Obserwator nr 2 marzec 2004

12
1 Slów ki lka o „kompleksie UW” Rafal Dajbor W śród studentów IEMiDu często daje się wyczuć coś, co można by nazwać „kompleksem Uniwersytetu Warszawskie- go”. Chodzi tu o rozpowszechnione wśród studentów naszej uczelni przekonanie, że po UKSW nie ma żadnych perspektyw pracy w dziennikarstwie, że nasze studia niczego pożytecznego nie uczą, że jedyną i to też wątpliwą perspektywą jest praca w mediach katolickich, etc. Innym przeja- wem takiego myślenia jest uważanie na- szego uniwersytetu za ostatnią deskę ra- tunku dla tych, którzy nie dostali się na dziennikarstwo na UW. Już cztery lata jestem na teologiczno- dziennikarskich studiach i zupelnie się z tym nie zgadzam. Przede wszystkim pa- miętać należy, że żadne studia nic nie po- mogą w pracy dziennikarza, jeśli kandy- dat do tego zawodu nie będzie mial odpo- wiednich predyspozycji, potencjalu twór- czego. Dziennikarstwo to zawód twórczy, a tego nie nauczą żadne studia. Oczywi- ście, na pewno na naszym kierunku braku- je nieco zajęć praktycznych, ale nie moż- na nie zauważyć, że z kolejnymi semestra- mi wzrasta zarówno ich ilość jak i poziom ich prowadzenia. Poza tym banalne powie- dzenie „dla chcącego nic trudnego” wcale nie jest takie glupie: ten, komu na tym za- leży, na pewno znajdzie możliwość prak- tyk dziennikarskich, czego dowodzą dzia- lania wielu studentów, także mych kole- gów z roku. Nie można zapominać, że - jak powiedzial niegdyś ks. Antoni Lewek - dziennikarstwo to nie tylko „jak?” ale tak- że „co?” Oczywiście niektóre przedmioty wykladane na naszym kierunku nie są przy- szlym dziennikarzom niezbędne, ale nie wyobrażam sobie studiów dziennikarskich polegających na wbijaniu do glów slucha- czy tylko i wylącznie prawidel techniki. Kończący nasze studia ma za sobą kurs fi- lozoficzny, biblijny, a także systematycz- nie wylożoną wiedzę na temat chrześcijań- stwa i religiologii, a to wszystko są prze- cież podstawy naszej kultury. Kultury, w której każdy - nie tylko katolicki - dzien- nikarz ma czuć się jak ryba w wodzie! Skąd więc uważanie naszego kierunku za przy- tulisko dla „odrzutów” z UW? Czego mamy się wstydzić? Pamiętajmy, że dzien- nikarz „od wszystkiego” to tak naprawdę dziennikarz do niczego. Czlowiek wcho- dzący w ten zawód powinien mieć swoją pasję, dziedzinę, w której czuje się specja- listą. Wtedy będzie mial o czym pisać, tworzyć programy i audycje. Wówczas ta- kie studia jak nasze, systematycznie uka- zujące podstawy europejskiej i judeo- chrześcijańskiej kultury oraz uczące pod- staw dziennikarskiego warsztatu, staną się istotną pomocą. Jeśli zaś owego „wkladu wlasnego” brak, to i Sorbona nic nie da. Podobnie jest z perspektywami pracy. Sa- memu trzeba wydeptywać swoje ścieżki wiodące na szczyt. Liczenie, że dyplom rzekomo „lepszej” uczelni w czymkolwiek pomoże, może okazać się bardzo mylne. Apel do studentów IEMiD ks. prof. Antoni Lewek P ragnę zaapelować do sumień i mądrości tych studentów IEMiD, którzy mają postawę „spolecznikowską”, są zdolni i ambitni, nie chcą być „bierni i mierni”, lecz traktują studia w UKSW jako solidne przygotowanie się do przy- szlej pracy zawodowej, która będzie rów- nież wymagala spontanicznej aktywno- ści, spolecznego zaangażowania, mą- drych pomyslów i samodzielnych dzialań. Ośmielę się postawić tezę: jaki student dziś, taki pracownik jutro! Bez zaangażowania dziś - bez szans jutro! (caly apel na stronie 3) Ponadto w numerze: Kroić chleb, czy obciąć glowę? Jacek Rudziński P isanie moje nie ma być rodzajem re- cenzji, mimo że książka, którą mam przed oczyma, jest niewątpliwie tego war- ta. Nie ma też stać się poradnikiem, mimo że na to wygląda. Ma być przede wszyst- kim przemyśleniem. Zastanowieniem się nad tym, co jest dla nas teraz ważne. Dla nas - kandydatów na dziennikarzy.Jeszcze rok temu wielu z nas chcialo nimi zostać. Teraz jednak, po kilku latach studiów, za- częliśmy się zastanawiać, czy to jest moż- liwe. Czy będziemy w stanie sprostać wy- maganiom medialnego rynku, który nasta- wiony jest na posiadanie umiejętności? (ciag dalszy na stronie 5) Zieleń za kratami - czyli o miesz- kaniu na Jelonkach) Strona 4 Wywiad z ks. prof. Antonim Lew- kiem Strona 6 Wyższa Szkola Życia Strona 9 Mańkut w świecie praworęcznych Strona 11 Zasada trzech „V” Strona 4 Mrugnięcie oka Strona 12 Ogloszenia i informacje Strona 2 Pismo studentów Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW Numer 2 marzec 2004
  • date post

    21-Oct-2014
  • Category

    Education

  • view

    1.177
  • download

    1

description

 

Transcript of Obserwator nr 2 marzec 2004

Page 1: Obserwator nr 2 marzec 2004

1

Słów kilka o„kompleksie UW”Rafał Dajbor

Wśród studentów IEMiDu często dajesię wyczuć coś, co można by nazwać

„kompleksem Uniwersytetu Warszawskie-go”. Chodzi tu o rozpowszechnione wśródstudentów naszej uczelni przekonanie,że po UKSW nie ma żadnych perspektywpracy w dziennikarstwie, że nasze studianiczego pożytecznego nie uczą, że jedynąi to też wątpliwą perspektywą jest pracaw mediach katolickich, etc. Innym przeja-wem takiego myślenia jest uważanie na-szego uniwersytetu za ostatnią deskę ra-tunku dla tych, którzy nie dostali sięna dziennikarstwo na UW.Już cztery lata jestem na teologiczno-dziennikarskich studiach i zupełnie sięz tym nie zgadzam. Przede wszystkim pa-miętać należy, że żadne studia nic nie po-mogą w pracy dziennikarza, jeśli kandy-dat do tego zawodu nie będzie miał odpo-wiednich predyspozycji, potencjału twór-czego. Dziennikarstwo to zawód twórczy,a tego nie nauczą żadne studia. Oczywi-ście, na pewno na naszym kierunku braku-je nieco zajęć praktycznych, ale nie moż-na nie zauważyć, że z kolejnymi semestra-mi wzrasta zarówno ich ilość jak i poziomich prowadzenia. Poza tym banalne powie-dzenie „dla chcącego nic trudnego” wcalenie jest takie głupie: ten, komu na tym za-leży, na pewno znajdzie możliwość prak-tyk dziennikarskich, czego dowodzą dzia-łania wielu studentów, także mych kole-gów z roku. Nie można zapominać, że -jak powiedział niegdyś ks. Antoni Lewek- dziennikarstwo to nie tylko „jak?” ale tak-że „co?” Oczywiście niektóre przedmiotywykładane na naszym kierunku nie są przy-szłym dziennikarzom niezbędne, ale niewyobrażam sobie studiów dziennikarskichpolegających na wbijaniu do głów słucha-czy tylko i wyłącznie prawideł techniki.Kończący nasze studia ma za sobą kurs fi-lozoficzny, biblijny, a także systematycz-

nie wyłożoną wiedzę na temat chrześcijań-stwa i religiologii, a to wszystko są prze-cież podstawy naszej kultury. Kultury,w której każdy - nie tylko katolicki - dzien-nikarz ma czuć się jak ryba w wodzie! Skądwięc uważanie naszego kierunku za przy-tulisko dla „odrzutów” z UW? Czegomamy się wstydzić? Pamiętajmy, że dzien-nikarz „od wszystkiego” to tak naprawdędziennikarz do niczego. Człowiek wcho-dzący w ten zawód powinien mieć swojąpasję, dziedzinę, w której czuje się specja-listą. Wtedy będzie miał o czym pisać,tworzyć programy i audycje. Wówczas ta-kie studia jak nasze, systematycznie uka-zujące podstawy europejskiej i judeo-chrześcijańskiej kultury oraz uczące pod-staw dziennikarskiego warsztatu, staną sięistotną pomocą. Jeśli zaś owego „wkładuwłasnego” brak, to i Sorbona nic nie da.Podobnie jest z perspektywami pracy. Sa-memu trzeba wydeptywać swoje ścieżkiwiodące na szczyt. Liczenie, że dyplomrzekomo „lepszej” uczelni w czymkolwiekpomoże, może okazać się bardzo mylne.

Apel do studentówIEMiDks. prof. Antoni Lewek

Pragnę zaapelować do sumieńi mądrości tych studentów IEMiD,

którzy mają postawę „społecznikowską”,są zdolni i ambitni, nie chcą być „biernii mierni”, lecz traktują studia w UKSWjako solidne przygotowanie się do przy-szłej pracy zawodowej, która będzie rów-nież wymagała spontanicznej aktywno-ści, społecznego zaangażowania, mą-drych pomysłów i samodzielnychdziałań. Ośmielę się postawić tezę: jakistudent dziś, taki pracownik jutro! Bezzaangażowania dziś - bez szans jutro!

(cały apel na stronie 3)

Ponadto w numerze:

Kroić chleb, czyobciąć głowę?Jacek Rudziński

Pisanie moje nie ma być rodzajem re-cenzji, mimo że książka, którą mam

przed oczyma, jest niewątpliwie tego war-ta. Nie ma też stać się poradnikiem, mimoże na to wygląda. Ma być przede wszyst-kim przemyśleniem. Zastanowieniem sięnad tym, co jest dla nas teraz ważne. Dlanas - kandydatów na dziennikarzy.Jeszczerok temu wielu z nas chciało nimi zostać.Teraz jednak, po kilku latach studiów, za-częliśmy się zastanawiać, czy to jest moż-liwe. Czy będziemy w stanie sprostać wy-maganiom medialnego rynku, który nasta-wiony jest na posiadanie umiejętności?

(ciag dalszy na stronie 5)

Zieleń za kratami - czyli o miesz-kaniu na Jelonkach)

Strona 4

Wywiad z ks. prof. Antonim Lew-kiem

Strona 6

Wyższa Szkoła ŻyciaStrona 9

Mańkut w świeciepraworęcznych

Strona 11

Zasada trzech „V”Strona 4

Mrugnięcie okaStrona 12

Ogłoszenia i informacjeStrona 2

Pismo studentów Instytutu EdukacjiMedialnej i Dziennikarstwa UKSW

Numer 2marzec 2004

Page 2: Obserwator nr 2 marzec 2004

2

Numer 2 (luty 2004)

Sekcja kajakowa

26 II w czwartek o godz. 16 odbędziesię spotkanie Sekcji Kajakowej AZS

UKSW. Zbiórka interesantów przed budyn-kiem Samorządu Studentów UKSW przyul. Dewajtis 5. Spotkanie będzie dotyczyć:1. Majowego spływu kajakowego rzekąRawką- survival na kajakach, 3 dni, profe-sjonalny sprzęt, dzika rzeka, dużo prze-szkód, pełne wyżywienie, cena 85 pln.(program w załączniku).2. Zapisy i informacja o zajęciach na ba-senie.3. Informacja o lipcowym spływie rzeka-mi na Litwie.4. Kurs kajakarstwa górskiego i nizinne-go.5. O 18:00 slajdowisko z wypraw górskichi pokaz kajakowych filmów extremalnych.

Dni otwarte

20 marca 2004 odbędą się na UKSW dniotwarte dla kandydatów na stu-

dia.Wszystkich chętnych, którzy chcieli-by pomóc w przygotowaniu prezentacjiIEMiDu prosimy o kontakt z MaciejemBroniarzem z III roku. (ew. e-mail na ad-res [email protected]).

W założeniu recenzja„Powrotu Króla”Maciej Jan Broniarz

Ostatnia część ekranizacji tolkienow-skiej trylogii była bez wątpienia naj-

bardziej oczekiwanym filmem minionegoroku. Gigantyczny budżet, wartka akcja,doskonałe kreacje aktorskie i reżyserskikunszt Petera Jacksona, których świadka-mi byliśmy w dwóch poprzednich czę-ściach sprawiły, że od „Powrotu Króla”oczekiwano bycia filmem doskonałym.Doświadczenie uczy, że takie oczekiwaniarzadko zostają spełnione. Tym razem byłoinaczej. Film jest niesamowitym, monu-mentalnym wręcz dziełem. To nie jest zwy-kła, banalna opowieść o walce dobra zezłem ani bajka o krasnoludkach, wzboga-cona o nowoczesne efekty specjalne. „Po-wrót Króla” nie jest „komputerowąmłócką” pokroju „Matrix Revolutions”.Film Jacksona, jak i książka będąca jegopierwowzorem ukazuje barwny i złożonyświat, ogarnięty wojną pomiędzy Wolny-mi Ludami a pragnącym władzy Sauronemi jego armią. Sceny batalistyczne realizo-wane z wielkim rozmachem pomimo mno-gości efektów specjalnych nie wygladająsztucznie i zachowują swój epicki charak-ter znany z dzieł Waltera Scotta czy Hen-ryka Sienkiewicza. Bitwa na polach Pelen-noru stoczona z udzialem wielu tysięcy żół-nierzy na długo zapada w pamięć. Samo-bójczy na pozór szturm na Czarna Bramę ibohaterska walka z wielokrotnie liczniejsząarmią Saurona przywodzi na myśl wielepodobnych wydarzeń z naszej historii,gdzie stawaliśmy do boju z potężniejszymprzeciwnikiem, a mimo to odnosiliśmyzwycięstwo. Tak właśnie dotarliśmy dodrugiego dna, tak charakterystycznego dlaTolkiena. Wykreowani bohaterowie pre-zentuja jakże powszechne archetypy ludz-kie, tak często spotykane nawet w codzien-nym życiu. Umieszczenie zwykłych napozór hobbitów czy „włóczęgi” Aragornana tle największego konfliktu tamtegoświata wyostrza tylko rys ich charakteru.Hobbici, rozmiłowani w wygodach i przy-jemnościach, unikający za wszelką ryzy-ka są nagle rzuceni w oblicze śmiertelne-go zagrożenia. Co zaskakujace nie ulegająstrachowi i panice. W chwili próby uka-zują ukryte cechy swojego charakteru, aponad wszystko nic nie jest w stanie roze-rwać łączących ich więzów przyjaźni. Czykażdego z nas stać by było na taką odwa-gę. Czy nie jest tak, że w chwilach zagro-

żenia zapominamy znaczenia słów solidar-

ność czy lojalność? Nie ma tu na myslisytuacji ekstremalnych jak wojna, ale zwy-kłych trudności z jakimi borykamy się nacodzień. Czyż nie często widzimy jak pod-czas sesji egzaminacyjnej nic nie ma zna-czenia poza upragnionym zdaniem egza-minu. To smutne ale nader często przyjaźńczy szczerość jest usuwana na dalszy planbyle tylko zdobyć tą 5 z egzaminu, byletylko odnieść partykularną korzyść bezwzględu na wszystko.Takie żałosne połączenie chciwości i stra-chu przed byciem gorszym pozbawia czło-wieka tego co w nim najcenniejsze i ni-czym Pierścień Władzy zamienia w Gol-luma. Tak jak w prawdziwym świecie, taki u Tolkiena wielkim problemem jest po-rozumienie między ludźmi i odsunięciesporów w imię wspólnego dobra. Obser-wując dzieje Legolasa i Gimliego - którzyz wrogów stają sie najlepszymi przyjaciół-mi, zdolnymi oddać życie za drugiego, niesposób oprzeć sie wrażeniu ze „porozumie-nie ponad podziałami” nie jest utopią. Wy-starczy tylko skoncentrować się na tym conas łączy, zamiast bez końca analizowaćrożnice. W zaskakujący i kontrastowy spo-sób wkomponowano w fabułę dzieje Aru-eny i Aragorna. Ich miłośc wystawiona jestna ciężką próbę, nie tylko przez wojnę,lecztakże przez fakt ze Aruena decydując siena pozostanie ze swym ukochanym wyrze-ka się swej nieśmiertelności. Można po-wiedzieć, że to kolejny romantyczny banał- być może - ale czy na pewno? Czy każdyz nas umie wybrać miłośc, a nie pienią-dze, wygody, luksusy. Czy każdy umiepoświęcić swoje szczeście dla tych, któ-rych kocha? Jeżeli tak, to skąd tyle rozwo-dów, tyle porzuconych dzieci? Dlaczegotak mało cenimy rodzinę, dzieci? Częstoslyszę rozmowy młodych ludzi na tematprzyszłości i coraz cześciej posiadaniedziecka jest z góry odrzucane. Dlaczego -bo trzeba wstawac w nocy, pieluchy zmie-niać etc. Fakt, straszne poświecenie - cie-kawe co na to nasi rodzice ? Też tak totraktowali ? A gdzie ta romantyczna mi-lośc w którą każdy wierzy? Czyżby jejpoczątek i koniec miał miejsce 14 lutego ?Sam Aragorn jest wyjatkową postacią - cią-ży na nim odpowiedzialność za życie wie-lu ludzi, lecz on sam nie jest pewien czypodoła i czy nie zawiedzie tych, którzy naniego liczą. Jak wielu z nas w takiej sytu-acji woli nic nie robić, byle tylko nie prze-grać.

(dokończenie na stronie 12)

Numer przygotował zespółw składzie

Łukasz Kuligowskiredaktor naczelny

Aleksandra KrawiecKatarzyna KucewiczMichał Markowicz

Jacek RudzińskiMaciej Jan Broniarz

Następujące osoby przyczyniłysię do powstania tego numeru:

ks. prof. Antonii Lewekks. dr Tomasz Stępieńks. Andrzej Adamski

Piotr BolekKrzysztof Leszczyński

Kacper Mikkeoraz zespoł #x-avalon

Wszystkim z nich serdecznie dziekujemyza okazaną pomoc, wsparcie, motywacje ,oraz za odpowadanie na moje pytania o 3nad ranem :)

(mjb)

Page 3: Obserwator nr 2 marzec 2004

3

Apel do studentówIEMiDks. prof. Antoni Lewek

Na początku roku akademickiego 2002/2003, czyli w 10. rocznicę istnienia

Sekcji Teologii Środków SpołecznegoPrzekazu w UKSW, przekształconejw maju 2002 r. w Instytut Edukacji Me-dialnej i Dziennikarstwa, zaczęliśmy two-rzyć Koło Naukowe Studentów IEMiD.

W ciągu kilku tygodni grupa zało-życielska Koła przygotowała - prowadzącdyskusje i spory, uwzględniając pomysły i propozycje - podstawowy dokument: Sta-tut Koła Naukowego Studentów Instytu-tu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa,zatwierdzony następnie przez władzeUKSW. W Statucie określone zostaływzniosłe i ważne cele Koła, które powin-ny zainspirować zdolnych i ambitnych stu-dentów do podjęcia i realizacji tych celów- dla wspólnego dobra Instytutu i także ichosobistego pożytku. Oto odnośne fragmenty Statutu: § 6. Celami działalności Koła Nauko-wego są:1) promocja i integracja najaktywniejszychstudentów IEMiD,2) dążenie do stworzenia wyróżniającymsię studentom Instytutu optymalnych wa-runków rozwijania zainteresowań, zdoby-wania wyższych kwalifikacji i doświad-czenia zawodowego,3) promocja IEMiD w środowiskach me-dialnych Warszawy i całej Polski,4) współpraca z jednostkami organizacyj-nymi UKSW w sprawach ważnych dla In-stytutu,5) pogłębianie i doskonalenie formacjiczłonków Koła w duchu chrześcijańskim.

§ 7. Koło Naukowe realizuje swoje celeprzez:1) współdziałanie z innymi organizacjamistudenckimi UKSW,szczególnie z Samo-rządem Studenckim, z kołami naukowymiUKSW i innych szkół wyższych,2) organizowanie przedsięwzięć nauko-wych, umożliwiających studentom zdo-bywanie dodatkowej wiedzy i umiejętno-ści zawodowych,3) podejmowanie działań na rzecz rozwo-ju kultury studenckiej oraz aktywności stu-dentów, w tym organizowanie imprezi warsztatów dziennikarskich czy medial-no-edukacyjnych,4) tworzenie przestrzeni medialnej dla

szerszej twórczości studentów(np.gazetka, strona internetowa),5) pomoc w organizowaniu dostępu do li-teratury przedmiotowej i w zdobywaniudoświadczenia zawodowego,6) organizowanie oficjalnych spotkań, kon-ferencji, sympozjów z udziałem specjali-stów w dziedzinie edukacji medialneji dziennikarstwa. W lutym 2003 r. na walnym zgroma-dzeniu został wybrany Zarząd Koła: pre-zes - Maciej Broniarz (rok III), wicepre-zes - Katarzyna Szubińska (rok IV), sekre-tarz - Anna Ślusarek (rok III), skarbnik -Anna Maciejewska (rok II). Powstała teżredakcja pisma studenckiego pt. „Obser-wator”. W maju 2003 ukazał się jegopierwszy numer w nakładzie 600 egzem-plarzy. Obecnie trwa już drugi rok działal-

ności Koła Naukowego Studentów IEMiD.Niestety, jest to - co ze smutkiem konsta-tuję jako dyrektor Instytutu - działalnośćwciąż jeszcze w stadium początkowym,wymagająca nowego impulsu i dynamicz-nego rozwoju. Chodzi głównie o większezaangażowanie studentów - nie tylko kil-ku czy kilkunastu, ale przynajmniej kilku-dziesięciu spośród 500 (!) aktualnie studiu-jących w IEMiD. W celu zdynamizowania i uspraw-nienia działalności Koła, które przecieżma tak korzystne dla studentów cele i za-dania, wyrażone ogólnie w Statucie, pro-ponuję konkretnie:1) przygotować na marzec lub kwiecieńdoroczne - zgodnie ze Statutem - walnezgromadzenie, podczas którego zostaniewybrany Zarząd Koła (prezes, wiceprezes,sekretarz, skarbnik), a także omówionazostanie dotychczasowa działalność i per-spektywy dalszego rozwoju Koła; starosto-wie roku winni zorganizować odpowied-nią kampanię wyborczą, która by wyłoni-ła z danego roku kandydatów na człon-ków Zarządu;2) zorganizować w Kole następujące sek-

cje: - dziennikarską (prasowa, radiowa, tele- wizyjna) - reklamową (biuro informacji, promocja IEMiD, gablota) - internetową (redakcja stron interneto- wych) - fotograficzną (wystawy, obsługa imprez) - medialno-edukacyjną (problemy praktyk w szkole) - edytorską (redagowanie „Obserwatora”)3) ustanowić Radę Koła składającą się z 5starostów roku i 6 kierowników Sekcji;Zarząd i Rada Koła stanowiliby16-osobowy Komitet, który by podczas co-miesięcznych zebrań omawiał, inspiro-wał, organizował i koordynował działal-ność Koła ad intra i ad extra.4) zharmonizować działalność ww. sekcjii sześciu specjalizacji na roku III i IV, cow praktyce oznaczałoby współdziałaniekierownika sekcji Koła, wykładowcy i „sta-rosty” grupy studentów danej specjaliza-cji (wspólne organizowanie warsztatów ispotkań ze specjalistami danej dziedzinydziennikarstwa czy reklamy; publikowaniena łamach „Obserwatora” najlepszych tek-stów dziennikarskich powstałych w ramachćwiczeń na specjalizacjach dydaktycz-nych);5) utworzyć w „Obserwatorze” odpowia-dające sześciu sekcjom działy, w którychbędpublikowane teksty dotyczące proble-matyki i działalności danej sekcji Koła;6) prowadzić w „Obserwatorze” stałydział Studenci pytają - dyrektor IEMiDodpowiada. Byłoby to forum twórczej dys-kusji, konstruktywnej(samo)krytyki i po-lemiki, nowych pomysłów i propozycji stu-denckich -dla dobra Instytutu i studentów;7) współdziałać w organizacji Dnia Otwar-tego dla kandydatów na studia - 20 marca2004 r. (spotkania, informacje, zwiedza-nie pracowni IEMiD, materiały reklamo-we itp.). W końcu pragnę zaapelować do su-mień i mądrości tych studentów IEMiD,którzy mają postawę „społecznikowską”,są zdolni i ambitni, nie chcą być „bierni imierni”, lecz traktują studia w UKSW jakosolidne przygotowanie się do przyszłej pra-cy zawodowej, która będzie również wy-magała spontanicznej aktywności, społecz-nego zaangażowania, mądrych pomysłówi samodzielnych działań. Ośmielę się postawić tezę: jaki stu-dent dziś, taki pracownik jutro! Bez zaan-gażowania dziś - bez szans jutro! A więc -do dzieła już dziś w Kole Naukowym Stu-dentów IEMiD! Szczęść Boże!

Numer 2 (luty 2004)

Page 4: Obserwator nr 2 marzec 2004

4

Zieleń za kratami(czyli o mieszkaniu na Jelonkach)Anna Florkiewicz

Spośród wszystkich warszawskich dzielnic rownież na Jelonkach, na Osiedlu

„Przyjaźń”, w atmosferze optymistycznejzieleni rozwija się przyszła inteligencja.Wszystko to ma na celu polepszenie ogól-nego statusu społecznego. Takim światłem,niosącym nadzieję na lepsze jutro „wybrań-com losu” od dawien dawna był żak, adept,terminator albo po prostu student. Dzisiajbycie studentem to niewątpliwie awansspołeczno-intelektualny. Dla niektórych tobardzo ważny środek do osiągnięcia pie-niędzy, sukcesów, przyjaźni czy równowagiwewnętrznej. Stan taki to także tak po-wszechnie rozumiana i upragniona... wol-ność! Ale można pojmować ją jako wol-ność: słowa, czynu, myśli, stylu, poglą-dową, ale też brak większych zobowiązań.A jeśli połączyć to z mieszkaniem w aka-demiku - żyć nie umierać! Zdawałoby się,że wolność to drugie imię, o ile w ramachzajęć nadobowiązkowych student nie za-pomni o pierwszym, swoim własnym. Ist-ne życie pełną piersią, całkowita swobo-da. Tym bardziej, że prawdziwe życie stu-denckie zaczyna się w nocy, ale niekiedywtedy właśnie brutalnie zamiera. I zada-my sobie takie pytanie, czy istnieją w ogóletakie miejsca? Niestety tak. Jednym z nichsą akademiki na warszawskich „NowychJelonkach”.Widok oszałamiający: nowy, trzypiętrowy

budynek w scenerii wiosennej zieloności.W środku recepcja, cztery miłe panie pra-cujące na zmianę. Witają codziennie każ-dego przy wchodzeniu i wychodzeniu zakademika. Obowiązuje bowiem regular-ne oddawanie i pobieranie kluczy do po-kojów. Następnie witają przybywającychdługie, sterylne, zielone wręcz szpitalnekorytarze. W segmentach dwu lub trzy po-kojowych, nie powiem - warunki świetne.Prysznic, łazienka, lodówka, kuchnia, na-wet balkon. Wszystko piękne, ale jakoś

brakuje ducha studenckiego. Do miejsco-wych rozrywek zaliczyć można salę tele-wizyjną, obleganą przez damskie towarzy-stwo w czasie emisji porywających sercadramatów, czy innych wyciskaczy łez. Amęskie towarzystwo zbiera się tam w cza-sie ważnych wydarzeń sportowych. Istnie-je także tzw. mini-siłownia, z dosyć ubo-gim wyposażeniem, i stół do ping-ponga,jako świetna sprawa w ramach relaksu mię-dzy nauką. Inne rozrywki leżą w indywi-dualnych inwencjach mieszkańców i jestich niestety niewiele! A jeśli już są i cho-ciaż zabawa jest niewiarygodnie zajmują-ca i porywająca, może toczyć się w obrę-bie ścian akademika jedynie do godziny23. Od tej pory panuje oficjalna „cisza noc-na”, której nieoficjalna strona trwa do wy-czerpania sił z ostatniego „nocnego mar-ka”.

Podział na oficjalne i nieoficjalne wyda-rzenia ma swoje odwieczne zastosowanie.Na przykład oficjalne wyrzucenie śmieciłączy się z nieoficjalnym „zacieraniem”śladów (w różnej postaci) po mniej lubbardziej burzliwym wieczorze naukowymdla jednych, czy okazjonalnym dla drugich.A że o 1 okazję nie trudno, niejednokrot-nie ilość śmieci przeliczyć można na po-nadmanualne siły indywidualnych człon-ków danego segmentu. Mieszkanie w aka-demiku przydaje się również w momen-tach kryzysowych poszczególnych osób.Codzienne usługi koleżeńskie (w postaci„szczypty soli” czy „garści mąki”, pozaoczywiście wszelkiego rodzaju notatkami)przeradzają się nierzadko w długotrwałezwiązki przyjaźni.

Mieszkańców tego właśnie akade-mika, poza „zabawą z kluczami”, obowią-zuje wymiana pościeli, dbanie o ład i po-rządek we własnym aneksie oraz brak noc-nych wizyt osób „z zewnątrz”. Możnaoczywiście przy odrobinie szczęścia „prze-mycić” kogoś na jedną lub dwie noce, lecznie udaje się to zbyt często. Pozostają innewyjścia lub raczej wejścia - przez balko-ny. Ale, jak na razie, ten sposób integracjize światem zewnętrznym nie został wyko-rzystany (jak z resztą wiele innych sposo-bów na życie w akademiku). Dlaczego?Może z obawy przed brakiem „oficjalne-go” wytłumaczenia i z powodu krat woknach na pierwszym piętrze? Tak czy ina-czej życie studenckie pomimo trudności iprzeciwności losu musi się rozwijać zgod-nie z prawami natury. Tylko czy nastąpi tokiedyś w pełni na warszawskich „NowychJelonkach”?

Zasada trzech „V”Piotr Nisztor

Każdy z nas zna chyba „Julka” Juliusza Cezara. Jest to postać niemal le-

gendarna, w końcu to od jego nazwiska im-peratorów zaczęto nazywać cesarzami, awielkie państwa cesarstwami.Jednym Bo-ski Juliusz kojarzy się z wielkim zalotni-kiem, w którego sidła wpadła m.in. słyną-ca z nietuzinkowej urody królowa Egiptu,Kleopatra. Innym, z ofiarą spisku sześć-dziesięciu senatorów, którzy w dzień IdMarcowych (15 marca 44 r. przed Chry-stusem) wykonali wyrok na dyktatorze.Mnie jednak utkwiła w pamięci relacjaCezara dla senatu z walk w Egipcie -„Veni, vidi, vici” (przybyłem, zobaczyłem,zwyciężyłem). Tę zasadę trzech „V” moż-na dziś uznać za uniwersalną, użytecznąniemal w każdej sytuacji, którą możnaprzenieść także na grunt studencki.

Wchodząc na sesje możemy podobnie jakJuliusz Cezar powiedzieć „veni”. Kiedy jużspokojnie się rozsiądziemy i otrzymamykartkę z zagadnieniami lub zostaniemywzięci w ogień pytań, znowu wzorem Jul-ka bardzo dumnie powiemy „vidi”. Terazjednak nie będzie już tak łatwo, ponieważnie mamy tak druzgocącej przewagi nadprofesorem, jaką posiadał Cezar w Egip-cie. Co więc począć? - pomyślą niektórzystudenci. Jeżeli otrzymane zagadnienia„przypadły” nam do gustu, to nie ma żad-nego problemu, jesteśmy zwycięzcami (!)i czując się jak Boski Juliusz zaraz po zwy-cięstwie nad Pompejuszem wypowiadamyostatni wyraz tej magicznej formułki -„vici”. Co jednak zrobić, gdy wykładow-ca stara się nas najpierw „otoczyć”, a do-piero później przejść do „zmasowanegoataku”? Wyjść z tak ciężkiego „ostrzału”nie jest wcale łatwo! Nie jesteśmy jednakbez szans. Możemy skorzystać z myśli wo-jennej starożytnych Greków, stosując fa-langę. Ten wybieg taktyczny jest tyle skom-plikowany, co skuteczny (niestety działatylko na egzaminie ustnym! Na kolokwiumnależy się raczej nauczyć!).

Należy pamiętać, że wykładowcy zawszeprzeprowadzają „ataki” frontalne, czyli nistąd ni zowąd pytają o coś, czego częstoniestety biedny student nie potrafi sobieprzypomnieć. Co wtedy zrobić? Trzebapomyśleć o swoim najmocniejszym punk-cie, czyli o tym, co umiemy. Kiedy naszaanaliza „rozumowa” dobiegnie końca i zo-rientujemy się, że nasz mocny punkt nie

Numer 2 (luty 2004)

Page 5: Obserwator nr 2 marzec 2004

5

ma nic wspólnego z tematem, o któregowyjaśnienie prosił nas profesor, to odpo-wiedź „na falangę” zakończy się klęską.Dlatego powinniśmy jak najszybciej zmie-nić taktykę. Dość skutecznym wyjściemjest zastosowanie strategii „termopilskiej”.Polega ona na tym, że naszą skromnąwiedzą staramy się wywalczyć jak najwię-cej się da. Podobnie jak król Leonidas, sta-ramy się znaleźć odpowiednie „miejsce”do stawienia czoła wykładowcy. Przy za-łożeniu, że jesteśmy obdarzeni zdolnościa-mi erudycyjnymi i wiemy co nieco o tym,o co jesteśmy pytani, jest duża szansa, żez opresji wyjdziemy obronną ręką. Tym sa-mym nie tylko okażemy się zwycięzcami(i z wielką dumą będziemy mogli wzoremJulisza Cezara powiedzieć „veni, vidi,vici”), ale także udowodnimy, że jesteśmylepszymi wojownikami niż Spartanie, któ-rzy w przesmyku termopilskim ponieśliklęskę.

Jednak te wszystkie zabiegi, prowadzącedo pełnego zrealizowania przez studentazasady trzech „V”, są bardzo skompliko-wane i ryzykowne. Mimo to, gdy już po-zytywnie przebrniemy przez egzaminy(czytaj: pola bitwy), poczujemy swego ro-dzaju mistyczne uniesienie. Zrobiliśmy cośz niczego! Oby tylko któraś z sesji nie byładla nas tym, czym dla Juliusza Cezara byłdzień Id Marcowych!

Kroić chleb, czy obciąćgłowę?(dokończenie ze strony 1)

Dziennikarstwo, które było dotąd dość eks-kluzywną profesją, stało się masowym za-jęciem. Często „biorą” się za nie ci, któ-rzy brać się za nie nie powinni. „Źli ludzienie mogą być dobrymi dziennikarzami. Je-dynie dobry człowiek usiłuje zrozumiećinnych, ich intencje, ich wiarę, ich zainte-resowania, ich trudności, ich tragedie. I na-tychmiast, od pierwszej chwili, stać sięczęścią ich losu”.

Ryszard Kapuściński ubolewa nadtym, że tysiące ludzi, którzy wchłonięci zo-stali przez media, nie posiadają żadnegoprofesjonalnego przygotowania etycznego.Jest ono jednak niezbędne w świecie szyb-kich mediów, które osaczają nie tylko od-biorców, ale także kreatorów rzeczywisto-ści. Redaktor „musi dokonywać wyborówmoralnych często momentalnie, w sekun-dzie, na przykład kiedy przeprowadza wy-wiad lub nadaje transmisję na żywo. Wy-maga to błyskawicznej reakcji, a więc i do-

skonałego przygotowania etycznego”.Dziennikarz z zapleczem etycznym wie,że jego profesja nie jest drogą do karierysamej dla siebie. Jest ona jedynie pomocąw lansowaniu wartości. Ma on upowszech-niać te wartości, idee i myśli, które stanąsię pomocne jego czytelnikom i słucha-czom - jego odbiorcom. „To jest wielkawartość [kariery], że sprzyja temu, by moż-na było podzielić się pewnymi wartościa-mi ze światem”.

Współczesna edukacja dziennikarska nieskupia się na treści przekazu - jego sensiei wartości, ale jedynie na środkach. Dzien-nikarstwa nie da się nauczyć. Możnawprawdzie studiować nowinki techniczne,ogólne zasady zachowywania się przed ka-merą czy składania tekstów, ale to niewszystko. Dziennikarską werwę i zapałtrzeba zdobywać indywidualnie. Tutaj nie-zbędną pomocą są praktyki. Dlatego po-winniśmy chwytać się każdej okazji, kie-dy możemy przypatrywać się dziennikar-skiej pracy. I nie jest to tylko bierna obser-wacja: to pierwszy etap zaznajamiania sięz ludźmi ekranowego świata, z osobami zpierwszych stron gazet. Jest to także do-skonała forma opanowywania tremy orazzdobywania nowych kontaktów, które w tejpracy są na wagę złota.

Inną sprawą jest specjalizacja.Dziennikarz musi być omnibusem, „ale -jak mówi Kapuściński - żyjemy w świeciewysokiej specjalizacji”. W tym miejscupojawia się nasza teologia. Często dziwi-my się dlaczego tak jesteśmy nią torturo-wani. Przede wszystkim: sami ją wybrali-śmy! I bardzo dobrze, ponieważ musimyznać się na wszystkim, ale przede wszyst-kim na czymś jednostkowym, szczegóło-wym.

Z tym wiąże się pojęcie pokory.Mimo że będziemy specjalistami w dzie-dzinie teologii (czy aby na pewno każdy znas do tego dąży?), musimy zdawać sobiesprawę z tego, że mamy własne ogranicze-nia. Świetne przygotowanie podczas stu-diów nie wystarcza. Niezbędne jest ciągłewzbogacanie swojej wiedzy - przedewszystkim na własną rękę. Bowiem czydadzą ją nam same wykłady? Dlaczego takrzadko widać nas w uczelnianej bibliote-ce? Czy rzeczywiście w Internecie jestwszystko, co nam potrzebne, skoro obser-wujemy tak wielkie kolejki do kompute-rów?

Dziennikarz musi pisać o tym, naczym się zna. „Istnieje bowiem przeświad-czenie - przypomina Kapuściński -

że dziennikarz może pisać o wszystkim,może podjąć każdy temat”. Nie jest toprawdą. Dziennikarz musi być doskonalezorientowany w sprawach naszego świata,ale powinien przedstawiać ten aspekt rze-czywistości, w którym jest specjalistą.Trzeba więc takich pracowników mediów,którzy będą ekspertami w poszczególnychdziedzinach: w ekonomii, polityce, kultu-rze, sporcie, ale także w etyce, moralnościi teologii.

Potęga mediów doprowadziła dotego, że przestały one, co było w ich za-mierzeniach, zajmować się tylko infor-macją. Coraz częściej mówimy, że mediakreują rzeczywistość. Tworzą ją więc tak-że, a może przede wszystkim, dziennika-rze. Nie powinno więc nam, chrześcija-nom, być obojętne, jaką rzeczywistościąbędziemy żyć i w jakiej będziemy się roz-wijać. My ją będziemy tworzyć. My od-powiadać będziemy nie tylko za to, co lu-dzie usłyszą, zobaczą czy przeczytają, aleza to, o czym będą mówić. Co lub kto bę-dzie na ich ustach i językach.

Dzisiejszy świat nakłada na dzien-nikarzy szczególną odpowiedzialność. Me-dia stały się koleją władzą - mniejsza o toczy czwartą, czy pierwszą. Mogą kogośwywyższyć i mogą go zniszczyć, bezwzględu na to, jakie człowiek wyznaje war-tości. Dziennikarz musi wiedzieć, że pisa-nie to ryzyko. Że każde jego słowo możebyć pociskiem wystrzelonym w drugiegoczłowieka. Musi liczyć się z konsekwen-cjami swoich słów. Dlatego też niezbędnemu są zasady, podstawy etyczne, które niepozwolą nikogo zdeptać, a jedynie dążyćdo dobra. Dziennikarstwo bowiem jest jaknóż…

Numer 2 (luty 2004)

Page 6: Obserwator nr 2 marzec 2004

6

Katarzyna Szubińska: Rok 2003był podwójnie jubileuszowym dla KsiędzaProfesora. Przypadło w nim 40-lecie świę-ceń kapłańskich i 30-lecie pracy akademic-kiej. Z tej okazji warto spojrzeć wstecz iprzypomnieć najważniejsze fakty z życio-rysu naukowego Szanownego Jubilata. Pro-szę zatem opowiedzieć o charakterystycz-nych momentach swego życia - jako księ-dza i naukowca.

Ks. prof. Antoni Lewek: Upływaszybko życie... - cisną się na usta słowaznanej piosenki. Aż wierzyć się nie chce,że to już 40 lat kapłaństwa minęło. Mia-łem 23 lata, gdy w poznańskiej katedrzeprzyjąłem święcenia kapłańskie. Jako wi-kariusz w miasteczku Buk k. Poznaniausłyszałem kiedyś o sobie takie westchnie-nie starszej parafianki: Mój Boże, jakimłodziutki ksiądz do nas przybył... Rze-czywiście, byłem młodziutki, bo wyświę-cony za dyspensą jako nie mający jeszcze24 lat, wymaganych przez prawo kanonicz-ne. Tak się bowiem złożyło, że szkołę pod-stawową ukończyłem w 13. roku życia, amaturę złożyłem w 17. roku - po czym 6lat studiów filozofii i teologii w Arcybi-skupim Seminarium Duchownym w Pozna-niu. Po 4 latach wikariatu w parafiach Buki Leszno Wlkp., zostałem skierowany przezarcybiskupa poznańskiego na dalsze stu-dia specjalistyczne z zakresu homiletyki wAkademii Teologii Katolickiej w Warsza-wie. Pogłębiałem je następnie w Wiedniu

i Monachium (1971-1973). Z pobytu wMonachium zapamiętałem szczególnie let-nią olimpiadę sportową. Polscy sportowcyzdobyli wtedy m.in. kilka złotych medali.

K.S.: A kiedy uzyskał Ksiądz Pro-fesor doktorat i habilitację?

Ks. Prof.: Właśnie w czasie poby-tu w Niemczech finalizowałem też swójdoktorat, który obroniłem w maju 1973 r.w Warszawie - w ATK. I od 1 październikatego roku rozpocząłem pracę naukowo-dy-daktyczną w tutejszej uczelni - najpierwjako asystent, potem adiunkt, a po habili-tacji w 1982 r.. - jako kierownik katedryhomiletyki. W latach 1983-98 byłem przez3 kadencje przewodniczącym Sekcji Ho-miletów Polskich, działającej przy Komi-sji Episkopatu ds. Nauki Katolickiej i zrze-szającej wykładowców homiletyki wewszystkich uczelniach katolickich w Pol-sce. Dopowiem, że w 1995 odebrałem zrąk prezydenta RP Lecha Wałęsy tytuł na-ukowy profesora, a w 1997 otrzymałem sta-nowisko profesora zwyczajnego, co już jestostatnim awansem nauczyciela akademic-kiego.

K.S.:Wróćmy jeszcze do osiągnięćnaukowych Księdza Profesora -Jubilata.Które z nich są najważniejsze?

Ks.Prof.:Nie chciałbym przedsta-wiać tu całokształtu dorobku naukowegow jego wymiarze merytorycznym - czyliw dziedzinie homiletyki, teologii ewange-lizacji i teologii środków społecznego prze-

kazu. Odpowiem tylko ogólnie, że opubli-kowałem - jako autor i redaktor - kilkana-ście książek oraz ponad 250 artykułównaukowych i publicystycznych.

K.S.:Ale najnowsza książka KsiędzaProfesora nie jest już z dziedziny homile-tyki, lecz nosi tytuł „Podstawy EdukacjiMedialnej i Dziennikarskiej”. Czyli zmie-nił Ksiądz Profesor kierunek swoich badańi przedmiot prac naukowych. Dlaczego ijak to się stało?

Ks.Prof.:Dziękuję za to pytanie. Borzeczywiście nastąpiła u mnie poważnazmiana kierunku zainteresowań i twórczo-ści naukowej. Raczej rzadko się to zdarza- na ogół wszyscy pozostają wierni swojejdyscyplinie naukowej - od doktoratu... Wmoim przypadku stało się to głównie zdwóch powodów.Obserwując od lat ogromne trudności na-szych absolwentów w znalezieniu pracy wzawodzie teologa oraz uświadamiając so-bie pilną potrzebę kształcenia w duchuchrześcijańskim dziennikarzy i ludzi me-diów, wystąpiłem do władz naszej uczelniz propozycją zorganizowania studiów teo-logiczno-medialno-dziennikarskich. Poja-wiły się jednak ogromne trudności i oporyze strony wielu profesorów naszego Wy-działu, którzy nie dostrzegali tych potrzeb.Po wielomiesięcznych staraniach udało sięw końcu doprowadzić do stworzenia w1992 roku Sekcji Teologii Środków Spo-łecznego Przekazu. Ponieważ jednak opoczątkowych trudnościach i późniejszymdynamicznym rozwoju tych studiów teo-logiczno-medialno-dziennikarskich mia-łem okazję mówić już dość szczegółowow naszej rozmowie zamieszczonej w po-przednim numerze „Obserwatora”, dlate-go nie będę już tego powtarzał.

K.S.:Wiadomo jednak powszechnie,że Ksiądz Profesor był inicjatorem, orga-nizatorem i wieloletnim kierownikiem Sek-cji Teologii Środków Społecznego Przeka-zu, a dziś jest dyrektorem Instytutu Eduka-cji Medialnej i Dziennikarstwa. Jest to więc- ośmielę się powiedzieć - ukochane dzie-ło Księdza Profesora, z którego może sięcieszyć i być dumny.

Ks.Prof.:Widzę, Kasiu, że jako stu-dentka i starościna IV roku jesteś już do-brze zorientowana w realiach i personaliachnaszego Instytutu. Mogę tylko potwierdzić,że faktycznie uważam za swoje poważneosiągnięcie - powstanie Instytutu Eduka-cji Medialnej i Dziennikarstwa. Na jednejz sesji Rady Wydziału Teologicznego ks.prof. Chrostowski, b. prorektor naszejuczelni, powiedział mimochodem dość

Wywiad z ks. prof. Antonim Lewkiem, dyrektorem IEMiD

Numer 2 (luty 2004)

Page 7: Obserwator nr 2 marzec 2004

7

znamienne słowa do 40 profesorów, człon-ków Rady: Ks. prof. Lewek wymógł nanas powołanie tego Instytutu... Więc Bogudzięki, że powstał IEMiD i na miarę na-szych możliwości funkcjonuje, kształcącobecnie ok. 600 studentów.

K.S.:Słowa „na miarę naszych moż-liwości” zdają się wyrażać pewien niedo-syt lub ograniczone możliwości działaniaIEMiD. Jakie braki czy słabości w działal-ności naszego Instytutu pragnąłby Ksiądzprzezwyciężyć, co owego wprowadzić, byzapewnić należyty poziom edukacji medial-nej w Instytucie?

Ks.Prof.:Poziom edukacji teolo-giczno-medialno-dziennikarskiej w IEMiDzależy od trzech elementów: programu,kadry i sprzętu. Program nasz jest orygi-nalny i optymalny: łączy studium przed-miotów filozoficzno-teologicznych z me-dialno-dziennikarskimi, co pozwala kształ-cić ludzi mediów (dziennikarzy) w duchuetyki i światopoglądu chrześcijańskiego,przygotowując do dziennikarstwa o profi-lu teologiczno-ewangelizacyjnym, a takżedo prowadzenia „edukacji medialnej” oraz„religii” w szkołach. Co do kadry profe-sorskiej - jest wystarczająca liczba etato-wych wykładowców filozofii i teologii.Natomiast wykłady i ćwiczenia z przed-miotów medialno-dziennikarstwich pro-wadzą tylko 4 etatowi pracownicy i ponad30 specjalistów „na zajęciach zleconych”,którzy dość często się zmieniają, z różnychpowodów rezygnują i tym samym nie sta-nowią zintegrowanej kadry. Równieżwarsztaty i sprzęt medialno-dziennikarsko-dydaktyczny jest niestety bardzo ubogi,zarówno z braku lokali jak i funduszy. Alesą już pewne perspektywy poprawy sytu-acji kadrowej, lokalowej i materiałowo-warsztatowej.

K.S.:A czy poziom edukacji i reno-ma naszego Instytutu nie zależy również odstudentów? Jacy oni są - a raczej, jacy myjesteśmy według Księdza Profesora?

Ks.Prof.:Właśnie o tym częstomyślę i mam sporo dezyderatów pod Wa-szym adresem. By się zbytnio nie rozwo-dzić i nie „prawić kazania”, powiem tu -na łamach „Obserwatora” - tylko o jednymswoim życzeniu: by Koło Naukowe Stu-dentów IEMiD oraz Wasze czasopismo stu-denckie „Obserwator” nie uwiędły, niespały, nie podupadały, lecz prężnie dzia-łały, znajdowały wśród 500 studentów jaknajwięcej aktywnych, zdolnych, twór-czych, utalentowanych i energicznychosób, które poprzez swoje pełne zaanga-żowanie, zarówno w Kole jak i w czasopi-

śmie studentów IEMiD-u, pokażą sobiesamym oraz innym, że nie są tutaj przy-padkowymi, apatycznymi, niezdolnymi,leniwymi i beznadziejnymi kandydatamido trudnej, ale jakże potrzebnej działalno-ści dziennikarskiej i medialno-edukacyjnejw Polsce i Kościele. Powiem krótko: ktonie wykazuje należytej aktywności i twór-czych zdolności w czasie studiów, równieżw Kole i na łamach „Obserwatora”, tenbędzie takim również po studiach - bezwiększych szans i powodzenia na niwiedziennikarskiej czy nauczycielsko-medial-nej. Sapientibus sat!

K.S.:..czyli: mądrym dość! Czymogę powiedzieć coś w obronie tych, któ-rych Ksiądz Profesor określił generalniejako zbyt biernych czy leniwych? Otóż wie-lu studentów jest tak obciążonych studia-mi i dorywczą pracą zarobkową, by prze-żyć, że brak im czasu i sił na zaangażowa-nie w naszym Kole i czasopiśmie.

Ks.Prof.:Staram się to rozumieć.Ale mimo to apeluję: niech każdy w su-mieniu rozważy, z jakiego powodu nie an-gażuje się w działalność Koła Naukowegoz jego różnymi kręgami czy grupami za-interesowań i aktywności. Życzę sukce-sów teraz i w przyszłości. Szczęść Boże!

Co za jazda!Anna Rosłoniec

Codziennie mam przyjemność podróżowania do szkoły pociągiem. „Pod-

różowanie” to chyba źle powiedziane, bojazda podmiejskim pociągiem do Warsza-wy, np. o 5.35, nie ma nic wspólnego zwycieczką. Po pierwsze jest to stresujące,a po drugie męczące. Warto by też wspo-mnieć o kulturze osobistej pasażerów. Alewszystko po kolei.Najgorzej chyba jestzimą. Kiedy przebrnę już przez metrowezaspy, aby dostać się do stacji, to już poło-wa sukcesu. Nie należy to do zajęć łatwychi przyjemnych, czasem przypomina filmgrozy: ciemno, zimno i daleko do domu,no i do przystanku.Gdy zdyszana docie-ram do celu, okazuje się, że lampy na sta-cji wysiadły. No cóż, nastały ciężkie cza-sy i każda złotówka liczy się na miarę zło-ta. Jednak brak oświetlenia na moim przy-stanku zdarza się nagminnie. Nie wiem,czy to nowa taktyka PKP, by zaoszczędzićpieniądze? Trudno, pozostaje tylko wypo-sażyć się w dobrą latarkę i się nie bać.

Powróćmy do oczekiwania na pociąg.Wstałam rano, by nie spóźnić się na egza-min. No i co z tego, skoro będę musiała

poczekać mroźne 15 minut, a może nawetpół godziny, aż opóźniony i przepełnionypociąg łaskawie przyjedzie. Przyczynyspóźnienia mogę się tylko domyślać: ze-rwana linia, zamarznięte szyny kolejowe itego typu inne zdarzenia losowe. Ale czyktoś będzie słuchać moich tłumaczeń, gdyspóźnię się na egzamin?

W końcu widzę światełko „nadziei”w ciemności. Moja radość jest wielka. Jed-nak to zadowolenie szybko mija, kiedyokazuje się, że to światła pociągu pośpiesz-nego, który wcale nie zatrzymuje się namojej stacji.

Jestem już, delikatnie mówiąc, zde-nerwowana, przemarznięta i niewyspana.Czekam cierpliwie, aż zjawi się mój po-ciąg „wybawca”. W końcu jest! Staje nastacji, wchodzę do zupełnie ciemnego i za-tłoczonego wagonu. Uderza nieprzyjemnyzapach ciasnego, szczelnie zamkniętegoprzedziału. Wiadomo: zima! Wszyscyduszą się, ale nikt nie uchyli okna, bo zim-no.

Miejsc siedzących brak, więc stojępokornie jak baranek. W przedziale upał!Nie mogę uchylić okna, bo spotka mnieszereg „ciepłych słów” ze strony tzw. życz-liwych współpasażerów. Nie powinnam teżza dużo rozmawiać, bo niechcący obudzęśpiących podróżujących. Ich reakcja cza-sem przypomina niedźwiedzia przebudzo-nego ze snu w środku zimy. Lepiej więcnie ryzykować.Mogę też zapomnieć o czy-taniu książki czy gazety. Wszystkie świe-tlówki w przedziale są wykręcone. Nawet,jeśli udałoby mi się jedną z nich wkręcić(uwaga: ludzie o niskim wzroście nie mająszans), to obudzę pół przedziału, który rzu-ci się, aby ją wyłączyć. Przy okazji zosta-nę uznana za dziwaka i gbura.

Nie pozostaje więc nic innego, jaktylko cierpliwie czekać, aż zwolni się miej-sce. Jeśli decydujesz się na podróż pocią-giem, to uzbrój się w mocne nogi i mocnenerwy. Powodzenia i miłej podróży!

Numer 2 (luty 2004)

Fot.: A. Bożek

Page 8: Obserwator nr 2 marzec 2004

8

FF - czyli FelietonFilozoficzny„Wszystko już było”ks. dr Tomasz Stępień

Zaczęło się na wykładzie z Historii Filozofii. Od dawna prześladowały mnie

filozoficzne wątki współczesnej kultury,ale ostatnio szczególnie prześladują mnienawiązania do jońskiej filozofii przyrodyw pieśniach masowych typu pop, rock, itd.Wykład, o którym wspomniałem, był wła-śnie o pierwszych filozofach. Na początkuTales z Miletu, którego ciągle wspominasię w najróżniejszych piosenkach z udzia-łem wody. Choćby o tym, żeby woda wkońcu polała się z nieba (came on let itrain). Anaksymander z Miletu, jakby sięmogło wydawać, nie znajdzie żadnego ma-sowego przełożenia, bo jest nieco bardziejabstrakcyjny w swojej nauce o przyczynie,a tu proszę, nawet tak wyprany z wszel-kich treści zespół, którego nazwy nie wy-mienię, bo wstyd mi, że się taki kojarzy,śpiewa: „żadnych granic”. I jak tu nie po-łączyć tego z zasadą, która jest bez-gra-niczna. Dalej - dynamiczny i porywającyutwór pewnej pani, która uznała za stosow-ne stwierdzić, że jest kobietą. I to chybabardzo dobrze, bo przecież w dobie walkio równe prawa i o wolność w byciu kimsię chce, tak do końca nie wiadomo, czyktoś, kto wydaje się być kobietą na pierw-szy rzut oka, jest nią w rzeczywistości.Kobiecość została potwierdzona na sposóbHeraklitejski, bo słyszymy też w tej pie-śni, że podmiot liryczny jest „wolny jakrzeka.” Może jak już Heraklit, to raczejtrzeba by: „zmienna jak rzeka,” bo prze-cież panta rei i nic nie jest tym samym,czym było. Wtedy zgadzałoby się to z pra-dawnym utworem, który był popularny zaczasów naszych prababć, czy może pra,pra, prababć, zawierającym słynną senten-cję „donna e mobile.”

Można by jeszcze długo wymieniaćpieśni bojowe o ogniu (także Heraklit), któ-ry trawi wnętrza śpiewaków (chodzi chy-ba o jakieś namiętne uczucia), czy nie koń-czące się pieśni o ziemi, która jest matkąnas wszystkich (Ksenofanes), ale niechciałbym poprzestać na przypominaniuwszystkich prześladujących mnie skoja-rzeń. Przecież nie muszą one wcale prze-śladować także Ciebie, drogi Czytelniku.Poza tym można samemu nieźle się poba-wić w ich odkrywanie. Jednak można tak-że powiedzieć, że przecież jakaś rockowakapela, pisząc późną nocą tekst o życiu,

miłości, tym, że jest ciężko i w ogóle, ni-gdy nie uczyła się żadnej filozofii i o ja-kimś tam Heraklicie nie ma pojęcia. Zgo-da. Poza tym, jak się dobrze zastanowić iposzukać, to wszystko ktoś już kiedyś na-pisał czy powiedział. Zdaje się Gombro-wicz pisał kiedyś o spotkaniu z człowie-kiem, który był kopalnią cytatów. Rozmo-wa z nim była bardzo ciekawa, ale dener-wująca, bo co Gombrowicz coś powiedział,to tamten mu od razu, kto powiedział tozdanie wcześniej. Nie pamiętam jak skoń-czyło się owo spotkanie, ale przykład tenpokazuje, że powracanie na siłę do tego,kto pierwszy coś powiedział, jest ślepąuliczką, która prowadzić może co najwy-żej do frustracji. Mnie jednak nie o to cho-dzi. Wydaje mi się bowiem, że po prostuczłowieka ciągle nurtują jakieś tematy, nie-zależnie od tego gdzie się urodził i w ja-kiej epoce. Jak siądzie i zacznie myśleć,to przychodzą mu na myśl te same porów-nania, te same problemy, które zawszejakoś wypływają z tej samej ludzkiej na-tury. Może jest to jakiś inny wyraz tego,że filozofia nie tylko tkwi głęboko w kul-turze i jakieś jej elementy to wypływająna wierzch, to pozostają w jej głębokoukrytym nurcie (znowu rzeka, czyli Hera-klit…), ale tkwi w samym człowieku. Za-tem może człowiek to zwierzę nie tylkorozumne, ale i „zwierzę filozoficzne”? Je-dyne, co człowiekowi potrzeba, to chwilawolnego czasu, a wyrazi swoje przemyśle-nia przy pomocy znaków, jakie przynosiwspółczesna mu kultura. Można jedynieuważać za bardziej eleganckie pisanie po-ematu „O naturze” od rockowego kawał-ka.

Założę się jednak, że to, co powy-żej napisałem, też już ktoś kiedyś powie-dział. Może nawet powinno mi być wstyd,że nie pamiętam, kto to był i że podaję wnieświadomości cudze przemyślenia jakoswoje własne. Dochodząc do tak niebez-piecznych i kompromitujących wnioskówmam dziwne przeczucie, że Achilles i taknigdy nie dogoni żółwia, bo wszystko totylko jeden byt, a wszelki czas i różnorod-ność ludzkich przemyśleń to jedynie złu-dzenia. Kończę więc szybko i udaję się nawykład o szkole z Elei.

Miasto moje, a w nim....Kasia Kownacka

Mieszkam tu całe życie, to moje miasto, ukochane, czasami zadziwiają-

ce. Cudowne, choć czasami przerażającew swoich absurdach i prozaiczności. To poprostu cała Warszawa...Niektórych to dziwi. Pytają zdumieni, jakmożna kochać takie miasto: tu wszędziejest dla nich brudno, drogo i daleko. Cóż,z miłością tak już jest... kocha się wady izalety. Pałac Kultury nocą, tak zupełnieinny niż za dnia, spacery w Ogrodzie Sa-skim, tramwaje (tak, może to się niektó-rym wyda dziwne, ale uwielbiam tramwa-je!), w końcu wiosna w Moim Mieście jestchyba najwspanialsza, kiedy rodzi się ra-zem ze mną.

Nie da się ukryć, że tu żyje się szyb-ciej, intensywniej, wszyscy wszędzie sięśpieszą, biegną i nie zauważają tego, conajpiękniejsze. Ale można przecież przy-stanąć, popatrzeć na niebo, na wieżowce,na warszawskie drzewa i ulice, zamyślićsię w tramwaju, zakochać się w Warsza-wie.

A jak tu przeżyć? Nie jest to trud-ne, to tylko kwestia przyzwyczajenia. Nie-którym na początku może być jednak cięż-ko. Wszystko nowe, inne, dziwne, strasz-ne, no a do domu daleko. Gdzie tanio zjeść?Gdzie wyjść wieczorem? Jak się ustrzecprzed kieszonkowcami? Żeby cało i zdro-wo przeżyć kolejny dzień, wystarczy miećoczy szeroko otwarte i być najzwyczajniejw świecie rozważnym. Uroki Pragi lepiejodkrywać w ciągu dnia, obiadu w restau-racji na Starówce raczej nie sfinansujemyze studenckiego stypendium.

Szybko można się przekonać, żegdy Warszawie da się szansę, stanie się dlanas przyjazna. Są liczne miejsca przyja-zne, ciepłe. Każdy warszawiak ma takieswoje zakątki, enklawy ciszy, spokoju,miejsca, do których chętnie chodzi, w któ-rych chętnie przebywa - ulubiony park, ka-wiarnię, kino, ulubiony plac zabaw pamię-tany z dzieciństwa. Warszawa to nie tylkoMarszałkowska, spaliny i nieuprzejmi, ze-stresowani ludzie. To także wiele pięknychmiejsc, trzeba tylko chcieć je odkryć.

Jednak nawet ci, którzy darzą War-szawę sentymentem, dostrzegają jej man-kamenty. Aneta, mieszkająca w stolicy odurodzenia, twierdzi, że brakuje jej przedewszystkim zieleni, tras rowerowych, me-tra. Nie da się ukryć - jest tu jeszcze wielepracy.

Numer 2 (luty 2004)

Page 9: Obserwator nr 2 marzec 2004

9

Moja kuzynka, od niespełna rokumieszkająca w stolicy, mówi tak: „ Czasa-mi Warszawa wydaje się być miastem nie-samowitym, potrafi zaskoczyć, czasamiwydaje się strasznie obca i nie można sięw niej połapać, czasami też mam wraże-nie, że właśnie tu się wychowałam i potra-fię nawet przewidzieć dziwaczne sytuacjew których można się znaleźć. Niesamo-wite, prawda?!”. Studencka kieszeń szyb-ko też przyzwyczaja się do tego, że stolicajest jednak droższa niż inne miasta, trzebawięc jadać skromniej, jakaś drożdżówkalub ewentualnie bar mleczny muszą wy-starczyć. Ola dodaje jednak: „Mimowszystko, Warszawa jest całkiem sympa-tycznym miastem.”.A nie mówiłam? Warszawa da się lubić...

Wyższa Szkoła ŻyciaRobert Sadownik

Ludzie zdobywają wiedzę i umiejętności w różnorodny sposób. Odkrywają

ukryte talenty nawet po wielu latach. Czło-wiek uczy się przez całe życie - głosi zna-ne powiedzenie. Znamy różne szkoły i naj-różniejsze metody nauczania. Wiele insty-tucji przygotowuje do egzaminów, poma-ga w koncentracji, uczy szybkiego czyta-nia i rozwija pamięć a przede wszystkimznakomicie współpracuje z naszym kon-tem bankowym. Jednak dla wielu wyższauczelnia, odwiedzana najczęściej przezpięć lat, może okazać się doskonałą i wmiarę tanią szkołą życia…

Te ciepłe i serdeczne słowa na te-mat studiowania nie biorą się znikąd. Samjestem studentem i doświadczam na wła-snej skórze plusów i minusów posiadaniaindeksu. Z długich, niekoniecznie nocnychrozmów, można wywnioskować, że studiasą znakomitym przygotowaniem i wprowa-dzeniem w dojrzałe, odpowiedzialne życie.

Krzysztof Kalinowski, student byd-goskiego ATR-u, przyznaje, że studia zmie-niły jego dawny tryb życia. Mimo finan-sowej pomocy ze strony rodziców i stosun-kowo niewielkiej odległości od domu, wrazz rozpoczęciem roku akademickiego od-krył nową studencką rzeczywistość. Domstudencki odgrywa znaczącą rolę. Akade-mik to według niego doskonałe miejsce nazawieranie nowych znajomości. Niebywałezróżnicowanie osobowości pozwala na od-nalezienie bratniej duszy. Krzysiek twier-dzi, że taka studencka wspólnota daje sze-rokie możliwości nie tylko w kwestii inte-lektualnej, ale pomaga również w dosko-

naleniu umiejętności kulinarnych. Przyzna-je, że studia zarówno ułatwiają zdobywa-nie wiedzy, jak również uczą odpowiedzial-ności oraz dojrzałości. Za każde decyzjeodpowiada się osobiście, nie ma na kogozrzucić winy. To prosta zasada: nie uczyszsię to zawalasz egzaminy. Tracisz szybkopieniądze - to ich po prostu nie masz -mówi Krzysztof. Jednocześnie przyznaje,że zna ludzi, którzy kombinują na różnesposoby, ale wielu z nich już dawno wypa-dło z gry a reszta każdego dnia balansujena „krawędzi obiegówki”. - Studia ucząmnie kreatywności. Dzięki nim potrafięocenić co jest istotne, godne uwagi i cza-su, a co banalne i zbędne. To przychodzi zczasem i procentuje w życiu prywatnym.Umiejętność podejmowania trafnych decy-zji nabyłem właśnie na studiach-dlategomogę sobie pozwolić na pracę i spokojnezdobywanie wiedzy - dodaje z powagą.

Nie wszyscy od samego początkupotrafią właściwie dysponować swoją stu-dencką wolnością. Dla wielu to ciężka,mozolna nauka, która obfituje w zaskaku-jące doświadczenia...- Studiowanie to dla mnie całkiem nowarzeczywistość. Czuję się jakbym się zna-lazł na innej planecie. Nawet woda ma innysmak… - dodaje z uśmiechem Marcin, stu-dent trzeciego roku mechaniki.

Do Olsztyna, Marcin przyjechał zWieńca, małej miejscowości leżącej w cen-trum Polski. Jak przystało na studenta, za-mieszkał w dwuosobowym pokoju w aka-demiku. Wspomina, że pierwsza noc przy-witała go imprezą - studenci świętowaliprzy pomocy różnych „wzmacniaczy” roz-poczęcie nowego roku akademickiego.Następne dni nie były gorsze. Jedynie stanstudentów pozostawiał wiele do życzenia.Marcin w krótkim czasie dowiedział się,na czym polega studiowanie i czemu słu-ży. Puby i dyskoteki były częściej odwie-dzane niż sale wykładowe. Rachunki stałysię jedynymi notatkami z nowego, atrak-cyjnego kierunku „ imprezologii”. Jednakpod koniec grudnia sielanka przybrała innywymiar. Wielkimi krokami zbliżały sięegzaminy, trzeba było przygotować i od-dać prace semestralne, wykładowcy pod-liczali obecności na ćwiczeniach. Jedniuspokajali a drudzy wprowadzali nerwowąatmosferę. To dzięki ostrym i stanowczymsłowom koleżanki z drugiego roku, Mar-cin przypomniał sobie, że jest na studiach,a nie na przedłużonych wakacjach fundo-wanych przez zatroskanych rodziców.- Zapamiętałem bardzo dobrze słowa Kasi:„święta, święta i po studiach” lub „święta,

święta i do wojska”. Robiłem wszystko,aby te słowa nie sprawdziły się w moimprzypadku. Sesja była bardzo ciężka -mimo wysiłku, zarwanych nocy i pomocystarszych kolegów, byłem zmuszonyuczestniczyć w sesji poprawkowej. To byłonastępstwem mojego zachowania - opowia-da z powagą Marcin. - Wszystkie moje pro-blemy, nie tylko z nauką, związane byłybezpośrednio lub pośrednio z tym, że zna-lazłem się na studiach bez jasno określo-nych celów i zasad. To przypominało życiechwilą - z dnia na dzień, byle do rana. Alez dnia na dzień było gorzej... Teraz parzęna to z perspektywy dwóch lat i wiem, ja-kie popełniłem błędy. Wiem również, żespotkałem dobrych ludzi i miałem dużoszczęścia. Przychodząc na studia powinie-neś wiedzieć czego chcesz i jakie maszcele, ale przede wszystkim musisz miećzasady, według których żyjesz. Inaczej zgi-niesz.

Edyta, studentka Akademii Me-dycznej w Poznaniu, dzięki studiom reali-zuje swoje życiowe plany, choć na począt-ku nie wszystko układało się po jej myśli.Zaraz po maturze nie dostała się na wy-marzoną stomatologię. Nie załamała sięjednak: studiowała chemię na UMK w To-runiu: - To był dla mnie trudny, choć cen-ny czas. Nauczyłam się planować swojezajęcia tak, aby skorzystać jak najwięcej.Każdy dzień stawiał przede mną nowewyzwania.

Młoda studentka musiała się dodat-kowo mobilizować do nauki, gdyż chemianie była jej pasją, a szkoda jej było zmar-nować rok. - Prawie każdego dnia podej-mowałam walkę z niechęcią do nudnychwykładów. Starałam się odkryć coś pozy-tywnego, nawet w najtrudniejszych chwi-lach - wspomina Edyta. Zdeterminowaniezaowocowało tym, że od października po-siada indeks Wyższej Szkoły Medycznejw Poznaniu i jest bogatsza o wiele cen-nych doświadczeń. Edyta podobnie jakKrzysztof przyznaje, że studia to WyższaSzkoła Życia.

Młodzi ludzie łatwo nawiązują kon-takty, są ciekawi świata i otwarci na zmia-ny, a życiowe wyzwania pomagają im wodkrywaniu talentów. Studia to odpowied-nie miejsce na realizowanie swoich życio-wych planów i na zdobycie wykształcenia.Potrzebne są do tego jednak jasno okre-ślone cele i metody postępowania, a takżeniezrażanie się trudnościami, gdyż to, copiękne rodzi się w bólu…

Numer 2 (luty 2004)

Page 10: Obserwator nr 2 marzec 2004

10

Słów kilka o LiściePrzebojów ProgramuTrzeciegoMaciej Jan Broniarz

Lista Przebojów wystartowała 24 kwietnia 1982 roku. Pierwotnie była adre-

sowana do młodzieży licealnej i studen-tów.W chwili jej powstania prowadzącyaudycję - Marek Niedźwiecki był świeżoupieczonym absolwentem Wydziału Archi-tektury na Politechnice Łódzkiej. Lista do-rastała wraz z jej słuchaczami i, co cieka-we stale przyciągała i przyciąga nowychmiłośników muzyki. Obecnie jest audycjąsłuchaną przez całe rodziny - zarównoczterdziestoparoletnich rodziców, jak i na-stolatki. Przyczyną takiego stanu rzeczyjest wyjatkowy sposób w jaki tworzona jestLista. Marek Niedźwiecki z pozornie wy-eksploatowanego tematu uczynił coś, cojest stale aktualne i stale sie podoba. Za-skakujący, biorąc pod uwagę obecną kon-dycję mediów, jest fakt, że nie ma w Li-śćie nic z pogoni za modą, czy wymusza-nia nadążania za komercją. Można tamusłyszeć utwory, których próżno szukać winnych rozgłośniach - Queen, Led Zeppe-lin czy Marek Grechuta z powodzeniemkonkurują z głosem młodego pokolenia -Linkin Park czy Evanescence. Nie poja-wiają się natomiast utwory charaktery-styczne dla komercyjnych rozgłośni, utwo-ry prymitywne (czy to od strony muzykiczy przekazywanego tekstu) czy zwyczaj-nie głupie i stworzone tylko z myślą o za-robku. Próżno tu szukać techno czy danceznanego z dyskotek, HIP-HOPu - będące-go rzekomo głosem wszystkich młodychPolaków. Jest to dosyć zabawne - jako mło-dy Polak nie identyfikuję się z łysymi pa-nami z opuszczonymi spodniami, moje dy-lematy i problemy nie koncentrują się do-koła imprez, podrywania „lasek” czy „ja-rania zioła”, nie widzę też nic heroiczne-go w zwykłych bijatykach - zwanych tuwalkami o „swoja parafię”. Osobom o po-dobnych upodobaniach Lista oferuje 3 go-dziny wspaniałej rozrywki, ale nie tylko.Komentarze autora pomiędzy utworamiskłaniają często do refleksji.Niedźwieckina bieżąco komentuje wydarzenia ze świa-ta. Do tej pory pamiętam audycję, podczasktórej drżącym głosem informował ośmierci Kurta Cobain’a. Tak samo byłopodczas pożegnalnego połączenia z za-mkniętą już polską redakcją Głosu Ame-ryki.Lista nie tylko prezentuje lubianą

przez nas muzykę, lecz także w znaczącowpływa na naszą wrażliwość i sposób wi-dzenia świata. W każdym programie jestchwila na połączenie z korespondentami zUSA czy Wielkiej Brytanii, którzy poza no-towaniami tamtejszych list przebojów prze-kazują informacje o życiu i kulturze tam-tych krajów. Gwoździem programu jestnatomiast połączenie z Holandią,w którymto Alina Dragan w dowcipny i mądry spo-sób dzieli się ze słuchaczami refleksjami zpobytu w tymże kraju. Również ten walordydaktyczny składa się na sukces Listy.Obecnie widać dwie wyraźne tendencjeprowadzenia tego typu audycji - albo per-fekcyjny, dopracowany i sterylny styl ro-dem z TVP1, gdzie prezenter z uderzającąobojętnością w głosie tak samo zapowiadakażdy utwór - bez wzgledu na to czy jestto dyskotekowy hit czy poezja śpiewana.Z drugiej zaś strony mamy chaotyczne ikiczowate audycje Polsatu czy VIVY gdziekażdy, nawet najgorszy utwór nazywa siekultowym, a totalny brak talentu określasie mianem świeżego ujęcia tematu. Za-równo jednym jak i drugim daleko do ma-estrii Pana Marka (tak określanego przezsłuchaczy). Potrafi on zainteresować i ba-wić słuchaczy, ale bez uciekania się doprostackiego dowcipu vide program „Idol”.Czasami czyni to poprzez zabawne prze-języczenia czy gry językowe - jak wysyła-nie e-maili, czy słynne już „za osiem mi-lionów 20”. Używając przy tym nienagan-nej, literackiej polszczyzny Niedźwieckistanowi klasę sam dla siebie. Sama audy-cja obfituje w wiele zabawnych sytuacji,które na pierwszy rzut oka (ucha?) nie pa-sują do profesjonalnej stacji radiowej - je-dzenie sezamków czy makowca (obojęt-nych dla zębów), zbieranie przepisów nasernik, czy rozwiązywanie zadań z fizyki- to wszystko sprawia ze Lista staje namsię bliższa i w jakiś sposób nasza. Równieniespotykanym zjawiskiem jest interaktyw-ność w jak najlepszym tego słowa znacze-niu. W studiu pojawiają się czasami wy-cieczki z różnych stron kraju. Słuchaczedzwonią, żeby podzielić się różnymi infor-macjami: wspaniałym przepisem na keks,informacją o korkach koło Łodzi czy wagąswego nowonarodzonego potomka.

Jak już wspomniałem mamy do czy-nienia z unikalną audycją i unikalnymdziennikarzem. Ciepły, matowy głos Mar-ka Niedźwieckiego wielu z nas kojarzy sięz najszczęsliwszymi chwilami naszegożycia. Jak ważna jest osoba autora najwy-raźniej widać gdy go nie ma. Każdy, ktogo zastępował podczas urlopu, musiał się

zmierzyć z legendą. Oczywiście nikomunie udało się jej dorównać. Ciężko zna-leźć wady audycji - może poza tym, że trwatylko 3 godziny i jest tylko raz w tygodniu.Niektórzy zarzucali Niedźwieckiemu ar-chaiczne podejście do tematu (ale jakoś niepodoba mi się wizja Pana Marka ufarbo-wanego na blond i mówiącego, że coś było„cool”). Pozbawione sensu są również za-rzuty o braku zaangażowania w życie po-lityczne kraju - Lista Przebojów to nie Wia-domości (choć pewnie wielu politykówchciałoby mieć taką ilość słuchaczy). Pozatym audycja muzyczna nie powinna zaj-mować się podatkami, walką ugrupowańczy biopaliwami. Warto natomiast przywo-łać pewne wydarzenie z czasów Stanu Wo-jennego. Kiedy Maanam dostał wilczy bi-let za odmowę występu przed kierownic-twem PZPR, rozgłośnie radiowe otrzyma-ły zakaz grania utworów zespołu. Nie-dźwiecki, który sam montuje prowadzonąna żywo audycję zaryzykował karkołom-ny zabieg - zamiast całej piosenki przezminutę nadawał werble, które doskonaleoddawały posępną atmosferę tamtych dni.Władze nie miały pukntu zaczepnienia iaudycji nie zdjęto z anteny. Natomiast echotego wydarzenia było bardzo duże. Jestempełen podziwu dla Niedźwia (kolejny pseu-donim autora), tym bardziej, że za drob-niejsze wykroczenia można było ściągnącna siebie karzące ramię Partii.

Widać więc wyraźnie, że pośródkomercji i tandety można stworzyć pro-gram, który od 21 lat jest popularny i ce-niony. Niedźwiecki stworzył mądrą i war-tościową audycję o niezaprzeczalnych wa-lorach zarówno rozrywkowych jak i peda-gogicznych. Połączył to w coś na pozórniewykonalnego. Wystarczyła pasja i wier-ność swoim zasadom - najlepszą ilustracjąjest postawa autora, który odmówił przej-ścia do RadiaZet (pomimo o wiele więk-szej pensji) - stwierdzająca tylko, że są rze-czy, których kupić sie nie da i nic tego niezmieni.

Numer 2 (luty 2004)

Page 11: Obserwator nr 2 marzec 2004

11

Mańkut w świeciepraworęcznychAleksandra Krawiec

Czasy, kiedy mamy zabraniały dzieciom pisać lewą ręką, gdy w szkole

za leworęczność stało się w kącie, a kan-dydaci na studia musieli skrzętnie ukrywaćswoją odmienność dawno minęły. Jednakrównież dziś nietrudno dostrzec, że naszacywilizacja jest cywilizacją praworęcz-nych.

Leworęczność związana jest z roz-wojem ruchowym człowieka. W toku tegorozwoju kształtuje się przewaga jednej rękinad drugą, która przy jednoczesnej rucho-wej ich koordynacji pozwala osiągnąć wy-soki stopień sprawności. Uwarunkowanagenetycznie przewaga stronna czynności,zwana lateralizacją, polega na częstymwyborze dominującego narządu, którywykonuje daną czynność lepiej, szybciej,z większą precyzją i siłą. U ludzi prawo-ręcznych dominuje lewa półkula mózgu-u leworęcznych zaś na odwrót prawa pół-kula.

Do typowej przewagi ręki prawejnad lewą dostosowane zostały urządzeniatechniczne codziennego użytku na całymświecie. Od 1992 roku światowa organiza-cja zrzeszająca mańkutów, z siedzibą wWielkiej Brytanii, organizuje międzynaro-dowy dzień osób leworęcznych. Jego ce-lem jest zwrócenie uwagi praworęcznegoświata na utrudnienia, z jakimi borykająsię leworęczni każdego dnia.

13% mieszkańców globu wykonu-je większość czynności lewą ręką. Fałszy-wy jest pogląd o rzekomo większej inteli-gencji leworęcznych. Badania wskazująjednak, że dominacja prawej półkuli mó-zgu idzie w parze z uzdolnieniami arty-stycznymi. Charles Chaplin, Michał Anioł,Leonardo da Vinci, Marilyn Monroe, Vin-cent van Gogh, Jimi Hendrix, Nicole Kid-man, Albert Einstein- tych sławnych ludziłączy leworęczność. Wśród uzdolnionychmuzycznie mańkuci stanowią ponad poło-wę. Nie zabrakło ich również w historii-prezydenci Stanów ZjednoczonychRonald Reagan, George Bush i Bill Clin-ton ważne dokumenty podpisywali lewąręką.

Dla wielu rodziców taka subtelnaodmienność ich dziecka stanowi problem.Wciąż pokutuje przeświadczenie o słabo-ści ludzi piszących lewą ręką. Na szczę-ście sytuacji, kiedy rodzice lub nauczycie-le próbują na siłę przestawić dziecko na-

praworęczność, jest coraz mniej.Jedną z wielu, często niedostrzega-

nych, ale jednak istniejących trudności dlaleworęcznego dziecka jest opanowanieumiejętności pisania. Jak łatwo zauważyćnasze pismo dostosowane jest do osób pra-woręcznych, piszemy zawsze od lewej stro-ny do prawej co zmusza do określonegokierunku ruchu oraz właściwego ustawie-nia długopisu. Zasadniczo jednak dzieciszybko, w sposób naturalny przystosowująsię do tych warunków, akceptują też ko-nieczność siadania z lewej strony ławki,by nie przeszkadzać praworęcznemu kole-dze i pamiętają o ustawieniu lampki z pra-wej strony biurka tak, by cień lewej rękinie utrudniał pisania. Zwykle niemożliwejest również używanie pióra, gdyż usta-wienie ręki powoduje rozmazywanie tek-stu. Z czasem człowiek leworęczny naby-wa umiejętność automatycznego przetwa-rzania wszelkich obrazowych instrukcji(np. jak wykonać dwutakt) na ich lustrza-ne odbicie, umie dyskretnie zmienić układsztućców na stole, a mamy nie niepokoijuż widok dziecka krojącego chleb lewąręką.

Wreszcie mańkut wkracza w rze-czywistość komputerów. Tu specjalizacjastronna czynności zdecydowanie traci naznaczeniu. Klawiatura zmusza do używa-nia zarówno prawej, jak i lewej ręki. Pew-na rysa na sprawiedliwości wirtualnegoświata dotyczy posługiwania się myszką.Wprawdzie już od dłuższego czasu istniejąmodele przystosowane dla leworęcznych,ale w większości sal komputerowych nieprzywiązuje się wagi do tego typu detali.Potrzeb leworęcznych nie uwzględnionorównież w wielu uniwersyteckich salachwykładowych- krzesła z rozkładaną niby-ławką wyłącznie z prawej strony wpraw-dzie oszczędzają miejsce i uczą cierpliwo-ści, ale jednocześnie zmuszają leworęcz-nych do pisania na kolanie co ma z koleinegatywny wpływ na wygodę i poziomgraficzny pisma.

Jako jedna ósma społeczeństwa le-woręczni nie są w stanie zmienić tradycji ipowszechnie przyjętych zasad. Tak jak inniwitają się prawą ręką lub są czyjąś prawąręką, ale z drugiej strony nikt nie sprawiim przykrości zarzutem posiadania dwóchlewych rąk. Warto więc docenić odmiennąspecjalizację stronną czynności jako kolej-ny przejaw jakże potrzebnego zróżnicowa-nia w ramach naszego gatunku.

Numer 2 (luty 2004)

„Fides et Ratio”

Club „Fides st Ratio” zaprasza na spotka-nie z archeologiem prof. Karolem Myśliw-cem, które odbedzie się 25 lutego br. ogodzinie 19:00 w sali Kościoła ŚrodowiskTwórczych na pl. teatralnym 18. StudeckiF&R Club działający przy DuszpasterstwieŚrodowisk Twórczych na Placu Teatralnymw Warszawie, organizuje spotkania z wy-bitnymi przedstawicielami świata kultury,nauki, biznesu, dyplomacji, sportu. Gość-mi cyklu „Rozmowy na nowy wiek” bylim.in.: Jerzy Kulej, Edmund Wnuk- Lipiń-ski, Magdalena Bajer, Maciej Iłowiecki,Ernest Bryll, Erwin Axer i Ewa Starowiey-ska, Stefan Frankiewicz, Krzysztof Piesie-wicz, Wiesław Chrzanowski, Maja Komo-rowska, Kazimierz Górski, prof. Karol My-śliwiec- archeolog.. Klub pragnie pomócmłodym w odnalezieniu podstawowychpunktów orientacji we współczesnym świe-cie, pobudzić do twórczego myślenia. Torównież szkoła życia, jak być profesjona-listą. Podczas warsztatów studenci danejspecjalności mają możliwość zapoznaniasię i szkolenia w dziedzinie, której nie ujętow programie ich studiów, a jest konieczna,by funkcjonować w dzisiejszym świecie.Studenci odbywają warsztaty z logopedii,pracy z kamerą, sporządzania biznespla-nów. marketnigu itp. Spotkania rozwijająw studentach zdolności organizacyjne iprzywódcze (umiejętności konferansjer-skie, kierowanie spotkaniami i debatami,zabieranie głosu w debacie, druk i kolpor-taż plakatów, zapraszanie gości). Każdespotkanie zawiera elementy artystyczne:muzyczne, wokalne, chóralne.

Page 12: Obserwator nr 2 marzec 2004

12

Numer 2 (luty 2004)

Mrugnięcie okaJakub Witkowski

Myślę, że pisanie recenzji lub opi-sów rzeczy nowych w muzyce jest

jakby powielaniem tego, co i tak jesteściew stanie przeczytać gdzieś w czasopi-smach, niekoniecznie stricte muzycznych.Pewnie bym was znudził opisem nowejpłyty Stinga, Iron Maiden, Deep Purple, itak dalej, i tak dalej. A ja chcę zmusić wastrochę do poszukiwań, a może trochę doucieczki w świat bardziej indywidualny iprzemyślany, przez co często bardziej wy-jątkowy.

Artykuł ten chciałbym poświęcićbrytyjskiej grupie Anathema. Pewnie wie-lu fanom ciężkiego grania nazwa ta obiłasię o uszy, ale to co dzisiaj zespół prezen-tuje jest doskonałym przykładem subtel-nego rozwoju i odważnego kroku w styli-styce, na co nie każdego stać.

Kariera zespołu zaczęła się w 1990roku w Liverpoolu. Od początku niezmien-nie w zespole działali Vincent Cavanagh iDaniel Cavanagh, dzisiejszy filar twórczyAnathemy. Zaczynali taśmami demo, któ-re przesiąknięte były fascynacją metalemekstremalnym w stylu Slayer i Bathory.Moim zdaniem przygodę z Anathemąwarto zaczynać od roku 1994, kiedy ze-spół wypuścił na rynek minialbum Pente-cost III. To taka zapowiedź przyszłego szla-ku, którym grupa pójdzie, jednak nie każ-dy będzie w stanie przetrawić to wydaw-nictwo, wciąż mówimy bowiem o dośćciężkim graniu, choć dużo w tym już pa-tosu i dostojeństwa.

Kolejna studyjna płyta The SilentEnigma to początek stylu, który stworzyłaAnathema, a w którym odnajduję taką wy-jątkowość. Na uwagę zasługuje utwór ADying Wish, muzycznie już odpowiadają-cy temu co pojawia się na późniejszych al-

bumach, choć w linii wokalnej czerpiącyz estetyki doom metalu, korzeni Anathe-my.

Po The Silent Enigma przychodziEternity, pierwszy album zrywający wyraź-nie z korzeniami, z metalem, a kierującysię w stronę rocka na podbudowie metalu imuzyki progresywnej, choć nie w czystejpostaci. Do tego często dochodzą odgłosynatury. W ten sposób powstaje styl Ana-themy, jeden jedyny, niedający się szuflad-kować. Jak każdy album tej grupy niesiew warstwie tekstowej pesymizm, niemalszaleństwo wynikające z zagubienia wżyciu, w uczuciach. Co ciekawe, teksty sąnajczęściej dziełem indywidualno-zbioro-wym, czyli przeważnie autorstwa jednegoz członków zespołu, a pasującym do kon-wencji całego albumu w niemal tak ideal-ny sposób, że mamy wrażenie słuchaniaconcept albumu, na dodatek bedącego dzie-łem jednej osoby.

Kolejne płyty Altenative4, Judge-ment i A Fine Day to Exit są pogłębieniemsubtelnego stylu zespołu, na który składasię muzyka i teksty. Osobiście, gdyby ktośmnie spytał o moją ulubioną i jednocze-śnie najlepszą płytę Anathemy, odpowie-działbym pytaniem: Muzycznie czy teksto-wo? Tekstowo zdecydowanie cenię najbar-dziej Alternative4, historię mężczyznyopuszczonego przez kobietę, która wcze-śniej zrujnowała go psychicznie. Teksty po-rażają bólem i emocjami zmieszanymi zesmutkiem graniczącym z szaleństwem.Najważniejsze jednak, że rzecz kończy sięnadzieją... Muzycznie płyta bardzo dobraale jednocześnie wymagająca, bo dla nie-cierpliwych nieprzystępna. Trafia do ser-ca za dziesiątym, może piętnastym ra-zem...Już od początku pięknie się zaczy-na: elektronicznie czysty fortepian i sło-wa: ”we are just a moment in time, a blinkof an eye...”. To musi zmuszać do reflek-sji. Muzycznie najlepszy to A Fine Day toExit, najbardziej dopracowany, najbardziejprogresywny. Dużo tu zmian tempa, mie-szających się styli, a do tego odgłosy natu-ry. Piękne. Szczególnie trzy ostatnie: Pa-nic, A Fine Day to Exit i A TemporaryPeace zakończony oceaniczną impresją imonologiem w tle. Zachęcam do odkryciaprawdziwej perły, dobrze, że mało znanej,bo przez to bardziej naszej, osobistej...

Warto zajrzeć: www.peaceville.comoraz www.rockmetal.art.plPłytyAnathemy:Crestfallen,Peaceville1992,Ep

Nie mam tu na myśli górnolotnych ocze-kiwań, ale zwykłą proze życia. Jak czestosłysze od zdolnych ludzi, piszących cie-kawy i elegancki sposób, że nie napisząnic dla „Obserwatora”. Powód? Bo się boją,że sobie nie poradzą. Bo nigdy wcześniejnikt nie mówił do nich otwarcie ile są war-ci i jak bardzo ich ceni. W taki oto sposóbtkwią w spirali marazmu, która do nicze-go nie prowadzi, ale jest przynajmniej zna-na i przewidywalna. Jak bardzo różnią sięod Aragorna, który boi się, ale woli zary-zykować i przegrać, niż do końca życiamieć świadomość własnej słabości i tchó-rzostwa. Przesłanie jakie płynie z „Powro-tu Króla”, jak i z innych baśniowych opo-wieści to nie tylko piękno wyrazu, ale teżmądrość, z której warto zacząć korzystać.Tolkien w swojej trylogii przypomniał namo czymś o czym bez przerwy zapomina-my. Przypomina nam na ile nas stać, ileporafimy dokonać, ile zmienić w naszymżyciu jeżeli tylko wierzymy w siebie i wto ,że bez wzgledu na wszystko dobro i takzwycięży. Pamiętajmy o jeszcze jednej rze-czy - dobro już zwycieżyło - dwa tysiącelat temu na Golgocie. Teraz to już kwestiaopowiedzenia sie po jednej ze stron. I na-gle wszystko zrobiło sie proste. Dlaczegowięc ciągle o tym zapominamy?

(dokończenie ze str. 2)

Z założenia recenzja„Powrotu Króla”

Serenades, Peaceville 1993, LpPentecostIII, Peaceville1994, EpThe Silent Enigma, Peaceville1995, LpEternity, Peaceville1996, LpAlternative4, Peaceville1998, LpJudgement, Peaceville1999, LpA Fine Day to Exit, Peaceville2001, LpNa jesieni tego roku miał ukazać się nowyalbum, ale...