Mój tydzień z Marilyn

30
colin CLARK MARILYN MARILYN mój tydzień z

description

Colin Clark: Mój tydzień z Marilyn

Transcript of Mój tydzień z Marilyn

Page 1: Mój tydzień z Marilyn

colin

CLARK

colin

CL

AR

K

MARILYN

MARILYN

mój tydzień z

j tyd

zie

ń z

Ta historia wydarzyła się naprawdę

Złoty Glob i nominacja do Oscara dla Michelle Williams – odtwórczyni roli

Marilyn Monroe w fi lmowej adaptacji książki

Dopiero po latach Colin Clark zdecydował się opo-wiedzieć o  tym, co przez krótki tydzień łączyło go z amerykańską boginią kina.

O czymś bardziej intensywnym i intymnym niż seks.

O czymś, co na zawsze pozostało w ich sercach.

O czymś, co mówi o Marilyn Monroe więcej niż setki jej biografi i…

Marilyn Monroe przyjeżdża do Anglii kręcić nowy fi lm. Po dwóch tygodniach miodowego miesiąca dowiaduje się, że dla męża – Arthura Millera – jest wielkim rozcza-rowaniem. Załamana, odkrywa bratnią duszę w Colinie Clarku – fi lmowym chłopcu na posyłki. To jemu podczas bezsennych nocy opowiada w łóżku o swoim dzieciń-stwie, karierze i o mężczyznach, którzy zrobią wszystko, aby do tego łóżka ją zaciągnąć…

W sprzedaży również fotobiografi a Metamorfozy. Marilyn Monroe

Cena detal. 29,90 zł

Clark_Moj tydzien z Marilyn_okladka.indd 1 2012-02-08 11:29:27

Page 2: Mój tydzień z Marilyn
Page 3: Mój tydzień z Marilyn
Page 4: Mój tydzień z Marilyn
Page 5: Mój tydzień z Marilyn

13

Wtorek, 11 września 1956

– Nie mógłby się tym zająć Roger? – zapytał Milton Greene.

Krążyliśmy z  Miltonem po niewielkim nowym trawniku przed mieszczącą się w Pinewood Studios garderobą Marilyn Monroe. Milton jak zwykle nie mógł się zdecydować.

– Nie jestem pewien, czy ktokolwiek z  ekipy fil-mowej powinien zbliżać się do jej domu, Colin. Na-wet ty.

– Wynająłem ten dom dla Marilyn, tak jak wyna-jąłem twój dla ciebie – powiedziałem. – Zatrudniłem Rogera jako jej ochroniarza, a  także zatrudniałem jej kucharkę, kamerdynera i  szofera. Znam ich do-brze. Jeśli nie będziemy ostrożni, wszyscy po prostu odejdą. Roger jest porządnym człowiekiem, ale jest też policjantem. Przyzwyczaił się do radzenia sobie z podwładnymi. Służących nie można tak traktować.

Page 6: Mój tydzień z Marilyn

14

Trzeba zachowywać się tak, jakby byli częścią ro-dziny. Wierz mi, Milton, znam się na tych sprawach. Moja matka bardziej przejmuje się swoją kucharką niż mną.

Milton jęknął. Kosztowało go wiele trudu – i  jak mi powiedział, sporo prywatnych wydatków – żeby zapewnić Marilyn maksymalną wygodę. Na terenie dawnych charakteryzatorni w  Pinewood wybudo-wano kompleks garderobiany, urządzony z  przepy-chem, cały w  beżu i  bieli. Wynająłem najpiękniej-szy dom, jaki mogłem znaleźć  – Parkside House w  Englefield Green, parę kilometrów dalej, który należał do Garreta i  Joan Moore, starych przyjaciół moich rodziców. A  jednak Marilyn nie wyglądała na zadowoloną, kroki Miltona zaś były wyraźnie niespokojne.

– OK, Colin, jedź do jej domu, jeśli musisz. Nie możemy pozwolić, żeby służący odeszli. Marilyn by-łaby wściekła. Tylko w żadnym wypadku nie pozwól, żeby cię zobaczyła. Jesteś w  końcu osobistym asy-stentem sir Laurence’a. A ona ostatnio z pewnością nie jest zbyt ciepło do niego nastawiona.

To niewątpliwie była prawda. Po zaledwie trzech tygodniach zdjęć między dwiema wielkimi gwiaz-dami zdążyła powstać przepaść i wszyscy wokół za-częli stawać po którejś ze stron. Olivier dobrał całą brytyjską ekipę filmową, aby zapewnić sobie mak-simum wsparcia. Marilyn zabrała z Hollywood tylko

Page 7: Mój tydzień z Marilyn

15

niewielki zespół – w tym swojego charakteryzatora i  fryzjera  – i  do tej pory wszyscy odeszli. Została w studiu sama, nie licząc Pauli Strasberg, jej instruk-torki teatralnej. Oczywiście był też jej nowy mąż, dra-matopisarz Arthur Miller (ich ślub – jej trzeci, jego drugi  – odbył się dwa tygodnie przed wylotem do Ang lii), jednak on przysiągł, że nie będzie się w ża-den sposób wtrącać do zdjęć.

Milton był partnerem i  współproducentem Ma-rilyn, ale wyglądało na to, że ona nie słucha go tak jak dawniej  – prawdopodobnie Millerowi nie podo-bało się, że Milton był swego czasu jej kochankiem – potrzebował więc jak najwięcej sprzymierzeńców. Ja byłem tu tylko trzecim asystentem reżysera – osobą, której każdy może wydawać polecenia  – stanowi-łem więc słabe zagrożenie dla kogokolwiek, ale Ma-rilyn zawsze sprawiała wrażenie pełnej współczucia, kiedy na mnie krzyczano, jeśli w ogóle mnie zauwa-żała. Jednocześnie byłem osobistym asystentem Oli-viera i  miałem do niego czasem łatwiejszy dostęp niż Milton. Dlatego Milton zdecydował, że zosta-niemy przyjaciółmi. Prawdopodobnie odgadł teraz, że tak naprawdę szukam pretekstu, żeby dostać się do domu Marilyn. I miał rację. W końcu większość czasu spędzał, usiłując powstrzymać każdego, kto zbliżał się do Marilyn, wiedział bowiem, że ona jest jak magnes, któremu nikt nie może się oprzeć – nikt, nawet nic nieznaczący, siedem lat od niej młodszy

Page 8: Mój tydzień z Marilyn

16

asystent reżysera. Powinienem się już był do tej pory przyzwyczaić do „gwiazd”. W  końcu Vivien Leigh i Margot Fonteyn przyjaźniły się z moją rodziną. Ale te dwie panie, jakkolwiek wspaniałe, to istoty ludzkie. Marilyn zaś była prawdziwą boginią i właśnie tak na-leżało ją traktować.

– Jestem między młotem a kowadłem, Colin – po-wiedział Milton. Był cudowny letni poranek, ale od ponad godziny czekaliśmy na przybycie Marilyn i Milton się niecierpliwił. – Dlaczego Olivier nie może zaakceptować Marilyn takiej, jaka jest? Wy, Brytyj-czycy, sądzicie, że każdy powinien żyć według ze-garka, nawet gwiazdy. Olivier czuje się zawiedziony, bo Marilyn nie zachowuje się jak aktorka epizo-dyczna. Dlaczego nie może się przystosować? O, po-zornie jest bardzo uprzejmy, ale Marilyn go przej-rzała. Wyczuwa, że jest bliski wybuchu. Josh Logan* krzyczał na nią czasami, ale pracował z  taką, jaka jest, nie próbował jej dostosować do własnych ży-czeń. Ona się boi Oliviera. Czuje, że nigdy nie spro-sta jego oczekiwaniom.

– Vivien mówi, że Olivier uległ tak jak wszyscy urokowi Marilyn, kiedy spotkał ją po raz pierwszy – powiedziałem. – Jej zdaniem, sądził nawet, że mógł-by mieć z nią romans. A Vivien ma zawsze rację.

* Reżyser Przystanku autobusowego, poprzedniego filmu Marilyn.

Page 9: Mój tydzień z Marilyn

17

– O, Marilyn potrafi oczarować każdego mężczy-znę, jeśli tylko zechce, ale kiedy się wkurzy, to już zu-pełnie inna historia. Ty lepiej uważaj. A  tak nawia-sem mówiąc, co się do cholery z nią dziś stało?

– Myślałem, że nie musi żyć według zegarka. – Tak, ale kiedy to jej własne pieniądze idą do ko-

sza i moje… – Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby kazała

nam czekać na siebie cały dzień. Praca w studiu fil-mowym jest nerwowa, nudna, męcząca i klaustrofo-biczna. Bardzo współczuję Marilyn.

– Jasne, ale to jej praca.W tym momencie duży czarny samochód Mari-

lyn wyłonił się zza rogu budynku wytwórni. Natych-miast otoczył go tłum ludzi, którzy pojawili się nie wiadomo skąd. Nowy charakteryzator, garderobiana, fryzjer, współproducent Tony Bushell, kierownik produkcji, wszyscy domagali się uwagi, zanim bie-daczka zdołała w ogóle wejść do budynku. Była już przy niej Paula Strasberg ze scenariuszem i  jak za-wsze opiekuńczy były nadinspektor Scotland Yardu Roger Smith niosący jej bagaż. Nic dziwnego, że ucie-kła do środka jak zaszczute zwierzę, nie zauważając Miltona ani rzecz jasna mnie.

Gdy tylko Marilyn i podążający za nią Milton znik-nęli, zagadnąłem Rogera. Wiedziałem, że mam za-ledwie kilka sekund na wyjaśnienia. Po przywie-zieniu Marilyn rano do wytwórni Roger wracał jak

Page 10: Mój tydzień z Marilyn

18

najszybciej do Parkside House, a David Orton, mój szef na terenie studia, wkrótce zacząłby się zasta-nawiać, gdzie jestem.

– Przyjadę do was dziś wieczorem porozmawiać z Marią i José – powiedziałem twardo. Maria była ku-charką, a José kamerdynerem, pochodzili z Portuga-lii. Zatrudniłem ich dla Marilyn w Parkside House. – Milton się zgodził.

– Tak? Jakieś problemy?  – Roger wyglądał na sceptycznie nastawionego.

– To nie zajmie dużo czasu, ale nie możemy po-zwolić, żeby odeszli. Ogromnie trudno byłoby ich za-stąpić. Możemy się później napić i  może coś prze-gryźć. Poproś Marię, żeby zrobiła kanapki.

Roger jest oddany Marilyn. Po trzydziestu długich latach w policji nastąpił dla niego najlepszy moment w  życiu. Wszędzie za nią chodzi jak wierny labra-dor. Nie mam pewności, jaki byłby z niego pożytek w sytuacji kryzysowej, ale jest wyraźnie bardzo by-stry i  przy odrobinie szczęścia zapobiegnie kłopo-tom, zanim się pojawią. Sądzę, że tak samo jak Mil-ton mógł przejrzeć mój wybieg, ale wieczorami nie ma z kim pogadać i czuje się osamotniony. Przypo-mina mi sierżantów, których znałem, będąc podpo-rucznikiem w RAF-ie, i  jesteśmy w dobrych stosun-kach. Wszyscy pozostali ludzie z otoczenia Marilyn mówią filmowym slangiem, którego Roger nie znosi. A my możemy sobie zwyczajnie pogadać.

Page 11: Mój tydzień z Marilyn

19

– Nie musisz przyjeżdżać po Marilyn dziś wie-czór – kontynuowałem. (Nie byłoby wtedy dość miej-sca w samochodzie). – Pojadę na przednim siedze-niu obok Evansa, a potem on może mnie odwieźć z powrotem.

Evans to kierowca Marilyn. Podobnie jak Roger został zatrudniony przeze mnie i  jest jednym z naj-głupszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Nie sądzę nawet, żeby wiedział, kim jest Marilyn Mon-roe. Ale robi, co mu się każe, a o to właśnie chodzi.

– Hmm – zawahał się Roger, lecz właśnie wtedy z wnętrza budynku dobiegł okrzyk „Colin!” i pomkną-łem, zanim zdążył mi odpowiedzieć.

Od dziecka znam Olivierów, a  dzięki rodzicom spotkałem rozmaitych sławnych ludzi. Jednak Ma-rilyn jest inna. Sława spowija ją jak płaszcz, który zarówno chroni, jak przyciąga. Jej aura jest niewia-rygodnie silna  – wystarczająco silna, żeby trwać nadal po rozcieńczeniu przez tysiące ekranów ki-nowych na całym świecie. Na żywo ten stopień na-turalnego gwiazdorstwa jest niemal nie do udźwig-nięcia. Kiedy jestem przy Marilyn, nie mogę oderwać od niej wzroku. Jakbym nie mógł wystarczająco na-sycić nią oczu. Być może dzieje się tak, ponieważ w istocie nie mogę jej tak naprawdę zobaczyć. Jest to uczucie, które łatwo można pomylić z  miłością. Nic dziwnego, że ma tak wielu fanów i musi uważać, z kim się spotyka. Właśnie dlatego, jak sądzę, spędza

Page 12: Mój tydzień z Marilyn

20

większość czasu zamknięta w swoim domu i dlatego jest jej tak trudno w ogóle pojawić się w studiu, nie mówiąc już o pojawieniu się na czas. Kiedy w końcu przyjeżdża, przemyka jak błyskawica z samochodu do garderoby. Robi wrażenie przestraszonej i pewnie ma ku temu powody. Wiem, że nie powinienem dołą-czać do grona jej prześladowców, jednak nie potrafię się oprzeć chęci przebywania w pobliżu niej. A po-nieważ Olivier płaci mi za ułatwianie jej życia, mu-szę – jak sobie tłumaczę – pozostawać przynajmniej gdzieś w tle tego życia.

Ledwie wszedłem do studia, znalazłem się, jak zwykle, w tarapatach.

– Colin! Gdzie ty się, do cholery, podziewasz?  – David powtarza to za każdym razem, kiedy mnie wi-dzi, nawet jeśli nie było mnie przez dziesięć sekund. – Olivier chce cię natychmiast widzieć. Jest dziesiąta. Marilyn dopiero przyjechała. Będziemy mieć szczęś-cie, jeśli uda się nam zrobić przed lunchem jedno uję-cie – itp., itd.

Dlaczego oni nie rozumieją, że czy im się to po-doba, czy nie, taki jest styl działania Marilyn i lepiej by było, gdyby się po prostu do tego przyzwyczaili. Olivier przekonuje, że jeśli nie robiliby szumu, wcale by się nie zjawiła, ale nie jestem tego taki pewien. Marilyn chce grać. Chce nawet grać z Olivierem. Musi odnieść w tym filmie sukces, żeby udowodnić światu, że jest prawdziwą aktorką. Myślę, że pojawiałaby się

Page 13: Mój tydzień z Marilyn

21

także, gdyby nie było takiej presji, może nawet by-łaby na czas. Ale to pewnie ryzyko, którego żaden koncern filmowy nie odważyłby się podjąć. Olivier mówi o niej, jakby była bezmózgą lalą. Wydaje się, że ma dla niej wyłącznie pogardę. Jest przekonany, że Marilyn nie umie grać  – tylko dlatego, że w  od-różnieniu od niego nie potrafi przywdziać na sie-bie roli jak kostiumu. Nie podoba mu się również to, że korzysta z pomocy instruktorki teatralnej. Nie może zrozumieć, że Paula ma jedynie wspierać Ma-rilyn, a nie mówić jej, jak grać. Wystarczyłoby, żeby popatrzył na materiał, który już nakręciliśmy, a  za-uważyłby, że Marilyn samodzielnie wykonuje bar-dzo subtelną robotę. Problem polega na tym, że tak irytują go wszystkie „yyy” i „eee”, przegapione klapsy i błędne teksty, iż nie rozpoznaje przebłysków geniu-szu, kiedy się pojawiają. Co wieczór pokaz materiału nakręconego minionego dnia przypomina mu trud, przez który musiał przejść przed i za kamerą, i Oli-vier zdaje się czerpać z tego jakąś perwersyjną przy-jemność. Dlaczego nie poleci montażystom wyciąć całego tego koszmaru i  nie pokaże tylko fragmen-tów, choćby krótkich, które poszły dobrze? Wyob-raźcie sobie, jakie to byłoby ekscytujące. Wchodzimy wszyscy do sali projekcyjnej, światła gasną, widzimy trzydziestosekundowe ujęcie, w którym Marilyn wy-gląda olśniewająco i pamięta cały tekst, światła z po-wrotem włączają się przy wtórze oklasków, Marilyn

Page 14: Mój tydzień z Marilyn

22

wraca do domu pełna otuchy, a nie w depresji, mon-tażysta jest zadowolony, Olivier jest zadowolony.

Możesz sobie pomarzyć, Colin! Z jakiegoś niewy-jaśnionego psychologicznie powodu, pod pretekstem wymogów technicznych, musimy oglądać każde po-tknięcie i wahanie w gigantycznym zbliżeniu, wielo-krotnie powtórzone, porażka za porażką, aż wszyscy jęczymy, a Marilyn, jeśli w ogóle się pojawiła, ucieka zawstydzona do domu. Chciałbym z  nią spokojnie porozmawiać i dodać jej otuchy. Ale za dużo osób już to robi – i w oczywisty sposób im się to nie udaje.

Byłem tylko raz w  domu Marilyn, od kiedy się wprowadziła pięć tygodni temu, i  nie miałem pod-staw, żeby sądzić, iż uda mi się z nią porozmawiać czy chociaż ją zobaczyć, kiedy znów się tam znajdę. Chciałem tylko czuć ekscytację z jazdy na przednim siedzeniu samochodu, gdy ta boska istota będzie tuż za mną. Chciałem poczuć się, jakbym to ja, nie Roger, był jej ochroniarzem. Chciałem poczuć się tak, jakby jej bezpieczeństwo zależało ode mnie. Na szczęście ani Evans, ani Paula Strasberg nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi. Paula „trenuje” Marilyn przez cały dzień w studiu, ale jest tam wtedy z nią ponad sześćdziesięciu techników, nie mówiąc o dwudziestu innych aktorach i samym Olivierze. W samochodzie Paula skupiona jest wyłącznie na tym, że przez parę minut ma Marilyn dla siebie. Chwyta ją gwałtow-nie za ramię i przez całą jazdę nie przestaje mówić,

Page 15: Mój tydzień z Marilyn

23

nawet po to, żeby zaczerpnąć tchu. W kółko powta-rza to samo, wlewając Marilyn do ucha zapewnienia:

„Marilyn, byłaś wspaniała. Jesteś naprawdę wielką aktorką. Jesteś znakomita, jesteś boska…” i tak dalej.

W końcu te pochwały na temat występu Marilyn i jej zdolności aktorskich stają się tak przesadzone, że nawet Marilyn zaczyna czuć się nieswojo. Tak jakby Paula wiedziała, że ma tylko tę krótką chwilę, aby za-władnąć umysłem Marilyn na jakiś czas i dzięki temu znowu znaleźć się u jej boku następnego dnia.

Obecność Pauli, rzecz jasna, ogromnie irytuje Oli-viera. Paula nie wie nic o trudnościach technicznych towarzyszących tworzeniu filmu i często wzywa Ma-rilyn, aby dać jej wskazówki, kiedy Olivier jest w trak-cie wyjaśniania, czego oczekuje od niej jako reżyser. W  takich wypadkach cierpliwość Oliviera jest na-prawdę niezwykła. Mimo wszystko lubię Paulę i żal mi jej. Ta przysadzista mała kobietka, spowita w różne odcienie brązu, z okularami słonecznymi na czubku głowy i scenariuszem w ręku, ze wszystkich sił trzyma się tego ludzkiego tornada.

Jedyną osobą, która robi wrażenie kompletnie nie poruszonej tą całą wrzawą, jest Arthur Miller i być może właśnie dlatego tak bardzo go nie lubię. Mu-szę przyznać, że właściwie nigdy nie był dla mnie nieuprzejmy. Cztery razy, gdy nasze drogi się skrzy-żowały – na lotnisku, kiedy razem z Marilyn po raz pierwszy wylądowali w Anglii, kiedy przyjechali do

Page 16: Mój tydzień z Marilyn

24

domu, który dla nich wynająłem, raz w studiu i raz w mieście z Olivierami – całkowicie mnie ignorował. Jego prawo. W całej ekipie filmowej nie ma nikogo stojącego niżej niż ja. Jestem tu tylko po to, żeby ży-cie Marilyn, a więc także jego życie, płynęło bez prze-szkód.

Jednak nie do końca uważam się za służącego. Jestem organizatorem, niemal magikiem. Laurence Olivier darzy mnie zaufaniem. Tak samo jak Milton Greene. Arthur Miller zaś traktuje wszystko jako oczy-wistość – dom, służących, szofera, ochroniarza żony, a nawet, przynajmniej tak mi się wydaje, samą żonę. To właśnie tak mnie denerwuje. Jak można trakto-wać Marilyn Monroe jako oczywistość? Ona patrzy na niego z uwielbieniem, ale przecież jest aktorką. Vivien Leigh często patrzy w ten sposób na Oliviera, nie wydaje mi się jednak, żeby to wywoływało po-dobny skutek. Miller wygląda na cholernie zadowo-lonego z siebie. Na pewno jest wspaniałym pisarzem, lecz to nie znaczy, że powinien być taki wyniosły. Może połączenie okularów w rogowej oprawie, wy-sokiego czoła i fajki sprawia takie wrażenie. Do tego wszystkiego ma w oczach błysk, który zdaje się mó-wić: „Sypiam z Marilyn Monroe, a ty nie. Ty karle”.

Wszystko to kłębiło się w mojej głowie, kiedy tego wieczora wskakiwałem na przednie siedzenie sa-mochodu. Zaopatrzyłem garderobę Oliviera w whi-sky i papierosy i powiedziałem Davidowi, że muszę

Page 17: Mój tydzień z Marilyn

25

jechać do domu Marilyn z niecierpiącą zwłoki misją, sugerując, że będę szpiegował dla Oliviera. A ponie-waż David wciąż usiłuje poznać posunięcia Marilyn, żeby móc troszkę lepiej zaplanować harmonogram zdjęć, wydało mu się to doskonałym pomysłem.

Mknąc przez angielską wieś na przednim siedze-niu samochodu Marilyn Monroe, czułem się potwor-nie ważny, jednak gdy tylko dojechaliśmy do Parkside House, Marilyn po prostu zniknęła w środku i na tym się skończyło. Nawet Paula nie mogła za nią nadążyć. Wiedziała najwyraźniej, że od tego momentu Arthur przejmuje pałeczkę, szła więc powoli, przygnębiona, jakby straciła własne dziecko.

Roger wyszedł mi na spotkanie, odchrząkując i śmiejąc się, podobny do pyzatego Świętego Miko-łaja bez brody, i razem ruszyliśmy w kierunku tylnego wejścia. Wtedy, zgodnie z moimi przewidywaniami, Evans odjechał. Siedział w samochodzie od wpół do siódmej rano i z pewnością ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, była kolejna robota czy zlecenie.

– Miał poczekać i  zabrać mnie z  powrotem do Pine wood! – zawołałem. – Bez samochodu jestem tu uziemiony. Będę musiał iść do wsi i złapać autobus!

– Nie martw się – powiedział cierpliwie Roger. – Jak tylko położą się spać – wskazał głową okna sypialni na pierwszym piętrze – podwiozę cię. Wejdź i poga-daj z José i Marią, a potem możemy się napić i zapalić u mnie, dopóki droga nie będzie wolna.

Page 18: Mój tydzień z Marilyn

26

To była gra pozorów, którą obaj rozumieliśmy. Da-wało nam to okazję, żeby poplotkować i pośmiać się ze zwariowanego zachowania ludzi ze świata filmu. Czasem mogę sobie na to pozwolić z Olivierem, ale przy nim muszę uważać, jak daleko się posuwam. Rogerowi można powiedzieć absolutnie wszystko, a  on uśmiechnie się tylko i  zakurzy swoją fajkę  – choć nigdy nie powie złego słowa o samej Marilyn, a każdą wzmiankę o Arthurze kwituje wzniesieniem oczu do nieba.

Rozmowa z  José i  Marią oznaczała słuchanie przez pół godziny o  ich problemach. Oboje bardzo słabo znają angielski, a  oczywiście nikt tutaj nie mówi po portugalsku, chociaż ja pamiętam coś nie-coś z tego, czego nauczyłem się, kiedy byłem w Por-tugalii w zeszłym roku. Mówię po prostu „Pois” („Tak, jasne…”), kiedy następuje przerwa, i  zazwyczaj to działa. Jednak tym razem problemy wyglądały na po-ważniejsze niż zazwyczaj i zmuszony byłem ratować się moją szkolną łaciną, żeby odgadnąć, o co, u licha, tym dwojgu chodzi.

– Panji Miller  – powiedzieli (po przyjeździe Ar-thura i Marilyn przedstawiono im „pana i panią Mil-lerów”, a ponieważ nigdy w życiu nie byli w kinie, nie mieli chyba pojęcia, kim tamci są). – Panji Miller śpi na podłodze. – Zabrzmiało, jakby mówili: „Czy to dla-tego, że źle pościeliliśmy łóżko? Sądzimy, że to nasza wina. Jeśli tak, powinniśmy odejść”.

Page 19: Mój tydzień z Marilyn

27

Wydało mi się to dość egoistycznym rozumowa-niem, nawet jak na służbę domową. Powiedziałem im, że wybadam sprawę, ale jestem całkiem pewien, że nie ponoszą żadnej winy.

– Ten dom jest louca – powiedzieli. – Szalony. W środku nocy słychać krzyki, a w dzień milcze-

nie. Państwo Millerowie nie odzywają się do nich. Pani Miller zachowuje się, jakby śniła na jawie.

Zdałem sobie sprawę, że pora okazać stanow-czość.

– To nie jest wasza sprawa  – powiedziałem twardo. – Pani Miller ma trudną pracę. Musi bardzo starannie gospodarować siłami. I nie mówi po portu-galsku, więc nawet gdyby chciała, nie ma jak się do was odezwać. Nie zwracajcie na nią i pana Millera uwagi. Wytwórnia dobrze wam płaci za opiekę nad państwem Millerami. Uważamy, że jesteście najlepsi, w przeciwnym razie nie moglibyśmy was tu dłużej zatrzymywać.

Strategia zadziałała. Oboje kiwnęli nerwowo gło-wami i  pospiesznie opuścili pokój. Poszedłem po-szukać Rogera.

– Co jest, stary?  – spytałem, gdy tylko go znala-złem.  – Maria mówi, że Marilyn sypia ostatnio na podłodze.

Roger przytknął sękaty palec wskazujący do nosa i zaśmiał się, jak to ma w zwyczaju. Nie jestem pe-wien, co to oznacza. Czasem mówi przy tym: „Aluzję

Page 20: Mój tydzień z Marilyn

28

pojąłem, dwa razy nie trzeba mi powtarzać”, co jest równie, jeśli nie jeszcze bardziej, niezrozumiałe.

– Kłopoty między państwem M., tak szybko?  – spytałem.  – Są małżeństwem zaledwie od paru ty-godni.

– Nie słyszałem, żeby któreś z  nich narzekało  – Roger rzucił znaczące spojrzenie. – Słyszałem nato-miast, jak baraszkują do późna w noc. Nie ma co do tego wątpliwości.

„Baraszkowanie” było eufemizmem, którego Ro-ger używał na określenie seksu w jego wszelkich po-staciach.

– Spanie na podłodze nie brzmi dla mnie jak szczególnie zabawny sposób baraszkowania.

– Kto powiedział tu coś o spaniu? – odrzekł Roger. – No, Maria… – zacząłem. – Maria może się mylić. Tylko dlatego, że pościel

wala się… Co Maria może wiedzieć? Marilyn spędza swój miesiąc miodowy. Może robić, co jej się podoba. To nie nasza sprawa. A teraz idę do ogrodu spraw-dzić, czy w krzakach nie ma reporterów. Zostań tu, dopóki nie wrócę, a potem pójdziemy się napić na górę. Ale nie baw się w zwiedzanie – dobrze odczy-tał moje myśli. – Arthur i Marilyn mogą nadal być na dole, a Paula i Hedda – Hedda Rosten, nowojorczanka i była sekretarka Arthura Millera, która pełniła funk-cję „towarzyszki” Marilyn – kręcą się gdzieś w oczeki-waniu na kolację, żarłoki jedne. Kto chciałby je mieć

Page 21: Mój tydzień z Marilyn

29

z sobą podczas miesiąca miodowego, nie mam po-jęcia. Biedna Marilyn. Nie ma nigdy chwili spokoju. Nic dziwnego, że spędza tak dużo czasu w sypialni.

Jeszcze jeden znaczący uśmiech i zniknął. – Tak, ale to jej trzeci miesiąc miodowy – powie-

działem do jego oddalających się pleców. – Powinna wiedzieć już, czego się spodziewać.

Kiedy Roger wrócił z obchodu, było jasne, że nie chce dłużej rozmawiać o  Millerach. Uważa, że to brak szacunku, a nawet nielojalność. Jestem pewien, że kiedy pracował w  policji, lojalność wobec kole-gów była dla niego najważniejszą rzeczą na świecie. Teraz jest bezwzględnie lojalny wobec Marilyn. Jak wszyscy, uległ jej urokowi, ale jak ojciec, nie kocha-nek. Nie należy zapominać, że gdzieś jest pani Roge-rowa, gderająca nad ręczną robótką. Mam nadzieję, że jest równie ciepła jak Roger. Kiedy go zatrudnia-łem, powiedział, że jest żonaty od trzydziestu lat i że ma syna w moim wieku. „Pracuje w policji” – powie-dział z dumą.

Poszliśmy na górę do pokoju Rogera, gdzie wy-ciągnął butelkę szkockiej i dwie szklanki.

– Za wytwórnię Marilyn Monroe – powiedział. Wy-twórnia Marilyn Monroe płaciła jemu, ale nie mnie.

– Chyba raczej za wytwórnię Laurence’a Oliviera – odpowiedziałem, siadając i  zapalając papierosa.  – Roger – powiedziałem – wiesz, że moim zadaniem jest dowiadywanie się o  wszystkim, co mogłoby

Page 22: Mój tydzień z Marilyn

30

wpłynąć na przebieg zdjęć, i przekazywanie tego Oli-

vierowi. Więc powiedz, co się dzieje?

– Wypchaj się, Colin – odrzekł uprzejmie Roger. –

Moim jedynym obowiązkiem jest chronić Marilyn, jak

sam powiedziałeś, kiedy mnie zatrudniałeś, i to właś-

nie robię. Wiesz, nie dalej jak wczoraj przyłapałem

jednego z tych cholernych reporterów na rynnie koło

łazienki Marilyn. Udało mu się przedostać przez płot,

pokonać trawnik i wspiąć się na pierwszą rynnę, jaką

zobaczył. Jeszcze parę minut i znalazłby się w toale-

cie Marilyn, a wtedy dopiero miałaby niespodziankę!

Znów zarechotał, a potem podjął swój ulubiony

temat: prasa. Czego nie mógł znieść, to bezczelno-

ści dziennikarzy. Spędził życie, łapiąc przestępców –

ludzi, którzy złamali prawo. Teraz często ma do czy-

nienia z  osobami, które za nic mają przyzwoitość

i zdecydowane są na wszystko, żeby osiągnąć swój

cel, ale które zachowują się raczej jak niegrzeczni

uczniowie niż kryminaliści.

– Co ja mogę, Colin? Nie mogę ich aresztować.

Nie wolno mi im przyłożyć. Jedyne, co mogę zrobić,

to wyrzucić ich i czekać, aż znów spróbują.

Roger tak naprawdę chciałby, żebyś ktoś doko-

nał próby zamachu na jego ukochaną Marilyn, wtedy

mógłby uratować ją w  bohaterskim stylu. Tymcza-

sem jego wrogiem jest fotograf z „News of the World”

i Roger musi się z nim użerać.

Page 23: Mój tydzień z Marilyn

31

Kiedy skończyliśmy whisky, Roger zszedł na dół

i wrócił z  talerzem kanapek od Marii i kilkoma bu-

telkami piwa. O wpół do jedenastej byliśmy całkowi-

cie zrelaksowani, ale na zewnątrz panowała ciem-

ność, a  ja musiałem rozwiązać kwestię tego, gdzie

spędzę noc. Roger chętnie by mnie odwiózł, ale

nie byłem całkiem pewien, czy jest w  stanie. Jego

spojrzenie zrobiło się szkliste, a  nos niepokojąco

poczerwieniał.

– Na końcu korytarza jest pokój gościnny – powie-

działem z nadzieją.

– Nie spodziewam się, żeby łóżko było poście-

lone – odrzekł Roger. – Maria wpadłaby w szał, gdyby

odkryła, że w nim spałeś. I co pomyślałaby Marilyn,

gdybyś jutro rano wsiadł ze mną do samochodu?

– Obawiam się, że nawet by mnie nie zauważyła.

Ale masz rację, lepiej zadzwonię po taksówkę. – Ot-

warłem drzwi od pokoju Rogera i wyjrzałem na ze-

wnątrz. W całym domu panowała głucha cisza.

– Paula i Hedda idą do łóżek o dziesiątej – powie-

dział Roger – a José i Maria są już w części dla służby,

jesteś więc całkowicie bezpieczny. Trafisz na dół?

– Oczywiście  – odpowiedziałem wyniośle.  – By-

łem w  tym domu wiele razy. Nie zapominaj, że

właściciele są bliskimi przyjaciółmi moich rodzi-

ców. (W  rzeczywistości byłem tam tylko dwa razy

i tylko raz na górze). Skorzystam z telefonu w kuchni.

Page 24: Mój tydzień z Marilyn

32

Widziałem na ścianie numer miejscowych taksówek.

Idź spać, poradzę sobie. – Wymknąłem się na kory-

tarz i starannie zamknąłem za sobą drzwi.

W takich właśnie, nieco nerwowych sytuacjach

dość często daje o  sobie znać matka natura. Pyta-

nie: „Czy powinienem skręcić w lewo, czy w prawo?”,

szybko ustąpiło miejsca całkowitej pewności, że

mam jakieś pół minuty, by znaleźć toaletę. Toalety

w  obcych domach nie są tak naprawdę trudne do

zlokalizowania. Na szczycie schodów, w małych za-

kątkach, zdradzają swoją obecność cichym, acz nie-

ustępliwym szmerem. Namierzenie drzwi i kontaktu

umieszczonego wygodnie na ścianie tuż za nimi nie

zajęło mi w mojej rozpaczliwej sytuacji dużo czasu.

Kiedy jednak wyłoniłem się z wielką ulgą kilka chwil

później, pojawił się nowy problem. Światło łazienki

było niesamowicie  – pomyślałem, że wręcz absur-

dalnie – jasne. Reszta domu tonęła w kompletnych

ciemnościach, a  ja się zgubiłem. Dostrzegłem jedy-

nie cienką kreskę światła pod którymiś drzwiami.

Mogła ona oznaczać, że jest to pokój Rogera, ale

nie musiała. Gdybym wpadł na Paulę lub Heddę,

z pewnością by sobie coś pomyślały. A mogłyby na-

wet przyjąć mnie ochoczo i  wtedy naprawdę był-

bym w  tarapatach. Z  walącym sercem posuwałem

się po omacku wzdłuż korytarza, nie odrywając nóg

od dywanu, na wypadek gdybym dotarł do schodów.

Page 25: Mój tydzień z Marilyn

33

W końcu doszedłem do rogu, zatrzymałem się i wyj-

rzałem zza niego. Nadal nic nie widziałem. „Muszę

przywyknąć do ciemności” – zdecydowałem. „Pocze-

kam tu minutę z zaciśniętymi oczami”.

Wyglądało to na całkiem bezpieczne rozwiąza-

nie, ale po paru sekundach dotarła do mnie bardzo

dziwna rzecz. Nie byłem sam. Słyszałem oddech

i  chyba nie należał on do mnie. Brzmiał raczej jak

szereg lekkich westchnień. Co to było? Czy wszed-

łem do czyjejś sypialni? Spróbowałem nie oddychać,

ale westchnienia nie ucichły.

Nagle drzwi na przeciwległym końcu korytarza

otwarły się z impetem i snop jaskrawego światła za-

lał całą scenę. Oto, zaledwie kilka kroków przede

mną, na dywanie, z plecami opartymi o ścianę sie-

działa Marilyn. Gdybym przeszedł jeszcze kawałek,

potknąłbym się o nią. Po prostu siedziała tam owi-

nięta w różową narzutę, z głową obróconą w moim

kierunku i wzrokiem wbitym prosto w moje oczy. Nie

zdradzała najmniejszych oznak, że mnie widzi. Czy

mrok wokół mnie był zbyt gęsty? Czy lunatykowała?

A może była na prochach? Po studiu krążyła masa

plotek na temat ilości tabletek nasennych, jakie brała.

Wyglądała po raz pierwszy dziwnie krucho i moje

serce wyrywało się do niej. Ta zachwycająco piękna

i delikatna kobieta była dosłownie u moich stóp. Co

mogłem zrobić? Wstrzymałem oddech. Zamarłem.

Page 26: Mój tydzień z Marilyn

34

– Marilyn  – głos Arthura Millera zdawał się do-

chodzić z innego świata. Odskoczyłem w tył jak opa-

rzony. Musiałem narobić hałasu, ale przynajmniej

znalazłem się teraz bezpiecznie za narożnikiem

i poza zasięgiem wzroku.

– Marilyn. Wracaj do łóżka. – Ton jego głosu był

nieugięty, ale dziwnie beznamiętny, jak w  środku

dnia.

Zapanowało milczenie. Marilyn nie odpowie-

działa. Jej oddech się nie zmienił. Długie, powolne

wdechy, a potem krótkie westchnienia.

Głos Arthura przybliżył się.

– No już. Wstawaj. Czas iść spać. – Narzuta Ma-

rilyn spadła, szeleszcząc, na podłogę. Nie mogłem do-

słyszeć ich kroków na grubym dywanie, ale wkrótce

drzwi się zamknęły, a strumień światła zniknął.

Dopiero wtedy się zorientowałem, że cały drżę.

Poczułem, że jestem w szoku. Koszulę miałem mo-

krą od potu, jakbym wyszedł spod prysznica.

Zdawało mi się, że znalezienie schodów zajęło

całą wieczność i  kiedy dotarłem do kuchni, byłem

bliski zemdlenia. Nie mogłem opanować emocji. Ni-

gdy w życiu nie doświadczyłem czegoś podobnego.

Nie potrafiłem przestać myśleć o  wzroku Marilyn.

Marilyn Monroe wpatrzona prosto we mnie z  tą ja-

kąś niesamowitą niemą prośbą. Mogłem tylko ma-

rzyć o uratowaniu jej – ale w jaki sposób i od czego,

Page 27: Mój tydzień z Marilyn

35

nie miałem pojęcia. Wszedłem chwiejnym krokiem

do jadalni i znalazłem na kredensie butelkę brandy.

Była pełna, pociągnąłem więc długi łyk, być może

dłuższy, niż nakazywał rozsądek. Wywołało to na-

tychmiast atak kaszlu, który groził obudzeniem ca-

łego domu. Jedynym ratunkiem zdawał się następny

łyk. Wtedy, po raz trzeci tego wieczora, pstryknęło

niepożądane światło.

– Lepiej odstawimy cię natychmiast do domu,

chłopcze  – powiedział ponuro Roger, jego postać

w  szlafroku skierowała się do telefonu.  – Nie bę-

dziesz jutro w  pracy w  najlepszej formie. To nic  –

dodał. – I tak nie sądzę, żeby Marilyn się wybierała.

Chyba jakąś minutę temu słyszałem, że nadal jest

na nogach. Miejmy tylko nadzieję, że pan Miller nie

spyta mnie, kto kaszlał w środku nocy.

– Dobry wieczór  – powiedział do słuchawki.  –

Czy możecie przysłać taksówkę do Parkside House,

Englefield Green? Pięć minut? Dobrze. Będziemy na

zewnątrz. W żadnym wypadku proszę nie dzwonić

do drzwi.– Odwrócił się z powrotem do mnie.

– Chodź no, chłopcze. Masz tylko dwadzieścia

trzy lata. Nic ci nie będzie. Zaraz wylądujesz w łóżku.

Tylko nie zaśnij w samochodzie.

I tak dalej, dopóki nie usadowił mnie chwiejnie

z tyłu samochodu, wyciągnął z mojego portfela funta

dla kierowcy i powiedział mu, dokąd jechać.

Page 28: Mój tydzień z Marilyn

Kiedy w końcu się położyłem, byłem wykończony,

ale nie mogłem zasnąć. Obraz Marilyn nie chciał

mnie opuścić. Wyglądało, jakby zwracała się do mnie

bezpośrednio, jak postać ze snu, jakby wołała mnie

jej dusza.

Page 29: Mój tydzień z Marilyn

Spis treści

Wstęp  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  7

Wtorek, 11 września 1956  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  13

Środa, 12 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  37

Czwartek, 13 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  51

Piątek, 14 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  69

Sobota, 15 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  79

Niedziela, 16 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  105

Poniedziałek, 17 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  117

Wtorek, 18 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  142

Środa, 19 września  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  164

Epilog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  173

Aneks. List od Colina Clarka do Petera Pitt-Millwarda,

Portugalia, 26 listopada 1956 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  179

Page 30: Mój tydzień z Marilyn

colin

CLARK

colin

CL

AR

K

MARILYN

MARILYN

mój tydzień z

j tyd

zie

ń z

Ta historia wydarzyła się naprawdę

Złoty Glob i nominacja do Oscara dla Michelle Williams – odtwórczyni roli

Marilyn Monroe w fi lmowej adaptacji książki

Dopiero po latach Colin Clark zdecydował się opo-wiedzieć o  tym, co przez krótki tydzień łączyło go z amerykańską boginią kina.

O czymś bardziej intensywnym i intymnym niż seks.

O czymś, co na zawsze pozostało w ich sercach.

O czymś, co mówi o Marilyn Monroe więcej niż setki jej biografi i…

Marilyn Monroe przyjeżdża do Anglii kręcić nowy fi lm. Po dwóch tygodniach miodowego miesiąca dowiaduje się, że dla męża – Arthura Millera – jest wielkim rozcza-rowaniem. Załamana, odkrywa bratnią duszę w Colinie Clarku – fi lmowym chłopcu na posyłki. To jemu podczas bezsennych nocy opowiada w łóżku o swoim dzieciń-stwie, karierze i o mężczyznach, którzy zrobią wszystko, aby do tego łóżka ją zaciągnąć…

W sprzedaży również fotobiografi a Metamorfozy. Marilyn Monroe

Cena detal. 29,90 zł

Clark_Moj tydzien z Marilyn_okladka.indd 1 2012-02-08 11:29:27