HEADWALLU CIEŃ NA - na Headwallu - Gory.pdf · Mój cień nie odstępuje mnie, ani w dzień, ani w...

6
Tekst: Marek Raganowicz Zdjęcia: Tom Evans, Marek Raganowicz

Transcript of HEADWALLU CIEŃ NA - na Headwallu - Gory.pdf · Mój cień nie odstępuje mnie, ani w dzień, ani w...

CIEŃ NA HEADWALLU

Tekst: Marek Raganowicz Zdjęcia: Tom Evans, Marek Raganowicz

www.goryonline.com/cien »

CIEŃ NA HEADWALLU

Gorąco. Położyłem się na rozgrzanej skale, niespokojnie drzemiąc w oczekiwaniu na świt. Nad głową górował wyzywający Headwall, a nad nim były tylko gwiazdy. Dominował nad zerwą El Capa i zdawało mi się, że cała ściana jest tyl-ko jego otoczeniem. Nic bardziej nie przyciągało mojego wzroku – był w centrum wszystkiego, w centrum moich marzeń. To dla niego cier-pliwie znosiłem upał, który wykańczał mnie na podejściu z ciężkimi worami. Tak gorąco to mi jeszcze nie było, przynajmniej tu w Yosemitach. Myślałem, że będzie lepiej w czasie wspinania, ale było to tylko nieracjonalne samopocieszenie. Przez pierwsze dni tłumiłem pragnienie i znie-chęcenie wysiłkiem, który przerastał wszystko, czego wcześniej doświadczałem. No nie, może tylko kiedyś na Kazalnicy było gorzej. Tak, na pewno, wtedy było gorzej... Ale co tam, nie będę wszystkiego wspominał, bo wory trzeba prze-ciągnąć i uspokoić oddech. Bez emocji, spokoj-nie zrobię swoje, żadnych przekleństw, żadnego złorzeczenia – powtarzam to sobie jak zaklęcie. Wory się klinują? Nic nie szkodzi – zjeżdżam i wyrywam je nawet cztery razy, jeśli taka potrze-ba. Najgorzej jest na stanowisku po holowaniu, wtedy przychodzi gwałtowne sapanie, suchość w ustach i myśli o piciu. Na przykład sok jabłko-wy, taki z lodówki, z kawałkami lodu obijającymi się o zroszoną szklankę, albo mrożona herbata z lekko gorzkim posmakiem, albo cola z cytryną czy w końcu czysta woda, zimna aż drażni spra-gnione gardło. Zresztą dość tych marzeń, już le-piej o tej Kazalnicy... Też byłem sam z ambitnym planem szybkiej solówki na Wish You Were Here. Przyjechałem prosto z dolin i podszedłem jesz-cze w nocy. O świcie zobaczyłem, że moja droga ocieka wodą, ale uparłem się – postanowiłem za-ryzykować wejście i walkę. Za kilka godzin wy-budziłem się z hakowego transu w środku ściany – udręczony pragnieniem, ale ciągle bez ochoty na wycof. Najgorsze było to, że zewsząd ciekła woda, a ja nie mogłem się jej napić, bo to była

tylko mokra skała i nasączone mchy. W ostatecz-ności, zostawiałem na stanowisku chustkę, która po zrobieniu wyciągu zdążała namoknąć, a wtedy wkładałem ją do ust i wysysałem. Po pierwszych razach dominował smak proszku do prania, ale później było lepiej – przyzwyczaiłem się. Na tym „ssaniu” dokończyłem wspinanie dopiero za 2 dni. Byłem zupełnie wyczerpany i skrajnie odwodniony. Tak, wtedy było gorzej, więc teraz nie mam co narzekać...

Mijają mnie zespoły, pocieszają, radzą, ubolewają, pomagają, dzielą się. Niestety, nikt tu nie uratuje sytuacji, bo nie mam dość wody, żeby skończyć tę drogę. Wszystko więc na nic i będę musiał wycofać się po dojściu do Mamucich Ta-rasów – jeszcze stamtąd łatwo można zjechać. Chociaż...? Mogę też przecież liczyć na jakiś łut szczęścia, bo czasami ktoś zostawia wodę na pół-kach. Sam już znajdowałem takie butelki i sam takie zostawiałem. Może teraz będzie coś dla

mnie? Może jeszcze spróbuję? Na poddanie i wy-cof jest jeszcze czas – w końcu ryzyko jest częścią wspinania. Jutro zdecyduję ostatecznie, a teraz spać... Rano? Wszystko chyba przez tę moc-ną kawę i wspomnienia Kazalnicy, bo w końcu wody nie znalazłem, ale zamiast zjeżdżać po-stanowiłem, że idę dalej. Obładowany sprzętem niepewnie wbijam się w rysę, ale zaraz po pierw-szych ruchach słyszę wrzaski – Regan, Regan!!! Odmachuję ręką do wczorajszych znajomych, ale oni ciągle coś krzyczą i krzyczą. Tak, dopiero te-raz ich rozumiem – znaleźli wodę i zaraz podeślą mi butelki. Teraz ja wrzeszczę z radości, na całe gardło, aż wszyscy odkrzykują na ścianie, a nawet ci na dole, na polanie i na moście. Jestem urato-wany!!! Czuję się uskrzydlony – ja to mam szczę-ście!!! Znowu patrzę na Headwall – odświeżam wyblakły entuzjazm i wygasłe emocje. Tak, teraz do ataku!! Wyciągam camy i wbijam się w rysę – ruch za ruchem po prostu odżywam. Naresz-cie wspinam się i mam to, czego mi potrzeba – żadnego ryzyka, pewne ruchy i solidne przeloty, żadnych pomyłek, zmian rozmiarów czy nawet testowania. Pierwsze osadzenie, krok, przepięcie, cam, owal, wpinka, trzecie szczeble i stan, zjazd, czyszczenie, holowanie i dalej, i wyżej, do celu, do Headwalla.

Deszcz. Zaraz na Grey Ledges wyczułem, że te chmury źle wróżą – ledwie zdążyłem rozbić gniazdo i schować się przed ulewą. Niech sobie leje – przeczekam jakoś. Wmawiam sobie, że ni-czym się nie przejmuję, że mam czas – w końcu w gnieździe jest sucho, no i mam palnik, gaz, wodę i jedzenie. Do rana powinno się przejaśnić... Nic z tego – lało całą noc i nic się nie zmieniło. Przy porannej kawie obliczam, ile dni jeszcze zaj-mie mi wspinanie. W południe obiad i zdjęcia, a tuż przed podwieczorkiem sortowanie jedzenia i odmierzanie wody. Oglądam zdobyczne butelki – tak, uratowało mnie te 8 litrów... Tylko żebym

...a ponad Headwallem tylko niebo...

Tu wszystko jest inne - ludzie jak mrówki, drzewa jak krzaki, a świat zaklęty w skale...

Grudzień 2008 GÓRY 51

» Yosemite

nie musiał tu zbyt długo siedzieć, bo coś chyba mam mniej jedzenia niż myślałem, a w dodat-ku apetyt jakoś mi rośnie – zwłaszcza na bato-ny i owoce w puszce... mmm pyszności. Ciągle leje – cały dzień i w nocy. Nie dość, że deszcz, to na dodatek strugi wody spadają z Headwalla wielkimi kroplami, bębniąc o kaptur gniazda, jak groch rzucany na werbel. Woda w szczelinach płynie z siłą rwącej rzeki i cały ten hałas dręczy mnie bezsennością do samego rana. Następnego dnia – liny mokre, gniazdo mokre, ale ja szczęśli-wy. O świcie słońce wyszło tak nagle, jak przed-wczoraj przyszedł deszcz. Po śniadaniu nawet się nie śpieszę. Czekam, aż pierwsze promienie

ogrzeją mnie ciepłem i wysuszą sprzęt. To jest dobry dzień – łatwe wspinanie, nikogo wkoło, słonecznie, ale nie za gorąco. Wieczorem do-szli Amerykanie, których wcześniej spotkałem. Umówiliśmy się, że ich przepuszczam w okapie, a oni obiecują zostawić żywność na górnych półkach, jak już będą kończyli drogę. To mi się podoba – zaplecze logistyczne działa bez zarzu-tu, no i te szczęśliwe zbiegi okoliczności. Braku-je wody? Ktoś znajduje dla mnie pełne butelki. Mało jedzenia? Nie ma sprawy, ktoś przyniesie, wyholuje i zostawi przy końcu drogi. Lubię to wspinanie, bo zawsze coś się dzieje, coś czego nie umiem przewidzieć.

Headwall. Tu chcę być najdłużej. Po co mi po-śpiech? Najlepiej wspinać się jeden wyciąg dzien-nie. Nikogo wkoło, powietrzna sceneria, gładka, pionowa ściana dominująca nad oceanem grani-tu. To miejsce jest wyjątkowe, jak oaza dzikości i pionu. Chcę tu leżeć w gnieździe, wspinać się zaraz po śniadaniu i żyć tylko tym granitem, prze-paścią – po prostu byciem. Pierwszy wyciąg był długi i efektowny. Doszedłem do stanowiska pod sławnym The Groove – wyciągiem z piękną głę-boką rysą przecinającą gładką taflę granitu. Teraz zjazd i holowanie worów w niesamowitej scene-rii przewieszonego Headwalla. Tuż przy dolnym stanowisku wiszę swobodnie dobre 10 metrów od ściany. Nie mogę się powstrzymać i pociągam za linę, bujam się w powietrzu, wygłupiam, machając do własnego cienia i do tego robię sobie zdjęcia. Nagle słyszę chór okrzyków i nawoływań – to zna-jomi Hiszpanie na Salathé Wall. Widzą mnie z da-leka, gwiżdżą, wrzeszczą, wiwatują, więc wszyscy mamy trochę rozrywki. Zaraz inni wkoło też się przyłączają i robi się mała wspólnota śmiechu, krzyku i zapomnienia...

Po południu nawet nie przymierzyłem się do wspinania i na noc zostałem pod The Groove. Po prostu chciałem tu być i biwakować, wczuć się w rysę i jutrzejsze wyzwanie, bo będzie na-prawdę trudno. Można tu wbijać haki albo ina-czej – ręcznie osadzać każdy punkt, godząc się na strach i ryzyko lotu. Wybrałem to „inaczej”, czyli strach i ryzyko, bo wydawały się lekiem na trau-mę początku drogi. Chciałem nareszcie poczuć, że naprawdę się wspinam, a nie że jestem tylko maszyną do przeciągania worów.

Była pełnia księżyca i noc stała się tak ja-sna, że na ścianie widać było ostre cienie każ-dego przedmiotu... Jem zupę, a mój cień też je zupę. Później herbata, a on też pije z cieniowe-go kubka, ale już bez cukru i mleka, bo prze-cież cieniowa herbata nie ma smaku, a moja tak – jest lekko słodka i w dodatku ma taki ładny kolor jak angielska popołudniówka. Póź-niej śpiewam, a on tylko rusza ustami – jakby z playbacku. Mój cień nie odstępuje mnie, ani w dzień, ani w nocy. Nawet kiedy rozruszam obolałe dłonie, to rusza razem ze mną, ale wte-dy tylko ja czuję ten okropny ból rozrywanych strupów i poszarpanej skóry. Niby wspina się razem ze mną, ale tylko mnie chce się pić i jeść. On jest taki wygodny – niby wszędzie jesteśmy razem, ale najgorsze zawsze spada na mnie. Żeby chociaż tak trochę mi ulżył i podzielił się tą drugą stroną wspinania. Ale nie – bo to jest jego wygodnicko-sportowe życie, jakby przed ekranem telewizora. Takie emocje z drugiej ręki, bezpieczny układ telewidza, kiedy jedyną ceną silnych wrażeń jest roczny abonament. Nie będę się go pytał, czy chciałby się ze mną zamienić – bo ja bym nie chciał.

Rano nie miałem ochoty na długie wyle-giwanie, kolejne kawy i oddychanie przepaścią – rysa czekała na mnie, a ja byłem gotowy do walki. Pierwsze ruchy były jeszcze nerwowe

Po prostu być...

52 GÓRY Grudzień 2008

i niepewne, podszyte tremą i strachem, ale chwilę później przyszło uspokojenie. Po-jawiło się razem z pierwszymi promieniami słońca. Mogłem skupić się na precyzji, wpatrując się w krawędzie rysy. Niektóre gładkie i wyszlifowane wyrzucały niemal wszystko, co wkładałem. Inne – wąskie i jeszcze węższe – przyjmowały mikrokostki, które i tak za chwilę same wypadały. W końcu sięgnąłem po cieniutkiego haka i po entej próbie wcisnąłem go palcami. Lekko się przekręcał, kiedy na nim stawałem, a później zaczął sprężynować, pojękiwać, wysypywać piaseczek spod siebie i dogi-nać się do skały. Wykorzystał całą paletę możliwości, doprowadzając moją psychę do szaleństwa. Wgapiałem się w niego jak w przedmiot kultu, kiedy odrywałem się od poprzedniego przelotu i całkowicie obciążałem go swoim jestestwem, ale wy-trzymał i doczekał do następnej przepinki. Pamiętam go dokładnie, był naprawdę super – taki czarny, matowy z wygrawerowanym napisem Black Diamond. Zawsze będę mu wdzięczny za ten moment cierpliwości, za to, że zrozumiał moją sytuację i wytrzymał w chwili, kiedy na niego liczyłem, a nawet za ten strach i napięte nerwy. Dlatego zawsze będę go zabierał ze sobą i nawet jak się zestarzeję, to oprawię go w ramy i powieszę w swoim gabinecie.

Zimno. Zaczęło się od wiatru, na który właściwie czekałem, bo wszyscy mówili, że Headwall jest najbardziej wietrznym miejscem na El Capie. Przyszedł rano, zaraz po pierwszych ruchach na Triple Cracks i wyżej – na Supercrack. Wiedziałem, że ciepło

„Matowy“ – kiedyś powieszę cię w gabinecie... (The Groove).

i cisza zamienią się w terror i udrękę. Założyłem kaptur, bo nie mogłem już znieść jęczenia wia-tru przelatującego przez otwory w moim kasku. Teraz lepiej, przynajmniej słyszę swoje myśli. Szybko witam się z kolegą młotkiem i zaczynam walkę o skończenie drogi. Zamarznięte palce rozgrzewam po każdym wpięciu karabinka, któ-ry dodatkowo znaczę krwią, bo na wskazującym pękła mi skóra. Marzę tylko, żeby dojść do gór-nych półek – tam, gdzie będzie obiecane jedzenie i wygodny biwak. Ale nic z tego, bo po jedzeniu

oblizywały się już czarne kruki. Zapadał wieczór, kiedy dochodziłem do stanowiska i zobaczyłem ich agresywne dzioby, rozszarpujące resztki żyw-ności. Byłem przykuty do skały, splątany linami i nawet nie mogłem ich wystraszyć. Praprzodko-wie tych czarnych bestii na pewno delektowali się wątrobą Prometeusza. No cóż, zostały mi dwa batony i dwa dni wspinania – jakoś się wytrzyma. Do tego przyszedł mróz i spadł śnieg, a ja w nocy dygotałem, jakbym miał splątanie ruchowe. Już niewiele zostało mi do szczytu i w końcu staną-łem na nim, i zapalilem ognisko zwycięscy. Nie-daleko były stare korzenie – na zewnątrz mokre, ale w środku całkiem suche – dawały ciepły jasny płomień. Długo ogrzewałem się przy tym ognisku, a później robiłem mu nawet zdjęcia, żeby zawieźć je innym i podzielić się nim w dolinach. Pod ja-kimś kamieniem znalazłem też puszkę – taką sta-rą, bez etykietki ani żadnej nazwy. Ponieważ by-łem już naprawdę głodny, to szybko sięgnąłem po młotek i pierwszego z brzegu haka, żeby rozciąć pancerną blachę i zjeść ukryte pyszności. A tym pierwszym hakiem, był mój przyjaciel „matowy” – wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć...

***Aż trudno uwierzyć, że to wszystko zda-

rzyło się na jednej drodze – gorąco, strach, deszcz i mróz. Nie mogło być jakoś inaczej? Na przykład zabraknąć deszczu i upału zamiast jedzenia i picia? Pewnie nie, bo co bym później wspominał? Miał-bym rozpamiętywać, jak to słodko było w Kalifor-nii? Jak cieplutko i wygodnie? Jaka fajna jest ta ścia-na? Zawsze to czułem – i pewnie jest w tym trochę racji – że bez względu na trudności drogi, wielkość góry, sławę i wyczyn, nasze prawdziwe wspinanie zaczyna się wtedy, kiedy boli...

Miejsce: The Shield, El Capitan, Yosemite.Czas: 29.09 – 12.10.2008.Trudności: 5.8, C4/A3.

www.reganclimbing.com

Od redakcji The Shield (Tarcza) to linia przecinająca

jeden z najpiękniejszych fragmentów skały na ca-łym El Capitanie – gigantyczny skalny Headwall, którego kształt stał się inspiracją dla nazwy drogi. Pierwsze przejście miało miejsce w 1972 roku i na-leżało do doborowego amerykańskiego zespołu Charlie Porter i Gary Bocarde. Droga od razu zy-skała miano jednej z najtrudniejszych na ścianie, a przecinający Headwall wyciąg o nazwie Triple Cracks, na którym prowadzący go Porter osadził 35 RURP-ów, przeszedł do historii wspinania.

Dziś, z powodu wielu przejść (jest to jed-na z popularniejszych dróg na El Capie, o czym świadczyć może fakt, że przejście Marka było co najmniej trzecim polskim), wycena drogi zma-lała ze stopnia A5 do A3. Obecnie podczas stan-dardowego przejścia (które trwa około 5 dni) ze-społy osadzają na drodze mniej niż 30 haków.

W latach dziewięćdziesiątych po raz pierwszy drogę pokonano w stylu clean, czyli bez użycia młotka (wycena po takim przejściu brzmiała C4F). Dokonał tego świetny zespół w składzie: Charlie Fowler, Will Oxx, Xaver Bongard. Kolejne potwierdzone przejście miało miejsce w 2002 roku. Wtedy to drogę bez młot-ka pokonał w nieznanym towarzystwie Eric Roed. Jak widać, przejść w tym stylu, mimo wielu prób, jest cią-głe bardzo mało. Zależą one w dużej mierze od ilości zastanych stałych haków (literka F w wycenie) na naj-trudniejszych wyciągach drogi. Co ciekawe, wspinając się clean na The Shield, najtrudniejszych miejsc nie pokonuje się poprzez osadzenie wymyślnych mecha-ników czy też innych zabawek, ale poprzez osadzanie rękoma, bez użycia młotka, haków w hakodziurach.

Droga ciągle nie doczekała się przejścia w stylu clean przez solistę. Przejście Marka jest jednym z najlepszych w tym stylu („Regan” użył haków tylko w trzech miejscach).

Najszybsze przejście drogi należy do amery-kańskiego zespołu Cedar Wright – Chris McNama-ra, który w sierpniu 1999 roku pokonał ją w niesa-mowitym czasie 10 godz. i 58 min.

» Yosemite

Bujanie, gwizdy i krzyki... Ostatni biwak w ścianie

Po uczcie kruków zostal

śnieg, głód i marzenie

o ognisku...

Płomień szaleństwa...

54 GÓRY Grudzień 2008

ODLObielizna termoaktywna

dla ludzi z pasją

Dystrybutor w Polsce: LARIX Sp. Jawna • ul. Bielska 1124 • 43-374 Buczkowicewww.odlo.pl

ODLO to szwajcarski twórca i producent funkcjonalnej bielizny termoaktywnej oraz odzieży technicznej drugiej i trzeciej war-stwy. ODLO, od ponad 60 lat, swoje letnie i zimowe kolekcje kieruje do ludzi aktywnych fizycznie, którzy chcąc czerpać maksimum przyjemności ze swoich sportowych pasji, od odzieży wymagają komfortu oraz skutecznej ochrony organizmu w każ-dych warunkach.

LARIX, jako dystrybutor ODLO w Polsce, aktywnie angażuje się we wsparcie naszego sportu. Już trzeci rok, ODLO jest Oficjalnym Partnerem Polskiego Związku Narciarskiego. Nasi skoczkowie, biegacze i alpejczycy, m. in. Adam Małysz, Kamil Stoch, Janusz Krężelok, Maciej Kreczmer, otrzymują bieliznę termoaktywną ODLO oraz odzież tech-niczną drugiej i trzeciej warstwy. Wraz z tegorocznym sezonem zimowym, rozpoczynamy współpracę z Kadrą Polski w Narciarstwie Wysokogórskim. Tomasz Brzeski, Klaudia Tasz, Julia Wajda i inni najlepsi ski alpiniści w Polsce wyposażeni zostaną w trójwarstwowy system odzieży ODLO. Wszystkim zawodnikom życzymy udanego sezonu!

BIELIZNA DAMSKAShirt l/s crew neckEVOLUTION WARM 180901Cena: 219 zł

BIELIZNA MĘSKAShirt l/s crew neck

EVOLUTION WARM 180902Cena: 219 zł

BIELIZNA MĘSKAShirt l/s crew neckEVOLUTION LIGHT 181002Cena: 149 zł

BIELIZNA MĘSKAShirt l/s crew neck

EVOLUTION LIGHT 181012Cena: 129 zł

BLUZA DAMSKAStand-up collar 1/2 zipARLBERG 220221Cena: 239 zł

BLUZA MĘSKAStand-up collar 1/2 zip

MISSION RIDGE 220112Cena: 269 zł

BIELIZNA TERMOAKTYWNA ODLOEVOLUTION WARM – „druga skóra” dla narciarzyEVOLUTION WARM – bezszwowa bielizna narciarska ze strefami klimatycznymi. Opracowa-na zgodnie ze stworzoną przez ODLO mapą termiczną ciała.Dzięki technologii bezszwowego łączenia poszczególnych stref, bielizna linii EVOLUTION WARM układa się na ciele jak prawdziwa „druga skóra”, zapewniając komfort cieplny oraz pełną swobodę ruchu podczas szaleństw na stoku.

Bielizna bezszwowa wykonana za pomocą trójwymiarowej technologii dziewiarskiej. ►Wysoka elastyczność dla lepszego dopasowanie do sylwetki – efekt „second skin”. ►Dwufunkcyjne strefy klimatyczne – docieplanie i odprowadzanie potu od skóry na ►zewnątrz.Płaskie szwy oraz wykończenie mankietów i pasa biodrowego zapobiegające ►podrażnieniom skóry.Działanie „effect by ODLO” – brak nieprzyjemnego zapachu potu i ochrona skóry dzięki ►antybakteryjnym jonom srebra.Wykonana z włókien najwyższej jakości, potwierdzonej certyfikatem Öko-Tex Standard ►100.Produkowana w Niemczech. ►Zgodnie z wykresem Systemu Kontroli Temperatury ODLO, najlepiej stosować ją ►w temperaturach od ok. +15°C [niska aktywność] do -25°C [wysoka aktywność fizyczna].

BIELIZNA TERMOAKTYWNA ODLOEVOLUTION LIGHT – bez kompromisów!EVOLUTION LIGHT – nowość w kolekcji ODLO. Jest pierwszą, całoroczną bielizną bezsz-wową, stworzoną z myślą o ambitnych, wysportowanych mężczyznach, dbających o swój wygląd i dobre samopoczucie, aktywnych fizycznie przez cały rok.Powstała na bazie zmodyfikowanej bielizny EVOLUTION WARM. Dzięki ograniczeniu domiesz-ki poliamidu, doskonale sprawdza się również przy wyższych temperaturach.

Bezszwowo zintegrowane strefy dociepleń i wentylacji. ►Dynamiczny krój, podkreślający sylwetkę. ►Wysoka elastyczność i dopasowanie do ciała – efekt „second skin”. ►Niewielki ciężar. ►Działanie włókien „effect by ODLO” – brak nieprzyjemnego zapachu potu i ochrona ►skóry dzięki antybakteryjnym jonom srebra.Wykonana z włókien najwyższej jakości, potwierdzonej certyfikatem Öko-Tex ►Standard 100.Najlepiej sprawdza się w temperaturach od ok. +25 ► °C (niska aktywność) do -15°C (wysoka aktywność fizyczna).

TEC SHIRTS – BLUZY NARCIARSKIE ODLOfunkcjonalność, wygoda i modny wygląd na stokuPrzegrzanie lub wyziębienie to najczęstsze przyczyny przeziębień. Dla zachowania zdrowia i właściwego funkcjonowania, organizm potrzebuje odpowiedniej temperatury. W myśl Zasady Trzech Warstw, bluzy narciarskie ODLO stanowią element pośredni między warstwą pierwszą – bielizną termoaktywną, a warstwą trzecią – kurtkami i spodniami technicznymi. Główne zadanie bluz polega na zapewnieniu ciału odpowiedniej temperatury, tak aby nie było ani za ciepło, ani za zimno – po prostu w sam raz.Dzięki zastosowaniu funkcjonalnych materiałów (Performer Stretch, Stretch Fleece, Light Fle-ece) oraz ciekawych rozwiązań praktycznych (płaskie i przesunięte szwy, patki chroniące podbródek), bluzy techniczne ODLO spełniają oczekiwania najbardziej wymagających użytkowników, zarówno tych, którym zależy na funkcjonalności odzieży, jak i tych, dla których znaczenie mają wygoda i modny wygląd na stoku.

Bluzy narciarskie wykonane ze STRETCH FLEECE 210 – elastycznej dzianiny o gładkiej ►stronie zewnętrznej (ułatwione ubieranie) i lekko „drapanej” stronie wewnętrznej. Dosko-nale pośredniczy w odprowadzaniu wilgoci z bielizny termoaktywnej do następnych warstw odzieży. Optymalnie reguluje temperaturę i oddycha.Posiadają: płaskie i przesunięte szwy, usztywnioną zakładkę pod zamkiem błyskawicznym z ►dodatkową ochroną podbródka, elastyczne mankiety, przedłużone plecy, odblaskowe logo ODLO.Wykonane z włókien najwyższej jakości, potwierdzonej certyfikatem Öko-Tex Standard 100. ►