Gianni Rodari_OPOWIEŚĆ O CEBULKU
-
Upload
jacek-walczynski -
Category
Documents
-
view
460 -
download
0
Transcript of Gianni Rodari_OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
1
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
2
Indeks: 00136/2013/10
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych
Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w części jak i w całości.
Październik 2013
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
3
Prawa autorskie
należą do autora, autorów tłumaczenia
i ilustracji, Instytutu Wydawniczego
NASZA KSIĘGARNIA,
ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych
i prawnych mających lub roszczących sobie takie
prawa. Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o
naszej kulturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich
rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.
Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną
z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.
Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym
podobne bez zgody autora edycji zabronione.
Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia
zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
4
(IL ROMANZO DI CIPOLLINO)
Z języka włoskiego przełożyła: Zofia Ernst
Ilustrował: Mieczysław Piotrowski
„NASZA KSIĘGARNIA” Warszawa 1954
GIANNI RODARI
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
6
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
7
SPIS TREŚCI [ str. ]
Szczęśliwej podróży, Cebulku! [ 8 ]
I JAK STARY CEBULA NASTĄPIŁ NA ODCISK KSIĘCIU CYTRYNIE [ 11 ] II IMĆ POMIDOR ZA SPRAWĄ CEBULKA ROZPŁAKAŁ SIĘ PO RAZ PIERWSZY W
ŻYCIU [ 18 ] III KŁOPOTY STONOGI, KIEDY IDZIE Z DZIEĆMI DO SZEWCA [ 29 ] IV CEBULEK DRAŻNI MOPSA I ODNOSI NAD NIM ZWYCIĘSTWO [ 32 ] V DZIADEK JAGODA ZAKŁADA DZWONEK DLA ZŁODZIEI [ 36 ] VI BARON POMARAŃCZA MA KŁOPOTY ZE SWOIM BRZUCHEM, A KSIĄŻĘ
MANDARYNKA GROZI, ŻE RZUCI SIĘ Z SZAFY [ 40 ] VII WISIENEK ŁAMIE PRZEPISY PANA PIETRUSZKI [ 48 ] VIII DOKTOR KASZTAN ZOSTAJE WYRZUCONY Z ZAMKU [ 56 ] IX GŁÓWNODOWODZĄCY SZCZURÓW ZOSTAJE ZMUSZONY DO ODWROTU [ 60 ] X PODRÓŻ Z KRETEM Z JEDNEGO WIĘZIENIA DO DRUGIEGO [ 69 ] XI IMĆ POMIDOR KŁADZIE SIĘ DO ŁÓŻKA W SKARPETKACH [ 79 ] XII POR ŚMIEJE SIĘ Z TORTUR [ 85 ] XIII SINIOR GROSZEK NIECHCĄCY RATUJE ŻYCIE IMĆ POMIDOROWI [ 91 ] XIV SINIOR GROSZEK IDZIE NA SZUBIENICĘ [ 95 ] XV WYTŁUMACZENIE POPRZEDNIEGO ROZDZIAŁU [ 97 ] XVI PRZYGODY MISTER MARCHEWKI I PSA GOŃCZEGO [ 101 ] XVII CEBULEK ZAWIERA PRZYJAŹŃ Z SYMPATYCZNYM NIEDŹWIEDZIEM [ 116 ] XVIII FOKA Z DŁUGIM JĘZOREM [ 122 ] XIX. OPIS NIEZWYKŁEGO POCIĄGU [ 128 ] XX. KSIĄŻĘ MANDARYNKA I ŻÓŁTA BUTELKA [ 136 ]
XXI. MISTER MARCHEWKA ZOSTAJE MIANOWANY ZAGRANICZNYM DORADCĄ WOJSKOWYM [ 142 ]
XXII. BARON MIAŻDŻY NIECHCĄCY DWUDZIESTU GENERAŁÓW [ 148 ] XXIII. CEBULEK ZAWIERA PRZYJAŹŃ Z PAJĄKIEM-LISTONOSZEM [ 153 ] XXIV. CEBULEK TRACI WSZELKĄ NADZIEJĘ [ 159 ] XXV. PRZYGODY KULAWEGO PAJĄKA ORAZ PÓŁÓSMEJ-NOGI [ 163 ]
XXVI. O PEWNYM CYTRYNISKU, KTÓRY NIE UMIAŁ LICZYĆ [ 170 ] XXVII. KSIĄŻĘ CYTRYNA NA WYŚCIGACH ZAHAMOWANYCH POJAZDÓW [ 178 ]
XXVIII. POMIDOR NAKŁADA PODATEK OD NIEPOGODY [ 182 ] XXIX. BURZA, KTÓREJ KOŃCA NIE WIDAĆ [ 188 ]
EPILOG – W KTÓRYM POMIDOR ROZPŁAKAŁ SIĘ PO RAZ WTÓRY [ 194 ] K O N I E C [ 198 — 200 ]
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
8
SZCZĘŚLIWEJ PODRÓŻY, CEBULKU!
Dowiedziałem się, że jedziesz do Polski i że nauczyłeś się mówić po
polsku. Cieszą się, że robisz postępy i uczysz się języków; to dobrze, będziesz
mógł znaleźć wielu nowych przyjaciół i opowiedzieć im swoje niezwykłe
przygody. Mam nadzieję, że dzieci polskie mile cię powitają; jeśli uśmiejecie
się razem serdecznie, echo waszego śmiechu dotrze do mnie poprzez Alpy aż
do Rzymu, skąd wyjechałeś.
Muszę przyznać, że jestem trochę wzruszony pisząc do ciebie te sło-
wa: myślę, że jesteś dziś małym ambasadorem dzieci włoskich w Polsce.
Jesteś ambasadorem naszych wesołych, bystrych, pełnych życia
dzieci włoskich i naszej pięknej ojczyzny. Jesteś także ambasadorem dzieci z
wielu ubogich dzielnic Włoch południowych, gdzie nie ma szkół, nie ma
światła, nie ma radości życia, jest tylko smutek i troska.
Przypominam sobie pewnego dziesięcioletniego chłopca z Kalabrii,
który pracował nosząc kamienie od świtu do nocy... chłopców sycylijskich,
którzy mając po osiem, dziesięć lat pracują w kopalniach siarki i w ka-
mieniołomach, chłopców z Apulii, którzy chodzą na pola zbierać kłosy... małe
dziewczynki zbierające oliwki... pastuszków z Abruzzo i z Sardynii.
Książka ta nie wspomina o nich, ale twoje dzieje są po trosze ich
dziejami: dziejami naszego ludu, który walczy z nędzą, naszej młodzieży i
naszych dzieci, które uczą się codziennie walczyć o piękniejsze życie.
Ty, Cebulku, lubisz sobie pożartować, lubisz przygody przypomina-
jące stare bajki: i twoja historia kończy się dobrze, zwycięstwo staje się twoim
udziałem. To doskonale! Dzisiaj ty zwyciężasz, a jutro my także zwyciężymy i
lud włoski stanie się całkowicie gospodarzem swojej ziemi, swoich mórz i
swoich gór.
Muszę cię uprzedzić, że ktoś uznał kiedyś twoją historię za „zbyt
fantastyczną": pomyśleć tylko — mówią tam nawet zwierzęta! Ale ty go nie
słuchaj: prawda jest zawsze prawdą, nawet wtedy, gdy wypowiada ją kret. A
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
9
poza tym codziennie słyszymy mówiących ludzi — niech więc wolno będzie
zwierzętom przemówić chociażby w książce.
Jedź, Cebulku, do Warszawy, nie chcą, żebyś spóźnił sią na spotkanie
z polskimi dziećmi. Ale musisz mi potem opowiedzieć, czy zainteresowały je
twoje przygody, czy zabawiły je; w których miejscach dzieci uśmiechały sią, a
kiedy w ich oczach zabłysła łezka.
Jedna maleńka łezka nikomu nie zaszkodzi: jest słona, sól znajduje
się przecież i w chlebie, a czyż jest na świecie coś lepszego od chleba?
Do widzenia, Cebulku, pozdrów ode mnie najserdeczniej dzieci pol-
skie i uściskaj je wszystkie na raz. Ty i towarzysze twoich przygód potraficie
na pewno to uczynić.
Gianni Rodari Rzym, 9 kwietnia 1954
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
10
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
11
ROZDZIAŁ I
JAK STARY CEBULA NASTĄPIŁ NA ODCISK KSIĘCIU CYTRYNIE
Cebulek był synem starego Cebuli i miał siedmiu braci:
Cebuleczka, Cebulusia, Cebulinka i tak dalej; wszystkie imiona godne
sławetnej rodziny Cebul. Podkreślić należy, że byli to ludzie prze-zacni, ale
szczęścia nie mieli.
Cóż chcecie, gdy ktoś przychodzi na świat jako cebula, trudno,
żeby w domu nie było łez.
Cebula wraz ze swoimi dziećmi mieszkał w drewnianym domku,
takiej ot skrzynce, jakie widuje się u ogrodnika. Bogacze, którym zdarzało
się tamtędy przejeżdżać, kręcili nosami z obrzydzeniem.
— Ojejej! Jak tu zalatuje cebulą! — mówili przykazując stan-
gretom, aby jechali prędzej.
Pewnego razu miał przybyć w owe strony gubernator Książę
Cytryna. Dworzanie ogromnie byli zaniepokojeni o jego nos.
— Co powie jego wysokość, kiedy poczuje zapach biedoty?
— Można by ich uperfumować — zaproponował wielki
szambelan.
Wysłano więc natychmiast tuzin Cytrynków, aby uperfumowali
biedaków. Cytrynkowie pozostawili w domu szable i armaty, wzięli na
ramiona blaszanki oraz pompkę do rozpylania. Blaszanki napełnione były
wodą kolońską, perfumami fiołkowymi i bułgarską wodą różaną w
najlepszym gatunku.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
12
Cebula, jego dzieci i krewniacy wypędzeni zostali z drewnianych
domków, ustawieni w rząd pod murem i tak dokładnie od stóp do głów
spryskani, że Cebulek nabawił się nawet kataru.
Nagle rozległ się dźwięk trąby i oto nadjechał sam gubernator we
własnej osobie, a za nim cały orszak Cytryn i Cytrynków. Książę Cytryna
ubrany był na żółto, nawet czapkę miał żółtą, a na czapce — złoty
dzwoneczek. Cytryny-dworzanie mieli srebrne dzwoneczki, a Cytrynkowie
niżsi rangą — dzwoneczki z brązu. Dzwoniły one wszystkie razem, dając
wspaniały koncert, a ludzie zbiegali się zewsząd, w przekonaniu, że to gra
orkiestra.
Cebula i Cebulek stanęli w pierwszym rzędzie, wskutek czego na
własnych grzbietach i nogach odczuli szturchańce i kopniaki tych, którzy
tłoczyli się za nimi. Biedny Cebula, nie mogąc utrzymać się na nogach,
zaczął krzyczeć:
— Do tyłu! Do tyłu!
Usłyszał to Książę Cytryna i bardzo się rozgniewał. Stanął przed
Cebulą, opierając się mocno na swoich krzywych nóżkach, i upomniał go
surowo:
— Cóż to tak krzyczycie „do tyłu, do tyłu!"? Może wam nie w smak,
że moi wierni poddani pchają się, aby mnie zobaczyć?
— Wasza wysokość — szepnął mu do ucha wielki szambelan —
ten człowiek wydaje mi się niebezpiecznym buntownikiem, trzeba będzie
mieć go na oku.
I natychmiast jeden z policjantów zaczął obserwować Cebulę
przez specjalną lunetę, przeznaczoną do śledzenia buntowników; w takie
lunety zaopatrzeni byli wszyscy policjanci.
Biedny Cebula aż zzieleniał ze strachu.
— Wasza wysokość — próbował się bronić — pchają mnie!
— I dobrze robią! — zagrzmiał Książę Cytryna. — Znakomicie!
Wtedy szambelan stanął przed tłumem i odezwał się w te słowa:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
13
— Najmilsi poddani! Jego wysokość dziękuje wam za wasze
przywiązanie i za to, że się pchacie. Pchajcie się, obywatele, pchajcie się
jeszcze bardziej!
— Ależ w końcu poprzewracają i was! — ośmielił się odezwać
Cebulek.
Natychmiast jeden z policjantów zaczął obserwować przez swoją
lunetę także i chłopca. Cebulek pomyślał więc, że lepiej wiać, i dał nura
pomiędzy nogi obywateli; ci początkowo nie rozpychali się za bardzo w
obawie o własną skórę. Ale szambelan łypał tak groźnie oczami, że tłum
zaczął falować jak woda w kadzi.
Pchali się tak mocno, że Cebula wpadł w końcu prosto na nogi
Księcia Cytryny. Jego wysokość miał odciski, więc nawet bez pomocy
nadwornego astronoma wszystkie gwiazdy stanęły mu przed oczami.
Dziesięciu żołnierzy Cytrynków rzuciło się jak jeden mąż na Cebulę i
nałożyło mu kajdanki.
— Cebulku! Cebulku! — wołał biedaczysko.
Cebulek w tym momencie był już daleko, ale tłum otaczający go
wiedział o wszystkim, a nawet — jak to bywa w podobnych wypadkach —
wiedział więcej, niż było.
— Całe szczęście, że go aresztowano! Chciał zasztyletować jego
wysokość!
— Co tam wygadujecie! Miał karabin maszynowy w kieszonce od
kamizelki.
— W kieszonce od kamizelki? Przecież to niemożliwe.
— Jak to? Nie słyszeliście wystrzałów?
Tymczasem owe wystrzały były to sztuczne ognie na cześć księcia,
ale ludzie tak się przerazili, że rozbiegli się na wszystkie strony w obawie
przed Cytrynkami.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
14
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
15
Cebulek miał ochotę powiedzieć im wszystkim, że w kieszonce od
kamizelki tata miał tylko niedopałek cygara, ale pomyślał sobie, że lepiej
będzie siedzieć cicho. Biedny Cebulek! Wydało mu się nagle, że na prawe
oko nie widzi tak dobrze, jak zwykle, tymczasem była to łezka, która chciała
za wszelką cenę wydostać się spod powieki.
— Głupia! — rzekł Cebulek zaciskając zęby, aby dodać sobie
otuchy.
Łezka w największym przerażeniu zrobiła w tył zwrot i więcej się
nie pokazała.
Krótko mówiąc Cebula skazany został na przebywanie w wię-
zieniu do końca życia, a nawet i po śmierci, ponieważ w więzieniach Księcia
Cytryny był także i cmentarz.
Cebulek poszedł odwiedzić ojca i rzucił mu się na szyję.
— Biedny tatku, wsadzili cię do więzienia jak pierwszego lepszego
złoczyńcę, razem z najgorszymi bandytami!
— Synu mój, wybij sobie podobne myśli z głowy — odezwał się do
niego serdecznie ojciec. — W naszym więzieniu przebywają
najszlachetniejsi ludzie.
— A co oni złego zrobili?
— Nic. I właśnie za to siedzą w więzieniu. Książę Cytryna nie lubi
ludzi uczciwych.
Cebulek zastanawiał się przez chwilę i wydało mu się, że zro-
zumiał.
— A więc to zaszczyt być w więzieniu?
— Czasami tak. Więzienia przeznaczone są dla tych, którzy kradną
i mordują, ale kiedy rządzi taki Książę Cytryna, ten, kto kradnie i morduje,
siedzi sobie na jego dworze, a do więzienia wysyła się najlepszych
obywateli.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
16
— Chcę zostać dobrym obywatelem — zadecydował Cebulek —
ale nie mam ochoty skończyć w więzieniu. Ba! Przyjdę tutaj i uwolnię was
wszystkich.
— Nie łudź się — uśmiechnął się biedny starowina — nie będzie
to takie łatwe.
— O, mnie się to uda, zobaczysz!
W tym momencie zjawił się strażnik Cytrynisko i oznajmił, że
rozmowa skończona.
— Cebulku — rzekł wtedy biedny więzień — jesteś już teraz duży
i możesz sam dać sobie radę. Twoją matką i braćmi zaopiekuje się stryj
Cebula. Ty zaś zabieraj manatki i ruszaj w świat uczyć się — takie jest moje
życzenie.
— Ale ja nie mam książek ani pieniędzy, żeby je kupić.
— To nic nie szkodzi. Ucz się tylko jednego: rozpoznawać
łajdaków. Kiedy napotkasz na swojej drodze jakiegoś łajdaka, przyjrzyj mu
się uważnie, aby dobrze go zapamiętać.
— A co mam robić dalej?
— Sam będziesz wiedział, kiedy nadejdzie właściwa chwila.
— No, jazda już, jazda — wrzasnął Cytrynisko — dość tego
gadania! A ty, smarkaczu, trzymaj się stąd jak najdalej, jeśli nie chcesz
znaleźć się także za kratami.
Cebulek miał wprawdzie wielką ochotę powiedzieć mu parę słów
do słuchu, ale rozumiał, że byłoby głupotą dać się zamknąć, zanim jeszcze
wziął się do dzieła.
Uściskał więc ojca i czmychnął.
Jeszcze tego samego dnia oddał matkę i braci pod opiekę stryja
Cebuli, któremu powodziło się najlepiej z całej rodziny, miał bo wiem
posadę portiera. Po czym z małym tobołkiem zawieszonym na kiju ruszył w
świat.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
17
Poszedł pierwszą lepszą drogą, ale widać była to droga właściwa,
bo po kilku godzinach marszu ujrzał przed sobą wioskę. Na pierwszym z
brzegu domu nie było nazwy wioski, jak to jest w zwyczaju, a sam dom — ni
to dom, ni to nie dom — podobny był raczej do psiej budy, która w
najlepszym razie nadawałaby się dla jamnika. Przez okienko tego domku
wyglądał staruszek z ryżą brodą; był bardzo smutny i wydawał się
całkowicie pogrążony w jakichś ponurych rozmyślaniach.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
18
ROZDZIAŁ II
IMĆ POMIDOR ZA SPRAWĄ CEBULKA ROZPŁAKAŁ SIĘ PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU
— Hej, człowieku! — zwrócił się do staruszka Cebulek. — Co też
wam przyszło do głowy, żeby włazić do tej budy? Ciekawym wielce, jak też
stamtąd wyjdziecie.
— O, to bardzo łatwo — odpowiedział staruszek. — Najtrudniej
jest wejść. Chętnie zaprosiłbym cię do siebie, mój chłopcze, i poczęstował
kuflem piwa, ale nie pomieścimy się tutaj we dwóch i, prawdę mówiąc, to
nawet nie mam kufla piwa.
— Nic nie szkodzi — odrzekł Cebulek — nie chce mi się pić. A
więc to jest wasz domek?
— Tak — powiedział staruszek, którego zwano Ojcem Ka-
baczkiem — jest on wprawdzie troszkę za mały, ale kiedy nie ma wiatru,
służy mi doskonale.
Ojciec Kabaczek właśnie poprzedniego dnia ukończył budowę
swego domku. A trzeba wam wiedzieć, że jeszcze jako mały chłopiec wbił
sobie w głowę, że musi mieć własny domek, i co roku odkładał na ten cel
jedną cegłę.
Bieda była jednak z tym, że Ojciec Kabaczek nie umiał rachować i
za każdym razem musiał prosić Majstra Winogronko, szewca, żeby policzył
mu cegły.
— Zaraz, chwileczkę... — mówił Majster Winogronko drapiąc się
szydłem w głowę — sześć razy siedem czterdzieści dwa... odjąć dziewięć...
co tu dużo gadać... razem siedemnaście.
— Czy to wystarczy na zbudowanie domku?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
19
— Raczej nie.
— No, więc?
— No więc cóż ja ci na to poradzę? Jeśli ci nie wystarcza na dom,
zbuduj sobie ławkę.
— Ależ ławka wcale mi nie jest potrzebna. Dość ich stoi w
ogrodach miejskich, a jeżeli są zajęte, to mogę sobie postać.
Majster Winogronko podrapał się szydłem w głowę najpierw za
prawym uchem, potem za lewym i poszedł do swego warsztatu.
Ojciec Kabaczek postanowił więcej pracować, a mniej jeść; dzięki
temu odkładał po trzy cegły rocznie, a bywały takie lata, że nawet i po pięć.
Schudł tak, że stał się podobny do zapałki, ale za to stos cegieł
powiększał się stale. Ludzie mówili:
— Popatrzcie tylko na Kabaczka, wygląda, jak gdyby te cegły
wyciągał sobie z brzucha. Za każdym razem kiedy przybywa jedna cegła,
Kabaczkowi ubywa jeden kilogram.
Kiedy Kabaczek poczuł się już stary i nie miał sił do pracy, poszedł
znowu do Majstra Winogronko i tak mu powiedział:
— Przyjdźcie policzyć mi moje cegły, bardzo was o to proszę.
Majster Winogronko wziął do ręki szydło, aby podrapać się w
głowę, rzucił okiem na stos cegieł i zawyrokował:
— Sześć razy siedem czterdzieści dwa... odjąć dziewięć... razem sto
osiemnaście.
— Wystarczy na budowę domku?
— Moim zdaniem, nie.
— A więc?
— Cóż ja ci poradzę? Zbuduj sobie kurnik.
— Ależ ja nie mam kur!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
20
— To wsadź tam kota, to pożyteczne zwierzę, łapie przecież
szczury.
— Masz rację, ale ja nie mam kota ani też, prawdę mówiąc,
szczurów.
— Czego chcesz ode mnie? — ofuknął go Majster Winogronko. —
Sto osiemnaście to sto osiemnaście. Mam rację czy nie?
— Jeśli tak mówicie wy, co uczyliście się arytmetyki, to z
pewnością macie rację.
Ojciec Kabaczek westchnął, potem westchnął jeszcze raz, ale wi-
dząc, że od wzdychania cegieł nie przybywa, postanowił niezwłocznie wziąć
się do budowy.
„Zbuduję domek mały, malusieńki — myślał pracując — nie-
potrzebne mi są pałace, sam jestem przecież nieduży. A jeżeli zabraknie mi
cegieł, dodam kilka arkuszy papieru".
Ojciec Kabaczek pracował wolno, wolniusieńko, żeby nie zużyć za
szybko cegieł. Układał jedną na drugiej tak ostrożnie, jak gdyby były ze
szkła. Znał te swoje cegły na wylot.
— O, proszę — mówił biorąc jedną z nich do ręki i głaszcząc ją
pieszczotliwie jak małe kociątko — tę cegłę kupiłem dziesięć lat temu na
Gwiazdkę. Kupiłem ją za pieniądze zaoszczędzone na świątecznym
kapłonie: kapłona zjem sobie, kiedy domek będzie skończony.
Za każdym razem kiedy kładł cegłę, głębokie westchnienie
wyrywało się z jego piersi. Ale kiedy zużył już wszystkie cegły, pozostały
mu tylko westchnienia, a domek był maleńki jak gołębnik.
„Gdybym był gołębiem — myślał biedny Kabaczek — byłoby mi w
nim doskonale".
Tymczasem jednak, kiedy chciał wejść do środka, trącił kolanem o
dach i niewiele brakowało, a domek byłby się wywrócił.
„Na starość robię się roztargniony, muszę bardziej uważać".
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
21
Ukląkł przed drzwiami i czołgając się na czworakach, pełznąc i
wzdychając dostał się do swego domku. Ale gdy był już wewnątrz, dopiero
rozpoczęły się kłopoty: gdy wstawał — dach zaczynał się chwiać. Nie mógł
się położyć wzdłuż, bo domek był za krótki. Nie mógł położyć się także i w
poprzek, bo domek był za wąski. A nogi? Przede wszystkim należało
wciągnąć do środka nogi, w przeciwnym razie bowiem zmokłyby na
deszczu.
— Widzę z tego — wywnioskował Ojciec Kabaczek — że nie
pozostaje mi nic innego, jak usiąść.
Tak też i zrobił. Usiadł i westchnął.
Siedział w swoim domku wzdychając ukradkiem, a jego twarz w
oknie miała wyraz prawdziwie żałosny.
— Jak się czujecie? — zapytał go Majster Winogronko, który
wyszedł ze swego warsztatu i przyglądał mu się z zaciekawieniem.
— Dziękuję, dobrze — odpowiedział uprzejmie Kabaczek.
— Czy domek nie ciśnie was w ramionach?
— Nie, wziąłem dokładne wymiary.
Majster Winogronko podrapał się w głowę, jak to było u niego w
zwyczaju, i zamruczał coś pod nosem, ale nie można było zrozumieć co.
Tymczasem ludzie schodzili się ze wszystkich stron, aby obejrzeć domek
Kabaczka. Nadbiegła także zgraja urwisów, a najmniejszy z nich wskoczył
na dach domku i zaczął tańczyć w kółko, przyśpiewując:
Pan Kabaczek, chociaż nie ułomek, Bardzo niski i mały ma domek; Więc na strychu ma nos pan Kabaczek, Nogi trzyma w piwnicy biedaczek. A kolana i łydki w salonie, Zaś w jadalni ramiona i dłonie. I w dodatku niecałe, bo palce Leżą obok na łóżku w sypialce. — Chłopcy, zlitujcie się! — prosił ich Ojciec Kabaczek. —
Ostrożnie, bo zburzycie mi domek. Jest taki kruchy.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
22
Aby ich ułagodzić, wyciągnął z kieszeni kilka czerwonych i
zielonych cukierków — które nie wiadomo ile lat w niej przeleżały — i
poczęstował chłopców. Ci z wrzaskiem rzucili się do jego ręki, walcząc o łup
jak dzikusy.
Od tego dnia Kabaczek, ilekroć uzbierało mu się w kieszeni parę
groszy, kupował cukierki i kładł je na parapecie okiennym dla chłopców,
tak jak sypie się okruszyny dla wróbli. Tym sposobem pozyskał sobie
przyjaźń urwisów.
Czasami pozwalał im po jednemu wchodzić do domku, a sam stał
na zewnątrz, pilnując, by czego nie popsuli.
*
Kabaczek opowiadał właśnie o tym wszystkim Cebulkowi, gdy
nagle w głębi wioski ukazał się tuman kurzu i ze wszystkich stron dał się
słyszeć stuk zatrzaskiwanych drzwi i okien. Widać było, jak żona Majstra
Winogronko w pośpiechu zapuszcza żaluzje. Ludzie zamykali się w
mieszkaniach, jak gdyby nadciągała burza. Nawet koty, kury i psy rozbiegły
się na wszystkie strony, szukając jakiegoś schronienia.
Cebulek nie zdążył zapytać, co to może być, kiedy tuman kurzu
tocząc się ze straszliwym łoskotem minął już wioskę i zatrzymał się właśnie
przed domem Ojca Kabaczka.
Była to karoca zaprzężona w cztery konie, a ściśle mówiąc w
cztery korniszony, ponieważ w tym kraju, jak już pewno zauważyliście,
wszyscy spokrewnieni byli z jakimś owocem lub warzywem. Z karocy
wyskoczyła imponująca postać ubrana cała na zielono, o twarzy tak
czerwonej i tak pucołowatej, jak gdyby miała za chwilę pęknąć, niczym zbyt
dojrzały pomidor.
Jegomość ten był to właśnie Imć Pomidor, wielki. szambelan i
administrator zamku Donny Primy i Donny Sekundy, Hrabin Wisien.
Cebulek pomyślał sobie, że musi to być wielki ladaco, skoro na jego widok
wszyscy uciekają, gdzie pieprz rośnie, i na wszelki wypadek odsunął się
nieco na bok. Na razie jednak Imć Pomidor nie robił nic strasznego. A co w
ogóle robił? Wpatrywał się w Ojca Kabaczka. Wpatrywał się w niego i
wpatrywał, groźnie potrząsając głową i nie odzywając się ani słowem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
23
Biedny Ojciec Kabaczek najchętniej zapadłby się pod ziemię wraz
ze swym domkiem.
Pot kroplisty jak rosa wystąpił mu na czoło i spływał do ust.
Biedaczysko nie śmiał nawet podnieść ręki, by go obetrzeć, więc łykał go:
był gorzki i słony.
Ojciec Kabaczek zamknął oczy i myślał tak:
„Oto Pomidora już nie ma. Ja i mój domek znajdujemy się niby
marynarz i jego statek na Oceanie Spokojnym, morze jest błękitne i ciche,
fale lekko nas kołyszą. Kołyszą nas lekko, tu i tam, tu i tam..."
Ale jakiż tam Ocean Spokojny, jaki Ocean Atlantycki! To Imć
Pomidor chwyciwszy za wierzchołek dachu trząsł nim na wszystkie strony
ile sił starczyło, aż posypały się dachówki.
Ojciec Kabaczek otworzył oczy, bo Imć Pomidor nagle zaczął
ryczeć tak straszliwie, że wszyscy zamykali czym prędzej na cztery spusty i
tak już szczelnie zamknięte drzwi i okna; kto tylko raz przekręcił klucz w
zamku, przekręcał go po raz drugi.
— Złodziejaszku! — krzyczał Pomidor. — Bandyto! Buntowniku!
Wybudowałeś sobie kamienicę na terenie należącym do Hrabin Wisien i
myślisz, że będziesz tu sobie żył do końca twoich dni, próżnując i
wyśmiewając się z dwu staruszek, wdów i sierot bez ojca i matki! Ale ja ci
pokażę!
— Ekscelencjo — błagał Kabaczek. — Zapewniam, że otrzymałem
pozwolenie na wybudowanie w tym miejscu mojego domku, jeszcze od
jaśnie pana Hrabiego Wiśni.
— Hrabia Wiśnia umarł trzydzieści lat temu, pokój jego pestce!
Ziemia jest własnością hrabin, a ty będziesz łaskaw wynosić się stąd
natychmiast! To samo usłyszysz zresztą od adwokata. Mecenasie!
Mecenasie!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
24
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
25
Sinior Groszek, który był miejscowym adwokatem, najwidoczniej
musiał stać przez cały czas tuż za drzwiami, gotowy na każde wezwanie, bo
wyskoczył jak ziarnko grochu ze strączka. Za każdym razem, gdy Imć
Pomidor przyjeżdżał do wioski, wzywał adwokata dla poparcia swoich
żądań.
— Jestem, ekscelencjo. Do usług — wybąkał Groszek kłaniając się
w pas.
Był on jednak tak mały, że nie widać było jego ukłonu, w obawie
więc, by nie wydać się źle wychowanym, fiknął koziołka i stanął do góry
nogami.
— Powiedzcie temu człowiekowi, że w imieniu prawa ma wynosić
się stąd natychmiast. Podajcie również do ogólnej wiadomości, że Hrabiny
Wiśnie mają zamiar umieścić w tej budzie złego psa, żeby pilnował
łobuzów, którzy od pewnego czasu stali się wielce bezczelni.
— Ja... naprawdę — zaczął jąkać się Sinior Groszek, coraz bardziej
zieleniejąc ze strachu.
— Co to znaczy „naprawdę" czy „nie naprawdę"? Jesteście
adwokatem czy nie?
— Tak jest, ekscelencjo, najdostojniejszy panie: uzyskałem
doktorat z prawa cywilnego, karnego i kanonicznego na uniwersytecie w
Salamance.
— To wystarczy. Jeżeli wy jesteście adwokatem, to ja mam rację.
Możecie odejść.
— Tak jest, wielmożny panie. — I Sinior Groszek, nie dając sobie
tego dwa razy powtarzać, zniknął jak mysi ogon w mysiej dziurze.
— Słyszałeś, co powiedział adwokat? — zapytał Pomidor Ojca
Kabaczka.
— Ależ adwokat nie powiedział ani słowa.
— Śmiesz mi jeszcze odpowiadać, nędzniku?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
26
— Ależ, ekscelencjo, nie wypuściłem pary z ust — szepnął
Kabaczek.
— W takim razie kto gadał? Pomidor groźnie rozejrzał się dokoła.
— Ty hultaju! Ty szelmo! — odezwał się ten sam głos.
— Kto gadał? To na pewno ten buntownik Majster Winogronko —
zawyrokował Pomidor. Skierował się w stronę warsztatu i waląc laską w
żaluzje powiedział:
— Wiem, wiem, Majstrze Winogronko, że w waszym warsztacie
buntuje się wszystkich przeciwko mnie i przeciwko szlachetnym Donnom
Wiśniom. Nie macie odrobiny szacunku dla tych dwu biedaczek, wdów i
sierot bez ojca i matki. Ale przyjdzie kolej i na was. Zobaczymy, kto się
będzie śmiał ostatni.
— Przyjdzie kolej i na ciebie, Pomidorze, a wtedy pękniesz — dał
się znowu słyszeć głos. I ten, kto to powiedział, czyli Cebulek, spokojnie, z
rękami w kieszeniach, zbliżył się do srogiego szambelana, który nie
podejrzewał ani przez chwilę, że to właśnie ten chłopaczek tak mu
wygarnął.
— Skąd się tu wziąłeś? Dlaczego nie pracujesz?
— Ja w ogóle nie pracuję — odpowiedział Cebulek — jestem
studentem.
— Czego się uczysz? Gdzie są twoje książki?
— Obserwuję hultajów. Teraz właśnie trafił mi się jeden i nie chcę
stracić okazji: muszę mu się dobrze przypatrzyć, żeby zapamiętać, jak
wygląda.
— Co? Hultaj?! Tutaj są sami hultaje! Ale jeśli spotkałeś jeszcze
jednego, to pokaż mi go zaraz.
— Chętnie, ekscelencjo — odpowiedział Cebulek, po szelmowsku
mrużąc oko. Wsunął jeszcze głębiej rękę w lewą kieszeń i wyciągnął
lusterko, którego używał do puszczania zajączków.
Stanął tuż przed Pomidorem i podsunął mu lusterko pod nos.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
27
— Oto on, ekscelencjo, niech pan mu się dobrze przyjrzy.
Pomidor z zaciekawieniem zajrzał do lusterka. Kto wie, co
spodziewał się tam zobaczyć. Tymczasem ujrzał, oczywiście, swoją własną
twarz, czerwoną jak ogień, małe złośliwe oczki, usta przypominające szparę
w skarbonce.
Zrozumiał w końcu, że Cebulek kpi sobie z niego, i ogarnęła go
szewska pasja. Obydwiema rękami schwycił chłopca za włosy i zaczął go
tarmosić.
— Ojejej, ojejej! — piszczał Cebulek nie tracąc bynajmniej
humoru. — Zbyt wiele siły jak na jednego hultaja! Wasza ekscelencja
starczy za cały batalion hultajów.
— Ja ci pokażę! — wrzeszczał Pomidor. I pociągnął tak silnie, że
kosmyk włosów pozostał mu w ręku.
I stało się to, co stać się musiało, bo były to przecież włosy
Cebulka. Tak czy owak, w pewnej chwili straszliwy Pomidor poczuł
okropne pieczenie w oczach i zaczął płakać jak fontanna, a nawet jak dwie
fontanny, bo łzy spływały mu po policzkach dwoma nie kończącymi się
strumieniami. W jednej chwili droga była tak mokra, jakby przeszedł
tamtędy stróż z wężem do polewania.
„Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło" — myślał osłupiały
Pomidor. Istotnie, ponieważ nie miał serca, a poza tym nigdy nie obierał
cebuli, nigdy też nie zdarzyło mu się płakać.
Wypadek ten wydał mu się tak dziwny, że wskoczył do karocy,
zaciął konie i umknął z szaloną szybkością. Uciekając odwrócił się jeszcze za
siebie i krzyknął:
— Strzeż się, Kabaczku!... A ty, łobuziaku, drogo mi za te łzy
zapłacisz!
Cebulek zanosił się od śmiechu, a Ojciec Kabaczek ocierał pot z
czoła.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
28
Okna i drzwi zaczęły otwierać się jedne po drugich, oprócz okna
Siniora Groszka. Majster Winogronko podniósł żaluzje i wyszedł na dwór,
drapiąc się w głowę z nieopisanym zapałem.
— Na wszystkie dratwy świata! — wołał. — Oto znalazł się ktoś,
kto doprowadził do łez Imć Pomidora. Skąd się tu wziąłeś, chłopcze?
Wobec tego Cebulek musiał opowiedzieć wszystkim swoje dzieje,
które wy już znacie.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
29
ROZDZIAŁ III
KŁOPOTY STONOGI, KIEDY IDZIE Z DZIEĆMI DO SZEWCA
Cebulek zaczął pracować w warsztacie Majstra Winogronko i robił
wielkie postępy w sztuce łatania butów. Nacierał smołą dratwę, przybijał
zelówki, umieszczał karteczki na butach, brał miarę klientom.
Majster Winogronko był zadowolony, interesy szły doskonale, bo
mnóstwo ludzi schodziło się do jego warsztatu, żeby popatrzeć na
chłopaczka, co przywędrował z daleka i doprowadził do łez Imć Pomidora.
Tak więc Cebulek zawarł wiele nowych znajomości.
Pierwszy przyszedł Profesor Grusza-Gruszkowski, nauczyciel
muzyki, ze skrzypcami pod pachą. Leciał za nim cały rój much i os,
ponieważ skrzypce Gruszy-Gruszkowskiego była to połowa soczystej i
aromatycznej gruszki, a wiadomo, że muchy łatwo tracą dla gruszek głowę.
Zdarzało się już nieraz, kiedy Profesor Grusza-Gruszkowski dawał
koncert, że słuchacze wstawali z miejsc, wołając głośno:
— Proszę uważać, profesorze, na skrzypcach siedzi mucha!
Grusza-Gruszkowski przerywał koncert i z pomocą smyczka
polował na muchę. Czasem jakiemuś robaczkowi udało się wejść do
skrzypiec; drążył tam długie korytarze, a wtedy instrument psuł się i
profesor musiał starać się o nowy, jeśli chciał grać nie fałszując.
Potem zjawił się Por, który był ogrodnikiem. Miał on czub włosów
sterczący nad czołem i długie, przeraźliwie długie wąsy.
— Wąsy te — zwierzał się Por Cebulkowi — doprowadzają mnie
do rozpaczy. Kiedy moja żona suszy po praniu bieliznę, każe mi siadać na
balkonie, przybija moje wąsy dwoma gwoździami, jeden z prawej strony,
drugi z lewej, i rozwiesza na nich bieliznę. Muszę siedzieć na słońcu tak
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
30
długo, dopóki bielizna całkiem nie wyschnie. Zobacz, jeszcze mam na
wąsach znaki od klamerek.
Przybyła też raz rodzina Stonóg, ojciec i dwu synków, którzy
nazywali się Stołapek i Stonóżek i nie potrafili ani przez chwilę ustać na
miejscu.
— Czy oni zawsze są tacy żywi? — zapytał Cebulek.
— Jak to zawsze? — odrzekł na to ojciec Stonoga. — W tej chwili
są spokojni jak dwa aniołki. Niechbyś tylko zobaczył, jak to-wygląda, kiedy
moja żona ich kąpie: gdy myje im przednie nogi, to brudzą sobie tylne, gdy
myje im tylne, to brudzą sobie przednie. Końca temu nie ma i za każdym
razem idzie cała skrzynia mydła.
Majster Winogronko zapytał:
— A więc weźmiemy małym miarę na buty?
— Na litość boską, dwieście par butów! Musiałbym pracować całe
życie, żeby spłacić ten dług.
— A przy tym — dorzucił Majster Winogronko — w całym
warsztacie nie mam tyle skóry.
— Rzućcie no okiem, które są najbardziej zniszczone, to wymieni
się chociaż te.
Podczas gdy Majster Winogronko i Cebulek robili oględziny
zelówek i przyszew, Stołapek i Stonóżek starali się bardzo trzymać nogi
nieruchomo, ale im się to nie udawało.
— No tak, a więc temu trzeba by zmienić pierwsze dwie pary i
parę numer trzydzieści.
— Ta może jeszcze zostać — wtrącił pośpiesznie tatuś Stonoga —
wystarczy nabić tylko obcasy.
— A temu trzeba będzie zmienić dziesięć ostatnich butów po
prawej stronie.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
31
— Wciąż mu powtarzam, żeby nie szurał nogami. Ale czy dzieci
chodzą kiedy? Ciągle tylko skaczą, tańczą, biegają. A oto skutki: cały rząd
butów po prawej stronie zniszczył się prędzej niż po lewej.
Majster Winogronko westchnął.
— Czy dziecko ma dwie nogi, czy sto, to wszystko jedno. Potrafi
zniszczyć sto par butów jedną tylko nogą.
W końcu rodzina Stonóg wyszła podskakując, Stołapek i Stonóżek
mknęli po drodze jakby na kółkach. Ojciec Stonoga nie mógł biec tak
szybko, był trochę kulawy. Ale nie bardzo, utykał bowiem tylko na
dwanaście nóg...
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
32
ROZDZIAŁ IV
CEBULEK DRAŻNI MOPSA I ODNOSI NAD NIM ZWYCIĘSTWO
A domek Ojca Kabaczka? Skończyło się na tym, że pewnego
pięknego poranka Imć Pomidor zjawił się ponownie w swojej karocy
zaprzężonej w cztery korniszony, ale tym razem towarzyszyło mu
dwunastu policjantów. Ojciec Kabaczek został usunięty bez żadnych
ceremonii, a w domku umieszczono straszliwe psisko, które nazywało się
Mops.
— W ten sposób — zawołał Pomidor rzucając dokoła groźne
spojrzenia :— miejscowe łobuziaki nabiorą dla mnie szacunku, poczynając
od tego przybłędy, którego przygarnął Majster Wino-gronko!
— Racja, racja — przytakiwał Mops.
— A co do tego starego durnia Kabaczka, to dowie się, co to znaczy
przeciwstawiać się moim rozkazom. Jeśli koniecznie chce mieć dom, to
znajdzie się dla niego miejsce w więzieniu. Wystarczy tam miejsca dla
wszystkich.
— Racja, racja — znowu przytaknął Mops.
Cebulek i Majster Winogronko patrzyli na rozgrywającą się przed
nimi scenę i nie mogli nawet kiwnąć palcem. Kabaczek usiadł sobie smutnie
na kamieniu i gładził się po brodzie. Za każdym razem kiedy ją pogłaskał,
zostawał mu w ręku jeden włosek. Postanowił więc nie dotykać więcej
brody w obawie, żeby jej nie stracić. Siedział spokojniutko na kamieniu i
wzdychał, bo — jak zauważyliście już zapewne — Ojciec Kabaczek miał
ogromny zapas westchnień.
Pomidor wsiadł z powrotem do karocy. Mops stanął na baczność,
salutując ogonem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
33
— Pilnuj dobrze! — huknął szambelan. Zaciął biczem cztery
.korniszony i karoca odjechała.
Był piękny, upalny, letni dzień. Mops pospacerował chwilę przed
domkiem tam i z powrotem, machając ogonem, aby dodać sobie powagi. Po
chwili był już zupełnie zziajany i pomyślał, że z przyjemnością wypiłby
kufel piwa. Rozejrzał się dokoła, szukając jakiegoś wisusa, którego mógłby
posłać po piwo, ale w pobliżu nie widać było żadnego. Na progu warsztatu
Majstra Winogronko siedział wprawdzie Cebulek skręcając dratwę, ale z
wiadomej przyczyny zalatywał od niego tak podejrzany zapach, że Mops
wolał nie zwracać się do niego.
Cebulek zauważył jednak, że upał daje się psu we znaki. „Jeśli się
nie mylę — pomyślał — coś się tu będzie działo". A działo się to, że im
wyżej wznosiło się słońce, tym bardziej wzmagał się upał. Biednemu
Mopsowi bardzo chciało się pić.
— Cóż ja mogłem takiego zjeść dzisiaj rano? Może przesolili mi
zupę? Wydaje mi się, że mam ogień w gardle, a język tak ciężki, jakby był z
cementu.
Cebulek wyszedł za próg, żeby zobaczyć, co się święci.
— Ej — zaskomlał Mops cienkim głosem.
— Czy pan do mnie mówi?
— Tak, do ciebie, mój chłopcze. Czy nie skoczyłbyś po oranżadę
dla mnie?
— Skoczyłbym z wielką chęcią, panie Mopsie, ale właśnie w tej
chwili majster dał mi ten but do podzelowania i nie mam czasu.
I jak gdyby nigdy nic wszedł z powrotem do warsztatu.
— Cóż za gbur — warknął pies przeklinając łańcuch, który nie
pozwalał mu skoczyć samemu do gospody.
Po chwili Cebulek wyjrzał znowu.
— Młodzieńcze — szepnął Mops — czy nie przyniósłby mi pan
szklanki wody?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
34
— Bardzo chętnie — odpowiedział Cebulek — ale właśnie w tej
chwili majster dał mi do naprawienia obcasy u butów księdza kanonika.
Cebulkowi sprawiał przykrość widok psa, którego tak męczyło
pragnienie, ale z drugiej strony wcale nie podobała mu się rola, jaką Mops
tutaj spełniał. A poza tym miał ochotę dać jeszcze raz nauczkę Pomidorowi.
Około trzeciej po południu słońce tak prażyło, że nawet kamienie
pokryły się potem. Mops nie mógł już dłużej wytrzymać. Wtedy Cebulek
wziął butelkę, napełnił ją wodą i dosypał do niej białego proszku na sen,
który zażywała żona Majstra Winogronko. Biedna kobiecina była tak
nerwowa, że nie mogła zasnąć bez tego proszku.
Cebulek zatkał kciukiem otwór butelki i przytknąwszy ją do ust
udawał, że pije.
— Ach! — zawołał głaszcząc się po brzuchu. — Jakaż ta woda
orzeźwiająca!
Mops przełknął z litr śliny i przez chwilę wydawało mu się, że jest
mu lepiej.
— Panie Cebulku — powiedział — dobra jest ta woda?
— Czy dobra? Lepsza od likieru.
— A nie ma w niej zarazków?
— Ale co też pan mówi! Woda jest czyściusieńka, destylowana
przez profesora uniwersytetu z Barberino.
Mówiąc to podniósł znowu butelkę do ust i udawał, że łyka kilka
razy.
— Panie Cebulku — zapytał Mops — jak to się dzieje, że butelka
jest wciąż pełna?
— Trzeba panu wiedzieć — odpowiedział Cebulek — że ta
butelka, którą dostałem w podarunku od mego dziadka, nie opróżnia się
nigdy.
— Daj mi choć łyczek, choć jedną łyżeczkę.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
35
— Tylko łyczek? Ależ mogę panu dać nawet i dziesięć szklanek —
odrzekł na to Cebulek.
Możecie wyobrazić sobie wdzięczność Mopsa: nie przestawał
dziękować chłopcu, lizał go po nogach i tak machał ogonem, jak nigdy tego
nie robił nawet na widok swoich pań, Hrabin Wisien.
Cebulek podał mu butelkę. Pies przytknął ją do pyska i wychylił do
dna, po czym chciał powiedzieć:
— „Jak to, już się skończyła? Przecież pan mówił, że to zaczaro-
wana butelka!"
Ale nie zdążył jeszcze się odezwać, a już leżał na ziemi uśpiony.
Cebulek zdjął mu łańcuch, zarzucił sobie psa na plecy i ruszył w
kierunku zamku. Obejrzał się jeszcze raz za siebie, żeby popatrzeć, jak
Ojciec Kabaczek wprowadza się z powrotem do swego domku. Wyglądająca
przez okno ryżobroda twarz staruszka promieniała radością.
— „Biedny Mopsie! — myślał Cebulek maszerując w stronę zam-
ku. — Musiałem tak postąpić. Gdy się obudzisz, pewnie nie będziesz mi już
dziękował za orzeźwiającą wodę".
Brama wiodąca do parku była otwarta. Cebulek ułożył psa na
trawie, pogłaskał go delikatnie i powiedział:
— Pozdrów ode mnie Imć Pomidora.
Mops odpowiedział mu radosnym pomrukiem: śniło mu się wła-
śnie, że płynie po stawie otoczonym górami, że woda w stawie jest świeża i
pyszna, że płynąc pije do woli i sam zamienia się w wodę. Ogon ma z wody,
uszy z wody i łapy lekkie jak strumienie fontanny.
— Śnij spokojnie — powiedział Cebulek i wrócił do wioski.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
36
ROZDZIAŁ V
DZIADEK JAGODA ZAKŁADA DZWONEK DLA ZŁODZIEI
We wsi dokoła domku Ojca Kabaczka Cebulek zastał mnóstwo
ludzi rozprawiających z ożywieniem. Prawdę mówiąc, wszyscy byli raczej
przestraszeni.
— Co teraz zrobi Imć Pomidor? — pytał z zaniepokojoną miną
Grusza-Gruszkowski.
— A ja mówię, że ta cała historia źle się skończy. Przecież to oni są
tu panami i oni rządzą — zauważyła Pani Dynia. Żona Pora przyznała jej
natychmiast rację, schwyciła męża za wąsy jak za lejce i zawołała:
— Jazda! Chodźmy stąd, zanim wyniknie jakaś nowa awantura!
Majster Winogronko także kręcił głową.
— Pomidor dwukrotnie został wystrychnięty na dudka, teraz
będzie szukał zemsty — powiedział.
Nie przejmował się tylko Ojciec Kabaczek: wyciągnął z kieszeni
najwspanialsze cukierki, jakie kiedykolwiek zdarzyło się komuś oglądać, i
częstował nimi wszystkich, aby uczcić to wydarzenie. Cebulek wziął
cukierka, possał go, pocmokał i rzekł:
— Ja także jestem zdania, że Pomidor tak szybko nie da za wy-
graną.
— No więc... — wzdychając zaczął mówić Ojciec Kabaczek. Cała
jego radość znikła nagle jak słońce, kiedy przesłoni je chmurka.
— A więc mój pomysł jest następujący. Nie pozostaje nic innego,
jak ukryć domek.
— Ukryć domek?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
37
— No właśnie. Nie proponowałbym tego, gdyby szło o wielką
kamienicę, ale z ukryciem tak maleńkiego domku nie będzie najmniejszego
kłopotu. Mogę się założyć, że zmieści się on na wózku gałganiarza.
Fasolek, który był synem gałganiarza, popędził do domu i po
chwili wrócił z wózkiem.
— Na tym wózku? — zapytał Kabaczek przerażony, że domek jego
rozleci się w kawałki.
— Tak, na wózku będzie mu doskonale — odpowiedział Cebulek.
— A dokąd go zawieziemy? — zapytał jeszcze Kabaczek.
— Można by — zaproponował Majster Winogronko — można by
schować go na razie w mojej piwnicy. A potem zobaczymy.
— A jeżeli dowie się o tym Pomidor?
Wszyscy popatrzyli na Siniora Groszka, który właśnie tamtędy
przechodził i udawał, że na nic nie zwraca uwagi. Adwokat zaczerwienił się
i zaczął pośpiesznie przysięgać i zaklinać się:
— Ode mnie Pomidor nigdy niczego się nie dowie. Nie jestem
szpiegiem, jestem adwokatem.
— W piwnicy jest wilgoć, domek mógłby się zniszczyć —
zaprotestował nieśmiało Ojciec Kabaczek. — Dlaczego nie mielibyśmy
ukryć go w lesie?
— A kto go będzie pilnował? — zapytał Cebulek.
— Znam kogoś — odezwał się Grusza-Gruszkowski — kto
mieszka w lesie. To Dziadek Jagoda. Moglibyśmy spróbować powierzyć
domek jego opiece. A potem zobaczymy.
Postanowiono więc spróbować. W kilka minut umieszczono
domek na wózku gałganiarza. Ojciec Kabaczek pożegnał domek
westchnieniem i poszedł odpocząć po tylu wzruszeniach do domu Pani
Dyni, która była jego siostrzenicą.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
38
Cebulek, Fasolek i Profesor Grusza-Gruszkowski skierowali się w
stronę lasu, pchając przed sobą wózek bez większego wysiłku, bo domek
nie ważył wiele więcej niż klatka na wróble.
Dziadek Jagoda mieszkał w łupinie zeszłorocznego kasztana: była
to piękna łupina, gruba i kolczasta, i mieścił się w niej doskonale razem ze
swoimi skarbami, na które składały się: połowa nożyczek, zardzewiała
brzytwa do golenia, igła z bawełnianą nitką oraz skórka od sera.
Gdy tylko usłyszał propozycję, przeraził się okropnie. Na samą
myśl, że ma zamieszkać w tak ogromnym domu, dostał dreszczy.
— Nigdy się na to nie zgodzę, to niemożliwe. Co ja bym robił w
takim wielkim pałacu? W mojej łupinie jest mi doskonale. Znacie chyba
przysłowie: lepszy domek ciasny, ale za to własny.
Ale skoro dowiedział się, że idzie tu o wyświadczenie przysługi
Ojcu Kabaczkowi, zgodził się natychmiast.
Domek ustawiono koło pnia dębu: Cebulek, Fasolek i Grusza-
Gruszkowski pomogli Dziadkowi Jagodzie przenieść do domku jego skarby,
po czym pożegnali go, przyrzekając, że powrócą niezadługo z dobrymi
nowinami.
Gdy Dziadek Jagoda pozostał sam, ogarnął go strach przed
złodziejami.
— Teraz kiedy mam duży dom — mówił sam do siebie — na
pewno mnie okradną. A kto wie, może i zamordują we śnie, spodziewając
się, że mam nie wiadomo jakie bogactwa.
Myślał, myślał i postanowił umieścić przy drzwiach dzwonek, a
pod dzwonkiem karteczkę, na której wielkimi literami napisał następujące
słowa: „Panowie złodzieje proszeni są o dzwonienie tym oto dzwonkiem.
Zostaną wpuszczeni i przekonają się sami, że nie ma tu co kraść". Kiedy
napisał karteczkę, poczuł się znacznie spokojniejszy, a ponieważ słońce już
zaszło, poszedł spać.
Około północy obudził go dzwonek.
— Kto tam? — zapytał wyglądając przez okienko.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
39
— Złodzieje — odpowiedział gruby głos.
— Już idę, panowie zechcą łaskawie zaczekać, tylko włożę szlafrok
— odpowiedział skwapliwie Dziadek Jagoda.
Włożył szlafrok, poszedł otworzyć drzwi i poprosił złodziei, by
weszli obejrzeć mieszkanie. Były to dwa wielkoludy, rosłe i grube, z
czarnymi, budzącymi grozę brodami. Zaglądali do domku po kolei, żeby nie
poobijać sobie boków, i szybko przekonali się, że nie ma tam nic do
zabrania.
— A widzicie, panowie, a widzicie! — cieszył się Dziadek Jagoda
zacierając ręce.
— Hm, hm — chrząkali złodzieje, nie bardzo zadowoleni.
— Mnie jest także nieprzyjemnie, proszę mi wierzyć — mówił
dalej Jagoda. — Może mógłbym panom czymś służyć? Może zechcą się
panowie ogolić? Mam tu brzytwę. Jest wprawdzie trochę starawa, bo to
spadek po moim pradziadku, ale myślę, że się jeszcze nada.
Złodzieje przyjęli propozycję. Zgolili sobie brody zardzewiałą
brzytwą, jak tylko umieli najlepiej, i odeszli serdecznie dziękując.
Dziadek Jagoda wrócił do łóżka i zasnął ponownie.
Około drugiej w nocy zbudził go następny dzwonek. Byli to dwaj
inni złodzieje. Wpuścił więc i tych, oczywiście po jednemu, aby nie rozwalili
domku. Ci złodzieje nie byli brodaci, ale jednemu z nich pourywały się
wszystkie guziki od marynarki. Dziadek Jagoda podarował mu igłę z nitką i
poradził, aby chodząc patrzał zawsze na ziemię.
— Kiedy patrzy się na ziemię, można znaleźć moc guzików —
wyjaśnił.
I ci złodzieje także poszli sobie dalej.
Widzimy, że domek Ojca Kabaczka znajduje się w dobrych rękach.
Zostawmy go więc i chodźmy zobaczyć, co dzieje się gdzie indziej.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
40
ROZDZIAŁ VI
BARON POMARAŃCZA MA KŁOPOTY ZE SWOIM BRZUCHEM, A KSIĄŻĘ MANDARYNKA GROZI, ŻE RZUCI
SIĘ Z SZAFY
Czas już najwyższy, abyśmy rzucili okiem na zamek Hrabin
Wisien, które — jak już wiecie — były właścicielkami całej wsi, domów,
ziemi, kościoła i dzwonnicy.
Tego dnia kiedy Cebulek przewiózł do lasu dom Ojca Kabaczka, na
zamku panowało wielkie zamieszanie: zjechali się tam krewni.
Mówiąc ściślej, przyjechało ich tylko dwu: Baron Pomarańcza i
Książę Mandarynka.
Baron Pomarańcza był kuzynem nieboszczyka męża Donny Primy,
a Książę Mandarynka był kuzynem nieboszczyka męża Donny Sekundy.
Baron Pomarańcza miał brzuch rzadko spotykanej wielkości, co było
zresztą zupełnie zrozumiałe, ponieważ nie robił nic innego, tylko objadał
się od rana do wieczora i od wieczora do rana, jedną tylko godzinę
poświęcając na drzemkę.
Za młodu Baron Pomarańcza sypiał całą noc, żeby strawić to, co
zjadał za dnia, jednak później powiedział sobie:
— Spanie to tylko stracony czas: kiedy śpię, nie mogę przecież
jeść.
Postanowił więc jadać także w nocy i czas na trawienie ograniczyć
do jednej godziny. Ze wszystkich posiadłości barona, a było ich wiele i to
rozsianych po całej okolicy, wysyłano bezustannie karawany obładowane
wszelkiego rodzaju żywnością, ażeby zaspokoić jego obżarstwo. Chłopi,
biedacy, sami już nie wiedzieli, co mają mu posyłać: jajka, kurczęta, świnie,
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
41
woły, krowy, króliki, owoce, jarzyny, chleb, biszkopty, ciasta — baron zjadał
to wszystko w jednej chwili. Miał dwu służących, stale zajętych
pakowaniem mu do ust wszystkiego, co nadchodziło; gdy ci po pewnym
czasie byli zmęczeni, zastępowali ich dwaj inni.
W końcu chłopi dali znać, że nie ma już nic do jedzenia.
— Przyślijcie mi drzewa! — rozkazał baron.
Chłopi wysyłali mu więc drzewa i baron pożerał je razem z liśćmi i
korzeniami, maczając je w oliwie i w soli.
Kiedy i drzew zabrakło, zaczął sprzedawać swoją ziemię, a za
uzyskane pieniądze kupował różne rzeczy do jedzenia. Kiedy wyprzedał już
wszystkie posiadłości i stał się biedny jak mysz kościelna, napisał list do
Donny Primy i otrzymał zaproszenie do zamku.
Prawdę powiedziawszy Donna Sekunda nie była z tego zbytnio
zadowolona.
— Baron ze swoim wilczym apetytem pożre cały nasz majątek:
połknie zamek, jakby to był talerz makaronu.
Donna Prima zaczęła płakać.
— Nie chcesz przyjąć moich krewnych! Biedne baroniątko,
pragniesz jego zguby!
— A więc dobrze — powiedziała Donna Sekunda — zaproś sobie
barona. A ja zaproszę Księcia Mandarynkę, kuzyna mego nieboszczyka
męża.
— Możesz go sobie zaprosić — odrzekła pogardliwie Donna Prima
— ten jada mniej niż kurczak. Twój nieboszczyk mąż, pokój jego pestce,
miał krewnych wątłych i chuderlawych, których gołym okiem ledwo można
było dojrzeć. Natomiast mój nieboszczyk mąż, pokój jego pestce, miał
krewniaków grubych i rozrośniętych, widocznych na dużą odległość.
Barona Pomarańczę widać było istotnie już z daleka; z odległości
jednego kilometra można go było wziąć za pagórek.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
42
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
43
Trzeba było natychmiast znaleźć dla niego kogoś do
podtrzymywania brzucha, bo o własnych siłach nie był w stanie go
udźwignąć. Pomidor posłał więc zaraz po gałganiarza Fasolę, żeby przy-
szedł ze swoim wózkiem. Fasola nie mógł znaleźć wózka, bo — jak wiecie
— zabrał go jego syn Fasolek, wziął więc ze sobą taczki, takie jakich
używają murarze do przewożenia wapna.
Pomidor pomógł baronowi ułożyć brzuch na taczkach i zawołał:
— Jazda!
Fasola uchwycił za rączki od taczek i pociągnął z całej siły, ale
taczki ani drgnęły.
Zawołano jeszcze dwu służących i dopiero wszystkim razem
udało się przewieźć barona na spacer po alejach parku. Z początku nie
zwracali uwagi na kamienie i kółko taczek jakby naumyślnie wybierało
największe i najbardziej wystające kamienie na ścieżce. Biedny baron tak
odczuwał te wstrząsy, że aż się spocił.
— Uważajcie na kamienie! — zaklinał składając ręce. Fasola i dwaj
służący omijali więc kamienie, ale za to taczki wjeżdżały w doły.
— Na litość boską, uważajcie na wyboje! — błagał baron. Kiedy
wyprowadzono go na spacer, nie zapomniał o swoim najulubieńszym
zajęciu i ogryzał pieczonego indyka, którego Donna Prima przygotowała mu
na zakąskę.
Książę Mandarynka także przysporzył wiele kłopotów
mieszkańcom zamku.
Biedna Poziomeczka, pokojówka Donny Sekundy, bez przerwy
musiała prasować mu koszule. Kiedy mu je odnosiła, książę kręcił nosem,
zaczynał płakać i wskakiwał na szafę krzycząc:
— Na pomoc! Na pomoc!
Przybiegała Donna Sekunda trzymając się oburącz za głowę.
— Mandarynko, co ci zrobili?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
44
— Źle uprasowali mi koszulę! Chcę umrzeć!
Aby go namówić do pozostania przy życiu, Donna Sekunda
ofiarowała mu wszystkie jedwabne koszule po swoim nieboszczyku mężu.
Książę zeskoczył z szafy i zaczął je przymierzać jedną po drugiej.
Wkrótce znowu dał się słyszeć jego krzyk:
— Na pomoc! Na pomoc!
Donna Sekunda przybiegła z biciem serca.
— Kuzynie Mandarynko, co ci zrobili?
— Zgubiłem guzik od kołnierzyka i nie chcę dłużej żyć na świecie!
Tym razem wdrapał się wysoko na lustro i groził, że rzuci się na
ziemię głową w dół.
Aby go uspokoić, Donna Sekunda podarowała mu wszystkie guziki
po swoim nieboszczyku mężu, a były one ze złota, srebra i drogich kamieni.
Zanim jeszcze zapadł wieczór, Donna Sekunda nie miała już klejnotów, a
Książę Mandarynka naładował sobie kilka kufrów i zacierał ręce z radości.
Obie hrabiny przeraziły się zachłannością kuzynów i całą swoją
złość wyładowywały na biednym Wisienku, ich siostrzeńcu, sierocie bez
ojca i matki.
— Darmozjadzie jeden! — krzyczała na niego Donna Prima. — Idź
natychmiast rozwiązywać zadania!
— Już rozwiązałem.
— To rozwiązuj następne — rozkazywała surowo Donna Sekunda.
Wisienek szedł posłusznie rozwiązywać następne zadania;
codziennie zapisywał po kilka zeszytów, przez tydzień zapisał całą górę
zeszytów. Tego dnia hrabiny bez końca kazały mu odrabiać coraz to nowe
zadania.
— Po co się tu kręcisz, ty próżniaku!
— Chciałbym się przejść po parku.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
45
— Po parku spaceruje Baron Pomarańcza i nie ma tam miejsca dla
takich, jak ty, leniuchów! Ruszaj w tej chwili odrabiać lekcje!
— Już odrobiłem.
To odrób następne.
Wisienek szedł posłusznie odrabiać następne lekcje: odrabiał ich
dziennie całe setki. Przeczytał już wszystkie książki, które znajdowały się w
bibliotece zamkowej. Jednakże ilekroć hrabiny zastały go z książką w ręku,
karciły go z całą surowością:
— Odłóż tę książkę, gamoniu! Czy nie widzisz, że ją niszczysz?
— Ale jakże mogę uczyć się lekcji, nie dotykając książek?
— Ucz się na pamięć.
Wisienek zamykał się w swoim pokoju i uczył się, uczył i uczył.
Oczywiście bez książek. Umiał już wszystko na pamięć i wciąż myślał o
nowych rzeczach. Od ciągłego myślenia dostawał bólu głowy, a hrabiny
krzyczały na niego:
— Stale chorujesz, bo za dużo myślisz! Nie myśl, a zaoszczędzisz
nam wydatków na lekarstwa!
Jednym słowem, cokolwiek zrobił Wisienek, wszystko było źle.
Wisienek nie wiedział, gdzie się podziać, by nie słyszeć tych ciągłych
wymyślań, i czuł się naprawdę nieszczęśliwy. W całym zamku miał tylko
jedną przyjazną duszę, a była nią Poziomeczka, pokojówka Donny Sekundy.
Poziomeczce żal było biednego chłopaczka w okularach, którego
nikt nie kochał. Była dla niego serdeczna i wieczorem, kiedy kładł się do
łóżka, przynosiła mu deser. Ale tego wieczoru całą leguminę zjadł Baron
Pomarańcza.
Książę Mandarynka miał także ochotę na coś słodkiego. Dlatego
też wyskoczył na sam wierzch kredensu i zaczął wrzeszczeć:
— Na pomoc! Na pomoc! Trzymajcie mnie, bo rzucę się w dół!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
46
Ale mógł się drzeć, ile wlezie: baron połknął całą leguminę, nie
zwracając na księcia najmniejszej uwagi.
Donna Sekunda uklękła przed kredensem i błagała kuzynka, aby
nie odbierał sobie życia. Aby skłonić go do zejścia na ziemię, powinna była
mu coś obiecać, ale sama nic już nie miała.
Kiedy wreszcie Książę Mandarynka zrozumiał, że nic nie dostanie,
zrezygnował i zszedł z kredensu przy pomocy Pomidora, na którego
uderzyły siódme poty.
Bo oto właśnie zawiadomiono go, że domek Ojca Kabaczka
zniknął. Szambelan nie zastanawiał się długo. Wysłał natychmiast pismo do
gubernatora, prosząc go o wypożyczenie dwudziestu policjantów, to znaczy
Cytrynków.
*
Cytrynkowie przybyli następnego dnia i oczyścili teren. Znaczy to,
że obeszli całą okolicę, aresztując wszystkich napotkanych po drodze.
Zaaresztowali oczywiście także Majstra Winogronko. Szewc wziął
szydło do drapania się w głowę i poszedł za nimi mrucząc coś pod nosem.
Cytrynkowie odebrali mu szydło.
— Nie wolno mieć przy sobie broni — skarcili surowo Majstra
Winogronko.
— A czymże będę się drapał?
— Jak będziecie chcieli się podrapać, zawiadomicie komendanta,
on to załatwi.
Tak więc kiedy Majster Winogronko miał ochotę się podrapać,
zawiadamiał komendanta i natychmiast jeden z Cytrynków drapał go szablą
w głowę.
Także Profesor Grusza-Gruszkowski został aresztowany.
Pozwolono mu zabrać tylko skrzypce i świecę.
— Co chcecie robić ze świecą?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
47
— Żona włożyła mi ją do kieszeni, bo mówi, że lochy zamkowe są
bardzo ciemne.
Jednym słowem, aresztowani zostali wszyscy mieszkańcy wioski
oprócz Siniora Groszka, ponieważ był adwokatem, i Pora, ponieważ go nie
znaleziono.
Por wcale się zresztą nie ukrywał, ale siedział sobie najspokojniej
na balkonie z wąsami rozciągniętymi jak dwa sznury, a na wąsach wisiała
bielizna. Cytrynkowie wzięli go za słup i nie zwracali na niego uwagi.
Kabaczek szedł za Cytrynkami wzdychając, jak to było jego
zwyczajem.
— Dlaczego tak wzdychacie? — surowo zapytał go komendant.
— Bo uzbierało mi się mnóstwo westchnień. Przez całe życie
pracowałem i codziennie oszczędzałem jedno westchnienie: mam ich teraz
tysiące i muszę je przecież zużyć.
Z kobiet aresztowana została tylko Pani Dynia, a ponieważ nie
chciała iść, policjanci przewrócili ją i potoczyli przed sobą aż do bramy
więzienia. Taka była okrąglutka.
Mimo że Cytrynkowie byli bardzo przebiegli, Cebulka nie
zaaresztowali. Siedział on na murku razem z dziewczynką, która nazywała
się Rzodkieweczka, i przyglądał im się, kiedy przechodzili.
Cytrynkowie właśnie do nich zwrócili się z zapytaniem, czy nie
widzieli przypadkiem w okolicy niebezpiecznego buntownika, imieniem
Cebulek.
Cebulek i Rzodkieweczka odpowiedzieli, że widzieli, jak chował
się pod czapkę komendanta, i czmychnęli chichocząc.
Jeszcze tego samego dnia udali się na zwiady do zamku. Cebulek
zdecydował, że więźniów trzeba uwolnić, a Rzodkieweczka oczywiście
natychmiast przyznała mu rację.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
48
ROZDZIAŁ VII
WISIENEK ŁAMIE PRZEPISY PANA PIETRUSZKI
Zamek stał na wierzchołku wzgórza, otoczony ogromnym
parkiem. Na bramie wisiała tabliczka; po jednej stronie miała napis „wejście
wzbronione", a po drugiej — „wyjście wzbronione". Jedna strona
przeznaczona była dla dzieci wiejskich, żeby nie kusiło ich przełazić przez
bramę i bawić się pod drzewami parku, a druga strona dla Wisienka, żeby
nie kusiło go wymknąć się na spacer do wioski.
Wisienek spacerował samiuteńki po alei, uważając, by nie deptać
rabatek i nie niszczyć kwiatów. Jego nauczyciel Pan Pietruszka
porozmieszczał gdzie się tylko dało tabliczki, na których było wypisane, co
wolno robić Wisienkowi, a czego nie wolno.
Na przykład koło basenu ze złotymi rybkami była taka oto ta-
bliczka:
„Wisienkowi nie wolno wkładać rąk do basenu". I jeszcze taka:
„Rybkom zabrania się rozmawiać z Wisienkiem". Pośród
kwiecistych grządek widniały tabliczki: „Wisienkowi nie wolno dotykać
kwiatów, w przeciwnym razie nie dostanie owoców". Albo jeszcze takie:
„Biada Wisienkowi, jeśli będzie deptał trawniki: będzie musiał
napisać dwa tysiące razy » Jestem dobrze wychowanym chłopcem".
Tabliczki owe były pomysłem Pana Pietruszki, który był
wychowawcą Wisienka.
Nasz mały wicehrabia prosił swoje szlachetnie urodzone ciotki o
pozwolenie uczęszczania do szkoły wiejskiej razem z innymi dziećmi, które
widywał, kiedy szły i wracały ze szkoły, wymachując teczkami niby
chorągiewkami. Ale Donna Prima aż się wzdrygnęła:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
49
— Hrabia Wiśnia w jednej ławce z wiejskim chłopakiem! Prze-
nigdy!
Donna Sekunda przytaknęła jej:
— Spodenki Hrabiego Wiśni na ordynarnej szkolnej ławie! To być
nie może!
Tak więc przyjęto domowego nauczyciela, którym był właśnie Pan
Pietruszka. Zawsze i wszędzie było go pełno. Na przykład kiedy Wisienek
rozwiązując zadanie obserwował muchę, która weszła na kleks z atramentu
i chciała uczyć się pisać, zjawiał się nagle nie wiadomo skąd Pan Pietruszka,
wycierał nos w ogromną chustkę w czerwone i niebieskie kraty i zaczynał
kazanie:
— Biada chłopcom, którzy przyglądają się muchom. Zawsze się
tak zaczyna. Najpierw się patrzy na jedną muchę, potem na drugą, później
na pająka, później na kota, a potem na wszystkie inne zwierzęta i zapomina
się o lekcjach. Kto nie odrabia lekcji, ten nie jest grzecznym dzieckiem. Kto
nie jest grzecznym dzieckiem, ten nie wyrośnie na porządnego człowieka.
Kto nie jest porządnym człowiekiem, ten idzie do więzienia. Wisienku, jeśli
nie chcesz skończyć w więzieniu, przestań patrzeć na muchę.
Innym znowu razem, kiedy Wisienek otwierał album, aby sobie
narysować coś ładnego, pojawiał się jak spod ziemi Pan Pietruszka,
wycierał nos i zaczynał:
— Biada tym chłopcom, którzy marnują czas na rysunki i
rysuneczki. Co z nich wyrośnie? Co najwyżej malarze pokojowi, czyli ludzie
brudni i obdarci, którzy dniem i nocą bazgrzą coś na murach i dlatego
kończą w więzieniu, na co zresztą zasługują. Wisienku, czy ty także chcesz
dostać się do więzienia?
Biedny Wisienek w obawie przed więzieniem nie wiedział już,
jakiego świętego wzywać na pomoc.
Na szczęście zdarzało się, że Pan Pietruszka nie zjawiał się przez
czas jakiś, a to dlatego, że albo ucinał sobie drzemkę, albo przesiadywał za
stołem nad butelczyną wódki. W tych krótkich chwilach Wisienek był
naprawdę wolny. Pan Pietruszka zauważył to i właśnie dlatego
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
50
poumieszczał wszędzie owe tabliczki. W ten sposób, mógł zdrzemnąć się
godzinkę dłużej, w przekonaniu, że wychowanek nie traci czasu i nawet
spacerując po parku uczy się pożytecznych rzeczy.
Ale Wisienek przechodząc koło tabliczek zdejmował okulary —
nie widział wtedy, co tam jest napisane, i mógł z całym spokojem pogrążać
się we własnych myślach.
A więc gdy Wisienek przechadzał się właśnie po parku, usłyszał
nagle jakiś głosik:
— Panie wicehrabio! Panie wicehrabio!
Obejrzał się i zobaczył chłopca w swoim wieku, o miłej i
inteligentnej twarzy, bardzo biednie ubranego, i dziewczynkę może
dziesięcioletnią, z włosami splecionymi w warkoczyk, który sterczał jej na
czubku głowy jak mysi ogonek.
Wisienek ukłonił się grzecznie i powiedział:
— Dzień dobry państwu! Nie mam przyjemności państwa znać, ale
chętnie bym się z wami zapoznał.
— W takim razie dlaczego nie podejdzie pan bliżej?
— Nie mogę. Ta tabliczka zabrania mi rozmawiać z dziećmi ze wsi.
— Ależ my właśnie jesteśmy dziećmi ze wsi, a pan już zaczął z
nami rozmawiać!
— Jeśli tak, to idę.
Wisienek był nieśmiały i dobrze wychowany, ale w decydujących
momentach potrafił się zdobyć na bohaterską decyzję. Odważnie wszedł na
trawę i depcąc ją podszedł do sztachet.
— Ja się nazywam Rzodkieweczka — przedstawiła się dziew-
czynka — a to jest Cebulek.
— Bardzo mi przyjemnie, panienko. Bardzo mi przyjemnie, panie
Cebulku. Słyszałem już o panu.
— No, proszę! A od kogóż to?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
51
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
52
— Od Imć Pomidora.
— Na pewno nic dobrego o mnie nie mówił.
— Oczywiście, że nie. I właśnie dlatego wyobraziłem sobie, że
musi pan być wyjątkowo sympatyczny. Widzę, że się nie pomyliłem.
Cebulek uśmiechnął się.
— No, to świetnie. Ale wobec tego czemu robimy tyle ceremonii,
jak gdybyśmy byli starymi dworakami? Mówmy sobie ty.
Wisienek przypomniał sobie nagle tabliczkę umieszczoną nad
kuchennymi drzwiami, na której pan Pietruszka napisał: „Z nikim nie wolno
być na ty", ponieważ przyłapał Wisienka i Poziomeczkę na przyjacielskiej
pogawędce. Postanowił jednak przejść i nad tym zakazem do porządku
dziennego, tak samo jak przeszedł przez trawnik, i odpowiedział:
— Zgoda. Mówmy sobie ty.
Rzodkieweczka promieniała.
— A nie mówiłam ci, Cebulku? Wicehrabia to przemiły chłopiec.
— Dziękuję panience — powiedział kłaniając się Wisienek. Po
czym zaczerwienił się i rzekł już bez ukłonu: — Dziękuję ci, Rzodkieweczko.
Wszyscy troje roześmieli się wesoło. Z początku Wisienek
uśmiechał się leciutko, tylko kącikiem ust, mając w pamięci tabliczkę Pana
Pietruszki, która zabraniała mu się śmiać, jeśli chce wyrosnąć na
poważnego chłopca. Ale po chwili, widząc, że Cebulek i Rzodkieweczka nie
hamują swojej wesołości, także roześmiał się serdecznie.
Nigdy jeszcze na zamku nie rozbrzmiewał śmiech równie wesoły i
beztroski. Szlachetnie urodzone hrabiny siedziały w tym momencie na
werandzie i piły herbatę.
Donna Prima słysząc wybuchy śmiechu powiedziała:
— Słyszę jakiś dziwny hałas.
Donna Sekunda przytaknęła:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
53
— Ja także słyszę. To pewnie deszcz.
— Zwracam ci uwagę, że deszcz nie pada — rzekła Donna Prima
mentorskim tonem. ,
— Jeśli nie pada, to będzie padał — ucięła krótko Donna Sekunda
podnosząc głowę do góry, aby znaleźć potwierdzenie swoich słów na
firmamencie niebieskim. Ale niebo było tak czyste, jakby zaledwie pięć
minut temu wypucowały je zakłady oczyszczania miasta. Chmurki nie było
nawet na lekarstwo.
— A ja ci mówię, że to fontanna — zaczęła znowu Donna Prima.
— To niemożliwe, fontanna jest zepsuta i woda z niej nie tryska.
Widocznie ogrodnik ją zreperował.
Tymczasem ogrodnik jeszcze nawet nie zauważył, że fontanna jest
zepsuta.
Pomidor także usłyszał ten dziwny hałas i bardzo go to
zaniepokoiło. „W więzieniach zamkowych — myślał — znajduje się wielu
więźniów. Trzeba być czujnym, jeśli nie chce się mieć przykrych
niespodzianek".
Postanowił zrobić małą inspekcję w parku i na tyłach zamku,
gdzie biegła droga do wsi, i przyłapał dzieci na wesołej rozmowie.
Gdyby niebo się nagle otworzyło i jeden po drugim zaczęły
stamtąd spadać anioły, zdumienie Pomidora nie byłoby większe. Wisienek
deptał trawę! Wisienek gawędził przyjacielsko z dwojgiem obdartusów!
A przy tym w jednym z tych obdartusów Pomidor rozpoznał
natychmiast owego łobuza, który doprowadził go do łez.
Wpadł we wściekłość i zrobił się tak purpurowy, że gdyby
przejeżdżali tamtędy strażacy, pomyśleliby, że to pożar.
— Panie wicehrabio! — ryknął straszliwym głosem. Wisienek
odwrócił się, zbladł i przycisnął się do sztachet.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
54
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
55
— Przyjaciele — szepnął — uciekajcie, zanim Pomidor zdąży
wyrządzić wam jakąś krzywdę. Mnie nie ośmieli się tknąć. Do widzenia!
Cebulek i Rzodkieweczka uciekali co sił w nogach. Ścigały ich
wrzaski Imć Pomidora.
— Tym razem — stwierdziła Rzodkieweczka — nasza wyprawa
nie udała się.
Ale Cebulek uśmiechnął się:
— Kto ci to powiedział? Zdobyliśmy przyjaciela, a to niemała
rzecz.
Tymczasem ich nowy przyjaciel szykował się na to, że wszyscy
zmyją mu głowę: i Pomidor, i Pan Pietruszka, i Donna Prima, i Donna
Sekunda, a także Baron Pomarańcza i Książę Mandarynka, ponieważ
obydwaj dostojni krewniacy zrobili już odkrycie, że aby przypodobać się
hrabinom, wystarczy dokuczać Wisienkowi.
Tym razem jednak Wisienek czuł dziwne ściskanie w gardle. Nic
sobie nie robił z wymyślania, wymówek i kar. Nic sobie nie robił z wrzasku
hrabin, z kazań Pana Pietruszki i z uszczypliwości Księcia Mandarynki. A
jednak czuł się bardzo nieszczęśliwy.
Po raz pierwszy w życiu znalazł dwoje przyjaciół, po raz pierwszy
w życiu śmiał się z całego serca i oto znowu trzeba wszystko utracić:
Cebulek i Rzodkieweczka zbiegli po stoku wzgórza na dół i może nigdy ich
już nie zobaczy! Ileż dałby za to, aby być na ich miejscu! Ileż dałby za to, aby
być razem z nimi tam, gdzie nie ma tabliczek, gdzie wolno biegać po łąkach i
zrywać kwiaty.
Po raz pierwszy w życiu Wisienek odczuł w sercu tę dziwną i
straszną rzecz, której na imię cierpienie. Było to za wiele na jego siły i
Wisienek pojął, że tego nie zniesie. Rzucił się na ziemię i zaczął rozpaczliwie
szlochać.
Pomidor podniósł go, wziął pod pachę jak tobołek i pomaszerował
przez aleję.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
56
ROZDZIAŁ VIII
DOKTOR KASZTAN ZOSTAJE WYRZUCONY Z ZAMKU
Wisienek płakał przez cały wieczór. Książę Mandarynka
bezlitośnie natrząsał się z niego.
— Nasz Wisienek rozpłynie się we łzach — mówił — zostanie z
niego tylko pestka.
Baron Pomarańcza, jak większość grubasów, miał w gruncie
rzeczy dobre serce. Aby pocieszyć Wisienka, odstąpił mu kawałeczek
swojego tortu. Zresztą bardzo niewielki, no, może jedną łyżeczkę. Jednak
wobec obżarstwa barona ta jego hojność była czymś niezwykłym.
Hrabiny natomiast były jadowite jak żmije.
— Nasz siostrzeniec powinien by nauczyć się grać na piszczałce —
rzekła Donna Prima.
— On i bez piszczałki potrafi dać wspaniały koncert — skrzeczała
Donna Sekunda.
— Jutro — groził Pan Pietruszka — każę ci napisać trzy tysiące
razy: „Nie wolno mi płakać przy stole, ponieważ przeszkadzam trawić moim
współbiesiadnikom".
Kiedy jednak stało się jasne, że Wisienek nie przestanie płakać,
kazano mu iść do łóżka.
Poziomeczka robiła, co mogła, aby pocieszyć biednego
wicehrabiego, ale na próżno. Dziewczyna tak się tym przejęła, że i ona także
zaczęła płakać.
— Natychmiast przestań płakać — rozkazała Donna Sekunda — w
przeciwnym razie zwolnię cię ze służby.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
57
Krótko mówiąc, Wisienek ciężko się rozchorował. Miał takie
dreszcze, że aż trzęsło się łóżko, i taki kaszel, że aż drżały szyby. W gorączce
wołał bezustannie:
— Cebulku! Cebulku!
Pomidor zrobił spostrzeżenie, że chłopca musiał przestraszyć ów
niebezpieczny buntownik, włóczący się po okolicy.
— Jutro każę go zaaresztować — powiedział choremu na po-
cieszenie.
— Nie! Nie! Na wszystko was proszę! Aresztujcie mnie, wrzućcie
mnie do lochu, ale nie aresztujcie Cebulka! Cebulek jest dobry. Cebulek jest
moim jedynym przyjacielem.
Pan Pietruszka wytarł sobie nos.
— Chłopiec bredzi w gorączce. To bardzo poważny przypadek.
Posłano po najsławniejszych lekarzy.
Pierwszy przybył Doktor Grzybsuszony i zaordynował wywar z
suszonych grzybów.
Ale wywar ten nie okazał się skuteczny. Co więcej, Doktor Głóg
podkreślił, że grzyby są bardzo szkodliwe na tego rodzaju chorobę i że
lepiej byłoby zastosować okłady z soku głogowego.
Od soku głogowego poplamiły się prześcieradła, ale w zdrowiu
Wisienka nie było ani śladu polepszenia.
— Według mnie — zawyrokował Doktor Karczoch — trzeba by
przeprowadzić leczenie surowymi karczochami.
— Czy razem z kolcami? — zapytała przerażona Poziomeczka.
— Koniecznie, inaczej nie odniosą skutku.
Leczono więc Wisienka surowymi, świeżo zerwanymi
karczochami, a kolce tak kłuły biednego chłopca, że aż podskakiwał.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
58
— Widzicie? — z zadowoleniem mówił Doktor Karczoch. — Pan
wicehrabia wyraźnie się ożywił. Trzeba w dalszym ciągu stosować to
lekarstwo.
— Fatalna pomyłka! — wołał Profesor Sałata przejęty zgrozą. —
Co to za osioł zapisał karczochową kurację! Spróbujcie lepiej dawać mu
sałatę.
Poziomeczka posłała po kryjomu po Doktora Kasztana, który
mieszkał w lesie pod drzewem kasztanowym i leczył biednych ludzi.
Nazywano go lekarzem biedaków, ponieważ zapisywał bardzo mało
lekarstw, a i za te płacił ze swojej kieszeni.
Kiedy Doktor Kasztan stanął przed bramą zamkową, służba
chciała go wyrzucić, ponieważ przyszedł piechotą.
—Doktor bez karety to doktor bez wiedzy lekarskiej — po-
wiedzieli.
— Ale wiedza nie rośnie przecież w karecie — odpowiedział
spokojnie Doktor Kasztan.
— Doktor bez karety może być tylko szarlatanem — zadecydowali
służący i chcieli zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale właśnie w tej chwili
przechodził obok Pan Pietruszka — który, jak wiecie, zawsze i wszędzie
wyrastał jak spod ziemi — i kazał wpuścić doktora.
Doktor Kasztan opukał chorego ze wszystkich stron, obejrzał mu
język, zbadał puls, zadał po cichu kilka pytań, po czym umył sobie ręce i
powiedział tylko tyle:
— Do towarzystwa każdy się garnie, Bez towarzystwa żyje się
marnie.
— Co pan ma na myśli? — zapytał niecierpliwie Imć Pomidor.
— Nic złego. Mówię szczerą prawdę, tylko trzeba ją zrozumieć.
Temu chłopcu nic nie jest. To po prostu odrobina melancholii.
— Cóż to za choroba? — zapytała Donna Prima, która nigdy na to
nie chorowała. A miała słabość do wszelkich dolegliwości. Kiedy tylko
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
59
usłyszała o jakiejś nowej chorobie, natychmiast na nią zapadała na próbę.
Była zresztą tak bogata, że nie robiły jej różnicy wydatki na lekarstwa.
— To nie jest choroba, pani hrabino. To smutek. Chłopcu
potrzebne jest towarzystwo. Dlaczego nie pozwalacie mu pobawić się
czasem z innymi dziećmi?
Ach, cóż zrobił biedny doktor! Zerwał się chór protestów, wszyscy
obrzucali doktora najgorszymi wyzwiskami.
— Proszę się wynosić! — rozkazał Imć Pomidor. — Bo każę
służbie wyrzucić pana za drzwi.
— Wstyd! — krzyczała Donna Sekunda. — Wstyd! Nadużył pan
naszego zaufania. Wkradł się pan podstępnie do naszego domu. Gdybym
chciała, mogłabym pana zaskarżyć do sądu o bezprawne wtargnięcie do
prywatnego mieszkania, prawda, mecenasie?
I odwróciła się, aby zapytać o zdanie Siniora Groszka, który
zawsze był obecny, kiedy trzeba było zasięgnąć jego rady.
— Oczywiście, pani hrabino.
Sinior Groszek wyciągnął notes i zapisał natychmiast na koncie
Hrabin Wisien: „Opinia w sprawie pozwania przed sąd Doktora Kasztana o
wtargnięcie do prywatnego mieszkania — lirów dziesięć tysięcy".
Zarobiwszy w ten sposób swoją dniówkę, Sinior Groszek czym prędzej
czmychnął.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
60
ROZDZIAŁ IX
GŁÓWNODOWODZĄCY SZCZURÓW ZOSTAJE ZMUSZONY DO ODWROTU
Ciekawi jesteście na pewno wiadomości o więźniach, czyli o Ojcu
Kabaczku, Profesorze Gruszy-Gruszkowskim, o Majstrze Winogronko, o
Pani Dyni oraz innych mieszkańcach wioski, których Pomidor kazał
aresztować i wtrącić do lochów zamkowych.
Całe szczęście, że Profesor Grusza-Gruszkowski zabrał ze sobą
kawałek świecy, w podziemiach panowały bowiem nieprzeniknione
ciemności i pełno tam było szczurów. Aby utrzymać szczury w należytej
odległości, Profesor Grusza-Gruszkowski zaczął grać na skrzypcach.
Szczury nie lubią muzyki, rzuciły się więc do ucieczki, złorzecząc
przeklętemu instrumentowi, który nie pozwalał im podejść bliżej.
Po pewnym czasie jednak nawet Majster Winogronko miał dosyć
tej muzyki, Grusza-Gruszkowski bowiem był usposobienia melancholijnego
i grywał tylko tak rzewne melodie, że się od nich na płacz zbierało.
Poprosili więc profesora, aby przestał grać. Oczywista rzecz, że
gdy tylko zaległa cisza, szczury ruszyły do ataku w trzech kolumnach.
Głównodowodzący wydał rozkaz:
— Pierwsza kolumna skieruje się w lewo wprost na świecę i
zdobędzie ją. Ale biada wam, jeśli ją zniszczycie! Ja pierwszy, jako generał,
muszę zatopić w niej zęby. Druga kolumna pomaszeruje na skrzypce, są one
zrobione z soczystej, przeciętej na połowę gruszki, która musi być
znakomita. Trzecia kolumna podejmie natarcie frontalne i zadaniem jej
będzie rozproszyć wroga.
Kapitanowie dowodzący trzema kolumnami omówili powierzone
im zadania z oddziałami szczurzej piechoty. Głównodowodzący zajął
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
61
miejsce na czołgu, czyli wyszczerbionej dachówce, umieszczonej na
brzuchu ogromnego szczurzyska, którego ciągnęło za ogon dziesięć innych
szczurów. Trębacze zatrąbili do ataku i po kilku minutach losy bitwy były
rozstrzygnięte. Grusza-Gruszkowski uratował swoje skrzypce podnosząc je
wysoko ponad pole walki, ale świeca znikła, jakby ją kto zdmuchnął, i
przyjaciele nasi znaleźli się w ciemnościach.
Znikło jeszcze coś, ale nie czas wspominać o tym.
Ojciec Kabaczek nie mógł się uspokoić:
— To wszystko przeze mnie!
— Dlaczego?
— Gdybym się nie upierał, żeby mieć ten domek, nie bylibyśmy
teraz w takich opałach.
— Co też gadacie! — zawołała Pani Dynia. — Przecież to nie wy
wpakowaliście nas do więzienia!
— Jestem stary, na co mi domek — ciągnął dalej Ojciec Kabaczek.
— Mógłbym zamieszkać pod ławką w ogrodzie miejskim, tam nie
zawadzałbym nikomu. Przyjaciele, proszę was, zawołajcie strażników i
powiedzcie im, że oddam mój domek Pomidorowi i powiem mu, gdzie go
znajdzie.
— Ani słowa mu nie powiesz! — wybuchnął Majster Wino-gronko.
Profesor Grusza-Gruszkowski smutnie brzdąknął na swoich
skrzypcach.
— Ściągnęłoby się też kłopoty na głowę Dziadka Jagody.
— Pssst — syknęła Pani Dynia — nie wymieniajcie nazwisk. Tutaj
nawet ściany mają uszy.
Rozejrzeli się dookoła przestraszeni, ale bez świecy było tak
ciemno, że nie mogli zobaczyć, czy więzienie rzeczywiście ma uszy.
A tymczasem miało je. Mówiąc ściśle, miało tylko jedno, okrągłe
ucho, od którego szedł kanał; był to rodzaj ukrytego telefonu, który
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
62
przenosił każde słowo wypowiedziane w celi wprost do pokoju Imć
Pomidora. Na szczęście w tej chwili Pomidor nie podsłuchiwał, bo był zajęty
przy łóżku Wisienka.
W ciszy, która nastąpiła, usłyszeli dźwięki trąby: to szczury znowu
rozpoczynały natarcie, zdecydowane bardziej niż kiedykolwiek zdobyć
skrzypce Gruszy-Gruszkowskiego.
Aby je odstraszyć, profesor wziął się do grania. Oparł instrument o
podbródek, z natchnioną miną wywinął smyczkiem i wszyscy wstrzymali
oddech. Wstrzymywali go przez dłuższą chwilę, ale w końcu odetchnęli i
zdecydowali się oddychać nadal, bo oto z instrumentu nie wydobył się
żaden dźwięk.
— Czy coś się zepsuło? — zapytał Majster Winogronko.
— Szczury zjadły mi smyczek! — zawołał ze łzami w głosie
Grusza-Gruszkowski.
Istotnie, obgryzły go prawie doszczętnie, tak że pozostało
zaledwie kilka centymetrów. Bez smyczka nie można było grać i wojsko
szczurze zbliżało się wydając groźne okrzyki wojenne.
— To wszystko przeze mnie — wzdychał Ojciec Kabaczek.
— Przestańcie wzdychać, a lepiej pomóżcie— rozkazał Majster
Winogronko. — Jeśli tak dobrze umiecie wzdychać, to spróbujcie także
trochę pomiauczeć.
— Akurat chce mi się teraz miauczeć — lamentował Kabaczek. —
Dziwię się, że tak poważny człowiek, jak wy, dowcipkuje sobie w podobnej
sytuacji.
Majster Winogronko nie raczył mu nawet odpowiedzieć i
miauknął, tak świetnie naśladując kota, że wojsko szczurze zatrzymało się.
— Miau, miau — miauczał szewc.
— Miau, miau — odpowiadał mu jak echo profesor nie przestając
płakać nad niesławnym końcem swego smyczka.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
63
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
64
— Na prochy mego dziadka Szczurzyska Trzeciego, władcy
wszystkich piwnic i wszystkich kanałów: tutaj jest kot! — zawołał
Głównodowodzący wstrzymując gwałtownie czołg.
— Generale, zostaliśmy zdradzeni! — wykrzyknął jeden z trzech
kapitanów zbliżając się biegiem. — Moje oddziały sygnalizują kolumnę
kotów z poddasza, uzbrojonych po zęby.
Jego żołnierze nic zupełnie nie widzieli. Mieli tylko wielkiego
stracha, a ze strachu widzi się nawet to, czego nie ma.
— Miau, miau! — wrzeszczeli rozpaczliwie więźniowie.
Głównodowodzący pogłaskał się po ogonie. Kiedy był czymś przejęty,
głaskał się tak zawsze i na skutek tego głaskania ogon jego był tak
wyleniały, że żołnierze między sobą przezywali swego generała Półogonem.
— Na prochy mojego prapradziadka Szczurzyska Pierwszego,
władcy wszystkich spichlerzy: zdrajcy drogo za to zapłacą. Na razie trąbcie
do odwrotu.
Kapitanowie nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać. Trąby
zagrały do odwrotu i całe wojsko wycofało się, jak mogło najszybciej, z
Półogonem na czele, który, siedząc w czołgu, niemiłosiernie chłostał
szczurzy zaprząg.
Tak więc nasi więźniowie bohatersko odparli atak.
Właśnie wszyscy nawzajem sobie winszowali, kiedy dał się sły-
szeć cienki głosik wołający:
— Ojcze Kabaczku, Ojcze Kabaczku!
— Czy to pan mnie woła, profesorze?
— Nie — odpowiedział Grusza-Gruszkowski.
— A mnie się zdawało, że to pan mnie woła.
— Pani Dynio, Pani Dynio! — po raz drugi odezwał się głosik.
Pani Dynia zwróciła się do Majstra Winogronko:
— Majstrze Winogronko, dlaczego pan tak piszczy?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
65
— Co też panią napadło? Wcale nie piszczę. Drapię się w głowę, bo
mam tam jedną myśl, która mnie swędzi.
— To ja — mówił dalej głosik — to ja, Poziomeczka.
— A gdzież ty jesteś?
— Jestem w pokoju Imć Pomidora i mówię do was przez jego tajny
telefon. Czy mnie słyszycie?
— Tak, tak, słyszymy.
— Ja także słyszę was doskonale, ale Pomidor zaraz tu nadejdzie.
Mam dla was wiadomość.
— Od kogo?
— Od Cebulka. Mówi, żebyście się nie martwili, on was uwolni z
więzienia. Nie wyjawiajcie Pomidorowi tajemnicy domku, nie poddawajcie
się, Cebulek myśli o wszystkim.
Majster Winogronko odpowiedział:
— Nic nie wyjawimy i z ufnością będziemy czekali. Powiedz
Cebulkowi, żeby się śpieszył, bo jesteśmy oblężeni przez szczury i nie
wiemy, jak długo będziemy w stanie się bronić. I jeszcze jedno: czy nie
mogłabyś dostarczyć nam świecy i zapałek? Tę, którą mieliśmy, zjadły
szczury.
— Nie odchodźcie, zaraz wrócę.
— A gdzieżbyśmy mogli pójść, przecież jesteśmy zamknięci.
Po chwili znowu rozległ się głosik Poziomeczki:
— Uwaga, posyłam wam świecę.
Istotnie dał się słyszeć szelest, po czym coś spadło na nos Ojca
Kabaczka.
— Jest, jest! — radośnie zawołał biedaczysko. W paczuszce
znajdowała się wspaniała świeca łojowa i pudełeczko zapałek.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
66
— Dziękujemy ci, Poziomeczko.
— Do widzenia, muszę uciekać, bo lada chwila nadejdzie Pomidor!
Rzeczywiście Imć Pomidor wchodził właśnie do swego pokoju.
Widząc, że Poziomeczka uwija się koło jego tajnego telefonu, wpadł w pasję.
— Co ty tutaj robisz?
— Czyszczę tę pułapkę.
— Jaką pułapkę?
— No tę, alboż to nie pułapka na myszy?
Pomidor odetchnął z ulgą.
„Całe szczęście — pomyślał. — Jest na tyle głupia, że wzięła moje
tajne ucho za pułapkę na myszy".
Od razu poweselał, a nawet podarował Poziomeczce papierek od
cukierka.
— Masz, to dla ciebie — powiedział wspaniałomyślnie — po-ssij
sobie ten papierek. Jest słodziusieńki: rok temu był weń zawinięty cukierek
owocowy.
Poziomeczka podziękowała Imć Pomidorowi pięknym dygiem i
rzekła:
— W ciągu moich siedmiu lat pracy jest to już trzeci papierek od
cukierka, który ofiarowuje mi wasza wysokość.
— Sama widzisz — odpowiedział Pomidor — że jestem dobrym
panem: sprawuj się dobrze, a nie będziesz żałowała.
— Ja wiele nie wymagam — odrzekła Poziomeczka i, dygnąwszy
po raz wtóry, odeszła do swoich zajęć.
Pomidor zacierał ręce i myślał:
„Teraz będę podsłuchiwał przez mój tajny telefon. Rozmawiając
między sobą, więźniowie na pewno opowiadają sobie wiele ciekawych
rzeczy i kto wie, może dowiem się, gdzie jest ukryty ten przeklęty domek".
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
67
Tymczasem więźniowie, uprzedzeni przez Poziomeczkę, wiedzieli o
przybyciu Pomidora i przypuszczając, że podsłuchuje ich rozmowę,
wymyślali mu ile wlezie.
Pomidor zawołałby najchętniej: „Ja was nauczę!", ale nie chciał
zdradzić swojej obecności i aby nie słyszeć tej rozmowy, zatkał słuchawkę
swego telefonu — który był niczym innym, jak zwykłym lejkiem używanym
do przelewania wina w butelki — i poszedł spać.
Majster Winogronko zapalił nową świecę. Wszyscy spojrzeli zaraz
w górę i w kącie sufitu dostrzegli otwór tajnego telefonu. Pokładali się ze
śmiechu, wyobrażając sobie fioletową twarz Pomidora.
Jednakże wesołość ich nie trwała długo, szczur bowiem stojący na
straży, widząc światło w celi, wyjrzał, aby zbadać sytuację, i rzuciwszy
okiem dokoła, pobiegł szybko zameldować o wszystkim komendantowi.
— Generale — zawołał uradowany — koty wycofały się!
Więźniowie mają nową świecę.
Półogon przełknął z pół litra śliny i oblizał sobie wąsy, na których
czuł jeszcze smak poprzednio zjedzonej świecy.
— Trąbić na zbiórkę — rozkazał.
Kiedy wojsko zgromadziło się, Głównodowodzący wygłosił
płomienne przemówienie:
— Rycerze! Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie! Ruszajcie na bój i
przynieście mi tę świecę. Zjem ją oczywiście sam z dowódcami, ale przed
zjedzeniem pozwolę polizać ją każdemu z was po kolei. .
Szczury, wznosząc entuzjastyczne okrzyki, chwyciły za broń i
ruszyły do ataku.
Tym razem jednak Majster Winogronko był przewidujący i po-
stawił świecę wysoko, w miejscu gdzie mur był wyszczerbiony i pomiędzy
cegłami utworzyła się wąska szpara. Szczury mogły sobie skakać, ile im się
podobało, ale świecy dosięgnąć nie mogły. Sprytniejsze zadowoliły się
nadgryzaniem skrzypiec Gruszy-Gruszkowskiego. Później one także
zmuszone były się wycofać, ponieważ Głównodowodzący, rozwścieczony
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
68
porażką, postanowił zdziesiątkować swoje oddziały. I zrobił to. Ustawił
rzędem swoich żołnierzy i kazał rozstrzelać co dziesiątego.
*
Tego wieczora w ogrodzie odbyła się narada wojenna.
Cebulek, Poziomeczka i Rzodkieweczka spotkali się za
żywopłotem w celu omówienia sytuacji i dyskutowali z takim zapałem, że
nic nie widzieli. Nie zwrócili uwagi na Mopsa, który sprawował straż w
parku i spostrzegłszy ich skoczył jak szalony. Na dziewczęta nie raczył
nawet rzucić okiem. Usiadł na piersi Cebulka i szczekał tak długo, dopóki
nie przyszedł Pomidor, aby go zaaresztować.
— Możecie sobie wyobrazić radość Imć Pomidora.
— Aby dać ci dowód mojej łaskawości — zawołał — zamknę cię w
tajnym lochu, więzienie nie jest godne gościć cię w swoich murach!
Cebulek ani drgnął.
— Jak pan uważa — powiedział, bo cóż innego mógł
odpowiedzieć. A może wolelibyście, żeby zaczął płakać, dlatego że go
schwytano?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
69
ROZDZIAŁ X
PODRÓŻ Z KRETEM Z JEDNEGO WIĘZIENIA DO DRUGIEGO
W nocy Cebulek obudził się, bo zdawało mu się, że ktoś zastukał
do drzwi. Ale myśl ta była tak bezsensowna, że o mało nie roześmiał się na
głos.
„A jednak słyszałem jakiś szmer".
Kiedy zastanawiał się, co mogło go zbudzić, hałas powtórzył się.
Był to odgłos głuchy i nieprzerwany, jak gdyby niedaleko ktoś raz po raz
uderzał kilofem.
— Ktoś kopie korytarz podziemny — wywnioskował Cebulek
przykładając ucho do ściany lochu od strony, skąd słychać było hałas.
Ledwie zdążył to powiedzieć, kiedy ze ściany obsunęło się trochę
ziemi, po czym wypadła cegła, a za cegłą ktoś czy też coś wskoczyło do
lochu.
— Gdzież u diabła się znalazłem? — dał się słyszeć jakiś nosowy
głos.
— W tajnym lochu — odpowiedział Cebulek — czyli w
najciemniejszym więzieniu zamkowym. Bardzo przepraszam, ale nie mogę
pana rozpoznać i powitać tak, jak należy.
— A kim pan jest? Bardzo przepraszam, ale ja jestem
przyzwyczajony do ciemności, a tu jest dla mnie za widno. W świetle nic nie
widzę.
— Rozumiem, nie może to być nikt inny, tylko Kret.
— Właśnie — powiedział Kret — już od dawna miałem zamiar
kopać w tym kierunku, ale nigdy nie mogłem znaleźć czasu. Widzi pan, mam
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
70
dziesiątki kilometrów podziemnych korytarzy do pilnowania i uprzątania.
Zawsze przesiąknie gdzieś trochę wody (z tego to powodu nabawiłem się
kataru), poza tym są jeszcze te przeklęte robaki, które wszędzie muszą
wetknąć swój nos i które nie mają najmniejszego szacunku dla cudzej pracy.
I tak stale odkładałem to z tygodnia na tydzień. Ale dzisiaj rano
powiedziałem sobie: „Panie Krecie, jeśli jest pan osobą rozsądną i żądną
poznania świata, to najwyższy czas kopać w jakimś innym kierunku". No i
wyruszyłem w drogę i...
Cebulek przerwał ten potok wymowy, ażeby się przedstawić:
— Nazywam się Cebulek i jestem więźniem Imć Pomidora.
— O, proszę się nie trudzić — odpowiedział Kret — poznałem
pana po zapachu. Ale szczerze panu współczuję. Być zmuszonym do
siedzenia dniem i nocą w tak widnym miejscu, to przecież istne tortury.
— Jeśli o mnie idzie, miejsce to wydaje mi się dosyć ciemne.
— Niech pan tego nie mówi, nawet żartem. Szczerze panu
współczuję. O, świat jest okrutny! Zawsze mówię: jeśli chcecie wpakować
kogoś do więzienia, umieśćcie go przynajmniej w miejscu ciemnym, gdzie
jego wzrok mógłby wypocząć. Cóż, kiedy ludzkość staje się coraz
okrutniejsza!
Cebulek zrozumiał, że nie warto prowadzić dyskusji na temat
światła i ciemności z Kretem, który będąc przyzwyczajony do swoich
podziemnych korytarzy musi mieć w tej materii poglądy zupełnie swoiste.
— Przyznaję, że światło bardzo mnie razi.
— A widzi pan? A nie mówiłem? — Kret był ogromnie wzruszony.
— Gdyby pan nie był taki duży... — zaczął.
— Ja? Jestem malusieńki, zapewniam pana. Mógłbym się zmieścić
w krecią dziurę.
— Być może, być może, młodzieńcze. Ale jeśli chcesz mi zrobić
przyjemność, nie nazywaj dziurą moich podziemnych korytarzy.
Rzeczywiście może mógłbym przeprowadzić cię kawałek drogi.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
71
— Mógłbym wsunąć się w ten korytarz podziemny, który przed
chwilą skończył pan kopać — zaproponował Cebulek. — Oczywiście gdyby
pan mógł służyć mi za przewodnika, bo sam bałbym się zabłądzić; mówiono
mi, że pańskie korytarze podziemne są bardzo kręte.
— Niech pan posłucha — odpowiedział Kret. — Nudno jest
chodzić wciąż tą samą drogą. Wie pan co? Przekopiemy nowy korytarz.
— W którą stronę? — z miejsca zapytał Cebulek.
— W którą bądź — odrzekł Kret — byle tylko można się było
dokopać do jakiegoś ciemnego miejsca, a nie do straszliwie widnej pieczary,
jak ta właśnie.
Cebulek pomyślał sobie zaraz o więzieniu, w którym byli
Kabaczek, Winogronko i inni. Cóż to za wspaniała niespodzianka byłaby dla
nich, gdyby nagle wyrósł spod ziemi!
— Myślę, że należałoby kopać na prawo.
— Na prawo czy na lewo, to dla mnie wszystko jedno. Jeśli pan
woli na prawo, możemy iść na prawo.
I nie zastanawiając się dłużej, Kret wepchnął pyszczek w ścianę i
zaczął ryć z takim zapałem, że Cebulek został nagle cały obsypany ziemią.
Dostał napadu kaszlu, który trwał dobry kwadrans. Kiedy przestał
kaszleć i kichać, usłyszał głos Kreta:
— No, więc decyduje się pan iść czy nie?
Cebulek wśliznął się w otwór podziemnego korytarza, który był
tak obszerny, że można było posuwać się nim naprzód.
Kret przebiegł już kilka metrów z piorunującą szybkością.
— Jestem, jestem, panie Krecie — mówił Cebulek wypluwając z
ust ziemię, którą obrzucał go kopiący Kret.
Jednakże zanim ruszył w jego ślady, zatrzymał się na chwilę, aby
zasypać wejście do podziemnego korytarza.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
72
„Kiedy zauważą, że uciekłem — pomyślał — nie będą wiedzieli, w
którą poszedłem stronę".
— Jak się pan czuje? — pytał Kret kopiąc w dalszym ciągu.
— Doskonale, dziękuję, tu jest rzeczywiście idealnie ciemno.
— Mówiłem panu, że od razu lepiej się pan poczuje. Może pan
chce, abyśmy się na chwilkę zatrzymali? Ja osobiście wolałbym nie
przystawać, bo mi się dosyć spieszy, ale może pan nie jest przyzwyczajony
do biegania pod ziemią.
— Idźmy dalej — powiedział Cebulek. Miał nadzieję, że, idąc w
tym tempie, za parę godzin znajdą się w pobliżu więzienia.
— Zgoda. — Kret ruszył naprzód z wielką szybkością. Kopiąc
wydawał odgłos podobny do głosu młota pneumatycznego. Cebulek ledwo
za nim nadążał.
W kwadrans po ucieczce Cebulka i Kreta drzwi lochu otworzyły
się i wszedł Pomidor z tryumfującym uśmiechem.
Jakże wyczekiwał tej chwili wojowniczy szambelan! Kiedy szedł w
stronę więzienia, wydawało mu się, że ubyło mu co najmniej dwadzieścia
kilo.
— Cebulek jest w moich rękach — mówił nie posiadając się z
radości. — Każę mu wyznać wszystko od ,,a" do „z", a potem każę go
powiesić. Kiedy to się stanie, wypuszczę na wolność Majstra Winogronko i
tych innych głupców: ich nie potrzebuję się obawiać. Oto drzwi od tajnego
lochu. Ach, jakąż rozkosz sprawia mi myśl, że ten smarkacz na pewno
zalewa się tu łzami. Mogę się założyć, że padnie mi do nóg, błagając o
przebaczenie. Pozwolę na to, dając mu możliwość ocalenia, po czym odbiorę
mu wszelką nadzieję i oznajmię moją decyzję: śmierć przez powieszenie.
Ale gdy otworzył drzwi i zapalił ręczną latarkę, więźnia nie było
ani śladu. Cela była pusta, całkiem pusta.
Pomidor nie wierzył własnym oczom. Strażnicy stojący obok
niego widzieli, jak staje się żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski,
granatowy i fioletowy.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
73
— Gdzież on mógł się podziać? Cebulku, gdzie się schowałeś?
Pytanie było dość głupie: gdzieżby Cebulek mógł się schować?
Pomidor zajrzał pod stół, zerknął do dzbanka z wodą, rzucił okiem
na sufit, obejrzał centymetr po centymetrze podłogę i ściany. Więzień znikł,
rozpłynął się w powietrzu.
— Kto go uwolnił?! — zawołał Pomidor straszliwym głosem,
zwracając się do strażników.
Dowódca straży zwrócił mu uwagę:
— Ekscelencjo! Przecież to pan sam miał klucze od lochu.
Pomidor podrapał się w głowę. Była to najprawdziwsza prawda.
Aby rozwiązać tę zagadkę, usiadł w lochu i pomyślał:
„Usiądę sobie na chwilę. Na siedząco myśli się lepiej niż na
stojąco".
Ale i na siedząco żadne rozwiązanie nie przychodziło mu do
głowy.
W tym momencie powstał przeciąg i drzwi zatrzasnęły się z
hałasem.
— Otwórzcie, bęcwały! — wrzasnął Pomidor.
— Ekscelencjo, nie możemy, zamek zaskoczył.
Pomidor próbował otworzyć kluczem, ale zamek zrobiony był w
ten sposób, że można go było otwierać tylko od zewnątrz. Widząc, że jest
więźniem we własnym więzieniu, Pomidor o mało nie pękł ze złości, zrobił
się fioletowy, granatowy, niebieski, zielony, pomarańczowy, żółty i groził, że
każe rozstrzelać na miejscu wszystkich strażników, jeśli nie otworzą mu
drzwi, zanim doliczy do stu.
Krótko mówiąc, aby otworzyć więzienie, trzeba było wysadzić
drzwi dynamitem. Wybuch przewrócił Pomidora do góry nogami i zasypał
go ziemią od stóp do głów. Strażnicy odkopali go w pośpiechu i w końcu
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
74
wyciągnęli z ziemi niczym kartofel, wynieśli na dwór i dokładnie obejrzeli,
czy sobie czego nie złamał.
Istotnie Pomidor złamał sobie nos. Przylepiono mu plaster i
szambelan pobiegł czym prędzej schować się do łóżka, bo okropnie się
wstydził paradować z tym plastrem pośrodku twarzy zamiast nosa.
Cebulek i Kret byli już bardzo daleko, kiedy usłyszeli odgłos
wybuchu.
— Co to może być takiego? — zapytał chłopiec.
— Och, nie ma się czym przejmować — uspokajał go Kret — to na
pewno manewry wojskowe. Gubernator Książę Cytryna uważa się za
wielkiego wodza i nie ma spokoju, jeżeli nie prowadzi jakiejś wojny, bodaj
na niby.
Kret w dalszym ciągu kopał zawzięcie, bezustannie wychwalając
ciemności i podkreślając swoją nienawiść do światła.
— Pamiętam, jak pewnego razu — opowiadał — spojrzałem na
świecę. Przysięgam panu, że uciekałem, jakby mnie kto gonił, nie mogłem
znieść tego widoku.
— Tak — przytakiwał Cebulek — niektóre świece rzucają światło
wręcz oślepiające.
— Ale niech pan sobie wyobrazi — ciągnął dalej Kret — że ta
świeca była zgaszona. Biada mi, gdyby była zapalona!
Cebulek zadał sobie pytanie, jak może razić w oczy zgaszona
świeca, kiedy Kret nagle się zatrzymał.
— Słyszę jakieś głosy — odezwał się.
Cebulek nastawił ucha. Dochodził do niego jakiś odległy szmer, ale
nie mógł rozróżnić w nim żadnego głosu.
— Słyszy pan? — mówił Kret. — Tam gdzie są głosy, są ludzie.
Gdzie są ludzie, jest światło. Lepiej będzie udać się w inną stronę.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
75
Cebulek znowu nastawił ucha i tym razem wyraźnie doleciał go
głos Majstra Winogronko. Nie mógł wprawdzie zrozumieć, co tamten mówi,
ale nie było wątpliwości — głos szewca znał doskonale.
Miał ochotę zawołać, żeby go usłyszeli i poznali, ale pomyślał:
„Lepiej, żeby Kret nie dowiedział się za prędko, że idzie tu o moich
znajomych. Naprzód muszę pomyśleć o tym, jak go przekonać, żeby kopał w
kierunku więzienia, inaczej wszystkie moje plany spalą na panewce".
— Panie Krecie — zagadnął — słyszałem o pewnej wyjątkowo
ciemnej pieczarze, która według moich obliczeń powinna znajdować się
właśnie w tych stronach.
— Ciemniejsza od tego korytarza? — niedowierzająco zapytał
Kret.
— Bez porównania ciemniejsza — skłamał Cebulek. — Przy-
puszczam, że głosy, które słyszymy, należą do ludzi zebranych w tej
pieczarze po to, aby wypoczęły im oczy.
— Hm — mruknął Kret — ta historia nie jest bardzo przeko-
nywająca. Ale jeżeli panu tak zależy na zwiedzeniu tej pieczary... W każdym
razie wyłącznie na pana odpowiedzialność...
— Byłbym panu naprawdę wdzięczny — prosił Cebulek. — Żyje
się po to, by się uczyć, nieprawda?
— No, dobrze już, dobrze — zdecydował Kret. — Ale jeśli będą
pana bolały oczy, to z pana winy.
Po kilku minutach głosy przybliżyły się znacznie.
Cebulek mógł dosłyszeć nawet Ojca Kabaczka, który wzdychał:
— Wszystko przeze mnie... Wszystko przeze mnie... Żeby chociaż
zjawił się Cebulek.
— Jeśli się nie mylę — powiedział Kret — wymieniono pańskie
nazwisko.
— Moje nazwisko? — zapytał Cebulek udając, że bardzo jest tym
zdziwiony. — Nie słyszałem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
76
W tym momencie dał się słyszeć głos Majstra Winogronko:
— Cebulek dał słowo, że przyjdzie nas uwolnić, i przyjdzie z całą
pewnością. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Kret odezwał się:
— Słyszy pan? Mówią o panu. Niechże pan we mnie nie wmawia,
że pan nie słyszy. Niech mi pan raczej wyjaśni, w jakim celu przyprowadził
mnie pan aż tutaj.
— Panie Krecie — wyznał Cebulek — może od razu powinienem
był powiedzieć prawdę. Odsłonię ją panu teraz w kilku słowach. Głosy,
które słyszymy, dochodzą do nas z lochów zamku Hrabin Wisien, a są w
nich uwięzieni moi przyjaciele, którym obiecałem, że ich uwolnię.
— I myślał pan, że z moją pomocą...
— Właśnie, panie Krecie. Pan był tak dobry, że wykopał korytarz
aż do tego miejsca. Czy byłby pan skłonny wykopać jeszcze jeden, aby
wszyscy moi przyjaciele mogli uciec?
Kret zastanowił się chwileczkę i rzekł:
— Dobrze, zgadzam się. Dla mnie wszystkie kierunki są jedna-
kowo dobre. Wykopię korytarz dla pańskich przyjaciół.
Cebulek z przyjemnością by go ucałował, ale Kret był tak uwalany
ziemią, że nie można było rozróżnić, w którym miejscu ma pyszczek.
— Dziękuję panu z całego serca, panie Krecie. Będę panu
wdzięczny do końca życia.
— A teraz — zawołał Kret bardzo wzruszony — nie traćmy czasu
na próżne gawędy, musimy jak najszybciej dostać się do pańskich
przyjaciół!
Wziął się do roboty i w kilka sekund przebił ścianę, która dzieliła
ich od więzienia. Nieszczęście chciało, że w tym momencie kiedy Kret
zajrzał do więzienia, Majster Winogronko zapalił właśnie zapałkę, aby
zobaczyć, która godzina.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
77
Płomyczek przestraszył Kreta do tego stopnia, że odskoczył
gwałtownie, jakby go kto zdzielił w nos, zrobił w tył zwrot i zaczął umykać
w szalonym tempie przez podziemne korytarze, pozostawiając Cebulka na
lodzie.
— Do widzenia, panie Cebulku — wołał uciekając — dzielny z
pana chłopiec i doprawdy chciałem panu dopomóc! Ale należało mnie
uprzedzić, że znajdziemy się w takim piekle pełnym światła. Nie powinien
pan był tego ukrywać.
Uciekał tak szybko, że niszczył korytarze, ze ścian osypywała się
ziemia grzebiąc wszystko. Za chwilę Cebulek nie słyszał już jego głosu.
Pożegnał go ze smutkiem w sercu. „Do widzenia, stary Krecie, świat nie jest
taki duży, może się jeszcze kiedyś spotkamy i będę cię mógł przeprosić za
to, że cię oszukałem".
Pożegnawszy w ten sposób swego towarzysza podróży, Cebulek
wytarł sobie twarz chusteczką, jak mógł najlepiej, i wskoczył do celi wesoły
i rześki jak ryba.
— Dzień dobry, przyjaciele! — krzyknął donośnym jak dźwięk
trąby głosem.
Możecie sobie wyobrazić radość tych biedaków! Rzucili się
Cebulkowi na szyję, zasypując go gradem pocałunków, w jednej chwili
oczyścili go z ziemi, którą był ubrudzony, ktoś ściskał go, ktoś inny
przyjacielsko uszczypnął, jeszcze ktoś klepał go po ramieniu.
— Spokój, spokój! — prosił Cebulek. — Czy chcecie rozedrzeć
mnie na kawałki?
Długo nie mogli się uspokoić. Ale radość ich zmieniła się w
rozpacz, kiedy Cebulek opowiedział im swoją przygodę.
— Jednym słowem, jesteś więźniem, takim samym jak my? —
zapytał Majster Winogronko.
— Ni mniej, ni więcej — odpowiedział Cebulek.
— Strażnicy zobaczą cię, kiedy tu przyjdą.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
78
— Niekoniecznie — rzekł Cebulek — mogę się w każdej chwili
schować do skrzypiec Profesora Gruszy-Gruszkowskiego.
— Ale kto nas stąd teraz uwolni? — biadała Pani Dynia.
— Wszystko przeze mnie, wszystko przeze mnie — wzdychał
Ojciec Kabaczek.
Cebulek chciał dodać otuchy swoim towarzyszom, ale pomimo
najlepszych chęci i wielu wysiłków to mu się nie udało. Zresztą on sam
także widział przyszłość raczej w czarnych barwach.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
79
ROZDZIAŁ XI
IMĆ POMIDOR KŁADZIE SIĘ DO ŁÓŻKA W SKARPETKACH
Pomidor oczywiście pilnie się wystrzegał, aby nie zdradzić się z
tym, że Cebulek uciekł, i oznajmił wszystkim, że przeniósł go do wspólnej
celi. Po czym z plastrem na nosie położył się do łóżka na dłuższy czas.
Poziomeczka robiła, co mogła, aby wykryć, gdzie szambelan
chowa klucze od więzienia, ale starania jej nie odniosły żadnego skutku.
Postanowiła więc naradzić się z Wisienkiem, który — jak wiecie —
chorował w dalszym ciągu i płakał dniem i nocą.
Zaledwie Poziomeczka zdążyła opowiedzieć mu o wszystkim, co
zaszło, Wisienek natychmiast przestał płakać.
— Cebulek w więzieniu? Nie powinien tam pozostawać ani minuty
dłużej. Podaj mi natychmiast moje okulary.
— A co chcesz zrobić?
— Uwolnić go — oznajmił wicehrabia stanowczo. — Jego i
wszystkich więźniów.
— Ależ Pomidor ma klucze! W jaki sposób zdobędziesz je?
— Wykradnę. Ty przygotuj smakowity tort i dosyp do niego
proszku, po którym się chrapie. Zaniesiesz tort Pomidorowi, który jest
bardzo łakomy, a kiedy zaśnie, dasz mi znać. Na razie wyruszam na zwiady.
Poziomeczka nie mogła się nadziwić energii małego wicehrabiego.
— Jak on się zmienił, o rety, jak się zmienił!
To samo mówili wszyscy, którzy spotkali Wisienka podczas jego
wyprawy. Obie hrabiny, Pan Pietruszka i Książę Mandarynka patrzyli w
osłupieniu na chłopca.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
80
— Ależ on wyzdrowiał — stwierdziła Donna Prima z pewnym
zadowoleniem w głosie.
— A ja powiadam, że on wcale nie był chory! — zawyrokował
książę. — To było tylko udawanie.
Donna Sekunda szybko przytaknęła swemu kapryśnemu
krewniakowi w obawie, aby nie wskoczył znowu na jakąś szafę i nie zaczął
grozić, że się zabije, jeśli od razu nie przyzna mu się racji.
Wisienek dowiedziawszy się od jednego ze strażników, że Cebulek
uciekł z tajnego lochu, był tym bardzo ucieszony. Pomimo to postanowił nie
zmieniać powziętego zamiaru uwolnienia pozostałych więźniów.
— Przyjaciele Cebulka są moimi przyjaciółmi — powiedział sobie.
Chytrze wypytując strażników dowiedział się, że Pomidor trzyma
klucze od więzienia w specjalnej kieszeni, wszytej w skarpetkę.
„To bardzo niedobrze — myślał Wisienek. — Pomidor sypia w
skarpetkach, trzeba będzie mocno go uśpić, żeby można było odebrać
klucze nie budząc go".
Polecił więc Poziomeczce dosypać do tortu podwójną porcję
proszku.
Kiedy noc zapadła, pokojówka zaniosła Pomidorowi wyśmienity
tort czekoladowy. Pomidor połknął go za jednym zamachem.
— Nie będziesz miała powodów, aby się skarżyć na twojego pana
— przyrzekł jej w zamian. — Jak tylko wyzdrowieję, dam ci papierek od
czekoladki, którą zjadłem w zeszłym roku. Zobaczysz, jak ładnie pachnie.
Poziomeczka złożyła mu dziękczynny ukłon aż do ziemi. Kiedy się
wyprostowała, Pomidor spał już w najlepsze i chrapał jak wielka orkiestra
złożona z samych kontrabasów.
Poziomeczka poszła po Wisienka i trzymając się za ręce ruszyli
poprzez korytarze zamkowe do mieszkania Pomidora.
Przeszli koło pokoju Księcia Mandarynki, który właśnie wprawiał
się w skokach. Aby skakać to do góry, to na dół po meblach, za każdym
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
81
razem kiedy się stawiało jakieś poważniejsze żądanie, trzeba było mieć
niemałą zaprawę.
Mandarynka trenował nocami. Przykładając po kolei oko do
dziurki od klucza, Poziomeczka i Wisienek widzieli, jak skakał niby kot z
szafy na żyrandol i z poręczy łóżka na lustro. Wdrapywał się w górę po
roletach z niewiarogodną szybkością. Stał się wspaniałym akrobatą.
W pokoju Pomidora nie było całkiem ciemno. Przewidująca
Poziomeczka zostawiła otwarte okiennice, tak by przez szyby wpadało
światło księżyca.
Imć Pomidor chrapał donośnie. Śniło mu się właśnie, że
Poziomeczka przyniosła mu drugi tort czekoladowy wielkości koła od
roweru.
I oto we śnie wyszedł naprzeciwko niego Baron Pomarańcza, ze
złowrogą miną żądając połowy tortu. Pomidor, gotowy bronić swoich praw,
wyciągnął szpadę. Baron rzucił się do ucieczki, zacinając batem biednego
Fasolę, który oblewał się potem pchając ciężkie taczki. Ale kiedy baron już
uciekł, ukazał się Książę Mandarynka, który wdrapał się błyskawicznie na
niebotyczną topolę i krzyczał: „Albo mi dasz połowę tortu, albo rzucę się
głową na dół!"
Jednym słowem, Pomidora nawiedzały niespokojne sny, wszyscy
chcieli mu odebrać ten przeklęty tort, a na koniec sam tort zaczął płatać mu
figle. Oto z czekoladowego stał się tekturowy. Pomidor nic nie
podejrzewając zatapia w nim zęby i oto całe usta wypełniają mu się tekturą,
twardą i sztywną jak drewno.
Podczas gdy Pomidor staczał we śnie te boje, Poziomeczka od-
kryła mu nogi, a Wisienek ostrożnie zdjął z nich skarpetki i wyciągnął pęk
kluczy.
— Gotowe — szepnął Poziomeczce. Dziewczyna rzuciła okiem na
Pomidora.
— Kto wie, co on zrobi, kiedy się spostrzeże.
— Chodźmy stąd, zanim się zbudzi.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
82
— Co do tego nie ma obawy. Wsypałam tyle proszku, że
wystarczyłoby na uśpienie całej armii nieprzyjacielskiej.
Ostrożnie wyszli z pokoju, zamknęli za sobą drzwi i z duszą na
ramieniu zbiegli po schodach na dół. Wisienek zatrzymał się nagle.
— A strażnicy?
Istotnie. Wcale nie pomyśleli o straży.
Poziomeczka włożyła palec do ust: w ten sposób zawsze szukała
pomysłów. Kiedy possała palec, natychmiast pomysł przychodził jej do
głowy.
— Mam — powiedziała. — Pójdę za dom i zacznę wzywać pomocy
ze wszystkich sił. Ty zawołasz strażników i przyślesz ich do mnie. Kiedy
zostaniesz sam, otworzysz więzienie i wszystko będzie załatwione.
Tak też zrobili. Podstęp udał się znakomicie. Poziomeczka wołała
o pomoc tak rozdzierającym głosem, że nawet rośliny chętnie wyrwałyby
się z korzeniami, aby biec na jej ratunek.
Strażnicy pobiegli jak strzały zagrzewani okrzykami Wisienka:
— Na litość boską, prędzej! Tam są bandyci!
Kiedy Wisienek pozostał sam, otworzył więzienie i jakież było
jego zdumienie, gdy wśród więźniów zobaczył Cebulka!
— Cebulku, ty tutaj? Nie uciekłeś?
— Opowiem ci wszystko innym razem. Teraz nie mamy ani chwili
do stracenia.
— Tędy — dał znak Wisienek i wskazał im ścieżkę, która wiodła
prosto do lasu. — Strażnicy poszli w przeciwną stronę.
Pani Dynia była za gruba, aby biec. Potoczono ją więc z wielką
szybkością.
Cebulek odszedł ostatni, żegnając serdecznie wicehrabiego, który
miał łzy w oczach.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
83
— Dzielnie się spisałeś — powiedział mu — ani przez chwilę nie
wierzyłem w to, że byłeś chory.
— Teraz uciekaj, bo cię złapią.
— Zobaczymy się niedługo i przyrzekam ci, że Pomidora czeka
jeszcze wiele niespodzianek.
Cebulek w dwóch susach dogonił resztę towarzystwa i pomógł
toczyć Panią Dynię. A Wisienek poszedł odnieść klucz na miejsce, czyli do
prawej skarpetki Pomidora.
Strażnicy tymczasem znaleźli Poziomeczkę tonącą we łzach.
Pokojówka poszarpała w strzępy swój fartuszek i podrapała sobie twarz,
żeby uwierzono, iż napadli ją bandyci.
— W którą stronę uciekli? — pytali zadyszani strażnicy.
— Tam — odpowiedziała Poziomeczka wskazując drogę biegnącą
do wsi.
Strażnicy rzucili się w pościg. Kilkakrotnie obiegli wioskę i
zaaresztowali Kota pomimo jego gorących protestów.
— To jest wolny kraj — miauczał Kot bardzo urażony — nie macie
prawa mnie aresztować. A poza tym przybyliście właśnie w chwili, kiedy
szczur, na którego czatowałem od kilku godzin, zdecydował się wyjść ze
swojej kryjówki.
— W więzieniu będziecie mieli tyle szczurów, ile dusza zapragnie
— odpowiedział komendant straży.
Po upływie pół godziny wrócili do zamku i możecie sobie
wyobrazić ich miny, kiedy zobaczyli, że więzienie jest puste. W pośpiechu
zamknęli Kota w celi, rzucili szpady i karabiny na stos i czmychnęli ze
strachu przed gniewem Pomidora.
Ten wstał następnego ranka i przejrzał się w lustrze.
— Nos już się wygoił — stwierdził — mogę zdjąć plaster. Pójdę
przesłuchać więźniów. — Wziął ze sobą Siniora Groszka, jako adwokata,
oraz Pana Pietruszkę, żeby spisywał odpowiedzi więźniów, i wszyscy trzej
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
84
gęsiego, z powagą, jak przystoi na dygnitarzy sądowych, ruszyli w stronę
więzienia. Pomidor wyciągnął klucz z prawej skarpetki, otworzył drzwi i
odskoczył nagle z takim impetem, że ci, co stali za nim, poprzewracali się na
ziemię. Z więzienia dochodziło żałosne: „Miau, miau", które mogłoby
wzruszyć nawet głaz.
— Co tu robicie? — zapytał Pomidor, kiedy ochłonął ze zdumienia.
— Brzuch mnie boli — skarżył się Kot — proszę was, zabierzcie
mnie do szpitala albo sprowadźcie mi przynajmniej doktora.
Kot spędził całą noc na polowaniu na szczury i obżarł się
okropnie. Z pyska wystawało mu ze dwieście szczurzych ogonów.
Imć Pomidor zwolnił Kota, przy czym pozwolił mu wracać do
więzienia, ilekroć zapragnie, ażeby dalej polować na szczury.
— Jeśli pan będzie łaskaw zachować ogony schwytanych
szczurów w celu udowodnienia swej pożytecznej pracy, administracja
zamku wypłaci panu skromne wynagrodzenie za każdy ogon.
Następnie Pomidor wysłał do gubernatora telegram, w którym
donosił:
„Na zamku Wisien sytuacja bardzo poważna. Niezbędna wasza
obecność wraz z batalionem Cytrynków".
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
85
ROZDZIAŁ XII
POR ŚMIEJE SIĘ Z TORTUR
Gubernator Książę Cytryna wkroczył do miasta następnego ranka.
Towarzyszyli mu dworzanie-Cytryny w liczbie około czterdziestu oraz
batalion Cytrynków. Jak wiecie, na dworze Księcia Cytryny wszyscy mieli na
czapkach dzwoneczki; rozdzwonione dawały wspaniały koncert. Słysząc te
dźwięki, Por, który właśnie czesał sobie wąsy przed lustrem, podbiegł do
okna nie dokończywszy swego zajęcia. I tak też został aresztowany i
zabrany: z jednym wąsem do góry, a jednym na dół.
— Dajcie mi chociaż chwilkę czasu, abym mógł sobie uczesać lewy
wąs — prosił Por strażników, którzy go wyprowadzali.
— Przestańcie gadać, bo obetniemy wam lewy wąs, a potem także
i prawy, aby oszczędzić wam fatygi ich rozczesywania.
Por zamilkł ze strachu, by nie utracić swego jedynego bogactwa.
Sinior Groszek także został aresztowany. Adwokat krzyczał i wyrywał się:
— To pomyłka! Jestem adwokatem! Jestem w służbie u Imć
Pomidora. To jakieś nieporozumienie. Wypuśćcie mnie natychmiast na
wolność!
Ale z takim samym skutkiem mógłby przemawiać do muru.
Cytrynkowie rozbili obóz w parku. Dłuższy czas zabawiali się
odczytywaniem tabliczek Pana Pietruszki. Potem, aby się rozerwać, zaczęli
zrywać kwiaty, łowić złote rybki, rzucać kamieniami w szyby oranżerii i
robić mnóstwo tym podobnych rzeczy.
Hrabiny biegały od jednego komendanta do drugiego wyrywając
sobie włosy.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
86
— Panowie, powiedzcie proszę swoim ludziom, żeby się uspokoili!
Zniszczą nam cały park.
Komendanci bardzo się rozgniewali.
— Nasi bohaterowie — odpowiedzieli — muszą się rozerwać po
trudach wojennych, a wy powinnyście okazać im więcej wdzięczności.
Hrabiny zrobiły uwagę, że aresztowanie Pora i Siniora Groszka nie
było chyba tak bardzo męczące. Komendant odpowiedział:
— No, to świetnie. Każemy zaaresztować także i was, a wtedy
żołnierze bardziej się zasłużą.
Hrabinom nie pozostawało nic innego, jak pobiec na skargę do
Księcia Cytryny. Książę oczywiście zamieszkał na zamku wraz z
czterdziestoma Cytrynami-dworzanami i wybrał sobie najpiękniejsze
pokoje, bezceremonialnie traktując Pomidora, barona, Księcia Mandarynkę,
Pana Pietruszkę, a nawet same hrabiny. Baron był niesłychanie
zaniepokojony.
— Zobaczycie — mówił półgłosem — zjedzą wszystkie zapasy, a
my pomrzemy z głodu. Będą siedzieli tak długo, dopóki wszystkiego nie
zjedzą, a potem odjadą zostawiając nas w obliczu głodowej klęski. To istne
nieszczęście, to katastrofa!
Gubernator wezwał przed swoje oblicze Pora i zaczął go
przesłuchiwać, a Pan Pietruszka, wytarłszy nos w kraciastą chustkę, wziął
się do zapisywania zeznań. Pomidor zaś usiadł po prawej stronie
gubernatora, aby mu służyć za doradcę.
Trzeba wam wiedzieć, że Książę Cytryna pomimo iż nosił na
głowie złoty dzwoneczek, nie był zbyt inteligentny, a przede wszystkim był
bardzo roztargniony. Na przykład ledwo przyprowadzono więźnia,
wykrzyknął:
— Ach, co za piękne wąsy! Przysięgam, że w całej mojej guberni
nie widziałem nigdy wąsów tak pięknych, tak długich i tak pieczołowicie
rozczesanych.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
87
Por siedząc w więzieniu nie miał nic innego do roboty i tylko
czesał sobie wąsy.
— Dziękuję, ekscelencjo — odezwał się pokornie.
— Co więcej — mówił dalej gubernator — skorośmy się już
spotkali, chcę cię mianować Kawalerem Srebrnego Wąsa. Hej, Cytrynko wie!
Dworzanie natychmiast przybiegli na jego wołanie.
— Przynieście mi koronę Kawalera Srebrnego Wąsa.
Przyniesiono mu koronę, która wyglądała jak wąs okręcający się
dookoła głowy. Była ona, rozumie się, ze srebra. Por zmieszał się bardzo.
Przypuszczał, że wezwano go na przesłuchanie, a tymczasem udekorowany
został najwyższym odznaczeniem. Skłonił się przed księciem, który z całym
zadowoleniem włożył mu koronę na głowę, uściskał go i ucałował w wąsy,
najpierw w prawy, potem w lewy, i wstał, aby już odejść, ponieważ był
bardzo roztargniony.
Pomidor nachylił się więc i szepnął mu kilka słów do ucha.
— Wasza wysokość — powiedział półgłosem — najuprzejmiej
pozwalam sobie zwrócić uwagę, że wasza wysokość mianował kawalerem
niecnego przestępcę.
— Od chwili, w której mianowałem go kawalerem — odpowie-
dział książę z godnością — nie jest już przestępcą. Pomimo to przesłuchamy
go.
I zwracając się do Pora zapytał go, czy nie wie, dokąd uciekli
więźniowie. Por odpowiedział, że nie wie. Potem zapytał go, czy nie wie,
gdzie został ukryty domek Ojca Kabaczka, i Por znowu odpowiedział, że nie
wie.
Pomidor uniósł się gniewem:
— Wasza wysokość, ten człowiek kłamie. Proponuję wziąć go na
tortury, aby powiedział prawdę, tylko prawdę, nic innego jak prawdę.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
88
— Doskonale, doskonale — rzekł Książę Cytryna zacierając ręce;
zupełnie już o tym zapomniał, że przed minutą udekorował Pora, i ucieszył
się na samą myśl o torturach, ponieważ był zły i okrutny.
— Jakie tortury mamy zastosować? — zapytał kat, który przybył
ze swymi narzędziami, czyli z widłami, toporami, pikami i zapałkami.
— Wyrwijcie mu wąsy! — rozkazał gubernator.
Kat zaczął ciągnąć Pora za wąsy. Ale wąsy z powodu wieszania na
nich bielizny były tak wytrzymałe, że kat mógł wysilać się i pocić ile wlazło:
wyrwać ich nie było można. Por nie odczuwał najmniejszego bólu i śmiał się
serdecznie. Kat zmęczył się do tego stopnia, że upadł na ziemię zemdlony.
Pora odstawiono do celi więziennej i całkiem o nim zapomniano. Musiał
żywić się surowymi szczurami, a wąsy tak mu urosły, że zwijały się niczym
druty od elektryczności.
Przyszła kolej na Siniora Groszka. Adwokat rzucił się do stóp
gubernatora i z uniesieniem zaczął je całować błagając:
— Wasza wysokość! Proszę mi wybaczyć! Jestem niewinny!
— To niedobrze, mój adwokacie. To bardzo niedobrze. Gdyby był
pan winny, uwolniłbym pana natychmiast. Ale jeśli jest pan niewinny,
pańskie sprawy źle stoją. Czy może mi pan powiedzieć, dokąd uciekli
więźniowie?
— Nie, wasza wysokość — odpowiedział, trzęsąc się cały, Sinior
Groszek.
I rzeczywiście nie wiedział.
— Sami widzicie! — zawołał Książę Cytryna. — Jak mogę was
uwolnić, skoro nic nie wiecie?
Sinior Groszek rzucił błagalne spojrzenie w stronę Pomidora, ale
ten udawał, że jest całkowicie pochłonięty dłubaniem w nosie, i spoglądał
na sufit.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
89
Sinior Groszek poczuł, że jest zgubiony, a jednocześnie ogarnęła
go szewska pasja, że w tak niecny sposób został opuszczony przez swego
protektora i przełożonego.
— Czy możecie mi powiedzieć — ciągnął dalej Książę Cytryna —
gdzie został ukryty domek Ojca Kabaczka?
O tym Sinior Groszek wiedział, ponieważ podsłuchał rozmowę
Cebulka z mieszkańcami wioski owego pamiętnego ranka.
„Jeśli zdradzę im kryjówkę — pomyślał — będę wolny. Ale co mi z
tego przyjdzie? Teraz poznałem, jacy to przyjaciele: dopóki mogli
wykorzystywać mój dyplom i moje zdolności adwokackie na niekorzyść
bliźniego, zapraszali mnie na kolacje i byli dla mnie uprzejmi. Nie, nie
pomogę im. Niech radzą sobie sami. Niech się dzieje, co chce, ale ode mnie
nic się nie dowiedzą".
I donośnym głosem odpowiedział krótko:
— Nie, nie wiem.
— Kłamiecie! — wrzasnął Pomidor. — Wiecie doskonale, tylko nie
chcecie powiedzieć.
Tu Sinior Groszek nie wytrzymał. Wspiął się na palce, aby wydać
się wyższym, utkwił w Pomidorze płomienne spojrzenie i zawołał:
— Tak, to prawda, wiem! Wiem doskonale, gdzie jest ukryty
domek. Ale wam tego nie powiem nigdy, przenigdy!
Książę Cytryna popatrzył na niego oszołomiony.
— Namyślcie się. Jeśli nie wydacie mi tajemnicy, będę zmuszony
was powiesić.
Sinior Groszek poczuł, że ze strachu trzęsą mu się nogi, i dotknął
swojej szyi: wydawało mu się, że czuje już zaciskający się na niej stryczek.
Ale był zdecydowany na wszystko.
— Powieście mnie — rzekł dumnie. — Powieście mnie choćby
natychmiast.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
90
Kiedy wypowiedział te słowa, zbielał jak kreda — rzecz nie
spotykana u groszka — i padł na ziemię zemdlony. Pan Pietruszka zapisał w
swoim sprawozdaniu: „Oskarżony zemdlał ze wstydu".
Po czym wytarł nos w chustkę i zamknął księgę. Przesłuchanie
było skończone.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
91
ROZDZIAŁ XIII
SINIOR GROSZEK NIECHCĄCY RATUJE ŻYCIE IMĆ POMIDOROWI
Sinior Groszek zbudził się w ciemnościach pewien, że został już
powieszony.
„Umarłem — pomyślał — i to jest na pewno piekło. Zdumiewa
mnie tylko, że tak mało jest tu ognia, co więcej, że w ogóle ognia nie ma.
Dziwne piekło, ciemne i bez ognia".
W tym momencie usłyszał zgrzyt klucza przekręcanego w zamku.
Skulił się w kącie, zapominając, że i tak nie może uciec, i niespokojnie
patrzał na drzwi, spodziewając się ujrzeć w nich Cytrynków i kata.
Cytrynkowie pokazali się istotnie, ale między nimi znajdował się związany
jak baleron Imć Pomidor we własnej osobie.
Sinior Groszek skoczył na równe nogi i chciał się na niego rzucić,
ale powstrzymał się.
„Co ja robię? Przecież on jest więźniem, tak jak ja".
I chociaż nie odczuwał najmniejszej sympatii dla Imć Pomidora,
zapytał go uprzejmie:
— Czy pan także jest aresztowany?
— Aresztowany! Powiedzcie raczej, że jestem skazany na śmierć!
Będę powieszony jutro o świcie, zaraz po was. Może nie wiecie, że tutaj jest
cela skazańców.
Adwokat był bardzo zdziwiony.
— Książę Cytryna — ciągnął dalej Pomidor — jest wściekły,
ponieważ nie udaje mu się rozwikłać tej całej gmatwaniny. Wiecie, co
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
92
zrobił? Oskarżył mnie przed hrabinami, że stoję na czele spisku przeciwko
zamkowi, i skazał mnie na powieszenie.
Sinior Groszek nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy też współczuć
Pomidorowi.
— Jeśli tak, łaskawy panie, to głowa do góry: będziemy umierać
razem.
— Niewielka to pociecha — zauważył Pomidor — w każdym razie
przepraszam was bardzo, że podczas waszego procesu niezbyt się wami
zajmowałem. Rozumiecie: chodziło o moje życie.
— Ach, co było, to było, nie mówmy więcej o tym — powiedział
uprzejmie Sinior Groszek. — Jesteśmy towarzyszami niedoli, starajmy się
pomóc sobie nawzajem.
— I ja jestem tego zdania — potwierdził Pomidor z widoczną ulgą.
— I jestem zadowolony, że nie żywicie do mnie urazy.
Wyciągnął z kieszeni kawałek tortu i po bratersku podzielił się
nim z Siniorem Groszkiem, który widząc taką szczodrobliwość nie wierzył
własnym oczom.
— To wszystko, co mi pozostało — powiedział Pomidor, smutnie
kiwając głową.
— Tak oto toczą się sprawy tego świata. Do wczoraj byliście
wszechwładnym panem zamku, a dzisiaj jesteście tylko więźniem.
Pomidor jadł dalej tort i nic nie odpowiadał.
— Wiecie co? — powiedział po chwili. — Jestem prawie
zadowolony, że ten Cebulek tak mnie urządził. W gruncie rzeczy to dzielny
chłopak i zrobił wszystko ze szlachetnego serca, aby pomóc tamtym
biedakom.
— No, tak — przyznał Sinior Groszek.
— Kto wie — ciągnął dalej Pomidor — kto wie, gdzie ukrywają się
w tej chwili więźniowie? Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł coś dla nich
zrobić.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
93
— Cóż by pan mógł zrobić w warunkach, w których się pan
obecnie znajduje?
— Macie rację. A poza tym nie wiem, gdzie oni są.
— Ja także nie wiem — rzekł Sinior Groszek, który stał się
wymowny wobec takiej uprzejmości ze strony Pomidora. — Wiem
natomiast, gdzie jest ukryty domek Ojca Kabaczka.
Na te słowa serce Imć Pomidora na chwilę przestało bić.
„Pomidorze — powiedział sam do siebie — uważaj dobrze na to,
co powie ci ten głupiec: może jest jeszcze dla ciebie nadzieja ocalenia".
— Wiecie naprawdę? — zapytał już głośno, zwracając się do
adwokata.
— Oczywiście, ale nie powiem. Nie chcę już więcej szkodzić tym
biedakom.
— Te uczucia przynoszą wam największy zaszczyt, mecenasie. Ja
bym też milczał, gdybym wiedział. Nie chciałbym, aby te biedaczyska miały
znowu wpaść przeze mnie w kłopoty.
— Jeśli tak — powiedział Sinior Groszek — to jestem szczęśliwy,
że mogę uścisnąć pańską dłoń.
Imć Pomidor podał mu rękę i pozwolił ją sobie ściskać przez czas
dłuższy.
Sinior Groszek rozgadał się teraz na dobre.
— Wiecie co? — powiedział wesoło. — Domek ukryty jest o dwa
kroki od zamku, a my wszyscy jesteśmy tacy głupi, że nam to na myśl nie
przyszło.
— A gdzie go schowali? — zapytał Pomidor z obojętną miną.
— Wam mogę to już teraz powiedzieć — zaśmiał się Sinior Gro-
szek. — Jutro obaj umrzemy i zabierzemy tajemnicę do grobu.
— Oczywiście, wiemy doskonale, że o świcie umrzemy, a nasze
prochy będą rozsypane na cztery strony świata.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
94
Sinior Groszek przysunął się wtedy jak mógł najbliżej do swego
towarzysza niedoli i szepcząc mu do ucha wyjawił, że domek Ojca Kabaczka
został ukryty w lesie i oddany pod opiekę Dziadka Jagody.
Pomidor pozwolił mu wypowiedzieć się do końca, po czym wziął
go za rękę, uścisnął ją gorąco i zawołał:
— Mój drogi przyjacielu, bardzo wam dziękuję, że podzieliliście
się ze mną tą ważną wiadomością! Uratowaliście mi życie.
— Ja wam uratowałem życie?! Żartujecie chyba.
— Ani mi się śni — odpowiedział Pomidor wstając z miejsca.
Podszedł do drzwi i walił w nie pięściami tak długo, aż Cytrynkowie-
strażnicy przyszli otworzyć.
— Zaprowadźcie mnie natychmiast przed oblicze Księcia Cytryny
— rozkazał swoim zwykłym aroganckim tonem — mam mu do oznajmienia
nadzwyczajną nowinę.
Istotnie Imć Pomidor opowiedział wszystko księciu, który nie
posiadał się z radości. Zadecydował, że następnego ranka, zaraz po
egzekucji Siniora Groszka, pójdą do lasu zabrać domek.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
95
ROZDZIAŁ XIV
SINIOR GROSZEK IDZIE NA SZUBIENICĘ
W miasteczku na rynku wzniesiono wspaniałą szubienicę, u stóp
której znajdowała się jama otwierająca się wtedy, kiedy kat naciskał
specjalny guzik. A teraz kiedy kat naciśnie guzik, właśnie Sinior Groszek ma
wpaść do jamy i pozostawać w niej, dopóki nie nastąpi śmierć.
Kiedy przyszli po niego, Sinior Groszek robił wszystko, aby zyskać
na czasie: najpierw powiedział, że nie ogolił się jeszcze, później chciał umyć
sobie głowę, a w końcu znalazł wymówkę, że ma za długie paznokcie u rąk i
u nóg, i oznajmił, że chce je obciąć. Kat sprzeciwiał się, że niepotrzebnie
traci czas, ale życzenie skazanego na śmierć jest święte, musiał więc
poszukać nożyczek. Obcinanie paznokci zajęło Groszkowi dwie godziny, ale
w końcu musiał zdecydować się i wyruszyć na stracenie.
Kiedy wstępował na stopnie szubienicy, ogarnął go potworny lęk.
Miał umrzeć! Taki mały, taki gruby, taki zielony, z umytą głową i obciętymi
paznokciami — i musiał umrzeć.
Rzeczywiście, zawarczały bębny. Kat założył pętlę na szyję
adwokata, policzył do trzynastu, ponieważ był przesądny, i nacisnął guzik.
Dół się otworzył i Sinior Groszek wpadł w czarną otchłań, myśląc: „Tym
razem umarłem na dobre".
Tymczasem usłyszał jakiś nosowy głos, który mówił:
— Niech pan go odetnie, panie Cebulku. W tym świetle ja prawie
nic nie widzę.
Ktoś przeciął stryczek zaciskający szyję Siniora Groszka i ten sam
głos powiedział znowu:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
96
— Niech mu pan da łyk tego znakomitego syropu kartoflanego;
my, krety, nie ruszamy się nigdy bez buteleczki tego naszego lekarstwa.
Cóż się u diabła stało?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
97
ROZDZIAŁ XV
WYTŁUMACZENIE POPRZEDNIEGO ROZDZIAŁU
A stało się po prostu to: Poziomeczka uprzedziła Rzodkieweczkę o
niebezpieczeństwie, w jakim znalazł się Sinior Groszek. Rzodkieweczka
pobiegła zawiadomić Cebulka, który wraz ze wszystkimi zbiegłymi
więźniami rozbił obóz w grocie nie opodal domku Kabaczka.
Cebulek pożyczył sobie szydło od Majstra Winogronko, aby
podrapać się w głowę, ponieważ sytuacja była rozpaczliwa i wymagała
specjalnego drapania.
Więc Cebulek podrapał się, oddał szydło Majstrowi Winogronko
powiedział po prostu:
— Dziękuję. Już wiem.
Po czym oddalił się biegiem. Nikt nie spytał go nawet, co on
takiego wymyślił. Ojciec Kabaczek zadowolił się westchnieniem: — Jeśli
mówi, że wie — to wie.
Cebulek długo błądził po polach, zanim odnalazł to, czego szukał.
Na koniec trafił na łąkę usianą kupkami ziemi, gdzie co krok nowy pagórek
wyrastał na powierzchni jak grzyb. Właśnie pracował tam Kret. Cebulek
musiał tylko poczekać i kiedy kopiec ziemi wyrósł mu tuż pod stopami,
uklęknął i zaczął wołać:
— Panie Krecie! Panie Krecie! To ja, Cebulek!
— Ach, to pan — sucho odpowiedział Kret. — Jestem jeszcze na
wpół oślepiony od tamtego razu. Czy ma pan zamiar znów zaproponować
mi wycieczkę w poszukiwaniu oświetlonych pieczar?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
98
— Niech pan tak nie mówi, panie Krecie. Dzięki pana pomocy
połączyłem się z mymi przyjaciółmi. Zdołaliśmy wydostać się na wolność i
mieszkamy na razie w pobliskiej grocie.
— Dziękuję za informacje, ale bynajmniej mnie to nie interesuje.
Do widzenia!
— Panie Krecie! Panie Krecie! — zawołał znowu Cebulek. —
Proszę mnie wysłuchać.
— Niech pan mówi, ale proszę wybić sobie z głowy, że mógłbym
mieć ochotę pomóc panu po raz drugi.
— Nie idzie tu o mnie. Idzie o adwokata Groszka. Mają go powiesić
jutro rano.
— Dobrze mu tak — odpowiedział Kret. — Chętnie bym im
pomógł zarzucić mu stryczek na szyję. Nie znoszę adwokatów, a groszek mi
nie smakuje.
Cebulek musiał długo i usilnie przekonywać Kreta, ale był pewien
swego: pomimo pozornej szorstkości Kret miał złote serce i nigdy nie
odmówiłby pomocy w słusznej sprawie.
Tak się też stało. W pewnej chwili Kret, wzruszony do głębi,
zawołał:
— Niech pan już skończy to gadanie, panie Cebulku! Jest pan
wyjątkowym gadułą. Niech mi pan lepiej wskaże, w jakim kierunku mam
kopać.
— Kierunek północ-północ-zachód — odpowiedział natychmiast
Cebulek podskakując z radości.
W mgnieniu oka Kret wykopał szeroki korytarz podziemny aż pod
szubienicę, po czym zaczaił się tam wraz z Cebulkiem. Wtem jama
otworzyła się i Sinior Groszek, przywiązany na sznurku jak ciężarek na
nitce, wpadł do dołu. Cebulek błyskawicznie przeciął sznurek i dał
adwokatowi łyknąć syropu kartoflanego, który Kret przyniósł z sobą. Po
czym wymierzył adwokatowi kilka lekkich policzków, aby go ocucić, bo —
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
99
jak możecie sobie wyobrazić — biedak całkiem stracił przytomność na myśl
o tym, że już umarł i że znajduje się w raju.
— Och, panie Cebulku! — zawołał. — To pan także umarł! Co za
zbieg okoliczności! Spotykamy się w raju!
— Niech pan się ocknie, mecenasie — wtrącił Kret — to nie jest
ani raj, ani piekło. A ja nie jestem ani świętym Piotrem, ani diabłem. Jestem
starym Kretem i spieszno mi odejść do moich zajęć. Wychodźcie stąd jak
najszybciej i nie plączcie mi się pod nogami. Ile razy spotykam Cebulka,
dostaję porażenia słonecznego.
W dziurze było wprawdzie ciemno, ale dla Kreta było tak widno,
że nabawił się bólu głowy.
Sinior Groszek zrozumiał w końcu, że dzięki Kretowi i Cebulkowi
został cudem uratowany; bez końca dziękował swoim wybawcom. Uściskał
najpierw jednego, potem drugiego, potem chciał uściskać ich obydwu
razem, ale mu się to nie udało, ponieważ miał za krótkie ręce. Kiedy się już
uspokoił, ruszyli korytarzem, a nawet Kret wykopał nowy korytarz
wychodzący wprost na grotę, w której mieszkali Majster Winogronko,
Ojciec Kabaczek, Grusza-Gruszkowski i pozostali więźniowie.
Adwokata przyjęto z wielką serdecznością: wszyscy zapomnieli
już o tym, że w przeszłości Groszek był ich wrogiem.
Kret ze łzami w oczach żegnał się ze swymi przyjaciółmi.
— Gdybyście mieli choć trochę zdrowego rozsądku,
zamieszkalibyście ze mną pod ziemią: nie ma tam szubienic, nie ma
Pomidorów, nie ma Cytryn i Cytrynków. Żyje się spokojnie, w ciemnościach,
i to jest najważniejsze. W każdym razie, gdybyście mnie potrzebowali,
wrzućcie karteczkę do tej dziury, będę tu wpadał od czasu do czasu po
wiadomości od was. A teraz do widzenia!
Wszyscy żegnali go z czułością, ale jeszcze nie zdążyli się rozstać
na dobre, kiedy Groszek uderzył się ręką w czoło tak mocno, że przewrócił
się do góry nogami.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
100
— Ach, jakiż ze mnie dureń, jaki zapominalski! To roztargnienie
doprowadzi mnie do zguby!
— Zapomnieliście o czymś? — zapytała grzecznie Pani Dynia
podnosząc go z ziemi i otrzepując mu ubranie.
Groszek opowiedział przygodę z Pomidorem i wyraził
przypuszczenie:
— Na pewno strażnicy byli już w lesie i zabrali domek.
Cebulek zerwał się jak oparzony i w dwu skokach był już pod
dębem Dziadka Jagody. Domku ani śladu!
Dziadek Jagoda, ukryty między korzeniami dębu, gorzko płakał:
— Ach, mój śliczny domek, mój cudny domeczek!
— Czy byli tu Cytrynkowie? — wypytywał się Cebulek.
— Zabrali mi wszystko: i połowę nożyczek, i brzytwę do golenia, i
tabliczkę, i dzwonek.
Cebulek podrapał się w głowę: tym razem przydałyby się i dwa
szydła, żeby wy drapać jakiś pomysł, bo żaden nie chciał się sam pojawić.
Serdecznie objął Dziadka Jagodę i zaprowadził go do groty. Na jego widok
nikt o nic nie zapytał. Wszyscy zrozumieli że Pomidor dokonał swej zemsty.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
101
ROZDZIAŁ XVI
PRZYGODY MISTER MARCHEWKI I PSA GOŃCZEGO
Mister Marchewka...
Chwileczkę, a któż to taki Mister Marchewka? O tym osobniku nie
było jeszcze mowy. Skąd się wziął? Czego chce? Jest wysoki czy niski? Gruby
czy chudy? Zaraz wam wszystko wytłumaczę.
Książę Cytryna, nie mogąc odszukać więźniów, zarządził obławę w
całej okolicy. Cytrynkowie uzbrojeni w grabie grabili pola i łąki, lasy i
żywopłoty, aby odnaleźć naszych bohaterów.
Pracowali dniem i nocą. Wygrzebali całe mnóstwo papierów,
chwastów, skóry żmij, ale Cebulka i jego przyjaciół nie było ani śladu.
— Ach, wy nicponie, wy darmozjady! — grzmiał gubernator. —
Jedyne, coście potrafili zrobić, to poniszczyć grabie. Prawie wszystkie grabie
mają wyłamane zęby. Zasłużyliście na to, żebym i wam powybijał zęby.
Strażnicy szczękali zębami ze strachu i przez kwadrans słychać
było tuk-tuk-tuk, zupełnie jakby padał grad.
Jeden z dworzan księcia, który chodził czasami do kina na filmy
kryminalne, zauważył:
— Moim zdaniem okoliczności tak się układają, iż należałoby
wezwać detektywa.
— A kto to jest detektyw?
— To taki człowiek, który prowadzi poszukiwania. Jeśli, na
przykład, zgubiliście guzik, w mig wam go odnajdzie. Tak samo, jeśli zaginie
batalion strażników albo jeżeli uciekną więźniowie. Zakłada on tylko
okulary i znajduje wszystko nie ruszając się nawet z miejsca.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
102
— No, to wezwijcie detektywa.
— Znam takiego, który nadawałby się w naszej sprawie —
powiedział dworzanin — nazywa się Mister Marchewka.
Teraz już wiecie, kim był Mister Marchewka.
Gdy tylko się pokaże, powiem wam, jak był ubrany i jakiego koloru
miał wąsy.
Nie, tego nie mogę wam powiedzieć, ponieważ Mister Marchewka
nie miał wąsów. Miał natomiast psa do polowania, który nazywał się
Gończy i pomagał mu nosić jego narzędzia, bo Mister Marchewka nie ruszał
się nigdzie bez tuzina lunet i lornetek, setki kompasów, dziesiątków
aparatów fotograficznych, mikroskopu, siatki na motyle i woreczka soli.
— Po co panu sól? — zapytał go gubernator.
— Za pozwoleniem waszej ekscelencji, sypię sól na ogony
zbiegłych więźniów, po czym łapię ich siatką na motyle.
Gubernator westchnął. .
— Obawiam się, że tym razem sól niewiele pomoże, zbiegli
więźniowie nie posiadają ogonów.
— To bardzo poważna sprawa — surowo zauważył Mister Mar-
chewka. — Jak mam ich łapać, jeśli nie mają ogonów? Na co nasypię im soli?
Za przeproszeniem waszej ekscelencji, nie powinno się w żadnym wypadku
pozwalać więźniom uciekać z więzienia, a w każdym razie, zanim pozwoli
im się uciec, należy przyprawić im ogony, bo wtedy można ich znów
schwytać.
— Widziałem raz w kinie — wtrącił dworzanin, o którym wam już
wspominałem — że czasami zbiegów chwyta się sypiąc im sól na głowy.
— To przestarzały system — odpowiedział pogardliwie Mister
Marchewka.
— To system bardzo, bardzo przestarzały — powtórzył Gończy.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
103
Pies detektywa miał tę właściwość, że często powtarzał słowa
swego pana, dorzucając nieraz różne własne obserwacje, ale najczęściej
słowa „bardzo, bardzo".
— Mam inny pomysł — rzekł Mister Marchewka.
— Mamy bardzo, bardzo dużo pomysłów — powtórzył Gończy
ruszając uszami z pewną siebie miną.
— Można by użyć pieprzu zamiast soli.
— Słusznie, słusznie! — przytaknął z entuzjazmem gubernator. —
Sypniemy im pieprzu w oczy, a oni poddadzą się natychmiast.
— Jestem tego samego zdania — potwierdził Pomidor — ale
zanim sypnie się im pieprzu w oczy, trzeba ich naprzód znaleźć.
— Tak, to będzie najtrudniejsze — przyznał Mister Marchewka —
ale za pomocą moich przyrządów spróbuję.
Mister Marchewka był to detektyw jak się patrzy: nie robił nic bez
pomocy swoich narzędzi. Na przykład kiedy szedł spać, używał trzech
kompasów: jednego, aby znaleźć schody, drugiego, aby znaleźć drzwi do
swego pokoju, i trzeciego, aby znaleźć łóżko.
Wisienek, przechodząc właśnie tamtędy, żeby zobaczyć, co się
dzieje, ujrzał Mister Marchewkę i jego psa Gończego; leżeli rozciągnięci na
podłodze i badali kompas dyskutując z ożywieniem.
— Co panowie robią tu na ziemi? Może szukacie dziur w dywanie,
przez które — kto wie, czy nie wymknęli się więźniowie?!
— Szukam mojego łóżka, panie wicehrabio; każdy potrafi znaleźć
swoje łóżko gołym okiem, ale detektyw musi posługiwać się metodą
naukową. Mój obowiązek zawodowy nakazuje mi przede wszystkim
posługiwać się moimi przyrządami w każdym wypadku. Kompas, jak pan
wie, posiada igłę magnetyczną, która zawsze zwrócona jest na północ. Idąc
w tym kierunku znajdę niezawodnie moje łóżko.
Tymczasem stało się tak, że idąc w tym kierunku detektyw
wyrżnął głową o lustro w szafie, a ponieważ miał twardą głowę, lustro
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
104
rozprysnęło się na tysiąc części, obcinając Gończemu ogon, z którego
pozostał tylko kawałek.
— Nasze obliczenia musiały być mylne — powiedział Mister
Marchewka.
— Musiały być bardzo, bardzo mylne — przytaknął Gończy.
— Szukajmy innej drogi.
— Szukajmy wielu innych dróg — powiedział Gończy — i
możliwie takich, na których nie ma luster.
Tym razem zamiast kompasu Mister Marchewka posłużył się
jedną ze swoich potężnych lunet morskich. Przyłożył do niej oko i zaczął
obracać ją w prawo i w lewo.
— Co pan widzi, pryncypale? — zapytał Gończy.
— Widzę okno. Jest zamknięte, ma czerwone portiery i po
czternaście szyb z każdej strony.
— Jest to odkrycie wielkiej wagi — wykrzyknął Gończy —
czternaście i czternaście jest dwadzieścia osiem! Jeśli skierujemy się w
tamtą stronę, możemy dwadzieścia osiem razy rozbić sobie głowę, a jeśli
idzie o mnie, nie wiem, co by mi jeszcze pozostało z mego ogona.
Marchewka odwrócił lunetę w innym kierunku.
— Co pan widzi, pryncypale? — zapytał z przejęciem Gończy.
— Widzę konstrukcję z kutego żelaza. Jest to nadzwyczaj ciekawa
konstrukcja: ma trzy nogi spojone żelazną obręczą. Na czubku konstrukcji
znajduje się biały dach, najwidoczniej emaliowany.
Gończy był oszołomiony spostrzegawczością swego pana.
— Pryncypale — zauważył — jeśli się nie mylę, to nikt jeszcze do
tej pory nie odkrył emaliowanych dachów.
— My jesteśmy pierwsi — ciągnął dalej Marchewka. — Detektyw
musi posiadać umiejętność wykrywania najrozmaitszych tajemniczych
przedmiotów w zwykłym pokoju sypialnym.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
105
Ruszyli w kierunku konstrukcji z kutego żelaza o białym
emaliowanym dachu, najpierw jednakże położyli się na ziemi i przykładając
ucho do podłogi nasłuchiwali, czy ktoś nie grasuje w pobliżu. Po przebyciu
dziesięciu kroków doszli do żelaznej konstrukcji i wśliznęli się pod nią tak,
że dach się przewrócił.
Ale cóż za niespodzianka! Jakie zdumienie ogarnęło dzielnego
detektywa i jego nadzwyczaj wiernego psa Gończego, kiedy z dachu lunął na
ich plecy lodowaty strumień. W obawie przed dalszymi następstwami
znieruchomieli na chwilę, a woda lała się im po włosach, po twarzy, po szyi i
po plecach.
— Myślę — mruknął niezadowolony Marchewka — myślę, że
mamy do czynienia z umywalnią.
— Myślę — dorzucił Gończy — że mamy do czynienia z
umywalnią, bardzo, bardzo obficie zaopatrzoną w wodę, przeznaczoną do
porannego mycia.
Marchewka wstał, jego wierny adiutant uczynił to samo. Bez
trudności odnalazł łóżko, od którego dzieliło go około pół metra, i
wyciągnął się na nim z godnością, wypowiadając w dalszym ciągu swoje
cenne obserwacje, jak na przykład ta oto:
— W naszym zawodzie trzeba ryzykować. Woda zlała nam głowy,
ale w nagrodę znaleźliśmy łóżko.
— Woda bardzo, bardzo zlała nam głowy — ze swej strony zrobił
uwagę pies, któremu zresztą szczęście nie dopisało w tym samym stopniu,
bo musiał spać na dywanie z głową opartą o pantofle swego pana.
Tymczasem Marchewka chrapał całą noc i zbudził go dopiero
pierwszy promień słońca.
— Gończy, do roboty! — zawołał ochoczo.
— Jestem gotów, szefie — odpowiedział pies zrywając się i usiadł
na resztce ogona, jaka pozostała mu po wypadku z lustrem.
Nie mogli umyć sobie twarzy, ponieważ wszystka woda wylała się.
Gończy zadowolił się oblizaniem sobie wąsów, po czym liznął także w twarz
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
106
swojego szefa. Następnie obydwaj zeszli do ogrodu i rozpoczęli
poszukiwania zbiegów. Detektyw wyjął przede wszystkim woreczek,
używany do gry w loteryjkę, w którym znajdowało się dziewięćdziesiąt
numerów.
Poprosił psa, żeby podał mu jeden numer. Gończy wsunął łapę do
woreczka i wyciągnął numer siedem.
— Musimy zrobić siedem kroków na prawo — wywnioskował
detektyw.
Zrobili siedem kroków na prawo i znaleźli się w kępie pokrzyw.
Gończy oparzył sobie resztkę ogona, która mu jeszcze pozostała, a
Marchewka — nos, który po kilku minutach zrobił się czerwony jak pieprz
turecki.
— Musieliśmy popełnić jakąś omyłkę — stwierdził detektyw.
— Musieliśmy popełnić bardzo, bardzo dużą omyłkę — potwier-
dził smutnie Gończy.
— Spróbujmy wyciągnąć inny numer.
— Spróbujmy wyciągnąć bardzo, bardzo dużo innych numerów.
Tym razem wyszedł numer dwadzieścia osiem i Mister
Marchewka wyciągnął z tego wniosek, że trzeba zrobić dwadzieścia osiem
kroków w lewo.
Zrobili dwadzieścia osiem kroków i wpadli do basenu ze złotymi
rybkami.
— Ratunku! Tonę! — krzyczał słynny detektyw.
— Jestem, szefie — skwapliwie odpowiedział Gończy, uchwycił go
zębami za kark i kilkoma ruchami wyciągnął na bezpieczne miejsce.
Usiedli na krawędzi basenu, aby wysuszyć sobie ubrania.
— Zrobiłem cenne odkrycie — powiedział Marchewka.
— Bardzo, bardzo cenne — przyznał Gończy — ale przy tym
dosyć wilgotne.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
107
— Przypuszczam, że zbiegowie uciekli przez basen ze złotymi
rybkami.
— Może wykopali podziemny korytarz właśnie pod basenem.
Sprowadzili Pomidora i zażądali wydania dyspozycji, aby
rozkopano basen. Ale Pomidor krótko i węzłowato odmówił zniszczenia
basenu. Oznajmił, że jeśli idzie o niego, pewien jest, iż zbiegowie wybrali
jakąś łatwiejszą drogę, i poprosił Mister Marchewkę, aby skierował swoje
poszukiwania w inną stronę.
Marchewka westchnął i pokiwał głową.
— Oto wdzięczność tego świata — rzekł. — Biją na mnie siódme
poty, narażam się na jedną kąpiel po drugiej, a władze miejscowe zamiast
przyjść mi z pomocą, wszelkimi sposobami utrudniają mi pracę.
Na szczęście, jak gdyby przypadkiem, przechodził tamtędy
Wisienek i detektyw zapytał go, czy poza podziemnym korytarzem,
wykopanym pod basenem ze złotymi rybkami, zna inne wyjście z parku.
— Oczywiście — odpowiedział Wisienek. — Bramę.
Mister Marchewka błyskawicznie ocenił sytuację i odrzekł, że
może to być dobra myśl.
Podziękował gorąco wicehrabiemu i w towarzystwie Gończego,
który nie przestawał otrząsać się z wody, skierował się ku bramie.
Wisienek poszedł za nim, udając gapia, a widząc, że po wyjściu za
bramę Marchewka skierował się na drogę wiodącą do lasu, włożył dwa
palce do ust i gwizdnął.
Marchewka odwrócił się natychmiast.
— Czy ma mi pan coś do powiedzenia?
— Nie, nie, Mister Marchewko, daję znak pewnemu wróblowi, że
posypałem mu na parapecie okruszyny.
— Ach, jakież pan ma dobre serduszko, panie wicehrabio! —
Mister Marchewka ukłonił się i ruszył w dalszą drogę.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
108
Wyobraźcie sobie, że w odpowiedzi na gwizd Wisienka dał się
słyszeć inny gwizd, nie tak donośny, raczej przytłumiony i cichy, i jeden z
krzaków na prawo, tuż koło detektywa poruszył się. Uśmiech rozjaśnił
twarz Wisienka — jego przyjaciele czuwali. Wisienek zdążył już uprzedzić
ich o przybyciu Marchewki i przygotował wraz z nimi plan strategiczny.
Detektyw także zauważył, że krzak poruszył się. Rzucił się na
ziemię i znieruchomiał. Gończy poszedł w jego ślady.
— Jesteśmy otoczeni — szepnął detektyw wypluwając kurz, który
dostał mu się do ust i do nosa.
— Jesteśmy bardzo, bardzo otoczeni — zamruczał w odpowiedzi
pies.
— Nasze zadanie — szeptał dalej Marchewka — staje się z minuty
na minutę trudniejsze. Ale więźniów musimy odszukać za wszelką cenę.
— Musimy odszukać bardzo, bardzo wielu więźniów.
Mister Marchewka skupił się, by pomyśleć, i zaczął obserwować
krzak przez górską lunetę.
— Nikogo już tam nie ma — zauważył. — Piraci się wycofali.
— Piraci? — zapytał Gończy. — Czyżbyśmy mieli do czynienia
także z piratami?
— Naturalnie! — surowo zawołał Marchewka. — A któż to kryje
się po krzakach i tajemniczo nimi porusza, jeśli nie piraci! Mamy do
czynienia ze straszliwą bandą piratów. Nie pozostaje nam nic innego, jak
ruszyć w ich ślady. Na pewno doprowadzą nas one do kryjówki zbiegów.
Gończy nie mógł się nadziwić bystrości swojego szefa.
Tymczasem piraci wycofywali się, w dość widoczny sposób
poruszając się pomiędzy krzakami. Widać było nie tyle samych piratów, ile
potrącane przez nich krzewy, ale Mister Marchewka wiedział na pewno, że
są to piraci ukrywający się przed nim i usiłujący ujść pogoni.
Piratów nie było zresztą widać także i z innych powodów, które
wam później wyjaśnię.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
109
W odległości stu metrów droga wchodziła w las. Marchewka i
Gończy poszli dalej bez wahania, przeszli kilka kroków, po czym zatrzymali
się w cieniu dębu, aby odpocząć i zastanowić się nad swoim położeniem.
Detektyw sięgnął do worka z przyrządami, wyciągnął stamtąd
mikroskop i zaczął badać skrupulatnie kurz na drodze.
— Żadnych śladów, szefie? — pytał niespokojnie Gończy.
— Żadnych.
Właśnie w tym momencie dał się słyszeć po raz drugi przeciągły
gwizd, po czym ktoś wydał zduszony okrzyk:
— Oooch! Ooooch!
Marchewka i Gończy padli znowu na ziemię. Okrzyk powtórzył się
kilkakrotnie. Nie było wątpliwości. Piraci porozumiewali się między sobą.
— Jesteśmy w niebezpieczeństwie — bez wahania stwierdził
Mister Marchewka sięgając po siatkę na motyle.
— Jesteśmy w bardzo, bardzo wielkim niebezpieczeństwie — jak
echo powtórzył pies.
Piraci przestali się cofać i usiłują nas okrążyć. Trzymaj pieprz w
pogotowiu. Gdy tylko się pokażą, sypniesz im pieprzu w oczy, a ja złapię ich
w siatkę.
— Plan jest bardzo śmiały! — zawołał Gończy pełen podziwu. —
Ale słyszałem, że piraci bywają uzbrojeni w działa. Co będzie, jeśli uciekając
zaczną nas ostrzeliwać?
— Do diabła! — przyznał Marchewka. — Nie pomyślałem o tym.
— Sądzę — zaproponował pies uradowany, że zwrócił sławnemu
detektywowi uwagę na trudność położenia — sądzę, że możemy
zastosować sposób zająca i myśliwego.
— Co to znaczy? — zapytał detektyw.
— Jest to sposób używany za granicą przy polowaniu na zające.
Przeciąga się mocny sznur od jednego drzewa do drugiego w takim miejscu,
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
110
gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa można spotkać zająca. Nie
opodal sznura kładzie się tępy nóż. Zając goniony przez myśliwych zbliża
się do sznura i woła: „Przekleństwo!" Ale natychmiast dostrzega nóż i
powiada: „No, przynajmniej będę mógł posłużyć się tym nożem!" Chwyta
nóż i zaczyna przecinać sznur. Ale, jak wam powiedziałem, myśliwi wybrali
tępy nóż. Zając poci się, męczy, przeklina, piorunuje, ale wszystko na próżno
— sznura przeciąć nie może, a tymczasem myśliwi już mu siedzą na karku.
— To wspaniały sposób — przyznał Mister Marchewka — ale na
nieszczęście nie posiadam tępego noża. Mam ze sobą tylko wyjątkowo ostre
noże, pierwszorzędnej marki. A prawdę mówiąc, nie mam przy sobie także i
sznura.
— No, to nic z tego — stwierdził Gończy.
W tej chwili, w odległości kilku metrów od rozciągniętych w
trawie detektywów, odezwał się zduszony głos:
— Mister Marchewka! Mister Marchewka!
— Głos kobiecy! — powiedział zdumiony detektyw.
— Mister Marchewka! Mister Marchewka! — nawoływał błagalnie
głos.
Gończy zdobył się na osobiste spostrzeżenie.
— Według mego zdania — rzekł — idzie tu o kobietę znajdującą
się w niebezpieczeństwie. Może wpadła w ręce piratów, którzy chcą się nią
posłużyć jako zakładniczką. Uważam, że powinniśmy zrobić wszystko, co w
naszej mocy, ażeby ją uwolnić.
— Nie możemy — odpowiedział Marchewka, zirytowany na-
tarczywością swego adiutanta. — Musimy łapać zbiegów, a nie uwalniać
więźniów. Dostaliśmy do wypełnienia ściśle określone zadanie. Płacą nam
za to. Nie wolno więc robić czegoś wręcz przeciwnego.
Tymczasem głos raz po raz jęczał błagalnie:
— Mister Marchewka! Mister Marchewka! Na pomoc! Na pomoc!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
111
„Kobieta wzywa mojej pomocy — rozmyślał tymczasem detektyw
— i ja miałbym jej odmówić? Czyżbym miał kamień zamiast serca?"
Ogromnie przejęty, wsunął rękę pod marynarkę i odetchnął z ulgą,
wyczuwając jeszcze bicie serca.
Głos oddalał się w kierunku północnym. Widać było w tej stronie
gwałtownie poruszające się krzaki, słychać było szelest kroków i
przytłumione odgłosy zaciekłej walki.
Marchewka zerwał się na równe nogi, Gończy za nim i pobiegli na
północ nie spuszczając oka z kompasu. Za ich plecami tymczasem ktoś się
zaśmiał donośnie.
— Śmiej się, śmiej, podły piracie! Ten się dobrze śmieje, kto się
śmieje ostatni!
Pirat zaśmiał się znowu, po czym dostał ataku kaszlu.
A to dlatego, że Rzodkieweczka grzmotnęła go pięścią w kark,
żeby przestał się śmiać.
Fasolek — bo pirat nie był nikim innym, jak właśnie synem
gałganiarza Fasoli — wpakował sobie chusteczkę do ust, aby móc dalej
śmiać się do woli.
— Właśnie teraz, kiedy udało się nam wyprowadzić ich w pole —
surowo szepnęła Rzodkieweczka — chcesz wszystko popsuć.
— Ależ oni są przekonani, że jesteśmy piratami — usprawiedli-
wiał się Fasolek.
— Chodź — rzekła Rzodkieweczka — starajmy się nie zgubić ich
śladów.
Marchewka i Gończy w dalszym ciągu biegli na północ za od-
głosem tupotu i gwałtownej walki, którą słychać było ciągle w tej samej
stronie. A szli po prostu za dwojgiem malców, Pomidorkiem i Kartofelkiem,
którzy udawali, że biją się ze sobą.
Jak widzicie, dzieci zdołały odciągnąć detektywów dosyć daleko
od groty, w której schronił się Cebulek i inni nasi przyjaciele. Ale plany ich
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
112
nie ograniczały się do tego. Przekonał się o tym niebawem na własnej
skórze Mister Marchewka. Przekonał się także i Gończy, a nawet pies
stwierdził to pierwszy. W pewnej chwili, kiedy wydawało mu się, że już
chwyta zębami piratów, i kiedy szykował się, żeby dać im porządną
nauczkę, przytrafiło mu się coś dziwnego.
— O, wielkie nieba! Lecę do góry!— zdążył jeszcze zawołać.
Istotnie unosił się w górę uchwycony w potrzask, który wciągnął
go na czubek dębu i przymocował do gałęzi zesznurowanego niczym
baleron.
Marchewka był o kilka kroków w tyle, a kiedy znalazł się za
zakrętem, nie ujrzał już swego wiernego adiutanta.
— Gończy! — zawołał. Nie było odpowiedzi.
— Na pewno zapędził się gdzieś w pogoni za jakimś zającem. Od
dziesięciu lat jest u mnie na służbie, a nie udało mi się dotąd wybić mu z
głowy ochoty do figlów.
Nie słysząc najlżejszego nawet szmeru zawołał znowu:
— Gończy, Gończy!
— Jestem tutaj, szefie — odpowiedział mu żałosny, nie do
poznania zmieniony głos.
Wydawało się, że głos płynie z góry. Detektyw spojrzał w górę
pomiędzy konary i właśnie tam, na najwyższej gałęzi dębu zobaczył
Gończego.
— A co ty tam robisz? — zapytał surowo. — Uważasz, że to
właściwa chwila do łażenia po drzewach? Lepiej byś zrobił schodząc
natychmiast na dół. Piraci nie będą na ciebie czekali, a jeśli zgubimy ich
trop, któż uwolni piękną brankę?
— Szefie, pozwólcie mi wytłumaczyć się — błagał Gończy,
nadaremnie próbując wydostać się z pułapki.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
113
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
114
— Tu nie ma nic do tłumaczenia — ciągnął dalej oburzony Mister
Marchewka. — Sam sobie doskonale wszystko wytłumaczę, nie potrzebuję
wysłuchiwać twoich wykrętów. Wiem, że nie przypadło ci do smaku
polowanie na piratów i wolałeś gonić wiewiórki po gałęziach. Ale ja jestem
poważnym, najsławniejszym detektywem całej Europy i Ameryki i nie będę
trzymał na służbie błazna, który nie może spojrzeć na drzewo, żeby nie ulec
natychmiast pokusie wdrapania się na nie. Wymarzone miejsce dla
pomocnika detektywa tej miary, co ja. Dość tego: jesteś zwolniony ze
służby.
— Szefie, szefie, niechże mi pan pozwoli coś powiedzieć.
— Możesz mówić, co ci się podoba, ale ja na pewno nie będę tu
wystawał, żeby cię wysłuchać. Mam co innego do roboty i nic nie jest w
stanie mnie powstrzymać. Żegnaj, Gończy, życzę ci, byś znalazł weselsze
zajęcie i bardziej pobłażliwego pana. A sobie życzę znalezienia
poważniejszego pomocnika. Właśnie wczoraj wpadł mi w oko w
zamkowym parku Mops, który bardzo mi odpowiada:
Rzodkieweczka, Kartofelek, Fasolek i Pomidorek ze śmiechem
rzucali się sobie w objęcia i zrobili „kółko graniaste" dokoła dębu.
Entliczek Pentliczek, Na drzewie rzemyczek, Wisi Gończy ledwie żywy I Marchewka nieszczęśliwy.
— Proszę państwa — zaczął surowo detektyw — może mi
państwo będą łaskawi wyjaśnić, co oznacza ten żart.
— My nie jesteśmy żadni państwo — odpowiedział Fasolek —
jesteśmy piraci.
— A ja jestem uwięzioną księżniczką.
— Proszę mnie natychmiast uwolnić, w przeciwnym bowiem razie
będę musiał przedsięwziąć jak najsurowsze środki.
— Będziemy zmuszeni przedsięwziąć bardzo, bardzo wiele
środków — dorzucił pies machając w zdenerwowaniu resztką swego ogona.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
115
— Nie wierzę, byście mogli cokolwiek przedsięwziąć, dopóki
znajdujecie się w tej sytuacji — powiedziała Rzodkieweczka.
— A my zrobimy wszystko, co w naszej mocy, abyście jak
najdłużej przebywali tam w górze — dodał z naciskiem Pomidorek.
— Sytuacja wydaje mi się dość jasna — szepnął Mister Mar-
chewka do ucha Gończemu.
— Bardzo, bardzo jasna — potwierdził smętnie Gończy.
— Jesteśmy jeńcami bandy dzieciaków — ciągnął dalej detektyw.
— Cóż to za hańba dla mnie! Na pewno mamy do czynienia z dziećmi, które
chcą zmylić trop, gdyż są na usługach zbiegów.
— Bardzo, bardzo słusznie. Mamy do czynienia z dziećmi bę-
dącymi na usługach zbiegów — przyznał mu rację pies. — Dziwię się tylko
przebiegłości, z jaką przygotowali tę zasadzkę.
Gończy byłby jeszcze bardziej zdziwiony, gdyby wiedział, że
pułapkę przygotował sam Wisienek we własnej osobie. Wicehrabia czytał
wiele książek o polowaniach i znał wszelkiego rodzaju podróżnicze
przygody.
Postanowił choć raz zrobić wszystko osobiście, nie uciekając się
jak zawsze do pomocy Cebulka, i udało mu się to znakomicie.
Ukryty za krzakiem, przyglądał się całej scenie, zadowolony ze
swego dzieła.
„Oto dwaj nieprzyjaciele na jakiś czas unieszkodliwieni" — myślał.
I oddalił się zacierając ręce.
Rzodkieweczka wraz z innymi dziećmi pobiegła do groty, aby
oznajmić Cebulkowi o tym, co zaszło. Ale kiedy przybyły do groty, nie
znalazły w niej nikogo. Grota była pusta. Popiół na ognisku wystygł; co
najmniej od dwu dni nie rozpalano tam ognia.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
116
ROZDZIAŁ XVII
CEBULEK ZAWIERA PRZYJAŹŃ Z SYMPATYCZNYM NIEDŹWIEDZIEM
Cofnijmy się, jak się to mówi, o jeden krok, czyli o dwa dni, inaczej
bowiem nie będziemy wiedzieli, co zaszło w grocie.
Kabaczek i Jagoda nie mogli się uspokoić po stracie domku. Tak
przywiązali się do tych stu osiemnastu cegieł, jakby to było sto
osiemnaścioro dzieci. Wspólna niedola zrobiła z nich przyjaciół, tak że
Kabaczek przyrzekł nawet Jagodzie:
— Jeśli uda się nam odzyskać nasz domek, zamieszkamy razem.
Jagoda zgodził się na to ze łzami w oczach. Obecnie, jak widzicie,
Kabaczek nie mówił już „mój" domek, ale „nasz" domek i tak samo mówił
Jagoda. Opłakiwał on także połowę nożyczek, zardzewiałą brzytwę
odziedziczoną po pradziadku i wszystkie inne stracone skarby.
Pewnego razu pokłócili się o to, który z nich jest bardziej przy-
wiązany do domku.
Ojciec Kabaczek utrzymywał, że Jagoda nie może być tak
przywiązany do domku, jak on:
— Przez całe życie pracowałem w pocie czoła, aby go zbudować.
— Ale tak krótko w nim mieszkaliście, a ja prawie cały tydzień.
Sprzeczki te jednak nie trwały długo. Zmrok szybko zapadał i nie
było czasu na kłótnie, ponieważ zbyt wiele uwagi należało poświęcić temu,
aby odpędzać wilki. Las pełen był wilków, niedźwiedzi i innych dzikich
zwierząt i co wieczór rozpalano wielkie ognisko koło groty, by zwierzęta
zanadto się nie przybliżały. Istniało niebezpieczeństwo, że ogień ten mogą
zauważyć na zamku, ale nie można było przecież oddać się wilkom na
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
117
pożarcie. Wilki podchodziły do groty na odległość kilku metrów i rzucały
straszne spojrzenia na Panią Dynię, grubą i okrąglutką, która wyglądała na
smaczny kąsek.
— Niepotrzebnie mi się tak przyglądacie — wołała oburzona Pani
Dynia — nigdy nie dostaniecie ze mnie ani kawałka!
Wreszcie wilki były tak wygłodzone, że uderzyły w błagalny ton.
— Pani Dynio — mówiły krążąc w należytej odległości od ognia,
aby się nie poparzyć. — Niech nam pani da choć paluszek. Cóż to jest dla
pani jeden palec? Ma ich pani dziesięć u rąk i dziesięć u nóg, to razem
dwadzieścia.
— Jak na dzikie wilczyska — odpowiadała Pani Dynia —
doskonale umiecie rachować. Ale na nic się to wam nie przyda.
Wilki mruczały jeszcze przez chwilę, po czym odchodziły. Później
przychodził Niedźwiedź; on także rzucał na Panią Dynię łakome spojrzenia.
— Ach, jak mi się pani podoba, Pani Dynio! — mówił.
— Pan mi się także podoba, panie Niedźwiedziu, ale najlepiej to by
mi pan smakował jako potrawka w sosie.
— Co też pani wygaduje, Pani Dynio. Ja natomiast zjadłbym panią
pod postacią pieczeni ze smażonymi kartofelkami i oczywiście obficie
przyprawioną rozmarynem, szałwią, czosnkiem i szczyptą pieprzu.
Tu Niedźwiedź rozdął nozdrza, wydawało mu się bowiem, że
czuje już pod nosem aromat tej pieczeni. Cebulek rzucił mu surowy kartofel.
— Na razie spróbujcie nasycić się tym.
— Nigdy nie mogłem znieść cebuli — odpowiedział Niedźwiedź,
którego zaczęła ogarniać szewska pasja — wyciska tylko człowiekowi łzy z
oczu. Nie pojmuję, jak niektórzy ludzie mogą jeść cebulę.
— Posłuchajcie — zaproponował Cebulek — zamiast przychodzić
tu co wieczór z zamiarem upolowania nas — a wiecie doskonale, że się to
wam nie uda, bo mamy bardzo dużo zapałek i co najmniej przez kilka
miesięcy będziemy mogli rozpalać wieczorami ognisko i trzymać was z
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
118
daleka od naszej skóry — zamiast, jak mówię, być nieprzyjaciółmi,
spróbujmy się zaprzyjaźnić.
— Widzieliście go! — zamruczał Niedźwiedź. — Widzieliście go!
Niedźwiedź przyjacielem cebuli!
— Dlaczego nie? — mówił dalej Cebulek. — Wszyscy na tym
świecie mogą być przyjaciółmi. Wystarczy miejsca dla wszystkich — i dla
niedźwiedzi, i dla cebul.
— Tak, miejsca wystarczy dla wszystkich, to prawda. Ale w takim
razie, dlaczego ludzie łapią nas i wsadzają do klatek? Trzeba wam wiedzieć,
że ojciec mój i moja matka są zamknięci w ogrodzie zoologicznym przy
pałacu gubernatora.
— Mój ojciec także jest więźniem gubernatora.
Słysząc, że i Cebulek ma ojca w więzieniu, Niedźwiedź rozczulił
się.
— Od jak dawna tam przebywa?
— Od wielu miesięcy, a co gorsza skazany jest na dożywotnie
więzienie i nie wyjdzie stamtąd nawet po śmierci, bo więzienia gubernatora
mają także cmentarze.
— Mój ojciec i moja matka również zostali skazani na dożywotnie
więzienie i nie wyjdą z klatek nawet po śmierci. Zostaną pochowani w
ogrodzie gubernatora z wszystkimi honorami.
Niedźwiedź westchnął.
— Jeśli chcesz — zaproponował — możemy zostać przyjaciółmi.
W gruncie rzeczy nie ma żadnych powodów, abyśmy się mieli nienawidzić.
Mój pradziadek, słynny Niedźwiedź Szarobury, opowiadał mi, że słyszał od
swoich rodziców, iż niegdyś w lesie wszyscy żyli w zgodzie. Ludzie i
niedźwiedzie byli przyjaciółmi i jeden drugiemu nie wyrządzał krzywdy.
— Te czasy mogłyby wrócić — rzekł Cebulek. — Nadejdzie dzień,
kiedy wszyscy będziemy przyjaciółmi. Ludzie i niedźwiedzie będą uprzejmi
dla siebie, a kiedy się spotkają, będą uchylać kapelusza.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
119
Niedźwiedź zmieszał się bardzo.
— A więc — powiedział — będę musiał kupić sobie kapelusz, bo
nie mam żadnego nakrycia głowy.
Cebulek roześmiał się.
— To się tylko tak mówi. Możecie witać się przyjętym u was
sposobem, składając ukłon i kołysząc się z wdziękiem.
Niedźwiedź ukłonił się i wdzięcznie się zakołysał, według
wskazówek Cebulka. Majster Winogronko pobiegł po szydło, aby podrapać
się w głowę.
— Nigdy jeszcze nie widziałem równie uprzejmego niedźwiedzia
— powtarzał zdumiony.
Sinior Groszek, jako adwokat, pozostał nieufny.
— Ja bym mu nie dowierzał — powiedział. — To może być
podstęp.
Ale Cebulek nie przyznał mu racji, zrobił przejście przez ognisko i
pomógł Niedźwiedziowi dostać się do groty, tak aby nie opalił sobie ani
jednego włoska. Po czym przedstawił wszystkim swojego nowego
przyjaciela, a Profesor Grusza-Gruszkowski, który właśnie zreperował swój
instrument, zaimprowizował na cześć gościa koncert skrzypcowy.
Niedźwiedź uprzejmie zaofiarował się zatańczyć. Tak spędzili
przemiły wieczór.
Kiedy Niedźwiedź pożegnał ich, aby udać się na spoczynek, Ce-
bulek odprowadził go kawałek drogi. Bo widzicie, Cebulek już był taki: nie
lubił opowiadać o swoich zmartwieniach, ale myślał o nich często, bardzo
często, i choć tego nie okazywał, było mu jednak bardzo smutno.
Na przykład tego wieczoru przyszedł mu na myśl jego biedny
uwięziony ojciec i Cebulek chciał zwierzyć się ze swoich trosk Nie-
dźwiedziowi.
— Co też porabiają — mówił — co też teraz porabiają nasi
rodzice?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
120
— Ja wiem! — odpowiedział Niedźwiedź. — Wprawdzie nie
byłem nigdy w mieście, ale pewna zięba, moja znajoma, lata często w tamte
strony i przynosi mi wiadomości o moim ojcu i o mojej matce. Mówi, że
wcale nie sypiają, tylko dniem i nocą marzą o wolności. Nie wiem przy tym,
co to jest ta wolność. Wolałbym, aby myśleli o mnie, jestem przecież ich
synem.
— Wolność to znaczy nie mieć nad sobą żadnych panów — od-
powiedział Cebulek.
Gubernator nie jest złym panem. Zięba opowiadała mi, że mój
ojciec i moja matka jedzą do syta i świetnie się bawią oglądając
przechodniów. Gubernator okazał się na tyle uprzejmy, że umieścił ich w
takim miejscu, z którego widzą wielu ludzi. Pomimo to chcieliby powrócić
do lasu. Ale zięba powiedziała mi również, że to jest niemożliwe, bo klatki
są żelazne, a kraty bardzo mocne. Tym razem westchnął Cebulek.
— I komu to mówisz? Kiedy poszedłem do więzienia odwiedzić
mego tatę, obejrzałem dokładnie ściany: ucieczka jest niemożliwa. A jednak
obiecałem ojczulkowi, że go uwolnię; i przyjdzie dzień, że zabiorę się do
dzieła, gdy tylko się do tego przygotuję.
— Odważny z ciebie chłopiec — rzekł Niedźwiedź. — Ja
chciałbym także uwolnić moich rodziców, ale nie znam drogi do miasta i
boję się, że mógłbym zabłądzić.
— Posłuchaj — rzekł nagle Cebulek — noc dopiero zapadła. Jeśli
weźmiesz mnie na swój grzbiet, będziemy mogli być w mieście przed
północą.
— Co chcesz zrobić? — zapytał Niedźwiedź z lekkim drżeniem w
głosie.
— Pójdziemy do twoich rodziców. Będę miał wrażenie, że idę
odwiedzić mego tatę.
Niedźwiedź nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Schylił się,
aby Cebulek mógł wskoczyć mu na grzbiet, i popędził co sił w nogach.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
121
Cebulek wskazywał mu drogę: „Na prawo!" — mówił albo „Na
lewo!", albo „Przejdziemy za tym domem". „Uwaga, jesteśmy teraz u bram
miasta. Ogród zoologiczny jest z tej strony. Zachowujmy się cichutko!"
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
122
ROZDZIAŁ XVIII
FOKA Z DŁUGIM JĘZOREM
Niczym nie zmącona cisza panowała w ogrodzie zoologicznym.
Dozorca spał w klatce Słonia, z głową opartą o jego trąbę. Miał twardy sen i
nie zbudził się, gdy Cebulek i Niedźwiedź zastukali leciutko do drzwi klatki.
Słoń delikatnie odsunął głowę dozorcy i oparł ją o wiązkę słomy,
po czym, nie ruszając się z miejsca, otworzył drzwi trąbą, mrucząc:
— Proszę!
Nasi dwaj przyjaciele wsunęli się ostrożnie.
— Dobry wieczór, panie Słoniu — powiedział Cebulek. — Bardzo
przepraszamy, że przyszliśmy o tej porze zawracać panu głowę.
— To nic nie szkodzi — odpowiedział Słoń — jeszcze nie spałem.
Próbowałem odgadnąć, co też śni się mojemu dozorcy. Kiedy śpi, próbuję
zawsze odgadywać jego sny. Po snach poznaje się, czy człowiek jest zły, czy
dobry.
Słoń był starym filozofem hinduskim i miewał zawsze dziwaczne
pomysły.
— Zwróciliśmy się o pomoc do pana — rzekł Cebulek — ponieważ
znamy pańską mądrość. Czy mógłby pan nam poradzić, w jaki sposób
pomóc w ucieczce ojcu i matce tego oto Niedźwiedzia, mego przyjaciela?
— Tak — mruknął Słoń przez kły — może i mógłbym wam
wskazać taki sposób. Jeśli wam tak na tym zależy, to wam powiem, że klucz
od klatki z niedźwiedziami znajduje się w kieszeni mego dozorcy. Spróbuję
mu go wyciągnąć tak, by się przy tym nie zbudził. Ma twardy sen, nic nie
poczuje.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
123
Cebulek i Niedźwiedź mieli duże wątpliwości, czy za pomocą trąby
uda mu się to wykonać, Słoń jednak posłużył się tym długim narzędziem tak
zręcznie, że dozorca nic nie poczuł.
— Oto klucz — powiedział Słoń wyciągając trąbę z kieszeni
strażnika. — Tylko nie zapomnijcie odnieść mi go z powrotem.
— Niech pan będzie spokojny — odrzekł Cebulek — i proszę
przyjąć nasze podziękowania. Czy nie chciałby pan uciec razem z nami?
— Gdybym kiedykolwiek miał zamiar uciekać, na pewno nie
czekałbym, aż wy przyjdziecie mi z pomocą. Życzę szczęścia!
I kładąc sobie z powrotem głowę dozorcy na trąbie, zaczął go
delikatnie kołysać, żeby spał jeszcze mocniej, podczas gdy nasi przyjaciele
będą przeprowadzali swój plan.
Cebulek i Niedźwiedź wyśliznęli się z klatki Słonia i ruszyli w
kierunku klatki z niedźwiedziami. Zdążyli przejść zaledwie kilka kroków,
kiedy nagle jakiś głos zawołał:
— Hej! Hej!
— Psst! — szepnął przerażony Cebulek. — Kto woła?
— Psst! Psst! — odpowiedział głos szyderczo. — Kto woła?
— Przestań hałasować, obudzisz dozorcę. A głos na to:
— Przestań dozorcować, obudzisz hałas. Och, jakaż ja głupia! —
dorzucił po chwili głos. — Pomyliłam się.
— To Papuga — szepnął Niedźwiedziowi Cebulek. — Powtarza
wszystko, co usłyszy. Ale ponieważ nic nie rozumie z tego, co słyszy, zdarza
się jej często, że powie coś na odwrót.
Niedźwiedź chciał być uprzejmy dla Papugi i zapytał:
— Czy dobrze idziemy do klatki z niedźwiedziami? Papuga
odpowiedziała:
— Czy dobrze idziemy do niedźwiedzi z klatkami? Och, jakaż ja
głupia, znów się pomyliłam!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
124
Widząc, że tutaj niczego się nie dowiedzą, ostrożnie ruszyli dalej.
Małpa cicho gwizdnęła na nich z klatki.
— Panowie, panowie, posłuchajcie!
— Nie mamy czasu — odpowiedział Niedźwiedź — jesteśmy
bardzo zajęci.
— Posłuchajcie mnie, tylko minutkę, od dwu dni próbuję rozgryźć
ten orzech i nie udaje mi się. Pomóżcie mi.
— Kiedy będziemy szli z powrotem... — powiedział Cebulek.
— Ach, mówicie tak, aby coś powiedzieć — odrzekła Małpa
kiwając głową. — Ja także, zresztą, odezwałam się tylko tak sobie. Nic mnie
nie obchodzi ani ten orzech, ani wszystkie orzechy świata.
— Chciałabym znaleźć się znowu w swoim lesie, skakać po
gałęziach i rzucać kokosowymi orzechami w głowy podróżników. Do czego
służą orzechy kokosowe, jeśli nie ma małp, które rzucałyby je wam na
głowy? Ha! A na cóż istnieliby podróżnicy, gdyby małpy nie brały ich za cel
do rzucania orzechami? Nie pamiętam już, kiedy rzuciłam ostatni orzech.
Podróżnik miał głowę ogoloną i tak czerwoną, że prawdziwą przyjemnością
było w nią celować. Pamiętam także, jak...
Ale Cebulek i Niedźwiedź byli już daleko i nie słyszeli gadania
Małpy.
— Małpy — tłumaczył Niedźwiedziowi Cebulek — to głupie
zwierzęta, gadają bez ustanku. Zaczynają o czymś mówić i nie potrafią
skończyć swego opowiadania. A jednak żal mi się zrobiło tej biedaczki.
Dlaczego nie śpi? Czy dlatego, że nie może rozgryźć orzecha? Nie, nie. Nie
śpi, bo marzy o swoim dalekim lesie.
Lew nie spał także, kącikiem oka popatrzył na przechodzących, ale
nie obejrzał się nawet, aby zobaczyć, dokąd idą. Było to zwierzę mądre i
szlachetne i nie interesowali go przechodnie.
W ten sposób Cebulek i Niedźwiedź dotarli bez przeszkód do
klatki z niedźwiedziami.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
125
Biedni staruszkowie poznali od razu swego syna. Wyciągnęli do
niego łapy poprzez kraty.
Cebulek pozwolił im się przywitać i uściskać, a sam zajął się przez
ten czas otwieraniem klatki.
Po czym powiedział:
— Czy skończycie wreszcie te czułości? Drzwi są otwarte, ale jeśli
nie skorzystacie z tego, zbudzi się dozorca, a wtedy: żegnaj, wolności!
Kiedy więźniowie wydostali się z klatki, znowu zaczęły się uściski
i powitania, kraty bowiem nie dzieliły ich już od syna. Cebulek był także
wzruszony. „Biedny ojczulku — myślał — ja także będę cię ściskał i całował
bez końca, kiedy uda mi się uwolnić cię z więzienia".
— Czas już ruszać w drogę — powiedział głośno.
Dwoje staruszków chciało pożegnać najpierw rodzinę białych
niedźwiedzi, mieszkającą w pobliskiej sadzawce, potem zapragnęli
zobaczyć jeszcze Żyrafę, która jednakże spała już o tej porze.
Tymczasem w ogrodzie powstało poruszenie i wiadomość o
wyjeździe niedźwiedzi dotarła szybko do wszystkich zakątków.
Cóż chcecie, niedźwiedzie były ogólnie lubiane, ale i one miały
swoich wrogów. Pewna Foka nie mogła znieść ich widoku (była to
zadawniona nienawiść rodowa) i zaczęła tak głośno ryczeć, że dozorca
zbudził się, mimo iż miał twardy sen.
— Co się dzieje? — zapytał Słonia.
— Nie wiem doprawdy — odpowiedział stary filozof — ale cóż się
może takiego dziać? Nigdy nie ma tu żadnych nowości i na pewno nic
nowego nie zajdzie też i dzisiejszej nocy. Może wam się wydaje, że jesteście
w kinie, gdzie co dziesięć minut widzi się nowe przygody.
— Może masz rację — przyznał dozorca — ale muszę iść
przekonać się na własne oczy.
Wychodząc z klatki wpadł wprost na uciekającą trójkę.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
126
— Na pomoc! — zaczął wołać. — Na pomoc!
Pomocnicy jego zbudzili się i otoczyli ogród. Ucieczka stała się
niemożliwa.
Cebulek i trzy niedźwiedzie wskoczyli do sadzawki i zanurzyli się
w wodzie po same nosy. Ale nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że
znaleźli się właśnie w sadzawce Foki.
— Cha, cha, cha! — zaśmiał się ktoś za ich plecami. Była to Foka we
własnej osobie.
— Niechże mi państwo pozwolą uśmiać się do woli! Cha, cha!
— Proszę pani — prosił Cebulek — pojmuję pani wesołość. Ale
czy to ładnie tak z nas się naśmiewać, właśnie w chwili kiedy nas szukają?
— Czy ładnie? Mało tego! Natychmiast dam znać dozorcy, aby
przyszedł was schwytać.
I nie namyślając się długo, Foka poszła po dozorcę i jego
pomocników. Krótko mówiąc, niedźwiedzie wyłowiono z wody, a nawet
dozorcę spotkała niespodzianka, bo wyłowił aż trzy, podczas gdy
brakowało mu tylko dwu. Poza tym złapał jeszcze całkiem nie znane
zwierzątko, które przemówiło ludzką mową:
— Panie dozorco, jak pan widzi, zaszła tu pomyłka. Ja nie jestem
niedźwiedziem.
— Widzę to, ale co robiłeś w sadzawce?
— Kąpałem się.
— Wobec tego musisz w każdym razie zapłacić karę, ponieważ
kąpiel w ogrodach miejskich jest zabroniona.
— Nie mam przy sobie pieniędzy, ale gdyby pan był tak łaskaw...
— Nie będę łaskaw. Dopóki nie zapłacisz kary, będziesz siedział w
klatce z małpami. Spędzisz tam noc, a jutro zobaczymy.
Małpa, którą już znamy, ucieszyła się na widok nowoprzybyłego i
natychmiast zaczęła snuć swoje dziwaczne opowiadanie:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
127
— Właśnie opowiadałam panu o tym podróżniku z czerwoną
głową. A jeśli ja mówię, że była czerwona, to była czerwona. Nigdy nie
kłamię, tylko czasami, kiedy zmusza mnie do tego konieczność.
— Proszę pani — zwrócił się do niej Cebulek — czy nie mogłaby
pani odłożyć do jutra swoich zwierzeń? Chciałbym się trochę przespać, bo
muszę nabrać sił.
— Jeśli pan zechce, mogę panu zaśpiewać „aaa, kotki dwa".
— Dziękuję, nie trzeba.
— Czy mogę poprawić panu kołdrę?
— Ależ czy pani nie widzi, że nie ma tu żadnych kołder?
— Powiedziałam tak sobie, aby coś powiedzieć — mruknęła
Małpa. — Zawsze staram się być uprzejma. Ale jeśli pan chce, abym była
niegrzeczna — służę panu.
Mówiąc to Małpa odwróciła się tyłem, bardzo obrażona. Cebulek
uśmiechnął się i skorzystał z tego, aby zasnąć. Małpa spodziewała się, że
Cebulek poprosi ją, aby się odwróciła, ale nie słysząc najlżejszego nawet
szmeru, nie czekała już na zachętę i obejrzała się za siebie. Gdy zobaczyła,
że Cebulek śpi, zaszyła się w kąt, na dobre obrażona, i obserwowała chłopca
spod oka.
Cebulek przesiedział dwa dni w klatce z małpami, ku wielkiej
uciesze dzieci, które przychodziły z niańkami do ZOO i które nigdy jeszcze
nie widziały małpki ubranej tak, jak one same.
Trzeciego dnia udało mu się wysłać kartkę do Wisienka, który
przyjechał pierwszym pociągiem, zapłacił karę i uwolnił Cebulka.
Cebulek przede wszystkim zapytał go o swoich przyjaciół i bardzo
przejął się wiadomością, że zniknęli bez śladu.
— Nie mogę tego pojąć — mówił potrząsając głową. — W grocie
byli bezpieczni. Cóż mogło ich skłonić do opuszczenia jej?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
128
ROZDZIAŁ XIX
OPIS NIEZWYKŁEGO POCIĄGU
Aby wrócić na zamek, Cebulek i Wisienek wsiedli do pociągu.
Ach, prawda, o tym pociągu nie wspominałem wam jeszcze! A był
to pociąg niezwykły, wiecie? Miał tylko jeden wagon i wszystkie miejsca
były przy oknie, tak że nikt nie miał potrzeby się kłócić, gdy chciał
podziwiać widoki. Możecie sobie wyobrazić, że dla dzieci był to po prostu
raj.
Ale pociąg ten był także nadzwyczaj wygodny dla grubasów, bo z
myślą o nich zrobiono w ścianach wagonu specjalne wgłębienia. Grubasy
siadały, umieszczały tam swoje brzuchy i było im wygodnie.
Kiedy Wisienek i Cebulek wsiadali do pociągu, usłyszeli głos
Fasoli:
— Śmiało, panie baronie! Jeszcze odrobina wysiłku, a znajdziemy
się w przedziale.
Baron Pomarańcza wsiadał właśnie do pociągu, co z powodu jego
brzuszyska było dla niego nadzwyczaj uciążliwe. Fasola sam nie był w
stanie podsadzić go na stopień. Wezwał dwu tragarzy, ale im także nie
udało się posunąć barona ani o jeden centymetr. Na koniec przybiegł
zawiadowca stacji i także zaczął pchać. Pchał trzymając w ustach gwizdek i
z wysiłku zagwizdał donośnie.
Maszynista w przekonaniu, że to sygnał do odjazdu, przesunął
dźwignię i pociąg ruszył.
— Stać! Stać! — krzyczał zawiadowca.
— Ratunku! Ratunku! — wołał Baron Pomarańcza.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
129
Ale okazało się, że był to dla niego wyjątkowo szczęśliwy przy-
padek, ponieważ pociąg ruszając poderwał go i baron znalazł się wewnątrz
wagonu. Odetchnął z ulgą, umieścił brzuch w specjalnym wgłębieniu i
natychmiast rozpakował paczkę z prowiantem, w której znajdował się cały
pieczony baran.
Dzięki temu zajściu Cebulek i Wisienek mogli niepostrzeżenie
dostać się do pociągu.
Podczas podróży baron zbyt był zajęty jedzeniem, aby ich
zauważyć. Wprawdzie zobaczył ich Fasola, ale Cebulek przyłożył palec do
ust na znak milczenia i gałganiarz mrugnął, że rozumie, o co chodzi, i że nie
piśnie ani słowa.
Opowiadałem wam właśnie o pociągu, kiedy zjawił się baron.
Pociąg ten miał też niezwykłego maszynistę. Jako fachowiec był on bez
zarzutu, to trzeba mu przyznać. Ale że był też trochę poetą, więc kiedy
przejeżdżał koło obsypanej kwiatami łąki, natychmiast zatrzymywał
lokomotywę i wysiadał, aby zerwać bukiet stokrotek lub fiołków.
Ludzie protestowali.
— Jedziemy czy nie?
— To oszustwo. Oddajcie nam pieniądze za bilety.
— Czym palicie w kotle lokomotywy: węglem czy kwiatami? —
pytał jakiś dowcipniś.
Był jeszcze i konduktor, człowiek niezwykle uprzejmy. W mgliste
dnie ludzie narzekali, że nie widać krajobrazu.
— Cóż to za kolej — urągali amatorzy pięknych widoków —
człowiek wygląda przez okno i nic a nic nie widzi. Podróżuje się jak w
kufrze.
— Czyżby to był pociąg towarowy?
Wtedy konduktor cierpliwy i uprzejmy stawał za plecami
pasażerów i palcem wskazywał im krajobraz. Znał go na pamięć. Nie musiał
go widzieć, aby mówić o nim.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
130
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
131
— Tu na prawo — opowiadał — jest przejście przez tor. Koło
szlabanu stoi dróżniczka, blondynka, i macha czerwoną chorągiewką. To
śliczna dziewczyna, ubrana na żółto i na niebiesko.
Ludzie patrzyli, a chociaż widzieli tylko mgłę, uśmiechali się
zadowoleni.
— Tu na wprost — ciągnął dalej konduktor — znajduje się jezioro.
Jest to duże jezioro, a na nim wyspa i łódź. Łódź ma czerwony, kwadratowy
żagiel, a na samym czubku żagla powiewa niebieski sztandar w żółte
gwiazdki. Tafla wody jest spokojna, ryby wypływają na powierzchnię, a
ptaki na nie polują. Kolor fal jest błękitny.
Ludzie patrzyli i choć widzieli tylko sine kłęby mgły, uśmiechali
się zadowoleni.
Baron Pomarańcza, na przykład, jechał pociągiem tylko po to, aby
słuchać tych opowieści o krajobrazie. Był zbyt leniwy i za bardzo zajęty
jedzeniem, aby wyglądać przez okno. Natomiast ogromną przyjemność
sprawiało mu zajadać pieczeń baranią, z przymkniętymi oczyma
rozkoszować się jej smakiem, podczas gdy cichy i miły głos konduktora
objaśniał:
— Tu na lewo pasie się stado owiec. Owce są białe, a między
nimi jest jedno czarne jagniątko, które skacze wesoło i zrywa same tylko
stokrotki, zielona trawka nie smakuje mu jeszcze. Pies ma dzwoneczek, czy
słyszycie?
Istotnie słychać było dźwięk dzwoneczka — dzin... dzin... i ludzie
mieli dowód, że konduktor mówi prawdę.
Wisienek i Cebulek, wsłuchani w opowiadanie konduktora, za-
pomnieli na chwilę o własnych kłopotach.
Któż nie zapomina o swych troskach, gdy pociąg lekko go kołysze,
a za oknem migają drzewa, pagórki, domy? A jeśli nawet nie widać ich z
powodu mgły, to i tak wiadomo, że stoją na swoim miejscu i nikt ich ukraść
nie może.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
132
A cóż dopiero gdy uprzejmy i wszystko wiedzący konduktor snuje
swoją opowieść i jakby za pomocą czarów rozwiewa mgłę!
Pozostawmy naszych przyjaciół wygodnie usadowionych na
swoich miejscach w pociągu, pod samym nosem Barona Pomarańczy,
upojonego zapachem baraniej pieczeni, i pójdźmy rzucić okiem gdzie
indziej.
W chwili kiedy pociąg przejeżdżał koło lasu, Mister Marchewka i
Gończy, po trzech dniach spędzonych na czubku dębu, zostali uwolnieni
przez gajowego.
Dwaj detektywi rozprostowali kości i co sił w nogach pobiegli
prowadzić dalej swoje poszukiwania.
Gajowy popatrzył na nich w osłupieniu, a kiedy zabrał się na-
stępnie do ścinania dębu, ujrzał nadchodzący pluton Cytrynków, pod
dowództwem Cytryna-podoficera.
— Baczność! — zakomenderował Cytryn-podoficer. Gajowy rzucił
siekierę i stanął na baczność.
— Spocznij! — zakomenderował znowu podoficer. Gajowy stanął
na spocznij.
— Czy nie widzieliście po drodze dwu ludzi, a raczej psa i jego
pana?
Trzeba wam wiedzieć, że na zamku zaniepokojono się zniknięciem
Marchewki i Gończego i postanowiono wysłać na ich poszukiwanie pluton
Cytrynków.
Gajowy, jak wszyscy biedacy, nie miał wielkiego zaufania do
policji. Dwaj osobnicy, których znalazł uwiązanych na czubku drzewa i
którzy natychmiast po uwolnieniu rzucili się na ziemię, nasłuchując, czy nie
nadchodzą Indianie, wydali mu się parą wariatów. Ale za nic na świecie nie
udzieliłby żadnej wiadomości policjantom.
„Jeśli Cytrynkowie poszukują ich i chcą aresztować — pomyślał —
muszą to być jacyś porządni ludzie".
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
133
— Poszli tamtędy — powiedział głośno, wskazując palcem kie-
runek wprost przeciwny do tego, w jakim udał się Mister Marchewka.
— To świetnie! — zawołał Cytryn-podoficer. — Zaraz ich do-
gonimy. Baczność!
Gajowy stanął na baczność, zasalutował i patrzał, jak policjanci
oddalają się biegiem. Po czym otarł sobie pot z czoła i zaczął piłować
drzewo.
Minął może kwadrans, kiedy usłyszał odgłos kroków i ujrzał
Majstra Winogronko, Kabaczka, Jagodę, Groszka, Gruszę-Gruszkowskiego i
Panią Dynię, którzy spytali go, czy nie widział przypadkiem Cebulka.
— Nie znam go — odpowiedział zdumiony gajowy — ale nie
widziałem, aby jakiś chłopiec tędy przechodził.
— Jeśli go zobaczycie, to mu powiedzcie, że go szukamy od trzech
dni — rzekł Majster Winogronko, który wyglądał na dowódcę ekspedycji.
Cała grupa szybko się oddaliła.
Nie minęła i godzina, dąb był już prawie ścięty, kiedy nadeszli
Cebulek i Wisienek. Wicehrabia postanowił nie wracać tego dnia do domu i
pomóc przyjacielowi w odszukaniu zaginionych. Gajowy opowiedział o
ekspedycji, którą spotkał niedawno, tak że Cebulek mógł się zorientować, że
jego przyjaciele poszukują go. Tym tłumaczyło się ich zniknięcie.
Nim zapadł wieczór, gajowy zobaczył jeszcze wiele innych osób.
Przede wszystkim Rzodkieweczkę, która wraz z innymi dziećmi
szukała Cebulka.
A w końcu ni mniej ni więcej tylko Pomidora i Pana Pietruszkę,
którzy udali się na poszukiwanie Wisienka, przekonani, że został on
porwany przez zbiegów.
Ale nie był to jeszcze koniec niespodzianek dla biednego
gajowego.
O zachodzie słońca, słysząc przeraźliwe dzwonienie, nadstawił
ucha. Myślał przez chwilę, że to znowu nadchodzą strażnicy, których
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
134
widział rano. Ale tym razem był to gubernator Książę Cytryna we własnej
osobie; zaniepokojony tym, że jego strażnicy nie wracają, wyruszył na ich
poszukiwanie. Hrabiny Wiśnie podążały za nim w swoich karocach i były
tak uszczęśliwione i wesołe, jak gdyby jechały na polowanie.
Gajowy próbował się ukryć, wiedział bowiem dobrze, że biedacy
nie powinni nigdy pokazywać się na oczy Księciu Cytrynie, gdyż psuje mu to
apetyt. Ale wysokiej rangi Cytryna, siedzący po prawicy księcia, dostrzegł
go i zawołał:
— Hola! Obdartusie!
— Słucham, ekscelencjo — wybąkał gajowy.
— Czy widzieliście przechodzący pluton strażników?
Jak wiecie, gajowy widział nawet więcej niż pluton straży. Ale
kiedy mówi się z Księciem Cytryną, bezpieczniej jest nic nie wiedzieć.
Odpowiedział więc, że nie widział. Gdyby powiedział: „Tak, widziałem" —
zadawano by mu dalsze pytania, a może ukarano by go, a nawet wsadzono
do więzienia. A tak, ponieważ o niczym nie wiedział, nie mogli mu nic
zrobić. Orszak księcia oddalił się w tym samym kierunku, co strażnicy.
Wieczór szybko zapadał, a dla dobra naszego opowiadania każe-
my mu nadejść całkiem nagle. Jest więc już zupełnie ciemno. Po ciemku
każda opowieść staje się daleko ciekawsza, a co dopiero pościg.
Bo teraz, kiedy zaległy już ciemności, opowieść nasza stała się
jednym wielkim pościgiem, w którym brak tylko zawodników-
rowerzystów. Jaka szkoda, że oni nie mogą w nim brać udziału!
Mamy więc detektywa Marchewkę w pogoni za piratami i
strażników, którzy szukają właśnie jego, Marchewki. Książę szuka swych
strażników. Majster Winogronko na czele całej wyprawy poszukuje
Cebulka. Cebulek i Wisienek szukają Majstra Winogronko. Rzodkieweczka
szuka Cebulka, a Pomidor i Pan Pietruszka poszukują Wisienka.
A może ktoś z was jeszcze nie wie, że pod ziemią Kret poszukuje
wszystkich? Poprzedniego dnia Kret zajrzał na chwilę do groty, w której
schronili się zbiegowie, i znalazł tam karteczkę następującej treści:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
135
„Cebulek zniknął. Udajemy się na jego poszukiwanie. Gdybyście
mieli jakieś wiadomości, to je nam przekażcie".
Gdy tylko Kret przeczytał karteczkę, natychmiast zaczął go-
rączkowo kopać we wszystkich kierunkach.
Nad głową nieustannie słyszał kroki, to pojedynczych ludzi, to
znów liczniejszych grup. Wszyscy przechodzili tak szybko, że zanim Kret
wydostał się na powierzchnię, już ich nie było widać.
— Mam wrażenie, jakby to była jakaś czarodziejska wyspa, na
której wszyscy się nawzajem gonią — zauważył Kret.
Brakowało jeszcze wilków.
Wilki nie pokazywały się. Pewne były, że jest to polowanie z
nagonką, i zaszyły się w swoich kryjówkach.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
136
ROZDZIAŁ XX
KSIĄŻĘ MANDARYNKA I ŻÓŁTA BUTELKA
Kiedy hrabiny wyjechały na poszukiwanie myśliwskich przygód,
Baron Pomarańcza i Książę Mandarynka pozostali wszechwładnymi panami
na zamku. Znajdowali się tam bowiem tylko oni dwaj, poza służbą
oczywiście.
Książę Mandarynka zauważył pierwszy, że nikogo nie ma na
zamku. Swoim zwyczajem wdrapał się na okno i groził, że rzuci się na dół i
rozbije o podłogę, jeżeli... Ale nie było komu tego słuchać.
— Dziwne — zastanawiał się książę dłubiąc w nosie. — Czyż to
możliwe, aby nie było nikogo? Może nie wołałem dostatecznie głośno.
Książę krzyknął jeszcze kilka razy, ale bez przekonania, po czym
poszedł szukać barona.
— Najdroższy kuzynie — powiedział wchodząc.
— Hm — chrząknął baron wypluwając skrzydełko kurczęcia,
które stanęło mu w gardle.
— Czy słyszałeś ostatnią nowinę?
— Przywieźli może kury do kurnika? — zapytał baron, który
poprzedniego dnia stwierdził, że wyczerpał już prawie cały zapas drobiu na
zamku i w okolicy.
— Co tam kury! — odpowiedział książę. — Jesteśmy sami.
Opuszczono nas. Zamek jest pusty.
Baron ogromnie się tym przejął.
— Kto przygotuje kolację?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
137
— Ty przejmujesz się tylko kolacją. A gdybyśmy tak wykorzystali
nieobecność naszych kochanych kuzyneczek i zrobili przegląd w piwnicach
zamkowych? Słyszałem, że są one zaopatrzone w wina najprzedniejszych
gatunków?
— To niemożliwe — odpowiedział baron. — Do stołu podają tu
tylko trzeciorzędne wina, od których pali mnie w żołądku.
— Właśnie — rzekł książę — ciebie częstują marnym winem, a w
piwnicy przechowują najlepsze butelki, które będą pić po twoim wyjeździe.
Księciu niewiele zależało na dobrym winie, pragnął natomiast
obejrzeć piwnice, tak by mu nikt nie przeszkadzał. Obiło mu się bowiem o
uszy, że w jednej ze ścian hrabiny zamurowały skarb po Hrabim Wiśni, by z
nikim się nim nie dzielić.
— Jeśli sprawa przedstawia się tak, jak mówisz — przyznał mu
rację baron dotknięty do żywego — dobrze byłoby zejść tam i rozejrzeć się
trochę. Nasze kuzynki popełniają ciężki grzech ukrywając dobre wina w
piwnicy. Musimy dopomóc im do zbawienia dusz. Według mnie, jest to po
prostu naszym obowiązkiem.
— Myślę — ciągnął dalej książę nachylając się do ucha barona —
że będzie lepiej zwolnić na dzisiaj Fasolę. Wybierzemy się do piwnic sami.
Ja będę ciągnął twoje taczki.
Baron zgodził się od razu i w ten sposób Fasola miał wolne pół
dnia.
Ale dlaczego, zapytacie, książę nie idzie sam do podziemi, jeśli mu
tak zależy na tych skarbach? Dlatego, że gdyby ich przyłapano, mógłby
zrzucić winę na Barona Pomarańczę.
Miał już nawet przygotowaną odpowiedź:
„Musiałem mu towarzyszyć: zachciało mu się pić i poszedł po
butelkę wina".
Zacierając w duchu ręce, książę posłużył się nimi, aby pociągnąć
taczki, na których baron umieścił swój brzuch. Taczki bardzo mu ciążyły,
ale na szczęście trzeba było zejść tylko kilka schodków w dół.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
138
O powrocie książę na razie nie myślał. „Jakoś dam sobie radę" —
mówił. Ciężki brzuch barona pchał go w dół z taką szybkością, że gdyby
drzwi od piwnicy były zamknięte, zostałby o nie rozgnieciony jak mucha.
Jednakże szczęśliwym zbiegiem okoliczności drzwi były otwarte. Książę
wpadł na korytarz piwnicy i przebiegł z szaloną szybkością pomiędzy
szeregami ogromnych beczek, nad którymi piętrzyły się miliony butelek o
pokrytych kurzem etykietach.
— Stój! Stój! — krzyczał baron. — Popatrz, co tu za wspaniałości!
— Jeszcze kawałek dalej — odpowiadał książę — jeszcze dalej,
tam znajdziemy lepsze.
Baron, widząc wymykające mu się z prawej i z lewej strony całe
stosy beczek, bataliony butelek, baryłek, baryłeczek, flaszek i flaszeczek, nie
mógł zapanować nad swoim łakomstwem i na płacz mu się zbierało.
— Żegnajcie, żegnajcie, biedactwa wy moje! — wzdychał zwra-
cając się do butelek. — Żegnajcie, nigdy was już nie zobaczę!
Na koniec książę poczuł, że napór taczek zmniejsza się i że będzie
mógł się zatrzymać. Właśnie w tym miejscu, w lewym szeregu beczek
widniała luka, a w jej głębi znajdowały się drzwiczki.
Baron rozsiadł się wygodnie, wyciągał ręce w lewo i w prawo,
chwytając po dwie butelki na raz, odkorkowywał je zębami, które dzięki
ciągłym ćwiczeniom stały się nadzwyczaj mocne, i wlewał sobie zawartość
butelek do żołądka, przerywając tę czynność tylko po to, aby westchnąć z
zadowolenia. Książę przyglądał mu się przez chwilę, po czym wszedł w
pustą przestrzeń pomiędzy beczkami.
— Dokąd idziesz, najdroższy kuzynie? Dlaczego nie korzystasz z
tych wspaniałości?
— Idę przynieść ci butelkę najlepszego wina, którą widzę tam w
głębi.
— Niebo ci zapłaci za twoje starania — bełkotał baron w prze-
rwach między jednym łykiem a drugim — napoiłeś spragnionego, nigdy nie
zginiesz z pragnienia.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
139
Drzwiczki nie miały zamka.
— Dziwne — mruknął książę przez zęby. — A może te drzwi
otwierają się za pomocą tajnego mechanizmu?
Zaczął badać drzwi, centymetr po centymetrze, w poszukiwaniu
tajnego mechanizmu, ale na próżno — drzwi ani drgnęły.
Tymczasem baron, który wypróżnił już wszystkie znajdujące się w
pobliżu butelki, przyczołgał się do pustej przestrzeni między beczkami i
zatrzymał się tuż za plecami księcia. Książę tymczasem pocił się, wysilał i
coraz bardziej denerwował.
— Co robisz, najdroższy kuzynie?
— Próbuję otworzyć te drzwi. Przypuszczam, że znajdują się tam
najznakomitsze wina. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby udało mi się je
otworzyć.
— Nie przejmuj się tym. Podaj mi lepiej, jako że zręczniejszy jesteś
ode mnie, tę butelkę z żółtą etykietą. Jest to na pewno chińskie wino, nigdy
jeszcze takiego nie piłem.
Książę niechętnie się obejrzał szukając butelki, którą wskazywał
mu baron. Dostrzegł ją w końcu. Była to butelka zwykłego kształtu, niczym
nie różniąca się od innych butelek. Odmienność jej polegała wyłącznie na
kolorze. Istotnie wszystkie butelki miały etykiety czerwone, ta natomiast
miała żółtą. Książę, przeklinając w duchu łakomstwo barona, ze złością
wyciągnął po nią rękę.
O dziwo! Butelka była jak gdyby przyrośnięta do półki. Książę
musiał użyć całej swojej siły, aby ją oderwać.
— Myślałem, że napełniona jest ołowiem — powiedział ze zdu-
mieniem.
Skoro tylko oderwał butelkę od półki, drzwiczki powoli i bez-
szelestnie poruszyły się w zawiasach. Baron wpatrywał się w nie z
osłupieniem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
140
— Mandarynko! Mandarynko! — zawołał. — To nie była butelka!
To był klucz! Spójrz tylko, otworzyłeś drzwiczki.
„Tutaj więc krył się tajemniczy mechanizm" — pomyślał książę,
ale nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo oto drzwi otworzyły
się na oścież i na progu ukazała się jakaś drobna postać, która, kłaniając się
uprzejmie, zawołała dźwięcznym głosikiem:
— Dzień dobry panom! Serdecznie dziękuję za wyświadczoną mi
przysługę. Od trzech godzin na próżno próbowałem otworzyć te drzwi.
Jakim sposobem odgadliście, że mogę akurat tam się znajdować?
— Wisienek! — jednogłośnie zawołali książę i baron. — Drogi
Wisienku — dorzucił baron, który był już nieco podchmielony i stał się
nadzwyczaj wylewny — drogi Wisienku, pójdź, niech cię uściskam.
Książę natomiast był mniej zadowolony.
„Skąd się tu wziął ten mały natręt?" — zadawał sobie pytanie, a
wątroba przewracała się w nim ze złości. Nadrabiając jednak miną odezwał
się uprzejmie:
— Najdroższy kuzynie, prawdziwa to dla nas przyjemność
uprzedzać twoje życzenia.
— A ja sądzę — powiedział Wisienek prosto z mostu — ponieważ
nie zawiadamiałem was, że tą drogą powrócę do zamku, a w zamku
znajdujecie się w tej chwili tylko wy dwaj, że ściągnęły was tutaj jakieś
łajdackie zamiary. Ale o tym przekonamy się później. Na razie mam
przyjemność przedstawić wam moich przyjaciół. — I odsunąwszy się na
bok, Wisienek przepuścił kolejno wszystkich swoich przyjaciół: Cebulka,
Rzodkieweczkę, Majstra Winogronko, Ojca Kabaczka, adwokata itd., itd.
— Ależ to jakiś najazd! — stwierdził osłupiały Mandarynka.
Był to istotnie najazd obmyślony przez Wisienka. Krążąc po lesie
przyjaciele nasi spotkali się w końcu i wywnioskowali, że wszyscy ich
wrogowie, z wyjątkiem księcia i barona, znajdują się poza obrębem zamku.
Wisienek, który znał tajemne przejście prowadzące z lasu do piwnicy,
zaproponował, aby zająć fortecę nieprzyjaciela.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
141
I, jak widzicie, wszystko udało się wspaniale. Księcia zamknięto w
jego pokoju, a pilnował go Fasola.
Barona pozostawiono w piwnicy, nikt bowiem nie miał ochoty
wnosić go na górę po schodach.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
142
ROZDZIAŁ XXI
MISTER MARCHEWKA ZOSTAJE MIANOWANY ZAGRANICZNYM DORADCĄ WOJSKOWYM
Kiedy zapadł wieczór i ciemności ogarnęły zamek, niektórzy z
naszych przyjaciół zaczęli się niepokoić.
— I cóż teraz poczniemy? — pytała Pani Dynia. — Nie możemy
pozostać tu na zawsze. Znajdujemy się w obcym domu, a każdy z nas ma
swój własny dom i swoje obowiązki.
— Ani nam w głowie pozostać tu na zawsze — odpowiedział
Cebulek — chcemy tylko wejść w układy z nieprzyjacielem. Zażądamy
jedynie wolności dla wszystkich. Kiedy będziemy mieli pewność, że nikomu
nie stanie się nic złego, opuścimy zamek.
— Ale jak będziemy się bronić? — wtrącił Sinior Groszek. —
Obrona takiego zamku to nadzwyczaj trudne zadanie bojowe. Wymaga ono
znajomości strategii, taktyki wojennej oraz umiejętności obchodzenia się z
bronią palną.
— Co to takiego broń palna? — zapytała Pani Dynia. — Mecenasie,
proszę nie zasypywać nas niezrozumiałymi słowami.
— Chcę przez to powiedzieć — odrzekł czerwieniąc się adwokat
— że nie ma między nami ani jednego generała. Jak można bronić się bez
generała?
— W lesie znajduje się bez mała czterdziestu generałów —
powiedział Cebulek — a nie mogli nas schwytać.
— No, zobaczymy — mruknął Sinior Groszek. Sama myśl o
przetrwaniu długiego oblężenia bez generała, który znałby się na strategii,
na taktyce wojennej i na działach, przyprawiała go o straszliwe dreszcze.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
143
— Nie mamy armat — dorzuciła zapobiegliwa Pani Dynia.
— Nie mamy karabinów maszynowych — dodał Por.
— Nie mamy strzelb — poparł go Majster Winogronko.
— Będziemy mieli wszystko, co będzie nam potrzebne — rzekł
Cebulek — nie bójcie się. Czemu nie idziecie spać? Przecież już po kolacji.
Wszyscy udali się więc na spoczynek. Do łóżka barona położyło
się siedem osób i jeszcze było dużo miejsca. Natomiast Dziadek Jagoda i
Ojciec Kabaczek poszli spać do domku, który stał w parku, koło bramy.
Mieszkający w nim obecnie Mops nie przyjął ich zbyt uprzejmie,
ale skoro dowiedli mu, że domek nie należy do niego, jako pies szanujący
prawo, zdecydował się przenocować w swojej starej budzie. Kabaczek
usiadł i wyglądał przez okienko, a Dziadek Jagoda położył się u jego stóp.
— Jaka piękna noc — mówił Ojciec Kabaczek — jaka spokojna
noc! Są nawet i ognie sztuczne.
Istotnie, Książę Cytryna urządził w lasku pokaz sztucznych ogni,
aby zabawić hrabiny. A jak to robił? Związywał po dwóch Cytrynków,
umieszczał ich w lufie armatniej, po czym strzelał nimi w powietrze.
Jednakże w pewnej chwili Pomidor zbliżył się do księcia i szepnął
mu do ucha:
— Wasza wysokość, w ten sposób zmarnuje pan całe swoje
wojsko.
Książę kazał więc zaprzestać puszczania ogni, mówiąc przy tym:
— Jaka szkoda!
— O, proszę — powiedział Ojciec Kabaczek wyglądając przez
okienko — sztuczne ognie już się skończyły.
Książę przeliczył żołnierzy, którzy pozostali mu do dalszego
pościgu za zbiegami. Miał ich jeszcze dostateczną ilość, ale przezorniej było
zaczekać do rana.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
144
Około północy Pomidor wybrał się na spacer dla uspokojenia
nerwów. (Prawda, nie powiedziałem wam, że sztuczne ognie bardzo go
zdenerwowały. „Cóż za głupota — myślał — zużyć na sztuczne ognie tylu
zdolnych do walki Cytrynków"). Wszedł na pagórek z myślą, że może
zobaczy stamtąd ognisko zbiegów, gdyby je przypadkiem rozpalili.
Tymczasem z największym zdumieniem ujrzał oświetlone okna zamku.
„Baron i książę bawią się — pomyślał z niechęcią. — Gdy tylko
zbiegowie zostaną schwytani i skończy się ta cała historia z Cebulkiem,
trzeba będzie wziąć się do tych dwu darmozjadów".
Obserwował przez dłuższą chwilę zamek i złość wzbierała w nim
z minuty na minutę.
„Próżniacy! — myślał zirytowany. — Rzezimieszki! Przywiodą do
ruiny te dwie stare głupie hrabiny, a dla mnie zostaną tylko kości do
lizania".
W oknach na zamku światła zaczynały gasnąć jedno po drugim. W
końcu tylko jedno okno pozostało oświetlone.
— Książę Mandarynka nie może spać po ciemku — wycedził przez
zęby Pomidor. — Boi się. Patrzcie tylko, cóż to za głupiec! Bawi się
gaszeniem i zapalaniem światła. Aż w końcu zepsuje kontakt! Spowoduje
krótkie spięcie i cały zamek stanie w płomieniach. Skończ już z tym!
Skończże z tym, do licha!
Pomidor nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że krzyczy. Z tej
odległości wydawało mu się, że książę bawi się w puszczanie zajączków
lampą na złość jemu, Pomidorowi. Ale w pewnej chwili nasunęło mu się
podejrzenie.
„A jeżeli są to sygnały?" — zastanowił się, zdziwiony tak długo
trwającą zabawą.
„No tak, ale jakie sygnały? Po co? I dla kogo? Dałbym przedziu-
rawiony grosz za to, by wiedzieć, co one mogą oznaczać. Trzy znaki
krótkie... trzy długie... znowu trzy krótkie... Ciemno. A teraz na nowo
zaczyna, trzy znaki krótkie... trzy długie... trzy krótkie. Założyłbym się, że
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
145
ma nastawione radio i w takt muzyki zapala i gasi światło. Rozrywka w sam
raz dla takiego darmozjada".
Wrócił do obozu i spotka wszy jednego z dygnitarzy, który wy-
glądał na wykształconego człowieka, zapytał go, czy zna się na sygnałach.
— Oczywiście — odpowiedział Cytryna — jestem doktorem
sygnalizacji, doktorat uzyskałem na uniwersytecie w Camerino.
— A co oznacza taki sygnał? — i Pomidor opisał sygnały
nadawane z okna Księcia Mandarynki.
— S... O... S... znaczy to: ratujcie nasze dusze. Czyli: na pomoc!
„Na pomoc? — myślał zdumiony Pomidor. — A więc to nie była
zabawa. Książę Mandarynka chce nas o czymś zawiadomić. Musi znajdować
się w niebezpieczeństwie, skoro nadaje ten sygnał".
I nie zastanawiając się dłużej, wielkimi krokami pomaszerował w
stronę zamku. Kiedy doszedł do bramy, zagwizdał na Mopsa. Pewien był, że
pies wyskoczy z eleganckiego domku, tymczasem ze zdumieniem zobaczył,
że Mops zwiesiwszy uszy wychodzi ze swojej starej budy.
— Co się stało? — zapytał go.
— Ja szanuję prawo — odpowiedział pies, najwidoczniej w złym
humorze. — Prawowici właściciele przedstawili mi dokumenty mające
ważność niewątpliwą, nie mogłem więc zrobić nic innego, jak ustąpić im
miejsca.
— Jacy znów właściciele?
— Niejaki Kabaczek i niejaki Jagoda.
— A gdzież oni są teraz?
— W swoim domu. Śpią. Tak mi się przynajmniej zdaje, ale nie
wyobrażam sobie, jak będzie tam spał Ojciec Kabaczek, bo w domku można
tylko siedzieć.
— A kto jest na zamku?
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
146
— Och, dużo ludzi. Moc gości. Wszyscy niskiego pochodzenia, jak
szewcy, profesorowie muzyki, cebule i tak dalej.
— Mówisz o Cebulku?
— Tak, wydaje mi się, że tak się właśnie nazywa. Poza tym, o ile
mogłem zauważyć, Książę Mandarynka czuje się bardzo obrażony. Zamknął
się w swoich apartamentach i nie pokazał się przez cały wieczór.
„To znaczy, że jest uwięziony" — pomyślał Pomidor wpadając z
jednego zdumienia w drugie.
— Baron Pomarańcza z kolei zamknął się nie tyle w swoich
apartamentach, ile w piwnicy — ciągnął dalej Mops. — Od wielu godzin
dochodzi stamtąd istna strzelanina otwieranych butelek, aż miło posłuchać.
„Przeklęty pijak" — pomyślał Pomidor.
— Jednego tylko nie mogę sobie wytłumaczyć — mówił pies — a
mianowicie tego, że wicehrabia zapominając o obowiązkach, jakie nakłada
na niego wysokie urodzenie, zadaje się z ludźmi tak niskiego pochodzenia.
Pomidor pobiegł obudzić Księcia Cytrynę i hrabiny i oznajmił im
straszną wiadomość. Hrabiny chciały natychmiast wrócić do zamku, ale
książę zaoponował:
— Nocne zabawy wydatnie zmniejszyły siły mego wojska. Nie
posiadam dostatecznej ilości żołnierzy, by próbować natarcia w nocy.
Wyruszymy o świcie.
Na razie książę kazał zawołać Pana Pietruszkę, świetnego
rachmistrza, żeby policzył mu żołnierzy, których szeregi mocno
przetrzebiły sztuczne ognie. Pan Pietruszka uzbroił się w tabliczkę i kredę i
obszedł wszystkie namioty, oznaczając jednym krzyżykiem każdego
żołnierza i dwoma krzyżykami każdego dygnitarza lub generała. Z
rachunku wypadło mu, że pozostało siedemnastu Cytrynków i około
czterdziestu generałów, a prócz tego Pomidor, Pan Pietruszka, Książę
Cytryna, hrabiny, Mister Marchewka, Gończy i konie.
Pomidor nie wiedział, jaki może być pożytek z koni, ale Pan
Pietruszka wyjaśnił, że podczas oblężenia konie mogą okazać się bardzo
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
147
przydatne. Rozgorzała dyskusja strategiczna, w wyniku której Książę
Cytryna całkowicie przekonany powierzył Panu Pietruszce komendę nad
oddziałem kawalerii.
Plan wojenny opracowano przy pomocy detektywa Marchewki,
podniesionego przy tej okazji do rangi zagranicznego doradcy wojskowego.
Doradził on przede wszystkim, aby wszyscy uczernili sobie twarze
w celu wystraszenia oblężonych. Książę kazał odkorkować mnóstwo
butelek i, przypaliwszy korki, osobiście zabawiał się czernieniem twarzy
swoich generałów.
— Wielki to dla nas zaszczyt! — mówili generałowie kłaniając się
nisko. Książę wykorzystywał te ukłony, aby uczernić im także karki.
O wschodzie słońca malowanie zostało szczęśliwie zakończone.
Książę robił wrażenie bardzo zadowolonego i nalegał, aby hrabiny i
Pomidor pozwolili także uczernić sobie twarze.
— Sytuacja jest bardzo poważna — ostrzegał — a poza tym nie
zużyliśmy jeszcze wszystkich korków.
Hrabiny zgodziły się w końcu ze łzami w oczach. Atak rozpoczął
się punktualnie o siódmej rano.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
148
ROZDZIAŁ XXII
BARON MIAŻDŻY NIECHCĄCY DWUDZIESTU GENERAŁÓW
Pierwsza część planu natarcia przedstawiała się następująco: psa
Gończego łączyła przyjaźń z Mopsem, miał on to wykorzystać i skłonić
Mopsa, aby otworzył mu bramę do parku, przez którą postępując za
Gończym przejechać miał szwadron nacierającej kawalerii, pod
dowództwem Pana Pietruszki. Jednakże pierwsza część planu zawiodła na
całej linii, ponieważ brama nie tylko nie była zamknięta, ale otwarta wręcz
na oścież, a przy wejściu Mops prezentował broń, czyli ogon. Przerażony
Gończy wycofał się i doniósł swojemu panu o tym dziwnym wydarzeniu.
— Coś się w tym kryje — powiedział Mister Marchewka używając
ulubionego wyrażenia zagranicznych doradców wojskowych.
— Kryje się w tym bardzo, bardzo wiele rzeczy — poparł go
natychmiast Gończy.
— A skąd się one wzięły? — zapytał książę.
— Co takiego?
— No, te rzeczy.
— Wasza wysokość, nie idzie tu o żadne rzeczy. Jeśli bramę
pozostawiono otwartą, to musi być zasadzka.
— Wobec tego wejdziemy od tyłu — zadecydował książę.
Ale tylna brama była także otwarta. Doradcy księcia sami już nie
wiedzieli, co począć. Książę zaczynał mieć dość tej całej wojny.
— Zbyt długo trwa — skarżył się Pomidorowi. — Zbyt długo się
ciągnie i zbyt wiele nastręcza trudności. Gdybym wiedział o tym wcześniej,
wcale bym jej nie rozpoczynał.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
149
Wreszcie postanowił sam dokonać bohaterskiego czynu. Ustawił
swoich czterdziestu generałów w szeregu i wydał rozkaz:
— Baaaczność!
Czterdziestu generałów poderwało się jak jeden mąż.
— Naprzód marsz, raz-dwa, raz-dwa!
Przemaszerowali przez bramę i bohaterski pluton ruszył w
kierunku zamku, który — jak wiecie — znajdował się na wzgórzu. Podejście
było męczące. Książę spocił się i zawrócił powierzając dowództwo jednemu
z Cytrynów wysokiej rangi.
— Posuwajcie się naprzód. Ja idę przygotować generalny atak.
Dzięki mojej osobistej interwencji przynajmniej pierwsza linia została
przełamana.
Cytryn wysokiej rangi sprezentował broń i objął dowództwo. Po
przejściu dziesięciu kroków wydał rozkaz pięciominutowego odpoczynku.
Właśnie miał zamiar zakomenderować „do ataku", bo znajdowali się już w
odległości około stu metrów od zamku, kiedy nagle dał się słyszeć
straszliwy huk i pocisk niespotykanej wielkości zaczął staczać się z pagórka
wprost na czterdziestu generałów, którzy nie czekając na rozkazy zrobili w
tył zwrot i popędzili na dół co sił w nogach. Szybkość ich jednak była bez
porównania mniejsza od szybkości tajemniczego pocisku, który niby lawina
doścignął ich w kilka sekund, zmiażdżył dwudziestu generałów, tak jakby to
były dojrzałe śliwki, i tocząc się dalej, minął bramę, odrzucił kawalerię Pana
Pietruszki gotującą się do ataku i przewrócił karocę hrabin.
Kiedy zatrzymał się, wyszło na jaw, że nie była to żadna mina
magnetyczna ani też beczka z dynamitem, tylko Baron Pomarańcza.
— Najdroższy kuzynie! — wołała z rozczuleniem Donna Prima
biegnąc mu na spotkanie, zakurzona i potargana, tak jak podniosła się po
upadku.
— O pani! Nie mam przyjemności jej znać. Nigdy nie byłem w
Afryce.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
150
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
151
— Ależ to ja, Donna Prima!
— Wielkie nieba! Co też ci przyszło do głowy, aby zrobić z siebie
takie czupiradło?
— To ze względów strategicznych. A teraz ty mi wytłumacz,
proszę, jak się to stało, że nagle znalazłeś się tutaj i to w taki sposób?
— Przybyłem wam na odsiecz. Przyznaję, że w sposób raczej
gwałtowny, ale nie miałem wyboru. Cała noc zeszła mi na próbach
wydostania się z piwnicy, gdzie zamknęli mnie ci hultaje. Wyobraźcie sobie,
że rozgryzłem drzwi zębami.
— Rozgryzłeś też z pół tuzina beczek — wymamrotał Pomidor
siny ze złości.
— Kiedy znalazłem się już na wolności, zacząłem staczać się ze
wzgórza, miażdżąc po drodze całe plemię Murzynów wysłanych z
pewnością przez tych zbójów, w celu zajęcia zamku.
Gdy Donna Prima wyjaśniła mu, że było to czterdziestu
generałów, biedny baron nie mógł się uspokoić, ale w głębi duszy dumny
był ze swej siły.
Książę Cytryna właśnie skończył poranną kąpiel w swoim
namiocie. Widząc straty, jakie poniosło jego wojsko, był pewien, że
nieprzyjaciel ruszył do ataku, i oburzył się niesłychanie, kiedy zwrócono mu
uwagę, że klęskę tę spowodował jego sprzymierzeniec mający jak najlepsze
zamiary.
— Niech Bóg mnie chroni od przyjaciół, przed wrogami sam się
obronię.
Książęta nie umieją cenić przyjaciół. Stąd też mają wielu
zaciekłych wrogów i na pocieszenie cytują przysłowia bez sensu.
Mniej więcej po kwadransie próbowano znowu atakować.
Dziesięciu wybranych ludzi biegiem ruszyło pod górę, wydając przeraźliwe
okrzyki, aby przestraszyć bodaj tylko kobiety i dzieci znajdujące się wśród
oblężonych. Powitani zostali z wyszukaną uprzejmością. Powiedziałbym, że
aż nazbyt uprzejmie. Cebulek kazał włączyć pompy strażackie do
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
152
najokazalszych beczek, znajdujących się w piwnicy. Kiedy napastnicy
zbliżyli się na odległość strzału, wydał rozkaz:
— Wino!
Powinien by właściwie zawołać: ognia! — zrobią uwagę krytycy
— ale pompy te służyły przecież do gaszenia ognia, a nie do wzniecania go.
Napastnicy oblani zostali silnymi strumieniami, czerwonymi i
aromatycznymi. Wino zalewało im usta i dziurki od nosa, grożąc
uduszeniem. Wbrew swoim chęciom zrobili więc w tył zwrot i zaczęli
schodzić po zboczu, a w ślad za nimi lały się strumienie tryskające z pomp,
nie przestając ich ścigać ani na chwilę.
Kiedy zeszli na dół, byli zupełnie pijani, ku wielkiemu oburzeniu
hrabin.
Możecie sobie wyobrazić, jak krzyczał książę:
— Wstyd! Zasłużyliście wszyscy na chłostę. Cóż za chamstwo! Pić
czerwone wino na czczo. Znów dziesięciu ludzi niezdolnych do walki!
Istotnie, dziesięciu wojowników jeden po drugim rozłożyło się u
stóp księcia i zaczęło chrapać w najlepsze.
Położenie z minuty na minutę stawało się tragiczniejsze.
Pomidor chwycił się oburącz za głowę i wołał do Mister
Marchewki:
— Radźcie coś! Jesteście zagranicznym doradcą wojskowym czy
nie?!
Tymczasem na zamku, jak to sobie łatwo wyobrazić, oblężeni nie
posiadali się z radości.
Więcej niż połowa wrogów była unieszkodliwiona. Możliwe, że
lada chwila tam w dole, między dwoma filarami bramy zamkowej, ukaże się
biała chorągiew.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
153
ROZDZIAŁ XXIII
CEBULEK ZAWIERA PRZYJAŹŃ Z PAJĄKIEM-LISTONOSZEM
Nie chcę wprowadzać was w błąd: pomiędzy filarami bramy
zamkowej nie ukazała się biała chorągiew. Ukazała się natomiast cała
dywizja Cytrynków, która właśnie przybyła ze stolicy, a nasi przyjaciele nie
mieli innego wyjścia, jak poddać się lub uciekać.
Cebulek próbował ucieczki przez piwnicę, ale wyjście z korytarza
podziemnego, prowadzącego do lasu, było obstawione przez oddziały
księcia.
Ktoś musiał zdradzić tajemnicę podziemnego korytarza.
I tego nie będę ukrywał przed wami: zrobił to Groszek.
Widząc, co się dzieje, adwokat — ze strachu, aby nie powieszono
go po raz drugi — przeszedł na stronę nieprzyjaciela.
Radość Pomidora z powodu schwytania Cebulka była tak wielka,
że wypuścił na wolność wszystkich innych więźniów, którzy powrócili do
swoich domów. Wisienka zamknął za karę na strychu.
Cebulka natomiast cała kompania Cytrynków zaprowadziła do
więzienia i umieściła w lochu podziemnym.
Dwa razy dziennie Cytryn stojący na straży przynosił mu na
miejsce polewkę z chleba. Cebulek połykał wszystko nie widząc nawet, co
je, częściowo dlatego, że był głodny, a częściowo dlatego, że w lochu nie
zapalano nigdy światła. Resztę dnia Cebulek spędzał na rozmyślaniach,
wyciągnięty na pryczy.
„Gdybym tak mógł spotkać mego ojczulka — myślał. — Gdybym
mógł przynajmniej zawiadomić go, że i ja jestem tutaj''.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
154
Dniem i nocą patrol Cytrynków przechadzał się za drzwiami,
głośno waląc obcasami w podłogę.
— Moglibyście przybić sobie gumowe obcasy! — wołał Cebulek,
który nie mógł zasnąć. Ale oni nie raczyli się nawet obejrzeć na drzwi.
Po tygodniu przyszli po niego.
— Dokąd mnie prowadzicie? — pytał Cebulek myśląc, że
prowadzą go na szubienicę. Tymczasem wyprowadzono go na podwórze, na
krótką przechadzkę. Cebulek musiał dobrze wyciągać nogi, które odwykły
od chodzenia; miał też kłopoty z oczami, które tak odzwyczaiły się od
światła, że nie mógł ich otworzyć.
Podwórze było okrągłe i więźniowie ubrani wszyscy w biało-
czarne pasiaki szli w szeregu, jeden za drugim. Pośrodku stał Cytrynisko i
wybijał krok na bębnie.
— Raz-dwa, raz-dwa.
Cebulek włączył się do szeregu i szedł za jakimś starym, przy-
garbionym więźniem o przyprószonych siwizną włosach, który kaszlał od
czasu do czasu, a plecami jego wstrząsały dreszcze.
„Biedny staruszek — myślał Cebulek. — Gdyby nie był taki stary,
przypominałby mego ojca".
Nagle staruszek dostał tak silnego ataku kaszlu, że aż się zatoczył i
musiał oprzeć się o mur, aby nie upaść. Cebulek podbiegł do niego, by go
podtrzymać, i spojrzał na jego twarz porysowaną tysiącem zmarszczek.
Więzień także popatrzał na niego przygasłymi oczyma, po czym chwycił go
za ręce i szepnął:
— Cebulku, synu mój!
— Ojczulku, jak bardzo się postarzałeś!
Ojciec i syn z płaczem rzucili się sobie w ramiona.
— Cebulku, nie płacz — szeptał starzec — bądź dzielny.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
155
— Ja nie płaczę, tatusiu. Smutno mi, że taki jesteś stary i
schorowany. A ja przecież obiecywałem, że przyjdę cię uwolnić!
— Nie smuć się. Nadejdą i dla nas szczęśliwe dni.
Ale właśnie w tym momencie Cytrynisko, który wybijał krok,
uderzył z całej siły w bęben.
— Hej, tam, wy dwaj! Czy nie widzicie, że zepsuliście mi porządek
w całym szeregu? Naprzód marsz!
Cebula oderwał się od swego syna i pomaszerował przed siebie.
Przeszli jeszcze dwa razy dokoła podwórza, po czym cały szereg wkroczył
na korytarz wiodący do cel.
— Przyślę ci wiadomości o sobie — szepnął stary Cebula.
— W jaki sposób?
— Zobaczysz. Bądź dobrej myśli, Cebulku!
— Do widzenia, ojczulku!
Staruszek zniknął w swojej celi. Loch Cebulka znajdował się w
podziemiach, o dwa piętra niżej i teraz po widzeniu z ojcem nie wydawał
mu się już taki ciemny. Zresztą, jeśli się ktoś dobrze przypatrzył, wpadało
tam trochę światła przez okienko wychodzące na korytarz. Ale tak mało, tak
maluteńko, że można było dostrzec tylko bagnety defilujących tam i z
powrotem Cytrynków.
Następnego dnia, gdy dla zabicia czasu Cebulek zabawiał się
rachowaniem tych bagnetów, usłyszał, że woła go, nie wiadomo z której
strony, jakiś dziwny głosik.
— Kto mnie woła?! — wykrzyknął zdumiony.
— Spojrzyj na ścianę.
— Patrzę, ale cóż mi z tego? Widzę tylko gołą ścianę.
— Spojrzyj bliżej okienka.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
156
— Teraz cię widzę. Ależ ty jesteś pająk! Czego szukasz w tych
podziemiach? Muchy nie lubią wilgoci.
— Nazywam się Kulawy Pająk. Moją pajęczynę mam o piętro
wyżej. Zaglądam do niej, kiedy jestem głodny, i zawsze tam coś znajdę.
Cytrynisko walnął z wściekłością w drzwi.
— Cicho tam! Czy można wiedzieć, z kim rozmawiasz?
— Odmawiam pacierze, których nauczyła mnie moja matka.
— To mów po cichu! — huknął strażnik. — Mylisz nam krok.
Cytrynkowie byli na tyle głupi, że kiedy słyszeli jakiś hałas, nie
potrafili maszerować w nogę.
Kulawy Pająk zsunął się trochę niżej i szepnął swoim miękkim
głosikiem:
— Przynoszę ci list od twego ojca.
Istotnie upuścił bilecik, który zdumiony Cebulek rozwinął i
przeczytał jednym tchem.
„Kochany Cebulku! Wiem o Twoich przygodach. Nie bierz sobie do
serca, że nie wszystko poszło Ci tak, jakbyś sobie tego życzył. Ja na Twoim
miejscu postąpiłbym tak samo, jak Ty. Krótki pobyt w więzieniu nie
wyrządzi Ci zresztą wielkiej szkody. Będziesz mógł dalej się uczyć i będziesz
miał czas uporządkować swoje myśli. Osoba, która przyniosła Ci tę
wiadomość, to nasz listonosz. Możesz mu zaufać i prześlij mi przez niego
wiadomość. Ściskam Cię serdecznie. Twój ojciec Cebula".
— Czy skończyłeś już czytać? — zapytał Pająk.
— Tak, skończyłem.
— W porządku. Weź wobec tego bilecik do ust, przeżuj go i
połknij, żeby nie wpadł w ręce strażników.
— Zrobione — odpowiedział Cebulek żując karteczkę.
— A teraz — rzekł Pająk — do widzenia!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
157
— Dokąd idziesz?
— Roznosić pocztę.
Cebulek dostrzegł, że Pająk ma na szyi torbę wypchaną bilecikami,
taką samą, jaką mają listonosze.
— Komu niesiesz te wszystkie listy?
— Już od pięciu lat się tym zajmuję. Każdego ranka obchodzę
wszystkie cele, zbieram pocztę, a potem ją roznoszę. Strażnicy nigdy jeszcze
mnie nie przyłapali, nigdy jeszcze nie znaleźli ani jednego bilecika. Tym
sposobem więźniowie mają możność wymieniać między sobą wiadomości.
— A skąd biorą papier?
— Nie piszą na papierze. Piszą na strzępach swoich koszul.
— Teraz rozumiem, dlaczego ten bilecik miał taki dziwny smak.
— Atrament — ciągnął dalej Pająk — robią z zupy, do której
dodają trochę cegły zeskrobanej ze ściany.
— Rozumiem — rzekł Cebulek. — Jutro rano wstąp do mojej celi.
Będę miał pocztę dla ciebie.
— Przyjdę z pewnością —' przyrzekł Pająk i ruszył w drogę.
Dopiero teraz Cebulek zauważył, że Pająk kuleje.
— Czy miałeś jakiś wypadek?
— Skądże! To reumatyzm. Ciągłe przebywanie w wilgoci nie
poszło mi na zdrowie. Jestem już stary i bardzo by mi się przydało wyjechać
trochę na wieś. Mam brata, który mieszka na polu kukurydzy; każdego
ranka snuje swoją siatkę na dwu ździebełkach trawy i zażywa słońca i
świeżego powietrza od rana do nocy. Pisał tyle razy zapraszając mnie do
siebie, ale cóż, kiedy wziąłem na swoje barki ten obowiązek. Uważam, że
skoro bierze się na siebie jakiś obowiązek, należy go wypełnić. Poza tym
żywię osobistą urazę do Księcia Cytryny, ponieważ jeden z jego sług zabił
mojego ojca. Rozgniótł go na ścianie w kuchni, biednego staruszka. Do dziś
dnia pozostała tam plama. Od czasu do czasu chodzę na nią popatrzeć i
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
158
mówię tak: „Mam nadzieję, iż nadejdzie taki dzień, kiedy i książę skończy na
jakiejś ścianie i nie pozostanie po nim nawet plama". Czy nie mam racji?
— Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać równie szlachetnego pająka
— odpowiedział uprzejmie Cebulek.
— Robi się co można — odrzekł skromnie Pająk i kusztykając
dotarł do okienka. Przeszedł prawie pod nosem Cytryniska, zatrzymał się
na chwilę, by zerknąć, czy wszystko jest w porządku, i ruszył w dalszą
drogę.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
159
ROZDZIAŁ XXIV
CEBULEK TRACI WSZELKĄ NADZIEJĘ
Cebulek oderwał rąbek od swojej koszuliny i poprzedzierał go na
wiele kawałków.
„Papier listowy już jest — pomyślał z zadowoleniem. — A teraz
zaczekam, aż przyniosą mi atrament".
Kiedy Cytrynisko wniósł zupę, Cebulek nie zjadł ani odrobiny.
Zeskrobał łyżką trochę cegły ze ściany i dosypał do zupy. Zamieszał i
trzonkiem od łyżki napisał listy, które miał zamiar wysłać.
„Drogi ojczulku — pisał w pierwszym liście. — Czy przypominasz
sobie, że przyrzekłem uwolnić Cię? Otóż chwila ta jest już bliska.
Obmyśliłem cały plan, który umożliwi Ci ucieczkę. Ściskam Cię. Twój syn
Cebulek".
Następny list, zaadresowany do Kreta, brzmiał następująco: „Stary
Krecie, serce Ty moje! Nie myśl, że o Tobie zapomniałem. W więzieniu nie
mam nic do roboty i myśli moje biegną do starych przyjaciół. Myślałem,
myślałem i wymyśliłem: to Ty dopomożesz mi wydostać się stąd i uwolnić
mojego ojca. Niełatwe to zadanie, przyznaję. Ale gdybyś mógł zebrać setkę
kretów, które przy-szłyby Ci z pomocą, nie byłoby to niemożliwe. Czekam
na szybką odpowiedź, czyli na chwilę, kiedy zjawisz się w mojej celi. Twój
stary przyjaciel — Cebulek.
P.S. Tym razem oczy nie będą Cię bolały. W lochu jest ciemniej niż w
kałamarzu z atramentem".
Trzeci list, do Wisienka, donosił:
„Drogi Wisienku! Nie mam od Ciebie żadnych wiadomości, ale
pewien jestem, że nasze niepowodzenia nie odebrały Ci otuchy. Przyrzekam
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
160
Ci, że dam jeszcze porządną nauczkę Pomidorowi. W więzieniu
przemyślałem wiele rzeczy; będąc na wolności nie miałem nawet czasu o
nich myśleć. Musisz mi dopomóc do ucieczki.
Odnieś Kretowi list na wiadome miejsce. Przyślę Ci dalsze polecenia.
Pozdrowienia dla wszystkich — Cebulek".
Schował wszystkie listy pod poduszkę, wylał resztę atramentu do
małej dziurki pod łóżkiem, oddał miseczkę strażnikowi, kiedy ten przyszedł
na wieczorny obchód, i położył się spać.
Następnego ranka Kulawy Pająk przyniósł mu drugi list od ojca.
Cebula, biedaczysko, spragniony był wiadomości od syna, ale prosił go, aby
zbyt szybko nie zużywał swojej koszuli.
Cebulek oddarł prawie połowę koszuliny, rozłożył ją na ziemi,
umaczał palec w kałamarzu, czyli w dziurce znajdującej się pod łóżkiem, i
zabrał się do pisania.
— Cóż ty wyrabiasz? — odezwał się oburzony listonosz. — Jeśli
będziesz używał takich dużych arkuszy, to w przeciągu tygodnia zabraknie
ci papieru listowego.
— Nie troszcz się o to — odpowiedział Cebulek. — Za tydzień już
mnie tu nie będzie.
— Łudzisz się, mój chłopcze.
— Być może. Ale na razie zamiast prawić mi morały, może
mógłbyś wyciągnąć do mnie pomocną dłoń.
— Chętnie służę ci wszystkimi moimi ośmioma łapkami. O cóż
chodzi?
— Chcę narysować na tym skrawku koszuli plan więzienia, za-
znaczając w odpowiednich miejscach poszczególne piętra, mury, podwórze
i w ogóle wszystko.
Z pomocą Kulawego Pająka Cebulek w jednej chwili narysował
plan więzienia i tam gdzie znajdowało się podwórze, postawił krzyżyk.
— Dlaczego zrobiłeś ten krzyżyk? — zapytał go Kulawy Pająk.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
161
— Wytłumaczę ci to innym razem — wymijająco odpowiedział
Cebulek. — Teraz daję ci list do mego ojca, a dwa pozostałe listy oraz plan
musisz doręczyć jednemu z moich przyjaciół.
— Czy to poza więzieniem?
— Tak, wicehrabiemu Wisienkowi.
— A czy daleko mieszka?
— Mieszka na zamku Wisien.
— Wiem, gdzie to jest. Mam kuzyna, który pełni służbę na strychu
zamkowym. Pisał on do mnie już wiele razy, abym go odwiedził, ale nigdy
nie mogłem znaleźć na to czasu. Mówi, że doskonale mu się tam powodzi.
Ale gdy wyruszę w tak daleką drogę, kto zajmie się roznoszeniem poczty?
— Droga w obie strony, nawet licząc się z tym, że kulejesz, zajmie
ci najwyżej dwa dni. Przez dwa dni może nie być poczty.
— Za nic nie opuściłbym pracy — powiedział Kulawy Pająk — ale
ponieważ nie idzie tu o podróż dla przyjemności...
— Wprost przeciwnie! — zawołał Cebulek. — Idzie tu o podróż
ogromnej wagi, o misję niezwykle delikatnej natury. Pomyśl, że od
wyprawy tej może zależeć uwolnienie wszystkich więźniów.
— Wszystkich?
— Wszystkich.
— Jeśli tak, to ruszam w drogę, gdy tylko skończę mój obchód.
— Sam nie wiem, jak ci mam dziękować.
— Nie myśl nawet o tym — odpowiedział Kulawy Pająk. — Gdy
tylko więzienie się opróżni, będę mógł przenieść się na wieś.
Wsunął trzy listy do torby i kusztykając podążył do okienka.
— Do widzenia! — szepnął Cebulek wtykając nos pomiędzy kraty,
by popatrzyć na listonosza, który wdrapywał się na sufit, bo tamtędy
wygodniej mu było iść. — Szczęśliwej drogi!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
162
Od chwili kiedy Pająk znikł w ciemnościach, Cebulek zaczął liczyć
godziny i minuty. Po upływie czterdziestu ośmiu godzin pomyślał:
„Teraz musi już być w pobliżu zamku. Z pewnością spotka kogoś,
kto wskaże mu drogę. Poza tym, jeśli dowiedzą się, że jest krewnym tego
sławnego Pająka ze strychu, to może ktoś go nawet tam zaprowadzi".
Wydawało mu się, że widzi Kulawego Pająka, jak wdrapuje się na
strych, prosi o wskazanie pokoju Wisienka, podchodzi do jego łóżka i budzi
go szeptem, aby przekazać polecenie.
W miarę jak czas upływał, Cebulek nie mógł znaleźć sobie miejsca.
Z godziny na godzinę można się było spodziewać powrotu Pająka. Ale oto
mija dzień, mijają dwa dni, a Pająka jak nie ma, tak nie ma.
Minęły trzy dni. Więźniowie byli ogromnie poruszeni brakiem
poczty. A ponieważ Pająk nie pisnął ani słówka o swojej tajnej misji i
oznajmił, że bierze sobie kilka dni urlopu, niejednemu więźniowi przyszło
na myśl, że Pająk po prostu opuścił ich, by wyjechać na wieś, co zawsze było
jego marzeniem. Cebulek nie wiedział, co o tym myśleć.
Czwartego dnia wypadał spacer, ale Cebulek nie spotkał się z
ojcem i nikt nie mógł udzielić mu żadnych wyjaśnień. Złamany powrócił do
celi i rzucił się na pryczę. Stracił wszelką nadzieję.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
163
ROZDZIAŁ XXV
PRZYGODY KULAWEGO PAJĄKA ORAZ PÓŁÓSMEJ-NOGI
A cóż się stało z Pająkiem-Listonoszem? W kilku słowach opo-
wiem wam jego przygody.
Skoro tylko opuścił więzienie, wyszedł na ulicę i posuwał się
wzdłuż krawędzi chodnika, aby nie wpaść pod jakiś samochód. Musnęło go
koło roweru grożąc zmiażdżeniem. Ledwie zdążył uskoczyć w bok.
— Mamo kochana! — szepnął przestraszony. — Oby tylko moja
podróż nie skończyła się, zanim się jeszcze zaczęła.
Na szczęście dostrzegł w rynsztoku wejście do kanału. Zaledwie
zdążył wetknąć tam głowę, kiedy usłyszał, że ktoś go woła.
Był to jego stary znajomy, daleki krewny ojca. On także mieszkał
niegdyś w kuchni zamkowej. Nazywał się Półósmej-Nogi, bo istotnie miał
siedem i pół nogi. Drugą połowę ósmej nogi stracił w wypadku: uderzono
go miotłą.
Kulawy Pająk przywitał go z wielkim szacunkiem, a Półósmej-
Nogi kroczył przy jego boku, wspominając dawne, dobre czasy.
Co chwila zatrzymywał się, rozwodził nad tym, jak to było za
dawnych czasów, kiedy miał miejsce ten wypadek z miotłą. Ale Kulawy
Pająk szybko szedł naprzód i nie dawał się skusić na żadne pogawędki.
— Gdzie się tak spieszysz? — zapytał w końcu Półósmej-Nogi.
— Idę odwiedzić mego kuzyna — wymijająco odpowiedział
Kulawy Pająk, nie chciał bowiem opowiadać całej historii o Cebulku,
Wisienku i Krecie.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
164
— Czy tego, który mieszka na zamku Wisien? Zapraszał mnie
właśnie, abym spędził tydzień u niego na strychu. Pójdę chyba z tobą, nie
mam w tej chwili żadnych naglących spraw.
Kulawy Pająk nie wiedział, czy ma być zadowolony z tego
towarzystwa, czy też nie. Ale pomyślał, że we dwóch czas im szybciej
przeleci i że zawsze można pomóc sobie nawzajem w wypadku jakiegoś
nieszczęścia.
— Doskonale — powiedział — jeżeli tylko czujesz się na siłach iść
trochę szybciej. Mam coś pilnego do załatwienia i nie mogę się spóźnić.
— Czy w dalszym ciągu jesteś listonoszem w więzieniu?
— Obecnie zwolniłem się — odpowiedział Kulawy Pająk.
Wprawdzie Półósmej-Nogi był jego przyjacielem, ale o pewnych sprawach
nie powinni wiedzieć nawet przyjaciele.
Tak gawędząc znaleźli się poza miastem i mogli wyjść z kanału.
Kulawy Pająk odetchnął z ulgą, ponieważ pod ziemią panował niemiły
zapach, który przyprawiał go o mdłości. Po niedługim czasie znaleźli się
wśród zielonych pól. Dzień był prześliczny i wietrzyk delikatnie poruszał
pachnącą trawę. Półósmej-Nogi otwierał usta tak szeroko, jak gdyby chciał
zachłysnąć się świeżym powietrzem.
— Jakaż to rozkosz! — wołał. — Od trzech lat nie wyściubiłem
nosa z tego kanału, ale myślę teraz, że chyba już tam nie wrócę i osiedlę się
na wsi.
— Wieś jest bardzo przeludniona — zwrócił uwagę Kulawy Pająk
wskazując przyjacielowi długi szereg mrówek pochłoniętych
transportowaniem gąsienicy do mrowiska.
— Jak widzę, nie w smak panom towarzystwo — złośliwie
odezwał się Świerszcz siedzący na progu swej norki.
Półósmej-Nogi za wszelką cenę chciał się zatrzymać i wyłożyć
Świerszczowi swoją opinię o wsi. Świerszcz mu odpowiedział. Półósmej-
Nogi odciął się. Świerszcz coś wykrzyknął, Półósmej-Nogi także zaczął
krzyczeć — nie mogli skończyć rozmowy, a czas mijał.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
165
Tymczasem cały tłum zebrał się dokoła: świerszcze, robaki, a
nawet kilka śmielszych komarów. Wróbel, pełniący funkcje policjanta,
zauważył to zbiegowisko i obniżył lot, aby je rozpędzić. Natychmiast wpadł
mu w oko Półósmej-Nogi.
— Oto wyśmienity kąsek dla moich maleństw! — mruknął do
siebie.
Komar pierwszy podniósł alarm:
— Uwaga, policja!
W jednej chwili nie było nikogo, jak gdyby wszystkich ziemia
pochłonęła. Kulawy Pająk oraz Półósmej-Nogi schronili się do norki
Świerszcza, który błyskawicznie zatrzasnął drzwi i stanął przy nich na
straży.
Półósmej-Nogi trząsł się jak listek, a Kulawy Pająk zaczynał już
żałować, że wziął ze sobą tak gadatliwego towarzysza, przez którego stracił
niepotrzebnie dużo czasu i ściągnął na siebie uwagę policji.
„Wiedzą już teraz o mnie — dumał stary listonosz. — Wróbel na
pewno zapisał moją obecność w swojej książeczce. A kiedy już raz jest się
zanotowanym, nie trudno o nieszczęście".
Zwrócił się do Półósmej-Nogi i rzekł:
— Kumie, sam widzisz, że podróż jest niebezpieczna. Co byś na to
powiedział, gdybyśmy się teraz rozstali?
— Dziwię ci się bardzo! — zawołał Półósmej-Nogi. — Najpierw
namawiasz, aby towarzyszyć ci przez góry i lasy, a potem chcesz mnie
zostawić samego w nieszczęściu. Dobry z ciebie przyjaciel, nie ma co
mówić!
— Sam przecież chciałeś mi towarzyszyć. Ale nie o to idzie. Mam
coś pilnego do załatwienia na zamku i nie zamierzam spędzać całego dnia w
tej dziurze, choć wdzięczny jestem Świerszczowi za jego gościnność.
— No, to i ja pójdę z tobą — oświadczył Półósmej-Nogi. —
Przyrzekłem memu kuzynowi, że go odwiedzę, i chcę dotrzymać obietnicy.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
166
— Chodźmy więc — rzekł Kulawy Pająk.
— Zaczekajcie minutkę, zobaczę tylko, czy nie ma policji —
odezwał się Świerszcz. Uchylił ostrożnie drzwi: Wróbel fruwał jeszcze nad
nimi. Leciał bardzo nisko, badając trawę, źdźbło po źdźble.
Zaniepokojony Półósmej-Nogi westchnął głęboko i powiedział
stanowczo, że w tych warunkach nie ruszy się z miejsca i nie pozwoli także
wyjść Kulawemu Pająkowi.
— Nie pozwolę ci ryzykować życiem — powiedział. — Znałem
twego ojca i czuję się wobec niego odpowiedzialny za twoją skórę.
Nie pozostawało nic innego, jak czekać. A ponieważ Wróbel
zawziął się, cały dzień minął na próżnym wyczekiwaniu. Dopiero o
zachodzie słońca policja wycofała się do koszar, czyli na cyprysy rosnące w
pobliżu cmentarza, i nasi dwaj podróżni mogli wyruszyć w dalszą drogę.
Kulawy Pająk był bardzo niezadowolony ze straty całego dnia.
W ciągu nocy mogli co prawda przejść ładny szmat drogi, ale
Półósmej-Nogi oznajmił w pewnej chwili, że jest zmęczony i chce odpocząć.
— Nie możemy — sprzeciwił się Kulawy Pająk. — Absolutnie nie
możemy. Ja się nie zatrzymuję.
— Chcesz więc zostawić mnie samego w połowie drogi i to w
nocy? Tak traktujesz starych przyjaciół twojego ojca? Ach, jakżebym
pragnął, aby ten zacny starzec zjawił się tutaj i skrzyczał cię za to wszystko.
Zasługujesz na to.
Mówił długo i tak się oburzał, że w końcu Kulawy Pająk musiał
ustąpić. Znaleźli schronienie pod rynną kościółka i ułożyli się do snu.
Nie trzeba dodawać, że Kulawy Pająk nie zmrużył oka ani na
chwilę i był oburzony na swego towarzysza, który beztrosko chrapał.
„Gdyby nie on, byłbym o tej porze na miejscu, a kto wie, czy nie
szedłbym już z powrotem".
Zaledwie niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać, Kulawy Pająk
bez ceremonii potrząsnął przyjacielem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
167
— W drogę! — rozkazał.
Ale musiał jeszcze zaczekać, aż Półósmej-Nogi doprowadzi się do
porządku. Stary gaduła otrzepał starannie swoje siedem i pół nogi i dopiero
po ukończeniu tych czynności oświadczył, że gotów jest iść dalej.
Ranek minął bez dalszych przygód.
Około południa, aby skryć się przed wzrokiem jakiegoś innego
wróbla, który z groźną miną nadlatywał w ich stronę, wsunęli się do
podziemnego przejścia. Kiedy stamtąd wyszli i przekonali się, że
niebezpieczeństwo minęło, spostrzegli, że znajdują się na obszernym placu,
gdzie nie było trawy, a na ziemi widniały ślady nieznanych jakichś
stworzeń.
— Dziwne miejsce — stwierdził Półósmej-Nogi. — Można by
powiedzieć, że przeszła tędy jakaś armia.
Po jednej stronie placu widać było niski budynek, z którego do-
chodziły podejrzane odgłosy.
— Nigdy nie byłem ciekawski — dorzucił jeszcze Półósmej-Nogi
— ale dałbym kawałek mojej ósmej nogi za to, by dowiedzieć się, gdzie
właściwie jesteśmy i kto tu mieszka.
Kulawy Pająk szedł szybkim krokiem naprzód, nie rozglądając się
dokoła. Był śmiertelnie znużony. Przez całą noc nie zmrużył oka i od słońca
rozbolała go głowa. Ogarnęło go dziwne przeczucie, że nigdy nie dojdzie do
zamku, tak jakby zamek, zamiast przybliżać się, oddalał się coraz bardziej.
Poza tym nie był pewny, czy szli we właściwym kierunku, ponieważ zamek
powinien był ukazać się już na horyzoncie, a w każdym razie jego najwyższa
wieża. Co prawda, obydwaj byli starzy i nie nosili okularów, bo nikt nie
widział jeszcze pająka w okularach, toteż mogło się zdarzyć, iż przeszli koło
zamku nie dostrzegając go.
Kulawy Pająk pogrążony był w tych rozmyślaniach, kiedy nagle
przemknęła obok nich zielona gąsieniczka krzycząc:
— Ratuj się kto może! Nadchodzą kury!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
168
— Jesteśmy zgubieni! — zawołał zmartwiały z przerażenia
Półósmej-Nogi, który słyszał już kiedyś o tym straszliwym wrogu, i puścił
się biegiem, ile miał tylko sił w swoich siedmiu nogach, podskakując na
kikucie ósmej.
Kulawy Pająk nie zorientował się tak szybko, częściowo dlatego,
że był roztargniony, a częściowo dlatego, że nigdy w życiu nie słyszał o
kurach. Kiedy jeden z tych olbrzymich potworów dosięgną! go, miał jeszcze
tyle przytomności, by zerwać z siebie torbę, zarzucić ją na ramiona swego
przyjaciela i krzyknąć:
— Zanieś polecenie do...
Ale nie zdążył już powiedzieć, komu należy je zanieść. Kura
połknęła go za jednym zamachem.
Biedny Kulawy Pająk nigdy już nie będzie roznosił poczty z celi do
celi, nigdy już nie przyjdzie pogawędzić z więźniami. Nikt nie zobaczy go,
jak kulejąc wdrapuje się po wilgotnych i ponurych murach więzienia.
Jednakże jego śmierć była wybawieniem dla Półósmej-Nogi, który
zdążył dobiec do siatki otaczającej wybieg dla kur (bo to był właśnie ten
obszerny plac), i wydostał się poza jego obręb, zanim kura zwróciła się w
jego stronę. Po czym — z wysiłku i ze strachu — zemdlał.
Kiedy przyszedł do siebie, nie wiedział, gdzie się znajduje. Słońce
skłaniało się już ku zachodowi, a więc przeleżał tam dobrych kilka godzin.
W odległości kilku kroków zobaczył groźną sylwetkę kury, która przez cały
ten czas nie spuszczała zeń oka i próbując go dosięgnąć, tłukła się o siatkę,
gubiąc pióra.
Widok potwornego dzioba przypomniał mu żałosny koniec
Kulawego Pająka. Na jego wspomnienie Półósmej-Nogi zapłakał, po czym
wstał i dopiero wtedy spostrzegł, że pół jego nogi przywalone jest czymś
ciężkim. Okazało się, że była to torba, którą Kulawy Pająk rzucił mu przed
śmiercią, a której do tej chwili nie zauważył. Przypomniał sobie także
ostatnie słowa dzielnego listonosza: „Zanieś polecenie..."
„Ale komu? — zadał sobie pytanie Półósmej-Nogi. — I jakie
polecenie? Może byłoby rozsądniej porzucić tę torbę w pierwszym lepszym
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
169
rowie i wrócić do kanału? Nie ma tam wróbli ani kur. Wprawdzie brzydko
pachnie, ale za to jest bezpiecznie. Zajrzę do torby, ale tylko przez
ciekawość".
Zaczął czytać listy i w miarę czytania łzy zaczęły napływać mu do
oczu, tak że musiał je ocierać, by móc czytać dalej.
— I nic mi nie powiedział! Przez moje gadulstwo tracił czas, mając
tak ważną misję do spełnienia! Nie, nie, to oczywiste: Kulawy Pająk zginął z
mojej winy, więc ja muszę teraz doręczyć jego ostatnie listy. A jeśli i mnie
przyjdzie zginąć, niech wiem przynajmniej, że dałem coś z siebie, by uczcić
pamięć wiernego przyjaciela. Wraz z jego ojcem mieszkałem w zamkowej
kuchni. Ileż on miał w sobie szlachetności! Płakałem nad jego plamą, która
była w połowie drogi między podłogą a sufitem.
I nie myśląc nawet o spaniu, ruszył przed siebie. Doszedł do
zamku o świcie. Z łatwością odnalazł drogę na strych i został serdecznie
przyjęty przez Kuzyna Pająka, któremu opowiedział wszystkie swoje
przygody. Razem przekazali polecenia Wisienkowi, który za karę mieszkał
stale na strychu. Kuzyn Pająk zaproponował, aby Półósmej-Nogi spędził u
niego całe lato na zamku, na co stary gaduła zgodził się z wielką chęcią,
gdyż droga powrotna napełniała go zbyt wielkim lękiem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
170
ROZDZIAŁ XXVI
O PEWNYM CYTRYNISKU, KTÓRY NIE UMIAŁ LICZYĆ
Pewnego dnia Cytrynisko, który przynosił Cebulkowi zupę z
chleba i wody, postawił miseczkę na ziemi, popatrzył surowo na więźnia i
rzekł:
— Twój ojciec źle się miewa. Jest bardzo chory.
Cebulek chciał dowiedzieć się czegoś więcej, wypytać go o wszy-
stko, ale Cytrynisko powiedział tylko, że stary Cebula nie ma już siły
wychodzić z celi, i dorzucił:
— Pamiętaj, abyś nie pisnął nikomu słówka, że dałem ci o tym
znać. Mógłbym stracić miejsce, a mam rodzinę na utrzymaniu.
Cebulek nic nikomu nie powiedział. Sam mundur, rzecz jasna, nie
robi z człowieka colicj anta, a ten stary Cytrynisko o srogiej twarzy był po
prostu ojcem rodziny, który nie znalazł innego zajęcia, by utrzymać swoje
dzieci.
Tego samego dnia wypadał znowu spacer. Więźniowie wyszli na
podwórze i zaczęli maszerować w kółko, a Cytrynisko wy bijał takt na
bębnie.
— Raz-dwa. Raz-dwa.
„Raz... — myślał Cebulek — Kulawy Pająk znikł bez śladu. Minęło
dziesięć dni od jego wyjazdu i na pewno nie wróci już więcej. Nie oddał
listu, bo gdyby tak było, zjawiłby się Kret. Raz-dwa... ojczulek jest chory i
myśleć nawet nie można o ucieczce. Jak przewieźć go? Jak leczyć? Kto wie,
ile czasu trzeba by ukrywać się bez możności znalezienia doktora, bez
lekarstw. Drogi Cebulku, porzuć wszelką nadzieję i przygotuj się na
pozostanie w więzieniu do końca życia".
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
171
„A nawet po śmierci" — pomyślał jeszcze, rzucając okiem na
cmentarz więzienny, który widać było przez okienko w murze otaczającym
dziedziniec.
Tego dnia spacer smutniejszy był jeszcze niż zazwyczaj.
Więźniowie w swoich biało-czarnych pasiakach szli przygarbieni. Nikt nie
próbował nawet szepnąć słówka do sąsiada, jak to zwykle bywało. Wszyscy
marzyli o wolności, ale tego dnia wolność wydawała się tak daleka, dalsza
niż słońce, które w deszczowy dzień kryje się za chmurami. Jakby dla
podkreślenia ogólnego przygnębienia zaczął padać deszcz i więźniowie
skulili się jeszcze bardziej, nie przerywając jednak spaceru, bo spacer
musiał się odbyć bez względu na pogodę.
Nagle Cebulek usłyszał, że ktoś go woła.
— Cebulku — szepnął znajomy, nosowy głos — zwolnij kroku
przy następnym okrążeniu.
„Kret! — powiedział do siebie Cebulek i z radości krew szybciej
zaczęła krążyć w jego żyłach. — Przyszedł, jest tutaj!"
I zaraz pomyślał o swoim ojczulku, chorym, zamkniętym w celi.
Tak mu było pilno dojść znów do tego miejsca, skąd usłyszał głos
Kreta, że nadepnął na nogę więźniowi idącemu przed nim. Ten odwrócił się
ze złością.
— Uważaj, gdzie stawiasz nogi.
— Nie gniewaj się — szepnął Cebulek. — Podaj dalej wiadomość,
że za piętnaście minut będziemy wszyscy poza obrębem więzienia.
— Oszalałeś chyba! — odpowiedział więzień.
— Zrób, jak ci mówię. Podaj dalej wiadomość, aby wszyscy byli w
pogotowiu. Uciekniemy podczas spaceru.
Więzień pomyślał, że nic nie straci podając dalej tę wiadomość.
Zanim obeszli jeszcze raz podwórze, krok więźniów stał się
żywszy, bardziej sprężysty. Plecy wyprostowały się. Zauważył to nawet
strażnik bijący w bęben i uważał za stosowne pochwalić więźniów.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
172
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
173
— Doskonale! Pierś naprzód, wciągnąć brzuch, wyprostować
plecy, raz-dwa, raz-dwa...
Kiedy Cebulek doszedł do miejsca, skąd usłyszał głos Kreta,
zwolnił kroku.
— Podziemny korytarz jest gotów. Wejście znajduje się o krok w
lewo od twoich stóp. Musisz tylko skoczyć w bok, a ziemia usunie ci się pod
nogami, pozostawiliśmy bowiem tylko cieniutką warstwę.
— Zaczniemy od następnego okrążenia — odpowiedział Cebulek.
Kret mówił coś jeszcze, ale Cebulek poszedł już dalej. Znowu
nastąpił na nogę więźniowi, który szedł przed nim, i szepnął:
— Za następnym okrążeniem, jak cię trącę nogą, skocz o krok w
lewo i mocno uderz nogami o ziemię.
Więzień chciał o coś zapytać, ale w tej chwili Cytrynisko bijący w
bęben spojrzał właśnie w ich stronę. Należało odwrócić jego uwagę. Podali
dalej tę wiadomość i w pewnej chwili jeden z więźniów krzyknął:
— Oj ej ej!
— Co się dzieje? — huknął Cytrynisko — i obejrzał się
gwałtownie.
— Nadepnęli mi na odcisk! — powiedział więzień.
Podczas gdy Cytrynisko groźnie spoglądał w tym kierunku, rząd
więźniów zbliżył się właśnie do wejścia podziemnego korytarza.
Cebulek trącił nogą idącego przed nim więźnia, ten skręcił w bok,
skoczył, mocno uderzając nogami o ziemię, i znikł. Utworzył się spory
otwór, wystarczający na przejście człowieka, i Cebulek podał dalej
wiadomość:
— Za każdym okrążeniem będzie uciekać jeden więzień, ten,
któremu nastąpię na nogę.
Tak się też stało. Za każdym okrążeniem jeden z więźniów
wskakiwał do dziury i znikał pod ziemią. Aby Cytrynisko niczego nie
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
174
spostrzegł, na drugim końcu za każdym razem ktoś krzyczał ze wszystkich
sił:
— Ojej! Ojejej!
— Co się dzieje?! — grzmiał Cytrynisko.
— Nadepnęli mi na odcisk — odpowiadał żałosny głos.
— Co wy dziś wyprawiacie? Co chwila jeden drugiemu daje
kopniaka. Bądźcie uważniejsi.
Po pięciu czy sześciu okrążeniach Cytrynisko zaczął spoglądać na
maszerujących dokoła niego więźniów z pewnym zaniepokojeniem.
,,Dziwne — myślał — mógłbym założyć się, że szereg stał się krótszy". Ale
uważał, że musi to być po prostu głupie przywidzenie.
— A jednak, a jednak — mówił — wydaje mi się, że jest ich mniej.
Aby upewnić się, że wrażenie jego jest mylne, zaczął liczyć
więźniów, ale ponieważ krążyli dokoła, nie mógł sobie przypomnieć, od
którego z nich rozpoczął rachunek, i policzył ich dwukrotnie.
W ten sposób rachunek nie zgadzał się, ponieważ więźniów
zrobiło się więcej.
— Jakżeż to się stało? Przecież ich nie przybyło. Jaka to głupia
rzecz ta arytmetyka!
Jak już zapewne zauważyliście, Cytrynisko nie był zbyt mocny w
tym przedmiocie. Zaczął liczyć od początku i za każdym razem więźniów
przybywało. Przestał więc w końcu rachować, żeby mu się wszystko nie
pomyliło. Spojrzał na szereg i przetarł oczy. Czyż to możliwe? Więźniów
pozostała zaledwie połowa.
Wzniósł oczy do nieba, aby sprawdzić, czy który z nich nie fruwa
przypadkiem pod chmurami, a w tym samym momencie jeszcze jeden
więzień skoczył do podziemnego korytarza i zniknął.
Było ich teraz dwudziestu ośmiu. Przez cały ten czas Cebulek nie
przestawał myśleć o swoim ojcu. Za każdym razem kiedy jeden z więźniów
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
175
skakał i ginął w czeluściach podziemnego korytarza, Cebulkowi serce się
ściskało.
„Ach, gdyby to był mój ojciec!"
Ale stary Cebula zamknięty był w celi i mowy być nie mogło o
uwolnieniu go. Cebulek postanowił, że po ucieczce wszystkich on jeden
pozostanie ze swym ojcem. Nie pragnął wolności, skoro nie mógł jej z nim
dzielić.
Teraz pozostało już tylko piętnastu więźniów, dziesięciu, dzie-
więciu, ośmiu, siedmiu...
Osłupiały Cytrynisko mechanicznie uderzał w bęben.
„Diabeł tu ogonem zamieszał — myślał w najwyższym przera-
żeniu. — Za każdym okrążeniem znika jeden więzień. Co mam robić? Brak
jeszcze siedmiu minut do końca spaceru. Taki jest regulamin. A jeżeli przed
końcem spaceru znikną wszyscy? O, proszę, jest ich już tylko sześciu! Ale co
ja mówię, zostało już tylko pięciu!'"
Cebulka ogarniał coraz głębszy smutek. Próbował zawołać Kreta,
ale nie otrzymał odpowiedzi; chciał pożegnać go, wytłumaczyć, dlaczego nie
może uciekać.
— Stać!
Pozostało czterech więźniów i Cebulek. Stanęli na baczność i
popatrzyli na siebie.
— No, jazda, szybko! — zawołał Cebulek. — Zanim Cytrynisko
zdąży narobić alarmu.
Więźniowie nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać i znikli w
czeluściach korytarza. Cebulek spoglądał za nimi ze smutkiem. Nagle
poczuł, że ktoś chwyta go za nogę. Towarzysze odgadli jego zamysły i bez
ceremonii wciągnęli go do dziury.
— Nie bądź głupi! — krzyczeli. — Na wolności prędzej będziesz
mógł pomóc twemu ojcu. Chodźże, szybko!
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
176
— Poczekajcie na mnie, poczekajcie! — z płaczem wołał
Cytrynisko, który zrozumiał w końcu, co się święci. — Pójdę i ja z wami. Nie
zostawiajcie mnie! Książę kazałby mnie powiesić. Pozwólcie mi iść z wami!
— Poczekajmy na niego — rozkazał Cebulek. — Przecież i jemu
zawdzięczamy coś niecoś, skoro udało się nam uciec.
— Spieszmy się jednak — zabrzmiał koło niego nosowy głos — tu
jest tak widno, że obawiam się porażenia.
— Stary Krecie — wykrzyknął Cebulek — nie możemy uciec! Mój
biedny ojczulek jest chory, zamknięty w celi.
Kret podrapał się w głowę.
— Wiem, gdzie mieści się jego cela. Przestudiowałem dokładnie
plan więzienia, który mi przysłałeś. Powinieneś był wcześniej zawiadomić
mnie o tym.
Krzyknął i w oka mgnieniu około stu kretów zgromadziło się
dokoła Cebulka.
— Musimy wykopać jeszcze jeden niewielki korytarz podziemny
— oznajmił stary Kret.
— To kwestia piętnastu minut.
Krety bez namysłu rzuciły się we wskazanym kierunku. W prze-
ciągu kilku minut dotarły do celi starego Cebuli. Cebulek wskoczył tam
pierwszy. Zastał ojca leżącego na pryczy i majaczącego w gorączce.
Ledwie zdążyli zanieść go do podziemnego korytarza, kiedy do
celi wkroczyli strażnicy, którzy przebiegali więzienie w poszukiwaniu
więźniów i w żaden sposób nie mogli wytłumaczyć sobie ich zniknięcia.
Kiedy wreszcie zrozumieli, że więźniowie uciekli, z przerażeniem
pomyśleli o tym, jak srogo ukarze ich książę, i wszyscy jak jeden mąż rzucili
broń, po czym wsunęli się do korytarza wykopanego przez krety.
Gdy wyszli na pole, rozbiegli się po chłopskich chatach, zrzucili
mundury i przywdziali cywilne ubrania.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
177
Powyrzucali także dzwoneczki, które nosili na czapkach, a my
pozbieramy je i damy do zabawy malutkim dzieciom.
Co mówicie? A Cebulek?
Kret i Cebulek w przekonaniu, że są ścigani przez strażników,
opuścili korytarz, prowadzący do wsi, i wykopali inny. Dlatego strażnicy nie
dogonili ich. Ale gdzie są teraz? Cierpliwości, wkrótce się dowiecie.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
178
ROZDZIAŁ XXVII
KSIĄŻĘ CYTRYNA NA WYŚCIGACH ZAHAMOWANYCH POJAZDÓW
Książę Cytryna urządził wielką zabawę.
„Niech moi poddani zabawią się trochę — mówił sobie — nie będą
mieli wtedy czasu myśleć o swoich zgryzotach".
Zorganizował wyścigi konne, w których wzięli udział wszyscy
Cytrynowie pierwszej, drugiej i trzeciej rangi — oczywiście jako jeźdźcy, a
nie jako konie.
Wyścigi te polegały na tym, iż konie, które miały biegać,
zaprzężono do zahamowanych pojazdów. Przed rozpoczęciem wyścigów
Cytrynowie założyli na koła niezwykle ciężkie i mocne hamulce. Sam książę
we własnej osobie zrobił przegląd hamulców, aby sprawdzić, czy dobrze
działają. Działały tak dobrze, że koła w ogóle się nie kręciły i dlatego konie
dziesięć, nie, sto razy więcej męczyły się, ciągnąc te pojazdy.
Skoro tylko książę dał znak do rozpoczęcia wyścigu, konie ruszyły
z kopyta, ciągnąc ze wszystkich sił, aż piana wystąpiła im na pyski. Ale
pojazdy ani drgnęły. Wtedy Cytrynowie zaczęli chłostać konie.
Kilka wozów posunęło się o parę centymetrów.
Książę, uradowany, zaklaskał w dłonie. Po czym sam zszedł na
arenę i zaczął okładać konie na prawo i na lewo. Nadzwyczajnie go to
bawiło.
— Proszę teraz uderzyć mojego, wasza wysokość! — wykrzyki-
wali Cytrynowie, aby przypodobać się księciu. A ten walił co miał siły.
Tej okrutnej zabawy nie wymyślił nikt inny, tylko właśnie sam
książę, mówił on bowiem: „Każdy koń potrafi ciągnąć, gdy mu się popuści
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
179
cugli. Chcę się przekonać, czy konie będą ciągnąć także, gdy się je
odpowiednio przyhamuje".
Tymczasem w rzeczywistości było tak, że okrutny książę lubił bić
konie i urządzał taką zabawę tylko dla własnej przyjemności.
Widzowie przejęci byli zgrozą, ale musieli się przyglądać temu
wstrętnemu widowisku, bo jeśli książę zadecydował, że lud ma się bawić, to
bawić się musiał, czy chciał, czy nie chciał.
Nagle książę, z batem wzniesionym do góry, stanął jak wryty
wybałuszając oczy tak, że mało nie wyszły z orbit. Nogi się pod nim ugięły,
twarz stała się jeszcze bardziej żółta niż zwykle, a pod czapką włosy stanęły
mu na głowie tak gwałtownie, że aż złoty dzwoneczek zadźwięczał żałośnie.
Nieszczęsny książę zobaczył, iż ziemia otwiera mu się tuż pod
stopami.
Naprzód utworzyła się niewielka rozpadlina, potem na środku
wybrukowanej ulicy wyrósł kopiec, całkiem podobny do tych, jakie krety w
mgnieniu oka usypują na polu, w końcu kopiec poruszył się, obsunęło się z
niego trochę ziemi i pokazała się czyjaś głowa i ręce, a z wnętrza ziemi
wygramolił się mały, ruchliwy człowieczek pomagając sobie łokciami i
kolanami — Cebulek!
Nagle dał się słyszeć nosowy głos Kreta, który wołał z przera-
żeniem:
— Cebulku, wracaj z powrotem, zabłądziliśmy!
Ale Cebulek nie słuchał go. Kiedy znalazł się oko w oko ze spo-
conym i zmartwiałym z przerażenia księciem, trzymającym we wzniesionej
ręce bat i znieruchomiałym niczym słup soli, serce Cebulka drgnęło.
Nie zastanawiając się nad tym, co czyni, zbliżył się do gubernatora
i wyrwał mu z ręki bat. Zakręcił nim kilka razy w powietrzu, jak gdyby
chcąc go wypróbować, po czym z rozmachem spuścił go na plecy księcia,
który był zbyt oszołomiony, aby uskoczyć w bok, i dostał po karku.
— Ojejej! — wrzasnął gubernator.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
180
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
181
Cebulek znowu podniósł bat do góry i zamierzył się na księcia.
Gubernator odwrócił się i zaczął uciekać co sił w nogach.
Stało się to sygnałem! Za Cebulkiem, jakby wyczarowani
tajemniczym zaklęciem, zaczęli pojawiać się jeden po drugim więźniowie,
którzy uciekli z więzienia. Tłum zobaczył ich i powitał okrzykami radości.
Ojciec poznawał syna, żona poznawała męża.
W jednej chwili kordony policji zostały przerwane, tłum rzucił się
na ulicę, więźniów porwano na ramiona i poniesiono w triumfalnym
pochodzie.
Dworzanie-Cytryny, ogarnięci paniką, próbowali uciekać. Ale
pojazdy ich były zahamowane i nie ruszały z miejsca. Tak więc Cytrynowie
zostali ujęci i związani niczym balerony.
Książę Cytryna jednakże zdążył wskoczyć do swej karocy, która
nie brała udziału w wyścigach i nie miała założonego hamulca. Dlatego
udało mu się umknąć. Nawet mu przez myśl nie przeszło jechać do swego
pałacu. Skręcił na drogę wiodącą na pola, zacinając konie, by galopowały
jeszcze prędzej. Konie, posłuszne, galopowały z takim zapałem, że karoca
wywróciła się, a książę Cytryna zarył się głową w kupę gnoju.
„Miejsce jakby dla niego stworzone" — powiedziałby Cebulek,
gdyby go mógł zobaczyć.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
182
ROZDZIAŁ XXVIII
POMIDOR NAKŁADA PODATEK OD NIEPOGODY
W tym samym czasie kiedy w mieście odbywały się wyścigi konne,
Pomidor wezwał wszystkich mieszkańców wioski do sali sądowej na
zamku, aby zadecydować o pewnej sprawie ogromnej wagi. Nie potrzebuję
dodawać, iż przewodniczącym był Pomidor, a adwokatem Sinior Groszek.
Pan Pietruszka pełnił funkcje sekretarza i pisał protokół lewą ręką, aby
prawą móc ucierać sobie nos.
Na sali panowało ogólne zaniepokojenie, ilekroć bowiem zbierał
się sąd, zawsze wynikały z tego jakieś kłopoty. Na przykład ostatnim razem
sąd orzekł, że powietrze jest własnością Hrabin Wisien, wobec czego trzeba
było płacić w administracji zamku za powietrze, którym się oddycha. Raz na
miesiąc Pomidor obchodził wszystkie domostwa, kazał ludziom głęboko
oddychać w swojej obecności i brał pomiary ich oddechu. Po czym mnożył
coś i wyliczał, ile mają zapłacić za oddychanie. Na Ojca Kabaczka — który,
jak wiecie, nieustannie wzdychał — nałożono ogromny podatek.
Imć Pomidor pierwszy zabrał głos i rzekł wśród ogólnego
milczenia:
— Ostatnio dochody zamku Wisien znacznie się zmniejszyły. Jak
wiecie, dwie biedne staruszki, sieroty bez ojca i matki, znajdują się w
skrajnej nędzy, a są w tym smutnym położeniu, że muszą utrzymywać
Barona Pomarańczę i Księcia Mandarynkę, aby nie zginęli z głodu.
Tu Majster Winogronko zerknął na barona, który siedział w kącie i
zajadał pieczeń z zająca, nadziewaną wróblami.
— Nie wolno na nic zerkać — upomniał go surowo Pomidor. —
Nie przyglądaj się tak, bo każę opróżnić salę.
Majster Winogronko zaczął więc patrzeć na czubki swoich butów.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
183
— Szlachetne hrabiny, nasze ukochane władczynie, wniosły więc
podanie, opatrzone znaczkami stemplowymi, w którym żądają opłaty za to,
do czego mają prawo. Mecenasie, proszę odczytać pismo.
Sinior Groszek wstał, chrząknął, wyprężył pierś i z miną pełną
godności zaczął czytać:
„Niżej podpisane Donna Prima i Donna Sekunda Hrabiny Wiśnie
stwierdzają, co następuje: jako właścicielki powietrza, mają być uważane
także za właścicielki deszczu. Wobec tego wzywają wszystkich
mieszkańców do opłacania stu lirów za zwykły deszcz, dwustu lirów — za
burzę z grzmotami i piorunami, trzystu lirów — za śnieżycę oraz czterystu
lirów — za grad". Następują podpisy.
Sinior Groszek usiadł.
Przewodniczący zapytał:
— Czy opłata stemplowa jest w porządku?
— Tak jest, panie przewodniczący — odpowiedział Sinior Groszek
wstając ponownie.
— Doskonale — oświadczył Pomidor. — Jeśli opłata stemplowa
jest uiszczona, w takim razie hrabiny mają słuszność. Sąd wychodzi, aby
zastanowić się nad wyrokiem.
Imć Pomidor wstał, podciągnął czarną togę, która zsunęła mu się z
ramion, i wyszedł do sąsiedniego pokoju, by zastanowić się nad wyrokiem.
Grusza-Gruszkowski lekko trącił łokciem swego sąsiada Pora i
szepnął do niego nieśmiało:
— Czy opłatę za grad uważacie za słuszną? Rozumiem jeszcze za
deszcz czy za śnieg, które przynoszą pożytek zasiewom. Ale grad już sam w
sobie jest klęską i właśnie za grad nakładają najwyższy podatek!
Por nie odpowiedział. Nerwowo gładził sobie wąsy, w czym
pomagała mu żona, i tym sposobem dawał upust swojej irytacji.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
184
Majster Winogronko szukał po kieszeniach szydła, aby podrapać
się w głowę, ale przypomniał sobie, że przy wejściu na salę musiał oddać
broń. Pan Pietruszka nie spuszczał oka z całej sali i notował bez przerwy:
„Grusza-Gruszkowski coś szeptał, Por gładził sobie wąsy, Pani
Dynia parskała, Ojciec Kabaczek westchnął dwa razy".
Na liście zachowujących się dobrze Pan Pietruszka napisał:
„Książę Mandarynka zachowuje się dobrze. Baron Pomarańcza
zachowuje się bardzo dobrze. Zjada w tej chwili trzydziestego czwartego
wróbla".
„Ach! — myślał Majster Winogronko. — Gdyby tu był Cebulek,
pewne rzeczy nie miałyby miejsca. Odkąd Cebulek jest w więzieniu,
obchodzą się z nami jak z niewolnikami. Odezwać się nawet nie można z
obawy, aby Pan Pietruszka nie wpisał nas do swojej księgi".
Istotnie ci, których Pietruszka zapisał do swej księgi w rubryce
zachowujących się źle, musieli płacić karę. Majster Winogronko płacił
codzień karę, a czasami nawet dwa razy dziennie.
W końcu sąd, czyli Pomidor, wrócił do sali posiedzeń.
— Wstać! — rozkazał Pan Pietruszka, sam jednak siedział w
dalszym ciągu.
— Odczytam wam wyrok — oznajmił Pomidor. — Sąd wydaje
orzeczenie, że hrabiny mają prawo ściągać opłaty za deszcz i wszelką
niepogodę z nieba pochodzącą. Wobec powyższego ustala się, co następuje:
każdy mieszkaniec wioski musi wpłacać do administracji sumę dwa razy
wyższą od tej, jaką wyznaczyły hrabiny.
Po sali przebiegł szmer.
— Cisza! — huknął Pomidor. — Bo każę opróżnić salę! Nie
skończyłem jeszcze. Sąd orzekł, że opłacie podlegać będzie również rosa,
szron, chmury i w ogóle każdy przejaw wilgoci. Rozporządzenie wchodzi w
życie od chwili obecnej.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
185
Wszyscy z przerażeniem spojrzeli w okna, pełni nadziei, że ujrzą
pogodne niebo. Tymczasem zobaczyli nadciągającą burzę.
„Ojej! — pomyślał Majster Winogronko. — Oto czterysta lirów do
zapłacenia. Do diabła z chmurami!"
Pomidor także spojrzał w okno i jego pucołowatą, czerwoną twarz
rozjaśnił uśmiech.
— Ekscelencjo — zawołał Sinior Groszek — mamy szczęście!
Barometr spada. Z pewnością będzie brzydka pogoda!
Wszyscy obrzucili go pełnym nienawiści wzrokiem, zasługując
sobie tym samym na złą notę u Pana Pietruszki, który nie przepuścił
nikomu.
Kiedy po kilku minutach rzeczywiście nadciągnęła burza, Sinior
Groszek wprost skakał z radości na ławie przewodniczącego, a Majster
Winogronko, który aż kipiał ze złości, musiał się zadowolić wpatrywaniem
w czubki własnych butów, aby nie ściągnąć na siebie nowej grzywny.
Biedni mieszkańcy wioski spoglądali na padający deszcz tak, jakby
patrzyli na koniec świata. Grzmoty wydawały im się podobne do huku
armat. Błyskawice rozdzierały im serca.
Pan Pietruszka poślinił kopiowy ołówek i zaczął szybko wyliczać,
ile zysku przyniesie administracji zamku ten Boży dar. Wypadła mu sumka
całkiem nie do pogardzenia, a gdy doliczył jeszcze do tego grzywny — była
to po prostu fortuna!
Pani Dynia zaczęła płakać, żona Pora natychmiast poszła w jej
ślady, zwilżając obficie wąsy męża, którymi wycierała sobie oczy.
Pomidora porwała szewska pasja i wyrzucił wszystkich z sali.
Biedaczyska wyszli na deszcz i schodzili ze wzgórza nie starając
się nawet przyspieszyć kroku. Nie dbali o to, że przemokną i nabawią się
kataru. Ten, nad kim zawisło wielkie nieszczęście, lekceważy drobne
zmartwienia.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
186
Dochodząc do wioski, trzeba było przejść przez tor i nasi
przyjaciele musieli się zatrzymać, bo właśnie przejeżdżał pociąg. Zawsze
przyjemnie jest popatrzeć na przejeżdżający pociąg, stojąc tuż za
szlabanem. Widać lokomotywę, która zbliża się parskając i puszczając kłęby
dymu z komina. Maszynista w swojej kabinie, z kwiatkiem w ustach, macha
wesoło sznurkiem od gwizdka. Przez okna wyglądają ludzie powracający z
jarmarku; wieśniacy w sukmanach, wieśniaczki w czarnych chustach na
głowie. A w ostatnim wagonie...
— O, nieba! — zawołała Pani Dynia. — Spójrzcie tylko na ostatni
wagon!
— Wydaje się — nieśmiało odezwał się Kabaczek — że to
niedźwiedzie.
Trzy niedźwiedzie wyglądały przez okno, z zaciekawieniem
przypatrując się krajobrazowi.
— To niesłychane! — oświadczył Por i wąsy uniosły mu się
pogardliwie.
Tymczasem jeden z niedźwiedzi był tak poufały, że zaczął machać
do nich łapą na powitanie.
— Ty gburze! — zawołał do niego Majster Winogronko. — Śmiesz
jeszcze nas zaczepiać!
Nie na wiele się to przydało, bo Niedźwiedź wymachiwał łapą w
ich stronę w dalszym ciągu, a kiedy pociąg oddalał się, tak wychylił się
przez okno, że omal nie wypadł. Na szczęście dwa pozostałe niedźwiedzie
złapały go za ogon i wciągnęły z powrotem.
Przyjaciele nasi doszli do stacji w tym momencie, kiedy pociąg
zatrzymał się. Trzy niedźwiedzie szły kołysząc się niezgrabnie. Najstarszy z
nich oddał tragarzowi bilety.
— To trzy niedżwiedzie-linoskoczki — powiedział z pogardą
Majster Winogronko — przyjechały tu na pewno z zamiarem urządzenia
występów. Zaraz zobaczymy ich pogromcę. Jestem pewien, że to jakieś stare
chłopisko z rudą brodą i drewnianą piszczałką.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
187
Tymczasem pogromca miał bujną czuprynkę, szare spodnie
postrzępione na kolanach, twarzyczkę bystrą i inteligentną; od razu można
było poznać, że nie da sobie w kaszę dmuchać.
— Cebulek! — zawołał Majster Winogronko i pędem puścił się w
jego stronę.
Istotnie był to Cebulek, który przed powrotem na wieś wstąpił do
ZOO i uwolnił rodzinę niedźwiedzi. Dozorca tak ucieszył się na jego widok,
że gdyby tylko zechciał, oddałby mu nawet Słonia.
Ale Słoń nie chciał wierzyć, że była rewolucja, i pozostał w swojej
klatce, pisząc pamiętnik.
Możecie sobie wyobrazić te pocałunki, uściski i powitania i tak
dalej, i tak dalej. A wszystko to działo się na deszczu i to było właśnie
piękne: kiedy ktoś jest szczęśliwy, nie obchodzą go drobne zmartwienia i
nie dba o to, że może nabawić się kataru. Grusza-Gruszkowski uściskał
Niedźwiadkowi łapę i wyjąkał wzruszony:
— Czy pamiętacie, jakeście tańczyli, a ja grałem na skrzypcach?
Niedźwiadek pamiętał i natychmiast zaczął tańczyć, a dzieci klaskały w
ręce.
Oczywiście zaraz zawiadomiono Wisienka o przyjeździe Cebulka.
Możecie sobie wyobrazić powitanie dwu przyjaciół!
— A teraz dość już tych czułości — odezwał się w pewnej chwili
Cebulek. — Muszę przedstawić wam pewien planik.
Podczas gdy Cebulek przedstawia swój plan, pójdźmy zobaczyć, co
się stało z Księciem Cytryną.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
188
ROZDZIAŁ XXIX
BURZA, KTÓREJ KOŃCA NIE WIDAĆ
Zostawiliśmy gubernatora z głową tkwiącą w kupie gnoju, skąd
nie ruszał się pod pozorem, że mu tam wygodnie.
— Tu jest ciepło i spokojnie — mówił gubernator wypluwając
nawóz, który dostał mu się do ust. — Pozostanę tu tak długo, aż moi
strażnicy nie zaprowadzą porządku.
Ponieważ uciekał nie oglądając się za siebie, nie wiedział o tym, że
strażnicy rzucili broń, że jego dworzanie-Cytryny zapełnili więzienia i że
ogłoszono republikę.
Kiedy zaczęły się na niego lać strugi rzęsistego deszczu,
gubernator zmienił zamiar.
— Miejsce to jest nieco wilgotne — powiedział — muszę znaleźć
sobie inne, bardziej suche.
Zaczął się szarpać i udało mu się w końcu wygramolić z kupy
gnoju.
Spostrzegł wtedy, że znajduje się o kilka kroków od zamku.
— Skąd u diabła wziąłem się aż tutaj? — zadawał sobie pytanie,
ocierając zaprószone oczy.
Skrył się za stertą słomy, bo zbliżała się istna procesja ludzi — a
wy wiecie już, kto to był — po czym zaczął wstępować na górę. Zadzwonił
do drzwi i Poziomeczka przyszła mu otworzyć.
— Hrabiny nie przyjmują żebraków — powiedziała dziewczyna
zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
189
— Nie jestem żebrakiem, jestem gubernatorem! Poziomeczka
znowu popatrzyła na niego ze współczuciem.
— Biedny człowieku — powiedziała — z nędzy pomieszało wam
się w głowie.
— Z jakiej znowu nędzy, jestem ogromnie bogaty!
— Trudno domyślić się tego, patrząc na was! — dorzuciła
Poziomeczka wycierając mu twarz chustką.
— Zostaw tę chustkę i idź oznajmić hrabinom o moim przybyciu.
— Co się tu dzieje? — zapytał Pan Pietruszka, który przechodził
tamtędy, wycierając sobie nos.
— Jest tu jakiś biedaczyna, który podaje się za gubernatora.
Pietruszka od razu poznał księcia.
— Przebrałem się tak, aby poznać z bliska życie mego ludu —
oznajmił Cytryna wstydząc się, że widzą go w tym stanie.
— Wasza wysokość, proszę się rozgościć — powiedział Pan
Pietruszka kłaniając się aż do ziemi.
Gubernator wszedł piorunując spojrzeniem Poziomeczkę. Hrabiny
nie mogły się nachwalić dobroci księcia dla ludu.
— Patrzcie, na jakież niewygody się naraża!
— A wszystko dla dobra ludu! — odpowiadał gubernator, przy
czym nie zaczerwienił się nawet, ponieważ nikt jeszcze nie widział, aby
cytryna czerwieniła się.
— A jak wasza wysokość znalazł swój lud?
— Jest szczęśliwy i zadowolony — oświadczył książę. — Nie znam
szczęśliwszego ludu niż mój. — Sam o tym nie wiedział, że mówi prawdę.
Jego lud był w tej chwili bezgranicznie szczęśliwy, ale właśnie dlatego, że
się go pozbył.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
190
— Czy wasza wysokość życzy sobie wierzchowca, aby powrócić
do pałacu?
— Nie, nie — żywo odpowiedział książę. — Przeczekam, aż minie
burza.
— Najuniżeniej pozwalam sobie zwrócić uwagę — rzekł
zdumiony Pomidor — że burza już minęła i zaświeciło słońce.
— Jak śmiesz zaprzeczać mi?! — ryknął książę tupiąc nogami.
— Istotnie, nie pojmuję waszej śmiałości — zauważył Baron
Pomarańcza. — Jeśli jego wysokość mówi, że jest burza, to na pewno ma
rację.
Wszyscy zaczęli mówić o pogodzie.
— Ach, jaka brzydka pogoda — rzekła Donna Prima patrząc przez
okno na ogród, gdzie w promieniach słońca błyszczały na kwiatach krople
niedawnego deszczu.
— Cóż za straszliwa ulewa, patrzcie, jak deszcz zacina —
odezwała się Donna Sekunda spoglądając na promień słońca, który padał
ukośnie spoza chmury i przeglądał się w basenie ze złotymi rybkami.
— Jak grzmi! — zawołał Książę Mandarynka zasłaniając sobie
uszy i udając, że jest bardzo przestraszony.
— Poziomeczko! — zawołała Donna Prima, którą natchnęła
genialna myśl. — Biegnij pozamykać wszystkie okiennice.
Poziomeczka szybko zamknęła wszystkie okiennice i za chwilę
cały zamek pogrążony był w ciemnościach.
W salonie zapalono światła i Donna Sekunda westchnęła:
— Jaka straszna noc!
— Boję się — powiedział Książę Cytryna w przypływie szczerości.
Aby dodać mu otuchy, wszyscy zaczęli się trząść jak liście. W
pewnej chwili Pomidor podszedł do jednego z okien, uchylił okiennicę i
wymówił nieśmiało:
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
191
— Wydaje mi się, że burza zaczyna już przemijać.
— Nie, nie, nie przemija! — wrzasnął książę zerkając z ukosa na
promień słoneczny, który zwycięsko wdarł się do pokoju.
Pomidor szybko zamknął okiennicę, przyznając, że istotnie dalej
leje jak z cebra.
— Wasza wysokość — westchnął baron, który nie mógł doczekać
się kolacji. — Czy wasza wysokość nie raczyłby czegoś przekąsić?
— Nie, książę nie raczył.
— Przy takiej pogodzie — rzekł — nie mam apetytu.
Baron nie mógł zrozumieć, co ma pogoda do kolacji, ale ponieważ
wszyscy zaczęli mówić, że burza odbiera im apetyt, więc i on rzekł:
— Mówiłem tak, aby coś powiedzieć. Błyskawice przyprawiają
mnie o taki ból brzucha, że nie mógłbym przełknąć nawet bulionu.
Tymczasem w rzeczywistości pogryzłby na kawałki parę krzeseł,
ale gubernatorowi nie należało się sprzeciwiać.
Książę zasnął w końcu na krześle, zmęczony przeżyciami dnia.
Okryto go kołdrą i wszyscy poszli na kolację.
Pomidor jadł bardzo niewiele i szybko wstał od stołu. Oznajmił, że
idzie położyć się do łóżka. Tymczasem wyśliznął się do ogrodu i ruszył w
kierunku wsi.
„Muszę się rozejrzeć. Strach księcia wydaje mi się wysoce
podejrzany. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby okazało się, że wybuchła
rewolucja".
Na samo wspomnienie tego słowa przeszły mu ciarki po plecach.
Postanowił nie myśleć o tym więcej, ale im bardziej bronił się, tym
natrętniej wracała ta myśl. Wszystkie litery owego przeklętego słowa
tańczyły mu przed oczami: R jak Rzym, E jak Etna, W jak Wenecja i tak dalej,
i tak dalej.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
192
Nagle wydało mu się, że ktoś za nim idzie. Przycupnął pod płotem
i czekał. Po kilku minutach przeszedł koło niego Sinior Groszek, który
poruszał się tak ostrożnie, jak gdyby stąpał po jajkach. Adwokat był bardzo
podejrzliwy, widząc więc, że Imć Pomidor poszedł do parku, ruszył w jego
ślady.
— Coś się w tym kryje — powiedział sobie. — Trzeba mieć go na
oku.
Pomidor właśnie chciał wyjść z ukrycia, kiedy ukazał się jakiś inny
cień. Przykucnął więc za żywopłotem, aby przeczekać.
Tym razem był to Pan Pietruszka, który postanowił śledzić
adwokata.
Wywęszył swoim nochalem, że coś się dzieje, i chciał się
dowiedzieć, o co chodzi. Tymczasem Książę Mandarynka poczuł zapach
pietruszki i puścił się w ślad za nauczycielem.
— Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby pokazał się także baron —
mruknął Pomidor wstrzymując oddech, aby go tamci nie zauważyli.
Istotnie, otóż i baron. Widząc wychodzącego Księcia Mandarynkę,
baronowi przyszło na myśl, że udaje się on na jakąś kolacyjkę, i postanowił
nie stracić okazji przegryzienia paru kęsów. Fasola sapał ciągnąc taczki, ale
w ciemnościach nie widział ani kamieni, ani wybojów, wskutek czego baron
odczuwał takie wstrząsy, że skomlał jak szczeniak.
Za baronem nie szedł już nikt. Pomidor wyszedł więc z kryjówki i
postanowił go śledzić.
Tak więc cała noc przeszła im na deptaniu sobie po piętach: Sinior
Groszek nadaremnie próbował doścignąć Pomidora, który zajął ostatnie
miejsce w ogonku. Pan Pietruszka deptał po piętach Groszkowi, po śladach
Pietruszki szedł Książę Mandarynka, baron nie spuszczał z oka księcia, a
Pomidor sunął za baronem. Każdy bacznie obserwował ruchy tego, którego
miał przed sobą, nie podejrzewając ani przez chwilę, że sam jest śledzony.
W tym wzajemnym deptaniu sobie po piętach mylili chwilami kolejność. Na
przykład Sinior Groszek, idący na przedzie, zajął drugie miejsce, ponieważ
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
193
Pan Pietruszka skręcając w uliczkę przeciął mu drogę. I nie mieli spokoju,
dopóki nie przywrócili porządku, w jakim wyszli.
Tym sposobem, śledząc jeden drugiego, nie mieli czasu na
obserwowanie innych rzeczy i o świcie wiedzieli tyle, co i przedtem. Poza
tym byli śmiertelnie znużeni.
Postanowili powrócić do zamku. Spotykając się w alejach parku,
witali się i nawzajem pytali o zdrowie, kłaniając się przy tym ile wlezie.
— Gdzieżeście byli? — pytał Pomidor Siniora Groszka.
— Byłem świadkiem na ślubie mego brata.
— To dziwne, na ogół śluby nie odbywają się w nocy.
— Mój brat to dziwak — odpowiedział oblewając się pąsem Sinior
Groszek.
Pomidor uśmiechnął się szyderczo: trzeba wam wiedzieć, że
Sinior Groszek w ogóle nie miał braci.
Pietruszka oświadczył, że chodził na pocztę, a książę i baron
mówili, że wybrali się na ryby, i bardzo się dziwili, iż się tam nie spotkali.
Byli tak zmęczeni, że szli z przymkniętymi oczami i tylko jeden z
nich zobaczył powiewającą na wieży zamkowej chorągiew republikańską.
Zatknęli ją tej nocy Cebulek i Wisienek i czekali tam w górze na to,
co dalej nastąpi.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
194
EPILOG
W KTÓRYM POMIDOR ROZPŁAKAŁ SIĘ PO RAZ WTÓRY
Ten, który zobaczył flagę republikańską zatkniętą na wieży,
pomyślał, że to figiel Wisienka, i rozwścieczony postanowił zrobić dwie
rzeczy: po pierwsze, zerwać tę straszliwą chorągiew, a po drugie, sprać
porządnie wicehrabiego, który tym razem przeciągnął strunę. O proszę, oto
wbiega na schody przeskakując po cztery stopnie na raz i za każdym
krokiem wzbiera w nim złość. Nadyma się coraz to bardziej, tak że
poważnie się obawiam, czy zmieści się w drzwi, wiodące na wieżę. Słyszę
jego ciężkie kroki, dudniące w ciszy niczym uderzenia młota. Za chwilę
znajdzie się na szczycie. Przejdzie przez drzwi czy też nie przejdzie? O co się
założymy?
Już doszedł. Założyliście się?
A więc dobrze, powiem wam od razu, że wygrali ci, którzy założyli
się, że nie przejdzie. Pomidor — bo to on właśnie pędził po schodach (czy
nie poznaliście go od razu?) — tak się nadął ze złości, że drzwi były dla
niego za wąskie.
Jest już tutaj, stoi o dwa kroki od straszliwej flagi i nie może jej
zerwać, nie może nawet dosięgnąć jej palcami. A obok drzewca chorągwi,
obok wicehrabiego, który nerwowo przeciera swoje okulary, któż stoi, jeśli
nie Cebulek we własnej osobie, znienawidzony wróg, przez którego
rozpłakał się po raz pierwszy w życiu.
— Dzień dobry, Imć Pomidorze! — powiedział Cebulek kłaniając
się nisko.
Uważaj, Cebulku! Przez ten piękny ukłon przybliżyłeś twoją głowę
na odpowiednią odległość: Pomidorowi wystarczy tylko wyciągnąć ręce i
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
195
oto już trzyma za włosy naszego bohatera, tak jak w dniu kiedy po raz
pierwszy przybył w te strony.
Pomidor jest tak rozwścieczony, że nie pamięta wcale, jakie
następstwa pociągnęło za sobą tarmoszenie Cebulka za włosy, i tarmosi go
ze wszystkich sił; pewnie i tym razem skończy się to smutnie. Kosmyk
włosów pozostaje mu w garści i natychmiast Pomidor czuje nieznośne
łaskotanie pod powiekami i z oczu kapią mu łzy wielkie jak groch, uderzając
o podłogę — pac, pac.
Tym razem jednak nie tylko włosy Cebulka były przyczyną płaczu
Pomidora. Płakał także ze złości, bo wreszcie wszystko zrozumiał.
„To już koniec, koniec" — myślał z goryczą, tonąc we własnych
łzach.
Chętnie pozwolilibyśmy mu utonąć, ale Cebulek jest wielkoduszny
i ratuje go.
Tak więc Pomidor może uciec i zamyka się w swoim pokoju, ażeby
się wypłakać.
Posłuchajcie tylko, moje dzieci, jakie powstaje zamieszanie!
Książę Cytryna budzi się, wybiega na dwór, widzi flagę; bez słowa
biegnie aleją i rzuca się znowu głową w kupę nawozu, mając nadzieję, że go
tam nie znajdą.
Budzi się baron i woła Fasolę. Fasola nie budzi się, ale zaczyna
ciągnąć taczki z zamkniętymi oczyma. Kiedy jednak wychodzi na podwórzec
zamkowy, budzi go światło. Ale jest inne jeszcze światło, poza światłem
słonecznym. Fasola podnosi oczy w górę i widzi flagę; na jej widok jakby
przeszedł przezeń elektryczny prąd.
— Trzymaj taczki! Trzymaj taczki! — wrzeszczy przerażony
baron.
Ale Fasola nie trzyma taczek i baron zaczyna staczać się w dół po
zboczu wzgórza tak jak wtedy, gdy zmiażdżył dwudziestu generałów, i
wpada do basenu ze złotymi rybkami. Trzeba się dobrze namęczyć, by go
stamtąd wyłowić.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
196
Budzi się Książę Mandarynka, biegnie do basenu ze złotymi
rybkami, wskakuje na skrzydło aniołka, któremu wytryska z ust strumień
wody, i krzyczy:
— Natychmiast zdejmcie flagę, bo się utopię!
— Zobaczymy, czy to prawda — mówi Fasola i spycha go do
basenu.
Po chwili wyławiają księcia ze złotą rybką w ustach. Biedna złota
rybka myślała, że zwiedza jakąś nową grotę, a tymczasem straciła życie.
Pokój jej bohaterskim ościom!
Od tej chwili wypadki szybko potoczyły się naprzód, a my
pozwólmy im toczyć się dalej. Mija dzień za dniem, spadają kartki z
kalendarza, z zawrotną szybkością upływają tygodnie, po prostu braknie
czasu, aby się wszystkiemu dokładnie przypatrzyć, tak jak to bywa w kinie,
gdy aparat kręci się jak zwariowany; a kiedy znów zwalnia i możemy
wreszcie zobaczyć, co się dzieje — widzimy, że zmieniło się wszystko.
Książę Cytryna i hrabiny wyjechali na wygnanie; niech im będzie
na zdrowie.
Baron wychudł jak szczapa.
W pierwszych dniach ogłoszenia republiki nie miał kto ciągnąć
jego taczek, nie mógł więc ruszyć się z miejsca, by poszukać sobie czegoś do
zjedzenia, i musiał żyć z zapasów własnego tłuszczu, zużywając je w bardzo
szybkim tempie. I tak w przeciągu dwu tygodni stracił połowę swojej wagi,
czyli kilkaset kilogramów.
Kiedy mógł już chodzić, zaczął żebrać na rogach ulic, ale ludzie nie
dawali mu jałmużny.
— Ty nie jesteś biedny, udajesz tylko biednego, czemu nie
weźmiesz się do pracy?
— Nie mogę znaleźć zajęcia.
— Idź na stację i noś walizki.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
197
Tak też baron zrobił i na skutek noszenia walizek tak wychudł, iż
przypominał scyzoryk. Z jednego dawnego ubrania uszył sobie dwanaście
garniturów. Ale jedno ubranie zachował nietknięte. Kiedy pójdziecie go
odwiedzić, pokaże je wam po kryjomu.
— Popatrzcie — powie wtedy — popatrzcie, jaki byłem niegdyś
gruby.
— To niemożliwe — odpowiecie zdumieni.
— Nie wierzycie, co? — uśmiecha się tryumfalnie baron. — No, to
zapytajcie się, zapytajcie się kogoś. Ach, to były czasy! Przez jeden dzień
zjadałem tyle, ile obecnie przez trzy miesiące. Spójrzcie tylko, co za brzuch,
co za plecy, co za siedzenie!
A Książę Mandarynka? O, ten nie kiwnął nawet palcem w bucie i
żyje sobie przy baronie. Za każdym razem kiedy baron mu czegoś odmawia,
wdrapuje się na czubek latarni i grozi, że się zabije, jeśli życzenie jego nie
zostanie spełnione. A baron, który z tych czasów, kiedy był gruby, zachował
tylko dobre serce, ciężko wzdychając spełnia jego żądanie.
Ojciec Kabaczek już nie wzdycha, został ogrodnikiem na zamku, a
Pomidor jest jego pomocnikiem. Może się wam to nie podoba, że Pomidor
chodzi dalej po świecie? Siedział przez jakiś czas w więzieniu, ale w końcu
darowano mu. Teraz myśli tylko o sadzeniu kapusty i o koszeniu trawy.
Czasem wprawdzie narzeka, ale tylko po kryjomu, gdy spotka Pietruszkę.
Zamek nie jest już zamkiem, ale pałacem dla dzieci: jest tam sala
ping-pongowa, sala rysunkowa, sala kukiełek, sala kinowa. Rzecz oczywista,
że znajduje się tam również szkoła. Cebulek i Wisienek siedzą obok siebie w
jednej ławce i uczą się rachunków, języka ojczystego i wszystkich innych
przedmiotów, które poznać trzeba, by utrzymać to, co się zdobyło.
— A to dlatego — powtarza zawsze stary Cebula swemu synowi
— że na świecie jest bardzo wielu łajdaków. I ci, których wygnaliśmy,
mogliby powrócić.
Ale ja pewien jestem, że nie powrócą. Nie powróci także Sinior
Groszek, który znikł bez śladu, bo miał zbyt wiele grzechów na sumieniu.
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
198
Powiadają, że pracuje gdzieś za granicą jako adwokat, ale mało
mnie to obchodzi. Zadowolony jestem, że usunął się z naszej opowieści,
zanim jeszcze ta opowieść się skończyła. Znużyłoby mnie ciągnąć go za sobą
aż do końca. Zapomniałem wam powiedzieć, że burmistrzem miasteczka
został Majster Winogronko, który, aby znaleźć się na wysokości swego
stanowiska, całkowicie zaprzestał drapania się szydłem w głowę. Tylko w
bardzo ważnych wypadkach leciutko drapie się w głowę ołówkiem, ale
zdarza się to rzadko. Pewnego ranka na murach miasta ukazały się napisy
wymalowane wielkimi literami: „Niech żyje burmistrz!"
Pani Dynia rozpuściła pogłoskę, że napisał to sam Majster
Winogronko.
— To ci dopiero burmistrz — mówi kumoszka — który chodzi po
nocy i pisze na murach.
Ale to nieprawda. Napisy zrobione były ręką Pora. A nawet nie
ręką, lecz wąsami. W istocie, Por malował napisy wąsami, maczając je
uprzednio w atramencie. Mogę wam to powiedzieć, ponieważ nie macie
jeszcze wąsów, więc nie przyjdzie wam do głowy naśladować Pora. Dlatego
nie narobicie szkody. A teraz opowieść jest skończona. Wprawdzie są
jeszcze na świecie inne zamki i inni łajdacy poza Cytrynkami, ale oni także,
jeden po drugim, odejdą, a w ich ogrodach będą się bawiły dzieci. Niech się
tak stanie.
KONIEC
Gianni Rodari – OPOWIEŚĆ O CEBULKU
Opracowanie edytorskie: Jawa48©
199
Materiały na których oparto opracowanie, wykorzystano z pełnym
poszanowaniem praw autorskich i w przekonaniu, że stanowią źródło danych
o naszej kulturze i historii oraz że stanowią własność publiczną, a ich
rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.
Dokument w formacie *pdf może być wykorzystany wyłącznie do użytku
osobistego bez prawa do dalszego obrotu i obiegu komercyjnego lub
handlowego i nie może być poddawany modyfikacjom bez zgody autora edycji.
Należy go traktować tak, jak książkę wypożyczoną do przeczytania.
Przeczytaj następną stronę!
Uwaga!!!
Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już
rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku
osobistego.
Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne
zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego
znaczenia gospodarczego
Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku
pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz
źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące
możliwości.
Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.
Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany
plik będzie służył jako kopia zapasowa.
Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod
warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku
komputera.
Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o
prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Opracowanie edytorskie: Jawa48©