Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

22
INFORMACJA James Gleick autor światowego/bestselleru/Chaos Niektórzy pisarze są świetni w opowiadaniu historii, inni spe- cjalizują się w objaśnianiu ezoterycznych koncepcji, jeszcze inni znakomicie pokazują ludzkie oblicze naukowców. James Gleick jest mistrzem w każdej z tych kategorii. „Wall Street Journal” bit wszech ś wiat rewolucja

description

James Gleick: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

Transcript of Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

Page 1: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

Pasjonująca instrukcja obsługi współczesności

INFORMACJA

JAM

ES

GL

EIC

K •

INF

OR

MA

CJA

James Gleickautor światowego/bestselleru/ChaosNiektórzy pisarze są świetni w opowiadaniu historii, inni spe -cjalizują się w objaśnianiu ezoterycznych koncepcji, jeszcze inni znakomicie pokazują ludzkie oblicze naukowców. James Gleick jest mistrzem w każdej z tych kategorii.

„Wall Street Journal”

bit

wszechświat

rewolucja

Pasjonująca instrukcja obsługi współczesności

—Każda epoka ma swoją cechę szczególną. Żyjemy w wieku „in-formacji”, tak jak nasi przodkowie żyli w wieku „pary”, „żelaza” czy choćby „kamienia łupanego”. Czym właściwie jest „infor-macja”? Na to pytanie odpowiada znany popularyzator nauki i autor bestsel lerów James Gleick. Jego najnowsza książka to rewolucyjna lektura, która pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na współczesny świat.

Informacja to podróż przez wieki sięgająca najdawniejszych cza-sów, kiedy każda myśl odchodziła w zapomnienie równie szybko, jak się rodziła. Gleick prowadzi czytelnika od pierwszych syste-mów komunikacyjnych, takich jak tam-tamy, aż do współczesności, kiedy wszyscy bezwiednie staliśmy się ekspertami od wszystkiego, a problemem nie jest brak informacji, ale jej nadmiar. Przybliża syl-wetki częstokroć zapomnianych geniuszy i wizjonerów odpowie-dzialnych za to, jak rozumiemy dzisiaj informację i jak się nią posługujemy.

—Każda informacja może zmienić Twój punkt widzenia.

Ta Informacja odmieni całkowicie Twoje spojrzenie na świat.

James Gleick—

Dziennikarz, absolwent Harvard University i wieloletni redaktor „New York Timesa”. Autor dwóch przełomowych biografi i (Ri charda Feyn-mana i Isaaca Newtona) oraz sze regu książek wyjaśniających mechanizmy współczesnego świata: Chaosu, Szybciej i Informacji. Zdobyw-ca wielu nagród dziennikarskich i literackich, wielo krotnie nominowany do Nagrody Pulitzera.

Cena detal. 49,90 zł

Gleick_Informacja_obwo_CS5.indd 1 2012-04-12 12:49:31

Page 2: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja
Page 3: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

INFORMACJAbit • wszechświat • rewolucja

James Gleick

tłumaczenie—

Grzegorz Siwek

Wydawnictwo Znak—

Kraków 2012

Page 4: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja
Page 5: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1

BĘBEN, KTÓRY MÓWI

(Kiedy szyfr nie jest szyfrem)

Na całym Czarnym Lądzie rozbrzmiewają niemilknące bęb-ny: to podstawa całej muzyki, oś każdego tańca; gadające bębny to radio nieprzebytej dżungli.

– Irma Wassall (1943)

Bębny nie służą do prostego komunikowania się. Dobosze nie powiedzą: „Wra-caj do domu”, ale raczej

Spraw, by stopy powróciły stamtąd, dokąd poszły,Niech twe nogi przywiodą cię stamtąd, dokąd zaszły,Stań na stopach i nogach tam,W wiosce, która należy do nas.

Nie powiedzą zwyczajnie: „zwłoki”, tylko opisowo: „to, co spoczywa pod zwałami ziemi”. Zamiast: „Nie lękaj się”, powiedzą: „Niech serce nie podcho-dzi ci do gardła, niechaj zejdzie na swoje miejsce”. Afrykańskie bębny wypra-cowały kwieciste krasomówstwo. Wydawać się to może nieefektywnym spo-sobem porozumiewania się. Czy nie było przypadkiem rodzajem emfazy albo przejawem patosu? A może czegoś jeszcze innego?

Przez długi okres Europejczycy w równikowej Afryce nie potrafi li na to py-tanie odpowiedzieć. W istocie nie mieli pojęcia, że bębny przekazują jakiekolwiek informacje. W ich europejskiej kulturze tylko w wyjątkowych sytuacjach bęben bywa, obok trąbki i dzwonu, instrumentem sygnalizacyjnym, wykorzystywanym

Page 6: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja20

do przekazu prostego przesłania: d o a t a k u; u c i e k a ć; p r z y b y w a j c i e d o k o ś c i o ł a. Coś takiego jak „gadające bębny” było dla nich niewyobrażalne. W 1730 roku Francis Moore popłynął na wschód Gambią, odkrywając, że rze-ka ta jest żeglowna na odcinku aż sześciuset mil; przez cały ten czas podziwiał piękno okolic i dziwił się takim cudom jak „ostrygi, które wyrastają na drzewach” (były to namorzyny). Moore nie był w zasadzie przyrodnikiem. Przeprowadzał zwiad jako angielski agent, poszukując niewolników w królestwie zamieszka-nym, jak uważał, przez różne rasy ludzi o czarnym bądź śniadym kolorze skóry,

„takich jak Mandinkowie, Wolofowie, Fulani i Portugalczycy”. Kiedy natknął się na mężczyzn i kobiety niosących bębny, wystrugane w drewnie i prawie metro-wej długości, zwężające się od góry ku dołowi, zwrócił uwagę, że kobiety tańczy-ły z temperamentem do ich rytmu, że czasami w bębny „walono, gdy nadchodził wróg”, i wreszcie – „podczas niektórych ekstraordynaryjnych okazji” – bębny te służyły do wzywania pomocy z pobliskich osad. Ale to wszystko, co zauważył.

Sto lat później kapitan William Allen w czasie ekspedycji po Nigrze (wy-prawę tę sfi nansowało Towarzystwo na rzecz Likwidacji Handlu Niewolni-kami oraz Cywilizacji Afrykańskiej, dążące do pokrzyżowania szyków hand-larzom niewolników) dokonał dalszych odkryć dzięki temu, że obserwował bacznie swojego kameruńskiego przewodnika, którego przezwał Glasgow. Sie-dzieli w kajucie metalowego parowca, kiedy Allen zauważył:

Naraz całkiem się oderwał od rzeczywistości i pozostawał w takim stanie przez chwilę, nasłuchując. Zagadnięty o powód takiego zachowania, odrzekł: „Wy nie słyszeć, jak mój syn mówić?”. A skoro nie słyszeliśmy żadnego głosu, zapytali-śmy go, skąd to wie. Rzekł: „Bęben mi mówić, żebym wyszedł na pokład”. Wy-dało się to bardzo osobliwe.

Sceptycyzm kapitana ustąpił miejsca zdumieniu, kiedy Glasgow przeko-nał go, że każda wioska ma taką „zdolność porozumiewania się poprzez muzy-kę”. Choć trudno było w to uwierzyć, kapitan w końcu przyjął do wiadomości, że dość szczegółowe, wielozdaniowe wieści można w ten sposób przesyłać na wiele mil. „Częstokroć zaskakuje nas – pisał – że dźwięk trąbki jest tak dobrze pojmowany jako sygnał do wykonania określonych manewrów przez nasze wojska; to jednak nic przy rezultatach osiąganych przez tych nieokrzesanych dzikusów”. Owym rezultatem była właśnie technologia, którą tak chciano roz-winąć w Europie: długodystansowa łączność, szybsza od pieszych czy kon-nych posłańców. W nocnej ciszy ponad rzeką dudnienie bębnów niosło się na sześć czy siedem mil. Przekazywane z wioski do wioski wieści mogły przemie-rzać odległość nawet dwustu kilometrów w ciągu zaledwie godziny.

Page 7: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1. Bęben, który mówi 21

Obwieszczenie narodzin w Bolenge, osadzie w Kongu Belgijskim, brzmia-ło tak:

Batoko fala fala, tokema bolo bolo, boseka woliana imaki tonkilingonda, ale nda bobila wa fole fole, asokoka l’isika koke koke.(Maty już zwinięte, czujemy się mocni, kobieta przyszła z lasu, jest w otwartej wiosce, to wszystko na razie).

Pewien misjonarz, Roger T. Clarke, przetłumaczył poniższe wezwanie na pogrzeb rybaka:

La nkesa laa mpombolo, tofolange benteke biesala, tolanga bonteke bolokolo bole nda elinga l’enjale baenga, basaki l’okala bopele pele. Bojende bosalaki lifeta Bo-lenge wa kala kala, tekendake tonkilingonda, tekendake beningo la nkaka elinga l’enjale. Tolanga bonteke bolokolo bole nda elinga l’enjale, la nkesa la mpombolo.(Rankiem o świcie nie chcemy zbierać się do pracy, chcemy zbierać się, aby ba-wić się nad rzeką. Ludzie z Bolenge, nie idźcie do lasu, nie idźcie łowić ryb. Chcemy zebrać się i bawić nad rzeką, rankiem o świcie).

Clarke odnotował kilka faktów. Choć tylko niektórzy ludzie opanowali sztukę porozumiewania się za pomocą bębnów, to niemal wszyscy rozumieliwieści przekazywane bębnieniem. Jedni walili w bębny szybciej, inni znowu wolniej. Ustalone zwroty powtarzały się w kółko, a jednak różni bębniarze umieli przesyłać te same wiadomości innymi słowami. Clarke stwierdził, że taki perkusyjny język jest zarazem i schematyczny, i płynny. „Sygnały odpo-wiadają brzmieniu sylab w konwencjonalnych zwrotach o tradycyjnym i wy-soce poetyckim charakterze” – uznał, i słusznie, lecz nie zdołał wykonać ostat-niego kroku ku zrozumieniu, dlaczego tak było.

Wspomniani Europejczycy mówili o „tubylczych umysłach” i określali Afrykańczyków mianem „prymitywnych” i „zwierzęcych”, a mimo to stwier-dzili, że ci ostatni zrealizowali pradawne marzenie ludzi wszystkich kultur. Oto powstał system przekazywania wieści szybszy od najlepszych kurierów, naj-bardziej rączych koni podążających po dobrych traktach, zaopatrzonych w sieć stacji z zajazdami. Drogowe, piesze systemy tego rodzaju zawsze przynosi-ły rozczarowanie. Armie potrafi ły je wyprzedzać. Na przykład Juliusz Cezar „bardzo [...] często wyprzedzał gońców spieszących z rozkazami od niego”*, o czym donosił Swetoniusz w I stuleciu. Starożytnym nie brakło wszakże

* Przekład Janiny Niemirskiej-Pliszczyńskiej (przyp. tłum.).

Page 8: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja22

innych zmyślnych sposobów. Jeśli wierzyć znanym relacjom – Homera, Wergi-liusza i Ajschylosa – Grecy posługiwali się ognistymi znakami podczas wojny trojańskiej, w XII wieku p.n.e. Ognisko rozpalone na szczycie wzgórza widzia-no z wież strażniczych z odległości ponad trzydziestu kilometrów, a czasem z jeszcze większej. Według Ajschylosa Klitajmestra dowiaduje się o upadku Troi jeszcze tej samej nocy, znajdując się w Mykenach, czterysta mil od zdoby-tej twierdzy. „Jakiż goniec tak szybko wieść tę przynieść zdołał?”* – zapytywał sceptycznie przewodnik chóru.

Klitajmestra przypisuje zasługę Hefajstosowi, bogu ognia: „Dano jego znak i tak co rusz, z latarni do latarni, przemykał posłanniczy płomień”. Było to spore osiągnięcie, o czym należało przekonać widza greckiej tragedii, więc Ajschylos sprawił, że Klitajmestra przez kilka minut nieprzerwanie i szczegó-łowo opisywała ten szlak: sygnał zapłonął na górze Ida, przeniesiony przezpółnocne akweny Morza Egejskiego na wyspę Lemnos; stamtąd na szczyt Góry Athos w Macedonii, potem na południe, przez równiny i jeziora do Ma-kistu; dalej na szczyt Messapu, gdzie obserwator widział odległy blask płomie-nia „przez wody Eurypu” i „stąd nowy znak, suchego wrzosu zapalony stos wielki, w dalszą drogę posyła nowinę”, do Kitaironu i do „turni Arachnejskiej, ostatniej strażnicy. [...] Taki to był ów wyścig, tak z ręki do ręki wędrowała po-chodnia” – chełpiła się królowa. Niemiecki historyk Richard Henning zbadał i wymierzył tę drogę w 1908 roku i potwierdził, że taki łańcuch świetlnych zna-ków był możliwy. Sens przesyłanej wieści musiał być, rzecz jasna, z góry usta-lony, skondensowany w pojedynczy bit, jednostkę informacji. W binarny, zero--jedynkowy wybór, c o ś lub n i c: dany sygnał ogniowy oznaczał to c o ś, w tym wypadku: „Troja padła”. Przesłanie takiego jednego bitu wymagało nadzwy-czajnego planowania, fi zycznego trudu, czujności oraz zapasów drewna. Po-dobnie wiele lat później latarnie w Old North Church w Botswanie przesłały Paulowi Revere’owi cenną jednostkę informacji, którą ten poniósł ze sobą – je-den binarny wybór: podążać lądem lub morzem.

Większych zdolności wymagały mniej spektakularne okazje. Ludzie pró-bowali używać fl ag, rogów, sygnałów dymnych i błyskających zwierciadeł. Za-klinali duchy i aniołów, gdy chodziło o porozumiewanie się – anioły to, z defi -nicji, boscy posłańcy. Odkrycie zjawiska magnetyzmu wydało się szczególnie obiecujące. W świecie już zapełnionym magią magnetyzm ucieleśniał okulty-styczne moce. Magnetyt przyciąga żelazo. Siła tego przyciągania w niewidzial-ny sposób przenika powietrze. Nie zakłóca jej woda ani nawet ciało stałe. Ma-gnes przyłożony do ściany jest w stanie utrzymać kawałek żelaza po jej drugiej

* Ten i kolejne cytaty z Orestei w przekładzie Stefana Srebrnego (przyp. tłum.).

Page 9: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1. Bęben, który mówi 23

stronie. Co najciekawsze, pole magnetyczne zdaje się zdolne do koordyno-wania obiektów rozrzuconych na wielkiej przestrzeni, na całej Ziemi: choć-by igieł kompasów. A gdyby jedna igła mogła sterować inną? Taka idea znala-zła poklask; „ta fanaberia”, jak pisał Thomas Browne w latach czterdziestych XVII wieku,

rozchodziła się cichaczem po świecie, zwracając pewną uwagę, łatwowierni i prości słuchacze ochoczo w nią wierzyli, a bardziej rozważne i wybitne gło-wy także nie całkiem ją odrzucały. Zamysł ów jest wspaniały, a jeśli da skutek, to niemalże boski; wtenczas moglibyśmy porozumiewać się jak duchy i rozpra-wiać z Ziemi z Menippusem na Księżycu.

Koncepcja „współczulnych” igieł pojawiała się wszędzie tam, gdzie działalibadający naturę fi lozofowie i zainteresowani wszelkimi tajemnicami artyści. W Italii pewien człowiek usiłować sprzedać Galileuszowi „tajemną metodę po-rozumiewania się z osobą oddaloną o dwa albo trzy tysiące mil za sprawą pew-nej sympatii igieł magnetycznych”.

Odrzekłem mu, że chętnie kupię, lecz chciałem przekonać się o tym doświad-czalnie, czy wystarczy, jeżeli on sam stanie w jednej izbie, a ja w innej. Odparł, iż takiego działania nie sposób wykryć z tak nieznacznej odległości. Kazałem mu odejść, zauważywszy, żem nie w nastroju w takim czasie jechać do Kairu czy Moskwy dla takiego doświadczenia, jeno gdyby sam pragnął tam się wybrać, pozostanę w Wenecji i zbadam rzecz z drugiego krańca.

Zamysł polegał na skoordynowaniu ruchów dwóch igieł magnetycznych – „tkniętych tym samym magnetytem”, jak to ujął Browne – aby od tego mo-mentu poruszały się identycznie, nawet znacznie od siebie nawzajem oddalo-ne. Można by to nazwać „współuwikłaniem”. Nadawca i odbiorca używaliby takich igieł, uzgadniając czas porozumiewania się. Umieszczaliby tedy igły na dyskach z literami alfabetu rozmieszczonymi na obrzeżu. Nadawca przesłałby wiadomość, obracając igłą. „Wtedy zaś, jak rzecze tradycja – wyjaśniał Brow-ne – w każdym oddaleniu, kiedy jedna igła wskaże na literę, wtenczas druga w pięknej zgodzie poruszy się tak samo”. W odróżnieniu od większości ludzi, którzy przemyśliwali tę koncepcję współgrających igieł, Browne w istocie po-kusił się o eksperymentalne jej wypróbowanie. Nie zadziałało. Gdy poruszał jedną z igieł, druga tkwiła w miejscu.

Browne nie posunął się do wykluczenia możliwości, że taka tajemnicza siła zostanie pewnego dnia zastosowana do komunikowania się ludzi, ale dodał

Page 10: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja24

jeszcze jedno zastrzeżenie. Jeżeli nawet magnetyczna łączność na odległość wchodziła w grę, to – jak mniemał – mogą wyniknąć problemy, gdy nadawca i odbiorca spróbują zsynchronizować swoje poczynania. Jak mieliby określić tę samą porę, skoro

to nie zwyczajna ani znana księgom sprawa, lecz szkopuł matematyczny, ażeby odkryć różnicę godzin w miejscach rozmaitych; nawet najmędrszy się w tym ściśle nie rozezna. Jakoż godziny w kilku miejscach wyprzedzają się wzajemnie, wedle długości geografi cznej tychże, która jeszcze nie jest ściśle odkryta w każ-dym z miejsc.

Była to prorocza refl eksja, w pełni teoretyczna, produkt nowej siedemna-stowiecznej wiedzy z zakresu astronomii i geografi i. Był to także pierwszy wy-łom we wcześniej niepodważalnym założeniu istnienia symultaniczności. Tak czy owak, jak zauważył Browne, eksperci mieli różne zdania. Musiały upłynąć jeszcze dwa stulecia, nim można się było przemieszczać na tyle szybko bądź na tyle szybko się porozumiewać na odległość, by dawało się odczuć różnicę stref czasowych. Póki co w owym okresie nikt na świecie nie potrafi ł przesyłać zło-żonych informacji tak prędko i tak daleko jak niepiśmienni Afrykańczycy za pomocą swoich bębnów.

W czasie kiedy kapitan Allen odkrył w 1841 roku gadające bębny, SamuelF.B. Morse zmagał się z perkusyjnym kodem będącym jego wynalazkiem, elek-tromagnetycznym rytmem mającym pulsować w telegrafi cznych drutach. Opracowywanie kodu było złożonym i subtelnym problemem. Początko-wo Morse nie myślał nawet o kodzie, tylko o „systemie znaków odpowiadają-cych literom, wskazywanym i oznaczanym przez szybko następujący po sobie ciąg dłuższych lub krótszych impulsów albo impulsów prądu galwanicznego”. W annałach wynalazków coś takiego prawie nie miało precedensu. Kwestia, jak przekształcać informację z jednej postaci – codziennego języka, w inną for-mę odpowiednią do transmisji kablowej, pobudzała jego pomysłowość bardziej niż wszelkie mechaniczne problemy związane z konstrukcją telegrafu. Słusznie więc historia połączyła nazwisko Morse’a z jego kodem czy też alfabetem, a nie z jego technicznym wynalazkiem.

Miał do dyspozycji technologię, która na pozór umożliwiała przesyłanie tylko sekwencji prymitywnych impulsów, co następowało poprzez zamykanie i otwieranie obwodu elektrycznego. Jak można było przekształcić język w kli-kanie elektromagnesem? Pierwotny pomysł Morse’a polegał na przesyłaniu

Page 11: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1. Bęben, który mówi 25

określonych liczb za pomocą kropek i pauz (spacji). Sekwencja ... .. ..... miała oznaczać 325. Każdemu angielskiemu słowu miano przypisywać odpowiednią liczbę, a telegrafi ści na obu końcach linii szukaliby ich znaczenia w specjalnych słownikach. Morse osobiście przystąpił do tworzenia takiego słownika, mar-nując wiele godzin na zapisywanie wielkich foliałów. („Bardzo proste doświad-czenie wykazało wszakże wyższość metody alfabetycznej – napisał później – a wielkie strony tego numerycznego słownika, który kosztował mnie mnóstwo wysiłku, [...] odrzuciłem na rzecz posłużenia się alfabetem”). Całą ideę wyraził w patencie na swój pierwszy telegraf, w 1840 roku:

Słownik czy też słownictwo składa się ze słów ułożonych alfabetycznie i ponu-merowanych, tak więc każde słowo w tym języku ma swój telegrafi czny numer i nader łatwo go przedstawić za pomocą symboli cyfrowych.

A ponieważ zależało mu na efektywności tego systemu, ważył jego kosz-ta i możliwości na kilku przenikających się wzajemnie płaszczyznach. Na-leżało uwzględnić koszt samego przesłania wiadomości: kable telegrafi cz-ne były drogie i mogły przesyłać ograniczoną liczbę impulsów na minutę. Przesyłanie wartości liczbowych nie nastręczało większych trudności, jed-nak było czasochłonne i mogło sprawiać kłopoty telegrafi stom. Koncepcja ksiąg kodowych – czy też tabel podglądu – nie była bynajmniej poronio-na, a jej echo odezwało się w przyszłości, wyłaniając się w nowych tech-nologiach. Sprawdziła się znakomicie w chińskiej telegrafi i. Morse zdał so-bie jednak sprawę, że dla operatorów jego urządzenia okaże się nadzwyczaj uciążliwe kartkowanie słownika w poszukiwaniu cyfrowych odpowiedników kolejnych słów.

Tymczasem jego protegowany Alfred Vail pracował nad prostym dźwignio-wym kluczem, za pomocą którego operator telegrafu mógł szybko i łatwo za-mykać i otwierać obwód elektryczny. Vail i Morse zainteresowali się ideą kodo-wanego alfabetu, wykorzystującego znaki jako substytuty liter, co wiązało się z literowaniem poszczególnych słów. Proste sygnały czy znaki musiały jakoś zastąpić wszystkie słowa mówionego bądź pisanego języka. Zaszła koniecz-ność przekodowania całego języka na jednolity system impulsów. Początko-wo obaj wynalazcy wymyślili taki system, opierający się na dwóch elementach: trzaskach (obecnie nazywanych kropkami) i pauzach między nimi. Potem, ba-wiąc się prototypowym kluczem telegrafi cznym, wpadli na trzeci rodzaj zna-ku: linię czy też kreskę, „gdy obwód był zamknięty na dłuższą chwilę, niż to było konieczne do zasygnalizowania kropki”. (Kod ten stał się znany pod na-zwą alfabetu kropkowo-kreskowego, choć pauzy były w nim równie istotne;

Page 12: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja26

alfabet Morse’a nie był językiem binarnym. Telegrafi ści niebawem zaczęli sto-sować pauzy różnej długości – dla oddzielania poszczególnych znaków i słów – a więc alfabet Morse’a składał się faktycznie z czterech znaków). Było czymś nadzwyczajnym, że ludzie potrafi li szybko opanować ten nowy język. Musieli bowiem nauczyć się systemu kodowania, a następnie dokonywać podwójnego przekładu: z języka na znaki oraz ruch palca. Jednego ze świadków epoki zdu-miewało to, jak znakomicie telegrafi ści przyswajali sobie te umiejętności:

Urzędnicy, którzy obsługują urządzenia odbiorcze, stają się tak biegli w swoich dziwacznych hieroglifach, że nie muszą nawet spoglądać w drukowany zapis, aby wiedzieć, jak brzmi odbierana wiadomość; owo urządzenie jakby przema-wia do nich zrozumiałym, jasnym językiem. Pojmują j e g o m o w ę. Mogą za-mknąć oczy i wsłuchać się w osobliwe trzaski rozlegające się blisko ucha, kiedy odbywa się drukowanie depeszy, i wnet wiedzą, co to wszystko oznacza.

Dążąc do przyspieszenia całego procesu, Morse i Vail uzmysłowili sobie, że można oszczędzić telegrafi stom pracy, jeśli zarezerwuje się krótsze sekwen-cje kropek i kresek dla najczęściej używanych liter. Tylko które z nich były w najczęstszym użyciu? Mało wiedziano na ten temat. W poszukiwaniu da-nych o częstotliwości stosowania poszczególnych liter Vail postanowił odwie-dzić siedzibę lokalnej gazety w Morristown w New Jersey i tam przyjrzeć się pojemnikom na czcionki zecerskie. Ujrzał tam zapas 12 tysięcy E, 9 tysięcy Ti tylko dwustu Z. I na tej podstawie wraz z Morse’em odpowiednio opraco-wał telegrafi czny alfabet. Pierwotnie znakowi T, drugiej z kolei najpopular-niejszej litery w języku angielskim, miała odpowiadać kombinacja kreska-kre-ska-kropka; teraz jednak zredukowali T do pojedynczej kreseczki, tym samym oszczędzając telegrafi stom niezliczonych miliardów naciśnięć klucza w nad-chodzących latach. Znacznie później informatycy wyliczyli, że obu wynalaz-com zabrakło zaledwie piętnastu procent do optymalnego przyporządkowania znaków literom w odniesieniu do telegrafi cznej angielszczyzny.

Takie naukowe podejście i taki pragmatyzm nie przenikały języka bębnów. A jednak i walący w nie Afrykańczycy mieli do rozwiązania pewien problem, równie ważki jak ten, przed którym stali twórcy alfabetu telegrafi cznego: jak przetransponować żywy język na jednowymiarowy strumień dudniących dźwięków. Z owym szkopułem uporały się zbiorowo kolejne pokolenia bęb-niarzy w trakcie trwającego stulecia procesu ewolucji społecznej. Na począt-ku XX wieku Europejczykom badającym Afrykę rzuciły się w oczy analogie

Page 13: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1. Bęben, który mówi 27

do przekazu telegrafi cznego. „Zaledwie przed kilkoma dniami przeczytałem w »Timesie« – donosił kapitan Robert Sutherland Rattray członkom Królew-skiego Towarzystwa Afrykańskiego w Londynie – jak to mieszkaniec jednej z krain Afryki usłyszał o śmierci – w innej, bardzo odległej części tego konty-nentu – pewnego europejskiego niemowlęcia i jak te nowiny przesłano za po-mocą bębnów używanych, jak stwierdzono, »zgodnie z zasadą Morse’a« – za-sada Morse’a zawsze się sprawdza”.

Jednak takie oczywiste analogie wiodły ludzi na manowce. Nie potrafi o-no odszyfrować kodu bębnów, gdyż w praktyce taki kod nie istniał. Morse stworzył swój alfabet, opierając się na pośrednim systemie symboli, pisanym alfabecie, będącym czymś pomiędzy mową a jego, Morse’a, kodem w swoim ostatecznym kształcie. Kropki i kreski nie miały bezpośredniego powiązania z dźwiękami ani z głoskami; odpowiadały literom, z których składały się pisa-ne wyrazy, a te z kolei stanowiły odwzorowanie wypowiadanych słów. Bębnia-rze nie byli w stanie opierać się na podobnym pośrednim kodzie – nie umiejąc przypisać znaczenia abstrakcyjnym symbolom – ponieważ afrykańskie języ-ki, tak jak niemal wszystkie poza kilkudziesięcioma spośród sześciu tysięcy używanych współcześnie, nie mają alfabetu. Bębny przeobrażały żywą mowę.

Wyjaśnienie tego zagadnienia przypadło Johnowi F. Carringtonowi. Car-rington, angielski misjonarz, urodzony w 1914 roku w Northamptonshire, wy-jechał do Afryki w wieku dwudziestu czterech lat i osiadł tam na stałe. Bębny szybko przyciągnęły jego uwagę, gdy wybrał się w podróż z placówki misyj-nej baptystów w Yakusu, w górnym biegu rzeki Kongo przez osady w lasach Bambole. Pewnego dnia zrobił nie zaplanowany wypad do miasteczka Yaon-gama, gdzie ze zdumieniem stwierdził, że miejscowy lekarz, felczer i duchow-ni już się zebrali na jego powitanie. Usłyszeli bębny, jak wyjaśnili. Ostatecz-nie Carrington uświadomił sobie, że bębny służyły nie tylko do obwieszczania i ostrzegania, ale i do modlitw, recytowania poezji, a nawet opowiadania dowci-pów. Osoby walące w bębny nie tyle sygnalizowały, ile mówiły: posługując się specjalnym, zaadaptowanym językiem.

Carrington sam nauczył się odpowiednio bębnić. Wyrażał się w ten sposób głównie w kele, narzeczu z rodziny języków bantu, którym ludzie posługiwali się i posługują w regionie obecnie znajdującym się w zachodnim Zairze. „To nie Europejczyk, mimo koloru jego skóry – powiedział pewien wieśniak z Lokele o Carringtonie. – Był jednym z naszej wioski, jednym z nas. Kiedy zmarł, du-chy pomyliły się i odesłały go daleko, do osady białych, aby wniknął w ciało ma-łego dziecka zrodzonego z białej kobiety, a nie jednej z naszych. Ale ponieważ należał do nas, nie mógł zapomnieć, skąd pochodzi, no i powrócił”. Tenże wie-śniak dodał łaskawie: „Jeśli niezbyt mu idzie z bębnami, to z powodu marnych

Page 14: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja28

nauk, jakie przekazali mu biali”. Carrington przeżył w Afryce cztery dziesię-ciolecia. Został dość wybitnym botanikiem, antropologiem, a przede wszyst-kim lingwistą, autorytetem w zakresie struktury afrykańskich języków: tysięcy dialektów i setek narzeczy. Zauważył, że dobry bębniarz musi być bardzo „ga-datliwy”. W końcu opublikował swoje odkrycia na temat bębnów w 1949 roku w cienkiej broszurce zatytułowanej The Talking Drums of Africa (Afrykańskie gadające bębny).

W trakcie rozwiązywania zagadki bębnów Carrington odkrył klucz do naj-ważniejszego faktu dotyczącego badanych języków afrykańskich. Są to miano-wicie języki tonalne – znaczenie ich słów jest determinowane w równej mie-rze przez ton, jak przez rozróżnienie spółgłoski – samogłoski. Owa tonalność nie zaznacza się w większości języków indoeuropejskich, w tym i w angielskim, w których stosowanie tonów jest ograniczone do sfery syntaktycznej, na przy-kład w odróżnianiu pytań („Jesteś szczęśliwy?”) od zdań oznajmujących („Je-steś szczęśliwy”). Ale w innych językach, w tym w chińskich dialektach man-daryńskim i kantońskim, ton ma zasadnicze znaczenie w rozróżnianiu słów. W większości języków afrykańskich jest tak samo. Nawet gdy Europejczycy potrafi ą porozumiewać się w tych językach, na ogół nie pojmują znaczenia ich tonalności, gdyż nie mają w tym doświadczenia. A kiedy transponują słyszane słowa na alfabet łaciński, zupełnie pomijają kwestię tonu. W efekcie są ponie-kąd daltonistami w tym względzie.

Różne słowa w kele są transliterowane przez Europejczyków jako lisaka. A przecież o ich odmiennym znaczeniu decyduje ton, jakim są wypowiadane. Tak więc lisaka z trzema nisko brzmiącymi sylabami to „kałuża”; lisaka, z ostat-nią sylabą podniesioną (niekoniecznie akcentowaną) oznacza obietnicę; z kolei lisaka to „trucizna”. Liala oznacza narzeczoną, a liala – dół na odpadki. W trans-literacji wydają się homonimiczne, choć takie nie są. Carrington, kiedy sobie to uzmysłowił, wspominał: „Zapewne z niewiedzy wiele razy prosiłem jakiegoś chłopca o »wiosło na książkę« albo o »wyłowienie, że jego przyjaciel nadcho-dzi«”. Europejczykom po prostu brakowało słuchu do czynienia odpowied-nich rozróżnień. Carrington zrozumiał, jak komicznymi pomyłkami to skut-kowało:

alambaka boili [– _ – – _ _ _] – „obserwował brzeg rzeki”alambaka boili [– – – – _ – _] – „ugotował swoją teściową”

Od końca XIX wieku językoznawcy uznają fonem za najmniejszą akus-tyczną jednostkę wyznaczającą różnicę znaczeń. Angielskie słowo chuck („cis-kać”, „miotać”) składa się z trzech fonemów: wymiana ch na d, u na e czy ck na m

Page 15: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1. Bęben, który mówi 29

od razu zmienia znaczenie słowa. To użyteczne pojęcie, niemniej niedoskona-łe: lingwiści stwierdzili, że zaskakująco trudne jest sporządzenie dokładnego spisu fonemów dla angielszczyzny bądź innego języka (w angielskim jest ich około czterdziestu pięciu). Problem tkwi w tym, że strumień wypowiedzi ma charakter kontinuum: językoznawcy mogą dosyć dowolnie i arbitralnie rozbi-jać go na jednostki, ale sens tych jednostek różni się w zależności od mówią-cego i od kontekstu. Większość użytkowników języka instynktownie traktuje fonemy subiektywnie, w związku z posiadaną wiedzą o pisanym alfabecie, któ-ry kodyfi kuje dany język często cokolwiek nieobiektywnie. Tak czy inaczej, tonalne języki, z ich licznymi zmiennymi, zawierają znacznie więcej fonemów, aniżeli wydawało się to początkowo niedoświadczonym lingwistom.

Gdy mówione języki Afryki nadały tonalności pierwszoplanową rolę, język bębnów poczynił trudny krok naprzód. Zdał się całkowicie na ton. Był to ję-zyk złożony z pojedynczej pary fonemów, zestawiony wyłącznie z tonów. Do wyrobu bębnów i innych instrumentów perkusyjnych używano różnych mate-riałów i technik. Były na przykład tykwy z paduka (gatunku sandałowca), wy-drążone i rozłupane wzdłuż, zwężające się ku końcowi, dla emitowania wyż-szych i niższych dźwięków; inne miały skórzane membrany – tych używano w parach, po dwa: chodziło o to, by bębny wydawały dwa dźwięki o różnej wy-sokości, o interwale zbliżonym do wielkiej lub małej tercji.

A zatem w trakcie przekładania języka mówionego na język bębnów pe-wien zakres informacji przepadał. Gadający bęben mówił niedoskonale. W każ-dej wiosce i w każdym plemieniu język perkusyjny brał początek ze słowa mówionego, a potem odrzucał spółgłoski i samogłoski. Czyli odrzucał dużo. Przekazywana w ten sposób informacja mogła być niejednoznaczna. Dwa ude-rzenia w wyżej brzmiący koniec bębna [– –] odpowiadały w tonalnym wzor-cu języka kele słowu sango (ojciec), ale naturalnie można je było uznać za son-ge, czyli „księżyc”, a także za koko (ptactwo), fele (pewien gatunek ryb) czy też każde inne słowo złożone z dwóch wysokich dźwięków. Nawet niezbyt roz-budowany słownik misjonarzy z Yakusu zawierał 130 takich słów. Jak moż-na było różnicować słowa za pomocą bębnów po sprowadzeniu języka mó-wionego, z całym jego dźwiękowym bogactwem, do tak minimalistycznego kodu? Rozwiązanie polegało częściowo na akcentowaniu i rytmie, to jednak nie rekompensowało braku spółgłosek i samogłosek. A więc, jak ustalił Car-rington, bębniący niezmiennie uzupełniał każde krótkie słowo „krótką frazą”. Songe, księżyc, określano frazą songe li tange la manga – „księżyc, który spoglą-da na ziemię”; koko, ptactwo, jako koko olongo la bokiokio – „drób, małe ptaki, które gdaczą”. Takie dodatkowe uderzenia w bęben, bynajmniej nie nieistot-ne, określały kontekst. Każde niejednoznaczne słowo pojawia się w chmurze

Page 16: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja30

możliwych alternatywnych jego interpretacji; następnie te niepożądane zna-czenia się ulatniają. Zachodzi to poniżej poziomu świadomości. Ludzie słucha-ją tylko staccato dźwięków bębna, wyższych i niższych, lecz w efekcie „słyszą” również brakujące spółgłoski i samogłoski. „Pośród ludów, które nie mają po-jęcia o pisaniu ani gramatyce, słowo samo w sobie, jako grupa dźwięków, zdaje się niemal tracić zrozumiałe znaczenie” – donosił kapitan Rattray.

Stereotypowe zwroty niejako powiewają wokoło, a ich zbyteczność re-dukuje niejednoznaczność samych „zasadniczych” słów. Bębnowy język jest twórczy, swobodnie tworząc neologizmy nazywające nowinki z „białej” pół-nocy: parostatki, papierosy i chrześcijański Bóg to te trzy, na które Carrington zwrócił szczególną uwagę. Ale bębniący Afrykańczycy zaczęli też przyswajać sobie stałe zwroty frazeologiczne. Czasami dzięki temu przetrwały archaicz-ne słowa, które odeszły w zapomnienie w codziennym języku. W Jaunde słoń pozostał „wielkim niezdarnym”. Podobieństwo do homeryckich określeń – nie po prostu Zeus, ale Zeus Gromowładny; nie zwyczajne morze, tylko morze ciemne jak wino – jest nieprzypadkowe. W kulturze oralnej natchnienie musi służyć przede wszystkim jasności i zapamiętywaniu. Mitologiczne Muzy są wszak córami Mnemozyne (Pamięci).

I w kele, i w angielskim brakło rodzimych słów na wyrażenie alokacji dodatko-wych bitów w celu usunięcia dwuznaczności i skorygowania błędów. A to właś-nie czynił język bębnów. Nadmiar – coś z założenia nieproduktywnego – słu-ży jako antidotum na niejasności. Daje dodatkową szansę. W każdy naturalny język jest wpisany pewien nadmiar; dlatego właśnie ludzie rozumieją tekst na-jeżony błędami albo treść rozmowy w pokoju, gdzie panuje hałas. Taka „nad-mierność” angielszczyzny zainspirowała twórców słynnego afi sza z nowojor-skiego metra w latach siedemdziesiątych (oraz Jamesa Merrilla do napisania pewnego wiersza):

If u cn rd thsU cn gt a gd jb w hi pa!(„Jeśli potrafi sz to odczytać, możesz dostać dobrą i popłatną pracę!”)

(„Taka zwięzłość może ocalić twą duszę” – dodaje Merrill). Najczęściej ję-zykowy nadmiar to po prostu element codziennego szumu. Dla telegrafi sty jest kosztownym marnotrawstwem. Dla Afrykańczyka z bębnami stanowi coś nie-odzownego. Wprost narzuca się podobieństwo do innego wyspecjalizowane-go języka: języka, jakim porozumiewają się przez radio lotnicy. Liczby i litery

Page 17: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

1. Bęben, który mówi 31

stanowią większą część informacji krążących między pilotami a kontrolerami ruchu lotniczego: są to dane dotyczące wysokości lotu i kursu, numeru rozpo-znawczego samolotu, identyfi katorów na pasie startowym i podczas kołowania, częstotliwości radiowych. To ważne komunikaty na bardzo hałaśliwym kanale, więc wyspecjalizowany język ma na celu eliminację wszelkich niejednoznacz-ności. Nietrudno usłyszeć B jako V; dlatego bezpieczniej użyć słów bravo i vic-tor. M i N to mike i November. W wypadku angielskich liczebników szczegól-nie łatwo pomylić fi ve (pięć) i nine (dziewięć), wobec czego wymawiane są jak fi fe (piszczałka) i niner (dziewiątka). Dodatkowe sylaby spełniają identyczną funkcję jak wielosłowność gadających bębnów.

Po opublikowaniu swojej książki John Carrington natrafi ł na matema-tyczne wyjaśnienie tego zagadnienia. W rozprawie inżyniera z Bell Labs Ralpha Hartleya znalazło się nawet wyglądające na odpowiednie równanie: H = n log s, gdzie H odpowiada ilości informacji, n to liczba symboli w wia-domości, a s oznacza liczbę symboli dostępną w danym języku. Młodszy kole-ga Hartleya Claude Shannon podążył później tym tropem, a jeden z jego naj-ważniejszych projektów doprowadził do precyzyjnego określenia zbytecznych elementów w angielszczyźnie. Symbolami mogą być wyrazy, fonemy lub krop-ki i kreski. Swoboda wyboru w ramach określonego zestawu symboli jest róż-na – tysiące słów, 45 fonemów albo trzy rodzaje sygnałów w obwodzie elek-trycznym. Przedstawiony powyżej wzór matematyczny określa ilościowo dość proste zjawisko (w każdym razie wydawało się nieskomplikowane w chwili jego odkrycia): im mniej symboli, z których można korzystać, tym więcej trze-ba ich przesłać w celu przekazania danej informacji. Dla afrykańskich bębnia-rzy przesyłanie wiadomości trwa mniej więcej osiem razy dłużej od wypowia-dania tej samej wieści.

Hartley postarał się uzasadnić użycie słowa i n f o r m a c j a. „W potocznym znaczeniu »informacja« to bardzo pojemny termin – napisał – i najpierw ko-nieczne będzie skonkretyzowanie jego znaczenia”. Zaproponował traktowanie informacji „fi zycznie” – to jego własne słowo – a nie w ujęciu psychologicz-nym. Stawał w obliczu mnożących się komplikacji. Pewien paradoks stanowi-ło to, że wynikały one z istnienia pośredniej sfery symboli: liter alfabetu, kro-pek i kresek, elementów nieciągłych i w związku z tym łatwo policzalnych. Trudniej wymierzyć związki między tymi dublerami a sferą podstawową: sa-mym ludzkim głosem. To właśnie był ów strumień nasyconych znaczeniem dźwięków, który się wydawał – inżynierowi w koncernie telekomunikacyjnym w równym stopniu jak afrykańskiemu bębniarzowi – treścią komunikatu, na-wet jeśli jego brzmienie służyło z kolei do kodowania wiedzy lub ukrytego sensu. W każdym razie Hartley sądził, że inżynier powinien być zdolny do

Page 18: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

James Gleick, Informacja32

uogólnionego traktowania wszelkich sposobów porozumiewania się: alfabetów i kodów telegrafi cznych, a także fi zycznej transmisji dźwięków za pomocą fal elektromagnetycznych po drutach telefonicznych bądź w eterze.

Oczywiście nie wiedział nic o afrykańskich bębnach. A kiedy tylko John Carrington zaczynał je rozumieć, te poczęły znikać z Afryki. Widział, że mło-dzież z Lokele ćwiczy na bębnach coraz mniej, a miejscowi chłopcy nie potra-fi ą już na nich wygrywać nawet swoich imion. I Carrington żałował, że tak się dzieje. Gadające bębny stały się częścią jego życia. W 1954 roku pewien przy-bysz ze Stanów Zjednoczonych zastał go w misyjnej szkółce w kongijskiej pla-cówce w Yalemba. Carrington wciąż chadzał codziennie do dżungli, a kiedy nadchodziła pora obiadu, żona przyzywała go energicznym bębnieniem: „Du-chu białego człowieka w lesie, chodź, chodź do domu ze strzechą wysoko nad duchem białego człowieka w lesie. Kobieta ze słodkimi ziemniakami czeka. Chodź, chodź”.

Już niebawem znaleźli się tacy, dla których ścieżka technologii komuni-kacyjnej wiodła od gadających bębnów wprost do telefonów komórkowych, z pominięciem etapów pośrednich.

Page 19: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja
Page 20: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

SPIS TREŚCI

Prolog .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 119

1. Bęben, który mówi (Kiedy szyfr nie jest szyfrem)  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 119 2. Wytrzymałość słowa (Bez słownika w umyśle) .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 133 3. Dwa słowniki (Niepewność naszych pism, niestałość naszych liter) .  .  .  .  .  .  .  .  . 153 4. Przełożyć potęgę myśli na tryby maszynerii (Patrzcie jeno, nawiedzony arytmetyk!) 177 5. Układ nerwowy Ziemi (Czegóż można się spodziewać po kilku nędznych drutach?) 119 6. Nowe przewody, nowa logika (Nic nie jest bardziej splecione z nieznanym) .  .  .  . 157 7. Teoria informacji (Moim celem jest jedynie mózg przeciętny) .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 189 8. Informacyjny zwrot (Podstawowe składniki do budowy sztucznego umysłu) .  .  .  . 217 9. Entropia i jej demony (Nie można wszystkiego rozproszyć)  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 24910. Kod życia (Organizm jest zapisany w jaju)   .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 26511. W puli memów (Zaśmiecasz mi mózg)  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 28512. Poczucie przypadkowości (W grzechu)  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 29913. Informacja to coś fi zycznego (Coś z bitu)   .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 32714. Po potopie (Wielki Album Babel)  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 34515. Codziennie nowe nowiny (I podobne sprawy) .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 369

Epilog .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 383Podziękowania  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 395Przypisy .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 397Bibliografi a  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 439Spis źródeł ilustracji  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  . 463

Page 21: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja
Page 22: Informacja. Bit, wszechświat, rewolucja

Pasjonująca instrukcja obsługi współczesności

INFORMACJA

JAM

ES

GL

EIC

K •

INF

OR

MA

CJA

James Gleickautor światowego/bestselleru/ChaosNiektórzy pisarze są świetni w opowiadaniu historii, inni spe -cjalizują się w objaśnianiu ezoterycznych koncepcji, jeszcze inni znakomicie pokazują ludzkie oblicze naukowców. James Gleick jest mistrzem w każdej z tych kategorii.

„Wall Street Journal”

bit

wszechświat

rewolucja

Pasjonująca instrukcja obsługi współczesności

—Każda epoka ma swoją cechę szczególną. Żyjemy w wieku „in-formacji”, tak jak nasi przodkowie żyli w wieku „pary”, „żelaza” czy choćby „kamienia łupanego”. Czym właściwie jest „infor-macja”? Na to pytanie odpowiada znany popularyzator nauki i autor bestsel lerów James Gleick. Jego najnowsza książka to rewolucyjna lektura, która pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na współczesny świat.

Informacja to podróż przez wieki sięgająca najdawniejszych cza-sów, kiedy każda myśl odchodziła w zapomnienie równie szybko, jak się rodziła. Gleick prowadzi czytelnika od pierwszych syste-mów komunikacyjnych, takich jak tam-tamy, aż do współczesności, kiedy wszyscy bezwiednie staliśmy się ekspertami od wszystkiego, a problemem nie jest brak informacji, ale jej nadmiar. Przybliża syl-wetki częstokroć zapomnianych geniuszy i wizjonerów odpowie-dzialnych za to, jak rozumiemy dzisiaj informację i jak się nią posługujemy.

—Każda informacja może zmienić Twój punkt widzenia.

Ta Informacja odmieni całkowicie Twoje spojrzenie na świat.

James Gleick—

Dziennikarz, absolwent Harvard University i wieloletni redaktor „New York Timesa”. Autor dwóch przełomowych biografi i (Ri charda Feyn-mana i Isaaca Newtona) oraz sze regu książek wyjaśniających mechanizmy współczesnego świata: Chaosu, Szybciej i Informacji. Zdobyw-ca wielu nagród dziennikarskich i literackich, wielo krotnie nominowany do Nagrody Pulitzera.

Cena detal. 49,90 zł

Gleick_Informacja_obwo_CS5.indd 1 2012-04-12 12:49:31