Gazetka druk

4
O nas Wie pani lub może ma jakąś własną teo- rię dlaczego poezja w Polsce nie jest aż tak chętnie czytana i kupowana przez czytelni- ków jak proza czy reportaże? II: Mam specjalnie skomplikowaną teo- rię. Recz w tym, że proza i reportaż pomagają nam mierzyć się z naszą własną codziennością, opowiadają nam o świecie, bardziej rezonu- ją z naszymi potrzebami. Chyba mamy czasy niepoetyckie, a zarazem ludzie są coraz mniej przygotowani do czytania poezji. Rozziew mię- dzy poezją, życiem i kompetencjami czytelni- czymi będzie się pogłębiał. Prawdopodobnie nie ocalimy poezji. Być może uczestniczymy w ostatnim rozbłysku jej istnienia. Czy to wynika z tego, że jako społeczeństwo jesteśmy coraz mniej wrażliwi? II: Niekoniecznie. Proza taże może nas skłaniać do refleksji. Wychodząc od prozy chciałyśmy zapytać o konkurs, który ogłosiło wydawnictwo Znak – „To musi się powieść!” Czy w sytuacji kiedy tak duże wydawnictwo daje szansę komuś żeby wydał własną książkę możemy mieć na- dzieję, że polski rynek wydawniczy nie jest zwrócony wyłącznie na zysk? II: Nie wiem. Nie mam na ten temat zdania. Sądzę, że to jest uwyraźnienie czegoś, co się na i tak odbywa w wydawnictwach. W wydawnic- twach są czytane manuskrypty – nazwanie te- go konkursem raczej pracuje na markę Znaku niż stanowi nowość. Czyli możemy to podpiąć pod działania marketingowe? II: Tak uważam. Ostatecznie, jeśli ktoś na- pisał coś interesującego, ma szanse zostać autorem drukowanym. Nie ma w tym nic nad- zwyczajnego. wydanie jubileuszowe Ja chciałabym wrócić do tematu wrażliwości. Nowa pani książka Umarł mi. Notatnik żało- by wywołała wiele emocji. Zastanawia mnie głównie jedna kwestia. Jak zareagowałaby Pani na czyjąś obecność na grobie pani ojca, kogoś kto nie znał osobiście pani taty? Przez tę książkę ma się wrażenie, że zna się go oso- biście. Opisuje pani jaki był, co lubił, w jaki sposób wiązał szaliki a to bardzo zbliża. II: Niesamowity koncept. W ogóle nie my- ślałam ani przez chwilę o takim skutku napi- sania Umarł mi. Myślę, że w symbolicznym sensie osoby, do których trafia ta książka od- wiedzają grób mojego ojca. Ja ich tam prowa- dzę. W związku z tym oczywiście nie mam nic przeciwko takim odwiedzinom. Nie wyobra- żam sobie ich w rzeczywistości materialnej, lecz w duchowej – jak najbardziej. Chociaż z drugiej strony: wędrujemy wśród obcych mogił. » Całość wywiadu ć na naszym portalu. Nie chcę grać na łatwych nutach – wywiad z Ingą Iwasiów Fragment. Rozmawiały Klaudia Konieczna i Marta Hołowaty Od Redakcji Trzymacie Państwo w rękach jubileuszowe wydanie Strony Tytułowej. Zwykle funkcjonujemy w wydaniach internetowych, lecz dziś chcielibyśmy papierowym wydaniem podziękować naszym czytelnikom za wsparcie. Prezentujemy skrócone teksty, których pełne wydania znajdą Państwo na naszym portalu. Dziękujemy wszystkim, którzy okazali nam serce i razem z nami wciąż, na przekór wszystkiemu wierzą w sens kultury. Redaktor naczelna Klaudia Konieczna Zosia Ulańska Studentka filologii polskiej oraz chórzystka. Traktuje życie jako indywidualny tok studiów. Podróżuje czytając i pisząc piosenki. Gdyby mogła, przyjaźniłaby się z Osiecką i Mrożkiem. Uwielbia spędzać czas na dyskusjach zaprawio- nych ironią. Klaudia Konieczna, redaktor naczelna Studentka aspirująca do miana krytyka lite- rackiego. Bezgranicznie zakochana w Tade- uszu Boyu-Żeleńskim i całym dwudziestoleciu międzywojennym. Dzielnie zdobywa kolejne szczyty współczesnej literatury polskiej. Wie- rzy w prawdziwą powieść. Powstaliśmy by dzielić się spostrzeżeniami na temat szeroko rozumianej kultury oraz by takie spostrzeżenia zbierać. Na łamach naszego portalu publikujemy teksty najciekawsze, najciekawsze lub po prostu intrygujące. Chcemy wspierać inne inicjatywy propagujące kulturę, wierząc, że nie zna ona granic oraz zazdrości, a służy po części temu, by ludzie mogli ze sobą dyskutować i rozwijać się, ucząc się od innych. Piszcie więc do nas śmiało. Wyrażajcie swoje opinie głośno i zdecydowanie. Nie musimy się zgadzać z Waszymi poglądami. Porwijcie nas. Chcemy wciąż się kształcić, przedstawiać Wam coraz lepsze treści, więc otwarci jesteśmy na wszelką możliwą – choć głownie zależy nam na merytorycznej – krytykę. Nie krępujcie się wyrażać swojej opinii o kwestiach poruszanych przez portal, a nawet o samym działaniustrony. Dziękujemy, że jesteście z nami! Anna Maria Nowak Miłośniczka Szekspira, Oscara Wilde’a i Ame- lie Nothomb. Lubi długie spacery, rozmowy z przyjaciółmi i happy endy. Marzy o podróży do Afryki, gdzie chciałaby założyć farmę mlecz- ną. Wierzy wyłącznie w cuda. Wojciech Bąk Student filologii rosyjskiej. Do kultury słowiańsz- czyzny wschodniej podchodzi z dystansem, do języka (z całym jego dziedzictwem) z sza- cunkiem. Zainteresowania? Wszystko, co ma mało wspólnego z dorosłością. Sergiusz Furmaniak Student polonistyki antropologiczno-kultu- rowej. Miłośnik szeroko pojętej popkultury. Aktualnie rozbiera na części zjawisko grozy w kulturze na potrzeby pracy magisterskiej. Nie wyobraża sobie funkcjonowania bez muzyki Samanta Dryja, druga redaktor naczelna Zakochana w prozie L. Sterne’a oraz liryce R.M. Rilkego. Uwielbia filmy gangsterskie. Na co dzień zmienia świat. Bartosz Kaczor Student informacji naukowej i bibliotekoznaw- stwa na UJ. Miłośnikpodróżowania, muzy- ki, teatru i literatury. Obecnie zafascynowany literaturą skandynawską i rzeźbami Jeffa Koonsa. Uzależniony od kawy, Internetu i książek. STOPKA REDAKCYJNA Redakcja: Klaudia Konieczna Korekta: Anna Luiza Bartosik, Julia Wosinek, Ilona Sieradzka, Monika Kasznia Grafiki: Izabela Sobierajska, Karolina Bruzda, Magdalena Małyska Skład: Karolina Węglarzy

description

 

Transcript of Gazetka druk

O nas

Wie pani lub może ma jakąś własną teo-rię dlaczego poezja w Polsce nie jest aż tak chętnie czytana i kupowana przez czytelni-ków jak proza czy reportaże?

II: Mam specjalnie skomplikowaną teo-rię. Recz w tym, że proza i reportaż pomagają nam mierzyć się z naszą własną codziennością, opowiadają nam o świecie, bardziej rezonu-ją z naszymi potrzebami. Chyba mamy czasy niepoetyckie, a zarazem ludzie są coraz mniej przygotowani do czytania poezji. Rozziew mię-dzy poezją, życiem i kompetencjami czytelni-czymi będzie się pogłębiał. Prawdopodobnie nie ocalimy poezji. Być może uczestniczymy w ostatnim rozbłysku jej istnienia. Czy to wynika z tego, że jako społeczeństwo jesteśmy coraz mniej wrażliwi?

II: Niekoniecznie. Proza taże może nas skłaniać do refleksji.

Wychodząc od prozy chciałyśmy zapytać o konkurs, który ogłosiło wydawnictwo Znak

– „To musi się powieść!” Czy w sytuacji kiedy tak duże wydawnictwo daje szansę komuś żeby wydał własną książkę możemy mieć na-dzieję, że polski rynek wydawniczy nie jest zwrócony wyłącznie na zysk?

II: Nie wiem. Nie mam na ten temat zdania. Sądzę, że to jest uwyraźnienie czegoś, co się na i tak odbywa w wydawnictwach. W wydawnic-twach są czytane manuskrypty – nazwanie te-go konkursem raczej pracuje na markę Znaku niż stanowi nowość.

Czyli możemy to podpiąć pod działania marketingowe?

II: Tak uważam. Ostatecznie, jeśli ktoś na-pisał coś interesującego, ma szanse zostać autorem drukowanym. Nie ma w tym nic nad-zwyczajnego.

wyd

anie

jub

ileu

szo

we

Ja chciałabym wrócić do tematu wrażliwości. Nowa pani książka Umarł mi. Notatnik żało-by wywołała wiele emocji. Zastanawia mnie głównie jedna kwestia. Jak zareagowałaby Pani na czyjąś obecność na grobie pani ojca, kogoś kto nie znał osobiście pani taty? Przez tę książkę ma się wrażenie, że zna się go oso-biście. Opisuje pani jaki był, co lubił, w jaki sposób wiązał szaliki a to bardzo zbliża.

II: Niesamowity koncept. W ogóle nie my-ślałam ani przez chwilę o takim skutku napi-sania Umarł mi. Myślę, że w symbolicznym sensie osoby, do których trafia ta książka od-wiedzają grób mojego ojca. Ja ich tam prowa-dzę. W związku z tym oczywiście nie mam nic przeciwko takim odwiedzinom. Nie wyobra-żam sobie ich w rzeczywistości materialnej, lecz w duchowej – jak najbardziej. Chociaż z drugiej strony: wędrujemy wśród obcych mogił.

» Całość wywiadu ć na naszym portalu.

Nie chcę grać na łatwych nutach – wywiad z Ingą Iwasiów

Fragment. Rozmawiały Klaudia Konieczna i Marta Hołowaty

Od Redakcji

Trzymacie Państwo w rękach jubileuszowe wydanie Strony Tytułowej. Zwykle funkcjonujemy w wydaniach internetowych, lecz dziś chcielibyśmy papierowym wydaniem podziękować naszym czytelnikom za wsparcie. Prezentujemy skrócone teksty, których pełne wydania znajdą Państwo na naszym portalu. Dziękujemy wszystkim, którzy okazali nam serce i razem z nami wciąż, na przekór wszystkiemu wierzą w sens kultury.

Redaktor naczelna Klaudia Konieczna

Zosia UlańskaStudentka filologii polskiej oraz chórzystka. Traktuje życie jako indywidualny tok studiów. Podróżuje czytając i pisząc piosenki. Gdyby mogła, przyjaźniłaby się z Osiecką i Mrożkiem. Uwielbia spędzać czas na dyskusjach zaprawio-nych ironią.

Klaudia Konieczna, redaktor naczelnaStudentka aspirująca do miana krytyka lite-rackiego. Bezgranicznie zakochana w Tade-uszu Boyu-Żeleńskim i całym dwudziestoleciu międzywojennym. Dzielnie zdobywa kolejne szczyty współczesnej literatury polskiej. Wie-rzy w prawdziwą powieść.

Powstaliśmy by dzielić się spostrzeżeniami na temat szeroko rozumianej kultury oraz by takie spostrzeżenia zbierać. Na łamach naszego portalu publikujemy teksty najciekawsze, najciekawsze lub po prostu intrygujące. Chcemy wspierać inne inicjatywy propagujące kulturę, wierząc, że nie zna ona granic oraz zazdrości, a służy po części temu, by ludzie mogli ze sobą dyskutować i rozwijać się, ucząc się od innych. Piszcie więc do nas śmiało. Wyrażajcie swoje opinie głośno i zdecydowanie. Nie musimy się zgadzać z Waszymi poglądami. Porwijcie nas. Chcemy wciąż się kształcić, przedstawiać Wam coraz lepsze treści, więc otwarci jesteśmy na wszelką możliwą – choć głownie zależy nam na merytorycznej – krytykę. Nie krępujcie się wyrażać swojej opinii o kwestiach poruszanych przez portal, a nawet o samym działaniustrony. Dziękujemy, że jesteście z nami!

Anna Maria NowakMiłośniczka Szekspira, Oscara Wilde’a i Ame-lie Nothomb. Lubi długie spacery, rozmowy z przyjaciółmi i happy endy. Marzy o podróży do Afryki, gdzie chciałaby założyć farmę mlecz-ną. Wierzy wyłącznie w cuda.

Wojciech BąkStudent filologii rosyjskiej. Do kultury słowiańsz-czyzny wschodniej podchodzi z dystansem, do języka (z całym jego dziedzictwem) z sza-cunkiem. Zainteresowania? Wszystko, co ma mało wspólnego z dorosłością.

Sergiusz FurmaniakStudent polonistyki antropologiczno-kultu-rowej. Miłośnik szeroko pojętej popkultury. Aktualnie rozbiera na części zjawisko grozy w kulturze na potrzeby pracy magisterskiej. Nie wyobraża sobie funkcjonowania bez muzyki

Samanta Dryja, druga redaktor naczelnaZakochana w prozie L. Sterne’a oraz liryce R.M. Rilkego. Uwielbia filmy gangsterskie. Na co dzień zmienia świat.

Bartosz KaczorStudent informacji naukowej i bibliotekoznaw-stwa na UJ. Miłośnikpodróżowania, muzy-ki, teatru i literatury. Obecnie zafascynowany literaturą skandynawską i rzeźbami Jeffa Koonsa. Uzależniony od kawy, Internetu i książek.

STOPKA REDAKCYJNA

Redakcja: Klaudia Konieczna

Korekta: Anna Luiza Bartosik, Julia Wosinek, Ilona Sieradzka, Monika Kasznia

Grafiki: Izabela Sobierajska, Karolina Bruzda, Magdalena Małyska

Skład: Karolina Węglarzy

2 7

Wyznanie „moja matka jest polonistką” budzi rodzaj życzliwego rozrzewnienia, macierzyń-skich skojarzeń z sielskim dzieciństwem, kie-dy to „pani od polskiego” wtajemniczała przy-szłych lekarzy i biznesmenów w inny, bajkowy, bezpieczny świat. Matki się nie wybiera, ale inteligentno-niewinna rozmowa z matką polo-nistką kolegi-biznesmena może się nawet oka-zać chwilowym lekarstwem na zło tego świata. Jednak wobec dużo większego problemu staje-my słysząc zdanie: „wiesz stary, poszedłem na polonistykę”. Wtedy…

Obsesja poprawności

Jeden z bardziej rozpowszechnionych stereo-typów dotyczących polonistów, to wręcz cho-robliwe przestrzeganie zasad poprawności językowej. Wiele razy spotkałam się z pyta-niem „ty jesteś polonistką, to mi powiedz: mó-wi się kilkakrotnie czy kilkukrotnie i według jakiej zasady?” i ze zgrozą musiałam stwier-dzić, że chyba roczny kurs gramatyki opiso-wej plus półroczny kultury języka nie objął tego zagadnienia i jestem zmuszona impro-wizować „uczoną wypowiedź”. Spotkałam się z wieloma ludźmi przewrażliwionymi na punk-cie poprawności i były to osoby z różnych grup wiekowych i zawodowych. Tymczasem polo-nista to przede wszystkim literaturoznawca, który posiada szersze zainteresowania niż lo-giczny system językowy. Wracając jeszcze na moment do oceniania ludzi przez pryzmat po-prawnej polszczyzny: proponuję jednak dla eksperymentu porównać dzisiejszą polszczy-znę hydraulika z językiem obrad sejmu, zasta-nowić się, czy istnieją różnice i na czyją korzyść.

Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy, powiedz-my – psychologiczny. Poloniści to w znacznej mierze ludzie wrażliwi, co za tym idzie – em-patyczni. Nie widziałam jeszcze w akcji wojują-cej Siłaczki, która w pół słowa przerywa wspo-mnienia starszej pani, bo zdarzyło jej się użyć wyrazu spoza wzorcowej normy językowej. Zo-stawmy więc schematom to, co schematyczne, a otwartym umysłom to, co otwarte.

„Ja nie czytam tego, co ty”

Zdarzyło mi się ostatnio usłyszeć od osoby, która nie znała moich upodobań literackich:

„ja to nie czytam tego, co ty”. Mogę się jedy-nie domyśleć, że polonista, zdaniem osoby A, to mól książkowy zafascynowany twórczością Elizy Orzeszkowej oraz Marii Dąbrowskiej. Jed-nak człowiek decydujący się na tak „nieprak-tyczne” studia, w większości przypadków wy-kracza zainteresowaniami poza kanon lektur szkolnych czy akademickich. To również czło-wiek (!), który z częstotliwością podobną do innych grup czytającego społeczeństwa, jest wystawiany na pokusy „podróżnych” krymina-łów, romansów i autobiografii. Być może po-czyniłam jednak nieprawidłowe założenie, że osobie A, która „nie czyta tego, co poloniści” przypisałam lektury lekkie, łatwe i przyjemne. Jeżeli jednak stwierdzimy, że „coś innego” to literatura nowatorska i oryginalna, widzimy po-lonistów w jeszcze innym świetle – jako nudzia-rzy szurających kapciami po posadzkach czytel-ni, z Panem Tadeuszem pod pachą. Zapewniam więc, że domem polonistów jest raczej intro-wertyczny szałas, w którym, gdyby dobrze po-szukać, znalazłyby się ulubione lektury osób A...

Pan(i) od polskiego

Zacznę może najpierw od zmian społeczne-go wyobrażenia nauczyciela na przestrzeni ostatnich lat. Przed wojną, a także w pierw-szych latach powojennych, autorytet nauczy-ciela był sprawą niepodważalną. Na wsi pełnił rolę wszechstronnego wychowawcy, był nie-mal synonimem inteligenta. Po powstaniu

„tysiąclatek”, latach propagandy i wreszcie przemianach, słowo nauczyciel nasuwa dziś zupełnie inne skojarzenia. Czasy konsumpcji, w których uczymy się czerpać jak najwięcej korzyści jak najmniejszym kosztem, powodu-ją, że z jednej strony nauczyciel to ktoś, kto

„powinien” zarówno przekazać wiedzę, któ-rą dysponuje pokolenie, jak i walczyć ze ste-reotypami i traumami sprzed lat (kwestia kar cielesnych, szkolnych akademii itp.), tak, by wychować młodego człowieka w sposób za-równo tradycyjny, jak i nowoczesny. Z drugiej strony, wybór zawodu nauczyciela przesta-je być rozumiany przez społeczeństwo. Prze-chodząc do polonistów, którzy byli niegdyś

„creme de la creme” elity intelektualnej, dziś są w podwójny sposób niezrozumiali i nieży-ciowi, gdyż oprócz nieżyciowego zawodu, re-prezentują sobą nieżyciową dziedzinę. Stąd określenie „pan od polskiego” zaczyna być nie tylko określeniem potocznym, ale również pe-joratywnym. „Ale co, chcesz być panią od pol-skiego?” – to kolejna częsta reakcja na nasz

„coming out”: studiuję polonistykę.

Ktoś, kto nie znajdzie pracy

Konsekwencją życiowego znieważenia nauczy-ciela jest odrzucenie tej możliwości jako wy-boru zawodu przez naszego, całkiem przecież lubianego, znajomego polonistę. A więc – co innego? Na szczęście, powstaje coraz więcej placówek kulturalnych, które usiłują wypro-mować się jako miejsca „cool”. To fundacje, no-we biblioteki lub interaktywne muzea. Można również liczyć na przyjęcie pod skrzydła macie-rzystej uczelni. Na studiowanie polonistyki mo-gą pozwolić sobie także osoby, których przy-szłość zapewnia rodzinna firma lub ukończenie innego kierunku. Coraz większą rolę odgrywa-ją poloniści w mediach – tzw. logopeda me-dialny, który współpracuje z gwiazdą lub po-litykiem i pomaga „lepiej się zaprezentować”. Widać więc, że możliwości są, doliczając do nich jeszcze możliwość zrobienia kariery literacko-

-publicystycznej. Z przykrością muszę jednak przyznać, że dwa ostatnie stereotypy nie od-biegają od rzeczywistości tak znacznie, jak pierwsze. Żeby skończyć optymistycznie, po-zostaje mi nazwać mniejszość polonistyczną bastionem desperackiej wolności od opinii publicznej.

Wracam do lektury Dziadów.Zosia Ulańska

Główne stereotypy na temat polonistówZdecydowałam się napisać ten krótki felieton jako przedstawicielka pewnej charakterystycznej mniejszości, ściślej – mniejszości polonistów, którą można wyodrębnić z innej, trochę większej – mniejszości intelektualnej.

grafika: Karolina Bruzda

Ulubiona książka

Ignacy Karpowicz

Mam mnóstwo ulubionych książek. W różnych momentach życia różne książki lubiłem. Jedną z moich ulubionych książek jest Kochanica Francuza Johna Fowlesa, co dwa, trzy lata wracam do niej sprawdzić jak mi się to będzie czytało. Mam też Blady ogień mojego ulubionego Vladimira Nabokova. Do pisarzy do których lubię wracać należy też Holender Gerbrand Bakker. Teraz wyszła jego pierwsza powieść po polsku i pierwsza dla dorosłych, którą napisał – Na górze cisza. To wspaniała powieść, nic się nie dzieje, ale jest przepiękna, polecam bardzo. No i jest jeszcze oczywiście Poczucie kresu Juliana Barnesa.

Sztuka w kryminaleWszyscy znamy kryminały, w których motywem jest zemsta, psychoza, zazdrość i zdaje się, że autorzy zapomnieli o motywie, który w życiu jest chyba najczęstszy, i który wiódł prym w literaturze kryminalnej jakiś czas temu – mianowicie ludzie pragną rzeczy. Tym bardziej jeżeli te rzeczy są cenne lub – jeszcze lepiej – bezcenne.

Bezcenna księga, wielki wynalazek i XV-wieczna historia

Tom Harper (właściwie Edwin Thomas) to au-tor Księgi Tajemnic. Jest to niezwykle zmyśl-nie napisana opowieść. Wykształcenie autora, studia historyczne na Oxfordzie, nie poszło na marne – akcja jest realistyczna. Autor spraw-nie łączy współczesny thriller z powieścią hi-storyczną. A co wybrał sobie za tło? Jeden z największych wynalazków jaki kiedykolwiek powstał – maszynę drukarską Gutenberga. Oczywiście to nie maszyna będzie tutaj wspo-mnianym dziełem sztuki, a XV-wieczny bestio-nariusz, wydrukowany przez samego twórcę ruchomych czcionek.

Harper prowadzi akcję równolegle na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza to rok 1420. Moguncja i historia młodego Gu-tenberga tworzącego wynalazek, który zmie-ni świat. Druga to czasy współczesne. Nowy Jork. Nick Ash, pracujący dla FBI specjalista od komputerowej rekonstrukcji dokumentów, dostaje wiadomość z prośbą o ratunek od swo-jej dawnej miłości. I tak zaczyna się zagadko-wa podróż w poszukiwaniu zaginionej Gillian z XV-wiecznym bestariuszem, Mistrzem Kart do Gry i Gutenbergiem w tle.

Mistrz Kart do Gry, od którego dzieła roz-poczyna się powieść, istniał naprawdę. Jego personalia nie są jednak znane i jak na czło-wieka, który jako pierwszy ze znanych historii, odcisnął rysunki za pomocą miedzianych ma-tryc pozostawił po sobie wyjątkowo mało in-

formacji. Koncepcja Harpera jakoby Gutenberg i Mistrz Kart do Gry mieliby ze sobą współpra-cować tworzy niezwykle pasjonującą historię. Aż dziw, że nikt wcześniej nie pokusił się o wy-branie historii Guttenberga jako tła do powie-ści kryminalnej.

Zbrodnia, Szekspir i tajemne rytuały

Następną pozycją, w której bezcenne (zapew-ne, gdyby istniało w rzeczywistości i przetrwa-ło do naszych czasów) dzieło stało się podsta-wą fabuły to książka autorki bestsellerowego Kodu Szekspira – Jennifer Lee Carrell. Napisa-ła jeszcze jedną książkę, która toczy się wo-kół rekopisu tego mistrza. Wciąż mnie prze-śladują…, bo właśnie o niej mowa, łączy w so-bie celtyckie obrzędy, historię i kryminalną zagadkę, którą stara rozwiązać się główna bo-haterka znana tym, którzy czytali Kod Szekspi-ra. Wraz z rozwojem akcji w książce pojawia się coraz więcej cennych artefaktów z epoki elżbietańskiej. Większość z nich nawiązu-je do celtyckich legend, magicznych obrzę-dów i oczywiście sztuk Szekspira. Część z nich m.in.: kocioł, nóż, lustro (to ostatnie można obejrzeć w British Museum) istnieje napraw-dę, pozostałe zostały zmyślone lub ich istnie-nie nie zostało nigdy udowodnione. Lee Carrell umieściła akcję m.in. na istniejącym w rzeczy-wistości wzgórzu, gdzie znajduje się kamienny krąg, który mógł być używany do wiccańskich obrzędów. Wszystkie te zabiegi budują bardzo autentyczny, mroczny klimat. Sztuka przepeł-

nia całą książkę. Od warstwy językowej – z cy-tatami Szekspira (głównie Makbeta) poprzez hi-storyczne, zabytkowe budowle stanowiące tło powieści, aż po cenne artefakty będące moty-wem zbrodni.

Pragnienie silniejsze niż wszystko

To jak chęć posiadania może być silna przeczy-tać możecie w Wyznaniach złodzieja dzieł sztu-ki. Nie jest to co prawda kryminał, a raczej coś w rodzaju pamiętnika francuskiego złodzie-ja Stephana Breitwiesera. Autor żyje napraw-dę. Przyznał się do kradzieży prawie 250 dzieł sztuki i został skazany na 3 lata pozbawienia wolności. Mało jak na dzieła warte 1,5 mld dola-rów, które przepadły bezpowrotnie (jego mat-ka zniszczyła większość kolekcji)? Sąd uznał jednak jako okoliczność łagodzącą pewien fakt – Stephen nigdy nie kradł dla zysku. Kradł bo chciał po prostu to mieć, a kradł naprawdę wszystko – od srebrnych łyżeczek po obrazy mistrzów. Jego historia pokazuje jak silna mo-że być pokusa posiadania czegoś na własność, nie ma się zatem czemu dziwić, że rzecz może być podstawą do stworzenia dobrej historii kry-minalnej. Wystarczy, że jest wystarczająco cen-na – przynajmniej dla mordercy.

Bartosz Kaczor

grafika: Izabela Sobierajska

Ulubiona książka

Anna Marchewka

Jedna tylko?Na każdym etapie życia pojawiała się inna. Wpadałam też w ciągi i czytałam wszystko, co wydał któryś z ulubionych pisarzy lub któraś z pisarek. Moimi wielkimi miłościami licealnymi byli William Faulkner, chwilę później Gabriel Garcia Marquez i Mario Vargas Llosa. „Ulubiona” to chyba nie jest dobre słowo, bo nie o samo lubienie chodzi, ale o to, co książka może zrobić w czasie czytania, co we mnie zmienia, na zawsze. Zamiast o „ulubionych” powiedziałabym o „najważniejszych”. Od kilku lat najważniejszymi książkami są te napisane przez Siri Hustvedt. Jej Na oślep (gdy czytałam ją po raz pierwszy, miałam tyle lat, ile główna bohaterka) nazwało sporą część tego, na czego nazwanie sama chyba nie miałam odwagi lub języka.

Największa w historii katastrofa w dzie-jach elektrowni tego rodzaju, miała miejsce 26 kwietnia 1986, na 6 lat przed odzyskaniem przez Ukrainę niepodległości. Od tego czasu miejsce to jest naznaczone. Niezliczone straty ekologiczne, materialne, śmierć ludzi… Jednak to wydarzeni zapoczątkowało zwrot w świado-mości, nie tylko Ukraińców, ale mieszkańców bloku radzieckiego w ogóle.

Zaczęło się od, zrozumiałego w tym przy-padku, bardzo aktywnego ruchu ekologiczne-go. Wkrótce zaczęto sięgać do narodowości ukraińskiej, zadawano pytania o własną kul-turę, język, historię. Trzeba pamiętać, że wów-czas Ukraina była częścią Związku Radziec-kiego, Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką – pytania były więc całkowicie na miejscu. Stopniowo do ruchu przyłączało sie coraz więcej intelektualistów bez dysydenc-kich sympatii, jak prozaik Oles Honczar czy wybitny poeta Borys Olijnyk (który także w nie-podległej Ukrainie nie zerwał z partią komuni-styczną).

Problematyka ekologiczna związana z Czarnobylem stopniowo przekształciła sie w sprawę narodową.

Pierwotne znaczenie „duchowego Czarno-byla” jest całkiem inne. Początkowo użył go Dymitr Lichaczow (rosyjski kulturo – i litera-turoznawca), określając nim rozmiar strat po-niesionych przez kulturę rosyjska w wyniku

pożaru w bibliotece leningradzkiej oddziału Akademii Nauk ZSRR. Tak zapożyczone okre-ślenie szybko zostało napełnione nową, meta-foryczną i narodową treścią, pojęcie zastoso-wano w szerszym znaczeniu: w wystąpieniach poświeconych rozmiarom strat kultury naro-du ukraińskiego poniesionych w wyniku to-talitaryzmu. Metaforę duchowego Czarnoby-la wykorzystano jako symbol zagrożenia bytu narodowego, sygnał do zmian, ratowania sub-stancji narodowej. Powiązania pierwsi doko-nali dawni szestydesjatnycy, wówczas pisa-rze należący do establishmentu: Borys Olijnyk (Doroha na Prypjat), Wolodymir Jaworowski (Marija z polynom pry kinci stolittja. Povist), Ju-rij Szczerbak (Czarnobyl. Dokumentalna povist), Iwan Dracz (Czornobylska Madonna) i współ-czesny twórca Jurij Andruchowycz (Czarnobyl, mafia i ja). W tekstach dotyczących Czarnobyla często używano pojęcia „henocyd” – ludobój-stwo, traktując je metaforycznie – jak unice-stwienie duchowości narodowej. Odwoływano sie do fragmentu Apokalipsy św. Jana, mówią-cego o gwieździe Piołun i nadawano mu sens profetyczny:

„Spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia; a spadła na trzecią część rzek i źró-dła wód. A gwiazda nazywa się Piołun. I trzecia część wód zmieniła się w piołun, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie” (cyt. za: Ap 8, 10-11; Biblia Poznańska).

Widoczna tutaj jest gra słów. Ukraińskie po-jęcia byl’ja oznacza piołun. Czarnobyl więc, to nic innego jak… Czarny piołun.

W 1987 roku Gorbaczow, planując radziecką pierestrojkę, ogłosił Głasnost. Wpłynęła ona na demokratyzację życia w ZSRR, doprowadziła do zniesienia cenzury (poprzez stopniową libe-ralizację). W znacznym stopniu przyczyniła się do rozpadu ZSRR i systemu komunistycznego. Prawda coraz bardziej się rozszerzała. Praw-da, do tej pory, doskonale skrywana. Okres ten spowodował wzrost liczby organizacji politycz-nych o charakterze opozycyjnym wobec władz. Partia nie cieszyła już się wcześniejszą dobrą opinią i zaufaniem. Do łask powróciły normy chrześcijańskie prawosławia. Cerkiew rosyj-ska przeżyła w tym czasie okres renesansu. W roku 1988 przyjęła nowy statut, traktujący o wolności słowa oraz uniezależniający rosyjski kościół od władz partii zarówno szczebla lokal-nego jak i centralnego. W ciągu kilku lat fun-damenty ustroju komunistycznego tak osłabły, że nie sposób było utrzymać górującego nad Europą Wschodnią kolosa. Katastrofa czar-nobylska zachwiała również gospodarką so-wiecką, której załamanie było kwestią chwili. Koszty akcji ratunkowej, przesiedlenia kilkuset

tysięcy ludzi, budowy nowych osiedli, pochło-nęły ogrom środków. Sfinansowano je kosz-tem innych celów – żaden budżet nie ma aż wielkich takich rezerw „na wydarzenia nad-zwyczajne”.

Jak wspomniałem, wątki ekologiczne szyb-ko zeszły na dalszy plan, a katastrofa czarno-bylska i los jej ofiar (podobnie jak weteranów wojny afgańskiej, bardzo licznych na Ukrainie) zeszły do roli demagogicznych haseł najróżniej-szych ugrupowań. Ukraińska inteligencja pod-jęła walkę o prawo do tożsamości narodowej, a potem – o niepodległość.

Myśląc o dzisiejszej Ukrainie nie można zapomnieć, że droga prowadząca do ogło-szenia jej niepodległości i rozwiązania Związ-ku Sowieckiego zaczęła się wtedy, w kwietniu 1986 r. – od niewygodnych pytań o pożar elek-trowni w Czarnobylu, których władza Sowiecka bardzo chciała uniknąć.

Wojciech Bąk

Gdy wybucha gwiazdaTragedia tego miasta to przede wszystkim jego samotność. Kiedyś licznie zamieszkane miasto, w środku Ukrainy, niedaleko rzeki Prypeć. Dziś mieszka tam około dwóch tysięcy osób, z czego zdecydowana większość to naukowcy, którzy bywają tam w zróżnicowanych okresach. Dla turystów droga jest niemal całkowicie zamknięta a już pobyt dłuższy niż trzymiesięczny jest niemożliwy. Mowa o Czarnobylu (ukr. Чорнобиль), który kojarzy nam się przede wszystkim z wybuchem elektrowni jądrowej.

grafika: Karolina Bruzda

Włoskie kino grozy, w szczególności w la-tach 70. rozwijało się w dwóch kierunkach. Pierwszym z nich, najbardziej typowym dla Włochów, było giallo. Drugi nurt, to powstałe właśnie w latach 70. kino gore. Co jednak istot-ne w przypadku włoskiej odmiany gore, nie jest to okrucieństwo dla samego okrucieństwa. Jest ono dość dosadne, ale wynika z fabuły i dodat-kowo wzmaga nastrój grozy.

Pierwszym i chyba najważniejszym twór-cą włoskiego horroru jest Dario Argento. W 1977 roku na ekrany kin weszła Suspiria – pierwszy wyreżyserowany przez niego kla-syczny horror, który jednak w warstwie for-malnej w dalszym ciągu dużo czerpał z giallo. Mamy tutaj oniryczną, surrealistyczną atmos-ferę, kolorystykę, która powoduje odrealnie-nie ekranowej rzeczywistości, niezwykle kli-matyczną muzykę (stworzoną przez zespół Goblin) i krwawe efekty gore. Film opowia-da historię młodej dziewczyny, która trafia do szkoły baletowej w Wiedniu. Argento za-czyna od sceny morderstwa, niepozbawionej brutalności, a przy tym niewymuszonej i ide-alnie wpasowanej w całą sekwencję. Potem atmosfera zaczyna się zagęszczać, a do bo-haterki docierają coraz bardziej niepokojące sygnały, aż do odkrycia, że szkoła tak napraw-dę jest siedzibą jednej z trzech wiedźm, zwa-nej Mater Suspiriorum. Argento niestety nie

potrafił utrzymać klimatu do samego koń-ca, przez co finałowa sekwencja rozgrywa się niezwykle szybko. Nie zmienia to faktu, że Suspiria jest niezwykle intensywnym i zachwy-cającym estetycznie filmem, jednym z najja-śniejszych punktów w jego filmografii, a także jednym z najlepszych włoskich horrorów.

W latach 80. Argento nakręcił jeszcze trzy filmy, z czego jeden, o tytule Phenomena, był kolejnym horrorem z elementami nadprzyro-dzonymi. Tym razem bohaterka posiada dar porozumiewania się z owadami. W kwestii mu-zyki Argento zastosował dość ciekawy zabieg, gdyż na ścieżkę dźwiękową składa się znowu muzyka Goblina, jednak przetykana różnymi utworami heavy metalowych grup takich jak np. Iron Maiden.

Kolejnym ważnym dla włoskiego kina gro-zy reżyserem jest Lucio Fulci nazywany „ojcem chrzestnym gore”. Przełomem był rok 1979, kiedy wyreżyserował swój pierwszy klasyczny horror zatytułowany Zombie pożeracze mięsa. We Włoszech film ten ukazał się pod tytułem Zombi 2 jako nieoficjalny sequel Świtu Żywych Trupów George’a A. Romero, z którym nie miał właściwie nic wspólnego. On też właśnie okre-ślił późniejszą karierę reżysera, który odtąd kojarzony był już tylko z niezwykle krwawym kinem grozy. Jak pisze Piotr Sawicki w książ-ce „Odrażające, brudne, złe. 100 filmów gore”:

„[Fulci] jest też jednym z nielicznych re-żyserów, którzy w ramach gore wykształci-li własny, łatwo rozpoznawalny styl, polega-jący na łączeniu elementów giallo (motyw śledztwa, powolny rozwój akcji, ironiczny cha-rakter komentarza muzycznego) z metafizycz-ną tematyką i wyjątkowo dosadnymi scenami zadawania okaleczeń i śmierci.”

Drugim ważnym filmem Fulciego jest Mia-sto żywych trupów. Wywołał dość spore kon-trowersje nie ze względu na brutalność, lecz zagranie z przyzwyczajeniami widzów. Akcja rozwija się w sposób całkowicie nonsensow-ny - bohaterowie giną i zmartwychwstają, ży-we trupy teleportują się z miejsca na miejsce, część wątków pozostaje zupełnie nierozwiąza-na. Ważniejsza od logiki staje się tutaj atmosfe-ra zbliżona do sennego koszmaru. Za najwięk-sze dzieło Fulciego uznawany jest przez wielu Hotel siedmiu bram. Jak pisze przywoływany już przez mnie Piotr Sawicki:

„Hotel siedmiu bram jest ciosem wymierzo-nym w pojęcie spójności, będące wyznaczni-kiem jakości dzieł sztuki w odmianie klasycz-nej: nie tylko sceny w obrębie »fabuły«, ale także poszczególne komponenty języka fil-mowego są od siebie odseparowane: muzy-ka nie pasuje do obrazu, sceny nie łączą się w logiczną całość, kolejne wydarzenia – a tak-że zachowania bohaterów – przeczą prawom wszelkiej logiki.”

Niezwykle ważne role w horrorowej twór-czości Fulciego odgrywają dwa elementy – sce-ny gore i muzyka. Za ścieżki dźwiękowe powyż-szych filmów odpowiada Fabio Frizzi, które pomimo swej odrębności od obrazów para-doksalnie stają się ich bardzo ważnym ele-mentem.

Mógłbym z pewnością wymienić jeszcze kilku reżyserów, którzy nakręcili filmy ważne dla włoskiego kina grozy lat 70. i 80., jak cho-ciażby Ruggero Deodato czy Mario Bava. Du-żo wskazuje na to, że nurt ten nie będzie już nigdy taki sam, gdyż Dario Argento wraz z po-czątkiem lat 90. jakby stracił formę, zaś Lucio Fulci zmarł w 1996 roku. Pozostaje jednak mnó-stwo filmów wartych obejrzenia, które powin-ny stać się lekturą obowiązkową dla młodych filmowców.

Sergiusz Furmaniak

Bibliografia:Sawicki Piotr, Odrażajace, brudne, złe. 100 filmów gore, Wydawnictwo YOHEI, Wrocław 2011.

Włoskie kino grozy lat 70. i 80.Kino grozy ma dość długą historię, albowiem już w 1896 roku Georges Melies nakręcił pierwszy film, który można określić takim mianem. Mowa o „The Devil’s Castle”. Później do nurtu dołączyli Amerykanie i Niemcy. W latach 70. nastąpiła prawdziwa eksplozja kina włoskiego. Były to produkcje na bardzo nierównym poziomie, aczkolwiek kilka z nich na stałe wpisało się w kanon.

grafika: Magdalena Małyska

6 3

Irena Krzywicka — gorszycielka, pisarka czy pruderyjna feministka?

Zmarła 20 lat temu w wieku 95 lat. Nazwisko znane niemal wszystkim, ale postać, mimo swej wyrazistości, wciąż niejasna. Wielka pisarka, znakomity ambasador kultury czy jedynie pruderyjna publicystka zdobywająca sławę „pod-Boyem”? Krzywicka była osobą, którą się kochało lub nienawidziło. Choć wiele osób, które miały z nią styczność, przyznaje, że z wiekiem coraz trudniej było ją kochać.

Biografię miała smutną. Mąż, za którego wy-szła z przyjaźni i fascynacji jego ojcem, Ludwi-kiem Krzywickim, zginął na wojnie. Ukochany przyjaciel, kochanek i mężczyzna życia, Tade-usz Boy-Żeleński, zginął w 1941 roku we Lwo-wie, od strzału w tył głowy. Jej pierwszy najuko-chańszy i najwspanialszy syn, Piotruś, umarł w wieku 15 lat na zapalenie wsierdzia. Drugi syn, nadal żyjący, znakomitej sławy fizyk CERN-u, Andrzej, również w wieku 15 lat zachorował na polio i długie lata dochodził do siebie. Krzywic-ka trzykrotnie emigrowała z Polski, by w koń-cu razem z synem Andrzejem osiąść we Fran-cji, pod Paryżem.

Jednak to nie śmierć i choroby najbliższych wstrząsnęły nią najmocniej. Krzywicka zupeł-nie nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywisto-ści powojennej. Przed wojną miała Boya, Zie-miańską, „Wiadomości Literackie”, do których pisała i „Życie Świadome”, czyli dodatek do

„Wiadomości”, który założyła, by dać miejsce pisarzom do wypowiadania się na tematy edu-kacji seksualnej (z której to możliwości skorzy-stały chociażby Zofia Nałkowska i Maria Paw-likowska-Jasnorzewska). Po wojnie, już na emigracji, francuska „Kultura” nie chciała z nią współpracować. Zostały jej jedynie londyń-skie „Wiadomości”, które wiele straciły ze swej przedwojennej świetności.

Historia Ireny Krzywickiej jako postaci zna-nej w kręgach literackich zaczęła się na począt-ku lat 30. „Przystojna, efektowna i elegancka, szybko stała się osobistością warszawską. Lu-dzie oglądali się za nią. Bez męża, w południe, wpadała z Boyem do Ziemiańskiej, na górkę, gdzie królowali skamandryci. Była w centrum środowiska, w kwaterze głównej polskiej litera-tury, jak mawiali bywalcy stolika na Mazowiec-kiej. Miała rozgłos, młodość, kontakty z wybit-nymi ludźmi i niezmienną przyjaźń niepospoli-tego człowieka”

Umarła w domu swojego syna. Zapomnia-na, niewidoma, z paznokciami obgryziony-mi do krwi. Bliscy zarzucali jej kłamstwo, gdy mówiła, że synowa chce ją zabić. Jej ukocha-ny syn Andrzej, chcąc ratować małżeństwo, ale wciąż pozostać przy matce; pewien skutecz-ności planu, podzielił dom na dwa mieszkania. Krzywicka – dusza towarzystwa, osoba lubią-ca być w centrum i rozmowy z ludźmi – została sama. Miała jedynie telefon, do którego krzy-czała, rozmawiając całe dnie z różnymi znajo-mymi. Słuchała tysięcy książek i przebywała głównie w towarzystwie kotów, które kocha-ła ponad wszystko.

Od początku towarzyszyła jej prowokacyj-na legenda. Sprawami kobiet zajęła się, dowie-

dziawszy się o kilku wypadkach, jakie zdarzy-ły się w jej kamienicy na skutek zabiegów po-kątnych akuszerek. Namówiła Boya do poru-szenia tego tematu w prasie. Uważała, że głos powszechnie cenionego lekarza będzie miał większą siłę przebicia niż jej. Później pisali wspólnie.

Julia Hartwig tak wspomina Krzywicką: „Za-nim zetknęłam się z nią po wojnie w Związku Literatów, znałam jej legendę. Pamiętałam jej nazwisko i łączyłam je z Boyem. Kiedy zetknę-łam się po wojnie z pisarzami pokolenia przed-wojennego, uderzył mnie przede wszystkim ton, jaki cechował ich wzajemne stosunki, po-czucie związku pokoleniowego. Młodzi mogli albo zazdrościć im tego, albo mieć im to za złe. Najczęściej – to drugie. Powstał rodzaj jakby sprzysiężenia przeciw pisarzom przedwojen-nym. Krzywickiej nie było łatwo”.

Krzywicka zasłynęła dziełem Pierwsza krew (od 1948 roku pod zmienionym tytułem Nowe Zakwitanie). Poruszała tam tematy dojrzewa-nia młodzieży.

Jan Garewicz, wielki historyk, tak wspomi-na Krzywicką: „Irena była osobą, wobec któ-rej trudno było pozostać obojętnym. Miała przyjaciół lub wrogów, rzadko coś pośrednie-go, i sama podobnie traktowała ludzi. Dla tych, którzy ją obchodzili, była przemiła, ofiarna, in-teresująca, dla innych potrafiła być ostra, na-wet przykra. Jak każda indywidualność. Nie

lubiła konwenansu, chętnie go łamała. Najgor-szą obelgą w jej ustach było »drobnomiesz-czaństwo«, takie określenie dyskwalifikowało ludzi. Irena miała też wielkie poczucie własnej wartości, kontakt z nią należało traktować jako wyróżnienie, bo inaczej mogło być źle”.

Tadeusz Gulik, którego Krzywicka trakto-wała jak własnego syna, mówił o jej stosun-ku do niego: „Irenie zależało, żebym został. Chciała mnie zatrzymać za wszelką cenę. Zro-biła wtedy coś, co było całkowicie sprzeczne z etyką, a co dobrze charakteryzuje niektóre jej poczynania. Zostawiłem w Polsce dziewczy-nę i bardzo czekałem na jej listy. Nie nadcho-dziły. Sądziłem, że nie pisała. Okazało się, że Irena przyjmowała moją korespondencję, czy-tała i paliła”.

Jeśli Krzywicka czegoś nie chciała, robi-ła wszystko, by do tego nie dopuścić. Jeśli na czymś jej zależało, osiągała to, choćby kosztem przyjaciół i rodziny. Wierzyła w swoją wyjątko-wość i wierzyła, że z racji wieku i doświadcze-nia wie lepiej niż inni.

Krzywicka wierzyła, że jej pozycja z czasów Skamandrytów jest nadal aktualna. Nie wierzy-ła, że ktoś mógłby nie wiedzieć, kim ona jest i z kim się zadawała. Ciągle mówiła o Boyu i ich relacji. Na kolacjach w obecności syna i syno-wej potrafiła ze szczegółami opowiadać o ich wspólnych nocach. Chciała budować swoją po-zycję na romansie z Boyem.

Wiedziała, że nie jest uzdolnioną literat-ką. I choć w swoich pamiętnikach często wspo-mina o braku motywacji, o braku pomysłu na kolejny tekst, to równie często ma żal do spo-łeczności literackich za nieprzyznawanie jej na-gród. Jej powojenne teksty na nikim nie robiły wrażenia. Jej twórczość nazwano monotema-tyczną, a samą Krzywicką pisarką jednego te-matu. Tematy, które poruszała dla nikogo nie były ciekawe, a już na pewno nikogo nie gor-szyły. A na gorszeniu sława Krzywickiej zosta-ła zbudowana.

Irena Krzywicka zmarła. Płomień jej wspo-mnień, który podsycała, świeci jasnym i po-godnym blaskiem. Póki istnieją ludzie, którzy ją pamiętają, kochają oraz chcą czytać jej tek-sty, póty pamięć o Irenie Krzywickiej będzie ciągle żywa.

Los pozwolił przeżyć Krzywickiej dwie woj-ny i długie lata po nich. Zapomniał jednak wy-rwać jej świadomość z tamtego okresu. Krzy-wicka, niczym ludzie na Titanicu, wróci po śmierci do Ziemiańskiej na inteligenckie poga-duszki ze Skamandrytami.

Klaudia Konieczna

„Welcome to Burlesque!”Jak świat światem, rozrywka zawsze miała stokroć szersze powodzenie od wielkiej sztuki. Z domami publicznymi nigdy nie mogły konkurować panteony.” Jerzy Waldorff

Irena Krzywicka, portret Witkacego z 1928

A gdyby połączyć sztukę i rozrywkę? Dom pu-bliczny z panteonem? Czy mielibyśmy do czy-nienia z czystą profanacją, złem koniecznym czy wolnością twórcy? I wreszcie, czy burle-ska, która nie stroni od negliżu, prezentowa-na w – zdawać by się mogło – podrzędnych pubach, a jednak wciąż na scenie, łączy te an-tagonizmy?

Burleska uznawana jest za formę teatral-ną wywodzącą się od travesty, a więc przed-stawienia, wyśmiewającego sytuacje poli-tyczną, zachowania obecne w tak zwanych wyższych sferach czy najzwyczajniej w świe-cie wybitne dzieła, odgrywanego dla pro-stych ludzi. W połączeniu z rozkwitem kaba-retu erotycznego we Francji, czyli słynnymi falbaniastymi spódnicami odsłaniającymi no-gi przy tańcu, pozwoliły ukształtować się burle-sce, która swoją sławę zawdzięcza tak zwanym British Blondies – dziewczyny podbiły Amery-kę w XIX wieku. Od tamtej pory burleska jest powszechnie znaną formą rozrywki, która bu-dziła i budzi niestygnące zainteresowanie. Ani wojna ani kryzys nie powstrzymały jej rozwo-ju, gdyż była ona idealna dla znudzonych i zre-zygnowanych żołnierzy, a także była wspania-łą możliwością ucieczki od problemów życia codziennego. Przemysł filmowy również pra-gnął być udziałem jej sukcesu, tworząc musi-cale i kabarety z widocznym wpływem burleski. Po dziś dzień obserwujemy jak powstaje coraz więcej nowych miejsc nie tylko prezentujących ten gatunek teatralny, ale także inspirujący się nim przy tworzeniu nowych form.

Do głównych cech burleski należy oczywi-ście negliż, ale pozbawiony dosłowności. Nie mamy do czynienia z rozbierającymi się kobie-tami, ale z artystkami kokietującymi widow-nie, drażniącymi się z nią pokazując coraz wię-cej, to znów zasłaniając bądź ukrywając się za rekwizytami. Najważniejszym bowiem celem jest od zawsze dostarczanie ekscytacji patrzą-cym. Oprócz tego mamy tu możliwość obco-wania z niewybrednym żartem pojawiającym się najczęściej w drugim akcie, czyli w skeczu komediowym. W tych odważniejszych przed-stawieniach często zdarza się, że widzowie zapraszani są na scenę i stają się ważnym o ile nie najważniejszym elementem show. Burleska to wyrafinowana forma rozryw-ki przepełniona, konieczną w tym wypadku, ekstrawagancją, ukazująca wizerunek kobie-ty wyzwolonej i pożądanej, co w przeszłości miało duży wpływ na purytańskie postrzega-nie kobiecości. Centralnym punktem jest ku-szenie i uwodzenie, na szczęście dla gatunku, tematyka seksu traktowana jest z humorem, dzięki czemu broni się przed kiczem. Wszyst-ko to odbywa się przy akompaniamencie mu-zyki pomagającej niejednokrotnie w ciekaw-szej interpretacji.

W Angielskiej dzielnicy Soho, słynącej z oryginalnych bywalców tamtejszych uli-cy, w centralnym punkcie mieści się Madam Jojo’s. Pod jej dachem odgrywane są wciąż unowocześniane burleski i goszczą najsłyn-niejsze angielskie gwiazdy tego gatunku. W każdą pierwszą niedzielę miesiąca na ma-

łej scenie pojawia się Finger In The Pie Caba-ret. Jest to często nagradzana grupa artystów z komicznym prowadzącym Michaelem Twa-itsem – drag queen odzianym zwykle w ską-pe sukienki. Na scenie prezentują się także: Heffernan w swojej surrealistycznej komedii, Jacob Edwards z jego szczególnym żartem i oczywiście piękne kobiety zadziwiające nie-samowitymi pomysłami na to, w jaki sposób się rozebrać. Widzowie zachęcani są do czę-stych oklasków, okrzyków i westchnień. Część kabaretowa autentycznie śmieszy, zwłaszcza niemiecka pani generał ze swoim mocnym ak-centem. Największym atutem Finger In The Pie jest to, że nie żenują swoimi występami, publiczność świetnie się bawi i szczerze ra-duje na widok opadających części garderoby, nawet (a może zwłaszcza) jej damska połowa. Jest to przyjemny sposób na spędzenie nie-dzielnego wieczoru i zawsze niezawodny na zapominanie o znienawidzonym przez wszyst-kich poniedziałku.

Burleska to forma teatralna, której głów-nym celem jest rozrywka. Nie ma sensu po-równywać jej do dzieł Szekspira odgrywa-nych na West Endzie, nie o to w niej chodzi. Od prawie dwustu lat bawi i zachwyca mniej wy-bredną widownie, pozwalając oderwać się od smutków otaczającego świata. Udowadnia, że nagość potrafi ekscytować, ale również naj-zwyczajniej w świecie śmieszyć, cały czas hoł-dując słowom pani Stein:

„Rozrywka pomaga tracić świadomość upływu czasu”.

Anna Maria Nowak

grafika: Izabela Sobierajska

Ulubiona książka

Anna Trojan

Jedną książkę trudno wybrać, było ich wiele, zmieniały się w zależności od etapu życia. Kiedyś to był Ja Klaudiusz Roberta Gravesa i Mistrz i Małgorzata Bułhakowa – książki, do których bardzo często wracałam. Potem byłam zafascynowana Chłopami Reymonta i Czarodziejską Górą Tomasza Manna, do tego jeszcze Sto lat samotności Gabriela Garcii Márqueza. A ostatnio wracam do Opowieści Murasaki Lizy Dalby

4 5