Nadejscie aniolow morku

21

description

literatura dla mlodziezy,

Transcript of Nadejscie aniolow morku

1

2

3

4

KIM HARRISONSOMETHING DEADLY THIS WAY COMES

5

Prolog

J estem Madison Avery, strażniczka czasu ciem-ności, głównodowodząca niebiańskiego oddziału

specjalnego … która jednocześnie cały czas z nim wal-czy. Zabawne, że strażniczka czasu ciemności jakoś ni-gdy nie pojawiła się na mojej liście „wymarzonych za-wodów”, kiedy wypełniałam w szkole ankietę. Serafiny mówią, że jestem urodzoną strażniczką, a skoro do wy-boru miałam albo przyjąć tę posadę, albo umrzeć? To… no cóż… przyjęłam ją.

„Przeznaczenie” – powiedziałyby serafiny. „Kiep-ska decyzja”, gdyby ktoś chciał znać moje zdanie. Do dziś nie wierzę w przeznaczenie, a utknęłam w robocie z zagubioną żniwiarką ciemności, która stara się coś zrozumieć, i ze żniwiarzem światła, który dwa razy wy-leciał z nieba i który jest przekonany, że moje pomysły to wariactwo. Zamiast trzymać się odgórnych wytycz-nych, ja wolę działać po swojemu, czyli starać się na-mówić ludzi do tego, żeby się zmienili. Zależy mi tylko na tym, żeby odnaleźć swoje ciało, zwrócić amulet i za-pomnieć o całej sprawie, bo próba przekonania niebios,

6

że mogę ocalić zatracone dusze, jest z góry skazana na porażkę. Byłoby mi znacznie łatwiej, gdyby moi ludzie nie działali przeciwko mnie.

7

Rozdzia ł 1

Stojąc obok Nakity i dopingując Josha, miałam wrażenie, że przenika mnie gorące słońce: odbija

się od aluminiowych trybun i rozpala całe moje ciało. Josh brał udział w biegu na trzy kilometry i właśnie po-konywał ostatnie metry bieżni. Trzech pierwszych za-wodników zaczęło przyspieszać na ostatniej setce. Josh był na przedzie, ale chłopak biegnący za nim też zacho-wał sobie siły na ostatni odcinek.

– Dawaj, Josh! Dawaj! Dawaj! – wrzasnęła Naki-ta, a ja ze zdziwienia opuściłam aparat i spojrzałam na nią. Mroczna żniwiarka nie bardzo lubiła Josha – raz go omal nie zabiła – więc jej emocje były dość niezwy-kłe. Jej blada twarz była zaczerwieniona, a oczy – zwy-kle jasnoniebieskie – lśniły, kiedy wychyliła się i zła-pała siatkowego ogrodzenia oddzielającego nas od bieżni. Miała na sobie różową koszulkę i pomalowane pod kolor paznokcie, żeby nie było widać jej normal-nie czarnych paznokci. Sandały z odsłoniętymi pal-cami i rybaczki pomagały jej wtopić się w otoczenie – w niczym nie przypominała wyobrażeń o żniwiarzu

8

ciemności, który był w stanie „skosić” zatracone dusze.

Ja byłam dziś ubrana na luzie – przynajmniej jak na mnie: miałam na sobie dżinsy i czarny, koronkowy top. Włosy miałam jak zwykle ufarbowane na fioletowo i ścięte na wysokości uszu; miałam też swoje jaskrawo-żółte adidasy z nowymi czarnymi sznurówkami w tru-pie czaszki. Pasowały mi do kolczyków.

– Jest tuż za tobą! – krzyczała zamaskowana anie-lica, a jej matowoczarny amulet rozjarzył się w środ-ku na fioletowo. Kolejny dowód na to, że była pod-ekscytowana. Pokręciłam głową i skupiłam się znów na zawodach, podnosząc aparat i ustawiając ostrość na linii mety. Zrobiłam zdjęcie dla gazetki szkolnej w mo-mencie, kiedy Josh wbiegał na metę. Uśmiechnęłam się ucieszona, że wygrał.

– Wygrał! Wygrał! – wołała Nakita, a ja aż stęknę-łam, kiedy objęła mnie i zaczęła ze mną skakać. Nie miałam innego wyjścia, jak odwzajemnić jej uścisk i z trudem łapiąc powietrze, spróbować złapać równowa-gę. Nakita na pewno nie zachowywała się jak członek niebiańskiego oddziału specjalnego – ekscytowała się tak, jakby była dziewczyną Josha. A nie była. Ja nato-miast mogłam nią być. Chyba.

– Barnaba. – Nakita szturchnęła go w stopy, bo siedział rozłożony dwa rzędy wyżej. – Josh wygrał. Po-wiedz coś!

Były żniwiarz światła odsunął sobie z twarzy kape-lusz i spojrzał na nią beznamiętnie.

– Juhuu – powiedział sarkastycznie, a potem pod-ciągnął swoje długie nogi i wyprostował się, mrużąc

9

oczy w słońcu. – Madison, mieliśmy dziś zająć się ma-skowaniem rezonansu twojego amuletu.

Skrzywiłam się i zerknęłam na kruczoczarny ka-mień owinięty srebrnymi drucikami, który nosiłam na szyi. Poza tym że amulet zapewniał mi przyjemną iluzję ciała, pozwalał ukryć się przed czarnymi skrzy-dłami i zapewniał połączenie z niebiańską sferą – to na dodatek śpiewał. Poniekąd. Odtwarzając natural-ną aurę, czarny kamień dzwonił jak dzwoneczek i był słyszalny wyłącznie przez niebo. Każdy, kto wiedział, jak słuchać, mógł mnie bez trudu odnaleźć – zarówno przyjaciel, jak i wróg. Co mogło stanowić problem, jeśli starałam się akurat odwieść własną ekipę od tego, żeby kogoś zabić, i jeśli z tego właśnie powodu musiałam nauczyć się maskować swoją aurę. Ale dopiero po spo-tkaniu z Joshem, rzecz jasna.

– Później możecie się tym zająć – rzuciła półgęb-kiem Nakita. – Wygrał!

Czułam się winna. Obiecałam Barnabie, że popra-cujemy nad tym po szkole, ale zapomniałam, że obieca-łam też pani Cartwright, że zrobię zdjęcia z zawodów do szkolnej gazetki.

– Przepraszam – powiedziałam cicho, a Barnaba wzruszył ramionami, nie starając się nawet ukryć znu-dzenia.

Mimo całego swojego zgorzknienia Barnaba był na ziemi dłużej niż Nakita i dzięki temu miał do dyspozy-cji wszystkie subtelności i niuanse ludzkich zachowań, które pozwalały mu łatwiej wpasować się w tłum mam i rozkrzyczanych dziewczyn na stadionie. Wzbudzał westchnienia swoim tyczkowatym ciałem i spłowiałą

10

koszulką, ale nie miał najmniejszego pojęcia, jak jest przystojny. Nakita też nie wiedziała, że faceci łazili za nią, licząc na randkę. To że ta dwójka trzymała się ze mną, budziło zawiść popularnych kręgów.

– To był jego jedyny bieg – powiedziałam nieśmiało, a Barnaba oparł się o siedzenie i wyciągnął na rozgrza-nych trybunach, nasuwając kapelusz na twarz.

Spojrzałam znów na bieżnię i pstryknęłam fotkę, kiedy Josh przyjmował gratulacje od kolegów z druży-ny. Koszulkę miał mokrą od potu, a jego blond włosy aż pociemniały z wilgoci. Poza Barnabą i Nakitą tylko on wiedział, że technicznie rzecz biorąc byłam martwa; nie tylko był przy mnie, kiedy umierałam, ale na doda-tek trzymał mnie cały czas za rękę. No właśnie, byłam martwa; serce biło mi tylko z emocji i ze strachu, nie musiałam jeść – choć w razie konieczności mogłam, że-by się nie wyróżniać – i od wielu miesięcy nawet się nie zdrzemnęłam. Na początku mnie to bawiło, ale teraz oddałabym wszystko za soczystego hamburgera i chru-piące frytki. Wszystko smakowało jak wafle ryżowe.

– Nie wiedziałam, że interesujesz się sportem – odezwałam się do Nakity, kiedy Josh czekał, aż prze-biegną pozostali zawodnicy, żeby móc przejść przez bieżnię i pogadać z nami przez płot.

– Mamy swoje zawody – powiedziała. – Wyglądają dokładnie tak samo. – Jej wzrok powędrował od zawod-ników do matek, które gadały ze sobą i ledwie zwracały uwagę na zawody. – Kiedyś byłam trzecia, z mieczem – dorzuciła.

Barnaba zarechotał z twarzą cały czas schowaną pod kapeluszem.

11

– Nieźle z taką kosą, co? – mruknął, a ona trzepnę-ła go w nogę.

– A ty jaki miałeś wynik? – spytała ze złością.Barnaba podniósł się i spojrzał na Josha, ale tak na-

prawdę nie patrzył na niego, tylko w przeszłość.– Za moich czasów w niebie nie było zawodów.Skrzywiłam się. Barnaba wyleciał z nieba jeszcze

zanim wybudowano piramidy.– Przepraszam – powiedziała Nakita i spuściła

wzrok, czym zupełnie mnie zaskoczyła. Zwykle korzy-stała z każdej możliwej okazji, żeby dogryźć Barnabie tym, że jest upadłym aniołem. Nakita twierdziła, że Barnaba wyleciał z nieba, bo zakochał się w zwykłej dziewczynie.

– Cześć, Josh – powiedziałam, kiedy zatrzymał się przy siatce.

– Mało brakowało – powiedział, dysząc ciężko. Uśmiechnął się do mnie, a mnie zrobiło się w środku ciepło. Spotykaliśmy się od jakiegoś czasu, ale jego uśmiech ciągle mnie powalał. A jego pocałunki jeszcze bardziej.

– Ale się udało – powiedziała Nakita, znów poważ-niejąc. – To był dobry bieg.

Josh spojrzał na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się pewnie, czy mówi szczerze.

– Dzięki – powiedział i otarł sobie pot z karku. Ja nie pociłam się od miesięcy. Od czasu, kiedy umarłam.

– To twój ostatni bieg? – spytałam, chociaż znałam odpowiedź.

– Tak. – Josh pomachał do gościa, który wołał do niego z linii mety. – Muszę iść, ale może wybierzesz

12

się ze mną potem do Mianownika? – Mianownik był miejscową knajpą, której pełna nazwa brzmiała Naj-mniejszy Wspólny Mianownik. Three Rivers było mia-stem uniwersyteckim i studenci załapali żart, nawet je-śli nikt inny go nie zrozumiał. Josh spojrzał na Nakitę i Barnabę. – Może wy też się wybierzecie? – dodał nie-zbyt chętnie.

Trudno mi było znaleźć czas na sam na sam z Jo-shem, między szkołą, tatą i pracą w kwiaciarni – nie zapominajmy też o roli strażniczki czasu ciemności, zajmującej mi każdą wolną chwilę, w dzień i w nocy. Można by pomyśleć, że człowiek ma mnóstwo czasu, kiedy nie musi spać, ale nic bardziej mylnego.

Barnaba domyślił się już mojej odpowiedzi i wes-tchnął spod kapelusza. Pewnie dopiero po zachodzie słońca będę mogła poćwiczyć z nim maskowanie rezo-nansu mojego amuletu. Jednak przeszył mnie dreszcz, a serce – a przynajmniej wspomnienie o nim – zabiło głucho i ucichło.

– Pewnie – powiedziałam z uśmiechem. Małe sło-wo, a tak nabrzmiałe znaczeniem.

Josh wsunął palce w oczka siatki, a ja złapałam go za nie. Wiele razem przeszliśmy, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę nasze burzliwe początki, kiedy byłam jego żałosną parą na balu maturalnym. Teraz dobrze nam się układało, mimo całej tej akcji ze strażniczką czasu ciemności. Josh wyglądał powalająco, kiedy uśmiech-nął się półgębkiem i zaczął się oddalać, aż w końcu od-wrócił się do kolegów. Nakita zmarszczyła się z nieza-dowoleniem, kiedy się do niej odwróciłam.

13

– Obiecałaś Barnabie, że z nim poćwiczysz – po-wiedziała, czym mnie zaskoczyła.

– A więc ty możesz przełożyć ćwiczenia, żeby obej-rzeć zawody Josha, a ja nie mogę zadbać trochę o swoje życie towarzyskie? – spytałam.

– Właśnie tak.To była logika żniwiarza i nie było co z nią dysku-

tować. Najgorsze było jednak, że Nakita pewnie mia-ła rację. Odwróciłam się i siadłam na trybunach, żeby zaczekać na Josha. Barnaba siedział za mną i pachniał piórami i grzbietem chmur – owszem, grzbiet chmu-ry ma zapach. Nakita zignorowała mnie i podeszła do ogrodzenia, żeby popatrzeć na niedobitków. Przeszło mi przez głowę, czy nie powinna wystartować w biegu przełajowym, ale zaraz potem odsunęłam od siebie tę myśl. Nakita była tu po to, żeby chronić mnie przed samą sobą, a nie, żeby uczyć się techniki biegu na trzy kilometry.

Ale wszystkie myśli o ćwiczeniach i Mianowniku wyleciały mi z głowy, kiedy bez żadnego ostrzeżenia ze słońca wylało się nagle coś na kształt niebieskiego atra-mentu i spadając na ziemię, buchnęło dymem. Przeto-czyło się po ziemi, ogarnęło nieświadomych niczego ludzi i przeszyło mnie chłodem. Zanim zdążyłam pod-nieść głowę, błękit pochłonął już wszystko.

Cholera jasna. Będę mieć wizję przyszłości.Serce zabiło mi mocno i zatrzymało się, a mnie

ogarnęła gwałtowna fala strachu. Ostatnim razem, kiedy widziałam przyszłość, płakałam pod gwiazda-mi i czułam się tak, jakbym miała umrzeć. A potem

14

znalazłam się w cudzym umyśle i przeżyłam straszną chwilę, kiedy właściciel umysłu zaczął zabijać własną duszę. To było prawie miesiąc temu i nie wiedziałam, co przerażało mnie bardziej: to, że być może będę mu-siała jeszcze raz przejść przez to piekło, czy to, że sera-finy dawały mi jeszcze jedną szansę, żeby udowodnić, że wcale nie trzeba nikogo zabijać, żeby ocalić jego du-szę – i że mogłam schrzanić tę szansę?

Zdaniem Grace – mojego irytującego i często nie-obecnego anioła stróża i niebiańskiego łącznika – cho-ciaż to nie serafiny wywoływały moje wizje przyszłości, były w stanie je zablokować albo sprawić, żeby pojawi-ły się wcześniej, mogły je w pewnym sensie filtrować, żeby ułatwić mi zamianę w dobrze funkcjonującą straż-niczkę czasu ciemności. Nie miałam nawet nauczyciela z prawdziwego zdarzenia, bo zostałam wrzucona na to stanowisko siłą. Można by pomyśleć, że serafiny same wezmą się za podział żniw, ale najwyraźniej aniołom ciężko się było rozeznać w tym, co należy do teraźniej-szości, co do przeszłości, a co do przyszłości, i trzeba było człowieka, żeby zrozumieć czas. Mnie trafiła się rola przywódcy czarnych charakterów – tych, którzy zabijali człowieka, zanim zdążył zabić własną duszę. Wolałabym raczej stać na czele żniwiarzy światła, któ-rzy starali się nie dopuścić do śmierci, ale stało się ina-czej.

Głosy w błękitnej mgle ucichły, a ja przygotowałam się na nadejście przyszłości.

– Madison, możesz ćwiczyć w Mianowniku – po-wiedziała Nakita i kopnęła w płot tak, żeby nim za-trząść. – Przyda się trochę zamieszania. Barnabo, nic

15

dziwnego, że przy tobie nie może się niczego nauczyć, skoro macie lekcje na dachu o północy.

Złapałam się za kolana, przerażona, że jeśli się po-ruszę, zacznę się rzucać konwulsyjnie po ziemi. Chwi-la, kiedy dusza umiera, jest traumatyczna i przekracza linie czasu, wychodzi w przyszłość, wywołując wizje przyszłości. Im dalej w przyszłość, tym bardziej zama-zana wizja: od krystalicznie czystej po mętną nicość, wypełnioną jedynie głosami. Co oznaczało, że jeśli wi-działam przyszłość jako pierwszy strażnik, niekoniecz-nie zyskiwałam przewagę. Ron, strażnik czasu światła, mógł zobaczyć przyszłość później, ale wyraźniej, przez co sprzątał mi cel tuż sprzed nosa.

– Ej? – szepnęłam, po czym westchnęłam, bo ca-łą bieżnię razem z zawodnikami, trenerami i niebieski-mi krzesełkami przesłoniła nagle scena, która rozgry-wała się zapewne setki kilometrów stąd, a na dodatek wiele dni naprzód. I chociaż trzymałam się kurczowo gorącej, żebrowanej ławki z aluminium, stałam jedno-cześnie na upstrzonym kredą chodniku, gapiąc się na trzypiętrowy blok, przed którym stały zaparkowane stare samochody, a za plecami miałam ulicę, na której zatrzymał się cały ruch. Wokół pola widzenia widnia-ła rozmazana niebieska poświata, otaczająca też każdą osobę jak druga aura.

Noc była okropna, jednocześnie czarna i poma-rańczowa, bo budynek palił się, a wysokie płomienie oświetlały zbitych w grupki sąsiadów, szczekające psy i krzyczących ludzi. Wozy strażackie wypluwały z sie-bie powietrze o zapachu oleju napędowego, które bu-chało na mnie i grzało mnie w kostki. Huk. Wszędzie

16

słychać było huk. Ale nagle zdałam sobie sprawę, że ten huk to krew w mojej głowie, bo serce ściskało mi się z przerażenia.

Johnny jest w środku.Myśl przemknęła przez nasz wspólny umysł. Do-

padł mnie strach dziewczyny, w której ciele się znaj-dowałam, bo ja sama stałam chwiejnie na trybunach. Miałam wizję przyszłości, przeżywałam cudzy koszmar. To właśnie wtedy jej dusza zaczęła umierać, w chwili, kiedy zdarzyło się coś tak strasznego, że zapomniała, jak żyć. Ja byłam jedyną osobą, która mogła ją urato-wać.

– Johnny! – wrzasnęłam, a Nakita odwróciła się do mnie. Zobaczyłam jej zdumienie, a wizja płonącego budynku wyrosła za jej plecami i stopiła się z rzeczywi-stością i zawodami na bieżni.

– Ma wizję – usłyszałam głos Barnaby, a jego ręka zacisnęła się mi na ramieniu i nie pozwoliła rzucić się do ucieczki, kiedy dziewczyna, w której umyśle się zna-lazłam, zerwała się do biegu.

W mojej wizji biegłam między samochodami, wy-mijając starających się zatrzymać mnie strażaków, pod-czas gdy nad ludźmi unosiły się niebieskie, mgliste opa-ry. W rzeczywistości czułam, jak wali mi serce, kiedy ścisnęłam kolana i zachwiałam się, żeby samej też nie rzucić się do biegu. Zostawiłam Johnny’ego samego. Spał. Kiedy mama wyszła do pracy, zaczekałam, aż za-śnie. O Boże. Mama mnie zabije, kiedy się o tym do-wie! Nie rozumiem. Skąd ten pożar?!

– Johnny! – szepnęłam, kiedy dziewczyna krzyknę-ła, a zaraz potem podskoczyłam, bo na ramieniu spo-

172 – Nadejście aniołów mroku

częła mi ciężka ręka i obie z dziewczyną odwróciłyśmy się.

Zamrugałam i zadrżałam, kiedy zobaczyłam Barna-bę za przerażającą postacią w pełni umundurowanego strażaka, którego oddech był jak syk, kiedy próbował powstrzymać mnie od wejścia do środka. Tłum na try-bunach stał i dopingował ostatnich zawodników na bieżni. W mojej wizji słyszałam wrzask ognia, surreali-styczny kontrapunkt wypełniającego mnie przerażenia. Barnaba trzymał mnie za ramię i przyglądał się mi ze współczuciem.

– Johnny jest w środku! – powiedziałam, a strażak popatrzył na mnie z twarzą ukrytą za kaskiem. – Pro-szę mnie puścić. Proszę mnie puścić! Muszę wejść do środka!

Dziewczyna i ja wykręciłyśmy się jednocześnie z uścisku Barnaby-strażaka i jednocześnie poczułyśmy, jak unoszą nas ich ramiona. Starałam się nie wyrywać, bo wiedziałam, że to nie dzieje się naprawdę, ale wy-pełniało mnie przerażenie dziewczyny.

Nie miałam serca, które mogłoby bić w iluzji mo-jego ciała, ale pamięć to zabawna rzecz, więc poczu-łam echo pulsu, kiedy Barnaba niósł mnie, schodząc irytująco po trybunach w chłodniejsze, zacienione miejsce. Noc otuliła moje rozpalone policzki, przypie-czone słońcem i płomieniami, Barnaba postawił mnie na ziemi, a błękitna mgła zasnuwająca wizję odległej przyszłości kłębiła się nad strażakiem, ale nie nad anio-łem.

– Przykro mi – powiedzieli jednocześnie Barnaba i strażak, z dwóch różnych powodów.

18

Za strażakiem stała karetka. Nie miała włączonych świateł, a ja poczułam, że moje życie się kończy, kiedy sanitariusze zaczęli wkładać do środka małe, nakryte płachtą ciało. Płachta zakrywała je całkowicie. Przez chwilę dziewczyna nie wiedziała, co to oznacza, ale ja byłam już kiedyś w worku na trupa i jakimś cudem, mimo że żadna inna moja myśl nie docierała do dziew-czyny, ta jedna dotarła.

– Johnny! – zaszlochałyśmy, kiedy zrozumiała prawdę. Zaczęłam płakać, przyglądając się, jak płomie-nie pochłaniają dach nad moim pokojem, ale płakałam przez Johnny’ego. Johnny zginął, a ja płakałam zarów-no nad nim, jak i nad jego siostrą, a w głowie wyświetlił mi się obraz jego okrągłej twarzy i piżamy w roboty. Na kolację miał paluszki rybne. Byłam wredna i zjadłam mu ostatniego, chociaż wiedziałam, że ma na niego ochotę.

– Przepraszam. Przepraszam – szlochałam ze ści-śniętym gardłem, przyciskając się do oparcia na try-bunach i wozu strażackiego w jednym. Obok mnie stał strażak, pilnując kątem oka, żebym nie uciekła. Na strażaka nakładała się Nakita, która pilnowała, żeby nikt nie podszedł na tyle blisko, żeby zobaczyć, co się dzieje. Za jej plecami niebieskie słońce oświet-lało bieżnię. Wśród huku megafonów i trąbienia wo-zów, kiedy zjawiła się nowa cysterna, przygotowywano się do następnego biegu. Mój brat był martwy. I ja by-łam temu winna. Nie powinnam była zostawiać go sa-mego.

Podniosłam się, a przynajmniej zrobiłam to w swo-jej wizji. Powoli zaczęłam się uczyć, jak oddzielać się

19

od wizji i tylko jej się przyglądać, dzięki czemu łatwiej mi było znieść ból dziewczyny. Być może pomagał w tym też jakoś Barnaba, który trzymał mnie mocno.

Namacałam palcami nazwę miasta na wozie stra-żackim: „Baxter, Kalifornia”. Podniosłam głowę i zo-baczyłam znak na ulicy: „Coral Way”. Serce zaczęło mi walić, kiedy uświadomiłam sobie, że mam jakąś kon-trolę nad wspomnieniem wydarzeń, które dopiero mia-ły nadejść.

– Proszę, Tammy – powiedział osmalony dymem mężczyzna i opatulił mi ramiona kocem, który pach-niał za dużą ilością płynu do płukania tkanin. Zadrża-łam, nie będąc w stanie nic powiedzieć, ale miałam już imię, co mogło pomóc. – Twoja mama już jedzie – do-dał, a mnie na nowo ogarnęła panika Tammy.

O Boże, mama. Odwróciłam się z przerażeniem w stronę ognia. Chciałam jakoś wszystko naprawić, ale nie mogłam. Johnny nie żył. To ja powinnam tam być, a nie on. Nie on!

– Madison? – spytała Nakita, a ja zamrugałam, pa-trząc na mężczyznę, który nagle się w nią zamienił. – Wszystko w porządku?

Musiałam uciekać, zniknąć stąd. Strasznie było na to patrzeć, a poczucie winy aż zapierało mi dech. To ja powinnam zginąć, a nie Johnny. To mój brat, a teraz nie żyje. Przeze mnie. To powinnam być ja. To powin-nam być ja!

– Madison!Barnaba wołał mnie po imieniu, a ja aż się zachły-

snęłam, kiedy dwie rzeczywistości – jedna prawdziwa, a druga dopiero mająca nastąpić – zderzyły się ze sobą

20

gwałtownie. Błękit rozjarzył się czerwienią, a zaraz po-tem przyszłość zniknęła.

Zabiło we mnie echo mojego serca, ale uciszyłam je i podniosłam wzrok na Barnabę, Nakitę i … Josha. Ludzie na trybunach nade mną dopingowali ostat-nich zawodników przekraczających linię mety. Już po wszystkim. Znalazłam się w innej osobie, przeżyłam przewidywaną śmierć jej duszy i … przetrwałam.

Zachwiałam się i spróbowałam strząsnąć z sie-bie poczucie winy i ból po śmierci brata dziewczyny. Tammy. Miała na imię Tammy. Wciąż pobrzmiewało we mnie jej przekonanie, że to ona była winna śmier-ci swojego brata – rozpacz tak wielka, że przytłacza-ła wszystko inne i odbierała duszy dziewczyny miłość, której potrzebowała, żeby przetrwać. Ucieknie – psy-chicznie, a może nawet fizycznie – od tych, którzy mo-gliby jej pomóc wrócić do życia, a jej dusza … zmarnie-je i umrze na długo przed tym, zanim umrze jej ciało. Serafiny nazywały to przeznaczeniem, ale ja nie wie-rzyłam w przeznaczenie.

Poprzedni strażnik czasu ciemności, Kairos, bez namysłu posłałby Nakitę, żeby zabiła Tammy, ratując jej duszę kosztem jej życia. Z kolei Ron, obecny straż-nik czasu światła, posłałby żniwiarza światła, żeby po-wstrzymał kosę, ratując jej życie kosztem duszy i licząc na to, że może jakoś znów nauczy się żyć. Ale ja nie byłam dawnym strażnikiem czasu ciemności i miałam zamiar skorzystać z szansy i udowodnić serafinom, że da się ominąć przeznaczenie i że można ocalić zarów-no życie, jak i duszę dziewczyny. Trzeba było tylko po-kazać Tammy, że ma jakiś wybór.

21

Uśmiechnęłam się słabo i wyciągnęłam rękę. Josh złapał mnie za nią i pomógł mi wstać. Otrzepałam so-bie tyłek i zadrżałam w cieniu. Spojrzałam na bieżnię i przypomniałam sobie wizję kłębiącego się dymu i tań-czącego ognia, jakby był żywą istotą. Pozostali czekali na mnie w milczeniu.

Popatrzyłam na nich i zobaczyłam rezygnację Bar-naby, który doskonale wiedział, że to wcale nie będzie takie proste, jakbym chciała, strach Nakity, która bała się, że poproszę ją o coś, czego nie rozumie, oraz zapał Josha, który chciał działać, zrobić cokolwiek nowego.

– Macie ochotę na małą wycieczkę? – spytałam.Cała trójka odetchnęła jednocześnie, a Josh

uśmiechnął się szeroko.– No pewnie!