Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

171
JANOSCH Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny (Z języka niemieckiego przełożył Leon Bielas)

Transcript of Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Page 1: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

JANOSCH

Cholonek czyli

dobry Pan Bóg z gliny

(Z języka niemieckiego przełożył Leon Bielas)

Page 2: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Jakże często się zdarza, że ktoś przyjdzie, coś zrobi i wszystko się nagle odmieni. Na

przykład owego siódmego maja, kiedy Stanik z Michcią zamiast pójść na nabożeństwo

majowe udali się do lasku Gwidona, od tyłu przez pola. I gdzie Stanik, że tak powiem, dał

pierwszy impuls do ludzkiej egzystencji Cholonka na tym świecie; od dołu ciągnęło chłodem

przez jesionkę, którą zeszłego roku mama kupiła za zaoszczędzone grosze, a z góry napierał

Stanik. W powietrzu czuć było koksem, mokrymi liśćmi, zbutwiałym drzewem, wszystko

było wilgotne, a pogoda w sam raz na katar.

Stanik nażłopał się znowu tego najtańszego piwska, które zawsze czuć było końskim

moczem. Wszystko to przedstawiało się niezbyt pięknie. Miejmy nadzieję, że przynamniej

glina zejdzie z płaszcza! Na szczęście było już ciemno i z odległości pięciu metrów nikt nie

potrafiłby dokładnie określić, co Stanik tu właściwie robił. W przeciwnym razie

zawstydziłaby się na śmierć.

Od strony głowy mógłby spojrzeć w głąb Polski, gdyby było jeszcze widno. Tam

niedaleko była granica. Przed nią rozciągała się ziemia niczyja, ugory, wszystko puste i nie

uprawiane.

- Szkoda każdego kawałka ziemi, na którym nie zasadzono niczego - mawiała

Świętkowa. A choćby tylko kapustę. Kapustą można sobie nieraz pomóc. Nie wymaga wielu

starań na polu i jest dobra do każdego jedzenia. Dobrze zakiszona kapusta - prima! I zdrowa!

Sobczyk, na przykład, ten z ulicy Hałd, szewc - stu lat dożył jedząc kapustę. A dlaczego,

pytam się. Bo codziennie, gdy tylko wstał, wypijał garczek kwaski. Kwaska czyni cuda! -

mawiała nasza ciotka Hejdla i za pomocą kompresów wyleczyła sobie reumatyzm, gdy już

żaden lekarz jej nie mógł pomóc.

Do krupnioków i żymloków kwaska też jest potrzebna, a już do ryb, ho, ho! A czemu

tu przy granicy cała ziemia leży odłogiem, zapytuję. Z powodu władz.

To właśnie tak jest. Władze, urzędy, moce pozaziemskie mieszają się od góry do

wszystkiego, komenderują, robią co chcą, a na dole człowiek jest bezsilny.

Tak samo było i z tym Cholonkiem. Przy czym niejaka Kowolka z dołu, na parterze,

nie była całkiem bez winy, jeśli idzie o tę nędzę. O tym będzie jeszcze później mowa.

A więc 27 lutego po owym wydarzeniu w Porębie, przy ulicy Oślowskiego 3,

powinien był - licząc dokładnie - od trzech dni przyjść na świat Cholonek, ale nie przyszedł.

Michcia siedziała na szezlongu w tylnej izdebce i beczała, gryzła chusteczkę do nosa i

połknęła już połowę dzierganego szlaczka, a z przodu w kuchni latała jej matka, stawiała

wodę w kastrolu, wylewała ją, przynosiła nową, znowu nastawiała i znowu wylewała, i tak

sto razy! Michcia w izdebce myślała tylko jedno: czy Stanik nie mógł z tym jeszcze parę dni

Page 3: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

poczekać! Nie mogliśmy to lepiej wtedy pójść na to nabożeństwo majowe? Za wszystko jest

kara na tym świecie, a jeśli dziecko urodzi się 29 lutego, to nie przeżyję tego! „29 lutego

urodzone, po wsze czasy i na amen stracone!” Ale zawsze, jak napije się tego najtańszego

piwska, to nie wie, co robi. - Jeśli cię od dołu ciągnie, a od wewnątrz napiera - powiedziała

Helenka Hajduk - to nastąpi rozwiązanie. Wtedy weź chustkę i mocno gryź!

Świętkowa w kuchni co pięć minut wznosiła akt strzelisty do nieba: Święty czarny

Staniku z Częstochowy, któryś jest w niebie, wysłuchaj mojego błagania i pozwól moim

modłom wznieść się do ciebie i spraw, aby to dziecko jeszcze dziś przyszło, a nie jutro. Bo

wtedy to już lepiej, żeby w ogóle nie przyszło.

Amen!

Świętkowi te wieczne modły działały już na nerwy, bo baba modliła się głośno i wciąż

to samo, trochę po polsku, trochę po niemiecku, a Świętek był w ogóle przeciwny temu, bo

był bezbożnikiem.

Nie ma żadnego czarnego Stanika z Częstochowy! Ale Świętkowa to inny człowiek

niż ludzie, co tylko żrą tłuczone kartofle, o niczym nie myślą i wszystko biorą jak leci.

Mogłaby się modlić do zwyczajnego św. Stanika, bo Stanik było na imię ojcu dziecka, a więc

Stanik nazywał się również jego patron w niebie i był on kompetentny, jeśli chodzi o pomoc

w ciężkich chwilach, ale dlaczegóż miałaby sobie wszystko ułatwiać? Jeśli istnieje czarna

Madonna z Częstochowy, musi też istnieć czarny Stanik! Świętkowa była bowiem kobietą,

której nie brakło rozumu. Jej pierwszy ojciec, Kotyrba z Brzęczkowic, nosił okulary. Kto ma

okulary, ten ma i rozum - mawiała ciotka Hejdla. Na naszej ulicy był synek, z którym było

wiele kłopotu, bo od małego musiał mieć bryle, inaczej nic a nic nie widział. A potem? Co się

z nim stało? Ha! Został muzykantem i potrafił grać według najtrudniejszych nut.

Gluchowej też się taki cud przytrafił z czarną Madonną. Coś tam u niej było nie w

porządku z trawieniem, latała po doktorach, kupowała różne leki i pożerała je jak nie

przymierzając chleb, nic nie pomagało. I co zrobiła? Udała się z pielgrzymką do

Częstochowy.

Włożyła sobie do majtek poświęcony obrazek czarnej Madonny i poszła piechotą do

domu, via Brzesków. Wyzdrowiała baba! Bo trzeba się bronić! Trzeba swój los „wziąć

samemu w garść. Trzeba posługiwać się rozumem i chytrością. Wprawdzie to niewiele

pomoże, bo ci u góry są mocniejsi, ale zawsze to lepiej niż tak żyć ż dnia na dzień jak krowa i

czekać nie wiadomo na co.

Świętkowa na przykład mogłaby w tak prostych sprawach jak mycie zębów wziąć na

palec mydła i natrzeć zęby, jak to czynili wszyscy ludzie. Ona jednak zanurzała środkowy

Page 4: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

palec w mydle; po pierwsze był on dłuższy od wskazującego, potem posypywała go solą,

gdyż - po drugie - sól wzmacnia kości i - po trzecie - czyści jeszcze na dokładkę, a poza tym

szorowała zęby od przodu i od tyłu. Żaden profesor mądrzej by tego nie wymyślił! Poza tym

wypadało to taniej!

Tylko z tym Stanikiem to była istna męka. W najcięższej dla Michci godzinie chachor

siedział u Kapicy w szynku, wygłaszał wielkie mowy o swoim synu, którego miał dziś lub

jutro urodzić.

Jedynym spadkobiercą, handlowcem całą gębą - oto czym będzie! A jak urośnie - od

stóp do głów będzie ubrany, zawsze podług najnowszej mody. Najważniejszy jest sznyt! Jeśli

masz na sobie odpowiedni krój, świat będzie na ciebie spoglądał innymi oczyma - powtarzał

ciągle Stanik. Do tego odpowiednie kamasze i lakierki, człowieku! a forsa sama przypłynie do

kasy, bez jednego kiwnięcia palcem! A on - tu, Stanisław Cholonek z Poręby - ojciec! Syn

powinien mu na kolanach dziękować!

A Michcia Cholonek, już prawie matka, siedziała na szezlongu w mieszkaniu swojej

mamulki, sama, opuszczona przez wszystkich, z dzieckiem w brzuchu, żona takiego, co to u

Waleski węgiel rozwoził i gówno go to wszystko obchodziło. Furman jeno na zastępstwo,

trzy razy w tygodniu. W inne dni Waleska furmaniła sama. Mieszkania nie mieli, mamulka

musieli jej dawać jeść. Spała tu w izdebce na szezlongu, a on sypiał na miechu z kartoflami u

swoich ojców w kuchni, pospołu z dwoma braćmi, wszyscy pokotem na ziemi. Przez noc

stała się kobietą. Niedługo ukończy dziewiętnaście lat, cóż wielkiego może ją jeszcze spotkać.

Jakże szybko młodość od niej uciekła! Piękne beztroskie dzieciństwo, gdy u panny

Nowakowskiej szydełkowała na lekcji robót ręcznych tę piękną chusteczkę z batystu i gdy za

dokładny modry szlaczek otrzymała obrazek w dowód uznania. Ale teraz było jej wszystko

jedno. Ugryzła jeszcze kawałek szlaczka i połknęła: Pónbóczku, pozwól mi się tym udławić!

Panna Nowakowska taka elegancka kobieta, a potem znaleźli ją po przerwie w ubikacji

nauczycielskiej, powieszoną na pasku płaszcza kąpielowego nauczyciela Neumanna,

ponieważ wziął sobie inną, taką Erykę Suschke z Madejowa. Była służącą w „Leśnym

Zameczku” i podobno od dłuższego czasu utrzymywał z nią stosunki. Jak mógł człowiek

upaść tak nisko i taką wykształconą osobę jak panna Nowakowska zostawić na koszu dla

jakiejś tam zwykłej służącej? Ale tu właśnie można się przekonać, że los obraca się zawsze

przeciwko wykształconym, a pomaga ludziom prostym! A teraz nauczyciel Neumann bił

Erykę Suschke jak psa, i lu znowu można się przekonać, jak wszystko mści się na tym padole.

Przy tym wszystko tak pięknie się zaczęło! Na weselu była ubrana cała na biało.

Piękna niczym obrazek, jak z filmu. Wychodziła za mąż z całą pompą, jak jaka hrabini.

Page 5: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Stanik miał na sobie granatowe ubranie, pożyczone od brata.

- Dziewczyna wygląda jak anioł! - mówili ludzie w Porębie. Ślub cywilny i kościelny

jednego dnia, ale najpierw kościelny, bo po drodze z urzędu stanu cywilnego zawsze jeszcze

może się coś przytrafić. Liczy się tylko ślub kościelny, a co się ma, to się ma!

- Na wszelki wypadek załatwcie to jednego dnia - powiedziała Świętkowa - nie

będziecie wtedy musieli dwa razy się ubierać, białe szybko się brudzi. Takiego wesela tu na

ulicy Oślowskiego od niepamiętnych czasów nikt nie widział. Stanik często jeszcze potem

mawiał: O tym, mój drogi, ludziska będą mówili, gdy już nikt żył nie będzie, taka to była

uroczystość.

I co było jeszcze ważniejsze: Michcia w dniu ślubu zachowała swoją cześć, nie tak jak

córka Piterki, która na łeb na szyję musiała pędzić do ołtarza, by dziecko nie przyszło przed

ślubem. Michcia i Stanik chodzili ze sobą przed tym dwa łata i trzy miesiące. Nic się nie

zdarzyło, za co Michcia nie mogłaby odpowiadać przed Bogiem czy przed własną matką. Ale

i matka miała na nich oko, bo nigdy nie była za Stanikiem.

- Czegóż się można spodziewać po takim Cholonku? - mawiała Świętkowa. - Co to za

ludzie! Nie odłożyli na bok złamanego grosza. Ale jeśli się dzioucha uprze przy jakimś

chłopie, to matka nie powinna stawać na przekór, ciągle powtarzała ciotka Hejdla. Mimo że

Michcia zasłużyła sobie na lepszego chłopa. Czego ona nie umie!

Zaproszono dwudziestu trzech gości, a przyszło czterdziestu dwóch.

- Musimy także zaprosić ojców z jego strony - powiedziała Świętkowa. - Mimo że

wolałabym inaczej. To tacy prości ludzie, że człowiek musi się za nich wstydzić przed

sąsiadami. Przeleć no się hań na ulicę Jäschkego i powiedz, żeby też przyszli, ale żeby sobie

za wiele nie obiecywali, bo mamy za mało stołków!

A kiedy stary Cholonek ze swoją babą przyszli, Świętkowa wybiegła im naprzeciw do

sieni i wołała już z góry: - Witejcie nam serdecznie w narzeczeńskim domu, drodzy

teściowie! Siednijcie se najlepiej od razu tu przy schodach na strych, tu wam będzie ciepło i

przyjemnie. Stołki są nam jeszcze potrzebne dla zapowiedzianego przyjocielstwa z mojej

strony. Zaraz dostaniecie po kąsku dobrego kołacza i gazetę do podłożenia, żebyście nie

nakruszyli. Nie obrazicie się chyba, co? Pąknijcie się jeszcze trochę pod ścianę, żebyście za

bardzo nie zawadzali!

I oto siedział stary Cholonek na chusteczce, którą położył na schodach, by nie

zabrudzić swojego wyszczotkowanego ubrania. Stara roztarła mu dziś mydlinami

wyświechtane miejsca na szakecie. W krzywych rękach trzymał kąsek kołacza z posypką.

Obok niego siedziała stara Cholonkowa mając na sobie pięć spódnic i czarną chustę na

Page 6: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

głowie. Gdy stary chciał się napić gorzałki z kieliszka, oblewał sobie ubranie. Podtrzymywała

mu więc rękę i podnosiła ją do ust, a on wycierał sobie klapą od marynarki krople z wąsiska.

Nic nie mówili, bo im było wstyd. - Lepiej będzie, jak ich zawołasz do izdebki, Michcia -

powiedziała Świętkowa o szóstej - żeby ich tam ktoś nie zobaczył, gdyby jacyś lepsi goście

nadeszli. Jak to dobrze, że bracia Stanika nie przyszli. Podobno straszne gorzoły, dużo by nas

to kosztowało. - Przy czym wesele i tak zostało przełożone na dzień, kiedy obaj bracia mieli

nocną szychtę. Trzeba być chytrym!

Było to najpiękniejsze wesele, jakie kiedykolwiek wyprawiono na ulicy Oślowskiego.

Goście siedzieli wszędzie: na schodach, na parapetach w sieni, tak że tynk odpadał. Na

balustradach, na stołkach, wypożyczonych z całego domu. A garbaty pomocnik fryzjera

Bondarski grał na harmonii prima. Garbaci to przecież zabawni ludzie. Zawsze znają się na

jakichś głupstwach, muzykują, gwiżdżą jak kanarki i dlatego bywają chętnie zapraszani. -

Poza tym przynoszą szczęście - mówiła Świętkowa. Cztery marki trzeba było zapłacić

harmoniście za cały dzień, do tego kust. O wpół do jedenastej w nocy głowa poleciała mu jed-

nak do przodu, na harmonię, i zasnął jak zabity. Kiedy Pelka chciał mu gorzałki nalać za

koszulę, aby się zbudził i dalej grał, powiedziała Świętkowa: - Ależ co znowu, panie Pelka!

Zostawcie go, niech śpi! Wódka jest bardzo droga!

Wo dwoje znieśli Bondarskiego na dół, na parter, a on nie puścił harmonii, którą

obłapił jak kawaler swoją ukochaną. Położyli go na dole na schodach i w przeciągu dostał

zapalenia płuc. - Ale przynajmniej ładnie grał! - powiedziała Świętkowa, gdy po trzech

tygodniach umarł.

Michci zebrało się na płacz, gdy pomyślała o tym pięknym weselu. Teraz welon leżał

w komodzie zawinięty w gazetę.

Gorzałkę na weselu postawił Stanik z własnej kieszeni. Sznaps to męska sprawa!

Resztą zajęła się mama. Zaś Michcia dodała od siebie siedem konewek najtańszego piwa.

Zarżnięto trzy gęsi, skonsumowano osiemdziesiąt dwie kluski z kartofli. Z całych dwóch kur,

które i tak były chore, ugotowano rosół z makaronem. Przy czym cały makaron był zrobiony

ręcznie. Zrobiła go Hejdla, siostra Michci. Potem cztery blachy kołaczy, i cała uroczystość w

dwóch przedziałach: na przodku, w kuchni i w sieni, goście głośni wraz z muzyką

Bondarskiego, a na zadku, w izdebce i w sypialni na łóżkach, lepsi goście z ludowym

radioodbiornikiem od Przybyloczki, rozgłośnia gliwicka. To znowu kosztowało parę marek,

które Świętkowa musiała dać Przybyloczce, żeby się nie zblamować i nie narazić na obmowę,

że jest skąpa. W sumie było dwóch rannych. Spity Wondrasz zleciał przez balustradę na

głowę Wojtaszka. Ale jeśli ktoś myśli, że Wojtaszek się obraził... Nic podobnego, bo wskutek

Page 7: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

złamania podstawy czaszki dostał rok rewiru. Na tyle urlopu nie mógłby sobie nawet hrabia

pozwolić. I jakie to różne rodzaje ludzi są na tym świecie! Ktoś inny poszedłby od razu do

domu i położył się do łóżka z wielkim rwetesem i kompresem. Ale nie Wojtaszek! Ponieważ

nie chciał psuć nastroju, usiadł cicho w kącie i wychylał jeden kieliszek za drugim.

Wondraszowi niewiele się stało, wylądował on na Wojtaszku dość miękko. Złamał sobie

tylko palec, bo chciał się przytrzymać Kotlorzki i zaczepił p jej dziurkę w nosie. Środkowym

palcem.

O dziewiątej Cholonek z matką musieli już iść, bo stary miał ranną szychtę. Przez całe

życie zdołał zaoszczędzić pięć marek, bo nie kupił potrzebnego mu roweru. - Weźcie to, pani

Świętkowa, za gościnę, tyle mam na zbyciu!

- Ależ, co znowu, ojciec, nie róbcie sobie kłopotów. To zupełnie zbyteczne, a dyć Bóg

zapłać, powiem ino tela - rzekła Świętkowa. - Dla dzieci człowiek zrobi wszystko. Miałam

sporo wydatków w związku z uroczystością. - Schowała pieniądze do lnianego bajtlika w

majtkach. - Niech was Bóg prowadzi, drodzy ojcowie, nie pośliznijcie się, byście sobie czego

nie złamali, nie jesteście już tacy młodzi.

Page 8: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Z niczego nie ma nic!

Świętkowa

Łatwo powiedzieć: ulica Oślowskiego i od niepamiętnych czasów! A przecież ulica

dopiero od roku tak się nazywała. Przedtem było tam tylko kilka domów i mówiło się: hań

koło Czerniawki. Aż dopiero przyszedł Nawrat i spowodował, że ulica otrzymała nazwę. Ale

tu znowu można się przekonać, co znaczy szachrajstwo. Nawrat był zatrudniony w tym

urzędzie, gdzie to te nazwy ulic i placów wymyślają, krok po kroku, mówili, ma się tu

wszystko ucywilizować. I wtedy wstawił się Nawrat za tym, by tę ulicę ochrzczono imieniem

proboszcza Oślowskiego, bo Nawrat był kiedyś ministrantem i cieszył się jego protekcją. To

znowu była taka rzecz: wykonywanie szyldów ulicznych zlecano Skupinowi, który nieźle się

na tym dorobił. A dlaczego? Ponieważ Nawrat i Skupin byli w zmowie i popierali się

wzajemnie. Mimo że był jeszcze inny szyldziarz, Glacki z ulicy Klausa. Z drugiej strony

trzeba znowu powiedzieć, że Glacki był ewangelikiem, a takich ludzi nie należałoby popierać.

Całe to pogaństwo tutejsze, skądże się to wzięło? Bo ludzie się nie nawracali, Wszystko to

było spekulacją Nawrata. Oślowskiego, kalkulował Nawrat, na pewno ogłoszą świętym, gdy

tylko zostanie dowiedzione jego wniebowstąpienie. Nie na darmo dożył 98 lat. Bóg wie, co

robi. I co potem? Potem Nawrat będzie mógł powiedzieć: - Ja, Nawrat, koledzy, cały czas

rękę na pulsie! Wiedziałem, co się święci. Ma się to wyczucie! - Tak szacunkowo, to po

dwudziestu, trzydziestu latach powinno to nastąpić. Wtedy starostą będzie prawdopodobnie

Hudlosz, tak sobie to wyliczył Nawrat. Awans idzie tak a tak długo, te wszystkie

zatwierdzenia i to wszystko wlecze się swoją drogą, z jednego miejsca do drugiego, musi

otrzymać różne stemple, trochę sobie tu i tam poleży. Wtedy Hudlosz będzie miał tę posadę

tam u góry, a następny w kolejce jest on, Nawrat. A może wystrzeli w górę jak kometa?

Jak to było wtedy z tym Nawratem, kiedy spowodował tę zmianę nazwy ulicy? Pelka

nie mógł wtedy utrzymać języka za zębami i wszędzie szkalował Nawrata.

- Ja wam powiem, czego on chce! Chce ludziom zaimponować. Ja sam byłem

świadkiem, jak Oślowski smarował mu dupę miodem, dajcie mi spokój! Ambitny pieron był

już w szkole, tak że musieliśmy go tłuc po pysku. Zawsze w pierwszej ławce, nauczyciel z

przodu, nauczyciel z tyłu, dajcie mi spokój z tym Nawratem!

Pelka z Nawratem żyli jak pies z kotem. Nawrat był ożeniony z Cylką od Potrawy. Jej

ojciec był tokarzem. Ona była jedynaczką, z grubymi nogami. Mieszkali na osiedlu Gagfah i

mieli dla siebie połowę domku. To też nie jest w porządku.

- On miał tylko dom na oku, dajcie mi spokój, ja go znam - mówił Pelka. - Ten pieron

Page 9: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

dokładnie sobie to obmyślił: Jeśli Potrawa ze swoimi płucami pożyje jeszcze tyle a tyle lat, to

stara pójdzie w jego ślady. Mają tylko jedną córkę, będzie wesele na hałdach, a ja, Nawrat

będę tam mieszkał sam, z Cylką, Rozwali się jak baron, przystanek tramwajowy 5 minut od,

domu, klozet spłukiwany wodą, wszystko superelegancko. Codziennie o piątej fajerant.

Potem pieron pójdzie do domu, łacie włożyć i Cylkę capnąć pod kiecką, dajcie mi spokój z

tym Nawratem! Znam ja tych z administracji, świnie i tyle! Gówno i tyle! Ja wam powiem:

grubo się pomylił, bo Potrawa ma płuca w porządku i pożyje sto lat, a Nawrat ożenił się z

Cylką po próżnicy.

Nawrat spekulował więc, że po pewnym czasie kanonizacji farorza Oślowskiego nie

da się już zapobiec. Wtedy otrzyma polecenie: - Zajmijcie się tym, panie Nawrat, to wasz

resort, i ochrzcijcie tam jakąś ulicę jego imieniem. Ostatecznie żył tutaj i działał. - A wtedy

będzie mógł powiedzieć: - Już o tym pomyślałem, moi panowie - i zaprezentuje się z

najlepszej strony.

- Ale tak, prawdę mówiąc, to nieźle się spisał na swoim weselu - powiedział Pelka -

no, Nawrat ze swoją Cylką. Kiedyśmy obaj, Nowak ze swoją jedną nogą i ja, Pelka, pokazali

mu, gdzie pieprz rośnie, mój drogi! Fest karlus ten Nowak, mówię wam! Kiedyś podczas

wojny światowej wlazł na rosyjski, tank, spokojnie dźwignął klapę, a potem poświęcił swoją

butelkę brunatnej gorzałki i wlał do środka - ciachnął zapałką! Brrrmmm! Koniec! - Żelazny

krzyż pierwszej klasy. Kiedy więc się pobrali, Nawrat z Cylką, ten pieron. Nowak stanął za

Nawratem, wyciągnął brzytwę z kieszeni, podniósł Nawratowi szaket na zadku i obciął mu

szelki. I tu można było od razu się przekonać jaki to z tego Nawrata zasrany blagier. Na

zewnątrz zawsze niesłychanie elegancki, a tu na weselu bez spodnioków! Galoty zjechały mu

aż na trzewiki, z czego znowu najwyraźniej widać, że mu na Cylce w ogóle nie zależało. Tak

z figury to była z niej prawdziwa piękność, trzeba przyznać, i stary Potrawa musiał tam swoje

pomyśleć, pra. Niezły blamaż!

Na wszelki wypadek Świętkowa dołączała do swojej modlitwy wieczornej zawsze

sekwencję „I módl się za nami, święty Oślowski”. Świętkowa bowiem odnosiła się do

Nawrata i jego spekulacji z pewnym szacunkiem, gdyż dowiedziała się od starej Piterki, która

potrafiła trochę wróżyć i znaki objaśniać, że święty Oślowski ukazał jej się już trzy razy. Raz

na cmentarzu, gdy chciała oczyścić grób swojego nieboszczyka, stał za nagrobkiem i pytał o

to i owo w swojej starej parafii i miał się pozytywnie wyrazić o Nawracie. Od Cylki znowu

dowiedziała się w największym zaufaniu, że sam Nawrat pisał jakąś litanię do św.

Oślowskiego, o czym Oślowski w niebie na pewno już wiedział. Dwa razy ukazał się jeszcze

Piterce w domu: akurat gdy wytarła miskę ze święconą wodą i raz przy oknie.

Page 10: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Coś w tym Nawracie musi być - powiedziała Świętkowa na podstawie tych znaków z

nieba i zawsze pierwsza kłaniała się Cylce Nawrat, mimo że należało się odwrotnie, bo Cylką

była o rok młodsza. Najlepiej będzie, jeśli pozostanie z Cylką w dobrych stosunkach, dopóki

się to wszystko nie wyjaśni.

- Nie, nie, moi drodzy - odparła Świętkowa - kto ma tyle rozumu, ten musi kimś być.

Z niczego nie ma nic. A w ogóle to Pelka jest mańkutem. Zawsze to mówię, jak już coś tam

się nie zgadza, to i inne rzeczy nie będą się zgadzały. To jest tak jak z tymi artystami. Jeśli

Pelka na przykład wróci wieczorem do domu: Ledwo skończy wcinać tłuczone kartofle,

natychmiast wypędza dzieci na dwór, zamyka drzwi i od wewnątrz zatyka starą skarpetką

dziurkę od klucza, aby - broń Boże! - ktoś nie próbował podglądać, i już łapie swoją starą. I

natychmiast zaczyna się robota, aż cała buda się trzęsie! U Pawlików na dole już trzy razy

spadł młynek z bifeju, a raz nawet dziecku na głowę, i teraz jest głupie. No powiedzcie sami,

czy to jest w porządku? Ta jego baba pochodzi nawet z niezłej rodziny, a on do niej jak

królik! Ledwo trochę odzipnie po tym wszystkim, a ten już wraca z roboty i znowu zaczyna.

Ale człowiek nie chce się wtrącać do cudzych spraw! Nasza ciotka Hejdla to zawsze mówiła,

że artyści są tacy sami. Kiedyś na odpuście występował tu w budzie taki, co za pieniądze

pokazywał swoją babę: bez podbrzusza! W budzie, publicznie, wstęp pięćdziesiąt fenigów. Ja

takich rzeczy nie popieram i nie poszłabym tam. No i jak mogło do czegoś takiego dojść?

Dupczył pewnie tak długo, aż nic nie zostało. Dajcie mi spokój z tymi chłopami! Ciotka

Hejdla powiedziała do nas: Pamiętajcie, dziouchy, chłopy są jak te króliki! I do końca życia

nie wzięła sobie chłopa.

Taka była chytra.

U Świętków takie rzeczy się nie zdarzały. Tam było wszystko w porządku i czysto.

Obdarzyła Świętka trzema dziouchami, dwa płody nieżywe i koniec, fajerant. Jeśli jeszcze od

czasu do czasu przychodził i próbował zgłaszać pretensje, krzyżowała ramiona na koszuli

nocnej, a w razie potrzeby odpychała go i mówiła: - Co znowu, Świętek, zachowujesz się

zawsze tak głośno, że budzisz dzieci! Co one pomyślą o swoim ojcu? - Z czasem - chwalić

Boga! - zupełnie mu przeszło.

Kobiecie z trzema dziewczynami nie jest łatwo. Haruj i haruj, aż ci ręczyska odpadną,

a kto to może wiedzieć, jakie cię za to spotka podziękowanie?

Świętkowa na targu wykonywała zawód handlarki. On, Świętek, miał „posadę w

magistracie”, jak mówiła Świętkowa do obcych. Był czyścicielem ulic. Nie było to właściwie

kłamstwo, bo czyszczenie ulic podlegało magistratowi.

Najstarszej córce było Hejdla, nazwanej tak na cześć ciotki Hejdli, która była też

Page 11: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

matką chrzestną. Druga to Maria, zwana Michcią, która upatrzyła sobie tego Stanika i dostała

go. Najmłodszej było Tekla. Miała dopiero piętnaście lat, ale była już w pewnych rękach.

- Jeśli dzioucha jest piękna - mówiła Świętkowa - to chłopy za nią głupieją. Logiczne.

Dziewuchy Świętkowej odchodziły jak ciepłe bułki, co nie było znowu takie dziwne,

gdyż wdały się w matkę. Subtelne rysy twarzy, piękne, gęste włosy, a głupie też nie były.

Tekla od trzynastego roku życia obcowała z niejakim Detlevem Hübnerem. Elegancki

człowiek! Bez skazy i zmazy, żadnych pryszczy czy jakiejś woni cielesnej, zaledwie odrobinę

spocone ręce, ale z zewnątrz olśniewające zjawisko. Włosy na głowie z natury pięknie

ondulowane, a i z eleganckiej rodziny pochodził karlus. Jeśli chodzi o Michcię, to trudno

uwierzyć, jaki z niej był jeszcze anioł! Mimo że tkwiła już w samym środku życia, niedługo

kobieta w kwiecie wieku, a Stanik też nie był niewiniątkiem. Lecz cały dzień grała dzioucha z

dziećmi w piłkę, ganiała z nimi po podwórzu, a bawiąc się w chowanego, była zawsze

zręczna i pomysłowa. Jeśli nie było pogody, brała dzieci z naszego domu na górę i grali przy

stole kuchennym: „Wszyscy pracownicy współpracować, współpracować, leci gołąb...”

Prosta to gra towarzyska, ale odpręża. Grający stukają wskazującymi palcami w brzeg

stołu, a prowadzący grę mówi: „Gołąb... albo pies... albo dom leci...” Chodzi tu o szybki

refleks, bo przy ptaku i gołębiu gracze podnoszą palce w górę, a przy domu i psie - nie! Zły

ruch to przegrana. To nie jest łatwe i wymaga szybkiej orientacji.

Hejdla była żoną Jankowskiego, ale Jankowskiemu od dziewiątego roku życia

brakowało palca. Po prawej drugiego od końca, zwanego serdecznym. - Lepiej o jeden palec

za mało i nieskazitelny niż przeciwnie - powiedziała wtedy Świętkowa, gdy Hejdla przyszła z

Jankowskim, oznajmiając, że chce wyjść za niego.

Jeśli człowiek ma taką skłonność, to nad wszystkim łamie sobie głowę. Na przykład

Świętkowa, gdy myślała o Jankowskim. Załóżmy, że nadszedł dzień sądu ostatecznego!

Każdy musi stanąć przed obliczem Boga, w pełni swojej ziemskiej powłoki, nie może mu

brakować żadnego członka, ciało mniej więcej z okresu swojego rozkwitu, powiedział kiedyś

proboszcz Kozioł, a więc tak mniej więcej w wieku dwudziestu lat. A tu przychodzi taki

Jankowski! Brakuje mu palca od dziewiątego roku życia i jak to tak te łobuzy zwykli czynić,

nie pomyśleli o przyszłości i nie poszukali wtedy tego palca. Poszli do stawu łowić ryby.

Jankowski zawsze pierwszy, jeśli chodzi o rozmaite psoty, odlewa się do butelki po piwie

wypełnionej karbidem. Leje i leje i nie może skończyć. Karbid już się zaczyna gotować, ale -

diabli wiedzą dlaczego - on wciąż nie kończy, w ostatniej chwili jeszcze flaszkę korkuje i

chce ją akurat wrzucić do stawu, inni już się schowali, a wtedy butelka eksploduje i odrywa

mu palec. Bo u Jankowskich była zawsze maślanka na obiad, a to wytwarza dużo wody.

Page 12: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Musisz szczać i szczać, bez końca. W przeciwnym razie nie doszłoby może do tego. Tak to

właśnie jest, człowiek nigdy nie wie, czy coś mu wyjdzie na zdrowie czy nie, bo z drugiej

strony znowu powiadają, iż maślanka jest bardzo zdrowa. Ale poza tym temu Jankowskiemu

nie można było właściwie niczego zarzucić, a Świętkowa wciąż powtarzała: - Na kolanach

powinna nasza Hejdla Panu Bogu dziękować, że tak akuratnego chłopa dostała. Nie ma

dosłownie niczego, czego nie umiałby w gospodarstwie naprawić. A czysty, że hej! Gdy

wraca z kopalni, myje sobie przed spaniem nogi, mimo że na kopalni już brał prysznic.

Czy też na sądzie ostatecznym ci, co stracili nogę na wojnie, będą jeszcze mieli tę

swoją protezę? Bo drzewo w żadnym wypadku nie zachowa się przez te tysiące lat. A w ogóle

nie należy tyle myśleć, bo człowiek może od tego zwariować, myślała Świętkowa, Od czego

wariują ci wszyscy poeci, romansopisarze i wyżsi urzędnicy? Za dużo rozumu mają w głowie.

Niedobrze znowu dla tego Jankowskiego jest to, że... No, na ten przykład, chciałby zostać

fortepianistą. Powiedzmy chciałby przegrać sobie kilka palcówek dla wprawy. Albo

poćwiczyć gamy. Wtedy od razu się wyda, że brakuje palca; bo jeśli brakuje palca, brakuje

też i tonu. Logiczne. Albo też zostanie specjalistą od ciężkiej muzyki, Beethoven, Mozart i

jak oni się tam wszyscy nazywają. W tym wypadku jest znowu trochę lepiej, bo przy tym

wartkim pinkaniu nikt nie zauważy, jeśli czegoś brakuje. Inaczej znowu wygląda sprawa, jeśli

chodzi o muzykę piękną. Powiedzmy, że taki muzykant gra znane melodie, na przykład: „Co

robisz z kolanem, Hans, z kolanem, drogi Hans...” Piosenkę, gdzie każdy zna każdy ton i

może śledzić całą melodię. Tam od razu można zauważyć, że brak czegoś. W kawiarni

Kochmanna jest co wieczór zabawa. Muzykują tam, co się zowie, zawsze najnowsze

szlagiery. Albo na przykład taki Paul Lincke!

Lincke też jest niezły. Pasuje do każdej okoliczności. Raz nawet na pogrzebie kapela

górnicza zagrała taki ładny numer Linckego, ponieważ akurat to wyćwiczyła i potrafiła to

dobrze zagrać, i nikt nie miał o to pretensji. Przeciwnie! Krewni zmarłego wyrazili się do

dyrygenta, że mógłby jeszcze coś takiego zagrać. Jeśli coś jest dobrze zagrane, jest na pewno

ładne. Mieszkał tu jeden, co sobie kupił gramofon, ale zabrakło mu pieniędzy na płyty i

gramofon mu zardzewiał. Szkoda pieniędzy! A jeśli do jakiegoś lepszego domu zjadą

niespodziewanie goście, zawsze można wystąpić z Linckem. To jest muzyka! To jest rytm! Z

tego nawet wykształceni mają coś, a nawet każdy inny człowiek. He, niech mi znajdą

drugiego takiego muzyka jak Lincke!

Choć rodzicom takich muzyków wcale nie jest łatwo, myślała Świętkowa. Pomyślcie

tylko: Najpierw trzeba płacić te drogie lekcje fortepianowe. Potem znowu ten nauczyciel

muzyki mieszka gdzie indziej, dochodzi więc do tego opłata za tramwaj. A przy tym nie da

Page 13: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

się nigdy przewidzieć przedtem, czy z dziecka będzie muzykant czy nie, bo iluż to nie kończy

wykształcenia? A teraz przypuśćmy, że zostanie muzykantem, i tu znowu nie wiadomo,

znajdzie pracę czy nie, bo właśnie w sztuce jest najwięcej bezrobotnych. A do tego trzeba

jeszcze doliczyć nerwy, którymi się płaci za to wieloletnie rzępolenie w izbie. I czy to

wiadomo, jak to dziecko później będzie się odnosiło do rodziców? Właśnie z wykształconymi

tak to przeważnie bywa, że nie potrafią później podziękować.

Kiedy Świętkowa nachodziły takie myśli, skrobaczka kartofli wypadała jej z ręki,

spoglądała przez firanki w siną dal i poruszała wargami.

Człowiek bez palca jest, niestety, tylko człowiekiem bez palca, nie jest stuprocentowy!

Czegoś mu brak. Nie na darmo szyje się czarne rękawiczki skórzane na miarę, a odnośny

palec w środku rzeźbi się dokładnie z drzewa.

O zbójniku Szydle powiadają, że na prawej ręce ma skórzaną rękawicę, z której

wystaje środkowy palec, którego widać nie ma. Szydło jest podobno namiętnym szkaciarzem,

i ostatnio był u Kapicy w szynku, widocznie w lasach czuł się zbyt samotnie. Grali w „17 +

4”, a ponieważ Szydło ciągle wygrywał, odezwał się Gajda: - Ty pieroński chacharze, ściągnij

no tę rękawicę!

Szydło najpierw walnął go stołem w głowę, potem wyskoczył przez szybę

zamkniętego okna i tyle go widziano. Nie byłoby się to zdarzyło, gdyby miał wszystkie palce.

- Nie, ludzie - mówiła Świętkowa - zawsze to powtarzam, kto ma wszystkie palce, ten jest od

początku w lepszej sytuacji. Ale być może człowiek za dużo o tym rozmyśla. Z drugiej strony

myślę sobie zawsze, iż lepiej jest, jeśli człowiek więcej myśli, nie żyje wtedy tak jak głupia

kura z dnia na dzień. Pan Bóg nas stworzył na swój obraz i podobieństwo. Jak to tam jest u

tych ewangelików, tego nie wiem. W Sławięcicach jeden zwariował od ciągłego rozmyślania.

Wszystko razem jest dobre i złe.

Łatwe to to nie było dla takiej kobiety jak Świętkowa, żyć z chłopem, który był

bezbożnikiem. W żadną niedzielę nie poszedł do kościoła, nie modlił się przy jedzeniu; trzeba

było się za niego wstydzić przed własnymi dziećmi. Był zupełnie inny niż Świętkowa i cał-

kiem możliwe, że nie łamał sobie nad niczym głowy. Świętek mawiał zawsze: „Jeśli się tak

naprawdę zastanowić, to całe to rozmyślanie nie ma sensu”.

Kobietę takie rzeczy gryzą. Ciąży to na niej i z czasem ją wykoślawia. Bo człowiek

chciałby po śmierci znowu spotkać się z wszystkimi znajomymi w niebie. I jak to będzie

wyglądało, jeśli zabraknie wtedy akurat głowy rodziny? Żeby tylko dzieci nie wdały się w

niego! Z drugiej strony znowu trzeba powiedzieć, czysty z niego człowiek. Nie było dnia,

żeby nie umył się do pasa i codziennie nogi na dokładkę. Mydłem. Na kopalni wprowadzili

Page 14: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

teraz obowiązkowe mycie. Gdyby nie to, chłopy wracaliby do domu jak świnie i brudni

kładliby się do łóżka.

Ale Jankowski też był czysty. Na razie spał z Hejdlą na starej leżance w kuchni koło

pieca, dopóki nie otrzymają własnego mieszkania. Druga leżanka, ta w małej izdebce, nowa,

tę do małżeństwa wniosła Świętkowa. Należało tę prawdę chłopu nieustannie przypominać.

Cóż bowiem on wniósł do małżeństwa? Komodę, starą i poplamioną na wierzchu. Michcia

więc mieszkała w izdebce i to było z różnych względów dobre: Matka miała dziecko jeszcze

przez pewien czas dla siebie i mogła mieć na nią oko. Stanik zaraz po ślubie okazał się dzikim

ogierem i nie było tygodnia, żeby w niedzielę nie miał sprawy do dziewczyny. Dziecko takie

po prostu wymagało matczynej opieki, dopóki nie stanie na własnych nogach. Ileż to razy

dzioucha przychodziła, by się poskarżyć na niego! Wystarczyło ich pół godziny zostawić sam

na sam! Ale to już Świętkowa wpoiła swoim dziouchom od małego: „Schodźcie chłopom z

drogi, bo oni są jak - nie przymierzając - zwierzęta! Mają w głowie ciągle to samo, i żłopią!”

Świętkowa tak rzecz urządziła, by Michcia zaraz po ślubie dostała własny pokój.

Kobieta ma prawo do intymności! Skrzynię z kartoflami zabrali z izdebki i wstawili do

komory. Dopóki Stanik nie stworzy sobie własnej egzystencji, miała się tam rozgościć.

- Ładne stosunki muszą panować u tych Cholonków - mówiła Świętkowa - całkiem

jak w tej Rusyi, co się tak słyszy na ten temat. Stanik wraz z braćmi śpi w kuchni na miechach

z kartoflami, przykrytymi słomą, a ojcowie mają swoje łóżko w jedynej izdebce, na zadku.

Przy tym mogą jeszcze być zadowoleni, że troje dzieci od razu przy porodzie stracili.

Człowiek nie powinien drugiemu niczego złego życzyć, ale jeśli Lulek, który leży w

lazarecie, nie wyżyje, to reszta przynajmniej będzie miała czym oddychać. Ale to znowu jest

taka rzecz, słyszeliście o tym, Zdrasz? Jak to oni tam na kopalni temu Lulkowi, gdy był na

stronie, ździebłko dynamitu wsypali do fajki? Przed dwoma tygodniami. Ale czy to taki

młody synek musi już kurzyć? Teraz wisi między życiem a śmiercią, a przy tym palenie

kosztuje. Musieli to zrobić? Mogło przecież trafić na kogoś innego. Tym łobuzom tylko figle

w głowie.

Gdy Świętkowa opowiadała znajomym o Michci, starała się zatuszować fakt, że córka

tak kiepsko wyszła za mąż.

„Stanik, mąż naszej średniej córki, śpi na razie w wielkim mieszkaniu swoich

rodziców. Powiedziałam sobie, dzieciom niech będzie wygodnie, tak długo jak się da.

Zaoszczędzą przy tym trochę grosza na czynsz i zięć będzie to mógł odłożyć na bok. Wtedy

będą mogli sobie stworzyć egzystencję. Mogą zamieszkać wspólnie w jakiejś willi”.

Ludzie na parterze mieszkali jak zwierzęta. Świętkowa mawiała: kto nie chce żyć

Page 15: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

porządnie, ten na nic lepszego nie zasłużył. Mieszkanie na dole było tańsze. „Ponieważ

wszystko ładują w brzuch” - stwierdziła Świętkowa. „Gdy tylko stary w piątek przyjdzie z

pensją, natychmiast lecą do sklepu Jäschkego i robią wielkie zakupy: margaryna, cukier w

nieprzebranych ilościach, trzy konewki najtańszego piwa i hulaj dusza! Ale żeby tak coś

odłożyć na wyprawę dla dzieci? Skądże znowu!”

Weźmy taką Kowolkę... Gdy Świętkowa przypomniała sobie Kowolkę, jej usta robiły

się wąskie jak brzytwa, a to dlatego, że gdyby Kowolka przed dwoma tygodniami nie miała

tego snu, wszystko byłoby w porządku. Dziecko byłoby już na świecie, a nie przyszłoby

dopiero jutro, 29 lutego.

Dodatkową trudność stanowiło to, że Kowolka była w prostej linii krewną

Świętkowej, i to kuzynką czwartego stopnia; bo złe sny mogą się odnosić i do krewnych, a że

tak było, zostało tutaj udowodnione! Na szczęście Świętkowa była od trzynastego roku życia

z Kowolką na „pani”, gdyż wtedy, gdy obie były jeszcze w sodalicji mariańskiej, Kowolka, z

domu Zdrowa, rozpowszechniła plotkę, że Świętkowa przywlekła wszy do sodalicji. Koniec z

przyjaźnią, szlus! A teraz ten sen! Przed tę Königową z drugiego piętra wszystko się wydało.

Podobno Kowolka przed dwoma tygodniami, zaledwie stary wyszedł z domu, poleciała do

Piterki, która się wyznaje na przepowiadaniu i objaśnianiu snów, a potrafi też karty kłaść i

przyszłość z ręki wyczytać, i na gorąco jej opowiedziała, co jej się o niej, o Świętkowej, śniło.

Widziała ją na ciężarówce, jak kradła cukier.

„Ciężarówka z lewej ku prawej czy z prawej ku lewej?” Piterka zadawała pytania, a

potem nastąpiła wykładnia: „...ciężarówki oznaczają spóźnienie. Cukier oznacza coś złego.

Ale niech się pani nie martwi, pani Kowol, bo dobrym znakiem było to, że Świętkowa stała

wyżej od pani! Przyjdzie to na Świętkową! Jej średnia córka spodziewa się dziecka, prawda?

Dziecko przyjdzie opóźnione, pani Kowol...”

Ale i Piterka niezgorsze ścierwo! Wytłumaczyła sobie wszystko tak, jak jej akurat

pasowało. A jednak coś w tym było! Kiedy mianowicie Koziołkowej, której chłop wtedy

wracał furmanką z Kędzierzyna, a zasnąwszy na przejeździe wypadł z wozu i zabił się na

miejscu, kiedy, powiadam, Koziołkowej przyśniły się róże i poszła z tego powodu do Piterki,

też jej się wkrótce zmarło. A właściwie należałoby mniemać, że róże oznaczają coś pięknego!

Świętkowa też sobie kiedyś kazała przez Piterkę karty ułożyć, a ponieważ to i tak już

dwie marki kosztowało, to przy okazji pozwoliła sobie też dać dwie rady na całe życie: - Ja

wam powiem, pani Świętek, co jest najlepsze! Najlepsze, co się może wam przyśnić, to mąka.

Krupczatka wyborowa - im bielsza, tym lepszy znak. Mąka oznacza przyrost, wygraną,

szczęście w grze. A często w takim śnie pojawia się też jakaś cyfra, którą należy zapamiętać!

Page 16: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

A potem natychmiast do kolektury loteryjnej i kupić ten los. I nie dajcie sobie w żadnym

wypadku wmówić przez sprzedawcę innego losu! Wszyscy oni są ze sobą w zmowie i już

wiedzą przedtem dokładnie, kto wygra. Im bardziej będzie wam odradzał, tym bardziej trzeba

upierać się przy swoim numerze! Gwarancja: milion macie już w kieszeni! Ale to oznacza

również szczęście znaleźne.

Dajmy na to, że idziecie ulicą. Trzeba mieć oczy otwarte i spoglądać cięgiem na

ziemię! Naraz zobaczycie tam małą skórzaną teczkę dyplomatkę. Wtedy najlepiej udawać, że

się nic nie widzi, zwolnić kroku, ostrożnie się obrócić na lewo, na prawo, do przodu i do tyłu,

czy ktoś nie widzi, a potem należy rzucić sweter na teczkę, podnieść obie rzeczy i zniknąć w

jakiejś bramie. Ale bez pośpiechu, bo pośpiech wzbudza podejrzenia. W bramie najlepiej

wyjąć pieniądze z teczki i włożyć spokojnie do majtek. Tam ich nikt nie będzie szukał. Mimo

że będzie wam teczki żal, trzeba ją wyrzucić, żeby nie było dowodu, pani Świętek! A teraz

położę wam jeszcze szybko parę kart, abyśmy mogły rzeczywistości spojrzeć w oczy, bo

przedtem to była tylko spekulacja.

Jeśli pijecie dużo przed snem, będziecie też dużo śnili, a wtedy, pani Świętek, nie jest

wykluczone, że przyśni się wam mąka. W życiu wszystko jest przeznaczeniem.

Ale nawet gdyby dziecko miało się urodzić 29 lutego, nie wszystko będzie stracone,

bo ogrzanie poświęconego medalika nad świecą z pierwszej komunii świętej i przyciśnięcie

go do czoła dziecku opętanemu przez diabła jest równie skuteczne jak chrzest w nagłej

potrzebie.

„Nie pozwolę Kowolce na to, o nie!” - powiedziała Świętkowa.

Page 17: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Astry to najwdzięczniejsze kwiaty.

Gluchowa

Wyglądało na to, jakby czarny Stanik z Częstochowy też jej nie wysłuchał. Żadnego

strzykania w krzyżu, żadnego parcia od środka, żadnego napięcia w kroku - Michcia siedziała

na szezlongu i beczała.

- Pomóż sobie sam, to i Bóg ci pomoże - rzekła Świętkowa. - Tu, weź to wielkie

pudełko nivea za 80 fenigów i nasmaruj się! Nivea jest dobra na wszystko, mawiała zawsze

ciotka Hejdla.

- Gdzie nasmarować, mamo?

- Na dole! Nie udawaj głupiej, normalnie nie robisz wrażenia, jakbyś upadła na głowę!

Michcia podniosła trochę kieckę, ale posmarowała sobie nivea obok majtek tylko

kawałek brzucha, bo jeśli już musisz się zdecydować, czy słuchać Boga czy ludzi, wybieraj

zawsze Boga, mówił proboszcz Kozioł na kazaniu. Bo tam na dole nigdy by się nie dotknęła,

za nic w świecie. Szóste przykazanie!

Świętkowa nie stała obok niej. Uchyliła tylko drzwi, jak się należy. - Ja z moimi

córkami zawsze dyskretnie - powiedziała kiedyś Świętkowa do Pelkowej. - Jeśli moje córki

mają swoje intymności i te rzeczy, wiecie, jeśli chcą się podmyć, natychmiast wychodzę na

dwór lub zamykam drzwi. Jeśli już obyczaje i przyzwoitość zanikną w rodzinie, to już koniec,

pani Pelka.

Pelkowie mieszkali na tym samym piętrze co Świętkowie, dokładnie naprzeciwko.

Dzieliło ich przepierzenie, którego zazdrościli Świętkom wszyscy, bo na całej ulicy

Oślowskiego, gdzie wszystkie domy zbudowano według schematu F - czerwone mury cegla-

ne, dwa piętra po cztery mieszkania, bez piwnic, płaski dach, pokryty smołowaną papą, co

było najtańsze - na całej ulicy Oślowskiego nie było takiego przepierzenia obok mieszkania, a

przy tym bez podwyżki czynszu.

Przepierzenie zbudował bez pozwolenia przed mniej więcej dwoma górniczymi

pokoleniami niejaki Kowalczyk, Polak z Kongresówki, który z powodu jakiegoś przestępstwa

musiał uciekać i został górnikiem. Potem reszta Kowalczyków musiała opuścić mieszkanie,

bo on zginął na kopalni. Wtedy wujek Świętka się tam sprowadził, niejaki Jendrella, który

zmarł znowu na pylicę. A wtedy Świętek natychmiast się ożenił i wprowadził do mieszkania.

Przepierzenie zostało, mimo że zarząd kopalni miał wiele do powiedzenia w sprawach

mieszkaniowych. Na przykład żądano od lokatorów, by co dwa lata malowali sień na zmianę.

Podłogę czerwoną farbą. Mówiono, że to z powodu tych bakcyli. Tak, jakby ktokolwiek mógł

Page 18: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

nie wiedzieć, że chodzi po prostu o pluskwy! Ale co znaczy ta odrobina farby wobec

pluskiew? Wmawianie sobie, i tyle! Paskudztwo częściowo ginie, to prawda, jeśli

wystarczająco grubo posmarować za listwami przy podłodze. Gdy tylko pluskwa nauczy się

latać, natychmiast zwiewa, a wtedy możesz sobie smarować, ile chcesz.

Pelka powiedział: - Gdyby się tak zastanowić i porównać: Ilu ludzi zginęło do dziś

przez robactwo? Nie znam ani jednego. W tym wypadku bardziej niebezpieczne są te

nowomodne bakcyle i choroby. A będzie jeszcze gorzej, im więcej Murzynów i Żydów zo-

stawią przy życiu, od których pochodzą te wszystkie bakcyle. Niestety, czasem najlepsi ludzie

giną przez bakcyle. Kudlosz, który tu przedtem mieszkał, też. Pewnego pięknego poranka, tak

z dnia na dzień, bez jakichś szczególnych oznak dostaje się do szpitala i umiera. Nikt nie wie,

dlaczego. A ja myślę, że to te bakcyle. To był człowiek, ten Kudlosz! Pół flachy denaturatu

wypijał jednym haustem i nic mu nie było.

Od schodów prosto, a potem w lewo mieszkali na drugim piętrze ci Königowie, co to

on był maszynistą, a naprzeciwko zaś Wondraszowie, co to on był rębaczem.

- Königowa zgrywa się przed ludźmi jak stara dziwa - powiedziała Świętkowa. -

Wymawia słowa jak jaka baronessa i opowiada, że pluskwy od nas do niej przechodzą, a jej

chłop od ukąszeń spać nie może, bo ja ponoć wywierciłam małe dziurki w ścianie. Tak jakby

maszynista miał delikatniejszą skórę na dupie niż inni ludzie! Ja miałabym być taką idiotką,

żeby jakieś dziury w ścianie borować! A po co? Żeby ich smrody się do nas przedostawały i

żebyśmy się podusili! Te pluskwy to z pewnością idą od tych chacharów Wieczorków! Kto

choć raz w barakach mieszkał, ten ma pluskwy; przechodzą ścierwa przez ścianę niczym

wiertarka pneumatyczna, mówię wam!

Co też znowu nie jest prawdą, bo Wieczorki mieszkali pod numerem piątym, w domu

zaraz obok. Pośrodku był mur ogniowy. Mury takie są smołowane, a przez smołę nie

przejdzie żadna pluskwa, jeśli nie musi.

Przybyloczka powiedziała, że te pluskwy mogą być równie dobrze od Dralli, bo gdy

Dralla pracował jeszcze na szybie numer dwa, to pluskwy mu raz wylazły z kieszeni

marynarki, co najmniej setka.

Chociaż z drugiej strony... pluskwy nie są znowu takie straszne! Jeśli człowiek jest

czysty, może je utrzymać w ryzach. W ogóle można powiedzieć, że człowiek czysty jest też i

pracowity. Na przykład pół roku temu kolej malowania sieni przypadła na Jankowskiego.

Przyniósł więc z kantyny, która z kopalni otrzymała czerwoną farbę po niższych cenach, od

razu kilka wiader więcej, bo co się ma, to się ma, i zaraz po fajerancie zaczął u góry malować.

Najpierw czyściutko listewki u podłogi. Pozwalał farbie ściekać za listwy, żeby wszystkie

Page 19: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

pluskwy pozdychały. Potem pociągnął dylówkę, wyrównał dziury kitem szklarskim i na

koniec położył klocki i deski, by łatwiej było chodzić. Ale zostało jeszcze trochę farby, więc

pomalował parapety okienne. Czerwone z czerwonym zawsze się zgodzi. Pomalował też

ramy okienne, żeby zanadto nie odbijały od reszty. Z farby olejnej, która jeszcze została,

wymalował wzdłuż sieni piękną lamperię. To na pewno nie zaszkodzi, bo farba olejna się tak

nie brudzi jak farba robiona na kleju roślinnym. Zostało jeszcze trochę farby, więc

podwyższył lamperię o parę centymetrów, trzykrotnie, aż doszedł do sufitu. Sufitu nie chciał

malować, bo to nie bardzo pasuje, sufity na czerwono. Resztą farby wypacykował drzwi

Pelce. Naturalnie za jego zgodą, jego baba nie miała tu nic do powiedzenia. Pelka wlał mu za

to parę sznapsów, a potem zaczęli obaj dalej malować. Najpierw drzwi Wondrasza, który też

im nalał kilka głębszych, a potem drzwi Świętkowej, bo o sobie uczciwy człowiek myśli na

końcu. Ponieważ u Pelki parapety, ramy i drzwi między pokojami też już były wytarte, więc

wszystko to pomalowali, a farbie ciągle nie było końca. Pomalowali więc Pelce ściany

pięknie na czerwono, a gdy Pelkowa zaczęła beczeć, wypędzili ją na dwór. Dzieci były całe

czerwone, bo czegóż się można po takich smarkaczach spodziewać? Smarowały po ścianach,

gdy matki nie było, i w ogóle używały sobie. Farby wystarczyłoby jeszcze na drzwi Königów,

ale tu już czuwała Świętkowa, aby Königowa nie odniosła jakiejś korzyści z Jankowskiego. O

północy Pelka z Jankowskim zasnęli, a resztą farby Jankowski wysmarował następnego dnia

latrynę od zewnątrz, od wewnątrz i sedes, a Świętkowa umyślnie nie powiedziała o tym

Königowej. Sądząc po odcisku tyłka, musiała to być Königowa, która się tam przykleiła. I

słusznie się stało!

Z farby, która pozostała, mógł jeszcze Jankowski swobodnie całą izbę wymalować,

dobrze to wyglądało. Kiedy inkasent przyszedł odczytać zużycie prądu, od razu powiedział,

że to jest najpiękniejsze piętro na całej ulicy Oślowskiego.

W piątym szybie pracował kiedyś pewien Austriak. - Austriacy - mówiła Świętkowa -

noszą siano na plecach, bo nie mogą sobie pozwolić na wózki ręczne. - Ten też się pomylił i

kupił parę wiader za dużo tej farby. Wymalował na czerwono nawet sufit, stół kuchenny,

stołki, kredens, w ogóle wszystkie meble, a na koniec nawet wiadro. Ale właściwie nie można

było powiedzieć, żeby to jakoś źle wyglądało.

Tu na ulicy Oślowskiego każda rodzina miała swój wózek ręczny. A w ogóle to już po

samym wózku można poznać, z kim się ma do czynienia. I czy właściciel wózka ma o sobie

dobre mniemanie, czy nie. Czy wózek łatwo i elegancko bierze zakręty, bo jest zadbany i

dobrze nasmarowany, czy też klekoce i obciera dyszel, koła ma jak jaja i nie daje się

popchnąć w żadnym kierunku. Brakuje mu szprych, ma obluzowane sworznie, deski ma

Page 20: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

dobrze obsadzone, czy też wylatują na każdym kroku? Wszystko to ma swoje znaczenie. U

Świętków wszystko było w porządku. Dyszel siedział na sto dwa! Jankowski wymalował

wózek pięknie na czerwono i zrobił u góry biały szlaczek dla ozdoby. Mimo że brakowało mu

palca. Z powodu tego przeklętego karbidu! Pierwszy ojciec Świętkowej, Kotyrba, nawet

umarł przez ten karbid. Ściślej: z powodu karbidu! Wtedy, w okresie wielkiej biedy, gdzie

ludzie nie mieli co jeść, Kotyrba chciał z wiadrem karbidu przekroczyć granicę, bo w

Bielszowicach gospodarze dawali za to słoninę i mąkę. I był akurat w środku Czerniawki,

wiadro na głowie (Czerniawka była najwyżej metr pięćdziesiąt głęboka, a Kotyrba miał metr

siedemdziesiąt jeden), kiedy niemieccy celnicy do niego wygarnęli, strzał prosto w głowę, a

woda zagotowała się w tym miejscu jak wulkan. Pomyślcie tylko, ile było tego karbidu!

Polacy odstrzeliwali mniej ludzi. Ale o tym każdy mówił co innego: Zając twierdził,

że to dlatego, iż są porządniejsi i że żal im każdego. Pelka mówił, że to dlatego, iż nie mają

precyzyjnej broni i nie potrafią celować. On sam miał kiedyś polski karabin, zupełnie nowy, a

na trzeci dzień już mu się muszka chwiała. - Nie ma broni nad niemiecką - mówił Pelka. -

Każdym strzałem kładziesz jednego. Powiadam, najlepszy jest mauzer. Poczekaj! Jak tylko

chłopcy dorwą się tu do rządów, niech mi tylko spluwę dadzą, a ja już zrobię porządek w

Porębie.

Kiedy Kotyrba już nie żył, matka Świętkowej wyszła za niejakiego Borowskiego,

który miał jedną nogę dłuższą, a jedną krótszą. Z zawodu kowal, żona go odumarła. Będąc

wdową z pięciorgiem dzieci, musiała być zadowolona, że ją w ogóle ktoś chce. Pięcioro

dzieci potrafi swoje zeżreć, a krótka noga nikomu nie przeszkadza. Dzieci Kotyrby nie

przywiązały się jednak do starego Borowskiego. Dopiero na łożu śmierci jedna z córek

Kotyrby przez pomyłkę odezwała się do niego: „ojcze!” Teresa zawsze mówiła do niego

„wy”. Tutaj, z górnego okna sieni domu numer trzy, można było go dawniej oglądać, jak

regularnie niczym zegarek kuśtykał o piątej ulicą w dół. Szedł na pole przy Czerniawce. Było

to około fajerantu, który jeszcze z dawniejszych czasów siedział mu w kościach, pora, by

usiąść i zapalić fajkę. Na polu było takie miejsce, gdzie dawniej on i jego pierwsza żona

urządzili ogród, stała tam jeszcze ławka, jak za dawnych czasów. Usiadł i spoglądał jednym

okiem w stronę Bielszowic, gdzie żyły jeszcze dwie jego siostry. Jedno oko jest lepsze niż

żadne, to drugie stracił przed dwudziestu laty od przelatującej iskry. Słońce zachodziło za

laskiem Gwidona. Co roku pojawiały się astry, zasadzone jeszcze przez jego żonę, a on

spulchniał palcem wskazującym ziemię i wycierał go o spodnie.

- Nasz drugi ojciec ma dobrą rękę do kwiatów - mówiła Świętkowa. - Co zasadzi, to

rośnie. Istnieją ludzie, którzy sypią nawóz i wychodzą ze skóry, by mieć piękny ogród, a

Page 21: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tymczasem nic im nie chce rosnąć. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje. - Co roku w marcu

przychodził z pestkami słoneczników w kieszeni, rozsypywał je na ziemi i zasypywał butem.

Rosły, a on wyrywał słabe pędy, zostawiając mocne. Z jedenaściorga dzieci pozostało mu

pięcioro, wliczając w to Paulka. Ten był mocny jak koń. Niejaki Kudlik przyniósł z Rosji

wiadomość, że Paulka widział tam na stacji rozrządowej w Witebsku. Widocznie wcale nie

poległ, jak to opowiadali Borowskiemu! Opis się zgadzał: wygląd niedźwiedzi, łapy jak koła

młyńskie, a pod litewką skrzypki, jak dawniej. Chętnie grał na skrzypkach. Nie grał szybko,

ale gdy tak sobie usiadł i zagrał koło ucha, to zawsze się rozpłakał. W Witebsku - mówił

Kudlik - niósł worek kartofli na plecach, sadzeniaków. Ale potem zginął mu z oczu, bo przez

stację przejeżdżał pociąg towarowy i Paulek musiał do niego wskoczyć.

- Po co te kartofle? - pytał Borowski. Prawdopodobnie chciał je tam zasadzić.

Stary Borowski ciągle jeszcze mieszkał tam, gdzie przebyli razem trzydzieści lat i

gdzie przed nim mieszkał Kotyrba z żoną: jedna izba, komora i kuchnia, trochę poniżej ziemi,

tak że podczas deszczu woda wlewała się przez drzwi. Ściany też były wilgotne, no i grzyb.

Borowski wciąż był bardzo zręczny i pod kuchennym stołkiem dopasował sobie kawałek

drewna, by mógł na nim wygodnie postawić swoją krótszą nogę. Chleb trzymano w

blaszanym pudle, by go myszy nie zjadły. Na zewnątrz używał laski, jedynej rzeczy, jaką

odziedziczył po ojcu, ale za to z dobrego drzewa! Latem i zimą nosił baranicę. Z czasem

zrobiła się wewnątrz równie czarna jak z zewnątrz. W lecie, podczas upałów, nosił ją więcej

przekrzywioną do tyłu, w zimie podczas mrozów wbijał ją na czoło i na uszy. Gdy wieczorem

kładł się spać, a nie było zimno, zdejmował ją i kładł na dylówce obok łóżka. Chorował na

artretyzm i łatwo mógł wywrócić flaszkę wódki, bo źle ręką celował, wolał więc butelkę

wkładać do baranicy.

Porządny łyk spirytusu, kiedy się człowiek obudzi, zabija wszystkie bakcyle, ogrzewa

i czyści wewnątrz. Spirytusu mógł sobie kupić z renty. Wtedy do obiadu nie potrzebował

niczego, z wyjątkiem kawałka suchego chleba, rozmiękczonego w wodzie, a wieczorem

ciepła zupa. Borowski był tylko raz w życiu chory, w osiemdziesiątym szóstym roku życia,

przez trzy godziny, potem umarł. Ale wtedy już wiedział, gdy tylko rano wstał i nie miał

apetytu na gorzałkę: z jego ojcem było to samo. Tego dnia Borowski już nawet nie wstał,

założył tylko czystą koszulę do trumny, przykrył sobie twarz baranicą i zamknął oczy na

wieki.

Tego dnia przyszła do Świętkowej siostra i powiedziała: - Chodź no do starego

Borowskiego, jeśli masz trochę czasu, bo umarł. Musiał mieć piękną, szybką śmierć, bo

wczoraj jeszcze był na chodzie. Poszłam tam i chciałam mu wody w konewce zanieść, bo z

Page 22: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

powodu tego artretyzmu nie mógł w ostatnim czasie utrzymać konewki w rękach. Założył

czystą koszulę i przykrył sobie twarz baranicą, może to i lepiej dla niego. Boroczek!

- Jezus Maria, biedny Borowski - powiedziała Świętkowa i zaczęła szlochać. -

Musiało się to akurat dzisiaj zdarzyć, kiedy jest targ? Leć na dół, Michcia, i zapytaj

Przybyloczki, czy ci może pożyczyć tę czarną suknię Lucy. Powiedz, że starzyk umarli.

Hejdla, ty masz ciemnomodrą kieckę, ta też pasuje. Ja sobie dziś wieczorem odpruję ten biały

szlaczek z mojej czarnej sukni. Czy ojciec miał do mnie jakiś interes, gdy umierał?

- A co ze mną? - Tekla, mając te swoje trzynaście lat na karku, uderzyła w lament. -

Żadnej sukni dla mnie? Ja mam z gołą dupą siedzieć w domu, kiedy tak lubię chodzić na

pogrzeby?

Z bekiem poleciała do komory i zaciągnęła zasłonę.

- Weź sobie moją starą czarną kieckę. Idź do Słupiny, niech ci to opnie szpilkami i

przejedzie po tym żelazkiem. Dam jej za to coś z naszego ogródka. A załóż majtki, żebyś nas

nie zblamowała przed tą, wiesz, jaka ona jest? Mówi potem, że nie mamy co na tyłek włożyć.

Tekla wyszła z komory, wytarła nos w zasłonę i tanecznym krokiem wytoczyła się

przez drzwi. Poszukała w szafie czarnej sukni i razem z majtkami niosła ją na ręce.

Pogrzeb wypadł lepiej, niż myśleli. Przyszło wiele klientek Świętkowej, by w ten

sposób podziękować za dobrą obsługę na targu. Poza tym lokatorzy domu, w którym zmarły

mieszkał, dzieci Kotyrbów i wnuki. Jego syn, który specjalnie przyjechał na rowerze z

Rokitnicy, i dwaj starzy przyjaciele. Ponadto czterech, pięciu ludzi, którzy chcieli tylko coś

przekąsić, z pewnością bezrobotni, czterech karawaniarzy i jeden rezerwowy. Kościół wysyłał

zawsze rezerwowego na wypadek, gdyby któryś z karawaniarzy upadł. Rezerwowego też

trzeba było opłacić. Koniec końców, zebrało się pokaźne towarzystwo. Farorz Kozioł

wygłosił Borowskiemu piękną mowę z brewiarza. Pasierby płakały, rzuciły grudkę ziemi na

trumnę, a potem wszyscy udali się do Kapicy i zaraz nastrój się poprawił.

- I chociaż nie zostawił nam niczego - powiedziała Świętkowa - dobry z niego był

chłop i nie najgorszy ojciec. Baranicę trzeba będzie spalić, nikt jej przecież nie zechce

włożyć. Krykę ty weź, Teresko, gdyby tak twojemu staremu kiedy nogę odcięło. Panie

Kapica, jedna kolejka dla wszystkich na mój rachunek!

Jeszcze ten i ów coś postawił. Zrobiło im się wesoło. Kapica miał akurat świniobicie i

postawił kilka żymloków. Zrobiło się jeszcze przyjemniej. Ale jak to zwykle bywa: Starego

Szewczyka z Bobrka, który specjalnie tak daleko pofatygował się na pogrzeb, bo znał

osobiście Borowskiego, jeszcze tego samego dnia na moście trafił szlag.

- Jak tylko ziemia nieco osiądzie - powiedziała Świętkowa - posadzę ojcu astry na

Page 23: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

grobie. Z naszego starego ogródka je wezmę. Astry co roku same rosną, bez wielkiego

zachodu.

Page 24: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Zapach związany jest z rodziną jak hymn z narodem. Psy też się nim kierują.

Świętkowa

Najlepsze było świniobicie. Podkarmiał sobie człowiek takiego wieprzka w chlewiku z

węglami, maścił go, głaskał, dawał mu pomyje z całego domu do żarcia - a potem następował

ten piękny dzień! Ryp! młotkiem w głowę - i świniobicie! Pelka to prawdziwa świnia. Zawsze

podawał się za szlachtmistrza, a potem z pożyczonego mauzera walił do zwierzęcia

roztrzaskując mu łeb, piździł jeszcze trochę naokoło, i w końcu zostawała tylko siekanina.

W ogóle ludzie na świniobiciu dzielą się na kilka kategorii. Najpierw ci, co to sam na

sam z mięsem i kiełbasami zamykają się w mieszkaniu i wszystko sami zżerają; nawet z zupy,

którą rozdzielają pod drzwiami, wyławiają tłuste oka i dolewają wody. Ludziom takim lepiej

schodzić z drogi, bo kto jest sknerą, ten i kradnie.

Poza tym są znowu ludzie, którzy natychmiast po zabiciu świni urządzają wielkie

święto i zapraszają całą ulicę. Przynosi się piwa i przygrywa harmonia. Statki wynosi się z

kuchni i jazda do tańca! Polka, sziber, dżimi - co kto chce, a matka nie wtrącała się nawet

wtedy, gdy ktoś wartko z Lucką znikał w izbie, by sobie na chybcika troszkę podupczyć.

Jedzenie i picie rozwesela, dlatego musi tak być!

To byli prawdziwi ludzie, z takimi można się porozumieć. Naparlikowie z ulicy

Oślowskiego byli właśnie tacy. Naparlik nie mógł doczekać się tego dnia.

Co wieczór po robocie wchodził do chlewika, łapał świnię za skokami i sprawdzał, ile

nagromadziło się już tłuszczu. A potem ryp! młotkiem w łeb i było świniobicie, że hej! Zupę

rozdawano wszystkim, kto tylko zechciał, a krupnioki i żymloki rozdzielano po całym domu.

Mięsa i wnętrzności starczało dla wszystkich bliżej stojących, a potem przez dwa kolejne wie-

czory sama uroczystość. Jäschke na wózku dowoził piwo. Piekło się też chleby, bo kto sobie

bandzioch zapchał chlebem, ten nie potrzebował tyle mięsa. I fajnie było! Można powiedzieć,

że sześcioro spośród dziesięciorga dzieci na ulicy Oślowskiego spłodzono po świniobiciu. Nie

dziwota!

Piterka mówiła, że jeśli się komuś świniobicie i czerwona krew przyśni, powinien się

mieć na baczności przed osobą czarnowłosą. Kto by to pomyślał, że śnić o czerwonym

oznacza coś czarnego. Niełatwo się wyznać na tych mocach pozaziemskich.

Drugie miejsce, jeśli chodzi o świniobicie i szczodrość, należy się Widerom. Od

niepamiętnych czasów Widerka oddawała Świętkowej cały świński łeb, to już było tradycją!

Świętkowa robiła najlepszy galert i za każdym razem oddawała Widerce talerzyk tego

specjału. Ale i przy innych okazjach Świętkowa nie dałaby nic na Widerów powiedzieć.

Page 25: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Königowa na przykład twierdziła: „Widery śmierdzą, i to cała banda bez wyjątku”.

Bardzo się Świętkowa irytowała, gdy coś takiego słyszała. Przerywała Königowej i

mówiła - jej prosto w twarz, że też akurat ona coś takiego musi pleść, gdy tutaj wszyscy jej

chłopa obchodzą wielkim łukiem, bo tak mu nogi śmierdzą!

Jacy to różni ludzie są na tym świecie! - myślała Świętkowa. W domu naprzeciwko

mieszka też taka jedna, niejaka Kalischke. Z zewnątrz niby nic. W kościele siada zawsze na

samym przedzie i robi miny jak jaka madonna. Ale za to w piątek! Nieraz już się zasta-

nawiali, dlaczego ta kobieta tak skomli, że ją przez ulicę słychać, i piszczy za zamkniętymi

drzwiami, że można by pomyśleć Bóg wie co. Lokatorka z naprzeciwka zagląda zawsze przez

dziurkę od klucza i powiada, ża za każdym razem stary Kalischke dosiada ją niczym kozak,

stary czort, i daje jej ostrogę, a ta głupia jeszcze się cieszy! Za niektórych ludzi to człowiek

musi się wstydzić, myślała Świętkowa.

Która to już godzina może być, a dziecka jak nie ma, tak nie ma! Większość lokatorów

już dawno poszła spać. Jankowski po raz drugi umył sobie nogi, a Michcia siedziała na

szezlongu w kuchni i na razie przestała szlochać.

Jakiś chłopiec zapukał do drzwi i powiedział: - Kapica mnie przysyła. Mam

zawiadomić, że jeśli pan Stanik dziś znowu meble zacznie demolować i będzie twierdził, że

to z radości, to pan Kapica panu Stanikowi tak wypoleruje pysk, że zobaczy wszystkich

świętych. Oto co miałem przekazać!.

- Nie mów tak głośno, bo jeszcze kto usłyszy! Wejdź do środka, masz tu płonkę! Teraz

możesz sobie pójść!

Że też tej dziousze akurat Cholonek musiał wpaść w oko! On nam popsuje całą opinię

i najlepsi moi klienci przejdą do Toszkowej. Musiała to dziewucha mi tego narobić! Człowiek

na poziomie swoim dobrym nosem poznaje już po zapachu, z kim ma do czynienia. Załóżmy,

że kogoś postawią nago i z zawiązanymi oczyma w czyjejś kuchni, to już po zapachu

powinien się orientować, gdzie się znajduje. Musiałby na przykład powiedzieć: „Jesteśmy u

Sikorów. Albo: to mi pachnie Przybylokami. Albo: Heydenreichami...” Jeśli tak jest, to

wszystko w porządku. Bo każdy człowiek musi mieć swój cuch, którym się różni od innych.

Zapach należy do rodziny jak hymn do narodu. Tym kierują się również psy.

W każdym mieszkaniu była komora. Tam koncentrowały się wszystkie zapachy.

Komora nigdy nie miała okna. Przybylok powiedział kiedyś, że w komorach dlatego nie robią

okien, żeby smród nie wydostał się na ulicę i nie zakaził całego powietrza. To się nie zgadza.

Zarząd kopalni skreślił w swoich planach dopiero później te okna, bo szkło było za drogie.

Ściany w komorach nasiąkły zaduchem i nie chciały tak łatwo się go pozbyć. Jeśli ktoś

Page 26: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

się wyprowadzał, mogło się zdarzyć, że zaduch po nim zostawał jeszcze przez całe lata, a

nawet mogło się przytrafić, że nowi lokatorzy przesiąkli zaduchem swoich zapierających dech

poprzedników, starzy lokatorzy byli wtedy górą. Można było oczywiście komorę wymalować,

dopóki wszystko się nie ulotniło, ale nieczęsto chwytano się tego środka, bo tam i tak było

ciemno, gdyż komory nie miały elektrycznego oświetlenia. A to ze względów

bezpieczeństwa, bo przez to, iż było tam ciemno, mógł jakiś przewód się obluzować, zwisać i

oboma końcami wpaść do kibla - przyszedłby się ktoś odlać i szlag by go trafił. Szkoda

każdego człowieka; czy to wiadomo, na kogo trafi?

Komory nie miały drzwi, aby z kuchni mogło tam wpaść trochę światła i powietrza.

Większość łudzi zasłaniała komorę końską derką lub narzutą leżankową. Tego wymagały

nawet względy moralne, bo w komorze stał kibel do odlewania; w każdej rodzinie było co

najmniej osiem osób, lecz przeciętnie od czternastu do szesnastu, w tym część dziewcząt.

Kiedy siadały na kiblu, nie musiał zaraz każdy tam zaglądać. Kibel był do trzy ćwierci

napełniony wodą, żeby smród nieco rozwodnić. W większych rodzinach kibel był tylko do

połowy napełniony, bo przy zwiększonej frekwencji zaczęłoby się z niego przelewać, a

dziouchy przy siadaniu zmoczyłyby sobie tyłki i nabawiły się niechcąco przeziębienia, a

przeziębienie tam od spodu, to nie żarty. Administracja spoglądała na to niechętnym okiem,

gdy przybywała na inspekcję; zarządcy kręcili nosami, jeśli za mocno cuchnęło. Ale czyż

człowiek miał w środku nocy, gdy mu pęcherz groził pęknięciem, czy miał wtedy z

rozmachem otwierać kuchenne drzwi, szukać po ciemku gniazdka, by zapalić, uważać przy

tym, żeby nie zlecieć ze schodów, bo koszulą nocną mógł zaczepić o poręcz, zejść dwa piętra,

przeziębić sobie nogi, nabawić się kataru, potem otworzyć drzwi od sieni, może ktoś akurat

klucz położył nie na swoim miejscu, otworzyć wreszcie i paradować przez całe podwórze, a

podczas szczania może jeszcze przewrócić się na śmietniku, bo tam akurat leżą różne

rupiecie, i całą dupę sobie upaprać od góry do dołu? Trzeba to uzmysłowić tym z admi-

nistracji!

A może wyobrażali sobie, że człowiek pójdzie jeszcze dalej, aż do latryny, będzie

długo szturgał w dziurce od klucza, dopóki nie znajdzie się jakiś łobuz i człowieka nie

zwymyśla, potem siądzie się na zimnej desce, gdzie od dołu ciągnie jak pieron? Do tego czasu

mogło się człowiekowi odechcieć albo mógł wręcz złamać nogę.

To jednak chłopom było łatwiej. Szli do zlewu na każdym piętrze, wyciągali jeno

ciulika z kalesonów i załatwione. Ale administracji i to się nie bardzo podobało.

Königowa w pierwszym okresie, jak się sprowadziła, była za delikatna na kibel i raz

wdrapała się ze swoim zadkiem na zlew. Zlew się urwał i na dokładkę rękę zwichnęła.

Page 27: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Dopiero wtedy i ona postawiła sobie w komorze kibel. - Podobno wlewa do mydlin wodę

kolońską - powiedziała Świętkowa - bo kibel jej niedość pachnie.

Komora była po to, by tam wszystko umieszczać, co się na przykład zebrało w

ogródku. Bez ogródka po prostu nie można się było obejść. Ogródków było za mało i w

Porębie tylko co ósma rodzina miała ogród. A warzywa uprawiane najczęściej przez jakąś

rodzinę określały jej zapach. Swojemu losowi człowiek nie jest w stanie się przeciwstawić. U

Minarków na przykład zawsze czuć było cząbrem ogrodowym. Dlaczego? Minarkowa, diabli

wiedzą dlaczego, sadziła zawsze tylko cząber. Nie mogła go zużyć, stary nie mógł już znieść

jego zapachu, wszędzie go było pełno. Kiedy komora była pełna, kładła go na szafę, na

kredens, pod stół, a stary przynajmniej raz w tygodniu prał ją po pysku z tego powodu, ale

ona nie mogła już się od tego oderwać, a gdy beczała i pytała go: - Człowieku, a cóż ja mam

sadzić? - stary też nie umiał na to pytanie odpowiedzieć.

- Sam widzisz, jaki jesteś! Wymądrzasz się, a sam nic nie wiesz!

Nie byli to jednak ci Minarkowie z Szeskowic. Aby nie było pomyłki: Minarek z

Szeskowic to był ten, który od ostatniej wojny światowej miał o jedną nogę za mało i któremu

brat z nadzwyczajną zręcznością wystrugał piękną protezę. Wyglądała jak prawdziwa noga.

Była nawet piękniejsza i miała tę zaletę, że była kolosalnie niewrażliwa. Na przykład nie było

nieszczęścia, jeśli Minarek spadł ze schodów i złamał sobie nogę. Nie miało także znaczenia,

jeśli w tę nogę go but uwierał. Ale pewnego dnia musiał w Minarka zły duch wstąpić, bo gdy

siedział w szynku, a był akurat odpust i buda pełna ludzi, przeważnie z innych miejscowości,

którzy nie znali Minarka – zachciało mu się przechwałek, bo noga była piękna i z zewnątrz

nie można było poznać, że sztuczna. Zaczął więc się zakładać, że położy się pod tramwaj i tu

tę nogę pozwoli sobie odciąć, ciach i koniec! Inni też byli w dobrym nastroju, skorzy do

różnych kawałów, i przyjęli zakład. Postawili piwo, gorzałkę, tytoń, toteż nastrój zrobił się

jak najlepszy. Kapica też przybił, ale tylko dla pozoru, bo wiedział, że to proteza, a wystąpił

tylko w roli przynęty. Jak postanowiono, tak uczyniono - stawka była ustalona. Tramwaj

przejeżdżał co dwadzieścia minut. Minarek z Szeskowic wyszedł, wziął ze sobą gazetę do

podłożenia, aby sobie nie zbrudzić spodni, i położył się za żywopłotem obok torów. Było już

ciemno. Pozostali czekali w drzwiach szynku. Kapica zacierał ręce, bo dla niego to też był

interes. Potem nadjechał tramwaj.

Minarek szybko wysunął protezę na szyny. Konduktor nawet się nie zorientował. Brat

zrobił mu potem nową protezę.

Minarkowi bardzo się ta zabawa spodobała i przy następnej okazji powtórzył swój

numer. W innym szynku, z innymi ludźmi, przy czym przynętę, służącą do podbicia ceny,

Page 28: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

przywiódł ze sobą. Znowu nadjechał tramwaj, gdy Minarek leżał za żywopłotem. Dzieliły go

już tylko dwa metry od tramwaju i szybko chciał wysunąć protezę. Nie mógł jednak tak

prędko uporać się z nią i - żeby nie przegrać zakładu - wysunął szybko prawdziwą nogę i

koniec kropka.

- Ale tu można się przekonać - mówiła Świętkowa - jak niekiedy przez głupi

przypadek człowiek może sobie polepszyć! Całą tę historię przedstawiono w ubezpieczalni

jako wypadek, dwóch kamratów zeznało, że Minarek chciał się jeno odlać i pośliznął się na

ogryzku. Podwyższyli mu rentę o dwadzieścia marek, i to zupełnie za nic! Niech mi to kito

powtórzy!

A przy tym zaoszczędza na tramwaju - dodała Świętkowa - bo jeździ teraz własnym

wózkiem z napędem ręcznym.

Na mieszkaniach parterowych w domkach kopalnianych oszczędzało się pięć marek.

Mieszkania tam na dole były tańsze, bo z dołu ciągnęła wilgoć, a na ścianach była pleśń.

Mieszkania na górze kosztowały od podwyżki czynszu, tzn. od l sierpnia 1927, całe 17 marek

40, na dole zaś, na parterze, 12 marek 30. Przy czym mieszkania na górze składały się z

kuchni, wielkiej izby, małej izby i komory, a mieszkania na dole były bez małej izby. Do tego

można było sobie wykombinować, jeśli się było chytrym, ile na górze da się zaoszczędzić na

ogrzewaniu, bo deski od podłogi miały szpary, a ciepło szło z dołu do góry. Ci na dole

natomiast nie mieli nikogo pod sobą, kto by ich ogrzewał. Na tym przykładzie znowu ujawnił

się podział ludzi na dwie kategorie, bo kto sobie tego nie wykalkulował, był głupi,

wprowadzał się na parter, oszczędzał pięć marek, a mimo to przepłacał. - Bo jeśli sobie

wyobrazić ten reumatyzm - rzekła Świętkowa - którego się człowiek mógł nabawić w tym

przeciągu tam na dole, to nie chciałabym takiego mieszkania nawet za darmo.

Komory na górze też były wilgotne, ale przecież nie aż tak! Wskutek tego zresztą

wszystkie komory czuć było trochę pleśnią. Z drugiej strony było to znowu korzystne z tego

powodu, iż tam, gdzie mokro i ciepło, bardzo dobrze rośnie ciasto. Jeśli raz w tygodniu piekło

się chleb, to najpiękniejszy mieli ci, którym najlepiej rosło ciasto, a więc tam, gdzie były

najbardziej wilgotne i najcieplejsze komory. Ciepłe były wszystkie komory tak i tak, bo piec

w kuchni stał oparty o ścianę komory. A potem ino dobrze nahajcować, miskę przykryć

czystym ręcznikiem i ciasto, bracie, idzie w górę jak strzelił! Pieczono u piekarza Mańki,

Mańka pochodził z Dolnego Śląska. Właściwie na Dolnoślązaków nie można tak dalece nic

powiedzieć, to też są czyści ludzie. Ale najpierw to chleb kosztował 10 fenigów, zamiast

dwóch, a potem umarł ten drugi piekarz, Kalisz, ponieważ zalany wpadł do gulika i nie został

od razu odnaleziony; to dzieci ukradły pokrywę od gulika. Gdy Kalisz umarł, Mańka podniósł

Page 29: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

opłatę za pieczenie na 12 fenigów zamiast dwóch. - I tu znowu można się przekonać -

powiedziała Świętkowa - że Dolnoślązacy bywają też harpagonami.

Inny piekarz gorzej na tym wyszedł, gdy próbował podnieść opłatę za pieczenie.

Pewna kobieta z Rudzińca, gdzie to się stało, z powodu tej podwyżki wpadła w taką złość, że

złapała piekarza za kark, zanurzyła mu głowę w cieście i trzymała tak długo, dopóki nie

umarł. Może ciasto na kołacze jest smaczniejsze od zaczynu, ale śmierć jest śmiercią i z tej

podwyższonej opłaty za pieczenie nie miał on już żadnej korzyści. Od paru lat kary są tutaj o

wiele sroższe, i gdyby teraz ktoś chciał tego Mańkę capnąć i wsadzić do ciasta, ażeby ducha

wyzionął, zostałby surowo ukarany. A mimo to niektórzy ludzie mają szczęście w tych

sprawach! Mniej więcej przed rokiem Górecki w barburkę dostał się z Bobrku do Zabrza i

spotkał tam Sawaschkego na przejeździe. Dawniej byli zawsze dobrymi kamratami, nie

widzieli się dziesięć lat i bardzo się ucieszyli. Sawaschke rąbnął Góreckiego w barki, złapał

go w pół i zaczął tańcować, a Górecki z radości oddał mu uderzenie. Było im wesoło, wzięli

sobie kilka butelek piwa i ni stąd ni zowąd Górecki się przewrócił: złamanie podstawy

czaszki. No dobrze! Dostał się do szpitala józefitów i Sawaschke codziennie go odwiedzał.

Kiedy było już tak daleko i otrzymał Górecki ostatnie namaszczenie, Sawaschke zasięgnął

porady i jeszcze na łożu śmierci kupił sobie od Góreckiego za dwadzieścia marek oświadcze-

nie pod przysięgą, że on, Sawaschke, był bez winy. Ale nie każdy ma takie szczęście, bo

większość ludzi się irytuje, kiedy musi umrzeć.

U Pelki w komorze zawsze lekko czuć olejem od maszyny do szycia, bo Pelka ma

browning. Obluzował jedną cegłę w komorze i tam go przechowuje, zawinięty czysto w

szmatę, ale przynajmniej raz w tygodniu wyjmuje rewolwer, by go naoliwić i pogłaskać; broń

wymaga pielęgnacji.

- Poczekaj! - mówi Pelka. - Niech tylko SA rozda amunicję, to pokażę ja tu ludziom,

kto to jest Pelka! Powieje inny wiatr, panowie, zaraz wszystkich tu położę trupem.

Ktoś inny też sobie obluzował cegłę w komorze, a potem wyborował dziurę w ścianie.

A jego baba ciągle się zastanawiała, co on tak długo robi w tej komorze, A ten świntuch

podglądał przez dziurkę dziouchy od Potrawy, jak sikały do kibla.

A niejaki Antek Wieńczyć, rębacz, wyłamał sobie kawałek ściany w sypialni, bo nie

mógł zasnąć, a po drugiej stronie mieszkał jego kamrat. Porozmawiali wiec sobie i wymienili

toasty. Ale takie rzeczy zawsze się źle kończą. Pewnego dnia administracja domu wykryła

dziurę i trzeba było ją zamurować. Porządek musi być, bo gdyby tak każdy chciał dziury w

ścianach borować, Sodoma i Gomora byłaby na świecie.

A w ogóle - myślała Świętkowa - nie mogę zrozumieć, dlaczego Stanik tej

Page 30: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

dziewczyny nie zostawi w spokoju. Widzi przecież, że ona nie chce! Niech sobie znajdzie

jakąś ciężką robotę, to mu przejdzie. W ogóle powinno się wszędzie przyzwoitość pisać du-

żymi literami, inaczej być nie może.

Tutaj dom jest przyzwoity, ludzie są ze sobą na „wy”. Dziouchy mówiły sobie za

dwoje już od dwunastego roku życia. Z chłopami było inaczej, bo „mężczyźni nie mają

wyczucia”, mówiła Świętkowa.

Dawniej w każdym domu na ulicy Oślowskiego z kranu na każdym piętrze prowadziła

pod zlewem w murze rura odpływowa do grubszej rury, która pionowo schodziła w dół i była

otwarta tam, gdzie ścieki mogły swobodnie wypływać, zbierać się w kamiennej rynnie, która

je prowadziła na środek ulicy Oślowskiego, opadającej w dół; bo wszystko na ulicy

Oślowskiego było dobre. Schodziła ona ostro w dół, tak że ścieki nie mogły się na jej środku

zbierać i długo tam śmierdzieć. Tak było dawniej, a teraz jest tak, Że kolejni lokatorzy

odpiłowali na zewnątrz rury, które przez ścianę szły do grubej rury biegnącej pionowo, co ma

tę zaletę, że zlewy się tak łatwo nie zapychają. Wadą zaś jest to, że ściany zaczęły śmierdzieć

tam, gdzie woda na zewnątrz spływała po ścianie i - co znowu było dobre - zbierała się, jak

przewidywano, w małej rynnie, stamtąd płynęła do wielkiej rynny na środku ulicy, a stamtąd

znowu w dół do rowu i potem do Czerniawki. W gruncie rzeczy było obojętne, czy

Czerniawka śmierdziała czy nie, bo dokładnie rzecz rozpatrując należała w połowie do

Polaków. Ściany śmierdziały dlatego, że ludzie nie chcieli przestrzegać przepisów i urynę

wraz z całą zawartością kibla wylewali do zlewu, mimo że to było zabronione. Ściany

zewnętrzne dostały biało-żółtego nalotu.

Dobrą rzeczą znowu było, że raz w miesiącu na ulicy Oślowskiego był dzień prania.

Wtedy do zlewów wlewano również mydliny, które ze swej strony czyściły trochę zewnętrzne

ściany.

Dzień prania był wspólny dla całej ulicy, bo tak było ładnie. Wszędzie pachniało

wtedy czystymi mydlinami, a i dzieci przy okazji wkładano wtedy do wody po praniu i

szorowano. Piękna para rozchodziła się po całej ulicy i biła aż do nieba. Wszystkie okna były

otwarte. Ktoś postawił na parapecie radioodbiornik i grał dla wszystkich. Kto nie miał mydła

do prania, pożyczał mydliny od sąsiadki. Było ciężkie pranie i lekkie przepierki. Przepierki to

były spodnioki chłopskie i babskie, trykotaże, chustki do nosa, cienkie ręczniki, niezbyt

zabrudzone, i pończochy. Pranie to były grube galoty, szakety, ścierki. Pranie odbywało się w

brudnych mydlinach po przepierkach.

Kiedy było pranie, prali wszyscy. Czystość jest zaraźliwa. Nikt się nie wyłamywał. A

jeśli się ktoś wyłamał, od razu wiedziano, co to za człowiek.

Page 31: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Wieczorem, kiedy mężczyźni wracali z roboty, wszystko było pięknie czyste. Szyby

były wymyte wodą, która jeszcze pozostała. Bifej był wytarty i stół czysty. Baby też się

wymyły w mydlinach i pachniały mydłem, tak że chłop już od drzwi najchętniej ugryzłby to

piękne ciało. Nastrój był zupełnie inny. Ojciec był hojny w takim dniu i mówił: - Przeleć no

się, Józek, i przynieś trzy piwa od Jäschkego! Niech to zapisze! Matce przynieś szolkę

kwaski, a ty sobie kup za trzy fenigi bonbonów. Pospiesz się!

Po pierwszym piwie ojciec robił się coraz weselszy i posyłał Józka po gorzałkę i

ciemne piwo dla żony. Ale w większości wypadków kończyło się to ostudą, bo chłopy chciały

się babom dobierać do skóry. Najpierw baby tak pięknie pachniały, a potem nie chciały. - A

idźże, ty stary głupieloku, dej mi spokój, dziś było pranie! Ledwo mogę poruszać giczołami!

Swój dobry dzień miała wtedy również Kaśka Szczymała, która pracowała jako

modystka i dojeżdżała do Bytomia tramwajem. Wtedy bowiem przychodzili mężczyźni, a

było ich niemało, którzy kupiwszy u Jäschkego torebkę pralinek lub bombonierkę znikali

dyskretnie z tyłu w izbie Kaśki. Bywalcy znali sygnał: jeśli wiadro z węglem było przed

drzwiami, Kaśka była wolna. Jeśli wiadro było w mieszkaniu, Kaśka była zajęta. Ale

pierwszeństwo miał zawsze kupiec Jäschke. Podczas gdy inni jeszcze w domu pili swoje

pierwsze piwo, Jäschke już obłapiał Kaśkę i mówił: - Pójdź, dzioucho, zjedz kąsek czekolady

i napij się ciemnego piwa!. - A potem ciągnął ją na zadek do magazynu, na worki z cukrem,

zawsze w to samo miejsce, zawsze wartko i od tyłu, na pół minuty, żeby jego baba nie

zmiarkowała, od pięciu lat to samo i od pięciu lat czekolada była niedobra, bo brał ją z okna

wystawowego, i była cała szara. I od pięciu lat Kaśka przysięgała: „Jäschke? Nigdy więcej!”.

A jednak nie miała potem odwagi odmówić.

Ale co taka dziewczyna ma z życia? Wcześnie wstaje, pije kawę zbożową, posmaruje

trochę chleba, wsiądzie do tramwaju. Na placu Piotra - Pawła trzeba się przesiąść do Bytomia,

pracować dziesięć godzin, tą samą trasą z powrotem, a mężczyźni zawsze chcą ino tego

samego i żaden nie chce się z nią ożenić, kiedy sprawy zajdą już tak daleko, że wszyscy o

nich wiedzą. Gdyby Jäschke był uczciwy, nie mógłby na nią patrzeć z przodu, nie była

bowiem pięknością. Ale kiedy ją brał od tyłu, mógł przynajmniej rozmyślać o Anni Ondra, do

której miał słabość. Jeśli trzy razy w roku był odpust, Kaśka kupowała sobie cukierki na

kaszel, pokręciła się parę razy na karuzeli, przejechała się kolejką grozy i wszystko zaczynało

się od nowa. Jechała do pracy, a wieczorem wracała do swojej izdebki na zadku w podwórzu.

Jäschke inkasował czynsz. Przez wszystkie dni była samotna, ale gdy w lecie nastał dzień

prania, a powietrze tutejsze zaczęło ogłupiać chłopów, przychodzili do niej znowu wszyscy z

tytkami cukierków i pralinkami. Życie było takie nędzne! Dla Jäschkego zaś życie było

Page 32: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

piękne.

„Zawsze powiadam - mówiła Świętkowa - wszystko będzie, jak ma być. Raz człowiek

ma szczęście, a raz pecha”.

Raz o włos i ona miałaby takiego pecha. A było to dokładnie 21 lipca 1929 roku.

Przypominała sobie to, jakby to było wczoraj, bo to było w piątek. A w piątek zawsze u niej

były tłuczone kartofle w sosie musztardowym i jajka sadzone. Piątek to dzień postny.

Przyszedł wtedy ktoś z kopalni, akurat kiedy zaczęła robić ten sos i zastanawiała się, czy tego

starczy. - Słuchajcie no, przychodzę z kopalni i mam zawiadomić, że waszego Świętka

zasypało. Ale nie był trup na miejscu. Ponieważ się jeszcze ruszał, natychmiast zadzwonili po

karetkę. To było coś! Mercedes benz. Na sygnale, tititita, wieźli Świętka do lazaretu. Nawet

przejazd cesarza nie wypadłby okazalej. Mój brat też ma motor, jawę, z Czech. A kiedy w

niedzielę ruszamy, to z takim rykiem, że wszyscy ludzie się oglądają. Nie macie tam kapinki

gorzałki, okropnie się zdenerwowałem.

Tak łatwo mogło się coś zdarzyć. Załóżmy, że nie uratowaliby Świętka! Wtedy

kopalnia wymówiłaby od razu mieszkanie. Oszczędności w domu nie było, mieszkania bez

pieniędzy dostać nie można i nędza zajrzałaby człowiekowi w oczy. Ale mieli szczęście, bo

na osiedlu Camillus był jakiś Żyd za lekarza, dobry lekarz. Zasadniczo nie można było nic

przeciwko Żydom powiedzieć, ale raz na Wielkanoc farorz Kozioł tam na górze, na ambonie,

sprowadził swoje kazanie mimochodem na ukrzyżowanie i dał do zrozumienia, że Żydzi byli

w tę sprawę zamieszani. Pan Bóg ich wtedy przeklął po wsze czasy, a człowiek nie powinien

wścibiać swojego nosa do wyroków boskich.

Zasłużona kara ich nie minie. I wtedy na zadku, po męskiej stronie, ten idiota Pelka

zaczął nagle głośno klaskać, jak w operetce. To się brało z tego, że jak ktoś tylko raz w roku,

na Wielkanoc, szedł do kościoła i szybko sobie kazał podawać sakramenty, to nie mógł

oczywiście wiedzieć, że klaskanie w kościele nie uchodzi. Nawet wtedy, jeśli kazanie było

wyjątkowo piękne. Wszyscy ludzie obejrzeli się na Pelkę. - Ale mimo wszystko jest lepiej -

mówiła Świętkowa - jeśli ktoś idzie choć raz w roku do kościoła, czyni tam brewerie i

zblamuje się, przyjąwszy jednak sakramenty, niż tak jak Świętek, który w ogóle do kościoła

nie chodzi. A stał się takim dopiero od tego nieszczęścia, a przecież właśnie dlatego powinien

zachowywać się inaczej, bo w tym na pewno był palec boży.

Świętek wstawał o czwartej rano i wkładał koszulę, raz na tydzień czystą. Galoty,

skarpetki wełniane, wysokie trzewiki, rozdmuchiwał ogień z popiołu, nakładał cienkiego

drzewa, a potem grubszego, węgla i gotował sobie najpierw herbatę z lipy i dziewanny,

zależnie od sezonu. Albo herbatę z łupin po jabłkach. Zjadał kąsek chleba z cebulą, tabakierkę

Page 33: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

napychał do pracy pociętą machorką i zaraz po śniadaniu zapalał sobie fajkę, która nie gasła

już aż do nocy. Tak jak inni ludzie oddychali, wdech - wydech, wdech - wydech, tak Świętek

kopcił swoją fajkę. Gdyby mu tego zabrakło, musiałby w normalnym powietrzu się udusić jak

ryba wyjęta z wody. Dla niego wszelka działalność na tym świecie była bez sensu, ale sam

bezsens był piękny. Świat był tak urządzony, że pewne roboty musiały być wykonane. O tym

wiedział i stosownie do tego się zachowywał. Większość z tego była niepotrzebna, ale wobec

cesarza i władzy człowiek był bezsilny. Najlepiej było brać wszystko jak leci.

O wpół do szóstej Świętek chwytał teczkę i szedł do roboty. Miał stałą posadę w

taborze jako czyściciel ulic i ładowacz szyn tramwajowych i kamieni. Szedł sobie wolno od

tyłu przez ogródki, powietrze było czyste, odrobina mgły leżała na polach i hałdach, wszystko

naokoło pachniało świeżością, a od rosy robiły się trzewiki mokre. Dobrze więc było, jeśli się

je przedtem trochę posmarowało tłuszczem. Miał półtorej godziny czasu do rozpoczęcia

roboty i mógł sobie wolno kroczyć, przystawać od czasu do czasu i przepuścić jakąś myśl

przez głowę, nabić fajkę, zaciągnąć się zwyczajnym powietrzem jak ryba, co szybko wy-

stawia łeb z wody i wypuszcza powietrze. Do taboru przychodził zawsze pierwszy i mógł się

przygotować do pracy. Pracował potem wolno, nabijał fajkę, przez cały dzień najczęściej nic

nie jadł, a teczkę zabierał tylko na wypadek, gdyby podczas zamiatania znalazł coś

przydatnego. Jeśli nic nie znalazł, zabierał suche drzewo na fidybusy. Wieczorem obierał

drogę wiodącą przez główną ulicę. Nalewał sobie wody do miski i mył się do pasa. Na obiad

była najczęściej kapusta z kartoflami i podroby, które zostały po targu, lub zupa na czosnku

ze starym chlebem i przysmażanymi kartoflami. Potem bez szaketu kładł się w oknie i spo-

glądał na ulicę Oślowskiego, dopóki się nie ściemniło.

A nieraz zdarzały się piękne wieczory! Powietrze było ciepłe i podobne do mlecznego

szkła. Hen daleko było słychać, jak ludzie się śmieli, jak Maria Skutek się kłóciła, jak Ogórek

po drugiej stronie ulicy powiedział w kuchni do starej: „Potrzymaj no tu trzewik, noga mi

spuchła, nie chce zejść ten pieron!”

I jak Kuczalowa świnia kwiczała w chlewiku, bo już wiedziała, co ją w przyszłym

tygodniu czeka: zupa z kiełbasą! Ulica Oślowskiego była tak szeroka, że dwie fury z węglem

mogły obok siebie przejechać i nie otrzeć się o ściany domów. Wszystkie okna były otwarte,

tysiąc jaskółek czyniło harmider w powietrzu i uganiało się za muchami. Na ulicy kotłowały

się dzieciska, a z mieszkań dochodził stuk garnków i polska mowa.

Na schodach przed domem siedział Antek Gluck i grał na grzebieniu, zaś Anna

Ogórek uczyła Józika tańczyć szibra. I zawsze, gdy swoje ręczysko pchał jej z tyłu między

nogi, bo był o dwie głowy mniejszy od niej, dostawał w pysk i tańczyli tak długo, aż już

Page 34: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

dłużej wytrzymać tego nie mogła i dawała znak Gottschalkowi. Szedł wówczas pierwszy do

kurnika, a ona w dziesięć minut po nim, śpiewając dyskretnie, ale wystarczająco głośno:

„Gdy żołnierze maszerują przez miasto, tralalala...”, tak że wszyscy wiedzieli, o co chodzi.

Stawała tyłem do drzwi kurnika i wolniutko wsuwała się przez uchylone drzwi, gdy jej się

wydawało że nikt nic nie widzi. Gdy tylko zniknęła w środku, na zewnątrz przy dziurach po

sękach zbierali się wszyscy i podglądano ich, jak dupczą, a na górze w oknie grał na

sześciobasowej harmonii marki Hohner dwunastoletni Michaś: „Waldeslust, Waldesluuuust,

humtata...”, aby ulica mogła podziwiać, jakie czynił postępy. Nie czynił jednak żadnych, a

kiedy szli na wycieczkę, zabierał instrument zawsze z sobą i grał ciągle to samo, aż mu kiedyś

dali w mordę tak, że się rozbeczał.

Na drugim końcu Gretla Kotosz wyśpiewywała swoim pięknym głosem niestworzone

rzeczy, a słychać ją było aż w Rudzie. A Kopiec z Lipowskim nastawiali swoje ludowe

odbiorniki na pełny regulator, puszczając dwie różne stacje. Zobaczymy, kto mocniejszy!

Na dole, na schodach pod drzwiami, siedziały rozkraczone dziouchy, a chłopcy kucali

przed nimi zaglądając im pod spódnice. Na podwórzu za domami chłopy uprawiały ciacher z

gołębiami i królikami, podnosiły je, by sprawdzić, czy już dojrzały do zaszlachtowania, a z

mieszkania Wieczorków słychać było skomlenie starej, bo stary rżnął ją, ile wlezie. A Wiszka

w swoim ogródku robił to samo, aż się altana trzęsła.

Kozy podskakiwały w chlewiku, kokoty piały i kury gdakały. Niebo było jak cytryna z

sokiem malinowym, można było zwariować.

Kupiec Jäschke postawił sobie przed sklepem skrzynię po piwie na sztorc, usiadł na

niej i wypijał butelkę najlepszego piwa tyskiego, aby ludziom narobić apetytu i zachęcić ich

do pijaństwa. Ale w taki wieczór nikt nie miał ochoty na gorzałkę.

Pięknie było: tylko usiąść i płakać!

Page 35: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Człowiek jest tym, czym go zrobili rodzice.

Maria Świętek

Jeśli ktoś był drobiazgowy, mógł powiedzieć: wszystko tu brudne, a ziemia składa się

z samego pyłu węglowego. Można też było na to inaczej spoglądać i rzec: pięknie to

wszystko błyszczy w słońcu! Na wszystko można spoglądać tak albo tak. W „Wędrowcu”

utworzyli specjalną rubrykę dla miłośników stron ojczystych, gdzie pisali o „czarnych

diamentach”. Ale gdy Świętek po wypadku tak sobie leżał w szpitalu i czytał to w gazecie, to

myślał sobie: gówno, nie diamenty!

Świętkowa powiedziała raz do Lariszki: - Jakie to różne rzeczy człowiek może czasem

przeżyć! Weźcie na przykład naszego ojca! Kiedy mu się to nieszczęście przytrafiło i kiedy

nam już to mieszkanie wypowiedzieli, wtedy nasza córka Hejdla spiknęła się w sam raz z tym

Jankowskim. Miał on już pracę na kopalni, mogliśmy mieszkanie przepisać bezpośrednio na

niego. Bogu dziękowałam na kolanach i nie pytałam za wiele. Ale czasem, widzicie, jednak

nachodzą mnie różne myśli, bo temu Jankowskiemu brak jednak tego jednego palca. I to na

prawej, najważniejszej ręce, serdeczny palec, dlatego musi w niedzielę zakładać obrączkę na

inny palec. Jeśli brak palca, to czegoś brakuje, i człowiek - jakby nie było - nie jest cały.

Biorąc pod uwagę to, co dzioucha umie (a gotuje wspaniale, mówię wam, i czysta, że hej!), to

zasłużyła sobie na coś lepszego. Czasem tak sobie myślę: może się przecież coś przytrafić.

Może powstać taka sytuacja, że karlus będzie musiał na przykład złożyć przysięgę. Przed

sądem, sprawa życia i śmierci, i wtedy - wyobrażam sobie na przykład, że brakuje mu nie

serdecznego palca, lecz tego palca od przysięgania, to znaczy wskazującego. I co wtedy?

Niech mi kto gada, co chce, a człowiek jest cały ino wtedy, jeśli ma wszystko na swoim

miejscu. Czasem sobie znów myślę, że człowiek nie powinien tak zachodzić w głowę, bo co

ma być, to będzie. Dzisiaj się żyje, a jutro się gnije, mawiała ciotka Hejdla, i tak to jest!

Ale gdy człowiek dużo podróżuje i jeździ tramwajem, a raz w tygodniu pociągiem

towarowym udaje się do Zalesia, tak jak Świętkowa, która musi przywieźć towar na targ, to

ma dużo czasu do rozmyślań. Siedzi człowiek i patrzy, jak za szybą ucieka krajobraz,

przemija życie.

Czasem sobie myślę - zastanawiała się Świętkowa - gdy człowiek tak się obudzi na

Sądzie Ostatecznym i odzyska w całości swoje ziemskie ciało, czy złote zęby też odnajdzie

czy nie? Tyle pieniędzy człowiek na nie wydał, a potem być może diabli je wezmą. Bez za-

stanowienia człowiek nie szpikuje sobie gęby złotem. Człowiek robi to dlatego, ponieważ

złoto nie rdzewieje i jest trwałe. Srebra nie chciałabym mieć w żadnym wypadku. Sischowa

Page 36: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

kazała sobie teraz na dole srebro wstawić, a to natychmiast czernieje. Tylko nie srebro! Gada

się przecież, mówienie jest złotem, a milczenie srebrem. Coś w tym musi być, bo gada się

przecież ustami. Najczęściej zasypiała przy takich myślach. Ostatnie zdania traciły w jej

głowie na dokładności. Nic to jednak nie szkodziło. Nadszedł nowy dzień, przyszły nowe

myśli.

Jak to na przykład jest z tym zapachem, który ludzie wloką za sobą? Helenka Hajduk

miała raz znajomego, który podawał się za barona. Ale pod galotami zalatywał króliczym

futrem. Helenka zwierzyła się matce, a ta od razu powiedziała: „Ręce precz od takiego, bo po

zapachu poznaje się człowieka. To nie jest baron, to złodziej, który przed pogonią skrył się w

chlewiku z królikami”.

Zgadzało się co do joty. Złamał Helence serce, zostawił ją na koszu, ukradł jej torebkę

i sprzedał na dworcu. Nazywał się Brzuch, poszukiwany przez policję chachor.

A w tramwaju! Jakież zapachy tam się kłębiły i napierały na pasażera! Z jednej strony

czuć było czosnkiem, z drugiej poziomkami, cebulą, naftą, uryną z majtek dzieci i starych

kobiet - można było kręćka dostać, gdyby się zastanawiać, co skąd pochodziło. Nie było też

powiedziane, że zapach nafty musiał pochodzić od jakiegoś pijaka, bo nafta była ulubionym

środkiem nacierania głowy; nafta ciągle jest jeszcze najlepsza na wszy. Ale kto się uważał za

coś lepszego, mógł sobie i w aptece coś kupić. Po pierwsze było to wtedy droższe, a po drugie

nic nie warte. A w ogóle aptekarze! Powinno się im schodzić z drogi, gdzie tylko można.

Niejakiemu Heidenreichowi fatalnie się przysłużyli. Heidenreich to był ten, który podczas

wojny światowej był sanitariuszem u Włochów i przyswoił sobie do pewnego stopnia włoski

styl życia. Na przykład za pomocą klapiczki łapał wróble, zabijał je, smażył w margarynie i

pożerał, chachor! Zawsze w niedzielę je chwytał, a w poniedziałek zabierał do roboty swoje

dziesięć, dwadzieścia wróbli przyciśniętych dwiema kromkami chleba. Ludziom robiło się

niedobrze na widok tego nieokrzesania. Pewnego razu podczas przerwy śniadaniowej położyli

mu na kromce żywą żabę, a ten ją zjadł, jakby nic. Kiedy połknął ostatni kęs, powiedzieli mu

o tym: porzygał sobie buty.

I temu właśnie Heidenreichowi zdarzyła się ta historia z aptekarzem, a ściślej nie

jemu, tylko jego córce, Lizie Heidenreich. Poszła do aptekarza Brodosza na ulicy Gneisenaua,

specjalnie tak daleko poleciała, bo wstydziła się pójść do aptekarza na ulicy Hałd, który znał

Heidenreicha, i mógł mu o tym powiedzieć. Miała ona bowiem wbrew woli ojca dłuższy

stosunek ze szmaciarzem i nabawiła się mendoweszek. A Heidenreich zawsze powiadał: -

Jeśli cię jeszcze raz zobaczę z tym haderlokiem, połamię ci gnaty i wyrzucę przez okno!

Ale dzioucha nie mogła się z nim rozstać, bo był kawalerem i za każdym razem

Page 37: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

przynosił jej mały upominek. Raz pierścionek, raz pozłacaną broszkę, albo lusterko, i w

końcu się stało: dostała wszy w kroczu. Szmaciarz radził jej posmarować naftą, ale ona

powiedziała: - Nie mogę, bo ojciec poczuje zapach i wszystko odgadnie. - Poszła więc do

aptekarza Brodosza, kupiła sobie jakiś środek i następnego dnia już nie żyła. Heidenreich

znalazł butelkę obok łoża śmierci, wysłuchał różnych porad i zaskarżył aptekarza o od-

szkodowanie. Przyniósł jakiś wyblakły dokument, z którego wynikało, że jakiś bogaty kupiec

pertraktował z nim w sprawie żeniaczki, a on sam, Heidenreich, mógł sobie na stare lata

zafundować piękne życie - gdyby aptekarz nie zakatrupił mu córki. I co było? Brodosz został

uniewinniony. Bo wszyscy ci akademicy są w zmowie. Aptekarz wyłgał się przed sądem za

pomocą słów, których nikt nie rozumiał, i powiedział, że nie może latać za ludźmi i czytać

im, że tam stoi napisane „wcierać”, a nie „połknąć” i tak dalej.

Innym razem znowu się zdarzyła taka rzecz z aptekarzem. Helenka Hajduk też

przypadkowo dostała takich wszy od pewnego strażaka. Ale w stopniu oficerskim. Czasem

doprawdy nie wiadomo, skąd się u ludzi to paskudztwo bierze. Gdy więc zaczęło ją tam

świerzbić, a wstydliwa to Helenka nigdy nie była, poszła prosto do aptekarza na ulicy Hałd i

wypaliła prosto z mostu: - Świerzbi mnie tu. Macie jakiś środek, taki niezbyt drogi?

Aptekarz złapał się za brodę. - Muszę się zastanowić... - Ale właściwie to nie był

aptekarz, tylko jego pomocnik. Właściwy aptekarz był w piwiarni Hindelanga, zaraz za

rogiem, gdzie poszedł na jedno piwko. Pomocnik nazywał się Ptok i oczy zaczęły mu latać,

jak u jakiego wariata. Jąkał się przy tym i ręce mu drżały: - Ja, ja, ja najlepiej obejrzę to sam,

panienko! Proszę podejść bliżej, tu na stół operacyjny! Całość nie będzie kosztowała więcej

niż dwie marki.

Helenka weszła do środka, położyła się na sofie i podniosła sukienkę. I kiedy

pomocnik Ptok szykował akurat słoik z wazeliną i rozpinał galoty, wszedł aptekarz,

momentalnie zorientował się w sytuacji i dał Ptokowi w pysk. - Ja ci dam nowy słoik

wazeliny wyciągać z szuflady, masz!

Wyrzucił go kopniakiem ze sklepu i wrócił z powrotem pełen uprzejmości. - Tak,

panieneczko, teraz wszystko załatwimy jak się należy. Na pomocników, wiecie, nie można się

teraz spuszczać. Wazelina byłaby najgorszym środkiem, jaki można było wymyślić.

A co potem nastąpiło, można sobie wyobrazić: Środek gówno pomógł, weszki

pozostały, a Helenka Hajduk musiała uciec się do nafty. I mogła się pudrować, ile wlezie,

zapach i tak przedostawał się przez kieckę. - Bo stare domowe sposoby - mawiała Świętkowa

- są od niepamiętnych czasów najlepsze! Ja wierzę tylko w kiszoną kapustę. Zimne nogi? - Co

wieczór regularnie kompres z ciepłej kapusty, nie za bardzo rozgotowanej, i po trzech,

Page 38: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

najdalej czterech tygodniach murowana poprawa. Albo bóle szyi? - Kompres z kiszonej

kapusty, ale zimny, i przez noc wszystko wydobrzeje. Co mi zawsze smakuje, to gołąbki z

kapusty. Mielone mięso miesza się z jajkiem, ugniata dobrze w starej żymle, zawija w liście

kapusty, przewiązuje nicią i zapieka w margarynie - w Polsce jedzą to nawet baronowie.

Najlepiej wziąć do tego żyłkę, jeśli się ma, trzyma się bowiem lepiej w brytfannie.

Niektórzy znowu denerwują się z powodu kapusty. Jak kiedyś stary Poderwa. U nich

jest tylko kapusta. Na obiad kapusta utłuczona z kartoflami, do tego trochę szpyrki. Na

wieczór kapusta przysmażana jak tłuczone kartofle. Kapusta w kastrolu do roboty, dzieciom

do szkoły kapusta na chlebie, zawsze jeno kapusta, kapusta i kapusta. W puszce na chleb

kapusta, garnki pełne kapusty, w komorze aż cztery beczki kapusty - bo odziedziczyli

przecież pole kapusty po zmarłej ciotce, która tam z tyłu w chlewie miała całą fabrykę

kapusty. Po jej śmierci nikt tej fabryki nie trzymał na chodzie, bo Poderwa miał przecież

posadę na kopalni. A kiedyś o mało nie pękł ze złości. Przy obiedzie zdjął trzewik i rąbnął

swoją babę w łeb. Teraz mu jej żal, bo od tego czasu się jąka. Ale to tylko od niej zależy, bo z

kapusty można sto różnych delikatesów przyrządzić.

I zawsze kminku do środka, trzeba o tym pamiętać. To dopiero przydaje kapuście

właściwego smaku! Gotowaniem jeszcze nikt Świętkowej nie zaimponował. Proszono ją, na

wesela, na pogrzeby, na komunie, na wszystkie rodzaje uroczystości, gdzie trzeba było go-

tować oszczędnie. Tu była bezkonkurencyjna.

Jeśli się ma odrobinę oleju w głowie, wszystko jest w porządku! Kapusta duszona w

całości, na to trochę roztopionej szpyrki i pół funta kartofli - mało roboty, a jakie delikatesy!

Albo kapuśniak: dużo kminku do środka, kąsek wygotowanej skóry ze szpyrki i stare kartofle

razem gotowane - zawsze się przyda! Dobrze też jest ugotować w niedzielę kapusty, podać na

pięknym talerzu ze złoconym brzegiem, obok łyżkę i widełkę, a całość posypać przypieczoną

tartą żymłą. To sprawia wytworne wrażenie i smakuje jak brukselka.

Przy tym nie było jeszcze mowy o kiszonej kapuście. Kiszona kapusta to dopiero jest

coś! Tylko od Poderwy to by Świętkowa kapusty nie przyjęła. „Ależ co znowu, pani Poderwa,

mamy jeszcze cały garniec w domu! Zostawcie, dziękuję za dobrą wolę!”

Nie chciała jej tego powiedzieć w twarz; nie należy ludziom sprawiać przykrości, ale

Poderwie pociły się nogi i dało się to wyczuć. Nie mieli jednak nikogo innego do deptania

kapusty. Dzieci były za małe, a kobieta, ileż ona mogła ważyć? Tak na wygląd, w ubraniu -

powiedzmy osiemdziesiąt sześć funtów. Kupiec Jäschke zagadnął ją kiedyś na ten temat,

kiedy chciała mu sprzedać beczkę kapusty do sklepu. I miała mu powiedzieć, że Poderwa na

pewno zakłada czyste skarpetki, zanim włazi do beczki. Ale to chyba nieprawda, sądząc po

Page 39: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

zapachu.

Świętkowa przygotowała Michci miskę gorącej wody do mycia nóg: - Wsadź nogi!

Moczenie nóg jest dobre na wszystko. I zapamiętaj sobie, gdy będziesz już miała własną

rodzinę: W domu zawsze musi być święcona woda. - I nabrała dwoma palcami z kastrola

święconej wody i pokropiła mycie nóg. Przed sześcioma tygodniami dopiero była kolęda i

kastrol ze święconą wodą był jeszcze pełny aż po brzegi.

- Opowiedzieć ci, jak Oleska z Czechowic za pomocą święconej wody uratowała

życie? Opowiem ci tę historię, dzioucha, porusz ino nogami tam i nazad, to dziecku dobrze

zrobi. Gdy Oleśka wracała od córki wieczorem, a na dworze była już ćma, ani jedna latarnia

się nie świeciła, na ulicy prawie ani jednego człowieka, sklepy już zamknięte, gdy więc

Oleska stanęła przed domkiem, w którym mieszkała, i chciała akurat otworzyć, zobaczyła

obok drzwi jakiegoś człowieka. Nie zlękła się, ino wzięła się w kupę i spytała: „Czego

chcecie?” Teraz dopiero spostrzegła, że był ładnie ubrany. Piękne ubranie, chusteczka w gór-

nej kieszonce, czysta koszula i w ogóle, natychmiast nabrała podejrzeń. Patrzy na jego buty:

prima lakierki, kamasze - ale kopyto! Tylko spokojnie i nie zdradzić się, bo za drzwiami stoi

woda święcona! Otwiera dźwierze, idzie przodem, chwyta święconą wodę i wylewa

błyskawicznie na szatana. Poleciał niby rakieta, mówię ci. Zdążyła jeszcze ujrzeć długi ogon.

Dziouchy, powiadam wam, trzymajcie zawsze w domu święconą wodę! A w zapasowej

flaszcze pod łóżkiem też trzeba coś mieć. Farorz da wam darmo, ile tylko chcecie, byleście

tylko coś do skarbonki rzuciły. Czy wiesz, że w domu Oleski jeszcze po tygodniu śmierdziało

spalonym rogiem? Poczułam to własnym nosem. Więcej go nie widziano, mówię ci. Nie ma

to jak dobre stare sposoby!

Moczenie nóg nic nie pomogło. Żadnego ciągnienia w krzyżu, żadnego napięcia w

kroczu, dziecko dziś już na pewno nie przyjdzie! Była już dziesiąta. Czasem zapytywała

siebie Świętkowa, czy życie ma w ogolą jakiś sens. Siedzi tu, haruje jak nieboskie stworzenie,

wszystko dla dzieci. Inni ludzie sobie siedzą, nie mają dzieci ani trosk.

Ale czasem dziouchy sprawiają człowiekowi też i trochę radości. Kiedy ktoś grzecznie

zapuka i wejdzie Detek Hübner: „Czy Tekla jest w domu?”, wtedy serce matczyne zabije

żywiej. Ten dojdzie do czegoś! Czyż trzeba wspominać, czym on się wszystkim interesuje?

Jak został już prawie lekarzem w swojej dziedzinie? Jak w domu u siebie, u Hübnerów, ma

całą skrzynię pełną plastrów, bandaży i różnych instrumentów, i jak ofiaruje swoje usługi,

jeśli komuś trzeba wrzód przeciąć? Jak już samą Świętkowa ze sto razy zagadywał: - Gdyby

wam naprawdę coś było, pani Świętek, jakieś sprawy trawienia, i gdyby potrzebna była

lewatywa, chętnie służę.

Page 40: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

I zawsze miał przy sobie w kabzie taką piękną szprycę gumową z trzema różnymi

nakładkami. Mówił: - Ponieważ, jakby wam to powiedzieć, nie każda sztuka pasuje do

każdej. Czasem muszę dłużej próbować, zanim dopasuję właściwą. Gdyby naprawdę doszło

już do tego, nie będziecie się przecież przede mną, waszym zięciem, krępowali.

Elegancki człowiek! Świętkowa purpurowiała słysząc takie słowa. Taki komplement!

Zachodził tu już od tygodni i ani razu nie wysmarkał się do obrusa! I zawsze, gdziekolwiek

nie poszedł, ma w kieszeni tę szprycę gumową i te trzy rzeczy do nakładania, gdyby jakaś

pierwsza pomoc była potrzebna. Ma się czasem i trochę pociechy z dzieci.

Ale z drugiej strony! Czego człowiek jako matka już dla was nie zrobił! Nigdy nie

będzie dosyć waszych podziękowań - mówiła Świętkowa tyle to a tyle razy do swoich

dziouch. Wiedziały one jednak, co z niej miały.

Zapukano do drzwi. Przyszedł jakiś synek: - Kapica kazał powiedzeć, że pan Stanik

zdziebłko zasnął, bo mu ktoś dał w łeb. Jeśli macie ochotę, to weźcie wózek i zabierzcie go

sobie. Miałem też zapytać, czy dziecko już przyszło.

Michcia beczała tak, że słychać ją było aż hen na przodku. Połowa wody w kastrolu na

piecu znowu wyparowała i Świętkowa rzekła: - Idź, ojciec, przynieść wody w konewce, żeby

jej było pod dostatkiem, gdyby rzeczywiście jeszcze dziś miało przyjść.

Chłop taki jak Stanik może zniszczyć całą rodzinę. O takim jak Stanik dzioucha nawet

we śnie nie marzyła. Wystarczyło jedno jej słowo, a fryzjer byłby się z nią ożenił. Z

pocałowaniem ręki! Czas już najwyższy, żeby ktoś Stanikowi przytarł rogów. Fryzjer

przychodził za każdym razem w przerwie obiadowej na targ, by kupić trochę owoców, i

zawsze pytał: „Co robi wasza śliczna córuchna, pani Świętek? Wiecie która? Ta, co jej

brakuje kilku zębów”. Klappstock mu było. Nie jest to piękne nazwisko, ale lepiej później

dostać stałą rentę niż przedtem mieć piękne nazwisko, a potem zostać bez renty.

O fryzjerach mówią, że mają dobre ubezpieczenia. Teraz coraz bardziej moda na

fryzurę zwaną Bubikopf. W tramwaju widuje się teraz za każdym razem trzy, cztery osoby z

tym. Czasem człowiek zadaje sobie pytanie, ile też taki fryzjer może zarobić dziennie, jeśli

moda się ciągle zmienia. Ale go nie chciała. Wolała Stanika. Ma go więc. U Kapicy. Szmary

powinna była wtedy dostać! Tego sobie weźmiesz, a nie kogo innego, powinnam była jej

powiedzieć, temu najduchowi.

Ale rodzice już od niepamiętnych czasów byli zbyt pobłażliwi wobec dzieci.

Z tyłu ten Klappstock też nieźle wyglądał. Chodził niczym śpiewak operetkowy.

Stanik zaś miał chód pamponia spod Rybnika. Nie miał fasonu i nijak się nie prezentował,

smarkał między palcami, wycierał je w galoty, a gdy go pytano: „Jak leci, panie Stanik?”

Page 41: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

odpowiadał: „Wszystko to gówno!”, zamiast ładnie podziękować.

Nawet z tyłu można poznać, z jakim człowiekiem się ma do czynienia.

W małej izbie u Świętków stał pod ścianą wypolerowany stół i obok wygięty fotel,

który otrzymali od ciotki Hejdli. A na stole był zawsze czysty obrus, jak należy, bez żadnej

plamy. Fotel był pięknie wyściełany pluszem. Leżał na nim kawałek sukna, żeby siedzenie się

nie zużywało. Gdzie dawniej była skrzynia z kartoflami na zimę, stał teraz szezlong dla

dziouchy, która na nim pół leżała, pół siedziała, a dziecka wciąż nie było. W kącie stał kosz

na bieliznę i było tam wilgotno. Po ścianie ciekło. Ale na szczęście za drzwiami, gdzie nie

było tego widać. Przed dwoma laty Jankowski pomalował ścianę na jasnozielono i ładnie

przejechał po niej srebrnym walcem. Okno wychodziło na ulicę, a przed nim wisiały story,

które ciotka Tinka jeszcze przed śmiercią zrobiła jako prezent ślubny dla Świętkowej. Z

zewnątrz wyglądało to bardzo ładnie. I rośliny liściaste! Nad stołem wisiał obraz świętej

Magdaleny wraz z łaską uświęcającą, bo patrzyła prosto do nieba. Na jej twarzy malowało się

cierpienie. Miała na sobie skromną, zieloną suknię, zamkniętą pod szyją, kilka falbanek,

kawałek materiału wystawało jeszcze ponad głowę i przykrywało wspaniałe włosy. U Palucha

w domu mody była przed kilkoma miesiącami też taka suknia za 48 marek, nie było to dużo.

Można jeszcze dziś poznać, jaka piękna musiała być ta św. Magdalena. Proboszcz kiedyś

wspominał, że dawniej, gdy była jeszcze młodą dziewczyną, podobno trochę grzeszyła, ale

potem się nawróciła. Przy tym nie była nawet odrobinę wymalowana, tylko policzki lekko

upudrowane. Trochę kredki, ale tylko cieniutko, zaledwie jedno muśnięcie. Odrobina nigdy

nie zaszkodzi. Obraz był za szkłem i w pięknej ramie. Z tyłu można było jeszcze cenę

odczytać, 16 marek 50. W tym czasie to była masa forsy, prezent ślubny dla Świętkowej od

dobrej ciotki Hejdli. Obraz przeżył dwadzieścia dwie kolędy, był więc solidnie poświęcony.

Jeśli Magdalena była rzeczywiście taką, jak to nadmienił farorz, to na czym tu jeszcze można

było polegać? Ale z drugiej strony też i widać, jak karta może się odwrócić z dnia na dzień,

myślała Michcia.

Piękne było też, i to, że aureola Magdaleny była zrobiona z miki. To jest znacznie

droższe, bo mika jest jak srebro.

U Pelki mieli tylko jednego świętego. Świętkowa zawsze mawiała: „Wystarczy mi

wejść do jakiegoś mieszkania i zaraz wiem, gdzie jestem”.

Michcia nie znosiła ludzi, którzy obnosili się ze swoimi cierpieniami. Wybałuszali

oczy i wszystkim opowiadali o tym, ale prawdziwa kobieta powinna cierpienia skierować do

wewnątrz, rosnąć i dojrzewać. Ciche cierpienie było wielkim cierpieniem! Zarah Leander, ta

robiła to jak się należy!

Page 42: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Michcia ostrożnie wytarła sobie czubek nosa, żeby pudru nie zetrzeć. Kiedy mamulka

była w kuchni, nałożyła sobie szybko trochę pudru. Na lusterku puderniczki wypisano

pięknym drukiem: „Pamiątka z Puszczykowa-Zdroju”. Był to podarek Helenki Hajduk na

szesnaste urodziny.

Patrząc nieco z ukosa, jeśli światło padało z prawej strony, można było już dojrzeć

wokół jej ust pierwsze oznaki cierpienia. Pierwsza zmarszczka była już widoczna, to przez

tego Stanika, który wciąż z tym samym przychodził. Ach, czegóż ona już nie przeszła!

Z powodu tej sukni u Palucha o mało nie wypłakała sobie oczu. Ale mieli także inne

obrazy. Nad mamulką w sypialni wisiał Jezus Chrystus. Był trochę przezroczysty; zresztą

Bóg jest i tak niewidzialny, i można było zobaczyć jego serce, przez szaty. Teraz robią

ubrania, które są już przezroczyste, gdy się je kupuje, ale wtedy trzeba coś pod spód włożyć.

U ojca nad łóżkiem wisiał Jezus na Górze Oliwnej, w momencie gdy próbował kielicha i

mówił: „Ojcze, odsuń ten kielich ode mnie, albowiem nie jestem go godzien!”. Chciał

zbawienie jeszcze odsunąć, ale nadaremnie. Kielich oznacza cierpienie, powiedział farorz.

Istnieje wiele słów, które są tylko przypowieściami.

Skąd oni to wiedzą, jak taki święty wyglądał za życia? Niedługo będę musiała zrobić

sobie zdjęcie. W Porębie było dwóch fotografów: Marek i Reszka. Reszka był lepszy, bo

dawał więcej tła. Kaśka Mrozek miała zdjęcie w białej sukni na tle Bałtyku. Z tyłu rekin, a z

boku szykowny kosz plażowy. Jadzię Gluch sfotografowano w dwudzieste pierwsze urodziny

obok kolumny marmurowej za granicą. Tego to by Michcia nie chciała. Zbyt wyraźnie było

widać, że marmur jest sztuczny i tylko tak namalowany. Dawniej miała warkocze i co się

napłakała, gdy mama rzekła: - Dzioucha, za tydzień wesele i zostaniesz niewiastą. Nie

wypada warkoczy zabierać do małżeństwa, to nie przynosi szczęścia!

Zaszlochała cichutko, gdy sobie to przypomniała. Piękne, zdrowe włosy, każdy fryzjer

lizałby palce, gdyby mu ktoś coś takiego sprzedał. Ale nigdy w życiu nie sprzedałaby

warkoczy! O nie! Chyba że w największej biedzie, gdyby dziecko umierało z głodu i

krzyczało: „Mamo, daj chleba!”.

Zbierało się jej na płacz, gdy sobie wyobraziła, jak idzie wolno pod murem do fryzjera

Klappstocka i mówi: - Tu, panie Klappstock, weźcie to, tak musi być! - A Klappstock

przypomina sobie, że ją kocha i łzy spływają mu po twarzy. Widziała kiedyś taki film A

Stanik w tym czasie leży w łóżku śmiertelnie chory.

Teraz warkocze leżały w najniższej szufladzie komody. Zawinięte w czysty, stary

ręcznik. Od trzynastego roku życia szuflada ta służyła jej osobistym sekretom. Mama

uprzątnęła wtedy tę szufladę dla niej, bo takie było jej życzenie urodzinowe. Poza tym leżał

Page 43: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tam jeszcze pięknie złożony welon ślubny, zawinięty w papier gazetowy, bo powiadają: „Jeśli

pozbędziesz się welonu, to i chleb ci wyjdzie z domu”. Teraz miała ochotę na lody owocowe

o smaku malinowym z czekoladą. Co też człowiekowi za myśli przychodzą do głowy! Ale

Świętkowa zawsze mówiła: „Michcia to ma rozum po mnie. Ona na pewno dojdzie do

czegoś.”

Żona jest głową rodziny, a mąż jest narzędziem. Mężczyźni nie mają tyle rozumu.

Gdyby Stanik jej słuchał, mogli już wszystko mieć! Zawsze mówiła: „Stanik, wynajmij teraz

jakiś sklepik! Zaczniemy od małego, a potem będziemy powiększali, i po dwóch, trzech

latach będziemy bogaci. Żyd Paluch podobno też tak zrobił. I spójrz teraz na jego sklep

mody!”. Stanik wpadał wtedy w złość i czasem zwymyślał ją tak, że się pobeczała. „Nie

gadaj, bo nie masz pojęcia o tym! Za sklep trzeba płacić czynsz. Masz na to, co?”

Wtedy wolała już milczeć.

Rozległo się pukanie i ktoś odezwał się za drzwiami: - Słuchajcie no! Kapica kazał

powiedzieć, że nie musicie się już o pana Stanika troszczyć, bo brat go zabrał przyczepką

rowerową od Skupina.

W szufladzie były jeszcze jej osobiste widokówki ze wszystkich krańców świata.

Czternaście sztuk, w tym jedenaście z komunii. Z Kędzierzyna, Bytomia, Murcek i jedna z

Berlina. Tę z Berlina załatwiła sobie przez Helenkę Hajduk, która miała tam znajomego.

Berlińczyk od urodzenia. Dawniej, gdy Helenka Hajduk była sprzedawczynią w sklepie z

mydłem w Gliwicach, ten istny zatrzymał się raz na dworcu. Zrobił małą rundę, obszedł

bulwar dokoła, zajrzał też do sklepu z mydłem i oboje natychmiast się zakochali. Został więc

aż do rana. Początkowo chciał tylko szuwaksu kupić, ale tu wyraźnie widać, jak to w życiu

bywa. A potem przysłał jej nawet z Berlina kilka paczek z podarunkami. W kuchni wisiał

jeszcze jeden obraz: Jezus obdziela hostią swoich uczniów. To też było piękne. A dalej,

całkiem na dole, w modrej kopercie, zalakowane świeczką i opieczętowane pierścionkiem

odpustowym, spoczywały dwa bilety wstępu na zabawę taneczną w „Schronisku Leśnym”.

Kopertę chciała ponownie otworzyć dopiero przed śmiercią, gdy nie będzie już odwrotu.

Stanik nie mógł się nigdy o tym dowiedzieć, za nic w świecie! Przed czterema laty poznała

mężczyznę, niejakiego Neugebauera, krawca z zawodu i z Bytomia. A była to miłość od

pierwszego wejrzenia. Podczas mszy, między ofiarowaniem a przemienieniem Pańskim,

przypadkowo spojrzała, a musiało to być przyciąganie magnetyczne, na stronę męską. Stał

tam! Też patrzył w jej stronę. A po mszy szedł obok i zagadnął ją. Po południu pojechali

tramwajem do „Schroniska Leśnego”, Ach, jakże ona go kochała! Ale już po dwóch

godzinach wszystko się rozpadło, bo przy wejściu do „Schroniska Leśnego” Adela Kuczera

Page 44: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

natychmiast mu w głowie zawróciła, omotała go, a on puścił Michcię kantem, pozostawiając

jej na pamiątkę bilety wstępu. Chciała się rzucić do wody. Okropne to było wszystko, co już

w swoim życiu musiała przejść. A przecież mogło się wszystko zupełnie inaczej ułożyć!

Ludzi można podzielić na dwie kategorie - eleganckich i ordynarnych.

- Michcia wdała się we mnie - mawiała Świętkowa - Hejdla wdała się częściowo we

mnie, a częściowo w ciotkę Hejdlę. A tylko Tekla to wykapany ojciec. Tej dziouchy to ja w

końcu sama już nie będę nic a nic rozumiała. Nie rozwalaj się tak, ty huncfocie, ile razy mam

ci to powtarzać? I włóż majtki, ty bezwstydnico!

Tekla siedziała na stołku kuchennym, zadek z przodu na kancie, głowa przechylona na

oparciu, nogi rozkraczone, tak że wszystko było widać. W ostatnich czasach obżerała się

pięciofenigowymi lizakami.

- Kto tej paskudnicy daje pieniądze na to? - zapytywała siebie Świętkowa. - Dzioucha,

jeśli cię dopadnę na kradzieży, to cię zatłukę tą chadrą, ty przeklęty podciepie!

- Nie wydziwiaj, mamo! - powiedziała potem Tekla. - Mam przecież majtki na sobie, o

tu! - i podniosła wysoko suknię - tylko się trochę na dole zwinęły.

- Tak, tak - powiedziała Świętkowa, kiedy wieczorem upadła znużona na stołek - ręce

nam odpadają od roboty, a nie możemy już nadążyć za dzisiejszą młodzieżą. Jedwabie noszą

teraz tam pod spodem. A nie ma to jak dobra wełna, w komodzie leży przynajmniej pięć par

porządnych majtek. Dawniej skakałybyśmy z radości, gdybyśmy coś takiego miały.

Ale dopóki ona będzie miała w tym domu coś do powiedzenia, dobre obyczaje i

przyzwoitość będą przestrzegane. Na przykład, gdy dziouchy musiały pójść do komory na

kibel! Jak tylko osiągnęły piętnasty rok życia, Świętkowa nalegała, by zaciągały za sobą

zasłonę. Czy to wiadomo, co za męska hołota się tu wałęsa, rada gdzieś szybko zajrzeć?

Czyhają przecież tylko na to, by coś ujrzeć! A to wbiła swoim córkom już od małego do

głowy: mężczyźni są jak zwierzęta! I to jej córki znały jak tabliczkę mnożenia. Gdy obie

starsze były już zamężne, też się nic nie zmieniło. Na Jankowskiego nie można było nic

powiedzieć, był przyzwoitym człowiekiem, ale Stanik! Ileż to razy Świętkowa łapała go

znienacka na tym, jak próbował za Michcią wleźć do komory.

- Anno 21/22 rzekł Pelka - też było coś takiego! Byli tu Francuzi i wszędzie rozstawili

posterunki. Idę ja z Gluchem do Kochmanna na zabawę. Wychodzimy, a tu na dole, na

schodach, stoi taki śmierdziel francuski na posterunku i patrzy na plac św. Piotra i Pawła.

Gluch, ten pieron, wyciąga spod jupy swojego ciulika i leje temu na dole na głowę. Ten nie

bardzo się orientuje, co to jest, rozciera to sobie, obwąchuje, a my tymczasem szybko po

schodach na dół, przechodzimy obok niego, pięknie mu się kłaniamy i zanim skapował w

Page 45: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

czym rzecz, i wystrzelił w powietrze, nas już nie było!

Ten Pelka, to jest karlus!

- Gdyby miał choć trochę wykształcenia - mawiała Świętkowa, gdy Pelka nie słyszał.-

nie gadałby takich świństw przy dzieciach. Pfuj i jeszcze raz pfuj! Dziouchy, tylko mi nie

utrzymywać stosunków z dzieciskami Pelki.

Na kopalni „Ignacy” był kiedyś młody sztygar, o którym można by mniemać, że był

wykształcony, a posłuchajcie tylko, co się stało! Co też znowu dowodzi, że na nikogo na

świecie nie można się spuścić. A więc w odpust, kiedy stoją te wszystkie budy i jest już

ciemno, dzieci są w domu, a tylko dorośli jeszcze sterczą przy budach i bawią się, Anna,

córka rębacza Olesia, poznaje pod kramem z zabawkami młodego sztygara Drewnioka.

Dochodzi do rozmowy, a on też musiał mieć oko na nią, w każdym razie powiedział:

- Pójdź, dzioucho, za budę, tam jest dziura i można sobie te wszystkie zabawki z

bliska obejrzeć.

Poszła więc za nim, i nagle zaczyna się z przodu cała buda trząść, ponieważ on na

zadku zadał się z dziouchą i prawdopodobnie odbijał się nogami od budy. W kramie zwala się

z regału bardzo droga sikawka strażacka, za pięć marek, i zgina się jej drabina.

Właściciel budy wpada w złość, wychodzi obejrzeć, co się z tyłu dzieje. Razem z nim

trzech innych, wśród nich przypadkowo również Oleś, ojciec dziouchy. I wszyscy widzą tę

niespodziankę. Na to mówi Oleś:

- Nie przeszkadzajcie im, to sztygar Drewniok, może ma zamiary, to byłoby pięknie!

Zapłacę za tę sikawkę.

Żeby chociaż dziewczynie coś podłożył i zrobił jej trochę wygodnie! A potem, co się

dzieje? Zostawił ją na koszu, a ona pojechała tramwajem nad Kłodnicę i rzuciła się do wody,

choć nie umiała pływać. Kiedy dziewczynę wyłowiono, okazało się, że trzymała w ręku

abonament tramwajowy, a w nim dwa niewykorzystane przejazdy. Tak to nieszczęścia chodzą

po ludziach. Oleś był już wdowcem i na dokładkę stracił jedyne dziecko, choć dwa lata temu

zabrano mu żonę, gdy pewnego razu - miał to być żart, jak mówiono - rąbnął ją w głowę

bosakiem, ponieważ codziennie przypalała mu grochówkę. Nie umarła od razu, lecz czyniła

to jeszcze przez dwa, trzy tygodnie. Była też klientką Świętkowej na targu.

Czasem człowiek zadaje sobie pytanie: czy to tak musi być, żeby codziennie przypalać

grochówkę? Wykonując zawód handlowy styka się człowiek często z ludźmi i ma rozeznanie.

Ale tego młodego sztygara Drewnioka Świętkowa mogłaby wtedy sprać po pysku!

Jakkolwiek z drugiej strony, jego matka, z domu Hanslik, była bardzo, ale to bardzo

elegancką kobietą i dobrą klientką Świętkowej. Czasem chłopcy robią głupstwa i trzeba im

Page 46: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

wybaczyć. Kto z was rzuci pierwszy kamieniem? - stoi w Biblii, a jego matka co tydzień

kupowała u niej całą kurę lub wielką gęś. Jeśli dzioucha poszła za budę, to było to wynikiem

jedynie złego wychowania. - Jacy rodzice, takie dzieci - powiedziała Świętkowa. - Człowiek

jest tym, czym go uczynią rodzice.

Page 47: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Od czytania człowiek tylko głupieje.

Świętkowa

Świętkowa była posiadaczką licencji na handel warzywami, owocami i drobiem, z

wyłączeniem owoców południowych i dziczyzny, wystawionej 28 marca 27, a sama na

zdjęciu z przodu wyglądała jak młode stworzenie. Taka była wtedy moda, okrągła czapeczka

naciągnięta na uszy i z przodu aż na oczy. Jej dziouchy mają oczy po niej. Troje dzieci

kosztuje, a jeśli chce im się dać trochę wykształcenia, to nie wystarczy chuda pensja,

wypłacana Świętkowi przez magistrat. Wtedy kobieta musi się dobrze przyłożyć, a tu co

niedziela był kołacz! Kto w całym domu mógł sobie na to pozwolić? Kołacz pieczono w

sobotę w piekarniku, drzwi otwierano na roścież, aby wszyscy w domu zżółkli z zawiści,

czując ten zapach. W sobotę więc i w niedzielę komora pachniała natronem, bo do ciasta szło

dużo natronu.

Pelka powiedział kiedyś, że gdzieś wyczytał, iż człowiek niewiele jest wart, jeśli się

policzy, ile kosztuje jako zestaw chemikaliów. Trochę tam jest natronu, boraksu itede,

karbolineum, czy jak to się tam nazywa. W sumie kosztuje to 2 marki 60. Teraz już nawet

sztuczny nawóz produkują. Też z rozmaitych takich odpadków. Tylko że jest to znacznie

droższe niż człowiek.

- Nie, nie - mówiła Świętkowa - dajcie mi spokój z tym czytaniem. To człowieka

ogłupia. Zapomina on całkowicie o bojaźni bożej. Potem wie jeszcze mniej niż przedtem.

Zawsze to mówię: Lepiej niech moje dziouchy idą na zabawę do kawiarni Kochmanna, niż

żeby miały czytać! Wszystkie te powieści są pełne głupot.

Nawóz naturalny to jednak co innego! „Nie ma rzeczy lepszej od natury” - mawiała

Świętkowa i nosiła zawsze ze sobą starą teczkę i szufelkę. Jeśli zobaczyła trochę nawozu

końskiego, odwracała się, by sprawdzić, czy nie za wiele ludzi ją obserwuje, i zmiatała

szybko krepie do torby. Trochę nawozu pod łutówki - prima! - W ogóle nie należy się ludźmi

przejmować - mówiła. - Kiedy siedzę w tramwaju, nieraz odsuwają się ode mnie, bo na

pewno myślą: Tu ktoś ma w torbie gnój koński! Ale gdy przyjdzie czas zbioru owoców, to

wszyscy uganiają się za morelami. Tak już jest na tym świecie!

Czasem, gdy nie szła prosto do ogródka, wstawiała torbę z nawozem końskim do

komory. Wtedy trochę śmierdziało. I co jeszcze: We wszystkich komorach na ulicy

Oślowskiego cuchnęło wszystko sacharyną. Zaduch ten był silniejszy niż smród idący od

wilgotnych ścian, ogrodowego cząbru, zaczynu, starej bielizny. Detek Hübner mówił: „To od

babskiej uryny”. Możliwe!

Page 48: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Kiedy piekarz Mańka wyśrubował wtedy opłatę za wypiek, złapali przez zemstę jego

kota, podpalili mu ogon za pomocą nafty i puścili go. Pelka mówił, że tym Dolnoślązakom

nigdy dosyć nauczek. A gdyby mu dali spluwę, z Żydami też by się długo nie cackał.

Świętkowa dodała, że na hurtowników też powinna przyjść kolej. Z ich bowiem powodu nie

interesowała się owocami południowymi. Wyglądało to w ten sposób: Chcesz na targu

sprzedawać owoce południowe, musisz je ze stacji przeładunkowej sam ręcznym wózkiem

przewieźć, a tam wszystko idzie przez hurtowników. Jeśli tylko spostrzegą, że owoców jest za

mało, natychmiast podnoszą ceny.

- Gdybyście mieli okazję, panie Pelka - powiedziała Świętkowa - weźcie się od razu za

hurtowników, oni są nie lepsi od Żydów. Do Königowej nie mam za grosz zaufania.

Ale gdy tak słuchała, jak mówił Detek, mogłaby z radości zapłakać, że dziousze trafił

się taki fajnisty karlus. Już, sam sposób jego wymowy! - Mam znajomego, pani Świętek,

niech pani posłucha, który pracuje w laboratorium chemicznym. Tam można wszystko, co

tylko istnieje, zbadać! Za pomocą formuł, probówek, chemikaliów, karbolineum - wszystko. I

od niego wiem też, jak to jest z tym zapachem sacharyny. Wie pani, podobno istnieją

specjaliści od urynologii, którzy nosem wyczuwają ten, no ten skład chemiczny, co to

przypomina jakby karbolineum. Powiedział mi też, że człowieka można na mydło przerobić,

jeśli się ma ochotę.

- Detek, gdy go tak posłuchać uważnie - mówiła Świętkowa - mógłby sam objąć takie

stanowisko w laboratorium.

Na razie jednak wydawał materiały z kopalnianego magazynu. To też nie jest łatwe,

tak wszystko zapamiętać, gdzie co leży! Nawet gdyby przyjąć, że jego naturalna ondulacja nie

jest prawdziwa... pewnego razu, kiedy dyskretnie skontrolowała jego szaket, znalazła

papiloty. Czyż młodemu człowiekowi nie wolno obnosić się z pretensjami? Dlaczegóż by nie

mógł mieć mniemania o sobie i trochę się upiększyć? Już z domu musiał wynieść skłonność

do naturalnej ondulacji, bo skądby mu się tak włosy same układały. Świętkowa kazała sobie

kiedyś u Klappstocka zrobić ekstra drogą ondulację wodną, kiedy sprawa ze Stanikiem jesz-

cze nie dojrzała do rozstrzygnięcia i liczyła, że Klappstock może poprosi o rękę Michci -

tylko dwa dni trzymała się ta ondulacja.

Nie, nie, kto przez naturę nie został do czegoś przysposobiony, temu nic nie pomoże!

Ale to, że dzioucha, Tekla, już teraz odstawia królową i panoszy się, to trzeba jej wybić z

głowy! Przecież nie rozmówili się jeszcze nawet w sprawie zaręczyn! Gdyby ona sama była

młodsza - myślała nieraz Świętkowa - mogłaby się jeszcze zapatrzyć na tego Dętka. Takie

piękne, puszyste włosy! Nie miałaby też nic przeciwko lewatywce w wykonaniu Dętka, bo to

Page 49: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

jest tak: Odnośnie przykazania o nieczystości (szóste), nie dotyczy tego miejsca, ino tego

drugiego. Więcej z przodu. I kiedy on załatwiałby jej sprawę tam z tyłu, zawsze jeszcze mo-

głaby to drugie miejsce zasłaniać ręką. Gdyby się zaofiarował jeszcze ze trzy razy, tak sobie

zaplanowała... to za czwartym razem by się zgodziła. Kiedy o tym myślała, stawała cała w

ogniach i musiała szybko wybiegać do sieni, by przynieść wody, dwie konewki naraz. Jego

rodzice muszą być eleganckimi ludźmi, z tego, co tak opowiada. Już, choćby dlatego, że

mieszkają w tej wielkiej mleczarni na ulicy Doroty, a jego matka, mówi Detlev, myje się

tylko mydłem kaloderma. Wszystko u nich z kalodermy: puder, krem, mydło.

- „Jeśli chcecie powąchać, pani Świętkowa, przyniosę wam od matki kawałek

napoczętego mydła”. - Już z daleka można poznać, czy człowiek jest kimś czy też nie -

powiedziała Świętkowa - jeśli Königowa jeszcze raz wleje swój kibel ze szczynami do zlewu,

każę natychmiast mojemu zięciowi, panu Hübnerowi, napisać list do zarządu kopalni, że hej!

Powiedzcie jej to, pani Przybylok! Detlev Hübner miał bowiem pismo jak malowane.

Bez uprzednio narysowanych linii, proste jak linijka i ani jednego błędu! Kiedy będzie

trzeba pisać te wszystkie karty, te wszystkie powinszowania, jak to się zwykle robi,

kondolencje, gratulacje, komunia, Nowy Rok i te wszystkie święta ruchome, to wszystko

będzie mógł Detek załatwić, gdy już będzie tak naprawdę należał do rodziny. A przy tym nie

miał wcale wielkiego mniemania o sobie.

Są ludzie, którzy z zarozumiałości nawet chodzić nie potrafią. Na przykład,

karawaniarz lgnąc Lukaszek z Brzeskowa, który miał takiego fijoła na punkcie swoich

białych rękawiczek, że chłopcy musieli mu co niedziela na zabawie dawać po łbie, żeby się

opamiętał. Paradował tam, jedna rękawiczka naciągnięta, a druga luźno w ręce, jak jaki fircyk

paryski i zawracał dziouchom w głowie. A każdy przecież wiedział, że te rękawiczki były

własnością instytutu pogrzebowego Gruszki.

Na dworze zrobiło się już ciemno, a dziecka wciąż nie było widać. Obok Hejdli leżał

Jankowski w podkoszulku i miał oczy zamknięte. Hejdla była w spodziku i jeszcze nie spała.

Tekla wyciągała z gęby gumę do żucia i znowu ją wkładała z powrotem.

- Ile razy mam ci powtarzać, ty najduchu, żebyś nie wycierała nosa w suknię, co? -

krzyczała Świętkowa. - A jeśli ciągle będziesz żarła to obrzydlistwo, to w końcu dostaniesz

robaków. A czy tak siedzi dama, ty kanalio? Jak cię prasnę... - I podnosiła rękę, ale nigdy nie

uderzyła. Nie mogła przecież dotknąć ukochanej takiego człowieka jak Detlev. Zbyt wiele

miała szacunku dla niego.

Jankowski naprawił dziś chlewik, wyczyścił kurnik i przybił Świętkowej dwa

gwoździe do podeszwy. Taki chłop to się przyda w gospodarstwie!

Page 50: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Świętkowa wylewała czasem, gdy nikt nie widział, swój kibel przez okno na ulicę.

Raz wylała go Kowolce na głowę, a ta nie mogła jej tego nigdy wybaczyć!

Po czym znowu można było się zorientować, jaki z niej był małoduszny człowiek.

Gdyby nie mieszkała na parterze, doszłoby z pewnością do rewanżu. Gdyby Jankowski miał

wszystkie palce, byłby może jeszcze bardziej pożyteczny.

Helenka Hajduk poznała kiedyś urzędnika pocztowego z drewnianą nogą. Musiała go

zawsze równomiernie młoteczkiem bić po drewnianym kolanie, wtedy wpadał w zachwyt.

Przez pewien czas ją to bawiło, ale potem ją to znudziło. Kiedyś w złości rąbnęła go

młotkiem w to drugie kolano i więcej się nie pokazał.

Jacy to różni ludzie są na świecie!

Sztygarzy, na przykład, mieszkali w zupełnie innych domach. Na zewnątrz pięknie

wypucowane, a i w środku wszystko picobello. Wszędzie firanki, na zewnątrz każdy miał

kawałek ogródka, a raz na trzy lata przysyłano kogoś z kopalni, z pędzlem i farbą, i musiał z

zewnątrz pomalować dom. Ludzie bili się o tę robotę, bo najpierw dostawali od sztygarowej

kawałek krakowskiej i flaszkę piwa, chleba i coś jeszcze do tego. A czasem była jeszcze

ciepła strawa i wieczorem najczęściej dwie marki ekstra. Poza tym ta fajna robota na dworze,

na świeżym powietrzu, to jednak było coś innego niż pod ziemią. Sztygarzy byli na ogół

eleganckimi ludźmi.

Weźmy, na ten przykład, panią Larisch, której mąż jest sztygarem objazdowym i nie

ma jednego ucha. Gdy przechodzi przez plac targowy, ostatni krzyk mody, snuje się za nią

cała chmura toski. Pachnie to jak tysiąc i jedna noc, nawet zupełnie obcy ludzie się za nią

oglądają. Nie no, wśród sztygarów jest wiele eleganckich ludzi! A poza tym: czy zima czy

lato, ona zawsze w rękawiczkach, zawsze według najnowszej mody, żeby sobie rąk nie

pobrudzić. A on też taki elegancki! Jeśli na ulicy leży odrobina błota albo trochę kropi,

natychmiast zakłada kalosze na lakierki.

Na sztygarów Świętkowa nie dałaby nic powiedzieć, bo tylu to a tylu kupowało u niej

wszelakie warzywa i drób. Był to pokaźny zysk tygodniowy.

Dziesiąta już minęła, a dzioucha wciąż nie miała parcia, więc Świętkowa mogła się

położyć.

Dziecko przyjdzie jutro, 29 lutego. Nie będzie miało szczęścia. Żeby się tylko nie

wdało w Stanika - myślała Świętkowa - a więcej w jej rodzinę. Człowiek elegancki ma życie

po trzykroć lżejsze. W ogóle to już na odległość widać, czy ktoś jest z tych lepszych czy tylko

prostym człowiekiem. Gdy taka sztygarowa przychodziła do niej do stoiska i odzywała się w

sposób niesłychanie wytworny: „I wyjmijcie, khobieto, te wnętrzności z tej khury, mój

Page 51: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

małżonek tego nie lubi”, od razu można było poznać, że to lepsza sfera. A jeśli któraś

powiedziała: „Zapakujcie mi to wszystko pospołu z tą kurą i wytrzyjcie jeno trochę tego

gówna, zrobimy z wszystkiego zupy...” - to była niewątpliwie prosta kobieta.

- Kto się na czym wyznaje, ten się wyznaje - mawiała Świętkowa. - Trzeba tylko mieć

oczy w głowie i jasny umysł.

Nie wszyscy sztygarzy byli tacy eleganccy. Zdarzali się także ordynarni ludzie w tych

sferach. Niestrojka, żona sztygara Niestroja, była zdecydowanie ordynarna. Kiedy swoim

tanecznym krokiem przechodziła przez plac targowy mizdrząc się jak primadonna, tu jakaś

jedwabna chusteczka, tam jakiś trzewiczek, torebeczka i szpilki, jedwabne pończoszki z

przekrzywionym szwem i kapelusz z woalką! Cuchnęła perfumami jak drogeria, a poza tym

kupowała wszystko u Toszkowej. - Wstydu nie ma, lafirynda, poczuliście to? - pytała

Świętkowa.

- Ty podciepie, znowu sobie nóg nie wymyłaś - powiedziała do Tekli - czuć cię aż

tutaj.

- Dajcie mi spokój! - obruszyła się Tekla. - Przecież to bielizna pościelowa tak

śmierdzi, bo znowu leżała na szezlongu Hejdli.

Dzioucha byle czym czuła się dotknięta.

Stary Świętek siedział jeszcze w kuchni w kącie na stołku i kurzył fajkę. Jankowski z

Hejdlą zasnęli już na leżance pod piecem. Światło było zgaszone, czysta woda nastawiona w

kastrolu. Tytoń był pokrajany na jutro. Świętek przygotował sobie fidybusy i położył obok

skrzyni z węglem. Tak dalece było wszystko w porządku. Zegar z kukułką tykał, ale kukułka

była odłamana. Czuć było dymem tytoniowym, chlebem, mydłem, warzywami z wieczerzy,

cebulą i tlenkiem węgla. Świętek otworzył drzwiczki pieca, żeby od ognia było widniej. Od

czasu do czasu słychać było, jak ciągnie faję, a poza tym słychać było jedynie kaszel

Przybyloka na pierwszym piętrze.

Ale cyrk! - myślał Świętek. - Latają jak głupie, gadają i gadają, łamią sobie głowę, a

potem i tak wszystko dzieje się inaczej. Najważniejsze, żeby człowiek miał co kurzyć, kąsek

chleba z cebulą, coś do posmarowania tego chleba i żeby był zdrowy. A jeśli jeszcze od czasu

do czasu masz swojego sznapsa, to jesteś, bracie, królem!

Michcia Świętek w izdebce to drzemała, to czuwała i była pełna szczęścia z powodu

swojej przypadłości. Oznajmiła za pośrednictwem Helenki Hajduk, że gdyby porodu nie

przeżyła, to żeby ją bez wielkiej pompy pochować. Do grobu dać jej całkiem skromną

sukienkę, zamkniętą pod szyją i ozdobioną mereżką, spódnica plisowana, trzy guziki

dyskretnie zamarkowane, tak jak u Zarah Leander w filmie „Gasparone”. Zapis wymiarów tej

Page 52: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

sukni włożyła do górnej szuflady komody; klucz schowała pod swoim zegłówkiem. Żal jej

było odciętego warkocza, bo chciała do grobu zabrać pięknie rozpuszczone włosy.

Helenka Hajduk powiedziała wtedy: - Nie płacz, dzioucho, z bubikopfem możesz się

dzisiaj wszędzie pokazać. A w trumnie mogą ci przecież warkocz przyczepić z tyłu i luźno

rozłożyć włosy. Jeśli będziesz leżała głową na tym, nikt niczego nie zmiarkuje.

Tylko znajomi będą wiedzieli, że warkocz jest przyczepiony!

Świętkowa leżała w łóżku i nie mogła zasnąć. Rozum nie dawał jej spokoju. Rozmaite

myśli chodziły jej znów po głowie.

Leży sobie człowiek pod firmamentem i myśli, myśli całą noc. Trzeba było jednak

spróbować tego Sprühfixu! Może by to dziecko jednak przyszło na czas! Ale to znowu jest

taka sprawa, gdzie można się naocznie przekonać, co to jest życie. Siedzą różne doktory,

profesory i robią te wszystkie egzaminy. Uniwersytety i wyższe uczelnie, praktyki i fizyki i

jak się to pieroństwo nazywa, a potem przychodzi całkiem prosta baba i odkrywa środek,

którym można podbić cały świat, który jest dobry na wszystko, nigdy nie zaszkodzi, niewiele,

kosztuje, przy tym mile pachnie, mało miejsca zajmuje, a na dokładkę znajduje się w pięk-

nym, nowoczesnym flakonie. I dlaczego? Bo ma więcej oleju w łepetynie od innych.

Ponieważ chodzi z otwartymi oczyma.

Dawniej mianowicie, kiedy zastanawiano się, czy Michcia ma pójść do szkoły

klasztornej, Świętkowa abonowała ekstra dwa czasopisma: „Wędrowca” i „Przyjaciela

Domu”. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że dziouchy nie przyjmą. Są przecież różne dzieci, jedne

są ciche i jakby dla siebie, inne więcej się uzewnętrzniają, zachowują się głośno i uczą się

łatwiej. „Wędrowiec” przychodził regularnie dwa razy, „Przyjaciel Domu” raz w tygodniu.

„Wędrowiec” traktował więcej o polityce i o wszystkim, a „Przyjaciel Domu” był ładniejszy,

kolorowy i miał więcej obrazków. Szybko się jednak okazało, że dziouchy nie interesowały

się czasopismami, a ona sama, czyż miała czas na czytanie? Jedynie Świętek rzucał się w

piątek na dodatek satyryczny. Ale z tego powodu nie będą przecież abonowali dwóch

czasopism! To kosztuje! Zaniechała więc najpierw prenumeraty „Wędrowca”, „Przyjaciela

Domu” jeszcze parę miesięcy abonowała - i wtedy wpadła na to! Wśród ogłoszeń anonso-

wano skromnie, małym drukiem jakiś „Sprühfix na pocenie nóg”, flakon tyle i tyle, pięć

flakonów taniej, przy dziesięciu dwa za darmo, i jak to w życiu bywa: Co małe i niepozorne,

jest zawsze najlepsze! Świętkowa zamówiła dziesięć flaszeczek Sprühfixu i nigdy tego nie

żałowała. Dwa flakony odprzedała od razu Zupkowej. Ta zawsze coś miała z nogami.

Zarobiła na tym z łatwością czterdzieści fenigów. Cztery flakony zamieniła na jajca u

pamponi w Zalesiu, poczekała tydzień, aż ceny jaj poszły w górę i zrobiła dubeltowy interes.

Page 53: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Dwa dalsze flakony utkała po ludziach, miała więc dwa Sprühfixy darmo i zarobek na

dokładkę. Cudowny to był lek! Przykładowo okazało się to kiedyś, gdy w Zalesiu był pewien

pampoń, którego córka miała na twarzy pryszcze, tak że nikt nie chciał się z nią ożenić, poza

tym nie była wcale złą partią, wtedy właśnie okazało się, jak dobry jest Sprühfix na pryszcze.

Raz rozpylisz i koniec. Wyszła potem za syna wielkiego gospodarza z Rudzińca; tyle tylko,

że te małe blizny zostały na twarzy. Ale poza tym dzioucha jak malowanie! Ten miał ziemi,

morga przy mordze! Albo inny znowu przypadek: Widerka, szwagierka Musiołki, cięgiem

narzekała na bóle w krzyżu. Na leżąco nasikali jej trochę tego Sprühfixu, położyli ręcznik i

jakby kto ręką odjął! Ból głowy też może człowiekowi z czasem podziałać na nerwy i można

dostać kręćka od tego. Trochę Sprühfixu na palec wskazujący i lekko dotykać skroni - a ból

znika jak kamfora! Albo tylko wąchać, efekt ten sam, a o wiele taniej.

Załóżmy: człowiek sprawił sobie nowe trzewiki, jeden nie pasuje i noga puchnie.

Wtedy bierze się na palec trochę Sprühfixu, smaruje trzewiki od wewnątrz i natychmiast

pasuje. Dobre to zwłaszcza na pocenie nóg, bo Sprühfix ładnie pachnie i zabiera smród z

trzewika. Dlatego należałoby również nasikać tego trochę do starych trzewików. Pachnie też

trochę kadzidłem. Z drugiej strony, kiedy na dworze leje, pachnie znowu leśnym powietrzem.

Jeśli niespodziewanie zawitają jacyś lepsi goście do domu, na wszelki wypadek rozpylić

trochę Sprühfixu w powietrzu i już po smrodzie! Pewnej kobiecie z naszego domu przyznano

sztuczną szczękę. Wyszukała więc sobie dentystę i - jak to tak się w życiu zdarza - trafiła aku-

rat na niewłaściwego: zęby nie pasowały, wpadły jej tyle a tyle razy do zupy, tak że w ogóle

nie miała z nich żadnej pociechy. Świętkowa poleciła jej Sprühfix; natarła więc sobie tym

protezę i pasuje teraz jak ulał. Kobieta ta zamówiła sobie tego za pośrednictwem Świętkowej

całą skrzynkę, dziesięć flakonów. Znowu jedna marka zysku!

Nawet kozom to pomaga! Pewien gospodarz z Zalesia miał kozę, cud piękności jako

zwierzę, mleczność sześć litrów dziennie. Zachciało mu się mieć młode takiej rasy i

zaprowadził kozę do pokrycia do najlepszego capa w okolicy. Dwadzieścia kilometrów z nią

zrobił! A kozioł jak nie chciał, tak nie chciał, istna męka! Kopali go w zadek, ciągnęli za rogi,

podpalali mu ogon, dawali mu szałwi do żarcia - nic! Chłop musiał wrócić do domu z

niepokrytą kozą i wtedy wstrzyknęli kozie Sprühfixu pod ogon. Cap powąchał, a potem trzech

ludzi musiało go ściągać i powrozami związać. Ale i na wszy, pchły, krosty i spocone pachy

to jest dobre. A gdyby już nie dało się inaczej i chrzest z wody był konieczny, a farorza i

wody nie było pod ręką, to Sprühfix z pewnością i to załatwi.

I tak może się człowiek czasami wznieść ponad wszystko, jeśli dużo czyta, bo gdyby

nie czytała, nie byłaby tego Sprühfixu odkryła.

Page 54: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Pelka czyta wyłącznie Toma Mixa. Ta cała strzelanina to jest coś dla niego.

W nocy o pierwszej przyszło wreszcie to dziecko. Za późno, bo od dwunastej był już

29 luty. Przyszło bez żadnego trarara, żadnego ryku ani bólu. Nie było duże, raczej za małe, i

kiedy Świętkowa boso nadeszła z łóżka, złapała starego, jak stał na krześle i chciał zegar

cofnąć o godzinę. Zgrzytnęła zębami, ściągnęła go na dół, rąbnęła pięścią w czoło i

powiedziała: - Ty pieronie, ty, chciałeś popełnić bluźnierstwo!

- Wypchajcie się z waszym zasranym 29 lutym - odparł Świętek. - Co dziecko temu

winne? Odpieprzcie mi się z tym, gówno to jest, a nie 29 luty. A zresztą róbcie, jak chcecie!

- Jazda, Hejdla, leć do Wondraszki i powiedz jej, żeby przyszła do porodu. Zapłacę jej

później! Ty Tekla, przygotuj wody w kiblu i nie gap się tak głupio!

Wszystko przebiegało normalnie, Świętkowa przycisnęła dziecku do czoła medalik z

góry św. Anny, który uprzednio ogrzała przy świecy komunijnej Michci i ten czerwony znak

pozostał mu do końca życia. - To nigdy nie zaszkodzi - powiedziała Świętkowa. - Medalik

jest poświęcony. Może będzie miało więcej szczęścia w życiu!

- Dzioucho! Dzioucho! Teraz przybędzie ci wiele trosk, jako matce! Gdy sobie

przypomnę, co ja przeszłam z wami u naszego ojca.

Według wagi, używanej przez Świętkową na targu, synek ważył sześć funtów, co

dokładnie biorąc oznaczało pięć i pół.

- Synek ma piękną, dużą głowę - powiedziała Świętkową - na pewno zostanie

doktorem lub profesorem.

O piątej rano, jeszcze przed pracą, jeden z lokatorów naszego domu przejeżdżał obok

Cholonków i zagwizdał na dwóch palcach.

Brat Stanika otworzył okno: - Co jest?

- Jest Stanik? Mam mu coś przekazać. - Ważne?

- Tak sobie! Czy mam przyjść na górę?

Zdjął karbidkę z roweru, bo w sieni nie było światła, i poświecił sobie na górę. Brat

gotował kawę zbożową i krajał chleb, chciał akurat pójść do roboty. Ten drugi miał nocną

szychtę i nie było go jeszcze. Stanik leżał na miechu przy oknie i chrapał. Nie mogli się go

dobudzić, bo był jeszcze od wczoraj zalany. Ale według tego, co opowiadał nasz lokator,

Stanik miał z radości rozpłakać się jak dziecko, gdy usłyszał, jak posłaniec matce Cholonek,

która nie dosłyszała, wrzeszczał do ucha: - Mam zawiadomić, od Świętków, Stanikowi mam

przekazać, macie mu powiedzieć, że syna urodził. Tam u Świętków. Żyje, wszyscy jeszcze

żyją, a jeśli ma trochę czasu, to niech tam zajrzy! Macie dla mnie jakiego sznapsa, pani

Cholonek? Dajcie jednego, bo mi gardło wyschło od tego krzyku.

Page 55: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Nie, żadnego sznapsa. Nie miała nawet margaryny w domu.

Po trzech dniach Michcia mogła znowu powoli zacząć chodzić. Świętkową zaś poszła

na targ. Tekla obżerała się lizakami i rozwalała na stołkach i schodach.

Hejdla sprzątała dom, Jankowski szedł do roboty, wracał wieczorem, reperował, co

było zepsute, kładł się spać, znów wstawał, znowu szedł do roboty i znów wracał. Świętek

też.

Dzieci z naszego domu zasypywały Michcię pytaniami, a ona podrzucała głowę do

góry dając im do zrozumienia, że jest teraz damą. Matka! Przystawała kolejno na każdym

piętrze oparta o parapet i pozwalała się podziwiać. - A idźcież! Tego wy, dzieci, nie

rozumiecie. Bocian był u mnie.

- Gówno, nie bocian! - odparł Kutel od Knosali. Miał jedenaście lat. - Stanik to zrobił.

Mnie nie będziesz takich głupot opowiadała. Bocian cię ugryzł, koń by się uśmiał. Jazda,

pokaż, gdzie cię Stanik dziobnął!

Podniósł jej trochę sukienkę i umknął po schodach w dół.

Ludzie tu, na ulicy Oślowskiego, są tacy ordynarni! - myślała Michcia. - Musimy się

stąd wyprowadzić do jakiejś wytworniejszej okolicy. Gdyby tylko Stanik zechciał ją

posłuchać!

Po tygodniu nikt już nie mówił o dziecku. W domu nr 3 było więcej dzieci niż kur.

Stanik pomagał jeszcze Walesce trzy razy w tygodniu węgiel rozwozić. Dwie marki za furę, a

czasem ktoś dodawał jeszcze napiwek lub butelkę piwa. Waleska dawniej sama rozwoziła, ale

odkąd nabawiła się reumatyzmu, nie może już wejść na wóz i zaprząc koni. Poza tym Walka

trzeba było futrować i zgrzebłem czesać, a to było roboty a roboty. Jeśli Stanik będzie się

dobrze sprawował, może kiedyś przejąć konia z furą i powoli spłacić. Walek był niezwykle

łagodny.

Po zębach można poznać, jak stary jest koń, Trzeba mu wsadzić pięść do pyska i

pomacać, czy górne uzębienie jest mniej lub bardziej zużyte. To tak jak z ludźmi. Młody

człowiek ma więcej szkliwa zębowego niż starzec. Cyganie mają piękne zęby. Tylko nie

należy nigdy od Cyganów kupować konia, trzeba sobie to zapamiętać! Proponują

człowiekowi konia i w pierwszej chwili człowiek jest pod jego wrażeniem. Przyprowadzają

ogiera ognistego jak huzar, ogon pięknie nastroszony, sierść najlepszej maści, a potem

okazuje się, że koń jest ukradziony i szuwaksem poczerniony, a ponieważ mu pod ogon

nasypali pieprzu, tańczy jak wytresowany, a ty myślisz, że to huzar. Pod skórę wstrzyknęli

mu powietrza, a ty myślisz, że to ciało.

Gdy zjawiali się Cyganie, Stanika nie można było utrzymać w domu. Siedział w

Page 56: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

kucki, razem z chłopcami, wokół ogrodzonej łąki, flirtował z Cygankami, proponował im

papierosy i zaglądał pod spódnice, bo nie nosiły majtek. Michcia mogłaby go za to zatłuc,

gizda przeklętego!

Za dziesięć dni miał być chrzest, a oni ciągle jeszcze nie wiedzieli, jakie imię nadać

chłopcu.

Jeśli matka ma poczucie odpowiedzialności, nie może poprzestać na byle jakim

imieniu, lecz musi nad tym poważnie pomyśleć. Imię takie towarzyszy człowiekowi przez

całe życie. Wyobraźcie sobie; że synek zajmie potem jakie wysokie stanowisko, a będzie mu

na imię August! Nie uchodzi! Niektórzy tutejsi ludzie nie myślą w ogóle o tym, gdy idą do

chrztu. Najczęściej wpada im do głowy imię dopiero przed chrzcielnicą albo pozostawiają to

farorzowi. Zdrasz, który pracował w kolumnie Świętka, też należał do takich. Miał

czternaścioro dzieci, a ponieważ nigdy nie myślał o tym, więc już trzech synów ochrzcił

imieniem Józef. Na szczęście jeden z nich dostał się pod furmankę i został zabity na miejscu.

Ale to znowu jest taka historia: Co ta Zbińkowa miała za pecha z tym swoim Józkiem!

Mały Józik bawił się pod furmanką przed domem. Przychodzi taki czternastoletni wyrostek,

widzi to, błaznuje i wali konia sztachetą w zad. Chabeta się zrywa, przejeżdża Józika - obie

nogi precz! W skórze takiej matki też by człowiek nie chciał być. Ileż ona potem miała roboty

i trosk! Dziecko pozostało przy życiu i musiało być ciągle noszone. Później zbudowali mu

skrzynię, dorobili do niej cztery koła, tak że mógł się od ziemi odpychać kijem i posuwać

naprzód. A kiedy już był starszy, okazało się, że ma zdolności do drzeworytnictwa. Cały

dzień siedział w tej swojej skrzyni i rzeźbił zabawki oraz fajki. Najchętniej rzeźbił koniki.

Zawsze przepadał za końmi. Wszystko rozdawał dzieciom, aby się z nim bawiły; z kaleką nie

chciały się zadawać. Pewnego letniego dnia, kiedy rozpuszczone bachory znowu szalały na

ulicy, a Józik nie mógł ze swoim wózkiem nadążyć, zachciało im się znowu figli, dopadli go

we czwórkę, rozpędzili go na całego i pchnęli w dół ulicy Oślowskiego. Próbował rękami

zahamować koła, zdarł sobie dłonie, złamał dwa palce w szprychach, przewrócił się i złamał

sobie również ręce, teraz z drzeworytnictwem już był koniec. I tu można się znowu

przekonać, jakie jest życie i jak zawsze uderzy niewłaściwego; bo cóż Zbińkowa zrobiła

takiego, że musiało ją to spotkać?

Część winy z pewnością na nią spada - myślała nieraz Świętkowa - bo nic nie

powstaje z niczego, a Bóg wie, kogo karze.

Na starym Świętku też nie można było polegać. On tylko wiedział, jakich imion nie

należało dawać, gdy go o to pytano, i zawsze był tylko skory do różnych opowiastek.

„U nas w kompanii był taki jeden, Zygmunt Dupser. Nie jest to piękne nazwisko, toteż

Page 57: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

ciągle naigrawano się z niego. Podczas odwrotu w Rumunii nie dostaliśmy kiedyś przez cały

tydzień nic do żarcia i wówczas niejaki Lachmann z Paczyny zdobył przez przypadek worek

kukurydzy. Jesteśmy akurat w trakcie przyrządzania tego tak, żeby się do żarcia nadawało,

takie przypieczone, wiesz, a ten Dupser wtyka sobie garść tego do pyska i zaczyna się

krztusić... Jeden z naszej kompanii, dawny zapaśnik odpustowy, trzepnął go lekko w kark,

aby znowu przyszedł do siebie, a ten się kładzie, wyciąga kopyta i trup na miejscu.

Sanitariusz orzekł: złamany kręgosłup! Diabli wiedzą, ale człowiek już przez to jest

pożałowania godny, że ma takie a nie inne nazwisko. Zameldowaliśmy, że poległ”.

Page 58: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Miód jest woskiem, wosk jest pszczelim gównem.

Sobczyk

Na czasy po urodzeniu przypadło również ważne wydarzenie, gdy Pelka wziął Stanika

na bok i powiedział: - Stanik, pójdź na piwo, to ci coś powiem.

Poszli do Kapicy i usiedli za narożnym stołem, by uniknąć niepotrzebnych słuchaczy.

- Wiesz, Stanik - powiedział Pelka - musisz zrobić tak jak ja: wstąpić teraz do NSDAP.

Powiem ci, że Hitler obejmie władzę, a kto potem będzie się mógł wykazać niskimi nu-

merami legitymacji członkowskich, będzie wielkim panem. Mamy tu jednego komunistę na

oku. Jeśli wkrótce nie zniknie, to, bracie, rabarbarem po głowie i koniec z nim. Wtedy możesz

dostać jego mieszkanie. Powiem ci, Stanik, nie ma innego wyjścia. Tu, spójrz, bracie!

- Pelka wyciągnął z rękawa gumową pałkę. - A tu, Stanik, powiem ci w zaufaniu, jak

kamrat kamratowi, na tej pałce jest krew! Antka Sobaszka, tej świni komunistycznej. Jeśli ten

się wyliże, będzie to prawdziwy cud. A więc, mieszkanie ty dostaniesz. Do ręki, Stanik, tu!

Już ja to załatwię, wierz mi! - Podał mu rękę ponad stołem, a w następnych dniach Stanik

wracał bardzo późno do domu. Raz był poplamiony krwią, ale była to jego własna krew.

Gdzieś go capnęli. Pelka przyszedł do niego, by uczcić w nim bohatera.

W tym czasie atmosfera w rodzinie Świętków była nieco gorąca. - Nie przykładaj

lepiej do tego ręki! - mówił Świętek. - Człowieku! Do czegoś takiego nikt nie powinien się

mieszać. Tak czy tak, dostaniesz po pysku. Co byś nie zrobił, w polityce wszystko jest złe.

Pelka czyścił teraz swoją spluwę prawie co wieczór i nosił ją czasem z sobą,

pokazywał kamratom pod szaketem. - Jeśli masz precyzyjną broń, strzelanie nie jest sztuką -

mówił. - Składasz się, bierzesz cel, szczerbinka i muszka... Najlepiej celować w głowę albo w

brzuch. Brzdęk! I już go nie ma! Adamkowi z ulicy Hałd też się coś takiego przytrafiło.

Zorganizował sobie na kopalni pasy transmisyjne i chciał całą rolę przez granicę do Rudy

przeszwarcować, gdzie miał dobrego odbiorcę, szewca, niejakiego Wolańskiego. Przepłynę

przez staw za laskiem Gwidona - pomyślał. - Tam tak nie pilnują, bo myślą, ludzie tu nie

przepłyną i chętniej będą przechodzili granicę w innych miejscach. A tu gówno! Właśnie tam

większość celników się zaczaiła i mieli Adamka już na oku, gdy tylko wlazł do lasku

Gwidona. Mogli go od razu capnąć, ale nie, pomyśleli sobie, puścimy go, bierze kierunek na

staw, a gdy będzie na środku, zabawimy się w strzelanie do celu. Niemcy oczywiście! I gdy

tylko znalazł się na środku, zaczęli walić z karabinów, tymczasem Adamek płynie dalej jakby

nigdy nic. Tylko od czasu do czasu, przy uderzeniach, czuł, jak go trochę szarpie. Trzy metry

przed drugim brzegiem daje nura. Celnicy pomyśleli: dostał! Przestają strzelać, a on

Page 59: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

wychodzi i w nogi! Powiem wam, co się stało: Przywiązał sobie z przodu pod szaketem tę

rolę pasów transmisyjnych i płynął na wznak. Wszystkie trafienia w pasy transmisyjne! Ale z

tego widać, jaka u nas, Niemców, dobra skóra! I można się też przekonać, jak dobrze jest

umieć pływać na wznak. Adamek potem wrócił, pełna kabza forsy! Za te dziury spowo-

dowane trafieniami szewc z Rudy mu odciągnął, sześć kuł było w środku.

Pluskwy też pływają na wznak. Ileż to ludzie mają kłopotów z tymi wanckami!

Pluskwy występują tak samo jak muchy i komary. Wancka nie jest pięknym słowem, ale co

robić? Pochodzi od niemieckiego Wanze, Wantlus, Wandlaus, co znaczy wesz ścienna, za-

liczana do różnoskrzydłych, heteropterów; rząd pluskwiaków (insektów), nadrząd owadów

uskrzydlonych, o dobrze rozwiniętych skrzydłach, (przednia para, tzw. półpokrywy, o

sklerotyzowanej części nasadowej, tylne skrzydła błoniaste), zaopatrzonych w gruczoły

wonne, o niezupełnym przeobrażeniu, najczęściej odżywiają się sokiem roślinnym i krwią.

Do różnoskrzydłych zalicza się oprócz pluskwy domowej: zajadek domowy, rozwałka

sosnowa, szklarz, straszyk, zażartka, żyrytwa, kowal bezskrzydły, zmiennik, selednica

jałowcowa, wioślak, płoszczyca.

Pewnej niedzieli chłopy siedziały w knajpie i młóciły skata. Kapica przysiadł na

oparciu krzesła, ręce trzymał w kieszeniach spodni i musiał tam wymacać jakąś pluskwę, bo

coś wyjął, obejrzał, obwąchał, a potem chyba z nudów powiedział: - Kto mi tu zeżre tę

wanckę, dostanie sznapsa. Ale bez chleba! Z chlebem to każdy potrafi.

Pinkawa przechylił się do tyłu, kołysząc krzesłem na tylnych nogach i ściągnął kąciki

ust jak oficer. „Zrobi się. Bez chleba, zgoda?”

„Zgoda!” - odparł Kapica, podał mu zwierzę ostrożnie między palce, żeby się nie

wymknęło. Pinkawa obwąchał je i wykiwał Kapicę. Poszedł mianowicie do kuchni do jego

żony, do żony Kapicy. A to znowu była taka historia! Jego pierwsza żona podobno sama

spadła ze schodów. Przyprawiła się przez to o śmierć. Na łożu śmierci jednak - z domu

nazywała się Janota i pochodziła z Chebzia, a ludzie stamtąd są żywotni jak siedem kotów

naraz - miała do jednej istnej powiedzieć, że Kapica ją z tyłu lekko pchnął, a gdy chciała się

przytrzymać balustrady, rąbnął ją młotkiem po palcach.

Ale czy to wiadomo, czy ludzie sami tych historii nie wymyślają? Kiedyś zapytano o

to Kapicę. Był podejrzanie powściągliwy w swojej odpowiedzi i powiedział tylko, że tak

byłoby lepiej dla niej, bo na ziemi była zawsze bardzo spokojnym człowiekiem i przez to

niewiele miałaby z życia. Była też zawsze, jeśli jej się dokładnie przyjrzeć, prawdziwym

zdechlakiem i więcej by przeżyła mąk niż radości. „Kiedy ją brałeś do ręki, miałeś stracha,

czy jej aby gnatów nie połamiesz. Nie, nie, jej tam w niebie na pewno dobrze, bo pobożna

Page 60: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

była już za życia. Po dziś dzień leżą u mnie te wszystkie modlitewniki, śpiewniki i różańce.

Urządziłem jej też fajnisty pogrzeb, kosztował mnie ponad sto marek”.

A drugiej żonie też nie było lepiej. On ważył ponad dwa cetnary, młócił ją tak, że tynk

sypał się z sufitu. A potem cały dzień nic ino płukać kufle od piwa, to też nie było życie!

Pinkawa więc wziął od Kapicy z kuchni marchew, wymył ją, wyjął scyzoryk z kieszeni

spodni i wyczyścił klingę chustką do nosa. „Teraz furga tu tyle bakcyli - powiedział - to

będzie lepiej, jeśli zachowam ostrożność. Nim się spodziejesz, masz coś na płucach”.

Ukrajał sobie dwa plasterki marchwi i wziął zwierzę w kluby.

„Jeśli będziesz męczył tego biednego chrząszcza, dostaniesz w mordę” - powiedział

Joachimski. Za nic w świecie nie zniósłby pastwienia się nad zwierzętami.

Pinkawa zjadał więc ostrożnie pluskwę z marchwią, a Kapica musiał mu postawić.

Kiwał głową i walił go po barach: „Ale z ciebie, Pinkawa, jest pieron! No, no!”

Inni też kiwali głowami i nie skąpili uznania.

Pinkawa, człowiek, który dotąd nie miał wielkich sukcesów w życiu i nigdy nie był

ośrodkiem zainteresowania ani zwycięzcą, wyprostował się dumny: „Jeszcze jedną? Mogę

powtórzyć!” Kapica nie miał jednak ochoty drugiego postawić, ale Wiercimok go wyręczył.

Pinkawa podszedł do ściany, odgiął listwę u podłogi, nałapał błyskawicznie garść pluskiew i

wsadził do pudełka od zapałek. Bestie były wartkie jak pociąg. Odkrajał znowu dwa plastry

marchwi i pożarł jeszcze jedną pluskwę. Kapica nalał, następny zgłosił udział w zakładzie i

chłopcy się nieźle schlali. Pinkawa nigdy jednak nie powiedział, czy mu to smakowało, czy

nie.

Kapica też się zalewał, ale głowę trzymał na powierzchni. Bo jeśli restaurator pije, to

kto ma inkasować.

„Pokaż, niech ja też spróbuję! - powiedział, ale już sam zapach przyprawił go o

wymioty. Ale tu znowu można się było przekonać, jak każda rzecz ma swoją dobrą i złą

stronę, bo Pinkawa niedługo potem został inwalidą. Jak to dobrze, że umiał tę sztuczkę! Bo

teraz zapraszano go regularnie na wesela, komunie, urodziny i chrzciny.

- Jeśli są chrzciny - mawiała Świętkowa - daruję dziecku z moich pieniędzy od razu

komplet sztućców, posrebrzany. Od małego człowiek musi nauczyć się posługiwać nożem i

widełką, bo kto jest wykształcony, może się wszędzie pokazać. Tylko że nie wiadomo znowu,

czy to jest dobre, bo u Sobaszka pewien mężczyzna stracił przez widełkę oko. Zawsze się tam

okropnie cackali z jedzeniem, ona podobno pochodziła z jakiejś lepszej rodziny i kładła mu

obok talerza wszystkie sztućce. Kiedyś zaczęli się kłócić i on rąbnął ją w gębę łyżką pełną

zupy, a ona wbiła mu widełkę w oko. Po oku! I tak nigdy nie wiadomo, co jest dobre, a co

Page 61: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

nie. Możemy dziecku kupić te sztućce i zamknąć je w komodzie, dopóki dziecko nie urośnie,

bo co się ma, to się ma.

Pinkawa z czasem nauczył sam siebie jeszcze rozmaitych sztuczek magicznych i mógł

występować na weselach oraz ładnie sobie przyrobić obok swojej renty.

Głodomorem, głodowym artystą nazywano takiego. Kiedyś osiedlił się w Porębie

jeden gość z Orzesza, z zawodu był wyuczonym szczurołapem i miał się nazywać Lukaszek.

Gdyby był sam, jakoś by to było. ale miał aż dwanaścioro dzieci i nie trwało trzech miesięcy,

a już jedno z nich umarło z głodu i musieli całą rodziną się wynieść. Podobno wyprowadzili

się do Rzeszy i stworzyli sobie tam jakąś egzystencję, tak że musiał jeszcze trzech ludzi nająć.

Szczurołapy to ci, których się woła, jeśli kto ma robactwo w domu i nie wie, co ma zrobić. I

to, co tu wszyscy tak mówią, że tu wokół Poręby - w Rudzie, Biskupicach, Bobrku - niektórzy

mówią, że nawet w Bytomiu i Maciejowie (co w ogóle nie może być prawdą, bo w Bytomiu

na przykład mieszkają przeważnie urzędnicy pocztowi i kolejowi, jak również personel

nauczycielski), czego oni nie wygadują, że tu podobno aż się roi od prusaków, szwabów,

pluskiew i wszelkiego robactwa, ale to wszystko tylko plotki. Ludzie tu się myją tak jak i

gdzie indziej. Każde dziecko przecież wie, jak się zwalcza pluskwy: wstawia się nogi łóżka

do czterech puszek po grochu. Mogą też być puszki po fasoli lub rosbefie; inny gatunek też

może być. Stawia się więc nogi łóżka do środka, każdą nogę do jednej puszki. Ale puszki nie

mogą mieć dziurawego dna, bo wlewa się do nich benzolu. Jeśli się ma. Jeśli nie, można

wziąć nafty. To można łatwo wytłumaczyć: Pluskwy starają się po ciemku dostać pod

pierzynę, by się tam ogrzać i człowieka ugryźć. Ale droga do łóżka prowadzi przez nogi.

Wspinają się więc na puszki od konserw i włażą do nafty w przekonaniu, że to woda i że po

drugiej stronie wylezą na brzeg. Pluskwy, jak wiadomo, pływają na wznak. Nie mają więc

szans przeżycia. Należy jednak wziąć pod uwagę, że pluskwy wkrótce przejrzą tę sztuczkę i

będą wolały wspiąć się po ścianie i dalej powędrować po suficie, dopóki nie znajdą się

dokładnie nad śpiącym. Wtedy spadną. Oczywiście parę setek już nie będzie żyło, zanim na to

wpadną, jak się to robi, i puszki blaszane będą - powiedzmy - zapełnione w jednej trzeciej

martwymi pluskwami. Z tego przykładu można znowu różnych rzeczy się dowiedzieć i

zapamiętać sobie: Po pierwsze, że pluskwy są sprytniejsze niż człowiek, jeśli nie więcej; po

drugie, że istnieje przysłowie niemieckie: w jedności siła. Trzeba tylko poświęcić

wystarczająco dużo ludzi, a połowę zwycięstwa ma się w kieszeni. Po trzecie, że metody

puszek konserwowych nie trzeba zapamiętać, bo i tak się na nic nie przyda.

W domach nad Zdoszką niejaki Lettenpichler, już po nazwisku widać, że to

cudzoziemiec, a mianowicie Austriak, ten zrobił co innego. Poszedł do kupca Gawlonki i

Page 62: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

powiedział mu, że już nie może wytrzymać z powodu ukąszeń tam w jego baraku, gdzie go

przed dziesięciu laty tymczasowo umieścili. On sam bardzo cierpi z tego powodu, podczas

gdy inni mają skóry jak kozice itede. Kozice to są kozy w Austrii albo w Berchtesgaden.

Gawlonka na to odparł: - Zawsze mówię, spirytus jest dobry na wszystko. Coś wam opowiem,

panie... panie, no ten! Tu mieszkał kiedyś niejaki Młynek. Dobre było chłopisko, dusza

człowiek, muchy by nie skrzywdził, a przy tym gorzoła! Takiego czegoś jeszcze nie

widzieliście! Przykłada flachę, gul, gul, gul, drugą i wychodzi sobie, prosty jak świeca. A

więc on dostaje, co łatwo sobie wyobrazić, po czterdziestce, kiedy człowiek jest w

najlepszych latach, dostaje, proszę ja was, no tej, no reumy. Niespodziewanie, jak już

mówiłem, tak że żaden lekarz nie mógł mu pomóc. Zdążył mi tylko powiedzieć: Gawlonka,”

ja tego dłużej nie wytrzymam, kupię sobie stryczek i powieszę się. A ja mu na to: Masz tu

spirytus, pół litra kosztuje trzydzieści fenigów, i posmaruj sobie trochę te miejsca i zawiąż je

starą skarpetką, to jest środek mojej matki. Słuchajcie! Nawet to mu nie pomogło! Ale gdy

zaczął regularnie przyjmować doustnie kieliszek szpyroniu, zawsze przy wstawaniu, obok

łóżka: jak ręką odjął! Niestety, borok niedługo potem na to umarł i nie mogłem już całej tej

historii śledzić dalej. Powiem wam tylko jedno: Wylać spirytus za listwy podłogi i po

pluskwach! Jednorazowy wydatek sześćdziesięciu fenigów i spokój na całe życie. Nalać

wam?

A ten, jak to cudzoziemiec, kupuje od razu dwie flachy, bo pewnie pomyślał, że

podwójnie będzie prędzej, wylewa to w domu za listwy podłogi i zapala.

On też już teraz nie żyje, ale wdowa po nim dostaje ładną rentę. Ludzie zatłukli go

łopatami i zgłosili to jako wypadek. Trzeba się trzymać kupy, gdy chodzi o kłopoty. Kiedy

taki barak się spali, możesz latami mieszkać w altanie i nie dostaniesz niczego równie ta-

niego. A tanie mieszkania płoną jak zapałki. Ale tak bezpośrednio przez pluskwy to jeszcze

nikt nie stracił życia. I tak dalece cały ten rwetes, jaki się wokół tej sprawy zwykło czynić,

jest daremny. Być może, znany jest jeden jedyny wypadek, gdzie bezpośrednio wskutek

ukąszenia pluskwy ktoś wylądował w grobie, a mianowicie blacharz Larisch z ulicy

Gneisenaua. Należy jednak przy tym zwrócić uwagę, że Larisch od niepamiętnych czasów

uważany był za gwałtownika. A miało się to stać w następujący sposób: Zawsze, gdy się

zabierał do lutowania, zaczynało go coś gryźć w nogę jak pieron. Drapał się i drapał, ale nic

nie pomagało, więc wpadł w złość, odwinął nogawicę i skierował lutownicę przeciw

ukąszeniu pluskwy. Nogę mu odjęli, ale musiał jakichś nowych bakcyli nałapać, bo po pół

roku był trup i leży teraz na cmentarzu św. Anny. Ale rzemieślnicy są dobrze ubezpieczeni

przy tych swoich podatkach, a babie kapnęło potem sporo grosza i mogła sobie zafundować

Page 63: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

piękną jesień życia. Podobno już za jego życia miała stosunek z czeladnikiem. Same strąki

miał na głowie synek. Najlepiej wlać spirytus do dziur przez lejek. Wtedy pluskwy zdychają

same.

Nadszedł też czas, kiedy dziecku trzeba było zrobić fryzurę.

- Zrób mu od razu prawidłowy przedziałek po lewej stronie, jak to się należy po

katolicku, aby później nie miał z tym kłopotów!

W Porębie było trochę rozsianych ewangelików, ale żyli oni - że tak powiem - w

getcie. Łatwo to można było wytłumaczyć za pomocą wyznania wiary oraz pytań i

odpowiedzi proboszcza Kozioła:

„I kto jedynie może osiągnąć zbawienie?”

„Ten, kto należy do jednego jedynego Kościoła apostolskiego i katolickiego

Chrystusa”. - „A inni czym są?” - „Poganami, księże proboszczu...” i tak dalej.

Ewangelicy mieli własnego piekarza, u którego kupowali chleb, niejakiego pana

Spajka z Głuchołaz, też ewangelika. Mieli osobną szkołę, do której dzieci musiały około

sześciu kilometrów zasuwać, a jeśli jakieś dziecko chciało się bawić z Hanslikiem Spajkiem,

matka wołała: „Odejdź Ernstliku, idź na drugą stronę!”

Ewangelicy nosili przedział po prawej stronie. Unikano ich, jakby byli parszywi.

- Tak jest dobrze - powiedziała Świętkowa gdy zaniesiemy dziecko farorzowi do

chrztu, od razu będzie widział, że przestrzegamy, aby przedział od małego by tam, gdzie

trzeba. Musisz mu tylko myckę zdjąć podczas błogosławieństwa.

Wydrapali dziecku grzebieniem przedział, ale nie za mocno, bo kości są jeszcze

miękkie u dziecka. Ale tak, by czerwoną krechę można było przy czesaniu łatwo odnaleźć.

Nie było to takie łatwe, jak to się mówi, bo włosy z uporem kładły się w drugą stronę.

- Ponieważ diabeł tego nie lubi - rzekła Świętkowa - namocz mu włosy wodą z

cukrem!

Nakładali coraz grubiej, a gdy przedziałek wciąż nie chciał się trzymać, robili okłady z

wody pocukrzonej, aż wreszcie przedział został na lewej stronie.

- To, co ta Königowa opowiada o czystości, to wszystko gówno! - stwierdziła

Świętkowa. - Jest przecież wszystko jedno, czy się myjesz mydłem palmolive, kaloderma czy

mydłem do prania i pozwolisz mu schnąć przez minutę! Jeśli ktoś ma skłonność do pluskiew,

ciągną do niego. Najlepsza rzecz - regularnie jeść czosnek. Jest on też dobry na

arteriosklerozę, i zawsze mieć kawałek cebuli w kieszeni! A potem, jeśli tylko nastąpi

ukąszenie, obojętnie, czy komar, pluskwa, czy co innego, natychmiast przyłożyć cebulę i

rozgnieść, żeby sok poszedł. Najlepiej przedtem ugryźć. Jeśli się natrzesz cebulą, będzie cię

Page 64: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

każda pchła unikała jak diabeł święconej wody. Wierzę też w spirytus. Raz w tygodniu

wcieram sobie odrobinę pod pachą. To neutralizuje zapach ciała, odświeża i pachnie zawsze

czystością.

Helenka Hajduk najwięcej ceniła puder. - Od pudru 4711 z rozpylacza do uzupełnienia

dostaniesz z czasem takiego zapachu, że nikt nie będzie cię posądzał o robactwo. - Kiedy była

sprzedawczynią w Gliwicach, w sklepie z mydłem, wszystkiego, co wiedziała, sama się

nauczyła.

Niektórzy ludzie muszą sobie zapisywać, co wiedzą. Kiedyś Helenka Hajduk miała

znajomego, który nosił ze sobą rozmaite notesy, a potem złapała go w klozecie, jak zapisywał

rozmaite szczegóły, które mogłyby człowieka o wstyd przyprawić, bo dotyczyły spółkowania

z nią. Rąbnęła go w łeb porcelanową figurką primabaleriny. W spodniokach powieźli go do

szpitala. Był to jeden jedyny raz, kiedy musiała kogoś uderzyć. To znaczy: raz miała coś

wspólnego z jednym muzykiem od ciężkiej muzyki i oper, który pracował W orkiestrze w

Gliwicach. Wkrótce się okazało, że ten zdegenerowany łajdak miał ochotę na. ekstrawagancje

i w teczce nosił zawsze taktomierz. Gdy dochodziło do aktu miłosnego, kładł go na krześle

obok łóżka i nastawiał takt. Czasem w połowie się zatrzymywał i nastawiał szybszy takt. Po

pięciu dniach była kłębkiem nerwów, złapała go za kark i zaczęła dusić. Dużo to taki muzyk

może się bronić, z tymi swoimi muskułami grajka? Gdyby matki ta przerwa w robocie nie

była zastanowiła i gdyby nie weszła do izby, Helenka byłaby z niego wycisnęła resztkę życia.

Robiły mu okłady z kamfory, a potem wyrzuciły go za drzwi, gdy tylko mógł poruszać

nogami.

Za osiem dni chrzest, a Michcia wciąż nie miała imienia dla swego dziecka. - Jak tylko

dziecko będzie ochrzczone - powiedziała Świętkowa - kupię mu pięknie namalowany obraz

anioła stróża nad łóżko, wtedy będzie zawsze pod opieką. Z niczego nie ma nic, powiadają, a

dotychczas wszystkie stare przysłowia się zgadzały. Czasami sobie tak myślę, że dziecko,

urodzone 29 lutego, może mieć jakieś szczególne powołanie, bo któż może Panu Bogu

zajrzeć w karty?

Niejaki Pachulek stworzył sobie na targu egzystencję w całkiem sprytny sposób. Był

tam jeden taki, co mu było żal nóg, aby chodzić w poszukiwaniu pracy. Należał raczej do

milczków, co wystają na rogach ulic i wszystko widzą, co pachnie interesem. I kiedyś

zauważył na targu, jak handlarki, stojące w koło, marzną na zimnie i trzęsą się jak osika, bo

przed dwudziestostopniowym mrozem nie chroni nawet dziesięć spódnic. Po prostu dupa

przymarza do wełnianych galot. A więc Pachulek kupił sobie używany piec koksowy i zaczął

na targu cegły ogrzewać i po dziesięć fenigów wynajmować. Chytry był i po roku musiał

Page 65: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

nająć dwóch pomocników. Po dwóch dalszych latach miał już konia, a po czterech latach

mógł sobie sprawić landauera. Koks otrzymywał darmo z kontyngentu szwagra, cegły mógł

sobie w nocy zorganizować. Był to interes bez wkładu, przynoszący sto procent czystego

zysku. Ale z tym trzeba się urodzić, no i trzeba mieć kepełe!

- Jacy to różni są rodzice - powiedziała Świętkowa - dają dziecku imię bez żadnego

pomyślunku. Na przykład, Ehrenfried jak mąż Tiny. Przecież to do niczego nie pasuje!

Page 66: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Najlepiej, jeśli mąż jest siedem lat starszy od żony, bo wtedy ma już więcej pojęcia wszystkim.

Świętkowa

Dla niektórych - rzekła Świętkowa - Pońbóczek jest dobry, a dla innych niedobry.

Każdy sobie sam na coś zasłuży. Dętka nam wszyscy zazdroszczą. Pońbóczek obdarzył go

wszystkim, czego dusza zapragnie: kręcone włosy z natury, piękne imię, kindersztuba, piękna

wymowa i piękny sposób mówienia. A to, że go trochę czuć, to z czasem zaniknie. Niektórym

kobietom nawet podoba się taki ostry męski zapach.

Hübner był siedem lat starszy od Tekli, Świętkowa zawsze mawiała: - Najlepiej jest,

gdy mężczyzna jest o siedem roków starszy od niewiasty, wtedy już ma więcej pojęcia o

wszystkim.

W sumie posiadał Hübner aż pięć różnych nakładek do gruszek lewatywy. A do tego

miał też trzy różne gruszki gumowe, każda innej marki. Z czasem jedna uzyskała palmę

pierwszeństwa i tę nosił zawsze przy sobie Na tym punkcie był idealistą; pracował bowiem za

„Bóg zapłać”, jak to się mówi po naszemu: za darmo. I traktował wyłącznie kobiety.

- Jak to po człowieku od razu poznać dobre wychowanie - mówiła Świętkowa, gdy

patrzyła na niego z boku. - Dobre maniery wypisane na jego twarzy. Zawsze ma czyste ręce.

Raz spojrzała mu od tyłu za kołnierz, ale tak żeby nie zmiarkował, kark też był umyty.

Na ogół ludzie mają brudną obręcz w miejscu, gdzie zaczyna się kragiel!

- Świński typ - powiedział raz Świętek, ale żona natychmiast wsiadła na niego, co on

może o tym wiedzieć !

Nawet Pelka wychodził, gdy był Hübner. - Śmierdzi pomadą, że rzygać się chce -

powiedział i splunął z okna w sieni na ulicę, nim udał się do swojego mieszkania. - Kto sobie

może na to pozwolić? - odezwała się Świętkowa. - Fale potrzebują pielęgnacji, a to kosztuje!

Ja jestem zdania, że pomada pięknie pachnie. Cieszę się, że Pelka wyszedł. Jeszcze by nam

coś gwizdnął!

Najstarszy z Ogórków, którzy mieszkają hań w tamtym domu, też chciał mieć fale, ale

nie rosły. Później kiedy dostał pierwszych pryszczy, zaczął wyprawiać rozmaite fizymatenta.

Zawijał włosy w papiloty i smarował rozmaitymi paskudztwami, jak jaka primadonna. W

nocy nakładał damski czepek i ostrożnie zasypiał, żeby sobie nie zburzyć włosów. Stary Ogó-

rek przyglądał się temu przez chwilę, gdy wrócił z roboty. A potem trzasnął go niczym piorun

z jasnego nieba, gdy synek odezwał się do niego: - Tatku, dajcie mi trzydzieści fenigów na

pomadę. Na fale! - Zdjął krykę z bifeju i łupnął go w łeb, mówiąc: - Pomadę; powiedziałeś,

tak? Na fale, tak? Zrobię ci jedną falę, na wieki, ty pieronie jasny!

Page 67: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Synek był zabity na miejscu, a mamulka wsadziła mu do kieszeni siatkę na włosy, by

ją zabrał do grobu. Z Ogórkiem nie było żartów. Kiedyś w kopalni kantem dłoni zabił

jednego, położył obok kamień i powiedział, że ten istny zginął przez osuwisko. Człowiek do-

broduszny jak niedźwiedź, tylko nie wolno było go irytować! Zgłosili chłopca jako umarłego.

Mieli jeszcze siedmiu chłopców i dwie dziouchy. A gdy kiedyś matka u innej kobiety w domu

narzekała na wszystko, dopadł ją i usiłował wyciepnąć przez okno.

Uczepiła się jednak krzyża okiennego. Miała szczęście, że nie wpadł na ten pomysł w

kuchni, bo tam nie ma krzyży okiennych, te są tylko w oknach izb. Byłby z nią koniec.

Czasem jednak człowiek przeżyje przez przypadek. Pońbóczek już tam pilnuje, żeby tych

przypadków nie zabrakło.

A czasem się nie przeżyje w ogóle! Szewc Benesz z Knurowa, który służył ze

Świętkiem w tej samej kompanii, nie przeżył przez przypadek. Jak go wtedy pacnęli w

brzuch, nie mając zaufania do lekarzy, którzy już mu trzy żony posłali do ziemi, wyciągnął

scyzoryk, wytarł go o galoty i sam siebie zoperował. Kulkę wprawdzie znalazł, ale potem

umarł. Sanitariusz Daniel powiedział i to było logiczne, że to dlatego, iż operował siebie bez

narkozy. Narkoza musi być, bo dezynfekuje czy jak to się tam nazywa. Całe życie związane

jest z przypadkami. I tak na przykład niejaki Starościk, który pracował w szmelcarni, wpadł w

szał, bo przez cały tydzień cieszył się jak głupi na nowy dodatek satyryczny do „Przyjaciela

Domu”. Przychodzi do domu, chce czytać, a baba wzięła dodatek do klozetu i zużyła. Złapał

babę przypadkowo w kuchni, gdzie nie było krzyża okiennego, i tam wyrzucił ją przez okno -

trup na miejscu! Potem zobaczył w klozecie, że połowa dodatku nie była jeszcze zużyta, a za

połowę dodatku satyrycznego nigdy by jej nie pozbawił życia. Wtedy krzyże okienne robiono

jeszcze z dębowego drzewa. Było tego jeszcze dosyć. Dziś można być zadowolonym, jeśli się

kawał dębiny dostanie.

- Kiedy Pan Bóg sięga po kwitnące życie - powiedział raz proboszcz Kozioł na

kazaniu - wtedy, siostry i bracia, najpierw powołuje do siebie tych, których kocha najbardziej.

- A że Starościkową kochał najwięcej, nie dziwota, bo placki kartoflane jej roboty były

pierwsza klasa. Kalif aktor, rodem z Gliwic, z więzienia, gdzie Starościk odsiadywał swoje

dożywocie, przyniósł wiadomość, że więzień w celi przez cały dzień marzy tylko o swojej

starej. Jaka to z niej była dobra kobieta i że przysyłałaby mu z pewnością, gdyby jeszcze była

przy życiu, codziennie paczkę tytoniu.

Michcia próbowała już oznajmić, jakie imię dziecka sprawiłoby jej przyjemność:

„Deheetlev”. Gdy to wyszeptała jednym tchem, zrobiła się cała czerwona. Świętkowa

natychmiast zamieniła się w bryłę lodu, usta jej się zwęziły jak brzytwa i pobiegła na dwór,

Page 68: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

widocznie, by wynieść wiadro popiołu na śmietnik. Ze też dzioucha z czymś takim wylazła!

Ślepy by zobaczył, co się święci, że zapatrzyła się we własnego szwagra! Jeden z

największych grzechów przed Bogiem, i Świętkowa usiadła na dziesięć minut na kiblu w

komorze, nabawiła się mokrej rzyci, mogła się nawet zaziębić, ale musiała teraz być sama,

żeby zdusić w sobie wściekłość. Kto ją dobrze znał, wiedział, w czym rzecz. Trzy dni nie

odezwała się do nikogo. Nawet własny szwagier nie stanowi dla dzisiejszych dziewczyn

przeszkody! - myślała. Co to za czasy! Za cesarza tego nie było.

Kiedy Świętek co cztery lub sześć tygodni miał swoje pijackie dni, brał wypłatę i szedł

od razu w piątek w cug, kupując gorzałkę. Po trzech dniach znajdowali go na łące lub przy

drodze, ktoś ładował go na furmankę i zwalał pod drzwiami jak worek. A Świętkowa

wstydziła się przed całą ulicą. - Że też ten przeklęty gizd musi nam zawsze tyle wstydu

narobić, człowiek nie może się już, w ogóle na ulicy pokazać. - I zaraz na dole pod drzwiami

kontrolowała mu kieszenie, by sprawdzić, ile jeszcze pieniędzy z wypłaty zostało, i zawsze

wszystko poszło, bo czego nie przepił, za to kupił bonbonów i rozdał je dzieciom. Wtedy

Świętkowa demonstrowała siłę przynajmniej trzech chłopów. Miała to po matce. Chwytała

swojego starego za kragiel i przerzucała go przez balustradę do łóżka w izdebce, a on

zaczynał chrapać jeszcze w locie jak dziecko.

Człowiek gada i gada, myśli i myśli, ale nawet Świętkowej nie przychodziło do głowy

żadne imię dla dziecka. Ona też byłaby za Detlevem, bo to było takie modne imię, i jak przy

tym brzmiało! Z drugiej strony nie wiedziała, czy to uchodzi, czy nie będzie się wydawało

zbyt natrętne wobec pana Hübnera. Nie był on jeszcze tak na dobre zaręczony z Teklą. Mich-

cia ze swej strony też sobie łamała głowę przez cały dzień. Imię powinno być piękne,

wyszukane, modne i powinno też odpowiednio brzmieć. Powinno później pasować do

wszystkiego, co może się kiedyś zdarzyć. Załóżmy, że Zarah Leander nie nazywałby się

Zarah Leander, lecz Stefcia Potrawa! Zblamowałaby się przed całym światem. Stefcia

Potrawa była taka niewykształcona i głupia! Po zamążpójściu mąż musiał ją po trzech

tygodniach stłuc na kwaśne jabłko, ponieważ nie potrafiła nic innego gotować jak kartofle z

kapustą. Codziennie to samo. Tak długo ją walił jej własnym butem ze szpilką po tym głupim

łbie, aż ją zabrali do szpitala.

Willy to też ładne imię dla dziecka, myślała Michcia. Jak to wtedy Willy Birgel stał na

torze wyścigowym w swojej sportowej marynarce w kratę! Co za elegancja! Boże, co za

postawa! Ale Willy nie przejdzie, bo jeden z braci Stanika nosił to imię, a od Cholonków,

myślała, dziecko nie powinno mieć niczego.

W powieściach też występują piękne imiona. Młoda pani Cholonek spędzała teraz po

Page 69: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

kilka godzin dziennie na przeglądaniu i kartkowaniu dalszych ciągów pięknej powieści

„Cudzoziemiec z Wiednia”, wyciętych z „Przyjaciela Domu”. Dużo tam było napisane! Ale,

jakby to była sprawa diabelska, nie występowało tam żadne imię, które by się nadawało, które

by dorastało do Detleva, mimo że występowały tam osoby, które już podczas pierwszego

czytania bardzo jej imponowały. Czytała te powieści zawsze trzy, cztery razy, co było

również powodem, dlaczego je wycinała i razem ze wstążkami i bombonierkami, które zbie-

rała dla niej Helenka Hajduk, przechowywała w swojej osobistej szufladzie komody. Z

Detlevem nic się nie mogło równać. Na Staniku nie można było w tej sprawie polegać.

„Zostaw, ja to załatwię!” - mawiał wciąż.

Co za głupek! Gdy zapragnął, aby jego pierwszy syn zwyczajem prostych ludzi miał

imię po ojcu, zaciął się w palec.

Świętek nie cierpiał pana Hübnera. Hübner w drugim dniu znajomości z Teklą

usiłował mu podarować posrebrzane, podgumowane pudełko papierosów. Skubacz z

Czerwionki, który pracował w kolumnie Świętka, też powiedział: - Świętek, jeśli ktoś

przychodzi ci z czymś takim, to lepiej uważaj! To nie jest z jego strony żadna szczodrość, to

obłudnik, liżydupa i gówniarz. To nie jest facet dla ciebie, Paulek!

- Pieron ma wilgotne ręce, że mnie formalnie mdli, kiedy przychodzi.

- To na pewno donosiciel. Albo epileptyk czy jak się to pieroństwo nazywa - mówił

Skubacz. - Wiesz, Świętek, ja tam niewiele bym dał za to wszystko, co oni tam dostają: te

matury, egipty i te wszystkie rzeczy, lakierki i całe to pieroństwo, co oni tam mają. To nic nie

jest. Nasz książę, bracie, to był dokładnie taki sam jak ja. Raz w Pszczynie na polowaniu,

kiedy byłem jeszcze dozorcą, rozumiesz, dawniej, to też przyszedł taki jeden. Na polowanie

na zajęce, wiesz! A ten też tak! To uważał, żeby się nie zabrudzić, to coś z galot strzepywał. I

zachowywał się jak dama przy szczaniu. Wpada nasz książę w wściekłość i wali mu cały

ładunek w dupę. Gdyby strzelba nie była nabita śrutem, byłby to strzał w komorę. Straciłem

wtedy jedno oko, bo ten gizd musiał tam mieć coś twardego, klamrę czy żelazny knefel, tak

sobie myślę, a taka kulka śrutowa odskakuje i leci prosto w oko. Stałem niedaleko. Śrut ma

pieroński rozrzut! I taki mały pieron jak ta kulka, nie większe to od ziarenka pieprzu, gasi mi

wzrok! Chwała Bogu, że tylko z lewej strony, gdzie i tak niewiele się rozglądałem. A teraz

powiem ci, jaki książę pszczyński był hojny: Najpierw dał mi sznapsa, żebym sobie z tego nic

nie robił, a potem zamówił mi prosto z Krakowa piękne, nowe oko. Lepiej mi pasowało niż to

stare. Podobno zrobili je tam specjalnie dla mnie. Myślę, że je odlali. A co za wice robiliśmy

sobie z nim, Świętek, nie masz pojęcia. Wiesz, że jeśli nie mam swojej kwaretki, to jestem

formalnie chory. Zakładałem się ciągle, że połknę swoje oko, jeśli dostanę dużego kielicha do

Page 70: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

popicia, i nic mi nie będzie. Co mi się mogło stać! Przecież i tak potem wychodziło ze mnie.

Tylko raz nie wyszło. Kiedy to się stało, wolałem pójść do lekarza po zwolnienie. Była tam

taka starsza siostra. Gdy więc spuściłem galoty i doktor mnie zbadał, ona tylko zdołała

wrzasnąć: „Diabeł mu wygląda z dupy!” i już jej nie było. Szlag ją trafił na miejscu! Koniec.

Bo to szklane oko tamtędy wyjrzało. Wiesz, Świętek, powiem ci: jeśli już ktoś przychodzi i

daje ci pudełko papierosów za córkę - to nie zgódź się! Judaszowa zapłata. Nawet jeśli to

srebro.

Skubacz nie cyganił. Stracił później swoje szklane oko, gdy chciał ukraść trochę

kartofli i wskoczył na wagon towarowy. - Tak to już w życiu jest - powiedział wtedy - raz

masz szczęście, a raz pecha.

I tak też było ze starym Wańkiem! Charakter niczym zamsz i jedwab. Z zawodu był

ogrodnikiem od zieleńców. Piękny to fach i żadna tam ciężka robota. Nic ino sadzić, a potem

znowu wyrywać i obcinać te wszystkie krzaki. Nie uskarżał się też chłop, tyle tylko, że co

piątek po wypłacie potrzebował wypić swoją kwaretkę brunatnej gorzały. Nie żeby się zaraz

uchlał jak świnia, nie było po nim zasadniczo niczego poznać i wyglądał jak zwykle, ale

potrzebne mu to było, bo w przeciwnym razie robiło mu się zimno i zaczynał się cały trząść.

A potem przez noc wydali tę nową ustawę, że nie wolno już więcej sprzedawać tej brunatnej

fuły, tego alkoholu metylowego czy jak się to tam nazywa, co to też i stolarze za klej biorą.

Teraz jednak było tak, że kupował zawsze u Linckego, który miał swoją budę na ulicy

Gneisenaua, i był tam, można powiedzieć, stałym klientem. Jeśli się do czegoś

przyzwyczaiłeś, a musisz nagle przestać lub przyzwyczaić się do czegoś innego, to o chorobę

nietrudno! Ale Lincke nie był znowu taki i miał dla Wańka zrozumienie, dawał mu co piątek

po starej cenie kwaretkę brunatnej, dla niepoznaki zawiniętą w gazetę, od tyłu przez drzwi.

Tak dalece było też i wszystko w porządku. Gdyby nie Waniek ze swoim głupim łbem... Zły

duch musiał w niego wstąpić! Kupuje sobie pewnego dnia los na loterii i wygrywa: jedenaście

tysięcy! Idzie więc i kupuje sobie na taką uroczystość trzy kwaretki brunatnej, wypija to

wszystko jednym haustem na pusty żołądek i ślepnie. Pieniądze, jak przyszły, tak poszły, ale

stracił przez to dobrą posadę ogrodnika w zarządzie terenów zielonych. Miał przy tym

szczęście, że nie doszli przyczyny i nie musiał przez to zapłacić kary za alkohol metylowy.

„Pan Bóg daje, Pan Bóg zabiera” - mawiała zawsze Świętkowa. Albo: „Szybko

przyszło, szybko poszło”.

Stary Gryzok na przykład, ten co mieszkał w dawnym domu celników nad stawem, nie

miał nazwiska. Przed pięćdziesięciu laty jedna praczka znalazła go półżywego w tobołku na

schodach, nie zameldowała go początkowo, bo od urodzenia i tak był kulawy, dorzuciła go do

Page 71: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

swoich trzynaściorga dzieci - i został Gryzokiem. Miał okrągły łeb z czarnosiwymi kudłami i

raz na cztery tygodnie występował wobec siebie w charakterze cyrulika, za pomocą starej

maszynki do strzyżenia włosów. Nosił szare drelichowe ubranie. Bo trwałe! Przed mniej

więcej dwudziestoma laty, kiedy na rżysku zbierał kłosy, spotkał tam głuchoniemą. Odtąd

byli zawsze razem. Kiedyś zapytał go któryś: - Te, Gryzok, jak wy to robicie? Taka

głuchoniema nie rozumie i nie gada, co ty mówisz do niej?

- Nic - odparł Gryzok - powiedziałem jej wszystko na raz, teraz wie wszystko. Po co

miałbym jeszcze coś gadać? No nie!

Urządzili sobie tam w domu celników małą izdebkę, u góry nad schodami. Światła

tam nie mieli, ale wyłącznik był jeszcze, więc Gryzok poowijał go leukoplastem. - Nigdy nic

nie wiadomo, a może w nocy prąd nadejdzie? - powiedział - i trafi kogoś szlag elektryczny. -

Dziury w dachu nad izbą pokrył blachą i papą. Ściany izby były wybielone wapnem. W na-

rożniku była półka, a na niej mały człowieczek, którego Gryzok zrobił sobie z gliny: Jezus w

koronie cierniowej. Krew namalował czerwonym atramentem, glina w jednym miejscu była

pęknięta. Obok stały dwie świece.

Mieli łóżko, stołek, stół z szufladą, w której było wszystko, i starą derkę końską.

Gryzok próbował od czasu do czasu na trzy, cztery dni dostać się do więzienia.

Dostałby tam chleba. Zataczał się więc koło policjanta, a gdy był w pobliżu jego uszu,

wrzeszczał: - Ty ciulu! Ale policjanci już go znali i wymierzali mu sprawiedliwość na własną

rękę: szybko się oglądając, czy ktoś nie widzi, biegli za nim i szybko częstowali go

kopniakiem. Bolało!

Gryzok utrzymywał się z noszenia węgla do piwnic. Otrzymał ktoś furę węgla, wołał

Gryzoka. Węgiel trzeba było na ulicy wsypywać do wiader, przenosić z ulicy przez sień i po

schodach do piwnicy i tam wysypywać za drewnianą przegródkę. Kiedy węgiel był już w

piwnicy, przychodziła jego żona, wycierała schody i zamiatała ulicę. Za to dostawali oboje

sześćdziesiąt fenigów, czasem dodawano im kawałek chleba lub taniej kiełbasy, może flaszkę

piwa.

Świętkowa mawiała zawsze, kiedy mieli w domu śledzia, który już trochę zalatywał: -

Dzioucha, weź to i zanieś hań Gryzokowi, żeby i on miał czasem co dobrego! Może mi za to

kiedyś koszyki zanieść na targ.

Jeśli ktoś umierał, Gryzok szedł do niego i pocieszał go na łożu śmierci. Mówił mu,

żeby się nie bał i nie irytował jeszcze w ostatnim dniu. Czasem umierający mu odpowiadał: -

Tu, Gryzok, zostawiam ci moją tabakę, dobra krajanka, paczka osiemdziesiąt fenigów.

Jeśli gdzieś dziecko płakało, Gryzok udawał się tam i robił mu grymasy tak długo, aż

Page 72: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

znowu zaczęło się śmiać. Kiedy straż pożarna miała ćwiczenia, stawiał kołnierz i próbował

przebiegać przez strumień wody tak długo, dopóki go nie przegonili.

Dzieci mogły za nim ganiać i obrzucać go kamieniami. Niektórzy jednak rodzice

zabraniali tego. Gryzok kulał i raz trafili go kamieniem w głowę. Leżał potem trzy tygodnie w

łóżku. Odtąd ciemniało mu przed oczyma, gdy schylał się po niedopałek. Czasem się

przewracał i musiał siedzieć na ziemi tak długo, dopóki nie poczuł się lepiej. Dzieci

wiedziały, że nie mógł uciec, przelatywały obok niego i waliły go szybko ręką w tył głowy.

Czasem leciała mu potem krew z nosa. Lubił muzykę. Kiedy usłyszał ulicznego grajka, wpa-

dał w zachwyt i tańczył na ulicy. Niekiedy była przy tym również jego baba. Dla niej muzyka

była również najpiękniejszą rzeczą na świecie; nie słyszała nic a nic, ale widziała, jak pięknie

Gryzok tańcował, więc łapali się potem za ręce i wyrzucali nogi w górę. Najbardziej lubiła

patrzeć na harmonię, gdy kolorowy miech to się kurczył, to rozciągał. Innej muzyki nie znała.

Bębnienia nie zaliczała do muzyki. Bębny mieli tylko esamani, gdy maszerowali ulicą. W

zimie Gryzok miał zawsze pestki bani, które poodgryzał lub pociął na kawałki scyzorykiem.

Ptaki jadły mu z ręki i latały za nim.

Wczas rano o szóstej szedł Gryzok samiuteńki na grób praczki Gryzok, która go tyle

lat karmiła darmo. Nie wiedział, że nie jest jej dzieckiem, ale jej dzieci uświadomiły mu to za

pomocą batów. Klękał przed grobem, rękami grzebał w ziemi, spulchniał ją pod kwiaty i

sadził to, co znalazł na polu za cmentarzem: mlecze i margerytki. Wycierał rękawem

drewniany krzyż, paznokciami zdrapywał z niego brud, prostował go, a wieczorem wyciągał

świeczkę z kieszeni, zapalał ją na innym grobie i modlił się. Palce miał kostropate jak gałąź.

Świętkowa mawiała: - Jest tyle a tyle biedaków na świecie, którzy nie mogą sobie

pomóc. Trzeba Panu Bogu dziękować, że człowiek ma głowę na karku i dosyć zarabia.

Page 73: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Kiedy się tak nad wszystkim zastanowić, to fajnie jest!

Zając

Gdy Pelka przechodził przez sień, cała chałupa się trzęsła, bo odkąd wstąpił do partii

narodowo-socjalistycznej, nosił buty z cholewami, odpowiednie spodnie do tego, i co dwa

tygodnie przybijał sobie do obcasów nowe podkówki. Specjalnie w tym celu sprawił sobie

trójnóg i co trzy dni ostrzył swoje podkówki. - Ja ci powiem, Stanik, jak to jest - rzekł kiedyś.

- Jeśli taki komunista czy reakcjonista leży na ziemi, a ty mu jeszcze szybko swoimi ostrymi

kromflekami dołożysz, nie masz pojęcia, jakie to na nich robi wrażenie! I nic ci za to nie

mogą zrobić, bo wszystko idzie przez partię. Tego Skowronka, jak myślisz, kto go posłał na

tamten świat? Ja, bracie, Pelka! Kiedy przystąpisz do nas, do partii, postaram ci się o parę

butów z cholewami. Jaki masz numer? Popytam trochę tu i tam, buty nie muszą przecież być

nowe. Brunatne, wiesz, możesz je wtedy i w niedzielę nosić, wygląda prima!

Hübner był na razie z dala od spraw partyjnych. - Przyjrzę się temu jeszcze trochę,

dopóki nie będą mieli więcej do powiedzenia - oznajmił.

- Hübner to człowiek z głową - mówiła Świętkowa. - Jakim on językiem przemawia,

ten sposób wymowy! A teraz wam opowiem, pani Pelka, co on niedawno temu zrobił: Nasz

ojciec, Świętek, miał czterdzieste urodziny. Niespodziewanie zjawia się Hübner. Wiem na

pewno, pani Pelka, że on nie mógł sobie tego przedtem wymyślić, i ni stąd ni zowąd zaczyna

jak z rękawa wytrząsać wiersze. Prosiliśmy go, by nam to zapisał. Posłuchajcie, pani Pelka:

Życzymy ci, tato, wszystkiego dobrego,

w dniu święta twojego.

Niech ci się dalej tak powodzi,

i życie twoje w piękne lata obrodzi.

Trzykrotne hurra! hurra! hurra!

I tak dalej, nie umiem tego tak pięknie wyrazić. I czy dacie wiarę, pani Pelka, że on

już w dziecięcych latach był ministrantem! Pani Pelka, to nie jest takie łatwe, to czego te

dzieci tam muszą nauczyć się na pamięć. To całe dominus od przodku do zadku. Po łacinie!

Powiem wam, gdyby on tu miał odpowiednich partnerów, mógłby z nimi po łacinie

rozmawiać. Na pewno! Mieszkają razem z rodzicami zaraz obok kina „Apollo”. Tam gdzie ta

piękna, wielka mleczarnia. Widzieliście kiedy, jakie oni tam w kościele św. Anny mają ładne

chorągwie na procesjach? Baranek Boży w złocie i ta cała lama. Powiem wam, pani Pelka,

Page 74: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

widziałam fotografię, na której jest sfotografowany Hübner z chorągwią podczas Bożego

Ciała. Tak, tak, kto jego dostanie za zięcia, może się oblizać! Toteż nie dziwota, samiście

świadkiem, jak nasza Tekla teraz wyładniała. No nie?

Do Michci zaś powiedziała Świętkowa: - Jeśli cię kiedyś będzie stać na to, dzioucha,

to zrób tak, żebyś mogła sobie wynająć miejsce na chórze u św. Kamila, połowę zwrócę ci z

własnej kieszeni. Tam siedzi tylko lepsza sfera. Ci wszyscy kupcy, nauczyciele i ci z miasta,

ci wyżsi. Maria von Gmyrek też specjalnie tak daleko latała i podczas mszy poznała tego

swojego Zdrusza, co to jest w rządzie czy gdzieś tam. Piękną rentę będzie miała po nim.

Wiesz, ten Zdrusz, co ma na płaszczu taki piękny kołnierz bobrowy.

Kościół św. Kamila - marzenie! Tu Michcia zgadzała się z mamą całkowicie. Już cała

ta dekoracja przed ołtarzem! Kwiaty, kwiaty, kwiaty, wszystko dary wiernych, a kto chciał

mieć miejsce tam na chórze, z przodu przy balustradzie, skąd mógł wszystko pięknie widzieć,

a ludzie z dołu wiedzieli, kto był tam na górze, ten musiał być w dobrych stosunkach z

proboszczem Hallmannem.

Jak tylko dziecko podrośnie, dostanie natychmiast ubranko męskiego kroju, z tyłu

włosy dłuższe według modnego kroju zwanego Fassonschnitt, a z przodu piękne fale zrobione

za pomocą fiksatywy, a potem Michcia już od małego przyzwyczai go, by co niedzielę

chodził do kościoła. Będzie obok niej siedział grzecznie na chórze. Najlepszym materiałem na

ubranie był glencheck. Na początku nie będzie to musiało być ubranie szyte na miarę. Biały

kołnierzyk też robi dobre wrażenie! Wszyscy ludzie będą się za nią oglądać. Robią to już

teraz, kiedy jedzie tramwajem, spryskana perfumami nr 4711.

- Tylko jedno nie jest w tym Hübnerze stuprocentowe - mówiła Świętkowa, gdy

Hübnera z Teklą nie było w pobliżu - jego siostra! Jest rozwiedziona i maluje się. Ale z

drugiej strony myślę sobie, co człowiek winien, że ma taką siostrę? Nie można też innych tak

surowo sądzić. Zawsze wam mówię, dziouchy, lepsza śmierć niż rozwód. Gdy kobieta jest

rozwiedziona, to już z nią koniec! Albo z taką, co sobie wargi maluje. Dziouchy, po tym

poznaje się wychowanie, które człowiek otrzymał. Kiedy takie spotykam na ulicy, wolę

spojrzeć w drugą stronę.

Każdy ma jakieś wady! Stanik na przykład pochodzi z bardzo prostej rodziny,

Jankowskiemu brak palca, a Hübner ma rozwódkę za siostrę, człowiek musi brać życie jak

leci. We własnej rodzinie nie wszystko jest na sto procent i za niejedno trzeba by się

wstydzić. Świętek na przykład nie wie, co to bojaźń Boża. Co robi niedziela za niedzielą?

Kiedy wszyscy inni są w kościele i modlą się za grzeszników, kurzy tę zasraną faję i

zasmradza mieszkanie. Nie ma go w kościele na Wielkanoc, na Boże Narodzenie ani w

Page 75: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Zielone Świątki, a nawet na procesji. Diabeł już za życia wszedł w posiadanie jego ciała,

myślała Świętkowa. Co niedziela przykładała mu pięść do czoła i zgrzytała zębami. - Ludzie

już nas palcami wytykają, ty giździe diosecki! Ludzie z baraków są lepsi od ciebie, ty sza-

tanie!

Pelka powiada, że kiedyś w kościele ukradli mu z kieszeni płaszcza portmonetkę,

dlatego już tam nie chodzi, a Zając z dołu mówi, że nie może znieść kościelnego powietrza,

bo ciągle tam pełno kadzidlanego dymu.

Z Pelką Świętek nie utrzymywał stosunków, bo nie cierpiał tego partyjnego kramu.

Ale z Zającem spotykał się Świętek w niedzielę w ogródku, zamiast w kościele. Ten Zając to

był chytrus. - Wiesz, Świętek, kiedy się tak nad wszystkim zastanowić, to fajnie jest!

Łońskiego roku zasadziłem sobie tytoniu i, bracie, rośnie! Potem wpakowałem palec do pasa

transmisyjnego i urwało go, dostałem, bracie, za cztery tygodnie zasiłek chorobowy za darmo,

bez jakiejkolwiek roboty! W tym czasie doprowadziłem do porządku chlewiki z królikami i

za moje gołębie pocztowe dostałem niezłą cenę; wiesz, Świętek, niektórzy to tyle gadają, a

wszystko to gówno. A teraz nabij sobie fajkę moim własnym tytoniem!

I miał rację, że wszystko było fajnie, kiedy była niedziela. Pszczoły latały wokół,

kopalnie były nieczynne, powietrze nie było takie zapaskudzone jak w ciągu tygodnia. Baby

były w kościele. Cuchnęło kurnikiem, kozami i kwiatami; nie jechały żadne samochody, a

słońce świeciło. Człowiek nie mógł tego wszystkiego ogarnąć na raz, bo musiałby się

rozpłakać z radości.

Lauba w ogrodzie była czysta i pomalowana na zielono, a gdy słońce przypiekało,

pachniało smołą. Jankowski zbudował ją przed rokiem i mogła śmiało przetrwać czterdzieści

lat. Na stole w laubie leżały suszone zielska z ogródka. Nad stołem przyczepiono rozmaite

widokówki i obraz Marii. Piegża w krzaku agrestu ćwierkała i karmiła młode, a ziemia

pachniała i pachniała. Dawniej spotykali się tutaj zawsze ze starym Bronkowskim i wspólnie

wypijali po butelce piwa na swoją cześć. Teraz przychodził czasem Zając do Świętka do

lauby. Raz jeden fundował butelkę piwa, a raz drugi.

Gołębiami Świętek się nie interesował. Króliki też mu były obojętne. Dawniej miał ich

kilka, ale od czasu tego wypadku na kopalni chciał tylko powietrze wdychać przez fajkę,

wolno chodzić, nic nie myśleć i długo żyć. Muskuły miał jak zapaśnik i w jednej ręce mógł

nosić podkład tramwajowy jak teczkę. Kiedy go jednak ktoś zaatakował, nie bronił się.

Podróży nie cenił. Kiedyś był w Opolu, gdzie mu ukradli teczkę ze śniadaniem. Starczyło mu

tego na całe życie.

Tabaka Zająca mu nie smakowała. Nie jadł też nigdy niepotrzebnych rzeczy; żadnego

Page 76: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

agrestu czy innych owoców, tylko to, co było na śniadanie konieczne, a obiad składał się

przeważnie z resztek przyniesionych z targu i z kapusty z kartoflami. Pił kawę jęczmienną,

paloną domowym sposobem na piecu, którą mełł w młynku, czasem doprawiał ją cykorią.

Snu potrzebował cztery godziny. Wieczorem wyglądał oknem na ulicę Oślowskiego, albo stał

za torami obok pola i spoglądał w stronę Polski. Czasem po drodze przystawał jak koń, idący

znaną drogą, patrzył na ziemię i wciągał głębiej dym z fajki. Albo siedział w ogródku Zająca,

bo w swoim nie miał spokoju, gdyż Świętkowa za dużo pytlowała i ciągle mu wymyślała

jakąś robotę. Nosić wodę, przekopywać - a niech ją diabli! Świętek był krępy, miał szeroki

łeb, szare jak kurz włosy, długi, wrażliwy nos i wąsy jak miotła. Nigdy nie zdejmował

kapelusza, który świecił się z góry w zgięciu. Świętek miał tylko jedno ubranie. Jeśli mu ktoś

podarował drugie, natychmiast je sprzedawał i przepijał forsę. Nigdy nie nosił rękawiczek,

także w zimie, i miał dwie pary trzewików, ale nosił tylko te wysokie ze skórzaną podeszwą,

te drugie go uciskały. Kiedy te wysokie były u szewca, musiał trzy dni chodzić w tych

drugich i czuł się chory. Golił się co piątek, zarost miał siwy. Pasek do ostrzenia brzytwy po-

darował mu pewien Rosjanin.

- Stary jest przynajmniej ochrzczony - mawiała Świętkowa - i są widoki na to, że

gdyby mu się coś stało, to proboszcza będzie można zawołać w celu dokonania ostatniego

namaszczenia, aby przynajmniej do piekła się nie dostał i później z czyśca mógł przejść do

nieba, żebyśmy znowu byli razem. Gdyby tyle nie kurzył, mogłabym mieć drugi dom!

Świętek już dwa razy zapalił się w łóżku. Zasnął na bani, a oni zapomnieli mu wyjąć

fajkę z gęby. Pierze Świętkowa mogła uzupełnić z własnego sklepu, ale bielizna pościelowa

oraz imlet przepadły.

Raz w roku potrafiła go gwałtem zmusić do tego, by pożyczonym wozem wywiózł

gnojówkę z latryny za domem do ogrodu. Klął potem na starą przez trzy dni, dopóki smród

nie ulotnił się z jego szaketu.

- Ale żreć to gizd potrafi, jak są żniwa - mówiła

Świętkowa zgrzytając zębami i gryząc wargi. Z czasem nauczyła się podczas wypłaty

przechwytywać go zaraz na przedzie w taborze i zabierała mu pieniądze. 62 marki 30 fenigów

tygodniowo, po odtrąceniach, Z tego dostawał cztery marki na tabakę. Regularnie co pięć,

sześć tygodni, gdy nadeszły dni picia, Świętek ulatniał się z wypłatą chyłkiem przez dziurę w

płocie. W razie potrzeby czekał, aż się ściemniło i Świętkowa musiała pomyśleć, że go

przegapiła. Dni picia były dla niego czymś najważniejszym, najpiękniejszym. Potrzebne mu

były do życia. Chociaż potem wszystkiego żałował, bo gdy nie było już pieniędzy, wypijał

dość często szolkę denaturatu, w razie potrzeby nawet nie rozcieńczonego, jedynie z cukrem.

Page 77: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Ale nigdy nie był po tym śpiący, odbijało mu się jeno troszeczkę. Świętek nigdy nie pił wody.

Bał się bakcylów.

Czasem, gdy Świętek miał swoje dni picia, przychodził jakiś synek z

zawiadomieniem: - Pani Świętek, wasz chłop siedzi pod oknem szewca Dralli i śpiewa. Macie

przyjść i zabrać go!

Świętkowa dostawała wówczas wypieków ze złości, wołała Jankowskiego z wózkiem

i szli po starego. Przykrywali Świętka dwoma starymi miechami, a ona popychała z tyłu, żeby

ludzie nie wiedzieli, co jest w środku. Ale i tak wszyscy wiedzieli, że to Świętek leży pod

miechami, bo głośno śpiewał:

Cesarz to morowy chłop,

spokrewniony ze Szwabów plemieniem,

gdyby mu się zmarło,

wraz z sercem, nogą i ramieniem...

Nie dziwiłabym się wcale - powiedziała Świętkowa - gdyby nam ten pieron tak zepsuł

dobre imię, że cała nasza klientela poszłaby do starej Tomalowej kupować. Ale wtedy to już

dostanie ode mnie po pysku! - A Świętek był w siódmym niebie i wyśpiewywał:

W pięknym polu się to stało,

miesiąca maja,

piękne dziewczę ze mną było...

w pięknym polu

raz dwa trzy...

...puść mnie, ty stara szantrapo!...

Miałem ci ja przyjaciela...

Świętek chrapał jeno odrobinę, ale Świętkowa za to chrapała jak dziki osioł. Zatykał

jej wtedy nos i wpychał zagłówek pod głowę. - Że też babsko się nie udusi!

Świętek nigdy nie grał w skata. Benesz, można powiedzieć, stracił przy skacie życie,

wtedy gdy zbójnik Szydło był u Kapicy i z kumplami zasiadł do partyjki. Jak to potem musiał

wyskakiwać przez zamknięte okno, a oni gonili go jeszcze z pół godziny, bo Benesz

Page 78: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

zadzwonił po policję... dwa dni później. Szydło capnął Benesza na podwórzu, kiedy ten chciał

odwiedzić latrynę, i zabił go kantem dłoni. Potem zaczekał jeszcze dwa, trzy tygodnie, aż

było po żałobie i baba Benesza nie myślała już o mężu, i poszedł do jej mieszkania. Czysto

się ubrał, zapukał i zapytał, czy Benesz jest w domu, podał się za jego przyjaciela, a gdy się

dowiedział o jego śmierci, udawał, że musi usiąść z wrażenia. Zdjął najpierw płaszcz, a potem

jej majtki. Przedtem pożyczył sobie od niej ćwieków i pięknie rozłożył je na stołku. Posadził

babę gołym tyłkiem na ćwiekach i poszedł sobie. Taki już był ten Szydło.

- Za cesarza - mówił Świętek - zarabialiśmy 60 fenigów tygodniowo, ale to był

przynajmniej pieniądz! Sześć fenigów kosztował śledź, pół funta machorki 50 fenigów, a jeśli

miałeś markę w kieszeni w nocy przeszedłeś przez Czerniawkę, mogłeś w Polsce przez mie-

siąc żyć jak baron Rotszyld: feniga za jajko i sznaps ze wszystkich kranów, człowieku!

Muzyka też już nie jest taka piękna jak dawniej. Te wszystkie polki, mazurki i inne tańce, to

był ruch! A teraz co grają? Sziber, jimmy, i te takie, co to żaden pieron tego nie zatańcuje.

Świętek lubił Stanika. Nawet gdy był bez pracy, a czy to takie ważne, czy człowiek

umie czytać i pisać? Najważniejsze żeby utrzymał się przy życiu! - Wiesz, Stanik, był u nas

taki przypadek. Kiedy służyłem przy wojsku, też był taki jeden! Wykształcony z przodku i ze

zadku jak jaki cukiernik, abiturium i matura, egzaminy i tak dalej. Wiesz, co z nim zrobili?

Siedem razy przestrzelili mu brzuch. A inny, niejaki Smaczny z Bludowic, nie umiał się

wyrazić ani po polsku, ani po niemiecku, ale z granatami ręcznymi potrafił wyczyniać różne

rzeczy. Nigdy mu się nic nie stało. Powiem ci coś: Nikt nie wie, co jest dobre, a co nie!

Hübner palił tylko sorty najlepsze z najlepszych, Overstolz w blaszanych pudełkach,

pakowane po dwadzieścia sztuk w pozłótce. Michcia przepadała za pozłótką, z której robiła

sobie małe ptaszki. Świętkowi zaproponował, że będzie mu zbierał niedopałki, a nawet odda

mu puste pudełko. - Nie trzeba, panie Hübner, kurzę bardzo mało - odparł Świętek. Dostałby

jeszcze świerzbu od tej jego tabaki!

Świętkowa kazała sobie zawsze odłożyć jego pudełka. - Nie ma niczego, czego nie

można by zużyć - mówiła. Mogła teraz sortować: osobne pudełko na igły, osobne na szpilki,

knefle od galot też osobno, knefle do koszul... a Michcia ciągle zadawala sobie trud. by

szmatką, śliną i odrobiną popiołu pudełka tak długo polerować, aż błyszczały jak złoto

talmowe. Dwa najładniejsze pudełka odłożyła dla siebie i schowała w swojej szufladzie.

Pewnej środy były chrzciny. Stanik jako ojciec pożyczył od brata porządne ubranie i

przyprowadził od Kapicy niejakiego Boderę za potka. Bodera miał czerwoną od pijaństwa

gębę i czuć go było trucizną na szczury i cygaretami. Jako chrzestną poproszono matkę

Helenki Hajduk, starą Hajduczkę. Stało się to na życzenie Michci. Świętkowa wolałaby za

Page 79: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

potków mieć ludzi z lepszej sfery, ale Stanik nie chciał słuchać żadnych rad, a Hajduczki nie

chciała urazić, bo jedna z jej sióstr była dobrą klientką. Hajduczka miała strzelnicę na

odpuście, ale zawsze marzyła o tym, by przejść na koło szczęścia. To było piękniej, bo czyż

można przewidzieć dokąd te łożyroki skierują flintę, gdy dostaną tego swojego fijoła?

Hajduczka miała u góry i na dole piękne złote zęby, chętnie szczerzyła je w uśmiech i

pomadowała sobie gębę. Używała perfum, które można było dostać za trzydzieści sześć od-

strzelonych pierścieni, i zawsze nosiła jedwabne szale i suknie ze sztucznego jedwabiu. Jej

ulubionymi kolorami były róż i fiolet, nie miała też nic przeciwko modnemu odcieniowi

zieleni. Białe też pasowało do wszystkiego. Helenka nie mogła przyjść osobiście, bo była na

kuracji w Kudowie-Zdroju z pewnym drogerzystą, nazwiskiem Sasch, z Gliwic, lewa ręka

drewniana. Znała go już od dłuższego czasu, jeszcze gdy tam pracowała, ale dopiero od trzech

tygodni obcowała z nim na poważnie. Starych spraw nigdy by nie odgrzewała! To nie

przynosi szczęścia, mówią.

Banikowi, temu z drewnianą ręką, też się raz coś przytrafiło, tylko że on miał protezę

z prawej strony. A stało się to w barburkę podczas przemarszu górników w galowych

uniformach, kiedy wszyscy stali na skraju ulicy i gapili się na pochód. Za Banikiem stał

Weissbrich z ulicy Elżbiety, który za życia gotował smołę przy budowie ulic. Weissbrich

wiedział, że Banik ma jedną rękę drewnianą, i chcąc swojemu dziecku pokazać sztuczkę,

przyłożył od tyłu zapalniczkę do ręki Banika. Dziecku powiedział, że Banik nic nie

zmiarkuje. Banik jednak zmiarkował, bo Weissbrich dobrał się do niewłaściwej ręki, i rąbnął

Weissbricha przy ludziach swoją protezą w pysk. Banik dostał potem dożywocie, a

Weissbrich leży z podwójnym złamaniem czaszki na cmentarzu św. Ducha.

Page 80: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Ptakowi wszystko jedno, gdzie wisi jego klatka.

Chrzciny przypadły więc na środę, a Stanik już od wczesnego rana występował w roli

kolosalnego zwycięzcy. Miał już za sobą kufel tego zwykłego piwska oraz dwa sznapsy w

charakterze strzemiennego i oświadczył, że nie ma już wątpliwości, jak ma się nazywać jego

synek, ale na razie nie powie imienia, bo to niespodzianka. Wszyscy się przewrócą z

wrażenia, najbardziej modne z modnych, czegoś takiego jeszcze nie było. Kupili dziecku

niebieską kapę, którą swoim bekiem wymusiła Michcia, bo Stefcia Friebe, ta od sklepu

warzywnego, też taką miała dla swojego dziecka, batystową i haftowaną.

- Mając taki sklep, mogą srać pieniędzmi - powiedziała Świętkowa. - Ale jeśli tak się

upierasz, dam ci pieniądze, które sobie zaoszczędziłam na płaszcz. Potem zresztą możecie z

tego zrobić ozdobną kapę na łóżeczko dziecinne, bo co się ma, to nie jest stracone. Ale trzeba

przyznać, że Stefciny chłop pięknie śpiewa w kościele. Słychać go przez całą nawę aż na

przedzie.

Podczas ceremonii chrztu proboszcz doszedł wreszcie do tego miejsca, kiedy trzeba

wymienić imię. Wtedy wystąpił Stanik i powiedział: „Adolf!”

Była to robota Pelki. - Jako kolega powiem ci, Stanik, że z tym polakierstwem to już

teraz koniec. Fajerant, szlus, cyk-cak! Nasi chłopcy tworzą rząd i zaraz powieje inny wiatr,

Stanik. Syn twój musi mieć imię naszego führera, wtedy wszystkie drzwi staną przed nim

otworem, mój kochany! Zwycięstwo, zwycięstwo na całej linii! Koniec z mizernym życiem.

W zeszłym tygodniu tak skopałem moimi butami tego Pachulka reakcjonistę, że wszystkie

gwiazdy zobaczył, tak, bracie!

A Stanik postanowił po pijanemu: - A gdy tylko synek będzie miał trzy lata, dostanie

ode mnie na urodziny mały uniform SA. Będzie uszyty na miarę. U mnie w domu wszystko

musi być szyte na miarę, Pelka, to ci powiem, a do tego małe buty z cholewami szewro.

Wszyscy będą się za nami oglądali, pieronie, ty!

Farorz Szewczyk przerwał chrzest i przyjrzał się Stanikowi. - Co, Adolf? A cóż to za

imię?

- Jako ojciec obstaję przy nim! - Stanik nie byłby sobie na taki sprzeciw wobec

zwierzchności pozwolił, gdyby pod długimi nogawicami nie miał używanych butów

esamańskich, o które postarał mu się Pelka. Początkowo chciał do nich wpuścić nogawice, ale

Michcia powiedziała: - Nie rób tego, Stanik! To nie pasuje do chrztu.

No, dobrze, więc włożył je pod galoty. To dodawało mu pewności i oparcia, bo tysiące

towarzyszy broni stało duchowo za nim. Stał w generalskiej pozie przed farorzem.

Page 81: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Obstaję!

Pelka mu to podpowiedział.

- A kiedy, proszę pana - rzekł proboszcz - dziecko będzie miało imieniny? Pomyślał

pan o tym?

- Dokładnie to sobie przemyślałem - odparł Stanik i znowu zaleciało od niego tym

pospolitym piwskiem, bo mu się odbiło, a Michcia dusiła się ze wstydu.

Zirytowany proboszcz Szewczyk kontynuował ceremonię, pytając o drugie imię, ale tu

już Stanik wyłączył się. Teraz przyszła kolej na Michcię, która zrobiła się purpurowa. Było jej

ciągle gorąco. Serce skakało jak zwariowane. - Detlev - szepnęła.

Świętkowa na pół godziny odeszła z targu. Targ w środę nie był żadnym interesem, bo

wypłata była dopiero w piątek. W środę ludzie byli goli i wstrzymywali się od zakupów. Ale

targ jest targiem. Jeśli się już ma to stoisko, to trzeba tam być. W środę obsługiwała stoisko ze

swoją kuzynką Agnieszką Ciupką, dzieląc utarg na pół.

Po chrzcie Stanik posłał Michcię z dzieckiem do domu, a sam poszedł z Bodorą do

Kapicy oblać uroczystość.

- Idźcie do piekarza Mańki i zapytajcie, czy ma kołacze; zostawcie mi trochę, jak

przyjdę! - powiedziała Świętkowa.

Ciotka Hajduczka, matka Helenki Hajduk, niosła dziecko. - Zostaw - powiedziała - ja

poniosę. Możesz się czego nabawić po połogu, to nie są, dzioucha, przelewki! Lucka Smółka

umarła od tego. Podźwignęła się węglem. Zaś Anni Kuczera po porodzie wsiadła na rower

bez majtek i natychmiast nabawiła się czegoś. Masz pojęcie, jak to od dołu ciągnie!

W domu Hajduczka wypakowała z teczki wielki flakon perfum. - Przyniosłam ci mały

podarunek - rzekła. Prezent był pochodzenia odpustowego: za trzy wygrane na kole szczęścia

otrzymywało się taki flakon. Było ich w sumie trzy rodzaje: za jedną, za dwie i za trzy

wygrane.

- Jeśli pójdziesz na zabawę, dzioucha, spryskaj sobie trochę spodzik - rzekła ciotka

Hajduczka. - Chłopy za tym szaleją. Również gdy Stanik się do ciebie zbliży, siknij trochę na

majtki i pod pachę, to pachnie na kilometr! Możesz to mieć i w kościele, bo to nie pachnie

zbyt nachalnie. A tu masz pudełko pralinek od Helenki l Gdy przyjdą do ciebie goście albo

trzeba będzie coś naprędce zorganizować, przyda ci się w domu, żebyś miała czym

poczęstować. Ale możesz też i sama kilka zjeść, przeżyłaś ciężkie chwile i musisz nabrać sił.

Szkoda, że Helenka nie mogła przyjść! Dzioucha ma niebywałe powodzenie u chłopów.

Teraz wyjechała znowu z niejakim Saschem na kurację do Kudowy, pięknie tam musi być!

Życzę ci podobnej okazji, moje dziecko! Zasłużyłaś sobie na to.

Page 82: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Pralinki były szare i Michcia dostała od nich biegunki.

O jedenastej ciotka Hajduczka poszła do domu gotować. Żymloki z kapustą i

kartoflami. Mężczyźni byli w robocie, mama na targu, Hejdla szydełkowała u Ogórka, a

Michcia poszła do izdebki wypłakać swoją samotność. Adolf Detlev! Dziecko miało

przynajmniej piękne imię!

Słońce przebiło się przez chmury, oświetlając jej łzy. Imię to przyniesie dziecku

szczęście. Jeśli matka ma olej w głowie, to coś znaczy. Gdyby tylko Stanik więcej jej słuchał!

Helenka Hajduk miała raz jednego, który jakieś wielkie interesy robił w dziedzinie margaryny

i dorobił się majątku. Nieraz z tym istnym rozmawiała i on zdradził jej osobiście tę tajemnicę.

- Widzi pani, panno Świętek, to jest tak: ludzie potrzebują coś do smarowania chleba. Co

kupują? Masło? Nie. Słoninę? Też za droga. Kupują margarynę, moja droga. Widzi pani, co

znaczy głowa?

Miał łysinę i furgonetkę, a Helenka Hajduk nie mogła się oderwać od niego, bo gdy ją

kładł w poprzek podwójnego siedzenia (a odkryli puściusieńkie miejsce w lasku Gwidona),

zapuszczał motor, i wszystko zaczynało się trząść, kiwać, chwiać, wibrować - gdzie można

zaznać podobnych rozkoszy?

Dziecko lało w pieluchy, gdy Michcia zasypiała, i budziło ją rykiem. Dostało pierwsze

w życiu lanie, tak długo, dopóki nie przestało ryczeć z braku powietrza. - A widzisz, ty

huncfocie, jaki jesteś pojętny - mówiła. - Moczenia musisz się od małego oduczyć.

O trzeciej Świętkowa wróciła z targu, zmarznięta, z pustym żołądkiem. - Gdyby dzieci

wiedziały, ile rodzice muszą się naharować, aby bachory miały co do gęby włożyć!

Zostawiliście mi kąsek kołacza?

Zdjęła filcowe buty i rozwiesiła nad piecem mokre onuce, które zaczęły śmierdzieć.

Przywołała przez okno Hejdlę do domu.

- Mamo, sprzątnijcie te szmaty - powiedziała Hejdla. - Muszę Jankowskiemu

nawarzyć kartofli. Zrobię mu dzisiaj jajka sadzone, to mu będzie smakowało. Jajka sadzone

są zawsze zdrowe.

O szóstej przyszła Tekla, a z nią Hübner. - Nie przeszkadzajcie sobie - powiedział -

jedzcie dalej. Ja przez ten czas siądę sobie z dziewczyną w izbie.

Hübner był delikatnym człowiekiem i zawsze pełen względów dla innych, nigdy

natrętny.

Z okazji chrzcin mama postawiła chłopom z własnej kabzy po dwie butelki piwa, żeby

mogli poczuć się bardziej uroczyście.

- Chrzest jest raz w życiu - powiedziała Świętkowa. - Przynieś od Jäschkego piwa

Page 83: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tyskiego! Niech zapisze na kredyt!

Kiedy Hübner sobie trochę podpił, zdarzyło mu się po raz pierwszy, odkąd bywał u

Świętków, że się zapomniał i wysmarkał w obrus, Świętkowa wybaczyła mu natychmiast i

wykorzystała jego słabość, by umocnić z nim stosunki. - Nie szkodzi, panie Hübner, a raczej,

mogę chyba mówić: ty, co? Jako zięciowi, no nie? Jesteśmy przecież rodziną. To jest i tak

cerata, i wszystko pięknie zejdzie. Możecie się tu czuć jak w domu. Tekla, usiądź porządnie,

co sobie pan Detlev pomyśli o nas!

Po Staniku nie było śladu. Świętkowa nie mogła tego znieść. Są tacy ludzie, co nic nie

robią, ino chleją, chleją i cuchną. Bodora to też był taki towarzysz partyjny, co to po wyjściu

lał jeszcze na schodach w sieni. Nie ma w tym nic eleganckiego. Ale z drugiej strony

Świętkowa nie przejmowała się tym zanadto, bo czyszczenie sieni wypadało tym razem na

Kowolkę, a na szczęście nikt nie widział, że Bodora wyszedł od Świętków.

Stanik cały dzień świętował z Bodora u Kapicy, a o ósmej poszedł do domu. Musiał

poczekać, aż Bodora się odleje. Wiedział, że Bodora by go nie puścił, bo pili na rachunek

Stanika. Ale Stanik obiecał swojemu ojcu, staremu Cholonkowi, że przyjdzie o ósmej

świętować z nim chrzciny. Ojciec siedział na ławie pod piecem kuchennym, porządnie

rozgrzanym, żeby im się dobrze osprowiało.

- Przyjdę później do łóżka - powiedział do matki Cholonek - bo przyjdzie tu jeszcze

Stanik. Urządzimy sobie tu we dwóch małe chrzciny. Musimy wiele rzeczy omówić. W

cztery oczy, Stanik i ja!

Stanik kupił na borg wieniec krakowskiej kiełbasy i przyniósł ponadto cztery butelki

piwa marki Schultheiss oraz kwaretkę gorzałki.

- Chrzciny to piękna uroczystość - powiedział stary Cholonek. - Gdy ty się urodziłeś,

nie było mnie w domu. Matka powiada, że chciała akurat pójść do chlewika po węgiel, a ty na

schodach przyszedłeś na świat. Stara Konieczna była przy tym. Ja byłem ciągle w robocie.

Tylko kiedy Józek się urodził, to była niedziela. Zostałem specjalnie w domu, nie poszedłem

do kościoła. Ale potem była wojna i Józek jeszcze nie wrócił. Nie wiesz czego o Józku,

Staniczek? Czy jeszcze żyje? Znałeś go przecież? To był najstarszy z was. Musiałeś go tu w

kuchni widywać, jak byłeś mały!

Stary Cholonek nie umiał czytać, a nie przekazano mu wiadomości, że Józek poległ.

Stanik wiedział tylko, że Józef spał zawsze na miechu koło stołu, wstawał z ojcem o wpół do

czwartej i szedł na kopalnię. Gdy wybuchła wojna, zameldował się na ochotnika. Miał wtedy

szesnaście lat.

- Gdyby kiedyś przyszedł, powiedz mu, żeby tu zaczekał, zaraz wrócę, bo jestem

Page 84: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

jeszcze w robocie. Zapytaj go, czy ma jeszcze tę tabakierkę, którą mu dałem na drogę. Na

wojnę.

Od 1915 roku Józef nie żył.

Stanik musiał ojcu podtrzymywać rękę, gdy chciał z szolki napić się gorzałki, bo mu

ręka drżała i stary się oblewał.

- Tu, Staniczek, jak twój synek podrośnie, dasz mu mój zegarek i powiesz, że to od

starzyka. Niech go zawsze ma przy sobie. Oszczędzałem go, nosiłem zawsze w futerale,

dobrze chodzi. Jak mu na imię?

- Adolf - odparł Stanik - żeby mu się później dobrze powodziło.

- Adolf? - spytał ojciec - tego dawniej nie było. Czy to jest piękne imię?

- Piękne nie jest - przyznał Stanik - ale nowy wódz tak się nazywa. Pelka powiada, że

kto ma takie imię, ten nie będzie musiał później pracować. Nasz Wilym też ma imię po

cesarzu.

Ojciec położył Stanikowi rękę na ramieniu, a było to pierwszy raz, odkąd byli razem.

Kiwnął głową, zgarbił się i zmęczony poszedł spać. O czwartej musiał wstać, szychta na

dzień. Kto daruje zegarek, daruje samego siebie. Poświęciłby też swoje życie bez zasta-

nowienia.

Zegarki takie były niklowane. Nosiło się je w blaszanych pudełkach z celuloidowym

okienkiem, wewnątrz wyłożone zamszem, by się nie zarysowały. Ojciec daje zegarek

swojemu najlepszemu synowi. Daje się też zegarek przyjacielowi wyruszającemu na wojnę,

by mu uratował życie, gdyby go kula dosięgnąć miała: aby utkwiła w zegarku.

Kto pozbył się zegarka, temu jest wszystko jedno. Zegarek ma się tylko raz w życiu.

Zegarek przybliża człowieka do grobu, milimetr po milimetrze. A kto swój zegarek

przegrał, ten jest sam. Czyj zegarek natomiast chodzi dobrze co do sekundy, u tego jest

wszystko w porządku.

Świętek przepił swój zegarek. Od tego wypadku żył już tylko dniem dzisiejszym. Co

miało nastąpić jutro, było mu obojętne. - Kto za ciężkie pieniądze kupuje sobie zegarek -

mówił Świętek - ten się zgrywa, bo po cóż komu złoty zegarek? Tacy ludzie są do niczego.

Ojciec Niemca, na przykład, przed rewolucją służył w Rosji i pozostawił Niemcowi

zegarek z trzema złotymi wiekami. Na drugim wieku było wygrawerowane, że stary Niemiec

uratował życie carowi. Gdyby sprzedał ten zegarek, mógłby sobie kupić konia wraz z wozem

i usamodzielnić się, ale nigdy by tego nie zrobił. Do takiego zegarka można się przywiązać!

Hübner miał zegarek z talmowego złota. - Złoto talmowe jest jak prawdziwe złoto -

mówiła Świętkowa. - Pokaż no, Detlev! Piękny! I ma swoją wartość!

Page 85: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Dawniej Michcia chciała mieć jakiś złoty klejnot. - Najlepiej ze znakiem 585 -

pouczyła ją Helenka Hajduk - a na drugim miejscu dopiero numer 333. - Ale teraz Michcia

marzyła o złocie talmowym. - Złoto talmowe jest takie piękne, mamo! Takie, jakie ma Detlev.

Chciałabym mieć taki łańcuszek.

Przez następne trzy tygodnie w domu numer 3 przy ulicy Oślowskiego było

niespokojnie. Pelka wygłaszał wielkie mowy, latał ze swastyką na rękawie, a na głowie miał

czapkę SA z opuszczonym paskiem. Gdy tak stał, nikt nie miał odwagi mówić po polsku.

Pelka powiedział: - Jeszcze trzy miesiące, a będziemy u władzy. A wtedy koniec z wami,

pieronami. Szlus! Dacie gardło i inne rzeczy. Tu, pierońskie chachary, powąchajcie!

Nosił teraz gumową pałkę otwarcie pod szaketem.

Na ulicy Gneisenaua niemal na śmierć zatłukli niejakiego Przybyłe. Było już ciemno,

ale jego siostra przez okno widziała, jak rzucili się na niego. Przynajmniej dziesięciu na

jednego. Róźla jej było, dopadła wiadro pełne węgla, zeszła na dół, rozhuśtała je jak koło i

puściła trafiając jednego z nich w głowę. Leżał potem w swojej krwi, a z jego esamańskiej

czapki nie zostało prawie nic. Ale potem mieli wiele kłopotów z tego powodu, a Przybyła

wraz z rodziną pewnego dnia znikł. W nocy opuścił mieszkanie, zamknął je, ale w środku

wszystko zostawił. Podobno wyemigrował do Rosji.

Stanik pracował teraz cztery dni w tygodniu u Waleski, rozwożąc węgiel. Wieczorem

chodził wraz z Pelką do partii. Pelka postarał mu się jeszcze o używane bryczesy. U góry były

za duże, ale poza tym jak nowe i niezbyt drogie, ponieważ poprzedni właściciel, niejaki

Matuszek, z powodu napadu rabunkowego dostał trzy lata więzienia. Trochę tylko cuchnęły

uryną i nie można było się tego smrodu pozbyć.

Jankowski nadal regularnie chodził do roboty. Jak zegarek: wstawał o czwartej, jeśli

szedł na dzień, to wychodził o czwartej czterdzieści pięć, wracał wieczorem, dostawał

tłuczonych kartofli w sosie musztardowym i ugotowane jajko lub kartofle z kapustą i szpyrką,

a raz w tygodniu smażone kartofle i zupę z chleba. Sypiał na leżance z Hejdlą, wychodził i

znowu wracał i reperował wieczorem to, co Świętkowa mu wskazała, kładł się znowu spać, a

w niedzielę szedł do kościoła na poranną mszę, żeby nie narazić się Świętkowej. Ze

Świętkiem było dokładnie tak samo: wstawał o czwartej, wyruszał o szóstej, w pracy kurzył

bez przerwy machorkę, wracał wieczorem, dostawał tłuczonych kartofli z gotowanym jajkiem

i to, co zostało z targu, kurzył fajkę, dopóki nie położył się spać, wycinał fidybusy, zapalał,

ciął tabakę, kładł się spać, wstawał, czytał w piątek dodatek satyryczny i coś z „Przyjaciela

Domu”. Teraz w zimie nie mógł co niedziela chodzić do ogródka i zabierać ze sobą piwa.

Zostawał więc w kuchni i grzał się przy piecu.

Page 86: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

W tym czasie złapali raz Hübnera w kawiarni dancingowej Kochmanna. Zrobił w

ścianie klozetu dziurę, do damskiej toalety. Gdyby nie wsadził tam palca, nie byliby go

złapali. Ale gdy siedząca po drugiej stronie siostra Piterka zobaczyła wychodzący palec,

capnęła go, przytrzymała i zaczęła wzywać pomocy. Mówią. że to wcale nie był palec.

Świętkowa powiedziała: - Dzioucho, tylko nie słuchaj tego, co mówią ludzie! Kobieta

powinna trzymać stronę swojego chłopa, a ja nie dam na naszego Dętka nic złego powiedzieć!

A rodzinie Piterków przestanę się kłaniać na ulicy. Wy też to zróbcie!

A Tekla latała cały dzień, kiedy to się wydało, z zaciśniętymi zębami jak matka, gdy

była poirytowana, i wrzeszczała: - Ja mu pokażę, już ja mu ten pysk wypoleruję, skrzynię z

chlebem rozwalę mu na głowie!

Złapali go już raz w toalecie damskiej w szynku Siedlaczka. Wtedy Siedlaczek dał mu

osobiście w pysk, tak że musiał wypluć kilka zębów. Na szczęście trzonowych, tak że ubytku

nie było zbyt widać. Zamieszana w to była również Nilla Hajda, bo też była tam wtedy w

klozecie. Ojciec podniósł jej wtedy spódnicę i okazało się, że nie miała majtek.

- Dziouchy są dzisiaj takie zepsute - powiedziała Świętkowa, gdy jej ktoś o tym

doniósł - że trzeba się za nie wstydzić. Wiecie, gdyby się coś takiego przytrafiło moim cerom,

to zatłukłabym je własnoręcznie!

Gdy zjawił się potem Hübner i Tekla wyjechała z tym, Detek powiedział tylko: - Nie

będziecie przecież wierzyć w takie rzeczy, teściowie roztomili! Męskie klo jest tam- wielkie i

szerokie, po cóż miałbym jeszcze pchać się na damską stronę, no nie? A więc?

Tekla nie chciała jednak zaprzestać swojego jazgotu, dopóki ją Świętkowa nie

trzepnęła w pysk, tak że się opamiętała. Zaciągnęła ją do tylnej izby, zamknęła drzwi i

syknęła przez zaciśnięte zęby: - Ty czarcie jeden, tak długo będziesz nas irytować, aż karlus

się wycofa z zaręczyn, wtedy będziesz miała gówno na patyku, a nie kawalera, to ci powiem!

Jeśli Hübner czasem w niedzielę przychodził z wizytą, Świętkowa odkładała jakiś

smaczny kąsek dla niego. Rosół z makaronem, albo gdy na targu nie udało jej się sprzedać

jakiejś kury i musieli ją zjeść sami, zostawiała mu pierś. Pierś jest najlepsza!

- No dzioucha, ruszże się! Zatroszcz się trochę o swojego chłopa! Takiemu chłopu

trzeba matkować jak własnemu dziecku i dogadzać mu we wszystkim. No, jazda, nie

słyszałaś? Weź łyżkę i wyjmij mu muchę z talerza! Te dzisiejsze dziewy nigdy się tego nie

nauczą, dawniej to było całkiem inaczej. Nie tymi rudnymi palczyskami, ty świntuchu!

Hübner już sam w sobie był zupełnie innym człowiekiem niż Stanik. Obskakiwał

dziewczyną i miał fijoła na jej punkcie. Tekla tu, Tekla tam, obsługiwał ją z przodu, z tyłu jak

jaką hrabinę, nie odstępował ani na krok, żeby jej się, broń Boże, co nie stało. Jeśli było choć

Page 87: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

trochę ciemno na dworze, a ona musiała pójść do klo na podwórzu, natychmiast wciągał

trzewiki i szedł za nią. Kiedyś przyszła Przybyloczka ze środkowego piętra i powiedziała: -

Słuchajcie no, tam na dole w klozecie podwórzowym jest wasz zięć z waszą najmłodszą.

Dokazują, aż się buda trzęsie, figlują, a on ciągle gada o jakiejś koteczce. Słuchajcie, jeśli to

chodzi o naszą kotkę, której już od godziny nie ma, jeśli ją zabrali ze sobą, to mnie

popamięta! Powiedzcie mu to! Dobranoc!

Niejeden już się zastanawiał nad tym, czemu akurat tu w Porębie chwytanie ptaków

jest tak rozpowszechnionym, ulubionym zajęciem. Nie było bez mała rodziny, która by przed

oknem nie powiesiła sobie chociaż jednego szczygła lub czyża. W lecie było tu tak piękne

śpiewanie, że serce rosło. Przy tym sprawa była całkiem prosta. A dlaczego? Bo wszyscy

ludzie byli tu muzykalni, a nie mogli sobie kupić radia czy gramofonu. Zabawa taneczna była

raz w tygodniu i kosztowała trochę forsy. Ptak nie kosztował nic, jeno trochę karmy.

Najpiękniej śpiewają szczygły. Ale na ten temat każdy jest innego zdania. Wielu uważa, że

najlepsze są makolągwy. Samiczki w ogóle nie śpiewają, tak że samiczkę można sobie co

najwyżej jako ozdobę powiesić w izbie. Kiedy ptaszek wesoło skacze sobie w klatce, to też

jest piękna rzecz. W takim jednak przypadku lepiej mieć gila, który też niewiele śpiewa, ale

za to jest ładniejszy. Jeśli komuś na śpiewie tak bardzo nie zależy, to i zięba może być. Bywa

też i tak, że starzy samotni ludzie - może ich dzieci nie przeżyły lub opuściły - że starzy

ludzie, tam na zadku w podwórzu, gdzie sami mieszkają w izbie, trzymają sobie takiego

upierzonego przyjaciela, bo wtedy nie czują się już tacy samotni. A w tym przypadku znowu

jest lepiej, jeśli mają dobrego śpiewaka. Skacze sobie wkoło, jest wesoły, śpiewa, odgania

troski i można sobie z nim pogawędzić na różne tematy.

Makolągwy też można polecić, nieźle śpiewają. Ale jak już powiedziano: żadnych

samiczek! Nawet wtedy, jeśli ktoś sobie ubrda, że może założyć hodowlę wsadzając do klatki

samca i samiczkę, to się grubo myli. Bo z ptakami to jest trochę inaczej niż z ludźmi. Kiedy je

wsadzisz do klatki, złożą być może jajka, ale ich nie wysiedzą. Trzeba też uważać, jeśli się

samemu ptaka nie złapie, lecz kupi u handlarza - człowiek nie umie, powiedzmy, zrobić sobie

klapiczki - bo niejeden ptasznik to łajdak. Wmówią ci za tę samą cenę samiczkę, a jeśli nie

śpiewa, powiadają, że to wina otoczenia. A to gówno prawda! Ptakowi w klatce jest obojętne,

gdzie wisi klatka. Co innego na wolności, bo tam ptak podobnie jak każde inne zwierzę ma

swoje ulubione miejsca, gdzie sobie chętnie łata i ma swoje wygody. Dobrze jest wiedzieć,

jak się robi sidła na ptaki i jakie gatunki ptaków istnieją, bo jakże często człowiek pogrąża się

w samotności i jest mu potrzebny taki mały, wesoły przyjaciel.

Istnieją łowcy ptaków i stawiacze sideł, ci ostatni są wyrafinowani i przemyślni,

Page 88: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

potrafią sidła tak zastawić, że mogą wybierać ptaki, które chcą schwytać. Szczegóły tej

wyrafinowanej techniki można omówić później. Albo lepiej od razu to opisać, bo jakże szyb-

ko się wszystko zapomina! A więc po pierwsze i z góry wiedzą tacy łowcy, gdzie

odpowiednie gatunki ptaków najchętniej przebywają. Szczygły znajdziesz tam, gdzie rosną

osty, makolągwy znowu gdzie indziej i tak dalej. Po drugie wiedzą, co odpowiednie ptaki naj-

chętniej jedzą i przygotowują sobie już w domu odpowiednią karmę. Po trzecie potrafią

gwizdać jak ptaki i w ten sposób je wabić. Po czwarte mają nerwy jak postronki i nie są tacy

nerwowi jak normalni ludzie, co to mają zaledwie trzy ptaki pod siecią, tracą nerwy, bo

myślą, że trzy ptaki to lepsze niż żaden ptak i ciągną za sznurek. - Nie, ci wyrafinowani łowcy

czekają, aż pod siecią znajdzie się dziesięć, piętnaście śpiewaków i wtedy dopiero pociągają

za sznurek. Byli różni inwalidzi, co tylko przy pomocy łowienia ptaków mogli utrzymać się

na powierzchni, bo sprzedawali je później dalej. Niejaki Galoński wyspecjalizował się tutaj

wyłącznie w bezpośrednim handlu ptakami. Zaczął od małego, najpierw jako pośrednik

między ptasznikami a klientami. Potem pozbijał sobie w domu cały szereg klatek i

sprzedawał na wynos. Pewnego dnia mógł sobie kupić sklep i wydostać się z biedy. Później

stał się eleganckim człowiekiem i wprowadził do trzypokojowego mieszkania. Sprowadził

ryby do sklepu i ustawił piękne akwaria. Sprowadził pierwsze kanarki. Ale interes to był

żaden, bo podczas transportu ginęło ich wiele. Ale co zrobisz? Jako handlarz ptakami musisz

mieć jakiś wybór. Kiedyś otrzymał od kogoś żmiję w komis. O żmijach nie miał zielonego

pojęcia, ale już taki był i chcąc sobie zażartować, włożył żmiję żonie do pianina. Kiedy za-

częła grać, żmija musiała się zirytować, wylazła i ugryzła ją. Galoński długo opłakiwał swoją

ślubną i gdyby potem nie znalazł Jadwigi Oślach do żeniaczki, musiałby jeszcze do dziś sam

czyścić swoje klatki i szorować sklep, a ptaszki strasznie paskudzą! Ale małpa to już była

prawdziwą sensacją. Miał maleńką małpkę, do której był tak przywiązany, że wolałby z żony

zrezygnować niż małpę sprzedać. Urządził się w ten sposób, że siedmiu, ośmiu łowców

pracowało wyłącznie dla niego i raz w tygodniu dostarczało mu czterdzieści, pięćdziesiąt

śpiewaków. Gwarantowany zbyt - za to trochę niższa cena! Ale wyrafinowany był jak Żyd!

Zdmuchnął ptakowi pióra pod ogonem na bok i mówił: „Nie biorę go, bo to samiczka.

Możecie go sobie zatknąć za kapelusz!” Albo oglądał ptaka i mówił: „Ma nosaciznę.

Zdechlaki możecie sobie zostawić”. Wiedział przy tym z góry, że łowcy pozostałych ptaków

nie zabiorą. Co mieliby z nimi robić? W ten sposób przy każdej transakcji zyskiwał dodat-

kowo trzy, cztery dobre śpiewaki. Z łatwością można sobie kupić małpę, robiąc takie interesy.

Ptasznictwo jest przy tym prawdziwą sztuką i wymaga wiele pracy. Prosta klapiczka

jest i pozostanie najlepszym sidłem, które w ciągu tysiącleci się sprawdziło. Nie potrzeba do

Page 89: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tego wiele: czterokątną drewnianą ramę. Wielkość może każdy sam ustalić według własnego

uznania. Do tego cienka siatka, lekki patyk na podpórkę, tak żeby z ledwością mógł utrzymać

ramę. Parę metrów szpagatu, zależnie od odległości, w jakiej chce się uplasować za krzakami.

A potem już tylko mocne nerwy! Dzierlatki najlepiej od razu wypuścić. Nie można ich

utrzymać przy życiu i szkoda ich. Kosy też się źle chowają w niewoli. Poza tym bardzo dużo

żrą, śmiecą - ale, trzeba przyznać, pięknie śpiewają. Z kosami trzeba postępować według

własnego uznania. Nic tu nie można nikomu doradzić. A słowików nie złapiesz nigdy,

możesz nawet nie próbować. Był tu kiedyś pewien Włoch. Wojna go tu przyniosła. Zadał się

z jedną kobietą, a ta już go nie puściła, bo urodziła dziecko. Złapali go wtedy, zamknęli w

izbie i karmili, dopóki się nie przyzwyczaił. Przez ten czas ukręcili jeszcze troje dzieci i

wtedy już został na amen. Ten Włoch to był kolosalny mechanik precyzyjny! Potrafił

dosłownie wszystko: brusie noże, grać na organkach, na harmonijce, w skata, przy tym

zawsze wygrywał i nikt nie chciał z nim więcej grać. Włoch umiał też chwytać słowiki.

Potem jednak biednym zwierzętom wydłubywał oczy, żeby myślały, iż jest noc i zaczęły

śpiewać. Ale chłop ten już nie żyje, bo Jędrak, który miał w okolicy najlepszą hodowlę gołębi

i nie pozwalał wyrządzać krzywdy gołębiom i ptakom, rozzłościł się na tego chachara i zmaj-

strował coś pięknego z dynamitu i ze spłonki. Całość wmontował pod podeszwą jedynego

buta, który mu z pary pozostał, i poszedł do Włocha. „Ty, spaghetti, wbij mi gwóźdź w to

miejsce, gdzie zrobiłem krzyżyk. Nie mogę tego sam zrobić, bo nie mam trójnoga. Kapisko?

Tr-ój-no-ga nie mam! Przyjdę jutro”.

Włoch wbił gwóźdź i wyleciał w powietrze, na zawsze. Dobrą niewątpliwie rzeczą

było, że mieszkał na górze, tak że nikt nad nim nie doznał krzywdy. Musieli tylko wstawić

kawałek nowego dachu.

Nie potrzeba wcale budować skomplikowanych włoskich sideł, zwyczajna klapiczka

jest i pozostanie najlepszą pułapką. Dynamit przynosili mężczyźni z kopalni. Dobrze mieć

trochę tego w domu. Nie miało to nic wspólnego z ptasznictwem, jakby ktoś mógł pomyśleć,

bo dynamitem, na przykład, łowi się też ryby. Ale w razie potrzeby zawsze się przydaje. Bo,

przyjąwszy, ktoś ma przed sobą dobry staw, gdzie od karpi po prostu się roi, a ten istny nie

ma za dużo czasu, bo właściciel mógłby nadejść, a może dlatego, że jest akurat czas ochrony

albo gość ma zbyt krótki urlop. Najlepiej w takim przypadku mieć trochę dynamitu przy

sobie. I nie robić wiele fizymatentów, ino wszystko wyjąć! I za przykładem dzieci: karbidu

nasypać do butelki po piwie, odlać się do niej, zakorkować i wrzucić do wody. Tylko

dynamit! Dynamit trzeba w domu dobrze schować, żeby się dzieci do niego nie dobrały.

Najlepiej pod bielizną albo jeszcze lepiej w zamkniętej szufladzie.

Page 90: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Powstał problem, jak dziecko wołać. - Jak mam go nazywać - powiedziała Świętkowa

- kiedy już wybraliście mu takie imię? Będę do niego mówiła: Dollele. Stanik mówił, że jak

to dziecko się nazywa?

- Adolf - odpowiedziała Michcia. - Ale ja tego nie chciałam. - Wołać dziecko drugim

imieniem nie przynosi szczęścia. Ona Michcia, mówi do niego, Tetete, Hejdla mówi Dollolo,

Tekla Cziczi, a Jankowski wstrzymał się od głosu. Pelka był zaangażowany w tę sprawę, bo

przecież on wybrał to imię, więc mówił chętnie i głośno „Adolf”, choć normalnie nie

interesował się dziećmi. - Stanik, jak sprawuje się Adolf? Z tego synka coś wyrośnie, powiem

ci! Piękne mu wybrałeś imię.

Świętek nie nazywał synka po imieniu, tylko mówił do niego „chopek”, co oznacza

małego chłopa.

Stanik bywał mało w domu, bo w dzień furmanił, a wieczory spędzał w partii. Jemu

też to imię nie bardzo się podobało, bo nie umiał go wymówić, i teraz przyznawał się do tego,

że przed chrztem sobie trochę wypił. Pelka postawił mu wtedy trzy kolejki. Pewnikiem po to,

by się nie rozmyślił. Stanik mówił: - A co robi nasz Adolek? Dawajcie mu dużo marchwi, bo

to jest dobre na zęby.

Zegarek, otrzymany od starego Cholonka, Stanik dał Michci na przechowanie. -

Niklowany zegarek? - powiedziała Michcia. - Nasze dziecko nie potrzebuje niklowanego

zegarka. Taki stary!

- Ależ ty głupio gadasz - powiedział Stanik. - Przecież to jest tylko pamiątka, abym

mógł czasem do dziecka powiedzieć: To jest zegarek od twojego dziadka Cholonka. Pamiątka

nie musi być ze złota. Schowaj go na razie, a później się zobaczy!

I Michcia zamknęła go w komodzie, ale nie w osobistej szufladzie, lecz pod bielizną

pościelową.

Krótko przed Wielkanocą nastąpiły znowu Świętkowe dni picia. Ale przypadek chciał,

że Świętkowa capnęła go z wypłatą i zabrała mu kopertę z pieniędzmi. - Ty pieronie jeden,

masz tu trzy marki na butelkę i koniec, tylko dlatego, że jest Wielkanoc!

Człowiek jest jak zwierzę. Jeśli wielkie pragnienie zostanie tylko troszeczkę ugaszone,

nie przechodzi, lecz rośnie tak, że można zwariować, a Świętek nie wiedział, co robi, i przepił

zegarek. Michcia powiedziała: - Nie szkodzi, ojciec, to był zegarek od Cholonków, a od nich

moje dziecko nie musi niczego przyjmować.

Stanik lubił starego Świętka i powiedział: - Kupię później synkowi kilka złotych

zegarków, poszło to poszło!

Przez kilka tygodni Świętek był przygnębiony i próbował w różny sposób wycyganić

Page 91: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

ten zegarek od Siedlaczka, ale ten puścił go już dalej, do jednego Żyda. W tamtych latach

Stanik często jeszcze wracał do sprawy zegarka.

Jest tyle rzeczy do powiedzenia na tym świecie, a człowiek niesłychanie się rozprasza,

gdy tylko zacznie z kimś osprowiać, tak że wkrótce już nie wie, gdzie początek, a gdzie

koniec. Ale dajmy na to, że stara chce, by w ogródku wykopał dół, na przykład na kompost.

Bo chce zbierać końskie gówno, które ma być dobre na wiśnie, a także na warzywa, i

opowiada ci te wszystkie brednie, kiedy ty pragniesz jedynie spokoju. Przychodzisz z roboty i

chcesz wstawić sobie nogi do miski z ciepłą wodą, a ta działa ci na nerwy takimi sprawami. I

wtedy przydaje się dynamit.

Zamiast najpierw czyścić łopatę, długo ją ostrzyć, a potem zacząć kopać, by pozbyć

się takiej ilości ziemi i tego wszystkiego, wystarczy małą dziurkę wygrzebać w ziemi,

wsadzić do niej trochę dynamitu i po ptokach! Potem możesz spokojnie zająć się swoimi

sprawami, wyczyścić gołębnik, z tyłu podwórza pogadać sobie z ludźmi, zapalić fajeczkę i

zeszyć sobie teczkę.

Niektórzy ludzie na świecie żyją przed siebie jak zwierzęta i nic nie wiedzą o tym, co

jest, a co nie. Jeśli im się coś zdarzy, nie potrafią sobie pomóc i przychodzą z tym do ciebie:

„Panie Nawrat, muszę to a to zrobić, a nie wiem, jak to się robi. Nie moglibyście mi pomóc?”

O, nie! Trzeba zawsze z kimś trzymać, kto ma dostęp do magazynu i raz w tygodniu

przyniesie ci w teczce trochę dynamitu.

Kiedyś zdarzyła się i taka rzecz! Niejaki Dziuba, który pracował na kopalni

„Delbrück”, przyszedł w środę z roboty, mając w teczce trochę dynamitu i lont. Chciał

wysadzić chlewik, bo blaszane pokrycie zeżarła rdza, a drzewo zaczęło gnić. Filary też już

były niewiele warte. Chciał więc sprzątnąć ruderę i nowy chlewik postawić, a filary u dołu

wyterować, żeby się historia nie powtórzyła znowu. Po drodze zboczył na chwilę do Kapicy,

by przepłukać gardło, bo już go bardzo w nim drapało. I jak to zwykle bywa, przy szynkwasie

stał Zdrusz z ulicy Hałd, który dawno Dziuby nie widział i postawił mu jednego. Wtem przy-

chodzi Sikora, wychyla jednego i powiada: - No, kamraty, niedługo Wielkanoc, stawiam

kolejkę. Kapica, pieronie, obsłuż nas, ja dziś płacę!

Dziuba nie chciał być gorszy, też postawił kolejkę. Potem Zdrusz nie chciał być

dłużny Sikorze, bo miał już z nim parę razy ostudę, więc też postawił kolejkę.

Sikora zrewanżował się jeszcze jedną kolejką, aż Dziuba (Nazwisko się zgadza, choć

był w Porębie jeszcze jeden Dziuba. Ale ten nie miał nic a nic wspólnego z opisanym tu

wydarzeniem!) wpadł w odpowiedni nastrój. Nabrał chęci do figlów, bo wesoły z niego był

człowiek. - Dejcie pozór, bo ja teraz coś zrobię - powiedział. - Wejdę w trzewikach na stół.

Page 92: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Trzeba tylko pilnować, żeby Kapica był w tym czasie w kuchni, bo on ma jakiś dziwny

stosunek do swoich mebli. Potem przyjdzie Zdrusz, weźmie ten lont i zapali pod stołem moją

teczkę z dynamitem. Ja się nic nie boję! Będę stał na górze tak długo, dopóki nie huknie.

Zakład! O butelkę tyskiego?

Założyli się i dorzucili jeszcze jedną flaszkę piwa. Było ich w knajpie pięciu; jeden, to

znaczy Stypa, nie założył się, bo nie chciał być stratny. Powiedział: - Nie będę się zakładał z

tym pieronem! Znam gizda, on to już częściej robił. Robi wos za błozna.

Kiedy mężczyźni się upiją, rzucają pieniędzmi, jakby zdobyli główną wygraną. Zrobili

więc swoje. Odczekali, aż Kapica poszedł się odlać. Dziuba podłożył sobie na stole gazetę

pod podeszwy i rzekł: - Nie chcę Kapicy zbrudzić stołu. Albo najlepiej ściągnę od razu

trzewiki, gdyby miał nadejść. Dziś rano założyłem czyste skarpetki. - Nim Kapica wrócił,

Zdrusz szybko podpalił pod stołem krótki lont, by nikt nie mógł przeszkodzić, potem wszyscy

schowali się na podwórzu. Sikora zapomniał zabrać czapki i stracił ją. Na szczęście nikt

więcej w tej budzie nie mieszkał, a Kapicowa była w kościele, by umaić ołtarz na św. Józefa.

I tu widać naocznie, jak Pan Bóg potrafi uchronić człowieka, który raz poza kolejką udał się

do kościoła w celach zdobniczych, bo gdyby została w domu, byłby z nią koniec. Z kuchni

odnaleziono tylko garnki i ruszt z kuchennego pieca. Klozet znajdował się za cementowym

murem, tak że Kapica oberwał jeno odłamkiem w łopatkę. Otworzył potem nowy szynk na

ulicy Piaskowej. Dobrze się też stało, że Zdrusz pomyślał o tym, aby najpierw odstawić na

bok rower Dziuby. Dziubie bowiem najbardziej zależało na rowerze. Kapica zresztą zyskał na

tej przeprowadzce, bo pijacy z ulicy Piaskowej i ci dawniejsi dołączyli do nowych klientów.

Po libacji Zdrusz odniósł Dziubowej kapelusz. Ocalał cudem, i był w całkiem dobrym

stanie. Na podwórzu najpierw zagwizdał, żeby sprawdzić, czy jest w domu; mieszkali

bowiem u góry - po co niepotrzebnie gramolić się po schodach? Czasem jej o tej porze nie

było, gdyż skubała pierze u Kaczmarka. Wtedy w domu bywała tylko teściowa, do

pilnowania jadła, żeby się nie przypaliło. Z nią Zdrusz nie mógłby się porozumieć, bo była

głucha. Ale tym razem Dziubowa była w mieszkaniu. - Słuchajcie, przynoszę kapelusz

Richata - powiedział Zdrusz. - Nie przyjdzie dzisiaj, a ja mam zawiadomić, że obecnie nie

żyje. Tylko jak go teraz pochowacie, kiedy nic z niego nie zostało? Przyniosłem wam butelkę

tyskiego, którą Richat wygrał ode mnie. Kupiłem ją u Jäschkego, bo Kapica teraz nic nie

sprzedaje. Nie będziecie potrzebowali trumny. Pani Dziuba, chciałem was zapytać, a rower,

co z nim zrobicie? Przecież to męski rower, a wasze dzieci jeszcze nie potrafią jeździć. Kto

może wiedzieć, czy wam się to później na co przyda. Mogę wam dać pięć marek za niego!

Dziubowa domagała się dziesięciu marek. - Bo Dziuba - mówiła - zawsze bardzo na

Page 93: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

rower uważał, a jak go czyścił! Co piątek brał go do izby, żeby się nie zbrudził, i co roku go

malował! Gdyby nie był do niego tak przywiązany, to i owszem!

Dodała, że Wilczek już od dawna miał na niego chrapkę i jeszcze za życia Dziuby

dawał dziesięć marek. Tyle Zdrusz nie chciał zapłacić, bo wiedział jeszcze o innym rowerze,

którego właściciel dostał się pod lokomotywę kopalnianą. Tylko że jego żona nie była jeszcze

skora do sprzedaży, bo syn jeździł na nim. Ale tu znowu można się przekonać, jacy to ludzie

są na świecie: Można do nich gadać i gadać, a oni mimo to ceny nie opuszczą.

Sikorze też, trzeba przyznać, że był honorowy do szpiku kości. Przegraną butelkę

tyskiego oddał Dziubowej. Z pozostałych trzech butelek nie zobaczyła ani jednej.

Dawniej ludzie mieli o wiele więcej świeżego powietrza, przynajmniej wokół

pierwszej kopalni w Murckach, która znajdowała się w lesie. Piękne to było. Wszystko

należało tam wtedy do księcia pszczyńskiego: kopalnia, las, domy, piekarz i ludzie.

Wysadzano wtedy czarnym prochem z fabryki materiałów wybuchowych w Bieruniu koło

Pszczyny. Sztygar przynosił proch w skórzanej torbie i rozdzielał. Nikt nie mógł zabierać

prochu do domu i urządzać sobie fajerwerku! Szafranek mu było, temu, co miał proch pod

sobą. Przypadkowo stracił życie. Kiedy pewnego razu zbierał w lesie grzyby i właśnie się

schylił, zastrzelił go będący na polowaniu książęcym niejaki hrabia Schubert z Głubczyc -

strzał w komorę! Przed sędzią wykręcił się od odpowiedzialności oświadczeniem, że

Szafranek z boku był zupełnie podobny do dzikiej świni. Sędzia kazał przedstawić sobie

zdjęcie denata i zwolnił sprawcę. Jasno z tego przykładu widać, jak to jest na tym świecie. Za

pięć marek każdy przysięgnie ci, na co tylko chcesz, a książę pszczyński z pewnością dał

sędziemu w łapę parę marek.

Na kopalni „Murcki” mieli konie. Kiedy wieczorem wychodziły z szybu i szły przez

las błyskając oliwnymi latarkami, z tyłu woźnica - piękny to był widok! Dzwon kopalniany

dzwonił, a w domu stara szykowała jedzenie. Później jednak było coraz gorzej. Konie nie

wychodziły już w ogóle na powierzchnię i dostawały swoje siano na dole, w kopalni. W

końcu ślepły i zdychały. Z konia jest więcej pożytku niż z człowieka. Jeśli wieczorem

wyjdziesz z szynku, na dworze pada albo jest mróz - kto stoi przed furą i czeka na ciebie?

Twój koń. Walisz go w zad i już rusza wioząc cię do domu. Dlatego też więcej kosztuje

sprawienie sobie konia niż sprokurowanie człowieka.

Page 94: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Prawdziwa elegancja jest całkiem skromna, zamknięta u góry i mereżkowana.

Michcia Ch.

Nadolny, który ze Stanikiem i Pelką był w partii, zawiązał sobie wokół łydek

owijacze, by komuniści z daleka brali je za cholewy. Nie każdy miał takie szczęście jak

Stanik, żeby od razu mieć buty z cholewami. - Niedawno - chwalił się Nadolny - jak szedłem

ulicą, też z daleka myśleli, że jestem w cholewach, i uciekali jak psy.

- W ciągu trzech miesięcy - powiedział Stanik - będę miał uniform SA picobello i

pokażę ludziom, kto to jest Stanik Cholonek. Tak jest, koledzy! A potem już tylko wszystko

na miarę, koledzy, bryczesy jak na gon!

Do klapiczki potrzeba najwięcej rozumu, bo przy klapiczce chodzi o wyczucie. Jeśli

jest za ciężka, zabija ptaka. Jeśli jest za lekka, zbyt wolno opada i ptaki wieją. Ładny

krajobraz nie wystarczy, by ustawić sidła. Ważne jest, czy ptaki się tam zatrzymają. Najlepiej

zna się na tym Grzywocz, szewc z ulicy Blüchera. Podchodzi on do ptaków z taką

delikatnością, że trudno uwierzyć! Bo jakaż korzyść z tego, jeśli sieć jest zbyt napięta i

przygnieciony nią ptak jest na pół martwy? Nikomu z tego nic nie przyjdzie, ani ptakowi, ani

tobie. Na klapiczkę szuka się takiego miejsca, gdzie są krzaki i gdzie łowca łatwo może się

ukryć. Żeby cię ptaki nie ujrzały już z daleka, żebyś mógł z całym spokojem zająć wygodną

pozycję, a nie tak, żebyś od razu cały skostniał. Budowa jest bardzo prosta: na ramę, długą

około jednego metra i szeroką na metr, naciąga się luźno sieć. Żeby nie była zbyt napięta ani

zbyt luźna, ale lepiej luźniejsza, bo ptaki należy chronić a nie rozgniatać. Ramę ustawia się

ukośnie i podpiera kijem przyczepionym do sznurka. Szpagat musi być zamaskowany trawą i

pociągnięty aż do miejsca zaczajonego ptasznika. Pod ramą wysypuje się karmę, zależnie od

gatunku ptaków; szczygłom Grzywocz sypał zwyczajną mieszankę, która jest również dobra

dla makolągw. Ale nie opłaca się zapamiętywać tego, czego używał Grzywocz, bo ptaki w

każdej okolicy żrą co innego, a ty do Poręby raczej nie zajrzysz? A może jednak? Dlatego

lepiej będzie, jeśli każdy sam wypróbuje swoje mieszanki. Jedne ptaki wolą to, inne tamto.

Musisz jeno oczy mieć otwarte, śledzić ptaki, wabić je, długo obserwować, czasem

przystanąć, rozejrzeć się, zapamiętać sobie charakter okolic, w których żyją te ptaki. Musisz

studiować ich nawyki i podchodzić ich w gniazdach, gdy karmią młode, i wypróbować, jaki

okrzyk wabi samców. I cały czas zimna krew! A gdy już pod siecią będziesz miał trzy, cztery

ptaszki, nie ciągnij od razu, bo gdy sidła się zamkną, inne ptaki już nie przylecą. Musisz

czekać. Niech się czują bezpiecznie i rozkoszują karmą. Być może, zwabią więcej ptaków. I

nie upijaj się, gdy idziesz chwytać ptaki. Pijani są niezgrabni jak słonie. Jeśli będziesz

Page 95: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

śmierdział fułą lub smażonymi kartoflami, zwierzęta to poczują i będą się trzymały z dala od

ciebie. Koniec radości!

Łowienie ryb to zupełnie co innego, bo tam jest wiele różnych zapachów, na które

ryby się po prostu rzucają, na przykład arnika. Dotknąć dżdżownicę parę razy arniką, a wtedy

biorą jak zwariowane. U kobiet to z tym zapachem bywa różnie. Jedne możesz zwabić, jeśli

czymś pachniesz, inne z tego samego powodu uciekają. Z Michcią też tak było: poczuła

pospolite piwo, a już było jej niedobrze. Ale przy kalodermie robiło jej się błogo. Detek tu i

ówdzie mył się mydłem kaloderma swojej matki.

Najprostsza klapiczka przeznaczona jest na parapet okienny. Aby tak sobie bez

wielkiego zachodu złapać szybko jakiegoś ptaka. Skrzynka po butach wystarczy do tego celu.

Ale przykrywka musi być obciążona kawałkiem ołowiu lub czymś równie ciężkim. Najlepiej

ołów przykleić od spodu leukoplastem, żeby ptak nie zobaczył ciężarka już z daleka, bo jak

już powiedziano: ptaki nie są takie głupie. W skrzynce znajduje się karma, przykrywka

ustawiona ukośnie, podparta patykiem stojącym na poprzeczce. Ptak musi poruszyć

poprzeczkę, bo inaczej nie dosięgnie karmy. Jeśli wskoczy na chybotliwą konstrukcję,

przykrywka spada i masz go.

Stanik w tym czasie o niczym innym nie mówił, jeno o swoim uniformie SA. Dawniej

jeszcze co niedziela stawiał sidła na ptaki. „Człowieku, jeśli masz buty pięknie napastowane i

wyglansowane miękką szmatą, mój kochany, wtedy wszyscy ludzie się za tobą oglądają. Do

tego pięknie dopasowane spodnie, szerokie po bokach, tak że nie możesz wejść do tramwaju,

to kładzie, bracie, wszystkich na łopatki!”

W obecnym lecie zdarzyło się wiele w Porębie. Fołtyska zrezygnowała ze swojego

ogródka, bo umarła, i zgłosiło się trzydziestu ubiegających. Ogródek dostała Banikowa, bo w

zarządzie ogrodów siedział jakiś jej siostrzeniec czy kuzyn.

W oficynie kupca Jäschkego zawaliła się ściana, bo Laszczyk chciał komin wyczyścić

dynamitem. Laszczykowie przenieśli się do altany.

- Nie wiem, dzioucha, na co to się może przydać, co robi Stanik, nie chciałabym się

wtrącać! Niech robi co chce - powiedziała Świętkowa.

Tego lata Hübner po raz pierwszy objawił poważne zamiary matrymonialne i

zaręczyny obchodzono w ścisłym gronie, ale głośnym śpiewem, tak aby wszyscy w domu

mogli coś zmiarkować. W lipcu dzioucha będzie miała szesnaście lat. Świętkowa upiekła

dwie blachy kołaczów, z posypką do połowy z wyborowego masła, a do połowy z margaryny.

Dolnoślązacy podobno używają tylko wyborowego masła, ale też i mają krowy! Mężczyznom

zafundowała po trzy butelki piwa marki Schultheiss na głowę. Postawiła na stół dobry rosół, a

Page 96: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

wieczorem dodatkowo dwie flaszki gorzałki, żeby było wesoło. Przyszli rodzice Hübnera i

dokonano prezentacji. Świętkowa zaproponowała im bruderszaft, lecz starszy pan Hübner

udał głuchego, jakby nic nie słyszał. Tylko Detek zastosował się do tego i mówił do niej

„mamo”, a kiedy ojcowie wyszli, powrócił do sprawy dolegliwości i zaproponował jej

lewatywę. Świętkowa żałowała w nocy, że jeszcze się nie zgodziła, i nie mogła zasnąć, bo

dolegliwości natychmiast się pojawiły. Cztery dni po zaręczynach, kiedy zjawił się Hübner,

skarżyła się znowu na wzmagające się bóle. Na szczęście miał to, co trzeba, przy sobie i mógł

pomóc.

- Jak mam się wypiąć, Detek? Nie myślisz sobie chyba niczego przy tym? Mógłbyś

przecież być lekarzem!

- Jakże tak? Mamele, trochę niżej się pochyl!

- Nie tam, Detek, to jest trochę wyżej!

- Zostaw, mamo, tam też jest zdrowo! Pasuje? Nie? To muszę wziąć większy numer.

Odtąd dolegliwości były permanentne, a Świętkowa mogła co tydzień wziąć jedną

kurację. Ile to człowiek pieniędzy zaoszczędzi, mając takiego dobrego zięcia!

Świętek nie mówił do Hübnera „ty”.

Dwa tygodnie później Stanik przyszedł w uniformie SA, postawa kolosalna! Mundur

był prawie nowy, ale kosztował cztery marki taniej, bo koszula była trochę przybrudzona. Ale

w miejscu mało widocznym. Musiał tylko trochę uważać i wpychać ją do galot.

- Nie wiem, Stanik, czy to takie ładne - powiedziała Michcia. - Jestem więcej za

elegancją i modą, kiedy tak się zastanowię.

- Ty zawsze musisz jakieś głupoty wygadywać! - zbeształ ją Stanik. - Trzeba było

widzieć, jak się ludzie za mną oglądali! A kiedy Kotlarz z naszego plutonu idzie w uniformie

SA do kina „Apollo”, wpuszczają go bez biletu, a powiem ci, że będzie jeszcze lepiej!

- Stanisław Cholonek otrzymał niski numer legitymacji partyjnej i przydział do

plutonu numer dwa. Odkomenderowano go do służby wyborczej, a Pelka pokazał mu, jak to

się robi. - Dej pozór, Stanik, tu jest lista podejrzanych. Rozumiesz? Tych mamy na muszce.

Komuniści, powstańcy, chachary i podobna hołota Teraz uważaj! Idzie taka Strzelczykowa.

Patrzysz na listę... Jest tutaj! Bierzesz z poduszki stemplowej pod stołem niepostrzeżenie

trochę tuszu na kciuk... Heil Hitler, pani Strzelczyk! Proszę sobie tam wziąć kopertę i

postąpić według własnego uznania! Tak jest dobrze, tu do ufny, proszę mi to dać, załatwione!

- Spojrzysz i zapamiętasz sobie, który to był róg z tą czarną plamą, a wieczorem się sprawdzi.

Jeśli głosowała niewłaściwie, koniec z nią! Najpóźniej po trzech tygodniach, Stanik, będziesz

ustawiony jak należy. Mamy tu jednego na muszce, komunistę. Dwa pokoje z łazienką,

Page 97: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

kuchnią i komorą. To dla ciebie! - W październiku Stanik z Michcia mogli już zająć to miesz-

kanie. Dziecko zostało na razie na ulicy Oślowskiego.

Nie mieli jeszcze mebli. - Dzioucho, zostaw to dziecko tutaj - powiedziała Świętkowa.

- Postarajcie się najprzód o wszystkie wygody!

- Ale, mamo, nie dopuść do tego, by dziecko stykało się z ludźmi mówiącymi po

polsku! Żebyś go nie nauczyła jakiegoś polskiego słowa! Dziecko musi od początku być

właściwie wychowywane, bo w przeciwnym razie nic z niego nie będzie.

Kiedy Świętkowa była na targu, dziecko oddawano starej Kosińskiej z ulicy

Rudzinieckiej. Kobieta była czysta i nie było powodu do żadnych obaw. Kosińska

utrzymywała się przy życiu, heklując i dojąc dwie kozy. Znała około trzystu słów, które nie

były ani polskie, ani niemieckie. Z dzieckiem rozmawiała za pomocą sylab: - Zrób lululu!

Gdzie jest tetete i gogo-gogogo?

Nosiła je w chasce. Świętkowa wolała, żeby przebywała z dzieckiem u Świętków, bo

u Kosińskiej w mieszkaniu było zimno i wilgotno. Pieluchy trzeba było później jeszcze

dodatkowo suszyć.

Raz w tygodniu Michcia przychodziła do dziecka. - Mów co chcesz, a dziecko

potrzebuje matki - rzekła. - Aby zawsze było pod nadzorem i otrzymało należyte

wychowanie. I dej pozór, aby nie stykało się z Cholonkami! Tacy prości ludzie zawsze mają

wpływ na człowieka. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby stamtąd przyniosło jakieś

robactwo.

- Pierwszą rzecz, jaką kupię - mówił Stanik - będzie orzechowy fortepian. Niech

ludzie zobaczą, kto my są. Michcia weźmie cztery, pięć lekcji muzyki i jazda: Tańczę z tobą

aż do nieba, do siódmego nieba... i różne inne rzeczy, mój kochany! A jako drugie, każę jej

wstawić piękne zęby, gdy tylko znajdziemy się w ubezpieczalni. Resztę zapłacę z własnej

kabzy, żeby nie wypadły, piękne, złoto 585 na zawiasy po obu stronach, a w środku czysta

biel, bracie! Tu, Stanik Cholonek wam teraz pokaże, kto on jest! Czegoś takiego jeszcze świat

nie widział!

W tym czasie czterokrotnie zmienił pracę. Partia proponowała mu różne miejsca, ale

to wszystko nie było to, o co mu chodziło. W tym czasie też kupił na raty u pewnego Żyda,

który wyemigrował, używany fortepian z orzechowego drzewa, i postawili go w pokoju, do

którego miał przyjść stół rozsuwany. Tani i jak nowy, grano na nim najwyżej dwa, trzy razy.

- Zamówiłem od razu stroiciela, by co trzy tygodnie przychodził. Zawsze mówię: jak

już, to już! - powiedział Stanik. - I wziąłem niewidomego, bo Kaczmarek powiada, że ślepcy

to najlepsi muzycy. Konserwatorium i tak dalej... Mówię ci, dzioucho, że zajdziemy daleko!

Page 98: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Kiedyś Helenka Hajduk utrzymywała stosunki z jakimś fortepianistą z „Leśnego

Zameczku”. Specjalnie dla Michci wybrała się do niego i musiała u niego zostać przez pół

godziny, by mógł jej na kartce papieru namalować, gdzie leży C na fortepianie, tak by

Michcia mogła od razu rozpocząć ćwiczenia. - Stanik, może ja nie nauczę się grać na

fortepianie, ale kupiliśmy to przecież więcej dla dziecka, no nie? - Z biegiem czasu kupili

sobie więcej mebli do pokoju, tak by pasowały do fortepianu i pięknie fornirowane. Stanik

powiedział: - Pelka mówi, że jeśli więcej Żydów wyemigruje, to będzie tu mebli w bród, a w

partii rozpoczęli już planowanie żydowskie.

Helenka Hajduk mieszkała na szczęście niedaleko nowego mieszkania. Mieszkała z

matką na osiedlu Gagfah. Helenka miała osobny pokój, a matka nie wtrącała jej się do

niczego. - Stwórz sobie, dzioucha, piękną młodość - mówiła - alboż to wiadomo, czy to

jeszcze kiedyś powróci? Byłam taka sama jak i ty - zawsze szykownie ubrana, tak że

wszystkie chłopy się za mną oglądały. Twój ojciec chciał się ciągle ze mną żenić, ale ja

mówiłam twardo: nie.

- Michcia, powiem ci coś - rzekła Helenka Hajduk - jesteś teraz kobietą. Stanika i tak

nigdy nie ma, to przychodź do mnie codziennie na kawę. Będzie nam wesoło i trochę ci

pomatkuję. Wszystko ci opowiem i poznasz przy okazji sfery, w których się obracam. Od

dwóch miesięcy bywam regularnie w „Zameczku Leśnym”.

Dużo z sobą rozmawiały. O Trokadero, o Pałacu Admiralskim, o Metropolu w

Gliwicach, o Kudowie-Zdroju, Paryżu, sukniach z żorżety i codziennie podczas picia kawy

Helenka Hajduk pozwalała Michci korzystać ze swojej puderniczki. Kiedy wychodziła,

ścierała starannie puder, żeby ludzie na ulicy nic złego o niej nie pomyśleli.

- Wiesz - powiedziała Michcia - chciałabym, żeby moje dziecko było tak ubrane jak

Willy Birgel. Sportowa marynarka, piękny jedwabny szal luźno wokół szyi, wpuszczony za

koszulę, a wszystko w kratę. Przepadam za kratą! Gdy Stanik będzie wreszcie tak daleko,

Helenko, i kupimy sobie ten wóz, szybko do niego wsiądziemy i pojedziemy do Legnicy,

Puszczykowa-Zdroju czy Sopotu... Wiesz, co chciałabym najpierw mieć? Piękną jesionkę,

całkiem skromną i zapiętą u góry. Zawsze mówię, prawdziwa elegancja jest całkiem skromna.

Obserwuję wciąż Zarah Leander i nie opuszczam ani jednego filmu z nią, nawet jeśli trzeba

sobie od ust odjąć! Jeśli gdzieś pojedziemy, Helenko, z pewnością cię zabierzemy. Z twoimi

dobrymi manierami możesz się przecież wszędzie pokazać. Może otworzymy sklep mody.

Nie będę wtedy musiała kupować łachów gdzie indziej, no nie, Helenko?

Kiedy Stanikowi wymówili czwartą pracę, Michci przypomniał się znowu

„przedstawiciel margaryny” i poprzez Helenkę nawiązała z nim kontakt. Helenka Hajduk

Page 99: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

wstawiła się za nią. W międzyczasie stał się hurtownikiem i postanowił Stanikowi dać szansę.

Stanik objął „przedstawicielstwo margaryny” i chodził z walizką od drzwi do drzwi.

- Panie Stanik, niech pan nie chodzi do podupadłych domów - pouczono go. - Musi

pan wyszukać sobie takie średnie domy, które nie wyglądają ani na bogate, ani na podupadłe.

Bogaci kupują masło, a biedni posypują chleb cukrem lub żrą posolone kartofle. Jeśli mają.

Dokładnie po trzech tygodniach Stanik zrezygnował z tej posady. Targać trzy piętra w

górę walizę, a potem znowu z powrotem... a czasem nie było u góry nikogo! Jeśli kogoś

zastał, to miał już margarynę, a jeśli jej nie miał, to akurat nie miał też i pieniędzy. Miał

pieniądze, to wolał kupić sobie masła. A zarabiał Stanik dziesięć fenigów za pół funta. Wolał

więc przestawić się na pasmanterię. Nici niewiele ważą, a małe partie towaru prędzej ktoś

kupi. Jedwab do szycia, knefle, igły, podwiązki i inne rzeczy. - Powiem ci - mówił Stanik -

wszystko jedno co, ale przynajmniej jesteś panem u siebie.

Będąc domokrążcą, zwiedził wiele miejsc.

- Mój mąż od razu kupił fortepian - powiedziała Michcia w masarni Mrozka. - Był to

nasz pierwszy instrument, zanim otwarliśmy nasz interes. Nasze dziecko jest takie

muzykalne! Kiedy będzie miało cztery, pięć latek, natychmiast otrzyma regularne lekcje gry

na fortepianie. Mój mąż zawsze mówi: w domu musi być muzyka, bo inaczej nie ma nastroju.

Potem nastała zima. I co to jeszcze potem nastąpiło? Aha, przejęcie władzy w

styczniu. Pelka, Jendrella i Heidenreich ucztowali na całego u Siedlaczka, który zaraz

pierwszego dnia nowych rządów wstąpił do partii i zaprosił towarzyszy do swojej knajpy.

Pięć tygodni później powiedział Pelka do Stanika:

- Powiedzieli mi w kierownictwie partii, że musisz jeszcze tylko dostarczyć dowód

twojego niemieckiego pochodzenia, bo - powiedzieli - Stanisław i Cholonek to jest więcej po

polsku. Zrób to, Stanik! Bo w przeciwnym razie wszystko spadnie na mnie, bo ja cię do nas

wprowadziłem. - Badanie rodowodu utknęło już na generacji rodziców. Matka pochodziła z

Bielszowic, a ojciec z Panewnika. Poprzednia przynależność państwowa? W obu wypadkach

polska. Dalsze badania można sobie było darować.

- Wiesz co, Stanik? - powiedział Pelka. - Możesz być szczęśliwy, że nie wpisali cię od

razu na listę podejrzanych i że znasz mnie. Postaram się o zniknięcie twoich załączników i

skreślę twój numer. Postaraj się jak najszybciej pozbyć munduru, Borowski szuka uniformu.

Ja osobiście, powiem ci, na razie nie mam nic przeciwko wam. Przez przyjaźń dla ciebie

mogę ci nawet coś odpalić: Mogę ci mianowicie sprzedać zaświadczenie, że byłeś dawniej

członkiem Freikorpsu i że walczyłeś pod górą św. Anny. To ci się zawsze może przydać,

oprawisz to sobie w ramkę i powiesisz w izbie. Kosztuje trzydzieści marek. Więcej dla ciebie

Page 100: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

nie mogę zrobić. Sam chyba rozumiesz, że wszystko spadłoby potem na mnie.

Uniform Stanik sprzedał ze stratą. Ale zapomnieli zabrać mu pałkę gumową, którą

wobec tego schował w komodzie pod wyprawą ślubną. - Obiecywali więcej niż dotrzymali -

powiedział. - Te roboty, które mi dawali, to wszystko gówno. Ale ja im pokażę, kto to jest

Stanik Cholonek! Teraz kupimy sobie fajne skrzypki. Widziałem u ludzi, jak to wygląda:

Położyć na fortepianie pięknego stradivariusa, prima, mówię ci! Szafranek powiedział, że u

kogoś w chlewiku znaleźli skrzypki, które musiały tam przeleżeć stulecia. A kiedy to

wszystko zbadali (z pewnością robił to jakiś niewidomy, bo to są wszystko fachowcy od mu-

zyki), powiada Szafranek, to okazało się, że to prawdziwy stradivari, wart miliony, bracie.

Może to i dobrze, że nie jestem już w partii. Za dwa, trzy lata będziemy tak daleko, że będę

mógł poprzez Szaletę kupić sobie niemieckie papiery. Już moja w tym głowa! - A dziecko

pozostało nadal na ulicy Oślowskiego, u Świętków.

Nadeszła wiosna. Ziemia parowała, a nad ogródkami unosiła się mgła, gdy Świętek

szedł do roboty. Nie potrzebował już onuc, bo na dworze było teraz cieplej.

Stara Kosińska chodziła z dzieckiem na tory kolejowe, tam gdzie dawniej kolej szła do

Rudy. Niosła kosz z kaczętami, bo Świętkowa powiedziała: - Skoro stara Kosińska z

dzieckiem i tak cały dzień jest na trawie i muszę jej za to dać jeść, to mając jeszcze jedną rękę

wolną może mi przecież wychować i parę małych kaczek. Będzie mnie to niewiele

kosztować. Tuczyć będę je sama, bo to trzeba umieć.

Na wiosnę wszystko zakwitło. Pięknie wyglądały drzewa w ogródkach.

Michcia raz w tygodniu odwiedzała dziecko. - Mamo, zapamiętaj sobie: jeśli się zleje

do pieluch, zaraz dać po pupie, dopóki nie przestanie ryczeć. Żeby nauczyło się czystości!

Gdy będziemy mieli własny pokój dziecinny, najmę dla niego wychowawczynię. Język

francuski, rachunki i tym podobne rzeczy.

Stanik nie miał żadnego stałego zajęcia. Przebywał często z Żydami i uczył się od

nich. Robił małe interesy z cienkimi materiałami, od czasu do czasu trafiał się też grubszy

materiał na ubranie. - Człowieku - powiedział - najlepsze, co może być, to materiał z cienką

nitką innego koloru. Ciemnomodry! Albo brązowy! Brąz też jest modny. Cienka czesankowa

tkanina, szewiot i stosowny do tego ślips, luźno zawiązany, no i galoty muszą mieć

odpowiedni sznyt! Potem zapuszczasz, bracie, kotlety i świat do ciebie należy! Ja strzygę się

teraz wyłącznie na modłę artystyczną. Idę do fryzjera Kotschi, obsługa na sto dwa, perfumy

ze wszystkich stron! Szare kamasze, melonik, biały szalik ze sztucznego jedwabiu, tak,

bracie! Każdy z miejsca może się przekonać, z kim ma do czynienia!

W samym maju zdarzyły się w Porębie aż trzy wypadki. Kobieta dostała się pod

Page 101: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tramwaj, kiedy chłop wygnał ją w halce na ulicę. Potem koń zabił furmana, a kominiarz

Dehmel spadł z dachu. Ludzie mówili, że podobno nie spadł z własnej winy. Terminator

podobno zezłościł się na niego i pchnął go lekko z tyłu. Ale tu znowu można się przekonać,

jacy to czasem ludzie bywają, bo jego baba, wdowa Dehmel, od razu po pogrzebie zadała się

z Kapicą, a potem oddała mu się na stole bilardowym. A jednak powinna była zmiarkować,

co się święci, bo zaraz potem dostała od niego po pysku: nie ściągnęła trzewików i zabrudziła

sukno. Kapicowa widziała to wszystko przez firankę w kuchni i odebrała sobie życie. Wdowa

Dehmel chwyciła jednak Kapicę za słowo i domagała się ślubu. Dobrze, pomyślał sobie,

zobaczymy, czy ci to wyjdzie na zdrowie! Stało się jednak inaczej, bo baba kij odwróciła. Nie

spuszczała go z oczu ani na minutę. Klucz od kasy przywiązała do majtek, a jego przydzieliła

do obsługiwania piwoszy. Wydostali się z długów, ale tej samej wiosny, gdy próbował na

podwórzu opróżnić dół z gnojówką, wpadł do niego. Samo w sobie nie było to nic strasznego

i zdarzało się często, ale tym razem, ilekroć wystawiał głowę nad powierzchnię, żona łopatą

wciskała mu ją z powrotem. Dobrze, że Bujarka była w pobliżu, bo Dehmelowej byłoby się to

w końcu znudziło. Z Kapicy był prawdziwy byk i Bujarka musiała jej pomóc grabiami. Ale

niedobre było znowu to, że Bujarka była wtajemniczona i co tydzień przychodziła na

pożyczki, których nigdy nie zwracała. Ale co robić? Było przynajmniej wiadomo, że Kapica

nie umiał pływać, toteż na tym dociekania ustały. Utopił się i kwita! Dehmelowa wyszła

potem za niejakiego Ochmanna i dalej ciągnęli tę knajpę. Bo też to i była kopalnia złota!

Ale tu widać wyraźnie, że u jednego to się kończy tak, a u innego znowu inaczej.

Kiedyś przy oględzinach zwłok doszli do tego, że czyjaś żona musiała widać umrzeć wskutek

uderzeń młotkiem. Gość nie opierał się zbyt długo przed złożeniem zeznań i podobno wy-

kręcił się oświadczeniem, że biedaczka długo się w życiu męczyła i poniewierała, tak że nie

mógł już dłużej tego znieść, no i trochę jej pomógł, wcale przy tym mocno nie bił. Dostał

dożywocie. Mimo że kobieta, gdyby mogła, może by i na jego korzyść zeznawała.

Nie można się na nic spuścić! Czy człowiek ma tylko to robić, co sobie władze

wymyślą? Czy masz to robić, co pisarze w swoich powieściach wypisują? Masz farorza pytać,

czy posiadasz głos wewnętrzny, na którym możesz polegać? Ale to znowu jest taka rzecz!

Farorz Kozioł przytaczał różne takie przykłady, jak to już Pan Bóg w biblii czynił.

Przypowieściami je nazywał. Farorz Kozioł powiedział też raz; że w każdym człowieku zaraz

obok sumienia siedzi diabeł i próbuje człowieka sprowadzić na złą drogę. Mówi pod-

niesionym głosem i wszystko człowiekowi zachwala, a potem jest za późno, bo grzech już się

stał. Człowiek nigdy dokładnie nie wie, co i jak.

Stanik mawiał: - To nie jest człowiek, co wali żonę. U mnie takie rzeczy się nie

Page 102: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

zdarzają. Tylko, wiesz, jak sobie wypiję, to nie mogę sobie później niczego przypomnieć.

I nigdy jej nie bił. Z wyjątkiem tych razy, kiedy sobie na to zasłużyła, kiedy mu

czyniła wyrzuty, że znowu przepił pieniądze. Ale to nieczęsto się zdarzało, najwyżej dwa,

trzy razy w tygodniu.

Jeśli chodzi o ich intymne stosunki, to nie warto nawet o nich mówić. Michcia miała

to gdzieś. Stanik był inny i nie było tygodnia, żeby przynajmniej raz nie przychodził z tym do

niej.

- Stanik, Stanik, nie rób tego znowu. Mamy już dziecko, a ty wiesz, że to grzech! To

nie uchodzi, nie rób mi nowej krzywdy.

Ale w końcu udało jej się go jednak wychować. Helenka Hajduk bowiem pouczyła ją:

- Wiesz, musisz tam na dole, no tą klabzdrą, tak manipulować jak podczas tanga, wtedy nie

trafi do środka. Wyda mu się to w końcu idiotyczne, uspokoi się z czasem i przestanie. W

takich sprawach zwracaj się zawsze do mnie, ja wiem wszystko.

Udało się i Stanik za każdym razem zasypiał. Niedobrze jednak było, że czasem

próbował się awanturować, wstawał, wychodził i na trzy dni gdzieś przepadał. Michcia poszła

kiedyś za nim i okazało się, że ma tam jedną wdowę, niejaką Hawliczkową, której kupował

niezliczone ilości likieru kawowego. Gdy, wracał cuchnący perfumami i starymi

pończochami, przynosił jej za każdym razem ozdóbkę z bursztynu, bo w tym domu, gdzie ta

istna wdowa mieszkała, znajdował się sklep z bursztynami. Mógł więc przechodząc coś

kupić. Michcia natychmiast dostawała wysypki w tych miejscach, gdzie przyłożyła klejnot,

więc wrzucała go do komódki, gdzie spoczywała już ślubna suknia, warkocz i pałka gumowa.

Szuflada błyskawicznie zapełniała się bursztynem.

Stanik, odkąd był żonaty, zawiesił ptasznictwo na kołku. Dawniej miał w klatce te

trzy, cztery szczygły. Co złapał, to zostawiał sobie na kilka tygodni i wyszukiwał sobie

najlepszych śpiewaków na własny użytek, zdechlaki zaś przeciachrował. Jego ulubionymi

ptakami były szczygły i czyże. Do małżeństwa wniósł czyża, który wisiał w klatce przed

oknem.

W czerwcu tego roku Stanik dostał się do więzienia. Za szmugiel: kamienie do

zapalniczek i materiał na ubranie. Ale Żyda, który się za tym krył, nie zdradził.

Świętkowa powiedziała: - Dzioucha, dzioucha, że też to na nas przyjść musiało! Ale ja

to przewidywałam. Trzeba ci było wyjść za tego fryzjera, on tak głupiał za tobą. Teraz już ma

pomocnika, synka od Widery. Nie wyjdę na ulicę, dopóki Stanik siedzi, bo się wstydzę. Z

Dąbrowskim też tak było: najprzód szmugiel, potem włamanie, a na końcu zabił swoją babę

harmonią. Dzieci nigdy nie słuchają rodziców. Żeby tylko dziecko się w niego nie wdało!

Page 103: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Dziecko nic na to nie poradzi, że ma takiego ojca. Zapewnimy mu najlepsze wychowanie, na

jakie nas stać. Dzioucha, najlepiej będzie, jeśli jutro zawiozę cię do pewnego gospodarza w

Zalesiu. Znam tego Dullę, co ma furę. Załaduję ciebie wraz z dzieckiem na furę i o czwartej

wyruszymy do Rokitnicy. Tam wsiądziesz do pociągu idącego do Zalesia, a ja powiem

ludziom tu, że wyjechałaś na wakacje do krewnych w Akwizgranie. Zaprosili cię do siebie, a

Stanik tez tam jest. Tak będzie najlepiej. Tego gospodarza z Zalesia to ja znam. Będzie wam

tam dobrze, dopóki Stanik nie wyjdzie, W głowę zachodzę, dzioucha, jak mogłaś wyjść za ta-

kiego człowieka! - Jeszcze tego samego dnia Świętkowa kupiła za własne pieniądze - 8 marek

25 - walizkę z brązowego kartonu.

- Zamknij dobrze wasze nowe mieszkanie!

Wieczorem poszła jeszcze do Dulli i obiecała mu pięć marek za zabranie ich.

O czwartej wstali i pojechali do Rokitnicy. - Przykryję was miechami, żeby was

chłopy nie ujrzały, co idą do roboty. Trzymaj mocno małego! Wstyd mi przed ludźmi.

Przestępca w rodzinie, nawet ciotce Hejdli by się to nie przyśniło! O szóstej odchodzi pociąg.

Michcia płakała całą drogę aż do Rokitnicy. Jak mógł Stanik jej taką krzywdę

wyrządzić! Wszystkiemu winni byli Żydzi.

Nie chodziło o nią, lecz o dziecko, które potrzebowało wychowania. U gospodarzy nie

chciała mieszkać. A mama potrzebowała gospodarzy tylko dlatego, że mogła u nich tanio

kupować.

W Rokitnicy mogli zdjąć miechy z głowy, bo nikt ich tam nie znał. Zabrali tylko

najniezbędniejsze rzeczy. Dla Michci szyfonową sukienkę, bardzo tanio Kupioną u Palucha,

gdyby w tym Zalesiu miało coś być. Ponadto trochę bielizny, dla dziecka pieluchy i inne

potrzebne rzeczy. Była to jej pierwsza walizka w życiu. Michcia wyobrażała sobie to zupełnie

inaczej. Pierwsza podróż w życiu z pompą i w luksusie! Ale tak to już jest na tym świecie, że

wszystko dzieje się inaczej, a winien temu Stanik. Żeby chociaż te pieniądze był wsadził w

jakiś interes! A on zaniósł je do szynku Siedlaczka.

Dziecko nie ma jeszcze rozumu i nic nie kapuje, dziecku to dobrze. Nigdy nie śmie się

dowiedzieć, że ojciec był przestępcą. Dziecko Elzy Lukaszek ma wodogłowie, to też jest

niewesołe dla matki. Może Bogu dziękować, że dziecko urodziło się jeno 29 lutego, bo z

zewnątrz nie było tego widać.

Z Rokitnicy do Zalesia jechało się pociągiem cztery i pół godziny. Nie miała śmiałości

ludziom w wagonie spojrzeć w oczy i zasłaniała twarz chusteczką. Mama zapłaciła Dulli za

przewiezienie. Matka jest zawsze dobrą kobietą. Ona też się wdała w matkę i poświęciła się

dla dziecka.

Page 104: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Na dworcu w Zalesiu czekał gospodarz Gawlon. Z okazji odwiedzin zaprzągł ekstra

dwa konie.

Page 105: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Musi być wszystko.

Zając

Powietrze pachniało trawą, sianem, ziemią, rolą i końskim nawozem, a z dworca do

Zalesia było sześć kilometrów. Gospodarz Gawlon próbował po drodze nawiązać rozmowę: -

Taką dużą cerę ma Świętkowa, no no, to bardzo ładnie. Moja baba zagrzeje wam mleka.

To było wszystko. Michcia siedziała skulona na desce. Gawlon popuścił koniom cugli,

siwkowi i kasztanowi. To byłoby coś dla Stanika, który miał fijoła na punkcie koni. Dawniej

marzył o jabłkowitym, o landauerze i pięknych okularach końskich. A teraz, siedział za

kratkami.

Dwieście, trzysta marek bierze Szaleta za wymazanie kar z papierów. Jeśli wszystkie

akta mają zniknąć, kosztuje podwójnie. Szaleta ma kogoś, kto ma tam dostęp. Za

pośrednictwo bierze dwadzieścia procent.

Pelka zwierzył się Stanikowi, że chcą teraz zlikwidować Żydów, a potem ma przyjść,

kolej na Polaków, potem na wszystkich w Porębie, którzy nie mają czystego konta, a potem

cały świat. Jeśli Żydzi odejdą, wykombinował sobie Stanik, muszą tu zostawić swoje sklepy.

Do tego czasu Szaleta postara mu się o niemieckie drzewo genealogiczne. Pół-Żyd Szeja już

trzy lata temu postarał się u Szalety o właściwe pochodzenie, kiedy zobaczył, skąd wiatr

wieje. Teraz Stanik siedział aż po szyję w gównie. Nie po szyję, bo jeszcze Polska nie

zginęła. - Szmugiel jest mniej groźny od pochodzenia żydowskiego - powiedział Pelka. - Ale

to, że nie jesteś czystym Niemcem, Stanik, to powinno ci już powoli dać do myślenia!

Zalesie składało się z około dwudziestu chałup i kościoła, bielały w słońcu i były z

gliny. Tylko trzy lub cztery były drewniane i kryte słomą. Zalesie było czyste, a ściany

bielono tam co roku wapnem od wewnątrz i na zewnątrz. Chałupy, stojące przy drodze, gdzie

zawsze przechodziła procesja, były ozdobione rozmaitymi ornamentami, kreskami, kółkami i

krzyżykami koloru ochry lub jasnozielonymi. Mistrzem w tym fachu był gospodarz Olenik.

Wszedłeś do jego izby - pięknie! Powycinał girlandy i kwiaty z papieru, a kącik ze świętymi

to było istne cacko. Były tam sylwetki z kolorowego papieru, kwiaty ze staniolu, koce

wyprane, obrazy umajone, a podłoga zawsze pięknie wysypana piaskiem. Żyć, nie umierać!

Gawlon był najbogatszym pamponiem w Zalesiu, dwa budynki należały do niego.

Miał tylko czworo dzieci. Gawlonka specjalnie została w chałupie, by przyjąć gości, a dzieci

wyszły im naprzeciw, gramoląc się na wóz. Iluż to obcych przyjeżdżało do Zalesia?

- Tam, panienko, jest nasze gospodarstwo! Ta piękna chałupa, stojąca obok drugiej.

Przygotowaliśmy dla was osobny pokój. W niedzielę jest u nas odpust. Wtedy jest pięknie.

Page 106: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Tańcuje i bawi się cała wieś. Pieczemy chleb pszenny z rodzynkami i bijemy kury, kaczki,

dobrze trafiliście!

Ludzie ze wsi byli w polu. Ulice były puste. Kury gdakały. Nad rozprażonymi

kamieniami wibrowało gorące powietrze.

- Dobrze, pani Gawlon! - rzekła Michcia. - Mój mąż jest w podróży służbowej, więc

chcieliśmy się trochę odprężyć i wypocząć. Mama powiedziała, że u was tu jest tak ładnie.

Mój mąż też powiada, co robić w wielkim mieście? Człowiek potrzebuje czasem odmiany.

Naokoło był las. Pachniało sianem i stodołą; Gawlon składował pszenicę i żyto. W

ogrodzie rosły kwiaty, latały pszczoły, a w pobliżu musiało być całe pole mięty, tak

pachniało. W zimie było tu zimno, więc pod dachami poukładali szczapy, które nie mogły za

bardzo wyschnąć, bo wtedy mniej ogrzewały.

Gawlon miał sklep, jedyny w Zalesiu i trzymał w nim to, na co było zapotrzebowanie.

Mąkę, kaszę, sacharynę. Świece czterech różnych wielkości. Naftę i knoty do lamp, wełniane

przepaski higieniczne do wyprania, sztuczny makaron i sól. Na Wielkanoc sprowadzał

czekoladowe zajączki, a masek mikołajowych z papieru miał większy zapas. Były po pięć lub

dziesięć fenigów. Gorzałę sam fabrykował z żyta i kartofli; można by nią powalić wołu. W

sklepie zawsze było czuć klejem. Jeśli w ciągu dnia był na polu, otwierał sklep dopiero

wieczorem o szóstej i nie zamykał go tak długo, dopóki nie poszedł spać.

- Jak temu dziecku na imię? - zapytała Gawlonka.

- Adolf - odparła Michcia. - To jest teraz najmodniejsze u nas w mieście. Mój mąż

powiada, ze trzeba iść z duchem czasu. Ja byłabym za Detlevem. To bardzo piękne imię,

daliśmy je dziecku na drugie.

- Adolf to jest imię?

- No, nie wiesz? - odezwał się Gawlon. - Tam; w Reichu, gdzie to mają ten nowy rząd

- słyszałem to w radiu Jędraszka z Radzionkowa - to ma być imię tego z rządu, dokładnie, tak

jak to pierwej nazywał się cysorz Wiluś. Niedługo i my tu dostaniemy prąd, za jakie pięć,

sześć lat, te wszystkie kable i tak dalej. Naszemu najstarszemu też było Wiluś, jak jeszcze żył.

Do pszczół to farorz w Zalesia miał szczęście: dwadzieścia rojów i zbiór, że nie

wiedział, co z taką ilością miodu robić. Tylko z winem mu nie wychodziło. Wypróbował trzy

różne krzewy winne i wszystkie uschły. W Zalesiu nigdy nie rosło wino. Co jest, to jest i tutaj

nawet farorz nic nie wskóra! Farorz nazywał się Jakob i pochodził z Łabęd. Siostra

prowadziła mu gospodarstwo.

Rozniosło się po wsi, że do Zalesia przyjechali goście. Trudno byłoby znaleźć

człowieka, który wieczorem nie wpadłby przypadkiem do Gawlona, aby coś omówić.

Page 107: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Oglądano dziecko, ale główną osobą była Michcia. Wdziała szyfonową sukienkę, tę od

Palucha, i skropiła się perfumami ciotki Hajduczki. W swojej fryzurze typu Bubikopf była

prawdziwym zjawiskiem, przybrała też niesłychanie wytworny wyraz twarzy. Niewiasty i

dziouchy próbowały swoimi szorstkimi rękami dotknąć materiału sukienki. - Dejcie pozór,

żeby mi nie rozerwać, bo to materiał najlepszy z najlepszych! To teraz u nas najnowsza moda,

wszystko się teraz u nas nosi z tego materiału. Nazywamy to szyfonem.

Przed wejściem do Gawlonów stała drewniana altana z ławą po lewej i po prawej

stronie; prowadziło do niej sześć schodków. W altanie i na schodach zajęli miejsca ludzie z

Zalesia. Kto nie znalazł miejsca siedzącego, musiał stać. Mężczyźni kupili sobie piwa, a

chcąc zaprezentować się należycie gościom, fundowali babom cukierki i lizaki. Gawlon jako

wybraniec losu krążył z flachą i nalewał gorzałki. Dopóki dzieci trzymały się jeszcze na

nogach, dawał każdemu twardego cukierka, który wytrzymywał dłuższe lizanie. Miał w

sklepie dwa rodzaje cukierków: dwa cukierki lub jeden cukierek za feniga.

Michcia powiedziała: - Mój mąż teraz też otworzy własny sklep. Nie wiemy jeszcze,

co będziemy sprzedawali. Wahamy się. Namawiam go, żeby nastawić się na rzeczy modne.

Towar czysty, żadnych brudów. „Nie jestem za artykułami spożywczymi. Kiedy sobie

pomyślę, jak to się z mąki kurzy! Mama zawsze powiada: Kupcie sobie dom, bo najlepiej

mieć coś na własność! Nie będziecie się użerać z właścicielami. Ale na to jeszcze według

mnie za wcześnie, bo najpierw trzeba dziecku zapewnić jakie takie wychowanie. Kiedy już

człowiek ma swój dom, jest strasznie uwiązany. Dochodzi do tego ostuda z personelem, goś-

cie wiecznie wchodzą wychodzą i całe życie ma zupełnie inny przebieg. Mój mąż kupił teraz

fortepian. Ja sama już nie gram, mam tyle na głowie! Ale dziecko musi się teraz uczyć nut.

Na wierzch chcemy jeszcze postawić skrzypki. Mąż mi nawet mówił, jak to się nazywa, ale

trudno mi to spamiętać. Znajomy mojej koleżanki, Helenki Hajduk, jest muzykantem w

„Leśnym Zameczku”. To też jest piękny zawód, zawsze to mówię. Bywamy też wyłącznie w

„Leśnym Zameczku” i w „Trokadero”. Mój mąż powiada, że kto zna się na nutach, ten może

wszystko zagrać. Ma zupełnego fijoła na punkcie skrzypiec. Chłopom czasem wpada cos

takiego do głowy, ale ja tam nie jestem zasadniczo przeciwna.

Była dziś wystrojona jak nigdy.

Niewiasty z Zalesia nosiły włosy długie aż po suknię, lecz schowane pod chustką,

dziewczyny zaś miały warkocze. Chustki były białe. Dziouchy pachniały polami, deszczem i

trochę ludźmi. W lecie nie nosiły pończoch, a kiecki miały aż do kostek. Niektóre miały dwa,

trzy srebrne zęby.

Gawlon miał maszynkę do strzyżenia i wieczorem strzygł za chałupą. Jedno strzyżenie

Page 108: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

dwadzieścia fenigów, na glacę trzydzieści.

A kiedy nastawał odpust, w Zalesiu był wielki ruch. Ludzie, mieszkający w promieniu

trzydziestu mil, zjeżdżali do Zalesia. Dwadzieścia furmanek pełnych ludzi i dwa landauery

bogatych pamponi. Biedota szła piechty, wielu bez obuwia, a ci, co przyszli z lasu, śmiali się

głupkowato. Wszystkie okna były szeroko otwarte. Mieszkania pachniały świeżością i

czystością. Wyprano firanki i przyodziewek, a spódnice mocno wykrochmalono. Jajka i biały

chleb leżały na drewnianych talerzach na ocienionych stołach. Każdy był uważany za gościa.

Okna ustrojono papierowymi kwiatami, a z ziemi biło przyjemne ciepło. Ludzie zabili kurę

albo kaczkę, a z otwartych okien pachniało zupą i pieczenia. Postawiono kramy, łyskały

świecidełka, kręciły się koła gier, z drążków zwisały różańce z lukru i z pomalowanego

drzewa.

Mieszkańcy terenów leśnych sprzedawali w koszach koniki i ptaszki z pomalowanego

drzewa, dzieci dęły w blaszane trąbki, przygrywała katarynka. Było pięknie, aż się płakać

chciało, toteż wszyscy się śmieli.

Nadeszło południe. Na ulicy i wśród kramów zrobiło się spokojniej. Ludzie zajmowali

miejsca przy nakrytych stołach pod daszkami. Dymiło z garnców, zewsząd słychać było

ludzkie głosy i nie było zaiste nikogo, kto nie byłby gdzieś zaproszony, choćby prosto z ulicy.

Również właściciele kramów; kataryniarza zaprosił Gawlon. Nawet Cyganie z pobliskiego

lasu siedzieli w trzech grupach, rozdzieleni między ludzi. A potem zaczęto podawać.

Takiego dnia warto umrzeć!

Po jedzeniu ludzie kładli się pod drzewami w ogrodzie lub na ławach. Kiedy

kataryniarz się wyspał, znowu zaczął grać i ludzie jęli wychodzić. Czasem ktoś capnął jakąś

dziouchę i zatańczył z nią na drodze. Dzisiaj nie było biednych, ale Gawlon był najbogatszy. I

okazywał ludziom, jaki był bogaty, bo miał gościa z miasta. Michcia chodziła wolnym

krokiem tam i nazad w swojej szyfonowej sukni, trzymając w ręce szalik, którym wytwornie i

lekko uderzała o nogę. Swoją fryzurą ä la Bubikopf poruszała oszczędnie, tak jak pokazywała

jej to Helenka Hajduk. Mówiła mało, prawdziwa dama od stóp do głów, tylko czasem po-

zwalała domyślić się, że tam w mieście wszystko jest inaczej. Dziecko kazała nieść służącej,

która miała dwanaście lat.

Był też fotograf, więc ludzie dawali się fotografować. Dla większości z nich była to

sztuka czarnoksięska, ale w takim dniu jak dziś był to po prostu cud zesłany przez Boga.

Michcia dwa razy dała się zdjąć i niosła teraz zdjęcia w ręce. Ładnie na nich wyszła.

Popołudniowy nastrój tworzyli piwosze, zewsząd słychać było śpiewy. Przywleczono

skądś Murzyna i postawiono na podeście. W Zalesiu nie widziano dotąd Murzyna. Istniały co

Page 109: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

prawda opowieści o Murzynach, a gospodarz Suschke walczył nawet w Afryce pod

generałem Lettow-Vorbeckiem. Dotychczas uważano go za kłamcę, ale dziś był królem,

wokół którego nieustannie kręciło się dziesięć, dwanaście osób, mężczyzn, którzy sto razy

kazali sobie powtarzać, że baby są tam na całym ciele czarne i tak dalej.

- Ja, Gawlonko, nie chciałabym mieć Murzyna - rzekła Michcia. - Nawet za darmo,

pfuj! Co za uczucie i jakie to ordynarne!

Wieczorem gospodarze rozdawali to, co zostało z biesiady, ładowali okolicznym

mieszkańcom biały chleb do chust, dawali im gotowane jajka ze sobą. Gawlon miał najlepszy

chleb pszenny w okolicy. Bo wkładał do niego rodzynki ze swojego sklepu i dlatego, że mógł

sobie pozwolić na wypiek chleba z czystej krupczatki. Najczęściej chleb miał pod spodem,

gdzie leżał, wilgotny pasek jakby z gliny. Ciasto pozostało tam niemal surowe i było słodkie.

W każdej rodzinie chleb smakował inaczej.

Do późnego wieczora z kościoła dochodziły pienia starych bab. Kościół był biały,

piękny, ściany z gliny, dach z drzewa. W Zalesiu mieli też mały dzwon, który pięknie

rozbrzmiewał po lesie. Kościół był niski, a przed łaty był tu jeden, co na piechty przeszedł la-

sy, został trzy tygodnie za cenę jedzenia i noclegu i namalował te obrazy na ścianach.

Dziouchy pogłupiały za nim, a gdy odszedł - może był Cyganem, nikt o nim niczego nie

wiedział - niejedna zapłakała się na śmierć.

W Zalesiu wszystko było czuć cebulą i czosnkiem, bo bez cebuli i czosnku człowiek

nie może żyć. I drzewem. Wszystko tu było z drzewa: belki, lasy, wozy, beczki na kapustę,

cebry do prania.

Pewnego wtorku Cholonek wpadł do cebrzyka z mydlanym wrzątkiem i oparzył się.

Nie czuł już bólu, tak że nie musiał nawet krzyczeć. Leżał jak umierający ptaszek.

- Jezus Maria, mój chłop mnie zabije, Jeśli wrócę bez dziecka - wrzeszczała Michcia. -

Teraz, kiedy już tyle trosk za nami i kosztów! Gawlonko, Gawlonko, co mam robić?

Pomóżcie mi! Przyzwyczaiłam się już być matką. Co będzie, Gawlonko, jeśli ono tak sobie

po prostu zemrze?

U Cyganów w lesie była starucha, o której mówiono, że potrafi wróżyć i zna się

dosłownie na wszystkim. Oddali jej dziecko na dwa dni. Potem spało cztery dni bez przerwy i

wyzdrowiało.

- Żeby mi tylko dziecka nie zaczarowała - powiedziała Michcia. - Różne rzeczy

opowiadają o Cyganach. Gawlonko, ja tego mojemu chłopu w ogóle nie powiem.

W Zalesiu wszyscy do kupy mieli osiem koni, sześć krów, dużo kóz, drobiu, kaczek,

gęsi i niezliczone ilości gołębi. Cały dzień gruchały na dachach. Oprócz farorza Jakoba

Page 110: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

pszczoły miał jeszcze gospodarz Olenik.

Raz w tygodniu Świętkowa przyjeżdżała kupić towar na targ i przywoziła wieści z

Poręby. Zmarła niejaka Konieczna, rębaczowi Wiercimokowi urwało rękę, Przybyloczka

rąbnęła Königową chadrą w pysk i wylała jej wiadro na głowę. Teraz Königowa chciała się

wyprowadzić i gdyby Stanik nie siedział w więzieniu, a przyjął robotę na kopalni, mogliby od

razu się tam wprowadzić. Przyjeżdżała o szóstej wieczorem, a wyjeżdżała rannym pociągiem

o piątej. Detlev sprawił sobie nowe ubranie, a dolegliwości dokuczały Świętkowej znacznie

mniej, odkąd opiekował się nią Detek. Wolała jednak na razie tego leczenia nie przerywać.

Ojciec miał teraz swoje dni picia znacznie częściej niż dawniej, a Pelka wyprowadził się teraz

do większego mieszkania. Zaś do jego dawnego mieszkania wsadzono jakiegoś innego

partyjniaka, niejakiego Rudolla. Jego żona farbowała sobie włosy. Lepiej z nią nie zaczynać.

Cygance Świętkowa dała kaczkę za uratowanie dziecka. Blizny już prawie się zagoiły.

We wrześniu Świętkowa zabrała córkę i wnuczka. Pewnego popołudnia odjechali, a

ludzie kiwali im na odjezdnym.

Dzień później Stanik wrócił z więzienia. Wyglądał jak strach na wróble. Ubranie na

nim wisiało, ziemista cera, a gdy zdjął myckę, był ogolony do skóry. Siedział wciąż w

mieszkaniu przy oknie.

- Stanik, Stanik, musiałeś nam to zrobić? Nasza mama wstydzi się za ciebie. Nie

pomyślałeś o naszym dziecku? W następnym tygodniu mam urodziny, wyobrażałam je sobie

zupełnie inaczej. Ach, byłabym o wiele lepiej zrobiła, zostając w Zalesiu, gdzie chłopy

zupełnie za mną pogłupiały. Zawsze ci mówiłam: otwórz sklep! Nie mogę się tutaj ludziom

na oczy pokazać.

Z czasem Stanik przyzwyczaił się do swego bytowania i wychodził w kapeluszu na

dwór. Najpierw zaczął szukać pracy, ale teraz nie mógł jej tym bardziej znaleźć: miał w

aktach zapis. Zanim Szaleta będzie mógł sfałszować papiery, upłynie sporo czasu. Poza tym

trzeba to zapłacić. A z czego? W tej sytuacji wziął go Żyd Hecht. Stanik układał w magazynie

towary, dopóki nie odrosły mu włosy Potem przeszedł do pracy od frontu: pakowanie,

sznurowanie, przewijanie beli, wydawanie towarów ajentom i naklejanie kartek. Później

dostanie posadę inkasenta, mówił pan Hecht, aby mógł zebrać pieniądze potrzebne do kupie-

nia odpowiednich papierów. Potem się zobaczy, co dalej.

Stanik szybko zapomniał czas spędzony za kratkami.

- Dziecko zostanie teraz u nas - powiedziała Michcia - bo musi otrzymać dobre

wychowanie.

Kupili używane łóżko dziecinne, a Świętkowa podarowała dziecku na urodziny wielki

Page 111: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

obraz anioła stróża. Wieczorem Michcia uczyła dziecko modlitwy, bo rano nie miała na to

ochoty. Opowiadała mu historyjkę o aniele stróżu, który prowadzi dwoje dzieci przez most i

ochrania wszystkie dzieci, które słuchają matek i zawsze są posłuszne. A jeśli są

nieposłuszne, strąca je do rzeki, tak że najpierw toną, a potem dostają się do piekła. Tam

oczekuje je diabeł z rogami. A piecze tam tak jak wtedy w cebrzyku. Jeśli nie będzie teraz

całkiem cicho leżeć i spać, to - ostrzegała Michcia - za oknem czeka już diabeł. Widzisz jego

płonące ślepia? A teraz ani mru-mru, zrozumiano? Widziałeś, jak się poruszył? Nadziewa na

rozżarzone widły dzieci, które nie chcą spać.

Następnego dnia Adolf Cholonek zbudził się mokry ze strachu.

- Dzisiaj dziecko pozostanie w łóżku - orzekła Michcia. - Jest chore. Niewiele z niego

pociechy. To po was, bo u was, Cholonków, dwoje ma coś z płucami. Musi natychmiast się

wypocić, bo pocenie jest dobre na wszystko.

Za sprawą Żyda Hechta Stanik tak się przyzwyczaił do swojego obecnego życia, jakby

nigdy przedtem nie siedział za kratkami. Na wiosnę otrzymał posadę inkasenta.

Pan Hecht prowadził sprzedaż na raty. Jego ajenci chodzili z walizami od drzwi do

drzwi i sprzedawali trykotaże, dzianiny i towary od metra na zamówienie. Koszule, bielizna

osobista, większe artykuły mogły być dostarczone do domu. Klientom zakładano kartę w

kartotece. Zadatkowano markę, a spłacano od pięćdziesięciu fenigów wzwyż.

- Niech pan sobie zapamięta, panie Stanik! - powiedział mu pan Hecht. - Najwięcej

interesów robi się za pomocą małych kwot. Człowiek sto razy się zastanowi, zanim wyda

grubszą forsę, ale nad małymi wydatkami się nie zastanawia.

Jeśli klient zapłacił inkasentowi, który przychodził raz w tygodniu, dostawał stempel

w kartotece: Zapłacono l markę! - albo mniej.

Stanik miał szczęście, bo krótko przedtem inkasent zwiał razem z kasą. Sto

dwadzieścia marek chachor zabrał. Dla pana Hechta nie było to żadne szczęście, ale i żaden

szczególny pech, bo straty były wliczone w interes. Zwiało mu już jedenastu inkasentów, z

tego dziewięciu złapano, jeden z nich miał jeszcze sześć marek w kabzie, a pozostali nic.

Defraudacja się to nazywa. Codziennie wieczorem Stanik szedł się rozliczyć, a gdy jego

pozycja się umocniła, co drugi wieczór. U niego kasa zawsze się zgadzała.

Gdy kasował u wdowy po Hawliczku i odbierał zapłatę w naturze, płacił z własnej

kieszeni. Ona stała obok niego, dopóki nie przekonała się na własne oczy, że przybił jej dwa

lub trzy stemple do kartoteki. Nie można było nikomu ufać! Jeśli był wyjątkowo chutliwy,

wykorzystywała sytuację i kazała sobie z góry przybić cztery stemple, przytrzymując go przez

ten czas rękami z dala od swojego ciała. Śmiała się przy tym jak aktorka Söderbaum,

Page 112: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

rozchylała trochę szlafrok, aby podtrzymać jego chęci.

W magazynie stała maszyna do pisania, na której Stanik raz w tygodniu uczył się pisać

jednym palcem. Chciał otworzyć własny sklep, więc musiał tę umiejętność posiąść!

- Nie wiem, Stanik, czy to dobrze, że tam pracujesz - powiedziała Michcia - u tego

Żyda... wiesz, jak ludzie na to patrzą.

- Ty zawsze musisz coś głupiego powiedzieć - rozsierdził się Stanik. - Kto weźmie

faceta, co siedział w więzieniu? Czy mam pójść na żebry? A jeśli zrobią to, o czym gadał

Pelka, i odeślą Żydów do Rosji, wtedy ja będę pierwszym kandydatem do objęcia interesu.

Najpierw kupię sobie papiery. Mówiłem już z Szaletą. Za pięć stów zniszczą wszystkie akta.

Będę czysty jak nowo narodzone dziecię, a wtedy można ruszyć z kopyta.

Po co Stanik utrzymywał z tą wdową stosunki, z taką marną klientką. Była wiecznie

bez pieniędzy. Posyłał też do niej jedynie domokrążców z tanimi artykułami, żeby za dużo nie

kupowała. Brała bowiem, co popadnie. Nie była przecież w stanie tego wszystkiego odrobić,

gdy w swojej halce ze sztucznego jedwabiu otwierała mu uśmiechnięta drzwi. Po lewej

stronie miała dwa złote zęby i zawsze pachniała pudrem, jak w filmie. Ciemniało mu przed

oczyma, gdy tylko ujrzał z dala stary dom w ogrodzie, a kolana robiły mu się dziwnie

miękkie. Była to namiętność, jaką można spotkać jedynie w powieściach.

Co niedziela o dziesiątej Stanik oświadczał, że idzie do kościoła. Był to żart, bo nawet

Michcia wiedziała, że szedł na poranne piwko. Tylko podczas Wielkanocy udawał się po

piwku jeszcze na sumę. Po kazaniu. Tak się należało. Kazanie go nie interesowało, bo to i tak

już wszystko było zapisane w Biblii. Od pół roku Michcia też już nie chodziła do kościoła,

tak że nawet Stanik ją monitował: - Jak to wygląda? Przynajmniej baba powinna chodzić do

kościoła! - Właśnie to chciała usłyszeć. - W moich starych łachach? Wszystko mi z dupy leci,

aż wstyd i gańba!

Poszła dopiero wtedy, gdy otrzymała ciemnomodrą jesionkę. Jednorzędówkę

zamkniętą aż po szyję, skromną i mereżkowaną.

A kiedy pewna kobieta z ich domu ujrzała raz Stanika, jak znikał u wdowy po

Hawliczku, kupił natychmiast Michci piękny kapelusz i parę brązowych czółenek, lakier na

wysoki połysk.

Odkąd Michcia była ubrana od stóp do głów, chodziła wyłącznie na sumę i ustawiała

się na samym przedzie. Z czasem zdobyła sobie miejsce w pierwszej ławce, gdzie regularnie

trzymano dla niej miejsce. Przy okazji także pół miejsca dla dziecka. Michcia zawsze mówiła:

- Dziecko trzeba od początku wychowywać w bojaźni bożej i pobożności, wtedy nic mu się

nie stanie.

Page 113: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Kiedy Stanik kupił jej kapelusz, przeforsowała od razu, że wziął u Hechta na raty

ubranko dla chłopca. Do tego ładne białe podkolanówki, o numer za duże, żeby nie wyrósł z

nich tak szybko, pomponiki wokół szyi i biały toczek, przekrzywiony nieco do tyłu, żeby z

przodu było widać falę.

- Pani Korek, wszyscy w kościele oglądają się za nami. Gdy będziemy mieli własny

sklep, wynajmę sobie miejsce u góry na chórze i każę dziecku uszyć ubranko na miarę.

- Jeśli już - powiedział Stanik - to kupię mu od razu dobry kammgarn z cienką nitką.

Jak dorosłemu. Zobaczysz, jakie to wywrze wrażenie! Gdy będzie miał cztery latka, dostanie

ode mnie lakierki, a od piątego roku życia będzie pobierał lekcje gry na fortepianie.

Widziałem raz występ w Café Kochmann, gdzie muzykant bez przerwy zmieniał instrumenty.

Kto zaczyna od muzyki, mój kochany, ten wkrótce opanuje wszystko!

Na ulicę Oślowskiego Michcia przychodziła teraz bardzo rzadko. Raz na dwa tygodnie

szła jeszcze wypłakać się na łonie matki. Każdy potrzebuje w życiu oparcia. Dawała tylko

lekko do zrozumienia, jak ją Stanik dręczył, gdy mu się zachciewało spółkowania. Na

szczęście miała dziecko w pokoju i mogła mu zawsze powiedzieć: - Stanik, nie budź dziecka,

ono jest znowu chore! Ma dziś całkiem gorącą głowę. Co ja jestem winna, że się w was

wdało, u nas wszyscy byli zdrowi.

Pewnego razu nie dał się powstrzymać, i wtedy przez cały dzień latała nabrzmiała i

blada, ale ludziom w domu dawała tylko oczyma do zrozumienia, co musiała przejść.

Kiedyś znowu było tak:

Biegła od tyłu przez pola cała zapłakana. - Mamo, mamo, to okropne! śniła mi się

czarna woda. A wyglądało to tak, jakby pod nią jeszcze ktoś był.

- Dzioucho, dzioucho, dyć to oznacza chorobę. Dej pozór na dziecko! Kiedy mnie się

coś takiego przyśniło, zachorowała nasza matka. Leć zaraz do dziecka!

- Obym nie przyszła za późno!

Dziecko bawiło się w podwórzu. Dopadła je, zawinęła w rozmaite chustki aż po same

oczy, dała mu się napić gorącego kwiatu lipowego i wsadziła je na trzy dni do łóżka, a kiedy

dziecko mogło wreszcie wyjść na dwór, łamało się w kolanach.

- A nie mówiłam? - powiedziała - śmiertelnie chore. Na matczynym wyczuciu można

polegać. Jego szczęście, że ma jeszcze matkę! Jest tak słabe, że nie może się poruszać.

Ulicą codziennie maszerowało SA i śpiewało „Sztandar w górę...”.

Stanik nosił brązowe ubranie w paski, ślips w ukośny wzór według ostatniej mody,

luźno wpuszczony w szaket, szalik ze sztucznego jedwabiu. Do tego zamszowe trzewiki i

odpowiednie getry mysiego koloru.

Page 114: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Ignac Hecht rzekł do niego: - Panie Stanik, urządzimy panu w mieszkaniu piękny

magazyn. Niech pan tylko opróżni jakiś pokoik! Najpierw zainstalujemy tam regał, potem

złożymy towary, które dostanie pan ode mnie. Spuszczę panu tanio, później kiedyś mi pan

zapłaci. Weźmie pan walizkę i pójdzie sprzedawać na własną rękę. W ten sposób będzie pan

miał własny interes. Zgoda?

Miał więc własny geszeft. Sypialnię przeniesiono do izby, wstawiono regał i Stanik

kazał sobie zrobić stempel:

St. Cholonek

konfekcja trykotaże tkaniny

sklep detaliczny na piętrze

Za firmą „Cholonek” pozostawił wystarczająco dużo miejsca, by potem móc

ewentualnie dodać „i syn”.

- Stanisława wolę podać w skrócie, bo kto wie, jakie rząd zajmie jeszcze stanowisko

wobec polskości. Pierwszy zakup stanowiła maszyna do pisania. Michcia miała się na niej

uczyć pisać. - Nie rób z siebie takiej głupiej! Te wszystkie baby tam u konkurencji załatwiają

tę całą pisaninę.

Po dziesięciu minutach Michcia się rozbeczała, bo palce ją bolały, a w litery nie mogła

trafić. Wtedy Stanik zaczął pić i chciał zamknąć interes. Nowych sił dodała mu jednak

wdowa. Wrócił po trzech dniach, kupił nożyce, cechowany łokieć, zaniechał nowych

zamówień i wypchał regał aż po sufit bielizną pościelową dwóch gatunków, do tego masę

bielizny osobistej i trykotaży.

- Człowieku, masz pojęcie, jak to idzie? Na samych trykotażach można nieźle nabić

kabzę.

Pończochy, skarpetki, kilka bel wełny. „Mimo że wełnę - mówił - kupują ludzie,

którzy sami robią na drutach. Kto zaś sam robi na drutach, nie kupuje wyrobów gotowych i

nie jest dobrym klientem. Ale mieć musisz wszystko! Muszę też sprowadzić pasmanterię.

Człowieku! Na to jest zawsze zapotrzebowanie. Jeśli tego nie będę miał, klientela przejdzie

do konkurencji.”

Dwa razy w tygodniu Stanik wyruszał z walizką w obchód. Gdy dorobił się

dwudziestu siedmiu stałych klientów, Cholonkowa wynajęła sobie miejsce na chórze w

kościele św. Bonifacego i miała szczęście, bo akurat zmarła piekarzowa Śmiszkol i miejsce

się zwolniło.

Page 115: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Mając trzydziestu pięciu klientów, Stanik kupił sobie używaną dekawkę. - Gdy tylko

setny klient znajdzie się w kartotece, mój kochany, natychmiast zadam szyku: dwie

ciężarówki, mercedes benz z szoferem i tak dalej.

Zaangażował pracownika, który podróżował od poniedziałku do czwartku, a od piątku

do niedzieli inkasował, niejakiego Śmiercika, z którym Stanik od razu przeszedł na „ty”.

- Masz pojęcie, ile ja takiemu mogę naładować na grzbiet, jeśli będę z nim na ty! -

powiedział Stanik - to stwarza zupełnie inne stosunki. Przed szefem, z którym jest na ty,

Śmiercik nie będzie miał żadnych tajemnic. Interes musi być do końca chytrze pomyślany.

Dekawka stała przez miesiąc w kącie podwórza, dopóki Stanik za trzecim razem nie

zdobył wreszcie prawa jazdy. Śmiercik rozliczał się raz w tygodniu, a po czterech tygodniach

zwiał zabrawszy 120 marek.

- Kombinowałem chytrze - mówił Stanik - a mimo to straciłem dwadzieścia marek. Na

sto dwadzieścia marek nie byłem przygotowany. Chachor przeklęty, zabrał mi jeszcze trzy

walizy towaru. - Jak się później okazało, Śmiercik zatrzymał się jeszcze trzy dni u wdowy po

Hawliczku i nieźle się zabawił. Adres wyszukał sobie w kartotece, kiedy pijany Stanik

wygadał się o niej w gronie kompanów od kieliszka. Kilka sztuk udało się Stanikowi ukraść z

powrotem, gdy poszedł do wdowy inkasować.

Śmiercika nie chciał skarżyć, bo sądy to już jest taka sprawa... Czy można na nich

polegać? Zdarzył się bowiem raz taki przypadek, że pewna kobieta zaskarżyła niejakiego

Palicę o zgwałcenie w tramwaju między przystankami ulica Damaschkego i Ruda l, z tyłu na

platformie wagonu motorowego, i to podczas szczytu komunikacyjnego. Według opisu

niewiasty, miało dojść do tego w następujący sposób:

Wsiadła w Maciejowie i wzięła bilet bez przesiadki do placu Targów Czwartkowych.

Było podobno dziesięć minut przed szóstą i okropna ciżba, bo ludzie wracali z pracy. Przed

nią ludzie, za nią ludzie. Naraz, przy przystanku na ulicy Damaschkego poczuła, że ktoś

dobiera się do niej od tyłu, podnosi jej kieckę, a ściąga majtki. Początkowo myślała, że to

żarty! Przez ten czas ujechali jeden przystanek. Potem myślała, że może to Widera z ich

domu. Mijali już ulicę Farną. Tramwaj chybotał się i trząsł na wszystkie strony, do placu

Targów Czwartkowych było ze dwanaście przystanków, i nie byłaby bez potrzeby wysiadała,

bo Widerę dobrze znała, stwierdziła. Przejechała więc już jakieś trzy przystanki, nie mogąc

się jednak nadziwić, bo przecież Widera był w tym czasie w więzieniu, a kiedy się wreszcie

obejrzała, stwierdziła, że to był on, Palica. Mieszkał co prawda również u niej w domu,

powiedziała, ale jego baba to ta małpica, co jej ciągle ostrużyny wyrzuca pod drzwi, kiedy

nikt nie widzi. „A przy okazji, panie sędzio, chciałam zapytać, czy to może tak być... gdy

Page 116: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tylko przestanę pilnować, rrt, rrt, wyciera sobie ten pultok swoje obesrane trzewiki na naszej

wycieraczce pod drzwiami, podczas gdy my sami ją szanujemy jak możemy. Może to tak

być?” Palica zaś przedstawił rzecz z zupełnie innej strony: „Ano, wsiadłem do tramwaju i

chciałem pojechać do elektrowni, gdzie mam brata, który tam zamieszkuje. Tego jednak dnia

chciałem się udać nie do niego, a do Dziuka. To ten, co dawniej pracował u mnie i ma te

piękne króliki. Chciałem sobie przywieźć kilka. Miałem wszystko z sobą: miech, ździebłko

słomy i trawy do żarcia. Pomyślałem sobie: zostań od razu na platformie z tym miechem, kaj

się będziesz pchał, no nie, panie sędzio? Na przodku zawdy najwięcej miejsca. Widzę, stoi

przede mną Hejdla. Myślę sobie: zrobisz dziousze przyjemność i weźmiesz ją od zadku.

Niech zgaduje, z kim ma do czynienia. Obejrzałem się jeszcze, panie sędzio, czy ktoś czegoś

nie zmiarkował, bo - widzicie - mnie też to zawsze trochę krępuje. A potem rzecz

wykonałem. Z całą ostrożnością, ale już przy ulicy Farnej dziwiłem się, że to jakoś tak

dziwnie nie pasuje. Od razu sobie pomyślałem: przestań, bo może to wcale nie jest Hejdla, ale

w międzyczasie zrobiło się całkiem przyjemnie, panie sędzio, sami rozumiecie, i pomyślałem

sobie: Jezus Maria, może baba się jednak nie spostrzegła i spokojnie ją dalej dmuchałem.

Obok mnie stał ślusarz Bochenek i u góry prowadziłem sobie z nim rozmowę, żeby kobieta

nie znalazła się w głupim położeniu. Ale potem, przy Rudzie l, kiedy napuściła na mnie

konduktora, to się zirytowałem, bo trzeba było płacić. Gdybym o tym wiedział, byłbym lepiej

wsiadł na zadku, panie sędzio”. Zwolniono chłopa i tu widać wyraźnie, że latanie po sądach

nie ma żadnego sensu.

Świętkowa mawiała: - Dawniej, za cesarza, nie było tego wszystkiego. Nie było tego,

co dziś. Sodoma i Gomora panują na świecie. O nie, to nie są dobre czasy!

Staremu Cholonkowi zmarło się w tym roku, a było temu tak, że przyszedł z roboty,

usiadł na ryczce pod piecem i powiedział: - Cosik mi zimno, matko, jutro nie będę wstawał.

Przyniosę ci jeszcze dwa wiadra wągli, żebyś nie musiała jutro wychodzić. Wyczyszczę sobie

tu moje trzewiki. Moje ubranie zostaw dla Józka, gdy wróci z wojny! Wróci na pewno goły.

Spytaj go, czemu nie wrócił wcześniej. Czekałem tu cięgiem na niego.

Mówił specjalnie cicho, bo Cholonkowa była przygłucha. Po co ją niepotrzebnie

martwić? Przyniósł węgiel, potem wyczyścił trzewiki, wyjął wszystko z kieszeni i położył na

parapecie, a koszulę zaniósł do prania. - Pójdź tu, matko, do mnie na ławeczkę! Mój zegarek

dałem Stanikowi dla jego synka. Ma go nie zgubić! Poczekam jeszcze, aż przyjdzie Wiluś

powiedzieć mi „do widzenia”. Nie potrzeba mi ostatniego namaszczenia. Nie mam żadnych

grzechów na sumieniu, byłem przecież jednym cięgiem na grubie.

Od razu przy zaśnięciu złożył ręce jak do trumny, ale nie utrzymały się w tej pozycji i

Page 117: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

rozeszły się, bo palce miał krzywe, a niektóre sztywne. Związali mu więc ręce różańcem.

Teraz farorz Kozioł czytał kazanie pośmiertne dla górników.

Świętkowa głośno zaszlochała, a potem szybko dorzuciła jeszcze garść ziemi i

popędziła czym prędzej na targ. - Dzioucho - powiedziała - to jest ostatnia droga, jaką każdy

musi przebyć. Trzeba chodzić na pogrzeby, bo tak się należy. Nie powinno się o zmarłych źle

mówić, bo to nie przynosi szczęścia. Niech sobie był, jakim chciał, ale teraz jest nieżywy.

Michcia wytrzasnęła dla dziecka ciemnomodre ubranko, a dla siebie czarny kapelusz z

woalką. W czarnym jest dobrze, jeśli pada deszcz, muszę ino dać woalkę do przeróbki, żeby

nie wyglądała tak żałobnie. - Tam w trumnie, Detele - powiedziała do Adolfa Cholonka - leży

starzyk, tata naszego taty. Wszyscy ludzie muszą umrzeć. Teraz kolej na babcię Cholonek.

Odejdź trochę na bok, dziecko nie musi tak wszystkiego dokładnie oglądać, jeszcze się dosyć

w życiu napatrzysz na różne nieszczęścia. Dzieciom się od razu wszystko udziela, człowiek

nawet nie wie, jak i co!

Nikt nie wiedział, gdzie Stanik spędził ostatnie dni Po pogrzebie zaraz się upił. Jeden z

jego braci siedział na parapecie i międlił różaniec. Drugi brat ze zgryzoty poszedł na hałdy

chwytać ptaki, najpierw chciał je wszystkie podusić, ale potem postanowił je wypuścić.

Stara Cholonkowa szła za trumną jak nieżywa, nie wydała z siebie głosu. Przez dwa

dni i dwie noce siedziała w domu na ławce przy zimnym piecu, nie płakała i nie ruszała się.

Ręce złożyła na klinie. Chustkę miała na głowie, trzewików też nie zdjęła. Drugiego dnia

opadła jej głowa i zasnęła. Gdy się rozwidniło, obudziła się, nabrała powietrza, wstała,

napaliła w piecu i zbudziła synów, którzy musieli pójść do roboty Jak to jednak różnie ludzie

umierają na tym świecie! Rok przedtem przyszła kolej na rębacza Kulika. Nie dało się już nic

z nim zrobić, więc posłał swoich synków do ślusarza Piterka, który ma swój warsztat hań na

ulicy Raedena. Piterek był niegdyś jego kolegą. Kiedy przybył, usiadł na brzegu łóżka i

spytał: - Co jest z tobą, Kulik? Mój synek gada, że musisz umrzeć?

- Piterek, ja się tylko boję, żeby mi tych dwóch gołębi nie zaszlachtowali. I to ci

powiem, że te dwa, co je onegdaj kupiłem, to one są zaiste piękne. Chciałem je przeznaczyć

na chów. Żebyś ty, bracie, widział, co to są za szybowniki! Podobnych nie znajdziesz. Już je

wypróbowałem: sześć godzin były w górze, tak że już ich dostrzec nie mogłem, a potem

wróciły. A teraz, Piterek, na pewno mi je zeżrą, jak tylko umrę. Pamiętasz, jak byliśmy z

Siklą na hałdzie? Tą od Gawlika? Człowieku! Ty z przodu, ja z boku, a ta umiera ze śmiechu,

piszczy i wywija nogami. Nigdy tego nie zapomnę! Piterek, zrób mi tę przyjemność i weź je

do siebie! Dam ci od razu trzy marki na futer. Dosyp jej trochę otrębów do żeru, to zmiękcza

pióra. Powiem ci, że i ty będziesz miał dużo radości z tych ptaków. Nasz Hajnel pokaże ci

Page 118: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

gołębnik. Mam tam dwadzieścia sztuk. Inne zostaw synkowi, żeby i on coś miał. Jeden z tych

czarnych ma białe pióro na piersi. Piterek, byliśmy przecież kolegami, dopóki żyłem, no nie?

Piękne to były czasy!

A potem Kulik wyzdrowiał i był ze trzy razy u Piterka, a ten tych trzech marek nie

oddał. Byli kolegami, jak się rzekło! Jak to dobrze, że Kulik zdążył go jeszcze - że tak

powiem - na łożu śmierci zdemaskować. Kto wie, jak postąpiłby z gołębiami? Kulik nie mógł

umrzeć, a gdy po raz trzeci otrzymał ostatnie namaszczenie, sam zeżarł swoje gołębie.

A ze śmiercią Zajusza („garnitury i tkaniny Franciszek Zajusz en gros”) to była znowu

inna sprawa. - Od najtańszego do najdroższego materiału - powiedział Stanik - ten miał

wszystko na składzie, dokumentnie wszystko! Szewiot, kammgarn, pieprz i sól, tasiemki

wszelkiej szerokości. Modre, brązowe, czarne - czego tylko dusza zapragnie! Od trzech marek

za metr do dwunastu. Towary angielskie, czeskie, z Łodzi, Paryża i zewsząd. Kiedy

zmiarkował, że śmierć się zbliża, posłał jeszcze za życia po krawca Golarza i wyszukał z lupą

w ręku najlepszy w całym składzie materiał. Musieli go tam zanieść, bo nie mógł już chodzić.

Kazał sobie do trumny uszyć ubranie z dwiema przymiarkami, wypchane końskim włosiem,

wąskie w talii, supereleganckie. Dwurzędówka zapięta na jeden knefel. Spoczywał sobie w

trumnie jak ta lala. Galoty pierwsza klasa, uszyte z rozmachem, a w testamencie wyraźnie

zaznaczył, że nie życzy sobie, aby mu kocem przykryli nogi, bo by nie było widać kamaszy.

Drugą przymiarkę Golarz musiał zrobić już na łożu śmierci, tak szybko się staczał. Ale to już

tak jest: ma ktoś wielki magazyn aż po sufit, a w nocy zastuka do niego kostucha! Gdyby się

nie zabrali we trójkę do tego ubrania, nie byliby sobie dali rady i trup zacząłby cuchnąć. Ale

trzeba przyznać, że nawet na łożu śmierci robił duże wrażenie! Ciemnobrązowy garnitur w

drobne desenie, a trzewiki z najlepszej skóry lakierowanej. W takim ubraniu wyjść na

promenadę, a wszystkie dziouchy potracą głowy! Zamiast różańca wziął do ręki czeski

kapelusz filcowy, jasnoszary z ciemną obwódką, miał go może dwa, trzy razy - najwyższa

czeska jakość! A potem: wio, koniku! Prosto do nieba taramtamtam! Ale taki już był ten

Zajusz, zawsze z fasonem i - broń Boże! - nie zbłaźnić się przed ludźmi. A kiedy już umarł,

wyszło na jaw, że z tego wielkiego składu nic do niego nie należało, same długi! Chcieli go

na gwałt wykopać i zabrać mu ubranie.

A był znowu taki jeden, niejaki Pierau, dawniejsze nazwisko Pierończyk, który chciał,

aby w trumnie owinięto go pod szaketem flagą ze swastyką. „A dlaczego nie z wierzchu?” -

pytał go brat. „No, bo nie wiem dokładnie - odparł Pierau - jak długo rząd się utrzyma. Skąd

mogę wiedzieć, czy słusznie postępuję?”

Z tym całym flagowaniem robiono wtedy wielkie hece. Przechodziło SA, a ty nie

Page 119: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

pozdrowiłeś flagi podniesioną ręką, już przybiegło do ciebie, dwóch partyjniaków w cywilu i

waliło cię pałką po głowie. Stanik kazał sobie uszyć na miarę ekstra długą chorągiew. - Tu

jestem ja, Cholonek, zawsze z fasonem! - mówił - Kiedy idziesz ulicą, widzisz już z daleka,

gdzie mieszkamy. Flaga długa na pół chałupy! - W nocy wymierzył sznurkiem, że chorągiew

będzie zwisała poniżej okien pierwszego piętra i zasłoni Hallmannowi widok. Był on

członkiem NSDAP. Flagowano tak często, że Hallmann żył ciągle w zaciemnieniu. - Niech

tylko chachor coś powie na naszą flagę! - odgrażał się Stanik. A kiedy rzeczywiście coś

powiedział, Stanik odparł: - Nie podoba się panu nasza chorągiew, panie Hallmann? Jedno

pańskie słówko, a wywieszę mniejszą, no jak?

I wygrał!

Page 120: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Czego nie wziąć do ręki, wszystko jest dziurawe.

Świętkowa

Było to w tym czasie, kiedy Detlev Hübner ożenił się z Teklą. Miała osiemnaście lat, a

wesele odbyło się w ścisłym gronie w mieszkaniu z mleczarnią, należącym do jego rodziców.

Ze strony Świętków zaproszono dla przyzwoitości matkę i ojca. Świętek nie poszedł, a

Świętkowa włożyła ciemnomodrą suknię z lampasami u góry i przyczepionym poniżej

lewego ramienia bukiecikiem fiołków z zamszu i drutu. Po weselu wypadało, żeby Świętek

był z Hübnerem na „ty”, co chwilowo przyprawiało Świętka o mdłości, tak że unikał jak mógł

sposobu zwracania się do swojego zięcia. Leczenie dolegliwości Świętkowej odbywało się

teraz w rytmie trzydniowym, nie dlatego, iżby się poczuła lepiej, lecz dlatego, że Hübner

tęsknił za nowymi zadaniami. Można to zrozumieć, był młody, ambitny, chętny do posług.

Od partii Hübner wciąż stronił. Jednak Świętek podejrzewał, że Hübner ma z NSDAP

tajne powiązania, bo kiedy chciano go z powodu kradzieży zwolnić z pracy w magazynie i

zaskarżono go do sądu, włączyła się do sprawy NSDAP. Dostał przeniesienie z awansem i

podwyżką.

Donosiciel, pomyślał Świętek i starał się mówić lepszą niemczyzną, gdy przychodził

Hübner. - Kiedy dziouchy opuszczą dom - powiedziała Świętkowa - straci je człowiek z oczu.

Nasza Michcia zagląda do nas już tylko raz na trzy tygodnie. Co z oczu, to i z serca! Gdy

rodzice spełnili swój obowiązek, idą w odstawkę.

- Pragnę tylko jednego - powiedziała Michcia do Helenki Hajduk - aby nasze dziecko

miało takie fale jak Detlev. To jest mój szwagier, Helenko, znasz go. Ten gryfny! Codziennie

robię mu falę, a gdy synek dorośnie, włosy będą mu się same układały. A jeśli zacznie się

kiedyś awanturować, dostanie od razu po łbie. Zawsze powiadam, czego się człowiek nauczy

za młodu, tego mu nikt nie zabierze.

Pan Hübner wraz z Teklą dostali dwupokojowe mieszkanie z łazienką i komórką przy

ulicy Nowotnego 12. Tam poczęli swoje pierwsze dziecko, ochrzczone imieniem Dieter, na

które wołano jednak „Totolo” Matką chrzestną została na własną prośbę Michcia Cholonek,

- Gdy powiększymy nasz interes - powiedziała Michcia - ubierzemy waszego Dietera

od stóp do głowy i poślemy go na studia.

Pewnego niedzielnego popołudnia w Porębie, gdy wszyscy ludzie spacerowali po

polach i w lasku Gwidona, kiedy powietrze było ciepłe i zakurzone, niebo nad Bielszowicami

było żółte, a dzieci na ulicy Oślowskiego goniły się, wrzeszczały i śmiały, gdy dwa aparaty

radiowe rżnęły z okien - Świętek zobaczył, że Hejdla jest niespokojna jak koza na Wielkanoc.

Page 121: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Jankowski leżał na szezlongu, Hejdla chodziła tam i nazad, trzaskała wiadrami, to wchodziła

do komory, to wychodziła z niej. Wtedy Świętek rzekł do Świętkowej: - Pójdź do ogródka,

pomogę ci plewić!

Gdy tylko buda się opróżniła, Hejdla zaryglowała drzwi od kuchni, capnęła

Jankowskiego i ściągnęła mu galoty. Potem spłodzili pierwsze dziecko. W całym domu była

jeno matka Przybyloczki, z podwórza dochodziły śmiechy i okrzyki, a jakaś dzioucha

śpiewała: „Chodź, czarny Cyganie, i zagraj mi, duszko! Gdy płaczą twe skrzypce, łka też me

uszko”.

W piecu zgasł ogień, a Jankowski po wszystkim błogo zasnął. Usta miał otwarte i

chrapał, a Hejdla zawiązała sobie znowu fartuch. Urodził się z tego synek imieniem Moryc.

Karlus był wesoły, ciągle się śmiał i tańcował, nie był głupi ani chytry i miał czarne włosy.

Życie Stanika posuwało się naprzód zrywami. Najpierw powiększył interes przez

korzystne kupno używanego regała, który ustawił w sypialni. Upchał w nim towaru aż po

sufit, postawił stołek pod drzwiami i obejrzał sobie ten cały przepych. - Masz pojęcie, jaki to

kapitał! Połowa już zapłacona, a jeśli tak dalej pójdzie, wynajmę cały dom. Wszystko na

składy! Później dojdzie do tego jeszcze konfekcja, nawet stempel nie będzie się musiał

specjalnie zmienić. Trykotaże i tkaniny! Konfekcja, można powiedzieć, to też tkaniny. Stanik

Cholonek - bracie! - zawsze był chytry!

Raz w tygodniu sam wypisywał na maszynie zamówienia i pocztówki do fabrykantów

w Bielefeld i Bochum. Tekst zapożyczył sobie od pana Hechta: ...nawiązując do Pańskiej

oferty z dnia tego a tego, zamawiam mniejszym tuzin i tak dalej... Sto razy się mylił, nie mógł

znaleźć liter i z rozpaczy się upijał. Pisanie na maszynie było trudną rzeczą. Niejaki Pogrzeba

z Poręby też otworzył sklep i puścił w obieg własne pocztówki z nadrukiem. To było

przewidziane w następnej kolejności. Ale jeszcze przedtem chciał swojej babie, Michci,

sprawić nową szczękę. Wybierze dla niej materiał najlepszy z najlepszych, kość słoniową.

Rozmawiał już z pewnym dentystą, niejakim Gajdzikiem, swoim nowym klientem. Na poczet

tej roboty Stanik nie inkasował już u niego za dostarczany towar. Jeśli weźmie to na

rozrachunek, uzębienie będzie go kosztowało tylko czterdzieści procent. Jeśli jednak Gajdzik

kupi tyle, że zainkasuje się czterdzieści procent, a sześćdziesiąt procent pójdzie na

rozrachunek, to - można powiedzieć - proteza będzie za darmo. To jest interes!. Tak to

powinno wszystko wyglądać, a wtedy sklep stanie się istną kopalnią złota. Zaprosił dentystę

na piwo i zaproponował mu bruderszaft. Gdy znikną ostatnie przeszkody, będzie można nie

takie interesy kręcić, a Michcia będzie wyglądała jak aktorka filmowa!

Proteza wypadła krzywo. Stanik był bezsilny, bo Gajdzik nabrał towaru z góry.

Page 122: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Zaskarżyć się go nie dało, bo twierdził, że to usta są krzywe, a potem się okazało, że Gajdzik

był stolarzem z Rybnika i poszukiwano go za fałszowanie pieniędzy.

- Na razie noś tak, jak jest! - Powiedział Stanik. - Dopóki cię nie ubiorę na nowo.

Potem dam ci zrobić nową protezę, ale tylko u jakiegoś profesora.

Teraz Michcia uczyła się przed lustrem wykrzywiać usta do góry, żeby zęby mogły

wydawać się proste.

Największą klientelę miał Stanik na ulicy św. Pawła. Same chachary! Kupowali

wszystko, co ujrzeli, ale nie płacili nic. Ze dwadzieścia razy posyłał im komornika sądowego.

Gdy tylko się weszło na tę ulicę, od razu człowiek wiedział, gdzie wdepnął. Marasu po kostki,

tak że w niskich trzewikach doszedłeś zaledwie do trzeciego domu. A smród! Rwetes, kury i

świnie na ulicy. Stanik musiał swoją dekawkę stawiać gdzie indziej, bo nie wydostałby się

stąd. Ale klient jest klientem! Koczowali po dwanaście osób w jednej izbie. Kobiety chodziły

bez majtek i czuć je było śledziami. Dzieci latały cały dzień w koszulach i boso, a mężczyźni

więcej byli na chorobie niż w robocie.

Opieszałym klientom Stanik ołówkiem kopiowym stawiał kropkę w kartotece, a tym

najbardziej opieszałym dwie kropki. Był komornik potrzebny: krzyżyk!

Za to ulica Rudziniecka była prawdziwą kopalnią złota. Wszystko klienci pierwszej

jakości. Kupowali mało, ale co kupili, to natychmiast spłacali. Inkasowanie w tych warunkach

było dziecinną zabawą. Co piątek po wypłacie od godziny szóstej wieczorem Stanik był na

miejscu: dwie marki - trzask! Dwa stemple do kartoteki. Trzy marki... Byli nawet tacy, co

pięć marek na raz płacili! Kulały się pieniążki, radowało się serce, bracie!

Na ulicy św. Pawła mieszkała wdowa po Hawliczku. Jej mąż był podobno oficerem i

zginął pod Verdun. Ale policz ino: Kiedy było Verdun, a wiela baba miała lat? Ale po co te

dociekania? Loki miała, że ho, ho, gdy zdjęła papiloty. Stanik musiał bardzo uważać i nie

przyciskać jej za bardzo, żeby się papiloty nie powyginały. A pachniała! Perfumy, puder,

mydło toaletowe na całym ciele, to jest coś, drogi kolego! Suknie długie aż do kostek, z

czystego jedwabiu sztucznego w najmodniejszych kolorach. A śmiech miała taki głęboki jak

śpiewaczka. Można było się z rozkoszy wwiercić w tę masę pięknego ciała, tę spódnicę, w te

zamsze i jedwabie, w bieliznę. Aaach, jakie to elektryzujące! Tokarz, któremu zawdzięczał jej

adres, wziął trzy marki. Człowiek musi się na coś zdobyć dla swojej namiętności, musi

ciepnąć forsą, z fasonem, inaczej to nie jest życie. Początkowo się certoliła, ale tokarz mu

powiedział, że ona ma fijoła na punkcie pończoch. I Stanik kupił zaraz w sklepie dwie pary,

żeby nie wyglądało na to, iż pończoch nie prowadzi. Rozłożył je od razu na łóżku. - Tu,

pomacajcie ino, co to za towar! Obejrzyjcie se to wykonanie, takiej roboty nie znajdziecie

Page 123: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

nikaj! Spróbujcie je włożyć!

Nowym klientkom zawsze daję jakiś upominek, rozumiecie mnie?

Poprawił jej akurat szew na nodze, kiedy powiedziała: - Nie łechtajcie mnie tak!, - i

zaraz zrobił się nastrój. - Króliczku Staniczku! - mówiła do niego. Nosiła czarne majtki.

Stanik zawsze marzył o takich dla Michci, ale ona tego paskudztwa nie chciała włożyć i trzy

pary koronkowych majtek leżały już w komódce, obok pałki gumowej i warkocza.

Kiedy dziecko miało trzy lata, Stanik zabrał je do wdowy, by się pochwalić. - Co

Staniczku, to ty zmajstrowałeś? Ależ piękne! U mnie to robisz całkiem inaczej, jak ci na imię,

dziecko?

- No, powiedz cioci pięknie dzień dobry i dygnij ładnie! No, jazda! Normalnie nie

jesteś taki głupi. On się wstydzi. Nazywa się Adek. Jest do mnie podobny jak dwie krople

wody, tylko nos ma po matce.

Stali przed dekawką. Słońce piekielnie grzało.

- Chodź, Staniczku, trochę na górę, zrobię ci szolkę kawy, nie zapomni ino zabrać

stempla i kartoteki!

- Zostań tu, Adeczku, tata kupi ci orzeszków i zaraz wróci!

- Pokaż, Staniczku, czy masz stempel w kieszeni - powiedziała wdowa po Hawliczku,

włożyła Stanikowi ręce do kieszeni od galot, zachichotała i rzekła:

- Jest, jest!

- Nie rób tego przy dziecku - powiedział Stanik po polsku.

Nie zamknął dekawki, bo było gorąco, a woda gotowała się w chłodnicy. Ledwo

zniknął w domu, przybiegły dzieci z ulicy św. Pawła, wyciągnęły z auta czyściutkiego

Adolfa, sprały go po pysku, utytłały marasem i targały za jego piękną falę, aż zaczął się drzeć,

tak że Stanik wypadł bez szaketa z domu. Okropnie zirytowany wrzasnął: - Sto razy ci

mówiłem, jeśli cię ktoś bije, wyrwij sztachetę z płota i zatłucz go!

A kiedy go zamknął w samochodzie, obsmarowali błotem szyby i całe auto.

Mama powiedziała: - Jeśli dzieci znowu będą chciały cię bić, trzymaj się z daleka i nie

babrz się! Bo jeśli jeszcze raz wrócisz do domu taki spaprany, to cię zatłukę.

Potem Stanik wyszedł z domu. Wdowa wyszła z nim. Przy samochodzie znowu go

odciągnęła z powrotem i powiedziała: - Zapomniałeś czegoś, Staniczku Króliczku, prawda?

Pójdź jeszcze raz! Jeszcze jeden stempel!

Gdy wrócił, był prawie wieczór. Ujechał samochodem dwieście metrów, wstąpił do

sklepu z bursztynami i kupił Michci prezent. Wyglądał promiennie, ale burza wisiała w

powietrzu. Małego Cholonka dławiło w gardle.

Page 124: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Dziecko musi słuchać rodziców - powiedziała Michcia w domu. - Musi się tego

nauczyć od małego. Jazda, gadaj mi tu zaraz, ty podciepie, czy tata ci znowu kupował

orzeszki i czy był u jakiejś kobiety! No co, powiesz, czy nie?

Stanik przestał rozmawiać z synem, by mu dać odczuć, jak to jest, gdy się jest zdrajcą,

co zdradził własnego ojca.

- Dziecko jest coraz chudsze - rzekła Michcia. - A to skuli tego, iż nic nie je, to

przeklęte synczysko! Ja ci pokażę! Zaraz mi to zjedz i nie siedź taki krzywy! Niech cię diabli

wezmą!

W Porębie mieszkał niejaki pan Skowronek. - Gdy ten kiedyś umrze, - powiedział

Stanik - to spadkobiercy się ucieszą. Ma z pewnością forsy jak lodu pod łóżkiem w

kartonowych skrzyniach. Kiedy miał siedemnaście lat, miał wypadek w kopalni. Zasypało go,

obcięło mu nogi i odtąd już nie urósł, ale za to pobierał piękną rentę. Czterdzieści lat

regularnie każdego miesiąca sto dwadzieścia marek, nie pije, nie pali, piękny kąsek grosza

musiał na bok odłożyć.

Pan Skowronek mieszkał wtedy u krewnych w izdebce, zaraz przy kuchni. Musiał za

to bulić osiem marek miesięcznie, a za jedzenie cztery marki tygodniowo. Łatwo obliczyć, ile

się tego mogło uzbierać w ciągu czterdziestu lat. Prali mu bieliznę i zamiatali izbę za darmo,

bo liczyli na ten spadek. Nosił zawsze binokle, gors z krawatem, zawsze czysto. W kamizelce

dewizka ze srebrnym zegarkiem, a kiedy usiadł na brzegu stołu, wyglądał jak radca. Czytał co

tydzień gazetę, dawniej również polską, ale teraz została zakazana. Umiał się dobrze

wysławiać po niemiecku, rozumiał doskonale po polsku. Inteligent! Wszystko, co było

zawiłe, stanowiło dla niego dziecinną igraszkę: rozwiązywanie zagadek, budowanie zamków

z pudełek po cygarach, sklejanie arkuszy do wycinania i naprawa budzików. Nie miał tylko

narzędzi do małych zegarków, mówił. Pan Skowronek już jako młodzieniec sprawił sobie

rower. Łatwo mu to wtedy przyszło, bo był samotny i nie musiał swoich pieniędzy oddawać.

Ale od czasu tego wypadku nie mógł jeździć i teraz rower stał obok szafy w jego pokoju,

codziennie wycierał go chusteczką do nosa, nikt nie mógł się do niego zbliżyć i co trzy

tygodnie go oliwił.

- Za sam rower można dostać dwadzieścia, trzydzieści marek - powiedział Stanik. -

Słyszałem o takim przypadku, że w Ameryce milionerzy mają być jacyś tacy komiczni. W

Bobrku też taki jeden mieszkał. Całe życie szporował. Nie ożenił się, nie miał przyjaciół, nie

pił, nie kurzył. Kiedy umarł, odsunęli łóżko, a tam leżały całe kartony pełne banknotów

tysiącmarkowych i dziesięciotysięcznych, ino że to były pieniądze inflacyjne. Ale dajmy na

to, że do inflacji by nie doszło i wtedy spadkobiercy mogliby sobie nabić kabzy na całe

Page 125: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

stulecia. Człowieku! Powiem ci, że z tym Skowronkiem to też tak będzie, jak on żyje!

Wszyscy tylko czyhają na tę jego forsę. Czy wiesz, że my Cholonkowie jesteśmy z nim

spokrewnieni w prostej linii? Dziecko kuzynki naszej matki ożenione jest w Wilkowicach

Małych z jego siostrzeńcem trzeciego stopnia. W niedzielę ubierzesz dziecko w czyste rzeczy,

przedstawię mu je! Starzy ludzie są zawsze dobrzy dla małych dzieci, a po ich śmierci

przychodzi często niespodzianka, bo ustanawiają w testamencie dziecko jedynym

spadkobiercą. Mnie najbardziej chodzi o te skrzypce, które posiada. To z pewnością

stradivari! Mają ponad pięćset lat. Zeszłego roku pisali w gazecie, że znaleźli jedne w

chlewie, a gdy je zbadali, okazało się, że są warte miliony. Powiem mu, bracie, że nasz synek

ma zostać muzykantem i bierze już lekcje. A kiedy już się znajdą na naszym fortepianie, mój

kochany, to dopiero będzie szyk!

W niedzielę Adolfa pięknie wystrojono.

- I żebyś mi nie przekrzywiał mycki, bo ci łapy obetnę, i nie zrób mi wstydu u wujka

Skowronka! - powiedziała Michcia.

Krewni próbowali pozbyć się Stanika z dzieckiem już w kuchni. Czyhających na

spadek było tu dosyć.

Pan Skowronek siedział za stołem i wydawał dźwięki, jakby spirytusem płukał gardło.

Nauczył się mówić niskim głosem, żeby ukryć mały wzrost, i podczas mówienia przyciskał

podbródek do krtani. Przez to jego siwe włosy odstawały z tyłu jak u gołębia. Wkładał chętnie

kciuki do rękawów kamizelki i dobywał z siebie głęboki śmiech. Pilnował, żeby nikt się z nim

nie spoufalał, bo już zmiarkował, o co im wszystkim chodziło: o spadek!

Stanik rozmawiał z nim po polsku. Tylko całkiem, całkiem ostrożnie skierował

rozmowę na pieniądze w skrzyniach kartonowych pod łóżkiem i zapytał dla żartu: - Mnie,

wujku, możecie pedzieć, wiela tam tych tysiączków wysiadujecie pod łóżkiem. Znamy się

przeca nie od dziś, no nie? - Obaj się roześmieli. Na szczęście, pomyślał Stanik, nic się nie

kapnął! Milionerzy bywają komiczni, kiedy ich bezpośrednio zagadnąć o pieniądze. Na

pewno coś ma w zanadrzu, bo by się nie śmiał tak podejrzanie.

W domu Stanik powiedział: - Zrobiłem to bardzo zręcznie. Można powiedzieć, że

forsę mamy już w kabzie. W sprawie skrzypiec udawał głupiego, jakby nie dosłyszał, ale

następnego tygodnia poślę mu mały podarunek. On przepada za czerwonymi bonbonami.

Pójdziesz z dzieckiem pod drzwi i wyślesz je z tym na górę! Powiedzieć ci, co się stało z

Michasiem z ulicy Hałd? On był karawaniarzem. A kiedy spoczywał już na łożu śmierci,

kazał podać sobie z wielkim szumem papier i atrament, by sporządzić testament.

Wszyscy spoglądali z nadzieją i, diabli wiedzą, czego się spodziewali. Wylał atrament

Page 126: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

na czyste łóżko, a oni zmienili mu pościel robiąc dobrą minę do złej gry. Gdy tylko umarł,

otwarli testament. Stało tam jeno, iż chciał być pochowany w swoim paradnym uniformie i

basta. Zirytowali się okropnie, ale zrobili jak chciał i nie pomyśleli, że uniform należał do

przedsiębiorstwa pogrzebowego, a potem przyszedł rachunek. Byliby go wygrzebali z ziemi,

ale firma pogrzebowa powiedziała, że uniformu nie przyjmie, bo gość już trzy tygodnie leży

w ziemi, i łachy na nim z pewnością śmierdzą. Czasem można się nieźle naciąć na te-

stamencie! - W tym czasie Stanik otrzymał od Szalety czyste papiery, bez adnotacji o karze

więziennej, i dał mu zaliczkę dwustu marek na poczet dowodu o niemieckim pochodzeniu.

- Pierwszym Żydom zdemolowali już sklepy, a Pelka powiada, że będzie jeszcze

gorzej. - A kiedy nastała kryształowa noc, Stanik był całą noc w drodze. Niebo było jasne od

ognia, a miasto przypominało mrowisko. Ludzie latali jak oszaleli, trzymając chusteczki przy

twarzach. Krzyczeli, a SA śpiewało: „Sztandar w górę...”

Michcia była zatroskana. - Żeby Stanik nie był przynajmniej u tego przeklętego

babska!

O szóstej rano wrócił do domu, podniecony, jakby był na weselu. - Człowieku, co się

tam działo! Byliśmy z Larischem w drodze. Podpalili synagogę, a żydowskie meble wyrzucali

na ulicę. Ogromny majątek! Rozbijali całe fortepiany. Teraz coś się stanie! Pelka był w

pierwszym szeregu. Ale Żydów właściwie zawsze szlachtowali. Larisch powiada, że dawniej

robił to Kościół i papieże to załatwiali. On też chce się ubiegać o sklep. Ma kogoś w partii,

kto te przydziały ma pod sobą. Dałem Larischowi od razu pięćdziesiąt marek, aby i mnie coś

kapnęło. A potem od razu ciebie wraz z dzieckiem ubiorę w nowe rzeczy, od stóp do głów,

tak że wszyscy ludzie będą się za nami oglądali. - Stanik, ja nie wiem, czy to jest dobrze -

powiedziała Michcia. - Bo może ci Żydzi znowu kiedyś wypłyną! Może ten nowy rząd nie ma

jeszcze dostatecznego oparcia i wszystko będzie akurat odwrotnie! Co zrobisz wtedy?

Larisch schował pięćdziesiąt marek do kieszeni, a dla Stanika nie kiwnął nawet

palcem.

Stanik w tym czasie był cały czas na nogach. Odkąd miał papiery od Szalety w ręku,

wszystko szło raz - dwa. Dostał sklep. Położenie na sto dwa, deptak, sklep narożny, w którym

kupowali ludzie z dwóch ulic.

Jeszcze przed przejęciem sklepu kazał sobie wydrukować szyld. Czysto aryjski. A nad

drzwiami sklepu: Cholonek.

- Człowieku, co za uczucie! Stoisz na ulicy i widzisz swoje nazwisko jaśniejące na

cały świat. Każdy, kto przejdzie, może je przeczytać i od razu jest zorientowany. W ciągu

nocy stałeś się, bracie, znakomitością! - Codziennie zwalniały się dalsze mieszkania

Page 127: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

żydowskie, a ludzi wypędzano na ulicę. Żyda Hechta też zabrano.

- Milionowe wartości przepadają - mówił Stanik. - Widziałem, jak wyrzucili skrzypce

na ulicę, a jakiś Sturmbannführer je podeptał. Nikt nie ośmielił się ich podnieść. Mało jest

ludzi, którzy mają zrozumienie dla muzyki. Jeśli Żyd kupił sobie skrzypki, to nie mogły być

tanie, człowieku! Im starsze skrzypki, tym więcej warte.

W tym czasie Świętek zarabiał markę sześćdziesiąt na godzinę. Pewnego razu wrócił z

roboty i powiedział: - Byłem dziś przymusowym świadkiem, jak jeden partyjniak wyrzucił z

tramwaju Żydówkę z gwiazdą. Potem wyskoczył za nią, powalił ją na ziemię i kopał w

brzuch. Odwróciłem się, bo nie mogłem na to patrzeć. Co za czasy!

- Trzymaj się z dala od takich rzeczy! - powiedziała Świętkowa. - W przeciwnym razie

wszystkich nas wpakujesz do lagru. Ja też nie wiem, co to się dzieje. Ubrania też już nie są

takie dobre jak dawniej. Co weźmiesz do ręki, to dziurawe.

Page 128: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Co za usrane czasy, żeby nawet śledzi opiekanych nie było. Gdzie się podział nasz stary

cesarz?

Świętkowa

Stanik Cholonek urządził sklep z wielkim rozmachem i z połowę magazynu wywalił

do okna. - Im więcej dekoracji, tym piękniejsza wystawa - powiedział. - Dokładnie się

przyjrzałem, jak Żyd Januszewski to robił. Wszystko na wystawę! Klient chce coś zobaczyć, i

od razu cenę do tego, żeby mieć pewność, że go tu nie ocygania. A gdyby się to miało kiedyś

zdarzyć, zawsze można powiedzieć, że towar w oknie jest gorszego gatunku. Przyjmę jedną

siłę specjalnie do malowania szyldów, a wtedy, mój kochany, ruszam na całego!

Co wieczór siadał z kilkoma flaszkami piwa przy biurku i ćwiczył kolosalny podpis. -

Jeśli składasz zamówienia u fabrykantów, musisz mieć dyrektorski podpis, bo inaczej nie

będziesz u nich na pierwszym miejscu. - Mógł pisać i pisać i upijać się przy tym, a od

swojego drobnego pisma nie oddalił się nawet na milimetr. Małe, ukośne, wydrapane:

Cholonek. Ale od ostatniego „k” ciągnął przynajmniej grubą krechę z powrotem pod całym

nazwiskiem.

- Wypróbowałem wszystkie możliwości - powiedział - można to tylko tak pisać, jak ja

to robię. Musiałbym mieć inne nazwisko! Jeśli rząd się utrzyma, każą się przechrzcić. Już

choćby ze względu na dziecko.

Pewna biuralistka, niejaka panna Kowolik, która natychmiast, gdy tylko dostała pracę,

przechrzciła się na Kllippstein, została zaangażowana początkowo w charakterze ucznia.

Szaleta za trzysta marek postarał mu się o dowód, stwierdzający, że jest wyuczonym kupcem

i „ma prawo szkolić uczniów”.

Przyszedł o jedenastej do sklepu, by podpisywać kartki pocztowe. „A tu, panie szefie,

jest jeszcze kilka czeków!”. Co za uczucie, masz pojęcie! Może człowiekowi się w głowie

przewrócić od tak wysokiego lotu! Wszystko to przez jedną noc! Szef! Miał już w szafie

sześć garniturów według najnowszej mody, wszystkie na miarę. Z tego pięć z cienką nitką.

Dwa ubrania konfekcyjne podarował bratu, a ten nie poważył się ich nosić, bo były dla niego

za wytworne. Chyba że na wesele albo na chrzciny, ale na razie nie zanosiło się na to.

- Najlepsze, co można zrobić, to zbierać złoto 585 - powiedział Stanik. - Te wszystkie

Żydy oddadzą ci teraz złoto za kawałek chleba. Machnik dał sobie zrobić specjalną sakiewkę

skórzaną i ma już funt złota. Dorobi się na tych Żydach! Jeśli kiedyś nastaną inne czasy,

bracie... ja teraz wszystko będę lokował w złocie i skrzypcach.

W tym czasie też Stanik wynajął wielkie sześciopokojowe mieszkanie. Zaraz przy

Page 129: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

głównej ulicy, w domu emerytowanego zawiadowcy kopalni Hawranka. Elegancki to był

człowiek, nie pozwoliłby sobie nawet na takie zaniedbanie, by stanąć przed ludźmi bez

szaketa. Dom był ciemnoszary, pełen ozdóbek i z dwoma balkonami na główną ulicę.

Dębowa balustrada. Jak w każdym wytwornym domu była tu też oficyna. Można by więc

powiedzieć, że pan Hawranek posiadał nie jeden, a dwa domy. Pokoje były piękne, u góry

białe sztukaterie, dwa pokoje z wbudowanym piecem kaflowym. Mieszkanie miało dwa

wejścia, tylne prowadziło do oficyny, i Stanik powiedział: - Górecki też ma takie mieszkanie.

Tylne wejście tylko dla personelu. Najmę od zaraz służącą, nie będziesz musiała brudzić

sobie rąk w kuchni. Będziesz wydawała polecenia. I niech tylko tak dalej pójdzie, to po trzech

latach będziemy mieli dziesięć pokoi i wszystko, czego dusza zapragnie! Zanim wciągniemy,

każę tu wszystko świeżo wymalować, na sto dwa!

W jednym pokoju był parkiet. Tam Stanik urządził gabinet. Kupił pompatyczne

biurko, prawie nowe, od Żyda Schreimanna, który musiał iść do lagru i udało mu się jeszcze

na czas sprzedać mieszkanie. Nieprawdopodobnie tanio!

- A więc kupię zaraz mojemu mężowi do gabinetu teczkę z przyborami do pisania z

najlepszej skóry. On musi teraz tyle podpisów składać w sprawach handlowych.

Z przodu przejeżdżał tramwaj do Bobrku, a dwadzieścia metrów w lewo był most

kolejowy. Dawniej kolej szła tu aż do Krakowa, a teraz kończyła się przed Rudą. Za domem

znajdowały się baraki robotników, a zaraz za murem ostatnie gospodarstwo chłopskie w

Porębie, gdzie mieszkał uparty chłop, co nie chciał zrezygnować.

- To jest jedyna rzecz, która mi przeszkadza - powiedziała Cholonkowa - ale zatykam

nos, kiedy idę na dwór.

Mieszkanie miało klozet i łazienkę. Logicznie. Był to również okres, kiedy trzeba było

dziecko zameldować do szkoły.

Na parterze był sklep warzywny Mlecza i sklep mody niejakiego Zupka.

- Idź zaraz pierwszego dnia na dół do sklepu mody i kup sobie, czego dusza zapragnie.

Niech zobaczą, kim jesteśmy, i powiedz, że jesteś panią Cholonkowa, a twój małżonek

ureguluje wszystko czekiem.

Pięć domów dalej i mieszkanie znalazłoby się w parafii św. Kamila, marzenie

Cholonkowej. Ale Pan Bóg jest wszędzie i dlatego wynajęła od razu miejsce na chórze u św.

Kamila. Dostała też czwartą jesionkę, znowu granatową, lecz tym razem w drobny deseń,

znów zapięta u góry, bo zapiętą u góry zawsze widać, a u dołu kloszowata. Pończochy nosiła

z kolorową piętą. Kapelusz też pochodził ze sklepu mody Zupka, szerokoskrzydły, z

ciemnomodrym welonem. Była teraz lepiej ubrana od Zarah Leander, bo korzystała z porad, a

Page 130: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

w kościele św. Kamila zapewnili ją, że gdy tylko w pierwszym rzędzie na chórze będzie

wolne miejsce, zostanie zarezerwowane dla Cholonka.

- Nie można dopuścić, by dziecko pozostało takie głupie, jest już przecież większe i

trzeba mu wszystko objaśnić. Tam z przodu ten chłop, co stoi na balustradzie, to jest Bóg

Ojciec. Dzieciątko to jego Syn Jezus. Mamy Boga Ojca, Boga Syna i Boga św. Ducha. Diabła

nie musisz się bać, bo jest niewidzialny i zabiera grzeszników dopiero po śmierci. Ale tego

wszystkiego nauczysz się przy spowiedzi. Jeśli nie będziesz słuchał rodziców, to popełnisz

ciężki grzech i przyjdzie diabeł po ciebie!

- Czy wiecie, pani Mlecz, że gdy poszłam zameldować syna do szkoły, natychmiast go

przyjęli, bez badania. Zawsze mówię, jeśli rodzice są zdrowi, to i dzieci są zdrowe. Jeśli mój

mąż otworzy teraz jeszcze dwa sklepy i wydobędziemy się z najgorszego, chcielibyśmy mieć

jeszcze jedno dziecko, żeby nasz syn miał się z kim bawić. Nie wiemy jeszcze, któremu

dziecku zapiszemy sklep. Mój mąż powiada, że dzielenie nie jest dobre. Ale, słuchajcie,

przecież to rozumie się samo przez się, że on został natychmiast przyjęty. Doktor nie musiał

go wcale tak dokładnie badać. Mój mąż by mnie zabił, gdybym przyszła bez zameldowania i

powiedziała, że dziecko zostało cofnięte. Tylko że niewiele je i takie chude jest to dziecko. I

przy najmniejszym szmerze kurczy się. Boi się też okropnie, bo myśli, że za każdymi

drzwiami stoi diabeł. Ale ja zawsze mówię, lepiej być delikatniejszym i strachliwym, niż tak

ordynarnym jak dzieci innych ludzi. Jeśli synek będzie się bał, będzie przynajmniej

posłuszny. Moja matka zawsze mówi, nie bij tyle dziecka. Ja tam jestem surowa i walę tak

długo, aż wstać nie może. Tam, w szkole koło cmentarza, pani Mlecz, mówię wam, to wcale

mi się nie podoba. Wyłącznie prości ludzie i robotnicy, a czegóż mogłoby się tam dziecko

nauczyć? Tacy ludzie! Niektóre matki to nawet boso przyszły. Ale jak już się należy do

jakiejś parafii, to nic się na to nie poradzi.

- Musisz rechtorowi od razu dać do ręki dziesięć marek - powiedział Stanik - żeby

wiedział, cośmy za jedni! Wtedy synek będzie lepiej traktowany i dostanie lepsze

świadectwa.

Nauczyciel zwał się Wilczek. Schował dziesięć marek i odtąd miał oko na Adolfa

Cholonka.

- Adamek, Cebulok, Cholonek, Cimala, Dudek, Froncki Hanys Froncki Paulek,

Grzesiok, Gorącik, Glück...”. Cholonek na trzecim miejscu. Stanik wbił mu w głowę: - Kto

jest na przodku, ten jest w lepszej sytuacji. Musisz cięgiem się meldować i to od pierwszego

dnia. Powiedz rechtorowi, że potrafisz już pisać: Adolf Cholonek. Kupił synowi ubranko

szkolne najlepszego kroju, w pepitę, nogawice zawinięte. Kiedy urośnie, wystarczy je tylko

Page 131: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

opuścić. Piękne białe podkolanówki, brązowe półbuty; przez pierwsze dwa dni woził Stanik

syna autem pod bramę szkoły. - Niech zobaczą, cośmy za jedni. Jesteśmy tutaj najbogatsi!

Cholonek en gros!

W klasie było trzydziestu dwóch uczniów. Fronckich było dwóch. Hanys był synem

siostry Paulka i przez to jego wujkiem. Golków też było dwóch, bracia. Józik był w koszuli

swego ojca, rękawy oberwał tam, gdzie były za długie. Pod spodem nie miał galotek. Oba

Golki latały boso. Na śniadanie każdy z nich przynosił po jednym nieobranym kartoflu. Pier-

wszego dnia „szkoła” trwała pół godziny i padał deszcz. Na podwórzu były jeszcze kałuże.

Cholonek stał osobno. Rechtór Wilczek obrócił się tak, że nie musiał doglądać, co się działo

za jego plecami. Józik przebywał z dziewczętami. Inni chłopcy przelatywali obok niego i

podnosili mu koszulę, a on wypinał brzuch. Karlik i Józik byli figlarzami w swojej klasie.

Podczas drugiej przerwy odbywała się próba sił. Waniek przelatywał obok Cholonka i

zgarniał mu czuprynę do przodu. Wszyscy się śmiali. Rechtór Wilczek przytrzymywał gazetą

śniadanie i patrzył w drugą stronę.

Cholonek nie mógł się bronić, bo się bał. - Jeszcze jedna fala, Cholonek! - śpiewał

Gajda, obtańcował go i wyrżnął w głowę.

Cholonek uderzył w bek.

- Ten dupersztajn już ryczy. Pójdź sam ino, ty maminsynku, dam ci coś do

powąchania!

Bochnik z drugiej klasy capnął go za kragiel, przyłożył sobie jego głowę do tyłka i

obsmrodził ją. Pozostali chłopcy stali wokoło i rżeli z uciechy. Rechtór Wilczek udał się na

sztywnych nogach do ogródka kierownika na zadku, żeby nikt nie widział, jak mu się gęba

wykrzywia ze śmiechu. - Wsadź mu pysk do marasu, Bochnik! Alscher próbował zawsze

Cholonka kopnąć w tyłek, podczas gdy Bochnik nurzał go w błocie.

Drugiego dnia rechtór Wilczek wysłał Józka Golka o ósmej do domu, żeby go matka

umyła. Kiedy lekcje się skończyły, Golek stał pod drzwiami, szczerząc zęby. Wytarł sobie

śliną i rękawem białe kółko wokół nosa i meldował: „Panie rechtór, matka mnie umyli”.

Najgłupszy i najdłuższy w klasie był Balon. Cztery dni w tygodniu rozwoził węgiel i

zawsze był czarny od pyłu węglowego, bo się nigdy nie mył. Po roku został oddany do szkoły

specjalnej.

Gdy Adolf Cholonek zameldował nauczycielowi Wilczkowi, że utytłali go w błocie,

dostał trzy siarczyste baty w tyłek z powodu głośnego gadania.

- Zdrajca, zgłosił to rechtórowi - powiedział Bochnik na następnej przerwie. - Ja temu

pieronowi pokażę, kto tu jest mocniejszy. Będzie moim koniem. - Złapał Cholonka za głowę,

Page 132: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

wcisnął ją sobie między kolana i od spodu prał go po pysku.

Jeszcze mocniejszy niż Bochnik był Krajcek. Na imię było mu Józef albo Seppl i

pochodził z Austrii. Nosił podarte, sztywne spodnie skórzane i jąkał: - Jeeeśśli daasz miii coś

z twoojego śniaadania, Cholonek, too cię oobronię. Iii jeeśli ktoś cię uuderzy, too spioorę goo

na kwaaśne jaabłko.

Cholonek miał zawsze chleb z kiełbasą. Cholonkowa powiedziała: - Kto się chce

dobrze uczyć, musi dobrze zjeść. Nasze dziecko dostaje do szkoły najlepszy chleb. Musisz to

zawsze tak zjadać, żeby inne dzieci nie widziały! I biada ci, jeśli coś rozdasz, zamiast zjeść to

samemu!

Oddał chleb Krajckowi.

Krajcek stanął przed nim w rozkroku i powiedział: - Ktooo jest taaaki oodwaażny,

niech przyjdzie ii rąąbnie goo w pyysk! Jaazda, ktoo pieerwszy? - Przechylił głowę i

szczerzył zęby. - A teeraz iidę doo kloo się oodlać, aa jeeśli wróócę i ktooś goo uderzył, too

go zaatłukę, wy byydlaki! - Poszedł do klozetu, przystawił oko do dziury w desce i śmiał się

widząc, jak biorą Cholonka i wycierają mu twarz o ziemię. Kiedy wrócił, powiedział: - Ktoo

too zroobił? Jaazda, wyystąąpić, wyy góówniarze! Wiidzisz, Cholonek, niee maają oodwagi.

Booją się mniee!

Zając miał na śniadanie zawsze kartofle z kapustą w puszce konserwowej. Sobczak

zajadał najczęściej placki, a oba Golki wcinały na śniadanie swoje nieobrane kartofle.

Cholonek próbował teraz trzymać z Karukiem Golkiem, który był trzeci pod względem siły.

- Pójdźcie sam, wy pierony! Obejrzyjcie sobie, co ja tu mam! Kiełbasę od Cholonka.

Wynoście mi się, wy świnie! Tu, Józik może dostać kąsek. Fajerant, szlus, wszystko zeżarte!

Pójdź sam, Cholonek, jesteś moim kolegą! - Objął Cholonka ramieniem, wziął go do swojej

potni, zawołał brata Józka i ten musiał go kopać w tyłek tak długo, aż Cholonek nie miał już

sił krzyczeć.

- A teraz żebym cię więcej u Golka nie widział, ty pieronie, twoją kiełbasę możesz

sobie sam zeżreć!

Wtedy pojawił się znowu Krajcek. - Jeeśli przynieesiesz mii kaawałek czczeekoolady,

maacie przeecież skleep w doomu, too bęędzieemy przyprzyjacióółmi!

Krajcek był jak z drutu, ciemnobrązowy i chudy. Jeśli go ktoś zaczepił, śmiał się i

mówił: - Chooodź nooo, tyy piepieronie, muuszę cii coś popowiedzieć! - Zbliżał się wolno do

niego, pogłaskał go po głowie i rąbnął znienacka.

Krajcek był niewrażliwy na ból i niczego się nie bał. W zimie zrobił sobie narty z

klepek od beczki i przywiązał je rzemieniami do podartych butów, a potem zjeżdżał z

Page 133: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

pagórków niczym czort wcielony. Dwóch synków ciągnęło go za ręce, a gdy nabrał rozpędu,

pruł w zawrotnym tempie przed siebie i wrzeszczał z zachwytu. Pończoch nie nosił nawet w

zimie, bo nie miał. Gdy Adolfa Cholonka ogarniał strach, nie mógł złapać powietrza, zupełnie

jak przy bólach.

- Nasz synek zna już teraz litery - powiedziała Cholonkowa do Mleczowej. - Mój mąż

zamówił w sklepie muzycznym całą kupę nut i zgłosiliśmy go u nauczycielki gry na

fortepianie. Powiedziałam jej od razu, że ciężka muzyka nie wchodzi w grę. Niech najpierw

nauczy się grać te piękne pieśni: „Czy słyszysz me tajemne wołanie” i „Peterle, mój kochany

Peterle”, a potem „Tańczę z tobą aż do nieba”. Mój mąż zamówił też od razu stroiciela, żeby

od pierwszej lekcji wszystko było w porządku. Jeśli fortepian nie ma ładnego dźwięku, pani

Mlecz, to mój mąż dostaje szału. Kupiliśmy też od razu pieśń na Boże Narodzenie.

- Wiesz, Stanik - powiedziała - jak będę przechodziła obok sklepu z nutami, to kupię

jeszcze „Mamatschi, podaruj mi konika... tralalala - taramtaram...” Kiedy w zeszłym tygodniu

byłam z Mleczową w Trokadero, pewien elegancki skrzypek grał na pile „Mamatschi”, a

mnie od razu łzy się polały. Niech dziecko od razu się nauczy, co to jest miłość matki. W

Trokadero grają tylko na fortepianie. Stanik, jeśli tylko znajdzie się miejsce, chciałabym mieć

natychmiast fortepian.

Nauczycielka gry na fortepianie nazywała się panna Matuszczyk i grała wyłącznie

prawą ręką. Lewa, mówiła, już od lat jest do niczego. Lekcje nie były tanie, 3 marki 50 za

godzinę, po potrąceniu dwudziestu minut przerwy.

W sprawach majątkowych doradcą Stanika został Szaleta. Przyjaźnili się coraz

bardziej. W sprawach udowadniania tożsamości czy pochodzenia nie było dokumentu,

którego Szaleta nie mógłby skombinować.

- Tak tanio jak teraz, Stanik, nie będziesz mógł nigdy kupować - powiedział Szaleta. -

Teraz, kiedy Żydzi muszą się wszystkiego pozbywać. Na pierwszym miejscu, wiadomo,

złoto. I jeszcze jedna wskazówka: porcelana! Na razie ci ją jeszcze dorzucają, pełną walizkę

za bochenek chleba, ale niedługo cena jej wzrośnie. Hutschenreuther to dobra marka. Ponadto

na twoim miejscu kupiłbym książek. Człowieku, mieć taką półkę w szafce, całą oprawną w

skórę, to też ma swoją wartość. Musisz postarać się o Goethego i tych wszystkich starych

poetów, im starsi, tym lepsi. Żyd Biermann miał tego sporo, teraz spławia to za bezcen.

Stanisław Cholonek dorobił się tymczasem jedenastu skrzypiec. W każdym

instrumencie była kartka z napisem Stradivari. - I powiedz służącej, żeby nie wycierała z nich

kurzu. Im więcej błota, tym starsze skrzypce i tym większa wartość! Kiedy Adolf będzie

trochę dalej w tych lekcjach muzyki, powiedzmy, za miesiąc, dwa, wtedy będzie mu potrzeba

Page 134: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

tylko jednej lekcji gry na skrzypcach i wtedy wszystkich, bracie, tu zakasuje. Szaleta

opowiadał mi o rozmaitych muzykantach, co już od piątego roku życia dawali koncerty.

Niektórzy Żydzi chowali się po mieszkaniach. Na ulicy musieli nosić gwiazdę i każdy

mógł z nimi robić, co chciał. Dla Pelki nastała pełnia sezonu, nosił w rękawie bykowiec, a

pod szaketem pałkę gumową zakończoną ołowiem. Przechodził jakiś Żyd albo Żydówka,

natychmiast walił. Stary Świętek ze strachu chodził już tylko pod samym murem, unikając

wszelkiej niepotrzebnej drogi. Oczy miał wytrzeszczone. Czasem przychodził do Cholonków,

w odwiedziny do córki i wnuka. Ściągał wtedy trzewiki przy drzwiach, żeby nie zabrudzić

dywanu.

- Ależ co znowu! Ojciec, nie musicie tego robić, mamy służącą, która sprzątnie po

was!

Nigdy nie zdejmował kapelusza. Jeśli był sam w pokoju, wartko przeglądał

popielniczki i wykradał niedopałki. Jeśli Michcia kazała służącej zapakować mu coś do

zjedzenia, nie przyjmował darowizny. - A te meble - zapytał - to też od Żydów?

- Jeśli to jeszcze dziesięć lat potrwa - powiedział Stanik - wystrzelę w górę jak

gwiazda. Mój następny zakup - cała bateria trzewików różnych fasonów: do każdego ubrania

stosowne trzewiki według najnowszej mody.

Stanik spotykał się potajemnie z Żydami w rozmaitych mieszkaniach i robił z nimi

interesy. Kupił sobie wagę listową, ale dochodziła ona tylko do 1000 gramów. Zapasy jego

złota gwałtownie rosły: 300 gramów, 350, 500, 750 gramów. Wszystko wysokokaratowe.

- Oddadzą wszystko - powiedział Stanik - bo skąd wezmą chleb. A ja dobrze płacę, tak

że nikt nie może się skarżyć.

- A kiedy Żydów nie będzie - dodał Świętek - przyjdzie kolej na nas.

Interesy Świętkowej na targu były proste i uczciwe. Odkąd nastał nowy rząd, ustawa

przemysłowa była bardzo ostra i handlujących szpiclowano ze wszystkich stron.

- Dzieci opuściły dom - powiedziała Świętkowa - a dla nas, dwojga starych ludzi,

niewiele potrzeba, pani Nawrat. Dostaliśmy od magistratu izbę, kuchnie i komorę, tak że

Jankowski z Hejdlą mogą sobie w naszym starym pomieszkaniu teraz wygodnie żyć. Mnie

już tam się nie bardzo teraz podobało. Nie mogłam tej Königowej już dłużej znieść. To był

dopiero gizd!

W tym czasie i Helenka Hajduk wyprowadziła się do Berlina. Pelka ubiegał się o jakąś

posadę nadzorcy w obozie żydowskim i został odkomenderowany na specjalne przeszkolenie.

Hübner także się dorobił i prowadzili teraz huczne życie. Uwielbienie Świętkowej dla zięcia

rosło: - Twoja fala, Detele, jest coraz piękniejsza. Z daleka wyglądasz jak artysta!

Page 135: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Mój szwagier - powiedziała Michcia - wygląda teraz jak Victor de Kowa, nie

uważacie, pani Mlecz?

Dziecko Hübnera miało blond włosy i było przygłupie. Michcia spotykała się często z

Detlevem Hübnerem, żeby trochę pogawędzić. Każdy człowiek musi się wygadać, a Stanik w

tym czasie nie przychodził czasem do domu i przez kilka dni.

- Zawsze to mówię, pani Mlecz - powiedziała Michcia - jeśli dziecko ma coś w

głowie, nie powinno mu się stać na drodze. Czego się człowiek nauczy za młodu, tego mu

nikt nie zabierze. A więc nasze dziecko, pani Mlecz, gdy tylko nauczy się ślabizować i

odczytywać modlitwy z modlitewnika, pójdzie na naukę katechizmu. Nasza matka też zawsze

mówiła, że na przyjęcie sakramentów nigdy za wcześnie. A gdyby rzeczywiście miało się

kiedyś mu zemrzeć, to będzie już zaopatrzone.

W tym czasie wielu ludziom się poszczęściło. Ciotka Hajduczka, potka Adolfa, oddała

strzelnicę siostrze, a uruchomiła koło szczęścia. To była całkiem inna robota!

- Ta moja siostra to kąsek czorta, mówię ci - rzekła Hajduczka. - Ta to pasuje do

strzelnicy! Niedawno temu jakiś pijak zaczął się stawiać i wywijać spluwą. A ona łaps go za

kragiel i ciepie go przez ludzi daleko na zadek, pyskiem prosto na Łukasza. Sześć zębów go

to kosztowało, ale ja musiałam płacić odszkodowanie, bo sklep jest wciąż na mnie zapisany,

gdyż ona jest niepiśmienna. Ale muszę powiedzieć, że chętnie zapłaciłam. Za samą uciechę!

Mamy przecież znajomego dentystę. Wstawił te parę zębów, a ja mu dałam kilka biletów na

koło szczęścia Grał cztery godziny i nic nie wygrał. Już ja tam dobrze pokręciłam tym kołem!

Człowieku! Jak będziesz kiedyś przechodzić obok, dzioucha, to zajrzyj do mojego stoiska!

Stoję zawsze przy słupie oświetleniowym i mam piękne rzeczy do wygrania. Tu, powąchaj

ino, całkiem nowa sorta perfum!

Gdy raz w roku przychodziła do Michci w odwiedziny, ubrana według mody anno

1920, Cholonkowa wstydziła się przed ludźmi.

- Przebywamy teraz w zupełnie innych sferach, pani Mlecz, ale ludzie nie mają dla

tego zrozumienia. Wszyscy kiedyś wyszliśmy z nizin, ale co się naharowaliśmy, zanim

doszliśmy do czegoś! No, wiecie zresztą sami! - Pod względem mody prześcignęła już Zarah

Leander. Nie opuszczała żadnego filmu, ale to, co Zarah teraz nosiła, Cholonkowa już dawno

zdjęła i podarowała Tekli.

Gdy Adolf Cholonek miał sześć i pół lat, zaczęto go przygotowywać do spowiedzi.

Proboszcz Banik był prostym człowiekiem i pochodził z okolic Milowej. Gdy mówił,

zamykał oczy. - Człowiek - zapytywał co roku na katechizmie, mniej więcej na dziesiątej

lekcji - czym się odróżnia od zwierzęcia? Wolną wolą, którą obdarzył go Pan Bóg. Teraz

Page 136: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

opowiem wam przypowieść: Był raz człowiek, który ze swoim psem siedział w karczmie.

Pies był wielkości cielęcia i dużo żarł. Przy stole siedział jeszcze jeden człowiek i prze-

chwalał się, że potrafi zjeść i wypić tyle, ile tylko zechce. Człowiek z psem założył się z nim,

że jego pies potrafi na raz więcej zjeść niż on. Człowiek z psem tedy zamawiał jedną kiełbasę

za drugą, a człowiek jął się ścigać z psem w jedzeniu. Gdy zjedli dziesięć pokaźnych kiełbas,

człowiek już więcej nie mógł i powiedział: A teraz chciałbym się czegoś napić. Dajcie mi

szklankę wody! I domagał się, by pies również wypił szklankę wody. Człowiek wodę wypił, a

pies nie. Właściciel psa mógł zwierzę bić, ile chciał, pies nie wypił ani jednego łyku. Wygrał

człowiek. Jaka z tego nauka, Sobczyk?

- Nauka z tego taka, że Jezus, że Pan... że...

- Nie! Świtała, jaka z tego nauka?

- Że kiełbasa... że pies... że człowiek...

- Że człowiek...? Neugebauer!

- Księże proboszczu! Gajda mnie w dupę uszczypnął...

- Człowiek został obdarzony przez Boga... przez Boga...? Wienschütz,... przez Boga?

Człowiek został obdarzony przez Boga wolną wolą, by mógł sam decydować, czego chce, a

czego nie chce, w przeciwieństwie do zwierzęcia. Ponieważ pies nie został przez Boga

obdarzony wolną wolą, nie mógł wypić tej wody. Dlatego człowiek pochodzi od Boga.

- Ja też bym umiał opowiedzieć tę historyjkę - powiedział Neugebauer - ino że ten

przeklęty Gajda uszczypnął mnie z tyłu.

- Neugebauer! Nie klnij!

Neugebauer był ministrantem i znał tę historyjkę już z ministrantury.

- Człowiek, który chce dostać się do nieba, musi być w stanie czego? - W stanie łaski

uświęcającej. Dlaczego chcemy dostać się do nieba? - By oglądać Boga wieczność całą i

chwalić go wraz z aniołami.

Farorz Banik stawiał pytania i sam na nie odpowiadał, by szybciej przerobić materiał.

- Łaskę uświęcającą osiągamy przez co? - Przez przyjęcie sakramentów i

wykonywanie woli Bożej. Jak często należy przyjmować sakramenty? - Przynajmniej raz w

miesiącu należy przyjmować sakramenty i pójść do spowiedzi oraz komunii świętej. Przed

przyjęciem komunii świętej nie wolno spożywać czego? - Pokarmów oraz na godzinę

przedtem nie wolno przyjmować płynów, bo dopuścilibyśmy się obrazy Boskiej. Istnieją

grzechy powszednie i śmiertelne. Największym zaś grzechem śmiertelnym jest nieczystość.

Nowak, wymień grzechy nieczystości l Nieczystym jest...?

- Nieczystym jest... nieczystym jest, jeśli... Grzech nieczys...

Page 137: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Kośnik!

- Jest... jeśli... Niecz...

- Powtórzę jeszcze raz: Po pierwsze - kto nieczystych rzeczy dotyka u siebie lub u

innych. Po drugie - kto nieczyste rzeczy ogląda u siebie lub u innych. Po trzecie - kto ogląda

nieczyste obrazki. Po czwarte - kto wymawia nieczyste słowa. Po piąte - kto o nieczystych

rzeczach myśli. Po szóste, kto nieczyste rzeczy popełnia. Ze sobą lub z innymi. To jest grzech

najcięższy. Kto naruszy to przykazanie, obraża Boga najmocniej. Ten przybija Chrystusa do

krzyża i Pan Bóg może mu przebaczyć tylko z wielkim trudem. Musimy unikać stosunków ze

złymi ludźmi. Jeśli ktoś zobaczy nieobyczajnie ubrane dziewczęta, musi natychmiast

powtarzać sobie: Odejdź, szatanie; pomóż mi, Boże! I to tak długo, dopóki pokusa nie

zniknie. Gdyby ktoś miał popaść w grzech nieczystości, powinien natychmiast udać się do

najbliższego spowiednika i powiedzieć: Księże proboszczu, popełniłem ciężki grzech,

chciałbym się wyspowiadać! Jeśli jednak taki człowiek trwa w grzechu nieczystości, a

zaskoczy go śmierć, to idzie dokąd? - Zając!

- Wiem, proszę księdza: do piekła!

- Słusznie. A tam co będzie? - Krusche! - Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.

- Bardzo dobrze. A męki nie będą miały końca i trwać będą wiecznie. Markowitz, czy

sparzyłeś sobie kiedy palec?

- Tak, księże proboszczu.

- A mocno cię bolało?

- Tak, wrzeszczałem jak nieboskie stworzenie.

- Widzicie! A tysiąc, miliony razy okrutniejsze są męki, jakie musi znieść grzesznik w

piekle. A kto naumyślnie w spowiedzi zatai lub pomniejszy swój grzech, nie otrzyma

odpuszczenia i trwać będzie w stanie ciężkiego grzechu. Kto zaś z ciężkiego grzechu

wyspowiada się dwa razy, temu Pan Bóg udzieli podwójnej łaski. Amen!

Page 138: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

W skrzypcach tkwi wielka wartość.

Szaleta

Gdybyśmy nie mieli tego pecha z tym 29 lutym, to nasz syn miałby teraz siedem lat -

powiedziała Cholonkowa. - Przypominam to sobie jak dziś, pani Mlecz, jak urodził się mój

syn. Mówi się zawsze: 29 lutego urodzone, po wsze czasy i na amen stracone. Ale ja

twierdzę, że to zależy od rodziców. Tyleśmy się namartwili z powodu dziecka, a teraz? Synek

ma wszystko, czego tylko zapragnie. Ma co jeść. Jest dobrze ubrany. Otrzymuje staranne

wykształcenie. Ma pianino. Mój mąż wbił sobie do głowy, że musi zebrać pięćset skrzypiec.

Stradivariusów, czy jak to się tam nazywa, nie znam się na tym. Znajomy mu powiedział, że

w skrzypcach tkwi największy majątek. Na skrzypce mój mąż wyda ostatni grosz. No, a teraz

przez tych Żydów do wszystkiego jest łatwiejszy dostęp. Jeśli się powie mojemu chłopu, tam

a tam wiszą skrzypki, to - mówię wam - nie może spać ani w dzień, ani w nocy, dopóki ich

nie dostanie. Widzicie, to wszystko dla naszego synka. W maju pójdzie do komunii. Nie

macie pojęcia, pani Mlecz, co to za pobożne dziecko!

W niedzielę od ósmej do dziewiątej msza dziecinna, w poniedziałek od trzeciej do

piątej katechizm, we wtorek od dziesiątej do jedenastej lekcja religii, we środę o siódmej

msza szkolna, w czwartek katechizm, w piątek religia, w niedzielę znowu msza dziecinna.

Adolf Cholonek zaczekał na przerwie, aż klozet się opróżnił, żeby nikt nie zobaczył,

jak z zamkniętymi oczyma, nie dotykając niczego, wymanewrowuje przez rozporek swój

przyrząd do sikania. Podczas rozpinania ciągnął guziki do przodu, żeby - broń Boże - ręką nie

dotknąć, sikał na ślepo, a po sikaniu cofał podbrzusze do tyłu, żeby wszystko samo się

schowało w spodniach. „Największym grzechem jest co? Nieczystość! Kto nieczystych

rzeczy dotyka u siebie lub u innych... Kto nieczyste rzeczy ogląda oczyma... Czy sparzyłeś się

już kiedy, Markowitz? Widzicie, a tysiąc tysięcy razy bardziej pali piekło...”

Chodziło mu to ciągle po głowie.

„A jeśli przyjdzie na was pokusa, natychmiast się modlić: Odejdź, szatanie; Panie

Boże, pomóż mi! Najgorsze jednak jest piekło...”

Największym grzesznikiem w klasie był Rudi Kaim. Jego ojciec był restauratorem,

dawniej zamieszkały w Chorzowie, a matka jędrną pięknością, której grzech wypływał już u

góry z sukni. Gdy Adolf Cholonek ją widział, krew mu uderzała do głowy i czuł smak grze-

chu. Kaimowie sypiali do południa. Po lekcjach Rudi Kaim zabierał czasem Adolfa do

swojego domu. W szynku czuć było starym piwskiem, dymem papierosów, kurzem i

rzygowinami. Stołki stały na stole.

Page 139: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Kaim miał jeszcze dwóch braci: Holdka i Fredka.

- Poczekaj tu, Cholonek, pójdę zobaczyć, czy moi starzy jeszcze śpią! - mówił Rudi,

odchodził, wracał i szczerzył zęby: - Akurat dupczą, chcesz zobaczyć?

- Nie! - Cholonkowi robiło się ciemno przed oczyma. Głos zawodził go nawet

wewnątrz, tak że nie mógł się modlić: „Odejdź, szatanie, odejdź!”

Czasem przychodził Holdek i walił Rudika w głowę.

- Odejdź, ty świnio, tę dziurę ja zrobiłem! - I odsuwał brata na bok. Rudi gderał, a

Holdek pochylał się przed dziurą w ścianie i podglądał.

- My też dupczymy - powiedział Rudi - Holdek i ja z Bulą w parku. Pójdziesz jutro z

nami? - Kobieta była źródłem grzechu, powiedział farorz Banik. Cholonek odwracał się, gdy

widział dziewczynę. Już samo słowo wzburzało go. Podczas modlitwy „Bądź pozdrowiona,

Mario” utykał przy słowach „błogosławiona jesteś między niewiastami”, bo nie wiedział, co

to znaczy, i na wszelki wypadek wtrącał w tym miejscu: „Odejdź, szatanie, odejdź” Dużo

było słów, które miały coś wspólnego z grzechem śmiertelnym.

Około godziny dwunastej Kaim ze swoją babą wychodzili z mieszkania i siadali w

szynku. Było ich mocno czuć potem i nigdy nie rozmawiali. On miał wygląd krótko

ostrzyżonego byka i pił piwo na śniadanie, ona miała na sobie szlafrok w czerwone kwiaty i

papucie, zaś Adolf Cholonek ciągle się odwracał.

W maju była pierwsza komunia święta. Stanik zamówił fotografa od razu pod kościół.

- Nasze dziecko, pani Mlecz - powiedziała Cholonkowa - miało najlepsze ubranko ze

wszystkich dzieci przystępujących do pierwszej komunii. Na jakość mój mąż zawsze zwraca

uwagę, jako handlowiec musi tego przestrzegać. Chcecie zobaczyć zegarek na rękę, jaki

kupiliśmy naszemu synkowi? Trzymam go w szkatułce z klejnotami i pierścionkami. W

kuchni nakryłam stół dla krewnych mojego męża, a w salonie i gabinecie dla naszych ludzi i

lepszych gości. Nie wyobrażacie sobie, co to była za uroczystość! Ponad czterdzieści osób.

Sześć tortów - wszystkie upiekła moja siostra Tekla. Robi to lepiej niż największy cukiernik.

Trzeba było widzieć mojego szwagra! Wiecie którego, tego pięknego! Ten umie bawić

towarzystwo! Mógłby gdzieś występować! A zabawić rozmową potrafi, pani Mlecz, nie

wyobrażacie sobie! On i ja rozumiemy się doskonale, o tak!

Ale komunia nie załatwiła wszystkiego, bo od niej dopiero rosną zadania dobrego

chrześcijanina. - Od dziesięciu lat synek nasz może uczęszczać na naukę religii - powiedziała

Cholonkowa. - Moim zdaniem, mógłby już teraz chodzić, nie ma przecież siana w głowie, ale

proboszcz Banik mówi, że jest jeszcze za młody. Poślemy go jeszcze raz, wraz z innymi

dziećmi, na katechizm, żeby się nie wałęsał po ulicach. To mu na pewno nie zaszkodzi!

Page 140: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Cholonek miał siedem lat, a farorz Banik opowiadał mniej więcej na dziesiątej lekcji

historię z psem, - Cholonek, ty już wiesz, ja pytam teraz pozostałych: Jaka z tego nauka? Że

człowiek...? Że człowiek...? - Żabka!

- Człowiek jest...

- Nieprawda! Cholonek, powiedz im!

- Człowiek jest grzesznikiem.

- Nie dzieci! Przecież powiedziałem wam całkiem wyraźnie: Człowiek ma od Boga

wolną wolę, czym odróżnia się od zwierzęcia.

Przed jesiennymi wakacjami dzieci zażyczyły sobie od farorza jakiejś powiastki, a on

opowiedział im historyjkę o człowieku z psem i wolną wolą.

We wrześniu rozpoczęła się wojna. Uzbrojeni po zęby żołnierze niemieccy jechali na

ciężarówkach przez Porębę i usuwali szlabany graniczne. Kolumna za kolumną przewalała się

przez główną ulicę. Polacy się nie bronili. Obok szlabanu powieszono na drzewie

szesnastoletniego chłopca z Rudy, który tam wisiał sześć dni. W całym mieście nie ma już ani

jednego Żyda, z wyjątkiem pół-Żyda Szei, który na czas zaopatrzył się u Szalety w fałszywe

papiery. O swoim prawdziwym pochodzeniu zawsze milczał, toteż mało kto wiedział coś na

ten temat. Pelka otrzymał przydział do obozu, a w dzienniku radiowym ogłaszano zwycię-

stwa.

- W następnym tygodniu damy się przechrzcić - powiedział Stanik. - Wszyscy mówią,

że Polaczkom dostanie się tak samo jak Żydom. - Ale ciągle zwlekał ze złożeniem podania ze

strachu, że mogliby rozpoznać fałszywe papiery, o które postarał mu się Szaleta.

W maju grupa Adolfa Cholonka przystąpiła do pierwszej komunii. Cholonek miał

osiem lat i był jeszcze o dwa lata za młody na naukę religii. Cholonkowa posłała go po raz

trzeci na naukę katechizmu, tym razem we wtorki i piątki od trzeciej do piątej.

Farorz Banik opowiedział historię z psem i zapytał: - Z przypowieści tej płynie jaka

nauka, dzieci? - Cholonek, ty już wiesz, powiedz im!

- Wolna wola, księże proboszczu!

- Bardzo słusznie, Cholonek. Człowiek ma wolną wolę, bo stworzony jest na obraz i

podobieństwo Boże i to odróżnia go od zwierzęcia.

Na każdej lekcji katechizmu odmawiano Ojczenasz, a na zakończenie farorz Banik

modlił się: „Dobry Panie Boże, chroń nasz naród, naszego führera i naszą ojczyznę i

poprowadź naród niemiecki do zwycięstwa. Amen!”

W czerwcu tego roku Gryzok znalazł na ulicy odznakę partyjną.

Bezrobotnych i biednych już nie było; ludzi zapędzono do roboty, a kto nie mógł

Page 141: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

pracować, tego zaopatrywała Pomoc Zimowa. Gryzoka nie. Zaliczony do upośledzonych

umysłowo i fizycznie, włóczył się nadal po ulicach i zaglądał do chałup, czy nie potrzeba

kogoś do noszenia węgla. Przy przeprowadzkach mógł nosić lżejsze meble.

Stanik w tym czasie miał już czterdzieści osiem skrzypiec, z tego czterdzieści sześć

sztuk miało kartkę z napisem „Stradivari”. - Człowieku - powiedział - przez te wszystkie

kampanie i zwycięstwa we wszystkich krajach zwolni się tam masę skrzypiec! Powiedziałem

już wszystkim, żeby wszystkie skrzypki, które tam znajdą, przywieźli ze sobą. Za dobry

instrument zapłacę każdą cenę. Wystarczy dwa razy przejechać smyczkiem, a od razu

poznasz, jaki mają dźwięk.

Gryzokowi było teraz ciężej, bo często się zdarzało, że ktoś kazał mu robić, a potem

dawał mu kopa i wyganiał precz. On sam nic się nie zmienił. Śmiał się jak dawniej, cieszył

się słońcem i deszczem, mówił: - Zostaw! Następnym razem będzie lepiej.

W miejscowym kierownictwie NSDAP leżało podanie, by dom koło stawu zburzyć, a

urządzić na tym miejscu plac ćwiczeń dla Hitlerjugend.

Kiedy Gryzok znalazł odznakę partyjną, przypiął ją do kołnierza, wypiął pierś i

przemaszerował przez ulicę. Dwie godziny później przyszło do niego dwóch facetów w

skórzanych płaszczach. Byli przy tym Gluga i niejaki Elsner, dawne nazwisko Epczyk.

Zaczęli Gryzoka bić po głowie. Epczyk wypróbował uderzenie kantem dłoni, tak jak go tego

nauczono. Gryzok klęczał na dylówce, a krew ciekła mu z uszu i nosa. Płakał i powtarzał: -

Nie, nie...

Żona Gryzoka rzuciła się z pięściami na napastników, nie mogła jednak krzyczeć, bo

była głuchoniema. a oni tłukli ją kantem dłoni po karku, tak jak się zabija króliki, aż padła na

łóżko. Gluga pałką zwalił z półki obie świece i człowieka z gliny, a Gryzoka ciągnęli za

szaket aż do drzwi i zrzucili go ze schodów. Potem wsadzili go do auta. Gdy wrócił po dwóch

tygodniach, żona leżała na łóżku, przykryta kocem i płachtami. Nie mogła niczego wziąć do

ust podczas jego nieobecności, ale teraz, gdy go zobaczyła w drzwiach, roześmiała się,

usiadła i wyjęła z szuflady stołowej kąsek chleba, który schowała dla niego, i rozmiękczyła

mu go w wodzie. Ale on nie mógł nic jeść. Krew sączyła mu się z ucha.

Położył się na łóżku, objął ją i umarł. Ona pozostała przy nim i zmarła po trzech

godzinach.

Wywieźli ich w blaszanej trumnie.

Hübner powiedział: - Takich ludzi z czasem się usunie. Powstanie zupełnie nowy

naród. Istnieją kolosalne plany w tej sprawie.

Granica do Rudy była otwarta, jakby jej nigdy nie było. Tramwaj kursował teraz aż do

Page 142: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Katowic. Do Mysłowic trzeba było się przesiadać. W tramwajach wisiały szyldy: Kto mówi

po polsku, jest naszym wrogiem.

Świętek chodził teraz na piechty, bo lepiej mówił po polsku niż po niemiecku. -

Jeszcze trzy lata - powiedział - a czeka nas ten sam los co Żydów. -Świętkowa zaś

powiedziała: - Cieszę się, że Tekla dostała takiego dobrego chłopa. Ten do czegoś dojdzie!

Czy Michcia nie mogła sobie takiego samego chłopa poszukać? Ale Stanik się przynajmniej

czegoś dorobił. Zawsze mówiłam: Głupi to on nie jest!

Detlev otrzymał posadę w magazynie chemicznym w Katowicach, mogli się teraz w

domu nażreć ile wlezie.

Wyglądało na to, że trzyma się z dala od partii, ale Świętek nigdy do nich nie chodził.

- On jest donosicielem - mówił. - Nie zawaha się własnego brata wydać na szubienicę.

Ciupkowa poszła kiedyś do farorza Banika, by go zapytać o różne sprawy, bo miała

syna na froncie. Musi tam przecież zabijać, a w ogóle to w tym jednym przykazaniu nie

powiedziano nawet, czy zabijanie dopuszczalne jest u człowieka czy również u zwierząt.

Całkiem się w tym wszystkim zgubiła.

- Widzicie, pani Ciupka - powiedział farorz Banik - w Biblii jest pewna przypowieść.

Uczniowie pytają tam Jezusa o coś, a on odpowiada: Dajcie cesarzowi co cesarskie, a Bogu

co boskie. Cesarz to państwo, a jeśli państwo powiada: Zabijajcie, bo jest wojna! to idźcie za

cesarzem, mówi Chrystus. Papież nasz, pani Ciupka, jest namiestnikiem Boga na ziemi. Gdy-

by zabijanie na wojnie nie było dozwolone, nasz papież wydałby już dawno orędzie, pani

Ciupka. Przestańcie się tym dręczyć! Wszystko dzieje się na oczach Pana, albowiem nie

spadnie z dachu żaden wróbel, jeśli Pan Bóg nie będzie tego chciał. Są tam przecież nasi

kapelani polowi.

- A Żydzi, księże proboszczu? U nas w domu jest jeden, co gada, że tam w obozie

zabijają ich setkami. Czy to też jest wojna?

- Wojna jest wojną, pani Ciupka, a i tutaj Stolica Apostolska niczego nie ogłosiła.

Widzicie, pani Ciupka, kiedy Żydzi przybili Chrystusa do krzyża, powiedział: Krew na was i

na dzieci wasze! Gdyby Bóg tego nie chciał, to by do tego nie doszło. Przestańcie o tym

myśleć, pani Ciupka! Pan Bóg wie, do czego dopuszcza, a gdybyście mieli znowu jakieś

pytania, przyjdźcie z tym do mnie! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, pani Ciupka...

- Amen, księże proboszczu.

Odkąd zabrakło Żydów, interesy ze złotem nie szły już tak dobrze. Niewiele już

można było teraz zgarnąć i Stanik musiał czynić zakupy za pomocą żołnierzy. Miał 980

gramów. Z Krakowa jeszcze można było coś niecoś sprowadzić, bo wałęsali się tam jeszcze

Page 143: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Żydzi. O Szei przypuszczał, że odłożył na bok ze dwa, trzy kilo. Skupował na przykład

zegarki z odskokowym wieczkiem i patroszył je, by nie obciążać się werkiem.

- Złoto, Stanik, tylko złoto się liczy! Wszystko inne możesz wyciepnąć do haźla.

Zegarek ma dobre sześćdziesiąt do osiemdziesiąt gram, zależnie od grubości. Drugie wieko,

musisz dać pozór, Stanik, nie zawsze jest ze złota. Nie daj się nabrać!

Kiedyś Maluch, który był zatrudniony w obozie oświęcimskim, chciał Stanikowi

spuścić całą tytkę pełną złotych zębów. Ale Stanika ogarnęło obrzydzenie.

Od wojsk frontowych też niewiele można było wydębić. Ciągle byli w akcji, ciągle

szli naprzód, a dopiero druga fala mogła się obłowić.

Porucznik Prochota służył w zaopatrzeniu. Całymi walizami taszczył do domu

zdobycze wojenne. Ale od niego nie dało się niczego wydębić, bo wszystko zgarniał dla

siebie.

Bujok, kuzyn Stanika, otrzymał powołanie do wojska, więc Stanik ostatniego wieczora

usiadł sobie z nim i zaczął mu klarować: - Dej pozór, Bujok, na to, co ci powiem! Jak

dostaniesz się do tych wszystkich zamków we Francji i gdzie indziej, rozglądaj się za skrzyp-

kami. Pokażę ci, jak się to robi. Zaświecisz latarką kieszonkową do skrzypek i jeśli zobaczysz

szyld, mam na myśli taką kartkę, i będzie tam coś napisane - zabieraj natychmiast! Najlepsze

są stradivari, Bujok! Im więcej kurzu, tym lepszy mają dźwięk. Brat naszego ojca grał na

trąbie w orkiestrze kopalnianej, ale jak, bracie! Nie widziałeś naokoło suchego oka! Ściany

się trzęsły, Bujok, wypij jeszcze jednego za wasze zwycięstwo!

Szaleta powiedział Stanikowi, że istnieją jeszcze inne rodzaje skrzypiec, które też są

wartościowe. Za pieniądze i tak się niewiele kupi. - Płać, ile tylko możesz za skrzypce,

Stanik!

- Kiedy będzie już po wojnie - powiedział Stanik - dam sobie zbudować pokój

muzyczny. Powieszę wszystkie skrzypki na ścianach i każę wstawić organy. I dam te

wszystkie skrzypki do oceny. A jeśli przyjdzie ktoś w odwiedziny, synek będzie mógł zdjąć

któreś skrzypki i dać koncert. Będzie też mógł czasem po wieczerzy sobie coś zagrać. To też

jest przyjemne, bracie!

Page 144: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Na co człowiekowi cały świat, jeśli nie ma co do fajki włożyć?

Świętek

Świętek się bał. Każdy mógł teraz na człowieka zrobić doniesienie, za nic. I już

człowieka nie było, wymazany! Koniec, szlus! Najlepiej z nikim nie rozmawiać, nikogo nie

widywać, dlatego Świętek wstawał codziennie o trzeciej, by dłużej być sam. Siedział na

ryczce w rogu kuchni, między lamperią a starym stołem kuchennym i kurzył fajkę. Już nie

zaciągał się tak głęboko i pięknie jak dawniej, raczej krótko i tylko połową płuc. Nad stołem

piździła się piętnastowatówka. Nie chodził już tą długą drogą przez pola i nie zatrzymywał

się, by w spokoju ducha od czasu do czasu pooddychać, lecz skradał się najkrótszą drogą

wzdłuż murów, tam przynajmniej z jednej strony był zabezpieczony.

Zawsze było tyle tego gadania na temat zarobków, które znowu o dziesięć fenigów

podnieśli, a kupić można było za to gówno. Nie było gorzałki. Szewc Lebok, który przez całe

życie potrzebował przed śniadaniem wypić szolkę gorzały, żeby sobie duszę rozgrzać,

zidiociał do reszty, napił się z rozpaczy octu z pieprzem i zmarł po dziewięciu litrach. Życie

stało się męką. Za każde gówno groziła teraz kara śmierci.

Świętkowa próbowała z ogrodowych porzeczek zrobić wino, ale Świętek w swojej

prostracji wypił to jeszcze przed fermentacją. - Czy to wiadomo, co będzie jutro? Z dnia na

dzień mogą przyjść po człowieka, a wtedy to pieroństwo się zepsuje.

Był jeszcze denaturat, który Świętek raz w tygodniu pił rozcieńczony z kompotem i

odrobiną cukru w szolce, aby zachorować i stracić na to ochotę. Chętnie odwiedzał Stanika,

któremu na równi z Jankowskim najbardziej ufał. Starej nie sprzyjał. W jego mniemaniu za

bardzo mizdrzyła się do Hübnera i ciągle latała do kościoła. I była za chytra.

Blachnikowi, pedlowi ze szkoły im. Bitwy Jutlandzkiej, też się coś takiego przytrafiło!

Jakiś łobuz zagwoździł mu drzwi od mieszkania. Ale Blachnik, kawał byka, wziął w

mieszkaniu rozpęd i wywalił drzwi, dopadł łobuza jeszcze przy bramie i sprał go po pysku. A

ten poszedł do swojego dowódcy w HJ i powiedział, że słyszał, jak Blachnik słuchał wrogich

radiostacji - fajerant! Przyszli po Blachnika - obóz! Po trzech miesiącach jego żona otrzymała

kartkę, nie było już Blachnika.

Wojna trwała już trzy lata. Adolf Cholonek dostał się do dziecięcej przybudówki

Hitlerjugend. Od dziesięciu do czternastu lat Jungvolk, od czternastu do osiemnastu

Hitlerjugend. Jungzug numer cztery, według wzrostu drugi w pierwszym rzędzie od przodu,

wśród umundurowanych.

- Zaczekam jeszcze z uniformem na miarę - powiedział Stanik - dopóki nie

Page 145: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

zaawansuje na jakiegoś dowódcę. Ale skuli mnie nie musi wcale nim zostać. Żeby tylko

więcej ćwiczył na pianinie!

- To na pewno nie zaszkodzi, jeśli chłopców wezmą trochę w karby - powiedziała

Cholonkowa. - Nie będą im przynajmniej głupie myśli chodziły po głowie. A hartowanie

ciała, nie wiem, czy to dobre, ale złe to na pewno nie jest. - Za umundurowanymi

maszerowali cywile, a na końcu bosi. Podczas przemarszu przed dowódcą bosi musieli

wystąpić z szeregu.

- Teraz, kiedy nasz synek ma dziesięć lat, może pójść wreszcie na religię - rzekła

Cholonkowa. - Wystarczająco dojrzały był już i przedtem.

Dotąd trzy razy przerabiał ten sam katechizm, ale na religii farorz Banik już pierwszą

lekcję zaczął od trudnych zadań opowiadając historię z psem.

- O czym świadczy ten przykład, Cholonek?

- O wolnej woli, księże proboszczu. Psu zrobiło się niedobrze.

- Słusznie, Cholonek! Ale brak jeszcze czegoś. - Kotula!

- Psa, księże proboszczu.

- Jak to psa?

- Bo popełnił grzech.

- Nic podobnego, Kotula! Tylko człowiek może zgrzeszyć, bo człowiek stworzony jest

na obraz i podobieństwo Boże. Ten przykład świadczy o tym, że człowiek otrzymał od Boga

wolną wolę i to jedynie odróżnia go od zwierzęcia. Przejdziemy teraz do nieśmiertelności...

W poniedziałek od trzeciej do piątej religia, we wtorek sodalicja mariańska, we środę

zbiórka HJ, w czwartek religia, w piątek lekcja muzyki, w sobotę zbiórka, w niedzielę msza

dziecinna lub zbiórka HJ. Adolf Cholonek siusiał nadal z zamkniętymi oczami. Jeśli musiał

się kąpać, to spoglądał w sufit lub zamykał oczy. Udało mu się przetrwać lub na przykład

podczas modlitwy być nabożnym, mógł trzy kolejne niedziele przyjmować komunię świętą.

- Zawsze to powiadam, pani Mlecz, że rodzice nie powinni dzieciom robić na przekór

- mówiła Cholonkowa - ale wydaje mi się, że nasz syn zostanie farorzem. Będzie to z

pewnością lepiej, niż gdyby poszedł w ślady ojca. Zaś w muzyce, a tego to już zupełnie nie

rozumiem, wcale nie odziedziczył zamiłowań ojca, który jest zwariowany na punkcie

skrzypiec. Synek ma za sobą cztery lata nauki gry na fortepianie. Kupiłam mu „Sannę

Petersburską” - wiecie, mamy znajomych, których córka ma siedem lat i gra jak jaki Mozart.

Stanika Cholonka zaciągnęli do wojska (rezerwa w Rzeszy) i dosłużył się stopnia

frajtra.

- Gdy tata przyjedzie na urlop, mógłbyś mu zrobić przyjemność i zagrać przynajmniej

Page 146: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

„Lili Marleen”: Przed koszarami, przed wielką bramą, stoi latarnia... Żołnierze chętnie tego

słuchają. To nie jest takie trudne.

Nauki w sodalicji udzielał jezuita Schubert. Nauka ta stawiała sodalisom i

chrześcijańskiej doskonałości najwyższe wymagania. Pytania i odpowiedzi musiały mieć ręce

i nogi: „Dlaczego powinniśmy zmierzać do doskonałości stosownej dla naszego stanu? -

Ponieważ nasz Pan i Zbawiciel mówi u Mateusza 5, 48: Bądźcie doskonali jak doskonałym

jest ojciec nasz w niebiesiech! Ponieważ powinniśmy kochać Boga wszystkimi naszymi

siłami, całym naszym sercem, całą duszą i całym umysłem. Ponieważ łatwo popadniemy w

ciężkie grzechy i wreszcie w wieczne potępienie, jeśli nie będziemy nieustannie starali się

mnożyć dobrych uczynków”.

- Nasz synek, pani Mlecz, był już jako dziecko taki pobożny. Nigdy się nie wydzierał.

Od czwartego miesiąca był taki czysty, że nie robił już w pieluchy.

- Nie ten jest odważniejszy - mówił ojciec Schubert - kto nigdy nie zaznał strachu, lecz

ten, co boi się najwięcej, a strach ten przezwycięża.

Bannführer Bencki też tak mówił.

Dwóch synów Pelki służyło już w SS, jeden odznaczony krzyżem rycerskim. Pelka

przekazał swoją żonę do zakładu dla nieuleczalnie chorych, bo nogi już jej nie chciały nosić i

musiała podpierać się dwiema laskami. Gdy po trzech miesiącach przyszła wiadomość, że

została zastrzelona podczas ucieczki, pierwsze dziecko, które Pelka spłodził z pewną

blondyną z ligi kobiet, miało akurat miesiąc. Śmierć żony zniósł po męsku i nie dał po sobie

poznać, w jak głębokiej pogrążony jest żałobie.

Adolf osiągnął wiek jedenastu lat, dostał się do Jungzugu numer trzy, gdzie chłopcom

dawano porządny wycisk. - Aż będziecie tyłkiem szorować po ziemi - powiedział

Jungzugführer Bańka. - Jungenschaftsführer Sobaschke przejmuje komendę. Weź no tego

ciamajdę Cholonka do galopu! Gdy wrócę, chciałbym zobaczyć rezultaty, zrozumiano?

Bańka miał trzynaście lat, a Sobaschke dwanaście. Przy płocie czekała na Bańkę Bula.

Bańka kiwnął jej głową i zniknęli za świetlicą. Kiedy wrócił - Cholonek ociekał potem,

brakowało mu powietrza, kłuło go w boku, dusił się łzami - kiedy więc Jungzugführer wrócił,

Sobaschke powiedział: - Czy wolno Jungzugführerowi coś tajnego zameldować? - O co

chodzi? Wystąp!

Sobaschke zbliżył się i szepnął: - Zugführer, koszula wyłazi ci z galot na zadku.

Kiedy Stanik przybył na urlop, powiedział: W pierwszej kolejności synek musi mieć

uniform zimowy. Kup mu trochę dłuższe galoty, A na pianinie nie musi tak ćwiczyć tych

ciężkich kąsków z etiudami. Najważniejsze, żeby potrafił zagrać na użytek domowy trochę

Page 147: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

szlagierów. Mamy tam w Sindelfingen, gdzie stacjonuję, sławne organy w kościele. Obejrza-

łem je sobie, mają klawisze jak nasze pianino. Wystarczy się synkowi tylko przesiąść i już

będzie umiał grać na organach. Kupię mu najpierw akordeon, tam też są te same klawisze. I

powiadam: od razu sto dwadzieścia basów, zawsze najlepsze z najlepszych! Pogadaj z

nauczycielką! Gdyby mógł Polkę Kanarkową, która jest przecież piękna, słyszałem ją kiedyś

na jakimś koncercie, gdyby ją mógł już teraz przećwiczyć na pianinie, to mógłby ją potem od

razu zagrać na skrzypkach.

W swojej kolekcji skrzypiec Stanik miał już siedemdziesiąt jeden sztuk i kazał sobie

na strychu zbudować mocne przepierzenie z zamkiem bezpieczeństwa. Na pianinie stało tylko

troje najlepszych skrzypiec, każde z nich na koronkowej serwetce, a czworo leżało pod

łóżkiem.

- Sześcioro, ośmioro skrzypiec chciałbym złożyć w piwnicy. Im więcej kurzu się na

nich zbierze, tym starsze będą się wydawały i kolosalnie wzrośnie ich cena.

Gdy jeden z jego braci zginął na kopalni, dostał urlop okolicznościowy. Po pogrzebie

Stanik siedział z drugim bratem w kuchni przy gorzałce.

- Chodzisz jeszcze, Lulek, ptaki chwytać?

- Tylko raz w miesiącu, bo na kopalni jest teraz kupa roboty i człowiek nie ma już tyle

czasu co dawniej. Mam swoje dwie, trzy klapiczki na dachu od chlewika, ale cóż można

złapać tygodniowo? Zaledwie kilka ciampli. W zeszłym tygodniu za jednym zamachem

miałem dwa gile. Wróble od razu wypuszczam. - Tam koło Hawliczkowego bzu chwytam

jednak co miesiąc moje trzy, cztery szczygły, czasem jedną makolągwę, ale nie ma już teraz,

Stanik, tyle ptaków co pierwej. Ileż tu dawniej było ptactwa! Antek Pawlik je wszystkie

wychwytał. Policzyłem to kiedyś, ten pieron sprzedawał rocznie swoje sto, dwiesta szczy-

głów. W następnym tygodniu, gdy będziesz znowu w polu, dam Michci makolągwę, to jest

śpiewak, bracie, palce lizać! Beniamino Gigli przy nim to gówno!

Jesteś chyba jeszcze tak muzykalny jak dawniej? No, zawsze gadałem, tego człowiek

nie straci, choćby była nie wiem jaka wojna! Gdy wojna się kiedyś z dnia na dzień skończy,

wrócisz do domu, otworzysz drzwi, a tu ptaszek jodłuje na twoją cześć, nie będzie ci miło,

Stanik, no powiedz? Tylko, że teraz nie mogę już zdobyć wystarczającej ilości posypki

ptasiej. Sprzedają teraz wszystko spod lady i po horendalnych cenach. Nie mógłbyś mi dać

parę marek zaliczki? Na ptaka? I na posypkę, Stanik? - Stanik wręczył mu potajemnie, pod

stołem, sto marek, które wyjął z portfela. - Żeby Michcia nie widziała! Nic jej nie mów, bo mi

zrobi awanturę, jeśli się dowie, że szastam pieniędzmi.

Po pierwszej półlitrówce Stanik oddał mu jeszcze swoje trzy pozostałe setki, a potem z

Page 148: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

żalu, że brat nie żyje, wybili dwie szyby w oknie. Stanik zdjął z pianina troje najlepszych

skrzypiec, a spod łóżka wyjął jeszcze dwoje i powiedział: - Ty, Lulek, weź sobie troje, a ja

dwoje! - Rozgnietli je na stole rękami i wyrzucili przez okno.

Po trzeciej butelce usiedli na schodach i zaczęli szlochać.

- Zostało nas już tylko dwóch Cholonków, ale ja mam jeszcze syna. On przedłuży ród.

Gdy wojna się skończy, kupię mu grającą piłę. To jest coś pięknego, znasz to?

W tym też czasie Wieczorek namówił Czytka, by wstąpił do SA, to nie będzie musiał

żreć z kuchni dla ubogich. - Tam przynajmniej dostaniesz bon na ciepłą zupę i do końca

życia, Czytek, będziesz miał spokój.

Czytek był za miękki dla SA. Płakał już, gdy musiał własną babę uderzyć. A kiedy

pierwszego maja była zbiórka, a Kreisleiter NSDAP Manngold, który umiał tak pięknie

przemawiać, wygłaszał z mównicy mowę, Czytek nie mógł powstrzymać się od płaczu i przez

pomyłkę wysmarkał się do chorągwi, którą Gmyra z ulicy Schlagetera machał mu przed

nosem. - Sąd wojenny, zdrada stanu, karna kompania, strzał w brzuch i basta.

W tym roku Stanik przysłał jeszcze do domu z okazji urodzin führera wiersz, który

sam ułożył:

Przez Pana Boga nam zesłany,

by ratować ojczyste łany.

Cześć tobie, mój wodzu, tu i wszędzie!

Ta wojna naszym zwycięstwem będzie.

St. Cholonek

Siła biurowa miała na polecenie Michci przepisać to pismem blokowym na karton

plakatowy.

„...wywieś to z okna - pisał - i każ chorągiew oblamować złotem. Niech o Cholonku

mówi całe miasto...”

Na następnym urlopie, po czterech i pół latach wojny, Stanik powiedział: - Nasz

sierżant Blaschke mówi, że sprawy wyglądają nietęgo. Wojna jest przegrana, ale nie wolne o

tym głośno mówić, bo postawią człowieka pod murem. Schowaj niepostrzeżenie tę wielką

chorągiew, żeby, jej nikt nie znalazł, ale tak żeby później mogła jeszcze być użyta. Karta

może się jeszcze odwrócić. Wywieś lepiej dwie małe chorągiewki przed sklepem, a szyld z

napisem Czysto Aryjski przesuń bardziej do tyłu i zasłoń trochę towarami! Zostawię ci tutaj

nasze dawne polskie papiery. Gdyby się wróg przedostał tutaj, zamelduj się od razu wraz z

Page 149: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

synkiem i powiedz, że zawsze byliśmy Polakami. A kiedy nieprzyjaciel stanie u wrót,

natychmiast spal führera! Göringa możesz już teraz zdjąć, ale wstaw go za witrynę, karta

może się jeszcze odwrócić. Świętek palił teraz kwiat lipowy.

Hübner otrzymał decyzję, że obejmie posadę w laboratorium doświadczalnym obozu

kobiecego i już teraz świerzbiły go palce na myśl o tym. Obecnie miał posadę w Katowicach,

działał pod osłoną pieczątki ŚCISLE TAJNE i był upoważniony ze względu na swoją misję

do noszenia lub nie odznaki partyjnej; dotąd wydał na śmierć 152 osoby.

Na targu były już tylko kwaki i Świętkowa weszła w spółkę z Suszową. Miały teraz

jedno wspólne stoisko.

Adolf Cholonek dostał się do pierwszej klasy szkoły średniej. Nauczyciel Tyls z

Mannheim, przeniesiony na tereny wschodnie w celu wzmocnienia niemczyzny, powiedział: -

Cholonek, powiedz wiersz: Nie masz kraju piękniejszego w tej epoce od naszego! I mów

piękny, a nie pikny! I powiedz w domu, że najwyższy czas zmienić nazwisko! Jazda,

zaczynaj! - Pięć lat wojny: schron przeciwlotniczy, akcje specjalne HJ, zbieranie ziół, staniolu

i makulatury. Raz w roku przychodził kierownik Narodowosocjalistycznego Zakładu

Wychowawczego, by wysortować nowych adeptów. Pierwszy warunek: bezwarunkowa

sprawność fizyczna. Adolf Cholonek miał dwóję z gimnastyki, kłucie w boku, trudności z

oddychaniem i łódkowatą klatkę piersiową. Codziennie przed szkołą Cholonkowa robiła mu

fiksatywem falę.

- Wiecie, pani Mlecz, odłożyłam sobie dziesięć kartonów fiksatywu, ale myślę, że gdy

nasz synek będzie miał czternaście lat, fala będzie się układała sama. Jest już teraz taki duży,

że pasuje mu męski czepek fryzjerski.

W listopadzie pierwsi towarzysze partyjni wraz ze współpracownikami obrali kierunek

zachód. Nocą przybył porucznik Prochota, wziął żonę, dzieci, dziesięć waliz przedmiotów

wartościowych i jeszcze tej samej nocy odjechali specjalnym pociągiem na zachód.

Świętkowa powiedziała: - Niech będzie co chce, ale dobre znaki to nie są. Dawniej,

kiedy ktoś miał biegunkę, wystarczyło mu usiąść na poświęconym obrazku i już było dobrze.

Dziś nawet to nie pomaga. - Podczas spokojnych nocy słychać było od wschodu muzykę

organów Stalina.

- Nie bójcie się - mówił Hübner - to nasi strzelają!

Dopóki Hübner nie wyjechał, trwała na miejscu również Cholonkowa z synkiem.

Słyszało się wiele o okrucieństwach Rosjan.

Stanik pisał w liście: - Ciotka Emma pozdrawia was wszystkich, macie do niej

wstąpić. - Był to szyfr, bo listy podlegały kontroli. Ciotka Emma mieszkała w Sztutgarcie.

Page 150: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Stanik cięgiem pisze, że ciotka Emma śle nam pozdrowienia - powiedziała

Cholonkowa. - Skąd mu to przychodzi do głowy?

W grudniu Pelka wrócił z protektoratu obładowany walizami pełnymi futer,

materiałów, wszelakiej zdobyczy, karabinów maszynowych oraz amunicji i urządził sobie

arsenał w swoim sześciopokojowym mieszkaniu na placu Horsta Wessela. W każdym oknie

ustawił nabity karabin maszynowy, kazał członkom Hitlerjugend wnosić worki z piaskiem i

wydawał rozkazy trzynasto- i czternastoletnim wartownikom HJ przed swoim domem, którzy

się zmieniali.

- Wróg nie zajmie miasta, dopóki Pelka żyje. Walczymy do ostatniego żołnierza,

koledzy - powiedział do chłopców. - A jeśli złapię kogoś, kto będzie wyrywał, to go zgładzę

osobiście, zrozumiano?

Rosjanie byli już w Chorzowie. Zmobilizowano wszystkich mężczyzn i dzieci,

wepchnięto im do ręki pancerfausty i karabiny, ale Smółka był przy wydawaniu i tak rzecz

zorganizował, że amunicja poszła do Maciejowa, a karabiny do Poręby, i zadbał o to, że pan-

cerfausty nie miały zapalników. Starzy zwolennicy reakcji przystąpili znowu do akcji.

Kopalnie były nieczynne, a górnicy musieli zgłaszać się po odbiór broni.

Jankowski wrzucił otrzymaną pukawkę od razu do latryny. Brat Stanika zakopał

karabin pięknie zapakowany na polu i poszedł na hałdę łapać ptaki. Było tam teraz spokojnie.

Nikt nie miał odwagi wyjść. Tylko organy Stalina grały. Żołnierze porzucili tu broń, więc pod

kamieniami i w różnych dziurach urządził sobie z tego małe składziki. Śnieg stajał przed

kilkoma tygodniami, a odkąd stanęły kopalnie, poprawiło się powietrze. Czasem wydawało

mu się, że czuje już dym prochowy spod Chorzowa.

Hübner zniszczył wszystkie dokumenty partyjne. Opłaciło się teraz, że nikt tu nie

wiedział, czym on się zajmował. Świętkowa wzięła go pod swoje skrzydła i ukryła w

piwnicy. Urządziła mu wygodną dziurę w zapasowym wyjściu i zaopatrywała go w jedzenie,

gdy Rosjanie zajęli miasto.

Pelka bębnił ze wszystkich karabinów maszynowych, latał wokoło, a członek

Hitlerjugend ładował mu kaemy. Drugiego zabił strzałem w kark, gdy zaczął płakać. Pelka

strzelał też do własnych ludzi, którzy pokazali się na ulicy, u niego znowu była pełnia sezonu.

Gdy pierwszy czołg podjechał pod jego dom, zastrzelił drugiego chłopca, żonę i dwoje

swoich dzieci. Grzał potem jeszcze ze wszystkich luf, dopóki nie podpalili całego bloku.

Przez trzy tygodnie zwisał zwęglony z okna trzeciego piętra nad swoim karabinem

maszynowym. Ludzie siedzieli jeszcze kilka dni w piwnicach, a tymczasem kanonada

oddalała się coraz dalej na zachód.

Page 151: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Michcia z synkiem przebywała w piwnicy Mleczowej. Tekla pozostała w swoim

mieszkaniu. Miała pilnować mieszkania, bo swoi kradli, ile się tylko dało. Dom Cholonków

spłonął.

Na szczęście znowu chwycił mróz, tak że trupy na ulicach mogły jeszcze leżeć

tygodniami. Mężczyźni musieli się meldować. Hübnera Świętkowa schowała. Jankowski

uciekł. Brat Stanika schował się w chlewiku nie meldując się. Po sześciu dniach ludzie zaczęli

wychodzić z piwnic. Aparaty radiowe trzeba było oddawać.

Świętkowi bez tytoniu powodziło się źle. Kwiatu lipowego nie było, zioła wszystkie

wypalił, teraz ciosał drzazgi i mógł rozmyślać o różnych gustach. Znał niejakiego

Heidenreicha, który opróżnił sklep z wyrobami tytoniowymi i urządził sobie w domu cały

arsenał tabaczany, ale nikomu nie zrobiłby najmniejszego podarunku.

Świętek musiał Heidenreichowi dać dwie koszule za dziesięć paczek tabaki: - Na co

człowiekowi cały świat - powiedział - jeśli nie ma co do fajki włożyć?

Posiadał jedynie cztery koszule. Teraz kopcił pełną parą.

Dopiero przy ostatniej paczce zaczął oszczędzać i dokładał drzazg.

W młynie spaliło się ziarno. Gdy nie było już co rabować, ludzie poszli po spalone

ziarno. Świętkowej udało się zdobyć około pięćdziesiąt funtów. Spalone ziarno mielono na

kawę zbożową, a przypalone na mąkę.

Świętek cały dzień siedział przy oknie albo koło pieca i kręcił młynkiem do kawy.

Piekli z tego na blasze rodzaj chleba. Dla Detleva Świętkowa schowała trochę tłuszczu. -

Inteligencja potrzebuje trochę tłustego dla mózgownicy - powiedziała. - O cukrze też się

mówi, że jest dobry na rozum.

Były komunista Widera został komendantem miasta. Podlegał rosyjskiemu

komandirowi. Ten znowu był mężczyzną około czterdziestki, miał krótko strzyżone włosy i

srebrne zęby i chętnie grał na bandoneonie.

Pół-Żyd Szeja, mając fałszywe papiery, uchodził teraz za pełnego Żyda i dzień w

dzień odwiedzał komendanturę. Zdradzał tajne składy, które natychmiast likwidowano.

Cztery zastrzelone konie leżały na ulicy. Początkowo nikt się do nich nie zabierał. Po

dwóch tygodniach jakiś smakosz wyciął sobie wątrobę i lędźwie. A potem ilość mięsa zaczęła

się gwałtownie zmniejszać, aż zostały same szkielety. Przybyloki zagarnęli dla siebie cały łeb

koński i przez dwa tygodnie gotowali z tego zupę.

Za kąpieliskiem leśnym Strzelczyk udusił Rosjanina i przykrył go ziemią. Strzelczyk

był zawsze spokojnym synkiem i o jedną klasę wyżej niż Adolf Cholonek. Jego ojciec był

zatrudniony w dokumentacji pożarowej zarządu miejskiego, nosił okulary bez oprawki i

Page 152: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

odznaczał się wytwornym sposobem chodzenia: mocno przechylony do tyłu, nie oglądający

się ani w lewo ani w prawo.

Jego syn też miał taki chód. Spacerował zamyślony po polach. Od czternastego roku

życia czytał książki z dziedziny seksuologii i miał stosunek z pewną oszałamiającą pięknością

z oficyny, niejaką Heidi Golacz, lat dziewiętnaście. Dawniej w szkole uczył się średnio i był

raczej niepozorny. Jeśli go ktoś zaczepił, nie oddawał ciosu, tylko kładł mu powoli rękę na

głowie i ściskał go niczym harmonię, potem odchodził przygotowany na atak z tyłu; jeśli to

nastąpiło, odwracał się błyskawicznie i od spodu zadawał cios w żołądek.

Strzelczyk był dla Cholonka przykładem. Być niepozornym i spokojnym, nie bać się,

mieć niewidoczną siłę i uderzać błyskawicznie.

Strzelczyk błądził więc wtedy wśród pól i za kąpieliskiem w lesie zdybał go Rosjanin,

żołnierz około dwudziestu lat, który wywijał pepeszą, strzelił w powietrze i wrzasnął na

niego: - Dawaj, dawaj, idi rabotać, idi, idi.. - Przyłożył mu spluwę do piersi i powtarzał: - Idi,

idi, dawaj!

Kiedy żołnierz pędził przed sobą Strzelczyka, dziobiąc go lufą w plecy, Strzelczyk

pozwolił się najpierw popychać, a potem błyskawicznie odwrócił się i rąbnął rosjanina w

twarz, doprawił go od spodu, wyrwał mu pepeszę z ręki i capnął go za kark.

Rosjanin upadł na pole. Strzelczyk zaciągnął go do zagłębienia, położył mu na

brzuchu pepeszę na pamiątkę, a w jego kieszeni znalazł zegarek dla Heidi Golacz. Potem

nogą zaczął zgarniać ziemię i zasypywać trupa. Ziemia była miękka - zanim przyjdzie deszcz

i wypłucze go na wierzch, pies z kulawą nogą nie zainteresuje się nieboszczykiem. Rosjan

było przecież dosyć.

Strzelczyk szedł wolno, podobnie jak jego ojciec - tułów przechylony w tył, głowa

wepchnięta w gardło, dłonie do tyłu - najkrótszą drogą do domu. Trzy tygodnie ukrywał się u

Heidi Golacz. Był to najpiękniejszy okres w jego życiu.

Page 153: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Co znaczy sen o koniach...

Miałeś robotę, dostawałeś w ciągu dnia talerz kaszy i bochenek chleba raz na miesiąc.

Pewnego wtorku Cholonek wyszedł na pole. Niebezpieczeństwo kusiło go jak kogoś,

kto przykłada baterię do języka, by sprawdzić, czy jest w niej prąd. Urósł dziesięć

centymetrów, był chudy, przechodził mutację i nosił znalezione półbuty rozmiar 46, na prze-

dzie wypchane papierem. Ziemia była już ciepła, trawa wysoka na parę centymetrów, rosły

stokrotki. Kopalnie stały, powietrze było czyste. Czuć było spalone domy, ale i wiosnę.

Chciał z hałdy rzucić okiem aż hen po horyzont. Jakieś osiemset metrów dalej był staw.

Cholonek nie umiał pływać. Jego matka była zawsze temu przeciwna: - Na naukę pływania

jest zawsze czas! Jakże łatwo dziecko może utonąć i tyle starań pójdzie na marne.

Gdyby się teraz tak natknął na Rusa? Czy ten by go zastrzelił? Dom celników, w

którym mieszkał Gryzok,. spłonął. Przez wypalone okna świeciło słońce.

Zza piaszczystych pagórków wyłoniła się banda wyrostków. Na czele Karlik Golek:

przywódca, herszt, generał! Rozebrał jakiegoś zabitego Rusa, nałożył papachę, brudny

waciak, buty filcowe i wywijał pepeszą jak batem. Obok niego Józik, ubrany jak dawniej,

miał na sobie koszulę ojca, galoty Karlika, szedł boso i miał na ogolonej głowie filcowy hełm

ze szpicą. A za nimi jeszcze dwunastu.

- Dzień dobry, Golek! powiedział Cholonek, podszedł do niego i podał mu rękę.

Golek splunął na niego.

Pod Cholonkiem ugięły się kolana i zrobiło mu się nagle zimno.

- Ten pieron miał w szkole zawsze chleb z kiełbasą. Leć, ty świnio, uciekaj! Dam ci

coś do powąchania, ty!

Podsunął mu pod nos spaloną pepeszę i zrzucił mu myckę. - Chcecie zobaczyć tę jego

piękną falę na głowie?

Cholonek chciał uciekać, ale nogi ugięły się pod nim.

- Leć, ty zasrańcu, żebym cię mógł lepiej wziąć na cel! Jazda, chłopcy, cofnijcie się

trochę, bo inaczej trafić go nie będzie żadną sztuką.

Karlik chwycił kamień, ale nie trafił. Za to inni trafili. W ramię, w czerep i oto

Cholonek znalazł się na ziemi, zasłaniając rękami głowę. Karlik podszedł do niego i zadeptał

go buciorami na śmierć. Józik uczepił się jego rękawa i szlochał: - Karlik, nie zabijaj go!

- Odczep się, ty sroło, bo cię to samo spotka! - Jednym uderzeniem zrzucił Józikowi

filcowy hełm z głowy, aż się synek posmarkał.

Potem chwycili Cholonka za nogi, zawlekli go do piaskowni i przysypali piachem.

Page 154: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Jazda, chłopcy, naprzód! Taramtaram!

Na razie nie było jeszcze żadnego porządku. Później Polacy przejęli administrację.

Hübner powiedział: - Świat jest pełen donosicieli, zostanę jeszcze na razie u was,

mamo!

Tekla nieźle sobie radziła. Polecano ją dalej i dostawała cukier puder, rodzynki,

tłuszcze i inne rzeczy. Większość odwiedzających pochodziła ze Lwowa. Był też jeden

warszawiak, a dwóch braci pochodziło z Kutna. Pewien lekarz ze Lwowa tak się w niej

zadurzył, że chciał ją zabrać ze sobą i wspólnie z nią prowadzić sklep we Wrocławiu. - Bez

mojego męża nigdzie się nie ruszę! - Miała go w ręce, tak był zakochany ten lwowiak, gdy

tylko wsadzał jej łapę pod spódnicę. Mogła sobie teraz pozwolić na sprowadzenie Detleva do

domu. Lwowiak miał wpływy, więc cóż mogło się stać Dętkowi? Powiedział: - A cóż to

szkodzi? Jeśli się dobrze podmyjesz, to tak, jakby nic nie było! A drzyj z niego, co tylko się

da!

Tekla chodziła obecnie w sukniach ze sztucznego jedwabiu, które powiewały wokół

jej ciała uwypuklając kształty. Miała teraz dwadzieścia dziewięć lat. U dołu suknie były

trochę za krótkie, sama je obrębiła, umiała przecież szyć.

Ludzie znowu zaczęli pędzić gorzałkę. Z kartofli, cukru, żyta, a jeśli ktoś użył

spalonego ziarna z młyna, to można to było wyczuć w jego wódce.

Przez niejakiego Gmyrka, który chodził przez zieloną granicę, Stanik przysłał list, że

czeka w Monastyrze na Michcię i synka. Szaleta sprzedawał teraz dokumenty wysiedleńcze,

upoważniające do wyjazdu na zachód i Michcia Cholonek zapłaciła za oficjalne wysiedlenie

dziewięćdziesiąt gramów złota. W trzecim transporcie dostała się przez Zgorzelec do

Hanoweru. Spotkała się ze Stanikiem i osiedlili się w Hannoversch-Münden.

- Stanik, to nie był dobry znak i czyż nasza mama nie mówiła od samego początku: 29

lutego urodzone, po wsze czasy i na amen stracone! Teraz Rusy zamordowali naszego synka.

Nasi ludzie nie na darmo mówili o ich okrucieństwach. Nie mam sił o tym myśleć. Ale była w

tym również i twoja wina. Gdybyś wtedy trzy, cztery dni poczekał! Ale gdy ty się upijesz, nic

cię nie powstrzyma. Pamiętam to jak dziś: Powiedzieliśmy w domu, że idziemy na

nabożeństwo majowe, i ziemia była wtedy taka wilgotna. Upaprałam sobie ten piękny

płaszcz, który mi mama kupiła. Tak to było! Nie, od początku błogosławieństwo nie

spoczywało na tym dziecku, o nie!

W Porębie zaś powiedziała Świętkowa: - Masarz Górski znowu robi krakowską, ino że

wszystko takie drogie. Może z czasem znowu będzie dobrze! - Zrezygnowała ze swojego

stoiska na targu i sprzedawała teraz zupę w filiżankach. Wstawała o czwartej, gotowała

Page 155: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

zacierkę, wiozła ją na wózku dziecięcym w wielkim żelaznym garncu, owiniętym w czyste

szmaty, trzy kilometry biegiem, żeby nie wystygła, i sprzedawała pierwszy rzut o szóstej na

targu. Zysk z całego garnca: 80 złotych. Chleb kosztował 120, funt szpyrki 480 złotych.

Farorz Banik jako pierwszy odprawiał polskie msze i okazało się, że mówił perfekt po polsku

i pochodził z Milowej, skąd teraz sprowadził do siebie matkę.

I znowu był sznaps. Nastały znowu Świętkowe dni picia: co sześć tygodni padał ofiarą

swej namiętności. Przepił już szaket i nosił teraz zimą i latem swoją jedyną dziurawą jupę.

Przepił również szal i powiedział: - Co człowiekowi po szalu, jeśli nie ma z tego żadnej

radości? - W największej biedzie przyjmował sznapsa nawet od Hübnera, co go jednak

przyprawiało o chorobę, gdy tylko odzyskiwał rozum. Dni picia były dla Świętka jak

ślizgawica. Nachodziły go w nocy, tracił wszelkie oparcie, nie czuł już gruntu pod nogami i

był stracony.

Stał się jeszcze bardziej małomówny niż dawniej, nie składał Świętkowej nigdy

życzeń urodzinowych, nigdy jej niczego nie ofiarował na Boże Narodzenie, rozmawiał z nią

tylko wtedy, jeśli już musiał, a to, co powiedziała, wchodziło mu jednym uchem, a wycho-

dziło drugim.

Hübner zdradził doktorowi ze Lwowa pewne wielkie mieszkanie z pompatycznym

umeblowaniem, a ten przy pomocy milicji zarekwirował je, wprowadził się do niego i

urządzali tam iście królewskie przyjęcia. Zawsze przy współudziale Hübnera. - Jeśli facetowi

ze Lwowa zachciało się pójść z Teklą do łoża małżeńskiego, Hübner wycofywał się do

salonu, a jeśli rzecz trwała zbyt długo, napychał sobie kieszenie żarciem oraz gorzałką i szedł

do domu. Gdy Tekla piszczała, podglądał czasem przez szparę w drzwiach.

Czasy były teraz jak dawniej. Ludzie przedtem też nie mieli więcej żarcia. Gołębie

wysiadywały już drugą generację młodych, za rok ich pogłowie znowu wyniesie setkę.

Trzeba było jeno uważać, bo sąsiedzi wychwytywali je człowiekowi sprzed nosa i jazda na

brytfannę!

Chłopiec od harmonii był w niewoli i jego matka musiała sprzedać instrument. Kupiec

Jäschke z ulicy Oślowskiego już nie żył, bo w ostatnim dniu dosięgła go zabłąkana kula, gdy

szedł odlać się w kąt podwórza. Sklep przejął jakiś Polak z Kielc, ale nie mógł się zżyć z

tutejszymi ludźmi. Jäschke to był jednak Jäschke i nie można było go tak sobie zastąpić byle

kim.

Domokrążcy chodzili znowu od drzwi do drzwi: „Szpulki, nici, knefle, kulki dla

dzieci!”

Detlev Hübner chodził ubrany jak kawaler, garnitur pieprz i sól z odpowiednim

Page 156: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

krawatem od Stanika. Materiał buchnęła Tekla lwowiakowi, ubranie uszył stary krawiec

Niklisz za dwa bochenki chleba. Nawet na pogrzebach powrócił dawny nastrój. Sokolski, gdy

zmiarkował, że śmierć go czeka, kazał przywołać brata i powiedział: - Zrób mi piękną

uroczystość, Francek! Sprzedaj moje ubranie i trzewiki i zamów dwóch muzykantów! Benesz

mi mówił, że zagra za darmo na organkach, dałem mu wtedy za to pół litra i tak to

uzgodniliśmy. Mam tu jeszcze letnie ubranie, weź je sobie za fatygę! Powiedz im, żeby nie

wydawali pieniędzy na kwiaty, bo ja i tak sobie niewiele z tego robię. Kupcie sobie lepiej

gorzały za to i zaśpiewajcie mi coś pięknego nad grobem. „Tam pod Sedanem, na wzgórzu...”

to zawsze chętnie śpiewałem. Matka niech upiecze kołacz! Wiesz, Francek, żyłem jak pies,

ale nie chcę umierać jak pies. Zrobisz mi piękną uroczystość, Francek, prawda?

A gdy wreszcie do tej uroczystości doszło i farorz przemówił gwarą śląską, żeby go

wszyscy ludzie zrozumieli, popłynęły obficie łzy i trzeba było wesprzeć wdowę. A potem w

szynku Kapicy zrobił się w mgnieniu oka wesoły nastrój. Tylko że szynkarzem nie był już

Kapica, ino jakiś gość z Bielska-Białej. Ludzi to zirytowało i wsadzili mu pysk do popłuczyn

po piwie, a potem wrzucili go do haźla na podwórzu. Koniec libacji odbył się na milicji.

Trzech zabrano, a Francek Sokolski wołał jeszcze z samochodu: - Ale przynajmniej

sprawiłem bratu piękny pochówek, pieronie, będzie miał co wspominać!

Brat Stanika dał Michci list, gdy wyjeżdżała z transportem na zachód: „...i

powiadamiam ciebie, iż ożeniłem się z Jadwigą, córką Kościela. Mówią u nas, że wy tam na

zachodzie macie wszystko, czy mógłbyś mi przysłać zegar z gołąbkami? Przypominasz sobie

chyba starego Kościela? To jest ten, co wtedy w Strzeleckiej zdobył w bilardzie srebrny

puchar. Jak będę miał ten zegar z gołąbkami, to będę tutaj królem. Mieliśmy już dziecko, ale

potem nam umarło. Jadwiga zaś jest w ciąży, Stanik...”

- Wydaje mi się, że führer już nie wróci i Poloki tu już zostaną - powiedziała

Świętkowa. – Może znowu nastaną dobre czasy i zaczną się niedługo też i cuda. Muszę

odnaleźć stare poświęcone obrazki Matki Boskiej. Choroby chodzą po ludziach, toteż mogą

się przydać. Muszę też jeszcze mieć gdzieś puszkę Sprühfixu.

Jakiś gość z Chorzowa przejął sklep od Linsa i taką brudną budę, jak była, otworzył -

powiedziała Świętkowa. - Mógłby to przynajmniej z zewnątrz trochę pomalować.

I tu można się było przekonać, jaki to był ten Lins: znaleźli u niego cały skład tej

brunatnej gorzały. Polak latami ją sprzedawał, a zapas się nie zmniejszał. A co się stało z

Linsem? Znaleźli go pod płotem, dwanaście kul na wylot, a w plecaku sześć wielkich suchych

kiełbas, zapakowanych w gazetę. Brunatna gorzałka w rękach Polaka była kokosowym intere-

sem. Kupowały ją baby, gdy się zwiedziały, że można z niej robić piękny likier, wbijając do

Page 157: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

środka jaja i cukier.

Lwowiak postarał się Detlevowi o posadę w Mysłowicach. Ale w sześć lat po wojnie

schwytano Hübnera na kradzieży większego kalibru. Lwowiakowi było to na rękę, był teraz

mniej skrępowany przy Tekli. Hübner i tak go za drogo kosztował: żarł jak wieprz. Bez

wielkiego certolenia wlepili Hübnerowi trzydzieści pięć lat z możliwością zamiany na

kolosalną grzywnę w wysokości 450 000 złotych.

Świętkowa wyrywała sobie włosy i beczała dzień i noc. Zamawiała w kościele msze

„na szczególną intencję biednego więźnia”. Sprzedała wszystko, co miała, i zachowała jeno

to, co miała na sobie i dwie zmiany bielizny pościelowej. W piątek capnęła Świętka w taborze

i zabrała mu wypłatę. Wrzucała każdą złotówkę do blaszanej skrzynki po piernikach, którą

ukryła w piwnicy pod kamieniem. Zebranie potrzebnej sumy było równie nieosiągalne co

gwiazdy na niebie.

Gdy wszystko sprzedała, miała dopiero 720 złotych. Wstawała teraz codziennie o

drugiej rano, piekła kołaczki po dwadzieścia złotych sztuka. Czysty zysk pięć złotych, nie

licząc roboty. Nim handlarki otworzyły stoiska, ona już była na miejscu i sprzedawała kawę

w blaszanych garnczkach: osiem złotych za kubek, zysk dwa złote. Do tego kołaczki. O

szóstej otwierała stoisko z warzywami i sprzedawała do jedenastej jarzyny. To były najlepsze

godziny sprzedaży. Potem pędziła do domu, trzy kilometry na piechty, warzyła prędko

zacierkę, stawiała żelazny garniec na wózek dziecięcy i pędziła te trzy kilometry nazad,

sprzedawała zupę, dopóki handlarki nie opuściły targu. Wieczorem pracowała w ogródku i

sama uprawiała warzywa, tyle ile tylko chciało rosnąć. Po pracy w ogródku skubała jeszcze

dla ludzi pierze albo szła zabijać drób dla handlarek. Świętek musiał sam rychtować sobie

jedzenie. Najczęściej nadrobił ino starego chleba w gorącej wodzie, dołożył trochę tłuszczu,

czosnku i soli i usmażył sobie kartofli. Począwszy od dziewiątej co trzy minuty głowa jej

przekrzywiała się na bok, zaczynała chrapać, budziła się nagle, zasypiała znowu i spała aż do

jedenastej na stołku, budząc się o drugiej i wszystko zaczynało się od nowa. - Zarobek

dzienny około trzystu złotych, czasem nawet więcej. Do tego dochodziła pensja Świętka. Jeśli

nie udało się jej być w niedzielę o piątej na mszy, szła do kościoła w ciągu tygodnia,

ojczenasz odmawiała już po drodze, żeby nie tracić czasu, i dawała trzydzieści złotych na

ofiarę, żeby jej dobry Pan Bóg nie zaliczył tego grzechu. Świętkowi przydzielała co tydzień

pięćdziesiąt gramów tabaki. Miał jeszcze dwie wyjściowe koszule i trzy pary skarpet, które

musiał sam cerować.

Co dwa tygodnie robiła w nocy pranie w rozcieńczonym ługu i dlatego musiała dłużej

wyżymać rękami bieliznę.

Page 158: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Tekla mieszkała u lwowiaka i było jej dobrze. - A cóż to pomoże Dętkowi, że ja się tu

będę martwić? - powiedziała. - Jeśli będę przysparzała sobie trosk, to dostanę zmarszczek, a

jak on wróci, będę wyglądała jak stara baba!

W niedzielę Świętkowa pojechała na wieś, przytaszczyła na plecach miech zboża i

odprzedała go z zyskiem dwustu złotych. I pewnego dnia cel został osiągnięty: do sumy

450.000 złotych brakowało jej tylko sto złotych, które pożyczyła od Tekli.

- Zostaw, mamo! Nie musisz się tym wcale kłopotać. Oddasz mi, jak będziesz miała -

rzekła Tekla.

Gdy Hübnera zwolnili, Świętkowa usiadła na stołku, ręce złożyła na podołku i wielka

radość ją naszła.

- Wiem teraz, dzioucha, że nie żyłam po próżnicy. Żeby mu tylko włosy tak pięknie

odrosły jak dawniej.

- Załamała się tak, że musieli ją zanieść do łóżka. Męczyła się jeszcze trzy tygodnie.

Ręce jej zesztywniały i Świętek musiał ją karmić zacierką. Dwa razy w tygodniu przychodziła

Tekla, a gdy raz otwarła drzwi, Świętkowa wyjrzała z łóżka i rzekła: - Kto to przyszedł? Czy

to ty, Michcia? - Jej oczy stały się przejrzyste jak woda i mokre, aż Tekla uderzyła w lament:

- Jezus, Maria! Teraz nasza mama straciła jeszcze wzrok i nie poznaje mnie. A może mnie już

i nie usłyszy albo w ogóle straciła rozum. Mamo, to ja, Tekla! Pożyczyłam ci jeszcze przed

śmiercią pieniądze, mamo! - Wezmę najlepiej od razu firanki do prania, bo jeszcze przyjdzie

Hejdla i przeszachruje je komu. Za firanki dostała dwieście złotych. - Nie chcą więcej dać za

stare rzeczy, Detek! Mama je sama wyheklowała, ale dwiesta złotych zawsze to lepsze niż

nic.

Pewnego piątku o jedenastej zmarła Świętkowa. Świętka nie było w pracy, od dwóch

dni błąkał się jak pies po ulicach. Blaszkowej z ich domu udało się jeszcze posłać po farorza,

aby udzielił ostatniego namaszczenia, co zapłaciła z własnej kieszeni.

Gdy Świętek wrócił do domu, począł krążyć po izbie, potem bez kapelusza wybiegł na

dwór i znowu zaczął się błąkać po ulicach. Gdy spotkał Heidenbrinka, który żył wyłącznie z

handlu i nie chodził już do pracy, sprzedał mu wszystko, co jeszcze było w mieszkaniu. Niech

sobie to weźmie, powiedział mu Świętek, drzwi stoją otworem. A tę jupę może sobie od razu

wziąć.

Był tam kredens kuchenny, sto razy malowany i z zaokrąglonymi od farby kantami,

szyby też zamalowane. Ponadto stary stół obity linoleum, do tego dwa stołki. Krzesło,

komoda, ławka pod piecem, ryczka, dwie kołdry i dwa zegłówki, w połowie puch, a w po-

łowie pierze... Niech tylko Świętkowi da wartko gorzały lub pieniędzy na nią, w komorze są

Page 159: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

jeszcze rozmaite przybory.

Heidenbrink poszedł z nim do szynkarza i kupił mu litr brunatnej gorzały i parę

butelek wina. Świętek kazał sobie to zawinąć w papier pakunkowy i szybko poszedł przez

łąkę w kierunku hałd.

Podczas pogrzebu stał za murem cmentarnym. Tekla zobaczyła go poprzez czarną

woalkę i dała Hübnerowi znak: - O Jezusie, nasz ojciec jest tam! Stań tak, żeby go nikt nie

zobaczył, bo skompromituje całą naszą rodzinę. Znowu jest pijany. - Proboszcz Urban

przemówił nad trumną, nie wypominając nikogo, bo nie znał Świętkowej. Brat Stanika

przyszedł w zastępstwie brata. Jankowski stał z tyłu, bez słowa. Obie córki wypłakiwały sobie

oczy. Po pogrzebie przeszły obok siebie, jakby się nie znały, bo Hejdlę brała złość, że się

spóźniła i Tekla zdążyła jej sprzątnąć sprzed nosa firanki. Heidenbrink zaś klął, ile wlezie, bo

gdy w dwie godziny po transakcji przyszedł po rzeczy, brakowało już jednej kołdry i

zegłówka. Hejdla zdążyła sobie przynajmniej to zabezpieczyć. Oprócz tego dostało jej się

tylko pół laski mydła do prania. Gdy po dziesięciu dniach Świętek się nie zjawił, Tekla po-

wiedziała: - Hejdla mogłaby się trochę zatroszczyć o ojca, skoro wzięła to mydło! Niech sobie

będzie, jaki chce, ale był naszym ojcem i na pogrzeb przynajmniej mógł przyjść. Nigdy mu

tego nie zapomnę! Nasza matka była taka dobra dla niego.

Potem przyszedł ktoś do niej i powiedział, że widziano Świętka na cmentarzu. Gdy

tam poszli, zobaczyli go na klęczkach przed grobem, koszula podarta i powalana gliną. Urosła

mu siwa broda, oczy stały się wielkie i puste. Wyglądał jak sama śmierć. Odsuną? wieńce i

rękami szukał czegoś w ziemi.

- Kobieto, dej mi szolkę wody! - powiedział do Tekli.

- Jezus Maria, ojciec nam zwariował! Detek, przykryj go wartko swoim płaszczem,

żeby go kto nie zobaczył! Ojciec, ojciec, musieliście nam tyle wstydu narobić? Cóż wam

uczyniliśmy? Co za gańba! Pójdź sam ino Detek, i ukryj go prędko tam w kostnicy! Jak się

ściemni, to go zabierzemy, żeby nas nikt nie widział.

Wepchnęli go do kostnicy. Detek ustawił się pod murem cmentarnym i uważał, żeby

Świętek nie uciekł. Tekla poszła do domu po miech. Gdy się ściemniło, narzucili Świętkowi

miech na głowę i wprowadzili go od tyłu do domu, a tam zamknęli go w piwnicy na gródzy z

kartoflami. Tekla zaniosła mu w małym garnku odrobinę zupy z obiadu i stary koc: - Żeby się

nie skarżył! Ale on i tak nic nie miarkuje, szkoda tej zupy! Ale ostatecznie jest ciągle jeszcze

naszym ojcem, więc nie można być takim surowym.

W piwnicy Świętek pierwszy raz w życiu rozpłakał się.

- Jeśli go tam w taborze zgłosimy jako chorego, możemy odebrać jego pensję. Szkoda

Page 160: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

każdego grosza, podarowanego tym świniom u góry! Doktor Gąsalski wystawi nam

zaświadczenie, a jutro zaraz odstawimy go do jakiegoś zakładu. Doktor zrobi to dla nas. W

ten sposób ojciec dostanie przez nas przynajmniej rentę, którą mu schowamy.

Lekarz ze Lwowa wypisał skierowanie do zakładu, Detlev załatwił w zarządzie

formalności i po trzech dniach zabrali Świętka.

- Zdejmę mu trzewiki, on ich i tak już nie będzie potrzebował, a są jeszcze dobre -

powiedziała Tekla.

- Dobry Boże, spraw, aby znów doszedł do rozumu! Gdyby się coś stało, mogą nas

przecież powiadomić. Jesteśmy przecież jego dziećmi, no nie?

Dostał się do zakładu w Wałbrzychu i musiał tam łatać bieliznę.

- Jakież to kłopoty można mieć z człowiekiem - powiedziała Tekla. - Ale ostatecznie

był naszym ojcem. No, przynajmniej nie było to wszystko po próżnicy!

Sprawę pensji udało się załatwić: leciała dalej w pełnym wymiarze. Hübner odbierał ją

w każdy piątek. W dalszej perpektywie była już tylko niewielka renta. - Ale mało jest zawsze

więcej niż nic - mówił Hübner i coś niecoś dało się uciułać.

W zakładzie wyszło na jaw, że Świętek nie ma żadnych objawów chorobowych, ale

zwolnienie było możliwe tylko wtedy, jeśli zdeponowano ubranie cywilne i jeśli ktoś opłacił

powrót. Gdy Świętek po roku umarł i wysłano do Detleva Hübnera pismo pod podany adres,

list przyszedł z powrotem. Hübnerowie dali się wysiedlić. Hübner wystarał się u Szalety o od-

powiednie papiery (gizd zażądał osiem tysięcy, bagatela!) i wylądował na Zachodzie jako

prześladowany z powodu przekonań politycznych. Dobrze im się tam powodziło. - Nie wolno

tylko nikomu powiedzieć - rzekła Tekla - że nasz ojciec był wariatem!

Często spotykali się z Cholonkami.

- Pięknie się trzymasz, Detek - powiedziała Michcia - jak za dawnych lat. I włosy

masz ciągle takie ładne. Trochę posiwiały, ale dobrze ci z nimi. Tak jak je nosisz. Nasz synek

(oby jeszcze żył!) też miał takie piękne, faliste włosy, zupełnie jak ty! A co to za elegancki

paryzol masz! Składany?

Detlev Hübner był tym samym co dawniej kawalerem. Nosił szare kamgarnowe

ubranie i kapelusz lekko na bakier, żeby wszyscy mogli podziwiać jego piękną falę.

- Pójdź, Detek, do naszego gabinetu! - powiedział Stanik. - Gdyby nasz synek jeszcze

żył, wszystko wyglądałoby inaczej. Miałbym dla kogo pracować. Taki zdolny, odziedziczyłby

cały sklep. Kupiłem mu wtedy wszystko: te stradivariusy, pianino, organy, harmonia.

Wystarczyło mu usiąść i grać jak kapelmistrz. A tak... dla kogo? Nie mamy jeszcze

spadkobierców. A twój synek?

Page 161: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

- Otworzył sklep. Bogato się ożenił, ona prowadzi sklep. Ładny z niego chłopiec. Ale

wiesz przecież, że w szkole nie był luminarzem. Niepokoję się tylko o Teklę. Czasem sobie

myślę, czy by jej nie oddać do zakładu. Znika mi od czasu do czasu, idzie na dworzec, upija

się i kładzie na peronie. Ludzie przychodzą i mówią, że podnosi tam kiecki i woła mamę. No

cóż, widać była tak bardzo przywiązana do matki! Ale mama, powiem ci, Stanik, to było

babsko z ogniem w zadku!

Kurowałem ją dosyć długo. Ale jej się przynajmniej spokojnie zmarło.

- Kaj się podziały, Detek, dawne czasy? - powiedział Stanik. - Ale przynajmniej do

czegoś doszliśmy, no, pójdź ze mną!

Cholonkowie mieli sklep kolonialny - ulica przelotowa, najlepszy punkt, a u góry, na

piętrze, mieszkanie.

- O tam! Widzisz?

- Nie, Stanik, a co?

- Największa antena telewizyjna w okolicy. Obejrzyj się! - Nic! Cholonek ma

największą antenę jak okiem sięgnąć. Możesz łapać, człowieku, co tylko chcesz, a choćby

Honolulu, a tu naokoło mnie mieszkają sami milionerzy. Ale na to, bracie, nie wszyscy mogą

sobie pozwolić. Gdyby mój synek żył, kazałbym tu wszystko wyłożyć marmurem. Niechby

ludzie zobaczyli, kto to jest Cholonek! Z Poręby! Mówię ci! Wejdź znowu do środka, Detek,

naleję ci jednego!

- Nie widzę tu u was telewizora, Stanik! - powiedział Detlev.

- Bo nie mamy. Ale o tym tam na dworze nikt nie wie. Wieczorem zasłaniamy okna i

uiszczam pro forma opłaty. Ludzie nie muszą o wszystkim wiedzieć. U mnie jest znowu tak

pięknie jak dawniej. Za domem mam swoje trzy, cztery klapiczki, dawno wychwytałem już

tutaj wszystkie szczygły. W następnej kolejności chciałbym Michci dać zrobić nowe zęby.

Obiecałem jej to już dawno, ale ciągle coś staje temu na przeszkodzie. Ten z Rybnika,

którego potem zamknęli, zrobił je całkiem krzywe. Ale w przyszłym miesiącu z pewnością,

Detlev, moja żona wystąpi jak jaka primadonna.

Kiedyś rano Stanik powiedział: - Śniło mi się dzisiaj, że znowu stoję na furmance. Na

przodku Walek

od Waleski rwał jak ogier, a naokoło rozciągał się piękny krajobraz jak tam pod

Rudzińcem. Pagórki i lasy, koń postawił ogon, a ja u góry, na furze, jak król stojący! Potem

przyśnił mi się ojciec. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, na którym pieniło się piwo tyskie.

Matka stała pod piecem. Zapytał mnie, czy zegarek jeszcze dobrze chodzi.

- Gdyby nasza matka żyła - powiedziała Michcia - mogłaby ci od razu wyłożyć, co to

Page 162: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

znaczy sen o koniach.

KONIEC

Page 163: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

POSŁOWIE

Kim jest ów Janosch, który napisał ową przedziwną i urokliwą książkę, powieść, jaka

zdarza się tylko raz, kiedy pragnie się opowiedzieć zamierzchłe, bo w dzieciństwie utrwalone

wspomnienia, i nagle powstaje z tego portret zbiorowy ludzi, zdarzeń i krajobrazów? Choć

stał się głośny, zanim napisał „Cholonka”, w innej co prawda dziedzinie twórczości - nie

wiele możemy o nim znaleźć informacji u tych, którzy są kronikarzami życia literackiego w

republice federalnej. Powiada o sobie: „Nigdy nie chciałem robić sztuki czy literatury.

Chciałem tylko cośkolwiek robić i żyć wolno. Jestem teraz robotnikiem i żyję wolno; nigdy

niczego więcej nie chciałem”.

Stał się głośny jako Janosch, ale w dowodzie osobistym nazywa się właściwie Horst

Eckert. Trudno się dowiedzieć, jak to z tym Janoschem było i gdybyśmy go odwiedzili w jego

monachijskim mieszkaniu na Schwabingu, opowiedziałby nam zapewne, że nawet wydawcę

jego drugiej książki zdziwił ów Janosch, nie zauważył bowiem, że drukarz popełnił błąd w

tytule składając „Valek und Jarosch” i z tym błędem ta jedna książka krąży po czytelnikach;

ale potem już było prawidłowo Janosch, jak tego przy innych książkach autor dopilnował.

Urodził się Janosch w Zaborzu, dzielnicy Zabrza, 11 marca roku 1931 i kiedy

skończyła się wojna i ta arcypolska dzielnica wróciła do Polski, nie miał jeszcze czternastu

lat, przestał chodzić do szkoły i niewielkie miał pojęcie o niemieckiej ortografii, jak sam się

do tego przyznaje. O pisaniu długo nie było mowy, zresztą musiał rzeczywiście coś robić,

zaczął się więc uczyć ślusarki. W końcu jednak postanowił zostać malarzem. Jeszcze teraz w

książce telefonicznej w Monachium obok jego nazwiska figuruje jako zawód nie literat

(Schriftsteller) lecz malarz (Maler).

Ale z tym malarstwem wcale nie poszło mu zbyt łatwo. Janosch wspomina: „Dostałem

się na próbny semestr i przepadłem. Profesor powiedział: nie ma pan zdolności i jest pan

niezgraba, albo pan stąd wyjdzie, albo polecę pana koledze abstrakcjoniście. Załatwił i jako

abstrakcjonista otrzymałem stypendium. Ale zaczęło mi to śmierdzieć, zacząłem znowu

malować kwiatuszki, wtedy abstrakcjonista mnie wyrzucił. Wówczas zacząłem pisać”.

I to jednak nie było takie proste - ze względu na owe ortograficzne niedomogi a może

także i z tej przyczyny, że Janosch był wprawdzie urodzonym gawędziarzem, ale o pisaniu

nie miał w ogóle pojęcia. Ktoś go namówił, żeby zaczął rysować dla dzieci. Nikt jednak do

tych jego rysunkowych opowieści nie miał ochoty dorabiać tekstu. Gdy spróbował sam, długo

szukał wydawcy, wreszcie znalazł się taki. Zresztą to on postanowił, aby Horst Eckert

Page 164: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

przestał istnieć - Janosch brzmiało mu piękniej, może i egzotyczniej.

W taki to sposób Janosch, zanim zyskał rozgłos swoim „Cholonkiem”, stał się

ulubionym autorem i rysownikiem nie tylko niemieckich dzieci i młodzieży, gdyż zaczęły się

potem pojawiać również przekłady na języki obce. W bardzo pracowitym roku 1965 znalazł

się na liście niemieckich bestsellerów młodzieżowych, a to już oznaczało powodzenie

materialne i pięćdziesięciotysięczne nakłady w serii kieszonkowej.

Od czasu wydania pierwszej książki pt. „Valek” długa jest lista jego dziecięcych i

młodzieżowych tytułów. Przypomnijmy niektóre z nich, najbardziej popularne i najczęściej

wznawiane: „Das kleine Schiff”, „Der Räuber und der Leichnam”, „Das Auto hier heisst

Ferdinand”, „Onkel Pop-poff kann auf Bäume fliegen”, „Heute um Neune hinter der

Scheune”, „Ferdinand im Löwenland”, „Poppoff und Piezke”, „Janosch erzählt Grimm's

Märchen”, „Hottentotten grüne Motten”, „Hannes Strohkopp und der unsichtbare Indianer”,

„Komm nach Iglau, Krokodil”, „Lari Pari Mogelzahn”, „Der Mäusesheriff”. Znalazły się tutaj

także komiksy jak „Die Globeriks”. Same już tytuły mają wdzięk, lekkość i dowcip, więcej

tego jest w rysunkach - aż dziwi to czytelnika „Cholonka”, gdzie nie brak dosadności, którą

zresztą popisuje się w rozmowach, jak gdyby nigdy nie starał się być subtelny w tamtych

swoich głośnych książkach. Nie wierzymy mu także, kiedy mówi, że pisząc je, nie myślał o

młodym czytelniku, chciał po prostu zarobić. Prawdziwy jest jednak zarówno, gdy pisze i

rysuje dla dzieci i młodzieży, jak i w swoim „Cholonku”. W wywiadzie, jakiego udzielił

Valentinowi Polcuchowi na łamach „Welt des Buches”, powiada m.in.: „W pierwszych

dwóch miesiącach książka ta bez jakiejkolwiek reklamy rozeszła się w pięciu tysiącach

egzemplarzy, znalazła się na liście bestsellerów, otrzymała nagrodę w Monachium, bez

pomocy wydawcy, żeby dodać, wydawca dołożył jeszcze dwa tysiące egzemplarzy, ale ani

myślał o reklamie, ani razu nie wykorzystał faktu, że otrzymała nagrodę. Odebrałem mu więc

prawa do mojej książki.”

Dalsza rozmowa, która jest jakby kolejną opowieścią z kart „Cholonka” i w której nie

we wszystkim trzeba autorowi wierzyć, tkwiącemu nadal w skórze swoich powieściowych

bohaterów, ale i próbującemu ustanowić dystans wobec samego dzieła, potoczyła się

następująco:

Polcuch: Janosch, jak pan napisał tego „Cholonka”? Jak pan to pisze?

Janosch: Muszę niestety powiedzieć, że najpierw się upijam.

Polcuch: W porządku, taki jest stan, ale jaka jest metoda? Wydobywa pan życie z

krainy, która jest dla pana tylko wspomnieniem. Rozkłada pan przed sobą jakąś mapę,

poszukuje pan gdzieś nazwisk?

Page 165: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

Janosch: Kiedy Górnoślązak zaczyna opowiadać pijąc, nie przestaje nigdy, tak było

również ze mną. Po prostu to zapisałem.

Polcuch: Jaką wódkę pan pija?

Janosch: Chlałem wówczas gin. Na książkę zużyłem czterdzieści butelek.

Polcuch: Droga książka...

Janosch: Zależy od tego, co przynosi.

Polcuch: A więc tyle o ginie. Był pan, Janosch, pilny?

Janosch: Obłędnie pilny. Prawie nic wtedy nie jadłem, jedenaście razy tę książkę

przerabiałem. Było tak: kiedy jednego wychyliłem, notowałem, co mi przyszło na myśl, na

przykład nazwiska, których nie pamiętałem. Robiłem tak wciąż od nowa. Potem raz jeszcze

przepisać na maszynie, aż wreszcie od tego pisania dostałem zapalenia ścięgna, palce

przestały biegać, także od chlania.

Polcuch: Jakie jest, Janosch, pańskie miejsce na niemieckiej obrotowej scenie

literackiej?

Janosch: Czuję się jak rzemieślnik. Mam to samo uczucie co wówczas, kiedy

wczesnym rankiem jako ślusarz szedłem przez pola do warsztatu. To uczucie towarzyszy mi

jeszcze dzisiaj przy każdej robocie i tak również zostanie.

Ten, który przepadł na wszystkich egzaminach akademickich, zaczął odnosić sukcesy

w rysunku i malarstwie. Nie umiejąc dobrze pisać po niemiecku, zaczął odnosić sukcesy

literackie. Może należy mu wierzyć, że nigdy nie chciał tak naprawdę tworzyć sztuki i

literatury, za to być solidnym rzemieślnikiem. Kiedy patrzy na nas znad swojego obfitego,

opadającego wąsa, przypomina niejednego z bohaterów „Cholonka”.

Zostańmy zatem przy Cholonku czyli dobrym Panu Bogu z gliny.

Ten typ humoru śląskiego, który bliski był obyczajowości wielkoprzemysłowego

proletariatu ale także lumpenproletariatu, częsty był w utworach zarówno polskich jak i

niemieckich, tutaj powstających. Dodajmy jednak od razu, że niemieckie dość często

wykorzystywały ów humor, także w oryginalnej polskiej postaci językowej, dla polityczno-

agitacyjnych celów, wymierzonych w żywioł polski. Rodziły się one zresztą niejednokrotnie

pod piórem ludzi polskiego pochodzenia, kiepsko tylko panujących nad językiem

niemieckim, z czego powstały dodatkowe humorystyczne efekty; przykładem niechaj będzie

piszący w latach międzywojennych pod pseudonimem Felixa Kondziolki, tak pilnie strzegący

swojego prawdziwego nazwiska, że nawet dobry znawca tego nurtu literatury, jak Arno

Lubos, w swojej wydanej w NRF „Geschichte Literatur Schlesiens” nie zdołał pseudonimu

tego rozszyfrować. Kondziolka stworzył typ humoru, który działał nawet poprzez swoją

Page 166: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

osobliwą ortografię:

Wie der Kater auf die Mäuser

ieber Dächer, ieber Heuser,

soch sleicht sich der Antek hin

zu den Haus von Schwegerin.

We wstępie do najbardziej ambitnej antologii literackiej, jaka wyszła po pierwszej

wojnie światowej, zawierając utwory niemieckojęzycznych pisarzy z Górnego Śląska, Karl

Kaisig próbował oddać sprawiedliwość ówczesnym Janoschom, pisząc: „Kto pragnie zbliżyć

się do problemu górnośląskiej odmienności, musi z delikatniejszym uchem, niż to dotąd

bywało, przysłuchiwać się poszumowi kipiących w tajemniczych głębiach sił, na przykład

głosom poetów słowiańskiego pochodzenia, poświęcić większą uwagę tym, którzy w

codziennym pożyciu kiepsko tylko władają językiem niemieckim, ale którzy w poetyckim na-

tchnieniu uderzają w tony najdelikatniejsze. Na tej płaszczyźnie szukać należy ludzi

nadających nowy ton; znajdzie się ich tutaj.”

Mniejsza o to, czy Horst Eckert alias Janosch przyznaje się do rodu Kondziolków -

jego „Cholonek” dowodzi, iż w powieści o temacie tak bardzo regionalnym, że właściwie

akcja jej nie przekracza granic Zabrza, potrafił uderzyć w nowe tony, być szorstkim i

równocześnie z delikatną serdecznością towarzyszyć swoim bohaterom przez kilkanaście lat

ich życia, być wyrozumiałym wobec nędzy, która wytwarza odrębny obyczaj współżycia, i

nie mieć wyrozumiałości dla tych, którzy jak Detlev Hübner powiadają, że człowieka można

na mydło przerobić, jeśli się ma ochotę.

Wiele wątków jest w tej powieści, czytelnik znający środowisko tego proletariatu,

drobnomieszczaństwa i mieszczaństwa, dostrzega prawdziwość obrazu - tak działo się nie

tylko w Zaborzu, ale i w pobliskiej Rudzie, choć w owym czasie, kiedy akcja powieści się

zaczyna, dzieliła je granica. Niepostrzeżenie dokonują się dzieje, te najbardziej okrutne i

zarazem najbardziej tragiczne, już zjawia się SA, już wiemy, jak planuje się pierwsze akcje i

pogromy antyżydowskie, już puszą się renegaci, coraz liczniejsi, przemawiając językiem

Pelki: „Jeśli taki komunista czy reakcjonista leży na ziemi, a ty mu jeszcze szybko swoimi

ostrymi kromflekami dołożysz, nie masz pojęcia, jakie to na nich robi wrażenie” - ale po

drugiej stronie są ciągle tacy jak Gryzok, jakże wzruszająco, niby biedaczyna z ludowej

legendy, sportretowany przez autora.

Dobra pamięć szczegółu obyczajowego, ostre widzenie konfliktów społecznych a

Page 167: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

także politycznych, wszystko wiernie osadzone w znanej nam topografii - a przy tym ponad

wszystkim unosi się aura jak gdyby trochę nierzeczywista, czuje się bowiem, że autor, tak

zadziwiająco dobrze przypominający sobie ludzi i zdarzenia z okresu swego spędzonego tutaj

dzieciństwa, pisał tę powieść z pewnego dystansu, stąd i jego humor jest nieco elegijny. Tak,

oczywiście, były to dlań czasy Willy Birgela i Anni Ondry, Zarań Leander i Krystyny

Söderbaum, herosów ówczesnych filmów niemieckich, ale jeszcze przetrwało w jego pamięci

nazwisko rabusia Szydły, o którym tylko polskie wówczas śpiewano piosenki.

A potem? „Potem nastała zima. I co to jeszcze potem nastąpiło? Aha, przejęcie władzy

w styczniu. Pelka, Jendrella i Heidenreich ucztowali na całego u Siedlaczka, który zaraz

pierwszego dnia nowych rządów wstąpił do partii i zaprosił towarzyszy do swojej knajpy.”

Pelka skończy tak, jak dopełniły się losy wielu renegatów: „Przez trzy tygodnie zwisał

zwęglony z okna trzeciego piętra nad swoim karabinem maszynowym.” Stanikowi

Cholonkowi czyli Panu Bogu z gliny poszczęści się - i jeśli tam na Zachodzie Niemiec, już

jako właściciel sklepu kolonialnego, będzie śnił o koniach, autor, kończąc powieść, stanie się

nagle okrutny, nie powie mu, co to znaczy sen o koniach.

Nie wydamy o „Cholonku” sądu jednoznacznego. Jedno można powiedzieć na pewno:

wśród tych książek, które w Niemieckiej Republice Federalnej napisane zostały po to, żeby w

zbeletryzowanym wspomnieniu odtwarzać rodzinny dla autorów Śląsk, ta jest najbardziej

niezwykła, pełna ruchu i plastyki, zapełniona wyrazistymi postaciami, nie pozbawiona ironii,

w której nie oszczędził autor przede wszystkim swojego tytułowego bohatera. Janosch

mógłby napisać powieść o górnośląskim Szwejku, ale czyż renegaci nadają się do takiej roli,

nawet jeśli znają się na fortelach?

Spotkanie z Janoschem jako z autorem niemieckim można będzie zaliczyć do bardziej

interesujących.

WILHELM SZEWCZYK

Page 168: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

SŁOWNIK ŚLĄSKICH WYRAZÓW GWAROWYCH

bajtlik - sakiewka, portmonetka

bania - dynia

bifej - kredens kuchenny

błozna: robić za błozna - nabierać kogoś

bonbony - cukierki

borg: na borg - na kredyt

boroczek, borok - nieborak

brusie - ostrzyć

bryle - okulary

cera - córa, córka

chachor - łobuz, nicpoń

chadra - szmata

chaska - chusta

ciacher - pokątny handel wymienny

ciampel - wróbel

ciepać - rzucać

cięgiem - ciągle

cygarety - papierosy

ćma - ciemność, ciemno

dźwierze - drzwi

farorz - proboszcz

fuła - tania gorzałka

furgać - fruwać

futer - pokarm dla zwierząt

futrować - karmić

galert - galareta z nóżek

Page 169: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

galoty - spodnie

gańba - hańba

gizd - łobuz, nicpoń

glaca - łysina

gon - polowanie

gródza - przegroda w piwnicy (na kartofle)

gryfny - szykowny, ładny

gruba - kopalnia

gulik - wejście do kanału ściekowego

haziel - ustęp, klozet

heklować - szydełkować

jupa - kurtka

kabza - kieszeń

kaj - gdzie

karlus - kumpel, chłopak

kastrol - garnek

klin: na klinie - na podołku

knefel - guzik

kokot - kogut

kotlety zapuścić - baki zapuścić

kragiel - kołnierz

krepie - pączki

kromflek - obcas

krupniok - kaszanka

kryka - laska

kulać (się) - turlać toczyć (się)

kust - jedzenie, utrzymanie

kwak - burak

kwaretka - kwaterka, ćwiartka (wódki)

kwaska - sok z kiszonej kapusty

lacie - pantofle domowe

Page 170: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

landauer - powóz (czarny)

lauba - altana

łońskiego roku - zeszłego roku

łożyrok - pijak

maras - błoto

mycka - czapka

najduch - znajda

nikaj - nigdzie

odciągnąć - odjąć

ojciec: drugi ojciec - ojczym

ojcowie - rodzice

osprowiać - gawędzić, rozmawiać

ostuda - kłopot, zgorszenie

pampoń - wieśniak, gospodarz wiejski

paryzol - parasol

pąknąć się - posunąć się

pedzieć - powiedzieć

piechty - na piechotę

płonka - jabłko

podciep - podrzutek

po próżnicy - nadaremnie

po ptokach - po wszystkim, koniec

potek i potka - ojciec i matka chrzestna

pozór: dać pozór - uważać

przeca - przecież

przeciachrować, przeszachrować - przehandlować

przyjocielstwo - krewni

przyrobić - dorobić

pultok - flejtuch

Page 171: Janosch - Cholonek Czyli Dobry Pan Bog z Gliny SCAN-Dal 853

rechtór - nauczyciel

roztomiły - kochany

rychtować - szykować

ryczka - stołek pod nogi, stołeczek

skuli tego - dlatego, z tego powodu

sorta - gatunek, rodzaj

spodnioki - kalesony

starzyk - dziadek

synek - chłopak

szaket - marynarka (część ubrania)

szlips, ślips - krawat

szmary - baty

szolka - filiżanka

szporować - oszczędzać, odkładać

szpyrka - słonina

szpyroń - spirytus

szychta - zmiana (czas pracy)

terować - smołować

tytka - torebka papierowa (w kształcie stożka)

utytłać - zbabrać, zbrudzić

wągle - węgiel

wciągnąć (do mieszkania) - wprowadzić się

widełka - widelec

wyciepnąć - wyrzucić

zegłówek - poduszka

żymlok - bułczanka (kiszka)

żymła - bułka