Jak zostać arktycznym ninja

26
j Książka, która pokazuje prawdziwie twardych ludzi i takie miejsca na ziemi, w których przetrwają tylko najsilniejsi. To opowieść o ogromnym wysiłku wkładanym w pokonywanie przeciwności, widziana oczami człowieka ze świata, gdzie życie jest łatwe, proste i przyjemne. Polecam! Krzysztof Hołowczyc TWARDA SERIA, WYDAWNICTWO ZNAK 2010 Jak zostaý arktycznym ninja Richard Hammond GP z z z z z z z z z z z z n n n n n n n n n n m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m m mo o o o o o o o o o o o n n n n n n n n n n n n n n n n n n n n d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d d

description

Richard Hammond: Jak zostać arktycznym ninja i inne przygody z Evelem, Oliverem i wiceprezydentem Botswany

Transcript of Jak zostać arktycznym ninja

Page 1: Jak zostać arktycznym ninja

j

Książka, która pokazuje prawdziwie

twardych ludzi i takie miejsca na

ziemi, w których przetrwają tylko

najsilniejsi. To opowieść o ogromnym

wysiłku wkładanym w pokonywanie

przeciwności, widziana oczami

człowieka ze świata, gdzie życie

jest łatwe, proste i przyjemne.

Polecam!

Krzysztof Hołowczyc

TWA

RD

A S

ER

IA,

WYD

AWN

ICTW

O Z

NA

K 2

01

0

Jak zostaarktycznym

ninjaRichard Hammond

GP

zzzzzzzzzzzznnnnnnnnnnn

mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmoooooooooooonnnnnnnnnnnnnnnnnnnndddddddddddddddddddddddddd

Hammond_Jak zostac arktycznym ninja__okladka__DRUK.indd 1 2010-07-12 12:51

Page 2: Jak zostać arktycznym ninja
Page 3: Jak zostać arktycznym ninja

Jak zostaćarktycznym

ninjai inne przygody

z Evelem, Oliverem

i wiceprezydentem Botswany

Richard Hammond

tłumaczenie

Rafał Śmietana

Wydawnictwo Znak

Kraków 2010

Page 4: Jak zostać arktycznym ninja
Page 5: Jak zostać arktycznym ninja

Wstęp

KAŻDY KIJ MA DWA KOŃCE: jeden fajny i miły w dotyku, a drugi… Hmm… Drugi jest znacznie mniej fajny. Zarzuca mi się, że przez ostatni rok,

podczas najróżniejszych telewizyjnych wyczynów, zawsze to właśnie on przypadał mi w udziale. Szukałem najróżniejszych wymówek, dlacze-go zwykle trafi a mi się z pozoru bardziej niewdzięczne zadanie i cięższa przeprawa, podczas gdy innym osobom, z którymi współpracuję, przy-pada zazwyczaj coś nie tylko znacznie łatwiejszego, lecz także przyjem-niejszego. Zawsze przypisywałem to mojej względnie dobrej kondycji, przynajmniej w porównaniu z kondycją pewnych osobników, co spra-wia, że jestem naturalnym kandydatem do ról wymagających większe-go wysiłku fi zycznego. Jednak dzięki rzadkim przebłyskom klarownego, racjonalnego myślenia wiem doskonale, dlaczego tak się dzieje. Po pro-stu nie potrafi ę powiedzieć „nie”. Nigdy nie potrafi łem. Jedna kolejka w pubie za dużo, jedna dziecinna zagrywka za wiele, jedna wyprawa za daleko – propozycje, na które trzeba odpowiedzieć zdecydowanym „nie”, zawsze przyjmowałem entuzjastycznym „tak” okraszonym uśmiechem. I nadal tak postępuję. Lub raczej nadal tak nie postępuję, to znaczy na-dal nie odmawiam. To stwierdzenie wyjaśnia wiele spośród wydarzeń, które opisałem w tej książce.

Żadna książka nie może się obejść bez motywu przewodniego, tak jak nie może się obejść bez okładki i akapitu z podziękowaniami. Motywem

Page 6: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 6

mojej są podróże. Opowieści, które w niej snuję, dotyczą wędrówek, naj-częściej wypraw podejmowanych z zamiarem nakręcenia jakichś progra-mów dla telewizji. Mogą one, co prawda, dotyczyć samych podróży, lecz ja opowiadam o tym, co dzieje się po drugiej stronie kamery, o tym, jak wygląda podróżowanie po świecie z ekipą fi lmową, z napiętym grafi kiem i z mętną koncepcją tego, o czym ma traktować fi lm. Po powrocie ma-teriał zostaje zmontowany, idzie na antenę i wszyscy mają nadzieję, że obejrzy go więcej niż pięć osób. Próbuję opowiedzieć o tym, czego nie widać na ekranie. Na przykład w programie, w którego przygotowaniu uczestniczyłem, nie mogłem opowiedzieć o tym, jak z ulgą odpowiadam na zew natury w jadalni niedźwiedzia polarnego, podczas gdy eksczłonek sił specjalnych i lekarz specjalista obrzucają mnie zamarzniętym niedź-wiedzim łajnem. Ale tu mi wolno, więc opowiadam o wszystkim ze szcze-gółami. W kolejnym programie zabrakło miejsca na opowieść o mojej przejażdżce z Aniołami Piekieł i o serii wykroczeń popełnionych w But-te w stanie Montana. Tu miejsce się znalazło. Za każdym razem, gdy pa-kuję skarpety, podręczną torbę i wychodzę do pracy, dzieją się dziwne rzeczy. Rozbijają się samochody, ryczą lwy, kiedy w środku nocy staram się wyregulować gaźnik, lub szaleni przedstawiciele handlowi o dzikim wejrzeniu osaczają mnie wraz z ekipą na przejeździe kolejowym i w sa-mym środku swojej gadki zapominają, co też chcieliby mi opchnąć. W tej książce mam sposobność opowiedzieć o tym wszystkim.

W tym sensie można więc uznać, że napisałem książkę podróżniczą. Jednak przewija się w niej jeszcze jeden motyw. Proszę, nie wymiotuj-cie, gdy zobaczycie to słowo, lecz w każdym z opowiadań nawiązuję do jeszcze jednej ważnej rzeczy – do przyjaźni. Opowiadam historie o po-dróżach z przyjaciółmi. Nie zawsze przebiegały one bez przygód – pod biegunem goniły nas białe niedźwiedzie, w Afryce omal nie utopiłem samochodu imieniem Oliver, w USA opieprzył nas legendarny superbo-hater, a po Kanale Angielskim* pływałem minivanem – lecz w każdym

[*] Chodzi oczywiście o kanał La Manche, lecz Hammondowi, jako Anglikowi, nazwa ta, nawetw przekładzie, nie przeszłaby przez gardło (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

Page 7: Jak zostać arktycznym ninja

Wstęp | 7

przypadku, w każdej chwili przerażenia, zmęczenia czy szaleństwa ucie-kam, kryję się i śmieję wraz z przyjaciółmi. Mam szczęście, że najlepszą część pracy wykonuję wraz z nimi. Słuchanie wykładu na temat właści-wego zachowania podczas konfrontacji z białym niedźwiedziem byłoby najnudniejszym zajęciem pod słońcem, gdyby ktoś z naszej grupy nie zaproponował, żeby rzucić zwierzęciu kijek do aportowania. Pożycze-nie gogli roboczych od farmera psychopaty w Montanie, żebym mógł normalnie podróżować moim harleyem, byłoby po prostu przerażają-cym przeżyciem, gdyby nie było ze mną ekipy, która obróciła wszyst-ko w zabawny, szczególny i niezapomniany żart. Nie sprawił on zresztą wcale, że sytuacja straciła cokolwiek ze swojej upiorności. Sam nigdy w życiu nie podjąłbym się misji kradzieży białej bili z knajpy w pod-upadającym amerykańskim mieście górniczym. Do powodzenia tego przedsięwzięcia trzeba było stukniętego producenta i reżysera, który naprawdę nie zna strachu. Często wiemy, jaki program chcemy zrobić, ale nigdy tak naprawdę nie mamy pojęcia, co nam się przytrafi w trak-cie kręcenia materiału.

Nie będę promował tej książki kolejnym wypadkiem. Ileż można. Wydawcy prosili, lecz dziwnym trafem tym razem udało mi się powie-dzieć „nie”. Ale tylko tym razem. Lekarzom niezbyt się spodobało, gdy zapytałem, czy mogę się wybrać psim zaprzęgiem na biegun północny. Równie dobrze mogli powiedzieć „nie”. Na szczęście nie powiedzieli, więc się wybrałem. Nie powiedzieli „nie” także wtedy, gdy wybrałem się na przejażdżkę po Botswanie czterdziestopięcioletnim samochodem przeznaczonym do robienia zakupów. Chociaż, technicznie rzecz bio-rąc, wcale ich nie pytałem, czy mogę. Przyznam, że ta nowa taktyka zda-je egzamin – od tego czasu niczego mi już nie zabraniają.

Oto prawdziwe, choć nie zawsze przewidywalne, opowieści o tym, co przez rok przydarzyło się człowiekowi, który po prostu nie umie po-wiedzieć „nie”. Nie brakuje w nich krokodyli, białych bil, miodożerów, pływających minivanów, superbohaterów, powodzi, niedźwiedzi polar-nych, rozlatujących się namiotów i zawodów na brody.

Page 8: Jak zostać arktycznym ninja
Page 9: Jak zostać arktycznym ninja

Jak zostać arktycznym ninja[po pierwsze, trzeba się naprawdę ciepło ubrać]

NA ŚWIECIE ISTNIEJE CAŁKIEM SPORO ODLOTOWYCH ZAJĘĆ. Możemy rato-wać ludziom życie za pomocą laserów, prowadzić szkoły dla dzie-

ci z warstw społecznie upośledzonych, strugać świątki z odnawialnych zasobów ekowierzby, układać wiersze, wynajdywać leki na przeróżne dolegliwości – są to wspaniałe, dające wiele satysfakcji zajęcia, którym poświęcamy cenny czas, jaki przeznaczono nam na ziemi. Jednak istnie-ją też zawody, które dadzą nam coś więcej – wizytówkę – żelazną gwa-rancję, że wylądujemy w łóżku, z kim tylko zechcemy. Zawodów takich jest wiele – kto wie, czy nie więcej, niż nam się wydaje – a wszystkie wywodzą się z tej samej puli zajęć, które pragnęliśmy wykonywać jako mali chłopcy. Kosmonauta, pilot oblatywacz, matador, poskramiacz lwów – oto kilka z nich. Wszystkie roztaczają dziś taki sam magiczny urok, jak wtedy, kiedy mieliśmy po pięć lat. Z tym że niektórzy ludzie, kiedy dorosną, wykonują je naprawdę. Pewnego razu, podczas kręcenia we Francji materiału do naszego programu, miałem sposobność poznać pewnego pilota oblatywacza. Zaprosił mnie wraz z ekipą na lot wartym ładnych parę milionów dolarów prototypem pasażerskiego odrzutowca. Siedzieliśmy w kokpicie, przyglądając się, jak śmiało trzaska przełączni-kami i ze swadą instruuje przez mikrofon mechaników nadzorujących próby pomiarów tolerancji i działania systemów kontrolnych. Przyznał, że owszem, ma dość fajną pracę. Skąpany w dyskretnym, ciepłym blasku

Rozdział 1

Page 10: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 10

tysiąca podświetlanych przycisków i ekranów na otaczającej nas kon-soli, zwierzał nam się wyważonymi, krótkimi zdaniami, że ekscytujący dzień rozpoczyna się od rozkazu założenia kombinezonu ochronne-go i spadochronu. To był zawsze dobry znak, zwiastun wyczekiwanego z niecierpliwością dnia. Płynnym ruchem pociągnął jakieś dźwignie, co sprawiło, że podwozie, do wtóru głuchych odgłosów, schowało się gdzieś pod nami, niczym w czeluściach podbrzusza lewiatana.

– Niesamowite. Ale jazda. Ma pan wizytówkę? – zapytałem.Odpowiedział, że owszem, ma. Sprawiał przy tym wrażenie trochę

zdziwionego pytaniem. – Czy jest na niej napisane: „pilot oblatywacz”? – Ciekawość nie da-

wała mi spokoju.Trzymając lewą rękę na dżojstiku sterującym maszyną, pilot pochylił

się do przodu w kapitańskim fotelu, po czym wyłowił z kieszeni portfel z gładkiej, brązowej skóry. Położył go na kolanach i wyciągnął zwykłą białą wizytówkę. Rzeczywiście – na kartoniku znajdowało się jego imię i nazwisko, numer telefonu i zawód: „główny oblatywacz”.

– Niesamowite. I kiedy już pan przeleci te wszystkie supermodel-ki, wystarcza panu jeszcze czasu, żeby potem oblecieć jeszcze jakimś samolotem?

Był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, prawdopodobnie po pięćdziesiątce, z włosami przyprószonymi siwizną. Dałbym sobie rękę uciąć, że jest szczęśliwie żonaty i mieszka w uroczym domu gdzieś na południu Anglii. Ale był też oblatywaczem, co oznaczało, że posiada pewne szczególne cechy charakteru, więc dobrze wiedział, do czego zmierzam i dlaczego. Nie patrzył na mnie, stłumił cisnący się na usta uśmiech, ściągnął brwi i zainteresował się jakimś odległym wskaźni-kiem po przeciwnej stronie kokpitu. Nasza ekipa telewizyjna wybuch-nęła śmiechem. Nie jesteśmy oblatywaczami, więc nam wolno.

Tamtego dnia wymyśliłem grę – jedną z moich najlepszych. Poker na wizytówki jest bardzo prosty, choć odniesienie sukcesu wymaga niesa-mowitego poświęcenia i przezorności. Momentem kulminacyjnym gry jest zwykła partyjka pokera. Mówię „kulminacyjnym”, bo o powodze-niu przesądzają miesiące, a nawet lata spędzone na gromadzeniu wi-

Page 11: Jak zostać arktycznym ninja

Rozdział 1 | Jak zostać arktycznym ninja | 11

zytówek do wykorzystania przy pokerowym stoliku. Co więcej, każdą należy zdobyć bezpośrednio u źródła, czyli od osoby, której nazwisko na niej widnieje. Zbieractwo po budkach telefonicznych i zamawianie przez Internet – surowo wzbronione. Gdy nadchodzi dzień prawdy, gra-cze zasiadają przy stoliku, każdy z pięcioma wizytówkami w ręku. Rywa-lizacja jest prosta, nie ma żadnego kombinowania z dodatkowymi kar-tami w poszukiwaniu możliwie najlepszego układu. Gracz otwierający partię – należy go wcześniej wybrać drogą losowania, osobiście pole-cam rundę gry w papier, kamień, nożyce – licytuje jako pierwszy. Stawka musi odzwierciedlać zaufanie, jakie pokłada we własnych kartach, nie może jednak spłoszyć posiadaczy słabszych fi gur, którzy w przeciwnym razie zabiorą swoją kasę i po zawodach. By zachęcić współgraczy i utrzy-mać ich przy stoliku, powinien zademonstrować im jedną kartę z włas-nej kolekcji. Na przykład tę, która robi duże wrażenie, co pozwoli pozo-stałym porównać z nią własne szanse i obmyślić odpowiednią strategię. Z drugiej strony, zbyt słaba karta może uśpić czujność. Dlatego uważam tę chwilę za brzemienną w skutki natury strategicznej. Należy jednak pilnować, by pieniądze spływały do puli wraz z każdym podniesieniem stawki (licytacja warunkuje pozostanie w grze), w przeciwnym razie nie ujrzycie z niej ani pensa. Nie od dziś wiadomo, że wszyscy karciarze to kłamcy, oszuści i dranie. Jeżeli stracicie wiarę w siebie, czas powiedzieć

„pas” i pożegnać się z kasą w banku. Ewentualnie, jeżeli skręca was ze złości, możecie spróbować zagrać va banque.

Na koniec, do wtóru pijackich przechwałek, krzyków i znudzonych ziewnięć tych, którzy wypadli z gry, wyłania się zwycięzcę. Wszyscy po-zostali wykładają karty na stół. Każdy „sekwens” ocenia się nie tylko pod kątem najbardziej imponujących pojedynczych wizytówek, lecz także poziomu kolekcji jako całości. I tak, pilot oblatywacz bije weterynarza od małych zwierzątek, jednak gdy weterynarzowi towarzyszy marszałek parlamentu, nadworny poeta, pracownik agencji niosącej pomoc huma-nitarną i morderca do wynajęcia, sprawy mają się zgoła inaczej. Tego rodzaju zbiór odzwierciedla epicki rozmach zainteresowań posiada-cza, wierność przekonaniom i niejednoznaczność moralną, co sprawia, że dzięki swej wyjątkowości ta kombinacja jest prawie nie do pobicia.

Page 12: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 12

Wtedy posiadacz wizytówki pilota oblatywacza odkrywa własne karty, wśród których mogą się znajdować bilety wizytowe prezydenta niezna-nego afrykańskiego kraju, zaginionego angielskiego lorda, wynalazcy leku na malarię i byłego nazistowskiego zbrodniarza wojennego, który zrządzeniem losu przeistoczył się w wojującego mnicha. Tego rodza-ju kolekcja gwarantuje wygraną. Chociaż, jak podejrzewam, nie obej-dzie się bez burzliwych zapewnień o prawdziwości wizytówek, w reakcji na podejrzenia o coś wprost przeciwnego. To naprawdę wspaniała gra. Zażarta walka gwarantowana, dlatego szczerze ją polecam.

Jednak dla mnie jedna karta bije na głowę całą resztę. To największy atut, który należy trzymać przy sobie dobrze ukryty wśród wymiętych wizytówek, gdy dochodzimy do szczególnie brutalnej, decydującej licy-tacji w opisywanej grze. Widnieje na niej napis „badacz Arktyki”.

Nic innego nie może się równać z tymi dwoma słowami pod wzglę-dem aury romantyzmu, nieustępliwości i pewności powodzenia u płci przeciwnej. W poszukiwaniu przyczyn takiego stanu rzeczy przeana-lizujmy to wyrażenie w taki sam irytujący sposób, jakiego uczą nas w szkole, a okaże się, że jego siła rażenia jeszcze wzrośnie. Przyjrzyj-my się każdemu ze słów z osobna. „Arktyka” przywołuje obraz jałowej pustyni, a od strony fonetycznej rozdzwania się twardym i urywanym echem. Dzikość tych skojarzeń łagodzi jednak wyczarowana tym sa-mym słowem czystość białych, skutych mrozem urwisk, pól lodowych i bladego, prześwitującego błękitem śniegu. Tkwi w nim niewinność, nietknięta dziewicza prostota i samotność, która dociera wprost do na-szej duszy, rozbrzmiewając od tysiącleci echem lodowatych pustkowi. Słowo „badacz”, wyrażające pojęcie ciepłe i skończone, jaskrawo i bez-pośrednio kontrastuje z „Arktyką”. Przywodzi na myśl wiktoriańskich bohaterów mężnie walczących o otwarcie nowych, wspaniałych per-spektyw przed stęsknionymi ludami mniej cywilizowanych światów. Kojarzy się z sumiastymi wąsami, pośpiesznie malowanymi akwarela-mi prezentującymi nowe i cudowne znaleziska, z ruinami świątyń wy-zierającymi z pogrążonych w tropikalnej zieleni polan, z desperackim pokonywaniem dżungli, bohaterskimi czynami i z poświęceniem dla przyjaciół. Cień podejrzenia, jakie z sobą niesie, co do późniejszego wy-

Page 13: Jak zostać arktycznym ninja

Rozdział 1 | Jak zostać arktycznym ninja | 13

korzystania na skalę przemysłową odkrytych w ten sposób krajobrazów i ludów, wzbogaca tę niewątpliwie szlachetną i niepozbawioną romanty-zmu rolę o rys pikanterii i ekscytującej bezczelności. Gdy połączycie na wizytówce oba te słowa, lepiej, żebyście nosili z sobą solidny kawał kija. Przyda się wam do opędzania przed naporem falang dyszących z pożą-dania supermodelek. Przynajmniej tak mają się sprawy w moim świecie. Dlatego gdy pojawiła się szansa nie tylko na zdobycie wizytówki badacza Arktyki, lecz także kwalifi kacji, które uprawniałyby mnie do jej posia-dania, rzuciłem się na nią jak wygłodniały pies na kość.

Stawka idzie w górę

NASZE SUPERWYŚCIGI W PROGRAMIE TOP GEAR zyskały sobie spory rozgłos. Metę pierwszego z nich wyznaczyliśmy na Casino Square w Monte

Carlo, a w rywalizacji uczestniczył z jednej strony Jeremy Clarkson za kierownicą astona martina DB9, podczas gdy ja i James May podróżo-waliśmy francuskim pociągiem TGV, który w porywach osiąga pręd-kość ponad trzystu kilometrów na godzinę. Na pomysł tego rodzaju rywalizacji wpadliśmy, kiedy zastanawialiśmy się nad tym, czy angiel-ski urlopowicz wybierający się na południe Francji szybciej dotrze na miejsce pociągiem czy samochodem. W ten sposób narodził się pomysł na nietypowe wyścigi z jednego krańca Europy na drugi. Można nawet powiedzieć, że się przyjął, toteż naturalnie zorganizowaliśmy następ-ny wyścig. I następny. A po nim następny. Z edycji na edycję rósł roz-mach i poziom trudności naszego współzawodnictwa. W 2006 roku ścigaliśmy się do Oslo. James i ja płynęliśmy promem i motorówką, a Jeremy dosiadał mercedesa SLR, więc na kolejny rok chcieliśmy wy-myślić coś naprawdę imponującego, coś, co przebije wszystkie inne wyścigi. Burzę mózgów odbyliśmy jak zwykle w pubie. Była tylko jed-na odpowiedź: biegun. Umówiliśmy się na wyścig do magnetycznego bieguna północnego. Po dość pobieżnym zorientowaniu się w temacie i wysłuchaniu rozwlekłej tyrady Jeremy’ego, rojącej się od namiętnych, graniczących z obsesją, choć zupełnie bezpodstawnych przekonań,

Page 14: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 14

doszliśmy do wniosku, że naprawdę powinno się tam dać dojechać sa-mochodem. Nikt wcześniej nie porwał się na podobny wyczyn, przy okazji można się zabić, lecz skoro prowadzimy program motoryzacyjny, stwierdziliśmy, że najlepiej będzie zorganizować zawody z udziałemjakiegoś pojazdu.

Potrzebowaliśmy jeszcze tylko środka transportu, z którym samo-chód mógłby współzawodniczyć. Jak powszechnie wiadomo, w okoli-cach bieguna nie kursują żadne pociągi ani autobusy, więc komunikację publiczną należało wykluczyć. Okazało się, że na tym krańcu świata dostępny jest tylko jeden alternatywny środek transportu: psi zaprzęg. Zgoda, istnieją specjalne skutery śnieżne przypominające z wyglądu od-rzutowe narty na gąsienicach i w terenie świetnie sobie radzą. Ale gdzie dobra zabawa, gdzie wyzwanie, gdzie radość z cudzego nieszczęścia? Poza tym psich zaprzęgów używa się na terenach podbiegunowych od tysiącleci, dlatego zgodziliśmy się, że będą stanowić doskonały punkt odniesienia, z którym powinien się zmierzyć samochód podczas naj-poważniejszej jak dotąd próby. Oczywiście za kierownicą terenówki miał zasiąść Jeremy. Jednak w ślad za tak łatwo podjętą pierwszą de-cyzją wkrótce pojawiły się komplikacje. W wyścigach ja i James zwykle współzawodniczymy z Jeremym, niestety, psi zaprzęg pociągnie najwy-żej dwie osoby, a do jego prowadzenia potrzeba doświadczonego prze-wodnika, w przeciwnym razie zwierzęta w ogóle nie ruszą się z miejsca. Tak więc w saniach zmieści się tylko jeden z nas. Co gorsza, podróżowa-nie psim zaprzęgiem, przynajmniej na znalezionych w Internecie zdję-ciach, wyglądało na dość forsowne zajęcie. James posiada liczne zale-ty – jest utalentowanym muzykiem, znakomicie zna się na samochodach i ma długie włosy – lecz kondycja fi zyczna raczej się do nich nie zalicza. Owszem, jest zdrowy i silny, a nawet dość wytrzymały jak na kogoś ta-kiej postury, obawialiśmy się jednak, że wysiłek związany z wspięciem się do sań może u niego wywołać udar mózgu i zgon. Tak więc krótka słomka przypadła w udziale niżej podpisanemu. Po raz kolejny los wy-piął się na mnie i trafi łem na niewłaściwy koniec kija. Miałem jechać saniami, podczas gdy Jeremy i James będą razem podróżować samocho-dem. A niech to szlag trafi !

Page 15: Jak zostać arktycznym ninja

Rozdział 1 | Jak zostać arktycznym ninja | 15

Rzucamy misiowi patyczek

NA NAUKĘ POLARNICZEGO RZEMIOSŁA WYSŁANO NAS DO AUSTRII. Przez tydzień mieliśmy ćwiczyć jazdę na nartach – co Jeremy’emu i Jamesowi było

zupełnie niepotrzebne, zwłaszcza w samochodzie; rozbijanie namiotów – zupełnie innych niż te, których mieliśmy używać podczas prawdziwej wyprawy; znajdowanie pokarmu w warunkach polowych – niewyko-nalne, bo jak okiem sięgnąć, nie ma nic do jedzenia oprócz niedźwiedzi polarnych, z tą różnicą, że to one mają apetyt na nas; oraz ogólnie, jak się opieprzać na zimnie. Chociaż opieprzania się ofi cjalnie nie uwzględ-niono w rozkładzie naszego niezwykle starannie zaplanowanego kursu, kto wie, czy właśnie ono nie okazało się najbardziej przydatne.

Tak oto trafi liśmy do ośrodka narciarskiego. Muszę przyznać, że po raz pierwszy w życiu znalazłem się w takim miejscu. Pochodzę z Birmingham, gdzie jazda na nartach nie jest szczególnie popularna. W naszych kręgach przyjęło się uważać narciarstwo, podobnie jak lata-nie samolotem, za rozrywki zarezerwowane dla ludzi pokroju Jamesa Bonda. Jeżeli chodzi o tego typu atrakcje, raz w roku zapuszczaliśmy się w ostępy Forest of Dean*, ale o żadnym narciarstwie nie było mowy. Poza tym, jak się okazuje, wyjazdy na narty są cholernie wkurzające. Przeważnie polegają na staniu w kolejkach. Trzeba stać w kolejce po śniadanie w jakimś durnym drewnianym hotelu, trzeba stać w kolejce do mikrobusu lub do taksówki, która nas zawiezie w to durne miejsce u stóp równie durnego stoku, z którego zjeżdża się na nartach. Trzeba stanąć w kolejce po karnet, który i tak nam zginie jeszcze tego samego dnia. Wszystko po to, żeby wreszcie móc stanąć we właściwej kolejce przed wejściem do wyciągu narciarskiego, który ma nas zawieźć na sam szczyt. Technicznie rzecz biorąc, zajęcie to wcale nie polega na staniu w kolejce, lecz bardziej przypomina bitwę, nic więc dziwnego, że naj-bardziej mi się spodobało. Snujemy się wśród tłumu ludzi po czymś,

[*] Forest of Dean – malownicza kraina geografi czna w zachodniej części hrabstwa Gloucestershire.

Page 16: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 16

co przypomina peron kolejowy – z jednym wyjątkiem: zamiast szyn z góry zwisa kawał grubej liny. Po jakimś czasie naszym oczom ukazu-je się ociężały wagon kolejki linowej i wyrzuca z siebie na drugą stronę peronu ładunek naprawdę wkurzających ludzi z durnymi uśmiechami pod równie durnymi czapkami.

Należy zaznaczyć, że wagonik wcale się nie zatrzymuje, tylko huśta nad powierzchnią peronu na ogromnym poziomym kole, dopóki nie zbliży się do miejsca, w którym my – i kilka milionów Niemców – sto-imy w blokach gotowi, by wedrzeć się na pokład. Wybucha naprawdę zażarta walka, zgiełk pod niebiosa, brutalne przepychanki i zanim się zorientujemy, znajdujemy się w środku z twarzą wprasowaną na glo-nojada w oszronioną szybę. Gapimy się przez nią na wrzeszczące dzie-ci na peronie, zawiedzione matki i opuszczonych kochanków żegnają-cych z żalem swoje drugie połowy odjeżdżające w siną dal wagonikiem, do którego nie mogli się dostać, bo ktoś – zwykle my – szturchnął ich w twarz łokciem i na dokładkę dźgnął kijkiem w krocze. Całkiem fajna zabawa. Ale tylko ta część, reszta to horror w czystej postaci.

Przydzielono nam trzech specjalnie wyszkolonych eksekspertów z sił specjalnych z zadaniem przeobrażenia rozwydrzonej hołoty telewizyj-nych mięczaków w zgraną paczkę twardych arktycznych ninja. Mieli z tym małe urwanie głowy. Ale hotel był fajny, co do tego nie było dwóch zdań. Poduszki miękkie, woda ciepła, a bar dobrze zaopatrzony, choć ciut za drogi. Jednak na froncie szkolenia arktycznych ninja zostało jesz-cze sporo do zrobienia.

Trzeciego dnia nie mogliśmy usiedzieć na miejscu z ekscytacji. Codzienny rytuał jazdy na nartach, wykładów na temat odmrożeń, wy-kładów na temat jazdy na nartach oraz wykładów na temat jazdy na nar-tach z odmrożeniami miało właśnie przerwać pojawienie się w naszym programie czegoś nowego: mieliśmy przygotować się na spotkanie z niedźwiedziem polarnym. Niektórzy z nas nadal nie mogli dojść do siebie, odkąd, podczas wcześniejszego wykładu, pokazano nam zdjęcie ptaka poddanego działaniu bardzo niskiej temperatury. Nie, nie małego kurczaka, który zbyt długo nie wracał z chłodni do kurnika, lecz męskie-go siusiaka, tylko odmrożonego. Rzucony na ścianę przed nami wize-

Page 17: Jak zostać arktycznym ninja

Rozdział 1 | Jak zostać arktycznym ninja | 17

runek sinych i poczerniałych resztek osprzętu tamtego faceta miał roz-miar około dwu metrów, zaniepokoił on nas z wielu nader złożonych powodów. Każdy członek naszego zespołu zareagował w ten sam spo-sób: opad szczęki, wytrzeszcz i odruchowe zamknięcie oczu, skrzyżo-wanie nóg oraz błyskawiczna osłona krocza prawą dłonią. Wykładowca wyjaśnił nam z powagą, że lekarze nie mieli wyboru, mogli tylko przy-ciąć – zwróćcie uwagę na rozmyślne zastosowanie, skądinąd zgrabnego i nieszkodliwego, słowa „przyciąć” do opisu czynu tak brutalnego, że każ-demu normalnemu mężczyźnie skuwa trzewia żywym lodem – niemniej jednak musieli przyciąć pierwsze pięć centymetrów penisa poszkodowa-nego mężczyzny. Zaległo długie milczenie, gdyż wszyscy myśleliśmy do-kładnie o tym samym. Wykrzyknąłem z przerażenia:

– Cholera jasna, przy minus pięćdziesięciu stopniach pierwsze pięć centymetrów to cały mój osprzęt, a na dokładkę ładny kawał pęcherza moczowego!

Po wykładzie jeszcze długo przechodziły nas ciarki. Część z nas źle spała tamtej nocy, co sprawiło, że czuliśmy się półprzytomni i wystrasze-ni w dniu rozpoczęcia zajęć poświęconych komuś, kto miał się stać na-szym bliskim, choć niezbyt mile widzianym towarzyszem – czyli niedź-wiedziowi polarnemu.

Ostrzeżono nas, że przechodzimy do najważniejszej części kursu. Niedźwiedzie, przedstawiane w kreskówkach i reklamach miętówek jako milutkie, dobroduszne stworzonka z wielkimi puszystymi łapa-mi, słodkimi czarnymi noskami i ujmującymi głosami są, jak się oka-zuje, psychopatycznymi mordercami przemierzającymi podbiegunowe pustkowia w poszukiwaniu dzieci, które mogłyby rozszarpać dla zaba-wy. Czają się na nas, jeszcze zanim zdążymy wysiąść z samolotu. Część z nich prawdopodobnie ukrywa się w górnych schowkach na bagaż i za-atakuje, gdy tylko je otworzymy. Dlatego musieliśmy nauczyć się radzić sobie z niedźwiedziem, gdy się na niego natkniemy. A natkniemy się prawie na pewno.

Spędziliśmy ranek na sali wykładowej, gdzie eksperci wyjaśniali nam najzupełniej poważnie, że niedźwiedzie nie boją się nas, bo we własnym świecie są największymi z drapieżników i nigdy nie stanęły oko w oko

Page 18: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 18

z czymś, czego mogłyby się przestraszyć. Niezmordowanie polują na ludzi, niekiedy przez wiele dni, i tylko czyhają na okazję, żeby zaatako-wać. Po południu mieliśmy się dowiedzieć o nich czegoś więcej, a na razie zakończyliśmy nasz poranny wykład szybką demonstracją proce-dury, jaką należało wykonać na wypadek spotkania niedźwiedzia. Prele-gent przyniósł strzelbę śrutową – półautomatycznego remingtona, czar-nego od kolby po czubek lufy i złowieszczego jak bojowy śmigłowiec Apache – a potem zademonstrował pociski, którymi miał go załadować. Zamiast kilkudziesięciu drobnych kulek plastikowa osłona kryła poje-dynczy, masywny kawał metalu, który przypominał z wyglądu ciężarek od pionu murarskiego. Strzał z broni kalibru 20 mm zatrzymuje słonia, a co dopiero niedźwiedzia. Pompując umieszczonym pod lufą mechani-zmem przeładowującym niczym fi lmowy John Rambo, ekspert wyjaśnił nam, że w magazynku mieści się pięć naboi. Ktoś z naszego zespołu wy-buchnął śmiechem. Prowadzący nie zwrócił na niego uwagi i kontynu-ował wykład, objaśniając, że oprócz jednego załadowanego odtylcowo pocisku w magazynku zostały jeszcze cztery gotowe do użycia.

Nagle bardzo spoważniał. Zwrócił nam uwagę, że powinniśmy się starać oszczędzać niedźwiedzie, bo zabicie jednego oznacza masę kło-potów dla misji, masę wściekłych tubylców, którzy musieliby odwalić masę papierkowej roboty pod bardzo ścisłym i uciążliwym nadzorem ze strony całej masy najróżniejszych organizacji.

– W takim razie po co nam to żelastwo? – padło dość rozsądne pyta-nie z tyłu sali.

– Rzucimy go misiowi, żeby mógł sobie pogonić za czymś fajnym. – Komentarz dźwiękowca znalazł uznanie wśród młodszych członków zespołu. U mnie też.

– Spodoba mu się. – Aport! – Na tyłach sali zaczęło się przedstawienie: jeden z naszej

grupy rzucał patyk, a drugi, udając niedźwiedzia, ciężko dyszał i uda-wał, że po niego biegnie.

Wykładowca wyjaśnił, że dostajemy broń na wszelki wypadek. Dodał, że wszystko przećwiczymy sobie później, ale zasadniczo ka-rabin jest po to, żeby niedźwiedzia spłoszyć, a nie po to, by go zabić.

Page 19: Jak zostać arktycznym ninja

Rozdział 1 | Jak zostać arktycznym ninja | 19

Zanim z niego skorzystamy, powinniśmy zrobić wszystko, co się da, żeby go odstraszyć.

– Aha, rozumiem! To znaczy, że mamy spłoszyć dwutonowego drapieżnika, nie używając karabinu? Jak mamy to zrobić, krzyczeć:

„A kysz!”?Jak się okazało, właśnie na tym polega cała procedura. Polarnicy od-

kryli, że pewność siebie w spotkaniu z niedźwiedziem i wszczęcie możli-wie największego hałasu może wywrzeć na nim niezwykle silne wrażenie. Okazało się, że klaskanie, krzyki, walenie w rondle, krótko mówiąc, wy-twarzanie odgłosów doskonale nam znanych, lecz obcych i przerażają-cych dla niedźwiedzi, odstrasza je. I to bez użycia broni. Jeżeli wszystkie te sposoby zawiodą – nasza grupka natychmiast wymyśliła mnóstwo przyczyn, dla których wszystkie te sposoby mogłyby spalić na panew-ce – przychodził czas na użycie mocniejszych argumentów.

Jak można się było domyślić, istnieją specjalne przepisy regulujące strzelanie z broni do niedźwiedzia. Jeden strzał ostrzegawczy na lewo od zwierzęcia, drugi na prawo, trzeci nad głową, a czwarty przed niego po to, żeby wzbić w powietrze kawałki lodu i wystraszyć misia.

– Że co? Miś wystraszy się lodu? Nie ma mowy! Pokażcie mi niedź-wiedzia polarnego, który wcześniej nie widział lodu. – Znów rozsądne zastrzeżenie z tyłu sali. I znów prowadzący zachował spokój i cierpli-wie wyjaśnił, że niedźwiedź nigdy wcześniej nie słyszał wystrzału ani nie spodziewa się, że lód nagle zacznie przed nim fruwać w powietrzu, więc odejdzie.

– Na pewno widział i słyszał dość wystrzałów, jeżeli wcześniej tra-fi ł na innych polarników, którzy prażyli po lodzie ze wszystkich luf jak porąbani.

– Właśnie. Czy coś takiego nie oduczy go bać się karabinów? Prze-cież one tylko hałasują.

– Jeżeli czwarty strzał go nie odstraszy, trafi cie go w pierś piątym. Pocisk rozerwie misia na strzępy i przestanie wam zawracać głowę.

Zapadło kłopotliwe milczenie. Ton głosu, jakim mężczyzna wypo-wiedział te słowa, zasugerował, że aż nadto dobrze wie, co demonstro-wana przez niego broń może zrobić żywym istotom.

Page 20: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 20

– A teraz przerwa na lunch. – Klasnął w dłonie i wstaliśmy, wycho-dząc gęsiego z nijakiej, pomalowanej na kremowy kolor sali wykładowej prosto do zatłoczonego ośrodka narciarskiego na posiłek.

Plan ćwiczeń tego dnia przewidywał próbne strzelanie ostrą amuni-cją i ćwiczenie procedury na wypadek spotkania niedźwiedzia.

Pół godziny później zebraliśmy się w kawiarni, gdzie tłum narcia-rzy w durnych jarmarcznych czapkach z zapałem bredził od rzeczy, a podryw odchodził na całego. Oczywiście my byliśmy inni: przygo-towywaliśmy się do misji za kołem podbiegunowym, co dawało nam podstawy do delektowania się poczuciem wyższości wobec reszty wcza-sowiczów. Chcąc się przygotować na atawistyczny wstrząs wywołany spotkaniem oko w oko ze stworzeniem, które, co zdarzało się po raz pierwszy w naszym komfortowym, nowoczesnym życiu, nie bało się nas, wręcz przeciwnie, traktowało nas wyłącznie w kategoriach zdoby-czy do upolowania, zabicia i zjedzenia, kupiliśmy sobie niedźwiedzia. Nie, nie prawdziwego – akurat nie mieli na stanie – po prostu Jeremy wyskoczył do sklepu w ośrodku narciarskim z kieszenią pełną tubylczej waluty i wrócił, dumnie niosąc misia. Puszysty, biały, milutki dziecinny niedźwiadek polarny, wysoki mniej więcej na trzydzieści centymetrów. Posadziliśmy go na metalowym stoliku w bistro i nad pienistym cappuc-cino stawiliśmy czoło przyczynie naszych lęków.

– Wcale nie wygląda tak źle. – Siorbałem kawę przez słomkę i pró-bowałem wyobrazić sobie, jak wygląda ponadczterometrowej długoś-ci bestia pędząca ku mnie szybciej niż koń wyścigowy, wiedziona nie-przepartą ochotą wypatroszenia mnie ćwierćmetrowymi pazurami, a następnie na moich oczach pożera moje własne fi oletowe, parujące na mrozie wnętrzności. Wypchany niedźwiedź patrzył na mnie, jednak jego paciorkowate szklane oczka jakoś nie emanowały dziką furią, któ-rej potrzebowałem do uzupełnienia obrazka.

– Niech mi ktoś przypomni, ile mamy kulek w tym karabinie? – rzu-ciłem, nie oczekując odpowiedzi od żadnej konkretnej osoby.

– Sześć. – Jayowi, operatorowi kamery, pianka od kawy ciekła po podbródku, co wcale nie przydawało mu wiarygodności.

– Nie, pięć. I jedna w dupie – poprawił go dźwiękowiec Darren.

Page 21: Jak zostać arktycznym ninja

Rozdział 1 | Jak zostać arktycznym ninja | 21

– Nie w dupie, tylko w lufi e, kretynie. Skąd by ci się wzięła w dupie? – Iain, kolejny operator, zakrztusił się ze śmiechu, wypowiadając te słowa. Dłonią wykonał gest lekarza badającego prostatę, by jeszcze dobitniej dać do zrozumienia, co ma na myśli.

– Przecież mówił, że jedną ładuje się od tylca. – Ojej, czy będzie bolało? – Jay skrzywił się, imitując nowojorski

akcent. – Gdybyś rzeczywiście miał tam nabój, musiałbyś uważać, gdzie sia-

dasz, nie? – No chyba. Inaczej urwałoby ci jaja od środka. – Najwyraźniej Iain

postanowił zgłębić temat. Kilkoro co bystrzejszych narciarzy przyglą-dało się naszej hałaśliwej grupce ubranej w szare, praktyczne stroje ark-tyczne zamiast częściej spotykanych, utrzymanych w jaskrawych bar-wach kombinezonów zwykłych narciarzy.

– Chłopaki, naprawdę muszę wiedzieć, ile mamy pocisków. Pięć czy sześć? – Trzymałem przed sobą wyimaginowany karabin, zezując wzdłuż wyimaginowanej lufy na niedźwiedziątko.

– Cztery. – Jay wyszczerzył zęby w uśmiechu.James i Jeremy właśnie wrócili od lady z kawą. – Pięć. – Na ich odpowiedzi mogłem polegać. Ufałem im. – W porządku, niech będzie pięć. Dzięki, James. Więc strzelamy, za-

raz, jak to było – jeden na lewo, jeden na prawo. Cholera, po co tyle komplikacji?

Jeremy wpadł na znakomity pomysł. Sami zrobimy sobie własny próbny alarm niedźwiedziowy. Porwał maskotkę ze stolika i przykuc-nął na podłodze kawiarni. Przemknął między nogami stolików i krze-seł, schował się za rogiem, a potem z groźnymi pomrukami zaczął zbli-żać się ku nam.

– Ojej! Niedźwiedź! – krzyknął ktoś z naszej drużyny, tak jak nas nauczono. Bez chwili wahania wszyscy zaczęliśmy wdrażać rutynową procedurę odstraszania niedźwiedzia polarnego, wszczynając strasz-liwy hałas. Waliliśmy pięściami w stoły, łyżkami w talerze, głowa-mi w okna, krzyczeliśmy, klęliśmy i klaskaliśmy w dłonie. Reszta go-ści w restauracji gapiła się na nas z wytrzeszczonymi oczyma, chyba

Page 22: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 22

niezupełnie doceniając powagę przeprowadzanej na sucho próby od-straszania niedźwiedzia polarnego.

Jedna osoba z naszej grupy z powodów najlepiej znanych samej sobie ryczała na całe gardło piosenkę Eye of the Tiger. Faktycznie, wrzask był przeraźliwy, a oprócz tego z pewnością obcy, nawet ludz-kim uszom.

– O Boże, nie, proszę, nie pozwól, żeby niedźwiedź dobrał się do mnie. Jestem jeszcze dziewicą! – rozległ się piskliwy falset z tyłu grupy.

– Czyś ty ocipiał? Miś ma ochotę cię zjeść, a nie przelecieć! – Zanim umrę, chciałbym jeszcze zobaczyć Tadż Mahal i przespać się

z Natalie Imbruglią.Przez cały czas Jeremy wydawał groźne pomruki. Czołgając się na

brzuchu, coraz szybciej sunął ku naszej grupce. Trzymał przed sobą ma-łego niedźwiadka i co jakiś czas wyglądał zza puszystej białej głowy.

– Na miłość boską, i o co tyle hałasu? – Naśladując ruchy repe-towania karabinu, wymierzyłem w niedźwiadka i wystrzeliłem pięć wyimaginowanych kul. Wszystkie nie dość, że trafi ły w cel, to jeszcze przeszły na wylot.

– Widzicie? Już po wszystkim. Kto ma ochotę na kawę?Tak. Dobrze wiedzieliśmy, że upłynie jeszcze sporo czasu, zanim bę-

dziemy mogli pójść w ślady Scotta, Amundsena i innych, którzy przed nami wyruszyli badać pustkowia Arktyki. Ale wiedzieliśmy też, że pew-nego dnia naprawdę będziemy gotowi i że dzień ten wkrótce nadejdzie. Lecz zanim nadszedł, przyszła pora na jeszcze jedno pieniste cappucci-no i moja kolej, aby wcielić się w rolę niedźwiedzia.

Page 23: Jak zostać arktycznym ninja

Spistreści

Wstęp 5

Jak zostać arktycznym ninja(po pierwsze, trzeba sięnaprawdę ciepło ubrać)

Stawka idzie w górę 13

Rzucamy misiowi patyczek 15

Żółte niech pływa 22

W poszukiwaniu miejsca w stadzie 28

Święto Tunik – cokolwiek by to miało

znaczyć 36

Wyścig. Nie ten wielki, ale… 41

Pamiętnik dzielnegobadacza Arktyki

W Iglooik nie ma nic więcej

do roboty 54

Śniły mi się białe niedźwiedzie 60

Sklepik za rogiem w Resolute 63

Zawsze ufaj wąsatym wiarusom 66

9

54

Page 24: Jak zostać arktycznym ninja

Richard Hammond | 264

Pamiętnik zmęczonegobadacza Arktyki

Trzecia dziesięć rano. Zabiję drania 73

Panowie, odpalcie swoje, hmm… psy 75

Jak się dostają do środka? 80

Podkręcamy zegary 93

Przełęcz pokonana, pęcherz

opróżniony 98

Przez bite czterdzieści minut 106

Po co komu w Surreyland-rover?

BotswanaPoznaję Olivera 112

O Boże, sępy 118

Miodożery idą na całość 124

Naprawa Olivera 130

Zabieram Olivera do domu 135

Tydzień nie z tej ziemi – część 1

Umyślnie. Konstruujemy amfi bięPrzecież to nie może być aż tak

trudne 141

Dlaczego takie rzeczy zawsze muszą się

zaczynać bladym świtem? 145

Morska katastrofa w pikapie 151

Tydzień nie z tej ziemi – część 2

Zupełnie nieumyślnie. PowódźTydzień później… 159

Martwe wrony 162

Co to znaczy „za głęboko”? 166

73

112

141

159

Page 25: Jak zostać arktycznym ninja

Spis treści | 265

Cały czarny 172

Mój iPod jest nawiedzony 175

Mysz zjadła mi łódkę 183

Silnik od Ivana 188

I nikomu nie przyszło do głowy go

skrytykować 192

Strzeżcie siębohaterów z dzieciństwa

Evel KnievelZacząłem się zastanawiać, co nigdy nie

wróży nic dobrego 197

Żeby jeszcze nie był bordowy 200

Kto prowadzi? 203

Kanapki z bekonem 206

W Birmingham nie było kin dla

zmotoryzowanych 209

Do tego… eee… są jeszcze… 213

Evel przyjechał! 216

Przejażdżka z Aniołami 220

Mamy cię przytrzymać? 235

Sos chili 238

Biała bila 243

Statyści z fi lmu Mistrz kierownicy

ucieka 246

Przechodzimy do rzeczy 250

A tego nigdy mu nie wybaczyli 254

Marzenia 256

Podziękowania 259

Źródła zdjęć zamieszczonych

na wkładkach 261

195

Page 26: Jak zostać arktycznym ninja

Tego nie mogliście zobaczyć

w telewizji: spektakularne

wyprawy ekipy Top Gear od

kuchni! Lektura dla każdego,

kto lubi ekstremalne doznania.

Znakomita opowieść przygodowo-podróż-

nicza, która odsłania kulisy powstania

kilku najsłynniejszych odcinków Top

Gear. Richard Hammond przeprawia

się zdezelowanym samochodem przez

afrykańskie bezdroża, próbuje przepłynąć

amfi bią kanał La Manche, a w Ameryce

zaprzyjaźnia się z prawdziwymi Aniołami

Piekieł. Wszystko jednak zaczyna się od

niezwykłego wyścigu na biegun północny.

Na jego starcie stanęli z jednej strony

Jeremy Clarkson i James May w super-

nowoczesnym samochodzie terenowym

z napędem na cztery koła, a z drugiej –

Hammond powożący psim zaprzęgiem.

To książka nie tylko dla fanów Top Gear,

ale dla wszystkich lubiących literaturę

podróżniczą okraszoną sporą dawką

humoru. Hammond to zwykły, choć

cholernie dowcipny facet, który nawet

w podróż na biegun nie rusza się bez

iPoda i z rozbrajającą szczerością wyznaje,

że w portfelu obok zdjęć żony i dzieci

trzyma fotki swoich samochodów.

Richard Hammond

Dziennikarz motoryzacyjny, od 2002 roku

prowadzi wraz z Jeremym Clarksonem

i Jamesem Mayem kultowy program Top

Gear w BBC. Mieszka w Gloucestershire

z żoną Mindy i dwiema córkami, a także

z czterema końmi, pięcioma psami, trzema

kotami, kaczką, kilkoma motocyklami,

bardzo starym traktorem i ogromną

kolekcją samochodów. Nakładem Znaku

ukaże się również kolejna jego książka

Na krawędzi. Moja opowieść.

Cena detal. 36,90 zł

Hammond_Jak zostac arktycznym ninja__okladka__DRUK.indd 1 2010-07-12 12:51