Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

24

description

Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Transcript of Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Page 1: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

www.z

nak.c

om.pl Cena detal. 29,90 zł

Klucz do filmowej wyobraźni Krzysztofa Kieślowskiego

Ponad szesnaście lat po śmierci reżysera filmy Krzysztofa Kieślowskiego niezmiennie fascynują widzów na całym świecie. W Autobiografii reżyser Przypadku i Dekalogu opowiada o swojej młodości, pracy i międzynarodowej karierze z ironią i charakterystycznym poczuciem humoru. Wspomina epizod ze szkoły strażackiej, komisję wojskową, która uznała go za schizofrenika, i egzaminy do Szkoły Filmowej w Łodzi, gdzie zdawał trzy razy. Mało kto wie, że Kieślowski chciał zostać reżyserem… teatralnym.

Jego droga zawodowa jest nie mniej interesująca: od filmów dokumentalnych, przez pierwszą fabułę, aż po szeroko komentowane Podwójne życie Weroniki i Trzy kolory. Kulisy ich powstawania i świetne anegdoty zachęcają do nowego spojrzenia na kino Krzysztofa Kieślowskiego.

Krzysztof Kieślowski – jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów filmowych. Urodził się 27 czerwca 1941 roku. W latach 1964–1968 studiował na Wydziale Reżyserii w PWSTiF w Łodzi. W 1988 roku nakręcił dla Telewizji Polskiej dziesięcioodcinkowy serial Dekalog, wyświetlany później przez wiele sieci telewizyjnych na świecie. Po ukończeniu prac nad trylogią Trzy kolory zapowiedział zakończenie kariery reżyserskiej. Dwa lata później, 13 marca 1996, zmarł w trakcie operacji, która była konsekwencją ataku serca. W latach 1993–1996 wykładał reżyserię na swojej macierzystej uczelni. Otrzymał wiele nagród i wyróżnień, w tym m.in. dwie nominacje do Oscara oraz trzy nominacje do Złotej Palmy.

Kieslowski_autobiografia_OK_2012.indd 1Kieslowski_autobiografia_OK_2012.indd 1 2012-06-22 14:46:392012-06-22 14:46:39

Page 2: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia
Page 3: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Wydawnictwo Znak Kraków 2012

opracowanie

Danuta Stok

Page 4: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia
Page 5: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1

Powrót do domuPowrót do domu

Na lotnisku w Warszawie, jak zwykle, pół godziny czekania na ba-gaż. Taśma krąży cały czas i kręcą się w kółko: niedopałek papiero-sa, parasol, nalepka hotelu Marriott, sprzączka od paska walizki i biała, czysta chusteczka. Mimo zakazu zapalam papierosa. Obok, na jedynych czterech krzesłach, siedzą cały czas czterej bagażowi.

– Tu nie wolno palić, szefie – mówi jeden z nich.– A siedzieć i nic nie robić wolno? – pytam.– Nic nie robić w Polsce zawsze wolno – mówi drugi. Ryczą ze śmiechu. Jeden nie ma górnej jedynki i dwójki, drugi

nie ma kłów i dwójki po prawej stronie. Trzeci w ogóle nie ma zę-bów, ale jest starszy, ma już pewnie z pięćdziesiąt lat. Czwarty, ko-ło trzydziestki, ma wszystkie zęby. Na bagaż czekam jeszcze dwa-dzieścia minut, razem prawie godzinę. Ponieważ niemal się znamy, goście od bagażu nie mówią już nic, kiedy zapalam drugiego pa-pierosa.

W śródmieściu Warszawy tysiące handlarzy – z samochodów sprze-dają mięso, ręczniki, buty, chleb i cukier. Łatwiej kupić, za to trud-no przejść. Na chodnikach porozkładane towary z Berlina Zachod-niego, z najtańszych domów towarowych, z „Bilki” i „Quelle”, albo od Turków z Kreuzbergu. Czekolada, telewizory, owoce, wszystko. Spotykam starszego faceta, trzyma w ręku puszkę po piwie.

Page 6: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 10

– Pusta? – pytam. Potwierdza. – Ile?– Pięćset złotych1. Zastanawiam się chwilę nad tym fenomenem, facet pewno my-

śli, że chcę kupić.– Sprzedam panu za czterysta – zachęca.– Po co mi pusta puszka po piwie? – pytam. – A to już pana sprawa. Jak pan kupi, może pan z nią zrobić, co

pan chce.

Moja miłość do Polski jest podobna do miłości w starym małżeństwie – żona i mąż wszystko o sobie wiedzą, mają siebie trochę dosyć, ale kiedy jedno z nich umiera, w miesiąc później umiera drugie. Prawdę mówiąc, nie mogę sobie wyobrazić życia bez Polski. Bardzo trudno jest mi się odnaleźć na Zachodzie, chociaż warunki życia mam bardzo dobre; tu, gdy jadę samochodem, pomagają mi włączyć się do ruchu, a w sklepie mówią „dzień dobry”. Mimo wszystko, myśląc o mojej przyszłości, wyobrażam ją sobie wyłącznie w Polsce.

Nie czuję się obywatelem świata; czuję się w dalszym ciągu Po-lakiem. W  istocie sprawy dotyczące Polski dotyczą mnie bezpo-średnio: nie odczuwam takiego dystansu, żeby przestały mnie ob-chodzić. Nie obchodzą mnie już i nie dotyczą rozgrywki politycz-ne, ale nie świat. To jest mój świat. Z tego świata się wziąłem i pew-nie w nim umrę.

Gdy jestem poza domem, jestem tam zawsze na chwilkę, prze-jazdem. Nawet jeśli trwa to rok czy dwa, mam uczucie tymczaso-wości. Inaczej mówiąc, istnieje uczucie powrotu, świadomość, że wracasz. Człowiek powinien mieć miejsce, do którego wraca. Ja mam to miejsce w Polsce – dom w Warszawie, dom na Mazurach. Przyjeżdżając do Paryża, nie mam poczucia powrotu. Do Paryża przyjeżdżam. Wracam zawsze do Polski.

1 Przed denominacją (przyp. red.).

Page 7: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 11

Ojciec był dla mnie ważniejszy, może dlatego, że za szybko umarł. Matka była dla mnie także ważna; na studiowanie w Szko-le zdecydowałem się również i z jej powodu.

Pamiętam, jak drugi raz zdawałem do Łodzi. Wróciłem z egza-minu i umówiłem się z mamą w Warszawie, na placu Zamkowym, przy ruchomych schodach. Mama liczyła chyba na to, że się dosta-nę, ale ja już wiedziałem, że nic z tego. Przyjechała górą, a ja do-łem. Wjechałem ruchomymi schodami i wylazłem na zewnątrz. Padał deszcz jak cholera. Powiedziałem mamie i stała taka zmok-nięta. Strasznie jej było przykro, że nie dostałem się po raz drugi. Powiedziała: „Słuchaj, może ty się po prostu do tego nie nadajesz”. I nie wiem, czy płakała, czy to był deszcz, ale zrobiło mi się jej strasznie żal. Taka była smutna. Wtedy właśnie zdecydowałem, że się tam dostanę, choćby nie wiem co. Udowodnię im, że się nada-ję. Właśnie dlatego, że była taka smutna.

Byliśmy dosyć ubogą rodziną. Mój ojciec był inżynierem bu-dowlanym, a  matka urzędniczką. Ojciec był chory na gruźlicę i przez dwanaście powojennych lat na tę gruźlicę umierał. Jeździł do sanatoriów, a my – mama, moja siostra i  ja – jeździliśmy za nim; chcieliśmy być razem. Ojciec był w sanatorium, mama po-dejmowała w tej miejscowości pracę jako urzędniczka. On jechał do innego sanatorium, my jechaliśmy do miejscowości, w której ono było, i mama tam była urzędniczką.

W naszym życiu bardzo dużo zależy od tego, kto nas bił po ła-pach przy śniadaniu, gdy byliśmy dziećmi. To znaczy kim był oj-ciec, kim była babka, kim pradziadek. Skąd się w ogóle wzięliśmy. To jest bardzo ważne. I ten, kto cię bił po łapach przy śniadaniu, kiedy miałaś cztery latka, i ten, kto potem kładł ci pierwszą książ-kę na nocnym stoliku czy pod choinką. Te książki, które dostawa-łem, w ogromnym stopniu mnie ukształtowały. To znaczy nauczy-ły mnie czegoś – nawet chyba wiem czego: dały mi wrażliwość. Też chyba wiem na co.

Jako chłopak byłem chory na płuca z  zagrożeniem gruźlicą. Oczywiście często grałem w piłkę, jak wszyscy chłopcy jeździłem na

Page 8: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 12

rowerze, ale w związku z tym, że byłem chory, bardzo dużo czasu spędzałem pod kocem na balkonie czy na werandzie, żeby łykać świeże powietrze. Miałem mnóstwo czasu na czytanie. Najpierw, kiedy jeszcze nie umiałem, czytała mi mama. Potem sam dość szyb-ko nauczyłem się czytać. Czytałem w nocy, przy świetle małych lam-pek czy świeczek nawet, niekiedy pod kołdrą, często do rana.

Oczywiście świat, w którym żyłem, świat moich kolegów, ro-werów, ganiania, biegania, jeżdżenia w zimie na nartach zrobio-nych z  klepek z  beczki po kapuście, był światem prawdziwym. W  tym świecie żyłem. Ale równie prawdziwy był świat książek, świat różnych przygód. To nie Dostojewski i Camus tworzyli ten świat, chociaż oni oczywiście w nim istnieli; był to świat najróż-niejszych przygód, Indian, kowbojów i Tomków Sawyerów. To by-ła zła literatura przemieszana z dobrą. Czytałem jedną i drugą z ta-ką samą ciekawością i nie mogę powiedzieć, że wtedy więcej się na-uczyłem od Dostojewskiego niż od trzeciorzędnego pisarza amery-kańskiego, który opisywał przygody kowbojów. Nie klasyfikował-bym tych książek. Ponieważ czytałem książki, od bardzo dawna wiedziałem, że istnieje coś więcej poza tym, czego możemy do-tknąć czy kupić w sklepie.

Nie należę do ludzi długo rozpamiętujących sny. Prawdę mówiąc, po przebudzeniu nie pamiętam ich – jeżeli je w ogóle miałem. Ale w dzieciństwie oczywiście śniłem jak każdy. Sny straszne, w któ-rych nie mogłem się skądś wydostać albo ktoś mnie gonił. Oczy-wiście śniłem też, jak każdy, że latam nad światem. Te sny z dzie-ciństwa, kolorowe i czarno-białe, pamiętam dobrze, choć w dziw-ny sposób. Nie potrafiłbym ich opowiedzieć, ale jeżeli mi się któ-ryś dzisiaj przyśni, to natychmiast wiem, że to ten z dzieciństwa. I teraz mi się czasami śnią, te dobre i te złe.

W pamięci mam też dużo takich zdarzeń, o których nie mogę powiedzieć, czy mi się przydarzyły naprawdę, a które pamiętam bardzo dokładnie, bardziej dlatego, że się o nich opowiada. Inaczej mówiąc, zawłaszczam sobie jakby cudze wydarzenia i często nawet

Page 9: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 13

nie pamiętam, od kogo zawłaszczyłem, komu je ukradłem. Krad-nę je i zaczynam wierzyć, że to mnie się wydarzyły.

Z dzieciństwa pamiętam kilka takich wydarzeń, które nie mo-gły mieć miejsca – a jestem absolutnie pewien, że zaistniały. Nikt z mojej rodziny nie potrafił wytłumaczyć, na czym to polega, czy to jest sen, który mi się zmaterializował na tyle, że stał się konkret-nym wydarzeniem, czy też ktoś mi coś takiego opowiedział i ja to nieświadomie ukradłem.

Na przykład pamiętam doskonale zdarzenie, które przypo-mniało mi się, gdy nie tak dawno pojechałem na narty z moją cór-ką i z siostrą. Przejechaliśmy przez Gorczyce, maluteńkie miastecz-ko na ziemiach odzyskanych, gdzie ta scena miała miejsce w 1946, może 1947 roku, kiedy miałem pięć–sześć lat. Chodziłem wtedy do przedszkola i pamiętam bardzo dokładnie, że szedłem z mamą. Z  naprzeciwka wyszedł słoń. Minął nas i  poszedł dalej. Mama twierdziła, że nic takiego nie pamięta. Nie wiadomo dlaczego po wojnie, w 1946 roku, w Polsce, gdzie trudno było dostać kartofle, miałby pojawić się słoń. Niemniej pamiętam tę scenę doskonale i pamiętam wyraz oczu tego słonia. Jestem absolutnie przekonany, że szedłem z mamą do przedszkola, a naprzeciwko szedł słoń. Skrę-cił w lewo i zniknął. My poszliśmy prosto. Nikt nie zwracał na nie-go specjalnej uwagi. Jestem przekonany, że to się zdarzyło, choć mama twierdziła, że tak nigdy nie było.

Są takie wydarzenia, które kradnę i  zaczynam opowiadać, że mnie się przytrafiły. Po jakimś czasie tracę nad tym kontrolę – za-pominam, że to się przydarzyło komuś innemu, i zaczynam wie-rzyć, że naprawdę przytrafiło się mnie. Prawdopodobnie taki me-chanizm zadziałał w wypadku tego słonia. Pewnie ktoś mi to opo-wiadał.

Ostatnio wyraźnie to sobie uświadomiłem. Było tak: pojechałem do Ameryki, gdzie przygotowano promocję filmu Weronika w du-żej, przyzwoitej dystrybucji, czyli w Miramaxie. W pewnym mo-mencie, podczas nowojorskiego festiwalu, zorientowałem się, że Amerykanie nie rozumieją zakończenia tego filmu. Jest taka scena,

Page 10: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 14

w której Weronika wraca do domu rodzinnego, gdzie jest jej ojciec. Bardzo to jest enigmatycznie zrobione. Nie jest wyraźnie powiedzia-ne, że chodzi o dom rodzinny. Wiem jednak, że tutaj, w Europie, nikt nie ma wątpliwości. W Ameryce natomiast wielu. Nie są pew-ni, czy ona wraca do domu rodzinnego. Nie są pewni, czy ten facet, który tam jest, to jej ojciec. Ale nawet gdyby byli pewni, to nie bar-dzo rozumieją, po co w ogóle wracać do domu rodzinnego.

Dla nas, Europejczyków, powrót do domu rodzinnego to war-tość, która istnieje w naszej tradycji, w naszej historii, w kulturze. Opowiada o tym na przykład Odyseja, żeby zacząć od najdawniej-szych czasów. Bardzo często literatura, teatr, kultura zajmowały się domem rodzinnym jako miejscem stanowiącym siedlisko pew-nych wartości. Zwłaszcza dla nas, Polaków, ludzi dość romantycz-nych, jest to niezwykle istotne miejsce, ważny punkt w naszym ży-ciu. Dlatego tak zakończyłem ten film. Ale w Ameryce zoriento-wałem się, że nikt tego nie rozumie, wobec tego zaproponowałem im inne zakończenie, w którym byłoby wiadomo, że to jest dom rodzinny. Przemontowałem koniec. Potem się zastanawiałem, dla-czego tak jest, że Amerykanie tego nie rozumieją. Nie znam Ame-ryki. Nie rozumiem jej, ale próbowałem się zorientować, na czym to polega. I przypomniałem sobie pewną historię.

Zacząłem ją opowiadać różnym ludziom – dziennikarzom, dystry-butorom, kolegom. Gdy już kilka razy ją opowiedziałem, nagle zda-łem sobie sprawę, że ta historia nigdy mi się nie przydarzyła, że jest to historia mojego kolegi, a ja zacząłem ją opowiadać jako swoją. Mało, że ją sobie przywłaszczyłem, mało, że sprzedałem następnie jako włas-ną, to jeszcze byłem przekonany, że mnie się zdarzyła. Dopiero w któ-rymś momencie zrozumiałem, że ją zwyczajnie ukradłem.

Zwykle opowiadałem ją tak: leciałem samolotem do Ameryki i obok mnie siedział jakiś facet. Miałem ochotę się przespać czy poczytać książkę, a  nie gadać z  facetem. Niestety był gadatliwy i zaczął rozmowę. No dobrze.

– Czym się zajmujesz? – pyta.– Robię filmy – powiadam.

Page 11: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 15

– To bardzo ciekawe.– Tak – odpowiadam.– Wiesz, ja jestem producentem okien – mówi na to on. – To

bardzo ciekawe.– Tak, tak, to niesamowicie ciekawe.Oczywiście powiedziałem to ironicznie, ale nie zrozumiał i zaczął

opowiadanie. Okazało się, że jest producentem okien w Niemczech, tam mieszka. Łatwo było nam się porozumieć, ponieważ nasz an-gielski był na tym samym poziomie.

Otóż ten facet miał najlepsze i największe fabryki okien w Niem-czech. Sprzedawał te okna za dość wysoką cenę, z pięćdziesięciolet-nią gwarancją. Oczywiście Niemcy z przyjemnością te okna kupo-wali, ponieważ są ludźmi praktycznymi i uważają, że jeżeli otrzymu-ją pięćdziesiąt lat gwarancji, to okno przez pięćdziesiąt lat się nie zbi-je. On, będąc najlepszym producentem okien w  Niemczech, na-tychmiast chciał powtórzyć ten sukces w Ameryce. Otworzył więc tam swoją fabrykę. Mówi mi: – Słuchaj. Naprawdę robię fantastycz-ne okna. Ofiarowałem pięćdziesiąt lat gwarancji. Wystawiłem niezłą cenę. Nikt tych okien nie chciał kupować. Nikt. Włożyłem kupę pieniędzy w reklamę: prasową, telewizyjną, jaką jeszcze chcesz. Roz-syłałem pisma, katalogi. Nikt nie chciał tych okien kupić. Obniży-łem gwarancję do dwudziestu lat, zostawiając tę samą cenę. Powoli zaczęli kupować okna. Obniżyłem gwarancję do dziesięciu lat, zosta-wiłem tę samą cenę. Kupili cztery razy tyle okien. Teraz lecę do Ame-ryki, żeby zbudować drugą fabrykę i obniżyć gwarancję do pięciu lat. Cena zostaje ta sama. Dlaczego Amerykanie kupują okna z pię-cio-, a nie z pięćdziesięcioletnią gwarancją? Ponieważ nie wyobraża-ją sobie, że można spędzić pięćdziesiąt lat w jednym miejscu.

A więc wątek domu rodzinnego jako miejsca, przez które prze-chodzą kolejne pokolenia, jest dla nich nie do pomyślenia. Oni przeprowadzają się bez przerwy. Tę historię zacząłem opowiadać jako własną, tłumacząc sytuację domu rodzinnego w Ameryce. Po jakimś czasie zorientowałem się, że to nie jest moja historia. Ale była mi tak potrzebna, że po prostu ją sobie przywłaszczyłem. Za-

Page 12: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 16

pytany o wygląd tego Niemca, który siedział koło mnie w samolo-cie, dokładnie go opiszę, chociaż żaden Niemiec koło mnie nie sie-dział. Teraz to już jest mój Niemiec. Przywłaszczyłem go sobie.

Myślę, że bardzo dużo pamiętamy, wcale o  tym nie wiedząc. Czasem intensywne, drażliwe grzebanie w pamięci powoduje, że jakieś obrazy, pewne sytuacje, wracają. Trzeba tylko naprawdę chcieć je przywołać. To jest ciężka praca nad sobą.

Mam takie „odzyskane” obrazy. Na przykład nikt mi nie mógł opowiadać o Niemcu, który nabierał wody ze studni. Widzę ten obraz: porusza ustami, pijąc wodę, przechyla głowę do tyłu, zsuwa mu się hełm, więc podtrzymuje go ręką. Nie było to żadne drama-tyczne wydarzenie, nie warto o tym opowiadać. Nie ma dalszego ciągu ani żadnego początku. Wydobyłem ten obraz, myśląc o bar-dzo wczesnym dzieciństwie.

Potem Niemcy wyrzucali wszystkich. Wyjechaliśmy. Po wojnie mieszkaliśmy na ziemiach odzyskanych. W różnych miejscach. To był dobry okres dla naszej rodziny. Ojciec był jeszcze wtedy zdrow-szy i pracował. Były to ostatnie lata jego pracy. Mieliśmy dom. Praw-dziwy, normalny, duży. Chodziliśmy do przedszkola. Życie układało się dobrze. Dom był poniemiecki. Do tej pory mam stamtąd jakiś nóż i komplet cyrkli. Ojciec był inżynierem i używał cyrkli do kreś-lenia, a  ja je odziedziczyłem. Pamiętam niemieckie książki. Jedna z nich, Góry w słońcu, stoi gdzieś na półce w mojej bibliotece.

Gdzie byliśmy w czasie wojny, nie wiem – i już się nie dowiem. Są jakieś listy, jakieś dokumenty. Ale żaden z tych dokumentów nie wyjaśnia, gdzie byliśmy w  czasie wojny. Moja siostra też nie wie. Urodziła się trzy lata po mnie, pod koniec wojny, w  1944 roku. Wiemy, że urodziła się w Strzemieszycach. To ostatnia miejscowość na Śląsku, która należała przed wojną do Polski. W czasie wojny to już nie miało znaczenia, bo Niemcy byli wszędzie. Tam mieszkała moja babka ze strony ojca. I u niej zamieszkaliśmy, w jakimś małym pokoiczku. Znała świetnie niemiecki i rosyjski, ale że zaraz po woj-nie trudno było w Polsce być nauczycielką niemieckiego, więc uczy-ła rosyjskiego. Chodziłem nawet do szkoły, w której uczyła.

Page 13: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 17

Chodziłem do tylu szkół, że często mi się mylą. Nie pamiętam, gdzie chodziłem do której klasy. Zmieniałem je często, dwa–trzy razy w roku. W Strzemieszycach chodziłem chyba do drugiej czy trzeciej klasy, miałem wtedy osiem, dziewięć lat. Potem znów przez chwilę do czwartej albo piątej. Uczyłem się dobrze, ale nie byłem jakimś lizusem czy kujonem. Miałem bardzo dobre stopnie i nie wymagało to, prawdę mówiąc, specjalnego wysiłku. Myślę, że ko-ledzy mnie lubili, ponieważ pomagałem im, dawałem ściągać, pod-powiadałem. Poziom szkół prowincjonalnych był wtedy bardzo ni-ski. Łatwo mi to przychodziło. Nie traciłem specjalnie dużo czasu na to, żeby się czegoś nauczyć. Nic też z tego nie pamiętam. Nawet tabliczki mnożenia nie znam perfekcyjnie. Robię błędy ortogra-ficzne. Niewiele zostało. Może parę dat z historii.

Kilka razy jeszcze mieszkaliśmy w tych Strzemieszycach. Wy-jeżdżaliśmy tu czy tam, a później wracaliśmy, bo to było miejsce, gdzie można było zawsze troszeczkę przeczekać. Niedawno tam pojechałem. Znalazłem ten dom i podwórko. Oczywiście, wszyst-ko jest mniejsze, bardziej ponure, brudniejsze niż kiedyś.

Nie pamiętam, żeby ktoś się do mnie szczególnie źle odnosił. Bijali mnie czasem, czy raczej chcieli bijać. Przeważnie udawało mi się uciec. To właśnie w Strzemieszycach, zimą zwłaszcza, gdy wra-całem wieczorami z sanek czy ze szkoły, oberwałem czasem. Była taka grupa chłopaków, którzy mnie chcieli tłuc. Byłem wnukiem nauczycielki, która, zdarzało się, stawiała im lufy, a oni za to chcie-li mnie tłuc. Nigdy o  tym nie rozmawiałem z  babcią, więc nie wiem, czy tak było. Możliwe, że mnie tłukli dlatego, że nie byłem Ślązakiem. Górny Śląsk był regionem dość szczególnym. Trudno było się tam zaaklimatyzować – Ślązacy mówili po śląsku i łatwo odróżniali „obcego”2.

2 Kieślowski pamięta niezbyt dokładnie – Strzemieszyce Wielkie, a o te za-pewne chodzi, były przed wojną miejscowością nadgraniczną, ale położoną w  Zagłębiu Dąbrowskim, nie zaś na Górnym Śląsku; tak więc mieszkali (i mieszkają) tam Zagłębiacy, nie posługujący się gwarą śląską. Obecnie Strze-mieszyce są częścią Dąbrowy Górniczej (przyp. red.).

Page 14: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 18

Często jeździliśmy do sanatoriów dla dzieci zagrożonych gruź-licą, czy po prostu słabych. Chodziło o właściwe warunki klima-tyczne i jakie takie jedzenie. Żywienie było istotnie przyzwoite, jak na tamte czasy. Rano było zawsze parę godzin lekcji.

Zapewne jeździliśmy dlatego, że rodzice nie bardzo mogli sobie z nami poradzić. Ojciec ciągle chorował. Matka zarabiała stanow-czo za mało. Te prewentoria były może darmowe. Rodzice wysyła-li nas tam z ciężkim sercem, ale chyba nie mieli wyjścia. Gdy tylko mogli, zawsze przyjeżdżali. Bardzo na to czekaliśmy, i ja, i siostra. Przeważnie przyjeżdżała mama, bo ojciec często leżał. Ja ich kocha-łem i myślę, że oni mnie bardzo kochali, dlatego było nam ciężko się rozstawać. Ale musieliśmy. Tak to się ułożyło.

Przemieszkiwaliśmy w  różnych dziurach, w  miejscowościach tak małych, że żadna władza komunistyczna właściwie tam nie do-cierała. Nie widziałem tam nawet milicjanta. Cała miejscowość li-czyła kilkuset mieszkańców. Był nauczyciel. Był kierowca autobu-su jeżdżącego do większego miasteczka raz czy dwa razy dziennie. I to wszystko. Był oczywiście jakiś dyrektor sanatorium, który mo-że był partyjny, ale ja nawet nie pamiętam, czy go widziałem. Wca-le na przykład nie mam pojęcia, gdzie byłem, gdy umarł Stalin. Nic mnie to nie obchodziło. Nawet nie wiem, czy wiedziałem, że umarł. Pewnie nie.

Pierwszy zachodni film obejrzałem w Strzemieszycach. Musiał to być Fanfan Tulipan z Gérardem Philipe’em. To była absolutna sen-sacja, ciągle pokazywano bowiem filmy czeskie, rosyjskie albo pol-skie. Byłem wtedy małym chłopcem. Miałem siedem, może osiem lat, a film był dozwolony chyba od szesnastu. Pojawił się problem. Rodzice chcieli, żebym ten film zobaczył. Uważali, że to ładny film, że się rozerwę. Mój cioteczny dziadek (mówiłem do niego „wujku”), znany w miasteczku lekarz, poszedł specjalnie na któryś z seansów. Uznał, że mogę to zobaczyć, i następnie, korzystając ze swojego autorytetu lekarza, załatwił z  kierowniczką kina, żeby mnie wpuściła. Poszedłem. I wcale tego filmu nie pamiętam. A tak

Page 15: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 19

strasznie się szykowałem, przeżywałem taki stres – bałem się, że mnie nie wpuszczą.

Mieszkaliśmy też, chyba trzy razy, w  miejscowości, która się nazywa Sokołowsko, koło Jeleniej Góry, na Dolnym Śląsku, na ziemiach odzyskanych. Tę miejscowość z mojego dzieciństwa pa-miętam najlepiej. Tam też było sanatorium, w którym leżał mój ojciec. Była to miejscowość uzdrowiskowo-wypoczynkowa, w któ-rej mieszkało około tysiąca osób – kuracjusze przebywający w sa-natoriach i ze dwieście osób obsługi z rodzinami.

Tam była sala, w której odbywały się przedstawienia objazdo-wych teatrów i seanse kinowe. Była to przyzwoita sala w domu kultury, z dobrymi projektorami i dużym ekranem. Wyświetlali też filmy dla dzieci. Problem polegał na tym, że nie miałem – jak wielu moich kolegów – pieniędzy na kupno biletu. Rodzice nie byli w  stanie nam ich dać. Czasem oczywiście tak, ale rzadko. Wchodziłem więc z kolegami na dach. Tam był rodzaj dużego wentylatora. Taki komin, który miał otwory po bokach. Przez te otwory świetnie się pluło na kinową publiczność. Robiliśmy to prawdopodobnie z zazdrości. Byliśmy wściekli, że ci ludzie mogli wejść do kina, a my nie.

Oglądaliśmy zaledwie kawalątek ekranu. Moja pozycja była ta-ka, że widziałem przeważnie dolny lewy bok – może z pół metra kwadratowego, może metr. Można było zobaczyć czasem nogę ak-tora, jeśli on stał, albo, jeśli leżał, rękę albo głowę. Słychać było co nieco, tyle, że mogliśmy się troszeczkę zorientować w  akcji. No i w ten sposób oglądaliśmy filmy. Pluliśmy na dół i oglądaliśmy te filmy. Wyrzucali nas z  tego dachu, na który było bardzo łatwo wejść, bo to była miejscowość górzysta. Dom kultury stał pod ta-ką górą i przylegał do niej dachem, więc łatwo się wchodziło na górę, następnie na drzewo i z drzewa złaziło się na dach. No i tam już się odbywały wszystkie nasze dziecięce zabawy.

Zawsze łaziłem dużo po dachach. Miałem kolegę, chłopaka z  Warszawy, który zajmował się wyłącznie chodzeniem po da-chach. Jeżeli było do wypicia jakiekolwiek wino czy wódeczka, za-

Page 16: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 20

wsze musiało to się odbywać na dachu. Właził z kolegami na naj-wyższe dachy, ja też zresztą z nimi chodziłem, i zawsze piliśmy ja-kieś winko, gdzieś wysoko nad miastem.

Potem bardzo dużo jeździłem, szukając tych miejsc. Właściwie planowałem, żeby się spotkać z tymi ludźmi, a gdy już do nich do-jeżdżałem, ochota mi przechodziła. Oglądałem te miejsca i wraca-łem. Wydawało mi się, że to jest coś miłego, przyjść, zobaczyć czło-wieka, którego się nie widziało trzydzieści czy czterdzieści lat. Zoba-czyć, jak wygląda, kim jest. To są całkowicie inne światy, ale właśnie dlatego to jest ciekawe. Mówi się o tym, co słychać, co się zdarzyło. Ale po paru takich spotkaniach z kolegami straciłem ochotę na te wyjazdy. Prawdę mówiąc, było mi trochę wstyd. Mnie się dosyć do-brze powodzi, jeżdżę dobrym samochodem. Przyjeżdżałem w miej-sca, gdzie były rudery, widziałem biedne dzieci, biednych ludzi. Pewnie miałem trochę szczęścia. Raz czy dwa w życiu i to wszystko. Oni akurat nie mieli. Dla mnie to jest wstyd. Przypuszczam, że dla nich byłby też, gdyby doszło do tych spotkań. Ale to ja miałem być inicjatorem, więc dla mnie był to poważny problem.

Rodziców nie było stać na to, żeby mnie wysyłać gdzieś do szkoły, płacić za mieszkanie i  utrzymanie. A  ja nie chciałem się uczyć. Uważałem, że umiem wszystko, co mi jest potrzebne, jak każdy prawie człowiek w tym wieku. Było to po szkole podstawo-wej. Musiałem mieć czternaście albo piętnaście lat. Rok przebom-blowałem. Mój ojciec, który był mądrym człowiekiem, powie-dział: – Dobrze, idź do szkoły pożarniczej. Przynajmniej nauczysz się zawodu i będziesz pracował, tak jak chcesz.

Chciałem pracować. Ta szkoła dawała za darmo internat, wyży-wienie i bardzo łatwo było się tam dostać. Ojciec doskonale wie-dział, że jak wrócę z tej szkoły pożarniczej, będę chciał się uczyć. Oczywiście miał rację. Minęły trzy miesiące czy pół roku. Wróci-łem i już chciałem się uczyć za wszelką cenę. Potem chodziłem do różnych szkół.

Właściwie przez przypadek dostałem się do szkoły plastycznej w Warszawie. Moi rodzice napisali czy pojechali do jakiegoś dale-

Page 17: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 21

kiego wujka, którego przedtem nie znałem, a który był dyrekto-rem Państwowego Liceum Techniki Teatralnej w  Warszawie. To była fantastyczna szkoła, najlepsza szkoła, do jakiej w życiu cho-dziłem. Takich niestety już nie ma. Jak wszystko dobre, szybko ją zamknęli. Byli tam świetni nauczyciele. Wtedy się w ogóle nie zda-rzało w Polsce, a myślę, że i w Europie, żeby nauczyciele traktowa-li uczniów jak młodszych kolegów. Byli dobrzy i mądrzy. Pokazali nam, że jest coś takiego jak kultura. Radzili, żeby czytać książki, chodzić do teatru i do kina. To nie było takie modne, przynaj mniej w moim świecie, w środowisku moich kolegów. Zresztą mieszka-łem ciągle w tych małych miejscowościach. Potem nagle zobaczy-łem, że można życie spędzać w  inny sposób. Przedtem tego nie wiedziałem. No i to właśnie jest przypadek. Gdyby mój wujek nie był dyrektorem tej szkoły, tylko innej, to skończyłbym inną szkołę i dziś bym się pewnie znajdował gdzie indziej.

Ojciec zmarł na gruźlicę, kiedy miał czterdzieści siedem lat, był młodszy niż ja obecnie. Chorował przez dwadzieścia lat i  przy-puszczam, że dalej nie chciał żyć. Nie mógł pracować, dać tego, co powinien, rodzinie. Na pewno miał takie poczucie. Ja z nim o tym nie rozmawiałem, ale jestem pewien, że tak było. Był odpowie-dzialny. Mogę to zrozumieć.

Mama przeniosła się do Warszawy. To był koniec lat sześćdzie-siątych, początek lat siedemdziesiątych. Strasznie trudno było się zahaczyć w Warszawie, nie wolno było się meldować. Ale mama stopniowo przeprowadziła się, jakoś tam uzyskała meldunek. Ży-cie było bardzo trudne, nie mieliśmy pieniędzy. Ja zresztą też nie miałem. Kiedy byłem już w nieco lepszej sytuacji, mogłem jej tro-szeczkę pomagać. Robiłem to.

Mama umarła w 1981 roku; miała wtedy sześćdziesiąt siedem lat. Stało się to w samochodzie prowadzonym przez mojego przy-jaciela. Rodziców nie mam więc od bardzo dawna. Zresztą mam pięćdziesiąt lat. Mało kto w wieku pięćdziesięciu lat ma rodziców. O tysiącach rzeczy z nimi nie porozmawiałem. Nigdy już się ich nie dowiem. Mam siostrę. Jednak nie mogę z nią być bardzo bli-

Page 18: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Rozdział 1 22

sko, bo po prostu nie mam na to czasu. Z nikim nie mogę ostatnio być blisko. Ciągle pracuję.

Myślę, że z siostrą mamy wiele wspólnego. Jako dzieciaki byli-śmy zawsze razem. W  takim życiu, jakie prowadziliśmy, w  tych ciągłych przeprowadzkach, zmianach szkół, z  chorym ojcem. Ogromnie ważne były te stałe związki, które mogliśmy mieć. Mo-je związki z matką i z siostrą. Bardzo często się zastanawiamy nad różnymi zdarzeniami z  naszej przeszłości i  już większości z  tych zdarzeń nie pamiętamy. Nie potrafimy ich ocenić. Nie potrafimy odtworzyć ich przebiegu i już nigdy nie odtworzymy. Po prostu ci, którzy byli głównymi bohaterami tych wydarzeń, nie żyją i  już nam nie powiedzą, jak to było. Zawsze nam się wydaje, że mamy mnóstwo czasu. Że kiedyś, przy jakiejś okazji...

Związki z rodzicami zawsze są niesprawiedliwe. Wtedy kiedy oni są naprawdę w najlepszej formie, najlepsi, najbardziej energiczni, naj-bardziej żywotni, najbardziej kochani, to ich nie znamy, bo nas jesz-cze nie ma. Albo jesteśmy tak malutcy, że tego w ogóle nie rozpozna-jemy. A potem, kiedy dorastamy i zaczynamy coś rozumieć, oni się starzeją. Już nie mają tej energii, którą mieli. Już nie mają tej woli ży-cia, którą mieli, kiedy byli młodzi. Przeżyli najróżniejsze zawody, nie-powodzenia. Już są zgorzkniali. Ja miałem fantastycznych rodziców. Fantastycznych. Tyle tylko że nie mogłem ich docenić wtedy, kiedy powinienem. Nie mogłem, bo byłem za głupi, za młody.

Potem nie mamy dostatecznie dużo czasu na miłość do nich, bo mamy własne sprawy. Mamy swoje rodziny, swoje dzieci. Oczy-wiście staramy się dzwonić i  mówić: „Kocham cię, mamo”. Ale przecież nie o to chodzi. Już jesteśmy poza domem. A przecież tak naprawdę rodzice potrzebują nas wokół siebie. Ciągle uważają, że jesteśmy dziećmi i wymagamy nieustającej opieki. My się spod tej opieki wyrywamy i mamy do tego prawo. Dlatego myślę, że stosu-nek między dziećmi a  rodzicami zawsze jest „niesprawiedliwy”. No, ale tak musi być. Wszystkie pokolenia dotyka ta „niesprawie-dliwość”. Może ważne jest tylko, żeby to w pewnym momencie zrozumieć.

Page 19: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Powrót do domu 23

Moi rodzice byli zbyt sprawiedliwi. Ojciec był bardzo mądrym człowiekiem, ale mało z tej mądrości mogłem skorzystać. Dopiero teraz rozumiem, co naprawdę niektóre jego posunięcia czy słowa znaczyły. Wtedy ich nie rozumiałem, bo byłem za głupi, za młody, za lekkomyślny albo za naiwny. Dlatego z moją córką nie rozma-wiam właściwie o  takich ważnych rzeczach albo robię to bardzo rzadko. Oczywiście dużo rozmawiamy o  sprawach życiowych, ale o takich prawdziwie ważnych – nie. Natomiast piszę do niej listy, bo mi się zawsze wydaje, że to zostanie. W momencie, kiedy się dostaje taki list, to może nie tak bardzo pomaga, ale potem, kiedyś...

Dobrze, jeżeli ojciec jest jakimś autorytetem, kimś, komu moż-na wierzyć. To zasadnicza sprawa. Być może w ogóle jednym z waż-niejszych powodów, dla których postępujemy w życiu tak, a nie inaczej, jest to, żeby nasze dzieci nam wierzyły. Chociaż trochę. Między innymi dlatego nie zeświniamy się do końca, nie robimy rzeczy złych, paskudnych. Przynajmniej ja na pewno dlatego tak postępuję w ogromnej większości wypadków.

Page 20: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia
Page 21: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

Spis treściSpis treści

WstępWstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5

Epigraf Epigraf . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7

Rozdział 1Rozdział 1Powrót do domu Powrót do domu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9Szkoła FilmowaSzkoła Filmowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 24

Rozdział 2Rozdział 2Szczególna rola dokumentu Szczególna rola dokumentu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45

Z miasta Łodzi (1969) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45Byłem żołnierzem (1970) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50Robotnicy ’71: nic o nas bez nas (1971) . . . . . . . . . . . . 51Życiorys (1975) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53Pierwsza miłość (1974) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 57Szpital (1976) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64Nie wiem (1977) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 67Z punktu widzenia nocnego portiera (1977) . . . . . . . . . 68Dworzec (1980) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71

Rozdział 3Rozdział 3Filmy fabularneFilmy fabularne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75

Żeby się nauczyć. Przejście podziemne (1973) . . . . . . 75

Page 22: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

218Spis treści

Metafora życia. Personel (1975) . . . . . . . . . . . . . . . . . 77Błąd w scenariuszu. Blizna (1976) . . . . . . . . . . . . . . . 82Spokój (1976) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88Pułapka. Amator (1979) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 90Los czy przypadek. Przypadek (1981) . . . . . . . . . . . . . 92Wirus komunizmu. Krótki dzień pracy (1981) . . . . . . . 93Wszyscy opuściliśmy głowy. Bez końca (1984) . . . . . . 101Dekalog (1988) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 116Krótki film o zabijaniu (1988) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132Krótki film o miłości (1989) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 136Podwójne życie Weroniki (1991) . . . . . . . . . . . . . . . . . . 139

Rozdział 4Rozdział 4Nie lubię słowa „sukces”Nie lubię słowa „sukces” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 169

Rozdział 5Rozdział 5Trzy koloryTrzy kolory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 176

Filmografia Filmografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 189

Indeks nazwisk Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 215

Page 23: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia
Page 24: Krzysztof Kieślowski: Autobiografia

www.z

nak.c

om.pl Cena detal. 29,90 zł

Klucz do filmowej wyobraźni Krzysztofa Kieślowskiego

Ponad szesnaście lat po śmierci reżysera filmy Krzysztofa Kieślowskiego niezmiennie fascynują widzów na całym świecie. W Autobiografii reżyser Przypadku i Dekalogu opowiada o swojej młodości, pracy i międzynarodowej karierze z ironią i charakterystycznym poczuciem humoru. Wspomina epizod ze szkoły strażackiej, komisję wojskową, która uznała go za schizofrenika, i egzaminy do Szkoły Filmowej w Łodzi, gdzie zdawał trzy razy. Mało kto wie, że Kieślowski chciał zostać reżyserem… teatralnym.

Jego droga zawodowa jest nie mniej interesująca: od filmów dokumentalnych, przez pierwszą fabułę, aż po szeroko komentowane Podwójne życie Weroniki i Trzy kolory. Kulisy ich powstawania i świetne anegdoty zachęcają do nowego spojrzenia na kino Krzysztofa Kieślowskiego.

Krzysztof Kieślowski – jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów filmowych. Urodził się 27 czerwca 1941 roku. W latach 1964–1968 studiował na Wydziale Reżyserii w PWSTiF w Łodzi. W 1988 roku nakręcił dla Telewizji Polskiej dziesięcioodcinkowy serial Dekalog, wyświetlany później przez wiele sieci telewizyjnych na świecie. Po ukończeniu prac nad trylogią Trzy kolory zapowiedział zakończenie kariery reżyserskiej. Dwa lata później, 13 marca 1996, zmarł w trakcie operacji, która była konsekwencją ataku serca. W latach 1993–1996 wykładał reżyserię na swojej macierzystej uczelni. Otrzymał wiele nagród i wyróżnień, w tym m.in. dwie nominacje do Oscara oraz trzy nominacje do Złotej Palmy.

Kieslowski_autobiografia_OK_2012.indd 1Kieslowski_autobiografia_OK_2012.indd 1 2012-06-22 14:46:392012-06-22 14:46:39