ROCZNIK PARAFII NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA · ROCZNIK PARAFII NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA J R E Z U...
Transcript of ROCZNIK PARAFII NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA · ROCZNIK PARAFII NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA J R E Z U...
R O C Z N I K P A R A F I I N A J Ś W I Ę T S Z E G O S E R C A P A N A J R E Z U S A W K R Y N I C Y - Z D R O J U
Gazetka Kolędowa
Numer 25 2019
Jesteśmy Kościołem,
jesteśmy rodziną
Przecież modlimy się
„Ojcze nasz” a nie „Ojcze mój”,
„chleba naszego powszedniego
daj nam”, a nie „ daj mi” i „ na-
sze winy” a nie „ moje winy”.
Skoro Bóg jest Ojcem, to zjed-
noczone z Nim w miłości i wie-
rze dzieci - to nasi bracia, a za-
tem wiara jest wspólnotowa.
Religia nie jest czysto prywatną
sprawą, tak samo jak nasze naro-
dziny nie wynikają z nas sa-
mych, nie można w pojedynkę
kochać, bo będzie to karykatura
miłości, czyli egoizm w czystej
postaci, nie można też w poje-
dynkę wierzyć. Tak jak dobro-
czynność wymaga ludzi potrze-
bujących, a patriotyzm wymaga
współobywateli, tak religia wy-
maga bliźnich w relacji do Boga.
Wszystko, co najlepsze w życiu
wymaga wspólnoty, solidarności,
altruizmu.
Państwo mówi: „Mówcie MY” i
wtedy mamy demokrację. Nawet
zwierzęta żyjące i działające w
grupie, czy stadzie, mają o wiele
większe szanse na przeżycie i
przetrwanie. Dinozaury i ichtio-
zaury, które tak zajadle strzegły
swoich terytoriów i traktowały
życie jako prywatną sprawę, już
dawno zniknęły z powierzchni
ziemi.
Bóg w swoim planie zbawienia
świata nie przekazywał swoich
słów i planów pojedynczym oso-
bom , ale narodowi izraelskiemu
za pośrednictwem wybranych
osób – patriarchów, proroków,
apostołów. W dziejach tego na-
rodu wspólnota zawsze zajmo-
wała pierwsze miejsce, a naj-
większą karą i tragedią dla Żyda
było wydalenie z tej wspólnoty.
Nazwa tej społeczności , zgro-
madzenia określana była w Sta-
rym Testamencie słowem kahal .
Około 200 lat przed Chrystusem
Biblię hebrajską przełożono na
grekę i słowo to żydowscy tłu-
macze oddali greckim ekklesia –
czyli „zwołanie” .
I tak, kiedy narodził się Syn Bo-
ży Jezus Chrystus, to urodził się
w samym centrum wspólnoty
wybranej przez Boga. Teraz Bóg
przemówił do narodu i ludzkości
już nie przez proroka, ale przez
własnego Syna. W dniu w któ-
rym Piotr Opoka wyznał, że
Chrystus jest Synem Boga żywe-
go, Jezus odpowiedział: „Ty je-
steś Piotr i na tej opoce zbuduję
mój Kościół, a bramy piekielne
go nie przemogą”(Mt.16, 18).
Pan zapowiedział, że chociaż na
początku ekklesia będzie mała
jak ziarnko gorczycy, to jednak z
czasem rozrośnie się w wielkie
drzewo. Cele i ideały tej wspól-
noty będą różnić się od pomy-
słów na życie reszty świata, dla-
tego świat będzie ją nienawidził,
jak nienawidził Chrystusa. Jed-
ność tej wspólnoty z Jezusem
będzie taka ścisła, jak jedność
krzewu winnego i latorośli. Gło-
wą tego Kościoła jest Jezus –
choć niewidzialny, głowa wi-
dzialna to papież, oraz dusza,
którą jest Duch Boży. Pan Jezus
swoją prawdę, władzę i uświę-
cenie dal wspólnocie i powie-
dział:” Kto was słucha, Mnie
słucha, a kto wami gardzi Mną
gardzi; lecz, kto Mną gardzi, gar-
dzi tym, który Mnie posłał.”
Obiecał także: „...a oto Ja jestem
z wami aż do skończenia świa-
ta.” Wreszcie papieżom dał wła-
dzę mówiąc: „ Cokolwiek zwią-
żesz na ziemi będzie związane w
niebie, a co rozwiążesz na zie-
mi , będzie rozwiązane w niebie
”(Mt. 16.19).
Nowej wspólnocie Jezus przeka-
zał także swoje uświęcenie i ka-
płaństwo: „Którym grzechy od-
puścicie, są im odpuszczone, a
którym zatrzymacie są im za-
trzymane.”
Ciało Chrystusa – czyli Kościół
nie jest tylko organizacją, przy-
pomina raczej organizm, istnie-
jący w planach Bożych oraz po-
wołany do istnienia i podtrzy-
mywany w istnieniu obecnością
samego Jezusa, który nawet się z
nim utożsamia. Pamiętamy za-
pewne wydarzenie opisane przez
św. Łukasza w Dziejach Apo-
stolskich, gdy pod Damaszkiem
Szaweł jadący prześladować wy-
znawców Chrystusa, olśniony
światłem z nieba spada z konia i
słyszy głos: ”Szawle, Szawle,
dlaczego Mnie prześladujesz?”
a gdy oniemiały pyta: „Kim je-
steś Panie” słyszy odpowiedź
Jezusa: „ Ja jestem Jezus, które-
go ty prześladujesz.” Zatem
Chrystus i Jego Kościół są tym
samym, jak Oblubieniec i
Oblubienica związani są na zaw-
sze węzłem miłości, bo Chrystus
tak umiłował swój Kościół, że
życie swe ofiarował za niego.
I właśnie dlatego chrześcijań-
stwo to nie system etyczny, ale
życie; to nie dobre rady ale przy-
brane dziecięctwo Boże.
„Chrześcijaństwo nie polega na
wielkoduszności wobec ubogich,
na chodzeniu do kościoła, śpie-
waniu hymnów i lekturze Biblii,
na wspieraniu organizacji chary-
tatywnych, sprawiedliwym trak-
towaniu pracowników, życzli-
wości wobec osób niepełno-
sprawnych, na przynależności
do instytucji kościelnych – cho-
ciaż zawiera każdy z tych ele-
mentów. Przede wszystkim jed-
nak chrześcijaństwo jest
więzią miłości.
Członkami rodziny nie stajemy
się przez to, że postępujemy
szlachetnie, lecz dlatego, że się
w niej rodzimy na skutek miło-
ści ... Choćbyśmy postępowali
wobec kogoś jak najszlachetniej,
nie staniemy się przez to jego
dziećmi, jeśli natomiast jesteśmy
czyimiś dziećmi, skłania nas do
szlachetnego postępowania... Je-
steśmy podobni do swoich ro-
dziców, dlatego, że mamy udział
w ich naturze, jeśli zaś mamy
udział w naturze Boga, jesteśmy
podobni do Niego. Postępowa-
nie człowieka pokazuje czym
człowiek jest. ”
Być chrześcijaninem, to przyjąć
sposób myślenia Chrystusa, pod-
porządkować naszą wolę Jego
woli i czynić to co podoba się
JEMU. Jesteśmy Jego świątynią:
„ Czyż nie wiecie, że jesteście
świątynią Boga i że Duch Boży
mieszka w was” – pisał św. Pa-
weł w Liście do Koryntian. Na-
sza religia nie jest tylko wspomi-
naniem tego jak Jezus chodził i
nauczał kiedyś na ziemi, czy ob-
razem zasiadającego na tronie
niebieskim Boga, ale jest świa-
domością zamieszkania Boga w
nasze duszy.
Niech więc Jezus będzie niewi-
dzialnym Gościem przy każdym
naszym posiłku, Boskim Gospo-
darzem przy każdej naszej wizy-
cie, Dowódcą w każdej walce,
Współpracownikiem w każdym
zadaniu, Ojcem w każdym do-
mu, Dawcą wszelkiego daru,
Słuchaczem w każdej naszej
rozmowie, Towarzyszem w każ-
dej drodze, Przybyszem przy
każdy pukaniu do naszych
drzwi, Sąsiadem na każdej ulicy,
Właścicielem każdego naszego
skarbu i Umiłowanym w każdej
naszej miłości. Jesteśmy Kościołem Jezusa
i Bożą rodziną - małą parafią.
Wszystkim Drogim Parafianom
życzę Bożej pomocy i opieki
Matki Jezusa na cały Nowy 2019
rok Wykorzystując katechezy abpa
Fultona Sheena
Ks. Dariusz Fudyma
4
Seminarium – dom z idealnym
murem Seminarium. Słowo to kojarzy się z pewnością znacznej części
czytelników z zamknięciem, z wysokim murem oddzielają-
cym kleryków od świata. Ko-muś mogłyby się nawet nasu-
nąć skojarzenia z zakładem karnym. By nie trwać w niewie-
dzy przekroczmy ten mur i sprawdźmy, jak naprawdę wy-
gląda życie w Seminarium.
Choć brama seminaryjna
przy ul. Piłsudskiego 6 w Tarno-
wie z zewnątrz nie zachęca swo-
im wyglądem, to z pewnością
życie w seminarium jest bardziej
kolorowe. Można je nawet polu-
bić. Choć mogłoby się wydawać,
że słowa: „Wszystko ma swój
czas, i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod nie-
bem” są zaczerpnięte
z Regulaminu seminaryjnego, to
jednak nic bardziej mylnego. To
mędrzec Kohelet (Koh 3, 1) w
syntetyczny sposób określił isto-
tę życia seminaryjnego ponad
dwa tysiące lat temu. Jest czas na
wszystko: na modlitwę, naukę,
formowanie się we wspólnocie, a
nawet na „najważniejszą z nie-
ważnych rzeczy” (św. Jan Paweł
II) – piłkę nożną.
Ale do rzeczy. Przyjrzymy
się planowi dnia kleryka. W nor-
malny dzień wykładowy (od po-
niedziałku do piątku) o godz.
5:30 rozbrzmiewa muzyka pły-
nąca z głośników przypominają-
cych „krzykaczki” wiszące jesz-
cze dzisiaj u naszych południo-
wych sąsiadów. Oczywiście – tę
pobudkową melodię puszcza je-
den z braci, który musi wstać od-
powiednio wcześnie. O godz.
6:00 rozpoczyna się pierwsze
spotkanie z Chrystusem – w Jego
słowie podczas medytacji. Po pół
godzinie rozpoczynamy najważ-
niejszy moment w ciągu dnia –
Mszę Świętą. Choć godzina cele-
bracji na to nie wskazuje, to jest
to centrum i najważniejszy mo-
ment każdego dnia kleryka. Pod-
czas każdej Eucharystii słucha-
my również homilii głoszonej
przez naszych Księży Przełożo-
nych, aby lepiej zrozumieć
i przyjąć usłyszane słowo.
Po szybkim śniadaniu i wypitej
kawie w braterskim
gronie udajemy się na
wykłady. Trochę ich
jest – począwszy od
filozofii, przez histo-
rię Kościoła, teologię
moralną i dogmatycz-
ną, języki: łaciński,
grecki, hebrajki i no-
wożytny, a na muzyce
kościelnej kończąc.
Wykłady trwają do
godz. 12:20, a zaraz
po nich udajemy się
do kaplicy na modli-
twy południowe. Po
krótkiej modlitwie
przechodzimy w ci-
szy na refektarz,
5
gdzie w naszym rodzinnym gro-
nie ponownie spotykamy się
przy stole. Po obiedzie jest
chwilka na złapanie oddechu –
jest to czas tzw. przechadzki.
Można wtedy pospacerować po
ogrodzie modląc się na różańcu,
wyskoczyć do miasta na zakupy,
czy zagrać w piłkę. Od godz.
14:30 rozpoczyna się czas nauki.
Trwa on, z półgodzinną przerwą,
aż do godz. 17:45. Następuje
wtedy drugi co do ważności mo-
ment dnia – czas lectiodivina. To
czas duchowego, modlitewnego
czytania Pisma świętego. Lec-
tiodivina obejmuje cztery etapy:
czytanie (co mówi tekst?) medy-
tację (co do mnie mówi tekst?),
modlitwę (o co się modlę do Bo-
ga w związku z tekstem)
i kontemplację (czas ciszy, w
którym to Bóg mówi do mnie).
Po modlitwie udajemy się na ko-
lację. O godz. 19:00 rozpoczyna-
my lekturę duchowną – czytanie
religijnej książki, np.
dzieła jakiegoś święte-
go. Do wieczornego na-
bożeństwa, które jest
przeważnie o 20:30,
mamy chwilę czasu
wolnego, który możemy
wykorzystać w dowolny
sposób – na modlitwę
(np. modlitwę brewia-
rzową, nawiedzenie
Najświętszego Sakramentu, ró-
żaniec, czy koronkę do Bożego
Miłosierdzia), naukę, czy zwy-
czajną rozmowę. Po nabożeń-
stwie zapada silentium sacrum
(święte milczenie), które obo-
wiązuje aż do śniadania. To
szczególny czas ciszy, dzięki
któremu możemy wsłuchiwać się
w głos Boga i wyciszyć po cało-
dniowej gonitwie.
Jak widać - trochę tego
jest. Bez porządnej organizacji
ciężko by było wyrobić na zakrę-
tach
Z perspektywy V roku coraz bar-
dziej doceniam tę organizację
czasu w seminarium. Warunki,
doprowadzone niemal do dosko-
nałości, pozwalają się formować
pod względem ludzkim, ducho-
wym, czy intelektualnym. Wcale
nie przeszkadza brak telefonu
komórkowego i ograniczony do-
stęp do Internetu. Można powie-
dzieć, że symboliczny mur ota-
czający dom, jakim jest semina-
rium, jest na odpowiedniej wyso-
kości. Pozwala to na spokojną
formację w odcięciu od świata, a
równocześnie na nie utracenie
całkowitego kontaktu, by móc
kiedyś tam wrócić – niosąc
Ewangelię, czyli Dobrą Nowinę
o zbawieniu w Jezusie Chrystu-
sie.
Krzysztof Iwanicki, kleryk V roku
pochodzący z parafii pw. św. Antonie-
go Padewskiego w Krynicy-Zdroju
Wspomnienia okupacyjne
z Krynicy 1939-1945 /cz.I/
Pierwsze dni września
1939 roku zastały mnie w Kań-
czudze, dziesięć kilometrów od
Przeworska (ówczesne woje-
wództwo lwowskie). Miałem
wtedy sześć lat. Spędzały tam
wakacje również moje trzy sio-
stry oraz kuzyn Janek z Rzeszo-
wa. Opiekowała się nami siostra
ojca, ciocia Karolcia (takiej for-
my imienia wtedy się używało).
Była osobą samotną, według dzi-
siejszego określenia -
„singielką”. Swe niespełnione
uczucia macierzyńskie wypełnia-
ła z wielkim poświęceniem w
stosunku do dziesięciorga brata-
nic i bratanków, którzy ją uwiel-
biali. Była emerytowaną nauczy-
cielką koronkarstwa w szkołach
w Czarnym Dunajcu i w Nowym
Targu. Po przejściu na emeryturę
wróciła do swojego rodzinnego
domu w Kańczudze. Jednak
większość czasu spędzała jako
„pomoc opiekuńcza” w Rzeszo-
wie lub w Krynicy. Była naszym
dobrym duchem, nie mieliśmy
przed nią tajemnic, a w konflik-
tach z rodzicami pełniła rolę sku-
tecznego rozjemcy.
Na wakacjach chodzi-
liśmy z ciocią po polach, pozna-
jąc rodzaje roślin, zbierając rze-
pę ścierniskową, która stała się
akceptowalnym warzywem obia-
dowym. Zobaczyliśmy, jak wy-
gląda skowronek oraz kuropatwy
i przepiórki. Być może wtedy
rodziła się moja fascynacja przy-
rodą, bo z zachwytem odbiera-
łem np. gromadny marsz krów
samotnie wracających z gminne-
go pastwiska. Rano każdy wła-
ściciel przyprowadzał krowy na
wspólne pastwisko, które pilno-
wał dozorujący je pastuch. W
południe kończył się wypas, a
krowy wracały do właścicieli,
bezbłędnie odnajdując swoją ob-
orę. W Kańczudze miałem także
możliwość bliższej obserwacji
koni, które stawały się moim
głównym przedmiotem sympatii.
Sąsiad miał parę koni, którymi
pracował w polu, a w niedzielę
zaprzęgał je do bryczki. W tym
czasie biegał obok nich mały
źrebak. Nudziłem ciocię, żeby
mi go kupiła. Ta na odczepkę da-
ła mi kilkadziesiąt groszy, abym
zadatkował kupno konia, obiecu-
jąc, że w przyszłym roku na
pewno go odbiorę.
Te beztroskie, szczę-
śliwe dni zakończyły się pewne-
go poranka, kiedy to obudził nas
huk detonacji i widok snujących
się dymów z bombardowanej cu-
krowni w Przeworsku. Po jakimś
czasie nastąpił dużo głośniejszy
wybuch i posypało się szkło
okienne. To bomba trafiła w pa-
łac Kellermanów w Żuklinie, po-
łożony około trzech kilometrów
od centrum miasteczka. Wkrótce
na szosie pojawiły się auta cięża-
rowe pełne żołnierzy i motocy-
kliści w płaszczach przeciwdesz-
czowych koloru „feldgrau”,w
hełmach i goglach. Nawet dzieci
przygotowywane do możliwej
wojny zdawały sobie sprawę, że
to nie jest polskie wojsko. Po
przejeździe kolumn szosa wyko-
nana z tłucznia została częścio-
wo uszkodzona, kamienie były
wyrwane z podłoża.
Kursującymi jeszcze
pociągami przyjechała po nas
nasza mama. Niepokoiliśmy się
bardzo o ojca. Wzorem wielu
Polaków udał się na wschód,
chociaż ze względu na wiek nie
był już powołany do wojska. Po-
wszechna stała się wtedy uciecz-
ka mężczyzn z centralnej Polski
na wschód. Wyobrażano sobie,
że przystąpienie do wojny Anglii
i Francji oraz kontrofensywa
polskiej armii odmieni losy woj-
ny. Gdy od przechodzących
uciekinierów dowiedzieliśmy się
o poległych w rejonie dworca
kolejowego w Tarnowie, byli-
śmy bardzo niespokojni, gdyż
rysopis jednego z nich mógł od-
6
7
nosić się do naszego
ojca.
Mama oraz
nas czworo wyjechali-
śmy pociągiem i z
przesiadkami dotarli-
śmy do Grybowa. Dal-
sza droga do Krynicy
z powodu uszkodzenia
tunelu w Żegiestowie
była niemożliwa. W
Grybowie spotkaliśmy
panią Fularową, wła-
ścicielkę sklepu galan-
teryjnego w willi
„Nałęczówka”. Sie-
działa na wozie zaprzężonym w
parę koni. Nie wiem, czy była to
zdobycz wojenna czy też po-
życzka, lecz tym środkiem loko-
mocji wróciliśmy do Krynicy,
pokonując odległość dwudziestu
ośmiu kilometrów. Domu oraz
psa i kota pilnowała emerytowa-
na kucharka pani Gągolowa. Ma-
ma uruchomiła nasz warsztat
pracy, czyli dwa sklepy spożyw-
cze. Jeden mieścił się w Oficer-
skim Domu Wypoczynkowym
(późniejszym sanatorium woj-
skowym), zaś asortyment towaru
określał przymiotnik
„kolonialny”, co w dzisiejszym
języku oznacza mniej więcej to-
wary delikatesowe. Drugi sklep
mieścił się w domu, w którym
mieszkaliśmy, przy ulicy Puła-
skiego i zaopatrywał mieszkań-
ców z dzielnicy, jak i Łemków z
okolicznych wiosek. Towary w
nim sprzedawane były to nie tyl-
ko artykuły spożywcze, lecz
również inne produkty niezbędne
w gospodarstwie domowym, jak
mydło, proszek do prania, nafta
(okoliczne wioski nie były zelek-
tryfikowane).
Pracą w sklepach zaję-
ła się mama i dwie najstarsze
siostry. Sprzedawano resztki za-
pasów sprzed wojny, a na bieżą-
ce artykuły spożywcze, jak
chleb, marmoladę, melasę, oku-
pant wprowadził kartki, z któ-
rych się rozliczało w magistracie
po zakończeniu każdego miesią-
ca. W połowie września wrócił
nasz ojciec. Przyjechał na kupio-
nym rowerze, półwyścigowej
„wolnobieżce”, na którym uczy-
łem się potem jeździć, kręcąc pe-
dałami pod ramą. Była to jedyna
korzyść z wojny, która zakoń-
czyła się klęską ojczyzny. Po la-
tach dowiedziałem się o dużo
znaczniejszych „łupach wojen-
nych”, jakie zdobył pewien rol-
nik z Leluchowa. Znalazłszy się
za Bugiem, stał się właścicielem
dwu koni, wozu i narzędzi rolni-
czych. Z tym dobytkiem wrócił
do domu, do Leluchowa. Kon-
trolowany przez wojsko i żan-
darmów oświadczył, że jedzie
pracować w polu. Niemcy cenią-
cy pracowitość i zawód rolnika
nie robili mu przeszkód w wy-
pełnianiu obowiązków gospoda-
rza, więc wrócił do domu bez
większych problemów.
W tym czasie ludziom
zaczynał doskwierać głód. Pro-
dukty spożywcze dostarczane
przez władze okupacyjne zapew-
niały Polakom dziennie 700 ka-
lorii, Żydom 400 kalorii, a
Niemcom 2600 kalorii. Starsi,
którzy przeżyli I wojnę świato-
wą, pamiętali, jacy chodzili
wówczas głodni. Nauczeni tym
faktem z przeszłości starali się
sami uzupełniać braki w żywie-
niu. Hodowano więc króliki, ku-
ry, kozy. Ludzie, zwłaszcza pra-
cownicy fizyczni, także ich
współmałżonkowie i dzieci paśli
kozy na obrzeżach rowów, w ob-
rębie lasów i innych miejscach
bezpańskich. Mleko było jedy-
nym pełnowartościowym biał-
kiem, które jest niezwykle waż-
nym produktem rozwoju organi-
zmu dzieci. Natomiast mleko z
przydziału, kupowane na kartki
w mleczarni, miało odciągnięty
tłuszcz i nie spełniało wymogów
zdrowej żywności.
Nauczyła sobie radzić
również inteligencja, wyrzucona
przez wojnę ze swoich domów i
środowisk. Początkowo nie mia-
ła doświadczenia życiowego
(niektóre panie rozpalały w pie-
cu, podkładając zapalony papier
pod węgiel). Stopniowo ludzie ci
8
zajęli się również chowem zwie-
rząt. Krążył wówczas taki żart,
że dyrektor działającego od 1938
roku prywatnego gimnazjum w
budynku sierocińca przy ulicy
Kraszewskiego nie przyswoił so-
bie języka pasterskiego i pasąc
swoją kozę, dyscyplinował ją
słowami: „Koza! Proszę się na-
wrócić!”
Nasza rodzina liczyła
wtedy sześć osób plus pracownik
zaopatrzenia i zbytu
oraz gospodarczy.
Pracował u nas jesz-
cze przed wojną. Na-
sza mama była rów-
nież po doświadcze-
niach I wojny świa-
towej, więc wiedzia-
ła, jak należy postę-
pować w trudnej sy-
tuacji życiowej.
Ogród przy domu,
dawniej obsadzany
kwiatami, stał się te-
raz ogrodem wa-
rzywnym. Zapełnił
się także krzewami i
drzewami owocowymi. Kupiono
najpierw dwie kozy, potem kro-
wę, która zapewniała nam mle-
ko, ser i masło. Moim obowiąz-
kiem był wypas tego
„inwentarza”. Pasłem w ogro-
dzie willi „Dwór” należącej do
doktora Henryka Ebersa. Córka
doktora, Anna, była chrzestną
matką mojej najstarszej siostry
Marii. Odległość między domem
a pastwiskiem wynosiła około
pięćset metrów. Kwalifikacje pa-
sterskie podnosiłem stopniowo.
Nasza krowa Różana dawała
około dziesięć litrów mleka
dzienne, jednak o niskim procen-
cie tłuszczu. Miała jedną wadę, o
której czasem zapominałem i
wtedy musiałem się ratować
ucieczką. Nie lubiła dzieci i jeże-
li były bezbronne, atakowała je
rogami. Posiadanie długiego kija
nie pozwalało jej na agresję.
Bardzo dawała się we znaki tak-
że jedna koza, która nie reago-
wała na polecenia, a zawsze
wchodziła w szkodę, obgryzając
gałęzie drzew, krzewów owoco-
wych i ozdobnych. Z trudem
można ją było zapędzić do ko-
mórki.
Pastwisko znajdowało
się na miejscu byłego ogrodu
starannie prowadzonego do roku
1919 przez mojego dziadka An-
drzeja Ferka, pracownika dokto-
ra Henryka Ebersa. Po śmierci
właściciela, z ogrodu została tyl-
ko nazwa. Teren zarósł samosiej-
kami, a na miejscach uprawia-
nych rosła trawa – pożywienie
dla naszych przeżuwaczy. Pasie-
niem zajmowała się moja kuzyn-
ka Aniela i ja, lecz odwiedzali
nas „kibice” w osobach Hanki i
Jurka Sołtysiaków, naszych ró-
wieśników, lokatorów ”Dworu”,
gdzie mieszkali z matką. Ojciec
kapitan, dowódca kompanii
Obrony Narodowej, po klęsce
wrześniowej przebywał w nie-
woli w oflagu. Jolanta i Jurek
Zembscy wysiedleni z Poznania
mieszkali z rodzicami w domu
sióstr Elżbietanek u swojej ciot-
ki, zakonnicy. Pan Zembski se-
nior był krawcem i ten fach
utrzymywał jego rodzinę. Mnie
uszył nawet białe ubranko do I
Komunii Świętej.
Na pastwisko chodziły
też inne dzieci, czasem również
te mieszkające w sąsiednim pen-
sjonacie. Byli to
Niemcy z Hitlerju-
gend. Najmłodsi pró-
bowali nawiązać z na-
mi kontakt, lecz barie-
ra językowa nie po-
zwalała na wzajemną
komunikację. My zna-
liśmy kilka najczę-
ściej używanych słów
jak „verboten”, „nur
für Deutsche”, „brot”,
itp. Starsi chłopcy z
H.J. zawsze w mun-
durkach, nosili w
czarnych pochwach
„finki” z małym em-
blemacikiem czerwonej swasty-
ki, byli wyniośli i nie intereso-
wały ich sprawy skolonizowa-
nych ludzi. Ze stoku pod lasem
naprzeciw naszego pastwiska
puszczali własnoręcznie kon-
struowane szybowce. Podczas
tych lotów jeden z nich osiadł w
koronie około dziesięciometro-
wego jesionu. „Lotnicy” stali
bezradni. Wówczas obecny na
pastwisku Wilhelm Bielecki
wspiął się po gładkim pniu drze-
wa i zdjął uwięziony szybowiec.
Nie doczekał się słowa
„dziękuję” ani „danke”, lecz my
byliśmy dumni, że zademonstro-
wał polską sprawność fizyczną.
Nasze zabawy nie mo-
gły zbytnio absorbować uwagi,
9
bo przecież byliśmy odpowie-
dzialni za inwentarz. Rzadko
graliśmy w „pliszki” lub
„dziadka i babkę”, dużo mówili-
śmy o naszych i rodzinnych
sprawach, uważając, by nie po-
ruszać tematów narodowych,
przed czym przestrzegali nas ro-
dzice. Często paliliśmy ogniska,
lecz rzadko piekliśmy ziemniaki,
aby zbytnio nie zubażać rodzin-
nych zapasów.
Teren wypasu był dla
małoletnich pastuszków bez-
piecznym miejscem. Od strony
ulicy ogrodzony był solidnym
płotem. Równolegle do niego w
odległości około dwustu metrów
płynął potok. Prostopadle, od
strony sióstr Elżbietanek znów
ogradzał parcelę płot. Otwarta
była tylko druga szerokość par-
celi od pensjonatu „Kaprys”.
Krowy na pastwisko i z powro-
tem szły luzem, zachowując peł-
ną dyscyplinę. Ulica była prze-
ważnie pusta, sporadycznie tra-
fiała się furmanka lub dorożka
konna. Jeszcze rzadziej widziało
się samochód. Krowa i kozy do-
jono trzy razy dziennie. Zajmo-
wała się tym mama, potem moja
średnia siostra Irena, która szyb-
ko nabrała wprawy w tym zaję-
ciu. Była jednak obiektem śmie-
chu ze strony klientów, miesz-
kańców wsi, bo rozeszła się
wieść, że ktoś drugi w czasie do-
ju trzyma krowę za ogon, aby
nie uderzała nim dojarki po twa-
rzy. To była prawda; sam trzy-
małem.
Sprawa karmienia na-
szych żywicielek od wiosny do
późnej jesieni była pomyślnie
rozwiązana, lecz trzeba było po-
myśleć o zimie. Wynajmowali-
śmy łąkę koło „Patrii” na stoku,
dziś zdewastowanym, gdzie w
latach siedemdziesiątych przy-
mierzano się do budowy sanato-
rium rady ministrów. Trawę ko-
sili doświadczeni kosiarze, a cała
rodzina suszyła, grabiła i układa-
ła kopy. Drugim miejscem pozy-
skiwania siana była „ośla łącz-
ka” na Górze Parkowej, skąd sia-
no zwożono transportem kon-
nym po torze saneczkowym. W
lecie był on gęsto porośnięty zie-
lem podbiału. Zbieraliśmy ten
podbiał (co było obowiązkiem
szkolnym) pod nadzorem na-
szych nauczycieli. Można było
zbierać również indywidualnie i
w jesieni oddać do szkoły przy-
pisaną uczniowi ilość. Inne ak-
ceptowane zioła to były między
innymi: liście brzozy, dziura-
wiec, kopytnik ,itp.
Władysław Maternicki
10
11
12
Życie
sakramentalne
parafii:
Zostali ochrzczeni:
Oliwier Patryk Szpak
(ul. Stara Droga)
Anastazja Lea Wrona
(ul.Słotwińska)
Aleksander Olbrycht
(ul. Kraszewskiego)
Maja Hanna Jędrzejek
Aleksander Oliwier
Gorczowski (Muszyna)
Hubert Bolesław Semla
(Słotwińska)
Maksymilian Ćwikliński
(Łabowiec)
Maria Kamila Hraj
(ul. Słotwińska)
Fabian Mikołaj Grab
(ul. Stara Droga)
Rafał Marek Dziedziak
(Powroźnik)
Odeszli do wieczności: Bogusław Mizera
Elżbieta Przyborowska
Mirosław Kopyściański
Henryk Biernat
Stanisław Kuśtek
Paweł Zając
Przystąpili do sakramentu
Bierzmowania: Blicharz Nikola
Fiedor Patryk
Hajduga Patrycja
Mytnik Jan
Olchawska Alicja
Przyborowski Gabriel
Ruman Sebastian
Różana Patrycja
Wietecha Kamil
Zając Katarzyna
Sakramentu Małżeństwa udzielili sobie:
Bartłomiej Kulig
i IIona Koczur
Jędrzej Stachura
i Agnieszka Wąsik
Dawid Solecki i Izabela Zając
Dawid Bieda
i Marzena Hajduga
Michał Możdżyński
i Kamila Smoła
Robert Domagała
i Agnieszka Mitręga
Mateusz Jędryka
i Magdalena Tumidalska
Po raz pierwszy uczestniczyli w Ofierze Mszy świętej:
Gorczowska Natalia
Leszyńska Katarzyna
Przyborowska Nadia
Zuzanna Gadowska
Przepis na udane małżeństwo Poniższy wywiad jest owocem rozmowy przeprowadzonej z
państwem Genowefą i Toma-szem Źrółko –długoletnim mał-
żeństwem mieszkającym na te-renie parafii Najświętszego Ser-
ca Pana Jezusa w Krynicy
Zdroju.
Na początku naszej rozmowy
proszę powiedzieć, jak długo są
Państwo małżeństwem i ile ma-
cie Państwo dzieci.
- Małżeństwem jesteśmy 62 lat i
doczekaliśmy się jedenaściorga
dzieci, dwudziestu trzech wnu-
ków oraz dziewięciorga prawnu-
ków.
Sześćdziesiąt dwa lata temu, w
obecności kapłana ,złożyli Pań-
stwo w kościele przysięgę miło-
ści oraz wierności aż po grób.
Co, zdaniem Państwa, przyczy-
niło się do trwałości Waszego
związku małżeńskiego?
Chrystus i Jego Kościół od zaw-
sze umacniał nasz związek. Cho-
ciaż każdego dnia czekała ciężka
praca na roli, dzień naszej rodzi-
ny rozpoczynał się zawsze od
krótkiej, wspólnej modlitwy. Sta-
raliśmy się wychowywać nasze
dzieci w wierze, uczyliśmy
pierwszych modlitw, zaprowa-
dzaliśmy do kościoła. Kiedy każ-
dy z domowników wracał do do-
mu, klękaliśmy kolejno na kola-
na odmawiając modlitwy wie-
czorne.
Czy mogłaby Pani odnieść się
do obecnie zyskujących na po-
pularności związków partner-
skich , które młodzi traktują
jako swoiste małżeństwo? Za-
kładają rodziny ,ale nie decy-
dują się na zatwierdzenie swo-
jej decyzji przed Bogiem.
- Takie rzeczy nie powinny mieć
miejsca . Wydaje mi się, że może
to wynikać z tego, że młodzi bo-
ją się wziąć odpowiedzialność za
drugą osobę. Ale jeśli tylko po-
dejmą ten trud, Pan będzie zaw-
sze pomiędzy nimi.
Jak , Pani zdaniem mają sobie
radzić pary, w których jedna
ze stron boryka się z uzależnie-
niami jak alkohol/narkotyki
itp.., tym samym doprowadza-
jąc do rozpadu całych rodzin?
- To naprawdę wielka sztuka.
Każdego dnia podejmować wal-
kę o drugą osobę. Trzeba modlić
się za tę osobę każdego dnia i
starać się wytrwać, a nade
wszystko zaufać Bogu i Jego ła-
sce.
Co, Pani zdaniem jest rozwią-
zaniem w wypadku zdrady
jednego z małżonków?
- Bardzo ciężko jest wybaczyć
zdradę, ona bardzo boli. Potrze-
13
14
ba wiele czasu i modlitwy, aby
otwarta rana zaczęła się goić.
Czy istnieje przepis na wielo-
letnie zgodne małżeństwo?
- Każde małżeństwo doświadcza
w swoim życiu wielu goryczy i
trudności. Tak być musi, każdy z
nas jest przecież tylko człowie-
kiem. Mąż i żona muszą się cza-
sem pokłócić. Ale to nie powód
do rozwodu. Musimy nauczyć
się od nowa naprawiać związki,
a nie „wyrzucać na śmietnik”.
Bez przebaczenia i próby zrozu-
mienia żadne małżeństwo nie
przetrwa.
Bo to tak jak z koniami ciągną-
cymi wóz. Aby wóz mógł jechać
do przodu konie nie mogą iść
każdy w swoją stronę, ale ramię
w ramię pociągać wóz naprzód.
Przysięga przed Bogiem to
nie błahostka.
Co dzieci zmieniają w małżeń-
stwie?
- Radość, radość i jeszcze raz ra-
dość. Mamy ją aż do tej pory, a
teraz szczególnie ją odczuwamy.
I dopiero teraz, na stare lata czło-
wiek umie zrozumieć , jak wiele
dostał od Boga w dzieciach i
przez nie. Czasami dziwię
się ,że daliśmy radę wychować
aż tyle dzieci. Kiedyś to my zaj-
mowaliśmy się dziećmi, teraz to
one zajmują się nami , a przez to
wyrażają swoją wdzięczność za
najpiękniejszy dar życia. Miłość
w rodzinie ni-
gdy nie zagi-
nie, najpierw
kochało się
swoje dziecko ,
potem one ko-
chały swoje
dzieci , a te
swoje.
Nie można żyć
na co dzień w
małżeństwie
mając z tyłu
głowy myśle-
nie ,że jed-
nym z rozwią-
zań problemu w małżeństwie
jest rozwód . Inaczej trudno
było by przeżyć ze sobą tyle
lat.
Czy można znudzić się drugą
osobą w związku?
- Jeśli się ja kocha to nie. Re-
ceptą tutaj jest zrozumienie .
Bo jeśli nie podejmie się walki o
zrozumienie męża/żony to od
słowa do słowa wywiązują się
awantury i kłótnie o często błahe
sprawy.
Co Pani sądzi o małżeństwach
borykających się z problemem
niepłodności? Czy można tak
samo pokochać dziecko , które
zostaje adoptowane jak swoje
własne?
- Na świecie tyle dzieci cierpi w
domach dziecka. Wydaje mi
się ,że jeżeli małżeństwo nie mo-
że mieć dzieci dobrym rozwiąza-
niem jest przygarnięcie choć jed-
nego dziecka, stworzenia mu
prawdziwego domu i podzielenia
się z nim miłością, jaką darzą
siebie małżonkowie.
Miłość doskonała polega na
znoszeniu wad innych, na nie
dziwieniu się ich słabościom, na zrozumieniu, że ta królowa
cnót nie powinna pozostawiać
zamknięta na dnie serca.
Św. Teresa z Lisieux
Redakcja i wywiad:
p. Stanisława W. , Faustyna
Górska i Kamil Hajduk
15
Wizytacja biskupa Stanisława Salaterskiego - 20-21. 05. 2018
Zespół redakcyjny: ks. Dariusz Fudyma, Monika Król-Dziedziak, Damian Gubała
Adres Redakcji: „Gazetka Kolędowa” ul. Słotwińska 50 33-380 Krynica-Zdrój,
tel./fax. (018)471-34-27 W sprawach pilnych kom. 725 775 705 E-mail: [email protected] www.nspj.krynica.diecezja.tarnow.pl
Konto: BS Krynica-Zdrój 61880200022001000602640001 ISSN: 1644-8480