Komitywa nr 5

63

description

Komitywa nr 5

Transcript of Komitywa nr 5

Page 1: Komitywa nr 5
Page 2: Komitywa nr 5

Aktualności4-7 Osiągnięcia, sukcesy, wyróżnienia8-11 Z życia szkoły

Dzień z życia13-14 Dzień z życia ratownika medycznego

Wywiady16-18 Wywiad z zastępcą dyrektora ZST 19 Wywiad z Mateuszem Rokiem 20-21 Wywiad z Tomaszem Mikułą

Informatycy zdobywają Zieloną Wyspę23-24 Uczniowie klas informatycznych zdobywają Zieloną Wyspę 25-26 Wywiad z Grzegorzem Nowakowskim i Szy- monem Fronckiem27-29 Wywiad z Panią Bożeną Polkowską30-31 Codzienność w Irlandii

Felietony33-34 Ograniczenia osobowości

Reportaże36-39 Reportaż z IEM Katowice

Recenzje41 PIH - „Kwiaty Zła”42-43 G.R.R. Martin - „Pieśn Lodu i Ognia”

Z otchłani szuflady45 Zapiski na świstkach46-48 Płomienie49-50 Nasze liryki51-53 Przekładaniec Przekładańca

Podróże55-58 Moja przygoda - Paryż

59-63 Galeria

2

Page 3: Komitywa nr 5
Page 4: Komitywa nr 5

„Budowlanka” na czternastym miejscu w kraju!!!

W rankingu opracowanym w 2013 r. przez czasopi-sma „Rzeczpospolita” i „Perspektywy” nasza szko-ła uplasowała się na 14. miejscu wśród szkół tech-nicznych w Polsce i na 3. miejscu w województwie.

Wicedyrektor Cz. Rychlik nagrodzony za działal-ność sportową.

17 stycznia 2013 r. odbyło się spotkanie przedstawicie-li Ministerstwa Sportu ze środowiskiem sportowym województwa śląskiego, podczas którego zasłużonym działaczom wręczono odznaki. Srebrną odznakę „Za zasługi dla sportu” z rąk Pani Minister Joanny Muchy otrzymał Pan Czesław Rychlik – wicedyrektor, nauczy-ciel wychowania fizycznego Zespołu Szkół Technicz-nych w Wodzisławiu Śl. Odznaka przyznawana jest osobom wyróżniającym się szczególną aktywnością i uzyskującym wybitne osiągnięcia w działalności za-wodowej i społecznej w dziedzinie sportu.

Adam Barteczko wśród najzdolniejszych uczniów województwa śląskiego | 12.09.2012 r

Adam Barteczko - uczeń maturalnej klasy o profilu budowlanym znalazł się wśród 24 uczniów woje-wództwa śląskiego, którym w tym roku przyznane zostały stypendia w ramach „Programu wspiera-nia edukacji uzdolnionej młodzieży województwa śląskiego na lata 2012-2015”. 12 września 2012 r.

w Gmachu Sejmu Śląskiego w Katowicach nastąpiło uroczyste ogłoszenie nazwisk tegorocznych stypen-dystów. Młodzież szkół ponadgimnazjalnych o za-interesowaniach wykraczających poza obowiązujący program nauczania wyróżniona została stypendium w wysokości 3.800 zł.

Absolwenci ZST na podium Regionalnego Kon-kursu „Technik Absolwent 2012” | 21.09.2012 r.

21.09.2012 r. odbyła się uroczystość wręczenia nagród i wyróżnień w Regionalnym Konkursie „Technik Absolwent 2012”. W klasyfikacji absol-wentów ponadgimnazjalnych szkół technicznych kształcących się w profilu budowlanym pierwsze dwa miejsca zajęli uczniowie naszej szkoły: Kry-stian Zygmunt (I miejsce) i Dawid Jarząbek (II miej-sce). Wyróżnienie otrzymał też Mateusz Mendrela. Podczas uroczystości nagrodzony został również Se-bastian Szwarc – absolwent technikum elektronicz-nego finalista Olimpiady Innowacji Technicznej.

Głównym Organizatorem konkursu jest Beskidzka Rada Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicz-nych NOT w Bielsku-Białej.

IV miejsce dziewcząt w Wojewódzkim Współza-wodnictwie Sportowym Szkół Ponadgimnazjal-nych | 25.10.2012 r

Po sukcesach chłopców w latach 2007-2010, którzy trzykrotnie stawali na najwyższym stopniu podium, przyszedł czas na dziewczyny z „Budowlanki”. Żeńska drużyna powtórzyła w tym roku sukces swych kole-żanek z przełomu 2010 i 2011 r., kiedy to dziewczyny zajęły pierwszy raz w historii szkoły czwarte miejsce w tych prestiżowych zawodach. Po rocznej przerwie dziewczyny z ZST po raz drugi pojawiły się zaraz za podium.

„Budowlanka” najbardziej usportowioną szkołą w województwie śląskim | 17.11.2012 r.

17 listopada 2012 r. w Katowicach odbył się XV Woje-

4

Osiągnięcia, sukcesy, wyróżnienia

Page 5: Komitywa nr 5

wódzki Zjazd Śląskiego Szkolnego Związku Sportowe-go, podczas którego dokonano podsumowania rywa-lizacji szkół ponadgimnazjalnych i zaprezentowano szkoły najlepiej usportowione. W klasyfikacji szkół po-nadgimnazjalnych w rywalizacji sportowej chłopców za lata 2009-2012 Zespół Szkół Technicznych w Wo-dzisławiu Śl. zajął I miejsce i wyróżniony został odzna-ką „Za zasługi w rozwoju sportu młodzieży szkolnej”. W wojewódzkim współzawodnictwie Szkolnego Związku Sportowego o Puchar Śląskiego Kuratora Oświaty chłopcy Zespołu Szkół Technicznych w w/w latach zdobyli 424 p., wyprzedzając wszystkie szkoły województwa śląskiego.

Martyna Mielańczyk wśród finalistów konkursu „Konstanty Wolny - pierwszy marszałek Sejmu Ślą-skiego” | 19.11.2012 r.

19 listopada 2012 roku w Auli Regionalnego Ośrod-ka Doskonalenia Nauczycieli „WOM” w Katowicach odbył się finał konkursu „Konstanty Wolny - pierw-szy marszałek Sejmu Śląskiego”. Test przygotowany na I etap konkursu napisało 348 uczniów i uczennic z 66 szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych z terenu całego województwa śląskiego. Finałowy test pisało łącznie 63 uczniów wyłonionych z pierwszego etapu. Martyna Mielańczyk została laureatką konkursu, zaj-mując 4. miejsce.

I miejsce Dagmary Smołki w multimedialnym kon-kursie „Konstanty Wolny - pierwszy marszałek Sej-mu Śląskiego” | 19.11.2012 r.

Jury powołane przez Śląskiego Kuratora Oświaty naj-wyżej oceniło prezentację multimedialną Dagmary, uczennica ZST pokonała tym samym 124 uczniów szkół ponadgimnazjalnych województwa śląskiego, którzy nadesłali swoje prace na konkurs.

III miejsce ZST w IX Edycji Turnieju „Młoda Krew Ratuje Życie” | 22.11.2012 r.

Zespół Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl. zajął 3. miejsce w klasyfikacji szkół ponadgimnazjalnych w IX Edycji Turnieju „Młoda Krew Ratuje Życie” w kategorii „Największa Ilość Krwi”. W roku szkol-nym 2011/2012 201 uczniów ”Budowlanki” (w tym 39 dziewczyn) oddało w 5 akcjach 211250 ml krwi. W sumie w naszej szkole przeprowadzono już 83 akcje poboru krwi, w których zebrano 3017 litrów 450 ml krwi. Podczas wspomnianej uroczystości, jak co roku, Za-rząd Okręgowy Polskiego Czerwonego Krzyża wy-różnił najbardziej zasłużonych dawców krwi, nadając

im odznaki, w dowód uznania za ich bezinteresowną pomoc na rzecz potrzebujących, jakiej udzielają re-gularnie od wielu lat w postaci najpiękniejszego daru humanitarnego.

W tym roku odznaką „Zasłużony Honorowy Daw-ca Krwi”uhonorowana została również nauczycielka ZST – pani Maria Kopsztejn.

II miejsce tenisistów stołowych z ZST| 23.11.2013 r.

23 listopada 2013 r. chłopcy z „Budowlanki” zajęli drugie miejsce w tenisie stołowym w finale „Woje-wódzkiej Licealiady Młodzieży Szkolnej Wojewódz-twa Śląskiego”.

Adam Barteczko odebrał stypendium Ministra Edukacji Narodowej | 6.12.2012 r. Adam Barteczko był jednym z czterech przedstawicieli

województwa śląskiego, którzy otrzymali stypendium ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania oraz stypendium Prezesa Rady Ministrów za wyni-ki w nauce. Adam Barteczko otrzymał stypendium MEN za osiągnięcia w Olimpiadzie Wiedzy i Umie-jętności Budowlanej (I miejsce) oraz w Olimpiadzie Wiedzy Technicznej (IV miejsce).Stypendystom Ministra Edukacji Narodowej dyplomy

5

Page 6: Komitywa nr 5

wręczał Tadeusz Sławecki, sekretarz stanu w MEN. Uczniowie ZST na „Śniadaniu Mistrzów” | 11.12.2012 r.

11 grudnia 2012 r. w Urzędzie Wojewódzkim w Kato-wicach odbyło się „Śniadanie Mistrzów”. Na zaprosze-nie Wojewody Śląskiego Zygmunta Łukaszczyka oraz Śląskiego Kuratora Oświaty Stanisława Fabera na spo-tkaniu pojawiło się 35 najzdolniejszych uczniów z wo-jewództwa śląskiego, wśród nich znaleźli się uczniowie naszej szkoły: Ewelina Langrzyk i Adam Barteczko. Podczas wspomnianej uroczystości wybrano Mło-dzieżowego Wojewodę Śląskiego – został nim wete-ran olimpiad: Adam Barteczko.

Młodzieżowy Wojewoda, korzystając ze swoich uprawnień, ogłosił rok szkolny 2012/2013 rokiem wspólnej troski o bezpieczne dziś i jutro mieszkańców województwa śląskiego.

VIII miejsce uczniów ZST w Międzynarodowym Turnieju Budowlanym | 10 – 11.12.2012r.

Przemysław Prochasek i Mateusz Kowalewski, uczniowie drugiej klasy Zasadniczej Szkoły Zawodo-wej Nr 2 im. rtm. Witolda Pileckiego w Zespole Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl., zajęli 8. miejsce w IV Międzynarodowym Turnieju Budowlanym w Raciborzu. Rywalizacja obejmowała trzy eta-py – na wstępie przyszli budowlańcy zmierzyli się z technologią Porotherm firmy Wienerberger, w drugim etapie, walcząc o Puchar Wienerbergera, wykonali prace murarskie w cegle klinkierowej, na koniec udowodnili, że radzą sobie również z syste-mem KB Blok.

Uroczystość wręczenia dyplomów stypendystom Prezesa Rady Ministrów i Ministra Edukacji Naro-dowej | 14.12.2012 r.14.12.2012 r. odbyła się uroczystość wręczenia dy-plomów stypendystom Prezesa Rady Ministrów

i Ministra Edukacji Narodowej.Stypendium Prezesa Rady Ministrów otrzymał Adam Barteczko najlepszy uczeń technikum w klasie trze-ciej w roku szkolnym 2011/2012 (uzyskał najwyższą średnią ocen tj. 5,28).

Stypendia Ministra Edukacji Narodowej otrzymali:- Adam Barteczko, uczeń klasy czwartej Techni-kum Nr 3 im. rtm.W.Pileckiego, za osiągnięcia w roku szkolnym 2011/2012 w Olimpiadzie Wiedzy i Umiejętności Budowlanych (1. miejsce) oraz Olim-piadzie Wiedzy Technicznej (4. miejsce), - Dawid Jarząbek, absolwent Technikum Nr 3 im. rtm.W.Pileckiego, za osiągnięcia w roku szkolnym 2011/2012 w Olimpiadzie Wiedzy i Umiejętności Budowlanych (2. miejsce) oraz Olimpiadzie Wiedzy Technicznej (finalista), - Krystian Zygmunt – najlepszy absolwent Technikum Nr 3 im. rtm.W.Pileckiego , za osiągnięcia w roku szkolnym 2011/2012 w Olimpiadzie Wiedzy i Umie-jętności Budowlanych (7. miejsce) oraz Olimpiadzie Wiedzy Technicznej (4. miejsce).Wszyscy wyróżnieni realizowali indywidualny pro-gram nauki.

III miejsce reprezentacji ZST w konkursie o Unii Europejskiej | 17.12.2012 r.

17 grudnia 2012 odbył się XIII powiatowy konkurs wiedzy o Unii Europejskiej pt. „EUROPA NASZ WSPÓLNY DOM”. Reprezentacja naszej szkoły w składzie: Klaudia Kurant i Jędrzej Malinowski zdo-była III miejsce.

Dawid Nogalski na podium konkursu literackiego. | 19.12.2012 r.

Uczeń klasy I d DAWID Nogalski zajął II miejsce

6

Page 7: Komitywa nr 5

7

w Powiatowym Konkursie na opowiadanie Fan Fic-tion “Przekładaniec Przekładańca”. Konkurs był adre-sowany do młodzieży gimnazjów i szkół średnich.

Kolejne sukcesy sportowców z ZST!

Uczeń klasy maturalnej III Liceum Ogólnokształ-cącego z oddziałami sportowymi im. rtm. Witolda Pileckiego w Zespole Szkół Technicznych w Wodzi-sławiu Śl – Mateusz Rok – zajął drugie miejsce w Dru-żynowych Mistrzostwach Polski Juniorów w szpadzie mężczyzn. Zawody odbyły się w styczniu 2013 r. w Gliwicach.Warto przypomnieć, że Mateusz, jako członek kadry narodowej szpadzistów, reprezentował nasz kraj w za-wodach międzynarodowych, wielokrotnie zdobywał punktowane miejsca w Pucharze Świata w szpadzie mężczyzn, brał udział w Indywidualnych Mistrzo-stwach Polski oraz Drużynowych Mistrzostwach Pol-ski Juniorów

Marek Grzybek najlepszy w międzyszkolnym kon-kursie IT English | 26.03.2013 r.Marek Grzybek został zwycięzcą VI edycji kon-kursu językowego organizowanego przez Ze-spół Szkół Mechanicznych w Raciborzu.

Sukces uczniów naszej szkoły w XXVI Olimpiadzie Wiedzy i Umiejętności Budowlanych | 11 – 13.04.2013 r. Po raz kolejny uczniowie Zespołu Szkół Technicz-nych w Wodzisławiu Śl. okazali się bezkonkurencyj-ni, jeżeli chodzi o wiedzę i umiejętności z zakresu budownictwa. Tradycją stało się już, że wychowan-

kowie wodzisławskiej „Budowlanki” co roku zajmują najwyższe miejsca na podium ogólnopolskiej olim-piady. W tegorocznej edycji żadnych szans rywalom z pozostałych szkół budowlanych nie dał Adam Bar-teczko, który najważniejsze trofeum OWiUB zdobył po raz drugi z rzędu. W zaciętej walce nie ustępowała mu jego szkolna koleżanka – Ewelina Langrzyk, któ-ra ostatecznie zajęła drugie miejsce. Zaraz za podium (na miejscu czwartym) znalazł się kolejny uczeń ZST – Paweł Pieczka. Pozostała dwójka uczniów z wodzisławskiej szkoły uplasowała się na miejscach: IX (Anna Warok) i XI (Monika Myśliwiec).

Page 8: Komitywa nr 5

Polsko – czeski wieczór kabaretowy w sali kame-ralnej Wodzisławskiego Centrum Kultury | 26.09.2012 r.

26.09.2012 r. uczniowie Zespołu Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl. wraz z kolegami i koleżankami z Stredni Skola Techniky a sluzeb w Karvinie zaprezen-towali w Wodzisławskim Centrum Kultury godzinny program kabaretowy zatytułowany „Po naszymu”.

Program w całości wykonany został w gwarze obu przygranicznych regionów. Młodzież obu szkół przy-gotowała skecze i piosenki, uczniowie „Budowlan-ki” zaprezentowali również „śląskie wersje” wier-szy klasyków – publiczność dowiedziała się więc, jak brzmiałyby przeznaczone dla dzieci wierszo-wanki J. Tuwima, gdyby ten urodził się na Śląsku.

Organizatorki z ZST zadbały o to, by nastrój, w który wprowadzili zebranych uczniowie obu szkół, nie ulot-nił się zbyt szybko – ubrane w ludowe stroje zaprosiły wszystkich przybyłych do WCK na typowo śląską stra-wę – na stołach pojawiły się kiszone ogórki i krupnioki. Wieczór kabaretowy był jednym z działań ar-tystycznych wpisujących się w ramy progra-mu “Łączy nas gwara śląska”, który jest ko-lejnym elementem projektu “12 lat razem”.

„W oparach PRL-u” | 12.10.2012 r.

W tym roku szkolnym akademia z okazji Dnia Edukacji Narodowej stała się okazją do przypo-mnienia młodzieży, jak wyglądała rzeczywistość, w której dorastali nauczyciele i rodzice uczniów ZST. Samorząd uczniowski Zespołu Szkół Technicz-nych w Wodzisławiu Śl. przygotował program artystyczny zatytułowany „W oparach PRL-u”.

Młodzież podczas akademii wskrzesiła na kil-kadziesiąt minut absurdalny klimat i specyficz-ną, typową dla wspomnianego okresu atmosferę.Podróż w czasie ułatwiły fragmenty Polskiej Kroni-ki Filmowej, po których uczniowie, wchodząc w role belfrów, zaprezentowali kompilację scen z różnych (uznanych już za klasyczne) filmów przedstawiających w absurdalnym skrzywieniu groteskę życia w PRL-u.

Nie zabrakło częstochowskich rymowanek z życzeniami dla nauczycieli. Proste wierszyki zna-komicie skomponowały się z równie nieskompli-kowanymi piosenkami odśpiewanymi przez chór dziewczęcy. W klimat świetnie wpisali się rów-nież chłopcy z zespołu „Potargane kaboty” powo-łanego do życia specjalnie na tę okazję. „Zbunto-wana” młodzież wykonała na żywo dwa utwory - „Tak mi źle” (piosenkę znaną z filmu „Wojna do-mowa”) oraz klasyk Perfektu „Chcemy być sobą”.

8

Z życia szkoły

Page 9: Komitywa nr 5

Festiwal filmowy „WatchDocs” |19.10.2012 r

19 października uczniowie „Budowlanki” wraz z opiekunami wzięli udział w festiwalu filmowym „WatchDocs”. Projekcje odbyły się w auli Uniwersytetu Śląskiego w Rybniku. Od godziny 9.15 do 16.00 mło-dzież śledziła losy bohaterów z różnych stron świa-ta. Podczas sześciogodzinnego maratonu filmowego wyświetlone zostały cztery produkcje dokumentalne. „WatchDocs” to projekt mający na celu upowszech-nienie wiedzy w kontekście istotnych problemów, z którymi borykają się ludzie na całym świecie, a które to problemy najczęściej nie są obiektem uwa-gi rządów poszczególnych państw. Wszystkie filmy w ramach festiwalu wyświetlane są bez pobierania ja-kichkolwiek opłat.

Akcje charytatywne w ZST

Uczniowie ZST szeroko zaangażowali się w działalność charytatywną. Tylko w tym roku szkolnym w „Budowlance” zorganizowano kon-cert charytatywny, któremu towarzyszył kiermasz, zbiórkę plastikowych nakrętek oraz kilka zbiórek pieniędzy na rzecz osób chorych, poszkodowanych w wypadkach, potrzebujących pomocy. Społecz-ność szkolna brała też udział w ogólnopolskich ak-cjach, takich jak: „Góra Grosza” czy „Szlachetna Paczka”. Kwestowaliśmy również 1 listopada na wo-dzisławskim cmentarzu na rzecz Wodzisławskiego Ośrodka Rehabilitacji i Terapii Dzieci i Młodzieży

Uczniowie technikum informatycznego na stażu w Irlandii Północnej | 11.2012r

W bieżącym roku szkolnym ruszył międzynarodo-wy projekt pt: „Leonardo Da Vinci”, który pozwa-la przyszłym informatykom na zdobywanie do-świadczeń zawodowych w Irlandii Północnej, gdzie podczas czterotygodniowych praktyk uczniowie rozwijają również umiejętność posługiwania się języ-kiem obcym. Więcej informacji na temat programu i pobytu uczniów w Irlandii znajdziecie na stronie zstwodzislaw.net

Międzypowiatowy konkurs interdyscyplinarny w ZST | 14.11.2012r.

14 listopada 2012r. w ZST przeprowadzony został in-terdyscyplinarny międzypowiatowy konkurs pt. Kli-matyczny Armagedon. Jego finaliści: Paulina Mucha (uczennica ZSO nr1 LO im. J. Kasprowicza w Raci-borzu) oraz Kamil Krakowiecki (uczeń Zespół Szkół im. ks. prof. J. Tischnera w Wodzisławiu Śl.) udali się wraz z opiekunką – p . Kingą Węglarz, nauczycielką Zespołu Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl., na trzydniową wycieczkę (25 - 27 marca 2013 r.) do Bel-gii, gdzie mieli okazję zwiedzić stolicę Unii Europej-skiej oraz spotkać się w siedzibie Parlamentu Euro-pejskiego z profesorem Jerzym Buzkiem.

9

Page 10: Komitywa nr 5

Kolędowanie samorządu uczniowskiego | 20.12.2012 r

Tradycją Samorządu Uczniowskiego ZST stało się coroczne kolędowanie – uczniowie wraz z opiekuna-mi, niosąc świąteczne życzenia i wyśpiewując kolędy, odwiedzili m.in.: Starostę Powiatu Wodzisławskiego, przedstawicieli Zarządu i Rady Powiatu, Prezydenta Miasta, Naczelników Wydziałów Starostwa Powiato-wego w Wodzisławiu Śl., Proboszczów wodzisławskich parafii, Cech Rzemieślników i Innych Przedsiębiorców w Wodzisławiu Śl.

Zwiastowanie w ZST | 21.12.2012 r

W świąteczny nastrój społeczność uczniowską „Bu-dowlanki” wprowadził w tym roku film stworzony przez Amatorska Grupę Filmową SYMETRIA, który wyświetlony został uczniom zebranym na sali gimna-stycznej

Obóz rekreacyjno – edukacyjny | 03.02. - 08.02 2013 r.

Łącząc przyjemne z pożytecznym, nauczyciele wy-chowania fizycznego we współpracy z germanistami zorganizowali 6-dniowy wyjazd rekreacyjno – eduka-cyjny do Koniakowa, podczas którego młodzież uczy-ła się jazdy na nartach i snowboardzie bądź doskona-liła swe umiejętności. Każdy dzień białego szaleństwa kończył się warsztatami językowymi - uczniowie przed zasłużonym wypoczynkiem mobilizowali się i wykonywali cały szereg ćwiczeń pozwalających na rozwijanie umiejętności władania językiem obcym.

Wycieczka dydaktyczna | 28.02.2013 r.

28.02.2013 r. odbyła się wycieczka dydaktyczna uczniów klasy pierwszej kształcących się w zawodzie technik urządzeń i systemów energetyki odnawialnej. Celem wycieczki było zapoznanie młodzieży z zasa-dami budowy i funkcjonowaniem budynku pasywne-go. Termin „pasywny” dotyczy ogrzewania, ponieważ dom pasywny ogrzewa się sam poprzez wewnętrzne zyski ciepła, nawet gdy temperatura spada poniżej -20 stopni Celsjusza. Dom pasywny odznacza się bardzo dużym komfortem dla mieszkańców przy bardzo ni-skim zużyciu energii. Obiekt został przygotowany do zwiedzania przez firmę „Wodmetal” w Rybniku Go-lejowie.

VI edycja Wielkiego Konkursy Talentów | 7.03.2013 r.

Uczniowie i pedagodzy „Budowlanki” pożegnali zimę, organizując na deskach Wodzisławskiego Cen-trum Kultury przegląd młodych talentów. W tym roku odbyła się już VI edycja „Wielkiego Konkursu Talen-tów”. Konkurs przygotowywany z myślą o młodzieży szkół ponadgimnazjalnych powiatu wodzisławskiego, zgodnie z oczekiwaniami, po raz kolejny zgromadził tłumy utalentowanych młodych ludzi. Na ogłoszenie, jak przed rokiem, odpowiedziały niemal wszystkie szkoły powiatu, a przed publicznością zaprezentowa-ło się 16 solistów i grup wokalnych, 1 zespół taneczny i 3 zespoły muzyczne z rozbudowanym instrumen-tarium. Pierwsze miejsce zdobył zespół Fatal Ad-diction, wykonując utwór własnej kompozycji pod tytułem „Marsz potępionych”. Naszą szkołę poza Da-widem Ganitą i zespołem Fatal Addiction reprezen-towały także: Sara Mędrala - uczennica klasy budow-lanej ZST, która wykonała utwór z repertuaru Birdy pod tytułem „People help the people” oraz Klaudia Kurant i Julia Kasza, które powołały do życia zespół

10

Page 11: Komitywa nr 5

specjalnie na tegoroczny konkurs. Dziewczyny zapro-siły do współpracy braci Łukasza i Michała Lenczy-ków. Zespół wykonał utwór Budki Suflera pod tytu-łem „Martwe morze”. Oczekiwanie na werdykt jury uprzyjemnił uczniom śledzącym konkursowe zma-gania zaproszony przez organizatorów zespół Walfad. Występom towarzyszy zwykle zbiórka pieniędzy na cel charytatywny. W tym roku organizatorzy posta-nowili wesprzeć finansowo Wodzisławskie Centrum Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży.

Polsko – niemiecka wymiana młodzieży | 10.03. – 17.03.2013 r.

W ramach międzynarodowej współpracy Zespołu Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl. z niemiec-ką szkołą Wilhelm - Maybach – Schule w Heilbronn w marcu bieżącego roku młodzież zza zachodniej gra-nicy odwiedziła nasze miasto i uczestniczyła w róż-nego rodzaju zajęciach integracyjno – edukacyjnych.

Pedagodzy z ZST zadbali o to, by gościom ze szko-ły w Helbronn nie doskwierała nuda - przygo-towali dla nich sporo atrakcji. Jedną z nich była miejska gra edukacyjna: mieszane, polsko - nie-mieckie pary zbierały informacje na zadany temat, poznając przy tym ciekawe zakątki Wodzisławia Śl. Młodzi Niemcy podczas tygodniowego pobytu w naszym kraju mieli okazję zwiedzić również za-bytki m.in. Rud Raciborskich, Rybnika czy Krakowa.

Niemiecka placówka, podobnie jak Zespół Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl., jest szkołą tech-niczną – kształci młodzież m.in. w kierunkach elek-trotechnik, mechatronik czy informatyk, dlatego też wizyta obejmowała m.in. warsztaty edukacyj-ne – uczniowie pracowali nad wspólnym projektem skierowanym na wykorzystanie technologii infor-macyjnej. Dzięki pracowni wyposażonej w laptopy, rzutnik czy tablicę interaktywną oraz stały dostęp do Internetu polsko – niemiecka grupa bez trudu mogła zrealizować projekt w zakresie grafiki komputerowej.

Podsumowanie IV Powiatowego Konkursu Infor-matyczno-Elektronicznego| 20.03.2013r.

20 marca 2013r.w Zespole Szkół Technicznych odbył się finał IV Powiatowego Konkursu Informatyczno--Elektronicznego. Wzięło w nim udział 26 uczniów ze szkół gimnazjalnych powiatu wodzisławskiego. Finaliści zostali wyłonieni w drodze eliminacji mię-dzyszkolnych, które miały miejsce w styczniu 2013r.,

wzięło w nich udział 112 uczniów z 14 gimnazjów naszego powiatu. Zwycięzcą konkursu został Kamil Muca z gimnazjum nr 2 w Wodzisławiu Śląskim.

Ambasadorka Ligii Odpowiedzialnego Biznesu w ZST | 20.03.2013 r.

20 marca 2013 r. odbyły się w ZST interesujące lekcje podstaw przedsiębiorczości, podczas których ucznio-wie poznali koncepcję społecznej odpowiedzialno-ści biznesu. Pani Aleksandra Nowak przeprowadzi-ła zajęcia uświadamiające młodzieży rolę jednostki w grupie i wpływ jej decyzji i działań na środowisko. Przygotowane przez panią Nowak materiały oraz ćwiczenia przybliżyły uczniom koncepcję zrówno-ważonego rozwoju i uświadomiły młodzieży, że śro-dowisko naturalne zawsze powinno być uwzględ-nianie przy planowaniu działań biznesowych.

Wieczór irlandzki w muzeum | 23.03.2013 r.

Za sprawą uczniów i nauczycieli „Budowlanki” 23 marca jedna z sal muzeum miejskiego przeobrazi-ła się na dwie godziny w miejsce rodem z Zielonej Wyspy. Młodzież z ZST przedstawiła program ar-tystyczny, w którym przybliżyła zebranym kulturę i historię Irlandii. W programie nie mogło zabrak-nąć irlandzkich wierszy i piosenek, szczególną atrak-cją wieczoru było jednak wystąpienie Wicekonsula Irlandii w Polsce Krzysztofa Schramma, który nie tylko przyjął zaproszenie organizatorów i zaszczy-cił zebranych swą obecnością, przyjeżdżając do Wodzisławia Śl aż z Poznania, ale wygłosił również prelekcję. Gościem specjalnym wieczoru był Mark Henderson – utalentowany muzycznie wykładowca języka angielskiego, pracujący na co dzień w szkołach powiatu rybnickiego. Rodowity Irlandczyk wpro-wadził niezwykłą atmosferę, wykonując przy akom-paniamencie gitary kilka charakterystycznych dla swego kraju piosenek. Wśród nich znalazła się m.in. pieśń będąca symbolem irlandzkiej diaspory rozsia-nej w rożnych częściach świata - utwór „Danny boy”, bo o nim mowa, odśpiewany został na dwa głosy główną organizatorką - Iloną Bazan. Ważnym punk-tem programu był też wykład Dyrektora Muzeum w Wodzisławiu Śl. p. Sławomira Kulpy, który, anali-zując zabytki archeologiczne, rozważał, jak szeroko obecna była kultura Celtów na ziemiach polskich.

11

Page 12: Komitywa nr 5
Page 13: Komitywa nr 5

Postanowiliśmy stworzyć w naszej gazetce zupełnie nowy dział. Chcielibyśmy przedstawiać w nim syl-wetki zwykłych ludzi, wpisując je w ich codzienne czynności, zajęcia, obowiązki. Jak się okazuje, to co na pozór wydaje się nam zwczajne, mało interesujące i przyziemne, przy bliższym przyjrzeniu się, staje się

czasem materiałem na niezwykły artykuł, pozwalający szerzej spojrzeć na problemy i życie drugiego człowieka. Wydaje się, że z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w przypadku pierwszej części cyklu - poniż-szy tekst prezentuje jeden dzień z życia ratownika medycznego. Dzięki ciekawej formie możemy podpatrzeć, jak wyglądają codzienne obowiązki pracownika pogotowia ratunkowego, mamy też okazję sprawdzić, z jakimi problemami zmagają się na co dzień ratownicy medyczni. Zachęcamy do wspólnego redagowania działu Dzień z życia ... Na pewno wielu z Was styka się na co dzień z ciekawymi ludźmi, których fragment życia warto byłoby przedstawić w naszym magazynie. A może Waszym najbliższym (rodzicom, rodzeństwu...) przydarzyła się w życiu niecodzienna, ekscytująca, mrożąca krew w żyłach sytuacja... Zapraszamy do współpracy!!!

Dzień z życia ratownika medycznego.

Początek służby

Dzień jak każdy... Przysze-dłem do szpitala, zabrałem swoją plakietkę i umundurowanie, na czarną bluzę w paski założyłem kurtkę z napisem „RATOWNIK MEDYCZNY”, na czarne bokserki wciągnąłem swoje służbowe czer-wone spodnie. Plakietkę z imie-niem i nazwiskiem przyczepiłem do swojej prawej piersi. Na koniec poprawiłem włosy, zwilżając je wodą. Mogłem przystąpić do pracy. Czas ruszyć dalej...

Przeszedłem na recepcję, by przekazać dyżurującej recepcjo-nistce, że w tym momencie zaczą-łem swój codzienny dyżur. Wysze-dłem na zewnątrz, spojrzałem na zachmurzone niebo, a w mojej gło-wie toczyło się milion myśli zwią-zanych z kolejnym dniem pracy... Jak wiadomo, każdy ma obawy, ja również mam, więc co dalej? Ruszyłem swoim normal-

nym krokiem na tył szpitala, gdzie znajdują się garaże, w których za-parkowane są karetki. Podszedłem do karetki oznaczonej symbolem „S-1”, wsiadłem i przywitałem się z moimi kolegami. Wyjechaliśmy na zewnątrz. Parkując niedaleko garażów, rozmawialiśmy o tym, jak spędziliśmy poprzedni dzień. Powolnym ruchem chwyciłem za radio, które wisi nad kierownicą, by skierować do centrali zapytanie o bieżące wydarzenia na terenie naszego miasta.

Pierwsze wezwanie, pierwsza pre-sja...

Podziwiając widoki przez szybę naszej karetki, czekałem na odpowiedź centrali na zada-ne wcześniej pytanie. Po chwili otrzymałem wiadomość, z której wynikało, że osoba mieszkająca w domku jednorodzinnym na obrzeżach miasta potrzebuje po-mocy medycznej.

Czym prędzej odpaliliśmy silnik i włączyliśmy sygnały dale-kobieżne, gdyż przy wyjeździe ze

szpitala znajduje się skrzyżowanie – nie chcemy powodować wypad-ków. Podczas gdy kolega prowadził karetkę, ja ponownie próbowałem skontaktować się z centralą, by do-wiedzieć się czegoś więcej na temat danego wezwania. Recepcjonist-ka przekazała nam informację, że osoba dzwoniąca pod numer 999, to 52-letnia kobieta z problemami serca, wszystkie podane przez nią objawy wskazywały na zawał mię-śnia sercowego. Spojrzałem na ko-legę, który znajdował się z tyłu ka-retki, widać było, że ledwo panował on nad swoimi emocjami, potrafił je jednak powściągnąć - zawał ser-ca to poważna sprawa, a na dojazd do obrzeży miasta potrzebowali-śmy co najmniej 7 minut. Obawia-liśmy się, że stracimy tę kobietę, jednak Jarek znalazł drogę, dzięki której dotarliśmy na miejsce w od-powiednim czasie. Czym prędzej wzięliśmy potrzebny sprzęt i we-szliśmy do mieszkania. W środku zastaliśmy kobietę, która wygląda-ła na wiek podany przez centralę, była bardzo osłabiona. Postanowi-liśmy przystąpić do działania, ko-lega wyjął strzykawkę i napełnił ją

13

Dzień z życia ratownika medycznego

Page 14: Komitywa nr 5

Adrenaliną z dodatkiem Amioda-ronu, ja zaś starałem się utrzymać stały kontakt z pacjentką. Kobieta była w domu sama, dowiedziałem się, że jej mąż zmarł przed dwo-ma laty na raka wątroby, który był w zaawansowanym stadium. Usta-liłem również, że pacjentka po-siada dwójkę dzieci, byli to dwaj pełnoletni mężczyźni, kobieta nie określiła jednak ich wieku, nie dowiedziałem się również, w jaki sposób można by się z nimi skon-taktować. Wziąłem przenośną krótkofalówkę, a następnie skon-taktowałem się z Jarkiem, który czekał na nas za kierownicą, po-prosiłem, by przyszedł do domu wraz z noszami. Spojrzałem na kobietę i zauważyłem, że powoli ją tracimy, był to dla mnie poważny cios, gdyż najważniejszą sprawą dla nas, ratowników, jest nieść po-moc drugiemu człowiekowi. Jarek wreszcie dotarł z noszami, szybkim ruchem, po odliczeniu do trzech, przenieśliśmy kobietę na nosze, a następnie przetransportowaliśmy ją do karetki.

Damian podłączył pacjent-kę do kroplówki i elektrod, by sprawdzić EKG oraz pracę serca. Chwyciłem szybkim ruchem za radio, by poinformować centralę o powrocie do szpitala wraz z po-szkodowaną.

Była zima, dokładniej sty-czeń, na drogach było bardzo śli-sko, jednak Jarek nie poddawał się i jechał czym prędzej do szpitala. Po chwili dowieźliśmy poszkodo-waną na oddział, gdzie czekało już na nią dwóch kardiologów wraz z dwiema pielęgniarkami.

Szczęśliwe zakończenie

Pacjentka została oddana w ręce lekarzy - przez chwilę mia-łem obawy, czy przeżyje kolejny

dzień, jednak kardiolodzy dawa-li jej szansę na przeżycie. Powol-nym krokiem wróciłem do karetki, przekazałem informacje związa-ne z pacjentką moim kolegom. Wziąłem głęboki oddech, wyjąłem z reklamówki śniadanie i ... spoj-rzałem na nie z wielkim zdziwie-niem. Moja dziewczyna zrobiła mi kanapki z kurczakiem, a ja jestem osobą, która nie lubi mięsa... cóż... wielka szkoda... No tak, może to śmieszne, ale drobne problemy po-zwalają nam zapomnieć o tych na-prawdę poważnych...

Alan Szatyło (we współpracy z Tomaszem

Mikułą)

14

Page 15: Komitywa nr 5
Page 16: Komitywa nr 5

Wywiad z zastępcą dyrektora Zespołu Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl.

Być może nie wszyscy jeszcze wiedzą, że jeden z dyrektorów ZST, szanowany i lubiany przez młodzież i pracowników szkoły wicedyrektor – Czesław Rychlik – obchodził w bieżącym roku szkolnym okrągłą rocznicę. To właśnie na rok 2012 przypadło czterdziestolecie pracy

zawodowej jednego z naszych głównodowodzących. Z tej okazji właśnie zapraszamy do przeczytania wywiadu z Panem Czesławem, który przeprowadziły Martyna Banach i Aneta Lenarcik.

Aneta Lenarcik i Martyna Banach: Ile lat uczy Pan w naszej szkole?

dyrektor Czesław Rychlik: 1 września 1972 roku (bezpośrednio po studiach w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie) rozpocząłem pracę w Ochotniczym Hufcu Pra-cy (gdzie pełniłem funkcję zastępcy komendanta) i Zasadniczej Szkole Budowlanej. W roku 1982 zostałem powołany na stanowisko wicedyrek-tora szkoły, do dziś pełnię tę funkcję, tak więc w ZST pracuję już czterdziesty pierwszy rok.

A.L. i M.B.: Więcej czasu poświęca Pan na pracę jako nauczyciel czy jako dyrektor?

d. C. R.: Nauczyciel - wice-dyrektor przydzielonych ma sześć godzin dydak-tycznych tygodniowo, do których dodać należy go-dziny nadliczbowe, czyli w sumie około dziesięciu godzin wychowania fi-zycznego tygodniowo. Z funkcją wicedyrektora wiąże się nieunormowa-

16

Page 17: Komitywa nr 5

ny czas pracy, można powiedzieć, że wg potrzeb to nieraz 24 godziny na dobę.

A.L. i M.B.: Czyli może się Pan speł-niać również w roli nauczyciela?

d. C. R.: Zdecydowanie. W pierw-szych latach mojej pracy mia-łem bardzo trudne warunki, gdyż szkoła mieściła się w bara-ku (przy ulicy Wojska Polskiego) i pozbawiona była sali gimnastycz-nej. Korzystaliśmy dorywczo z sali i obiektów SP Nr 3. Ale już wtedy praca z młodymi ludźmi ogrom-nie mnie fascynowała. Każdą wol-ną chwilę spędzałem z uczniami, aby jak najlepiej ich przygotować do zawodów. Mój upór i zaanga-żowanie nauczycieli wychowani fizycznego i uczniów - sportow-ców pozwalały osiągać bardzo znaczące sukcesy – docieraliśmy aż do Mistrzostw Polski w Spar-takiadach Szkół Budowlanych. W 1974 roku przeprowadziliśmy się na ulicę Pszowską i rozpoczęła się budowa obiektów sportowych : boiska do piłki nożnej, bieżni i urządzeń lekkoatletycznych, asfaltowych boisk do piłki ręcz-nej, piłki siatkowej i koszykowej. Wszystko robiliśmy sami, począw-szy od drenażu, niwelacji terenu,

po sianie trawy i jej koszenie. Była to niesamowicie ciężka praca, ale niosła podwójną satysfakcję. An-drzej Jędrysik, Krzysztof Małek, śp. Krystian Swoboda i ja tworzyliśmy dobrze rozumiejący się kolektyw. W sporcie staliśmy się potęgą na skalę województwa i kraju. Potem nastał czas „nowości”. Wspólnie z ówczesnym Dyrektorem Ry-szardem Zawadzkim i Krystyną Rek wyszliśmy z propozycją zbu-dowania obiektu z prawdziwe-go zdarzenia. W 2005 roku, przy wydatnej pomocy Starostwa Po-wiatowego i Pani Ireny Pierchały (radnej Sejmiku Wojewódzkiego), złożyliśmy projekt, który zyskał uznanie Urzędu Wojewódzkie-go. W 2007 roku otwarty został kompleks sportowy i od tego cza-su ”młodzi” nauczyciele wycho-wania fizycznego kontynuują do-brą passę osiągnięć sportowych, tym razem w ramach rozgrywek Szkolnego Związku Sportowego. W międzyczasie powstały też bo-isko do piłki plażowej i strzelnica. Jestem spokojny o przyszłość szkoły i osiągnięcia sportowe naszych uczniów.

A.L. i M.B.: Czy na przestrzeni tych wszystkich lat zauważył Pan jakieś zmiany, jeżeli chodzi o zachowanie bądź postawę uczniów?

d. C. R.: Ciągle bardzo wyso-ko oceniam młodych ludzi, ich zaangażowanie, podejście do obowiązków. Jestem dumny, że było i jest mi dane pracować z super nauczycielami, dyrekcją, pracownikami i uczniami. Dużą satysfakcję daje mi również roz-wiązywanie trudnych sytuacji wychowawczych. Efekty mojej pracy były szczególnie widocz-ne podczas spotkania z absol-wentami w związku z 50-leciem szkoły – usłyszałem wtedy wiele miłych słów, podziękowań, było też mnóstwo wspomnień. Warto

dodać, że dwaj moi wychowan-kowie: Sławomir Kicka i Ryszard Popardowski są nauczycielami w naszej szkole.

A.L. i M.B.: Co robi Pan w wolnym czasie?

d. C. R.: Dużo czasu spędzam w szkole. Mam dwie miłości: największą jest rodzina, a zaraz za nią szkoła. Ja bez szkoły nie mogę żyć. Jestem tu codziennie. Przychodzę o 4:30, korzystam z basenu, siłowni, bieżni, od 6.00 do 14.00 pracuję, potem mały od-poczynek, wizyta na Ośrodku Sportowym. Do tego wszystkie-go dochodzą jeszcze obowiązki Radnego Rady Miasta, praca na działce, prasa, lektura, Internet, TV , itp. Mogę Wam powiedzieć, że pracując czterdzieści jeden lat, w zeszłym roku pierwszy raz by-łem na zwolnieniu lekarskim. Jest to chyba zasługa tego, że prowadzę sportowy, higieniczny tryb życia, ale duży wpływ na mnie ma też atmosfera tej szkoły. Zawsze do pracy przychodzę z wielką chęcią, radością.

A.L. i M.B.: Ma Pan bardzo ciekawy grafik.

d. C. R.: Powiem szczerze, ta szkoła to jest moje życie. Wiele zawdzię-czam tej szkole, ale wiele też staram się dawać od siebie. Teraz mam przyjemność pracować z dyrekto-rem Pieczką, który jest młodszym dyrektorem, ale współpraca układa się nam bardzo dobrze. Ma troszkę inne spojrzenie na oświatę, ja zaś mam doświadczenie, myślę, że się nieźle wzajemnie uzupełniamy.

A.L. i M.B.: Czyli jest Pan dumny ze swojej pracy?

d. C. R.: Jestem bardzo dumny, Trudno będzie przetrwać pierw-sze dni na emeryturze bez atmos-

17

Page 18: Komitywa nr 5

fery tej szkoły, koleżanek i kole-gów, uczniów. Myślę jednak, że moje pozytywne myślenie, chęci do działania spożytkuję właściwie.

A.L. i M.B.: Będzie Panu brakować uczniów?

d. C. R.: Na pewno. Uczę teraz pierwszą klasę i powiem wam szczerze, że zawsze czekam na spotkanie z uczniami. Widzę, że przychodzą na moje lekcje chęt-nie, mają do mnie zaufanie. To jest niesamowita sprawa, że 100% chłopców systematycznie ćwiczy na lekcjach. Moim zadaniem nie jest wycisnąć z nich ostatnie poty, tylko nauczyć ich pewnych nawy-ków, uprawiania sportu, szacunku do kolegów, żeby ruch sprawiał im przyjemność nie tylko w okresie

szkolnym, ale również w dorosłym życiu. A.L. i M.B.: Chce Pan w każdego ucznia wszczepić miłość do sportu?

d. C. R.: Tak. Jestem przekonany, że równomiernie z rozwojem umy-słowym musi iść rozwój fizyczny. Jeśli jedna sfera zostaje zachwiana, druga też nie jest w stanie funkcjo-nować dobrze. To musi się równo-ważyć. Wizja mojej pracy to: wszech-stronny i harmonijny rozwój psy-chofizyczny uczniów i wychowa-nie do zdrowego i twórczego życia w młodości i w wieku dojrzałym.

Wywiad przeprowadziły Aneta Lenarcik i Martyna Banach

18

Page 19: Komitywa nr 5

Sara Drescher: Jak to się stało, że zacząłeś trenować szermierkę?

Mateusz Rok: Przez przypadek. Miała to być dla mnie kara za nieodpowiednie zachowanie na lekcji wychowania fizycznego, miałem wtedy 12 lat. Na szczę-ście sport, który miał być dla mnie karą, okazał się nagrodą.

S.D.: Szermierkę traktujesz bar-dziej jako hobby, czy planujesz związać z nią swoją przyszłość?

M.R.: Jest to dla mnie hobby, gdy pójdę na studia, nie będę

miał już tyle czasu na treningi.

S.D.: Jakie są Two-je największe osiągnięcia?

M.R.: Przede wszystkim od 2010 roku należę do kadry narodowej, mam też na koncie medale mi-strzostw Polski – indywidualnie, w kategorii do lat 20 oraz drużynowo zdobyłem brązowe medale. Zają-łem także trzecie miejsce na Ogól-nopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, brałem udział w Mistrzostwach Europy w Klagenfurcie, Mistrzo-stwach Świata w Jordanii oraz wiele razy w zawodach Pucharu Świata.

S.D.: Co szermierka zmie-niła w Twoim życiu?

M.R.: Ten sport w dużej mierze ukształtował moją osobowość, wpływał na moje decyzje. Dzię-ki szermierce poznałem mnóstwo wspaniałych osób oraz zwiedzi-łem wiele pięknych miejsc, któ-rych zapewne nie miałbym okazji odwiedzić gdyby nie ten sport.

Wywiad przeprowadziłaSara Drescher

Wywiad z Mateuszem Rokiem – uczniem klasy sportowej liceum ogólnokształcącego ZST od-noszącym sukcesy sportowe na arenie ogólnopolskiej i międzynarodowej. Mateusz Rok, uczeń klasy maturalnej III Liceum Ogólnokształcącego z oddziałami sportowymi im. rtm. Witolda

Pileckiego w Zespole Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śl., zajął drugie miejsce w tegorocznych Druży-nowych Mistrzostwach Polski Juniorów w szpadzie mężczyzn, które odbyły się styczniu 2013 r. w Gliwicach. Warto przypomnieć, że Mateusz, jako członek kadry narodowej szpadzistów, reprezentował nasz kraj w zawodach międzynarodowych, wielokrotnie zdobywał punktowane miejsca w Pucharze Świata w szpadzie męż-czyzn, brał udział w Indywidualnych Mistrzostwach Polski oraz Drużynowych Mistrzostwach Polski Juniorów.

19

Wywiad z Mateuszem Rokiem

Page 20: Komitywa nr 5

Alan Szatyło: Witaj, mógłbyś na początku powie-dzieć coś o sobie?

Tomasz Mikuła: Witaj, jestem Tomasz Mikuła, ko-ledzy mówią mi po prostu Tomuś, mam 15 lat i od dwóch, trzech lat interesuję się medycyną. Wiem, jestem jeszcze młody, ale każdy zaczyna robić coś co kocha w odpowiednim czasie. Jestem osobą, któ-ra dopiero uczy się zawodu ratownika medyczne-go. Obserwuję pracę doświadczonych ratowników i czasami pomagam im również aplikować leki, za-kładać wenflony.

A.S.: Masz 15 lat, ale czy przypadkiem już teraz w jakimś stopniu nie możesz nazwać się ratownikiem medycznym? W końcu oficjalnie jesteś pracowni-kiem w służbie zdrowia, czy nie tak?

T.M.: Trudno nazwać się w takim wieku pełnopraw-nym pracownikiem – stać się nim można, kończąc 18 lat. W pewnym sensie angażuję się w pracę szpi-tala i, można powiedzieć, jestem małą iskierką służ-by zdrowia, która błyska, pomagając na przykład na izbie przyjęć.

A.S.: Czyli jesteś kimś w rodzaju... stażysty ?

T.M.: Zgadza się.

A.S.: Okay, pewnie nie zawsze jest różowo, nie masz łatwiej niż reszta i nieraz spotkałeś się z... trudniej-szymi przypadkami. Czy możesz o jakimś nieco opo-wiedzieć? Może o czymś, z czym nie spotyka się na co dzień normalny piętnastolatek?

T.M.: Myślę, że normalny piętnastolatek nie ob-serwuje na co dzień bólu rodziny żegnającej się z naszym pacjentem. Czasami widzimy małe dzie-ci, niemające 6 lat, które podchodzą i mówią do tatusia: “Proszę wróć…” Nie jest to łatwy zawód... Musimy spokojnie spoglądać na cierpienie rodziny. Wiele razy wzruszyłem się, gdy osoba umierająca

powracała do życia dzięki naszemu zespołowi.

A.S.: Dobra, idźmy nieco wstecz, jak to wszystko tak naprawdę się zaczęło? Byłeś młodszy i powiedziałeś “chcę być ratownikiem!” ?

T.M.: Do tego zawodu zbliżyłem się dzięki mamie - moja kochana mamusia jest już po trzech zawałach mięśnia sercowego, był to dla mnie przed trzema laty wielki cios. Widziałem mamę wyjeżdżającą z mieszkania na noszach. Widziałem też wspaniałą pracę niezwykłych ludzi, jakimi są lekarze i ratow-nicy medyczni. Pomyślałem, że muszę nabrać co nieco doświadczenia, by w przyszłości móc poma-gać mojej mamie, zajmować się nią. Na początku było trudno, malutki, drobny człowieczek próbują-cy przyswoić wiedzę z zakresu liceum, ale dawałem radę.

A.S.: Powiedziałeś właśnie “próbujący przyswoić wiedzę z zakresu liceum” ? Co można przez to rozu-mieć?

T.M.: Wiedza, którą zdobywałem przez ostatnie lata, była typowa dla kierunku ratownik medyczny w klasie policealnej. Na początku, wiadomo, uczy-łem się pierwszej pomocy, czyli RKO, jak popraw-nie ułożyć poszkodowanego, potem wchodziłem w kolejne, bardziej złożone problemy, czyli jakie leki stosować, jakimi pojęciami można „skrócić” diagnozę. Nie żałuję tego, że wybrałem ten właśnie kierunek rozwoju.

A.S.: Zakładam więc, że z biologii masz na koniec 6? :)

T.M.: Z biologii i chemii.

A.S.: W porządku, idąc dalej tym tropem, powiedz, czy miałeś sytuację, kiedy to starszy ratownik, czy ktoś wyższego stopnia nie miał racji i z ciężkim bó-lem musiał stwierdzić, że to Ty byłeś tym, który się

20

Wywiad z Tomaszem Mikułą

Page 21: Komitywa nr 5

nie myli ?

T.M.: Raz była sytuacja, kiedy to ja pouczyłem osobę starszą ode mnie o 20 lat, a rangą wyższą o trzy stopnie. Dostałem również wyróżnienie za uratowanie życie pewnej kobiecie. W szpitalu ra-townik miał podać kobiecie morfinę ze względu na to, że była po operacji brzucha. Ratownik nabrał za dużo, cudem zauważyłem ten moment i krzykną-łem: “Hej, za dużo nabrałeś, zmniejsz”, no i dzięki mnie tak się to potoczyło. Raz również przełożony stwierdził, że jestem wyjątkowo mądry jak na swój wiek i „przebijam” niejednego ratownika medycz-nego.

A.S.: Mówi się.... za “mundurem panny sznurem”, może i sprawdzi się “za fartuchem panny sznurem”? Nie miałeś nietypowych doświadczeń jeżeli o to cho-dzi?

T.M.: Raczej nie miałem, choć jedna kobieta zwró-ciła na mnie uwagę...

A.S.: W porządku, jesteś, jak to już umownie nazwa-liśmy, “stażystą”, dobrym uczniem z przedmiotów powiązanych z medycyną, wyróżniasz się jako ra-townik, ale czy myślałeś, co będzie potem? Masz za-miar rozwijać się w tym kierunku? Z ratownictwem medycznym wiążesz swoją karierę zawodową? Czy może to przystanek do innego i ciekawszego zawo-du?

T.M.: Szczerze powiem, że ostatnio byłem na dniach seminaryjnych w Wyższym Se-minarium Duchownym, bo w wolnym czasie jestem ministrantem w moim kościele, myślałem nawet o tym, by zo-stać księdzem, ale zdecydowałem jed-nak, że swoje życie w stu procentach poświęcę ratownictwu medycznemu.

A.S.: A to ciekawe... ale w międzycza-sie wpadło mi do głowy inne pytanie, a mianowicie, czy ta kobieta, o której wspomniałeś, to Twoja yyy... “dama ser-ca”? :)

T.M.: Dobre określenie, myślę, że tra-fiłem na tę jedyną damę mego serca, jak to określiłeś, ma na imię Kasia i bardzo ją kocham. Zresztą, jeżeli ko-

goś bardzo ja chcę kochać, to wpierw ja muszę być kochany przez kogoś. Kasia jest dla mnie wszyst-kim i myślę, że to poważny związek, który przetrwa próbę czasu.

A.S.: A co Katarzyna myśli o Twoim upodobaniu do medycyny ?

T.M.: Jest bardzo zadowolona z tego, że pragnę po-magać każdemu człowiekowi, bo to mój cel - rato-wanie każdego ludzkiego serca, nieważne czy do-brego, czy złego, każde zasługuje na życie.

A.S.: Dziękuję Ci za te kilka zdań o sobie, o tym co robisz, a także o niektórych szczegółach z Twojego życia, o których mogłeś dla nas wspomnieć, może chciałbyś coś powiedzieć na koniec od siebie ?

T.M.: Chciałbym powiedzieć, że jeżeli widzimy ja-kiś wypadek, czy też nawet ktoś z naszej rodziny źle się czuje, nie bójmy się wykręcać numeru 999 i zaj-mować linię, nasza centrala przyjmie każde zgło-szenie, można również zadawać pytania. :)

Wywiad przeprowadziłAlan Szatyło

21

Page 22: Komitywa nr 5
Page 23: Komitywa nr 5

Wywiad z panem Waldemarem Olszewskim – organi-zatorem i pomysłodawcą stażu

Wiktoria Krawiec i Angelika Rutkowska: Co skłoniło Pana do organizacji projektu?

Waldemar Olszewski: Zawsze marzyłem o odwie-dzeniu Irlandii Północnej. Podobała mi się przede wszystkim kultura kraju, który w jakiś sposób po-dzielony jest pomiędzy ludność irlandzką a Anglików. Szlaki przetarła moja żona, która jako pierwsza wyje-chała na taką praktykę. Zapoznała mnie z ludźmi od-powiedzialnymi za cała otoczkę związaną z realizacją projektu. Zaczynając od prowadzenia kursów języko-wych, kończąc na wycieczkach oraz praktykach zawo-dowych, które są organizowane na miejscu.

W.K. I A.R: W jaki sposób rozwiązana została kwestia zakwaterowania? Gdzie spali uczniowie?

W.O.: Mogliśmy skorzystać z zakwaterowania u rodzin irlandzkich, jednak wybrałem inne rozwiązanie, po-nieważ chcieliśmy mieć uczniów cały czas pod opieką. Za środki przeznaczone na utrzymanie wynajęliśmy trzy domy w ścisłym centrum Derry. Mieszkaliśmy

23

Uczniowie klas informatycznych zdobywają Zieloną Wyspę

W bieżącym roku szkolnym ruszył pionierski program, który umożliwił naszym przyszłym informa-tykom odbycie miesięcznego stażu zawodowego w Irlandii Północnej. Organizatorem praktyk oraz pomysłodawcą całego przedsięwzięcia był nauczyciel informatyki Zespołu Szkół Technicznych

w Wodzisławiu Śl. - pan Waldemar Olszewski. Nasz pedagog napisał program, który zaakceptowany został przez Agencję Narodową i wraz z nauczycielami zaangażowanymi w zajęcia przygotowawcze wdrożył go w życie, wyjeżdżając na czterotygodniową praktykę do miasta Derry. Dziewiętnastu uczniów klas informatycznych wraz z czterema opiekunami w listopadzie 2012 r. wyjechało do odległej Irlandii Północnej, by za granicami naszego państwa zdobywać doświadczenie zawo-dowe oraz rozwijać umiejętność posługiwania się językiem obcym (poza p. Olszewskim nad grupą opiekę sprawowali również: p. Bożena Polkowska, p. Ilona Bazan oraz p. Tomasz Kowalik). Jak wyglądał ich pobyt w Derry i jak wspominają swój pierwszy tego typu wyjazd, dowiecie się, czytając poniższe wywiady i artykuły. Zachęcamy do lektury!

Page 24: Komitywa nr 5

w osobnych pokojach, mieliśmy jednak pełny prze-gląd sytuacji. Byliśmy otwarci na wszelkie problemy naszych podopiecznych, mogli oni w każdej chwili przyjść do nas i porozmawiać.

W.K. I A.R: Jak wyglądały praktyki?

W.O.: W kwestii praktyk wyglądało to następująco. Założyliśmy sobie, że uczniowie będą odbywać prak-tyki w miejscach, w których będą mieli do czynienia

z urządzeniami, które związane są z ich profilem kształcenia i przyszłym zawodem. Były to zazwyczaj firmy, sklepy (w przypadków 3 chłopców), również punkty doradztwa klientowi. Trzech uczniów trafiło do instytucji, która nas przyjęła, gdzie zajmowali się oni projektowaniem grafiki. Instytucją goszczącą nas było North West Academy.

W.K. I A.R: Czym zaskoczyła Pana Irlandia?

W.O.: Ocierając się o irlandzko-angielską codzienność (bo możemy tutaj mówić o zlepku dwóch kultur, które w jakiś sposób walczą ze sobą), dostrzega się niesa-mowitą radość na twarzach Irlandczyków. Wyobraźcie sobie, że Walia i Szkocja posiadają swo-

ją flagę, Anglia posiada swoją flagę, nawet Wyspy Owcze, będące częścią Zjednoczonego Królestwa, także, a Irlandia Północna nie, przynajmniej oficjal-nie. Owszem, nieoficjalnie jest to biała flaga z czerwo-nym krzyżem, często błędnie kojarzonym z krzyżem św Jerzego. Jest to bardzo ciekawy kraj, jeśli chodzi właśnie o kulturę, który gospodarczo niestety stoi coraz go-rzej.

W.K. I A.R: Gdyby miał Pan podać dwa miejsca, które warto odwiedzić. Jakie byłyby to miejsca?

W.O.: Interesującym miejscem, jeżeli chodzi o jego budowę, są Klifowe wybrzeża Oceanu Atlantyckiego. Drugim takim miejscem jest Grobla Olbrzyma, ory-ginalna formacja skalna, składająca się z bazaltowych kolumn. Często towarzyszyła nam tęczą, jak wiado-mo, Irlandczycy wierzą, że na końcu tęczy znajduje się kocioł ze złotem (ze śmiechem).

W.K. I A.R: Jacy są Irlandzcy?

W.O.: Są to bardzo gościnni, serdeczni ludzie. Byliśmy świadkami sytuacji, kiedy, mając zielone światło, kie-rowcy zatrzymali się, aby przepuścić kobietę, która niosła zakupy. Posiadają poczucie humoru i są bardzo otwarci .

Na zakończenie: poznałem pewnego człowieka - sir Brendana Wilkinsona, był pracodawcą jednego z naszych uczniów. Został odznaczony Orderem Im-perium Brytyjskiego przez Elżbietę II. Medal otrzy-mał za zasługi związane z pracą z więźniami, trudną młodzieżą, osobami niepełnosprawnymi. Jest to oso-ba, która przez życie nie była rozpieszczana, pochodzi z bardzo biednej rodziny. To właśnie dzięki ciężkiej pracy i pomocy niesionej innym został wyróżniony takim odznaczeniem. Sam musiał wiele przeżyć, aby dojrzeć do niełatwych decyzji. Wykształcenie zdoby-wał jako dojrzały człowiek. Był on zachwycony pracą z naszymi uczniami.

Wywiad przeprowadziłyWiktoria Krawiec i Angelika Rutkowska

24

Page 25: Komitywa nr 5

Sara Drescher i Aleksandra Łącka: Co najbardziej po-dobało się Wam podczas pobytu w Irlandii?

Grzegorz Nowakowski: W moim przypadku najbar-dziej podobali mi się ludzie. Mieszkańcy Irlandii byli bardzo mili, życzliwie nastawieni do przypadkowo napotkanych ludzi, a szczególnie do obcokrajowców.

Szymon Froncek: Mnie bardzo podobał się styl życia Irlandczyków. Tam nikt się nie spieszy tak jak u nas, życie płynie dużo wolniej.

S.D. i A.Ł .: Jak wyglądał Wasz dzień?

G.N.: Nasz dzień zaczynaliśmy o godzinie 8, o tej go-dzinie mieliśmy śniadanie, a po śniadaniu chwilę wolnego. Praktyki zaczynały się o 10.00 , a kończyły o 16.00…

S.F.: O 17.00 wszyscy zbieraliśmy się i szliśmy na

wspólną kolację. Po kolacji mieliśmy czas wolny, mo-gliśmy wtedy pozwiedzać miasto lub iść na zakupy.

S.D. i A.Ł.: A co z zakwaterowaniem?

G.N.: Mieszkaliśmy w dwóch kamienicach po 3, 4 lub 5 osób na piętro. Na każdym piętrze były sypialnie, salon, łazienka i kuchnia.

25

Wywiad z Grzegorzem Nowakowskim i Szymonem Fronckiem

Page 26: Komitywa nr 5

S.D. i A.Ł.: Jak wyglądała Wasza praca?

S.F: Na praktyki dojeżdżaliśmy busami lub szliśmy pieszo. Praktyki odbywały się w różnych miejscach rozsianych po całym mieście. Ciekawe było to, że nie-którzy z nas w pracy trafiali na naszych rodaków.

G.N.: Ja na przykład miałem praktyki na świetlicy, gdzie odbywały się spotkania dla dzieci oraz osób starszych. Na praktyce byłem sam, więc z językiem angielskim byłem zdany sam na siebie... Na potrzeby świetlicy musiałem też stworzyć bazę danych, co było dla mnie ciekawym, ale i wymagającym zadaniem.

S.F.: Mieliśmy dwie wycieczki. Pierwsza z nich odby-ła się w pierwszy weekend naszego pobytu w Irlandii. Autobus przewiózł nas przez Belfast - mieliśmy okazję zobaczyć jego najciekawsze miejsca.

G.N.: Druga wycieczka to wyjazd na Groblę Olbrzy-ma. Są to sześciokątne, bazaltowe skały na północ-nym wybrzeżu. Co ciekawe, na wycieczki jeździliśmy z grupą z Dąbrowy Górniczej.

S.D. i A.Ł.: Poznaliście jakieś grupy z innych państw?

G.N.: Oczywiście! Mieliśmy nawet spotkanie integra-cyjne, na którym każda z grup musiała przygotować jakąś potrawę związaną z ojczyzną.

S.F: Nasza grupa przygotowała bigos, dzięki które-mu wygraliśmy konkurs na najsmaczniejszą potrawę. Bardzo smakowały nam też lasagne.

S.D. i A.Ł.: Poznaliście jakieś ciekawe osoby?

G.N: Moim szefem był były więzień. Za kratki trafił on za poglądy polityczne, tzn. chciał, by Irlandia odłączy-ła się od Wielkiej Brytanii. Gdy ostatnio w Palestynie wybuchły walki, mój szef popłynął wspomóc humani-tarnie ludzi poszkodowanych w walce o wolność.

S.D. i A.Ł.: Czy pojawiło się tam coś, co Was zaskoczy-ło?

G.N.: Tak! Po centrum miasta jeździł święty Mikołaj rozdający prezenty.

S.F.: Dużo wcześniej niż w Polsce pojawiły się tam też ozdoby świąteczne.

S.D. i A.Ł.: Co dał Wam ten wyjazd?

S.F.: Przede wszystkim nauczyliśmy się lepiej posługi-wać językiem angielskim.

G.N: Nauczyliśmy się także samodzielności, zdoby-liśmy spore doświadczenie oraz poznaliśmy nowych ludzi, a z częścią z nich dalej utrzymujemy kontakt.

Wywiad przeprowadziłaSara Drescher i Aleksandra Łącka

26

Page 27: Komitywa nr 5

27

pojechał ktoś, kto na co dzień pra-cuje z młodzieżą oraz spotyka się z różnymi problemami, z którymi borykają się młodzi ludzie. Jestem bibliotekarką z trzydziestoletnim stażem pracy oraz kuratorem, po-myślałam więc, że będę mogła słu-żyć pomocą i radą innym nauczy-cielom.

J.K i W.K.: Co myślała Pani o Ir-landii przed wyjazdem na mie-sięczne praktyki?

PP: Irlandia to kraj, o którym prak-tycznie zupełnie nie myślałam. Tamte tereny nigdy mnie turystycz-nie nie interesowały. Sądziłam, że skoro wyjazd jest w listopadzie, to dodatkowo będzie problem z pogodą.

J.K. i W.K.: Jak bardzo zmieniło się Pani zdanie na temat Irlandii?

PP: Irlandia to bardzo interesujący i bardzo przyjazny dla Polaków kraj. Jak już wcześniej wspomnia-łam, nie wiedziałam o nim zbyt dużo, moja opinia, jak się okazało, była bardzo powierzchowna. Pod-czas pobytu na Zielonej Wyspie sporo dowiedziałam się o proble-mach mieszkańców tego państwa - wszędzie widoczne były podzia-ły między kościołem katolickim a kościołem anglikańskim.

J.K. i W.K.: Co zachwyciło Panią w Irlandii?

PP: Najbardziej zachwyci-li mnie ludzie - ich otwartość i serdeczność. Mieliśmy mnó-stwo okazji, by nawiązać kontakt

Joanna Kutarba i Wiktoria Krawiec: Skąd wzięła się decyzja o Pani wyjeździe do Irlandii?

Pani Polkowska: Dla mnie ten wyjazd był dużym zaskoczeniem, dla-tego że nie spodziewałam się zaproszenia do udziału w tym projekcie. Jednak pewnego dnia zadzwonił do mnie Pan Olszewski. Poprosiłam o trochę czasu na zastanowienie. Stwierdziłam, że dobrze by było, gdyby

Wywiad z Panią Bożeną Polkowską

Page 28: Komitywa nr 5

z miejscową ludnością, wystarczyło wyjść z domu na ulicę, rozejrzeć się, uśmiechnąć i już można było porozmawiać z robotnikiem budowlanym, policjan-tem, uczniem wracającym ze szkoły, czy pastorem z pobliskiej katedry św. Columba lub zwyczajnym drobnym pijaczkiem, który po krótkiej rozmowie okazał się znawcą Krakowa, dawnym ,,bywalcem” Teatru Starego. Listopadowe ulice Londonderry tęt-niły życiem i muzyką, a Irlandia rzeczywiście oka-zała się „Zieloną Wyspą”, jak często bywa określana.

J.K. i W.K.: Co może nam Pani powiedzieć o mie-ście, w którym mieszkaliście?

PP: Miasto, którego pierwotna nazwa brzmi: Derry, jest ciekawą mozaiką narodowościową - w 1611 roku zostało zasiedlone przez protestantów z Londynu i zmieniono jego nazwę na Londonderry. Nazwa ta, zgodnie z zaleceniami rządu brytyjskiego, jest nazwą oficjalną i widnieje na wszystkich brytyjskich mapach. W 2003 r. zdominowane przez katolików władze mia-sta rozpoczęły proces powrotnej zmiany nazwy mia-sta na Derry, co jest przedmiotem sporu. Protestancka część społeczności operuje wyłącznie nazwą London-derry. Jednak media na przemian używają nazw Der-ry i Londonderry.

28

Page 29: Komitywa nr 5

J.K. i W.K.: A jakieś ciekawostki na temat tego mia-sta?

PP: W 1689 r. protestancką ludność Londonderry za-atakowała armia katolicka - mieszkańcy odparli atak dzięki mocnym murom obronnym otaczającym mia-sto. Wydarzenie to jest corocznie upamiętniane przez marsze protestantów, prowokujące konflikty z kato-likami. My na szczęście nie byliśmy bezpośrednimi świadkami takich zdarzeń . Widzieliśmy marsze orga-nizowane na znak poparcia dla Palestyny.

J.K. i W.K.: Młodzież opowiadała o kilku różnych wycieczkach, , co może nam Pani powiedzieć na te-mat miejsc, które miała Pani okazję zobaczyć?

PP: Pierwsze miejsce, o którym muszę wspomnieć, to Grobla Olbrzyma (także: Droga Olbrzymów, ang. Giant’s Causeway, irl. Clochán na bhFómharach) – oryginalna formacja skalna na wybrzeżu Irlandii Pół-nocnej. Składa się z około 37 tysięcy ciasno ułożonych kolumn bazaltowych, które uformowały się podczas erupcji wulkanicznej 50-60 mln lat temu. Cieszę się, że pogoda pozwoliła nam to zobaczyć, naprawdę sło-wami nie da się tego opisać. Z wybudowaniem tej Grobli wiąże się legenda, podobno została ona stwo-rzona przez olbrzyma Finn’a MacCumhaill’a. Odwiedziliśmy również Belfast- największe miasto Irlandii Północnej. Miejscem wartym zobaczenia jest na pewno dok, gdzie zbudowano słynnego Tita-nica oraz jego siostrzane okręty Britannic i Olympic. W tym mieście szczególnie można było odczuć na-pięcia właściwe dla tego regionu, zwłaszcza na obrze-żach, gdzie kilkumetrowe mury wyznaczają strefy wpływów katolików i protestantów.

J.K. i W.K.: Czy były jeszcze jakieś ciekawe przygody, o których chciałaby Pani wspomnieć?

PP: Owszem, były takie przygody. Pewnego dnia, wychodząc na ulice Londonderry, spotkaliśmy Ra-’ay Elwood’a - cenionego artystę, który wystawiał i sprzedał swoje prace w różnych miejscach w Irlandii Północnej, Kanadzie, USA i Australii. Podczas rozmo-wy okazał się skromnym człowiekiem, nie spodzie-waliśmy się, że spotkaliśmy międzynarodowej sławy artystę. Inną interesującą osobą, którą poznaliśmy w London-derry, był sir Brendan Wilkinson - odznaczony Or-derem Imperium Brytyjskiego pracodawca naszego ucznia. Wilkinson to niezwykły człowiek wyróżniony wspominanym orderem przez Elżbietę II za zasługi

w dziedzinie pracy z młodzieżą niepełnosprawną, więźniami, osobami w depresji i niedoszłymi samo-bójcami, a jednocześnie to starszy pan, którego ży-cie nie rozpieszczało - pochodził z nizin społecznych, bardzo ubogiej wielodzietnej rodziny i wyłącznie wła-sną pracą i poświęceniem dla innych zasłużył sobie na to wielkie wyróżnienie.

J.K. i W.K.: Gdy przyszła pora na powrót do Polski, jak wyglądało pożegnanie z mieszkańcami, z mia-stem?

PP: Kiedy żegnaliśmy się po miesięcznym pobycie, Irlandczycy okazywali nam wiele serdeczności. Wła-ścicielka baru , którą nazywaliśmy ,, Mamą z Bosto-nu”, obdarowała wszystkich kartkami z życzeniami świątecznymi, każdego, jak przystało na ,,mamę”, z czułością uściskała, przekazała życzenia dla rodzin, popłynęły również łzy wzruszenia... Nasz klarne-cista zagrał ważną dla Irlandczyków, chwytającą za serce pieśń pt. ,,Danny Boy” - ku naszemu zasko-czeniu z kuchni wyszła pani przygotowująca posiłki i zaśpiewała dla nas ten utwór. Podobnie było w re-stauracji, w której jedliśmy obiadokolacje, właściciel-ka przegotowała dla naszej młodzieży słodycze, kartki z życzeniami oraz polską muzykę, zadała sobie trud, aby sprawić im przyjemność. Wszyscy tego wieczoru starali się zbudować niezapomniany nastrój. Właści-cielka pozdrawiała chłopców w języku polskim, oso-biście dbała, aby niczego im nie brakowało.J.K. i W.K.: Dziękujemy Pani za wyczerpujący wy-wiad. Do zobaczenia.

Wywiad przeprowadziłyJoanna Kutarba i Wiktoria Krawiec

29

Page 30: Komitywa nr 5

Trudno wybrać ten jeden dzień, z perspektywy któ-rego można by w sposób

najpełniejszy nakreślić jak wyglą-dają kultura i społeczeństwo, a jed-nocześnie odnieść się do tego, co podobało mi się najbardziej. Mimo iż każde 24 godziny były do siebie podobne (nie wliczając weeken-dów), to jednak różniły się szcze-gółami. Jedne miały większą siłę oddziaływania, a inne mniejszą.

Poranek

Każdego ranka podej-mowałem walkę ze swoim łóżkiem, a właściwie z chęcią pozostania w nim. 1:0 dla mnie... więc te-raz czeka mnie poranna toaleta. A już za chwilę trzeba iść na śniada-nie do Boston Tea Party. Pierwszy posiłek jemy o 8:00. Ten niewielki lokal położony jest w Craft Vilage, czyli małym skansenie. Przechodzi się tam przez bramę przypomina-jąca wehikuł czasu, który cofa nas

o kilkaset lat. Wszystko zacho-wane zostało tutaj w starej za-budowie, w sklepach można znaleźć regionalne pamiątki, a restauracje przyciągają trady-cyjnym jedzeniem. Ale wróćmy do śniadania. Zwykle składa-ło się ono z płatków zbożowych z mlekiem, placków z dżemem (Ir-landczycy jedzą je z masłem) oraz kilku tostów. Bardzo brakowało mi polskiego pieczywa, ponie-waż Brytyjczycy przeważnie jedzą chleb tostowy. Na drogę dostałem drugie śniadanie, czyli tzw. lunch.

Droga do pracy

Później już z górki - na przystanek autobusowy, gdzie czekają na mnie Olek, Marcin i Michał, którzy pracują razem ze mną. Tutaj także są bouble-dec-ker’y (pietrowe autobusy), co jest ciekawą atrakcją dla przyjezdnych. Jadę do Newbuildings oddalonego 5 km od Derry, gdzie mieści się

Newbuildings Community Cen-tre. Jest to ośrodek, do którego społeczność tej wioski udaje się w różnych celach, np. poćwi-czyć na siłowni bądź wziąć udział w zajęciach matek z dziećmi. Podczas naszej pierwszej podró-ży tą linią nie wiedzieliśmy gdzie wysiąść. Spytałem więc kierow-cę, na którym przystanku należy wysiąść, aby dojść do centrum. Kierowca chyba nie zrozumiał, o co mi chodziło i nie wniósł do sprawy nic nowego, co mogłoby pomóc w naszej sytuacji. Wysiedliśmy na wskazanym przystanku, a kierowca pojechał dalej. Pięć minut później wracał tą sama drogą, a my ciągle tkwiliśmy na przystanku, próbu-jąc ustalić, gdzie jest to przeklęte centrum. Najwyraźniej zrozumiał, że jesteśmy nietutejsi, więc zatrzy-mał się, wysiadł i powoli, wyraź-nie próbował nam wytłumaczyć, gdzie mamy iść. Potwierdza to, iż ludzie w Irlandii Północnej są mili i przyjaźni, chociaż nie dla wszystkich (odsyłam do problemu walki protestantów z katolikami).

Obowiązki

Docieramy do celu. Naszym zadaniem było przygoto-wać prezentację oraz broszurę na temat zdrowego odżywiania się dzieci. Notatki same się nie zrobią, należało więc przeszukać źródła. Jako że czas na ukończenie tego za-dania określono na ok 3 tygodnie, nie spieszyło nam się specjalnie i często korzystaliśmy z zaplecza, jakie było do dyspozycji w ośrod-ku. Znajdowały się tam dobrze wyposażona siłownia, sala gimna-

30

Codzienność w Irlandii

Page 31: Komitywa nr 5

styczna oraz sala multimedialna. Nie wszyscy z projektu mieli się aż tak dobrze i musieli naprawdę ciężko pracować. O 13:35 mamy autobus więc trzeba się sprężać.

Popołudnie

Jesteśmy z powrotem w mieście i każdy udaje się do własnego mieszkania. Idę na London Street pod numer 14. Teraz mam chwilę na odpo-czynek, zakupy etc. Dochodzi 17, czas więc na obiadokolację. U Cheersa menu jak zwykle to samo: skrzydełka z kurczaka, pierś z kurczaka, hamburger, pizza, kul-ki risotto. Wszystko to z frytkami. Na deser: ciastko z kremem, mu-rzynek, lody, beza. Na rozmowach z kumplami upływa czas oczekiwa-nia na danie główne . Wracamy do mieszkania.

Wieczór Wieczorem czeka nas jesz-cze spotkanie w pubie zorganizo-wane przez North West Academy. Tematem przewodnim są potrawy europejskie, ponieważ spotykamy się tam z uczestnikami projektów z innych krajów, takich jak Włochy, Francja, czy Hiszpania. Pani Ba-zan wraz z panią Polkowską przy-

gotowały polski, tradycyjny bigos, który ostatecznie wygrał bitwę na najlepszą potrawę. Reszta wieczo-ru upłynęła na karaoke. Wszyscy wracamy do swoich pokoi, by tro-chę odpocząć, bo przed nami ko-lejny ciężki dzień

Szymon Froncek

31

Page 32: Komitywa nr 5
Page 33: Komitywa nr 5

Wynika więc z tego, że to nie my sami ograniczamy sie-bie, ale ogranicza nas otoczenie, państwo, szkoła, praca, właściwie wszystko w czym żyjemy. A jednak istnieją pewne ograniczenia, o któ-rych może nie decydujemy całko-wicie sami, ale mamy wielki wpływ na ich znaczenie w naszym życiu. Ograniczenia osobowości. Zastanawiam się, czy jest to właści-wie określenie, ale mam nadzieje, że śledząc moje dalsze przemyślenia, sami uznacie, że jest ono adekwat-ne do tego, o czym chce napisać.Myślę, ale, jak każdy, mogę się my-lić, że wszyscy posiadamy w sobie świadomość pewnego niezado-wolenia z własnej osoby, własne-go postępowania , wybranej drogi życiowej czy podjętych decyzji.Dusi nas szarość codzienności, bo każda czynność wygląda podob-nie, codziennie wracamy do tego samego domu, monotonią ataku-

je nas szkoła (u nas na szczęście zmieniają się chociaż dzwonki), nawet imprezy są takie same, bo w gruncie rzeczy bywamy na nich w jednym celu, w celu dobrej zabawy.Nie zauważamy tego, jak sami siebie ograniczamy, nie szuka-jąc czegoś nowego, innego, cze-goś co prawdopodobnie pozwoli, aby nasze życie nie było zwykłym życiem, tylko, żeby było naszym życiem, życiem, które chcemy przeżyć najlepiej jak potrafimy, tak jak sobie to wymarzyliśmy. Wydaje mi się, że głównym czynnikiem, który ogranicza nasze osobowości, sprawia, że zamykamy się na poznawanie nowych rzeczy, kultur, wartości, poglądów jest przede wszystkim konsumpcjoni-styczny tryb życia ludzi XXI wieku.Mass media, które nas otaczają, są jak pułapka, która staje się coraz mniejsza i nie pozwala nam na do-konanie czegoś w pełni świadomie,

z własnej woli, ale my jesteśmy już tak do tego przyzwyczajeni, że nawet nie opieramy się temu, bezrefleksyjnie pozwalamy, by ktoś podejmował decyzje za nas. Pozornie w większości jesteśmy na to obojętni, ale wszyscy w ja-kimś stopniu dążymy do usta-lonego ideału ludzkiej posta-wy, jaki narzucają nam media.Bo która kobieta nie chciałaby mieć figury jak modelka, cery jak kobieta z reklamy od odmładza-jącego kremu dostosowanego do wszystkich, którego działanie za-gwarantuje każdemu to, co kupując go, chce osiągnąć. Właśnie każda. I mogłabym przytaczać tutaj więcej przykładów, a reguła pozostałaby ta sama. Wszystko w dzisiejszym świecie jest dostosowane do każ-dego, każdemu pomaga, każdemu pozwala na dokonanie ustaleń, dla których nabywa daną rzecz, aby każdy postępował tak jak wypada

Na co dzień spotykamy się z wieloma ograniczeniami. Są one z jednej strony pewnymi wyznacznikami, które pomagają nam, kierują nas, ale z drugiej również tym, co nie pozwala nam na pełne doświadczenie tego, czego pragniemy. Ograniczenia są tak oczywiste w naszym życiu, że bardzo często o nich zapominamy,

nie myślimy o nich z codziennego przyzwyczajenia się do ustalonych, zaakceptowanych przez ogół zasad, reguł.

33

Ograniczenia osobowości

Page 34: Komitywa nr 5

postąpić. Oczywiście, nie mówię tutaj o ograniczeniach moralnych, wynikających z pewnych zachowań i odczuć właściwych każdej osobie.Kupujemy to, co kupują inni, w gruncie rzeczy nawet się zbyt-nio nad tym nie zastanawiając. Jak wszyscy, chcemy, żeby coś było tanie, dobre, a najlepiej dłu-gowieczne. A najgorsze jest to, że najczęściej nie zastanawiamy się, czy dana rzecz, np. film, spełnia nasze oczekiwania, czy kupując, a potem oglądając ten film, czu-jemy się naprawdę usatysfakcjo-nowani, czy był on dla nas choć małym powodem do radości, śmie-

chu, czy też po prostu kupiliśmy go, bo ktoś powiedział, że dobra obsada aktorska, że dobre efekty specjalnie i nie zastanowiliśmy się nad tym, jakie wymagania my sami postawimy temu filmowi. I tak ograniczamy się do tego, co wpy-chają nam i przedstawiają media. Do sztucznie wykreowanych gwiazd, popularnych piosenek, któ-re z jakiegoś powodu stały się mod-ne, choć sami nie wiemy dlaczego. Oczywiście, jest pewnie zakres kultury, z którego korzy-stanie przez ogół jest czymś do-

brym, wydaje mi się, pozytyw-nym dla każdego kto sięgnie po tę cześć kultury, jak np. literatura, jednak wszystko ma swoje wy-jątki i nie wszystko można trak-tować tak bardzo ogólnikowo.I nie chodzi mi tutaj o to, aby zwy-rokować, że coś odbierane dobrze przez wszystkich jest czymś złym, lecz, że raczej jest czymś ograni-czającym. Ograniczającym naszą osobowość, nasz gust muzyczny, nasz pogląd na świat, nasze zacho-wania, przyjęte przez nas zasady, jakimi chcielibyśmy się kierować. Następną rzeczą, jaka, wy-daje mi się, w wielkim stopniu

ogranicza nas i uniemożliwia po-znanie siebie, swoich upodobań jest najbliższe otocznie. Otocznie jest w jednym z aspektów naszym azylem, naszym małym światem, w którym czujemy się najbezpiecz-niej i możemy być tacy jacy chcemy, ale chyba nie do końca pozostaje-my w nim sobą. Dostosowujemy się do pewnych zwyczajów panują-cych w grupie i to też nie pozwala nam na swobodne działania w peł-nym zakresie naszych upodobań.Do tego dochodzi postawa typo-wa dla ludzi XXI wieku, szczegól-

nie dla współczesnej młodzieży - „nie obchodzi mnie zdanie in-nych”. Piękne słowa, które pozwa-lają na oszukiwanie innych jak i siebie. Nie obchodzi mnie zdanie innych, ale jednak postępuję po-dobnie, słucham podobnej muzyki i nie dzielę się zbyt często z innymi jakimiś osobistymi przeżyciami, odkryciami, tym co mnie zafascy-nowało, pozwoliło na spojrzenie na coś z trochę innej perspekty-wy. Wszyscy myślimy chyba, że nie warto. A warto, bo to pozwa-la nam na „wypełnienie” swojej osoby nowymi doświadczenia-mi, które zmieniają nas i nasze życie. Warto porozmawiać z kim o czymś, co wydaje nam się często bez sensu, bo może właśnie ta oso-ba spojrzy na to z innej strony i ta mała rzecz pozwoli jej na odkrycie czegoś nowego, co ją zainteresuje. Na koniec wypadałoby Was zachęcić do szukania czegoś inne-go, czegoś nieznajomego, tajemni-czego, czegoś, co będzie nasze, a nie „od wszystkich”. Czegoś, co pozwo-li nam na bycie jedyną wyjątkową jednostką, nie ulegającą ogółowi, ale zmieniającą ten ogół. Wbrew pozorom nie zrobię tego, bo jeśli mój krótki wywód, który wpadł mi do głowy przy jednej z najgorszych prac domowych - zmywaniu na-czyń - choć trochę Was poruszył, pobudził wasze szare komórki i wy-wołał przemyślenia w kontekście poruszonych wyżej problemów, to nie jest to wcale konieczne.

Julia Kasza

34

Page 35: Komitywa nr 5
Page 36: Komitywa nr 5

Moja historia z IEM’em zaczęła się dość dziwnie, otóż zo-stałem zaproszony na tę impre-zę w przeddzień tego wielkiego wydarzenia. Zaskoczony nieco propozycją kolegów, zacząłem powoli układać sobie plan całego

wyjazdu, na który oczywiście się zgodziłem. Zgoda rodziców była tylko kwestią czasu i już w piątek, zaraz po szkole, spakowałem się i wyjechałem o 18:00 autobusem do Katowic. Czas jakby przyspie-szył, miałem wrażenie, że błyska-

wicznie znalazłem się na dwor-cu autobusowym w Katowicach. Całą drogę myślałem tylko o jed-nym: „Zaraz zobaczę wspaniałą drużynę polskich zawodników w akcji!”. Już na skrzyżowaniu ulic Ks. Piotra Skargi i Alei Wojciecha

18 stycznia 2013r. o godzinie 12:00 zaczęła się długo oczekiwana impreza fanów wszystkich gier in-ternetowych – Intel Extreme Masters Katowice! Wielka hala widowiskowa Katowic – Spodek, w której odbywała się trwająca 3 dni impreza, gościła ponad 5500 osób z całego świata. Tłumy zje-

chały się do stolicy Górnego Śląska, by śledzić zmagania swoich ulubionych drużyn w wielu grach interneto-wych. Jednymi z najbardziej uwielbianych przez publiczność gier były: World of Tanks, FIFA 2013, StarCraft II, największa jednak ilość fanów, bo ponad 3000 osób, przyszła oglądać walki drużynowe Leauge of Legends o puchar Intel Extreme Masters! W spotkaniu uczestniczyło 8 najlepszych drużyn świata, w tym dwie z Polski: Absolute Legends oraz moi faworyci – MYM. Obok polskiej drużyny w rywalizacji udział wzięły: rosyjska Gambit Gaming, ogólnoeuropejskie teamy SK i Fnatic, amerykańska drużyna Curse NA oraz koreańscy fa-woryci AZUBU Blaze i AZUBU Frost. Poza mistrzostwami LoL’a można było uczestniczyć w ogromnej ilości konkursów z nagrodami, samemu testować najnowszej generacji sprzęt do gier Xbox360, zobaczyć na wła-sne oczy „Najlepszy Komputer Gracza”, o którym opowiem później, oraz spróbować własnych sił we wszyst-kich grach MMO, MMORPG i RPG. Aby to wszystko mogło się odbyć, potrzebni również byli sponsorzy tj. Intel, Patriot, oraz BENQ, którzy ufundowali główną nagrodę w turnieju, czyli aż 6 500$ dla mistrza Star-Craft II oraz 15 500$ dla mistrzowskiej drużyny LoL’a! Zmaganiom we wszystkich konkurencjach towarzy-szyła grupa profesjonalnych komentatorów i sędziów, których zadaniem było wyłapywanie ewentualnych błę-dów, jakie mogły mieć miejsce w rozgrywkach. Wyobraźcie sobie, jak ciężko było tak podzielić przestrzeń

36

Reportaż z IEM Katowice

Page 37: Komitywa nr 5

Korfantego usłyszałem wiwaty i okrzyki dobiegające z hali spodka. W Katowicach było może z -14oC, mróz doskwierał, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia, bo, gdy wchodziłem przez bramę nr 2, serce biło mi z taką częstotliwością, iż obawiałem się, że jeszcze chwi-la a eksploduje! Pech chciał, że za-nim doszedłem na swoje miejsce na trybunach i przywitałem się z przyjaciółmi, jedna z polskich drużyn (Absolute Le-gends) już odpadła, a ja sam zdążyłem zo-baczyć raptem drugą połowę ostatniego i także przegranego meczu moich fawo-rytów MYM. Dziw-nie się czułem, bo z jednej strony wciąż nie mogłem się na-cieszyć widokiem ty-sięcy podobnych do mnie fanów Leauge of Legends, a z dru-giej zaś ogarniał mnie smutek, iż nie zdążyłem nawet zro-bić sobie zdjęcia ze swoją ulubioną drużyną. Mówi się trudno i idzie się dalej. Krótko po zakończonej potyczce MYM wraz z grupą zna-jomych udaliśmy się na miasto, aby wspólnie skomentować mecze pierwszego dnia rozgrywek i oce-nić szanse na wyjście z grupy „na-szych” drużyn. Cała ósemka, w tym i ja, nie pałała szczególną sympatią do koreańskich drużyn, ponieważ ich gra była praktycznie całkowicie pozbawiona jakichkolwiek emo-cji. Na ich twarzach nie widać było oznak radości z wygranego meczu. Ja sam patrzyłem na nich jak na prymitywne maszyny stworzone tylko w jednym celu – aby wygrać, zgarnąć nagrodę i jak najszybciej odejść. Po długiej podróży i jeszcze dłuższej wymianie poglądów do-szliśmy do wniosku, że ostatnimi drużynami, którym pozostaje nam kibicować są drużyny SK i Fnatic -

w ich składach grali, przynajmniej według nas, najlepsi gracze LoL’a na świecie: Ocelote i xPeke, ale i tu pojawił się drobny problem, bowiem następnego dnia to wła-śnie ich drużyny miały stanąć przeciwko sobie. Ostatecznie zde-cydowaliśmy się kibicować Fnatic. Następnego dnia, po dłu-giej, zimowej nocy spędzonej w małym hoteliku przy ulicy Fa-brycznej, położonym 12km od

centrum Katowic, obudziliśmy się pełni sił i energii, by przeżyć najbardziej chyba ekscytujący mecz tych zawodów. Nie sprawiło nam problemów ponowne dosta-nie się pod halę Spodka. Kolejka o godzinie 15:00 wcale nie różniła się od tej, jaką można było zastać z rana. Trochę nam zajęło szu-kanie odpowiedniej kolejki, żeby nie stać na zimnie pół wieku. Na szczęście jeden z „naszych” – pseu-donim Gandalf – znalazł sposób na dostanie się do środka. Może niekoniecznie zgodny z obowiązu-jącymi tam regułami, ale lepsze to, niż czekanie, aż szanowna ochrona raczy stwierdzić, iż w Spodku jest już dostatecznie dużo miejsca, aby pomieścić dodatkowe 500 osób (pomijam już fakt, że w Spodku mogącym pomieścić maksimum 11 500 osób, znajdowało się mniej więcej od 5  000 do 6 500 fanów gier komputerowych). Dzięki in-

terwencji u naszego sprawdzo-nego „źródła” dostaliśmy się do środka, uniknęliśmy w ten spo-sób przeszukania naszych toreb, w których mieliśmy zapasy jedze-nia – a tak poważnie, kto by ku-pił wodę źródlaną 0,5l za 5zł… Chyba tylko Koreańczyk, który pierwszy raz miał w ręce złotów-ki. Znaleźliśmy miejsca siedzące w sektorze L. Wygodnie rozsiedli-śmy się i czekaliśmy na mecz SK

versus Fnatic! Przez większą część meczu nic się nie działo. Byli-śmy znudzeni pasyw-ną grą obu drużyn, a nawet przysypiali-śmy co jakiś czas. Do-piero po 40 minutach meczu zaczęła się prawdziwa gra! Mię-dzy 45 a 50 minutą meczu jeszcze nic nie było wiadome, dru-żyny ciągle zmieniały pozycje, raz atak, po chwili znów obrona,

wszystko działo się błyskawicz-nie, mimo że rozgrywka trwała dość długo! Dopiero po błędzie SK szala zwycięstwa przechyliła się ostatecznie na stronę drużyny Fna-tic, tłum zaczął drzeć się jakby był opętany, wszyscy krzyczeli: „Dalej, bierzcie ich!!!”, „Macie okazję, da-lej!!!”. Zwycięstwo Fnatic było już praktycznie pewne, ale coś poszło nie tak, plan nie wypalił, wszy-scy zaczęli uciekać spod nexusa wroga, SK ruszyło do kontrataku, w Spodku zapanował chaos, nic nie było słychać, nagle kamera ponow-nie wróciła na atakowany przez jednego tylko gracza, w dodatku z niskim poziomem życia, nexus drużyny SK! To było coś niepraw-dopodobnego, xPeke, grając Kas-sadinem na resztach życia, unikał wszystkich ciosów przeciwnika, przechodził przez wymiary, unika-jąc uderzeń Olafa i ryku Cho’Gatha, aż zadał ostateczny cios, wygrywa-

37

Page 38: Komitywa nr 5

jąc mecz dla siebie, swojej drużyny oraz wszystkich dopingujących go na hali oraz śledzących rywaliza-cję w Internecie! Cały Spodek stał! Krzyczał! Klaskał! Skandował na cześć xPeka! Ja również tak się dar-łem, że straciłem głos i przez resz-tę wieczoru nie można było mnie zrozumieć. Po wyjściu obu drużyn z hali wybiegliśmy za nimi, chcąc chociaż podać im rękę. W życiu bym nie pomyślał, że uda mi się spotkać żywą historię – Ocelota i xPeka, możliwość zrobienia so-bie z nimi zdjęcia to było coś nie-powtarzalnego, to coś co zostanie mi w pamięci do końca życia. Jako fan Leauge of Legends nie mo-głem być już bardziej szczęśliwy. Z uśmiechem na twarzy opuścili-śmy Spodek i udaliśmy się prostą drogą do hotelu w jednym tylko celu – jak najszybciej zasnąć, żeby móc jutro jak najwcześniej stawić się na finałach. No i nadszedł ostatni dzień mistrzostw. Wstaliśmy o godzi-nie 8:00, a raczej stoczyliśmy się z łóżek pozbawieni jakichkolwiek sił. Szybki prysznic i pakowanie. O 9:10 wykwaterowaliśmy się

z pokoju i ruszyliśmy w stronę cen-trum. Najpierw autobusem linii 76, a dalej, pod Spodek, tramwajem. Przeżyliśmy istny szok! O godzinie 10:00 przed wejściem stały tysiące ludzi! Mniejsze grupki znajdowały się też na parkingu - były to oso-by, które nie wytrzymywały zimna i chciały się rozgrzać przy koksow-nikach rozstawionych średnio co 20 – 25m lub czekające na znajo-mych, którzy dopiero mieli dojść. Zaczęto wpuszczać o 11:05, my dostaliśmy się do środka godzi-

nę później. Zziębnięci i zmęczeni czekaniem nie mieliśmy innych marzeń, jak tylko rozsiąść się wy-godnie na miejscach w głównej hali i czekać na półfinały i fina-ły. Znaleźliśmy 5 wolnych miejsc w sektorze M. Rozpoczął się pierw-szy mecz - Fnatic versus AZUBU Blaze, które wcześniej zmiażdżyło debiutancki zespół naszych roda-ków Absolute Legends. Pierwsze starcie było z góry wygrane przez AZUBU Blaze, ponieważ Fnatic postanowiło powtórzyć wcześniej

38

Page 39: Komitywa nr 5

zastosowana strategię, w nadziei, że może po raz drugi uda im się wygrać, grając pasywnie i czekając na okazję do kontrataku. Niestety gracze drużyny przeciwnej szybko rozgryźli strategię Fnatic i znisz-czyli ich w oka mgnieniu. Drugi mecz był już nieco inny. xPeke pro-wadził drużynę nieco dynamicz-niej. Gra była tak ekscytująca, że trudno było usiedzieć na miejscu - co chwilę wszyscy się podno-sili i kibicowali Europejczykom. Mecz wygrali Fnatic, zmuszając tym samym niedoścignioną dru-żynę AZUBU Blaze do podjęcia ryzyka w decydującym starciu… Tym razem nie trzeba było czekać na rozwój akcji. Koreańczycy nie dali „naszym” nawet chwili czasu na pozbieranie się. Niszczyli każdą linię obrony. Fnatic ostatecznie od-padło z mistrzostw, otwierając tym samym naszym rywalom drzwi do wielkiego finału. Tutaj zaczęły się komplikacje. Drugi mecz półfina-łowy planowano na godzinę 15:05, tymczasem była już 16:30, tak więc organizatorzy mieli mały kłopot i musieli znacznie przyspieszyć tur-niej. Zaczęliśmy debatować z kole-gami o naszym dalszym pobycie na finałach turnieju. Biorąc pod uwa-gę, że ostatnia europejska drużyna odpadła, a Gambit gaming cudem wyszło z grupy i nie ma szans w starciu z niepokonanymi dotych-czas AZUBU Frost, stwierdzili-

śmy, że nie mamy komu kibicować. Oddaliśmy miejsca siedzącym na schodach obok nas kibicom z Po-znania, pożegnaliśmy się z czwór-ką przyjaciół z ekipy i ruszyliśmy na dworzec PKP. Po drodze odłą-czył się kolejny członek naszego teamu i zostaliśmy już tylko we troje. Na wciąż odnawianym jesz-cze dworcu zjedliśmy uroczysty obiad pożegnalny w McDonaldzie i nasze ścieżki się rozdzieliły. Ja i mój przyjaciel Robert udaliśmy się na peron 3, gdzie czekał już na nas pociąg do Wodzisławia Śl. Całą podróż przespałem - nie zauważy-łem nawet, kiedy pociąg stanął na naszym starym, cichym, dobrym i spowitym ciemnością dworcu. Do domu szło się już zdecydowanie dłużej. W uszach wciąż wybrzmie-wały mi wrzaski fanów LoL’a. Na samą myśl o tym skąd właśnie wracam i ile tam przeżyłem, na twarzy pojawiał mi się uśmiech i nikt nie byłby w stanie wtedy go ze mnie zdjąć. Wszedłem do domu, rzuciłem torbę, przywitałem się z rodzinką i usiadłem na krześle przy biurku, włączając wcześniej komputer. Wszystko ze mnie pa-rowało: emocje, wrażenia i nie-wyobrażalnej wielkości świado-mość, że TAKIE coś można było przeżyć tylko raz. Zanim dobrze oswoiłem się z tą myślą, na mo-jej skrzynce zauważyłem wia-domość od kolegi z IEM’u, któ-

ry niedawno wrócił do domu i, mimo zmęczenia, musiał przeka-zać mi szokującą wiadomość - pu-char Intel Extreme Masters powę-drował do rąk rosyjskiej drużyny GAMBIT GAMING! Szczególne podzięko-wania kieruję do osób, dzięki którym ten wyjazd stał się dla mnie fantastyczną przygodą god-ną zapamiętania na całe życie:

Roberta Ptasińskiego (Ptaszy-na1993), Michała Smutka (Az-

zineth) i Klaudiusza Rducha (Tukej)

Michał Banasiak

39

Page 40: Komitywa nr 5
Page 41: Komitywa nr 5

Jeżeli zaliczasz się do fanów hip-hopu i jesteś znudzony klasycznym rapem, to ten dwukrążkowy album jest w sam raz dla Ciebie! Na płytach znajdziesz teksty z niebanalnymi metaforami i porównaniami. Autor wykorzystuje je, by nakreślić dosyć ponury obraz szarej rzeczywistości, zdominowanej przez

łatwe kobiety i lejącą się wódkę, w której ludzie szukają szczęścia. Raper staje jednak po stronie zanikających w dzisiejszych czasach wartości i podkreśla, jak ważne są prawdziwe uczucia (np. „Śmierć nas nie rozłączy”).Jeżeli chodzi o muzykę, na krążkach „Kwiaty Zła” pojawiają się w większości bity producen-ta DNA, ale nie zabrakło też bitów znanych „szych”, takich jak Magiera oraz LA z Whiteho-use. Muzyka świetnie wpisuje się w styl PIHa. Nagrywając oba krążki, PIH zaprosił do współpra-cy całe grono gości, na płytach usłyszymy Focusa, obok niego pojawia się też Chady, który jest znany z wcześniejszej współpracy z PIH-em (krążek duetu „O Nas Dla Was”)Raper wyróżnił na płycie undergroundowy duet – Brudne Serca. W dwóch utworach swojego wokalu użyczył Miodu z Jamala. PIH to muzyka nie dla każdego, jeżeli jesteś „zarażony” jego sty-lem, myślę, że „Kwiaty Zła” na pewno Cię usatysfakcjonują, a, kto wie, może i zara-zisz nimi innych i przekonasz ich do wyjątkowego głosu tego znakomitego polskiego rapera.

Martyna Banach

41

PIH - “Kwiaty Zła”

Page 42: Komitywa nr 5

Pieśń lodu i ognia G.R.R. Martina jest jedną z tych serii, które powinien znać

każdy szanujący się fan fanta-styki. Martinowi udało się stwo-rzyć epicko rozległy, ciekawy i różnorodny świat. Akcja popro-wadzi nas przez: pustynie, lasy, morza, rzeki, góry, wyspy, zamki, miasta, etc. Historia umiejscowio-na zostaje w czasie przypominają-cym ziemskie średniowiecze, je-dyną różnicą jest to, że pory roku mogą tu trwać całe lata bądź nawet dekady. Kraina ta pamięta stąpają-ce po ziemi olbrzymy, czasy, gdy na niebie królowały smoki, zaś medy-cynę zastępowała magia. Czasy te jednak są już daleką przeszłością. Czy jednak na pewno? W miarę rozwoju fabuły będziemy odkry-wać tajemnice Siedmiu Królestw. W utworze natrafiamy na taki natłok wszelkiej maści lordów, rycerzy, dam, podwładnych, służą-cych, powiązań rodzinnych czy wa-salnych, że jeśli ktoś, czytając „Sili-marilion” J.R.R. Tolkiena, musiał wertować kartki, aby połapać się kto jest kto, czytając „Grę o tron” będzie wyrywać sobie włosy z gło-wy (odniesienia do Tolkiena są tu jak najbardziej zasadne). Na szczę-ście autor umieścił na końcu książ-ki mapę Siedmiu Królestw (jak i innych kluczowych miejsc) i spis królów, ich świty, lordów i innych ważnych dla fabuły organizacji. Nie chcę odbierać nikomu smaczku odkrywania fabuły ka-wałek po kawałeczku, nie zamie-rzam więc streszczać utworu. Nie wiem nawet, czy byłbym w stanie całą złożoność fabuły przedstawić na 2 stronach A4. Jak sam tytuł

wskazuje, „Gra o tron” to walka o władzę, co oznacza intrygi, zdra-dy i wojny. Ich złożoność i częste występowanie zawstydzą niejed-nego pisarza, uważającego się za talent w tworzeniu rozwiniętych wątków oraz umieszczania w nich bardzo nieoczekiwanych zwro-tów akcji. Trudno określić, kto jest w tej powieści postacią pierwszo-planową. W miarę czytania kolej-nych tysięcy stron siedmioczęścio-wego cyklu, postacie mniej ważne stają się ważniejsze, a wcześniejsze pierwszoplanowe zazwyczaj umie-rają bądź zostają w inny sposób wyeliminowane z walki o władzę i przetrwanie. Nie znajdziemy tu współczucia czy litości - staw-ką jest tron Siedmiu Królestw. Sposób przedstawienia

i kreacji postaci to niewątpliwie wielki atut cyklu. Historię pozna-jemy z perspektywy kilku osób. W utworze utrzymana zostaje nar-racja trzecioosobowa, ale konkret-ny fragment opowiada o konkret-nej osobie. Każdemu bohaterowi i jego losowi poświęcona została mniej więcej podobna liczba roz-działów, dzięki czemu możemy dokładnie poznać charakter, za-chowanie i motywację danej po-staci. Co ważne, żaden bohater w książce- jak może się mylnie wy-dawać- nie jest przedstawiony jako czarno-biały – brak tu klasycznego podziału na dobrych i złych. Cza-sem zdarza się, iż bohater, który na początku jawił nam się jako osoba jednoznacznie niemoralna, zadzi-wia nagle szlachetnym czynem,

42

Świat na miarę Śródziemia

Page 43: Komitywa nr 5

a postać pozytywna traci w naszych oczach przez jedno wypowiedzia-ne nieopatrznie słowo. Bywa, że obserwujemy bohaterów zmuszo-nych do postępowania tak, jak się tego od nich wymaga, a nie tak jak-by chcieli. I dotyczy to na równi do-brych bohaterów, którzy muszą do-konywać złych wyborów, jak i złych bohaterów na siłę przymuszanych do szlachetnych uczynków. Każdy z nich ma swoje wady, zalety, pra-gnienia i słabości, co uwidaczniają ich zachowania oraz opisy postaci. Szczególnie słabości są skrzętnie wykorzystywane przez przeciwni-ków. Zresztą podział na naiwnie rozumiane dobro i zło właściwie u Martina nie istnieje. To powoduje, że mając akurat pod piórem wyso-ce niesympatyczną postać, Martin potrafi tak naświetlić okoliczność jej ponurych decyzji, że zaczyna-my ją rozumieć. A to już pierwszy stopień jeśli nie do sympatii, to na pewno do akceptacji bohatera. Innymi niewątpliwymi zaletami „Pieśni lodu i ognia” są dynamiczna, pełna zwrotów akcji fabuła i doskonałe dialogi. Ważną cechą dzieła Martina jest nieprze-widywalność. Postacie wydające się niezastąpione dla fabuły często giną w najbardziej nieprzewidy-walny sposób. Osoby, po których nigdy byśmy się tego nie spodzie-wali często planują zagarnąć jak największy kąsek dla siebie bądź prowadzone są nienawiścią i chę-

cią zemsty. Martin daje się też po-znać jako mistrz dialogów - krótka wymiana zdań może powiedzieć więcej o postaciach, niż wielozda-niowy opis przeżyć wewnętrznych u jakiegokolwiek innego autora. Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach, jeżeli tak to „Gra o tron” to istny Lucyfer. Zastanawiam się do cze-go mógłbym porównać „Grę o tron” i nic nie przychodzi mi do głowy. Martina na pewno nie można nazwać naśladowcą Tol-kiena. Książka nie jest też ko-lejnym „Władcą pierścieni” czy „Hobbitem”. To zupełnie inna powieść, którą autor sam wymy-ślił i napisał po swojemu. Oczy-wiście, natłok wszystkiego, roz-budowany i różnorodny świat na pierwszy rzut oka można porów-nać do dzieł wielkiego Mistrza. Nie mogę się nachwalić całej sagi. Zapytacie - czy ta książ-ka ma w ogóle jakieś wady? Nie-wątpliwie ma. Największą wadą w moim odczuciu jest to, że już na samym wstępie, bez żadnych wy-jaśnień czytelnik zostaje rzucony na głębokie wody, zostaje zbom-bardowany takim natłokiem infor-macji, wątków i nazwisk, że cierpi na tym tempo akcji. Jeśli chodzi o elementy fantastyczne, to jest ich z początku bardzo mało, jed-nak fani fantasy nie martwcie się, z czasem przybiera ono na sile. Nie znajdziemy tutaj klasycznego hu-

moru, a jedynie, nieprzypadający wszystkim do gustu, czarny hu-mor. Nierzadko pojawiają się sceny erotyczne, czy opisy tak drastycz-ne i brutalne, że nieodpowiednie dla dzieci. Na pewno nie możemy zaliczyć „Gry o tron” do książek najprostszych do czytania, trzeba cały czas być skupionym na tym co się czyta, aby nie stracić wątku. Rozmiar książki może niejednego przestraszyć- nieca-łe 900 stron pierwszego tomu i ponad 1000 drugiego- to może budzić podziw, ale również znie-chęcać. Jednak jeśli szukacie czegoś na dłuższy czas- tę cegłę polecam wszystkim czytającym, niekoniecz-nie tylko fantastykę. Reasumując, „Gra o tron” jest jednym słowem niesamowita. Miano to zawdzię-cza głównie ogromnej rozmaito-ści. Warto dodać, że spośród 5-ciu napisanych do tej pory tomów aż 4 otrzymały nagrodę Locusa za naj-lepszą powieść fantasy. Przypadek?

Konrad Kotwica

43

Page 44: Komitywa nr 5
Page 45: Komitywa nr 5

Nocą usłyszałam kilka głosów, nie wiem ile ich było dokładnie,

ale na pewno słyszałam dwa brzmiące niczym męskie i jeden, zagłuszany przez nie, delikat-ny, kobiecy. Nie rozumiałam o czym rozmawiali ludzie, do których należały owe głosy, ale z pewnością kłócili się. Na-gle, podczas tej gwałtownej rozmowy rozbrzmiał krzyk. Niesamowicie donośny i wyso-ki. Mężczyźni ucichli, pewnie ze zdziwienia, a ja zerwałam się z łóżka. Rozglądając się po swoim niewielkim pokoju, nasłuchiwałam, czy coś dzieje się za oknem, ale nie usłyszałam nic. Zupełnie nic, cisza... Nie było słychać ani głosów, ani stu-kotu butów na kostce brukowej, ani nawet odgłosów samo-chodów. Całe osiedle spało, nikt się nie kłócił, nikogo nie było na zewnątrz. Poczułam pragnienie, wstałam więc, by je ugasić, a przy okazji zerknęłam przez okno na drugą stronę bloku, gdzie znajdował się skwer, by sprawdzić, czy tam również nic się nie działo. W całym domu panowała cisza. Wszyscy spali, telewizor milczał, za oknem balkonowym również nic się nie działo... pustka, cisza i spokój. Wróciłam do pokoju, wskoczyłam w jeszcze ciepłe łóżko. Położyłam się, ale nie próbowałam zasnąć. Myślałam nad tym, skąd wzięły się te głosy, przecież po nikim nie było śladu na zewnątrz, przecież usłyszałabym gdyby ktoś tam był. Nie dawało mi to spokoju. Sama nie wiedziałam kiedy, ale zasnęłam. Czemu się dziwić, w końcu była co najwyżej druga nad ranem, a do szóstej poxodtało jeszcze sporo czasu… Przez większość czasu w sz-kole zastanawiałam się nad tym co wydarzyło się nocą. Niestety, gdy zdawało mi się, że dochodzę już do głębszych wniosków, zostałam wyrwana z moich rozważań przez znajomych i obudzona niczym z transu. Wieczorem położyłam się wygodnie na kanapie, okryłam kocem, i, popijając ciepłą herbatę, oddałam rozmyślaniom. To był idealny moment, by rozwiązać tę zagadkę. Próbowałam przypomnieć sobie owe głosy, odtworzyć sytuację. I w końcu wpadłam na rozwiązanie, to musiało być to, no bo przecież jak inaczej to wytłumaczyć? Snem to nie było, nie było też chyba jawą . To moja podświadomość... To w niej musiały pojawić się owe glosy... Ale skąd aż trzy, z czego dwa męskie!? Czy nie powinny być wszystkie kobiece? Może moja podświadomość składa się z kilku osób, a każda z nich walczy o to, by była tą dominującą nad innymi… A może po prostu do reszty zwariowałam?... W każdym bądź razie da mi to z pewnością wiele do myślenia.

Dudi

45

Zapiski na świstkach

Page 46: Komitywa nr 5

Bardzo Cię boli? - zapytała go cicho. Nic nie odpowiedział, więc po jej policzku popłynęły łzy. Tylko po jednym, bo drugi miała zasłonięty węglanowym stelażem wspierającym mikroskop umieszczony na oku. Odsunęła się od leżącego na stole mężczyzny, sięgając po zestaw medyczny. Przełożyła narzędzia

pracy z pojemnika na specjalnie przygotowane do tego miejsce. Wierzchem dłoni otarła łzy. Popatrzyła znów na mężczyznę, którego klatka piersiowa co kilka sekund minimalnie podnosiła się i opadała. Prymitywny monitor po drugiej stronie stołu pokazywał najniższe możliwe współczynniki określa-jące funkcje życiowe. Spojrzała na jego nogi i ręce, a także część twarzy. Były dotkliwie poparzone. Nie to jed-nak sprawiało, że znalazł się na granicy między życiem a śmiercią. Odłamek ostrza wbity w jego pierś powinien był go zabić. Tak się nie stało, choć stal utkwiła w samym środku serca. To, że nadal żył, było cudem.

Jeszcze raz musiała otrzeć z łez odsłonięte oko, tym razem chusteczką. Nachyliła się nad nim ponownie, powoli wyciągając rękę, by dotknąć jego płomiennorudych włosów. Przeczesała je. Na wnętrzu jej dłoni widać było świeże rany po oparzeniach. Wpatrzyła się w jego oblicze, na wpół oszpecone, pogrążone we śnie. Może to już koniec?... Monitor niezmiennie wskazywał, że w ciele młodego mężczyzny wciąż tli się życie. Zapaliła dodatkowo trzy lampy, dokładnie oświetlając stół i leżącego. Skierowała światło tak, aby w centrum znalazł się odłamek ostrza. Założyła bladozielone rękawiczki ochronne i nasunęła na usta masecz-kę. Przekręciła jedno z pokręteł mikroskopu przy oku i sięgnęła po strzykawkę z dużą dawką środka stabilizu-

46

Płomienie

Page 47: Komitywa nr 5

47

jącego. Położyła ją przed sobą, podobnie jak drugą, w której znajdowała się tak zwana „przemiana losu”, koktajl który potrafił w wielu przypadkach wydrzeć życie ze szponów śmierci. Wzięła głęboki oddech. Poczuła się, jakby za chwilę miała wskoczyć do basenu z lodowatą wodą, kro-pelki potu błyszczały na jej czole. Sprawdziła jeszcze zasięg drenów, które wraz z pompą zastąpią serce, kiedy to nie będzie zdolne do samodzielnej pracy. Zamknęła oczy, ocierając pot z czoła. Jeszcze jeden głęboki oddech. Była gotowa. Wstrzyknęła stabilizator i pewną ręką chwyciła za piłę do kości. Otworzyła jego klatkę piersiową, która o dziwo nie była zalana krwią. Spojrzała na serce. Było przebite w samym środku, a jednak jakimś cudem nadal pracowało, choć prawie niewidocznie. Przekręciła pokrętło mikroskopu i przyjrzała się tkance sercowej. Wokół ostrza była poszarzała i chropowata jak kamień. Tylko po bokach mięsień zachował swoją naturalną formę. Zatrute ostrze, pomyślała. Zdała sobie sprawę, że kiedy wyciągnie stal z serca mężczyzny, może ono nie wytrzymać. Musiała jednak to zrobić, dopóki pozostawało choć w części nienaruszone. Postanowiła zaryzyko-wać, nie miała innego wyjścia. Chwyciła za szczypce. Powoli i delikatnie złapała odłamek sztyletu. Pociągnęła. Monitor zaczął migać i dzwonić na alarm, wszystkie współczynniki spadły niemal do zera. Gwałtownie odrzuciła od siebie szczypce i złapała za nić chirurgiczną. Lewą ręką przysunęła ssak, tuż pod serce. Chciała zaszyć otwór po ostrzu, ale igła po prostu nie mogła się przebić przez skamieniałą tkankę. Spróbowała ponow-nie, pod innym kątem, w innym miejscu. Nic. Nie dała rady. Pot spływał jej wolno po czole, w kąciku oka znów pojawiła się łza, ale na jej twarzy było widać determinację. Podjęła szybką decyzję. Chwyciła za skalpel, biorąc do drugiej ręki dren, oznaczony symbolem pierwszej z arterii, którą miała przeciąć. Precyzyjne, szybkie cięcie, dren połączony. Kolejne cięcie. Dwa następne. Pompa zaczęła pracować, jednak monitor nadal nie przestawał alarmować. Czekała chwilę. Pomyślała, że upływa już za dużo czasu i musi podać „przemianę losu”. Wiedziała z jakim ryzykiem się to wiąże. Zawahała się, ale tylko na ułamek bicia serca. Wstrzyknęła koktajl i wstrzymała oddech. Po chwili każdy ze współczynników po kolei wrócił do normy. Mężczyzna drgnął. Jego oczy otworzyły się szeroko, dłonie gwałtownie zacisnęły się na prześcieradle. Z jego ust wydobył się przeraźliwy krzyk cierpienia. Szybkim ruchem chwyciła za strzykawkę ze stabilizatorem i wstrzyknęła do końca. Wszystko ustało. Monitor znów pokazywał niezbędne minimum. Zaszyła prowizorycznie jego klatkę i zakryła ją opa-trunkiem. Zdjęła rękawiczki, maskę i stelaż. Otarła pot z czoła i łzy z oczu. Drżała. Nieludzki krzyk cierpienia wciąż dzwonił jej w uszach. Nie chciała tego. Musiała podjąć ryzyko i na szczęście się udało, jednak cierpienie, którego doznał mężczyzna, odbiło się na niej złym piętnem. Zakryła twarz rękoma i odwróciła się tyłem do stołu. Głośno pociągnęła nosem, rozpłakała się. Upadła na kolana, obejmując się rękoma. W myślach przemknął jej cień ostatnich wydarzeń. Ogień, wszędzie ogień... Poderwała się gwałtownie, słysząc jakiś szelest we wszechogarniającej pomieszczenie ciszy. Spojrzała na stół zabiegowy. To mężczyzna poruszył ręką, teraz zwisała mu ona poza krawędź, pulsując nerwowo. Po-deszła do niego szybko i ujęła poparzoną dłonią jego dłoń, kładąc ją z powrotem przy jego boku. Serce biło jej szybko, a w myślach kotłowała się nadzieja zmieszana z bezradnością. W oczy cisnęły się łzy, ale nie pozwoliła im popłynąć. Uklęknęła przy stole, wciąż trzymając w delikatnym uścisku jego rękę. Trwała tak nieskończenie długo. Opuszczony szpital psychiatryczny, do którego zdołała przywlec konającego mężczyznę, był doskonałą kryjówką. Cieszył się złą sławą, więc zabobonni ludzie woleli zginąć niż wchodzić do środka. Na całe szczęście dla niej. Oczywiście sprzęt, który tutaj znalazła, był w stanie niemal nienaruszonym, tak więc dzięki swojej odwadze i determinacji udało jej się uratować życie nie tylko swoje. Uciekała z całych sił, ścigana przez bez-względnych brutali, ale udało się. Spod zamkniętych powiek pociekły jej łzy, westchnęła głęboko i urywanie, mocno przytulając poparzoną dłoń mężczyzny do policzka. W myślach próbowała zrozumieć jedno: dlaczego? Dlaczego przeżyła? Niechętnie cofnęła się pamięcią do wydarzeń ostatnich kilkunastu godzin. Była bezpieczna w hali sa-nitarnej, opatrując ciężko rannych wojowników Stavorgardu, którzy mieli po krótkiej kuracji i montażu protez wrócić na pole bitwy. Zmierzała do magazynu po stelaż imitujący nogę i staw biodrowy. Szła szybkim krokiem, kiedy nagle zatrzymała się, a jej uszu dobiegł stłumiony wybuch. Później wszystko trwało mgnienie oka. Całą halę ogarnęły płomienie. Wszędzie dokoła niej – ogień. Wśród niego wrzaski, krzyki, wołania o pomoc. Ona bezradna, krztusząca się dymem. Próbowała się wydostać, pobiegła w stronę bocznych drzwi. Poprzez płomienie widziała sylwetki ginących sanitariuszy, lekarek, trawione przez żywioł ciała rannych.

47

Page 48: Komitywa nr 5

Nie zdołała dotrzeć do wyjścia. Upadła, bezsilna, nie mając już sił i powietrza, by oddychać, by żyć. Poddała się. Wyszeptała tylko: -Boże, pomóż... Poczuła silny uścisk dłoni na ramionach. Dłonie te podniosły ją i po chwili wylądowała w czyichś ramionach. Spod powiek dostrzegła rude włosy mężczyzny, ale sama nie wiedziała, czy czasem nie były to płomienie. Nie mogła się poruszyć, zwisała bezwładnie, niesiona przez wybawiciela ku drzwiom. Jeszcze kilka metrów... Mężczyzna zachwiał się. Zza niego wyłonił się wrogi Rycerz Światłości, który dosięgnął go sztychem miecza. Mężczyzna przyspieszył kroku, klucząc między buchającymi płomieniami. Wróg deptał im po piętach. Wreszcie dotarli do wyjścia, kiedy mężczyzna upadł na kolano, wypuszczając ją z rąk. Na szczęście wylądo-wała poza zasięgiem ognia. Rudowłosy wojownik bez zastanowienia chwycił rozpalony pręt, leżący tuż obok i pchnął nim przeciwnika, przebijając jego pancerz i ciało na wylot. Tamten nie umarł od razu. Zdołał wycią-gnąć jeszcze sztylet i wbić go wprost w serce bohatera. Mężczyzna upadł w płomienie, które oplotły jego ręce i nogi jak węże. Ognisty podmuch smagnął jego twarz. Podniosła się z krzykiem, dobiegła do mężczyzny i bez wahania chwyciła go za ręce. Wytrzymała ból poparzonych dłoni. Wyciągnęła go i wyniosła na zewnątrz. Znalazła swojego czerwonego dżipa, rzuciła ran-nego na siedzenie i uciekła. Spojrzała na niego z wyrazem współczucia i wdzięczności na twarzy. Zawdzięczała mu życie. Strawiły-by ją płomienie, gdyby nie on. Gdyby nie Ten, który go wysłał w to miejsce o tym czasie. Prymitywny monitor wciąż i niezmiennie pokazywał minimum. Nie wiedziała, co ma robić dalej. Po-trzebowała serca albo chociaż mechanicznej mini-pompy. Skąd ma je wziąć? Grobowa cisza wokół niej była przerażająca, ale jednocześnie dawała jej wytchnienie. Podniosła się, decydując że musi coś zrobić. Nie zdążyła nawet zdecydować co. Monitor znów zawył alarmem, migocząc wartościami zerowymi. Szybkim ruchem sięgnęła po stabili-zator, ale był pusty. Z rozpaczą i strachem w oczach doskoczyła do zasobnika, wyrzucając na ziemię ampułki, które w tej chwili nie były jej do niczego potrzebne. Epinefryna, morfina, antybiotyki, sterydy... Płynna koka, środek zwiotczający, antyalergeny, szczepionki... Błagam, gdzie jest stabi?, płakała w myślach. Nie mogła zna-leźć. Alarm monitora głucho dźwięczał jej w uszach. Migotanie komór. Odrzuciła ze wściekłością zasobnik i doskoczyła do umierającego mężczyzny. Próbowała go zatrzymać, żeby jeszcze nie szedł tam, skąd ją wycią-gnął. Na próżno. Funkcja AROŚ - Automatycznego Rozpoznania Ostatecznej Śmierci, czyli śmierci mózgowej, spowo-dowała automatyczne wyłączenie się monitora. Stała tam, nie wierząc. Myślała, że śni. Że to tylko zły sen. Potoki łez ściekały po jej gładkich policzkach. Nie udało jej się ocalić tego, który ocalił ją. Nie spłaciła swojego długu, nie mogła już nigdy mu odpowiedzieć: Tak. Stała tam, milcząc, a łzy spływały po jej gładkich policzkach.

little decoy

48

Page 49: Komitywa nr 5

49

Ale bo co?

A bez CiebieDobro empatia finezjaGiną.Horrendalnie inny jużKończę lot.Łatwiej mi nadziejęOszukaćPozostając rozmarzonym...Samotny Tobie ufałemWolna yesteś znów...

Cztery pory życia

wiosną jeszcze nic prawie o sobie nie wiedząlatem obok siebie na ławce przed szkołą siedząjesienią nawzajem wszystkie swoje myśli zwiedzązimą „żegnaj” już na zawsze sobie powiedzą

Szkła

Krwistoczerwone słońce.To znaczy, że ktoś umarł?Czy twarz moja zalana jest krwią?Pewnie to samo.Zaczynam się bać.Skoro taki jest świat...

Krzyk pawia.Ktoś umarł.To ja krzyczę.Niewolnicy czasu,bezkształtnej formy życia.

Życia?Jakiegoś, żałosnego, cudownego...

Co za wstyd,kruchość.

Ostatnia droga za nim

zniknął z jej życiana moment, na chwilęi wyszły z ukryciademony zdradliwemyśli szaloneszaleństwa zmyślonemusiała pójść tamgdzie serce wzywałozostawił samale wtedy już nie bolało

znalazła go, w radości całai tylko w dole gdzieś krew kapała

little decoy

Nasze liryki

Page 50: Komitywa nr 5

Duszę duszę. wygórowana potrzeba odczuwania miłości zwykła nakazywać mi poszukiwania. więc szukam, chyba już od zawsze, lecz wciąż punkt wyjścia jest końcem mym. wysublimowana wartość mego serca zwykła prowadzić mnie w pustynne burze; chyba zanika we mnie nadzieja. bo jakże długo mogę wierzyć w tę złudną wartość sentymentalizmu? nie, znowu swe słowa odwołuję, niczym hipokrytka startując od nowa. tak, tak, coś z głębin mego jest-estwa dobija się biorąc górę nad postanowieniami. i znów sercem swym kierowana w burzy pustynnej tarzam się po przemoczonych ściółkach; już nawet nie wiem gdzie jestem. czy amok może aby być us-prawiedliwieniem mego nieszczęsnego zagubienia? chciałabym naprawdę ostatecznie móc sobie uświadomić żem skazana na porażkę... wybranku serca mego jeśli czytasz tekst ten błagam wypełnij mą wybitną pustkę. bez ciebie nie będzie mi nigdy dane zaznać prawdziwego spokoju. koch-any, klęknę u stóp twych, oddając ci się całkowicie; po prostu odnajdź się. a tak na prawdę skąd będę wiedziała, żeś jest tym jedynym? przecież, pomimo dekad poszukiwań, jestem tak na prawdę żółtodziobem. nie wiem jak smakuje prawdziwa miłość ani co poczuję gdy ją spotkam. czy syzyf czuł to samo co ja podczas mozołów swego zadania?; chyba zanika we mnie nadzieja, ponownie. który to już raz czuję ten niemożliwy do określenia stan? chciałabym naprawdę ostatecznie móc sobie uświadomić żem skazana na porażkę... widzisz.tak właśnie duszę duszę.

Klaudia Kurant

50

Duszę duszę

Page 51: Komitywa nr 5

51

Początkowo do moich uszu dobiegał tylko głuchy szum. Dźwięki stawały się coraz bardziej wyraźne i już po kilku sekundach można było bezproblemo-wo rozróżniać źródła ich pochodzenia – regularne dźwięki wydawał elektrokardiograf, który piszczał wraz z każdym uderzeniem mojego serca, ulicą co jakiś czas przejeżdżał samochód; a w niewielkiej od-ległości ode mnie kobieta prowadziła cichą rozmowę z mężczyzną. Ciężkie powieki próbowały się podnieść, choć przychodziło im to z wielkim trudem. W końcu jed-nak rozwarły się ostatecznie i wreszcie można było zobaczyć, gdzie tak naprawdę się znajduję. Co ja tutaj robię?

Miejsce to okazało się być salą szpitalną, która przypominała raczej przytulny, jednoosobowy pokój hotelowy. Na krześle na przeciwko mnie siedział dok-tor, a za nim krzątała się pielęgniarka, zdecydowa-nie młodsza od brodatego mężczyzny. Obserwowali mnie cały czas kątem oka. Obok mnie na stoliku leża-ła szklanka wody i gazeta zwinięta w rulonik. Wszyst-kie moje kończyny były obolałe, więc próba sięgnię-cia po wodę i wykonanie jakiegokolwiek ruchu było skazane na niepowodzenie. Co ja tutaj robię? To pytanie nie dawało mi spokoju.Widzę, że już nie śpisz. - odezwał się doktor – pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Jacob Gregg i jestem

Prezentujemy opowiadanie Dawida Nogalskiego, ucznia klasy I d technikum bu-dowlanego, który zajął II miejsce w powiatowym konkursie na opowiadanie typu Fan Fiction. Konkurs adresowany był do młodzieży gimnazjów i szkół średnich

powiatu wodzisławskiego, a biorący w nim udział uczniowie mieli za zadanie zredago-wanie tekstu pozostającego w określonym związku z opowiadaniem Stanisława Lema pt. „Przekładaniec”. Zachęcamy również do przeczytania oryginalnego „Przekładańca” S. Lema, opowiadanie znajdziecie w zbiorze o tym samym tytule.

Przekładaniec Przekładańca

Page 52: Komitywa nr 5

tutejszym chirurgiem. W każdym bądź...Co ja...Co to za głos? CO ZRO-BILIŚCIE Z MOIM GŁO-SEM!? - przeraźliwy krzyk z mojego gardła objął całą salę.Proszę się uspokoić. - stanowczym tonem powiedziała pielęgniarka.W wyniku wypadku zostaliśmy zmuszeni do... tego posunięcia. - powiedział lekarzJakiego wypadku? - w mojej cięż-kiej i rozbolałej głowie panowała absolutna pustka i żadne wspo-mnienie nie chciało do mnie po-wrócić. Doktor spojrzał na mnie z niedowierzaniem, następnie przeniósł szybko wzrok na asy-stentkę i wymienił z nią porozu-miewawcze spojrzenie, po czym powiedział do mnie:W takim razie proponuje przejść na „Ty”, gdyż może się okazać, że przed nami naprawdę dłuuuga współpraca. - Jacob wstał i poszedł szukać czegoś w szafce przy moim łóżku.Czy ktoś mógłby mi wreszcie wy-tłumaczyć, co tu się naprawdę dzieje?Spokojnie, proszę się nie martwić, zaraz wszystko się wyjaśni. Zadam tylko parę pytań, bardzo potrzeb-nych do... - zmieszał się - ... dalszych badań. Nie można z tym zwlekać, doktor Kathy pilnie ich potrzebu-je w ciągu pół godziny. Gdzie to... aaa, mam cię! - mężczyzna wyjął z szafki notes, po czym usiadł z powrotem. Sięgnął do kieszeni jeansów po ołówek i niedbale coś zapisał. - Dobrze, pierwsze pyta-nie: Jakie jest...Ale...Obiecuję, że to nie potrwa długo. Jakie jest twoje ostatnie wspomnie-nie?No dobrze...Ostatnie wspomnie-nie... hm... - Wszystkie fakty z mo-jego życia przelatywały mi przed oczami i nie można było rozróżnić, które z nich wydarzyły się najpóź-

niej. – Ostatnią rzeczą, jaką pamię-tam była wycieczka autobusowa. Jechaliśmy na narty, do Aspen, ja i kilkanaście innych osób. Moja ciotka tam mieszka, umówiliśmy się, że nauczy mnie jeździć. Pamię-tam malownicze widoki na ośnie-żone szczyty gór Skalistych, a póź-niej, później to... to nie pamiętam.Rozumiem – zdaje się, że wszystko skrupulatnie zanotował. Był nie-zwykle zafascynowany moją od-powiedzią. – A co się działo wcze-śniej, godzinę przed wyjazdem?Mój sąsiad, stary George odwiedził mnie i oznajmił, że potrzebuje mo-jej pomocy przy naprawie silnika w jego Chevrolecie. Po skończo-nej robocie trzeba było się umyć z tych wszystkich smarów i pomalo-wać raz jeszcze paznokcie. Ja, żona i moje dwie córki zaczęliśmy szy-kować się do wyjazdu. Na nasze nieszczęście, nasza Honda zno-wu nie chciała odpalić a nie było czasu na naprawę, więc zadzwo-niliśmy do naszego znajomego, który jest taksówkarzem. Wayne – bo tak się nazywał – akurat nie miał żadnego zlecenia, więc mógł po nas przyjechać. Na dworzec przyjechaliśmy spóźnieni chyba o jakieś 10 minut, ale kierowca au-tobusu cierpliwie na nas czekał.NIESAMOWITE! - krzyknął z en-tuzjazmem doktor. - Siostro Cindy, co siostra o tym myśli?Podzielam pana zdanie. Mam na-dzieję że pan wszystko zapisał, pani Kathy też musi znać całą hi-storię. – odparła delikatnym gło-sem „piguła”.Nie pominąłem żadnego, ale to żadnego faktu. - Mamy jeszcze jed-no pytanie – lekarz zwrócił się do mnie – Z czym ci się kojarzy dzie-ciństwo?Dzieciństwo!? A ma to jakikol-wiek związek z tym, co ja tutaj, do cholery robię!? Zaczynam odnosić wrażenie, że nie jesteście ze służby zdrowia...Primum non nocere. - odparł dok-

tor. - Jest to naprawdę ważna dla nas informacja. Potrzebujemy two-jej współpracy. Udzielę wszystkich wyjaśnień, gdy tylko odpowiesz na to pytanie.Matko... pozwólcie mi tylko zebrać myśli. - Czym starsze wspomnie-nia wychodziły na wierzch, tym bardziej moja głowa eksplodowa-ła – Pamiętam jak dzisiaj cudowny smak rogalików, które w swojej pie-karni wypiekał wujek Tom. Siostra nigdy za nimi nie przepadała, nie wiem dlaczego, za to lubiła zwie-rzaka od wuja, takiego dużego ber-nardyna, wabił się Scruppy. Kiedyś mnie nie rozpoznał i ugryzł mnie w nogę. Mam od tego taką dużą bliznę na prawej łydce. Od tego czasu pa-nicznie boję się psów. Mama też ni-gdy ich nie lubiła, dlatego mieliśmy w domu kanarka. Mamusia bardzo lubiła jego śpiew...A twój ojciec? - przerwałJak tato jeszcze żył, pracował jako policjant. Był bardzo wymagający wobec mnie. Chciał ode mnie jak najlepszych wyników w szkole. Za-wsze zwracał mi uwagę, że siedzę za blisko telewizora, albo że jem za dużo słodyczy. O, pamiętam jesz-cze jak...Wystarczy. - przerwał mi z uśmiechem doktor i wyrwał kart-kę z notesu.Już?Tak, to wszystko co chciałem wie-dzieć. Siostro Candy, zanieś tą kar-teczkę do Kathy, ona będzie wie-działa co z tym zrobić. Siostra odebrała świstek papieru i wyszła szybkim, zdecy-dowanym krokiem z pokoju.Teraz odpowiesz w końcu na moje pytanie?Wal śmiało.Co ja tutaj robię? Jeżeli teraz nie poznam odpowiedzi, złożę zażale-nie do ordynatora.Jesteś ofiarą koszmarnego wy-padku drogowego, o którym hu-czą całe Stany. Kierowca autobusu przekroczył maksymalną dozwo-

52

Page 53: Komitywa nr 5

loną prędkość. Pojazd, który pro-wadził wpadł w poślizg i zleciał z urwiska. Obrażenia uczestników tragedii były tak duże, że szpital w Kolorado nie był przygotowany do przyjęcia tak zmasakrowanych pacjentów, dlatego wszyscy zostali przewiezieni do szpitala specjali-stycznego w Cincinnati, czyli tutaj. - Doktor zwolnił - Wyobraź so-bie ludzkie ciała, całe poszarpane, wszędzie cieknąca krew. Cudem jest fakt, że wszyscy przeżyli.Matko boska! I rozumiem, że część tej masakry to ja?Otóż to... a nawet... różną częścią... częściami....Jak to... częściami?! Lekarz zmieszał się. Ner-wowo splótł ręce i pocierał nimi o siebie.Po wypadku prosiliśmy wszystkich poszkodowanych o odpowiedź na te same pytania, które usłyszał pan chwilkę temu. Był to między innymi rodzaj testu, czy w wyni-ku wypadku nie doszło u któregoś z pacjentów do amnezji. Wyniki badań są zaskakujące. - Widać było, że Jacob się stresuje - Wychodzi z nich, że nazywasz się Ferrel-K-eaton-Byrd-Jimenez-Guy-W-illiams-Cardone-Shiffer-Berry-Davis-Carpenter-Peck-Dilworth-Bakker...ŻE CO PROSZĘ !?Jedna z zasad etycznych każdego lekarza brzmi: „Ratuj jak najwięcej życia”. W tym wypadku ja i moi ko-ledzy po fachu trochę nadużyliśmy tej reguły. Podczas przeprowadza-nia całej akcji ratunkowej musie-liśmy przeprowadzić wiele trans-plantacji, a korzystając z tego, że mamy na stanie najnowocześniej-szą technologię rozpędziliśmy się i uratowaliśmy... nie... stworzyli-śmy jedną osobę za dużo. Słuchając wypowiedzi Ja-coba nie docierało do mnie, co on tak naprawdę próbuje mi przeka-zać. Chwilę później łzy zaczęły ci-snąć mi się do oczu. Zaczęły nurto-

wać mnie pytania dotyczące mojej egzystencji. Nie rozumiem, jak to jest możliwe, że nie było mojego życia wcześniej. A co z cudownymi rogalikami wujka Toma? Przecież wujek Tom był moim wujkiem, pa-miętam... Czuję się jak odpad. Jak plagiat czegoś pięknego, czym jest życie. A co z moją duszą? Lekarze zaprzeczyli istnieniu Boga? A może to Bóg dał mi tchnienie? Tego tak naprawdę się nie dowiem...Rozumiem twój ból... - odezwał się nagle przerywając ciszę Jacob. Jego ręka nerwowo przeczesywała buj-ne rude włosy.Nie, nic nie rozumiesz! Kim ja w ogóle jestem? Potrafisz odpowie-dzieć na to pytanie!?Ale przysięga Hipokratesa...Zacznij ją poprawnie interpreto-wać! Doktor zaniemówił i spu-ścił głowę. Wydawało się, że było mu naprawdę wstyd. Chwilę sie-dzieliśmy tak w milczeniu, wsłu-chując się w regularne dźwięki EKG i w mój szloch. Po owej przerażającej mi-nucie ciszy lekarz wstał, i podszedł po raz kolejny do szafki. Schował do niej swój notes, a wyciągnął za-drukowaną kartkę rozmiaru A4, kalkulator i zielony, metalowy dłu-gopis. Wrócił na swoje miejsce.Musimy wypełnić formularz, by można było wydać ci dokumenty – w jego słowach nie było teraz żad-nych emocji i za wszelką cenę uni-kał kontaktu wzrokowego. - Imię.Nadaje je matka.Twoja matka nie istnieje.Nie? A kto miał ślicznego żółtego kanarka w pokoju gościnnym? ... Niech będzie Taylor.Taylor... - zapisał niedbale w for-mularzu - Twoje nazwisko to Car-done, wynika to z obliczeń. Czte-roosobowa rodzina, która uległa wypadkowi tak ma na nazwisko. - włączył kalkulator. - cztery osiem-naste razy sto procent równa się

dwadzieścia dwa i dwa w okresie. Pasuje? Taylor Cardone. Brzmi jak nazwisko jakiegoś artysty.Pasuje.Dobrze, zapisałem. Teraz kwestia wieku. Masz dokładnie... zacze-kaj... - Jacob skupił się na wpisy-waniu kolejnych cyfr do kalkulato-ra – hm... dwadzieścia siedem lat, pięć miesięcy i 14 dni. I dalej, to oznacza, że... okej, zapisałem. Płeć. Musimy rozwiązać i ten problem. Strach przeszedł przez całe moje ciało, zaczynając od serca na małym palcu u nogi kończąc. Czyżby pojawiły się jakieś kompli-kacje?Otóż – zaczął Doktor- w wyniku jednej z operacji... a zresztą, zoba-czysz.Jacob wstał z krzesła i podszedł bli-żej mnie. Następnie tak podniósł kołdrę, bym mógł pod nią spojrzeć. Doktorze Jacobie, wiele w moim krótkim życiu zdążyło się już wy-darzyć, ale to, co właśnie teraz zo-baczyłem, a może zobaczyłam, to już zdecydowana przesada!

Dawid Nogalski

53

Page 54: Komitywa nr 5
Page 55: Komitywa nr 5

Gdańska. Podróż samolotem zaj-muje ok. 2h 30min, autokarem od 20 do 24h. Najszybsza trasa prowa-dzi przez Niemcy i Francję auto-stradami. Podczas wakacji 2011r. po-jechałem na 5 dni do Paryża. Moim środkiem transportu był autokar, którym jechałem ponad 20 godzin. Dla mnie (początkującego podróż-nika) droga w nocy była bardzo atrakcyjna. Światła miast pięknie je rozświetlały. Zapierało dech w piersiach. Mieliśmy oko-ło 5 przerw podczas jazdy. Gdy znaleźliśmy się już blisko celu, przywitały nas korki. Przewod-niczka zapewniła, że były one przewidziane i uwzględnione w planie wycieczki. W tak dużym mieście trudno o sprawny ruch uliczny. Nie zraziło to jednak niko-go. Każdy czekał z podnieceniem, aż wysiądziemy i zaczniemy zwie-dzać. W końcu dotarliśmy do podziemnego parkingu. Wszyscy opuścili autokar i rozpoczęliśmy wycieczkę. Podziwialiśmy uroki zabytkowego Paryża. Następnie poszliśmy pod katedrę Notre-Da-me. Jest to gotycka budowla, jedna z najbardziej znanych na świecie. Posiada pięć naw, w tym krzyżową, dość długie prezbiterium i podwój-ne obejście na półkolu. Pierwotnie miało ono tylko trzy małe kaplicz-ki. W drugiej połowie XIII wieku usunięto kapliczki i wybudowano pięć dużych kaplic. Kolejnym punktem zwie-dzania był Panteon. Został wybudo-wany w Dzielnicy Łacińskiej Paryża w XVIII wieku jako kościół pw. św. Genowefy, obecnie pełni rolę mauzoleum wybitnych Francuzów. Ciekawostką jest, że jedyną kobie-

Paryż to stolica i największa aglomeracja Francji. Leży nad Sekwa-ną. Jest bardzo atrakcyjnym miejscem dla biznesu turystycznego. Posiada wszystko, czego dusza zapragnie – zabytki, muzea, teatry,

restauracje, nowoczesne sklepy. Uznaje się go za najbardziej romantycz-ne miejsce na kuli ziemskiej.

Pogoda sprzyja przyjezdnym. Lata są bardzo ciepłe, a zimy ła-godne. Paryż co roku odwiedza dziesiątki milionów turystów. Można się tam dostać samolotem m.in. z Warszawy, Krakowa, Katowic, Poznania,

55

Moja przygoda - Paryż

Page 56: Komitywa nr 5

tą, która została w nim pochowa-na jest Maria Skłodowska-Curie. Ta monumentalna budowla wy-warła na mnie duże wrażenie. Pięk-no odnowy architektonicznej jak i eksperymentalnych poszukiwań w duchu oświecenia wyrażone jest w każdym elemencie. Z architek-tury greckiej Soufflot zapożyczył ogólny układ, ornamentykę, po-rządek koryncki oraz plan budowli w kształcie greckiego krzyża. Praktyczne informacje dla turystów: przeciętny czas zwiedza-nia- 1,5 godziny (nawa z komenta-rzem w języku francuskim - przez cały rok, górna część budowli z asystą- od kwietnia do paździer-nika, programy dla młodzieży, wszystko przystosowane do osób niepełnosprawnych). Następnym punktem w planie podróży były Pola Elizej-skie. Jest to jedyne zielone miej-sce Paryża. Pięknie odznacza się w krajobrazie miasta, gdy spojrzeć na nie z lotu ptaka. Park ten łączy plac Zgody (na którym znajduje się Panteon) z Łukami Triumfalnymi (starym i nowym). Warto zwrócić uwagę na ich ułożenie. Leżą w jed-nej linii. Wygląda to imponująco. W mitologii greckiej Polami Eli-zejskimi nazywano część Hadesu przeznaczoną dla dusz dobrych ludzi. Paryskie Pola Elizejskie to

reprezentacyjna aleja z licznymi teatrami, restauracjami, kinami i ekskluzywnymi sklepami. Dzię-ki wspomnianym atrakcjom jest ona chętnie odwiedzana przez turystów. Na miejscu obecnych Pól Elizejskich do roku 1616 były pola uprawne, przez które Maria Medycejska poprowadziła drogę wysadzaną drzewami. Spaceru-jąc po zielonych płucach stoli-cy Francji, dotarliśmy do Łuku Triumfalnego. Z tego względu, że otacza go rondo i ruch jest bar-dzo duży, wejścia do obiektu znaj-dują się pod ziemią. Monument został wzniesiony w 1806 roku na cześć wygranej Napoleona w bitwie pod Austerlitz. Usytuowany jest na placu Charlesa de Gaulla (zwa-nym też Placem Gwiazdy), gdzie łączy się ze sobą aż 12 ulic (m.in. Pola Elizejskie). Głównym archi-tektem był Jean François Chalgrin, na zlecenie Napoleona stworzył on klasycystyczną budowlę, wzorując się na architekturze starożytnego Rzymu. Na zewnątrz widoczne są piękne zdobienia. Na ścianach od wewnętrznej strony widnieją różne napisy i nazwiska żołnierzy. Ostatnim punktem zwie-dzania okazał się być Pałac Inwa-lidów. Jest to bardzo charaktery-styczne miejsce Paryża. Ludwik XIV wybudował go w konkretnym

celu – miał on pełnić rolę przy-tułku dla francuskich weteranów wojennych. Budowla reprezentuje styl klasycystyczny. Dużą atrakcją dla turystów są prochy Napole-ona sprowadzone w 1840r. i ukryte w kopule w centrum obiektu. Znaj-duje się w niej również Muzeum Armii- największa tego typu pla-cówka na świecie. To był koniec atrakcji tego dnia. Całą grupą wy-braliśmy się do baru szybkiej ob-sługi, żeby zjeść kolację. Między 21;00 a 22;00 dotarliśmy do hotelu i wycieńczeni, lecz zadowoleni po-szliśmy spać. Rano przywitało nas fran-cuskie śniadanie. Składa się ono zazwyczaj z bagietek, brioszek czy croissantów oraz różnego rodza-ju dżemów. Pieczywo, które nie było pieczone tego samego ranka, nie ma prawa być podane na stół. Francuzi piją rano również mocną kawę. Zaraz po śniadaniu wsie-dliśmy do autokaru. Kierowca zawiózł nas nad Sekwanę. Rejs rzeką był świetnym pomysłem - z pokładu można zobaczyć zbiór zabytków Paryża. Ubraliśmy się ciepło, ponieważ mocno wiało. Wyruszając spod samej Wieży Eiffla lub Notre-Dame, poprzez oszklone ściany można podziwiać nabrzeża Sekwany, które zasłuże-nie wpisane zostały na światową listę UNESCO. Czas trwania ta-kiej wyprawy to ok. 60 minut. Na statku znajdują się audioprzewod-niki m. in. w języku francuskim, angielskim, jak również polskim. Podziwiającym niezwykle piękne widoki towarzyszą znane francu-skie piosenki, które wybrzmiewają w tle audioprzewodników. Nadszedł w końcu czas na Wieżę Eiffla. Jest to najbardziej zna-ny obiekt architektoniczny Paryża i jedna z najbardziej rozpoznawal-nych budowli na świecie. „Żela-zną damę” zbudowano specjalnie na paryską Wystawę Światową

56

Page 57: Komitywa nr 5

w 1889 roku. Miała zademonstro-wać poziom wiedzy inżynierskiej i możliwości techniczne epoki, być symbolem ówczesnej potęgi go-spodarczej i naukowo-technicznej Francji. Kolejka była bardzo długa. Ochroniarze sprawdzali, czy ktoś nie próbuje wnieść ciężkich przed-miotów, które mógłby zrzucić z wysokości. Po długim czekaniu wjechaliśmy windą na pierwszy poziom. Czekając na drugą windę, która transportowała turystów na najwyższy poziom, podziwiałem widoki. Były jeszcze lepsze, gdy znaleźliśmy się na szczycie budow-li. Sekwana pięknie komponuje się z miejskim krajobrazem Paryża, przez co jest on wyjątkowy. Wyraź-nie dostrzegaliśmy zabytki stolicy Francji, takie jak Łuk Triumfalny, Pałac Inwalidów, Plac Trocadero. Zabudowań wokół było tak dużo, że nie widzieliśmy ich końca na-wet z tak dużej wysokości. Na sa-mej górze wieży znajduje się pokój z woskowymi figurami twórców

„żelaznej damy”, czyli Gustava Eiffla oraz Maurice Koechlina. Podczas pierwszej wizyty nabiera-ją chyba każdego zwiedzającego. Turyści myślą, że siedzą tam praw-dziwe osoby. Wywołuje to potem zabawny efekt. Na dole czekało już nas zwiedzanie placu Troca-dero. Adolf Hitler fotografował się w tym miejscu po zdobyciu Paryża w 1940 r. Nadszedł czas na naj-słynniejsze muzeum na świe-cie, czyli Luwr. Jest to na-der charakterystyczny pałac z kamienia, którego wysokość się-ga w najwyższym miejscu 30 me-trów. Pałac Luwru utrzymany jest w stylu francuskiego renesansu, a zaprojektowali go architekci: Pierre Lescot, Catherine de Me-dici, J. A. du Cerceau II, Claude Perrault. Luwr zajmuje aż 20 hek-tarów. Jest jednym z największych muzeów na świecie. Znajduje się na prawym brzegu Sekwany, w obrębie tzw. Pierwszej Dzielnicy

Paryża. Całkowita powierzchnia kompleksu pałacowo - muzealne-go zajmuje 60 600 metrów kwa-dratowych, zaś zbiory dzieł sztuki liczą sobie około 35 000 pozycji. Wejście do muzeum to schody, którymi schodzi się w dół, gdzie znajduje się Pasaż Richelieu. Wy-gląda bajecznie, bo ukryte jest pod ogromną szklaną piramidą, którą wychodzi się po stopniach na ogromny dziedziniec. Otrzy-maliśmy mapkę, w której opisany był każdy poziom zwiedzania. Nie ukrywam, że moim głównym ce-lem był obraz „Mona Lisa” Leonar-da da Vinci. Dzieło umieszczone jest za specjalną, kuloodporną szybą w centralnym miejscu sali. Zbiory muzeum zapierały dech w piersiach, ogromne sale, po-tężne obrazy. Chodziłem po tym wielkim obiekcie ponad 4 godziny, następnie wyszedłem na dziedziniec, gdzie dużo ludzi leżało na trawie i opalało się, podziwiając piękno architektoniczne pałacu.

57

Page 58: Komitywa nr 5

O wyznaczonej godzinie zebraliśmy się pod małym łukiem triumfalnym na dziedzińcu. Każdy był zadowolony, ale też zmęczony z powodu długotrwałego zwiedza-nia. Wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy w stronę bazyli-ki Sacre Coeur. Położona jest ona na najwyższym paryskim wzgó-rzu, skąd roztacza się malowni-czy widok na większą część mia-sta. Świątynia została wzniesiona w stylu romańsko-bizantyjskim z białego wapienia. Jest ona celem pielgrzymek z całej Europy. Przyle-gły do kościoła hotel Ephrem jest otwarty dla pielgrzymów, którzy wcześniej zarezerwowali miej-sca. Siedząc na schodach przed kościołem, spoglądałem na krajo-braz Paryża i zachód słońca. Było bardzo ciepło. W oddali rozlegała się francuska muzyka, a kilkana-ście metrów przede mną popis z piłką dawał jakiś człowiek. Lu-dzie zachwycali się nim i rzucali pieniądze. Tak minął drugi dzień wycieczki.

Następnego dnia cze-kały nas atrakcje w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów od Pa-ryża Disneylandzie. Ostatniego dnia wcześnie rano wyruszyliśmy autokarem, żeby zyskać jak naj-więcej czasu na zwiedzanie par-ku. Został on otwarty 12 kwietnia 1992 roku pod nazwą Euro Disney Resort. Nazwę zmieniono w 1994 roku, by pasowała do romantycz-nego charakteru Paryża. W 2011 miejsce to odwiedziło 16 milionów gości, a od 1992 r. 250 milionów. Park jest podzielony na dwie części. Starsza przeznaczona jest dla dzie-ci, nowsza dla młodzieży. Oczywi-ście większość wycieczkowiczów poszła do części nowszej, zapew-niającej dużo więcej adrenaliny. Każdy mógł sobie wziąć mapkę, na której zaznaczone zostały atrakcje, restauracje, toalety. Zabawa była cudowna i niezapomniana. Chcia-łem wypróbować każdą karuzelę po kolei. Najbardziej chyba przy-padł mi do gustu Roller Coaster i Crush Coaster. Niestety wy-cieczka zbliżała się do końca. Ze

smutkiem wróciliśmy do autokaru i wyruszyliśmy do Polski. Podróż przebiegła szczęśli-wie. Jadąc, przypominałem sobie najciekawsze momenty wycieczki. Każdemu bardzo gorąco polecam Paryż. Osobiście przeżyłem tam niesamowite chwile. Gdy nadarzy się okazja, na pewno wybiorę się jeszcze raz do Francji.

Mateusz Dzierżęga

58

Page 59: Komitywa nr 5

Album Komitywy

Szymon Froncek

59

Nie wychodzisz z domu bez lustrzanki? Pstrykasz foty okazyjnie?Robisz zdjęcia aparatem w telefonie komórkowym? Bliżej Ci do średniego formatu?

Na łamach “Komitywy” znajdzie się miejsce na Twoje zdjęcia, wystarczy że skontaktujesz się z zespołem redakcyjnym

Page 60: Komitywa nr 5

60

Page 61: Komitywa nr 5

przemho

61

Page 62: Komitywa nr 5

62

Dingo

Page 63: Komitywa nr 5

Zespół redakcyjny w składzieDawid Nogalski

Alan SzatyłoSara Drescher

Mateusz DzierżęgaWiktoria Krawiec

Angelika RutkowskaJulia Kasza

Dorota RojekAneta Lenarcik

Martyna BanachMichał BanasiakKonrad KotwicaSzymon Froncek

Bartłomiej ChwołaDominika SiernyJoanna KutarbaKrzysztof Wolny

Aleksandra ŁąckaMichał Kalisz

Przemysław Honcek

oraz opiekunowieMarek Gryt

Waldemar Olszewski

Dołącz do nas!!! Podziel się swoimi refleksjami na dowolny temat, poszerz horyzonty

naszej gazety, stwórz z nami odważne i nowoczesne czasopismo młodzieżowe.Nie bądź bierny!

Skontaktuj się z zespołem redakcyjnym!!Dołącz do KOMITYWY!!!

W magazynie wykorzystano zdjęcia uczniów, nauczycieli oraz przyjaciół szkoły (za ich wiedzą i zgodą). Pozostała część obrazków i grafik funkcjonuje na zasadzie licencji “public domain”.

Redakcja nie czerpie z tytułu ich publikacji żadnych korzyści materialnych. Większość pochodzi ze strony www.pixabay.com.