Powolny człowiek

22

description

John Maxwell Coetzee: Powolny człowiek Kiedy w życiu mężczyzny pojawiają się dwie kobiety i grzeszna namiętność, musi on dokonać wyboru. Paul Rayment, emerytowany fotograf, traci nogę w ulicznym wypadku. Wydarzenie to dramatycznie zmienia myślenie i codzienne funkcjonowanie starszego człowieka. Zdeklarowany samotnik, odwieczny dziwak, staje się uzależniony od pomocy opiekunki, niezwykle witalnej Marianny, która wnosi w jego życie dawno zapomniane uczucia, ciepło i kobiecość. Rodzące się emocje naruszają utrwalone relacje. Wszystko komplikuje się dodatkowo, gdy o prawo do bycia u boku mężczyzny zaczyna walczyć inna kobieta – błyskotliwa i tajemnicza Elizabeth Costello.

Transcript of Powolny człowiek

Page 1: Powolny człowiek

J.M.CO

ETZEE

n

J.M.COETZEE

ww

w.z

nak

.co

m.p

l

PO

WO

LN

Y C

OW

IEK

Coetzee odnalazł w sobie pokłady ciepła i humoru, a także ożywiającą czułość dla swoich bohaterów.

John Banville, „The New Republic”

Przenikliwe spojrzenie i cierpki humor zatrzymują uwagę na przerażających rzeczach, o których nie chcemy zwykle myśleć.

„The Washington Post”

P O W O L N Y C Z Ł O W I E K

PORUSZAJĄCE STUDIUM PRZEMIANY

n

Paul Rayment, emerytowany fotograf, traci nogę w ulicznym wypadku. Wydarzenie to dramatycznie zmienia dotychczasowe życie starszego człowieka. Zdeklarowany samotnik staje się uzależniony od pomocy opiekunki Marianny. To ona wnosi w jego życie dawno zapomniane uczucia, ciepło i kobiecość. Paul doświadcza emocji, które wydają mu się niemal obce, a przy tym grzeszne i pozbawione perspektyw.O prawo do bycia u boku kaleki walczy jednak inna kobieta – ironiczna i tajemnicza Elizabeth Costello.

J.M. COETZEE (ur. w 1940 r.) jest wybitnym pisarzem

południowoafrykańskim. Dwukrotnie uhonorowany Nagrodą Bookera, w 2003 roku otrzymał Nagrodę Nobla.

Cena detal. 29 zł

PO

WO

LN

Y C

OW

IEK

n

ISBN 83-240-0746-6ISBN 978-83-240-0746-2

Coetzee_Powolny czlowiek_brosz.i1 1 2006-10-03 08:29:38

Page 2: Powolny człowiek

Coetzee_Lato_zlamane_korekta2.indd 2Coetzee_Lato_zlamane_korekta2.indd 2 2010-08-24 09:46:162010-08-24 09:46:16

Page 3: Powolny człowiek

MAGDALENA KONIKOWSKA

1-3coetzee 14/09/06 15:36 Page 2

Page 4: Powolny człowiek
Page 5: Powolny człowiek

7

1

Cios dosięga go z prawej – nagły, przeszywający, bo-lesny piorun strąca go z roweru. Rozluźnij się, nakazuje sobie, lecąc w powietrzu (lecąc z największą łatwością!), i rzeczywiście, ciało posłusznie wyzbywa się napięcia. Tak jak kot – myśli – przekoziołkuj i natychmiast wstań, wyjdź naprzeciw temu, co jeszcze się zdarzy. Na horyzoncie ma-jaczy również słowo „zwinny” lub „zwinnie”.

Nie udało się. Czy przez to, że nogi nie usłuchały, czy też z winy chwilowego oszołomienia (słyszy raczej, niż czuje, uderzenie czaszki o asfalt, dalekie, głuche, niczym stuknięcie kijem) – dość, że wcale się nie podnosi, tylko sunie przed siebie, metr po metrze, wciąż dalej, ten ruch niemalże go usypia.

Leży bez ruchu, spokojnie. Jest piękny ranek. Słoń-ce mile grzeje. Bywają gorsze rzeczy niż taki bezwład, w oczekiwaniu, aż powrócą siły. Doprawdy, bywają gor-sze rzeczy niż krótka drzemka. Zamyka oczy; świat pod nim się przechyla, wiruje. Zapada w nicość.

Na moment przytomnieje. Ciało, które niedawno szy-bowało tak swobodnie, teraz jest ociężałe, tak bardzo ociężałe, że za nic nie zdołałby się poruszyć. Ktoś się nad nim pochyla, odcina mu dopływ powietrza. Chłopak o kę-dzierzawych włosach i z pryszczami na czole.

Page 6: Powolny człowiek

8

– Mój rower – mówi do chłopca, wypowiada trudne słowo sylaba po sylabie. Chce zapytać, co się stało z ro-werem, czy ktoś go pilnuje, bo jak wiadomo, rower po-trafi zniknąć w mgnieniu oka. Zanim jednak udaje mu się zadać to pytanie, znowu traci przytomność.

Page 7: Powolny człowiek

9

2

Kołysze się z boku na bok, w czasie jazdy. Z oddali dobiegają głosy, gwar narasta i słabnie we własnym ryt-mie. Co się dzieje? Wiedziałby, gdyby mógł otworzyć oczy. Ale jeszcze nie może. Coś do niego dociera. Po-jedyncze litery, klik-klik-klik, wiadomość wystukiwana na różowym ekranie, który drży jak woda przy każdym mrugnięciu, zapewne więc jest to wewnętrzna strona je-go własnej powieki. E-R-T-Y, biegną litery, potem F-R-I--V-O-L, drżenie, później E, następnie Q-W-E-R-T-Y, i tak bez końca.

Frivole. Błahy. Wpada w popłoch. Wije się, w piecza-rze ciała wzbiera jęk, wyrywa się z gardła.

– Boli? – słychać głos. – Niech się pan nie rusza. – Ukłucie igły. W chwilę później znika ból, potem strach, wreszcie znika świadomość.

Budzi się w kokonie martwoty. Stara się usiąść, na próżno, jak zatopiony w betonie. Wszędzie dokoła tylko biel: biały sufit, biała pościel, białe światło. I jeszcze biel ziarnista, niby zaschnięta pasta do zębów, ta biel oblepia mózg, nie daje jasno myśleć, przywodzi do rozpaczy.

– Co...? – szepcze, może i krzyczy. To znaczy: „Co mi jest?”, „Co to za miejsce?”, albo nawet „Co to za fa-tum?”.

Page 8: Powolny człowiek

10

Znikąd pojawia się młoda kobieta w bieli, przystaje, czujnie mu się przygląda. Z zamętu w głowie próbuje się wyłonić pytanie. Za późno! Z uśmiechem, uspokajająco poklepawszy go po ręce – on to słyszy, lecz nic nie czuje, dziwne – kobieta odchodzi.

Czy to coś poważnego? Mając czas tylko na jedno py-tanie, właśnie takie powinien zadać, choć woli nie zgłę-biać sensu słowa „poważne”. Są jednak pilniejsze spra-wy – pilniejsze niż kwestia powagi sytuacji, niż docieka-nia, co właściwie zdarzyło się na Magill Road, wtrącając go w ów martwy obszar. Przede wszystkim trzeba wró-cić do domu, zamknąć za sobą drzwi, usiąść w znajomym otoczeniu, dojść do siebie.

Usiłuje dotknąć prawej nogi, tej, która bezustannie wysyła niejasne sygnały, że coś jej dolega. Jednakże ręka ani drgnie, tak jak i reszta ciała.

Moje ubranie; może o to należałoby spytać, niewin-nie, na samym wstępie. Gdzie jest moje ubranie? Gdzie moje ubranie, i jak poważna jest moja sytuacja?

W pole widzenia powraca tamta młoda kobieta.– Ubranie. – Wypowiedział to z olbrzymim trudem,

jak najwyżej unosząc brwi, żądając wyjaśnień.– Bez obaw. – Kobieta znowu obdarza go uśmiechem,

iście anielskim uśmiechem. – Wszystkim się zajęliśmy. Za minutkę przyjdzie pan doktor. – W istocie, jeszcze przed upływem minuty, zjawia się młody mężczyzna, ów zapo-wiedziany lekarz, coś szepcze kobiecie do ucha.

– Paul? – mówi teraz. – Słyszysz mnie? Tak się nazy-wasz? Paul Rayment?

– Tak.– Witaj, Paul. W tej chwili czujesz się trochę ogłupia-

ły. To dlatego, że dostałeś zastrzyk z morfiny. Wkrótce zabierzemy cię na blok operacyjny. Miałeś wypadek, nie

Page 9: Powolny człowiek

11

wiem, ile z tego pamiętasz, w każdym razie twoja noga mocno ucierpiała. Zobaczymy, jak dużą część kończyny zdołamy uratować.

Brwi znów wędrują w górę: – Uratować?– Uratować nogę – powtarza doktor. – Nie obejdzie

się bez amputacji, ale ocalimy, ile się da.Widocznie jego twarz coś wyraziła, ponieważ młody

człowiek wykonuje osobliwy gest. Wyciąga rękę, dotyka jego policzka, dłoń się tam zatrzymuje, przytulona do gło-wy starca. Coś takiego mogłaby zrobić zakochana kobieta. To żenujące, lecz nie sposób się odsunąć bez urazy.

– Zaufasz mi? – pyta lekarz.W odpowiedzi tylko mruga, oniemiały.– Świetnie. – Chwila milczenia. – Nie mamy wybo-

ru, Paul. W tej sytuacji po prostu nie ma wyboru. Rozu-miesz? Zgadzasz się? Nie każę ci niczego podpisywać, ale czy udzielasz nam zgody na operację? Uratujemy, co się da, chociaż to było potężne uderzenie, wyrządziło sporą szkodę, na razie nie umiem stwierdzić, czy na przykład można uratować kolano. Jest niemal całkiem zgruchota-ne, podobnie jak kość piszczelowa.

Jak gdyby wiedząc, że się o niej mówi, jakby te ok-ropne słowa zbudziły ją z niespokojnego snu, prawa no-ga przeszywa go białym drzewcem bólu. Paul słyszy swój jęk, później łomot krwi w skroniach.

– No to do dzieła. – Młody człowiek głaszcze go lek-ko po policzku. – Już czas.

Budzi się o wiele spokojniejszy. Umysł ma jasny, zno-wu jest sobą – pełen animuszu! – choć zarazem ogarnia go miła senność, w każdej chwili mógłby się zdrzemnąć. Zraniona noga wydaje się olbrzymia, iście słoniowa, lecz już nie boli.

Page 10: Powolny człowiek

12

Otwierają się drzwi, wchodzi pielęgniarka, nowa, świeża twarz.

– Czujemy się lepiej? – I spiesznie dodaje: – Na razie niech pan nic nie mówi. Niedługo przyjdzie doktor Han-sen. Porozmawia z panem. Tymczasem musimy coś tu zro-bić. Proszę się rozluźnić, a ja...

Jak się okazuje, pielęgniarka musi mu założyć cewnik. Paskudna czynność; na szczęście zajmuje się tym obca oso-ba. Oto skutki! – karci siebie Paul. – Oto skutki chwilo-wej nieuwagi! A rower? Co się stało z rowerem? Jak teraz będę robił zakupy? Wszystko to moja wina, bo pojecha-łem przez Magill Road! Przeklina Magill Road, chociaż latami pokonywał tę trasę bez kłopotów.

Doktor Hansen, gdy już przybywa, najpierw przed-stawia sprawę w ogólnych zarysach, żeby pacjent „był na bieżąco”, po czym przechodzi do szczegółów dotyczących nogi. To dobre wieści, a także niezbyt dobre.

Po pierwsze, jeśli idzie o stan ogólny, zważywszy, co się może przytrafić – i zazwyczaj przytrafia – ludzkiemu cia-łu podczas zderzenia z rozpędzonym samochodem, Paul może sobie pogratulować, gdyż jego przypadek „nie jest poważny”. Wręcz przeciwnie: miał kolosalne, niebywa-łe szczęście. Doznał wstrząśnienia mózgu, owszem, lecz ocalił go kask. Pozostanie pod obserwacją, nie stwierdzo-no jednak żadnych oznak krwawienia wewnątrzczaszko-wego. Co do funkcji ruchowych, wstępne badanie wyka-zuje, że nie poniosły one uszczerbku. Stracił nieco krwi, ale dokonano transfuzji. Jeżeli martwi go obolała szczę-ka – kość nie jest złamana, jedynie stłuczona. Otarcia na plecach i na ramieniu tylko wyglądają groźnie, zagoją się w parę tygodni.

Następna kwestia: noga, która przyjęła na siebie cios. Otóż doktor Hansen i jego zespół nie zdołali uratować ko-

Page 11: Powolny człowiek

13

lana. Po gruntownej dyskusji decyzja zapadła jednogłoś-nie. Impet uderzenia – co Paul zobaczy później na zdjęciu rentgenowskim – poszedł prosto w kolano, w dodatku na-stąpiła rotacja, toteż staw został jednocześnie strzaskany i skręcony. U młodszego pacjenta może przeprowadzono by rekonstrukcję, lecz tego rodzaju rekonstrukcja wyma-ga serii zabiegów operacyjnych, rozłożonych na rok lub nawet dwa lata, a szansa powodzenia wynosi niecałe pięć-dziesiąt procent, zatem, wziąwszy pod uwagę wiek Paula, postanowiono amputować nogę nad kolanem, tak by na pozostałym, dużym fragmencie kości dało się umocować protezę. On sam (doktor Hansen) ma nadzieję, że pacjent (Paul Rayment) z czasem doceni słuszność tej decyzji.

– Pewnie masz wiele pytań – mówi na zakończenie. – Z chęcią na wszystkie odpowiem, ale może nie teraz, raczej jutro rano, kiedy się wyśpisz.

– Proteza. – Kolejne trudne słowo. Teraz jednak, wie-dząc, że szczęka nie jest złamana, jedynie stłuczona, mniej się przejmuje trudnymi słowami.

– Proteza. Sztuczna kończyna. Dopasujemy ją, kie-dy się zagoi rana pooperacyjna. Za cztery tygodnie, mo-że nawet wcześniej. Zanim się obejrzysz, znów będziesz chodził. I jeździł na rowerze. Po małym treningu. Jesz-cze jakieś pytania?

Kręci głową przecząco. Dlaczego mnie nie spytaliście? – chce powiedzieć. Lecz jeżeli wypowie te słowa, to eks-ploduje, zacznie krzyczeć.

– A więc porozmawiamy rano – mówi doktor Han-sen. – Uszy do góry!

To nie wszystko. To jeszcze nie koniec. Najpierw gwałt, potem przyzwolenie na gwałt. Zanim zostawią go w spo-koju, trzeba wypełnić papiery, a te sprawiają nieoczeki-waną trudność.

Page 12: Powolny człowiek

14

Na przykład rodzina. Nazwiska i adresy członków ro-dziny. Kogo należy zawiadomić? Dalej: ubezpieczenie. Kto jest ubezpieczycielem? Co pokrywa polisa?

Ubezpieczenie – nie ma sprawy. Jest ubezpieczony po czubek głowy, przezorny do bólu, o czym świadczy sto-sowna karta w portfelu (tylko gdzie ten portfel, gdzie ubranie?). Z rodziną to już nie takie proste. Kto nale-ży do jego rodziny? Jak brzmi poprawna odpowiedź? Ma siostrę. Umarła dwanaście lat temu, ale wciąż ży-je w nim czy też przy nim. Ma również matkę, która – wówczas gdy nie ma jej w nim ani przy nim – oczekuje anielskich trąb w swej kwaterze na cmentarzu w Balla-rat. Ojciec czeka nieco dalej, na cmentarzu w Pau, skąd rzadko przybywa w odwiedziny. Czy tych troje tworzy rodzinę? Ci, z którymi od narodzin dzielisz życie, nigdy nie umierają – pragnie wyjaśnić autorowi pytania. – No-sisz ich ze sobą, licząc, że tak samo ciebie poniosą twoi następcy. W formularzu brak jednak miejsca na dłuższą odpowiedź.

Z pewnością natomiast nie ma żony ani potomstwa. Owszem, kiedyś był żonaty, lecz wspólniczki w tamtym przedsięwzięciu już nie uważa za swoją drugą połowę. Ulotniła się, rozpłynęła. Jeszcze nie pojął, jak dokona-ła tej sztuki, ale to fakt: umknęła we własne życie. A za-tem, w istocie rzeczy oraz na potrzeby formularza, Paul Rayment jest mężczyzną stanu wolnego: nieżonatym, nie-związanym, samotnym.

Rodzina: NIE MA, pisze drukowanymi literami, pod nadzorem pielęgniarki, przy pozostałych pytaniach stawia kreski, podpisuje dokument, w dwóch egzemplarzach.

– Data? – pyta pielęgniarkę.– Drugi lipca.Wpisuje datę. Funkcje ruchowe bez uszczerbku.

Page 13: Powolny człowiek

15

Bierze proszki przeciwbólowe i nasenne, ale nie śpi. Nieznajome łóżko, gołe ściany, woń antyseptyków i ury-ny – to na pewno nie sen, to rzeczywistość, najzupełniej realna. A jednak cały ten dzień – jeśli wciąż jest dzisiaj,jeśli czas nie stracił znaczenia – mija jak we śnie. Niewątp-liwie wprost z krainy snów pochodzi to coś, co po raz pierwszy Paul bada pod kołdrą, ów koszmarny przedmiot spowity w biel i przyczepiony do biodra. A drugi rekwizyt – o którym młody człowiek w dziko błyskających okula-rach mówił z takim entuzjazmem – kiedy się pojawi? Ni-gdy w życiu nie widział obnażonej protezy. Na myśl przy-chodzi drewniany kij z kolcem niczym ostrze harpuna i z trzema nóżkami zaopatrzonymi w gumowe przyssaw-ki. Czysty surrealizm. Istny Dali.

Wyciąga rękę (trzy środkowe palce są zabandażowane razem, dopiero teraz to zauważa), dotyka białego przed-miotu. Nie ma tam ani krzty czucia. Kawał drewna. To tylko sen – myśli, po czym zasypia głęboko.

– Dzisiaj zaczniesz chodzić – oznajmia doktor Han-sen. – Dziś po południu. Nie za dużo, parę kroków, tak na próbę. Oboje z Elaine będziemy ci pomagać. – Skinie-niem głowy wskazuje pielęgniarkę. Siostra Elaine. – Elai-ne, załatw to z ortopedią.

– Nie chcę dziś chodzić. – Uczy się mówić przez zę-by. Oprócz stłuczonej szczęki, ma po tej stronie obruszo-ne zęby trzonowe, nie może przeżuwać. – Nie poganiaj-cie mnie. Nie chcę protezy.

– W porządku – zgadza się doktor. – Zresztą nie ma mowy o protezie, na to jeszcze za wcześnie, na razie to tylko rehabilitacja, początki rehabilitacji. Możemy zacząć jutro albo pojutrze. Sam się przekonasz, że utrata nogi to jeszcze nie koniec świata.

Page 14: Powolny człowiek

16

– Powtarzam: nie chcę protezy.Lekarz i pielęgniarka wymieniają spojrzenia.– Skoro tak, to co byś wolał?– Wolałbym sam się o siebie zatroszczyć.– Dobrze, koniec tematu, nie będziemy cię do nicze-

go zmuszać. Przyrzekam. Możemy teraz pomówić o no-dze? Mogę ci wyjaśnić, jak się o nią dba?

Dba o moją nogę? Wrze z gniewu – czy oni tego nie widzą? Znieczuliliście mnie, ucięli nogę i wyrzucili ją do śmieci, a potem ktoś ją spalił. I wy macie czelność mó-wić o dbałości?

– Pozostałe mięśnie naciągnęliśmy na koniuszek kości – Hansen ilustruje to stulonymi dłońmi – i założyliśmy szwy. Kiedy rana się zagoi, mięśnie utworzą tam swego rodzaju poduszeczkę. Przez kilka dni, z powodu traumy i leżenia w łóżku, wystąpi obrzęk, opuchlizna. Trzeba się tym zająć. Mięśnie mogą się też obkurczać w kierunku biodra, o tak. – Staje bokiem, wypina pośladki. – Będzie-my temu przeciwdziałać za pomocą rozciągania. Rozcią-ganie jest niezwykle ważne. Elaine pokaże ci parę ćwiczeń rozciągających i jeśli trzeba, będzie służyć pomocą.

Siostra Elaine przytakuje.– Kto mi to zrobił? – Nie krzyczy, ponieważ nie mo-

że rozewrzeć szczęk, ale to akurat mu odpowiada: furia i zgrzytanie zębów. – Kto mnie przejechał? – Oczy wzbie-rają łzami.

Noce ciągną się bez końca. Za gorąco mu, za zimno; obandażowana noga swędzi, poza zasięgiem. Wstrzymu-jąc oddech, słyszy upiorne mrowienie – to okaleczone tkanki usiłują się zrosnąć. Za szczelnie zamkniętym ok-nem śpiewa do siebie świerszcz. Sen nadchodzi niespo-

Page 15: Powolny człowiek

17

dzianie i na krótko, otumania niczym resztki narkozy za-legające w płucach.

Nocą czy za dnia, czas się wlecze. Naprzeciwko łóżka ustawiono telewizor, ale jego nie interesuje telewizja ani czasopisma dostarczone przez jakąś dobrą duszę („Who”, „Vanity Fair”, „Australian Homes and Gardens”). Wpa-truje się w tarczę zegarka, zapamiętuje położenie wska-zówek. Później zamyka oczy, stara się myśleć o czymś in-nym – o własnym oddechu, o swojej babce, jak siedzi przy kuchennym stole i skubie kurczaka, o pszczołach wśród kwiatów, o czymkolwiek. Otwiera oczy. Wskazówki ani drgnęły. Zupełnie jakby grzęzły w kleju.

Zegar stoi, czas nie. Nawet leżąc w łóżku, Paul czuje na sobie działanie czasu, podobne do wyniszczającej cho-roby, do niegaszonego wapna, którym polewa się trupy. Czas go zżera, pochłania komórki jedną po drugiej. Ko-mórki ciała gasną jak świeczki.

Co sześć godzin dostaje pigułki. Uśmierzają najgorszy ból, to dobrze, niekiedy usypiają – jeszcze lepiej, zarazem jednak mącą umysł i sprowadzają okropne koszmary, aż strach brać te leki. Ból to nic – powtarza sobie – to zale-dwie sygnał ostrzegawczy, który ciało wysyła do mózgu. Ból jest nie bardziej realny aniżeli zdjęcie rentgenowskie. Oczywiście to nieprawda. Ból jest realny, ból nie musi się szczególnie wysilać, by tego dowieść, w ogóle nie musi się wysilać, wystarczy jeden napad. Po czymś takim szyb-ko można polubić oszołomienie, złe sny.

Ma teraz współlokatora, jeszcze starszego mężczyznę po operacji biodra. Ów przez cały dzień leży z zamknię-tymi oczami. Co jakiś czas pielęgniarki zaciągają zasło-nę przy tamtym łóżku i dyskretnie dokonują niezbęd-nych zabiegów.

Page 16: Powolny człowiek

18

Dwóch staruszków; dwóch starszych panów na jed-nym wózku. Pielęgniarki są dobre, są życzliwe i weso-łe, niemniej jednak – to nie złudzenie, nazbyt często już to widywał w przeszłości – za ich dziarskim profesjona-lizmem kryje się bezbrzeżna obojętność wobec losu oby-dwu pacjentów. W doktorze Hansenie, pod maską ser-decznej troski, daje się wyczuć tę samą obojętność. Jak gdyby ci młodzi, przydzieleni im do opieki, podświado-mie wiedzieli, że starcy nic już nie wniosą do stada, a więc się nie liczą. Tacy młodzi i tacy bezduszni! – woła w du-chu. – Czemu wpadłem w ich ręce? Niech starzy doglą-dają starych, umierający umierających! Trzeba być szaleń-cem, żeby żyć samotnie!

Rozprawiają o jego przyszłości, nękają go ćwiczeniami, aby się na tę przyszłość przygotował, wyganiają z łóżka; lecz dla niego przyszłość nie istnieje, drzwi do przyszłości są zamknięte na klucz. Gdyby potrafił ze sobą skończyć sa-mą siłą woli, nie wahałby się ani przez chwilę. Zna wiele historii o samobójcach – o ludziach, którzy skrupulatnie płacą rachunki, piszą listy pożegnalne, palą stare listy mi-łosne, oznakowują klucze, po czym, gdy już zapanuje po-rządek, wkładają najlepsze ubranie, łykają proszki zgro-madzone w tym celu i kładą się na zasłanym łóżku, przy-bierając pozę stosowną w obliczu nicości. Wszyscy oni to bohaterowie, niedocenieni, nieopiewani. Nie chcę spra-wiać żadnych kłopotów. Jedyne, czego nie mogą dopilno-wać, to ciała, tej kupy mięsa, która po paru dniach zacznie cuchnąć. Gdyby to było możliwe, gdyby było dozwolone, pojechaliby taksówką do krematorium, zasiedli przy owych złowieszczych drzwiach, połknęli swoją dawkę, a później, na granicy przytomności, nacisnęli guzik, by zanurkować w płomienie i wynurzyć się po drugiej stronie pod posta-cią szufelki popiołu, który nie waży prawie nic.

Page 17: Powolny człowiek

19

Uważa, że byłby zdolny odebrać sobie życie, choć-by zaraz. Lecz myśląc tak, jednocześnie wie, że tego nie zrobi. Pragnienie śmierci bierze się jedynie z bólu, z dłu-gich bezsennych nocy w szpitalu, w tej domenie upoko-rzeń, gdzie nie sposób się ukryć przed bezlitosnym spoj-rzeniem młodych.

Konsekwencje tego, że jest człowiekiem wolnym i sa-motnym, najdobitniej dają o sobie znać pod koniec dru-giego tygodnia pobytu w krainie wiecznej bieli.

– Nie ma pan rodziny? – pyta pielęgniarka z nocnej zmiany, Janet. Czasem się z nim przekomarza. – Nie ma pan przyjaciół? – Marszczy nos, jakby Paul spłatał im tu wszystkim figla.

– Mam mnóstwo przyjaciół. Nie jestem Robinsonem Crusoe. Po prostu nie chcę ich widzieć.

– Dobrze by panu zrobiły małe odwiedziny. Podnios-ły na duchu. Z całą pewnością.

– Przyjmę gości, kiedy będę miał ochotę, dziękuję bardzo.

Z natury trzyma nerwy na wodzy, tutaj jednak po-zwala sobie na ataki irytacji, zniecierpliwienia, złości, bo dzięki temu personel zostawia go w spokoju. W głę-bi serca nie jest taki zły – zapewne tak Janet broni go przed koleżankami. Stary pierdziel! – prychają koleżan-ki z pogardą.

Wie, że teraz, skoro „czyni postępy”, winien pożądać tych młodych kobiet, a ponieważ pacjenci, niezależnie od wieku, nie umieją się pohamować, pożądanie wychodzi na jaw w nieodpowiednich momentach, należy więc je stu-dzić jak najprędzej i jak najbardziej stanowczo.

Naprawdę nie odczuwa pożądania. Serce ma tak czy-ste jak serce dziecka. Co też nie przysparza mu uznania wśród pielęgniarek, wcale zresztą się tego nie spodzie-

Page 18: Powolny człowiek

20

wał. Stary świntuch to element gry, w której on nie za-mierza brać udziału.

Nie kontaktuje się z przyjaciółmi, bo zwyczajnie nie chce, żeby go oglądali w takim stanie – zredukowanego, poniżonego. Ale tak czy owak wieści się rozchodzą. Lu-dzie przesyłają pozdrowienia, zjawiają się też osobiście. Przez telefon łatwo zmyślać. To tylko noga – mówi, ma-jąc nadzieję, że w głosie nie słychać goryczy. – Na razie będę chodził o kulach, potem dostanę protezę. Trudniej grać oko w oko, wówczas bowiem odraza do tego pień-ka, który odtąd trzeba będzie taszczyć ze sobą, aż nadto wyraźnie maluje mu się na twarzy.

Od początku rozdziału, od wypadku na Magill Roadaż do tej chwili nie postępował należycie, nie stanął na wysokości zadania: to jasne. Miał wspaniałą sposobność, mógł dać przykład, jak z pogodą ducha człowiek znosi okrucieństwa losu, i zmarnował okazję. Kto mi to zrobił? – krzyczał do niewątpliwie kompetentnego, acz dość prze-ciętnego doktora Hansena, na pozór w sensie: Kto mnie potrącił?, w istocie mając na myśli: Kto śmiał mi uciąć nogę? Na samo wspomnienie płonie ze wstydu. Nie on pierwszy padł ofiarą wypadku, nie jest pierwszym star-cem, który znalazł się w szpitalu pod opieką życzliwych, lecz krańcowo obojętnych młodych ludzi. Stracił no-gę: czymże jest utrata nogi, w szerszym wymiarze? Otóż w szerszym wymiarze utrata nogi to jedynie przygrywka do utraty wszystkiego. Na kogo będzie krzyczał, gdy na-dejdzie ten dzień? Kogo obwini?

Odwiedza go Margaret McCord. McCordowie to je-go najstarsi przyjaciele w Adelaide. Margaret, zmartwio-na, że się dowiedziała tak późno, nie kryje słusznego obu-rzenia na sprawcę.

– Spodziewam się, że wniesiesz pozew – mówi.

Page 19: Powolny człowiek

21

– Nie zamierzam. To komiczne. „Niniejszym żądam zwrotu nogi, w przeciwnym razie...” Tą działką niech się zajmą ubezpieczyciele.

– Błąd. Nie wolno pobłażać piratom drogowym. Pew-nie dostaniesz protezę? W dzisiejszych czasach robi się doskonałe protezy, niedługo znów będziesz jeździł na rowerze.

– Nie sądzę. To już zamknięty rozdział.Margaret potrząsa głową.– Jaka szkoda! – mówi. – Jaka szkoda!Miło z jej strony, myśli później. „Biedny Paul, bieda-

ku, ile ty musisz wycierpieć!”: o to jej chodziło i wiedzia-ła, że on zrozumie. Wszystkich nas czeka coś podobnego – chciałby jej przypomnieć – nie dziś, to jutro.

W życiu szpitalnym zdumiewa go to, że troska o no-gę (Świetnie! – cieszy się doktor Hansen, obmacując ki-kut wypielęgnowanym palcem. – Pięknie się goi. Wkrót-ce będziesz zdrowy.) nader prędko ustępuje miejsca kwe-stii, jak pacjent „da sobie radę” (ich określenie), gdy już wyjdzie na swobodę.

Nieprzyzwoicie wcześnie, tak mu się zdaje, do ak-cji wkracza opieka społeczna w osobie pani Putts czy też Putz.

– Panie Rayment... Paul, jesteś jeszcze młody – stwier-dza wesoło, tak jak zapewne ją nauczono zwracać się do ludzi starszych. – Chciałbyś zachować niezależność, to dobrze, ale przez jakiś czas nie obejdziesz się bez opie-ki, specjalistycznej opieki, a tę możemy ci zapewnić. Na dłuższą metę, nawet kiedy będziesz już chodził o włas-nych siłach, ktoś musi przy tobie być, podać pomocną dłoń, robić zakupy, gotować, sprzątać, i tak dalej. Nie masz nikogo takiego?

Zastanawia się, kręci głową.

Page 20: Powolny człowiek

22

– Nie, nie mam. – To znaczy (co też pani Putts chy-ba rozumie): nie ma nikogo takiego, kto uznałby za swój konfucjański obowiązek poświęcić się zaspokajaniu jego potrzeb, gotowaniu, sprzątaniu i tak dalej.

Z pytania, co ciekawe, wynika, jak się przedstawia je-go stan według pani Putts. Widocznie lekarze rozmawia-li z nią szczerzej niż z pacjentem, szczerzej i konkretniej. Z owych konkretnych rozmów wysnuła wniosek, że na-wet „na dłuższą metę” Paul nie poradzi sobie bez „po-mocnej dłoni”.

We własnej wizji, którą kształtował w pogodniejszych chwilach, on, kaleka (brutalne słowo, ale czy istnieje właś-ciwsze?), tak czy owak, dzięki kulom albo innej podpo-rze, na dłuższą metę jakoś pociągnie, może wolniej niż dotychczas, lecz kto by się przejmował tempem? Najwy-raźniej jednak nie jest to ich wizja. Zgodnie z ich wizją, Paul Rayment nie potrafi stawić czoła nowym, odmien-nym warunkom i ogólnie „dawać sobie rady”, należy bo-wiem do ginącego gatunku, toteż z braku profesjonalnej opieki niechybnie wyląduje w domu starców.

Wolałby szczerość za szczerość. Przemyślałem sprawę – oznajmiłby pani Putts. – Już dawno się przygotowałem. W najgorszym razie potrafię o siebie zadbać. Jednakże reguły gry nie pozwalają im mówić szczerze. Gdyby na przykład opowiedział o tajnym zapasie proszków nasen-nych, które trzyma w łazience w swoim mieszkaniu, to pani Putts, zgodnie z regułami gry, wysłałaby go na psy-choterapię, żeby go chronić przed samym sobą.

Wzdycha.– Według pani... według ciebie, Dorianne, z zawodo-

wego punktu widzenia, jakie kroki należałoby podjąć?– Musisz zatrudnić pomoc, najlepiej prywatną pielęg-

niarkę z doświadczeniem w opiece nad chorymi i słaby-

Page 21: Powolny człowiek

23

mi. Naturalnie, ty nie jesteś słaby. Ale póki nie odzyskasz sprawności, nie możemy ryzykować, prawda?

– Ano nie.Opieka nad chorymi i słabymi. Nigdy się nie uważał

za słabego, dopóki nie zobaczył prześwietlenia. Nie do wiary, że te pajęcze kości, widoczne na zdjęciach, w ogó-le utrzymywały go w pionie, że się nie łamały przy każ-dym kroku. Im wyższy, tym słabszy. Zbyt wysoki. Pierw-szy raz operowałem tak wysokiego pacjenta – wyznał doktor Hansen – z takimi długimi nogami. I zaczerwie-nił się po tej gafie.

– Pamiętasz może, czy twoje ubezpieczenie pokrywa ten rodzaj opieki? – ciągnie pani Putts.

Pielęgniarka, jeszcze jedna pielęgniarka. Kobieta w bia-łym czepku, w praktycznych butach będzie się kręcić po jego mieszkaniu i szczebiotać: Czas na lekarstwo, pa-nie R.!

– Nie, moje ubezpieczenie raczej tego nie obejmuje.– A więc będziesz musiał to uwzględnić w budżecie.

Page 22: Powolny człowiek

J.M.CO

ETZEE

n

J.M.COETZEE

ww

w.z

nak

.co

m.p

l

PO

WO

LN

Y C

OW

IEK

Coetzee odnalazł w sobie pokłady ciepła i humoru, a także ożywiającą czułość dla swoich bohaterów.

John Banville, „The New Republic”

Przenikliwe spojrzenie i cierpki humor zatrzymują uwagę na przerażających rzeczach, o których nie chcemy zwykle myśleć.

„The Washington Post”

P O W O L N Y C Z Ł O W I E K

PORUSZAJĄCE STUDIUM PRZEMIANY

n

Paul Rayment, emerytowany fotograf, traci nogę w ulicznym wypadku. Wydarzenie to dramatycznie zmienia dotychczasowe życie starszego człowieka. Zdeklarowany samotnik staje się uzależniony od pomocy opiekunki Marianny. To ona wnosi w jego życie dawno zapomniane uczucia, ciepło i kobiecość. Paul doświadcza emocji, które wydają mu się niemal obce, a przy tym grzeszne i pozbawione perspektyw.O prawo do bycia u boku kaleki walczy jednak inna kobieta – ironiczna i tajemnicza Elizabeth Costello.

J.M. COETZEE (ur. w 1940 r.) jest wybitnym pisarzem

południowoafrykańskim. Dwukrotnie uhonorowany Nagrodą Bookera, w 2003 roku otrzymał Nagrodę Nobla.

Cena detal. 29 zł

PO

WO

LN

Y C

OW

IEK

n

ISBN 83-240-0746-6ISBN 978-83-240-0746-2

Coetzee_Powolny czlowiek_brosz.i1 1 2006-10-03 08:29:38