Lipa nie śpi! - 5lo.lublin.pl5lo.lublin.pl/pliki/lipa/lipa_grudzien_2008.pdfkolęd, najczęściej w...

16
Lipa Grudzień 2008 Miesięcznik szkolny 19.12.2008 bezpłatne wydanie świąteczne W numerze: Poczuj magię świąt! 3 Pierwsze noty za płoty – próbna matura 4 (Nie) szata zdobi maturzystę na studniówce 5 Z pamiętnika Maturzystki 7 Co Ty wiesz o wyrywaniu? cz. I 9 Przyjaźń płci? 9 O tym i o tamtym, czyli dlaczego ludzie piszą. 11 NIE TOLEROWAĆ NIETOLERANCJI. 12 Sto lat samotności 14 Więzień potrafi ! Czyli spektakl teatru „Pod celą” 15 Co kryją podziemia Starówki? – Teatr Stary 15 Maturzysto, czytaj! 16 Lipa nie śpi! Choć wydawałoby się, że Lipa przeżywa okres wegetacji, w tym roku bynajmniej nie przez ospa łość Redakcji czy bunt ksera po jawiamy się dopiero w grudniu. Już od połowy września pochło nięci pracą nad jubileuszowym biuletynem, do początków listopada myślami byliśmy raczej przy kolorowym wydaniu z okazji 60lecia szkoły niż przy Lipie w szacie takiej jak ta bardziej codziennej i mniej zobowiązują cej. Sunąca ku większości zgRedakcji i urzeczywistniająca się coraz bardziej wizja egzaminu dojrza łości każe mi zaapelować już te raz do młodszych roczników. Po trzeba „świeżej krwi” jest wy jątkowa. Jeśli zatem czujesz, że masz coś do powiedzenia, lubisz pisać – pisz: [email protected]. Czekamy. :) Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć wszystkim naszym Czytelnikom pachnących, nieza bieganych Świąt oraz zgrabnego skoku w nowy rok (jak zawsze, daj Boże, jeszcze lepszego). Oczywista, zachęcam do dalszej lektury a proszę mi wierzyć, jest o czym poczytać. Pozdrawiam dziarsko – En.

Transcript of Lipa nie śpi! - 5lo.lublin.pl5lo.lublin.pl/pliki/lipa/lipa_grudzien_2008.pdfkolęd, najczęściej w...

Lipa ­ Grudzień 2008

Miesięcznikszkolny19.12.2008

bezpłatne wydanie świąteczne

W numerze:

Poczuj magię świąt! 3

Pierwsze noty za płoty –próbna matura 4

(Nie) szata zdobi maturzystęna studniówce 5

Z pamiętnika Maturzystki 7

Co Ty wiesz o wyrywaniu? cz. I 9

Przyjaźń płci? 9

O tym i o tamtym, czyli dlaczego ludzie piszą. 11

NIE TOLEROWAĆ NIETOLERANCJI. 12

Sto lat samotności 14

Więzień potrafi ! Czylispektakl teatru „Pod celą” 15

Co kryją podziemia Starówki?– Teatr Stary 15

Maturzysto, czytaj! 16

Lipa nie śpi!Choć wydawałoby się, że Lipaprzeżywa okres wegetacji, w tymroku bynajmniej nie przez ospa­łość Redakcji czy bunt ksera po­jawiamy się dopiero w grudniu.Już od połowy września pochło­nięci pracą nad jubileuszowymbiuletynem, aż do początkówlistopada myślami byliśmy raczejprzy kolorowym wydaniu z okazji60­lecia szkoły niż przy Lipie wszacie takiej jak ta – bardziejcodziennej i mniej zobowiązują­cej.Sunąca ku większości zgRedakcjii urzeczywistniająca się corazbardziej wizja egzaminu dojrza­łości każe mi zaapelować już te­raz do młodszych roczników. Po­trzeba „świeżej krwi” jest wy­jątkowa. Jeśli zatem czujesz, żemasz coś do powiedzenia, lubiszpisać – pisz: [email protected]. :)Nie pozostaje mi nic innego, jaktylko życzyć wszystkim naszymCzytelnikom pachnących, nieza­bieganych Świąt oraz zgrabnegoskoku w nowy rok (jak zawsze,daj Boże, jeszcze lepszego).

Oczywista, zachęcam do dalszejlektury – a proszę mi wierzyć,jest o czym poczytać.Pozdrawiam dziarsko –

En.

Lipa ­ Grudzień 2008

DYREKTOR I RADA PEDAGOGICZNA V LO IM. MARII SKŁODOWSKIEJ – CURIE

z okazjizbliżających się Świąt Bożego Narodzenia

życzą WSZYSTKIM PRZYJACIOŁOMI SYMPATYKOM SZKOŁY

wspaniałych chwil pełnych miłości i ciepła.Niech te Święta będą czasem refleksji, spotkań

z Rodziną i Przyjaciółmi, a Nowy Rokprzyniesie spełnienie marzeń i planów.

Lipa ­ Grudzień 2008

Poczuj magię świąt!

Jest to obecnie najpopularniej­sze hasło pojawiające się w listo­padzie. Ledwie wyrwiemy się zzadumy po Wszystkich Świętych,gdy zaczynają otaczać nas bożo­narodzeniowe dekoracje. Prakty­cznie od początku listopada wsklepach i centrach handlowychpojawiają się bombki, choinkioraz mikołaje­przebierańcy, za­chęcający nas do zakupu niewąt­pliwie niezbędnego produktu.Owym koniecznym do życia to­warem może być kawa, czekola­da, lodówka, a nawet abonamentw sieci komórkowej. Zapał kra­snala, z jakim chce nas przeko­nać do oferowanej rzeczy, możnaporównać z gorliwością prawdzi­wego świętego, na tym jednakpodobieństwa się kończą.Jeżeli jakiś sklep zaniedbał spra­wę i nie przystroił się na począ­tku miesiąca, zaległości stara sięnadrobić najpóźniej przed pier­wszym grudnia. Podczas spacerumiędzy wystrojonymi półkami,oferującymi typowo „świąteczny”asortyment (tj. lalki, misie, lam­

pki i bombki) możemy słuchaćkolęd, najczęściej w angielskiejwersji językowej. Utwory te majązapewne na celu wprowadzenieodpowiedniej atmosfery wśródklienteli. I o ile granie kolęd nahali sklepowej nie jest raczejczymś odbiegającym od normy, otyle fakt, iż to samo nagłośnienieczęsto zainstalowane jest równieżw przebieralniach i toaletach,normalne raczej nie jest. „WhiteChristmas” w tym miejscu pasujejedynie do koloru podłogi.Towarami oferowanymi w bożo­narodzeniowej części sklepów wdużej mierze są zabawki orazinne akcesoria, bez których świę­ta niewątpliwie by się w ogóle nieodbyły. Od paru lat można nawetnabyć opłatek. To nic, że niepoś­więcony…Dzięki reklamom telewizyjnymwiemy, że najbardziej potrzebnesą nam prezenty dla dzieci. Wspotach możemy ujrzeć najnow­sze wytwory zabawkowej mody,których cena jest proporcjonalnado prestiżu ich posiadania. Gdy

oglądałem jedną z reklam, dotar­ło do mnie, że moje dziecko bę­dzie strasznie nieszczęśliwe jeżelinie dostanie wymarzonej, gada­jącej lalki. Siła reklamy robi swo­je, bo dopiero później przypo­mniałem sobie, że dzieci jeszczenie mam, a nawet gdybym miał,to i tak koszt tego gadżetu byłbydla mnie za wysoki. Tu jednak zpomocą przychodzą banki, którenamawiają do wzięcia świątecznejpożyczki na „niezwykle dogo­dnych warunkach”. Owe niezwy­kłe warunki zazwyczaj polegająna tym, że musimy zwracaćprawie dwa razy tyle co pożyczy­liśmy. Ale to nieistotne, bo jeżeliprzyjeżdża rodzina lub znajomi,to trzeba ich oczywiście odpowie­dnio ugościć. Zastaw się, a po­staw się.Czy na tym polega obchodzenieświąt? Nie są chyba istotne przy­gotowania, chociaż w polskiejtradycji świętowanie często po­łączone jest z jedzeniem. A jeżelipotraw ma być rzeczywiściedwanaście, to na pewno potrze­bne są do nich jakieś produkty,które oczywiście musimy kupić.Sensem Bożego Narodzenia sąnarodziny Jezusa Chrystusa, zktórych powinniśmy się cieszyć,wyrażając to właśnie przez świę­towanie. Niestety, od kilku latnastępuje coraz większa komer­cjalizacja tej uroczystości. Ow­szem, fajnie jest dostać prezent,jednak niech nie będzie on „gwo­ździem programu” świątecznego,bowiem ten zwyczaj pochodzizaledwie z XIX wieku i, porów­nując go do wigilijnej wieczerzy,jest bardzo młody. Zadbajmyzatem o jak najlepsze przygoto­wanie duchowe do Bożego Na­rodzenia i prawdziwie rodzinną,ciepłą atmosferę.

mic

Lipa ­ Grudzień 2008

Pierwsze noty za płoty –próbna matura

Przez trzy dni ­ 26­28 listopada­ maturzyści poczuli przedsmaktego, co czeka ich w maju. Biało­czarne ubrania, nerwowa atmo­sfera oraz tysiące pytań i brakodpowiedzi towarzyszyły trzecio­klasistom. Pierwszy dzień upłynął pod zna­kiem języka polskiego. Zaczętopisać o godzinie 8:00 – poziompodstawowy 170 minut, a o 10minut więcej ­ rozszerzony. Ma­turzyści byli zaskoczeni tym, coznaleźli w tegorocznych arku­szach. Osoby piszące poziompodstawowy musiały zmierzyć sięz tekstem „O kłamstwie” LeszkaKołakowskiego oraz napisać cha­rakterystykę Izabeli Łęckiej lubMakbeta. Większość z nich jed­nak zdecydowała się na opisaniebohaterki „Lalki” Bolesława Pru­sa. Nie zaskakiwał sam temat, aleto, że powieść Prusa królowała natrzeciej już maturze. Na poziomierozszerzonym na uczniów czekałUmberto Eco oraz Zbigniew Her­bert z wierszem „Potęga smaku”.Również tutaj znalazła się cha­rakterystyka porównawcza bo­haterów: „Szewców” StanisławaIgnacego Witkiewicza oraz „Fa­raona”, oczywiście Bolesława Pru­sa. Tematy wypracowań matura­lnych uspokoiły maturzystów –formę charakterystyki ćwiczylijuż w gimnazjum. Analizę wierszawybierali nieliczni, a najtrudniej­szym zadaniem okazał się testczytania ze zrozumieniem. Jed­nak dzień pierwszy był tylko za­powiedzią tego co czekało ich wnastępnych dniach.Kolejny etap to obowiązkowejęzyki obce: angielski, niemiecki,hiszpański oraz francuski. Dlanajwiększej grupy matura z języ­ka to sprawdzian znajomości

angielskiego. Pomimo wielu mo­żliwości, najczęściej deklarowa­nym przedmiotem jest właśniejęzyk Wielkiej Brytanii. Maturzy­ści musieli wykazać się rozumie­niem ze słuchu, znajomościągramatyki oraz pisaniem notatki(poziom podstawowy), rozprawki,opowiadania lub opisu (poziomrozszerzony). Na języku niemie­ckim trzeba było wykazać siętymi samymi zdolnościami orazumiejętnościami pisania pocztów­ki, rozprawki, opowiadania lubopisu. Ostatni dzień upłynął pod zna­kiem przedmiotów do wyboru:historii, WOS­u, biologii, chemii,geografii, matematyki, fizyki iastronomii. Bez względu na wy­bór poziomu z wiedzy o społe­czeństwie arkusze poruszały tesame tematy, m.in. prawa czło­wieka oraz terroryzm. Uczniowiemusieli zmierzyć się z fragmen­tami np. Konstytucji RP orazPowszechnej Deklaracji PrawCzłowieka z 10 grudnia 1948roku. Wiele problemów mogłasprawić historia – teksty źród­łowe, odczytywanie map orazinterpretacja drzewa genealo­gicznego, a na koniec wypraco­wanie na jeden z dwóch poda­nych w arkuszu tematów:1.”Sposoby, jakimi Polacy w XIXw. próbowali odzyskać niepodle­głość” oraz 2. „Proces budzeniasię świadomości narodowej spo­łeczeństw XIX­wiecznej Europy”.O „ściślejszych” umysłach ciężkojest zresztą powiedzieć coś kon­kretnego: matura z matematykidla jednych okazała się nie doprzejścia, dla drugich ­ na tyleprosta, by dobić nawet do bu­dzących zadowolenie i respekt80%. Z opowiadań maturzystów,

którzy wzięli się za bary z bio­logią (w całej szkole podstawęzdawało zaledwie kilka osób,zdecydowanie większą częśćstanowili „rozszerzeni”) wynika,że – jak to nieraz bywa – kluczodpowiedzi okazał się wyjątkowoboleśnie mijający się z wiedząuczniów. W zamian za to pomaturze z geografii słyszało sięsame pozytywne opinie. Fizykazaś, w odczuciu piszących, wypa­dła dość przeciętnie. I tak minęły trzy długie i pełnestresu dni. Wyniki okazały sięcałkiem niezłe, chociaż mogą niezadowalać tegorocznych matu­rzystów. Większość uzyskałaponad 45% z wybranych przezsiebie przedmiotów. Redakcji „LIPY” pozostaje tylkoz okazji zbliżających się Świątżyczyć maturzystom jeszczelepszych wyników na majowejmaturze. :)

Lizka

Lipa ­ Grudzień 2008

(Nie) szata zdobi maturzystę nastudniówce czyli jak się ubrać?

Czasy, w których dziewczętazakładały na studniówkę białąkoszulową bluzkę i czarnąspódnicę, minęły chyba bez­powrotnie. Dziś dekolty, krót­kie sukienki czy krzykliwe ko­lory stają się normą. Wielesklepów oferuje suknie wie­czorowe, czy łatwo zatemznaleźć odpowiedni strój dlasiebie? Oto osiem najpopu­larniejszych dylematów, zjakimi trzeba zmierzyć sięprzed studniówką.

Dylemat 1: kupić czy szyć?

Niby wybór w sklepach jest du­ży, ale często bywa tak, że tru­dno znaleźć suknię, której zarów­no fason, materiał, kolor jak i ce­na nam odpowiadają. Dziewczy­yny, którym się to nie udało, de­cydują się na szycie u krawcowej.Postępują tak także te, które po­siadają zmysł plastyczny i samechcą zaprojektować sukienkę.Szycie nie jest jednak rozwiąza­niem bez wad. Po pierwsze niewiadomo, czy efekt końcowy bę­dzie nas satysfakcjonował, czynie. Po drugie – koszty. Uszycieprostej sukienki kosztuje około200 – 300 zł, szycie z projektuskomplikowanego fasonu nawet500 zł, oczywiście ceny te zaz­wyczaj nie zawierają kosztu ma­teriału – w sumie 700 złotychbez dodatków. Drogo?

Dylemat 2: cena

W zależności od materiału, fa­sonu, a przede wszystkim marki,cena sukienki waha się od ok.150

zł do… Przyjmijmy, że do 500 zł,choć naprawdę nietrudno znaleźćdroższe. Ale strój na studniówkęto przecież nie tylko suknia. Butyto wydatek rzędu 100 – 300 zł.Do tego niezbędne są drobiazgi,takie jak torebka (najczęściej ko­perta), pończochy czy zgodnie zezwyczajem – czerwona bielizna.Na te drobiazgi też należy prze­znaczyć pewną sumkę, wedługmoich szacunków około 150 zł,ale zazwyczaj dziewczyny i takposiadają wymienione wcześniejprzedmioty, więc jeden wydatekz głowy. No dobra, mamy jużkieckę, ciut za wysokie obcasy,czerwone podwiązki, czas na fry­zjera. Na wieczorową fryzurę, na

przykład kok lub fantazyjne upię­cie należy zarezerwować sobie od60 do 150 zł i – przy długich wło­sach – 2 lub 3 godziny cennegoczasu. Przy krótkich włosach trwato znacznie krócej i mniej kosztu­je, samo modelowanie wyniesieok. 30 zł (w firmowych salonachzapewne więcej). Oczywiściestudniówka sama w sobie to teżspory wydatek. Uff…

Dylemat 3: jestemniewymiarowa!

Bywa i tak, że mierzy się dzie­siątki sukienek, a żadna nie leżyidealnie. Lub: chcemy ukryć pe­wne niedoskonałości figury, atymczasem sklepowe stroje tylko

Lipa ­ Grudzień 2008

je uwypuklają, gdyż są szyte zmyślą o dziewczynach o niena­gannych kształtach. W takichwypadkach radzę zastanowić sięnad wizytą u krawcowej (patrz:problem 1). Teoretycznie możliwejest także dokonanie drobnychpoprawek w sukience ze sklepu,ale jest to ryzykowne. Zdarzasię, że nawet małe zmiany mogąbyć widoczne, uszkodzić delikatnymateriał czy zepsuć fason. Niezmienia to faktu, że warto cza­sem ryzykować.

Dylemat 4: klasycznie czyekstrawagancko?

Młodzi ludzie lubią podkreślaćswoją indywidualność strojem.Niektórzy nie chcą rezygnowaćze swojego stylu nawet na czasstudniówki. Bezpiecznym rozwią­zaniem w takiej sytuacji jestwybór w miarę stonowanej ko­lorystycznie sukienki, ale za to„podkręcenie” jej bardziej ekstra­waganckimi dodatkami. Dziew­czynom preferującym klasykępod tym względem jest łatwiej.Ponadto klasyka wcale nie musioznaczać tylko nieśmiertelnej„małej czarnej”. Inną sprawąjest, że znalezienie sukienki beztony cekinów, brylancikówtudzież innych obficie występu­jących ozdób jest coraz trudniej­sze…

Dylemat 5: modnie czy nie,oto jest pytanie!

Czy istnieje coś takiego jak mo­da studniówkowa? Jeśli tak, tojest ona raczej w stadium racz­kowania. Zawsze można podpa­trzeć, co nosiły poprzednie ro­czniki. W naszym liceum w ze­szłym roku królowała satyna itafta. Nierzadko sukienki byłymarszczone, drapowane, zazwy­czaj dość wąskie, blisko ciała.Większość z nich sięgała za ko­lana, choć zdarzały się suknie doziemi jak i do połowy uda. Poja­

wiły się także suknie dwuczę­ściowe, składające się z gorsetu ispódnicy, choć ich czas powolichyba już przemija. Najpopular­niejsze kolory? Czerń, granat,ciemna zieleń, brąz, bordo, od­cienie szarości. Coraz częściej nastudniówkach pojawia się…wściekły róż.

Problem 6: długość sukni

Jaki związek ma długość sukien­ki z bezpieczeństwem? Duży!Dziewczynom, które zakładająszpilki od wielkiego święta odra­dzam suknię do ziemi. Nietrudnozaczepić o nią obcasem i zakoń­czyć poloneza dosłownie na par­kiecie. Warto poćwiczyć chodze­nie w nowych butach przed stu­dniówką, wyczuć, jak spisują sięna różnych powierzchniach, wjakim stopniu są „śliskie”. Coraz więcej dziewczyn rezy­gnuje z sukni typu „maxi” narzecz sukienki sięgającej kolan,ale nie tylko ze względu na bez­pieczeństwo. ;) Tak, taka dłu­gość jest stosowna na studniówkę– odpowiadają wszyscy, takżenauczyciele. Kontrowersje nato­miast budzi mini.

Dylemat 7: kupiłam jużsukienkę, a znalazłamładniejszą!

Zawsze warto zachować para­gon. Wiele sklepów jasno określa,pod jakimi warunkami możliwajest wymiana towaru lub jegozwrot i wywiesza te informacje wwidocznym miejscu (np. w przy­mierzalni). Są one także dos­tępne na stronach internetowych.Pamiętajmy, że sprzedawca niema obowiązku przyjąć reklamacjidotyczącej towaru nieuszkodzo­nego, chyba, że inaczej stanowiwspomniany wcześniej regula­min.

Dylemat 8: moja koleżankama taką samą/bardzo

podobną sukienkę!

Na ten dzień czekałaś długo.Starannie dobrałaś wszystkieelementy garderoby i wytrzy­małaś w bezruchu dwie godziny ufryzjera. Witasz się z koleżan­kami i… Widzisz swoją sukienkęna innej. W tej sytuacji nie po­zostaje Ci nic innego, jak zażar­tować z tego, nie zadręczać się tąmyślą, tylko mimo wszystko do­brze się bawić. Pomieszczenia, wktórych organizuje się studniówkisą zazwyczaj duże, możesz więcjej po prostu unikać. :)

Mężczyzna w garniturze – tojest to! :)

Panom też należy poświęcić tutrochę uwagi. :) Zakup garniturunie jest problemem, w każdymrazie nie spędza snu z powiek takjak zakup sukienki. Obecnie wwielu sklepach można trafić nawyprzedaże i kupić całkiem niezłyokaz nawet za 200 zł. Pomijającobniżki i promocje, garniturmożna kupić za 300 – 600 zł.Buty 100 – 300, a oprócz tegokoszula, krawat… około 200 zł.Nie tylko nasze ciuchy są drogie.;)

Przedstudniówkowy szał już sięrozpoczął. Niektóre dziewczynycieszą się, że udało im się kupićsukienkę już jakiś czas temu,kreacje innych są w trakcie szy­cia, ale chyba większość wciąż zniepokojem biega po sklepach.Chłopcy przyglądają się temuwszystkiemu ze zdziwieniem idystansem. Zresztą nie tylkooni… ;)

Katrina

Lipa ­ Grudzień 2008

Z pamiętnika Maturzystki...

Koniec lekcji o nieprzyzwoiciewczesnej godzinie, próbna matu­ra i dochodzące zewsząd rozmo­wy o studniówkowych kreacjachboleśnie uświadamiają mi, że jużza kilka miesięcy, chcąc niechcąc, będę musiała opuścić mury„starej, dobrej Piątki”. Jako, żesprzyja to popadaniu w senty­mentalizm, postanowiłam na ła­mach „Lipy” podzielić się z Wamikilkoma przemyśleniami związa­nymi z nieuchronnie zbliżającymsię końcem okresu, w którymmogę nosić dumne miano „ucz­nia”.Parafrazując wypowiedź absol­wenta naszej szkoły: pierwszaklasa to okres niepewnego roz­glądania się dookoła i szukaniasobie miejsca w Piątce, druga toczas szaleństwa i swoistego „li­cealnego buntu”, a trzeci rok...no właśnie. Według naszego ab­solwenta to okres beztroskiegokończenia lekcji w południe, cze­go wynikiem jest „tyle czasu, żeaż się nie chce uczyć do matury”.Dla mnie trzecia klasa jest mę­cząca. Jednak nie ze względu na

nawał nauki, jaki niesie za sobąmatura w maju, ale ze względuna nadmiar energii i pomysłów. Oile pierwszą klasę przespałamzamiast dać się wciągnąć wpozalekcyjne życie naszej szkoły,o tyle teraz czuję, że wsiąkłam wnie zupełnie i bez pamięci. Nadmoją głową nieustannie błyszczążaróweczki pomysłów i jak nigdy– mam mnóstwo energii na ichrealizację. Jednak nie mogę sięim poddać – ową energię jestemzmuszona tłumić lub wkładać wkilkugodzinne ślęczenie nadksiążkami. Licealne życie jak nazłość dało mi się odkryć ze swejnajlepszej strony dopiero teraz,gdy nie mogę mu się poddać, ajuż niedługo zmuszona będęzostawić je na zawsze.Oczywiście sytuacja ma swojedobre strony: „dorosłość” (przy­najmniej z nazwy), studniówka ipewne przywileje, jakimi szkołaobdarza maturzystę. Zaledwiekilka przedmiotów i spora ilośćczasu „wolnego”, pewien stopieńpoufałości z nauczycielami i... cotrochę śmieszy maturzystę –

dumny wzrok pierwszaka, którymówi mi „cześć” na korytarzu. ;)Ale czy wszystkie zalety tegookresu nie sprawiają tylko, że niechce się tego zostawiać? Aż ciśniesię na usta zdanie: „Jak zaczęłobyć naprawdę fajnie, to trzeba toopuścić!”.Gdyby nie świadomość, żenależę do ostatniego rocznika,którego nie obowiązuje matura zkrólowej nauk, zapewne zdecy­dowałabym się – dla osiągnięciazakończenia „z przymrużeniemoka” – na apel do Profesorów, byzrobili wszystko bym mogła zo­stać w szkole chociaż jeszcze rok,ale... wolę nie ryzykować. ;)Życzę Wam – zwłaszcza pier­wszoklasistom – żebyście nigdynie mieli poczucia straconegoczasu. Wykorzystajcie to, coproponuje Wam Piątka jak naj­lepiej potraficie – żeby za kilkalat na pytanie „jak było w lice­um?” przy odpowiedzi kręciła sięWam łezka w oku. :)

Marysia Męczywór

Z pamiętnika dwukierunkowcaDzień 1

Dwukierunkowcem być. Wyz­wanie. Podejmuję to ryzyko. Ajakże! Biegnę rano na uczelnię, żebydochodząc już do celu – pokojuna trzecim piętrze humanistyki ­dostać zadyszki. Z zadyszkąuprzejmie przepraszam za spóź­nienie. I nagle się łapię, że prze­cież to już nie liceum i mam 15minut dozwolone (kochany kwa­drans akademicki) ­ wchodzę i…postanawiam ambitnie zapamię­

tać, żeby następnym razem nieprzepraszać, tylko potulnie usiąśćna krzesełku. U jednego radaprzydatna, u innego samobój­jstwo. Jak już poszłam na politologię ­dzięki ci za punktualne MPK! ­ tookazało się, że zmiana grupyćwiczeniowej jest przestępstwemo wiele cięższym. Musiałam niskochylić czoło i przepraszać za tęzbrodniczą zmianę (wolałabymsię rozdwoić). Ale tak za ambicje ichęć nauki się płaci. Pan już miłynie był. Stawiam na kompleksy z

dzieciństwa, choć korytarzoweplotki głoszą, że to raczej niezbytudana dorosłość. Bo przecież jakja mogę chcieć zmienić grupę? Nonaprawdę nie doceniłam daru żedo szanownego pana dr mogęchodzić na godzinę 8, przecież tobyłby taki dobry początek dnia...

Dzień 2

Ciężki to ma być dzień… Zakli­nam go. Szafeczka wyczarowujemi skądś resztki ulubionej kawy.Parzę z namaszczeniem.

Lipa ­ Grudzień 2008

Wypijam. Nawet mam minutę re­zerwy, więc marnuje ją na przy­stanku. Cudowny wynalazek ­ wykłady.I wyspać się można, i odrobićangielski, albo przepisać notatki.Wspaniale. Nawet doktorek za­chęcał nas do rezygnacji ­ "jesttyle ciekawszych rzeczy" – ale tokokieteria, akurat on mówi śmie­sznie, rzeczowo i interesująco.Gorzej było z następnym. Chybafacet (nie wiem kto mu dał pro­fesora) wiedział, że najsilniej­szym punktem jego wywodówjest lista obecności. Cóż, jakośprzyciągnąć trzeba. Tylko ja siępytam czy on w ogóle wie dokogo mówi i gdzie jest? Sprawiałwrażenie zagubionego nie tylko wświecie, ale i w czasoprzestrzeni.To nic, że był wtorek, ale zapytałnas czy jesteśmy z zaocznych.Nie byliśmy, a mimo to musieli­śmy zostać. Co więcej, moje włosy przecho­dzą ostatnio intensywny...peeling. Te wszystkie tubki i tu­beczki wyglądają tak samo, zwła­szcza o 2 nad ranem.

Dzień 3

Znowu biegnę. Znowu zaspa­na. Niedługo może uda mi siępobić rekord Guinessa w wytrzy­małości bez snu. Ciekawe ile ktośwytrzymał? Póki co śpię 7/48. Niejest jeszcze tak źle. Lepiej niż jakśpię przepisowe siedem godzin.Polecam. Tylko kawa mi się koń­

czy. Więc muszę pamiętać, żebygdzieś kupić. Swoją drogą to jestzastanawiające, że studiuję wewłasnym mieście, w domu rodzin­nym i cierpię na brak funduszy ­jakbym co najmniej studiowałana Marsie. Tłumaczę sobie i ro­dzicom z resztą też, że to winakserówek, bo raptem dwa mie­siące minęły, a ja mogłabym jużnimi wytapetować jeden wydział.

Dzień 4

Od ósmej do ósmej. To ludziew pracy nawet mają lepiej! Po­winny być jakieś ograniczenia.Prawo łaski, odroczenie egzeku­cji. To jest nienormalne! I to, żezasnęłam oparta o długopis nageografii też jest nienormalne.Tylko niech mi ktoś powie, co jatam nabazgrałam. Przecież nie­długo ci wyraźnie­piśmienni mniewyklną, że ciągle chcę notatki. I jeszcze ten niezapowiedzianykolos. No i dlaczego? No co, ażtak facetowi się nudzi? Niechbyprzeczytał jakąś książkę, a nierobi i ocenia. My się denerwuje­my, a ten marnuje czas na spra­wdzanie. To znaczy nie ma wła­ściwie czego sprawdzać. Przynaj­mniej jeśli chodzi o moją kartkę. Wracając do domu jadę z prze­siadkami. Przystanek do przysta­neczku i będę w ciepłej kuchni,gdzie pewnie ­ mimo telepaty­cznych wezwań ­ stoi pusta lo­dówka. Jak już wsiadałam dodziesiątego autobusu dostaję odwysiadającego bilet. Od razu misię lepiej zrobiło! Pasażerze! Od­daj bilet! Tylko, że ja mamprzejazdówkę. Ale bilet wzięłam,żeby nie zniechęcać.

Dzień 5

O złośliwości losu! Kończyłamdrugą klasę liceum z przekona­niem “Nigdy więcej geografii”.Trzecia klasa była z okrzykiem:“Koniec z matematyką!”. A terazco? A teraz siedzę na geografii

politycznej, demografii, ekonomiii statystyce. I masz człowiecze zaswoje! Mam nadzieje, że żadnejchemii mi nie dadzą. To byłby juższczyt. Choć kolega z klasy, obe­cnie student jakże szacownegoUniwersytetu Przyrodniczego, mazajęcia i z zoologii, i z chemii, i zczego tam jeszcze nie usłysza­łam, bo wyrażałam swe głębokiewspółczucie tarzając się ze śmie­chu po podłodze. Nie to żebymbyła nieczuła.

Dzień 6

Och, piękna soboto. Pieśni natwą cześć trzeba zacząć pisać.Nareszcie się wysypiam. Całepiękne siedem godzin w łóżeczku,śniąc i wypoczywając. I to nic, żerodziciel przyszedł mnie obudzićtekstem, że prześpię całe życie. Zprzyjemnością bym to zrobiła. Korzystając z dobrego humoruchcę zrobić porządek w notat­kach. I pierwszy problem: wnotatkach z historii współczesnejpolski mam dziury wielkości ozo­nowej, bo nie nadążałam z noto­waniem. Żeby się nie denerwo­wać – odkładam. Po co psuć sobietaki piękny dzień. Biorę więc wswoje łapska coś z kulturoznaw­stwa, tak dla równowagi. I dlarównowagi tu też rozczarowanie,bo jak już wychodziłam wcze­śniej, żeby zdążyć na politologię,nie zanotowałam ostatnich słów iliteratury. Wiem za to, że w skry­pcie z historii najnowszej powsze­chnej mam literaturę na najbliż­sze ćwiczenia. Więc sięgam.Włączam stronę Biblioteki Wo­jewódzkiej i UMCS w nadziei, żecoś szybko znajdę. Pudło, tzn.strzał w 2, a przecież jest takdaleko od 10! Na osiem książekznalazłam dwie – w tym tylkojedną do wypożyczenia. Super.Ze zdenerwowania wychodzę zdomu, co by dalej się nie rozcza­rować.

Anastazja E.T.

Lipa ­ Grudzień 2008

Co Ty wiesz o wyrywaniu? cz. I­ Witam wszystkich słuchaczy wnajnowszym odcinku pięknegotasiemcowego serialu o nazwie„sprośni podglądacze”. Dzisiajzapuściłem się w dziki rewir jakimjest liceum, by zbadać w jak po­wstają związki, rodzą się miłościoraz zwiększa się populacja.Zapewne wielu z Was zauważyliczne nawiązania do ostatniegoodcinka, gdzie obserwowaliśmyżycie więzienne. Tutaj jest podo­bnie – „to czego chcesz – jestnieosiągalne, to czego niechcesz… samo Cię znajduje”.Dotyczy to także sfer najbardziejintymnych. Ale może przejdę odrazu do materiału, który chciał­bym zaprezentować. Udało mi siępodejść niepostrzeżenie do wielunajprzeróżniejszych grup mło­dzieżowych ­ to co usłyszałemmoże Was przerazić, ale proszęmi wierzyć – taka jest prawda.Panowie, Panie zapraszamy nasłuchanie… Drogie Panie ­ uważajcie, boprzed samym wejściem do szkołyjuż możecie zostać złapane – pu­łapki skuteczniejsze niż wilczedoły czy wnyki ­ przez te cudatechniki możecie przysłowiowo„wpaść”. Mowa oczywiście o wiel­kich, lśniących wehikułach przy­jemności zwanymi potocznie„furami”. Nieważne czy torozklekotana bejca, czy golfik z4­tej ręki ­ „bryka” lub samo­

chód, jak to mówią sztywniacy,musi być! Nie wiadomo do końcaczemu tylko osobniki płci męskiejstosują tę metodę, lecz trzebaprzyznać, iż jest ona dosyć sku­teczna ­ przedstawicielka płciżeńskiej musi się wykazać nie­małym sprytem, by nie znaleźćsię w czyimś pojeździe, któregownętrze mają powiększyć basy zgłośników. Postanowiłem wkroczyć dobudynku, by zobaczyć czegojeszcze mogę się dowiedzieć natemat „wyrywania”. Mój węchjest nieomylny, a to wyczułemprzy samym wejściu do szkoły.Zapach krwi… oznacza tylko jed­no – w pobliżu są dzieci Gillete’a ­osoby wprawiające wszystkichgolących się ludzi w obłęd, wyku­pując cały zapas ostrzy, żyletek igolarek. Ludzie kochający staro­grecką medycynę (coś Ci jest –upuść sobie krwi). Najnowszebadania dowiodły, że ta grupazatraciła pierwotny odruch chęciprokreacji, więc opuściłem ichrewir, by skupić się na moimwielkim i chwalebnym zadaniu –odkryć jak dzisiejsza młodzieżzwraca na siebie uwagę płciprzeciwnej. Przechadzając się swobodnieusłyszałem cichy szloch, pomy­ślałem sobie, że to pewnie ktoś zgrupy wielbicieli Hipokratesa(czytaj wyżej). Jednak mym

oczom ukazała się grupka nasto­latek otaczających szlochającegochłopaka. Podkradłem się na tyleblisko by móc przysłuchać się oczym rozmawiają. ­ Marto, sądzę, że wielu męż­czyzn się już o to pytało, ale czybardzo Cię bolało jak spadałaś znieba… aniele ?­ Och Karolu jesteś taki czuły,powiedz mi coś jeszcze artysty­cznego!­ Twoje dłonie są takie piękne,żyły wtopione w alabaster…… Cieszę się, że nic nie jadłemna śniadanie…Początkowo myślałem, że jest topodryw „na litość”, jednak do­strzegłem tu raczej desperackozastosowany „motyw przypad­kowych słów powiedzianych wnatchniony sposób”. Sama nazwawszystko wyjaśnia, dziewczynywiedzą, że te wszystkie „arty­styczne sentencje” pochodzą zhasała „kicz” na Wikipedii, tu­dzież z lektury Bravo, ale woląwierzyć, że ten chłopiec ma du­szę artysty. Smutne to i pięknezarazem, takie życie w „złotejułudzie”… Jednak eksperymentypotwierdzają skuteczność me­tody.

A teraz przerwa na reklamę

Borewicz, PorucznikBorewicz

PRZYJAŹŃ PŁCI?NAJTRUDNIEJ JEST ZACZĄĆ

„O, naczelna, napisz coś o zwią­zkach, to jest przecież genialnytemat!” – usłyszałam pewnegorazu od ożywionej CenSorki. Zcharakterystycznym dla siebie,upierdliwym sceptycyzmem po­myślałam krótko: co to, to nie, tonie moja działka. Wzbraniając sięwszystkimi czterema kończyna­

mi, udało mi się na tyle znaczącoodwlec to w czasie, by o misjizapomnieć. Podczas jednej zostatnich rozmów z CenSorkątemat jednak powrócił i w ciągunastępnych kilku dni nie pozwoliłsię już więcej zlekceważyć.

PODEJRZLIWOŚĆ ANKIETERKI

Zaczęłam od miejsca wyjątkowo

mi bliskiego, czyli naszego nie­oficjalnego Forum szkoły [przyp.red.: www.5lo.4.pl]. Tak jak sięspodziewałam, nie musiałamczekać długo na odzew. Wynikankiety jednak („Czy istniejeprzyjaźń damsko­męska?”)naprawdę mnie zaskoczył, bo­wiem miażdżąca wręcz częśćgłosujących jednoznacznie opo­wiedziała się za istnieniem takiej

Lipa ­ Grudzień 2008

przyjaźni (zaledwie 3 na 27 osóbna zadane pytanie odpowiedziały„nie”). Oczekiwałam raczej zaża­rtych dyskusji i wyrównanych,opozycyjnych sił niż zgodnychpostów o wieloletnich przyja­źniach. Czym jest zatem, wedługPiątkowiczów, przyjaźń międzykobietą a mężczyzną, dziewczynąa chłopakiem? „Jest rzadkością,dlatego uważam ją za szczególniewartościową więź”, „To jedno znajładniejszych istnień, jak do­datkowa para oczu, zapasowaporcja endorfin, ciepła herbata zrana” – to tylko niektóre z naj­różniejszych wypowiedzi jedno­myślnie podkreślających nieoce­nioną wartość przyjaźni osób odwóch i, bądź co bądź, wyjątkowoodmiennych sposobach postrze­gania świata. Z samym zdefinio­waniem przyjaźni Forumowiczetakże nie mieli większego proble­mu; pierwsza z definicji, którazresztą spotkała się z milczącąaprobatą pozostałych to „pra­wdziwe, szczere i pełne bliskościdzielenie się z kimś swoim ży­ciem”. Słowa te, przyznać trzeba,o tyle celne, co bardzo mocne,zwróciły moją uwagę na to, jakwysoko przyjaźń jest przez nasceniona, zdania „przyjaciel jesttylko jeden” powtarzały się bar­dzo często. Wszystko wydawało­by się więc jasne i poukładane,mnie jednak wciąż coś gryzło. Wkońcu przypomniałam sobie

przeczytane gdzieś słowa StefaniiGrodzieńskiej, sędziwej już, pol­skiej pisarki i aktorki, która wwyjątkowy sposób powiedziałakiedyś: „Jestem w takim wieku, wktórym płeć przyjaciół nie mażadnego znaczenia.” Zrozumia­łam wtedy, że to te słowa mniegryzą.

„COŚ WIĘCEJ”?

Ci, którzy negują istnienie przy­jaźni damsko­męskiej, wysuwajązwykle jeden, konkretny argu­ment: przyjaźń prędzej czy póź­niej przeradza się – bądź tylkopragnie się przerodzić – w tzw.„coś więcej”, swoją drogą pojęcieo tyle irytujące, bo zupełnie nie­skonkretyzowane i notoryczniewręcz nadużywane przez ludzi(najczęściej jednak oznaczającezakochanie lub miłość). Innymisłowy: biologia jest silniejsza odczłowieka, pociąg seksualny (tu:chemia) po prostu uniemożliwiadalsze trwanie takiego związku. Iwydawałoby się to całkiem logi­czne: znając przez dłuższy czasczłowieka, który nie dość, że maz nami wiele wspólnego i rozumienas jak mało kto, to jeszcze jestprzeciwnej płci – nietrudno zapa­łać chęcią do bycia z kimś takimw pełniejszym, jeszcze bliższymwymiarze. Smaku dodawać możefakt, że jest to swoisty „zakazanyowoc” – przecież to, co jest dlanas poniekąd nietykalne, wydajesię smakować najlepiej, a trawajest zieleńsza po drugiej stronie.Bardzo spodobało mi się zdanieKatriny umieszczone na Forum:„Jeśli przyjaźń między kobietą amężczyzną jest niemożliwa, totylko przez ich własne słabości”.To wyjątkowo cięta riposta skie­rowana do tych, którzy deklaru­ją, że przyjaźni damsko­męskiejnie ma. No właśnie: czy możnapowiedzieć, że takiej przyjaźninie ma w ogóle? Czy ktoś, kto niewierzy w taki związek międzykobietą a mężczyzną, bo w prze­

szłości zakochał się bez wzaje­mności w swoim przyjacielu –bądź przyjaciel w nim – możepodważać istnienie takiej przy­jaźni w ogóle? Ba, czy mogą topodważać rzekome doświadczeniajego równie uprzedzonych zna­jomych,którzy przecież także niemogą odpowiadać za każdy, indy­widualny przypadek? To trochętak, jak gdyby mężczyzna porozstaniu z ukochaną deklarował,że miłości nie ma i nigdy nie było,bo przecież oni właśnie się roz­stali. Tymczasem problem tkwitylko w nich samych. Czyżby wa­runkiem przyjaźni dwojga płci niebyłoby zatem dojrzałe poczucie,że taka relacja w zupełności (!)wystarcza obojgu i zmienianietego stanu (broń Boże gwałto­wne!) wcale nie musiałoby przy­nieść zmian na lepsze? Z pewno­ścią taki krok wymaga po stokroćprzemyślenia sprawy indywidu­alnie, choć trochę dojrzale ichoćby częściowo – obiektywnie.

PRZYJACIÓŁKA MOJEGOCHŁOPAKA

Pogodzenie posiadania chłopakai przyjaciela (analogicznie: dzie­wczyny i przyjaciółki) to sztuka,która wymaga wielu poświęceń idojrzałości od wszystkich trzechstron. Nie każdy zresztą podej­muje takie ryzyko (bo bez wąt­pienia można to ryzykiem naz­wać); nie mogąc liczyć na zaufa­nie partnera czy wyrozumiałośćprzyjaciela nawet najbardziejroztropny i dojrzały człowiek niejest w stanie rozwiązać takiegoukładu bez „ofiar” w związkach –bądź co bądź przyjaciółka chło­paka nie jest dla jego dziewczynygrupą kumpli, którzy spotykająsię z nim na piwie, zaś przyjacieldziewczyny bynajmniej nieprzypomina jej chłopakowirozchichotanego iniezobowiązującego towarzystwana pogaduszkach. Zazdrość towyraz nie tylko miłości, ale i

Lipa ­ Grudzień 2008

braku pewności – najczęściej sa­mego siebie, a na to jedynymlekiem jest tylko troska partnerai umiejętność okazywania uczuć.Być może wybuchy zazdrościostudzi też świadomość tego, żeograniczanie ukochanej osoby wjakikolwiek sposób (także w kwe­stii utrzymywania kontaktu zprzyjacielem) jest tylko wyrazemswojego egoizmu – bo i jak ina­czej nazwać chęć ograniczeniakontaktu partnera z innymi,bliskimi mu osobami? Oczywiścienie zawsze jest tak, że zazdrośćnie ma podstaw i partner odczu­wać może niedosyt w odczuwaniuwspominanej troski ze stronypartnera o tyle boleśnie, bodzieląc ją z jego przyjacielem.Cóż, wyobrażając sobie sytuację,w której mężczyzna przychodziwcześniej z pracy i zastaje żonę zjej przyjacielem w łóżku, raczejciężko jest myśleć, że biedny„rogacz” powie: „Kochanie, niemogę zabronić Ci być szczęśliwą,więc nie przeszkadzajcie sobie,

proszę.”

DAĆ CZASOWI CZAS.

Galimatias związany z podejmo­waniem przyjaźni i miłości wy­nikać może z tego, jak niezauwa­żalna jest między nimi granica.Poza tym, czy nie jest tak, żegłęboka (!) przyjaźń opiera się namiłości, a głęboka (!) miłość – naprzyjaźni obojga partnerów? Wy­daje się być czymś nieprawdopo­dobnym jak decydujące znacze­nie – zwłaszcza w naszym wieku?– ma obecność namiętności wrelacjach damsko­męskich i po­ciągu fizycznego w ogóle. Oso­biście bardzo cenię sobie znajo­mości z chłopakami; nie mamwątpliwości, że przyjaźń zchłopakiem ciężko jest porównaćz przyjaźnią damsko­damską. I oile przyjaźń damsko­damska bo­ryka się nieraz z problemamiznanymi tylko dziewczynom(przywołując słowa jednej zForumowiczek: „Z dziewczynami

trudno się przyjaźnić, bo zawszesię w czymś musisz prześcigać,konkurować, rywalizować, itp.”),to w przyjaźni z chłopakiemproblem polega przede wszystkimna pogodzeniu dwóch płci i naz­waniu po imieniu tego, co je łą­czy. Jednocześnie jestem teżjedną z tych osób, które obkła­dają istnienie przyjaźni damsko­męskiej pewnymi warunkami. Niewiem, czy wiara w istnienie przy­jaźni zabezpieczona tak gęstoswoimi „ale” jest wiarą praw­dziwą. Przyjaciołom chodzi prze­cież o swoją przyjaźń, nie o swo­ją płeć. Myślę zresztą, że two­rzenie reguł dotyczących wartościtakich jak przyjaźń czy miłośćbywa po prostu zbędne. Zanimwięc powiemy głośno, czy przy­jaźń dwojga płci istnieje lub nie,dajmy upłynąć czasowi, którychyba jak nikt inny pozwalaodnaleźć odpowiedzi na najbar­dziej niejednoznaczne naszepytania.

En.

O tym i o tamtym, czyli dlaczego ludzie piszą.

„Dla nas, piszących, pisaniejest za każdym razem szaleń­czą, ekscytującą przygodą,przeprawą malutkim czółnemprzez pełne morze, samotnymszybowaniem w kosmos.”Zasiadając przy biurku i próbu­jąc napisać artykuł do naszejszkolnej Lipy, zaczęłam zastana­wiać się dlaczego ludzie w ogólepiszą ­ książki, pamiętniki, wier­sze? Przecież najczęściej nie jestto związane z ich zawodem czypotrzebą zysku. Być może nie­którzy chcą zachować swoje ra­dości i smutki nie tylko w pamięci,ale także na papierze, aby mócdo nich kiedyś powrócić, bo podo­bno każda chwila w naszym życiujest wyjątkowa i każda ma inną

barwę. My na pewno piszemy ta­kże dla przyjemności. Człowiek może wyrazić siebie nawiele sposobów, przez słowa,czyny, sztukę… Ale czy duszaludzka potrzebuje wyrażania sie­bie także przez słowa napisane?Czytając książkę Paulo Coelho, wpamięci utkwiło mi pewne zdanie:„Pisanie nie polega jedynie nawyrażaniu myśli, to także głębo­ka zaduma nad wymową każdegosłowa.” Ile uczuć możemy za­wrzeć w jednym słowie? Przecieżdobrze pisać to znaczy czynićmyśl widzialną. Każdy czytelnikinterpretuje tekst na własny spo­sób w zależności od jego uczuć,przeżyć i doświadczeń. „Książkisą lustrem: widzisz w nich tylko

to, co już masz w sobie.” Nieukrywajmy, że wiersz pełenmetafor zrozumie najlepiej samautor. Lecz czy piszący wierszetworzą, bo chcą aby ktoś inny jeprzeczytał i docenił ich talent, czydlatego, że mają taką potrzebę, aczytelnicy są tylko wątkiem po­bocznym? Trudno stwierdzić.Myślę jednak, że osoby piszącepamiętnik robią to tylko dla sie­bie.Jak się jednak okazuje i kwestiapamiętnika nie jest łatwa dorozstrzygnięcia. Zastanawia mniepodejście młodzieży do uwiecz­niania swoich myśli. Większośćuważa to za rzecz, którą powinnosię ukrywać, nie mówić o tym, bopisanie dziennika jest śmieszne i

Lipa ­ Grudzień 2008

dziecinne, kojarzy się zazwyczajz nastolatkami, które ubolewająnad swoim (błędnie interpretowa­nym przez nie) losem. Lecz czyto jest prawdziwą istotą pamię­tnika? I tu po raz kolejny prze­konujemy się o błędności stere­otypów, które często odgrywajądużą rolę w naszym życiu, poj­mowaniu świata i innych ludzi.Pisanie pamiętnika jest pewnegorodzaju pasją, uzależnieniem.Jeśli naprawdę ktoś czuje się wtym dobrze, sprawia mu to przy­jemność, po pewnym czasie od­czuwa on potrzebę pisania i niemoże przestać. Jest to elemen­tem jego codzienności.Ludzie piszą, bo to im pomaga.Gdy mają gorszy dzień, mogąprzelać na kartkę swoje słowa,

wyżalić się samemu sobie. Uwa­żam, że wyrażenie siebie w sło­wach dla siebie jest łatwiejsze niżmówienie o swoich uczuciachinnej osobie. Mimo to nie powin­niśmy jednak rezygnować z roz­mów o tym, co czujemy. Pamię­tnik jest także cudowną pamią­tką. Piszący czytając swoje daw­ne zapiski mogą cofnąć się wprzeszłość, nieraz pośmiać zsamych siebie i swoich dawnychproblemów, które z perspektywyczasu wydają się coraz to bar­dziej błahe. Właśnie wtedy dos­trzegają jak się zmieniali, dojrze­wali. Bywa, że ludzie pisząpamiętniki by zastanowić się nadswoim życiem i samym sobą,poukładać wszystko, co sprawiło,że w ich życiu pojawił się bała­gan. Mogą przyjrzeć się sobie,pomyśleć. Myślę, że dusze ro­mantyczne potrzebują tegoszczególnie. Pisanie może spra­wiać także satysfakcję. Ubieraniew słowa zwykłych myśli i uczućjest nie tylko sztuką, ale pozwalaludziom się spełnić, udowodnićsamemu sobie, że wrażliwość,którą kiedyś posiedli, jest w nich

nadal i zawsze będzie. Wieluspośród piszących pamiętnikimarzy o tym, aby ktoś kiedyś jeprzeczytał i przeżył całe ichzwyczajne życie – tak jak oni toukazali na kartkach. Piszący nie­raz zakreślają piórem słowa abywywołać w umyśle czytelnikaodpowiednie uczucia. A to też niejest łatwą sztuką.Rozpisując się na temat bliżejnieokreślony, powstał artykuł,który zakończył się owymi wnio­skami. Ci którzy piszą, powinniutwierdzić się w przekonaniu, żeto, co robią, jest wartościowe; amoże ktoś sięgnie po pióro izeszyt, żeby zacząć tworzyćswoją historię? Pamiętniki i dzien­niki mają w sobie głębszy sens.Dodam również, że nawet zwykłeopisywanie swojego dnia i wszy­stkich czynności, które wykony­waliśmy, przypominanie sobieszczegółowo wszystkich zdarzeń,sprawia, że ćwiczymy swójumysł, stajemy się błyskotliwsi,mamy szybsze rozumowanie ikojarzenie.

Klaudia Kozik

NIE TOLEROWAĆ NIETOLERANCJI. ¹Bardzo często mam wrażenie,że nie myślimy i nie potrafimymówić o tym, co jest naprawdęważne. Nawet jeśli pomyślimy otym, to jednak dość szybko za­pominamy. Mam na myśli tole­rancję, głównie rasową, ale takżereligijną czy kulturową. I nie cho­dzi mi tylko o Polskę, ale równieżo kraje, które na pozór są bardzotolerancyjne.

Czy wiecie, kto w Polsce rozpo­czął tradycję tolerancji królew­skiej? Ostatni Piast ­ KazimierzWielki, po przyłączeniu GrodówCzerwieńskich. Zresztą za prowa­dzenie polityki tolerancji zostałobrzucony klątwą papieską. Z

kolei za Zygmunta II AugustaPolska była istnym rajem dla in­nowierców. Konfederacja War­szawska i jej postanowienia byłyprawdziwym ewenementem ­ wkatolickim kraju gwarantowanopokój między wyznaniami orazpełne równouprawnienie, nie­zależnie od wyznawanej religii.Niemcy w tym samym czasieprowadziły wojny religijne, weFrancji dokonywano masowychmordów na hugenotach, a Anglianiewiele wcześniej za sprawąHenryka VIII Tudora całkowicieodeszła od papieża. W Rzeczpo­spolitej prawo gwarantowałocałkowitą wolność wyznania.Trzeba jednak powiedzieć wprost,

Lipa ­ Grudzień 2008

że Polska jako azyl dla heretykówmogła istnieć tylko i wyłączniewbrew Kościołowi. Jest to możetrochę smutne, ale niestetyprawdziwe.

Kościół rozdaje karty.

Tyle historii. Przyjrzyjmy się to­lerancji dzisiaj. Odnoszę wraże­nie, że społeczeństwo uważa zapełnoprawnych obywateli tylkokatolików. Wyznawcy innych re­ligii są spychani na bok. A ateścipostrzegani są całkowicie jakoludzie skrajnie źli i sprzyjającyrozpowszechnianiu się zła. Co ztego wynika? A no to, że powsta­je ogromna różnica między ilościąludzi ochrzczonych a praktyku­jących. Jest to cały ciąg przyczy­nowo – skutkowy. Wiele par za­pewne nie brałoby ślubu kościel­nego, a tylko cywilny. Ale jeślipara nie ma ślubu to jej dzieckonie może zostać ochrzczone. Jeślidziecko nie ma chrztu, to nie pój­dzie do komunii i koledzy będą jewyśmiewać. Jeśli nie pójdzie dokomunii, to nie zostanie dopu­szczone do bierzmowania. Nodobrze, może trochę przejaskra­wiłem. Są przypadki, gdy dzieckoze związku bez ślubu kościelnegozostaje ochrzczone pod warun­kiem, że zostanie wychowane wwierze katolickiej. Jednakże tozależy od księdza i zdarza sięnaprawdę bardzo rzadko. A żebybyło śmieszniej, przytoczę frag­ment dokumentu przyjętego na69. Synodzie Archidiecezji Poz­nańskiej: „Brak zawarcia przezrodziców sakramentu małżeństwanie jest wystarczającym powo­dem odmowy udzielenia chrztuświętego dziecku”. I gdzie w tymwszystkim sens?Zostawmy tolerancję religijną.Spójrzmy na sprawę tolerancjirasowej. Czy osoba o innym kolo­rze skóry może czuć się w Polscerównym obywatelem? Wydaje misię, że jest w tej kwestii dużolepiej niż było dawniej.

Społeczeństwo chyba trochę do­jrzało do tego, by w pełni sza­nować ludzi o odmiennym kolorzeskóry. Mimo to jednak zdarzająsię ciągle pewne incydenty wy­mierzone w takie osoby. Wystar­czy spojrzeć na stadiony piłkar­skie, gdzie czarnoskórzy piłkarzesą obrzucani wyzwiskami i bana­nami lub zwykłe ulice miast,gdzie pewne grupki dopuszczająsię brutalnych ataków na ludziinnej rasy. Zresztą, czy możemysię dziwić takiej sytuacji kiedyczłonek jednej z największychpartii politycznych, dziś opozy­cyjnej a jeszcze niedawno rzą­dzącej, mówi o nowej prezyden­turze w USA jak o „końcu cywi­lizacji białego człowieka”? Chybajeszcze kilkanaście/kilkadziesiątlat musi upłynąć, by widok czar­noskórego człowieka w Polsce niebudził złych emocji.

Miałem sen. Mam marzenie.

Przenieśmy się teraz do kraju,który wydaje się spełnieniemmarzeń wielu osób. Kraju, któryjest swoistym azylem, mimo te­go, że ciężko dostać tam wizę.Kraju, w którym pomimo tego, żejest on mieszanką kultur i naro­dowości, ciągle występują prze­śladowania i działają organizacjetakie jak chociażby Ku Klux Klan.Kraju, który bardzo niechętnie,dopiero pod naciskami opinii pu­blicznej, oficjalnie potępił aper­theid. Człowiek czarny od począ­tku uważany był za gorszego,nadającego się tylko do niewol­niczej pracy. Co prawda uchwa­lona w 1865 roku XIII poprawkado konstytucji znosiła całkowicieniewolnictwo w Stanach Zjedno­czonych, ale nie rozwiązała pro­blemu segregacji rasowej. Je­szcze kilkadziesiąt lat temu czło­wiek czarnoskóry musiał ustąpićmiejsca w autobusie białemu,inaczej groziło mu aresztowanie.Bardzo głośna zresztą była spra­wa Rosy Parks, która została

aresztowana w Montgomerywłaśnie za nieustąpienie miejscaw autobusie. Jej sprawa dotarłado Sądu Najwyższego USA, któryuznał segregację rasową za nie­zgodną z konstytucją. Przykrymprzykładem są też stacje benzy­nowe, które odmawiały Afroame­rykanom dostępu do toalet. Czo­łowy działacz na rzecz zniesieniasegregacji rasowej, baptystycznypastor Martin Luther King jr.,przewodniczący Regional Councilof Negro Leadership, zainicjowałwiele strajków i bojkotów, któremiały pomóc w walce o równo­uprawnienie. Przykładem możebyć bojkot wspomnianych wcze­śniej stacji benzynowych lubmasowy, trwający 382 dni bojkottransportu publicznego w Mon­tgomery.King zorganizował wiele prote­stów, marszów i demonstracji,wszystko w walce o prawaczarnoskórych. 28 sierpnia 1963roku doszło do przemarszu wWaszyngtonie, na którym to Kingwygłosił najsłynniejsze ze swoichprzemówień, znane jako „Mammarzenie”. Wypowiedział pewnąprzepełnioną nadzieją kwestię:„Mam takie marzenie, że pew­nego dnia czworo moich małychdzieci będzie żyło w społeczeń­stwie, które nie będzie ichosądzało wedle koloru skóry, leczwedle ich charakterów.” W 1964roku King został uhonorowanypokojową nagrodą Nobla zadziałanie na rzecz prawobywatelskich i równoupraw­nienia bez względu na kolorskóry. W roku 1966 podjął je­szcze próbę likwidacji slumsów wChicago, jednak nie powiodło sięto. Za piękne dzieło swojegocałego życia King zapłacił ogro­mną cenę. Dwa lata później, 4kwietnia 1968 zginął od strzału wMemphis. Dzieło Martina konty­nuowała jego żona ­ CorettaScott King. O wielkości Kinga ijego znaczeniu dla społeczeństwamoże świadczyć fakt, że jego

Lipa ­ Grudzień 2008

śmierć wywołała zamieszki w aż125 miastach. Analizując ostatniewydarzenia w Stanach Zjedno­czonych, myślę, że marzenieMartina L. Kinga powoli zaczynasię spełniać. Może jestem zbyt­nim optymistą, bo nie ukrywam,bardzo popieram równoupraw­nienie. Myślę jednak, że wybórczarnoskórego człowieka naprezydenta Stanów jest symbo­lem – symbolem gotowości białejczęści Stanów na poszanowanieczarnoskórych. Na pewno miniejeszcze sporo lat zanim słowa„czarny” i „biały” zostaną nazawsze zastąpione przez jednosłowo „człowiek”. Jednakże chybanależy patrzeć z optymizmem nazmiany, które zaczynają zacho­dzić nie tylko w umysłachjednostek, ale także w działaniuogółu.

Wierzę w to, że pewnego dniawszyscy – a szczególnie instytu­cja kościelna – zrozumiemy, żewszyscy jesteśmy takimi samymiludźmi z takimi samymi prawami,niezależnie od tego jak nazywa­my swojego Boga.

¹Słowa są nawiązaniem do słówKarla Poppera „W imię tolerancjipowinniśmy zastrzec sobie prawonie tolerować tolerancji.”

Linus

Tolerancja jest dziś bardzopopularna – nie tylko jako sloganpolityczny, ale także część lanso­wanego stylu życia. Dyskutującna temat wartości na łamach Li­py, pragnę Was zaprosić do dys­kusji – czy tolerancja jest praw­dziwą wartością? Jak rozumiecie

ten problem? Czy spotykacie sięw życiu z brakiem tolerancji?Myślę, że samo słowo „toleran­cja”, które w publicznym dyskur­sie zastępuje „szacunek”, jestsłowem wytrychem, któregoużywa się wygodnie w wielusytuacjach, a nie rozumie jegoistoty. Tekst Linusa pokazujetylko jeden z możliwych punktówwidzenia. Warto zastanowić sięczy to brak tolerancji dla innychwyznań czy zwykły konformizmdecydują o wyborze katolicyzmu.Czy problem rasizmu nie dotyczytakże „białych” ? I czy faktyczniew Polsce ludzie o odmiennychpoglądach i kolorze skóry chcie­liby być tylko tolerowani?Zapraszamy do debaty.

Redakcja

Sto lat samotnościCzytanie książek jest niestetygłówną udręką uczniowskiegożycia. Młodzież zasypywana jestniekończącą się listą obowią­zkowych lektur, które wydają siętak nudne jak długie. Tym, któ­rzy znajdą trochę czasu wolnegood zajęć i obowiązków szkolnych inie chcą go zmarnować przedtelewizorem lub komputerem,polecam coś specjalnego. PowieśćGabriela Gracii Marqueza, zdoby­wcy Literackiej Nagrody Nobla w1982 roku – Sto lat samotności,która wywarła na mnie ogromnewrażenie. Książka opowiada o stuletniejhistorii rodu Buendich, od zało­żenia osady Mocondo, aż po cza­sy, gdy w wyniku urbanizacjimiasteczko stało się okazałą me­tropolią. W powieści akcja toczysię szybko, niektórych pocieszybrak długich opisów przyrody czyuczuć bohaterów. Ukazane sąnatomiast losy dzieci, wnuków iprawnuków założycieli rodu –

Jose Arcadio i Urszuli. Autorprzedstawia obraz ich życia, wktórym każdy zmaga się z samo­tnością. W ich świecie nie maprawdziwej, duchowej miłości.Kochankowie zaspokajają jedynieswoje fizyczne potrzeby, siostryniszczą się nawzajem walcząc omężczyznę, a pułkownik Aure­liano Buendia wprowadza dykta­turę i zaburza panujący w Mo­condo spokój. Każdy członek ro­du zamyka swoją duszę we wła­snej samotni, nie oddaje się wyż­szym uczuciom, dźwiga własnykrzyż i samotnie dąży do spełnie­nia własnych celów. Dopiero os­tatni, narodzony z prawdziwejmiłości członek rodziny, możepołożyć kres klątwie samotności. W powieści zaintrygowały mnierównież przeplatające się wątkirealistyczne i fantastyczne. Autorwplata w fabułę elementy niewia­rygodne, zaczerpnięte z baśni ilegend. Przykładów jest wiele –stary Cygan uprawiający magię,

plaga bezsenności, która nawie­edzała osadę, przygarniętadziewczynka żywiąca się ziemią ikorą drzew, dziecko ze świńskimogonkiem, poczęte w kazirod­czym związku i wiele innych. Szczególnie polecam właśnie tęksiążkę, gdyż jest bardzo ciekawai sprawia, że nie można się odniej oderwać. Zamiast czytaniaplotek w gazetach zachęcam dopoznania historii paru pokoleńniezwykłego rodu i przeżyciawraz z nimi kilku niezapomnia­nych chwil.

Kala

Lipa ­ Grudzień 2008

Więzień potrafi ! Czylispektakl teatru „Pod celą”

Zbrodnia została popełniona 28listopada o godzinie 18.00 w AreszcieŚledczym w Lublinie, dokładnie na saliwidzeń. Oskarżeni należą dopięcioosobowej grupy teatralnej więźniów„Pod celą”, której przewodniczy niekaranydotąd aktor Teatru im. Juliusza Osterwy,niejaki Przemysław G. Gąsiorowski. Za­rzuca się im rozśmieszenie i zaciekawie­nie zebranego tłumu widzów. Za współ­odpowiedzialnych artystycznej zbrodniuznaje się zespół „Di Kuizine”, hipnoty­zujący klezmerskimi dźwiękami. Niestetynie są dokładnie znane dane twórcyplanu działania (czyt. scenariusz), wiado­mo tylko, że jest to więzień aresztu

śledczego. Operacji nadano kryptonim „Siedemtwarzy”, ponieważ tematem przewodnimprzedstawienia była próba sprawdzeniasię młodego Żyda w różnych rolach:męża, lekarza, mecenasa, właścicielakawiarni, pośrednika handlowego orazaktora. Jednakże nie udaje się muspełnić w żadnej z nich. Spektakl składasię z rozmaitych scenek charakterysty­cznych dla środowiska żydowskiego, pe­łen jest niebanalnych dowcipów i satyryna polski rząd. Grę aktorów­amatorównależy ocenić bardzo wysoko. Scenogra­fia oraz kostiumy, które wykonywaliosadzeni w areszcie, były bardzo dobrze

dopasowane do klimatu przedstawienia.Warto także podkreślić niesamowitąoprawę muzyczną spektaklu. Może nie było to widowisko na miaręTeatru Narodowego, ale należy docenićstarania i umiejętności więźniów. Jak sięokazuje mają oni pasje, starają sięrozwijać swoje zainteresowania, a takżezarażać innych miłością do kultury wy­sokiej. Pozwala to spojrzeć inaczej naosobę skazaną i przypomina, że więź­niowie są przede wszystkim ludźmi. A wdzisiejszym, nastawionym na konsumpcjęświecie, najłatwiej zapomnieć o drugimczłowieku.

Prison Break

Co kryją podziemia Starówki? –Teatr Stary

Teatr Stary u zbiegu ulic Jezuickiej iDominikańskiej to najstarszy tego typuobiekt w Polsce. Chociaż dziś jest wruinie, wciąż kryje wiele tajemnic…Zapraszamy Was do niesamowitejpodróży mającej początek w XIX w.

Historia

Początkowo pierwszy teatr w Lublinienazywał się Teatrem Zimowym (do1886roku). Jego budowę ukończono w 1822roku, a premierowe przedstawienieodbyło się 20 października. Jednakże w1905 miejsce sceny zajął ekran i budynekzamienił się w kino. Ostatni seansfilmowy odbył się w 1981 r., a po kilkupożarach kino zostało zamknięte. W 1994r. Fundacja Galeria na Prowincji odkupiłateatr za 99,99 zł ;), obiecującwyremontowanie go w ciągu dwóch lat,jednak nie dotrzymała słowa, a budynekobracał się w ruinę. W styczniu 2005 r.fundacja została oskarżona o spowodo­wanie możliwości zawalenia się budynku izaniechanie prac remontowych. Zagro­żony zawaleniem zabytek ponownie stałsię własnością skarbu państwa. Rok temu

renowacją teatru zajęło się miastoLublin.

Jakie tajemnice kryje wsobie Teatr?

We wnętrzu teatru wre praca archeolo­gów i robotników, bowiem budynekstanął na fundamentach kamienic z XVI iXVII wieku. Jednak badacze znaleźlirelikty zabudowań, które mogą pochodzićnawet w XIV wieku! Sześć metrów podpodłogą teatru odkryto sznurową dra­binkę, która ma 500 lat. Legenda głosi, że pod teatremznajdowały się katakumby klasztoruSzarytek. W rodzinie Makowskich,właścicieli teatru, zachowała się opowieśćo klątwie rzuconej na tego, kto rozkopiepodziemia. Jerzy Makowski, syn ostat­niego właściciela Teatru Starego jestprzekonany o istnieniu klasztornychkatakumb: ­ „Kto je naruszy, tego zabijeklątwa” ­ przepowiada. ­ Dlatego Roda­kiewicz zamknął podziemia. Ojciecpowtarzał nam, że kto je rozkopie,naruszając architekturę budynku, obudzi

potężne moce.”

Na razie remont przebiega pomyślnie imiejmy nadzieję, że złowieszczeprzepowiednie nigdy się nie ziszczą. Amoże dzięki archeologom odkryjemy innetajemnice starego Lublina? Oburzającyjest fakt, że tak wartościowy dla historiimiasta zabytek czekał na renowację do2007 roku. Trzymamy kciuki by nie zostałTeatrem w Remoncie jak słynny już Teatrw Budowie.

KiSs

RedakcjaOpiekun: mgr Elżbieta PawlakRedaktor naczelna: Aneta ChmielewskaRedakcja: Michał Chodkowski, Kinga Gruszecka, Klaudia Kozik, Luiza Nowak, Łukasz Romańczuk,Aleksandra Róźycka, Katarzyna Stachyra, Sebastian Ślęczek, Katarzyna Tracz, Kamil Zieliński, KarolinaŻelechowska.

Lipa ­ Grudzień 2008

Maturzysto, czytaj! Część pierwsza

Słowniczek przyszłegostudentaSą takie osobistości na uczelni, któreznać należy, a nawet trzeba. Nie możeszich pomylić, chyba, że chcesz sięświadomie narazić.Rektor Cappo di tutti cappi – czyli szefwszystkich szefów. Rektora zawsze tytu­łujemy „Panie Rektorze”, lub w oficjal­nych wydarzeniach i pismach „Jego Mag­nificencjo” bez względu na tytuł naukowy.Jest to osoba, która przeskakuje najwyż­sze budynki za jednym zamachem. Jestsilniejszy od lokomotywy. Jest szybszy odpocisku. Chodzi po wodzie i jest bogiemuczelni.Prorektor jest pomocnikiem rektora.Najważniejszym z Twojego punktu widze­nia jest prorektor ds. kształcenia. To onostatecznie rozpatruje różnego rodzajupodania i odwołania. Jeżeli wszystkozawiedzie to on jest Twoją ostatnią deskąratunku. Zwyczajowo zwraca się do niego„Panie Rektorze”. Przeskakuje niskie bu­dynki za jednym zamachem. Jest silniej­szy od lokomotywy parowej. Czasemdogania pocisk. Chodzi po wodzie, gdymorze jest spokojne.Dziekan jest szefem Twojego wydziału.Od jego decyzji zależy prawie wszystkona wydziale – od koloru ścian do przy­szłości Twoich studiów. Dziekana zawszetytułujemy „Panie Dziekanie”. Ścisły

współpracownik boga uczelni – jakby topowiedzieć – apostoł. Najczęściej jestbardzo miły, ale to on Cię nawraca, gdyjesteś niepokornym studentem. Metodybywają bolesne.Prodziekan Możesz czuć się wyróżniony– masz swojego prodziekana… od sprawstudenckich oczywiście. To jego podpismusi się znaleźć pod każdym Twoimpodaniem: o stypendium, akademik,przedłużenie sesji, warunek. Jest Twoimpanem i władcą. Zwyczajowo zwraca siędo niego „Panie Dziekanie”.Profesor Najwyższy stopień naukowyjaki można osiągnąć w pracy na uczelni.Jeżeli chcesz popełnić samobójstwo,nazwij go doktorem. On wie najwięcej ijeżeli mówi, że czarne jest białe, to jestbiałe i tak ma być. Profesor, jest tostopień naukowy, a nie „sor” z liceum.Dla wyjaśnienia: „sor” z liceum to stopieńnaukowy magistra. Na uczelni nie ma„sorów”. Do profesorów należy sięzwracać tylko i wyłącznie „PanieProfesorze”.Dr hab. Czyli doktor habilitowany.Jeszcze nie jest to profesor, ale już niedoktor. I tutaj zaczyna się problem.Bardzo często zdarza się, że jeżeli dodoktora habilitowanego powie się „PanieDoktorze”, to on się może obrazić. Bez­pieczne i poprawne jest tytułowanie„panie Profesorze” – habilitacja to ostatnistopień naukowy – profesura to tytułnadany. Polecam to szczególnej uwadze.

Dr czyli doktor, ale nie lekarz.Najczęściej młody, ambitny, jeszczewierzy, że Cię czegoś nauczy. Mężczyznajest obiektem westchnień żeńskiej częściroku, kobiety z tym tytułem są częstoambitne i skrupulatne.Mgr czyli magister. To stopień naukowyWaszych nauczycieli z podstawówki,gimnazjum czy liceum. Uwaga! Świeżoupieczeni są złaknieni brzmienia swojegotytułu, więc używajcie go dla własnegodobra, zwracając się „Panie Magistrze”.Jest to człowiek, który już zapomniał, jakto jest być studentem, ale dobrzepamięta jak potraficie korzystać z„pomocy naukowych”.Pani z dziekanatu Nigdy, przenigdynie podpadnijcie Paniom z dziekanatu.Jeśli jesteście mili, jest ona w stanieuchylić Wam nieba. Martwi się o wasniczym rodzona matka. Ale gdy z niązadrzecie – lepiej przenieście się na innąuczelnię. Jeśli rektor przeskakujebudynki, to Pani z dziekanatu je podnosi iprzechodzi pod nimi. Zwala lokomotywę ztorów. Łapie pocisk zębami i go rozgryza.Zamraża wodę jednym spojrzeniem.

Źródło: Informator dla studentów I roku2007/2008 Uniwersytetu Marii Curie­Skłodowskiej w Lublinie.

Klaudia Kozik

"stoję"patrzę w niebona gwiazdynie ma

podnoszę zmęczone powiekiby śmiech twych oczurozgrzał moją duszę

płatki śnieguspadają w blasku księżycai topnieją na moich ustach

pytam się w myślachgdzie jest nieboz którego zstąpiłaśdo mojego szarego świata

romek

"* * *"w tarczy zegara

obserwuję swoją twarzw każdej sekundziesłyszę krzyk myśli nieżywych

dla teraźniejszości wmawiamsobie że mogą niewypowiedziane

z czasem pielęgnowanewzrosną uczuciemw duszy niosąc

radość twemu sercuwiem

jeśli nie cofnęwięcej nie zabolinie zranipustym słowem

romek