niedziela, 6 września 2015 r. 3 „Dreszcze” – Festiwal w...

4
Pokój zamknięty na klucz RECENZJA | W ciągu dziesięciu lat zagrała w 27 filmach. Była muzą Wajdy, Kutza i Hasa, a Meryl Streep do tej pory zachwyca się jej talentem. Jaka naprawdę była Elżbieta Czyżewska? Próbą odpowiedzi na to pytanie jest film „Aktorka” Bystra, szalenie zabawna, szybka i inteligentna – tak wspomina ją Beata Tyszkiewicz. W Polsce zyskała ogrom- ną popularność, jednak większą część życia spędziła w Stanach. U szczytu ka- riery, okrzyknięta jedną z największych gwiazd polskiego kina lat 60., w 1956 roku wychodzi za mąż za Davida Hal- berstama – amerykańskiego dzienni- karza i pisarza. Jak Marylin Monroe i Arthur Miller: ona jest wielką gwiazdą, on zdobywcą Nagrody Pulitzera i kore- spondentem w Warszawie. Po artykule, w którym wytknął ekipie Gomułki anty- semityzm, Halberstam zostaje zmuszo- ny do opuszczenia Polski. Czyżewska wyjeżdża wraz z mężem. Osiedlają się w Nowym Jorku, gdzie aktorka spędzi najbliższych 30 lat. W latach 90. Czyżew- ska podejmie co prawda próbę powrotu na deski rodzimych teatrów, jednak bez powodzenia. Sama aktorka traktowała ten epizod jak podróż w czasie: – Mnie się wydaje, że jak wracam do Polski, to ona ma być taka sama. Oczywiście nie w sensie politycznym. Chodzi o to, że mój kraj traktuję jak pokój zamknięty na klucz. Ja go teraz otwieram, wchodzę, trochę odkurzę i wszystko wróci. Kiedy patrzę na kogoś kto się posunął, utył, po- siwiał, to myślę, że to nie dotyczy mnie. A jednak. Tyle, że w moim przypadku, publiczność nie miała szansy przyzwy- czaić się do tego. Być może to właśnie stanowiło największy problem. Natomiast na zrobienie kariery w Sta- nach nie pozwolił jej słowiański akcent. Duża część filmu poświęcona jest ak- centowi, bo to przez niego jej się nie udało. Zresztą udać się nie mogło. W fil- mie pada nawet zdanie, że tak naprawdę chyba Penelope Cruz i Marion Cotillard są jedynymi rozpoznawalnymi na świe- cie aktorkami, dla których angielski nie jest językiem ojczystym. O braku suk- cesów zdecydował też charakter. Poza tym w Nowym Jorku konkurencja jest tak duża, że emigranci nigdy nie zrobią tam takiej kariery jak w krajach macie- rzystych – tłumaczy reżyserka filmu Kinga Dębska. Zrealizowany przez Kingę Dębską i Marię Konwicką, film skupia się przede wszystkim na amerykańskim okresie życia Czyżewskiej. Siłą tego dokumen- tu jest wielogłos, zestawienie różnych punktów widzenia. W „Aktorce” pol- scy i amerykańscy przyjaciele, rodzina oraz współpracownicy wspominają jej wielki talent, upór i determinację, klasę oraz osobowość. Pisząc o „Aktorce“ nie sposób nie wspomnieć o samym procesie realizacji filmu. Maria Konwicka i Kinga Dębska podzieliły się zdjęciami. Wywiady prze- prowadzały osobno, jednak obu towa- rzyszył ten sam operator – Radosław Ładczuk, co pozwoliło na zachowanie spójności. Chociaż nad montażem czu- wała głównie Dębska, to Maria Kon- wicka oglądała różne wersje i współ- decydowała o ostatecznym kształcie dokumentu. Film, znany już z telewizji i licznych pokazów festiwalowych, cze- ka na dystrybucję kinową, której podję- ła się firma Solopan. Klaudia Kryńska Magazyn dziennikarzy i reporterów Fundacji Centrum Badań i Edukacji im. ryszarda Kapuścińskiego Byliśmy świadkami dyskusji, czy twórcy nie próbują wybielić Romów Hommage à Kieślowski 2015 2 Bortkiewicz i Zajączkowska o „Nocy Walpurgi” Magowski: chuchałem Kieślowskiemu 3 „Dreszcze” – życiorys przetworzony In Situ poza filmem niedziela, 6 września 2015 r. 3 Aktorka, reż. Kinga Dębska, Maria Konwicka/Polska/2015/ 71 min. – niedziela 06.09, g. 20:25, Kinoteatr Zdrowie 4 Festiwal w kadrze Sokołowsko pół wieku temu Suma wszystkich aktorek KLAUDIA KRYńSKA: Co wpłynęło na wybór bohaterki? KINGA DęBSKA: Elżbieta Czyżew- ska była sumą wszystkich aktorek. Rogata dusza, charakterna piękność, załapała się na wszystkie plusy i na minusy tego zawodu. Jeśli więc ktoś lubi aktorki, a ja za nimi przepadam, to Czyżewska jest bo- haterką wymarzoną. Kiedy otrzymałam propozycję zrobienia tego dokumentu, na podstawie scenariu- sza Marii Konwickiej, wiedziałam od razu, że taka szansa się nie powtórzy. W dodatku byłam tuż przed wyjaz- dem na stypendium do Stanów, więc uznałam, że to świetna okazja, aby pooddychać tym samym powietrzem co Czyżew- ska, wypić kawę z ludźmi, którzy ją znali, zobaczyć ją ich oczami. Dlaczego skupiły się panie na amerykańskim okresie jej życia? Na ten temat powstało w Polsce wiele plotek. Wszyscy powtarzali, że się rozpiła, że straciła swoją szansę, że miała być polską Marylin Monroe, a nic z tego nie wyszło. Natomiast podczas pracy okazało się, że ta hi- storia jest o wiele bardziej skompli- kowana. Co prawda, wyjazd zamknął przed nią wiele drzwi, ale w pewnym momencie zaczęła sobie świetnie radzić. Dostała kilka ciekawych ról na Broadwayu i gdyby nie choroba pewnie grałaby do dziś. Podjęła jednak próbę powrotu do Polski… To prawda, ale oj- czyzna jej nie przyję- ła. Powody były dwa: z jednej strony widzo- wie zapamiętali ją jako dwudziestoparoletnią trzpiotkę i trudno było im się pogodzić z jej przemianą. Po drugie jej porażka na Zachodzie zabolała nas podwójnie, bo kto miałby zrobić tam karierę, jak nie gwiazda tego formatu. Marzę, by nakręcić o niej film fabularny. Właśnie o tym okresie, gdy próbowała wrócić do Polski. Zastanawia mnie jakie to uczucie: próbujesz wrócić do kraju po latach, a on cię już nie chce, bo pamięta cię młodą. Czeskie Lwy w Sokołowsku ROZMOWA | Ile prawdy kryje się w powiedzeniu „jak w czeskim filmie”? O współczesnym kinie z ojczyzny Miloša Formana z Petrem Vlckiem, szefem produkcji festiwalu w Ołomuńcu, rozmawia Paulina Godlewska. „Na Festiwalu Hommage à Kieślow- ski można zobaczyć dwa filmy cze- skie, „Olga” i „Cesta Ven”. Czy są one reprezentatywne dla współczesnego kina czeskiego? Przygotowując nasz program zastana- wialiśmy się, które filmy tutaj pokazać. Nie wiedzieliśmy wtedy, że właśnie one otrzymają Czeskie Lwy, nasze Oscary. „Olga” została uznana za najlepszy film dokumentalny zeszłego roku, a „Cesta Ven” za najlepszą fabułę. Ucieszyliśmy się bardzo, że nasz wybór był trafiony. Oczywiście, nie tylko te dwa tytuły są reprezentatywne dla kinematografii cze- skiej. Zdaniem środowiska, „Cesta Ven” jest najlepszym filmem sezonu, ale wi- downia ma swoich faworytów. O czym mówią te filmy? „Cesta Ven” jest paradokumentem. Opo- wiada o życiu młodej kobiety, która ma małe dziecko i, co najważniejsze, jest Romką. Sta- ra się znaleźć swoje miejsce pod słońcem – w Czechach, gdzie Romowie są większym problemem społecznym niż w Polsce. Mimo licznych nagród, jakie otrzymał ten film, by- liśmy świadkami dyskusji, czy twórcy nie próbują wybielić społeczności romskiej. Bohaterką drugiego filmu jest nie- żyjąca już Olga Havlova, ciesząca się niezwykłą sympatią Czechów. To bardzo ciekawa osoba, pozostała wierna swoim ideałom. Ten film odbiega od dzisiejszego kanonu telewizyjnego, to mozaika pozbierana ze starych materia- łów filmowych, obraz prywatny, niemal intymny. Jakie tematy najczęściej poruszają czeskie dokumenty? Trudno powiedzieć, czy są jakieś tema- ty, które preferujemy. Zawsze film doku- mentalny kieruje się w stronę tematów kontrowersyjnych i najbardziej aktual- nych. Także najnowsze filmy starają się prowokować, wzbudzać dyskusję. Oczy- wiście, są też tematy polityczne, ekono- miczne oraz te dotyczące ludzi z margi- nesu społecznego. Na świecie najbardziej znana jest Helena Treštíková, która śledzi swoich bohaterów przez długi czas, a potem montuje z tego filmy. A inni? W tym roku ukazał się jej najnowszy film T eštíkovej – „Mallory”, który otrzy- mał nagrodę w Cannes. Jeśli chodzi o innych czeskich dokumentalistów, to warto wymienić Filipa Remundal i Vita Klusaka, znanych dzięki filmowi „Czeski sen” . Mamy też grupę młodych, bardzo utalentowanych kobiet. Jest pan dyrektorem festiwalu w Oł- muńcu. Jaka jest jego tematyka? W tym roku mieliśmy 50. edycję. Na- stawiamy się na filmy popularnonaukowe [science docs]. Mamy konkursy filmów czeskich i konkurs międzynarodowy, oceniamy też krótkie formy. Zapraszamy różnych gości, głównie naukowców i po- pularyzatorów nauki, co roku do Ołomuń- ca przyjeżdża kilkaset osób. Nowe pokolenie ma głos ANALIZA | Współczesne kino czeskie to pojęcie bardzo sze- rokie, które trudno zamknąć w jakichś ramach i określić jego dominujące cechy. Nie ma dziś jednej „czeskiej szkoły”. Można zauważyć jednak, że czeskie kino fabularne ostatnio bardzo zwolni- ło, a dokumenty zdobywają coraz więcej nagród filmowych. Nie można jednak mówić o śmierci filmów fabularnych w Czechach. Nadal znajdziemy tu wiele interesujących tytułów. Warto zobaczyć Godny uwagi jest przede wszyst- kim film „Cesta Ven”, który gości na tegorocznym festiwalu Hommage à Kieślowski. Doceniono go nie tylko w Czechach i Polsce, doczekał się rów- nież pokazu na festiwalu w Cannes. To jeden z większych sukcesów czeskiego kina w ostatnich latach. Ciekawym fil- mem jest również „Kobry a Užovky”, wyróżniony za rolę męską w Karlowych Warach. Miłośnicy czeskiego kina nie znajdą tu oczekiwanego zazwyczaj ty- powego humoru i ironii, ale brutalne spojrzenie na rzeczywistość. Autor wchodzi zza kamery Wyróżnikiem czeskiego kina jest na pewno dokument. Wśród reżyserów szczególnie doceniani są Martin Ma- reczek oraz Miroslav Janek, gość te- gorocznego festiwalu Hommage à Kie- ślowski. Czeskie dokumenty cechuje osobiste spojrzenie autora na problem. Nie chowa się on za kamerą i jest w tych filmach coraz bardziej widoczny. Między nowym a starym Po rozpadzie Czechosłowacji fil- mowcy najczęściej skupiali się na roz- rachunku z minionym reżimowi, który upadł wraz z aksamitną rewolucją. Dzisiejsze kino uwolniło się od histo- rycznych powinności. Do głosu doszło nowe pokolenie - ilu reżyserów, tyle po- mysłów i tematów. Nie ma ograniczeń w kwestii tematu czy ilości zużytej ta- śmy, zmory kinematografii czechosło- wackiej. Nadal powstają uwielbiane przez publiczność komedie, jakkol- wiek nie są to już wyłącznie komedie miejskie, zamykające się w kręgu pro- blemów klasy średniej – częściej na ekranie pojawia się prowincja, jak też ludzie z nizin społecznych. Paulina Godlewska Cesta Ven, reż. Petr Vaclav/Cze- chy 2014/103 min., wprowadze- nie: Petr Vlcek – niedziela, godz. 12.00, Kinoteatr Zdrowie Panel dyskusyjny Nowe Kino Czeskie – Czeskie kino oczami Polaków, goście: Miroslav Janek, Jarmila Polakova, Petr Vlcek, prowadzenie: Stanisław Zawiśliński, godz. 13.30, Kino przy kinie/Kawiarenka (FOT. MATERIAŁY PRASOWE (FOT. YOUTUBE FOT. ANGELIKA BRZOSTEK

Transcript of niedziela, 6 września 2015 r. 3 „Dreszcze” – Festiwal w...

Page 1: niedziela, 6 września 2015 r. 3 „Dreszcze” – Festiwal w ...maciejwysocki.com/wp-content/uploads/2016/04/Nowy-Folder... · Pokój zamknięty na klucz ... Próbą odpowiedzi

Pokój zamknięty na kluczRECENZJA | W ciągu dziesięciu lat zagrała w 27 filmach. Była muzą Wajdy, Kutza i Hasa, a Meryl Streep do tej pory zachwyca się jej talentem. Jaka naprawdę była Elżbieta Czyżewska? Próbą odpowiedzi na to pytanie jest film „Aktorka”

Bystra, szalenie zabawna, szybka i inteligentna – tak wspomina ją Beata Tyszkiewicz. W Polsce zyskała ogrom-ną popularność, jednak większą część życia spędziła w Stanach. U szczytu ka-riery, okrzyknięta jedną z największych gwiazd polskiego kina lat 60., w 1956 roku wychodzi za mąż za Davida Hal-berstama – amerykańskiego dzienni-karza i pisarza. Jak Marylin Monroe i Arthur Miller: ona jest wielką gwiazdą, on zdobywcą Nagrody Pulitzera i kore-spondentem w Warszawie. Po artykule, w którym wytknął ekipie Gomułki anty-semityzm, Halberstam zostaje zmuszo-ny do opuszczenia Polski. Czyżewska wyjeżdża wraz z mężem. Osiedlają się w Nowym Jorku, gdzie aktorka spędzi najbliższych 30 lat. W latach 90. Czyżew-ska podejmie co prawda próbę powrotu na deski rodzimych teatrów, jednak bez powodzenia. Sama aktorka traktowała ten epizod jak podróż w czasie: – Mnie się wydaje, że jak wracam do Polski, to ona ma być taka sama. Oczywiście nie w sensie politycznym. Chodzi o to, że mój kraj traktuję jak pokój zamknięty na klucz. Ja go teraz otwieram, wchodzę, trochę odkurzę i wszystko wróci. Kiedy patrzę na kogoś kto się posunął, utył, po-siwiał, to myślę, że to nie dotyczy mnie. A jednak. Tyle, że w moim przypadku, publiczność nie miała szansy przyzwy-czaić się do tego. Być może to właśnie stanowiło największy problem.

Natomiast na zrobienie kariery w Sta-nach nie pozwolił jej słowiański akcent. – Duża część filmu poświęcona jest ak-centowi, bo to przez niego jej się nie

udało. Zresztą udać się nie mogło. W fil-mie pada nawet zdanie, że tak naprawdę chyba Penelope Cruz i Marion Cotillard są jedynymi rozpoznawalnymi na świe-cie aktorkami, dla których angielski nie jest językiem ojczystym. O braku suk-cesów zdecydował też charakter. Poza tym w Nowym Jorku konkurencja jest tak duża, że emigranci nigdy nie zrobią tam takiej kariery jak w krajach macie-rzystych – tłumaczy reżyserka filmu Kinga Dębska.

Zrealizowany przez Kingę Dębską i Marię Konwicką, film skupia się przede wszystkim na amerykańskim okresie życia Czyżewskiej. Siłą tego dokumen-tu jest wielogłos, zestawienie różnych punktów widzenia. W „Aktorce” pol-scy i amerykańscy przyjaciele, rodzina oraz współpracownicy wspominają jej wielki talent, upór i determinację, klasę oraz osobowość.

Pisząc o „Aktorce“ nie sposób nie wspomnieć o samym procesie realizacji filmu. Maria Konwicka i Kinga Dębska podzieliły się zdjęciami. Wywiady prze-prowadzały osobno, jednak obu towa-rzyszył ten sam operator – Radosław Ładczuk, co pozwoliło na zachowanie spójności. Chociaż nad montażem czu-wała głównie Dębska, to Maria Kon-wicka oglądała różne wersje i współ-decydowała o ostatecznym kształcie dokumentu. Film, znany już z telewizji i licznych pokazów festiwalowych, cze-ka na dystrybucję kinową, której podję-ła się firma Solopan.

Klaudia Kryńska

Magazyn dziennikarzy i reporterów Fundacji Centrum Badań i Edukacji im. ryszarda Kapuścińskiego

Byliśmy świadkami dyskusji, czy twórcy nie próbują wybielić Romów

Hommage à Kieślowski 2015

2Bortkiewicz i Zajączkowska o „Nocy Walpurgi”Magowski: chuchałem Kieślowskiemu 3

„Dreszcze” – życiorys przetworzonyIn Situ poza filmem

niedziela, 6 września 2015 r.

3

Aktorka, reż. Kinga Dębska, Maria Konwicka/Polska/2015/ 71 min. – niedziela 06.09, g. 20:25, Kinoteatr Zdrowie

4Festiwal w kadrzeSokołowsko pół wieku temu

Suma wszystkich aktorek Klaudia KryńsKa: Co wpłynęło

na wybór bohaterki?Kinga dębsKa: Elżbieta Czyżew-

ska była sumą wszystkich aktorek. Rogata dusza, charakterna piękność, załapała się na wszystkie plusy i na minusy tego zawodu. Jeśli więc ktoś lubi aktorki, a ja za nimi przepadam, to Czyżewska jest bo-haterką wymarzoną. Kiedy otrzymałam propozycję zrobienia tego dokumentu, na podstawie scenariu-sza Marii Konwickiej, wiedziałam od razu, że taka szansa się nie powtórzy. W dodatku byłam tuż przed wyjaz-dem na stypendium do Stanów, więc uznałam, że to świetna okazja, aby pooddychać tym samym powietrzem co Czyżew-ska, wypić kawę z ludźmi, którzy ją znali, zobaczyć ją ich oczami.

Dlaczego skupiły się panie na amerykańskim okresie jej życia?

Na ten temat powstało w Polsce wiele plotek. Wszyscy powtarzali, że się rozpiła, że straciła swoją szansę, że miała być polską Marylin Monroe, a nic z tego nie wyszło. Natomiast

podczas pracy okazało się, że ta hi-storia jest o wiele bardziej skompli-kowana. Co prawda, wyjazd zamknął przed nią wiele drzwi, ale w pewnym momencie zaczęła sobie świetnie radzić. Dostała kilka ciekawych ról na Broadwayu i gdyby nie choroba pewnie grałaby do dziś.

Podjęła jednak próbę powrotu do Polski…

To prawda, ale oj-czyzna jej nie przyję-ła. Powody były dwa: z jednej strony widzo-wie zapamiętali ją jako dwudziestoparoletnią trzpiotkę i trudno było im się pogodzić z jej przemianą. Po drugie

jej porażka na Zachodzie zabolała nas podwójnie, bo kto miałby zrobić tam karierę, jak nie gwiazda tego formatu.

Marzę, by nakręcić o niej film fabularny. Właśnie o tym okresie, gdy próbowała wrócić do Polski. Zastanawia mnie jakie to uczucie: próbujesz wrócić do kraju po latach, a on cię już nie chce, bo pamięta cię młodą.

Czeskie Lwy w SokołowskuROZMOWA | Ile prawdy kryje się w powiedzeniu „jak w czeskim filmie”? O współczesnym kinie z ojczyzny Miloša Formana z Petrem Vlckiem, szefem produkcji festiwalu w Ołomuńcu, rozmawia Paulina Godlewska.

„Na Festiwalu Hommage à Kieślow-ski można zobaczyć dwa filmy cze-skie, „Olga” i „Cesta Ven”. Czy są one reprezentatywne dla współczesnego kina czeskiego?

Przygotowując nasz program zastana-wialiśmy się, które filmy tutaj pokazać. Nie wiedzieliśmy wtedy, że właśnie one otrzymają Czeskie Lwy, nasze Oscary. „Olga” została uznana za najlepszy film dokumentalny zeszłego roku, a „Cesta Ven” za najlepszą fabułę. Ucieszyliśmy się bardzo, że nasz wybór był trafiony. Oczywiście, nie tylko te dwa tytuły są reprezentatywne dla kinematografii cze-skiej. Zdaniem środowiska, „Cesta Ven” jest najlepszym filmem sezonu, ale wi-downia ma swoich faworytów.

O czym mówią te filmy?„Cesta Ven” jest paradokumentem. Opo-

wiada o życiu młodej kobiety, która ma małe dziecko i, co najważniejsze, jest Romką. Sta-ra się znaleźć swoje miejsce pod słońcem – w Czechach, gdzie Romowie są większym problemem społecznym niż w Polsce. Mimo licznych nagród, jakie otrzymał ten film, by-liśmy świadkami dyskusji, czy twórcy nie próbują wybielić społeczności romskiej.

Bohaterką drugiego filmu jest nie-żyjąca już Olga Havlova, ciesząca się niezwykłą sympatią Czechów.

To bardzo ciekawa osoba, pozostała wierna swoim ideałom. Ten film odbiega od dzisiejszego kanonu telewizyjnego, to mozaika pozbierana ze starych materia-

łów filmowych, obraz prywatny, niemal intymny.

Jakie tematy najczęściej poruszają czeskie dokumenty?

Trudno powiedzieć, czy są jakieś tema-ty, które preferujemy. Zawsze film doku-mentalny kieruje się w stronę tematów kontrowersyjnych i najbardziej aktual-nych. Także najnowsze filmy starają się prowokować, wzbudzać dyskusję. Oczy-wiście, są też tematy polityczne, ekono-miczne oraz te dotyczące ludzi z margi-nesu społecznego.

Na świecie najbardziej znana jest Helena Treštíková, która śledzi swoich bohaterów przez długi czas, a potem montuje z tego filmy. A inni?

W tym roku ukazał się jej najnowszy film T eštíkovej – „Mallory”, który otrzy-mał nagrodę w Cannes. Jeśli chodzi o innych czeskich dokumentalistów, to warto wymienić Filipa Remundal i Vita Klusaka, znanych dzięki filmowi „Czeski sen” . Mamy też grupę młodych, bardzo utalentowanych kobiet.

Jest pan dyrektorem festiwalu w Oł-muńcu. Jaka jest jego tematyka?

W tym roku mieliśmy 50. edycję. Na-stawiamy się na filmy popularnonaukowe [science docs]. Mamy konkursy filmów czeskich i konkurs międzynarodowy, oceniamy też krótkie formy. Zapraszamy różnych gości, głównie naukowców i po-pularyzatorów nauki, co roku do Ołomuń-ca przyjeżdża kilkaset osób.

Nowe pokolenie ma głosANALIZA | Współczesne kino czeskie to pojęcie bardzo sze-rokie, które trudno zamknąć w jakichś ramach i określić jego dominujące cechy. Nie ma dziś jednej „czeskiej szkoły”.

Można zauważyć jednak, że czeskie kino fabularne ostatnio bardzo zwolni-ło, a dokumenty zdobywają coraz więcej nagród filmowych. Nie można jednak mówić o śmierci filmów fabularnych w Czechach. Nadal znajdziemy tu wiele interesujących tytułów.

Warto zobaczyćGodny uwagi jest przede wszyst-

kim film „Cesta Ven”, który gości na tegorocznym festiwalu Hommage à Kieślowski. Doceniono go nie tylko w Czechach i Polsce, doczekał się rów-nież pokazu na festiwalu w Cannes. To jeden z większych sukcesów czeskiego kina w ostatnich latach. Ciekawym fil-mem jest również „Kobry a Užovky”, wyróżniony za rolę męską w Karlowych Warach. Miłośnicy czeskiego kina nie znajdą tu oczekiwanego zazwyczaj ty-powego humoru i ironii, ale brutalne spojrzenie na rzeczywistość.

Autor wchodzi zza kameryWyróżnikiem czeskiego kina jest na

pewno dokument. Wśród reżyserów szczególnie doceniani są Martin Ma-reczek oraz Miroslav Janek, gość te-gorocznego festiwalu Hommage à Kie-ślowski. Czeskie dokumenty cechuje osobiste spojrzenie autora na problem. Nie chowa się on za kamerą i jest w tych filmach coraz bardziej widoczny.

Między nowym a starymPo rozpadzie Czechosłowacji fil-

mowcy najczęściej skupiali się na roz-rachunku z minionym reżimowi, który upadł wraz z aksamitną rewolucją. Dzisiejsze kino uwolniło się od histo-rycznych powinności. Do głosu doszło nowe pokolenie - ilu reżyserów, tyle po-mysłów i tematów. Nie ma ograniczeń w kwestii tematu czy ilości zużytej ta-śmy, zmory kinematografii czechosło-wackiej. Nadal powstają uwielbiane przez publiczność komedie, jakkol-wiek nie są to już wyłącznie komedie miejskie, zamykające się w kręgu pro-blemów klasy średniej – częściej na ekranie pojawia się prowincja, jak też ludzie z nizin społecznych.

Paulina Godlewska

Cesta Ven, reż. Petr Vaclav/Cze-chy 2014/103 min., wprowadze-nie: Petr Vlcek – niedziela, godz. 12.00, Kinoteatr Zdrowie

Panel dyskusyjny Nowe Kino Czeskie – Czeskie kino oczami Polaków, goście: Miroslav Janek, Jarmila Polakova, Petr Vlcek, prowadzenie: Stanisław Zawiśliński, godz. 13.30, Kino przy kinie/Kawiarenka

(FOT. MATERIAŁY PRASOWE

(FOT. YOUTUBE

FOT. ANGELIKA BRZOSTEK

Page 2: niedziela, 6 września 2015 r. 3 „Dreszcze” – Festiwal w ...maciejwysocki.com/wp-content/uploads/2016/04/Nowy-Folder... · Pokój zamknięty na klucz ... Próbą odpowiedzi

2 Hommage à Kieślowski 2015

Młodzi o sobie i innychWOKÓŁ MŁODEGO KINA | Odważne, eksperymentalne i niezależne – takie są filmy pokazywane w bloku „Młode kino” na 5 Festiwalu Homage a Kieślowski.

UciekającW filmach debiutantów, młodzi

bohaterowie nieustannie uciekają. W używki, przemoc lub dosłownie: podróżując autostopem. Zrealizowa-ny w ramach programu „30 minut”, uniwersalny w wymowie „Sandland” oparty został na faktach: zagubione nastolatki szukają swojego miejsca. W krótkiej formie, udało się zawrzeć emocje młodych wraz z ich dylemata-mi, wzlotami i upadkami. Adrian, Mag-da i Anita są jak puzzle w układance o dorosłości, które nie pasują do żadnej z sugerowanych konfiguracji. Sposo-bem na ucieczkę jest planowanie wy-jazdu do Afryki. Podobnie Anka i Dża-stina, bohaterki filmu „Ameryka”. Anka buntuje się ponieważ wiecznie pijany ojciec próbuje ją molestować. Razem z przyjaciółką, z którą łączy ją niezwy-kle mocna więź, ucieka na jeden dzień z domu. Reżyserka, Aleksandra Terpiń-ska, zastosowała ciekawy zabieg – gdy patrzymy na świat oczami Anki, widzi-my jej wyobrażenie o alternatywnym przebiegu zdarzeń. Chłopiec zacze-piający ją przed osiedlowym sklepem, podchodzi do niej by przeprosić. Atrapa pistoletu, należąca do brata Dżastiny, staje się narzędziem, przy pomocy któ-rego dziewczyny dokonują napadu na bank w iście amerykańskim stylu.

WalczącBezskuteczną walkę toczy bohater

dokumentu „One Man Show” Jakuba Piątka. Aktor Marcin Sitek, czeka na rolę życia. Niespełniony aktor przyszedł do znajomego producenta i, zainspiro-wany losem Polaków pracujących wraz z nim na norweskiej farmie, proponuje film o Polakach, szukających lepszego życia na emigracji. Na spotkaniu z pro-ducentem pojawił się również Jakub Piątek. Młody reżyser uznał, że historia 33-letniego aktora, który szuka życiowej

stabilizacji, nadaje się na film będący metaforą losów wielu młodych. Mimo że aktor stara się na różne sposoby wyjść z zaklętego kręgu niepowodzeń, przełomowa rola wciąż nie nadchodzi. W „Rwetesie” Kuby Czekaja bohaterka siłuje się z codziennością. Rytm życia, odmierzany przez zegar wybijający go-dziny, jest dramatycznie jednostajny. Każda kolejna czynność zostaje poka-zana jak zmaganie. W scenie na pływal-ni, widzimy y bohaterkę unoszącą się na powierzchni z ogromnym wysiłkiem. Walczy o każdy łyk powietrza.

MarzącMłodzi twórcy, stawiając pierwsze

kroki w zawodzie, sięgają po niezwy-kle trudne tematy. Pojawia się pytanie, czy istotnie świat młodych pełen jest brutalności, patologii i piętrzących się na każdym kroku problemów. Młodzi bohaterowie żyją w rodzinach na skra-ju patologii. Rodzice jeśli nie piją, to biją i porozumiewają się przy pomocy krzyków. Reżyserzy nie uciekają więc od otaczającej rzeczywistości, lecz umiejętnie ją przetwarzają. Otrzymu-jemy spojrzenie na świat oczami mło-dzieży. Jest on brutalny, pełen pułapek i zasadzek. Jest wymagający, żądający przemyślanych decyzji i emocjonalnej dojrzałości. Ucząc się stawiać kroki w świecie różniącym się od bajek z dzie-ciństwa, pozbawionym pluszowych mi-

siów i aury domowego ciepła, młodzi marzą o czymś niezwykłym i trudno osiągalnym – o zwyczajnym życiu.

Konrad Szczygieł

Lubimy być bezkarniROZMOWA | O wspólnej pracy i najtrudniejszych momentach na planie filmu „Nocy Walpurgi” Małgorzata Zajączkowska i Marcin Bortkiewicz rozmawiają z Mileną Ryćkowską.

Pana film dotyka Holocaustu i wojny, a ten temat zawsze wywołuje wiele dyskusji.

Marcin Bortkiewicz: Decydując się na realizację filmu na motywach mono-dramu „Diva” nie było to dla mnie naj-istotniejsze, bardziej mnie interesowała relacja między ludźmi. Dopiero później, kiedy zacząłem w to wchodzić głębiej, dokumentować temat, poczułem ciężar całej historii. Nie chcę, by to zabrzmiało buńczucznie, ale nie interesuje mnie jak odbierze widownia problem Holocau-stu: gdybym o tym myślał, stałbym się koniunkturalny. Interesuje mnie uczci-we opowiedzenie historii, która ma do-tknąć ludzi i która mnie dotyka.

Pisząc scenariusz, wprowadził pan drugą postać, negując całą kon-cepcję monodramu...

MB: Monodram to absolutnie inna dramaturgia. Jeżeli wprowadzamy drugą postać i ma powstać normalny film, dialogi, akcja, to trzeba wszystko zmienić. „Diva” jako monodram jest tylko inspiracją dla nowego, oryginal-nego scenariusza, który przejął pewne motywy z monodramu.

Lubi pani Norę Sedler?Małgorzata Zajączkowska: Tak.

Uwielbiam tę postać.

Za co?MZ: Za bezkarność. Bardzo lubię być

bezkarna, czasami tego używam.MB: Ja też.

Jak pani budowała jej postać?MZ: Takich ról dla kobiet jest bardzo

mało. Raz na jakiś czas znajdzie się sce-

narzysta, reżyser, który pomyśli o doj-rzałej kobiecie w taki sposób i miałam szczęście, że Marcin pomyślał akurat o mnie. Kiedy przeczytałam scenariusz to się przestraszyłam, bo nie wiedziałam, czy to udźwignę, czy sobie poradzę. Nora jest bardzo delikatna osobą, bardzo nie-pewną. Szukając pomysłu na tę postać inspirowałam się Marią Callas i Simone Signoret. Callas miała głos i tempera-ment które pozwalały jej być totalnie bezkarną. Simone Signoret to kobieta z dużą klasą, niesłychanie silna: miała w sobie wielką tajemnicę, a w środku duszę dziecka, zranionego ptaka. Do-strzegłam to nie w jej grze, ale w twarzy.

W pewnym senie zwrócił pan pol-skiemu kinu Małgorzatę Zajączkowską, a wcześniej Irenę Jun.

MB: Lubię poznać aktora, z którym będę pracował. mniej mnie interesują zdolności aktorskie, bardziej to, jakim jest człowiekiem. To jest dla mnie naj-ważniejsze. Jeśli się porozumiemy, bę-dziemy się szanowali i widzieli świat podobnie, to wierzę, że porozumiemy się również na płaszczyźnie artystycz-nej. Dotychczas to się sprawdzało. Mam jedno życie i kiedy robię filmy, chcę pracować z przyjaciółmi, nie wal-czyć z nimi.

MZ: Są osoby, które lubią wzbudzić negatywne emocje, to ich metoda pracy.

Mnie negatywne emocje stresują, nisz-czą, wręcz paraliżują.

MB: Co nie oznacza, że zawsze jeste-śmy mili i cudowni w pracy: kłócimy się i obrażamy, ale tylko przez moment, aż w końcu dochodzimy do porozumienia – tak jak w przypadku ostatniej sceny. Myśmy tę jedną scenę robili tydzień.

MZ: Bardzo się jej bałam: była dla mnie najtrudniejsza i walczyłam, żeby wyglądała inaczej.

Jak pan przekonał panią Małgorza-tę do tej sceny?

MB: Tuż przed realizacją znowu wró-ciła do tematu i wytłumaczyła, o co jej chodzi. Zrozumieliśmy, co każdy chce powiedzieć i kiedy do tego doszło, Mał-gosia pięknie zagrała. Były trzy duble, ale ten pierwszy najlepszy.

MZ: Po przeczytaniu scenariusza miałam wątpliwości co do pewnych emocji i reakcji Nory. Nie wiedziałam, na ile są wiarygodne. Marcin napisał to fantastycznie, brawurowo, ale zasta-nawiałam się, jak to się ma do życia. Ponieważ Marcina żona jest psychia-trą, konsultowałam z nią pewne rzeczy i potwierdziła to. Poszłam jeszcze do zaprzyjaźnionej psycholog i dopiero kiedy upewniłam się, że są osoby, któ-re w ten sposób reagują, przestałam się bać. Zrozumiałam, że wszystko jest wia-rygodne, jeśli jest poparte właściwymi emocjami.

MB: Jest jeszcze jedna istotna rzecz w tym zakończeniu: nie robię kina psy-chologicznego, rodzajowego ani oby-czajowego. To rodzaj przypowieści, nie moralitetu.

MZ: Mało jest takiego kina. Mimo skomplikowania filmowej sytuacji, emo-

cje, które niesie, są bliskie widzowi. To szaleństwo jest efektem kuli śniegowej – Nora napędza Roberta, Robert napę-dza Norę.

I stąd wzięła się Noc Walpurgi?MB: Bardzo chciałem, aby ten film

nie był całkowicie realistyczny, aby momentami zbliżał się do marzenia sennego. Dlatego użyłem monologu z „Czarodziejskiej góry” Tomasza Man-na. Rozdział, z którego go wziąłem, nazywa się Noc Walpurgi. Skoro akcja filmu rozgrywa się nocą, dobrym pomy-słem wydało mi się, żeby to była właśnie noc z 30 kwietnia na 1 maja. Noc ma-giczna, noc, w którą bardzo wiele może się zdarzyć... Notabene, część „Czaro-dziejskiej góry” rozgrywa się w właśnie w Sokołowsku...

Jest pan nie tylko reżyserem, ale również aktorem...

MB: Dlatego nigdy nie oczekuję od aktora, żeby zagrał inaczej, lepiej. Nie oceniam tej gry, staram się tego nie ro-bić. Uważam że jeżeli aktor źle zagrał w filmie, to nie jest jego wina – to wina reżysera.

MZ: Bardzo ważne jak reżyser ko-munikuje się z aktorem. Marcin był aktorem, więc wie, zna emocje, zna ten proces szukania, błędów, kłamania,

dlatego z jego strony nie ma reakcji ne-gatywnych, a są to reakcje naprowadza-jące. Dlatego praca z Marcinem tak mi się podoba. Jego sposób myślenia jako reżysera, jako scenarzysty, jego sposób pracy z aktorem, jego poczucie humo-ru, wmanipulowanie nas w pewne sytu-acje, żeby osiągnąć to, co chce. To była bardzo ciężka praca. Zrobiliśmy ten film w 16 dni. Byłam fizycznie zmęczona, na-tomiast każdego ranka nie mogłam się doczekać, żeby iść na plan.

Ale to też było trudne psychicznie...MZ: Tak, dużo mnie kosztowała. Nora

jest odległa ode mnie i jak już ją „złapa-łam”, kiedy ona „weszła” we mnie, nie mogłam być w garderobie Małgosią, a potem wejść na plan i stworzyć Norę. Po zakończeniu zdjęć, długo wychodzi-łam z tej roli. Choć pewne rzeczy zostały i ja je sobie bardzo cenię.

MB: Wierzę w to, bo człowiek dzięki takiej roli może w sobie odnaleźć coś całkowicie nowego.

MZ: Tak, uruchomiłam w sobie rze-czy, o których w ogóle nie przypuszcza-łam, że je w sobie mam. Wzbogaciłam swoje środki wyrazu i teraz świadomie mogę ich użyć.

MB: Życiowe środki wyrazu.MZ: Tak, środki wyrazu na życie.

Odważyłam się.

Szukając pomysłu na tę postać inspirowałam się Marią Callas i Simone Signoret

Chuchałem Kieślowskiemu ROZMOWA | Uczeń Krzysztofa Kieślowskiego, znany dokumentalista, ostatnio – twórca filmu „Sen o Warszawie”. O kinie i o patronie naszego festiwalu z Krzysztofem Magowskim rozmawiają Aleksandra Kopeć i Mateusz Rutkowski.

Mówi pan często, że w „Śnie o War-szawie” nie udało się pokazać wszyst-kiego. Czego w nim panu najbardziej brakuje?

Nie udało mi się przede wszystkim pokazać drugiej żony Niemena, rodziny z tamtej strony. To była kwestia braku zaufania – może powinienem bardziej popracować nad przekonaniem jej? Ale „Sen o Warszawie” dla wielu osób był bardzo ważnym źródłem wzruszeń. Lu-dzie przypominali sobie o latach młodo-ści, o długich włosach obciętych przed laty, o kolorowych ubraniach schowa-nych teraz na strychu i o piosenkach, które przecież wciąż żyją. Pozytywny odbiór filmu, jego sukces, sprawił, że Małgorzata Wydrzycka-Niemen zgodziła się zabrać głos na temat zmarłego męża.

Gdzie dostanie taką szansę?W naszym nowym przedsięwzięciu,

serialu o Niemenie. Znalazło się bar-dzo dużo materiałów archiwalnych z różnych okresów, na przykład z Nie-miec, Francji. Pojawiły się też szanse na nowe wypowiedzi osób związanych z Niemenem – po „Śnie o Warszawie” wielu zorientowało się, że chciałoby coś jeszcze o nim powiedzieć, wspomnieć go. Mamy już wstępną zgodę TVP, zdję-cia miałyby się odbyć w przyszłym roku. Na razie zbieramy fundusze.

Jest pan pierwszy raz w miejscowo-ści, gdzie wychowywał się Krzysztof Kieślowski, pański nauczyciel. Jakie jest pana najsilniejsze wspomnienie z nim związane?

Jechałem kiedyś moim starym, do-brym fiatem 128p. Dogonił mnie Kie-ślowski – miał zdecydowanie lepszy samochód niż ja, wszyscy jeździliśmy ruinami – i kazał wysiąść na parkingu.

„Chuchnij”. Chuchnąłem. Zabrał mnie do łazienki i kazał włożyć łeb pod kran, żebym doszedł do siebie. To był waru-nek, by dalej uczestniczyć w jego zaję-ciach. Krople potu miałem jak Chrystus w Ogrójcu. Wizja tego, że Kieślowski może mnie wyrzucić ze swojej grupy była tak straszna, że przeraziłem się jak samego Pana Boga. Zajęcia z nim były zbyt cenne, niepowtarzalne – wy-magał dużo, bywał trochę apodyktyczny, ale zawsze był partnerem do rozmowy. I nauczył nas przede wszystkim odpo-wiedzialności za swojego bohatera. Za to, co może się z nim stać po nakrę-ceniu filmu.

Dogonił mnie Kieślowski, musiałem wysiąść na parkingu. „Chuchnij”. Chuchnąłem. Zabrał mnie do łazienki i kazał włożyć łeb pod kran, żebym doszedł do siebie

PROJEKCJE MŁODEGO KINA

Trzy uściski dłoni, reż. Marcin Latałło/Polska 2010/34 min. – niedziela, godz. 19.15, Kinoteatr Zdrowie

Sandland, reż. Bartłomiej Żmuda/Polska 2014/25 min. – niedziela, godz. 19.30, Kino przy kinie/Kawiarenka

Charon, reż. Paweł Hejbudzki/Polska 2015/38 min. – niedziela, godz. 22.00, Kino przy kinie/Kawiarenka

Rwetes, reż. Kuba Czekaj/Polska 2014/17 min. – niedziela, godz. 19.15, Kino plenerowe sanatorium

Kroki, reż. Karolina Zaleszczuk/Polska 2015/23 min. – niedziela, godz. 19.40, Kino plenerowe sanatorium

Wypowiedzenie, reż. Ewa Kochańska/Polska 2015/12 min. – niedziela, godz. 20.05, Kino plenerowe sanatorium

FOT.

MA

CIE

K B

AR

AN

OW

SK

IFO

T. A

LEK

SA

ND

RA

KO

PEĆ

(FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Page 3: niedziela, 6 września 2015 r. 3 „Dreszcze” – Festiwal w ...maciejwysocki.com/wp-content/uploads/2016/04/Nowy-Folder... · Pokój zamknięty na klucz ... Próbą odpowiedzi

3niedziela, 6 września 2015 r. Magazyn dziennikarzy i reporterów Fundacji Centrum Badań i Edukacji im. ryszarda Kapuścińskiego

Życiorys przetworzonyWOKÓŁ FILMU | Nie życzę państwu miłego odbioru, ponieważ nie po to zrobiliśmy ten film, żeby komukolwiek było miło – w ten sposób Wojciech Marczewski zawsze zapowiada pokaz filmu „Dreszcze”.

Jego życiorys składa się z ciągłych ucieczek. Jako dziecko uciekał ze szko-ły do domu i czytał mnóstwo książek. Albumy z obrazami Wyczółkowskiego, Chełmońskiego, Mehoffera oglądał po kilkadziesiąt razy. Podróżował w wy-obraźni – m.in. na odległy Madagaskar ze znaczka pocztowego sprzed wojny, który potem przeniknął do jego filmo-wego świata: dla Tomasza, bohatera „Dreszczy”, stał niemal religijnym sym-bolem. W kinie Marczewski odnalazł sposób na realizację wszystkich swoich artystycznych fascynacji: od malarskich po literackie.

Nakręcił 11 filmów, w tym tylko pięć pełnometrażowych. Niedużo jak na re-żysera z tak długim stażem. Krytycy, w odróżnieniu od zniecierpliwionych

wielbicieli, cenią jednak tę wstrzemięźli-wość autora „Ucieczki z kina Wolność”. Ostatni film, „Weiser”, powstał 15 lat temu. Dziś Wojciech Marczewski jest uznanym twórcą, ale przede wszystkim uznanym pedagogiem, opiekunem arty-stycznym młodych filmowców i wykła-dowcą Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, którą współ-tworzył w 2002 roku.

Będziecie przynależeć do lepszego świataZdaniem Marczewskiego film jest

udany, jeśli podczas pracy wytworzy się głęboki, emocjonalny stosunek między artystą i dziełem. – Jedyna rzecz, którą muszę wiedzieć idąc na plan, to nastrój w jakim jest scena – przyznaje. Jego pierwszy film telewizyjny, „Podróżni jak inni” (1969), niczym specjalnym się nie wyróżniał. Dopiero cykl „Odjazdy-po-wroty” (1972), „Zmory” (1978) i „Klucz-nik” (1979) dowodzą artystycznej doj-rzałości. „Dreszcze” (1981) są twórczym przetworzeniem wydarzeń, które stały się jego udziałem.

W trakcie wojny ojciec reżysera był żołnierzem AK. W czasach stalinizmu, nękany przez UB, trafił do więzienia.

Jak Wojciech Marczewski zapamiętał dzień aresztowania? – Obudziłem się i zobaczyłem czyjś palec przesuwający się po grzbietach książek (…). Każdy, kto lubił te książki, był moim przyjacielem, a więc i człowiek, który przesuwał teraz po nich palcem. W pewnym momencie jednak przechylił regał i wszystkie książ-ki wyleciały na podłogę – wspominał w 1997 roku w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”

Niedługo potem Wojciech Marczew-ski został wyselekcjonowany do uczest-nictwa w obozie harcerskim. Podobnie jak Tomasz, bohater „Dreszczy”. Matka zgodziła się na wyjazd synów do Cie-plic. Władze PRL zamierzały wychować sobie przyszłą elitę polityczną kraju. – Wszystkiemu towarzyszyła cicha myśl przewodnia: jak ukończycie te kursy i uwierzycie nam, będziecie przynależeć do lepszego świata. Była to kusząca ofer-ta – tłumaczył Marczewski. Ale dom ro-dziny wpajał inne wartości. Wprawdzie poddany daleko idącej indoktrynacji Tomasz wypiera się tamtych ideałów, ale dzięki ponownemu kontaktowi ze zwolnionym z więzienia ojcem potrafi się w porę opamiętać.

Przed stanem wojennym– Jesteś jak kamikaze – powiedział

Krzysztof Zanussi, od 1980 r. kierownik zespołu filmowego TOR, gdy Marczew-ski położył na jego biurku scenariusz „Dreszczy”. Kierownictwo zespołu było

całkowicie zgodne co do wysokiej war-tości scenariusza i braku szans na jego sfilmowanie. Reżyser pracował nad tek-stem kilka lat. Zakończył pisanie kilka tygodni przed Sierpniem ‘80. Maszy-nopis został przesłany do Naczelnego Zarządu Kinematografii. Odpowiedź długo nie nadchodziła. W końcu cen-zura dała zielone światło. – Ten film nie powstałby, gdyby nie pierwsza Solidar-ność – przyznaje reżyser. Dzisiaj, oglą-dając „Dreszcze”, trudno uwierzyć, że dopuszczono do produkcji film będący jawną, bezpardonową krytyką komuni-stycznej edukacji społecznej.

We wrześniu 1981 roku, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdań-sku „Dreszcze” dostały trzy nagrody: Grand Prix, za najlepszą rolę kobiecą dla Teresy Marczewskiej i za montaż dla Ireny Choryńskiej. Do kin „Dreszcze” film trafił 27 listopada, w ciągu dwóch tygodni, przed stanem wojennym, obejrzało go blisko 100 tys. widzów. Po 13 grudnia wraz z innymi filmami mo-ralnego niepokoju trafił na półki.

Uniknąć skandaluDystrybutorowi z RFN udało się

zabrać kopię do Niemiec i zgłosić na festiwal w Berlinie Zachodnim. Pol-skie władze próbowały nie dopuścić do wyświetlania filmu w konkursie. Organizatorzy zagrozili skandalem: w razie nacisków „Dreszcze” miały być wyświetlane we wszystkich kinach festiwalowych. „Dreszcze” wyjechały z Berlina ze Srebrnym Niedźwiedziem

i nagrodą FIPRESCI. Dwa lata później zaproponowano Marczewskiemu po-nowne wprowadzenie filmu na ekrany, pod warunkiem usunięcia kilku scen. Reżyser odmówił, półkowy areszt został przedłużony.

– Główna batalia dotyczyła tego, jak opowiedzieć ten film. Jak stworzyć wrażenie, takie, żeby widz wychodził z kina i nie czuł się komfortowo, żeby czuł przysłowiowe dreszcze, niepokój – wspominał operator Jerzy Zieliński z okazji re-premiery „Dreszczy” po re-konstrukcji cyfrowej w lutym 2014 r. Wojciech Marczewski dodawał: – Wy-dawało mi się, że to jest fair pokazać, że komuniści to nie zbiór cynicznych bandytów, którzy z pełną świadomością szli w kierunku kreowania zła. Myślę, że znaczna ich część to byli ludzie którzy dali się uwieść. Mam nadzieję, że mój cały życiorys daje mi prawo, że mogę patrzeć na tych ludzi z pewnym żalem, że im się nie udało. Oni w coś uwierzyli. Nie mogę patrzeć na nich jak na zwyrod-nialców. Wielu z nich to też ofiary.

Konrad Szczygieł

Jak się robi gazetę? FUNDACJA W SOKOŁOWSKU Dokumentowaliśmy, fotografowaliśmy, nagrywaliśmy, dyskutowaliśmy, pytaliśmy – podczas II Letniej Akademii Multimedialnej w Sokołowsku doskonaliliśmy swój warsztat i redagowaliśmy gazetę festiwalową „Nowy Folder”.

Hommage à Kieślowski jest okazją do przypomnienia twórczości mistrza polskiego kina, obejrzenia wartościo-wych filmów, uczestniczenia w cie-kawych spotkaniach i interesujących dyskusjach. Jednak dla nas – członków Fundacji Centrum Badań i Edukacji im. Ryszarda Kapuścińskiego – to również pretekst, aby spędzić kilka dni w urokli-wym Sokołowsku, rozwijać nasze umie-jętności dziennikarskie i dokumentalne oraz korzystać z doświadczenia i wiedzy zaproszonych na Akademię gości.

Nie ma lepszego miejsca na stawia-nie swoich pierwszych kroków w filmie dokumentalnym niż to, w którym do-rastał Krzysztof Kieślowski. Pojawili-śmy się w Sokołowsku już we wtorek 1 września i następnego dnia od rana zabraliśmy się do pracy. Zaczęliśmy od spotkania z Lidią Dudą, wielokrotnie nagradzaną dokumentalistką, autor-ką między innymi filmów „Uwikłani” i „Herkules”. Reżyserka opowiedziała

drodze, jaką pokonała, by realizować filmy filmów dokumentalne. Wspomina-ła, jak przypadek wpłynął na jej karierę i przekonywała, że nigdy nie należy bać się pytać. Dużo rozmawialiśmy o pracy z bohaterem: o tym, jak go odszukać i sprawić, by zechciał z nami rozmawiać oraz czego nie należy robić, żeby go nie skrzywdzić. Zdobytą wiedzę mogliśmy od razu wykorzystać w praktyce. Z ope-ratorem Witoldem Baszyńskim i jego asystentem Jurijem Timaszkowem pod-glądaliśmy codzienne życie Sokołowska i przygotowania do festiwalu, zachęca-liśmy mieszkańców do zwierzeń i po-znawaliśmy tajniki montażu. Efektem naszej pracy jest film „Życiorysy 2015” wyświetlany podczas festiwalu. Poszli-śmy przykładem Kieślowskiego, który mówił, że jego „celem było opowiedze-nie historii, które zajmują ludzi dlatego, że są im bliskie”, i pytaliśmy bohaterów o to, co ważnego wydarzyło się w ich życiu w tym roku. Zdjęcia zrealizowane

podczas Akademii są uzupełnieniem materiału zebranego w Wilnie, Warsza-wie i Nowym Sączu.

Oprócz pierwszych prób dokumental-nych, mieliśmy do wykonania jeszcze jedno ważne zadanie: stworzenie trzech festiwalowych numerów „Nowego Folde-ru”. Cennych wskazówek, które wykorzy-staliśmy się nie tylko podczas Festiwalu Hommage à Kieślowski, ale które przy-dadzą się również w przyszłości, udzielili nam redaktorzy Stanisław Zawiśliński, Piotr Radecki oraz krytyk filmowy Kon-rad Zarębski. Podczas zajęć oglądaliśmy i analizowaliśmy filmy, dowiedzieliśmy się, jak dyskutować i pisać o kinie, re-dagować teksty, rozmawialiśmy o ety-ce w dziennikarstwie. Na zakończenie Akademii wzięliśmy także udział w spo-tkaniu z profesorem Kazimierzem Wol-nym-Zmorzyńskim, znawcą gatunków dziennikarskich i twórczości patrona Fundacji – Ryszarda Kapuścińskiego.

Weronika Rzeżutka

Chuchałem Kieślowskiemu

W 1982 roku podczas festiwalu w Berlinie Zachodnim polskie władze próbowały nie dopuścić do wyświetlania filmu w konkursie

Maszynopis został przesłany do Naczelnego Zarządu Kinematografii. Odpowiedź długo nie nadchodziła. W końcu cenzura dała zielone światło

NIE TYLKO FILMY „Niech mówią nieme obrazy”To tytuł wystawy Macieja Wy-

sockiego, a zarazem jego motto. Fo-tograf zazwyczaj nie udziela wywia-dów jednak dla „Nowego Folderu” postanowił zrobić wyjątek. Wśród prezentowanych na wystawie zdjęć znajdziemy zarówno wykonane z za-skoczenia na ulicy, jak i bardziej osobiste: portrety członków rodziny i przyjaciół.

– To jedno z moich ulubionych – mówi, wskazując na zdjęcie przed-stawiające ojca i syna. Podczas gdy chłopiec wygląda przez okno, męż-czyzna zwrócony jest w drugą stronę, a jego twarz pogrążona jest w ciem-ności. – Wiele moich prac ma wymiar symboliczny. Chcę, aby wywoływały skrajne skojarzenia – wyjaśnia Wy-socki. Takie jest zdjęcie porzuconych na ulicy dziecięcych bucików. Inne pokazuje z kolei beztrosko bawiące się dzieci. – Proszę spojrzeć na ich twarze – podpowiada fotograf. – Czy wyglądają na szczęśliwe?

Na wystawie zobaczymy niewie-le kolorowych zdjęć. – Jestem orto-doksyjnym wyznawcą czarno-białej fotografii – tłumaczy artysta. – Ale jak każdy, popełniam grzechy. To zdję-cie to właśnie taki grzech – śmieje się, wskazując na tętniący kolorami portret dziewczynki z czerwoną różą wpiętą w rude włosy.

Wysockiego inspirują też motywy baśniowe. Na jednym ze zdjęć ukrył motyw z „Królewny Śnieżki”, na in-nym laleczkę Chucky z popularnego

horroru. O które zdjęcia chodzi – nie zdradzamy – żeby pozostawić czy-telnikowi przyjemność prowadzenia samodzielnych poszukiwań.

„Półportrety”Kilka lat przed rozpoczęciem pro-

jektu „Półportrety” Leszek Krutulski znalazł na aukcji internetowej zbiór klisz pochodzących ze starego nie-mieckiego zakładu fotograficznego z okolic Kłodzka. Fotografie ślubne i rodzinne portrety zrobiły na nim ogromne wrażenie. – Uderzyło mnie, jak rozluźnieni, otwarci są ludzie na tych zdjęciach. Widać, że chcieli się na nich znaleźć – mówi Krutulski. Obecnie jest właścicielem ponad trzech tysięcy starych klisz. I, jak dawni fotografowie, tworzy archi-wum portretów. Najpierw uwiecznia lewą stronę twarzy spotkanych ludzi, za 10 lat spróbuje sfotografować prawą. Żeby odnaleźć bohaterów, Krutulski prosi ich o zostawienie swojego maila. Półportrety mają pomóc w zatrzymaniu teraźniejszo-ści. – Najlepiej, żeby ludzie sami do mnie przyszli – podkreśla Krutulski. Bo „Półportrety” to nie wystawa, tylko raczej happening. Wśród zgro-madzonych przez artystę prac dużą część stanowią portrety uczestników festiwalu w Sokołowsku, w którym uczestniczy od 2011 roku. Na chęt-nych fotograf czeka w studiu w Ki-noteatrze „Zdrowie”. – Być może właśnie tu odnajdę swoich modeli – zastanawia się Krutulski.

Anna Sobolewska

(FO

T. C

RF

(FO

T. C

RF

FOT. MACIEK BARANOWSKI

Page 4: niedziela, 6 września 2015 r. 3 „Dreszcze” – Festiwal w ...maciejwysocki.com/wp-content/uploads/2016/04/Nowy-Folder... · Pokój zamknięty na klucz ... Próbą odpowiedzi

4 Hommage à Kieślowski 2015

Amerykańskie bombowce i gruźlicaREPORTAŻ | Niemców już tu nie było, kiedy przyjechali Rosjanie. Doskonale to pamiętam. Było ich pięciu. Wjechali łazikiem, na dachu mieli ustawiony karabin maszynowy.

– A rozmawialiście już z…? – uśmie-chamy się. Domyślamy się, jakie na-zwisko zaraz usłyszymy. Pada zawsze, ilekroć pytamy o kogoś, kto może opo-wiedzieć nam historię Sokołowska.

– Jak byliście już u Bruna Matusie-wicza, to nie wiem, do kogo by jeszcze można...

Stękali z bóluMieszka tu od urodzenia, czyli od

18 maja 1933 roku. Z dumą informuje, że tego samego dnia i miesiąca przyszedł na świat Jan Paweł II. Nie dodaje, że to było 13 lat wcześniej i 342 km stąd – w Wadowicach. – Ale nigdy go nie spo-tkałem – mówi Bruno Matusiewicz, jakby wymiana uprzejmości z Karolem Wojtyłą, zanim ten został papieżem (a nawet i po-tem), była dla niego czymś oczywistym.

Bruno Matusiewicz: – W czasie II woj-ny światowej chodziłem do szkoły. Nie-mieckiej. Życie toczyło się tu normalnie. W roku 1944 widziałem tylko raz wysoko nad Sokołowskiem około 80 amerykań-skich bombowców. Leciały, a potem wra-cały na zachód.

Działania wojenne ominęły miejsco-wość, ale dosięgła je związana z nimi za-wierucha. Do początku maja 1945 roku w ówczesnym Görbersdorfie (tak się nazywało Sokołowsko do zakończenia wojny) stacjonowało wojsko niemiec-kie, funkcjonowały wojskowe lazarety.

Bruno Matusiewicz: – Niemców już tu nie było, kiedy przyjechali Rosjanie. Doskonale to pamiętam. Było ich pięciu. Wjechali łazikiem, na dachu mieli usta-wiony karabin maszynowy. Przywieźli tu około 200 chorych – wszyscy zatruli się paliwem lotniczym. Leżeli w „Grunwal-dzie” i stękali z bólu. Około 80 Rosjan zmarło. Pochowali ich na cmentarzu nie-mieckim. Potem Rosjan ekshumowali. Nie pamiętam już, kiedy to było.

Gdy po półtora roku Rosjanie opuścili Sokołowsko, zjawili się ludzie organizu-jący przesiedlenia miejscowej ludności niemieckiej. Większość wyjechała. Zo-

stali fachowcy, na przykład znający się na kanalizacji.

Bruno Matusiewicz: – Pierwszymi nie-niemieckimi i nierosyjskimi kuracjusza-mi byli Żydzi z obozu koncentracyjnego w Mieroszowie.

Nie było nawet piekarni– O, z panem Moskwą moglibyście

porozmawiać!Władysław Moskwa, rocznik 1925 (nic

nie mówi o Janie Pawle II ani żadnej innej słynnej postaci, z którą łączyłby go dzień i miesiąc urodzenia) o Soko-łowsku usłyszał w Mieroszowie. – To było miejsce dla inwalidów wojennych. Po II wojnie przebywali tu głównie Żydzi, urządzili sobie szwalnie. Pracę w Soko-łowsku zacząłem 3 marca 1948 roku. Od tego czasu Żydzi byli tu przez rok. Po-tem Związek Inwalidów upadł i powstała Służba Zdrowia. To było około 1950 roku – wspomina.

Wtedy połączono wszystkie sanato-ria. Do Sokołowska zaczęli przyjeżdżać Polacy. Mieli się tu leczyć z gruźlicy. W 1951 roku do miejscowości trafiła rodzina Kieślowskich. Zmagający się z suchotami Roman (ur. 1910), jego żona Barbara (ur. 1914) i dzieci: Krzysz-tof (ur. 1941) i Maria Ewa (ur. 1944).

Władysław Moskwa: – Kieślowska została kierowniczką magazynów żyw-nościowych. Poszedłem do niej z kolegą. Zaczęliśmy z nią rozmawiać o pracy. Była bieda, nie było samochodów. Żeby kupić chleb, trzeba było iść 5 kilometrów do Mieroszowa. Tu nie było nawet piekarni. Zdarzało się, że remont jednego domu

kończył się rozbiórką drugiego. W ten sposób zniszczono 15 domów.

Jeszcze na początku lat 50. z gruźlicą walczono w Sokołowsku operacyjnie. Zabiegi odbywały się w „Grunwaldzie”. Zespołem kierował lekarz z Wrocławia, asystowała ekipa z Sokołowska.

Papierkowa robota– A jak chcecie coś wiedzieć o szkole,

to idźcie do dyrektora Przybyły.Wiesław Przybyła w latach 1952–1984

najpierw był kierownikiem szkoły, a po-tem jej dyrektorem. Surowy, wymaga-jący, nie tolerował ściągania. – Kiedy rozpocząłem pracę, były tylko cztery klasy, a nauczycielem byłem sam, jeden. Żeby móc tę naukę jakoś zorganizować, dzieci przychodziły do szkoły o różnych porach. Rano lekcje rozpoczynały dzie-ci z trzeciej i czwartej klasy, na godzinę jedenastą przychodziła klasa pierwsza i druga – opowiada.

W czerwonym budynku przy ulicy Szkolnej do dyspozycji były trzy sale lekcyjne, na dole znajdowała się świe-tlica, a u góry – sala gimnastyczna. Była nawet stołówka (z wejściem od podwór-ka), ale nie wydawano w niej obiadów. Kiedy w 1956 roku szkołę przemiano-wano na siedmioklasową, pojawiły się w niej gorące posiłki.

Wiesław Przybyła: – Prowadziłem jeszcze zajęcia w szkole wieczorowej. Chodzili do niej milicjanci i ludzie z apa-ratu partyjnego z Wrocławia i Wałbrzy-cha. Ojciec Kieślowskiego, który był inżynierem budownictwa, uczył w niej razem ze mną w piątej klasie matema-tyki, a w szóstej fizyki. Basia Kieślow-ska uczyła polskiego. Pracowałem sześć dni w tygodniu, a w niedzielę musiałem zabierać się do papierkowej roboty, bo sekretarek wtedy nie było.

Do Sokołowska przyjeżdżali wpraw-dzie kuracjusze i ludzie chętni do pracy, ale miejscowości daleko było do stabili-zacji. Uzdrowisko nie miało szczęścia do zarządzających. W 1956 roku doszło do

kryzysu, zostało kilku lekarzy na kilkana-ście sanatoriów i kilkuset chorych. Sytu-acja wymagała jak najszybszej naprawy.

Obraz nędzy i rozpaczy – Za dyrektora Domina to… On teraz

jest już bardzo schorowany, wyprowadzi-li się z żoną do Wrocławia.

Stanisław Domin ma na sobie koszu-lę w drobną kratkę (układają się w nią żółte, niebieskie, brązowe , szare i białe paski). Zaprasza do ogrodu, do stolika nakrytego obrusem z wymalowanymi ptakami. Mieszkał jeszcze wówczas w Sokołowsku. Trafił tu w 1956 roku jako 26-latek. – Byłem wtedy początkującym lekarzem. Kiedy rektor wręczył mi dwu-tygodniową delegację do Sokołowska, pracowałem we wrocławskiej Akademii Medycznej. Zamieszkaliśmy w sanato-rium „Waryński” i komisarycznie zarzą-dzaliśmy zakładem – wspomina.

Po czternastu dniach ze skierowa-nych do miejscowości lekarzy został tylko on. I zaczął rządzić. Miał czterna-ście sanatoriów i sto domów pracow-niczych, a prawie wszystkie wymagały natychmiastowego remontu. Brakowało lekarzy i pielęgniarek oraz pracowników fizycznych. Personel medyczny wolał ro-bić karierę w dużych miastach, robotnicy wyjeżdżali do pracy do kopalni w Wał-

brzychu, gdzie zarabiali cztery razy więcej niż w Sokołowsku. – Obraz nędzy i rozpa-czy – kwituje Domin. – Mimo ogromnych trudności udało nam się to wszystko jakoś zorganizować. W rezultacie okazało się, że byliśmy jednym z najlepiej prosperujących zakładów leczniczych w Polsce – dodaje.

Pożegnanie i pamięćBlaskiem Sokołowska Kieślowscy

się nie nacieszyli. Krzysztof, który w roku 1955 skończył podstawówkę (do szóstej i siódmej klasy chodził w Miero-szowie, poprzednie lata upłynęły mu na wędrówce po mających uchronić przed gruźlicą górskich prewentoriach), po nieudanych przygodach edukacyjnych we Wrocławiu (szkoła pożarnicza) i Wałbrzychu (wieczorowe liceum), w 1957 roku wyjechał ostatecznie z Dolnego Śląska. Miał się uczyć w Li-ceum Technik Teatralnych w Warsza-wie. Niedługo później z Sokołowska wyjechała też Barbara Kieślowska. Nie chciała zostać tam sama: 22 lute-go 1960 roku zmarł ojciec przyszłego reżysera. „Tę miejscowość z mojego dzieciństwa pamiętam najlepiej” – po-wiedział Kieślowski o Sokołowsku po latach, w swej „Autobiografii” spisanej przez Danutę Stok.

Agnieszka Kapela

„Nowy Folder” – Magazyn dziennikarzy i reporterów Fundacji Centrum Badań i Edukacji im. Ryszarda Kapuścińskiego

Redaktor naczelny: Bartosz Wróblewski Zastępca redaktora naczelnego: Agnieszka Kapela

Redaguje zespół: Angelika Brzostek, Paulina Godlewska, Aleksandra Kopeć, Klaudia Kryńska, Marcin Mindykowski, Mateusz Rutkowski, Milena Ryćkowska, Weronika Rzeżutka, Anna Sobolewska, Konrad Szczygieł, Ewa Wołoczko, Aleksandra Zbróg

Ilustracje: Agnieszka Kowalczyk Grafik: Jędrzej Łoś

Magazyn wydany podczas II Letniej Akademii Multimedialnej w Sokołowsku (1–6.09.2015 r.)

Wykładowcy: Witold Baszyński, Lidia Duda, Piotr Radecki, Kazimierz Wolny-Zmorzyński, Konrad J. Zarębski, Stanisław Zawiśliński

e-mail: [email protected]; Internet: www.nowyfolder.com oraz www.centrumkapuscinskiego.pl

Fundacja Centrum Badań i Edukacji im. Ryszarda Kapuścińskiegoul. Bednarska 2/4, 00-310 WarszawaPrezes: Stanisław Zawiślińskie-mail: [email protected]

Sponsorzy: Drukarnia Taurus, Activa Studio, TV4B

Serdeczne podziękowania za wsparcie dla pp. Anny Formanowicz i Bogusława Górki

Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich skracania i redagowania. Za treść ogłoszeń redakcja nie odpowiada.

TV4B.plTelewizja dla Twojego Biznesu

Hommage à Kieślowski 2015

FOT.

MA

CIE

K B

AR

AN

OW

SK

IFO

T. A

RC

HIW

UM

KR

ZYS

ZTO

FA K

IEŚ

LOW

SK

IEG

O

Była bieda, nie było samochodów. Żeby kupić chleb, trzeba było iść pięć kilometrów do Mieroszowa