PIERWSZADEKADA>16 - Nowy Czas · PIERWSZADEKADA>16 LONDON 2014 05(203) FREE ISSN1752-0339 M a r i a...

32
PIERWSZA DEKADA > 16 LONDON 2014 05 (203) FREE ISSN 1752-0339 Maria Kaleta TU I TERAZ »05 Tkanka urbanistyczna TAKIE CZASY »13 Resortowe dzieci Teresa Bazarnik: Polski rząd za pienią- dze polskich podatników (budżet MSZ) fi- nansuje na Wyspach Brytyjskich publikacje tekstów poradnikowych, w których wyjaśnia, jakie zasiłki można otrzymać w Wielkiej Brytanii. Można odnieść wrażenie, że polski rząd, zamiast namawiać emigrantów do po- wrotu, promuje korzystanie z brytyjskich świadczeń socjalnych. Grzegorz Małkiewicz: Książkę Resor- towe dzieci. Media, bijącą rekordy popular- ności, przeczytałem wkrótce po jej ukazaniu się. Przeczytałem z pewnym wysiłkiem i mie- szanymi uczuciami. To ważna książka, ale jej stylistyka, zdominowana zawartością ubec- kich kartotek, wymaga dużego poświęcenia w trakcie lektury. W Londynie odbyło się spotkanie z autorką Dorotą Kanią. Adam Dąbrowski: Nigel Farage uwielbia powtarzać słowa Gandhiego. „Najpierw cię ignorują. Potem się z ciebie śmieją. Później z tobą walczą. A na końcu wygrywasz”. Dziś UKIP ignorować się nie da. Nikt też raczej się nie śmieje. Po raz pierwszy od 1910 roku, w ponadregionalnych wyborach w UK wygrał ktoś inny niż główne partie. CZAS NA WYSPIE »03 Wybory: Czas Farage’a

Transcript of PIERWSZADEKADA>16 - Nowy Czas · PIERWSZADEKADA>16 LONDON 2014 05(203) FREE ISSN1752-0339 M a r i a...

PIERWSZA DEKADA > 16

LONDON201405 (203)FREEISSN 1752-0339

Maria

Kaleta

TU I TERAZ »05

Tkankaurbanistyczna

TAKIE CZASY »13

Resortowedzieci

Teresa Bazarnik: Polski rząd za pienią-dze polskich podatników (budżet MSZ) fi-nansuje na Wyspach Brytyjskich publikacjetekstów poradnikowych, w których wyjaśnia,jakie zasiłki można otrzymać w WielkiejBrytanii. Można odnieść wrażenie, że polskirząd, zamiast namawiać emigrantów do po-wrotu, promuje korzystanie z brytyjskichświadczeń socjalnych.

GrzegorzMałkiewicz: Książkę Resor-towe dzieci. Media, bijącą rekordy popular-ności, przeczytałem wkrótce po jej ukazaniusię. Przeczytałem z pewnym wysiłkiem i mie-szanymi uczuciami. To ważna książka, ale jejstylistyka, zdominowana zawartością ubec-kich kartotek, wymaga dużego poświęceniaw trakcie lektury. W Londynie odbyło sięspotkanie z autorką Dorotą Kanią.

AdamDąbrowski: Nigel Farageuwielbia powtarzać słowa Gandhiego.„Najpierw cię ignorują. Potem się zciebie śmieją. Później z tobą walczą. Ana końcu wygrywasz”. Dziś UKIPignorować się nie da. Nikt też raczej sięnie śmieje. Po raz pierwszy od 1910 roku,w ponadregionalnych wyborach w UKwygrał ktoś inny niż główne partie.

CZASNAWYSPIE»03

Wybory:Czas Farage’a

2|

” Nie popędzaj czasu, poczekajmy conam przyniesie.

Gabriel Garcia Marquez

[email protected]

63 King’s Grove, London SE15 2NATel.: 0207 639 8507, [email protected], [email protected]

REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz ([email protected]);REDAKCJA: Teresa Bazarnik ([email protected]), Jacek Ozaist, Daniel KowalskiWSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Joanna Ciechanowska, Krystyna Cywińska, Adam Dąbrowski, Irena Falcone,Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Julia Hoffmann, Maria Kaleta, Marcin Kołpanowicz, Andrzej Krauze, JanuszPierzchała, Andrzej Lichota, Anna Maria Mickiewicz, Wacław Lewandowski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat,Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Siedlecka, Alex Sławiński, Agnieszka Stando, Roman Waldca, Ewa Stepan

DZIAŁ MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 [email protected] Rogoziński ([email protected]),

WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd.© nowyczas

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzegasobie prawo do niezamieszczenia ogłoszenia.

Szanowny Panie Redaktorze,kanonizacja Jana Pawła ii przypo-mniała mi pewne wydarzenie, jakiemiało miejsce w Ortodox Synagogue wStreatham.

Będąc członkiem Council of Chri-stians and Jews, zostałam zaproszonana wykład na temat możliwości dialo-gu między judaizmem, islamem ichrześcijaństwem. Przewodniczącymbyl profesor z Cambridge, pochodzącyz żydowskiej rodziny z Wiednia.

Po wykładzie padło wiele pytań,które prelegent notował, by móc na niew kolejności odpowiedzieć. Ja zapyta-łam, jaka jest jego opinia odnośnie na-uk Jana Pawła ii, który określał wyzna-wców judaizmu „nasi starsi bracia”.

Słysząc moje pytanie profesor zare-agował natychmiast, mówiąc, że na topytanie chce odpowiedzieć w pierwszej

05 (203) 2014 | nowy czas

kolejności. Powiedział, że trzykrotniespotkał się z Papieżem i zawsze byłpod ogromnym wrażeniem jego oso-bowości. Dodał, że podczas ostatniejaudiencji Papież był już bardzo chory,ale właśnie wtedy doznał szczególnegouczucia, którego nigdy nie zapomni.Po śmierci Jana Pawła ii w „JewishChronical” ukazał się nekrolog z wyra-zami wielkiego żalu, wielkiego szacun-ku i rewerencji..

Z poważaniem,WAleRiA SAWiCKA

Szanowna Redakcjo,chciałam wyrazić swój żal z powodusposobu uczczenia kanonizacji JanaPawła ii w naszym POSK-u. O ilepamiętam, na beatyfikację Jana Pawłaii zorganizowana została przez polskąspołeczność wspaniała uroczystość wWestminster Cathedral na Victorii –największej katedrze katolickiej naWyspach Brytyjskich. uczestniczyło w

63 Kings GroveLondonSE15 2NA

Imię i Nazwisko........................................................................................

Adres............................................................................................................

........................................................................................................................

Kod pocztowy............................................................................................

Tel.................................................................................................................

Liczba wydań............................................................................................

Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Czeki prosimy wystawiać na:CZAS PUBLISHERS LTD.

Prenumeratęzamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii.Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularzna adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order

Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Prenumeratę zamówić można na dowolny adres w WielkiejBrytanii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnićformularz i odesłać go na adres wydawcy wraz z czekiemlub postal order.

nnaass ssiięęczyta

Pan Andrz ej Ma kul skiPO SKluB238-246 King Stre et, W6 0RF

Sza now ny Pa nie,Chce my Pa nu przy po mnieć, że my, ni żej pod pi sa ni,cią gle jesz cze ist nie je my ja ko Ko mi sja Re wi zyj naPO SKlu bu, wo bec któ rej Pan się nie roz li czył za rok2012 i otrzy mał od nas vo tum nie uf no ści.

Nad mie nia my, że Ko mi sja Re wi zyj na wy bra na naobec ną ka den cję jest nie le gal na, po nie waż je den z jejczłon ków jest mę żem pra cow ni cy za trud nio nej wkuch ni PO SKlu bu, któ ra rów nież jest człon kiem PO -SKlu bu, co według Sta tu tu jest nie do pusz czal ne.Dru gi czło nek wy bra ny przez Pa na zo stał przyjęty nakil ka dni przed Wal nym Ze bra niem, 30.06.2013.Toteż jest nie zgod ne ze sta tu tem. Kan dy da ci po win ninaj pierw zo stać peł ny mi człon ka mi POSK-u, a na -stęp nie zło żyć de kla ra cję do PO SKlu bu i od da ty zło -że nia jej mu si upły nąć 30 dni, a w tym czasie je gopeł ne da ne po win ny być umiesz czo ne do pu blicz nejwia do mo ści na ta bli cy in for ma cyj nej (Statut, § 8.a.b.).

Z na szych ob ser wa cji wy ni ka, że nie ty ko tenpunkt sta tu tu został zła ma ny. Na przy kład nie maWi ne Com mit tee (komisja al ko ho lo wa) – po wi nnybyć 2-3 oso by (§ 23.c), a jest tyl ko Pan. Nie ma Ko -mi sji ds. Człon kow skich, nie ma Ko mi sji Orze ka ją -cej (§ 15.a), ani Są du Ko le żeń skie go.

Skład Za rzą du oprócz Pre ze sa, Se kre ta rza iSkarb ni ka po wi nien mieć 7 osób wybranych spośródzwy kłych człon ków (§ 20 a.b.c.d.). Są tyl ko trzy, zcze go tyl ko dwie udzie la ją się w nie wiel kim stop niu. Nie zo sta li wy bra ni też po wier ni cy, co jest prak ty kąod wie lu lat.

Nie przy go to wu je Pan spra woz dań fi nan so wych,ani dla Ko mi sji Re wi zyj nej ani dla Za rzą du POSK-u. W prak ty ce rzą dzi Pan jed no oso bo wo we wszyst -kich aspektach działalności POSKlu bu.

Po mi mo na szych we zwań do zwro tu bra ku ją cychkwot w bu dże cie klu bu, tj. 93 tys. fun tów, nie zro biłPan te go na wet w naj mniej szym stop niu.

Bi le ty na so bot nie za ba wy są dru ko wa ne na kse -ro ko piar ce, bez żad nych nu me rów czy ozna ko wań.Po zwa la to na całkowity brak nad zo ru nad wpły -wem pieniędzy za nie. i to nie ma łych pie nię dzy.

Twier dzi Pan, że mo że zdo być „kil ka au to bu sówczłon ków na każ de Wal ne Ze bra nie, któ rzy wystąpiąja ko Pań ski elek to rat i za wsze Pan wy gra wy bo ry”.No cóż, mo że…

Mi nął ko lej ny, piętnasty rok Pań skich rządów, aw POSKlu bie na iV pię trze króluje w najlepsze bez -kar ność, brak de mo kra cji i przejrzystości.

Cza sy ko mu ny po wra ca ją? Nie, ko mu na tu niewra ca – ona tu od daw na jest!!!

Zyg MuNT gRZyBSyl WiA KO SieC

STA Ni SŁAW gRu DZieńiZA Be lA KuCZ KOW SKA

Do wia do mo ści: p. Jo an na Młu dziń ska, Prze wod ni czą ca POSK -uRe dak cja „No wy Czas”

nnoowwyy cczzaass

Prenumerata roczna w UK £35.00.Czek prosimy wystawić na: Czas Publishers Ltd

nnoowwyy cczzaass

niej wielu Polaków, ale też wielu Brytyjczyków orazobcokrajowców. Oprócz retransmisji relacji z uroczystościw Watykanie, pokazano wtedy też bardzo piękny film ożyciu Jana Pawła ii. Teraz, tak wielką uroczystośćsprowadzono do piwnicy Jazz Cafe POSK. Wiem, że JanPaweł ii uwielbiał śpiewać, ale nie słyszałam, by specjalnynacisk kładł na jazz.

Z poważaniemAleKSANDRA lATKO

Życie, choćby i długie, zawsze będzie krótkie.Wisława Szymborska

12 maja 2008 roku, w piękny słoneczny poranek,

odeszła od nas droga naszym sercom,nieodżałowana

śP. IREnA SEndLEROWA

najszlachetniejszy klejnot w koronieCzłowieczeństwa

W szóstą bolesną rocznicę śmiercio modlitwę życzliwym Jej pamięci

prosi Lili Pohlmann z rodziną

Żyje w naszych sercach

Przyszłość POSK-u

Jako fundator i były członek Rady POSK-u obserwowałemprzez kilka kadencji kierownictwo i rządy Polskiego OśrodkaSpołeczno-Kulturalnego. Od kilkunastu lat nie spotkałem sięz analizą ani rzetelną krytyką zarządu i całej ekipy. Mamypięknie wydawane corocznie „Wiadomości POSK-u” ochwalebnych dokonaniach. Jest jednak wyczuwalny brakuwag krytycznych. Funkcję taką powinny spełniać komisjerewizyjne.

Można też kwestionować kierowanie sprawamifinansowymi. Na przykład: 40 proc. wartości nieruchomościw Warszawie przy ul. Frascati dla adwokata prowadzącegosprawę; dług – nazywany strukturalnym: od 12 lat POSKma deficyt średnio 220 tys. rocznie. Jakkolwiek by go nienazwać, takim czy innym słowem, dług jest długiem, stratysą stratami, a struktura może się w końcu zawalić.Tolerowanie takiego stanu przez tyle lat jest zadziwiające.Komisja Domu: kierownik tej komisji, niejaki pan S.promowany był przez ścisłą grupę w Zarządzie, a jego„osiągnięcia” były sprytnie ukrywane. Może warto byłobyprzyjrzeć się „dokonaniom” pana S. bardziej dokładnie.Przy tej okazji warto nadmienić sprawę zawieraniakontarktów na duże prace i remonty w ostatnich latach. Jakte kontrakty były podpisywane i kto je dozorował.

W raportach niewykazywane są honoraria specjalistów.projektodawców, nadzorców. Wydaje się, że ekipa rządzącaod lat, wypaliła się. Brak jej wizji przyszłości. Nieprzeprowadzono żadnych reform, które uzdrowiłybysytuację. Nowy statut przygotowuje się od lat w warunkachkonspiracyjnych. Czy przyszłość POSK-u ma polegać nazapisach testamentowych, czy może ekipa rządząca chcezmienić POSK na prywatny OSK?

Z poważaniemZygMuNT ŁOZińSKi

APELdo wszystkich członków POSK-u i Posklubu.

Zwracamy się z gorącym apelem o wzięcieczynnego udziału w

nadchodzących Walnych Zebraniach: Posklubu w dn. 1.06.2014 o godz.15.00

w Sali MalinoiPOSK-u w dniu 7.06.2014 o godz.11.00

w Sali Teatralnej.238-246 King Street W6 0RF.

Członkowie POSK-u i POSKlubu

czas na wyspie

UKIP: My JUż STąDNIE ODJEDZIEMy!

4| 05 (203) 2014 | nowy czas

Nigel Farage urodził się pół wieku te-mu w wiosce Downe w hrabstwieKent. Ma brata. Ojciec-alkoholikopuszcza rodzinę, gdy Nigel ma pięćlat. Uczy się w elitarnej, prywatnymDulwich College w południowymLondynie. Oprócz nauki interesujesię też grą w krykieta, a także prowo-kowaniem swoimi radykalnymi po-glądami. Podczas kampaniiwyborczej na jaw wyszedł napisanyw 1981 roku list, w którym nauczy-ciel oskarża go o rasizm, a nawet „fa-szystowskie skłonności”. Z drugiejstrony raport końcowy chwali jego„wyrazistą osobowość”.

Po szkole Farage nie idzie nauniwersytet. Zamiast tego wybierapracę brokera w londyńskim City,które dopiero co przeszło przez pro-

ces deregulacji wprowadzony przezNigela Lawsona, kanclerza w rządzieMargaret Thatcher. Brytyjska gospo-darka przeżywa wówczas transfor-mację – zaczyna ją napędzać –zamiast kopalni i fabryk, jak dotych-czas – sektor finansowy.

W późniejszych wywiadach Mi-chael Farage wspomina, że City byłoświatem ogromnych pieniędzy iwszechobecnej „kultury pijaństwa”.To wtedy zaczyna kiełkować jegoniechęć do Unii Europejskiej z jej biu-rokracją i gąszczem przepisów. Wowym czasie określa się jeszcze jako„konserwatysta”. Ale wkrótce JohnMajor – następca Margaret Thatcherw rządzie torysów – podpisuje Trak-tat z Maastricht: furtkę do głębszejintegracji Unii Europejskiej, na czele

W całej Wielkiej Brytanii wybieraliśmy też przedstawicielisamorządowych. Oto najważniejsze wyniki…

Czas Farage’aciąg dalszy ze str. 3

„Prędzej piekło zamarznie” – tak nigeL FArAgeodpowiada na pytanie czy Unia może kiedyś zmienićsię na tyle, że będzie chciał, by wielka brytania wniej pozostała. Kim jest człowiek, który wstrząsnąłwłaśnie brytyjską klasą polityczną?

Górą laburzyści, ale mini-malnie. Lewica zdobyła 31proc. głosów, o dwa więcejod torysów. Partia Milli-

banda kontroluje teraz 82 rady samorzą-dowe, dwa razy więcej niż prawica.Londyn nie uległ czarowi UKIP. Jedy-

ny wyjątek to Bexley, gdzie partia zdobyłatrzy miejsca – daleko za torysami i lewicą.W stolicy wyraźnie dominowali laburzy-ści. W ich rękach jest teraz 20 okręgów.W Barking and Dagenham partia Milli-banda zgarnęła wszystkie miejsca.Inaczej było poza stolicą. W skali kraju

za UKIP opowiedziało się 17 proc.uprawnionych do głosowania. To o 4proc. więcej niż za Cleggiem i spółką.Niesprzyjająca ordynacja wyborcza spra-wia jednak, że radnych UKIP jest i takponad połowę mniej niż radnych z PartiiLiberalno-Demokratycznej.Mimo wszystko wyniki UKIP pozwa-

Pozostaje Europa. Premier obiecał Brytyjczykom, że zre-formuje Unię, a potem, w 2017 roku, zapyta ich w referen-dum czy chcą w niej pozostać. Tymczasem woli do reform wnowym europarlamencie może nie być. Bo stronnictwa chcą-ce konstruktywnych zmian znajdą się teraz pomiędzy socjali-stami i chadekami pragnącymi zachowania status quo, apotężnym blokiem partii kontestujących Unię Europejską ja-ko taką. Janta-Lipinski komentuje: – Partie reformatorskie, ta-kie jak konserwatyści, straciły tym razem dużo głosów. Ich siłaprzebicia jest dziś o wiele mniejsza niż w poprzednim parla-mencie.

Do zobAczeniA w…westminster?– Do zobaczenia w Westminster – powiedział Farage do triaClegg-Cameron-Milliband.Marzy mu się, by dołączyć do tradycyjnego trio będącego

na przemian indywidualnie lub w koalicji u władzy:konserwatyści-laburzyści-liberałowie. Albo by zastąpić natrzecim miejscu partię Clegga. Ta dostała w ostatnich wybo-rach bolesne lanie: kara centrolewicowych wyborców za rzą-dowy alians z prawicą ciągle trwa. W partii niemalże panika.Pozycja Clegga coraz słabsza, nie stara się on już nawet ma-skować zmęczenia. Poparcie kurczy się z dnia na dzień i wieluekspertów przewiduje, że w przyszłorocznych wyborach libe-rałowie utrzymają się już tylko w swoich tradycyjnych twier-dzach, takich jak Sheffield.Czy rzeczywiście UKIP skolonizuje niedługo Izbę Gmin?

Może się to okazać nieco bardziej skomplikowane, niż marzysię to zwolennikom Farage’a. Powody są trzy.Po pierwsze, specyfika wyborów do Parlamentu

Europejskiego. Brytyjczycy nie postrzegają ich jako szczegól-nie istotne i pozwalają sobie na rzeczy, o jakich w tych „po-ważnych” – do Izby Gmin – nawet by nie pomyśleli. Innymisłowy: głos na Farage’a w wyborach europejskich to żółtakartka dla liderów partii głównego nurtu. Kartka pokazanastosunkowo małym kosztem. Gdy przyjdzie co do czego, za-głosujemy na „poważne partie”.Farage na podobne argumenty przewraca oczami: – Mó-

wili o nas „partia protestu” w 2009 roku.– Teraz, gdy liberałowie są w koalicji rządzącej, wyborcy

nie bardzo mają na kogo głosować, by wyrazić zniechęceniedo polityków głównego nurtu. Głosują więc na UKIP. Ale tonie znaczy, że zgadzają się z każdą rzeczą, jaką Farage mówi.To po prostu głos protestu – przekonuje Paweł Świdlicki.Nigel Farage znów reaguje przewracając oczami. – Mówi-

li, że to głosy protestu już po wygranych wyborach uzupełnia-jących w Eastleigh [UKIP zajął wtedy drugie miejsce – przyp.red.]. Teraz też tak powiedzą. Ale jak dla mnie, ten protestjest dość trwałym trendem – wyzłośliwia się lider UKIP.Mimo to dotychczasowe doświadczenie sugeruje, że wielu

Brytyjczyków w tych „poważnych” wyborach zaciśnie jednakzęby i wróci do Millibanda czy Camerona. Świdlicki wróżystronnictwu co najwyżej 3-4 mandaty.Po drugie, pamiętajmy, że w eurowyborach od zawsze –

nie tylko na Wyspach zresztą – frekwencja jest bardzo niska.To dlatego radykalne partie uzyskują zwykle dobry wynik. Ichelektorat jest bardziej zmobilizowany i wspiera swoich wy-brańców, gdy ci głosujący zwykle na partie głównego nurtupozostają w domach. Ale gdy przyjdzie co do czego, w wybo-rach do Izby Gmin do lokali wyborczych ruszy więcej ludzi.A poparcie dla radykałów ulegnie rozcieńczeniu.Po trzecie jest ordynacja. W eurowyborach – proporcjo-

nalna, taka jak w Polsce. Oznacza to, że by w danym okręguuzyskać mandat nie trzeba pokonywać wszystkich. Miejsce wBrukseli zdobyć można uzyskując czasem i piąty wynik. Wprzypadku wyborów powszechnych jest inaczej. Tu gra się owszystko. Partia mogłaby zająć drugie miejsce we wszystkichokręgach, a i tak skończyć bez ani jednego posła. A ponieważwiększość wyborców ciągle jednak opowiada się za „dużymipartiami”, siła przebicia Farage’a i spółki będzie znikoma –Mówimy tu raczej o trzech, czterech mandatach – tłumaczyJanta-Lipinski.Większość ekspertów zgadza się, że sukces w eurowybo-

rach nie wróży wcale, że UKIP już niedługo zagra w LidzeMistrzów brytyjskiej polityki. Ale z drugiej strony Nigel Fara-ge to przecież specjalista od wygrywania wbrew wszystkiemu iwszystkim .

Adam Dąbrowski

Wielokulturowe i „polskie” Birminghamzagłosowało na lewicę, podobnie jakManchester. W okręgach miejskich wyraź-ną przewagę notuje lewica. Konserwatyścinadrabiają w mniejszych miejscowościachśrodkowej Anglii.Z drugiej strony partia Camerona zali-

czyła sukces w Kingston – zwykle głosują-cym na liberalnych demokratów.Czwartek 22 maja nie był dobrym

dniem dla partii Clegga. Straciła wielemiejsc, między innymi w Portsmouth. PodLondynem jedynie Sutton głosowało nie-zmiennie na liberałów. Niespodziankąmoże być natomiast triumf w matecznikuUKIP – Eastleigh. Nie pomogła nawetobecność Nigela Farage’a w ostatnim dniukampanii.Miejsca w radach uzyskało 68 kandy-

datów niezależnych. BNP ma już tylkojednego radnego. Skrajnie lewicowa par-tia Respect jedyne miejsce utraciła.

Adam Dąbrowski

Lokalnie skręt na lewo

z wolnym przepływem kapitału i lu-dzi. Farage raz na zawsze odkochujesię w torysach. W rok później jest jed-nym z założycieli UK IndependenceParty, bardzo długo pozostającej namarginesie brytyjskiego świata poli-tycznego.

Od 2006 roku (z roczną przerwą,gdy bez powodzenia próbował do-stać się do parlamentu krajowego)Farage jest liderem partii. W 2009 ro-ku doprowadza UKIP do drugiegomiejsca w eurowyborach. Jako euro-poseł wzbudza swoimi antyunijnymityradami wiele kontrowersji. Słynie zporównania Hermana von Rompuyado „mokrej szmaty”. Publicznie łajateż polskiego premiera.

Nigel Farage to człowiek nie dozdarcia. Odurzony alkoholem pod-czas pracy w City wpada pewnegodnia pod samochód. Lekarze nie wy-kluczają amputacji nogi, ale przyszłylider UKIP wychodzi bez szwanku.Jeszcze przed trzydziestką chorujena raka, którego pokonuje. Wreszcie– w 2010 roku w awionetce, którejużywa w kampanii wyborczej – spa-da na ziemię. – Myślałem, że spłonężywcem. Cały byłem w benzynie –wspominał potem polityk.

Farage ożenił się dwukrotnie. Maczworo dzieci. Stawia na nieformalnywizerunek: nieodłącznym jego atry-butem jest kufel mocnego, angiel-skiego piwa. Pali jak smok. Chce byćprzyjacielem klasy pracującej, mimoże sam pochodzi z dobrze sytuowanejrodziny z południa Anglii. (ad)

lają jej członkom mieć nadzieję, że wprzyszłorocznych wyborach powszech-nych partia zdobędzie parę mandatów.Powód? Ordynacja jest taka sama jak wwyborach do Izby Gmin. – My już stądnie odjedziemy – triumfował w rozmowiez dziennikarzem ITV Mike Frost, którywszedł do samorządu w Bristolu.W stolicy poważną stratę ponieśli kon-

serwatyści. Wypadł im z rąk okręg Ham-mersmith and Fulham, gdzie mieszkawielu Polaków. To miał być council flago-wy – oczko w głowie premiera Camero-na, stanowiący dowód, że politykaoszczędności przyczynić się może do wyż-szej jakości usług publicznych.W większości miejsc, gdzie obecne są

duże skupiska Polaków triumfowalilaburzyści. Czerwone są: Southwark,Ealing i Lewisham. Lewica utrzymała sięteż przy władzy w Hounslow. Partia Pra-cy cieszy się też z triumfu w Croydon,które odebrała torysom.Torysi triumfują z kolei w St. Albans.

|3nowy czas | 05 (203) 2014

czas na wyspie

eurowyBory: Czas Farage’a

Nigel Farage uwielbia po-wtarzać słowa Gandhiego.„Najpierw cię ignorują.Potem się z ciebie śmieją.Później z tobą walczą. A

na końcu wygrywasz”.Jedno jest pewne. Dziś UKIP ignorować się

nie da. Nikt też raczej się nie śmieje. Po razpierwszy od 1910 roku, w ponadregionalnychwyborach na Wyspach Brytyjskich wygrał ktośinny niż konserwatyści, laburzyści czy liberało-wie. Nigel Farage wysyła jasny sygnał: „Wyjdź-my z Unii jak najszybciej, postawmy tamę dlaimigrantów”. I coraz więcej ludzi go słucha. Mo-że nie w Londynie, ale w środku kraju już tak.– Ci wyborcy są trwale rozgoryczeni brytyj-

ską polityką. Czują, że nikt nie mówi w ichimieniu. Obawiają się takich kwestii, jak imi-gracja, a uważają, że w tym zakresie rząd ichjuż nie wspiera. Teraz ci ludzie znaleźli sobierzeczników w UKIP. Początkowo były to poprostu jednorazowe głosy protestu, ale terazprzekształciły się w coś o wiele potężniejszego– mówi Laurence Janta-Lipinski z ośrodka ba-dania opinii publicznej YouGov.

Ból głowy milliBAnDA...Złowrogie pomruki z tylnych ław, na których za-siadają członkowie Partii Pracy, słychać było oddawna. Lista zarzutów, jakie półszeptem wysuwasię pod adresem Eda Millibanda jest długa.Dziwnie mówi. Dziwnie się zachowuje. Wycho-dzi na chłodnego intelektualistę. Zbyt częstooperuje abstrakcyjnymi ideami, nie umie znaleźćwspólnego języka z szarym człowiekiem.Taktyka Millibanda, by oprzeć kampanię na

tym, że przeciętny Brytyjczyk nie odczuwa wca-le poprawy gospodarczej, o której trabią torysi,może nie wystarczyć. Lider lewicy nie potrafiłskutecznie przeciwstawić się UKIP. Zbyt późnopodjął temat imigracji, który w tej kampanii byłkluczowy. Wielu ekspertów przekonanych jest, żePartia Pracy powinna była te wybory wygrać. Aniewiele brakowało, by torysi zepchnęli ją na

Adam Dąbrowski

trzecie miejsce. Wszystko dlatego, że Farage &co. głosów wyborców nie wyłuskiwali tylko ztradycyjnego elektoratu konserwatystów. Bo-haterem ich opowieści jest dziś tradycyjny bo-hater narracji lewicowej.– Politycy UKIP zrobili wiele, by zdobyć ser-

ca wyborców z klasy pracującej. Powiedzieli tymludziom, rozczarowanym tutejszą polityką: tomy jako jedyni was rozumiemy i słuchamy. Tobyło bardzo skuteczne. Jest to również powód,dla którego UKIP nie jest dziś postrzegany jakopartia prawicowych snobów, ale stronnictwozdobywające popularność w całym kraju, włącz-nie ze Szkocją – tłumaczy Janta-Lipinski.

...i CAmeronAAle problemy ma też David Cameron. Jakbynie patrzeć, jego życie stało się właśnie trud-

Przed wyborami Nigel Farage obiecał nam polityczne trzęsienie ziemi. Słowa dotrzymał

Antysemicki i rasistowski – taki jest Front Naro-dowy Marine Le Pen. Jeszcze parę lat temu po-lityczny folklor, potem partia balansująca naprogu wyborczym. Dziś – pogromca centropra-wicowej UMP i Partii Socjalistycznej. – Naródprzemówił. Domaga się jednego typu polityki:chcą francuskiej polityki prowadzonej przezFrancuzów, dla Francuzów i z Francuzami. Niechcą już być rządzeni z zewnątrz – mówiła LePen. Jej plan? Prosty: zbijanie punktów pośródwyborców na własnym podwórku. Marzy jej sięzbudowanie antyeuropejskiego bloku, ale szansesą niewielkie. Le Pen jest tak radykalna, że owspółpracy z nią nie chce słyszeć Nigel Farage,starannie odcinający się od – i tak bardziej sub-telnych rasistowskich czy homofobicznych wy-powiedzi we własnej partii.W podobne tony uderzyli też eurosceptycy

ze Skandynawii.W tradycyjnie euroentuzjastycznych Niem-

czech również niespodzianka. Po raz pierwszydobry wynik uzyskują eurosceptycy w postacizałożonej niedawno partii Alternatywa dla Nie-miec. Alternatywa radykalnie eurosceptyczna

nie jest: ostrze krytyki wymierza nie tyle weWspólnotę, co w euro. Ale do europarlamentuweszli też neofaszyści. To wiele mówi o Europie,jeśli najwięksi piewcy jej zjednoczenia tracąprzynajmniej część entuzjazmu do niego.W Danii sukces odniosła antyimigracyjna

Partia Ludowa. Jej lider w przeszłości niepo-chlebnie wyrażał się o fali przybyszów z EuropyWschodniej, choć na tle innych nie jest aż takradykalny.Na Węgrzech – triumf Viktora Orbana, któ-

ry od czasu fali krytyki, jaka spadła na niego zBrukseli za kontrowersyjne reformy, wyraźnieodkochał się we Wspólnocie. Do tego faszyzują-cy Jobbik. W Grecji doskonały wynik uzyskałZłoty Świt przywodzący na myśl Czarne Koszu-le Mussoliniego. Po raz pierwszy od dwudziestulat sukces wyborczy zaliczył radykalnie anty-unijny Janusz Korwin-Mikke. Jego Nowa Prawi-ca reprezentowana będzie przez czterecheuroposłów.W Parlamencie Europejskim blok partii eu-

rosceptycznych nigdy jeszcze nie był tak silny.Ale wciąż jest za słaby, by realnie wpływać na

niejsze: zarówno na podwórku krajowym, jak ieuropejskim.Coraz częściej słyszeć będzie głosy we własnej

partii, by upodobnił się do UKIP: obrał kursbardziej antyeuropejski i bardziej antyimigracyj-ny. To właśnie wśród takich wyborców należydziś szukać punktów – podpowiada mu corazbardziej rozdrażnione prawe skrzydło partii.– Niektórzy zachęcają go nawet do sojuszu wy-borczego z partią Farage’a – mówi Paweł Świ-dlicki z think tanku Open Europe. – Ja myślęjednak, że teraz Partia Konserwatywna jest bar-dziej odporna na wezwania do zmian niż jeszczeparę miesięcy czy lat temu. Rusza gospodarka, aw sondażach torysi doganiają laburzystów – tłu-maczy Świdlicki i dodaje, że nie spodziewa sięradykalizacji języka Camerona.

Niedzielny wieczór był dla wielu Francuzów szokiem. Zdziwili się też Niemcy.Bo Europa skręciła na prawo. A w paru miejscach wyraźnie zbrunatniała.

tutejszą politykę. Jej ton nadal nadawać będązwycięzcy, a więc partie składające się na gru-pę chrześcijańskich demokratów oraz socjalde-mokratów. W tyle – nieco zdziesiątkowani, aleciągle mocno obecni – liberałowie i zieloni.Realny wpływ bloku eurosceptycznego możeokazać się niewielki. Tradycyjnie ci europosło-wie nie słynęli raczej z aktywności jeśli chodzio głosowanie. Co więcej, trudno tu mówić ojednolitości. Antyimigracyjna, niechętna przy-byszom z Europy Wschodniej skrajna prawicaz państw starej Unii będzie miała problemy zdogadaniem się ze stronnictwami z Polski czyWęgier. Możliwe na przykład, że UKIP niezdecyduje się do przystąpienia do jakiejkolwiekgrupy w europarlamencie, znacznie redukującswoje znaczenie.Najbardziej prawdopodobny scenariusz?

Izolacja – częściowo na własne życzenie – eu-rosceptyków, którzy w wielu przypadkach i taktraktują Brukselę jako trampolinę do politycz-nej kariery we własnym kraju. Dalsza domina-cja „starych stronnictw”, zwolenników statusquo. Tyle że partie te liczyć będą mogły na śla-

dowe poparcie Europejczyków dla dalszej inte-gracji. W końcu frekwencja wyniosła 40 proc.W efekcie okazać się może, że przeciętny wy-borca poczuje się jeszcze bardziej wyalienowa-ny: pokazał głównym partiom żółtą kartkę, ate i tak przez najbliższe pięć lat robić będąswoje.Pomiędzy tymi dwiema grupami znajdują

się unijni reformatorzy, tacy jak Cameron.Wielu ekspertów przestrzega, że w nowymparlamencie ich głos nie będzie słyszalny. Wci-śnięci zostaną między tych, którym marzy się„integracja od góry”, a tych, którzy całą Unięchcieliby po prostu podpalić.

Adam Dąbrowski

Europa skręca na prawociąg dalszy na str. 5

Tkanka urbanistyczna

|05

Teresa bazarnik

Kilkamiesięcy temu premier David Cameronrozpętał antyimigracyjną nagonkę, wskazującna Polaków jako głównych beneficjentów roz-budowanego systemu brytyjskich świadczeńsocjalnych.

W tej politycznej rozgrywce bez znaczenia było to, czy na-szym rodakom pomoc się należy, czy też nie. Wiadomość poszław świat: Polacy wykorzystują system zasiłkowy. Premierowi popu-

WW ddnniiaacchh 2211--2222 cczzeerrww ccaa sseerr ddeecczz nniiee zzaa pprraa sszzaa mmyy ddoo SSaa llii MMaa llii nnoo wweejj ww PPOOSSKK --uu.. BBęęddzziiee ttoozznnaakkoommiittaa ookkaazzjjaa ddoo ppoo zznnaanniiaa cciiee kkaa wwyycchh lluu ddzzii zzaajj mmuu jjąą ccyycchh ssiięę ffaa ssccyy nnuu jjąą ccąą ddzziiee ddzzii nnąąoocchhrroo nnyy zzddrroo wwiiaa ii uurroo ddyy,, cczzyy llii mmeeddyyccyynnąą nnaa ttuu rraall nnąą ii nnaa ttuu rraall nnąą kkoo ssmmee ttyy kkąą..

ZZaa pprraa sszzaa mmyy ddoo oodd wwiiee ddzzee nniiaa nnaa sszzyycchh ssttoo iisskk zz mmee ddyy ccyy nnąą nnaa ttuu rraall nnąą,, mmii nnee rraa łłaa mmii ii uunnii kkaa --ttoo wwąą bbii żżuu ttee rriiąą,, nnaa ttuu rraall nnąą kkoo ssmmee ttyy kkąą,, kkoollaaggeenneemm,, zziiee lloo nnąą gglliinn kkąą,, ssuu ppllee mmeenn ttaa mmii,, pprree ppaa rraa ttaa --mmii zzddrroo wwoott nnyy mmii,, jjaakk TTiiaann DDee,, DDrr.. NNoo nnaa,, EEllee nnaa CCooll --WWaayy ii wwiiee llee iinn nnyycchh.. NNaa sswwoo iicchh ssttoo iisskkaacchhwwyy ssttaaww ccyy bbęę ddąą uucczzyyćć eenneerr ggee ttyycczz nneejj oocchhrroo nnyy lluuddzzii ii mmiieesszz kkaańń,, ooppoo wwiiee ddzząą oo mmee ttoo ddaacchh zzaa --cchhoo wwaa nniiaa ddłłuu ggiiee ggoo ii zzddrroo wwee ggoo żżyy cciiaa,, pprrzzeedd ssttaa wwiiąą nnoo wwee wwyy nnaa llaazz kkii,, oodd pprroo mmiieenn nnii kkii.. BBęęddzziieesszzaannssaa zzaa ppoo zznnaanniiaa ssiięę zz nnoo wwoo cczzee ssnnąą ddiiaa ggnnoo ssttyy kkąą,, jjaakk nnpp.. aappaa rraa tteemm aaww rruumm --ssee ssii ttii vvee ii iirryy ddoo --lloo ggiiąą.. SSppeeccjjaalliiśśccii ooppoo wwiiee ddzząą oo ssttaa bbii llii zzaa ccjjii ppóółł kkuull mmóó zzggoo wwyycchh,, rree gguu llaa ccjjii uukkłłaa dduu kkrrąą żżee nniiaa iioocchhrroo nniiee kkrręę ggoo ssłłuu ppaa.. PPrrzzeedd ssttaa wwiiąą rróóżż nnee ttee rraa ppiiee,, kkttóó rree bbęę ddąą mmoo ggllii PPaańń ssttwwoo wwyy kkoo rrzzyy ssttaaććddoo ppoodd nniiee ssiiee nniiaa jjaa kkoo śśccii żżyy cciiaa,, ppoo zzbbyy cciiaa ssiięę bbóó lluu ii rróóżż nnyycchh ddoo llee ggllii wwoo śśccii.. NNiiee zzwwyy kkłłyymm ssttoo --iisskkiieemm bbęę ddzziiee ssttoo iisskkoo rree ddaakk ccjjii mmiiee ssiięęcczz nnii kkaa „„IIVV WWyy mmiiaarr””,, nnaa kkttóó rryymm bbęę ddzziiee mmoożż nnaa zzaa ppoo --zznnaaćć ssiięę zz nnaajj nnooww sszząą llii ttee rraa ttuu rrąą zz ttaakkiicchh ddzziiee ddzziinn jjaakk:: eezzoo ttee rryy kkaa,, ppaa rraapp ssyy cchhoo lloo ggiiaa,, rroozz wwóó jjdduu cchhoo wwyy,, rroozz wwóójj oossoo bbii ssttyy,, kksszzttaałł ccee nniiee uummyy ssłłuu.. BBęę ddzziiee mmoożżnnaa zzaakkuuppiićć uunnii kkaa ttoo wweeppuubblliikkaaccjjee,, kkttóó rryycchh nniiee mmaa ww kkssiięę ggaarr nniiaacchh ww LLoonn ddyy nniiee..

OOpprróócczz ssttoo iisskk hhaann ddlloo wwyycchh ii uussłłuu ggoo wwyycchh pprrzzeedd ssttaa wwii mmyy ccyykkll ddwwuu nnaass ttuu wwyy kkłłaa ddóóww wwddwwóócchh ssee ssjjaacchh –– ww ssoo bboo ttęę ii ww nniiee ddzziiee llęę,, ww kkttóó rryycchh uucczzeesstt nnii ccyy ttaarr ggóóww bbęę ddąą mmoo ggllii wwzziiąąććuuddzziiaałł bbeezz ppłłaatt nniiee.. HHii tteemm bbęę ddzziiee wwyy kkłłaadd iinnżż.. JJaacc kkaa KKrraaww cczzyy kkaa,, wwyy nnaa llaazz ccyy,, kkttóó rryy ooppoo wwiiee ooiinn ffoorr mmaa ttyycczz nnyymm kkoo ddzziiee wwoo ddyy ii ttee llee ppoorr ttaa ccjjii.. WWyy kkłłaa ddooww ccyy ((mm.. iinn.. MMaa rrii nnaa MMoocc kkaa łłoo ii BBoo gguu --ssłłaaww AArr ttuurr)),, ooppoo wwiiee ddzząą jjaakk uussttrrzzeecc ssiięę pprrzzeedd nnee ggaa ttyyww nnyy mmii eenneerr ggiiaa mmii,, jjaakk oocczzyy śścciićć sswwoo jjąąaauu rręę,, ppoo zzbbyyćć ssiięę ppee cchhaa ii bbyyćć sszzcczzęę śśllii wwyymm.. NNaa ttaarr ggaacchh bbęę ddąą rróóww nniieeżż ddoo rraadd ccyy żżyy cciioo wwii..

SO bO TA, 21 CZERW CA, GODZ. 11.30 – 20.00NIE DZIE LA, 22 CZERW CA , GODZ. 10.00 – 19.00 BBii llee ttyy ww ccee nniiee 55 GGBBPP ddoo nnaa bbyy cciiaa ww kkaa ssiiee ttaarr ggóóww..PPoollsskkii OOśśrrooddeekk SSppoołłeecczznnoo--KKuullttuurraallnnyy ((PPOOSSKK))223366--224422 KKiinnnngg SSttrreeeett,, WW66 00RRFF ((nnaajjbblliiżżsszzaa ssttaaccjjaa mmeettrraa:: RRaavveennssccoouurrtt PPaarrkkBBaarr ddzzoo pprroo ssii mmyy -- zzaa pprroo śścciiee PPaańń ssttwwoo sswwoo iicchh zznnaa jjoo mmyycchh ii pprrzzyy jjaa cciióółł ii ssppęęddźź cciiee zz nnaa mmii ccaa łłyywweeeekk eenndd!! IInn ffoorr mmaa ccjjee:: MO NI KA DY MEC KA ((ttwwóórr ccaa ttaarr ggóóww)):: 00004488 660011 661155 554499 oorraazz HA LI NA PA STER NAK: 007777 002277 9955 771155 ffaa ccee bboo ookk..ccoomm//ttaarr ggii lloonn ddyynn ZZaa pprraa sszzaa mmyy nnaa ssttrroo nnęę:: wwwwww..ttaarr ggii lloonn ddyynn..ppll wwwwww..ttaarr ggii mmee ddyy ccyy nnyy nnaa ttuu rraall nneejjOD ZY SKAJ ZDRO WIE I URO DĘ! PRZYJDŹ DO NAS NA TAR GI!

nowy czas |�05 (203) 2014

li�stycz�ne�wy�stą�pie�nie�nie�po�mo�gło,�ale�za�szko�dzi�ło�Po�la�kom�miesz�-ka�ją�cym�w�Wiel�kiej�Bry�ta�nii.�Do�szło�na�wet�do�po�bi�cia�pol�skie�gomo�to�cy�kli�sty,�któ�ry�miał�do�swo�je�go�po�jaz�du�przy�twier�dzo�ną�fla�gęna�ro�do�wą.�Ten�bru�tal�ny�atak�spo�wo�do�wał�pro�test�Po�la�ków�przedsie�dzi�bą�pre�mie�ra�na�Do�wning�Stre�et.�W�Pol�sce�też�za�wrza�ło.�Mi�ni�ster�spraw�za�gra�nicz�nych�Ra�do�-

sław�Si�kor�ski,�któ�ry�sam�kie�dyś�był�imi�gran�tem�w�Wiel�kiej�Bry�ta�-nii,�na�pi�sał�na�Twit�te�rze:�„Je�śli�Po�lak�jest�bry�tyj�skim�po�dat�ni�kiem,to�chy�ba�z�pra�wem�do�ulg�i�przy�wi�le�jów?”.��A�w�ma�ju�2014�ro�ku�oka�za�ło�się,�że�pol�ski�rząd�za�pie�nią�dze

pol�skich�po�dat�ni�ków�(bu�dżet�MSZ)�fi�nan�su�je�na�Wy�spach�Bry�tyj�-skich�pu�bli�ka�cję�tek�stów�po�rad�ni�ko�wych,�w�któ�rych�wy�ja�śnia,�ja�kieza�sił�ki�moż�na�otrzy�mać�w�Wiel�kiej�Bry�ta�nii.�Moż�na�od�nieść�wra�-że�nie,�że�pol�ski�rząd,�za�miast�na�ma�wiać�emi�gran�tów�do�po�wro�tu,pro�mu�je�ko�rzy�sta�nie�z�bry�tyj�skich�świad�czeń�so�cjal�nych.W�ty�go�dni�ku�„Co�ol�tu�ra”�uka�zał�się�ar�ty�kuł�pt.�Bry�tyj�ski�sys�tem

za�sił�ków – po�rad�nik�jak�po�ru�szać�się�w�bry�tyj�skim�sys�te�mie�za�sił�-ków�i�po�dat�ko�wych�ulg.�Pod�tek�stem�wid�nie�je�lo�go�Mi�ni�ster�stwaSpraw�Za�gra�nicz�nych.�Artykuł�jest�częścią�pro�jektu�Świad�cze�niepo�rad�nic�twa�praw�ne�go�i�oby�wa�tel�skie�go�w�Lon�dy�nie,�ko�sza�liń�-skie�go�Sto�wa�rzy�sze�nia�APER�TO,�współ�fi�nan�so�wa�ny�ze�środ�kówfi�nan�so�wych�otrzy�ma�nych�z�Mi�ni�ster�stwa�Spraw�Za�gra�nicz�nychw�ra�mach�kon�kur�su�na�re�ali�za�cję�za�da�nia�„Współ�pra�ca�z�Po�lo�-nią�i�Po�la�ka�mi�za�gra�ni�cą�w�2014�ro�ku”.�Projekt�otrzymał�250tys.�zł,�czyli�około�50�tys.�funtów�dofinansowania.

czas na wyspie

APER TO Z KO SZA LI NA Ar�ty�ku�ły�po�rad�ni�ko�we�Bry�tyj�ski�sys�tem�za�sił�ków w�ty�go�dni�ku„Co�ol�tu�ra”�(10�ma�ja,�nr�19/529�oraz�24�ma�ja,�nr�21/531)�na�pi�sa�nezo�sta�ły�przez�Mar�ci�na�Urba�na,�któ�re�go�na�zwi�sko�wid�nie�je�w�stop�-ce�re�dak�cyj�nej�ty�go�dni�ka.�Re�dak�tor�Urban�pro�wa�dzi�rów�nież�ser�wi�sy�in�for�ma�cyj�ne�w

Pol�skim�Ra�diu�Lon�dyn,�któ�re�–�po�dob�nie�jak�ty�go�dnik�„Co�ol�tu�-ra”�oraz�por�tal�elon�dyn.co.uk�–�na�le�żą�do�te�go�sa�me�go�wy�daw�cy,fir�my�SA�RA�-Int�Ltd.�Moż�na�z�te�go�wnio�sko�wać,�że�pan�Urbanjest�pra�cow�ni�kiem�SA�RA�-Int�Ltd.Re�dak�tor�Mar�cin�Urban�jest�jed�nak�nie�tyl�ko�za�trud�nio�ny

przez�SA�RA�-Int�Ltd�w�Lon�dy�nie,�jest�rów�nież�wi�ce�pre�ze�sem�Sto�-wa�rzy�sze�nia�APER�TO,�z�sie�dzi�bą�w�Ko�sza�li�nie,�któ�re�go�lo�go�wid�-nie�je�pod�ar�ty�ku�łem�tuż�obok�lo�go�ty�pu�Mi�ni�ster�stwa�SprawZa�gra�nicz�nych�oraz�firm�zwią�za�nych�z�SA�RA�-Int�Ltd.�Pre�ze�semsto�wa�rzy�sze�nia�jest�An�na�Ma�gry�ta�-Urban,�pry�wat�nie�–�żo�na�wi�ce�-pre�ze�sa�Urba�na.�Na�stro�nie�in�ter�ne�to�wej�Sto�wa�rzy�sze�nia�APER�TO�moż�na

prze�czy�tać�o�bo�ga�tym�do�świad�cze�niu�Mar�ci�na�Urba�na:�„Pra�cę�wtrze�cim�sek�to�rze�za�czy�nał�ja�ko�ko�or�dy�na�tor�Wo�lon�ta�ria�tu�Eu�ro�-pej�skie�go�i�mię�dzy�na�ro�do�wych�wy�mian�mło�dzie�żo�wych�w�Cen�-trum�Wo�lon�ta�ria�tu�w�Ko�sza�li�nie.�Był�ko�or�dy�na�to�remme�ry�to�rycz�nym�por�ta�lu�nie�peł�no�spraw�ni.pl�pro�wa�dzo�ne�go�przez

Pol�ski�rząd�pła�ci�za�pu�bli�ka�cjetek�stów�po�rad�ni�ko�wych,�w�któ�rych�wy�ja�śnia,�ja�kie�za�sił�ki�moż�na�otrzy�mać�w�Wiel�kiej�Bry�ta�nii.�

Ciąg dalszy na str. 6

I INTEGRACYJNE POLSKO-ANGIELSKIE SPOTKANIA I TARGI: MEDYCYNA NATURALNA I KOSMETYKA

NATURAZDROWIEURODA

Tkanka urbanistycznaczas na wyspie06 | 05 (203) 2014 | nowy czas

Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji w Warszawie. Odbył staże wParlamencie Europejskim w Brukseli i Southwark Citizens Advi-ce Bureau w Londynie. W Stowarzyszeniu APERTO odpowiadaza koordynację lokalnych i międzynarodowych projektów wolon-tariatu i kierowanie Biurem Porad Obywatelskich”.

APERTO to organizacja prowadząca Biuro Porad Obywatel-skich w Koszalinie, które „oferuje bezpłatną pomoc doświadczo-nych doradców w sprawach dotyczących: urzędów i sądów,świadczeń i zasiłków, rodziny, mieszkania, roszczeń i zobowiązańfinansowych, zadłużenia, zdrowia, zatrudnienia, przestępczości iwłasności”. W stowarzyszeniu APERTO wiceprezes Urban od-powiada za kierowanie biurem w Koszalinie, choć mieszka i pra-cuje w Londynie.

Wspomniane artykuły poradnikowe o brytyjskim systemie za-siłków zostały napisane przez redaktora Marcina Urbana, ponie-waż stowarzyszenie, którego jest wiceprezesem (a prezesem –przypomnijmy – jego żona) otrzymało z Ministerstwa Spraw Za-granicznych 250 tys. złotych, czyli około 50 tys. funtów w ramachkonkursu na realizację zadania publicznego Współpraca z Polo-nią i Polakami za granicą w 2014 roku. Projekt APERTO podnazwą: Świadczenie poradnictwa prawnego i obywatelskiego wLondynie znajduje się na 29 pozycji listy projektów w obszarzetematycznym IV: Pozycja środowisk polskich w krajach zamiesz-kania (z wyłączeniem mediów i nauczania języka polskiego i popolsku).

Realizowanie takiego projektu wymaga współpracy z media-mi. Powstaje jednak pytanie, dlaczego są to akurat te polonijnemedia, których właścicielem jest SARA Int. Ltd, wydawca –przypomnijmy – tygodnika „Cooltura”, Polskiego Radia Londynoraz portalu elondyn.co.uk. Innymi słowy: pieniądze otrzymane zMinisterstwa Spraw Zagranicznych przez StowarzyszenieAPERTO, którego wiceprezesem jest Marcin Urban, wydawanesą w mediach, w których pracuje redaktor Marcin Urban.

Na stronie internetowej aperto.org.pl informacji o zatrudnie-niu wiceprezesa stowarzyszenia w londyńskim konglomeracie me-dialnym ani słowa.

PoRAdy PRAwNEW artykule poradnikowym na łamach tygodnika „Cooltura” jestteż informacja zatytułowana Bezpłatne porady i adres strony in-ternetowej: aperto.org.pl. Bo 250 tys. zł, czyli około 50 tys. fun-tów zostały w konkursie MSZ przyznane na porady prawne. Winformacji czytamy: „Jeśli masz wątpliwości w kwestii zasiłków,skontaktuj się z naszą doradczynią, która bezpłatnie pomoże roz-wiązać problem. Zadzwoń i umów się na spotkanie.Tel. 07448542324”.

Oto relacja osoby, która znalazła się właśnie w takiej sytuacji:Zadzwoniła na podany numer i usłyszała komunikat: „Przepra-szamy. Spróbuj zadzwonić później. Skrzynka głosowa przepełnio-na”. Dość zaskakujące, bo w brytyjskich urzędach w takichsytuacjach słyszy się zwykle: „Podaj swój numer telefonu, od-dzwonimy!”

Odnalazła w stopce redakcyjnej numer do redaktora Urbana.Zanim centrala tygodnika „Cooltura” przełączyła na numer we-wnętrzny, usłyszała komunikat: „Rozmowy są nagrywane w ce-lach szkoleniowych”.

Wiadomość o przepełnionej skrzynce telefonicznej redaktorUrban skomentował: – Widocznie coś się dzieje z telefonem panidoradczyni. Nie chcąc podać nazwiska prawnika udzielającegoporad, uzupełnił: – Doradczyni dyżuruje raz w tygodniu, bopunkt poradniczy jest finansowany ze środków MinisterstwaSpraw Zagranicznych i nie starcza na więcej. Pierwszy wolny ter-min mamy w lipcu. Nie można po prostu wejść do biura „z uli-cy” bez wcześniejszego umówienia się. Oddzwonimy.

Po godzinie dzwoni telefon i młody, energiczny damski głoszagłuszany przez hałasy w tle mówi: – Dzień dobry, tu Anna Ma-gryta-Urban, dzwonię, aby umówić panią na spotkanie z nasządoradczynią. Ale może najpierw powie mi pani, jaki to problem?I od razu muszę uprzedzić, że wszystkie terminy w maju i wczerwcu mamy już zajęte. – Halo? Bardzo źle panią słyszę, strasz-ny hałas! – Przepraszam, zadzwonię za dziesięć minut, bo jestemw sklepie – odpowiada Anna Magryta-Urban. Po kilku minutachtelefon znowu dzwoni. – Już wyszłam ze sklepu, lepiej mnie panisłyszy? Możemy rozmawiać. – A, to pani jest panią prawnik? –Nie, ale ja umawiam na spotkania. Mamy tylko jednego prawni-ka, który poza tym pracuje na etacie, a my mu płacimy za godzi-ny, toteż w tej chwili rekrutujemy kolejnego, bo zainteresowanie

Ciąg dalszy ze str. 5

jest ogromne, dzwoni pięć osób dziennie. Ale środki z MSZ po-zwalają tylko na jeden dyżur prawnika w tygodniu. A jaki ma paniproblem, może mogłabym coś poradzić? – Czy mogłabym prze-słać moje zapytanie mailem i otrzymać mailową odpowiedź praw-nika, tak jak to się praktykuje w tutejszych Citizen Advice Bureau?– Nie, nie ma takiej możliwości. Ale proszę przesłać opis sprawyna adres: [email protected], bo punkt poradniczy wLondynie prowadzony jest przez Stowarzyszenie Aperto [z siedzi-bą w Koszalinie – przyp. red.]. Na pytanie, czy można porozma-wiać z prawnikiem przez telefon, pada odpowiedź: – Niestety, nie.Może najlepiej by było, gdyby pani poszła do takiego angielskiegobiura – proponuje Anna Magryta-Urban. – A mają tam tłuma-cza? – O, tego nie wiem, nie orientuję się...

URBAN.REC & SARA-INT. LTdI IdzIEmy NA wyBoRyRedaktor oraz wiceprezes Marcin Urban swoim nazwiskiem fir-muje również Urban.Rec. – Jest to nazwa działalności, jaką pro-wadzę w ramach samozatrudnienia – wyjaśnił „NowemuCzasowi”. Do ostatnich produkcji firmowanych przez Urban.Rec.widniejących na Facebooku zaliczyć można spot reklamowy Idzie-my na wybory, w którym oprócz Polaków mieszkających na Wy-spach wypowiada się też Ambasador RP Witold Sobków.

Tuż przed rozpoczęciem kampanii do redakcji „Nowego Cza-

su” zadzwonił kolega redakcyjny Marcina Urbana z Radia PRLz zapytaniem, czy nasze pismo weźmie udział w kampanii Idzie-my na wybory. Na pytanie o dostępne środki usłyszeliśmy, żepieniędzy nie ma, poza 2 tys. funtów na przygotowanie wizerun-ku kampanii: spotu reklamowego, projektu graficznego reklamy,strony internetowej. Na publikację reklam wyborczych w prasiepolonijnej pieniędzy nie ma. Jak się dowiadujemy, Ambasada RPw Londynie na kampanię Idziemy na wybory przeznaczyła 10 tys.funtów. 5 tys. funtów dostało Zjednoczenie Polskie na druk uloteki ich kolportaż. Kolejne 5 tys. funtów – jak informuje nas rzecznikAmbasady RP – przeznaczono na stworzenie strony internetowej,idziemynawybory.co.uk, opracowanie spotów reklamowych i ma-teriałów informacyjnych, co powierzone zostało firmie SARA-IntLtd. Strona internetowa, która funkcjonuje pod patronatem Am-basady RP w Londynie i powierzona została SARA-Int Ltd., jestzarejestrowana przez Macieja Wolejko z iCreate z siedzibą w Bia-łymstoku (ul. Murarska 22). Strona zawiera regulamin, w którymczytamy: „Portal Internetowy IdziemyNaWybory.co.uk, udostęp-niany jest Użytkownikom przez ................, z siedzibą w.................. zarejestrowaną w Krajowym Rejestrze Sądowym – re-jestrze przedsiębiorców prowadzonym przez ..............., zwaną da-lej Usługodawcą”.

Dla wyjaśnienia dodajemy, iż wykropkowane miejsca w tekścieregulaminu są rzeczywiście wykropkowane (czyli niewypełnione).Jeśli założymy na portalu swoje konto, na próżno będziemy szukaćinformacji o tym, kto, jak i na jakich zasadach przechowuje naszedane osobowe, nawet jeśli jest to tylko adres emailowy. W świetleprzepisów o ochronie danych osobowych jest to naruszenie prawa.

CIEŃ CISKAWróćmy jednak do funduszy przyznawanych przez MinisterstwoSpraw Zagranicznych na współpracę z Polonią i Polakami za Gra-nicą. Zanim środki te zostały przekazane Ministerstwu Spraw Za-granicznych, ich rozdzielaniem zajmował się ponadpartyjny SenatRP. O skandalach nie było wtedy słychać. Gdy zajęli się nimurzędnicy MSZ, zaczęły się problemy.

Najgłośniejsza była sprawa wiceministra spraw zagranicznychJanusza Ciska, który musiał ustąpić z zajmowanego stanowiska (zpowodów zdrowotnych – jak wyjaśnił szef MSZ) po serii artyku-łów w krajowym „Super Expresie” o nieprawidłowościach w przy-znawaniu pieniędzy przez MSZ właśnie w roku 2013. 1,4 mln złprzyznano wtedy fundacji, z którą powiązani byli asystent i do-radca ministra. Co więcej – wiceminister Cisek zasłynął też z tego,że zaakceptował przyznanie 800 tys. zł Fundacji Open Mind, któ-ra powstała zaledwie dwa dni przed ogłoszeniem konkursu mini-sterstwa. Fundacja zajmująca się sztuką i designem otrzymała odMSZ (niedysponującego ekspertami w tej dziedzinie) prawie mi-lion złotych. Wcześniej projekt fundacji został odrzucony przezspecjalistów z Ministerstwa Kultury.

Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła – jak podaje PAP – żeprzyjęte przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych regulacje praw-ne oraz ich realizacja nie w pełni zapewniły przejrzystość wyboruprojektów, jawność postępowania i jednakowe traktowanie wszyst-kich przystępujących do konkursu podmiotów.

Przeniesienie środków z Senatu do MSZ miało zapewnić więk-szą kontrolę ambasad i konsulatów nad wyborem i realizacją pro-jektów. Tymczasem Senat od początku zarzucał tej decyzjiupartyjnienie podziału środków na współpracę z Polonią.

Zwróciliśmy się więc z pytaniem do Ambasady RP w Londynie:– Czy projekt koszalińskiego stowarzyszenia APERTO finansowa-ny przez MSZ w ramach realizacji konkursu Współpraca z Poloniąi Polakami za granicą w 2014 r. (grupa. IV, pozycja 29; zatytułowa-ny: Świadczenie poradnictwa prawnego i obywatelskiego w Londy-nie), któremu została przyznana kwota 250 tys. złotych, byłopiniowany przez Ambasadę RP w Londynie?

Uzyskaliśmy odpowiedź: „Organizatorem konkursu jestDepartament Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą MSZi placówka nie jest upoważniona do przekazywania informacjizwiązanych z wewnętrznymi procedurami konkursu MSZ”.

Nasze pytanie rzecznik Ambasady RP w Londynie przekazałdo Biura Rzecznika Prasowego MSZ. Do chwili oddania gazetydo druku odpowiedzi nie uzyskaliśmy.

Na koniec jeszcze jedna informacja: prezes StowarzyszeniaAPERTO, pani Anna Magryta-Urban, żona wiceprezesa/redakto-ra Marcina Urbana, jest aktywną działaczką koszalińskich strukturPlatformy Obywatelskiej. Jesteśmy przekonani, że jest to czystyzbieg okoliczności.

Teresa Bazarnik

czas na wyspie|7nowy czas | 05 (203) 2014

Ksawery Lisiński

Nabrytyjskich uni-wersytetach cha-rakterystycznymelementem życiasą kluby i stowa-

rzyszenia studenckie. Każdy uniwer-sytet może pochwalić się swoimitradycjami w tym zakresie: na Uni-wersytecie w Warwick stowarzyszenieekonomiczne działa już od ponad 34lat i za swoją aktywność zostało w2012 roku odznaczone NationalUnion of Students Award w kategorii„Najlepsze stowarzyszenie studenckieroku”. Niemal każdy też słyszał oOxford Union, czyli istniejącym odniemal 200 lat klubie debatyoksfordzkiej. Lancaster University, wpółnocno-zachodniej części Anglii niejest wyjątkiem, jednak tutejszym lide-rem działalności studenckiej nie sąani najstarsze, ani najliczniejsze sto-warzyszenia; bezkonkurencyjni są zato polscy studenci.Na Uniwersytecie w Lancaster

działa około 170 stowarzyszeń stu-denckich – od klubów sportowych i ta-

PoLsCy stUdenCiw wielkiej Brytanii (2)

Ksawery LisińsKi, prezydentLancaster University Polish societyoraz członek zarządu FederacjiPolskich stowarzyszeń studenckich.Liceum ukończył w Poznaniu.studiuje politykę, filozofię i ekonomięna Lancaster University– Jesteście najaktywniejszym i najlepszym stowarzy-

szeniem na kampusie– usłyszeli polscy studenci zLancaster do władz uczelni. – Chcielibyśmy, aby waszeprojekty i aktywność stały się inspiracją dla innych stu-dentów, abyście pomogli nam promować i koordyno-wać waszą działalność tak, aby inne stowarzyszeniamogły się czegoś od was nauczyć.

necznych, przez bardziej prestiżowekluby ekonomiczne, polityczne, aż pomiłośników gier komputerowych czyamatorów sztuczek magicznych. Ist-nieją również kluby zrzeszające stu-dentów konkretnej narodowości, wtym studentów z Litwy, Bułgarii, Ro-sji, Ukrainy, Francji, Chin, a takżePolski. Tradycyjnie kluby narodoweograniczają swoją działalność do ka-meralnych spotkań i celebracji świątnarodowych, zatem ich przedsięwzię-cia rzadko kiedy mają większy wpływna życie i działalność naukową uni-wersytetu. Wyjątkiem jest Polski KlubStudencki.Wszystko zaczęło się rok temu w

marcu 2013 roku, gdy Polscy studenciz Lancaster pojechali na forum ekono-miczne przygotowywane przez PolishBusiness Society w London School ofEconomics. Jakość i rozmiar wydarze-nia były imponujące, co zainspirowałoówczesny zarząd do sformułowaniaodważnego pomysłu: zorganizowaćpodobną konferencję w Lancaster. Oile jednak LSE Polish Business Societyposiadało strukturę oraz doświadczenieorganizacji takich wydarzeń, LancasterUniversity Polish Society nie miało nic:zarząd nie był nawet w całości opera-cyjny, ponadto członkowie nie trakto-wali swojego stowarzyszenia jakopoważną organizację.

Mimo to zarząd (Ksawery Lisiński– prezydent, Michał Taczyński –wi-ceprezydent oraz Jakub Palowski iGosia Felisiak), spędził wakacje przy-gotowując swoją własną konferencję.Education, Employability, Empower-ment miało być konferencją poświęco-ną uczczeniu 240-lecia powstaniaKomisji Edukacji Narodowej w Polsceoraz dyskusji o jakości i celach eduka-cji w XXI wieku. Przy wsparciu Fede-racji Polskich StowarzyszeńStudenckich w Wielkiej Brytanii nakonferencję udało się zaprosić m.in.prof. Zbigniewa Pełczyńskiego – zało-życiela Szkoły Liderów, dr. MikołajaKunickiego – dyrektora Programu oNowoczesnej Polsce z Uniwersytetu wOksfordzie, prof. Magdalenę Środę.Lancaster University docenił tę inicja-tywę i wsparł projekt niemal 5 tys.funtów, co wielokrotnie przewyższałowsparcie, jakie otrzymywały niemalwszystkie inne kluby studenckie razemwzięte.Sukces konferencji dokonał

ogromnej zmiany w myśleniu pol-skich studentów i pomógł wydobyćich ogromny potencjał. Okazało się,że o ile wcześniej stowarzyszenie pol-skie przez fakt bycia klubem narodo-wym utożsamiano z ograniczonymimożliwościami, to po konferencjiczłonkowie zdali sobie sprawę, że da-

Ambasada RP już po raz trzeci gościłaabsolwentów studiów podyplomowych UJ iPUNO, realizowanych przy wsparciu projektuPolski Ośrodek Naukowy UJ.

W uroczystości wzięło udział ponad sto osób. Zastępca Ambasadora min.Dariusz Łaska wyraził wielkie uznanie dla działalności PON UJ. Uroczysteerudycyjne mowy wygłosili także Dziekan WSMiP UJ prof. Bogdan Szlachta(w imieniu swoim i JM Rektora UJ), prof. Halina Taborska (Rektor PUNO),prof. Władysław Miodunka, i prof. Arkady Rzegocki. Dyplomy odebraliabsolwenci pierwszej edycji studiów: Nauczanie języka i kultury polskiej jakodrugich kierowanych przez prof. Władysława Miodunkę; trzeciej już edycjiPolsko-brytyjskie partnerstwo strategiczne w UE i NATO kierowanych przezprof. Arkadego Rzegockiego, a także seminarium doktoranckiego, żywejpracowni języka polskiego, warsztatów dziennikarskich. Uroczystość zakończyłznakomity koncert polskiej muzyki klasycznej (Wieniawski, Chopin) wbrawurowym wykonaniu trzynastoletniej Klary Falkowskiej (skrzypce, trąbka),Damiana Falkowskiego (skrzypce) oraz Paula Choon Kiat Wee (fortepian).

je to przewagę nad wszystkimi stowa-rzyszeniami studenckimi, które ogra-niczone są do jednego rodzajudziałalności.Na początku lutego 2014 roku

polscy studenci zorganizowali pierw-szą imprezę integracyjną z innyminarodowościami z Europy Środkowo--Wschodniej. Już kilka tygodni póź-niej, gdy sytuacja na Ukrainie stawałasię coraz bardziej dramatyczna, ukra-ińscy studenci zwrócili się o pomocwłaśnie do polskich kolegów i koleża-nek w organizacji zbiórki pieniędzy.Pracownicy uniwersytetu oraz

ośrodki charytatywne dobrze znająpolskich studentów, gdyż od miesięcywielu z nich angażuje się w lokalny wo-lontariat, pomagając Polonii w Lanca-ster i Morecambe. Działalność ta niesprowadza się jedynie do tłumaczeniadokumentów prawnych oraz zwalcza-nia dyskryminacji – angażujemy się worganizację wydarzeń integracyjnychdla lokalnej społeczności. 2 maja, wDzień Flagi i Polonii, polscy studencizorganizowali koncert, na który przy-szło blisko 100 osób, a po zakończeniuwłaściciele lokalnych polskich biznesówobiecali na przyszłość wsparcie i pełnąpomoc w organizacji podobnychspotkań. Było to jedno z największychtego typu wydarzeń organizowanych wMorecambe.Aktywność Lancaster University

Polish Society nie pozostała niezau-ważona i zarząd został zaproszony narozmowę z wicekanclerzem Lanca-ster University. Takiego zaszczytu nie

doświadczyło żadne inne stowarzy-szenie studenckie. Władze uniwersy-tetu miały prostą wiadomość dlaPolaków: – Jesteście najaktywniej-szym i najlepszym stowarzyszeniemna kampusie. Chcielibyśmy, aby wa-sze projekty i aktywność stały się in-spiracją dla innych studentów,abyście pomogli nam promować i ko-ordynować waszą działalność tak,aby inne stowarzyszenia mogły sięczegoś od was nauczyć.Działalność tego stowarzyszenia

może być inspiracją nie tylko dla in-nych stowarzyszeń w Lancaster, ale tak-że dla polskich studentów studiującychna wielu brytyjskich uniwersytetach.

Dyplomy rozdane

Prof. Władysław Miodunka wręcza dyplomjednej z absolwentek studiów podyplomowych

Polscy studenci z Lancaster Univeristy

komentarz > 11

Grupa Dziennikarsko-Medialna (jedna z grup projektowych działa-jąca od dwóch lat w Polish Professionals in London) postanowiłazbadać ten fenomen i zaprosiła przedstawicieli tych mediów dowspólnej rozmowy. Zainteresowanie tematem zaskoczyło organi-

zatorów. Przedstawiciele wszystkich zaproszonych rozgłośni przyjęły zaproszenie.Informacja o spotkaniu dotarła nawet daleko poza Londyn. Jeden z uczestnikówprzyjechał z odległego o 100 km Northampton. Kilka tygodni wcześniej urucho-mił swoje własne Polskie Radio Northampton i był ciekaw co powiedzą koledzypo fachu z większym doświadczeniem.

Spotkanie miało charakter dyskusji panelowej, podczas której paneliści dzielilisię doświadczeniami i kulisami swojej działalności. O czym opowiedzieli namprzedstawiciele polonijnych rozgłośni radiowych? O zapachu wędzonki nadoknem rozgłośni, mlaskaniu przed programem i o koronkach – i to tych modli-tewnych. Było też o marketingu, czyli o skutkach prowadzenia audycji z takimiosobami jak Jerzy Urban czy Janusz Korwin Mikke. Ciekawa dyskusja wywiązałasię na temat różnic między koncepcją nadawania w systemie DAB, technologiąanalogową FM oraz ideą radia internetowego. Paneliści chętnie dzielili się do-świadczeniem w prowadzeniu swoich stacji, wskazywali na podobieństwa i różnicezwiązane z charakterem swoich rozgłośni, otwarcie podawali statystyki słuchalno-ści. Była to doskonała okazja do poznania na żywo kolegów po fachu, nawet tych,których do tej pory odbierało się za konkurencję. Okazuje się, że mimo równole-głych, niezależnych zabiegów o tego samego słuchacza jest wspólna radiowa wie-dza, pasja i doświadczenie, które momentalnie przeradzają się w zdrową,merytoryczną dyskusję. A jeśli przy okazji na sali jest kilkadziesiąt słuchaczy zain-teresowanych tematem – tym lepiej!

Jako paneliści udział w spotkaniu wzięli: Paweł Kotarba – Katolickie RadioLondyn; George Matlock – Orla.fm; Artur Kieruzal – Polskie Radio Londyn;Andrzej Gąsienica – Radio Bedford.

Tekst i zdjęcie: Gosia Skibińska (PPL)

radiowcy: pokażcie sięWyrastają jak grzyby po deszczu, zwłaszcza tam, gdzie oczekujetego coraz aktywniejsza Polonia.

Zgodnie z komunikatem Państwowej KomisjiWyborczej wybory wgrała Platforma Obywatelska,która minimalnie pokonała PiS.

na bieżąco8 | 05 (203) 2014 | nowy czas

Wybory prezydenckie na Ukrainiewygrał oligarcha Petro Poroszenko.Jego przewaga nad Julią Tymoszen-ko, która zajęła drugie miejsce, byłaogromna. Na Julię Tymoszenko za-głosowało tylko 12,81 proc. wybor-ców, Poroszenkę poparło 54,70 proc.Kandydaci Majdanu nie mieli żad-nych szans. Lider Prawego SektoraDmytro Jarosz i lekarka Olga Boho-molec w sondażach mają śladowe po-parcie. Bunt we wschodnichobwodach i panująca tam apatia cał-kowicie odebrały szanse kandydatombyłej Partii Regionów.

Po wygranych wyborach Petro Po-roszenko zdecydował się na ryzykow-ną konfrontację z separatystami wewschodniej Ukrainie. W Doniecku i winnych miastach doszło do krwawychwalk z oddziałami separatystów, wktórych szeregach walczą ochotnicy,między innymi z Czeczenii. Prorosyj-ski przywódca Czeczenii Ramzan Ka-dyrow zaprzecza tym doniesieniom. „Oficjalnie oświadczam, że żadni cze-czeńscy żołnierze nie biorą udziału wtym konflikcie” – napisał Kadyrow naportalu społecznościowym. „Czecze-nia jest częścią Rosji i zgodnie z kon-stytucją nie ma własnych siłzbrojnych” – podkreślił.

Innego zdania są żołnierze ukraiń-scy, którzy bez przerwy natykają sięna Czeczenów przekraczających gra-nicę kraju. Oficjalnie Rosja nie bierzeudziału w eskalacji konfliktu. Jednakrosyjskie oświadczenie o wycofaniuoddziałów z pozycji przygranicznychnie zostało potwierdzone przez obser-watorów zachodnich. Eksperci uważa-ją jednak, że Rosja cofa własne wojskai zastępuje je „najemnikami”.

„Grupy najemników formują się na

Ukraina:nowy prezydent w zbrojnej konfrontacji

Kaukazie, widzimy wśród nich przed-stawicieli wielu narodowości. To nietylko Czeczeni, ale i Afgańczycy czybojówkarze z (prorosyjskiej) Abchazji,obywatele Rosji z Inguszetii i Dagesta-nu, a nawet Serbowie” – ujawnił spe-cjalista wojskowy Dmitrij Tymczuk.

Nowy prezydent Petro Poroszenkozdecydował się na konfrontację liczącna szybkie zakończenie konfliktu.Zbrojna interwencja oddziałów ukraiń-skich nie osiągnęła jednak tego celu.Odziały separatystów przegrupowująsię i przechodzą regularne szkolenia.

Liczba ofiar śmiertelnych rośnie. W tejsytuacji Petro Poroszenko oficjalnie po-prosił Stany Zjednoczone o udzielenieUkrainie pomocy militarnej, któraograniczona jest do manewrów wojsko-wych w Estonii. W wywiadzie dla„Washington Post” podkreślił, że Kijówpotrzebuje umowy podobnej do Lend--Lease Act z czasów II wojny światowej(chodzi o sprzęt wojskowy i wsparciespecjalistów). Poroszenko przestrzega,że cały czas możliwa jest „wielka agre-sja”, czyli wtargnięcie rosyjskich wojskna terytorium Ukrainy.

Wybory do ParlamentuEuropejskiego w Polsce

W głosowaniu, w którym wybrano 51polskich eurodeputowanych, frekwen-cja wyniosła 23,82 proc. PO uzyskała32,13 proc. głosów wyborców, co dałojej 19 mandatów w Parlamencie Eu-ropejskim. Drugie miejsce zajęło PiSz 31,78 proc. głosów i również 19mandatami. Koalicja SLD-UP zdo-była 9,44 proc. proc. poparcia, co da-ło jej pięć mandatów, Nowa Prawicauzyskała 7,15 proc., a PSL – 6,8proc., taki rezultat dał obu tym ugru-powaniom po cztery mandaty w Par-lamencie Europejskim.

Kilka godzin przed ogłoszeniemkońcowych wyników podział głosówwyglądał inaczej, według tych danychliderem było Prawo i Sprawiedliwość.Po przeliczeniu głosów z 91 proc. ob-wodów wyborczych wynikało, że napartię Jarosława Kaczyńskiego zagłoso-wało 32,35 proc. wyborców, PO uzy-skała 31,29 proc. głosów. Trzeciemiejsce zajęła koalicja SLD/UP, którazdobyła 9,55 proc. Czwarte miejsceprzypada PSL, które popiera 7,21 proc.głosów., a piąte miejsce zajęła NowaPrawica Korwina-Mikkego, która zdo-była 7,06 proc.

Poza Europarlamentem pozosta-ną: Europa Plus Twój Ruch – 3,7proc., Solidarna Polska – 3,1 proc.,Polska Razem – 2,8 proc., Ruch Na-rodowy – 1,5 procent.

Co się stało w ciągu kilku godzin,zastanawiają się politycy PiS. Niektó-rzy są przekonani, że doszło do nad-użyć, co ich zdaniem należy wyjaśnić.Wątpliwości budzi także liczba gło-sów unieważnionych przez komsję –228 005 w skali kraju. To 228 005,

czyli 3,12 proc. ogólnej liczby głosów.Zwycięstwo Platformy to zaledwie

różnica 0,35 proc. głosów, dlatego nieprzełożyło się to na więlkszą liczbęmandatów.

Nie była tyo jedyna huśtawka wy-borcza. Wcześniej stacje telewizyjneogłosiły tzw. exit poll. Według tychdanych wybory wygrała Platforma, aDonald Tusk wystąpił natychmiast wroli zwycięzcy.

Największym przegranym jestugrupowanie Janusza Palikota. Jaksię okazało wzmocnienie Palikotaprzez byłego prezydenta AleksandraKwaśniewskiego nic nie dało i skan-dalizująca partia nie przekroczyłaprogu wyborczego.

Nie udała się też próba wprowa-dzenia nowych partii na scenę poli-tyczną. Jarosław Gowin i ZbigniewZiobro mogą mieć podobne problemyw wyborach powszechnych, a to ozna-cza koniec ich kariery politycznej.

Jak po każdych wyborach – są wy-grani i przegrani. Do ParlamentuEuropejskiego wejdą m.in.: Jerzy Bu-zek (PO), Anna Fotyga (PiS), Bole-sław Piecha (PiS), Michał Kamiński(PO), Janusz Korwin-Mikke (NP),Bogdan Zdrojewski (PO), JarosławKalinowski (PSL), Dariusz Rosati(PO). Poza PE znaleźli się natomiast:Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL),Paweł Zalewski, Henryka Krzywo-nos, Bogusław Sonik, Jacek Rostowski(PO), Weronika Marczuk i WojciechOlejniczak (SLD).

Przedstawiciele polskich stacji radiowychw Wielkiej Brytanii podczas dyskusjipanelowej zorganizowanej przez PPL

W Doniecku i w innych miastach doszło dokrwawych walk z oddziałami separatystów,w których szeregach walczą ochotnicy

drugi brzeg

|9nowy czas | 05 (203) 2014

Wojciech Jaruzelski1923 – 2014

Generał Jaruzelski był ostatnim dyktatoremkomunistycznej Polski, chociaż, jak podkreślałw wywiadzie opublikowanym pośmiertnie, ko-munistą nigdy nie był. Po błyskotliwej karierzew szeregach Ludowego Wojska Polskiego (zo-stał generałem mając 33 lata) w ostatnim dzie-sięcioleciu PRL przejął najważniejszestanowiska w państwie. Był jednocześniepierwszym sekretarzem Polskiej ZjednoczonejPartii Robotniczej (PZPR), dowódcą Ludowe-go Wojska Polskiego, prezesem Rady Mini-strów, a po wprowadzeniu stanu wojennego

stanął na czele Wojskowej Rady Ocalenia Na-rodowego (tzw. WRONy). W 1989 roku zostałwybrany w sejmie kontraktowym (większościąjednego głosu) prezydentem PRL. Funkcję tęzachował przez kilka miesięcy po zmianachustrojowych, w ten sposób otworzył listę prezy-dentów III RP, z tą tylko różnicą, że nie byłwybrany w wyborach powszechnych.Wojciech Jaruzelski urodził się w rodzinie

ziemiańskiej w Kurowie, w województwie lu-belskim. Nauki pobierał w rodzinnym domu, adalsze kształcenie kontynuował w gimnazjum

Marek Nowakowski1935 – 2014

prowadzonym przez zakon marianów na war-szawskich Bielanach. W 1939 roku ukończyłczwartą klasę gimnazjum uzyskując tzw. „małąmaturę”. Jego kolegą w klasie był poeta poległyw Powstaniu Warszawskim Tadeusz Gajcy.Po wybuchu wojny wraz z rodziną wyje-

chał na Litwę, skąd po aresztowaniu przeznową władzę – sowiecką, rodzinę Jaruzelskichwywieziono na Sybir. Pracował przy wyrębielasu. Zsyłki nie przeżył jego ojciec, i tam, naSybirze został pochowany. Grób ojca generałodwiedził po raz pierwszy w 1990 roku.Po śmierci ojca o wykształcenie Wojciecha

zadba sowiecka władza. Jest oddelegowany doSzkoły Oficerskiej 1 Korpusu Sił Zbrojnych wRiazaniu. Po skończonym kursie jest skiero-wany do batalionu piechoty. Składa przysięgęwojskową na ręce gen. Zygmunta Berlinga wobecności m.in. Wandy Wasilewskiej i Gieor-gija Żukowa. Wkrótce zostaje dowódcą pluto-nu strzelców. Jego pułk wchodzi w skład IArmii Wojska Polskiego, z którą dociera doPolski. Bierze udział w zdobyciu Warszawy,walczy na Pomorzu, uczestniczy w forsowaniuOdry. 3 maja wraz z pułkiem dociera nad Ła-bę. Za walki na terenie Niemiec Wojciech Ja-ruzelski został odznaczony KrzyżemWalecznych i awansowany na stopień porucz-nika w korpusie oficerów piechoty. W czerw-cu dociera do zdobytego już Berlina.Koniec wojny nie oznacza końca walk dla

porucznika Jaruzelskiego. W Polsce trzebaprzygotować grunt pod przejęcie władzyprzez komunistów przywiezionych z Moskwy.W tym czasie Jaruzelski walczy z oddziałamiantykomunistycznymi i z UPA. W powieciehrubieszowskim bierze udział w akcji wysie-dlania ludności ukraińskiej. Za walki z „ukra-ińskimi bandami” i polskim podziemiemJaruzelski otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi iawans na stopień kapitana. W tym czasiewspółpracuje z Informacją Wojskową podpseudonimem „Wolski”. Jak zgodnie twierdząhistorycy, Urząd Bezpieczeństwa w porówna-niu z Informacją Wojskową, całkowicie pod-

porządkowaną sowieckim władzom, miała ła-godne metody operacyjne.Po pokonaniu podziemia antykomuni-

stycznego i zdobyciu zaufania sowieckich mo-codawców na drodze kariery WojciechaJaruzelskiego nie stoją już żadne przeszkody.W 1953 roku mianowany na stopień pułkow-nika, w 1956 jest już generałem, najmłodszymw sowieckim bloku. Miał więc wystarczającepowody, żeby jako jedyny polski generał opo-wiedzieć się za pozostaniem marszałka Kon-stantego Rokossowskiego w Ludowym WojskuPolskim. Sowiecki marszałek musiał jednakopuścić Polskę, co nie przeszkodziło Jaruzel-skiemu w kontynuowaniu kariery wojskowej ipolitycznej. Jest ambitny, podnosi swoje kwali-fikacje, kończy dwuletni kurs WieczorowegoUniwersytetu Marksizmu-Leninizmu z wyni-kiem bardzo dobrym. Po skończeniu kursuzostaje szefem Głównego Zarządu Polityczne-go Wojska Polskiego, członkiem KomitetuCentralnego PZPR, członkiem Biura Politycz-nego KC PZPR i w końcu I sekretarzem KCPZPR. Zajmowanych stanowisk i tytułówmiał znacznie więcej: był szefem Sztabu Ge-neralnego WP (1965-1968), ministrem obronynarodowej (1968-1983), przewodniczącymKomitetu Obrony Kraju, Naczelnym Dowód-cą Sił Zbrojnych na wypadek wojny, współ-twórcą Patriotycznego Ruchu OdrodzeniaNarodowego.Pomimo licznych dokonań, do historii z

pewnością przejdzie jako autor stanu wojen-nego w 1981 roku.Miejsce spoczynku generała, podobnie jak

jego życie wzbudziło kontrowersje. – Decydu-jąc o pochówkach na Powązkach Wojsko-wych, które są szczególnym cmentarzem, bospoczywa tam wielu bohaterów polskiej histo-rii, dokonujemy wyboru wartości, które są dlanas współcześnie ważne. To nie są wartości,które towarzyszyły generałowi Jaruzelskiemuprzez większość jego życia – powiedział pre-zes Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Ka-miński. (gm)

Warszawa należy do tych miast, które mająswoich bardów. Należał do nich Marek Nowa-kowski. Wychowywał się w podwarszawskichWłochach, studiował na Uniwersytecie War-szawskim. Przez całe życie związany był zestolicą, której klimaty uwieczniał w swoichopowiadaniach i powieściach.Był to świat specyficzny, niewidoczny gołym

okiem, świat zakamarków, terenów zapomnia-nych, nieobecnych w oficjalnych przewodni-kach i na codziennej trasie mieszkańców stolicy.Debiutował w 1957 roku na łamach „No-

wej Kultury” opowiadaniem Kwadratowy.Debiut był dobrze przyjęty, ale autor przeży-wał chwile niepewności, męczyła go, jak przy-znał po latach, wątpliwość czy potrafi pisać,opowiadać. Na szczęście dla nas, czytelników,te wątpliwości nie trwały długo, a pasja pisar-ska była tak silna, że porzucił dla niej studia.W latach 50. i 60. był w środku życia towa-

rzysko-artystycznego Warszawy. Do „zakonuwolnych pisarzy”, jak później określił tę grupę,należeli między innymi: Andrzej Brycht, Irene-usz Iredyński, Stanisław Grochowiak, RomanŚliwonik, Edward Stachura. Żyli, tworzyli wWarszawie, ale jakby na jej obrzeżach, poza za-sięgiem władzy, w świecie wyklętym i zapo-mnianym przez codzienność. To był, jakokreślał Nowakowski, ich „matecznik, tworzy-wo dla twórczej inspiracji” z własnymi prawamii hierarchią. „Znaliśmy tych samych rycerzynocy, dworcowych bywalców, damy lekkichobyczajów z Polonii, gruzinki (od gruzów) zChmielnej i Widok, wykolejonych oryginałów”– wspominał pisarz. Z tego półświatka brali siębohaterowie twórczości Marka Nowakowskie-go. Powstają nowe książki: Ten stary złodziej(1958), Benek Kwiaciarz (1961), które ugrunto-wały jego pozycję warszawskiego folklorysty.

Pisarz szuka jednak innych inspiracji, znaj-duje ją w życiu zwykłych ludzi, których spokóji normalność, w jakimś stopniu bylejakość, na-gle się kończy z powodu niespodziewanegowydarzenia. I znowu tym razem oni znajdująsię na marginesie życia społecznego. W tymokresie twórczości Nowakowskiego powstajepowieść Trampolina, 1964; zbiory opowiadańSilna gorączka, 1963; Zapis, 1965; Gonitwa,1967;Mizerykordia, 1971; Układ zamknięty,1972; Śmierć żółwia, 1973).W drugiej połowie lat 60. Nowakowski za-

czyna prowadzić swoisty dziennik. Zbliżają sięwydarzenia marca’68, w jego zapiskach znala-zła się atmosfera tego okresu. Całość przesłałdo paryskiej „Kultury”, ale nie zdecydował sięna publikację, dopiero po 40 latach groma-dzony materiał ukazał się w druku pod tytu-łem Syjoniści do Syjamu.W latach 70. pisarz zaangażował się w

działalność opozycyjną. Był między innymiwspółzałożycielem podziemnego pisma lite-rackiego „Zapis”. Po wprowadzeniu stanu wo-jennego opanowała go, jak wspominałpóźniej, „reporterska gorączka”. Spotykał lu-dzi, rozmawiał, notował. W ten sposób po-wstał Raport o stanie wojennym (cz. 1 – 1982,cz. 2 – 1983), można powiedzieć druga częśćjego pamiętnika.Coraz bardziej zaczyna być kronikarzem

współczesności. W latach 90. powstają książki zokresu transformacji ustrojowej: Homo Poloni-cus (1992), Grecki bożek (1993). I w końcu swo-ją kolejną książką, Nekropolis, 2005, wraca doWarszawy swojej młodości, ciąg dalszy wspo-mnień opublikował dwa lata później, Nekropo-lis 2. Ten cykl wspomnieniowy zamyka ostatniaksiążka – Dziennik podróży w przeszłość, wy-dany kilka dni przed śmiercią pisarza. (gm)

felietony opinie

Przeżył tajgę syberyjską i stepy Ka-zachstanu. Wyzwolony z nieludzkiejziemi przez generała Andersa. Szkie-let przywrócony życiu przez dobrychPersów. Poszedł się bić o Polskę doupadłego. I padł na stokachklasztornej góry I leżał przygniecionyciałami kolegów, odłamkami poci-sków i ziemi. I został na tej obcej dlaPolaków, cmentarnej ziemi.

A kiedy padał i broń mu z rękiwypadała, oddziały alianckie szły jużna Rzym obchodząc bokiemdymiące zgliszcza klasztorne. I niko-mu już mordercza bitwa o MonteCasino nie była potrzebna. A naj-mniej chyba nam, Polakom. Bo losPolski, jak wiemy, był już przesądzo-ny. Przypieczętowany przez naszychaliantów kosztem polskiej krwi.

Może brzmi patetycznie, ale jakopisać niepotrzebną śmierć tysięcymłodych ludzi?

Na temat tej bitwy napisanoksiążki w wielu tomach, niezliczoneprace historyczne i porywające arty-kuły. Śpiewano Czerwone maki naMonte Cassino na stojąco, niczymkolejny hymn polskiej chwały. I odtamtej chwili już tylko wiwatowano.Bez końca. Włącznie z wiwatami te-gorocznych obchodów rocznicowych,zorganizowanych z całą pompą i pa-radą. A prawda historyczna, jak wie-le prawd, jest bezlitosna, i szyderczowyziera z faktów ogołoconych z mi-tów. Bitwa o Monte Cassino nieprzyczyniła się do oswobodzenia Pol-

ski. W ostatecznym rozrachunku by-ła bitwą ambicjonalną.

Co obiecywano naszym żołnie-rzom za udział w tej bitwie? Powrótdo kraju pod władzą komunistyczną?Na polskie Kresy zagarnięte przezSowietów? Do Lwowa ofiarowanegoStalinowi przez Roosevelta i Chur-chilla? A może dobry żołd i mięso wmenażkach? A po wojnie renty żoł-nierskie?

Obiecywano im chwałę oręża pol-skiego. I chwałę żołnierskiego hono-ru. Tanio kupiono nasz udział w tejbitwie okupionej takimi stratami. WWielkiej Brytanii nikt już niepamięta Monte Cassino, a jeśli terazusłyszeli, to dlatego, że książę Harrybył obecny na obchodach 70.rocznicy. Stawił się, żeby oddać hołdpamięci poległych tam Brytyjczyków,Australijczyków, Kanadyjczyków iochotników z Nowej Zelandii. Alenie Polaków. A jeśli, to mimochodemcmentarnym.

Czy nam się to podoba czy nie,wyzwolenie Polski spod niemieckiejokupacji wywalczyły wojska sowiec-kie i pod ich dowództwem polskaDywizja Kościuszkowska. LudoweWojsko Polskie zmontowane z ludzi zwywózki i uciekinierów wojennych.W wielu wypadkach tych, którym nieudało się przedostać do wojska orga-nizowanego przez generała Andersa.Bili się w ciężkich warunkach. Niemieli ani zachodniego wyposażenia,ani odpowiedniego umundurowania,

ani racji żywnościowych, anipapierów i wełnianych skarpet. Szli ochłodzie i niemal głodzie. Stalin ichwykańczał w krwawych bitwach podLenino i pod Berlinem, gdzie zatknę-li polską flagę na pruskiej BramieBrandenburskiej. Tę polską flagęwkrótce usunięto. A pamięć o tym,że polscy żołnierze przebili się przezzaciekły opór niemiecki zasypanopiaskiem milczenia. Sowieci nie zgo-dzili się nawet na założenie w Berli-nie kwater na cmentarzu dlakilkunastu tysięcy poległych tam Po-laków. Do podpisania aktu kapitula-cji Niemiec polskiej delegacji niedopuszczono. Na defiladę zwycię-stwa nie zaproszono. Ani w Berlinie,ani w Londynie.

No i żadnych wniosków z tej tra-gicznej historii nie wyciągnięto. PodBerlinem bił się też zmarły kilka dnitemu gen. Wojciech Jaruzelski. Po-stać złożona przez historię. Przeszedłprzez zsyłkę na Syberię. Ale prze-szedł też na wiele lat na sowieckąstronę. Na kilka lat przed śmierciąpowiedział: „Przepraszam, żałuję,proszę o przebaczenie”. Niech muziemia lekką będzie.

Odszedł człowiek uważany za na-rodowego potwora i narodowegozbawcę. Jeszcze jeden w naszej zawi-łej historii antybohater. Odszedł wdniu wyborów do europarlamentu.W chichocie historii, do której jakośsię przyczynił.

A historie niestety piszą filmowi

scenarzyści. Filmy są największą bro-nią historycznych mitów i propagan-dy. Nie do przebicia z tomami pracnaukowych. Maj przyniósł nam naekrany telewizji BBC2 niemiecką sa-gę wojenną Nasze matki. Nasi ojco-wie. Saga to, czy soap opera? Jest tojeden z najlepiej zrealizowanychfilmów wojennych. Masakra ciał idusz. W tym sensie dorównuje filmo-wi Spielberga Saving Private Ryan.W niemieckim serialu wojna toczy siętylko na terenie sowieckim i polskim.A przy okazji masakry ciał i dusz,zmasakrowano i Armię Krajową. Do-robiono nieprawdopodobne scenychamskiego, brutalnego antysemity-zmu akowców. Przy całym polskimantysemityzmie podobnych sytuacji izachowań w AK nie było. Ja tam by-łam i wiem, co piszę. Za pieniądzewszystko można. nawet gwałcić cudząpamięć, osłaniając własną.

Po emisji odbyła się w studiu BBCdyskusja. Wszyscy dyskutanci, wmniejszym lub większym stopniu za-rzucili temu filmowi nieprawdę. Wsposób najbardziej zdecydowany wy-powiedział się polski ambasador wLondynie Witold Sobków.

Po tym filmie wnuk mógłby zapy-tać bohaterskiego dziadka z ArmiiKrajowej: – Dziadku, a ilu Żydówwydałeś Niemcom i zamordowałeś?

Maj był powodem do refleksji.Nie był powodem do tryumfów. Do-brze, że się kończy. Przed nami desz-czowe angielskie lato.

Majowe refleksje

Czas na rewolucję

Krystyna Cywińska

[email protected] 639 850763 King’s GroveLondon SE15 2NA

Dla mnie maj to miesiącrefleksji. Nie kojarzy mi sięz majową jutrzenką. Ani zwiwatami na cześć zwycię-stwa pod Monte Cassino.Ani z paradami zwycięstwanad III Rzeszą niemiecką.Kojarzy mi się z cmenata-rzami poległych. Mamkuzyna na Monte Cassino.Ma wciąż 22 lata.

Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiegopokazały, jak wielka jest przepaść pomiędzy tym,co widzą politycy, a tym, czego chcą wyborcy.Zachodni model demokracji, który rządził światemprzez prawie pięć wieków powoli przechodzi dolamusa. Chcąc nie chcąc nadchodzi czas narewolucję.

Europa, jaką znamy, to przestarzały modelrządzenia. Wybory pokazały, że Europa tracizaufanie wyborców, którzy zmęczeni są jejobecnym kształtem i wyglądem. Chcą zmian i toszybko. Nigel Farage z UKIP ma powody dozadowolenia: jeszcze kilka lat temu nikt nietraktował go poważnie, teraz jego nacjonalistycznai antyeuropejska partia zgarnęła większość miejscw Parlamencie Europejskim z ramienia WielkiejBrytanii. Z niszowej partyjki stała się głównymgraczem na brytyjskiej scenie politycznej.

Może to zabrzmi paradoksalnie, ale Farageswoją wygraną zawdzięcza właśnie nam, Polakom.Co nie znaczy naszym głosom. Jest nas tu poprostu za dużo. Tak dużo, że nikogo już nieinteresuje to, czy ciężko pracujemy czy nie. Ważne

są liczby, które łatwo działają na wyobraźnię:prawie czternaście tysięcy polskich rodzin pobieraw UK zasiłki na dzieci i – według „Daily Mail” –wysyła pieniądze do Polski. Nieważne, czy im sięnależą czy nie. Liczy się to, że liczby budzązrozumiałe oburzenie. I nie pomogą nikomu: aninam, którzy już dawno staliśmy się chłopcem dobicia, ani brytyjskiej scenie politycznej, bo – jakprzyznają sami Anglicy – Nigel Farage nie maspecjalnie żadnego pomysłu na to, jak rządzić. Grana emocjach i szybko może się okazać, że to się niesprawdzi na dłuższą metę.

Nie lepiej jest w Polsce. Z jednej strony jesteśmydumni z tego, że należymy do Unii Europejskiej.Chwalimy się swoim europoparciem. Z drugiej,gdy przychodzi czas na wybory, o zadecydowanieo dalszym losie wspólnej Europy – nie głosujemy.Być może zmęczeni jesteśmy polskim stylemuprawiania polityki. Być może nadal nie wierzymyw to, że jesteśmy w stanie coś zmienić. Efekt jestpodobny – w ten czy inny sposób wyrażamydokładnie to samo: zmęczenie i rozczarowanietym, w jaki sposób się nami rządzi. I co gorsze:

nikt nas, obywateli, nie słucha. Rząd robi swoje,partie polityczne ciągle rozgrywają między sobą tesame żenujące małe wojenki, a sytuacja w krajuwciąż się pogarsza. I to bez kilkamilionowej rzeszycudzoziemców mieszkających w naszym kraju.Jeszcze ich nie ma. Ale przyjadą. Także do Polski.

Europejskie wybory pokazały dobitnie to, oczym mówi się już od dawna: rządzący corazbardziej tracą poczucie rzeczywistości. Coraztrudniej mówić o tym, że władza słucha swoichobywateli, zarówno tutaj, w Wielkiej Brytanii, jak iw wielu innych krajach, w tym w Polsce. A toprzecież ta sama władza, która została wybrana wtrakcie demokratycznych wyborów.

Czy to znaczy, że coś jest nie tak z demokracją?Mam nadzieję, że nie. Jedno za to jest pewne:nadchodzące kilka lat będzie trudnym okresem nietylko dla rządzących, ale dla nas wszystkich:Europejczyków. Bo to, co tak niewinnie wygląda,może być początkiem rewolucji. Rewolucji, którazmieni oblicze Europy i życie każdego z nas.

V. Valdi

nowyczas.co.uk

2014

nnoowwyycczzaass

10| 05 (203) 2014 | nowy czas

|11nowy czas | 05 (203) 2014

komentarze

Na czasieGrzegorz Małkiewicz

Wacław Lewandowski

Klęska „ludzi sportu”

ANDRZEJ KRAUZE komentuje

Nareszcie! W wyniku wyboróweuroparlamentarzystą nie został ża-den były sportowiec, jeśli nie liczyćBogdana Wenty, byłego trenera re-prezentacji Polski w piłce ręcznej. Jestto wydarzenie bez precedensu. Wostatnim dwudziestopięcioleciu nie-mal wszystkie partie wciągały na listywyborcze byłych sportsmenów, pra-wie zawsze z sukcesem.

Człowiek znany z tego, że kiedyśboksował, biegał czy grał w piłkę zo-stawał posłem lub senatorem, co nieznaczy, że zostawał politykiem. Naj-częściej kończyło się tak, że zasiadał wposelskiej ławie i głosował, jak partiakazała. Nie wchodził na mównicę, niemiał nic do powiedzenia i godził sięna rolę biernej kukły. Proceder rozda-wania mandatów byłym sportowcommaksymalnie nasiliła w swej politycz-nej praktyce Platforma Obywatelska,być może dlatego, że jej przywódcanajwidoczniej nie spełnił się w swejpolitycznej karierze i pozostał na za-wsze chłopcem w krótkich spoden-kach, marzącym o sławie futbolisty.Gdy zetknie się z byłym mistrzemsportu, premier staje się właśnie takimchłopcem, gotowym obdarować par-lamentarną posadą za koszulkę czypiłkę z autografem.

Klub parlamentarny PO jest za-wsze pełny ludzi znanych kiedyś zaktywności ruchowej i – często –umysłowej nieporadności. Inne par-tie, widząc że taktyka przyciągania

ex-mistrzów przynosi efekty, starałysię naśladować Platformę, toteż wtegorocznych wyborach do Parla-mentu Europejskiego byłych gwiazdsportu nie zabrakło nie tylko na li-ście PO, ale także SLD czy Solidar-nej Polski.

Na szczęście wyborcy dostrzegli, żete byłe gwiazdy są tylko figurantamikonsumującymi poselskie diety z bra-ku lepszych widoków na zarabianiepo zakończeniu stadionowej kariery iżadnej z nich nie udzieliły mandatuzaufania. Być może jest to lekcja, któ-ra zmieni polityczne obyczaje w Pol-sce i odtąd partie nie będą zapraszaćna wyborcze listy byłych specjalistówod piłki kopanej, nart, pływania, sko-ków i podskoków.

Może w przyszłości przyjdzie teżczas na rzucanie w tzw. przestrzeńpubliczną pytań o to, jakim prawemrządzący godzą się na finansowanie zpieniędzy podatników nowych zabawbyłych mistrzów, jak np. czyni to spół-ka skarbu państwa PKN Orlen, fi-nansując Adamowi Małyszowi,kierowcy-amatorowi, zabawę w kie-rowcę rajdowego? Biorąc pod uwagęto, że w dzisiejszym świecie gwiazdomsportu płaci się tyle, że są w stanieodłożyć na dobre życie po zakończe-niu kariery, jest to proceder wręcznieprzyzwoity, który kiedyś powinienstać się tematem publicznej debaty,choć słaba nadzieja, że w jej zainicjo-waniu pomogą media. Te same spółki

skarbu państwa, które sponsorują ta-kie igraszki, są bowiem najpotężniej-szymi na rynku reklamodawcami dlastacji telewizyjnych, rozgłośni radio-wych i czasopism.

Ostatnie wybory przyniosły jesz-cze jedną dobrą wiadomość. Oto wKrakowie, gdzie wybory połączono zreferendum w sprawie organizacjiolimpiady zimowej w roku 2022,zdecydowana większość mieszkań-ców powiedziała „nie” olimpijskimplanom, w wyniku czego prezydentMajchrowski wycofał kandydaturęmiasta do bycia gospodarzemigrzysk. Wprawdzie zanosi się na to,że teraz Kraków będzie musiał płacićodszkodowanie firmie, która sporzą-dzała kandydacki wniosek, (za co jużdostała ponad trzy miliony), ale to itak furda, wobec katastrofy finanso-wej, jaka spadłaby na miasto w wy-padku organizacji igrzysk.

Nie mówię tu o zagadnieniachideowych, choć skądinąd powszech-nie wiadomo, że dzisiejsze olimpiadynie mają zgoła nic wspólnego z ide-ałami olimpijskimi. Wiadomo jed-nak, że do organizacji wielkichimprez sportowych miasta-gospoda-rze dopłacają sporo, zyski zaś wędru-ją do międzynarodowych korporacjirządzących światowym sportem.Kraków – ważny nie tylko dla krako-wian, ale dla wszystkich Polaków –nie zasługiwał na to, by stać się arenątego rodzaju widowiska.

Europoseł Marek Migalski, startujący z listy Polska RazemJarosława Gowina, postanowił najwidoczniej zdobyćrozgłos wydając w wigilię wyborów książkę ParlamentANTYeuropejski. Czy liczył na to, że szczerość zapewni muzwycięstwo? Pewnie nie liczył, bo elokwentnympolitykiem jest. A raczej był, bo wybory przegrał, a ci cowygrali, skorzystają z jego dobrych rad, jak ciągnąć kasę zBrukseli. A rad jest kilka, wystarczy wykorzystaćdoświadczenie byłego posła. Nie namawia w końcu dofiskalnych nadużyć, tylko podsuwa rozwiązania, w jakisposób poruszać się w labiryncie biurokratycznej machiny,którą oficjalnie należy ośmieszać, a na co dzień doić, czyliwyciskać brukselkę. „Jeśli skrupulatnie się policzy, to zadwadzieścia kilka dni pracy można miesięcznie dostaćwłaściwie drugą pensję (i to już bez opodatkowania). Skorowięc ktoś mówi o zarobkach europosłów, to winien raczejoperować liczbą około 12 tysięcy euro miesięcznegoczystego przychodu” – przekonuje Migalski.

Baron de Kret

kronika absurdu

Nie ma demokracji bez wolnych mediów. To banał, aleod czasu do czasu trzeba go sobie przypominać. Mediatracą wolność nie tylko w relacji do politycznej władzy.Częściej są zagrożone w najbliższym kręgu i przez to siłarażenia jest większa, a obrona trudniejsza. W atmosferzefamiliarnej wpadamy w pułapkę zagłaskania isprzeniewierzenia się zaufaniu, jakim obdarzył nasczytelnik, który powinien być sędzią najważniejszym.

„NowyCzas” kilka razy skorzystał z do-tacji krajowych. Był też i jest prywatniewspierany przez osoby wierzące w po-trzebę istnienia takiego tytułu, w tymprzez tych, którzy od lat wykupują pre-numeratę, nawet w Londynie, gdzienasze pismo dostępne jest bezpłatnie.Bardzo sobie taki wyraz uznania ceni-my. Nie potrafimy tego uznania spłacićinaczej, jak tylko robiąc jeszcze lepszągazetę, gazetę niezależną. Niezależnośćstracić bardzo łatwo, ale bardzo trudnoją zdobyć. Walczyliśmy o nią i budowa-liśmy uznanie przez wiele trudnych lat.

„NowyCzas” nigdy niemiał ambicjikomercyjnych. Nie wydajemy gazety,żeby na niej zarobić. Oczywiście byłobyhipokryzją twierdzenie, że nie interesujenas gazeta przynosząca dochody, że bi-lans wydawniczy będzie dodatni, że staćnas będzie na wypłacanie przyzwoitychhonorariów i zwiększenie nakładu.

Szczególnie to drugie życzenie jestniemożliwe do osiągnięcia bez dodatko-wych funduszy, tutaj sam entuzjazm niewystarczy. Dlatego na trudnym rynkuwydawniczym, szczególnie w dobie in-ternetu dofinansowanie jest często jedy-nym ratunkiem. Ale jak pokazałyostatnie lata, nawet bez dofinansowaniagazeta jakimś cudem przetrwała.

Cudotwórcami są współpracownicyredakcji, w większości przypadków nie-oczekujący gratyfikacji finansowej. Nacuda odporna jest drukarnia. W przy-padku dotacji beneficjentem nie jest re-

dakcja czy wydawca, a całe środowiskozwiązane z naszym tytułem i na to pi-smo cierpliwie czekające.

Tak profilowana gazeta jest czymświęcej niż dostarczaniem bieżącejinformacji i pozyskiwaniem klientów dlaogłaszających się firm. Jest ważnym do-kumentem i zapisem pokoleniowym lu-dzi, którzy tworzą wspólnotę wymaga-jącą czegoś wiecej niż chleba i igrzysk,którzy mają swoje przemyślenia i twór-cze ambicje. Którzy przyglądają sięotaczającej rzeczywistości i wyrażająswój niepokój. Internet nie wystarczy, niewystarczą też słupy ogłoszeniowe, gdzietreść jest wypełniaczem, choć i tammoż-na nieraz znaleźć ciekawe artykuły.

Nie dajmy się oszukać szamanom odwizerunku i wartości życia, że liczy się tui teraz. Pozbawili już nas prawie per-spektywy historycznej, od pewnego cza-su obserwuję też próbę pozbawienia nasprzyszłości. Brzmi paradoksalnie? Mo-że. Nikt do takiego zamiaru się nie przy-zna, a jednak nawet w programachpartii politycznych przeważa troska odzisiaj, z pominięciem przyszłych poko-leń. Liczy się tu i teraz, czyli koniecznośćzdobycia wyborczej przewagi. Brak tro-ski o przyszłość społeczeństw zastępujetroska o przyszłość planety. Sprawaważ-na, ale nieproporcjonalnie rozdęta dorozmiarów grożącej nam katastrofy. Aspołeczeństwa poddaje się eksperymen-tom socjotechnicznymw celu wychowa-nia osobników wegetatywnych.

nasze dziedzictwo na wyspach!

POSK AGM 2014– IF YOU’RE HAP… HAP… HAPPY,CLAP YOUR HANDS …! ...BUT, ALLIS NOTWHAT IT SEEMS…

The second, (white booklet, 55 pages), is about: POSK generally;‘money, money, money’, (just like the Abba song); committeeminutes; and a sort of who’s who of POSK; and again, ‘money,that’s all we want’, (just like the Lizards song of the 1980s).Included also is a small gold commemorative lapel-badge,celebrating 50 years of POSK. Great stuff. Is someone, somewhere(at POSK?) trying to tell us at Nowy Czas something? Even anoriginal copy of POSK’s elusive 1964 Statut (Memorandum) inyellow cover (30 pages), has now conveniently emerged. And whata read that makes.

Anyhow, back to the 2014 POSK AGM ‘missile’. But, all is notwhat it seems. In fact the enclosed also carries an invite forPOSK’s 50th Anniversary Ball, with 4-course meal, and music bythe Czaban Band, for Saturday evening 21st June. Fair enough.There is nothing like a nice bash, party atmosphere, with goodmusic, food and drink, all at POSK. But hold on. There is more.Tucked away is a letter Apel 50-lecia POSKu (POSK’s 50-yearFund Appeal) signed by Przewodnicząca (Presiding Lady Officer,Joanna Młudzinska.

Further on, another document; “Standing Order Form for oneoff/regular donations”. Ms Młudzinska’s letter – all about money,and undated – offers us the chance of participating in the 50 years’of POSK Jubileuszowy Fundator (Jubilee Funder) appeal. For£500 (five hundred pounds) you get full, lifetime POSKmembership, your name honoured on the POSK foyer members’board, and the chance to part with even more money! Throughdeeds of covenant – very similar to what the Marian Fathers(Charitable Trust No. 1075608), once of Fawley Court, today stillmenacingly operating at Polski Ośrodek Katolicki, (POK), Ealing,West London practice, – you can hand over houses, assets andmoney at favourable discounted tax rates. Tax relief favouring thePOSK Charity (No. 8163310, or is that No. 236745?). Mmm…much to mull over here. Suffice to say that the POSKMemorandum (Statut) of 19 August 1964, clearly states: “…noneof the objects of the (POSK) Association shall be undertakenOTHERWISE than for EXCLUSIVELY CHARITABLEPURPOSES.” Well, that’s good to know.

Given such an avalanche of material, a resourceful NowyCzas researcher has pulled together the last ten years’of POSK AGM bulletins, and accounts. On close

scrutiny, together with POSK AGM bulletins years 2013, and2014, some real little pearls come to light. The empty slogans aloneare a (Soviet Five-Year Plan style), heavyweight advertiser’s dream:Zachowajmy nasz dorobek/ Let’s Preserve Our Legacy.” (2012).Read: ‘Further feathering our nests (POSK Komitet). Or,Przyszłość w naszych rękach (The Future in our Hands). Read:‘Your money, donations, votes, and assets in our hands’ (2011). Or,just one to finish on: Na szerokie wody (Onto OpenWaters).”(2008). Read: ‘Let’s All Drown Together’, or better still,Tonący brzytwy się trzyma (A Drowning Man clings to razorblades – and more water).

But, humorous this is not. What, and for how long have theopaque shenanigans at POSK been practiced? To what extent aremessrs Andrzej Zakrzewski, Olgierd Lalko, Robert Wisniowski,Leszek Bojanowski, Andrzej Makulski, Andrzej Rumun, MarekGreliak, Janina Kwiatkowska, Piotr Kaczmarski (now running

POSK’s Jazz Café), possibly even Hanna Lubaczewska, with onetime POSK lawyer Edward Chryniewiecki and a host others, ableto assist us, humble Polonia folk, but more importantly integralunits of POSK, such as: POSKlub, Komisja Rewizyjna, loyalPOSK Association club members, and potential new POSKmembers with a proper account of POSK’s numerous dealings,coupled to a policy of transparency, non self-interest, and a processof democratic openness?

The above question – and that’s just what it is – is all-important. “Money Makes The World Go Round”, as the famoussong from the hit show and film, Cabaret makes robustly clear.

Delving into POSK’s financial past, it is clear that there wereonce, ‘good (financial ) times’. Let us look at a time in 2007, (POSKAGM Bulletin POSK i Polska – POSK i Polacy (POSK andPoland – POSK and Poles), when one Jan Serafin was in charge ofDział Domu (House Matters). It seems money was aplenty. Therewas work ahoy! A hundred and thirty locks (!) alone in the POSKbuilding were replaced; fire wardens were expensively drilled;POSK building electrics were overhauled – much expensive re-wiring done; air conditioning expensively improved; even theNotice Board in POSK’s vestibule got an exceptionally expensivemakeove! But the real progress and financial outlay was achieveddown in POSK’s basement where the Jazz Club for the sum ofaround £200,000” (Koszty remontu zamknęły się kwotą około£200,000…) was built. In fact later POSK accounts reveal the realfigure was £500,000 (!). But, at least this princely sum of half amillion pounds was found – all thanks to the skills of Jan Serafin.Meanwhile, Antec the Builder Ltd, (really, that was their name !)having been suspiciously purpose-registered for the Jazz Clubbuild, was immediately dissolved.

Today Jan Serafin, allegedly a close friend of the MarianFathers, courageously plies his trade – heating engineer/plumber –and money making talents, at the 60 year old Charity Institution,Kolbe House, an elderly persons care home in Ealing, West

14 | 05 (203) 2014 | nowy czas

London. He himself has sadly fallen on hard, lean times, andneeds all the help he can get. The subject of a bankruptcy petitionin 2011 (No. 4271 of 2011, London Gazette), taken out by theInland Revenue (Today HMRC), for a debt of £22,173.62, othercreditors in an illustrious list include: AA Personal Finance,£2,666.73; Nat West, £3,558.15; Tesco Personal Finance,£10,139.64; and then two individual creditors, Elizabeth Howardowed a staggering £60,000.00, topping the bill is HenrykaWoźniczka who is owed a whopping £65,298.41. Report Source,in the Public Domain, in the Central London County Court,Reference: BKT33340511, issued last on 2 April 2014. Allegedly,there are also Court Judgements outstanding against Jan Serafintotalling circa £100,000.

The emergence of the POSK 1964 Memorandum, the Statut,reveals that bankrupts cannot remain as POSK club members.How many alleged bankrupts are there in the ranks of POSK’svarious trust and company committees, or club members?

At POSK there is the highly vexing issue of the development ofpart of POSK’s totally charity-designated premises into four(commercial) flats. The tender process for this questionable£700,000 build, initiated by a POSK Committee decision,appointed Drayton Ltd, another new company, with little if anyassets (in fact personal assets stand at minus £14,000 and virtuallyno credit worthiness, (Credit rating of only £3,000). How can acompany, Drayton Ltd, with such a hopeless financial profile beentrusted with a commercial construction project totaling close to£1million!

With the near shambles and extortionate legal costs of thesupposed Warsaw Frascati building donation, all this amounts to aserious abrogation of POSK’s trustees/directors’ responsibilities,and it’s duties and financial, fiduciary obligations.

The issue of voting by proxy at POSK AGMs issomething that POSK club members have tried quiterightly to exercise. Time and again, Andrzej Zakrzewski,

POSK’s eminence grise has quite wrongly at POSK AGMmeetings tried to stop this members’ right. Yes, the POSK statuteof 1964, quite out of keeping with the spirit of modern law,erroneously allows just a single ‘corporation’ vote. In fact the‘instrument’ voting by proxy is ambiguous, and to avoid doubt, the1964 Statut should be updated and individual voting by proxyshould be introduced forthwith. In any event, POSK memberswho elect someone to attend POSK AGMs on their behalf byproxy, ARE allowed to attend, and BE PRESENT at all POSKAGMs, Special, or Extraordinary Meetings.

Finally, Andrzej Zakrzewski with Joanna Młudzińska (on whoseauthority?) write an intimidatory letter on 25 April to GrzegorzMałkiewicz complaining about Nowy Czas and Mirek Malevski’sarticles on POSK. With wholly unfounded accusations of slurs anddefamation on their persons and POSK generally, the said letteradds insult to injury in forgetting that Nowy Czas very oftencarries positive on POSK, and gives free space for listings, and freePOSK advertising. To date, having replied to their letter on 28April, seeking clarification on many points, Nowy Czas has heardnothing from messrs Zakrzewski and Młudzińska.

Clause Q, page 4, – amongst POSK’s many noble aims – thePOSK Statut of August 1964 states: “To establish and support oraid in the establishment of and support of any charitableassociations or institutions and to raise, subscribe or guaratneemoney for charitable purposes…”

In short, where is POSK’s (Charity and Trust ) Committees inthe fight against the quasi ‘sale’, and now defence/recovery ofFawley Court? Where is POSK as a charity in the fight against theMarians’ abuse of charity property and assets? Where is POSK inthe fight against the Marians’ child abuse and paedophilia? Whereis POSK when upright groups such as the Komisja RewizjnaPOSKlub try and uphold proper accountancy procedures,financial transparency, upholding the law against corruption?

Mirek MalevskiChairman, Fawley Court Old Boys/FCOB Ltd

Through the letterbox, landing on my very own doormat,a POSK AGM 2014 – sounds like a Polonia scud missile –A POSK Annual General Meeting invite for 11am, Saturday,7 June. Enclosed are two booklets. The first, in a hospitalizedpastel blue-rinse cover (112 pages with photos), is entitled:Nowe Perspektywy, (New Horizons) and packed with muchpositive cultural, theatre, and social news, including of coursemuch on POSK’s 50th anniversary.

takie czasy

Grzegorz Małkiewicz

– W tej książce nie chodziło nam o lustrowanieprzodków – podkreśliła Dorota Kania – tylko opokazanie, jak zbudowany został system III RP.Główne role odgrywają w nim ludzie wy-wodzący się ze służb specjalnych i nomenkla-tury PRL, bo taki właśnie był dobór kadr. I tensystem całymi rodzinami, pokoleniami prze-szedł z komuny wprost do III RP. Pokazaliśmyludzi, którzy tworzą główny nurt mediów, a któ-rzy swą pozycję zawdzięczają związkom rodzin-nym. Przypomnieliśmy też, że właścicieleprywatnych stacji , TVN i Polsatu, zaczy-nających w latach 90. byli zarejestrowani jakotajni współpracownicy SB.

O tym, jak bardzo Polska zanurzona jest wswojej niedawnej, tragicznej historii świadczynie tyle książka, co dyskusja wokół niej. Wostrych sporach do tych samych nieporozumieńczy nadużyć dochodzi z jednej i z drugiej stronypolitycznego spektrum. Spróbowałemuporządkować główne wątki tej walkiadwersarzy na pióra i mikrofony, którzy po-pełniają podobne grzechy używając świadomiebądź nieświadomie myślowych kalek.

Grzech pierwszy: nikogo nie można oceniaćz tego, co robi, powołując się na to, co robilijego/jej rodzice.

I tak, i nie. Ceną (dla niektórych zbyt wy-soką) jaką się płaci za sławę jest kapitulacja zprywatności. Kiedy pochodzenie medialnychnazwisk wskazuje na jedno źródło, wtedy jesttemat, a Resortowe dzieci nie stanowią naduży-cia.

Grzech drugi: nie uprawiamy polityki histo-rycznej.

W temacie transformacji ustrojowej to dosyćtrudne zadanie, stygmatyzowanie takiej po-stawy od lat dało swoje rezultaty i każdy dzien-nikarz (nawet prawicowy) stąpa ostrożnie pogruncie, żeby tylko jakichś historycznych upio-rów nie sprowokować.

Grzech trzeci (najmniej racjonalny, ale naj-ważniejszy): nie sprawdzajmy życiorysów osóbzajmujących stanowiska publiczne, czyli katego-ryczne „nie” dla lustracji.

Ciekawy wymóg życia publicznego, skoro wtym samym czasie na niższych szczeblach ad-ministracji życiorysy się sprawdza, nawet zużyciem służb specjalnych. Sam byłem swegoczasu sprawdzany, kiedy moja żona starała się opracę w Instytucie Kultury Polskiej w Londy-nie. Pracę dostała, z czego wniosek, że wy-padłem zadowalająco (tylko co o tym myśleć…)

To są grzechy główne, wszystkie inne postawystają się ich pochodną.

Swoistą przejrzystością i dosadnością myślipopisał się w tym wypadku redaktor TomaszLis: Lustrowanie amerykańskich polityków czydziennikarzy? To się w pale nie mieści! A u nas

to, co wyprawiają – nie waham się użyć określe-nia „żule prawicowego lumpeksu” – jest w oko-licach mainstreamu.

W pale się mieści, nie mieści się natomiastna półkach księgarskich. Tyle tego na Zacho-dzie drukują. Pozycje autoryzowane i nieauto-ryzowane. Redaktor Lis o tym nie wie? A byłprzecież korespondentem TVP w Ameryce. Wtych ogólnie dostępnych biografiach ludzi zpierwszych stron gazet jest wszystko i do tegotak daleko wstecz, jak tylko udało się dogrze-bać. W przypadku obecnego prezydenta USApojawiły się biografie dalekie od poprawnościpolitycznej, nawet jak na standardy zachodnie.W Polsce biografia jest tabu, głównie chyba zobawy przed procesami sądowymi. W raziekonfrontacji autor jest na pozycji przegranej,wygrywa zwykle pozew, walczący o prywatnąnietykalność. Szkoda, że nie myślał o tymwchodząc w przestrzeń publiczną.

Ciekawe, czy określenie „żule prawicowegolumpeksu” dotyczy tylko autorów książki, czy teżobejmuje szerszy zbiór dziennikarzy i politykówinaczej myślących? Ciekawe czy znajdzie się żul,który w programie Lisa oświadczy, że jest żulemi na żadne ulgowe traktowanie nie liczy…

Sukces wydawniczy Resortowych dzieci spo-wodował pęknięcie misternie przez lata budo-wanego systemu, w którym sprawy ważne dlazrozumienia procesów społecznych były ze-pchnięte na bezpieczny margines. Zepchnięte wnieuczciwy sposób, zgodnie z narzuconąfałszywą przesłanką, że to co jednostkowe, niemoże być dowodem na to, co ogólne. Książka oresortowych dzieciach pokazała, że postawy in-dywidualne były powielane i dotyczyły wyrazis-tej grupy wywodzącej się z elit władzy PRL-u.Popełnione przez autorów książki błędy niezmieniają tej perspektywy. Indywidualne przy-padki tworzą całość, czyli musimy złamać ko-lejne tabu przestrzeni publicznej i cofnąć się dotragicznej karty wojennej i powojennej.

W Polsce zanim doszło do „radosnej odbu-dowy kraju ze zniszczeń wojennych”, nowawładza ustanowiona przez Związek Sowieckidokańcza dzieło niemieckiego okupanta elimi-nując pozostałości elity narodu. Symbolem tejsocjotechniki nowego porządku jest Katyń, aledokończenie niszczenia elit to lata powojenne.Przedstawiciele elit, którzy mieli trochę więcejszczęścia zostają zepchnięci na margines życiaspołeczno-politycznego. Powstaje nowa klasarządząca, która – zgodnie z instrukcją partyj-nych poradników (i zdrowym rozsądkiem) – razzdobytej władzy nie odda. Wprawdzie w reflek-sji politologiczno-socjologicznej taka ocena wie-lokrotnie pojawiła się, w przestrzeni publicznejobowiązywała wersja „transformacji ustrojo-wej”, bez dodawania oczywiście, że zmiany na-stąpiły z zachowaniem przywilejów i pozycjinowej klasy rządzącej o proweniencji sowieckiej.

Książka Resortowe dzieci pokazuje na licz-nych przykładach (w pierwszej odsłonie doty-

czy to mediów, autorzy zapowiadają ciąg dal-szy), że w „transformacji ustrojowej” nie doszłodo wymiany elit, rządzi ten sam obóz najlepiejprzygotowany do sprawowania władzy. Do-puszczeni do partycypacji ludzie spoza elit do-stali gotowy skrypt i jako neofici są jeszczebardziej oddani w wypełnianiu podjętej roli.(Stąd obecność Jacka Żakowskiego na okładcepierwszego wydania). Nic nowego, komuniścina początku rządowej kariery też korzystali ztechniki środowiskowego rozmycia, zapraszającdo elity władzy wczorajszych wrogów. Najlep-szym przykładem była kariera Bolesława Pia-seckiego, polityka skrajnie prawicowego przedwojną i szefa koncesjonowanego antykościel-nego instytutu PAX po wojnie.

Pierwsza praktycznie książka o meandrachpowstawania, jak się często określa, „wolnych me-diów” po 1989 roku, porządkuje ten proces iujawnia to, co z dużą finezją – a jak było trzeba,brutalnością – było spychane w niszowe rejonydebaty publicznej. Ten proceder, w dużym stop-niu utrudniony przez rozwój internetu, zaczął siękruszyć, a publikacja Resortowych dzieci uzupeł-niła brakującą wiedzę.

Trzeba dodać, że na początku lat 90. próbo-wano poszerzyć szeregi dziennikarskie o osobyspoza układu. Zwycięstwo było jednak chwilowei praktycznie wszyscy dziennikarze z „nowejfali”, ale bez licencji „środowiska”, znaleźli siępoza mediami głównego nurtu. Najbardziejspektakularne były losy grupy młodych dzienni-karzy TVP, kolokwialnie nazwanych „pamper-sami”. Ich błyskotliwe kariery, które wniosłyświeży powiew w publiczne media, trwały jedensezon, po czym wszystko wróciło do normy.

Jakże korzystnym forum dla miejscowych lus-tratorów i antylustratorów okazało się spotkaniez Dorotą Kanią w Sali Malinowej POSK-u. Po-między uwagami bardziej lub mniej rzeczowymiwystąpił nagle i bezkompromisowo obrońca tutej-szej działaczki Reginy Wasiak-Taylor. – Nie byłakapusiem – oświadczył. Część sali odetchnęła zulgą. Część z niedowierzaniem spojrzała posobie. Największa część nie wiedziała o kogo cho-dzi, bo w wypełnionej po brzegi sali była rekor-dowa liczba młodych, nowych twarzy. Co możeświadczyć o tym, że nie wszystko jeszcze stracone,że niedawna historia interesuje jednak młode po-kolenie, urodzone już po 1989 roku.

Po interwencji Jacka Żakowskiego, który udowodnił, żejego życiorys nie mieści się w definicji „resortowe dzieci”sąd nakazał wydawcy wycofać wizerunek znanego dzien-nikarza z okładki książki. W jego miejsce wydawca wstawiłznak zapytania. Powyżej współautorka książki DorotaKania, z którą spotkanie w Londynie odbyło się 17 i 18 maja.

|13nowy czas | 05 (203) 2014

Książkę Resortowe dzieci. Media, bijącą rekordy popularności, którejautorami są Dorota Kania, Jerzy Targalski i Maciej Marosz przeczy-tałem wkrótce po jej ukazaniu się w grudniu 2013 roku. Przeczytałem zpewnym wysiłkiem i mieszanymi uczuciami. To ważna książka, ale jejstylistyka, zdominowana zawartością ubeckich kartotek, wymagadużego poświęcenia w trakcie lektury. Jest to książka faktograficzna,bez rozwiniętych analiz. Może wkrótce doczekamy się refleksji natemat krótkiego w perspektywie historycznej, ale najbardziej zbrod-niczego okresu w dziejach Polski.

Jak hartowała się elita III RPczyli kilka uwag po lekturze „Resortowych dzieci”

czas przeszły teraźniejszy

SANTO SUBITO!Kanonizacyjne świętowanie. Parafia w Bal-ham, dzięki swemu proboszczowi ks. prałato-wi Władysławowi Wyszowadzkiemu, słyniejako miejsce tętniące życiem muzycznym.Wieczór poetycko-muzyczny 27 kwietniapoświęcono św. Janowi Pawłowi II

Europa potrzebuje Polski. Kościółw Europie potrzebuje świadectwawiary Polaków. Polska potrzebujeEuropy…

Jeszcze raz powtarzam ci, Europo,która jesteś na początku trzeciegotysiąclecia: Bądź na powrót sobą!Bądź sama sobą! Odkryj na nowoswe źródła. Ożyw swoje korzenie.W ciągu wieków otrzymałaś skarbwiary chrześcijańskiej. Nie lękaj się!Ewangelia nie jest ci przeciwna,ale jest po twojej stronie…

Jan Paweł II

Niedawne dni dla Polakóworaz wszystkich katolikówna świecie upłynęły podznakiem wielkiej radości.W poczet świętych Kościoła

wpisanych zostało dwóch wielkich Papieży – JanXXIII oraz nasz rodak Jan Paweł II. Przeświad-czenie o świętości życia Słowiańskiego Papieżaobecne było jednak w sercach ludzkich już za ży-cia Jana Pawła II, czego dowodem miały byćliczne uzdrowienia i cuda niewytłumaczalne znaukowego punktu widzenia.

Wszyscy chyba pamiętamy ów szczególnydzień, kiedy o godz. 21.37 zamknęła się jedna zważniejszych kart historii Kościoła Powszechnegoi ludzkości. Tysiące wzruszonych osób, z różań-cem w rękach na placu św. Piotra w Rzymie, doostatniej chwili pełnych nadziei na poprawę zdro-wia Papieża, z powagą przyjęło wiadomość ośmierci Jana Pawła II. Zdawało się, że zegar cza-su zatrzymał się, świat w osłupieniu wstrzymałoddech. Przed telewizorami, w kościołach, w Wa-tykanie zaległa głucha cisza. I nagle, tłumy towa-rzyszące ukochanemu Ojcu Świętemu wostatnich dniach i godzinach jego ziemskiej wę-drówki, na znak wdzięczności i miłości, sponta-nicznie podnoszą żarliwy aplauz, potęgowanycoraz głośniejszymi okrzykami: Santo subito!(Święty natychmiast, od zaraz).

W dziewięć lat od tamtych pamiętnych wyda-rzeń staliśmy się świadkami długo wyczekiwanejchwili – Słowiański Papież, wraz z Janem XXIII,zostaje wyniesiony na ołtarze. Słowa Santo Subi-to stały się faktem historycznym, a jednocześnietytułem wieczoru poetycko-muzycznego, jaki pol-ska parafia Chrystusa Króla na Balham zadedy-kowała Świętemu.

To już nie pierwsze wydarzenie, które spo-

tkało się z tak żywym zainteresowaniem słucha-czy. Parafia na Balham, dzięki swemu probosz-czowi ks. prałatowi WładysławowiWyszowadzkiemu, słynie jako miejsce tętniąceżyciem muzycznym. Koncerty organowe, wy-stępy chóralne, festiwal muzyczny LondyńskaJesień św. Cecylii – to tylko niektóre wydarze-nia, jakie oklaskiwano z uznaniem w ostatnichlatach. Z inicjatywy ks. Wyszowadzkiego po-wstały przy parafii dwa chóry – Chór im. JanaPawła II oraz młodzieżowa Schola Gregoriana.Oba zespoły działają pod kierunkiem Przemy-sława Salamońskiego – znanego w środowiskulondyńskim kompozytora, organisty i pianisty.Ks. Wyszowadzki powołał ponadto w zeszłymroku do istnienia pierwszą na Wyspach Brytyj-skich przyparafialną Szkołę Muzyczną Canta-bile, posiadającą własną orkiestrę, która kształcipolskie dzieci i młodzież w grze na skrzypcach,wiolonczeli, flecie, fortepianie, organach. Niedziwi zatem fakt, że tak umuzykalniona para-fia, rozsmakowawszy w sztuce muzycznej swo-ich parafian, ukształtowała sobie wytrawnegrono melomanów, którzy zawsze wypełniająkościół po brzegi.

Nie inaczej było w niedzielny wieczór 27kwietnia. Na 15 minut przed rozpoczęciemdziękczynnej eucharystii wszystkie ławki tak nadole kościoła, jak i na chórze były zajęte, a na-pływający później wierni musieli się zadowolićjuż tylko miejscami stojącymi. Program wieczo-ru papieskiego był bogaty i trwał blisko trzy go-dziny, pomimo to nikt kościoła nie opuszczałprzed czasem. O godz. 18.00 w stronę ołtarzawyruszyła uroczysta procesja, w trakcie którejwniesiono do kościoła relikwie św. Jana PawłaII. Po zakończonej Te Deum laudamus mszyświętej głos oddano artystom.

Godzinny koncert miał bardzo dynamicznąformę. Oprócz muzyki pojawiły się fragmenty

Tryptyku rzymskiego Jana Pawła II recytowaneprzez Izabelę Czyżewską i Danutę Panasowiec wjęzyku polskim i angielskim (ze względu na licznąobecność międzynarodowych gości). Ważnymelementem wydarzenia był też olbrzymi ekran,na którym wyświetlone zostały archiwalne nagra-nia ukazujące Papieża w dniu wyboru na StolicęPiotrową oraz przemawiającego do Polakówpodczas swych pielgrzymek do Ojczyzny.W spektaklu wzięły udział oba chóry parafialne,dziecięca orkiestra wspomnianej Szkoły Muzycz-nej Cantabile wraz ze swą utalentowaną dyrektorJustyną Kamińską, grającą na skrzypcach utworyVivaldiego, Haendla i Bacha.

Koncert zachwycał, wzruszał, dało się zauwa-żyć nie jedną łzę w oku. W program artystycznywplecione zostały pieśni szczególnie lubianeprzez Jana Pawła II, wśród nich oczywiście Barka– ku zaskoczeniu wielu odśpiewana w kilku języ-kach świata; Czarna Madonna i Abba Ojcze.

Utworem, który zapadł w pamięci słuchaczybył Hymn do Jana Pawła, skomponowany przezzasiadającego przy organach Przemysława Sala-mońskiego. Dzięki tekstom wyświetlanym na wy-świetlaczu nie tylko wykonawcy, ale i cały kościółwłączał się w śpiewy, co spowodowało, że każdymógł tego wieczoru poczuć się artystą, oddają-cym hołd Janowi Pawłowi.

Nad techniczną stroną wydarzenia czuwałMichał Gołowacz, a organizacją całego przedsię-wzięcia zajęła się grupa Pro Ecclesia, która jakoAkcja Katolicka w parafii Chrystusa Króla odkilku już lat chętnie podejmuje różnego rodzajuinicjatywy kulturalne i ewangelizacyjne. Po kon-cercie odsłonięta została marmurowa tablica,która została wmurowana na pamiątkę kanoniza-cji Jana Pawła II, jako dar wdzięczności Polakówz parafii Balham w Londynie. Obchody radosne-go świętowania zakończyły się indywidualnymuczczeniem relikwii – krwi św. Jana Pawła II –które po uroczystym błogosławieństwie umiesz-czono w specjalnym relikwiarzu nad tablicą pa-miątkową.

Przytoczmy na koniec słowa Papieża, którepodczas koncertu wybrzmiały z nową dynamiką:

14|05 (203) 2014 | nowy czas

Photo Andrzej Błoński

czas przeszły teraźniejszy

|15nowy czas | 05 (203) 2014

FROM OGNISKO CASINOTO MONTE CASSINO

Mirek Malevski

Attention! Down Arms. AtEase. Lest we Forget. OgniskoPolskie – The Polish Hearth –is first and foremost a militaryclub – with famous bar,

restaurant and theatre. The renowned clubbuilding, 55 Princes Gate SW7, offered a homein 1940, first as a Polish Officers Mess, Casino,(Kasyno Wojskowe), and then for almost half acentury, sanctuary to the distinguished PolishGovernment in exile, with the centenarianCount Edward Raczyński (1891-1993), at itshead. But, before club members becomealarmed at the prospect of compulsory armyservice (conscription), parade drills, militarybriefings, army manouvres in the field, andaction on the front, fear not. The war for us isover. But not the memory.

Bitwa pod Monte Cassino, May 1944. Oneof the bloodiest and most brutal of battles ofWorld War Two. Grim hand to hand fighting,hell-shrieking bombs, artillery, grenades andmortar fire. Those who survived this onslaughtof hell-fire around them, had as a carpet,squelched beneath their bloodied boots thestrewn dead bodies of their comrades in arms– and enemy – to tread on; as they victoriouslyassailed the Benedictine AD 529 monastery,shelled – destroyed for the fifth time in it’shistory – to utter annihilation. An eeriefragmented ghost rubble – a monastery withno building. Of the allies, the first to reach thishistorically, and logistically vital garrison – theroad to Rome – were the Poles, who foughtunder the command of General WładysławAnders (1892-1970). For a long while after,blood red poppies ‘decorated’ the landscapearound Monte Cassino. In the aftermath of theWar, in peacetime London, Gen. Anders hadhis own little table at Ognisko Polskie, a clubhe “dearly loved”.

In remembrance of their deeds, our debtas a club to the gallant Monte CassinoWW2 soldiers, and Ognisko’s Gen.

Władysław Anders was made fittingly with atribute mounted in the club hallway,comprising a rescued portrait of Gen. Anders,large poppies, a short inscription, and a WW2Polish eagle. The eagle, made of copper, wasfashioned in 1943 by Polish prisoners of war,held in the German Oflag 2 (near Murnau)prison camp. The Polish soldiers had speciallymade the copper eagle as a gift for their ownofficers.

Michal Kulczykowski, the club’s committeemember responsible for Ognisko’s CulturalObjects, picks up the story: – The decision tocommemorate the seventieth anniversary ofMonte Cassino, the strong link of Gen. Anderswith the club, and coinciding with thegeneral’s death on 12 May 1970, wasessentially taken at club committee level. It fellto me, as someone who sorts out the club’slibrary, and old books, to sift through some oldportraits stacked up in the small room underthe staircase on the fourth floor. I uncoveredthe photo-montage of Gen. Anders, which wasin a sorry state, and had it restored. Thereafter,everyone from Club Chairman Nick Kelsey toclub secretary Andrzej Bloński, and his wifeEwa, to Basia Hamilton, Malgosia Belhaven,and Julek Bogacki, all mucked in to ensure thatthe Monte Cassino/ Gen. Anders tribute wasmounted on time.

Adds Michał: “One thing that puzzled me,was the way the portrait and exhibits, seemedto shuffle around, from one part of theOgnisko hallway to another… but there weare…”.

Aany Ognisko club members havetheir own, direct links, and movingwartime memories from their

relatives with the Battle of Monte Cassino.Herewith, are but just a few of those cherishedmemories:

jAnuAriuSz BłOŃSkiFather of Andrzej Bloński, Ognisko clubsecretary. Andrzej has good reason to recall hisFather’s role at Monte Cassino with particularpoignancy. Serving in the Polish Officers’Artyleria, Januariusz Błoński fought heroically,but was that wartime rarity – he was neverwounded. But the tears came at 73, twomonths before his own death… when asked ifhe was brave, afraid, or frightened.

Januariusz Błoński’s mission – one of many– at Monte Cassino was to take out, at night, anasty German mortar position holed up in thegarrison within the Benedictine Monastery.When the firing with their artillery gun began,all hell broke loose. The Germans were taken,killed. All six of his men, under his command,survived. Januariusz Błoński was decoratedwith the Monte Cassino Cross, and KrzyżWalecznych. He romanticized the war, andadored always respecting enormously GeneralAnders, whom he knew well personally.

jAck LeeBorn 1924, in Fulham, London, ninety yearold Jack (John) Lee is the Father in Law ofOgnisko club member Celia Lee. Celia is alsoa known and leading member of the everfamous,Women in War Group. Sniper JackLee was conscripted into the British army in

Sunday, 18th May 2014. A famous seventhies anniversary. Blood redPolish poppies at Ognisko Polskie remember the blood red Polishpoppies of Monte Cassino. Here, thousands of white crosses, (of these1,051 Polish graves), salute the slain. They mark ib remembrance,in the distant battle fields of Italy, on the road to Rome, the defiant alliedand Polish WW2 victory of 18 May 1944 – MONTE CASSINO.

1943, at eighteen, and served in the 2nd RoyalFusiliers. He saw action at Monte Cassino, andfought much to his own surprise as a sniper.Never having had a gun in his hands, nor everhaving hunted, as a true London boy, it simplyhappened that his natural skills as an adeptmarksman were quickly identified, singled outand he was trained in that role. He was in thefourth battle to attack the base of MonteCassino, and witnessed at first hand the Poles’final assault, storming, and takeover of thefamous monastery. Sniper Jack Lee waswounded by shrapnel in the face. Havingfought many battles in the Italian campaignSniper Jack Lee was decorated with the ItalyStar Victory.

StAniSłAw wOjcieSzekThe uncle on her late mother’s side of Ogniskoclub member Henryka Wozniczka, StanisławWojcieszek saw action in 1944 at MonteCassino as a Polish army infantryman, (żołnierz2 Korpusu Polskiego). The pounding of thebombs and sheer persistent noise of thebombardment, lead to the loss of sight in oneeye, and temporary deafness. He made his wayto England, where he remained for five years.Torn between the near mortal fate that couldbefall him from the Polish-Soviet regimeCommunist in Poland, and the dire longing tobe re-united with his wife and two smalldaughters in Poland – he chose to return toPoland. There he was promptly jailed by thecommunists, but eventually released due to hislow army rank. Stanisław Wojcieszek’s dreadfulwartime experience and heroism, nonethelessdoes not rank with the criminal fate meted outto the thousands ex-patriate Polish soldiers,lured back to their homeland, only to be killedby their own supposed compatriots...

The final word should perhaps go toOgnisko Polskie club member, TVreporter and film producer Marek

Borzęcki. Marek travelled to Italy, to participateand record the Seventieth Monte Cassinoanniversary. He spent four days in all,witnessing the events. While he was greeted byheavy rainfalls on his arrival and over the firsttwo days of his four day visit, the actual MonteCassino anniversary, the two hour – 10am to 12noon – commemoration on Sunday, 18th May,took place in baking hot sun. The memories ofthis unique occasion were many, says Marek: –The presence of so many dignitaries, PrimeMinister Donald Tusk, bishops, military, MonteCassino veterans –some for the last time, onedied two months before the anniversary, andwas represented by his wife. But two particularmemories stand out for Marek. The first wasthe brief interview he held with Anna MariaAnders, daughter of Gen. Anders. For her this

was a particularly emotional and importantmoment. Not only is Monte Cassino now theburial place of both her parents, Father Gen.Anders, but also of her Mother Irena Anders(stage name Renata Bogdańska), but it is here,at Monte Cassino that Anna Maria Andersfirst met her husband…

But Marek Borzęcki’s time abiding memoryof the Seventieth Monte Cassino anniversaryand celebration was to witness the presence ofthe Polish one thousand and eight hundred(1,800), children, youth, youngsters, girl guides,and scouts all who had travelled to MonteCassino to experience at first hand thismomentous occasion, and thus betterunderstand their Polish foerbears bravery. TheSeventieth Monte Cassino commemorationwas marked by the Polish army choir singingof the Polish national anthem, and of course:

Czerwone maki na Monte Cassino,Zamiast rosy piły polską krew...Po tych makach szedł żołnierz i ginął,Lecz silniejszy od śmierci był gniew!Przejdą lata i wieki przeminą,Pozostaną ślady dawnych dni!...I wszystkie maki na Monte CassinoCzerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosną krwi!

With special thanks toJulek Bogacki @ Ognisko

Gen. Anders, Ognisko Polskie

10 lat na wyspie16| 05 (203) 2014 | nowy czas

Zmęczony amerykańską rzeczy-wistością zatęskniłem za Europą.Polska właśnie wstąpiła do UniiEuropejskiej i otwarcie granic,oczekiwane od lat, stało się fak-

tem. Wystarczył dowód osobisty, by podróżowaćpo całym kontynencie. Dla kogoś, kto pamiętaczasy, kiedy trzeba było stać w całonocnej kolejce,by dostać paszport, było to nie lada wydarzenie.

poczĄtek: zAcHWYtMiałem szczęście. Tuż przed wyjazdem odezwalisię do mnie znajomi, których poznałem w No-wym Jorku. Nie wiedziałem nawet, że mieszkająw Londynie. Właśnie wybierali się do Polski,chcieli się spotkać.To u nich zamieszkałem zaraz po przyjeździe.

Mieszkanie w centrum, dwie przecznice odOxford Circus było duże, dwupoziomowe i prze-ważnie puste. Oni więcej czasu spędzali wpodróżach, niż w domu, więc z lokatora, któregoznali, byli zadowoleni.W ciągu pierwszych tygodniu poznałem nie-

mal wszystkie puby w okolicy. Soho stało się mo-im drugim domem, w których spędzałem niemalwszystkie wieczory. Zdawałem sobie sprawę, żemuszę znaleźć pracę, bo choć za mieszkanie niepłaciłem, oszczędności, z którymi przyjechałem,kurczyły się bardzo szybko. A były to czasy, kiedypiwo w pubie kosztowało dwa funty, paczka pa-pierosów niemal tyle samo.

PiĄTY ELEMENTO tym, że w Londynie nie jestem sam, przekona-łem się bardzo szybko. Po polsku mówiło się nie-mal wszędzie. Nigdzie poza Polską nie wpadałosię na Polaków tak często, jak wówczas w Londy-nie. Nie zawsze były to miłe spotkania. Przekona-łem się o tym w autobusie linii 12, w niedzielnepopołudnie, pod koniec 2004 roku.Kiedy parę tygodni wcześniej mój kolega przy-

znał, że nie lubi korzystać z publicznego transpor-tu w weekendy, nie bardzo wiedziałem o czymmówi. Ja uwielbiałem jeździć autobusami. Była tonie tylko doskonała okazja do tego, aby poznaćmiasto, ale także poobserwować jego mieszkań-ców. Owszem, czasem był tłok, ale to wszystko. Wpewne niedzielne popołudnie doświadczyłem jed-nak czegoś, co ochłodziło nieco mój entuzjazm.Dwa przystanki przed Elephant & Castle do au-tobusu weszło czterech młodzieniaszków. Ich wej-ściu towarzyszyły jakże swojsko brzmiące okrzyki:– Kur..., tam jest miejsce, idziemy!Zachowują się głośno, agresywnie. W spokoj-

nym Londynie budzi to od razu zainteresowanie.Przysłuchuję się ich rozmowie:– Jest robota do zrobienia, można zarobić z

trzydzieści kawałków – mówi jeden z kompanów.– Pamiętasz tego kolesia, u którego malowaliśmychatę? Widziałeś, jakie ma towary? Można by goobrobić, już mam kupca na co niektóre rzeczy –wyjaśnia. Koledzy przysłuchują się. Jeden z nichpyta, jak się tam dostaną.– Nic prostszego, będziemy tam do końca ty-

godnia, jest jeszcze łazienka do zrobienia, dośćczasu, by dorobić klucze. Koleś gdzieś wyjeżdża.

Poczułem się, jakby londyński autobus linii 12właśnie wjechał do ponurej części warszawskiejPragi, gdzie typów spod ciemnej gwiazdy zamoich czasów nie brakowało. Ale to był Londyn,prawie w centrum miasta.– Wysiadamy na następnym przystanku –

zarządza jeden z nich. Któryś pyta: – Gdzieidziemy? Pierwszy odpowiada: – Kur..., do sióstr,na obiad, chłopie, przecież nie będę gotował wchacie, skoro można kulturalnie zjeść u siostrzy-czek, tłumoku. Za darmo!Oto dotarło do mnie, że w Londynie pojawiły

się polskie cwaniaczki. Przy takiej liczbie naszychrodaków przybyłych do Wielkiej Brytanii należa-ło się spodziewać, że przyjadą wszyscy, z każdejgrupy społecznej, także doliniarze, złodzieje,alfonsy i zwykłe palanty. Gdy wychodzą z auto-busu, czuję ulgę, jak dobrze, że sobie poszli.Pojawiający się w Londynie Polacy zaczęli

wprowadzać tu swoje rządy, budząc wśród ła-twowiernych Brytyjczyków czasami przerażenie.Jedną z takich historii opisał „The Daily Tele-graph”.Nita Bowers, 46-letnia matka dwójki dzieci

postanowiła kupić mieszkanie. Niestety, miałapecha. Kupiła je w trakcie remontu, któregodokonywała dwójka Polaków. Gdy wreszcieposzła obejrzeć mieszkanie, które powinno jużbyć gotowe, przeżyła niemały szok. Okazałosię, że mieszkanie owszem jest wyremontowa-ne, ale... niedostępne. Polacy postanowili, żecoś im się od życia należy i w mieszkaniu zo-stali jako tzw. dzicy lokatorzy czyli squattersi.Zmienili zamki i uznali, że chata jest ich. Nadrzwiach powiesili kartkę, że nawet jako dzicylokatorzy mają swoje prawa i łatwo z nich niezrezygnują.Nie pomogła interwencja na policji, która no-

wą właścicielkę odesłała z kwitkiem. – To jestsprawa cywilna, my się tym nie zajmujemy –usłyszała na komendzie. Kończąc swoją historięNita Bowers pyta retorycznie: „Ci faceci jeżdżąnowym BMW, jeśli stać ich na taki samochód,dlaczego nie wynajmą sobie czegoś legalnie?”.W mediach zaczęliśmy pojawiać się coraz

częściej. A gdy któregoś dnia poszedłem na Vic-torię, to, co zobaczyłem, przeszło moje najśmiel-sze oczekiwania. Autokary z Polski niemal wcałości opanowały ten centralnie położony dwo-rzec autobusowy.

PRZYSTANEK VicToRiAWłaśnie przyjechał kolejny autobus... Pan Zenekod godziny nerwowo chodzi po dworcu. Cochwila zagląda przez szyby do biur podróży.– Moja córka jedzie do mnie, powinna już tu

być, nie mogę się jej doczekać – tłumaczy i prosio papierosa. Szybko zaciąga się dymem. Jest bar-dzo podekscytowany i nie potrafi tego ukryć.Pan Zenek ma 53 lata, od kilku miesięcy w Lon-dynie. Pracuje na budowie.– Sąsiad mnie namówił, razem mieszkamy w

tej samej wsi. I przyjechałem.Dla pana Zenka to kompletnie inny świat.

Całe życie pracował na wsi, był gospodarzem.Ale z czasem z małego gospodarstwa wyżyć byłocoraz trudniej.– Bałem się Londynu, panie, bo ja przecież

słowa po tutejszemu powiedzieć nie umiałem.Ale Kazik tak mnie namawiał i namawiał. Górępieniędzy obiecywał, a w domu cienko było...Dzisiaj pan Zenek radzi sobie sam. Wie, ja-

kim autobusem ma dojechać do pracy, jakim do

domu. Na budowie jest łatwo, pracują sami Po-lacy, więc z dogadaniem się nie ma problemu.– Czasem tylko szef przyjdzie albo kto inny

na inspekcję i wtedy to tak raczej głupio –wyjaśnia i chwilę potem pyta: – A nie dowie-działby się pan, kiedy ten autobus z Kutna tutajbędzie?– Już dojeżdża do Londynu! Czekali we

Francji trochę, dlatego mają opóźnienie – paniw biurze podróży jest miła. Godzinę później nadworzec wjeżdża autobus.– Jest moja Kasia! – krzyczy pan Zenek i zu-

pełnie o mnie zapomina. Patrzę, jak cieszą sięsobą nawzajem. Chwilę później Kasia mówi, żenie widziała ojca od roku, bo gdy on wyjeżdżałdo Anglii, ona studiowała w Krakowie.– To jak spotkanie po latach – żartuje.Kasia wie, że w Londynie nie będzie łatwo,

ale jak ojciec dał sobie radę, to ona tym bardziejsobie poradzi. Jest młoda, zdolna, wykształcona.Angielski ma w małym paluszku.– Musi być dobrze – zapewnia. I dopiero po

chwili dodaje, ze jednak się boi...– Żeby ojciec tego nie słyszał, bo się niepo-

trzebnie będzie przejmował.– Nie wiesz, jak dojadę do Stratford? – pod-

chodzi do mnie dwudziestoparoletniadziewczyna. Słyszała, że rozmawialiśmy po pol-sku. Jest ładna, chociaż widać zmęczenie po dłu-giej podróży autobusem. Po Agatę miałwyjechać chłopak, ale nie wyjechał, gdyż szef niedał mu wolnego. Musi sama dojechać do domu,u sąsiada z tej samej klatki schodowej czekają nanią klucze.– Jak dojadę, to będzie mistrzostwo świata –

jej przerażenie nie jest udawane. Nigdy nie byław Londynie, ogrom tego miasta paraliżuje ją.

– Ale co zrobić? Muszę przecież tam jakośdojechać, nie będę tutaj czekała godzinami.– Uspokój się – mówię – korzystanie z me-

tra w Londynie jest stosunkowo proste, zwłasz-cza jeśli chociaż trochę zna się język.Agata mówi po angielsku. Może nie płynnie,

ale mówi. – Po co tu przyjechałaś? – pytam. –Krzysiek tutaj jest. Chłopak Agaty, pracuje wjednym z barów w centrum Londynu. Agacieobiecał, że też sobie coś znajdzie.– Uwierzyłam! – śmieje się i na chwilę prze-

rywa. – Moi rodzice nie chcieli mnie puścić, alesię uparłam, że przecież ja do Krzyśka, a oni gobardzo lubią. I jakoś tutaj dotarłam. Gdyby ma-ma wiedziała, że on mnie nie odbierze....Jakuba zaczepiam, gdy kończy rozmawiać

przez telefon. Mówił głośno po polsku, więcśmiało podszedłem. Przyjechał trzy godziny te-mu, autobusem z Łodzi.– Jeszcze jesteś na Victorii? – dziwię się.– Tak! Na razie obdzwaniam znajomych, ale

nikt nie odbiera, chyba są w pracy.Jakub do przyjazdu się przygotował. Był już

w Londynie, ma tutaj trochę znajomych. Poka-zuje notes, w którym ma zapisane telefony.– Na pewno u kogoś będę mógł się dzisiaj za-

trzymać – tłumaczy. Ma pieniądze na tani ho-tel, ale nie chciałby ich marnować.– Warto oszczędzać na każdym kroku – do-

daje. – Znajomi siedzą tu od dawna. Poradzili,bym jeszcze w Polsce wydrukował sobie życio-rys. Mam ponad sto egzemplarzy.Jakub wyciąga stos kartek. Na zdjęciu

uśmiechnięty chłopak w garniturze. Maturalnepewnie – myślę.– A gdzie masz numer telefonu? I adres?

Przecież tutaj nikt nie będzie do ciebie dzwoniłna polską komórkę, chłopie.– O kur..., Masz rację, nie pomyślałem o

tym. Dopiszę długopisem! –dodaje zadowolony,że znalazł wyjście z sytuacji. Jestem prawie pe-wien, że mu się uda. Twardy gość!Tuż przy stanowiskach przyjazdowych, w ka-

Dziesięć lat temu znalazłem swój nowy dom. Ciągle mam w pamięci ten wrześniowy wieczór, kiedy nastacji w Luton próbowałem zorientować się, jak dojechać do Londynu. Byłem przerażony, choć nie była tomoja pierwsza przeprowadzka. Mieszkałem już w Nowym Jorku. Tym razem było jednak inaczej,

Roman Waldca

PIERWSZA DEKADA

10 lat na wyspie|17nowy czas | 05 (203) 2014

wiarni, siedzi młoda dziewczyna. Czyta „Super Express”, cochwilę nerwowo spogląda na ludzi.

– Czekam na koleżanki – mówi nie ukrywając, że niebardzo ma ochotę rozmawiać. Nie pasuje do tego miejsca animakijażem, ani ubiorem. Jedynie gazeta zdradza, ze jest Po-lką. Nie chcę się domyślać, co taka młoda, atrakcyjna dziew-czyna robi w Londynie, ale im dłużej się jej przyglądam, tymskojarzenia stają się prostsze. Dochodzi dwudziesta, po dwor-cu nie kręci się już dużo ludzi... Czyżby koleżanki aż tak bar-dzo się spóźniały...?

dzwonię z…Moje oszczędności kurczyły się szybko, ale nie chciałem pra-cować w barze czy restauracji. Raz spróbowałem i okazałosię, że nie bardzo się do tego nadaję. Trzeba było poszukaćczegoś innego. Któregoś dnia w internecie znalazłem ogło-szenie jednego z domów towarowych poszukującychmenedżerów. Przeczytałem je raz, potem drugi. Wszystko sięzgadzało. Miałem odpowiednie kwalifikacje i trochę do-świadczenia. Szybko wypełniłem formularz i wysłałem. Tegosamego dnia wypełniłem jeszcze z tuzin podobnych podań opracę. Wystarczyło tylko poczekać i będę menedżerem – takmi się wydawało.

Minął tydzień, drugi i nic, cisza, nikt się nawet nie pokusiło to, by odpisać. Pieniądze się kurczyły, ale było jeszcze z cze-go żyć. Poza tym potrzebowałem odpoczynku. Ostatnie kilkalat pracowałem ciągle do późnych godzin, byłem wyczerpa-ny. Pierwsze dni, potem tygodnie w Londynie potraktowa-łem jako zasłużony odpoczynek. Któregoś piątku znajomyzabrał mnie na całonocną imprezę. Nigdy nie byłem fanemnocnych szaleństw, ale tym razem dałem się namówić. Im-preza była znakomita, do domu wróciłem w sobotę rano.Gdzieś około jedenastej byłem już w łóżku, gotowy na ode-spanie nocy, gdy zadzwonił telefon..

– Dzień dobry, dzwonię z… Czy mogę rozmawiać z .... –nie wierzyłem własnym uszom. Firma, do której wysłałemswoje podanie o pracę dzwoniła do mnie prawie miesiąc póź-niej, do tego w sobotę (kto pracuje tutaj w soboty?), oczywi-ście w dniu, w którym nie tylko nie nadawałem się dojakiejkolwiek rozmowy, ale także ledwo rozumiałem co się domnie mówi. Jeszcze nie wytrzeźwiałem.

Przepraszała, że dopiero teraz się odzywa i że niestety,oferta, na którą złożyłem podanie nie jest aktualna, alespodobało im się moje CV i chcielibyśmy mi zaproponowaćinną pracę, w call centre.

– Call centre? A co będę musiał robić? – spytałem liczącna to, że ona się rozgada, a ja będę miał chwilkę, by zastano-wić się, jaką strategię wybrać.

– Nie będziesz musiał dzwonić do ludzi, by im coś sprze-dawać, będziesz tylko odpowiadał na telefony – chciała mnieuspokoić.

– Hm, to chyba dobrze – zapytałem nie bardzo wiedząc,co odpowiedzieć. W głowie szumiała mi ciągle muzyka z klu-bu, w których spędziłem noc.

– Myślę, że mógłbym być zainteresowany, ale szczerzemówiąc teraz nie bardzo jestem w stanie o tym rozmawiać –postanowiłem powiedzieć jej prawdę. – Właśnie wróciłem zcałonocnego clubbing, jestem bardzo zmęczony i wciążpijany. Czy moglibyśmy porozmawiać w przyszłym tygo-dniu? – zapytałem wiedząc, że zaraz trzaśnie słuchawką imoje szanse na pierwszą płatną pracę w Londynie ucieknąrazem z nią.

– Ależ oczywiście, bardzo przepraszam, nie wiedziałam –odpowiedziała natychmiast, zupełnie jakby to była jej wina,że mi przeszkadza w odespaniu całonocnego pijaństwa.

– Kiedy mam zadzwonić ponownie? Chciałabym zadaćci kilka pytań i ewentualnie zaprosić na assesment day.

–W poniedziałek po jedenastej – odpowiedziałem. Po-twierdziła, że jej to też pasuje, raz jeszcze przeprosiła i odło-żyła słuchawkę.

Byłem w szoku. Nagłe wytrzeźwiałem.Zadzwoniła w poniedziałek, dokładnie o jedenastej. Była cie-kawa, jakie czytam książki, czy gdzieś byłem ostatnio na wa-kacjach i czy lubię robić zakupy i dlaczego. Po dwudziestuminutach stwierdziła, że chciałaby mi zaproponować pracę izaprosiła na tzw. assesment day. Był początek listopada. Wła-śnie zostałem zatrudniony.

Towar na ŚwięTaPierwsze święta Bożego Narodzenia w Londynie. Bałem sięich. Wiedziałem, że nie pojadę do Polski, bo pracowałemzarówno w Wigilię, jak i w drugi dzień świąt. Ale Boże Na-rodzenie w Londynie to nie magia wigilijnego wieczoru irodzinne spotkania. Szef właśnie mnie skarcił, że jeszcze niepowiedziałem mu, kiedy chcę wykorzystać swój wolnydzień, jaki przysługuje mi na świąteczne zakupy. Bank, w

którym mam konto i kartę kredytową właśnie poinformo-wał mnie, że przed świętami pewnie mam dodatkowe wy-datki, więc postanowił mnie nagrodzić i zwiększył mój limitkredytowy o kolejny tysiąc funtów. Moja ulubiona sobotniai niedzielna lektura gazet przestała zabierać mi już tyle cza-su co zawsze, bo miejsce artykułów zajmują ogłoszenia i re-klamy przypominające o... Bożym Narodzeniu: kup jedenkarton piwa, drugi dostaniesz za darmo; łazienka twoichmarzeń; sofa w czerwonej skórze; nowa komórka. Wszystkoto zmienić ma moje święta w Londynie w jeden wielki pa-radise, tak jakby z Bożego Narodzenia ktoś chciał zrobićDzień Światowej Radości.

Przypatruję się kolegom z pracy. Jeden jest pewien, żeświęta jak zawsze spędzi na plaży. Bilet do Australii kupił półroku temu. Robi tak każdego roku. Przyznał, że nie lubi Bo-żego Narodzenia: – Nic się w Londynie nie dzieje, nawet doporządnego klubu nie można pójść, wszystko jakby wymarłe.Drugi też nie zamierza siedzieć w domu, jedzie na narty. Nadeskach przywita również Nowy Rok. Trzeci bez owijania wbawełnę przyznaje, że co prawda święta spędzi razem zdziewczyną siedząc w domu, jednak zaraz dodaje, że już za-bezpieczył sobie odpowiednią ilość towaru. Jakiego? – Hm...Takiego do wdychania przez nos – odpowiedział wprost.

Psia krew– Życie trzeba brać takim, jakim jest – tłumaczy mi Ca-

therine. Ma 75 lat. Poznaliśmy się przypadkowo na przyję-ciu, które moja koleżanka urządziła z okazji kupna nowegomieszkania. To było jej pierwsze mieszkanie w Londynie.Przyjechała tu służbowo trzy lata temu z Nowego Jorku. Za-kochała się w tym mieście od razu.

– Jesteś Polakiem? – pyta Catherine i nawet nie czeka naodpowiedź. Wie, że jestem. – Psia krew! – dodaje po chwilipoprawnie po polsku. W ustach starszej dystyngowanej An-gielki te dwa polskie słowa brzmią trochę dziwnie, by niepowiedzieć śmiesznie. Opowie mi później, w jakich okolicz-nościach nauczyła się przeklinania po polsku. To sprawa pol-skich pilotów, których poznała w czasie wojny w Londynie.

– Nigdy nie byłam w Polsce, ale zawsze chciałam tam po-jechać – opowiada. – Teraz, na stare lata coraz częściej otym myślę. Wiesz, jak to jest, kiedy czujesz, że czasu już niema zbyt wiele, gdy całe życie zaczyna ci przelatywać przedoczami i zastanawiasz się, ile ci jeszcze zostało. Coraz częściejwspominam tamte lata, kiedy wszyscy byliśmy jak jednawielka rodzina. Dzisiaj tamtego Londynu już nie ma, nawetnie znam wszystkich mieszkających na mojej ulicy. Ale twa-rze tych chłopaków pamiętam do dziś.

Słuchając wspomnień Catherine zastanawiam się, jak jaza kilka lub nawet kilkanaście lat będę wspominał Londyn,moje spotkanie z tym wielokulturowym miastem. Czy polatach będę pamiętał starszą dystyngowaną panią, którapodeszła do mnie na przyjęciu, by powspominać polskichpilotów? Czy kiedykolwiek dowiem się, jak to wspomnieniewpłynęło na jej życie? Każdy z nas ma takie wspomnienia:nagle przypominamy sobie o sprawach, które w naszymżyciu wydarzyły się jakiś czas temu. Nie myślimy o nich naco dzień, czasem wymykają się z naszej pamięci przezprzypadek i towarzyszą nam przez dłuższy czas. Catherinena przyjęciu pytała o to, jak wygląda Polska – kraj, w któ-rym nigdy nie była, do którego jednak czuła ogromnąsympatię przez przeszło 60 lat. Obiecała to komuś kilka-dziesiąt lat temu i wie, że obietnicy dotrzyma.

Podziwiam ją za to, czuję jak rozmowa ze mną budzi wniej nie tylko wspomnienia, ale przede wszystkim emocje.Miłe uczucie udziela się również i mnie, nie umiem jej prze-rwać, odejść po kolejnego drinka, stoję jak zahipnotyzowany.

– To były cudowne czasy, mimo iż bardzo niespokojne,tragiczne. Czasami spotykaliśmy się na potańcówkach, świet-nie się bawiliśmy, braliśmy życie takim, jakim ono było. Na-stępnego dnia ci dzielni chłopcy lecieli na akcję, czasem byłotak, że kogoś polubiłam, a potem okazało się, że on następne-go dnia już nie wrócił. Do dzisiaj pamiętam ich twarze, naszerozmowy, spotkania w wieloma z nich. Pamiętam, jak uczylimnie słów po polsku, zwrotów grzecznościowych i tego naj-gorszego wówczas przekleństwa: psia krew!

Dla Catherine to nie tylko dwa polskie słowa, to jakby ha-sło, które otwiera pokłady pamięci. – Pamiętam, jak bolałogdy, wracała tylko połowa z nich – dodaje ściszonym głosem.

Przyjeżdżając do Londynu nie spodziewałem się takichspotkań. Wiedziałem o tym, że w czasie wojny było tu wieluPolaków, ale nie liczyłem na to, że kiedyś spotkam kogoś, ktoo tym wszystkim będzie wspominał tak szczerze.

– Życie trzeba brać takie, jakim jest – tłumaczyła mi Ca-therine przed dziesięciu laty.

Posłuchałem. Dziesięć lat temu przyjechałem do Londy-nu. Tu jest teraz mój dom.

The newly refurbished Ognisko Restaurant,in the beautiful old townhouse that is the hometo Ognisko Polskie, is open to the public forlunch and dinner seven days a week.

Ognisko Restaurant55 Exhibition RoadLondon SW7 2PN

020 7589 [email protected]

We offer a la carte as well as set lunch and pre theatremenus ( £16.50 for 2 courses). The bar is open from12am til 11pm serving coffee, tea, light snacks and cakes.

In the summer months you can enjoy eating outside onour covered terrace, while there is a events space on thefirst floor ideal for larger parties, weddings or meetings.

We look forward to seeing you at Ognisko

kultura18 | 05 (203) 2014 | nowy czas

Pierwsza dama polskiejpoezji w Londynie

Dużym wydarzeniem dla miłośników polskiej li-teratury była kolejna (po dłuższej przerwie) wi-zyta wybitnej polskiej poetki, Ewy Lipskiej, naWyspach Brytyjskich (7 i 8 maja w Londynie;10 maja w Edynburgu).

Tym razem okazję do spotkania stanowiła promocja powieściSefer, jej pierwszej pozycji prozatorskiej, wydanej w Polsce w 2009roku nakładem Wydawnictwa Literackiego. Anglojęzyczne wydanietej książki ukazało się w 2012 roku w Kanadzie nakładem wydaw-nictwa AU Press, w znakomitym tłumaczeniu dobrze już zasłużonejna tym polu pary tłumaczy: Barbary Bogoczek i Tony’ego Howar-da. W swoim dotychczasowym dorobku mają oni trzy zbiory tłu-maczeń wierszy Ewy Lipskiej.

Promocja oodbyła się w ramach projektu badawczego prowa-dzonego przez Ośrodek Studiów Polskich na UCL (University Col-lege London, SSEES) pod dyrekcją dr Urszuli Chowaniec. Nosi onnazwę eMigrating Landscapes i zajmuje się, najogólniej mówiąc,badaniem dorobku artystycznego młodszego pokolenia emigrantówpolskich.

Dzięki wspomnianym wyżej publikacjom Ewa Lipska jest już do-brze znana na terenie brytyjskim; przyzwyczailiśmy się do jej idio-mu literackiego, pełnego zaskakujących, czasem szokującychmetafor (w pełni odpowiadających definicji Dr Johnsona, któryokreślał metaforę jako gwałtownie zderzone ze sobą idee (ideasyoked together by violence), a także jej prawdziwie oryginalnej wizjipoetyckiej, balansującej na granicy surrealizmu.

Dlatego też obraz wielkiego belgijskiego surrealisty Magritte’a(do tego zatytułowany Terapeuta), figurujący na okładce polskiegowydania, wydaje mi się trafiony w dziesiątkę, jako że protagonistąjest dr Sefer, psychoterapeuta praktykujący w... Wiedniu (gdzieżbyindziej?). Okładka wydania anglojęzycznego jest próbą oddaniasubtelności tonu i atmosfery opowiadanej tu historii: aury tajemni-cy, dwuznaczności, podróży w nieznane, co stanowi o atrakcyjnościtej intrygującej opowieści.

Zapytana, skąd przyszedł do niej pomysł tej książki, Ewa opo-wiada, że w latach 90., kiedy pracowała jako attaché w AmbasadzieRP w Wiedniu (pod kierownictwem prof. W. Bartoszewskiego) zda-rzyło się, że do Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskichprowadzonego przez Szymona Wiesenthala dotarła któregoś dniaprzesyłka z Argentyny, zawierająca notes zmarłego wkrótce przed-tem Niemca. Detektywistyczna praca archiwistek Centrum, próbu-jących ustalić tożsamość autora, zainspirowała ją do napisania tejksiążki, jednocześnie otwierając jej oczy na inny, mniej znany aspektII wojny światowej.

W podobny sposób, podkreśla Ewa Lipska, dłuższy pobyt zagranicą dał jej okazję spojrzenia z zewnątrz na własny kraj i jegokulturę. Naturalną konsekwencją zmiany optyki jest to, że zaczynasię wtedy widzieć sprawy ostrzej, oceniać inaczej, współczesność, wjakiej żyjemy.

„Prawda nie odpowiada na wiele pytań, a poza tym zawsze znajdziedla siebie alibi” ostrzega autorka książki (s. 135).

Drugie spotkanie z Ewą Lipską odbyło się następnego dnia wOgnisku Polskim, w swobodniejszej atmosferze salonu literackiego(ten rodzaj imprez wydaje się znakomicie odpowiadać genius loci te-go miejsca). Poezji Ewy towarzyszyła muzyka (urywki ze wspomnia-nych w tekście Sefer utworów muzycznych; głównie klasyka szkoływiedeńskiej, ale jest i argentyńskie tango!) w wykonaniu pianistyMatthieu Esnult i towarzyszących mu studentów szkoły muzycznejTrinity Laban Conservotoire of Music & Dance (niedawno wyróż-nionych nagrodami, jak słyszymy); oko przyciągały rozwieszone naścianach obrazy Caroliny Khouri i rzeźby/instalacje Wojciecha Sob-czyńskiego, który studiował w Akademii Sztuk Pięknychw Krakowiew podobnym czasie, kiedy Ewa Lipska.

Tego wieczoru mieliśmy okazję podziwiać niemal pełny wachlarzcech szczególnych sztuki poetyckiej Ewy Lipskiej: jej „ruchliwą wy-obraźnię”, bezkompromisowo współczesny idiom, antysentymenta-lizm, ostry dowcip, ironię, dystans, wszystko to, co bardzo cenią jejczytelnicy a chwalą krytycy, nigdy tego wieczoru nie było daleko!

Duża część czytanych tego wieczoru tekstów pochodziła zprzedostatniego tomiku Ewy Lipskiej, tym razem prozy poetyc-kiej Droga pani Schubert.

– Pani Schubert – tłumaczy Ewa Lipska – nie jest odpowie-dzią na Pana Cogito Herberta, ale ucieleśnieniem zwyczajności,codzienności czyli… każdego z nas. Poza tym Pani Schubert jestpo prostu adresatem listów do niej skierowanych, a ich autoremzapewne ktoś kiedyś jej bliski. Autor tychże (alter ego autorki?) fi-lozofuje, lakonicznie i dowcipnie, na tematy egzystencjalne, cza-su, pamięci, przyszłości („Droga pani Schubert, nie mogęodpowiedzieć/ na pani pytanie, kto odziedziczy ten świat/ i tego,co jest najpierwotniej-szą materią poezji…

Końcowa pointa nasuwa się sama:Droga pani Schubert, dobrze, że jest jeszcze/ Taki kraj, który jestwszędzie i nazywa się Poezja.

Albowiem teraźniejszość jest drugim tematem, jaki absorbujeEwę w tej książce: tak, jak w swojej poezji, tak i tu jest autorkauważnym, krytycznym obserwatorem i komentatorem współczesnejkultury, którą analizuje wnikliwie, ze sceptycyzmem oceniając na-szą współczesność. Oto jak diagnozuje jej główny problem w obec-nej książce: „Żyjemy w czasach zbiorowego ekshibicjonizmu,obnażamy się bez litości dla siebie samych, aż po roznegliżowanąpustkę, od której już nie można uciec” (Sefer, s. 87).

Ale Sefer to przede wszystkim medytacja na temat Zagłady, pa-mięci o niej, niemożności dotarcia do całej o niej prawdy i bolesnejtraumy, z jaką zmagają się dalsze pokolenia tych, którzy przeżyli.Coraz liczniejsze raporty w mediach o diagnozach medycznychtzw. zespołu PTSD (post-traumatic stress disorder) ludzi, którzy bylichoćby świadkami barbarzyństwa wojen, wyraźnie dokumentują,że demony przeszłości, mogą zaatakować po latach quasi normal-nego życia. Książka pokazuje, jak długo i perfidnie działa truciznawspomnień. Autorka porównuje przeszłość do jemioły, „pasożyta,nie mogącego oderwać się od rzeczywistości (...). Podobnie jak je-mioła, przeszłość jest rośliną leczniczą i trującą zarazem” (s. 113).

Dr Sefer prowadzi w Wiedniu życie wygodne i pełne rozrywek,spotkań towarzyskich, koncertów (jest wielbicielem muzyki) i nie-zbyt chętnie decyduje się na podróż do Polski, wymuszoną niejakoprzez nieżyjącego już ojca, którego młodość upłynęła w Krakowie.Po serii spotkań towarzyskich w sferach beau monde’u tego miasta,przelotnych romansów i może jedynego niespełnionego, autentycz-nego uczucia, wraca z poczuciem, że nigdy już nie uda mu się do-trzeć do „jądra ciemności” („Czyż pył może wrócić do życia”? –komentuje sucho ciotka protagonisty, której celne komentarze peł-nią w tej powieści rolę chóru w greckiej tragedii). Tajemnica musipozostać tajemnicą...

„Kiedy po latach chcemy więcej wiedzieć i zrozumieć minionyczas, jest już za późno. Miniony czas jest już po drugiej stronie klep-sydry, zasypany na zawsze” (s. 29). I jeszcze jeden cytat o zawodno-ści ludzkiej pamięci i niemożności dotarcia do pełnej prawdy,prawdy ludzkich przeżyć, jak i prawdy w sensie historycznym:

Teresa Halikowska-Smith

Ewa Lipska znakomicie czytała swojewiersze. Ich angielskie przekładyzaprezentował tłumacz Tony Howardktóry był także mistrzem ceremonii całegopolsko-angielskiego wieczoru poetyckiegoW Ognisku Polskim w Londynie

Ewa Lipska oraz tłumacze– BarbaraBogoczek i Tony Haward w UCL

kultura

|19nowy czas | 05 (203) 2014

david Clark

Once a month, the first Mondayof the month, the ExiledWriters Ink, a group of refugeeand exiled writers from all overthe world, meet at the Poetry

Café in Covent Garden (22 Betterton Street) at7.30pm. Each month there is a different theme orregion of the world in focus, sometimes writers fromIraq and Afghanistan, or Syria, Lebanon and NorthAfrica, or South America, or Africa. Between threeand five writers and poets present their own work,often in their own language, with some translations.Those who have been in London and the UK forsome time often write in English, as they arrived asyoung children and have since forgotten their mothertongue.

Whatever their background or personal stories, itis always a fascinating experience to hear the voicesof refugees and migrants arriving in this country andreflecting on their experiences, their memories ofback home and mixed reception on arrival andgradual adjustment to be here, rather than overthere. The meetings are held in the basement of thecafé, which holds between 40 and 50 people, and theatmosphere is cosy and friendly, with appreciativeaudiences really keen to hear genuine voices ofrefugees and migrants from so many differentbackgrounds.

On Monday 7th April we held an eveningdevoted entirely to Polish poets now living in Londonor the UK. The idea was to present writers who hadarrived in this country at different stages and somight have different perspectives on what they leftbehind and their experiences in this country. Hencethe theme was: Waves of Migration: Polish poetry inexile. kataRzyna zEChEntER, a poet in her ownright (In the Shadow of the Tree, 2011) who teachesPolish literature at the Institute of East Europeanand Slavonic Studies, introduced the evening with anoverview of Polish poetry. She explained that in factPolish writers in exile over the centuries have beencrucial in forming and shaping Polish consciousnessand identity. She also talked about post-war Polishwriters in Poland, with the difficulties and censorshipimposed by the Communist regime, but with a newgeneration of poets, such as Ewa Lipska, usinglanguage and metaphor in new ways to circumventcensorship and yet still convey a political messageand comment on the society around them. Thiscontrasted with the younger generation of poets whogrew up after the fall of Communism and write moreintrospectively, exploring their own inner worlds,with less of a focus on wider political themes.Zechenter also read some of her own poems, from Inthe Shadow of the Tree as well as more recentpoems.

The next writer was anna MaRiaMiCkiEwiCz, who with the aid of some of herfriends, presented a dramatic renditions and accountof her period in Poland under Emergency Rule,writing underground pamphlets and reading some ofthe private letters exchanged between herself and herhusband, often living in separate towns, always infear of censorship and being arrested. This wasfollowed by some Mickiewicz’ poems written sincearrival in London, finding a new sense of freedom,but still haunted by ghosts of the past, whilst otherpoems muse on the blend of past and present,sometimes in a whimsical manner. Mickiewicz waslast year nominated Author of the Year by The Cityof Writers, Orlando, and her most recent collection

of poems, London Manuscripts, was published thisyear.

MaRia JastRzębska arrived in this countryas a young child. She went to school and studied inthis country and so writes mainly in English, butwith the flavour, the food and the language of herhome country always somewhere in the background.Constant visits back and forth, even in the days ofCommunism, kept her in touch with family inPoland, so that Poland is always with her. She is thewinner of the 2009 Off Press International WritingCompetition and won a prize in the FourthTroubadour International Competition in 2010. Herpoetry has been published in numerous volumes andlanguages, amongst them: I’ll be back before youknow it (2008), See How I Land: Oxford Poets andRefugees (2009), Telling tales about Dementia(2009), Syrena (2009), At the Library of Memories(2013) and Everyday Angels (2009). Jastrzębska readmovingly poems from her own childhood, seeking toblend Polish and English lifestyles, as well as poemsconfronting more adult themes – sexuality, identityand language.

Finally, a couple of poems by wiOLEttagREzEgORzEwska were read out. UnfortunatelyGrezegorzewska herself could not attend due toillness, but the two extracts chosen dealt with hermore recent arrival in this country, living on the Isleof Wight, and her response to being in a smallseaside town with a charm of its own, but also enraptin mist and eerily reminiscent of ghostly voices anddistant shadows from the past.

The evening was hosted by David Clark, amember of Exiled Writers Ink, the child of pre-warrefugees from Nazi Germany, who read one of hispoems, I Like Dancing, about dancing in squares inKraków and in Colliers Wood.

Polish Poetry eveningat the Poetry Café

On MOnday 7th apRiLwE hELd an EvEningdEvOtEd EntiRELytO pOLish pOEts nOwLiving in LOndOn ORthE Uk

Anna maria Mickiewicz (z lewej)i Barbara Bogoczek w Poetry Cafe

WKRÓTCEWSZYSTKO SIĘZMIENIDDyynnaammiicczznniieeddzziiaałłaajjąącceePPoolliisshhEExxppaattssAAssssoocciiaattiioonnwwBBiirrmmiinngghhaammpprrzzeeddssttaa--wwiiaapprroojjeekkttwwpprrzzeessttrrzzeenniippuubblliicczznneejj,,zzrreeaalliizzoowwaannyyzzmmyyśślląąooddzziieellnniiccyyBBiirr--mmiinngghhaamm–– EErrddiinnggttoonn..AAuuttoorrkkąąpprroojjeekkttuuzzaattyyttuułłoowwaanneeggooWWkkrróótt��ccee��wwsszzyysstt��kkoo��ssiięęzzmmiiee��nnii,,jjeessttJJooaannnnaaRRaajjkkoowwsskkaa,,kkttóórreejjddzziieełłeemmbbyyłłaabbuuddzząąccaawwiieelleekkoonnttrroowweerrssjjiippaallmmaannaarroonnddzziieeddeeGGaauull--llee''aawwWWaarrsszzaawwiiee((PPoo��zzddrroo��wwiiee��nniiaa��zz��AAlleejjJJee��rroo��zzoo��lliimm��sskkiicchh))..

TTyymmrraazzeemmggłłóówwnnyymmeelleemmeenntteemmpprroojjeekkttuujjeessttdduużżyykkrryysszzttaałł,,kkttóórryyzzaaiinnssttaalloowwaannoowwnniisszzyywwppoobblliiżżuubbiibblliioo--tteekkiiwwEErrddiinnggttoonn..KKrryysszzttaałł,,zzaakkuuppiioonnyyooddllookkaallnneeggooddoossttaawwccyyzzCChheesstteerrffiieelldd,,ppoocchhooddzziizzbbrraazzyylliijjsskkiieejjkkooppaallnnii..RRaajjkkooww--sskkąą,,kkttóórraapprraaccoowwaałłaawwBBrraazzyylliiiinnaaddjjeedd--nnyymmzzeesswwooiicchhpprroojjeekkttóówwww22001133rrookkuu,,zzaaffaassccyynnoowwaałłaattaammtteejjsszzaammiieesszzaanniinnaawwiieerrzzeeńńoorraazzrryyttuuaałłóóww..AArrttyyssttkkaappoossttaa--nnoowwiiłłaapprrzzeenniieeśśććnnaattuutteejjsszzyyggrruunnttjjee--ddeennzziissttoottnnyycchheelleemmeennttóówwrryyttuuaałłóówwoocczzyysszzcczzaajjąąccyycchh–– kkrryysszzttaałł,,aabbyyuuttwwoo--rrzzyyććwwEErriiddnnggttoonnllookkaallnnyycczzaakkrraamm..

OOśśrrooddeekkeenneerrggeettyycczznnyywwttkkaanncceemmiiaassttaajjeessttttuuttaajjrroozzuummiiaannyyrróówwnniieeżżjjaa--kkoooośśrrooddeekkeenneerrggeettyycczznnyywwcciieelleecczzłłoo--wwiieekkaa..RRaajjkkoowwsskkaa,,ttaakkjjaakkzzaazzwwyycczzaajj,,ttaakkżżeeiittyymmrraazzeemmzzrreeaalliizzoowwaałłaapprroojjeekktt,,kkttóórryyooddddzziiaałłuujjeepprrzzeeddeewwsszzyyssttkkiimmnnaalluuddzzkkiieecciiaałłoo,,zzaawwiieesszzaallooggiikkęęoorraazzpprroo--ppoonnuujjeennoowweessppoołłeecczznneerryyttuuaałłyy..

WWkkrróótt��ccee��wwsszzyysstt��kkoo��ssiięę��zzmmiiee��nnii jjeessttrree--zzuullttaatteemmpprrzzeekkoonnaanniiaaooppaannuujjąąccyymmkkrryy--zzyyssiiee,,kkttóórreemmuuttoowwaarrzzyysszzyyssiillnnee,,nniieeppookkoojjąącceeppoocczzuucciieennaaddcchhooddzząącceejjrraa--ddyykkaallnneejjzzmmiiaannyy..PPoossttęęppuujjąąccyymmzzmmiiaa--nnoommkklliimmaattuuttoowwaarrzzyysszząąrroossnnąącceewwąąttpplliiwwoośścciiccooddookkiieerruunnkkuu,,wwkkttóórryymmzzmmiieerrzzaakkuullttuurraaeeuurrooppeejjsskkaaooppaarrttaannaassppuuśścciiźźnniieeOOśśwwiieecceenniiaa..ZZmmiiaannyynnaassttęę--ppuujjąąiibbęęddąąnnaaddaallppoossttęęppoowwaałłyy..

PPrroojjeekkttWWkkrróótt��ccee��wwsszzyysstt��kkoo��ssiięę��zzmmiiee��nniijjeessttppoommyyśśllaannyyjjaakkooiinnssttaallaaccjjaannoommaa--ddyycczznnaa,,jjaakkooppooddrróóżżuujjąąccyycczzaakkrraamm..ZZaa--iinnssttaalloowwaannyywwpprrzzeessttrrzzeenniippuubblliicczznneejj,,ddeelliikkaattnniieeooddddzziiaałłuujjeennaakkaażżddeeggoo,,kkttoozzeecchhcceezznniimmoobbccoowwaaćć..JJeessttttoooobbiieekktt,,

kkttóórryyrroozzbbrraajjaa,,ssttyymmuulluujjeewwyyoobbrraaźźnniięęiiddeelliikkaattnniieehhiippnnoottyyzzuujjee;;mmoożżeessttaanniieessiięęcczzaakkrraammeemm,,wwkkttóórryymmbbęęddzziieessiięękkoonn--cceennttrroowwaałłaaeenneerrggiiaaddzziieellnniiccyy..DDllaakkaażż--ddeeggoobbęęddzziieeoozznnaacczzaałłccoośśiinnnneeggooiilluuddzziieezzppeewwnnoośścciiąąwwyymmyyśślląąwwłłaassnneeppoo--wwooddyyoobbeeccnnoośścciikkrryysszzttaałłuu..JJeeggoonniieejjeedd--nnoozznnaacczznnyyssttaattuusskklleejjnnoottuu,,oobbiieekkttuuuuzzddrraawwiiaajjąącceeggoo,,uulliicczznneeggooddzziiwwaaccttwwaa,,cczzyy––pprrzzeeddeewwsszzyyssttkkiimm––rrzzeeźźbbyyppoodd--wwaażżaajjąąpprraaggmmaattyycczznnąąddeeffiinniiccjjęęsszzttuukkiippuubblliicczznneejj..

RRaajjkkoowwsskkaaooddbbyyłłaasseerriięęrreezzyyddeennccjjiiaarrttyyssttyycczznnyycchhwwEErrddiinnggttoonn,,kkttóórreeppoo--mmooggłłyyjjeejjzzrroozzuummiieeććssppeeccyyffiikkęęddzziieellnniiccyyiizzaapprrooppoonnoowwaaććnnoowwyypprroojjeekktt..PPrroocceesstteennmmoożżnnaaoobbeejjrrzzeeććnnaabblloogguuhhttttpp::////ppuu--bblliiccaarrtteerrddiinnggttoonn..wwoorrddpprreessss..ccoomm//

WWkkrróótt��ccee��wwsszzyysstt��kkoo��ssiięę��zzmmiiee��nnii zzoossttaa--nniieezzaaiinnaauugguurroowwaannyyzzoossttaanniieewwssoobboottęę3311mmaajjaawwyyssttęęppeemmmmuuzzyykkóówwzzWWaasstteePPaappeerrOOppeerraaCCoommppaannyy..TToowwaarrzzyysszzyymmuuttaakkżżeeAAlltteerrnnaattyywwnnyyPPrrzzeewwooddnniikkppooEErr--ddiinnggttoonn,,zzbbiióórrhhiissttoorriiii,,kkttóórreeuukkaazzuujjąąiinn--nneeoobblliicczzeetteejjcczzęęśścciiBBiirrmmiinngghhaamm..JJaakkoouuzzuuppeełłnniieenniieepprroojjeekkttuuPPoolliisshhEExxppaattssAAss--ssoocciiaattiioonnoorrggaanniizzuujjeesszzeerreeggiimmpprreezz,,wwttyymmssppoottkkaanniieezzaarrttyyssttkkąą,,wwaarrsszzttaattyyiimmiinniisseemmiinnaarriiuummnnaatteemmaattsszzttuukkiiwwpprrzzeessttrrzzeenniippuubblliicczznneejj..SSzzcczzeeggóółłyy,,mmoożż--nnaazznnaalleeźźććnnaassttrroonniieeiinntteerrnneettoowweejjPPEEAAwwwwww..ppoolliisshheexxppaattss..oorrgg..uukk//nneewwss....

Roma piotrowska

•••Ewa Lip ska zna ko mi cie czy ta ła swo je utwory moc nym, do brze wy ar ty ku ło wa nym gło -sem. Ich an giel skie prze kła dy za pre zen to wał To ny Ho ward – tłu macz (wspól nie z Bar ba -rą Bo go czek), prof. li te ra tu ry z War wick Uni ver si ty. Obo je wło ży li ogrom pra cy, byspo tka nia z kra kow ską po et ką w Lon dy nie i Edyn bur gu mo gły dojść do skut ku w tak wie -lu róż norodnych od sło nach. Swój udział w wie czo rze mia ła też londyńska poetka An naMa ria Mic kie wicz, któ ra w krót kiej roz mo wie z bo ha ter ką wie czo ru na wią za ła do prze -szło ści – spo tkań po etyc kich w Lu bli nie i Londynie, do podróży, ukochanego przez EwęLipską Wiednia i pisania prozą poetycką…

Współorganizatorem wie czo ru w Ogni sku Pol skim, spon so ro wa ne go przez In sty tutKultury Pol skiej i „War wick Re view”, był „No wy Czas”. Tym pol sko -an giel skim spo tka -niem po etyc kim przy Exhi bi tion Ro ad zbu do wa li śmy ko lej ny Lon don Brid ge. Sa lon wOgni sku przy po mi nał tro chę kra kow skie sa lo no we spo tka nia z po ezją Ewy Lip skiej, z tąróż ni cą, że wśród licznych uczest ni ków te go spo tka nia by ło spo ro Bry tyj czy ków. (tb)

pomnik

Po�mnik.�Wy�prze�daż�współ�czu�cia.Uka�mie�no�wa�na�pa�mięćna�któ�rej�sie�dzi�wy�ciecz�ka�szkol�nawy�cią�ga�ją�ca�ka�nap�ki�z�gło�dem.

Mi�nu�ta�gru�cha�niaprzy�cza�jo�nych�go�łę�bi.

Lęk�be�to�nukicz�śmier�ciI�sa�mot�ność�ofiar

Monument

Compassion for saleA stoned memoryThe school trip perched theretakes out hunger sandwiches

One minute of cooingfrom crouched pigeons

The angst of concretethe kitsch of deathand the victims’ loneliness

Ewa Lipska

czas na wyspie20| 05 (203) 2014 | nowy czas

Miłość do trzechpomarańczyOpera Krakowska podjęła wysoki stopień artystycznegoryzyka i z wirtuozowskim rozmachem inscenizacyjnymwprowadziła na polską scenę najbardziej znaną z operSergiusza Prokofiewa.

PYSZ: Insight

Muzyka Maćka Pysza– ta, której urokowipoddawałem sięwielokrotnie pod-czas jego londyń-

skich koncertów, jak i ta, której piękno odkilku miesięcy podziwiam wsłuchując się whipnotyzujące dźwięki debiutanckiego albu-mu jego Tria – jest idealną odtrutką na toksy-ny brutalnej codzienności.

Lost in London? Kto wie, czy ten tytuł jed-nej z najpiękniejszych kompozycji tego krążkanie stanowi zawoalowanego wyjaśnienia dośćczęstych wędrówek Maćka po salach koncer-towych Włoch i Francji? – Marzę, aby jeździćz moją muzyką po świecie... być w nieustan-nej trasie koncertowej – wyznał mi ponad roktemu podczas jednej z naszych rozmów. Zafa-scynowany od lat kompozycjami Al Di Meoli,zauroczony grą Pata Metheny i JohnaMcLaughlina, Maciek Pysz wyznaczył sobiestylistyczne ramy artystycznej wrażliwości, zktórą chciałby być kojarzony i którą nazywamuzyką świata. Czy taka deklaracja w połą-czeniu z wymienionym przeze mnie tytułemjego kompozycji jest rodzajem muzycznej me-tafory, za pomocą której artysta wyjaśnia swo-im londyńskim fanom przyczynę tak częstychwystępów z dala od gwaru Ronniego Scotaczy Pizza Phesaentry, których klimat lubi i do-cenia?

Dwukrotnie miałem okazję realizować wy-wiad z tym niezwykle pracowitym i świado-mym swojej pozycji w londyńskim światkujazzowym kompozytorem i gitarzystą, któryjazzu nie uczył się na wyższych uczelniach, ajedynym źródłem wiedzy z jakiego czerpał,była z początku kaseta VHS z lekcjami gitaryFranka Gambale, a następnie podręczniki sto-sowane w renomowanej Barklee College ofMusic w Bostonie oraz płyty Milesa Davisa,przy których improwizował.

Nie można na ten album spojrzeć jednaktylko z perspektywy bogactwa wyobraźni sa-mego kompozytora. Maciek Pysz Trio to tak-że rewelacyjni Yuri Goloubev i Asaf Sirkis...ten sam, którego albumem Shepherd’s Storieszachwycam się od miesięcy. O ile Asaf pozna-wał jazz już od lat młodzieńczych, o tyle uro-dzony w Rosji Yuri Goloubev aż do roku2004 kojarzony był wyłącznie z muzyką kla-syczną, a swoją fascynację wolnością improwi-zacji, którą najpełniej na albumie Insightilustruje kompozycja Moody Leaf, odkrył wsobie dopiero dzięki wyjazdowi do Mediola-nu, gdzie zetknął się ze znakomitościami wło-skiego jazzu.

Sławomir Orwat

I stwierdzić należy, iż nie zabrakło inscenizatorom iwykonawcom umiejętności, by w wielkim stylu prze-kazać publiczności fenomen tego dzieła, które wswej surrealistycznej warstwie jest dekonstrukcją kla-sycznej opery. Krakowska opera utrwala tym faktemswoją pozycję wśród scen operowych całego świata.

Prapremiera światowa utworu Prokofiewa miałamiejsce 30 grudnia 1921 roku w Lync Opera w Chi-cago. Jednak mimo wybitnych walorów muzycz-nych dzieło z racji trudności i wymagań, jakie stawiawykonawcom i zespołowi realizatorów nigdy niezdobyło wielkiej popularności na światowych sce-nach. Pojawia się wyjątkowo rzadko i nie pozostajezbyt długo na afiszu. Jesteśmy przekonani, iż intere-sujący zamysł reżysera co do umiejscowienia akcji,obecność odniesień historycznych fabuły i wysokipoziom krakowskiej prezentacji artystycznej zmieniten wstydliwy detal muzycznego gustu i tytuł na dłu-go zagości na scenie.

Libretto, którego autorem jest sam kompozytor,powstało z inspiracji treścią bajki Carlo Gozziego,gdzie w błahej historyjce smutny Książę stygmatyzo-wany klątwą musi zakochać się w trzech pomarań-czach i szukać ich po świecie. Zatem w utworze kipiod baśniowych treści i pomysłów, co okazało siępunktem wyjścia dla reżysera Michała Znanieckiegodo stworzenia przedstawienia o zawrotnie szybkiejakcji dramaturgicznej. Całość reżyserskiego przed-sięwzięcia zamyka się w scenicznej wizji w sposóbspójny, logiczny a przede wszystkim czytelny dla od-biorcy. Oglądamy na scenie utwór, który jest w isto-cie esejem o naturze życia i sztuki. Reżyserwprowadza nas do gabinetu krzywych luster, aby-śmy mogli się w nich przejrzeć, zdrowo, chociaż niebezkarnie obśmiać i wyciągnąć wnioski.

Z fantazją poprowadzony Prolog, w oryginalnejwersji będący kłótnią między zwolennikami komediii tragedii, do której włączają się Dziwacy, zostałprzez reżysera przeniesiony do sali telewizyjnej do-mu opieki dla starych i chorych pensjonariuszy,spierających się o to, który program telewizyjny bę-dą oglądać. Wszystko co po tym oglądamy jest kon-sekwencją tego sporu przekazywaną w telewizyjnymobrazie, który niejako narzuca punkt widzeniaumowności całej historii. Najpierw lekarze i pielę-gniarki pozbywają się atrybutów swojego zawodu istają się głównymi bohaterami toczącej się w dyna-micznym tempie akcji przenoszonej często na wi-downię – co jest nie tyle nowatorskimrozwiązaniem, a zabiegiem pozwalającym widzomna swoistą możliwość odczuwania pełnej wspólnoty.

Świetnie przygotowany przez Zygmunta Magie-rę chór jest w tej sytuacji bardziej komentatorem niż

uczestnikiem akcji. Całe przedstawienie jest zrealizo-wane z humorem przez pryzmat spojrzenia nawspółczesność, ale ze sporym dystansem do opero-wo-bajkowej rzeczywistości, co sprawia, że publicz-ność znakomicie się bawi od pierwszej do ostatniejsceny. A ponieważ finał nie kończy się happy en-dem, przychodzi czas na głębszą życiową refleksję.

Warto zaznaczyć, iż czysto zorganizowana prze-strzeń scenograficzna przez Luigi Scoglio fascynujebogactwem nastrojów oraz skojarzeń i muzycznychodniesień do kompozycji Prokofiewa. Interesującorozwiązano też choreografię, a to zasługa i profesjo-nalizm Katarzyny Aleksander-Kmieć. Piękno muzy-ki Prokofiewa zostało znakomicie podkreślonepoprzez dynamiczną ekspresje kontrastów oraz wni-kliwą obserwację światłocieniowej gry na przedmio-tach za sprawą kunsztu reżysera światła BogumiłaPalewicza. Należy też podkreślić czytelną dramatur-gię i charakterystykę każdej z występujących na sce-nie postaci. Popis w tworzeniu teatru dali znakomicitak pod względem wokalnym jak i aktorskim wszy-scy bez wyjątku artyści, a wspomnieć należy, iż ob-sada krakowskiej premiery została skompletowanaprzez solistów z całej Polski.

Doskonały był Wojciech Gierlach w roli nieco za-gubionego i nieco safandułowatego Króla Treflowe-go. Świetną kreację partii Księcia hipochondryka dałPavlo Tolstoy. Nieco z innej planety postać MagaCelio stworzył Wojciech Śmiłek. Świetni w swoichcharakterystycznych komediowych rolach byli: AnnaBernacka jako czarnoskóra Smeraldina, a takżePrzemysław Firek jako potężna kucharka, i przedewszystkim znakomicie prezentująca się na scenieEwa Biegas w partii złej wróżki Fata Morgany.

Dzielnie im sekundowali Katarzyna Oleś Blachajako Ninetta oraz Mariusz Godlewski w roli Lean-dra. Równie wysoką ocenę należy wystawić stroniemuzycznej tej premiery – orkiestra z wielką pasjąpokonywała ogrom trudności partytury. DyrygentTomasz Tokarczuk zadbał o odpowiednią lekkość,wdzięk oraz właściwe proporcje brzmieniowe orkie-stry wydobywając wszelkie niuanse kompozycji Pro-kofiewa. Fenomenalnie zrytmizowana fakturautworu daje się odczuć w II akcie – słynny marszpomarańczy w Krakowie brzmiał brawurowo, tęt-niąc pełnią wigoru i nie gubiąc wzorowej precyzjirytmicznej, pełni wysmakowania i elegancji wdzię-ku. Czytelnikom „Nowego Czasu” szczerze poleca-my pomarańcze Prokofiewa – pachną wybornie,smakują pysznie i są dostępne tylko w Krakowie.Zapraszamy!

Marek Zabiegaj, Bogdan Zabiegaj

Wywodząca się z kompletnie różnych ob-szarów geograficznych, muzycznych stylistyk iinspiracji trójka znakomitych instrumentali-stów stworzyła na Insight spójne i w najdrob-niejszych szczegółach dopracowane dziełomuzyczne, które otwiera, mam nadzieję, boga-tą dyskografię jednego z najbardziej utalento-wanych polskich wirtuozów gitary akustycznejostatnich lat. Urodzony na Górnym Śląsku gi-tarzysta, wychowany w jemeńskiej dzielnicyizraelski mistrz perkusji i zakochany w muzyceklasycznej Rosjanin stworzyli na tym krążkuaranżacyjnie doskonały efekt, który stanowipotwierdzenie czerpania przez Maćka z o wie-le szerszego muzycznego spektrum niż jazz.

Dla każdego wykonawcy – niezależnie odgatunku, jaki reprezentuje – debiutancka płytazawsze jest artystycznym samookreśleniem się,wizytówką, upoważniającą krytyków do – choćwiększość muzyków tego nie lubi – stylistycz-nego zaszufladkowania i wyrażenia swoich opi-nii i oczekiwań na przyszłość.

Insight zawiera kompozycje, które powstaływ latach 2007-2012 i które stanowią, jak samtytuł albumu wskazuje, wgląd w pięcioletni do-robek artysty. Those Days to dynamicznypunkt wyjścia, który poprzez zachwyt nadpięknem otaczającego nas świata („Blue Wa-ter”), skomponowaną wspólnie z Gianluca Co-rona apoteozą przyjaźni („Amici") doprowadzado wspomnianego już mojego ulubionego nu-meru tego krążka Lost in London. Niemoż-ność schowania się przed zgiełkiem stolicyświata – jak nazywa to ogromne miasto pe-wien mój znajomy, zmuszająca do szukaniaazylu, który zapewni tak potrzebną do istnie-nia chwilę ciszy, została wyrażona po mi-strzowsku i stanowi materiał na prawdziwieradiowy hit dla nocnych Marków. Album koń-czy przepiękne dzieło – najstarsza na Insightkompozycja Maćka „Under The Sky” z roku2007.

Płyta została nagrana w renomowanymwłoskim studio Artesuono, o czym MaciekPysz marzył od lat. Czy przez pryzmat bardzoudanego moim zdaniem debiutanckiego krąż-ka można wyrokować, w jakim kierunku Ma-ciek będzie podążał w swoich muzycznychposzukiwaniach? Znając jego pogląd na to, ja-ką muzykę chce zanieść do najdalszych zakąt-ków świata, zaryzykuję stwierdzenie, iż nakolejnym albumie Tria Maćka Pysza możeznaleźć się o wiele więcej elementów jazzu la-tynoskiego, a zwłaszcza dźwięków inspirowa-nych muzyką flamenco, czego na Insight wsposób zamierzony, jak sądzę, nie było nad-miernie słychać. Czy moje przypuszczeniasprawdzą się? Gratulując znakomitego wstępudo dyskografii, jakim bezsprzecznie jest Insi-ght, życzę Maćkowi, aby jak najszybciej udałomu się kolejnym albumem rozwiać je lub po-twierdzić.

TTeekksstt uu kkaa zzaałł ssiięę ww ssttyycczz nniioo wwyymm nnuu mmee rrzzee mmaa ggaa zzyy nnuu„„JJaazz zz PPRREESSSS””

TToo ppiieerrwwsszzaa ppłłyyttaa ddoobbrrzzee zznnaanneeggoocczzyytteellnniikkoomm „„NNoowweeggoo CCzzaassuu””

zz oorrggaanniizzoowwaannyycchh pprrzzeezz nnaass AARRTTeerriiii,,zznnaakkoommiitteeggoo ggiittaarrzzyyssttyy MMaaććkkaa PPyysszzaa..

DDwwiiee AARRTTeerryyjjnnee aarrttyyssttkkii,, kkttóórree rróówwnniieeżżnnaaggrraałłyy sswwoojjee ppłłyyttyy,, ttoo AAggaattaa RRoozzuummeekk

MMoonniikkaa LLiiddkkee..

czas na wyspie|21nowy czas | 05 (203) 2014

ANNA, IDA, WANDA

JJee��śśllii��kkttoośś��ppoo��ttrrzzee��bbuu��jjee��uucciieecc��oodd��ccoo��ddzziieenn��nneejj��bbiiee��--ggaa��nnii��nnyy��ii��nnaa��cchhwwii��llęę��zznnaa��lleeźźćć��ssiięę��ww��mmiieejj��ssccuu��oo��nniiee��--zzwwyy��kkłłeejj��hhaarr��mmoo��nniiii��ii��uurroo��ddzziiee,,��wwcczzee��śśnniieejj��cczzyyppóóźźnniieejj��mmuu��ssii��ttrraa��ffiićć��ddoo��KKeenn��wwoo��oodd..��TToo��ppóółł��nnoocc��nnaacczzęęśśćć��zznnaacczz��nniiee��wwiięękk��sszzee��ggoo��lloonn��ddyyńń��sskkiiee��ggoo��ppaarr��--kkuu��HHaammpp��ssttee��aadd��HHee��aatt��––��uuwwiieell��bbiiaamm��ttęę��ooggrroomm��nnąąppaa��ggóórr��kkoo��wwaa��ttąą��ooaa��zzęę��zziiee��llee��nnii��zz��kkiill��kkoo��mmaa��jjee��zziioo��rraa��mmii��iiwwssppaa��nniiaa��łłąą��ppaa��nnoo��rraa��mmąą��ccaa��łłee��ggoo��LLoonn��ddyy��nnuu��––��zzaakkaażż��ddyymm��rraa��zzeemm��uuddaa��jjee��mmii��ssiięę��ttaamm��zzgguu��bbiićć��ddrroo��ggęęww��rroozz��llee��ggłłyycchh��pprrzzee��ssttrrzzee��nniiaacchh..KKeenn��wwoo��oodd��jjeesstt��ddoo��ssttoojj��nnyy��––��nnaadd��ppaa��łłaa��cceemm��ii

ppaarr��kkiieemm��uunnoo��ssii��ssiięę��aauu��rraa��ppoo��zzyy��ttyyww��nnyycchh��fflluu��iiddóóww..WWssppóółł��cczzee��śśnnii��tteeoo��rree��ttyy��ccyy��sszzttuu��kkii��mmoo��ggllii��bbyy��((ttrroo��cchhęęnniiee��ffoorr��ttuunn��nniiee))��nnaa��zzwwaaćć��ttoo��mmiieejj��ssccee��pprrzzyy��kkłłaa��ddeemmaarr��cchhii��tteekk��ttuu��rryy��ttoo��ttaall��nneejj,,��ggddzziiee��wwsszzyysstt��kkiiee,,��nnaa��wweett��zzppoo��zzoo��rruu��oodd��llee��ggłłee��jjeejj��aassppeekk��ttyy��ssąą��oobbeecc��nnee::��bbuu��ddooww��--llee,,��ddzziiee��łłaa��sszzttuu��kkii,,��oottoo��cczzee��nniiee,,��kkoonntteekksstt��ssppoo��łłeecczz��nnyyii��ddzziiee��ddzziicc��ttwwoo��hhii��ssttoo��rryycczz��nnee..��JJeesstt��wwiięęcc��ssaamm��ppaa��łłaacc;;��cchhoo��cciiaażż��pprrzzyy��cciiąą��ggaa

uuwwaa��ggęę,,��nniiee��kkaażż��ddyy��mmuu��ssii��bbyyćć��zzwwoo��lleenn��nnii��kkiieemm��jjee��--ggoo��nneeoo��kkllaa��ssyy��ccyy��ssttyycczz��nneejj��ssttyy��llii��ssttyy��kkii..��NNiiee��jjeesstt��ttooppeerr��łłaa��zzee��sszzkkii��ccooww��nnii��kkaa��PPaall��llaa��ddiioo,,��aallee��eeffeekktt��wwiiee��lloo��--kkrroott��nnee��ggoo��pprrzzee��bbuu��ddoo��wwyy��wwaa��nniiaa��bbuu��ddyynn��kkuu��oodd��cczzaa��--ssuu��jjee��ggoo����ppoo��wwssttaa��nniiaa��zzaa��ppaa��nnoo��wwaa��nniiaa��kkrróó��llaaJJaa��kkuu��bbaa��II..��PPoo��ssiiaa��ddłłoośśćć�� nnaa��ttyycchh��mmiiaasstt��uurrzzee��kkłłaannaaddwwoorrnneeggoo��ddrruu��kkaa��rrzzaa,,��JJoohh��nnaa��BBiill��llaa,,��kkttóó��rryy��kkuu��--ppiiłł��jjąą��ww��11661166��rroo��kkuu..��PPoo��tteemm��pprrzzee��cchhoo��ddzzii��łłaa��zz��rrąąkkddoo��rrąąkk��mmoożż��nnyycchh��rroo��ddóóww,,��bbyy��ww��kkoońń��ccuu��–– ddzziięę��kkiihhoojj��nnoo��śśccii��oossttaatt��nniiee��ggoo��wwłłaa��śśccii��cciiee��llaa��EEddwwaarr��ddaa��GGuu��--iinn��nneess��ssaa,,��hhrraa��bbiiee��ggoo��IIvvee��aagghh��–– ssttaaćć��ssiięę��wwłłaa��ssnnoo��--śścciiąą��nnaass��wwsszzyysstt��kkiicchh,,��ppoodd��ttrroo��sskkllii��wwąą��ooppiiee��kkąąEEnn��gglliisshh��HHee��rrii��ttaa��ggee..PPaa��łłaacc��zzoo��ssttaałł��wwłłaa��śśnniiee��ppiiee��cczzoo��łłoo��wwii��cciiee��oodd��rree��--

ssttaauu��rroo��wwaa��nnyy,,��ccoo��pprrzzyywwrróócciiłłoo��ddaaww��nnąą��śśwwiieett��nnoośśććzzwwłłaasszzcczzaa��jjee��ggoo��wwnnęę��ttrrzzoomm,,��ii��jjeesstt��ddoo��ssttęępp��nnyy��ddoozzwwiiee��ddzzaa��nniiaa..AA��jjeesstt��ccoo��ppoo��ddzzii��wwiiaaćć��zz��bbii��bblliioo��ttee��kkąą��zzaa��pprroo��jjeekk��ttoo��--

wwaa��nnąą��pprrzzeezz��ssłłyynn��nnee��ggoo��XXVVIIIIII--wwiieecczz��nnee��ggoo��aarr��cchhii��--tteekk��ttaa��RRoo��bbeerr��ttaa��AAddaammssaa��nnaa��cczzee��llee,,��kkttóó��rryy��jjaa��kkoojjee��ddeenn��zz��ppiieerrww��sszzyycchh��wwpprroo��wwaa��ddzziiłł��ww��nniieejj��rroozz��wwiiąą��--

zzaa��nniiaa��nneeoo��kkllaa��ssyy��ccyy��ssttyycczz��nnee..��ZZnnaa��llaa��zzłłoo��ttoo��wwłłaa��śśccii��--wwee��uuzznnaa��nniiee��ww��oocczzaacchh��zznnaaww��ccóóww��ii��oobbeecc��nniiee��rryy��--ssuunn��kkii,,��ii��ppllaa��nnyy��bbii��bblliioo��ttee��kkii��zznnaajj��dduu��jjąą��ssiięę��wwzzbbiioo��rraacchh��SSiirr��JJoohhnn��SSoo��aannee’’ss��MMuu��sseeuumm..��SSąą��ttaammtteeżż��ppeerr��łłyy��kkoo��lleekk��ccjjoo��nneerr��sskkiieejj��ppaa��ssjjii��jjee��ggoo��oossttaatt��nniiee��--ggoo��wwłłaa��śśccii��cciiee��llaa,,��ttaa��kkiiee��jjaakk��ppóóźźnnyy��AAuu��ttoo��ppoorr��ttrreettRReemmbbrraannddttaa,,��KKoo��bbiiee��ttaa��ggrraa��jjąą��ccaa��nnaa��ggii��ttaa��rrzzee JJaa��nnaaVVeerr��mmee��eerraa��cczzyy��ppoorr��ttrreett��JJaa��kkuu��bbaa��II,,��nnaa��mmaa��lloo��wwaa��nnyypprrzzeezz��AAnn��ttoo��nniiee��ggoo��vvaann��DDyycckkaa;;��ssąą��tteeżż��pprraa��ccee��bbllii��--sskkiicchh��aann��ggiieell��sskkiieejj��ppuu��bblliicczz��nnoo��śśccii��TToo��mmaa��sszzaa��GGaa��iinnss��--bboo��rroo��uugghhaa,,��SSiirr��JJoo��sshhuuaa��RReeyy��nnoollddssaa��ii��JJMMWWTTuurr��nneerraa..��WW��nniiee��mmaall��ddoo��mmoo��wwyycchh��wwnnęę��ttrrzzaacchh��ppaa��--łłaa��ccuu��rroo��bbiiąą��zznnaacczz��nniiee��wwiięękk��sszzee��wwrraa��żżee��nniiee��nniiżż��ggddyy��--bbyy��bbyy��łłyy��eekkss��ppoo��nnoo��wwaa��nnee��ww��NNaa��ttiioo��nnaall��GGaall��llee��rryy..��JJeesstt��tteeżż��bbaa��jjeecczz��nnee��oottoo��cczzee��nniiee;;��uurroo��cczzaa��ddoo��llii��nnaa

zz��ddwwoo��mmaa��jjee��zziioo��rraa��mmii��((jjeedd��nnoo��oo��zzaa��ggaadd��kkoo��wweejj��nnaa��--zzwwiiee��TTyy��ssiiąącc��FFuunn��ttóóww))��aa��ssąą��ssiiaa��dduu��jjąą��ccyy��zz��ppaa��łłaa��cceemmooggrróódd��nniiee��mmaa��ssoo��bbiiee��rróóww��nnyycchh��ww��ccaa��łłyymm��LLoonn��ddyy��--nniiee��–– nnaa��wweett��KKeeww��GGaarr��ddeenn��nniiee��mmaa��sszzaannss��kkoonn��kkuu��--rroo��wwaaćć��zz��mmaa��jjoo��wwąą��ffeeeerriiąą��kkwwiitt��nnąą��ccyycchh��ttuurroo��ddoo��ddeenn��ddrroo��nnóóww;;��jjeesstt��rrzzeeźźbbaa��wwsszzeecchh��oobbeecc��nnee��ggooHHeenn��rryy��kkaa��MMoo��oorraa,,��BBaarr��bbaa��rryy��HHee��ppwwoorrtthh,,��ooggrróódd„„kkuu��cchheenn��nnyy””��zz��zziioo��łłaa��mmii��ii��wwiiee��llee��iinn��nnyycchh��aattrraakk��ccjjii��ddoooodd��kkrryy��cciiaa..WW��nnaa��ttuu��rraall��nneejj,,��aamm��ffii��ttee��aattrraall��nneejj��ssccee��nnee��rriiii��ddoo��llii��nnyy

oodd��bbyy��wwaa��łłyy��ssiięę��ddoo��nniiee��ddaaww��nnaa��kkoonn��cceerr��ttyy��mmuu��zzyycczz��--nnee,,��aallee��bbaarrddzzoo��zzaammoożżnnii��ookkoo��lliicczz��nnii��rree��zzyy��ddeenn��ccii��nnaa��--rrzzee��kkaa��llii,,��żżee��llaa��tteemm,,��rraazz��ww��mmiiee��ssiiąą��ccuu,,��jjeesstt��zzbbyyttggłłoo��śśnnoo��ii��kkoonn��cceerr��ttyy��zzaa��wwiiee��sszzoo��nnoo..��TTaa��aakk��ccjjaa��wwppii��ssuu��--jjee��ssiięę��ww��iinn��nnee��zzaa��ggrroo��żżee��nniiee��ddllaa��ttee��ggoo��mmiieejj��ssccaa��–– jjuużżww��11992222��rroo��kkuu��lloo��kkaall��nnii��iinn��wwee��ssttoo��rrzzyy��zzaa��mmiiee��rrzzaa��llii��wwyy��--bbuu��ddoo��wwaaćć��ttuu��ttaajj��kkiill��kkaa��ddzziiee��ssiiąątt��lluukk��ssuu��ssoo��wwyycchh��rree��--zzyy��ddeenn��ccjjii..��OObbeecc��nnoośśćć��ttee��ggoo��iiddyylllliicczznneeggoo��mmiieejj��ssccaanniiee��jjeesstt��jjeedd��nnaakk��zzaa��ggwwaa��rraann��ttoo��wwaa��nnaa��nnaa��zzaa��wwsszzee..BByy��iisstt��nniieećć,,��wwyy��mmaa��ggaa��cciiąą��ggłłee��ggoo��wwssppaarr��cciiaa��zz��ppuu��--bblliicczz��nnyycchh��ffuunn��dduu��sszzyy..��WWppaa��ddaajj��mmyy��wwiięęcc��ttaamm��jjaakknnaajj��cczzęę��śścciieejj,,��ppiięękk��nniiee��wwyy��ddaa��nnyy��kkaa��ttaa��lloogg��kkoosszz��ttuu��jjeeggrroo��sszzee..

Tekst i ry su nek: Ma ria Ka le ta

Kenwood House

Od pa mięt ne go try um fu nafe sti wa lu w Gdy ni, przezca ły czas za sta na wia łemsię, dla cze go wy gra ławte dy Ida, a nie Chce�się

żyć Ma cie ja Pie przy cy. My ślę, że sza lę prze -chy li ły wzglę dy es te tycz ne i ar ty stycz ne, co nie -dłu go póź niej po twier dził wer dykt ju ryfe sti wa lu w Lon dy nie, gdzie Ida�po ko na ła kil kunie złych kan dy da tów do na gro dy. Bar dzo moc -no w obu pro duk cjach uwi dacz nia się po nadstu let ni kon flikt po mię dzy ki nem dla lu dzi i ki -nem dla kry ty ków. To oczy wi ście bzdu ra iuprosz cze nie ma ją ce na ce lu uła twie nie ży ciaoso bom, do pa tru ją cym się w in sty tu cji ki na je -dy nie ła twej roz ryw ki, nie mniej bar dzo czę stopa da ta ki ar gu ment, kie dy ktoś fil mu nie lu bi,nie ro zu mie lub jest wo bec nie go bez rad ny.Gdy by upra wo moc nić okre śle nia ty pu „pu sty”,„zim ny” czy „film -wy dmusz ka”, trze ba by wy -rzu cić z hi sto rii ki na ta kich twór ców, jak Mi -che le an ge lo An to nio ni, Ro bert Bres son, Aki raKu ro sa wa, Fran co is Truf faut czy Jim Jar mush.

Ida jest fil mem ki no wym w naj czyst szej po -sta ci. Ta kim, na któ ry idzie się w do brym to -wa rzy stwie i po tem dys ku tu je przy pi wie dopóź nej no cy. Es te tycz nie Paw li kow ski, a zwłasz -cza ope ra to rzy zdjęć – Ry szard Len czew ski iŁu kasz Żal – wskrze sza ją du cha cza sów, w któ -rych two rzy li naj wy bit niej si twór cy na sze go ki -na: Munk, Po lań ski, Waj da, Ka wa le ro wicz.

Stąd za pew ne za chwyt kry ty ków i ju ro rów fe sti -wa lo wych, bę dą cy w kontrze do roz cza ro wa niazwy kłych wi dzów.

Ka dry i de ko ra cje są cierp kie, asce tycz ne ilo do wa te, jak cza sy, w któ rych przy szło obu ko -bie tom żyć. Wy da je się, że słusz nie. Ko lo ry mo -gły by tyl ko za bu rzyć tę ide al ną har mo nięro dem z rzeź ni czej chłod ni.

Ida to ci chy dra mat dwóch ko biet w róż nymwie ku, któ re mu szą od na leźć się w re aliach nie -cie ka we go świa ta wcze sne go PRL -u. „Krwa waWan da” (Aga ta Ku le sza), ciot ka Idy, po sta no wi -ła słu żyć sys te mo wi i wal czyć z nie pod le gło ścio -wym pod zie miem. Ska zy wa ła lu dzi na śmierć zta ką sa mą ła two ścią, z ja ką po la tach wy chy lapięć dzie siąt kę wód ki. Wy cią gnię cie sio strze ni cyz klasz to ru i po da ro wa nie jej praw dy, wy da je siębyć je dy nym do brym uczyn kiem w jej ży ciu.

An na (Aga ta Trze bu chow ska) od cza sówoku pa cji ży je za klasz tor nym mu rem, przy go to -wu jąc się do do ży wot niej służ by Bo gu. Za ra dąsio stry prze ło żo nej, je dzie do ciot ki Wan dy, je -dy nej ży ją cej krew nej. Od niej do wia du je się, żejest ura to wa nym ży dow skim dziec kiem o imie -niu Ida. Ra zem z ciotką wy ru sza ją w krót ką po -dróż w prze szłość, któ ra od mie ni je obie.

Gdy by bo ha ter ki po rów nać do kar tek pa pie -ru, Wan da by ła by po ba zgra na krwa wy mi pla -ma mi, od ci ska mi za bło co nych bu tów, pla ma miod wód ki i łez, Ida za prze zro czy sta i jed no cze -śnie po zba wio na moż li wo ści ja kie go kol wiek za -pi su. Wszyst ko, cze go do świad cza, prze cho dziprzez nią na wy lot i prze pa da bez echa. Z te gopo wo du ta po stać nie co iry tu je. Je dy nym bo dajwy ra zem uczuć z jej stro ny jest ukrad kiem uro -nio na łza.

Obie ko bie ty są Ży dów ka mi, ale ich po cho -dze nie nie ma ja kie go kol wiek wy mia ru – re li gij -ne go, po li tycz ne go, oby cza jo we go. Wła ści wie,moż na by tę hi sto rię umie ścić w do wol nych cza -sach i pod do wol ną sze ro ko ścią geo gra ficz ną, achwy ci ła by za ser ce tak sa mo. Za pew ne dla te goz ta ką ła two ścią zbie ra na gro dy na ca łym świe -cie.

Te ma ty ka, a zwłasz cza punkt stycz ny (mordna Ży dach w ce lu za własz cze nia ich mie nia) łą -czy Idę z Po�kło�siem Wła dy sła wa Pa si kow skie go,lecz dal sze po do bień stwa nie są w ża den spo sóbupraw nio ne. Pa si kow ski zro bił pro wo ka cyj ny,bru tal ny, nie co chro po wa ty film o po szu ki wa niunie chcia nej praw dy, uży wa jąc for mu ły thril le ra.Pa weł Paw li kow ski snu je swo ją hi sto rię sub tel -

Wresz�cie�obej�rza�łem�Idę Paw�ła�Paw�li�kow�skie�-go.�Dzię�ki�KI�NO�TE�CE.�Bar�dzo�mi�jej�bra�ko�wa�-ło�do�ko�lek�cji�fil�mów�z�2013�ro�ku,�bo�doLon�dy�nu�wszyst�ko�do�cie�ra�póź�niej.�

Jacek Ozaist

niej i bar dziej po wierz chow nie, jak gdy by tyl koprze su wał pal cem za zna cza jąc ry sę na szkle. Nieza le ży mu na praw dzie, bo wy cho dzi ona na jawbar dzo szyb ko. Ma ra czej na ce lu uka za nie pro -ce su prze mia ny mło dej bo ha ter ki, a tak że oko -licz no ści to wa rzy szą cych po dej mo wa niu przeznią de cy zji.

Mam wra że nie, że Idę ła twiej do ce niać, niżpolu bić. Tem pe ra tu ra emo cjo nal na fil mu oscy -lu je w gra ni cach ze ra. Nie ma w nim też bo ha -te ra, któ ry przyciąga. Utoż sa mia nie się z Idągro zi od rzu ce niem i roz cza ro wa niem. To niejest oso ba ła twa do ogar nię cia. Nie wie my, ja kieuczu cia skry wa ją się za jej nie ru cho mą twa rzą,ni cze go nie do strze ga my w pu stych, zda wa ło bysię, oczach. Nie wie my też, czy osta tecz nie zdo -ła ła sca lić w so bie dwo istość wła snej toż sa mo ści– by cia za kon ni cą An ną i Ży dów ką Idą.

Paw li kow ski nie ła si się do wi dza, nie do ma -ga po kla sku, jest od po cząt ku do koń ca pe wiente go co i jak chce zro bić. Po wta rza w wy wia -

dach, że no si w so bie róż ne hi sto rie, aneg do ty,wspo mnie nia. Cza sem uda je się z tej bez ład nejma sy stwo rzyć hi sto rię. W tym przy pad ku po -mógł prze czy ta ny kie dyś sce na riusz Ce za re goHa ra sy mo wi cza pod ty tu łem Sio�stra�mi�ło�sier�-dzia oraz oko licz ność spo tka nia w Oksfor dzieprze mi łej pa ni He le ny Brus Wo liń skiej, któ ra wprze szło ści zaj mo wa ła się zwal cza niem by łychżoł nie rzy Ar mii Kra jo wej i miała krew narękach. Paw li kow ski dłu go nie mógł zro zu mieć,jak to moż li we, że tak sym pa tycz na oso ba,czarująca gospodyni mo gła w prze szło ści ro bićstrasz ne rze czy. Do rzu cił do te go wspo mnie nia zdzie ciń stwa w Pol sce. Mi go ta nie pro mie ni sło -necz nych mię dzy drze wa mi, dziu ry w dro dze zko cich łbów, drew nia ne ru de ry, czerń i biel, atak że wszel kie od cie nie sza ro ści.

Wi dać, że re ży ser to oso bo wość po szu ku ją ca.Fa scy nu ją ce jest, jak bar dzo je go najnowszy filmróż ni się od po przed nie go. Aż chce się cze kaćna na stęp ny.

Ojciec i SYN

Wojciech a. sobczyński

kultura

Są takie rodziny, w których zawodowe tradycjeprzekazywane są z ojca lub matki na syna czy cór-kę. Dzieje się tak przede wszystkim wśród prawni-ków, lekarzy, rzemieślników czy antykwariuszy.Artyści również zwykli przekazywać arkana swoje-

go warsztatu młodszym pokoleniom. W przeszłości przykładówjest wiele. Jan Sebastian Bach wychował całe pokolenie muzycz-ne. Geniusz Mozarta niekoniecznie ujawniłby się bez udziału je-go ojca, który wdrożył wszystkie swoje umiejętności wutalentowanego syna. Ojciec i syn Cranachowie, rodzina rene-sansowych rzeźbiarzy della Robbia czy też trzy pokolenia Kossa-ków to tylko kilka nazwisk z długiej listy.

Współczesna sztuka zmieniła jednak orientacje artystycznegoprocesu w kierunku indywidualnej ekspresji i przekazywaniewarsztatowych umiejętności rzadko odbywa się w rodzinie. Niktw zasadzie nie chce niczego kontynuować, a przeciwnie – buntprzeciwko tradycjom poprzedzającego pokolenia należy raczejdo reguły.

Podczas niedawnej wizyty w Polsce przyjemność sprawiło mizetknięcie się z wyjątkiem od tej reguły. Jadąc do rodziny, skorzy-stałem z uprzejmości mojego brata i razem wstąpiliśmy do domu ipracowni przyjaciela ze studiów, rzeźbiarza Gerarda Grzywaczy-ka, który wraz z żoną przyjęli nas z prawdziwie swojską gościnno-ścią. Pracownia Gerarda znajduje się w naprawdę zaczarowanymzakątku na peryferiach Katowic, w parkowej dzielnicy Brynów.Pamiętam to miejsce sprzed laty, prawie że w surowym stanie –plac budowy na krawędzi lasu wśród tylko kilku otaczających do-mów. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie większy kontrast.

Wszystko w obecnej Polsce przynosi na myśli kontrastująceobrazy. Chwilę wcześniej jechaliśmy nowoczesną autostradą,zbudowaną zaledwie rok czy dwa temu, by raptem znaleźć się

DDwwaa llaa ttaa ttee mmuu aarr ttyy śśccii sskkuu ppiiee nnii ww AAss ssoo cciiaa ttiioonn ooff PPoo lliisshh AArr ttii ssttss iinnGGrree aatt BBrrii ttaa iinn (( AAPPAA)) mmiiee llii ookkaa zzjjęę wwzziiąąćć ww kkoonn kkuurr ssiiee,, kkttóó rree ggoo kkuull --mmii nnaa ccyyjj nnyymm mmoo mmeenn tteemm bbyy łłaa wwyy ssttaa wwaa ww PPOOSSKK GGaall llee rryy.. PPaa mmiięę --ttaamm ddoo kkłłaadd nniiee ttee llee ffoonn oodd MMaa rriiii KKaa llee ttyy,, aarrttyyssttkkii wwóóww cczzaass bbaarr ddzzooaakk ttyyww nneejj,, jjaa kkoo wwiioo ddąą ccyy cczzłłoo nneekk kkoo lleekk ttyyww nnee ggoo zzaa rrzząą dduu,, kkttóó rraawwyy ssttąą ppii łłaa ddoo mmnniiee zz hhaa ssłłeemm:: –– WWoojj tteekk,, ccoo bbyyśś cchhcciiaałł zzrroo bbiićć??

PPoo cczząątt kkoo wwee ooppoo rryy zz mmoo jjeejj ssttrroo nnyy ssttoopp nniiaa łłyy,, kkiiee ddyy uuśśwwiiaa ddoo mmii --łłeemm ssoo bbiiee,, żżee jjee śśllii ww ooggóó llee mmiiaałł bbyymm ssiięę ww ccoo kkooll wwiieekk aann ggaa żżoo wwaaććttoo mmuu ssiiaa łłaa bbyy ttoo bbyyćć jjaa kkaaśś pprrzzyy ggoo ddaa wwyy cchhoo ddzząą ccaa ppoo zzaa rruu ttyy nnoo wwaa --nnee ddzziiaa łłaa nniiaa.. TTaakk wwiięęcc ppoo wwssttaa łłaa iiddeeaa eekkss ppee rryy mmeenn ttaall nneejj wwyy ssttaa --wwyy kkoonn kkuurr ssoo wweejj.. MMaa łłyy EEkkss ppee rryy mmeenntt 22001122 bbyy ffaakk ttyycczz nniiee mmaa łłyy iioodd zzwwiieerr cciiee ddllaałł sskkrroomm nnyy ssttaa ttuuss ttee ggoo pprrzzeedd ssiięę wwzziięę cciiaa,, ww kkttóó rryymmwwzziięę łłaa uuddzziiaałł ttyyll kkoo wwąą sskkaa ggrruu ppaa cczzłłoonn kkóóww AAPPAA zzaa iinn ttee rree ssoo wwaa --nnyycchh ttee ggoo ttyy ppuu wwyy zzwwaa nniieemm.. KKoońń ccoo wwaa wwyy ssttaa wwaa cciiee sszzyy łłaa ssiięę dduu --żżyymm uuzznnaa nniieemm uucczzeesstt nnii kkóóww kkoonn kkuurr ssuu,, wwii ddzzóóww ii mmee ddiióóww..

OOdd ttee ggoo cczzaa ssuu mmii nnęę łłyy ddwwaa llaa ttaa ii ttee mmaatt ppoo wwttóó rrzzee nniiaa kkoonn kkuurr ssuuwwrraa ccaałł oodd cczzaa ssuu ddoo cczzaa ssuu ww rroozz mmoo wwaacchh mmnniieejj lluubb bbaarrddzziieejj ffoorr --mmaall nnyycchh.. OObb cchhoo ddzzoo nnyy oobbeecc nniiee jjuu bbii llee uusszz 5500--llee cciiaa PPOOSSKK --uu ssttaałł ssiięęoossttaa tteecczz nniiee kklluu cczzoo wwyymm kkaa ttaa llii zzaa ttoo rreemm nnoo wwee ggoo kkoonn kkuurr ssuu,, wwzzbboo --ggaa ccoo nnee ggoo sszzcczzoo ddrryy mmii nnaa ggrroo ddaa mmii zz FFuunndduusszzuu MMuurrddzzyyńńsskkiieeggoo..RRaa ddaa PPOOSSKK --uu,, zzee sszzcczzee ggóóll nnyymm ppoo ppaarr cciieemm pprrzzee wwoodd nnii cczząą cceejj,, ppaa nniiJJoo aann nnyy MMłłuu ddzziińń sskkiieejj,, zz eenn ttuu zzjjaa zzmmeemm ppoo ppaarr łłaa pprroo jjeekktt jjaa kkoo jjee ddeenn zzkklluu cczzoo wwyycchh ppuunnkk ttóóww kkuull ttuu rraall nnee ggoo pprroo ggrraa mmuu oobb cchhoo ddóóww jjuu bbii llee --uusszzuu.. JJeesstt sszzaann ssaa,, żżee kkoonn kkuurrss ssttaa nniiee ssiięę mmoożżee rree gguu llaarr nnyymm BBiieenn nnaa --llee PPOOSSKK GGaall llee rryy..

JJeedd nnyymm zz aassppeekk ttóóww pprroo jjeekk ttuu,, nnaa kkttóó rryy kkłłaa ddłłeemm dduu żżyy nnaa cciisskk,,bbyy łłaa cchhęęćć ii ppoo ttrrzzee bbaa wwyyjj śścciiaa ppoo zzaa uuttaarr ttee rraa mmyy AAPPAA ii rree gguu llaarr nnyycchhbbyy wwaall ccóóww ggaa llee rriiii.. WW tteenn ssppoo ssóóbb zzrroo ddzzii łłaa ssiięę pprroo ppoo zzyy ccjjaa rroozz sszzee --rrzzee nniiaa kkoonn kkuurr ssuu nnaa aarr ttyy ssttóóww sskkuu ppiioo nnyycchh nniiee ttyyll kkoo ww ppooll sskkiimmLLoonn ddyy nniiee,, lleecczz ddllaa wwsszzyysstt kkiicchh,, bbeezz wwzzggllęę dduu nnaa nnaa rroo ddoo wwoośśćć..

JJaa kkoo kkuu rraa ttoorr ii cczzłłoo nneekk zzee ssppoo łłuu jjuu rroo rróóww oorraazz oorr ggaa nnii zzaa ttoo rróóww cciiee --sszzyy łłeemm ssiięę bbaarr ddzzoo zz ttaa kkiiee ggoo oobb rroo ttuu sspprraa wwyy.. KKoonn kkuurrss pprrzzyy bbrraałł nnaa --

zzwwęę LLiitt ttllee EExxppee rrii mmeenntt 22001144,, wwyy cchhoo ddzząącc nnaa pprrzzee cciiww aann gglloo jjęę zzyycczz --nnyymm rree aalliioomm,, ww kkttóó rryycchh żżyy jjee mmyy ii ttwwoo rrzzyy mmyy.. WW ddoo ddaatt kkuu,, zz iinnii ccjjaa --ttyy wwyy nnaa sszzee ggoo zznnaa kkoo mmii ttee ggoo pprroo jjeekk ttaann ttaa ppllaa kkaa ttuu TToo rraa PPeett tteerr ssee nnaappoo wwssttaałł ppoodd ttyy ttuułł kkoonnkkuurrssuu OOuutt ssii ddee tthhee BBooxx –– ddoo kkłłaadd nniiee ookkrree śśllaa --jjąą ccyy ww ppoo ttoocczz nnyymm jjęę zzyy kkuu iinn tteenn ccjjee kkoonn kkuurr ssuu:: sspprroo wwoo kkoo wwaaćć,, ddaaććoodd sskkoocczz nniięę oodd aarr ttyy ssttyycczz nneejj rruu ttyy nnyy.. KKoonn kkuurrss oodd bbyyłł ssiięę ww ddwwóócchheettaa ppaacchh.. MMaarr ccoo wwaa wwyy ssttaa wwaa ppoo kkaa zzaa łłaa ddzziiee ssiięę cciiuu bbaarr ddzzoo ddoo bbrryycchhaarr ttyy ssttóóww ii ddoo bbrrzzee śśwwiiaadd cczzyy łłaa oo ppoo zziioo mmiiee kkoonn kkuurr ssuu..

JJuu rryy ddoo kkoo nnaa łłoo zzddee ccyy ddoo wwaa nnee ggoo wwyy bboo rruu ddaa jjąącc ppiieerrww sszząą nnaa --ggrroo ddęę KKaa rroo llii nniiee NNiiee dduu żżeejj zzaa llii rryycczz nnee wwii ddeeoo,, kkttóó rree sskkrroomm nnyy mmiiśśrroodd kkaa mmii wwyy rraa zzuu ppoo ttrraa ffii łłoo ppoo kkaa zzaaćć nnaa ttuu rręę,, kkoo bbiiee ttęę,, sseenn ssuu aall nnoośśććrruu cchhuu ii ppoo mmii mmoo bbrraa kkuu ssłłóóww uuttrrzzyy mmaaćć ccoośś ww rroo ddzzaa jjuu nnaarr rraa ccjjii aann --ggaa żżuu jjąą cceejj wwii ddzzaa.. DDrruu ggaa nnaa ggrroo ddaa pprrzzyy ppaa ddłłaa EEwwiiee GGaarr gguu lliińń sskkiieejj zzaabbaarr ddzzoo cciiee kkaa wwąą pprraa ccęę,, kkttóó rrąą oodd ddzziiee llaałł ttyyll kkoo jjee ddeenn ppuunnkktt ooddppiieerrww sszzee ggoo mmiieejj ssccaa.. EEwwaa GGaarr gguu lliińń sskkaa,, kkttóó rreejj pprraa ccee oogglląą ddaa llii śśmmyynniiee ddaaww nnoo ww OOggnnii sskkuu PPooll sskkiimm,, jjeesstt jjeedd nnyymm zz nnaajj wwaażż nniieejj sszzyycchh aarr --ttyy ssttóóww ppooll sskkiicchh ww WWiieell kkiieejj BBrryy ttaa nniiii.. JJeejj ddoo rroo bbeekk jjeesstt zzddee ffii nniioo wwaa --nnyy ii ssttyy llii ssttyycczz nniiee oossaa ddzzoo nnyy.. WWyy mmiiee nniiaamm ttee kkoomm ppllee mmeenn ttyyśśwwiiaa ddoo mmiiee,, ggddyyżż iicchh wwyy llii cczzee nniiee ookkrree śśllaa sszzcczzee ggóóll nniiee oossttrroo wwyy --zzwwaa nniiee kkoonn kkuurr ssuu,, kkttóó rree aarr ttyysstt kkaa pprrzzyy jjęę łłaa bbeezz rreesszz ttyy.. JJeejj pprraa ccaa,, wwzzuu ppeełł nniiee iinn nneejj nniiżż zzwwyy kkllee pprrzzeezz nniiąą ssttoo ssoo wwaa nneejj tteecchh nnii ccee,, zzaa cchhoo --wwaa łłaa eenniigg mmaa ttyycczz nnyy cchhaa rraakk tteerr oolleejj nnyycchh oobb rraa zzóóww ii oossiiąąggnnęęłłaa ppoo --ddoobb nnyy ppuunnkktt ddoo ccee lloo wwyy ddrroo ggąą ppoo pprrzzeedd nniioo nniiee uucczzęęsszz cczzaa nnąą.. CCzzyyaarr ttyysstt kkaa bbęę ddzziiee kkoonn ttyy nnuu oowwaaćć pprraa ccee ww ttyymm kkiiee rruunn kkuu,, ppoo kkaa żżeepprrzzyy sszzłłoośśćć.. JJee śśllii ttaakk bbęęddzziiee,, LLiitt ttllee EExxppee rrii mmeenntt 22001144 ppoo cczzęę śśccii wwyy --ppeełł nnii ppoo zzyy ttyyww nniiee sswwoo jjąą rroo llęę..

DDwwiiee ddaall sszzee nnaa ggrroo ddyy zzaa pprraa ccee JJoo ssee ffaa KKoonn cczzaa kkaa ii AArr ttuu rraa GGoo --łłaacc kkiiee ggoo tteeżż ww sswwoo iissttyy ssppoo ssóóbb ppoodd jjęę łłyy wwyy zzwwaa nniiee eekkss ppee rryy mmeenn ttoo --wwaa nniiaa ii cchhoo cciiaażż ssąą zzuu ppeełł nniiee iinn nnee oodd jjuużż wwyy mmiiee nniioo nnyycchh,, łłąą cczząą ssiięę zznnii mmii ww ppee wwiieenn ppssyy cchhoo lloo ggiicczz nnyy wwssppóóll nnyy mmiiaa nnooww nniikk.. NNaajj bbaarr ddzziieejjttrraaff nniiee mmoo ggęę ooppii ssaaćć ttoo,, ccoo oodd cczzuu wwaamm ww kkoonn tteekk śścciiee iinn ssttaa llaa ccjjii GGoo --łłaacc kkiiee ggoo,, kkttóó rreejj cczzęę śścciiaa mmii sskkłłaa ddoo wwyy mmii jjeesstt bbiiaa łłoo --cczzeerr wwoo nnaa ffllaa ggaa,,

kilka uwag na temat little experiment 2014

wśród zie le ni i w cie niu ogrom nych drzew, któ rych ko ro ny po łą -czo ne w jed ną ca łość za cie ra ją gra ni cę ogro du i la su. Do oko ła do -mu sto ją rzeź by. Na tra wie le żą ka wa ły mar mu ru po zo sta wio nepo nie daw nej pra cy i ma te riał na na stęp ne za da nia.

Spo tka nie po wie lu la tach, na wet wśród naj lep szych przy ja ciół,nie za wsze jest ła twe. Lu dzie się zmie nia ją. Ich po glą dy też. Dla te -go chy ba by ło nam wszyst kim szcze gól nie przy jem nie, że w na szejroz mo wie nie by ło gra nic wy ty czo nych przez czas, geo gra fię i od -ręb ne do świad cze nie ży cio we.

Ge rard Grzy wa czyk ma cie ka wy do ro bek ar ty stycz ny i je go pra -ce znaj du ją się w wie lu pu blicz nych miej scach na Ślą sku. Naj bar -

dziej jed nak ce nię u nie go je go ka me ral ną rzeź bę w brą zie. Pa mię -tam jesz cze z daw nych lat przy go to wa nia Ge rar da do re ali za cji no -wej pra cy – wy ko ny wał wte dy rze tel ne szki ce kon cep cyj ne, któ resa me w so bie by ły ma ły mi sa mo ist ny mi dzie ła mi. Ro bio ne by ły wołów ku lub tu szu, cha rak te ry zo wa ły się zna ko mi tą swo bo dą li nii.

Rzeź by Ge rar da sto ją wszę dzie. Dom ar ty sty jest jed no cze śnieje go ga le rią i ma ga zy nem. Wkrót ce od kry wam, że jest tam wie leprac sy na ar ty sty – Woj cie cha Grzy wa czy ka. Wi dzę w nich róż -ni ce cha rak te ry stycz ne dla młod sze go po ko le nia. choć obaj stu -dio wa li w kra kow skiej ASP – Ge rard, tak jak ja, u Jac ka Pu ge ta,a Woj ciech u Je rze go No wa kow skie go.

Wojciech Grzywaczyk,Kompozycja w stali,

obok u góry Elf Bozzeto

Pierwszą nagrodę wkonkursie Little Experiment

przyznano Karolinie,Niedużej

W dzisiejszychczasach buntprzeciWkotradycjompoprzednichpokoleŃ należydo reguły. sĄjednak WyjĄtki,np. gerard i Wojciech grzyWaczyk

22| 05 (203) 2014 | nowy czas

Wspólny mianownik stylistyczny jest bardzo wyraźny i nasuwa siępytanie, czy korzenie wszystkich tu wymienionych artystów nie tkwiąnadal w paryskiej szkole Antoine Bourdelle, o którym pisałem w po-przednim numerze „Nowego Czasu”?Podobnie jak ojciec, Wojciech Grzywaczyk kreuje formy, których li-

ryczny charakter i tematyka nawiązują do wątków sięgających swojągenezą mitologii antycznej, starego i nowego Testamentu, adaptowa-nych i przekształconych na język – prawie, ale nie do końca – dzisiej-szy. Nasuwa się na myśl pytanie, co to jest, co nazywamy językiemwspółczesności. W Polsce nie jest to przecież próba dialogu z NowymJorkiem, Singapurem czy Szanghajem w globalnym języku przeja-skrawionej gigantomanii, koloru i technologii. Są wprawdzie w Polscewyznawcy tej międzynarodowej awangardy, tacy jak na przykład wy-stawiający w tej chwili w Londynie Mirosław Bałka, który w swymplanie gry ma od dawna globalne zakusy. Należy jednak zrozumieć,że tak jak za czasów mistrzów z Norymbergi, tak i w teraźniejszejEuropie są miejsca, gdzie pracują artyści w pełnej świadomości swojejoryginalnej odrębności i trudno byłoby od nich oczekiwać, że ichsztuka odzwierciedlać będzie tętno Manhattanu.Rzeźba ojca i syna Grzywaczyków osadzona jest w najlepszych

tradycjach europejskich, utrzymujących się nadal w Polsce. Jak długo– nie mam kryształowej kuli do przepowiedni. Ale musi przecież na-dejść taki moment, kiedy zaangażowanie polityczne i kulturalne Pol-ski w otwartej Europie pozwoli znaleźć nowe twórcze horyzontykulturalne dla polskich talentów, a ponad wszystko nowe możliwościwystawiennicze.

Wojciech A. Sobczyński

nowy czas | 05 (202) 2014

Większość z wasdrodzy czytel-nicy zna mojerysunkowe po-staci. Treściwe

dymki TeDa i jego familii. Animacje zZeDem, a jeszcze nim powstała ta cha-rakterystyczna postać – niby człowie-czek z jednym dużym okiem, którewszystko widzi – były setki rysunkówocierających się o surrealizm.Niewielu kojarzy mnie z obrazami…

A to właśnie w tej formie wypowiedziczuję się najpełniej. I to malarskie studiaw krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych– dla wielu późniejszych absolwentów je-dyny czas beztroskiej twórczości – sąfundamentem moich artystycznych do-świadczeń. W czasach, gdy się na ASPwybierałem, kandydatów na jedno miej-sce było około dziesięciu. Pierwsza selek-cja na podstawie prac dostarczonychkomisji. Po niej blisko dwa tygodnie eg-zaminów z rysunku, malarstwa, kompo-zycji, historii sztuki oraz języka obcego.Na wydział przyjmowano 20-24 osoby.Wszyscy byli pełni zapału, pasji, marzeńo wielkiej karierze. Marzenia w pełniuprawnione, przecież byli zdolni.Ci, którzy śledzą polską telewizję, za-

pewne usłyszeli wypowiedź naszego teni-sisty Jerzego Janowicza, który stwierdziłostentacyjnie, że w Polsce nic się nie da.I że w ogóle studenci uczą się po to, abywyjechać. Bo sukces – zwłaszcza mię-dzynarodowy –w kraju jest niemożliwy.Jakże się niektóre gadające głowy na

to oburzyły. Ile było pouczania, że takmówić nie można, że to wręcz pomie-szanie zmysłów po trudnym meczu iprzegranej. Byle tylko zagdakać temat.Janowicz powiedział głośno to, co myśliwielu. Powiedział głośno to, co i mniesię zdarzyło nieraz w „dymku” przeka-zać a i także doświadczyć.Przykładów na „niemożność” jest

wiele – choćby historia Romana Kluski,

prezesa Optimusa, albo firm Ideon,TFL i wielu innych – to w biznesie.W sporcie posłużę się przykładem

trochę paradoksalnym, AdamemMały-szem. Dziś niewielu pamięta, a jeszczewięcej nie chce pamiętać, ile cierpkichsłów leciało pod jego adresem w sezonie1997/1998, kiedy po wcześniej rozbu-dzonych nadziejach zaliczył fatalne wy-stępy. Małysz o mało nie pożegnał się zesportem i nie został dekarzem (to jegozawód wyuczony). Niewiele brakowało,by talent najlepszego w historii Polskiskoczka narciarskiego nie został pogrze-bany. Ktoś na szczęście w ostatniej chwi-li zmienił myślenie i nie zagrzebał wmule tego diamentu.Sportowcy, uważam, i tak mają jesz-

cze większe szanse niż artyści, szczegól-nie malarze. Po pierwsze prawie zawszejednoznaczna wygrana decyduje o miej-scu na podium. Zasada: zawodnik, za-wody, wynik jest jasna i czytelna.A jak klasyfikować w przypadku ar-

tysty? Owszem, także i tu mamy do czy-nienia z konkursami, ale czyż nie są onejedynie uznaniowe? Jeśli jury akuratskłada się z osób lubiących kolor niebie-ski i malarstwo figuratywne to jasne jest,że nie wygra abstrakcjonista z czerwo-nym czy żółtym obrazem. Dziś hołubisię Van Gogha, podziwiając ceny na au-kcjach i zapominając, że za życia niemalnikt nie kupił od niego obrazu. Światwciąż zachwyca się impresjonistami irzadko ktoś sobie przypomni, że w la-tach, kiedy tworzyli, nie chciano ichoglądać. Ich wystawa była Salonem Od-rzuconych. Nie byli akceptowani, niemieli z czego żyć, a mimo to malowali.Imając się nieraz różnych prac zarabialijakoś na wciąż niesłychanie drogie farbyi materiały, i malowali. Swoje szczęście inieszczęście. Swój los.Parafrazując, to tak jakby Małysz

przez lata skakał bez publiczności, beznagród, bez aplauzu i robił to za pienią-dze zarobione jako dekarz.Niejednokrotnie dzieło malarskie po-

PIÓREM PAZUREMANDRZEJ LICHOTA

wstaje latami. Rembrandt nad Strażąnocną pracował dwa lata, Gierymski nadobrazemW altanie sześć lat. Piscasso doportretu Gertrudy Stein podchodził 90 (!)razy. Wielkie indywidualności świata sztu-ki także latami pracowały na swój niepo-wtarzalny styl. Ile lat upłynęło zanimKandinsky pożegnał ekspresjonizm i od-krył abstrakcję? Albo Pollock czy de Ko-oning zaczęli malować swoje sztandarowedzieła? Zapewniam, wiele. W Polsce eks-presjonizm, abstrakcja czy Op Art sąwciąż niedoceniane. Więc nie można zro-bić w tych dyscyplinach kariery.Bawi mnie, gdy słyszę, że malarze ma-

ją łatwo. Siądą, pomachają pędzlem i go-towe. Można iść się bawić. Równiedobrze można powiedzieć, że teoriawzględności to nic wielkiego. Wystarczyłousiąść i wymyślić.Niedawno natknąłem się na rozmowę

szefa domu aukcyjnego z dziennikarzem,który doceniał, że polscy artyści kosztują idrożeją, bo za obraz Fangora 10 lat temutrzeba było zapłacić 25 tys. zł a obecnienawet 500 tys. Usłyszał wiele mówiącąodpowiedź, że na Zachodzie znany w da-nym kraju artysta rzadko kosztuje mniejniż milion dolarów, a za liczącego się naświecie trzeba zapłacić kilkadziesiąt!Żyjemy w kraju, gdzie elitę i wzorzec

kulturowy dla młodzieży wciąż stanowiąpiłkarze, którzy od lat nic nie osiągają;gdzie opowiada się w mediach o transfe-rach za miliony euro, a nie poświęca się wogóle miejsca na prezentacje artystów iich dorobku; gdzie namówić główne me-dia na relację z wystawy młodego artystyto niemal cud; gdzie nie śledzi się osią-gnięć na aukcjach, a o sztuce robi się gło-śno głównie w atmosferze skandalu, nadalniezwykle trudno będzie tworzyć i po-przez sztukę wzmacniać naszą kulturę.Apeluję! Każdy kto to czyta, a kto ma

tylko możliwość wsparcia człowieka z ta-lentem, niech to zrobi. Należy to zrobić,bo to narodowy skarb. W większości przy-padków oprócz estetycznego waloru okażesię to dobrą inwestycją. W niektórych,znakomitą lub niemal wygraną na loterii.Opałko, Rosiński, Łępicka, Mitoraj to tyl-ko kolejne przykłady artystów z Polskiwartych miliony na Zachodzie. Dlatego,że wyjechali. Jakież powszechne i obnaża-jące jest myślenie po latach: ach, gdybymmiał takiego Opałkę, teraz sprzedałbymza milion funtów. A 30 lat temu wystar-czyło wydać kilka tysięcy.

kultura|23

pprrzzyy��pprróó��sszzoo��nnaa��ggrruu��bbąą��wwaarr��ssttwwąą��ppyy��łłuu..��SSppoodd��ppyy��łłuu��ggddzziiee��nniiee��ggddzziiee��pprrzzee��bbii��--jjąą��ssiięę��nnaa��sszzee��nnaa��rroo��ddoo��wwee��kkoo��lloo��rryy..��PPoo��mmyyssłł��jjeesstt��pprroo��ssttyy,,��mmoo��żżee��nnaa��wweett��zzbbyyttpprroo��ssttyy,,��aallee��mmóó��wwiiąą��ccyy��wwiiee��llee��oo��ttoożż��ssaa��mmoo��śśccii��PPoo��llaa��kkóóww��rroozz��pprroo��sszzoo��nnyycchh��ppoośśwwiiee��cciiee..��TToo��nnaa��wweett��nniiee��mmuu��ssii��bbyyćć��pprrzzyy��ssłłoo��wwiioo��wwyy��kkoomm��pplleekkss��LLaa��ttaarr��nnii��kkaacczzyy��ttęę��sskk��nnoo��ttaa��SSłłoo��wwaacc��kkiiee��ggoo,,��ppaa��ttrrzząą��ccee��ggoo��uu��bbrrzzee��ggóóww��EEggiipp��ttuu��nnaa��bboo��cciiaa��nnyyllee��ccąą��ccee��ddoo��kkrraa��jjuu..��TTuu��pprrzzee��mmaa��wwiiaa��kkoomm��pplleekkss��ccoo��ddzziieenn��nnyycchh��rree��aalliióóww��zzddoo��--bbyy��wwaa��nniiaa��cchhllee��bbaa��ii��cciięężż��kkiieejj��pprraa��ccyy��pprrzzyy��pprróó��sszzaa��jjąą��cceejj��ii��zznniiee��cczzuu��llaa��jjąą��cceejj��nnaa��--sszząą��ttoożż��ssaa��mmoośśćć..��II��ttoo��wwłłaa��śśnniiee��wwyy��rraa��zzii��łłoo��wwiiee��lluu��aarr��ttyy��ssttóóww��kkoonn��kkuurr��ssuu,,��bbeezzwwzzggllęę��dduu��nnaa��nnaa��rroo��ddoo��wwoośśćć..��CCzzwwaarr��ttaa��nnaa��ggrroo��ddaa��pprrzzyy��ppaa��ddłłaa��PPaaww��łłoo��wwii��KKoorr��--ddaacczz��ccee��zzaa��kknnyy��ppeell��–– ppoo��ttoocczz��nnaa��nnaa��zzwwaa��nnaa��rrzzęę��ddzziiee��ddoo��ppoo��bbii��jjaa��nniiaa��rrzzeeźź��bbiiaarr��--sskkiicchh��ddłłuutt..��PPaa��wweełł��oodd��ppoo��wwiiee��ddzziiaałł��nnaa��wwyy��zzwwaa��nniiee����eekkss��ppee��rryy��mmeenn��ttuu��wwdduu��cchhuu��MMaarr��ccee��llaa��DDuu��cchhaamm��ppaa,,��nnaa��ddaa��jjąącc��ppęękk��nniięę��cciiuu��ww��ddrrzzee��wwiiee��eerroo��ttyycczz��nnyycchhaa��rraakk��tteerr..��PPrroo��ssttee,,��jjaa��ssnnee��ii��oocczzyy��wwii��ssttee��ppoo��ddeejj��śścciiee,,��zzaa��kkttóó��rree��bbii��jjęę��PPaaww��łłoo��wwiibbrraa��wwoo��ii��pprroo��sszzęę��oo��bbiiss��nnaa��ssttęępp��nnyymm��rraa��zzeemm..

Woj�ciech�A.�Sob�czyń�ski

Artur Gołacki,zdobywca trzeciej

nagrody, kónczy pracęprzy swojej instalacji

ppyyttaanniiaa oobbiieeżżyyśśwwiiaattaa

Włodzimierz Fenrych

Pu�no�le�ży�nad�brze�giem�je�zio�ra�Ti�ti�ca�ca,�na�tu�ry�-stycz�nym�szla�ku�Grin�gów�przyjeżdżających�do�Pe�ru,że�by�zo�ba�czyć�ru�iny�miast�zbu�do�wa�nych�przez�In�-ków.�Je�zio�ro�Ti�ti�ca�ca�by�ło�kie�dyś�świę�te,�to�z�je�gowód�wy�szli�kie�dyś�bo�scy�In�ko�wie.�Ich�oj�cem�był�In�ti

czy�li�Słoń�ce,�ich�mat�ką�Pa�cha�ma�ma,�Mat�ka�Zie�mia.�Tu�nie�gdyś�od�-da�wa�no�jej�cześć.�Czy�jest�tu�jesz�cze�ktoś,�kto�o�tym�pa�mię�ta?�Czyjest�jesz�cze�ktoś,�kto�pa�mię�ta�o�tym,�że�Pa�cha�ma�ma�–�Mat�ka�Zie�-mia�–�jest�świę�ta�i�trze�ba�jej�dzię�ko�wać�za�to,�że�da�je�ży�cie?�

Pa�mię�ta�ją�o�tym�prze�wod�ni�cy,�któ�rzy�go�dzi�na�mi�po�tra�fią�tu�ry�-stom�opo�wia�dać�o�tym,�jak�świę�ta�by�ła�kie�dyś�Pa�cha�ma�ma.�Tyl�koże�prze�wod�ni�cy�do�sta�ją�pie�nią�dze�za�to,�że�o�tym�pa�mię�ta�ją.�Nietyl�ko�Pa�cha�ma�ma�jest�świę�ta,�gość�w�dom�też�jest�świę�ty.�Ale�czymoż�na�o�tym�pa�mię�tać,�je�śli�tych�go�ści�prze�wi�ja��się�ty�sią�ce?�I�codzień�in�ni?�A�na�tych�go�ściach�moż�na�za�ro�bić,�moż�na�im�opo�wia�-dać�o�daw�nych�wie�rze�niach,�o�Pa�cha�ma�ma,�o�dzie�ciach�słoń�ca,któ�re�wy�szły�z�je�zio�ra�Ti�ti�ca�ca.�Moż�na�im�sprze�dać�an�dyj�skączap�kę�al�bo�tka�ny�szal�z�weł�ny�al�pa�ko�wej.�Jak�mó�wią:�–�Grin�go�wdom,�do�la�ry�w�dom.

Wy�czy�ta�łem�gdzieś,�że�na�środ�ku�je�zio�ra�Ti�ti�ca�ca�są�ta�kie�wy�spy,o�któ�rych�współ�cze�sny�świat�za�po�mniał�–�nie�ma�tam�sa�mo�cho�dów,nie�ma�prą�du,�nie�ma�na�wet�psów.�Wy�czy�ta�łem�też,�że�moż�na�tamdo�trzeć�sta�tecz�kiem�z�Pu�no.�Po�sze�dłem�więc�o�świ�cie�do�por�tu�imru�żąc�oczy�pa�trza�łem�na�je�zio�ro�po�ły�sku�ją�ce�w�rów�ni�ko�wym�słoń�-cu.�Je�zio�ro�jest�pra�wie�na�wy�so�ko�ści�czte�rech�ty�się�cy�me�trów,�ale�nietyl�ko�nie�ma�tu�wiecz�nych�śnie�gów�– słoń�ce�grze�je�i�po�ły�sku�je�na�ta�-fli�je�zio�ra.�Ale�w�tym�por�cie�trud�no�roz�my�ślać�o�ta�fli�je�zio�ra,�bo�na�-tych�miast�pod�ska�ku�ją�lu�dzie,�któ�rzy�wiedzą,�że�Grin�go�jest�źró�dłemdo�cho�du�i�natychmiast�pytają:�– Chcesz�po�je�chać�na�wy�spy�Uros?�Amo�że�na�Ta�qu�ile?�Al�bo�na�Aman�ta�ni?

Wy�spy�Uros�to�tu�taj�głów�na�atrak�cja�tu�ry�stycz�na.�Du�że�ob�sza�ryje�zio�ra�to�pły�ci�zna�po�ro�śnię�ta�trzci�ną.Uros�to�był�szczep�In�dian,�któ�-ry�po�bi�ty,�ale�nie�pod�bi�ty�przez�In�ków�ucie�kł�na�je�zio�ro�i�skrył�się�wtrzci�nie.�Do�dziś�tam�miesz�ka,�bu�du�jąc�so�bie�sztucz�ne�wy�spy�z�trzci�-ny�i�ży�jąc�z�rybołówstwa.�Obec�nie�do�dat�ko�wym�za�ję�ciem�jest�ło�wie�-nie�tu�ry�stów,�któ�rych�za�wi�ja�ją�tam�tłu�my�i�dla�te�go�niezbyt�mi�siętam�śpie�szy.�Na�to�miast�Aman�ta�ni�to�wła�śnie�ta�wy�spa,�gdzie�nie�ma

Czy ktoś jeszcze dziękuje Matce Ziemi za dar życia?

prą�du�ani�sa�mo�cho�dów�–�tak�wy�czy�ta�łem�w�prze�wod�ni�kach.�Tamchęt�nie�po�ja�dę,�mo�że�na�wet�na�pa�rę�dni.�

In�dia�nin�pro�po�nu�ją�cy�mi�wy�ciecz�kę�na�Aman�ta�ni�ma�na�imięFran�cis�i�mó�wi,�że�jest�ka�pi�ta�nem�stat�ku,�któ�ry�od�pły�nie�na�za�jutrz�oósmej�ra�no.�Przy�cho�dzę�ra�no,�sta�te�czek�nie�du�ży,�ale�kil�ka�na�ścieosób�w�nim�się�mie�ści.�Dwu�go�dzin�ny�rejs�w�su�mie�mi�ły,�moż�na�sięza�po�znać�z�ty�mi�wszyst�ki�mi�Grin�ga�mi,�co�chcą�się�na�Aman�ta�ni�od�-ciąć�od�cy�wi�li�za�cji.�Nie�wszy�scy�zresz�tą�są�Grin�ga�mi,�nie�któ�rzy�przy-je�cha�li�z�Li�my�al�bo�z�Mek�sy�ku,�al�bo�z�Bu�enos�Aires.�Ale�wszy�scy�sąmia�sto�wi�i�dla�wszyst�kich�wy�spa�bez�prą�du�i�sa�mo�cho�dów�to�dzicz.�

Po�dro�dze�za�wi�ja�my�na�ma�łą,�nie�wie�le�więk�szą�od�po�rząd�nej�cię�-ża�rów�ki�pły�wa�ją�cą�wy�sep�kę,�też�bez�prą�du�i�bez�sa�mo�cho�dów.�Ka�-pi�tan�Fran�cis�mó�wi,�że�ta�wy�spa�jest�bar�dziej�dzi�ka�niż�in�ne,�bo�jestda�le�ko�od�Pu�no.�Dzi�ka?�Miesz�kań�cy�są�przy�go�to�wa�ni�na�nasz�przy�-jazd,�pa�miąt�ki�na�sprze�daż�po�roz�kła�da�ne�są�wo�kół�cen�tral�ne�go�pla�-cu.�Na�wy�sep�ce�miesz�ka�kil�ka�ro�dzin,�wo�kół�pla�cu�stoi�kil�kasło�mia�nych�do�mów.�Miesz�kań�cy�chęt�nie�po�ka�zu�ją�jak�ży�ją.�Jest�kil�kało�dzi�zro�bio�nych�z�trzci�ny,�ale�te�są�dziś�uży�wa�ne�chy�ba�tyl�ko�do�za�-bie�ra�nia�tu�ry�stów�na�prze�jażdż�ki.�Wi�dać�rów�nież�sie�ci�ry�bac�kie,�aleło�dzie�uży�wa�ne�do�po�ło�wów�są�pla�sti�ko�we�i�z�mo�tor�kiem.�Jed�no�cze�-śnie�z�na�mi�za�wi�ja�na�wy�sep�kę�in�ny�tu�ry�stycz�ny�sta�te�czek.�Ile�ich�tuza�wi�ja�dzien�nie?�Ja�kie�jest�tak�na�praw�dę�głów�ne�za�ję�cie�miesz�kań�-ców�–�rybołówstwo�czy�ob�słu�ga�ru�chu�tu�ry�stycz�ne�go?

Pły�nie�my�da�lej,�na�Aman�ta�ni,.�Omi�ja�my�po�dro�dze�pół�wy�sepwci�na�ją�cy�się�głę�bo�ko�w�je�zio�ro.�Na�naj�dal�szym�cy�plu�pół�wy�spu�jestwieś�Lla�chón.�Jesteśmy�na�ty�le�bli�sko,�że�wi�dać�do�my,�dro�gę,�sa�mo�-cho�dy.�Tam�nie�za�wi�ja�my,�tam�ma�ją�sa�mo�cho�dy�i�prąd.�W�końcuza�wi�ja�my�do�por�tu�na�Aman�ta�ni.�W�por�cie�wi�ta�ją�nas�ko�bie�tyodzia�ne�w�barw�ne�tra�dy�cyj�ne�stro�je�i�pro�wa�dzą�do�swo�ich�do�mów.Ale�nie�je�ste�śmy�wca�le�je�dy�nym�sta�tecz�kiem,�który�tu�zawinął�– za�-wi�ja�ich�tu�jesz�cze�kil�ka,�wy�sy�pu�je�się�z�nich�pa�rę�se�tek�tu�ry�stówchcą�cych�się�od�ciąć�od�cy�wi�li�za�cji.�Sa�mo�cho�dów�rze�czy�wi�ście�niema,�przez�wieś�pro�wa�dzą�tyl�ko�chod�ni�ki.�Chod�nik�pro�wa�dzi�rów�-nież�na�szczyt�gó�ry,�na�któ�rej�od�ko�pa�ne�są�ru�iny�ja�kieś�świą�ty�ni�zcza�sów�In�ków.�Chod�nik�jest�oczy�wi�ście�po�to,�by�tu�ry�ści�mo�gli�so�bieła�two�na�tę�gó�rę�wejść.�Wzdłuż�chod�ni�ka�sie�dzą�sprze�daw�cy�z�po�-roz�kła�da�ny�mi�na�ko�cach�an�dyj�ski�mi�czap�ka�mi,�sza�la�mi�z�weł�ny�al�-pa�ko�wej�i�in�ny�mi�to�wa�ra�mi�prze�zna�czo�ny�mi�tyl�ko�dla�tu�ry�stów.Naj�wy�raź�niej�prze�cho�dzi�tu�co�dzień�wy�star�cza�ją�ca�ich�liczba,�by�sięto�opła�ca�ło.�Wi�do�ki�z�gó�ry�na�je�zio�ro�im�po�nu�ją�ce,�na�pierw�szympla�nie�po�la�ziem�nia�ków�kwit�ną�ce�w�róż�nych�ko�lo�rach,�ale�moż�na�sięza�sta�na�wiać,�czy�głów�nym�za�ję�ciem�miesz�kań�ców�jest�rol�nic�two�czyob�słu�ga�ru�chu�tu�ry�stycz�ne�go.

Ład�nie�tu,�ale�ja�koś�nie�mam�ocho�ty�zo�sta�wać�na�kil�ka�dni.�Jaksię�do�stać�do�Lla�chón,�gdzie�są�sa�mo�cho�dy�i�prąd,�ale�tu�ry�stów�mo�-że�mniej?�Ka�pi�tan�Fran�cis�mó�wi,�że�mo�gę�po�je�chać�pro�mem�doCa�pa�chi�ca,�po�dru�giej�stro�nie�cie�śni�ny,�a�stam�tąd�mi�ni�bu�sem�doLla�chón.�Prom�do�Ca�pa�chi�ca�to�ta�ki�sam�sta�te�czek�jak�ten�tu�ry�-stycz�ny,�ale�pa�sa�że�ro�wie�to�w�więk�szo�ści�lo�kal�ni�In�dia�nie.�W�mi�ni�-bu�sie�z�Ca�pa�chi�ca�do�Lla�chón�po�dob�nie�– je�stem�je�dy�nym�tu�ry�stą.

Pływająca wyspa na jeziorze Titicaca

Ko�bie�ty�po�ubie�ra�ne�w�kwie�ciste�lu�do�we�stro�je,�ale�brud�ne,�pro�sto�zpo�la,�nie�pod�tu�ry�stów.�Bo�ga�to�zdo�bio�ne�czwór�gra�nia�ste�ka�pe�lu�sze�zpom�po�na�mi,�cha�rak�te�ry�stycz�ne�dla�te�go�re�gio�nu,�też�za�py�lo�ne,�no�-szo�ne�na�co��dzień.�Wszyst�kie�ko�bie�ty�ma�ją�te�an�dyj�skie�ple�ca�ki,�czy�libarw�ne�ko�ce,�w�któ�re�moż�na�za�wi�nąć�co�kol�wiek�i�no�sić�na�ple�cach.Co�kol�wiek:�za�ku�py�na�ryn�ku,�sia�no�dla�by�dła,�dzidziusia.

Dro�ga�Ca�pa�chi�ca�do�Lla�chón�wy�bo�ista,�nie�ma�jesz�cze�as�fal�tu.Wy�sia�dam�z�busika�na�pla�cy�ku�przed�ko�ścio�łem�i�od�ra�zu�wi�dzęma�ły�dro�go�wskaz�do�miej�sca,�gdzie�ktoś�ofe�ru�je�po�ko�je�go�ścin�ne.Czy�li�jed�nak�tu�ry�ści�nie�są�zu�peł�nie�nie�spo�dzie�wa�ni.�Idę�tam.�Jest�toład�nie�utrzy�ma�na�za�gro�da,�po�ko�je�dla�tu�ry�stów�w�dom�kach�kry�tychstrze�chą.�W�książ�ce�pa�miąt�ko�wej�ostat�ni�wpis�sprzed�mie�sią�ca,�więcza�gęsz�cze�nie�tu�ry�stów�nie�co�mniej�sze�niż�na�Aman�ta�ni.�Pa�nu�je�tule�ni�wa�wiej�ska�ci�sza.

– Po�wi�nie�neś�tu�przy�je�chać�wczo�raj�– mó�wi�mi�wła�ści�ciel.�–Wczo�raj�mie�li�śmy�tu�ofia�rę�ca�ło�pal�ną�dla�Pa�cha�ma�ma,�Mat�ki�Zie�-mi.�Na�świę�tej�gó�rze�Ca�rus�na�koń�cu�wsi�ofia�ro�wa�no�Mat�ce�Zie�mipłód�la�my.�To�jest�tra�dy�cja�jesz�cze�sprzed�cza�sów�In�ków.�– No�istot�-nie,�szko�da,�że�się�spóź�ni�łem�o�dzień.�Ale�nic�o�tym�nie�wie�dzia�łem,a�de�cy�zję�o�tym,�że�by�tu�przy�je�chać,�pod�ją�łem�dziś�ra�no.�Co�ro�bić?

– Dziś�bę�dzie�jesz�cze�pro�ce�sja�przez�ca�łą�wieś,�ka�pła�ni�z�mu�zy�kąbę�dą�bło�go�sła�wić�po�la.�Usły�szysz�ich�z�da�le�ka�– odpowiedział.

Jest�sło�necz�ne�przed�po�łu�dnie.�Zo�sta�wiam�ba�gaż�w�dom�ku�kry�-tym�strze�chą�i�idę�dro�gą�przez�wieś�w�kie�run�ku�koń�ca�pół�wy�spu.Nie�ma�tu�sprze�daw�ców�pa�mią�tek,�w�ogó�le�ma�ło�ko�go�tu�wi�dać,�conaj�wy�żej�pa�ste�rzy�gna�ją�cych�owce�na�gó�rę.�Bo�pół�wy�sep�to�jest�gó�rawy�sta�ją�ca�z�je�zio�ra,�wieś�jest�na�sto�ku�tej�gó�ry.�Wi�dok�na�je�zio�ro,�napo�la�trzci�no�we,�wśród�któ�rych�kry�ją�się�pływające�wy�spy,�i�na�błę�kit�-ne�gó�ry�po�dru�giej�stro�nie�znakomity.�W�od�da�li,�po�bo�li�wij�skiej�stro�-nie�gra�ni�cy,�jest�Wy�spa�Słoń�ca,�z�któ�rej�wy�szli�In�ko�wie.�A�bli�żejwi�dać�ter�ko�czą�cy�sta�te�czek�pły�ną�cy�w�kie�run�ku�wy�spy�Aman�ta�ni.

Ale�nie�tyl�ko�ter�kot�sta�tecz�ka�sły�chać,�skądś�do�bie�ga�rów�nieżdźwięk�bęb�na.�Skąd?�Gdzieś�zza�pa�gór�ka.�Nie�zu�peł�nie�nie�spo�dzie�-wa�ny.�W�od�da�li�zza�drzew�wy�cho�dzą�lu�dzie�w�sza�rych�pon�czach�zbia�ły�mi�fla�ga�mi�w�rę�kach.�Są�jesz�cze�da�le�ko,�pa�ster�ską�ścież�ką�zbie�-gam�tam,�gdzie�ich�dro�ga�schodzi�się�z�mo�ją.�Przy�cho�dzę�w�samczas,�pro�ce�sja�aku�rat�w�tym�miej�scu�ma�od�po�czy�nek.�Po�kil�ku�mi�-nu�tach�ru�sza�da�lej,�ja�wśród�tłu�mu,�je�dy�ny�Grin�go.�Na�cze�le�idąmęż�czyź�ni�w�sza�rych�pon�czach,�za�ni�mi�męż�czyź�ni�w�gar�ni�tu�rach�zko�ca�mi�prze�wie�szo�ny�mi�przez�ra�mię,�po�mię�dzy�ni�mi�barw�nie�ubra�-ne�ko�bie�ty�w�czwór�gra�nia�stych�ka�pe�lu�szach�z�pom�po�na�mi.�Or�kie�-stra,�bęb�ni�ści�i�fle�ci�ści,�idzie�na�koń�cu.�Wszy�scy�są�przy�jaź�ni,za�ga�du�ją,�je�den�z�fle�ci�stów�da�je�mi�po�grać�na�swo�im�in�stru�men�cie,ale�mi�nie�wy�cho�dzi.�Przy�na�stęp�nym�od�po�czyn�ku�wszy�scy�są�czę�-sto�wa�ni�wi�nem,�ja�rów�nież.�Wi�no�z�pla�sti�ko�we�go�ka�ni�stra�roz�le�wamło�dy�czło�wiek�w�sza�rym�poncho.�Jest�roz�mow�ny,�ma�na�imię�Ed�-gar,�w�wol�nych�chwi�lach�wy�ja�śnia�mi,�kto�jest�kim.�– Ci�w�sza�rychpon�czach�to�ka�pła�ni,�ale�nie�ka�to�lic�cy,�tyl�ko�ka�pła�ni�tra�dy�cji�trwa�ją�-cej�nie�prze�rwa�nie�od�cza�sów�In�ków.�Ci�w�gar�ni�tu�rach�to�wój�to�wie,�akrę�cą�ce�się�wśród�nich�ko�bie�ty�to�żo�ny.�

Ed�gar�wy�je�chał�do�wiel�kie�go�mia�sta�i�tam�stu�dio�wał,�za�po�mniałna�wet�ję�zy�ka�ke�czua,�ale�nie�daw�no�na�no�wo�od�krył�tra�dy�cję�i�jestbar�dzo�dum�ny,�że�po�cho�dzi�stąd,�gdzie�ta�tra�dy�cja�ży�je.�– Wczo�rajby�ła�głów�na�ce�re�mo�nia,�dziś�jest�pro�ce�sja�bło�go�sła�wie�nia�pól�i�kro�-pie�nia�ich�wi�nem�– dodaje.�

Ka�pła�ni�w�sza�rych�pon�czach�raz�po�raz�wcho�dzą�w�kar�to�fli�ska,od�ma�wia�ją�mo�dły�i�skra�pia�ją�je�wi�nem�z�pla�sti�ko�wych�bu�te�lek.�Razpo�raz�na�ścież�ce�usy�py�wa�ne�są�sto�sy�ziem�nia�ków,�po�sy�py�wa�ne�li�ść�-mi�ko�ki�i�skra�pia�ne�wi�nem.�Ed�gar�mó�wi,�że�to�pierw�sze�plo�ny,�a�po�-sy�py�wa�nie�ich�ko�ką�i�skra�pia�nie�wi�nem�to�gest�po�dzię�ko�wa�nia.�

Pro�ce�sja�wcho�dzi�też�na�plac�przed�ko�ścio�łem,�przed�któ�rymwszy�scy�przy�klę�ka�ją�i�po�ko�lei�pod�cho�dzą,�by�z�na�bo�żeń�stwem�do�-tknąć�drzwi.�Bo�dla�In�dian�nie�ma�kon�flik�tu�po�mię�dzy�od�da�wa�niemczci�Mat�ce�Zie�mi�a�od�da�wa�niem�czci�Mat�ce�Bo�skiej.�Zbie�ra�się�nabu�rzę,�spa�da�ją�pierw�sze�kro�ple,�ale�pro�ce�sja�idzie�da�lej�głów�ną�dro�-gą�przez�wieś.�Ka�pła�ni�na�cze�le�idą�ta�necz�nym�kro�kiem,�ko�bie�ty�wi�-ru�ją�roz�wie�wa�jąc�spód�ni�ce.�Ed�gar�mó�wi,�że�ce�re�mo�nia�trwa�trze�cidzień,�uczest�ni�cy�od�trzech�dni�nie�śpią,�ale�co�tam�zmę�cze�nie,�kie�dymoż�na�ra�do�śnie�dzię�ko�wać�Mat�ce�Zie�mi�za�dar�ży�cia?�

Wszy�scy,�ja�też,�są�za�pro�sze�ni�do�do�mu�spon�so�ra�ce�re�mo�nii�nasu�tą�ko�la�cję.�Dom�jest�pra�wie�nad�sa�mym�brze�giem�je�zio�ra,�kie�dydo�cho�dzi�my,�bu�rza�sza�le�je�w�naj�lep�sze,�ale�co�tam�bu�rza,�kie�dymoż�na�ra�do�śnie�dzię�ko�wać?�Na�po�dwó�rzu�wiel�ka�gó�ra�ziem�nia�kówob�sy�py�wa�na�jest�li�ść�mi�ko�ki,�po�le�wa�na�wi�nem,�a�uczest�ni�cy�tań�cząwo�kół�w�stru�gach�desz�czu.�Do�pie�ro�póź�niej�jest�czas�na�po�si�łek�imoż�na�wejść�do�do�mu.�Ho�no�ro�wi�go�ście,�po�sa�dze�ni�na�spe�cjal�nychmiej�scach,�to�ka�pła�ni�w�sza�rych�pon�czach�i�wój�to�wie�w�gar�ni�tu�rach,a�tak�że�ich�barw�nie�ubra�ne�żo�ny�sie�dzą�ce�po�prze�ciw�nej�stro�nie�po�-ko�ju.�Je�stem�go�ściem�i�sie�dzę�wśród�nich,�czę�stu�ją�mnie�su�tą�ko�la�cją,czę�stu�ją�mnie�wi�nem.

To�jest�wła�śnie�Pe�ru,�to�są�pe�ru�wiań�scy�In�dia�nie.�Na�szla�kuturystycznym,�gdzie�dzien�nie�prze�wi�ja�ją�się�set�ki�tu�ry�stów,�Grin�gojest�źró�dłem�do�cho�du.�Ale�wy�star�czy�z�te�go�szla�ku�zbo�czyć�i�tra�fićtam,�gdzie�Grin�go�jest�rzad�ko�ścią,�wte�dy�sta�je�się�on�go�ściem,�któ�re�-go�za�pra�sza�się�do�do�mu�i�sa�dza�przy�wspól�nym�sto�le.�I�wspól�nie�znim�dzię�ku�je�Mat�ce�Zie�mi�za�dar�ży�cia.

24| 05 (203) 2014 | nowy czas

Mieszkanka wyspy Amantani z Włodzomierzem Fenrychem

by się obraz sztuki europejskiej XX wieku, gdyby nie ożywiła godzika nieprzewidywalność fantazji tego artysty.W internecie obejrzeć można amerykański teleturniej z lat 60.,

którego bohaterem jest Dali. Uczestnicy, z zawiązanymi oczami,mają za zadanie odgadnąć tożsamość gościa, zadając mu pytania,na które wolno mu odpowiadać tylko „tak” lub „nie”. Wszystkiepytania (czy jest człowiekiem sztuki, telewizji, aktorem, leaderempolitycznym, czy ma coś wspólnego ze sportem i lekkoatletyką, czyjest pisarzem lub twórcą komiksów) Dali kwituje niezmiennym:„yes”, i z kamienną twarzą przyjmuje wzmagające się wybuchyśmiechu publiczności. Jedna ze zgadujących wypowiada w końcuzdanie: There’s nothing this man doesn’t do.Rzeczywiście, istotnym rysem talentu Dalego była zadziwiająca

wszechstronność: malował, rzeźbił, tworzył instalacje i happeningi,pisał, występował w filmach, projektował modę i formy przemysło-we. Przy całym swym kabotyństwie pisma Dalego są zresztą pierw-szorzędne literacko, a pod pozorami paranoiczności kryją wielecelnych spostrzeżeń na temat sztuki. Inteligencją i błyskotliwościąDali – w końcu postrzegany głównie jako artysta wizualny – prze-bija wielu XX-wiecznych wyrobników pióra, a jego poczucie hu-moru jest niepodrabialne. Mało kto wie, że Salvador Dali jest takżeautorem… logo i wzoru lizaka ChupaChups. Dzięki temu już naj-młodsze dzieci zaliczają swój pierwszy kontakt ze sztuką współcze-sną, najdosłowniej biorąc surrealizm do buzi. Ale w końcu to Dalipowiedział, że „piękno powinno być jadalne”.Kataloński artysta przez całe życie uważał, że nie ma na świecie

piękniejszego krajobrazu, niż okolice Port Lligat, oddalonego 30km od Figueras rybackiego miasteczka, w którym Dali urządził so-bie pracownię i którego zatokę uwiecznił na wielu swych płótnach.Katalońska przyroda od wieków wywierała silny wpływ na twór-czość artystów. Gaudi, także Katalończyk, mówił, że wszystkiegonauczył się od natury. Dali w fantastycznych formach skał zatokiCadaques odnajdywał postaci ludzkie i zwierzęce, zdeformowanekończyny i twarze. („Jestem zrobiony z tego krajobrazu; nie mogęsię oddzielić od tego nieba, tego morza, tych skał” – wyznawał.)Teatro-Museu ukazuje jeszcze inną mało znaną aktywność arty-

sty – tworzenie biżuterii. Jedno ze skrzydeł rozległego gmachu, na-zwane Dali-Joies (klejnoty Dalego), poświęcone jest kolekcjizaprojektowanych przez niego jubilerskich cacek. Obok surreali-stycznych rzeźb-miniatur ze złota, srebra i drogich kamieni (sławnysłoń na pajęczych nogach), są tu efektowne i eleganckie w formie

|25

Artystyczna podróż do Teatro-Museu Dali w 110 rocznicę urodzin artysty

czas na podróże

Tekst i zdjęcia:Marcin Kołpanowicz

Zgromadzone tu wczesne prace Daliego, pochodzące z lat 20.XX wieku. Dokumentują brawurowe zaliczenie przez malarzaprzyspieszonego kursu sztuki nowoczesnej: są tam prace impresjo-nistyczne (Śmiejąca się Wenus), fowistyczne (Portret Ojca), czy ku-bistyczne (Autoportret z „L’Humanité”), obrazy, jakich niepowstydziłby się Seuraut, Matisse lub Picasso. Widać jednak, żemalarz zniecierpliwiony jałowością formalnych rozgrywek, już wlatach 30. odrzucił je z niesmakiem i zwrócił się ku malowaniu wła-snych snów. Dzięki Bogu! Jakże nieciekawie i ponuro przedstawiał-

Muzeum zaprojektowane i urządzoneprzez Salvadora Dalego w Figueras, sa-mo w sobie jest dziełem sztuki – najwięk-szym na świecie obiektemsurrealistycznym. Przypomina powieść

szkatułkową, w ramach której umieszczono krótsze historie, złożo-ne z jeszcze krótszych opowiadań. Czerwona fasada muzeum, wy-łożona rzędami złotych bułek i krenelowana gigantycznymi jajami,intryguje już samą swoją zewnętrzną formą; dziedziniec, korytarze,schody i pokoje zadziwiają scenograficznymi aranżacjami; w koń-cu, niejako na trzecim planie percepcji, uwagę przyciągają wysta-wione w nich obrazy i obiekty, stworzone przez katalońskiegoartystę.Pociągiem ze stacji Passeig de Gracia w Barcelonie do Figueres

(bo taka jest oryginalna, katalońska nazwa miasta) dotarłem wdwie godziny. Byłoby ono zwykłą dziurą, gdyby na jego rynku wlustrzanym stalowym walcu nie odbijał się anamorficzny portretoblicza ozdobionego parą sterczących wąsów, gdyby niepokojącarzeźba z przedziurawionym torsem nie wyrastała niespodziewaniena skrzyżowaniu wąskich ulic, zaś najszersza z nich nie nosiła na-zwy Avinguda de Salvador Dali.A przede wszystkim, gdyby nie stało w nim Teatro-Museu Dali,

które mieści się w gmachu dawnego teatru miejskiego, zbombar-dowanego podczas hiszpańskiej wojny domowej. Sam malarz takwyjaśniał, dlaczego wybrał ten właśnie budynek: „Gdzie powinnopowstać moje najbardziej ekstrawaganckie i trwałe dzieło, jeśli nietutaj? Teatr Miejski, lub to co z niego zostało, wydał mi się najbar-dziej odpowiednim miejscem z trzech powodów: pierwszy, ponie-waż jestem wybitnie teatralnym malarzem; drugi, ponieważ teatrstoi tuż obok kościoła, w którym byłem ochrzczony; trzeci, ponie-waż właśnie w westybulu tego teatru miała miejsce moja pierwszaw życiu wystawa malarstwa”.Artysta pracował przez dziesięć lat nad stworzeniem tego zadzi-

wiającego obiektu, doglądając osobiście najdrobniejszych szczegó-łów. Oficjalna inauguracja teatru-muzeum odbyła się 28 września1974 roku. Zaprojektowana przez Dalego szklana kopuła wieńczą-ca budynek stała się wkrótce symbolem miasteczka Figueras. Cozabawne, inna szklana kopuła, zbudowana zresztą znacznie póź-niej, stała się symbolem miasta partnerskiego Figueras – mam tuna myśli kopułę Reichstagu w Berlinie. Nawet jeśli Normana Fo-stera, projektanta berlińskiej kopuły inspirowała ta stworzona przezDalego, to jego przyciężkiej konstrukcji daleko do elegancji i finezjihemisfery z Figueras.To muzeum różni się zdecydowanie od wszelkich innych – brak

tutaj sztywności, przejrzystego układu, jakiejkolwiek chronologiiczy systematyzacji, typowych dla tego rodzaju instytucji. Kto spo-dziewa się białych ścian i rozwieszonych na nich w równych odstę-pach obrazów, przeżyje zawód. Kto jednak pragnie prześledzićmeandry myśli i twórczych natchnień geniusza – od momentuwkroczenia na wysoki dziedziniec o oknach strzeżonych przez zło-te manekiny, przypominające filmowe Oscary, ma możliwość po-czuć się jak Salvador Dali, błądząc po budynku, który jestmaterializacją niespokojnego umysłu artysty. Pierwszą zasadą bu-dowy tego labiryntu jest to, że za każdym zakrętem czai się niespo-dzianka. Erupcja pomysłów, szokujących zestawień i rewiaparadoksów sprawiają, że Teatro-Museu jest szczególnym miej-scem we Wszechświecie, gdzie prawa fizyki, logiki i estetyki wydająsię być zawieszone. To surrealistyczny Disneyland (należałoby ra-czej powiedzieć: Daliland), w którym gabinet osobliwości sąsiadujez galerią arcydzieł, kolumna ze spiętrzonych samochodowychopon – z jubilerskimi cackami, a rekwizyty, które mogłyby się zna-leźć w wesołomiasteczkowym pałacu strachów – z kryptą, w którejspoczywają doczesne szczątki markiza de Dali de Pubol, SalvadoraDali i Domenech (jak głosi wykuty w kamieniu napis).

BYĆ JAK SALVADOR DALI

nowy czas | 05 (203) 2014

Fasada Teatro-Museu Dali intrygujejuż samą swoją zewnętrzną formą

Teatro-Museu Dali mieści się w gmachudawnego teatru zbombardowanegopodczas hiszpańskiej wojny domowej ciąg dalszy na str. 26

czas na podróże26|

naszyjniki, kolczyki i bransoletki. Broszki w kształcie płaczącegooka lub rubinowych ust z perłowymi zębami, choć całkowicie od-biegają od konwencjonalnej złotniczej praktyki i ornamentyki, mo-gą być obiektem pożądania niejednej wyrafinowanej (i bogatej)elegantki. Niektóre eksponaty są ruchome, tak jak poruszane mi-kroskopijnym mechanizmem „bijące” serce z rubinów – niby żyweciało umieszczone wewnątrz serca złotego. Dali zaprojektował tak-że wiele krzyżyków i krucyfiksów, zarazem tradycyjnych i nowator-skich, stworzonych z wielkim wyczuciem materiału (złota, srebra,lapis lazuli, koralowców), będących jednocześnie świadectwem po-głębiającej się z wiekiem religijności artysty.Dali jej zresztą nie ukrywał, wręcz ostentacyjnie podkreślał w

wywiadach swój (przyznajmy, czasami niezbyt ortodoksyjny) katoli-cyzm. Otwarcie popierał generała Franco, wbrew swej epoce głosiłteż poglądy monarchistyczne. Tak oburzało to André Bretona, żepo przypuszczeniu kilku bezpardonowych ataków na Dalego, wkońcu wykluczył go z dorocznych wystaw surrealizmu. Jak zareago-wał Dali? Wzruszył ramionami i prychnął: „Przecież Surrealizm toja”. Swym eks-kolegom pozostawił jałową eksploatację zapisu me-chanicznego, kurczowe trzymanie się psychoanalizy i doktrynerskibunt przeciw mieszczańskiej moralności, który nieuchronnie spy-chał ich na manowce komunizmu. Tymczasem sam poddał się weFrancji w 1947 roku egzorcyzmom, a w 1949 został przyjęty naprywatnej audiencji przez Piusa XII. Odtąd określał samego siebiejako „wiernego sługę Kościoła katolickiego” i postulował koniecz-ność przywrócenia malarstwa religijnego, co jeszcze bardziej obu-rzyło Surrealistów – w większości zawziętych antyklerykałów. Choćpoczątkowo nawrócenie Dalego wyglądało na przekorny gest skan-

05 (203) 2014 | nowy czas

Artful Faces

Say others: TToommaasszz SSttaannddoo,, aa PPoolliisshh ppaaiinntteerr,, ggrraadduuaatteeooff AAccaaddeemmyy ooff FFiinnee AArrttss,, WWaarrssaaww,, rreecciippiieenntt ooff aa ggrraannttbbyy TThhee PPoolllloocckk--KKrraassssnneerr FFoouunnddaattiioonn,, NNeeww YYoorrkk.. NNoowwbbaasseedd iinn LLoonnddoonn.. IInnddeeppeennddeenntt ssoouull,, pprreeffeerr ttoo wwoorrkk iinnhhiiss oowwnn ssppaaccee aanndd ttiimmee.. GGoooodd ttoo ddiissccuussss tthhee iinnttrriiccaacciieessooff ppaarrttiiccllee pphhyyssiiccss,, qquuaannttuumm tthheeoorryy aanndd ppoossssiibbiilliittiieess ooffeexxiisstteennccee ooff ppaarraalllleell uunniivveerrssee wwiitthh..

Says he: ‘‘AAnn aarrttiisstt iiss lliikkee aa ccoonntteemmppoorraarryy aallcchheemmiisstt..AAnn aarrttiisstt jjuusstt lliikkee aann aallcchheemmiisstt iiss llooookkiinngg ffoorr aa rreecciippee ttooccrreeaattee RReebbiiss –– aa pphhiilloossoopphheerrss ssttoonnee.. HHee wwaannttss ttoo ccrreeaatteeaa wwoorrkk ooff aarrtt.. RReebbiiss lliikkee aann aarrtt ppiieeccee iiss aann iiddeeaall,, wwhhiicchhtthheeyy bbootthh aarree ttrryyiinngg ttoo pprroodduuccee..’’‘‘MMyy eeaarriinngg?? WWhhaatt ddoo II ccaarree…… MMyy wwiiffee lliikkeess iitt.. IItt’’ss aallllmmeettaapphhyyssiiccss aannyywwaayy.. II ddoonn’’tt ccaarree wwhhaatt ppeeooppllee tthhiinnkk ooffmmee..’’

Say i: HHee iiss tthhee ccaatt tthhaatt wwaallkkss bbyy hhiimmsseellff aanndd aallllppllaacceess aarree aalliikkee ttoo hhiimm.. SScchhrrooddiinnggeerr’’ss CCaatt..

bboottttoomm lliinnee:: CCoommee aanndd sseeee ffoorr yyoouurrsseellff.. HHiiss eexxhhiibbiittiioonnooppeennss iinn PPOOSSKK GGaalllleerryy oonn tthhee 1199tthh ooff JJuunnee..

text & graphics by joanna ciechanowska

da�li�sty,�a�je�go�per�wer�syj�no�-tok�sycz�ny�zwią�zek�z�Ga�lą�w�żad�nymwy�pad�ku�nie�był�wzo�rem�chrze�ści�jań�skie�go�mał�żeń�stwa,�ob�ra�zy�ar�-ty�sty�za�czę�ły�stop�nio�wo�na�sy�cać�się�te�ma�ty�ką�sa�kral�ną.�Pod�ko�niecży�cia�ma�larz�za�czął�skła�niać�się�ku�mi�sty�cy�zmo�wi;�zmarł�opa�trzo�nysa�kra�men�ta�mi�świę�ty�mi�w�84�ro�ku�ży�cia.Wcze�śniej�jed�nak,�spe�cjal�nie�do�Te�atro�-Mu�seum�w�Fi�gu�eras,

stwo�rzył�dzie�ła�do�dziś�po�zo�sta�ją�ce�em�ble�ma�ta�mi�je�go�nie�okieł�zna�-

nej�in�wen�cji�twór�czej.�Oto�ich�nie�kom�plet�na�li�sta:Ga�la�na�ga,�ob�ser�wu�ją�ca�mo�rze,�któ�ra�z�od�le�gło�ści�18�me�trów

wy�da�je�się�być�Abra�ha�mem�Lin�col�nem.�Choć�ty�tuł�te�go�wy�so�-kie�go�na�po�nad�czte�ry�me�try�ob�ra�zu�wy�da�je�się�ab�sur�dal�ny,�wisto�cie�pre�cy�zyj�nie�opi�su�je�je�go�ideę:�oglą�da�ny�z�bli�ska�jest�ak�temw�oknie,�a�z�da�le�ka�–�gło�wą�zwy�cięz�cy�woj�ny�se�ce�syj�nej.�To�ty�-po�wy�dla�Dalego�za�bieg,�ro�dem�ze�spo�pu�la�ry�zo�wa�nych�w�XIXwie�ku�złu�dzeń�optycz�nych,�w�któ�rych�za�spra�wą�roz�ma�itychtric�ków�widz�zo�sta�je�wpro�wa�dzo�ny�w�błąd,�a�w�je�go�mó�zgu�po�ja�-wia�ją�się�na�prze�mien�nie�dwa�cał�ko�wi�cie�róż�ne�ob�ra�zy.�Da�li�lu�bo�-wał�się�w�ta�kich�za�ba�wach;�z�jed�nej�stro�ny�by�ły�one�oka�zją�doza�de�mon�stro�wa�nia�tech�nicz�nej�wir�tu�oze�rii,�z�dru�giej�–�owo�cemwy�na�le�zio�nej�przez�nie�go�me�to�dy�pa�ra�no�icz�no�-kry�tycz�nej,�któ�rapo�zwa�la�ła�łą�czyć�od�le�głe�obiek�ty�mo�cą�uwol�nio�nej�od�wszel�kichry�go�rów�wy�obraź�ni,�co�przy�po�mi�nać�mo�że�opi�sa�ny�w�psy�chia�triime�cha�nizm�złu�dze�nia�pa�ra�no�icz�ne�go.�Jak�Ham�let�roz�po�zna�wałwiel�błą�da�w�kon�tu�rze�ob�ło�ku,�tak�Da�li�w�syl�wet�kach�dwu�dam�wkry�zach�od�naj�du�je�uśmiech�nię�tą�twarz�Fran�co�isa�-Ma�rie�Aro�ueta(Targ�nie�wol�ni�ków�ze�zni�ka�ją�cym�po�pier�siem�Wol�te�ra),�lub�two�-rzy�do�kład�ne�po�wtó�rze�nie�po�chy�lo�ne�go�nad�wo�dą�Nar�cy�za�wpo�sta�ci�ka�mien�nej�dło�ni�trzy�ma�ją�cej�ja�jo�(Me�ta�mor�fo�zy�Nar�cy�-za),�bra�wu�ro�wo�de�mon�stru�jąc�dzia�ła�nie�me�to�dy�pa�ra�no�icz�no�--kry�tycz�nej�w�prak�ty�ce.In�spi�ro�wa�ne�sztu�ką�daw�nych�mi�strzów�(Ver�me�erem,�Zur�ba�ra�-

nem,�Ve�la�squ�esem)�–�mo�gą�ła�two�zo�stać�prze�oczo�ne�w�na�tło�ku�re�-kwi�zy�tów,�in�sta�la�cji�i�in�nych�atrak�cji,�któ�ry�mi�na�szpi�ko�wa�ne�jestmu�zeum.�A�jed�nak�to�wła�śnie�dla�tych�za�ska�ku�ją�co�nie�du�żych�ob�-ra�zów�naj�bar�dziej�war�to�wy�brać�się�do�Fu�gu�eras.�Te�nie�kwe�stio�no�-wa�ne�ar�cy�dzie�ła�pędz�la�do�wo�dzą,�że�Da�li�słusz�nie�–�choć�zwła�ści�wym�so�bie�bra�kiem�skrom�no�ści�–�twier�dził,�iż�jest�ze�sła�nymprzez�Opatrz�ność�zbaw�cą�ma�lar�stwa�eu�ro�pej�skie�go�(po�wo�łu�jąc�sięprzy�tym�na�swe�imię�Sa�lva�dor�(Zba�wi�ciel).

Desz�czo�wa�tak�sów�ka,�naj�sław�niej�sza�chy�ba�in�sta�la�cja�Da�lie�go.Gdy�wrzu�ci�łem�do�au�to�ma�tu�eu�ro,�spod�su�fi�tu�czar�ne�go�ca�dil�la�caty�tu�ło�wy�deszcz�za�czął�sią�pić�wprost�na�kie�row�cę�w�czar�nej�skó�rza�-nej�kurt�ce�oraz�roz�ne�gli�żo�wa�ną,�ople�cio�ną�blusz�czem�pa�rę�na�tyl�-nym�sie�dze�niu.�In�sta�la�cje�Da�lie�go,�peł�ne�po�ezji�i�hu�mo�ru,�nie�ma�jąwie�le�wspól�ne�go�z�nud�ny�mi,�od�strę�cza�ją�cy�mi�obiek�ta�mi,�rów�nieżkla�sy�fi�ko�wa�ny�mi�ja�ko�in�sta�la�cje,�wy�peł�nia�ją�cy�mi�dziś�cen�tra�sztu�kino�wo�cze�snej.�Te�stwo�rzo�ne�przez�Da�le�go�–�to�fa�jer�wer�ki�in�wen�cji,wie�lo�znacz�ne�zbit�ki�za�ska�ku�ją�co�ze�sta�wio�nych�ele�men�tów;�ta�kiecho�ciaż�by,�jak�rów�nie�sław�ny�Afro�di�siac�Telephone –�te�le�fon�ze�słu�-chaw�ką�z�ho�ma�ra.�Ho�mar,�ja�ko�je�den�z�bar�dziej�sur�re�ali�stycz�nychtwo�rów�Na�tu�ry,�wy�da�je�się�zresz�tą�być�fa�wo�ry�zo�wa�ny�przez�Da�le�-go;�za�dzi�wia�ją�cy�her�ma�fro�dy�tycz�ny�mi�kształ�ta�mi�(atle�tycz�ne�mu„mę�skie�mu”�tor�so�wi�ze�szczyp�ca�mi�to�wa�rzy�szy�„ko�bie�ca”�ta�lia�od�-wło�ku),�jest�–�co�wię�cej�–�po�sia�da�czem�em�ble�ma�tycz�nych�ster�czą�-cych�wą�sów,�któ�re�sta�ły�się�wszak�zna�kiem�fir�mo�wym�ka�ta�loń�skie�gotwór�cy.

Twarz�Mae�West,�któ�ra�mo�że�być�uży�wa�na�ja�ko�apar�ta�ment.Je�dy�ny�w�swo�im�ro�dza�ju�po�kój�-por�tret,�stwo�rzo�ny�z�ume�blo�wa�ne�gownę�trza,�gdzie�oczy�to�ob�ra�zy,�nos�to�ko�mi�nek,�zaś�wło�sy�to�dwie

zło�te�dra�pe�rie.�Ko�lej�nym�sztan�da�ro�wym�po�my�słem�Dalego,�za�sto�-so�wa�nym�w�tym�wła�śnie�po�ko�ju,�są�usta,�któ�re�mo�gą�być�tak�że�uży�-wa�ne�ja�ko�so�fa�–�dzie�ło�z�po�gra�ni�cza�rzeź�by,�de�si�gnu�i�optycz�ne�gotric�ku.�Da�li�za�fun�do�wał�te�mu,�kto�od�wa�ży�się�usiąść�na�tej�zmy�sło�-wej�so�fie�prze�wrot�ną�mie�sza�ni�nę�prze�żyć:�z�jed�nej�stro�ny�bez�pie�-czeń�stwo�i�kom�fort,�z�dru�giej�–�strach�przed�po�łknię�ciem�przezza�chłan�ne�kar�ma�zy�no�we�war�gi.

Sa�la�Pa�ła�cu�Wia�tru to�sy�pial�nia�Dalego�z�uno�szo�nym�przed�del�-fi�ny�ło�żem;�obok�nie�go�zło�co�ny�szkie�let�mał�py�czu�wa�nad�snemma�la�rza�sen�nych�wi�zji.�Czy�sny�te�by�ły�szcze�gól�nie�wi�zyj�ne,�gdywiał�tramontana,�ka�ta�loń�ski�„hal�ny”,�któ�ry,�jak�mó�wią�miej�sco�wi,wy�wo�łu�je�sza�leń�stwo?�Ca�łą�po�wierzch�nię�pla�fo�nu�zaj�mu�je�fresk,�naktó�rym�do�mi�nu�ją�gi�gan�tycz�ne,�wi�dzia�ne�od�stro�ny�po�de�szwy�bo�sesto�py�Sa�lva�do�ra�i�Ga�li.�Uno�szą�się�oni�w�kie�run�ku�zło�te�go�skle�pie�-nia,�otwar�te�go�na�skłę�bio�ne�chmu�ry,�któ�re�są�miej�scem�od�po�czyn�-ku�mi�to�lo�gicz�nych�bóstw;�wła�śnie�do�ich�gro�na�aspi�ru�je�„Bo�ski”Da�li�ze�swą�Mu�zą.�Ar�ty�sta�na�ma�lo�wał�ten�pla�fon�wła�sno�ręcz�nie�w�wie�ku�70�lat�i

sta�no�wi�on�swo�istą�sum�mę�je�go�ma�lar�skich�po�szu�ki�wań.�Z�gó�rysy�pie�się�deszcz�zło�tych�mo�net�–�być�mo�że�ozna�cza�ją�one�co�razwyż�sze�ho�no�ra�ria,�któ�re�ma�larz�otrzy�my�wał�za�swe�ob�ra�zy�(a�za�-ra�zem�co�raz�wyż�sze�staw�ki,�któ�re�Ga�la�prze�gry�wa�ła�w�ka�sy�-nach),�być�mo�że�sym�bo�li�zu�ją�bo�gac�two�prze�żyć,�ja�kie�mistrzzgo�to�wał�dla�zwie�dza�ją�cych�je�go�mu�zeum,�a�mo�że�nie�ba�ga�tel�nepro�fi�ty,�któ�re�z�owych�zwie�dza�ją�cych�czer�pać�bę�dzie�mia�sto�Fi�-gu�eras.�Bo�ar�cy�dzie�ło�Sur�re�ali�zmu�–�Te�atro�-Mu�seu�Da�li�–�mo�żepo�szczy�cić�się�mi�lio�nem�wi�dzów�rocz�nie,�co�czy�ni�je�naj�czę�ściejod�wie�dza�nym�mu�zeum�w�Hisz�pa�nii�i�jed�nym�z�naj�czę�ściej�od�-wie�dza�nych�mu�ze�ów�świa�ta.�

Marcin kołpanowicz

MuzeuM zaprojektowane i urządzone przezSalvadora dali w FigueraSSaMo w Sobie jeSt dziełeMSztuki – jeSt toSurrealiStyczny daliland

Tworzenie biżuterii to mało znanaaktywność Sarvadora Dali

Kto spodziewa się białych ścian irozwieszonych na nich w równychodstępach obrazów, przeżyje zawód

Deszczowa taksówka

ciąg dalszy ze str. 25

czytelnia

|27nowy czas | 05 (203) 2014

Życie codzienne angielskich poli-cjantów z całą pewnością stało siębardziej urozmaicone i ciekawedzięki „słowiańskiej inwazji”. Sce-ny z życia policji, niektóre bardzo

śmieszne, epizody z życia emigrantów, znakomicieopisane, czasem poruszające – znalazłem w książ-ce, jaką wręczył mi Piotr Strzałkowski (Das Album)ze słowami: – Musisz przeczytać.

Emerytowany bibliotekarz, czytuję sporo, kilkaksiążek tygodniowo, telewizora nie mam już od lat.Określeniem „biblionauta” obdarzył mnie PawełDunin-Wąsowicz (wydawca Lampy i Iskry Bożej,książek Masłowskiej, bibliomaniak), zamiast wy-płacić mi honorarium, więc przyzwyczaiłem się jużdo niego, wydzierżawionego mi na czas nieokre-ślony.

Svetlana Savrasova urodziła się w Szczecinie,wychowała w niemiecko-rosyjskiej rodzinie na Bia-łorusi, mieszkała dziesięć lat w Warszawie, aktual-nie jest tłumaczką pracującą dla angielskiej policji.Empatia, bystre oko, poczucie humoru, poczuciedziwności i śmieszności istnienia sprawiają, że jejksiążeczkę (35 krótkich scen) czyta się jednymtchem, z przyjemnością.

„Nowy Czas” był czujny i już kilka lat temuprzeprowadził z nią wywiad („Na polu bitwy była-bym sanitariuszką”, z Svetlaną Savrasovą rozma-wiała Aleksandra Ptasińska, NC 13/170/2011).Opowiadała w nim między innymi, jak organizo-wała pomoc dla dzieci z Czarnobyla. Czuje się„spolszczoną Rosjanką”, przyznając, że „najcen-niejsze przyjaźnie łączą ją właśnie z Polakami, a wjęzyku polskim czuje się najlepiej. Język ten opano-wała brawurowo – książkę Masz tylko dziadka,Lenina i Boga (wydawnictwo Waza, Warszawa2011; [email protected]) czyta się!

Pewne epizody czytałem ze zdumieniem i po-dziwem dla pomysłowości ich autorów, np. o pięk-nej Marysi i angielskich czołgistach, wspólnietroszczących się o kształt polsko-angielskich relacji.

Francuski filozof stwierdził: „Myślę, więc je-stem”. Po upływie czterystu lat Stanisław Jerzy Lecodpowiedział: „Myślę, że jestem”, a spolszczonaRosjanka zaproszona na kolację, kwituje to kwe-stią: „Płacę, więc jestem”. Kwestią, która tak zna-komicie łapie za gardło „ducha czasów”… i godnieodpowiada Francuzowi.

Myślę, że „Nowy Czas” za zgodą autorki i wy-dawcy mógłby wybrane anegdoty przedrukować –mając na uwadze wygodę swoich czytelników, któ-rym może brakować czasu na wizytę w bibliotecePOSK-u, gdzie książka jest dostępna.

Przyznaję, że niecierpliwie oczekuję każdego li-stu od londyńskich przyjaciół – listu z nowymi eg-zemplarzami polskich czasopism wychodzących wLondynie, a przede wszystkim „Nowego Czasu”,który wypada najciekawiej na tle innych (równieżw porównaniu z krajowymi pismami!). Ciekaw teżjestem, jakie książki powstaną dzięki najnowszejemigracji, jak wypadnie synteza kultury polskiej iangielskiej, nad jaką trudzą się obecnie londyńczy-cy. Kiedy polski emigrant jako pierwszy uzyskatytuł „Sir”?

Warszawa, dla równowagi, przerabia pilnie lek-cję angielskiego, co sprawia, że pod ręką mam naj-piękniejszy pomost między językiem angielskim apolskim: Księgę nonsensu, czyli wierszyki najsłyn-niejszych Anglików, którym polski przekład An-drzeja Nowickiego i Antoniego Marianowiczadodał „słowiańskiej miękkości”, serdecznie je ocie-plił, dzięki czemu można je czytać na okrągło, le-cząc melancholię i spleen bardzo skutecznie. Ktonie wierzy, niech sprawdzi.

Życie codzienne brytyjskiej policjiPosterunkowa Tracy Cambridgewzywa mnie na gwałt na komisariatoddalony 15 mil od jedynego pod-grzybka, o tu, pod brzozami! Mamtelefon z takim GPS-em, że nawet itego podgrzybka da się znaleźć podrubryką „ciekawostki miejscowe”.(…)

Stawiam się na komendzie wShaftebury, gdzie płacze gorzko– przygorzko młode polskie dziew-czę, śliczna Marysia.

– Gwałt grupowy – kwituje Tracy.A nie mówiłam: posterunkowa

wzywa na gwałt… No tak! Życie wpaski, to dwa tygodnie samychmordobić, to nagminne kradzieżepo sklepach, no i teraz kolej na„płciówkę”. Nie znoszę tej kategorii!Mam uraz poBoratowy! Bo „płciów-ka” jest terenem dla tłumaczybardzo niebezpiecznym, społecznienieadekwatnym. (…)

No, a jaka jest sytuacja, gdy an-gielskie dziewczę jest potencjalniepłciowo skrzywdzone przez obco-krajowca? Dla społeczeństwa tojest nie do zniesienia emocjonalnie,nie do spokojnego logicznego roz-patrzenia, nie mówiąc już osprawiedliwym sądzie. Ze wszyst-kich grobów na wszystkichcmentarzach wyskakują poległe na-rodowe ogiery i buntują żyjącychsamców nagłówkami miejscowychgazet: CO?! CHCESZ NASZYCHKOBIET, PRZYBYSZU PASKUD-NY?! MIESZASZ SIĘ NAM DOGENÓW, TY OBCA GNIDO?!No i wybucha ślepa i bezlitosnaobrona gatunku własnego.Tłumaczka zaś tej oto „obcej gnidy”zaczyna natychmiast być postrze-gana w sposób nieufny, bo jakanormalna kobieta zgodzi się przeby-wać w tak obmierzłym towarzystwiei na dodatek coś mu tam pomagać,ułatwiać zrozumienie!?

Z powodu tej nieadekwatnej re-akcji społecznej, zawodowo doradzasię unikać „robót płciowych” jakdżumy. No ale… jak posiedziałamubiegłego roku trzy tygodnie bez jed-nego wezwania, to popędziłam nakolejny gwałt jak pociąg kurierski. Sąte przestępstwa częścią mojego za-robku, więc trzeba jakoś dobudowaćsobie kompensator...

A tu w ogóle przypadek na od-wrót – nasze polskie dziewczę jestofiarą najeźdźców tutejszych! Wspecjalnym pokoju z ogromnymi fo-telami, w które się zapada jak wzimową śpiączkę, zaczyna się wi-deo-zeznanie ofiary przestępstwana tle płciowym. Umieszczona wkącie pod sufitem kamera widzi ry-bim okiem cały pokój – Marysięwtuloną w miękkie futra fotelowejnarzuty, mnie w podobnym fotelu zprawa od naszego szlochającegocentrum uwagi i wreszcie Tracy,która zapadła się w sofę.

I po chwili niespiesznie, ale jakżemetodycznie przedstawiamy się.Marysia potwierdza datę urodzenia,Tracy – dzień tygodnia, datę kalen-darzową, czas rozpoczęcia rozmowywedług zegarka Tracy (no bo nawetten zegarek na żądanie obrońcyoskarżonego może być kwestiono-

wany, sprawdzany, rozkręcany, anali-zowany i ostatecznie dołączony domateriału dowodowego), lokalizacjęgeograficzno-administracyjną, pouczenie policyjneo ewentualnej odpowiedzialnościkarnej za świadome podanie nie-prawdziwych zeznań. Wreszciezaczynamy rozmowę właściwą, oniewłaściwych zdarzeniach minionejnocy. O pięciorgu młodych przystoj-nych wesołkach – żołnierzach armiibrytyjskiej, co wyglądali przyjaciel-sko i zaproponowali Marysi drinka,ale dziewczę powiedziało stanow-czo: – Dziękuje, NIE!

No bo już wypiło szklaneczkę i toza swoje. Zarabia, no i ma swoją du-mę. Wycofali się z alkoholem ikońskim rżeniem, z należnym sza-cunkiem i wręcz z nieudolnieschowaną adoracją nawiązali z Ma-rysią kontakt werbalny, no i popły-nęła biesiada towarzyska – pytali oPolskę, o tradycje i obyczaje, byli cie-kawi jedzenia, gustów muzycznych imłodzieżowych, trendów społecz-nych, wiary, rekolekcji i pielgrzymekdo miejsc świętych. Dla każdego Po-laka. Tańczyli. Bez łap! Na początku…Niby prawdziwi dżentelmeni!

Tracy jest pełna życzliwego spo-koju. Po tym jak Marysia wspomina,że żołnierze byli z pobliskiej jednost-ki czołgowej i że jednego zwą napewno kapral James Getley, oficer-ka robi rzecz niezwykłą w praktyceprzesłuchiwań – ogłasza przerwę.

Nie rozumiem tej Tracy, przecieżMarysia chce mówić! Wytyczneprowadzenia przesłuchiwań są lo-giczne i jasne: informacja ma byćzebrana możliwie najszybciej Szcze-gólnie informacja dla ekspertyzysądowej. (…)

Tu mamy gwałt grupowy, ale Tra-cy przerwała rozmowę po ujawnieniutylko jednego imienia. (…) Tracy chcebym jechała z nią. Też niezwykłyruch. Zazwyczaj zostawiają mnie,bymmogła pocieszyć ofiarę cho-ciażby tym, że ma z kimś porozumieć się w mowie ojczystej. To jużswojego rodzaju komfort. A że tłu-macz ma wyeliminować wszelkierozmowy na temat zajścia? – Tracyzna mnie od lat. Czyżby zwątpiła wjakość moich usług?…

Zostawiamy Marysię pod opiekąposterunkowej Grety Finsrud,brzydkiej i mądrej inaczej norwe-skiej niańki. Przyjechała tu kiedyś donas na studenckie wakacje, załapałasię jako opiekunka do dwojga dzie-ci. Została na zawsze, bo „pogodawspaniała, widno nawet w stycz-niu!”. Potem, gdy matka dzidziusiówprzyłapała Gretę z mężem, norwe-ska niańka straciła robotę, ale jakośna zawsze została niańką jako spo-sób na życie. Podobno w brytyjskiejpolicji na takie charaktery jest dużezapotrzebowanie po 1979, gdy rządpostanowił, że policja to organwspomagający obywatela najpierw,a tylko później – ścigający i karny.Więc często jak wywiniesz jakiś nu-mer na chama i jesteś przyłapany nagorącym uczynku, zamiast kary do-stajesz lekcję z pełną wykładniąprawno-moralną i zamiast mandatu,

co ci się należy jak psu buda, dosta-jesz uśmiech i życzenia miłego dnia.(…)

Grete poświęciła swe życie nie-jakiemu istniejącemu na nibynorweskiemu menedżerowi sytuacjikryzysowych. Są i tacy! Nie tylko misię wydaje, że ten gościu jest samo-napędzającym kryzysem samym wsobie. Wpada czasami do Weymo-uth między swymi bitwami Dobregoz Jeszcze Lepszym. Wtedy Gretedostaje takiej głupawki, że superin-tendent nie mrugnąwszy okiempodpisuje jej podanie o beztermino-wy urlop. Po tygodniu Gretemelduje się z powrotem, wyszczu-plała, wypiękniała i głupsza niżzwykle. Ktoś mi bąknał, że tak na-prawdę trafia do wariatkowa naturnus profilaktyczny. Jest też wer-sja, że uczęszcza na grupowysex-urlop w Hurghadzie. Resztęczasu jest okazem wcielenia Floren-ce Nightingale czy innej Emilii Plater,zrób sobie ranę i przyłóż! Marysiajest w dobrych rękach.

Kapral James Getley zjawia sięna wezwanie dyżurnego niespiesz-nie. Spokojny, pogodny, ale jakośtak sam dla siebie, bez osobnychuprzejmości dla władzy i dla kobiettę władzę reprezentujących.

– Rozumiem, że zaliczyłeś wczo-raj, kapralu? – pyta się Tracy.

– I owszem, pani oficer – zga-dza się James.

– Masz wideo-zgodę, domyślamsię? – pyta się Tracy.

– Jak słońce świeci – potwierdzaJames. Po czym wyciąga z kieszenikomórkę Samsunga najnowszej ge-neracji, wciska przyciski… i otowidzimy śliczną buźkę Marysi:

– Zgadzam się dobrowolnie, zadarmo i z chęcią – mówi entuzja-stycznie wideo-Marysia niezłąangielszczyzną – odbyć stosunekpłciowy z kapralem Jamesem Getleyi jego czterema kolegami! Dam nor-malnie, analnie i wezmę do buzi!Czy to już OK?

– Przeczytaj imiona! – mówigłos zza klatki.

– Na rozkaz! – piszczy Marysia iduka z pudełka Malborough Lightimiona, nazwiska i rangi kolegów Ja-mesa.

– Dodaj datę! – udziela się kolej-na instrukcja. Marysia ciągnie łykaze szklanki i dodaje wczorajszą datęi od siebie godzinę według Marysizegarka.

– Ok – mówi Tracy. – Miłegodnia, kapralu.

– Nawzajem! Pani Oficer, chybapożyczyłem tej Polce swoją komór-kę, niech pani jej przypomni.Zebraliśmy dla niej po dyszce naprezent dla biednych krewnych.Niech przyjdzie wieczorem do pu-bu. Dobijemy wymiany.

– A ten kinoteatr to czyj? – pytaTracy.

– Przecież to komórka naszegoporucznika. Kazał nam wysyłać doniego smski ze zgodą, natychmiastpo nagraniu. Dziewczyny tak cwaniekradną te komórki, zgroza!

Wracamy ma komendę. Marysiagra z Grete w warcaby. Zgadzają się

na honorowy remis jak nas widzą.Marysia dlaczegoś smutnieje woczach. Remis? Nie zwycięstwo?Grete drepcze do pokoiku obok iwłącza zielony ogienek nagraniapod rybim okiem kamery.

– Marysiu, James pokazał namnagranie, na którym wczoraj zgodzi-łaś odbyć stosunek z pięcioma woj-skowymi – rzeczowo mówi Tracy.

– To niemożliwe! – Marysia jestzszokowana. – Mam jego telefon wdomu!

– No właśnie – mówi Tracy. –Getley nie był pewien czy zgubił tentelefon, czy on został skradziony, czytobie pożyczył. Rozumiem, że poży-czył? I że dziś wieczorem zwróciszgo właścicielowi. Będzie czekał wCzerwonym Lwie. Bo jak nie, to będęmusiała ciebie aresztować.

– No jasne – mówi Marysia. –Mogę już iść?

– No jasne – mówi Tracy. – Napierwszy raz możesz iść.

Wypełniam swoją fakturę. Tracypodpisuje ją, robi ksero dla mnie.Oryginał wsadza do koperty z napi-sem POCZTAWEWNĘTRZNA.Grete narzuca się nam z paskudnąkawą. Odmawiamy.

Jadę do domu. Obieram z igieł imchu, błota i piasku swoje angiel-skie grzyby. Gotuję je. Wrzucam napatelnię.

Smutno mi jakoś jest. Od tegowspółczesnego świata. Od tego, ja-ki dzisiaj jest żołnierz. I od tego, jakąmamy Marysię. A i tak od wiekówwiecznych nie mam sentymentówdla żadnego wojskowego munduru,ani szacunku do armii żadnego kra-ju. U nas w rodzinie nie świętujemynawet Dnia Armii Radzieckiej, choćtata był oficerem i wojsko było jegożywiołem i życiem. I pochowaliśmygo w paradnym mundurze lotnika.Zmarł na rzadki nowotwór. Pierwszyz pięciu naszych wojskowych przy-jaciół. Służyli w Polsce w tej samejjednostce wojskowej. Chyba gdzieśsię napromieniował czy jakoś tak.

Przecież jest Dzień Taty… A i naco te dni świętej pamięci masowej?Pamięć rzecz osobista, prywatna…

Doprawiam te grzyby siekanącebulą, solą. Próbuję. I wywalam dokubła. Jakieś są lewe. Coś jakoś nietak. Nieswojo się czuję w dniu dzi-siejszym. I z tymi grzybamiszczególnie. Tutejsze. Ale nie nasze.Z tym to trzeba ostrożnie.

Posterunkowa Tracey CambridgePaweł Zawadzki

historie nie tylko zasłyszane28 |

Jacek Ozaist

AgmieszkaSiedlecka

Długo przypatry-wałem się Jarko-wi, próbującwysondować, czyrobi mi kawał.

Był bardzo poważny, skupiony, zdawałsię sięgać nieobecnym wzrokiemmiejsc i zjawisk metafizycznych.

– Dlatego mam dla ciebie radę –rzekł cedząc słowa. – Odpuść. Wróćdo Hounslow.

– Chyba żartujesz! – prychnąłem,– Mam odpuścić fajny lokal na Ha-merku i wrócić na przedmieścia? Nielepiej z mostu skoczyć?

– Tu kasę utopisz, tam nie.– Skąd możesz wiedzieć?!– Pewności nie mam. Jedynie wąt-

pliwości i arytmetykę.Podniosłem się ciężko. Gdybym

palił, wyszedłbym na papierosa, a takmusiałem przejść się do toalety, byzebrać gorączkowo pędzące myśli.

WYSPA

Tak dawno Jarka nie widziałem, aż tunagle, z powodu przypadkowego spo-tkania, miałbym rezygnować z pla-nów dalszego podboju Londynu?Skąd on w ogóle tyle wie? Może samchce wynająć któryś z tych lokali?

Kiedy wróciłem, Jarek już nieco lu-natykował. Zaproponowałem, że od-wiozę go do domu. O normalnątaksówkę było o tej porze w tej częścimiasta bardzo trudno, więc skorzysta-liśmy z oferty biura mini cabów z na-przeciwka.

– Ja ci naprawdę dobrze życzę –wybełkotał mój towarzysz sadowiąc sięna tylnym siedzeniu pachnącej naftali-ną starej toyoty.

– John ma w Hounslow hotel. Jesttam restauracja z fajną kuchnią. Pra-wie nieużywana. To raczej kafejka.Serwują śniadania, sandwicze, tosty,herbatę, kawę – powiedział i zamilkł.A potem tylko kiwał głową do wła-snych myśli.

– No słucham, słucham – ponagli-łem.

Skierował na mnie błędne spojrze-nie, jak gdyby w ogóle nie pamiętał oczym była przed chwilą mowa.

– Weź to od Johna na próbę. Niemusisz na pięć ani dziesięć lat. Nietrzeba depozytu na sześć miesięcy zgóry i czynszu na trzy. Po prostu umo-wa. Popracujecie, zobaczycie co dalej.

Nazajutrz w pracy przebąkuję cośo sprzedaży knajpki w Greenford i po-wrocie do Hounslow. Aneta najpierwblednie, potem zielenieje, po czym pą-sowieje, jak gdyby cała krew spłynęłajej do twarzy.

– Powtórz, bo nie dosłyszałam? –pyta tonem znudzonego psychiatry.

Uznaję, że to niedobry moment

na dyskusję i już mam odejść, gdy sły-szę nieśmiały głos znad pykającychganków:

– Ja kupię?Nasza kucharka, Marcelina, zdej-

muje zapaskę i bierze się pod boki.– Kupię od was restaurację.Aneta podnosi ręce w obronnym

geście i wychodzi. Uśmiecham sięprzepraszająco do Marceliny. Wyglą-da na to, że sprawy zaszły odrobinę zadaleko.

Parę godzin później, kiedy podajękomuś gulaszową z chlebem, widzę zaszybą Arka. Dwukrotnie przecieramoczy, ale obraz jego osoby razem zMagdą i dziecięcym wózkiem nie zni-ka. Nasze oczy spotykają się. Ile latminęło, odkąd wyrzucili nas ze squ-atu? Cztery? Pewnie pięć.

– A to niespodzianka! Wchodźcie!Co was sprowadza w te okolice?

Klepiemy się z Arkiem po plecach,całus od Magdy przypomina mi, żekiedyś to były fajne czasy.

– Niedaleko mamy biuro – mówią.– Biuro? Jak to?– Księgowe. Rozliczamy, załatwia-

my formalności i takie tam.– Pracujecie obok? Czemu o was

nie słyszałem?– Nie wiemy.Magda wyjmuje z wózka śpiącego

malucha. Oliver – szepcze, puszczającmi oko.

– Boski – mówię, bo na tyle po-zwala mi wzruszenie.

Niewiele z tamtego dnia pamię-tam. Posadzili nas w pustym pokoikubez okna. Lodowate światło jarze-niówki, beznamiętne, białe ściany. Ci-sza. Gęsta i ogłupiająca, jak gdybymprzebywał głęboko pod wodą.

Przywieźliśmy naszą Fasolkę zzaAtlantyku. Oczami wyobraźni widzia-łem już, jak kilkanaście lat późniejopowiadam jej/jemu, gdzie został/zo-stała poczęta. Wiesz, to było gdzieśmiędzy Barbados i Arubą, choć możemiędzy Margaritą i Curacao. W każ-dym razie na Morzu Karaibskim, ro-mantycznie, nie? Pewnie wyrośnieszna niezłego obieżyświata.

Po upływie pół godziny siedzenie wpustym gabinecie staje się torturą. Jakmogłem być tak bezdennie głupi iuwierzyć, że będę miał rodzinę? Kiedyostatni raz tak myślałem, a było togdzieś między liceum i studiami, zo-stałem wyśmiany i porzucony. Minęłodwadzieścia lat. Może dlatego uwie-rzyłem. Fasolka wniosła do naszegognuśnego i jednostajnego życia mnó-stwo nowej energii. Zaczęliśmy cho-dzić na spacery do parku, by łapaćwitaminę D, robić plany, spędzać ra-zem wolne chwile. Kuchnia straciławładzę nad nami, a rytm pracy re-stauracji przestał wydzielać nam czas.Przez krótki, cudowny miesiąc byliśmyzawieszeni w prawach życia i dawałonam to szczęście. Siedząc w szpital-nym pokoju i patrząc sobie ze smut-kiem w oczy, wiedzieliśmy, że tamtojuż nie wróci.

Pielęgniarka wystudiowanym, tro-skliwym tonem zapytała nas, czy ży-czymy sobie zorganizować pogrzeb.Nie, nie chcemy organizować pogrze-bu dla siedmiotygodniowego płodu.Chcemy stąd wyjść! Nie da się. Fasol-ka wciąż tam jest, martwa i porzuco-na. Trzeba uzgodnić, co zrobić –zażyć coś, czy może operować...

Patrzę na dzieciaka Arka i widzętamten pokój. Nie chcę, nie powinie-

nem, lecz nie umiem inaczej.– Może po kielichu? – pytam głu-

pio.– No co ty? Autem jesteśmy.– Jasne. Przepraszam. Zjedzcie coś.

Siadajcie.Wychodzę na zaplecze. Jakiś pijany

Irlandczyk znowu próbuje obsikaćdrzwi do kanciapy. Łapię go za koł-nierz i odpycham. Coś marudzi, alewidząc, że wchodzę do swojej kancia-py, odpuszcza. To mi się tutaj podoba,własność to własność i już.

Siadam na workach z ziemniaka-mi, garbiąc plecy. Po raz kolejny za-stanawiam się, czy spisywana przezemnie historia ma sens. Wiodę zwykłenieskomplikowane życie w kraju, któ-ry był dziwny i obcy, aż pewnegodnia dał się okiełznać, a nawet polu-bić. Co w tym może być niezwykłe-go? Dużo ciekawsze muszą być losywyzyskiwanych na łajbach, łowiącychżabnice, na farmach kapusty albo wfabrykach chipsów, opowieści prosty-tutek, ukrywających się przestępców,zziębniętych bezdomnych, złapanychprzemytników, oszukanych amatorówmieszanych małżeństw zawieranychtylko po to, by ktoś otrzymał wizę.Albo losy Arka. Z wielkim trudemprzekroczył granicę, spał na ławce wparku, zaadaptował squat, imał siętylu zajęć i biznesów, że mnie brakło-by życia. Oswajał ten kraj, niczymdzikiego konia. Spadał i natychmiastwsiadał z powrotem. Ja kupiłem sobiemiejscówkę w pierwszej klasie i po-zwoliłem zawieźć się do punktu, wktórym odnalazłem swoją niezależ-ność. Tak dla mnie cenną. Odnala-złem swoje miejsce w Londynie.Jestem tu.

KKwweessttiieeggaassttrryycczznnee

Mój przy czó łekpo mę czą -cym dniu wpra cy tomię ciuch na

so fa, świe że we ge ta riań skie cur ry ifilm. Ach, uczta dla zmy słów. Te le wi -zji bez środ ków uspo ka ja ją cych niepo tra fię już oglą dać, prze rzu ci łam sięwy łącz nie na se ria le. Obec nie roz ko -szu ję się Mad Men, wła ści wie cał -kiem się już uza leż ni łam, choć naszczę ście do zja wi ska zwa ne go bin gewat ching jesz cze mi da le ko. Chru pięwięc cha pa ti i od pły wam w cud nąfik cję. Jak mi ło…

Któ re goś dnia, za miast pi sać fe lie -ton, któ ry mi nie szedł, się gnę łam posta re dvd i obej rza łam The Big Chill.

I pro szę, te mat fe lie to nu przy szedłsam!

Treść fil mu jest tu ma ło istot na,waż ne jest jed no zda nie. Otóż JeffGold blum, gra ją cy dzien ni ka rza oimie niu Mi cha el, na py ta nie o za sa dyobo wią zu ją ce w re dak cji ga ze ty, wktó rej pra cu je, od po wia da na stę pu ją -co: Whe re I work we ha ve on ly oneedi to rial ru le. No wri ting lon ger thanan ave ra ge per son can re ad du ringan ave ra ge crap.

Czyż by by ła to de fi ni cja obo wią -zu ją ca we współ cze snym dzien ni kar -stwie? I tak, i nie. Czy ta jąc nie któ rega ze ty, wy obra żam so bie, iż tym cy -ta tem ich re dak cje są wręcz wy ta pe -to wa ne. Wi dzę re dak to ra, któ rydwu dzie sto let nie mu sta ży ście wy ci naz tek stu wszyst kie zda nia zło żo ne, apo tem ta sa kiem rą bie pół wstę pu iwięk szość za koń cze nia. Bo za dłu gie.Bo za trud ne. Bo za du żo trze ba my -śleć. I za bar dzo się sku piać. Po conam ja kość, sko ro ma my zdję cia ce le -bry tów, re kla my i błysz czą cy pa pier?

Wiel ki chłód zo stał na krę co ny w1983 ro ku w Sta nach Zjed no czo nych,gdy pol ski dzien ni karz mógł tyl ko po -ma rzyć o wol no ści sło wa. Tym cza semAme ry kę pod bi ja li yup pies i ma so wykon su me ryzm sta wał się co dzien no -ścią. Mia łam wte dy dzie sięć lat,miesz ka łam w Pol sce, ma ma ku po wa -ła mi „Pło myk” i „Świat Mło dych” inie czy ta łam ich w ubi ka cji, lecz przyku chen nym sto le. Po nad trzy dzie ścilat te mu fil mo wy Mi cha el pi sał jużwe dle za sa dy, któ ra Bo gu dzię ki doeu ro pej skiej pra sy za wi ta ła nie co póź -niej. Na dal nie mo gę się do niej przy -

zwy cza ić. Ko lej ny pro blem z dłu go ścią tek -

stu oraz cza sem prze zna czo nym naje go czy ta nie po le ga na tym, że we dlemo jej wie dzy – bez wda wa nia się wzbęd ne i ma ło ape tycz ne szcze gó ły –je li ta po szcze gól nych osob ni ków ro -dza ju ho mo sa piens dzia ła ją bar dzoróż nie. (Pro szę, ja kie dłu gie zda nie!)Ru chy ro bacz ko we by wa ją nie prze wi -dy wal ne. Do te go oka zu je się, że wkwe stiach ga strycz nych do wie dzio noróż nic po mię dzy ko bie tą, a męż czy -zną. Co tu du żo ga dać, pa nie są szyb -sze. Są za pew ne wy jąt ki, alege ne ral nie za po trze bą pa nie, że taksię wy ra żę, wcho dzą i za raz wy cho -dzą. Nie oku pu ją to a le ty go dzi na mi.Nie pró bu ję tu płci prze ciw nej de pry -mo wać, wszak to nie wy ści gi – popro stu tak chcia ła fi zjo lo gia. Fakt tenmo że za tem tłu ma czyć dla cze go pa -no wie do to a le ty uda ją się z lek tu rą.W związ ku z po wyż szym tym bar -dziej nie ro zu miem, jak dłu gi po wi -nien być prze cięt ny tekst, byznu dzo ny czy tel nik nie rzu cił go wkąt. Kto i w ja ki spo sób wy li czył śred -ni czas po trzeb ny sta ty stycz nej oso biena, prze pra szam, wy próż nie nie? Mi -nu ta, pięć, kwa drans? Czy szef Mi -cha ela po sia dał tę ta jem ną wie dzę? Idla cze go w ta kim ra zie ko bie ty, po -mi mo wy żej wy mie nio nych róż nic,czy ta ją wię cej niż męż czyź ni? (To niesek sizm, to są wy ni ki ba dań, pro szęspraw dzić w sie ci). Coś tu się naj wy -raź niej nie zga dza.

Ży je my w cza sach bar dzo go rącz -ko wych: tu, te raz i na tych miast. Na -ukow cy ostrze ga ją, że je ste śmy co raz

05 (203) 2014 | nowy czas

mniej cier pli wi, co wi dać cho ciaż bypod czas ser fo wa nia po ne cie – je ślija kiś link nie otwo rzy się na tych miast,w cią gu pa ru se kund prze cho dzi mydo na stęp ne go. Z kon cen tra -cją uwa gi rów nież u nas co raz go rzej,co raz szyb ciej tra ci my za in te re so wa -nie. Od ry wa my się od wy ko ny wa nejczyn no ści, jak by ktoś w na szym mó -zgu -pi lo cie zmie nił ka nał. Wi dać tozwłasz cza u dzie ci.

Przy czyn jest mnó stwo, wy star czy -ło by na osob ny fe lie ton al bo roz pra -wę na uko wą. Jed ną z nich jestnad miar bodź ców. Za le wa ni sys te ma -tycz nie ty sią cem naj roz ma it szychpro duk tów, ob da rze ni wy bo rem kil -ku dzie się ciu sta cji te le wi zyj nych, ra -dio wych naj zwy czaj niej w świe cieczu je my się co raz bar dziej za gu bie ni.

Nie wie my, co z tej mo zai ki wziąć,więc na wszel ki wy pa dek chce mywszyst kie go po tro chu. Nie wy star czanam na to jed nak cza su, za du żoprzy sło wio wych srok trzy ma my zaogon. Ży je my, a więc i czy ta my po -wierz chow nie, w po śpie chu.

Oczy wi ście uogól niam nie co i dra -ma ty zu ję. Tak już mam. Ale samfakt, że do sze dłeś dro gi czy tel ni ku dokoń ca tych dy wa ga cji, a przedewszyst kim że w ogó le wzią łeś do rę ki„No wy Czas” świad czy – mam na -dzie ję – o tym, że od ga ze ty ocze ku -jesz cze goś wię cej niż tyl ko zdjęćce le bry tów, nie koń czą cych się re klami błysz czą ce go pa pie ru. I że nie dokoń ca zga dzasz się z fi lo zo fią fil mo -we go bo ha te ra. Jest to dla nas kom -ple ment. Dzię ku ję.

nnaass ssiięęczytannoowwyy cczzaass

TThhee ttaaxxii wwaass wwiinnddiinngg uupp tthhee hhiillll tthhrroouugghhtthhee ppiinnee ttrreeeess aanndd ccyypprreesssseess,, wwhheerree tthheettoopp ooff tthhee mmoonnaasstteerryy rrooooff rroossee aanndd sspprreeaaddiittss wwiinnggss lliikkee aann aanncciieenntt mmootthh.. TThhee ddrriivveerrppiicckkeedd mmee uupp aatt tthhee nnaarrrrooww llaannee jjuusstt aass IIwwaass lleeaavviinngg tthhee mmoossqquuee,, lliinnggeerriinngg aatt tthheeeenndd ooff ddiissaappppeeaarriinngg ttoouurriissttss ccrroowwdd.. IItt wwaassaa ttaappppiinngg nnooiissee tthhaatt lleedd mmee tthhrroouugghh tthheennaarrrrooww aalllleeyywwaayy,, ttoo aa ssmmaallll ppllaazzaa wwhheerreetthhee wwaatteerr ffoouunnttaaiinn cchheerruubb ssmmiilleedd aass tthheetteeaarrss rruunn ddoowwnn hhiiss ffaaccee.. AA yyoouunngg,,hhaannddssoommee mmaann wwiitthh rraavveenn hhaaiirr aanndd aanneecckkllaaccee wwiitthh rreedd ssttoonnee hheelldd tthhee ttaaxxii ddoooorrooppeenn iinnvviittiinngg mmee iinn wwiitthh aa ggeessttuurree ooff aammaattaaddoorr ccoonnffiiddeenntt ooff hhiiss wwiinn..

TThhee wwiinnddooww wwaass cclloosseedd aanndd II pprreesssseeddtthhee bbuuttttoonn oonn tthhee ttaaxxii ddoooorr ttoo lleett tthhee ccoooollaaiirr iinn.. ““SSoo yyoouu kknnooww tthhee wwaayy ttoo tthheemmoonnaasstteerryy??”” II aasskkeedd tthhee ddrriivveerr aafftteerr tthheettaaxxii lleefftt tthhee ttoowwnn aanndd wwee wweerree ssppeeeeddiinnggtthhrroouugghh tthhee ffoorreesstt.. HHee nnooddddeedd aanndd iinn tthheeeevveenniinngg ssuunn II tthhoouugghhtt hhiiss hhaaiirr wwaass nnoott ssoorraavveenn,, mmaayybbee aa bbiitt mmoorree rreedd aanndd ffaaddeedd..MMaayybbee hhee wwaass nnoott ssoo yyoouunngg aafftteerr aallll.. ““II kknnooww tthhee wwaayy””,, hhee ssaaiidd.. ““SSoo yyoouu’’vvee ttaakkeennppeeooppllee tthheerree bbeeffoorree??”” II ttrriieedd ttoo iinniittiiaattee aaffrriieennddllyy cchhaatt.. ““YYeess.. MMaannyy,, mmaannyy ppeeooppllee..AAnndd ssoommee ooff tthheemm ssuurrvviivveedd..””

II llaauugghheedd aatt hhiiss jjookkee,, aanndd llooookkeedd oouutt ooff aa

wwiinnddooww aatt tthhee rraavviinnee.. WWee wweerree hhaallff wwaayy uupptthhee hhiillll.. ““SSoo,, hhooww lloonngg hhaavvee yyoouu lliivveedd iinn tthhiissttoowwnn??”” II aasskkeedd.. ““AAggeess””,, hhee ssaaiidd.. ““CCeennttuurriieess..AAss lloonngg aass II ccaann rreemmeemmbbeerr.. FFoorr aass lloonngg aasstthhee ttoowwnn hhaass eexxiisstteedd,, ffrroomm tthhee ttiimmee iitt wwaassbboorrnn.. II lleefftt mmyy hheeaarrtt iinn tthhiiss ttoowwnn..””

HHee wwaass aa rroommaannttiicc ssoouull,, II tthhoouugghhtt.. TThhiissttoowwnn’’ss eeaarrlliieesstt oorriiggiinnss aarree ddaatteedd bbaacckktthhoouussaannddss ooff yyeeaarrss aaggoo,, wwhheenn tthhee ccaarraavvaannssaanndd mmeerrcchhaannttss wweerree bbrriinnggiinngg ggoolldd,, mmiirrtthhaanndd ssppiicceess ttoo ttrraaddee.. TThheerree iiss aann aanncciieenntt ttaallee,,wwhhiicchh bbeeccaammee tthhee lleeggeenndd ooff tthhee ttoowwnn,, tthheettaallee wwhhiicchh tthhee nnaauugghhttyy cchhiillddrreenn oofftteenn hheeaarraass tthheeiirr mmootthheerrss aarree ttrryyiinngg ttoo mmaakkee tthheemmlliisstteenn;; ‘‘IIff yyoouu ddoonn’’tt bbeehhaavvee yyoouurrsseellff,, tthhee ddaarrkkMMoooorr iiss ggooiinngg ttoo ggeett yyoouu..’’

TThhee ttaallee ggooeess tthhaatt aa MMoooorr mmeerrcchhaannttccaammee ttoo tthhiiss vviillllaaggee aanndd ffeellll iinn lloovvee wwiitthh aaCChhrriissttiiaann ggiirrll.. WWhheenn hhee ddeecciiddeedd ttoo aasskk tthheeggiirrll’’ss ffaatthheerr ffoorr hheerr hhaanndd iinn mmaarrrriiaaggee,, hheettooookk wwiitthh hhiimm tthhee ssaacckkss ffuullll ooff ggoolldd wwiitthhpprreecciioouuss ssttoonneess aanndd hhiiss mmoosstt pprriizzeeddppoosssseessssiioonn –– aa ddaarrkk rreedd rruubbyy ffrroomm BBuurrmmaa..TThhee ffaatthheerr ddiinneedd wwiitthh hhiimm,, ttooookk tthhee rriicchheessooffffeerreedd aanndd sseett hhiiss aarrmmeedd mmeenn uuppoonn tthheeMMoooorr.. TThheeyy tthhrreeww hhiimm iinn aa dduunnggeeoonn ooff hhiissccaassttllee aanndd cchhaaiinneedd hhiimm ttoo tthhee wwaallll.. TThheeggiirrll wwaass ttoolldd tthhaatt hheerr lloovveerr cchhaannggeedd hhiissmmiinndd aanndd lleefftt.. CCoonnvviinncceedd tthhaatt hhee wwoouulldd

nnoott hhaavvee lleefftt hheerr wwiitthhoouutt aannyy eexxppllaannaattiioonnss,,sshhee ttrriieedd ttoo qquueessttiioonn hheerr ffaatthheerr aabboouutt tthheeeevveenniinngg aanndd nnoottiicceedd aa llaarrggee,, rreedd rruubbyyhhaannggiinngg ffrroomm hhiiss nneecckk.. RReeaalliizziinngg tthhee MMoooorrwwaass mmoosstt lliikkeellyy ddeeaadd,, bbeerreefftt aannddhheeaarrttbbrrookkeenn sshhee rraann ddoowwnn tthhee hhiillll,, ttrryyiinnggttoo ffiinndd hhiimm aanndd ffeellll ddoowwnn tthhee rraavviinnee iinnttootthhee rriivveerr bbeellooww.. TThhee ffaatthheerr,, mmaadd wwiitthh ggrriieeff,,ttooookk hhiiss sswwoorrdd ttoo tthhee dduunnggeeoonn,, ccuutt tthheehheeaarrtt oouutt ooff tthhee cchhaaiinneedd pprriissoonneerr aanndd ffeedd iittttoo tthhee vvuullttuurreess cciirrcclliinngg tthhee rraavviinnee.. HHee tthheennttooookk tthhee pprreecciioouuss,, rreedd rruubbyy ooffff hhiiss nneecckkaanndd tthhrreeww iitt ddoowwnn tthhee rriivveerr..

WWhheenn hhee rreettuurrnneedd ttoo tthhee dduunnggeeoonn ttoo ccuutthhiiss pprriissoonneerr’’ss bbooddyy lloooossee,, hhee ddiissccoovveerreeddtthhaatt tthhee bbooddyy ooff tthhee MMoooorr wwaass ggoonnee aannddnnoowwhheerree ttoo bbee ffoouunndd.. TThhee cchhaaiinnss wweerreehhoollddiinngg aann eemmppttyy ccllooaakk wwiitthh aa hhoollee ccuutt oouuttwwhheerree hhiiss hheeaarrtt wwoouulldd hhaavvee bbeeeenn..

TThhee mmoonnkk gguuaarrddiinngg tthhee mmoonnaasstteerryyggrreeeetteedd mmee wwiitthh aa ssmmiillee aanndd sshhoowweedd mmeeiinnssiiddee tthhee aanncciieenntt wwaallllss.. ““YYoouu mmuusstt bbeettiirreedd aafftteerr ssuucchh aa lloonngg wwaallkk uupp tthhee hhiillll iinntthhiiss hheeaatt,, lleett mmee ggiivvee yyoouu ssoommeetthhiinngg ttooddrriinnkk ffiirrsstt..”” HHee ooffffeerreedd.. ““TThhaannkk yyoouu,, aa ttaaxxiittooookk mmee uupp hheerree””,, II rreepplliieedd..

TThhee mmoonnkk llooookkeedd ppuuzzzzlleedd.. ““AA ttaaxxii?? BBuuttttaaxxiiss nneevveerr ccoommee aass ffaarr aass tthhiiss.. TThheeyywwoouullddnn’’tt bbee aabbllee ttoo cclliimmbb tthhee sstteeeepp hhiillll..

JJCC EERRHHAARRDDTT:: HHeeaarrtt ooff SSttoonnee

IrenaFalcone

historie nie tylko zasłyszane|29

Patrzę na Zenka pakującego walizkę do bagażnikasamochodu. Jest ogolony, ubrany w czystąniebieską koszulę, którą prasował poprzedniegowieczora chyba przez pół godziny. Widać, że jestbardzo zadowolony. Odwraca się w moją stronę imówi: – Do Włoch ją zabiorę, nigdy nie mieliśmymiodowego miesiąca, no a teraz mogę sobie na topozwolić. Z Orbisem pojedziemy. Wie pani, totaka wycieczka autokarowa.

Wyciąga z kieszeni rulon banknotów ściągniętygumką. – Pani patrzy, ot, takie papierki. Podnosirulonik do nosa i mówi: – Śmierdzą. Wyciąga rękęw moją stronę: – No, niech pani powącha,śmierdzą cholera, tak jakoś dziwnie, jakbygównem czy co… Wolałbym takie nowiutkie,prosto z banku.

Zenobiusz wkłada pieniądze z powrotem dokieszeni, uśmiecha się i mówi:– Danuśka sięucieszy. Jej tam pieniądze nie śmierdzą. Onazawsze powtarza: pieniądze szczęścia nie dają, alelepiej płakać w mercedesie.

Wyjeżdżamy. Tym razem zawożę Zenobiuszana przystanek autobusowy. Leci ze Stansted, a wpobliskim miasteczku jest bezpośrednie połączenieautobusowe. Zenobiusz wręcza mi banknotdwudziestofuntowy i mówi: – To na benzynę paniIrenko. Odmawiam, ale Zenobiusz nalega. Wkońcu przyjmuję ten „śmierdzący” banknot, bowidzę, jak bardzo mu na tym zależy.

Stoimy na przystanku, autobus się spóźnia.Grupka oczekujących ludzi zaczyna się nerwowokręcić. Zenobiusz mówi: – Pewnie będę musiałpojechać taksówką. Spoglądam na niego i mówię:– Odwiozę cię, nie przejmuj się.

– Ja tam się nie przejmuję, ale pani patrzy, jakte biedaki się denerwują. Może byśmy wzięli zedwie, trzy osoby, skoro pani i tak mnie zawiezie, a

miejsca mamy jeszcze trzy. Proponuję wobec tego oczekującej grupce, że

możemy trzy osoby zabrać na lotnisko. Zgłasza sięmłoda dziewczyna, może dwudziestoletnia, któranatychmiast mnie pyta, ile to będzie kosztowało,na co ja odpowiadam, że nic, Irlandczyk posześćdziesiątce, dosyć korpulentny, orazpulchniutka młoda blondyneczka, która okazujesię naszą rodaczką.

W drodze na lotnisko pan Zenobiusz wdaje sięw rozmowę z pulchną blondyneczką i z przejęciemopowiada jej o swoim planie wyjazdu do Włoch.Blondyneczka tłumaczy rozmowę na angielski,nawet nieźle sobie radzi. Po kilku minutachIrlandczyk mówi, że on by chciał jakieś pieniądzedać na benzynę. Pozostałe osoby mu wtórują.

Pan Zenobiusz zwraca się do blondyneczki: –Niech pani przetłumaczy to co teraz powiem. Jaktam wam zależy, aby się odwdzięczyć, to zróbcie wtym tygodniu jakiś dobry uczynek. Tak możemysię umówić. Po czym spogląda na mnie i dodaje: – Dobrze mówię pani Irenko?

Kiwam głową. Blondyneczka tłumaczy to, coZenobiusz powiedział. Podjeżdżamy na stacjębenzynową. Po zatankowaniu i zapłaceniu zabenzynę wracam do samochodu. Nikt nie odzywasię ani słowem aż do lotniska.

Na parkingu żegnamy się z naszymiprzypadkowymi współtowarzyszami podróży.Kiedy zostaję już sama z Zenkiem, zwraca się domnie: – Niech pani sobie wyobrazi, że jak pani zatą benzynę płaciła, to oni mi wszyscy próbowali podziesięć funtów wcisnąć, co za ludzie. No to impowiedziałem: z tego widzę, że nie chcecie zrobićdobrego uczynku, wykręcić się pieniędzmi chceciez tej umowy. Nie wiem, czy ta blondynka toprzetłumaczyła, ale schowali te pieniądze. Co za

ludzie! No, ale ta Polka, katoliczka, i że tak sięchciała wykręcić z umowy? No wstyd, po prostuwstyd. Ludzie myślą w dzisiejszych czasach, żeforsa to wszystko. A toć Pan Bóg to wszystko widzi.

Pierwszy raz, od kiedy znam Zenobiusza,wspomniał o Bogu. W tym właśnie momenciepochylił się i zacząl grzebać w torbie.

O cholera, myślę, pewnie szuka jakiejś ulotki.Przypomniało mi się, że jest świadkiem Jehowy. Zenobiusz jednak po prostu wyciąga paczkępapierosów. Zapala i zaciąga się z namaszczeniem.

– No, teraz to mam trzy godziny, jak nie więcej,bez palenia.

W tym momencie zaczął dzwonić mój telefon.Oddycham z ulgą. Nie będzie rozmowy o Bogu zZenobiuszem.

Dzwoni mój kolega Anglik. Słyszał oZenobiuszu (dobre rzeczy ) oraz wie, jak wspaniałąreputacją cieszą się polscy budowlańcy. Chciałby,aby Zenek pracował u niego przez następny rok.Praca: remonty mieszkań w Londynie.

Mój znajomy ma dziesięć mieszkań, którewynajmuje i potrzebuje złotej rączki, kogoś, ktozająłby się małymi remontami. Proponuje stofuntów za dniówkę, Zenek mógłby mieszkać wmieszkaniach, które będzie remontował.

Zastanawiam się, czy powiedzieć Cliffowi, żeZenek ma mały problem piwny i dochodzę downiosku, że lepiej grać w tak zwane otwarte karty itakie sprawy wyjaśniać od samego początku.Przedstawiam mu sytuację. Cliff śmieje się i mówi:– Nie martw się, wszyscy budowlańcy lubią sobiepopić. Poradzę sobie.

Kończę rozmowę i przedstawiam stuacjęZenobiuszowi, na co on: – No widzi pani, paniIrenko, mówiłem, że Pan Bóg wszystko widzi. A mówią, że jest nierychliwy.

Pan Ze no biusz topo stać fik cyj na,jak kol wiek zda rze -nia, któ re opi su ję,mia ły miej sce. Sąkom pi la cją róż nychhi sto rii za sły sza -nych wśród mo ichprzy ja ciół, nie któ rezda rze nia od no szą się do mo ich wła snychdo świad czeń z róż -ny mi bu dow lań ca -mi, z któ ry mimia łam do czy nie -nia przez wiele lat.Przygody panaZenobiusza – mamnadzieję – trochęczytelnikówrozbawią, a możenawet sprowokujądo refleksji…

nowy czas | 05 (203) 2014

PAN ZENOBIUSZ.DDoobbrryy UUcczzyynneekk

GGrraapphhiiccss: :J Jo oa an nn n

a aC C

i ie ec ch ha an no ow w

s sk ka aczytaAAnndd eevveenn iiff tthheeyy ddiidd,, tthhee jjoouurrnneeyy bbaacckkwwoouulldd bbee ttoooo ddaannggeerroouuss;; ssoo mmaannyy ppeeoopplleeddiissaappppeeaarreedd ddoowwnn tthhaatt rraavviinnee..””

HHee tthheenn llooookkeedd aatt mmee wwiitthh aa ttwwiinnkkllee iinnhhiiss eeyyee,, ““WWeellll,, ssoommee ppeeooppllee ssaayy tthhaatt tthheegghhoosstt ooff aann aanncciieenntt MMoooorr iiss ssoommeettiimmeess sseeeennttoo hheellpp yyoouunngg wwoommeenn iinn ttrroouubbllee……””

co się dzieje30 |

kino

Paths of Glory

Poruszający, antywojenny film Stan-ley'a Kubricka. Trzeci rok WielkiejWojny. Wyrafinowany, erudycyjny, alepozbawiony sumienia francuski gene-rał Bouvard nakazuje swoimżołnierzom zdobycie doskonalebronionego „kopca mrówek” – wzgó-rza w posiadaniu Niemców. Jegopodwładny, który ma dowodzić akcjąnie ma najmniejszych wątpliwości: tobędzie misja samobójcza. Ale nie mazamiaru ryzykować swojej doskonalejak dotąd rozwijającej się kariery.Oparty na powieści Humphreya'aCobba obraz był tej głęboko emocjo-nalnie antywojenny, że we Francji deGaulla został od razu zakazany. Naekrany brytyjskie trafia w odczyszczo-nej cyfrowo wersji.

Pompei

Reżyser kultowego, głównie pośródfanów gier komputerowych, kosmicz-nego horroru Resident Evil powraca zfuzją melodramatu i thrillera, osadzo-ną w starożytnej Grecji. Cośpomiędzy Gladiatorem a Titanikiem.Opowieść o romansie niewolnika idziewczyny z bogatych sfer Pompe-jów. W tle – grany przez KieferaSutherlanda senator cesarki Corvus.A na pierwszym planie – Góra Etna,która budzi się, by wkrótce pokryć ca-łą okolicę śmiercionośnym pyłem.Imponujące efekty specjalne i chwy-tliwa, romantyczna opowieść.Choć rzecz jasna nieco przewidywal-na, jak przystało na podobne filmy,powstające każdego sezonu na holly-woodzkiej taśmie produkcyjnej.

Farewell to Arms

„Zapomniane arcydzieło" – tak po-chodzącą z 1932 roku ekranizacjęwielkiej powieści Ernesta Hemin-gwaya nazywa Brytyjski InstytutFilmowy, którą pokazywać będzie naSouthbank w wersji odczyszczonejcyfrowo. Amerykańskiego żołnierza,Fredericka Henry'ego gra tu Gary Co-oper, a jego ukochaną Catherine,która utraciła narzeczonego w bitwie

muzyka teatrynad Sommą – Helen Hayes. Zdobyw-ca Oscara za zdjęcia, Charles Lang,wplata do hollywoodzkiego, chłodne-go profesjonalizmu wątkicharakterystyczne dla niemieckiegoekspresjonizmu, które doskonalewspółgrają z krytyką ówczesnej zme-chanizowanej wojny. To wszystkosprawia, że Farawell to Arms oglądasię dziś z zaskakującym poczuciemjego aktualności.Seria pokazów trwającychcały czerwiecBFI SouthbankBelvedere Road, SE1 8XT

Rashomon

Cztery punkty widzenia, cztery różneopowieści. W czasach, gdy o post-modernizmie czy „śmierci podmiotu”nikomu się jeszcze nie śniło, wielki ja-poński reżyser stworzył fascynującąmozaikę historii okręconych wokółjednego, początkowo pozornie dośćłatwego do odtworzenia wydarzenia:napadu na kobietę w lesie. Ale gdy,czterech świadków (a może uczestni-ków) kryje się przed deszczem wpołożonym nieopodal budynku i za-czyna zdawać relację z wydarzeń,widz bardzo szybko zaczyna nabieraćwątpliwości... Nagle modernistyczna,przezroczysta szyba narracji, którąobiecywali nam Joyce czy Woolf, za-czyna rozpadać się nad drobnekawałeczki. I nic nie staje się pewne.A to przecież film z epoki, w której oDerridzie nikomu jeszcze się nie śniło!Wtorek, 24. czerwca godz. 18.45Riverside StudiosCrisp Road, W6 9 RL

Legends of Oz:Dorothy’s Return

Animowana kontynuacja słynnej opo-wieści o Dorotce i czarnoksiężniku zKrainy Oz. Dorotka powraca z Kansasdo miejsca, gdzie lata temu przeniósłją na drzwiach od stodoły huragan.Tym razem jej pomocy – a także pies-ka Toto – potrzebuje trio starychprzyjaciół – Lew, Strach na Wróble iBlaszany Drwal. Jak przekonują się na-si bohaterowie, czas w Krainie Ozpłynie o wiele szybciej niż w StanachZjednoczonych. W ciągu paru dni, ja-kie Dorotka spędziła w domu, niejakiJester – brat Złej Wiedźmy z Zachodu– wydali krainie OZ wojnę i krok pokroku opanowuje coraz to nowe jejpołacie. Czy Szmaragdowe Miastouda się obronić?Głosy podkładali tu Dan Aykroyd, JimBelushi i Kelsey Grammer. Drugopla-nowa rola przypadła też znanemuszekspirowskiemu aktorowi (a takżegwieździe Star Treka, gdzie wcielał sięw rolę kapitana Picarda), PatrickowiStewartowi.

Bring Up the Bodies i Wolf Hall

– Sama nie wiem... Czekasz całąwieczność na nagrodę, aż w końcuprzychodzą dwie naraz – zażartowałatrzy lata temu Hilary Mantel odbiera-jąc wyróżnienie Booker Prize za BringUp The Bodies, kontynuację WolfHall, które również zdobyło ów laur.Teraz przybywają dwie sceniczne ada-ptacje. Też równocześnie. Zadanieniełatwe. Oryginały książkowe to liczą-ce sobie ponad 600 stron cegły. Jakskondensować je w dwa, i tak długie,bo trwające trzy godziny spektakle?Choćby rezygnując ze zmian scenerii inadmiaru rekwizytów. Scenarzysta Mi-ke Poulton dekonstruuje bogatą wszczegóły sagę o pełnym intryg dworzekróla Henryka VIII i umieszcza akcję wsurowej, betonowo-stalowej klatce, wktórej jedyną dekoracją jest krzyż.Aldwych Theatre49 Aldwych, WC2B 4DF

Privacy

Zbierająca świetne recenzje Privacyzawieszona jest pomiędzy interaktyw-nym performancem, happeningiem, aprzedstawieniem. Temat: XXI-wiecznainwigilacja elektroniczna. Logujesz siędo swojej poczty elektronicznej i jużwiemy, gdzie jesteś. Używasz telefonui umiemy cię zlokalizować. Robisz za-kupy w sklepie internetowym i pochwili wiemy już, jak skonstruowaćspecjalną ofertę podchodzącą podtwój gust. Na scenie szereg postaci zpierwszych stron gazet: od EdwardaSnowdena, po Alana Rusbridgera, re-daktora „Guardiana”, który od lat bijena alarm opisując jak Facebook czyGoogle nas śledzą. A do tego – inte-rakcja z publicznością, która sama –na podstawie danych czy sygnału tele-fonicznego – przekonać się może, jakłatwo zebrać o nas informacje.Dośćczęsto artyzm wyparty tu zostaje przez

05 (203) 2014 | nowy czas

Arcade Fire

Barokowy rock z Montrealu. Dyna-miczne gitary przeplatają się tu zzagrywkami w stylu Beach Boys, Da-vida Bowiego, a nawet z rytmamidisco. Roxy Music na dwudziestypierwszy wiek? Jedno jest pewne:każdy z czterech dotychczas wyda-nych przez nich albumów spotkał sięz entuzjastyczną reakcją krytyków. In-teligentna muzyka, nie bojąca sięprzyznać do szeregu inspiracji, któreteoretycznie mogłyby się gryźć, gdybynie sprawna ręka panów z Arcade Fi-re. W Londynie promować będąswoją ostatnią płytę Reflektor.Piątek i sobota, 6 i 7 czerwcagodz. 19.00Earl's Court Exhibition CentreWarwick Rd, SW5 9TA

George Benson

Znany z takich klasyków jak Never Gi-ve Up On a Good Thing czy Give Methe Night, a także ze współpracy z Mi-lesem Daviesem, George Bensonzupełnie nie wygląda na swoje lata. Aprzecież zaczynał jeszcze w latachsześdziesiątych. Jakby nie patrzeć –pół wieku na scenie. Pół wieku jazzu,muzyki fusion i bluesa. I płyt wydawa-nych z godną podziwu regularnością.Podczas londyńskiego koncertu wybit-ny gitarzysta z pewnością udowodniswoją wszechstronność i to, że czujesię świetnie w każdym repertuarze.Dowód? Choćby jego ostatnia, wyda-na w zeszłym roku płyta zawierającanowe interpretacje klasyków wylanso-wanych przez Nat King Cole’a.Środa, 25. czerwca, godz. 19.00Royal Albert HallKensington Gore SW7 2AP

Bach, SchönbergMendelssohn

Trzy różne światy, trzy różne epoki itrzy różne estetyki spotkają się tegowieczoru w zacnej Cadogan Hall.Royal Philharmonic Orchestra pod ba-tutą Pinchasa Zukermana wykonakoncert skrzypcowy A-dur Jana Seba-stiana Bacha, SchönberowskąVerklarte Nacht, a na koniec – czwar-

tą symfonię Mendelssohna. Spotykająsię tu Bach ze swoją melancholią,Schönberg ze swoim wczesnym arcy-dziełem i porywający Mendelssohn,który natchnął swoje dzieło klimatemsłonecznych Włoch – zachwalają or-ganizatorzy koncertu.Czwartek, 26 czerwca, godz. 19.30Cadogan Hall5 Sloane Terrace, SW1X 9DQ

Steve Harley & Cockney Rebel

Od dylanowskiego, zadziornego folku,przez art rocka po chwytliwy pop –powstała na początku lat siedemdzie-siątych grupa Cockney Rebelwkroczyła na brytyjską scenę z hu-kiem. Swoje zrobiło też wyczuciemediów u jej lidera, który wcześniejparał się dziennikarstwem. Potem by-ło już różnie, głównie dzięki dośćapodyktycznemu temperamentowiHarley’a. Od paru lat zespół znowudziała i choć płyty żadnej nie wydał, tograna na żywo, poruszająca balladaSebastian czy dynamiczny, zadziornyMake Me Smile ciągle porywają.Koncert w Royal Albert Hall będziewyjątkowy, bo zespołowi towarzyszyćbędzie Orchestra of the Swan, a gru-pa wykona zaaranżowane na nowoalbumy The Human Menagerie i Psy-chomondo – dwa pierwsze krążkizespołu, przez wielu uważane za naj-ważniejsze.Sobota, 28 czerwca, godz.19.30Royal Albert HallKensington Gore SW7 2AP

co się dzieje|31

wykłady/odczyty

wystawy

Goodbye, Piccadilly

Transportowały broń i ludzi. Pełniły rolęambulansów, a nawet pojazdów opan-cerzonych. Wystawa GoodbyePiccadilly w londyńskim MuzeumTransportu opowiada nam o roli, jakąsłynne piętrowe autobusy odegrałypodczas I wojny światowej. Dowiadu-jemy się tego dzięki historycznymplakatom, modelom autobusów, ma-pom, wycinkom prasowym i zdjęciom.Okazuje się, że „piętrusy” obecne byłyna tyłach frontu w kluczowych miej-scach. Do dachu niektórychprzytwierdzono nawet działo przeci-wartyleryjne. Wystawa prezentuje teżoryginalny autobus, który wspierał żoł-nierzy podczas wojny, a potem byłczęścią wielkiej Parady Zwycięstwa w

Londynie. Można też pokręcić orygi-nalną, drewnianą kierownicą autobusu.Ekspozycja pokazuje też przełom wświadomości społecznej spowodowa-ny przez fakt, że część ról mężczyznmusiały przejąć kobiety. I – ku zasko-czeniu wielu – radziły sobie doskonale.– Dla ówczesnego społeczeństwa wi-dok kobiety dźwigającej ciężary alboodpowiedzialnej za bezpieczeństwocałego pociągu musiał być prawdziwąrewolucją – mówi kurator Laura Sle-ight. Dodaje jednak, że zmiany niezaszły rewolucyjnie, bo większość za-trudnionych na warunkach tymczaso-wych kobiet zostało... zwolnionych, gdymężczyźni powrócili z wojny.London Transport MuseumCovent Garden Piazza, WC2E 7BB

La Dolce Vita

Mieniący się gwiazdami filmu i estra-dy Rzym lat pięćdziesiątych isześćdziesiątych ożywa w londyńskiejgalerii sztuki włoskiej Estorick Gallerydzięki zdjęciom jednego z najważniej-szych ówczesnych fotografów.Marcelo Gepetti, jak chyba nikt inny,uchwycił nastrój Rzymu Felliniego,Antonioniego, Liz Taylor czy JohnaWayne'a. – To właśnie wtedy do języ-ków na całym świecie wszedł termin„paparazzi”. Gepetti był zresztą jednąz postaci, które zainspirowały postaćfotografa w La Dolce Vita RobertoFeliniego – mówi kurator wystawyRoberta Cremoncini. Dodaje, że wowych czasach fotografowie byli owiele mniej drapieżni niż dziś.Estorick Collection39a Canonbury Square, N1 2AN

Designs of 2014

Futurystyczne samochody, trójwymia-rowa drukarka czy telefon komórkowyprzyszłości. To wszystko znajdziemyw londyńskim Design Museum na wy-stawie prezentującej nowatorskieprojekty z całego świata. Albo takie,które – zdaniem kuratorów – uchwy-cają ducha naszych czasów. – Zakilkadziesiąt lat to, co wystawiamydziś, pokazywać będzie się w innychmuzeach – mówią organizatorzy i po-kazują choćby nowego VolkswagenXL1. Wygląda trochę jak pojazd filmu

Powrót do przyszłości. Co oprócz te-go? Lista jest długa: od zegarka dlaniewidomych po trójwymiarowe dru-karki, które dziś ciągle fascynują, a –jak zapewniali obecni na wernisażuwynalazcy – już za kilkanaście lat sta-ną się one tak powszechne, jakkomputer osobisty.Design Museum28 Shad Thames, SE1 2YD

The Listening Eye

Skandalizujący twórca filmowy Wale-rian Borowczyk studiowałpoczątkowo jako rzeźbiarz. Wpływtych studiów widać także, gdy stajeza kamerę. Ślady owych inspiracjiukazuje wystawa w prestiżowym In-stitute of Contemporary Arts.Znajdziemy tu rzadko pokazywanepublicznie szkice do animacji Borow-czyka z lat sześcdziesiątych czyoryginalne, drewniane rzeźby. A do te-go rzecz jasna filmy. Jednym znajjaśniejszych puntków ekspozycjijest pochodząca z 1964 roku Les

To zdjęcia pełne duchów. Wisi nad ni-mi cień przeszłości. Ulice i placeLublina, Krakowa i Warszawy. PRLkońca lat pięćdziesiątych. Dla młode-go fotografa Geralda Howsona toświat egzotyczny. Przedzierał się kuniemu pociągiem przez Niemcy Za-chodnie („Berlin był cywilizowany” –wspomina) oraz NRD („Tu było na-prawdę okropnie: ponury, szorstkikraj”). W końcu – przystanek końco-wy: Kraków.

Urodzony w 1925 roku Howsondostał od czasopisma „The Queen”zlecenie, by uchwycić życie za ŻelaznąKurtyną. Na ich ślad natrafił po przy-padkowym spotkaniu z fotografemBogdan Frymorgen, kuratorlondyńskiej wystawy. Część z nich po-zostało niewywołanych. Aż do teraz.

Dziś w galerii Twelve Star w West-minster oglądać więc możemyabsurdalny Pałac Kultury, „prezent” odStalina, górujący nad ciągle na połyzrujnowaną Warszawą. Są ulice Lubli-na, którego renesansowa przeszłośćprzegrywa z napierającą zewsząd sza-rzyzną Polski Ludowej. Jest krakowskiKazimierz, z którego tkaniny okupacjabrutalnie wypruła ludzi tak długonadających charakter tej dzielnicy. Ni-by świeci tu słońce, niby toczy sięcodzienne życie, ale nad wszystkimkładzie się jakiś nie do końca zidentyfi-kowany cień.

– Kiedy patrzę na to zdjęcie z poży-dowskiego Kazimierza widzę ludziprzemykających jak duchy. Tak też ichzapamiętał Gerald. On chodzi międzytymi ludźmi, patrzy i nie ocenia. Foto-grafuje czasem szorstko, a nawetbrutalnie, ale zawsze uczciwie – doda-je kurator Bogdan Frymorgen. Patrząc

na zdjęcie tego uśmiechniętego chło-paka siedzącego przy okrąglaku naPlacu Nowym na Kazimierzu w Krako-wie, wiem, że kiedyś w tym miejscubyła rzeźnia rytualna, a gospodarza te-go miejsca już nie ma. Życie się tutoczy, ale w tle jest cień śmierci – tłu-maczy kurator.

– Wiele z tych zdjęć jest bardzosmutnych. Po powrocie do Anglii byłtaki moment, że rozpłakałem się naśrodku ulicy. Przypominała mi się wte-dy ta blizna, którą będzie już widaćzawsze – opowiada fotograf. Sędziwydziś Howson ciągle zachował błysk woku, gdy opowiada o Polsce z lat pięć-dziesiątych.

Problemy z policją czy służbą bez-pieczeństwa? Howson ich niezarejestrował, choć pamięta, że całyczas zachowywał ostrożność. Rozma-wiając z mieszkańcami Lublina czyKrakowa pytał ich o codzienne życie,nie wielką politykę.Jak dodaje, chwytając ducha PRL-u

starał się unikać przeestetyzowania,lukrowania tego, co widział. Często ro-bił zdjęcia „spod boku”, nie patrząc wobiektyw, by nie zepsuć naturalnościsceny poprzez zasygnalizowanie lu-dziom, że ich uwiecznia.

Najbardziej poruszająca fotografia?Dla Howsona sprawa jest jasna:dwóch chłopców wypasających krowęledwie kilka metrów od złowrogichmurów obozu koncentracyjnego w Au-schwitz. Wieżyczki strażnicze, drutkolczasty i przeczucie znajdującej się

ZDjęCIA zza ŻELAZNEj KurTYNY

nowy czas | 05 (203) 2014

publicystykę, ale zabawa jest przedniai za bardzo to nie przeszkadza.Donmar Warehouse41 Earlham St, WC2H 9LX

Les Miserables

Musical grany w Londynie nieprze-rwanie od 1987 roku. Oparta nawielkiej powieści Victora Hugo histo-ria Jeana Valjena, którego poznajemyw momencie zakończenia surowegowyroku za kradzież chleba dla głodu-jącej siostry: przez dziewiętnaście latmusiał być galernikiem. Wychodzącna wolność, Jean otrzymuje paszport,ale wkrótce orientuje się, że jest ondla ludzi przypomnieniem o jego „kry-minalnej” przeszłości. Gdy wędrujesam po ulicach, przygarnia go miej-scowy biskup. Jean ucieka w nocy zjego domu – wraz z domowymi sre-brami. Wkrótce łapie go policja, alebiskup broni naszego bohatera kła-miąc, że sam dał mu skarby.To początek przemiany duchowej na-szego bohatera, który wkrótce drzepaszport i przybiera nową tożsamość.W tle – burzliwa historia Francji z po-czątku XIX wieku. No i wielka miłośćQueen’s Theatre51 Shaftesbury Ave, W1D 6BA

Capital in 21st Century

Thomas Picketty ma plan. Na tyle do-brze przedstawiony, że jego książkaCapital in 21st Century szturmemwzięła listy sprzedaży (a opasłym to-miszczom o gospodarce zdarza się tonieczęsto), a w jego głos wsłuchujesię coraz więcej polityków.Na czym jego zdaniem polega ślepauliczka, w jaką zaszedł kapitalizm, w ta-kiej formie, w jakiej uprawialiśmy go odtrzech dekad? Jak zaradzić coraz szer-szej wyrwie, jaka otwiera się na świeciepomiędzy najbogatszymi a resztą znas? No i dlaczego furorę książka zro-biła w świecie anglosaskim, podczasgdy w rodzinnej, bardziej lewicowej,Francji Piketty’ego przeszła niemal bezecha? O tym wszystkim będziemy mo-gli się przekonać podczasczerwcowego spotkania w LondonSchool of Economics.Poniedziałek, 16 maja. godz. 18.30Old Theatre, London School ofEconomics & Political ScienceHoughton St, WC2A 2AE

Nostalgiczny obarz Polski Ludowej lat pięćdziesiątych Geralda Howsona

nieopodal bramy z napisem Pracaczyni wolnym („To doskonaleuchwyca cały niezmierzony cynizm IIIRzeszy" – mówi Howson). A napierwszym planie – nowe życie. Ci,którzy przetrwali.

– Czy to nadzieja? Nie wiem, niechcę zbyt wiele wtłaczać w tę foto-grafię... – mówi Howson dodając, żenie zastanawiał się wcale nad uję-ciem. – Po prostu pstryk i wyszła minajważniejsza dla mnie fotografia zcałego pobytu nad Wisłą – tłumaczyfotograf.

Po powrocie nad Tamizę, Howsonusłyszał, że tekst, który jego zdjęciamiały ilustrować, jednak nie powsta-nie. Próbował zainteresowaćfotografiami polską ambasadę. Jejprzedstawicielka nie kryła jednak fu-rii. W końcu zgniły Zachód miałbyzobaczyć biedny, kruchy kraj, nadktórym ciągle wisi cień zagłady. Agdzie roześmiane twarze? Gdzie tań-czący ludzie? Gdzie błyszcząca,nowa rzeczywistość równości, do-brobytu i nadziei?

Gerald Howson mieszka w połu-dniowym Londynie. Jest historykiem.– Patrząc po latach na zdjęcia, którezrobił – mówi – iż ma wrażenie, żeudało mu się uchwycić ducha owychczasów. Kiedy teraz na nie patrzę,uświadamiam sobie, że tak to wła-śnie wyglądało, choć w pamięci teulice zapisały mi się inaczej.

Wystawa, zorganizowana przezInstytut Kultury Polskiej.

Adam Dąbrowski

1122 SSttaarr GGaalllleerryy,, EEuurrooppee HHoouussee3322 SSmmiitthh SSqquuaarree,, SSWW11PP WWyyssttaawwaa ppoottrrwwaa ddoo 1133 cczzeerrwwccaa

Jeux des An ges – nie po ko ją ca po dróżku kra inom przy po mi na ją cym księ ży -co we pust ko wia i klau stro fo bicz nym,po zba wio nym okien prze strze niom.In�sti�tu�te�of�Con�tem�po�ra�ry�ArtsThe�Mall,�SW1Y�5AH