Naród zatracenia

65
NARÓD ZAtracenia Maciej Świerkocki / Mariusz Sołtysik

description

"Naród zatracenia" wpisuje się w tradycję innego sposobu mówienia o zagładzie. Forma zbliżona do komiksu, skojarzeniowo jest najbliższa "Mausowi" Arta Spiegelmana, nawiązująca do konkretnych przedstawień z historii sztuki, pełni dziś niezwykle ważną rolę w mówieniu o ludobójstwie. Bohater powie o Łodzi: "Wyobrażałem je sobie jako wielki statek, także dlatego, że w naszej dzielnicy ulice były wykładane kocimi łbami, które w moich oczach przypominały fale. Byłem ciekawy, czy ulice można wykładać też głowami ludzi".

Transcript of Naród zatracenia

Page 1: Naród zatracenia

NARÓD ZAtracenia

Maciej Świerkocki / Mariusz Sołtysik

Page 2: Naród zatracenia

NARÓD ZAtracenia

tekst:

Maciej Świerkocki

rysunki:

Mariusz Sołtysik

Page 3: Naród zatracenia

4 5

Na początku były bezkres i bezczas.

Brakowało światła, mroku, miłości,

nienawiści, dobra i zła.

Nie było Esterki. Poczułem siebie

i świat dopiero, kiedy pojawił się ból.

Otworzyłem oczy, ale długo

widziałem tylko amorficzne,

jednobarwne plamy w różnych

odcieniach, których nie umiałem

jeszcze nazwać.

Page 4: Naród zatracenia

6 7

Nie znałem swoich rodziców.

Nie wiem, czy w ogóle ich mam.

Mój przybrany ojciec, perukarz Rum,

wdowiec, dał mi na imię Dawid,

ale to nie jest moje imię.

Raz nazwał mnie przy Esterce

sierotą i podrzutkiem, a czasami

mówił, że jestem dybukiem – duchem

umarłego, który wstąpił w dziecko.

Wychowywał mnie na Żyda,

ale nie był pewien, czy nim jestem.

I chyba miał słuszność…

Page 5: Naród zatracenia

8 9

Chyba coś przeczuwał… Z początku

nie chciał mnie wziąć do swojego

ubogiego domu. Zgodził się przyjąć

mnie pod swój dach tylko dzięki

Esterce. Wiem, bo powiedział

mi to kiedyś w gniewie.

Leżałem w koszyku

na ulicy na progu

jego domu. Nie wiem,

skąd się tam wziąłem

i kto mnie w nim

położył. Byłem

owinięty w brudną

pieluchę i koc.

Płakałem. Esterka

usłyszała mój

płacz i ubłagała

ojca, by ulitował się

nad bezbronnym,

niewinnym dzieckiem.

Ale przekonała

go dopiero, mówiąc,

że chciałaby

tego jego niedawno

zmarła żona…

Page 6: Naród zatracenia

10

Rum często się

we mnie wpatrywał,

w moją twarz,

jak gdyby chciał

z niej coś wyczytać,

dowiedzieć się,

kim jestem.

Miał krótki wzrok

i mrużył oczy,

w których widać

było strach.

Kiedy umiałem

już myśleć,

myślałem naiwnie,

że boi się mnie.

Czułem wtedy

w podbrzuszu

skurcz dziecinnej

rozkoszy, jak gdy się

wypróżniałem.

Chociaż nigdy nie zaznałem kobiecego

mleka, a Esterka śmiała się i odpychała

mnie, kiedy próbowałem dosięgnąć

jej piersi, szybko rosłem i coraz częściej

wychodziłem z domu. Mieszkaliśmy

w mieście, które nazywało się Łódź.

Wyobrażałem je sobie jako wielki

statek, także dlatego, że w naszej

dzielnicy ulice były wykładane

kocimi łbami, które w moich oczach

przypominały fale.

Byłem ciekawy, czy ulice można

wykładać też głowami ludzi.

Page 7: Naród zatracenia

12

Lubiłem się bawić z Esterką, bo wtedy czasami

mogłem jej zaglądać pod spódnicę.

Chciałem zobaczyć, czy ona też ma tam flaczek,

którego koniuszek odgryzł mi brodaty mohel,

znajomy Ruma, kiedy postanowili zrobić

ze mnie Żyda. Najbardziej lubiłem jednak

patrzeć, oglądać świat, więc nie każda zabawa

sprawiała mi przyjemność.

W ciepłe, letnie dni Esterka

zabierała mnie czasami na spacer

i kupowała hamantasze, chałwę

albo lody. Chodziliśmy do parku

i na ulicę Piotrkowską,

która zupełnie nie przypominała

naszej dzielnicy. Choć wszędzie byli

Żydzi, mieszkali tu też Polacy,

Niemcy i Rosjanie.

Nie podobało mi się, że Żydzi nie mają

swojego kraju ani nawet miasta.

Page 8: Naród zatracenia

14 15

Bogobojny, ale surowy Rum

tłumaczył mi, dlaczego

tak musi być i dlaczego Żydzi

muszą czekać na Mesjasza.

Ciągle się modlił, czytał

mi na głos Torę, uczył mnie

hebrajskich liter i czasami

zabierał do synagogi.

Nie lubiłem tego. Nie mogłem

pojąć, jak to możliwe,

że Jahwe, który mieszka

w takim pięknym domu,

nie chce dać swojemu ludowi

kawałka ziemi, chociaż Żydzi

już tyle wycierpieli

za swoje grzechy.

Page 9: Naród zatracenia

16 17

Oprócz synagog były w Łodzi

kościoły katolickie, ewangelickie

i inne. Mieszkali w nich inni

bogowie, do których też czułem

pogardę. Może dlatego wszystkie

świątynie przyprawiały mnie

o niemiłe dreszcze.

Najpiękniejszymi domami

bożymi wydawały mi się

dymiące kominy fabryczne.

Page 10: Naród zatracenia

18 19

Słyszałem od Ruma,

że Żydzi zawsze

byli prześladowani,

lecz nie wiedziałem jeszcze,

że w naszym mieście

też mieszkają ludzie,

nienawidzący plemienia

Izraela.

Urządzali manifestacje.

Raz przechodzili pijani

wieczorem koło naszego

domu. Gdy zobaczyli

perukarnię Ruma,

ktoś krzyknął: „Precz

z Żydami!”.

Kiedy pękła szyba, byłem

na dole, w pracowni Ruma.

W świetle lampy naftowej

bawiłem się włosami

i przymierzałem peruki.

Nie wolno mi było tego robić,

ale uwielbiałem się przebierać.

Za butelkami poleciały

kamienie. Na chwilę ujrzałem

wykrzywioną twarz

jednego z demonstrantów.

Przeraziłem się, szarpnąłem

i przewróciłem lampę.

Słyszałem krzyki z ulicy,

a potem z góry, gdzie spali

Rum i Esterka.

Page 11: Naród zatracenia

20 21

Page 12: Naród zatracenia

22 23

Och, jak paliły się

te włosy w perukarni!

I zasłony! I klej!

Rozpętało się piekło.

Nie mogłem oderwać

oczu od płomieni

i pewnie bym się

usmażył, ale uciekłem

na górę, bo wołała mnie

Esterka. I Rum.

Dom płonął jak pochodnia.

Esterka objęła mnie

i przytuliła tak mocno,

jak chyba nigdy dotąd.

Płomienie sięgały już

piętra i wydawało się,

że nie ma dla nas

ucieczki. Popatrzyłem

na Ruma. Zobaczyłem

w jego oczach strach

i łzy. Pomyślałem,

że to pewnie od dymu.

Page 13: Naród zatracenia

24 25

Na pomoc zbiegli się sąsiedzi,

przyjechała straż. Zaczęli gasić

ogień, ale na piętrze trzeszczała

już podłoga, a dom zaczynał się walić.

Strażacy rozłożyli płachtę ratunkową.

Rum wypchnął najpierw przez okno

przelęknioną Esterkę, a potem chciał

wyrzucić mnie, ale ja tak się tego

przeraziłem, że zacząłem się z nim

szarpać i bić go po twarzy.

W końcu oderwał mnie od siebie

i wyrzucił, ale dla niego było już

za późno. Chwycił jeszcze Torę

i już miał skoczyć za mną, kiedy

ściana runęła i Rum zapadł się

wraz z nią w płomienie.

Podniósł się okropny krzyk i lament. Najgłośniej

płakała Esterka, ale ja siedziałem jak skamieniały,

z zamkniętymi oczami, w szoku i śmiertelnym strachu.

Pod powiekami widziałem wciąż twarz Ruma,

który, jak mi się wydawało, tuż przed śmiercią popatrzył

na mnie z żalem i wyrzutem, ale bez złości.

Kto raz w życiu widzi takie spojrzenie,

już na zawsze staje się twardy jak skała.

Page 14: Naród zatracenia

26 27

Kiedy strażacy ugasili ogień,

przybiegła ciotka Esterki,

przyrodnia siostra Ruma. Nie lubiła

mnie. Powiedziała, że Rum zginął

przeze mnie i że sprowadziłem na niego

nieszczęście. Esterka zanosiła się

od płaczu. Trzymała mnie za rękę,

ale ja wiedziałem, że nic już

nie będzie tak, jak dawniej.

Chciałem wszystko

wytłumaczyć,

powiedzieć, że najpierw

to była tylko zabawa,

a potem bałem się

wyrzucenia przez

okno, ale nie mogłem

wydobyć z siebie

głosu.

Ciotka zabrała

Esterkę do siebie,

a mnie, przybłędę,

oddała do sierocińca.

Jak mógłbym się

jej przeciwstawić?

Byłem przecież nikim

i straciłem mowę.

Nie mogłem nawet

powiedzieć Esterce:

„Do widzenia…”.

Page 15: Naród zatracenia

28 29

Od tej pory na zawsze zostałem

sam, chociaż w sierocińcu mieszkało

dużo dzieci. Wciąż nie mogłem

mówić, więc uznali mnie za słabego

na umyśle i zapisali do grupy

chorych i upośledzonych.

Uczyłem się jednak szybciej

i rozumiałem więcej, niż im się

wydawało…

Sierocińcem rządził stary Żyd,

którego wszyscy nazywali

Prezesem. Nie miał własnych

dzieci, ale dobrze się nami

opiekował, chociaż bały się

go i sieroty, i personel zakładu.

— Pan Prezes jest nieszczęśliwy,

ale i nieszczery — powiedziała kiedyś

jedna z naszych kucharek.

— Prowadzi sierociniec nie z potrzeby

serca, tylko dlatego, żeby mieć

z czego, a raczej z kogo żyć.

Page 16: Naród zatracenia

30 31

Ciotka łożyła na moje

utrzymanie. Nie żałowałem,

że nie przychodzi,

ale nie wiedziałem, dlaczego

nie odwiedza mnie Esterka,

o której nie mogłem zapomnieć

– nie tylko dlatego, że nikt

inny nie był dla mnie dobry…

Wśród dziewcząt w sierocińcu

mieszkała Sara. Lubiłem

na nią patrzeć, bo była bardzo

podobna do Esterki.

Sara wieczorami

pomagała Prezesowi

w jego gabinecie.

Nie wiem, co robiła,

widziałem tylko

cienie w szparze

pod drzwiami

i słyszałem szelesty,

niewyraźne głosy,

a czasami śmiech,

ale nie mogłem

znieść, że Prezes

ma ją dla siebie

na każde skinienie,

a ja nie mogę

nawet się do niej

odezwać.

Page 17: Naród zatracenia

32 33

Którejś nocy,

gdy Sara długo siedziała

w gabinecie Prezesa,

zrobiło mi się ciemno przed

oczami. Skończyłem

dziewięć lat i musiałem

pokazać, że nie jestem

już taki bezsilny, jak

kiedy ciotka oddała mnie

do sierocińca.

Źle życzyłem kolegom,

którzy nazywali mnie

niedojdą i niemową

i wyśmiewali się ze mnie,

ale tego starca chciałem

zobaczyć w żywych

płomieniach, jak Ruma.

List wrzuciłem do skrzynki następnego

dnia, gdy poszliśmy na wycieczkę

do parku. Często pomagałem w kuchni

i kiedyś, rozpakowując śledzie z gazety,

przeczytałem, że policjanci zabrali

do więzienia pewnego nauczyciela,

który dotykał swojej uczennicy, a ona potem

miała różne kłopoty i w końcu umarła

w szpitalu.

Kilka dni później

w sierocińcu zjawiła się

policja, żeby „wyjaśnić

sprawę”. Okazało się,

że Prezes ma kilku wrogów,

którzy skorzystali z okazji

i zaczęli rzucać na niego

podobne podejrzenia, jak ja.

Zostało wszczęte śledztwo.

Page 18: Naród zatracenia

34 35

Triumfowałem. Oczami swojej dziecięcej

wyobraźni widziałem już przerażonego

Prezesa na ławie oskarżonych,

a potem w więzieniu albo jeszcze

lepiej – na szubienicy.

Rozpoznali mój charakter pisma,

ale nigdy nie przyznałem się do napisania

donosu i nie odpowiadałem na pytania;

zresztą i tak nie mogłem przecież mówić. Wtedy stało się

coś niezwykłego:

dzieci, Prezes,

nauczyciele,

personel,

a nawet ludzie,

których, jak

mi się

wydawało,

w ogóle

nie znałem,

zaczęli się

ode mnie

odwracać,

traktować mnie

jak powietrze.

Jakby mnie

nie widzieli.

Page 19: Naród zatracenia

36 37

Było mnie jak gdyby coraz

mniej, ale przecierpiałbym

wszystko, byle doczekać

upokorzenia Prezesa.

Wówczas jednak

na ciepłym, letnim

niebie rozpętała się burza

i wszyscy zapomnieli

o procesie, a ja po raz

pierwszy zrozumiałem,

że człowiek nie jest

w stanie kierować swoim

życiem.

Wojna! Jak podniecająco

brzmiało dla mnie

to słowo, które znałem

dotąd tylko

ze Starego Testamentu

i podręczników.

Page 20: Naród zatracenia

38 39

Pewnego wrześniowego

dnia na Piotrkowską

wjechały samochody

wojskowe, a w nich

postawni, schludni

i karni żołnierze.

Niemcy! „Rasa panów”,

jak o sobie mówili.

Wszyscy się ich bali,

nawet Prezes.

Niewiele wiedziałem

o Niemcach, ale od razu

mi się spodobali.

Szybko wprowadzili

nowe, prawdziwe

porządki w mieście,

które włączyli

do Rzeszy

i nazwali potem

Litzmannstadt.

Ale Żydami

zajęli się

od razu.

Page 21: Naród zatracenia

40 41

Nie lubili ich. Burzyli i palili synagogi, zamykali

szkoły, rabowali sklepy, warsztaty i fabryki

i zakazali nawet chodzić Żydom po Piotrkowskiej.

Rzadko widywaliśmy teraz Prezesa. Niemcy

mianowali go przewodniczącym rady żydowskiej,

czyli jakby przełożonym wszystkich Żydów

w mieście.

Page 22: Naród zatracenia

42

Przyszła zima

1940 roku.

Pewnego dnia

obudziłem się rano

i uderzyła mnie

cisza jak po potopie.

Sierociniec

był pusty.

Niemcy wypędzili Żydów i utworzyli

dla nich coś w rodzaju rezerwatu – w tej

dzielnicy, w której mieszkałem kiedyś

z Rumem i Esterką, na Bałutach. Nazywał się „getto”.

Wyszedłem na ulicę. Dziwny widok,

który zobaczyłem, wydał mi się znajomy.

„Exodus na wspak…” – pomyślałem.

Page 23: Naród zatracenia

44 45

Getto zostało ogrodzone. Spędzono do niego sto sześćdziesiąt

tysięcy Żydów! Ale dlaczego nie zabrali i mnie?

Czy dla Niemców także byłem nikim?

Czy nie stanowiłem dla nich zagrożenia?

Żydów, jak mówiono, trzeba było

odseparować, bo byli aspołeczni,

zdegenerowani, brudni

i roznosili choroby.

Ale Żydzi też nie

zabrali mnie ze sobą.

Page 24: Naród zatracenia

46 47

Przez kilka miesięcy błąkałem się

po mieście i getcie, kradłem

jedzenie, spałem, gdzie popadło.

Nikt nie zwracał na mnie

uwagi. Nie wiedziałem, co robić.

Zakwitły bzy i getto zostało

zamknięte. Tylko ja wchodziłem

i wychodziłem, kiedy chciałem,

chociaż strażnicy mogli zabić

każdego podejrzanego,

który kręcił się przy ogrodzeniu.

Page 25: Naród zatracenia

48 49

Wtedy mnie olśniło: skoro wszyscy

łódzcy Żydzi są w getcie, jest z nimi

na pewno i moja kochana Esterka!

A więc moje miejsce też jest w getcie

i nie opuszczę go, dopóki jej nie znajdę.

Widziałem ją na każdej ulicy

i na każdym podwórku. Wszystkie

młode dziewczęta wyglądały jak ona,

ale żadna nie była moją siostrą,

tylko moją wyobraźnią.

Pewnego wieczoru znów bawiąc się

w detektywa, natrafiłem na gettowy

sierociniec. Ucieszyłem się,

bo chociaż nie miałem przyjaciół,

to chętnie zobaczyłbym znajomą

twarz. Wydało mi się, że ktoś stoi

w uchylonych drzwiach.

Tak: to był mały Arnold, chłopiec

z naszego dawnego sierocińca.

Uradowany podbiegłem,

żeby go uściskać, ale on zatrzasnął

mi drzwi przed nosem…

Page 26: Naród zatracenia

50 51

Wszedłem do pierwszego lepszego

domu. Schowałem się w piwnicy,

ale wyszedłem na górę, do pokoju,

bo byłem głodny. Przy stole siedziało

smutne małżeństwo w średnim wieku.

Naprzeciwko nich stał pusty talerz.

Usiadłem przy nim.

Bałem się. Wiedziałem, co może się

stać, jeżeli jakiś Niemiec jednak

mnie zobaczy, i to bez gwiazdy

Dawida na ubraniu. Musiałem

znaleźć jakieś stałe schronienie.

Nazywali się Sal i Sala.

Mieszkałem w ich piwnicy

przez prawie dwa lata.

O jedzenie musiałem się

starać sam. Kradłem.

Oni dostawali racje

żywnościowe, bo pracowali.

Kiedy wracali po długich

godzinach harówki,

rozmawiali cicho i często

płakali – ale oni mieli

przynajmniej siebie.

Page 27: Naród zatracenia

52 53

— Żeby objawiło się zło, nie trzeba

go przywoływać. Ono zwykle działa

samoistnie — powiedział kiedyś Sal.

Nie mogłem tego zrozumieć.

Zło przecież nie mogłoby działać,

gdyby ktoś tego nie chciał.

Sala czasem przeglądała się

w lusterku. Myślę, że widziała

w nim siebie z młodości,

a jednocześnie patrzyła,

jak codziennie przybywa jej

zmarszczek, siwych włosów i lat.

Wychodziłem po żywność,

odzienie, a zimą paliwo

do „kozy”. Kradłem,

żeby żyć. Czy to było

„samoistne” zło?

Czy to w ogóle było zło?

Wszyscy tak robili.

Wciąż też szukałem

Esterki i coraz lepiej

poznawałem życie getta.

Page 28: Naród zatracenia

54 55

Chłonąłem wszystko wokół

niczym film w kinie,

do którego zabrała mnie kiedyś

Esterka. Oglądałem – och,

jak oglądałem! – okrucieństwo,

niesprawiedliwość, głód, nędzę,

poświęcenie, bezradność i śmierć.

Ludzi zamienionych w zwierzęta

pociągowe. Psy żyjące lepiej

niż ludzie, bo przynajmniej

dobrze karmione przez esesmanów.

To było lepsze niż kino.

Page 29: Naród zatracenia

56 57

Przerażający i frapujący świat.

Jak w baśni, tylko że tutaj

wszystko było prawdziwe:

zmarły na tyfus mężczyzna,

trzymający się framugi

niczym nadziei, dziewczyna,

która z głodu wyskoczyła

przez okno, dom kolonijny

dla dzieci na Marysinie,

niewolnicza praca i „życie getta”,

czyli nadgniłe kartofle,

o które Żydzi bili się na oczach

swoich współziomków, a czasami

roześmianych Niemców,

którzy bez powodu rzadko

wchodzili do getta.

Z czasem mój podziw dla nich

zaczął dorównywać strachowi.

Byli czyści, syci, władczy,

zdrowi, dobrze zorganizowani,

uśmiechnięci – stanowili całkowite

przeciwieństwo Żydów.

Ja jednak nie mogłem być

Niemcem, a Żydem być

nie chciałem. Nie pasowałem

do nikogo. W każdym otoczeniu

czułem się obcy, inny,

wyjątkowy, od pierwszego dnia,

od pierwszej chwili.

Page 30: Naród zatracenia

58 59

Moc, jaką daje władza, podobała się nie tylko mnie.

Przekonałem się o tym na placu, kiedy zobaczyłem,

jak mój rówieśnik, przebrany w mundur

żydowskiego policjanta, zatrzymuje swojego

kolegę, niby po godzinie policyjnej. W tej samej

chwili z bramy wyszli na służbę prawdziwi

policjanci, jak gdyby po to, by też wziąć udział

w zabawie. Tylko że dla nich stawką

w tych igraszkach naprawdę było życie.

Page 31: Naród zatracenia

60 61

Byli bowiem tylko trybikami w ogromnej

i coraz sprawniej funkcjonującej maszynie.

Obsługiwał ją Prezes, wykonujący polecenia Niemca,

Amtsleitera Biebowa, pana życia i śmierci w getcie

Litzmannstadt. Jeśli Prezes był królem, jak mówili

niektórzy Żydzi,to Biebow był cesarzem,

którego król musiał słuchać. I żywić.

Poddani byli jego mięsem.

Page 32: Naród zatracenia

62

Mniej więcej wtedy zaczęły się

moje sny. Były tak realne,

że czasem nie odróżniałem ich od

rzeczywistości. Widziałem ludzi,

jedzących z głodu ziemię. Zwłoki,

rozkładające się w nędznych izbach.

Dom wypoczynkowy z czystą

pościelą i kwiatami w oknach.

Wychudzone trupy na cmentarzu.

Dom kultury. Człowieka,

który ściągnął z nóg umierającemu

dziurawe buty. Widziałem fabryki,

resorty, wydziały, banknoty

i znaczki pocztowe z podobizną

Prezesa. Kabaret.

Page 33: Naród zatracenia

64 65

Bałem się, że tracę zmysły.

Żeby nie oszaleć, czytałem

Stary Testament, jedyną księgę

w domu Sala i Sali.

Kiedy nie mogłem zasnąć,

powtarzałem w myślach

te fragmenty, które już

znałem na pamięć.

„Według rozkazu, jaki otrzymał

Mojżesz od Pana, wyruszyli

przeciw Madianitom i pozabijali

wszystkich mężczyzn.

Zabili również królów

madianickich. […] Następnie

uprowadzili w niewolę kobiety

i dzieci madianickie oraz zagarnęli

jako łup wszystko ich bydło,

stada i cały majątek. Spalili

wszystkie miasta, które tamci

zamieszkiwali, i wszystkie

obozowiska namiotów. Zabrawszy

następnie całą zdobycz, cały

łup złożony z ludzi i zwierząt,

przyprowadzili jeńców, zdobycz

i łup do Mojżesza […].

I rozgniewał się Mojżesz […].

Rzekł do nich: «Jakże mogliście

zostawić przy życiu wszystkie

kobiety? […] Zabijecie więc spośród

dzieci wszystkich chłopców,

a spośród kobiet te, które już

obcowały z mężczyzną.

Jedynie wszystkie dziewczęta,

które jeszcze nie obcowały

z mężczyzną, zostawicie

dla siebie przy życiu»”.

Page 34: Naród zatracenia

66 67

Powoli odpływałem w senne

mary, ale wiedziałem, że to było

dobre i że ja zostawiłbym

przy życiu Esterkę – dla siebie.

I powtarzałem dalej: „Skoro

ci miasto Pan, Bóg twój, odda

w ręce – wszystkich mężczyzn

wytniesz ostrzem miecza.

Tylko kobiety, dzieci, trzody

i wszystko, co jest w mieście,

cały łup zabierzesz i będziesz

korzystał z łupu twoich wrogów

[…]. Tak postąpisz ze wszystkimi

miastami, daleko od ciebie

położonymi […]. Tylko

w miastach, należących

do narodów, które ci daje Pan,

twój Bóg, jako dziedzictwo,

niczego nie zostawisz przy życiu”.

„I na mocy klątwy przeznaczyli

na zabicie ostrzem miecza

wszystko, co było w mieście:

mężczyzn i kobiety, młodzieńców

i starców, woły, owce i osły”.

Page 35: Naród zatracenia

68 69

Śniło mi się, że pływam w morzu

krwi, że zachłysnąłem się nią

i idę na dno bez ratunku...

Page 36: Naród zatracenia

71

Gdy spałem, przyszli

żołnierze. W skrytce pod

podłogą znaleźli łupy

– pieniądze i kosztowności,

które wszyscy Żydzi,

z wyjątkiem Prezesa

i jego najbliższych, musieli

oddawać Niemcom pod karą

śmierci. Żołnierze

zabili Sala, a Salę zabrali

żydowscy policjanci.

...kiedy

obudził mnie

huk wystrzału

i krzyk.

Page 37: Naród zatracenia

72 73

Niemcy zeszli także do piwnicy.

Szukali innych skarbów,

które mogli ukrywać Sal i Sala,

ale znaleźli tylko Stary Testament.

Podeptali go i podarli, a potem

wrzucili do piecyka na górze.

Zmoczyłem się ze strachu,

bo oficer wyciągnął pistolet i byłem

pewny, że zaraz mnie zastrzeli,

ale on tylko długo patrzył na mnie

z uśmiechem. Wyjął magazynek,

zostawił w nim jeden nabój, włożył

magazynek z powrotem i położył

pistolet przede mną na ziemi.

— Tu nikogo nie ma — powiedział

w końcu i wyszedł.

Ukradłem kartofel – nie

po kryjomu jak dotąd,

ale na oczach wszystkich,

i nikt mnie nie zatrzymał.

Ośmielony, naplułem w twarz

policjantowi – wytarł się

i nie popatrzył nawet w moją

stronę. Chciałem dać kawałek

chleba wygłodniałej

kobiecie – patrzyła chciwie,

ale nie wyciągnęła ręki

po jedzenie.

Widziały, a raczej

wyczuwały mnie tylko

esesmańskie psy.

Patrzył wprost na mnie,

a przecież mnie nie widział!

Może nie chciał mnie zobaczyć,

jak człowiek, który nie chce

widzieć swoich grzechów?

A może naprawdę byłem

niewidzialny? Postanowiłem

to sprawdzić.

Page 38: Naród zatracenia

74

Rozpłakałem się. Jeżeli nikt mnie

nie widzi, to może nie istnieję?

Bardzo bałem się spojrzeć

w lusterko Sali, ale kiedy się

w nim przejrzałem, zauważyłem

coś dziwnego – wszyscy wokoło

chudli, marnieli i więdli,

a ja miałem rumianą, zdrową

twarz, chociaż odżywiałem się

jak wszyscy mieszkańcy getta.

Urosłem. Byłem silny.

Odczułem teraz dumę ze swojej

niewidzialności. Zaczęła mnie

fascynować. Wyobraziłem sobie,

że daje mi władzę, że mogę ją

wykorzystać do szukania Esterki,

do zemsty i zdobycia potęgi

większej nawet niż niemiecka.

Wyobraziłem sobie, że jestem

gigantem.

Page 39: Naród zatracenia

76 77

Jesienią zaczęły przyjeżdżać do getta

duże transporty Żydów z Austrii,

Czech, Luksemburga i Rzeszy.

Byli inni niż miejscowi – bogaci,

przywykli do luksusu, wykształceni.

Przypomniała mi się wieża Babel,

bo na ulicach słyszało się teraz

wiele różnych języków, a mieszkańcy,

choć wszyscy byli Żydami, często

nie mogli się ze sobą porozumieć,

jak gdyby ktoś pomieszał im języki.

Przybysze nie byli lubiani.

Miejscowi mówili, że tamci

zadzierają nosa, odbiorą im pracę

i chleb.

Jakież było moje zdumienie,

gdy pewnego już zimowego

dnia zauważyłem

na ulicy ciotkę! Poszedłem

za nią do wielkiej noclegowni

dla przyjezdnych,

podsłuchiwałem jej płacze

i rozmowy i dowiedziałem się,

skąd się tu wzięła.

Tuż przed wojną wyjechała

z Esterką do Luksemburga,

„do rodziny”, a dwa miesiące

temu Niemcy przywieźli

je z powrotem! Mówiła jeszcze

dużo innych rzeczy,

ale ja chciałem wiedzieć tylko

jedno: gdzie jest teraz

Esterka. O tym jednak ciotka

długo nie wspominała.

— Dla mnie Estera umarła

— powiedziała dopiero po kilku

dniach do znajomej z transportu

i zalała się łzami.

Od razu pobiegłem na cmentarz,

ale nie mogłem znaleźć grobu

ukochanej siostry. Spotkałem

jednak grabarzy. Rozmawiali

o nowej asystentce i tłumaczce

Prezesa, która „podobno

pomaga ludziom”.

Nazywała się Estera Rum!

Page 40: Naród zatracenia

78 79

Ale z Zarządcą Prezes rozmawiał

sam. Z trudem, bo słabo znał

niemiecki, jak ja. Zrozumiałem

tylko, że dzieci do 10 roku życia,

chorzy, starcy i Żydzi

z zagranicy mają zostać niedługo

wywiezieni z getta i Prezes błaga

Zarządcę, żeby tego nie robił.

Zarządca wpadł

we wściekłość.

— Wydaje ci się, że wolno

ci o coś prosić?! Że jesteś

Mojżeszem? Żydowski bóg

umarł! Ja jestem twoim bogiem.

To moje getto. I moi Żydzi!

— I pański pieniądz… A pan byłeś

kupiec, pan umiesz liczyć…

Pan lubisz wygoda… Lepiej

siedzieć w getto niż na front.

Ja jestem zależny od panu,

ale pan jesteś zależny od getto.

A tylko ja umiem robić w getto…

taka praca. Porządek.

Wtedy Zarządca

rzucił się na Prezesa.

I tak Esterka umarła i ożyła

w ciągu kilku godzin!

Nie posiadałem się z radości.

Usiadłem na ulicy

i zastanawiałem się, co teraz

robić, kiedy zauważyłem,

jak do zarządu getta wchodzi

Prezes. Pomyślałem, że Esterka

jako tłumaczka może już tam

jest, i wszedłem za nim.

Page 41: Naród zatracenia

80 81

Pobił go tak, że trzeba

było odwieźć go do szpitala.

Nie współczułem Prezesowi,

ale znowu martwiłem się o Esterkę.

Jeżeli zagranicznym Żydom

grozi wywózka, to i ona jest

w niebezpieczeństwie. Nikt nie

wiedział, dokąd zabierają

wywożonych, krążyły o tym

jednak różne straszne opowieści.

Jeżeli były prawdziwe, to tylko

ja mógłbym jej pomóc, bo dzięki

niewidzialności mogłem wchodzić

tam, gdzie nie mógł wejść nikt

inny. Coraz lepiej pojmowałem,

jaki jestem jedyny i wyjątkowy.

A dla niej zrobiłbym wszystko.

Gdy przyszła odwiedzić Prezesa,

ledwie ją poznałem. Nie wierzyłem

własnym oczom: była jeszcze

piękniejsza niż dawniej,

ale zmieniła się w dorosłą, smutną

i poważną kobietę. Chciałem do niej

podbiec, rozweselić ją, powiedzieć,

jak bardzo ją kocham i jak

bardzo się cieszę, że wreszcie się

odnaleźliśmy, że zawsze będziemy

już razem – ale kiedy otworzyłem

usta, nie wydobył się

z nich żaden dźwięk. Patrzyła

na mnie, ale mnie nie widziała,

nawet kiedy próbowałem szarpać ją

za rękaw albo dotknąć jej dłoni.

Moja niewidzialność była

też moim przekleństwem.

Page 42: Naród zatracenia

82 83

Nie dawałem jednak za wygraną.

Za bardzo kochałem Esterkę,

chodziłem więc teraz codziennie

do Judenratu, czyli do siedziby rady

Żydów, w nadziei, że w końcu uda

mi się z nią porozumieć. Wierzyłem,

że miłość zwycięży, bo Esterka

przecież też mnie kocha

i wreszcie mnie zauważy.

Przychodziły do niej dziesiątki

wychudzonych, wycieńczonych

petentów. Prosili głównie o spotkanie

z Prezesem albo o dodatkowy

przydział żywności i opału.

Niektórzy, zwłaszcza dawni znajomi

Ruma, wiedzieli już, że co się święci,

i błagali Esterkę, żeby wystawiała

fałszywe dokumenty im albo

ich bliskim, dzięki czemu mogli

uniknąć wywózki.

Ci, którym nie mogła albo

nie chciała pomóc, zwykle

jej złorzeczyli. Mówili,

że jest kochanką Prezesa

i że wyrzekła się jej

za to własna ciotka. To drugie

było prawdą, ale to pierwsze nie.

Kochankiem Estery był

Leon, którego znała

jeszcze sprzed wojny, wysoki

urzędnik administracji getta.

To on załatwił Esterce pracę,

kiedy tylko zobaczył

ją w transporcie z Luksemburga.

Była potrzebna Prezesowi, bo dobrze

znała getto – i kilka języków.

Żaden język nie wyrazi jednak

oślepiającego bólu, jaki odczułem,

gdy zobaczyłem ich razem

i usłyszałem, co mówią. Esterka

powtarzała Leonowi, że go kocha.

Jego jedynego na świecie! Powiedziała

też, że to ja jestem winien strasznej

śmierci Ruma i że od tamtego

dnia nie mogła na mnie patrzeć.

Page 43: Naród zatracenia

84 85

Nie mogłem sobie poradzić ze swoim gniewem.

Nie życzyłem jej śmierci, ale teraz chciałem,

żeby została wywieziona – tam, skąd nikt

nie wracał. Miała potężnego opiekuna,

ja jednak za dużo już widziałem w getcie,

żeby nie wiedzieć, że tutaj z dnia

na dzień każdy może stracić

nie tylko stanowisko,

ale i życie.

Wywózki tych z zagranicy już się

zaczęły. Każdego dnia chodziłem teraz

na stację Radegast i chciwie przyglądałem

się transportom, wypatrując Esterki.

Nie, to niemożliwe! Nie mogłem

dłużej wytrzymać, nie mogłem

słuchać, jak mówi o mnie

„ten znajda”. Wypadłem

z płaczem na ulicę i biegłem

przed siebie jak błędny.

Nie chciałem zrozumieć,

że właściwie nic nas nie

łączyło i nie łączy.

Tak podle mnie zdradziła,

a ja ją chciałem ratować!

Page 44: Naród zatracenia

86 87

Patrzyłem na niekończące się

szeregi ludzkiego nieszczęścia

i myślałem z żalem, jak byłoby

pięknie, gdybyśmy uciekli stąd

z Esterką. Byłem już duży,

zdrowy i zmężniałem…

Moglibyśmy gdzieś zamieszkać

razem i żyć już nie jako rodzeństwo,

ale tak jak Prezes i jego żona.

Moglibyśmy znaleźć nowe, wielkie,

czyste getto, w którym to my

byśmy rządzili. A gdyby

powiększyć Getto Litzmannstadt

dziesięć, sto, tysiąc razy,

to nie byłoby na świecie

większego mocarstwa!

Bo praca w getcie nadal

szła wydajniej niż w najlepszej

fabryce.

A miała iść jeszcze sprawniej i taniej,

Zarządca spełnił bowiem swoją groźbę

i zaczął usuwać z getta chorych,

starców i dzieci. Czasami wydawało

mi się, że znowu jestem w jednym

ze swoich snów, ale nie bałem się

i nie odczuwałem emocji, jak we śnie.

Została mi tylko ciekawość.

Od dawna zadawałem sobie pytanie,

dlaczego Żydzi się nie bronią,

nie walczą, choćby za cenę życia.

Odpowiedź była przerażająco prosta:

bo nie mogą. Bo świat i getto są

tak urządzone, że jedni mogą prawie

wszystko, a drudzy prawie nic.

Page 45: Naród zatracenia

88 89

Esterkę widziałem jeszcze tylko dwa

razy. Najpierw na Placu Strażackim,

u boku Prezesa, przemawiającego

do swoich poddanych.

— Bracia i siostry! Żądają od nas

tego, co najcenniejsze: dzieci i starców.

Nie miałem własnych dzieci i dlatego

najlepsze lata życia poświęciłem

dzieciom. Nie sądziłem nigdy,

że na własnych rękach będę musiał

zanieść ofiarę z dziecka na ołtarz.

Na stare lata muszę wyciągnąć do was

dłoń i błagać: bracia i siostry, dajcie

mi je! Ojcowie i matki, dajcie mi swoje

dzieci! Rozkazano mi deportować

z getta ponad dwadzieścia tysięcy

ludzi, dzieci, starców i nieuleczalnie

chorych. Powiedzieli: „Jeżeli tego nie

zrobicie, zrobimy to sami”.

Page 46: Naród zatracenia

90 91

Ale nie mogli tego zrobić sami,

więc akcją kierowali żandarmi

niemieccy. Komendant getta

zarządził trwającą tydzień „Wielką

Szperę” i mieszkańcy nie mogli

opuszczać swoich mieszkań.

Potem przychodzili niemieccy

żołnierze, wypędzali wszystkich

na podwórka i wybierali ofiary.

Na lewo wywózka, a na prawo życie

– życie w getcie, czyli powolna śmierć.

Tych, którzy stawiali opór

albo próbowali uciekać, zabijano

na miejscu.

Starcy szli zwykle spokojnie,

ale nie zapomnę krzyków i histerii

matek, którym siłą odbierano

dzieci. Żołnierze uciszali je kolbami

karabinów albo kopniakami. Dzieci

płakały, ojcowie wyli czasem

jak potępieńcy, ale w takich scenach

w getcie nie było nic nadzwyczajnego.

Mnie najbardziej fascynowali

ci rodzice, którzy stali w bezruchu

i mieli twarze jak maski, a czasami

jakby lekko uśmiechali się oczami

– jak gdyby przekroczyli ostateczną

granicę cierpienia, poza którą jest

tylko bezbrzeżna wolność.

Page 47: Naród zatracenia

92 93

W czasie Szpery żandarmi

i policjanci legitymowali na ulicach

ludzi, którzy znaleźli się tam

mimo zakazu opuszczania domów.

Wiedziałem, że Niemcy przetrząsnęli

już wszystkie sierocińce, więc bardzo

się zdziwiłem, widząc, jak policjant

zatrzymuje Arnolda, ogląda jego

kartę i przepustkę i puszcza go wolno.

Arnold miał dopiero 9 lat…

Domyśliłem się, że to Esterka

załatwiła mu fałszywe dokumenty.

Swojego przybranego brata nie

próbowała nawet szukać, a temu

obcemu dziecku, które nie wpuściło

mnie kiedyś do sierocińca, pomogła.

I pomagała podobno wielu innym.

W nocy zakradłem się do sekretariatu

Prezesa, znalazłem kartkę i ołówek

i napisałem Esterce, że wiem,

co robi, i że pomogła mojemu

dawnemu koledze. Kartkę położyłem

na jej biurku. Podpisałem się nawet:

„Twój brat”.

Skąd mogłem wiedzieć, że rano

do sekretariatu pierwsza wejdzie nie

Esterka, tylko ktoś inny, i że to on

znajdzie moją wiadomość?

Byłem ciekawy, gdzie mieszka

teraz Arnold, i następnego dnia

poszedłem go poszukać na Marysin.

Nie znalazłem, ale trafiłem na dom

pełen małych dzieci. Było ich dużo.

Nosiły dziwne drewniane kółka

na piersiach, lepiej jadły i lepiej

wyglądały niż inne dzieci z getta.

Były to dzieci policjantów

i dostojników gettowych, które

uniknęły wywózki. A więc Prezes

jednych wywoził z getta, ale innych

ratował. Tylko dlaczego ratował

tych, a nie tamtych?

Page 48: Naród zatracenia

94 95

Arnolda zobaczyłem ostatniego

dnia Szpery – na stacji, w grupie

przeznaczonej do transportu.

Wiedziałem, że mnie nie widzi,

ale kiedy odwrócił się w moją stronę,

rzucając ostatnie, pełne nierozumnej

tęsknoty spojrzenie na getto,

przebiegł mnie dreszcz i uciekłem.

Tłum zauważyłem już

z daleka. Żandarmi

z psami i policjanci

spędzili okolicznych

mieszkańców na plac.

Dlaczego? Strach

ścisnął mnie za gardło.

Przeciskałem się przez

tłum w upiornej ciszy,

żeby zobaczyć, na co ci

ludzie tak patrzą…

Page 49: Naród zatracenia

96 97

żołnierze zapędzili mieszkańców

z powrotem do domów i zostałem

sam. Ale nawet niepostrzeżony

wśród nich jeszcze nigdy

nie czułem się taki samotny.

Esterkę powieszono za fałszowanie

dokumentów, łamanie rozkazów

zarządu getta i bezprawną pomoc

dla mieszkańców.

Ktoś niepowołany znalazł moją

kartkę… Ktoś, kto nienawidził

Esterki i pewnie chciał się wkraść

w łaski Amtsleitera.

Rzuciłem się na ziemię, łkając

bezgłośnie. Nie! Przecież

ja tego nie chciałem! Nie tego!

Nie wiem, jak długo tak siedziałem.

Nie zauważyłem nawet, kiedy

Page 50: Naród zatracenia

98 99

Długo błąkałem się potem

bez celu po pustych ulicach,

aż usłyszałem szczekanie

psów, straszliwe lamenty

i krzyki. Trafiłem

na podwórko, gdzie jeszcze

trwała Szpera.

Ujrzałem w wyobraźni,

jak Rum próbuje mnie wyrzucić

przez okno z płonącego

domu, zobaczyłem, jak lecę,

i rzuciłem się na oślep

przez podwórko,

by uratować sam siebie.

Rozwścieczeni oporem

mieszkańców Niemcy bili

ich bez pardonu – a małe

dzieci wyrzucali prosto

z okien na bruk!

Page 51: Naród zatracenia

100 101

Złość i strach dodały mi sił.

Przebiegłem wśród żandarmów,

chwyciłem przerażoną małą

dziewczynkę, złagodziłem

jej upadek i ocaliłem ją. Przez

chwilę nie wiedziałem, co się dzieje.

Zapadła cisza. Wszyscy

– rodzice, ja, dziewczynka

i Niemcy – zamarli

w bezruchu. Po chwili

dowódca spojrzał na mnie.

Jego twarz pod czapką

wydała mi się znajoma…

Pozostali żandarmi

także odwrócili się w moją

stronę. Patrzyli na mnie.

Przestałem być

niewidzialny. Zauważyli

mnie! Dowódca ruszył

biegiem w moją stronę!

— Verfluchte Jude! —

wrzasnął.

Page 52: Naród zatracenia

102 103

Zabił dziewczynkę strzałem

w głowę, na moich rękach.

Obryzgały mnie jej mózg i krew.

Poczułem, jak przestaje bić jej małe

serce, kiedy echo wystrzału odbijało

się wśród ścian podwórka.

Upadłem na kolana. Wiedziałem,

że będę następny. Podniosłem

ręce, żeby zasłonić twarz,

i wtedy stał się cud, bo otworzyłem

usta i krzyknąłem: — Nie!

A zatem odzyskałem także mowę.

Moje usta wydawały mi się drętwe,

jakby obce, ale wydobywały się

z nich rozpaczliwe słowa i łamaną

niemczyzną zacząłem błagać swoich

oprawców o życie.

Powiedziałem dowódcy,

że nie jestem Żydem, że przecież

nie mam żadnych dokumentów ani

nawet gwiazdy Dawida, ale że wiem,

gdzie jeszcze ukrywają się dzieci

żydowskie przed Szperą, i pokażę mu

to miejsce, jeżeli mi daruje.

Uśmiechnął się, i to mi nasunęło

pewien pomysł.

Page 53: Naród zatracenia

104 105

Zaprowadziłem go do domu Sali

i Sala, do piwnicy. Znałem kilka

kryjówek, gdzie żydowscy rodzice

naprawdę ukrywali swoje dzieci

– ale nawet gdybym je wydał,

zginęłyby na darmo. Nie łudziłem

się: wiedziałem, że za to,

co zrobiłem na podwórku, ten

Niemiec mnie potem zabije.

Pokazałem mu ścianę

i powiedziałem,

że za nią jest kryjówka.

Zaśmiał się, ale podszedł

do ściany i próbował

wyjąć jedną z cegieł,

a ja szybko wyciągnąłem

leżący w szparze podłogi

pistolet, który zostawił

mi wtedy tamten

oficer, i strzeliłem mojemu

Niemcowi w plecy.

Zabiłem go.

Page 54: Naród zatracenia

Poznałem go dopiero, kiedy spadła

mu czapka, a rysy jego twarzy

jakby nieco odmłodniały po śmierci.

To był ten sam człowiek, który jeszcze

przed wojną wybił szybę w domu

Ruma. Człowiek, od którego zaczęło się

dla mnie zło. Który mnie nim zaraził.

Teraz ja się uśmiechnąłem.

Odczułem ulgę i wielką satysfakcję,

jak gdybym został królem.

Znów byłem silny, nadludzki;

nie taki, jak kiedy rzuciłem się

ratować dziewczynkę w chwili słabości,

którą głupcy nazywają dobrem.

Po co uratowałem to dziecko?

Po co ratować kogokolwiek, skoro

nikomu nie można pomóc,

nawet sobie? Poznałem tajemnicę

swojej niewidzialnej mocy

i wyszedłem na ulicę pewny siebie,

jak dawniej. Znowu nikt mnie

nie widział. I więcej już nie zobaczy.

Mogłem znów spróbować

kogoś ocalić, ale nie chciałem.

Stałbym się widzialny i bezradny,

znów ryzykowałbym własnym

życiem i tym razem na pewno

już bym zginął. Zresztą dlaczego

miałbym uratować to, a nie tamto

dziecko? Nie byłem po niczyjej

stronie, tylko po swojej. Znów

chciałem już tylko patrzeć.

Page 55: Naród zatracenia

108 109

Nie musiałem robić nic, żeby żyć,

a po śmierci tej zdrajczyni, Esterki,

nic już nie trzymało mnie

w tym getcie. Postanowiłem zacząć

wędrować po świecie, poszukać nowej,

wiernej mi Esterki i nowych,

równie fascynujących,

niewyobrażalnych, nieludzkich

miejsc, które, jak mówił Stary

Testament i mieszkańcy getta,

można znaleźć pod każdym niebem.

Na początek wybrałem się

do Chełmna, bo podobno tam trafiały

transporty. Chciałem zobaczyć,

co się z nimi dzieje.

Najpierw była niezupełnie

dla mnie zrozumiała selekcja

– niezupełnie, bo i tak wszyscy

kończyli potem tak samo.

Czułem się radośnie wolny,

jak mocarz, który może wiele, póki

nie zacznie działać, bo wtedy grozi

mu śmierć. Było mi lekko na duszy:

ja przecież niczego nie muszę!

Bezsilność to najlepsza wymówka

dla niedziałania. A jeśli ktoś mnie

zapyta, czy bierne patrzenie

na zło samo nie jest złem, to odpowiem

pytaniem: a czy przyglądanie się złu

to naprawdę to samo, co czynienie zła?

Każdy codziennie patrzy na jakieś

zło, jak ja, bo nie może albo nie

chce mu się przeciwstawić – tylko że ja

nie udaję, że oglądanie zła sprawia

mi przyjemność.

Niemcy byli szatańsko

wyrafinowani. W pałacu przebierali

się za lekarzy. Robili Żydom

„badania”, a potem zapraszali ich

do ciężarówek, które miały wywieźć

ich do pracy.

Page 56: Naród zatracenia

110 111

Kierowca też lubił patrzeć. Odwracał się

i przez szybkę w kabinie przyglądał

się, jak jego ofiary płaczą, próbują się

wydostać, biją pięściami w drzwi,

a potem duszą się, oddają kał i mocz

i umierają. Zwykle trwało to 15 minut.

Potem ciężarówka jechała do pobliskiego

lasu. Tam komando więźniów,

Żydów albo Polaków,

otwierało drzwi i wyciągało martwych.

Zamykali drzwi. Kierowca

uruchamiał silnik, wciskał czerwony

przycisk i wpuszczał spaliny

do „budy” pełnej ludzi.

Page 57: Naród zatracenia

112 113

Przez dwa lata oglądałem

najprymitywniejsze i najbardziej

wymyślne tortury, bestialstwa

i zabijanie – w całej Europie.

Widziałem ludzi wieszanych

na strunach fortepianowych,

katowanych na śmierć i rozrywanych

pociskami, ale latem 1944 roku

wróciłem do Polski. Doszły mnie

słuchy, że Niemcy likwidują Getto

Litzmannstadt, a jednym z ostatnich

transportów przybędzie do obozu

w Oświęcimiu, nazwanym przez nich

Auschwitz, sam Prezes z rodziną.

Wybrałem się tam tym chętniej,

że tego obozu jeszcze nie zwiedziłem.

Wyrywali trupom

złote zęby

i oddawali je Niemcom.

Zwłoki wrzucali do dołów

i zakopywali.

Kiedy kończyli robotę,

żołnierze zabijali

ich i wrzucali do tych

samych dołów.

Nie musieli się

wiele napracować,

żeby je zasypać,

i byli z tego powodu

bardzo zadowoleni.

Page 58: Naród zatracenia

114 115

Ten obóz nie był wytworem

rozumu, lecz jego zaprzeczeniem,

szyderstwem z człowieczeństwa.

Straszniejszego i bardziej

beznadziejnego miejsca

nie widziałem nigdy wcześniej

ani potem – chociaż widziałem

jeszcze bardzo wiele.

Nowo przybyłych do obozu

witała orkiestra.

W grupie więźniów,

tworzących kolejkę do łaźni,

a w rzeczywistości do pieca,

gdzie zabijał ich gaz,

zauważyłem Prezesa

i jego najbliższych.

Legenda mówi, że inni

więźniowie,

którzy go rozpoznali, wrzucili

Prezesa do pieca własnymi

rękami, ale to nieprawda.

Czekał razem z innymi.

Złamany starzec,

którego wszystkie

złe i dobre wysiłki poszły

na marne,

jak moje. Może dlatego jego widok

nie sprawił mi przyjemności.

Bardziej spektakularne

były dla mnie dymy

nad Birkenau, bijące

z krematoriów,

w których dzień i noc palono

zwłoki zagazowanych ludzi.

Zrobił na mnie

imponujące wrażenie.

Getto ze swoją groteskową

imitacją autonomii

przypominało diaboliczną

zabawkę, makietę

miasta-państwa,

i zdarzały się w nim

pozory normalności,

ale Auschwitz okazał się

gigantyczną ludzką

rzeźnią.

Page 59: Naród zatracenia

116 117

Ze śmiercią cielesną zdążyłem

się już jednak oswoić.

Znacznie ciekawsza wydała

mi się w Auschwitz tak zwana

„Kanada”, czyli baraki,

gdzie przed wywózką

do Niemiec sortowano

i przechowywano osobiste

rzeczy ofiar.

Tu śmierć była oszałamiająco

symboliczna: proteza, walizka,

but, książka…

Jedna z więźniarek upuściła książkę.

Podniosłem ją z ciekawości, bo miała

oprawę podobną do Starego Testamentu

z piwnicy u Sali i Sala. Otworzyłem

książkę na chybił trafił i przeczytałem:

„Przeze mnie droga w miasto utrapienia,

Przeze mnie droga w wiekuiste męki

Przeze mnie droga w naród zatracenia.

Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki”.

To nie była Biblia. Autor

nazywał się Dante Alighieri.

Page 60: Naród zatracenia

118 119

Kiedy później przyglądałem się

panoramie obozu, który trochę

przypominał mi pejzaż ze szczęśliwego

dzieciństwa, wybuchnąłem

śmiechem, bo ten poeta, powołujący się

na sprawiedliwość, jak Niemcy,

sugerował, że może istnieć straszliwsze

piekło, niż to, na które patrzyłem,

i to straszliwsze dlatego,

że nieskończone. Co za głupiec!

Tutaj, w tym piekle, najgorsze było to,

że człowiek do ostatniej chwili

łudził się, że może zdarzy się cud,

który go ocali. Kto żywi nadzieję,

cierpi boleśniej niż ten, kto ją porzuca,

i kaci o tym wiedzieli: dręczyli

nie tylko ciało, lecz i ducha, do końca

podsuwając mu nadzieję na przeżycie.

Śmiałem się więc długo i serdecznie,

jak na pewno śmiał się diabeł,

kiedy dowiedział się o śmierci Hioba.

Page 61: Naród zatracenia

120 121

Page 62: Naród zatracenia

122 123

Lata mijają mi powoli i spokojnie…

Ludzie ciągle udają, że mnie nie

widzą, a ja wciąż lubię patrzeć na

to wszystko, czego nie da się uzasadnić

sprawiedliwością ani usprawiedliwić

żadnym uzasadnieniem. I wciąż

mam co oglądać, chociaż dzisiaj

nie muszę już w tym celu tyle

podróżować. Niczego więcej nie chcę

i nie martwię się, bo wiem, że będę miał

co podziwiać, dopóki to nieznane

łono, z którego i ja wyszedłem,

wydaje na świat architektów gett

i ich żołnierzy.

Page 63: Naród zatracenia

Nie rozumieją, że oni sami żyją

w jednym wielkim getcie,

i niestrudzenie będą robić

swoje – nawet jeżeli postanowię

udawać, że ich nie widzę.

Page 64: Naród zatracenia

projekt graficzny i skład: Mariusz Sołtysik

Teksty złożono czcionkami: Bradley Hand ITC TT

oraz FA Szczuka Extended / FONTARTE s.c

Druk i oprawa: CENTRUM USŁUG DRUKARSKICH

HENRYK MILER, 41-709 Ruda Śląska

ul. Szymały 11, tel.:/fax: 32 244 38 39

ISBN: 978-83-63182-30-4

© Text copyright for the Polish

edition by Maciej Świerkocki

© Artwork copyright for the Polish

edition by Mariusz Sołtysik

© Copyright for the Polish

edition by Centrum Dialogu im. Marka

Edelmana w Łodzi

Redakcja i korekta: Maja Wójcik

Wydawca: Centrum Dialogu

im. Marka Edelmana w Łodzi,

ul. Wojska Polskiego 83,

91-755 Łódź

(+48 42) 636 38 21, 506 155 911

www.centrumdialogu.com

Biblioteka Centrum Dialogu

Dofinansowano

ze środków Ministra

Kultury i Dziedzictwa

Narodowego

Współfinansowano

ze środków z Urzędu

Miasta Łodzi

Page 65: Naród zatracenia

“Mieszkaliśmy w mieście, które nazywało się Łódź.

Wyobrażałem je sobie jako wielki statek,

także dlatego, że w naszej dzielnicy ulice były

wykładane kocimi łbami, które w moich oczach

przypominały fale. Byłem ciekawy, czy ulice można

wykładać też głowami ludzi”.