RABAN NR 5

12
legnicki magazyn kulturalny KWIECIEŃ 2013 | miesięcznik ISSN 2299-8896 Z KATARZYNĄ GRONIEC ROZMAWIA ALICJA SWEDURA Matka Joanna od Aniołów Orkiestra pod ziemią PeKaeSy 2013 Dziękujemy rodzicom Koncert charytatywny Fun- dacji Rozwoju Człowieka James Blake Overgrown Nabytki Muzeum Miedzi w Legnicy 1992-2012 Dogonić światło Anna Podczaszy Małgorzata Braunek W NUMERZE: SZTUKA LITERATURA FOT. ANETA MACKIEWICZ Ograniczam dopływ bodźców Tyk, tyk, tyk… – zegar tyka, a następnie cichnie. W pełni zaabsorbowani uzależniającą nutą, wcho- dzimy w trans. Nikt nie chce z niego wyjść, bo po co, skoro jest tak bardzo przyjemny? 6 kwietnia, na scenie Teatru Modrzejewskiej staje legendarna Anka z musicalu Metro. Katarzyna Groniec śpiewa właśnie dla nas. Koncert dobiega końca i to właśnie ja mam okazję z nią porozmawiać. MUZYKA TEATR Alicja Swedura: Wraca Pani kolejny raz do Legnicy. Jak się Pani czuje na scenie Te- atru Modrzejewskiej? Katarzyna Groniec: Teatr jest uroczy. To bar- dzo klimatyczne, ciekawe miejsce. Zresztą wszyscy wiedzą, że w tym teatrze odbyło się dużo fajnych przedstawień. Czy dzisiejszy występ może Pani uznać za udany? Co przyjmuje Pani za wyznacznik udanego występu? Podczas udanego koncertu musi zajść wy- miana energetyczna. To ulotne zjawisko, o którym niełatwo się opowiada. Między in- nymi na tej właśnie nieokreśloności polega magia muzyki. Proszę opowiedzieć o swojej najnowszej płycie Pin-up Princess. Czym ta płyta róż- ni się od poprzednich? Pin-up Princess to moja druga autorska pły- ta. Jest najbardziej rytmiczna ze wszystkich nagranych przeze mnie płyt. Starałam się opowiedzieć na niej o rzeczach dla mnie waż- nych w sposób nie do końca poważny. To już pani siódma płyta – czy po tylu la- tach kariery wciąż projektuje sobie Pani, co jeszcze zostało do zrobienia? Czy mimo tak wielu osiągnięć czuje Pani nie- dosyt? Są różne etapy pracy i bywa też tak, że jest się bardzo zmęczonym i ma się poczucie, że już nic więcej nie powstanie i niczego więcej się nie chce. A potem przychodzi moment, gdy pojawia się doładowanie – nie wiem, skąd ono się bierze. Może z kosmosu. Wte- dy mamy poczucie, że jeszcze nie koniec, że chciałoby się jeszcze i powstaje kolejna płyta. Życie jest jedną, wielką zmianą. Każda gwiazda ma taki punkt przełomowy w swojej karierze – co to było w Pani przy- padku? Na pewno było kilka takich bardzo ważnych punktów. Z pewnością debiut, potem Wro- cław i przegląd [Przegląd Piosenki Aktorskiej – przyp. red.], następnie pierwsza płyta, póź- niej praca z różnymi ciekawymi ludźmi. Te zdarzenia otworzyły kolejne okna i kolejne drzwi. Jesteśmy wówczas w stanie zobaczyć coś nowego, co trudno jest zobaczyć same- mu, żyjąc we własnym świecie. Bez wątpienia nieocenione są spotkania z ludźmi. Co Pani czuła podczas tych pierwszych sukcesów? Przede wszystkim radość. Wielką ekscytację i ogromne poczucie szczęścia, że wchodzę w zawód, który wydawał mi się wówczas za- jęciem niosącym wyłącznie metafizykę i wiel- kie, wspaniałe przeżycia, bujanie w obłokach, obcowanie z poezją na co dzień. Wyobra- żałam sobie, że tak będzie wyglądało moje życie. Od kulis wygląda to trochę mniej upoj- nie i trzeba się napracować, żeby proza nie ukatrupiła poezji. Czy nie myślała Pani o pewnej odmianie? Czy nie chciałaby Pani posmakować jakie- goś innego gatunku muzycznego niż pio- senka aktorska? Nie bardzo to sobie wyobrażam. Czy kusi Panią, by powrócić do aktor - stwa? Nigdy nie zatrzymałam się w aktorstwie na długo. Na palcach jednej ręki mogę policzyć swoje role dramatyczne, które miałam przy- jemność zagrać. Chciałam śpiewać. Nie wy- obrażałam sobie siebie bez muzyki. Zdobyła Pani bardzo wiele nagród. Każ- da z nich ma jednakową wartość, czy też w Pani zbiorze jest taka, którą mogłaby Pani nazwać wyjątkową? Oczywiście, że każda z nich jest miła, ale czy to coś załatwia, coś zmienia? Czy bez nich byłabym mniej warta? Nie sądzę. W 2009 roku została wydana płyta zatytu- łowana Przypadki. Powiedziała Pani, że od tego czasu jest w pełni świadomą artystką. Po czym artysta poznaje, że jest już twór- cą świadomym? Przypadki to moja pierwsza płyta autorska, która kosztowała mnie dużo, ale też wiele mnie nauczyła. Czuję, że od tego momentu wiedziałam już dużo więcej. Co Panią inspiruje? Różne rzeczy. Bardzo inspirujący są ludzie i ich światy. Poza tym oczywiście muzyka. I przestrzeń. Dobrze czuję się gdzieś poza miastem, na łonie natury, gdzie mogę trochę powędrować. Spokój i harmonia są dla mnie inspirujące. W odróżnieniu od osób, które muszą mieć mnóstwo bodźców, ja raczej ograniczam ich dopływ. Dziękuję za rozmowę. FOT. MAREK BECZEK

description

Legnicki Magazyn Kulturalny RABAN

Transcript of RABAN NR 5

Page 1: RABAN NR 5

l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

K W I E C I E Ń 2 0 1 3 | miesięcznikISSN 2299-8896

Z KATARZYNĄ GRONIEC ROZMAWIA ALICJA SWEDURA

Matka Joanna od Aniołów

Orkiestra pod ziemią

PeKaeSy 2013

Dziękujemy rodzicom

Koncert charytatywny Fun-dacji Rozwoju Człowieka

James Blake Overgrown

Nabytki Muzeum Miedzi w Legnicy

1992-2012

Dogonić światło

Anna Podczaszy

Małgorzata Braunek

W NUMERZE:

SZTUKA

LITERATURA

FOT. ANETA MACKIEWICZ

Ograniczam dopływ bodźców

Tyk, tyk, tyk… – zegar tyka, a następnie cichnie. W pełni zaabsorbowani uzależniającą nutą, wcho-dzimy w trans. Nikt nie chce z niego wyjść, bo po co, skoro jest tak bardzo przyjemny? 6 kwietnia, na scenie Teatru Modrzejewskiej staje legendarna Anka z musicalu Metro. Katarzyna Groniec śpiewa właśnie dla nas. Koncert dobiega końca i to właśnie ja mam okazję z nią porozmawiać.

MUZYKA

TEATR

Alicja Swedura: Wraca Pani kolejny raz do Legnicy. Jak się Pani czuje na scenie Te-atru Modrzejewskiej?

Katarzyna Groniec: Teatr jest uroczy. To bar-dzo klimatyczne, ciekawe miejsce. Zresztą wszyscy wiedzą, że w tym teatrze odbyło się dużo fajnych przedstawień.

Czy dzisiejszy występ może Pani uznać za udany? Co przyjmuje Pani za wyznacznik udanego występu?

Podczas udanego koncertu musi zajść wy-miana energetyczna. To ulotne zjawisko, o którym niełatwo się opowiada. Między in-nymi na tej właśnie nieokreśloności polega magia muzyki.

Proszę opowiedzieć o swojej najnowszej płycie Pin-up Princess. Czym ta płyta róż-ni się od poprzednich?

Pin-up Princess to moja druga autorska pły-ta. Jest najbardziej rytmiczna ze wszystkich nagranych przeze mnie płyt. Starałam się opowiedzieć na niej o rzeczach dla mnie waż-nych w sposób nie do końca poważny.

To już pani siódma płyta – czy po tylu la-tach kariery wciąż projektuje sobie Pani, co jeszcze zostało do zrobienia? Czy

mimo tak wielu osiągnięć czuje Pani nie-dosyt?

Są różne etapy pracy i bywa też tak, że jest się bardzo zmęczonym i ma się poczucie, że już nic więcej nie powstanie i niczego więcej się nie chce. A potem przychodzi moment, gdy pojawia się doładowanie – nie wiem, skąd ono się bierze. Może z kosmosu. Wte-dy mamy poczucie, że jeszcze nie koniec, że chciałoby się jeszcze i powstaje kolejna płyta. Życie jest jedną, wielką zmianą.

Każda gwiazda ma taki punkt przełomowy w swojej karierze – co to było w Pani przy-padku?

Na pewno było kilka takich bardzo ważnych punktów. Z pewnością debiut, potem Wro-cław i przegląd [Przegląd Piosenki Aktorskiej

– przyp. red.], następnie pierwsza płyta, póź-niej praca z różnymi ciekawymi ludźmi. Te zdarzenia otworzyły kolejne okna i kolejne drzwi. Jesteśmy wówczas w stanie zobaczyć coś nowego, co trudno jest zobaczyć same-mu, żyjąc we własnym świecie. Bez wątpienia nieocenione są spotkania z ludźmi.

Co Pani czuła podczas tych pierwszych sukcesów?

Przede wszystkim radość. Wielką ekscytację i ogromne poczucie szczęścia, że wchodzę w zawód, który wydawał mi się wówczas za-jęciem niosącym wyłącznie metafizykę i wiel-kie, wspaniałe przeżycia, bujanie w obłokach, obcowanie z poezją na co dzień. Wyobra-żałam sobie, że tak będzie wyglądało moje życie. Od kulis wygląda to trochę mniej upoj-nie i trzeba się napracować, żeby proza nie ukatrupiła poezji.

Czy nie myślała Pani o pewnej odmianie? Czy nie chciałaby Pani posmakować jakie-goś innego gatunku muzycznego niż pio-senka aktorska?

Nie bardzo to sobie wyobrażam.

Czy kusi Panią, by powrócić do aktor-stwa?

Nigdy nie zatrzymałam się w aktorstwie na długo. Na palcach jednej ręki mogę policzyć swoje role dramatyczne, które miałam przy-jemność zagrać. Chciałam śpiewać. Nie wy-obrażałam sobie siebie bez muzyki.

Zdobyła Pani bardzo wiele nagród. Każ-da z nich ma jednakową wartość, czy też w Pani zbiorze jest taka, którą mogłaby Pani nazwać wyjątkową?

Oczywiście, że każda z nich jest miła, ale czy to coś załatwia, coś zmienia? Czy bez nich byłabym mniej warta? Nie sądzę.

W 2009 roku została wydana płyta zatytu-łowana Przypadki. Powiedziała Pani, że od tego czasu jest w pełni świadomą artystką. Po czym artysta poznaje, że jest już twór-cą świadomym?

Przypadki to moja pierwsza płyta autorska, która kosztowała mnie dużo, ale też wiele mnie nauczyła. Czuję, że od tego momentu wiedziałam już dużo więcej.

Co Panią inspiruje?

Różne rzeczy. Bardzo inspirujący są ludzie i ich światy. Poza tym oczywiście muzyka. I przestrzeń. Dobrze czuję się gdzieś poza miastem, na łonie natury, gdzie mogę trochę powędrować. Spokój i harmonia są dla mnie inspirujące. W odróżnieniu od osób, które muszą mieć mnóstwo bodźców, ja raczej ograniczam ich dopływ.

Dziękuję za rozmowę.

FOT. MAREK BECZEK

Page 2: RABAN NR 5

K W I E C I E Ń 2 0 1 32 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

PeKaeSy 2013 MAKSYMILIAN CHLEBOSZ

t e a t rDANIELA WOŁOSIŃSKA

Opętani

Czy ksiądz może pokochać przeoryszę? Jakie mogą być tego konse-kwencje? Matka Joanna od Aniołów w scenicznej adaptacji Piotra To-maszuka i Rafała Gąsowskiego jest pełna niedomówień i podszeptów. Przerażająca historia zaprezentowana na deskach Teatru Modrzejew-skiej nawiązuje do tej strony życia religijnego, o której rzadko mówi się otwarcie.

Przedstawienie Matka Joanna od Aniołów po-wstało na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Literacka opowieść nawiązu-je do interesującego przypadku opętania za-konnic we francuskim mieście Loudun w XVII wieku. Iwaszkiewicz jednak przeniósł miejsce akcji na wschodnie kresy XVII-wiecznej Pol-ski, do wymyślonego miasteczka Ludyń. To tam w klasztorze żyje grupa urszulanek na czele z przeoryszą Joanną, które pewnego dnia zostają opętane przez demony. Opęta-nie Matki Joanny jest tak silne, że do jej eg-zorcyzmów potrzebnych jest kilku kapłanów. Katarzyna Dworak wcielając się w tę rolę, pokazała aktorski kunszt. To nie lada wyczyn

zagrać opętaną, bo przecież owe demony trzeba poczuć, obudzić w sobie nieistnieją-cą bestię, która potrząsa gwałtownie ciałem, tłucze nim o podłogę i nie pozwala na chwilę normalności i spokoju. To odważna rola.

Tematyka przedstawienia jest równie odważ-na, gdyż odsłania niewygodne dla kościoła, kontrowersyjne prawdy. Okazuje się bowiem, że przybyły na miejsce opętania egzorcysta jezuita Suryn (w tej roli Rafał Cieluch) zako-chuje się w przeoryszy Joannie. Mężczyzna wmawiający sobie, że nie wykazuje zaintere-sowania światem doczesnym, będąc w po-bliżu przełożonej klasztoru odczuwa coraz

większe napięcie i niepokój. Nie uświadamia sobie nawet, że pokochał Joannę. Niedługo po tym ogłasza, że sam został opętany. Jed-nak czy na pewno? Choć podczas spektaklu nie pada ani razu słowo „miłość” w znaczeniu gorącego uczucia pomiędzy dwojgiem ludzi, to Katarzyna Dworak oraz Rafał Cieluch fan-tastycznie oddają rozwój gwałtownej namięt-ności, którą bohaterowie rozpaczliwie próbują tłumić.

Tomaszuk wprowadza na deski Teatru Mo-drzejewskiej mroczny świat poczucia winy, grzechu i braku ufności w Boga. Wykolejona i mroczna rzeczywistość zamyka w sobie ni-czym w pułapce bohaterów, którzy w żaden sposób nie mogą sobie poradzić z narastają-cymi między nimi napięciami. Jednocześnie ponad sceną od samego początku przedsta-wienia unosi się specyficzna aura tajemnicy, nie wiadomo bowiem, czy zachowanie matki Joanny jest wynikiem głębokiej wiary, opę-tania, zakochania czy choroby psychicznej. Otwarte zakończenie spektaklu także zosta-wia odbiorcę z szeregiem pytań. Co ostatecz-nie uleczyło matkę Joannę?

W przedstawieniu wszechobecną ciemność rozświetlają tylko wąskie snopy stłumionego światła. W tej mrocznej scenerii aktorzy gra-ją wymowne plastycznie sceny, zapadające mocno w pamięć. Grupa legnickich aktorów świetnie poradziła sobie zarówno z pracą grupową – bo przecież fantastycznie wy-szła scena zbiorowa egzorcyzmów wykony-wanych przez siostry – ale i z monologami. W tych kameralnych scenach uderza obłęd, niewytłumaczalna pasja i gorączka, które aktorzy obrazują spastycznym wyginaniem ciał i gwałtowną gestykulacją. Między innymi dzięki temu atmosfera panująca na scenie jest na tyle dynamiczna i przejmująca, że widz z zainteresowaniem i niecierpliwością czeka, co nastąpi dalej.

W spektaklu pojawiają się realistyczne ko-stiumy, które pozwalają przenieść się w inną epokę i zapomnieć, że jesteśmy w teatrze. Autorzy scenografii, Piotr Tomaszuk i Ewa

Kochańska niesamowicie zaaranżowali przestrzeń sceniczną. Scena przemienia się w klasztor. Świetnie zestawione ze sobą, barwne witraże w ogromnych oknach; dłu-gi i niewysoki ołtarz oraz złota kustodia na drewnianych deskach sceny. A my wierni widzowie w ławach kościelnych, tylko nieco wygodniejszych. Ze scenografią współgra intensywna woń kadzidła, wypełniająca prze-strzeń teatru chyba aż po samą „jaskółkę”, która mile drażni nozdrza i dodatkowo ureal-nia akcję sceniczną.

Na wyróżnienie zasługuje także muzyka Jacka Hałasa, która wywołuje silne emocje. Niesamowicie podkreśla scenę opętania, podczas której głośno modlące się siostry po-konują przestrzeń sceny niedbałym marszem. Z kolei gregoriańskie pieśni wyśpiewane z ambony przez Mateusza Krzyka dopełniają spektakl, tworząc metafizyczną aurę, która przenika na widownię.

Wytrwała praca Piotra Tomaszuka i Rafała Gąsowskiego oraz zespołu aktorskiego Te-atru Modrzejewskiej włożona w stworzenie spektaklu oraz uwaga poświęcona nawet najdrobniejszym jego szczegółom złożyły się na sukces legnickiej Matki Joanny od Aniołów. Przedstawienie zdecydowanie warto obejrzeć, przemyśleć i trzymać w pamięci jako dobre doświadczenie.

Matka Joanna od Aniołów, reż. Piotr Tomaszuk, premiera: 17 marca 2013r., Teatr Modrzejewskiej w Legnicy.

W piątek 12 kwietnia zamiast do szkoły, poszedłem do chojnow-skiego Miejskiego Ośrodka Kultu-ry, Sportu i Rekreacji, aby uczest-niczyć w corocznym Przeglądzie Kabaretów Szkolnych PeKaeSy. Niestety pomysł ten okazał się być wymówką niewartą wagarów.

Chojnowska strona internetowa chojnow.pl opisuje imprezę następującymi słowami: Było mnóstwo dobrej zabawy, wysmakowanych żartów, sporo szaleństwa i spontaniczności na scenie oraz przede wszystkim multum śmiechu. Z czym ja niestety rozpaczliwie się nie zgodzę, gdyż poziom PeKaeSów dorów-nywał poziomowi komfortu podróżowania PKS-em.

Gościem specjalnym tegorocznego przeglą-du był kabaret Made in China, występujący na wielu prestiżowych imprezach kabareto-wych, którego korzenie sięgają Chojnowa. Uświetnili oni zakończenie PeKaeSów swo-

im występem, pokazując czym jest prawdziwy kabaret. Niemniej w tym miejscu ktoś mnie może upomnieć, iż są to profesjonalni arty-ści, a reszta uczestników to młodzież szkolna, bez doświadczenia ani szkół aktorskich, dla których scena kabaretowa to hobby i amator-ska pasja. Bo czy tak nie jest? O to właśnie chodzi. Jednak jest pewien poziom, poniżej którego młodzi zdolni nie powinni schodzić, a którego jednak nie udało się im utrzymać w piątek, 12 kwietnia.

Powodem mojego zawodu były chojnowskie kabarety Byle do przodu oraz Na czworaka. Z twórcami pierwszego z nich przeprowadzi-łem rozmowę dla pierwszego numeru „Raba-nu”, co jeszcze bardziej kłuje mnie w serce, gdy muszę źle się o nich wypowiedzieć. Otóż ich performance został zbudowany głównie na krzykach i ganianiu po scenie. Krzyk rów-nież może być formą ekspresji na scenie, jed-nak doświadczając go w ich wydaniu, odnosi-łem wrażenie, iż chcieli tym zrekompensować brak pomysłów. Z kolei kabaret Na czworaka starał się trzymać fason, jednak z rezultatem podobnym do swojego chojnowskiego kon-kurenta.

Z kolei rówieśnicy powyższych dwóch kabare-tów z formacji Enerdowskie pływaczki z Wro-cławia pokazali kawał dobrej roboty. Ten nie-malże profesjonalny występ zaostrzył apetyt, którego żaden z kabaretów występujących po nim nie potrafił ugasić. Skecze wrocła-wian otwierały całą imprezę i byłbym napraw-dę szczęśliwy, gdyby cała reszta utrzymała ich poziom. Do powyżej cytowanego opisu na portalu chojnow.pl powinno się dopisać gwiazdkę z uwagą o treści: „dotyczy tylko Enerdowskich pływaczek”. Młodzi kabare-ciarze z Wrocławia wykazali się prawdziwym talentem artystycznym i sercem do robienia tego, co kochają. Było to widać gołym okiem.

Gdyby przedstawić poziom żartu tegorocz-nych PeKaeSów na wykresie liniowym, kolej-ną „wyżyną” byłby kabaret Socratiron przyby-ły aż z Katowic. Ślązacy w swoim programie artystycznym podkreślają, iż ich inspiracją są kabarety dwudziestolecia międzywojennego oraz formacje powstałe w czasach PRL-u, takie jak TEY czy Pod Egidą. Wykazali się oni wspaniałą kulturą sceniczną, fachowością oraz klasą.

Szkoda tylko, że klasy tak bardzo brakowa-ło publiczności. Odbiorcom daleko było do kulturalnego zachowania głównie dlatego, iż większość widowni stanowili gimnazjaliści, dla których uczestniczenie w PeKaeSach było tylko formą zerwania się ze szkoły. Jak-kolwiek jakość prezentowanych skeczy na scenie generalnie była mizerna, poziom pre-zentowany przez widzów był do niej adekwat-ny. Czy zatem nawet w przypadku zorgani-zowania dobrego widowiska, jakim mogłyby być PeKaeSy, w Chojnowie nie znajdzie się godnej publiki? Myślę, że sytuacja nie jest aż tak dramatyczna, jednak aby tego dowieść, najpierw należy zadbać o poziom kultury pły-nący ze sceny, a dopiero potem martwić się kulturą i wrażliwością widowni.

VII Przegląd Kabaretów Szkolnych PeKaeSy, 12 kwietnia 2013r., Miejski Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji, Chojnów.

FOT. KAROL BUDREWICZ

Page 3: RABAN NR 5

3K W I E C I E Ń 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n yt e a t r

FOT. KAROLINA KARKULOWSKA

KAROLINA KARKULOWSKA

Ze sztuką pod ziemięKażdego dnia wstają, biorą drugie śniadanie i idą pracować w pocie czoła. Czy mają czas, by myśleć o strachu? Czy może poszukują zajęć, które pozwolą zapomnieć o niebezpie-czeństwie? Czy wiemy, jak naprawdę wygląda życie górników 600 metrów pod ziemią?

Każdy, kto interesuje się działalnością legnic-kiego Teatru Modrzejewskiej wie, że jest to jeden z najlepszych teatrów w Polsce. Zaska-kuje stylem, zgraniem aktorów, a także nietu-zinkowymi pomysłami reżyserów.

Orkiestra w reżyserii Jacka Głomba to jeden ze spektakli cenionych wśród legnickiej spo-łeczności. Zbierał laury nie tylko w Legnicy, ponieważ był prezentowany także w innych polskich miastach. Nie dziwi więc fakt, że zdecydowano się na zekranizowanie tego przedstawienia. Pomysł zaczął kiełkować rok temu podczas rozmów z ZG „Lubin” – KGHM Polska Miedź, którego władze postanowiły sfinansować to przedsięwzięcie. Na terenie kopalni miały też miejsce zdjęcia do filmu. To przestrzeń wręcz idealna ze względu na fakt, że historia górników opowiadana w teatrze jest nierozerwalnie związaną z Zagłębiem Miedziowym i kopalnią właśnie.

Spektakl opowiada o tym, jak wyglądało ży-cie górników w ciągu ostatnich dziesięcioleci, choć można także doszukać się w nim na-wiązań do teraźniejszości. Przedstawienie opiera się na wspomnieniach górników o ich pracy, która nie zawsze kończyła się jedynie na wydobyciu rudy miedzi. Ich codzienność wypełniał strach o własne życie, czy też żal związany z utratą kolegi „po fachu”.

Podczas dnia otwartego dla mediów, który odbył się 8 kwietnia, mogliśmy przyjrzeć się kulisom powstającej wersji spektaklu dla Te-atru Telewizji. Podczas krótkiej konferencji Jacek Głomb wraz z Krzysztofem Tkaczu-kiem (dyrektor ZG Lubin), Jolantą Kowalską (redaktorka Teatru Telewizji), Arkadiuszem Tomiakiem (operator filmowy) Małgorzatą Bulandą (scenografka Teatru Modrzejewskiej) oraz Bogusławem Graboniem (Dyrektor Na-czelny ds. Zarządzania i Zrównoważonego Rozwoju) wprowadzili obecnych w świat tego projektu. Dzięki Teatrowi Modrzejewskiej cała Polska dowie się, czym jest Zagłębie Miedzio-we. Podobnie było z legnickim Zakaczawiem, o którym także powstała telewizyjna wersja spektaklu Ballada o Zakaczawiu przy współ-pracy z tą samą ekipą filmową. Następnie zje-chaliśmy do korytarzy kopalni, gdzie została zaprezentowana jedna ze scen filmu.

Praca na planie filmowym rozpoczęła się na początku kwietnia. Nagrania zaplanowano na siedem dni. Był to czas ciężkiej pracy, wyma-gającej wielu poświęceń, siły i cierpliwości. Każda minuta zdjęć musi być zaplanowana z dużą precyzją. Prace filmowców nie zatrzy-mały wykonywania codziennych zajęć górni-ków. Warunki pod ziemią nie należą do naj-łatwiejszych. Duże różnice temperatur, które panują pomiędzy szybami, mogłyby odstra-szyć niejednego. Raz stykamy się z tempe-

raturą 30 stopni, a innym razem z mroźnym wiatrem. Najgorsze problemy sprawiały ka-mery, odmawiające posłuszeństwa ze wzglę-du na dużą wilgotność, z którą bezsilnie pró-bowano walczyć.

Pomimo ciężkich warunków pod ziemią sto-sunki pomiędzy artystami i górnikami układały się świetnie. Górnicy stwierdzili, że wcale nie zazdroszczą aktorom ich pracy. Muszą oni wielokrotnie powtarzać sceny do uzyskania oczekiwanego efektu. Oba środowiska in-teresowały się sobą, dlatego też w wolnych chwilach podglądały się nawzajem, aby do-wiedzieć się czegoś o sobie „od kuchni”. Dla operatora filmowego – Arkadiusza Tomiaka to niesamowite przeżycie, ponieważ pierwszy raz kręci w takich warunkach, choć, jak twier-dzi, przyszło mu robić zdjęcia w różnych miej-scach. Jak powiedział, pod ziemią zetknęły się ze sobą trzy zupełnie odmienne światy – teatr, film oraz środowisko kopalniane, które samo w sobie jest jak miasto w mieście. Po takim doświadczeniu człowiek otwiera się artystycznie. Duży wpływ na naszą świado-mość mają te niesamowite przestrzenie, na które jeśli się potrafi, powinno się otworzyć oczy – powiedział Tomczyk.

Podczas zdjęć do filmu pod ziemią doszło do tąpnięcia. Na szczęście było ono oddalo-ne o trzy kilometry, zatem pracownicy teatru i telewizji praktycznie go nie odczuli. Aktorzy poinformowani o tym incydencie dopiero po wyjściu na powierzchnię byli zaskocze-ni, a jednocześnie szczęśliwi z powodu nie-świadomości, gdyż taka informacja mogłaby przysporzyć dodatkowego stresu. Jeden z ak-torów – Paweł Wolak zapytany o podejście psychiczne do pracy 600 metrów pod ziemią zapewnił, że najważniejsi są ludzie – profe-

sjonaliści, którzy trzymają rękę na pulsie. Ta praca ma sens dopiero wtedy, gdy ufa się tym, z którymi się współpracuje. Nieuniknio-ne jest przestrzeganie zasad BHP, to znaczy obowiązkowe noszenie kasków, czy też po-siadanie aparatu ucieczkowego, który umoż-liwia przeżycie bez tlenu do godziny czasu w marszu.

Oczekiwanie na film, którego premiera ma odbyć się w dniu tegorocznej Barbórki – 4 grudnia, wiąże się z wielkimi emocjami. Spo-dziewam się zaskoczenia, ponieważ znam teatralną wersję „Orkiestry”. Wiem, że ma pojawić się coś nowego i jestem po prostu ciekawa tego, co to będzie – podzieliła się swoimi wrażeniami Mariola Hotiuk, od lat związana z Teatrem Modrzejewskiej – Urze-kło mnie to, co powiedział pan Tomiak na konferencji, że ci ludzie w kopalni są bardzo sympatyczni, a także pomocni. Uważam też, że żadna inna pracowania dekoracji nie wy-myśliłaby takiej scenografii, jak ta tutaj. Dlate-go jestem szczególnie ciekawa tego klimatu prawdziwej kopalni w filmie – podsumowała.

Nie da się ukryć, że ekranizacja Orkiestry ma duże znaczenie dla górników, mieszkańców Legnicy i Lubina. Czekanie do grudnia jest sprawdzianem naszej cierpliwości. Jedno jest pewne, dla każdego, kto znalazł się te 600 metrów pod ziemią to niezapomniana przy-goda, a także możliwość otworzenia się na dotąd nieznany świat.

Orkiestra, reż. Jacek Głomb, produkcja: Teatr Tele-wizji Polskiej; ZG Lubin – KGHM Polska Miedź oraz Teatr Modrzejewskiej, Legnica 2013.

Page 4: RABAN NR 5

K W I E C I E Ń 2 0 1 34 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

m u z y k a

Niedziela Palmowa w tonie muzycznymPAULINA SZUDROWICZ

Jest zimne, niedzielne popołudnie. Kościół Matki Boskiej Królowej Polski jest wypełniony po brzegi. Przed ołtarzem zasiada orkiestra, po chwili pojawia się chór. Robi się cicho, publiczność w napięciu oczekuje na solistkę i dyrygenta. Jednakże oni, jak przystało na dobry koncert, każą na siebie czekać. W końcu, po 20 mi-nutach dostrzegam dwie postaci, które wyłaniają się z zakrystii. Są to Hubert Kowalski – dyrygent, oraz Anna Grygiel – solistka. Rozpoczyna się koncert dziękczynny – Oratorium „Dziękujemy rodzicom”.

Młodziutka, blond włosa solistka, pełna po-wagi i skupienia staje przed zgromadzoną publicznością. Jej biała bluzka wyraźnie kontrastuje na tle czarnych koszul muzyków orkiestry. Po krótkim przywitaniu się z publicz-nością Hubert Kowalski dyscyplinuje jednym gestem rozprężoną orkiestrę i chór. W jednej chwili ponad 140 osób w skupieniu czeka, aż prowadzący wskaże im tempo pierwszego utworu. W końcu dyrygent skinieniem ręki rozpoczyna koncert. Wysublimowane dźwięki odbijają się w murach kościoła, tworząc nie-zwykle harmonijną całość. Przez chwilę mam wrażenie, że tak ogromny skład orkiestry przytłoczy solistkę, która w końcu włącza się do utworu. Zaskoczona jej delikatną i ciepłą barwą głosu, przypominającą wokal Anny Ma-rii Jopek, przyglądam się młodej dziewczynie, którą znam od wielu lat. Nie spodziewałam się, że Ania posiada tak ciekawą, aksamitną barwę. Ponownie rozglądam się wokół i na twarzach zgromadzonych dostrzegam uśmie-chy.

Jednakże to nie koniec niespodzianek. Na koncert składają się utwory, będące połącze-niem różnych stylów i gatunków muzycznych. W utworach o tematyce sakralnej daje się sły-szeć inspirację popem, brzmieniem mistrzów muzyki klasycznej czy muzyką Dalekiego Wschodu. Zostają wykonane znane utwory religijne (np. W cieniu Twoich rąk) w aran-żacji Huberta Kowalskiego i Pawła Bębenka oraz ich autorskie utwory.

W pewnej chwili dyrygent bierze do ręki mi-krofon i zaczyna uczyć publiczność jedną z piosenek. Ku mojemu zdziwieniu odbiorcy zaczynają żywo reagować. Śpiewają, klasz-czą, a niektórzy nawet tańczą. Czuję się jak na koncercie muzyki Gospel. Charyzmatycz-ny dyrygent uśmiecha się do nas i zachęca do dalszego okazywania emocji. W końcu, jak sam podkreśla, muzyka jest rzeczywisto-ścią, która wyraża najgłębsze uczucia i prze-życia, pozwala na otwarcie się na prawdziwe Piękno. Po chwili do śpiewającej publiczności dołącza chór. Potęga brzmienia oraz mocy płynącej ze śpiewu powoduje wzruszenie nie

tylko wśród publiczności, ale i u wykonaw-ców...

W koncercie tradycyjnie biorą udział mło-dzi muzycy z Zespołu Szkół Muzycznych w Legnicy. To właśnie oni wraz z dyrygentem przez kilka dni przygotowywali utwory, stano-wiące dopełnienie śpiewu warsztatowiczów.

Od kilku lat organizowane są warsztaty wo-kalne, które prowadzą krakowscy muzycy Paweł Bębenek i Hubert Kowalski w ramach przygotowań do Światowego Dnia Młodzieży.

Chętni rekrutują się z całej diecezji. Ci, któ-rzy chcą się tego podjąć i czują się na siłach, przez trzy dni intensywnie pracują nad utwo-rami. Zwieńczeniem warsztatów jest ten oto koncert – informuje ks. Janusz Wilk (Diece-zjalny Duszpasterz Młodzieży Legnickiej) – Koncert stanowi również zwieńczenie marszu dla życia. Co roku w jakiś sposób nawiązuje on do hasła marszu, które w tym roku brzmia-ło: „Dziękujemy rodzicom”.

Już po raz piąty legniczanie mogli uczestni-czyć w koncercie prowadzonym przez Hu-

berta Kowalskiego. Niemniej dla mnie był to szczególny koncert. Pierwszy raz od dłuż-szego czasu mogłam zasiąść po tej drugiej stronie – jako odbiorca, a nie wykonawca. Muszę przyznać, iż koncert ten okazał się być niezwykłą ucztą dla Ducha, stanowiącą wspaniałą zapowiedź zbliżającego się Wiel-kiego Tygodnia.

Oratorium „Dziękujemy rodzicom”, koncert na za-kończenie warsztatów muzycznych, 24 marca 2013 r., Kościół Matki Boskiej Królowej Polski.

Charytatywnie na rzecz Fundacji Rozwoju CzłowiekaWIOLETA GABRYŚ

Nie od dzisiaj wiadomo, że koncerty charytatywne cieszą się dużym za-interesowaniem wśród legnickiej młodzieży, która podczas takich wyda-rzeń nie tylko ma okazję dobrze się bawić, ale przede wszystkim może pomagać innym. Tak było również 24 marca w klubie Spiżarnia, gdzie odbył się koncert charytatywny dla podopiecznych legnickich świetlic środowiskowych.Organizatorkami koncertu są Aleksandra Roś, Kalina Zych i Paulina Zawadzka. Aby dowiedzieć się więcej o tym przedsięwzię-ciu, skontaktowałam się z Pauliną Zawadzką, uczennicą Akademickiego Liceum Ogólno-kształcącego w Legnicy. Uznałyśmy z Kaliną Zych, że fajnie byłoby pomóc w jakiś sposób. Jesteśmy związane z tańcem od wielu lat i chciałyśmy dać szanse tym, którzy jej mogą nigdy nie dostać. Również chciałyśmy udo-wodnić, ze Legnica naprawdę potrafi tańczyć

– Paulina podsumowuje genezę tej inicjatywy. Dziewczyny połączyły siły z Aleksandrą Roś,

reprezentującą Fundację Rozwoju Człowieka TROOD. Celem Fundacji nie jest wyręczanie młodych ludzi w staraniach o poprawę swe-go losu, ale raczej wsparcie ich własnych, sa-modzielnych wysiłków i pomysłów. Od paź-dziernika 2011 roku w Złotoryi organizowany jest projekt „Złotoryja tańczy” we współpracy z wrocławską szkołą tańca Street Dance Academy. Kierujemy go do osób w każdym wieku, które lubią aktywnie spędzać czas, pragną poznać tajniki nowoczesnych metod tanecznych lub pogłębiać swoje dotychczas nabyte umiejętności – opowiada Paulina. I to

FOT. PAULINA SZUDROWICZ

FOT. WIOLETA GABRYŚ

>>

Page 5: RABAN NR 5

5K W I E C I E Ń 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

TAMARA KOSTRZ

właśnie dla tej Fundacji, na organizację zajęć artystycznych (w tym tanecznych) dla pod-opiecznych legnickich świetlic środowisko-wych, zostaną przeznaczone środki zebrane podczas koncertu.

Dobór artystów był bardzo zróżnicowany. Nie kierowałyśmy się niczym szczególnym przy wyborze artystów. Chciałyśmy, aby każdy znalazł coś dla siebie. Był to koncert obejmu-jący zróżnicowane gatunki: rock, alternative, hip-hop, reggae – wylicza moja rozmówczy-ni. Jako pierwsza na scenie wystąpiła grupa Expensive, a następnie wrocławska, trip-ho-

powa grupa Scoffers. Przed występem uczestnicy koncertu mogli obejrzeć najnow-szy teledysk Scoffers do piosenki Boys, która jest już dostępna w serwisie Youtube. Później na scenie gościły głównie hip-hopowe rytmy. Wystąpili m.in.: Wzór, Rzepson & DJ Kwaq, Felipe & Refrit, Kodżey oraz Metjumk & BBK.

Koncepcja koncertu nie dotyczyła tylko i wy-łącznie muzyki. Tego wieczoru, w Spiżarni było wyjątkowo tanecznie. Ciekawym punk-tem w koncertowej rozpisce była bitwa ta-neczna. To były bitwy 1 vs. 1 do muzyki hip-

-hop oraz R&B. Głównie chodziło o pokazanie

u tancerzy wszechstronności, kreatywności, odwagi oraz poczucia rytmu – mówi Paulina. Każdy miał okazję zaprezentować się na spe-cjalnie do tego przygotowanym parkiecie. Już pierwsza runda bitwy tanecznej przyciągnęła większość uczestników zabawy, którzy z każ-dej strony otoczyli miejsce rozgrywki.

Wiadomo już, że podczas koncertu, trwają-cego do późnych godzin nocnych, udało się zebrać przeszło 1800 złotych. Frekwencja podczas koncertu była wysoka, a ci, którzy przyszli z pewnością dobrze się bawili i przy okazji wspomogli fundację TROOD. Całe

przedsięwzięcie można uznać za jak najbar-dziej udane i nie jest wykluczone, że w przy-szłym roku dziewczyny zorganizują podobny koncert.

Koncert charytatywny dla podopiecznych le-gnickich świetlic środowiskowych, 24 marca 2013 r., klub muzyczny Spiżarnia.

„Overgrown” – totalny talent, zmarnowane szanseJames Blake to dwudziestoczteroletni angielski producent muzyki elek-tronicznej i piosenkarz z Londynu, znany również pod pseudonimem Harmonimix. Overgrown to już drugi krążek tego artysty. Płyta, która została wydana 8 kwietnia, wpada w gatunki post-dupstep, R&B czy so-ule neo.Okładka płyty jest prosta, ale ma coś w sobie. Widzimy na niej Blake’a w granatowej ko-szulce z założonymi rękami. Jego mina nie wyraża konkretnych uczuć. W tle widnieje wodospad. Grafika obfituje w odcienie zieleni, morskiego i niebieskiego. To wszystko spra-wia, że okładka jest ciemna, głęboka.

Wokal artysty jest wręcz niesamowity! Nie razi, uspokaja, wręcz relaksuje, jest delikatny, a mimo to po pierwszym dźwięku da się usły-szeć, że ma jakąś moc. Takim głosem można zdziałać naprawdę wiele.

Przed samą premierą James oświadczył, że płyta będzie bardzo nastrojowa i melodyjna, gdyż się zakochał. Klimat krążka jest zgodny z zapowiedzią muzyka, gdyż wszystkie na-grania z zestawu to miłosne ballady. Teksty są przesycone miłością lub jej metaforami.

Jednak muzyka w połączeniu z wokalem nie współgra. Gdy włączyłam płytę, począwszy od kawałka Overgrown, a skończywszy na ostatnim singlu z płyty Our Love Comes Back, miałam wrażenie, że pod względem melo-dycznym słucham jednego utworu. Mimo, że można tu znaleźć naprawdę ciekawe bity, to

ten projekt mnie nie przekonał. Na krążku pojawiają się elementy nowoczesnego R&B, czego przykładem jest podkład do Life Round Here i Retrograde, modny obecnie dapstep w Digital Lion lub typowo klubowy house w Voyeur. Prócz tego usłyszymy hip-hopowy Take a Fall For Me i lekko gospelowy DLM, a na koniec mocno soulowy Our Love Comes Back. Pomimo tej różnorodności gatunkowej ma się wrażenie, że słucha się jednego i tego samego. Ta monotonność nudzi. Czego więc zabrakło? Być może energii i „pazura”, które rozkręciłyby odbiorcę i porwały go do słucha-nia.

Podsumowując, trudno jednoznacznie stwier-dzić, czy płyta jest warta polecenia. Z jednej strony bowiem pojawia się tu świetny wokal, a z drugiej uderza monotonność muzyczna całości. Pomimo wielu pozytywnych opinii na temat dzieła Jemesa Blake’a stwierdzam, że we mnie wywołuje ono mieszane uczucia.

Overgrown, James Blake, Republic Records, 8 kwietnia 2013r.

s z t u k a

Muzealny misz-maszANETA MACKIEWICZ

Gabloty pełne drogocennych kamieni. Ściany pokryte kolorowymi ob-razami. Albumy i dzienniki opowiadające historie sprzed lat. Srebrne zastawy, stare mapy, monety, a nawet krokodyl. Wszystko zgromadzone wciągu ostatnich 20 lat. Tak prezentuje się wystawa Nabytki Muzeum Miedzi w Legnicy 1992-2012.Muzeum Miedzi słynie z różnorodności orga-nizowanych wystaw. Dzięki temu przez lata swojej działalności zgromadziło pokaźne i niecodzienne zbiory. Od listopada w sie-dzibie muzeum można podziwiać te, które udało się zebrać – drogą zakupów lub darów

– w ciągu ostatnich 20 lat. Wystawa „Nabytki Muzeum Miedzi w Legnicy 1992-2012” po-wstała z okazji 50-lecia naszego muzeum. Jej kuratorem jest Anna Kurowska – Adamo-wicz. Prezentujemy oczywiście tylko wybra-ne, najbardziej reprezentatywne eksponaty, ponieważ całość naszych zbiorów pochło-nęłaby bardzo dużo przestrzeni – komentuje pracownik muzeum, odpowiedzialny za Dział Archeologii, Tomasz Stolarczyk.

Wystawa składa się z dwóch części. Pierw-sza prezentuje obiekty należące do Działu Sztuki oraz Działu Historii Górnictwa i Hut-

nictwa Miedzi. Można w niej podziwiać wspa-niałe obrazy autorstwa Paula Weimanna czy Edwarda Mirowskiego, staranne miedziory-ty Krzysztofa Skórczewskiego i Wojciecha Łuczaka, a także bogatą kolekcję biżuterii Józefa Fajngolda. Uwagę przyciągają także odlewy z brązu, wśród których szczególnie wyróżnia się wykonana przez Jana Kucza głowa słynnego muzyka – Miles’a Davis’a. Zainteresowanie wzbudza również wykona-na z brązu, w skali 1:1, skóra krokodyla nilo-wego, będąca darem od legnickiego oddziału Banku Gospodarki Żywnościowej. Wszystko to zgromadzone przez Dział Sztuki. Ekspo-natami szczególnie reprezentatywnymi dla Działu Historii Górnictwa i Hutnictwa Miedzi są bez wątpienia licznie zebrane minerały. Znajdują się w nim kruszce nie tylko z okolic Legnicy, ale także kamienie z Kongo i Chile.

FOT. ANETA MACKIEWICZ>>

Page 6: RABAN NR 5

M A R Z E C 2 0 1 36 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

Zagubieni w przestrzeniKINGA ŻUK

sztukaDruga część wystawy odnosi się do dziejów i terenów Legnicy. Prezentuje eksponaty z Działu Archeologii i Historii. To część wysta-wy kierowana głownie do osób interesujących się ikonografią, fotografią i kartografią. Nie brakuje tu gablot pełnych zdjęć z dawnych legnickich zakładów fotograficznych oraz prezentujących powojenną Legnicę. Uwagę przyciągają też ściany pokryte ikonografia-mi stoczonych pod Legnica bitew, widokami pałaców szlacheckich z okolic naszego mia-sta, a także widokami i panoramami Legnicy z różnych okresów. Ich autorami są między innymi śląski rysownik i topograf Friedrich Bernhard Werner oraz legnicka rysowniczka i ilustratorka Elfride Springer. W tej części wy-stawy nie zabrakło również eksponatów pozy-skanych przez Dział Archeologiczny w wyniku prac wykopaliskowych. Są to głownie obiekty dokumentujące osiedle ludności kultury łu-życkiej w Grzybianach, istniejącej 3 tysiące lat temu i przedmioty pochodzące z terenów Starego Miasta w Legnicy, należące do epoki średniowiecza.

Wystawa Nabytki Muzeum Miedzi w Legnicy 1992-2012 jest więc niezwykle zróżnicowana. Ilość prezentowanych eksponatów budzi po-dziw, ale też i dumę. Niewiele muzeów może pochwalić się tak dużymi zbiorami dotyczą-cymi swojego miasta. W legnickim Muzeum Miedzi, każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na to, czym się interesuje. Dlatego warto zerwać z wszechobecnym stereotypem, że muzea są nieciekawe i poświęcić wolny czas, by przekonanać się o tym osobiście.

Wystawa Nabytki Muzeum Miedzi w Legnicy 1992-2012, Muzeum Miedzi, Legnica 2013

Gdzie jest początek, a gdzie koniec wszechświata? Co jest dla nas widoczne, a czego nie dostrzegamy, bo jest ukryte głę-biej naszej rzeczywistości? – między innymi takie pytania postawiła najnowsza wystawa w Legnicy, Dogonić światło, której wernisaż odbył się 22 marca w Galerii Sztuki Ring.

Jarosław Chrabąszcz jest artystą mala-rzem, grafikiem, rysownikiem, absolwentem PWSSP (współcześnie ASP) w Łodzi, a obec-nie jako profesor nadzwyczajny prowadzi pra-cownię Malarstwa i Rysunku w tejże uczelni. Jak sam autor wspomniał podczas wernisa-żu, nie sposób odebrać jego wystawy bez wcześniejszej odpowiedzi na fundamentalne pytanie, skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Jednocześnie udzielając odpowiedzi na te pytania niemożliwością jest, aby nie zagłę-biać się w tajniki kosmosu, galaktyki i bliżej niezbadanych sfer.

Wystawa składa się z dwudziestu obrazów. Dzieła są wykonane specyficzną techniką nakładania farb olejnych z użyciem wosku, dzięki czemu artysta mógł wyżłobić pewne elementy na płótnie oraz metodą malarstwa laserunkowego, polegającego na nakładaniu ogromnej liczby (nawet piętnastu) warstw far-by. Malarz użył monochromatycznych barw, takich jak: czerwień, zieleń i niebieski, które dają światło przy odpowiednim ich połączeniu.

Prace są na pierwszy rzut oka bardzo geo-metryczne, wręcz wydawać by się mogło – matematyczne. Proste linie, niekiedy skosy, tworzące przeróżne wzory. Gdy jednak po-dejdziemy bliżej i popatrzymy na tytuły prac, już tak przejrzyście nie będzie. Nazwy dzieł nawiązują do pojęć astronomicznych i fizycz-nych. Wydawać by się mogło, że to czysta fik-cja, zwykła abstrakcja twórcza, „kilka kresek plus kolory równa się udane dzieło”. Obrazy

jednak z niezwykłą precyzją oddają poszcze-gólne siatki planet w galaktyce i ich wzajemne relacje. W dziełach Chrabąszcza jest więc za-kodowany dokładny obraz kosmosu.

Niektóre obrazy naprawdę zaskakują, bo niemożliwe wydają się tłumaczenia autora. Okazuje się, że do stworzenia dzieł, które na pierwszy rzut oka wydają się być całe czarne, malarz nie użył ani grama czarnego koloru, a barwa ta powstała dzięki nałożeniu na sie-bie ogromnej ilości kolorów.

Najnowsza wystawa w galerii Ring zdecydo-wanie nie należy do łatwych w odbiorze. Ja-rosław Chrabąszcz stawia spore wymagania przed obserwatorami. Prezentowane dzieła będą z pewnością nie lada gratką dla pasjo-natów astronomii i fizyki. To dla nich właśnie malarz przygotował kilka zagadek, które są zakodowane w jego pracach. Ponadto z pre-zentowanych dzieł bije harmonia i spokój. Pod względem estetycznym nie ma tu prze-sycenia, nadmiernej ekspresji, czy też użycia zbyt intensywnych kolorów, co sprzyja kon-templacji. Wernisaż Dogonić światło jest więc jak najbardziej godny polecenia wszystkim koneserom zagadek artystycznych i dobrych wizualnych wrażeń.

Dogonić światło, Jarosław Chrabąszcz, 22 marca, 2013r., Galeria Sztuki Ring.

FOT. ANETA MACKIEWICZ

FOT. KINGA ŻUK FOT. KINGA ŻUK

FOT. KINGA ŻUK

Page 7: RABAN NR 5

7K W I E C I E Ń 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

l i t e r a t u r a

Mimochodem. Więcej przypadku niż planuZ ANNĄ PODCZASZY ROZMAWIA ANETA MACKIEWICZMatka. Quasi-żona. Jeszcze nauczycielka. Emerytowana koszykarka. Ponoć poetka (tak sama się określa, jeśli musi). Kobieta orkiestra. Mimo tylu obowiązków zgodziła się ze mną spotkać. W domu nie, bo dzieci i harmi-der – uprzedziła. Czekałam więc w Provincii przy filiżance zielonej herbaty, bojąc się, że coś jej wypadło i się nie zjawi. Niepotrzebnie. Przyszła z uśmiechem na ustach i uchyliła przede mną rąbka tajemnicy.

Aneta Mackiewicz: Kiedy zaczęła Pani pi-sać i co Panią do tego skłoniło?

Anna Podczaszy: Kiedy? Niech policzę. Mniej więcej 144 lata temu1, nie licząc mło-dzieńczych lat, kiedy piszą wszyscy. Zaczę-łam, gdy miałam jakieś 224 lata. A pierwsze teksty, które trafiły do druku, to jeszcze póź-niejsza historia. Musiało minąć kilka kolejnych lat, żeby forma i melodia tekstu we mnie doj-rzała na tyle, że uznałam, że już mogę pu-blikować. A dlaczego? Wszystko jest trochę zasługą przypadku, ale i trochę nie przypad-ku. Musiały się połączyć dwie rzeczy: z jednej strony moje upodobanie do pracy w słowie, a z drugiej odpowiedni ludzie w odpowiednim miejscu, czyli coś, nad czym nie mam kon-troli. Gdyby te konkretne osoby nie stanęły na mojej ścieżce, to gdzieś też bym była, ale pewnie gdzieś indziej, w innej Provincii.

Czy poezja jest dla Pani sposobem na mie-rzenie się z własnymi emocjami, czy też sięga Pani po pióro z innego powodu?

Czy ja wiem... Dużo jest emocji w tym wszyst-kim – to na pewno. Wydaje mi się, że to po prostu nieuniknione, choćby w takim sensie, że mnie „coś obchodzi”. Muszę mieć coś – czyli przykładowo napisany wiersz – co poka-że, jaki mam stosunek do tego, co się dzieje. Niekoniecznie oczywiście radosny, bo może mnie coś denerwować, a czegoś mogę wręcz nienawidzić, bo i tak się zdarzało. Ale czy to pomaga mi skutecznie mierzyć się z ciemną stroną mojej mocy, otrząsnąć się? Im jestem starsza, tym coraz bardziej w to wątpię.

A czy Pani poezja może pomagać innym?

To byłaby dla mnie idealna sytuacja. Zacytuj-my wielkiego, współczesnego poetę, Andrze-ja Sosnowskiego: „Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca”. Robię coś, czego nie za-mierzam wykorzystywać w celach innych niż autoteliczne, a to potem jakoś sobie samo funkcjonuje, w swoją stronę idzie i coś komuś daje. Lubię takie zdarzenia, które dzieją się mimochodem. Które nie są planowane, nie wypływają z ambicji. Które po prostu dzieją się, bo taki jest naturalny bieg rzeczy.

Czy to, że Pani pierwszy tomik danc zo-stał nominowany do Nagrody Nike 2000 zmotywowało Panią do dalszego pisania i przyczyniło się do powstania kolejnych tomików?

Z perspektywy czasu uważam, że to było dużo nieszczęście. Przede wszystkim nie byłam na to przygotowana. Wydawało mi się wtedy, że jestem już dużą dziewczynką. A nie byłam, miałam zaledwie 228 lat. Myślę zresztą, że gdybym dostała taką nominację w wieku 240 lat, to za kolejne 10 powiedziała-bym to samo. Człowiek nigdy nie jest gotowy na coś, co się zdarza. Pisanie żyje własnym życiem. Nie mam wpływu na to, czy piszę, czy też nie. To trochę denerwujące. Poza tym uważam, że wszelkie nagrody to nieszczę-ście. Nie tylko w poezji. W ogóle. Konkursy, zawody, współzawodnictwo to coś, co mnie odstręcza i bardzo denerwuje. No ale czy to brzmi wiarygodnie w ustach byłej gwiazdy legnickiego basketu – w naszej drużynie to ulubione sformułowanie – która zjadła zęby mleczne na walce o złoto?

1 Zamieszczone w wywiadzie lata to wymyślone, absurdalne liczby, które oddają podejście rozmówczyni do przemijającego czasu. Nie ma znaczenia, czy coś się stało 2, 5, czy 26 lat temu, ale że się w ogóle wydarzyło – jak twierdzi rozmówczyni.

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE POETKI

Czy był w Pani życiu taki moment, kiedy stanęła Pani przed lustrem, spojrzała so-bie w oczy i powiedziała: „Anka, jesteś poetką”?

Nie (śmiech). Do tej pory bardzo mnie bawi nazwa „poetka”. Albo też, mówiąc poważ-niej, ironiczny stosunek do tej nazwy świad-czy o mojej niedojrzałości. Przecież trzeba do tego podejść normalnie. Jestem poetką i już. Powinno brzmieć tak samo, jak: „jestem nauczycielem, górnikiem, piekarzem”. Bez nadmiernego nacechowania, norma. Nie chciałabym po prostu przypisywać temu sło-wu jakiegoś wielkiego znaczenia. To rola, jak każda inna. Chciałabym, żeby to, że jestem poetką, nie było czymś nadzwyczajnym. By-cie artystą nie daje prawa do uzurpowania sobie, że jest się kimś lepszym, że ma się bogatszą osobowość i zjadło się wszystkie rozumy. Ktoś, kto jest artystą, też przecież może być złym człowiekiem.

Czytając Pani wiersze, nie da się nie za-uważyć, że czaruje Pani nie tylko słowem, ale i formą. Skąd to upodobanie do orygi-nalnych rozwiązań?

Z tego, co nam mówią znawcy, wiadomo, że poezja od zawsze krąży wokół tego same-go. Podejmuje uniwersalne tematy drążone od zarania dziejów. Pokolenie po pokoleniu. Dlatego próbuje się zmieniać formę, żeby w ciekawszy sposób wyrazić, tę samą de facto treść. Z wielu elementów formy najbar-dziej obchodzi mnie melodia słów. Mój wiersz musi mi dobrze brzmieć w uchu, mieć mój rytm, nieść się moim torem.

Czy pisanie jest dla Pani ważne? Mogłaby się Pani bez tego obejść?

Jest ważne. To przecież kawałek mojego życia. Pisanie się zdarzyło, dotyczy mnie i kształtuje. Cieszę się, że to wszystko miało miejsce, i że wciąż się dzieje, od czasu do czasu. Ale przypuszczam, że żyłabym i bez tego. Traktuje to jako ciekawy dodatek. Uj-mijmy to tak: poezja nie jest moim (jedynym) życiem, to życie jest moją poezją.

Czy zdarza się, że czyta Pani swój wiersz i myśli, że teraz napisałaby go inaczej lub w ogóle darowała sobie ten, czy tamten temat?

Tak, to się zdarza. Człowiek rośnie, zmienia się perspektywa, punkt widzenia. Niektórzy niszczą swoje stare prace, wstydzą się ich, poprawiają je. Nigdy bym tego nie zrobi-ła. Wszystko, co napisałam i jak napisałam, świadczy o tym, jaka w danej chwili byłam. Pisanie odzwierciedla mnie ze wszystkimi moimi niedociągnięciami i słabościami. Zmie-niałam się przez cały czas pisania, być może na plus, a być może na minus, ale, cytując Achmatową, „Już taka jestem”.

Zwątpiła Pani kiedykolwiek w poezję, chciała ją porzucić, odejść i już nie wra-cać?

Nigdy nie pomyślałam: „mam dość”. To tak, jak z domem. Przecież nie powiem rodzinie, że mam dość i wychodzę. Pewnych rzeczy nie można mieć dosyć. Ale też nie czuję obo-wiązku pisania. Jak się zdarzy, to jest pięknie, daje mi to wówczas masę satysfakcji. Jeśli się nie zdarzy, to jest to powód do frustracji, ale nie przesadzałabym. Pisanie, ogólnie sztuka daje kopa; zwykle takich rzeczy w niej wypatruję, które sprawiają, że drżą kolana, łamie się głos, nie można się ruszyć. Jeśli nie potrafię sama sobie tego zgotować, roz-

glądam się, co robią inni artyści – to mi czę-sto ustawia mój wewnętrzny głos i uwalnia pisanie.

Czy myśli Pani, że można nauczyć się pi-sania wierszy? Czy mimo wszystko trzeba mieć talent, choćby do sklejania słów?

Pewnie i jedno i drugie. Istnieją przecież kur-sy twórczego pisania, gdzie można technicz-nie komuś pomóc. Doświadczeni ludzie mogą podpowiedzieć, jak zrobić, żeby było lepiej. Wydaje mi się jednak, że jak nie ma w czło-wieku takiej iskierki od samego początku, to będzie ciężko. Gdzieś to jednak chyba musi drzemać.

Jakim miastem jest dla Pani Legnica?

Wydaje się nieciekawa. Taka prowincja tro-chę (śmiech) [Nawiązanie do miejsca, w któ-rym odbywał się wywiad – przyp. red.]. Tu się urodziłam, wychowałam, dorastałam. Zda-rzyło się tu wiele dobrych rzeczy, jest pełno wspomnień, ale wydaje mi się że to miasto trochę zamiera, traci ducha. Ten duch się po-jawia i ulatuje i tak wkoło, Macieju. Trzeba więcej was, młodych ludzi, którzy zajęliby się napędzaniem tego życia. Więcej życia!

Nie uważa Pani, że łatwiej byłoby w dużym mieście?

Nie lubię dużych miast. Męczą mnie. Na pewno nie byłoby mi łatwiej. Zresztą nie lu-bię rozważać hipotez typu: „co by było, gdyby babka miała wąsy”. Mogę coś rozważać, jeśli pojawia się konkretna perspektywa. W prze-ciwnym razie szkoda czasu.

Dziękuję za rozmowę.

Page 8: RABAN NR 5

K W I E C I E Ń 2 0 1 38 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

MAKSYMILIAN CHLEBOSZ

Co ma jabłoń do wiatraka?Ostatnimi czasy w księgarniach regały opatrzone plakietką „podróże” są szczególnie oblegane przez czytelników, a półki sklepowe uginają się pod różnorodnością tytułów. Reportaże stanowiące zapiski z podróży przebytych przez celebrytów nie są nowinką. Nie ma księgarni, w której nie znaleźlibyśmy książek Piotra Kraśko, Wojciecha Cejrowskiego, czy Beaty Pawlikowskiej. Co jednak, gdy reportaż z podróży zamiast relacjonować, co autor jadł i w jakim mieście, albo jak zgubił portfel w Puerto Rico, będzie dotykał sfery duchowej?

W poniedziałkowy wieczór, 25 marca zainte-resowani wypełnili Centrum Konferencyjne LETIA Business. To tu odbyła się promocja książki Małgorzaty Braunek, zatytułowanej-Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko. Gośćmi spotkania byli aktorka oraz Artur Cieślar - jej przyjaciel, pisarz oraz podróżnik, współtwór-ca książki. Książka została napisana w formie tak zwanego wywiadu-rzeki.

W swojej książce Małgorzata Braunek, ak-torka filmowa i teatralna, opisała zderzenie dwóch światów. Świat młodej, polskiej aktorki, której wszyscy krytycy wróżyli wspaniałą ka-rierę artystyczną. Ta jednak, ku zaskoczeniu, a także na przekór wszystkim postanowiła rzucić aktorstwo. Była nieobecna w polskich mediach oraz środowisku filmowym i teatral-nym przez dwadzieścia lat. Drugim natomiast światem jest rzeczywistość, jaką aktorka zna-lazła na drugiej stronie globu, w Indiach i Ty-becie. Świat buddyjskich klasztorów, nauczy-cieli Zen oraz wielowiekowej filozofii Buddy, niezmiennej od stuleci.

Małgorzata Braunek nie chciała, by jej książ-ka była nudną biografią, która opisuje jej życie rok po roku. Pragnęła stworzyć zapis momentów, które były cenne w jej życiu oraz losów, które wykuły ją taką, jaką jest dziś. Nie miała zamiaru tworzyć rewelacji na pożywkę tabloidów, nie zależało jej na uznaniu kolo-rowych magazynów, ani programów śniada-niowych.

Po uzyskaniu popularności pod koniec lat 70. autorka Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko stroniła od dziennikarzy i sławy, nie chciała prowadzić życia typowej gwiazdy, dlatego też zniknęła z ekranów. Uznała, iż musi „zro-bić ze sobą porządek”, znaleźć jakiś sens, a nie znajdzie go, żyjąc dotychczasowym życiem. Gdy do Polski dotarła propagowana przez hippisów fascynacja filozofią orientu, a w szczególności buddyjską, spotkała swo-jego przyszłego męża, który wprowadził ją w świat buddyzmu. To u jego boku spotkała się z XIV Dalajlamą. Dziś Małgorzata Brau-

l i t e r a t u r a

nek jest szanowaną w środowisku buddyj-skim nauczycielką Zen, która jest mistrzem i naucza nowych adeptów, tak samo szukają-cych swojego „ja”, jak niegdyś ona.

Tytuł książki może wydawać się równie intry-gujący, co jej zawartość. Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko brzmi jak niedający się roz-szyfrować werset wiersza. Niemniej taki miał właśnie być. Sam tytuł nie był do końca jasny nawet dla Artura Cieślara, dopóki nie stanął w ogrodzie Braunek, pod jabłonią. To był je-den element układanki, drugim był domek aktorki nad morzem, do którego wprowadza się każdego lata, by wypocząć. Dopiero wte-dy stało się zrozumiałe, iż autorka połączyła w tytule swoje dwie oazy – dom na Wilanowie, oraz posiadłość letniskową nad morzem.

Można więc nastawić się na lekturę, która nieco odbiega od zwyczajnych zapisków po-dróżniczych. Choć jej głównym wątkiem jest podróż, nie jest to jednak powieść drogi. Ani reportaż z podróży. Autorka nakreśliła profil własnej metamorfozy. Opisała swoje życie, które pogłębiło się o dodatkowe, piękne momenty, wartości i doświadczenia, których nigdy się nie nabędzie, dopóki nie wyjdzie się im naprzeciw. Spotkanie autorskie z Mał-gorzatą Braunek mogło dla wielu okazać się inspiracją do poszukiwania swego szczęścia i miejsca w życiu.

Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko, Małgorzata Braunek, Artur Cieślar, wyd, Znak, 2012.

Zapraszamy do udziału w konkursach organizowanych przez Le-gnicką Bibliotekę Publiczną.

Konkursy objęte są patronatem Prezydenta Miasta Legnicy:

1. KONKURS POD PATRONATEM PREZYDENTA MIASTA LEGNICY NA WITRYNĘ INTERNETOWĄ MUZEUM POBYTU WOJSK ARMII RADZIECKIEJ W LEGNICY

– termin zgłaszania prac: do 8 września 2013 r.

– rozstrzygnięcie konkursu: 17 września 2013 r.

2. „TAK TO PAMIĘTAM” – KONKURS POD PATRONATEM PREZY-DENTA MIASTA LEGNICY NA WSPOMNIENIA Z POBYTU WOJSK ARMII RADZIECKIEJ W LEGNICY I REGIONIE

– termin nadsyłania prac: do 30 czerwca 2013 r.

– ogłoszenie wyników konkursu: 17 września 2013 r.

Regulamin konkursu i formularz zgłoszeniowy dostępne są na: www.biblioteka.legnica.eu/

Page 9: RABAN NR 5

9K W I E C I E Ń 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

felietonyMONIKA KOLASA

Kilka zdań o słowach na papierze

Jestem chora. Cierpię na schorzenie, którego nie trzeba leczyć, bo moja choroba nie stwarza zagrożenia. Jestem bezpieczna dla otoczenia i nie mam huśtawek nastrojów. Niemniej coś jest ze mną nie tak.

KINGA ŻUK

Bezlitosne przywiązanie

W życiu tak bywa, że czasem za bardzo i zbyt szybko przywiązujemy się do rzeczy, ludzi, miejsc czy sytuacji. To, co kiedyś było dla nas zupełnie obce, niezrozumiałe i nieistotne, staje się nagle czymś, bez czego nie potrafimy żyć.

Przywiązanie do ludzi jest jednym z tych najgorszych i najbardziej bolesnych uzależ-nień. Czekamy na telefon, sms-a czy głupią rozmowę na Skype, pragniemy słyszeć i wi-dzieć, nasycać swoje zmysły drugim człowie-kiem. Bywa i tak, że odległość nie pozwala zaspokoić wszystkich naszych sześciu zmy-słów. Chwytamy się więc każdego koła ratun-ku, aby znaleźć możliwie najbliższy kontakt z drugą osobą.

Kiedyś zupełnie dla nas nieistotny, obcy czło-wiek staje się ukochanym, bez którego nie potrafimy żyć. Myśli zaprzątają nam rozum, kotłują się, robią z mózgu papkę – są jak labi-rynt bez wyjścia, nie da się ich skierować na inny tor. Tylko jedno jest najważniejsze – ta druga osoba. Nie można normalnie funkcjo-nować, wszystko wokół staje się wyimagino-waną abstrakcją, fikcją życia, żartem. Proste czynności przestają być przyjemne, nie moż-na skupić się na niczym, chce się tylko tego jednego, wciąż i wciąż, bez przerwy.

Jednak najgorsze zaczyna się wówczas, gdy ta osoba, która w krótkim czasie stała się dla nas narkotykiem, zaczyna się oddalać. Uczu-cie braku czegoś, spustoszenia, bezkresu czasu i beznadziejności życia jest z nami z każdym wdechem i wydechem. Pojawia się przygnębienie i nieumiejętność odnalezienia sensu i szczęścia. Wewnętrzna histeria opa-nowuje każdy cal organizmu, jak jakaś wy-niszczająca, nieuleczalna choroba. Wkrada się w każdy zakamarek ciała od czubka gło-wy, aż po koniuszki palców, przesyca nerwy, płynie razem z krwią w żyłach. Ta „choroba” zaprząta rozum, odbiera dech w piersi, po-woduje, że nogi są jak z waty, a ciało wiotkie,

jakby bez życia. Serce staje się zimne, a po pewnym czasie zamienia się w wielką bryłę lodu przez ból i smutek zgromadzony we-wnątrz. Jest twarde, a jednak bardzo kruche i delikatne, wystarczy niewielka rysa, żeby pękło i przemieniło się w miliony lodowa-tych, szklanych kawałeczków, co powoduje największe, najbardziej bolesne uczucia. To chyba gorsze od śmierci... Tak, z pewnością jest od niej gorsze, ponieważ gdy ktoś umie-ra, wiemy, że to już koniec, potrafimy pora-dzić sobie z tą myślą, jest dla nas znacznie łatwiejsza do przyswojenia, niż uczucie takiej straty. W tym przypadku ukochana osoba od-dala się od nas, staje po drugiej stronie globu i słowo „jesteśmy” już nie odnosi się do na-szej wspólnej teraźniejszości. Pozostaje sa-motność, rozdarcie na miliony części i wiele niedokończonych myśli. Odczuwa się wów-czas brak czegoś ważnego, jednak w sumie bezsensownego, bo to, co było, już nie wróci.

Po tak smutnym monologu wypadałoby po-wiedzieć coś optymistycznego. Dlatego też: co nas nie zabije, to nas wzmocni. Skupmy się na sobie, a nie będziemy cierpieć. „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy…”. Przyszłość nadchodzi szybkim krokiem i wej-dzie do naszego życia z wielkim impetem, tak więc bądźmy zdrowi i gotowi, aby dobrze ją przyjąć, a będzie nam przychylna. Przeszłość puśćmy w niepamięć, załóżmy siodło na ko-nia i gnajmy przez polany życia. Wiśtaaa wio-oo…

Moja dolegliwość nie charakteryzuje się żad-ną ułomnością – potrafię chodzić, trzymać widelec, wiązać sznurówki i widzę w miarę dobrze (okulary minus pół dioptrii). Nie wyglą-dam jak chory człowiek, nie jestem osłabiona, wychudzona ani też nie łykam pigułek wielko-ści klocków LEGO. Z wnętrzem mojego ciała także jest wszystko w porządku, nerki filtru-ją, krew krąży w żylno-tętniczych arteriach, a skóra nie odłazi płatami (przypadek w jed-nym z ostatnich odcinków Doktora House’a).

Jednak mimo tych wszystkich oznak pozornej normalności, diagnoza jest oczywista: stan patologiczny. Jestem chora, bo… czytam książki! Nie zagrażam tym nikomu, bo kiedy już dorwę się do zszytego pliku kartek zadru-kowanych tysiącami słów, zamykam się we własnym świecie. Wyobrażony i niedostępny dla innych wymiar odłącza mnie od zwykłego życia. Kiedy wzrokiem błądzę po kolejnych linijkach tekstu, nikogo nie zauważam, zosta-ję sam na sam z bohaterami. Bezdźwięcznie krzyczę do nich, kiedy podejmują złe decy-zje, płaczę, gdy dzieje się im krzywda oraz śmieję się z żartów tak mocno, że czasem zapominam, iż to tylko fikcja. Nie zaliczam się do grupy „przeciętnego człowieka”, takiego modelu, który tworzy szarą masę, niewyróż-niającą się niczym szczególnym.

Przeciętny człowiek, widząc moje reakcje na zlepek liter, pomyśli, że chyba powinnam zgłosić się do psychiatry. A szkoda, bo ten przeciętny człowiek nie wie, jak bardzo moż-na przeżywać czyjś wyobrażony świat. Prze-ciętny człowiek nigdy nie polubił się z książ-kami, nie poznał ich dobrze i nie docenił ich wartości. Może nie znalazł odpowiedniej? Bo z książkami jest jak ze znajomymi – kiedy nie pasują do nas, przestajemy się nimi intereso-

wać i odkładamy ich na przysłowiową półkę z nadzieją, że kiedyś dojrzejemy do ponow-nego nawiązania kontaktu.

Zadaję sobie w kółko to samo pytanie: dla-czego ludzie nie czytają? Statystyki są bo-wiem alarmujące – 61% społeczeństwa w Polsce w ostatnim roku nie przeczytało ani jednej książki! Wielogodzinna lektura stała się archaizmem w dobie e-booków, krótkich wpi-sów na blogach i wszechobecnych w inter-necie zdawkowych tekstów, podszywających się pod wyczerpujące artykuły. Wciąż dokądś biegniemy, nie mamy czasu na spokojne i po-wolne działanie, wybieramy więc opcję fast: szybko jemy, krótko śpimy, gazetę tylko prze-glądamy, zamiast zaczytać się, a następnie przeanalizować poruszony problem. Książka

– pożeracz czasu – jest na przegranej pozycji, ponieważ trzeba jej poświęcić dłuższą chwi-lę pełną uwagi i skupienia. Czytanie tekstu dłuższego niż pół strony przynosi straty eko-nomiczne, długa lektura zabiera drogocenne minuty potrzebne do realizowania w pośpie-chu kolejnych zadań. Technologia wypiera czytelnictwo, ale też społeczeństwo samo pozbywa się go na własne życzenie. W szko-łach nieporadnie leczy się alergiczną wręcz reakcję młodych na lektury. Teraz to nie kurz osiadły na starych tomach poukładanych na bibliotecznych półkach, a każdorazowy przy-mus czytania wywołuje u uczniów kichanie i złe samopoczucie.

Może więc wcale nie jestem chora, a wła-śnie należę do tej małej grupy szczęśliw-ców, którzy oparli się epidemii nieczytania? Książko-wstręt to zdecydowanie choroba współczesnej populacji. Szkoda tylko, że tego schorzenia nie da się leczyć książko-terapią.

Page 10: RABAN NR 5

K W I E C I E Ń 2 0 1 310 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

Page 11: RABAN NR 5

11K W I E C I E Ń 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

Page 12: RABAN NR 5

K W I E C I E Ń 2 0 1 312 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

Teatr Modrzejewskiejw Legnicy

m a j 2 0 1 3SG

SG

SG

SG

SG

KA

SG

Zamek

SG

SG

Komedia obozowa

Komedia obozowa

Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa

Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa

Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa

Świństwo

Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Europejska Biesiada Narodów

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Kochankowie z Werony

Niekończąca się opowieść

Niekończąca się opowieść

19.00

19.00

11.00

11.00

19.00

19.00

19.00

11.00

11.00

16.00

19.00

11.00

11.00

11.00

11.00

19.00

19.00

11.00

11.00

4 sb.

5 nd.

9 cz.

10 pt.

10 pt.

11 sb.

12 nd.

15 śr.

16 cz.

18 sb.

19 nd.

21 wt.

22 śr.

23 cz.

24 pt.

25 sb.

26 nd

29 śr.

31 pt

REZERWACJE [email protected] 505 33 72 76

Polubcie RABAN na FACEBOOKU!

nasze artykuły przeczytacie także na portalu www.pik.legnica.pl.

numer online znajdziecie na www.issuu.com/lmk_raban

r e d a k c j a

p a r t n e r z yw y d a w c a finansowanie projektu

Fundacja Teatr Nie-Takiul. Legnicka 6554-206 Wrocław

www.teatr-nie-taki.pl

REDAKCJA: Maksymilian Chlebosz, Wioleta Gabryś, Karolina Kar-kulowska, Monika Kolasa, Tamara Kostrz, Aneta Mackiewicz, Alicja Swedura, Paulina Szudrowicz, Daniela Wołosińska, Kinga Żuk

OPIEKA REDAKCYJNA: Małgorzata Bryl, Marzena Gabryk-Ciszak, Katarzyna Knychalska

PROJEKT GRAFICZNY I SKŁAD: Maksymilian Chlebosz, Marzena Gabryk-Ciszak

KOREKTA: Małgorzata Bryl, Aneta Mackiewicz

NAKŁAD: 1000 egz.

DRUK: Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN, ul. Lelewela 4, Wrocław

KONTAKT: [email protected]

ISSN 2299-8896

NŚ – Nowy Świat | SG – Scena Gadzickiego | KA – Klub Aktorski

Maj w Legnickiej Bibliotece Publicznej zapowiada się niezwykle interesująco. Już 7 maja o godz. 18:00 w Czytelni Naukowej LBP będzie miało miejsce spotka-nie autorskie z Dietmarem Scholzem - niemieckim pisarzem urodzonym w 1933 roku w Kunicach. Na-tomiast 9 maja o godz. 16:30 oraz 10 maja o godz. 10:00 w Filii Dziecięco-Młodzieżowej nr 2 odbędzie się spotkanie z Latającymi Babciami. Zespół tworzo-ny przez panie w wieku 55+ komponuje opowieści dla dzieci, które później prezentowane są w formie bajko-wych spektakli.

Dla miłośników legend w dniach 14, 22 oraz 28 maja o godz. 11:00 odbędą się pogadanki Maj miesiącem książki - poznajemy legnickie legendy (Filia nr 2). Po-

nadto 20 maja w Czytelni Naukowej LBP będzie można po raz kolejny uczestniczyć w literackich warsztatach Pisemne bazgroty - literackie pieszczoty.

Dodatkowo w Galerii LOŻA, 9 - 31 maja będzie można oglądać Ilustracje Mai Berezowskiej ze zbiorów dr hab. Romualda M. Łuczyńskiego, natomiast 6 - 31 maja w Filii Dziecięco-Młodzieżo-wej dostępna będzie wystawa książek Książka z autografem.

Jak co miesiąc LBP zaprasza miłośników książek na następujące spotkania: Dyskusyjnego Klubu Książki Fantasy (9 i 23 maja, godz. 19:00, Provincia Cafe Bistro Bar), Klubu Czytelnika Głuchego (13 maja, godz. 17:30, Czytelnia Naukowa LBP), Klubu Miłośników Mangi i Animy (17 maja, godz. 16:00, Filia nr 4), Dyskusyjnego Klubu Książki Książka na prowincji (21 maja, godz. 18:00, Provincia Cafe Bistro Bar) oraz Dyskusyjnego Klubu Książki dla Młodzieży (26 maja, godz. 16:30, Filia nr 4).

Zapraszamy!

Paulina Szudrowicz

W maju Legnickie Centrum Kultury przygo-towało wiele atrakcji muzycznych. 11 maja o godz. 17:30 na dziedzińcu PWSZ-u odbędzie się koncert z okazji Dnia Hutnika. Imprezę po-prowadzi Artur Andrus i Ewa Galusińska, a sce-ną zawładną Łukasz Zagrobelny, Kasia Wilk, Ewelina Flinta i słynna orkiestra Adama Sztaby.

14 maja melomani będą mogli zasmakować muzyki organowej. W Katedrze Legnickiej o godz. 19:15 rozpocznie się koncert inaugura-cyjny Legnickich Wieczorów Organowych. Za-brzmią utwory m.in. Jana Sebastiana Bacha oraz Maxa Regera w wykonaniu Katarzyny Piotrowskiej i Marka Fronca.

Zwolennicy rocka i bluesa mogą się natomiast wybrać na kolejny koncert z serii Freestage. Już 17 maja na scenie Spiżarni zagrają proca_Y, Leniwy Krawiec i Jawor Blues.

Majową dawkę dobrej muzyki zakończą koncerty Ogólnopolskiego Turnieju Chórów LEGNICA CANTAT 44, który odbędzie się w dniach 24 – 26 maja. CANTAT W ZOO to śpiewające otwarcie turnieju, które usłyszymy w Galerii Piastów o godz. 17:00.

Zapraszamy!

Aneta Mackiewicz