Miesięcznik Literacki NEON - wrzesień 2011

20
wrzesieo I NEON I

description

Misięcznik Litearacki wydawany przez Bydgoską Grupę Literacką Neon

Transcript of Miesięcznik Literacki NEON - wrzesień 2011

wrzesieo I NEON I

2 I NEON I wrzesieo

4 WRZESIEŃ

2011 NR

OD REDAKCJI

MARTA FORTOWSKA

"Żyj tak, aby twoje życie było wykrzyknikiem, a nie znakiem zapytania" - życiowe mądrości rodem z łazienki z bieszczadzkiej Siekierezady. Jednak co zrobić, by nasze życie nie wyginało się w znak zapytania, a było prostą kreską, mają pod sobą kropkę? Wrócić.

Wrzesień miesiącem powrotów. Na ekrany telewizorów wracają seriale, programy rozrywkowe, gry telewizyjne - jedynie telezakupy trzymały się dzielnie wśród wakacyjnych powtórek. Ale co nam po mamiącycych kolorowymi suknia-mi i wytwornymi garniturami tańczących gwiazdach? Niewiele.

Wracamy i my z nadzieją na kolejne miesiące i wiarą w to, że nie przyjdzie nam nigdy serwować na neonowych stronach reklam gwiazd gotujących na szklanym ekranie.

Redaktor naczelna: Marta Fortowska Skład: Kasia Dobucka Okładka: Dawid Zawadzki, z wykorzystaniem grafiki Grażyny Kożuchowskiej www.gkozuchow.republika.pl Grafiki: Aga Krzyżak, Grażyna Kożuchowska, Andrzej Bandoch Korekta: Wojtek Nowak, Tomasz Dziamałek Redaktorzy: Ola Rulewska, Kasia Ostaszkiewicz, Hanna Engel, Natalia Durszewicz, Paulina Dzwooczak, Tomasz Dziamałek, Szymon Szeliski, Karolina Rakowska, Kasia Dobucka, Wojtek Nowak, Piotr Charchuta, Sebastian Walczak, Marta Łoboda, Do-minika Chruścicka Kontakt e-mail: [email protected] Druk: "RAFGRAF" - usługi biurowe, Rafał Tonder, Powstaoców Wlkp. 13, 85-090 Bydgoszcz, tel. 514 529 032

REDAKCJA

www.grupa-neon.blogspot.com

www.inkaustus.pl

www.facebook.com/grupaneon

Nakład: 150 egz.

wrzesieo I NEON I 3

Czasami zdarza się zły dzień, kiedy człowiek chodzi podenerwowa-ny i przygnębiony. Jeśli takie dni utworzą odpowiednio długi, nieprze-rwany ciąg, wtedy nawet Budda zmienia się w dymiący, gorejący We-zuwiusz, gotowy w każdej chwili zmiażdżyć jakieś małe Pompeje.

Dzień dobry. Nazywam się Budda i mam ochotę kogoś zmiaż-dżyć.

Od pięćdziesięciu dwóch dni szukam pracy.

Od pięćdziesięciu dwóch dni nie mogę znaleźć pracy.

Pięćdziesiąt dwa dni.

Pięć-dziesiąt-dwa-dni.

Po tak długim czasie człowiek przestaje być wybredny. Każda pro-pozycja będzie przyjęta z pocałowa-niem ręki, Proszę Pana. To zaszczyt dla Pana pracować, Proszę Pana. Jednak do tego czasu jestem wulka-nem. Jeżeli podejdziesz do mnie zbyt blisko, bądź pewien, że spłoniesz.

Jeszcze niedawno byłem znu-dzony. Och, jak chciałbym wrócić do chwili, gdy byłem znudzony! Gdy było mi ciężko wysyłać CV i łazić do po-średniaka, i pisać powieści science-fiction w listach motywacyjnych… Gdy jeszcze było mi tylko ciężko!

Stoję na przystanku i akurat podchodzi kark. Zwykły jakiś dre-siarz. Podchodzi blisko. Myślę - spyta mnie o coś, to go ugryzę. - Będzie mi chciał zabrać telefon, to połamię mu ręce. - Nie zbliżaj się. Mam nóż sprężynowy, wiesz? - Nie przy sobie, ale mam - tak sobie myślę.

On oczywiście nic nie robi, po prostu stoi. Poza tym z łatwością mógłby mnie powalić. Ja jednak je-stem pełniutką butelką nitrogliceryny.

Wsiadam do autobusu i myślę - dlaczego? Świeci słońce, a jednak jest cholernie zimno. Usiadłem akurat w miejscu, gdzie lodowaty wiatr z otwartych drzwi leci mi prosto na nogi, a światło razi mnie w oczy. Cholera, dlaczego? Jestem opatulo-ny po szyję, a jest mi cholernie zimno-gorąco. Do bani tak z jednej, jak z drugiej strony.

I jeszcze to gardło.

Dmucha mi po nogach, a ja jestem przeziębiony. Katar, kaszel czy ból mięśni to jednak gówno w porównaniu z tym cholernym bólem gardła. Bólem, który każe ci bać się przełykania śliny, bo co każde kilka-naście sekund niszczy cię świado-mość zbliżającego się kłucia, tak intensywnego, że chce ci się jęczeć.

PIĘĆDZIESIĄT DWA DNI

SEBASTIAN WALCZAK

DJM, który mnie stworzył.

PROZA

4 I NEON I wrzesieo

Bólem, który powoduje, że srasz w gacie przed każdym posiłkiem, że bijesz się po twarzy, aby tylko nie ziewnąć.

Cholera! Że też musiałem tak wcześnie dzisiaj wstać! Że też nie chce mi się już kłaść w nocy, bo nie ma po co, że też nie mogę potem wstać z łóżka, bo znowu zaczyna się kolejny dzień, który pewnie też zosta-nie zmarnowany! Lecz jednak musia-łem dziś wcześnie wstać, więc teraz muszę ziewać. I moje gardło musi cierpieć.

Rozluźniam mięśnie szczęk, które od wyjścia z domu są napięte. Rozwieram zaciśnięte od dawna zęby dopiero wtedy, gdy już zaczynają mnie boleć. Zaraz potem zaciskam je z powrotem. W uszach mam słu-chawki, ale muzyka nie współgra z moim nastrojem. Głupi Bobby McFer-rin każe mi się nie przejmować, ale co on tam wie. Jego motywem jest niedołowanie innych, dlatego śpiewa tak długo tę głupią piosenkę. Nie chodzi mu o ciebie. Wszystko wyja-wia się wraz ze słowami „don’t bring everybody down”. Nie dobijaj nas, stary. Głupek, po co on to w ogóle zaśpiewał? Od razu daje poznać, że ta cała ballada była po to, byś skoń-czył narzekać i zawracać dupę. Gdy-by faktycznie dał mi swój numer, to bym zadzwonił i mu wpierdolił przez światłowód.

Zimny, kobiecy głos jak z filmu fantastycznego, ogłaszający samo-zniszczenie statku kosmicznego, oznajmia ci: twoje położenie właśnie stało się beznadziejne. Miłego dnia.

Byłem sobie w środę na roz-mowie kwalifikacyjnej. Uprzejma pani kierownik podała mi warunki oferty, a ja z radością ją przyjąłem. Miałem chyba tylko jednego konkurenta na to stanowisko. Wszystko miało się wyja-śnić do końca tygodnia.

Jest sobota. Kurwa.

Zadzwonimy do pana, mówiła.

Kurwa.

Proszę być dobrej myśli, mó-wiła. Kurwa.

Jeszcze inny przypadek. Masz umówioną rozmowę o pracę i dowia-dujesz się, że umarł twój dziadek. Kurwa.

Rozmowa jest w dzień po-grzebu. Kurwa.

Oczywiście idziesz na po-grzeb. Dzwonisz później i facet mówi ci, że wszystkie stanowiska są już zajęte. Kurwa.

To zły czas na szukanie pra-cy. Kurwa.

Przegrałem w kierki przez Internet z Niemcem.

Kurwa!

Wyobraź sobie, że wstajesz rano i każdy cal twojego umysłu do-skonale zdaje sobie sprawę z tego, że następne dwa dni będą całkowicie zmarnowane. W tygodniu wschód słońca to tylko wielka niewiadoma. W weekend zaś po prostu nie da się znaleźć pracy. Pomyślisz pewnie, że nie przejąłbyś się, że poszedłbyś z kolegami na piwo. Gówno prawda, bo nie stać cię na piwo. Powoli z twego domu zaczynają znikać artykuły pierwszej potrzeby, a co dopiero pro-dukty luksusowe. Serce mi prawie pękło, jak kasowałem bilet. Po kilku dniach takiej ciągłej terapii wszystkie twoje myśli są pisane z Caps Loc-kiem.

I jeszcze to gardło.

Siedzę w autobusie i nie my-ślę o miejscach, gdzie jeszcze mógł-bym aplikować. Nie myślę, czy w poniedziałek zadzwoni ktoś do mnie z ofertą. Jestem jebanym kwiatem loto-su na idealnie gładkiej tafli jeziora. Nie dotykaj mnie, a może oboje doży-jemy do następnego dnia.

wiosna, 1971r.

wrzesieo I NEON I 5

„CHCĘ MÓWIĆ O TOBIE”

MARTA FORTOWSKA

"Nosimy Cię w swych sercach, wyblakli poeci,

głupcy, włóczęgi, błazny, ścierki kawiarniane;

Twój blask oślepiający jako słońce świeci,

w piersiach nam się łopoczesz stłumionym orkanem."

K. I. Gałczyński "Polska"

I

Były takie świty, kiedy idąc torami, zastanawiałem się, gdzie bym nimi doszedł, gdybym przez jakiś czas nie zważał na tabliczki kolejnych stacji, pero-nów. Idąc tak, nie obawiałem się pociągów, które mogły nadjechać. Podróżowa-łem nimi niegdyś tak często, że wiedziałem, kiedy który i gdzie będzie jechał. Pamiętam dobrze swoje ówczesne ideały, kiedy jeździłem od festiwalu piosenki studenckiej do festiwalu, pełen przekonania, że tylko tutaj można dotknąć praw-dziwej sztuki poprzez czynne jej uprawianie. Jednak świat ma w swoim zwycza-ju to, że idzie za rękę z komercją, a tam gdzie jej nie ma, tam nie ma też świata. Były więc takie świty, kiedy wracałem z pracy i, skracając sobie drogę do domu, szedłem właśnie torami. Były moją nicią Ariadny w tej jednej godzinie, z nocy na dzień, o czwartej nad ranem, kiedy w głowie miałem tylko blues. Dopiero gdy słońce wschodziło nad kominami fabryk, przychodziły do mnie inne melodie, najczęściej te zasłyszane w radiu, podczas pracy, których nucić wcale nie chcia-łem.

„13 listopada

Mój Drogi!

Chyba tylko tak potrafię to zacząć, chyba tylko takimi słowami. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek Ci to dam. Zdarza mi się pisać takie listy - to bardzo dobra terapia na skołatane serce. A moje jest bardziej tęskniące i niepojmujące aniżeli skołatane. Ciągle myślę o tym jednym mieście. Czy to w ogóle dojdzie do skutku? Chciałabym, żebyś wiedział, że jestem wszędzie tylko ze względu na Ciebie. Dla Ciebie. Pomyślałam ostatnio, że ja nawet byłabym zdolna pokochać Cię w ciągu tego jednego dnia, tak jak zwykły kochać Cię Twoje kobiety. Zdolna poczuć na ten jeden dzień, bo nie wiem, czy inne dni też byś chciał. Tego aku-rat, widzisz, nie wiem. Próbowałam wyobrażać sobie to nasze spotkanie, zasta-nawiałam się, jaki będziesz, czy uśmiechnięty, czy poważny, czy będzie ciepło, czy deszczowo i czy stanę na przeciwko Ciebie i powiem Ci „Dzień dobry”, czy przylgnę do Ciebie i cicho powiem „Jesteś...”. Już tyle razy myślałam o tym, jak

6 I NEON I wrzesieo

wrzesieo I NEON I 7

to będzie, kiedy może mnie przytulisz, zamkniesz w ramionach. I wiesz, że to nadal nie jest miłość? To coś więcej niż miłość, to jakiś potężny stan. Chciała-bym tylko, żebyś wiedział, że kiedy mnie przytulisz, będziesz trzymał w ramio-nach ogromną tęsknotę, wyczekiwanie, niedowierzanie, fascynację, zaurocze-nie i szczęście. Bo tym wszystkim będę ja.

Wiesz, ilekroć o tym myślę, dochodzę do wniosku, że najbardziej bałam się być przy Tobie wieczorami. Nie w środku nocy, nad ranem czy w ciągu dnia. Bałam się wieczorami, ale to też nie był taki swoisty strach, bo i jego nie potrafię opisać. Te wieczory, to były momenty, w których, będąc z Tobą, czułam się najbardziej samotna i potrzebująca miłości. Wtedy nawet chwilami wydawało mi się, że czuję ją do Ciebie, ale natychmiast odsuwałam od siebie tę myśl, bo byłeś dla mnie zbyt ważny. To może wydawać się paradoksalne; takie z resztą jest. Pisząc to, nie wiem, jaki będzie ten dzień. Czy on w ogóle będzie? Zasta-nawiam się, a właściwie wręcz pragnę zobaczyć z Tobą promienie słońca na tej jednej ulicy. Nie chcę, żeby tego dnia padał na niej deszcz. Chciałabym, żeby-śmy usiedli wtedy na jakimś murku albo na ławce naprzeciwko siebie i żebym mogła Cię poczuć. Bo chyba tylko kiedy Cię dotknę, będę mogła uwierzyć, że jesteś naprawdę".

II

Były takie przedpołudnia, kiedy idąc moim miastem, zastanawiałem się, czemu właściwie nie poszedłem na studia? To teraz przecież chleb powszedni. Ale czy tak naprawdę potrzebny? Przecież radzę sobie świetnie. Wielu moich znajomych kończy najróżniejsze uczelnie, a potem emigruje i o ich istnieniu przypominają mi tylko okolicznościowe kartki z widokiem australijskich kangu-rów lub wieżowców w Chicago. A potem, na czas wakacji, wracają i zachwyca-ją się molo w Sopocie lub smakiem zakopiańskiego oscypka. A ja? Ja zara-biam, nie musząc zmywać garów w Anglii. Jestem z Tobą, bo dałaś mi więcej niż przekroczone granice.

„14 listopada

Mój Drogi!

Głupio mi z myślą, że piszę do Ciebie listy, których nigdy nie wyślę. Mo-że nawet kiedyś się ich pozbędę, to przecież bardzo możliwe, że po latach, w nagłym odpływie sentymentalizmu i poczucia, że są przedawnione i niepotrzeb-ne, podrę je i wyrzucę. Jestem pewna, że żałowałabym tego bardzo, ale wiem też, że pod wpływem impulsu zdolna byłabym to zrobić. To przecież nic wiel-kiego... Wiesz, ja myślę, że to pisanie, to wcale nie jest taki zły pomysł. Cza-sem, kiedy moje własne ambicje i duma przerastają mnie tak bardzo, że wręcz przy nich zanikam, nie potrafię nawet spojrzeć na Ciebie tak, jak to zwykłam robić najpiękniej. Pomyślałam przed chwilą, że jedyną rzeczą, której się oba-wiam, jest milczenie, cisza, ale tylko ta uporczywa, którą chce się przerwać, a nie można. Boję się, że kiedy będziemy obok siebie siedzieć, to między nami będzie tylko ta cisza i nic więcej. Tak przecież jest bardzo często. Dlatego teraz proszę Cię, żebyś nie zważał na niektóre moje nieskładne słowa, zdania, bo one będą na pewno. Może tylko uspokoję Cię tym, że przy ludziach dla mnie najważniejszych zdarza mi się powiedzieć coś nie tak lub nie mówić nic - z obawy".

8 I NEON I wrzesieo

III

Były takie popołudnia, kiedy, idąc z Tobą przez te setki rozmów, zastana-wiałem się, jak to się stało, że przytrafiło nam się coś takiego. Oboje moglibyśmy żyć przecież w innych miejscach. Ty byłabyś piękna wszędzie. To słowa banal-ne, ale sama pewnie doskonale wiesz, że o miłości zawsze trudniej mówić. Na domiar złego z niej nie wyleczysz się witaminą C. A wierz mi, że czasem byłby to najlepszy sposób na to całe życie; ludzie dziś tak mało rozumieją. Bo powiedz mi, jak tu mówić, będąc w takim stanie, o tym, że tylko z Tobą mogę patrzeć na pomnik Chopina. Co więcej, niektórzy nazwali szaleństwem to, że warszawskie zdjęcie podpisałem „Wars i Sawa", podczas gdy byłem widoczny na nim tylko ja. Nie widzieli, że Ty jesteś jego tłem i wszystkim naokoło.

„16 listopada

Mój Drogi!

Piszę do Ciebie z nadzieją, że nigdy nie dostaniesz tych słów. Obawiam się jednak, że to niemożliwe. Za bardzo lubię mój sentymentalizm i romantycz-ność, by odmawiać sobie wplatania ich w swoje życie. Zresztą, te dwie cechy najczęściej zarzucają mi ludzie; jak na ich gust, za dużo jest w tym patosu. Gdy będziesz to czytał, nie myśl, że jestem słaba. Każdy jest, ale ja jestem wystar-czająco silna, by pisać to wszystko do Ciebie. Ostatnio milczysz jak zaklęty. Nie lubię tego Twojego milczenia i nawet nie wiem, z czego ono wynika. Może z roztargnienia, braku czasu, a może ze strachu? Mówiłeś mi o nim, pamiętasz? A ja zrozumiałam Cię doskonale. I staram rozumieć nadal. Brak mi jedynie cierpli-wości i umiejętności czekania. Z drugiej strony mam jednak wrażenie, że coś się z Tobą dzieje i wynikiem tego jest właśnie ta cisza. Dobrze więc... nie będę mó-wić. Mnie też zdarza się uciekać od problemów; to nie jest takie łatwe - po prostu być. A bywa też tak, że problemem dla mnie stają się Twoje słowa. Te wyczeki-wane, wytęsknione. Widzisz, ja chyba chcę dojść do tego, że boli mnie Twoje szyderstwo, które fundujesz sam sobie, chociaż w stosunku do mnie zawsze byłeś nieskazitelny. To nie jest zarzut, to raczej podziękowanie, bo niewielu umiało przyznać się do tego, że jestem im bliska.”

IV

Był taki wieczór, kiedy, idąc pierwszego listopada na cmentarz, zastana-wiałem się, z iloma mężczyznami sypiałaś? Nie jestem wulgarny. Jestem za-zdrosny o Ciebie. O Ciebie przecież muszę. Zrozumieć mnie mógłby jedynie ten, kto poszedł za Tobą w ogień - dosłownie. Opowiadałaś mi o nim, pamiętasz? Nazwałaś go Kolumbem. Nigdy nie zapytałem dlaczego. Mówiłaś, że zawsze tak cudownie o Tobie mówił, a walczył jeszcze piękniej. To był jedyny mężczyzna, o którym mi opowiadałaś i mówiłaś, że go kochasz. Mnie nie bolało to, że tak go wspominałaś, wiedziałem, że nie wróci nigdy, a drugi taki szybko się nie trafi. Dziś jesteśmy przecież wolni. Mnie bolało to, że nie mogłem Ci pokazać, że sam jestem jego częścią i że mnie mogłabyś pokochać tak samo. To było najbardziej sprzeczne uczucie, jakie w życiu czułem. Taka miłość widoczna i doceniona jest tylko w czas nienawiści.

wrzesieo I NEON I 9

10 I NEON I wrzesieo

KOLEJNY SEN

PAULINA DZWOŃCZAK

Biegnę w ciemnościach kory-tarzami pełnymi mgły, prawie nic nie widzę. Tysiące drzwi i zakrętów. Którą drogę wybrać? W którą stronę pójść? Wiem tylko, że nie mogę się zatrzy-mać, bo wtedy pogrążę się w mroku i nigdy nie dotrę do światłości. Wielki labirynt, w którym co chwilę staję oko w oko z tym, czego najbardziej się boję. Lęki i obawy gonią mnie, nie potrafię przed nimi uciec, czają się za każdą ścianą, w każdej kolejnej ulicz-ce.

Biegnę dalej, niejednokrotnie poty-kając się o swój własny strach. Upa-dam. Jednak tym razem nie potrafię już powstać o własnych siłach. Lecę w dół, spadam w wydającą się nie mieć końca przepaść. Topię się w moich własnych łzach, które przez lata spły-wały, tworząc rzekę cierpienia. Prąd wody mnie porywa, nie potrafię z nim walczyć, myślę, że to już koniec. Ale nie! Rzucają mi szalupę ratunkową, wyciągają mnie na brzeg, tuż przed zbliżającym się rwącym wodospadem. Oni. Moje osobiste anioły. Łapią mnie za ręce, podnosząc na swoich skrzy-dłach, zabierają na bezpieczny ląd. Odlatują, ale nie odchodzą. Z daleka obserwują, jak staję na kolejnym roz-staju dróg targana tysiącem wątpliwo-ści; gotowi w każdej chwili interwenio-wać, gdyby tylko okazało się to ko-nieczne.

Co będzie, gdy wybiorę złą drogę? Skąd mam mieć pewność, że pod piękną maską dobra nie kryje się jakaś niszcząca siła? Silny wstrząs

przerywa moje rozmyślania. Ziemia sypie mi się pod nogami. Znowu bie-gnę, nie mogę złapać tchu. Mijam ludzi, ich twarze wydają mi się takie znajome; chyba kiedyś już tutaj byłam. Tylko dlaczego nikt mnie nie rozpo-znaje? Ach tak, teraz już sobie przy-pomniałam. To muzeum przeszłości.

wrzesieo I NEON I 11

Oni zostali, nie poszli dalej. Wybrali nędzną imitację życia, pozwalając, żeby wszystkim kierował przypadek, bojąc się wziąć odpowiedzialność za własne istnienie. Teraz chodzą stary-mi, wytoczonymi ścieżkami, krążąc w kółko dookoła swojego małego, bez-piecznego świata, nie martwiąc się o to, jakie będzie jutro. Każdy dzień już do końca będzie powtórzeniem po-przedniego. Uciekam, nie mogąc pa-

trzeć na to, jak gubią bezcenne minuty swojego życia w natłoku codziennych obowiązków, pozwalając, by szanse ulatywały jak bąbelki z kolorowej oran-żady, która jest jedynym barwnym elementem ich życia. Serce mnie boli, gdy muszę wąchać dym, który pozo-

stał ze spalających się snów, które spaliły się wraz z drewnem w kominku. Na szczęście to nie mój los. Ja miałam odwagę, by zaryzykować, choćbym miała to ryzyko przypłacić tym co naj-cenniejsze - własnym życiem.

Zamyślona, zaślepiona w bezustannym dążeniu do celu, nie zauważam, że z kieszeni zaczynają mi wypadać schowane tam pewnego dnia marzenia. Zatrzymuję się, próbując je złapać, chcąc pozbierać je i zamknąć z powrotem w miejscu, skąd na pewno nikt ich mi nie zabierze. Ale dzieje się coś niesamowitego: Niebo nagle roz-błyskuje milionem barw, chmury się rozstępują, zaczyna padać ciepły deszcz. Zafascynowana, jestem świadkiem tego, jak przypadkowo wy-puszczone z rąk w chwili nieuwagi marzenia, zamieniają się w rzeczywi-stość. Stoję, nie zamierzam już dłużej biec, goniąc coś, co nawet nie wiem, czy istnieje.

Wreszcie pojęłam, o co cho-dzi w tej wędrówce. To nie świat nas zmienia, to my zmieniamy świat. Sami odbieramy mu kolory, wmawiając so-bie, że codzienność pozbawiona kolo-rów będzie łatwiejsza, zapominając, że nawet namiastka błękitu jest piękniej-sza od przytłaczającej szarości. W rezultacie pogrążamy się coraz bar-dziej w otchłani nieznającej granic, jaką jest nasza psychika. Porzucam tę walkę, ten wyścig już mnie nie doty-czy.

Nie muszę dojść do końca, on sam mnie znajdzie w odpowiednim momencie. Każdy, kto wyruszył, kie-dyś przekroczy linię mety, ale to, kim wtedy będziemy, będzie zależało tylko od sposobu, w jaki tam dotarliśmy. Ja rezygnuję z bycia pierwszą. Bo być pierwszą, nie zawsze znaczy zwycię-żyć.

Kolejny sen. Sen zwany ży-ciem.

12 I NEON I wrzesieo

Czy bolały was kiedykolwiek powieki? Jestem prawie pewna, że nie. Dopiero na detoksie dowiedzia-łam się, że jest to możliwe. Kiedy od-stawiasz dragi, zdajesz sobie sprawę, jak wiele miejsc może cię boleć. Ale teraz już nie bolą, odpuściłam sobie. Tak, ćpam dalej. Umrę, wiem o tym. Przyszłość? Jaka niby przyszłość? Niczego przed mną nie ma. Wielka, czarna pustka. Trumna i dziura w zie-mi. Ale nie dbam o to. Każdy kiedyś umrze. A ja wybrałam sobie ten rodzaj śmierci. Ale to nie tak, że zawsze ży-łam w ten sposób. Że nie widziałam niczego przed sobą. Każdy ćpun miał przecież jakieś życie wcześniej. Nie rodzimy się na haju z heroiną w ży-łach. Po prostu pewnego dnia ją sobie wstrzykujemy i, och, jak dobrze na początku. Ale, nim się obejrzysz, już leżysz po uszy w heroinowym gównie. Ale mi tu dobrze, nie chcę, nie potrafię przestać. Bramy niebios tak szeroko są otwarte.

***

Przyszłam na świat w niewielkim mieście dwadzieścia osiem lat temu. Matka zmarła przy porodzie. Ojciec nie obwiniał mnie o jej śmierć. Przelał miłość do niej na mnie. Nadał imię po niej – Margaret - i od tamtej pory to ja jedyna liczyłam się w jego życiu. Wy-chowywał mnie najlepiej jak potrafił. Nauczył jeździć na rowerze, bujać się na huśtawce. To on w piątej klasie urządził najlepsze przyjęcie urodzino-we. To on pocieszał, śpiewał i opowia-dał przedziwne historie na dobranoc. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Jedno tylko świństwo mi zrobił. Jednej tylko rzeczy nie jestem w stanie mu wybaczyć. Odszedł tak szybko - ty-dzień po moich osiemnastych urodzi-nach. Wszystkiego najlepszego, skar-bie! Musiałam stać się naprawdę do-rosła, a nie tylko na papierku. Jedyne, co miałam, to dom, pieniądze ojca, małą rybkę w akwarium i miłą sąsiad-kę, która w ramach pocieszenia przy-

MAŁA NIEDŹWIEDZICA

KASIA OSTASZKIEWICZ

wrzesieo I NEON I 13

nosiła ciasto marchewkowe. Ale da-łam radę. Kurde, radziłam sobie nie-źle. Skończyłam jakoś szkołę, zdałam maturę, w weekendy pracowałam w pobliskim barze. Walczyłam o prze-trwanie, o wykształcenie, o przyszłość. Śmieszne, prawda? Walczyłam o coś, co sama potem pokonałam. Zniszczy-łam, zabiłam, unicestwiłam. Dwa lata później nadal byłam barmanką. Nie poszłam na studia – nie stać mnie było, skończyła się kasa po ojcu. Mu-siałam wybrać. Nauka czy chleb. Wte-dy wybrałam chleb.

***

Zawsze marzyłam, żeby być astronautką. Chciałam dosięgnąć gwiazd. Poczuć je, poznać jeszcze lepiej. Znałam już na pamięć wszyst-kie gwiazdozbiory i przeczytałam każ-dą dostępną na ten temat książkę. Fascynowało mnie to jak nic innego na świecie. Nadal to kocham. Gwiazdy to jedyne, co mi pozostało. Wiecie, na haju, czuję, że jestem bliżej nich. Są moje. Prawie ich dotykam. Parzą ko-niuszki palców. Śmieszne. Zawsze, kiedy jestem przez ten krótki moment trzeźwa, lekko pieką mnie palce i są zaczerwienione. Tak, poleciałam w kosmos. Codziennie lecę.

***

- Czy ty mnie kochasz?

- Jak stąd do gwiazd i z powro-tem.

- To miłe. Najmilsze, co ostatnio usłyszałam.

***

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. W żadnym wypadku. Leża-łam na górce niedaleko mojego domu. Była ciepła, letnia noc. Patrzyłam na gwiazdy. Szukałam znanych mi gwiaz-dozbiorów.

Kocham to. Co poradzić? Jedni zbierają znaczki, inni malują, kolejni chodzą codziennie na zakupy, a ja gapię się w niebo. Taka już jestem.

Dlatego, jak tylko miałam do tego sposobność, wychodziłam z domu i kładłam się tutaj. Tamtego dnia robiło się już chłodno, więc przykryłam się kocem i schowałam nogi. W pewnym momencie oślepiło mnie jakieś świa-tło.

- Wyłącz to, kretynie! – nieznana mi osoba nie posłuchała. Świeciła mi dalej po oczach.

- Wszystko w porządku? – zapy-tał męski, chrypowaty głos.

- Było, zanim przyszedłeś – warknęłam i podniosłam się z ziemi, zgarniając rzeczy pod pachę. Nie, wcale nie jestem furiatką.

- Auć. Przepraszam bardzo, ale zauważyłem, że młoda kobieta leży sama o drugiej w nocy na polanie i uznałem, że to niezbyt normalne.

- Hm… Jak dla mnie absolutnie – odburknęłam, ale już nieco łagodniej-szym tonem. No OK, nie chciał źle. – Ech, przepraszam. A teraz pozwolisz, że wrócę do domu, gdzie jest bez-piecznie, dobra?

- Może cię, um, panią odprowa-dzę? – zapytał, a ja zachowałam się tak, jak na mnie przystało. Zamachnę-łam się swoimi rudymi włosami, od-wróciłam tyłem do niego i poszłam przed siebie. Kiedy weszłam do domu, drobny uśmieszek nie schodził mi z twarzy. Ten wariat całą drogę szedł za mną, jak gdyby chciał się upewnić, że nic mi się nie stało. O dziwo, ten jeden raz nie doszukiwałam się złych inten-cji.

Ciąg dalszy nastąpi…

14 I NEON I wrzesieo

POEZJA

pierwszego znalazłem zaraz po przebudzeniu jeszcze w łóżku, był ciepły taki przemiły kundel trochę jakby się zgrywał bo pysk miał uśmiechem maźnięty drugi leżał w łazience, łbem przy wannie łapami przy zlewie szczerze - lepszego komika dawno nie widziałem ze śmiechu położyłem się obok i mocno go przytuliłem trzeci, naprawdę to smutne, w kuchni chciał mi zrobić śniadanie łapy brudne od sosu, makaron za pazurem kuchni mistrz z głodu zszedł? dziwna ta sprawa.

3 martwe psy

SZYMON SZELISKI

nieobecność tak ohydnie namacalna

niepożądana ta nieobecność

nieprzystosowana do całości niezrozumiała pełna pytań

nieobecność niepojęta niechciana taka mała zbyt potężna

nieobecność rozsadzająca

każdy atom od środka pełna zdań lękliwych tchórzostwa i odwagi

zatrważająco widoczna oślepiająco ciemna

głupia głupia nieobecność

i my tak bezradni

nieobecność

OLA RULEWSKA

wrzesieo I NEON I 15

Gniew i pustka Pustka, gniew

Oto Nienawiści zew Bić i zabić

Wypatroszyć Szydzić z tych

Co Nami szydzą Zmiażdżyć!

Zniszczyć! Przywdziać skrzydła Nienawiści

Dać każdemu krzyż boleści Odkupienie bez spowiedzi

Sprawiedliwość tylko bredzi Wyrzuć wszystko co masz w sobie

Zemsta nie jest Twoim wrogiem Wezwij ducha Nienawiści

Niechaj da Ci mordu pięści!

o nienawiści

PIOTR CHARCHUTA

Urodzić się, dorosnąć, żyć i umrzeć w mieście swoim, Możesz uciekać, znikać, ale zawsze będzie twoim, Miastem pochodzenia, miejscem do którego wracasz, Późnymi wieczorami, kiedy wszystko to, co masz, Spakowałeś w bagażową torbę, a los rzucił: Marsz! Nie zważając na ryzyko, związane z tą podróżą, Nie myśląc prawie wcale, jak daleką i jak trudną, Pożegnałeś się z twym miastem, nie wiadomo na jak długo. Prowokując starego rzeźbiarza, który trzyma dłuto. By wyrzeźbił całkiem inną niż dotychczas losu planszę. Która zmienić może wszystko, każdą napotkaną szansę. By mogło być coś lepsze, czy też gorsze, jakiekolwiek, Bo zapytaj siebie sam: ile jeszcze może człowiek? Dźwignąć na swoich ramionach, jeśli sen nie wita powiek? I zastanów się też czasem, czy ta miasta grawitacja, Przyciąga cię naprawdę, czy to umysłu wariacja?

urodzić się

WOJTEK NOWAK

16 I NEON I wrzesieo

nie odchodząc myślę bezpłciowo co dalej jeszcze wierzę szukam pragnę ja miliony zajadów świata pozbawiona (chęci) zbawienia zmieniam moją formę na wygodną puszkę po wczorajszej konserwie zdzieram wrażliwość ze ścian swego wnętrza i zawieszam tam obraz - niech naśladuje zniszczone marzenia nie pozbywam się siebie zmierzam tylko w innym kierunku

łatwo obrać nowy tor

KASIA DOBUCKA

nie rozmawiam z nim od dawna leży odwrócony plecami

czasem siadam i myślę o nich

takie chude są i szare od brudu umyłabym je troskliwie

ale nigdy nie ma w pobliżu mydła i wody

zawsze kazał mi mówić

choć nie uczył jak układać słowa obumierał w cichości i kurczył się

jak naskórek a w jego miejsce nie urósł nowy

wciąż jednak szepcze mi w nocy

moje poczucie winy

sumienie

NATALIA DURSZEWICZ

wrzesieo I NEON I 17

otwieram wrota rzeczywistości widzę ją niedokładnie jakbym zdjął okulary

muszę ją jeszcze przesiać przez ego oswoić próbować zrozumieć

w innej realności kim byłem

co lubiłem z kim walczyłem o szczęście gdzie były osoby nieobojętne moim złościom i łzom

dzięki którym wyrosły kwiaty oczekiwania

na miłość bez aluzji bez kompromisów

taką prostą zwyczajną zaklętą w ciele w spojrzeniu na stary rzymski akwedukt

jak znaleźć klucz do duszy

nieprzerdzewiały łatwo się obracający spojrzeć przez szklany wizjer

na pomniejszone sny, winy, radości, smutki oraz łzy a jeśli twa dusza to twierdza

ze zwodzonymi mostami z basztami niedostępnymi wtedy oblegał ją będę przez wiele dni i nocy

by wreszcie wśród zgliszcz znaleźć twe włosy i próbować zbudować dom nad brzegiem mazurskiego jeziora

2. 05. 2011

szyfr

TOMASZ DZIAMAŁEK

REPORTAŻ/FELIETON/ARTYKUŁ

18 I NEON I wrzesieo

„JESTEM PO TWOJEJ

STRONIE, ALE…”

MARTA ŁOBODA

„Dyskryminacja - nierówność w traktowaniu jednostek lub grup; brak równouprawnienia”. - Wyjaśnienie książkowe. Każdy je zna, ale czy każ-dy rozumie?

Przyczyn dyskryminacji jest mnó-stwo: ze względu na płeć, wiek, nie-pełnosprawność, rasę, orientację sek-sualną i wiele innych. Osoby dyskry-minowane starają się walczyć o rów-nouprawnienie, chcą osiągnąć swój cel za wszelką cenę, jednak ostatnio coraz częściej się poddają. Dlatego mówię: NIE! Nie można się poddać! Owszem, jest powiedziane, że dyskry-minacja maleje, ale przecież nie znik-nie za pomocą czarodziejskiej różdżki. Nawet osoby starające się pomóc osobom dyskryminowanym są źle traktowane przez resztę społeczeń-stwa, nie mogą głośno wyrażać swoje-go zdania, chociażby na forum medial-nym. A przecież wszędzie o tym gło-śno! Więc w czym problem? Problem tkwi w tym, że ludzie chcą czytać o tym, że nie warto być homoseksuali-stą, nie warto walczyć o swoje prawa, że trzeba siedzieć cicho i słuchać te-go, co mówią INNI. I właśnie tu po-wstaje kolejne pytanie: „kto jest IN-NY?”. Czy jest to osoba niepełno-

sprawna, innego wyznania, narodowo-ści, orientacji seksualnej, czy właśnie ci, którzy są pełnosprawni i są obywa-telami narodu, w którym mieszkają? Odpowiedź jest banalna: Każdy jest inny. Więc czy jest sens wytykania czyichś wad, nie patrząc wcześniej na siebie? Własne kompleksy przekształ-camy w czyjeś wady, niedoskonałości. To, że ktoś jeździ na wózku inwalidz-kim, czy jest osobą homoseksualną nie oznacza, że jest gorszy! Może mieć zdolności, o których nawet by-śmy nie pomyśleli. Postawmy się na miejscu takiej osoby. Co czuje, co myśli? Przecież ma prawo wyrażenia swojego zdania na forum. Każdy je ma. Jednak nie jest najważniejsze zdanie tego kogoś, tylko poprawność polityczna, która obowiązuje w więk-szości gazet, stacji radiowych czy telewizyjnych. Więc czy odmowa za-mieszczenia takiego artykułu w gaze-cie, czy przeprowadzenia wywiadu w telewizji nie jest kolejnym objawem dyskryminacji? Czy ludzie rzeczywi-ście wolą słyszeć o nieudanych bun-tach homoseksualistów, czy walki przedstawicieli innej narodowości o swoje prawa? Czy to ich zadowala, cieszy, satysfakcjonuje? Przedstawie-

REPORTAŻ/FELIETON/ARTYKUŁ

wrzesieo I NEON I 19

nie tego problemu przez pryzmat czy-ichś doświadczeń, przeżyć i inteligen-cji nie jest istotne? Nie jest ważne? Każdy chce być traktowany równo, więc niech i on traktuje równo innych. „Jestem po twojej stronie, ale…”- no właśnie - zawsze jakieś ALE! Czasem dyskryminują nas ci, którzy uważają tak samo. Dlaczego? Bo chcemy cze-goś więcej! Bo chcemy podzielić się tym z innymi! Oczywiście nikt nie po-wie nam tego prosto w twarz. Kiedy jesteśmy w centrum uwagi, nagle wszyscy są tego samego zdania, sza-nują nas, ale gdy nas nie ma, obgadu-ją za plecami, wyzywają w Interne-cie… jednak zawsze anonimowo. Czy to oznaka nienawiści, czy strachu tak wielkiego, że aż nie do zniesienia? Gdyby wszystkie INNE osoby miały być dyskryminowane, każdy należałby do tej grupy. Tworzylibyśmy jedną wielką zgraję ludzi, którzy dyskryminu-ją i są dyskryminowani. Więc, czy to ma jakiś sens?

20 I NEON I wrzesieo

OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA

JANUSZ KOFTA

(1942-1988)

oprac. TOMASZ DZIAMAŁEK

Polski poeta, dramaturg, współ-założyciel popularnych w latach sześćdziesiątych kabaretów „Hybrydy” i „Pod Egidą”. Współpracował także z III programem Polskiego Radia. Jest autorem takich znanych piosenek, jak: „Wakacje z blondynką”, „Radość o poranku”, „Autobusy zapłakane deszczem”. Jego utwory śpiewane były przez takie gwiazdy estrady, jak: Halina Frąckowiak, Michał Bajor. Mi-strzostwo uczynił ze znanego wszyst-kim tekstu tego autora wybitny aktor Jerzy Stuhr („Śpiewać każdy może”).

W swojej twórczości opiewał życie bez kompromisów, proste, naiw-ne. Nie lubił i gardził drobnomiesz-czaństwem, i dorobkiewiczostwem, i byciem zawsze szytym na miarę, cze-mu wyraz dał w następującej strofie z wiersza „Moja paranoja”.

(...)

Mam stanowisko kierownicze, nie

powiem

Wszystko stoi na mojej głowie

Nawet kapelusz na niej trzymam

Biurko, centralne, palmę i dywan

Języka nie znam żadnego

(A trzeba znać trzy)

Na co się tak patrzysz?

Ty się nie pytaj, kto ja…

(...)

Ty się nie pytaj, kto ja

Bo ja już swoje wiem

Bo to jest

Moja paranoja

Moja paranoja

Ole!

Życie jest piękne, bo pełne nie-spodzianek, ale też ironii. Człowiek gardzący do szpiku kości banałem, bylejakością i nudą umarł od powikłań po zakrztuszeniu się posiłkiem. Jego grób znajduje się na Powązkach.