Opowieści niesamowite Człowiek i fauna · dodatnio na nerwy (jednak nie a¿ tak bardzo, gdy¿...

1
nr 194 - PADZIERNIK 2012 3 Dr. Jozef A. Labedzki Dr. Margaret Wojda Dr. Ming Liu ANDRZEJ JAR Opowieści niesamowite Nie, to nie ma zwi¹zku z halloween. Po prostu chodzi mi po g³owie wpro- wadzenie rubryki, raczej nieregularnej, pod takim w³aœnie tytu³em: „Opowieœ- ci niesamowite”. Tematem umieszcza- nych w niej tekstów by³yby zdarzenia, zachowania, wypowiedzi itp. – wy- ³¹cznie autorstwa naszej nieocenionej Polonii – od których w³os siê je¿y, albo tak niewiarygodne, ¿e nie mo¿na wyjœæ ze zdumienia i cz³owiek d³ugi czas ³amie sobie g³owê, jak coœ takie- go jest mo¿liwe. Co kwalifikowa³oby siê do tej cho- dz¹cej mi po g³owie rubryki, wyjaœniê na ca³kiem œwie¿ym przyk³adzie. W polonijnej gazecie, w tekœcie mniej wiêcej tej samej d³ugoœci jak ten, znaj- dujê 20 b³êdów ortograficznych (poli- czy³em: równe dwadzieœcia). B³êdów interpunkcyjnych jest raptem szeœæ czy siedem, nie ma o czym mówiæ. Wiem na pewno, ¿e te b³êdy s¹ autorstwa pi- sz¹cego lub przepisuj¹cego rzeczony, w po³owie czysto informacyjny tekst i w wiêkszoœci s¹ to literówki, do któ- rych nie zaliczy³bym jednak pisania wielk¹ liter¹ niektórych wyrazów (po- wodem jest chyba to, ¿e brzmi¹ one powa¿nie) ani b³êdnej pisowni rze- czowników ze S³ownika Wyrazów Ob- cych. Jednak – mimo ¿e strasznie wku- rza mnie takie niechlujstwo (jeœli b³ê- dy zrobi³a osoba przepisuj¹ca tekst) czy po prostu nieznajomoœæ podstawo- wych zasad pisowni (jeœli b³êdy zro- bi³ pisz¹cy) – nie to jest wg mnie naj- bardziej niesamowite. Najbardziej zadziwiaj¹ce jest to, ¿e redakcja gazety (ktoœ przcie¿ musi uk³adaæ teksty w szpalty!) takich w³a- ¿¹cych w oczy b³êdów nie zauwa¿a. No dobrze, tak naprawdê udajê, ¿e mnie to zadziwia. W rzeczywistoœci wiem doskonale, z czego to wynika. Wynika to z tego, ¿e nikt w gazecie polonijnej zamieszczanych w niej tek- stów nie czyta. Leci siê po tytu³ach, co wystarcza, ¿eby wiedzieæ, „o czym to jest”. B³êdy czy idiotyczne sformu³o- wania w tekœcie nie maj¹ znaczenia, poniewa¿ gazeta zak³ada, ¿e jej czy- telnicy te¿ nie siêgaj¹ wzrokiem po- ni¿ej tytu³u. I tak w³aœnie musi byæ, co wyjaœnia tajemnicê sporego powodze- nia polonijnej prasy: nie mêczy oczu, nie zmusza do czytania. Trzy minuty i ca³a gazeta przeczytana; jestem inteli- gentny, czytam, interesujê siê wiado- moœciami politycznymi z onet.pl lub gazeta.pl oraz polonijn¹ kultur¹ – su- mienie czyste. Nie mêczy siê tak¿e przy tej lekturze g³owy, bo gdyby nawet zachcia³o siê komuœ zawiesiæ wzrok na jakimœ tek- œcie, to od razu wszystko bêdzie rozu- mia³. I to ju¿ jest naprawdê ca³kowicie nie- samowite. Tak¿e – jednak – nie do koñca wyt³umaczalne. Bo przecie¿ trudno przypuszczaæ, ¿e wydawca ga- zety uwa¿a, i¿ znakomita wiêkszoœæ tej kulturalnej spo³ecznoœci polonijnej to pó³analfabeci. Wracaj¹c do wymyœlonej rubryki, to pewnie kiedyœ siê ona pojawi. Kiedy, nie wiadomo. Niezbyt czêsto „bywam” w tym niezwykle interesuj¹cym polo- nijnym œrodowisku i to stanowi pewne utrudnienie w tej kwestii. Obserwujê polonijne ¿ycie z dystansu, co dzia³a dodatnio na nerwy (jednak nie a¿ tak bardzo, gdy¿ wieœci – czy chce siê te- go, czy nie – i tak docieraj¹). Maj¹c wiêc pewn¹, ukszta³towan¹ przez lata niechêæ do patrzenia na polonijn¹ ak- tywnoœæ (w 99% kulturaln¹) z bliska, skazany jestem na oczekiwanie, i¿ od- powiedni materia³ do „Opowieœci...” sam do mnie przyjdzie. Czasem przy- chodzi. Nawet nie tak znów rzadko. To w³aœnie st¹d, ¿e taki materia³ sam do mnie w tych dniach przyszed³, na- rodzi³ siê pomys³, o którym mówiê. A by³o tak. Po powrocie do domu po tygodniowej nieobecnoœci odnoto- wa³em, ¿e przez ten tydzieñ wydzwa- nia³a do mnie z du¿¹ czêstotliwoœci¹ jedna z moich dalszych znajomych. Nie zabrak³o te¿ proœby o oddzwonie- nie, któr¹ spe³ni³em bez zw³oki, bêd¹c przekonany, ¿e sprawa musi byæ pil- na. W koñcu, jeœli ktoœ telefonuje tak¹ iloœæ razy, dzieñ po dniu... Chodzi³o o to, ¿ebym poda³ numer telefonu do innej znajomej osoby. - Masz ksi¹¿kê telefoniczn¹? – spyta- ³em. – Jak nie na papierze, to w kom- puterze? - .... Jakoœ tak pod koniec sierpnia po- kaŸnych rozmiarów szop pracz za- atakowa³ na West Endzie – niedaleko Stanley Parku – kobietê, która póŸnym wieczorem wysz³a na spacer z dwoma pieskami. Napadniêta z przeraŸliwym krzykiem, który przywo³a³ do okien mieszkañców pobliskich bloków, rzu- ci³a siê do ucieczki, a groŸny raccoon goni³ za ni¹ ³adnych kilka minut, do- póki wreszcie – po wrzaskach, ma- chaniu rêkami ludzi, którzy siê zbiegli – uda³o siê komuœ napastnika odstra- szyæ. Szopy to mi³e i powszechnie lubia- ne zwierzêta. Uznano wiêc, ¿e osob- nik z West Endu to psychopata, który z jakichœ powodów podj¹³ samotn¹ walkê z ludŸmi. Mieszkanka tej czêœci miasta, œwia- dek zdarzenia, mówi do telewizyjnej kamery, ¿e strasznie du¿o tam szopów, które mog¹ staæ siê problemem, bo nie mo¿na wykluczyæ, ¿e innym szopom strzeli do g³owy pójœæ za przyk³adem szopa wojownika. Hm. Po pierwsze, szopy s¹ w tym mieœcie wszêdzie, dlaczego wiêc mia- ³oby ich brakowaæ w okolicy ponad 400-hektarowego Stanley Parku, który dla wolnych zwierz¹t jest najlepszym do miejskiego ¿ycia miejscem w Van- couver. Po drugie... „Po drugie” poja- wi siê w ostatnim zdaniu tego tek- stu, z którego – po lekkiej gimnastyce umys³owej – coœ bêdzie wynikaæ. Coœ aluzyjnego. O ile atak szopa pracza jest zdarze- niem niezwyk³ym, o tyle ataki jeleni nie s¹ niczym nadzwyczajnym; a ju¿ szczególnie w okresie, kiedy m³ode jelonki poznaj¹ œwiat i ucz¹ siê ¿ycia u boku matek. Ale nie tylko wtedy. Miesi¹c czy dwa temu, w jednej z miejscowoœci na pó³noc od Vancou- ver, jeleñ rzuci³ siê racicami i rogami na psa i jego w³aœcicielkê. – Jak tak mo¿e byæ – ¿ali siê w telewizyjnych newsach poszkodowana – ¿eby baæ siê w swoim miejscu zamieszkania wyjœæ z domu, psa wyprowadziæ... Parê lat temu zdarzy³ siê niecodzien- ny wypadek. Myœliwy ze stanu Mis- souri, 49-letni Randy Goodman, upo- lowa³ jelenia. Trafi³ go dwukrotnie ze strzelby kaliber 270, zwierzê pad³o. Kiedy myœliwy podszed³ do swojej ofiary, jeleñ poderwa³ siê niespodzie- wanie i zaatakowa³ strzelca, rani¹c go powa¿nie, po czym po przebiegniê- niêciu kilkunastu metrów, po kolej- nych dwóch celnych strza³ach Good- mana – wyzion¹³ ducha. Mówi³y i pisa³y o tym nie tylko me- dia amerykañskie. Podano równie¿ tê wiadomoœæ w Saturday Night Live, w skeczu Weekend Update, komen- tuj¹c j¹ nastêpnie uwag¹, ¿e z punktu Silne trzêsienie ziemi (7,7 stopnia) nawiedzi³o w sobotê, 27 paŸdziernika, wieczorem pó³nocne i centralne obsza- ry Kolumbii Brytyjskiej: Wyspê Van- couver, wyspy Haida Gwaii (Queen Charlotte Islands ), miasta – Prince Ru- pert, Quesnel i Houston. Epicentrum znajdowa³o siê 198 km na po³udniowy zachód od Prince Rupert. w pobli¿u miasta Masset. Trzêsienie trwa³o mniej ni¿ minutê, ¿adnych zniszczeñ nie od- notowano. Ostrze¿enie o mo¿liwoœci tsunami (które og³oszono nawet a¿ na Hawajach), zosta³o zniesione po kilku godzinach. By³o to drugie co do si³y trzêsienie ziemi w Kanadzie, pierwsze, o mag- nitudzie 8,1 stopnia wyst¹pi³o w tej sa- mej czêœci BC w roku 1949. widzenia jeleni, brzmia³aby ona nastê- puj¹co: „Œmiertelnie zraniona ofiara stawi³a niespodziewany opór seryjne- mu mordercy”. A. J. TRZÊSIENIE ZIEMI Człowiek i fauna

Transcript of Opowieści niesamowite Człowiek i fauna · dodatnio na nerwy (jednak nie a¿ tak bardzo, gdy¿...

Page 1: Opowieści niesamowite Człowiek i fauna · dodatnio na nerwy (jednak nie a¿ tak bardzo, gdy¿ wieœci – czy chce siê te-go, czy nie – i tak docieraj¹). Maj¹c wiêc pewn¹,

nr 194 - PA�DZIERNIK 2012 3

Sprawy prawne: [email protected] paszportowe i wizowe: [email protected]

Dr. Jozef A. LabedzkiDr. Margaret Wojda

Dr. Ming Liu

ANDRZEJ JAR

Opowieści niesamowite

Nie, to nie ma zwi¹zku z halloween. Po prostu chodzi mi po g³owie wpro-wadzenie rubryki, raczej nieregularnej,pod takim w³aœnie tytu³em: „Opowieœ-ci niesamowite”. Tematem umieszcza-nych w niej tekstów by³yby zdarzenia, zachowania, wypowiedzi itp. – wy-³¹cznie autorstwa naszej nieocenionejPolonii – od których w³os siê je¿y, albo tak niewiarygodne, ¿e nie mo¿na wyjœæ ze zdumienia i cz³owiek d³ugi czas ³amie sobie g³owê, jak coœ takie-go jest mo¿liwe. Co kwalifikowa³oby siê do tej cho-dz¹cej mi po g³owie rubryki, wyjaœniê na ca³kiem œwie¿ym przyk³adzie. W polonijnej gazecie, w tekœcie mniej wiêcej tej samej d³ugoœci jak ten, znaj-dujê 20 b³êdów ortograficznych (poli-czy³em: równe dwadzieœcia). B³êdówinterpunkcyjnych jest raptem szeœæ czy siedem, nie ma o czym mówiæ. Wiemna pewno, ¿e te b³êdy s¹ autorstwa pi-sz¹cego lub przepisuj¹cego rzeczony, w po³owie czysto informacyjny teksti w wiêkszoœci s¹ to literówki, do któ-rych nie zaliczy³bym jednak pisaniawielk¹ liter¹ niektórych wyrazów (po-wodem jest chyba to, ¿e brzmi¹ one powa¿nie) ani b³êdnej pisowni rze-czowników ze S³ownika Wyrazów Ob-cych. Jednak – mimo ¿e strasznie wku-rza mnie takie niechlujstwo (jeœli b³ê-dy zrobi³a osoba przepisuj¹ca tekst) czy po prostu nieznajomoœæ podstawo-wych zasad pisowni (jeœli b³êdy zro-bi³ pisz¹cy) – nie to jest wg mnie naj-bardziej niesamowite. Najbardziej zadziwiaj¹ce jest to,¿e redakcja gazety (ktoœ przcie¿ musiuk³adaæ teksty w szpalty!) takich w³a-¿¹cych w oczy b³êdów nie zauwa¿a. No dobrze, tak naprawdê udajê, ¿emnie to zadziwia. W rzeczywistoœci wiem doskonale, z czego to wynika.Wynika to z tego, ¿e nikt w gazecie polonijnej zamieszczanych w niej tek-stów nie czyta. Leci siê po tytu³ach, cowystarcza, ¿eby wiedzieæ, „o czym tojest”. B³êdy czy idiotyczne sformu³o-wania w tekœcie nie maj¹ znaczenia,poniewa¿ gazeta zak³ada, ¿e jej czy-telnicy te¿ nie siêgaj¹ wzrokiem po-ni¿ej tytu³u. I tak w³aœnie musi byæ, cowyjaœnia tajemnicê sporego powodze-

nia polonijnej prasy: nie mêczy oczu,nie zmusza do czytania. Trzy minuty ica³a gazeta przeczytana; jestem inteli-gentny, czytam, interesujê siê wiado-moœciami politycznymi z onet.pl lub gazeta.pl oraz polonijn¹ kultur¹ – su-mienie czyste. Nie mêczy siê tak¿e przy tej lekturze g³owy, bo gdyby nawet zachcia³o siêkomuœ zawiesiæ wzrok na jakimœ tek-œcie, to od razu wszystko bêdzie rozu-mia³. I to ju¿ jest naprawdê ca³kowicie nie-samowite. Tak¿e – jednak – nie dokoñca wyt³umaczalne. Bo przecie¿trudno przypuszczaæ, ¿e wydawca ga-zety uwa¿a, i¿ znakomita wiêkszoœæ tej kulturalnej spo³ecznoœci polonijnej to pó³analfabeci. Wracaj¹c do wymyœlonej rubryki, topewnie kiedyœ siê ona pojawi. Kiedy,nie wiadomo. Niezbyt czêsto „bywam”w tym niezwykle interesuj¹cym polo-nijnym œrodowisku i to stanowi pewne utrudnienie w tej kwestii. Obserwujê polonijne ¿ycie z dystansu, co dzia³a dodatnio na nerwy (jednak nie a¿ takbardzo, gdy¿ wieœci – czy chce siê te-go, czy nie – i tak docieraj¹). Maj¹c wiêc pewn¹, ukszta³towan¹ przez lataniechêæ do patrzenia na polonijn¹ ak-tywnoœæ (w 99% kulturaln¹) z bliska, skazany jestem na oczekiwanie, i¿ od-powiedni materia³ do „Opowieœci...”sam do mnie przyjdzie. Czasem przy-chodzi. Nawet nie tak znów rzadko. To w³aœnie st¹d, ¿e taki materia³ sam do mnie w tych dniach przyszed³, na-rodzi³ siê pomys³, o którym mówiê. A by³o tak. Po powrocie do domu po tygodniowej nieobecnoœci odnoto-wa³em, ¿e przez ten tydzieñ wydzwa-nia³a do mnie z du¿¹ czêstotliwoœci¹ jedna z moich dalszych znajomych. Nie zabrak³o te¿ proœby o oddzwonie-nie, któr¹ spe³ni³em bez zw³oki, bêd¹c przekonany, ¿e sprawa musi byæ pil-na. W koñcu, jeœli ktoœ telefonuje tak¹ iloœæ razy, dzieñ po dniu... Chodzi³o o to, ¿ebym poda³ numer telefonu do innej znajomej osoby.- Masz ksi¹¿kê telefoniczn¹? – spyta-³em. – Jak nie na papierze, to w kom-puterze?- ....

Jakoœ tak pod koniec sierpnia po-kaŸnych rozmiarów szop pracz za-atakowa³ na West Endzie – niedaleko Stanley Parku – kobietê, która póŸnym wieczorem wysz³a na spacer z dwoma pieskami. Napadniêta z przeraŸliwym krzykiem, który przywo³a³ do okien mieszkañców pobliskich bloków, rzu-ci³a siê do ucieczki, a groŸny raccoon goni³ za ni¹ ³adnych kilka minut, do-póki wreszcie – po wrzaskach, ma-chaniu rêkami ludzi, którzy siê zbiegli – uda³o siê komuœ napastnika odstra-szyæ. Szopy to mi³e i powszechnie lubia-ne zwierzêta. Uznano wiêc, ¿e osob-nik z West Endu to psychopata, który z jakichœ powodów podj¹³ samotn¹ walkê z ludŸmi. Mieszkanka tej czêœci miasta, œwia-dek zdarzenia, mówi do telewizyjnej kamery, ¿e strasznie du¿o tam szopów, które mog¹ staæ siê problemem, bo nie mo¿na wykluczyæ, ¿e innym szopom strzeli do g³owy pójœæ za przyk³adem szopa wojownika. Hm. Po pierwsze, szopy s¹ w tym mieœcie wszêdzie, dlaczego wiêc mia-³oby ich brakowaæ w okolicy ponad 400-hektarowego Stanley Parku, którydla wolnych zwierz¹t jest najlepszym do miejskiego ¿ycia miejscem w Van-couver. Po drugie... „Po drugie” poja-wi siê w ostatnim zdaniu tego tek-

stu, z którego – po lekkiej gimnastyce umys³owej – coœ bêdzie wynikaæ. Coœ aluzyjnego. O ile atak szopa pracza jest zdarze-niem niezwyk³ym, o tyle ataki jeleni nie s¹ niczym nadzwyczajnym; a ju¿ szczególnie w okresie, kiedy m³ode jelonki poznaj¹ œwiat i ucz¹ siê ¿ycia u boku matek. Ale nie tylko wtedy. Miesi¹c czy dwa temu, w jednej z miejscowoœci na pó³noc od Vancou-ver, jeleñ rzuci³ siê racicami i rogami na psa i jego w³aœcicielkê. – Jak tak mo¿e byæ – ¿ali siê w telewizyjnych newsach poszkodowana – ¿eby baæsiê w swoim miejscu zamieszkaniawyjœæ z domu, psa wyprowadziæ... Parê lat temu zdarzy³ siê niecodzien-ny wypadek. Myœliwy ze stanu Mis-souri, 49-letni Randy Goodman, upo-lowa³ jelenia. Trafi³ go dwukrotnie ze strzelby kaliber 270, zwierzê pad³o. Kiedy myœliwy podszed³ do swojej ofiary, jeleñ poderwa³ siê niespodzie-wanie i zaatakowa³ strzelca, rani¹c go powa¿nie, po czym po przebiegniê-niêciu kilkunastu metrów, po kolej-nych dwóch celnych strza³ach Good-mana – wyzion¹³ ducha. Mówi³y i pisa³y o tym nie tylko me-dia amerykañskie. Podano równie¿ tê wiadomoœæ w Saturday Night Live, w skeczu Weekend Update, komen-tuj¹c j¹ nastêpnie uwag¹, ¿e z punktu

Silne trzêsienie ziemi (7,7 stopnia) nawiedzi³o w sobotê, 27 paŸdziernika, wieczorem pó³nocne i centralne obsza-ry Kolumbii Brytyjskiej: Wyspê Van-couver, wyspy Haida Gwaii (Queen Charlotte Islands), miasta – Prince Ru-pert, Quesnel i Houston. Epicentrumznajdowa³o siê 198 km na po³udniowy zachód od Prince Rupert. w pobli¿u miasta Masset. Trzêsienie trwa³o mniej ni¿ minutê, ¿adnych zniszczeñ nie od-notowano. Ostrze¿enie o mo¿liwoœci tsunami (które og³oszono nawet a¿ na Hawajach), zosta³o zniesione po kilku godzinach. By³o to drugie co do si³y trzêsienie ziemi w Kanadzie, pierwsze, o mag-nitudzie 8,1 stopnia wyst¹pi³o w tej sa-mej czêœci BC w roku 1949.

widzenia jeleni, brzmia³aby ona nastê-puj¹co: „Œmiertelnie zraniona ofiarastawi³a niespodziewany opór seryjne-mu mordercy”. A. J.

TRZÊSIENIE ZIEMI

Człowiek i fauna