Pisz pan książkę

26

description

Pisz pan książkę! to wyjątkowo ciekawa, chwilami ogromnie zabawna, a chwilami wzruszająca autobiograficzna opowieść Zbigniewa Buczkowskiego, jednego z najbardziej lubianych i popularnych polskich aktorów, znanego z filmów i wielu znakomitych telewizyjnych seriali. Każdy czytelnik znajdzie tu fantastyczne anegdoty, smakowite historie i liczne ciekawostki, pozna bliżej plejadę najwybitniejszych polskich aktorów i reżyserów. „Jestem aktorem spełnionym. W ciągu ponad czterdziestu lat zagrałem w blisko stu osiemdziesięciu filmach, grałem mnóstwo różnych ról w teatrze i w kabarecie, nagrałem płytę. A teraz do tego napisałem książkę. I to jeszcze nie koniec!” – pisze Zbigniew Buczkowski.

Transcript of Pisz pan książkę

Page 1: Pisz pan książkę
Page 2: Pisz pan książkę

ini

Pisz pan ksiazke.indd 2Pisz pan ksiazke.indd 2 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 3: Pisz pan książkę

PiszPiszisz Piszpanpann panpan

książkiążkę!

BUCZKOWSKI Zbyszek

Piszpan

książkę!Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Pisz pan ksiazke.indd 3Pisz pan ksiazke.indd 3 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 4: Pisz pan książkę

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Opracowanie językowe: Dominik RutkowskiRedakcja: Irma IwaszkoRedaktor prowadzący: Małgorzata BurakiewiczRedakcja techniczna: Sylwia Rogowska-KuszKorekta: Ewa Mościcka

Zdjęcie wykorzystane na okładce:© fot. Piotr Rewucki / Agencja W. Impact

© for the text and photos by Zbigniew Buczkowski© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2014

ISBN 978-83-7758-808-6

Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SAWarszawa 2014

Pisz pan ksiazke.indd 4Pisz pan ksiazke.indd 4 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 5: Pisz pan książkę

Mojej Żonie, Dzieciomi Przyjaciołom

Pisz pan ksiazke.indd 5Pisz pan ksiazke.indd 5 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 6: Pisz pan książkę

Pisz pan ksiazke.indd 6Pisz pan ksiazke.indd 6 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 7: Pisz pan książkę

7

1

PISZ PAN KSIĄŻKĘ!

Ta myśl zakiełkowała w mojej głowie na bazarze: napisać książkę.

Od ponad trzydziestu lat, od dnia ślubu, ja, stary warszaw-ski rodak, mieszkam w Piasecznie, skąd pochodzi moja żona, Zula. Jeszcze jako szesnastoletni chłopak wybrałem się z dwo-ma kumplami w letni dzień, na rowerach, na wycieczkę do tej podwarszawskiej miejscowości. Byłem dumny ze swojego ja-guara kupionego za pieniądze zarobione za statystowanie w filmach; koledzy mieli dużo gorsze rowery. To był kawał drogi, ale pogoda piękna, słońce świeciło, a kiedy dotarliśmy na miejsce i stanęliśmy na rynku, w punkcie, gdzie dzisiaj trys ka fontanna, rozejrzałem się dookoła i powiedziałem do kumpli: „Ale wiocha, nigdy nie chciałbym tu mieszkać”. Los okazał się przewrotny.

Dziś już przywykłem, poznałem zalety mieszkania pod mia-stem, chociaż niekiedy tęsknię za Warszawą, o czym jeszcze opowiem. Na końcu ulicy mam las, a w nim piękny zalew, gdzie z żoną i małymi jeszcze dziećmi chodziliśmy na kocyk. Dzieci pluskały się w wodzie, a my cieszyliśmy się przyrodą, o co w Warszawie trudno. Ale przede wszystkim mam tu bazar.

Pewnie jak każdy mąż, kiedy pracuję, to pracuję, ale kiedy mam wolne, chętnie pomagam żonie – pójdę i zrobię zakupy

Pisz pan ksiazke.indd 7Pisz pan ksiazke.indd 7 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 8: Pisz pan książkę

8

na bazarze. Mówiąc szczerze, nie jest to żadne wyrzeczenie z mojej strony, bo bardzo lubię sobie pochodzić i porozma-wiać z ludźmi, a ponieważ nie jestem osobą wyniosłą, tylko człowiekiem otwartym, wylewnym nawet, ludzie często się przede mną otwierają, opowiadając mi dziwne, zabawne sytu-acje ze swojego życia, które niekiedy przydają się do tego, żeby je później wykorzystać w filmie. Tam, na bazarze, wszy-scy mnie znają, wszyscy się kłaniają. Jak mnie jakiś czas nie ma, to zaraz wołają: „Panie Zbyniu, dawno pana nie było, co się z panem działo?!”, tak jakbym powinien tam być zawsze, kiedy tylko oni są. Jakbym był cząstką ich świata. Ale i ja też im opowiadam różne historie. Może i jestem gadułą, ale czu-ję, że sprawiam tym ludziom wielką przyjemność, bo kiedy mówię, a oni słuchają, i zdarza się, że ktoś podchodzi do stra-ganu, chce coś kupić, to słyszę:

– Zaraz, chwileczkę, handel nieważny, teraz pan Zbyszek opowiada.

Niedawno po raz kolejny opowiadałem. Tym razem o przy-godach związanych z filmem Złote runo, wyreżyserowanym przez mojego przyjaciela Janusza Kondratiuka, w którym u mojego boku zagrał nieżyjący już niestety Zbyszek Mazu-rek. Świadomie piszę „u mojego boku”, bo Zbyszek w tym filmie debiutował. Nie był aktorem. Podobnie jak ja kiedyś, był amatorem. Poznaliśmy się przez mojego kumpla o ksyw-ce Bubu vel Hrabia, postać znaną w stolicy, na otwarciu pierwszej w Warszawie perfumerii Paco Rabbane. Mazurek mieszkał we Francji, gdzie był właścicielem sieci perfume-rii Margerite (od imienia córki), ale także biznesmenem z branży okrętowej, człowiekiem szalenie majętnym. Milio-nerem. Zakolegowaliśmy się. Czasami spoglądałem na Zbysz-ka okiem aktora, zauważając jego ciekawą, łagodną twarz,

Pisz pan ksiazke.indd 8Pisz pan ksiazke.indd 8 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 9: Pisz pan książkę

9

kontrastującą z pokaźną tuszą i niewysokim wzrostem, a po-nieważ lubię uwieczniać swoich przyjaciół w jakichś niewiel-kich rolach w filmach, postanowiłem taką rolę załatwić też Mazurkowi, na co on chętnie przystał.

Janusz Kondratiuk kompletował właśnie obsadę Złotego runa, gdzie miałem zagrać główną rolę w duecie z bardzo zna-nym aktorem, który jeszcze o planach obsadowych Janusza nic nie wiedział. Autorem scenariusza był starszy brat Janusza, An-drzej, który powiedział mi, że napisał go specjalnie dla mnie, co bardzo mi pochlebiało. Była tam taka niewielka rola Żyda ku-pującego od głównych bohaterów przemycone do Antwerpii brylanty, który mówi tylko jedną kwestię: One million dollar. Wymarzona rola dla milionera Mazurka, pomyślałem. Pojecha-liśmy do Janusza. Przedstawiłem sobie panów, opowiedziałem o swoim pomyśle, zachęcałem Janusza do obsadzenia Zbyszka w tej niewielkiej rólce, a tymczasem Janusz milczał. Zapano-wała niezręczna cisza, Kondratiuk patrzył i naraz przemówił:

– Słuchaj, jaki to świetny pomysł. – Ale byłem zadowolony, a on dalej: – Zbyszek, ty nawet nie wiesz, jaką wy byście byli znakomitą parą!

No, tym razem to ja się wystraszyłem. Pomyślałem: jaką parą? Rany Julek, przecież to jest amator, który jeszcze nigdy w życiu nic nie zagrał, a to jest główna rola; co innego epizod. W epizodzie mogę takiemu debiutantowi pomóc, podpowie-dzieć, ułatwić, ale w głównej roli? Można by to porównać do gry w tenisa – jeśli obaj partnerzy grają na podobnym pozio-mie, wówczas gra jest przyjemna, płynna, ale jeśli dostaniesz do gry jełopa, który nie potrafi odbić piłeczki, to z takiej gry nic nie będzie. Podobnie jest w aktorstwie.

Ale Janusz niezrażony wziął kamerę, którą miał w domu, i za-czął od ręki kręcić próbne zdjęcia, mówiąc, że chce sprawdzić,

Pisz pan ksiazke.indd 9Pisz pan ksiazke.indd 9 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 10: Pisz pan książkę

10

jak wspólnie będziemy komponować się w obrazku. Dla mnie wszystko było do kitu: Mazurek zaczął się gotować, robił się cały czerwony i cały czas patrzył w kamerę. Trwało to ze trzy godziny. A po wyjściu pomyślałem: kurde, co ja zrobiłem? Jaką głupotę. Miałem grać ze znakomitym aktorem. A tu na-gle będę grał z Mazurkiem, który nigdy nie miał do czynienia z filmem, nigdy nie miał do czynienia z aktorstwem.

Przerażony spotkałem się jeszcze raz z Januszem.– Co ty robisz? – powiedziałem do niego.– Nawet sobie nie zdajesz sprawy – odpowiedział – jak na

ciebie zawsze można liczyć. Bardzo cię proszę, żebyś mi po-mógł. Będziesz jak moja druga połówka. Popracuj z nim, pore-żyseruj go od strony aktorskiej. Pokaż, jak ma mówić, gdzie patrzeć, ty wiesz takie rzeczy.

Prosił mnie przyjaciel, który kiedyś postawił na mnie, wziął – debiutującego chłopaka – do filmu. Miałem do niego zaufanie i wiedziałem, że przecież nie zrobi niczego, co mogłoby zaszko-dzić filmowi. Potraktowałem to jak wyzwanie. Zgodziłem się. Zaczęła się praca. Przypomniałem sobie, jak przygotowywałem się do egzaminu do szkoły aktorskiej, kiedy Ewka Szykulska uczyła mnie, jak mam mówić wiersz. Teraz ja czułem się jak nauczyciel. Uczyłem go całej interpretacji tekstu: co to za ma-niera? Słuchaj, jak ci pokazuję, masz tak powiedzieć, patrz tu na mnie, nie patrz w kamerę, kamera jest tylko obserwatorem. Oj, napracowałem się, bo przecież równocześnie musiałem też pracować nad swoją rolą. Po pewnym czasie zrobiliśmy kolejne próbne zdjęcia i ku mojemu zaskoczeniu Zbyszek całkowicie się odmienił, po prostu grał. Klamka zapadła. Mogliśmy zacząć kręcić. A na planie Mazurek był przygotowany jak nikt inny; miał zeszyty, w których wszystko sobie notował, podpowiadał aktorom kwestie, podszedł do sprawy bardzo profesjonalnie.

Pisz pan ksiazke.indd 10Pisz pan ksiazke.indd 10 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 11: Pisz pan książkę

11

Praca przy tym filmie obfitowała w wyjątkowo dużo nie-przewidzianych, czasem śmiesznych, innym razem przeraża-jących czy smutnych sytuacji. Jak wcześniej wspomniałem, Zbyszek był człowiekiem bardzo zamożnym. Na plan w War-szawie przyjeżdżał potężnym mercedesem sześćsetką, który prowadził jego osobisty szofer i bodyguard w jednej osobie, Czarek. A czasy były niespokojne, w mieście panoszyła się mafia, wybuchały samochody, strzelaniny, mnożyły się napa-dy, Warszawa – oczywiście w mniejszej skali – przechodziła chicagowski okres lat trzydziestych. Zdjęcia kręciliśmy aku-rat na bocznicy kolejowej na Woli. Pewnego dnia jechaliśmy sobie tym mercedesem na plan, a tu nagle dwa samochody zajechały nam drogę i widać było, że faceci chcieli nam tego mercedesa na wyrwę podprowadzić. Czarek w śmiech i ni-czym niezrażony jechał dalej. Ja troszeczkę się przestraszy-łem, pomyślałem, że może on z Mazurkiem nie wiedzą, z kim mamy do czynienia. Więc powiedziałem:

– Panowie, tu nie ma hi, hi, hi, bo to są nygusy, mogą jesz-cze do nas wywalić z pistoletu i kogoś tutaj kulka trafi.

– Nic się nie bój – na to Zbyszek – mamy pancerne szyby.Okazało się, że ten cały samochód był opancerzony. Humor

natychmiast mi się poprawił. Czarek był świetnym kierowcą, ale tamci też nie odpuszczali. Pomyślałem sobie, że kogoś in-nego na pewno wysadziliby z samochodu i pewnie jeszcze w łeb zdzielili. Dla nas skończyło się dobrze, nieproszona ob-stawa towarzyszyła nam aż na plan zdjęciowy. Do tego stop-nia, że kiedy już dojechaliśmy na miejsce, to dwóch czy trzech z nich wskoczyło na murek, który otaczał teren bocznicy, i do-piero kiedy się zorientowali, że to plan zdjęciowy, odpuścili.

Jak się okazało, nie była to jedyna przygoda z gangsterami podczas kręcenia Złotego runa. Rzecz tym razem działa się

Pisz pan ksiazke.indd 11Pisz pan ksiazke.indd 11 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 12: Pisz pan książkę

12

w Nicei. Nagrywaliśmy końcową scenę filmu, taniec na base-nie pod palmami w towarzystwie tancerek wynajętych z bra-zylijskiego klubu na potrzeby naszej produkcji. Dziewczyny wystrojone były w pióra jak na karnawale w Rio. Zwracaliśmy na siebie uwagę. Podczas przerwy przechodził obok facet w towarzystwie olbrzyma przypominającego Ursusa i zaczep-nym tonem spytał:

– A wy otkuda? (a wy skąd?)A co cię to obchodzi?, chciałem odpowiedzieć, ale ponieważ

jestem osobą kulturalną, odparowałem:– A ty otkuda? – czyli: co cię to obchodzi, ale w grzeczniej-

szej formie.– Z Armenii – on na to. Ożywiłem się natychmiast, bo

w Armenii kręciłem Podróże pana Kleksa, o których opowiem

Na planie Złotego runa w Nicei. Nie tylko ciężką pracą człowiek żyje. Z tancerkami z brazylijskiej szkoły samby naprawdę dobrze się bawiliśmy.

Pisz pan ksiazke.indd 12Pisz pan ksiazke.indd 12 2014-09-09 15:38:502014-09-09 15:38:50

Page 13: Pisz pan książkę

13

w dalszej części. Zaczęła się wesoła, sympatyczna rozmowa. Z Ormianina zrobiła się bratnia dusza. Przedstawił się jako Aleksander i na koniec zapytał, czy lubię słuchać romansów cygańskich. Lubię!

– Skoro tak, to zapraszam was, filmowców, dziś wieczorem na moje urodziny, tu niedaleko w restauracji Atol. Specjalnie dla mnie przylatuje z Petersburga cały zespół i będą śpiewać romanse cygańskie.

Poszliśmy, elegancko ubrani, we czterech z reżyserem, Ma-zurkiem i Czarkiem – bodyguardem i kierowcą. Na bramce stało czterech byków, a jednemu z nich spod marynarki wystawała spluwa.

– Zapowiada się ciekawie – powiedział Zbyszek. Podaliśmy hasło, które, o dziwo, nie otworzyło nam od razu sezamu. Jeden z drabów wszedł do środka, a po chwili wyskoczył sam Alek-sander i szerokim gestem, po rosyjsku wołając: Dawaj, zacho-ditie!, zagarnął nas do wnętrza. Tam z zaskoczeniem zoba-czyliśmy tłum gości, z żonami i, co najdziwniejsze, z dziećmi. Urodziny – jak wszyscy, to wszyscy. Ale do czasu. O godzinie dziesiątej gospodarz zarządził: kobiety z dziećmi – wynocha do domu, zostają sami faceci. Rozejrzałem się po twarzach i poczułem się jak w środku filmu Coppoli Ojciec Chrzestny. Mordy, można powiedzieć, gangsterskie. Pomyślałem: czy ja śnię? Ale już na scenę wyszedł zespół. Pięknie, efektownie po-ubierany, gruby śpiewak z długą brodą i głosem jak Pavarotti. Magiczny wieczór. W pewnym momencie Aleksander wzniósł toast: „Za tych, co żyją!”. Bo rzeczywiście w tym gangsterskim fachu to nigdy nic nie wiadomo. Samego Aleksandra, jak się dowiedziałem kilka lat później, deportowano z Francji.

Nocy szybko ubywało, a tymczasem my następnego dnia od rana musieliśmy być na planie filmowym. Zdjęcia kręciliśmy

Pisz pan ksiazke.indd 13Pisz pan ksiazke.indd 13 2014-09-09 15:38:522014-09-09 15:38:52

Page 14: Pisz pan książkę

14

na południu Francji, w miejscu, które słynie z tego, że morze w słonecznej poświacie nabiera pięknego koloru, od którego Lazurowe Wybrzeże wzięło swoją nazwę. Ale my nie mieliśmy szczęścia i przez trzy dni zdjęć ani na chwilę słońce nie prze-biło się przez chmury. Prognozy na następny dzień zapowia-dały lampę od rana i dlatego reżyser zarządził obowiązkową zbiórkę całej ekipy w pełnej gotowości już o siódmej. W czasie przyjęcia nikt na zegarek nie spoglądał, okna były pozasłania-ne, my lekko wstawieni i kiedy już pożegnaliśmy się wylew-nie z solenizantem, wyszliśmy na zewnątrz, spojrzeliśmy, a tu słońce wschodzi. Wpół do szóstej. Biegiem do hotelu, chociaż godzinę snu złapać. Nasza czwórka spała w jednym ogrom-nym apartamencie.

O siódmej cała ekipa zebrała się na planie. Brakowało jedy-nie, bagatela, reżysera i aktorów grających dwie główne role. Łomotali do nas do pokoju, i nic. Już myśleli, że coś nam się stało, kiedy w końcu po półgodzinie dotarło do mnie przez sen, że ktoś się chyba dobija do drzwi. Nieprzytomny otworzy-łem i zobaczyłem przerażonego operatora Romka Suszyń-skiego, który powiedział, że myślał, że jakieś nieszczęście nam się przytrafiło. Można to i tak nazwać.

Wtedy to rzuciłem palenie. Kręciliśmy scenę, w której głów-ny bohater wychodzi rano na taras, patrzy na lazurowe morze i zaczyna dzień, a jakże, od papieroska. Ja na lekkim kacu, niewyspany, zmęczony, wyszedłem, zapaliłem i jak mi się ciemno przed oczami zrobiło, tak odrzuciłem tego papierosa i nigdy więcej do ust już nie wziąłem. Była tego też inna, tra-giczna przyczyna. Motywacja, można powiedzieć.

Kilkanaście dni wcześniej, jeszcze w Polsce, podczas zdjęć w willi pod Warszawą, w trakcie przerwy podszedłem do wóz-karza, dość tęgiego mężczyzny, który palił extra mocne bez

Pisz pan ksiazke.indd 14Pisz pan ksiazke.indd 14 2014-09-09 15:38:522014-09-09 15:38:52

Page 15: Pisz pan książkę

15

filtra. Zaczęliśmy rozmowę. On wyciągnął papierosa z paczki, zapalił i nagle ręka mu opadła i na moich oczach osunął się na ziemię. Po chwili już nie żył. To trwało sekundy. Przyjechało pogotowie, policja. Byliśmy zszokowani. Nie wiedzieliśmy, co dalej robić. Reżyser zebrał całą ekipę i przemówił:

– Spotkało nas wielkie nieszczęście. Umarł jeden z nas. – A ekipa filmowa jest jak wielka rodzina, zwłaszcza że to nie był pierwszy dzień zdjęciowy, tylko byliśmy już w tych zdję-ciach ze dwa tygodnie. – Mamy w tym miejscu zaplanowanych kilka ujęć, jednak ja już nie chcę tutaj wracać. Bez większości tych ujęć film się obroni, ale jedno bezwzględnie musimy na-kręcić. Jeśli teraz przerwiemy zdjęcia i nie nakręcimy tego ujęcia, będziemy musieli tu jeszcze raz przyjechać. Żeby tego uniknąć, proszę was, abyście zgodzili się zrobić to dzisiaj. Plan jest ustawiony, szybko miejmy to za sobą i zwijajmy się stąd.

Ekipa, rozumiejąc powagę sytuacji, zgodziła się z reżyse-rem, a trzeba pamiętać, że kręciliśmy komedię, co w zetknię-ciu ze śmiercią było szczególnie trudne.

W filmie Złote runo kręciliśmy też scenę w Antwerpii, w któ-rej bohaterowie usiłują sprzedać Żydom handlującym klejno-tami przemycone brylanty. Oczywiście ujęcia we wnętrzach nakręciliśmy w mieszkaniu w Warszawie, ale do przebitek po-trzebne były także plany z ulicy, z miejsca, gdzie z każdej wy-stawy sklepowej brylanty aż kapią. Ujęcie było proste: idzie-my chodnikiem, wśród tych luksusowych wystaw, w pewnym momencie skręcamy i wchodzimy do sklepu. Problem polegał jednak na tym, że nie mieliśmy pozwolenia na filmowanie. Kręciliśmy zatem tak jakby z ukrytej kamery. Operator wska-zał nam miejsce, ustawił szybko sprzęt i machnął ręką, że mamy iść. A trzeba powiedzieć, że wśród tych Żydów handlu-jących brylantami jest bardzo wielu pochodzących z Polski,

Pisz pan ksiazke.indd 15Pisz pan ksiazke.indd 15 2014-09-09 15:38:522014-09-09 15:38:52

Page 16: Pisz pan książkę

więc znających nasz język. Zanim ruszyliśmy, doleciał nas głos, który mówił po polsku z charakterystycznym akcentem:

– Co wy tutaj robicie? Proszę tu mnie odejść! Odejdźcie na-tychmiast.

Radzi nieradzi, musieliśmy się zwinąć. Odeszliśmy kawa-łek dalej, narzekając. A tymczasem z innego sklepu wyszła właścicielka i również po polsku zapytała:

– O co się tutaj rozchodzi?– Jaki to głupek! – złościłem się. – My tutaj film kręcimy,

jaka to wspaniała reklama. Za darmo! A ten nie chce i nas goni!– Proszę pana, a kto powiedział, że my nie chcemy? Proszę

bardzo! Pan kręci mnie całą tę witrynę.Jak ten pierwszy jubiler zorientował się, co się dzieje, przy-

biegł natychmiast, machając rękoma i wołając:– Panowie, panowie, szanowni panowie pozwolą i do mnie!– Zaraz, chwileczkę. – Teraz nam się już tam nie spieszyło,

ale na wszelki wypadek nie chcieliśmy palić sobie drugiego miejsca, gdyby ujęcie przed sklepem kobiety się nie udało. Na szczęście wszystko znakomicie się powiodło i mogliśmy kon-tynuować zdjęcia w innym mieście.

Zamilkłem i spojrzałem na słuchacza. Skończyłem kolejną opowieść. Wieloma pana Tadzia przez te wszystkie lata ura-czyłem. Pokiwał głową, spojrzał na mnie przeciągle znad na-biału, którym handluje, i wypalił:

– Pan to powinieneś, panie Zbyszku, książkę napisać!Pomyślałem: jestem szczęśliwym mężem, ojcem i dziad-

kiem, spełnionym aktorem, który zagrał w ponad stu osiem-dziesięciu filmach, nagrałem płytę, może faktycznie przyszedł teraz czas na pisanie.

Proszę bardzo, panie Tadziu, oto książka.

Pisz pan ksiazke.indd 16Pisz pan ksiazke.indd 16 2014-09-09 15:38:522014-09-09 15:38:52

Page 17: Pisz pan książkę

17

2

SIBĄ

Zaskakujące zdarzenie, splot niesamowitych okoliczności, czasem koneksje – różne mogą być drogi, które prowadzą do kariery. W moim przypadku była to… piosenka. Zwykła po-dwórkowa piosenka, a utorowała mi drogę do aktorstwa, z którym związałem całe swoje życie. Co więcej, towarzyszy mi ona przez całe życie, niekiedy w zupełnie niespodziewany sposób, o czym za chwilę opowiem.

Mój związek z kinem zaczął się już w dzieciństwie. Miałem dziewięć, może dziesięć lat, kiedy sąsiadka z kamienicy na warszawskim Czerniakowie zabrała mnie ze swoim synkiem, moim rówieśnikiem, do wytwórni filmowej na Chełmską. Da-leko nie mieliśmy, ponieważ mieszkaliśmy vis à vis, po dru-giej stronie ulicy. Tam zacząłem statystować. Bardzo mi się to spodobało. Pamiętam, że dostałem wtedy, po raz pierwszy w życiu, do ręki prawdziwy karabin. Jedną z ulubionych dzie-cięcych zabaw w tym czasie była zabawa w wojnę. Skakaliśmy z kolegami po warszawskich ruinach i „strzelaliśmy” do siebie z patyków, a ja teraz miałem w rękach prawdziwy karabin. Ależ on był ciężki! Myślałem sobie, jak żołnierze mogli takim ciężkim karabinem wojować, biegać z nim po lasach, strzelać.

Na tym jednym razie się nie skończyło. Zacząłem chodzić do wytwórni częściej, już sam, i statystować w filmach. Taki

Pisz pan ksiazke.indd 17Pisz pan ksiazke.indd 17 2014-09-09 15:38:522014-09-09 15:38:52

Page 18: Pisz pan książkę

18

sposób na życie sobie znalazłem. W domu było ciężko, mój ojciec zginął w katastrofie lotniczej, kiedy miałem osiem miesięcy. Matka wychowywała nas – mnie i moich dwóch braci – sama, i tak szczerze mówiąc, nie było łatwo. A za sta-tystowanie płacono i to jak na takiego małego dzieciaka pła-cono nieźle. Nie pamiętam już dokładnie sum, ale tak mniej więcej, gdyby przeliczyć to na dzisiejsze pieniądze, mogło to być sto, sto pięćdziesiąt złotych. Ileż to było forsy, ile cukier-ków za to można było kupić! Kiedyś po nagraniu pognałem do sklepu i poprosiłem o wielką, największą torbę cukier-ków. Sprzedawczyni, która mnie znała, zdziwiła się.

– Zbyniu, a tobie starczy pieniędzy? – zapytała.– Tak, starczy! – powiedziałem dumny.Złapałem tę torbę i poleciałem na podwórko rozdać słody-

cze koleżankom i kolegom. Dzieciaków zbiegła się cała masa i wszyscy mogliśmy najeść się tych cukierków do woli. Ale to była jednorazowa akcja, ponieważ postano-wiłem za zarobione pieniądze zrealizować swoje marzenie, a największym wówczas marzeniem, nie tylko moim chy-ba, a większości dzieci w tamtych latach, był rower. Ko-larski, z przerzutkami, na szytkach – cieniutkich oponach. Moim PKO była mama, której oddawałem pieniądze, a sam sobie zapisywałem w zeszycie i obliczałem, ile jeszcze mi brakuje do wyśnionego zakupu. Po czterech latach oszczę-dzania wreszcie uzbierałem potrzebną sumę i mama kupiła mi od sąsiada najlepszy rower, jaki mogłem sobie wymarzyć: jaguara z przerzutkami Campagnola, siodełkiem Brooksa. Cudo. Dostałem też przez ten rower po łbie od matki, bo w swoich skórkowych rękawiczkach obciąłem palce – prze-cież wiadomo, prawdziwy kolarz musi mieć kolarskie rę-kawiczki.

Pisz pan ksiazke.indd 18Pisz pan ksiazke.indd 18 2014-09-09 15:38:522014-09-09 15:38:52

Page 19: Pisz pan książkę

19

Biegałem zatem do wytwórni, a tam potrafiłem zaskarbić sobie życzliwość pani Marii Warzychy, która zajmowała się statystami. Zawsze się ukłoniłem, powiedziałem coś miłego, wesołego, czasem w pobliskim parku za kościołem narwa-łem dla niej kwiatków. Taki sprytny chłopak był ze mnie. Powoli też zakochiwałem się w kinie. Miałem wuja, który był kiniarzem, a kiniarze dostawali w tym czasie kupony na filmy, oddawało się je w kasie i płacąc pięćdziesiąt groszy, dostawało się bilet. To było prawie darmo, więc każdy film widziałem po kilka razy. Kiedyś, jak wróciłem z wakacji i ważność kuponów już się kończyła, jednego dnia pięć fil-mów obejrzałem. Latałem z kina do kina. Jak wyszedłem z ostatniego seansu, to już nie pamiętałem, o czym był ten pierwszy film. Coś mnie do tego kina ciągnęło. Później do-wiedziałem się, że na terenie wytwórni, dla filmowców chy-ba, wyświetlane są co czwartek filmy, których jeszcze nie ma na ekranie, można powiedzieć, poza cenzurą. Upatrzyłem więc sobie strażnika i kupiłem mu papierosy Rarytasy, to-war ekskluzywny, pakowany w eleganckie czerwone pu-dełka ze sreberkiem, który kosztował siedem złotych (dla porównania bilet do kina kosztował wówczas trzy złote). Strażnik się wzruszył, a ja od tej pory mogłem chodzić na filmy, jakich w kinach jeszcze nie było. Tam na przykład zo-baczyłem pierwszy raz, kilka lat przed oficjalną polską pre-mierą, Żądło.

W tym czasie mieliśmy już w domu telefon, więc jak tylko była jakaś praca, to zaraz pani Maria po mnie dzwoniła. Nie zdziwiło mnie zatem, kiedy w 1971 roku kolejny raz usłysza-łem w słuchawce jej głos:

– Zbyniu, przyjdź koniecznie do wytwórni, bo dzisiaj będą próbne zdjęcia. – Teraz pewnie powiedziałaby casting.

Pisz pan ksiazke.indd 19Pisz pan ksiazke.indd 19 2014-09-09 15:38:532014-09-09 15:38:53

Page 20: Pisz pan książkę

20

Pognałem szybko. Reżyser, Janusz Kondratiuk, dał mi do ręki wycinek ze „Sztandaru Młodych” z artykułem o dwóch złodziejach, którzy ukradli z jakiegoś zakładu pracy wielką kasę pancerną. Wynieśli ją, namęczyli się, bo taka kasa swoje ważyła. Potem naszarpali się, żeby ją otworzyć, i kiedy już po długim czasie im się to udało, okazało się, że sejf jest pusty, że w środku nic nie ma. Reżyser wręczając mi wycinek, po-prosił, żebym przeczytał artykuł na dwa sposoby: na drama-tycznie i na wesoło. Zacząłem się śmiać. On spojrzał na mnie jak na wariata i spytał:

– O co chodzi?– Bo to jest i dramatyczne, i wesołe.– No, dobrze, dobrze. Opowiedz mi to w takim razie swo-

imi słowami.Opowiedziałem.– A teraz zaśpiewaj jeszcze jakąś piosenkę.Zacząłem się zastanawiać, co ja mógłbym mu zaśpiewać?

Miałem tych piosenek sporo w swoim „repertuarze”, ale przy-szło mi do głowy, że najfajniejsza będzie taka wakacyjna, prosta piosenka o dwóch pieskach: Sibą, sibą. Zaśpiewałem i widzę, że reżyserowi gęba się śmieje od ucha do ucha. Zadowolony. I już za chwilę dowiedziałem się, że w filmie pod tytułem Dziewczyny do wzięcia zagram kelnera, który śpiewa tę samą piosenkę, uwodząc jedną z bohaterek. Od tego momentu – tak to oceniam z perspektywy czasu – zaczęła się moja kariera.

Potem już wszystko potoczyło się swoim torem. Trochę po-mógł mi Janusz, polecając mnie swoim kolegom reżyserom. Zacząłem dostawać propozycje, z początku niewielkich epi-zodów – zagrałem między innymi w Hubalu – potem coraz większych ról, aż wreszcie zagrałem główną rolę w filmie To-masza Zygadły Rebus.

Pisz pan ksiazke.indd 20Pisz pan ksiazke.indd 20 2014-09-09 15:38:532014-09-09 15:38:53

Page 21: Pisz pan książkę

21

Sibą, sibą przyczepiło się do mnie na lata. Taką ksywkę dostałem od kolegów filmowców. Tak zawsze zwracali się do mnie Janek Himilsbach i Zdzisiek Maklakiewicz. A sama piosenka, jak już wspomniałem, wracała i wciąż wraca do mnie w różnych, czasem niespodziewanych okolicznościach. Czy to na Bora-Bora, gdzie chciałem kupić żonie prezent. Wybrałem czarne perły. Miejscowa kobieta, która nimi han-dlowała, tak była zawstydzona, kiedy podczas targów zaśpie-wałem jej Sibą, sibą, że sprzedała mi je za pół ceny. Czy w Nowym Orleanie, gdzie kręciliśmy fabularną wersję Gra-czyków. W scenie nagrywanej na Bourbon Street z ukrytej kamery miałem zaśpiewać na ulicy piosenkę, żeby zarobić – jak to Polacy w Ameryce – parę złotych. Wybrałem oczywiście

Sibą, sibą – piosenka, która towarzyszy mi przez całe życie i… na Bora-Bora, gdzie miejscowa dama po jej wysłuchaniu sprzedała mi czarne perły za pół ceny…

Pisz pan ksiazke.indd 21Pisz pan ksiazke.indd 21 2014-09-09 15:38:532014-09-09 15:38:53

Page 22: Pisz pan książkę

22

Sibą, sibą. Ludzie przechodzili, przyglądali się, a starszy Mu-rzyn zatrzymał się, przysłuchiwał przez chwilę i w końcu wrzucił dolara do czapki. Czy wreszcie na moim własnym weselu, na którym bawiła się cała grupa kolegów z branży filmowej. W pewnym momencie Janusz Kondratiuk, który był moim drużbą, zawołał:

– A teraz wszystkich gości prosimy na dół!Schodzimy, patrzę, a tu reżyserzy Tomasz Zygadło, Krzy-

siek Gradowski, Janusz Zaorski, operatorzy Janusz Tyszkie-wicz i Tadzio Rusinek i pewnie kilku jeszcze innych, stoją w rządku i zapraszają mnie na scenę. Orkiestra zagrała tusz i zaczęła… oczywiście Sibą, sibą. Musiałem zaśpiewać, a oni byli chórkiem.

Ale dwie najzabawniejsze sytuacje związane z tą piosenką miały miejsce podczas moich podróży. Pierwsza w Miami,

…i kiedy swoim weselnikom zaśpiewałem ją wspólnie z „chórem reżyserów” (od lewej Tomek Zygadło, Janusz Atlas, Janusz Kieszkiewicz).

Pisz pan ksiazke.indd 22Pisz pan ksiazke.indd 22 2014-09-09 15:38:552014-09-09 15:38:55

Page 23: Pisz pan książkę

23

gdzie wylądowaliśmy w drodze powrotnej z Dominikany z moim przyjacielem Michałem Fajbusiewiczem, prowadzą-cym przez lata w telewizji program 997. Z Florydy mieliśmy polecieć jeszcze do New Jersey, dokąd zaproszono nas, aby-śmy poprowadzili doroczny Bal Podróżnika, elitarną impre-zę dla amerykańskiej Polonii, na którą bilet wstępu koszto-wał, o ile się nie mylę, dwieście dolarów. Michał – wielki podróżnik – miał w paszporcie mnóstwo stempelków z róż-nych stron świata, między innymi cały wachlarzyk pieczątek przybitych w państwach arabskich, do tego zdjęcie z brodą, a po pobycie na Dominikanie śniadą, opaloną twarz. To oczy-wiście nie uszło uwagi czujnych, dzielnych amerykańskich służb granicznych. Fajbus budził podejrzenia i jako element niepewny został skierowany na bok, gdzie poddano go dro-biazgowej kontroli. Poszedłem razem z nim. Wzięły się za niego dwie celniczki. Zawzięte, z minami mówiącymi: mamy cię, ty terrorysto. Na balu, na który się wybieraliśmy, poza in-nymi atrakcjami miał się odbyć także konkurs na najlepsze przebranie i Michał wpadł na pomysł, że imprezę poprowa-dzi w przebraniu – w arabskiej galabii. Celniczki otworzyły bagaż, zaczęły szperać i jedna z nich powoli, dwoma palca-mi odzianymi w gumowe rękawiczki wyciągnęła arabskie wdzianko Fajbusa. Triumf służb był pełen – zdobyliśmy twój wojenny łach, zbóju! Obserwując tę scenę aktorskim okiem, zauważyłem jednak, że panie celniczki źle grają, przesadzają, tę złość za bardzo przerysowują, nie było to szczere. Michał był przerażony, a mnie ta trwająca już około piętnastu minut sytuacja zaczęła bawić. Roześmiałem się. Celniczki też chyba już spostrzegły swój błąd, ale jedna z nich, starając się ratować sytuację, zwróciła się do mnie ostro:

– A ty kto?

Pisz pan ksiazke.indd 23Pisz pan ksiazke.indd 23 2014-09-09 15:38:572014-09-09 15:38:57

Page 24: Pisz pan książkę

24

– I’m an actor – odpowiedziałem na to wesoło i, patrząc cel-niczkom prosto w oczy, zanuciłem: Sibą, sibą. To niesamowite, jak w jednej sekundzie z tych wielkich groźnych bab zrobiły się „małe myszki”. Obie wybuchnęły śmiechem, oddały Mi-chałowi bagaż i kazały nam szybko się zbierać. Jeszcze w dro-dze do samolotu machałem do nich z daleka, śpiewając moją piosenkę, a one chichotały jak podlotki.

Druga sytuacja wydarzyła się w Panamie. Płynęliśmy wielkim statkiem pasażerskim z Fort Lauderdale na Flory-dzie w rejs po Karaibach. Już na wstępie czekała mnie nie-spodzianka. Spacerując po pokładzie, usłyszałem znajomą piosenkę. Ktoś grał Pod Papugami. Ruszyłem tropem melo-dii i kiedy wszedłem do wielkiej sali, gdzie grała orkiestra, muzycy zaczęli do mnie machać i wołać: „Panie Zbyszku, prosimy do nas!”. Okazało się, że orkiestra była z Polski. Przez cały rejs grali dla naszej grupy polskie piosenki, co, muszę powiedzieć, Amerykanom nawet się podobało. Pły-nęliśmy z miejsca do miejsca, aż dotarliśmy do Panamy. Na statku wykupiliśmy sobie wycieczkę do stolicy państwa. Międzynarodowe towarzystwo zapakowało się do busika i ruszyliśmy w drogę. Naszym przewodnikiem był bardzo wesoły Mulat, który w trakcie jazdy poczęstował nas na-parstkiem rumu. My, Polacy, radośni i gościnni, zrewanżo-waliśmy się mu całą szklanką chivasa. Zaskoczony, ale i za-chwycony wypił, po chwili na drugą nóżkę i zrobiło się wesoło. Przewodnik zabawiał nas opowieściami, aż wpadł na dziwny pomysł – zaproponował, aby każda grupa zaśpie-wała swój hymn narodowy. Co za bzdura, pomyślałem so-bie, śpiewać hymn w busie, przy alkoholu? Nie uchodzi. Ale patrzę, wskazał na Niemców, a ci już intonują swój hymn, poważnie, głośno, po chwili Francuzi śpiewali Marsyliankę.

Pisz pan ksiazke.indd 24Pisz pan ksiazke.indd 24 2014-09-09 15:38:572014-09-09 15:38:57

Page 25: Pisz pan książkę

W końcu przyszła nasza kolej. Michał Fajbusiewicz wskazał na mnie i zawołał:

– Zbyniu, zaintonuj!– Czy wyście powariowali, nie będziemy tu, w tych warun-

kach, śpiewać naszego hymnu narodowego! – odpowiedzia-łem i nagle nie wiem co mnie podkusiło, ni stąd, ni z owąd zaproponowałem: – Słuchajcie, zaśpiewam Sibą, sibą.

– Dawaj! – ucieszyli się koledzy.Ja śpiewałem zwrotki, a reszta dośpiewywała refren. Prze-

wodnik na koniec zawyrokował:– Muszę tutaj stwierdzić, że najładniejszy hymn mają

Polacy!Jeszcze kiedy wsiadaliśmy na statek i żegnaliśmy się z kie-

rownikiem wycieczki, a on serdecznie nas wyściskał, mó-wiąc, że zawsze będzie wesołą grupę z Polski mile wspomi-nał, podkreślił kolejny raz, jak bardzo mu się polski hymn podoba. Nie wiem, czy wiedział, że to był z naszej strony żart, my w każdym razie byliśmy zadowoleni, że nie musieliśmy w takich niekomfortowych warunkach śpiewać hymnu, a piosenka, która towarzyszy mi od początku kariery, po raz kolejny wyratowała mnie z opresji.

Pisz pan ksiazke.indd 25Pisz pan ksiazke.indd 25 2014-09-09 15:38:572014-09-09 15:38:57

Page 26: Pisz pan książkę