Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

download Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

of 154

Transcript of Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    1/154

     

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    2/154

     

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    3/154

     

    Indeks: 00189/2016/04

    Pozycja e-book_JW48: 081

    Opracowanie edytorskie: Jawa48© 

    na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych 

    Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruk u i publikacji tak w

    części jak i w całości. Kwiecień ‘  2016

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    4/154

     

    Opracowanie edytorskie Jawa48 © 

    Prawa autorskie

    należą do autora, autorów tłumaczenia i ilustracji,PAŃSTWOWEGO INSTYTUTU WYDAWNICZEGO

    ich spadkobierców oraz innych osób fizycznychi prawnych mających lub roszczących sobie takie prawa. 

    Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o naszejkulturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich rozpowszechnianie służy

    dobru ogólnemu. 

    Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną

    z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela. 

    Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym

    podobne bez zgody autora edycji zabronione.

    Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia

    zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    5/154

     

    RAYMOND RADIGUET 

    DIABEŁ WCIELONY 

    (LE DIABLE AU CORPS) 

    Przełożyła: Krystyna Dolatowska 

    Ilustracje: Jan Młodożeniec 

    Opracowanie edytorskie wg Wydania III

    Państwowego Instytutu Wydawniczego pt. OPĘTANIE, Warszawa 1979 r.

    (na podstawia wydania polskiego z 1958 r.)

    Fotosy pochodzą z filmu

    LE DIABLE AU CORPS reż. Claude Autant Lara produkcji francuskiej, 1947

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    6/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 5

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    7/154

     

    1

    Narażę się na wiele zarzutów. Cóż jednak poradzę? Czyto moja wina, że na parę miesięcy przed wybuchem wojnyskończyłem dwanaście lat? Zapewne w normalnych czasach niemiewa się w tym wieku przeżyć, jakie mnie przyniósł tenniezwykły okres; ponieważ jednak nie ma takiej siły, która by,wbrew pozorom, posunęła nas w latach, miałem zachować sięjak dziecko w sytuacji, która i dla dorosłego mężczyzny byłabytrudna do rozwiązania. I nie tylko ja jeden. Moim kolegom

    również zostanie o tym okresie wspomnienie inne niż ludziomod nich starszym. Niechaj ci, co mają mi to za złe, spróbująwyobrazić sobie, czym była wojna dla tylu bardzo młodychchłopców: czterema latami wakacji. 

    Mieszkaliśmy w F*** nad Marną. 

    Rodzice moi byli raczej przeciwni koleżeńskiemu

    współżyciu chłopców i dziewcząt. Podsycało to, zamiast uciszać,zmysłowość, która przychodzi na świat razem z nami i objawiasię, ślepa jeszcze. 

    Nigdy nie byłem marzycielem. To, co innym, bardziejłatwowiernym, wydaje się marzeniem, dla mnie było równierzeczywiste jak ser dla kota, mimo szklanego klosza. Jednak

    klosz ist nieje. Kiedy się stłucze, kot z tego korzysta, nawet jeżeli

    to własny jego pan go stłukł i pokaleczył przy tym ręce. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    8/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 5

    Nie przypominam sobie, bym od lat dwunastu kochałsię w kimkolwiek, prócz pewnej dziewczynki imieniem Carmen,której za pośrednictwem młodszego kolegi przesłałem list z wy-

    znaniem miłości. Uważałem, że miłość upoważnia mnie, byprosić o spotkanie. List został jej doręczony rano, przedrozpoczęciem lekcji. Wyróżniłem tę jedną jedyną dziewczynkę,gdyż łączyło nas pewne podobieństwo, była czysta i chodziła doszkoły razem z młodszą s siostrą, tak jak ja z moim młodszymbratem. Aby tych dwoje świadków zachowało milczenie,postanowiłem ich skojarzyć. Do mego listu dołączyłem więc list

    w imieniu brata, który nie umiał jeszcze pisać, do pannyFauvette. Bratu wytłumaczyłem moje pośrednictwo i to, żemieliśmy wyjątkowe szczęście trafiając akurat na dwie siostry wnaszym wieku i o tak niezwykłych imionach. Kiedy po drugimśniadaniu zjedzonym z rodzicami, którzy mnie rozpieszczali inie gniewali się na mnie nigdy, wróciłem do szkoły, miałemmożność przekonać się ze smutkiem, iż mój sąd o Carmen

    okazał się słuszny: była to rzeczywiście przykładnadziewczynka.

    Ledwo koledzy zdążyli usiąść w ławkach —  ja, jakoprymus, przykucnąłem właśnie przed szafą ścienną, żeby wyjąćksiążki do głośnego czytania —  wszedł dyrektor. Uczniowiewstali. Dyrektor trzymał w ręku jakiś list. Nogi się pode mną

    ugięły, książki wypadły mi z rąk, schyliłem się, by je pozbierać, atymczasem dyrektor rozmawiał z nauczycielem. Uczniowie zpierwszych ławek odwracali się już do mnie, purpurowego wgłębi klasy, bo słyszeli wymieniane szeptem moje nazwisko.Wreszcie dyrektor przywołał mnie i chcąc ukarać w sposóbsubtelny, nie budząc przy tym, jak sądził, żadnychniewłaściwych podejrzeń wśród uczniów, pogratulował mi, że

    napisałem list, gdzie na dwunastu linijkach nie zrobiłem anijednego błędu. Zapytał, czy napisałem go sam, a później

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    9/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 6

    poprosił, żebym poszedł za nim do gabinetu. Nie poszliśmy tamwcale. Wypalił mi reprymendę na podwórzu, pośród ulewnegodeszczu. Dużym wstrząsem dla moich pojęć moralnych był fakt,

    że za równie poważną przewinę uważał to, iżskompromitowałem młodą panienkę (której rodzice przekazalimu moje wyznania miłosne), jak to, że ściągnąłem arkusz pa-pieru listowego. Zagroził mi, że prześle ten list moim rodzicom.Zacząłem błagać, by tego nie robił. Ustąpił, ale powiedział, że gozachowa i gdyby powtórzyło się coś podobnego, nie będzie mógłdłużej ukrywać moich wybryków. 

    Mieszanina zuchwałości i nieśmiałości w moimzachowaniu wywodziła zawsze w pole moich najbliższych; taksamo jak łatwość, z jaką przyswajałem sobie wiadomości,kryjąca w gruncie rzeczy lenistwo, sprawiała, że uchodziłem w

    szkole za dobrego ucznia.

    Wróciłem do klasy. Profesor nazwał mnie ironicznie

    Don Juanem. Niezmiernie mi to pochlebiło, zwłaszcza żeprzytoczył tytuł książki, korą znałem, a której moi koledzy nieznali. Jego: „Dzień dobry, Don Juanie!”, i mój porozumiewawczyuśmiech zmieniły od razu stosunek klasy do mnie. Może zresztąchłopcy wiedzieli już, że poleciłem malcowi z młodszej klasyzanieść list do jednej z „dziewuch”, jak się to mówi w twardymjęzyku uczniowskim. Ten malec nazywał się Messager; nie

    wybierałem go specjalnie ze względu na nazwisko, alewzbudziło ono we mnie jednak pewne zaufanie.1 

    O pierwszej błagałem dyrektora, żeby nic nie mówiłmemu ojcu; o czwartej korciło mnie, żeby mu wszystkoopowiedzieć. Nic mnie do tego nie zmuszało. Zapisałbym towyznanie raczej na konto szczerości. Wiedząc, że ojciec nie

    1 Messager znaczy wysłannik. (przyp. t łum.) 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    10/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 7

    będzie się na mnie gniewać, byłem w gruncie rzeczyuszczęśliwiony, że dowie się o moim wyczynie. 

    Przyznałem się więc i dodałem z dumą, że dyrektor

    przyrzekł mi całkowitą dyskrecję (jakbym był dorosłą osobą).Ojciec chciał się przekonać, czy nie wyssałem z palca całej tejhistorii. Poszedł do dyrektora. W trakcie wizyty wspomniałmimochodem o tym, co uważał jedynie za żart. „Jak to? — zapytał wówczas dyrektor, niemile zaskoczony. — Opowiedziałpanu o tym? Mnie błagał, żebym nic panu nie mówił, bo go pan

    zabije.” 

    Dyrektor chciał usprawiedliwić się tym kłamstwem, a japoczułem się dzięki niemu jeszcze bardziej mężczyzną. Zajednym zamachem zyskałem szacunek kolegów iporozumiewawcze spojrzenia nauczyciela. Dyrektor nie dawałpoznać po sobie urazy, jaką czuł do mnie. Biedak nie wiedział

    jeszcze o tym, o czym ja już wiedziałem: ojciec, zgorszony jegopostępowaniem, postanowił, że tylko do końca roku zostanę w

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    11/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 8

    tej szkole. Był początek czerwca. Moja matka, nie chcąc, by tadecyzja wpłynęła ujemnie na moje odznaczenia i laury,powstrzymała się z wyjawieniem jej aż do rozdania nagród. W

    dniu tym dzięki niesprawiedliwości dyrektora, który lękał sięniejasno skutków swego  kłamstwa, ja jeden w klasieotrzymałem złoty wieniec, na który zasługiwał również innychłopiec, wzorowy uczeń. Zła kalkulacja: szkoła straciła przeznią dwóch najlepszych wychowanków, gdyż ojciec tamtegoodebrał go także. 

    Tacy uczniowie jak my służyli za przynętę dla innych. 

    Matka uważała, że jestem za młody, by chodzić doHenryka IV. Dla niej znaczyło to: by dojeżdżać. Przez dwa latauczyłem się więc w domu. 

    Obiecywałem sobie Bóg wie co, gdyż —  mogąc uporaćsię w cztery godziny z tym, na co moim dawnymwspółtowarzyszom potrzeba było przeszło dwa dni —  miałemwięcej niż pół dnia dla siebie. Przechadzałem się sam nadMarną, która była tak bardzo naszą rzeką, iż mówiąc o Sekwaniemoje siostry powiadały: „Wiesz, taka Marna.”  Wchodziłemnawet, mimo zakazu, do łódki ojca; jednak nie wiosłowałem,choć nie przyznawałem się przed sobą, że lęk, który mnie odtego powstrzymywał, nie był lękiem przed nieposłuszeństwem.Kładłem się w łódce i czytałem. W 1913 i w 1914 dwieścieksiążek. Wcale nie tak zwane „niedobre książki”, ale raczejnajlepsze, jeśli już nie ze względu na ich ducha, to na artyzm.Toteż dopiero o wiele później, w wieku kiedy młodzieżpogardza książkami z „Różowej Biblioteki”, ja zasmakowałem wich dziecinnym uroku, gdy tymczasem w tamtym okresie nie

    byłbym ich czytał za nic na świecie. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    12/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 9

    Złą stroną tych rekreacji na przemian z nauką było, żecały rok nabierał pozorów wakacji. Codzienne lekcje to byłdrobiazg, ale ponieważ ucząc się krócej od innych uczyłem się

    też wtedy, gdy tamci mieli wakacje, ten drobiazg stawał siękorkiem uwiązanym przez całe życie kotu u ogona, gdytymczasem kot na pewno wolałby pomęczyć się bardziej, alekrót ko.

    Zbliżały się prawdziwe wakacje, ale mnie niewiele toobchodziło, gdyż nie oznaczało żadnej zmiany. Kot spoglądałwciąż na ser pod kloszem. Nadeszła wojna. Rozbiła klosz.Gospodarze mieli teraz inne zmartwienia i kot się ucieszył. 

    Prawdę mówiąc, każdy się cieszył we Francji. Dzieci, znagrodami pod pachą, tłoczyły się przed obwieszczeniami. Źliuczniowie korzystali z zamieszania w domu.

    Co dzień chodziliśmy po obiedzie na stację w J***, o dwakilometry od nas, oglądać pociągi wojskowe. Braliśmy ze sobąkampanule i rzucaliśmy je żołnierzom. Damy w kitlachnapełniały manierki czerwonym winem i całe litry rozlewały poperonie zasłanym kwiatami. Wszystko to zostawiło miwspomnienie jakiegoś fajerwerku. Nigdy nie widziałem tyle roz-lanego wina, zwiędłych kwiatów. Trzeba było przystroić flagaminasz dom.

    Wkrótce przestaliśmy chodzić do J***. Moi bracia isiostry zaczęli mieć pretensję do wojny, trwała zbyt długo.Odbierała im morze. Przyzwyczajeni do późnego wstawania,teraz musieli kupować gazety o szóstej rano. Żałosneurozmaicenie! Lecz koło dwudziestego sierpnia te małe potworyodzyskują nadzieję. Zamiast wstawać zaraz od stołu, przyktórym zasiedzieli się dorośli, zostają, żeby przysłuchiwać się,

    co ojciec mówi o wyjeździe. Na pewno nie będzie żadnych

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    13/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 10

    środków lokomocji. Trzeba będzie odbyć daleką podróż narowerach. Bracia żartują z siostrzyczki. Koła jej roweru majązaledwie czterdzieści centymetrów średnicy: „Zostawimy cię po

    drodze.”  Mała płacze. Lecz z jakim zapałem biorą się doszykowania rowerów! Nikt się nie leni. Proponują mi, żenaprawią mój także. Zrywają się o świcie, żeby zasięgnąćwiadomości. Wszyscy się dziwią, ale ja odkrywam wreszcieprawdziwą sprężynę tego patriotyzmu: podróż rowerami! aż dosamego morza! i to bardziej odległego, piękniejszego niż zawsze.Spaliliby Paryż, byle wyruszyć prędzej. To, co napełniało

    przerażeniem Europę, dla nich stało się jedyną nadzieją. 

    Czy egoizm tych dzieci tak bardzo różni się od naszego?Latem, na wsi, przeklinamy wyczekiwany przez rolnikówdeszcz.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    14/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 11

    2

    Narażę się na wiele zarzutów. Cóż jednak poradzę? Czyto moja wina, że na parę miesięcy przed wybuchem wojnyskończyłem dwanaście lat? Zapewne w normalnych czasach niemiewa się w tym wieku przeżyć, jakie mnie przyniósł tenniezwykły okres; ponieważ jednak nie ma takiej siły, która by,wbrew pozorom, posunęła nas w latach, miałem zachować się jak dziecko w sytuacji, która i dla dorosłego mężczyzny byłabytrudna do rozwiązania. I nie tylko ja jeden. Moim kolegom

    również zostanie o tym okresie wspomnienie inne niż ludziomod nich starszym. Niechaj ci, co mają mi to za złe, spróbująwyobrazić sobie, czym była wojna dla tylu bardzo młodychchłopców: czterema latami wakacji. 

    Niemal każdy kataklizm poprzedzają znaki szczególne.Zamach na arcyksięcia, burza, jaką rozpętał proces Caillaux2,wytworzyły atmosferę nieznośną, sprzyjającą wszelkim

    rzeczom niezwykłym. Toteż moje pierwsze wspomnieniewojenne wyprzedza wojnę. A było to tak: 

    Moi bracia i ja wyśmiewaliśmy się zawsze z jednego znaszych sąsiadów, postaci groteskowej, karła z białą bródką i w

    kapturze, radnego miejskiego nazwiskiem Marechaud. Wszyscy

    nazywali go ojcem Marechaud. Chociaż mieszka! z nami drzwi w

    2 W marcu 1914 r. żona J. Caillaux, ówczesnego ministra finansów, zabiła Gastona Calmette, dyrektora

    „Figaro", który prowadził kampanię przeciwko jej mężowi. (przyp. tłum.) 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    15/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 12

    drzwi, nie kłanialiśmy mu się, co doprowadzało go do takiej pa-sji, iż pewnego dnia, nie mogąc znieść tego dłużej, podszedł donas na drodze i powiedział: „Cóż to? Nie kłaniacie się radnemu

    miejskiemu?”  Uciekliśmy. Od czasu tej impertynencji żyliśmy znim na stopie wojennej. Cóż jednak mógł nam zrobić jakiś tamradny miejski? Wracając ze szkoły i idąc do niej moi braciaciągnęli za dzwonek u jego furtki, tym śmielej, że pies, którymógł mieć tyle lat co ja, nie był już groźny. 

    Jakież było moje zdziwienie, kiedy w przeddzień 14lipca 1914 wyszedłszy na spotkanie braci zobaczyłemzbiegowisko przed furtką Marechaudów. Parę okrzesanych lipprawie nie zasłaniało ich willi w głębi ogrodu. Od godzinydrugiej po południu służąca radnego, która w nagłym obłędzieuciekła na dach, nie chciała stamtąd zejść. Marechaudowie,przerażeni skandalem, zamknęli okiennice i tragizm tej obłą-kanej na dachu zwiększało jeszcze to, iż dom wydawał sięopuszczony. Ludzie wołali coś, oburzali się, że jej państwo niezrobią nic, by uratować nieszczęsną. Zataczała się, nie wyglądałajednak na pijaną. Pragnąłem zostać tam, lecz matka przysłała ponas służącą, byśmy przyszli odrabiać lekcje. W przeciwnymrazie miałem nie wziąć udziału w święcie. Poszedłem do domuzgnębiony, prosząc Boga, żeby służąca była jeszcze na dachu,kiedy będę szedł po ojca na stację. 

    Była na posterunku, lecz nieliczni przechodniepowracający z Paryża spieszyli się na obiad, by nie ominęła   ichzabawa. Obrzucali dach spojrzeniem nieuważnym i przelotnym. 

    Zresztą dla służącej była to na razie tylko próba, mniejlub bardziej publiczna. Zadebiutować miała dopiero wieczorem,zgodnie ze zwyczajem, w świetle lampionów, jak w świetle

    rampy. Lampiony paliły się w ogrodzie, bo choć Marechaudowieudawali, że nie ma ich w domu, jako notable nie odważyli się

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    16/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 13

    jednak uchylić od iluminacji. Fantastykę tego domu zbrodni, poktórego dachu, niby po przystrojonym flagami pokładzie okrętu,przechadzała się kobieta z rozpuszczonymi włosami, podnosił w

    znacznej mierze głos tej kobiety: nieludzki, gardłowy i takłagodny, że przyprawiał o gęsią skórkę. 

    Ponieważ straż pożarna w takich małych miasteczkachskłada się z „ochotników”, zajmuje się przez cały dzień innymirzeczami niż pompy strażackie. Mleczarz, cukiernik, ślusarz poskończonej pracy schodzą się, by ugasić pożar, jeżeli sam jeszczenie wygasł. Od chwili mobilizacji nasi strażacy utworzyli pozatym rodzaj tajnej służby, która miała ćwiczenia, odbywała patrole i ronty. Dzielni ci ludzie pojawili się wreszcie i utorowalisobie drogę pośród tłumu. 

    Jakaś pani wysunęła się naprzód. Była to małżonkainnego radnego, przeciwnika Marechauda; od kilku chwil

    użalała się głośno nad obłąkaną. Teraz pouczyła kapit ana:

    — Niech się pan postara przemówić do niej po dobroci;biedaczka, nie zaznała jej wiele w tym domu, gdzie ją biją. Aprzede wszyst kim, jeżeli boi się, że ją odprawią, że zostanie bezpracy, to niech jej pan powie, że wezmę ją do siebie. Dam jej dwarazy tyle, co ma tutaj.

    To hałaśliwe miłosierdzie nie zrobiło wielkiego

    wrażenia na gawiedzi. Dama zawadzała jej. Tłum myślał tylko oobławie. Strażacy, w liczbie sześciu, przeszli przez ogrodzenie,otoczyli dom, wdrapywali się ze wszystkich stron. Ledwo jednakktóryś z nich ukazywał się na dachu, gawiedź, jak dzieci wteatrze kukiełkowym, zaczynała wrzeszczeć i ostrzegać ofiarę. 

    —  Bądźcież cicho! —  wołała dama, co prowokowało

    jeszcze gwałtowniejsze: „O, wylazł, wylazł!”, publiczności. Na tekrzyki obłąkana, uzbroiwszy się w dachówki, cisnęła jedną w

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    17/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 14

    kask strażaka, który dotarł na szczyt. Pięciu pozostałych cofnęłosię natychmiast. 

    Gdy tymczasem w strzelnicach, karuzelach i budach na

    placu merostwa lamentowano, że tak mało jest klienteli tej nocy,która powinna była przynieść obfity dochód, co śmielsze łobuzyprzelazły przez mur i stłoczyły się na trawniku, by z bliskaśledzić polowanie. Obłąkana mówiła jakieś rzeczy, których jużnie pamiętam, z tą głęboką, zrezygnowaną melancholią, jakądaje pewność, że mamy rację, że wszyscy inni się mylą.Łobuzeria, która wolała to widowisko od jarmarku na placu,chciała jednak połączyć te dwie przyjemności. Toteż, drżąc, bynie ujęto obłąkanej pod ich nieobecność, niektórzy biegli pędemprzejechać się raz na drewnianym koniu. Inni, bardziej sta-teczni, obsiedli lipy, jak na rewii wojsk w Vincennes, i

    zadowalali się zapalaniem ogni bengalskich i petard.

    Można sobie wyobrazić przerażenie państwa

    Marechaud, zamkniętych w domu pośród tych hałasów ibłysków. 

    Radny miejski, małżonek miłosiernej damy, wszedł namurek i zaimprowizował mowę na temat tchórzostwawłaścicieli. Przyjęto ją oklaskami.

    W przekonaniu, że to ją oklaskują, obłąkana kłaniała

    się; pod jedną i drugą pachą miała po parę dachówek i ciskałanimi za każdym razem, gdy zamigotał kask. Swym nieludzkimgłosem dziękowała, że nareszcie ją zrozumiano. Przyszła mi namyśl jakaś dziewczyna-kapitan korsarzy, sama na tonącymokręcie. 

    Tłum rozchodził się trochę znużony. Ja nie chciałem

    odejść i zostałem z ojcem, gdy t ymczasem matka, by uczynićzadość tej potrzebie mdłości, jakiej doznają dzieci, prowadzała

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    18/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 15

    moje rodzeństwo od karuzeli do kolejki górskiej. Odczuwałemtę dziwną potrzebę jeszcze mocniej niż moi bracia. Lubiłem, jakserce biło mi prędko i nieregularnie. Głęboka poezja widowiska,

    jakie miałem przed sobą, dawała mi satysfakcję jeszcze głębszą.  

    — Jak tyś zbladł — powiedziała matka, nim odeszła. 

    Ognie bengalskie posłużyły mi jako pretekst. Odparłem,że to w ich świetle wydaję się zielony.

    — Boję się jednak, że to robi na nim zbyt silne wrażenie— powiedziała matka do ojca. 

    —  Och —  odrzekł —  nie ma drugiej osoby równienieczułej jak on. Poza obdzieraniem królika ze skóry możepatrzeć na wszystko. 

    Ojciec mówił tak dlatego, bym został. Wiedział jednak,że ten widok jest dla mnie wstrząsający. Czułem, że dla niegotakże. Poprosiłem, by posadził mnie sobie na ramionach, bymlepiej widział. W rzeczywistości byłem bliski zemdlenia, niemogłem utrzymać się na nogach. 

    Zostało teraz nie więcej niż ze dwadzieścia osób.Usłyszeliśmy trąbki. Był to capstrzyk z pochodniami.

    Sto pochodni oświetliło nagle obłąkaną, tak  jak połagodnym blasku rampy nagły rozbłysk magnezjum, kiedyfotografują nową gwiazdą. Wówczas, machając ręką na znakpożegnania, przekonana, że to koniec świata, albo po prostu żeją pojmają, rzuciła się  z dachu, ze straszliwym brzękiempotłukła spadając szklany daszek nad drzwiami i rozpłaszczyłasię na schodk ach. Aż do tej pory starałem się znieść to wszystko,choć w uszach mi dzwoniło, a serce przestawało bić. Kiedyjednak usłyszałem, jak ludzie wołają: „Jeszcze żyje!”, opadłem,nieprzytomny, z ramion ojca.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    19/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 16

    Gdy przyszedłem do siebie, zaprowadził  mnie nadMarną. Położyliśmy się  w trawie i leżeliśmy tam, w milczeniu,do bardzo późna. 

    Kiedy wracałem, wydało mi się, że dostrzegam za furtkąjakąś białą postać, zjawę służącej! Był to ojciec Marechaud wbawełnianym czepku, kontemplujący szkody, potłuczony da-szek, dachówki, trawniki, drzewa, schodki zalane krwią, ruinąpoważania, jakim się cieszył. 

    Jeżeli kładę nacisk na ten epizod, to dlatego że lepiej niż

    cokolwiek innego pozwala zrozumieć, jak dziwnym okresembyła wojna i o ile głębiej niż ich powierzchowna malowniczośćuderzała mnie poezja rzeczy. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    20/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 17

    3

    Słyszeliśmy strzały armatnie. Walki toczyły się podMeaux. Ludzie opowiadali, że koło Lagny, o piętnaściekilometrów od nas, pojmano ułanów. Moja ciotka opowiadała ojakiejś przyjaciółce, która uciekła zaraz w pierwszych dniach,zakopawszy przedtem w ogrodzie zegary i puszki sardynek,

    zapytałem więc ojca, w jaki sposób moglibyśmy zabrać ze sobąnasze stare książki; tego najbardziej mi było szkoda.

    Wreszcie, w chwili gdy szykowaliśmy się do ucieczki,

    dzienniki doniosły, że to zbyteczne. 

    Moje siostry chodziły teraz co dzień do J*** i zanosiłyk osze gruszek rannym. Była to dla nich, mizerna co prawda,rekompensata za wszystkie piękne plany obrócone wniwecz.Kiedy dochodziły do J***, kosze były prawie puste. 

    Miałem zacząć chodzić do liceum Henryka IV, ale ojciec

    wolał zatrzymać mnie jeszcze przez  rok na wsi. Jedynąrozrywką w czasie tej ponurej zimy były dla mnie wypady donaszej sprzedawczyni gazet po „Słowo”, pismo, które lubiłem iktóre ukazywało się w sobotę. Tego dnia zawsze wstawałemwcześnie. 

    Nadeszła jednak wiosna, którą urozmaiciły mi pierwsze

    młodzieńcze eskapady. Pod pretekstem kwesty pierwszy razparadowałem tej wiosny wyelegantowany u boku jakiejś

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    21/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 18

    panienki. Ja niosłem skarbonką, ona koszyczek ze znaczkami doprzypinania. Już w czasie drugiej kwesty nauczyli mniekorzystać z tych wolnych dni, kiedy rzucano mnie w ramiona

    młodych panienek. Od tej pory staraliśmy się gorliwie zebrać jaknajwięcej pieniędzy zaraz rano, oddawaliśmy w południe naszplon pani, która patronowała kweście, i całe popołudniewłóczyliśmy się po wzgórzach Chennevières. Po raz pierwszyzawarłem wtedy przyjaźń. Lubiłem kwestować z siostrą megoprzyjaciela. Po raz pierwszy znalazłem wspólny język zchłopcem tak samo nad wiek rozwiniętym jak ja, podziwiałem

    nawet jego urodę i arogancki sposób bycia. Wspólna pogarda dla rówieśników zbliżyła nas jeszcze. Tylko my byliśmy zdolnipojąć życie i tylko my byliśmy godni kobiet. Uważaliśmy się zamężczyzn. Na szczęście rok szkolny nie miał nas rozłączyć. Renéchodził już do liceum Henryka IV, miałem być w jego klasie,trzeciej. Ponieważ on nie uczył się greki, zrobił dla mnie tęnajwyższą ofiarę i przekonał rodziców, by pozwolili mu się jej

    uczyć. Że opuścił jednak pierwszy rok, musiał teraz braćdodatkowe lekcje. Jego rodzice, którzy w poprzednim roku, najego błagania, przystali, by się greki nie uczył, nie mogli niczrozumieć. Doszli do wniosku, że to ja mam taki dobry wpływna Renégo, i spośród wszystkich jego kolegów mnie wyróżnialiszczególną sympatią. 

    Po raz pierwszy ani jeden dzień wakacji mi nie zaciążył.Przekonałem się, że nikt nie wyłamuje się spod praw swegowieku i że moja niebezpieczna pogarda stopniała jak lód, z chwi-lą gdy tylko ktoś zechciał zwrócić na mnie uwagę w sposób,który mi odpowiadał. Ponieważ wyszliśmy sobie naprzeciw,skróciło to o połowę drogę, jaką duma każdego z nas musiałaprzebyć. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    22/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 19

    Z chwilą rozpoczęcia roku szkolnego René stał się dlamnie bezcennym przewodnikiem.

    Z nim wszystko było miłe, i ja, który sam nie potrafiłem

    ruszyć się ani kroku, z przyjemnością szedłem teraz dwa razydziennie pieszo od Henryka IV do dworca przy placu Bastylii,

    gdzie wsiadaliśmy do pociągu. 

    Tak upłynęły trzy lata, bez żadnej innej przyjaźni i bezżadnych innych nadziei prócz niewinnych grzeszkówczwartkowych —  z dziewczynkami, które rodzice mego

    przyjaciela podsuwali nam w najlepszej wierze, zapraszającrazem na podwieczorek kolegów syna i koleżanki córki — ukradkowych łask, jakimi obdarzaliśmy się nawzajem, one nas imy je, pod pretekstem wykupywania fantów. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    23/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 20

    4

    Z nadejściem ładnej pogody ojciec lubił zabierać moichbraci i mnie na długie spacery. Jednym z naszych ulubionychmiejsc było Ormesson i przechadzka wzdłuż Morbras, rzeczki nametr szerokiej, płynącej wśród łąk porosłych kwiataminiespotykanymi nigdzie indziej, których nazw już nie pamięt am.Kępy rzeżuchy i mięty zasłaniają przed wahającą się stopągranicę, gdzie zaczyna się woda. Wiosną fala unosi tysiącepłatków różowych i białych. To z głogów.  

    W którąś niedzielę kwietnia 1917 pojechaliśmy naszymzwyczajem do La Varenne, skąd mieliśmy  pójść pieszo doOrmesson. Ojciec powiedział mi, że w La Varenne spotkamybardzo sympatycznych ludzi, państwa Grangier. Znałem ichstąd, że widziałem nazwisko ich córki, Marty, w kataloguwystawy malarskiej. Któregoś dnia, dosyć już dawno temu,słyszałem, jak rodzice mówili, że spodziewają się wizyty nie-

    jakiego pana Grangier. Marta była wówczas chora. Ojciec chciałjej zrobić niespodziankę: przyniósł jej akwarele, by zamieścić jena wystawie zorganizowanej na cele dobroczynne, którejpatronowała moja matka. Były to bardzo przeciętne akwarelki;czuło się, że malowała je przykładna uczennica, wysuwając przytym język i oblizując pędzle. 

    Państwo Grangier czekali nas na peronie w La Varenne.Musieli być oboje mniej więcej w tym samym wieku, koło

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    24/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 21

    pięćdziesiątki. Pani Grangier wyglądała jednak starzej od męża;niezgrabna i nieelegancka, nie spodobała mi się od pierwszejchwili.

    W czasie tego spaceru zauważyłem, że często marszczybrwi, przy czym zmarszczki, jakimi pokrywało się jej czoło,znikały dopiero po chwili. Abym bez wyrzutów sumienia, iżjestem niesprawiedliwy, mógł powiedzieć sobie, że osoba ta mawszelkie dane, by mi się nie podobać, pragnąłem, żeby wyrażałasię w sposób pospolity. Pod tym względem sprawiła mi zawód. 

    Mąż jej wyglądał na zacnego człowieka, dawnegopodoficera, uwielbianego przez żołnierzy. Ale gdzie była Marta?Drżałem na myśl, że cały spacer mam odbyć jedynie wtowarzystwie jej rodziców. Miała przyjechać następnym po-ciągiem, za kwadrans —  wyjaśniła pani Grangier —  bo niezdążyła. Przyjedzie z bratem.” 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    25/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 22

    Kiedy pociąg wjechał na stację, Marta stała na stopniuwagonu.

    — Zaczekaj, aż pociąg się zatrzyma! — zawołała do niejmatka.

    Ta nieostrożna dziewczyna oczarowała mnie. 

    Jej suknia i kapelusz, bardzo proste, świadczyły, żeniewiele sobie robi z tego, co powiedzą o niej ludzie, których nieznała. Za rękę trzymała chłopca jakichś lat jedenastu. Był to jejbrat, blady chłopczyk o włosach albinosa; każde jego poruszenie

    zdradzało chorobę. 

    Marta i ja poszliśmy przodem. Ojciec szedł z tyłupomiędzy państwem -Grangier.

    Moi bracia nudzili się z nowym kolegą, któremu niepozwalano biegać. 

    Na moje pochwały pod adresem jej akwarel Martaodparła skromnie, że to tylko studia. Nie przywiązuje do nichżadnej wagi. Pokaże mi coś lepszego, kwiaty „stylizowane”.Uznałem, że na początek lepiej nie mówić, iż uważam takiekwiaty za śmieszne. 

    Spod kapelusza nie mogła dobrze mnie widzieć. Ja jąobserwowałem. 

    — Nie jest pani podobna do matki — powiedziałem. 

    Był to ukryty komplement. 

    —  Niektórzy twierdzą, że nie, ale jak pan do nasprzyjdzie, pokażę panu zdjęcia mamusi, jak była młoda; jestemdo niej bardzo podobna.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    26/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 23

    Ta odpowiedź zasmuciła mnie i prosiłem Boga, żebyoszczędził mi widoku Marty, kiedy będzie w wieku swojej matki. 

    Chcąc rozproszyć niemiłe uczucie, jakie wywołała we

    mnie ta odpowiedź, i nie zdając sobie sprawy, że tylko dla mniebyło ono niemiłe, gdyż Marta nie widziała na szczęście matkimoimi oczami, powiedziałem: 

    — Nie powinna się pani tak czesać, z gładkimi włosamibyłoby pani lepiej. 

    Przeraziłem się, bo nigdy jeszcze nie powiedziałem nic

    podobnego żadnej kobiecie. Pomyślałem o tym, jak ja samjestem uczesany.

    —  Może się pan zapytać mamusi —  zupełnie jakbymusiała się usprawiedliwiać! —  normalnie nie jestem tak źleuczesana, ale dzisiaj było już późno i bałam się, że i na drugi po-ciąg też nie zdążę. Zresztą nie miałam zamiaru zdejmować

    kapelusza.

    „Cóż to za dziewczyna —  pomyślałem —  że pozwala,aby jakiś smarkacz robił jej uwagi na temat uczesania?” 

    Starałem się odgadnąć jej gusty literackie; ucieszyłemsię, że zna Baudelaire'a i Verlaine'a, chociaż jej stosunek doBaudelaire'a inny był od mojego. Wyczuwałem w nim bunt.

    Rodzice pogodzili się ostatecznie z jej upodobaniami. Ale Martamiała do nich żal, że to tylko przez miłość dla niej. Narzeczonypisał jej w swych listach o tym, co czyta, jedne książki jej do-radzał, innych zaś zabraniał. Zabronił jej czytać Kwiaty zła.Niemile zaskoczony wiadomością, że jest zaręczona, rad byłem,że nie słucha jakiegoś tam żołnierza, na tyle głupiego, żeby baćsię Baudelaire'a. Z przyjemnością czułem, że często musiał razić

    Martę. Kiedy minęło pierwsze niemiłe zdziwienie,

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    27/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 24

    pogratulowałem sobie w duchu, że jest tak ograniczony, tymbardziej iż obawiałem się, że gdyby i on także lubił Kwiaty zła,wnętrze ich przyszłego domu przywodziłoby na myśl Śmierć

    kochanków. Później zadałem sobie pytanie, co mnie to wła-ściwie może obchodzić. 

    Narzeczony zabronił jej także chodzić do szkołyrysunku. Chociaż nie chodziłem tam nigdy, zaproponowałem, żebędę ją odprowadzał, i dorzuciłem, że często tam pracuję. Potemjednak, bojąc się, żeby moje kłamstwo nie wyszło na jaw,poprosiłem, żeby nie mówiła  tym mojemu ojcu. Nie wie on,powiedziałem, że często opuszczam lekcje gimnastyki, żebypójść do Grande-Chaumière. Nie chciałem bowiem, żeby mogłapomyśleć, iż ukrywam naukę w akademii dlatego, że rodzicezabraniają mi patrzeć na nagie kobiety. Ucieszyłem się, że mamywspólny sekret, i ja, nieśmiały, w stosunku do niej czułem się jużtyranem.

    Byłem też dumny, że interesuję ją bardziej niż natura,gdyż do tej pory nie zrobiliśmy jeszcze ani jednej aluzji do tłanaszego spaceru. Czasem rodzice zwracali się do niej: „Popatrz,Marto, na prawo, jakie te wzgórza Chennevières są ładne”, lubteż podchodził jej brat   pytał o nazwę zerwanego kwiatu.Poświęcała im nie więcej powierzchownej uwagi, niż trzebabyło, żeby się nie pogniewali. 

    Usiedliśmy na łąkach w Ormesson. W mojej prostocieducha żałowałem, że posunąłem się tak daleko i tak szybko.„Gdyby nasza rozmowa była mniej sentymentalna, bardziejnaturalna — myślałem — mógłbym teraz olśnić Martę i zyskaćsobie przychylność jej rodziców opowiadając o przeszłości tegomiasteczka.”  Nie zrobiłem tego. Uważałem, że mam po temu

    głębokie przyczyny i że po tym wszystkim, co między namizaszło, rozmowa tak zupełnie nie związana z naszym

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    28/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 25

    niepokojem mogłaby tylko przerwać czar. Byłem przeświad-czony, że zaszły między nami rzeczy poważne. Była to zresztąprawda, ale dopiero później dowiedziałem się, że Marta

    przesunęła naszą rozmowę w tym samym kierunku, co ja. Niezdając sobie z tego sprawy, wyobrażałem sobie, żepowiedziałem do niej słowa pełne szczególnej treści. Wydawałomi się, że wyznałem miłość osobie nieczułej. Zapominałem, żepaństwo Grangier doskonale mogli byli przysłuchiwać sięwszystkiemu, co mówiłem do ich córki; lecz ja w ich obecnościczy mógłbym jej był powiedzieć to wszystko? 

    „Marta mnie nie onieśmiela —  powtarzałem sobie. — To tylko jej rodzice i mój ojciec przeszkadzają mi pochylić się ipocałować ją w szyję.” 

    Głęboko we mnie inny chłopiec gratulował sobieobecności tych natrętów. Myślał on: „Jak to dobrze, że nie jestemz nią sam! Wtedy też nie śmiałbym jej pocałować, a nie miałbym

    żadnego wytłumaczenia.” 

    Tak oszukują się nieśmiali. 

    Odjeżdżaliśmy z dworca w Sucy. Ponieważ do odejściapociągu mieliśmy jeszcze dobre pół godziny, usiedliśmy natarasie kawiarni. Musiałem wysłuchiwać pochwał paniGrangier. Upokarzały mnie. Przypominały jej córce, że jestem

    tylko licealistą, który za rok zdaje maturę. Marta chciała napićsię grenadyny; poprosiłem o to samo. Jeszcze rano byłbym tosobie poczytał za hańbę. Ojciec nie pojmował, co się stało.Zawsze zamawiał dla mnie jakiś aperitif. Drżałem, żeby niezaczął pokpiwać, że zrobiłem się taki przykładny. Uczynił to, alenie wprost, t ak że Marta nie domyśliła się, iż piję grenadynędlatego, że ona ją piła. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    29/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 26

    W F*** pożegnaliśmy się z Grangierami. ObiecałemMarcie, że w następny czwartek zaniosę jej komplet „Słowa”  iSezon w piekle.

    —  Jeszcze jeden tytuł, który spodobałby się mojemunarzeczonemu!

    Śmiała się. 

    —  Marto! —  powiedziała jej matka marszcząc brwi,gdyż taki brak uległości zawsze ją raził. 

    Mój ojciec i bracia wynudzili się, ale cóż z tego!Szczęście jest egoistyczne. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    30/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 27

    5

    Następnego dnia w szkole nie czułem potrzebyopowiedzenia Renému, któremu zawsze mówiłem wszystko, jakspędziłem niedzielę. Nie byłem w nastroju do znoszenia jegodocinków, że nie pocałowałem Marty ukradkiem. Co innegomnie dziwiło; René nie wydawał mi się dzisiaj taki różny odinnych kolegów. 

    Kochając Martę okradałem z mojej miłości Renégo,rodziców, siostry. 

    Przyrzekałem sobie, że zdobędę się na tyle siły woli, bynie odwiedzić jej wcześniej, niż się umówiliśmy. Jednak wewtorek wieczorem, nie mogąc się już doczekać, potrafiłemznaleźć dla własnej słabości dostateczne usprawiedliwienie, bypo obiedzie zanieść Marcie książkę i pisma. „Mojaniecierpliwość będzie dla Marty dowodem mojej miłości — 

    mówiłem sobie — a jeżeli nie zechce jej dojrzeć, potrafię ją dotego zmusić.” 

    Przez piętnaście minut biegłem jak szalony do jej domu.Kiedy już byłem na miejscu, w obawie by nie przeszkodzić jej wobiedzie, zlany potem, czekałem przez dziesięć minut przedfurtką. Myślałem, że przez ten czas serce przestanie mi łomotać.Tymczasem, przeciwnie, biło coraz mocniej. Mało brakowało, a

    byłbym zawrócił, ale od paru minut z sąsiedniego okna

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    31/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 28

    przyglądała mi się jakaś kobieta, zaintrygowana, co robię przydrzwiach. To rozstrzygnęło. Zadzwoniłem. Wszedłem do domu.Zapytałem służącej, czy zastałem panią. Niemal w tej samej

    chwili do pokoiku, gdzie mnie wprowadzono, weszła paniGrangier. Wzdrygnąłem się, jak gdyby służąca powinna byłazrozumieć, że pytałem o „panią”  tylko przez wzgląd na kon-wenanse, a w rzeczywistości chodziło mi przecież o „panienkę” .Czerwieniąc się poprosiłem panią Grangier, by mi wybaczyławizytę o tak niestosownej porze, zupełnie jakby to byłapierwsza w nocy: ponieważ nie będę mógł przyjść we czwartek,

    przynoszę książkę i pisma dla jej córki. 

    —  A to doskonale —  odparła pani Grangier —  gdyżMarta i tak nie mogłaby pana przyjąć. Jej narzeczony dostałurlop o dwa tygodnie wcześniej, niż się spodziewał. Przyjechałwczoraj i dziś Marta jest na obiedzie u swych przyszłychteściów. 

    Pożegnałem się więc, a ponieważ, jak sądziłem, niemiałem już szansy zobaczyć więcej Marty, starałem się o niej niemyśleć i przez to samo myślałem o niej stale. 

    Tymczasem jednak w miesiąc później wyskakującpewnego ranka z wagonu na dworcu koło placu Bastyliizobaczyłem ją, jak wychodziła z innego wagonu. Przyjechała na

    zakupy związane ze ślubem. Poprosiłem, żeby mnieodprowadziła do Henryka IV. 

    —  O —  powiedziała —  to na przyszły rok,  jak panbędzie w drugiej, mój teść będzie uczył pana geografii. 

    Urażony, że mówi ze mną o szkole, jakby to był jedynytemat do rozmowy w moim wieku, odparłem jej cierpko, że to

    będzie dosyć zabawne. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    32/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 29

    Zmarszczyła brwi. Przyszła mi na myśl jej matka. 

    Dochodziliśmy już do Henryka IV, a że nie chciałemrozstawać się z nią po tych słowach, które, myślałem, mogły ją

    były dotknąć, postanowiłem opuścić lekcję rysunków i iść doszkoły o godzinę później. Ku mojej radości Marta nie okazałarozwagi, nie robiła mi żadnych wyrzutów i zdawała się raczejdziękować mi za tę ofiarę, w rzeczywistości żadną. Byłem jejwdzięczny, że nie zaproponowała, bym towarzyszył jej dosklepów, lecz że oddała mi swój czas, tak jak ja oddałem jej mój.  

    Byliśmy teraz w Ogrodzie Luksemburskim; zegar naSenacie wybił dziewiątą. Zrezygnowałem ze szkoły. Cudownymsposobem miałem przy sobie więcej pieniędzy, niż miewają za-zwyczaj uczniowie w ciągu dwóch lat, gdyż poprzedniego dniana giełdzie znaczków pocztowych, odbywającej się zaGuignolem na Champs-Elysees, sprzedałem najcenniejsze z mo-ich znaczków. 

    W trakcie rozmowy dowiedziałem się od Marty, żeśniadanie ma zjeść u teściów, i postanowiłem nakłonić ją, byzostała ze mną. Wybiło wpół do dziesiątej. Marta poderwała się,nie przyzwyczajona jeszcze do tego, by ktoś  zaniedbywał  dlaniej swoje obowiązki szkolne. Widząc jednak, że nie ruszam się zżelaznego krzesła, nie miała odwagi przypomnieć mi, żepowinienem siedzieć teraz w ławce szkolnej.

    Trwaliśmy w bezruchu. Tak pewno wygląda szczęście.Jakiś pies wyskoczył z basenu i otrzepywał się z wody. Martawstała, jak ktoś, kto po drzemce, z twarzą powleczoną jeszczesnem, otrząsa się z marzeń sennych. Rękami wykonywała ruchyjak przy gimnastyce. Wydało mi się to złą wróżbą.  

    —  Te krzesła są za twarde —  powiedziała jakbyusprawiedliwiając się, że stoi. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    33/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 30

    Miała fularową sukienkę, która się jej pogniotła z tyłu.Mimo woli wyobrażałem sobie rysunek, jaki wyplatane krzesłoodciska na skórze. 

    — Wobec tego, skoro zrezygnował pan z lekcji, niechżepan idzie ze mną do sklepów —  powiedziała Marta, po razpierwszy robiąc aluzję do tego, co zaniedbywałem dla niej.  

    Towarzyszyłem jej do wielu sklepów bieliźniarskich inie pozwalałem, by wybierała to, co jej się podobało, ale niepodobało się mnie. Na przykład unikałem koloru różowego,

    który mnie mierzi, a który był jej ulubionym kolorem. 

    Po tych pierwszych zwycięstwach trzeba było terazprzekonać Martę, by nie szła na śniadanie do teściów. Nieprzypuszczając, by zechciała okłamać teściów dla samej tylkoprzyjemności pozostania w moim towarzystwie, usiłowałem

    wynaleźć coś, co by ją skłoniło do dalszych wagarów  ze mną. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    34/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 31

    Marzyła  o tym, by zobaczyć jakiś bar amerykański. Nie śmiałanigdy prosić narzeczonego, by ją tam zaprowadził. Zresztą onnie chodził do barów. Miałem więc już pretekst. Jej odmowa,

    pełna prawdziwego żalu, pozwoliła mi przypuszczać, że jednakdopnę celu. Po pół godzinie, kiedy wyczerpałem już wszystkiesposoby perswazji i nie nalegałem nawet więcej, wsiadłem z niądo taksówki i wiozłem ją do teściów w podobnym stanie duchaco skazaniec, do końca nie tracący nadziei, że jakaśniespodziewana odsiecz uratuje go od kaźni. Tymczasembyliśmy coraz bliżej celu, a nic się nie działo. Lecz nagle Marta

    zastukała w szybę i zatrzymała taksówkę przed pocztą. 

    —  Niech pan poczeka chwilę —  powiedziała. — Zadzwonię do teściowej, że jestem w bardzo odległej dzielnicy inie zdążę na śniadanie.

    Po paru minutach nieznośnego wyczekiwaniazauważyłem kwiaciarkę i wybrałem kilka czerwonych róż.

    Myślałem nie tyle o zrobieniu przyjemności Marcie, ile o tym, żepo powrocie znów będzie musiała skłamać, by wyjaśnićrodzicom, skąd ma róże. Nasz zamiar uczęszczania do szkołyrysunku, powzięty na pierwszym spacerze; kłamstwo przytelefonie, które będzie musiała powtórzyć wieczorem rodzicom,dodając jeszcze do niego kłamstwo o różach, były to dla mniezdobycze słodsze od pocałunków. Ponieważ często zdarzało mi

    się całować usta młodych dziewczynek i nie sprawiało mi towielkiej przyjemności, a nie pamiętałem, że to dlatego, iż nie  kochałem żadnej z nich, nie pożądałem ust Marty. Tymczasemtaka tajemna współwina była dla mnie aż do tego dnia czymśnieznanym.

    Marta wyszła z poczty promienna po swym pierwszym

    kłamstwie. Dałem szoferowi adres baru na ulicy Daunou. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    35/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 32

    Marta zachwycała się jak pensjonarka białą kurtkąbarmana, wdziękiem, z jakim potrząsał srebrnym naczyniem dococktailów, dziwacznymi i poetycznymi nazwami trunków. Od

    czasu do czasu wąchała czerwone róże, które zamierzałanamalować akwarelą i dać mi ją później na pamiątkę tego dnia.Poprosiłem, żeby pokazała mi zdjęcie narzeczonego. Wydał misię przystojny. Ponieważ zdawałem sobie już sprawę, jaką wagęprzywiązuje Marta do moich sądów, posunąłem hipokryzję takdaleko, iż powiedziałem jej, że jest bardzo przystojny, ale tonemniezbyt przekonanym, by mogła wyczuć, iż mówię tak przez

    uprzejmość. Powinno to było, według mnie, zasiać niepokój wduszy Marty, a poza tym zyskać mi jej wdzięczność. 

    Lecz po południu trzeba było przypomnieć sobie o celujej dzisiejszej podróży. Narzeczony, którego gust znała,całkowicie zdał się na nią w urządzeniu ich przyszłego domu.Lecz matka koniecznie chciała jej towarzyszyć. Wreszcie, zacenę obietnicy, że nie będzie robiła żadnych szaleństw, udało jejsię pojechać samej. Miała wybrać meble do sypialni. Chociażprzyrzekałem sobie, iż nie okażę Marcie, że jakieś jej słowasprawiły mi wielką przykrość czy też wielką przyjemność,musiałem zdobyć  się na wysiłek, by iść dalej krokiem spokoj-nym, który nie zgadzał się teraz z rytmem mego serca.

    Konieczność towarzyszenia Marcie wydała mi się

    złośliwością losu. Miałem więc pomagać w wybieraniu sypialnidla niej i dla innego! Później jednak dojrzałem w tymsposobność wybrania sypialni dla Marty i dla siebie.  

    Tak szybko zapomniałem o jej narzeczonym, iż pokwadransie byłbym zaskoczony, gdyby ktoś mi przypomniał, żeto inny spać będzie obok niej w tej sypialni. 

    Jej narzeczony lubił meble w stylu Louis XV.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    36/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 33

    Zły smak Marty objawiał się inaczej; miała raczejupodobanie do japońszczyzny. Musiałem więc zwalczać ichoboje. Był to wyścig. Przy pierwszym słowie Marty, domyślając

    się, co ją nęci, wskazywałem coś zupełnie innego, co nie zawszemi się podobało, po to, by nadać sobie pozór ustępowania jejkaprysom, gdy przystawałem na jakiś inny mebel, mniej rażącydla jej oka.

    — On tak chciał, żeby sypialnia była różowa — szeptała.Nie śmiała już nawet przyznawać się przede mną do swychgustów i przypisywała je narzeczonemu. Czułem, że za parę dnibędziemy wyśmiewać się z nich razem. 

    Jednakże nie bardzo rozumiałem jej uległość. ,,Jeżelimnie nie kocha —  myślałem —  to dlaczego mi ustępuje,poświęca upodobania swoje i tego młodego człowieka?”  Niewiedziałem dlaczego. Najprościej było przyjąć, że Marta mniekocha. Pewien byłem jednak, że tak nie jest. 

    — Zostawmy mu chociaż różowe obicia — powiedziała. 

    „Zostawmy mu!” Dla samych tych słów gotów już byłemustąpić. Ale „zostawić mu różowe obicia”  znaczyło przekreślićwszystko. Przedstawiłem Marcie, jak bardzo różowe ścianykłóciłyby się z prostotą mebli, „które wybraliśmy”, i, cofając sięjeszcze przed skandalem, poradziłem jej, by obieliła ściany sy-

    pialni wapnem!

    Był to cios ostateczny. Udręczona, przyjęła go bezbuntu. Powiedziała tylko: 

    — Rzeczywiście, ma pan rację. 

    Pod koniec tego dnia, który tak nas zmęczył,gratulowałem sobie postępów, jakie zrobiłem. Mebel po meblu,udało mi się przekształcić to małżeństwo z miłości, czy też

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    37/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 34

    raczej z miłostki, w małżeństwo z rozsądku, i to jakie! bo gdzieżtam było miejsce na rozsądek, skoro obie strony znajdowały wnim jedynie te korzyści, jakie daje małżeństwo z miłości. 

    Żegnając się ze mną tego wieczora, zamiast unikać naprzyszłość moich rad, Marta poprosiła, bym pomógł jej wnastępnych dniach wybrać resztę mebli. Zgodziłem się, ale podwarunkiem, że mi przysięgnie, iż nigdy nie powie o tym swemunarzeczonemu, bo jedyne, co mogło pogodzić go z tymimeblami, jeżeli kochał Martę, to myśl, że pochodzą z jej wyboru,że ponieważ jej są miłe, staną się miłe obojgu. 

    Kiedy po powrocie do domu spotkałem wzrok ojca,wydało mi się, że wie już o mojej eskapadzie. Oczywiście niewiedział nic; skąd mógł się dowiedzieć? 

    „Och, Jakub przyzwyczai się w końcu do tej sypialni”,powiedziała w pewnej chwili Marta. Kładąc się spaćpowtarzałem sobie, że jeżeli rozmyśla o swoim małżeństwie,zanim uśnie, to dzisiaj ukazało jej się chyba pod innym kątemniż dotychczas. Co do mnie, to niezależnie od tego, jak miała sięskończyć ta idylla, z góry już zemściłem się na jej Jakubie:myślałem o nocy poślubnej w tej surowej sypialni, w „mojej” sypialni!

    Nazajutrz rano czyhałem na ulicy na listonosza, żeby

    odebrać od niego zawiadomienie o nieobecności w szkole.Wsadziłem je do kieszeni, a resztę listów wrzuciłem do skrzynkiprzy furtce. Sposób zbyt prosty, by nie miał być zawszestosowany.

    Sądziłem, że skoro opuszczam lekcje, to znaczy, iżkocham Martę. Myliłem się. Marta była dla mnie tylko

    pretekstem do wagarów. Najlepszy dowód, że zakosztowawszyw towarzystwie Marty uroku swobody zapragnąłem kosztować

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    38/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 35

    go sam, a później poszukać adeptów. Swoboda prędko stała siędla mnie narkotykiem.

    Rok szkolny dobiegał końca, a ja stwierdzałem z

    przerażeniem, że moje lenistwo uchodzi mi na sucho, gdytymczasem pragnąłem, by wyrzucono mnie z liceum, by tenokres zamknął się jakimś dramatem. 

    Kiedy wciąż myślimy tylko o jednym, widzimy tylkojedno i pragniemy tego namiętnie, przestajemy dostrzegać, jakokrutne są nasze pragnienia. Na pewno nie  chciałem sprawić

    przykrości ojcu, mimo to pragnąłem rzeczy, która miała zabolećgo bardziej niż cokolwiek. Szkoła zawsze była dla mnie torturą;Marta i swoboda zohydziły mi ją do reszty. Zdawałem sobiedobrze sprawę, że jeżeli mniej lubię Renégo, to dlat ego żeprzypominał mi szkołę. Cierpiałem, i było to cierpienie wręczfizyczne, na myśl, że w następnym roku znów czeka mniegłupota moich szkolnych kolegów. 

    Nieszczęściem dla Renégo, aż za bardzo udało mi sięwciągnąć go na złą drogę. Toteż kiedy oznajmił mi, że usuniętogo z Henryka IV (był mniej sprytny ode mnie), byłem pewien, żei mnie usunięto także. Trzeba było powiadomić ojca,wiedziałem, że będzie mi wdzięczny, jeżeli powiem mu o tymsam, przed listem od wychowawcy, listem zbyt dużej wagi, żeby

    wziąć go od listonosza i wsadzić do kieszeni. 

    Była to środa. Nazajutrz, w wolny dzień, odczekałem, ażojciec pojechał do Paryża i powiedziałem matce. Perspektywaczterech ciężkich dni w domu przestraszyła ją bardziej niż samawiadomość. Potem poszedłem nad Mamę; Marta powiedziałami, że może tam przyjdzie. Nie przyszła. Był to szczęśliwy zbiegokoliczności. Nasze spotkanie, w niedobry sposób podniecając

    moją energię, mogło mnie było popchnąć do stawienia czoła

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    39/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 36

    ojcu, gdy tymczasem po dniu pustki i smut ku wracałem do do-mu z głową opuszczoną, jak przystało. Wróciłem nieco później,niż wracał zazwyczaj ojciec. „Wiedział” już więc. Spacerowałem

    po ogrodzie czekając, aż mnie zawoła. Moje siostry bawiły się wmilczeniu. Domyślały się czegoś. Jeden z braci,  dosyćpodniecony nadchodzącą burzą, przyszedł mi powiedzieć,żebym poszedł do sypialni, gdzie ojciec się położył. 

    Podniesiony głos, groźby pozwoliłyby mi na opór. To, conastąpiło, było gorsze. Ojciec milczał; wreszcie beznajmniejszego gniewu, głosem łagodniejszym nawet niż zawsze,zapytał: 

    — No więc, co zamierzasz teraz robić?

    Łzy, które nie mogły wymknąć  się przez  oczy, jak rójpszczół brzęczały mi w głowie. Cudzej woli mogłemprzeciwstawić własną, choćby bezsilną. Lecz wobec takiejłagodności myślałem tylko o poddaniu. 

    — To, co mi każesz. 

    —  Nie, nie kłam znowu. Zawsze zostawiałem ciswobodę; korzystaj z niej dalej. Na pewno zrobisz wszystko,żebym tego pożałował. 

    We wczesnej młodości zbyt skłonni jesteśmy myśleć,

    jak kobiety, że łzy mogą wynagrodzić wszystko. Ojciec nie chciałode mnie nawet łez. Jego wielkoduszność kazała mi się wstydzićteraźniejszości i przyszłości. Czułem bowiem, że cokolwiek bympowiedział, skłamię. „Niechże chociaż — myślałem — to kłam-stwo będzie mu podporą, zanim stanie się źródłem nowychtrosk.”  Nie, znów usiłuję okłamać siebie. Po prostu miałemochotę na jakieś zajęcie równie niemęczące jak spacery, które

    podobnie jak one pozwalałoby mi nieustannie obcować w

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    40/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 37

    myślach z Martą. Udałem, że chcę malować i że nigdy nieśmiałem się do tego przyznać. I tym razem ojciec nie powiedział„nie”, pod warunkiem, że będę przerabiał w  domu to, co

    przerobiłbym w następnym roku w szkole; ale wolno mi będziemalować. 

    Kiedy więzy nie są jeszcze zbyt silne, wystarczy raz nieprzyjść na spotkanie, by utracić kogoś z oczu. Ponieważ ciąglemyślałem o Marcie, w rzeczywistości myślałem o niej corazmniej. Z umysłem moim działo się tak, jak to bywa z oczami.Kiedy za długo patrzą na tapety w sypialni, przestają je widzieć.  

    Rzecz niewiarygodna! Nabrałem nawet ochoty dopracy. Nie skłamałem ojcu tak, jak się tego obawiałem.  

    Kiedy jakiś bodziec wewnętrzny skłaniał mnie domyślenia o Marcie nie tak leniwie, myślałem o niej bez miłości, zmelancholią, jaką budzi w nas to, co mogłoby być. „Cóż —  mówiłem  sobie —  to by było zbyt piękne. Nie możnajednocześnie wybierać łóżka i spać w nim.” 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    41/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 38

    6

    Jedna rzecz dziwiła mego ojca. List od wychowawcy nieprzychodził. Z tego powodu zrobił mi po raz pierwszy awanturę,gdyż myślał, że przejąłem list, a potem udałem, że sam sięprzyznaję, i w ten sposób zyskałem jego pobłażanie. Wrzeczywistości list taki w ogóle nie istniał. Myliłem się sądząc, żeusunięto mnie ze szkoły. Toteż ojciec nie mógł nic zrozumieć,kiedy z początkiem wakacji otrzymał list od dyrektora.

    Pytał, czy jestem chory i czy ma mnie zapisać na rok

    przyszły. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    42/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 39

    7

    Radość, że wreszcie wypłacam się ojcu, zapełniała niecopróżnię uczuciową, w jakiej się znalazłem, gdyżprzeświadczony, że nie kocham już Marty, uważałem ją jednakza jedyną miłość godną siebie. Znaczy to, że kochałem ją nadal.  

    W takim stanie ducha, wróciwszy kiedyś do domu podkoniec listopada, w miesiąc po otrzymaniu zawiadomienia o jejślubie, zastałem list od Marty zaczynający się od słów: „Nierozumiem pana milczenia. Dlaczego nie odwiedzi mnie pan

    nigdy? Widocznie zapomniał pan już, że to pan wybierał mojemeble...” 

    Marta mieszkała w J***; uliczka schodziła aż do Marny.Po każdej stronie chodnika było najwyżej jakieś dwanaście willi.Zdziwiłem się, że Marta zajmuje taką dużą. W rzeczywistościzajmowała tylko górę, dół dzielili między siebie gospodarze i

    jakieś starsze małżeństwo. Kiedy przyszedłem, zaproszony na podwieczorek, było

    już ciemno. Tylko jedno okno, nie zdradzając wprawdzieobecności ludzkiej, zdradzało obecność ognia. Widok szyboświetlonych płomykami nierównymi jak fale nasunął mi myśl opożarze. Żelazna furtka od ogrodu była uchylona. Ta niedbałośćzdziwiła mnie. Rozejrzałem się za dzwonkiem: nie było go. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    43/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 40

    Wreszcie, wszedłszy po trzech stopniach na ganek,postanowiłem zapukać w okno na parterze po prawej stronie,gdyż słyszałem tam głosy. Drzwi otworzyła jakaś starsza pani:

    zapytałem, gdzie mieszka pani Lacombe (tak nazywała się terazMarta): „Na górze.” Szedłem schodami po omacku, chwiejąc się iobijając, nieprzytomny z lęku, że stało się jakieś nieszczęście.Zapukałem. Otworzyła mi Marta. O mało nie rzuciłem się jej naszyję, jak robią ludzie prawie sobie obcy, którzy razem urato-wali się z katastrofy. Nie byłaby nic z tego zrozumiała. Na pewnomusiałem  wydać się jej dziwny, gdyż przede wszystkim

    zapytałem: „Dlaczego się pali?” 

    Bo czekając na pana napaliłam w salonie drzewemoliwnym i czytałam przy kominku. 

    W pokoiku, który służył jej jako salon, stało niewielesprzętów, a obicia ścian i duży dywan, puszysty jak sierśćzwierzęcia, zacieśniały go do rozmiarów pudełka; wchodząc

    tam poczułem się jednocześnie szczęśliwy i nieszczęśliwy, jakdramaturg, który patrząc na swą sztukę zbyt późno odkrywa wniej błędy. 

    Marta z powrotem wyciągnęła się przed kominkiem iprzegarniała płonące szczapy, uważając, by nie mieszaćwęgielków z popiołem. 

    A może pan nie lubi zapachu drzewa oliwnego? Moiteściowie sprowadzili je dla mnie ze swej posiadłości napołudniu. 

    Marta zdawała się usprawiedliwiać, iż jakiś szczegół wtym pokoju będącym moim dziełem pochodził od niej. Możezepsuła w ten  sposób jakąś całość, niezupełnie dla niej zro-

    zumiałą. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    44/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 41

    Wprost przeciwnie. Ten ogień mnie zachwycał,zachwycało mnie też, że Marta, podobnie jak ja, dopiero gdyprzypiekła się z jednej strony, odwracała się na drugą. Jej

    spokojna i poważna twarz nigdy jeszcze nie wydała mi się takpiękna jak w tym dzikim świetle. Nie rozproszone po pokoju,zachowywało całą swą siłę. Poza nim była ciemność, w którejczłowiek obijał się o meble. 

    Marta nie umiała cieszyć się szczebiotliwie. Jej radośćbyła poważna. 

    Popadałem przy niej z wolna w odrętwienie, wydała misię inna. To dlatego iż teraz, kiedy byłem pewny, że jej już niekocham, zaczynałem ją kochać. Czułem się niezdolny do wy-rachowania, do machinacji, do tego wszystkiego, co dotąd, a i wowej chwili też jeszcze, uważałem za rzecz w miłościnieodzowną. Nagle poczułem się lepszy. Ta raptowna przemianakażdemu byłaby otworzyła oczy: ja nie spostrzegłem, że kocham

    się w Marcie. Przeciwnie, widziałem w tym dowód, że mojamiłość umarła, a zastąpiła ją piękna przyjaźń. Ta perspektywadługiej przyjaźni uświadomiła mi nagle, jak bardzo inne uczuciebyłoby tu występne, krzywdzące dla człowieka, który ją kochał,do którego miała należeć i który nie mógł być z nią razem. 

    A przecież jeszcze coś innego powinno mnie byłooświecić co do prawdziwej natury moich uczuć. Przed paromamiesiącami, kiedy spotykałem Martę, moja rzekoma miłość nieprzeszkadzała mi wydawać o niej sądów, uważać za brzydkiewiększości rzeczy, które ona uważała za ładne, a za dziecinnewiększości tego, co mówiła. Dzisiaj, jeżeli nie myślałem o czymśtak jak ona, byłem przekonany, że nie mam racji. Najpierwdałem się zwieść brutalności moich pierwszych żądz, teraz zaś

    łagodności uczucia bardziej głębokiego. Nie czułem się zdolny

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    45/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 42

    do niczego, co sobie przedtem obiecywałem. Zaczynałemszanować Martę, gdyż zaczynałem ją kochać. 

    Powracałem do niej co wieczór; nie przychodziło mi

    nawet do głowy, by ją poprosić, żeby pokazała mi swą sypialnię,ani tym bardziej, by zapytać, jak spodobały się Jakubowi naszemeble. Nie pragnąłem niczego więcej, prócz tej nie kończącej sięnarzeczeńskiej bliskości naszych ciał wyciągniętych przy komin-ku i mego własnego bezruchu płynącego z obawy, bynieopatrznym ruchem nie spłoszyć szczęścia. 

    Lecz Marta, która rozkoszowała się tym samym,myślała, że jest w swym uczuciu odosobniona. Moje szczęśliwerozleniwienie brała za obojętność. Przekonana, że je; niekocham, sądziła, że jeżeli nie zrobi nic, by przywiązać mnie dosiebie, jej milczący salon znuży mnie szybko. 

    Nie odzywaliśmy się. Dla mnie był to dowód szczęścia.  

    Czułem się tak bliski Marty, tak pewny, że myślimy otym samym, iż mówienie wydałoby mi się rzeczą równieabsurdalną, jakbym miał mówić głośno, kiedy jestem sam. Tomilczenie przygnębiało biedaczkę. Najrozsądniej było więcmoże uciec się do środków porozumienia tak prostackich jaksłowo czy gest, przy całym żalu, że nie istnieją subtelniejsze. 

    Widząc, iż z każdym dniem coraz głębiej pogrążam sięw rozkoszną niemotę, Marta myślała, że coraz bardziej sięnudzę. Była gotowa na wszystko, byle tylko mnie rozerwać.  

    Rozpuściwszy włosy lubiła spać przy ogniu. Czy raczejja tylko myślałem, że śpi. Sen był dla niej pretekstem, by objąćmnie za szyję, a gdy się już obudziła, z wilgotnymi oczami,powiedzieć mi, że śniło jej się coś smutnego. Nigdy nie chciała

    opowiedzieć mi co. Korzystałem z jej niby-snu, by wdychać

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    46/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 43

    zapach jej włosów, szyi, rozognionych policzków, któremuskałem leciutko, żeby jej nie obudzić; pieszczoty, które nie sąwcale, jak zwykło się sądzić, drobną monetą miłości, lecz

    przeciwnie, jej monetą najbardziej wyszukaną, jaką posługujesię tylko namiętność. Mnie się wydawało, że nasza przyjaźńpozwala mi na nie. Zaczynała mnie jednak ogarniać rozpacz, żetylko miłość daje nam prawo do kobiety. Mogę się obejść bezmiłości, myślałem, ale nigdy bez prawa do Marty. By je zdobyć,

    zdecydowany byłem nawet na miłość, choć wydawało mi się, że

    z wielkim żalem. Pożądałem Marty i nie rozumiałem tego. 

    Kiedy tak spała z głową wspartą o moje ramię,pochylałem się nad nią, by widzieć jej twarz okolonąpłomieniami. Było to igranie z ogniem. Któregoś dnia, kiedypochyliłem się zbyt blisko, choć moja twarz nie dotknęła jeszczejej twarzy, stało się ze mną to, co z igłą, gdy o milimetr

    przekroczy zakazaną strefę i dostanie się we władzę magnesu.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    47/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 44

    Czy to wina magnesu, czy igły? W ten właśnie sposób poczułemjej usta pod moimi. Oczy miała jeszcze zamknięte, lecz jak ktoś,kto już nie śpi. Pocałowałem ją, zdumiony własną zuchwałością,

    gdy tymczasem w rzeczywistości to ona, gdy pochylałem się nadnią, przyciągnęła moją twarz. Obydwiema rękami uchwyciła sięmojej szyi; nawet tonący nie uczyniłby tego z większą mocą. Inie wiedziałem, czy chce, bym ją uratował, czy też bym utonął znią razem. 

    Potem usiadła, położyła sobie moją głowę na kolanach igładząc mnie po włosach powtarzała bardzo cicho: 

    — Musisz odejść, nie powinieneś tu więcej wracać. 

    Nie śmiałem mówić jej po imieniu; kiedy nie miałem jużinnego wyjścia, długo dobierałem słowa i tak układałem zdania,by nie zwracać się do niej bezpośrednio, bo choć nie potrafiłemzdobyć się na mówienie po imieniu, czułem, że jeszcze bardziejnie potrafiłbym powiedzieć do niej „pani”. Piekły mnie łzy. By-łem pewien, że gdyby  któraś upadła Marcie na rękę, usłyszękrzyk. Wyrzucałem sobie, że zerwałem urok, że byłem szalony,by dotykać ustami jej ust, i zapominałem, że to ona mniepocałowała. „Musisz odejść, nie powinieneś tu więcej wracać.” Łzy wściekłości mieszały się ze łzami  żalu. Tak samopochwyconego wilka równie męczy własna wściekłość, co sidła.

    Gdybym się był odezwał, obrzuciłbym Martę obelgami. Mojemilczenie zaniepokoiło ją; brała je za dowód rezygnacji.Wydawało mi się —  byłem niesprawiedliwy, ale chyba niepozbawiony przenikliwości — że myśli: „Trudno, niech cierpi, itak jest już za późno.” Chociaż leżałem przy ogniu, trząsłem się zzimna, szczękałem zębami. Z prawdziwym bólem, dziękiktóremu przestawałem być dzieckiem, mieszały się jeszcze

    uczucia dziecinne. Byłem widzem, który nie chce wyjść, gdyż niepodoba mu się zakończenie sztuki. Powiedziałem: 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    48/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 45

    — Nie pójdę. Zadrwiła sobie pani ze mnie. Nie chcę paniwięcej widzieć. 

    —  Bo nie tylko nie chciałem wracać do rodziców, ale

    także nie chciałem widzieć więcej Marty. Najchętniej byłbym jąwypędził z jej domu! 

    Lecz ona łkała: 

    —  Jesteś dziecko! Nie rozumiesz, że jeżeli mówię ci,żebyś sobie poszedł, to dlatego, że cię kocham. 

    Odpowiedziałem jej z nienawiścią, że rozumiemdoskonale, iż ma obowiązki i że jej mąż jest na wojnie.

    Potrząsnęła głową: 

    —  Dopóki cię nie poznałam, byłam szczęśliwa,wydawało mi się, że kocham mojego narzeczonego.Wybaczałam mu, że nie bardzo mnie rozumie. To ty pokazałeś

    mi, że go nie kocham. Moim obowiązkiem jest nie to, co myślisz.Nie to, żeby nie kłamać mężowi, lecz to, żeby nie kłamać tobie.Odejdź i nie myśl, że jestem zła; niedługo o mnie zapomnisz. Aleja nie chcę, żebyś miał być przeze mnie nieszczęśliwy. Plączę, bojestem dla ciebie za stara!

    To wyznanie miłosne było wzniosłe przez to, iż  takdziecinne. I niezależnie od tego, jakie będą moje późniejszeuczucia, nigdy już nie będzie się mogło powtórzyć to prześlicznewzruszenie, jakie budził widok dziewiętnastoletniej dziewczynypłaczącej, że jest za stara. 

    Smak pierwszego pocałunku rozczarował mnie, jakowoc, którego kosztujemy po raz pierwszy. Nie nowościom, leczprzyzwyczajeniu zawdzięczamy najwięcej przyjemności. W parę

    minut później nie tylko przyzwyczaiłem się do ust Marty, ale nie

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    49/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 46

    mogłem się już bez nich obejść. I wówczas właśnie powiedziała,że pozbawi mnie ich na zawsze. 

    Tego wieczora Marta odprowadziła mnie aż do domu.

    Żeby lepiej czuć jej bliskość, wtulałem się pod jej pelerynę iobejmowałem ją wpół. Nie mówiła już, że nie powinniśmy sięwięcej widywać; przeciwnie, mówiła, że smut no jej na myśl, iżmamy się rozstać. Musiałem przysięgać jej tysiące niemądrychrzeczy.

    Kiedy znaleźliśmy się przed domem rodziców, nie

    chciałem puszczać Marty z powrotem samej i odprowadziłem jąznowu. Ta dziecinada nigdy by się pewnie nie skończyła,  bopotem znów Marta chciała mnie odprowadzić. Zgodziłem się, alepod warunkiem, że zawróci od połowy drogi. 

    Spóźniłem się pół godziny na obiad. Zdarzyło się to poraz pierwszy. Powiedziałem, że pociąg się spóźnił. Ojciec udał,że mi wierzy. 

    Nic już mi teraz nie ciążyło. Chodziłem po ulicachrównie lekki jak we snach. 

    Aż do tej pory musiałem zawsze wyrzekać sięwszystkiego, czego pożądałem jako dziecko. Z drugiej zaś stronyobowiązek wdzięczności psuł mi przyjemność otrzymywaniazabawek. Jakiż urok miałaby dla dziecka zabawka, któraofiarowywałaby się sama! Byłem pijany namiętnością. Martabyła moja; to nie ja tak powiedziałem, to ona. Mogłem dotykaćjej twarzy, całować jej oczy, ramiona, ubierać ją, popsuć, wedlemojej woli. Nieprzytomny, gryzłem ją tam, gdzie skóra jestodsłonięta, aby matka posądzała ją, że ma kochanka. Gdybymmógł, wycisnąłbym tam swoje inicjały. W mojej dziecinnej

    dzikości odkrywałem stary sens tatuaży. „Gryź mnie, naznaczmnie, chciałabym, żeby wszyscy wiedzieli” — mówiła Marta. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    50/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 47

    Pragnąłem móc całować jej piersi. Nie śmiałem jej o topoprosić, gdyż myślałem, że ofiaruje mi je sama, tak jak usta. Pokilku dniach jednak tak nawykłem do jej ust, że nie pożądałem

    innych rozkoszy.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    51/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 48

    8

    Kiedy przychodziłem, czytaliśmy razem przy kominku.Marta wrzucała tam często listy, które mąż przysyłał jej co dzieńz frontu. Ich zaniepokojony ton świadczył, że Marta musiałapisywać do niego coraz mniej czule i coraz rzadziej. Widok tych

    płonących listów był mi niemiły. Podsycały na chwilą ogień ibałem się, że zobaczę pewne rzeczy zbyt jasno. 

    Marta, która często teraz pytała mnie, czy to prawda, że

    pokochałem ją od razu, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy,wyrzucała mi, że nie powiedziałem jej tego przed ślubem.

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    52/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 49

    Twierdziła, że nie byłaby wyszła za mąż, gdyż jeżeli nawet wpoczątkach narzeczeństwa odczuwała dla Jakuba coś w rodzajumiłości, to później, kiedy na skutek wojny zaczęło przeciągać się

    zbyt długo, miłość zniknęła powoli z jej serca. Wychodząc zaJakuba nie kochała go już. Miała nadzieję, że dwutygodniowyurlop, jaki wtedy dostał, odmieni może jej uczucia.  

    Lecz Jakub był niezręczny. Ten, kto kocha, drażnizawsze tego, kto nie kocha. A on kochał ją coraz bardziej. Jegolisty były listami człowieka, który cierpi, był jednak zbyt wy-sokiego mniemania o swojej Marcie, by posądzać ją o zdradę.Oskarżał więc samego siebie i błagał tylko, by napisała, co jejzrobił złego: „Przy tobie czuję się tak gruboskórny, wiem, żekażde moje słowo cię razi.” Marta odpowiadała mu tylko, że sięmyli, że nie ma mu nic do wyrzucenia. 

    Był początek marca. Wiosna w tym roku była wczesna.Kiedy Marta nie towarzyszyła mi do Paryża, w peniuarze

    narzuconym na nagie ciało czekała, aż wrócę z lekcji rysunków,wyciągnięta przed kominkiem, gdzie paliła nadal drzewemoliwnym od teściów. Poprosiła, by uzupełnili jej zapasy. Niewiem, co za nieśmiałość —  chyba że to była nieśmiałość, jakąodczuwamy zawsze, gdy mamy zrobić coś, czego jeszcze nigdynie robiliśmy — powstrzymywała mnie. Przychodził mi na myślDafnis. W tym wypadku Chloe była już trochę wtajemniczona,

    lecz Dafnis nie śmiał jej prosić, by wtajemniczyła i jego także.Czy nie uważałem Marty raczej za dziewicę wydaną w ciągupierwszych dwóch tygodni małżeństwa na łup obcego czło-wieka, który kilkakrotnie wziął ją siłą? 

    Wieczorem, sam w łóżku, przyzywałem Martę, robiłemsobie wyrzuty — ja, który uważałem się za mężczyznę — że nie

    jestem nim w stopniu wystarczającym, by zrobić z niej wreszcie

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    53/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 50

    moją kochankę. Codziennie idąc do niej obiecywałem sobie, żenie wyjdę, dopóki nią nie zostanie. 

    W marcu 1918, kiedy skończyłem szesnaście lat, Marta,

    błagając mnie, żebym się nie pogniewał, ofiarowała mi peniuarpodobny do jej własnego i chciała, żebym włożył go u niej. Zradości omal że po raz pierwszy w życiu nie ułożyłemkalamburu. Oto moja szata praetexta! Gdyż miałem wrażenie, iżto właśnie lęk przed śmiesznością — ja byłem ubrany, a ona nie—  krępował mnie dotąd. W pierwszej chwili postanowiłemprzebrać się zaraz. Potem zaczerwieniłem się, pojąwszy, ile wtym prezencie było wyrzutu. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    54/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 51

    9

    Na początku naszej miłości Marta dała mi klucz odswego mieszkania, żebym nie musiał czekać na nią w ogrodzie,gdyby przypadkiem wyszła do miasta. Mogłem posłużyć się tymkluczem w sposób mniej niewinny. Była sobota. Żegnając się zMartą obiecałem, że przyjdę nazajutrz na drugie śniadanie.Postanowiłem jednak wrócić do niej jeszcze tego samegowieczora, jak najwcześniej. 

    Przy obiedzie powiedziałem rodzicom, że wybieram się

    nazajutrz z Reném na wycieczkę do lasu Sénart. Mieliśmywyruszyć o piątej rano. Ponieważ o tej porze cały dom jeszcześpi, mogłem być pewien, że nikt nie będzie wiedział, o którejwyszedłem i czy spędziłem noc w domu, czy nie. 

    Ledwo jednak powiedziałem o moim zamiarze, matkapostanowiła przygotować mi koszyk z prowiantem. Byłem

    skonsternowany, ten koszyk niszczył cały romantyzm iniezwykłość mego postępku. Ja, który już z góry rozkoszowałemsię przestrachem Marty, kiedy zjawię się nagle w jej sypialni,wyobraziłem sobie teraz, jak wybuchnie śmiechem  na widokksięcia z bajki z koszykiem na zakupy. Na próżno zapewniałemmatkę, że René obiecał zająć się wszystkim, nie chciała słuchać.Dalszy upór obudziłby jej podejrzenia. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    55/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 52

    To, co jest nieszczęściem dla jednych, byłobyszczęściem dla drugich. Widziałem  pełen pożądania wzrokmoich braci, kiedy matka szykowała koszyk, z góry psujący moją

    pierwszą noc miłosną. Pomyślałem, by dać go im po kryjomu,ale kiedy by już wszystko zjedli, nawet perspektywa lania niepowstrzymałaby ich od wydania mnie dla samej przyjemności

    zrobienia mi na złość. 

    Ponieważ żaden schowek nie wydawał się dostateczniepewny, nie pozostawało mi nic innego jak pogodzić się z losem.  

    Przysiągłem sobie, że nie wyjdę przed północą, żebymieć pewność, że rodzice już śpią. Usiłowałem czytać. Kiedyjednak w merostwie wybiła dziesiąta, a rodzice byli już od jakie-goś czasu w łóżkach, nie miałem siły dłużej czekać. Rodzicesypiali na pierwszym piętrze, ja na parterze. Butów nie kładłem,żeby jak najciszej przejść przez mur. W jednej ręce miałem więc

    buty, w drugiej koszyk, niebezpieczny ze względu na butelki, i

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    56/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 53

    trzymając to wszystko ostrożnie otworzyłem tylne drzwi wyj-ściowe. Padał deszcz. Tym lepiej, deszcz zagłuszy odgłosy.Zobaczywszy, że w sypialni rodziców jeszcze się świeci, o mało

    nie zawróciłem. Ale już byłem w drodze. Ponieważ padało,musiałem włożyć buty; jeden środek ostrożności odpadł. Teraztrzeba było przejść przez mur, żeby nie zadźwięczał dzwonekprzy furtce. Podszedłem do muru, pod którym ustawiłem poobiedzie krzesło ogrodowe, żeby ułatwić sobie ucieczkę. Naszczycie muru były dachówki. Od deszczu zrobiły się śliskie.Kiedy się ich uczepiłem, jedna spadła. Ze strachu hałas wydał mi

    się dziesięciokrotnie większy. Musiałem teraz skoczyć na ulicę.Koszyk trzymałem w zębach; wpadłem do kałuży. Przez długąchwilę stałem patrząc w okno rodziców, żeby się przekonać, czynikt się tam nie pojawi. Okno pozostało puste. Byłemuratowany!

    Droga do Marty prowadziła nad Marną. Liczyłem, żeschowam koszyk w krzakach i nazajutrz wyjmę. Okazało się tojednak niebezpieczne, bo była wojna. W jedynym miejscu, gdzierosły krzaki i można było schować koszyk, st ał wartownikpilnujący mostu J***. Długo się wahałem, bledszy od spiskowcapodkładającego dynamit. W końcu jednak schowałem wiktuały.

    Furtka u Marty była zamknięta. Wyjąłem klucz, któryzostawiano zawsze w skrzynce do listów. Na palcach

    przeszedłem przez ogródek, wszedłem na ganek. Zanimruszyłem po schodach, zdjąłem buty. 

    Marta była taka nerwowa! Może zemdleje na mójwidok. Drżałem; nie mogłem trafić kluczem do dziurki. Wreszcieprzekręciłem klucz powoli, żeby nie obudzić nikogo. W przed-pokoju wpadłem na stojak do parasoli. Bałem się, żeby zamiast

    na przełącznik nie trafić na dzwonek. Szedłem po omacku aż dosypialni. Znów ogarnęła mnie chęć ucieczki. Może Marta nie

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    57/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 54

    wybaczy mi nigdy? A jeżeli przekonam się nagle, że mniezdradza, zastanę ją z innym mężczyzną? 

    Otworzyłem drzwi. Szepnąłem: 

    — Marto!

    Odpowiedziała: 

    — Zamiast mnie tak nastraszyć, mogłeś przyjść dopierorano. Więc dostałeś urlop o tydzień wcześniej? 

    Brała mnie za Jakuba! 

    Otóż, jeżeli przy tej okazji dowiedziałem się, w jakisposób byłaby go przyjęła, dowiedziałem się także, że ukrywałajuż coś przede mną. Więc Jakub miał przyjechać za tydzień! 

    Zapaliłem światło. Leżała twarzą do ściany. Najprościejbyło powiedzieć: „To ja”, a jednak milczałem. Pocałowałem ją wszyję. 

    —  Jesteś mokry. Wytrzyj sobie twarz! Odwróciła się ikrzyknęła. 

    Wyraz jej twarzy zmienił się w jednej sekundzie i nieusiłując nawet tłumaczyć sobie mojej nocnej wizyty zawołała: 

    — Ależ ty się zaziębisz, kochanie! Rozbierz się prędko! 

    Pobiegła rozniecić ogień w salonie. Kiedy wróciła dosypialni, a ja się nie ruszałem, zapytała: 

    — Pomóc ci? 

    Ja, który najbardziej bałem się chwili, kiedy będę musiałsię rozbierać, i z góry już wyobrażałem sobie jej śmieszność,błogosławiłem deszcz, dzięki któremu to rozbieranie zmieniało

    się w czynność macierzyńską. Marta wychodziła co chwila z

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    58/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 55

    pokoju, wracała i znów szła do kuchni, żeby zobaczyć, czy wodana grog dla mnie już gorąca. Wreszcie zastała mnie nagiego nałóżku, do połowy przykrytego puchową kołderkę. To szaleństwo

    tak leżeć nago, ofuknęła; natrze mnie zaraz wodą kolońską. 

    Potem otworzyła szafę i rzuciła mi strój nocny.„Powinien być akurat dobry.” Nocny strój Jakuba! Pomyślałem,że ten żołnierz doskonale mógł się tu zjawić, skoro Marta wzięłamnie za niego.

    Leżałem w łóżku. Marta położyła się koło mnie.

    Poprosiłem, żeby zgasiła światło. Nawet w jej ramionachlękałem się mojej nieśmiałości. Ciemność dodałaby mi odwagi.

    — Nie — odparła łagodnie Marta. — Chcę patrzeć, jakbędziesz zasypiał. 

    Na te słowa pełne wdzięku poczułem pewneskrępowanie. Były dla mnie dowodem wzruszającej dobroci tej

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    59/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 56

    kobiety, która wszystko stawiała na jedną kartę, by zostać mojąkochank ą, a nie domyślając się mojej chorobliwej nieśmiałościprzypuszczała, że potrafię zasnąć obok niej. Od czterech

    miesięcy mówiłem, że ją kocham, a nie dawałem jej dowodu,którym mężczyźni tak szafują i który często zastępuje im samąmiłość. Zgasiłem światło siłą. 

    Czułem podobny niepokój jak przed chwilą, zanimwszedłem do Marty. Lecz jak oczekiwanie przed drzwiami, taksamo i to drugie nie mogło trwać zbyt długo. Zresztą moja wyo-braźnia obiecywała sobie takie rozkosze, że aż przestawała jeogarniać. Zląkłem się podobieństwa do męża i tego, że zostawięMarcie złe wspomnienie o naszych pierwszych chwilachmiłosnych. 

    Było jej więc lżej niż mnie. Jednak ten moment, gdyrozluźniliśmy uścisk, i cudowne oczy Marty warte były mojejudręki. 

    Twarz jej przeistoczyła się. Dziwiłem się nawet, że niemogę dotknąć aureoli, która naprawdę otaczała jej głowę jak naświętych obrazach. 

    Uwolniony od jednych obaw, odczuwałem teraz inne.

    Pojąwszy bowiem wreszcie wagę gestów, których mojanieśmiałość wzbraniała mi dotąd, drżałem teraz, że Martanależy do męża o wiele bardziej, niż twierdziła. 

    Ponieważ nie potrafię ogarnąć w pełni tego, czegosmakuję po raz pierwszy, rozkosz miłosna miała być dla mnie zkażdym dniem głębsza. 

    Na razie ta nieprawdziwa przyjemność przyniosła mi zesobą prawdziwy ból męski: zazdrość. 

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    60/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 57

    Miałem żal do Marty, gdyż jej twarz, pełnawdzięczności, pozwoliła mi zrozumieć, ile znaczy więź cielesna.Przeklinałem mężczyznę, który przede mną obudził jej ciało.

    Zrozumiałem, jak byłem głupi myśląc o Marcie jak o dziewicy. Wkażdym innym czasie życzyć śmierci jej mężowi byłobydziecinną chimerą, lecz obecnie życzenie to stawało sięniemalże taką samą zbrodnią, jak gdybym go zabił. Wojniezawdzięczałem narodziny mego szczęścia; od niej oczekiwałemjego apoteozy. Miałem nadzieję, że przysłuży się mojejnienawiści, jak anonim zamiast nas dokonujący zbrodni. 

    Teraz płaczemy razem; to wina szczęścia. Martawyrzuca mi, że dopuściłem do jej małżeństwa. Lecz gdybym doniego nie dopuścił, czy leżałbym w tym łóżku, które sam wybie-rałem? Mieszkałaby u rodziców; nie moglibyśmy się widywać.Nie byłaby nigdy należała do Jakuba, lecz nie należałaby też domnie. Gdyby nie on, nie mając możności porównania możeżałowałaby teraz i spodziewała się czegoś więcej. Nienienawidzę Jakuba. Nienawidzę pewności, że wszystkozawdzięczam temu człowiekowi, którego oszukujemy oboje. Aleza bardzo kocham Martę, by uznać naszą miłość za występek. 

    Płaczemy razem, że jesteśmy tylko dwojgiem dzieci,które niczym nie dysponują. Porwać Martę! Ponieważ nie należydo nikogo prócz mnie, znaczyłoby to porwać ją samemu sobie,

    gdyż rozłączono by nas.  Już  teraz myślimy końcu wojny jako okońcu naszej miłości. Wiemy, że tak będzie, i na próżno Martaprzysięga mi, że porzuci wszystko i pójdzie za mną — nie jestemnaturą skłonną do buntu  gdy stawiam się w położeniu Marty,nie potrafię wyobrazić sobie tego szalonego kroku. Martatłumaczy mi, dlaczego uważała, że jest dla mnie za stara. Za latpiętnaście życie dla mnie będzie się dopiero zaczynać, inne

    kobiety, mające tyle lat, co ona teraz, będą mnie kochać. „Nie

  • 8/18/2019 Raymond Radiguet_DIABEŁ WCIELONY

    61/154

    Raymond RADIGUET — DIABEŁ WCIELONY 

    Opracowanie edytorskie Jawa48 ©  Strona 58

    pozostawałoby mi nic prócz cierpienia —  dorzuca. —  Nieprzeżyłabym, gdybyś mnie porzucił. Ale gdybyś został,wiedziałabym,