Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

10
Michal Waliński Nauczyciele, ustawcie lawki w podkowę Jako byly nauczyciel z kilkudziesięcioletnim stażem mam problem. Chcialbym, przed paru laty wyprzęgnięty nagle z pedagogicznego kieratu, w ogóle nie myśleć o szkole, o edukacji, w praktyce okazuje się to jednak niemożliwe, czego wyrazem między innymi liczne zapiski na moim blogu poświęcone szkolnictwu. Muszę kiedyś zrobić kompletny spis ministrów, których jako belfer, nauczyciel akademicki - i znów belfer - „przeżylem” w stanie czynnym zawodowo (niegdyś dwa resorty stanowily jedność). Bylaby to dluga lista. Warto by zrobić prywatny ranking, ale szczerze mówiąc, żaden minister nie wbil mi się specjalnie w pamięć. No, może poza min. Krystyną Lybacką, bo dla niej pisalem zwięzle i treściwe dossier szkoly, którą odwiedzila. Mam także pewien problem z min. Joanną Kluzik-Rostkowską, chociaż jej nie podlegam. Kiedy kilka miesięcy temu objęla resort, pojawila się nadzieja, że wreszcie mamy do czynienia z rozsądnym czlowiekiem na tym stanowisku. Bo oto zaczęla ona jakoś opanowywać kwestie związane z pójściem sześciolatków do szkól (wiadomo, muszą pójść do szkoly wcześniej, żeby wcześniej mogli zacząć zarabiać na przyszlych emerytów). Obwieścila, że począwszy od września – i począwszy od pierwszoklasistów – państwo będzie fundowalo dzieciom darmowy podręcznik. W przyszlości zasada wypożyczania podręcznika przez ucznia w szkole obejmie w praktyce także mlodzież gimnazjalną i mlodzież ze szkól ponadgimnazjalnych. Ponadto pani minister zdecydowala, że szkoly będą musialy organizować lekcje etyki nawet dla jednego ucznia, uczniowie będą mogli chodzić jednocześnie na etykę i religię lub nie chodzić na żadne z tych zajęć, potrzebna jednak będzie pisemna deklaracja, żeby bylo czarno na bialym. Nic, tylko chwalić nową panią minister, gdyby nie fakt, że wszystkie te sprawy nadal budzą emocje. Rodzice sześciolatków masowo odwiedzają poradnie pedagogiczne i psychologiczne, by uzyskać zaświadczenie o niezdolności dziecka do wcześniejszej edukacji. Czy niepokoje rodziców są zawsze bezzasadne? Czy nigdy nie mają racji? Czy we wszystkich szkolach podstawowych są odpowiednio przystosowane toalety? Jak dostosują się do obowiązku maluchy, które będą dowożone do szkoly żóltym autobusem? Bez mamy? Darmowy podręcznik to dobra idea. Czy jednak wybrano wlaściwą drogę do jej realizacji? Przede wszystkim ten pośpiech! Prace nad podręcznikiem koordynuje pewna uznana (podobno) autorka. Czy jest to wystarczająca gwarancja jakości? Niepokoi mnie kilka kwestii. Po pierwsze, że to będzie jeden, „jedynie sluszny” podręcznik. Dotąd nauczyciele mieli wybór. Zgodzę się z propozycją, że szkola moglaby – na drodze wewnętrznych konsultacji – wybierać jeden podręcznik. Ale spośród kilku! Po drugie, ministerialny podręcznik ma już z góry (i odgórnie) ministerialne imprimatur. Żadne recenzje zewnętrzne mu nie grożą. Czy zespól autorów zapewni, że w częściach podręcznika dotyczących języka polskiego, przyrody i edukacji spolecznej będzie preferowana naukowa i neutralna ideologicznie wizja świata? Także arytmetyka może uwiklać się w ideologię (Tata

description

Problemy oświaty i edukacji.

Transcript of Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

Page 1: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

Michał Wali ński Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

Jako były nauczyciel z kilkudziesięcioletnim stażem mam problem. Chciałbym, przed paru laty wyprzęgnięty nagle z pedagogicznego kieratu, w ogóle nie myśleć o szkole, o edukacji, w praktyce okazuje się to jednak niemożliwe, czego wyrazem między innymi liczne zapiski na moim blogu poświęcone szkolnictwu. Muszę kiedyś zrobić kompletny spis ministrów, których jako belfer, nauczyciel akademicki - i znów belfer - „przeżyłem” w stanie czynnym zawodowo (niegdyś dwa resorty stanowiły jedność). Byłaby to długa lista. Warto by zrobić prywatny ranking, ale szczerze mówiąc, żaden minister nie wbił mi się specjalnie w pamięć. No, może poza min. Krystyną Łybacką, bo dla niej pisałem zwięzłe i treściwe dossier szkoły, którą odwiedziła.

Mam także pewien problem z min. Joanną Kluzik-Rostkowską, chociaż jej nie podlegam. Kiedy kilka miesięcy temu objęła resort, pojawiła się nadzieja, że wreszcie mamy do czynienia z rozsądnym człowiekiem na tym stanowisku. Bo oto zaczęła ona jakoś opanowywać kwestie związane z pójściem sześciolatków do szkół (wiadomo, muszą pójść do szkoły wcześniej, żeby wcześniej mogli zacząć zarabiać na przyszłych emerytów). Obwieściła, że począwszy od września – i począwszy od pierwszoklasistów – państwo będzie fundowało dzieciom darmowy podręcznik. W przyszłości zasada wypożyczania podręcznika przez ucznia w szkole obejmie w praktyce także młodzież gimnazjalną i młodzież ze szkół ponadgimnazjalnych. Ponadto pani minister zdecydowała, że szkoły będą musiały organizować lekcje etyki nawet dla jednego ucznia, uczniowie będą mogli chodzić jednocześnie na etykę i religię lub nie chodzić na żadne z tych zajęć, potrzebna jednak będzie pisemna deklaracja, żeby było czarno na białym.

Nic, tylko chwalić nową panią minister, gdyby nie fakt, że wszystkie te sprawy nadal budzą emocje.

Rodzice sześciolatków masowo odwiedzają poradnie pedagogiczne i psychologiczne, by uzyskać zaświadczenie o niezdolności dziecka do wcześniejszej edukacji. Czy niepokoje rodziców są zawsze bezzasadne? Czy nigdy nie mają racji? Czy we wszystkich szkołach podstawowych są odpowiednio przystosowane toalety? Jak dostosują się do obowiązku maluchy, które będą dowożone do szkoły żółtym autobusem? Bez mamy?

Darmowy podręcznik to dobra idea. Czy jednak wybrano właściwą drogę do jej realizacji? Przede wszystkim ten pośpiech! Prace nad podręcznikiem koordynuje pewna uznana (podobno) autorka. Czy jest to wystarczająca gwarancja jakości?

Niepokoi mnie kilka kwestii. Po pierwsze, że to będzie jeden, „jedynie słuszny” podręcznik. Dotąd nauczyciele mieli wybór. Zgodzę się z propozycją, że szkoła mogłaby – na drodze wewnętrznych konsultacji – wybierać jeden podręcznik. Ale spośród kilku!

Po drugie, ministerialny podręcznik ma już z góry (i odgórnie) ministerialne imprimatur. Żadne recenzje zewnętrzne mu nie grożą. Czy zespół autorów zapewni, że w częściach podręcznika dotyczących języka polskiego, przyrody i edukacji społecznej będzie preferowana naukowa i neutralna ideologicznie wizja świata? Także arytmetyka może uwikłać się w ideologię (Tata

Page 2: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

wydzielił Mamie 21 złotych i polecił, żeby kupiła chleb z 3.00 zł, coś na obiad za 10 zł i dwa piwa a 2,50 zł. Ile pieniędzy powinna oddać Mama Tacie po zrobieniu zakupów?).

W wywiadzie do „Dużego Formatu” (10 IV 2014 r.) min. J. Kluzik-Rostowska mówi: „(…) w 2015 mamy [ tj. ministerstwo ma] gotowe e-podręczniki do wszystkich etapów kształcenia. I jak wydawnictwa mi powiedzą: >>Nie damy rady<<, to ja im powiem: >>My damy radę<<. Mając konkurencyjną ofertę, jestem partnerem, nie mając jej, nie mam de facto żadnej pozycji negocjacyjnej.” Mamy rok 2014, zaciekawiła mnie forma gramatyczna wypowiedzi: „w 2015 mamy gotowe e-podręczniki”. Rozumiem, że będą to podręczniki „ministerialne”, „pozarecenzyjne”, „jedynie słuszne”? Szanowne Ministerstwo, już macie podręczniki do wszystkich etapów kształcenia na rok 2015, ale dla pierwszej klasy na rok 2014 jeszcze nie macie? Pogubiłem się.

Po trzecie, nader szybko zmieniono prawo szkolne – po to, aby ekspresowo przygotowany podręcznik mógł trafić do szkół „na czas”. „Na czas”, to znaczy (w najnowszych prognozach), że wersja elektroniczna ma się ukazać w maju br., a papierowa – Bóg raczy wiedzieć, kiedy. Czyli, zapowiada się niezła dezorganizacja pracy szkół i spora …udręka dla rodziców. Bo zmienione prawo szkolne nie dotyczy wyłącznie podręcznika dla pierwszoklasistów. Szkoły, tak to rozumiem, nie będą zobowiązane do informowania w czerwcu uczniów i rodziców o obowiązujących (wybranych przez nauczycieli) podręcznikach z wszystkich przedmiotów.

Czyli jest jak zwykle: w ostatnich kilkunastu latach wszystkie tzw. reformy oświatowe polegały głównie na dezorganizacji pracy szkół i wprowadzaniu ciągłego, bynajmniej nie twórczego fermentu. Wiem z własnego doświadczenia: trzeba mieć nerwy ze stali i końskie zdrowie, żeby pracując w szkole, nie ponieść uszczerbku na zdrowiu psychicznym lub nie zachorować inaczej. Nauczycielom naprawdę należy się prawo trzech lat urlopów dla poratowania zdrowia.

Po czwarte, zakładając, że nowe zasady utrzymają się przez dłuższy czas, jest możliwe, że treść podręczników będzie się zmieniać w zależności od ekipy, która będzie u władzy. Książki do przyrody mogą więc „wahać” się w założeniach ontologiczno-epistemologicznych od darwinowskiej po kreacjonistyczną wizję świata. W podręcznikach do polskiego i WoS możliwe będą – czy tylko teoretycznie? – bardzo różne wersje historii Polski (i świata), autorzy będą mogli realizować „ideologię” genderową (w wypadku wyborczego zwycięstwa feministek) lub antygen derową, jeśli do władzy dojdą środowiska konserwatywno-klerykalne. Jedne podręczniki będą bazować na literaturze wyłącznie religijnej, inne (gdy np. zwycięży partia Palikota i Hartmana) głównym bohaterem uczyni K. Łyszczyńskiego. Dla jednych bohaterem będzie Bolesław Śmiały, ale dla drugich biskup Stanisław Szczepanowski. Kto wie, może nawet wróci kult bitwy pod Lenino?

Wczytuję się uważnie w wywiad z panią minister, słuchałem już wielu jej wypowiedzi i nie dostrzegam słów, które by dotyczyły jakiejś gwarancji, że podręczniki i szkoły będą „odideologizowane”, wolne od doraźnych „trendów partyjnych”. Już po wielokroć wypowiadałem się o przekleństwie, jakim jest tendencja do upartyjniania naszego państwa i naszej demokracji.

Po piąte, jeśli wierzyć mediom, tak czy owak szykuje się skandal z przygotowywanym ekspresowo podręcznikiem. Autorka/zespół autorów ma otrzymać wynagrodzenie w wysokości

Page 3: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

pięciu milionów złotych, a ponadto nie ogłoszono przetargu. Tyle na semestr nawet piłkarz Lewandowski nie zarobi. Może to jednak zwykła kaczka dziennikarska?

Kilka dni temu w felietonie „Czy 1 września polskie dzieci pójdą do szkoły?” pisałem:

Szumnie zapowiedziano [ministerstwo edukacji], że szkoła musi organizować lekcje etyki nawet w wypadku, gdy chętny jest tylko jeden uczeń. Zainteresowana część społeczeństwa przyjęła tę decyzję z aplauzem. Jednak wydane przez panią minister szczegółowe rozporządzenie każe inaczej spojrzeć na kwestię: owszem, dla jednego ucznia, ale tylko tam, gdzie gmina nie będzie w stanie zorganizować zajęć międzyszkolnych, a poza tym – uwaga – to gmina będzie decydować, czy będzie jedna czy dwie godziny etyki.

Nie ma sensu ponownie „wałkować” tej sprawy. Ręce opadają. Wszystko w człowieku opada, gdy pani minister jest „za, a nawet i przeciw” edukacji seksualnej w szkołach. Nawiązuję tu do wspomnianego wywiadu. Bo pani minister chce mieć najpierw naukową (socjologiczną) wiedzę i „pewność”, skąd młodzież …czerpie wiedzę o seksie. Tak jakby nie było adekwatnych, wiarygodnych badań i opracowań. Wystarczyłoby, gdyby pociągnęła za języki własne dzieci: to z podstawówki, to z gimnazjum i to z liceum. Chociaż, taka ankietka może być niewiarygodna, starsze dzieci pani minister uczęszczają bowiem do szkół niepublicznych, które – według Kluzik-Rostkowskiej – „uczą myślenia”. Nie wiem, do jakich konkretnie szkół, nie obchodzi mnie to, ale uczeń gimnazjum czy liceum katolickiego raczej nie przyzna się, że często i chętnie serfuje po internetowych „świerszczykach”.

Wszystko w człowieku opada jeszcze bardziej, gdy pani minister przytakuje dziennikarzowi: „Tak, z rekolekcjami jest pewien problem.” A jest, jest problem, proszę szanownej pani. Trzy dni stracone dla nauczania, bo programy szkolne są bardzo napięte. Na wszystkich etapach edukacji. Zdarza się, owszem, że nauczyciele starają się zorganizować w te dni jakieś dodatkowe zajęcia dla dzieci nie uczęszczających na religię. Ale taka postawa to jak rodzynek w ubogim cieście. Dla maturzystów jest to szczególny czas, tymczasem jeszcze jeden dzień tracą przecież (pod względem edukacyjnym) na pielgrzymkę do Częstochowy.

Sam, ucząc, usiłowałem ten problem jakoś rozwiązywać. Starałem się, od kiedy tylko wprowadzono religię do szkół, aby przynajmniej w dwa rekolekcyjne dni maturzyści, po zakończeniu duchowych ablucji w kościele, przychodzili do szkoły na dwie godziny repetytorium przedmaturalnego z języka polskiego. Uczniowie to aprobowali, frekwencja była wysoka, jednak nie wszystkim nie-uczniom się to podobało. Bywało, że cała grupa była eksmitowana „na bruk” pod pretekstem …nieposiadania obuwia zmiennego. Zauważyłem, że w ostatnich latach mojej szkolnej „kariery” coraz więcej nauczycieli odpowiedzialnych za przygotowanie uczniów do matury wprowadziło podobne zasady. Ale nie można nie wspomnieć, że w ostatnich latach stosunek starszych zwłaszcza uczniów do „obowiązku” rekolekcyjnego w coraz większym stopniu rozmijał się z istotą rekolekcji.

14 IV 2014 r.

Page 4: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

Część II Od opublikowania pierwszej części felietonu trochę się działo. Zdementowano informację o horrendalnie wysokim honorarium autorki podręcznika dla pierwszoklasistów – jednak była to kaczka dziennikarska puszczona przez jeden z tabloidów. Ponadto minister J. Kluzik-Rostkowska triumfalnie i wspólnie z premierem Tuskiem zademonstrowała na konferencji prasowej okładkę nowego podręcznika. Premier wskazał w tytule sylabizowanego w celach graficznych na okładce słowa „ELE-MEN -TARZ” na sprytnie wkomponowane w środek słowo „MEN”, przy okazji udowadniając niedowiarkom, że rozróżnia angielską liczbę mnogą od pojedynczej. Mnie to nie dziwi, bo na przykład wczoraj premier odśpiewał „jednoosobowo a capella” przed kamerami telewizji, w pidgin english, kilka wersów starego przeboju „Hey Jude” zespołu The Beatles. Wróćmy wszakże do „Elementarza”. Kilka dni później pierwszą jego część można już było zobaczyć w Internecie. Podręcznik jest merytorycznie w miarę nowoczesny, ideologicznie raczej neutralny, lecz pod względem estetycznym to koszmarek, mieszający kilka różnych stylów „ilustracyjnych”. Te obrazki z życia, które są utrzymane w stylu hiperrealistycznym, kojarzą mi się niestety z radzieckimi książeczkami i podręcznikami dla pionierów (i nie tylko), które masowo trafiały do Polski w latach 50. To wielki błąd, bo jeśli najmłodsi wychować się będą na nietrafionych „wzorach” estetycznych, Polska nigdy nie przestanie być królestwem wszechwładnego kiczu. Podtrzymuję obawy wyrażone wcześniej: furtka legislacyjna otwarta dla tego podręcznika nie gwarantuje bynajmniej, że w przyszłości, po takiej czy inne zmianie ekipy rządzącej, jakiś minister nie zaproponuje antygenderowej, PiS-owskiej lub „narodowcowej” wersji elementarza. Przypomnijmy, jak swobodnie, kierując się względami czysto ideologicznymi, byli ministrowie (np. R. Giertych) zmieniali kanon lektur szkolnych. Nawet K. Wojtyła ze swoim nauczaniem „groził” uczniom na maturze języka polskiego. Są kwestie z podręcznikami związane, w których się absolutnie z panią minister zgadzam (ponownie nawiązuję do wywiadu „Ustawmy ławki w podkowę” w „Dużym Formacie” z 10 IV 2014 r.). Będące w użyciu „modułowe” podręczniki, z zeszytami ćwiczeń, to wygoda dla nauczycieli, ale niebezpieczeństwo dla mózgów uczniów. Brak tu bodźców wyrabiających u maluchów kreatywność, jest zadaniowo-ćwiczeniowy schematyzm, polegający na żmudnym wypełnianiu podobnych do siebie setek rubryczek i zarysowywania odpowiednich pól na rysunki.

Page 5: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

Przyglądam się od paru lat podejściu do odrabiania lekcji pewnej piątoklasistce (obecnie), od niemal trzech lat, łącznie z zerówką, obserwuję poczynania pewnego drugoklasisty. Oboje mają, że się tak wyrażę, umysły otwarte i do szkoły poszły z ogromną porcją posiadanej już wiedzy o świecie (czasem niebywale wyspecjalizowanej) i umiejętności. Po początkowej fascynacji nowymi podręcznikami przychodzi moment, kiedy te schematyczne i jałowe zadania odrabia się coraz bardziej niechętnie, dzieci nie kryją, że jest to dla nich po prostu nudne i wolą czytać książki, szperać w Internecie lub bawić się łamigłówkami z Lego (zabronionymi przez pewne kręgi około kościelne). W dodatku, jeśli np. dziecko jest uczone mnożenia i ćwiczenie przewiduje: 1*1=1, 1*2=2,1*3=3,1*4=4, to dziecku nie wolno napisać 2*1=2 lub 3*1=3. Za „samowolę” otrzymuje od pani …minus. Tak ma być jak w schemacie, podobno schemat ułatwia naukę mnożenia dzieciom „słabszym”. Jak nie dojedziemy do 1*10=10, to nie wolno pytać o 3*5, bo to podobno wprowadza chaos do umysłów dzieci. Kiedy dziecko ma przemnożyć dwie myszki przez cztery dziurki w serku, to nie może rysować i mnożyć dwóch kaftaników przez cztery serduszka, bo wynik może być, nie daj bóg, inny. Zamiast wyzwalać kreatywność, owe różne „domowniczki” nużą, otępiają i zniechęcają. Na początku nie tyle było słowo, ile od zawsze na progu edukacji były chętne i otwarte na świat dzieciaki. Nie ma maluchów nieutalentowanych muzycznie, plastycznie, matematycznie czy w inny jeszcze sposób. Potem jednak nieuchronnie przychodzi moment, kiedy owe dzieciaki w większości zniechęcają się do szkoły, a talenty „przeciętnieją”, równają w dół. Czasem powodem są (dla dorosłych) drobiazgi. Dziecko dostaje raz po raz „minus W” , bo pisze 2*4 zamiast (jak pani kazała) 4*2. I ten minus – jeden, drugi, trzeci) przy „W” je bardzo, ale to bardzo boli. Dlatego niewątpliwie wiele zależy od inwencji nauczycieli najmłodszych (i nie tylko najmłodszych) klas, zgadzam się, że powinni działać wedle własnych programów autorskich, tak skonstruowanych, aby docierać do wszystkich dzieci i każdego dziecka z osobna, rozpoznawać rodzaj uzdolnień i stwarzać do ich rozwoju odpowiednie warunki. Nauczanie w klasach początkowych wymaga szczególnej odpowiedzialności. Nauczanie – ex definitione – nie może być zajęciem „wygodnym”. Przy okazji jeszcze jeden drobiazg: tornister wspomnianej piątoklasistki, sam w sobie lekki, wyładowany książkami i pomocami, waży codziennie od sześciu do ośmiu kilogramów. Przeprowadzaliśmy rewizje: faktycznie, uczennica ładuje do tego tornistra wyłącznie rzeczy, których żądają nauczyciele plus drugie śniadanie i termosik z herbatą, bo jest od urodzenia herbaciarą. Są i inne kwestie, w których się zgadzam z panią minister. Że trzeba „doceniać tych najlepszych [nauczycieli] i dziękować tym słabym. Bo dziś jest tak, że Karta nauczyciela chroni słabych i niewiele daje tym najlepszym. Albo zgoła nic.” Pełna zgoda, a więc niechże minister („ministrzyca”, jeśli tak woli) zainicjuje budowanie nowej Karty, zwłaszcza gdy jej zdaniem

Page 6: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

edukacja jest być może najważniejsza dla funkcjonowania państwa. Według mnie jest najważniejsza - bez „być może” („Takie będą Rzeczyposolite, jakie…”). Wzmocnienie roli dyrektora szkoły, żeby mógł „swobodnie dysponować kadrą, którą ma”? Zgoda, zwracam jednak uwagę, że sformułowanie dotyczące „swobody” jest bardzo dwuznaczne. „Mocny” dyrektor może – pro publico bono - budować mocną edukacyjnie szkołę w oparciu o najlepsze siły fachowe, ale „mocny” dyrektor może też - ad bonum ejus - kompletować zespół składający się głównie z BMW (biernych, miernych, wiernych), który pozwoli mu trwać i pozorować dobrą robotę, a przy okazji zneutralizuje niepokornych i zbyt ambitnych. Niestety, kryteria oceny pracy nauczycieli są dzisiaj bardzo, bardzo elastyczne, czego dowodzi astronomiczna liczba nauczycieli dyplomowanych, których dorobiliśmy się już po paru latach funkcjonowania systemu. W tym systemie bardzo łatwo wykazać, że białe jest czarne i odwrotnie, że pięć nie równa się pięć. Jak chronić szkoły przed rozmaitymi odmianami nepotyzmu? Partyjnego, samorządowego, urzędniczego, środowiskowego czy po prostu „klasycznego”, kierującego się interesami rodzinnymi? Być może trzeba by radykalnie zmienić sposób przeprowadzania konkursów na dyrektora, być może w komisjach powinni zasiadać przedstawiciele oświaty z innych, odległych miejscowości. Jednocześnie trzeba by gruntownie przemyśleć kryteria oceny dyrektorów. Zgadzam się z panią minister w kwestii uelastycznienia metod i sposobów pracy nauczyciela, ale przecież nie wyłącznie w klasach najmłodszych. Udzielając bardzo obszernego wywiadu, minister ani słowem nie wspomina o tej zmorze oświaty i edukacji, jaką jest rozbuchana do granic możliwości ludzkich, czyli nauczycielskich, biurokracja. No i bardzo, bardzo martwią mnie pewne „czarne dziury” w systemie, z którymi podobno nie da się nic zrobić. Rekolekcje, które odbierają nauczycielom trzy cenne dni? Przed wyborami nie da się nic zrobić. Karta nauczyciela? Nie teraz, „mamy rok wyborczy”. Dyslektycy i dyskalkulicy na maturze? – „to wymaga dyskusji w gronie specjalistów”. Wychowanie seksualne w szkołach? – muszę mieć najpierw wiedzę, „skąd [uczniowie] czerpią wiedzę o seksualności.” Czy można, zamiast religii i etyki, nauczać w polskich szkołach filozofii? W tym wypadku J. Kluzik-Rostkowska odsyła do …pani minister szkolnictwa wyższego, która postuluje takie rozwiązanie. Czyli pewne istotne dla kondycji umysłowej Polaków problemy spycha się do obszernej przegródki ze sprawami, których w Polsce nie da się załatwić (jak in vitro, ustawa aborcyjna, podpisane, lecz nieratyfikowane przez Polskę dokumenty unijne, dotyczące m.in. przemocy wobec kobiet, relacje państwo-Kościół). Pani minister potrafi czytelnika nieźle ubawić. Na pytanie Tomasza Kwaśniewskiego: „A co z religią?” tak oto odpowiada: „Szczęśliwie się złożyło, że jest wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”, który nam nakazuje organizowanie lekcji etyki, nawet jeśli jest jeden chętny (…)”. Przez całe lata kolejne ekipy rządowe nie potrafiły tej sprawy załatwić (a powiadają, że w tym kraju nie dyskryminuje się ateistów). Teraz przedstawicielka rządu jakby się cieszy, że w

Page 7: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

Strasburgu …zapadają wyroki przeciw Polsce. To wszystko jest tak absurdalne, że nie wiem, jak się do tego ustosunkować. Może napominając, że wyroków przeciwko Polsce jest sporo i będzie znacznie więcej, ale ja się z tego powodu nie cieszę. No, chyba żeby uznać, że jest to jedyna droga do uzdrowienia dziedziny praw człowieka w naszym państwie. Być patriotą może więc oznaczać w praktyce, że trzeba się najpierw zachować bardzo niepatriotycznie, wnieść konkretną skargę na Polskę i uzyskać odpowiedni efekt patriotyczny. Ostatecznie jest to rozwiązanie zdecydowanie lepsze niż powstania narodowe. Tymczasem premier Tusk a to straszy dzieci wojną, a to publicznie podśpiewuje „Hey Jude”, w mediach zaś puszczają nam niebotycznie drogi (zrobiony za …pieniądze unijne) spot z „dziesięcioma latami świetlnymi” Polski w Unii. Faktycznie, ekipa D. Tuska w „dojutrkowaniu” przebiła już dawno znanego polskiego króla z epoki renesansu, chociaż tamten „Dojutrek” ma spore osiągnięcia. Jako były nauczyciel szkół publicznych poczułem się nie za dobrze, gdy Kluzik-Rostkowska mówi o własnych córkach uczęszczających do szkół niepublicznych: „niech spróbują szczęścia w takich [szkołach], które zmuszają do myślenia i krytycznego oglądu świata. (…) „szkoły, do których chodzą moje dzieci, to są szkoły, do których sama bym chciała chodzić. (…) Współpracujące. Takie, w których patrzy się na ucznia indywidualnie (…). Bo przecież każdy ma indywidualny rytm i warto to docenić. (…) w których uczniowie nie boją się zadawać pytań. Nie boją się przyznać, że czegoś nie potrafili zrobić w domu (…) A jeśli uczeń potrzebuje indywidualnej pracy, to się z nim zostaje. To są też szkoły otwarte na różne kultury, wyznania… Dzieci są różne i szkoły powinny być różne, ale chciałabym, żeby takich otwartych na różnorodność i szacunek dla każdego wysiłku było w Polsce więcej.” Bez wyglądu na to, jakimi słowy pani minister próbuje złagodzić ten pean na cześć szkół niepublicznych, pozostaje wrażenie niesmaku. Takie wypowiedzi są, w zasadzie, obraźliwe dla uczniów i nauczycieli licznych szkół publicznych. Kilkanaście dni temu Jacek Żakowski, polemizując ostro z Piotrem Pacewiczem, bezkrytycznym wyznawcą i apologeta reformowanej nieudolnie od lat kilkunastu szkoły polskiej, wskazał na liczne grzechy popełniane od 1989 roku przez nawiedzonych politycznych „reformatorów” („Polska, fabryka korposzczurów”, „Gazeta Wyborcza” z 12-13 kwietnia 2014 r.). Pochlebiam sobie, że o większości z tych grzechów pisałem w szkicach i felietonach zamieszczonych na tej stronie (oczywiście, znam swoje miejsce w szeregu, z pełną świadomością prowadzę od lat blog sensu stricte niszowy). Żakowski wspomina m. in. akcję „Szkoła z klasą”, której pomysłodawcą i „motorem” był Pacewicz. Dodam, że z mojego punktu widzenia, wówczas czynnego nauczyciela, była to akcja szkodliwa. Takich przedsięwzięć zresztą „Gazeta Wyborcza” animowała w przeszłości wiele. Akcja „Szkoła z klasą” odciągała szkoły od istoty edukacyjnej i wychowawczej działalności, nakładając na nie, dla uzyskania „cenzusu” tej gazety, ogrom roboty biurokratycznej (zbieranie dowodów na „klasę”). Nic z tego nie wynikało poza tym, że

Page 8: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

zapewne wzrastały nakłady wydań codziennych pisma. W istocie „Gazeta” zaczęła jakby „wyręczać” w pewnych działaniach MEN i inne instytucje związane z oświatą, pełnić swoisty rząd dusz, instruować, polecać, chwalić, ganić. W jej środowisku lansowano tezę, że dobra czy wybitna szkoła to szkoła skomputeryzowana i „utabletowiona”. Zdradzono nam patent na wykształcenie samorodnego geniusza: wystarczy każdemu uczniowi dać do ręki notebook lub tablet. I geniusz sam się zrobi. Hasła tego rodzaju podchwytywali niektórzy politycy, obiecywali i się ukradkiem (szczęśliwie) wycofywali z deklaracji. Pojawiały się w „Wyborczej” w ostatnim 25-leciu istotne, dające do myślenia artykuły na temat edukacji. Jednakże na jej łamach ukazało się też mnóstwo napastliwych, niesprawiedliwych publikacji pod adresem nauczycieli. Niektórzy „spece” od oświaty w tej gazecie dali wiele dowodów, że kompletnie nie znają specyfiki pracy szkoły, pracy nauczycieli, potrzeb uczniów. Potrafili jednak, wraz z kolegami z innych redakcji, skutecznie przekonać większość społeczeństwa, że nauczyciele do zbiorowisko nierobów, pracujących 18 godzin tygodniowo i domagających się niezasłużonych przywilejów. (Skądinąd, wart kompleksowego opracowania naukowego byłby temat: „Rola prasy w skłócaniu społeczeństwa w III RP”. Niektóre praktyki w tej materii jako żywo przypominają praktyki z czasów PRL) Min. Kluzik-Rostkowska, by wrócić po raz ostatni do wywiadu powiada w pewnym momencie: „Z tą współpracą [nauczycieli] jest ogromny problem. A jeszcze większy z motywowaniem nauczycieli, by mieli odwagę cokolwiek zmieniać. Przecież wystarczy, że się ławki ustawi w podkowę. Niby drobiazg, a od razu zmieniają się relacje nauczyciela z uczniami i uczniów między sobą. Ale wtedy przychodzi sanepid i mówi, że te ławki tak nie mogą stać, bo się dzieciom szyja skrzywi.” Nie kwestionuje słów dotyczących współpracy i motywacji, pozwolę sobie jednak na osobistą anegdotkę. Dawno temu, gdzieś w okolicach roku 1990-91, w pracowni szkolnej, której opiekunem byłem, ustawiłem …ławki w podkowę. Od tego czasu zaczęła się toczyć wojna podjazdowa między dyrekcją szkoły a mną oraz mną a dyrekcją szkoły o ławki w podkowę. Wojna była prawie niewidoczna, prawie jak niedawna kampania Rosji na Krymie. Głośne strzały nie padały, nikt nikogo nie zabił, nie zranił nawet – co kto jednak sobie po drodze pomyślał, to pomyślał. Kiedy opiekun pracowni był „w łaskach” sprawa przycichała, kiedy popadał w stan niełaski, konflikt odżywał, kiedy się „stawiał”, szło na sztylety. Słów. A ławki sobie stały, stały i stały, pięknie ułożone w podkowę – ku zadowoleniu uczniów. Opiekun nie musiał prowadzić zajęć ex cathedra, zbliżył się do „poddanych”, robiąc sobie skromne miejsce przy stoliku u brzegu podkowy. Z tej pracowni wyszło 110 laureatów, finalistów i uczestników eliminacji centralnych Olimpiady Literatury i Języka Polskiego i Olimpiady Filozoficznej, laureatów innych znamienitych konkursów. W tej pracowni mieściło się „biuro” Lauru Plateranki, ogromnego, jak na warunki szkolne, międzynarodowego konkursu poetyckiego. Tu, gdy aula była zajęta, odbywały się przez kilkanaście lat próby szkolnego „Teatru Naszego”, mieściła redakcja wydawanej do dnia

Page 9: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę

dzisiejszego szkolnej gazetki. Tu odbyły się setki wykładów pracowników uniwersyteckich i innych szkół. Tu lekcje zamieniały się czasem w „wieczory” poetyckie lub dramy. Stąd wychodzili ludzie z inicjatywą. Jak łatwo się domyśleć, pracownia działała według „specjalnych” przywilejów. Przyszedł czas remontów sal szkolnych. I nic. Przyszedł po latach drugi czas remontów sal szkolnych. I nic. Opiekun za to mógł organizować remonty „swojej” pracowni własnym sumptem i wiele, wiele serca i środków włożyli w nią rodzice uczniów. Nawet meble, tablice na wystawki, firany i zasłony były darem rodziców. Przyszedł czas kolejnego remontu, szkoła piękniała, bo w ruch poszły nie tylko farby, ale kompleksowa wymiana sfatygowanych krzeseł, stolików, okien etc. I wreszcie, wreszcie – pracownia doczekała się swojego oficjalnego liftingu. Jako ostatnia w szkole. Zagadka: czyje pracownie poszły na pierwszy ogień? W roku bodaj 2007 do pracowni zawitała w trakcie lekcji jakaś niewiasta. Przedstawiono mi ją, ale nie dosłyszałem. Popatrzyła, podreptała, PODREPTAŁA, POPATRZYŁA. Na drugi dzień przedstawiono mi wyrok. Na piśmie. Z pieczątką. Sanepid nie zgadza się na dalsze utrzymywanie stolików w kształcie podkowy. Poddałem się. Ławki poustawiano w odwiecznym porządku ustalonym raz na zawsze dla polskiej szkoły. Za to udało się przez ten czas uchronić pracownię przed ekspansją symboliki religijnej. Dwa lata później choroba wygnała opiekuna na zawsze z pracowni. Proszę jednak nie dopatrywać się bezpośrednich związków między stolikami ustawionymi w podkowę, sanepidem i jego chorobą. Już David Hume zakwestionował istnienie bezpośrednich związków przyczynowo-skutkowych między strzelbą, strzałem a trupem.

Michał Waliński 23 IV 2014 r.

Page 10: Nauczyciele, ustawcie ławki w podkowę