jacek pałkiewicz A - palkiewicz.compalkiewicz.com/artykuly/pl/odkryc-nieznane.pdf · jemnicę dla...

2
s. 88 A yahuasca. Oglądam rytual znanego cu- randero Taita Floro znad Ukayali. Scene- ria pasuje do indiańskiego obrzędu: wo- kól las tropikalny, pelnia księżyca i szum wiel- kiej rzeki. Znachor modli się, wydmuchuje dym ze skręta i razem z przybylymi wypija silnie ha- lucynogenny wywar z roślin. Następnie w cal- kowitej ciemności i przy tajemniczych odglo- sach dżungli „mistrz” rozpoczyna pieśń-modli- twę. Siergiej, mój moskiewski przyjaciel, mówil potem o przeżyciu absolutnie mistycznym, o podróży w zaświaty. Poczul potężną energię i zupelnie odlecial. Znalazl się w transie jasnowi- dzenia, doznając przejmujących, a nawet prze- rażających wizji. Rodzil się na nowo, eksploro- wal odmienny wymiar i poznal świat w zupel- nie innym świetle. Obecny z nami Aldo Vargas- -Tetmajer, architekt, znawca rdzennych kultur amerykańskich, uzupelnia, że ceremonia, nie- raz bardzo uciążliwa i nieprzyjemna fizycznie, może stać się katalizatorem zmian prowadzą- cych do uleczenia kondycji psychofizycznej czlowieka. C ejrowski Wojciech. Mieszkamy blisko sie- bie i nieraz się odwiedzamy. Raz nieocze- kiwanie spotkaliśmy się o tysiące kilome- trów od Polski, mianowicie na przedmieściach Leticii, kuriozalnej mieściny na granicy Peru, Brazylii i Kolumbii. Szukając kontaktu z izolo- waną grupą Indian Karubo, natknąlem się na Wojtka, od 10 minut pertraktującego z prze- wodnikiem wlaśnie w tym samym temacie. Za- wiedziony, zmienilem plany i wylecialem w re- jon doliny Jawari w zachodniej części brazylij- skiej Amazonii, zamieszkanej przez poznanych po raz pierwszy w 1996 r. Indian nieutrzymują- cych stalego kontaktu ze światem zewnętrz- nym. Nie powiodlo się nam obu. Nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, aby dotrzeć do ma- lych grup tubylczych, wciąż stanowiących ta- jemnicę dla wspólczesnych badaczy. E ksploracja. Termin ten na dobre zakorze- nil się w polskim języku. Oznacza on ba- danie nieznanych dziedzin, odkrywanie dziewiczych terenów czy poszukiwanie i roz- wiązywanie tajemnic. Podstawowe zagadki geograficzne wyjaśniono już dawno, ale cho- ciaż wydawalo się, że na przyklad Antarktyda zostala calkowicie zbadana, wciąż wzbudza ży- we zainteresowanie naukowców. Nie wystar- czają mapy satelitarne, do wytropienia zagadek niezbędne są instrumenty pomiarowe, należy- te przygotowanie kameralne i wreszcie obser- wacje oraz pomiary w terenie. Jak przed setka- mi lat, tak i dziś w eksploracji Ziemi liczy się wciąż czlowiek – jego talent badawczy, pasja i cierpliwość, przedsiębiorczość i wytrwalość. Ja zawsze pedantycznie organizuję każdą podróż, a wspomaga mnie bagaż doświadczeń, często także intuicja i instynkt. Wlaściwie wyposażam ekspedycję, dobrze placę tragarzom, zabieram worek prezentów i, co jest bardzo ważne, dbam o utrzymanie dyscypliny. Za ekscytujące > Odkryć nieznane ABECADLO PALKIEWICZA Jak przed setkami lat, tak i dziś w eksploracji Ziemi wciąż najważniejszy jest czlowiek – pisze znany reporter i podróżnik jacek palkiewicz ARCHIWUM AUTORA Podniebne chatki Korowajów w Papui Zachodniej 11-02-UW-1-T-088-KO 12-02-13 17:55 Page 88

Transcript of jacek pałkiewicz A - palkiewicz.compalkiewicz.com/artykuly/pl/odkryc-nieznane.pdf · jemnicę dla...

Page 1: jacek pałkiewicz A - palkiewicz.compalkiewicz.com/artykuly/pl/odkryc-nieznane.pdf · jemnicę dla współczesnych badaczy. ... Podstawowe zagadki geograficzne wyjaśniono już dawno,

s. 88

Ayahuasca. Oglądam rytuał znanego cu-randero Taita Floro znad Ukayali. Scene-ria pasuje do indiańskiego obrzędu: wo-

kół las tropikalny, pełnia księżyca i szum wiel-kiej rzeki. Znachor modli się, wydmuchuje dymze skręta i razem z przybyłymi wypija silnie ha-lucynogenny wywar z roślin. Następnie w cał-kowitej ciemności i przy tajemniczych odgło-sach dżungli „mistrz” rozpoczyna pieśń-modli-twę. Siergiej, mój moskiewski przyjaciel, mówiłpotem o przeżyciu absolutnie mistycznym, opodróży w zaświaty. Poczuł potężną energię izupełnie odleciał. Znalazł się w transie jasnowi-dzenia, doznając przejmujących, a nawet prze-rażających wizji. Rodził się na nowo, eksploro-wał odmienny wymiar i poznał świat w zupeł-nie innym świetle. Obecny z nami Aldo Vargas--Tetmajer, architekt, znawca rdzennych kulturamerykańskich, uzupełnia, że ceremonia, nie-raz bardzo uciążliwa i nieprzyjemna fizycznie,może stać się katalizatorem zmian prowadzą-cych do uleczenia kondycji psychofizycznejczłowieka.

Cejrowski Wojciech. Mieszkamy blisko sie-bie i nieraz się odwiedzamy. Raz nieocze-kiwanie spotkaliśmysię o tysiącekilome-

trów od Polski, mianowicie na przedmieściachLeticii, kuriozalnej mieściny na granicy Peru,Brazylii i Kolumbii. Szukając kontaktu z izolo-waną grupą Indian Karubo, natknąłem się naWojtka, od 10 minut pertraktującego z prze-wodnikiem właśnie w tym samym temacie. Za-wiedziony, zmieniłem plany i wyleciałem w re-jon doliny Jawari w zachodniej części brazylij-skiej Amazonii, zamieszkanej przez poznanychpo raz pierwszy w 1996 r. Indian nieutrzymują-cych stałego kontaktu ze światem zewnętrz-nym. Nie powiodło się nam obu. Nie mieliśmywystarczająco dużo czasu, aby dotrzeć do ma-łych grup tubylczych, wciąż stanowiących ta-jemnicę dla współczesnych badaczy.

Eksploracja. Termin ten na dobre zakorze-nił się w polskim języku. Oznacza on ba-danie nieznanych dziedzin, odkrywanie

dziewiczych terenów czy poszukiwanie i roz-wiązywanie tajemnic. Podstawowe zagadkigeograficzne wyjaśniono już dawno, ale cho-ciaż wydawało się, że na przykład Antarktydazostała całkowicie zbadana, wciąż wzbudza ży-we zainteresowanie naukowców. Nie wystar-czają mapy satelitarne, do wytropienia zagadekniezbędne są instrumenty pomiarowe, należy-te przygotowanie kameralne i wreszcie obser-wacje oraz pomiary w terenie. Jak przed setka-mi lat, tak i dziś w eksploracji Ziemi liczy sięwciąż człowiek – jego talent badawczy, pasja icierpliwość, przedsiębiorczość i wytrwałość. Jazawsze pedantycznie organizuję każdą podróż,a wspomaga mnie bagaż doświadczeń, częstotakże intuicja i instynkt. Właściwie wyposażamekspedycję, dobrze płacę tragarzom, zabieramworek prezentówi, cojestbardzo ważne, dbamo utrzymanie dyscypliny. Za ekscytujące >

Odkryć

nieznane

ABECADŁO PAŁKIEWICZA

Jak przed setkami lat, tak i dziś w eksploracji Ziemi wciąż najważniejszy jest człowiek

– pisze znany reporter i podróżnik

jacek pałkiewicz

AR

CH

IWU

MA

UT

OR

A

Podniebne chatki Korowajów w Papui Zachodniej

11-02-UW-1-T-088-KO 12-02-13 17:55 Page 88

Page 2: jacek pałkiewicz A - palkiewicz.compalkiewicz.com/artykuly/pl/odkryc-nieznane.pdf · jemnicę dla współczesnych badaczy. ... Podstawowe zagadki geograficzne wyjaśniono już dawno,

s. 91Uwazamrze.pls. 90 6(106) 11–17 II 2013

przeżycia, dreszcze emocji i niepowtarzalnąprzygodę pośród prymitywnych plemion, zwy-kle muszę płacić wysoką cenę, jaką jest wysiłek,ryzyko, strach, pot czy frustracja.

Dersu Uzała. Postanowiłem znaleźć DersuUzałę, bohatera porywającej książkiWładymira Arsenjewa, którego świat

szerzej poznał dzięki słynnemu reżyserowi Aki-ro Kurosawie. Wybrałem się do UssuryjskiegoKraju, gdzie w osadzie Krasnyj Jar napotkałemsędziwego myśliwego do złudzenia przypomi-nającego Dersu. Tak samo jak jego dawnywspółplemieniec miał wyraźnie zaznaczonekości policzkowe, spłaszczony nos, te same pło-we wąsy i przykuwające uwagę skośne oczy.Oczy wyrażające prawość charakteru i dobro-duszność. Był niedużego wzrostu, krępy, wyglą-dał na 70 lat, ale z powodzeniem mógł mieć i 60.Nazywał się Suank-ką, czyli „bystra rzeka”.Onieśmielonym, niskim głosem i łamanym ro-syjskim zaprosił mnie do schludnej, spartańskourządzonej chatki. Mieszkał sam, bo żonazmarła dawno na gruźlicę, a dzieci rozjechałysię po świecie. „Jestem szczęśliwy – mówił. – La-tem w lesie są grzyby, jagody, orzechy i dużoryb. Zimą pada śnieg i łatwo jest polować. Niemogę więcej wymagać od życia”. Długo nie za-pomnę jego godności, życzliwości i emanujące-go dobra.

Hodowca reniferów. Podróżując po Czu-kotce, najdalszych peryferiach Rosji, od-wiedziłem mieszkającego w jarandze

podeszłego wiekiem pasterza reniferów. Ugościłmnie herbatą, po czym wyjął z kieszeni szubybryłkę cukru, włożył do ust i zapił herbatą. Pochwili wyjął ją i zaproponował, abym także osło-dził. Wykazując refleks, podziękowałem, tłuma-cząc, że zwykle piję bez cukru. Wspominającopisy tradycji Czukczów, zapytałem, czy prawdąjest, że gościowi powinno się ofiarować żonę nanoc. Towarzyszący mi funkcjonariusz admini-stracji regionu, zareagował oburzony: „Jacek, coza głupstwa pleciesz?”. Nie dokończył zdania,gdy rozpromienionykoczownik odpalił z nutkątęsknoty: „Och, Jacek, były takie czasy. Były…”.

Instynkt, czyli orientacja na nos. Jeszcze nie-dawno nie było GPS i nie ukrywam, że zda-rzały mi się chwile frustracji, kiedy gubiłem

się w terenie. Musiałem podejmować decyzje,nie mając pewności, czy wybieram właściwykierunek. W 1986 r. trawersowaliśmy wyspęBorneo, praktycznie bez map i łączności zeświatem zewnętrznym. Poruszając się korytamirzeki, przy każdym rozwidleniu byłem zmuszo-ny rozstrzygać: iść w lewo czy w prawo. Aby niestracić autorytetu, zawsze podejmowałem sta-nowczą decyzję. Potem przeżywałem katusze.A może jednak trzeba było pójść drugą odno-gą? Dlatego przy najbliższej okazji korygowa-łem kierunek. Taką nawigację nazywam „nanos”. Po tygodniu niepewności i krańcowegonapięcia psychicznego wyszliśmy z dziewicze-go terytorium. Nie muszę dodawać, że we wła-ściwym miejscu.

Jeans. Do historii moskiewskiego dzienni-karstwa przeszła konferencja prasowazwiązana z wyprawą na biegun zimna w

1989 r., o której do dziś krążą legendy. Mójsponsor Diesel przywiózł kontener spodni i nicdziwnego, że w siedzibie agencji prasowej APNNovosti na Kutuzowskim Bulwarze zjawiły sięwszystkie media. W czasach, kiedy w sklepachbrakowało wszystkiego, a kolejki stały nawet popapierosy czy mydło, to taki podarek, na którytrzeba było pracować cały miesiąc, musiał robićniebywałe wrażenie. Włoska firma stała się naj-bardziej znaną w ZSRR. Nie mniejszym wyda-rzeniem była nasza wcześniejsza konferencja wMediolanie. Tam dziennikarze otrzymali kulto-we sowieckie zegarki marki Rakieta, wówczasostatni krzyk mody w Europie.

Korowajowie. W 2009 r. pojechałem do Pa-pui Zachodniej w poszukiwaniu Koro-wajów, jednego z ostatnich znanych pier-

wotnych szczepów pozostających w izolacji.Nie ma o nich zbyt wiele potwierdzonych infor-macji, a i te, które są powielane, nie zawsze sądokładne. Okazuje się, że jeszcze 20 lat temubiały człowiek nie wiedział o ich egzystencji, po-dobnie jak i oni nie mieli pojęcia o istnieniu

świata poza granicami plemiennymi. Po pięciudniach podróży awionetką, łodzią i pieszo wbagnistym terenie, dostrzegłem na wierzchoł-kach drzew chatki niczym gniazda ogromnegoptaka. Na pierwszy rzut oka atmosfera przypo-minała epokę kamienną, ale to już nie był ichdawny świat. „Linia demarkacyjna”, wyimagi-nowana granica oddzielająca świat znany odnieznanego, leżała tylko o dwa dni marszu odmiejsca, gdzie byłem. Ale o tym, niestety, dowie-działem się, dopiero wylatując z Dżakarty dodomu. Oczywiście powziąłem postanowienie,że muszę tam wrócić. Wiem, że to już nie będądwa, a co najmniej cztery dni dodatkowej drogi.Drogi przez mękę. Po kolana w błocie, w towa-rzystwie rojów napastliwych insektów, przezkolczaste pnącza, w parnym i gęstym jak woranżerii powietrzu.

Malaria. Podróż w gorącym klimacie na-raża człowiekana mnóstwo chorób za-kaźnych, bilharcjozę, amebę, śpiączkę,

ślepotę rzeczną i dziesiątki innych. Europejczy-ków zabija dyzenteria i zapalenie płuc, ale naj-częściej nękamalaria. Pomimo profilaktyki do-tknęła także i mnie. Pojechaliśmy z małżonkąna bal sylwestrowy do Stambułu. Zamieszkali-śmy w znanym nam Pera Palace Hotel, pamię-tającym czasy Agathy Christie i legendarnegopociągu Orient Express. Wyjątkowa atmosfera,znakomita muzyka, wyśmienite menu, liczneatrakcje i przepych oraz blask Orientu. Lindazaprosiła mnie na parkiet, ale się wymówiłem.Opółnocy,kiedy mnie objęła, zamarła z przera-żenia. Marynarka była mokra od potu, wstrzą-sały mną dreszcze i zbijała z nóg wysoka go-rączka. Nad ranem spakowaliśmy się i pierw-szym samolotem wróciliśmy do domu. W szpi-talu zabawiłem dwa dni.

Patagonia. Być może to jagody krzewu ber-berysu bukszpanolistnego, których smakniegdyś poznałem, sprawiły, że znalazłem

się tu ponownie. Bo jak przepowiada legenda,kto raz ich spróbował, zawsze tu powróci. Wy-jazdu do Patagonii nie zaliczam do byle jakichpodróży. Cywilizacja technologiczna i globali-

zacja nie odcisnęły tutaj swojego piętna, co in-tryguje i kusi. W AmeryceŁacińskiej wyróżniająsię takie perły jak Machu Picchu, pustynia Ata-cama, linie Nazca, wodospad Iguacu czy jezioroTiticaca. W Patagonii, z wyjątkiem lodowca Pe-rito Moreno, nie ma turystycznej wizytówki za-pewniającej szczególną uwagę. „Jednak, kto razprzemierzył bezkresną pampę, nieprędkouwolni się spod jej uroku”, powiedział chilijskipisarz Francisco Coloane. W El Calafate, w jed-nym ze sklepów z pamiątkami natrafiłem na na-rodowy symbol – pluszową owieczkę. Na metcewidniało „made in China”, a na upominku wy-haftowane „Zakopane”. Urocze dziewczę za la-dą nie miało pojęcia, co oznacza ta kuriozalnanazwa.

Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne. Wlistopadzie 2009 r. premier WładimirPutin postanowił zreformować RTG, od-

świeżyć i przywrócić jego dawny splendor.Sam objął kierownictwo nowopowstałej radynadzorczej, a na prezesa desygnował ministrads. nadzwyczajnych Siergieja Szojgu. Po publi-kacji w tygodniku „Ogoniok” wywiadu ze mną,otrzymałem od prezesa zaproszenie na roz-mowy. Mówiliśmy o tym, jak dostosować tę in-stytucję do wymogów współczesnej nauki i po-

trzeb dzisiejszego świata. Uważałem, że powin-na ona objąć badaniami wszelkie zmiany za-chodzące w świecie: degradację środowiska,rozszerzanie się populacji ludzkiej czy zmianyklimatu. Dziś geografów intrygują głębiny oce-anów, geologia czy funkcjonowanie wulkanów.Szojgu wręczył mi członkowską legitymację znumerem 7. RTG ma zapewnioną przyszłość.Ktoś opowiadał, jak Putin zaprosił na kolacjękilkudziesięciu oligarchów, którym przypo-mniał o mecenasach, wspomagających w prze-szłości Towarzystwo. Postawił na stół dużykryształowy puchar, w którym zebrano półtoramiliona dolarów. Fundusze te przeznaczonona realizację kilkunastu projektów, w tym naochronę wód Bajkału.

Szlakiem polskich badaczy Syberii. Naspotkaniach autorskich zawsze pada py-tanie: gdzie następna podróż? Właśnie or-

ganizuję wyprawę śladami rodzimych Sybira-ków, zesłańców zmuszonych do tułaczego życiana rubieżach Rosji. Polscy pionierzy nie tylkoprzyczynili się do oswojenia rozległych dziewi-czych zauralskich terytoriów, ale wnieśli takżeogromne zasługi na polu badawczym i nauko-wo-odkrywczym. Niestety, mało poczynionostarań, aby dorobek bogatej polskiej spuściznynaukowej znalazł miejsce w sercach i pamięciprzyszłych pokoleń rodaków. Zadbajmy o ichpamięć. Ich osiągnięcia były doceniane przezRosyjskie Towarzystwo Geograficzne, którewspomagało w niedoli, pomagało w pracachbadawczych i finansowało ekspedycje. Częstoteż nagradzało złotymi medalami, a czasamiwyjednywało złagodzenie kary i ułatwiało po-wrót do ojczyzny. Uważa się, że co piąty Sybirakma polskie korzenie. Kiedyś słyszałem w Irkuc-ku: „Syberię zdobyli Kozacy, a zagospodarowa-li Polacy”. Mam wielu rosyjskich przyjaciół, któ-rym – podobnie jak i mnie – leży na sercu lep-sze zrozumienie się naszych narodów. Ta eks-pedycja może się przyczynić do rozwinięciawzajemnego zaufania.

Timbuktu. Niewiele jest miejsc na świecieotoczonych taką legendą jak Timbuktu,jedna z mitycznych stolic egzotyki świato-

wej geografii. Krążyły sensacyjne wieści o jejnieprzebranych bogactwach, minaretach po-krytych złotem, o uwodzicielskopięknych i wy-uzdanych kobietach. Wszystko to drażniło ima-

ginację Europejczyków. I moją także. Jednakgorzko się rozczarowałem. Za imponującymimurami leży wyprane z kolorów skupisko gli-nianych domów. Bez asfaltu i kanalizacji, pokry-te grubą warstwą pyłu i zdominowane przezobezwładniający upał. Jedyną barwną plamęstanowią purpurowe kwiaty bugenwilli okazalekwitnące przy wejściu do hotelu. Inaczej zare-agował znakomity autor literatury podróżni-czej Bruce Chatwin. „Podróż ma dwa aspekty:realny i urojony. W tym drugim można ujrzećobrazy piękniejsze od stworzonych przez rze-czywistość”, napisał. Człowiek w poszukiwaniudziewiczej pierwotności często fałszuje obiek-tywny obraz i podświadomie idealizuje prze-szłość. Trudno jest uśmierzyć tlącą się w zaka-markach duszy nostalgię za czymś, co w wyści-gu z czasem bezpowrotnie znika pod presją no-woczesności.

Wiza. Kilka lat temu na lotnisku w Kin-szasie arogancki funkcjonariusz gra-niczny wystawił mnie na ciężką próbę

cierpliwości. Wielokrotnie bezmyślnie prze-rzucał wszystkie stronice paszportu, przeszy-wał badawczym spojrzeniem, by oświadczyć,że nie może honorować mojej wizy. Bez powo-du domagał się rytualnego napiwku. Nie mia-łem wyjścia, podobnie jak i James K. Tuckey,który finansowany przez rząd brytyjski, dwawieki temu natknął się gdzieś w tym regioniena kacyka królestwa Ngoyo. Aby przejechaćprzez jego terytorium musiał przeczołgał sięprzed monarchą po świeżym krowim łajnie,jednocześnie klaszcząc rytmicznie w dłonie.Tak jak dawni eksploratorzy potulnie padali ustóp lokalnych wodzów, prosząc o zgodę naprzejazd, tak dziś często przychodzi nam staćw kolejce przed konsulem, pokornie prosząc owizę.

Zimbabwe. Werbista „Mjetek”, czyli Ma-ciek Malicki jest postacią nietuzinkową,podobnie zresztą jak i wszyscy misjona-

rze, których znam. Był kiedyś moim ciceronew Zimbabwe. Wybudował przedszkole, leczymiejscowych, uczy dzieci, prowadzi internat.W wolnych chwilach jeździ yamahą virogo750, lata na motolotni albo gra na gitarze mu-zykę hardrock. A przy tym wszystkim ewange-lizuje. Parafianie darzą go głębokim szacun-kiem. Przy kuflu zimnego piwa opowiadał, jakzaraz po seminarium w Pieniężnie wylądowałz „Małym” Markiem Głodkiem w Harare. Do-znali dwukrotnego osłupienia: od żaru utrud-niającego oddychanie i ze strony oczekującejosoby. Kiedy zawołali z daleka: „Szczęść Boże,Ojcze!”, w odpowiedzi usłyszeli: „Spierd... niejestem waszym ojcem”. Ojciec Krystian, którytak ich wtedy witał, mówi: „Nie jesteśmy w sta-nie pomóc wszystkim. Nieraz chciałoby sięobrobić jakiś bank, ale uczono mnie »niekradnij«. Boję się nie tylko Sądu Bożego, ale ipolicji”. Jest na wskroś autentyczny i rozma-wia najprostszym językiem. Bo w kontaktach zludźmi żyjącymi w nędzy, ogarniętymi wojna-mi i chorobami, inaczej nie można. Takim po-staciom tylko stawiać pomniki.

—Jacek PałkiewiczCzłonek rzeczywisty Królewskiego Towarzystwa

Geograficznego w Londynie

Patagonia jest w stanie zachwycić każdego podróżnika

Na Półwyspie Tajmyrskimspotkałem jednego z ostatnichszamanów syberyjskich

Scena niczym z zamierzchłychczasów. Jedyny strójpapuaskiegowojownika

AR

CH

IWU

MA

UT

OR

A

AR

CH

IWU

MA

UT

OR

A

AR

CH

IWU

MA

UT

OR

A

>

11-02-UW-1-T-088-KO 12-02-13 17:55 Page 90