wszelkiego życia, jakby nigdy przez nikogo nie zamieszkany. Albo inaczej: zamieszkany przez osobników nigdy nie bałaganiących, gustujących wyłącznie w prostokątnych, szarych sofach, namięt-nie krojących zielone pomarańcze dużym, błyszczącym nożem i stawiających na stole wysoki, przezroczysty wazon ze śnieżnobia-łymi kwiatami. Te zdjęcia – jak można się do-myślać – nie mówią prawdy. Pokazują archi-tekturę w stanie, który nigdy nie istniał i na zaistnienie w przyszłości nie ma najmniej-

mują sterylny porządek? Czy rzeczywiście meble w ich domach są zawsze ustawione pod kątem prostym względem siebie i ścian? Czy na stołach i półkach faktycznie nie ma żadnych przedmiotów codziennego użytku? I czy aby na pewno wszystko w nich jest równe, gładkie i idealnie czyste?

Zamieszczane w publikacjach architekto-nicznych zdjęcia są fałszowane podwójnie. Najpierw w trakcie sesji fotograficznej, kiedy eliminuje się wszystko, co nie pasuje do klarownego wyobrażenia o architekturze. Rzeczy nieładne i niemodne, zbyt jaskrawe i za duże chwilowo się usuwa, albo pozosta-wiając idealnie wysprzątaną pustkę, albo – co dotyczy zwłaszcza czasopism wnętrzar-skich – zastępując je rzeczami teoretycznie ładniejszymi, bardziej modnymi i lepiej pasującymi do oryginalnej wizji architekta lub też do wizji szefa planu zdjęciowego.

szych szans. Wyjątkowość architektury jest „podkręcona” przez wyjątkowość aranżacji. Czy mieszkańcy tych domów rzeczywiście są aż takimi minimalistami? Nie pobłażają sobie ani na chwilę i przez cały czas utrzy-

Po prawej i poniżej: dom w Coutras, proj. Lacaton & Vassal, architectes; fotografie prezentowane na oficjalnej stronie biura Lacaton & Vassal, architectes i w publikacjach prasowych

© l

acat

on &

vas

sal,

arc

hit

ecte

s

© l

acat

on &

vas

sal,

arc

hit

ecte

sautoportret 2 [31] 2010 | 72

Page 3: Roman Rutkowski, Real foto

Na porządku dziennym jest wyposażanie fotografowanej architektury przywiezio-nymi przez stylistów meblami, obrazami, tkaninami. U moich znajomych, których świeżo wykonana kuchnia miała się znaleźć w kwartalniku ekskluzywnej firmy AGD, do zdjęć użyto nowszego modelu mikrofalówki, piekarnika i zmywarki, dodatkowo jeszcze zawieszono nad stołem jadalnianym inną lampę. Na przedmiotach jednak się nie kończy: w profesjonalne kadry wstawia się również wynajętych statystów. Schludnie ubrani i uczesani, często w nienaturalnych pozach i z nieprawdziwym wyrazem twarzy, mają wnieść to, co chwilę wcześniej fotograf ze zdjęcia zabrał: życie i autentyczność.

Postprodukcja zdjęcia zniekształca obraz jeszcze bardziej. Fotografia cyfrowa sprzyja

przecież manipulacji: zdjęcia tak naprawdę składa się z kilku wykonanych w różnym czasie naświetlania, dokonywana jest obrób-ka kolorów i korekta błędów, zwiększa się kontrast i ogólny odcień, wkleja się trawę i niebo, dodaje różne elementy i odejmuje to, o czym fotograf zapomniał w trakcie sesji. Znamy „operacje”, jakim poddawani są celebryci – ciała nagminnie odchudzane, a nawet zastąpione przez inne z wyjątkiem, rzecz jasna, głowy. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co jest możliwe i co już się dzieje w świecie prezentacji architektury. Bo jak inaczej przełożyć na wnętrze jednorodzin-nego domu fakt, że niektóre wyretuszowane modelki na zdjęciach nie mają nawet pępka?

Rezultatem jest architektura odrealniona i wyidealizowana, tylko przypominająca rzeczywistość. Bliższa komputerowym wizu-alizacjom niż atmosferze prawdziwego domu – gdzie nie wszystkie przedmioty pochowano w szufladach i gdzie czasem panuje swojski nieporządek – staje się, zgodnie z najczęściej słyszanym argumentem, bardziej muzeum do oglądania niż domem do mieszkania. Tak spreparowane zdjęcia są raczej obrazem autorskiego wyobrażenia o projektowanej architekturze: dziełem skończonym, wręcz totalnym, pozostającym pod pełną kontrolą architekta, zawsze w nieskazitelnym po-rządku. Przypominające bardziej scenografię mocno krytycznych pod adresem moder-nizmu filmów Jacquesa Tatiego niż zgodne z pełnymi pokory słowami Le Corbusiera, który po wizycie w zaprojektowanym przez siebie i gruntownie zmienionym przez miesz-

Dom Latapie, proj. Lacaton & Vassal, architectes; fotografie prezentowane na oficjalnej stronie biura Lacaton & Vassal, architectes i w publikacjach prasowych

© l

acat

on &

vas

sal,

arc

hit

ecte

s

© l

acat

on &

vas

sal,

arc

hit

ecte

s

autoportret 2 [31] 2010 | 74

Page 4: Roman Rutkowski, Real foto

kańców osiedlu w Pessac po prostu przyznał rację życiu. Sterylne i septyczne, jakby nie-dostępne i nieosiągalne, zdjęcia te doskonale wpisują się w jedną z najważniejszych reguł współczesności: przewagi wyobrażonego i zmedializowanego nad rzeczywistym.

Myślę, że dobra architektura nie potrzebuje tego rodzaju wizualnej manipulacji. Właściwie skrojona i zbudowana nic nie traci, gdy w jej przestrzenie wprowadza się życie. Ona i tak w swoim założeniu jest tylko tłem dla życia, dla różnych przejawów ludzkiej aktywności, po prostu dla wszystkiego, czym człowiek może się zajmować. Dyktat nieskazitelności po pewnym czasie może się znudzić, a nawet stać się męczą-cy. O wiele ciekawszy wydaje się styk architek-tonicznej scenografii i akcji, która dzieje się na jej tle. Para architektów francuskich, Anne Lacaton i Jean-Philippe Vassal, na tym połą-czeniu oparła motto swojej architektury. Ich domy – poniekąd banalne za sprawą lokaliza-cji, zupełnie przeciętnych finansowo klientów i zastosowanych materiałów, prosto z budowla-nego supermarketu – są zawsze fotografowane jakby z zaskoczenia, jakby w przerwie między pierwszym i drugim daniem obiadu lub wkrót-ce po porannym, całorodzinnym rozgardiaszu. Francuzi nie boją się życia w swojej architek-turze, ich codzienność i banalność fascynuje chyba bardziej od budowlanej perfekcji. Tanie meble, nieporządek, całkowita swobo-da w sposobie aranżacji wnętrza, wręcz brak tak zwanego dobrego gustu – to wszystko, po setkach niezwykle wyrafinowanych estetycznie publikacji architektonicznych, paradoksalnie budzi we mnie większe zaciekawienie. I mówi

zdecydowanie więcej o atmosferze współczesne-go francuskiego domu.

Jak wiadomo, Internet to medium niezwykle demokratyczne. Dziś niemal każdy może się stać dziennikarzem, przy łucie (nie)szczę-ścia – autorem gorącego newsa. Wyposażony w cyfrową technikę jest w stanie z każdego miejsca świata przekazać wiadomość zarów-no tekstową, jak i wizualną. Ktoś zaintereso-wany architekturą również na tym korzysta. Internet, gdy się dobrze poszuka, jest pełen nieprofesjonalnych zdjęć architektury. Blogi i portale wypełnione amatorskimi, bogato ilustrowanymi relacjami z placów budowy i zakończonych realizacji objawiają strony nieznane z profesjonalnych prezentacji. Stro-ny w sensie dosłownym – gdy na zdjęciach można zobaczyć części budynku skrzętnie przez zawodowców pomijane, i również metaforycznym – gdy wypracowana przez architekta i wykonawców perfekcja archi-tektoniczna otrzymuje konkurenta w postaci zamieszania codzienności. Tu każdy ma prawo do subiektywnego osądu. Tu archi-

tektura jest pokazana bez filtra, bez retuszu i bez manipulacji – z dodatkową wycieraczką przed wejściem, z niezapowiedzianą markizą nad oknem, z niedbale rzuconym ręczni-kiem, z niedokładnie pościelonym łóżkiem i meblami kupionymi już bez konsultacji z architektem. Dobra architektura pewnie na tym nie traci, a całość zyskuje coś niezmier-nie ważnego – autentyczność.

Dom własny we Wrocławiu, proj. Roman Rutkowski

fot.

a. r

utk

owsk

i

fot.

a. r

utk

owsk

i

autoportret 2 [31] 2010 | 74