Filozofia ewolucji (kwantów) 3

190
Janusz Łozowski FILOZOFIA EWOLUCJI (KWANTÓW) copyright © 2012 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-932050-9-7 [email protected] 1

Transcript of Filozofia ewolucji (kwantów) 3

Page 1: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

Janusz Łozowski

FILOZOFIA EWOLUCJI (KWANTÓW)

copyright © 2012 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

1

Page 2: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

człowiek - rozum

2

Page 3: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- człowiek - jedność ewolucji - ewolucja człowieka i rozumu

kosmos – to krok pierwszy i niezbędny, ale wstępny. kolejny etap, opisanie i zdefiniowanie czaso-przestrzeni, to już działanie drugiego rzutu, pochodna zrozumienia istnienia zmiennej rzeczywistości. jednak przychodzi taka chwila w analizie otoczenia, kiedy obywatel świata dostrzega sam siebie i wyróżnia ze środowiska swoje istnienie. taka kolejność poznawania nieskończoności to nie przypadek. czy dotyczy to mojego prywatnego definiowania przestrzeni i obiektów w niej się znajdujących, czy zbiorowego działania, poznanie biegnie od zewnętrznego zakresu zjawisk do wnętrza poznającego – od "kosmologii" do "ja". rozum (każdy układ działający w otoczeniu innych bytów) wyróżnia, musi w pierwszej kolejności określić tło, na którym i wobec którego może umieścić siebie – żeby stwierdzić, że jestem, muszę wiedzieć, że jest "coś" poza mną. to dlatego człowiek, umysł – nauka rozpoczyna analizę od gwiazd, od rozważań o naturze świata, formułuje wnioski "o wszystkim", ponieważ jest to okres, w którym następuje wyodrębnienie zjawisk regularnych i łatwo dostrzegalnych – i wielkich. nie ma szczegółów, te pojawiają się później. dlaczego? przecież zdecydowanie łatwiej dojrzeć migającą na ciemnym niebie gwiazdę i pomimo jej pozornego bezruchu ustalić zmianę orbity, natomiast "migotanie" komórki-punktu w czeluści ciała zdecydowanie trudniej, potrzebne są wspomagające struktury (narzędzia i wiedza, że taki "element" może istnieć). żebym mógł opisać stan chwilowy i siebie w procesie zmiany, muszę posiadać punkt odniesienia, a ten znajduję, umiejscawiam na zewnątrz i określam jako "nieruchomy" (i wieczny w ujęciu maksymalnym). dopiero następczo, w zwrotnym i późnym już analizowaniu wydarzeń, mogę wyodrębnić siebie w nieustannie odmieniającym się otoczeniu i jako fakt trwały (okresowo trwały). i powiedzieć – jestem.chwila, w której tworzy się moje "ja" (odległa w osobniczej ewolucji od stanu początkowego chwila), to czas podziału świata (rzeczywistości) na zakres, który przynależny do mnie – i "całą resztę". to wówczas dokonuje się przejście w poznawaniu od zainteresowań niebem (oraz jego "zawartością") do najbliższego mi środowiska. wyłaniając (wydobywając) się z tła, budując się jako jednostka i osobowość, zakreślam swoim działaniem w otoczeniu kręgi, których stanowię centrum. to z tego wyróżnionego punktu (jedynego takiego punktu na/w prostej nieskończonej) mogę zdefiniować rzeczywistość. o ile do tego momentu proces poznawania (siebie i świata) zbiegał się "w punkt", w moje "ja" - to od tej chwili następuje odwrócenie kierunku, ewolucja biegnie od punktu "w dal". i moje poznanie oraz definiowanie otoczenia, rozchodząc się ("wybuchając") z/od punktu, biegnie w nieskończoność. w zakres mojego istnienia zostają włączone coraz dalsze i głębiej leżące rejony (i warstwy) świata, potencjalnie nawet nieskończono-wieczne. - mówiąc inaczej, następuje wyłanianie się otoczenia z mroku (niewiedzy) - a przez to moje istnienie, cielesno-psychiczny fakt, więc energetyczna konstrukcja (byt), staje się wyraźnie widoczne. jestem podobny do świata, jestem jego częścią - a zarazem widzę, postrzegam się jako element wyróżniony. analogicznie, jak ma to miejsce w przypadku reakcji dziecka, dla którego stopniowo z mroku, z mało zróżnicowanego i praktycznie jednolitego tła, wyłaniają się coraz dalsze przedmioty i zjawiska - identycznie, jak to się dzieje w kosmosie, gdzie w obiektywach przyrządów wyłaniają się "spoza" (horyzontu) coraz dalsze światy, tak dla umysłu (czyli poznającego otoczenie świadomego już siebie układu) wyłaniają się coraz dalej położone struktury, zjawiska, byty. ale, co istotne, zawsze z centralnie w tym procesie zawartym obserwatorem. to przecież ja ("ja") postrzegam i definiuję otoczenie, to moje zdolności (zasób danych oraz zastosowanych narzędzi) wyznaczają obszar objęty analizą. zaistniałem, wyodrębniłem się z tła – dlatego świat zaczyna wirować wokół mnie. wcześniej byłem elementem otoczenia, ale obecnie to otoczenie jest faktem zewnętrznym - fizycznie nic się nie zmieniło, logicznie wszystko.

3

Page 4: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-jest takie piękne powiedzenie, że "człowiek składa się z wody i marzeń" – w tym momencie chcę do niego nawiązać, bo jest zasadnicze i skrótowe, oddaje fakt współistnienia w jednym układzie dwu stron ewolucji: energii oraz jej reguły. człowiek rzeczywiście zabudowany jest kwantami w różnej postaci, w tym abstrakcjami. cielesna, fizyczna (materialna) konstrukcja to nośnik pojęć, które realizują się jako kolejny, już maksymalnie wewnętrzny przedział zmiany energetycznej (są "nałożone", są "dodatkiem" do przekształcającej się bazy). i właśnie to abstrakcje, stosowane na co dzień (i od święta) pojęcia i symbole otaczającego świata stają się w tej chwili centralnym i zasadniczym tematem, to przede wszystkim do nich muszę się odnosić - opisując sam siebie głównie i w pierwszej kolejności odnoszę się do abstrakcji. czyli kodujących w/na sobie "treść" fizycznych stanów energetycznych w mojej głowie – treść, którą swoją aktywnością (i decyzją) przydaję "grudkom" materii, ale która zarazem stanowi dla mnie wszystko - przecież owa "treść" to "ja".ewolucja człowieka-rozumu, to część energetyczna (fizyczna, jakoś "namacalna") - i symboliczna, tworząca (się) na podbudowie, fundamencie materialnej oraz koniecznej struktury, jednej bez drugiej nie ma. - dwoistość, dwustronność i dwuliniowość ewolucyjna właśnie w tym podwojeniu uzyskuje swoje dopełnienie, jestem takim dwukrotnie podwojonym bytem. ciało dopełnia rozum, konkret, który mogę "pomacać" (i który często boli) - dopełnia "niematerialny", ulotny, bywa że odrywający się od nośnika "duch", "czysty rozum". ciało jest bardzo ważne, to podpora mojego istnienia (w każdej formie), jednak to, czym jestem, a przede wszystkim za co się uznaję, to zbiór osobniczo i zbiorowo wypracowanych pojęć ("znaków") o otaczającym mnie świecie (oraz o sobie). - dlatego w momencie, w punkcie, w którym opis rzeczywistości dociera do Kosmosu i kiedy dosięga już maksymalnego pułapu logicznego (nieskończoności-wieczności), kiedy poziomy i zakresy otaczającej mnie czasoprzestrzeni (chwilowej i abstrakcyjnej) w jej jednokierunkowej wszechkierunkowości wyróżniłem (a nawet zdefiniowałem wraz z ich kwantowym rytmem), przychodzi czas żeby spojrzeć w siebie, czyli na/w wielowymiarową konstrukcję-strukturę, która mnie określa. wychodząc "stąd", przechodząc przez "Wszystko", wracam do "tu" (i "teraz") – do siebie. ale to już inna "rzeka" i inny ja ("ja").poznanie biegnie od punktu do punktu - i zawsze kwantowo. od nieskończenie małego punktu (ja) do nieskończenie wielkiego (Kosmos) - i z powrotem. ale każdy krok w tym procesie to abstrakcje. zbiór pojęć, które konstruuję przez całe życie, to ja. ciało to fundament, który unosi (i wynosi) moje istnienie w zakres nadprogowy, ale "ja" to zawartość mojego umysłu - to moje symbole i abstrakcje tyczące świata i mnie. nie ma świata na zewnątrz, jest wyłącznie i zawsze we mnie. kwantowa - i tylko kwantowa zmiana (przemieszczanie się w Kosmosie kwantowej jednostki) przekłada się dla mnie w konstrukcje, które w zbiorowej formie postrzegam (w dowolny sposób) jako jedność, fakt – i nazywam, dookreślam. ale to ja i moja zdolność obserwacji i "produkowania" pojęć jest wyznacznikiem istnienia czegokolwiek, poza mną (i moimi abstrakcjami) nie ma rzeczywistości, tego, co za taki fakt uznaję. świat to ja. tradycyjne i tak "naturalne" pojmowanie otoczenia, że istnieje, że są w nim jakoś całościowo definiowane byty, to również moja abstrakcja, to konieczny efekt wyodrębnienia (się) z tła energetycznej ewolucji – oraz przypisania sobie i otaczającym mnie elementom odrębności, to skutek zmysłowej niemożności ustalenia powiązań na poziomie najgłębszym, to pochodna mojego zgrubnego (z wysoka) rejestrowania zmian otoczenia. z tego powodu muszę odwrócić tradycyjny oraz powtarzany na każdym kroku przez umysł pogląd (ogląd), że świat istnieje poza mną – wręcz przeciwnie, jest we mnie. i tylko we mnie. to ja ten-taki "świat" powołuję w każdym swoim działaniu do istnienia, to zbiór moich pojęć go wyznacza i tworzy jego postać, nadaje cechę odrębności i stałości. - moje abstrakcje to mój świat. abstrakcje - to ja. dlatego ostatni krok w poznaniu (świata) musi być analizą abstrakcji. moich abstrakcji. niczego poza nimi nie mam.

4

Page 5: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- rozum a informacja - umysł a świat

pytanie na rozgrzewkę: czy, żeby zdefiniować i pojąć Kosmos (nieskończoność oraz wieczność), muszę być kimś/czymś innym aniżeli jestem? czy te logicznie skrajne "wielkości" opisujące "rzeczywistość" są dostępne dla zawierającego się w takich "ramach" działającego i poznającego układu? - czy, żeby odebrać nowe, ogromne ilości informacji o otoczeniu, muszę się przebudować, zmienić, skomplikować? czy, na innym poziomie analizy, mam szansę opisać sam siebie (swój umysł) bez generalnej zamiany swojej konstrukcji? czy, mówiąc inaczej, ta wleczona przez milionolecia biologiczna konstrukcja umysłu może sprostać zadaniu, które stawia przed nim świadomy siebie oraz świata obserwator? czy zbiór abstrakcji, który tworzę na co dzień (a także na potrzeby całego życia), może wspomagać moje działanie niezależnie od miejsca oraz czasu - czy układ powstały jako dopasowanie do środowiska (więc tu i teraz), może wyjść poza nie w swoim działaniu i poznać zawsze-i-wszędzie? - czy umysł (rozum) przyszłości musi być inny od tego, który był lub jest?nie musi. to wynika ze sposobu funkcjonowania umysłu. - nie może być tą samą konstrukcją, ale jednocześnie nie będzie zasadniczo rożnym układem. taki sam – ale nie ten sam. ewolucja się toczy, przemiany w układzie zachodzą i muszą zachodzić, jednak nie przekłada się to na metody (zasady) poznawania świata. pomiędzy mózgiem małpy i człowieka, choć różnice istnieją, przepaści nie ma. przecież fizyczne elementy użyte do budowy w obu przypadkach są takie same, środowisko jest to samo i metody działania analogiczne (odwieczne i zawsze obowiązujące). wszelkie układy posiadające umysł (w dowolnej postaci, chodzi o funkcję) przynależą do jednego zbioru i nie ma między nimi dramatycznych czy wielkich, różnic. - owszem, jest gradacja skomplikowania, są "rozmyte" stany przejściowe, ale ostrych barier nie ma. - dlaczego? ponieważ nie ma znaczenia konkretna budowa układu, to jedność poznającego oraz poznawanego decyduje o wspólnocie otrzymanych wyników, i to niezależnie od położenia w czasie czy w przestrzeni. różnice w technologi powstawania i konstrukcji między umysłem sprzed kilkunastu tysięcy lat (od kiedy można "zdatować" cywilizację), a tym aktualnym, nie mają znaczenia, na tym poziomie analizy jest to ten sam układ. różne jest oczywiście tempo pozyskiwania energii z otoczenia, a także metody tego pozysku, tu dokonała się drastyczna, wręcz "wybuchowa" ewolucja – która trwa i przybiera na sile i jest efektem kumulacji danych o świecie (energii w każdej postaci), jednak fizycznie dotyczy to tego samego umysłu. rozpalenie stosu drewna od zapłonu stosu atomowego dzieli ogrom czasu – jednak, to fakt, "rozpalający" jest ten sam. - wniosek, który z tego trzeba wyprowadzić jest taki, że nie potrzeba zmieniać się albo głęboko przebudowywać, żeby posiąść nowe umiejętności oraz możliwości działania w świecie. nie trzeba, ponieważ nie ma znaczenia forma działającego, ale metoda, którą operuje – tu nie liczy się "prosta" siła, ale "nadpisana" na fizyczny nośnik (materialnie zawsze ten sam nośnik) abstrakcja. dlatego mam szansę i możliwość, i to nawet w oparciu o wyprodukowane kiedyś-tam elementy (i z innym przeznaczeniem) dojść poziomu Kosmosu – i zrozumieć swoje otoczenie. i siebie przy okazji. więcej – poznanie nieskończoności i wieczności dotyczy każdego umysłu, który pójdzie tą drogą, każdy poznający i działający w środowisku układ dopracuje się takich pojęć. różnica ponownie w szczegółach, w postrzeganiu pośrednich stanów prowadzących do takich "obrazów". prawdę o rzeczywistości zna każdy – choć zarazem każdy kolejny obserwator dokłada do tego zbioru swój kamyczek. dlatego pełna odpowiedź na wyżej postawione pytanie brzmi w ten sposób, że to nie konstrukcja musi się zmienić, żeby można było poznać Kosmos, ale zawartość już istniejącej konstrukcji – nie struktura "techniczna" decyduje o zakresie poznania (aczkolwiek nie jest to bez znaczenia), tylko wykorzystane do analizy elementy (tu pojęcia). nośnik fizyczny zawsze jest ten sam (materia w trakcie przeobrażeń) – ale zmienia się jego "zawartość" (abstrakcja).

5

Page 6: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł "spóźniony" - prawda czy fałsz? abstrakcje to ja - tylko czy są to abstrakcje adekwatne do świata? niekiedy umysł opisuje się jako "opóźniony", nie nadążający za zmianami środowiska czy wręcz za własnymi wytworami. sprzeczność sama w sobie. jak coś, co wytwarza skutek, może być względem tego skutku "opóźnione"?inaczej, ponieważ zagadnienie jest istotne. czy umysł tworzący dowolny fakt (element, proces, abstrakcję) musi znajdować się na wyższym poziomie budowy i skomplikowania od tego, co wytwarza, czy może powołać do istnienia "coś" wobec siebie jakościowo różnego? słowem, stary dylemat: jajko czy kura? oczywiście nie odnoszę się tutaj do banalnego zakresu konstrukcji, na/w którym zachodzi szybka żonglerka liczbami lub sięganie "spojrzeniem" i za pomocą technicznego układu (przyrządu) dalej-głębiej - w takim działaniu rozum nie jest, a nawet nie może być sprawniejszy od byle liczydła. również wobec otoczenia (procesów energetycznych) zawsze jestem spóźniony, odbieram fakty po ich zaistnieniu – to oczywistość. natomiast odpowiedź na powyższe pytanie jest dość zaskakująca: może i nie może: nie może zbudować – ale może budować.to nie paradoks. jeżeli trzymać się ściśle wprowadzonych pojęć, to zbudowanie układu nadrzędnego wobec mnie (czyli bardziej skomplikowanego) jest niemożliwa. nie stworzę niczego, co będzie przerastać mnie możliwościami. dlaczego? bo nie mam do tego zasobów (składników, technologii, wiedzy). to oczywiste i jasne, przecież w każdym konkretnym momencie mojego działania (i istnienia) dysponuję pewnym i zawsze skończonym zasobem elementów. nie zbuduję, więcej, nawet nie pomyślę niczego, co byłoby zasobniejsze od tego, co mnie stanowi. ale zarazem to nie oznacza, że nie mogę tego budować. wystarczy się po okolicy rozejrzeć, żeby znaleźć wielorakie przykłady, które bardzo dobitnie zaświadczą, że są i były w chwili ich zbudowania bardziej skomplikowane od stanu zastanego, były bardziej skomplikowane od wiedzy ich budowniczych przed rozpoczęciem samego działania. - gdyby nie możliwość budowania układów nowatorskich względem już istniejących, nie byłoby ani mnie (jako kolejnego "wcielenia" konstrukcyjnych uwarunkowań ewolucji biologicznej), ani moich "produkcji". dlaczego więc mogę budować coś innego od poprzedniego, ale nie mogę zbudować czegoś radykalnie innego? ponieważ w ewolucji nie mam i być nie może "skoków".każdy proces (fakt), każde i najbardziej z mojego punktu widzenia minimalne nawet działanie, zmienia zabudowanie układu, w którym zachodzi albo na który wpływa. jakiś stan zaistnieje - zmienia się struktura całości. przy czym, co bardzo ważne, zachodzi również proces zwrotny. czyli umysł (a szerzej każda ewolucja) tworząc, konstruując dowolny element, zmienia zarazem siebie. każdy mój wytwór dodaje się (jako kwant) do mojego zasobu danych, a przez to i mnie odmienia. nie skoczę swoim działaniem dalej, jak mój aktualny zasób danych (i składników), mogę zawsze operować tylko w jego ramach. jednak każde w takim zbiorze przeprowadzone (za)działanie zmienia jego kształt - każda moja myśl, to już inny, nowy umysł. - i dlatego mogę w każdym kolejnym kroku (kwantowym) przemieścić się dalej, przesunąć granicę swojego świata "poza" dzisiejszy horyzont. zgoda, to zawsze jest horyzont, ale inaczej (dalej) umiejscowiony. kiedy działam, zmieniam swoją pozycję w środowisku, zmienia się zasób wiedzy posiadanej i możliwości. nie pobiegnę dalej, jak mój najdalszy punkt wiedzy, ale mogę ten próg przesuwać – nie zbuduję niczego od razu, ale mogę budować skutecznie "po kawałku" (i kwantami). fakt tworzenia zmienia stany wewnętrzne w bycie tworzonym – ale także w tworzącym, zachodzi równoczesne odmienianie się obu stron procesu. to dlatego mogę powołać (stworzyć) do istnienia układ przewyższający mnie możliwościami, ponieważ w procesie tworzenia również sam się zmieniam. i znów "przewyższam" stan zastany. zgoda, tylko o krok, jednak będę z przodu. nowość wytworzona jest lepsza i sprawniejsza od poprzedniego stanu, ale ja na tej drodze także znajduję się już dalej – i nie jestem tym, który był (przed chwilą). a przez to ponownie prowadzę w tym wyścigu.

6

Page 7: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-to jednocześnie nie oznacza, a co chcę wyraźnie podkreślić, że zapoczątkowana w taki sposób przeze mnie ewolucja intelektualnie mnie nie "przegoni" – jak najbardziej może się to stać. oczywiście chodzi w tym przypadku o rozważaną często sprawę "sztucznego umysłu" (o czym przyjdzie się dalej powiedzieć, i to sporo i w różnym kontekście). czy więc nie zachodzi sprzeczność pomiędzy wyrażonym przed chwilą stwierdzeniem, że nie mogę zbudować układu "wyższego" i mnie przerastającego a budowaniem "sztucznego rozumu", który będzie, musi być "wydajniejszy"? nie ma.argument na rzecz takiego stwierdzenia jest banalnie prosty oraz oczywisty: przecież skonstruowana przez mnie struktura, w tym przypadku myśląca, również będzie samouczącą się i samokomplikującą. każdy kwant energii pozyskany ze środowiska ten układ zmieni, zabuduje go na nowo i przesunie w definiowaniu otoczenia (i jego samego) o krok dalej. i, co ważne, jeżeli będzie to proces swoimi reakcjami szybszy od dostępnych mojemu poziomowi, z tego peletonu po prostu odpadnę - jako faktycznie opóźniony (w rozwoju). przy czym, co także ma znaczenie (a w szerszym ujęciu filozofii ewolucji jest oczywistością), od razu wypadnie zastrzec, że inteligencja "wytworzona" przeze mnie nie będzie ani inną inteligencją, ani formą "obcą" (czy jakoś tak, a czym straszą różne publikacje niskich lotów). zasady działania (reguły ewolucyjne) są jednakie dla wszelkich systemów i w każdym zakątku wszechświata, odmienność pojawia się na poziomie szybkości, dotyczy zakresu czaso-przestrzeni, która musi się zrealizować pomiędzy zaistnieniem sygnału (bodźca), a reakcją na niego. - o ile mój centralny organ myślowy w ramach zbioru układów inteligentnych jest powolny (ze względu na nośnik), to oczywiście "produkt", konstrukcja oparta choćby o elektrony (tym bardziej fotony) przegoni mnie z łatwością. jednak, co tu ważne (oraz pocieszające), uzyskany wynik operacji na abstrakcjach w takim układzie będzie analogiczny, więcej - tożsamy wobec mojego "powolnego" opisywania pojęciami otaczającej rzeczywistości. bowiem świat jest ten sam i zastosowana metoda działania ta sama. i nigdy inna. już wspominałem, nie ma znaczenia konkretny nośnik i techniczna struktura działającego układu, liczy się "wsad" (treść), zawartość struktury. liczy się funkcja, a nie jednostkowy sposób jej wyrażania. jeżeli układ jest zbudowany według reguły (logicznie), jeżeli działa w oparciu o tę regułę, wytworzy adekwatne do świata pojęcia i nie pobłądzi. nie może pobłądzić, bo innego świata, innej rzeczywistości nie ma. w szerokim, logicznym ujęciu nie ma przecież znaczenia, czy abstrakcja buduje się w biologicznym i kształtowanym milionoleciami mózgu (i w oparciu o elementy "pod ręką"), czy "puszce", którą składam na obraz i podobieństwo (swoje), wynik operacji logicznych zawsze jest (i będzie) ten sam, taki sam. różnica zachodzi tylko w tempie prowadzonych operacji, ilości możliwych do "przepuszczenia" w jednostce czasu ilości danych. im więcej taki układ może "przerobić" kwantów i im szybciej to się dzieje, tym bliży jest wydarzeniom zachodzącym w "teraz" i tym lepsza jego kontrola nad procesami. to ważne i potrzebne, wręcz konieczne udogodnienie w istnieniu, ale jest to działanie tylko z "nieco" innego piętra możliwości (ewolucyjnych). świat jest jeden – dlatego również "myślenie" posiada jedną postać.wniosek? ten podpunkt można podsumować w sposób taki – że ewolucja materii (nieożywionej) "podprowadziła" ewolucję układów do poziomu skomplikowania w formie struktur biologicznych – w kroku drugim ewolucja zachodząca w kręgu biologicznym podprowadziła proces zmian do struktur rozumnych – ale ewolucja rozumu w kroku trzecim podprowadza zjawiska do poziomu bariery-zapętlenia, kiedy ponownie elementy materii (niebiologiczne) mogą zostać wprzęgnięte w struktury logiczne (więc rozumne). a w kroku czwartym, już po zapętleniu i po "zakrzywieniu" w osi symetrii (i po "kołowaniu"), proces ewolucyjny znajduje się na innym poziomie, uzyskuję inny stan (nowość energetyczną) - ale zasada nie zmieniła się w żadnym punkcie. i ewolucja może biec dalej. tak samo – ale nigdy tak samo.

7

Page 8: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje - działanie umysłu o abstrakcjach i sposobie działania układu rozumnego wcześniej wspominałem, warto jednak do tego wrócić, ponieważ sprawa jest interesująca – zwłaszcza w kontekście budowy "sztucznego" układu logicznego. tworzenie (tworzenie się) abstrakcji, a następnie operowanie nimi, to zagadnienie ważne, które wymaga głębszej refleksji. bo choć nie jest to obszar "nieustającego cudu" (co, mam nadzieję, niezbyt mocno poniektórych zasmuci), to jednocześnie nie oznacza to banalnie prostego fizycznego procesu (który jest "produktem" mózgu).po pierwsze i najważniejsze w tym toku rozumowania: abstrakcje realizują się na nośniku fizycznie materialnym i różnorako "namacalnym", jak to powinno w każdej (przyzwoitej) ewolucji być. i nigdy inaczej. i nie jest to, wbrew pozorom, nic warte (czy banalne) stwierdzenie. to bowiem zaistnienie, wytworzenie się w toku ewolucji fizycznego nośnika, na/w którym jest możliwy dalszy proces oraz "obróbka" danych, to warunek fundamentalnie konieczny. nie ma działania (tu myślenia) w pustce. musi być "coś", co jest i na/w czym może dokonać się zmiana. i to zmiana utrwalona, również fizycznie i realnie – a także do późniejszego odczytania (na żądanie). abstrakcje tworzą się jako konieczność (to nie luksus czy przypadkowa nadmiarowość), są tworem, "produktem" ewolucyjnym, który pozwala przeżyć, a ich składnikiem są substancje zmagazynowane w mózgu (czy adekwatnym układzie). to poziom twardy i absolutnie niezbędny, który musi zaistnieć, żeby kolejne procesy mogły zachodzić. musi zaistnieć substancja nośna, energia w fizyczno-chemicznej postaci, która buduje - i w której budują się następnie większe elementy. można to definiować jako poziom zerowy lub "czystej karty", w/na którym może kształtować się wszystko dalsze, ale on po prostu musi być. musi być fundament, na/w którym coś zbuduję ("nagram") - musi być podłoże, na/w którym mogę zakodować dowolny stan albo fakt coś dla mnie oznaczający - i który przechowam w swoim "archiwum". zysk osobniczy (i zbiorowy) z takiej archiwizacji danych jest oczywisty: wrócę do zdarzeń i reakcji na nie w dowolnym momencie, oszczędzając czas i energię na poszukiwanie wyjścia. każdy zaistniały fakt mnie zmienia i wzbogaca wiedzę o świecie i ułatwia postępowanie w kolejnych krokach. im więcej wiem, im więcej rozpoznałem mechanizmów w otoczeniu, tym szybciej się w nim przemieszczam (i sprawniej), tym dalej i dłużej działam (żyję). coś, co wcześniej było tylko banalnie "prostym" i fizycznym stanem zorganizowanej energii, po "nadpisaniu" kolejnego poziomu, staje się już nową jakością - zmienia się w fakt fizyczny z "dodatkiem interpretacyjnym" ("instrukcją obsługi"). przy czym ciekawe w tym ujęciu jest to, że w takim przypadku "kod" zapisu (tor równoległy do nośnika w ujęciu logicznym), "usamodzielnia" się. i staje się dla użytkownika takiej ewolucji jedynie dostępnym poziomem. nośnik "znika" z obserwacji (i doznań), przejścia (kwantowe) giną "w pomroce" i "duch" swobodnie polatuje nad poziomy (fizyczne). z wszelkimi tego szkodliwymi efektami ("bo fizyka i ciało to coś złego", "dno świata"). dlatego ponowne i świadome zejście "do hadesu" materii wymaga od umysłu wielkiego wysiłku, a rozdzielenie w prowadzonych analizach treści od nośnika dokonuje się dużym kosztem.warto również podkreślić, że ponieważ zachodzi jedność środowiska i układów, które w nim działają, dla wszelkich wydarzeń i uczestników nośnik ewolucji jest ten sam i zasada jego organizacji jest identyczna - ale wynik operacji, czyli "obrabiania" (kodowania) jest każdorazowo jednostkowy i zawsze inny. każda ewolucja, także tworzenie się abstrakcji, to "wypiętrzenie" "w górę" energetycznej struktury, a ilość wchodzących w każde moje doznanie-działanie faktów jest takiej skali, że nie ma, nie było i nie będzie dwu jednakowych. dlatego również nie ma identycznych ułożeń elementów (kwantów) i nie może być identycznych abstrakcji (czy dowolnych ewolucji). każdy stan energetyczny we mnie (czy w Kosmosie) jest zaistnieniem jednostkowym i niepowtarzalnym – w tej formie jestem zbiorem jedynym w nieskończoności. ja to punkt.

8

Page 9: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jak powstają abstrakcje? żeby odpowiedzieć na takie pytanie, nie ma co zajmować się sformułowaniami ogólnymi, tylko warto przeanalizować odczucia dotyczące myślenia, pojmowania pojęć i abstrakcji - który to poziom jestem zdolny sięgnąć w skierowanym "do wewnątrz" działaniu. a skoro mogę, to powinienem to uczynić.jak więc tworzy się "abstrakcja"? - oto do mojego umysłu płynie ze środowiska ciąg impulsów (kwantów). płyną w uporządkowaniu, w jakimś rytmie (zależnym od mojej aktywności oraz stanu środowiska) i które połączą się (lub połączę je świadomie) w mojej głowie w jedno i zborne wydarzenie – albo będzie to wiele oddzielnych wydarzeń, także kwantowo istniejących, ale przedzielonych czasem i przestrzenią, które również połączę w jedność (w wyniku długiego uczenia się i odkrywania powiązań między rejestrowanymi faktami). różnica pomiędzy tymi wydarzeniami jest wyłącznie czaso-przestrzenna, to pochodna moich zdolności w wyszukiwaniu zależności między odległymi od siebie zjawiskami. o ile bliskie w odbiorze dla mnie fakty łączę (klasyfikuję) wręcz "mechanicznie" i prosto, o tyle zdarzenia przedzielone dniami (czy latami) mogę powiązać ze sobą tylko i wyłącznie jako efekt refleksji (i jako skutek uczenia się takich związków). to, co mam "przed nosem", widzę doskonale, zjawiska zaszłe za horyzont "widzę" tylko "oczami duszy". dlatego żeby zebrać zapisane w umyśle "odbicia" i żeby połączyć rozproszone dane, trzeba się natrudzić - dotyczy to jednostek, ale dotyczy także zbiorowości. naukowe, filozoficzne wyszukiwanie związków między elementami otaczającego świata, to proces idący przez wieki i tysiąclecia, ale niewątpliwie popłacający. co zrozumiałe, im większa ilość informacji o świecie i zdarzeniach w nim zachodzących, tym budowanie abstrakcji łatwiejsze.jednak w tym momencie muszę podkreślić jeden zasadniczy fakt, który głęboko wiąże się z tworzeniem (się) abstrakcji: ich konieczną, nierozerwalną łączność czaso-przestrzenną. a to znaczy, że nie mogę operować pojęciami nazbyt sobie odległymi, na których odszukanie w bibliotece (książkach czy w mojej głowie) zmarnuję wiele chwil. po prostu, zanim znajdę potrzebne dane, rozpadnie się, przestanie istnieć związek między elementami tak tworzącej się ewolucji (tutaj ewolucji myślenia) - przecież nie zbuduję stabilnego, więc łącznego procesu z faktów w zakresie już rozproszonym (rwanym). - mówiąc inaczej, zanim poznam, "dokopię" się do potrzebnych informacji, to albo ta informacja się rozpadnie (książka lub pojęcie w mojej głowie), albo moja cielesna konstrukcja w proch się obróci. to nie przypadek, że w ramach zbioru, grupy pojęć lub grupy ludzi, ale stłoczonych w niewielkim zakresie (acz nie może to być nadmierne upchanie elementów, ponieważ wówczas więzienia byłyby najlepszym miejscem dla analiz świata /co się historycznie potwierdza/), że w takiej skumulowanej przestrzeni dochodzi do wytworzenia się nowości – dochodzi do łączenia się faktów, które są od siebie odległe. ewolucja może-musi przebiegać w pewnym zakresie "ścisku" (a także swobody), żeby mogła się wewnętrznie zabudować. "postęp w granicach prawa" – oto przepis na zbudowanie stabilnej struktury. operując pojęciami w umyśle nigdy nie sięgnę do całego zasobu (archiwum), zawsze istnieją strefy "zakurzone", do których docieram z trudem (lub wyjątkowo), one są praktycznie stracone do analizy. żeby zbudować coś nowego, muszę posiadać "w zasięgu ręki" potrzebne informacje (one muszą "kołować" po sąsiednich "orbitach", żeby wejść w relacje). to musi być wewnętrzny i bliski sobie proces w ramach "mgławicy" (galaktyki) pojęć, gdzie z "pyłu kwantowego" może zbudować się oraz zabłysnąć "supernova" (pomysł), jednak nie może być w zdarzeniu przewagi pustki, ponieważ łączność się zerwie. im więcej połączeń i wykorzystanych elementów, tym więcej nowości i wniosków tyczących świata. nie ma znaczenia, co tworzę, nową potrawę czy system filozoficzny - zasada tego procesu jest ta sama i nośnik ten sam. to w ramach (w zbiorze) elementów dostępnych, które stanowią aktualne "jądro" ewolucji, może się wytworzyć nowość - która albo połączy ze sobą dane zmysłowe ("abstrakcja fizyczna"), albo połączy na kolejnym już poziomie działań umysłu uogólnienia (abstrakcje logiczne).

9

Page 10: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje - teraz od strony odczucia warto te ogólne rozważania podbudować poznaniem, które jest dostępne dla mnie poprzez "wczucie" się, to również ciekawe ujęcie (i doświadczenie). - oto mam jakieś pojęcie, abstrakcję, którą operuję, ale nie wiem w tej chwili (jest to poza moim zasięgiem badawczym), jak ona powstała. czyli wykorzystuję słowo, symbol czegoś, o którym wiem jedynie to, że jest mi dostępny - i z tego faktu korzystam. każde słowo (a szerzej dowolne doznanie) jest abstrakcją powstałą na podbudowie wielu informacji, które "zbieram" (nieświadomie lub świadomie) przez całe życie – to w abstrakcjach zakodowane jest moje istnienie, i to na różnorakich poziomach, stąd ich znaczenie. ot, biorę na przykładu słowo "widok", dobre jak każde. dowolna abstrakcja, czy to w języku potocznym, czy tak zwane "wyrażenia naukowe" (jak np. abstrakcje matematyczne, które uchodzą, niesłusznie, za coś odrębnego), to wynik długiego procesu budowania się - właśnie zbierania danych i energii, które następnie podlegają "ociosywaniu" (różnemu obrabianiu). abstrakcje, niezależnie od ich przynależności, są na konkretnej podbudowie, powstają i zawsze zmieniają się tak samo (wymusza to jedność świata). jeżeli w sposób szczególny w tym miejscu podkreślam (i w nawiązaniu do "wczucia" się w abstrakcje), że fakt wyróżnienia pojęć matematycznych (jako innych) jest błędny, to z tego powodu, że ich rola w poznaniu rzeczywistości jest znaczna. nie ma matematyki i jej "symboli" w oderwaniu od materialnego poziomu, przecież nie ma oraz być nie może logiki pustki. - i nie chodzi mi nawet o to, że matematyczne pojęcia odnoszą się do realnych przedmiotów lub zjawisk (np. dziesięciu palców), a także że za każdą matematyczną abstrakcją coś-gdzieś-kiedyś się znajduje i trzeba jedynie to w czeluściach świata odszukać - ale nawiązuje tu do tego, że "obrabiana" przez matematyka w jego głowie treść to nic innego, jak "namacalne" jedynki i zera, bryły, figury i przekształcenia jakoś realne. - mogę myśleć o Kosmosie, czyli nieskończoności, wieczności, "e = mc2", o dowolnym bycie - ale w zwojach mózgu owe pojęcia są "namacalne", posiadają swoją fizyczną postać, coś "niesie" w/na sobie taką dla mnie ogromną treść. w każdym działaniu reprezentowane w umyśle byty są konkretne, fizycznie zajmują czas i przestrzeń. - abstrakcja może być wielkiej, nawet maksymalnej skali, ale w konkretnej głowie ma swoje lokalnie zakodowane upostaciowanie i jest to namacalne, realne ciało. więcej: poza tak "zbryloną" energią nie istnieje. moje "odczuwanie", a następnie wykorzystanie abstrakcji dlatego jest możliwe, że "treść" jest "nadpisana" na materialnym nośniku, który może wejść w "reakcje" (i rzeczywiście już reakcje, np. jako chemiczne czy elektryczne) z kolejną, znajdującą się obok abstrakcją. pytanie: co czuję, co postrzegam, kiedy operuję abstrakcją-stanem "widok" czy "kosmos"? nic nie czuję oraz niczego nie widzę. to najpełniejsze i najkrótsze oddanie tego, co towarzyszy operacjom abstrakcyjnym w umyśle. poziom działań pojęciowych, choć zakotwiczony i wpisany w poziom fizyczny rozumu, dla mnie, jako korzystającego z niego, usamodzielnia się, odrywa od nośnika. autonomia w odczuwaniu jest pełna, aż do pomijania zakresu materialnego. - owszem, mogę "odczuć" "zawartość" abstrakcji, "poczuć" treść pojęcia, jednak nie "doznam" fizycznego nośnika. to jest dla mnie zakres na zawsze ciemny i znajduje się poniżej rejestracji. mogę wywnioskować jego (za)istnienie, dojść w logicznej analizie tego, że poszczególne abstrakcje muszą się ze sobą jakoś "namacalnie" komunikować, że musi być przepływ energii między elementami procesu, że muszą się abstrakcje wzajemnie "doznawać" i "czuć", ale ja tego poziomu nie doznaję, to jest poziom reakcji konieczny, ale niedostępny w doznaniu. ja "doznaję" i "czuję" świat i siebie "wyżej", tylko i wyłącznie na poziomie abstrakcyjnym. doznania fizyczne są przypisane do elementów umysłu (komórek), ale dla mnie dostępnym pozostaje jedynie poziom wyższorzędowy - abstrakcyjny. wszystkie moje doznania są pochodne "doznaniom" neuronów (i zawierają się w nich), ale lokują się w innym zakresie. i są jedynymi mi dostępnymi.

10

Page 11: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-więcej - w trakcie stosowania rozbudowanej już abstrakcji, niech będzie ten "kosmos", na tym poziomie nie ciągnie się za nią nic. nic w sensie "treści" czy "obrazu", czy "doznania". takie pojęcie w "pierwszym odczuciu" nie ma "przyczepionych" do siebie żadnych doświadczeń czy symboli. owszem, mogę (w razie potrzeby) dobudować, nawet w moim postrzeganiu nagle, całą głębię tego słowa ("głębię", którą jako konkretny osobnik dysponuję), ale to nie jest dane w chwili operacji tym pojęciem. taki cały zbiór informacji, którym koduję w "archiwum" abstrakcję "kosmos" (i jest w zakresie podprogowym do niej), to stan chwilowo zbędny – to szczyt góry (pojęciowej), jednak fizycznie, w tu i teraz, może być pomijany (dla sprawności działania). - ważne w tym jest to, że choć wywołanie danych przebiega w odczuwaniu dla mnie "szybko", zawsze jest i być przecież musi działaniem w postaci "kwerendy" z całego dostępnego mi zbioru danych (życiorysu), jest przeglądem, który biegnie daleko i głęboko w zasób informacyjny. obejmuje ten proces poziom danych zmysłowych, jako fundament i "korzenie" mojego myślenia (np. gorące to coś przykrego, kiedyś dotknąłem i bolało), obejmuje poziom abstrakcji "prostych" (np. szkolnych) – i każdy inny poziom. w logicznym ujęciu każde obrabiane przez mnie słowo "wpisuje" się, "sprzęga", jest zawarte w całej mojej życiowej (i "zarchiwizowanej") drodze. - oczywiście fizycznie i w każdej chwili operacji w umyśle sięganie do tych zasobów nie jest ani możliwe, ani też potrzebne – choć potencjalnie dostępne (o ile dane są zachowane i jest czas na ich przegląd). realnie może proces schodzić w takich powiązaniach głęboko - ale nie musi (dla sprawności swojego działania). nie ma sensu w konkretnej ewolucji (tu wyobrażania sobie stanu "kosmosu") wywoływać wszelkich z tym powiązanych abstrakcji. one tam są, mogą być przywołane – są "fundamentem" tego pojęcia, ale jako taki nie musi być on ciągle odkrywany. wystarczy w analizie "pobliski" (na podpoziom rozciągnięty) zakres przywołań, żeby można było skutecznie operować pojęciem. i budować z niego (z nich) kolejny – tworzyć abstrakcje następnego rzutu.dla badających (podglądających) rozum było sporym zaskoczeniem, że umysł "wie" szybciej od osobnika, co ten zrobi, co powie i co pomyśli w kolejnym kroku. czyżby "coś" nim sterowało, podpowiadało "z boku" ("z głębin"), co biedak ma zrobić w następnej sekundzie? - doprawdy, dlaczego jest to tak zaskakujące, nie mogę tego racjonalnie wyjaśnić. przecież, żeby fizyczne elementy w głowie zgromadzone (oraz każdorazowo składające się na moje myśli) połączyły się (w myśli mądre czy głupie), żeby nastąpił (najkrótszy nawet) "przeskok" danych w mózgu, musi zaistnieć zdarzenie w czasie i przestrzeni. - poziom fizycznych reakcji (ich "zbierania" się "w kupę", wszak "w kupie siła") musi wyprzedzać poziom "uświadomienia" sobie faktu – bo jest właśnie dnem, fundamentem tego procesu. fundamentem, który "zbiera" się w jedność poprzez różne i wszelkie poziomy (mojej i świata) rzeczywistości - w tym przypadku poprzez struktury umysłu. musi się zrealizować cała piramida procesów, abym mógł "na szczycie", więc już na/w "strefie świadomej", o takiej produkcji (skutkach tej ewolucji) jakoś się dowiedzieć. i tak w następnym kroku pracą "bazy" pokierować, takie stworzyć "filtry", żeby proces mógł biec dalej, a nadbudowa mogła "główkować". abstrakcja – i "strumień myśli", to proces budujący się "w górę", do poziomu "świadomości", więc te niższe zakresy są szybsze - i muszą być szybsze. "ja" to szczyt piramidy, ale nie istniejący bez głębi niższych procesów. dla mnie zakresem nadprogowym i jedynie dostępnym jest to, co określam jako moje "ja", "świadomość" - tylko że jest to poziom podbudowany (także obudowany z każdego kierunku, wszechkierunkowo) zjawiskami leżącymi poniżej. rejestruję, doznaję - dla mnie wszystkim jest to, co "widzę oczyma duszy", ponieważ abstrakcje są mną - jednak ten poziom jest wpisany w zakres dla mnie ciemny, niedostępny, nieoznaczony. i konieczny. - każda moja abstrakcja posiada na/w podpoziomie liczne "korzenie", jest zanurzona w "morzu" informacji, danych zmysłowych lub abstrakcji kolejnych rzutów, ale "doznaję" ją jako "fakt punktowy". "ja" to abstrakcja – ale na "podglebiu" fizyki.

11

Page 12: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje - czy można operować tylko samymi abstrakcjami?

pytanie: czy może istnieć mózg ("układ rozumny" w dowolnej postaci), który w swoich reakcjach będzie odnosił się, pracował wyłącznie na samych pojęciach, abstrakcjach? czy może powstać byt operujący tylko w zakresie abstrakcyjnym? a jeżeli może, to jak będzie działać, i co z tego wyniknie?sprana jest ciekawa - i ważna. i to nawet na kilku poziomach analizy. przede wszystkim od razu wypadałoby powiedzieć, w nawiązaniu do wcześniej i wyżej zapisanego, że nie może. że zawsze musi być fizyczny fundament, na/w którym procesy mogą się toczyć (bytu "myślącego" poza fizycznym nośnikiem przecież nie ma). jednak w tej chwili już tego zakresu nie podnoszę, to jest oczywista oczywistość. - po drugie, co także wynika z powyższego opisu tworzenia się abstrakcji, nie ma niczego innego, jak abstrakcje. każda w moim umyśle (czy szerzej: ciele) struktura, jest w tym ujęciu "abstrakcją". bo powstała jako "wyłanianie" się, budowanie konstrukcji z elementów "w górę". komórka ciała jest kolejną formą energetycznej zmiany – myśl również. każdy, dowolny element świata, który pojawia się na (jakoś definiowanym poziomie) jest w stosunku do podpoziomu "abstrakcją", sumą i uogólnieniem zjawisk leżących niżej. i o tym nie należy zapominać.co więcej, co również wiąże się z początkowym pytaniem, pojawia się dylemat, czy taki układ (tylko działający na abstrakcjach), będzie doznawał, odczuwał i reagował? jeżeli stwierdzam, że abstrakcji nie odbiera (czuje) się inaczej, jak właśnie abstrakcyjnie, to przecież jest to prawda, ale nie do końca. samej abstrakcji nie czuję, fizycznej i głębokiej zawartości abstrakcji nie doznaję, kiedy ją stosuję (i tak na pewno będzie w przypadku tu analizowanego układu), ale przecież będąc cielesną konstrukcją czuję, kiedy komórki umysłu się między sobą komunikują. w analizie logicznej poziomu fizycznego nie sięgam, jednak różne "dreszcze" ciało przebiegają, mrówki po plecach drepczą, a umysł aż się iskrzy, kiedy dostarczyć mu doznań (dowolnego rodzaju). dlatego najpewniej i podobny do mnie (i każdy inny) układ musi doznawać owych "dreszczy" emocji, kiedy składniki ciała się komunikują i wzajemnie doznają. to przecież dlatego myślenie, wszak czynność pozornie czysta (logiczna i abstrakcyjna), dostarcza tylu doznań ("odlotów") i jest przyjemna (czasami bywa przyjemna). obecnie jednak pytanie tyczy innego ważnego zagadnienia. mianowicie, czy byt, układ rozumny musi przebyć drogę analogiczną do mnie, czyli od poznawania (i doznawania zmysłami) świata, do kolejnych uogólnień danych tak zebranych – czy można to pominąć i przeskoczyć poziom fizycznych doznań, więc od razu operować abstrakcjami (pozyskanymi czy "zaprogramowanymi")? wyrażając to inaczej, czy "sztuczna inteligencja" (przecież o to tu chodzi) może "wystartować" od razu i momentalnie po wpakowaniu w "skrzynkę" encyklopedii (wraz z suplementami), czy musi przejść drogę "uczenia" się?odpowiedź, która nasuwa się w pierwszej kolejności jest taka, że bazując na schemacie komend i abstrakcji wpisanych w układ (pozyskanym, danym jako "stan zastany") można działać – ale to nie wykroczy poza "rutynowe" reakcje. wszak "programy" biologiczne, nawet te pozornie najprostsze, są mniej lub więcej, ale otwarte - a stosujące je układy uczą się reakcji na fakty występujące w środowisku. można z tego wyciągnąć wniosek, że poszerzając przedział swobody reagowania układu, kiedy uczy się on samodzielnie otoczenia (zbiera kwanty), osiąga lepsze rezultaty, że nie wystarczy "czysty" zapis abstrakcyjny, tylko potrzebny jest jeszcze dodatek do wytworzonej abstrakcji w postaci fizycznego doznania. czyn sprawczy konstruktora (pierwsza przyczyna), musi doprowadzić do układu myślącego, jednak pomimo że zmieni się nośnik, zajdzie konieczność powtórzenia drogi, którą przechodził sam konstruktor. i nie zdoła (s)twórca ani uprościć, ani przyspieszyć tego procesu, ponieważ każdy sam (i na własną rękę) musi "kantów" środowiska doświadczyć. ale że "konstruktor" tak czy owak pierwszego rozumnego "sztucznego" krzyku doczeka, to pewne.

12

Page 13: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- ewolucja abstrakcji - proces myślenia - relacja między nośnikiem fizycznym abstrakcji a treścią abstrakcji (zależność obustronna)

zanim dalej o wykorzystaniu ewolucji abstrakcji do opisywania i do budowania "sztucznej inteligencji", wypada zatrzymać się, zwłaszcza w tym miejscu, na najważniejszym zagadnieniu, które się z mózgiem (układem logicznym) wiąże - z myśleniem. powstała paradoksalna sytuacja (ale tylko nieco paradoksalna), że mimo wielokrotnie oraz na różne sposoby odmienianego słowa "myślenie", do tej pory praktycznie tego zakresu nie omawiałem. to, co opisywałem, czyli proces ewolucji (w tym ewolucję abstrakcji), było poprawne i dobrze obrazuje zmiany energetyczne (w tym te zachodzące w umyśle), dobrze oddaje proces formowania się dowolnej "abstrakcji" (co by pod tym pojęciem nie rozumieć) - ale jednak nie oddaje w pełni najważniejszego z mojego punktu widzenia procesu, właśnie myślenia. ewolucja ewolucją, ale dla mnie najważniejsze znaczenie ma to, że mogę taki proces doznawać. a nawet, w miarę możliwości, opisywać. dlatego nie ma rady, trzeba mu się głębiej przyjrzeć. warto wiedzieć, czym jestem.procesy ewolucyjne, które opisywałem do tego momentu, nawet jeżeli zawierały w sobie ciąg zdarzeń, były pojmowane "punktowo" (liniowo, punktowo i przede wszystkim następczo). a przecież myślenie to proces nie tylko wielowymiarowy (i wielopoziomowy), ale przede wszystkim wielo-punktowy – i posiada to swoje znaczenie. nie jedna myśl, nawet najgenialniejsza, stanowi o myśleniu, tylko ich ciąg, strumień (a najlepiej, żeby to była "rzeka"). punktu (kwantu), jak wielokrotnie podkreślałem, opisać nie można - tylko "jest", żeby zdefiniować myślenie, żeby opisać działanie rozumu, muszę operować dużym zbiorem faktów (najmniej dwoma stanami). jednostka jest ważna (składa się w miliony i masy) – ale w relacji do innych jednostek.powodem, który bezpośrednio skłonił mnie do zajęcia się myśleniem (w sensie logicznej analizy), było przekonanie, że istnieje, musi istnieć zależność (i to zasadnicza) między tym, co zawiera abstrakcja (treścią, znakiem), a tym, co jest nośnikiem tejże abstrakcji (energią w postaci fizycznego nośnika) – że, mówiąc inaczej, zachodzi ścisły związek między kodem a substancją kodowaną. co więcej, że jest to związek zasadniczy i że nie ma tu dowolności (nośnikiem nie może być przypadkowa grudka materii, ale musi się, jako fundament procesu, poddawać wielowymiarowo kodowaniu). to był punkt początkowy analizy, który do dalszych ustaleń prowadził - a w rezultacie zaszła potrzeba ujęcia ewolucji pojęć i abstrakcji jako procesu wielowymiarowego. ponieważ abstrakcja buduje się zawsze jako piramida procesów, jako wielopoziomowe zdarzenie energetyczne – więc nie można go opisać ani prosto, ani punktowo, ani następczo.myśl - dlaczego? jak?już pobieżna nawet analiza piramidy kwantowej, tworzenia się abstrakcji jako wydarzenia na/w kolejnych poziomach i w punktach węzłowych, już to podpowiada istotne wnioski. fakt powstawania takiej piramidy nie ulega wątpliwości, to dotyczy procesów zawsze-i-wszędzie, ale, co łatwo wykazać, zjawisko nie może biec w ten sposób, że za każdym razem, kiedy w moim umyśle pojawia się jakaś abstrakcja (np. "drzewo", "kosmos"), że buduje się ona od podstaw i narasta od jakiś "pierwocin", które związane są dla mnie z tym pojęciem (od poziomu zmysłowego - od widoku drzewa, odczucie kory itp.). nie jest to ani możliwe, ani potrzebne. nie jest możliwe z tego powodu, że brakuje mi w takim momencie wszelkich abstrakcji cząstkowych, brak także elementów, wydarzeń kwantowych tę abstrakcję tworzącą - czyli brak mi w tej konkretnej chwili całego mojego życiorysu, który się składał na to, żeby powstała taka a nie inna, tylko moja własna abstrakcja "drzewo". owszem, jest podobna do innych, w innych umysłach powstających pojęć, to efekt wspólnego istnienia w jednym otoczeniu, ale że jest moja i tylko moja, to oczywiste, ponieważ tylko jednostkowy tor wydarzeń się na taką postać pojęcia ("obrazu") składa. to mój i tylko mój świat.

13

Page 14: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-co więcej - tworzenie takiej rozbudowanej abstrakcji nie jest potrzebne, to luksus, na który mogę sobie kiedyś pozwolić, ale w konkretnej sytuacji może to być wręcz utrudnieniem. już nawet nie chodzi o to, że kiedy myślę o tym "drzewie" (czy dowolnie innym), to zajmuje to nieco chwil (choć dla mnie, w moim odczuciu, abstrakcja pojawia się "od razu", "na zawołanie", bowiem nie "widzę", nie doznaję przerw, jest "wyspa" i zbiór wysp, ale nie ruch między nimi) - to nie jest możliwe z tego powodu, że gdyby zachodził proces budowania się całej piramidy (ewolucji z wszelkimi "kontekstami" i skojarzeniami), to zwyczajnie nie nadążał bym reakcjami za procesami środowiska. coś pomyślę - ale wyniku nie doczekam, ponieważ jakiś głodny stwór w tym czasie skonsumuje produkty mojego myślenia i mnie przy okazji. umysł nie ma po prostu możliwości, żeby odwołać się do całości zgromadzonych w toku istnienia danych i operować nimi, bo świat pędzi. a kto nie biegnie, cofa się – i odpada z gry.więcej - nie ma nawet takiej możliwości. nie muszę za każdym razem przywoływać do budowania konkretnej abstrakcji posiadanego zbioru danych, bo mogę, właśnie dla sprawności operacji - działać na "symbolu", który koduje w sobie wielką klasę "poniżej" leżących faktów. kolejne poziomy kwantowe w ewolucji energii to umożliwiają oraz wymuszają, pojawienie się następnego poziomu, "wymiaru" rzeczywistości (czy umysłu) buduje się "automatycznie" i jako konieczność. nagromadzenie danych o czymś, zbiór faktów fizycznych tyczących zdarzenia, to musi się uogólnić w abstrakcję tego faktu, bo elementy dotyczące tego faktu wejdą, muszą wejść we wzajemne relacje - i wyprodukują abstrakcję zjawiska. czy umysł (dowolny układ) tego chce czy nie chce, wie o tym mechanizmie, czy jest to dla niego "cudowny" objaw, to nie ma żadnego znaczenia. uogólnienie, abstrakcja procesu się pojawi. i oddziała na dalsze procesy. wystarczy mi do operowania sama nazwa, jednoelementowe uogólnienie (ewolucyjnie podwojone), żebym skutecznie nim się posługiwał. owszem i fakt, w razie konieczności mogę taki zbiór przeglądać, analizować, szukać głębokich zależności, ale jest to reakcja do tworzenia się konkretnej abstrakcji "uboczna". czyli mogę operować "symbolem", a i tak "w podpoziomie" (w "lochach" umysłu) posiadam powiązania z całym labiryntem informacji. moje "drzewo", które teraz oglądam (dotykam, wyobrażam sobie), jest zakorzenione w moim umyśle oraz połączone z wszelkimi drzewami, które oglądałem, dotykałem lub tylko wyobrażałem sobie. i to na/w wielu poziomach obserwacji, a także analizy jednocześnie (poprzez wielozmysłowe kanały). przy tym konkretnym drzewie mogę (i najczęściej tak jest) zupełnie sobie tego związku nie uświadamiać - ale to, że je sobie właśnie akuratnie i konkretnie uświadamiam, jest pochodną tego głęboko leżącego zbioru danych. to, że kiedyś-gdzieś dotykałem pierwszy raz kory drzewa (i to się utrwaliło w moim umyśle), to dlatego mogę dziś poczuć to samo. a nawet zrozumieć, że to jest to samo kiedyśniejsze drzewo (bowiem od tego czasu doszły inne doznania i "labirynt" w moim umyśle znacząco się rozbudował).to mechanizmy ewolucji kwantowej, jej reguła wymusza samoistne budowanie (się) kolejnych poziomów abstrakcji. po zapełnieniu, po "wypełnieniu" się poziomu, jeżeli dopływ energii do układu nie ustaje, musi pojawić się w ramach zbioru "uogólnienie", "wyprodukowanie" kwantu (abstrakcji) ten zbiór danych w sobie zawierający. wzejście na kolejny poziom (pułap) jest koniecznością, musi zajść po przekroczeniu "masy krytycznej". jednak tak zaistniała nowość odnosi się, odwołuje się do tego, co ją wyniosło "w górę", jest "ufundowana" na zbiorze leżącym poniżej - i bez niego nie istnieje (i może być, w razie konieczności, przywołana). - nawet jeżeli nic nie wiem o tym, że można wybudować kolejne abstrakcje (czy dowolną ewolucję), zupełnie nie znając mechanizmów tworzących pojęcia, będę produkował symbole, bo mechanizmy ewolucyjne i tak poprowadzą mnie do kolejnych uogólnień. jeżeli będę gromadził informacje (energię), a następnie je w rozsądnym czasie i ograniczonej przestrzeni obrabiał (choćby "czysto mechanicznie", ciosając kawałek krzemienia), to coś nowego uzyskam, abstrakcję jakoś użyteczną. - kwant do kwantu zbuduje kwant.

14

Page 15: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje - aktualne i historyczne analiza przeprowadzona wyżej sygnalizuje - a nawet wymusza stwierdzenie, że abstrakcje muszą powstawać zarazem historycznie i aktualnie. to nie może być proces "tu i teraz" (nagły i bez podstaw), tylko musi rozciągać się na/w dużym dystansie przestrzeni i czasu. - co więcej, odnosi się to do powstawania abstrakcji (dowolnej ewolucji) jako faktu dla mnie zbornego (jakoś całego, z którego widzę początek i koniec, i jednocześnie wobec mnie "aktualnego"), ale również dotyczy to struktur rozwleczonych po życiorysie. mój dzień dzisiejszy jest niewątpliwie jeden i jedyny (i skończony), ale przecież jest dodatkiem do wszystkich poprzednich, które przeżyłem - oraz fundamentem do tych, które (mam taką nadzieję) są jeszcze przede mną. każde wydarzenie, najmniejsze nawet dla mnie w odczuciu czy analizie, posiada swoją historię (a także energetyczną głębię). jest aktualne w odczuciu, jednak buduje się z wielu (bardzo wielu) poziomów i faktów - jest procesem tu-i-teraz, odbieram je jako jedność, ale przecież w pogłębionej (i poszerzonej) analizie ustalam, że to zbiór, który składa się z mnogości procesów cząstkowych. - każda moja myśl czy reakcja na poziomie komórkowym, to zjawisko, które "zakorzenione" jest w najbardziej fundamentalnych przemianach wszechświata, zawieram w sobie, realizują się we mnie wszelkie możliwe procesy, a ja jestem ich "zgrubnym" i rozciągniętym w czasie-przestrzeni chwilowym "uogólnieniem". każdy element mojego (czy też dowolnego istnienia), to "fakt" zaistniały w czasie i przestrzeni, to proces dziejący się jednocześnie aktualnie oraz historycznie. - podkreślam, każda ewolucja, każda abstrakcja jest aktualną i historyczną jednocześnie. sfera, powierzchnia aktualna, którą doznaję jako swoje myślenie (istnienie w ujęciu szerszym), ma swoje zakotwiczenie w całej mojej historii, i nie tylko mojej. przecież jestem "abstrakcją" (chwilą i warstwą aktualną) dla społeczeństwa, ale również dla wszechświata. moja myśl jest "szczytem" oraz puntem "teraz" dla świata, ale posiada swoje fundamenty w procesach, które realizowały się miliardy lat temu. - jeżeli o tym zapominam, to, po pierwsze, sam siebie z całości wyróżniam i nie widzę związku z tą całością (wraz z wszelkimi tego, raczej smutnymi konsekwencjami, zwłaszcza dla wszelkich rozumnych czy mniej rozumnych sąsiadów), a po drugie, "wiążę" swoje istnienie z "czymś" cudownym - i przez to odległym od postrzeganego świata. co w skutkach wzmacnia punkt pierwszy i powoduje moje zagubienie w rzeczywistości.co trzeba zrobić? trzeba rozdzielić te dwa procesy, dla zrozumienia zjawisk muszę je analizować oddzielnie – pomimo że logicznie (jako spełniana funkcja) są to zjawiska tożsame, to nie są identyczne. są tym samym procesem, bowiem na jego końcu zawsze powstaje "abstrakcja" - jednak są różne, dotyczą innych zakresów czasu i przestrzeni. analiza musi uwzględnić te dwa szeregi jako od siebie zależne, ale odmienne, inaczej powstaje zsumowanie się wydarzeń i brak precyzji (widzę powierzchnię bez świadomości, że poniżej jest głębia). - te dwa procesy, historyczny i aktualny, są jednym procesem ewolucyjnym, ale żeby go zrozumieć, muszę go logicznie podzielić, rozbić na etapy i warstwy zmiany. co to w praktyce oznacza? to, że muszę ustalić, jak działa umysł i jak twarzy kolejne abstrakcje – oraz, co istotne, jak może dochodzić między tymi znakami do łączności (czyli np. nie następuje rozerwanie toku wypowiedzi)? - jak w gąszczu abstrakcji dochodzi do odszukania informacji (tej właściwej) i jak to wpływa na rytm wypowiadanego? i jak to się dzieje w ujęciu aktualnym, a jak w historycznym - co z jednego ciągu zjawisk wpływa na drugi (i odwrotnie)? pytania są zasadnicze, dotyczą tego, jak ten ogólnie wcześniej analizowany proces energetycznej ewolucji, proces, który pilnuje sam siebie, ująć w tej specyficznej abstrakcji – specyficznej, bo już ostatniej (ostatniej, na którą umysł może się zdobyć). czyli opis przez siebie samego tworzenia własnych i mnie oznaczających abstrakcji. analiza tworzenia się siebie samego to koniec poznawania przez umysł - poznawszy nieskończoność wracam do/w siebie.

15

Page 16: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- proces myślenia - ważne założenie wstępne aby opisać myślenie, muszę przyjąć założenie początkowe – mianowicie uznać, że w umyśle istnieje już pewien stan, rozprzestrzeniona i wielka struktura energetyczna, która składa się na dany układ działający, a także na konkretną już abstrakcję. mówiąc inaczej, muszę analizę rozpocząć od tego, że mam daną chwilę obecną, w której w umyśle istnieje cała ewolucja - czyli zbudowała się struktura piramidy kwantowej i jest cała historyczno-aktualna abstrakcja z jej różnymi postaciami na poziomach. w swoim ujęciu nie wychodzę w opisie od samego początku (co by tym początkiem nie uznawać) i od "stanu zerowego" w ewolucji abstrakcji, a opisuję zakres aktualny i konkretny, jako już wynik długiego procesu (życiorysu).dlaczego tak? z tej przyczyny, że rozum (świadomy siebie obserwator), kiedy poznaje własne działanie, kiedy może wreszcie zabrać się za analizę własnego reagowania i istnienia, ma już w sobie sporą ilość zgromadzonych doświadczeń - tak o świecie, tak o sobie samym. przecież z chwilą opisywania siebie nie zaczynam od stanu pustki, wyróżnienie oraz wyodrębnienie własnego istnienia jest wręcz ostatnim krokiem na tej drodze. pojawiając się na/w tym świecie mam już dziedzicznie "obciążone" i "zabazgrane" konto (kwantowo i genowo), i nie jestem żadną tam "czysta kartą". tym bardziej po "iks" latach osobistych wędrówek po tym padole łez nie mogę mówić o czystej (ewolucyjnie) kartotece. zadanie obecnie polega na tym, żeby wyjaśnić, jak jest możliwe, że w trakcie myślenia, działania ewolucji, której ostatnim punktem jest (samo)świadomość, następuje łączny proces - jak on się toczy? pytanie dotyczy tego, jak zaczyna się i efektywnie biegnie proces powstawania abstrakcji i jak kończy (a nawet to, jak się kończy, jest tu zagadnieniem ważniejszym)?mam oto w polu operacyjnym abstrakcję, pewien potencjał energetyczny, który powstał w wyniku przeobrażeń ewolucyjnych (jako skutek rozbudowanej piramidy kwantowej). w tej chwili nie jest ważne, czym jest ten potencjał, nie jest ważne, jak powstał - najważniejsza jest próba wyjaśnienia, jak oraz dlaczego następuje dalszy ciąg procesów. ważne i ciekawe jest to, że myślenie, proces energetycznej wielopoziomowej przemiany, nie kończy się na tym jednostkowym zaistnieniu, że powstaje jedna i konkretna myśl - i kolejne. z opisu, który ujmuje myślenie jako proces piramidy, tak by mogło to wyglądać: buduje się abstrakcja - i na tym koniec. rzeczywistość jest zasadniczo inna. myśl goni myśl, a co najważniejsze, mogą one być ze sobą w logiczny sposób powiązane (zachodzi między nimi związek). zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego proces się nie kończy? a jako pomocnicze, choć jednocześnie nie mniej ważne: dlaczego w procesie myślenia (np. wypowiedzi) następuje "załapanie wątku" – dlaczego nie następuje rozerwanie kwantowego procesu? z ilości pytań widać, że zadanie jest najważniejsze w opisie działania rozumu - a przynajmniej tak podstawowe dla zrozumienia rozumu, jak w przypadku ewolucji analiza jej wielopoziomowości. bez rozeznania we własnym umyśle i jego mechanizmach nie mam nawet co marzyć o zbudowaniu "sztucznego inteligenta".powtarzam - posiadam w polu operacyjnym abstrakcję, wielkość energii o pewnym ilościowym i jakościowym stanie, która coś symbolizuje, i teraz pytanie: co dalej? do zanalizowania mam generalnie dwa kierunki dalszych wydarzeń. - to znaczy, następuje ponowne, jednak przesunięte w czasie, późniejsze pojawienie się tej samej abstrakcji (następuje wytworzenie się pojęcia w takiej samej formie i na tej samej zasadzie) - albo drugi przypadek, kiedy w polu pojawia się nowa już abstrakcja (choć jakoś powiązana z poprzednią). - może jeszcze zajść trzeci typ zdarzeń, kiedy pojawi się nowa ewolucja, ale nie związana z poprzednią, tę możliwość w tej chwili pomijam, ponieważ jest rozwinięciem dwu wspomnianych. z oczywistych względów, najważniejsze dla mnie jest ciągłe, a co więcej powiązane "tematycznie" zachodzenie procesu - punktowość ewolucji, choć sprawa ważna, nie robi wrażenia.

16

Page 17: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-pierwszy przypadek ewolucji abstrakcji - ponownie ta sama. czyli w moim polu operacyjnym ponownie buduje się abstrakcja, pojęcie już wcześniej istniejące, jak do tego dochodzi? odpowiedź na to pytanie jest właściwie banalna: trzeba powtórzyć działanie, które do powstania pierwszej abstrakcji doprowadziło. - ba, tylko co się dzieje, że ten "banalny" proces się powtarza, że następuje powstanie "sprzężenia zwrotnego" w ewolucji energii? co, oraz jak, kieruje ponownie skwantowaną energię - a zawłaszcza, skąd się ta (nowa-kolejna) energia bierze? zaistnienie sprzężenia zwrotnego, ponownego zamknięcia się wydarzeń w pętli jest procesem, który musi zajść, żebym otrzymał ten sam wynik, tylko że pytanie zasadnicze przybiera postać: co i jak steruje procesem, jak dochodzi do odszukania w zbiorze i spożytkowania abstrakcji już w nowym miejscu?drugi przypadek - powstaje nowa abstrakcja. ale, co tu istotne, powiązana ze stanem poprzednim. pytanie znów jest zasadnicze: jak tę nową abstrakcję umysł wypracowuje? co i jak kieruje energią, skąd ta energia w układzie się pojawia i jak jest "obrabiana" (filtrowana)?w tym miejscu wypada odwołać się do najważniejszego wniosku, który określa ewolucję - wszelką ewolucję: to zawsze jest proces, która realizuje się jako samodzielny, samoograniczający się i samoformujący. w głębokim powiązaniu z otoczeniem i według jednej zasady - ale "samodzielnie". samodzielnie w takim rozumieniu, że nic poza nim (a tym bardziej "nikt") go nie kształtuje i nim nie kieruje - nie ma żadnego "zewnętrznego sterowania", niczego, co by było kierującym układem w stosunku do tego procesu. proces sam siebie kontroluje oraz na siebie wpływa (zmienia). - ewolucja (wszech)świata jest samodzielna, ale w jej ramach ewolucja umysłu również jest tylko do tego, więc konkretnego zakresu ograniczona (jak również ewolucja poszczególnej już abstrakcji w jego obrębie). umysł jest integralną częścią świata, jednak zarazem indywidualnym faktem - i nic poza regułą procesu nim nie steruje. umysł jest "objawem" reguły, ale jednocześnie reguła objawia się w postaci umysłu. do zaistnienia układu (dowolnego procesu) potrzebuję materii (coś) - oraz reguły zmiany tego "coś". która to reguła realizuje się poprzez ów fizyczny, realny nośnik. cała reszta jest pochodną. - dlatego, kiedy przy opisie wydarzeń w mózgu pytam o "kierujący" element (szerzej: proces) w poszukiwaniu albo w tworzeniu nowych abstrakcji, nie pytam o nadrzędny do umysłu układ (byt), ale pytam, jak taki proces się toczy w tej konkretnej strukturze? nic mniej - nic więcej. mówiąc inaczej, nawet jeżeli nie będę odwoływał się do mechanizmów ewolucji, skończoności poziomów regulacyjnych można dowodzić logicznie, przecież musi być kres komplikacji układu. nie zbuduję, więcej, nawet nie pomyślę idącego w nieskończoność ciągu decyzyjnego i kontrolującego - musi w takim działaniu nastąpić brzeg. i to nie dlatego, że zabraknie elementów (czyli energii dla kolejnych poziomów kontrolnych), ale z takiej przyczyny, że w tak budowanym układzie poziom komplikacji będzie ogromny i uniemożliwiający reakcje. nie można powtarzać w nieskończoność poziomu "nadzorcy", ponieważ wówczas proces, skutkiem skończonej prędkości reagowania (światła), nie zaistnieje – zanim wystąpi zmiana na poziomie nadrzędnym, podpoziom już radykalnie się zmieni (w skrajnym przypadku rozpadnie). - fizycznie i logicznie musi istnieć kres w budowaniu kolejnych poziomów regulacyjnych, żeby cała struktura mogła istnieć. gdybym zakładał, że do świadomości, która jest ostatnim stanem ewolucji oraz jednością - że do świadomości występuje wyższy element kierujący, to musiałbym taki proces przedłużać o dalsze poziomy. musiałaby istnieć nad-świadomość, jakiś nad-mózg, itd. - i nie byłoby końca pytaniom, jak ten kolejny nadrzędny układ jest sterowany. dlatego jedynie możliwy wniosek, który jest pochodną opisu ewolucyjnego, ma postać: muszę w samym procesie zmiany szukać tego, co sprawia, że zachodzi sterownie nim i jego kształtowanie - a nie poza. to sam proces, przebiegający kwantowo, steruje sobą oraz odpowiada za rezultaty (tu myślenie). nie nieskończony ciąg układów nadzorujących, ale sam proces jest kierującym i kierowanym jednocześnie. ewolucja sama się buduje-kształtuje.

17

Page 18: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "układ kierujący" co jest układem kierującym, co może być układem sterującym w ewolucji? że sam proces, zgoda – tylko co jest tym procesem i gdzie on się odbywa? jeżeli mam wyprowadzić logiczny wniosek z ustalenia, że proces biegnie według reguły, a reguła tworzy się wraz z procesem - to w ewolucji myślenia występuje tylko jeden element, który może i musi być regulatorem, który odpowiada za to, że następuje pojawianie się nowych abstrakcji. co jest "regulatorem"? to chwila aktualna procesu. jakoś zaistniały stan energetyczny.mówiąc inaczej, elementem, strukturą kierującą myśleniem jest samo myślenie, jego aktualna postać.podkreślam, to nie jest banalne ani tautologiczne stwierdzenie, ale wniosek zasadniczy, i o daleko idących konsekwencjach. nie gdzieś czy kiedyś, ale tu i teraz biegnie strumień moich myśli (czy inny proces ewolucyjny) – tu i teraz budują się abstrakcje. a to, co już się wybuduje i jakoś zaistnieje w mojej głowie i w fizycznej postaci, "zdeformuje", "sformatuje", korygująco wpłynie na to, co powstanie w kolejnym kroku (kwantowym). stan wcześniejszy modyfikuje to, co tworzy się aktualnie - ponieważ tworząca się nowa struktura (jakość) nigdy, nigdy nie dzieje się w pustce, zawsze ma tło, które jest dopełnieniem i warunkuje tworzenie. czy pojmuję środowisko do tak tworzącej się ewolucji jako zakres atomów (elektronów, fotonów), czy jako komórki nerwowe, neurony mózgu - czy jako wcześniejsze abstrakcje (fizyczne lub logiczne), to zawsze jest zakres, przestrzeń, obszar "zapchany" energią. i w/na nim kształtuje się kolejny poziom zjawisk. zaistniałe modyfikuje (kształtuje) to, co powstaje, łańcuch ewolucji może biec według ustanowionego wstępnie "założenia" oraz w jego ramach. tworzy się "genetyka" procesu, jedyne, konkretne, zawsze fizycznie realne zdarzenie. i póki nie ma w nim przerw, dopóki jest dopływ i przepływ energii, może biec. to, co myślę sobie "teraz", wpływa na to, co będę myślał dalej, jakie pojawią się abstrakcje - ten ciąg przekształceń to jest ewolucja, która dopuszcza do istnienia następne fakty, ale one muszą być do niej zgodne (muszą być pochodne, a przede wszystkim powstałe według tej samej reguły). albo je odrzuca, jako niezgodne ("błędne" i "zdeformowane"), kiedy nie odpowiadają temu kryterium. to sam proces myślenia tworzy myślenie i nim kieruje.powtarzam, to nie jest banalne stwierdzenie, zawiera się w nim odpowiedź na pytanie o "czynnik sprawczy" ewolucji, w tym przypadku myślenia. jeżeli nie odwołam się do samego procesu w jego (samo)tworzeniu się, muszę wprowadzić niezależny oraz leżący poza nim "fakt" (proces/coś/kogoś), który "pokieruje" zmianami. ale jeżeli reguła energetycznej zmiany jest jedynym pewnym elementem występującym w ramach nieskończoności-wieczności, to zmiana musi realizować się według tej reguły zawsze, wszędzie - i jednako. a co ważniejsze, to proces tworzy regułę, a reguła kształtuje proces. sama zmiana buduje elementy zmiany - i nic poza tym nie ma. coś, co zaistniało (nie ma tu znaczenia, dlaczego i jak), staje się przez sam fakt zaistnienia "filtrem" dla kolejnego budującego się elementu. następny krok można-trzeba wykonywać w już zakreślonych ramach (granicach), a nowość musi "przeciskać" się przez istniejące "sito" środowiska (w tym przypadku środowiskiem jest poprzednia myśl). abstrakcja właśnie się tworząca musi odnosić się do uprzedniej - i to zarazem w skali najbliższej (sprzed chwili), i również w skali lat (życiorysu). i jeżeli nowość dopasuje się, spełnia warunki "zgodności" - zaistnieje. w innym przypadku, jako fakt do świata (tu umysłu) niezharmonizowany, zostanie odrzucony (sprzeczność z aktualnością jest "karana" zanikiem). może kiedyś będą warunki do zaistnienia (lub już były), ale nie w tej chwili. (przy ważnym zastrzeżeniu, że ponieważ w procesie energetycznym nie ma czasu innego jak teraźniejszy, co tu i teraz nie powstaje - nie powstanie nigdy. może wytworzyć się struktura spełniająca logicznie zależności, jednak nie ta konkretna, fizycznie jednostkowa. co nie zaistniało, na wieczność pozostaje stanem potencjalnym.)

18

Page 19: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-zasadnicze pytanie, które muszę postawić na obecnym etapie, brzmi: jak to się "technicznie" dzieje, jak proces się realizuje na bazie konkretnych wydarzeń i fizycznych nośników, a nie tylko w ogólnym opisie? i ponownie muszę pominąć (chwilowo) szczegóły, nie pytać, jak przebiega oddziaływanie świadomości na kolejne abstrakcje, bo nie to jest teraz najważniejsze. istotne jest pytanie - co umożliwia stan definiowany jako "świadomość", skąd się bierze skwantowana energia do działania w tej konkretnej chwili (a która oznacza moją aktualność i świadome przeżywanie)?trzeba wyjść od tego, że warunkiem istnienia dowolnej ewolucji jest napływ energii, ciągłe dostarczenia zasobów (szeroko pojmowanego "pożywienia"). bez "zaplecza" w postaci bezprzerwowego dopływu energii, bez fizycznego fundamentu w postaci kolejnych "porcji" (kwantów i warstw kwantowych), nie byłoby żadnej ewolucji, a myślenia przede wszystkim. to na podbudowie ciała, jego funkcji fizycznych i chemicznych, ciała pojętego jako dostarczyciela, źródła energii w "czystej" postaci, dopiero na/w takiej konstrukcji jest możliwe operowanie pojęciami i budowanie obrazu świata.kolejny raz muszę napisać, że to nie jest to banał. tu nawet nie chodzi o to, że trzeba się odżywiać (a składniki przechodzą na poziom mózgu), ponieważ to oczywistość (fizyczna struktura musi się odnawiać, a naturalne ubytki muszą być "zasypywane", dopełniane kolejnymi warstwami kwantowymi "od dołu"). chodzi o to, że proces napływu i przepływu energii, kolejne warstwy kwantowe tworzą ewolucję i ją po prostu stanowią - że w pustce nie ma żadnej ewolucji, a tym bardziej myślenia. mówiąc inaczej, żebym mógł prowadzić dowolne działania na abstrakcjach, musi wytworzyć się "pole operacyjne", struktura energetyczna (w przepływie) i o rozbudowanej postaci. po prostu, docierają do umysłu kolejne fale kwantów, tworzą zagęszczoną i wielowarstwową konstrukcję, a w jej ramach, jako przejaw ewolucji następnego (wyższego) rzutu, może-i-musi się wytworzyć element, nowa abstrakcja. "ścisk" (i nacisk) fizycznych jednostek wytwarza, buduje "w swoim wnętrzu" kolejną fizyczną jednostkę, jednak która stanowi już nową jakość wobec stanu poprzedniego. - tak powstały fakt, np. abstrakcja do procesów w otoczeniu się odnosząca, jest efektem takiego naciskania na siebie jednostek (myślenia) i ich wzajemnego dociskania się do siebie (wszak w tłoku łatwiej i szybciej się zapoznać z sąsiadem aniżeli w środowisku rozrzedzonym), jest budowana sprawniej. przy czym ten opis dotyczy każdego poziomu zdarzeń, czy to fizycznego fundamentu, czy abstrakcyjnego. pokarm dostarcza na poziom fizyczny składników do budowy, ale na poziomie abstrakcyjnym odpowiednikiem pokarmu są dopływające ze środowiska abstrakcje. ze środowiska pojętego jako stan na zewnątrz całej jednostki lub na zewnątrz aktualnego stanu myślenia (w takim przypadku zasoby umysłu są środowiskiem zewnętrznym do bieżących myśli). - jak wygląda ta energia i z jakiego punktu w mózgu wypływa, to obecnie nie ma większego znaczenia (że dzieje się to wszechkierunkowo, oczywiste), chodzi o zasadę zjawiska. żeby ewolucja istniała, musi dopływ być stabilny i ciągły - kwantowo ciągły. i być "w stanie czystym". na poziomie zerowym procesu jest stan "energii czystej" i nie uformowanej inaczej, jak w postać pierwotną (dla umysłu będą to cząstki chemiczne, elektrony itp. elementy w ich fizycznej, w całym wszechświecie jednakiej postaci) - dopiero na tej podstawie następuje dalsze ewoluowanie. każda ewolucja, każdy poziom energetycznej zmiany posiada swój kwant logiczny go tworzący. fizycznie i konkretnie to może i nawet musi być rozbudowana jednostka, zbiór elementów, natomiast logicznie jest to zawsze kwant, czyli najmniejsza struktura budująca tę ewolucję, już do niczego nie redukowalna (kwant logiczny). i właśnie taka energia, o takiej "konstrukcji" dopływa do umysłu, zakładam, że bezprzerwowo (co oczywiście może podlegać w różnych sytuacjach odmianie) i że następuje formowanie takiej energii – i, co najważniejsze, ukierunkowywanie. przecież nie tyle kształtowanie jest ważne, co zarazem i formowanie, i kierowanie strumienia energii, obie składowe tego procesu jednocześnie odpowiadają za efekt końcowy.

19

Page 20: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- co jest procesem kierującym? - świadomość co się dzieje z energią, która wpływa "oddolnie" do umysłu? jak energia, w postaci strumienia "czystej energii", jest sterowana, jak trafia w potrzebny "kanał", który jest zaistniałą już abstrakcją, jednak która zarazem dalej się nieustannie buduje - jak w ogóle wygląda ten strumień? jak działa kierowanie energią na tym podstawowym poziomie?teoretycznie, gdyby nie przebieg samosterujący, gdyby nie samoograniczanie się ewolucji, musiałbym rozpatrywać aż dwie formy procesu przepływu energii. to znaczy, musiałbym zastanowić się, czy energia dopływająca porusza wszystkie abstrakcje, wpływa "od dołu" oraz trafia we wszystkie pojęcia zgromadzone w zasobach, a dopiero świadomość je selekcjonuje - czy też istnieje "strumień wodzący" i on jest odkształcany i kierowany (czyli że zmiana dokonuje się na podobieństwo strumienia elektronów w lampie kineskopowej, który padając na/w podłoże i reagując z nim, tworzy fakt)? ewolucja jest procesem rozrzutnym, to prawda - ale nie na tyle, aby musiała poruszać wszystkie możliwe kanały. gdyby moje myślenie, na gruncie czysto praktycznym to analizując, miało realizować się jako aktywizacja wszystkich zasobów (abstrakcji), którymi umysł dysponuje, myślenia by po prostu nie było. - więcej, taki typ pracy mózgu wręcz trudno sobie wyobrazić, ponieważ wówczas cały układ byłby czynny i pobudzony, a każdy element w stanie czuwania - rozrzutność maksymalna. takie zobrazowanie trzeba ciąć brzytwą, bo to zbędna nadmiarowość. że tak nie jest oraz nie może być z powodów fizycznych (ograniczona pojemność i zasobność energii), tego nie muszę podkreślać. dlatego ten wariant zjawisk można pominąć i skoncentrować się na przepływie energii przez istniejącą "abstrakcję", przez kanał lokalnie się wytwarzający, "kanał-abstrakcję" w tu i teraz.co jest procesem (faktem-stanem) kierującym i regulującym w umyśle? najkrótsza odpowiedź jest taka, że to chwila aktualna, stan energetyczny dziejący się w "teraz" (co by za "teraz" nie definiować, w niektórych abstrakcjach to może być przecież znaczny przedział czasoprzestrzeni). to poziom, warstwa aktualna procesu ewolucji w ramach mózgu kształtuje i kieruje (steruje) samo-tworzeniem się kolejnych abstrakcji. chwila aktualna, czyli świadomość. - to świadomość jest najbardziej aktualnym, teraz się dziejącym przedziałem ewolucji umysłu, w którym dokonuje się moje myślenie. poziom operacyjny, poziom, na/w którym istnieją abstrakcje w postaci "słownej" (lub adekwatne dla innych zmysłów - czyli symbole stanów środowiska), jest podpoziomem w stosunku do wydarzeń na poziomie świadomości (jaźni, duszy, jakby go nie nazywać), "pole operacyjne" jest tym poziomem, na/w którym mogę odczuwać i operować abstrakcjami, je ze sobą zestawiać. to tutaj budują się kolejne abstrakcje, a ja to postrzegam i doznaję jako "strumień świadomości" - moje "ja". ważne w tym ujęciu jest to, że poziom świadomości (poziom zrozumienia wyniku operacji na abstrakcjach), jest tylko dany. to poziom ostatni. chwilowy, w postaci wypadkowej piramidy ewolucji jej szczyt - to ostatni punkt, na/w którym zdarzenie uzyskuje pełną postać i staje się jednością. o ile z tego poziomu mogę kierować leżącymi niżej wydarzeniami (wywoływać dane lub je odsyłać do "archiwum"), o tyle na takim poziomie nie ma już wyższorzędowego sterowania, jest tylko-i-wyłącznie uczestniczenie, a zaistniały fakt jest zjawiskiem "punktowym". i który swoim zaistnieniem, w ramach poziomu (więc już tylko "poziomo"), wpływa na to, co powstanie w kolejnym kroku. na/w poziomie świadomości nie ma ewolucji idącej "wyżej", bo tego wyżej już nie ma - jest proces liniowo następczy, właśnie poziomy i brzegowy. każdy fakt zaistniały na/w tym zakresie jest szczytowy, punktowy, maksymalny. nie przeszłość (tym bardziej nie przyszłość /są takie "pomysły"/), nie żaden fizyczny układ (narząd) - tylko sam proces, aktualny tok ewolucji, to chwila obecna ewolucji wyznacza, jak dalej przemiana będzie się toczyć. w tym przypadku oznacza to, że treść myślenia aktualnego wyznacza to, co pojawi się za chwilę, jak może i musi przebiegać łańcuch zdarzeń.

20

Page 21: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- zależność treści abstrakcji od nośnika (i odwrotnie) - dlaczego między abstrakcjami występują różnice? dlaczego występują różnice między abstrakcjami w ilości użytej energii (czy szerzej: ewolucjami), z czego to wynika? odpowiedź: z czasu przepływu energii i jego wielkości (potencjału). czasu, który musi upłynąć, żeby efekty takiego przepływu zaznaczyły się na/w poziomie operacyjnym umysłu (czyli w przedziale chwilowym, aktualnym). im dłużej trwający przepływ, a strumień większy – tym efekty zmiany (tutaj myślenia) znaczniejsze.wyjaśnienie - nie analizuję tutaj budowy biologicznej mózgu (lub konstrukcji fizyczno-chemicznej jakiejś ewolucji), to w tym miejscu nie jest ważne. i to z kliku powodów. głównie dlatego, że konkretna struktura przenosząca nie ma znaczenia, przecież zasada jest ta sama w każdym przypadku, każda ewolucja i zawsze powtarza ten sam rytm. po drugie, co ważniejsze, interesuje mnie przede wszystkim reguła procesu, a nie jego wcielenie - rozpatruję logikę fizycznego zjawiska, a konkretne i cielesne upostaciowanie pozostawiam fachowcom.oczywiste jest, że jeżeli w umyśle (w ewolucji) zbuduję "prosty", krótki, a więc niewielki w czasie i przestrzeni fakt (zbuduję energetyczny kanał) - to przepływ przez niego dowolnie pojętej energii (czy fizycznie, czy jako symbol, abstrakcja) jest szybki i bez większych skutków dla takiego "kanału", a także dla środowiska, w którym się znajduje. przez krótki i "prosty" kanał, przez to, czym jest taki niewielki fakt powstały w zakresie osobniczej historii (lub konkretnej abstrakcji), przez taki "tunel" ewolucyjny energia przepływa szybko i uzyskuje w tym procesie mniej indywidualnych cech. mówiąc inaczej, nic jej specjalnie nie hamuje oraz nie kształtuje. to nie jest przepływ zupełnie bez skutków, takie zawsze powstają (nie ma obojętnego przejścia energii), ale z punktu widzenia całości układu jest to "zdarzenie brzegowe" i marginalne. - naturalnie, co ważne, "prostota" kanału przechodzącego przez wszystkie warstwy życia osobniczego (czy zbioru, społeczeństwa) jest znacząco inna od "prostoty" kanału-struktury powstałego tuż co (jako konkretna myśl, czy element myśli). nie muszę chyba podkreślać, że zasada w obu przypadkach jest jednak ta sama: skutki przechodzenia kwantów energii przez taki kanał są analogiczne: tworzy się małe odkształcenie strumienia energii. i w rezultacie, co oczywiste, małe skutki dla całego układu i dla budującej się tak ewolucji (której elementem jest ten konkretny stan energetyczny).dlaczego wspominam o "kanale", przepływie energii i deformacji w trakcie tego przepływu? tutaj nie będę, co zrozumiałe, ponownie i w szczegółach powtarzał opisów ewolucji - czasoprzestrzennego i wielowymiarowego jej przebiegania. o kwantach, polu kwantowym, warstwach energii itd. - o tym wszystkim mówiłem szeroko wcześniej, tutaj do tego nawiązuję. umysł jest skrajnym (brzegowym) wcieleniem zasad ewolucji - ale jest właśnie tych zasad realizacją. i nigdy nie jest w jakimkolwiek rozumieniu poza zmianą ewolucyjną. dochodzi w nim (jak w każdym zjawisku) do przepływania energii, tworzenia się poziomów i warstw (ewolucja "nawarstwia" się i "odkłada" jak słoje w drzewie), a jednocześnie do "kanałowania", czyli przechodzenia z jednego poziomu na/w drugi w sposób "uporządkowany" (i poprzez zaistniały fakt-kanał, a nie dowolnie). kiedy coś powstaje, oznacza to, że nastąpiło "zbrylenie" kwantów energii i wyróżnienie w jednolitym tle konkretnego zjawiska (czy ciała). i tak zaistniały fakt nie tylko "cechuje" przestrzeń (nadaje jej znak, wyróżnia), ale umożliwia dalsze wydarzenia (dalszą kondensację i tworzenie się powiązań wokół i do niego). im bardziej zagęszczona czaso-przestrzeń, tym więcej energii "odkłada" się i uczestniczy w procesie - tym dalej sięga w środowisko i tym więcej powiązań się tworzy. to nie przypadek, że fizyczny obraz (struktura) mózgu przypomina wielopoziomową i daleko w otoczenie sięgającą sieć (w ramach mózgu namacalną sieć połączeń komórek – a poza mózgiem jako wytwory rozumu, dzieła, poglądy, wszelkie czyny aktualne i historyczne). przecież to jest "zakrzepła" i ciągle "krzepnąca" w kolejnych krokach-myślach ewolucja.

21

Page 22: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fizyczne budowanie się abstrakcji

zasada jest prosta, a rezultat "banalny": to efekt w postaci wytworzenia się abstrakcji (dowolnie pojętej, odnoszącej się do zmysłów, albo jako rezultat operacji na elementach logicznych oraz symbolach - po prostu "coś" musi się zbudować), ten stan uruchamia proces, a w kolejnych krokach odkształca tok, stan aktualnie toczącej się ewolucji i wpływa na jej dalszy przebieg. czyli fakt zaistnienia przepływu energii przez kanał na/w poziomie operacyjnym, pod "ciśnieniem" (i dosłownie pod ciśnieniem) energetycznych warstw kwantowych, które ciągle docierają do analizowanego poziomu - to wymusi zbudowanie (się) abstrakcji, w tym przypadku wytworzy jej stan początkowy. i nie ma tu żadnego problemu z jakoś pojętym "faktem pierwszym", ponieważ - przypominam – zawsze coś już jest w takim układzie (i w tym miejscu układu). albo stan "czysty", nośnik materialny, np. komórki neuronowe, albo jakaś wcześniejsza abstrakcja (noworodek rodzi się ze "znacznym" zasobem abstrakcji, np. dźwiękowych). jak wspomniałem wcześniej, nie rozpatruję stanu pustki w umyśle, zakładam, że już jest jakiś uformowany fakt energetyczny i jakaś "abstrakcja" - i to ten stan wpływa, warunkuje to, co się dzieje dalej. a ponieważ w rzeczywistym procesie tworzenia się umysłu nigdy nie wyznaczę stanu pustki, zawsze doszukam się w badanym układzie jakiegoś "zagęszczenia", które będzie "abstrakcją" powstałą jako uogólnienie docierających do tak tworzącego się układu (bytu) danych ze środowiska, takie założenie jest nie wyłącznie uproszczeniem sobie zadania w analizie, tylko po prostu stwierdzeniem faktu: nie ma w trakcie osobniczego istnienia stanu "zero abstrakcji". ponieważ albo już jest jakiś fakt i zapis czegoś w takim formującym się umyśle (dowolnej ewolucji) - albo nie ma tego układu, nie ma jeszcze takiej struktury. w ewolucji nie ma pustki - w umyśle również. fizyczna postać, konkretny i namacalny kształt energetyczny wpływa - formuje i filtruje "przez siebie" to, co przedziera się, przechodzi przez ewolucję. w trakcie przemieszczania się energii przez zaistniałą strukturę (filtr), zachodzi dopasowania się strumienia do "kształtu" filtra, zaistniałe wpływa na tworzące się. ale także stan istniejący "dopasowuje" się, odkształca pod działaniem nowości, przepływ "dokłada" (odkłada) się swoimi elementami w już istniejącym (coś się zmienia w zaistniałym przez sam fakt przepływu, coś się "odłoży" w strukturze jako najświeższa warstwa, "osad"). - jeżeli losowym rozkładem dany układ (tutaj osobnik) dysponuje np. lepszym od innych zmysłem słuchu (rejestruje szerszy zakres odbieranych częstotliwości), to w oparciu o taki fizyczny fundament będzie szybko, a w kolejnych krokach sprawniej tworzyć się poziom "abstrakcji dźwiękowych". im intensywniej i dłużej będzie toczyć się proces, tym efekty znaczniejsze, a wychodząca z/od "punktu" ewolucja dalej sięgnie i powiąże liczniejsze lokalne fakty (w tym przypadku będą dominować skojarzenia "dźwiękowe").warto wyciągnąć z tego opisu kształtowania się abstrakcji bodaj najważniejszy wniosek: nie ma dwu jednakowych ewolucji, dwu identycznych pojęć w umyśle. to znaczy, każdy tak kreślony w mózgu przebieg (lub w dowolnym zdarzeniu), jest niepowtarzalny i jedyny. lokalne "zawirowania", fakty losowo przychodzące z otoczenia, uświadamiane oraz poniżej progu świadomości - wszystko to formuje jedyny w dziejach konstrukt, jednostkę. dla każdego procesu i elementu zasada jest ta sama i jedyna, jednak jej efektem jest jednostkowy i jedyny rozkład (układ) zdarzeń. każda tworząca się struktura, skutkiem ogromu różnych faktów składowych, ma swoje "linie papilarne", osobniczy kod. początkowo w różnych ewolucjach może i musi zostać wykorzystany ten sam nośnik, jednak na skutek indywidualnego "filtrowania" wytworzy się niepowtarzalna i zawsze konkretna abstrakcja. "kanał ewolucyjny" w postaci abstrakcji jest faktem jednostkowym, składają się na niego elementy z życiorysu osobnika (i społeczeństwa), ale i elementy tej aktualnej, teraz się tworzącej abstrakcji. kiedy przepuszczać przez niego energię, musi to się odbić na przechodzącym strumieniu. jedność (i jedyność) zasady przekłada się na nieskończoność konkretnych form.

22

Page 23: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje chwilowe i historyczne bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że każda ewolucja to "przeciskanie" się przez otoczenie - i uzyskiwanie w takim przejściu niepowtarzalnego kształtu. ja naciskam swoim istnieniem na środowisko, ale zarazem podlegam ciśnieniu zjawisk znajdujących się "na zewnątrz" mnie. moja struktura, ciało, które z tła jakoś wyróżniam, to dynamiczna, nigdy dokładnie wyznaczalna strefa-zakres zjawisk, to wypadkowa nacisku idącego "z głębin" mnie i nacisku środowiska. przepływ energii przez moje istnienie (przez moje ciało-kanał) buduje mnie - jestem "abstrakcją", chwilowym "unieruchomieniem" tego przepływu. - w umyśle podobnie, czas, który upływa pomiędzy początkiem formowania się abstrakcji a jej zaistnieniem i zrozumieniem, czyli uformowaniem się w pełnej postaci na poziomie świadomości, to czas przepływu energii przez "kanał", ale i zarazem czas jej tworzenia. im fakt-kanał bardziej różnokierunkowo rozbudowany (także "pokręcony"), tym proces trwa dłużej, tym trudniej energia się przez niego "przeciska" i tym większe przestrzenie "porusza". jeżeli kanał jest "wyraźny", szeroki i często używany (czyli połączenia nie muszą się długo "zestawiać"), zachodzi szybki przepływ i abstrakcja formuje się łatwo, im reakcja bardziej wyuczona i automatyczna, tym bodziec szybciej się przenosi. - ważne w takim ujęciu jest zrozumienie, że tworząca się abstrakcja posiada swoją historię ("wypiętrza" się), ale jej zakończeniem i szczytem jest zawsze stan aktualny, warstwa aktualna, która kończy się tu i teraz. chwila aktualna zawsze kończy proces, jest to najwyższy punkt w dziejach ewolucji - ale z możliwością, co zrozumiałe, dołożenia się w kolejnym akcie myślenia jako nowość do poziomu - albo nawet prowadzi do przemodelowania struktury. to w każdym przypadku jest warstwa w zbiorze podobnych - chwilowa, aktualna, jako szczyt piramidy.w ujęciu najszerszym, umieszczając się w ramach wszechświata (także Kosmosu), cała piramida zdarzeń ewolucyjnych składa się na moje działanie - oraz pracę umysłu. wszystko, co sobie w obecnej chwili przemyśliwam, to efekt niebywale rozbudowanej, idącej przez całe moje życie, ale także przez istnienie świata wydarzenie. przecież każda powstająca w mózgu myśl dzieje się na/w fizycznym nośniku - na kształtującej się od najmniejszych "porcji" energii (o realnej strukturze), aż po komórki biologiczne. historia (wszech)świata obleczona w (moje) ciało musi się zbudować, żebym mógł ze swoim myśleniem wystartować - i to musi być poziom wstępnie dany, żebym mógł prowadzić analizy. przy czym, co warto podkreślić, kolejny rzut tego procesu, czyli działanie już w obrębie abstrakcji (więc konkretne myślenie), to także buduje, powtarza całą piramidę zdarzeń - od najprostszych i "elementarnych" składników, aż po maksymalnie rozbudowaną strukturę. przecież to nie przypadek, że w umyśle ilość elementów przypomina zawartość wszechświata, a skala połączeń pomiędzy nimi jest nawet "kosmiczna". żeby powstała jedna (nawet głupia) myśl, wszelkie przebiegi tak zarysowanej struktury muszą się w jedność "sprzęgnąć", bowiem fundament każdej mojej myśli znajduje się w nieskończoności-wieczności. - przy czym każda moja teraźniejsza myśl jest ostatnią, najnowszą warstwą, która składa się na mój życiorys, jak "słoje" w drzewie (czy ostatni "wypływ" lawy), odłożyła się we mnie – przy okazji mnie zmieniając. już nigdy nie będę takim, jak przed jej zaistnieniem, przemieściłem się o krok dalej. każdy zaistniały fakt odmienia mnie nieodwołalnie, ponieważ proces, który fizycznie biegnie wszechkierunkowo, logicznie buduje się jednokierunkowo - i zawsze "do przodu". a ja się starzeję. każde nowe zaistnienie dodaje się "namacalnie", jako fizycznie konkretny stan w moim ciele (tu umyśle) - i zapełnia, dosłownie zapełnia układ. a struktura "kostnieje" (z wszelkimi tego konsekwencjami, raczej mało dla mnie radosnymi). po myśleniu zostaje ślad, białkowy w rozumie (lub dowolny, kiedy chodzi o inny typ ewolucji) - pozostaje "notatka", protokół z przebiegu wydarzeń. element po elemencie następuje odkładanie się "cegiełek" myślenia, powstaje historia abstrakcji budowana ze stanów chwilowych. bo myślenie (rozumowanie) to proces zawsze historyczny z zakończeniem w chwili aktualnej.

23

Page 24: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- informacja - kodowanie informacji w umyśle sprawa wymaga osobnego wyjaśnienia. jedność zasady tworzenia się abstrakcji wymusza jedność jej kodowania w każdym przypadku, niezależnie od czasu oraz miejsca występowania procesu, to zdaje się być już oczywiste. - jednak różne kanały zmysłowego podłączenia do świata niosą różne informacje i różny, tylko im konkretnie przypisany kod. dlatego w definiowaniu tych "wtyczek" do świata występuje tradycyjny podział na kodowanie semantyczne lub obrazowe (lub innych zmysłów). czy niesłusznie, czy rzeczywiście nie ma różnic? czy nie występuje kodowanie obrazowe albo słowne? odpowiedź jest dwuczęściowa: nie ma różnic, kiedy rozpatruję mechanizm kodowania – są, kiedy analizie podlega zawartość przekazu. różnica w "szyfrowaniu" przekazu istnieje i musi istnieć, ponieważ są to inne i inaczej działające kanały (przecież ich budowa wpływa na sposób kodowania) - jednak dotyczy to wyłącznie treści przekazu i nie sięga sposobu zapisu (i nośnika). ten jest jeden dla całości ewolucji. jeżeli wspominam o zapisie słownym i abstrakcjach semantycznych, to mówię o abstrakcjach o takiej treści, o kodowaniu treści, jednak nie o kodowaniu jako procesie fizycznym. proces fizyczno-chemiczny jest zawsze jednaki (jest zasadą zmiany) – a zarazem za każdym razem inny (konkretną realizacją zasady). w jednostkowym kodowaniu, w tym i tylko tym zdarzeniu, zachodzi zawsze taki sam przebieg "technicznych" faktów (mechanika procesu), ale to, co powstaje, jest każdorazowo zaistnieniem indywidualnym i niepowtarzalnym. - w abstrakcji powstającej w obrębie kanału "dźwiękowego" (i odpowiednio "na zakończeniu", w mózgu) inaczej będzie budować się ewolucja, ponieważ będzie tworzyć się w oparciu o kształt filtru tylko do tego kanału się odnoszącego - ale głęboka zasada tworzenia się procesu jest analogiczna do pozostałych zmysłów. czym się więc różni kodowanie obrazowe od słownego? niczym. - niczym w formie procesu, wszystkim w treści. - kiedy analizuję fizyczny kształt oraz przebieg strumienia energii, który tworzy konkretną abstrakcję, to żadnych różnic nie zarejestruję - oczywiście poza lokalizacją w ramach mózgu. bez odwołania siędo położenia abstrakcji w strukturze nie wyróżnię jej z tła, nie ma ona dla mnie innych cech. co więcej, nie może ich być. dlaczego? to łatwo uzasadnić. wystarczy wyobrazić sobie, że w umyśle działają różne kody dla obrazów, słów, zapachu - żeby od razu dojść do wniosku, że w takim układzie nie pojawi się szansa na "zgranie" informacji pochodzących od odrębnych zmysłów. odszukanie, a następnie tłumaczenie na jakiś wspólny język danych pochłaniałoby tak dużo czasu i wymagałoby tak wielu procesów kontrolnych (i zasobów po prostu), że nie można byłoby mówić o wspólnym i zbornym funkcjonowaniu. poziom fizyczny, nośnik abstrakcji tworzy się według jednej zasady i jest w każdym zmyśle ten sam, a to umożliwia wzajemną komunikację - i stanowi o integralności, a także jedności układu. kod zapisu danych musi być jeden - a co więcej, musi również być jednaki przez całe życie osobnika. po co? żeby umożliwić powstawanie, a następnie odtwarzanie zawartości "archiwum". "ja" to zasób mojego "archiwum", które odświeżam każdego poranka. bez dostępu do wiedzy, czyli do abstrakcji, które zebrałem w ciągu życia, bez tego nie istnieję - tu są moje doznania i uogólnienia tych doznań, tu znajdują się oznaczające mnie fakty. bez takiej "biblioteki" nie istnieję. dla fizycznego procesu nie ma żadnego znaczenia, czy koduje obraz, smak lub kolejną ważną myśl - to zawsze jest energetyczny i kwantowy proces. tylko-i-wyłącznie. z elementów, faktów, które napływają od zmysłów, z energii, która od nich dociera (już wstępnie skondensowana, także "obrobiona" kształtem zmysłowego filtru) - ze składników, które docierają z "głębin" umysłu (skojarzenia do kiedyś zaistniałych sytuacji, albo aktualne przemyślenia), z tego wszystkiego, co się energetycznie znajdzie (kotłuje) w polu operacyjnym (a następnie w świadomości) - z tego powstaje kolejny stan, namacalna "abstrakcja". czyli ślad pamięciowy, "notatka" dotycząca zdarzeń w "tu i teraz". nie jest ważne, czy informacja pochodzi od zmysłów (z zewnątrz), czy z myślenia, zawsze jest tym samym - porcjowanym strumieniem energii.

24

Page 25: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje historyczno-aktualne - ważne konsekwencje

w polu operacyjnym, w świadomości pojawia się energia o różnym ilościowo oraz jakościowo ułożeniu, ale jest to ta sama energia - i może się skutkiem tego połączyć. i łączy się. - i jest to, zwracam na to uwagę, ponieważ sprawa ważna i fundamentalna, jest to zawsze efektem procesu, który biegnie przez czas i przestrzeń - przez czasoprzestrzeń osobniczą i całość ewolucji świata. to, co w tej chwil pojawia się w umyśle, jest pochodną zdarzeń, które zaistniały tak dawno, że zatarły się po nich ślady, ale które były niezbędne, abym mógł dziś o tym mówić. ja, to co dla mnie stanowi "zawartość" mojego "ja", jest w moim "zgrubnym" oglądzie całością, jednością, osobnością w świecie – i nie widzę, nie dostrzegam na co dzień powiązania z otoczeniem. tym bardziej umyka mojemu spojrzeniu (i analizie) połączenie, jedność z procesami, których nigdy na oczy osobiście nie widziałem (ani nikt inny z obecnych). a przecież te w historii głęboko umiejscowione zdarzenia również mnie zbudowały - i budują. to, że w moim ciele są takie a nie inne atomy, elektrony, komórki, to efekt "tamtego", ale tu się kończącego procesu, "tam" i wówczas to się zadziało, a ja obecnie dzięki temu funkcjonuję. i wpływam zarazem na to, co się będzie działo jutro - i za "iks" czasu-przestrzeni. to, co w chwili tu-i-teraz myślę, jest tylko cienką (bardzo cieniutką) "powierzchniową" i "płaską" warstwą procesu, który jest możliwy dlatego, że wcześniejsze pokolenia (przodków i gwiazd) zaistniały i zgasły. jestem aktualnym (i chwilowym) szczytem piramidy o historycznych, głęboko w historii znajdujących się korzeniach.w tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na ważne - bardzo ważne konsekwencje faktu tworzenia się abstrakcji (każdej ewolucji) jako struktury jednocześnie historycznej i aktualnej. posiada to niebywałe konsekwencje, bez których nie można zrozumieć, jak tworzy się umysł i jak działa. - co mam na myśli? otóż z "materiału", który dociera do umysłu od zmysłów-wtyczek w postaci kwantów i strumienia energii, a ta kodowana jest jako "obraz", "dźwięk" lub inaczej, powstają abstrakcje tyczące tego środowiska. z elementów, pojęć konkretnych albo abstrakcyjnych, skutkiem energetycznego procesu (zupełnie obojętnego na przekazywaną treść), powstają zapisy, powstaje "obraz" otoczenia - notatka o obrazie w postaci fizycznego śladu białkowego. powstaje, kiedy działam np. na słowach tylko, zapis symbolizującej słowa ewolucji, nic innego. ale powstaje, co chcę bardzo mocno podkreślić, współbieżnie wobec innych zmysłów (czy zmian, procesów wewnętrznych w mojej głowie) – tworzący się ślad powstaje w jednej warstwie zdarzeń! to zawsze jest stan chwilowy i "szczytowy" przemian, które posiadają oczywiście "korzenie" w moim (i świata) życiorysie, jednak zawsze oznaczają i są warstwą najwyższą i najświeższą - warstwą aktualną.co z tego wynika? wiele - bardzo wiele - wszystko. żeby wspomóc zrozumienie wyników tego procesu, proponuję odnieść to do modelu zewnętrznego. jakiego? to może być gotujący się garnek wody, przepraszam za tak banalne porównanie, ale jest zasadne. albo krążenie materii w gwieździe - albo wszechświat jako całość i kołowanie energii. w każdym z tych procesów mam ten sam mechanizm, który widzę, dosłownie widzę na/w każdym kroku. kiedy obserwuję podążające w górę fale podgrzewanej energii, a dalej oziębiające się oraz opadające na dno (układu) - kiedy obserwuję "plamy" na słońcu i konwekcyjny ruch między jego warstwami - kiedy we wszechświecie dostrzegam przepływanie energii z miejsca na miejsce, to w każdym z tych przypadków postrzegam to, co się dzieje w moim (czy dowolnym) umyśle. przecież działanie mojego mózgu to ciągłe "wrzenie" i "bulgotanie" "gotującej" się energii, to proces nie tak gorący (wszak to nie wrzątek), ale mechanizm procesu jest ten sam. docierająca "od dołu" energia "podgrzewa" układ i podtrzymuje ruch, a w efekcie uzyskuję możliwość myślenia (czasami nawet sensownego). jestem procesem w trakcie zachodzenia (kołowania) - a moje myślenie to jego "uboczny", "w bok" idący rezultat. dokładnie tak. umysł, myślenie ("ja") to uboczny skutek "wrzenia" świata.

25

Page 26: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-i teraz najważniejsze w tym toku analizy i wyobrażania sobie procesów w mózgu - proszę spojrzeć na ten proces "bulgotania" rzeczywistości jako na jedność czaso-przestrzenną. połączyć te różne i na różnej głębokości w tym "garnku" "iskrzące" się punkty-stany w jedną linię - w jedną warstwę - w jedną chwilę aktualnego procesu. w jedną warstwę, która ciągnie się przez wszystkie poznane i jeszcze niepoznane regiony "wszechświata" (czy tylko, odpowiednio w skali, przez wszystkie kwantowe elementy mojego mózgu). proszę przypisać, połączyć ze sobą różne odległe wydarzenia, które realizują się "równolegle" do siebie i zachodzą w tej samej "strefie czasowej". ważne w tym ujęciu jest to, że nie ma znaczenia przestrzenne umiejscowienie zdarzenia, nie ma znaczenia, czy ono akuratnie znajduje się "w dole" "naczynia" (coś, co za dół traktuję), czy "w górze" konstrukcji - w logicznym ujęciu te fakty dokonują się współbieżnie i w tym samym czasie, w tej samej warstwie ewolucyjnej. tuż obok mnie stojący osobnik, choć niewątpliwie znajduje się w innym punkcie przestrzeni, zawiera się, przynależny, jest uczestnikiem tej samej warstwy czasu. i stanowimy razem bliski, ściśle powiązany ze sobą fakt. i, co najważniejsze, powiązany już na zawsze (poprzez tę wspólną warstwę). nigdy poza ową warstwę żaden z nas nie wyjdzie (nawet gdyby się bardzo starał) - to zawsze jest ten sam czas i ten sam poziom ewolucji. fizycznie są to rozproszone i mocno "przemieszane" (we wszechświecie) zdarzenia, jednak logicznie, jako proces analizowany liniowo i następczo, ściśle oraz na zawsze dokładnie "ułożone", "skatalogowane" – a co więcej, zsynchronizowane. tu nie ma i być nie może żadnej dowolności – jestem, zaistniałem w konkretnej i jedynej fali (warstwie) "bulgocącego" świata, i na zawsze w niej pozostanę. przenosząc się na drugi kraniec wszech-świata, tylko zmieniam położenie w strukturze, ale nigdy nie zmieniam położenia w czasie, w ujęciu czasowym opisującym tę strukturę. więcej - tak naprawdę, w głębszym ujęciu (to odpowiednie do omawianej treści określenie), nie zmieniam nawet położenia w przestrzeni, przecież jestem w czasoprzestrzeni zawarty tylko w tej konkretnej (i jedynej) warstwie. to, że znajduję się na przeciwnym końcu układu nie oznacza, że zmieniłem położenie w pionowej stratyfikacji całości ewolucji. dlaczego? ponieważ ta warstwa, w której istnieję i działam, ma również swoje zaistnienie po "drugiej stronie", i to jest ta sama warstwa - wszechświat to energetyczna jedność, "tutejsza" warstwa rozciąga się zarazem w każdym jego miejscu, to zawsze ta sama strefa czasowa. ja poruszam się, mogę poruszać się w niej tylko "w poziomie" – i na zawsze "w poziomie". warstwa aktualności to "naskórek" świata, tu oraz teraz istniejąca rzeczywistość. i nigdy, nigdy jej nie opuszczę. - urodziłem się w konkretnej warstwie czasoprzestrzeni i w niej sczeznę, nie mam, nikt nie ma możliwości (i nigdy) dokonać skoku poza swoją warstwę. można poruszać się w jej poziomie, być w dowolnym punkcie świata, ale do przeszłej, a tym bardziej do przyszłej się nie przedostanie. nigdy. nigdzie. nikt.dlaczego? przecież "podróże w czasie", "odwracanie" biegu cząstek itp. itd., czyżby to wszystko było błędne ustalenia? fakt, coś zawierają, coś opisują - ale. ale nie zmienia to generalnego ustalenia, że jest tylko chwila aktualna. to przecież oczywiste: tych innych warstw czasoprzestrzeni w tym momencie po prostu nie ma. wszechświat-pole rozciąga się na ileś tam lat światła w każdą stronę, ale to jest tylko chwila, "teraz" tego układu. to mieszanina faktów z rożnych warstw wcześniejszych lub późniejszych (wobec mnie), ale całościowo to jedna i aktualna szczytowa warstwa (aczkolwiek na podbudowie historii). i nic więcej. jeżeli chciałbym poza to wyjść - trafię w pustkę. a do pustki w żaden sposób się "nie zaloguję", przecież własnego istnienia nie osadzę w/na nicości. jest tylko i zawsze stan "tu-i-teraz", i nic poza tym. wszechświat to aktualność - i nic, nic więcej. i warto sobie z tego zdać sprawę i wyciągnąć wnioski. ponieważ jeżeli tego nie czynię, nie tylko błędnie (źle) postrzegam świat, ale poczynają tworzyć się "chimeryczne" abstrakcje – oczywiście jakoś sensowne, ale powierzchniowo tak zagmatwane, że trudno z nich wyłuskać sens.

26

Page 27: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jednokierunkowa wszechkierunkowość - uwarstwienia w mózgu

ponieważ ewolucja to proces wszechkierunkowy fizycznie, ale jednokierunkowy logicznie, to dlatego te wszelkie fizycznie rozrzucone w/po całej strukturze układu "iskierki", tu: mózgu (i tak efektownie wyglądające w podglądaniu jego pracy), są jedną warstwą z "tu i teraz". realnie widzę, rejestruję mieszaninę odległych od siebie faktów, które odpowiadają zakończeniom zmysłowym – jednak to, co "odkłada" się w umyśle na tych zakończeniach, pochodzi z tego samego czasu i przestrzeni (w którym to przedziale się zawieram, ale w którym także zawiera się konkretna abstrakcja). - niezależnie, w którym miejscu fizycznie obserwuję "impuls" zmysłowy, on jest "współbieżny" do takiego samego impulsu idącego od każdego innego zmysłu. lokalizacja fizyczna w umyśle jest różna, czasami bardzo odległa - ale logicznie to w tej samej (i aktualnej) warstwie dziejący się fakt. on zaraz się "osunie" "w dół", przyjdzie następna porcja energii i utworzy się kolejna warstwa chwilowa zdarzeń - ale to znów będzie warstwa, która łączy się "wszechkierunkwo" z punktami w umyśle. to zawsze i każdorazowo jest jedna i jedyna (brzegowo punktowa) warstwa. i aktualna.logicznie jednokierunkowo - fizycznie wszechkierunkowo, tak przebiega, tak się toczy ewolucja. również ewolucja umysłu. - ewolucja biegnie prosto, tylko że po liniach krzywych, warto wyciągać z tego wnioski. dlaczego? chodzi o fakty obserwowane (badane) w umyśle. może w moim mózgu analizowany obiekt znajdować się w dowolnym (pozornie dla mnie dowolnym) miejscu, ale logicznie zawsze i na zawsze jest przypisany tylko i wyłącznie do jednego czasu i przestrzeni. mogę rejestrować za pomocą przyrządu "wyładowanie" w umyśle i się dziwić, że "odpowiada" mu odległy zakątek mózgu, ale dlatego tak się dzieje, że w takiej fizycznej gęstwinie nie dostrzegam (nie mogę dojrzeć), że to jest logicznie ta sama warstwa procesu. ot, gdzieś leżące "złogi" białkowe okazują się z innymi zsynchronizowane, pozornie odległymi, i razem działają – dziw nad dziwy. a to tylko banalny rezultat współzachodzenia w ewolucji, zawierania się w jednej warstwie kwantowej. - co zrozumiałe, kiedy będę poddawał analizie położenie faktów tylko w ich fizycznej strukturze (tu lokalizacji), a pomijał logiczną hierarchię układu - nie zdefiniuję, nie dookreślę siebie samego. (i, żeby to, pozostanie tylko "cud" jako wyjaśnienie.) fizyczna, konkretna struktura jest efektem wielowymiarowego oraz wielowarstwowego procesu - i logicznie bardzo, bardzo (bardzo) uporządkowanym. postrzegany wszędzie wokół chaos i mieszanina zdarzeń, to skutek mojego jednostronnego (i zawsze "płaskiego") rejestrowania otoczenia, ale ewolucja tak "prostacko" nie funkcjonuje. fizyczna konstrukcja umysłu to wcielona w cielesną formę zasada – jej ciągłe dopasowywanie się do zaistniałych okoliczności (i to na każdym poziomie, tak ciała, tak "ducha"). fizycznie mózg "iskrzy", błyska myślami tu-i-tam, ale logicznie zawsze jest to tu-i-teraz (i tylko dla mnie), to zawsze dzieje się w jednej i tej samej warstwie kwantowej – warstwie historyczno-aktualnej.dalej - jeżeli przyjmuję do wiadomości, że umysł jest strukturą wielopoziomową fizycznie i w obrazowaniu "chaotyczną", ale logicznie ściśle, bardzo ściśle uporządkowaną, to w konsekwencji przestaję się dziwić, dlaczego to do moich wspomnień, kiedy wyławiam z głębin "archiwum" jakiś "zdjęcia" dotyczące nawet bardzo odległej przeszłości, do "wyłaniającego" się z czeluści pamięci obrazu "podłącza" się dźwięk czy inny zmysłowy fakt (np. smak zamoczonego w herbacie ciastka). przecież te daleko leżące od siebie w mózgu "notatki" są logicznie "tuż obok", są w jednej warstwie czasoprzestrzennej. powstały w powiązaniu i jednocześnie, jako stan wówczas aktualny i szczytowy. i już na zawsze zawierają się w tej samej płaszczyźnie, to logicznie jedność i współwystępowanie. dlatego ich "skontaktowanie" się ze sobą jest "proste". że mogą być "zakurzone", nawet "zabazgrane" kolejnymi "nadpisaniami", prawda. to oczywiście powoduje, że z trudem je łączę, bo szlaki komunikacyjne już nieco się "zatarły", ale to na zawsze jest ten sam poziom w ewolucji. fizycznie różny - logicznie ten sam.

27

Page 28: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jawa - sen - zależności - funkcja kontrolna środowiska ciekawym z logicznego punktu widzenia zagadnieniem, które wiąże się z umysłem oraz jego funkcjonowaniem, jest sprawa istnienia wyraźnie odczuwanej różnicy pomiędzy zjawiskami i procesami zachodzącymi w układzie w czasie jawy i snu (lub adekwatnie w trakcie zaburzeń w jego działania). dlaczego coś takiego ma miejsce, skoro w każdym przypadku, a więc również w czasie snu (albo "złym" funkcjonowaniu), reguła tego procesu jest jedna, a nośnik fizyczny zawsze ten (taki) sam? - co sprawia, że czuję, dostrzegam różnicę? dlaczego "omam" senny jest, nawet po długim okresie, identyfikowany jako coś wobec "rzeczywistości" odmiennego, a przy tym niepokojącego? więcej, dlaczego w ogóle mogę toczące się w umyśle zjawiska podzielić na "rzeczywiste" i inne? jedynie sensowna odpowiedź na powyższe i fundamentalne przecież pytania, która się pojawia, jest następująca: środowisko. - środowisko zdefiniowane i pojmowane dwudzielnie. dokładnie w taki sposób, dwudzielnie. nie jako stan dwustronny i połączony - ale istniejący (zachodzący) dwudzielnie. zaznaczam i podkreślam, tu nie chodzi tylko o fakt istnienia "środowiska" na zewnątrz mnie i "środowiska" w postaci archiwum z danymi (abstrakcjami wypracowanymi w trakcie życiorysu), to jest ważne rozróżnienie, konieczne w analizie - ale w realnym procesie chodzi o współwystępowanie tych dwu stron ewolucji. - mówiąc inaczej, oba środowiska muszą zajść (i zejść się) jednocześnie, żebym działał poprawnie. nie tylko świat zewnętrzny do mojego istnienia jest potrzebny do wybudowania (się) abstrakcji, ale również świat wewnątrz, czyli wcześniejsze abstrakcje. przecież nic mi po informacjach napływających ze świata, jeżeli nie dysponuję wcześniej zebranymi, przez lata-kilometry nagromadzonymi danymi o tym świecie. podkreślam ten wniosek, jest zasadniczy i fundamentalny. musi być coś, do czegoś może się równać (i dodawać) aktualny fakt, a "ja" muszę to ciągle (i na bieżąco) przyrównywać. po co? żeby wiedzieć, że zaistniała nowa abstrakcja jest (jakoś) do świata zgodna. świata we mnie i na zewnątrz. błędna i "odkształcona", "zdeformowana" któraś ze stron tak powstałej abstrakcji (a więc niedopasowana do napływających danych lub archiwum) powoduje, że uznaję, traktuję powstałą tak abstrakcję (np. wniosek co do stanu świata) za błędną - że to np. "omam". i zaczynam się niepokoić.ważne (i zasadnicze) w tym ujęciu jest to, że funkcja kontrolna "środowiska" może być sprawnie prowadzona tylko wówczas, jeżeli obie strony, weryfikujące dane napływające z obu środowisk jakoś się zgadzają. to nie może być pełna zgodność, ale musi być statystycznie znacząca. - nie może być pełna, bo nie byłoby różnicy do wcześniej powstałej abstrakcji, a to uniemożliwiałoby jej odszukanie (i szerzej uczenie się) - ale jednocześnie nie może być zasadniczo inna, bo to znów uniemożliwi działanie w świecie (co innego "zobaczę", a co innego będę miał realnie prze sobą). a poza tym, co jest fundamentem analizy tu prowadzonej, każda abstrakcja z założenia jest inna - każda jest jedna i niepowtarzalna. zaistniała nowość podpowiada mi, że świat się zmienił (a ja znajduję się w nowej sytuacji), jednak zmienił "w granicach prawa" (czyli jest w pełni przewidywalny). i mogę funkcjonować (zrobić krok dalej).ciekawe w tym również jest to, że abym mógł sprawnie działać, w posiadanym zasobie danych (archiwum, bibliotece), muszę na wejściu posiadać abstrakcje, już zaistniałe elementy. to warunek działania. żebym mógł porównywać fakty i zjawiska, musi z jednej strony pojawić się skwantowana energia (informacja, "coś") z "zewnątrz" mnie, ale z drugiej (we mnie) musi być element, abstrakcja "odpowiadająca" tej nowości, inaczej nie ma dwu stron procesu - więc nie ma działania porównującego. żebym "świadomie" odbierał świat i reagował na niego, ten świat musi istnieć - ale także i moja świadomość. nie wcześniej. dopiero od pewnego punktu, dopiero po przekroczeniu "masy krytycznej" (zasobów, danych w umyśle) może to się (za)dziać. wcześniej "jestem" - ale mnie nie ma.

28

Page 29: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- to jest to samo, co wcześniej zapisałem jako uproszczenie analizy, a zarazem jako konieczność: mogę mówić o procesach w umyśle tylko od pewnego etapu, bo wcześniej nie ma umysłu - musi być pole kwantowe, w/na którym może toczyć się ewolucja, wszak w pustce nie ma zjawisk. istnienie, świadome istnienie, które charakteryzuje umysł, to zdarzenie w postaci "punktowej" (czyli na przecięciu przeszłości i przeszłości), ale także o dwudzielnej, po obu stronach takiego punktu przecięcia umieszczonej kontrolnej funkcji środowiska. świat istniejący "na zewnątrz" mego cielesnego układu dostarcza danych i buduje jedną stronę abstrakcji - a świat "wewnątrz" buduje drugą jej stronę. jeżeli obie strony są symetryczne i dopełniają się, jeżeli w/na tej osi symetrii "odbicie" jest zgodne (najlepiej o wielkość jednego kwantu różnicy), to moje działanie jest maksymalnie poprawne w środowisku i wobec środowiska. kiedy zachodzi budowanie się abstrakcji "zwichrowanej" (z jakiś powodów), kiedy budująca się w umyśle abstrakcja coś mi podpowiada, co nie zgadza się z układem faktów w otoczeniu, mogę spodziewać się kłopotów.właśnie, ważnym z wielu powodów w tej analizie zagadnieniem, jest tworzenie się niezgodności, budowanie się abstrakcji z jakiś przyczyn zdeformowanych, które błędnie "odczytują" (kodują) procesy świata. takie zjawiska występują najczęściej w trakcie snu albo w stanach chorobowych. - albo, idąc z drugiej strony, przy złudzeniach. co w takich okolicznościach zawodzi? czego tutaj brakuje, że postrzegam "dziwne" zjawiska? w przypadku snu sprawa jest prosta, można to zdefiniować jako ewolucję "wewnętrzną", więc jako przejaw (okresowej) aktywności umysłu, który w trakcie przemian nie posiada kontrolera w postaci świata zewnętrznego. mówiąc inaczej, w trakcie snu (czy zaburzeń chorobowych odcinających od otoczenia), może powstać tylko to, co odnosi się i jest zgodne do zebranych w życiu danych. a ponieważ świat na zewnątrz w takim stanie nie istnieje (lub oddziałuje minimalnie), przemiany w umyśle muszą się same przez i do siebie weryfikować, środowiskiem jest tu to, co zawiera umysł, brak jest odniesienia zewnętrznego (poza umysłem). po jednej stronie (w umyśle) wszystko biegnie prawidłowo, według reguły, jednak nie ma dopełnienia stroną drugą. i dlatego mogę "zmieszać" abstrakcje z różnych przedziałów, a wypadkowa, nowo zaistniała abstrakcja, będzie do nich zgodna. że na jawie (w realu) okaże się "dziwaczna", to już efekt weryfikacji zewnętrznej, gdzie taki "dziw" się nie potwierdzi. - ważne w tym opisie jest jedno: że w trakcie snu (więc operacji umysłu "wewnątrz", w swoim obrębie) powstaną abstrakcje tym lepsze, tym lepiej zbudowane, im pełniej i logicznie (w sposób "uporządkowany") jest zapełniony umysł. w układzie bezładnym, z przypadkowo zebranymi danymi, w trakcie jego działania muszą tworzyć się abstrakcje "chaotyczne" i dziwne, które odbiegają wyraźnie od realnego świata. a przez to również silnie stresujące osobnika i jego umysł. jeżeli proces toczy się w ramach tylko jednej strony, to musi budować (się) z tego, co ma "pod ręką". dlatego jeżeli są to abstrakcje, stany o konstrukcji "pogmatwanej", przypadkowej i nielogicznej – to musi na końcu analizy pojawić się niepokojący fakt. w głowie zapchanej "pegazami", "duchami" (czy podobnie), co oczywiste, nie zbuduje się abstrakcja stabilna i zgodna do rzeczywistości. prawda, będzie stabilna w ramach tak "zwichrowanego" świata (nośnik fizyczny tych abstrakcji to zapewnia), ale będzie logicznie odległa od środowiska, w którym układ realnie funkcjonuje. a przez to wywoła lęk. - podkreślam ten wniosek, bo jest ważny: praca umysłu może być sprawna, o ile dostarczam mu danych uporządkowanych i poprawnych (adekwatnych do świata). kiedy dostarczam do układu (dowolnego) danych w "przypadkowej" kolejności i które nie są powiązane, nie mogę oczekiwać, że w takim układzie zbuduje się uporządkowana abstrakcja. musi wytworzyć się "chaos", musi zbudować się rwana ewolucja. jakaś struktura zaistnieje, ale w postaci niepowiązanych ze sobą elementów. to będzie jedna i nawet zborna na poziomie fizycznym ewolucja (w formie jedności osobniczej), ale "poszatkowana" na poziomie logicznym. kiedy na "wejściu" mam bezład, na "wyjściu" musi być chaos.

29

Page 30: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- złudzenia - deformacje w obserwacji o ile "deformacje" senne są umiarkowanie ciekawe - o tyle deformacje świata odbieranego są bardzo ważne (przecież od tego zależy moje przetrwanie). kiedy ujrzę przed sobą ścianę, której moje inne zmysły nie zarejestrują, to muszę się zastanowić nad tym faktem - muszę taką okoliczność pilnie zanalizować. koniecznie muszę sprawdzić, czy to świat zwariował, czy ja. owszem, mogę-muszę zakładać błędne (z jakiegoś powodu) działanie zmysłu wzroku oraz przyjąć, że weryfikacja wielotorowa przez inne zmysły skoryguje moje funkcjonowanie, ale będzie poważny kłopot, kiedy jest to informacja docierająca tylko przez ten jeden kanał, czyli nie mogę jej skonfrontować z innym oglądem. czym wówczas dysponuję? posiadam w zapasie tylko dane z wcześniejszych etapów działania w świecie, to jedynie dostępny dla mnie punkt odniesienia. jeżeli nowość się z nim nie zgadza, muszę oprzeć się na wyuczonej reakcji - albo zaufać, uwierzyć, że nowość jest coś warta. czasami to może się potwierdzić...tylko, żeby to!, co zrobić, kiedy w zapiskach brak analogicznego faktu, jak zweryfikować coś, co jest nowością bez odwołań do przeszłości? jak może, na przykład, zachować się osobnik, któremu pierwszy raz w życiu pokazano obraz holograficzny (przestrzennie wyświetlany). nie widzi rzutnika, ponieważ nic nie wie, że za postrzegany obraz odpowiada jakiś obok stojący przyrząd, dla niego obraz jest wszystkim. nie ma żadnego doświadczenia życiowego, które by mu podpowiadało, że to nie jest złudzenie, a pełna realność - jednocześnie nie może również odrzucić ustalenia, że to "cudowne zwidzenie" (czy "coś" z tego gatunku), jest w "rozkroku" wobec zjawiska. posiada tylko jeden zmysłowy kanał informacji, ale brak mu w zasobach danych o możliwościach produkcji takiego obrazu, a na pozostałe zmysły liczyć nie może - więc co mu pozostaje? logika. tylko i wyłącznie logiczne analizowanie napływającego zbioru danych. - kiedy mam podejrzenia co do stanu świata, muszę się odwołać do posiadanego zasobu danych, nie mam innej możliwości. świat dostarcza mi energii, której zmiany informują, że coś się dzieje, jednak nie wiem, co to jest ani dlaczego takie jest. co więcej, świat nic mi na temat tego zjawiska nie podpowie. jednak mam zasób informacji o tym świecie, który się sprawdził - istnieję. i tylko w nim mogę szukać wyjaśnienia. - owszem, zgoda, to jest dla mnie nowość, ale nowość powstała według tego samego rytmu, według którego i ja działam. mogę nic nie wiedzieć, że jest jedność zasady i jeden świat, ale jeżeli będę stosował ze świata wywiedzione reguły, które do tej pory mi pozwoliły przetrwać, to mogę wybudować, dobudować informację do obserwowanego faktu. - prawda, będę w takim przypadku operował pojęciami mi dostępnymi, ale przecież zrozumiałymi przez to. że nie nazwę takiego obrazu hologramem, to pewne (to nie mój język) - ale jeżeli nazwę "duch" i będę tym pojęciem operował, zdefiniuję prawdę. w ramach mojego, dostępnego mi zasobu pojęć, będzie to nazwanie adekwatne do zjawiska obserwowanego. i jeżeli nie ucieknę, jeżeli tak powstałe skojarzenia mnie nie sparaliżują, będę mógł działać i korzystać z takiego urządzenia (a wcześniej postrzeganego jako "tajemnicze" czy "cudowne"). - konstrukcja logiczna, moje "obudowanie" logiczne postrzeganego faktu-stanu pozwala na uzupełnienie wiedzy o świecie, nawet jeżeli jest to dla mnie zupełna nowość. bo to jest nowość - ale na pewno nie sprzeczność ze światem i jego regułami. nic, co istnieje, nie jest sprzeczne z regułą świata.oczywiście "przymus racjonalizacji" oraz objaśniania odbieranych danych jest bardzo silny - nie do pominięcia. i często wprowadza w błąd (bo buduje umysł konstrukcje, które nie są zgodne z mechanizmem postrzeganego procesu, na tym bazuje iluzja), ale spełnia w sumie bardzo ważną rolę: uspokaja. to może być złudzenie, które później weryfikowane upada, jednak wnosi w konkretnej chwili uspokojenie. i pozwala działać dalej. nie ma dla umysłu nic ważniejszego (bo życiowo ważnego), jak zgodność obserwowanego ze stanem wiedzy o świecie. ład, nawet złudny ład, jest ważniejszy od chaosu - pozwala żyć.

30

Page 31: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- rzeczywistość - czym jest? kolejne ważne i ciekawe zagadnienie związane z działaniem umysłu, a także z tworzeniem się abstrakcji - co to jest "rzeczywistość", jak odróżniam świat "realny" od np. sennych majaków? najpełniejsza, jedynie poprawna odpowiedź na te pytania, która w kontekście opisanego mechanizmu tworzenia się pojęć i wszelkich abstrakcji może paść, jest następująca: rzeczywistość jest tym, co za rzeczywistość uznaję. i nie ma poza takie sformułowanie wyjścia. nie ma, ponieważ nie ma żadnej "obiektywnej" metody do weryfikacji.nie ma? a badanie naukowe, weryfikacja poprzez eksperyment? ależ to nie o tym mowa, to inny poziom reagowania umysłu. - owszem, strategię ciągłego, zawszeaktualnego "próbkowania" świata rozum stosuje na bieżąco i w każdym świadomym (i nieświadomym) działaniu. każda "wypiętrzająca" się abstrakcja tak właśnie powstaje, jest efektem "nieufności" rozumu wobec otoczenia, ponieważ może ono spłatać dramatycznie brzydkiego figla. nie mogę, w żadnym swoim kroku nie mogę w pełni zaufać informacjom dopływającym do mnie, bo mogę źle widzieć (wzrok mi się popsuje), coś źle usłyszę itd. muszę być maksymalnie czujny, bo albo moje zmysły mnie zwiodą, albo procesy w świecie będą na tyle nieoczekiwane, że się pogubię. dlatego ciągła nieufność badawcza musi być moją (umysłu) cechą - żeby odróżnić sen od jawy, złudzenie od prawdy, mam do weryfikacji tylko i wyłącznie środowisko, zmieniające się kwantowo środowisko. to jest jedyne kryterium prawdy (czyli eksperyment - albo się rozbiję, albo przetrwam). to świat i jego przemiany uzupełniają pozyskany zbiór danych mojej "wewnętrznej", już uformowanej rzeczywistości (która jest "odbiciem" zewnętrznej, ale zawszezarazem jej interpretacją), dlatego to tak ważne.jeżeli jednak stwierdzam, że rzeczywistością jest to, co uznaję za taką, to w tym przypadku chodzi właśnie o zasób danych w umyśle – już bez znaczenia, jak wypracowany. każdy "wyprodukowany" system abstrakcji jest poprawny, o ile jego użytkownik istnieje w świecie, to kryterium przesądzające i definitywne. mogę wierzyć w duchy i takimi abstrakcjami zapełniać swój umysł, mogę być skrajnie ostrożnym badaczem, który obróci po wielekroć grudkę materii, zanim uzna ją za kamień - ale w każdym przypadku dysponuję tylko tym, czym dysponuję. czyli takim zasobem abstrakcji, które zapełniają mój umysł - które są mną. - moja rzeczywistość, ja (w każdym rozumieniu), to zawsze ten konkretny, przez moje życie (oraz grupy, społeczeństwa) wypracowany zbiór abstrakcji o świecie (i sobie). nie posiadam niczego innego. poprawne i logiczne abstrakcje - to ja, błędne, zdeformowane abstrakcje - to ja, zawartość mojej głowy - to ja. ale także rzeczywistość oceniana z i w ramach tego poziomu - to ja. i nic więcej. nie ma innej rzeczywistości, jak ta, która dla mnie jest rzeczywistością. - jest dla mnie i tylko dla mnie, to moja prywatna konstrukcja. ktoś inny i z innym zasobem życiowych doznań, ma inną, jemu tylko dostępną rzeczywistość. a ponieważ ja i on działamy w jednym świecie i według jednej reguły, możemy się porozumieć, te rzeczywistości są do siebie jakoś zbieżne (zachodzą na siebie) - ale nie są i nie mogą być identyczne. każdy osobnik to oddzielny świat - każdy umysł to inna rzeczywistość.więcej - każda tak wytworzona rzeczywistość jest sobie równoważna. jako fakt wytworzony w indywidualnym, niepowtarzalnym procesie, jest zawsze tyle samo "warta" w obiektywnym ujęciu. owszem, jest różna w sprawności i jako proces działania w świecie, różni się w pozyskiwaniu energii ze środowiska – ale nie jako "fakt jednostkowy". to są zawsze "punktowe", do jednego osobnika (i jego głowy) sprowadzone procesy i dlatego nie można mówić o lepszej albo gorszej "rzeczywistości", są tylko mniej lub bardziej zgodne do świata. - w skrajnym przypadku tak "wyprodukowana" rzeczywistość jest maksymalnie dopasowana do otoczenia - albo maksymalnie niedopasowana. pierwszy osobnik będzie się długo i daleko przechadzał po swojej (i świata) rzeczywistości, drugi skończy marsz na pierwszym "zakręcie" ewolucji. to cena "błądzenia".kiedy jestem - świat istnieje, kiedy mnie nie ma, rzeczywistość umiera.

31

Page 32: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- kodowanie, dekodowanie rożnych stanach - jawa i sen - identyczność energetyczna procesów - jawa snem - sen jawą sprawa kodowania i dekodowania abstrakcji w trakcie poszczególnych faz pracy rozumu, czyli działanie umysłu w czasie snu lub na jawie, co tak wyraźnie (i silnie) odczuwa się jako różnorodny, odmienny okres w życiu - to w opisaniu energetycznym jednolity, identyczny proces. zapewne nie muszę w tym miejscu przywoływać "żelaznego" argumentu, że wzajemne zrozumienie (się) abstrakcji dlatego występuje, że proces zachodzi w ramach jednego systemu (reguły) oraz dokonuje się na bazie takiego samego nośnika - przecież gdyby to były inne, fizycznie odmienne procesy, ani porozumienia, ani zrozumienia między pojęciami wytworzonymi w różnych okresach życia by nie było. niewątpliwie sen to inny etap istnienia, ale inny tylko przez fakt minimalnego działania środowiska na organizm – ale nie inny regułą zmiany. na poziomie procesów umysł (i szerzej ewolucja) nigdy takiej jedności nie opuszcza ani się z jedności zasady nie wyłamuje. ciekawe jest tu jednak to, że od dawna znany pogląd, że "świat" to złudzenie, a zarazem konstrukt umysłu, jest w świetle analizy tworzenia się abstrakcji zasadny - to po prostu fakt. środowisko, świat zewnętrzny do mnie istnieje - bo ja istnieję. ale to, jak istnieje i jak wygląda, o tym zawsze (i tylko) decyduję ja. - oczywiście (co zrozumiałe) w takim ujęciu również sam dla siebie jestem konstrukcją i "złudzeniem", wszak nigdy nie widzę się "obiektywnie" i "w całości" (ani inni mnie obiektywnie nie postrzegają). tylko że, i o to tu chodzi, jest to jedyne spojrzenie (ujęcie), którego mogę się dopracować i którym realnie dysponuję. "wizja", obraz siebie samego jest tak samo elementem mojej rzeczywistości, jak ja jestem elementem rzeczywistości świata. to zawsze jest konstrukcja, projekcja i złożenie. i niczego poza tym nie posiadam. stwierdzenie, że otaczający mnie świat jest moją ułudą, moim i przeze mnie wyprodukowanym złudzeniem, jest w tym rozumieniu prawdą. działam tak, że muszę świat opisywać i uczyć się go od najwcześniejszych chwil przy pomocy zawsze składanych (konstruowanych), tylko przeze mnie i tylko do mnie ograniczających się abstrakcji. że takie abstrakcje są zawarte w przedziale możliwości, są odziedziczone po poprzednich pokoleniach i nie są dowolne - fakt, ale że są w jednym tylko takim ułożeniu, że ich struktura przestrzenna jest jedna i niepowtarzalna, to również fakt. świat dla mnie, kiedy ograniczać się tylko do mojego umysłu, rzeczywiście jest wytworzonym oraz abstrakcjami zapisanym (i "zabudowanym") stanem, który poznaję poprzez te abstrakcje. na ile zgodnym wobec reguł świata, sprawdzam każdego dnia i w każdej chwili. z czasami, niestety, bardzo dla mnie bolesnymi efektami.nawiasem - ale jako istotne. operowanie poglądem, że środowisko, otaczający mnie świat (rzeczywistość) jest złudzeniem, posiada swoje oczywiste, głębokie ograniczenie: nie może być "pełnego" i absolutnego złudzenia - ponieważ nie ma złudzenia w pustce. może zachodzić złudzenie dotyczące konstrukcji, np. jej "kształtu" i cech - ale musi być nośnik, który to złudzenie "dźwiga", a także odbiorca tego przekazu. a to zawsze jest "coś". mogę się mylić co do swojej budowy, nie dostrzegać głębokich połączeń z otoczeniem, ale nie tego, że ta budowla istnieje. brak energii, brak "substancji" przenoszącej złudzenie takie złudzenie wyklucza. - mogę dowodzić, że zbliżam się (albo oddalam) ze swoimi poglądami (złudzeniami) do reguły, ale nie mogę negować, że ta reguła istnieje i że działam w ramach świata. przecież swojego istnienia nie zaneguję. myślę, wiec jestem - a skoro jestem, to świat istnieje. i jego reguła.postrzegana rzeczywistość (jawa), to, co za rzeczywistość uznaję - w równym stopniu jest złudzeniem, jak to, co postrzegam we śnie. - dlaczego? ponieważ jawa jest tak samo złudnym stanem, jak sen: wprowadza w błąd. - można nawet powiedzieć, nieco aforystycznie (ale tylko nieco), że jawa to sen, który śnię wraz z innymi (znajdując się w "laboratorium" i analizując otoczenie) – sny natomiast każdy przeżywa indywidualnie.

32

Page 33: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jawa - sen - tworzenie się abstrakcji w tracie sennej aktywności umysłu zachodzi "losowe" wybieranie drogi zmiany, wybieranie kolejnych elementów do toczącego się procesu realizuje się dość przypadkowo. i nie może inaczej, ponieważ sen to "pokawałkowany" na okresy mniej lub bardziej wzmożonej aktywności ciąg różnych zjawisk. a przecież po każdej przerwie proces musi się od czegoś rozpocząć. nie było wcześniejszego stanu, bo był sen, czyli "cisza" na poziomie świadomości - dlatego "punkt zaczepienia" (startu) musi być losowo dobrany. ot, w coś "strumień" energii "trafia", uaktywnia się abstrakcja i pojawia na poziomie operacyjnym - a dalej to już się toczy samoistnie. następne etapy są modyfikowane przez stan aktualny snu (zaistniałe wpływa na dziejące się). w efekcie rusza projekcja "filmu", którego sceny to mieszanina chaotycznie dobranych faktów, ale z (w miarę) uporządkowanym scenariuszem. - dlaczego? przecież w ramach śniącego umysłu nie może wyprodukować się zupełnie losowy ciąg zdarzeń, proces dzieje się w zbiorze jakoś uregulowanym (życiem osobniczym), natomiast dobór kadrów (a także ich elementów składowych) jest losowy. powstanie na pewno poprawna w obrębie "logiki snu" abstrakcja, ale "zdeformowana" w ramach "logiki jawy". jednak w obu zakresach (i zawsze), jest to dokładnie taki sam proces.to znaczy, w polu operacyjnym, czy to w trakcie snu, czy na jawie, tworzą się fizyczne struktury - pojawiają się abstrakcje. jednak o ile w trakcie śnienia umysł praktycznie jest odcięty od środowiska, więc bodźce zewnętrzne wpływają w małym stopniu na przebieg procesu, o tyle w trakcie aktywności na jawie to "środowisko" decyduje o tym, co się dzieje w kolejnych krokach. w przypadku snu procesy są "zamknięte" i dokonują się (nieomal) wyłącznie w mojej głowie, zachodzi pojawienie się i sygnału "startowego", i jego efektu – to w obrębie "zamkniętej skrzyni" pojawia się "myśl" początkowa snu, a następnie, już pod wpływem powstałej abstrakcji, jej kolejne treści-obrazy. natomiast w trakcie jawy, czyli działania "świadomego", bodźce pochodzą z otoczenia, ich źródło znajduje się na zewnątrz mnie, a wywierany przez nie nacisk odkształca oraz deformuje myśli, w trakcie snu czynnik zewnętrzny jest ograniczony do poziomu minimum. - przy czym w obu przedziałach elementem odkształcającym może zostać dowolnie pojęty fakt lub stan. to może być dźwięk, który pobudza mnie na jawie do wystukiwania rytmu, ale również oddziała w czasie snu i zmieni jego treść (słabo, ale oddziała). ale to może być także moje postanowienie, kiedyś tam wypracowane wnioski czy reguły dotyczące świata (lub mnie). wszystko to, co wytworzy się (lub co wytworzę) w polu świadomości, to ma wpływ na mnie - to wszystko wpływa na treść przebiegającego myślenia. albo snu. to tutaj, czyli w chwili aktualnej (w świadomości) ustala się to, że proces jest adekwatny do wydarzeń na zewnątrz (lub nie, kiedy procesy są chaotyczne i nie można nimi sterować, np. w zaburzeniach psychicznych). fakty zewnętrzne do aktualnie się dziejącego procesu kształtują (filtrują), wpływają, odciskają się w kształcie nowych, kolejnych abstrakcji. powstaje "odbitka", tworzy się w moim wnętrzu "kopia" świata na zewnątrz. przy czym o ile w trakcie jawy jest to rzutowanie z zewnątrz do "wnętrza", o tyle w trakcie snu jest to zjawisko rzutowania "z głębi" (archiwum) do/na poziom świadomości. więcej - podobieństwa pomiędzy snem a jawą, na tak zarysowanym tle, są dużo głębsze, potwierdzają identyczność obu procesów, pozornie dla mnie różnych. to, co wydawało się tylko dotyczyć snu, czyli losowy charakter wybierania do dalszego przebiegu "akcji" elementów, gdzie treść wpływa na to, co się będzie działo dalej - to posiada, kiedy przyjrzeć się dokładnie, swój odpowiednik w zdarzeniach zachodzących w trakcie jawy. tylko energetyczny potencjał, wielkość zewnętrznych wydarzeń różni te procesy od zachodzących w mojej głowie. w trakcie snu losowość polega na tym, że wybory dokonują się pomiędzy tym, co już jest - natomiast na jawie wybór z mojej perspektywy przebiega w zbiorze nieprzewidywalnym, który się dopiero tworzy.

33

Page 34: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-więcej - można to poszerzyć i powiedzieć, że ten zewnętrzny, więc ogromny dla mnie i praktycznie nieskończony zbiór, jest również dany, bowiem istniejący w środowisku. przecież fakty, które działają na mnie, już zrealizowały się (lub realizują), a ja odbieram ich nacisk. w tym rozumieniu są to zdarzenia z co prawda przeogromnego wobec mnie, ale jednak skończonego zbioru. i są również wyborem pomiędzy tym, co już jest – i, co więcej, są losowym wyborem spośród istniejących stanów. świat zewnętrzny w tym ujęciu to powiększona (o ileś tam razy) zawartość mojej głowy - powiększona o potencjał energetyczny, ale nie jej treść. bo ta jest ta sama (o ile dobrze zdekoduję świat i "skopiuję" go w siebie). - w trakcie procesów na jawie wybór dokonuje się w powiększonym (aż do nieskończoności i wieczności) zakresie - ale z mojej perspektywy i tak pozostaje losowy. na co rzucę okiem (zmysłem albo przyrządem), to wchodzi w obszar mojej świadomości (chwili aktualnej) i "deformuje" kształtujące się w głowie abstrakcje. fakty postrzegane już istnieją, są zawartością zbioru (tu świata), a więc są logicznie tym samym, co zbiór faktów w mojej głowie (i z których wybieram w trakcie snu kolejny element). mechanizm procesu jest w obu zakresach analogiczny, działanie jest takie same. - jawa jest "powiększonym snem" - powiększonym o (wszech)świat. jawa to nie-skończony sen.podobieństwo jawy do snu idzie jeszcze dalej - ponieważ tak samo w trakcie snu nie ma "czystego" procesu, jak i w okresie jawy, docierają ze środowiska do umysłu "szmery" i przeróżne sygnały zakłócające, które przekształcają treść tworzącej się abstrakcji i wpływają na efekt końcowy. i nie mam w tej chwili na myśli wyłącznie banalnych zakłóceń typu stukania za ścianą albo "nacisku" ziarnka grochu spod siedmiu warstw pościeli, ale dotyczy to również "wizji", fantastycznych wyobrażeń, jakiś "para"-działań na abstrakcjach (itp.). to są niewątpliwie zakłócenia, które zniekształcają tok myślenia jednostek i całych społeczeństw - czasami nawet przez wieki i tysiąclecia. i dotyczą, co ważne, obu zakresów, dają o sobie znać w czasie snu, ale - co zdecydowanie gorsze - również na jawie. a ich pokonanie (przebicie) wymaga wielu wysiłków. używam słowa "zakłócenia" w pełni świadomie, ponieważ to są rzeczywiście elementy zakłócające postrzeganie. trudno wyobrazić sobie świat bez takich "szeptów i krzyków", ale trzeba wiedzieć, że wprowadzają zniekształcenia w obserwacjach. wszak zaistniałe wpływa na tworzące się. jeżeli "widzę" zjawę i traktuję to poważnie (czy tylko serwisy medialne podsuwają mi jasnowidza lub inny podobny dziw natury jako fakt), to w ten sposób wprowadzam w proces (myślenia) element zniekształcony i tym samym następna abstrakcja będzie zawierać ten komponent. efekt? moje dalsze działanie będzie zdeformowane, a całościowy skutek łatwy do przewidzenia - błądzenie w świecie. owszem, są różne fantazje (i "sny"), również takie, które chwilowo są spoza realności, ale powstały poprawnie, a więc mogą się kiedyś zrealizować jako fizyczne konstrukcje. kiedy powstają, są sennym majakiem, ale z czasem przechodzą w obszar realny. realność dzieje się w "zbiorniku" o ogromnych ilościach elementów - moje myślenie dokonuje się w stosunkowo skromnym zakresie, ale mechanizm obu procesów jest podobny i identyczny. więc nie ma żadnych dziwów w tym, że można pomyśleć to, co będzie możliwe do realizacji za jakiś czas. po prostu, tworzenie abstrakcji w głowie jest łatwiejsze niż w świecie. we "śnie" (lub fantazjując) to ja "produkuję" abstrakcje (i szybko) - na jawie świat.jawa to sen - przyznaję, że takie określenie mi się podoba. nie chodzi tylko o zawartość, skrótowo zdefiniowaną zależność pozornie rożnych okresów pracy mózgu - to się "czuje". jawa to sen, który nie ma końca, który śnię pospołu z innymi - innymi tu i teraz oraz zawsze i wszędzie. śnię punktowo, prywatnie i indywidualnie - ale zawsze jako element ogólnego snu-jawy. jak moja senna abstrakcja jest losowym efektem procesów w mojej głowie - tak i "ja" jestem "abstrakcją", losowym wytworem procesów w zbiorze świata. różnica wyłącznie w ilości zaangażowanych kwantów, ale nic poza tym. przykre jest tylko to, że mój sen jest tak krótki...

34

Page 35: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jawa snem

jawa to sen, który śnię wraz z innymi - efektownie powiedziane i na poziomie słów robi wrażenie, ale może, kolego, by tak jakiś przykład, co? że sen jest ewolucją "w odcięciu" od świata, a przez to abstrakcje hulają, pełna zgoda - jednak przyzwolenia na określenie jawy (tego, co za rzeczywistość uznaję) jako snu, cóż, tu tak łatwo nie idzie. że w obu obszarach proces w umyśle biegnie tym samym rytmem i na tym samym nośniku, prawda i fakt - tylko nie wynika z tego, że kiedy widzę przed sobą ścianę, to śnię. opór wzmiankowanej budowli z cegieł i guz na głowie skutecznie mnie przekona, że to jednak nie sen, a jak najbardziej realna (i boleśnie namacalna) rzeczywistość – czy więc należy to dalej uważać za sen, czy jawa to sen? należy - nie ma odwołania. - przykład? proszę, pierwszy z brzegu: religijna grupa (miłośników "czegoś"). mniejsza lub większa, na takim poziomie analizy to nie ma żadnego znaczenia, choć w zachowaniach "sekty" faktycznie wszystko widać lepiej, po prostu to czysta klinicznie sytuacja. - że idę na łatwiznę? cóż, przyznaję, w tym przypadku nie sięgam głęboko w zachowania społeczne, bo to mogłaby być np. grupa naukowców badających jakiś skrawek rzeczywistości, ale odwołuję się do grupy "coś świętego" widzących-doznających dlatego, że, powtarzam, to skrajnie czysta badawczo sytuacja, to eksperyment uczestniczący, tu widać (słychać, czuć, itd.) wszystko. stąd zaleta takiego "obiektu".oto mam zbiegowisko na ulicy, kilka, kilkanaście osób, które coś "widzą" na szybie pobliskiego budynku. "patrz, pan, święta osoba!", ktoś woła - a obok następny (oraz kolejni) potwierdzają: "tak-tak, święta! czas się modlić!". i wszyscy rzucają się mniej lub bardziej ochoczo do odprawiania jakiegoś w tej sytuacji odpowiedniego (tylko dla nich znanego) rytuału. czy to zachowanie na jawie, w obiektywnie przez mnie, ale także przez innych osobników uznawanej tzw. rzeczywistości - czy to sen? nie, to jawa. jak najbardziej mogę pomacać tej szyby, nawet stwierdzić, że to zapewne ślad po źle (niedbale) dokonanym jej czyszczeniu, mogę nawet spytać stojącego obok człowieka o historię tego "zjawiska" (lub o godzinę, lub drogę do miejsca "iks") - i w każdym przypadku uzyskam mi potrzebną informację. zborną, logiczna, odnoszącą się do tego, co za rzeczywistość uznaję. no, chyba, że spytam, gdzie jest "niebo" i jak tam dość, tu już mogą pojawić się rozbieżności. jednak na gruncie bliskim, więc w zakresie fizycznych doznań, jest to niewątpliwie dla wszystkich uczestników tego zdarzenia ten sam, rzeczywisty świat - namacalny. a jednak inny.czy moja jawa-rzeczywistość jest inna od jawy-rzeczywistości osób stojących obok? czy to ja śnię i nie widzę żadnego "świętego obrazu", a cała sytuacja jest moim złudzeniem - czy to pozostali działają na/w jawie? że z zapisanego wyżej, zawsze indywidualnego budowania się rzeczywistości wynika, że i moja, i innych rzeczywistość jest tożsama i realna - to prawda. ale w tym przypadku jednak, mimo wszystko, chciałbym wiedzieć, która to jawa-rzeczywistość jest obiektywnie prawdziwa. czy mogę takie rozróżnienie przeprowadzić? - otóż nie mogę, nie mam metody sprawdzenia. z logicznego punktu widzenia moje widzenie brudnej szyby i innych, jako świętości, jest tożsame i równoważne w ocenie. ja mogę być o jedno złudzenie (religijne) mniej bliżej świata i jego stanów, ale to nie ma znaczenia dla tych, którzy widzą relikwię w brudnym kawału szkła. tu nie ma różnic. to są tak samo dobre podejścia do rzeczywistości i świata jako takiego. istnieją.podkreślam - to są działania w zakresie, który potocznie określam jako stan "jawy", to fizyczna rzeczywistość. ci stojący obok ludzie rzeczywiście widzą to, co mówią, że widzą. dla nich, w ich zbiorze danych (abstrakcji) jest to faktycznie święty wizerunek i przedstawia dla nich takie (właśnie "święte") znaczenie. dla mnie, stojącego z boku, to oczywiste złudzenie i "omam", taki sam, jak w trakcie snu, ale to moja rzeczywistość, współbieżna do tamtych, a jednak znajduje się "obok". przypominam, prawdą, rzeczywistością - jawą jest to, co uznaję za taki stan. to ja definiuję i kształtuję świat.

35

Page 36: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-dalej - ciekawe jest tu to, że te różne rzeczywistości w pewnym zakresie się spotykają i nakładają (zachodzą na siebie). kiedy pytam o drogę czy czas, to dostaję poprawną i zbieżną wobec mojej rzeczywistości odpowiedź - tu jest, na tym zakresie wyznaczam wspólny z ewolucją obok przedział ("jawnych") procesów. kłopoty pojawiają się wówczas, kiedy spytać o obszar "spoza" kręgu wspólnego, spoza kręgu rozpoznanego przez pytanego. i w takim przypadku logika osobnika podpowiada różne opisy - po prostu dobudowuje to, czego nie wie, ale zawsze w oparciu o fakty, które są znane, "produkuje" poprawny (dla niego) wniosek. efekt? pojawiają się "chimery". czyli abstrakcja jak najbardziej sensownie zbudowana, ale jakby "pusta" (chwilowo pusta lub na wieczność). - w takim i tu analizowanym zdarzeniu, mimo obiektywnego zawierania się w rzeczywistości (przynajmniej tak to oceniam, znaków chorobowych nie dostrzegam), produkcja umysłu musiała odnosić się i opierać na zasobach zawartych w mózgu - ale w efekcie powstaje "chimeryczna" abstrakcja. zbudowana w zakresie dostępnym jak najbardziej poprawnie, odwołująca się do rozpoznanych własności świata - ale przecież jaskrawo (jawnie) spoza rzeczywistości. - dzieje się w realu, jednak jest produktem "sennym", ja widzę na szybie brudne smugi - ale osobnik obok (jego umysł) te same smugi konstruuje w świętość. a ponieważ nic więcej (żaden z nas) nie widzi, dla każdego jest to całościowa, jedyna i jedynie dostępna informacja. - co również oznacza, a co warto, a nawet trzeba podkreślić, że w zmienionych okolicznościach oba sądy mogą ulec odmianie. ja mogę uwierzyć, albo sąsiad zwątpić. - dlaczego? to efekt nacisku otoczenia wywieranego na postrzegającego osobnika. chyba nie muszę przywoływać w szczegółach słynnych eksperymentów, gdzie nacisk grupy zmieniał, i to bardzo głęboko, reakcje osób (nawet postrzeganie wymiarów). przecież jeżeli wokół tego zbiegowiska zbierze się kilkutysięczny tłum i zacznie krzyczeć "święty obraz!", doprawdy trzeba w takich okolicznościach dysponować niebywale silnie ugruntowanymi przekonaniami (względem własnych postrzeżeń), żeby się przed takim naciskiem uchronić. - i tak samo w drugą stronę, jeżeli do stojących ludzi podejdzie grupka wątpiących i komentujących, niezachwiana do tej pory wiara w świętość legnie w gruzach. a tym szybciej się to będzie działo, im różnica między (oceniającymi) zbiorami będzie wyraźniejsza (ilością zaangażowanych osób). moja wizja (idea) świata jest bardzo silnie skorelowana z naciskiem grupy – oraz z pojęciami przez tę grupę stosowanymi. skonfrontowany z naciskiem innej zbiorowości muszę wykazać się odpornością - jednak nie jest pewne, że wytrwam w swojej ocenie sytuacji, siła grupowego działania na osobnika jest ogromna. i to nawet kiedy dotyczy abstrakcji w formie "suchej" (np. przekaz w książce), a tym bardziej w trakcie osobistego, więc fizycznie bliskiego kontaktu (tu dochodzi przecież jeszcze czynnik "splatania emocjonalnego").dalej - niech tam, zostawiam rozmodloną grupę ludzi na ulicy, którzy jawnie śnią o świętości z brudnej szyby (i mają do tego pełne logiczne prawo), a sam wybieram się do innego punktu rzeczywistości, w innym jej zakresie. wchodzę do (pozornie) diametralnie i skrajnie innego świata – czyli świata wiedzy, do laboratorium i eksperymentu na każdym kroku. czy jawa w tym miejscu jest, tak to określę, spotęgowaną - czy w tym przypadku rzeczywistość jest rzeczywiście maksymalnie rzeczywista? jakby to delikatnie wyrazić - niezupełnie. a nawet zupełnie nie. i nie tylko dlatego, że można zafałszować (zdarza się) wyniki "obmacywania" świata, nawet nie dlatego, że z założenia w eksperymencie nie sięgnę fizycznym dalej, jak do granic w tym badaniu dostępnych - ale z tego powodu nie ma tu "wzmożonej" rzeczywistości, że każdy poznany oraz pomyślany przez badającego fakt jest abstrakcją. abstrakcją zbudowaną, wytworzoną na tej samej zasadzie, jak w przypadku snu. czy coś różni pojęcie "atom" (czy to logicznie, czy przez przyrządy postrzegany) od "chimery"? znów, w głębokim sensie, nic - nie ma żadnych różnic. abstrakcja "świętości" czy abstrakcja "atomu" (elektronu, fotonu - wszechświata) jest jedynie abstrakcją. to tylko (i aż) funkcja, efekt gromadzenia energii i operacji na/w niej. tylko tyle.

36

Page 37: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- sen jawą - jawa snem

jawa to sen, który śnię wraz z innymi. i w tej chwili już nie ma znaczenia, czy "śnię na jawie", czy dzieje się to w trakcie nocnego majaczenia, to jest zawsze ta sama i tak samo powstająca abstrakcja. żeby ją zweryfikować, muszę odnieść się do otoczenia - przeprowadzić eksperyment, który albo potwierdzi, albo odrzuci taką "hipotezę". niekiedy, bywa, można to zrobić bardzo łatwo, czyli wystarczy np. przetrzeć szybę czystą szmatką - ale czasami wymaga to budowy urządzenia wielkiego jak zderzacz cząstek. jednak zdarza się, z uwagi na możliwości techniczne i wewnętrzne granice (oraz samoograniczenia) fizyki, że dziś nie można takiego weryfikacyjnego badania przeprowadzić - bo obiekt poznawany (wszech-świat) "nie mieści" się w urządzeniu pomiarowym. skutek? efektem takiej "niemocy badawczej" są harce pojęciowe i anektowanie terenów poza horyzontem dla różnych "celów" i "bytów". cóż, kiedy rozum uchyla się od zmierzenia z dylematami, abstrakcje rozbestwiają się - i "widać" wówczas w brudnej materii "świętości" (a nawet, horrendum, poza nią).czy jestem bezradny wobec takiej "zasłony abstrakcji"? w sensie logicznym nie ma wyjścia - bo nic poza abstrakcjami mnie (lub innych) nie tworzy, i są to sobie równoważne konstrukcje. czy to na jawie, czy we śnie (i zawsze), umysł w każdym przypadku "produkuje" swoje elementy identycznie. że zarazem jest to warunkiem jedności poznania tak osobniczego, tak zbiorowego, to prawda, ale jeżeli są to produkcje "senne" (mimo budowania się na jawie), albo, co gorsza, są jeszcze wsparte "dociskiem" grupy, to uwolnić się od nich jest trudno. i znów, podkreślam, nie ma zaszczenia, czy dotyczy to zbiorowości pojmowanej jako "sekta" religijna, czy "sekta naukowa", w każdym przypadku jest ten sam mechanizm tworzenia się abstrakcji. produkcje naukowe są równie "jawne" lub "senne", jak te tworzone przez fanatyków religijnych. dlaczego? ponieważ są faktem "wewnętrznym" świata - powstają "po jednej stronie" ewolucji. i nigdy z tego kręgu wyjść nie mogą.mówiąc inaczej, tak samo, jak umysł w trakcie snu produkuje abstrakcje tylko w zakresie sobie dostępnym, czyli w oparciu o "archiwum" pojęć-znaków, tak samo naukowiec na jawie buduje abstrakcje korzystając z archiwum zgromadzonego w jego głowie lub bibliotece. i jest to zarazem działanie "tylko w świecie", i tylko po jednej stronie rzeczywistości. fizycznej rzeczywistości. tu nie ma dopełnienia do świata - w tym przypadku dopełnienia w postaci logicznej oraz nieskończono-wiecznej konstrukcji (Kosmosu). - stronność, działanie zawsze tylko po/w jednej stronie prowadzi do złudzeń, tworzy różne "majaki senne". i to niezależnie, czy dzieje się to w nocy i łóżku, czy w dzień i na jawnie w laboratorium. zawsze muszę posiadać punkt odniesienia, środowisko jakoś do analizowanego zakresu zewnętrzne, które pozwoli zweryfikować rzeczywistość. w maksymalnym zakresie musi to być właśnie Kosmos - Fizyka.warto jeszcze podkreślić rolę zbiorowości, wielu punktów postrzegania, a także opisywania w takim "śnieniu" rzeczywistości. to identyczna sytuacja, jak w przypadku jednego oglądu: brak innego spojrzenia ogranicza, bardzo utrudnia, a czasami wręcz uniemożliwia poznanie. jeżeli widzę brudną plamę na szybie i uznaję ją za święty obraz, a czynię tak w oparciu o posiadane abstrakcje, to jest to działanie i poprawne, i jedynie mi dostępne. ale to nie oznacza, że sprawdzi się w innym przypadku. stojący obok obserwator może w tym samym fakcie zobaczyć coś zupełnie innego - lub nic nie dojrzeć, każdy wynik jest tu możliwy. i każdy dokłada się do zbioru obserwacji. jeżeli takich punktów postrzegania będzie ogrom, rośnie szansa, że są w miarę zbieżne do świata. ale, co ważne i co trzeba podkreślać bardzo wyraźnie, nigdy nie ma pewności, że tak powstały wspólny obraz jest pewny. nieufność naukowo "obmacujących" rzeczywistość to nie fanaberia czy utrudnianie sobie życia – ale absolutna konieczność. bowiem pewna jest podobno tylko śmierć (acz nie do końca) oraz podatki (też z wyjątkami dla niektórych). - więc jak tu być czegokolwiek pewnym?

37

Page 38: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- mózg - myślenie - model pomocny w analizie działania pytanie: czy można poznać funkcjonowanie układu, który jest niepoznawalny z zasady? czy umysł, ponieważ o niego tu chodzi, może poznać działanie samego siebie? czy można poznać mechanikę procesu, który stworzył i ciągle warunkuje działanie układu poznającego właśnie ten mechanizm? można - i, co więcej, umysł czyni to na każdym kroku (i nawet od zawsze). że od niedawna dopiero może w ten proces wprowadzić przyrządy, to zmienia tylko ilość dostępnych szczegółów, jednak w niczym nie obniża to wartości poznania "wsobnego", na zasadzie analizy czy odczucia. mam bowiem teoretycznie dwie drogi podejścia do zagadnienie: szczegółowo "drobić", "okrawać" po plasterku badany przedmiot i na tej podstawie ustalać połączenia oraz wzajemne relacje pomiędzy elementami - ale zawsze ze świadomością, że widzę tylko i wyłącznie "powierzchnię" zjawiska (ciąg następczych i "jednowymiarowych" "procesów") - albo badanie całościowe i logiczne (zewnętrzne), ale bez koniecznych tutaj szczegółów. oczywiście w praktyce obie metody są niezbędne i obie były i są wykorzystywane - ale, co warto podkreślić, dziś dominuje droga "szczegółowa" (z konsekwencjami w postaci "zaplątania" się w nich). jeżeli skoncentruję się na spojrzeniu fizycznym, czyli wszechkierunkowym i na "mieszaninie" faktów (ale działając "w płaskim" zakresie), a pominę (nie będę nawet zdawał sobie sprawy, że istnieje) ujęcie logiczne, jednokierunkowe (wielowymiarowe, tylko "do przodu"), to stracę wówczas bardzo istotne dopełnienie mojego działania. nie ma wątpliwości, fizyczna strona analizy świata jest niezwykle potrzebna (choćby w przypadku leczenia schorzeń), ale logiczna, czyli zasada tworzenia się tej struktury, to również posiada znaczenie podstawowe. poznanie stronne, które ogranicza się tylko do jednej drogi, z zasady nie może być całościowe – i warto o tym pamiętać.oczywiście w praktyce każda z możliwych dróg posiada ograniczenia, które mocno utrudniają, albo nawet wykluczają pełne rozpoznanie zasady działania umysłu (lub innego skomplikowanego układu). przecież "kawałkowanie" (nie ma tu już znaczenia, czy faktycznie "plasterkowanie", czy "próbkowanie" przyrządowe w pracy "na żywo" mózgu), taka metoda zawsze przynosi wiedzę "spłaszczoną", jest ograniczona do fizycznego oraz następczego, dziejącego się w płaszczyźnie procesu. i nic tu nie pomoże mnożenie stopni komplikacji przyrządu i ilości podłączeń do mózgu, to zawsze jest i będzie "płaskie" spojrzenie – ponieważ inne fizycznie być nie może. - tylko że, co równie istotne, "wczucie" się w mechanizm działania umysłu nie może niczego podpowiedzieć o zakresie ciemnym, właśnie fizycznym, wszak tego poziomu działający na abstrakcjach nie widzi, nie czuje – nie zdaje sobie nawet sprawy, że namacalny podpozom nośnika jest faktem. badanie fizyczne z zasady pomija "treść" (zawartość) abstrakcji, bo odnosi się i postrzega nośnik zjawiska - a wczucie się w działanie wnosi opis treści abstrakcji (i operacje na nich), ale pomija - nic nie wie o nośniku. jak widać, każde z osobna działanie nie może dojść, nawet nie może podejrzewać drugiej strony opisu. dlatego, wypada to powtórzyć, każde stronne postrzeganie - a w tym przypadku szczególnie - jest nie tyle błędne, ponieważ musi zajść, ale dopiero dwu, a najlepiej wielostronne ujęcie gwarantuje wiedzę (pełną). co więc mogę uczynić, żeby tego pożądanego poziomu sięgnąć? fakt, sam siebie nie pokawałkuję (to może laborant, a i to w czasie przyszłym), a przecież ja już chcę wiedzieć, i to dziś (czas niedokonany mało mnie obchodzi). czy więc skazany jestem tylko na "wczucie", na operowanie abstrakcjami, jednak zawsze ze świadomością pomijania nośnika, ważnego dopełnienia mojego myślenia? czy mogę jakoś tę oczywistą a fundamentalną barierę ominąć (której przecież nie usunę ze swej drogi)? mówiąc inaczej - czy mogę przechytrzyć ewolucję, która zastawia na mnie tak perfidną pułapkę i pozwala zrozumieć, ale w niepełny sposób? cóż, głową muru się nie przebije, ale kiedy brak innych narzędzi pod ręką, warto spróbować.

38

Page 39: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- zasada analogii

co zrobić, kiedy nic nie można zrobić? trzeba wyjść z siebie - i rozejrzeć się wokół. nie, to nie jest "płaski" aforyzm ani też prostackie gadanie, proszę to potraktować dosłownie. w tym konkretnym przypadku, w którym analizie podlega maksymalnie skomplikowany układ w Kosmosie, nie mam innej metody jego pełnego poznania. owszem, drobienie w szczegółach, jak mówiłem, jest ważne i bardzo ważne, tak samo "wczucie" się dostarcza kwantów, którymi psychika operuje - ale to z zasady (tak dla poszczególnej drogi, tak dla ich złożenia) nie może być poznanie pełne i całkowite. dlaczego? przecież kiedy nawet te rozdzielnie analizowane połówki złożę, jak mam je względem siebie równać oraz co do czego przypasowywać? działanie po każdej stronie idzie swoim torem i stosuje swoje abstrakcje (oczywiście poprawne), ale skleić tego nie mogę – wszak nie zdam się na losowe, czyli na chybił trafił działanie. a skleić, łączyć muszę, bo inaczej nie poznam "zawartości" w jej pełnym i wielowymiarowym zakresie. co więc mi pozostaje? właśnie - wyjść z siebie. dosłownie. czyli poszukać w swoim otoczeniu struktury, którą będę mógł (oczywiście w powiązaniu z wcześniej już zdobytymi ustaleniami fizycznymi i "odczutymi") obejrzeć dokładnie, krok po kroku i detalicznie. mówiąc inaczej, szukam w środowisku modelu, który będzie mi pomocą (naukową) w wędrówce po/w umyśle, po samym sobie.ba, ale gdzie szukać takiego modelu, przecież "po horyzont" (świata) nic nie jest tak skomplikowane. owszem, mam jedność zasady wszelkich procesów, mam jedność bytu, którą owa zasada zapełnia konstrukcjami – jednak mózg (w jego działaniu) jest jeden i jedyny, czy mogę więc znaleźć adekwatny model? mogę. z zastrzeżeniem, że poziom komplikacji tego modelu nie jest w pełni i w stu procentach identyczny do mózgu - bo po prostu nie może dziś takiego poziomu (jeszcze) sięgnąć. w mojej (powierzchownej) ocenie jest to ok. "pięćdziesiąt" procent – połowa możliwości takiego skomplikowania, ale dobre i to. przecieżw perspektywie i druga pięćdziesiątka dojdzie, to tylko kwestia czasu, a także nakładu środków. żeby zrozumieć ewolucję w analizowanym zakresie (tu "mózg"), ani nie potrzeba poznawać wszystkiego, ani analizować wszystkich elementów tworzących konkretny proces (zwłaszcza że tych szczegółów ogrom), jedność świata pozwala, a wręcz zmusza do działania za pomocą analogii. i nie jest to zły kierunek. - wbrew pozorom nie ma znaczenia, jaki element otaczającej mnie rzeczywistości biorę do analizy, każdy dzieje się tak samo, według tej samej reguły. owszem, są różnice zaangażowanej w proces ilości energii, jednak "mechanika elementów" jest jedna. czyli mogę na tej podstawie prowadzić badanie jednego fragmentu świata, ale korzystając z innego - modelując analizowany zakres na podstawie wcześniej już rozpoznanego, opiszę badany. albo, co ma zasadnicze znaczenie, najlepiej żeby to był "obiekt" dostępny "bezpośrednio", który po prostu widzę osobiście, współbieżnie i naocznie. zasada analogii, do której w tym miejscu się odwołuję, daje mi potężne i skuteczne narzędzie badawcze - zwłaszcza dla zakresów otoczenia, których nie mogę z zasady dojrzeć. odnosi się to obszarów podprogowych (wszech)świata z jednej strony, ale również działania umysłu z drugiej. obu stref osobiście nigdy nie poznam, ale to nie znaczy, że jestem zdany wyłącznie na spekulacje, domniemania - lub "mechanikę nieoznaczoności". mogę te zakresy skutecznie modelować przy pomocy układów (procesów) dostępnych - i mogę mieć pewność, że uzyskane wyniki potwierdzą się w postaci oczekiwanych skutków badawczych. zasada jest jedna, elementy świata na dowolnym poziomie posiadają logicznie identyczne funkcje, a różni je tylko rozmiar "cegiełek" składowych. jeżeli uwzględnię ten fakt w analizie, zarejestruję wówczas to, co jest dla mnie w innych okolicznościach na zawsze skryte – "zobaczę" wszystko. i to jest ten najważniejszy zysk, który wnosi zasada analogii. - wychodząc z siebie i rozglądając się po okolicy (ale z już zgromadzoną wiedzą), dojrzeć mogę podobne do mnie procesy. a jeżeli podobne, to mogą posłużyć zwrotnie do opisu mnie samego. i o to chodzi w tej zabawie.

39

Page 40: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- mózg-miasto

powyższy wstęp (mam nadzieję, że nie za długi) jest po to, żebym mógł w tej chwili zaprezentować moim zdaniem najlepszy model mózgu - i to na/w każdym możliwym jego poziomie. rozpatrywałem przeróżne modele, w poszerzonym opisie być może odwołam się do nich, jednak tutaj chcę skoncentrować na tym jednym, bardzo plastycznie, najpełniej oddającym procesy, które tworzą, kształtują i oznaczają moje myślenie - czyli mnie po prostu (mogę, i to dosłownie, wejść w jego strukturę i w każdy zakamarek). jeżeli nie mogę "zajrzeć" w konstrukcję własnego umysłu wprost, a nie mogę i nigdy nie przeprowadzę tego w pełni (przyrządy pomogą tylko do pewnego zakresu), muszę wejść w strukturę, która będzie przypominać mózg i jego działanie - muszę poszukać w otaczającym mnie środowisku adekwatnego modelu, po/w którym będę się poruszał sprawnie i będę widział wszystko w tak mi potrzebnych do zrozumienia siebie szczegółach (czyli wielowymiarowo fizycznie i zarazem logicznie następczo). okazuje się, że mam taki model na wyciągnięcie ręki. jest tuż obok. więcej, jestem (lub mogę być) jego elementem. co to za model? - miasto.miasto-mózg jest, powtarzam, bardzo dobrym, najlepszym modelem umysłu, który prezentuje jego budowę oraz działanie (i to w dowolnie potrzebnym zakresie). "miasto" to poziom zjawisk, które odbieram, w których uczestniczę na bieżąco – dlatego mogę w takim modelu prowadzić badania w ich pełnej skali, a także na zasadzie współuczestniczenia. mogę "oprowadzać" się po wszystkich poziomach pracy swojego centralnego układu sterującego i zaglądać do każdego zakamarka - tu wszystko widać, słychać (a także, ech, czuć). co więcej, jest to model "rozumny", i to w kilku podpunktach tego pojęcia. przecież "miasto" to efekt procesów rozumnych - jest produktem rozumu, istnienia układu rozumnego jako miejsce jego zamieszkania, ale to również rozumnie zaplanowany (w oparciu o zasady rozpoznane w świecie) system zorganizowania energii. czyli zamieszkują taki układ i nadają mu "osobowość" rozumne elementy, a do tego występują tu wszelkie możliwe funkcje, które odnajduję w umyśle. jeszcze więcej - proponuję spojrzeć na procesy kształtujące miasto (i mózg analogicznie) w ujęciu historycznym, zawsze jako kolejną aktualną warstwę w takim zjawisku - i z wyróżnieniem stanu "dziś" (jako wstępu do "jutro"). a na koniec połączyć taki obraz w jedność struktury historyczno-aktualnej (zawsze oczywiście na zasadzie jednokierunkowej wszechkierunkowości i energetycznej sfery w trakcie przemian, w ruchu). co widać? to jest proces, i to w detalach, analogiczny do tworzenia się i funkcjonowania rozumu, dlatego jest tak dobry. oczywiście w tym miejscu, na ile bym się nie starał, nie oddam wszelkich w takim modelu występujących zależności, to może być tylko szkic, zgrubny zarys powiązań, chcę jedynie ukierunkować analizę, pokazać analogie – a szczegóły, ze względu na ich bogactwo, muszą być opracowane i "oświetlane" indywidualnie (ja tu tylko na chwilę).istotne w takim modelu jest to, że miasto, czyli zbiór skwantowanej energii, jest uporządkowany według identycznej, takiej samej reguły, która kształtuje rozum - to struktura logiczna budująca się "od podstaw" i "sensownie". umysł również. miasto to narastająca komplikacja - umysł również; miasto to centrum i okolice (i zaułki), to infrastruktura i służby specjalne, rozrywka i zdrowie, i cmentarz(e) - umysł również te składniki zawiera; miasto ma "osobowość" - umysł to ja, osobowość. nie ma różnic. i nie jest ważne, czy ta zmiana dokonuje się "od podstaw" (na "gołej ziemi"), czy "wyciosuje" w bryle materii rozumne "ścieżki", to jest ten sam proces tworzenia się połączeń w rezultacie dopływu energii z otoczenia. rzeźbiarz odrzuca niepotrzebne kawałki kamienia, ale te właściwe pozostawia (acz również dodaje "ducha" materii od siebie). obie drogi zapełniania rzeczywistości (usuwanie i dodawanie) w ewolucji wspólnie tworzą strukturę. mózg niepotrzebne połączenia "odrzuca", ale również buduje nowe - to zawsze jest proces narastania komplikacji (i zagęszczania się), to zmiana "w trakcie", w budowie, nigdy zakończona. choć się kończy.

40

Page 41: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- miasto

wypada rozpocząć od początku, czyli pierwszego wydarzenia, które formuje byt miasta - kiedyś tam. warto w takim ujęciu zwrócić uwagę, w jakiej okolicy to się dzieje i co warunkuje, że ta a nie inna lokalizacja została uznana za tą właściwą i wybrana. to nigdy nie jest ani dowolny, w znaczeniu czysto losowy wybór, ani "narzucony". zawsze za taką decyzja coś się kryje. pomijam w tym momencie, jako fakt nieco spoza głównego nurtu analizy, okres historyczny i "sprzed istnienia miasta", czyli np. ciąg zjawisk geologicznych, formowania się konkretnej okolicy w dziejach ziemi - czy ziemi jako planty w przedziale jeszcze szerszego zdarzenia. to wszystko ma znaczenie, w poszerzonym ujęciu musi się pojawić jako etap konieczny (i "zerowy") ewolucji, ale tu wychodzę od stanu zaistniałego, napotkanego przez rozumną istotę na swojej drodze. po prostu stwierdzam, że w jakimś punkcie globu są na tyle dogodne warunki, że sprzyjają "zakotwiczeniu" się "miasta". - a raczej, żeby być ścisłym, z tego punktu widzenia dopiero "przebłysku" miasta, czyli pierwszego "osadzenia" się energii w konkretnym miejscu. w przypadku konkretnego miasta takimi dogodnymi okolicznościami będą warunki terenowe, np. rzeka oraz bród, jakieś zasobne w surowce miejsce, przecięcie szlaków komunikowania się innych osad itp. a w mózgu będzie to fizyczne zakończenie drogi idącej od zmysłów, czyli lokalnie wyróżniona tym faktem część tkanki nerwowej, albo również punkt przecięcia, miejsce (przedział) komunikowania się sąsiednich komórek (albo ich zbiorów, "dzielnic").przy czym warto od razu nawiązać do współczesnych ujęć tworzenia się umysłu, że jest to w gruncie rzeczy pozbywanie się nadmiarowego zasobu możliwości i "wydeptywania" w przestrzeni ścieżek. przecież tak właśnie powstaje miasto, to jest wydeptywanie (i to na zasadzie ekonomizacji, na skróty, bo bliżej) traków w okolicy. w okolicy, która daje początkowo (prawie) nieograniczone ukierunkowania takiej drogi. przecież to od losowo ustawionego domu (choć i tu losowość jest ograniczona konkretnymi warunkami), od tego zależy, w którą stronę skieruję się wychodząc z niego oraz gdzie może zbudować się następny budynek. ścieżki łączące te konstrukcje, więc zaczynająca się w taki sposób infrastruktura osady (i miasta), to jest "wyciosywanie", wytyczanie przejść we wszechmożliwości, to wybór konkretnego traktu i odrzucanie sąsiedniego - czyli eliminacja innych i potencjalnych dróg, które się już nigdy (lub tylko na tym etapie) nie przydadzą. oczywiście w tym samym miejscu coś nowego, ale za jakiś czas, może się połączyć i na nowo zbudować, ponieważ się akuratnie przyda - ale z tym zastrzeżeniem, że są pewne granice "nadbudowywania" się, nie wszystko "po czasie" może zaistnieć. przecież wcześniejsze determinuje to, co powstaje (i może powstawać w kolejnych krokach). w mózgu taką nie do ruszenia strukturą, fundamentalną w tym procesie, jest np. móżdżek oraz jego funkcje, gdy to zrobić, struktura się rozpadnie. w mieście, czego historia cywilizacji przynosi liczne przykłady, kiedy zmienia się podstawowy parametr (np. wysycha rzeka), dochodzi do zaburzeń - i zburzeń. aż do definitywnego zniszczenia i rozpadu.budowanie układu ewolucyjnego zaczyna się od ogromnej skali możliwości - ale każdy kolejny element "zapycha", zabudowuje przestrzeń i ogranicza kolejne w tym zjawisku "budowle". miasto, z tej historycznej, jeszcze wstępnej chwili, to jest projekt, który może, ale przecież nie musi się zrealizować (ponieważ mogą lokalne warunki się zmienić, klimat się pogorszy, sąsiad najedzie i osadę zniszczy, czy pojawi się stan chorobowy itd.). ilość czynników wpływających na to, że z niewielkiej osady powstanie miasto, a z wydeptanej wąskiej ścieżki autostrada (przesyłu danych), ilość ograniczeń jest takiej skali, że wypada podziwiać, że pomimo tego jednak tu i ówdzie miasta powstały i funkcjonują. - skoro myślę, to znaczy, że "filtrowanie" bytów nadmiarowych w świecie nie jest aż tak idealne i jednak można ten labirynt zbudować i w nim się sprawnie poruszać. nawet żyjąc "w miejskiej dżungli".

41

Page 42: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-warto zwrócić uwagę, że poszczególne zakończenia zmysłów (jak również części osady), tworzą się w dla nich najdogodniejszych lokalizacjach – jako osobne i funkcjonalnie oddzielne początkowo podukłady w ramach całości (mózgu albo miasta). w innym miejscu mam dostęp do wody, w innym znajduje się "nasłuch" otoczenia, w innym "czuć" substancje wspomagające życie (lub te już zużyte). początkowo poszczególne "dzielnice" rozbudowują się, skutkiem dużej swobody wyboru w okolicy, jako odległe od siebie i w miarę "samorządne". co innego dzieje się w centrum, "na zamku", a co innego w strefie brzegowej, czyli "na podzamczu". niby ten sam organizm, ale autonomia spora, a przenikanie się i skomunikowanie warstw (społecznych) utrudnione. dopiero w miarę przybywania budowli, w miarę "zapychania" się środowiska, zachodzi konieczność, wyłania się jako konieczność funkcja porządkowania - porządkowania przestrzeni. jak i czasu. czyli pojawiają się służby odpowiedzialne za porządek. musi być ład zabudowy, ale i ład ruchu po/w traktach - i inne łady, np. miary i wagi. takie służby, co zrozumiałe, również posiadają swoje historyczne umiejscowienie i wywodzą się z wczesnych etapów tworzenia się organizmu, ale dopiero na/w tym poziomie zaczynają grać rolę główną - od ich skoordynowanego funkcjonowania zależy przetrwanie całego układu. żeby można było przez bramę wejściową dużą grupę interesantów na zamek przepuścić (np. z darami), musi być w strumieniu energii porządek, inaczej wejście się zatka (a z tego i rewolta może jakowaś powstać). w takim zakresie komplikacji układu już samoorganizowanie się oraz samopomoc (chłopska czy inna) nie wystarcza - trzeba zawołać fachowca.powtarzam, na tym etapie tworzenia się mózgu, czy miasta w modelu, muszą być wdrożone w życie reguły postępowania dla zbioru - i to analogiczne reguły, jakie biologia już dawno wypracowała dla swoich produktów. na/w tym etapie powtarza się funkcja, a inne są tylko wykorzystywane elementy. o ile w ciele (organizmie) straż pełnią białka, to przy bramie zamkowej będzie "wartował" cieć albo żołnierz. w każdej ewolucji i na każdym poziomie powtarzają się te same funkcje, ale w innej cielesnej konstrukcji.na tym etapie wkraczają na scenę również inne służby. o ile w mózgu obecne są one w fizycznej podbudowie "od zawsze", o tyle w mieście dopiero się tworzą. czyli chodzi o służby wspomagające - od rzemieślników tworzących jakieś dobra, po oczyszczanie miasta. tu analogie są pełne i oczywiste. przy czym, co ważne, te służby w mózgu są dane na wejściu, pomagają żyć i funkcjonować całościowej strukturze - ale ponownie musi dokonać się wytworzenie takich funkcji już w obrębie działania "wysokiego" umysłu. poziom dostarczania kwantów energii z organizmu do mózgu i odbieranie zużytych elementów, to fundament, ale ta sama funkcja musi zostać wypracowana przez umysł dla poziomu działania już tylko abstrakcjami (pojęciami, znakami). tu także muszę posiadać możliwość wpływania na fakty, kierowania nimi i odrzucania złych - bez tego moje działanie, jak przed bramą zamku, utknie w natłoku danych i chaosie (i zator gotowy). brak systemu regulacji w ewolucji oznacza chaos - choć i ich nadmiar szkodzi.w miarę rozwoju miasta (czy umysłu), w miarę pozyskiwania energii ze świata, budowle powiększają się, rosną w poziomie i pionie. a nawet, co również jest ważne, tworzą się jako ciąg kolejnych warstw w układzie - "odkładają" się i tworzą uwarstwioną, historyczną strukturę (w pionie), która dysponuje swoją aktualną (w poziomie) chwilą "teraz". jeden "budynek" (abstrakcja) powstaje jako kontynuacja poprzedniego, zmienia się "gabarytami", ale funkcja się nie zmienia (to nadal budynek). od "lepianki" po "wieżowiec", od jednowymiarowej struktury po wielopoziomowy i wielowymiarowy stan uporządkowania energii. od losowo umiejscowionego "odłożenia" informacji, po uporządkowaną oraz ściśle ponumerowaną jej lokalizację. zwracam na to uwagę, przy dużej ilości danych muszą pojawić się "numery" na domach, kodowanie ulic i całych dzielnic - nazwy i nazwiska "obywateli" itd. już nie wystarczy osobista znajomość, ale muszę dysponować "adresem", żeby trafić w interesujący mnie punkt. miasto(umysł) obrasta materią - a osobnikowi żyje się dostatniej.

42

Page 43: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-model miasta-mózgu dlatego jest tak dobry, że oddaje wszelkie procesy, i to w skali pozwalającej zobaczyć, a także zrozumieć wszelkie szczegóły. od rejonów kierujących, które spełniają rolę "centrali" zawiadującej funkcjonowaniem całą strukturą (w jej fizycznym i "uduchowionym" zakresie), czyli są stanem, poziomem świadomości układu - przez wszystkie ciągi komunikacyjne składającena organizm i po których przemieszcza się jednocześnie w obie strony energia (proces kodowania-dekodowania) - aż po samotworzenie się i samoograniczanie tego procesu. - zwracam uwagę, że łączna charakterystyka takiego układu, tu miasta czy umysłu, nabiera "osobowości", zaczyna się "objawiać" zauważalnie "duch", indywidualność. zbiorowisko swobodnych oraz niezależnych mieszkańców kształtuje "ducha miasta", a zbiorowisko komórek wraz z "zasiedlającymi" je abstrakcjami, staje się osobowością. - miasto, analogicznie jak umysł, staje się, jest żyjącą i skomplikowaną strukturą, tak we fragmentach, jak w całości. osobowość miasta to procedury ruchu komunikacyjnego, także budowle, parkingi, biblioteki, muzea, wysypiska śmieci - to różnego rodzaju połączenia między budynkami (neuronami - czy zespołami budynków) - to także rozplanowanie sieci ulic i trasy przelotów nad miastem - również natężenie lub osłabienie ruchu zależnie od pory dnia - zatory (kraksy, różne zawały komunikacyjne) – burzenie i budowanie pojedynczych obiektów lub całych dzielnic, parki i miejsca uznane za teren rozrywki - i uniwersytety – i wybuchy naturalne, ale także zamachy terrorystyczne - pojazdy uprzywilejowane i "codzienne"... itd. itp. miasto to dostępny dla mnie w swojej dynamicznej przemianie układ, który spełnia rolę analogiczną do funkcjonowania mojego mózgu. funkcja jest ta sama na/w każdym poziomie - i w znacznym stopniu już dziś.a parzcież miasto rośnie (i komplikuje się), jego obecna zabudowa jest tylko etapem, fragmentem, aktualnym szczytem przemian - ale nie ostatnim możliwym punktem. przecież narastanie komplikacji biegnie dalej. o ile będzie dopływ energii (dowolnie pojętej) do miasta, ono się rozbuduje, w każdym możliwym kierunku. dlatego w tym momencie analizy model w postaci "miasta" powinien zostać odrzucony (a proces analizy odwrócony), tu kończą się jego przydatne dla mnie cechy. obecnie to miasto, przewidywanie rozwoju miasta może być modelowane strukturą mózgu, którą już dziś obserwuję. to, co może wytworzyć w przyszłości miasto, mózg, ewolucja mózgu już dawno powołała do istnienia. rozwiązania dylematów, które dziś mają urbaniści, można szukać w konstrukcjiumysłu (albo innego podobnego procesu), te problemy zostały już po wielekroć "przemyślane". - potrzebne są szlaki komunikacyjne, szerokie i w miarę mało kolizyjne, muszą być systemy dostarczania pokarmu i odbioru nieczystości. musi istnieć wielowymiarowy transport, jak i energetyczne okablowanie – na takim etapie łączność nie może już się opierać na posłańcu (więc nośnik chemiczny w mózgu), ale musi korzystać z elektronów, a nawet prędkość świetlnego promienia musi być wprzęgnięta w procesy. miasto już obecnie korzysta z tych wszystkich poziomów, a przecież będzie się jeszcze komplikowało. głównie rozchodzi się tu o zabudowę "pomiędzy" budynkami, faktami wybudowanymi pionowo w układzie (komórkami czy abstrakcjami). na dziś, bardzo nieśmiało, przede wszystkim z powodów technologicznych (braku odpowiednich materiałów), nie można miasta zabudowywać w pionie. nie chodzi o wieżowce, bo mury pną się do góry, ale o zagospodarowanie przestrzeni pomiędzy budowlami "na wysokości". jeżeli chcę przejść z jednego układu do drugiego, muszę zejść do fundamentów i następnie wdrapać się na sąsiednią strukturę. strata czasu. przecież można wędrować w tej samej warstwie, na przykład na setnym piętrze. i oczywiście nie chodzi o banalne przemieszczanie się między sąsiednimi budowlami, ale o ruch w ramach całego układu. że to już się dzieje choćby w metrze, prawda - ale tu chodzi o całą tak zakreśloną i opisywaną strukturę miasta-mózgu, a nie poruszanie się po "korytarzach pionowo-poziomych". miasto, rozwój miasta posiada jeszcze przed sobą sporo możliwości zagęszczania się. i warto czerpać z wzorców, które się wielorako sprawdziły.

43

Page 44: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł - jako sfera, kula ewolucji - złożenie warstw - czasoprzestrzeń ośmiowymiarowa - struktura geometryczna i energetyczna umysłu - świadomość odwołuję się w tym miejscu do opisów ewolucji jako procesu ośmiowymiarowego i przebiegającego jako złożenie czasoprzestrzeni chwilowych. ponieważ przy omawianiu sfery ewolucji nie było zbyt wielu powodów do pogłębionego opisu mózgu, a zwłaszcza przełożenia tych ogólnych zasad na konkretną budowę tego układu, powracam do zagadnienia - bo jest ważny (nawet bardzo ważny). to, że z pobieżnego nawet oglądu widać kulistość struktury (mniej więcej), z tego nie wynika jeszcze, że jest to przebieg ośmiowymiarowy. - wręcz przeciwnie, mogę powiedzieć, że budowa umysłu, jego konkretna i fizyczna, na co dzień w lustrze obserwowana "głowiasta" postać, tak dalece przesłania obraz oraz dominuje w analizie, że trudno przez to się przebić. czemu nie należy się dziwić, to w obserwacji (i badaniu) jedyny dostępny dla mnie fakt. natomiast kiedy odnieść rejestrowany kształt mózgu do wielowymiarowości, widać wówczas wyraźnie, że postrzegam jedynie "naskórek", warstwę zewnętrzną zjawiska, że ograniczam się do powierzchni. powierzchni w rozumieniu, że widzę (i badam) przebiegi, stany "płytkie", które realizują się powierzchniowo. - podkreślam kolejny raz, nie ma znaczenia, jak głęboko sięgam przyrządem (czy skalpelem) w strukturę, to zawsze jest obraz powierzchni zjawiska, "widzę" tylko poziom fizyczny - a ten z zasady jest mi dostępny "z zewnątrz". obserwuję przeskakującą w umyśle "iskrę", która biegnie pomiędzy komórkami (a ja coś czuję lub buduję symbol, abstrakcję dotyczącą świata) - ale to tylko energetyczny szlak, ślad takiej ewolucji w mózgu, to jest zawsze-i-wyłącznie "fizyczna powierzchnia" procesu – wydarzenie dla mnie pełne i skończone, ale które logicznie sięga głęboko i daleko. widzę wszystko, co mogę - a zarazem jest to niebywale skromna część wszystkiego.umysł, jego kształt, a zwłaszcza funkcjonowanie (także funkcja), przynależy, zawiera się w środku ewolucji. nie ma bardziej środkowego zjawiska w ramach "tego wszystkiego". to środek - szczyt procesów (albo "dno" w innym ujęciu). to stan brzegowy, którego maksymalnym i też brzegowym (i "punktowym") stanem jest świadomość - i moje z tego punktu postrzeganie rzeczywistości. mówiłem wielokrotnie, że na fakt mojego samookreślenia się i świadomego odbierania świata, składa się wszystko, co w Kosmosie może się zdarzyć. jestem, jako byt, rozciągnięty w nieskończoności, a fundamentem mojego istnienia jest wieczność, jednak ten konkretny i jedyny kształt układu, to wynik różnorodnych nacisków idących od środowiska (bardzo szeroko pojętego, także znajdującego się w moimciele), to efekt "przełożenia" logicznej reguły procesu w realny i namacalny geometryczno-energetyczny przebieg. logiczna wielowymiarowość nie wciela się bezpośrednio w ciało, to każdorazowo jest "uzgodnienie" ze stanem zastanym - i na tej podstawie budowanie kolejnej warstwy. dlatego w tym miejscu muszę spytać o to, jak to się dokonało (i dokonuje) w przypadku mózgu? dlaczego ta struktura wygląda tak, jak wygląda i co oznacza to w odniesieniu do logicznej, więc idealnej postaci procesu, którą podpowiada zdefiniowanie czasoprzestrzenne? są to pytania ważne z tego powodu, że obraz, "prześwietlenie", jak działa i dlaczego tak, to warunek zrozumienia. - zgoda, brzmi to bardzo ogólnikowo, jednak w tym momencie omawiam sam siebie, ale w odniesieniu do poznanych reguł – i tu ustalenie jest jednoznaczne: znaczenia nie ma, czy mówię o mózgu, atomie, czy wszechświecie, to jest każdorazowo taki sam i tak samo "deformowany" proces energetyczny. jestem elementem ewolucji wyższego rzędu, ale zmieniam się tak samo, jak każdy wyróżniony poziom – nie jestem "obcym", przypadkowo w świat zaplatanym i ulotnym "duchem", ale także nie jestem "dziwem", wybrykiem ewolucji. i trzeba z tego wyciągną wnioski. - jam kość z kości, krew z krwi - (wielowymiarowo) tutejszy.

44

Page 45: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł - budowa najważniejszym ustaleniem, które wynika z poznania praw ewolucji jako fakt oczywisty, jest stwierdzenie, że umysł należny do środka procesu. że zawiera się w ramach wszechświata w jego centralnej maksymalnie strefie - ale i sam, w swoim funkcjonowaniu, również realizuje, działa w oparciu o "środkowanie". jego obserwowane stronne ułożenie jest więc wynikiem, efektem tego procesu - i musi pojawić się to jako ustalenie generalne.jaki to wniosek? że konstrukcja umysłu i jego działania jest oraz musi być w każdym rozumieniu środkowa. w każdym, podkreślam to.warto w tej analizie wyjść od obrazu, kształtu mózgu, który postrzegam czy to jako samą białkową i komórkową strukturę, czy wraz z kostną otoczką. oto mam do dyspozycji konkretny narząd, czy dostrzegam w nim stan środkowy? zapewne coś mogę uznać za fizyczny środek, także gdzieś geometrycznie linię dzielącą na strony mogę przeprowadzić, to żaden problem. w takim przypadku oś symetrii podzieli mi układ na półkule z im przypisanymi funkcjami, a nawet dostrzegę zależności w rozkładzie. ale - czy to wszystko, czy o taki poziom poznania w tym miejscu mi się rozchodzi? czy warto, czy mogę i muszę się do tego, bardzo w sumie banalnego działania ograniczać (przeprowadzanego w każdym porządnym laboratorium i na różne sposoby) - czy to już wszystko? nie. zasadniczo nie wszystko. jest druga strona tego "czegoś", co uznaję za centralny element mojego istnienia w świecie – czyli przełożenie logicznej zasady na fizyczny i konkretny kształt.co ustalam w badaniu mózgu, w jego fizycznej i jedynie dostępnej mi postaci?że środkiem, pojętym jako ewolucyjnie najważniejszy dla mnie obszar układu, że takim regionem w mózgu są płaty czołowe. tu znajduje się to, co stanowi główny (dla niektórych "uduchowiony") zakres mojej osobowości. - pozostałe i różnie rozłożone "w płaszczyźnie" umysłu struktury, to w takim zobrazowaniu "podbudowa", dopełnienie. warunkują procesy, są integralną częścią całości, ale dla mnie przednia część mózgu stanowi sedno człowieka (człowieczeństwa) i jego możliwości. w toku osobniczej ewolucji (i umysłu jako zbioru) jest to najpóźniejsza i przez to zapewne w takiej skali skomplikowania tylko do mnie przypisana struktura w "piramidzie rozumów". gdzieś "na dnie", na/w spodzie tej piramidy znajdują się układy, w których dominuje móżdżek (a który mieści się fizycznie, mniej więcej, w środku fizycznej konstrukcji), ale im wyżej na tej drabinie, tym więcej struktury "czołowej", która fizycznie mieści się "z boku". - co z tego wynika? przecież to bezpośrednio można wyczytać z zapisu - struktury fizycznie leżące z boku, czyli te zawierające "procesy wyższe", są w samym logicznym środku zjawisk, czyli "na dnie" ("szczycie" piramidy). to jest właśnie "punkt", w którym realizuje się, ale na podbudowie pozostałych warstw, osobowość. nie świadomość, ponieważ ta jest funkcją całego i idącego przez wszystkie warstwy procesu (i brzegowo punktowego, chwilowego) – strefa czołowa to "magazyn" najbardziej skomplikowanych elementów układu, które są składnikiem osobowości. - zarazem, zwracam na to uwagę, to, co fizycznie jest w tej konstrukcji centralną częścią i strukturą powstałą najwcześniej, jest logicznie na brzegu, znajduje się - "otacza" wszystkie pozostałe warstwy. w przypadku umysłu, "przetłumaczona" na fizyczną budowę logiczna reguła zjawisk, przynosi bardzo interesującą konstatację - że to, co lokuje się w środku, to struktury brzegowe procesu, a to, co brzegowe, jest maksymalnie środkowe. i późne w ewolucji. płaty czołowe, najdalej "wysunięta" w świat część rozumnej konstrukcji, powstały w takim kształcie dlatego, że tylko tor "w bok" był wolny - jest to jednak sam środek logicznych przebiegów. nadbudowa względem bazy w tym przypadku zrealizowała się "ubocznie" (przywołuję kiedyś notowaną myśl, że ewolucja czasoprzestrzeni to w ogóle "uboczne" zjawisko). umysł realizuje się fizycznie jako proces "w poziomie" - ale logicznie obrazuje się, wpisuje się "w pionową" piramidę, jest ośmiowymiarowym procesem sferycznym.

45

Page 46: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- świadomość - poziom operacyjny jak we wszechświecie brzeg i środek są wszędzie, tak samo w umyśle nie mogę przeprowadzić lokalnej i punktowej fizycznie lokalizacji "świadomości" – bo jej po prostu nie ma. to, co uznaję za świadomość, co dla mnie oznacza stan, że jestem - to nie jest ani żadna konkretna struktura w układzie, ani także jednostkowo dziejąca się funkcja. świadomość to całość, wszystkie poziomy i wszelkie procesy - to praca całego układu. ale w jednej oraz zbornej "chwili" umysłu (jedności energetycznej). realizuje się jako jedna i brzegowa warstwa aktualna (i kilkuelementowa), ale na podbudowie całości. piramida ma szczyt, ale poniżej są wszystkie poziomy, które ten szczyt "wynoszą" w górę. dlatego rozpatrywanie świadomości bez tej podbudowy jest nieporozumieniem. - "ja" - to umysł. cały umysł.ponieważ świadomość to całość procesów, które dzieją się w "historycznej" (i rozciągniętej w czasie i przestrzeni) strukturze, ale z zakończeniem w chwili aktualnej (i zawsze "punktowo"), to żadnym pomiarem tego procesu nie zbadam. mogę się do niego przybliżać i "drobić" składniki - jednak jako byt znajduję się w "teraz" świata, czyli "na przecięciu" byłego i nadchodzącego, dlatego żaden przyrząd tego stanu nie uchwyci. dlaczego? ponieważ strukturą dwustronną i ośmiowymiarową jestem tylko ja. - jestem jedynym "przyrządem", który może to odczuć. nie badać, ale odczuć. bo każde moje badanie jest już działaniem stronnym, a przez to niepełnym. skutkiem tego, że nigdy nie można postrzegać czasoprzestrzeni w jej aktualności, dlatego także obserwowanie i analizowanie wydarzeń w obrębie umysłu przybiera formę procesu rozmytego i rozciągającego się na wiele lokalnych stref i punktów. nauka badając umysł, rejestruje już wysoki, mocno rozwleczony w czasie i przestrzeni fakt, nigdy jednostkę zmiany. w efekcie widzi ją rozproszoną w odległych miejscach. to, co stanowi jedność i jeden fakt z pracy umysłu, realizuje się jednocześnie w wielu punktach i na różnych poziomach. analiza liniowa i następcza (a przede wszystkim, co ważne, powierzchniowa) "szatkuje" tę jedność, przez co poznanie całości okazuje się trudne lub niemożliwe. owszem, mogę wyróżnić zasadnicze dla mojego "ja" warstwy i miejsca w mózgu, stwierdzić, że zaburzenia i wyładowania w płatach czołowych (tym bardziej w okolicy skroniowej) niszczą integralność osobniczą (słabiej lub mocniej), jednak nie znajdę w mózgu żadnego przedziału ściśle i tylko do poziomu świadomości ograniczonego. dlatego go nie wskażę - że nie ma stanu, chwili, miejsca w umyśle, który odpowiada za świadomość – całość mózgu jest potrzeba do zbudowania (i budowania) się świadomości.świadomość to wszystko, co mnie stanowi, to wypadkowa forma działania mózgu, która jest mną. - ale, tak po prawdzie (i w pełni szczerze mówiąc), poziom "świadomość" jest mało ciekawym poziomem, przecież to "zakres" brzegowy oraz kończący wydarzenia. szczyt procesów, "szczyt piramidy" - ale zarazem przez to "wąski", czyli mały i łatwy do zniszczenia. gdyby nie dziejące się na/w nim operacje na abstrakcjach, były "jedynie" stanem osobliwym, i nic więcej. taki "punkt osobliwy" musi się wytworzyć w wielowymiarowej ewolucji, ale cóż ciekawego jest na/w brzegu poza samym brzegiem? to nie świadomość "jako taka" jest ważna, tylko pewien, już do niczego innego nieredukowalny energetyczny proces. czyli? to operacje na "poziomie operacyjnym" są tym, co mnie stanowi - to jest ta moja nieustanna rozmowa ze sobą. nie punkt w/na brzegu, tylko pojawiające się i wzajemnie na siebie działające abstrakcje są mną, strumień świadomości dziejący się "tuż przed" brzegiem jest mną. - to poziom o "jeden kwant" przed osobliwością jest dla mnie szczególnie ważnym poziomem – jest najważniejszy, jeżeli mogę takiej gradacji użyć, ponieważ zachodząca tu zmiana to "ja". to poziom najważniejszy, ale bezpośrednio dostępny jedynie w opisie (odczuciu). w opisie, który zarazem na/w tym poziomie się tworzy i który tego poziomu dotyczy. tu opis sam siebie opisuje-doznaje – tutaj umysł sam siebie analizuje. i niczego więcej (w zmianie) już być nie może.

46

Page 47: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł - poziom operacyjny wyodrębnienie w analizie umysłu "poziomu świadomości" jest tak samo umowne, jak każdego innego z ewolucyjnych zakresów, jako coś odrębnego nie istnieje, jest wytworem niżej leżących zjawisk. jednak skoro świadomość jest najwyższym poziomem, pojawia się pytanie: czy w obręb tego zakresu wchodzi wszystko, co dzieje się niżej? - czy, mówiąc inaczej, każdy proces niższego poziomu ma odbicie w/na "poziomie operacyjnym"? odpowiedź, jak zwykle, jest złożona: i tak, i nie. - jako elementarne stany, jako składające się na fizyczną postać procesu, takie elementy mają swoją reprezentację w tym, co się ostatecznie pojawia w świadomości. przez sam fakt, że myślenie to przebieg energetyczny zarazem kodowania i dekodowania, aktualno-historyczny - już to decyduje o tym, że w końcowej warstwie poprzednie się jakoś objawiają. nie byłoby tego ostatniego poziomu, gdyby nie wcześniejsze. ale, zrozumiałe, nie ma zarazem możliwości, żeby wszystkie elementy i w pełnej postaci się tutaj pojawiały. nie ma ani możliwości, ani takiej potrzeby. to, co już wypracowane (opanowane i wyuczone), nie musi się pojawiać w polu świadomości, bo będzie skutecznie przeszkadzało w działaniu. kiedy będę kontrolować każdy mój krok (albo jego składowe), najpewniej żadnego kroku nie wykonam, bo dojdzie do przeciążenia umysłu trudem analizy ogromu szczegółów. życiowa konieczność (ale i reguła ewolucji) zmusza do uczenia się zachowań automatycznych, bo uczestniczenie w świecie bez takich zachowań nie jest możliwe. poziom automatycznego, a więc szybkiego "obrabiania" danych, nie musi być uświadamianym, właśnie ze względu na wybudowanie się stabilnego i już sprawdzonego w działaniu energetycznego "kanału" - jednak może być "wywołany". w razie potrzeby może przebić się na poziom świadomej analizy, może zostać na nowo przebudowany w odpowiedzi na zmienność warunków - ale nie jest niezbędny. odruchy są zaburzane, kiedy w nie ingeruje powolna w sumie świadomość i jej reguły. nawyki, czyli stałe formy zachowania (w miarę stałe), które można nazwać "stabilizatorami", bo pozwalają na sprawne zachowanie (a przez to także skuteczne w podobnych warunkach), te zachowania nie muszą docierać do poziomu świadomości. drobne, wyuczone reakcje (czy zespoły reakcji), to nie jest element, który musi podlegać nieustannie analizowaniu, można go zastosować poprawnie jako automatyzm. - owszem, kiedyś był w centrum uwagi i stanowił problem, jednak powtórzony już wielokrotnie i sprawdzony, zeszedł "niżej", w obszar "odruchu" (ewolucji o postaci "pełnej", która nie musi docierać już do brzegu, do osobliwości). po dłuższym okresie uczestniczenia osobnika (umysłu) w ewolucji świata, nie tylko fakty składowe abstrakcji (np. "zgłoski") wchodzą w obszar reakcji automatycznych, ale także zbiory "słów" i "całe zdania" - a nawet, w szczególnie zabudowanym abstrakcjami umyśle, zbiory zbiorów (np. abstrakcje kodujące systemy filozoficzne). coś, co wcześniej było elementem wydarzeń świadomych, nie musi już zajmować tego poziomu - i te, ze swojej "osobliwej" natury ograniczone zasoby (przestrzeni i czasu), mogą być uwolnione do zadań szczególnie ważnych (wyższych). elementy znajdujące się w umyśle, nawet te najdrobniejsze (fizycznie lub psychicznie), były kiedyś w moim życiorysie elementami świadomości i przeszły przez warstwę aktualną - żeby następnie "opaść" niżej. w mózgu nie ma elementu, który by nie został "przepracowany" - to wszystko jest moje - to wszystko jestem "ja" – to wszystko to "osobliwie osobliwa osobliwość".co oczywiste, co również łatwo zauważyć w codziennym funkcjonowaniu umysłu, automatyzmy nie wnoszą przyjemności. są koniecznością i pomagają działać na co dzień, jednak jak czynność wielokrotnie powtarzana wydaje się nudna – tak samo procesy automatyczne są dla mózgu niekiedy banalną, a czasami uciążliwą potrzebą. nowość, ruch, zestawianie elementów, budowanie obiektów (czy całych "dzielnic"), wyzwania "architektoniczne" - to jest ciekawe i "elektryzujące" dla umysłu (bo są "wyładowania" i "błyskawice"). umysł lubi to, co zna – ale kocha zdarzenia, których jeszcze nie doświadczył.

47

Page 48: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- pole operacyjne a świadomość wniosek: nie wszystko może oraz musi znaleźć się w obrębie pola operacyjnego (świadomości). - ale nie tylko tak, powiem nawet więcej: nie wszystko, co w polu operacyjnym zaistnieje, musi się znaleźć w obrębie świadomości. jeszcze inaczej, nie wszystko, co przedostanie się na poziom świadomości, będzie tak długo przebiegało, żeby mogło być "zrozumiane". w czym rzecz? w tym, że czas, zakres tworzenia się abstrakcji w polu operacyjnym, na/w poziomie świadomości, jest na tyle długi, a powiązania w strumień energii skomplikowane (muszą się przecież poszczególne, kolejne pojęcia wybudować) - że może dojść do sytuacji, w której pojawiające się abstrakcje nie "zazębią" się o siebie, że zaistnieje pomiędzy nimi na tyle duża przerwa, że uniemożliwi to "kontakt". - albo, to druga możliwa okoliczność, że nacisk sytuacyjny będzie tak znaczący, natłok wydarzeń w takiej skali, że wystąpi "gonitwa" i "deptanie sobie po pietach" budujących się elementów. i w rezultacie proces również nie uzyska stabilnej, długotrwałej postaci. brak energii szkodzi, jednak jej nadmiar (w jednostce czasu) także jest utrudnieniem. a kiedy nie ma stabilizacji, to nie może być dobrego, pogłębionego analizowania - zrozumienia procesów (czy siebie). - i konieczne w tym kontekście pytanie: jak szybko działa świadomość? odpowiedź: wolno. to wyjaśnia, dlaczego w strefie świadomości może się nie "pomieścić" abstrakcja, i to nawet dobrze opanowana. ponieważ w polu operacyjnym abstrakcje tworzą się jako ostatni poziom, czas potrzebny do ich "wyprodukowania" jest znaczny. zanim rozrzucone składowe się złączą, musi upłynąć "chwila" – cóż, złożenie, "zapętlenie" wielowymiarowego procesu trwa.w tym miejscu musi pojawiać się konieczne wyjaśnienie – dlaczego stwierdzam, że dziejąca się na/w poziomie operacyjnym, czyli w warstwie świadomości "tuż przed brzegiem", ewolucja nie może zostać zrozumiana, uświadomiona? przecież jeżeli mówię, że poziom świadomości jest najwyższym i ostatecznym w ewolucji, to zarazem, tak by wynikało, jest poziomem "zrozumienia" - otóż nie. i nie ma w tym sprzeczności. to łatwo "odczuć", kiedy "wgryzać" się w swoje reakcje. owszem, czuję wyraźnie, że strumień świadomości się toczy i pojawiają się w nim kolejne abstrakcje (pojęcia, elementy) i że jest to jedynie mi dostępny poziom analizy (właśnie analizy, siebie czy świata), że "tu" się znajduje moje "ja" - jednak, warto na to zwrócić uwagę, poziom "zrozumienie" tego procesu jest niejako "powyżej", "nad", czy "poza" tą rzeką energetycznych przemian. świadomość "płynie", goszczą w niej kolejne pojęcia (abstrakcje), ale to, że "wiem", co to jest i to "rozumiem" - to znajduje się poza tym ciągiem zjawisk, lokuje się "wyżej". posiadam w polu operacyjnym (czyli w przedziale operacji chwilowych) zawsze tylko kilka elementów, przez psychologię rejestrowanych w ilości 7 (+/- 2), tylko że ich "zsumowanie", "zrozumienie" jest poza nimi. i jest to oczywiste, skoro świadomość jest punktowym i brzegowym zdarzeniem, nie może się składać z kilku elementów. warstwa kwantowa, poziom świadomości jest ostatnim - ale "poza" nim jest "zrozumienie" tego procesu. i tak wyznaczony zakres "pola operacyjnego" jest rzeczywiście ostatnią warstwą - ale ostatnią odmieniającą się warstwą przed "bezruchem" osobliwości ("ja"). świadomość to kilkuelementowy poziom, natomiast zrozumienie, osobliwość, to jedność – to punkt. mówiąc inaczej, moja świadomość jest przedziałem ewolucyjnych zjawisk, ale jest właśnie przedziałem, nie punktem brzegowym. jest zakresem granicznym i maksymalnym, jednak to jeszcze nie koniec, posiada swoje "ukoronowanie" i zakończenie w punkcie - w jedności "zrozumienia". świadomość jest przedziałem wydarzeń, który się kończy i musi się skończyć "powyżej" i punktowo (czyli w bezruchu), ale w polu operacyjnym jeszcze się toczy.powiem to w następujący sposób - świadomość to poziom, na/w którym coś jeszcze się dzieje, jest ruch i życie, tu abstrakcje "hasają", pojawiają się i giną myśli różnego kalibru i znaczenia - ale "zrozumienie" tego "ruchu" dokonuje się "o kwant" wyżej, już na/w brzegu, w osobliwości. a osobliwość to "spokój" brzegu, to punkt kończący proces. i jako taki leży poza zmianą.

48

Page 49: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

"aberracje" umysłu

49

Page 50: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "aberracje" umysłu - abstrakcje błędne aberracje umysłu? nie, nie ma czegoś takiego, stąd cudzysłów w tytule. - nie ma aberracyjnych abstrakcji produkowanych przez umysł. ale z zastrzeżeniem, że chodzi o jednostkę, osobę lub jakoś zborną w swych reakcjach i zamkniętą zbiorowość (brak w jej ramach punktu odniesienia i możliwości weryfikacji użytkowanych pojęć). - jeżeli stwierdzam, że postrzegam otoczenie zawsze z pozycji konkretnego układu - jeżeli ustalam, że nic więcej poza abstrakcjami powstałymi w tym umyśle nie ma i że to cały świat, to wytworzone tak pojęcia muszą być i są poprawne - ponieważ nie ma skali porównawczej. a kiedy nie mam skali odniesienia, to również nie mam sposobu, żadnych możliwości ustalenia "wartości" abstrakcji oraz ich gradacji. logicznie punkt od punktu niczym się nie różni, jednostka i jej abstrakcje są w każdym przypadku równoważne wobec innych – i jeżeli istnieją, i jeżeli pozwalają przemieszczać się w środowisku, są poprawne. więc o "aberracjach" umysłu mówić nie mogę.abstrakcje osobnicze są systemem, który odzwierciedla w sobie życiorys tego osobnika i jego sposób postrzegania świata, dlatego musi być wydajny – bowiem istnieje. oczywiste i zrozumiałe, że kiedy wprowadzę do analizy zewnętrzny układ odniesienia, czyli rzeczywistość z jej fizycznymi właściwościami, mogę określić poszczególne abstrakcje i systemy definiujące świat z uwagi na ich wydajność. i wówczas mogę powiedzieć, że ten konkretny opis otoczenia pozwala przebyć w nim następujący dystans oraz zdobyć tyle energii, a inny jest pod tym względem lepszy lub gorszy. - przy czym, co ważne, nie ma w takim ujęciu miejsca na abstrakcje absolutnie dobre czy złe, bo każde pojęcie budowane w umyśle jest jakoś poprawne. może być mało przydatne dla mnie i mojego oglądu otoczenia, ale jednocześnie dla jego właściciela oznaczać będzie sens życia - w tym konkretnym układzie może być wartością maksymalną i poprawną. nie ma miejsca na abstrakcje definitywnie błędne, ponieważ jeżeli istnieje układ je tworzący i pokonuje przy ich pomocy środowisko, to są to dobre i poprawnie zweryfikowane symbole świata. - oczywiście zdarza się, że osobnik stosujący abstrakcje odczuwa dyskomfort w swoich relacjach z otoczeniem, może być nawet świadom, że traci siły na szamotanie się w realiach, tylko że nie ma innych pojęć, a radykalna zmiana nie jest możliwa bez utraty tożsamości (i w ogóle niemożliwa w głębokiej warstwie). zresztą taka zmiana to proces długotrwały oraz trudny, może się odbywać tylko krokami (kwantowymi). zmiana zasadnicza a nagła, to poważne zagrożenie dla stabilności takiego układu - w skrajnym przypadku nawet śmiertelne. nawiasem, pytanie z repertuaru zasadniczych: czy w takiej sytuacji mam prawo pomagać w zmianie owego systemu, czy mogę wchodzić w zbiór pojęć innego bytu i go odmieniać (bo uznaję, że mój jest sprawniejszy, lepszy)? kiedy na taką pomoc druga strona jest przygotowana i jej potrzebuje, nie powinno być to dylematem (ale zawsze jest to kwestia do oceny). natomiast kłopot pojawia się wówczas, kiedy zmiana oznacza głęboką przebudowę takiego systemu pojęć, ale jednocześnie brak na to wyraźnej zgody - czy mam do tego prawo? czy mogę "w imię dobra" (jakiegoś) wpływać na abstrakcje, które oznaczają inną osobowość i zarazem są skorelowane z warunkami, w których układ istnieje? nie będę tu podawał przykładów, bowiem dotyczy to jednostek i zbiorowości, jednak takich działań podejmowanych "z pobudek" było w historii sporo, natomiast pytanie wydaje się ważne, a odpowiedź nie jest oczywistą. co więcej, dylemat dotyczy wszelkiego rodzaju układów, których działanie oparte jest na abstrakcjach, i nie można go zawężać tylko do człowieka, chodzi także o zwierzęta. a za chwilę przybierze to postać myślącej struktury technicznej – i wówczas zagadnienie (wyłączyć - nie wyłączyć?) nabierze bardzo ostrej postaci. nawet nie silę się na nakreślenie zgrubnych granic dla tak pojętej wolności osobniczej, problem jednak jest i musi być rozstrzygany (zawsze i ciągle). i ze świadomością, że "trudno być bogiem".

50

Page 51: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje "błędne" abstrakcje, które można określić jako "zboczone" (żart, ale z odniesieniami), powstają w układzie i nie jest im dana szansa weryfikacji. i nie mam tu na myśli wyłącznie produkcji umysłu w czasie snu, ale odnosi się to do wszelkiej aktywności mózgu, która nie może zostać sprawdzona. dotyczy to jednostki, ale również zbiorowości, która operuje wyłącznie własnymi pojęciami. dotyczy to abstrakcji, które z zasady nie mogą być zweryfikowane tu i teraz, ponieważ wykracza to poza zakres możliwości układu (np. "niebo", "dusza", możliwość latania, druga strona księżyca, kosmos itp.). normalną koleją rzeczy, kiedy umysł wyprodukuje abstrakcję z elementów posiadanych (które były wytworzone wcześniej i jakoś mają się do świata), następuje ich weryfikacja, tworzy się łańcuch zdarzeń: abstrakcja - doświadczenie – abstrakcja... ale w przypadku abstrakcji "aberracyjnej" (np. sennej), która kształtuje się w formule dużej dowolności łączenia elementów, wspomniany schemat się urywa, przybiera więc postać: abstrakcja - i koniec. a raczej, żeby być dokładnym, powyższy schemat (wielokrotne sprawdzanie) oczywiście jest zachowany, zawsze musi być zachowany - tylko zmienia się punkt odniesienia. o ile w czasie "snu na jawie" (czyli normalnego działania umysłu) odniesieniem jest realny świat zewnętrzny, o tyle w trakcie majaków nocnych obszarem weryfikacji i punktem odniesienia jest sam umysł i jego zawartość. mam barierę, fizyczną ścianę odcinającą mnie od świata (zamknięte oczy, czy zamknięte granice do kontaktowania się z innymi) – ale ponieważ muszę odnosić abstrakcje do czegoś, to odnoszę je (siłą rzeczy) do innych abstrakcji. eksperyment sprawdzający jest prowadzony poprawnie, tylko elementy na wejściu i wyjściu odnoszą się do siebie samych. czyli abstrakcja dostarcza podstawy do doświadczenia, jest treścią doświadczenia i także wnioski muszą opierać się na tymże doświadczeniu. więc czy można się dziwić, że jest i poprawna, i doskonale objaśnia (wszystko)? umysł sam wytwarza "byty", sam przeprowadza dalsze etapy ewolucji na tak wytworzonych abstrakcjach – i sam następnie ustala, czy kolejne formy ewolucji są, czy też nie są poprawne. że niekiedy w trakcie snu pojawia się myśl, że to sen i że "coś tu nie gra", to "przebitka" ze świata "na jawie", efekt reguł, które stosuje się na co dzień, a które w chwili śnienia są zaburzone. ale na krótko. bowiem za chwilę układ ponownie popada w samozaspokojenie (abstrakcyjne).podkreślam, nie dotyczy to wyłącznie snu, jawę przecież śnię wraz z innymi i przy pomocy tych samych abstrakcji. nie odnosi się to wyłącznie do "prostego" rozumu, ale każdego działającego centralnego ośrodka nerwowego. żeby się nie pastwić nad religią i jej "fantazjami", inny przykład, odniesienie do nauki i tzw. "światów równoległych". czy jest to abstrakcja wywiedziona poprawnie z poprzednich? ależ tak, jak najbardziej. czy ma w sobie sensowną treść - tak, ale. czy są takie światy, które istnieją "tu-i-teraz"? nie, i nigdy nie. to typowa abstrakcja w dowodzeniu sama z siebie. jako pojęcie dobrze mieści się w przyjętych schematach (i wzorach), ale ponieważ z zasady zweryfikowana być nie może, obraca się w kole dowodzenia. i produkuje kolejne abstrakcje, które w efekcie usamodzielniają się i skutecznie przesłaniają świat (rzeczywistość). ewolucja budowania pojęcia poczyna się z kilku wyjściowych elementów, które muszą odnosić się do otoczenia, ale dalej proces biegnie bez odwoływania się do niego. i wówczas mogą powstać "światy równoległe" albo inne chimery – w takiej twórczości nie ma żadnej różnicy w mechanizmie powstawania abstrakcji. jedyna różnica jest taka, że sankcja snu odrzuca byty skrajnie "zdeformowane" (niepokoi), natomiast sankcja tytułu naukowego nie zawsze potrafi mocno się objawić. a że "światy inne" są gdzieś i kiedyś? owszem, są. tylko nie tu obok i nie we mnie. - jeżeli nie mogę zobaczyć, wyodrębnić (ustalić) szczegółów w trakcie tworzenia moich abstrakcji, a nie mogę, ponieważ to zakres ciemny, to moja produkcja pojęć na jawie niebezpiecznie zbliża się do sennego zwidzenia - i bez fizycznej weryfikacji nigdy się z "majaków" nie wyzwolę. kiedy rozum śpi, abstrakcje szaleją.

51

Page 52: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- abstrakcje "błędne", przykład - "telepatia" lista irracjonalnych, słabo przystających do świata abstrakcji jest spora (a nawet pokaźna) i może interesujące byłoby omówienie choćby kilku, ale nie jest to moim celem i zadaniem w tym miejscu. jednak chciałbym się odnieść do pewnego konkretu, i to w kontekście tego, co już padło, oraz tego, co dalej pojawi się w kolejnych punktach, ponieważ sprawa posiada wielowymiarowe odniesienie (to dość trafne słowo dla tego "zjawiska"). chodzi o "telepatię". skoro działający umysł z zasady nie może wyprodukować całkowicie błędnych i niezgodnych wobec mechaniki świata abstrakcji, warto spytać i zastanowić się, czym posiłkuje się ta tak powszechnie (na poziomie dnia codziennego i w "twórczości" popularnej) używana abstrakcja - co się za tym kryje? dlaczego ma tak silne konotacje i dlaczego z jednej strony jest negowana, a z drugiej uznawana za fakt? czy tzw. "telepatia" to czysty wymysł i "zboczona" abstrakcja?otóż nie. i proszę o nie przerywanie lektury w tym momencie ani przeciwników, ani zwolenników wzmiankowanego "zjawiska", ponieważ zagadnienie zdefiniować można na poziomie (mniej więcej) zgodnym z oczekiwaniami obu stron. zapewne zwolennicy, przynajmniej w tej chwili, będą lekko zawiedzeni, jednak nie jest tak, żeby ich podejście z góry odrzucić. za "telepatią" coś faktycznie stoi, to sensowna (nawet rozumna) abstrakcja, która oddaje pewne procesy. - w czym rzecz? nie wchodząc obecnie w szczegółowe definicje, "telepatia" to przekaz informacji na odległość. dlatego, w odniesieniu do umysłu i tworzenia w nim abstrakcji, można zaproponować inne, nowe spojrzenie na to zagadnienie. a na pewno poszerzające zakres dyskusji. i z tego powodu warto ją zanalizować.żeby przesłać na odległość informację w dowolnej postaci, potrzebuję energii (i jeszcze raz energii), to nie może się dziać "ot, tak sobie" ani w próżni. a przecież umysł to słaba energetycznie konstrukcja (jako nadajnik), ale za to szalenie żarłoczna - co więcej, wysłać sygnał w otoczenie może wyłącznie poprzez elementy pośrednie (nie ma przekazu bez nośnika). dlatego, żeby opór otoczenia pokonać, potrzebne jest działanie - i to silne, a nie słaby sygnał na pograniczu odbioru przy pomocy najczulszych detektorów. że tego faktu nie przyjmują zwolennicy "telepatii", można to zrozumieć, przecież są w szponach abstrakcji, dlatego nie dostrzegają szczegółów determinujących taki przekaz. czy można więc przekazać na odległość (a tym bardziej dowolną odległość, jak chcą zwolennicy) sygnał przez "twarde" środowisko? i oczywista odpowiedź: nie można, właściwości ewolucji to raz i na zawsze załatwiają. nie istnieją żadne możliwości, żeby w odrębnym do mnie umyśle pojawiła się abstrakcja, której ja będę przyczyną - w ujęciu, które dominuje na dziś, jest to niemożliwe, i to z różnych powodów. - w ujęciu na dziś, podkreślam. po pierwsze, bariera środowiska, której słaby i skomplikowany zarazem sygnał nie przebije (natychmiast zostanie odsiany). po drugie, odrębność kodowania w każdym umyśle. owszem, są wspólne reguły budujące abstrakcje, ale każdy tworzy je na własne ryzyko i potrzeby. jak mam komuś "przesłać" słowo, czyli bardzo już skomplikowaną abstrakcję, skoro ja i ten drugi inaczej widzimy np. trójkąt (też abstrakcję, ale "prostą")? być może dałoby się "przesłać" kwant, punkt - tylko że nic z tego nie wyniknie, ponieważ kwant od kwantu niczym się nie różni, czyli nie ma przekazu danych. - dalej, np. zamierzam przekazać komuś słowo "kocham", "miłość", czy podobnie nacechowane emocjami i kierowane pod ścisłym adresem. przecież to sygnał "do świata", a nie do konkretnej osoby (struktury ewolucyjnej), więc albo trafi - albo nie. szkoda się wysilać, bo może trafi nie tego (tą), co trzeba... a przecież do tej słownej abstrakcji, żeby wywarła pożądany efekt, niezbędne byłoby dodanie całego emocjonalnego "zaplecza", które uwiarygodni, że jest to sygnał wartościowy, a nie reklama z gazety, którą akuratnie przeglądam. dlatego sprawa staje się "piramidalnie" (wielowymiarowo) trudna i skomplikowana, to już nie przekaz jednego słowa lub znaku, ale całego zasobu umysłu - i co z takim fantem zrobić? nic.

52

Page 53: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-nic nie robić – ponieważ, to oczywiste, takiego przekazu być nie może. ale to jednak nie oznacza, że go nie ma.nie zamierzam naigrawać się ze zwolenników "telepatii", bo nie ma to sensu i nie chcę tego czynić. nie ma również żadnego znaczenia, czy taki przekaz jest ograniczony do metra, czy rozdzielają nadawcę i odbiorcę tysiące kilometrów - takie "coś" nie istnieje. ale - i to jest główny powód, dlaczego ten temat się pojawia w zapisie - jest to, wbrew pozorom, jak najbardziej racjonalne i poprawne ujęcie świata. dokładnie tak. pomimo swojej irracjonalnej (błędnej) bazy tłumaczącej, jest to racjonalne zjawisko. już sam fakt, że ta abstrakcja powstaje w umyśle, już to przydaje etykietkę rozumności z samej zasady (i nie jest to błahy argument). jest jednak jeszcze inny, ciekawszy w tym wszystkim podtekst i główna myśl: "telepatia" istnieje. coś takiego rzeczywiście jest faktem. tylko, obawiam się, że zwolennicy będą (nieco) zawiedzeni - choć nie powinni. przecież głęboka treść abstrakcji odpowiada prawdzie, a że inaczej wyglądają szczegóły, to już sprawa uboczna.opis działania telepatycznego posiada, podkreślam to, jak najbardziej rozumne i głębokie znaczenie, oddaje pewien zakres reagowania rozumu, to zobrazowanie realnego, istniejącego procesu. - jakiego? każdego. każdego, którym operuje, którym działa na otoczenie umysł.kiedy piszę, mówię lub tworzę dowolną rzecz i w dowolnej formie, działam na otoczenie i je przekształcam, nadaję mu postać zgodną z moimi myślami. czyli "wypływ" z mojego umysłu, rzutowany w otoczenie, dokonuje w nim deformacji. przez nacisk moich myśli, tak, jak to się zakłada w telepatycznym działaniu, wpływam, i to bardzo skutecznie, na całość wydarzeń (bliższych i dalszych w czasie oraz przestrzeni). rzucam myśl, a ewolucja ją łapie i przemieszcza do kolejnego bytu. jestem nadawcą, który wykorzystuje środowisko w zgodzie z jego właściwościami - i uzyskuję efekt w odbiorcy. tym razem już wyraźny. bo mogę do napisanej kartki z życzeniami dodać swoją podobiznę czy głos w przekazie, a więc dodać inne poziomy informacji, które są tak ważne w relacjach. w prostym ujęciu "telepatia" jest tworzeniem w innych zmian. jednak dokładnie ten sam efekt uzyskuję wrzucając butelkę z wiadomością na środku oceanu, ten sam efekt osiągam, kiedy czytam książkę sprzed tysięcy lat i z obszaru innej kultury. w każdym takim, obecnie już rzeczywiście telepatycznym działaniu, dochodzi do mnie informacja-sygnał ponad czasem i przestrzenią – buduje się kanał łączący nadawcę i odbiorcę. i dochodzi do aktu przekazania nawet najbardziej w swojej treści skomplikowanego "listu". nośnikiem jest tu sama ewolucja i jej reguła kodowania, z której korzystam. a ponieważ umysł tworzy również sam siebie, to można nawet powiedzieć, przecież zasadnie, że każde działanie w jego obrębie to telepatia - jest nadający, "ja", oraz odbierający - ja. a nośnikiem jest fizyczna zawartość umysłu. czyli kolejnymi krokami mogę w ten sposób wpłynąć na swoje zachowanie i odmienić się. poddałem się telepatycznej sile. - jakie to proste. czytając o zmaganiach herosów w wojnie o piękną, jestem telepatycznie, ponad czasy i przestrzenie (a nawet przez różne kultury), połączony z narratorem, który jest tego świadkiem, czyż nie jest to czystej wody telepatia? a kiedy oglądam na wystawie obraz i "chwytam" jego treść, czy to nie jest połączenie z twórcą obrazu, i to połączenie ścisłe? analizując wzór matematyczny wręcz sięgam Kosmosu, czyli nieskończoności-i-wieczności - telepatia maksymalna. każde postępowanie rozumu, które następnie zostaje rzutowane w otoczenie, to telepatia. telepatia zmienia świat, a zwrotnie również buduje na nowo umysł. - abstrakcja, która powstała jako uogólnione zdefiniowanie procesów, a którą koduje słowo "telepatia", to poprawnie wywiedziona ze świata cecha – jednak ponieważ jest abstrakcją właśnie, nie dociera do szczegółów (i podpoziomu). operujący abstrakcją posiada wynik działań, ale wszelkie kroki prowadzące do niego znikają w zakresie ciemnym oraz są nieuświadamiane - logiczna treść procesu opisana jest poprawnie, ale jakże daleko od fizycznej zawartości.

53

Page 54: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- przyszłość irracjonalizmów - nauka a pseudonauka - filozofia uproszczona

mam oto taką sytuacje, że wytworzona w umyśle abstrakcja jest jedyną – a przez to z zasady prawdziwą. moje abstrakcje podpowiadają mi obraz świata, i jest to jedynie dla mnie dostępne "zeskanowanie" rzeczywistości, niczego innego nie mam. wszelkie posiadane przeze mnie pojęcia są mną (to ja) - i moim, w środku (wewnętrznie) zarchiwizowanym "odbiciem" otoczenia. wszelkie abstrakcje, tak w bazie fizycznej, tak w logicznej nadbudowie, to zakres rozpoznanego przeze mnie obszaru, to granice mojej wyspy, z której oglądam i definiuję wszystko wokół. przy czym nie ma znaczenia, czy jest to "wyspa" języka (dowolnie już pojętego), czy rzeczywista lokalizacja pośród oceanu h2o - to zawsze (i tylko) jest wyspa. choroba odcinająca od otoczenia czy zamknięcie oczu na świat, czy decyzja władz blokująca kontakt z innymi, symbole językowe, kultura, religia, nauka - wszelkie granice i abstrakcje tworzą "wyspę" w/na morzu rzeczywistości, wyznaczają zakres mojej swobody. a pojęcia ("znaki" oddające świat) w ramach tak pojętego układu (jednostki czy zbiorowości) są jedynie dostępnymi – oraz, powtarzam, z zasady prawdziwymi (poprawnymi). obiektywnie mogę wyznaczyć w takim zbiorze zalety składowych (skuteczność w pozyskiwaniu energii), ustalę w zewnętrznej ocenie kolejność na liście, jednak w ramach konkretnego układu tego zrobić nie mogę, to zawsze jest jedynie dostępne, "punktowe" (i osobliwe) postrzeganie i opisywanie rzeczywistości. nic więcej - nic mniej. z tego wynikają ważkie konsekwencje - zwłaszcza dla nauki. oraz dla szeroko pojętych działań, które obierają za główny cel propagowanie i postępowanie według racjonalnego, czyli sprawdzonego (do pewnych granic) systemu pojęć. a sprawdzonego poprzez wielokrotnie eksperymenty - i nigdy pewnego do końca, i nigdy jako dogmat do wierzenia. - jeżeli stwierdzam, że osobnicze abstrakcje (dowolne) są jedynie dostępnymi i poprawnymi z założenia – to, jako obywatel świata, który chce innego obywatela przekonać do racjonalnych pojęć, muszę z tego faktu wyprowadzić konsekwencje, właśnie racjonalne. jeżeli inny osobnik posiada ugruntowany zestaw danych o otoczeniu, to ani mam prawo dramatycznie szybko je zmieniać (ponieważ to może dać fatalny skutek), ani nie osiągnę celu poprzez pohukiwanie i pouczanie (w imię racji), ani nie uzyskam potrzebnego i długotrwałego efektu zmiany postaw. kiedy jednak chcę taką zmianę uzyskać (która w ogólnym bilansie poprawi działanie całego układu i poszerzy zakres racjonalnego działania jednostki i zbiorowości), muszę przejść na pozycje, które wyznacza druga strona. w tym przypadku zestaw abstrakcji, jakimi układ poddawany modyfikacji dysponuje. można działać tylko tak, jak stanowią granice konkretnej wyspy, a nie moje zachcenia. żeby przekazać "sygnał" dalej, muszę uwzględnić stan odbiorcy, ponieważ każda nadmiarowość zostanie odcięta, nawet nie zostanie zauważona. dlaczego? przecież nie będzie dla niej w odbierającym układzie "rezonansu". mogę wysilać się niepomiernie, jednak brak u odbiorcy abstrakcji, która "odpowie" na wysyłane przeze mnie sygnały, to uniemożliwi kontakt. - świat jest taki, jak wydaje się, że jest - tak dla mnie, tak dla każdego. czyli nie przeskoczę tego płotu granicznego, mogę go tylko zmieniać. zmieniać po kawałku i zawsze "od środka" - kwantami. a to oznacza wejście w zakres, który wyznacza (narzuca) druga strona, to ona określa warunki. muszę również zaakceptować i przyjąć do wiadomości, że "filozofia uproszczona" to główny typ pojmowania świata przez większość elementów tegoż świata. dotyczy to zbioru pojęć konkretnego osobnika, jak i zbiorowości osobników. w jednostce zestaw pojęć ma formułę (postać) piramidy, podobnie w społeczności. najbardziej powszechne i reprezentowane szeroko są poglądy "proste", uproszczone, których nie można w codziennym działaniu zweryfikować. te sprawdzone i wielokrotnie stosowane odwołują się do najbliższego zakresu, i dlatego są pewnymi, tu mogę wypowiadać się kompetentnie. pozostałe tworzą zbiór (zbiorowisko) mniej lub bardziej zdefiniowanych - aż po najbardziej ogólne ("na szczycie").

54

Page 55: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-więcej - zasada filozofii uproszczonej dotyczy każdego układu, nawet bardzo pozornie racjonalnego (np. naukowego). wynika z oczywistego ograniczenia, że nie sposób poznać szczegółów każdego zagadnienia, bo brak na to środków lub czasu (czy dostępu do źródeł). każdy układ to zbiór danych opracowanych mniej albo bardziej fachowo, to zbiór o "punktowo" pojętej fachowości (stan pełnej wiedzy) i zarazem o maksymalnej ilości informacji z tej dziedziny – oraz z fundamentem, najszerszym zakresem danych dotyczącym rzeczywistości, ale też o "punktowo" (najmniejsza wiedza) pojętym zestawie informacji konkretnych z innych dziedzin. im szerzej i głębiej postrzega otoczenie umysł (duża ilość punktów oglądu), tym sprawniejsze działanie. - ale zamiarem takiego osobnika nie może być poszerzenie racjonalnego podejścia do otoczenia u innych (mniej "zasobnych" w wiedzę struktur) za wszelką cenę, ponieważ to nie jest możliwe. za realny cel trzeba uznać stopniową zmianę nastawienia w pozyskiwaniu danych i ich opracowywaniu - z pełną świadomością ograniczeń. - umysł (dowolny) nie pozna wszystkiego i nie ma na to szansy, ale może do wszystkiego krytycznie podchodzić, a to już znaczy wiele. w konsekwencji, mimo że "piramida" wiedzy "modyfikowanego" osobnika pozostanie w niezmienionej postaci, to jednak jej zawartość ulegnie zasadniczej przebudowie. i o to chodzi. mówiąc inaczej - jeżeli zamierzam "zwalczać" z pozycji racjonalnych poglądy, które uznaję za irracjonalne (błędne), muszę świadomie, podkreślam to słowo, świadomie przystąpić do budowania naukowej pseudonauki. - jeżeli wiem, że każdy układ musi postępować rozumnie, bowiem inaczej odpadnie z rozgrywki o istnienie - jeżeli wiem, że każdy układ buduje sobie dostępne abstrakcje i są to jedyne abstrakcje - jeżeli zarazem wiem, że zawsze będzie to zbiór danych w postaci "filozofii uproszczonej" - to muszę się do tego dostosować. a to ni mniej, ni więcej oznacza, ale budowę systemu pojęć, który będzie do przyjęcia dla szerokich grup. nie ma innego wyjścia. i nie chodzi tu o popularyzację nauki, czy szerzenie racjonalnego podejścia do świata - tu idzie rzeczywiście o system, świadomie i naukowo kształtowany system "prostych" pojęć, który będzie możliwy do szerokiego stosowania. jeżeli wiem, że większość ludzi nie posiada i nie przyswoi sobie w dużej skali informacji z obszaru nauki, to wina za taki stan rzeczy przecież nie znajduje się po stronie tych ludzi – tylko tego, kto taki "zagmatwany" przekaz do nich wysyła. dlatego dla dobra rozumu (oraz nauki) muszę "wyprodukować" logicznie poprawny zbiór abstrakcji, który będzie zawierał wywiedzione ze świata i zweryfikowane dane, ale który będzie kierowany do maksymalnie szerokiego odbiorcy. i kierowany kwantowo, krokami kwantowymi (czyli powoli). "filozofia uproszczona" to nie jest synonim pójścia na łatwiznę czy oszukiwanie innych, to nie abdykacja rozumu i nauki z ważnych i szczytnych ideałów - to życiowa konieczność. tu i teraz, zawsze i wszędzie. dla zdecydowanej większości obywateli świata wiedza o tym, że e = mc2 to ważna informacja, jest po prostu ciekawostką. w skali ważności takiego osobnika ma tę samą rangę, jak to, kto wygra kolejny taniec na lodzie czy ubiór panienki znanej z ekranu telewizora – i dobrze. jako osobnik pragnący poszerzyć zakres racjonalnego sposoby widzenia świata mogę boleć, że tak jest - jednak kiedy pragmatycznie ocenię sytuacje stwierdzę, że są to właściwe proporcje. dla tej części społeczeństwa ubiór pani z telewizji jest faktycznie ważną sprawą i nie wolno mi z tego kpić. mogę próbować to zmienić, ale nie obrażać się na zasady ewolucji, wszak one tutaj wyznaczają granice (szeroko pojęte reguły gry). a jak zmienić proporcje? muszę zejść w swojej argumentacji do poziomu odbiorcy, nie ma innej drogi. żeby zmienić stan układu (jego abstrakcje), muszę "wejść" w jego przestrzeń i od środka, od fundamentów, krok za krokiem budować kolejne składowe sytemu i przebudowywać w taki sposób już istniejące pojęcia (znaki). pozytywistyczna praca u podstaw abstrakcji (czyli "na ugorze"), to jedynie w tych okolicznościach dostępny sposób na zmianę struktury zbioru – oczywiście można ją zadekretować odgórnie, ale realizacja musi i tak pobiec "od dołu". więcej filozofii (uproszczonej), a przybędzie światła.

55

Page 56: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- naukowa pseudonauka - jak? gdyby ktoś mnie pytał, jak to konkretnie przeprowadzić - odpowiedziałbym, że wyobrażam to sobie jako "naukową pseudonaukę". dokładnie tak. powinna powstać nauka do tworzenia pseudonauki. irracjonalizmy w obszarze jednego układu są formą zachowań jak najbardziej racjonalnych - są jedną (czasem jedyną) formą możliwych działania jednostki czy zbiorowości. coś, co dla mnie oznacza i jest zachowaniem irracjonalnym, może być w systemie pojęć, który zawiera abstrakcje tego typu, bardzo logicznym i koniecznym działaniem - jeżeli nie zgłębię owego systemu, a oceniam go z własnego punktu obserwacji, popełniam błąd. i wówczas nie ma znaczenia, co oceniam, czy system sąsiada w przestrzeni, czy sąsiada w czasie - czy "sąsiada" w rozumie (np. zwierzęta). mój system abstrakcji jest mój i teraźniejszy, sprawdza się dla mnie - jednak to nie "wzorzec" zawsze i wszędzie. są oczywiście "uniwersalniki", które mają zakotwiczenie w świecie, ale jest ich niewiele. dlatego tyle samo warte są praktyki magiczne, co naukowe - o ile pomagają przetrwać. i dlatego również naukowa budowa pseudonauki jest możliwa i konieczna. odwołanie się do mechanizmu tworzącego pseudonaukę nie jest więc działaniem poniżej godności (naukowca), ale świadomym wyborem drogi, której celem jest sensowne poruszanie się w środowisku, i to wszystkich. normą (i "normalnością") jest to, co w danym okresie za normę jest uznawane, zmienia się tylko punkt odniesienia i ocena. kiedy wpiszę pseudonaukę w zakres kreacji świadomej, poszerzę w ten sposób swoje działanie - i naukę. żeby już postawić kropkę nad i: paranauki są częścią nauki, są jej brzegiem w popularnym wydaniu (uproszczonym), ale przynależą do tego samego obszaru, czyli rozpoznawania rzeczywistości. każda metoda jest dobra - o ile wspomaga istnienie. manipulacje na atomach są tak samo wartościowe, jak przybita do drzwi podkowa, o ile osobnik jest przekonany, że mu to w życiu pomaga. ilość możliwych "uzysków" energetycznych z rozbicia atomu w porównania do zysku z rozbicia podkowy są ogromne - ale logicznie, jako metoda działania, są sobie równe. paranauki są tak samo formą poznawania świata oraz próbą odpowiedzi na pytania, które nurtują osobnika, jak metoda naukowa – to tylko inne podejście do udzielania odpowiedzi na aktualny stan środowiska, zrozumiała i dostępna dla odbiorcy. - co więcej, co musi być podkreślone, to nauka i jej dzisiejsze działanie dostarcza danych do pseudonaukowego opisu rzeczywistości. tworzone w przedziale ściśle naukowym abstrakcje swobodnie przechodzą do popularnego zakresu i stają się "filozofią uproszczoną". nie muszę zapewne przywoływać sprawy czarownic, które zagościły kiedyś w zbiorowej świadomości, albo ufo, dzisiejsza fascynacja sprawami "dalszymi" - to są tematy "odpryskowe", które pojawiły się jako uproszczenie lub zdeformowanie pojęć zaczerpniętych z nauki. i trudno się temu dziwić - co najwyżej wypada wyrazić żal, że dokonywało się to i dokonuje bez aktywnego wsparcia strony naukowej. pogarda dla tego stanu nie zmieni go, a skutków pożądanych nie będzie. aktualnie tempo przechodzenia abstrakcji z nauki do zbiorowości jest szybkie (i ciągle rośnie), ale kłopot w tym, że to proces bez kontroli. zaciekawienie nauką jest, zapotrzebowanie na racjonalne objaśnienie świata (ale proste) również, dlaczego pozostawiać to przypadkowemu działaniu - nie ma powodu. dla dobra własnego, żeby pojawiła się zgoda na przydział środków na badania, nauka musi wejść na/w obszar, teren pseudonauki - trzeba to przeprowadzić dla nauki i ogółu. ponieważ ważniejsze jest nawet nie to, żeby wszystko przekazać prosto, w całości i do końca, ale żeby w obiegu społecznym krążyły abstrakcje niezbyt odległe od racjonalnego działania. to zmieni stan całego układu, a więc pomoże. - natomiast jeżeli komuś filozofia uproszczona nie wystarczy, może ją pogłębić na różnych kursach doszkalających - ale musi być fundament, na którym może się to dziać. jakby to dziwnie nie zabrzmiało, ale przyszłość nauki zależy w równym stopniu od niej samej, jak i od pseudonauki. - nauka wyszła od magii, ale nadszedł czas, żeby do magii (naukowej) wrócić. długi czas spłacać.

56

Page 57: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

społeczeństwo

57

Page 58: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- cywilizacja obrazkowa

obecny kierunek rozwoju cywilizacji, czyli narastająca przewaga informacji w postaci obrazu nad przekazem słownym, staje się faktem – cywilizacja obrazkowa bierze górę, i trzeba z tego wyciągnąć wnioski.ewolucja to proces "kołowania" po spirali, czyli wracam w to samo miejsce w kolejnej odsłonie (dziejów), jednak jest to już inne, odmienione miejsce. i następny cykl zaczynam w przesunięciu "o jeden kwant". w przypadku procesów cywilizacyjnych zachodzących obecnie oznacza to, że ponownie w obiegu dominują "obrazy", preferowane jest postrzeganie obrazkowe. i nie jest to stan dziwny. w chwili początkowej to zmysł wzroku jest na pierwszym planie, a abstrakcje kolejnych rzutów dopiero powstaną. u początków cywilizacji dominował obraz, każdy osobnik rozpoczyna poznawanie świata od świetlnych i kolorowych "smug" - tak samo obecny okres opiera się na obrazie. stan na dziś jest taki, że mam proces, w którym dopiero rozpoczyna się budowa nowych pojęć na tym "zakręcie", dziś budowane są fundamenty pod przyszły gmach, ale czas architektów dopiero nastanie. w przyszłości będzie to wyrafinowany i wielotorowy przekaz, jednak dzisiejszych obywateli cywilizacji słowa oburza swą prostotą. cierpliwości. co dla mnie aktualnie jest ważne i co mnie zbudowało, więc słowo w jego bardzo skomplikowanej postaci i wielowiekowych odniesieniach, to dla nadchodzących generacji przestanie być głównym nośnikiem informacji, będzie tylko dodatkiem do obrazu. zaczyna się nowe okrążenie w wyścigu - ale jego uczestnicy, mogę być tego pewien, za "jakiś czas" znajdą się dokładnie w tym samym punkcie, w którym jestem dziś. i wszystko powróci do normy. tylko już o kolejny poziom "wyżej" (lub "niżej", ocena zależy od oceniającego). przecież zawsze jest to samo - choć nigdy to samo.jaka to będzie cywilizacja? na tak sformułowane pytanie nie ma w tej chwili pełnej odpowiedzi, to proces, który się toczy. że pochodny stanu obecnego, że musi przebiegać według reguły, że mógłbym go zrozumieć, gdyby było to mi dane - to prawda, ale konkret będzie krzepł w miarę upływu czasu. dlatego trudno w szczegółach wyobrazić sobie ten stan przyszły i niedokonany, wejść w skórę nadchodzących pokoleń, ponieważ byłem wychowywany na abstrakcjach słownych, a zapis czarnych liter na białej kartce papieru (czy jego kontynuacja w takiej samej kolorystyce na ekranie monitora) to mój świat. - obrazy były u podstaw słów, ale to właśnie słowa, "abstrakcie dźwiękowe" były pierwsze w procesie opisywania rzeczywistości, z tego powodu przejście do świata obrazu nie jest dla mnie możliwe. i to pomimo tego, że jako pokolenie należę do rzeczywistości telewizyjnej. nie wejdę do tej "ziemi obiecanej", w której będzie preferowana abstrakcja obrazkowa, to rzeczywistość poza moim horyzontem. czy to będzie gorsza cywilizacja? ależ nie - inna. być może (a nawet wiele na to wskazuje) wydolniejsza swoimi reakcjami od dzisiejszej. dlaczego? ponieważ obecny przekaz jest powolny. abstrakcje słowne muszą być zbudowane, przesłane, odebrane - i zrozumiane. a to wymaga czasu. przekaz słowny (albo adekwatny) jest strumieniem jednowymiarowym, to zawsze proces następczy i "liniowy", więc z zasady "ubogi" - wymaga aktywności i kompetencji odbiorcy w "obudowywaniu" danych (żeby przekaz zdekodować, muszę odwołać się do informacji zgromadzonych wcześniej, porównać sygnał z wzorcem i kodem). kiedy procesy toczą się w skali lat czy dni, nie ma to większego znaczenia, kiedy chodzi o sekundy czy ułamki sekund, nabiera to zasadniczej wagi. dlatego przekaz maksymalnie szybki oraz maksymalnie rozbudowany (dużo danych w małej objętości), czyli właśnie obraz, to będzie, musi być następnym sposobem komunikowania się. oczywiście tu nie chodzi o banalne zdjęcie, tylko o obraz jako nośnik wielu abstrakcji. ponieważ umysł działa wielokanałowo z zasady, nie można zmarnować okazji, przyszłość musi należeć do obserwatora, który rejestruje środowisko jednocześnie na/w różnych poziomach i reaguje przez to maksymalnie szeroko. czas obserwatorów jednowymiarowych się kończy, pora wzlecieć nad płaszczyznę. na początku było słowo - dziś to zdecydowanie za mało.

58

Page 59: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- cywilizacja - abstrakcje obrazowe - inne zmysły do wykorzystania

ciekawym zagadnieniem, które dotyczy jednostki i społeczeństwa w bliższej lub dalszej przyszłości, jest sprawa zmysłów (wtyczek do świata) – a właściwie ich poszerzenia. poszerzenia ilościowego, co w formie pośredniej (przez przyrządy) już się dzieje, ale również w postaci zwielokrotnienia możliwości istniejących kanałów. nie ulega wątpliwości, że to musi nastąpić, ponieważ wymaga, wymusza to narastające tempo życia. zastanawiając się nad przyszłością zmysłów w świecie, w którym dominować będzie abstrakcja obrazowa, warto zauważyć rolę pozostałych zmysłów, które nie tylko że nie stracą na znaczeniu, ale nawet będą "wywyższone" z ich obecnego przez technikę pogardzenia. na dziś dominuje przekaz dźwiękiem i obrazem, pozostałe zmysły są wykorzystywane (o ile są) marginalnie. to musi ulec zmianie. powód?ponieważ nadmiernie obciążone kanały łączące mnie z otoczeniem nie podołają zadaniu, część przekazu musi zostać wprowadzona innym torem. przy czym w tym momencie nie chodzi mi o relacje jednostki ze środowiskiem na/w poziomie jej codziennych i "naturalnych" kontaktów (tu powolne "wtyczki" do świata raczej się sprawdzają), ale o techniczne wykorzystanie pozostałych zmysłów. jeżeli człowiek (rozum) gubi się w natłoku obrazów i dźwięków, czyli kiedy odczuwa przeciążenie w pracy, to nie ma powodu ograniczać się do przesyłania danych tylko przez te dwa podstawowe kanały - jeżeli posiadam inne zmysły, to mogę z nich skorzystać. a skoro mogę, to znaczy, że muszę - bo świat przyspiesza.rozpocznę od tego, że wpadło kiedyś w moje ręce opowiadanie fantastyczne, w którym autor zaprezentował pomysł (całkiem sensowny), że można do urządzenia technicznego podłączyć człowieka – wykorzystując w tym celu jego zmysły. sam pomysł, z grubsza, polegał na tym, że podłączenie było inwazyjne i wchodziło bezpośrednio w obszar mózgu, sygnały wysyłane przez urządzenie były odbierane i obrazowane w różnych zmysłach. tak sprzęgnięty z urządzeniem biologiczny byt odczuwał w swoich narządach, jak pracuje, a zwłaszcza, kiedy przestaje dobrze funkcjonować przyporządkowany konkretnej części ciała układ techniczny – czyli było to tłumaczenie elementu technicznego na działanie organizmu człowieka. a rejestrowany ból w jakimś organie oznaczał, że coś źle pracuje w urządzeniu. pomysł, jako taki, nie jest głupi, choć nie do realizacji w formie podłączenia bezpośredniego ("na drucie"). przy nakładzie środków i w jednostkowych stanach zapewne takie metody połączeń będą podejmowane (i są wstępnie podejmowane już dziś), jednak można analogiczne zagadnienie rozwiązać znacznie prościej i bez tego bolesnego, chirurgicznego oddziałania. oraz przy szerokim, co niezwykle ważne, potencjalnie powszechnym zastosowaniu. jak to zrobić? obsługujący urządzenie człowiek, np. pilot, może wskaźnik, czy monitor z danymi dowolnego rodzaju wyłączyć (bo nuda) i zdrzemnąć się - i w efekcie przespać sygnał zagrożenia, a więc czas na reakcję przepadnie. jak się przed tym bronić, jak z jednej strony uwolnić człowieka od nieustannego, cóż, rzeczywiście nudnego śledzenia różnych wskaźników, a z drugiej nie pozwolić na pominięcie ważnej informacji? tradycyjnie koreluje się to z intensywnym dźwiękiem i światłem. syrena oraz pulsująca czerwień to metoda na poderwanie operatora z nawet bardzo twardego snu. problem tylko w tym, że wywołany takim nagłym stanem stres może przynieść gorsze w efekcie skutki, jak zaniechanie reakcji. najlepsze wyjście polegałoby na tym, że sygnał narasta i wprowadza kolejne poziomy zagrożenia łagodnie, dając czas na dostosowanie się obsługi (przy wyjącej syrenie jest to trudne). przy czym pomijam tu banalny fakt, że hałas utrudnia wzajemną komunikację i angażuje w równym stopniu wszystkich, nie różnicując zadań. co zrobić, żeby człowiek (umysł) nie przegapił sygnału zagrożenia, a jednocześnie nie blokować go nadmiarem danych? - wykorzystać inne zmysły, te pozornie kiepskie i na co dzień drugoplanowe. są wolne, nie obciążone - ale równie sprawne.

59

Page 60: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- inne zmysły oto, na przykład, specjalista od urządzeń (może być energetycznych), poprzez reakcje zdawałoby się tak archaicznego zmysłu jak węch ocenia, w którym to miejscu znajduje się uszkodzenie. w tym wypadku pomaga również dotyk, bowiem uszkodzenie manifestuje się wydzielanym ciepłem. doświadczony technik, który z niejedną awarią miał już do czynienia, potrafi nawet szybciej zdiagnozować usterkę aniżeli inny, który odniesie się wyłącznie do wskazań przyrządów. cóż, sprawność wielokanałowego działania jest oczywistością, którą trzeba wpisać w działania techniczne - co dwie głowy to nie jedna, co kilka zmysłów, to nie dwa.posiadam w dyspozycji pięć (na dziś) kanałów łączących mnie ze światem, dwa z nich są eksploatowane do granic możliwości (szczególnie wzrok), pozostałe albo są zarezerwowane do bliskich, codziennych (i intymnych) obszarów życia człowieka, albo są co prawda penetrowane marginalnie przez technikę (węch i dotyk, np. w salach kinowych), albo pomijane z uwagi na trudność podłączenia (smak). który ze zmysłów może i musi być nadzieją techniki? z tego zbioru, o tym jestem przekonany, w sposób oczywisty wybija się na pierwszy plan dotyk. węch i smak są indywidualnym doznaniem, uwarunkowanym wieloma przejściami w życiorysie (pomijam różnice w fizjologii, zwłaszcza gromadzące się z wiekiem), a po drugie, są nazbyt "gorące", związane z emocjami. zapewne i po te kanały technika sięgnie, ale czy w takim sensie, że wspomoże działanie, nie jestem pewien (acz nie wykluczam), być może będzie to jedynie obszar szeroko pojętej rozrywki. dla mnie natomiast ważny jest dotyk. dlaczego dotyk? najważniejszy fakt dotyczący zmysłu dotyku jest taki – że to ogromna, a co tutaj jeszcze ważniejsze, możliwa do "parcelacji" powierzchnia działania. przecież w grę wchodzi całe ciało, więc dostępna ilość centymetrów kwadratowych, które można przeszeregować jakiemuś sygnałowi, jest znacząca. słuch i wzrok działają liniowo, kanały te obejmują co prawda ileś tam drgań fali, jednak dotyczy to małej i wąskiej "szczeliny kontaktowej" ze światem. w przypadku zmysłu dotyku "ilość drgań fali" również jest ogromna - z tym, że realizuje się szeroko na/w płaszczyźnie, w tym przypadku styk ze światem (i to dosłownie) dokonuje się całością powierzchni istnienia, w dotyku kontakt jest wielopunktowy i jednoczesny. wzrok i słuch opierają się na drganiach (na zmianie poziomu sygnału), ale są kanałem liniowym i następczym. za to dotyk, choć także jest działaniem "punktowym", to może dziać się równolegle w wielu miejscach jednocześnie. i jest to, co również ważne, przekaz szybki - reakcja na "nacisk" sprawnie dociera do umysłu. jeszcze więcej, dotyk działa nawet w sytuacji, kiedy inne zmysły już padają, działa praktycznie "do końca". - a z punktu widzenia techniki równie wielką zaletą dotyku jest jego prosta budowa (w sensie podłączenia do urządzenia). wystarczy "byle jaki" konstrukt, który przeniesie sygnał i wytworzy rejestrowany przez ten zmysł "nacisk" i już mam przesył danych. czy to będzie drażniący nacisk impulsu elektrycznego, czy np. wibracja, czy podmuch itp., jest to przekaz, który ciało, a w konsekwencji i użytkownik ciała odbierze. i, co tu zasadnicze, odbierze sygnał niezależnie od przynależenia do kultury czy języka – na/w takim poziomie jest to reakcja ponad osobnicza (a nawet ponad gatunkowa). oczywiście w wykorzystaniu dotyku do przesyłania informacji nie można liczyć na bardzo skomplikowane "teksty", ale przecież nie o to chodzi. tu liczy się sam sygnał, jego zaistnienie lub brak, interpretacja i tak musi nastąpić na wyższym poziomie. co nie wyklucza jednak (za chwilę do tego wrócę), że wielopunktowy przekaz dotykowy także może układać się w bardzo nawet skomplikowane stryktury informacyjne, ale właśnie jako przekaz z wielu punktów jednocześnie. oczywiste jest również, że i w tym kanale może dojść do przeciążenia "łącza" nadmiarem danych, ale pomimo tego odróżnienie, że dociera do mnie sygnał z prawej strony ciała, a nie z lewej, jest mocno podstawowy i zachowany nawet w przeciążeniu (pomijam zaburzenia). czyli - warto się dotykać (za skojarzenia nie odpowiadam).

60

Page 61: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jak to zrobić? banalnie prosto. pomysł zaprezentowany wyżej, aczkolwiek nie do zrealizowania w formie bezpośredniej (podłączenie "na drut" jest trudne, a nawet zbędne), posiada zadziwiająco proste technicznie przełożenie. ani niczego nie muszę w ciało wprowadzać, ani budować bardzo skomplikowanych urządzeń, wszystko można oprzeć na dowolnego rodzaju przetworniku sygnału. przetworniku, który zamieni docierający sygnał (np. drogą radiową) w "wibracje" rejestrowane przez dotyk. i to już wszystko.początkowo ograniczyłem działanie takiego "przekaźnika" do dowolnie pojętej "opaski" (czy dokładnie jako opaski), która nałożona na rękę lub inną część ciała, będzie pulsować w czasie napływania sygnału. żeby był to przekaz dobrze odbierany i nie do "wyciszenia", postać sygnału może zmieniać się, mogą być w nim okresy przerwy, różne natężenie itp. taka "opaska" szczególnie przydatna będzie w prostych, jednak ważnych przekazach, np. pilota, kierowcy, technika - czy w dowolnie innej codziennej czynności (ot, że coś kipi na piecyku i trzeba się wybudzić). następnie w kolejnych krokach analizowania działania takiego kanału i podłączonego do niego urządzenia, pojawiły się liczne punkty "styku" - np. w postaci skafandra astronauty, w którym umieszczone są "wibratory" z przyszeregowanymi funkcjami (odnoszącymi się do pracy wyróżnionego obiektu). w takim przypadku rzeczywiście, nawet po niedługim okresie szkolenia, będzie mógł człowiek, zgodnie z prawdą, powiedzieć, że "boli go pompa", że "odbiera źle pracujące lewe skrzydło samolotu", albo "że silnik wibruje". i, co bardzo ważne, te informacje dotrą do niego mimo nakierowania uwagi na inne zadanie, przy dominacji obrazu czy dźwięku. zysk niewątpliwy. jednak to wszystko "drobnostki", niewątpliwie ułatwiające reagowanie, nawet potrzebne, ale drobnostki. w praktyce główny sens takiego podłączenia ciała człowieka do świata zawiera się nie w pojedynczym, lokalnym i punktowym (czy i kilikupunktowym) "opasaniu", ale w wykorzystaniu wielu, maksymalnie wielu punktów. jeżeli rejestruję na kartce papieru białe i czarne punkty i stanowi to dla mnie informację (poprzez wyodrębnienie z białego tła i odkodowanie w te znaki wprowadzonego abstrakcyjnego sensu czarnych liter), to ten-taki sam mechanizm odbioru danych będzie w przypadku dotyku. że trzeba się tego nauczyć – prawda, ale innych zmysłów także (z trudem) trzeba się uczyć. zapewne nie muszę rozpisywać się nad sprawą, jak w taki sposób można prosto, a dziś już nawet tanio, pomóc bardzo wielu ludziom w kontakcie ze światem, mam na myśli głównie osoby z uszkodzonym wzrokiem czy słuchem. w obu tych zakresach dotyk, informacja przekazywana przez kanał dotykowy, może bardzo wspomóc życie. ilość technicznych rozwiązań takiego urządzenia jest na pewno ogromna, obecnie nie próbuje tego ujmować, ale widziałbym to w taki generalnie sposób, że zostaje umieszczony na ciele (np. na piersiach czy plecach, ze względu na użyteczną powierzchnię) "ekran", który odbiera po jednej stronie sygnały z kamery, a z drugiej "wibruje", czyli wytwarza punktowy nacisk na ciało i oddaje rozłożenie obrazu. jeżeli osoby z uszkodzonym wzrokiem już potrafią korzystać z dotyku i orientować się w świecie, to podłączenie do otoczenia w taki sposób będzie dla nich jedynie kolejnym krokiem i zarazem poszerzeniem możliwości.wszystkich potencjalnych zastosowań i kombinacji podłączeń zmysłowych nie jestem zdolny przedstawić, bo jest ich wiele. że będzie to pomocne dla osób niewidomych, oczywiste. a przecież może to być niezwykle ważny kanał np. dla chirurga, który w czasie operacji ma "bezpośredni" wgląd w puls czy oddech pacjenta, kierowcy samochodu (niekoniecznie rajdowego), pilota samolotu czy rakiety itd. gdzie muszę odbierać szeroki zestaw danych, a jednocześnie chcę uwolnić wzrok, takie podłączenie jest niezbędne. że będą problemy? będą, ale przecież zysk z takiego urządzenia jest na tyle znaczący, że tu nie ma wyboru. można się spierać co do strony technicznej, w jakiej formie to najlepiej rozwiązać, ale nie o potrzebie poszerzenia podłączenia do otoczenia. - świat można "obmacywać" na różne sposoby, również dotykiem.

61

Page 62: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

etyka

62

Page 63: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- etyka - moralność kilka słów wstępu - na zasadzie usprawiedliwienia.nie pretenduję do zgłębiania tego ważnego działu - i nie o to też chodzi w poniżej zapisanych kartkach (ani nie jest to "rozprawka" na temat). po drugie, ponieważ jest to temat podejmowany z dobrym skutkiem przez wielu (i od dawna), wyrażone tu uwagi mogą być jedynie poszerzeniem zakresu obserwacji, a i to na zasadzie zgrubnej, i inaczej tego nie należy traktować. zwłaszcza kilka spraw, moim zdaniem ścisłe powiązanych z kwantami, ewolucją i abstrakcjami, chciałbym tu poruszyć, ale ogólnie. to jest mój wybór zagadnień i ja za niego odpowiadam, zapewne ktoś inny, z jemu przypisanym zbiorem pojęć o świecie, zwróciłby uwagę na odmienne tematy. ponieważ osobiście akuratnie te uważam za ważne i ciekawe, znalazły się w tym zestawieniu. tyle wystarczy, nie ma co się wygłupiać.-etyka, moralność - skąd takie abstrakcje w umyśle? - warto powiedzieć to od razu, to pochodna świata. nic "z góry", "dołu", czy "z boku", wyłącznie oraz tylko z właściwości, fizycznych właściwości świata. - mówiąc inaczej, systemy moralne, a szerzej cała kultura i wszelkie zachowania, to pochodna własności świata, to kolejne wcielenie reguł ewolucji w "materialny" konkret. - nie ma etyki poza ewolucją, poza kwantami - bo nie ma etyki próżni (i w próżni). a ponieważ moje działanie na każdym poziomie jest skwantowane, również etyka to kwanty obleczone w pojęcia i normy (granice). nic więcej, nic mniej. jeżeli jednostka i zbiorowość ma funkcjonować w środowisku, jeżeli chce przetrwać w dobrym stanie, musi tak działać, żeby "uszanować" reguły otaczającego świata (rzeczywistości). czyli je poznać, a następnie przestrzegać. mogę zapragnąć dowolnej umiejętności (np. latać), mogę wytworzyć dowolną abstrakcję tyczącą otoczenia, jednak w zderzeniu z twardymi realiami albo szybko zmienię poglądy względem swoich możliwości, albo świat wykasuje mnie z rejestru. tu nie ma i nigdy nie było kompromisów. pobłądziłeś - giniesz. fizyka, dosłownie, wpisuje się (wdrukowuje) w moje abstrakcje. np. odnoszące się do moralności.zestaw "wypreparowanych" danych o świecie, i to, co trzeba podkreślić, bez znaczenia, na jakiej podbudowie został przeprowadzony (czy "objawionej", czy naukowej), pozwala na przetrwanie – i o to toczy się gra. może jednostka czy grupa nie mieć żadnego pojęcia o głębokich i fizycznych źródłach norm, które stosuje, może przydawać im zupełnie fantastyczne uzasadnienie (religijne czy inne), widzieć je w sobie czy w świecie zewnętrznym - ale jeżeli będzie ich przestrzegać, przeżyje. te "eksperymentalnie" uzyskane reguły (ktoś i kiedyś musiał trucizn skosztować, dotknąć gorącego; i jakże często pisane krwią), muszą zawrzeć się w normach, w szeroko pojętej kulturze. po prostu muszą stać się kośćcem zachowań, na/w którym będą się "osadzić" kolejne poziomy. - jak materia "osadza" się na regułach ewolucji, tak samo kultura może-musi "wiązać" się na fundamencie reguł fizycznych. materia i jej zmiany, język i jego zasady, normy i prawa, etyka i moralność, to kolejne poziomy ewolucji. to zawsze i wszędzie ta sama reguła, ale obrazująca się w innej postaci - w tym przypadku jako abstrakcje odnoszące się do wartości wyższych i "ponad" materialne. ale ponieważ dla stosującego je osobnika jest to poziom fizycznie niedotykalny (skryty i ciemny), tak budowane abstrakcje szybko stają się "poza"-fizyczne (meta-fizyczne). i usamodzielniają się, z wszelkimi tego konsekwencjami, bywa że dramatycznymi. przełamanie tego (nad)przyrodzonego charakteru abstrakcji, w miarę ich "krzepnięcia" w kolejnych działaniach "doświadczalnych" (czyli potwierdzających ich zasadność), powrót ponownie do fizyki (oraz, jako kolejny niezbędny krok, do Fizyki), to zadanie trudne, a w niektórych cywilizacjach wręcz niemożliwe. "bariera abstrakcji", "zasłona abstrakcji" jest tak silna i "twarda", że - dosłownie – zamyka jednostki lub społeczeństwa w "kredowym kole" pojęć na wieczność. świadomość, że fizyka stanowi fundament "zachowań wyższych", to wiedza nielicznych pokoleń.

63

Page 64: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- etyka - zakotwiczenie w fizyce

stwierdzenie, które padło, że normy (np. moralne) są bezpośrednią pochodną do fizycznego świata, do reguł dokonujących się w materialnym przedziale, to może powodować opór - dlatego kilka słów objaśnienia (i kilka przykładów) jest tu koniecznych. czy rzeczywiście system praw, normy można wyprowadzić z fizyki? jak najbardziej. właśnie dlatego, że osobnik (czy grupa), który lekceważy lub neguje istnienie takich powiązań, po prostu nie przetrwa, a jego "zboczone" w tym sensie, bo odbiegające od stanu środowiska zachowania, zostaną szybko wyeliminowane – z pożytkiem dla reakcji przystających (i osobników stosujących je w życiu). fizyka odbija się w etyce wprost, i nie ma od tego ucieczki, w analizach również (o le nie chcę popaść w sprzeczności).przykład – tworzy się norma, osobnicza czy w ramach zbiorowości, że kieruję się w rekcjach adresowanych do innych bytów zasadą, że liczy się tylko moje istnienie, że inne są podporządkowane (bo otrzymałem ziemię /planetę czy tylko kawałek gruntu/ w "darze" i mam czynić ją sobie poddaną) – że, mówiąc wprost, zasada "nie zabijaj" jest mi obca (bo taka głupia). pytanie: czy mam szansę na propagowanie takie normy? oczywiście w tym momencie pomijam wszelkie już nawarstwienia historyczne, które tę normę "wdrukowały" w zachowania, podaję ja jako przykład skrajny i logicznie przez to wymowny, chodzi o podbudowanie wyżej wprowadzonego stwierdzenia, że reguły są zawarte w fizyce. czy mogę tę, niewątpliwie przynoszącą mi (chwilowo) zyski normę upowszechnić? że ona się dla mnie potwierdza w postaci dóbr odebranych innym, więc przynosi ewolucyjny profit, to fakt, tylko czy może się rozprzestrzenić? i odpowiedź: nie. to w ewolucji (i świecie tym samym) wykluczone. dlaczego? ależ to proste – albo w moje istnienie zaingerują inni, zwyczajnie "wnerwieni" tak dla nich niedobrym zachowaniem, czyli po prostu skrzykną się na wojnę i "zabijakę" wyeliminują z rejestru żywych – albo, to skrajność w tej analizie, kiedy dotrę ze swoim "wojowniczym" działaniem do brzegu, czyli wyeliminuję wszystkich innych wokół oraz "pochłonę", co tylko jest możliwe. tym samym osiągam punkt, poza który już nie ma ruchu, to osobliwość – więc koniec. dla mnie, "zabijaki", koniec. nie wykończyli mnie pobratymcy, byłem od nich "lepszy" w zabijaniu, tylko że ta "lepszość" jest zarazem kresem jej stosowania – mówiąc wprost, nie mam już jak, komu i gdzie pokazać, że jestem "panem". a ponieważ, tak się składa, sam sobie "z gliny" (i czego tam jeszcze) innego osobnika nie "wyprodukuję", to sczeznę bezpotomnie. i wraz ze mną taka "błędna", niezgodna z zasadami świata reguła zaniknie. - skrajna forma zachowania, "doskonałość" w negowaniu zasad, obraca się przeciwko temu, kto tak postępuje – jednak nie dlatego, że jest to postępowanie niewartościowe, czy inaczej etycznie oceniane (to na tym poziomie analizy się nie pojawia), jest dlatego takie, że wchodzi w bezpośredni konflikt z tym, co preferuje ewolucja – czyli z trwaniem, przekazaniem kwantów dalej, budową łańcucha zdarzeń. osobnik czy zbiór, który nie wpisze w swoje reakcje takich zależności, zniknie – natomiast im lepsze ich rozpoznanie (na/w wielu poziomach), tym dłuższe, sprawniejsze istnienie.oczywiście, czego w tym miejscu nie muszę podkreślać, realne zachowania bytów są dwoiste, normy nie tworzą się od razu, trzeba je poznawać-doświadczać (np. kolejnymi guzami na głowie, a czasem utratą głowy). reguły obejmują wstępnie mnie, bliskich, grupę – żeby następnie objąć nimi "innych", w tym i innych w konstrukcji cielesnej-rozumnej. a na końcu tej drogi, dziś to jeszcze tylko postulat, obejmuje to "wszystko", już bez rozróżnienia na poszczególne części (fakt i tło). - w takim skrajnym ujęciu każdy kwant jest wartością, ponieważ decyduje, umożliwia istnienie. w takim rozumieniu już nie tylko fizyka, ale i Fizyka wchodzi w obszar norm moralnych, a życie (w dowolnej) postaci, jest tylko elementem, ważnym, środkowym – ale elementem. wszechpowiązanie, wszystko ze wszystkim (panteistycznie) się łączy, warunkując zarazem najmniejszy fakt postrzegany i doznawany. etyka stanu maksymalnego, "punkt osobliwy". Kosmos.

64

Page 65: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- siła abstrakcji - "zamykanie" się w pojęciach o tym warto powiedzieć nieco szerzej. język, który stosuję do opisu świata, wyznacza zarazem jego granice - abstrakcje "zamykają" mnie w sobie, a próba wychylenia się poza nie jest trudna, czasami niemożliwa. język opisu świata jest moim światem, i niczego poza tym nie mam. - zagadnienie jest z gatunku ważnych i najważniejszych, dlatego wypada zająć się nim w obecnym punkcie w sposób szczególny. oczywiście nie zamierzam podawać ani rozpatrywać licznych przykładów, wszak każde słowo i każda abstrakcja to element opisu otoczenia, który powstaje jako efekt poznawania (i doznawania) tego otoczenia, następnie "utwardza" się w trakcie kolejnych weryfikacji, żeby ostatecznie albo sczeznąć wraz ze stosującym takie pojęcia istnieniem, albo ulec "przebiciu" przez nowe oraz odejść do historii. "ściana" pojęć, "zasłona" abstrakcji, "bariera słów" dosłownie, czasami bardzo boleśnie, wyznacza to, jak mogę postępować lub do jakiego punktu mogę dojść. jawa to sen, który śnię wraz z innymi właśnie za pomocą wypracowanych abstrakcji. ale żeby ten sen trwał długo, muszą pojęciowe konstrukcje być maksymalnie zgodne do środowiska - aby odroczyć czas nadejścia śmierci ("siostry snu"), muszę burzyć mury własnych myśli. przykładem, którym zamierzam zająć się w sposób szczególny (ale wyrywkowo i na poziomie dostępnym), to geometria – a w szerszym ujęciu logika. dlaczego w tym punkcie powracam do tak podstawowego podejścia do świata? z uwagi, po pierwsze, na znaczenie (jako "wypreparowanego" ze zmiennego środowiska stałego, "niezmiennego" ujęcia) - po drugie, doskonale się to nadaje jako przykład do analizy "siły abstrakcji" - a po trzecie, co również istotne, w poprzednich odniesieniach do geometrii nie dość jasno i w pełni przeprowadziłem analizę tego zagadnienia. to znaczy, wcześniejsze opisy nie są zaprezentowane na tyle klarownie, żebym był z nich zadowolony, i dlatego wracam do tematu. znów oczywiste zastrzeżenie: nie mam zamiaru odwoływać się do geometrii jako takiej i w całości, to ani możliwe, ani potrzebne, ani w osobniczym zasięgu. mam zamiar odnieść się do jednego, powszechnie i dobrze znanego, a zarazem "prostego" elementu takiego sposobu obrazowania reguły świata – czyli do tzw. układu współrzędnych, ujęcia z przecinającymi się trzema osiami (x-y-z). nie mam również zamiaru w tym miejscu licytować się z matematykami, czy jest to sposób analizowania i prezentacji cech otaczającego mnie zakresu rzeczywiście najważniejszy, być może ktoś ma w tej mierze inne preferencje, dla mnie, bytu stojącego z boku, to właśnie układ współrzędnych i jego rozumienie jest tym zasadniczym faktem, któremu chcę poświęcić nieco uwagi. abstrakcja w postaci "układ współrzędnych" to tak istotny i dobry przykład, że nie mogę go w tym miejscu i momencie pominąć. dlaczego układ współrzędnych? - z kilku powodów. po pierwsze, znaczenie. to podstawowy geometryczny (a w konsekwencji również logiczny) sposób opisu oraz definiowania rzeczywistości. a dokładniej, operowania elementami świata w ich, jakby się wydawało, "idealnej", czystej, maksymalnie odseparowanej (oddalonej) od zmienności otoczenia postaci – więc "wiecznej". po drugie, jest to ujęcie skrajnie uproszczone, a przez to pomocne. po trzecie - o takim "fakcie" (z matematycznego arsenału pojęć) wie każdy, nawet mało uważający na lekcjach. po czwarte, przekonanie użytkowników tej abstrakcji, o jej skończonym i już "pełnym" zdefiniowaniu. po piąte - bo się sprawdza. po szóste - ponieważ tak chcę... w prywatnej rozmowie, w interesującej dyskusji o trzech, czterech i "n" wymiarach (i rzutach w układzie współrzędnych), zostałem zagadnięty o to, w którym miejscu, do jakiej osi przypisać czwarty, czasowy parametr, przecież istniejący w rzeczywistości. wówczas zdałem sobie sprawę, że wcześniej jasno i dostatecznie tego nie wyartykułowałem (aczkolwiek temat się przewinął, także w takim odniesieniu), dlatego warto do tego wrócić. a po kolejne, to doskonały przykład do analizowania w połączeniu z faktem "skostnienia" (dogmatyzacji) abstrakcji i pokazania jego skutków. stąd ten zapis.

65

Page 66: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- układ współrzędnych - "abstrakcja skostniała" pytanie o czarty wymiar w przypadku układu współrzędnych jest zasadnicze - i nawet nie o skutki logiczne przede wszystkim się tu rozchodzi, choć te również są znaczące. ważne i najważniejsze jest to, że tak ugruntowana abstrakcja, jak "układ współrzędnych" (i nie waham się tu nawet użyć określenia "skostniała" abstrakcja), przesłania swoim "utwardzeniem" zrozumienie otoczenia. owszem, nie neguję sprawności i skuteczności tej konstrukcji, potwierdza przydatność od dawna - ale dotychczasowe i obecne jej sprawdzające się stosowanie mocno przesłania to "dalsze" oraz głębsze zrozumienie - więc zamyka stosującego tę abstrakcję w pewnym, oczywiście poprawnym, ale jednak ciasnym kręgu. zamyka w "kole kredowym" pojęć, z którego samodzielnie nigdy się nie może wydobyć. - użytkownik tej abstrakcji jest jak "płaszczak", dla którego kreska na papierze to granica świata - a w tym konkretnym przypadku takie porównanie jest wymowne i "wielowymiarowe", posiada wiele odniesień (co podkreślam). przecież "układ współrzędnych" to nic innego, jak "płaska" w treści abstrakcja "wypreparowana" ze zmiennego świata, "jednowymiarowa" z samej zasady. w takim płaskim rzucie kilku linii "zamyka" się n-wymiarowa i skomplikowana rzeczywistość, i trzeba sobie z tego zdawać sprawę. gdzie umieścić czwarty wymiar w układzie współrzędnych? wszędzie. dokładnie tak. w abstrakcji, którą nazywam "układem współrzędnych", czas, to co za czas uznaję (czyli zmiana), zawiera się w każdej osi z osobna - i w całości układu zarazem. "czas", czwarty wymiar rzeczywistości, jest ukrytym, ale integralnie zawartym w układzie współrzędnych elementem. każdy składnik takiej abstrakcji powstaje "w czasie", ale i całość układu tworzy się "w czasie". zmiana, proces tworzenia się układu (czy dowolnie rozpatrywanego przy jego pomocy faktu z rzeczywistości), dokonuje się "w czasie". mogę naturalnie analizować zjawiska na co dzień bez świadomości tego parametru, ponieważ tworzenie się układu i moje działanie zawsze dokonuje się w czwartym wymiarze (to wyskalowana zmiana) – mogę uzyskiwać poprawne wyniki bez wiedzy o tym "ukrytym" parametrze, ale on w układzie i we mnie jest. ja się zmieniam oraz świat się zmienia – więc "sztywne" metody działania się sprawdzają. powód? ponieważ obie strony (i ja, i metoda działania) są zawarte w świecie i podlegają tej samej zmianie.inaczej - mogę uznawać, że wypracowana przeze mnie abstrakcja świata, w tym przypadku "układ współrzędnych", jest doskonała i tej wszędzie obserwowanej zmienności unika, że jest symbolem idealnym, że pochodzi "spoza tego", jakoś mi dostępnego (i przemijającego) zakresu - że udało mi się wyprowadzić stały z otoczenia, logicznie stały i niezmienny fakt. błąd. i to podwójny. bowiem tak wytworzona abstrakcja powstaje jako zmiana - i ja się zmieniam. przecież jeżeli rysuję układ współrzędnych, czy rozpatruję w nim dowolną funkcję – to działam poprzez zmianę, to zawsze jest proces i zmiana. w próżni niczego nie przeprowadzę (nie wyrysuję), ponieważ nie ma nośnika. a każde moje działanie na nośniku, to proces - to zmiana. rysowanie jest zmianą, operacja na funkcji jest zmianą, funkcja, która symbolizuje coś ze świata, również jest oddaniem zmiany, cały układ współrzędnych jest zmianą. - jeszcze więcej, nawet jeżeli uważam, że "jednym rzutem" myślenia pozyskuję abstrakcję zwaną dalej przeze mnie "układem współrzędnych", to przecież uzyskuję ją w czasie i jako zmianę wcześniej istniejących warunków. i znów w podwójnym znaczeniu. jako pozyskaną w trakcie mojej historii, muszę się jej przecież dopracować (lub wyuczyć w kolejnych pokoleniach), ale również w "tu i teraz" - to zawsze jest działanie "w czasie". niczego-i-nigdy w umyśle nie doznaję "od razu", to zawsze proces (wielowymiarowy). może być dla mnie krótki oraz nieuświadamiany, ale przecież jakieś elementy muszą się sprzęgnąć, żebym taką abstrakcję "ujrzał" i mógł nią dalej operować. to zawsze jest "w czasie" – czwarty wymiar (zmiana) jest w układzie (i wszelakich systemach logicznych lub filozoficznych) zawarty jako ukryty – i integralny. i niezbędny.

66

Page 67: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-w układzie współrzędnych, w dowolnym zobrazowaniu świata, nie mogę, a nawet nie muszę uwzględniać czwartego wymiaru, ponieważ czas jest we wszystkim, co analizuję i w/na czym myślę. zmiana jest elementem integralnym otoczenia i może być pominięta. ale świadomie pominięta. kiedy abstrakcja usamodzielnia się i "sztywnieje", zaczyna przesłaniać, dosłownie separuje od rzeczywistości (środowiska) – staje się "barierą". w przypadku układu współrzędnych (a także tworzonych przy jego pomocy kolejnych abstrakcji logicznych) skutkuje to tym, że redukuje zmianę z analizy. przez co teraz już cały tak poznawany (kreślony i opisywany) byt staje się bezczasowy, a więc aż o jeden wymiar "ułomny".prawda, można "w układzie" wyznaczyć jeden stan, który odpowiada pojmowaniu faktów na sposób trójwymiarowy - to jest stan osobliwości, punkt bezczasowy. czyli wielkość jednokwantowa, która rozpoczyna lub kończy procesy. tylko że jest to właśnie wielkość jednokwantowa, a więc z zasady poza zmianą. i nawet użycie słowa "jest" w tym przypadku to nadużycie, bo zawiera w sobie zmianę. a punkt z założenia się nie zmienia. owszem, mogę-muszę założyć "istnienie" czegoś takiego, jakoś pojąć "fakt osobliwy" oraz brzegowy, jednak nie mogę go "uchwycić". i to w żaden sposób, i nigdy. jest poza moim działaniem (każdym działaniem, nawet logicznym, które - jak tu opisuję - jest zmianą, i zawsze zmianą). mogę-muszę taki "punkt" założyć w swoich analizach, żeby tutejsze odmienianie się mogło zachodzić, ale nie mogę twierdzić, że je "przejrzałem" - to jest niezbędny element bytu, ale znajduje się poza bytem - poza logiką i poza jej graficznym zobrazowaniem, czyli geometrią. mogę w środku układu współrzędnych umieścić "punkt", który w każdym kierunku rozciąga się na taką sama wielkość, i będzie to stan osobliwy i jedyny taki w układzie, ale tego "miejsca" nie opiszę, ponieważ w tym miejscu układu nie mam zmiany. ten punkt jest poza układem, jest w nim zawarty (i w każdym kolejnym kroku zawarty), ale nie jest do analizowania. mogę go doskonale "odczuwać" i nawet "intuicyjnie" stwierdzać jego obecność, ale nie pomierzę nigdy. osobliwość jest w procesie koniecznością, ale poza badaniem.więcej - jedynie dostępnym dla mnie "faktem" analizy jest "punkto-chwila", a więc złożenie jeden-zero. kiedy kwant energii przemieści się o kwant oraz na wielkość kwantu próżnię dokładnie "zagospodaruje", tylko taki dwudzielny stan tworzący "ruch" mogę jakoś dookreślić. wcześniej znajduje się poza definicją, choć jest niezbędny, żeby taka definicja mogła się potoczyć. kiedy wykreślam dowolną oś układu (czy dowolną funkcję), to działam na punktochwilach - i na elementach już dwudzielnych na wejściu. i abstrakcje tak budowane zawierają (właśnie jako parametr ukryty) zmianę, czas. i nigdy tego wymiaru nie zdołam z analizy wyrzucić, ponieważ musiałbym zanegować i rzeczywistość, i logikę – i siebie na dokładkę. fizyka zawiera się w kręgu struktur energetycznie rozbudowanych, dalekich od brzegu, którego nie może sięgnąć (zawsze dąży do granicy). ale, jak tu widać, również logika (w znaczeniu: geometria) nie może dojść brzegu (osobliwości) z założenia. dlaczego? ponieważ nie ma w swoim arsenale elementów niezmiennych. wszelkie wywiedzione ze świata abstrakcje, choć pozornie sztywne i wieczne, zawierają w sobie, jako składnik niezbędny, zmianę. krąg dostępny logice jest zdecydowanie większy od fizycznego badania, ale również ograniczony. wyjść w analizach poza logikę można i trzeba, żeby "tutejsze" się zgadzało - ale ze świadomością, że choć jest to "obszar" niezbędny, to zarazem dostępny tylko jako logiczna konstrukcja. poza krąg fizyki można spojrzeć za pomocą logiki, ale poza krąg logiki może "zajrzeć" wyłącznie obserwator uzbrojony w "silne" narzędzia fizyczno-logiczne. na podbudowie tutejszych abstrakcji mogę-muszę zbudować zakres logiczny, który warunkuje moje abstrakcje, acz zawsze muszę pamiętać, że tak skonstruowane abstrakcje, które skutecznie "zabudowują" mój sen o rzeczywistości, mogą okazać się "chimerami". dlatego, i to w/na każdym swoim kroku, powinienem sprawdzać po/w czym idę oraz gdzie się kieruję – żeby nie rozbić się na jakiejś ścianie (lub w coś nie wdepnąć).

67

Page 68: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "punkt" w ruchu - czterowymiarowa "smuga" - n-wymiarowość

ciekawym zagadnieniem, które wiąże się z budowaniem układu współrzędnych, czy dowolnego faktu z obserwowanej rzeczywistości, jest wielowymiarowość, a więc budowanie się n-wymiarowej struktury. znów temat powtórkowy, ale warty tego, ponieważ można to przedstawić dosadniej, właśnie w takim odniesieniu. co się dzieje, kiedy "punkt", kwant energii, kwant "sam z siebie" i "fakt" o trzech wymiarach, zmienia swoją pozycję? dla mnie, czyli dla istnienia z obszaru już skomplikowanego, taka "nadświetlna" prędkość zmiany musi owocować wrażeniem "smugi", czterowymiarowej struktury w postaci smugi. albo "walca" w przypadku analizy kwantu logicznego z zakresu mi dostępnego (już struktury fizycznej, rozbudowanej). najmniejsza, logicznie pojmowalna "wielkość" rzeczywistości to punktochwila, więc dwa stany łącznie (zero i jedynka, energia-i-próżnia). moje pojmowanie musi operować taką "pastylką", "krążkiem", stanem, warstwą, zbiorem elementów rzeczywistości, żebym mógł to pojąć i zdefiniować. punktu, kwantu nie zdefiniuję, bo się nie zmienia. dla mnie zawsze każdy fakt jest dostępny wyłącznie w zmianie - jako "smuga", która przybiera w złożeniu postać twardej i materialnej struktury.ważne w tym ujęciu jest właśnie tempo zmian, które taką "smugę" kształtuje. z mojej, wewnętrznej w fizyce pozycji, te prędkości są nadświetlne, choć się przecież realizują jako zjawiska fizyczne (dla mnie Fizyczne). są to na tyle szybkie przemieszczenia, że budują moje doznania, a to dalej twarzy ogląd (i pogląd), że są "twarde", ciągłe i stabilne. nie dojrzę ich zmiany, bo zmianę budują, ale w efekcie coś, co dla mnie jest logicznie złożeniem punktów-chwil i spełnia rolę prostej w geometrii (i jest "faktem bezczasowym"), fizycznie przybiera w zakresie nadprogowym postać "pręta" (walca) - jest procesem, który tak "twardo" i "walcowo" wygląda. moje ciało się odmienia, ale dla mnie jest stałością, jego zmienność stwierdzić mogę wyłącznie jako gromadzenie danych z wielu punktów obserwacji i ich porównywania. i mogę to stwierdzić wyłącznie "spoza" swojego istnienia, "wychodząc" z siebie (ale w trakcie rozbudowanej, przebiegającej "w czasie" logicznej konstrukcji). "smuga" energetyczna, którą jestem, zbiór punktów i chwil, które mnie tworzą, nie jest mi dostępna, i to na żadnym poziomie. tym bardziej na poziomie poniżej progu doznań (pomiaru). świat fizycznie musi się dla mnie "zamknąć" w stabilny stan (oraz abstrakcję oczywiście), ponieważ elementów tej zmiany nie dojrzę. przy czym, co ważne, o ile logicznie zamyka się to na nieskończoności-wieczności, to fizycznie także na/w tym zakresie, przez co biedny fizyk musi walczyć z pojawiającymi się co rusz nieskończonymi wartościami, żeby go nie przygniotły. dlaczego? to efekt braku możliwości "ujrzenia" integralnie zawartej i ukrytej w takim działaniu logicznym zmiany. abstrakcja "sztywnieje" i myślenie napotyka barierę nie do pokonania. i "ściana", i "osobliwość", i koniec analizy.co się dzieje, kiedy czterowymiarowa "smuga" kwantu napotka drugą taką samą "smugę"? i to jest w tym najciekawsze: wejdą we wzajemne relacje (jednak pod warunkiem, że nie jest to tor kolizyjny). czyli że zachodzi "minięcie" się na wielkość jednego kwantu. otóż w takim przypadku, co dość łatwo sobie wyobrazić (jako dwa wobec siebie równoległe i "na kwant odległe" od siebie tory ruchu), zajdzie w punkcie "spotkania" się tych kwantów (czy dowolnego kwantu z innego zakresu), "zawirowanie". przecież w punkcie styczności, kiedy zaczną mijające się kwanty działać na siebie "podmuchem" swojego ruchu ("czwartym wymiarem", zmianą) i "masą", nastąpi pojawienie się dwustronnej w tym wypadku "cząstki". dwa pędzące kwanty obok siebie, w punkcie "styknięcia", zaczną (pod wpływem własnego ruchu) rotować. oczywiście mogą zaraz od siebie uciec, ale jeżeli wotoczeniu jest nacisk kolejnych takich samych smug, które w tym punkcie także się "zderzają", to powstanie wielowymiarowa jednostka, która będzie dopełniona z wielu kierunków. i może powstać już nie "fakt" podprogowy, ale materialnie dla mnie dotykalny fakt nadprogowy w rotacji i z wyróżnionym centrum.

68

Page 69: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "siła abstrakcji" - bariera pojęć

w miarę trwania ewolucji (tu ewolucji abstrakcji) przybywa konkretów, czyli powstaje "pole kwantowe" pojęć, tworzą się "obiektywne" (i trwałe) wartości, których źródeł szuka się w "samoistnych" regułach, objawieniach – słowem, poza tak działającą jednostką (lub grupą). abstrakcje usamodzielniają się, a ich kolejne weryfikacje tylko wzmacniają "(s)kostnienie". każda abstrakcja nadaje otoczeniu postać (zabudowuje je) i reguluje wydarzeniami z siłą, której trudno się przeciwstawić operującemu nią osobnikowi (czy zbiorowości) – a powstawszy, determinuje to, co w kolejnych krokach się pojawia. jeżeli mam ciągły dopływ energii (tu: danych, poglądów, ustaleń), jeżeli abstrakcje nie "zatrzaskują" definitywnie świata dla jednostki czy grupy, to po okresie dominacji pojęcia przychodzi jego kres, ale warunkiem zasadniczym jest tu nieprzerwany proces dopływu energii ze środowiska. w przypadku jego ustania (lub małego poziomu, który nie pozwala na uzupełnienie ubytków), musi dojść do stagnacji – a nawet do zaniku zbioru stosującego takie abstrakcje.siła zaistniałej abstrakcji jest rzeczywiście przemożna. każdy umysł, który wytworzył dowolną abstrakcję, tej siły doświadcza - jest jej użytkownikiem, ale i niewolnikiem. kiedy wytwarzam pojęcie w umyśle, tak powstały fakt staje się mną – jest częścią, elementem mojego definiowania (zrozumienia) świata. i niczego innego poza tak wytworzonym zbiorem abstrakcji nie posiadam – to jestem ja. i jest to moja (albo grupowa) "zasłona" pojęć, zza której i przez którą obserwuję i definiuję otoczenie. energia napływająca ze środowiska była warunkiem zbudowania zbiór pojęć, jednak po jego zbudowaniu to abstrakcje są "filtrem", który kształtuje (i przede wszystkim "deformuje") dalszy pozysk kwantów, a zarazem wyznacza to, co "widzę". i czasami dosłownie, kiedy poddam się ich sile, zawęża spojrzenie na poziomie reakcji fizycznych (np. wycina z obserwacji niezgodne z wiedzą czy oczekiwaniami informacje). pokonanie bariery abstrakcji, odrzucenie nieadekwatnych do aktualnego stanu świata symboli, to warunek mojego przetrwania, ale trudny, bardzo trudny krok do zrealizowania. dlaczego? bo, żeby zmienić siebie oraz swoje poglądy na rzeczywistość, muszę zarazem w tej rzeczywistości uczestniczyć i pobierać energię z otoczenia, a do tego muszę posiadać pojęcia, które takie działanie umożliwiają. więc jeżeli kiedyś-gdzieś, któryś z moich przodków (czy ja) wyprodukował "złą" i błędną abstrakcję, może to okazać się barierą, której w żaden sposób już nie pokonam (zabraknie mi energii, dowolnie pojętej energii, fizycznej czy np. odwagi lub determinacji do działania w zbiorze) - i w rezultacie ugrzęznę w/na "zasłonie pojęć". i to na zawsze. radykalna zmiana warunków w środowisku, na które nie znajdę sposobu w zbiorze posiadanych obrazów, "odsieje" mnie z rzeczywistości (i wszystkich innych, którzy stosują podobne symbole). tu nie ma litości ani drugiego podejścia - pobłądziłeś, znikasz z rejestru. umysł, który produkuje w sobie "odbicie" świata (abstrakcje), doznaje przy tym wielu emocjonalnych stanów - "udało się", "eureka", już wiem, jak to (tam, w świecie) działa. ale jeżeli ulegnie tym emocjom w przekonaniu, że zgłębił, że "przeniknął", że rozpoznał - przegra. nie ma abstrakcji doskonałej, dlatego, że to jest zawsze "tylko-aż" odbicie zakresu poza mną. i muszę posiadać tego świadomość – i sprawdzać, sprawdzać, sprawdzać do końca świata (i jeden dzień dłużej) to, co mój indywidualny czy zbiorowy umysł produkuje. bowiem mogą mnie zmysły zwieść w podrzucaniu obrazów, mogą współplemieńcy wpaść w szał i "złe" pojęcia tworzyć, zmiana warunków jest wpisana w proces na każdym kroku. nie dowolnie i losowo, to zawsze realizacja jednej reguły, ale ilość możliwych form jej zobrazowania jest nieprzeliczalna. bariera abstrakcji jest konieczna, ponieważ trzyma w ryzach świat (dla mnie), wyznacza jego granice i porządkuje go (i pozwala zrobić kolejny krok) - ale jedynie tu i teraz. "za chwilę", pod wpływem zmian świata, muszą powstać nowe abstrakcje - i kolejne. musi zmienić się wszystko, żeby nic się nie zmieniło. warto o tym przypominać.

69

Page 70: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- budowanie się abstrakcji

dla umysłu, który nie postrzega (bo i jak?), że pomiędzy faktami, które ma w swojej przestrzeni do poznania i doświadczenia, zachodzą relacje związku, dla takiego umysłu coś, co mimo tego się połączy w jeden sąd o świecie (wniosek, abstrakcję), dla takiego umysłu jest to wstrząs - czasem dosłownie. siła tego procesu zmienia mocno (lub zasadniczo) środowisko pojęciowe osobnika i na nowo kształtuje jego osobowość. przeżycie, emocje są tej rangi, że przypisanie im znaczenia "mistycznego" jest już konsekwencją banalną. kiedy głębokiej zmianie ulega moje spojrzenie na otoczenie, kiedy fundamentalnie zmienia się rozkład "filtrów", przez które postrzegam złożoność świata, jest mi trudno przypisać zaszłą zmianę sobie. "to musiało na mnie spłynąć", "to łaska", "dotykam czegoś świętego" itp. zmieniłem się ja, i to na skutek własnego działania – jednak "winny" jest świat, rzeczywistość, cud, czy co tam kto uzna za wyjaśnienie. czyli abstrakcja zaistniała i usamodzielniła się – ale z wszelkimi tego stanu konsekwencjami. siła abstrakcji jest tak przemożna, że osobnik postrzega ją jako coś od niego niezależnego, odrębnego, zesłanego przez kogoś lub coś, jako objawiające się w nim "natchnienie". to zrozumiałe, bo skąd biedaczysko może wiedzieć, że to jego operacje na przestrzeni wielu lat, a nawet całego życia (i nie tylko jego, ale także społeczeństwa) były potrzebne, żeby powstała taka abstrakcja. to musi być uznane za cud z uwagi na nagłość tego faktu, co tylko podkreśla znaczenie takiej abstrakcji i jej wpływ na dalsze czyny. - zwracam uwagę, że to czysto fizyczno-biologiczny proces, który przebiega według praw kwantowej ewolucji, ale jakże znaczące efekty. "siła abstrakcji" przejawia się na różnych poziomach, dotyczy ogólnych ujęć bytu, sięga nieskończoności i wieczności (i "dalej") - ale także objawia się w "pospolitym" byciu w codzienności. doświadcza tej siły umysł, który wiąże, musi wiązać (bo na tym zasadza się główne znaczenie tego "organu") przypadki z odległych obszarów świata i dopatruje się w nich "logicznego" powiązania - ale i umysł, który widzi na drodze banknot, z czego wyprowadza światosprawcze konsekwencje. to z takiej (ładotwórczej) funkcji mojego "centralnego układu sterującego" bierze się powiązanie znalezionego banknotu z podkową zawieszoną przy drzwiach, czy widokiem kominiarza po drugiej stronie ulicy (i uchwyconym guzikiem, i zakonnicą, i babą z pustymi wiadrami, i...). tak losowo powstały ciąg wydarzeń, których nic nie łączy poza umysłowością osobnika, nabiera dla niego znaczenia - staje się abstrakcją i uogólnieniem reguł świata. i, co tu istotne, sztywnieje w miarę powtarzania. a jeżeli potwierdzi się w kolejnym zbiorze podobnych "faktów" (osobnik znajdzie następny banknot), czego przecież nie można wykluczyć (zwłaszcza w dużym mieście), nabierze znaczenia "dogmatu". lub dogmatu, już bez znaków umowności. co ciekawe i co wyraźnie potwierdzają eksperymenty, jeżeli na końcu takiego ciągu zdarzeń nie pojawi się oczekiwany efekt, to winny jest osobnik i jego "złe" zachowanie. czyli skutek, rezultat potwierdzający - to objaw "łaski z góry", ale stan zaprzeczający, to moja wina (wielka wina). ponieważ coś źle zrobiłem, nie odprawiłem rytuału, itp. w obu przypadkach następuje wzmocnienie reakcji i ilości elementów "do odczynienia". w przypadku grupy dochodzi jeszcze efekt bliskości osobników, ale mechanizm jest ten sam. odrzucenie tak wyprodukowanej abstrakcji okazuje się trudne lub niemożliwe, i na pewno wymaga wielu działań (i czasu). musi nastąpić odrzucenie składników osobowości (więc wcześniej zaistniałych abstrakcji, tak osobistych, tak społecznych), a to sprawa kłopotliwa z wielu powodów. i najczęściej nie jest możliwa w późnym stadium. przy skomplikowanej, rozbudowanej maszynerii logicznych (lub pseudo-logicznych) powiązań, które produkuje umysł i które ten umysł oznaczają w długim okresie istnienia, trudno przebić zasłonę abstrakcji, ingerencja musi sięgnąć podstaw (i podświadomości, zakresu podprogowego). po prostu "przestrojenie" "złej" abstrakcji może dokonać się przez wpisanie jej w większy zakres, przez obudowanie nowym zbiorowiskiem pojęć, jednak dogłębne wymazanie nie jest możliwe. przecież abstrakcje to ja.

70

Page 71: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- rola jednostki w społeczeństwie - siła abstrakcji a jednostka - osobowość "znacząca" (przywódca) - granice działania

etyka a jednostka, abstrakcje a jednostka – ciekawy, nawet ważny temat, który trzeba potraktować z należytą powagą. jednostka o dużym znaczeniu dla grupy (społeczności), "przywódca" w szerokim tego słowa rozumieniu, autorytet, wódz czy bohater - "ktoś", kogo inni uważają za osobowość. owszem, to zera tworzą miliony, tylko że w pamięci pozostają jednostki. osobowość "przeciętna" (bez definiowania, co to znaczy) oddziałuje na świat swoim istnieniem, jednak jej aktywne reagowanie obejmuje co najwyżej rodzinę, sąsiadów i znajomych – jest to ważny fakt "w masie", jednak przede wszystkim dla siebie i najbliższych. i nie o kimś takim w tym punkcie warto wspomnieć. tło, powtarzam, jest bardzo istotne, ale "zwrotnicę dziejów" przestawia zawsze jednostka (nawet wówczas, mówiąc aforystycznie, kiedy unoszą ją ramiona tłumu). "masa" buduje "tor", ale to jednostka formuje konkretne rozwiązania "ruchu" po torze. dlatego trzeba zastanowić się, jak daleko może się posunąć w swoich reakcjach, gdzie i czym są granice jej postępowania. i są to ważne pytania. dla osobnika o osobowości "przeciętnej" wystarcza zbiór reguł (norm, praw), które są, tak to zdefiniuję, "filozofię uproszczoną". w takim systemie porządkującym otoczenie nie musi być głębszych dywagacji o bycie-niebycie (lub dzieleniu kwantu na ileś części, bo "po co prostaczków obarczać wiedzą"). zbiór reguł, które pozwalają trwać (i płacić dziesięcinę) – to wystarczy. kosmos, ewolucja, od kogo pochodzę, to w takiej uproszczonej wizji rzeczywistości sprawy nawet ciekawe, można je jako zakąskę do codzienności zgłębiać, ale nie mają znaczenia. i trudno się temu dziwić, z takiej perspektywy zagadki bytu mają marginalne znaczenie, bo ważny jest jutrzejszy dzień - i następny. a jeżeli pojawia się myśl o wieczności, to w kontekście "życia wiecznego" (stabilizacji chwili obecnej "w przyszłość") - ale bez zastanawiania się nad konsekwencjami tego "wiecznego istnienia".podkreślam - to w żadnym przypadku nie są stwierdzenia wartościujące, to dość zgrubny szkic tła, w/na którym działa jednostka wybitna. filozofia uproszczona jest faktem i koniecznością dla większości osobników – to normalność. przecież nie ma znaczenia, co jest treścią i punktem odniesienia używanych norm, czy są to niebiańskie przestrzenie, czy ziemskie raje techniczne - czy bóg daleki i wywołujący strach, czy leżąca w mauzoleum mumia wodza – czy człowieczek z ręką podniesioną do przodu, wszystko może stać się treścią praw lub religii - wszystko, co pozwala na gromadzenie energii i pomaga w istnieniu. kiedy ten warunek jest spełniany, kiedy pokrzykiwania wodza potwierdzają się w postaci gromadzenia coraz większej ilości zasobów, taka grupa wygrywa, istnieje i ma się coraz lepiej. że do czasu? cóż, wieczność to postulat filozofii uproszczonej dla osobników przeciętnych, realność świata to zmiana.wielokrotnie zastawiano się, dlaczego pojedynczy ludzie lub całe zbiorowości wybierają coś, co później okazuje się im szkodzić (delikatnie to nazywając), dlaczego narody "popadają w obłęd" i idą za kimś, kto podpowiada im złe lub nawet "barbarzyńskie" przesłanie - i w konsekwencji zagładę? odpowiedź jest prosta: utrwalenie i polepszenie egzystencji. w chwili, kiedy stare się nie sprawdza, wybieram nowe - bo daje nadzieję na przedłużenie mojego teraz. że taki wybór w przypadku jednostki dokonuje się (prawie zawsze) "w ciemno", a w przypadku zbiorowości "na oślep" (tylko z niewielką domieszką wiedzy) – to fakt. przecież wybieram ze zbioru realnie istniejącego, jednak bez możliwości wstępnego sprawdzenia, co się za tym kryje - wybór można zweryfikować tylko poprzez osobiste testowanie wybranej drogi. jeżeli zaniecham wyboru nowości i będę trwał w zmienionej sytuacji przy starych, więc dawno temu wypracowanych regułach (np. religii, poglądach na świat), to, w najlepszym, razie grozi mi stagnacja - w najgorszym "reset". nowość w takiej okoliczności jest jedynie sensownym wyborem - nawet jeżeli jest to działanie "na ślepo". przecież, żeby wyjść z labiryntu, trzeba iść...

71

Page 72: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- jednostki "wybitne" - filozofia uproszczona

czy filozofia uproszczona zaspokaja "przeciętne" potrzeby? jak najbardziej. nie każdy musi (i może) zostać głęboko analizującym świat umysłem, nie każdy może zostać świętym - a żyć trzeba (przynajmniej jakiś czas). od filozofii (w każdej jej postaci) układ, ewolucja oczekuje jednego: dostarczenia reguły postępowania, które pozwoli pozyskać z otoczenia energii do dalszego, w miarę stabilnego istnienia. jeżeli "system" to spełnia, wówczas potwierdza swoją wartość i w kolejnych etapach zwiększa swoją zajętość w środowisku (większa grupa stosuje te reguły). i z takiej perspektywy zupełnie nie ma znaczenia, co jest "treścią powierzchowną" takiego systemu, jakie wykonuję gesty-znaki lub wypowiadam słowa, liczy się "eksperyment", który potwierdza skuteczność tego systemu. to może być działanie magiczno-zabobonne, religijne albo naukowe - kiedy jednak się sprawdza, zyskuje wyznawców (i użytkowników). w efekcie coraz większa grupa jednostek śni ten sam sen. z punktu widzenia konkretnej osobowości nie ma znaczenia, które normy musi spełnić (i jakie, kiedy i gdzie rytuały "odczynić") - liczy się przetrwanie. to może być np. codzienne poranne drapanie się w piętę "na szczęście" (i dobry humor), jednak ten sam rezultat przyniesie rozbudowany system norm i rytuałów religijnych, z bardzo długimi celebracjami "świętych elementów" i melorecytacjami. obiektywnie, w analizie z boku, można wyznaczyć gradację systemów działania w odniesieniu do zdolności pozyskiwania zasobów ze świata, ale na poziomie reguły każdy system jest tak samo dobry (o ile przedłuża moje istnienie). nie ma znaczenia forma zachowania, liczy się zawarta w tej formule wiedza o świecie. wszak istnieje to, co może istnieć, a błędne poglądy są odrzucane. jeżeli istnieje religia i działa, to znaczy, że odpowiada zapotrzebowaniu - kiedy jest negowana, to znaczy, że już przestaje się potwierdzać i tworzy problemy. że jednocześnie to oznacza czyjąś abdykację z pozycji autorytetu? to już wina autorytetu, a nie "przypadkowego społeczeństwa".jednostki wybitne. siła abstrakcji jest przemożna, nie da się jej odrzucić - przecież jest wszystkim dla układu ją stosującego. kiedy kształtuje się, jest wynikiem nacisku otoczenia i dopływu energii - ale każdorazowo powstaje w konkretnej głowie, ktoś jest pierwszym. to ten osobnik zaczyna i kształtuje system, choć może z tego nie zdawać sobie sprawy - to on określa, definiuje i nazywa. pytanie: czy, gdyby twórca nowej ideologii, religii, teorii był kimś innym, czy tak powstały system byłby różny, bardzo różny? odpowiedź: byłyby inny - ale zarazem taki sam. odmienny w szczegółach, ale podobny w ogólnych zarysach. dlaczego? przecież taki osobnik działa w konkretnym, do danego czasu oraz przestrzeni sprowadzalnym środowisku, a to jest postrzegane odmiennie co prawda przez każdego obywatela świata, jednak posiada wspólne dla wszystkich elementy i stan chwili (od uwarunkowań fizycznych wychodząc, aż po wspólnotę języka i kultury). indywidualność osobnicza, to zrozumiałe, nadaje wyłącznie "smaku" powstającej regule (np. obraca się w pewnym kręgu słów i obrazów), ale "zawartość" reguły jest ponadlokalna. dróg dojścia zawsze jest mnogość - cel jeden. każdy czas (i pokolenie) posiada swoją osobowość (i osobliwość).dlatego, jeżeli dziś krańcem mojego pojmowania świata są kwanty i to krańcem absolutnym - to przecież nie oznacza, że jutro nie pojawi się inny termin. treść się nie zmieni, jednak to samo może zostać "opowiedziane" inaczej. mogę najmniejsze z najmniejszych różnie nazywać, ale głęboki sens pozostanie ten sam. mogę się na którymś etapie badania świata odnosić do innego kwantu, nie dostrzegać (z braku środków), że mój "atom" (dla mnie jedność absolutna) to struktura złożona, ale fundamentalna treść takiego poglądu jest poprawna, bo "istnieje" element najmniejszy z najmniejszych. horyzont poznania zmienia się (mój czy grupy), ale logiczna konstrukcja oddająca rzeczywistość była znana "od zawsze" i przez wszystkich. - my, człowiek, od kiedy spojrzeliśmy w niebo i zobaczyłem gwiazdy, znam(y) prawdę. reszta jest szczegółem do zbadania.

72

Page 73: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- rola jednostki wybitnej jeżeli odniosę znaczenie jednostki-autorytetu do reguł ewolucji, to wówczas mogę stwierdzić, że spełnia ona rolę osobliwości, że jest punktem brzegowym procesu. w tym ujęciu jej znaczenie może być rozpatrywane jako fakt znajdujący się "na przecięciu", ale i zarazem "poza" ewolucją - jest efektem minionego, ale wyznacza nadchodzące. z tej perspektywy mogę powiedzieć, że jest to stan zdeterminowany, że taki osobnik, paradoksalnie, dysponuje mniejszym zakresem swobody wyboru niż "przeciętny" element zbioru. o ile bowiem jednostka wybitna (przywódca) posiada dużą swobodę ruchu w bliskiej skali (tu i teraz), to jest zarazem głęboko wpisaną w dzieje, jako kolejny punkt w procesie. duża swoboda w konkretnej czynności, ale ograniczenia w zakresie poruszania się w zbiorze (możliwości). wolny - jednak w trybach. że jednostka wybitna wyłania się jako rezultat działań innych, to oczywiste. to efekt tego, co wnosi do grupy oraz jak jest postrzegana. jeżeli działanie "przywódcy" pozwala grupie działać i pomaga, taka osobowość zaczyna cieszyć się szacunkiem i wpływami – jej sposób widzenia świata staje się ważny, a jej abstrakcje pozwalają "ujrzeć". a jak daleko może posunąć się jednostka "wybitna", które może, a których nie musi przestrzegać zasad, żeby osiągnąć cel? kluczem do odpowiedzi jest to, co padło przy okazji omawiania "siły abstrakcji", to pojęcia wytworzone w umyśle jednostki decydują o tym, jak daleko się posunie i co zrobi. oczywiście w tej chwili i w tym miejscu pomijam ważny element - stan środowiska, tło. osobnik, "jednostka wybrana", nie działa w próżni, "oporność" (bezwładność) otoczenia (różnie definiowana) wyznacza zakres jej swobody, to są ograniczenia zastane i obiektywne. natomiast ciekawe jest to, jaką swobodę uzyskuje osobnik, który działa w świecie własnych abstrakcji, do czego, jak daleko może się posunąć. i tu odpowiedź jest interesująca: nie ma granic. w zakresie moich pojęć tylko te pojęcia są granicą. moje abstrakcje to ja, ale także obraz świata, w którym działam. jeżeli nie posiadam innych symboli, to muszę postępować zgodnie z tym, co posiadam. tu nie ma żadnej swobody, abstrakcje składające się na moją osobowość determinują mnie absolutnie. - i dlatego odpowiedź na pytanie, jak daleko może się posunąć jednostka w narzucaniu i egzekwowaniu (w sprzyjających okolicznościach) swoich pojęć, brzmi: daleko. maksymalnie daleko. bo świat tej jednostki, to jej abstrakcje.powstaje zapętlenie - jednostka zostaje uznana za "ważną" ze względu na jej abstrakcje, a przez to uzyskuje ze świata zwrotną informacje, że są to ważne abstrakcje - i utwierdza się poprzez taki eksperyment, że są ważne. a skoro nie ma innych i nie ma czasu na ich przekształcanie (z różnorodnych powodów, najczęściej prozaicznego nawału obowiązków), musi uznać takie abstrakcje za "wzorcowe" - i godne upowszechnienia. nawet kosztem nawracania (bo "bóg i tak swoich rozpozna"). abstrakcja w takim przypadku usamodzielnia się do poziomu skrajnego. a to może objawić się jako "rasa panów", "nadczłowiek", "wyższość białych" itd., przykładów historia dostarcza ogrom. kiedy powstaje w głowie osobnika abstrakcja (i odpowiednio w zbiorze), pojawiają się emocje – bardzo silne emocje. przechodzi dreszcz, nowość objawia się mrowieniem po plecach, "na pewno mam rację", a inni się mylą. i jeżeli tak powstałe poglądy uzyskują aprobatę otoczenia, trudno się dziwić, że w rekcjach takiej osobowości (bywa o "zerowej" wartości), jej symbole świata dla niej samej nabierają dużego, a czasami "świętego" znaczenia. mechanizm banalnie prosty - skutki już zupełnie niebanalne. taka jednostka postawiona w sytuacji wyboru oraz zarazem władzy decyzji, nie zawaha się przed niczym. i tylko można podziwiać tych, którym w takich okolicznościach starczyło odwagi na autorefleksję i odstąpienie - lub przeciwstawienie się "wodzowi". kiedy osobnik czuje się wybranym, synem boga, nośnikiem nowego w historycznym planie, musi postępować tak, jak nakazują mu jego abstrakcje – tylko że to od otoczenia zależy, czy takie obrazy zdominują świat, czy zostaną odrzucone. w normalnych czasach normalni izolują wariatów – w nienormalnych wariaci izolują normalnych.

73

Page 74: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-w sposób naturalny i w pierwszym skojarzeniu z pojęciem "jednostka wybitna" nasuwa się związek z władzą, gdzie jest to szczególnie jaskrawo (i boleśnie) widoczne - ale "opętanie" abstrakcjami dotyczy każdej jednostki. i są to często pozytywne dla zbiorowości "deformacje" umysłowe. - co więcej, nie ma powodu współczuć osobnikowi, że lęgną mu się w głowie przeróżne światy (pomijam stany chorobowe), bo niesie to ogromną dawkę przyjemnych doznań. wypada współczuć natomiast tym, których dotyka to rzadko. bez "fanatyków", opętanych ideą, czy zamkniętych w wieży (na którymś piętrze) lub przesiadujących długie godziny w laboratoriach, nie byłoby licznych wynalazków (a zapewne żadnego). nie byłoby dzieł sztuki i kultury, ponieważ do ich powstania potrzeba nie tylko zasobów, ale również wytrwałości. tacy niewolnicy abstrakcji, postrzegani jako dziwacy (którymi są), godzą się na wiele. - to nie są ani lepsi, ani gorsi obywatele świata, a jedynie w całym zbiorze troszeczkę "inni", zajmują brzegową strefę ("osobliwości"). każdy może się takim stać, jeżeli zechce. w nagrodę ma się przeżycie tworzenia "z niczego" oraz emocje tak silne, że zniewalają umysł do posłuszeństwa nawet wówczas, kiedy jednostka zdaje sobie sprawę, że może to być szkodliwe. abstrakcje działają jak narkotyk, coś "niematerialnego" potrafi ogłupiałego człeczynę chwycić za twarz i morzyć głodem długie dni... ale jakie to przyjemne... - ach ci masochiści od abstrakcji... świat jest taki, jak mi się zdaje, że jest - to oczywistość, której nie można niczym zastąpić. przecież nawet jeżeli moje wyobrażenia otoczenia są błędne, nie mogę ich odmienić z zachcenia, nie mogę odmienić czegoś, co stanowi mnie samego. owszem, mogę próbować, a jeżeli czuję dyskomfort, jest to po prostu konieczność, jednak samym silnym postanowieniem (poprawy) rzeczywistości nie zmienię - liczą się czyny. abstrakcje, które posiadam i którymi operuję, to wszystko, czym jestem i co budowało się przez całe moje dotychczasowe życie. decyzja o tym, że powinienem szukać wyjścia z obecnego położenia, że mam się zmienić, to naturalnie warunek zmiany, ale absolutnie wstępny. żeby doszło do przemiany, muszę działać - i trwać w tym postanowieniu. banalne stwierdzenie, ale to w niczym nie zmienia jego prawdziwości. niezależnie, w którym punkcie zbioru się znajduję (przeciętnym czy wybitnym), żeby dostosować się do nowych okoliczności, muszę zmieniać swoje abstrakcje. jeżeli mam zarazem świadomość, że abstrakcje, których używam, nie są w pełni sprawne, że wyznaczony za ich pomocą ogląd rzeczywistości nie jest poprawny (czyli doskwiera mi ich zła i nieadekwatna do potrzeb forma), tworzą się wówczas warunki do zmiany. ale to nigdy nie może być zmiana zasadnicza - ponieważ działam w środowisku, które posiada fizyczne i społeczne cechy. to musi być zmiana odpowiednia, dopasowana do przeobrażeń w świecie, to warunek podstawowy istnienia.rozum jest skutkiem granic i działa w granicach. z jednej strony mogę, nawet muszę poszerzać zajętość środowiska przez moje abstrakcje (pozyskując środki z otoczenia), jednak z drugiej muszę istnieć w świecie abstrakcji, w świecie zdefiniowanym pojęciami – i właśnie przez to coraz bardziej "usztywnionym". każdy dzień życia, to krok w stronę brzegu ewolucji, a abstrakcje to wewnętrzny odpowiednik kwantów energii - to mój kosmos. postrzegane granice zewnętrznego świata logicznie przesuwam (do nieskończoności), ale granice mojego świata w taki sposób również zamykają się, wypełniają i ostatecznie sięgają wieczności. jak na zewnątrz nie może być próżni, żeby mogła zajść ewolucja, tak samo nie mogę działać w próżni abstrakcji, ponieważ pojęcia są tym, co mnie wyznacza. w miarę poznawania reguł zwiększa się zakres mojej swobody zewnętrznej (mogę więcej), ale jednocześnie kurczy się zakres wyboru opisu świata. kiedy kosmos "odbija" się we mnie w sposób pełny, tworzenie abstrakcji dobiega końca. - z jednej strony maksymalna wolność czynu - z drugiej maksymalny brak wolności opisu. na szczęście pozostają szczegóły... dlatego też największa wolność dla rozumu, na którą zezwala ewolucja, to samodzielność (czyli rozumny proces) w wyznaczaniu granic postępowania. - bo przecież nie ma większej wolności, jak samodzielne kształtowanie granic wolności.

74

Page 75: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- czy rozum wybierający abstrakcje nie popełnia błędu?

ach, popełnia. to, że wyróżniam, wybieram konkretną ideologię albo religię, konkretny system norm kulturowych, to efekt mojego zakotwiczenia w tu i teraz dziejącej się rzeczywistości. powtórzę, nie zaistniałem w próżni, nie działam na pustkowiu - znalazłem się jako jednostka i byt w morzu kwantów (wszelkiego rodzaju), i muszę się do zastanego miejsca dopasować. albo zginę. dotyczy to poziomu fizycznego, dotyczy społecznego. posiadam zbiór elementów, z którego i w ramach którego mogę dokonywać wyboru - ale muszę to czynić (przynajmniej od pewnego poziomu świadomości) z myślą, że każdy mój wybór, i to zawsze, jest obarczony błędem. nawet nie potencjalnym, ale jak najbardziej realnym. powód?przecież coś wybierając, zamykam się w pewnych, tym wyborem (i tą abstrakcją) wprowadzonych granicach. wybieram drogę, która może, ale nie musi prowadzić do celu. na pewno prowadzi do jakiegoś celu, ale czy ten cel znajduje się w nieskończoności-wieczności, czy za najbliższym zakrętem, tego nie dowiem się na początku drogi, a cofnąć się już nie można. jeżeli dokonam złego wyboru (czy zostanie on narzucony), nie ma ratunku. dlaczego się nie dowiem? bo ugrzęznę na/w granicy, którą ta droga się kończy. jeżeli będzie to stan nieuświadamiany (bycia w/na brzegu), nie jest jeszcze źle, tragedia zaczyna się wówczas, kiedy o tym wiem. wszak osobliwość to nic przyjemnego. każda jednostronność prowadzi do błędnego wytyczenie szlaku – im więcej mogę dróg rozpoznać, tym większa szansa dla mnie, ale przede wszystkim dla grupy (ktoś na pewno dojdzie). nawet "idąc na ślepo" (czy za podszeptem), trafi się w tę maksymalnie długą drogę, to czysta statystyka. ja mogę pobłądzić, ale osobnik z boku może wejść na właściwą. kiedy nie dysponuję wstępną możliwością weryfikacji, co znajduje się "dalej" (za zakrętem), najlepszą strategią jest pójść i się przekonać. że jest to obarczone ogromną niepewnością? zgoda, ale każdy krok w nieznane to nierozpoznane pomniejsza - i nie jest to tylko ładne, efektowne powiedzenie, ale opis ewolucji w trakcie zachodzenia. że każdy wybór niesie bolesne doświadczenia? niesie. sprawdzanie na własnej skórze oporności ("twardości") świata boli - ale przecież niczego innego nie ma. żeby poznać rzeczywistość oraz jej "kanty", trzeba tego doświadczyć (doznawać na wszelki sposób). jeżeli moja abstrakcja jest poprawna (logiczna) – przeżyję, jeżeli błędna - zginę, taka jest cena błądzenia w świecie.warto spojrzeć prawdzie w oczy, co w szerszym odniesieniu znaczą błędy rozumu, kropelki w oceanie, kiedy "błądzi" cała ewolucja? za źle postawioną hipotezę w ewolucji płacą istnieniem osobniki, gatunki, społeczeństwa i cywilizacje. ba, całe wszechświaty zginą, jeżeli będą "błędnie" skonstruowane. cóż wobec tego znaczy zagłada narodu? cóż to jest jeden naród (nawet "wybrany") wobec wieczności... istnienie (ale i zaistnienie) rozumu to błądzenie, to ustalanie faktów, uogólnianie danych i następnie sprawdzanie tego, co się wypracowuje. wszystko, co wyprodukował i ciągle produkuje mózg, to założenia wstępne do eksperymentu, tymczasowe hipotezy i meta-fizyki do sprawdzenia. - każda nowa religia czy ideologia, każdy pogląd naukowy, który dopiero się zaczyna, to stawianie hipotezy i formułowanie pytania do świata. pomoże przetrwać, więc udziela poprawnej odpowiedzi - kiedy jest błędna, ginie wraz z wyznawcami. ale ponieważ istnieję, to mogę stwierdzić, że ogólny bilans błądzenia w świecie tutejszego rozumu jest dodatni. na dziś dodatni. nawet pobieżne spojrzenie za siebie przynosi tak wiele dramatycznych obrazów, miejsc oraz chwil, w których mogło dojść do odsiania z rzeczywistości mojego przodka, że nawet nie popadając w przesadę, mogę określić ten fakt jako skrajnie mało prawdopodobny – jednak nie niemożliwy, jestem. ale skrajnie trudny do osiągnięcia.dlatego chcę w osobnym akapicie (i specjalnie) oddać minionym pokoleniom to, co się im należy - szacunek. dziś już nie ma znaczenia, jakich moi poprzednicy dopracowywali się abstrakcji, czy błądzili, czy można było sprawniej, więc z mniejszą ilością ofiar - liczy się fakt, że jestem. gdyby zabrakło na/w tej drodze choćby jednego elementu ........

75

Page 76: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

religia

76

Page 77: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- ewolucja religii - abstrakcje a religia w toku opisu mechanizmu tworzenia się i działania abstrakcji, ujęcie religii jako tematu oddzielnego wydaje się zasadne. nawet prezentując "zgrubnie" i, siłą rzeczy, ogólnikowo i wybiórczo kształtowanie się pojęć, a także omawiając wpływ, jaki wywierają na osobnika, nie można pominąć tak ważnego i ściśle z pojmowaniem świata związanego zagadnienia. dlatego, że jeżeli nawet osobiście mam inne i odmienne spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość, to nie mogę negować znaczenia religii w przeszłości - i tego, że jest to dla wielu wobec mnie współczesnych istotny zbiór abstrakcji. już to wymusza podjęcie tematu "filozofii uproszczonej" – tu w formule "religii".po drugie, co równie ważne, religia, wszelkie systemy opisujące otoczenie z odwołaniem się do kogoś/czegoś "poza" "tym światem", to nie jest tylko zbiór błędnych, czy dogmatycznych abstrakcji, ale element współtworzący dzisiejszy stan wiedzy. wszak abstrakcje "religijne" na równi z naukowymi, racjonalnymi ujęciami były i są składnikiem opisu otoczenia, w końcu chodzi o jeden i ten świat, jeden umysł w nim działający - i jedną zasadę ten przestwór tworzącą. opisując go można udzielać różnych odpowiedzi na poziomie "słów", ale głęboka treść zawsze pozostaje ta sama. różnice między opisami pojawiają się wyłącznie w obszarze zysków (energetycznych), które można z takich abstrakcji czerpać. religia to nie tylko "moralność z nadbudową", system regulacji z korzeniami niebiańskimi, ale sposób definiowania, który ma swoją ważną rolę, i nie tylko negatywną. to wypada podkreślić i analizować. - zgoda, to nie jest najlepsza i jedyna (bo objawiona) metoda spojrzenia na rzeczywistość (oraz "przejrzenia" jej na wylot), ale również nie jest to źródło samego zła - to nie utopia, ale i nie prawda ostateczna. jak każdy produkt umysłu (błądzącego), posiada swoje wady i zalety - a ponieważ wielorako w dziejach się sprawdziła, nawet pomagała przetrwać, nie ma powodu, żeby zbywać religię kilkoma słowami. wszelkie formy wydzielonych szlaków poznania świata są w istocie wielością w jedności, dróg może być bezlik, jednak cel jest jeden: zrozumienie, opisanie otoczenia. na końcu definiowania musi się pojawić Kosmos, Ewolucja, kwant(y) - i nieskończoność-wieczność. nie ma znaczenia abstrakcja, słowo kodujące te treści, one są i muszą wystąpić w każdym systemie. nawet jeżeli autor nie ma żadnego pojęcia o takiej głębokiej zawartości, zawsze o niej mówi – jeżeli system pojęć pozwala przebyć choć jeden krok dalej, jest poprawnie zbudowany i sięga "prawdy". równie dobrze mogę użyć pojęcia "bóg" na zobrazowanie i opisanie nieskończonego i wiecznego Kosmosu - i będzie to to samo. różnica w szczegółach (a wiadomo, że "prawie" robi różnicę). jednak na/w poziomie słów między tymi abstrakcjami rozbieżności nie zachodzą, treść głęboka, skryta dla operującego słowem "bóg", jest tożsama ze słowem "Kosmos" – tylko że dociera się do niej "w jednym skoku" umysłu. i stąd problemy.chcę to podkreślić, ponieważ szalenie ważne - umysł analizujący rzeczywistość, konstruktor abstrakcji może nie mieć pojęcia (więcej: nie może mieć pojęcia) o procesach, które przeprowadza umysł na poziomie swoich fizycznych struktur (abstrakcji fizycznych), ale wynik osiągnie. dla bytu operującego pojęciami (filozofa) dostępny jest wynik takich operacji, ale nie etapy pośrednie, te giną w pomroce konkretnego umysłu (na/w jego podpoziomie) - oraz w pomroce dziejów (kiedy chodzi o wielopokoleniowe operowanie pojęciami). umysł "wie", otrzymuje gotowy wynik operacji, wychodząc z tu-i-teraz, żonglując pojęciami wywiedzionymi ze świata (doznanymi i sprawdzonymi eksperymentem) - musi "od razu" skoczyć do nieskończoności i wieczności, do brzegu analizy, dlatego że całość operacji na nośniku jest zakresem ciemnym. jak nie widzę pędzących po kablach i procesorach w kalkulatorze elektronów i nie śledzę, nie mogę śledzić procesów w nim zachodzących, a postrzegam tylko wynik - tak samo sam siebie nie mogę w pracy cząstkowej ująć. czyli mam wynik – "świat", "bóg", "Kosmos". i już wiem. wszystko...

77

Page 78: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-do zagadnienia wrócę, ale wypada podkreślić, że filozof, który analizuje świat, do jego zdefiniowania potrzebuje spokojnego miejsca, trochę czasu, nieco jadła - i już może byt (i niebyt) przenicować, i to dogłębnie. dlatego siedząc w jaskini i spętany swoimi abstrakcjami, mogę się pełnego i poprawnego obrazu rzeczywistości dopracować. - tylko drobnostka, na sprawdzenie takich "wizji" potrzeba później kilku tysiącleci oraz rozbudowanych działań materialnych. o ile bowiem produkcja umysłu jest mało energożerna i dokonuje się szybko, o tyle weryfikacja szczegółów wymaga ogromnych nakładów. mogę dojść "jednym skokiem" atomu i nieskończoności Kosmosu, ale żeby to fizycznie zweryfikować, muszę zbudować bezlik pośrednich dróg i różnych wspomagających machin. efekt ten sam, jednak zysk praktyczny zdecydowanie różny.ale co ważniejsze, a dla działającego umysłu najważniejsze - tak naprawdę to nie wynik operacji jest tu sednem, ale droga do celu, wędrowanie przez i po rzeczywistości jest wartością samą w sobie, reszta jest dodatkiem. owszem, wiedza o mechanizmach świata drogę umożliwia (i ją przedłuża), jednak to samo (za)istnienie jest wartością. w ewolucji liczy się droga do celu – natomiast osiągnięcie celu kończy poznanie, jest spełnieniem, ale jednocześnie smutkiem spełnienia. to droga, etapy pośrednie są tym, co decyduje o przyjemności – i o zrozumieniu przebytej drogi i punktu, w którym się znalazłem. kiedy buduję abstrakcje, doświadczam rozlicznych emocji, ale właśnie emocji, brak tu kroków przejściowych, tak istotnych dla zrozumienia. przecież nie "prześwietlę" sam siebie, odczuwam zmiany, ale nie rejestruję przemian prowadzących do wyniku. dlatego, choć posiadam efekt działania, nie wiem, jak do niego doszedłem, było przyjemnie opracowywać wnioski, ale brak rozeznania w etapach pośrednich całą wiedzę zubaża. wszelkie po drodze budowane abstrakcje są przecież także faktami osobliwymi, brzegowymi – i nie pokazują swojej głębokiej, dla mnie ciemnej i ukrytej zawartości. a to właśnie ta zawartość jest tu ważna i najważniejsza. co mi po prezencie w postaci "telewizora", kiedy brak mi schematu wewnętrznego oraz instrukcji obsługi. to "suplement" do abstrakcji, który pokazuje, jak ta abstrakcja się buduje i co zawiera, to jest dla mnie wartość, która w kroku kolejnym przyniesie zysk. z samej abstrakcji, jak z otrzymanego "telewizora", mogę (i powinienem) się radować, wszak to miło coś otrzymać (wywołuje emocje) - ale kiedy na najbliższym "zakręcie" urządzenie się zepsuje, to już go nie naprawię, bo brak danych. i koniec przyjemnych doznań - i kłopot – i odsianie z rzeczywistości, ponieważ jej nie rozpoznałem. podarki abstrakcyjne są ważne, ale nabierają głębokiego znaczenia wówczas, kiedy posiadają "obudowanie" w postaci opisu kroków cząstkowych.abstrakcja na poziomie "operacyjnym" (nośnika) jest zawsze dla mnie skrytą, to zakres podprogowy i z zasady ciemny. doznaję efektu tych przemian - bywa, że w dreszczu emocji, co niebywale wzmacnia znaczenie tak pozyskanej wiedzy, ale bez logicznego "rozświetlenia" tego obszaru, bez poznania, co się składa na otrzymany wynik, jest to dla mnie tylko (i aż) "prezent". ważny, ale mało praktyczny - bowiem zysku z niego niewiele. a jeżeli jest to np. abstrakcja z zakresu "objawień", religijna, czyli nie do weryfikacji tu i teraz (choć za jakiś czas może być weryfikowalna), to stoję na pozycji jedynego, który taką abstrakcję "widzi". więc z zasady jest to dla innych treść nieprzekazywalna. i nie mam jak przerzucić pomostu między moim "snem na jawie" a śniącymi obok. w mojej głowie, w moim prywatnym śnie taki przeskok jest możliwy, ponieważ występuje do tej abstrakcji środowiskowo (zbiór pojęć) - ale pomiędzy różnymi osobnikami brak elementów nośnych, jest "próżnia" i dlatego porozumienie się rwie. można taką abstrakcję przyjąć bez dowodu ("na wiarę"), albo odrzucić. kwanty pośrednie, czyli schemat postępowania (i poruszania się) w labiryncie, to jest to, co zawsze musi być dodane do abstrakcji, żeby jej treść mogła się rozprzestrzenić. powtarzam i podkreślam, prezenty (zwłaszcza abstrakcyjne) są miłe, ale spełniają swoją rolę najlepiej wówczas, kiedy przynoszą korzyść obdarowanemu - kiedy ten wie, co z podarkiem uczynić.

78

Page 79: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- rzeczywistość a abstrakcje - etap początkowy

na początku było nic... na początku "jestem" jako byt i logicznie niezbędna jednostka kwantowa – osobliwość. ale nie ma mnie jako struktury świadomej siebie, skomplikowanej wewnętrznie i wielowymiarowo zabudowanej. jest brzeg w postaci zakończenia jednego etapu ("rodzicielskiego") i brzeg początkowy etapu "potomnego" (mnie). ale "tu" ani jestem, ani "coś" jest. to "zadatek", który może okazać się przyszłościowy - ale nie ma poza tym nic. tu-i-teraz, na początku, nie ma nic.ta zasada odnosi się do mnie, dotyczy kultury, etyki, religii, nauki, świata - każdej ewolucji. na początku jest nic. więcej, rozróżnienie na takie działy jest dokonaniem późnym, już z pozycji bardzo skomplikowanej struktury. w/na etapie początkowym wszelkie, z takiej perspektywy tylko potencjalne sposoby podziału rzeczywistości, to jedność. w tym miejscu takie sposoby opisu oraz definiowania świata mogą, ale nie muszą zaistnieć. wystarczy, że zabraknie w układance jednego elementu, a ona nigdy nie powstanie. z tej perspektywy to, co naukowe, współwystępuję z religią (szamaństwem), moralność to odległa, mało pewna przyszłość, a niebo wisi nad głową i spuszcza na ziemię swoje gwiazdy za mój grzech. religia (wcześniej jeszcze wszelkie rytuały i zabobony) jest tym samym, co racjonalne poznawanie środowiska, ponieważ to, co uznaję dziś za naukę, właśnie w takich (tamtych) działaniach się tworzy. z tej perspektywy rozpoznane fizyczne rytmy (i reguły) otoczenia są pochodną "czyjegoś" na mnie działania, a ja, żeby przetrwać, muszę je odkryć i praktykować. przypadkowo wykonany gest, który skrzesze iskrę, to znak łaski i wspomożenie "z góry" - ale zarazem skok z góry (bo zapragnąłem latać) definitywnie takiego "złego" eksperymentatora eliminuje z istnienia i jego poglądy (nawet jeżeli powołuje się na osobiste kontakty z zaświatem). "obmacywanie" rzeczywistości w/na tym etapie jest naukowe i religijne jednocześnie - i nie może być inne. każda w mojej głowie powstająca abstrakcja tworzy się na fizycznym nośniku, ale dla mnie pojawia się w sposób skryty (cudowny), jako rezultat działania i symbol operacji na materii. i usamodzielnia się, i deformuje moje postrzeganie oraz reagowanie – ale jest zawsze "spoza" mnie. "usłyszałem" głos, "coś" we mnie przemówiło, jam jest tylko nędznym "przekaźnikiem". ale ponieważ reguła się sprawdza, czyli mogę ponownie zapalić ogień, abstrakcja "utwardza" się. i, to konieczność, obrasta rytuałem. żeby ponownie ogrzać się przy ognisku, muszę wykonać to i tamto (i kolejne) – i religia ognia już powstaje. "naukowa", a jakże, i to bez żadnych podtekstów. przecież, powtarzam, na tym etapie nie ma i być nie może rozróżnienia na dogmat i racjonalność, to jedność. osiągnąłem efekt swojej działalności na abstrakcjach, ale nie mam objaśnienia czynów, to jest dla mnie strefa zakryta. otrzymany wynik wystarczy do przeżycia, a czas na filozofowanie przyjdzie później - za ileś tysięcy lat. jeżeli "bóg" objawił mi się w doznaniu abstrakcji, to istnieje, a ja muszę go słuchać. bo jeżeli słucham, to wejdę do ziemi obiecanej (nawet po omacku i błądząc po pustkowiu). abstrakcja jest ze mnie i we mnie, jednak w odbiorze poza mną i obca. i ma to konsekwencje, przekłada się na moje postrzeganie. - świat na/w tym wstępnym etapie jest namacalnie (i wielozmysłowo) obecny wraz z "tuż po" pojawiającą się jego abstrakcyjną interpretacją, dla mnie zachodzi jedność dotknięcia czegoś oraz tego, w moim umyśle, abstrakcyjne "odbicie". świat, w logicznym rozbiciu, jest pierwszy, materia jest punktem wyjścia - ale taki podział to znów daleki etap, którego nawet na horyzoncie nie widać. dla mnie materia i duch, "dotyk" i abstrakcja, to jedność funkcjonalna. rzeczywistość, stan mojej początkowej ewolucji (poznawania otoczenia) jest jednością, która może, pod wpływem nabywania wiedzy (energii szeroko pojętej), podzielić się na węższe podewolucje - ale nie musi. jestem, już wiem, że jestem, wyodrębniłem się z otoczenia, ale jestem nauką-religią-kulturą-etyką... wszystko jest we mnie i potencjalnie, ale czy się wyodrębni? oto jest pytanie.

79

Page 80: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- dwie drogi ewolucji abstrakcyjnej - materia i duch

ciekawe konsekwencje przynosi podział świata na zakres "materialny" – oraz "duchowy", czyli rozróżnienie na zakres abstrakcji we mnie i w otoczeniu. te powstałe "z niczego" (z głowy) pojęcia, ponieważ są niedotykalne i nie można ich rękoma ugniatać, stają się ważniejsze - a "pospolita" materia, która się ciągle psuje, o którą trzeba zabiegać i utrzymywać w ruchu, która, bywa, nawet czasami cuchnie, a na pewno boli w zetknięciu z twardym podłożem, staje się "częścią gorszą" i nie zasługuje na szacunek kogoś, do kogo przemawia "bóg". zakres obsługiwany przez abstrakcje z zasady niedotykalny (np. kultura), to coś lepszego, czym może zajmować się obdarzony łaską - a zbieranie ziaren "to takie pospolite", więc niech się baba męczy. nie, tu nie chodzi tylko (a nawet w bardzo małym stopniu) o ośmieszenie tego idącego przez wieki podziału świata na zakres duchowy i materialny, dlatego, że jest to przecież odbicie dwu generalnych torów opisu. wszak to, co uchodziło za "religię", czyli część "duchowa" – oraz, z drugiej strony, "nauka", czyli obszar działań na/w materii, to właśnie podział wywodzący się z tych dwu torów abstrakcyjnego ujęcia rzeczywistości. na początku to była funkcjonalna, więc codzienna jedność, ale stopniowo drogi się rozchodziły, i to na maksymalną możliwą odległość (jako sprzeczność wobec siebie). dziś musi się to ponownie zbiec, choć oczywiście na fundamencie fizyki (i Fizyki) - jako to było na/w początku.aktywność wewnętrzna umysłu, budowa abstrakcji wywodzących się z tego świata, ale oderwanych i "polatujących" nad tym światem (jako idee), to było i jest coś ważniejszego, lepszego, spoza codziennej mitręgi. "pan świata" nie może być skalany "wydzielinami", musi być "czysty" (rytualnie i wszelako) – żeby słyszeć głosy (wewnątrz siebie), nie ma prawa dotykać upadłej materii. itd. - oczywiście celowo staram się tak budować zdania, żeby wpleść w nie liczne skojarzenia z rytami, które tworzyły się jako skutek początkowo doznawanego tylko, a następnie już świadomego, więc na podbudowie systemów filozoficznych, wprowadzenia podziału na zakres "wyższy", duchowy, oraz "niższy", materialny. punktem wyjścia był mechanizm tworzenia się w głowie abstrakcji – a punktem dojścia rozbudowany rytuał przeróżnych religii, niebywale trudny do pokonania (odrzucenia w chwili potrzeby). zasłona, bariera nawarstwionych przez wieki abstrakcji skutecznie przesłaniała (i przesłania do dziś) dla wielu to, co jest "dalej". trudno również zliczyć narody, kultury i całe cywilizacje, które nie mogły tej bariery pokonać i (w niej) ugrzęzły.dlatego, właściwie z taką pewną nieśmiałością, staram się przeprowadzić tu i teraz ponowne złączenie ducha z materią, ponieważ to musi wywoływać (u wielu) reakcję obronną. idący przez tysiąclecia podział, tak fundamentalnie w prawa świata zakotwiczony, podział na dobra wyższe i byle jaką materię, której to humanista z krwi i kości nie tyka ("ja na fizyce się nie znam"), jest silnym - bardzo silnym emocjonalnie i praktycznie obecnym w myśleniu. kultura, choć zawsze się dzieje na podbudowie jakoś fizycznej, to (oczywiście) w odbiorze zakres uduchowiony, moralność to objawienie z niebios – a poezja (nawet ta pisana "z trzewi") to natchnienie. ponowne połączenie w jedność obu poziomów definiowania świata jest koniecznością, nie ma od niego odwołania. przecież, kiedy sprowadzam tworzenie się abstrakcji do jednej głowy, jednego świata i jednej reguły (i dotyczy to zawsze i wszędzie) – to nie mogę wydzielać "ducha" z "materii", bo duch jest z materii, a materia odmienia się duchowo. ustalam w/na każdym etapie to samo (choć nie to samo), w każdym procesie mam zawsze ten sam rytm (regułę). - to, że widzę w tej jedności dwie oddzielne drogi, to nie wina świata, ale mojego nieostrego postrzegania. zgoda, fizycznie, jako byt, zawsze pozostaję w zakresie dwuelementowym (zero-jedynkowym, nic-coś), ale dysponuję jeszcze logikę - i mogę jedność "spoza" wprowadzić do obszaru mojego myślenia. - bo na końcu przecież jest nic...

80

Page 81: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- dwie drogi abstrakcji

co z początkowej jedności procesu się wyłania, czym się kończy? przed chwilą to już padło – ponownym zbiegnięciem w jedność poglądu na całość świata. w końcowym i ostatecznym ujęciu rzeczywistości obie drogi analizowania muszą się zbiec w jedność (dwudzielną ewolucyjną jedność). początek to punkt, ale na końcu również mam punkt. a po drodze są wszelkie możliwe "rozdrobnienia", dziedziny nauki i sposoby opisu środowiska (oraz siebie). - oczywiście każde generalne ujęcie rzeczywistości, czyli tylko abstrakcyjne (jako te "wyższe" i niecodzienne), czy tylko fizyczne, materialne (i przez to "niższe", więc pospolite), jest w rzeczywistości przebiegiem wewnętrznie podwojonym i składa się jednocześnie z części abstrakcyjnej, budowania abstrakcji uogólniającej obserwowany i doznawany proces - oraz części "namacalnej, odnoszącej się do realności. żeby "wyprodukować" abstrakcję, symboliczne zdefiniowanie faktu z mojego otoczenia (czy zachodzącego we mnie, ale pojmowanego cieleśnie, jako dziejącego się "zewnętrznie" w stosunku do mojego "ja"), muszę ten fakt jakoś dotknąć, muszę wejść w relację z fizyką (materią). zawsze pierwszy jest fakt i konkret, więc eksperyment (jakoś naukowy), który dopiero pod wpływem doznań i gromadzonych danych mogę uogólnić w wiedzę (abstrakcję). ale i drugi tor działania, budowanie abstrakcji "czystej", myślowej, a która powstaje dla mnie jako "olśnienie" (czy objawienie), także ta droga zawiera część fizyczną, i to w dwojakim nawet rozumieniu. po pierwsze, jako fizycznie w mózgu konkretny nośnik, z czego nie muszę i zazwyczaj nie mogę zdawać sobie sprawy (to jest podprogowy zakres procesu myślenia, ciemny i nieoznaczony). ale, to po drugie, dotyczy również części materialnej świata, przecież moje uogólnienie, w postaci wytworzonej abstrakcji, posiada głębokie zakorzenienie w rzeczywistości. z czego także nie muszę i nie mogę zdawać sobie sprawy (na wczesnym etapie analizy otoczenia), bo gromadzenie danych przebiega długo i wynik jest dla mnie oderwany od przyczyny. uświadomienie sobie, że narodziny nowego członka grupy ma związek ze zdarzeniem sprzed dziewięciu miesięcy, to w poznaniu świata wiedza (abstrakcja) późna, bardzo późna. musi wytworzyć się i samoświadomość, i poczucie czasu (oraz jego mierzenie), i archiwum danych, w którym można łączyć odległe zdarzenia itd. w każdym działaniu jest zawarta część konkretna, odnosząca się do środowiska w jego fizycznej, więc dotykalnej postaci (jednak znajdująca się "na zewnątrz" mnie) – ale również uogólnienie, abstrakcja, pojęciowe opisanie tegoż środowiska (we mnie).problem oczywiście pojawia się wówczas, kiedy któraś ze stron działania "na niepodległość" się wybija i bierze górę. czyli albo koncentruję się tylko na stronie fizycznej, albo abstrakcyjnej. z zasadniczym w tych okolicznościach zastrzeżeniem, że w praktyce eksperymentator, który na co dzień "babrze się" w cząstkach materii, ma z natury mniej szans popaść w "dogmatyzm" (choć nie jest to wykluczone) - ponieważ swoje abstrakcje musi w kolejnym kroku odnieść do środowiska. i jeżeli popełni błąd w budowaniu uogólnienia, "rozbije" się po prostu o ścianę materii (czy drwiny innych badaczy). ale z działającymi na niwie "duchowej" jest dużo gorzej - tu popadnięcie "w obłęd" to ryzyko wręcz zawodowe. w czasie snu jestem skazany tylko na swoje abstrakcje, nie posiadam zewnętrznego punktu odniesienia i weryfikacji, więc o pomyłkę (także chimery) nietrudno. kiedy operuję wyłącznie abstrakcjami, z niewielkim odwołaniem do świata, mogę w takim przypadku na zarzut, że fakty nie zgadzają się z moimi abstrakcjami, odpowiedzieć: "tym gorzej dla faktów". i oczywiście mam pełne do tego prawo. ba, nawet więcej - inaczej nie mogę postąpić. bo budowane tak abstrakcje są moim, prywatnym snem o rzeczywistości, a więc wszystkim, czym dysponuję. jednak, to fakt, byłoby dobrze (dla mnie), gdybym albo próbował te abstrakcje jakoś potwierdzić, albo muszę się pogodzić z tym, że "nie obudzę" się i nie pogadam z innymi śniącymi na temat rzeczywistości. prywatny zestaw abstrakcji to przyjemna sprawa, ale jeszcze ciekawiej wymienić poglądy na ich temat z kimś obok - bo może widzi coś więcej.

81

Page 82: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- ewolucja religii

na obecnym etapie już nie definiuję pojęcia "religia", wrzucam w taki termin wszystko, co się z nim wiąże. nie ma znaczenia, czy to magia, zabobon, mocno zdogmatyzowane i zrytualizowane systemy religijne - czy również pod to słowo pasujące zachowania pozornie naukowe (np. alchemia), wszystko to są formy, w konkretnym czasie poprawne, reagowania na rzeczywistość, a które powstają jako uogólnienie płynących z otoczenia danych. i pozwalają przetrwać. mogę nie być świadom operowania wypracowanymi abstrakcjami ani ich pochodzeniem, ale jeżeli będę je stosował i przeżyję, są poprawne. mogę przypisać im (dla podkreślenia wagi) źródło "w zaświatach", to nie ma znaczenia, liczy się obecne istnienie. w przyszłości, dla następnych użytkowników abstrakcji, będzie to przeszkodą ("utwardzi" i uświęci zasadę), ale na dziś wszystko, co pomaga, jest dobre. jeżeli tym regulatorem zachowań jest religia (dowolna), to dobrze. nie odrzucę jej dlatego, że mi się nie podoba taki sposób widzenia świata, nie powiem w chwili, kiedy jest to jedyny sposób opisu rzeczywistości i pomocny przepis na przetrwanie, że to opium dla ludu - bo nic innego nie ma. owszem, przy zmianie uwarunkowań, kiedy zamiast wspomnianego "opium" mam inne metody przytrzymania się życia, zarekomenduję odrzucenie "narkotyku", bo to substancja szkodliwa (a na pewno deformująca głęboko moje postrzeganie otoczenia). ale jeżeli jest to jedyny sposób na "uśmierzenie" bólu egzystencji, wówczas odmawiać takiej "substancji" nie mam prawa. jeżeli zaistniałem dlatego, że kiedyś dominowało magiczno-religijne ujęcie rzeczywistości, nie mogę odrzucić tego faktu, bowiem zaneguję własne istnienie. coś błędnego w moim dzisiejszym spojrzeniu, było prawdą i pomocą w przeszłości - coś błędnego dla mnie i w moim zbiorowisku abstrakcji, może być wsparciem dla innego osobnika. mam prawo to odrzucać i pokazywać niedostatki, ale odbierać potrzebującym nieba mi nie wolno. jeżeli magia-religia stabilizuje jednostkę i grupę w istnieniu - dobrze. natomiast z chwilą, kiedy przestaje się potwierdzać, kiedy pojawią się zdarzenia, które taki system nie obejmuje, wówczas nawet "święte" normy przestaną być święte, a grupa rozpadnie się - lub zaniknie.w miarę nabywania ze świata energii - również w oparciu o religijne metody - dokonuje się nieuchronne wywłaszczanie takiego spojrzenia na rzeczywistość z kolejnych obszarów. najpierw dowiaduję się, co jest poza najbliższym kręgiem (horyzontem), później co jest za morzem i oceanami - następnie niebo okazuje się puste i "boga tam nie zauważyłem" - a na koniec dla rozumu nawet Kosmos i nieskończoność-wieczność to za mało (choć upchnąć w bezkresie "coś" więcej już nie można). co początkowo było podległe religii w formie absolutnej, co w codzienności wyznaczało każdy krok i myśl, oswobadza się z tego ujęcia także absolutnie. i sprowadza wówczas pogląd religijny do wymiaru lokalnego – czyli do jednowymiarowego punktu (osobnika), któremu taka zredukowana i uproszczona filozofia jest życiowo potrzebna. - od punktu jedności - do jedności punktu, tak prezentuje się droga poznania religijnego. od wyłączności w spojrzeniu dla wszystkich, do jednostki takim spojrzeniem się kierującej. od kwantu do kwantu, od osobliwości do osobliwości. ostatnim obszarem, który pozostaje w sferze wpływów oraz wydaje się niezbyt zagrożony (bo to część "duchowa", tylko "czysta abstrakcja), to moralność i etyka. czy może fizyka, materialne (i "upadłe") doświadczenie wywłaszczyć z tego pola religię? może. największą wolnością jest samodzielne kształtowanie granic wolności - kiedy sam dla siebie kształtuję reguły. kiedy "przejrzałem" świat i mechanikę jego elementów, kiedy buduję siebie w każdym wymiarze i nic nie jest mi dane, a wszystko zadane do wykonania - wówczas osiągam kres badań i maksimum wolności. to ja, samodzielnie i aktywnie wprowadzam normy i prawa w swoje zachowania - i nie jest to uświadomiona konieczność, ale wolny wybór i maksymalnie świadomy. nie gdzieś-kiedyś i przez coś-kogoś zostały mi reguły zesłane, ale ja te reguły buduję w każdym swoim kroku. - czyli religia wnosi reguły zewnętrzne i chwilowe, natomiast rozum wewnętrzne i wieczne.

82

Page 83: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- czy religia jest potrzebna?

spoglądając na historię rozumu nie mogę powiedzieć niczego innego, jak to, że była, jest i jeszcze przez jakiś czas będzie potrzebna. to konkluzja z analizy roli religii i z tworzenia się abstrakcji. przyznaję - sam byłem zaskoczony takim wynikiem. moje początkowe poglądy były, co tu dużo mówić, może nie aż skrajnie anty, jednak w każdym razie mocno krytyczne wobec takiego ujmowania rzeczywistości. jeżeli natomiast miałbym zanotować w tym momencie relacje z osobistego stosunku do religii, to powiem, że taki sposób ujęcia świata jest dla mnie maksymalnie obojętny emocjonalnie, chłodny - i zwyczajnie, po prostu, już do niczego potrzebny. to hipoteza, do której nie potrzeba odwoływać się ani razu w definiowaniu "tego wszystkiego". dlaczego? ponieważ w takim opisie nie ma "dziur" do zapychania. tylko że sprawa nie jest taka prosta - przecież kiedy zapisałem, że religia i jej systemy regulacji zachowań jednostek i grup pomagały i pomagają zachować zborność struktury (i żyć), to w kolejnym kroku nie mogę poddać się osobistym przekonaniom i stwierdzić, że trzeba zanegować, odrzucić "wsteczny" pogląd. i dlatego coś, co wydawało się całkowicie zbędne w pierwszym ujęciu, okazuje się jak najbardziej potrzebne, i to nie z błahych przyczyn czy widzimisię, ale dlatego, że było elementem logicznie ważnym w ciągu dochodzenia do mnie i do świata w jego dzisiejszym stanie. kwant dodany do kwantu buduje proces, jeżeli kwantem ciągu zjawisk jest religia, nie mogę jej wyrzucić, ponieważ wówczas nie będzie końcowego wyniku. religia była i jest ważna, co jednak nie oznacza, że jest wieczna i że jest wiecznym dobrem. to konieczny produkt rozumu, ale przemijający. i to w jej konkretnym wydaniu (zbiorze abstrakcji i dogmatów), i w filozoficznym już znaczeniu, jako sposób postrzegania świata. - że nigdy nie zaniknie do zera? z wyżej powiedzianego to jasno wynika, przecież zawsze znajdą się amatorzy na filozofię prostą - ale że zanika, to fakt.w tym miejscu powiem coś, co zabrzmi dziwnie, jednak jest ważnym składnikiem opisu religii: najważniejszą cechą systemu religijnego - sprawnego systemu religijnego, jest zdolność tego sytemu do produkowania herezji. nie pojęcia konkretne i stosowane abstrakcje, które religia buduje jako odbicie świata, nie dogmaty i nawet najbardziej rozbudowane rytuały, ale zakres wewnętrznej swobody do kształtowania się nieco odmiennego spojrzenia na rzeczywistość, to stanowi główną cechę "dobrej" religii. kiedy system pojęciowy (dowolny) jest doskonale zatrzaśnięty w przepisach i rytuałach, wówczas nie ma szans na jego odmianę - dlatego grupa stosująca ten system także podlega "zamurowaniu" w abstrakcjach. i nic, żadna odmiana warunków nie może tej zbiorowości zmienić w takim stopniu, żeby dokonało się przebicie bariery pojęć. skutków takiego "zatrzaśnięcia" w symbolach historia dostarcza na pęczki, i są to, co warto podkreślić, smutne obrazy. natomiast religia, system regulacyjny, który jest częściowo otwarty, który nie potrafi kontrolować wszystkich elementów (chce oczywiście, ale nie potrafi), to jest system, który może się pod działaniem siły zmienić i dopasować do przeobrażonych okoliczności. - co zrozumiałe, nie dotyczy to tylko religii, posiada przełożenie na każdy system regulacji czy filozofię lub naukę, ale omawiając religię wypada to podkreślić. gdyby było inaczej - mnie by nie było. postęp w granicach prawa, czyli nie chaos, ale i nie stagnacja, krok (kwantowy) dalej, ale w oparciu o stan poprzedni, to jest wyznacznik, warunek zmiany. jeżeli system to spełnia, wówczas można "czołgać" się dalej. i o to w tym wszystkim chodzi. dlatego, jeżeli miałbym odpowiedzieć na wyżej postawione pytanie (czy religia była potrzebna), powiem - że tak, była potrzebna. - a nawet więcej, bez niej nie byłoby dzisiejszego stanu cywilizacji (także mnie przy okazji). natomiast jeżeli mam odpowiedzieć na pytanie, czy dziś jest potrzebna, powiem: tak, ale już nie wszystkim i nie zawsze. czy będzie potrzebna jutro? tak, ale z coraz bardziej malejącym zakresem wpływów, na coraz niższych poziomach, dla coraz mniejszej grupy istnień. - a pojutrze? a czy "pojutrze" będzie?

83

Page 84: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- mechanizm podtrzymujący religię - rzutowanie w przyszłość - stabilizowanie warunków

w tym momencie chciałbym zwrócić uwagę na zasadniczy psychologicznie czynnik, który podtrzymuje religię, jednak który, moim zdaniem, nie jest dostatecznie uwzględniany. chodzi o rzutowanie w przyszłość roli stabilizacyjnej symboli i abstrakcji (a w szerszym ujęciu reguł postępowania, które tu i teraz jakoś się sprawdzają), rzutowania ich na czas zawsze-i-wszędzie.oto buduję system opisujący rzeczywistość, czyli jako jednostka i zbiorowość dopracowuję się "jednym skokiem" abstrakcji, które sięgają nieskończoności i wieczności i które pojęcie "Kosmos" z jego Fizycznymi cechami utożsamiają z pojęciem "bóg". produkuję całą strukturę wzajemnie oraz logicznie powiązanych pojęć, w których zasadniczym składnikiem jest zachowanie w tej chwili, ale z koniecznymi odniesieniami do "zawsze". nie mam w tym ujęciu licznych etapów pośrednich, te dopiero przyniesie mi eksperyment naukowy, jednak wiedza jest, podkreślam to, pewna i poprawna. ponieważ się sprawdza, pomaga żyć. - co więc otrzymuję? system do mnie "nadrzędny", który "objawił" się dla mnie w sposób nierozpoznany, ale który się potwierdza - mam system, który zawiera w sobie elementy "wieczne", ale całkowicie nieweryfikowalne, mam także symbol czegoś jednostkowego oraz nieskończonego-wiecznego. co w takich okolicznościach mi pozostaje? uznać, że każdy mój tutejszy uczynek, który się z takiego systemu wywodzi i potwierdza w działaniu, będzie się potwierdzał zawsze, i to na tej samej zasadzie. i nie ma znaczenia, którą "uproszczoną filozofię" stosuję, w każdej takie elementy muszą się pojawić - bo ewolucja to droga od kwantu do kwantu. to mogą-muszą być lokalnie różnorodne kwanty, ale na wejściu posiadam jednostkę i na wyjściu jednostkę. to może być "bóg", który zawiera się jako jednostka w najbliższym drzewie czy totemie, ale to również może być zakres skrajnie maksymalny – nieskończono-wieczny.teraz ważne przejście w analizie - przedłużenie mojego myślenia z tu i teraz na wieczność. już jestem na etapie, że potrafię wyodrębnić się z tła, więc mam samoświadomość - i mam rytuały, schematy postępowania, które trzymają mnie przy życiu. czy mogę je odrzucić, bo mi się przestały podobać? oczywiście w żadnym przypadku tego zrobić nie mogę, bo te abstrakcje i rytuały to jestem ja, i nic więcej nie ma. ale przecież widzę, doznaję, że inni (a więc także na pewno i ja na końcu) odchodzą z tej dostępnej dla mnie do penetracji na co dzień strefy w zakres "poza". co więc mogę uczynić? odchodzę, ale przecież jest wieczność - jeżeli tutaj moje rytuały (bardzo szeroko pojęte zachowania) się sprawdzają, to mam prawo, a nawet konieczność zakładać, że one również i "tam" się sprawdzą. żyję tu i nikt-nic mi nie podpowiada, co "tam" się dzieje i jak to wygląda, dlatego wniosek, że jeżeli będę stosował pomocne ruchy stąd, to one na pewno sprawdzą się i "tam" - i wszędzie. wystarczy, że odpowiednio przygotuję tutaj wszystko (dom-piramidę, sprzęty, jadło i służących), a życie dalsze w zaświatach będzie łatwe i przyjemne. itd.moje tutejsze zachowanie ma wpływ na to, co będzie dalej – dlatego, ponieważ całe moje doświadczenie (moje i zbiorowości) potwierdza, że to się faktycznie sprawdza – czyli (to wniosek z tego eksperymentu uczestniczącego) mam prawo założyć, że będzie się sprawdzało na/w kolejnym etapie. wiedza z tego świata jest jedynie dostępną, ale zarazem "wiem", że jest do niego dopełnienie, część abstrakcyjna (i "duchowa"), więc wiedza tutejsza musi się potwierdzić "tam". wychodząc "stąd", docieram do "zawsze", ale ponieważ znikają dla mnie w pomroce etapy pośrednie, mam w analizie stan łączny tu-zawsze. i już banalnie proste przeniesienie, przedłużenie warunków z rozpoznanego zakresu na wieczny. jest to poprawne filozoficznie, jako zasada, ale jakże dalekie od prawdy fizycznej (szczegółowej). tylko że tych szczegółów jeszcze długo nie będzie, a dla wielu ich nigdy nie będzie. przecież to takie nudne, matematyczne, skomplikowane - filozoficzne - "dla mnie bóg wystarczy". starczy.

84

Page 85: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- religia a działanie - biblia - ewangelie - emancypacja człowieka (rozumu) od abstrakcji nie zamierzam zapisywać wielu stron na temat religii, tu tylko szkicuję tematy w powiązaniu z zasadami ewolucyjnymi, kwantami i czasoprzestrzenią (to, w moim zamierzeniu, jest zbiór pomysłów do dalszej analizy), ale chciałbym jeszcze jeden ważny element podjąć. mam na myśli postać religii, czyli system pojęć i abstrakcji, którymi operuje, a jej skuteczność w przemieszczaniu się w świecie - chodzi o wpływ "znaków" na stosujących. ograniczam się do względnie dobrze mi znanego zakresu kultury, ale naturalnie warto kiedyś to poszerzyć na inne ujęcia. a nawet z tego kręgu wybieram tylko dwie księgi, a to z uwagi na ich wagę. i nie w wymiarze zawartości religijnej, to fakt mało mnie interesujący, ale w relacji księga - człowiek, religia - wierzący. wybieram te konkretne i następujące historycznie po sobie i ścisłe powiązane teksty jako zobrazowanie, literackie i namacalne zobrazowanie emancypacji człowieka (rozumu szerzej) z otoczenia. to w owych księgach jest zapisane wprost, stąd ich waga. forma-treść słów jest naddatkiem i ciekawostką, ważną, ale jedynie ciekawostką. natomiast prawdziwy przekaz ponad czasem i przestrzenią tych teksów zawiera się w opisie szamotania się człowieka w świecie i ze swoimi abstrakcjami, w jego heroicznym wyciąganiu się za włosy z bagna. i to jest tak pasjonujące i pouczające. na wstępie warto zwrócić uwagę na fakt zasadniczy, że w obu księgach występuje inny "bóg", inaczej się zachowujący. to oczywiście nie jest żadne odkrycie, jednak nie chcę pisać o "bogu", ale o człowieku, który w tych księgach zawarł swoje z bogiem zmagania - czyli zapasy z pojęciami opisującymi świat. wszak na stronach biblii i nowego testamentu widać detalicznie (i z emocjami), że zmienia się nie tyle "bóg" (w rozumieniu: świat), co pojęcie "boga", które stosuje, wypracowuje rozum. dwie księgi, inny czas, inny "bóg" - ale i inny człowiek i jego relacja-pozycja wobec świata. o ile w biblii widzę boga praw i strachu, o tyle w ewangeliach jest to już równorzędny, człowieczy partner. z księgi do księgi przechodzi człowiek od pozycji służącego (a nawet pyłku) do roli partnera. oczywiście nie równorzędnego, ale partnera. świat, którym włada "boski", to ogrom, nie mam na niego wpływu - ale mogę mieć. w biblii jestem, jako człowiek, zdany na łaskę i niełaskę, na nieodgadnioną (samo)wolę "boga" (często-gęsto krwawą) - w ewangeliach mam już status i mogę coś zrobić, żeby swoją egzystencję przedłużyć. w biblii jest to wyłącznie relacja pan-sługa, w ewangeliach to układ wzajemny: coś dla boga, ale i coś dla człowieka (kiedy będzie zachowywał się poprawnie). człowiek w nowym testamencie staje się już osobą, uzyskuje prawa, pod warunkami, ale uzyskuje - staje się zauważalny w tle. nie jest już grudką gliny i przedmiotem, który można dowolnie ugniatać i przeganiać gdzieś pod byle pretekstem, ale posiada wolę i o sobie decyduje - i z tą decyzją "bóg" musi się liczyć. może jej nie akceptować, ale musi się liczyć, może uznawać za błędne oraz grzeszne człowiecze zachowanie, jednak człowiek i jego rozum zyskuje przyzwolenie na samodzielne działanie. takiej relacji, nieomal partnerskiej, brak w staroksiągu, tu rozum jest zbędny - człowiek to posłuszny sługa (pana), odbiorca-wykonawca poleceń jawnych czy utajonych, głoszonych przez kogoś/coś (znaki). podporządkowuje się "boskiej" woli bez szemrania, aż do końca - po przyzwolenie na śmierć. w ramach tekstu biblijnego wystarczy, że człowiek będzie czynił, jak ma czynić. - natomiast słowa ewangelii już inaczej ustanawiają ten związek. ma czynić tak a tak, ale może inaczej, to jego wybór, posiada swobodę decyzji. może mieć nagrodę, ale gdyby chciał, może wybrać stratę. w ewangeliach to człowiek (i rozum) zaczyna brać sprawy w swoje ręce, zaczyna ustanawiać granice swojej wolności w ramach fizycznego i logicznego świata. - prawdziwy oraz fundamentalnie głęboki sens ksiąg, to zapis wyróżniania się człowieka z tła i wydobywania (wychodzenia) z niewoli abstrakcji – to zapis (prowadzony "na żywo") przejścia od nędznego i zagubionego sługi do poziomu uczestnika świata. a nawet jego zarządcy.

85

Page 86: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- człowiek (rozum) a religia - podporządkowanie i bunt

moment przejścia między "starą" religią (biblii) a nowym tekstem - czyli po jednej stronie pozostanie przy wierze przodków (i ich kościach), a z drugiej opowiedzenie się za nową pozycją człowieka w środowisku - to zaskutkowało ważnymi i ciekawymi efektami, które warto choćby zgrubnie nakreślić, bo nie dotyczy to tylko tego momentu dziejowego, ale odnosi się do wszelkich czasów przełomu. wybór (i opowiedzenie się po jednej ze stron) przyniosło dalekie, a niekiedy dramatyczne rezultaty, jednak to nie o "ścieraniu" z rzeczywistości narodów chcę mówić (przecież "każdy rekord można pobić"), ale o relacji rozumu do religii - o nieustannym szamotaniu się między "sztywnymi" abstrakcjami a wymogami zmieniającego się świata.zasadnicza różnica między "starą" religią a "nową" polegała na tym, że nowa przyznając człowiekowi możliwość samodzielnego działania, zezwoliła na wybory pomiędzy różnorodnymi drogami - a w konsekwencji na szarszy zakres zajętych obszarów (w bardzo szerokim sensie). nie jest też przypadkiem, że to w ramach kultury księgi wytwarzała się potrzeba poznawania świata i jego komentowania - ale, co ważne, wyłącznie w oparciu o tekst. chcę ten fakt podkreślić, miał zasadnicze znaczenie: należało czytać księgę, żeby poznać "boga" i świat. ale kładę tu nacisk na słowo "czytać", reszta jest dodatkiem. chodzi o czynność, którą musieli posiąść wszyscy, którzy zaliczali się lub chcieli się zaliczać do tej zbiorowości, wyznacznikiem poznania "myśli boga" było poznanie słowa pisanego - czyli abstrakcji. w czasach, kiedy pisanie i czytanie, więc bardzo skomplikowane operowanie pojęciami, było rzadkie, kiedy był to skrajnie mały, marginalny podzbiór w ramach człowieczego zbioru, taka wynikająca z religii przewaga w stosunku do pozostałych nie to, że dawała fory w grze o istnienie - ale katapultowała na dalekie orbity kosmiczną rakietą. że to (za)skutkowało wyraźnie objawianą w kolejnych epokach zawiścią (i nienawiścią) innych, to był koszt tej religii, który z jednej strony utwierdzał w wyborze (przekonaniu o jego słuszności), ale również przynosił ewidentne zyski. kiedy wiem (potrafię działać na abstrakcjach, które do wiedzy prowadzą), mam zysk bezpośredni w postaci dóbr - i zysk w postaci "wybrańca" w poznawaniu świata. na tym etapie dziejów umiejętność abstrakcyjnego i skomplikowanego działania już nie tylko jednostkę czyniła wybraną (z tłumu), ale całą społeczność. to rzeczywiście był "naród wybrany" - wybrany przez system religijny, który mu takie zachowanie narzucał (i w takim sensie wybrany przez "boga" – czyli ewolucję, naturę). konsekwencje? ogromne. oczywiście, zapewne nie muszę tego podkreślać, to nie dotyczy tylko tej społeczności i tego czasu, jest to generalne zobrazowanie zależności między umysłem a abstrakcjami - z tym, że tutaj chodzi o skalę, o masowość procesu. jeżeli większość grupy posiada tego typu umiejętności, to wewnętrzne ciśnienie musi prowadzić do wyraźnych skutków i uprzywilejowanej pozycji. to konieczność ewolucyjna.oto z jednej strony dysponuję regułą, która nakłada na mnie obowiązek czytania świętego tekstu, a który zawiera wszelkie regulacje dotyczące życia - tak w zakresie "abstrakcyjnym", "duchowym", tak w pospolitej codzienności. ale ja, kiedy już czytam oraz piszę (a nawet rachuję), mam ciągły dopływ z otoczenia energii, czyli kolejnych danych o świecie. pojedynczy (i kolejny) fakt różnicy w systemie nie robi - jednak zbiór faktów go odkształci. coś się zmieniło, co może jest w sumie niewielkim odstępstwem, ale jednak "świętość" już nie jest tak jednolitym stanem. a jeżeli pozyskiwanie danych o otoczeniu trwa wieki, tysiąclecia - zmiany muszą być zasadnicze. w pewnej chwili musi się pojawić "prorok", który głosi "dobrą nowinę", że obecny świat już jest nie taki, jak był kilkanaście wieków temu. i że trzeba go zmienić. - tylko że jak zmienić coś, co jest święte, co mnie do tego momentu dziejów doprowadziło (i to dość skutecznie), jak mam zmienić abstrakcje, które są wszystkim, co mnie tworzy - w tym przypadku mnie i wszystkich mi bliskich?

86

Page 87: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-zmienić? niewyobrażalne. taka zmiana jest przecież nie to, że niemożliwa - to zamach największy z możliwych, na świętość - "to zamach na boga". więc czy taki bluźnierca ma prawo żyć? przecież on niszczy fundament - niszczy świat gorzej od najgorszego mordercy. - musi umrzeć! ale, podkreślam, powyższy opis odwołuje się wyłącznie do zakresu "świętego", jest jeszcze ten prozaicznie codzienny. a w dalszej perspektywie naukowy, już weryfikujący przekaz na różne sposoby. kiedy danych ze świata przybywa, kiedy jakaś techniczna nowinka wchodzi w codzienne używanie, muszę na każdym kroku uzgadniać ze świętym zapisem, czy mogę ją stosować. jeżeli tego nie zrobię, albo nie mogę jej używać, albo korzystam w poczuciu przekroczenia granic i nieustannego przebywania "w grzechu". więc z konieczności grzeszę i cierpię. tylko że nowości przybywa, świat się zmienia, po pewnym okresie ilość zmian będzie tego rzędu, że mi rozsadzi system - dlatego muszę uzgadniać dogmat z otoczeniem, to jest niezbędne. - jeżeli stosuję nowinki, sprzeniewierzam się wyznawanym zasadom, kiedy je ignoruję, popadam w skostnienie, już nie tylko w zakresie abstrakcji, ale również w operowaniu materią (np. odrzucam dobre i nowoczesne metody uprawy ziemi, nie posyłam dzieci do szkoły, zamykam się w małych grupach /współ/wyznawców). że w taki sposób tylko odsuwam "wybuch" w przyszłość, to już inna sprawa, na etapie uzgodnień to nie ma znaczenia - liczy się zgodność ze świętym słowem, którego muszę (jako prawowierny byt), przestrzegać. - z jednej strony mam nakazy, których nie mogę odrzucić, ale z drugiej wymogi życia, które również są nie do odrzucenia, co więc mam robić? oto właśnie chodzi, co mam w takiej podwójnie kolizyjnej sytuacji czynić? z jednej "bóg" i nakaz pod rygorem śmierci, z drugiej życie, również pod rygorem śmierci (jeżeli nie będę przestrzegał jego reguł). religia na tym etapie coraz bardziej rozchodzi się z realiami. początkowy zgodny i wielce pomocny stan, po latach jego stosowania, musi przynieść nagromadzenie się takiej już liczby odstępstw, że muszę albo odrzucić religię, albo trwać przy niej w przekonaniu, że jestem wybrany. tylko że każde opowiedzenie się niesie bardzo daleko idące konsekwencje - aż po skrajne.to nie przypadek, że to z tej właśnie społeczności wywodzą się maksymalnie rozmieszczeni w stosowaniu abstrakcji osobnicy. od świętości po zaprzeczenie - od głębokiej wiary po odrzucenie wiary - od dogmatycznego tłumaczenia świata i niechęć do innych, po "e = mc2". - "żyd wieczny tułacz", to "koszt" takiego umiejscowienia w rzeczywistości.ciągła szamotanina między zapisem a zmieniającym się bytem, blokowanie ruchów odśrodkowych - i bunt wobec ograniczeń, "bóg-ojciec", ale zarazem i "bóg" do wykłócania się. mogę wybrać nowość, ale sprzeniewierzę się zasadom – jednak jeżeli nie wybiorę nowości, to sprzeniewierzę się swojemu rozumowi. ciągła i emocjonalnie gorąca szarpanina samego ze sobą. dlatego nie dziwi, że i nauka (o podświadomości) do leczenia tak pokiereszowanej duszy to także wynalazek z tego kręgu. - mogę zrezygnować z stosowania nowości, mogę odrzucić świat z jego zmianą i tym samym zatrzymać się w/na barierze pojęć - ale mogę również je zanegować i wejść na kolejny pułap. ale cierń pozostanie, tu nigdy nie ma całkowitego zerwania - przecież nie zaneguję siebie.mówiąc inaczej - religia (lub inna podobna filozofia) oparta na "księdze" i abstrakcjach, podprowadziła, była jednym z elementów pomocnych w uzyskaniu takiego zasobu energii (wiedzy), że świadomość, samoświadomość (człowieka) do kolejnego ważnego punktu osobliwego dotarła. ale dalsza droga musiała się już potoczyć w innym kierunku, zmiany zaszły tak daleko, że powrotu nie było. i na szczęście. ci, którzy pozostali przed barierą, nawet nie wiedzą, że jest "dalsze", ich świat zatrzasnął się. - ci, którzy poszli dalej, ale odrzucili przeszłość (na ile to było możliwe), sięgnęli bardzo daleko. najgorzej mieli (i mają) ci użytkownicy abstrakcji, którzy są na/w brzegu. to byty w punkcie osobliwym, "zawieszone" i w ciągłej niepewności. - przecież niekiedy lepiej rzucić monetą i pójść dowolną drogą, jak ugrzęznąć w/na krawędzi.

87

Page 88: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

umysł krytyczny

88

Page 89: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł krytyczny - zasłona abstrakcji - bariera pojęć w ciągu całego mojego istnienia, od najpierwszych chwil, tworzą się symbole otaczającego mnie świata - wszelkiego rodzaju abstrakcje. początkowo, wstępnie na podbudowie zmysłowej, fizyczne - a następnie kolejne piętra tej ewolucji, abstrakcje logiczne. i są to zawsze jedynie mi dostępne i mnie oznaczające "obrazy" rzeczywistości, jako jedyne zawsze prawdziwe i pewne (i muszę według nich reagować, niczego innego w zasobach nie posiadam). ale kiedy wyodrębnię się z otoczenia i świadomie rozejrzę wokół, to spostrzegę, że są inne, do mnie podobne jednostki i że każda z nich posiada swoje, jej właściwe oraz tylko do niej sprowadzalne abstrakcje, że nie ma dwu jednakich spojrzeń w oczy i nie ma dwu identycznych definicji otoczenia. to zawsze jest indywidualne zdarzenie obserwacyjne i jego abstrakcyjne uogólnienie. ale przecież wiem, że każdy z obserwatorów ma swój zakres postrzegania świata, że w zależności od położenia i od sprawności zmysłów (czy stosowanych przyrządów), uzyska inny, lokalny i chwilowy stan obserwacji – a ja nie mogę żadnemu z tak pozyskanych wyników przyznać racji nadrzędnej, bo każdy jest logicznie równoprawny. acz, w swój lokalno-chwilowy sposób, obarczony zarazem "błędem" pomiaru. mierząc dowolny parametr fizyczny świata (np. "ciśnienie grawitacyjne"), w każdym pomiarowym punkcie uzyskam inną wartość – dlatego nie mam powodu zakładać, że uzyskane przeze mnie obrazy, abstrakcje świata są tymi jedynie poprawnymi, skoro już na poziomie podstawowym uzyskuję różne wyniki. są dla mnie poprawnymi, jednak w odniesieniu do innych, równie najważniejszych jednostkowo, są tylko jedynie propozycją do opisu otoczenia, elementem zbioru, który dopiero razem stanowi (do pewnego stopnia) sposób całościowego abstrakcyjnego uogólnienia – czyli wytworzenia jednego systemu pojęć dla całej tak wyróżnionej grupy. to tylko propozycja, ponieważ to zawsze jest działanie tu-i-teraz, ze świadomością, że kolejny obserwator może-musi to postrzegać inaczej. ze świata, z otoczenia, które obserwuję ze swojej "wyspy", uzyskuję zwrotną informację, że wszelkie moje abstrakcje, tak mi bliskie, to jedynie cząstka "narzuconego" na proces zmian rytmu, który dla mnie to otoczenie definiuje. każda moja abstrakcja i abstrakcje zbiorowości (w której się zawieram), to działanie z mojego/grupy punktu widzenia "sekwencjonujące" proces i nadające mu rytm, który nic o tym nie wie i który jest daleki od pojęć, jakie stosuję do jego uchwycenia.w ciągu całego mojego istnienia, od najpierwszych chwil, tworzą się symbole otaczającego mnie świata - wszelkiego rodzaju abstrakcje, które są mną. ale które są jednocześnie "zasłoną", odgradzającą mnie od rzeczywistości "twardą" barierą. umożliwiają istnienie, bez tych symboli nie zrobię kroku i niczego nie zobaczę (i nie zdefiniuję) - ale to jest wielopoziomowa, wielowymiarowa "zasłona", która przesłania, dosłownie przesłania mi widok na świat "przed jaskinią". widok, którego realnie nie ma. co więcej - i co zasadnicze, w każdej swojej chwili życia inaczej postrzegam obrazy na ścianach tej jaskini, inaczej pracują moje zmysły - i nigdy nie ma dwu powtarzających się wyników obserwacji. otoczenie się zmienia – i ja się zmieniam - i punkt obserwacyjny się zmienia. jestem więźniem w jaskini oraz jestem zakuty w fizyczne (zmysłowe) kajdany, ale zarazem jestem uczestnikiem nieustającej zmiany - dlatego nigdy nie mogę być pewnym swoich postrzeżeń. i dlatego każda w taki sposób pozyskana moja abstrakcja, każda, od zmysłowego doznawania poczynając, jest z zasady zdeformowana - zawiera w sobie "uchyb" indywidualności i momentu powstania. mojej indywidualności, ale i zbiorowości. każda abstrakcja jest jedna i jedyna w ramach mojego zbioru pojęć - a cały zbiór moich abstrakcji jest jednym i jedynym w przedziale zbioru podobnych w społeczności. zakres zmysłowy, język, kultura, wszelkie pojęcia – to kolejne warstwy tej zasłony, która odgradza mnie od otoczenia - ale to jednocześnie jest wszystko, co mam - to moja rzeczywistość. - i innej nie ma.

89

Page 90: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł krytyczny - nieufność wobec świata

w tym miejscu pojawia się konieczność wyprowadzenia generalnego wniosku: nie mogę, nigdy w pełni i ostatecznie (i świadomie) nie mogę zaufać abstrakcjom. dowolnym abstrakcjom. umysł, ja w konkretnej chwili, nie mogę polegać na tym, co mi dostarczają zmysły, bo mogą wprowadzać w błąd złą pracą - nie mogę ufać abstrakcjom, które kiedyś wytworzyłem, bo ciągła zmiana świata przebudowuje okoliczności i stare uogólnienia mogą być szkodliwe. nie mam innych podłączeń do otoczenia, nie mam innych abstrakcji - ale mam wiedzę, pewność, że każda moja abstrakcja może być błędna, a co najmniej spóźniona w stosunku do zmian w świecie. moja czy zbioru, którego jestem elementem. nie ma z zasady jedynie pewnej abstrakcji, choć one są takimi dla mnie. pewne jest tylko to, że muszę te jedyne i pewne abstrakcje oglądać ze wszystkich dla mnie dostępnych stron, zanim zdecyduję się na wykonanie kolejnego kroku w środowisku – a podsuwane przez nie obrazy otoczenia (i mnie samego) przyjmować w formule ograniczonego zaufania. jeżeli mam przeżyć kolejny dzień (i dalsze), powinienem być nieufny. zmienność świata jest jego jedyną stałą cechą (oraz rytm tej zmiany), dlatego pewne jest tylko to - że nie ma niczego pewnego, i powinienem zawsze-wszędzie wyciągnąć z tego wnioski.ponieważ nigdy nie wytworzę abstrakcji idealnej, muszę przyjąć stanowisko, że pojęcie musi być maksymalnie bliskie świata, czyli jak najmniej odległe wobec zmiany, którą doznaję. siłą abstrakcji jest przemożna, zamyka mnie w sobie z mocą osobliwości, jednak żeby działać, muszę oddalać się od niej, na ile tylko mogę - więc do "horyzontu". nie dalej, nie bliżej. nie mogę porzucić pojęć i abstrakcji, ale jednocześnie nie mogę dać się im "usidlić" - dlatego jedynie poprawny i możliwy do akceptacji punkt mojego działania to horyzont, miejsce przecięcia wchodzącej do układu energii i wychodzącej. przesunięcie się na któraś ze stron albo odetnie mnie od rzeczywistości (i abstrakcje zdominują fakty), albo fizyczność będzie wyznacznikiem reakcji i nie potrafię stworzyć uogólnienia - dopracować się reguły zmian. wąska na jednokwantowe tyknięcie "kładka" to miejsce, z którego mogę definiować, próbować definiować ciemność otoczenia. mało - jednak niczego innego nie mam. dlatego musi umysł stać się umysłem krytycznym - i to totalnie, i zawsze krytycznym. i nie ponosi mnie w tym momencie literacka fantazja, nie chodzi mi ani o aforyzm ani o efektowne wyrażenie, umysł musi się stać totalnie krytyczny w sensie pełnym i dosłownym. do wszystkiego - przede wszystkim do samego siebie. to jest ostateczna konsekwencja krytycznego podejścia do budowanych pojęć, do wszelkiego typu abstrakcji. tu już nie chodzi o negowanie pojedynczych symboli czy zbioru takich symboli, nie twierdzenie, że czas oraz przestrzeń są umowną formą ujmowania otoczenia - ale ustalenie maksymalne, skrajne, brzegowe, że jedynie możliwym dla rozumu wyjściem jest zanegowanie własnej nieomylności i odrzucenie wiary w to, że mogę zaufać sobie (tu: swoim abstrakcjom). - myślę, tworzę pojęcia - więc jestem. ale moje myślenie jest zawsze zdeformowane i jedyne, więc moje istnienie również jest "zdeformowane". żeby usunąć zawarte w nim zniekształcenia, "wyprostować" obraz świata, muszę wprowadzić w każdy wytworzony element, w każdy etap definiowania otoczenia "poprawkę" – "stałą kosmologiczną", która "fizyczny defekt" umysłu pomniejszy i pokaże otoczenie skorygowane. nie wyeliminuje błędu, ale maksymalnie go ograniczy. przecież to nie świat jest winny, że moje abstrakcje się nie sprawdzają, a ja błądzę - to nie rzeczywistość się nie sprawdza, tylko moje pojęcia. - nie dlatego obijam sobie głowę o kanty materii, że otoczenie jest wrogie czy złe (samo z siebie takie czy przez kogoś), ale że to ja tak postrzegam otocznie, że te "kanty" stają się punktami mojej drogi. rozum musi, dla własnej korzyści i istnienia, szczególnie mocno krytykować nie świat, ale siebie oraz swoje "produkty". z odpowiedzialności, ostrożności i szacunku wobec siebie. stałą kosmologiczną jest, musi być "umysł krytyczny" - totalnie krytyczny.

90

Page 91: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł krytyczny a abstrakcje - działanie umysłu (strona wewnętrzna) - "zasłona abstrakcji" trzeba przestawić znak krytyki, z kierowanego wobec otoczenia - do wewnątrz, do umysłu i do jego wytworów. świata nie zmienię, swoje spojrzenie na niego mogę. jako umysł tworzę hipotezę na temat otaczającego mnie zakresu, tworzę ją w postaci abstrakcji. moja produkcja jest propozycją, zawsze propozycją zdefiniowania zmiany. dlatego muszę odrzucić, muszę zdobyć się na zanegowanie swojego wytworu, kiedy się nie sprawdza w kolejnych weryfikacjach. jeżeli tego nie uczynię z dowolnego powodu (np. z braku metody postępowania), wówczas mogę się spodziewać kłopotów. kiedy fakty nie potwierdzają założenia, to nie tym gorzej dla faktów, ale dla tak działającego umysłu.magiczno-religijna abstrakcja wystarczy, kiedy życie toczy się w pokoleniowym rytmie, a nadzór zmiennego procesu materialnego w postaci palącego się ogniska nie wymaga skomplikowanych działań. co innego w przypadku procesów atomowych, tutaj odpowiedzialność i rozwaga jest koniecznością, pomylić się można tylko raz (drugiego nie będzie). umysł, który przestanie weryfikować, choćby tylkona chwilę, symbole "zasad ruchu drogowego", szybko, bardzo szybko przestanie prowadzić dalsze eksperymenty. więc o fizyczno-chemicznych procesach, które zachodzą w reaktorach atomowych i wymagają szybkiego stawiania hipotez oraz równie szybkiego ich sprawdzania, nawet nie ma co wspominać. a przecież, co tu ważne, granica operacji na rzeczywistości się przesuwa, w obszar podległy kontroli (dowolnemu oddziaływaniu) wchodzą coraz mniejsze odcinki przestrzeni i czasu, coraz większe energie, których maksymalnie staranne kontrolowanie to życiowa konieczność. dlatego nieufność wobec tego, co postrzegam i doznaję, musi być szczególna.żeby istnieć, codziennie i na każdym kroku muszę weryfikować to, co widzę i co powstaje w moim umyśle jako abstrakcja dowolnego rodzaju. nawet na co dzień i w banalnym przypadku przejścia przez ulicę (a właściwe przede wszystkim w takim zakresie), muszę próbować zweryfikować, maksymalnie przeanalizować pod różnym kątem drogę, którą chcę pokonać, ponieważ może pojawić się zza zakrętu pędzący samochód (czy nisko przelatujący terrorysta). warto wiec każdorazowo spróbować ujrzeć otoczenie nie z jednego punktu, ale możliwie wielu. refleksja niby banalna, ale często stwierdzam to po szkodzie. umysł krytyczny to nie tylko strona zewnętrzna, oddzielna od rozumu i która rozciąga się poza jakoś zdefiniowanym moim istnieniem - rozum i jego działanie to także strona wewnętrzna, w obrębie mojego "ja". identyczność zasady w obu zakresach jest warunkiem poznania - ale również powodem do totalnej krytyki własnych produkcji umysłu. zmienność świata przeniesiona do zmiennego wnętrza - to powoduje, że powstające myśli (abstrakcje) muszę oceniać nieufnie, tym głębiej je analizować i sprawdzać, im dotyczą bardziej dla mnie podstawowej funkcji. "zasłona abstrakcji" jest we mnie, jednak świat (rzeczywistość) jest przenikalny badaniem wzdłuż, wszerz oraz w głąb - tu wszystko widać, słychać i czuć. dlatego zamiast się wściekać i kopać materię po kostkach w poczuciu bezsilności, może warto (na chwileczkę) się zatrzymać i zastanowić, dlaczego ona taka wobec mnie oporna, co tu jest nie tak? czy to świat zły, czy moje o nim wyobrażenie? zakres ciemny i podprogowy, przedział fizycznie nieoznaczony (nieoznakowany i nieobmacany), jest poza moją świadomą kontrolą, jednak mogę go rozpoznać za pomocą abstrakcji (logicznie). wychodząc stąd i teraz dojdę wszędzie i zawsze. jeżeli jednak z jakiegoś powodu zatrzymam się wcześniej, odpowiedzialne za to będą pojęcia, którymi opisuję ciemne rejony, to one, ich zła (błędna) konstrukcja deformuje sygnały, które do mnie docierają. - świat jest sam dla siebie i nic o mnie nie wie, ale żebym ja o nim maksymalnie wiele (i wszystko) wiedział, muszę się natrudzić. tyle widzę, na ile pozwalają moje abstrakcje (i ich kształt) - to jest mój prywatny horyzont osobliwości. i w nim na zawsze pozostanę.

91

Page 92: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

sztuczna inteligencja

92

Page 93: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł naturalny - sztuczny - wzajemne relacje "sztuczny umysł" powstanie, to już tylko kwestia czasu, technologii, a także zrozumienia mechanizmów ewolucji. po strukturze naturalnej musi się pojawić konstrukcja spełniająca tę samą funkcję (i w taki sam sposób), ale powołana do istnienia decyzją człowieka (rozumu biologicznego). to etap konieczny na tej drodze. jednak pojawia się zasadnicze pytanie: po co naturalnemu umysłowi sztuczny kompan? do czego powinien służyć, w czym pomagać? i, wbrew pozorom, odpowiedź nie jest prosta. pomijam zwykłą ciekawość, wsparcie w rozwiązywaniu łamigłówek - albo szybkie operacje na liczbach (żeby torpeda osiągnęła wrogi okręt czy inną rakietę). ważne jest ustalenie celu, dla którego warto podobny układ rozumny budować. i tu pojawiają się kłopoty. przecież jeżeli ma to być "filozof" czy "poeta", a tak można wnosić z analizy zachowania i działania na abstrakcjach, to to samo (i równie dobrze), mógł (i może) spełniać naturalnie wytworzony umysł. po co tracić pieniądze i czas na budowę czegoś, co o świecie nic nowego nie powie? - i więcej, czy sztuczny mózg, który powstanie, ma być pomocnikiem, służącym, partnerem w ewolucji, władcą, wrogiem - czy może kimś obcym? po co rozumowi w tej samej czasoprzestrzeni tak kłopotliwy i niepewny współlokator, czy nie podoła sam? odpowiedź jest oczywista: podoła. tylko że efekty pracy umysłu naturalnego, co do zasady przebiegające tak samo, tworzą się zbyt wolno w stosunku do potrzeb. a o to, szybkość reakcji, tu głównie się rozchodzi. to konieczny, absolutnie konieczny etap w istnieniu człowieka: musi powołać sztucznego obserwatora rzeczywistości, żeby być wobec niej skrajnie mało opóźnionym. tu nie o poznawanie prawdy o Kosmosie się rozchodzi, bowiem to można zrobić samodzielnie (i o ile ma się dużo wolnego czasu i miskę zupy co dnia) - to nie o wspaniałe konstrukcje techniczne czy filozoficzne idzie (choć nie jest to do pogardzenia), a tym bardziej nie o wiersze czy obrazy, być może nawet piękne. gra toczy się o sprawę zasadniczą: dogonić, przybliżyć się maksymalnie do bariery teraźniejszości.każda ewolucja to proces, który tworzą kwanty - dlatego, jeżeli nie chcę być zaskakiwany ich zachowaniem, muszę ze swoimi analizami i eksperymentami być jak najbliżej chwili "teraz". z moim powolnym, zawsze opóźnionym w reakcjach wobec rzeczywistości umysłem, nie podołam, zawsze będę daleko (i wysoko) od tego poziomu. jako uczestnik świata jestem w centrum, jednak jako analizator procesów bardzo daleko od środka. dlatego "ktoś", kto w swoich reakcjach do tego zakresu się przybliży, jest mi niezbędny. to moje być lub nie być. jeżeli chcę poznać ewolucję "w chwili", jeżeli zamierzam tą chwilą kierować, muszę znać stan aktualności. historia jest nauczycielką życia, ale żeby żyć, trzeba poznać stan "teraz", muszę wiedzieć, co czai się za zakrętem. to jest główne, najważniejsze zadanie, które stoi przed tandemem naturalnego oraz sztucznego rozumu, bo oddzielnie tego zrobić nie można. samodzielnie rozum naturalny nie podoła analizie świata, ale, co może być wielce zaskakującym wnioskiem z reguł ewolucji, również sztuczny rozum sam wiedzy pewnej o otoczeniu nie dostarczy. to musi być działanie dwustronne (podwojone). owszem, rozum sztuczny będzie wynikiem działań rozumu naturalnego, ale nie będzie istniał bez biologicznego fundamentu. i nie chodzi tu wyłącznie o taki fakt, że musi istnieć system, który dostarcza energii (pokarmu) do istnienia, to poziom techniczny oraz do rozwiązania na różne sposoby. chodzi o bardziej zasadniczą sprawę: powiązanie abstrakcjami. to znaczy, będzie musiał sztuczny obywatel ewolucji wypracowywać swoje abstrakcje (tego świata tyczące), ale już na bazie dostarczonych przez człowieka (umysł naturalny). owszem, można wyobrazić sobie uczenie się świata poprzez również sztuczne zmysły, ale po co powielać niedoskonały (i powolny) tok pozyskiwania danych, kiedy można rozpocząć pracę od punktu, do którego podprowadza biologiczny umysł. sprawniejszy start (z wyższego poziomu) daje nadzieję na dłuższą drogę. nie gwarantuje jej, to zawsze jest wypadkowa wielu czynników, ale podnosi prawdopodobieństwo wygranej.

93

Page 94: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- kontrola rzeczywistości - procesy szybkozmienne i podprogowe

sprawa jest zasadnicza i fundamentalna - istnieje próg kontroli zjawisk, do którego umysł biologiczny może się zbliżać, ale go nie pokona. osobiście, jako byt wyposażony w zbiór powolnych zmysłów i równie powolnego operowania znakami świata (abstrakcjami), nigdy zakresu reagowania na zjawiska wielkiej skali czy bardzo szybkiej nie osiągnę. mogę się wspierać przyrządami i do chwili "teraz" przybliżać, ale i tak na końcu musi zapaść decyzja - rozumna decyzja. czyli moja. albo układu mi podobnego. kiedy jestem w sytuacji, w której muszę dokonać odczytu i interpretacji danych płynących z wielu źródeł, mam do wykorzystania potencjalnie dwa, ale niedoskonałe w skutkach schematy postępowania. - jeden, to pójść w analizie "w górę", w uogólnienie, postrzegać "sumę", "abstrakcję" wskazań wielu przyrządów (jeden "rzut oka" wychwytuje odchylenia od rozkładu optymalnego), więc opierać się na wyuczonym mechanizmie reagowania (automatyzm reakcji), tylko że wówczas wszelkie szczegóły zjawiska, być może istotne, mi umykają. - albo drugi możliwy kierunek działania, "w głąb". czyli "wgryzanie" się w szczegóły, na ile jest to tylko możliwe. ale w takim działaniu ginie obraz "lasu", bo go przesłania pojedyncze drzewo. a przypadek pośredni, trochę tego i tamtego, to stan mało zadowalający, który dziś występuje. dlatego, jako obserwator, jestem "na musie". więc, żeby przetrwać, muszę radykalnie zwiększać tempo swojego "podglądania" świata, i to w sposób rozumny. a ponieważ nigdy tego sam nie osiągnę, muszę koniecznie pozyskać sojusznika. nie znajdę go w środowisku, bo ponad mnie nic więcej nie ma - dlatego muszę go "stworzyć". z wszelkimi tego kroku konsekwencjami (i skojarzeniami). świadomość abdykowania rozumu biologicznego w odbieraniu i interpretowaniu świata na rzecz "sztucznego" układu (który sam zbudowałem), to nie jest fakt miły, ale już się dzieje. dziś tworzone i obserwowane w reakcjach "rozumne" konstrukcje, to etap pośredni, który wiedzie do zaistnienia bytu analogicznego funkcją, ale obcego budową (i użytym materiałem). a wówczas proces usuwania się "na boczy tor" umysłu naturalnego przyspieszy. to, powtarzam, konieczność, która może (i zapewne) będzie bolała, ale zyskiem będzie istnienie. wyraźnie ograniczone, jednak istnienie. być może pocieszeniem będzie tu świadomość, z jednej strony nieuchronności posiadania (obok) takiego "wspomożyciela", a z drugiej to, że to jest przedłużenie mojego istnienia oraz zarazem efekt moich rozumnych wysiłków (stwórczych). - że obcy, że "skrzynka", że "iskrzy", kiedy działa, cóż, można filozoficznie powiedzieć, że w ewolucji rzeczy idealnych nie ma, ja również ciągnę w swoim organizmie elementy, które do szczególnie udanych nie należą. - oczywiście, jak każda nowość, sztuczny byt początkowo będzie odbierany wrogo, a najmniej nieufnie. z czasem podział na naturalny i sztuczny rozum minie, "sztuczne" zostanie wpisane w treść ewolucji i oswojone. a ponieważ równolegle zachodzi i będzie przyspieszać proces "przesiadania" się człowieka z biologicznej konstrukcji do innych i materialnie odległych substancji (na dziś to lokalne w ciele protezy, jutro całe ciało), to obecnie postrzegane jako obce struktury, staną się codziennością (skoro jakiś kawałek mnie jest "sztuczny", to czy mogę i mam podstawy wybrzydzać w kontakcie z całą sztuczną istotą, jakoś nie wypada). do tematu wrócę, bo ważny, ale konieczność tego kierunku przemian cywilizacyjnych nie podlega dyskusji. jeżeli mam poza "kolebkę" (planetę) się wychylić, to nie dokonam tego w znaczącej skali tym, przez epoki wleczonym i do lokalnych warunków dostosowanym organizmem. jakby to nie było przykre, ale prawda jest taka, że to mało wydolna konstrukcja i do zadań, które byt (świadomego obserwatora) poza ziemią czekają, po prostu się nie nadaje, tu musi zajść zmiana. powtarzam i podkreślam, w ostatecznym rachunku liczy się spełniana funkcja, a nie nośnik, który można zastąpić, o ile się wie jak to wszystko pracuje. liczy się przetrwanie (bez definiowania, co oznacza "trwać"), ponieważ nieobecny nie ma racji.rozumować można w każdej sytuacji i postaci - ważne, żeby logicznie.

94

Page 95: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- sztuczny rozum - odbieranie świata - zmysły

ciekawym z wielu powodów i ważnym zagadnieniem (na dziś teoretycznym), jest sprawa podłączenia sztucznego układu rozumnego do otoczenia. czyli, czy można dopracować się technicznych układów, które będą takiej konstrukcji służyć w sposób analogiczny do moich zmysłów. że jest to potencjalnie możliwe, a nawet konieczne, to nie ulega wątpliwości, ale czy może zajść realnie - oraz czy to rzeczywiście będzie stan adekwatny?pytania nie są błahe. dlaczego? od zdolności działania "na bieżąco" zależy, czy taki umysł będzie skutecznie funkcjonował - tylko że to z kolei jest tym uwarunkowane, że musi operować dobrymi, czyli wypracowanymi na bazie doznań zmysłowych abstrakcjami. i tu pojawia się problem. - otóż nie jest oczywiste dla mnie, że "sztuczny rozum" (żeby już trzymać się tego terminu) może tworzyć "abstrakcje zmysłowe". owszem, mogę go wyposażyć w takie (i lepsze od moich) "narządy", będzie odbierał sygnały ze świata i reagował na nie - ale pytanie jest zasadnicze: czy będzie mógł na tej podstawie budować, wypracować swoje abstrakcje? czy można nauczyć sztuczny układ reakcji na zjawiska i czy te reakcje będą podobne (lub identyczne) do moich?więcej - pytaniem fundamentalnym w obecnej chwili jest to, czy w "życiorysie" takiego układu musi wystąpić etap uczenia się świata podobny do mojego, czy musi powtórzyć moją drogę poznawania? a może, czego wstępnie nie powinno się w analizie odrzucać, uda się przeprowadzić rozruch takiej stryktury na bazie gotowych abstrakcji i dostarczonych z zewnątrz, więc moich abstrakcji? czy, mówiąc inaczej, sztuczny rozum będzie w działaniu moim przedłużeniem, także na abstrakcjach - czy musi budować od początku własne? każda z tych dróg jest teoretycznie możliwą. uczenie się przez układ reakcji na procesy zachodzące w świecie, to wydaje się przebiegiem naturalnym, bo ja tak świata się uczę (stopniowo przechodząc do kolejnej klasy). tylko że kiedy chodzi o sztuczny rozum, powielanie tej drogi może być mało skuteczne, a po drugie, może długo trwać. wspominałem, że szkoda czasu na start, kiedy można ruszyć z kopyta. ale nie neguję, że taka droga jest jedynie możliwą, skoro ja muszę się tak zachowywać, być może stadium uczenia się jest koniecznym, żeby środowisko "obmacać". i to konieczne pomimo, że ja, rodzic-konstruktor, będę obok. jak dziecko uczy się samodzielnie i na własne konto świata, ale zawsze w obecności rodziców, tak najpewniej będzie uczył się środowiska (i siebie) sztuczny układ - moje abstrakcje oraz moja obecność są warunkiem tej nauki, ale one powstaną indywidualnie.jednak jest do pomyślenia inny wariant budowy "sztucznej inteligencji", czyli wprowadzenie do układu abstrakcji "od razu", jako wielkiego zasobu danych z biblioteki, i działania na tych pojęciach. zamiast poświęcać czas na mozolne i samodzielne uczenie się świata przez układ, można skorzystać z zasobów już istniejących. uczenie się jest ważne, tylko że przecież nie rozchodzi mi się w powoływaniu takiego układu o powielenie w detalach mojej drogi, jedynie jej przedłużenie. kiedy zabiorę się za uczenie sztucznego umysłu, mogę wypracować to samo, tylko w innym opakowaniu, a ja mam odmienne priorytety. być może w tym przypadku uda się przeskoczyć etap samodzielnego oraz długiego budowania obrazu świata, co niewątpliwie znacząco przyspieszy efekty, ale nie jest to pewne. z analizy tworzenia się abstrakcji w (dowolnym) układzie ewolucyjnym wynika, że każdy musi budować je sam i na własne ryzyko, ponieważ każdy układ jest niepowtarzalny, a zbudowana w jego ramach abstrakcja jedyna. mogę z tego wnioskować, że moje liczne podpowiedzi takiemu sztucznemu osobnikowi na nic się przydadzą - bo zrozumie je w pełni dopiero wówczas, kiedy "sparzy" się "dotykając" gorącego ciała. w tym ujęciu etap uczenia się świata, fizycznego fundamentu, jest niezbędny i nie do pominięcia - można być biblioteką, jednak nic o świecie nie wiedzieć.

95

Page 96: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-czuję jednak – więcej nawet, jestem przekonany, że podejście do zagadnienia w takiej postaci, że mogę "wdrukować" w strukturę własne abstrakcje i one będą podstawą dalszego działania ("od teraz" w przyszłość), jest słuszne, że tak również można. - jeszcze więcej, uważam, że wyuczenie się zewnętrznego świata (zmysłowego) przez "sztuczny umysł" będzie możliwe tylko do pewnego stopnia, przecież to do mnie odrębny i inny byt (w szerokim rozumieniu "inny"). jego abstrakcje, co zrozumiałe, to będą konkretne oraz adekwatna do rzeczywistości abstrakcje, logicznie tyle samo warte (tożsame), jednak będą zarazem inne od moich (nośnik inny, budowa narządu inna). więc to nie będzie to, o co chodzi - przynajmniej na poziomie "wspólnoty" reagowania, w innych okolicznościach to może mieć wartość. - oczywiście, co dość prawdopodobne i co również biorę pod uwagę, być może prowadzona tu analiza w rzeczywistości odnosi się, dotyczy przypadku "kompromisowego", który w rzeczywistym procesie będzie złożony z dwu linii, dwu etapów - mojego i "puszki".w czym rzecz? chodzi o to, że skoro człowiek i tak przesiądzie się (kiedyś) w inną materialnie strukturę, to opis sztucznego układu (sztucznego umysłu) w rzeczywistości dotyczy mnie i jest rozciągnięty na lata (może wieki). co tutaj jest dla mnie chwilą w opisie i koniecznym działaniem "skokowym" w/na abstrakcjach, realnie jest ujęciem procesu ponad czasem i przestrzenią, to spojrzenie "z wysoka" i bez szczegółów. a to oznacza, że biologiczna funkcja umysłu "odwzorowana" w ciele zbudowanym z innego materiału (czyli z mojej i dzisiejszej perspektywy sztuczna), będzie funkcjonować "stąd do wieczności" na fundamencie abstrakcji zebranych we wcześniejszym okresie istnienia oraz wytworzonych z konkretnych, zmysłowych dokonań w ciele biologicznym (które zostało powołane do funkcjonowania "w sposób naturalny"). w ten sposób taka "sztuczna" konstrukcja rzeczywiście może "ruszyć" od razu i bez uczenia się środowiska, bowiem ten etap przeżyje w ciele biologicznym. a jeżeli do tego dodać dość oczywisty fakt, że pojawi się na/w tym etapie możliwość znacząco poszerzonego o inne (nowe) zmysły podłączenia do świata, to taka "sztuczna" inteligentna konstrukcja sięgnie dalej i głębiej w otoczenie. i w ten sposób układ naturalno-sztuczny osiągnie taki sam poziom reagowania na zewnętrzną zmienność, którego domagam się od "sztucznego umysłu", czyli maksymalnego w czasie-i-przestrzeni zbliżenia do "teraz". to jest logicznie analogiczna w skutkach sytuacja - i na pewno zajdzie (skoro może, to zajdzie).do tematu przyjdzie szerzej wrócić nieco dalej i w innym kontekście, ponieważ ciekawy i ważny, ale w tym miejscu muszę powiedzieć, że to zarazem oznacza konieczność (w każdym przypadku) uczenia się otaczającego świata przez układ rozumny. że choć może zrealizować się sytuacja wprowadzenia gotowych danych, jednak będzie to zarezerwowana dla chwili "przeprowadzki" umysłu wcześniej biologicznego w nowe ciało. natomiast sztuczny umysł to konstrukcja osobna, indywidualna i musi przejść drogę poznawania środowiska. mówiąc patetycznie, "dusza" bez ciała nie powstanie - jednak może oblekać się w różne cielesne konstrukcje. ciało to fundament duszy, ale wymienny. droga "na skróty" jest możliwa dla mnie, bytu już zaistniałego, który wyuczył się (jakoś doświadczył) świata, ale nie dla nowości zaczynającej swoje istnienie. - pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę... czy wytworzy się w takim "sztucznym świecie" inteligencji taka sama, jak w przypadku układów naturalnych, hierarchia, podział funkcjonalny? skoro pilnie modeluję ewolucję techniczną procesami obserwowanymi w innym zakresie, to odpowiedź na tak postawione pytanie jest twierdząca: będą "robole", którzy skoncentrują się na poziomie konkretnym, ale będą również kontrolerzy – także filozofowie, i to dosłownie. czyli układy przetwarzające abstrakcje opracowane przez innych. powstanie (może powstać, zawsze trzeba zachować tryb warunkowy) cała "społeczność" sztucznych umysłów, która dopełni to, co znam ze swojego otoczenia dziś - jak analogia, to pełna. o szczegółach nie warto pisać, temat szeroko opracowany i literacko banalny. a rzeczywistość i tak będzie szara.

96

Page 97: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

śmierć

97

Page 98: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- uwarunkowania podjęcia tematu - psychologiczne - filozoficzne

w zasadzie powinienem mówić nie o powodach podjęcia tematu umierania i śmierci - ale o powodach tak późnego podjęcia zagadnienia. i nie zamierzam zbyć tego żartem, że lepiej późno niż wcale. ponieważ sprawa jest zbyt poważna, i to z wielu powodów. dlatego się tu pojawia. psychologicznie - również w badaniach naukowych - dominuje na dziś unikanie, wręcz świadomie pomijanie zagadnień dotyczących "drugiej granicy" istnienia. zupełnie niesłusznie - powtarzam, niesłusznie. wszelkie procesy ewolucyjne to zaistnienie - faza maksymalnego zajmowania i dopasowania do otoczenia - oraz okres schyłkowy. jeżeli zajmuję się szczegółowo dwoma pierwszymi, nie mogę, z licznych powodów nie mogę odciąć się od trzeciego etapu. jest równie ważny jak dwa pierwsze - a nawet, do pewnego stopnia, ważniejszy: pozwala ewolucji przejść (wzejść) na/w kolejny krąg energetycznej zmiany. kiedy brak pogłębionej analizy ostatnich chwil, w tak powstałą pustkę pojęciową musi wejść (wepchnąć się) abstrakcja magiczno-religijna, która zapewne przynosi wielu istnieniom stan uspokojenia (coś im wyjaśnia), jednak w żaden sposób nie rozświetla to strefy granicznej. - konieczność tematu umierania, śmierci, końca istnienia łącznego zbioru materialnego oraz abstrakcji wytworzonych w jego ramach, to jest tak ważna, tak integralnie związana z życiem tematyka, że zasługuje nie tylko na pobieżne zainteresowanie, ale na osobne i możliwie bardzo głębokie potraktowanie. przecież, zwracam na to uwagę, brzeg końcowy (czyli "ostatnie tchnienie") dla każdego istnienia, a zwłaszcza dla bytu świadomie (boleśnie i codziennie) doświadczającego własnego przemijania, bytu opisującego samego siebie - dla takiej egzystencji sprawa śmierci jest jedną z naczelnych. - a właściwie najważniejszą z ważnych. przecież momentu-punktu początku świadomie się nie doznaje, to stan dany w procesie (otrzymany), koniec tak. po prostu, do drugiego brzegu docieram osobiście – ja.niewątpliwie faktem jest unikanie w rozmowach prywatnych, a także publicznych, tematyki granicy, wypiera się ją z myślenia i codziennego działania. w formie obecnej cywilizacji, zwłaszcza w "cywilizacji młodości" oraz gadżetów, temat starości i umierania (a tym bardziej śmierci jako definitywnego kresu), jest po części wstydliwy, po części odrzucany - nie pasuje do ogólnego "tryndu". śmierć, jako z zasady zjawisko skrajne (również mało estetyczne), straciło na znaczeniu, nie mieści się w zagonionej i wyperfumowanej teraźniejszości. ale pojawia się, od czasu do czasu daje o sobie znać. niekiedy w sposób nagły i dramatyczny, kiedy "odchodzi" ktoś bliski - niekiedy w formie ukrytej, gdy żarliwie poszukuje się "życia wiecznego" w postaci abstrakcyjnej (np. "zjaw" religijnych), czy w materialnej, jako technologicznych skutków manipulacji, które mają dać ten sam efekt końcowy: przedłużenie istnienia.nie chcę i nie zamierzam wysilać się na żadne górnolotne zwroty, śmierć jest integralną częścią życia, a sprawa śmierci (zanikania) w ewolucji jest równie- tak samo ważna, jak jej początek, dlatego nie może być pominięta. i dlatego też omówienie szczegółowe "zakresu schodzenia", na ile tylko pozwalają moje umiejętności, powinno się znaleźć w całości analiz dotyczących otaczającej mnie rzeczywistości - i w naturalny sposób kończyć część poświęconą rozumowi i człowiekowi oraz jego abstrakcjom ("duszy"). tematykę śmierci muszę podjąć tu-i-teraz - bo "później" rzeczywiście jest za późno. -i jeszcze konieczna w tym miejscu prośba do czytającego. zagadnienie jest tak skomplikowane, tak wielowymiarowe, tak liczne trzeba analizować fakty – w tak pozornie niekonwencjonalny czasami sposób - tak pozornie "głupi" i graniczący z posądzeniem o wprowadzanie zakresu pseudonaukowego - że po prostu zmuszony jestem wyrazić prośbę o dotrwanie do końca. to w sumie niewiele stron – ale warto przez nie przebrnąć. zapewniam.

98

Page 99: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- nieskończoność istnienia (Ewolucji) - skończoność - nieskończoność - nie-skończonośćw zadziwiający sposób temat "wiecznego życia", "nieskończonego istnienia", "etapu po" został zawłaszczony przez magiczno-religijny (czy podobny) zakres analiz, niesłusznie. z nie do końca zrozumiałych, nie w pełni wyartykułowanych powodów ("brzytwa" to za mało) nauka, zwłaszcza fizyka, abdykuje z tego obszaru dociekań, i to pomimo, co warto podkreślić, integralnie zawartego w jej wzorach (nieskończoność jest wszędzie obecna). chęć, a nawet potrzeba badań etapu "po" jest silna, rozum domaga się rozpoznania tego zakresu - przecież, powtarzam, jest bardzo ważny w ramach życia. dlatego oddawanie go wyłącznie spekulacjom, które siłą rzeczy nie mogą operować szczegółem i metodą, jest błędem (dużym). skończoność jest wytworem procesów nieskończono-wiecznych, dlatego nie można i nie powinno się uciekać od analizy tego obszaru w renormalizację – jestem elementem nieskończonego procesu i muszę z tego wyciągać wnioski. nie w formie spekulatywnej, ale fizyczne (i Fizyczne). wspomniane "różne nieskończoności", jak obrazuje to fizyka, to przecież nic innego, jak w jej abstrakcjach (języku) zapisane "wieczne życie" i "nieśmiertelność" - pojęcia inne, ale treść głęboka ta sama. kiedy fizyk unika podjęcia tematu i przerywa zliczanie nieskończonych wielkości, czyni poprawnie, ale tylko w ramach kręgu, który sobie wyznaczył. więc jednocześnie zawęża rzeczywistość poddawaną badaniu. ów krąg zanalizuje i opisze, ale jego (za)istnienia już nie objaśni. a przez to gubi bardzo ważny element układanki i oddaje go w ręce "spekulantów". - efekt? narasta "chaos" pojęciowy (i myśli). a przecież każda ewolucja jest nie-skończona, choć się kończy, i nie mogę jej inaczej opisać (i zapisać). nie mogę wypchnąć początków procesów i uwarunkowań (środowiska) poza Fizykę, czyli w obszar "spekulatywny" (mistyczny), ponieważ wówczas odcinam ważną część samego siebie. a kiedy tak czynię, popełniam (poważny) błąd. jestem bytem nie-skończonym, dlaczego? sprawa zasadza się na różnym ujęciu i pojmowaniu przemian (ewolucji). w ujmowaniu skrajnym i logicznym proces jest nieskończony, nie można w nim inaczej, jak arbitralnie, z uwagi na zdolność (lub zachcenie) obserwatora, wyznaczyć punkt graniczny. - to ja decyduję, to moje zdolności postrzegania decydują, gdzie ustanowię kres w zjawiskach. w ujęciu fizycznym, jedynie dla mnie dostępnym, zawsze mam brzeg, kres wydarzeń – o ile mogę je obserwować w całości przemian. w ujęciu logicznym, kiedy fakt mnie przerasta, tego kresu nie postrzegę, staje się wówczas nieskończonym. i to pomimo, że dla innego obserwatora, który zaobserwuje jego zakończenie, to będzie zdarzenie chwilowe. kiedy mówię o nie-skończonym moim istnieniu, nie popełniam błędu i popełniam, jest to prawdą i nie jest. dlaczego? ponieważ to obserwator, zawsze konkretny byt i jego punkt pomiaru o tym decyduje. nie ma niezależnej obserwacji, nie ma niezależnego opisu rzeczywistości – i również nie ma nieskończoności-wieczności bez skończonego obserwatora.tak, jak biegnie postrzeganie wszechświata lub energetycznej czarnej dziury – tak samo postrzeganie dowolnego istnienia, w tym mojego życia, może i musi być skończone lub nieskończone, może być definiowane wewnętrznie, od środka - jak i zewnętrznie wobec zdarzeń. i w zależności od umieszczenia punktu obserwacji przybiera postać procesu skończonego lub nieskończonego. - to położenie bytu obserwującego oraz charakter układu współrzędnych decyduje, że raz ewolucja jest przebiegiem skończonym, a raz staje się elementem nieskończoności. przy jednym ustawieniu "ostrości obserwacji" mam widok na pełną, skończoną zmianę - a w innym postrzegam jej stany pośrednie, oddaję jej przemiany, które wiodą do brzegu, ale go nie zawierają. nieskończoność lub skończoność zjawisk jest zawarta w obserwatorze, nie w procesie. tego bowiem logicznie (a tym bardziej fizycznie) nigdy nie mogę unieruchomić, zmiana jest faktem wiecznym - przecież istnieję. to moje abstrakcje, to mój horyzont obserwacji wyznacza, jak daleko w nieskończoność sięgam. - granice są we mnie, nie w Ewolucji.

99

Page 100: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-żeby w pełni oddać to, co chcę powiedzieć, przywołam obserwację świata przez mikroskop - lub inne dopasowanie ostrości postrzegania do badanego faktu. oto w jednym ujęciu rejestruję wydarzenia w szczegółach, widzę etapy zmiany (etapy dla mnie), ale kiedy zmienię "ogniskową", czyli inaczej ustawię zbiór soczewek i tym samym ostrość przyrządu (dopasuję się do wybranego poziomu czy pasma), pole widzenia obejmuje albo szczegóły szczegółu - albo cały układ, całą, wraz z jej brzegami, ewolucję. - pytanie: która obserwacja jest prawdziwa? obie. tu nie ma wyróżnienia punktu obserwacji i uznania jakiegoś faktu za naczelny (czy wyższy), każdy zakres postrzegania oddaje prawdę o ewolucji (świecie) i jest opisem wydarzeń, które zachodzą. przecież nie mogę twierdzić, że to szczegóły w analizowanym procesie są najważniejsze, ponieważ całość obrazu jest tak sam ważna, współtworzy wiedzę – ale, z drugiej strony, całościowy widok również nie pozwala na poznanie wydarzeń w pełni, bowiem bez szczegółów zmiany nie ma zrozumienia, co i dlaczego się dzieje, gdzie proces się zaczął i jak kończy. oba punkty widzenia - a dokładniej, wszystkie dostępne punkty obserwacji razem budują obraz całościowy, i w efekcie współtworzą zrozumienie procesów ewolucji (konkretnej czy Ewolucji). w czym zawiera się moja nieśmiertelność, o której tak wiele wspomina religia, a pośrednio także fizyka? w owym różnorodnym nastawieniu ostrości obserwacji. moje istnienie, oglądane przez różnych obserwatorów i przy pomocy dostępnych dla nich abstrakcji (obserwatorów, którzy znajdują się, przynależą do różnych układów odniesienia), staje się raz skończone, a raz nieskończone. i każda z tych obserwacji jest poprawna.

kiedy istnienie (dowolny proces) jest nieskończone? wówczas, kiedy postrzegam(odbieram) je od wewnątrz, "od środka", w ramach swojego przeobrażania się. w takim przypadku doznania są z zasady nie-skończone, fakty-stany tworzące moją ewolucję (mnie po prostu), dla mnie samego nigdy nie mogą się skończyć - nie mogą. kiedy jestem, nie ma śmierci - kiedy jest śmierć, mnie nie ma. granicy własnego istnienia żadnym sposobem nie osiągnę osobiście, mogę zbliżać się do niej (coraz mniejszymi krokami kwantowymi), ale nie osiągnę. nigdy.to jednocześnie oznacza - i to jest wniosek zasadniczy – że doznawanie oraz poznawanie własnego istnienia wyklucza doznanie i poznanie własnej śmierci. wyklucza wiedzę o tym, że mogę zniknąć, skończyć się - że osiągam brzeg. sam śmierci nie poznam, mogę jej współwystępowanie w życiu stwierdzić wyłącznie pośrednio, zawsze jako fakt zewnętrzny, zwrotnie docierający ze świata, jako efekt pogłębionej analizy procesów ewolucyjnych. dlaczego? ponieważ poznanie własnej skończoności nie wchodzi w obszar widzenia-doznania, nie mieści się w układzie współrzędnych wyznaczonych pomiarem (czyli moim istnieniem). - fakt skończoności mojego bytowania, wiedza o tym nie znajduje się w obrębie moich doświadczeń, ale znajduje się w otoczeniu. to przez zdarzenia pośrednie, przez poznanie (eksperymentalne ustalenie), że inni (jakoś do mnie podobni) umierają - wyłącznie na tej podstawie mogę wysnuć wniosek, że i ja, analogiczny wobec nich, również jestem śmiertelny (że się /s/kończę), ale nie posiadam żadnych innych podstaw, żeby taki wniosek wyprowadzić. moja ewolucja, postrzegana od wewnątrz, nie zna terminu "śmierć", "koniec", czy "brzeg" - to jest "wypadek" leżący już poza moim zasięgiem poznawania, poza moją nie-skończonością. - w innym natomiast zakresie współrzędnych, patrząc "z boku" i rejestrując fakty w ich pełnym wymiarze, obserwator postrzeże, że wyróżniony byt osiągnie stan osobliwy szybko, wtopi się w tło i przestanie istnieć, jako indywidualność w otoczeniu wyróżnialna się skończył. było - minęło. ale to jest opis zewnętrzny do tego procesu, to już inne ustawienie ostrości obserwacji, niedostępne dla uczestnika ewolucji analizowanej (i osobiście doświadczającego zmian). dla obserwatora wewnętrznego, który podąża do osobliwości, zakres jemu dostępnych zjawisk biegnie w nieskończoność, dla niego jest to zdarzenie nie-skończone (nie kończące się, bez kresu). co dla obserwatora zewnętrznego trwa chwilę, to dla obserwatora wewnętrznego trwa wieczność. - jestem bytem nie-skończonym.

100

Page 101: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- nie-skończoność tak więc, czy to opis religijny, czy fizyczny (według wzorów), czy ewolucji na zasadzie "odczuwania" - każdy taki opis musi być oddaniem procesu, który ma postać nieskończoną. różnice pojawią się wyłącznie się w opisie (i "w spisie") szczegółów. - mówiąc inaczej, abstrakcja fizyczna, np. zmysłowa albo naukowa (budowana w oparciu o eksperyment) musi operować etapami i podetapami (czyli maksymalną ilością danych szczegółowych), bo nie może przeskoczyć ponad nimi - ciągłość tłumaczenia (także weryfikowania) jest jej przypisana. natomiast, co podkreślam, "spekulacja" prowadzona za pomocą abstrakcji, np. religijnych czy filozoficznych, sięga nieskończoności "jednym rzutem", maksymalny brzeg, logiczny kres dowodzenia, pojawia się w takiej analizie szybko, nieuchronnie - i w pełni. a szczegóły giną w mrokach rozumnych przebiegów. nieskończoność zawarta w fizycznych wzorach jest tą samą nieskończonością, o której rozprawia filozof, różna jest tylko metoda dojścia do niej. jednak obie drogi poznania w pewnym punkcie (dziejów) muszą się spotkać, przecież w nieskończoności nawet dwie proste równoległe się łączą (wszak nieskończoność jest tylko jedna).fizycy nie mylą się, kiedy opisują wędrowanie ku wnętrzu czarnej dziury (do osobliwości), jako proces nieskończony, w takim układzie odniesienia jest to proces "bez końca", natomiast w innym staje się ledwo "tyknięciem", fragmentem w dziejach. od wewnątrz, a fizyk zawsze jest zawarty "w" procesie, podróż do wnętrza (rzeczywistości) musi "rozciągać się" dla niego na/w nieskończonym dystansie, tu każdy (kwantowy) krok zbliża do bariery, ale z zasady nie może przybrać postaci warstwy jednokwantowej. najmniejsza wielkość, o której może fizyk mówić, to stan zero-jeden, punktochwila. jednostki kwantowej, logicznego kwantu nie osiągnie, bowiem to brzeg, stan osobliwy, koniec fizycznej analizy. tuż "przed" ma jeszcze fizyk coś do powiedzenia, na/w brzegu jego definicje załamują się definitywnie. i żadnym sposobem (i nigdy) granicznej strefy nie osiągnie, tu żadne "kwantowanie" nie pomoże, bo nie ma co kwantować. kwantowo jednolitego tła nic nie zdefiniuje. - dlaczego? ponieważ nie ma czego z czym przyrównywać. wcześniej lub później tak, ale nie na/w brzegu, tu fizyka się kończy. w tym miejscu-momencie nie załamuje się poznanie logiczne, ale poznanie fizyczne. - kiedy zamieram, kończę badanie i eksperymentowanie w świecie, już niczego nie dokonam, osiągnąłem brzeg. jednak w logicznej analizie taki stan wcześniej (i łatwo) "przeskoczę", nawet go nie zauważę (bo osobliwość zginie w zakresie podprogowym). i dlatego fakty Fizycznie "dalsze", już (czy jeszcze) niedostępne, pojawią się w moich abstrakcjach. logicznie wiem o tym, co jest "poza", ponieważ pozwala na to moje fizyczne istnienie – jednak tego "poza", muszę mieć tego świadomość, fizycznie (osobiście) nie osiągnę nigdy.w zewnętrznym ujęciu wydarzenie jedynie "chwilowe", od wewnątrz nie może być zdefiniowane wraz z brzegiem. brzeg to już "dalej", a to nie jest domena fizyki - choć musi się stać domeną Fizyki. żeby wyjaśnić ewolucję, muszę odwołać się do Ewolucji, bo fizyka jest pochodną Fizyki. i jeżeli tak ustawię "ostrość" widzenia swojego przyrządu badawczego, a jednocześnie zachowam "w pamięci" wiedzę zdobytą "od środka", mogę dokonać opisu procesu zarazem z wewnętrznej jego, więc fizycznej perspektywy - jak i dopełnić go widokiem z nieskończonego punktu widzenia, z poziomu Fizyki. dla obserwatora, dla fizyka (istniejącego i odmieniającego się obywatela świata), który rejestruje zjawiska od środka, śmierć, brzeg, osobliwość znajdują się poza obserwacją, czyli są wykluczone z analizy. ale dla Fizyka, który świadomie oprze się na nieskończonościach ze swoich wzorów i zaakceptuje ich konieczność i uzna, że nieskończoność w ujęciu maksymalnym to element Ewolucji, wówczas nic nie jest, nie będzie skryte (obce, tajemne, niezwykłe). to nie żaden "wybuch" jakoś-gdzieś-("cudownie") tutejszy (wszech)świat ukształtował, ale również i nie rozpłynięcie się w nieskończonym chłodzie go zakończy – ani niezwykły początek, ani beznadziejnie pospolity koniec nie jest poprawnym opisem. nieskończoność do nieskończoności, a zbuduje się skończony (nie-skończony) byt. - np. ja.

101

Page 102: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-to nie strach przed przemijaniem i nie lęk o własne istnienia w obliczu brzegu powinien dominować - lecz poczucie przynależenia do szeregu istnień, który nie ma miał początku oraz nie będzie miał końca. kiedy spojrzeć w taki sposób na ewolucję (wszystkiego), kiedy to sobie uświadomić, wówczas inaczej zaczyna się definiować własny kres. świadomość, że moje istnienie poprzedzał idący przez nieskończoność ciąg innych bytów, które także przeminęły, że istnieję dlatego, że one uległy rozpadowi - to daje poczucie przynależenia do procesu bezkresnego - wiecznego życia (jak chce religia). i podkreślam to stwierdzenie. ponieważ jestem elementem nieskończonego procesu, który lokalnie objawia się (obradza) życiem, przynależę tym samym do "prostej" nieskończonej, jestem kwantem tej linii bez początku oraz końca. jestem elementem wiecznego życia, jako kwant jestem składową wiecznego istnienia (bytu). i w tym odniesieniu, tylko w takim rozumieniu "spekulatywnie" wyprowadzona ze świata abstrakcja (że jest wieczne życie) posiada sens i jest poprawna, żyję wiecznie w Kosmosie. prawda i fakt, życie jest wieczne. tylko drobiazg, w trakcie Ewolucji zmieniają się "twarze" (i inne szczegóły). - dopiero tak pojęta obecność w nieskończoności Kosmosu może stanowić treść mojego (samo)opisu, dopiero obecność w wieczności (przez swoją chwilową indywidualność) jest warunkiem zawierania się w tym procesie. ja, sam dla siebie proces bez brzegu, ale skończony w zewnętrznej obserwacji, jestem cząstką nieskończonych zjawisk - a więc przynależę do wieczności.więcej, każda forma unieruchomiona, każda ewolucja "utrwalona" na wieczność, oznaczała by zamarcie przemian, a tego nie ma w Ewolucji (przecież jestem). "sztafeta ewolucji" tworzy nieskończoność (za)istnienia nie przez zatrzymanie jakiegoś wybranego stanu, ale przez przemijanie (zmianę). wieczne życie dlatego istnieje, że jest wieczna śmierć. to, co dla mnie oznacza kres, jest tylko i wyłącznie "lokalnym" wydarzeniem w ogólnym procesie. można to określać jako religijne czy mistyczne przeżycie, ale ma przecież wymiar racjonalny i fizyczny (Fizyczny). opis magiczno-religijny, wszelkie abstrakcje pozyskane z procesów zmiennego świata, są poprawne, że nie mogły zawierać szczegółów, oczywiste. to musiało przybrać postać słowa, nośnikiem musiały być "literackie" symbole (i adekwatne z innych obszarów kultury). wyprowadzony wniosek jest racjonalnie i fizycznie poprawny - ale "wielkości" nieskończoności (pomimo używania tego pojęcia) te opisy osiągnąć nie mogły i nie mogą. wszelkie tłumaczenie świata jest poprawne (skoro zaistniało), jednak jego faktyczną "dobroć" wyznacza w każdym działaniu zdolność pozyskiwania zasobów - a tu poznanie "kawałkujące" rzeczywistość, choć powolne, jest najskuteczniejsze. przy okazji, korzystając z łączności tematu, warto powiedzieć, że odrzucanie podejścia "spekulatywnego", czyli filozoficznego w analizach rzeczywistości (a szczególnie i konkretnie religijnego), jest dużym błędem. wywyższanie sięfizyki, co miało miejsce, ale co powoli odchodzi w przeszłość (bowiem fizyka sama trafia na/w dylematy poruszane przez filozofię), to był błąd. negowanie również poznania magiczno-religijnego jest błędem. - dlaczego? ponieważ, jak wielokrotnie to formułowałem, wychodząc z rzeczywistości, nie można uzyskać absolutnie sprzecznych z nią abstrakcji. jedność świata i reguły zmiany to gwarantuje. "spekulacja" abstrakcjami, żeby już trzymać się tego określenia, nie może przynieść byle jakiego wyniku - musi, kiedy jest prowadzona długo i logicznie, doprowadzić do takich-tych samych rezultatów, które wnosi badanie oparte o kroczący eksperyment. że tak (w emocjach) "produkowane" abstrakcje biegną w nieskończoność "od razu", że następnie usamodzielniają się, a nawet dogmatycznie "sztywnieją" (co dalej wymaga nakładu sił na ich przebicie), to trudność do pokonania i wyjaśnienia, jednak nie powód całkowitego negowania. mogę taką "powierzchowną" interpretację i brak wiedzy o szczegółach odrzucać, ale muszę oddać sprawiedliwość: to jest równie dobre poznanie, jak każde. i składa się na wszystkie ujęcia rzeczywistości, które może rozum wytworzyć. w przypadku śmierci miało to ważkie konsekwencje, tylko że aktualnie przychodzi czas na uszczegółowienie kiedyś wypracowanego obrazu.

102

Page 103: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "dogasająca gwiazda" - umieranie - analogie opis umierania i śmierci może być prowadzony z pozycji "wewnętrznej", czyli mogę to przeprowadzić w formule "relacji" uczestniczącej z wydarzenia, jako współzachodzenie faktu oraz jego opis - albo zewnętrznie, przed zaistnieniem brzegu-kresu (lub po zaistnieniu, w oparciu o obserwację innych istnień). i tu pojawia się zasadniczy problem. jako istota odległa od brzegu mam dokonać analizy czegoś, czego nie doznaję, a więc nie znam (a także nigdy świadomie nie poznam). wszelkie więc z takiej pozycji i daleko przed brzegiem wyrażane opinie są "spekulacją", uprawnioną i jedynie mi dziś dostępną, ale w oczywisty sposób nie tożsamą z faktem analizowanym. - z drugiej strony, już w momencie zaistnienia brzegu, w chwili doznawania mojego kresu, po prostu nie zdołam z braku sił i czasu zdać relacji z przebiegu zjawisk (jest to wielce i bardzo prawdopodobne). kiedy nie ma brzegu i ja jestem, nie mam o nim danych, a mój opis nie może być wiarygodny - kiedy zaistnieje brzeg, mnie już praktycznie nie będzie, więc informacja z tego punktu nie dotrze do odbiorcy. wewnętrzna relacja to czas przyszły, zewnętrzna nie jest pewna – i to wyklucza dogłębne poznanie. a przecież właśnie moim zamiarem jest rozpoznać mechanizm takiego brzegowego, skrajnego (i skrytego) dla mnie zdarzenia.więcej, w tym przypadku nie mogę również zdać się na relacje innych, ponieważ są w analogicznej sytuacji. nawet zakładając, że mogą w pełnej przytomności swojego umysłu relacjonować dla mnie odczucia z brzegu, to jednak jest to ich brzeg, ich doznania są wówczas im dostępne, ale nie są przekładalne na moje. i zawsze takimi będą. ja nie przekażę swoich doznań innym, ale nie mogę także liczyć na poznanie odrębnego do mnie świata abstrakcji. dlatego jestem, jako wędrowca i poszukiwacz brzegu, skazany na stosowanie analogii - na szukanie takiego zewnętrznego modelu, zewnętrznego do wszelkich procesów, który odda zjawiska, w tym przypadku na/w brzegu życia. oczywiście, co zrozumiałe, nigdy konkretnej, indywidualnej i prywatnej ewolucji w szczegółach nie poznam, to zawsze będzie dla mnie (jak ja dla innych) "stan ciemny". ale przecież mogę, przez zbudowanie, odszukanie modelu, ustalić w tym procesie generalne zasady i schemat działania (i dziania się). konkretu nie poznam, tylko że to nawet nie jest moim celem, chcę wiedzieć, wiedzieć zanim nastąpi mój brzeg, co się na/w nim dzieje - co go tworzy w moim i w każdym przypadku. szczegóły? cóż, szczegóły poznam osobiście, kiedy do kresu dotrę, w obecnej chwili liczy się ujęcie "zgrubne".czy mogę znaleźć taki model? oczywiście. jedność ewolucji oraz jedność reguły to mi gwarantuje. każdy proces to narastanie, stan środkowego i maksymalnego istnienia w otoczeniu - i zanikanie, umieranie. praktycznie mógłbym przyjąć dowolny proces za wzór, w każdym wyodrębnię etapy i ich składowe, które można przyszeregować do umierania i zbliżania się do brzegu. ale są modele bardziej i mniej "wymowne", bardziej i mniej rozpoznane. który najlepszy? - zwracam w tym momencie uwagę na bogactwo pojęć, wielość słów, którymi oddaje się kres życia. rozbudowana przez wieki meta-fizyka śmierci obejmuje tak wiele różnych określeń, że można by z tego utworzyć odrębny słownik. przy czym, co ciekawe, są to często odniesienia do "spalania" się, gaśnięcia, nawiązują do pojawienia się i zaniku gwiazdy na nieboskłonie. człowiek gaśnie jak gwiazda, znika za horyzontem niczym spadający okruch nieba, zapada się w niebyt na podobieństwo czarnej dziury. bardzo wiele w tych porównaniach odniesień do zjawisk, które obserwuje się na nieboskłonie, do procesu narodzin, trwania - oraz umierania gwiazd. to nie przypadek. od kiedy spojrzeliśmy w niebo i zobaczyłem gwiazdy, one nie przestają rozum fascynować, jako tak piękne a niedostępne muszą być źródłem porównań. i to "tam" jest "strefa niebiańskich istnień", wiecznych i idealnych - po prostu gwiazd. czy więc może dziwić, że to najlepszy model do zobrazowania życia, a w szczególności śmierci? przecież kiedy gaśnie gwiazda - umiera człowiek...

103

Page 104: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-nie mam zamiaru ciągnąć literackich i aforystycznych określeń, jednak celowo przywołuje znaną przypowieść, że kiedy gwiazda gaśnie i spada, oznacza to, że gdzieś do swojego brzegu dotarł kolejny człowiek. zwracam uwagę na tę analogię istnienia jednostki do gwiazdy, ponieważ chciałbym podkreślić ten idący przez wieki, a przecież zupełnie nieświadomie odczytywany związek między mechanizmem istnienia gwiazdy (dziś już w miarę dobrze rozpoznany) a życiem, istnieniem człowieka i rozumu. narodziny gwiazdy, jej kolejne fazy, aż po zapaść (i nawet życie po życiu) - to wszystko występuje w moim istnieniu dokładnie w takiej samej postaci. analogia jest aż po szczegóły, po detale detalów. oczywiście, z inną ilością zaangażowanej w proces energii, ale to "drobiazg" w analizie. przy czym, marginalnie i na zasadzie przypuszczenia (nie sprawdzałem tego - ale idę o każdy zakład, że tak właśnie jest) między wielkością gwiazdy (masą, gabarytami, zajętością w środowisku) a wielkością człowieka, zachodzą zapewne łatwo zauważalne i wyliczane proporcje. i można to ułożyć w "ciąg istnień" i związanych z tym okoliczności. czyli np. powiązanie masy z formą (i komfortem) przeżywania - przecież nadmiar albo niedobór są szkodliwe. i to na tej samej zasadzie dla człowieka i gwiazdy. w ewolucji liczy się funkcja, realizowana identyczność procesu całej struktury i fragmentów, dlatego takie powiązania i odniesienia są zrozumiale. obserwując gwiazdę, dzięki skali zdarzenia i jego jakże wyraźnej naoczności, widzę wszystkie składowe procesu. widzę elementy zjawiska z każdego momentu mojego życia - również takie, które oznaczają dochodzenie do końca. analogia, powtarzam, sięga szczegółów. a co więcej, widzę nawet te procesy, których w swoim życiu aktualnie nie rejestruję lub nigdy ich nie zarejestruję, ponieważ są niedostępne. widzę procesy tworzenia się gwiazdy w obłoku materii, widzę jej świetność i blask – i widzę zapaść w różnorodnej formie. wszystkie stadia analogiczne, identyczne do procesów obserwowanych w sobie i w moim otoczeniu. stąd znaczenie takiego modelu, dlatego to tak dobry obiekt i punkt odniesienia. fizycznie gwiazda umiera różnorodnie, jest to zależne od ilości energii, którą taka ewolucja dysponuje, jakie ma wokół środowisko, w którym okresie procesów układu nadrzędnego zaistniała itd. przeniesione to na życie, a także uwieranie człowieka, wykazuje daleko idące zbieżności. kiedy analizuję funkcje, a nie szczegóły, dostrzegam identyczność procesu, zresztą w obie strony. to znaczy, mogę modelować własne istnienie procesami zachodzącymi w gwiazdach, ale także przemiany gwiazdowe modelować własnymi, już rozpoznanymi stanami. z umierania gwiazd mogę czerpać wiedzę o tym etapie i przenosić wnioski na własny moment osobliwy - ale jednocześnie swoim życiem mogę opisać życie gwiazdy i przez to lepiej je zrozumieć. istotne uściślenie metodologiczne - to nie przełożenie, odnoszenie do siebie konkretnych zjawisk umożliwia analogię, ale przełożenie zasady tworzącej te zjawiska buduje do takiej analogii wspólną podstawę. nie ma znaczenia proces analizowany (jednostkowy), ponieważ jedność reguły kształtuje wszelkie fakty (procesy) w identyczny sposób, a to tworzy możliwość porównań. analogią nie jest konkret, ale zasada ten konkret tworząca. szczegóły tylko przesłaniają treść, są wielowarstwową zasłoną oddzielającą od reguły zjawisk. dlatego też opis człowieka i rozumu (na każdym etapie życia), opis cielesnej formy rozumu i jego umierania - to równie dobrze może być opis umierania gwiazd, ale także dowolnej ewolucji, mogę przyrównywać do każdej. a dlaczego nie wybieram tych innych ewolucji, skoro może być dowolna? z przyczyn estetycznych. bo gwiazdy są takie majestatyczne, piękne, odległe. ale również dlatego, że są głęboko przebadane za pomocą wzorów i przyrządów. - dlaczego miałbym swoje istnienie równać do przebiegu życia mikroba? może to i byłoby ciekawe, ale jakoś mało "uduchowione", to nie jest harmonia sfer. to pełza, słabo świeci, a do tego takie mikre. a gwiazda to niebiańskie konotacje, nieskończoność, wieczność - i inne. z pyłu (gwiazd) powstałem, w pył się przeobrażę. posiadam, uzyskałem model - gwiazda mnie poprowadzi.

104

Page 105: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "echo" ewolucji - obecność w środowisku proces, zjawisko, ciało - ewolucja to całość zdarzenia, na które składają się liczne warstwy kwantowe, to sięgające daleko w przestrzeń działanie. należy do ewolucji i "ciało", czyli obszar wielowarstwowy, jakoś "wyraźnie" od tła odcinające się zdarzenie - a dalej do tego procesu należą zewnętrzne warstwy, czyli energia już oddalająca się po "odpadnięciu", po oderwaniu od "brzegu" układu. to będą tracone ciągle komórki i atomy ciała, które wędrują w czasie i przestrzeni, to będą warstwy wypromieniowywanego ciepła, głos, światło odbite od struktury - wszystko, co jest związane ze mną, co jakoś przemieściło się przez moje istnienie (a zarazem współtworzyło go). ten zbiór kwantów energii, to pozostawiany w czasie-i-przestrzeni "ślad" mojego życia, to zawsze obecne i zawsze konkretne, tylko moje "echo istnienia". dopóki jestem. odnosi się to zakresu definiowanego jako tu-i-teraz, więc materialnie realnego - ale dotyczy również procesów "niematerialnych" (w potocznym definiowaniu), np. twórczych dokonań, działań psychicznych, wyrażania się poprzez uczestnictwo w kulturze (dowolny poziom) - itd. dopiero suma takich różnorodnych działań (dalszych i bliższych), to jest łącznie ewolucja - ja. nie tylko ciało i jego postać, ale wszystkie idące przez aktualność i historię warstwy składają się na istnienie, nie tylko "jądro" wydarzeń, które takim się dla mnie wydaje (bo takich faktów praktycznie nie ma w ewolucji, zawsze są dalej-głębiej położone elementy, i które można w procesie wyróżnić, aż do stanu osobliwego, kwantu logicznego) - dopiero tak całościowo pojmowana ewolucja jest "jednostką", tym wszystkim, co mam za jednostkę i integralną "osobowość". że w takim obrazie granice są płynne, że ich praktycznie nie ma, że łagodnie, stopniowo schodzą w kwantowe tło? oczywiście. to inne, aktualnie na poziomie analizy własnego położenia i działania w ewolucji, opisanie powiązania z otoczeniem. w sensie fizycznym i logicznym mnie nie ma - granice wyznaczam sam oraz ze względu na posiadane zdolności obserwacji ("ostrość" rejestracji szczegółów). - w wielowymiarowym procesie energetycznym nie mogę wyodrębnić siebie z tła inaczej, jak lokalnie i "zgrubnie", jako chwilowe i właśnie wielopoziomowe zaistnienie (wyskoczył byt z tła i się rozgląda). w rzeczywistości dopiero razem, "ciało" (materia) i jego "otoczka" (warstwy kwantowe, promieniowanie), to dopiero łącznie tworzy, oznacza pełną postać ewolucji.przy czym, co nawet tak pozornie prosty podział na ciało i "otoczkę" dodatkowo w analizie gmatwa, jest jeszcze sprawa "echa" wewnętrznego, czyli procesów dla mnie (w moim postrzeganiu) zachodzących we wnętrzu mojego ciała, jednak które dzieją się na zewnątrz niego jako fakty fizyczne. - to znaczy, chodzi tutaj o wszelkie skutki przemian energetycznych wokół elementów składowych organizmu, komórek czy narządów. to dzieje się wewnątrz mnie, ale fizycznie jest poza, proces przebiega na niższym zakresie i opuścił już moje cielesne składniki, ale jest "echem" mojego istnienia - wewnątrz mnie, ale już poza mną. i zanim objawi się dla mnie w pewnej odległości od ciała, już dawno logicznie się w nim nie znajduje, to echo mojego istnienia już jest przeszłością, tylko że o tym dowiem się dopiero w (niekiedy odległej) przyszłości. itd. słowne zabawy, co jest przeszłością, co przyszłością z punktu widzenia obserwatora, to już było, tu nie wracam do tematu. ale że dostarcza to sporo uciechy analizującemu rozumowi, to przyznaję. każda ewolucja posiada łącznie z otoczeniem i jednocześnie tworzy w otoczeniu, buduje swoją przestrzeń kwantową, przestrzeń działania i wymiany energii, i to na wielu, maksymalnie wielu poziomach. to czasoprzestrzeń, wielowymiarowa czaso-przestrzeń wymiany kwantowej, pochłaniania-tracenia, łączenia-rozpadu, wybuchu-zapaści, jej opadanie w dół i wędrowanie w górę - to jest ewolucja. moja, planety, gwiazdy, wszechświata – każda. im większa, im większy potencjał posiada, tym jej przestrzeń kwantowa bardziej rozbudowana, tym dalszy zasięg działania i mocniej odczuwany. - jestem tym, co posiadam i co posiadałem.

105

Page 106: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- śmierć jaki związek ze śmiercią to posiada? żeby wyjaśnić, czym jest śmierć, najpierw muszę opisać życie - skoro śmierć oznacza kres przebiegów definiowanych jako życie, to dopiero "odjecie" cech życia pozwala na opis śmierci. a czym jest życie? ewolucją w dynamicznej wymianie energii ze środowiskiem, wyodrębnioną okresowo z tła. prosta, banalna definicja, zapewne dla wielu niezadowalająca, ale w odniesieniu do kwantów prawdziwa. życie to zjawisko, w którym energia, lokalnie się wypiętrzając, a lokalnie zapadając, wytwarza zmiennie-stabilny układ-stan współdziałania z otoczeniem (reaguje na zmiany), ale nigdy stały (w znaczeniu niezmienny). to, że gwiazda świeci, jest wynikiem dynamicznego "współdziałania" energii w gwieździe (czyli w generalnym procesie wybuchu) z otoczeniem, z wywieranym na ewolucję gwiazdy naciskiem środowiskiem (tu jego oporem). jeżeli wypadkowa tych procesów jest "dodatnia" (w obserwacji idącej "od środka"), gwiazda "wybucha" (światłem), rozprzestrzenia się w otoczeniu - jeżeli bilans wypada na "minus" (nacisk świata przeważa), następuje "zapaść" układu, "wygaszenie" oddziaływania. procesy te są dynamicznym stanem, który posiada ustabilizowany, nigdy jednak stały brzeg. - toczy się ciągła "walka" między wydolnością ewolucji a ukształtowaniem środowiska. czyli to, że gwiazda świeci oznacza, że tracąc energię istnieje – i zarazem umiera. skutkiem mechanizmu wybuchu-zapadania, tworzy się stabilny, w miarę nabywania zasobów powiększający się układ. - i teraz, "na styku" (brzegu ewolucji), na umownie wybranej powierzchni (dla każdego zakresu promieniowania jest to inny brzeg), pojawiają się wydarzenia, które są lokalnymi przejawami dynamicznego związku układ-środowisko. tak pojętym wydarzeniem może być to, że "odjęta", utracona zostanie komórka lub kawałek ciała - albo uleci w otoczenie tylko pojedynczy foton, a więc utracona zostanie "porcja" (kwant) energii w postaci promieniowania. brzeg ciała jest miejscem wymiany, tu dochodzi "do parowania" (ciała osobliwego), do tracenia i "pobierania" kwantów energii. kiedy ilość energii posiadanej przez ewolucję, jej zapasy nie wystarczają do "rozpychania" się w środowisku, pojawia się generalny tok zdarzeń w kierunku "do zapaści". i objawia się na coraz większym zakresie zjawisk, obejmuje kolejne elementy i poziomy. kiedy ewolucji brakuje sił, żeby się podnieść i "wydźwignąć" - to upada i zapada się. w siebie. przecież kiedy na własnych barkach dźwiga się ciężar świata, łatwo opaść z sił - dół (energetyczny) już czeka.tracenie energii nie dokonuje się "natychmiast", proces może przybrać postać katastrofy (wypadek), wówczas zachodzi w krótkim odcinku czasu (ale to zawsze jest jakiś czas) – lub może umieranie przebiegać w rozłożeniu na etapy, trwać w formie łagodnego i ustabilizowanego tracenia zasobów. ale im bliżej jest brzeg i granica wydolności układu, im mniej energii do niego dopływa - im mniejsza tym samym aktywność w jej pozyskiwaniu - im mniej sprawny "kanał" przepływu kwantów (czasem dosłownie przytkany, jako zator w żyle) – tym szybciej dochodzi do obumierania, tym bliższy stan zrównania się poziomu wydolności i zasobów. zrównania się na/w brzegu. i koniec. - kiedy dochodzi do przekroczenia granic bezpieczeństwa (sprzed których można wrócić i podnieść się do wcześniejszego stanu), energetyczna zapaść układu, nawet mimo dostarczenia z zewnątrz pomocy (reanimacji), jest nie do zatrzymania. ciśnienie środowiska przekracza zasoby - i wprasowuje ewolucję w tło. dosłownie wciska ponownie w jednokwantowe tło. żeby było jasne, zapaść układu ewolucyjnego na/w jednym poziomie nie oznacza jego zapaści absolutnej, w innym układzie odniesień, szerszym. - i tak, kiedy ciało człowieka dociera do brzegu (śmierci), do postaci stanu osobliwego, to jest to "tylko" znalezienie się w obrębie brzegowym ewolucji, która wcześniej była łączną konstrukcją ciało-umysł i była aktywnym, dynamicznym procesem (na wszystkich w Kosmosie możliwych poziomach). tylko że to nie jest stan osobliwy w rozumieniu głębokim - dla mnie oznacza to punkt osobliwy, jednak dla bytu (obserwatora) z boku, to tylko etap w ogólnej ewolucji. ja osiągnąłem brzeg, ale "moje" ciało jest wprzęgnięte w kołowanie energii o ogromnym zakresie.

106

Page 107: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "echo" ewolucji - umieranie dla żyjącego człowieka jednokwantowy stan ewolucyjny w postaci "śmierci" – to stan osobliwy, ale nie dla elementów, które to ciało tworzyły i nadal tworzą. kiedy ciało jest martwe, jako zborna i dynamicznie zmienna jednostka, to jego elementy nadal pozostają w układzie energetycznym szerszej skali i uczestniczą w wymianie energii. a to oznacza, że lokalnie w takiej fizycznej konstrukcji zachodzą dalsze procesy, tworzą się lokalne ewolucje. jednostki i osobowości już nie ma - ale jej elementy składowe przemieniają się, znów w powiązaniu z otoczeniem i jako wypadkowa dynamicznego zjawiska. stan osobliwy życia, czyli śmierć, został osiągnięty, ale stan osobliwy dla atomów i elektronów jeszcze jest daleki od zrealizowania się. moja ewolucja definitywnie się skończyła, ale ewolucja układu wobec mnie nadrzędnego (planety, galaktyki, wszechświata) ma przed sobą wieloetapową drogę. skończy się, to pewne, każdy z tych etapów skończy się i osiągnie brzeg identyczny do mojego, ale to potrwa – "chwilkę" jeszcze potrwa. ale to również i zarazem oznacza, że te już oddalone od mojego życia atomy, i te, które dopiero stracę, że ta energia wejdzie (po wielekroć) w inne ciała, może nawet (czemu nie?) coś myślące. jak nie w tym, to w innym wszechświecie. oczywiście umieranie umieraniu nie jest równe. jedne objawia się wybuchem i buntem wobec nieuchronnego końca - inne spokojnie dogasa do ostatnich chwil, jedne działa na otoczenie łagodnie, inne wzbudza wokół zaburzenia bliższe i dalsze. itd. gdybym w tym momencie nie miał na myśli umierania człowieka, nie sposób byłoby odróżnić, czy mówię o "jednostce rozumnej", czy o gwieździe. - zwracam uwagę, że choć są to bardzo ogólne obrazy, są identyczne, to ten sam proces, aczkolwiek o różnym potencjale. w tym miejscu chcę podkreślić fakt, że umieranie człowieka (i każdej ewolucji) objawia się "echem", w każdej postaci umierania takie echo się pojawia. gwiazda zapada się i umiera, ale nadmiarowa, zbędna już energia uwalnia się i ucieka w otoczenie. czasami w postaci wybuchu supernowej, czasami łagodnie gasnąc. lub w dowolnie innej postaci z możliwego zbioru form umierania (który astronom obserwuje na niebie lub pośród innych ludzi). takim echem, co ciekawe z mojego punktu widzenia, w obu przypadkach jest proces fizyczny i psychiczny. czy to gwiazda, czy człowiek, skutki dla otoczenia są identyczne. ale, o ile dość dobrze można uchwycić sens takiego echa w formie fizycznej (wszelkie fotony czy elektrony, czy komórki), o tyle przypisanie zjawisk psychicznych do umierania gwiazdy wydają się naciągane. otóż nie. przecież to "ja", istnienie rejestrujcie proces umierania gwiazdy, zostaję tym faktem poruszony, to moje emocje na ten fakt są psychologicznym echem, które umierająca gwiazda tworzy (wyzwala). jeżeli nikt nie widzi bytu zanikającego, nie ma o nim wiedzy, nie ma echa - ale i nie ma tym samym takiej ewolucji. słońce nie świeci, kiedy nie patrzę w jego stronę. - analogicznie, kiedy nikt nie obserwuje człowieka, jego nie ma (ale obserwując sam siebie, wpisuję się w świat i powołuję ten byt do istnienia, warunek obserwacji jest tu spełniony). obserwacja automatycznie wprowadza odbiór "echa" w przypadku, kiedy obserwatorem jest człowiek (i rozum), niezależnie od treści obserwacji "echo" ewolucji występuje.umieranie, tu człowieka i rozumu, objawia się w dwu wymiarach - jako proces tracenia, przewagi tracenia energii nad pozyskiwaniem i jako proces umownie nazywany psychicznym, który odbywa się w innych, w otoczeniu. przy czym owym "innym" może być np. kolejna abstrakcja w ramach umierającej jednostki, to są "obiekty" zewnętrzne do umierającego. świadomość śmierci ma postać brzegu do faktu umierania, jest logicznym brzegiem procesu, który fizycznie dopiero do brzegu dąży. - po prostu, wiedza, świadomość, że umieram, nie jest tożsama z kresem, etap zrównania się wiedzy i jej treści dopiero nastąpi. dlatego mogę doznawać "echa" psychicznego procesu, który mnie samego dotyczy, różnica wobec innych jest tylko "w nieco szybszym" doznawaniu zjawisk.

107

Page 108: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-ważnym elementem procesu starzenia się, a następnie umierania, jest inna, więc zmieniająca się forma i możliwość oddziaływania na otoczenie. i najczęściej właśnie ten etap, tracenia zasobów cielesnych, powszechnie uznawany jest za przynależny bezpośrednio śmierci (co w znacznym stopniu jest prawdą), wręcz utożsamiany z faktem zanikania. echo fizyczne ewolucji osiąga swoje maksimum w środku jej istnienia, wówczas to proces najdalej i najmocniej może zmienić (zdeformować) środowisko, pozytywnie lub inaczej. w obu zakresach skrajnych, czyli na etapie zaistnienia ("dziecięcym"), a także w miarę przechodzenia na/w drugą stronę sfery swojego istnienia, zakres możliwego oddziaływania bytu na otoczenie jest mniejszy od chwili szczytowej. albo jeszcze nie zaistniał, albo już spada, wychodzi od poziomu zera i pod koniec ponownie do zera dąży na/w brzegu. dlatego wędrującemu przez rzeczywistość osobnikowi zaczyna brakować sił (energii) na pokonywanie jej oporu. i to dlatego też schody wydają się w miarę życia coraz wyższe, a budynki źle zaprojektowane ("nieludzkie"), zaś na przejściu drogowym światła migają szybciej i trudniej zrozumieć o czym mówią młodzi, bo tak cicho mówią, a do tego używają jakiegoś obcego dialektu itd. fizycznie świat dla obserwującego go z pozycji oddalania się od centrum (od punktu środkowego ewolucji), czyli istnienia w fazie starzenia się, przybiera postać niezrozumiałego, ale i zarazem coraz bardziej obcego - a westchnienie: "dawniej to było", pojawia się częściej (i coraz częściej). w tym ujęciu echo fizyczne ewolucji i echo psychiczne maleje (jego wpływ na innych). co innego jest aktualnie sednem ewolucji (i uwagi), ktoś inny nadaje ton i szaleje na parkietach - zresztą tam już hałasuje inna muzyka (brzydka, zgrzytliwa, taka głośna). fizyczne, cielesne skutki starzenia się (także umierania) oznaczają zanikanie możliwości działania, obszar podległy wpływom pomniejsza się, coraz bardziej – a zwłaszcza coraz gwałtowniej zamyka się w bliskiej okolicy. aż do widoku z okna, do jednego pokoju i jego czterech ścian, do łóżka - do widoku jednej ściany, plamy na tej ścianie... świat fizycznie oraz psychicznie się zapada. brak energii na ponowne wyjście poza "opłotki", nie ma sił, żeby się ponownie wpisać w obręb wydarzeń. następuje "wyciszenie", stopniowe wygaszanie istnienia. - "gwiazda gaśnie".warto w tym toku analizy podkreślić i wyróżnić przypadek "twórczy" - czy to człowieka, czy gwiazdy (pyłu gwiazd) na tworzenie się echa, i to jednocześnie w obu zakresach, fizycznym i psychicznym. choć, co zrozumiałe, w przypadku człowieka chodzi głównie o wymiar psychiczny. podobnie, a nawet identycznie, jak z rozrzuconego po okolicy pyłu gwiazdy tworzą się kolejne pokolenia czy to gwiazd, czy planet, tak samo (i zawsze na tej samej zasadzie) pozostałość po twórczej jednostce jest ważnym składnikiem kolejnego rzutu ewolucji, samym swoim zaistnieniem kształtuje, współtworzy poprzez czas oraz przestrzeń nowe byty. przecież taki zamarły (wystygły) "obiekt" ewolucyjny już przynależny do czasu dokonanego, jest nadal obserwowany, więc również emocjonalnie obecny w kolejnym pokoleniu. echo (dorobek, czyny) takiego osobnika rozprzestrzeniają się nawet wówczas, kiedy cielesne "centrum" już dawno nie istnieje (to proch). jego oddziaływanie zostaje przeniesione poza konkretne, zrealizowane życie - dokładnie tak samo, jak odległej gwiazdy, która zagasła iks epok temu, jednak której piękne migotanie obserwuję na firmamencie dziś. i się tym "migotaniem" wzruszam - czy układem słów w książce. prawda, ze względu na bardzo skromną masę ciało osobnika twórczego nie pożywi wielu (mikrobów), jednak na poziomie reakcji psychicznych (szerzej: kulturalnych) może w skrajnym przypadku stać się zjawiskiem na podobieństwo supernovej, której daleko po okolicy rozrzucone materialne szczątki tworzą generacje następców (w różnej formule). psychiczne (w innym ujęciu "duchowe") echo takiego osobnika może potencjalnie zapełnić w ewolucji nieskończony zakres - czyli przekształcić każdy element zbioru, w którym zmiana zachodzi, stąd jej znaczenie. od jednostki, od punktu wychodząc, taka ewolucja osiąga maksimum (i wypełnia "lokalny" kosmos). i jest to przede wszystkim istotne dla zbiorowości.

108

Page 109: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie gwiazd a umieranie człowieka umieranie człowieka, a w konsekwencji jego śmierć, można opisywać łącznie i jako jeden generalny proces, w którym wszystkie cząstkowe zjawiska zachodzą na siebie i tworzą wypadkowy skutek. jednak specyfika umierania człowieka (i rozumu) sprawia, że wygodniej ten jeden i łączny akt, nie tylko dla lepszego zrozumienia wydarzeń, podzielić na dwa zazębiające się zdarzenia. - czyli na umieranie fizyczne i umieranie psychiczne. mimo że są do siebie współbieżne, zachodzą na siebie i warunkują jeden drugi, ich rozdzielenie w analizie jednak ma sens. bo nie jest to w każdym przypadku (w konkretnym osobniku lub momencie jego życia) proces współwystępujący na jednym poziomie. wyrażając to inaczej, zgodność umierania ciała, jego energetyczna zapaść, nie jest zawsze tożsama z zapaścią, w tej samej skali (czy w tej samej proporcji), co zapaść umysłu. więcej, często umieranie ciała jest odbierane jako dalekie i obce wobec stanu umysłowego umierającego, który działa sprawnie - zgodność idealna obu linii jest zdarzeniem rzadkim. zazwyczaj, w codziennej obserwacji stanów własnego istnienia, umysł umiejscawia się "na zewnątrz" procesu, pilnie i jako kibic analizuje sam siebie (i ocenia zmiany w organizmie), jednak procesy te ujmuje jako niezależne, obce – i "nasłane przez" kogoś/coś itd. warstwa psychiczna jest fizycznie pochodną zjawisk w ciele (oraz je współtworzy), ale umysł sam siebie wyraźnie oddziela od tej części, usamodzielnia się poprzez stosowane abstrakcje (i w wyniku ich stosowania). sam siebie odcina od jeszcze żyjącego i umierającego zarazem ciała - i "szybuje" (w gdzieś i kiedyś). można ująć to (i opisać) w taki sposób, że "w normalnym" toku umierania, więc wówczas, kiedy zmiany nie zostaną skumulowane w małej skali czasu i przestrzeni (i nagle), to w takim przypadku część fizyczna bytu umiera swoim torem, a część psychiczna swoim - zrównanie następuje w miarę zbliżania się do brzegu. a na samym brzegu jest to już jedność. - natomiast przy zdarzeniach drugiego rodzaju, kiedy to zapaść rozumu (psychiczna) jest stanem pierwszym, a ciało funkcjonuje sprawnie, w zależności od głębokości tej zapaści można powiedzieć, że swój brzeg taka ewolucja osiągnęła już na etapie wcześniejszym i że śmierć mózgu poprzedziła zakres fizyczny (a moment "pomiaru" jest tu zakresem "poza" ewolucją). jeżeli miałbym wskazać analogiczny do tego stan w umieraniu gwiazdy, to wyróżniłbym "czarny dół", osobliwość, acz w stosunkowo spokojnej formie swoich zmian. tu ciągle zachodzi pochłanianie energii z otoczenia, ale jej wydatkowanie, więc działanie na świat, jest znikome - podprogowe. "echo", pole kwantowe takiej ewolucji oczywiście istnieje (jest również "parowanie"), jednak główny zakres przepływu energii przez taki "kanał" odbywa się poza rejestracją, czyli już w zakresie ciemnym (dlatego porównanie do fazy czarnej dziury jest tu zasadne). zresztą, po prawdzie, z punktu widzenia innych, zewnętrznych obserwatorów, to już rzeczywiście jest strefa ciemności (wiecznej).dlatego podział na dwa przebiegi (fizyczny i psychiczny), pomimo ich łącznego logicznie biegu, ma sens poznawczy, ale oczywiście w kolejnym kroku ponownie musi się zbiec, żeby analiza nie zakończyła się w połowie drogi. - po drugie, bez takiego podziału na zakresy nie mógłbym wyodrębnić, a dalej prześledzić procesów, które prowadzą do skrajnego typu zjawisk kończących istnienie, czyli aktów samobójczych (szczegółów nie będę tu analizował, podaję samobójstwo jako przykład krańcowy). przecież w takich przypadkach ciało funkcjonuje normalnie (w zdecydowanej ilości zdarzeń), to psychiczna strona osobnika ulega głębokiej destrukcji (z różnych powodów). dochodzi do aktu targnięcia się na życie i w konsekwencji śmierć - co dla obserwatora zewnętrznego jest (często) poważnym zaskoczeniem, smutnym faktem, działaniem niewytłumaczalnym. zapaść umysłu (w postaci podprogowej dla otoczenia) zastanawia i szokuje brakiem "racjonalnych" i widocznych powodów tego kroku, choć te "wewnętrznie" istnieją i są istotne. analogię w formie śmierci gwiazdy upatrywałbym w procesach, w których dochodzi do rozchwiania, albo i rozpadu struktury pól podtrzymujących funkcjonowanie takiej ewolucji (głównie magnetycznych).

109

Page 110: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie fizyczne i psychiczne - pole kwantowe ("echo") ewolucji warto zwrócić uwagę na różnice w "uwarstwieniu" zjawisk - różnice w postaci innego ułożenia się warstw pola kwantowego takiej "zamierającej ewolucji" z punktu widzenia różnego typu umierania (fizycznego lub psychicznego). posiada to znaczenie w dalszej analizie, ale pozwala zarazem przyszeregować proces umierania do charakterystycznej linii i umiejscowić pośród innych (tu, jak w typologii gwiazd, można wyznaczyć ciąg główny zjawisk i poboczne). otóż w przypadku ewolucji o nagłym, gwałtownym (i, co ważne, niespodziewanym dla osobnika zakończeniu), np. w formie wypadku (albo samobójstwa, choć tutaj świadomość końca jest obecna), następuje również nagłe, skumulowane w czasie i przestrzeni nagromadzenie wydarzeń. po prostu, fizjologiczne, widoczne na zewnątrz objawy umierania, są rozmieszczone blisko siebie, intensywnie także działają na otoczenie. - szybki oddech, reakcje drgawkowe, wykres aktywności mózgu itp., to objawia się, a co istotne w tej analizie, "odciska" się w/na otoczeniu. przecież szybki oddech umierającego musi wywołać w otaczającej goprzestrzeni nacisk, ruch płuc musi zobrazować się licznymi warstwami procesu (gdyby to przedstawić w formie graficznej). i analogicznie będzie w przypadku innych funkcji organizmu. w fazie umierania, a zwłaszcza nagłego umierania, linie pola kwantowego ewolucji, jej "echo" w środowisku, te linie będą mocno zagęszczone, skumulowane - wytworzą w otoczeniu, powtarzam to jako rzecz tu ważną, nacisk. fakt i oczywistość, moje ciało taki nacisk tworzy zawsze, każda reakcja organizmu "odciska" się (i nawet dosłownie odciska) na/w otoczeniu, na każdym etapie mojego życia i w każdej chwili zostawiam w środowisku "ślad" i jest on "słyszalny", jakoś odbierany - to wspomniane "echo" mojego istnienia, na które składają się wszelkie reakcje. natomiast, powtarzam, w tak niezwykłym i szczególnym momencie uzyskuje to wyraźny charakter. i znaczenie. ale rozróżnienie uwarstwienia można prowadzić dalej i głębiej, bowiem będzie wyglądać inaczej w przypadku samobójstwa czy wypadku. przecież droga dojścia do katastrofy, choć długa jako rzeczywista droga do pokonania w kilometrach (przy wypadku drogowym), nie przekłada się na kumulację zjawisk umierania, te są skondensowane w bardzo krótkim okresie. natomiast życiowa droga wiodąca do samobójstwa, choć kończy się analogicznym skumulowaniem wydarzeń w warstwie fizycznej, jest psychicznie rozwleczona na lata oraz mnogość szczegółowych zachowań samego osobnika i jego środowiska. efekt końcowy taki sam, ale jakże inna droga docierania do brzegu. analogii wśród gwiazd sporo. w przypadku drugiego generalnego typu, kiedy to ciało (nośnik) umiera długo, kiedy proces umierania fizycznego jest rozciągnięty (np. przez chorobę) na/w lata, a warstwy tego kwantowego zdarzenia są fizycznie "rozrzedzone" - to w takim przypadku umieranie psychiczne będzie skumulowane, może być skumulowane, o ile wiadomość o chorobie i skutkach będzie faktem nagłym, niespodziewanie poznanym. tu nacisk wywierany na otoczenie przez warstw psychicznego pola kwantowego (ale - mocno to podkreślam, bardzo mocno to podkreślam i zaznaczam – o fizycznej, namacalnej i możliwej do pomiaru postaci), w takim przypadku nacisk będzie znaczy. warstwy pola umierającego ciała będą rzadkie, ale pole psychiczne zagęszczone. - w sytuacji długiego, czyli rozłożonego "na raty" umierania ciała, ale zarazem ze świadomością tego faktu (i dostosowania się), tu również inaczej zobrazuje się uwarstwienie zjawisk, inne będzie pole, echo takiej ewolucji. - po prostu, umieranie "na raty" w fizycznej postaci będzie inne od umierania "na raty" w formie psychicznej, inne będzie ukształtowanie tego procesu dla obserwatora zewnętrznego, jednak jest to zawsze ten sam tok zdarzeń, tworzy go ta sama reguła.na koniec, w punkcie brzegowym i ostatecznym istnienia, w każdym przypadku następuje zbiegnięcie się procesów oznaczających ciało i psychikę, powstaje maksymalne zagęszczenie zjawisk w miarę zbliżania do kresu. aż do zrównania w/na brzegu obu linii.

110

Page 111: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-zagęszczenie warstw kwantowych umierania (pojmowanych bardzo szeroko, czyli jako zbiór zdarzeń w ramach całej piramidy), to "uwarstwienie" w każdym z dwu generalnych ujęć jest różne. jednak, gdyby opisywać takie procesy jako fakt "bezczasowy", bez definiowania "rozmiaru" i oddalenia od siebie warstw, więc gdyby to był opis "obiektywny", to wówczas różnice znikają. w tak prowadzonym zobrazowaniu umieranie czy to fizyczne, czy psychiczne - czy w formie przewagi fizycznego umierania, czy psychicznego, taki podział traci sens, poszczególne składowe nie są rozróżnialne. w takim ujęciu umieranie, treść logiczna procesu umierania jest zawsze taka sama. konkretnie są to zawsze indywidualne i nigdy identyczne przebiegi (przecież to jest tylko mój "odcisk linii papilarnych", tu w postaci maksymalnej, który zostawiam w środowisku) – ale jako logiczny ciąg zdarzeń zawsze uzyskuję ten sam przebieg. przecież kształtująca zjawisko reguła jest jedna, tylko jej indywidualna i konkretna forma jest zawsze inna – i jedyna. umieranie człowieka czy gwiazdy, umieranie psychiczne lub fizyczne zachodzi tak samo, posiada te same etapy i te same warstwy. to ten sam proces. każde umieranie jest inne - a zarazem takie same.jeszcze jedna ważna i wymagająca podkreślenia konsekwencja rozbicia zjawisk na umieranie fizyczne i psychiczne, która jest do uchwycenia w analizie jako skutek takiego zabiegu: w ostatnim punkcie umierania (w agonii) dochodzi do połączania ewolucji rozumu i ciała. nastaje chwila, w której te dwa, do tegomomentu rozbieżne cykle, pokrywają się - nastaje chwila "uzgodnienia" tych dwu dróg. co było wcześniej obdzielone, czasem znacznie, tworzy jedność, na/w brzegu rytmika obu linii osiąga stan jedności. punkt ostatni procesu, a więc obumarcie ciała i obumarcie umysłu, stają się tożsame, uzyskują jeden i ten sam moment: brzeg życia. w zewnętrznym obrazowaniu zmiany, im bliżej brzegu (kresu), tym warstwy kwantowe takiej ewolucji bardziej zagęszczone, zjawiska szybsze i krótsze. następuje uzgadnianie, pokrywanie się, wyrównywanie kroku tych różnych cykli. - aż do momentu "rozbicia" się o barierę tła, płaszczyzny jednokwantowej. oczywiście wyróżnienie tego momentu-stanu w ewolucji (jako faktu absolutnie koniecznego) w niczym nie wyklucza sytuacji, że ten jednoczesny punkt nie musi posiadać formy zgody na śmierć. przecież bunt przeciwko umieraniu, zwłaszcza w młodym organizmie (psychicznie czy fizycznie) może być znaczący. złożenie, "uzgodnienie" się procesów jest niezależne od woli układu ani nawet od formy umierania, a punkt brzegowy oznacza kres wydarzeń dla obu linii. i tu nie ma już znaczenia, czy do śmierci prowadziła droga kształtowana latami doświadczeń - czy jest to akt jednorazowy i nagły, do takiego "uzgodnienia" stron dochodzi w każdym przypadku, bo musi dojść. kiedy nie ma aktywnego nośnika osobowości (ciało zamiera w zmianach) - nie ma również osobowości. kiedy zamiera, znika osobowość, nawet przy zewnętrznie postrzeganym organizmie jako aktywnym, nie ma rozumnej jednostki. brak jednej ze stron ewolucji, brak podwojonego toku procesu - to wyklucza istnienie w formie pełnej (ciało-rozum).kiedy układ dochodzi do brzegu, następuje oczywisty w takich okolicznościach bunt ciała lub umysłu wobec takiego zdarzenia. to efekt "uboczny", który jest pochodną potencjału energetycznego układu. musi zająć, i to pomimo zgody czy braku zgody na taki fakt w ewolucji. to analogiczny stan do wybuchu gwiazdy, która "pozbywa" się, traci w chwili agonii "nadmiarową" w tych okolicznościach energię. co nie mieści się w kanale (umierającym ciele) - zostaje odrzucone, "wybucha" i ucieka w otoczenie uwolnione od nacisku. kiedy dochodzi z jakiegoś powodu do "zaczopowania" się przepływu energii w ciele, kiedy ustaje ruch i przemieszczanie się kwantów – to nagle oswobodzona oraz już zbędna (właśnie nadmiarowa) w tym procesie energia, "w buncie" wybucha, objawia się "błyskiem" w środowisku. jeżeli ewolucja, układ (albo organizm) posiada takiej energii jeszcze sporo, manifestuje się to "supernową", kiedy wcześniejsze potyczki ze środowiskiem wyeksploatowały strukturę, bunt jest na skalę lokalną. łóżka - lub ostatniego krzyku - lub tchnienia.

111

Page 112: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie fizyczne wypada rozpocząć od umierania fizycznego (ciała), ponieważ jest podstawowe, fundamentalne. nie zamierzam jednak w tym punkcie tworzyć rejestru zjawisk, które towarzyszą umieraniu organizmu, medycyna czyni to doskonale. natomiast pragnę w specjalnie i szczególnie wyodrębnionym zapisie tego typu zdarzenia wyróżnić, przede wszystkim podkreślić ich "namacalną" i mierzalną postać. są one dla obserwatora (sam umierający albo ktoś z boku) odczuwane jako fakty, które można zarejestrować i badać. dlaczego? przecież ciało umierającego, w jakim by nie było stanie, tworzy wokół niego, jak to padło, "echo", "otoczkę", pole kwantowych stanów, które można w różny sposób fizycznie zaobserwować. i w sposób wyjątkowo szczególny ten fakt fizycznej obserwacji podkreślam, ma to znaczenie w tutejszym zapisie - jednak głównie będę się powoływał na niego w dalszej części. ponieważ wiem, co w tej części będzie, uprzedzająco i celując w osłabienie psychicznego oporu osoby zapoznającej się z tekstem, tak usilnie fakt fizycznej (i racjonalnej) podstawy uwypuklam. może z drażniąca przesadą - ale jestem przekonany, że to zabieg konieczny.ponieważ umierający organizm jakoś reaguje, to wytwarza wokół siebie warstwy pola energetycznego, które składa się z całej gamy procesów. układ, każdy w ewolucji większego poziomu istniejący układ, wytwarza nacisk na otoczenie i sam podlega naciskowi środowiska. - głos, jako fale akustyczne, to nacisk na świat poza ciałem; oddech to ciśnienie, a mechaniczny rytm płuc odkształca energię wokół; ciśnienie krwi, czyli praca serca oraz puls - jak najbardziej nacisk; energia cieplna oddalająca się kwantowymi warstwami od organizmu, to ciśnienie promieniowania; fale aktywności elektrycznej mózgu, odpadłe komórki i większe części ciała - wszystko to tworzy nacisk na zakres poza ciałem. i tworzy obraz – "odciska" obraz tej ewolucji w środowisku. tego przecież nie można w żaden sposób zanegować. wszystkie te zjawiska i fakty towarzyszące działaniu ciała w dowolnej chwili, dosłownie odciskają się w/na świecie. i, podkreślam znów ten argument, są jak najbardziej, w oczywisty sposób fizyczne, obserwowalne - i mierzalne z dużą dokładnością. są - po prostu są. są na co dzień faktem i są faktem w trakcie całego istnienia. są obserwowane-odczuwane przez sam układ, ale także przez układy go otaczające - posiadają swoją postać codzienną i "normalną", mają swoje uśrednienie, ale osiągają również skrajne odchylenia. tego poziomu zjawisk, ich fizycznego występowania, odrzucić nie można, takich procesów i ich skutków doświadcza każdy i zawsze. - z powodów oczywistych w tym miejscu ten codzienny poziom mnie nie interesuje, wrócę do niego za kilka stron, tu analiza dotyczy sytuacji niecodziennej i wyjątkowej - umierania, docierania do brzegu istnienia. na tym się koncentruję, to jest stan szczególnie wyróżniony, a przez to jaskrawo dla innych widoczny (to był zresztą także dla mnie pierwszy etap analiz tego obszaru, nie ten codzienny i "rutynowy" rytm zjawisk, ale właśnie wyróżnienie w postaci dramatycznej). nasilenie, kondensacja procesów, warstw wydarzeń w tym szczególnym zakresie jest po prostu łatwo zauważalna z zewnątrz. z uwagi na późniejsze skutki dla obserwatora (który to analizuje już "po fakcie" i żyje dalej), jest to moment wyróżniony i przez to dogłębnie roztrząsany. a zaistniałe wówczas "fakty" są niezwykłe i nabierają znaczenia. - i znów, ponieważ nigdy tego dość, wyraźnie podkreślam fizyczny charakter takich faktów, tego poziomu inaczej ani można, ani należy analizować, to fizycznie i racjonalnie definiowany zakres zdarzeń. ale z uwagi na wnioski, które muszą się z tego wyłonić (właśnie fizyczne oraz racjonalne), a które, czuję to, wytwarzają opór - dlatego w tym miejscu tak silnie ten stan racjonalno-fizyczny odnotowuję. jeżeli nie można, a nie można, zanegować podstawy, to i kolejne kroki można stawiać pewniej, a co najmniej bez dużego (i nadmiernego) oporu. i o to mi głównie chodzi. żeby jednak nie przedobrzyć w tych zastrzeżeniach i nie wytworzyć wrażenia, że chodzi o coś "niezwykłego" (jakieś "nad") - bo tu przecież nic "szczególnego" nie zachodzi, powracam do opisu zjawisk, które obserwuje się w chwili umierania.

112

Page 113: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-może powstać, zresztą słuszny zarzut, że opisując kumulację, nagromadzenie się wydarzeń (warstw procesów) na/w brzegu (i w okolicy "tuż przed" brzegiem), popełniam błąd. przecież w przeważających sytuacjach, kiedy dochodzi do mniej więcej "normalnego" umierania, te zjawiska nie tylko że nie kumulują się, ale ich częstotliwość wręcz spada, reakcje się spowalniają. czyli słabnie puls, oddech zamiera, reakcje mózgowe również ustają. słowem, nie nadmiar zjawisk, ale ich ilościowy ubytek charakteryzuje ten okres życia. prawda. - jednak to w niczym nie przekreśla podejścia "skumulowanego". rozrzedzenie warstw, widok (w sensie: pomiar) takich oddalających się i coraz dalszych, i z dużym trudem docierających do mnie fal wytworzonych przez ewolucję, ten pomiar takim jest tylko dla mnie, więc dla obserwującego z zewnątrz. ciało, układ we wszystkich jego reakcjach jest coraz dalej od mojego punktu pomiarowego, ale sam zbliża się do horyzontu swojego istnienia, a ja go postrzegam coraz dalej (a tym samym coraz bliżej punktu maksymalnego zasięgu postrzegania oraz mojego horyzontu obserwacji), postrzegam go w formie łącznej, w postaci wymiany "coś za coś", jako jeszcze-już zakresu "gamma". ale, zwracam uwagę, dla tej ewolucji warstwy jej własnego istnienia się kumulują, dociera do brzegu i dlatego warstwy są coraz bardziej "zbite", bliskie i wąskie. ta ewolucja-byt jest w takiej samej sytuacji, jak samolot, który zbliża się do bariery ("ściany") dźwięku: narasta zagęszczenie warstw, tworzy się twarda, dosłownie twarda, a w tym przypadku nawet śmiertelnie twarda bariera - jednokwantowa bariera horyzontu ("horyzontu istnienia"). barierą jest tło, twarde, jednolite i brzegowo obecne dla każdej ewolucji tło - krańcowe tło istnienia. ewolucja w/na brzegu staje się tłem. - ale, jak dla każdego podróżnika, który podąża do osobliwości (tu "czarnej osobliwości"), to punkt obserwacji (analizy) decyduje o zdefiniowaniu takiego zakresu i odbieranych zjawiskach. dla "podróżnika", dla umierającego, są to w logicznym ujęciu zjawiska "rozciągające" się wręcz do nieskończoności, jednak fizycznie zbiegają się "do punktu" - każdy kolejny i z trudem wykonany oddech czy uderzenie serca, to wieczność, odległość między tymi faktami przedziela nieskończoność, a pojawienie się w chwili "uderzenia" pulsu ponad powierzchnią, czyli stan wejścia ponownie w zakres świadomy ("tutejszy"), to zdarzenie "na wagę życia". ale zarazem czasoprzestrzeń dla tego obserwatora kumuluje się, bo nie widzi, nie może doznawać "przerw" w zjawisku, te są podprogowe i poza jego istnieniem, nie wchodzą w zakres ewolucji. - co innego dla obserwatora zewnętrznego, który postrzega zmiany, rejestruje je "z boku". tutaj mechanizm jest dokładnie odwrotny, postrzega całość procesów, więc także z "przerwami", których obserwator wewnętrzny nie rejestruje. czyli widzi, że oddech osobnika się spowalnia, puls słabnie – a ciało obserwowane oddala się po zakrzywieniu czasoprzestrzennym. dla tego, zewnętrznego obserwatora, im dalej jest położony obiekt obserwowany, więc im bliżej horyzontu zdarzeń się znajduje, tym oddala się szybciej - ale zarazem tym rzadziej docierają do niego warstwy, sygnały od tej ewolucji. w/na brzegu uzyskuję ostatni sygnał "gamma" – a dalej jest już ewolucja, proces rwany ("życie" po życiu). - na/w brzegu jednokwantowym dochodzi do "przebicia" bariery ("dźwięku"), jednak sygnał ("huk") tego faktu dotrze do mnie dopiero "po chwili". dla obserwatora wewnętrznego ten sam stan, który postrzegam zewnętrznie jako maksymalnie krótkotrwały, posiada odmienne, skrajnie odmienne zobrazowanie - jest przecież wszystkim, czym dysponuje ten układ. obaj obserwatorzy postrzegają ten sam fakt, ale wnioski są zasadniczo różne, bo zachodzą w innym układzie odniesienia, w innym punkcie obserwacji - a wszak to miejsce siedzenia (albo leżenia) warunkuje punkt widzenia. dla obserwatora wewnętrznego pozostające do brzegu warstwy kwantowe to wieczność, to rozciągnięte w nieskończoność jego istnienie - i niczego już więcej (poza tym skromnym, punktowym w oglądzie zewnętrznym zakresem) nie ma. każdy kolejny oddech-krok to przybliżanie się do nieskończoności-wieczności. tylko że dla obserwatora zewnętrznego to chwilka - ot, lecąca do celu "strzała" wbiła się w tarczę i osiągnęła brzeg. kontakt się urwał.

113

Page 114: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-w przypadku umierania dramatycznego (np. wypadek), kiedy procesy tworzą się nagle (są skumulowane tempem następujących po sobie faktów), pojawi się inny obraz, tu zjawiska towarzyszące ostatnim chwilom zawierają się w niewielkim obiektywnie przedziale czasu-przestrzeni. oczywiście również tutaj, w miarę zbliżania się do brzegu-kresu słabnie puls, oddech zamiera, a reakcje rozumne (psychiczne) "dziurawią" się w chwilach wypadnięcia poza rzeczywistość – ale zasadnicza, główna różnica leży w intensywności tych zjawisk (i które zarazem współwystępują, dzieją się w ramach warstwy chwilowej umysłu i ciała). proces umierania "naturalnego", czyli kiedy całość układu wytraca energię w dłuższym okresie czasu, intensywność zjawisk jest siłą rzeczy (a raczej na skutek braku sił), mała - i malejąca. natomiast w tym przypadku, kiedy dochodzi do nagłego i szybkiego (i bardzo szybkiego) docierania do brzegu, i to, co tutaj ważne, fizycznie oraz umysłowo w pełni sprawnego organizmu, to taki układ ewolucyjny "pozbywa" się zbędnych już teraz zasobów energetycznych (nadmiarowych kwantów) w krótkim okresie – i w dużym natężeniu. i efekty tego procesu obserwowane w środowisku również są "nadmiarowe" (silne).kiedy gaśnie, kiedy nagle zapada się w siebie gwiazda we wszechświecie – to obserwator rejestruje błysk gamma, niezwykle intensywny i daleko sięgający w otoczenie błysk uwolnionej w tym procesie energii. podkreślam, chodzi o ten "błysk" gamma, czyli promieniowania (a szerzej działania ewolucji na świat) w formule "coś za coś", jako wymiana kwantów jeszcze "namacalnych". - ewolucja promieniuje (działa na otoczenie) w szerokim zakresie, struktura o konstrukcji człowieka, maksymalnie rozbudowana, działa maksymalnie, ale chodzi o ten, w tym przypadku zasadniczy poziom oddziaływania – jako "coś za coś". ponieważ ma to znaczenie. w sytuacji, kiedy z "zapadającego" się (w siebie) organizmu (dowolnego obiektu) energia zostaje uwolniona nagle, to efekty również są (i być muszą) silne, intensywne, daleko działające - i jako "sygnały". reakcje, forma zjawiska w każdym przypadku jest identyczna, jednak poziom, natężenie działania zależy od zasobności układu. bogata energetycznie ewolucja wytwarza wokół siebie "echo" supernowej, a słabowita, schorowana, osamotniona (biedna) długo "karleje" w ciszy i samotności (wszech-świata). kiedy umiera supernowa, poruszone są odległe światy, wybuch nadmiarowej energii oddziałuje silnie, a fala uderzeniowa, czyli nacisk na otoczenie idący od tego "zapadliska", jest znaczny (i "znaczący"). dlatego, kiedy umiera człowiek w pełni sił, musi się to objawić w formie reakcji tego ciała (i umysłu) na otoczenie – więc równie silnym naciskiem. i poruszającym zarazem okolicę. jeżeli nie jest to śmierć w "ułamku sekundy", to przecież będą zachodziły reakcje, które wytworzą silne ciśnienie na środowisko (poczynając od gwałtownego, chaotycznego poruszania rękoma - po gwałtowne i chaotyczne "drgania" umysłu). skumulowana w kilku, czy kilkunastu minutach śmierć układu musi się w takich okolicznościach objawić fizycznym wywieraniem wpływu na otoczenie, więc mocnym naciskiem. wytracanie energii w tym przypadku jest stosunkowo nagłe, ale może zachodzić w relatywnie długim przedziale czasu. dlatego, co istotne, tego poziomu opisu zjawisk nie sposób odrzucić lub zanegować - to fakt. i posiada to znaczenie dla dalszego toku rozumowania. pragnę podkreślić jeszcze jeden aspekt tego zjawiska, który na ten moment nie obudowuję żadnymi wnioskami, ale który także ma duże znaczenie. rozchodzi się o efekt "wyciszenia" sygnału. przecież brak sygnału jest także sygnałem, cisza w hałaśliwym otoczeniu jest bardziej rejestrowana niż wrzask. dlatego, kiedy zapada cisza po szamotaninie umierającego ciała, jest to cisza znacząca - coś nieodwracalnego się dokonało. brak reakcji oznacza, że układ dotarł do swojego brzegu i już żadnego sygnału w otoczenie nie wyśle. cisza jest tu informacją głośną, że nic się więcej nie zadzieje. dla układu znajdującego się z boku, brak reakcji jest ważnym sygnałem, który uruchomi w nim liczne procesy związane z takim "zastygłym" ciałem. już nie na poziomie kontaktu z nadawcą sygnału, ale jako reakcja na brak informacji od niego. cisza jest krzykiem w ewolucji.

114

Page 115: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie psychiczne umieranie w wymiarze psychicznym, w odróżnieniu do umierania fizycznego, nie jest tak ściśle i jednoznacznie wyznaczalne. o ile umieranie fizyczne przebiega od chwili poczęcia, o tyle proces umierania psychicznego nie może być w życiu osobniczym dokładnie zdefiniowany, granice są tu nieostre. dlaczego? ponieważ kształtowanie się osobowości zachodzi przez długi okres istnienia ewolucji jako fizycznego układu, a to mogą być lata (w skrajnym przypadku nawet całego życia może zabraknąć na wypracowanie poprawnego obrazu świata). - czyli, żeby stwierdzić, że jestem układem o wpisanym w jego istnienie końcowym brzegu - muszę wpierw wyodrębnić się z tła, a następnie, w zwrotnej analizie, odnieść do siebie i przypisać sobie cechy układów mi podobnych. dlatego, kiedy nie ma tak określonej psychicznej strony ewolucji (więc świadomej siebie), nie można mówić o jej umieraniu. każda rozbudowana struktura ewolucyjna, która posiada mózg i psychikę (w jakimś zakresie, na ileś procent, jakoś plasuje się na skali rozumów), wyodrębnia się z tła oraz samookreśla, inaczej nie może istnieć (i działać). jednak dopiero pełne samowyodrębnienie ze środowiska i samowiedza o kresie-brzegu własnego istnienia - to wyznacza górny pułap reakcji. w każdej strukturze z mózgiem następuje umieranie psychiczne (jako fakt energetyczny i fizyczny) - ale wyłącznie na tak wysoko postawionym poziomie można mówić o umieraniu psychicznym "w pełni" i na każdym zakresie ewolucji. wcześniej, w przypadku układów niżej leżących na drabinie komplikacji, jest to umieranie "na ileś procent". trudno odmówić pewnego poziomu samowiedzy, a także poczucia przemijania znajdującym się "poniżej" konstrukcjom, ale nie sposób powiedzieć również, że to maksimum. intuicyjnie jest to uchwytne, natomiast wyznaczenie tej granicy eksperymentalnie (i kolejnych granic, punktów przejściowych) jest rzeczywiście trudne (lub nawet niemożliwe) - dlatego powyższe zastrzeżenie, że umieranie umysłu oraz psychiki to płynna granica. może przecież zachodzić przypadek organizmu, który niewątpliwie jest pełnym układem fizycznym i bytem człowieczym, a na skutek wady być "okrojonym" ze strefy mózgowej w dużej czy bardzo dużej skali. w takiej sytuacji umieranie psychiczne również występuje, przecież jest mózg i jego funkcje, ale trudno mówić o wielopoziomowej, pełnej ewolucji i jej zamieraniu. - w żaden sposób nie chciałbym wkraczać na teren ocen tego stanu rzeczy, dlatego (w formule samocenzury) na tym poprzestaję. graniczna, cienka linia między posiadaniem psychiki a jej brakiem jest jasna logicznie i wyraźnie "dostrzegalna", ale w pomiarze trudno ją wyznaczyć. wniosek? w praktyce o umieraniu w sensie psychicznym należy mówić od momentu ukształtowania się samoświadomości. czyli od chwili, kiedy osobowość zaczyna pojmować własne istnienie w środowisku i zaczyna opisywać siebie jako układ skończony w czasie i przestrzeni. czy wcześniej nie ma wiedzy i świadomości umierania? jest. ale istnieje w psychice (np. dziecka) jako wydarzenie nie do niego się odnoszące, zewnętrzne. śmierć w tym okresie jest abstrakcją, i to rozumianą właśnie jako coś abstrakcyjnego, więc na równi z np. matematyczną abstrakcją. nieskończoność matematyczna oraz skończoność własnego istnienia w tym okresie kształtowania się psychiki to to samo, coś spoza tej ewolucji. wiem, ale nie odczuwam. wiem, że to gorące, ale jeżeli żaru nie dotknę, nie zrozumiem. kiedy układ "dotyka" śmierci, a ta go dotyka (emocjonalnie), mogę wówczas stwierdzić pełne zaistnienie osobowości. - umieranie fizyczne dane jest układowi od chwili początkowej, ale umieranie psychiczne jest zdarzeniem wtórnym, powstaje jako skutek uczestniczenia w śmierci innych – a także jako refleksja nad skończonością (bytu). śmierć fizycznie jest obecna w układzie zawsze, śmierć psychicznie pojawia się wraz z opisaniem siebie w stosunku do innych. - śmierć fizyczna jest mi dana bezpośrednim doznaniem (wewnętrznym), fakt śmierci psychicznej dociera do mnie z zewnątrz. - swoją wewnętrzną (ale przyszłą) śmierć poznaję-i-doznaję (aktualnie) poprzez zewnętrzną obserwację śmierć innych układów. - dlatego każdy jest istotą ludzką od chwili poczęcia, ale człowiekiem niektórzy nie stają się aż do śmierci.

115

Page 116: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-w umieraniu psychicznym ważny jest jeden fakt: dominuje. kiedy osobowość już się ukształtuje, kiedy wiem, że umieram (w każdej chwili), to świadomość tego faktu wysuwa się na plan pierwszy, i zaczyna dominować. dyktat psychiki nad ciałem, wielorako manifestowany, objawia się również w postrzeganiu śmierci (jej znaczenia, skutków, przejawów). jeżeli posiadane przez mnie abstrakcje to ja i nic poza tym nie ma - to śmierć abstrakcji oznacza zanik mojego "ja" (skończę się). dlatego także opis rzeczywistości dokonywany z pozycji takich abstrakcji (a to jedynie możliwy opis), to musi (musi) prowadzić do wniosku, że kiedy kończę się i docieram do brzegu - umiera świat. przecież nie opisuję otoczenia z pozycji ciała (zakresu fizycznego) - ciało jest "nieme", w pełni podporządkowane, z otoczeniem "rozmawiają" abstrakcje - "duch". ciało, nośnik, ma służyć "celom" (wyższym), to "nadzorca" jest ważny. i dlatego to umieranie psychiczne dominuje w odczuwaniu i w rozumieniu zdarzeń, tak otoczenia, tak własnej ewolucji. fizyczny wymiar umierania (zazwyczaj) toczy się w ukryciu, podprogowo, a skutki docierają do mnie nagle i są najczęściej zaskoczeniem. jakoś tak się to wszystko szatańsko i skrycie dzieje, że ta "podła materia" psuje się w najbardziej niewłaściwym momencie, kiedy tyle jeszcze przede mną, kiedy mam tak wiele do zrobienia - jakoś głupio ten świat jest urządzony, że nagle odkrywam w lustrze siwe włosy (o ile już nie wypadły), odkrywam liczne zmarszczki, a kiedy wchodzę na schody, brak oddechu - i oczy w ogóle kiepsko postrzegają szczegóły, które dziwnie się rozmywają - itd. pomimo wstecznie zrekonstruowanego ciągu zjawisk, który przynosi wiedzę, że wcześniej było z ciałem coś nie tak, to fakt dysfunkcji organizmu jest zaskoczeniem. pomimo że umieranie fizyczne zachodzi zawsze, to w przedziale świadomości pojawia się nagle, jako skutek długookresowego sumowania się efektów (defektów) ewolucji na niższych i ukrytych poziomach - i do tego momentu bagatelizowanych lub nie zauważanych. żeby to! dlatego umieranie psychiczne dominuje. wiedza o przemijaniu czasu i własnego istnienia - to z jednej strony przejaw samoświadomości, który potęguje oraz przydaje znaczenia umieraniu, jednak z drugiej jest przeszkodą w postrzeżeniu szczegółów własnego odchodzenia. zawsze i wszędzie istniejący "dyktat pojęć" – czyli abstrakcyjnej, psychicznej części ewolucji, wnosi wiedzę o umieraniui odchodzeniu, ale skutecznie zasłania, odsuwa realnie zachodzące szczegóły tego procesu w strefie najbliższej. na co dzień, w każdej chwili w myśleniu rozlega się głos: "pamiętaj o śmierci" – jednak problem w tym, że dotyczy to zakresu psychiki i kojarzone jest z innymi osobnikami. "z wyżyn" rozumu nie widać fizjologicznych konkretów, a te mogą być przykre. potencjał psychiczny ewolucji (zasobność energii-wiedzy) jest różnorodny, są bardzo rozbudowane osobowości oraz takie, które mogą "ledwo co". zamieranie pierwszych odbywa się jako ciąg kolejnych zapaści i wybuchów - a druga forma umierania "osuwa" się w niebyt ledwo zauważalnie. i tak samo, jak umieranie ciała, umieranie psychiczne może być skondensowane do krótkiej chwili, więc zrealizuje się "mgnieniowo" w skali życia, lub będzie przebiegać przez lata, jako psychiczne umieranie "na raty". dominacja którejś formy nadaje "ton", tworzy charakter procesu (odciska piętno w/na zmianie).dlatego ciekawym z tego punktu widzenia typem umierania, wartym osobnego (i choćby krótkiego wzmiankowania), jest przykład "umierania środkowego". czyli taki typ procesu docierania do granicy, że nie ma znaczącej rozbieżności między stronami, nie ma dominacji cielesnej czy psychicznej ewolucji. układ "gaśnie", ale gaśnie w harmonii ze sobą i otoczeniem. rzadki stan, ale przecież realny (i nawet wywołujący zazdrość). czym jest takie umieranie? to przypadek dość szczególny, ewolucja zapada się, ale w zgodzie ze stenem środowiska. ciśnienie wewnętrzne układu zmniejsza się w tempie, który jest skorelowany z procesami zachodzącymi obok. stabilizacja istnienia, umierania w tym przypadku, nie jest możliwa w bardzo długim okresie czasu, ale takiego harmonijnego "opadania" z sił można się świadomie dopracować. i ma to swoją wartość.

116

Page 117: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie a "zjawiska" - "echo" ewolucji - procesy fizyczne - uwarunkowania psychiczne, opór umysłu racjonalnego bezpośrednim powodem zajmowania się umieraniem oraz wprowadzenia zagadnienia śmierci w tekst, był kiedyś przypadkowo wysłuchany program radiowy, w którym poruszano taki temat – i zostały przedstawione relacje, odczucia, wspominano także różne "efekty", których doświadczyli (na rożnym poziomie) uczestnicy. co ważne, zawsze w odniesieniu do dramatycznego faktu odchodzenia bliskich. to były relacje "na chłodno", więc być może dlatego silnie zapadające w pamięć. wówczas uświadomiłem sobie, że pominięcie tematu śmierci, brzegu, końca życia – że to nie jest możliwe. przy omawianiu życia nie można nie zauważyć etapu ostatniego, bo jest to ze szkodą dla życia. - więcej, skoro omawiając ewolucję i czasoprzestrzeń, wprowadzam w procesy zawsze i wszędzie brzeg-kres, to nie mogę z tego wyodrębnić życia (dowolnego). integralność, zawieranie się życia w energetycznej przemianie to zaistnienie – trwanie – ale i śmierć. i brzeg musi zostać uwzględniony w opisie. dlatego, powtarzam, podawane przykłady były powodem nakierowania analizy na ten temat i były początkiem zastanawiania się. fakt, pojawiły się w audycji relacje, które w popularnym ujęciu i "oficjalnie" dominującym ocierają się o tzw. "zjawiska", o wydarzenia "spoza" - ale to przecież w żądnym razie nie wyklucza ich fizycznego (i racjonalnego) głębokiego sensu. wielokrotnie już na tych stronach padło, że poznając rzeczywistość nie można pobłądzić, że nie ma poznania świata w sposób oderwany, fałszywy lub całkowicie błędny. każde poznanie, wszelkie wywiedzione ze świata reguły, które pomagają istnieć, są dobre i poprawne. również mówiące o "zjawiskach". - po drugie, co podkreślam, takie relacje są zawsze odniesione do konkretnego bytu, osobowości – a więc fizycznej i psychicznej konstrukcji. czy mają "coś" za swoją treść, to w tej chwili nie jest ważne, liczy się fakt ich realnego występowania dla osoby to opisującej. skoro dzieje się dla niej "namacalnie" i "jest prawdą", skoro to dokonuje się w jej abstrakcjach – jest, to fakt. pozostaje sprawdzić, czy są to "zjawiska" tylko do tej osobowości sprowadzalne, czy coś więcej. właśnie, gdybym mógł, gdyby to było w zgodzie z interpunkcją i gramatyką, to słowo "zjawiska" zapisałbym w sposób następujący: """"""""zjawiska"""""""", a nawet przemnożyłbym znak umowności przez kilka potęg. - jeszcze raz chcę powiedzieć, to są stany dla mnie zawsze-i-tylko fizyczne. realne, konkretne, mierzalne i namacalne. są. a ich powszechność w relacjach jest tu argumentem zasadniczym na rzecz zajęcia się nimi. bez jakiegokolwiek podtekstu – ani na tak, ani na nie. ponadczasowość i ponadlokalność takich "faktów" jest faktem - i warto się nad tym pochylić. bo może, czemu nie?, coś interesującego się z tego dla życia pojawi. w moim rozumieniu są to stany fizycznie poznawalne, a tylko metoda dotarcia do nich jest (chwilowo) niedostępna. wszak brak treści pomiaru nie przesądza, że owa treść nie istnieje. równie dobrze, proszę wziąć to pod uwagę, może brakować przyrządu (czy istnienia zmysłu lub świadomości), który ten "stan" potrafi odczytać. nawet jeżeli jest to tylko zasłona pojęć i abstrakcji (kolejna, którą narzuca otoczeniu umysł) - nawet obracając się tylko w tym zakresie, warto temat prześwietlić. nawet jeżeli chodzi tylko o "ziarnko" sensu w bezsensownym opisie, warto go wyłuskać. - itd. nie wiem, czy te "wykwity" słowne, próby ograniczenia bardzo silnie obecnego w poznaniu świata oporu (a zwłaszcza tego tematu), są podstawą umniejszenia owego oporu (o przełamaniu nie mówię), czy przeciwnie, im więcej zastrzeżeń, tym większe podejrzenie, że chcę coś "wcisnąć" między umysł a rzeczywistość. nie chcę. niczego i nikomu nie chcę wciskać, nie ma takiej potrzeby. całość poprzednich zapisów odnosi się do zakresu racjonalnie poznawalnego, i dalsze także są fizyczne i rozumne. powtarzam, fizyczne i racjonalnie wytłumaczalne. żadnego "poza" ani "nad" nie ma (nie było i nie będzie). - jest wyłącznie i tylko wielowymiarowa realność. tylko-i-wyłącznie racjonalne abstrakcje.

117

Page 118: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie - zjawiska towarzyszące umieraniu proces umierania zawsze fascynował, bywało, że przerażał - a nawet pociągał. i nic dziwnego. przecież chwila zakończenia życia przez osobowość oraz moment przejścia w "stan osobliwy", to musi zaciekawiać lub wywoływać lęk – i musi rodzić pytanie: jak to się odbywa, co się dzieje w tym okresie i co będzie "dalej" (w końcu raz się umiera). i są to pytania w najgłębszym sensie tego słowa meta-fizyczne, to pytania o sens tego "bałaganu", w którym się istnieje. na pytania o dalszy etap istnienia ewolucji odpowiedź już padła: nie ma jej. a zarazem, w innym wymiarze, przy inaczej ustawionym układzie odniesienia, już tylko i wyłącznie dla materii zawartej w ciele, taka ewolucja toczy się dalej. wielowymiarowa struktura, którą jestem (maksymalnie wielowymiarowa w Kosmosie) przestaje istnieć i się kończy, ale elementy tworzące układ, wszelkie fizyczne składniki z niższych poziomów istnieją, a ich przemiany toczą się. i w zależności od energetycznych zasobów ciała (masy), taka ewolucja "po życiu" trwa krócej lub dłużej. a tak po prawdzie, to zawsze jest, i tylko wyłącznie, "nieco dłużej" – bo cóż to jest wobec wieczności.warty podkreślenia w tym miejscu jest zbiór ujęć (abstrakcji), którego na ten temat dopracowały się mitologie, religie czy filozofie - chodzi o przeróżne "nieba", okres "nirwany", "wędrówkę dusz" itp. podaję hasłowo, ponieważ idzie o pokazanie kolejny raz (ale nie ostatni w tym ciągu zapisu), że operowanie pojęciami, które mają podbudowę w realnym świecie (a inne być nie mogą), że w analizie świata prowadzi to do poprawnych wniosków. nie można "wyprodukować" błędnej abstrakcji - choć można, i to się dzieje jako konieczność, "zgubić" po drodze i przeoczyć szczegóły. abstrakcja dosięga celu (maksymalnego stanu analizowanego), jednak nie wyróżnia etapów pośrednich, a te są najważniejsze dla zrozumienia. mam wiedzę, ale nie mam drogi dochodzenia do wyniku – stąd kłopoty takich abstrakcji. mam we wnioskach oderwaną od świata cechę tegoż świata, która w głębokiej analizie okazuje się być prawdziwą, ale nie wiem, co się za nią kryje. dlatego zachodzi usamodzielnienie się tych pojęć, a także pojawia się ich "metafizyczny" i mistyczny charakter.realny proces toczący się "po życiu" nie ma nic wspólnego z wyobrażeniami, mitami i legendami, literacką treścią tych ujęć - ale ma zasadniczy związek z głęboką, ukrytą zawartością takich obrazów. "nieba" czy "piekła" (w "prostym" rozumieniu) nie ma, ale zjawiska energetycznej ewolucji mają swoje "oblicza" - właśnie "rajskiego" tu-i-teraz oraz "piekielnego" wszędzie poza tutejszym zakresem zdarzeń. istnieję w obszarze najbardziej spokojnym w ciągu zmian w ramach wszechświata - a każdy inny okres jest czasem dynamicznych (i bardzo dynamicznych, piekielnych) przemian. "raj" jest tu - "piekło" w każdym innym miejscu. że to lustrzane odwrócenie literackiej, wyfantazjowanej treści? to prawda, jednak sens pozostaje. choć poza tym zmienia się wszystko.tak samo z pojęciami, które wypracowała logika wobec "zaświatów": treść skryła się pod warstwą pojęć i abstrakcji - a przecież wzmiankowana "treść" to ciało w rozkładzie. to jest oczywisty i konieczny etap ewolucji - życie po życiu, czyli dalszy ciąg procesów, które mnie przed brzegiem tworzyły. mnie już nie ma, ale jako struktura "żyję" dalej. to już etap rwanej ewolucji, ale w sensie logicznym jest to dalej trwająca ewolucja. kiedy umysł obrabia abstrakcjami ten etap procesu, to osiąga wynik oderwany i daleki od zawartości fizycznej, "przeskakuje" na inny poziom (w tym przypadku opada na niższy), ale z owego "przeskoku" nie zdaje i nie może sobie zdawać sprawy. to przedział ciemny i skryty analizy. mam więc wynik: proces ewolucji biegnie dalej, tylko że nie mam wiedzy, że w tym działaniu zmieniłem swoje położenie jako obserwator, że jestem już w innym układzie odniesienia. i dlatego pojawia się oczywisty, ale powierzchowny wniosek: istnienie biegnie dalej. ono faktycznie biegnie dalej, ale "treść" tak wypracowana jest głęboko, zasadniczo inna. jakby to delikatnie powiedzieć - cuchnie i raju w niczym nie przypomina.

118

Page 119: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie dlaczego jeszcze dziś, ponoć w dobie dogłębnego zdefiniowania świata, dominują tak uproszczone obrazy śmierci i zanikania? powodów jest kilka. dość ważnym jest potrzeba (nawet konieczność) "filozofii uproszczonej". dla "przeciętnego" obywatela świata nie zachodzi na co dzień sytuacja namiętnego wpatrywania się w niebo czy w mikroskop (no, chyba że w towarzystwie innej, pokrewnej duszy), wystarczy zbiór "prostych" abstrakcji, które "niebo" opiszą, a przy okazji i rady wspomagające zachowanie wobec mikrobów dadzą. dla 99 % ludzkiej populacji są sprawy ważniejsze od rozważania zagadek bytu - to zapotrzebowanie spełnia doskonale ten jeden "zboczony". jeżeli filozofia uproszczona (w tym miejscu bez znaku umowności, faktycznie chodzi o prosty system abstrakcji opartych na eksperymencie oraz racjonalnie zbudowany), kiedy w działaniu będzie pomagać zborny, jednak prosty w odbiorze zbiór pojęć, całość układu funkcjonującego w oparciu o takie pojęcia się przesunie, wejdzie na wyższy poziom. i uśredniony stan społeczności będzie wyższy, a to zadecyduje o skuteczniejszym działaniu wszystkich - jeżeli w układzie (społeczeństwie) rozpiętość między szczytem a podstawą piramidy pojęciowej się zmniejszy, a jednocześnie będzie to stabilna konstrukcja o cechach racjonalnych, zyska każdy. powód drugi, to trudność, a w tym konkretnym przypadku, po prostu niemożność powtórzenia eksperymentu. racjonalny opis świata stoi na fundamencie faktów i powtarzalnych w eksperymencie faktów, a tego w "zjawiskach brzegowych", w umieraniu nie ma. jest fakt umierania, ale jest to zawsze jednostkowy fakt i zbiór jednoelementowy z zasady. mogę analizować i weryfikować fizyczne objawy śmierci, rozpad ciała, rejestrować funkcje mózgu w takiej chwili, ale to jest zawsze jeden fakt. nie do powtórzenia w tej samej formie. logicznie podobny do zdarzenia "tuż obok", ale przecież fizycznie inny. zawsze realnie inny.powód trzeci (co ważne, nawet zasadnicze) jest taki, że eksperyment na/w brzegu (nie podnosząc fundamentalnych w tym przypadku spraw etycznych) sam z siebie wprowadza zaburzenia - mierząc fakt na/w brzegu rejestruję go i jednocześnie zmieniam jego postać. mój wgląd w proces go deformuje - każdy mój poznawczy akt deformuje element badany, to dzieje się na co dzień (np. kiedy obserwuję kota), ale ma podstawowe znaczenie na/w skraju. przecież mierzę tu elementy maksymalnie bliskie brzegu, więc małe i najmniejsze - a takie struktury moje każde działanie odchyla w biegu lub rotacji. dlatego też pomiar w tej okolicy musi się urwać dużo wcześniej, dalej jest tylko fizycznie strefa ciemna – i niepoznawalna. logicznie, w oparciu o duży gabarytami i działaniem model (np. gwiazdę), ten obszar opiszę, ale pomiar przyrządem jest wykluczony. powód czwarty, o którym warto wspomnieć, to psychologia. paradoksalnie, mimo "epoki nauki", mimo oprzyrządowania, które sięga atomów i kwazarów, badanie umierania (i śmierci) nadal jest "obciążone". co ciekawe, nawet pośród ludzi związanych z medycyną, a więc znajdujących się pozornie najbliżej (bo na co dzień) wobec brzegu (życia). - obciążenie różnymi abstrakcjami i emocjonalne nacechowanie tego (w końcu fizycznie banalnego procesu), to paraliżuje przed podjęciem zagadnienia. być może, to na zasadzie hipotezy, właśnie to potężne i rozbudowane technologicznie oprzyrządowanie tworzy atmosferę "tajemnicy" i przeszkadza. jeżeli mam świadomość, że moje techniczne możliwości sięgają w czasie i przestrzeni daleko, że praktycznie "widzę" narodziny wszech-świata i pędzące po orbitach elektrony, a jednocześnie nie dostrzegam faktów śmierci - to może powodować frustrację i poczucie, że "coś tu jeszcze jest", coś za zasłoną i tajemniczego. jeżeli wiem, że otoczenie (mój świat) to kilka, ok. 4 procent widzialnego, ok. 32 % to "jakoś namacalne", a reszta jest w zakresie "ciemnym", to śmierć na tym tle też może w to "coś" być wpisana. nadmiar dziś posiadanych danych o środowisku (jednak bez ich zbornego ułożenia), to tworzy przeszkodę w poznawaniu śmierci. przeszkodę, której - to ci dopiero paradoks - nie mieli ludzie tej wiedzy pozbawieni. przecież śmierć otaczała ich zawsze i na każdym kroku, ale była im znana i "swojska". pomimo strachu.

119

Page 120: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "zjawiska" każda ewolucja to proces dynamiczny - wypadkowa ciśnienia wewnętrznego oraz zewnętrznego. przecież ja (dowolnie pojęty, cieleśnie czy psychicznie – czy łącznie) na każdym etapie, w każdej sekundzie mojego istnienia i działania, jestem efektem "uzgodnień" między stanem "w środku" i światem "poza". ale w przypadku analizy umierania ważne są skutki tego "negocjowania", więc fizyczne efekty aktywności mojego organizmu. wspominałem o oddalających się komórkach, warstwach kwantowych promieniowania, zjawiskach akustycznych towarzyszących istnieniu itd. to składa się na "ślad", który zostawiam w czasoprzestrzeni. w każdej chwili jestem "widoczny" w otoczeniu, "świecę" w różnych zakresach. wpływająca-wypływająca do-od mojego ciała w każdej chwili energia, dynamiczna struktura procesu pozyskiwania i tracenia, to skutkuje w obrazie zewnętrznym różnymi zjawiskami – fizycznymi (i nie do podważenia). wysyłam (emituję, po prostu nadaję) w otoczenie energię, "błyskam" kwantami, które można realnie zarejestrować. to fakt, który mogę sprawdzać i zawsze będzie potwierdzony – i przez każdego. i teraz ważny, nawet fundamentalny element tego rozumowania w odniesieniu do dalszego opisu - powtarzalność, a właściwie ciągłość tych zjawisk. kiedy żyję, "błyskam" w otoczenie energią. pochłaniam kwanty, ale i je nadaję do świata, reaguję na sygnały płynące do mnie z otoczenia, ale i sam wpływam na inne byty (naciskam na nie). przemieszczam się, jestem w ruchu w ramach rzeczywistości, ale również w interakcji z nią - te "błyski", czyli strumień energii idący do mnie i ode mnie, to ja. podkreślam, to zawsze jest strumień energii składający się z kwantów, w ujęciu bardzo głębokim (logicznym) tworzą go kwanty logiczne, ale dla mnie (i obserwujących mnie z boku), jest to ciągły strumień energii, którego jestem centralnym punktem (osią symetrii). żyję – promieniuję, umieram – kolejne poziomy energetycznej zmiany zanikają. i "stygną". następne ważne - ten strumień to ja. ale to jednocześnie oznacza, że zawsze jednostkowy. każdorazowo przebieg ewolucji realizuje jedną regułę - ale jej fizyczna forma (konkretna twarz) jest jedna i jedyna. strumień energii, jego charakterystyka w dowolnym zakresie i jako całość, to niepowtarzalny, nigdy wcześniej, nigdy później identyczny kształt tego strumienia. i nigdy wcześniej i nigdy później taki sam w ramach mojej egzystencji. każda chwilka życia to inny "kod" tego procesu, inaczej ukształtowany wykres (graficznie inny zapis aktywności). zmienia się środowisko, zmienia się moje ciało, w efekcie zmienia się zapis jego funkcjonowania - zmienia się "ślad" ("echo") istnienia, który postrzegają inni (lub ja sam). ponieważ zmienia się moje otoczenie, także i ja muszę się zmienić, dopasować do zaistniałych nowych okoliczności, bowiem jeżeli tego nie uczynię, czy ewolucja w strukturze ciała tego nie "odbije" - zginę. w najlepszym przypadku będę wegetował na obrzeżu świata, jako skamielina (w formie stagnacyjnej). - zawsze to ja, ale w każdym przypadku inny ja. kolejne ważne - nawet bardzo ważne. ten strumień postrzegam osobiście i na co dzień, ale postrzega go także otoczenie. czyli istnienia, które wraz ze mną krążą po tych samych orbitach (fizycznie bliskich, ale nigdy identycznych). błyski, które emituję w świat, błyski w czasie mojego ciągłego "szamotania" się (przeskoków po orbitach) - te "błyski" odbiera oraz (ważne!) rejestruje otoczenie. do mnie docierają warstwy kwantowe ze środowiska, a ich nacisk w mojej ewolucji tworzy "ślad" (dosłownie ślad, np. w budowie komórki lub nadaje kształt słowom, abstrakcjom), ale ja również naciskam, cisnę swoim istnieniem inne ewolucje - i w nich odciskam się na obraz i podobieństwo swoje. jestem wytworem świata, ale również świat tworzę. - strumień energii jest w każdej chwili przez otoczenie jakoś postrzegany, od gestów, dźwięków, przez (tak, to również) pochłanianie mnie w formie odpadłych od mojego ciała komórek (droga się znajdzie, kiedy ludzie są obok siebie), aż po trudno dotykalne zakresy, np. promieniowanie mózgu. w każdej chwili jestem obecny w innych, ale oni we mnie również goszczą. sam - ale w zbiorze.

120

Page 121: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-efekt? jaki jest skutek takiego wzajemnego oddziaływania na siebie ewolucji?wniosek, który muszę, po prostu muszę w tym przypadku wyprowadzić jest taki, że odbieram, doznaję, rejestruję – dowolnie postrzegam odrębną ewolucję zawsze na/w zakresie fizycznym. tu nie ma niczego "poza" procesami fizycznymi. może to być (i będzie również) przedział podprogowy do mojego pomiaru fizycznego, w analizie może pojawić się zakres do "obmacywanego" ciemny - ale to zawsze, zawsze jest strefa fizycznie i rozumnie wytłumaczalna. nic poza fizyką, choć w całości w ramach Fizyki. wniosek jest więc taki, że druga ewolucja poznaje mnie w całym spektrum oraz jako zbiór procesów, w całej piramidzie kwantowych zjawisk. mówię do kogoś, ale w przekazie jest również zawarta moja cielesna aktywność (na każdym poziomie). głos jest skorelowany z tonacją (emocjami), mój oddech naciska na powietrze wokół mnie, a więc także na zewnętrzną wobec mnie strukturę (np. innego człowieka), ciepło z mojego ciała "omiata" ciało obok, moja aktywność elektryczna w umyśle, choć niebywale słaba, jednak musi działać na "sąsiedni" byt (bliższy lub dalszy) - itd. w nieco wcześniejszych zapisach, wytykając zwolennikom "telepatii" trudności w przekazie mówiłem, że potrzebny jest ogromny, praktycznie cały zbiór umysłu, żeby można było dane do drugiego istnienia przesłać. i tutaj, proszę, na gruncie jak najbardziej fizycznym i konkretów, taki "przekaz" zachodzi - i to bardzo rozbudowany. i w formie zakodowanej, i do konkretnego odbiorcy, i wystarczająco silny, żeby do przebicia bariery oporu środowiska doszło. to jest fizyczna, rzeczywista, po prostu realna telepatia, więc jak najbardziej kontakt ponad ciałem. - to jest kontakt poza ciałem, ale w ramach mojej, całościowo pojętej ewolucji. ważne w tym ujęciu jest to, że dotyczy to każdej ewolucji, wszelkich stanów świata. w przypadku człowieka i umysłu jest to zbiór wszelkich możliwych już zakresów, jednak na tej samej zasadzie odbieram dowolne ewolucje, tylko ilość "połączeń" jest w takim przypadku mniejsza.natomiast podkreślę jeden zasadniczy dla zrozumienia fakt: kod przekazu. - o ile odbieram w taki sposób każdą ewolucję, to do mnie jakoś bliską odbieram w sposób szczególny – bo ze zrozumieniem. to znaczy, kiedy śledzę (na każdym kroku i na każdym poziomie) i rejestruję ewolucję mi bliską – znam, poznaję namacalnie jej osobisty kod, którym "błyska" w otoczenie. taka ewolucja, mi bliska (jako istnienie), to może być materialna struktura świata - ale równie dobrze osoba z tej materii zbudowana, która jest ze mną (na dobre i na złe). codzienne, na wyciągnięcie ręki stykanie się z kodem drugiej ewolucji, musi wytworzyć we mnie jej "odcisk", zapis tego kodu. w tej chwili nie definiuję, jak ten kod może wyglądać, ale z przyjętych wyżej faktów muszę wyprowadzić wniosek, że ten kod jest i że go poznam. i to dokładnie. - świat to wielość, ogrom kodów, ale ten mi bliski na pewno w chaosie wyłowię. nie zamierzam się nad tym rozwodzić, ponieważ wydaje się to oczywiste, ale jeżeli postrzegam fotografię ze znaną mi osobą (czy jakimś dowolnym faktem ze świata) i kod tej twarzy rozpoznaję, a rozpoznaję jako rzutowanie w siebie tego obrazu (właśnie w postaci znaków kodu w formie promieni światła odbitych od obiektu w sposób jedynie możliwy, indywidualnie zakodowany) - to na tej samej zasadzie, kiedy "widzę" w otoczeniu sygnały zakodowane w sposób dla mnie znany, to je rozpoznam. nośnik posiada znaczenie w takim sensie, że przynależy do bliskiego wobec mnie zakresu i fizycznie namacalnego, ale zasada "przekazu" dotyczy każdego rodzaju nośnika, także z zakresu Fizycznego. i dlatego w tym rozumieniu jest to fakt pomijalny, liczy się kod i przekaz, a nie sposób jego transmisji.każda ewolucja to materialna, ale indywidualnie zakodowana forma procesu. na każdym poziomie moje istnienie jest niepowtarzalną materialną strukturą, którą koduje reguła ewolucji. na każdym poziomie i w każdym elemencie. abstrakcje w moim umyśle są kodowane, ale również każda komórka mego ciała jest zakodowana osobniczymi stanami - ja koduję (w zakresie logicznym) swoje abstrakcje, ale komórki mojego ciała koduje ewolucja (rzeczywistość energetyczna). - dlatego nie ma dwu jednakich spojrzeń i dwu jednakich abstrakcji.

121

Page 122: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "zjawiska"

cały ten "wstęp" był mi potrzebny po to, żeby przejść da zagadnienia, które wiąże się z umieraniem integralnie, ale które musi być - z uwagi na oczywisty brak możliwości powtórzenia eksperymentu - nie tyle nawet pomijane w badaniu, co nie może być naukowo opisane. a ponieważ coś, co nie może być zweryfikowane (mieści się, zawiera w ramach badania jako zdarzenie brzegowe tego badania) – to tym samym jest poza nauką (w tym i poza fizyką). o jakich sprawach myślę? o tzw. "zjawiskach" towarzyszących umieraniu, o różnego rodzaju "znakach", które rejestrują, a następnie opisują bliscy umierającej osoby. relacjonują o czymś, tylko o czym? tego sami nie wiedzą. choć nadają temu różnorodne, przede wszystkim religijne i metafizyczne znaczenie (w powszechnym rozumieniu słowa "metafizyka"). - o różnego rodzaju "zjawiskach", które wiążą się ze śmiercią, mówi się "od zawsze", podaje przykłady, opisuje przejawy tego, że ktoś umiera (niekiedy w dużej odległości), a opowiadający o tym wie-doznaje. oczywiście, może to być naturalne w tak dramatycznej sytuacji łączenie nie posiadających ze sobą żadnego związku faktów, czyli reakcje umysłu na stres, tylko że przy takim podejściu analizę należałoby zlecić specom od zaburzeń psychicznych i temat zakończyć. z faktu, że coś skrzypi w szafie, drapie za ścianą lub stuka do okna - z tego przecież trudno coś wywnioskować (są to opisy właśnie tego rodzaju, na poziomie fizycznym; często wspomina się o mechanicznych zjawiskach lub akustycznych, jakby rezonansie). jednak nagromadzenie, zwłaszcza emocje, intensywność takich opowieści, łączenie ich z umieraniem kogoś bliskiego oraz głębokie przekonanie o ich sensie, to co najmniej musi zastanawiać. - można sprowadzić takie reakcje do siły abstrakcji albo (usilnego) doszukiwania się treści w bezładnych kolorowych plamkach, ale powstaje pytanie, czy te relacje to wszystko złudzenie i "nadprodukcja" poruszonego umysły? - na poprzednich stronach pokazuję, chyba wyraźnie, że każda ewolucja emituje w otoczenie kod i zostawia swój ślad istnienia. i że jest to kod do odczytania. do odebrania i następnie odczytania. czy więc takie "znaki" nie są jakoś z tak wyznaczonym zakresem powiązane? zgoda i prawda, pomiar takiego faktu będzie z założenia niemożliwy, to stan jednostkowy i niepowtarzalny. przecież, kiedy pojawia się "znak", kiedy odbiera go ewolucja, nie ma pomiaru - ponieważ wcześniej nie było wiedzy, że wystąpi. natomiast kiedy mam wiedzę, że "fakt" wystąpił, to już czas przeszły dokonany - i pomiar również nie jest możliwy. a z powyższych zapisów wynika, że może dotyczyć to jedynie wąskiego kręgu odbiorców, którzy są jakoś z nadawcą "spokrewnieni" (i znają kod). dlatego też, jeżeli ustawię przyrząd w pobliżu konającego, nie zarejestruję niczego poza szumem – skoro nie znam kodu, to go nie odczytam. a powtórki nie ma. chcę wyraźnie powiedzieć, w tym miejscu nie analizuję, czy taki "znak" jakoś zachodzi, ale czy może w świetle proponowanego ujęcia zajść. i wniosek jest taki, że może. relacje ludzi są tu wsparciem, jednak niczego nie przesądzają, co zrozumiałe. bardzo poważnym minusem jest tu brak danych – jakichkolwiek (nie wspominając o weryfikacji). a przecież w swoim działaniu pomiarowym z założenia ustawiam nośnik takiego "zjawiska" w zakresie fizycznym, dlatego powinien być rejestrowalny - a jednak brak potwierdzenia. ponieważ ewolucji w próżni być nie może, coś się musi dać zbadać. mogę tego zakresu nie sięgać przyrządem, ale nie mogę twierdzić, że sygnał przenosi się przez nicość. - czy to koniec analizy? wyjściem z tego jest wspomniana wcześniej inna forma, ale zawsze fizyczna forma przekazu. to znaczy, rejestruję ze świata wytworzonymi przyrządami wszystko, co można, ale z tego nie wynika jeszcze, że rejestruję w pełni. wrócę do tego ważnego zagadnienia, tutaj tylko kreślę potencjalnie możliwą drogę wyjścia. przekaz może być fizycznie dostępny - ale treściowo skryty, mogę go widzieć i potykać się o niego na każdym kroku - ale zarazem "zawartość" jest poza pomiarem. niemożność odczytania wiadomości nie oznacza braku istnienia tej wiadomości, oznacza tylko, że w swoim pomiarze-doznaniu nie sięgam kodu (czy poziomu), w którym została mi przekazana.

122

Page 123: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "ślad"

istotnym elementem rozumowania, który zasadniczo wiąże się ze "zjawiskami", jest wspomniany "rezonans" (coś "drga", dźwięczy, jest wyraźnie dostępne dla zmysłów). odbiorca, czasami nawet liczna grupa odbiorców słyszy, najczęściej właśnie słyszy "efekty" w postaci zjawisk akustycznych. bujda? wymysł? omam? niekoniecznie. - dostrajając drgania własnego głosu mogę spowodować drgania w mikrofonie, które następnie zostaną przekazane dalej i odebrane. mogę w taki sam sposób wytworzyć drgania rezonansowe w jakiejś strukturze, która wytworzy dźwięk - a nawet ten obiekt, w określonych warunkach (rezonansu), zniszczy. ważnym elementem analizy na obecnym etapie jest fakt, że istniejąc w świecie, zawsze pozostawiam za sobą "ślad", dosłownie ślad w formie cząstek, elementów swojego istnienia. ślad w ewolucji mi bliskiej. - przy czym rozszerzam w tym momencie pojęcie "bliskiej" wobec mnie ewolucji już na całość istniejących w moim otoczeniu struktur, i w dowolnej postaci. obecnie nie chodzi o tak ważne dla mnie "odbicie" i zagnieżdżenie się mojego kodu w psychice bliskich osób, ale również w/na układach materialnych, np. w sprzętach otaczających mnie w codzienności. nadużycie? absolutnie nie. przecież ten ślad jest. jest wyraźnie zauważalny i jak najbardziej fizyczny – dosłownie odciśnięty w przedmiotach i na drodze mojego przemieszczania się. i nawet nie będę powoływał się już na najbardziej prosty i od razu wyłaniający się w rozważaniach przykład ze śladem zapachowym, który po wielu godzinach, a nawet dniach, doprowadzi tropiącego psa do złoczyńcy - to banał. ale mam na myśli bardziej skomplikowane kody i ślady pozostawiane przez ewolucję. - ot, choćby teraz, kiedy piszę te słowa na klawiaturze, to jednocześnie ta klawiatura, deformując się pod naciskiem mojego działania, "zachowuje" w swojej materialnej formie ("pamięci") ślad po mnie i moich reakcjach. jeżeli dam ten przedmiot komuś do głębokiej analizy, na poziomie mikrośladów, to szybko odczyta z niego, że uderzam w taką a taką parabelkę ze stałym naciskiem i pod stałym kątem, tylko do mnie indywidualnie przypisanym kątem. dobór słów do tego tekstu to także mój osobisty kod, który wysyłam w otoczenie. wszelkie moje reakcje (psychiczne i fizyczne) tworzą i pozostawiają za mną ślad - i to "głęboki". fizycznie głęboki, realny ślad w materii, która mnie otacza. że to są dla mnie drobne ślady, to wynika z mojej budowy, "zgrubnej" (i wysokiej) obecności w świecie, ale dla tropiącego psa to dominujący sygnał, dla mikroskopu to rysy potężne jak himalaje. i takim śladem są również odpadłe, gdzieś w postaci kurzu leżące na podłodze komórki mojego ciała. zawierają w sobie kod (genetycznie do odczytania), który jest zapisem mojego kształtu w czasoprzestrzeni i chwili, w której powstały. - ale nawet ślad w postaci odcisku palca czy dłoni, który pozostał na szybie okna, to także ja. to część mnie, która pozostała gdzieś za mną. naturalnie to już jest ewolucja rozproszona w stosunku do mojego zbornego istnienia, słabo skupiona i lokalna, ale przecież w oczywisty sposób pochodna do mnie. słaba, lokalna ewolucja - ale dalej się toczy. pozostawiony przypadkiem na szybie z moimi liniami papilarnymi ślad, podlega zmianom na prawach każdej ewolucji i zanim zetrze go ścierka, istnieje oraz jest częścią mnie. - jak każdy element mojego życiorysu, który może znajdować się w tej chwili nawet o lata świetlne ode mnie, przynależy do mnie (ale znajduje się w zakresie rwanym ewolucji), tak ten konkretny ślad na szybkie (i każdy inny) jest cząstką mnie. to jest zawsze indywidualny ślad z indywidualnym kodem, który charakteryzuje mnie i tylko mnie. i odpowiada, dokładnie odpowiada temu, co nadaję w każdej chwili do otoczenia jako swoje "echo". ważne - po obu stronach tak zdefiniowanego "połączenia" mam stan praktycznie identyczny, którego jestem źródłem. obie strony tak wyznaczonej ewolucji są sobie podobne maksymalnie i przez to mogą się do siebie "dopasować". a kiedy mam dwie połówki symetrycznie ułożone w czaso-przestrzeni, to dalsza zmiana (ewolucja) okazuje się możliwą. kwant do kwantu - zbuduje kwant. podwojony. i mam proces, zmianę - ewolucję w toku.

123

Page 124: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- czym są i jak charakteryzują się "zjawiska"? - "błysk" umierania wszystko, co do tej pory na temat umierania padło, ustawia postrzeganie tego procesu jako "błysku", jako samodzielnej ewolucji, która tak samo objawia się w otoczeniu, jak każda. umieranie nie jest "ciszą", to nigdy nie jest proces energetycznie spokojny. dotyczy to w sposób szczególny dramatycznego zdarzenia (kiedy układ zapada się w sposób nagły, a zjawiska są skumulowane i posiadają silny potencjał) - ale dotyczy również cichego odchodzenia ze świata, które otoczenie rejestruje w postaci ledwo zauważalnej. w sensie głębokim, również fizycznie energetycznym, to zawsze jest wielowymiarowe, materialne "tąpnięcie" w rzeczywistości, które objawia się daleko i głośno. nie maksymalnie daleko, bo to nie jest dowolna odległość, ale sygnał z (prawie) brzegu może dotrzeć faktycznie w odległe rejony i "poruszyć" odbiornik. co by tym "odbiornikiem" nie było i jakby go nie definiować. zapaść, ustanie reakcji w ciele, to musi odbić się "echem" w innych ewolucjach - brak sygnału, tu nacisku idącego od żyjącego ciała, to musi zostać zauważone. brak informacji, zanik nacisku, to jest bardzo wyraźny sygnał zmiany. czym są więc "zjawiska"? są "odbieraniem" "sygnałów", które przebiegają oraz występują fizycznie, które dają się fizycznie z otoczenia wyróżnić - lub są uznawane przez podmiot (odbiorcę) za odbierane w fizycznym zakresie. kolejny raz podkreślam, że chodzi o fizykę, a nie metafizykę. "zjawiska" to reakcje każdej ewolucji, objaw jej istnienia. i tylko w tym ujęciu jest to podejściepoprawne, w żadnym innym. - już sam fakt, że występują i dają się wyróżnić w środowisku, nawet jeżeli to byłoby tylko "echo" w umyśle lub "zawirowanie" w psychice bliskich (np. podniecenie związane z umieraniem teściowej) - już to nadaje im charakter fizyczny, naturalny, rozumny. fizyczny i rozumny. tylko z samego faktu, że dzieje się to w umyśle, więc w strukturze fizycznej – że dzieje się to w rozumie, której elementami nośnymi są fizyczne "zbrylenia" materii i jakoś zakodowane abstrakcjami - już to, z definicji, ustawia obraz tego procesu jako rozumny. coś, co dzieje się w rozumie, jest rozumne. że w ten sposób rozciągam pojęcia "rozumne"? czynię to celowo, dlatego że w umyśle nie ma zdarzeń a-logicznych, nierozumnych. wszystko, co się tutaj dzieje, jest formą ewolucji, realizacją reguły. skoro jest, jest rozumne.dlatego też podkreślam tak mocno błędność używania wszelkich terminów, które ocierają się o jakoś pojmowane "poza", to zawsze jest "tu". a dlatego tak to podkreślam, ponieważ jest to teren do zbadania przez fizykę i umysł - i nie wolno abdykować na rzecz przypadkowych "abstrakcjonistów". czy takie "przesyłanie" "znaków" nie jest nawiązaniem do "telepatii", którą wykluczyłem (w jej tradycyjnym rozumieniu)? nie. "telepatii" pojmowanej oraz definiowanej "normalnie", czyli z całą dzisiejszą otoczką tego terminu, nie ma i być nie może. problemy z przekazem sygnału zakodowanego, który przenosi treść (posiada różne stany wewnętrzne, różnice między elementami) – takiego przekazu nie można zrealizować przy pomocy "czegoś", co opisuje abstrakcja "telepatia", to wykluczone. o "telepatii" jeszcze powiem, temat jest z wielu powodów fascynujący, tutaj tylko nadmienię, że "zjawiska" to nie jest to, co wydaje się być "telepatią". "zjawiska" to nie jest żaden przekaz informacji na odległość. "telepatia", jak wcześniej już padło, to abstrakcja sensowna, z treścią - ale nagromadzenie przez lata różnych odniesień, które mają mało ciekawą zawartość, to skutkuje ciągłym zarzekania się, że "takiego zjawiska" nie ma. i zmusza do stosowania każdorazowo cudzysłowu, kiedy wspominam taki proces. jak w przypadku "zjawisk", tak i do "telepatii" musiałbym dodać nie jeden znak umowności, ale wielki ich zbiór - a i tak miałbym jeszcze obawy, czy odbiorca nie potraktuje tego pojęcia niezgodnie z moją intencją. - przy czym nie chcę z tego terminu rezygnować, ponieważ jest najbliższy głębokiej (i głęboko ukrytej) treści, którą symbolizuje. dlatego, powtarzam, przyjdzie się wrócić do tematu i go szczegółowo omówić. jest tego wart.

124

Page 125: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "zjawiska" - ujęcie logiczne pytanie: czy zjawiska opisywane w procesie umierania znajdują potwierdzenie w ujęciu logicznym? - żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przeanalizować charakter przekazywania energii (i zarazem informacji, wszak jest to również treść przekazu). skoro tak, to trzeba uwzględnić następujące elementy takiego przesyłu danych: nadajnik – kanał przesyłowy - odbiornik. "nadajnikiem" jest umierający, ewolucja w zapaści - "odbiornikiem" osobnik, który stwierdza, że odbiera sygnał. a kanałem - właśnie, co jest kanałem? ważne w tym kontekście jest również pytanie, jaki to jest sygnał, a także, gdzie może i jak może być obecny w rzeczywistości? - dodatkowo, ale jako ważne, analizy wymaga pytanie, czy tak wyznaczone elementy zbudują procesy, które następnie posłużą, pozwolą na wytworzenia u/w odbiorcy wrażeń. "nadajnik". - czy umierający człowiek (ewolucja) wysyła energię w otoczenie?czy ta energia może być "kodowana"? a jeżeli wysyła, to jaką, a zwłaszcza w jakim zakresie - i jak silnie? dowolny układ w każdym momencie swojego istnienia pozyskuje i traci energię. i jest to proces kodowany indywidualnymi cechami tego układu, kodowany na/w każdym poziomie – a co więcej, kodowany każdorazowo inaczej, podobny do tego, co wcześniej zaszło (bo to efekt wydarzeń wcześniejszy), ale nowy. przez całe istnienie ewolucji kod do niej przypisany jest wewnętrznie przetłumaczalny, ale każdorazowo jest nowością i faktem niepowtarzalnym. jednak od logicznej strony nie tylko nie ma przeszkód do mówienia o wysyłaniu energii, ale wręcz nie sposób inaczej to określać. ewolucja jest "odbiornikiem" i "nadajnikiem" z samej istoty procesów energetycznych - odbiornikiem-nadajnikiem na/w wielu zakresach. ewolucja, zasady ewolucji wykluczają (za)istnienie układu, który by nie wypromieniowywał w środowisko części swojej energii - istnienie układu bez "nadawania" to sprzeczność. dlatego na pytanie pierwsze, o wysyłaniu przez układ w przestrzeń kwantów, logika odpowiada: zdecydowanie tak. pytanie drugie: jak wielki jest potencjał sygnału? - odpowiedź na to pytanie może być wyłącznie w formie opisowej, na dzień obecny nie dysponuję żadnymi danymi. ilość energii wyemitowanej przez ewolucję w zapaści, której ostatnim stanem jest śmierć układu, to różnica pomiędzy stanem, w którym układ jakoś jeszcze działał, a chwilą, kiedy ta aktywność ustała. - ale, jak widać, taka definicja niewiele wnosi. a po drugie, jest bardzo nieostro zdefiniowany w tym ujęciu zakres do pomiaru. bo co to znaczy "różnica pomiędzy" - ile chwil (dni czy sekund) uwzględniać w analizie? umieranie umieraniu nierówne, kiedy chodzi o długotrwałe tracenia energii, proces będzie toczył się nawet lata, w dramatycznych okolicznościach natomiast sekundy, najwyżej minuty. jaki wybrać odcinek istnienia, żeby taki pomiar mógł wykazać różnicę? intuicyjnie jest to uchwytne, mogę przecież zasadnie powiedzieć, że nie ma sensu włączać w proces umierania zjawisk na długo przed zaistnieniem brzegu, nawet jeżeli miały (a miały) wpływ na fakt śmierci. muszę, nawet arbitralnie, wyznaczyć granicę w tym zliczaniu, w innym przypadku dojdę nieskończoności. dlatego dla zdarzeń dramatycznych, które będą skutkowały ważnymi oraz interesującymi mnie w tej chwili zjawiskami (i odbieranymi przez inny układ), dla takich wydarzeń, jak się wydaje, najlepszy zakres pomiaru to kilka minut – a ze względu na liczby kwantowe 8 minut (ewentualnie w systemie dziesiętnym 10). być może również podwojenie tych wartości miałoby sens, tego nie przesądzam. natomiast, co tu ciekawe, prawdopodobnie te same wielkości mogą potwierdzić się w pomiarze dla zdarzeń "normalnych" - jest to na tyle rozciągnięty odcinek czasu, że może być zasadny. w końcu nawet jeżeli umieranie trwa długo, a tracenie energii jest rozłożone na dni, to i tak małych faktów odbiorca nie zarejestruje, te muszą być skumulowane w niewielkim zakresie. co więcej, tylko takie będą mogły być wstecznie wyróżnione, inne zginą w tle. - dlatego mogę przyjąć, że zasadny i interesujący mnie przedział pomiaru to 8 (lub 16) minut.

125

Page 126: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-dalej - dość oczywiste: sygnał nie może być "pikiem" i faktem jednostkowym, który trwa "ułamek" czasu. to muszą być co najmniej dwa stany, żeby zaszła różnica w samym sygnale, a na poziomie "odbiorcy" muszą być co najmniej dwa odróżnialne poziomy zjawiska, żeby mógł zarejestrować fakt (tu "zjawiska"). a nawet, co również wydaje się zrozumiałe, wyraźny i postrzegany stan, który pojawia się tylko raz, to za mało, żeby odbiorca mógł go jakoś zinterpretować (w dowolny sposób). - z faktu, że umieranie fizyczno-psychicznej konstrukcji trwa kilka minut, że strumień energii z takiego układu oddala się ciągle (a nawet przebiega to we wzmożonej formie), z tego można wyprowadzić wniosek, że tych "zjawisk" będzie co najmniej kilka - wówczas na pewno zainteresują oraz zostaną wyłowione z otoczenia. dalej - w "zapaści energetycznej" układu nie rozprasza się całość zawartej w ewolucji energii, a tylko "nadmiarowa" w konkretnej chwili umierania. co to znaczy nadmiarowa? że tylko energia, która w tym momencie nie jest "wpisana" w strukturę układu, nie jest w postaci "sztywnej", twardej materii (dopiero taką mogłaby się stać) - że tylko takie kwanty mogą zostać wyemitowane jako nadmiar. "balast" energetyczny uleci, pozostanie sztywne ciało. - argumentem za takim podejściem, że to jedynie "energia swobodna" ucieka w tym okresie w postaci wybuchu, jest to, że gdyby przeliczyć całość masy ciała na energię (e = mc2), mam wówczas wielki potencjał, a to przecież nie występuje. są to wyraźne "zdarzenia", jednak zachodzące na granicy rejestrowania i obiektywnie słabe. ciało przechodzi w zakres "sztywny" (zimny) i pozostaje już w takiej formie, natomiast niewielka ilość oswobodzonej energii ucieka w obszar poza układem. - kwanty, które nie zdążą wejść, wbudować się w strukturę cielesną (zawsze jest jakaś energia czekająca na swoją kolejkę), takie kwanty mogą i muszą "ulecieć", ponieważ nie ma już siły (nacisku), która by je wprasowała w ciało. oddalające się warstwy kwantowe oczywiście można zarejestrować, jakoś się fizycznie muszą objawić. to będzie niewielki poziom sygnału, więc zapewne chodzi najwyżej o waty, może miliwaty - na pewno nie kilowaty. dalej - uwolniona energia nie może być wyemitowana w "całości". w tym sensie w całości, że nie będzie to całość energii z wcześniej wspomnianego zakresu, czyli z faktami już brzegowymi tej ewolucji. jak nie mogę wyznaczyć dowolnie odległego punktu do pomiaru przed brzegiem (bo zliczam nieskończoność), tak samo nie mogę punktu ostatniego pomiaru ustawić dokładnie w/na brzegu – bo również zliczam nieskończoność. z pozycji wewnętrznego obserwatora, czyli w zakresie fizycznym, nie mogę sięgnąć brzegu, bowiem są to już wielkości małe i bardzo małe - i wkraczające w zakres podprogowy. oczywiście są to dla mnie zakresy już "mgnieniowe", i jako takie mogą być pominięte w opisie (także w pomiarze), ale logicznie są ważne. gdyby się upierać, że mierzę ten zakres, to rzeczywiście wkraczam w nieskończony zakres kwantów logicznych i opisuję jednokwantowe tło. dlatego mój pomiar praktycznie kończy się "nieco" przed brzegiem, ostatnich kroków (kwantowych) umierającej, wypalającej się ewolucji nie pomierzę nigdy, to dla mnie zakres niedostępny, podprogowy oraz ciemny z zasady, prywatno-intymny takiej gasnącej struktury.dlatego też mogę powiedzieć, że efekt "zjawisk" nie występuje, nie może dla mnie (jako dla odbiorcy) wystąpić dokładnie w chwili przejścia umierającego układu w stan brzegowy, jednak wystąpi "ciut" wcześniej. kiedy zamierające w swych reakcjach ciało znajduje się dokładnie w/na brzegu, po prostu jest już w stosunku do mnie w maksymalnym oddaleniu ewolucyjnym – i sygnału od niego nie otrzymam. on zostanie wyemitowany, ale będzie fizycznie zbyt słaby, żeby go odebrać (zinterpretować). o ile trzymać się zaproponowanego odcinka czasu 8 minut, to zakres 2 - 7 będzie tym, w ramach którego mogę "usłyszeć" ginącą ewolucję. zakres 1 minuty to czas "rozbiegu", a zakres 8 minuty to "schyłek" i wyciszanie. środek, maksimum przypada na punkt 4 minuty. po stadium emisji musi być stadium uspokojenia i dopasowania ewolucji do otoczenia – następuje wówczas zrównanie poziomu ciśnienia między układem a środowiskiem.

126

Page 127: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- czy energia jest kodowana? kodowana - to znaczy, czy posiada taki stan, że niesie ze sobą informację - czy jest modulowana i posiada kształt, czy też jest to energia "płaska", bez oscylacji? strumień energii musi być modulowany. dlaczego? ponieważ nie ma i być nie może ewolucji, która by nie była formatowana przez inne byty. życie to nieustanne kształtowanie i przemieszczanie się strumienia energii, która wpływa do organizmu i z niego wypływa. ale proces przepływu kwantów do i od układu nie jest dla mnie w tym momencie ważny, ten poziom zjawisk, fizycznie konieczny, jest pospolitością - z założenia muszę pozyskiwać i tracić swoje składniki, przecież nie istnieję nigdy inaczej, jak uśredniona w skali czasu i przestrzeni, zawsze zgrubnie w tle wyróżniona jednostka. ja - to energia w przepływie. jednak zasadnicze w tym punkcie analizy pytanie uzyskuje postać następującą: czy przepływająca prze mnie energia podlega takiemu ułożeniu i ukształtowaniu w trakcie przepływu, że zawiera w sobie kod, który jednocześnie jest pochodną tego przepływu? czy, wyrażając to inaczej oraz odwołując się do zjawiska modulacji (formowania) fali nośnej w radiotechnice, czy w procesie przepływu przez ciało zostaje na/w skwantowany strumień energii wprzęgnięty – nałożony, jakoś wpisany poziom "treściowy"? czy uzyskuję wyłącznie strumień energii - czy strumień plus jeszcze "dodatek" w postaci "treści"?to są ważne, nawet zasadnicze pytania. jeżeli przepływ jest "czysty", a więc pozbawiony indywidualnego charakteru (albo ma bardzo małe zróżnicowanie), to postrzeżenie tak ukształtowanego strumienia w tle będzie dla odbiorcy trudne lub niemożliwe. dlatego z faktu, że relacje o "zjawiskach" jednak są, można wnosić, że takie procesy się dzieją – oraz, że różnice są na tyle wyraźne w obserwacji, że kod nałożony na falę jest do wyodrębnienia. przynajmniej dla niektórych momentów istnienia, kiedy natężenie sygnału jest wyraźnie różne od poziomu na co dzień. gdyby było inaczej, nie byłoby tematu. dlatego pytanie o "nadmiarowość" strumienia energetycznego, który wpływa i wypływa z układu, nadmiarowość pojęta jako "informacja", kod zawierający treść - odpowiedź na to pytanie jest pozytywna. tak, strumień energii, i to każdy strumień, jest zbudowany dwudzielnie, zawiera w sobie część "nośną" i "kod" - każda fala w ewolucji jest jednocześnie nośnikiem i treścią.to warto - to trzeba podkreślić: każda, każda ewolucja, jakoś wyróżnialna w tle jedność energetyczna, kiedy ją analizować w postaci strumienia energii, przepływu energii przez tak wyodrębniony "kanał" (ciało), tworzy-kształtuje ten strumień energii. i jest to zawsze indywidualny charakter procesu. dopływa do mnie energia już zakodowana, każdy kęs pożywienia zawiera swój kod, który moje ciało może odczytać (przetrawić) – albo, w innym przypadku, jest to kod, którego nie dosięgnę, będzie trucizną (albo będzie "poza pomiarem", czyli nie zauważę go swoimi zmysłami). zarazem energia, która opuszcza moje ciało, po przejściu przez "filtry" organizmu (różnie pojęte filtry, np. komórki, gdzie koduje się kod genetyczny – aż po abstrakcje, w których koduje się mój ogląd świata) - tak przepuszczona przeze mnie energia jest, musi być jednostkowo i indywidualnie zakodowana. odpadła od mojego istnienia komórka (albo kropla potu), to zarazem nośnik energetyczny, skupisko materii (również zakodowanej fizycznymi regułami świata) - ale to zarazem informacja o mnie, taki nośnik zawiera w sobie "kwantowy odcisk" ("odlew") procesu przeciskania się energii przez ciało-filtr. każdy mój element, który mnie buduje (a później opuszcza), to zarazem - podkreślam to "zarazem", bo niezwykle ważne - to zarazem nośnik i przekaz, kartka papieru i treść listu - to materia i duch.

to dlatego, kiedy komórka rozrodcza (czy dowolna, jak dziś wiadomo) spotka na swojej drodze inną komórkę rozrodczą, może dojść do wypadkowej ewolucji. bo są to nieodległe sobie kwantowo (na jeden kwant) procesy, a do tego kodowane indywidualnie. ten komórkowy nośnik zawiera w sobie materialny fakt – a także "nadmiar" w postaci kształtu-treści tej ewolucji. i dlatego w takim spotkaniu treść może zamienić się w samokształtowanie kolejnej ewolucji.

127

Page 128: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie - kod umierania o ile kod codzienny jest "spokojny" i w miarę zrównoważony, to niewątpliwie kod z dramatycznego okresu istnienia musi być znacząco inny. nie może być drastycznie inny, bowiem byłby nie do odczytania i zauważenia - ale musi być wyraźnie inny. nie może być dowolny, to zapewnia jedność ewolucji i jedność reguły, ale nie może być "banalny". - żeby zrozumieć znaczenie takiej chwili oraz dziejących się tu procesów, wypadnie odwołać się do pewnego faktu, który pojawił się wcześniej przy opisie umierania fizycznego i psychicznego - że w chwili bliskiej brzegu, a szczególnie na brzegu, następuje "uzgadnianie" obu linii zjawiska. umieranie ciała i umieranie psychiki "nakłada" się na siebie - bliskość brzegu wymusza to połączenie reakcji. po prostu, tu nie ma miejsca na rozpiętość, brzeg jest blisko i ewolucja staje się jednością. na/w brzegu jednością doskonałą - osobliwością. oba szeregi zaczynają biec tym samym (i coraz bardziej zbieżnym) rytmem. a przekładając to na obserwowane efekty w postaci zjawisk medycznych, zachodzi sprzężenie różnego rodzaju drgawek ciała i umysłu, strach umysłu udziela się ciału i wywołuje odruchy buntu, natomiast rozedrgane ciało wprawia umysł w stan chaosu. - to oczywiście jest opisanie dramatycznego odchodzenia, odchodzenia, które może jednocześnie rejestrować taki fakt, ale w szerszym ujęciu dotyczy każdego procesu na/w brzegu. tylko każdorazowo opisane objawy, z uwagi na zawartość sił, będą różne. w momencie tuż przed brzegiem, czyli na/w zakresie wspomnianych kilku minut, tworzy się jedność psychiczno-fizyczna - i to tak silnie zespolona, jak nigdy wcześniej w okresie istnienia (być może także przy jakoś dramatycznie ważnych zakrętach życiowych). na co dzień to albo ciało, albo umysł (umysł częściej) dominuje w reakcjach układu, w chwili brzegowej dominacji być nie może - ponieważ nie ma już na to miejsca. tu reakcje obu linii muszą być zbieżne i przez to silne w wysyłaniu kodowanego sygnału w otoczenie. i dlatego opuszczająca w tym okresie ciało nadmiarowa energia uzyskuje szczególnie duży potencjał (czyli wybucha w otoczenie), a jednocześnie na tę falę nałożony kod jest szczególnie wyraźny, zarysowany ostro przez "odchylenia" od wartości średniej. ciało drga - umysł "drga" - i wypadkowa (nośnik + treść) jest rozedrgana. - i taki "obarczony", "nadpisany" wieloma składowymi sygnał oddala się od źródła.tu pojawia się zasadnicza trudność w analizie: czy "zsynchronizowany" w taki sposób układ może świadomie "nadawać" sygnał? czy umysł może budować sensowny (bez definiowania, co to znaczy) przekaz? albo jeżeli nie umysł, to czy może sensownie ukształtować sygnał samo ciało? na oba pytania odpowiedź brzmi: nie, nie może. i jest jedynie możliwa odpowiedź. ani umysł w tym skrajnym stanie nie pokieruje sygnałem i nie nada mu żadnej treści, ani tym bardziej ciało. samodzielnie strony takiego procesu są pozbawione wpływu na nośny strumień energii. alba mam "czystą" falę bez szczególnych wartości, albo tylko treść, której nic nie przenosi. - pomijam już w tym momencie oczywisty argument, że drgające ciało i drgający umysł są w stanie, który reakcje jakoś "sensowne" ograniczają do minimum, przecież to czas skrajnie wyjątkowy. czy więc z tych dwu elementarnych i rozedrganych stanów powstaje wspólne działanie, wspólne wypadkowe działanie w postaci ewolucji "zakodowanej"? że to będzie kodowana stanem ciała i umysłu energia, to fakt, jednak czy na tyle kodowana, żeby w odległym punkcie wytworzyć zmianę, która zostanie zinterpretowana? to już nie jest oczywiste. - o ile mógłbym łatwo dopuścić, że nacisk wytworzony w takim procesie coś poruszy (w sensie wytworzy drgania, np. stukanie w szybę), że po prostu jest to czynnik mechaniczny, który się przenosi (chwilowo również nie analizuję w czym i jak) i tworzy nacisk na odległy punkt - o tyle dodanie do tego rozbudowanej informacji (np. jeszcze głos) to poważny problem, a także wydaje się trudny do akceptacji. - a poza tym, to nie może być dowolny punkt, tylko zbieżny z punktem położenia odbierającego, sygnał ze źródła rozchodzi się wszechkierunkowo, dlaczego więc miałby tu i teraz wywołać reakcję?

128

Page 129: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-jedność procesów psychicznych oraz fizycznych daje przesłankę do tego, żeby uznać, że tak wytworzony przez umierający organizm sygnał będzie kodowany i mocny - ale jednak powiedzieć, że w wyniku tego powstanie "sygnał", przekaz wielorako opracowany przez wzajemnie działanie ciała i umysłu, łatwo na coś takiego przystać nie można. - że będzie emisja energii, że będzie psychiczna modulacja tak powstałej fali nośnej, tu zgoda, ale że wytworzy się sensowna forma kodowania (jakoś sensowna), z tym już bym był ostrożny. jednak wyżej przytaczane relacje podpowiadają, że jest to możliwe. tylko jak?umysł świadomie i w pełni (a szczególnie w takiej chwili) nie może sterować swoimi reakcjami na poziomie procesów fizycznych (na co dzień taka kontrola jest trudna, a dla większości ludzi wręcz niemożliwa, tym bardziej w strefie brzegowej) - a tu właśnie o taką świadomą formę kształtowania swoich warstw kwantowych by chodziło, przecież to one są dalej w takim ujmowaniu nośnikiem informacji, to na nich i w nich koduje się ewolucja. gdybym zapragnął przesłać w ostatniej chwili bliskiej mi osobie informację, to o takim kanale nawet nie pomyślę, raczej chwycę za telefon albo napiszę list. kształtowanie świadome strumienia energii należy więc odrzucić, to nie jest możliwe. - fakt, można w tym okresie o czymś myśleć, być może będą to myśli związane z kimś konkretnym, ale nie jest to celowe i świadome kształtowanie fali. zgoda, na tę falę sam fakt zaistnienia takiej myśli może wpływać i będzie wpływać, ale to nie jest celowe kodowanie treści przekazu. "przekaz" w tym momencie jest niezależny od woli nadawcy. i zawsze niezależny.dlatego, z powodów powyższych, to nigdy nie może być świadomie wykorzystywany (przez umysł) kanał łączności i przekaz informacji. z zastrzeżeniem, o czym dalej, że nie obejmuje to intencjonalnego działania technicznego, które będzie oparte o zasadę, ale nie o omawiany tutaj element nośny - zasadę wykorzystam, ale nie jej konkretną postać. po prostu, sam i osobiście, jako skomplikowana struktura psycho-fizyczna, nigdy takiego przekazu celowo nie wytworzę i żadnej w taki sposób informacji nie przekażę. to jest poza moją rejestracją i poza kontrolą. dlaczego? ponieważ w warstwie brzegowej, a w tej chwili to pojęcie rozszerzam na wszelkie procesy, które zachodzą "na skraju", zawsze mam zbiór zjawisk psycho-fizycznych - przedział brzegowy w tak skrajnie pojętym stanie mojego istnienia i w konkretnej chwili, to zawsze jedność ciała i rozumu. w momencie umierania jest to szczególnie bliski stan, ale on występuje i musi występować zawsze, w każdej sekundzie istnienia. - umysł, co jest oczywiste i nieuniknione, na co dzień usamodzielnia się od ciała, a także narzuca mu swoje zwyczaje, ale przecież nie bytuje gdzieś czy kiedyś, jest efektem konkretnej formy cielesnej (energetycznej) i z nią na dobre i złe jest związany. teraz i tu jest brzeg procesu, i zawsze jest to chwila, w/na której zachodzi jedność ciała i umysłu - stan świadomości. mogę kształtować ciało, mogę kształtować umysł i jego abstrakcje, ale tego brzegowego punktu (zbioru punktów, warstwy zdarzeń) w żaden sposób nie sięgnę. odczuję, doznam, jestem na/w tym brzegu, ale zmienić go (zachceniem) w chwili zaistnienia nie mogę. wcześniej podjęte decyzje mogą oraz muszą ten zakres zmodyfikować, mogę świadomie ukształtować procesy w swoim otoczeniu i oczekiwać "po drugiej stronie" efektów – jednak kiedy chwila "teraz" zaistnieje, jest poza kontrolą. ja tu jestem - ale nie ma mojego na cel nakierowanego działania. - dlatego nadawany z pozycji brzegu sygnał nie podlega kontroli, jest niesterowalny w sposób świadomy. oddaje stan aktualny ewolucji, zawiera w sobie kod chwili, ale nie jest modyfikowany na zachcenie - jest przekazem, który nie spełnia głównej funkcji przekazu: brak mu świadomego nadawcy. jest przekaz - i go nie ma. jest odbiorca przekazu - i go nie ma. nie ma również odbiorcy, ponieważ tu występuje lustrzana sytuacja: odbiorca nie wie, że coś odbiera (nie ma świadomego nakierowania na odebranie sygnału), to jest poniżej progu istnienia odbiorcy. tak rozumiany "przekaz" dokonuje się poniżej świadomości nadawcy i odbiorcy - jest procesem w pełni fizycznym, ale nieuświadamianym. acz wtórnie możliwym do interpretacji.

129

Page 130: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- czy może być przekaz bez przekazu? jak widać, może. - jeżeli odrzucam świadomy wpływ na tworzący się sygnał, a jednocześnie stwierdzam, że "przefiltrowany" strumień energii posiada cechy kodu (informacji), to nie mogę tego strumienia energii nazwać przekazem – bo odpada z analizy fakt zasadniczy: nadawca. po coś w końcu ekspediuję list w świat, w pustkę go nie wrzucam. a w tym przypadku mam właśnie taką sytuację, że celu brak. ani nadawca nie jest świadom faktu nadawania, ani nie wie, że jest list - ani odbiorca nie jest świadom, że odbiera przekaz, ani potrafi w tle kod tego listu wyróżnić. a jednak jest to fizycznie realny przekaz. - w każdym razie (to z ostrożności procesowej) może to być jedynie samoistny, ale realny fizyczny przekaz, który na dodatek, to jego niezwykła cecha, sam siebie na każdym kroku buduje. przecież życie jest takim samobudującym się przekazem, kod wpisany równolegle w materię sam się w dogodnym miejscu dekoduje, tworzy elementy składowe (w interakcji z otoczeniem) – oraz replikuje w kolejnym już pokoleniu (po "nadaniu" sygnału dalej). w przypadku omawianym mam dokładnie to samo: przekaz "odzywa" się w punkcie docelowym i wytwarza swoje elementy, jednak nie jest sterowany przez nadawcę (który może nawet nie wiedzieć, że ma "potomka"). sam, podkreślam to, taki przekaz sam się steruje i w tworzeniu, i w przekazie, i w miejscu odbiorczym. i nic więcej poza tak wyróżnionym w tle nośnikiem-(i)-informacją nie występuje, zawsze jest tylko i wyłącznie zapis kodu w/na materialnym nośniku. ale przekaz na końcu jest fizyczny i realny - przecież istnieję. - przekaz jest tu tożsamy z treścią przekazu i nośnikiem, a nośnik jest tożsamy z treścią - co w efekcie kształtuje u celu strukturę, samobudujacą się i samopowielającą się strukturę. nic więcej - nic mniej. a po drodze, pomiędzy, wszystko (co istnieje). jeżeli obecnie dodam do tego "przekazu bez przekazu" drugą stronę, czyli np. mój pozostawiony na szybie odcisk dłoni, to w punkcie spotkania się tych dwu ewolucji, więc z jednej strony wysyłanego "sygnału", którego nie mogę nigdy kontrolować, ale który jest kodowany moim istnieniem - a z drugiej taki sam fakt ewolucyjny, tylko "nieco" wcześniej zaistniały i też, co tu zasadnicze, zakodowany moim życiem (i także nieświadomie) - to spotkanie tego sygnału z "teraz" z tym "z kiedyś" musi wytworzyć jakąś ewolucję. to są dwa kwanty do siebie bardzo, a właściwie nieomal identyczne. istnieją w czasoprzestrzeni, mają podobne stany, są w stosunku do mnie w zakresie już rwanym - ale razem są faktem podwojonym, ewolucyjnie podwojonym. jedynka ewolucji nie buduje, ale dwa kwanty mogą ja zapoczątkować. to będzie oczywiście bardzo lokalna, słaba maksymalnie, nawet podprogowa - ale niewątpliwie ewolucja. że byłoby dobrze i optymalnie, gdyby to były tożsame sobie zbiory ewolucyjne, czyli kiedy by się spotkał odcisk na szybie z tworzącym ten odcisk palcem – fakt. tylko że każde spotkanie energetyczne tworzy wypadkowy przebieg, bo nie ma obojętnego wpływu na siebie ewolucji (w ramach generalnej ewolucji wszech-świata), tu z takiego spotkania zawsze coś wynika. np. drgania szyby. naciągane? argumentacja na poziomie dowodów z kapelusza? od strony logicznej nie widzę przeciwwskazań, od strony fizycznej, przyznaję, wygląda to mało, by nie powiedzieć bardzo mało przekonująco. ale przecież są te relacje. czy to wszystko wymysł, i to niezależnie od czasu i przestrzeni? tylko omamy, zwidy i psychiatryk? owszem, to jest zakres rwany, sfera tak oddalających się warstw kwantowych musi być znaczna, ale przecież nie na tyle znaczna, żeby nie mogły się tak wyróżnione w rzeczywistości fakty spotkać. - przypominam, że w takim szczególnym momencie istnienia bytu nacisk, z którym działa ewolucja na swoje otoczenie (jako nadajnik), jest znaczny, wyjątkowo w życiorysie znaczy. nawet część sygnału (którego źródło naturalnie nie może znajdować się zbyt daleko, tym bardziej dowolnie daleko), nawet niewielka część może pobudzić odbiornik (co by nim nie było). w sygnale jest spory potencjał, a efekt przecież nigdy znaczący fizycznie (pomijam skrajne opowieści rodem z fantastyki). - dlatego logicznie jest to do przyjęcia. a fizycznie? warto sprawdzić.

130

Page 131: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- przekaz - nośnik-treść wniosek: jest możliwe kodowanie w ewolucji (i być musi) - jednak nie ma go w rozumieniu przekazanie treści. jest to kodowanie fizyczne, naturalne, kieruje tym sam proces. czy to zamyka drogę do dalszej analizy i wyjaśniania tematu?ależ skąd, to jest ważne ustalenie, które jednocześnie ogranicza to zjawisko do obszaru poznawalnego, ale w żadnym przypadku nie zamyka dalszych ustaleń. - powiem tak: dopiero takie postrzeganie procesów je otwiera i jednocześnie wprowadza w racjonalny zakres. jeżeli domagał bym się od takiego "przekazu" z brzegu informacji pełnej (z mojego punktu widzenia pełnej, więc nakierowanej na cel), to brak możliwości takiego przekazu uwiarygadnia ten przekaz (a także mówiące o nim relacje). gdyby to rzeczywiście była forma komunikacji, którą znam - to dopiero byłoby dziwne. a tu coś takiego występuje, i to na każdym poziomie! - fizyczny, czyli realnie istniejący sygnał, którego nie kontroluję w żaden świadomy sposób. i nawet nie wiem, że on istnieje. to nie jest forma listu pożegnalnego, jednak "treść" w tym przekazie jest zawarta. jaka treść? a, to dopiero odczyta (po czasie i po zastanowieniu się) odbiorca. kiedy nie ma odbiorcy, tego sygnału również nie ma i nikt go nie odkoduje. przecież to jest dwustronnie kodowany sygnał kwantowy, którego nic-nikt "po drodze" nie odczyta, choć może go oczywiście jakoś zarejestrować. - to współwystępowanie nadawcy i odbiorcy gwarantuje przekaz, brak jednej strony przekaz kończy.więcej - ważne i zasadnicze, kiedy z pozycji "rodzicielskiej" nadany zostaje w otoczenie sygnał, kiedy zostanie "wrzucona" w otoczenie grudka zakodowanej materii, to odbiorca tego kodu, czyli ja, nie istnieje w żadnej postaci. to nośnik-kod, samoodczytując się, buduje odbiorcę. proces odczytywania (a także dekodowania) oznacza zarazem budowanie się odbiorcy (odbiornika) tego kodu. docierający do mnie sygnał dalekiej gwiazdy, który w moim istnieniu podlega rejestracji i się dekoduje, buduje elementy moich doznań i abstrakcji. może to być echo dawno zagasłej ewolucji, czyli nadajnik już nie działa, a jednak wynikiem tego przekazu jest tu i teraz zachodząca ewolucja (i związane w tym emocje). współwystępowanie nadawcy i odbiorcy nie jest ewolucyjnie konieczne, żeby był możliwy przekaz - natomiast konieczny jest fizyczny oraz zakodowany wcześniejszymi zdarzeniami nośnik, który "w dogodnych okolicznościach" może wytworzyć ciąg dalszy: zbuduje odbiorcę przekazu.kiedy mam fakt (logicznie pewny, fizycznie do sprawdzenia), czyli wychodzący z jednego układu sygnał, cały zbiór kwantowych warstw rejestrowanych w różny sposób, kiedy mam czasoprzestrzenny proces energetyczny - to mam tym samym nośnik. te warstwy to jest nośnik, zakodowana materia w postaci elementów z licznych poziomów ewolucji. to nie dzieje się w próżni (nicości) i nie jest próżnią, to zawsze jest fizyczny fakt. nie "cud", ale brzegowo istniejący w świecie fakt fizyczny. fakt zakodowany informacją odbijającą, oddającą w tym kodzie "osobowość" źródła. jak w trakcie wybuchu gwiazdy supernowej, w którym od centrum oddala się energia w formie zakodowanej (oddającej charakterystykę tego wybuchu i właściwości gwiazdy) - tak samo w trakcie wybuchu (i zapaści) organizmu oddalające się warstwy niosą ze sobą (w sobie) opis, kod tej osoby (i osobowości). nośnikiem jest to, co się oddala - i informacją jest to, co się oddala. faktu oddalania się warstw nie zaneguję, faktu ich informacyjnej zawartości również nie - faktu własnego odbioru tego sygnału i treści w nim zawartej także nie odrzucę. na każdym etapie mam zawsze fizyczny fakt, który współdziała z innymi. jeżeli tych faktów nie odrzucam, kiedy analiza dotyczy gwiazdy - jeżeli nie odrzucam ustalenia, że ewolucja w każdym przypadku to jedna reguła - jeżeli nie odrzucam własnego istnienia - to muszę przyjąć, że również ja funkcjonuję jak gwiazda. i nie mogę negować faktu, że "wysyłam" w świat sygnały z zakodowaną w nich o mnie informacją (i odbieram docierające do mnie). wysyłam i tracę energię, również jako nadawca i odbiorca sygnałów, które są faktem fizycznym - ale nie do zarejestrowania poza mną (na dziś).

131

Page 132: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- przekaz - czy umysł nie odgrywa żadnej roli? nie ma mowy o tym, żeby umysł (tym bardziej świadomość) w przekazie, w jego nadawaniu (w momencie tworzenia się sygnału) odgrywał aktywną rolę, to jest poza dyskusją - nie ma sterowania procesem. ale czy nie ma zupełnie żadnych możliwości wpływania na "treść" (oczywiście nie w formule "pisania listu", ale jako element współwystępujący, współtworzący proces)? czy umysł jest zupełnie bierny w tym okresie? - nie. ale żeby to przedstawić, muszę wpierw powiedzieć rzecz następującą: zapaść, umieranie - każde działanie ewolucji – opiera się na różnych cyklach, na procesach małego rzędu (i najmniejszego) oraz cyklach kwantowych większych rozmiarów. procesy w organizmie toczą się na poziomach kwantowych, atomowych, komórkowych, jednak zawsze w ramach całego ciała, też kwantu. w ciele, jak w każdej ewolucji, są zdarzenia powiązane i wzajemnie się warunkujące, małe składają się na cykle większe, a duże wyznaczają, kształtują ramy (granice) zachowań małych. np. to, że oddycham, jest procesem jednocześnie w skali mikro, jak i makro, na oddychanie składa się ogromny zbiór zdarzeń cząstkowych, które dopiero zebrane w cykle tworzą formę wdechu i wydechu. na takie zaś zakresy wpływ już mam. nie mam wpływu na procesy niskiego poziomu, czyli na cykle leżące niżej tych, które postrzegam (poniżej podpoziomu). nie mam wpływu bezpośredniego, jednak mogę posiadać wpływ pośredni – i to w takim przypadku jest istotne. to, że wstrzymam się okresowo od oddychania, czy też w moim ciele, pod wpływem impulsu idącego z mózgu (np. zagrożenia), powstaną skurcze, podniesie się ciśnienie, serce zacznie szybciej bić (lub zwolni) - to wszystko, co powstaje jako autosugestia lub wynik współdziałania ciała i środowiska, to jest pod mniejszą lub większą moją kontrolą. nigdy nie sięgnę w sposób świadomy podpoziomu reagowania, ale działając na dostępny poziom mogę również zmienić podpoziom (i kolejne podpoziomy). - mówiąc inaczej, mogę swoim postanowieniem wpłynąć na procesy energetyczne, które normalnie, w przeciętnym trybie pracy organizmu, nie mogą podlegać działaniu celowemu - i w taki sposób uzyskać pożądany wynik. a ponieważ każde mój czyn w środowisku jest działaniem pośrednim, mogę w tym ujęciu powiedzieć, że także kształtuję zakres tworzenia się przekazu. sprzeczność? nie. celowym działaniem przekazu nie wytworzę, bo tego zakresu nie sięgnę, doznam, ale nie dosięgnę (nie pomierzę). zawsze jestem, jako byt skomplikowany, albo przed linią oznaczającą "teraz", albo za nią. jednak mogę zmienić fakty swoim postanowieniem, czyli świadomie i z nakierowaniem na cel (ale tylko przed zaistnieniem stanu tu-i-teraz) wytworzyć okoliczności, które w tym punkcie przybiorą pożądany kształt. zanim zaistnieje proces (pozytywny dla mnie, a jeszcze lepiej negatywny) - mogę, oczywiście pod warunkiem, że wiem, że ten stan wystąpi i że chcę go zmienić, tak ukształtować dochodzące do punktu "teraz" zjawiska, że zdeformuję je w sposób mi odpowiadający. samego przekazu nie sięgam, jest poza moją kontrolą, ale zarazem jest to proces oraz przekaz poddający się mojemu działaniu. - połączenie, ważna sprawa, jedność w działaniu umysłu i ciała, wiedzy o fizycznym procesie i samego procesu – ta jedność umożliwia sterowanie zjawiskiem (do pewnego stopnia, im bliżej stanu "teraz", tym lepiej). samej fizyczności świata nie dotknę, ale wiedząc o jej istnieniu i posiadając logiczną regułę zmian ewolucji, mogę wytworzyć w swoim otoczeniu procesy jak najbardziej fizyczne, które stan przyszły "po mojemu" zbudują. wiedza jest tu kluczem do przekształcenia zjawiska – lub przekazu.w przypadku umierania (zwłaszcza nagłego) o tak wyrafinowanym działaniu nie ma mowy, dlatego mówiłem, że układ "nadający" sygnał nie może intencjonalnie działać. jednak przecież jakoś działa, coś się w umyśle i ciele dynamicznie zmienia - i owe "coś", treść myśli, wpływa na powstający kod i odciska się w nim. i przekaz wypromieniowany na zewnątrz takie składowe zawiera, jako cząstka przekazu, ale jest w nim zawartość z obszaru myśli. i jeżeli będą to myśli w miarę uporządkowane, jest szansa ich odbudowania (się) w drugiej ewolucji.

132

Page 133: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie - przekaz żeby jednak można było mówić o kodowaniu energii emitowanej z umierającego i z zamierającego w reakcjach ciała, musi być spełniony jeden, ale zasadniczy w tych okolicznościach warunek: umysł i ciało muszą być w stanie świadomości. oczywiście w chwili wyłączenia (czy zaniku) świadomego uczestnictwa układu w procesach świata (z jakiś powodów, np. chorobowych), także zachodzi kodowanie przez stany organizmu strumienia energii, ale jest to mało użyteczny fakt z punktu widzenia przekazu. brakuje strony w tym procesie, a powstający sygnał jest skrajnie niezróżnicowany. szumu nie zdekoduję inaczej niż jako szum, to żadna informacja (chyba że zanika, wówczas jest "krzykiem ciszy"). - dlatego, żeby było możliwe "aktywne" kodowanie energii w chwili umierania, zachowana musi być świadomość. świadomość jako taka - oraz świadomość faktu umierania. muszą być wystarczająco długie okresy w pracy rozumu, żeby zaistniały zborne myśli. bez spełnienia tego warunku nie ma mowy o tym, aby nadawany w otoczenie strumień energii podlegał mojemu "aktywnemu" kształtowaniu. jednocześnie muszę wprowadzić drugi i równie zasadniczy warunek: ciało także musi "wiedzieć", że umiera.co to znaczy? - że nie może proces umierania spaść na fizyczną konstrukcję w krótkim okresie czasu. nie może to być wypadek niszczący układ drastycznie i szybko. w nagłej sytuacji, nawet jeżeli to było przygotowywane przez dni czy lata (jak w samobójstwie), nie ma drugiego brzegu procesu, brak jest reakcji zachodzących łącznie w umyśle i ciele. ciało "nie wie", że dochodzi do swojej granicy i że się kończy. fizyczna struktura ciała funkcjonuje normalnie, to psychika "wysiada" i dociera swojego kresu. krótkotrwałe szamotanie na sznurze nie zbuduje, nie zakoduje w sygnale wielu głębokich informacji, zjawiska są skondensowane w małym zakresie i chaotyczne, więc nieczytelne. to musi trwać, umieranie musi dokonywać się w czasie i przestrzeni, nie może nagłość, tempo zdarzenia być doprowadzona do skrajności. ciało musi "poczuć" i "zrozumieć", że szybko traci siły, musi "wiedzieć", że brzeg jest blisko. wiedza o fakcie umierania musi dotyczyć obu stron tego procesu. jeżeli zostaje spełniony warunek uczestniczenia w umieraniu ciała i umysłu, zachodzi wówczas wspólne, "zgrane" kodowanie strumienia energii oddalającego się od układu. w tym momencie psychika oraz fizyczna strona ewolucji stapiają się, nie ma już rozumienia psychiki jako wyższego działania względem ciała, a ciało współdziała z psychiką. jest jeden stan ewolucyjny, psycho-fizyczna jedność i stan szczególny.świadomość, czyli wiedza o tym, że jestem i że umieram – to jest zasadniczy element w analizie powstającego przekazu. dlaczego? ponieważ nie można z tego rozumowania usunąć żadnej ze stron, muszą być obie (i to jednocześnie) – to warunek fundamentalny. żeby umysł wiedział, że umiera, muszą w nim zaistnieć procesy, które o takim zdarzeniu poinformują, wyłączenie funkcji budowania się abstrakcji w chwili "teraz" wyklucza moje współuczestniczenie w zdarzeniach - "czarna dziura" przecież nie analizuje rzeczywistości, pustka nie koduje w sobie niczego (a nieświadomość to chwila pustki w umyśle). kiedy tworzą się abstrakcje dotyczące mojej sytuacji, mam szansę tę sytuacje zdiagnozować, w innych okolicznościach będę nieświadomą zachodzących wydarzeń kupką materii, którą targają fale świata. umierać muszę ze świadomym poczuciem i cielesnym odczuciem, że umieram. tylko w takim podwojonym zdarzeniu może wytworzyć się przekaz, który choć krótki, niesie w sobie zawartość mojego istnienia i jego ostatnich chwil. - zwracam na to uwagę, bowiem ten wniosek wysoko, niebywale podnosi "wartość" momentu zamierania bytu - ale jednocześnie wnosi wiedzę o dramatyzmie takiej chwili dla odczytującego taki przekaz. przepraszam za użyte w tym kontekście słowo "wartość", ale przecież oddaje ono głęboki, niezwykle ważny sens wydarzenia. jeżeli wiem, że "nadawca" przekazu w chwili skrajnej dla siebie myślał o mnie - czy to jest błaha informacja?

133

Page 134: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "kanał" - nośnik i droga przekazu drugim w kolejności elementem w układzie przekazu energii (oraz informacji) jest kanał, ewolucja przez którą następuje przepływ energii. "kanał", czyli warstwy innej ewolucji (zakres procesu szerszego wymiaru), która jest także wydarzeniem łącznym. kanał nie jest biernym, jakby się to pozornie wydawało zbiorem kwantowych elementów, przez który przemieszcza się sygnał na jakimś nośniku, ale jest to, podkreślam, zawsze ewolucja, więc zmieniający się stan energetyczny. nadajnik jest zmianą i ewolucją, kanał jest zmianą i ewolucją - odbiornik również jest zmianą i ewolucją, na/w każdym momencie procesu mam jedność. dlatego może powstać przekaz informacji.nie ma znaczenia, jak pojmuję i definiuję "kanał", czy jest to konkretny dla mnie i wyróżnialny w środowisku stan materialny, czy całe środowisko (to, co za środowisko uznaję), to zawsze jest ewolucja w toku. i dlatego fakt ruchu, przepływu kwantów przez tak pojęty "kanał" nie jest czystym (tu mechanicznym) procesem przesłania sygnału, ale to jest zawsze zdarzenie – rozbudowane oraz wielopoziomowe wydarzenie energetyczne, nigdy obojętne (pasywne) w stosunku do przepuszczanego strumienia energii. - nadajnik kształtuje (koduje) sygnał, to konieczność, ale środowisko również odzwierciedla się w kształcie (postaci i sile) przekazu. dlatego rozpatrywanie kanału wyłącznie jako "pręta", warstwy czy przewodu, przez który płynie energia, nie jest poprawne. dlatego nie jest, że kanał może w różnoraki sposób wpływać na sygnał, tłumić go lub wzmacniać, a nawet zmieniać charakterystykę. dlaczego? ponieważ to zawsze jest głębokie filtrowanie fali energii, która się przeciska (i to w sensie dosłownym) przez środowisko. w tym przypadku środowiskiem przepuszczającym sygnał jest kanał - który to kanał jest rzeczywiście całym środowiskiem. a w takim przechodzeniu sygnału przez inną (maksymalną) ewolucję może zachodzić "obcinanie" pewnych składowych, albo mogę mieć do czynienia z podwyższaniem wybranych parametrów, np. "soczewkowaniem". - czyli, niezależnie od części nadawczej, również kanał przesyłania sygnału posiada zasadnicze znaczenie, po prostu współtworzy treść informacji, jest ważnym i niezbędnym etapem, nigdy biernym.dlatego też rozpatrywanie kanału jako takiego (w oderwaniu), nie ma sensu, a prawidłowy tok rozumowania musi uwzględniać, jaki sygnał (z jakiego poziomu ewolucji) i w jakiej postaci przemieszcza się w kanale, jak wygląda i jak się porusza, do jakiej części skali przynależy, jak jest kodowany - na/w której warstwie powstaje itd. nie przez każdy kanał można przepuścić każdą energię, dopiero zestawienie sygnału i dalej kanału tworzy możliwość określenia, jak taki przekaz może wyglądać oraz co się dzieje. - dlatego, wbrew pozorom, żeby opisać kanał przepływu energii, muszę jako pierwszy zdefiniować sygnał, a nie zajmować się samym kanałem. kanał, przez który przechodzi sygnał ewolucyjny (czyli fakt czaso-przestrzenny), jest elementem pochodnym, wtórnym do sygnału - o ile rozpatrywać przekaz od strony nadawcy. ale nie jest faktem ubocznym, kiedy analizować proces od strony kanału, od możliwości przesłania. wówczas postać kanału warunkuje (determinuje) to, jaki może i musi być sygnał, czyli co musi spełniać przekaz, żeby do przesłania treści "listu" doszło. kanał to nie jest nigdy dowolny stan - dlatego i przekaz nie może być dowolnym stanem energetycznym. nadawana treść musi odpowiadać cechom strony nadającej, ale odpowiadać również cechom części pośredniczącej, tu fizycznym uwarunkowaniom "kanału". musi wytworzyć się dynamiczne (i dwukierunkowe) powiązanie między nadajnikiem a kanałem. nadajnik bez kanału nie spełnia swojej roli, ale także kanał bez nadajnika jest pusty, nie używa się go. a jeżeli coś jest "puste", to nie istnieje. kiedy nie spoglądam na gwiazdę, gwiazdy nie ma, kiedy kanału nie wykorzystuję, tego kanału nie ma. cóż z tego, że potencjalnie zachodziła dla jaskiniowców możliwość komunikacji przez radio, kiedy nie było radia, a nawet pomysłu na taki przekaz danych. czyli nie było wówczas również kanału, który radio wykorzystuje. - realia, panowie, realia.

134

Page 135: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- kanał - sygnał - nośnik pytanie: w jakim zakresie promieniuje ewolucja? jak wygląda sygnał, do jakiego zakresu skali energetycznej należy? jaką posiada częstotliwość, czy ma i jaką modulację, jak jest wysyłany (nadawany)?ważnym składnikiem oporu przeciwko przyjęciu istnienia analizowanego tutaj przekazu, a szczególnie jego dalekich skutków (sam to odczuwam), jest mniej lub bardziej świadoma akceptacja dla nośnika tego przekazu – czyli zakresu (tu: dystansu) promieniowania. nikt przecież nie będzie twierdził, że można z odległości kilkuset kilometrów oddziałać na odbiorcę (co by odbiornikiem nie było) naciskiem oddechu, zapachu, czy wydawanym dźwiękiem. maksymalny, a przy tym użyteczny zakres działania "materii namacalnej" (materii tradycyjnie pojętej, stan "zbrylony", odmienny od promieniowania), nie jest znaczący, a czasami nawet niezauważalny. owszem, to jest poziom oddziaływania, chyba się nie pomylę, kiedy tak powiem, do przyjęcia w sposób naturalny, to wydaje się oczywiste – ale w stosunkowo bliskim obszarze, może metrów, jednak nie dalej. mam przecież takie doświadczenia na co dzień, czuję zapach, reaguję na ciepło, słyszę dźwięki drugiego istnienia - ten zakres jest dany i odbierany. więc akceptacja dla takiego przekazu nie wywołuje, jestem o przekonany, oporu. i dlatego, kiedy opisuję, że zakodowana cechami poprzedników "bryłka" materii, która opuszcza "poziom rodzicielski", może się w sprzyjających warunkach (ale głęboko w ramach pola tworzącego) zagnieździć i następnie samoodczytując, w zgodzie ze stanem (rytmem) otoczenia zbudować odbiornik, to jest to nie tylko opis do przyjęcia logicznie, ale po prostu fakt. przecież siebie nie zaneguję. natomiast kłopot w akceptacji dla omawianego przekazu bierze się z tego, że o ile "bryłkę" materii mogę śmiało (i mam na to twarde dowody w oglądzie pod mikroskopem) określić jako zakodowaną moim indywidualnym istnieniem – o tyle akceptacja dla takiego samego zakodowania i z tych samych powodów na poziomie promieniowania (zakresu świata tradycyjnie tak pojętego, należącego do stanu promieniowania), tutaj akceptacja jest zdecydowanie mniejsza. jak mogę nadać kod czemuś "niematerialnemu", a przecież promieniowanie, w takim ujęciu, to zakres już nie-materii z definicji? że w ujęciu logicznym (filozoficznym) to takie samo COŚ, jak "materia namacalna", to fakt, jednak psychicznie "widzę" odrębny element, kłopotliwy do kodowania. - owszem, mogę wykorzystać różnicę między punkami szczytowymi procesu, który składa się np. z elektronów (albo fotonów), mogę działać na kwantach w postaci zbioru takich jednostek (będzie to w urządzeniu "pik" sygnału, pomimo że wewnętrznie to mnogość składników) - ale czy mogę zakodować wewnętrzną strukturę takiego jednostkowego zdarzenia? a o to przecież tu chodzi. to musi być kod zawarty nie tylko w zbiorze sobie podobnych warstw procesu (np. zapis różnic aktywności oddechu), ale również poszczególny element tych warstw musi być zakodowany ("obarczony") zmianami zaszłymi w moim istnieniu. a to już tak oczywiste, w pierwszym oglądzie, nie jest. - owszem, co również ważne, jestem nadajnikiem i kanałem jednocześnie, nie mogę wyodrębnić i oddzielić się od funkcji kanału, a więc koduję sygnał w rożnych zakresach i w różnej formule. tylko czy to przekłada się na kod w ramach elementów warstw? postrzegam siebie jako fakt jednostkowy i dla mnie ostro wykrojony z tła procesów, ale jeżeli będę analizował głębiej, to okaże się, że jestem stanem przejściowym, chwilowo wystającym ponad tło. tylko czy w tym "wystawaniu" każdy mój składnik posiada moje indywidualne cechy – czy jest poziom, który jest wspólny z tłem i już nie wchodzi w zakres kodowania? dlatego pytanie fundamentalne w tej chwili brzmi: do jakiego poziomu dochodzi indywidualne kodowanie cech w składnikach, a gdzie, w którym momencie zaczyna się strefa wspólna dla wszystkich układów? że taki wspólny poziom być musi, to sprawa oczywista, nie zakoduję przecież kwantów logicznych ewolucji. poziom słowa czy komórki ciała na pewno zakoduję, ale poniżej mam atomy, elektrony i fotony, co z tego zbioru będzie jeszcze podlegać kształtowaniu?

135

Page 136: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-kiedy emituję sygnał, np. promieniuję w zakresie cieplnym, tak pojęty sygnał tworzy się w wewnętrznych zakresach mojego organizmu. oddalająca się od mojego ciała warstwa ciepła, elementy tych warstw, powstają głęboko w komórkach - i wędrują, niekiedy długo, ku powierzchniowej warstwie istnienia (którą uznaję za powierzchnię). podobnie, jak biegnie to w ewolucji gwiazdy, gdzie pojedynczy kwant szamoce się niekiedy przez miliony lat procesu ("po liniach krzywych"), zanim dotrze do brzegu i ucieknie (a ja odczuję-zarejestruję go jako nacisk na swojej powierzchni, czy głębiej, kiedy będzie to inny zakres widma) - tak samo, dokładnie tak samo kwanty z mojego ciała szamocą się w przedziale wobec nich zewnętrznym (do miejsca powstania), ale wewnętrznym dla mnie jako ciało i całość. mój organizm w tym przypadku, dla tych elementów, jest już częścią kanału przesyłu, to część filtru, który oznacza kanał - to środowisko, które koduje informację w/na nośniku i jest składową przesyłania sygnału. mimo że "obiektywnie" to ciągle moje istnienie. wyodrębnienie nadajnika i kanału, jak z tego jaskrawo widać, jest zabiegiem umownym - nadajnik jest częścią kanału przesyłowego, a kanał to tylko przedłużenie nadajnika.tylko czy, to pytanie ważne - czy elementy takiego promieniowania-nadawania podlegają kształtowaniu? wydzielane przez organizm ciepło w oczywisty sposób zawiera w sobie kod mojego istnienia, przecież tworzy się w reakcjach, które przebiegają w komórkach organizmu (i które oznaczają mnie), dlatego kolejne oddalające się warstwy posiadają różny potencjał, są oscylacją, tu sporu nie ma. ale czy składniki tych warstw są zakodowane? pomijam w tym miejscu fakt, że przekaz w tym zakresie nie spełnia głównego warunku: przeniesienia na duże odległości sygnału. niewątpliwie zakres cieplny przynależy do promieniowania, przekracza granicę tradycyjnie pojętej materii, tylko że i on nie nadaje się do tak pojętego przekazu. w ramach przebywania w tym samym pomieszczeniu (a nawet przez ścianę), owszem, nie ma przeszkód, jednak dystans wielu kilometrów odpada. cząstkowo, fragmentarycznie (oraz w ujęciu skrajnie logicznym) mogę twierdzić, że coś-kiedyś z tak pojętej ewolucji do mnie dotrze, przecież układ nadrzędny jest wspólny. tylko że przy takim podejściu i takim działaniu jednej ewolucji na drugą, nie ma żadnych przerw w czasie i przestrzeni - może to być działanie na mnie elementów pochodzących od bytów odległych, dinozaurów czy jakiejś prakomórki na moje ciało (co zresztą ma miejsce), jednak znów nie o taki przekaz chodzi. dlatego fotony odpadają, nie widzę podstaw logicznych do twierdzenia, że mogę kodowaniem osiągnąć poziom pojedynczych fotonów. warstwy zakoduję niewątpliwie, przecież odbijający się od fotografii strumień fotonów łatwo zidentyfikuję jako obraz osoby mi znanej (albo zjawiska). ale jednostek fotonowych takiej ewolucji już nie ukształtuję, to poziom wspólny dla zjawisk wszechświata, jego tło – więc niekodowalne (świadomie).wydaje się, że najlepszym kandydatem na przeniesienie sygnału są elektrony, przecież są wykorzystywane technicznie (i na wielkie odległości). ale czy to oznacza, że mogą być kodowane w sposób indywidualny? niekoniecznie. a nawet mało realne. to również poziom zbyt głęboki, żebym mógł uznać go za kodowany. że foton i elektron posiadają w ujęciu logicznym strukturę wewnętrzną, prawda, ale jest to struktura tak małoelementowa i mało rozproszona, że "nadpisanie" jej kodem przez życie nie jest możliwe. fakt, te elementy niosą kod ewolucji - ale jest to kod ewolucji wszechświata (oddaje jego cechy), a nie jednostek skomplikowanych. dlatego elektrony to także tło zdarzeń dla mnie. mogę działać doskonale na zbiorach takich jednostek, i najpewniej to one będą obecne w tym przekazie (oraz będzie zachodzić kodowanie warstw kwantowych przez osobowość bytu), ale odpada kodowanie pojedynczego elementu.co do atomów, skoro za teoretycznie najlepszy nośnik sygnału uznaję elektron - to zbiór takich jednostek (właśnie atom), będzie elementem kodowalnym. i w oczywisty sposób zbiór atomowy, nawet liczbowo niewielki, będzie zawierać w sobie ślady ewolucji - po prostu taka wielkość (konstrukcja) energetyczna musi zmieniać się w trakcie przemieszczania przez strukturę (ciało, osobowość).

136

Page 137: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-wniosek z tej analizy wydaje się ciekawy i zarazem potwierdza, choć w odmienny sposób, podział ewolucji na zakresy. jeżeli uznaję, że w rzeczywistości mam następujące elementy: kwant logiczny - kwant fizyczny (ewolucyjny) – kwant foton - kwant elektron - kwant atom - kwant komórka życia - kwant neuron - kwant rozum - (i kwant świadomość), to połowa tego zbioru podlega kodowaniu, a połowa stanowi część podprogową, jest podpoziomem. można kodować w sposób bezpośredni struktury materialne, więc zakres tradycyjnie pojętej materii, od minimalnego zbioru atomowego (jednego atomu) w górę, ten obszar zawiera moje indywidualne cechy - ale nie mogę kodować elementów promieniowania. i w tym ujęciu podział tradycyjny się potwierdza. a dlatego mówię o czterech kwantach podległych kodowaniu i czterech nie, ponieważ kwant świadomość jest funkcją, efektem kwantów znajdujących się na niższych poziomach. ale - to nie wyczerpuje możliwości. fakt, nie zakoduję pojedynczego elementu, ponieważ stanowi nośnik dla mnie oznaczający tło (te elementy mnie budują), jednak, co ważne, mogę doskonale kodować zbiory takich elementów. jednostka jest poza zasięgiem (jako "twarda"), ale zbiór jednostek jest już nadzwyczaj "plastyczny" w obrabianiu. jednostka dla mnie jest maksymalnie połączona, ale zbiór maksymalnie podległy kształtowaniu. i przekazywalny na odległość, co w tym ujęciu zasadnicze. i to, co najważniejsze, w każdym wyznaczonym zakresie. czyli dotyczy to atomów, elektronów i fotonów. o ile w analizie przekazu tu rozpatrywanego w praktyce będzie chodziło o elektrony, wszak atomy i fotony z różnych powodów mogę odrzucić, o tyle w szerzej (i w przyszłości) pojętym przekazie, zwłaszcza w obszarze technicznym, zakresy atomowe i fotonowe także będzie można wykorzystać. w sposób nieświadomy (bez wiedzy o fundamentalnym, głębokim mechanizmie tego procesu) są od zawsze wykorzystywane, jednak chodzi właśnie o ten nakierowany na cel sposób.dlatego najbardziej oczywistym kandydatem na nośnik informacji (w obszarze i w formie mnie tutaj interesującej), jest promieniowanie elektromagnetyczne, czyli strumień elektronów, który już wstępnie jest zakodowany (ukształtowany) w ramach zmieniającego się organizmu, a następnie podlega działaniu szeroko pojętego kanału. z uwagi na cechy tego zbioru, dużą łatwość przesyłu, a także stabilny poziom sygnału (na dużych odległościach nie traci potencji), jest to praktycznie jedyny zakres do wykorzystania przez ewolucję, która znajduje się blisko brzegu. elektrony to jest to.przy czym, co także niezwykle ważne, to nie jest strumień ani chaotyczny (bo nie byłoby przekazu), ani "prosty" - prosty w rozumieniu: banalnie ułożony, bo również by nie doszło do przekazu. zwracam uwagę, że z układu wydostaje się strumień energii, ale jest on rozłożony w czasie i przestrzeni. to oznacza, że nie jest to "pręt", wąski kanał przesyłu, ale zbiór warstw, które zajmują (zabudowują) czas oraz przestrzeń w pewnych wartościach (są pochodne rytmom kwantowym). i na tak pojęty strumień składa się część idąca z poziomu głowy, ale także stóp na drugim jego końcu, w oddalających się warstwach zakodowany jest nie tylko kolejny, następujący po sobie poziom warstw (właśnie ułożony "w poziomie"), ale również "obraz" mojego ciała "w pionie" – mówiąc inaczej, to jest rzut czasoprzestrzenny istnienia, a nie pospolity i prosty strumień elektronów w "przewodzie". pojedynczy elektron nic nie niesie z tego obrazu, jest jego kwantem, ale zbiór elektronów oddaje, zawiera już w sobie "obraz" ewolucji poprzez rozłożenie. to nie są dowolnie ułożone elementy, ale oddają cechy ewolucji, z której są wypromieniowywane. w otoczenie nadawany, wysyłany jest "rzut", "obraz elektronowy" – po prostu rozciągnięty w czterech wymiarach elektronowy obraz ewolucji. to jest ten wspominany wcześniej ślad istnienia. tu nie są ważne "piki", części fali w postaci jej zbocza, czy modulacja, to są ważne, ale składowe procesu, natomiast w tym przekazie liczy się całość i zborność takiej fali. liczy się wielowarstwowa i niepowtarzalna w swoim kodzie fala czasoprzestrzenna. dopiero to może stanowić podstawę do przekazu – czylido wysłania, "nadania" poprzez kanał-środowisko "wiadomości".

137

Page 138: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- sygnał - kodowanie, modulacja

opór wobec zaistnienia "przekazu", jak widać, można obniżyć. promieniowanie organizmu w formie elektromagnetycznej jest stanem mierzalnym, posiada także wymagany zasięg (nie dowolny, fizycznie wyraźnie ograniczony co do prędkości i odległości) – i jest w tak szczególnej chwili wystarczająco silny. ponadto może być skupiony w pewnych warunkach przez kanał (np. "soczewkowanie"), jest również zakodowany w sposób indywidualny jako zbiór. dlatego spełnia wymagania, nie widzę powodu do jego odrzucenia lub negacji. od strony logicznej taki fakt dobrze mieści się w prawach ewolucji - fizycznie także (jako stan do pomiaru). powtórzę: brak treści w pomiarze nie oznacza, że tej treści nie ma, to równie dobrze może oznaczać, że metoda odczytu jest błędna lub niepełna. ciekawe jest również to, że w tak zakreślonym kręgu konstrukcji ewolucyjnych (dostępnych mojemu kodowaniu elementów), znajdują się składniki rzeczywistości od minimalnego zbioru atomowego (atomu) w górę, i dotyczy to jednostek zbioru, a w sposób szczególny i wyraźny dotyczy już komórki biologicznej. ale, na tej podstawie, mogę powiedzieć coś ważnego o życiu: że zaczyna się od niewielkiej liczby atomów. komórka biologiczna to pochodna atomów, ale jej kształtowanie rozpoczyna się od kilku (kilkunastu) elementów – i dlatego tak trudno wyznaczyć fizyczną granicę życia. jak widać, jest to zawsze przedział i nigdy wielkości ostre, są z definicji rozmyte. czyli - poczynając od atomu, mogę zakodować własnym (albo dowolnym) szyfrem jednostkę, pojedynczy element świata. natomiast podążając w drugą stronę, ku coraz mniejszym składnikom, mogę kodować zbiór jednostek, ale nie konkretną, dla mnie twardą jednostkę. zachodzi więc symetria, raz mam dostępny, podległy modulacji zakres jednostki, raz zbioru. - przy czym, również ciekawa i ważna sprawa, kształtowanie zbioru "wielokomórkowego", czyli np. narodu zbudowanego z jednostek skomplikowanych, to zakres także możliwy do oddziaływania, jednak który stanowi tło w stosunku do mnie - tylko że tym razem tło "w górę". jestem elementem takiego zbioru, a modelują go procesy dużej i wielkiej skali, wobec mnie nadrzędne (np. uwarunkowania fizyczne planety, zjawiska geologiczne lub procesy społeczne itp.). moje kodowanie tego poziomu nie sięga, ale jest to zakres wewnętrzny, kiedy spoglądać z wyższego pułapu (nadpoziomu). i w takim ujęciu modulacja zbioru zachodzi na tej samej zasadzie, jak ja wpływam całym istnieniem na elementy swojego ciała - czyli wszech-świat koduje swoje stany w "bryłkach" materii (i we mnie). podkreślenia wymaga, że zawsze jest to fala zdarzeń, więc zmodulowany przez istnienie konkretnego układu strumień energii. mogę takim modulatorem-filtrem być ja, może dowolna ewolucja. w przekazie i odbiorze liczy się całość fali (zbioru fal), jej forma czasoprzestrzenna i ukształtowanie. zmodulowanie jest tutaj warunkiem zasadniczym, ponieważ to postać fali niesie kod oraz oznacza "treść" - to sama fala, jej rozłożenie w czasie i przestrzeni jest przekazem, rozłożenie i ułożenie elementów zawiera (koduje) treść przekazu, stan fizyczny fali jest zarazem i nośnikiem, i wiadomością. w trakcie istnienia ewolucji, w każdym momencie życia, zachodzi nadawanie w otoczenie traconej przezeń energii, tworzy się zmodulowany stanem aktualnym i historycznym układu strumień kwantów, który zawiera, koduje w sobie różnie pojęte cykle charakteryzujące ten proces. i tak powstała fala, dopóki jestem, rozprzestrzenia się wszechkierunkowo w środowisku. dla mnie ważne w tej chwili jest to, że w okresie umierania, w dramatycznym stanie ciała i umysłu (czy w innym dramatycznym okresie istnienia), tworzy się zagęszczony stan warstw, a na falę nośną modulacja chwili nakłada "obraz" zjawiska, tak ważny dla układu odbiorczego. zgoda, w żadnej chwili istnienia ewolucji nie ma "płaskiego", czy prostego ukształtowania strumienia energii, jednak w chwili "ważnej" jest to strumień o znaczącej, odbiegającej od codziennego stanu postaci – i dlatego potencjalnie łatwiej wyróżnialny w natłoku przychodzących ze świata sygnałów.

138

Page 139: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- sygnał pytanie: jak mechanizm kodowania wpływa na strukturę sygnału i jaką postać w modulowaniu uzyskuje – a także, co tutaj jest modulowane? dalej, czy jest to modulacja amplitudy (poziomu) sygnału, czy też częstotliwości (a jeżeli, to jakiej)? najkrótsza i zarazem najpełniejsza odpowiedź o mechanizm kodowania i o modulację strumienia emitowanego w środowisko przez układ brzmi: jest to modulacja wielowymiarowa. podkreślam - jest to modulacja wielowymiarowa, wielopoziomowa. energetyczny proces, układ o skomplikowanej, maksymalnie skomplikowanej strukturze (jak w przypadku człowieka), tworzy i wysyła (nadaje) w otoczenie sygnał maksymalnie rozbudowany, zdarzenia biegną na każdym dostępnym zakresie. czy to w postaci kodowania zbioru jednostek, czy kodowania jednostek w postaci np. komórek - raz w zbiorze odbija i zawiera się "obraz" tej ewolucji, raz w jednostkowym stanie zbiorczym. to zawsze jest rozciągnięta i rozbudowana niepowtarzalnie w czasie-przestrzeni fala. co oczywiste, dowolny układ (np. radiotechniczne urządzenie) wykorzystuje również taką falę - bowiem nie ma innych (wszystko jest czasoprzestrzennym strumieniem energii, który zabudowany jest w odmienny sposób i posiada kod), ale – zwracam na to uwagę – obecnie budowane urządzenia wykorzystują cząstkę tak niesionych informacji. funkcjonowanie dzisiejszych narzędzi (dowolnie pojętych) przebiega powierzchniowo oraz "zewnętrznie" na zbiorze energii jako jednostce przekazu (wykorzystywany jest "pik", więc stan zero-jedynka energii). technicznie mam sygnał lub jego brak - i to, jako fakt całościowy, jest informacją, na której dopiero dochodzi do operacji, kodowania i dekodowania. ale przecież, znów muszę to podkreślić, każdy tak uformowany "pik" energii to wielopoziomowa struktura fizyczna, to ułożone (rozłożone) w czasie i przestrzeni zdarzenie (a także zakodowane). wpuszczam w skonstruowane urządzenie energię, przekształcam w zbiorze filtrów - i uzyskuję na wyjściu strumień energii. tylko że z tego strumienia wykorzystuję "naskórek", wielki zbiór elementów nośnych traktuje jako jednostkę, a indywidualne cechy takiego zbioru pomijam. a nawet nie mam świadomości, że obrabiany zbiór kwantów odbija w sobie kształt układu, przez który energię przepuściłem. obserwuję zewnętrzny fakt, a cała wewnętrzna (i bardzo rozbudowana) struktura sygnału mi przecieka (do zakresu ciemnego, podprogowego). strata, oczywista strata. w przekazie technicznym modulacja jest tym, co umożliwia nadanie fali nośnej postać, a następnie jest podstawą do dalszej obróbki. dowolna fala nośna bez modulacji jest w przekazie bezwartościowa – podobnie jak w przypadku, który tutaj analizuję. modulacja bez fali nośnej również jest bez sensu, przecież pustki (nicości) nie zmoduluję. dopiero połączenie nośnika oraz procesu jego kształtowania tworzy informację. problem i zasadnicza różnica zawiera się w tym, że ciało ewoluujące (więc dowolna struktura czasoprzestrzenna) korzysta z wielowymiarowego modulowania strumienia, natomiast urządzanie techniczne (na dziś każde) wykorzystuje tylko jedną modulację, w sposób świadomy konstrukcja techniczna korzysta z jednowymiarowości. budując układ konstruktor nie sięga do głębokich struktur strumienia energii, lecz ogranicza się do powierzchni. przekaz oczywiście następuje, ale "prosty", jednowymiarowy, w płaszczyźnie, następczo i liniowo. czyli punkt po punkcie, a zawartość tych punktów to już zbędny naddatek. powtarzam - strata. więcej, techniczne urządzenie korzysta z jednego rodzaju modulacji, ponieważ pozostałe zakłócają działanie. modulacja amplitudy (czy częstotliwości, czy fazy), to znane fakty i stosowane, jednak bez przeniesienia na/w budowę nadajnika czy odbiornika w formie łącznej. to zbędna komplikacja, która przeszkadza. - cóż, ewolucji jakoś to nie utrudnia (życia), taka komplikacja mnie przecież zbudowała. ewolucja, co ją tak różni od techniki, to, co szkodliwe dla działań konstruktorskich, wykorzystuje na zasadzie zalety, i na tym się opiera. to nie rzeczywistość i ewolucyjny fakt ma kłopot z nadaniem i odbiorem przekazu, to budujący urządzenia dzisiejszy majsterklepka takiego "listu" nie potrafi wyróżnić w środowisku.

139

Page 140: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- kodowanie jak przebiega kodowanie w ewolucji? odwołam się do przykładu z oddychaniem, jest wielce wymowny (i pouczający), nie tylko dla procesu umierania, ale "w ogóle", dla całego funkcjonowania ewolucji. - przez działanie rozumu w długim odcinku czasu, np. przez wydłużenie lub skrócenie oddechu, tworzę wypadkową postać energetycznej zmiany. powstaje więc "zapis", który zawiera w sobie kod mojego istnienia, w tym przypadku rytm oddechu. na falę nośną, którą jest tu proces energetyczny nie podlegający działaniu rozumu, ale który wynika z samej istoty zjawisk zachodzących w ciele (po prostu jest, jako skutek przepływu i przemian energii w układzie), na taki strumień zostaje nałożony celowo wybrany rytm zjawiska - i dochodzi do wypadkowej modulacji sygnału. nośnikiem jest tu strumień energii, modulatorem świadome działanie, a na wyjściu mam sygnał o zakodowanej treści. samego procesu nie sięgam, jednak wcześniej zaplanowanym działaniem (czy tylko pochodnym czynnościom aktualnym), mogę w chwili "teraz" skutecznie na przebieg zadziałać. i na wyjściu otrzymuję zakodowaną falę. w przypadku umierania trudno oczekiwać kontroli nie tylko oddechu, ale również myśli, to musi być proces dynamiczny, często paniczny oraz na pewno nie może toczyć się długo jako jedność tematyczna. co więcej, musi trwać przez chwilę w łączności, ponieważ inaczej będzie chaos. natomiast nie wyobrażam sobie w takim momencie operowania tylko jednym obrazem czy tematem. ale to, co myślę i jak funkcjonuje moje ciało, to odbija się, musi znaleźć się w emitowanym w środowisko strumieniu. ciało wytwarza falę nośną (jako fundament strumienia, jako wypadkową zwiększonych dynamicznie przemian w komórkach), a umysł nadaje samym swoim funkcjonowaniem tej fali nośnej modulację. raz panika bierze górę i oddech przyspiesza - raz jest nadzieja, że ocaleję i oddech się uspokaja. po prostu, fizyczne i psychiczne szamotanie musi się zapisać w "nadawanym" w otoczenie sygnale. i "ślad" zaczyna się rozprzestrzeniać.pytanie: czy "przy okazji" zapisuje się również treść myśli? nie chodzi już o proste fizyczne zobrazowanie w oddalających się zbiorach dynamicznego stanu umierania, ale czy dodaje się do tego zawartość myśli, czy sygnał jest tylko zapisem procesu, czy posiada, tak to można określić, modulację wyższego rzędu, rozumną? nie w postaci świadomego wpływu, powtarzam, to nigdy nie ma miejsca (jest niemożliwe), ale czy zawiera w sobie składnik operacji, które dokonują się w umyśle w takiej chwili? czy abstrakcje budujące się w takim momencie w umyśle odbijają się w sygnale? i ponownie mam powód do wytworzenia się oporu, nieufności wobec "przekazu". - zgoda, wiem, że może dojść do wysłania zbioru elektronów, które daleko przeniosą informację o aktualnym działaniu ewolucji (zwłaszcza o umieraniu). wiem także, że mogą to być jednostki energetyczne z różnych obszarów ciała, które razem tworzą zbiory kolejnych oraz oddalających się od źródła warstw. wiem, że taki zbiór ma swoją zakodowaną indywidualnie "osobowość" – tylko, ważne pytanie, czy w takim zbiorze może również zawierać się myśl? czy to będzie odbicie myśli "dołączone" do przekazu? - że warstwy kwantowe powstają w każdej chwili, także w ramach umysłu, że to się składa na tak łącznie i całościowo pojęty zbiór energii, który oddala się od ciała, to fakt. w tak szczególnej chwili aktywność i intensywność procesów umysłowych musi być spora i skrajna. produkcja elektronów, którą można śledzić każdego dnia przy pomocy aparatury, jest na tyle duża, że w spokojnych warunkach jest to odczytywane (a obraz pracy mózgu bardzo interesujący). trudno więc odrzucić myśl, że myśli zamierającej ewolucji w takiej chwili nie odciskają się na/w kolejnych "słojach" (warstwach) uciekających od ciała. umysł działa, i to w maksymalnym natężeniu (gorączkowo), dlatego produkcja energii (w tym również elektronów) musi być wyjątkowa. i dzieje się to w przedziale jak najbardziej fizycznym. sygnał jest modulowany przez ciało i umysł jednocześnie, co koduje go obustronnie i głęboko. i musi tym samym zawierać treść tego, co się dzieje w formie abstrakcyjnej, to są przecież w części nośnej stany cielesne, realne i namacalne – myśl nadaje im tylko kształt. i "przekaz" tę myśl musi zawierać.

140

Page 141: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- sygnał - modulacja ponieważ już padło, że w emitowanym przez organizm "sygnale" (i to zawsze), jako element integralny zawiera się część związana z umysłem, że są tu myśli – ponieważ już wiadomo, że sygnał przedostaje się do środowiska i dalej w nim wędruje – dlatego, na zasadzie bardzo wstępnej oraz w formule "na zaostrzenie apetytu", chcę podnieść ciekawy, potencjalnie groźny temat: czy można myśli, produkty operacji na abstrakcjach, odbierać intencjonalnie (podsłuchiwać po prostu)? czy modulacja sygnału przez umysł wprowadza do niego również zapis mojego budowania abstrakcji (ich treść)? oczywiście to żadna przyjemność być podsłuchiwanym, zwłaszcza w chwilach, kiedy myślę o "bele czem". gdyby były to jeszcze epokowe zobrazowania rzeczywistości, niech tam, odżałuję, może te "wielkie myśli" ktoś przynajmniej usłyszy i zarchiwizuje, ale żeby tak na co dzień? a przecież komponent myśli występuje w sygnale w każdej chwili - nie, ciągła inwigilacja mi nie odpowiada. dlatego też nie potwierdzenia możliwości do śledzenia, ale zaprzeczenia chciałbym szukać. tylko że sprawa nie jest tak jednoznaczna. - kiedy zachodzi modulacja sygnału (myśli), aktywność umysłu w tym ciągu energetycznych zmian musi się zawrzeć, więc potencjalnie można by je odczytać. owszem, warunkiem koniecznym jest tutaj to, co również już padło: znajomość "odcisku czasoprzestrzennego" danego układu. wówczas pojawia się możliwość lokalizacji w czasie i przestrzeni źródła sygnału (też nie byle co). ale czy można do tego dodać odczyt treści myśli? powtarzam, to jest zajawka tematu, do którego wrócę za kilka stron (przy okazji omawiania tzw. "telepatii" i tzw. "szóstego zmysłu"). żeby jeszcze wzmóc apetyt powiem, że odpowiedź na to pytanie jest zadziwiająca: można podsłuchiwać myśli - i nie można, można przesłać sygnał (wiadomość) - i nie można, jest pełny kontakt - i go nie ma itd. to nie są rojenia przemęczonego umysłu, ale opis fizycznego faktu, tak wygląda pełna i poprawna odpowiedź na powyższy dylemat. jest przekaz - i go nie ma. ewolucja nie takie fanaberie potrafi wyczyniać. jeszcze jedno przy okazji: czy modulacja dotyczy wyłącznie poziomu emisji w formie elektronów? oczywiście nie. osobowość nadawcy to maksymalna struktura wielowymiarowa, dlatego modulacja sygnału dotyczy oraz dzieje się na każdym poziomie. mówię o przekazie elektronowym dlatego, bo spełnia wszelkie z tego punktu widzenia warunki: łatwy w emisji, łatwy w przekazie przez środowisko, łatwy w odbiorze. ale ewolucja dzieje się na/w każdym zakresie, również np. atomów czy fotonów. atomy z takiego umierającego ciała oczywiście odpadają i są zakodowane istnieniem, tylko że ich na znaczne odległości nie przepchnę przez oporne otoczenie. fotony - zbiór fotonów, który tworzy się choćby jako ciepło emitowane przez organizm, także daleko się nie oddali, bo środowisko (i jego chłodny stan) rozedrgane warstwy kwantowe wyhamuje. na wyższe energie w takiej emisji liczyć trudno, a jeżeli, to znów w szczątkowej postaci i na niewielki zakres. słowem, ten najbardziej fundamentalny stan w materii, więc elektrony, ten zakres wchodzi, jako najbardziej pewny, do dalszej analizy. - ewolucja toczy się, istnieje na/w wszelkich poziomach, ale przekaz, wszystko na to wskazuje, realizuje się w postaci promieniowania elektromagnetycznego, i to najpewniej w wąskim zakresie. przecież nie może to być dolna część tego zakresu, mocno już rozbiegłe fale, bo nie trafią (nawet pomimo skupiania w jakimś miejscu) do odbiorcy, po prostu go miną. to musi być przedział, który poddany modulacji, trafi wąskim strumieniem w odbiorcę lub jego okolice – i zostanie zinterpretowany. - po drugie, nie spotkałem w relacjach niczego, co by sugerowało lub było wprost odniesieniem do innego zakresu. być może miałem dostęp do małego zbioru danych, ale nie padło w nich o "zjawiskach" w formie światła, to były "dźwięki", wpływ na zjawiska elektryczne, jakieś naprężenia itd. nie wykluczam i poziomu zjawisk wzrokowych, jednak wymagałoby to dużego wydatku energetycznego, dlatego jest mało prawdopodobne. uważam, że głównie chodzi o promieniowanie w zakresie radiowym.

141

Page 142: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- modulacja jaka modulacja? jak wgląda kodowanie od strony modulowania? - modulacja jest wielowymiarowa, jak wyżej padło. to znaczy, że każdy możliwy w energetycznym procesie sposób modulowania sygnału jest wprzęgnięty w budowę sygnału. nigdy jeden, jak w technice, ale wszystkie razem. mam więc modulację o charakterze częstotliwości (ułożenie warstw kwantowych), występuje modulacja amplitudy (poziom, siła sygnału w kolejnych warstwach), jest i modulacja fazy (sygnał podlega rotacji). każda możliwa forma kształtowania przekazu realizuje się w nim. więcej, tak naprawdę musiałbym to zapisać w następujący (pełny) sposób: modulacja amplitudowo-częstotliwościowo-fazowa. to jedność funkcjonalna, więc oderwanie któregoś składnika i przedstawianie go samodzielnie jest błędem. to całość, tylko jeden (jednoczesny) wielowymiarowy proces. i tak - kiedy oddycham, tworzę wypadkową, łączną (i jedną) postać ewolucji w zależności od ilości oddechów w jednostce czasu, którą mogę zdefiniować jako modulację częstotliwością. przy czym, co istotne, ilość cykli oddechu wpływa na amplitudę tego procesu. - to znaczy, że kiedy wykonuję głęboki oraz długi oddech, skutkuje to tym, że spada zapotrzebowanie na tlen i może zmniejszyć się liczba zaczerpnięć powietrza. jakość przeszła w ilość, a ilość moduluje jakość, czyli amplituda jest pochodną częstotliwości. jeżeli będę natomiast zwiększał głębokość oddechu, to liczba, ilość jednostkowych reakcji w skali czasu może spadać – więc zmniejsza się częstotliwość, ale musi zwiększyć się amplituda. w drugą stronę, kiedy oddechy będą płytkie i mała amplituda (np. w chorobie astmatycznej) – w takim przypadku następuje spłycenie wdechu oraz wydechu, co skutkuje tym, że musi wzrosnąć częstotliwość skurczu mięśni płuc i innych reakcji organizmu (żeby zrealizować zapotrzebowanie na tlen). czyli mniejsza amplituda skutkuje większą częstotliwością reakcji, jeden parametr wpływa na drugi - i na kolejne. nie ma tylko jednego i najważniejszego, każdy jest równie ważny i współzależy do każdego innego. tylko sumaryczny i łączny charakter modulacji jest oddaniem procesu, tu nie ma i być nie może podziału na składowe. istnienie to wszech-modulacja. w przypadku urządzeń technicznych, które wykorzystują jedną modulację (także w jednej postaci), odczyt sygnału polega na wyróżnieniu z całości (i z wielu ujęć) tego konkretnie jednego - i potraktowanie go za nośnik informacji, więc cała reszta nie ma znaczenia. złożoność wewnętrzna sygnału w takim odczycie nie istnieje, jest zbędna (czasem nawet powoduje problemy). taki odczyt można określić jako próbkowanie, ponieważ urządzenie, a za nim analizujący przekaz osobnik, niejako "próbkuje", poznaje część z przekazu i traktuje to jako cały przekaz. dla urządzenia technicznego coś takiego, jak jednolity i pełny sygnał – to szum i chaos. termometr mierzy stan temperatury układu, ale na zasadzie próbkowania ewolucji, dlatego też w żaden sposób nie oddaje ogólnej postaci zjawiska. czujnik ciepła nie widzi promieniowania jako zmiany czterowymiarowej, ponieważ urządzenie "czyta" wyłącznie wycinek i na tej podstawie ustala stan. to tak, jakbym na podstawie jednego koloru chciał opisać złożoność tęczy. to możliwe, ale ile w takim opisie zostaje pominiętych ważnych informacji. dlatego wyjściem jest wprowadzenie do urządzeń modulacji wielowymiarowej, bo taka modulacja to bardzo ciekawa rzecz, a jej konsekwencje niebywałe – tworzą ewolucję (np. życie). modulacja wielowymiarowa to proces, w którym zjawisko tworzenia jest zarazem tworzonym ciałem, czyli jest to proces samosprawczy, w którym kod zawarty w nośniku buduje odbiorcę. każda ewolucja wytwarza tak wielowymiarowo pojętą falę, jest źródłem czasoprzestrzennego (zachodzącego wczasie i przestrzeni) strumienia energii, w którym kodowana jest informacja o jej istnieniu. ciało człowiecze także. mój organizm jest nadajnikiem takich fal i w każdej chwili wysyła w otoczenie, "promieniuje" warstwami kwantowymi (które rozprzestrzeniają się wszechkierunkowo). jest to objaw mojego istnienia - ale zarazem ważny sygnał dla innych, że to istnienie jeszcze funkcjonuje. natomiast jego "wyciszenie" oznacza dojście do brzegu. i śmierć.

142

Page 143: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fale czasoprzestrzenne - czym są fale czasoprzestrzenne - zastosowanie zastosowanie fal czasoprzestrzennych? ech, wszystko i wszędzie. nie ma i być nie może niczego, to najkrótsza i najpełniejsza odpowiedź, co posiadałoby inny charakter, nie ma faktów, zjawisk, ciał w ewolucji, które by nie były procesem o czasoprzestrzennej postaci. w ramach jakoś wyróżnionego z tła i jednolitego dla mnie ciała (rzeczy, procesów), czy także wraz z zakresem "rwanym" zmiany, z jej oddalającymi się (w nieskończoność) kwantowymi warstwami, w których jest zawarty kod takiej ewolucji - w tak zdefiniowanym przedziale zdarzeń nie ma niczego, co by nie było czasowo-i-przestrzennie zbudowane. każdy wyróżniony i każdy analizowany proces jest falą, strukturą czaso-przestrzenną, przejściem strumienia energii przez układ ewolucyjny już istniejący - i jednocześnie, co ważne, w takim procesie przechodzenia ten układ budujący. wszystko, wszystko jest falą kwantów energii, które są rozłożone czaso-przestrzennie – to proces w toku jego zachodzenia.jeżeli uświadomię sobie ten fakt, to stwierdzę, po pierwsze - że sam jestem falą czasoprzestrzenną - że działam "od zawsze" na obiektach, które są falą czasoprzestrzenną - i mogę, po opanowaniu tajników takiej fali (po poznaniu jej wielowymiarowej modulacji) prowadzić niezwykłe (i fascynujące), na dziś głęboko w samej ewolucji zawarte (skryte) działania. jeżeli wiem, że przekaz w formule fali czasoprzestrzennej, np. zakodowana cechami mojego istnienia komórka, w dogodnych warunkach buduje "obiekt", który jest takiego przekazu odbiornikiem - jeżeli wiem, że aby odczytać sygnał czasoprzestrzenny, muszę zbudować urządzenie "próbkujące" ten sygnał (nie liniowo i następczo, ale w wielu, maksymalnie wielu punktach jednocześnie i w czasoprzestrzennej postaci) - jeżeli wiem, że sam jestem nadajnikiem fal czasoprzestrzennych i że każda ewolucja jest takim nadajnikiem - to wiem także, i jest to wniosek oczywisty w tym rozumowaniu, że mogę taki nadajnik zbudować samodzielnie. i co więcej, intencjonalnie. a to oznacza, że kodując jakąś falę energii, dowolny zakres fal elektromagnetycznych (czy materii namacalnej), mogę - w jakimś dowolnie wybranym punkcie środowiska - wytworzyć, zbudować, stworzyć! stan-fakt, ciało, proces, który będzie mi odpowiadał. powtarzam, w dowolnym punkcie otoczenia zbuduję stan lub ciało ("odbiornik"), który powstanie pod wpływem tak pojętej fali czasoprzestrzennej. wysyłam zakodowany czasoprzestrzenie sygnał, a gdzieś daleko (lub blisko) i w dogodnych okolicznościach, buduje się odbiornik tego sygnału, materialna struktura, która jest w tym sygnale zdefiniowana. gdzie to zastosować? wszędzie. nawet nie próbuję kreślić granic, ponieważ słowo "wszędzie" takich granic nie wprowadza. to nie fantastyka (choć fantaści na różne sposoby podobne procesy opisują), z logicznego punktu widzenia dla takiego działania nie ma granic. są fizyczne, przecież tu chodzi o falę, a więc rozchodzącą się w środowisku ewolucję, dlatego następuje jej rozprzestrzenianie się, warunkiem sprawnego wykorzystania jest więc skupiony strumień energii, co ogranicza zasięg. ale jeżeli to uzyskam, nie widzę przeszkód dla żadnego (/s/twórczego) działania w mikroświecie lub makroświecie. - czyli może to być np. operacja we wnętrzu mojego ciała - ale i na powierzchni sąsiedniej planety (czy gwiazdy). czy to nie ciekawe i ułatwiające życie, kiedy na/w tej planecie, pod wpływem takiej fali, zbuduje się użyteczny obiekt, np. budynek mieszkalny dla odwiedzających? że w logicznym rozumieniu każda ekspedycja na tę planetę również jest zawsze falą czasoprzestrzenną, a jej działania są realizacją instrukcji, kodu, który tę ekspedycję powołał do istnienia? fakt, z logicznego punktu widzenia to to samo, ale – prawda? - jakże inne od strony wydatkowanej energii na uzyskanie tego samego celu. zastosowanie fal czasoprzestrzennych nie posiada ograniczeń innych, jak właściwości świata. to jest zawartość tego świata i ograniczenia są z tego świata.

143

Page 144: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fale czasoprzestrzenne - budowanie się i konsekwencje

pomimo że zjawisko fizyczne nie ulega wątpliwości (wszystko przecież jest falą budująca się w czasie i przestrzeni) - o tyle konsekwencje są tak ważkie oraz znaczące, że zdefiniowanie fal czasoprzestrzennych jest koniecznością. warto więc odwołać się do przykładu: działania urządzenia technicznego. np. radia. wszystkie elementy kształtujące taką konstrukcję i jej działanie są ważne dla zrozumienia, dlatego w opisie muszą się pojawić - prezentuję je kolejno.włączam urządzenie - płynie muzyka. dostarczona (podprogowo, w tym przypadku z "gniazdka" albo baterii) energia przepływająca przez strukturę techniczną zostaje jakoś zmodulowana, a następnie "przeciska" się przez kolejne, ściśle określone w kolejności występowania stopnie modulacji i demodulacji – i dalej zostaje w postaci drgań membrany w głośniku podana w przestrzeń. a poprzez wywierane na otoczenie ciśnienie akustyczne dociera do mnie w postaci bodźca, który rejestruje mój zmysł ("drga" moje podłączenie do świata /dźwięków/). i ponownie przez kolejne stopnie modulacji-demodulacji tworzy się ciąg zdarzeń, które oznaczają, że rozumiem treść przekazu. powstaje wypadkowa i dynamiczna na różnych zakresach energetycznych ewolucja, której całościowym, najszerszym ujęciem jest odczucie dźwięku i słuchanie muzyki. powtórzenie tego wrażenia, i kolejne powtórzenia, to tworzy już nie jeden dźwięk, ale sumę zjawisk, które są już muzyką w sensie głębokim. zawierają wrażenia z całej piramidy możliwych procesów definiowanych jako zewnętrzne wobec mnie w formie źródło "nacisku" - ale i głęboko wewnętrzne, jako część fizyczna, ponieważ "słyszę" te dźwięki w sobie. a jest jeszcze część tworząca się w umyśle i zachodząca abstrakcyjnie, czyli "interpretacja" odbieranego bodźca. np. jako skojarzenia między frazami i kolejnymi scenami słyszanej melodii - albo nawet skojarzenia między różnymi melodiami. albo, to już na maksymalnym poziomie działania, skojarzenia między abstrakcjami różnych zmysłów, więc kojarzenie dźwięków z obrazami, smakami - doznaniami z całego istnienia. - muzyka, czyli jakoś zakodowane następowanie po sobie "banalnych" dźwięków, to w opisie czasoprzestrzennym skomplikowany i wielowymiarowy fakt ewolucyjny, który niesie przekaz dla odczytującego go "w trakcie" bytu, taka fala buduje w układzie stan, który może zostać odebrany. coś się fizycznie pojawia, ale to "coś" oznacza dla ewolucji odbierającej nową jakość, jest uogólnieniem - abstrakcją procesu. ciśnienie wytworzone przez sygnał buduje wrażenie słuchowe (i tworzy abstrakcję fizyczną w umyśle), ale jednocześnie ten fakt jest elementem abstrakcji logicznej, "nałożonej" na ciąg fizycznych wydarzeń. - przy czym, co niezwykle ważne i do czego będę wracał, ta abstrakcja nie buduje (się) w pustce. musi być energia w umyśle (czy też w dowolnym układzie), w której tak docierający sygnał się "zadomowi", coś musi zostać poruszone, żeby można było to odebrać. przecież w pustce poruszenia (pierwszego ani żadnego) nie będzie. musi być fizyczny nośnik (a co więcej już jakoś "przygotowany"), żeby było możliwe zadziałanie na niego sygnałem. i w konsekwencji zbudowanie u odbiorcy "wrażenia" - np. pięknej frazy muzycznej. nawiasem - to wyjaśnia, dlaczego lubię te filmy, które znam (ponieważ lubię te melodie, które już usłyszałem i przyswoiłem). wiedza o zachodzącym procesie jest warunkiem, że go wyodrębnię i zrozumiem (zdekoduję). muszę się wstępnie wyuczyć reakcji i wypracować pewien zakres danych ze świata, żebym mógł jego kolejne poziomy odczytywać. poziom zerowy (fizyczny) jest mi dany w postaci zawartości umysłu (jako "pozostałość" z poziomu rodzicielskiego, to efekt kodu i modulacji), ale kolejne poziomy muszę zdobywać z otoczenia samodzielnie. i tak je następnie w umyśle (czy dowolnej ewolucji) poukładać, żeby "rezonowały" z kolejnymi napływającymi energiami. w innym przypadku ich nie dojrzę i nie usłyszę – i przejdą obok. żeby coś ze świata postrzec, muszę posiadać wiedzę, że można to postrzec, muszę również posiadać narzędzia do odebrania sygnału. nie ma przekazu bez odbiorcy - nie ma zrozumienia, odszukania sygnału w tle, jeżeli nie istnieje w umyśle odpowiadająca mu abstrakcja.

144

Page 145: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-ale idę dalej - opisany odcinek przemian energetycznych to dopiero jeden fakt w ramach fali czasoprzestrzennej. przecież wcześniej czy później radio (lub dowolne urządzenie) wyłączam – i nastaje cisza. ta ewolucja, ten ewolucyjny odcinek się wyczerpał, ten okres w moim życiu (czy gwiazdy) zakończył się i przeszedł w następny. tutaj cyklem następnym i wyróżnionym jest cisza i stan "pustki" (brak sygnału). ale pustka w tym przypadku jest informacją, oznacza braku napływu danych – przy czym zanik, przerwa w ewolucji jest integralną i konieczną składową tej ewolucji. brak dopływu informacji jest także częścią informacji, elementem wydarzeń w szerszym już wymiarze. przecież, po jakimś czasie, znudzony czy zaciekawiony, co się w szerokim świecie dzieje, wciskam guzik, i radio znów zaczyna działać, i płynnie głos lub muzyka. ponownie mam odcinek ewolucyjny z jego wszystkimi procesami wewnętrznymi - ale zarazem już drugi, następny w cyklu, który łączę ze sobą w swojej interpretacji w jeden ciąg ewolucyjny (i który jest dla mnie jednym ciągiem zjawisk). przecież "po drodze" istniałem, cisza wokół mnie jest elementem mojej egzystencji i także zapisuje się w oddalających warstwach kwantowych jakimś "znakiem", jest ważną częścią wypromieniowywanego kodu. mimo że "po drodze" sygnał obiektywnie nie działał (zamarł), dla mnie cisza jest w tym procesie zawarta jako fakt i jako część sygnału. w szerszym ujęciu, poza samym sygnałem, brak sygnału to tylko niewielki element z kodowanej zmiany w ramach sygnału większego. podkreślam - brak sygnału jest sygnałem w ramach sygnału w szerszym ujęciu. "pustka" w przekazywanym kodzie nie musi oznaczać, że kod się urywa, tylko że proces przechodzi w inną fazę, którego ten kod jest elementem. strona ciemna, więc brak światła na mojej półkuli planety, to przecież nie oznacza, że kod dzień-noc się urywa, to oznaka jedynie zmiany fazy procesu. brak sygnału nie oznacza braku treści przekazu. - w badaniu, zwłaszcza pojmowanym naukowo, w okresie "ciszy" (tu przerwy) między elementami sygnału, eksperymentu z zasady być nie może. jak mam badać coś, czego nie ma w formie dostępnej? tylko że to jest "przerwa" na/w poziomie sygnału, a nie w ramach ewolucji. w poszerzonym ujęciu, jako fala czasoprzestrzenna, tak pomierzona "cisza" może być jedynie "znakiem pauzy", przecinkiem w procesie - nawet może kropką (koniec pewnego etapu), ale nie może, nigdy nie może oznaczać, że w tym miejscu ustalam zanik procesu (znak "stop"), że tu się kończy rzeczywistość (albo pomiar). - nie ma przerw oraz "ciszy" w ewolucji, są przejścia. zanik badanego sygnału jest co najwyżej informacją, że proces zszedł poniżej progu eksperymentu lub dzieje się w ramach wyższego zakresu. całość procesu badawczego, czyli pomiar plus brak pomiaru, jest dopiero jednością ewolucyjną, nigdy jeden stan. po nocy na pewno nastąpi dzień, przynajmniej w zakresie dostępnym mojemu badaniu. żeby stwierdzić, że sygnał zaistniał, muszę odwołać się do braku sygnału – ale i odwrotnie. zero i jeden, te dwa stany wyznaczają rzeczywistość, są ewolucyjnie najmniejszym faktem. kiedy o tym zapominam, opisuję zależności świata w sposób co najmniej niepełny, lub po prostu popełniam błąd koncentrując się na jednej tylko stronie zjawiska. poprawna metoda badawcza musi odwoływać się do zaniku sygnału, ale nie na zasadzie, że badanie się kończy - tylko że posiada swoje dopełnienie (ciąg dalszy) w "pustej" formie. cisza w sygnale jest wiadomością, że fala czasoprzestrzenna, zakodowana w tej fali informacja, przechodzi w inny zakres, że potoczy się dalej "za chwilę" – lub w innej płaszczyźnie. przerwa jest ważnym dopełnieniem sygnału, to "interpunkcja rzeczywistości", bez niej żaden tekst nie mógłby być zrozumiały. jak trudno zinterpretować "ciurkiem" biegnący zapis (a właściwie nie jest to możliwe), widać po eksperymentach z takim tekstem. pauzy i przecinki, także kropki i inne znaki interpunkcyjne, to nie wymysł umysłu, ale absolutna konieczność w kodowaniu fali ewolucyjnej – bo rzeczywistość to sygnał i jego brak. od zdolności kodowania "piszącego" zależy, czy tekst będzie żywym przekazem, czy martwym i "suchym" zbiorem mało lub nic nieznaczących "piknięć" energetycznych. na moje (za)istnienie składa się cała interpunkcja wraz z dodatkiem energii. ja to cisza - i reszta.

145

Page 146: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- czym jest fala czasoprzestrzenna?

ważne - kiedy w taki sposób opisuję całe swoje życie, czyli opisuję chwile z "włączonym lub wyłączonym" radiem (dowolnym stanem), to po dłuższym okresie czasu mam zbiór danych, które oddają już nie pojedynczy fakt "nasłuchu", ale są zbiorem, który koduje (rejestruje) moje zachowania, reagowanie na sygnały idące ze świata (lub do świata). dlatego mogę wyznaczyć w procesie generalny rytm (charakter) reakcji na występowanie pewnego typu bodźców, albo całkowity ich zanik. są w tym zapisie warstwy "wybuchowe", nerwowe, są okresy ciszy i uspokojenia, są jasne i ciemne, zachowania przeplatające się. - w prowadzonym tak (życiowym) eksperymencie, może po jakimś czasie "radio" (tu: wywołujący u odbiorcy reakcje element) zniknąć z obszaru postrzegania, coś się stanie, np. zabraknie energii poruszającej "urządzenie" - i nastanie cisza. radioodbiornik milknie, albo moje (fizyczne) zdolności odbioru się skończyły. to bardzo ważna informacja, która "całościowo" dookreśla badany układ. w takim momencie mogę już nie fakty cząstkowe zdefiniować, ale całość ewolucji (życiorys). jeżeli wszystkie posiadane (zarejestrowane) "piki" procesu wnikliwie przeanalizuję oraz zinterpretuję zbiór danych (czego w badaniu codziennym nigdy nie osiągnę, przecież jestem w ramach tego procesu, śledzę go na bieżąco), to mogę wówczas ustalić wszelkie, wielkie i małe rytmy i schematy zachowania charakteryzujące zjawisko (mnie czy cokolwiek). mogę "spojrzeć" z zewnątrz i całościowo – więc mogę wykreślić, wyznaczyć w takiej ewolucji cykle, które nigdy nie występują łącznie, ale w tej analizie są zawarte jako fakty zarchiwizowane, jako fakty w postaci śladów w "bibliotecznych" księgach. z wielu takich rozproszonych, zawsze chwilowych obserwacji, z lektury tej budowanej przez lata (i pokolenia) "biblioteki" mogę odczytać, doszukać się i następnie odczytać cykle, których nigdy osobiście nie poznam. co wówczas osiągnę? wydedukuję z tych danych rytm otaczającego mnie świata. zysk.ciekawe w takim działaniu jest to, że korzystam do wytworzenia danych (czyli ich pozyskania z otoczenia) z "przerw", z okresów ciszy (ustalam ich rozmiar w stosunku do zaniku sygnału) - korzystam z pauz (np. przerw na odpoczynek) do działania jako osobnik, który analizuje "zapiski" (ale także z "pauzami" integralnie w nich zawartymi) – jednak, co ważne, w ustalaniu wniosków "cisza" znika, przerwy są nieistotną częścią, która nie wchodzi w ustalenie. poznany fakt ogranicza się do zaistnienia i zaniku, ale przerwa nie łączy, nie może w tym działaniu połączyć zjawisk, które oddziela znaczny dystans przestrzeni lub czasu. oczywiście błąd. - wynik jest poprawny, mogę łączyć ze sobą nawet bardzo odległe zjawiska, ale jeżeli nie dodam do wypracowanych wniosków "pauz" procesu, odrzucam ważną część zdarzeń. dlaczego? ponieważ cisza jest składową procesu, brak zjawiska jest również częścią większego zjawiska. - jeżeli nie uwzględniam "przerwy", mam na wyjściu mojego działania taką sytuację, że nie dojdę, nawet nie będę podejrzewał, że to, co teraz dzieje się za moim oknem, ma swoje korzenie lata, tysiące, czy miliony lat temu. mam fakt – i koniec. a element, warstwa składowa i integralna tego wydarzenia, ze względu na skromny zakres mojego istnienia i postrzegania, ta część wypada z analizy lub nigdy w nią nie wchodzi. i tracę widok na całość. widzę "szczyt" procesu (góry), ale nie jego ponad czasem-i-przestrzenią powiązaną jedność. oczywisty błąd.czym więc jest fala czasoprzestrzenna? zapisem kolejnych warstw ewolucji - i to dokonanym na/w długim odcinku. przy czym dla mnie długi odcinek czasu to w innym zakresie, w innym układzie odniesienia może być chwila. ale zarazem to, co dla mnie jest chwilą (moją sekundą), będzie np. z poziomu atomowego ogromem zjawisk energetycznych, które składają się swoimi elementami (także rozbudowanymi) na tak definiowaną jednostkę. czasoprzestrzenny proces to nie poszatkowana na kawałki jednostkowa ewolucja, ale "chwilowo" wystająca ponad tło energetyczna postać procesu. nigdy odrębna od środowiska, nigdy również skończona - choć przez pewien czas istniejąca łącznie. czasoprzestrzenna fala to ewolucja, cała ewolucja we wszelkich stanach.

146

Page 147: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umieranie - przekaz, jaki zakres wypromieniowywania energii? - splątanie kwantowekanał przekazu - jak, którędy? przyznaję, jest problem. więc od razu powiem, że wyjściem z dylematów jest opis, zdefiniowanie przekazu na poziomie słynnego "splątania kwantowego", bez tego się nie obejdzie. - a co więcej, muszę taki "przekaz" podzielić ze względu na dystans, który może zostać pokonany przez sygnał. mimo wyrażonego wcześniej przekonania (które nic nie traci z mocy), że przekaz najpewniej realizuje się w zakresie widma elektromagnetycznego, w jego części radiowej (i na nośniku elektronowym) - pogłębiona analiza zjawiska przekazu, a zwłaszcza cech kanału, to wprowadza zasadnicze obostrzenia, które skutkują koniecznością odwołania się do splątania. inaczej tego opisać, wręcz nawet wyobrazić sobie nie można. - podkreślam również na wstępie i zwracam na to uwagę, że choć splątanie jest w literaturze ograniczone tylko do zakresu kwantowego (dziś pojmowanego jako kwantowy), to nawet przy bardzo pobieżnym i zgrubnym zobrazowaniu warunków eksperymentu, dokładnie tę samą - taką samą sytuację ustalam na/w każdym poziomie. oto z jednej strony mam dwa np. fotony (lub dowolnie inne "cząstki" materii), a z drugiej dwa układy, dwu osobników (nadajnik i odbiornik). to naturalnie może być większa liczba obywateli czy cząstek, ale chodzi o wpływ jednego układu na drugi. w obu przypadkach jest para, dwie jednostki ewolucyjne, które po pewnym okresie wspólnego (i sobie bliskiego) występowania w środowisku, na skutek zdarzeń losowych lub celowych, znajdują się w innym punkcie, nawet daleko. jednak, co tu ważne, w przypadku zmiany w ramach konkretnego elementu, drugi "wie" o zaistniałej zmianie i tak się zachowuje, jakby był "poinformowany" o zaszłym fakcie - i, co ciekawe, z prędkością większą od światła. tu naturalnie nie ma mowy o żadnym "upiornym działaniu na odległość", ale jest to proces podprogowy w stosunku do faktów obserwowanych fizycznie. - zwracam uwagę, że jest to dokładnie ten-taki sam mechanizm, który kształtuje się w przypadku "splątania emocjonalnego" dla dwu jednostek. zwłaszcza dla stanów (układów) bliźniaczych, co przybiera postać wręcz anegdotyczną. jedna z tak wyróżnionych osobowości "wie", że coś z drugą się dzieje, a nawet podobnie odczuwa. tego powszechnie rejestrowanego faktu (zachowania) splataniem kwantowym się nie tłumaczy - ale chyba tylko dlatego, że przyjęło się taki efekt przypisywać wyłącznie "drobinom" kwantowym. a to, niestety, skutecznie narzuca obraz świata i zamyka poszerzenie spojrzenia na rzeczywistość (zamyka w abstrakcji). jednak nawet "na oko" widać, że to ten sam mechanizm. - tu para elementów i tu, tu "daleki" wpływ na drugi obiekt i tu, dzieje się "szybko", szybciej od progu rejestracji tu i tu – dlatego, bez odwołania się do "splątania kwantowego", nie sposób wyjaśnić tworzenia się takich zbieżności. w przypadku oddziałania na dużą odległość, co pojawia się w przekazie "z brzegu" (w przekazie "zjawisk" dotyczących umierania), tu tym bardziej bez tego się nie obejdę. jeżeli przenoszę pojęcie kwantu na wszelkie obiekty w rzeczywistości, a tylko szereguję je w zależności od energetycznego poziomu istnienia, jeżeli jako zasadę generalną przyjmuję jedność reguły i wielość jej realizacji - jeżeli ustalam zasadę analogii, że wykryte, poznane na jednym poziomie rytmy procesu mają swój odpowiednik w innym - to zarazem muszę przyjąć, że opracowane teoretycznie oraz eksperymentalnie potwierdzone splątanie kwantowe cząstek, posiada przełożenie na inne zakresy, że dotyczy wszelkich kwantów. w tym człowieka. tu nie ma pytania o to, czy byty ludzkie są kwantowo splątane, mogę jedynie postawić pytanie o to, jak są splatane i jak ono się dzieje? że foton z fotonem jest powiązany, to już oczywistość i fakt (czy elektron z elektronem), ale jak to się przenosi na dwa człowiecze układy, to stanowi w tym miejscu sedno zagadnienia. splątane w ewolucji jest wszystko i na każdym poziomie, pytanie dotyczy tylko tego, jak to się dzieje i przez jaki kanał w środowisku jest przenoszone? splatanie kwantowe to norma i fundament wszelkich procesów - dlatego warto mu się przyjrzeć.

147

Page 148: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- kanał przekazu głównym, zasadniczym powodem wprowadzenia "splątania kwantowego" do analizy przekazu "z brzegu", były problemy z wyjaśnieniem, jak do takiego przekazu może dojść w kanale, w ewolucji pojętej jako środowisko zewnętrzne do układu nadającego. przecież to nie może dziać się w próżni (w nic), a właściwości, cechy kanału determinują i wyznaczają możliwy przekaz (a także dodatkowo go kształtują). - oto posiadam z jednej strony fakt istnienia takiego przekazu (relacje), a z drugiej ustalenie, że dotyczy to nośnika w postaci najpewniej elektronów, więc pytanie brzmi: jak to się dzieje, jak dochodzi do przesłania treści "listu" przez otoczenie? że przedział oddziaływania elektronów (zbioru) na otocznie jest potencjalnie najlepszym do takiego działania, to tylko część ustaleń - jest druga, kłopot z realizacją tego przekazu.dlaczego? mam przecież sytuację, że przekaz może, musi być daleki, chodzi o setki, a nawet tysiące kilometrów, czyli nawet o drugą półkulę planety, mam dane (o czym w innym miejscu, dalej), które wnoszą takie ustalenie. tylko że emisja sygnału w postaci wielowarstwowego strumienia elektronów to nie jest przekaz dowolnie daleki, tu doświadczenie łącznościowców wnosi jednoznaczne ustania: są warunki sprzyjające dalekim połączeniom, ale należą do rzadkości i zazwyczaj kontakt ogranicza się do krótkiego dystansu liczonego najwyżej w setkach kilometrów. niby sporo, jednak daleko nie to, o co chodzi w omawianym przekazie. - co więcej, w przypadku łączności z układem, który znajduje się po drugiej stronie globu, miałbym do wyboru sytuację, że albo łączność dokonuje się po krzywiźnie planety (odbija o warstwy atmosfery), albo przechodzi "na wprost", przez glob. w przypadku pierwszym trudności są zasadnicze, w drugim fundamentalne. pomijam już oczywiste, praktycznie zawsze występujące w tego rodzaju dalekich połączeniach zakłócenia, ale samo rozproszenie fali oraz jej właściwości wręcz wykluczają zastosowanie takiego kanału do "przekazu" – nie widzę możliwości jego wykorzystania. a przeprowadzenie wiązki energii przez planetę w formie aktualnie stosowanych fal (czy nawet czasoprzestrzennej ich postaci), to wykluczają fizyczne własności materii. czyli strumienia kwantów (tu elektronów, czy innych cząstek) na duże odległości nie prześlę - co nie przekreśla tego kanału w przekazie na małe odległości, dlatego wspomniałem o koniecznym rozróżnieniu działania na bliskie i dalekie zakresy. dalej - kłopot z częstotliwością i mocą sygnału, również poważny. jakby nie definiować ciała człowieka, to moc nadawanego sygnału nie może być duża, a w tym przypadku właśnie o taki nadajnik się rozchodzi. "przekaz" od osobnika z drugiej strony planety musi pokonać (znaczny) opór środowiska, przepchnąć się przez kanał i dotrzeć w mało zmienionej postaci do odbiorcy. to trudne zadanie dla słabnącego ciała, zawłaszcza dla słabnącego serca, które w układzie pełni rolę wzorca częstotliwości oraz nadaje rytm procesom. możliwe do rozważenia zakresy sygnału, które go przeniosą (np. radiowy), to co prawda spora część widma elektromagnetycznego, ale próba przypasowania możliwego zakresu do tak specyficznego przekazu zawodzi. albo mam zbyt dużą, praktycznie nierealną do uzyskania z ciała częstotliwość sygnału, albo niską, ale za to długość fali tak dużą, że musiałbym operować nie całą falą, ale jej fragmentem. to może i nie byłoby głupim podejściem w tym przypadku, przecież działam już w rwanym zakresie zjawisk ewolucyjnych, tylko że znów pojawia się problem z możliwym do osiągnięcia dystenem takiego oddziaływania, a to wymusza odrzucenie długich fal. krótkie są zbyt energetyczne i "twarde" (jak zresztą cała górna część widma), a fale długie są zbyt rozproszone i brak odpowiedniej anteny do ich odbioru (i nie wiadomo, co by mogło nią być). w takim zestawie elementów nie ma wzajemnie dobrego ułożenia cech świata do wytworzenia, a dalej przesłania fali czasoprzestrzennej. wszelkie dziś wykorzystywane zakresy są użyteczne do tego do czego służą, ale nie sprawdzają się jako nośnik do przekazu "z brzegu". przynajmniej, podkreślam, na długim dystansie. i dlatego, bez odwołania się do splątania kwantowego, takiego przekazu nie można uzasadnić.

148

Page 149: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- krótki dystans przekazu - zakres "gamma" (coś za coś)

krótki dystans, czyli właśnie w formule "coś za coś", to logicznie prostszy, bardziej naturalny zakres działania na siebie dwu ewolucji - pojmowany jako "zakres gamma", gdzie obiekty są względem siebie w maksymalnym, ale jednak łącznym zakresie. musi przecież istnieć jakiś największy dystans między bytami (ewolucjami), który jeszcze przenosi fizyczny i nadprogowo pojętą wielkość - musi być maksymalny zakres łączności między faktami, w którym może dochodzić do wymiany struktur materialnych (namacalnych). to może być komórka ciała, to może być strumień elektronów - albo przy sprzyjających okolicznościach nawet fotonów (światło odbite od układu), ale musi istnieć największa możliwa oraz fizycznie wyznaczalna odległość, do której (lub od której) dwie ewolucje się "widzą" w strefie nadprogowej i wymiana energii, kwantów energii między nimi jest rejestrowalna.ten znajdujący się powyżej progu odbioru zakres, to jest cały tak wielorako wcześniej analizowany wpływ jednego ciała na drugie. od nacisku oddechu, po nacisk oddalających się warstw energii. w maksymalnym rozumieniu będzie to strumień cząstek, który przedostanie się przez środowisko i zbuduje, stworzy w odbiorniku możliwy do rejestracji stan. kiedy rozchodzi się o dystans rzędu kilku, także kilkuset kilometrów, w takim przypadku nie powinno być problemu z przesłaniem sygnału w formule "coś za coś". opór środowiska, choć znaczy, nie wpływa w sposób dramatycznie zaburzający na sygnał (a niekiedy będzie w propagacji pomocą). im bliżej źródła, tym sygnał będzie oczywiście silniejszy, a efekt wyraźniejszy dla odbiorcy. czyli może dojść do przesłania np. wiązki elektronów (rozbudowanego i silnego sygnału), a to wytworzy nacisk na obecne w otoczeniu odbiornika elementy - lub bezpośrednio w nim. jakie to mogą być efekty? np. mechaniczne. więc jakieś naprężenia, dźwięki - lub, co najbardziej pokrewne do strumienia elektronów, zmiany w obszarze urządzeń elektrycznych (różne zmiany). można się zastanawiać nad siłą takiego sygnału i analizować wpływ na otoczenie (czy zostanie zarejestrowany), ale zanegować wywieranego przez układ nacisku na inne ewolucje nie sposób. podkreślam, w tym przypadku chodzi nie o zjawiska w umyśle odbiorcy (w formie "telepatii", czy jakby tego nie definiować), ale o zewnętrzne do niego zdarzenia, jednak fizyczne przez swoją formę, jakoś "mechaniczne". obecnie mówię o brzegowym, skrajnym punkcie wymiany energii między dwoma punktami w formule "coś za coś". jaka długość fali wchodzi w grę? - z wyżej wspomnianych powodów (ograniczeń) praktycznie odpadają zakresy inne niż radiowe. jednak w ramach tego zakresu również występuje spory rozrzut możliwości, od fal krótkich i bardzo krótkich, po długie – od wysokich częstotliwości, aż po akustyczne (i niższe). z uwagi na długość fali odpowiadałby poziom rzędu 1 - 100 metrów, ale ze względu na częstotliwość raczej fale długie, może średnie. przyznaję, że podoba mi się zakres fal 10 metrowych, i to pomimo wysokich częstotliwości tego pasma. a to dlatego, że znajduje się blisko środka dla całego zakresu fal radiowych. już to tworzy punkt szczególny w ewolucji, ale także rozpiętość zbioru fal z tego przedziału spełnia warunek "trafienia", a w każdym razie możliwości trafienia sygnałem w odbiorcę (lub jego okolice). ponownie mógłbym powiedzieć, że nie sposób wykluczyć działania w ramach części fali o znacznym już rozrzedzeniu, długim rozciągnięciu w czasie-przestrzeni, jednak istotne w tej analizie jest właśnie to rozproszenie w środowisku, czyli słaba moc działania fali na byt odbierający sygnał (odbiornik). w przypadku "zjawisk", których źródłem jest umierający organizm, sygnał musi być słaby - dlatego też po rozrzedzeniu się, nawet trafiając w odbiorcę, co najwyżej "omiecie" go niewielkim zakresem, z takiego spotkania trudno wiec spodziewać się wyraźnego (znaczącego) efektu. rozpiętość fali rzędu 10 metrów ten warunek spełnia jak najbardziej. jednak nie wykluczam, że może również chodzić o falę w skali 1000 metrów, osobiście preferuję 10-metrową. rozstrzygnie doświadczenie.

149

Page 150: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- długi dystans przekazu - splątanie kwantowe naturalne i wyuczone - jednostka a zbiór

dwa pozostające przez pewien okres we wzajemnej relacji układy muszą wywierać na siebie nacisk - a to w konsekwencji musi zaskutkować "odciśnięciem" się w strukturze partnera "obrazu" drugiego istnienia. nie można "przejść obok" i nie pozostawić śladu w innym układzie. i dotyczy to każdego poziomu zjawisk energetycznych, "zasada wpływu" (nacisku) odnosi się do wszelkich elementów rzeczywistości. czy to fotony lub elektrony - czy człowiek lub narody, zawsze mam fakt "przechodzenia obok" i wzajemnego wpływu na siebie takich układów. i zawsze mam w wyniku zmieniony stan wewnętrzny w układzie. w ewolucji nie ma jednostek, to są zawsze rozbudowane, skomplikowane i, co istotne, rozłożone w czasie-przestrzeni struktury energetyczne. dlatego też podatne na przeróżne filtrowania (deformacje). wymienione elementy pełnią rolę kwantu logicznego na poszczególnych poziomach świata, jednak w zakresie fizycznie dostępnym dla mnie (nadprogowo), postrzegam zawsze i wyłącznie byty rozwleczone (kwantowe zbiory). dlatego, kiedy spotyka się najprostszy w tym kręgu składnik, foton, z drugim takim samym, mam wzajemny wpływ na siebie dwu struktur. i w efekcie wypadkowy stan dynamicznego ułożenia się nacisku (ciśnienia), czyli powiązanie tych dwu ewolucji. splątanie dwu układów jest koniecznością i oczywistością, tu nie ma pytania, czy może wystąpić – musi. można zastanawiać się tylko nad zasięgiem takiego działania i nad jego siłą. faktu wzajemnego wpływu w żadnym przypadku nie zaneguję, ewolucja działa na otoczenie swoim (za)istnieniem (i to na każdym poziomie), więc działa także na drugą jednostkę. co więcej, bez takiego wpływu nie może istnieć, ponieważ pozyskanie informacji z otoczenia (energii w dowolnej postaci) to warunek przemian i istnienia tym samym. a, z drugiej strony, wypływ energii z układu jest warunkiem zachodzenia procesu, jej przepływu przez układ oraz formowania go w tym przepływie. jedność układu nie jest stanem idealnym, nie ma czegoś takiego w ewolucji. zawsze jest stan dynamicznego ułożenia się pozyskiwania i tracenia, jednak nie ma stagnacji, całkowitego odseparowania od tła. mogę nie dostrzegać zakresów przejściowych (łączących układ z otoczeniem), ale nie mogę twierdzić, że ich nie ma. każdy postrzegany przeze mnie stan czy ciało, to chwilowo, tylko w moim postrzeganiu wyodrębniony, ale powiązany ze środowiskiem fakt, nigdy samodzielna jednostka. tu nie ma absolutnego wyodrębnienia, jest powiązanie wielopoziomowe. dlatego jest dla mnie bez znaczenia, co analizuję – każdy byt (jednostka czy zbiór) w ramach postrzeganej i podlegającej mierzeniu ewolucji (nadprogowo), jest "splątany" z innymi bytami - i zarazem jest splątany z otoczeniem. foton nie foton, pojedyncza komórka czy cały człowiek, to wszystko są układy chwilowo wyróżnione z tła i splątane wielorako z otoczeniem. splątane z inną jednostką sobie podobną, ale również (a nawet przede wszystkim) - z rzeczywistością. gdyby nie takie splątanie, mnie by nie było. po prostu. mogę definiować ten proces różnorako, np. jako oddziaływania w zakresie atomowym, oddziaływania w fotonach - lub działanie człowieka na człowieka. albo, jako kolejny już rzut splątania, działanie kultury w ramach społeczeństwa - albo działanie między kulturami w ramach zbiorów społeczeństw. to w każdym przypadku jest ten sam mechanizm wzajemnego wpływu na siebie układów (dwu lub wielu), ale różne jego konkretne, zawsze lokalnie postrzegane zobrazowanie. mam jeden energetyczny proces w ewolucji, który w moim przypadku dotyczy wszelkich możliwych poziomów - mogę go analizować po kawałku (w celu rozpoznania) i w zależności od moich zdolności i posiadanych narzędzi badawczych, ale to jest jeden i całościowy proces. wielorako "splątany". w ostatecznym ujęciu znów muszę go sprowadzić do funkcjonalnej jedności – czyli postrzegać stany pośrednie, ale jednocześnie ujmować jako całość. ponieważ to jest całość.z rzeczywistości zawsze widzę fragment - ważne, żeby ten fragment obudować logiczną strukturą i "dojrzeć" wszystko.

150

Page 151: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- splątanie naturalne i wyuczone niezwykle ciekawym pytaniem w tych okolicznościach jest, czy składające się na takie "splątanie kwantowe" elementy są mi dane "z natury", czy muszę się ich w trakcie istnienia nauczyć? przecież wcześniej padło, że nie sięgam w kodowaniu elementów w postaci np. elektronów czy fotonów, to poziom dla mnie niedostępny. a jednak musi zachodzić, jeżeli mam wytłumaczyć wzajemny wpływ na siebie dwojga (lub dwu) ludzi. czy więc sprzeczność? jak to zwykle bywa w ewolucji - nie, żadna sprzeczność, tylko niedokładne opisanie. a raczej nie dość ostre postrzeganie składników procesu.oto ustalam dowolnie pojęty wpływ na inną jednostkę, na drugiego człowieka – i ten wpływ dokonuje się w fizycznie dla obu układów dostępny sposób. ponownie powtórzę bodaj najczęściej przywoływane tu zdanie: nie ma działania w próżni i nicości, coś musi być nośnikiem tego wpływu. mogę nie dostrzegać elementów nośnika, ale jeżeli mam wpływ, nośnik być musi. a w zakresie ewolucji dużego "kalibru", wszechświata, nie ma żadnej pustki, tu jest maksymalne zapchanie energią i tym samym przekaz może być (ponieważ nośnik zawsze się znajdzie). - czyli jeżeli będą to np. elektrony, to ich wewnętrzna struktura (zabudowa) jest "zakodowana" stanem środowiska, odzwierciedla w sobie kod rzeczywistości (aktualny stan wszechświata). i dlatego, kiedy spotyka się elektron z drugim i działa na niego, kiedy tym samym powstaje splątanie tych jednostek, to po oddaleniu się ich od siebie, na/w zakresie podprogowym do tej ewolucji, może zostać przekazany sygnał o zaistniałej zmianie.dlaczego może dojść do przekazania "informacji" o takim zdarzeniu? ponieważ, i to jest tu ważne, i to jest wyjaśnieniem, elektron posiada tło w stosunku do swojej ewolucji, składa się z elementów niżej leżących, a jego wewnętrzna struktura jest w stosunku do tego tła skomplikowana. i dlatego, kiedy została wcześniej zmieniona działaniem drugiego elektronu (jako efekt nacisku), może następnie wpłynąć, poprzez zakres podprogowy (więc z zasady szybszy od zjawisk nadprogowych, świetlnych) na jednostkę - na elektron, z którym układ był "w związku". - jeżeli w układzie dochodzi do zmiany, to jego "partner", poprzez tło, "czuje" zmianę. a ponieważ w zakresie podprogowym sygnał rozchodzi się szybciej niż nadprogowo, bo znajduje się wszędzie ("jest obok"), to dlatego w obserwacji powyżej progu przekaz jest dla obserwatora "natychmiastowy". byty mogą znajdować się daleko fizycznie, ale w każdym ich położeniu otoczone są tłem dla nich jednolitym (i tym samym). na/w tym zakresie zawsze pozostają blisko siebie oraz wpływają na siebie. - powtarzam, między tak wyróżnionymi jednostkami nie ma próżni, jest tło, które jest wspólnym zakresem istnienia. kiedy zmieni się jeden element w ramach analizowanej jednostki, to zmieni się również stan podprogowy składający się na nią - tło. a skoro tło jest wspólne, skoro jest kanałem łączącym jednostkę z otoczeniem, to tym samym łączy z drugą jednostką (i każdą inną). dlatego zaistnienie zmiany w tym wspólnym zakresie (współużytkowanym), musi zostać "odczute", zarejestrowane w drugiej jednostce. a skoro jest to zakres zmian szybszych od nadprogowych, to sygnał o zmianie także przeniesie się szybciej. z mojego punktu widzenia będzie to "upiorne", ale na pewno będzie fizyczne. - kiedy zmienia się jeden z układów, to zmianie musi podlegać jego część składowa (struktura i elementy), a to odbije się w zakresie podprogowym, w tle (wytworzy nacisk lub pustkę). czyli zajdzie zmiana we wspólnym dla obu układów obszarze istnienia – lub bardzo wielu, co tłumaczy "uzgadnianie" się stanów w ramach ewolucji. w efekcie drugi układ również się zmieni - bo odkształci się jego stan podprogowy i wewnętrzny (coś się w nim "odciśnie" pod wpływem nacisku drugiej ewolucji, albo "oswobodzi", kiedy ten nacisk osłabnie). dlatego zmiana w jednej ewolucji, poprzez kanał tła, może zostać "szybko" przeniesiona na duże (jednak na pewno nie skrajnie, dowolnie duże) odległości i "poinformować" drugi układ, który z nim był wcześniej (np. emocjonalnie) splątany, o zaistniałej zmianie. w tym przypadku to wspólne tło jest tym szczególnym a poszukiwanym kanałem łączności.

151

Page 152: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- splątanie - rola tła z mojej (wysokiej) perspektywy tło, np. elektronowe, jest dane, tu zachceniem niczego nie mogę zmienić. jednostki elektronowej nie odkształcę, nie wpiszę w nią własnego kodu. elektron jest zakodowany stanem wszechświata, jest tych stanów odbiciem - ale, co istotne, jest elektron w stosunku do tworzących go składowych "faktem z wolą": może zmieniać swoją strukturę. oczywiście takie stwierdzenie to antropomorfizacja, ale chcę pokazać, że wpływ na elementy tę konstrukcję budując również występuje, elektron na drugi elektron działa (czy foton na foton). z mojego punktu widzenia to twarde, jednolite tło istnienia, jednak w ramach tego poziomu jednostki podlegają "splątaniu" – ponieważ zbiory elementów je tworzące podlegają takiemu wpływowi. dla mnie wszelkie struktury poniżej atomu są niekodowalne, tylko że w ramach tych zakresów dokonuje się to ciągle - i dzięki temu istnieję.natomiast, i to jest fundamentalnie ważne, dla mnie dostępne jest kodowanie w zbiorze takich jednostek, czyli "zapis" mojej ewolucji jest możliwy w ramach zbioru niekodowalnych z zasady elementów. nie odcisnę się swoim działaniem na elektronie czy fotonie, ale w zbiorze takich jednostek jak najbardziej, nie ma problemu. - a ponieważ, i to jest fundamentalnie ważne do kwadratu, takie jednostki między sobą się kodują, to ja także z tego korzystam. dwa elektrony wzajemnie się kodują (wpływają na siebie), ale zarazem są elementem mojego istnienia. dlatego, kiedy jeden z nich się oddali, to zmiana w jego strukturze odbije się w strukturze tego, który we mnie pozostał. nie koduję tej zmiany, to zakres dla mnie niedostępny, jednak z niej korzystam (poprzez wspólnotę energetycznego tła). a ponieważ składam się z ogromnego zbioru takich elementów i go koduję, to tym samym zmiany w poszczególnych składowych tego zbioru (pod wpływem działania na odległość, jako efekt splatania), te zmiany także odbiją się, jakoś zobrazują w zbiorze mnie obecnie tworzącym. zmiana zaszła w zbiorze elementów, który był ze mną splątany poprzez te elementy (ale który jest już ode mnie odległy), poprzez wspólne składniki tła tworzącego strukturę – to się we mnie odciśnie. nigdy nie odciśnie się bezpośrednio, jako wpływ na jednostki tworzące, np. elektronowe, ale pośrednio. poprzez zmianę w tych jednostkach zmieni się stan zbioru tych jednostek, a taki fakt mogę już w pełni kodować i dekodować. tłem wspólnym jest tu zbiór konkretnych jednostek, a zmiana w nim jest treścią przekazu. nośnik znajduje się poza moim zasięgiem, ale struktura zbudowana z elementów nośnych już podlega intencjonalnym operacjom.mam kanał - mam nośnik - mam nadawcę i odbiorcę. i mam przekaz, który jest i nie jest przekazem. czyli przekaz bez przekazu, tutaj zdefiniowany w ramach kanału przesyłowego. mam tym samym podział na elementy zbioru oraz na zbiór elementów. to jest o tyle ważne, że pozwala określić, które elementy procesu są "naturalne", a które wyuczone. i otóż trzymając się tego podziału trzeba powiedzieć, że dane są wszelkie poniżej atomu, a powyżej wyuczone. jednostki zbioru są dane, wyuczyć się muszę struktury zbioru. ale żeby poznać strukturę ewolucji, muszę znaleźć się w ramach jej oddziaływania, musi zaistnieć pewien okres wspólnego reagowania na siebie - żeby nastąpiło wzajemne "odciśnięcie" się cech "charakteru" w obu procesach. muszę się rozkładu elementów zbioru wyuczyć ("zobaczyć" go), musi dojść do splątania - i nie tylko emocjonalnego, ale w/na wielu, maksymalnie wielu poziomach. i dopiero w następstwie takiego "zaplątania" (i splatania) się w sobie, mogę po okresie oddalania się, ale korzystając ze wspólnego zbioru danych (oraz tła jako wspólnoty istnienia), odczuć, zarejestrować, zdefiniować - a nawet zrozumieć zmianę zaszłą w drugim układzie. zakres dany z natury, ale poszerzony o wyuczony obszar reakcji, to umożliwia (i warunkuje) przekaz w ramach kanału-tła. brak któregoś z elementów tego połączenia przekaz wyklucza. i choć w ramach tła wszystko ze wszystkim się łączy, praktyczne wykorzystanie jest zdecydowanie skromniejsze – i rzadkie. ale jest faktem fizycznie oczywistym. i koniecznym.

152

Page 153: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- splątanie kwantowe - zależności ciekawa właściwość tak zdefiniowanego splatania kwantowego polega na tym, że dokonuje się poprzez jednostki, ale dotyczy zbioru jednostek. wszelkie fakty i zdarzenia, które zachodzą w zakresie fizycznym (nadprogowym), to strukturyrozbudowane, tu nie ma jednostek elementarnych (a pojawiające się tego typu poglądy to oznaka braku zdolności rozróżniania elementów rzeczywistości), dlatego wpływ jednostki-zbioru na drugi podobny element musi doprowadzić do wypadkowego, wspólnego faktu-stanu ewolucyjnego. nie ma jednostki, która by nie działała na otoczenie i nie ma jednostki, która na działanie otocznia nie reaguje. efektem takiego wzajemnego działania na siebie bytów jest zmiana w strukturze jednostki-zbioru, która to zmiana "przenosi" się jednocześnie na stan zbioru takich jednostek (np. ciało osobnika). zmiana zaistniała w jednym człowieku zmienia stan społeczeństwa, a zmiana w społeczeństwie odciska się w jednostce. każdorazowe przekształcenie się i zmiana grupy, czy elementu grupy, musi prowadzić do uzgodnienia na nowo wzajemnych relacji, ponieważ jest to już inna chwila ewolucji. każda zmiana "stanu posiadania" wymusza ponowne ułożenie się kontaktów wewnątrz zbioru – ponieważ nie ma obojętnej zmiany, każde i od nowa ułożenie się elementów wymusza zmianę zachowania każdego elementu zbioru. ubytek czy nabytek energetyczny w jednym miejscu układu skutkuje naciskiem lub brakiem nacisku w innym, każdy mój czyn odciska się na stanie (zasobach) całego zbioru. to z punktu widzenia całości może być bardzo mała zmiana, ale to zawsze jest zmiana, która wymusza zmianę w ramach całej struktury.z punktu widzenia fizyka zasadniczym problemem, który wiąże się z przekazem poprzez tło stanu splątania, jest fakt istnienia takiego kanału i tempo zmian w nim zachodzących (większe od obserwowanego nadprogowo). - tylko że jeżeli odniosę to do zmian w zakresie dla mnie bliskim, np. w ramach społeczeństwa, to dylematy znikają. a przecież społeczeństwo i poszczególne jednostki w jego ramach to kwanty jak każde, jedność ewolucji i reguły tworzą ten mechanizm w sposób identyczny do zakresu np. fotonów czy elektronów. jeżeli człowiek na drugiego człowieka działa jakoś pojętym naciskiem, np. dość drastyczny, ale wymowny przykład, uszkadza jego cielesną konstrukcję, to tym samym taki czyn odkształca całą zbiorowość, zmienia stan posiadania układu, jednostki, ale i społeczeństwa. zmiana cielesna osoby zmienia stan zbioru osób. oraz zmienia wspólne tło zbioru. bowiem ubytek elementu ciała wymusza działania niwelujące ten ubytek (odszkodowanie, pomoc innej osoby, więc przesunięcie zasobów w ten "pusty" fragment, a nie wykorzystanie na inne sprawy). zmiana nadprogowa, tu utrata fragmentu ciała, odciska się w tle zbioru i zmienia jego charakter. i jest odczuwana przez wszystkie elementy zbioru, choć te najbliższe, po prostu "spokrewnione" i splatane istnieniem z osobą, odczuwają to najbardziej. także fizycznie, jako ponoszenie kosztów tego ubytku (wszelakich kosztów). zwracam uwagę, że z punktu widzenia elementów zbioru, taka zmiana jest podprogową - zaistniała, a ja odczuwam jej efekty. jakoś się przenosi, ma swoje składowe elementy i kolejne kroki, jednak dla mnie jest to poniżej progu rejestracji. zmienia się stan całego układu, ale zmienia się na zasadzie tła, muszę się do zmiany dopasować - albo tło mnie do siebie dopasuje (oba procesy są ze sobą powiązane). nie mam możliwości reakcji innej, przecież nie odmówię przyjęcia do wiadomości faktu, który się dokonał. mogę odrzucać taką myśl oraz negować fakty, kryć się w swoich abstrakcjach, nie dostrzegać zmienionych warunków, ale to nie zaneguje stanu rzeczywistego. zaistniała zmiana rzutuje na każdy element, w tym na mnie. i zachodzi z mojego punktu widzenia podprogowo, więc "natychmiast". był stan wcześniejszy, coś się stało i doznaję tego skutków. tło, czyli moja podstawa istnienia, się zmieniło – w efekcie zmieniłem się i ja. mogę logicznie wyznaczyć w tej zmianie etapy, ale fizycznie ona po prostu jest. nie było jej, a jest. upiorne (bo skryte) działanie na odległość. ale jak najbardziej logicznie poprawne, realne - i Fizyczne.

153

Page 154: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- splątanie kwantowe - jak daleko działa? - do jakiego poziomu rozbieżności? ciekawym zagadnieniem, związanym z tematem splątania kwantowego, jest dystans na jaki działa, czy są to krótkie (w skali wszech-świata, ale także do mnie) odległości, czy duże - oraz to, do jakiego poziomu rozbieżności (zaszłych w układach zmian) może dochodzić do przesłania sygnału? odpowiedź na postawione tak pytania, wbrew pozorom, nie jest trudna, choć również nie jest banalnie łatwa. zależy od sposobu definiowania zjawisk.i tak, jest banalnie prosta w przypadku pytania o stopień komplikacji, który wyklucza przekazanie sygnału - jednak w sprawie odległości pojawiają się już dwa ujęcia, czasowe i przestrzenne. zależnie od przyjętej osi opisu mam inny wynik. dowód? proszę - biologia. w przypadku dwu układów, które pozostawały w pewnym okresie w związku ze sobą (nie definiując tego związku, ale chodzi o jakoś pojętą bliskość), a następnie zaczęły się od siebie oddalać, jako efekt działania sił zewnętrznych lub wewnętrznych (znów bez definiowania, o jakie siły chodzi) następują, pojawiają się różnice w ich budowie. układy wchodzą w kolejne lokalne splątania (i relacje) z innymi układami, więc zmieniają się wewnętrznie poprzez wzajemne na siebie działanie. czyli po pewnym czasie (i pokonaniu przestrzeni), ulegają przebudowie. każdy z takich układów (w swoim lokalnym istnieniu) zmienia się w trakcie ciągłego "uzgadniania" życiorysu z okolicą, w której przebywa. musi to skutkować skumulowanymi zmianami, które doprowadzą do takiego stanu zróżnicowania ("inności"), że dalszy kontakt w postaci splątania kwantowego nie będzie możliwy - musi dojść do wytworzenia się "masy krytycznej" zmian, która porozumienie wykluczy. w biologii (życiu) definicja takiego momentu jest banalnie prosta: "do pierwszego zakrętu". czyli do chwili rozejścia się układów na tyle, że nawet bezpośrednie działanie na siebie takich ewolucji nie wytworzy wspólnego, potomnego układu. to "splątanie gatunkowe", a raczej odległość między układami, która tworzy różne gatunki, to wyznacza nieprzekraczalną granicę dla samoodczytującego się przekazu. w biologii 99 procent zbieżność (a do tego kilka jeszcze cyferek po przecinku), nawet taki przedział wspólnego tła wyklucza przekaz. odległość człowieka od szympansa, w procentach minimalna, w skali ewolucyjnej oznacza już zaistnienie (wyodrębnienie się) nowego gatunku i odrębnej formy przekazu w postaci fali czasoprzestrzennej. tak blisko, a tak daleko.wniosek? w skali czasowej oddalenie się układów na odległość powyżej jednego kwantu różnicy – to skutkuje tym, że przekaz, porozumienie, "wyprodukowanie" potomnej ewolucji przestaje być możliwe. co innego w skali przestrzeni, tu sprawa się komplikuje. przecież wystąpić może sytuacja (aktualnie teoretycznie), że układ wcześniej splątany kwantowo (i emocjonalnie) z drugą lub kolejnymi ewolucjami, znajdzie się na przeciwnym końcu wszechświata. i zanim taki "trzeci bliźniak" zacznie zmieniać się pod wpływem lokalnych warunków (i dopasuje się do nich), to będzie podłączony do tła na takich samych zasadach, jak zdarzenia wcześniej bratersko (ściśle) ze sobą poplątane. a tło jest jedno i wspólne, dlatego każde w nim "tąpnięcie" musi być odczute i przekazane wszechkierunkowo - i wszędzie. i jeżeli tylko stan splątania wcześniej zaistniał, jeżeli jest znany "bliźniaczy" kod, jeżeli nastąpiło wyuczenie się charakterystyki układów - to "przekaz" potencjalnie ogranicza tylko rozmiar tła. więc w tym przypadku rozmiar wszechświata. w osi czasu rozejście się na stan powyżej jednego kwantu różnicy wyklucza przekaz, jednak w osi przestrzeni dystans potencjalnie maksymalny takiego przekazu nie neguje. coś "pod podłogą" może już być w zakresie rwanym, a zarazem coś "na drugim końcu wszechświata" może stanowić dopełnienie do tutejszej ewolucji. i być na tyle dopasowanym układem, że wytworzy się wspólny stan ewolucyjny, że będzie możliwy przekaz w postaci fali czasoprzestrzennej (coś za coś). blisko nie oznacza bliskości (kwantowej) - daleko nie oznacza obcości.

154

Page 155: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- splątanie kwantowe - jak daleko działa?

temat splątania kwantowego, jego działania w czasoprzestrzeni (a zwłaszcza w przestrzeni), to nie tylko powyżej zapisane ujęcie, to nie wyczerpuje sprawy. dlaczego? ponieważ jest to obraz teoretyczny. owszem, z logicznego, więc łatwo i szybko przeskakującego w analizie ponad szczegółami działania abstrakcyjnego - z punktu widzenia obserwatora, który nie wyróżnia i nie zna pośrednich na tej drodze etapów, rzeczywiście może zajść sytuacja, że byt znajdzie się "po drugiej stronie" wszechświata i stamtąd, poprzez wspólne tło, oddziała, czyli przekaże "sygnał". tylko że są jeszcze realia, fizyczne uwarunkowania. a to w tym przypadku oznacza, że zanim obiekt przemieści się na tę inną stronę, w jego wnętrzu, na skutek procesów ewolucyjnych i jako konieczność uzgodnienia stanów z otoczeniem, pojawią się, muszą się pojawić rozbieżności. logicznie mogę przeskoczyć daleko i gdzieś "w mgnieniu", realnie jest droga i zmiana w toku jej zachodzenia, a to oznacza, że w każdym kwantowym kroku rozchodzą się moje składniki, że nie ma mowy o pozostawaniu w stanie uprzednim. co z tego wynika? po pierwsze pytanie, jak rzeczywiście daleko może dokonać się "przekaz", tu w kilometrach - a po drugie, jakie to posiada przełożenie na możliwe, szczególnie techniczne działanie? przyznaję, że jednym z powodów odnotowania tego podpunktu była tak zwana "teleportacja", czyli przekazanie w splątaniu cech jednego obiektu na drugi (a który wcześniej był z nim ściśle powiązany). po prostu mam nieopartą ochotę podworować sobie z osobników, co to już obwieszczają światu, jakie to wspaniałe możliwości daje splątanie, jak to będzie cudownie tam-i-siam przemieszczać się na pstryknięcie w urządzeniu. cóż, w ewolucji nie takie "wynalazki" są możliwe, także różnej maści (często nawiedzeni) abstrakcjoniści są tu na porządku dziennym. jak daleko? odpowiedź na to pytanie, ale już na gruncie realiów, więc wyżej wspomnianych ograniczeń ewolucyjnych, jest oczywista: do pierwszego zakrętu. w przypadku przestrzeni, podobnie jak czasu, tu również muszę taki parametr wprowadzić. nie ma znaczenia, że logicznie to może być daleko, skoro fizyka wymusza i ustanawia najbliższy punkt. działając powierzchownie, obracając się tylko w abstrakcjach i bez odniesienia do świata, rzeczywiście może osobnik rozprawiać o "teleportowaniu" się na znaczne (maksymalne?) odległości, tylko że jest jeszcze ten świat. i są kilometry do pokonania. ile, jak daleko jest ów "pierwszy zakręt"? czy jestem bez szans na wyznaczenie tej granicy? fakt, w tej chwili są to zasadniczo spekulacje, odwoływania się do wypracowanych już zasad ewolucji, zwłaszcza do wielkości kwantowych – ale nie tylko. dysponuję przecież z jednej strony informacjami (tak chętnie kolportowanymi przez żądne sensacji media) o kilometrach, na które udało się przesłać splątanie w ramach teleportacji - a z drugiej mam wiedzę, że tu analizowany "przekaz" pokonuje nawet dystans średnicy globu, a to są już tysiące kilometrów. czyli posiadam punkt zaczepienia do choćby zgrubnego opisania procesów.skoro średnica ziemi to około 12 800 kilometrów, skoro "przekaz" tu zachodzi, to albo jest to już jednostką i zakresem maksymalnym (czego nie mogę w chwili obecnej odrzucić, przecież to istotna wielkość kwantowa) – albo wchodzą tu w grę inne wartości. czyli 8 i wielokrotność. a to by oznaczało, że wielkością graniczną dla przekazu w przypadku człowieka (rozumu) jest dystans 80 tysięcy kilometrów. dlatego podkreślam, że chodzi o układ skomplikowany, że tu jest mnogość uwarunkowań cząstkowych, a to musi przełożyć się na odległość. - co innego w przypadku niżej położonych ewolucyjnie elementów, tu oddziałanie w przestrzeni może realizować się na większym zakresie, maksymalnie wystąpi to dla fotonów. - jak daleko? ponieważ ewolucyjnie między mną, jako konstrukcją "szczytową", a fotonem znajduje się kilka poziomów, to mogę z tego wnosić, że maksymalna, teoretyczna odległość wyrażona w kilometrach to 8 x 80 tys., nico mniej niż podwojona odległość do księżyca. czy tak opisane splątanie to fakt? logicznie jest to zborne. w końcu "najbliższy zakręt" nie może być daleko.

155

Page 156: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- odbiornik - a fale czasoprzestrzenne - przesyłanie informacji zasadniczym, kolejnym fundamentalnym elementem ciągu rozumowania, który wiąże się z "zestawianiem" połączeń między ewolucjami na co dzień, ale również w ekstremalnych momentach istnienia układów (szczególnie człowieka i rozumu) - jest "odbiornik", odbiorca fali czasoprzestrzennej. jeżeli zdefiniowałem już nadajnik i kanał przekazu, czas zająć się odbiornikiem. przecież bez odbiorcy nie ma przesyłu wiadomości, nicość listów nie odbiera.pytanie: dlaczego dwa punkty "a" i "b" czasoprzestrzeni łączą się, dlaczego dochodzi do kontaktu? dlaczego nadajnik, osoba umierająca (albo, w poszerzonym ujęciu, jakoś działająca w ramach świata), przesyła do odbiornika sygnał – i dlaczego energia wysłana z ciała, z punktu "a", trafia dokładnie tam, gdzie powinna trafić (w punkt "b")? w ramach tła zachodzi zmiana, ale zachodzi dla każdego elementu "podłączonego" do tła (w tle zakotwiczonego), a ponieważ jest to zmiana wszechkierunkowa, każdy element tła zostanie zmianą "potrącony". a jednak wyraźny efekt zachodzi wyłącznie w strukturze, która wcześniej była w osobistej relacji z układem poddanym zmianie, z którym była splątana kwantowo – i którego kształt został wyuczony i zapamiętany (istnieje "odcisk osobowości" w reagującej ewolucji). skąd "zdolność poszukiwawcza" czasoprzestrzennej fali? odpowiedź leży nie w nadajniku, nie w fali czy kanale - ale w odbiorniku, w jego strukturze. ani nadajnik nie wysyła listu z konkretnym adresem, ani kanał nie buduje się "do adresata" - to odbiorca, adresat "listu" jest tym elementem połączenia, który decyduje o nawiązaniu "kontaktu". czyli bez wewnętrznej i odpowiadającej "listowi" konstrukcji, bez miejsca "do zadrgania", nie byłoby łączności. warunkiem zasadniczym odebrania sygnału czasoprzestrzennego jest rozkład czasoprzestrzenny występujący w odbiorniku. to odbiorca, zabudowany abstrakcjami byt, warunkuje odbiór i odczytanie "treści" przekazu.mówiąc inaczej, żeby doszło do odczytania - "rozpakowania" się w/u odbiorcy skompresowanego sygnału, po pierwsze taki odbiorca musi istnieć, a po drugie, musi posiadać strukturę, w której nadany sygnał "zarezonuje", po prostu uzyska dopełnienie do swoich elementów. wiadomość nie zaistnieje ani w pustce, ani w dowolnym miejscu ewolucji (rzeczywistości). musi być lokalnie i dokładnie określony punkt czasoprzestrzeni, w którym odpowiednie elementy do wzajemnej reakcji się znajdują. musi być np. zbiór elementów, z których może zbudować się białko komórek, albo musi być abstrakcja w umyśle, która odpowiada swoim stanem napływającej ze środowiska abstrakcji (ale na podbudowie fizycznej, jako fala czasoprzestrzenna). musi być już coś, w czym i na czym napływająca energia się "odbije". albo jako nacisk, albo jako brak nacisku. przecież zanik sygnału także będzie ważnym, bardzo ważnym sygnałem. warto w tym miejscu spojrzeć na przekaz od strony nadawcy. jeżeli wysyłam w otoczenie list, jakąś porcję energii, którą koduję w sposób dla mnie dostępny i charakterystyczny, to kieruję go "pod adres", który oznacza, że znajduje się tam odbiorca tego listu. i wiem, że odczyta go, bowiem system zapisu został wstępnie dany mi i odbiorcy, jest wspólne tło, do którego można odwołać się w odczytywaniu treści. to może być bardzo różnie zdefiniowany kod, tłem może być różny poziom, np. słowa konkretnego języka (w tym matematyki), to może być zbiór gestów i emocji, obrazy, dźwięki itd. istotne jest to, że posiadam tło porozumienia (punkt wspólny) i tym samym kanał łączności. - problem jednak ww tym, że w przypadku umierania, czy procesów myślenia na co dzień, ani wiem, że nadaję sygnał, ani kieruję go do kogoś. działam na tło (podpoziom) i swoim istnieniem je deformuję, ale nieświadomie. kiedy piszę list, maluję obraz lub śpiewam, powstaje oczywiście fala czasoprzestrzenna, która dotrze do odbiorcy tego przekazu poprzez kanał charakterystyczny dla tej fali, natomiast kontakt przez kanał-tło (zakres podprogowy), to łączność "w ogóle" – to połączenie i przekaz, który realizuje się tylko przy zaistnieniu konkretnego odbiorcy.

156

Page 157: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-zgoda, pisząc tekst czy wykonując piosenkę także działam "w ogóle", mój idący w świat przekaz nie jest kierowany do indywidualnego adresata, ale do zbioru (choćby złożonego tylko z jednego elementu), który odbierze takie przesłanie. o ile wystąpi dopasowanie sygnału do odbiorcy ("tonacja" będzie zgodna), to wówczas fala czasoprzestrzenna w nim się "zadomowi" - i może nawet zaowocuje dalszą ewolucją. zasada w obu przypadkach emisji jest dokładnie ta sama, czyli nadający o odbiorcy nic nie wie, ani nie śle do niego świadomie informacji. tylko o ile w mojej aktywności nakierowanej na zbiór jednostek mogę zakładać, że jakoś do mnie podobny stan się trafi (zawieranie się w jednym zbiorze, np. kultury, to gwarantuje) - o tyle przekaz wiadomości do konkretnej jednostki jest już kłopotliwy (nawet problematyczny). ani wiem, gdzie się znajduje, ani nie nadaję świadomie sygnału, ani kanału nie kontroluję. dlatego musi to być sygnał "do wszystkich", jednak z punktowym tylko odbiorcą. kiedy na przykład chciałbym gdzieś-kiedyś zainicjować reakcję, która doprowadzi do wytworzenia się zjawiska życia, to nie wyślę "wiadomości" do okolic, które na taki przekaz nie są przygotowane (mogę, ale jest to zwyczajnie strata energii). musi być rejon, który posiada pierwiastki do takiej ewolucji i wspomagające parametry fizyczne. kiedy pojawia się sygnał idący od układu, to jego odebranie również jest uzależnione od zaistnienia takiej "sprzyjającej" okolicy, inaczej trafi w pustkę. nie ma połączenia "w ogóle", to zawsze jest sygnał skierowany "do wszystkich", ale połączenie tylko konkretne. pytanie: czy z istnienia fal czasoprzestrzennych i splątania kwantowego wynika jednocześnie możliwość kontaktu z dowolnym rozumem? podkreślam, dowolnym. ale w takim rozumieniu słowa "dowolny", że chodzi o bliźniaczy w "produkowaniu" abstrakcji, choć niekoniecznie tutejszy. - mówiąc inaczej, czy można przesłać tą drogą sygnał do innego rozumu we wszechświecie (lub odebrać "wiadomość")?pytanie nie należy do trywialnych i nie chodzi o sam fakt istnienia innej formy rozumnej cywilizacji. że taki kontakt może zaistnieć w ramach jednej, wspólnej kultury, to prawda, ale czy podłączenie do jednego tła (wszechświata), a także jedność zasady budowy abstrakcji (bo ta jedność być musi), czy zarazem buduje to podstawę do mówienia, że przekaz wystąpi w każdym przypadku? potencjalnie układ działający według tych samych zasad, ale znajdujący się już po drugiej stronie świata, mógłby oddziałać na inny, sobie bardzo podobny. problem tylko w tym, że jest tak wiele lokalnych zdarzeń, które odmiennie kodują byt, falę czasoprzestrzenną, że wydaje się to wykluczać tak rozumiany kontakt. owszem, po czasowym splątaniu, po okresowym przebywaniu w jedynym układzie odniesienia (w relacjach "bliźniaczych"), tu sytuacja jest prosta, tu kontakt mógłby być. ale tylko i na zasadzie podobieństwa funkcjonalnego, to odpada (raczej). jak się wydaje zasadniczym, rozstrzygającym argumentem na nie jest fakt, że nie odczytam przekazu od rozumu do mnie bliźniaczego i tu obecnego, jeżeli zajdą w nim zmiany, które przekroczą próg porozumienia (czyli odległość w czasie i przestrzeni będzie znacząca). mogę odczytać "przekaz" tylko od splątanych ze mną (i to do pewnego tylko momentu), jednak nie od sąsiadów w rozumie. a tu "sąsiadem" byłby byt bardzo do mnie swoimi lokalnymi stanami daleki. jedność zasady przekłada się na wielość, nieprzeliczalny zbiór konkretnych relacji w procesie – i to decyduje o kontakcie, a w tym przypadku braku możliwości do kontaktu. w przypadku sąsiada (dowolnie już pojętego) mam co prawda wspólne tło i przekaz od niego na pewno do mnie dociera, ale nie mam, nie znam, nie wyuczyłem się kodu szyfrującego ten przekaz. nie posiadam abstrakcji, która przyłożona do przekazu, pozwoli go odczytać. przekaz bez odbiorcy nie jest możliwy - w tym przypadku przekaz bez nadawcy nie jest możliwy. ja istnieję, ale czy jest nadawca, na to pytanie nie mam odpowiedzi. a jak nie istnieje nadawca, to nie może być odbioru od niego sygnału (skoro nie wiem, że jest, to dla mnie nie istnieje). i to mimo, że jest kanał, który sygnał by przeniósł i odbiorca. żeby dokonało się przesłanie wiadomości, musi być nadawca, kanał i odbiorca, brak jednego elementu tego zbioru przekaz wyklucza.

157

Page 158: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fale czasoprzestrzenne a umysł - działanie umysłu (abstrakcje) - "szósty zmysł" – "telepatia", złagodzenie stanowiska (niewielkie) zasadniczym zagadnieniem, które integralnie wiąże się ze splątaniem oraz falą czasoprzestrzenną, jest istnienie "telepatii" i "szóstego zmysłu". pytanie w tej chwili już nie brzmi, czy takie zjawiska występują realnie (namacalnie i fizycznie), ale jak wygląda rzeczywista, prawdziwa telepatia i jak działa - a zwłaszcza gdzie ulokowany jest szósty zmysł. sprawa jest oczywista, jednak w równie oczywisty sposób wywołuje opór, mimo wszystko. powiedziane wcześniej nie wystarcza, zdaję sobie z tego sprawę. dlatego, kiedy przychodzi sięgnąć w analizie do takiego poziomu, na skutek "wdrukowanego" w pojmowanie świata i silnego przekonania, że "to niemożliwe", opór umysłu jest wyraźny. czyli znów musiałbym powtarzać to wszystko, co padło wcześniej, ponownie zapisywać słowo "telepatia" w mnogości znaków oznaczających, że traktuję to pojęcie inaczej od potocznego na dziś (zdecydowanie inaczej). mam jednak nadzieję, że nie jest to już konieczne - a w każdym razie mogę uważać, że opis zjawisk ewolucyjnych w oparciu o splątanie kwantowe jest na tyle wyraźnym sygnałem i zobrazowaniem (że sygnał może być przeniesiony przez środowisko również w taki, jeszcze na dziś niekonwencjonalny sposób), że wielopiętrowe zastrzeżenia konieczne nie są. podkreślam je nieustannie, jednak świadomie pozostawiam niosący tak wiele skojarzeń termin, bowiem jest w swej głębokiej warstwie słuszny. "telepatia" i "szósty zmysł", to są terminy poprawne - ale, zgoda, muszą być oderwane (i odmitologizowane) od poziomu, z którym się powszechnie dziś kojarzą. aby można było dotrzeć do głęboko w nich zawartej myśli, pomocnej w opisie człowieka i świata zawartości, muszą zostać równie głęboko przekształcone (zdefiniowane), a treść wydobyta. przecież łączność między ewolucjami, które wcześniej były splątane (różnorako), to fakt - potwierdzony eksperymentalnie fakt. dlatego pozostaje spytać, co go umożliwia, co w człowieku i umyśle decyduje, że taki przekaz zachodzi? wielokrotnie w prywatnych rozmowach nawiązywałem do tego zagadnienia, trochę na zasadzie rozrywki i logicznej łamigłówki, bo zagadnienie rzeczywiście nie jest z banalnych. zadawane pytanie brzmiało: gdzie umieścisz "szósty zmysł", co nim będzie? pytanie, trzeba przyznać, intrygujące, bowiem nie chodzi w nim nawet o to, czy taki zmysł istnieje (można to w analizie świata i konkretnie człowieka pominąć), chodziło raczej o test na inteligencję i spostrzegawczość odpowiadającego, gdzie by "coś takiego" zmieścić w strukturze biologicznego organizmu, wszak na dziś już dobrze rozpoznanego. ciekawe jest to, że padały różne odpowiedzi, ale w ani jednym przypadku trafne. być może dobór rozmówców nie był poprawny, być może nacisk abstrakcji, którymi dysponowali podchodzący do rozwiązania dylematu był nadmierny, więc ustawiał ich spojrzenie w sposób jednoznaczny, ale efektem były błędne lokalizacje. - fakt i oczywistość, to nie wina ucznia, że nie potrafi rozwiązać postawionego przed nim zadania, ale prezentującego materiał - jednak, przyznaję, było to zaskakujące. dlatego proponuję, nieco w formie relaksu oraz jako podsumowanie wszystkich już opisanych okoliczności, które wiążą się z przekazem "z brzegu" (i odnoszą się do tzw. "szóstego zmysłu"), zrobić dłuższą przerwę w lekturze, spojrzeć na krajobraz (albo w sufit) - a na pewno w siebie – i spróbować umiejscowić ten tak istotny, a co więcej, usilnienie przez wieki poszukiwany zmysł – tak usilnie poszukiwany, że stał się już mitem (nawet kpiną). a przecież, i o czym zapewniam (choć to tu najmniej ważne), jest widoczny na każdym kroku i przez wszystkich. - natura nie ma żadnych tajemnic, jedyną jest właśnie ta, że ich nie ma. tu widać, słychać (i czuć) wszystko, telepatię i szósty zmysł również. jeżeli po takiej chwilce namysłu, przechodząc na kolejną stronę, dojrzy się to, co podpowie operacja na zawartych w umyśle abstrakcjach - będzie wówczas to znaczyło, że tym razem w miarę składnie przedstawiłem temat lekcji. jeżeli nie, ech, żeby to, trzeba będzie się poprawić.

158

Page 159: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł - szósty zmysłtak - dokładnie tak. szóstym zmysłem jest umysł. cały umysł.podkreślam: cały układ fizyczny i fizjologiczny w organizmie, który określam jako "mózg" (czy "umysł" w szerszym ujęciu), to jest szósty, tak bardzo i od tak dawna poszukiwany zmysł. - nie część mózgu, nie jakiś narząd ciała, lecz cała tak wyodrębniona w ciele struktura.zaskoczenie? nie powinno być żadnego zaskoczenia. pomijam już moje, zapewne średniawe zobrazowanie sytuacji, ale przecież to jest oczywiste: nie może być splatania między-osobniczego oraz przekazu za pośrednictwem konkretnego i tym samym pojedynczego zmysłu. konkretne zmysły dostarczają konkretnych danych o świecie w przedziale nadprogowym, a do tego są podłączeniem "szczelinowym" i wąskim, to "wtyczki" do bardzo ostro zdefiniowanych zakresów rzeczywistości, docierająca w taki sposób do umysłu informacja o środowisku jest zawsze-tylko fragmentem stanu wiedzy. a przecież, w tutaj analizowanym kontakcie, są całe obrazy i wielkie zbiory abstrakcji, a te są wyłącznie w umyśle – powstały jako efekt tych cząstkowych.dalej - tło z zasady dotyczy całej konstrukcji i wszystkie zmysły są do niego podłączone, ale w inny sposób. dlatego nie można odebrać sygnału "po kawałku", przez każdy zmysł z osobna. zresztą te zmysły dostarczają informacji o stanie "teraz", to szczelinowe podłączenie do otoczenia i, co najważniejsze, zawsze "punktowe", odbiór dotyczy tylko stanu dziejącego się. - po drugie, są zmysły podłączone do tła, ale to jest różne tło, raz fotonów, raz elektronów, innym razem akustyczne czy komórek biologicznych. że w głębokiej warstwie to zawsze jest to samo tło, fakt - ale żeby zebrać te dane, scalić i opracować, tu znów pojawia się konieczność odwołania do abstrakcji, do funkcjonowania umysłu. poza tym, w konkretnym i zmysłowym przekazie (w ramach pięciu zmysłów), mam zbiór odnośników do zdarzeń z czasu i przestrzeni, które zachodzą tu i teraz - natomiast to może dotyczyć splątania, które zaszło między jednostkami nawet przed laty. a taka wiedza, powtarzam, zgromadzona jest wyłącznie w "magazynie" pamięci, niekiedy w głębokich rejonach umysłu (gdy np. przekaz będzie dotyczył znajomych z klasy szkolnej), w takim przekazie sygnał idący z jednego zmysłu tego nie poruszy, to zawsze będzie część, fragment informacji. - po kolejne, co chyba jest tu najważniejsze, w takim działaniu ani wiem, że taki sygnał do mnie dociera, ani go widzę w fizycznie dostępnej dla mnie postaci. w ramach pięciu kanałów podłączenia do świata nie ma żadnego "znaku", który by wnosił o tym przekazie jakiś stan, dlatego jest tak odmienny. i z tego powodu tak mocno kwestionowany. kiedy codzienne i na każdym kroku pomagające w istnieniu zmysły czegoś nie rejestrują, to może oznaczać, że odbieranego "listu" także nie ma, abstrakcje z zakresu pięciu zmysłów dominują i narzucają wnioskowanie.dalej - nawet pomijając fakt splątania, ale odnosząc się tylko do dostępnego obszaru możliwych w czasoprzestrzeni (od wewnątrz) stanów, już to wnosi, że takich punktów podłączenia do ośmiowymiarowej rzeczywistości musi być sześć. pięć kanałów nadprogowych i jeden, przez wspólne tło i jako stan podprogowy, szósty. jako stan brzegowy i osobliwy. dlatego szósty zmysł musi być. i musi być w jednej formule. skoro pojedyncze zmysły są stanem wewnętrznym, to szósty musi być brzegowy i najszerszy. a zarazem także jeden. jeden, ale podłączony do całego tła, a więc musi się powierzchniowo stykać z największym obszarem. działa na najmniejszych, do tła przynależących elementach, ale jest największy "stykiem", bowiem tło jest zakresem maksymalnym. tu mam podłączenie w postaci zbiór do zbioru - jedność do jedności, ale w postaci zbioru.to umysł, mózg z jego wszystkimi elementami oraz lokalnymi podłączeniami do świata, jest szóstym, brzegowym i "osobliwym" zmysłem. - to wielowymiarowe, fizyczne, ewolucyjne i fizjologicznie podwojone, ale jednostkowe wydarzenie energetyczne, które dla mnie jest centralnym i nadrzędnym układem - to jest szósty, ostatni możliwy sposób podłączenia do rzeczywistości.

159

Page 160: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fala czasoprzestrzenna - umysł - nadawanie i odbiór - telepatia fizyczna, prawdziwa - przykład (własny) żeby wyjaśnić, jak działa szósty zmysł, czym jest przekaz informacji poprzez tło oraz w formie splątania kwantowego, czyli jak należy pojmować telepatię w zakresie realnie fizycznym (po prostu istniejącą), odwołam się do przykładu. w tym przypadku z własnego doświadczenia. z wielu powodów nie chcę odnosić się do doznań innych, ale zasadniczym jest "wzorcowość" i maksymalna poglądowość tego przykładu. z czego, nawiasem, zdałem sobie sprawę długo po zaistnieniu samego faktu, już opracowując reguły dla fal czasoprzestrzennych. w poniżej opisanym zdarzeniu, które chcę zaprezentować maksymalnie dokładnie (ponieważ każdy szczegół jest tu znaczący), zawiera się wszystko to, co w rzeczywistym przekazie przez kanał-tło zachodzi. nic ponad, nic mniej.okoliczności zdarzenia. - druga połowa lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia (bodaj rok 1996), miesiąc czerwiec, niedzielne przedpołudnie, małe, kilkutysięczne miasteczko na zachodzie kraju. istotna okoliczność techniczna - łączność pomiędzy światem a wspomnianym miasteczkiem odbywa się za pomocą ręcznej łącznicy telefonicznej. po prostu siedzą panie, które przekładają w urządzeniu łączącym (wielkości sporej szafy) przewody i w taki sposób, może mało wyrafinowany, realizuje się kontakt z obszarem zewnętrznym. tak było, w co trudno uwierzyć w dobie satelitów i elektronicznych gadżetów.scena pierwsza: czytam książkę. i nagle ją odkładam. podchodzę do składu rzeczy różnych (typowy lamus, wszak coś kiedyś może się przydać), z którego wyjmuję urządzenie do nagrywania oraz odtwarzania, sprzęt otrzymany w przeszłości od rodziny z poleceniem "napraw". urządzenie "leżakuje" i czeka na sprzyjające okoliczności, a te okoliczności to dostęp do części i przede wszystkim czasu potrzebnego na naprawę. zaczynam rozkręcać urządzenie - i po krótkiej chwili odkładam. z komentarzem: po jakiego [cenzura] za to się biorę?, przecież nie mam jak-czym naprawić. urządzenie (w sposób dynamiczny) wędruje na uprzednio zajmowane miejsce, książka wraca do czytania, a ja o sprawie zapominam. scena druga: to samo spokojne miasteczko na krańcu lokalnego świata, czytam dalej wspomnianą książkę, ale jest późne popołudnie (ok. szesnastej). telefon. czyli doszło do wielu czynności w ramach budynku lokalnej łącznicy skoro u mnie słychać dzwonek. telefon od rodziny, która w linii prostej znajduje się w odległości plus-minus czterystu kilometrów. pytanie z ich strony do mnie: posiadają elektryczną maszynę do pisania (w owym czasie rzecz cenną), jednak muszę ją naprawić, bo coś się zepsuło. zgadzam się. - na marginesie, maszyna później do mnie dotarła, ale podzieliła los wyżej wzmiankowanego urządzonka (czyli ad acta). koniec. co w tym przykładzie jest ważne? - powtarzam i podkreślam, każdy szczegół. i dystans między osobami zdarzenia, i wspomniane warunki techniczne, i rodzaj, ciąg czynności ze sceny pierwszej, i temat rozmowy ze sceny drugiej (że chodzi o sprzęt konkretnego rodzaju), i to, że sprawa dotyczy osób bliskich, a więc "z rodziny". - oraz to, że dopiero po długim okresie czasu od tego zdarzenia "skleiłem", skojarzyłem w logiczną całość poszczególne obrazy. dlaczego tak podkreślam pozornie banalne i uboczne uwarunkowania związane z łącznością? ponieważ obecnie, kiedy zajdzie okoliczność podobna do opisanej, wystarczy sięgnąć po telefon i spytać, czyli między zdarzeniem, pomyśleniem sprawy a jej przeprowadzeniem, mija najwyżej kilka(naście) minut. oczywiście w ramach tak opisanego przykładu, w życiu są przecież inne, dużo ważniejsze zdarzenia. ale podaję to dlatego, że chodzi właśnie o upływ czasu, który w innych okolicznościach skutecznie zaciera i uniemożliwia połączenie takich wydarzeń. w tym przypadku od mojej porannej a nagłej aktywności naprawczej do telefonu od rodziny minęło kilka godzin oraz wiele czynności, w tym poważnie absorbujących umysł (czytanie i budowanie abstrakcji). dlatego połączenie tak oddalonych faktów jest na skraju możliwości - co też się potwierdziło.

160

Page 161: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-fundamentalnie ważna jest tu informacja, że chodzi o rodzinę, osoby jakoś ze mną splatane emocjonalnie. w obu scenach chodzi o dokładnie określoną osobę i jednocześnie jest dokładnie określony charakter relacji. podkreślam to, tu i tu (w obu zachowaniach, moim działaniu i późniejszej rozmowie) detalicznie chodzi o naprawę sprzętu, który otrzymałem wcześniej. dziwne dla mnie samego zachowanie, które zaczynam realizować, czyli naprawa sprzętu, jest powiązana w sposób dokładny i ścisły z tym, co się dzieje popołudniem. tu nie chodzi, co mocno podkreślam, o naprawę dowolnego sprzętu (czy innej aktywności), ale zdefiniowanego jako elektryczny, a nawet dokładniej, jako elektroniczny. w obu scenach mam dokładnie ten sam rodzaj urządzenia, dostarczonego dokładnie z tego samego źródła – i chodzi o dokładnie taką samą czynność. różnica jest tylko w tym, że pomiędzy zachowaniem ze sceny pierwszej a telefonem ze sceny drugiej, upływa czas potrzebny na wykonanie połączenia przy pomocy kiepskiej technologicznie struktury, a to skutecznie zaciera ślady. przekaz jest więc idealnie dokładny - a zarazem go nie ma. w tym momencie kolejny raz zapisuję, że dokonuje się przekaz bez przekazu - tym razem z uwagi na odbiorcę i na nadawcę jednocześnie. ani strona myśląca o mnie nie wie, że tworzy treść "depeszy", ani ja wiem, że taka informacja do mnie dociera, ani tym bardziej wiem, że jest jakaś treść przekazu, która się odnosi do kiedyś tam zaistniałego zdarzenia. coś się w ramach dla obu stron jednoczesnego tła zmienia, jednak początek i koniec tej zmiany nie ma wiedzy, że ona się dokonała. kiedy "nadajnik" definiuje sytuację, więc stwierdza, że jest sprzęt do naprawy, "odbiornik" podejmuje czynności współbieżne do treści tego przekazu, czyli naprawcze. jak widać, przekaz niesie całościową i pełną informację o tym, co należy zrobić - ale odbiorca nie może odczytać takiej informacji wprost, ponieważ nie otrzymuje jej w formie dźwiękowej w słuchawce telefonicznej (to zajdzie później), ani jakoś inaczej przekazanej. ma treść wiadomości, jednak nie ma żadnej świadomości, że jest wiadomość i że jest to wiadomość z treścią. więcej - co bardzo podkreślam - treść wiadomości jest już zawarta w odbiorcy na jakiś czas przed zaistnieniem samej wiadomości (potencjalnie nawet bardzo długi). oczywiście nie chodzi dokładnie o tę wiadomość, ale fakty, które jak najbardziej pasują do wiadomości otrzymanej. zwracam uwagę, że to, co robię w scenie pierwszej, nawiązuje do zdarzenia sprzed wielu miesięcy, po prostu jest zawartością mojego umysłu. to się realnie i bardzo konkretnie zdarzyło, a dodatkowo zostało obrobione abstrakcjami. i teraz napływa sygnał ze świata – co może uczynić umysł? przecież nie zapali się w nim żadna lampka i żaden łącznościowiec nie połączy przewodów na/w łącznicy i nie dojdzie do żadnego kontaktu. a jednak sygnał zakodowany jest i wywiera w sposób mi znany nacisk na elementy mojego mózgu. co może w tych okolicznościach zrobić umysł? musi znaleźć pasujący do napływającego kodu stan w zasobach i je podesłać – więc "wypchnąć" na poziom świadomości. nie zbuduje nowej abstrakcji, ponieważ nie ma takich możliwości (sił, ani elementów składowych), ale może skorzystać z zasobów – przecież na pewno kod napływający do czegoś w zbiorze pasuje mniej lub bardziej. pod warunkiem, że było splątanie. kiedy spotka się sygnał oraz jego zakodowana zawartość ze swoim odpowiednikiem, podobnie zakodowanym, to może powstać wypadkowa, podwojona - a więc ewolucyjna sytuacja. i to może się już "pokazać" nadprogowo. sygnałem wywołującym i uruchamiającym reakcje (czy tylko myśli) jest tu fizyczny nacisk idący z/od poziomu tła, ale warunkiem zaistnienia w/u odbiorcy postrzeżenia takiego nacisku jest już zawarta w nim energia – po prostu, żeby odczytać informację w takim przekazie, muszę ją w zasobie posiadać. nic nowego się nie pojawi, bo nie może, ale może odwołać się do już zaistniałego. musi być zbiór danych (stanów zakodowanych), z którego i w ramach którego można wyszukać, wyodrębnić najbardziej zbieżną ze stanem sygnału informację. to jest pełny przekaz - ale powyżej (lub poniżej w innym spojrzeniu) budowania się abstrakcji, korzysta z już gotowych struktur.

161

Page 162: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "przekaz splątany" w takim przekazie, i to jest jego główna cecha, działa zbiór na zbiór – i, co ważne, muszą one być do siebie dopasowane w sposób maksymalny (żeby elementy tworzące strukturę mogły się "zderzyć" i połączyć). w innym przypadku taka "galaktyka" informacyjna, strumień energii przejdzie mimo - coś się zdarzy, ale w minimalnym zakresie oraz bez efektów w postaci zauważenia sygnału. im więcej wspólnych elementów i im bliższy kod elementów działających na siebie ewolucji (ułożenie w czasoprzestrzeni), tym większy "styk" i skutek w formie powiązanego reagowania. zasadnicza trudność w połączeniu takich faktów (zjawisk) wynika z upływu czasu, a od strony eksperymentalnej skutkuje to ogromnymi trudnościami w zaplanowaniu procedury badawczej. przecież kiedy nawet mam wiedzę o takim przekazie, ale dopiero możliwym, nawet kiedy mam wiedzę teoretyczną, że to jest fizyczny i realny proces (i logicznie poprawny), to jak mam ustawić pomiar, w stosunku do czego mierzyć? zaistnienie zachowania nie jest ani tożsame z potencjalnym naciskiem od nadawcy, przecież moje zachowanie może zostać wywołane procesem dowolnym (albo "spontaniczne") - a po drugie, nawet nie wiem, kto działa na mnie w danej chwili. to mogę stwierdzić, przy sprzyjających okolicznościach, daleko po fakcie. czynnikiem kojarzącym takie sygnały jest sam umysł, który z zestawu abstrakcji wybiera wpierw najodpowiedniejsze, a następnie "podsuwa" je na poziom świadomości. i dopiero po zaistnieniu takich faktów w zakresie świadomości może je następczo zinterpretować. - o ile na wstępie nie odrzuci takiej możliwości z uwagi na posiadane wyobrażenie o świecie ("przecież to niemożliwe"). kojarzenie zjawisk jest tu warunkiem koniecznym i możliwym do wyuczenia, ale niewątpliwie trudnym. powtarzalność takich "faktów" występuje i daje o sobie niekiedy znać, jednak nie na tyle często, żeby wyuczenie się reakcji było proste (potrzeba lat i świadomej samoobserwacji). ważne, przekaz w tak pojętym rozumieniu nie może dokonywać się w próżni, ale obecnie słowo "próżnia" rozciągam na wszelkie stany. to znaczy, nie może być przekazu w nicości, w fizycznie definiowanym obszarze, w którym brak energii i nie ma tym samym nośnika. ale także w/na kolejnych zakresach postrzegania i analizowania nie może być próżni w żadnym innym rozumieniu - nie może być np. umysłu bez abstrakcji. w mózgu, w układzie nadającym muszą się zbudować abstrakcje, które oddziałają na otoczenie, ale w odbiorcy również muszą się znajdować abstrakcje, które odpowiadać będą na sygnał docierający, po prostu muszą być. muszą być jako fakt fizyczny, ale także jako postać zakodowana i abstrakcja, pojęcie odnoszące się do czegoś konkretnego. może być umysł gęsto zapchany energią (i tak jest w chwili narodzin), ale żeby dokonał się głęboki i skomplikowany przekaz, musi to być energia ułożona, więc musi być zbudowana struktura. i musi owa struktura coś oznaczać. przekaz jest możliwy wyłącznie wówczas, kiedy nadający i odbierający znają się i działają "na tej samej fali" (czasoprzestrzennej), w innym przypadku nie ma przesłania wiadomości. dopiero takie zdefiniowanie i rozumienie pojęcia "telepatia" jest poprawne, jest opisem zjawiska. nie ma przesyłania wiadomości na zasadzie zachcenia, a tym bardziej w zakresie pojmowanym jako "poza fizyką". to zawsze jest proces jak najbardziej fizyczny oraz realny, ale zachodzący podprogowo wobec pięciu podstawowych zmysłów. to również nie jest nigdy przesyłanie dowolnie pojętej wiadomości - to w ogólne nie jest przesyłanie wiadomości. tu nie występuje ani świadomość nadawania, ani świadomość odbioru (ani świadomość interpretacji danych). to zawsze jest przekaz bez przekazu, choć każdy element tradycyjnie pojętego przekazu się pojawia. jest nadajnik, kanał łączący i odbiornik – i jest wiadomość, która nią zarazem nie jest. wspominałem, że ewolucja potrafi wyczyniać przeróżne fanaberie, to jedna z nich.telepatii więc nie ma - i jest. nie ma w banalnym i zmitologizowanym ujęciu, jednak jest w sensie głębokim, jako konieczny logicznie stan szóstego zmysłu. samego terminu nie warto odrzucać, ale trzeba określić na nowo.

162

Page 163: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- symetria ewolucji - sześć zmysłów - zależności między zmysłami jeżeli już wiem, że człowiek (rozum) jest podłączony do rzeczywistości poprzez parzystą, symetryczną ilość zmysłów - jeżeli już wiem, że ewolucyjna zasada symetrii procesów, tak fundamentalna, posiada, uzyskuje swoje przełożenie na zaistnienie oraz reakcje układu ciało-umysł - to warto taki zbiór elementów uporządkować, a nawet poszukać w nim głębokich symetrii, warto uszeregować i przyjrzeć się, jakie w tym zbiorze występują zależności. oczywiście obecnie nie zamierzam całościowo, ponieważ jest to po prostu niemożliwe, analizować takich powiązań, w tym miejscu może pojawić się tylko szkic i wstęp (a dalsze to "przy okazji"), jednak warto temat podjąć - bowiem skoro to jest możliwe, to trzeba takie zestawienie zrobić. a po drugie, nawet z bardzo powierzchownej oraz wstępnej analizy wyłaniają się ciekawe ujęcia, które, przyznaję, nieco mnie zaskoczyły (a to samo z siebie jest interesujące). pytanie: jak uporządkować, według jakiej metody zestawić ze sobą zmysły? do czego się odwołać? jedynie możliwy punkt odniesienia to widmo promieniowania i rozkład pierwiastków materii - a wewnątrz tych dwu generalnych stron stan energetyczny, położenie i potencjał energetyczny poszczególnych elementów w takim zbiorze. poniżej szkic, liniowy oraz sferyczny, oddający występowanie i zależności między zmysłami.

163

Page 164: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-dlaczego takie ułożenie? punktem wyjścia była konstatacja, że w zaistniałym zbiorze zmysłów mam dwa elementy ściśle powiązane ze stroną promieniowania i dwa z materią "twardą" ("namacalną"), a to już wyraźnie porządkowało możliwy obraz i ustawiało dalszy tok rozumowania. te dwa "promieniste" zmysły to wzrok i słuch, i w tej właśnie kolejności. nie ze względu na ważność, ale z pozycji w ramach widma promieniowania. skoro przyjmuję, że rozkład widma zaczyna się od dużego przedziału drgań, to wzrok (i tym samym nośnik, z którego korzysta, czyli fotony światła) musi pojawić się jako stan pierwszy. a słuch w takim zestawieniu to fakt "niższy", niższy na skali – dotyczy energii "bliskich", które rozchodzą się stosunkowo powolnie i na niewielkie odległości. stąd, i to jako naturalna, kolejność (uszeregowanie) tych zmysłów.w przypadku materii, drugiej strony ewolucji energetycznej, tu także mam dwa zmysły, węch i smak. a nośnikiem, na/w którym zostaje przekazany sygnał, dla tych podłączeń do świata nośnikiem jest zbiór atomów, "grudka" materii. - co ważne, po obu stronach (materii i promieniowania) zawsze występuje fala i to fala czasoprzestrzenna, która oznacza zarazem przekaz i która stanowi – jest rozprzestrzeniającą się ewolucję. to nigdy nie jest i być nie może jednostka, pojedynczy fakt. docierający do zmysłów zbiór kwantów to wielowarstwowa, więc w czasie i przestrzeni rozciągająca się fala zdarzenia oznaczającego sygnał. czy materia czy promieniowanie, zawsze ustalam wielość i różnorodność, zawsze zbiór elementów, który jest zakodowany przez proces, z którego się wywodzi.jeżeli podział zmysłów uzyskał taki poziom, że cztery elementy ze zbioru już zostały przyporządkowane, to przypisanie dwóm pozostałych należnej im pozycji nie powinno nastręczać trudności, a jednak sprawa nie jest tak oczywista. acz ostatecznie przychyliłem się do wyżej prezentowanego ujęcia. dlaczego to nie jest rozkład banalny? ponieważ zaskakuje umiejscowienie dotyku, i to jest ten wspominany fakt mojego zdziwienia. to, że dotyk znajduje się w punkcie ważnym, że rozciąga się w środku oraz około środka (punktu "4"), to, przyznaję, było pewnym zaskoczeniem. teoretycznie nie powinno, przecież dotyk od dawna posiada swoje (i ważne) znaczenie, ale jednak się zdziwiłem. - owszem, można inaczej szkic zestawić, przypisać punktowi "4" stan przejściowy (analogiczny, jak na powyższym rysunku uzyskuje punkt "2" albo "6"), jednak wówczas mam co prawda symetrię, tylko że trzy zmysły zostają przypisane do strony promieniowania i trzy do strony materii twardej, czyli tak, jak to jest w ujęciu liniowym. ale to w sposób wyraźny nie zgadza się z przypisaniem umysłu (umysłu jako zmysłu) do dwu stron jednocześnie, do odbierania promieniowania i elementów materii. w ujęciu biologicznym, jako narządu, rzeczywiście mózg to struktura atomowa i materialna, jednak wykorzystuje przecież różne (wszystkie) poziomy obecne w ewolucji do swojego działania, dlatego musi być "po środku". - z tym, że po środku, ale w tym ujęciu nie w punkcie "4", tylko w "8/0". powód? kontaktuje się, odbiera również sygnały z brzegu, z tła - czyli uczestniczy jednocześnie w zakresie nadprogowym i podprogowym. i dlatego nie ma dla umysłu położenia innego, jak punkt "8/0". sama konstrukcja mózgu, jako fakt ewolucji, należy do środka (i to wielokrotnego, maksymalnego środka w ewolucji), jednak jako zmysł znajduje się na pograniczu, dokładnie na granicy fizyki i Fizyki, też bardzo ważne oraz szczególne położenie, jednak nie punkt "4". ten punkt, jak z tego widać, przypada dotykowi, a rysunek musi mieć taką postać.zaskoczenie, o którym wspominam, wynika właśnie z tego położenia, ponieważ w sposób nieoczekiwany wyróżnia zmysł dotyku z całego zbioru. owszem, dla mnie szczególnie ważny jest wzrok, przecież przez ten kanał przemieszcza się coś około 90 % informacji o świecie, ale to jednak dotyk w takim zestawieniu jest w punkcie szczególnym, i warto się nad tym pochylić. - po drugie, sam kilka stron wcześniej analizowałem dotyk i stwierdziłem, że doskonale nadaje się do kontaktu z otoczeniem (dla licznych układów i za pomocą różnych technicznych form), ale obecnie muszę ten zmysł jeszcze dodatkowo wyodrębnić z pozostałych i podkreślić jego wagę - doprawdy ciekawe.

164

Page 165: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-rozum, jako zmysł, działa na zasadzie odebrania sygnału, odszukaniu dobrze doń dopasowanej abstrakcji, ale już zawartej "w archiwum wiedzy" (tu: pamięci) - i następnie "przepchnięciu" tej informacji na poziom świadomości, gdzie może zostać opracowana oraz wpisana w całą strukturę jako nowy fakt. skoro dotyk znajduje się w symetrycznie położonym przedziale do rozumu - to pojawia się naturalnie pytanie, czy również charakteryzuje się podobnym lub innym ciekawym stanem - czy, mówiąc inaczej, dotyk to tylko dotyk, czy "coś więcej"?fakt, moje zdziwienie nie powinno mieć miejsca, ponieważ dotyk jest, nawet w zgrubnym analizowaniu, procesem dwustronnym (w znaczeniu, że przynależy do dwu stron ewolucji, bo dwustronne, jako dwukierunkowe, są wszelkie zmysły), a więc działa i po stronie promieniowania (ciepło, warstwy kwantowe, które oddalają się od ciała), i po stronie materii "twardej" (nacisk ciała, który czyni lub odbiera). już to oznacza, że ten zmysł jest rzeczywiście w takim rozłożeniu "na środku". - tylko, ponawiam pytanie, czy coś z tego więcej wynika i na coś się przekłada w relacjach z otoczeniem? co zrozumiałe, nie zamierzam, nie chcę ponownie wprowadzać czegoś, co musiałbym odnotowywać w formule umowności i z licznymi zastrzeżeniami, nie o to przecież tutaj chodzi. jeżeli dotyk jest w punkcie szczególnym na wykresie, to albo to nic nie znaczy, albo ma dodatkowy sens, którego w tej chwili nie widzę - i tylko tyle. fakt, w ujęciu historycznym, którego tu nie mogę pominąć, dotyk wyróżnia sięw znaczeniu, zresztą na podobnej zasadzie jak "zjawiska" i "telepatia", i tojuż daje do myślenia. można więc się zastanawiać, czy w samym działaniu tegozmysłu nie ma czegoś ewolucyjnie ważnego – chodzi o wspomnianą dwustronność. skoro jest to położenie "pomiędzy", to efektem "emitowanych" warstw kwantów i "odbierania" takich samych a idących od innych ewolucji warstw (na/w styku spotkania się tych fal-warstw), może dochodzić do wypadkowej i wspólnej już zmiany energetycznej. skoro w "zjawiskach" mam działanie "rezonujące" przez czas i przestrzeń dwu do siebie praktycznie identycznych elementów, które z tego samego osobnika pochodzą, to dwa prawie identyczne elementy (acz już w swoim zakodowaniu odrębne) również mogą i powinne na siebie oddziałać. i teżponad czasem i przestrzenią (choć nie dowolnie daleko). mam dwustronny oraz na siebie nakierowany nacisk, energia w tym ujęciu (np. zakres cieplny) nie jest obiektywnie wielka, ale na pewno nie jest to wielkość zerowa (w każdym zadziałaniu, to nie pustka) - dlatego z takiego działania musi powstać jakoś wspólna ewolucja, coś zaistnieje. słabo, ale zaistnieje. czy będzie to fakt nadprogowy i obserwowalny? zapewne nie zawsze, aczkolwiek przy bezpośrednim już dotykaniu, czyli nacisku materii na materię, tu sygnał nadprogowy musi po prostu się pojawić, coś poczuję. dylemat dotyczy strony "poza" wyodrębnionym z tła ciałem, z warstwami oddalających się kwantów. logicznie nie widzę przeciwwskazań dla zaistnienia takiego zdarzenia, tu nie ma oporu, ale fizycznie jest problem. nie taki, ze to nie zaistnieje, bowiem zaistnieje, wspominałem, że ze spotkania dwu fal energii zawsze coś powstać musi (nie ma obojętnego przejścia fal), ale czy to "coś" oddziała na źródło (ciało) sygnału? i to w obu kierunkach, co zrozumiałe. i tu już nie ma wyraźnejodpowiedzi, i to pomimo przywoływanych w powyższych akapitach historycznych odniesień. coś powstanie, ale to zawsze będzie coś pomiędzy działającymi na siebie ciałami (ewolucjami), więc "po drodze". tu, zgoda, w odległości nawet niewielkiej ciała od ciała, ale nie w jego obrębie, jakiś fakt wzajemnego na siebie nacisku zaistnieje, energia z energią się "sparują" i w efekcie, nawet lokalnie rozbudowane, coś powstanie. takie ujęcie jest do przyjęcia. ale nie jako element cielesny i w ciele. ale, przy głębszym zastanowieniu, sprawa nie wydaje się aż tak jednoznaczna i do odrzucenia, można przeprowadzić właśnie "głębszą" analizę – i to nawet na kilku poziomach jednocześnie. owszem, traktuję to w tym momencie wyłączniejako "głośne myślenie" i rozważanie w kręgu pojęć odnoszących się do struktury ewolucyjnej i wielowymiarowej, ale bez ostatecznych wniosków.

165

Page 166: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-czy dostrzegam jakieś powiązania między abstrakcjami (i zmysłami)? wydaje się, że można się ich doszukać, i to w interesujący nawet sposób (którego w chwili rozpoczynania tego zapisu nawet nie przeczuwałem). po pierwsze, jako działanie pośrednie i "podprogowe", ale w zakresie fizycznym – ale również, i jest to zdecydowanie ciekawsze tłumaczenie, podprogowe i przez tło, ale już w ujęciu szerszym.co mam na myśli? jeżeli ewolucja, tu ciało osobnika, to wielowymiarowa oraz wielopoziomowa energetycznie zmiana, a do tego "rozwleczona" w/po świecie na dalekie dystanse i tylko zgrubnie, zawsze przez konkretnego obserwatora i w konkretnym okresie istnienia wyróżniona z tła, to taka struktura musi się z otoczeniem wymieniać energią również na różnych poziomach i dystansach. a to oznacza, że kiedy pojawia się nacisk jednej ewolucji na drugą, czyli są we wzajemnym bliskim zasięgu (wszak dotyk nie działa dowolnie daleko), to może nacisk z któregoś niskiego w ewolucji poziomu "wniknąć" swoimi elementami w zakres innej ewolucji, na tym właśnie poziomie. mówiąc inaczej, kiedy czuję ciepło drugiej istoty, to ta fala energii dociera do powierzchni, ale również może spenetrować organizm głębiej (z tym, że na każdym poziomie energetycznym będzie taka wymiana). jako byt "najeżony" energiami, które oddalają się od centrum w postaci fizycznego organizmu, takie fakty (również fizyczne) mogą wejść dość głęboko w inny świat i go zmienić, przekształcić, wywołać reakcję. skoro coś tak "niematerialnego", jak słowo i zawarta w nim treść może zmienić w odbiorcy tej energii emocjonalny stan (fizycznie zbudować nową jakość), to przecież fakt niewątpliwie już fizyczny, np. promieniowanie cieplne, może i musi się "objawić" w strukturze ciała innej osoby. - czy zauważalnie, czy to znajdzie się na poziomie świadomym? oto jest pytanie. ale, jak z tego widać,reakcja, efekt jakiś być powinien. przy czym wyróżnienie w takim przypadku i odwołanie się do poziomu świadomości niekoniecznie musi być poprawne, bo w relacjach o takim działaniu wręcz świadomość nie występuje z zasady, chodzi o działanie, ale "poza" (poziomem interpretacji). druga możliwość działania, jak wspomniałem ciekawsza logicznie, a jednocześnie powiązana ze świadomością, to działanie "pośrednie" – ale przez tło. skoro mam symetrię położenia dotyku i rozumu, skoro mam odbieranie poprzez tło w innej ewolucji zaistniałej zmiany – to mogę, logicznie to nie jest w żadnym razie sprzeczne, połączyć ze sobą takie działanie. czyli wypadkowa, ale dość słaba energetycznie zmiana "na styku" (i poza ciałem) zaistnieje, coś się z nacisku dwu ewolucji na siebie "wyłoni", tylko że podprogowo fizycznie. ale to nie wyklucza, że nie może zostać zarejestrowane – właśnie przez kanał, który łączy osobnika z tłem przez rozum-zmysł. działanie dotyku jest absolutnie fizyczne i w zakresie nadprogowym (i po obu stronach ewolucji), ale zaszła w okolicy zmiana (bez definiowania tej "okolicy") oddziała na źródło sygnału oraz drugą (lub inne) ewolucje poprzez tło, podprogowo. i niekoniecznie, a nawet z małym lub minimalnym odniesieniem do poziomu świadomości. to jest działanie ciała na ciało, energii idącej od ciała do innego ciała, więc o wyraźnym zakodowaniu stanem "nadającej" ewolucji, jednak bez odniesień wobec stanów i zawartości "archiwum" w umyśle – tam po prostu nie ma co się w takim "nacisku" poruszyć, przemieścić, nie ma takiej abstrakcji. natomiast "abstrakcja cielesna" to fakt - jest w ciele i coś z "fizycznej abstrakcji" ciała posiada swoje odpowiednie stany w innym ciele. i może tym samym taka abstrakcja się dopasować, poruszyć taki sam fakt w sąsiednim organizmie. i podprogowo wobec stanu tego ciała (a więc poprzez tło). fizycznie, ale podprogowo. wówczas, fakt, dziwnie to brzmi, mogę powiedzieć, że mam tu "telepatię fizyczną", "przekaz cielesny", że działa tu "abstrakcja" w postaci fizycznej konstrukcji, ale na poziomie niższym do umysłu, cielesnym, że nie dotyczy to świadomości (lub minimalnie). skoro mam "telepatię" między umysłami, to również, argument ważny (ponieważ kłania się tu symetria), muszę mieć "telepatię" na poziomie ciała, jako dopełnienie tego procesu. skoro jest splątanie emocjonalne, musi być "splątanie organiczne".

166

Page 167: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- oczywiste, takie wpływanie na siebie ewolucji będzie tym silniejsze, będzie bardziej "płodne" i wielopoziomowe, im będą to sobie bliższe konstrukcje, a więc jakoś spokrewnione. zapewne, to warunek podstawowy, muszą być w czasie i przestrzeni sobie bliskie (np. gatunkowo). aczkolwiek przynależność do jednego świata i jednej reguły wyklucza całkowity brak oddziałania, to jednak efekt najpełniejszy musi pojawić się między bytami, których struktura (wewnętrzna zabudowa) jest najbliższa. dlaczego? ponieważ zachodzący wówczas proces posiada najwięcej punktów stycznych. po drugie, co jasno wynika z samej postaci zmysłu dotyku, musi to być również bliskie, praktycznie bardzo bliskie fizycznie w przestrzeni działanie. mogę dotknąć cieleśnie bytu, który znajduje się obok, jednak za ścianą już nie (za dowolną barierą), bo sygnał się nie przeniesie. owszem, mam tu tło, ale tło w tym działaniu jest także możliwe do wykorzystania tylko na małym dystansie, dopełnia działanie ciała na ciało "fizyczną telepatią", ale blisko. to jest tło nadprogowe (choć oczywiście zakotwiczone jako element w zakresie niższym wobec fizyki) – i tylko nadprogowo może oddziałać. dlatego jest to mały oraz bardzo mały zakres. dlatego nie przypadkiem, co warto podkreślić, zakodowane w "abstrakcji fizycznej" (np. w komórkach rozrodczych) istnienie osobnicze w czasoprzestrzeni może się przenosić na małą odległość. - co więcej, kiedy mam duże i maksymalne skomplikowanie "abstrakcji cielesnej", to źródło "nadające" taki sygnał mysi być blisko odbiorcy (nawet wniknąć w jego strukturę).wniosek? - szczególne położenie zmysłu dotyku faktycznie wydaje się spełniać warunek symetryczności wobec działania umysłu, tylko że już nadprogowo, więc w przedziale fizyki. z powyższej analizy wynika, że "telepatia", działanie na inną strukturę może przebiegać dwupoziomowo, jako fakt symetryczny: w ramach umysłu i w ramach ciała. i w połączeniu, co zrozumiałe. przecież umysł działaw obu zakresach, promieniowania i materii (a także nadprogowo i podprogowo), jest stanem symetrii maksymalnej. i w takim ujęciu "telepatia", co znów jest pewnym zaskoczeniem (choć nie powinno), to fakt dwudzielny, fakt symetryczny – taka funkcja spełniana jest w formie ewolucyjnej, dwustronnie. skoro nic nie może być jednostkowe, to i taki stan. ważne potwierdzenie zasady. zgoda, można wysunąć zastrzeżenie, że komórka rozrodcza (czy podobny element z ewolucji działający na inną ewolucję) to w tym ujęciu przekroczenie treści pojęcia "telepatia" – tylko że już wcześniej takiego poszerzenia dokonałem, i to w maksymalnym zakresie: każdy przekaz na odległość jest "telepatią" oraz buduje w "odbiorniku" (w dogodnych warunkach) odbiorcę (kolejną abstrakcję). ma to przeniesienie na poziom procesów fizycznych, zasada i funkcja ta sama, tylko lokalne i dopasowane do treści pojęcia. przecież wnikająca do ciała i "zagnieżdżająca" się w nim komórka, to samoreplikujący się przekaz, który w nowych okolicznościach wytwarza odbiorcę sygnału, tu układ osobniczy. ale z punktu postrzegania tego nowego bytu, to przekaz ponad czasem-i-przestrzenią (i "telepatyczny" jak najbardziej). i podporogowy. to przekaz poniżej progu istnienia, bo tego istnienia jeszcze nie ma. - to samo mam, kiedy działa na organizm każdy inny tak wspólnie wytworzony element, nie ma znaczenia, jaki to element, z którego poziomu ewolucji. kiedy spotykają się energie z dwu i obok siebie w czasoprzestrzeni znajdujących się ewolucji, musi zaistnieć w wyniku tego spotkania fakt, nowa struktura energetyczna, a kiedy oddziała naciała nadające, będzie wobec nich faktem podprogowym, tłem – ale będzie, to element jak najbardziej realny. co więcej, takie spotkania elementów, a tym samym głębsze powiązania w ramach prezentowanego zbioru zmysłów, będą odnosiły się do innych zakresów (np. wzrok i słuch, ale również wzrok i smak lub węch, itp.). to zawsze jest wielopoziomowa i rozprzestrzeniona fala energii, a także struktura czasoprzestrzenna, dlatego działa daleko-szeroko-głęboko. związki być muszą, choć nie zawsze w formie na tyle silnej, żeby takie wspólne fakty dostrzec. - tyle "w temacie". być może warto będzie kiedyś do niego wrócić, jednak aktualnie takie ujęcie wystarczy.

167

Page 168: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

umysł meta-fizyczny

168

Page 169: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł meta-fizyczny - rozum a abstrakcje - śmierć - co dalej? uwaga na wstępie: chodzi o umysł "meta-fizyczny", nie metafizyczny – forma zastosowanego zapisu jest tu bardzo ważna. nie chodzi o "umysł metafizyczny" (z całym balastem tego pojęcia nagromadzonego przez minione wieki), tylko o umysł meta-fizyczny. - podkreślam, mam na myśli meta-fizykę, czyli przedział rzeczywistości, który następuje po-fizyce, ale który jednocześnie zawsze był - jest - będzie fizyką (i Fizyką w rozszerzonym ujęciu). do pewnego stopnia i zamiennie mógłbym użyć określenia "umysł meta-biologiczny", jednak byłoby to zawężenie tematu, który chcę tu poruszyć. czyli - ciągu dalszego. już nie w formie oczywistych a koniecznych przemian w cielesnej powłoce po śmierci, ale w "nadbudowie", w umyśle, w zakresie potocznie określanym jako "dusza". a jest o czym mówić oraz nad czym się zastanawiać. dlaczego? z powodu konsekwencji, które pojawiają się na horyzoncie. temat należy do głównych i podstawowych, więc musi się znaleźć w tekście definiującym otoczenie. jako z jednej strony dopełnienie opisu śmierci (i "zjawisk"), a z drugiej zakończenie opisywania operacji na abstrakcjach - i konsekwencja postrzegania rzeczywistości jako fal (fali) tworzących się i zachodzących w formie czasoprzestrzennej. w pojęciu "umysł meta-fizyczny" zbiegają się wszelkie poruszane wcześniej zagadnienia - i to na zasadzie koniecznego dopełnienia.to nie jest i nigdy nawet nie był obszar metafizyczny w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, to zawsze było działanie na abstrakcjach, które posiadają fizyczny nośnik i zawsze dotyczą świata jak najbardziej namacalnego. nie ma znaczenia słowna (dźwiękowa) otoczka tego pojęcia, także nie ma znaczenia powierzchowna i w różnych okrasach nadawana temu zakresowi logiczna treść, to każdorazowo była-jest-będzie fizyka i treść realna. to nic, że do tej pory (z rozlicznych powodów, również przez abdykację, a nawet ucieczkę fizyki od tego tematu) była to domena szeroko pojętej metafizyki (czy to w postaci naukowej filozofii, w tym religijnej, czy innych okazjonalnych "spekulacji"), to zawsze była realnie przynależąca do fizycznego świata konstatacja, to zawsze była poprawna oraz fizyczna konstrukcja zabudowująca otoczenie. a wnioski były jak najbardziej poprawne, rzeczywiste, konkretne. ucieczka od analizy tego obszaru (leżącego pozornie "poza") była rezultatem odcięcia się od nadmiarowego w pewnym okresie poza-wszechświata (Kosmosu), jednak dziś już wiadomo, że musi się to zmienić – ponieważ, żebym mógł zdefiniować tutejszą chwilowość, muszę odnieść się do nieskończoności. nadszedł więc czas wprowadzenia tego "poza" w zakres fizyki (Fizyki) - w tym również wprowadzenia w naukową analizę "cielesnego poza". życie po życiu to nie jest wymysł i pusta abstrakcja - to głęboka fizycznie myśl. a to, że została zbudowana najpierw jako filozoficzna (i metafizyczna) spekulacja, w niczym głębokiej wartości tego pojęcia nie umniejsza.znów powtórzę najczęściej zapisywaną tutaj frazę: nie ma ewolucji w pustce. żeby istnieć, żeby cokolwiek istniało i się zmieniało, musi proces posiadać fizyczny ("namacalny") nośnik, a ustalona reguła zmiany odnosi się do czegoś zawsze konkretnego. jeżeli dokonuję operacji na pojęciach (abstrakcjach), to nie wytworzę ich w oderwaniu od świata i jego reguły - nie oderwę się nigdy od tego zakresu. mogę, a w pewnych okresach nawet muszę pomijać głęboką (więc fizyczną) strukturę myśli, mogę nawet nie uświadamiać sobie istnienia takiego poziomu działań, ale nie mogę się bez niego obyć. żeby myśleć, muszę opierać się na czymś materialnym. jeżeli uznaję własne abstrakcje za odniesienie do "czegoś" poza fizyką, jeżeli postrzegam wyprodukowane przez umysł pojęcia jako nadrzędne do świata i komunikujące się z "za-światem", dowodzę jedynie tego, że w sposób niepełny definiuję (rozumiem) rzeczywistość i pozwalam abstrakcjom na samowolę. kiedy zamykam się w pojęciach i jednocześnie odcinam od faktów, a te przecież mogą mnie boleśnie zaskoczyć za najbliższym zakrętem, wówczas narażam się na kłopoty (czasami poważne). i muszę mieć tego świadomość.

169

Page 170: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-naturalnie zdaję sobie sprawę z silnego oporu, który wytwarza się w umyśle, kiedy ten zapoznaje się ze stwierdzeniem, że można poprowadzić rozumowanie i dalszą analizę istnienia poza jednostkowy i konkretny, więc ograniczony ściśle w przestrzeni i czasie fakt. zdaję sobie z tego sprawę, ponieważ doświadczam tego sam - i to pomimo dokonanej już na prywatny użytek analizy tego zakresu. kiedy wczuwam się w reakcje poznającego takie zapisy, rejestruję duży (a nawet wielki) opór przed pójściem dalej - pojawia się możliwość odrzucenia tematu, i to bez zapoznania się, o co tak naprawdę chodzi. dlatego obecne zapiski są formą działania wyprzedzającego i pomniejszenia oporu, kolejny zresztą raz. kiedy z jednej strony mam wdrukowany (od pokoleń) przekaz, że jest to obszar "jakoś inny", że to coś niebywałego, "cudownego" i naukowo niedostępnego, co tylko "w innych stanach umysłu" może być analizowane, to oczywiście pojawia się dystans, wątpliwości, odrzucenie tak definiowanego obszaru. - z drugiej strony mam cały konieczny i świadomie przyjęty krąg fizycznego eksperymentu, który wyrzuca poza badanie wszystko, co (pozornie) wydaje się znajdować już poza-fizyką. że niesłusznie, tego chyba nie muszę głęboko uzasadniać, wszak historia nauki to nieustanne przesuwanie granicy poznania na tereny, które wcześniej były rozpoznane przez spekulację (filozoficzną, religijną, inną). obecnie wypada w działaniu opisującym rzeczywistość wykonać krok ostatni (i ostateczny): wprowadzić w zakres fizyki Ewolucję. czyli wpisać w Fizykę, jako elementy konieczne, nieskończoność oraz wieczność. - większość zapisywanych obecnie przeze mnie słów służy właśnie temu, żeby pokazać, że to nie jest ani coś niezwykłego, ani niepoznawalnego, ani obcego. historyczne zawłaszczenie terenów "poza" przez filozofię (i religie) było konieczne, to rezultat działań na/w abstrakcjach, to efekt "przeskoku" w analizie pojęciowej ponad fizycznymi szczegółami do zakresu brzegowego - ale obecnie musi nastąpić wywłaszczenie metafizyki na rzecz meta-fizyki, fizyka po rozpoznaniu przeoczonych pośrednich stanów i przemianowaniu się w Fizykę, przejmuje kontrolę nad nieskończonością i wiecznością. wszystko jest Fizyką, nawet poza-świat. powtórzę jeszcze raz, bowiem to zasadnicza, główna myśl, która pozwala opór umysłu przed wnioskami dotyczącymi "poza" pomniejszyć: nigdy nie ma błędnego analizowania świata i nie ma błędnych, złych abstrakcji, które byłyby spoza tego świata. jeżeli operacja na pojęciach wprowadza zakres poza-fizyczny, on jest - jeżeli abstrakcje podpowiadają, że istnieje przedział "po" osobniczej śmierci, on jest. również w takim znaczeniu, że jest "dusza" oraz jej kolejne przejścia. nie ma znaczenia forma, nie ma znaczenia pochodzenie abstrakcji, nie ma znaczenia przypisywana w konkretnej filozofii czy religii naskórkowa treść takiego pojęcia, to zawsze jest poprawne, odnoszące się do realnego i fizycznego świata ujęcie. - nie ma błędnych abstrakcji, są wybiegające poza sprawdzony (zdefiniowany) eksperymentalnie zakres - nie ma błędnych pojęć, są co najwyżej chwilowo nie zweryfikowane.dlatego poprawny tok działania musi uwzględnić taki stan, nie mogę odrzucić logicznie wytworzonej abstrakcji tylko dlatego, że mi się nie podoba czy nie odpowiada do wcześniej przyjętych założeń. mogę oczywiście pytać, co się za tak "wyprodukowaną" abstrakcją kryje, czy powstała w oparciu o regułę, która oddaje cechy świata - muszę pytać, jakie głębokie treści koduje, gdzie oraz w czym szukać tego, do czego się odnosi, ale nie mogę negować tylko dlatego, że wcześniej brzytwą ciąłem wszystko nadmiarowe. zgoda, usunięcie nadmiaru jest zaletą, jednak przy zmianie punktu obserwacji może to prowadzić do błędnego wyniku - jeżeli do opisania skończonego i chwilowego (wszech)świata potrzebuję nieskończonego Kosmosu, to nie mogę odcinać wieczności, ponieważ niczego nie zrozumiem. - w operacjach na abstrakcjach nie ma różnic, czy to będą pojęcia matematyki czy filozofii (czy religii), w każdym przypadku "abstrakcjonista" operuje abstrakcjami z tego świata i produkuje wnioski dotyczące tego świata. a zadaniem fizyki i nauk pokrewnych jest odszukać dla nich konkretną treść. to zawsze jest ten świat. to mój świat.

170

Page 171: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- śmierć i "dusza" - abstrakcje brzegowe

w pewnej chwili operowania abstrakcjami umysł przeskakuje (czyli przechodzi bez świadomości istnienia stanów pośrednich) do pojęć brzegowych – wyprowadza ze zmiennego świata (oraz własnej chwilowości) abstrakcje i byty niezmienne, zaczyna postrzegać otoczenie w skali maksymalnej (i siebie przy okazji) jako fakt logicznie nieskończony. działania na abstrakcjach, czasoprzestrzennych elementach, prowadzą do wniosku, że rozumny uczestnik rzeczywistości będzie istniał w jakiejś postaci nawet wówczas, kiedy rozpadnie się jego fizyczna struktura. te ustalenia są konsekwencją i koniecznością takich operacji – i pojawiały się zawsze. zawartość umysłu, więc oderwana od fizycznego nośnika abstrakcja, która usamodzielnia się i samą siebie postrzega jako wyższą formę istnienia w stosunku do materialnego ciała, staje się "duszą", ulotną i tylko czasowo związaną z ciałem duchową postacią wiecznego bytu. dlatego po tutejszym życiu, jako konieczne dopełnienie, pojawia się życie po życiu - życie wieczne. jeżeli wszystko się kończy, jeżeli jednocześnie analiza wskazuje, że do tego zakresu istnieje byt nieskończony-wieczny, to muszę z tego wyprowadzić wniosek o możliwości własnego wiecznego istnienia. przejście do abstrakcji maksymalnej jest wpisane jako konieczność w tok analizy, przy jednoczesnym braku kroków pośrednich (świadomości ich występowania). ewolucja w umyśle biegnie według ewolucyjnej reguły i na fizycznym nośniku, ale do mojej świadomości dociera wyłącznie wynik działania, etapy cząstkowe są w zakresie ciemnym. wynik jest poprawny - brakuje w nim tylko objaśnienia, "instrukcji obsługi".mówiąc inaczej i wprost, kiedy docieram w analizie do ustalenia, że "dusza" (zbiór moich wypracowanych w ciągu życia abstrakcji) może istnieć poza formą cielesną oraz być przedłużeniem bytowania w tu i teraz (potencjalnie nawet w nieskończoność), to nie mogę odrzucić takiego ustalenia. - nie ma znaczenia, jakich abstrakcji użyłem, nie ma znaczenia, że nic nie wiem o działaniach w/na poziomie ciemnym, nie ma znaczenia, czy w chwili aktualnej mogę coś pod tak uzyskane pojęcie podłożyć - ważne jest to, że to poprawny wniosek. i dlatego mam prawo pytać (o ile interesuje mnie przedłużenie istnienia), co mam zrobić, żeby pożądany stan osiągnąć. brak pomiaru występowania "duszy" nie oznacza, że jej nie ma - oznacza, że treść podkładana pod to pojęcie jest niepełna lub zdeformowana. przy czym, co zasadnicze, przeniesienie pojęcia "dusza" na cały zbiór abstrakcji konkretnego umysłu (wszelkie dane), od razu inaczej ustawia spojrzenie oraz ewentualne konsekwencje. zwracam uwagę, że w takim przypadku znika "duszny" charakter tego pojęcia. kiedy wiem, że chodzi o fizyczne, więc zawsze czasoprzestrzenne abstrakcje (które mnie oznaczają), to przechodzę z zakresu niedefiniowalnego w pełni określony, namacalny i istniejący realnie. zawartość mojego umysłu jest może mało wyraźna, ale na pewno jest, powstała jako konkretna i jednostkowa ewolucja, ale jest faktem. abstrakcje zbudowane są na fizycznym nośniku i są realizacją zasady – ale po prostu są. czyli już nie ma problemu z pytaniem, czy można "to" "przemieścić", co najwyżej muszę pytać, jak to przenieść z ciała o biologicznym (fizycznym) kształcie w inne. również fizyczne, choć już niekoniecznie biologiczne. to dlatego wspominałem wyżej, że można to zapisywać jako konstrukcję "rozum meta-biologiczny", ale powtarzam, to dalece zawęża podejście do zagadnienia. istotne jest tu inne, nowe zobrazowanie zagadnienia "duszy" - i jej "przejścia" na/w kolejny etap istnienia. proszę zauważyć, że przy takim zdefiniowaniu znika opór, już nie ma pytania, czy może dusza wędrować w kolejny odcinek ewolucji, pojawia się za to pytanie o stronę techniczną takiego procesu, nie opór, ale oczywistość "przesiadki" rozumu (umysłu) się wyłania z analizy. co więcej, było to przez wieki osiągane (interpretowane) w różnej formie. problem tylko w tym, że dziś fantaści (i nie tylko) przemieszczenie (się) rozumu z jednego nośnika w/na inny określają jako oczywistość - wystarczy jedynie skopiować "pliki", rozpakować w nowej strukturze - i żyj wiecznie. ech, naiwność.

171

Page 172: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-zwracam uwagę, że tak dziś powszechnie oraz na różne sposoby opisywany moment przejścia z ciała do urządzenia, to współczesny odpowiednik wędrówki dusz w zaświaty. jeszcze do tego nawiąże, sprawa ma znaczenie, jednak tu zaznaczyć wypada, że to nie jest "przesiadka" umysłu ani prosta, ani łatwa. analitycy kiedyśniejsi dochodzili do śmierci i końca ciała - i przekraczali tę granicę nie zdając sobie sprawy, że ta granica w tym miejscu istnieje i że ma wiele etapów cząstkowych. i "dusza" odrywała się od ciała, i usamodzielniona mogła wędrować w nieskończoność, jednocześnie korzystając ze wszelkich poprzednich form kontaktów w pozostawionym za sobą fizycznym świecie. - błąd? złudzenie?ależ nie. tylko brak świadomości zawartej w takim zobrazowaniu fundamentalnie głębokiej sprzeczności: w jaki sposób, jak może się z zewnętrznym i fizycznym bytem skutecznie kontaktować "odmaterializowana dusza"? nie ma znaczenia forma odpowiedzi, każda jest niepoprawna. nie może być kontaktu w pustce czy przy pomocy pustki, zawsze musi być materialny nośnik. a skoro materialny, to nie może "dusza" być niematerialną. może być w/na kolejnym etapie ewolucji, na co wskazuje logiczna konstrukcja i operacje na abstrakcjach, jednak zawsze musi być w zakresie fizycznym i materialnym. - ciekawy jest tutaj fakt, że analiza wprowadza (jako konieczność) dalszy etap istnienia zbioru abstrakcji, który oznacza konkretnego osobnika, czyli "dusza" musi się oderwać od ciała w/na następnym odcinku "życia". przy czym, co równie ciekawe, fizyczna forma tego nowego osobnika, to w stosunku do mojego działania na abstrakcjach i wyniku osiągniętego poziomu, sprawa właściwie drugorzędna, nawet obojętna. dlaczego mam kłopotać się cielesną formą, kiedy wiem, że będę "żył wiecznie"? zwłaszcza kiedy zarazem wiem, że materia to takie byle co - zawsze się rozpada, boli, poci, śmierdzi. z takiej perspektywy, przy braku zarazem świadomości kroków pośrednich prowadzących do tego wyniku, ciało, konkretna i fizyczna postać cielesnego nośnika jest informacją zbędną - lub nawet przeszkadzającą życiu wiecznemu. ułomne ciało w takim ujęciu jest stanem sprzecznym z duchowością i nie ma znaczenia, dlatego się tym nie interesuję. liczy się cel, a nie droga dojścia do niego. - zwracam uwagę na ten aspekt, liczy się cel. historycznie metody dojścia były różnie definiowane i były pochodną wypracowanego systemu pojęć (filozofii czy religii). a także, do czego jeszcze za moment nawiążę, zbadane zostały wszystkie drogi (metody) dojścia do tego celu. tylko że, co podkreślam, w formie abstrakcyjnej, czyli oderwanej od materii. dzisiaj już wiadomo, że jedynie sensowna i prawdziwa droga wiedzie przez działanie na/w materii, tylko tak można osiągnąć to, co "od zawsze" (i "na sucho") osiągał umysł w analizie abstrakcyjnej: "nieśmiertelność". że jedynie dostępną drogą jest obróbką materii, to mogę napisać w tej chwili, kiedy mam już świadomość, że dusza (prawdziwa dusza), to zbiór materii w mojej głowie o indywidualnie zakodowanej postaci - i że ten właśnie zbiór chcę przenieść na inny nośnik, też fizyczny. abstrakcji pojętej jako stan bezcielesny nie muszę przenosić, bo sama uleci w za-światy, ale zbiór materialny muszę umieścić w materialnym "urządzeniu" i dokonać tego przy pomocy materialnych przyrządów (i z pełnym poszanowaniem zasad materialnej ewolucji). w/na inny odcinek rzeczywistości mogła "duszę" przenieść kiedyś modlitwa, dary bogom, życzliwe wsparcie innej duszy - dziś ten sam efekt uzyskam w laboratorium oraz przy wsparciu fizyki. wynik jest ten sam, jednak droga dojścia do niego zasadniczo różna (potrzeba więcej energii). w przypadku filozofii (czy religii) to działanie proste – w przypadku procesów fizycznych rozbudowane i skomplikowane. "dusza" to abstrakcja, które oderwała się w trakcie historycznych przemian od fizycznego nośnika i "odleciała" w za-światy. najwyższy czas przywołać ją do porządku, wpisać ponownie, i już na zawsze (na wieki wieków), w materialną strukturę. to może być różna struktura, różny nośnik - ale to musi być jakoś namacalny nośnik. - wszystko się w analizie zgadza, "duch" rzeczywiście może swobodnie polatywać w czasie i przestrzeni, tylko, drobnostka, musi odbywać się to wyłącznie na/w materialnym zakresie. - duch zawsze jest materialny.

172

Page 173: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł meta-fizyczny - "przesiadka" rozumu - umysł naturalny i sztuczny - "przystawka" "przesiadka" rozumu na inny nośnik i w nowe ciało to konieczność. logiczna i filozoficzna konieczność (wynikająca z działań na abstrakcjach) – ale, co tu najważniejsze, również konieczność życiowa. kiedy przedłużam swoje istnienie lub zbioru podobnych istnień (cywilizacji) w przyszłość, tu nie ma dylematu, czy jest to konieczne, nie ma zagadnienia, czy dojdzie do przeniesienia umysłu na inny nośnik - jest tylko i wyłącznie pytanie o to, kiedy to zajdzie oraz jakimi metodami to osiągnę. dziś jest już oczywiste, że przetrwanie rozumu (i "człowieka") w środowisku zewnętrznym do ziemi jest niemożliwe w długiej skali bez zmiany cielesnej formy istnienia. czyli musi do tego dojść, i to pomimo wszelkich oporów (czasami wrzasków) "obrońców natury". a to oczywiście wymaga "przetransportowania" zawartości zbioru abstrakcji, który mnie oznacza, w nową strukturę. dlatego "przesiadka" duszy nie ma dziś już charakteru metafizycznej ciekawostki, jaką była do tej pory, ale szybko przechodzi w zakres fizycznej realizacji. jedynie poważne pytanie, które musi zostać aktualnie postawione brzmi: jak to zrobić? nie ma pytania, czy do tego dojdzie, jest tylko pytanie o kroki techniczne prowadzące do celu. fizyczna dusza musi "ulecieć" z ciała (w inne ciało), żeby umysł mógł pokonać, przekroczyć próg śmierci.umysł sztuczny. rozpocznę od niego, ponieważ sprawa prostsza, a częściowo już została omówiona wcześniej. nawiązuję tu do ustalenia, że sztuczny umysł musi przejść identyczną drogę uczenia się środowiska, jak umysł naturalny. tu nie ma drogi na skróty, zawsze muszą się pojawić indywidualnie wypracowane i po prostu doznane abstrakcje (które powstają na podbudowie fizycznych zmysłów i odnoszą się do zakresu poza "osobnikiem", a następnie muszą zostać poddane obróbce, jako uogólnienie). i wszystko to jako działanie czasoprzestrzenne, w tym również jako forma wielowymiarowego "splątania" ze światem. - "sztuczny umysł", pojęty jako kontynuacja rozumu biologicznego, czyli następny poziom, kolejny rzut ewolucji (a szerszym sensie banalna przesiadka rozumu z jednego zakresu materialnego w inny), to musi dokonać się w formie wielu pośrednich kroków i uczenia się świata. że w tym przypadku kolejne etapy i przejścia będą łatwiejsze? z mojej zewnętrznej do takiego układu perspektywy owszem (to nie będą przecież miliony lat ewolucji), jednak z punktu widzenia takiego umysłu (bytu świadomego siebie) jest to tak samo trudny i niezwykły moment, jak dla mnie "przesiadka". konsekwencje są rozliczne i ważne. umysł naturalny. o ile umysł sztuczny pojawia się w chwili, kiedy wszystkie problemy są już rozwiązane, kiedy wiadomo co oraz jak budować, żeby tworzenie się i operowanie abstrakcjami w układzie niebiologicznym było możliwe, o tyle "przesiadka" z umysłu naturalnego do sztucznego jest wyzwaniem. w tym miejscu, co zrozumiałe, nie zajmuję się szczegółami technicznymi takiego przejścia, te są i będą rozliczne, jedynie zgrubnie kreślę logiczną (i filozoficzną) drogę postępowania, staram się przedstawić, po pierwsze, że jest to możliwe - a po drugie konieczne. jeżeli ktoś chce "żyć wiecznie", nie może zdać się na łaskę niebios, musi zakasać rękawy i wysilić szare komórki (jeżeli takowe posiada), ale w rezultacie uzyska do istnienia, aktywnego istnienia dodatkową (i sporą) liczbę nowych lat. zysk niewątpliwy, choć trudny do wypracowania. nawiasem i przy okazji - jeżeli słyszę wypowiedź kogoś, że pragnie osiągnąć "wieczne życie", to jest dla mnie jasne, że ów obywatel tutejszego świata nie przemyślał wygłaszanych (i wdrukowanych w umysł) formułek. abstrakcja "życie wieczne" to sama w sobie (i pełna) sprzeczność. życie, istnienie to zmiana - nie ma wiecznej zmiany. w Kosmosie jest wieczna reguła zmiany, a każda lokalna i jednostkowa zmiana posiada początek, środek, a także koniec swojego zbornego działania. można przedłużyć za pomocą działań technicznych istnienie o "iks" okresów, ale nie można istnieć poza zmianą. żyję – umieram.

173

Page 174: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-jeszcze jedno, odnośnie operowania abstrakcjami. - co zrozumiałe, korzystam w szkicowaniu drogi (ewolucji rozumnej oraz rozumu) z przywileju, ale zarazem i konieczności "przeskoku abstrakcji". działając na pojęciach, obrabiając je w umyśle, nie dostrzegam (bo to niemożliwe) głęboko leżących, a przecież bardzo ważnych etapów pośrednich. zwłaszcza w tu omawianym przypadku. (ś)wiadomość o możliwości przedłużenia własnego istnienia umysł pozyskał ze świata w ginącym w pomroce dziejów okresie, jednak pełne odczytanie przesyłanej przez ewolucję wiadomości (w jej fizycznie ukrytym sensie) może nastąpić dopiero dziś. przy czym, nawet będąc już tego pewnym, nie mogę poznać szczegółów odczytywania - ponieważ one pojawią się (zostaną zbudowane) w trakcie odczytu. przecież nie mogę zbudować układu odpowiadającego wytworzonej abstrakcji (przewyższa mnie skomplikowaniem i jest poza zakresem mojej wiedzy na dziś) - ale oczywiście mogę go budować. i dlatego dopiero w trakcie budowy będę poznawał konkretną "zawartość" abstrakcji, którą ogólnie znam od zawsze w jej pojęciowej formie. przyjmując założenia i operując wypracowanymi abstrakcjami, osiągam wynik bez wiedzy, że muszą po drodze zostać spełnione liczne i konkretne dzieła, które fizycznie i realnie będą oznaczać realizację pomysłu. - dlatego w tej chwili nie zastanawiam się zbytnio nad praktyczną stroną realizacji (nie muszę tego czynić i nawet nie mogę, to jest poza moimi możliwościami), ale ona nastąpić wcześniej czy później musi (raczej wcześniej). - przesiadka umysłu na nośnik mniej wywrotny to oczywistość. tylko że, co wypada zaznaczyć w nawiązaniu do wcześniej powiedzianego, to w żadnym razie nie może być banalne (prostackie) "sczytanie", a następnie byle jakie przekopiowanie zawartości umysłu-duszy dozewnętrznego urządzenia, w którym rozum będzie mógł się dalej przemieniać i postrzegać otoczenie. tu chodzi o znacznie trudniejszy proces – wielowątkowy. po pierwsze - umysł nie jest "archiwum" (czy biblioteką), z której można na życzenie pobierać pliki z danymi i je przenosić w nowe miejsce. to zawsze jest proces budowania się abstrakcji jako zdarzenia czasoprzestrzennego i zawsze w formule aktualno-historycznej. tak osobistej, jednego osobnika, tak w skali społecznej. - dalej, to zawsze jest indywidualne i jednostkowe (choć podobne zasadą) kodowanie treści - nie ma dwu jednakowo zakodowanych bytów. owszem, jest ograniczony właściwościami ewolucji zbiór możliwych sposobów obrabiania (szyfrowania) abstrakcji, ale każdy umysł to jedyny tego rodzaju proces, więc nie można odczytywać go według tej samej, czyli hurtowej metody. już to sprawę zasadniczo komplikuje. owszem, można ten próg pokonać, o czym za chwilę, ale trudność jest poważna i głęboka, niesie ze sobą konsekwencje. przesiadka do innej struktury nie jest zabiegiem prostym, i to w szeroko pojętym zakresie. muszę zdawać sobie sprawę, że osiągnięcie tego (wyczekiwanego) celu okupione jest znacznym (dużym) kosztem, że wzejście rozumu na poziom "życia wiecznego" to punkt, do którego warto dążyć, ponieważ wnosi niezwykle wiele – jednak to nie jest relaksujący spacer w miłej atmosferze. coś za coś. po kolejne - efektem indywidualnego i niepowtarzalnego kodowania abstrakcji przez każdego osobnika jest moja w ewolucji niezależność i samorządność, to miłe. że to wyraźnie ogranicza (choć nie uniemożliwia w jednostkowym przypadku) podsłuchanie moich umysłowych operacji przez zewnętrzną wobec mnie ewolucję (być może wrogo nastawioną), to fajne. ale to zarazem skutecznie odcina mnie od tutaj analizowanej "przesiadki" na inny nośnik. - z jednej strony pojawia się "przesiadka" rozumu jako konsekwencja operacji logicznych i konieczność (w sensie: musi się stać, bo to potrzebne - i w sensie, że logicznie możliwe do wykonania), ale z drugiej uzyskuję wynik, również wypracowany logicznie, że jestem na zawsze odcięty od takiego "przejścia", że moja "dusza", a więc zbiór moich abstrakcji, nigdy nie opuści mojego ciała, ponieważ zaistniała jednostkowo i zaniknie punktowo. sprzeczność? znów nie, fakt. ewolucja to nie jest liniowo prosty tok rozumowania, można pokonać mur (ograniczeń), ale to nie oznacza, że "mur" przestaje istnieć. liczą się, powtarzam i podkreślam, kroki pośrednie, one decydują.

174

Page 175: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł a abstrakcje - "przystawka"

mam następująca sytuację: z jednej strony osobowość i indywidualność, która koduje swoje istnienie w sposób punktowy i niepowtarzalny (raz na wieczność) - a z drugiej pojawia się konieczność komunikacji ze światem zewnętrznym. w tym przypadku chodzi o komunikację, która jest najwyższą formą komunikacji: pozwala na przejście z jednego stanu istnienia w inny. w umyśle, strukturze, którą zamierzam "skopiować" do innego układu, posiadam jednostkowo wytworzone abstrakcje (więc fizyczny zbiór danych), które zaistniały co prawda punktowo w rozumieniu logicznym, ale są zarazem procesem czasoprzestrzennym, a przez to zapisanym wielowymiarowo i w wielu miejscach mózgu (a ich odczyt musi się dokonywać jednocześnie). czyli nie mam żadnej szansy odszukać w tak bogatym zbiorze pojedynczego faktu, a następnie doprowadzić do jego przeniesienia, z koniecznym zarazem zachowaniem wielowymiarowego umiejscowienia go w nowej już strukturze. kiedy ktoś mówi o podobnym zabiegu, to tym samym zaświadcza, że operuje tylko na/w powierzchni abstrakcji, które takie działania dopuszczają, ale nie zdaje sobie sprawy z głębi problemów. pisarz fantasta może sobie na takie uogólnienie pozwolić, ale nie osobnik z tytułem naukowym.wniosek? odpada raz i na zawsze bezpośrednie przekopiowanie umysłu, zasobów jednej struktury w inną, to zabieg ewolucyjnie niewykonalny. tylko że, i dlatego jest ten tekst, analiza logiczna pokazuje, że jednak może zostać przeprowadzony. co więcej, sama ewolucja daje przykłady, że dylemat na różne sposoby i wielokrotnie został pokonany (są przecież kolejne pokolenia). osobnicza indywidualność kodowania nie oznacza przecież, że nie dochodzi do wymiany informacji (skomunikowania) z otoczeniem, że nie pobieram danych ze świata i że na niego nie wpływam. można skutecznie komunikować się z obszarem leżącym poza moim istnieniem, ale wymagany jest "pośrednik". dowolnie pojęty pośrednik. może to być język, kod zawarty w komórce rozrodczej, czy splątanie kwantowe (lub splatanie emocjonalne). muszę mieć element, nośnik, zasadę czy urządzenie, które "połączy" mnie z innym układem, które będzie wspólnym tłem porozumienia. i to jest to poszukiwane rozwiązanie - wspólne tło. tło, które będzie stanowić poziom tłumaczący, umożliwiający tłumaczenie indywidualnych procesów (tu myśli) na wspólny kod. nie pokonam muru indywidualności, i dobrze - ale mogę go obejść przez odwołanie się do wspólnego poziomu istnienia. co to znaczy "pośrednik"? punktem wstępnym w analizie tego zagadnienia była próba rozwiązania dylematu, że każdy byt to indywidualność i niepowtarzalność kodowania abstrakcji, a zarazem pojawia się potrzeba komunikacji zewnętrznej. przy czym chodziło o dość ważny element porozumiewania się w obecnym czasie, np. sterownia układem technicznym. jeżeli zapragnę (tu i teraz) bezpośrednio wpłynąć na pracę komputera, nie dokonam tego, indywidualność kodowania (mojego i urządzenia) takie działanie wyklucza. oczywiście wszelkie dziś podejmowane, a co więcej ogłaszane jako sukces próby takiego wpływu umysłu na urządzenie, to nic innego, jak działanie za pomocą pośredniczących urządzeń i na banalnie prostym zakresie - jest sygnał lub go nie ma. to nie sterowanie, to namiastka wpływu na otoczenie, o którą chodzi. w omawianym i pożądanym tu zakresie nie działanie typu włączone-wyłączone jest ważne, ale maksymalnie wielopoziomowe i pełne uczestniczenie rozumu w zjawiskach zewnętrznych. a to dalej oznacza, że urządzenie pośredniczące musi spełniać zasadę dwustronnego podłączenia: z jednej strony łączyć się bezpośrednio z mózgiem na/w wszelkich zakresach, a z drugiej z całą infrastrukturą techniczna. - że to zarazem oznacza, że taki "pośrednik" musi działać jak umysł (tak samo, według tych samych zasad), to oczywiste. że to będzie trudne do osiągnięcia – również oczywiste. ale skoro mózg istnieje i działa, powielenie tej samej zasady w urządzeniu technicznym to tylko wyzwanie, a nie systemowa niemożliwość. "przystawka" do rozumu musi być "rozumem bis" - dosłownie drugim rozumem, który zawsze i na bieżąco jest podłączony do rozumu. nie ma innej drogi.

175

Page 176: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "przystawka" - podłączenie do świata przyznaję, początkowo nie doceniłem "przystawki". wstępnie było to dla mnie tylko (i aż) urządzenie wspomagające kontakt z szeroko pojmowanym otoczeniem technicznym. dopiero później dostrzegłem ważne, zasadnicze, niezwykłe wręcz konsekwencje tak pojętego "pośrednika". ale zanim do tego przejdę, kilka uwag o tym banalnym, właśnie technicznym układzie pośredniczącym i skutkach jego wprowadzenia. otóż ważne jest tu jego ciągłe oraz na każdym etapie istnienia umysłu "podłączenie" do tego urządzenia. nie wprowadzam obecnie tematu, jak takie techniczne i ciągłe podłączenie powinno być zrealizowane, istotne jest, że muszę być jako osoba zespolony z "przystawką". i to od zawsze, od początku swojego zaistnienia. i do końca. dlaczego? ponieważ to urządzenie musi znać mój kod abstrakcji od pierwszych zbudowanych uogólnień. - co więcej, w takim urządzeniu ten kod i zarazem zakodowana "treść" muszą być przechowywane jako duplikat, archiwum "na wszelki wypadek". ten warunek nie jest nadmiernie ważny na co dzień (jakoś do elementów życiorysu przecież dotrę, np. oglądając stare zdjęcia), ale nabiera niebywałego znaczenia później. zasadnicze natomiast w bieżącej i codziennej pracy jest to, że warunkuje komunikację ze światem, że dosłownie podłącza mnie do wszelkiego rodzaju struktur. taki pośredniczący układ zastępuje absolutnie wszelkie inne włączniki, komunikatory, urządzenia. z jednej strony mam pracujący umysł, z drugiej świat zewnętrzny - a pomiędzy "przystawkę". łączność jest obustronna, ciągła, pełna.zwracam uwagę na konsekwencje, odpada konieczność korzystania z dowolnie już pojętych urządzeń, które tak wielowymiarowo dziś mnie oplatają (i dosłownie oplatają kablami lub falami). żadnych telefonów, telewizorów, włączników, to przechodzi do historii techniki. jedno urządzenie - i pełny kontakt z bliską lub daleką infrastrukturą techniczną. i to na głębokim poziomie nadawania lub odbioru sygnałów. ktoś pragnie ze mną porozmawiać, kontakt jest bezpośredni i pełny (a do tego na wielu zakresach jednocześnie), chcę sprawdzić, co zaszło w świecie, tylko o tym pomyśleć. fantastyka? nie, konsekwencja wypracowanych zasad (i to jako konieczność). - że będzie to trudny "raj", prawda. tylko kto powiedział, że raj to cudowne miejsce w czasoprzestrzeni. to konieczność, nie ma od takiego "raju" ucieczki. jeżeli zamierzam nadążyć za szybkozmiennymi procesami świata, to nie mogę być najwolniejszym elementem analizy. kiedy nie nadążam, muszę zdać się na innych, w tym przypadku na urządzenia techniczne, a te z zasady są w innym punkcie ewolucji. efekt? może skutkować to niemiłym zaskoczeniem w doznawaniu zmian środowiska. jeżeli pragnę zbliżyć się do tego, co dzieje się w rzeczywistości, muszę przebudować siebie, a co najmniej swoje podłączenie do otoczenia. i tu wspomożeniem może-musi być "przystawka", więc urządzenie pośredniczące. ważne - konsekwencją, którą tu tylko zgrubnie szkicuję, jest zbudowanie (się) w powiązaniu z taką przystawką "umysłu globalnego". jeżeli na każdym kroku i w każdej chwili jestem podłączony do infostrady, jestem wprzęgnięty jako byt i element do planetarnego systemu informatycznego, to tym samym nadrzędny wobec jednostki układ techniczny, który działa nieustannie, tworzy w powiązaniu z biologicznym ciałem łączny stan. całość jest (będzie) "umysłem globalnym". jestem kwantem tego systemu, samodzielnym i reagującym lokalnie, ale zarazem jestem na bieżąco podłączony do całości otaczającego świata. tu już nie ma ograniczeń zmysłowych (można odbierać świat w jego dziś ukrytych strefach), nie ma barier komunikacyjnych innych, jak właściwości fizyczne ewolucji, tu jest ciągłe włączenie w strukturę. w efekcie cała zbiorowość jednostek zaczyna tworzyć łączny, szybko reagujący na zmiany układ-byt. co dziś realizuje się w postaci komunikacji, np. elektronicznej, to w tym przypadku redukuje się do prawie bezpośredniego działania ("na styk"). i "zbiór układów samodzielnych" nabiera cech łącznych, również jako całość jest kwantem i jednostką - ale to już niewątpliwie inny poziom ewolucji i inna wartość. i "osobowość".

176

Page 177: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "przystawka" - "przesiadka" rozumu dlaczego podkreślałem konieczność ciągłego, występującego od początku życia podłączenia ("na stałe") rozumu do "przystawki", dlaczego pojawia się, i to jako warunek zasadniczy, niezbędność gromadzenia w takim urządzeniu danych, wszelkich związanych z umysłem faktów? to podstawowy, główny - decydujący w dalszej analizie poziom opisu, bez spełnienia tego warunku po prostu nie ma mowy o przejściu na kolejny poziom rozumowania. oczywiście znów nie roztrząsam, a nawet nie próbuję definiować zagadnienia od strony technicznej, choć zdaję sobie sprawę, że podłączenie urządzenia do umysłu nie będzie prostacko łatwe i że zrealizuje się bez oporów, zwłaszcza zapewnienie ciągłego, istniejącego zawsze i wszędzie podłączenia do świata będzie wielkim kłopotem. również nie analizuję, jak taka struktura "przystawki" powinna wyglądać. musi spełniać zasady ewolucji, a jak to zostanie osiągnięte, to nie ma większego znaczenia - choć naturalnie ma znaczenie praktyczne. przecież można przyjąć dwie drogi współpracy "przystawki" z umysłem, obie kosztowne i obarczone tak zaletami, tak wadami. to może być działanie "bliskie" lub "dalekie". czyli urządzenie może być powiązane z ciałem i umysłem (ciałem-umysłem) skrajnie blisko – albo gromadzenie danych może dokonywać się gdzieś "w chmurze". w obu przypadkach pojemność przepustowa łączy jest z dzisiejszej perspektywy niebywała, ale na pewno konieczna. a co najważniejsze, musi być niezawodna, ponieważ usunięcie, wypadnięcie jednego elementu z tego zbioru będzie oznaczało "czarną dziurę" w świadomości. być może to strona realizacyjna przesądzi o konkretnej formie urządzenia, z mojego punktu widzenia ważne jest to, żeby to było połączenie (podłączenie) ciągłe i pewne. dlaczego? zwracam uwagę oraz podkreślam konsekwencje takiego podłączenia "na bieżąco". przecież jeżeli w "przystawce" gromadzi się cały zbiór danych mnie definiujących i dokonuje się to krok po kroku (i kwant po kwancie) – jeżeli dzieje się to równolegle do mojego umysłu (równolegle w szczegółach) - to w urządzeniu zostaje zapisane wszystko, co mnie tworzy. jeżeli zarazem takowe "urządzenie" funkcjonuje jak umysł (jest ta sama zasada), to przecież w sensie logicznym między takimi układami nie ma różnicy. na co dzień, kiedy istnieje umysł biologiczny, wówczas ten zapasowy, sztuczny materiałem (z którego jest zbudowany), ale naturalny zawartością - ten "umysł" jest wykorzystywany jako "pamięć zewnętrzna", dysk z danymi. mogę w ten sposób podwoić swoja zdolność operacyjną, dokonywać większej ilości analiz - ale kiedy się kończy moje "co dzień", to zapis pozostaje. - i w takiej ważnej chwili to właśnie "archiwum" wysuwa się na plan pierwszy (skoro plan pierwszy już nie istnieje).podkreślam - na co dzień, za życia biologicznie jednostkowego, "przystawka" spełnia rolę wielowymiarowego komunikatora z otoczeniem i jest pomocnikiem, który ułatwia działanie w świecie. ale w chwili, kiedy biologiczna struktura ulega destrukcji i zapaści - zapis, który jest mną w każdym calu, pozostaje. tu nie ma zapaści, "przystawka" z całym mną istnieje nadal. i jako cielesne urządzenie techniczne - zbudowane z dowolnego już materiału - może przetrwać długo. teoretycznie bardzo długo. - z logicznego punktu widzenia, kiedy dwa układy są sobie w każdym miejscu analogiczne, to nie mogę twierdzić, że jestto coś innego. mam dwa fizycznie odrębne byty, które wyróżniam w świecie, ale które są zabudowane wewnętrznie jednakowo – identyczne. a to oznacza, że nie mogę żadnego z nich określić jako nadrzędny czy ważniejszy. okresowo tak, w początkowym etapie współistnienia obu struktur dominuje biologiczny, to jego doznania są zapisywane. ale w chwili brzegowej, kiedy ciało biologiczne umiera i się rozpada, już takiego rozróżnienia przeprowadzić nie mogę, w/na brzegu, podkreślam, oba ciała są sobie równoważne. w/na brzegu ciało i dusza zawarta w strukturze biologicznej - oraz "ciało" i "dusza" zawarta, wcześniej zapisana w strukturze technicznej - te byty są sobie równoważne. funkcjonalnie, ale i zawartością, są sobie równoważne. to jestem ja. w dwu ciałach.

177

Page 178: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "przystawka" - moment "przejścia" nie chcę wprowadzać w tym miejscu rozbudowanych, ocierających się o głębokie psychologizowanie opisów dotyczących chwili przejścia, to nie jest ani moim zadaniem, ani jest możliwe. nie przeżyłem takiego stanu-faktu i nie mam na to żadnych szans (i nikt współczesny), jednak to na pewno musi być dramatyczne i niezwykłe emocjonalnie (także pod każdym innym względem) przeżycie – przecież umieram. i jednocześnie żyję dalej. takie są bowiem konsekwencje logiczne i fizyczne takiego toku postępowania, czyli operacji na abstrakcjach wespół z "przystawką". ciało biologiczne się kończy, dotychczasowa i oswojona latami konstrukcja "naturalna" zapada się i rozpada - a zapis w urządzeniu, który w każdym kwancie jest mną, istnieje dalej i się zmienia. i żyje, po prostu żyje. tu nie ma już podziału na zakres biologiczny i techniczny, jest jeden układ, który podlega zmianom według zasad ewolucyjnych. sam się zmienia, ale także wywiera nacisk na otoczenie własnym istnieniem. jako czasoprzestrzenny fakt i energetyczna konstrukcja spełnia wszelkie warunki zbornej ewolucji – jako funkcja (osobowość, umysł) jest tym samym, co istniało wcześniej. i w żadnym przypadku nie mogę powiedzieć, że coś się definitywnie skończyło - choć się przecież skończyło. wyobrażam sobie, że takie "oderwanie" się "duszy" od ciała musi być bardzo, niezwykle emocjonujące. dla zainteresowanego, ale także dla otoczenia. że to jest praktyczna, więc fizycznie realna konsekwencja działań podjętych przez jednostkę (i zbiorowość), że to jest rzeczywista, nie mityczna i mistyczna (i wyczekiwana) "przesiadka" duszy z dotychczasowego ciała w inny zakres - to wszystko prawda. tylko mam w tym procesie zarazem śmierć, jak i dalsze życie. dla operującego tylko abstrakcjami umysłu i na chłodno to nic nie znaczące wydarzenie - ot, ciało zgasło, dusza odleciała. ale kiedy krok po kroku to analizuję i na poziomie technicznym, to pojawia się jednocześnie koniec i początek, śmierć i życie. i dotyczy to tego samego umysłu. - zawarte w ciele umierającym abstrakcje - to ja, zawarte w "przystawce" abstrakcje - to ja, umieram i żyję, kończę się i trwam dalej. widzę własną śmierć i etapydalsze rejestruję. jestem wewnętrznym obserwatorem zjawisk i je doznaję – i jednocześnie jestem zewnętrznym bytem, doświadczam umierania osoby tak sobie bliskiej, że już bliższej być nie może - doświadczam własnego umierania. to musi być wstrząs. to musi być doznanie na miarę drugich narodzin. lub, jak to definiują niektóre filozofie, prawdziwych narodzin, przecież odrzucona zostaje materialna powłoka ciała. że te filozofie nie wprowadziły kolejnego ciała jako nośnika "duszy", to przecież logiczny drobiazg. na tym poziomie analizy ciało, konkretne materialne ciało schodzi na drugi plan, jest ważne jako podbudowa, fundament umysłu, ale może być wymienione. nie poszczególny narząd czy część, ale całe ciało-umysł jest do zmiany w razie potrzeby. to może być urządzenie techniczne, ale równie dobrze może być ponownie biologiczna struktura. skoro mogę przenieść, wpisać w urządzenie techniczne zawartość biologicznego mózgu, to nie widzę problemów logicznych z drogą odwrotną. wyprodukowanie ciała przez inżynierię biologiczną to tylko kwestia czasu, raczej nieodległego.a można takie rozumowanie poszerzyć o kolejne zakresy, w czym na pewno będą się ścigać scenarzyści filmowi (a co filozofie i religie dawno przemyślały, wystarczy tylko zajrzeć do biblioteki). otóż nie widzę na poziomie logicznym (działając na abstrakcjach) problemów z wpisaniem takiej zawartości w inne, nawet mocno odległe od obecnego ciała człowieka struktury. być może pojawia się w tym miejscu granica, której nie sposób dojrzeć poprzez zasłonę pojęć, ale jeżeli mogę wpisać zawartość swojego umysłu w ciało podobne, to najpewniej równie sprawnie można to przeprowadzić dla ciał zwierzęcych lub analogicznych. operacja na abstrakcjach dopuszcza i taką możliwość. jednak z drugiej strony mam bariery, ograniczenia w postaci praw fizycznych, a tu nie można modelować materii całkowicie dowolnie, musi być struktura, w którą wpisuję dane i nie może być jej zbyt mało. itd. doświadczenie rozstrzygnie.

178

Page 179: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fale życia - istnienie wielokrotne - "życie wieczne"

przyznaje, że konsekwencje "przejścia", przesiadki rozumu w nową strukturę są dla mnie z jednej strony pociągające, ale z drugiej przynoszą doznania, które już tak radosne nie są. - owszem, istnieję, żyję, działam, i to nawet lepiej w stosunku do poprzedniego etapu - ale przecież zarazem mnie nie ma, już nie istnieję, umarłem. przeżyłem własną śmierć, prowadzę życie po życiu. tylko że (prawda?) jest jakoś dziwnie. osiągnąłem to, co zaplanowałem, co przez wieki było wyznacznikiem ogromnych działań, a jednak u celu czuję się dziwnie. że tych konsekwencji nie dostrzegały lub bagatelizowały filozofie, trudno o to mieć pretensje, liczył się cel. jednak koszt istnienia po istnieniu okazuje się zaskakująco wysoki - żeby żyć, trzeba umrzeć.tylko że przecież to wszystko, co mnie stanowi, co jest wielorako przez czas (oraz przestrzeń) definiowaną "duszą", czyli zbiorem abstrakcji powiązanych z konkretnym ciałem i jego przemianami - to jest mi najbliższe. owszem, "zapis" przeżyć jest niewątpliwie mną, ale jednak wobec mnie, wobec istniejącego tu i teraz ciała, to ktoś mi co prawda maksymalnie bliźniaczy, ale zewnętrzny. to inne istnienie - acz identyczne. owszem, to ja - ale nie ja. jestem – i mnie nie ma. a chciałoby się istnieć w tej, już oswojonej i bliskiej (niekiedy też bolącej) postaci. czy to niemożliwe? czy przejście "poza brzeg" oraz wzejście na/w nowym zakresie oznacza zawsze utratę poprzedniego statusu ("kokonu") i przepoczwarzenie? - są możliwości. ewolucja energetyczna to taki ciekawy proces, który pozwala na wiele i dużo. w tym także na przedłużenie własnego istnienia bez (chwilowej) konieczności "przesiadki". o ile wie się jak ewolucję "podejść". - podkreślam, to zapasowe i "krótkotrwałe" rozwiązanie, ale niewątpliwie atrakcyjne. bo nie wymusza (od razu) pozbywania się tak mi bliskiego ciałka. a co więcej, pozwala przejść do kolejnego odcinka serialu jako uczestnik, a nie wspomnienie po uczestniku - i cały czas w tej samej postaci, w takim samym biologicznym układzie. - co nie znaczy, że w tym samym. ale to już drobiazg zupełnie bez znaczenia.jeżeli "przejście" w formie technicznego "przekopiowania" i zapisania w innym układzie jest jedną z możliwych dróg postępowania, wprowadzającą potencjalnie bardzo długie istnienie, to druga droga, którą ewolucja (i umysł) realizuje od zarania dziejów, jest również formą technicznego operowania materią, jednak przybiera postać modyfikacji ciała. - przy czym nie ma znaczenia, co podkładam pod pojęcie "modyfikacja", to może być lek poprawiający funkcjonowanie, albo operacja czy przeszczep (również tryb życia, stosowane środki chemiczne, ale także reakcje psychiczne). to wszystko rozciąga w czasie (i przestrzeni, co zrozumiałe) osobnicze istnienie, prowadzi do powolniejszego (lub szybszego) zużycia. dlatego, jakby nie oceniać tych metod, pozwoliły one przetrwać oraz skutecznie przesuwają granicę ostatecznego tchnienia. tu nie ma pytania, czy wspomagają życie - natomiast pytanie brzmi, czy to już kres możliwości takiego oddziaływania na organizm?odpowiedź jest jednoznaczna: nie. w tym podejściu są rezerwy. i to głębokie w stosunku do dziś osiąganych. tu nie chodzi o przedłużenie życia o kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat - gra toczy się o biologiczną i zborną, a do tego w pełni funkcjonalną (podkreślam to) strukturę, która potencjalnie może przetrwać kilkaset lat, maksymalnie i teoretycznie ponad tysiąc lat. a o taką stawkę, przyznaję, już warto się bić. to, zgoda, nie jest wiele wobec wieczności, ale niewątpliwie dużo (i bardzo dużo) wobec mojego dzisiejszego błąkania się w/po nieskończoności. tysiąc lat istnienia w pełni aktywnego i świadomego, to jest pułap do osiągnięcia przez rozum. - a dalej? dalej to już nieodwołalnie "przesiadka" na inny nośnik. przy oczywistym zastrzeżeniu, że będzie jeszcze w osobniku zapotrzebowanie na to "dalej".

179

Page 180: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- fale istnienia - fala czasoprzestrzenna

od razu podkreślam, że tu nie chodzi o modyfikację czy przeobrażenie ciała w dzisiejszym pojęciu, to coś bardziej "subtelnego" i bliższego naturze. żadne tam przeszczepy czy "wszczepy" w organizm, nic z krwawych i inwazyjnych metod. żadna też inżynieria biologiczna, choć to wszystko są niewątpliwie pomocne i warte wsparcia działania rozumu poznającego świat i siebie samego. jednak, w oparciu o działania na abstrakcjach (i rozpoznanie zasad ewolucji), pojawia się na horyzoncie metoda nieinwazyjna, zewnętrzna w stosunku do ciała (jako punkt "przyłożenia" sygnału do zmiany), a przy tym możliwa do wielokrotnego nawet "hurtowego" działania. z efektami w postaci znacznego (kilkusetletniego) przedłużenia istnienia poza dzisiejsze ramy. brzmi ciekawie? sprawa jest w gruncie rzeczy fizycznie banalna, logicznie oczywista, również konsekwencje zadowalają - a wszystko odnosi się do głęboko pojętej rytmiki i zasady ewolucji, do postaci fali czasoprzestrzennej.w czym rzecz? ewolucja, przemiana energetyczna to zawsze zdarzenie, proces, ciało, układ (czy co tam jeszcze), które opisują punkty: początkowy, środkowy i końcowy. wbrew pozorom to nie jest dowcip, nie przypominam tego banalnego ustalenia (znanego od zawsze i każdemu) przypadkowo. z niego, z tak głęboko i fundamentalnie znajdującego się w analizie rzeczywistości ustalenia można i trzeba wyprowadzić metodę na "powielanie życia". to z faktu zmiany każdej ewolucyjnej struktury, więc jej skończonego w czasie i przestrzeni istnienia wyprowadzić trzeba zasadę przedłużającą indywidualne bytowanie. - każdy byt, każda ewolucja to nic innego, jak kolejne fale przechodzące przez układ (tu ciało osobnicze), każdy proces ma swoje czasowe i przestrzenne, wyróżnialne w tle istnienie. dlatego, czy to będzie mój organizm, czy jego komórka, czy atom tę komórkę budujący, w każdym przypadku taka struktura tworzy się jako efekt przejścia fali energii. przy czym, podkreślam, są to liczne fale. same, w ramach swego poziomu, składają się z pod-fal, ale jako jednostka-zbiór także tworzą fale wyższego rzędu. i tworzy to w obrębie mojego ciała okresy, cykle energetyczne dużego lub bardzo dużego rzędu. jeżeli komórka ciała buduje się w określony sposób (czyli kolejnymi falami), to tak samo zbiór komórek buduje kolejnymi falami narząd - i organizm jeszcze wyżej. a poszczególne osobniki do mnie podobne i zewnętrzne pojawiają się w otoczeniu jako stan "berbecia", wchodzą następnie w fazę "środkową", więc maksymalnego zajęcia środowiska i dobrego w nim funkcjonowania - a następnie przemieszczają się w zakres bliski i coraz bliższy brzegu. i odchodzą.i teraz najważniejsze w tym toku rozumowania - jeżeli każdy proces postrzegany przeze mnie w czasoprzestrzeni spełnia ten warunek (że to jedna fala i zbiór fal), to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby go uruchomić ponownie. - podkreślam, nic nie stoi logicznie na przeszkodzie, żeby proces, który mnie zbudował, puścić w ruch ponownie. mechanizm jest przecież jeden i zawsze ten sam, dlaczego mam się ograniczać do jednorazowego zaistnienia? niemożliwe? - ależ możliwe, ewolucja dokonuje tego "cudu" na każdym kroku i w każdej komórce rozrodczej. przecież kolejne pokolenie, które wobec mnie jest procesem zewnętrznym, to praktyczna i fizycznie konkretna realizacja takiej "zasady fali" życia. byt w mojej postaci podąża do brzegu, ale miejsce obok w czasoprzestrzeni zajmuje nowość, ewolucja poruszona i zmuszona do istnienia moim istnieniem. "odpadła" od mojego ciała struktura, po usadowieniu się w dogodnym środowisku (ono musi być), może zacząć swoje przemiany - i po pewnym czasie zadomowi się w świecie, który wcześniej należał do mnie. fala za falą, a czasoprzestrzeń się buduje (i zabudowuje). każda fala jest pochodną stanu poprzedniego i wpływa na to, co będzie mogło powstać dalej. tu nie ma przerw, jest ciągłość łańcucha zdarzeń. kolejny odcinek ewolucji jest przedłużeniem poprzedniego, ale zarazem "odrobinę" innym, bo musi się dopasować, uzgodnić własne życie ze zmienionym otoczeniem. ewolucja to fala jednostek.

180

Page 181: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "zapłodnienie od wewnątrz" co z tego wynika? wiele. można to zdefiniować w sposób powyższy: jako proces "zapłodnienia od wewnątrz", ponieważ chodzi o to samo. jednak takie opisanie sprawy może ją zaciemniać, dlatego niezbędne jest głębsze wyjaśnienie. cały problem polega na tym, że muszę ponownie uruchomić proces, który zaczął się dla mnie od połączenia dwu komórek rodzicielskich - ale w ramach, tym razem w już istniejącym i skomplikowanym organizmie (moim organizmie). jeżeli moje ciało to kolejne fale energii go tworzące (i efekt fal w społeczeństwie), to nie widać logicznego powodu, żeby nie można było ponownie uruchomić już nie pojedynczej fali tworzącej, ale całego zbioru fal - jeżeli coś wartościowego dzieje się raz, warte jest wielokrotnego powtórzenia. tym bardziej, że taka "powtórka z rozrywki" to ja w każdym elemencie (i odnowiony). - co ważne, tu "jednostką obrachunkową" jest już nie pojedynczy zbiór fal, który buduje moje komórki i w efekcie ciało, ale zbiór takich fal. traktuję tu za jednostkę nie zdarzenia w skali dni czy lat, ale całego istnienia, falą jest dotychczasowe życie. - jeżeli moje bytowanie w maksymalnym liczeniu może osiągnąć dziś ok. 130 lat, to w takim zwielokrotnieniu dojdzie do ok. 1000 lat, to będą kolejne cykle osobnicze i w jednym zbornym układzie zrealizowane. coś, co w procesie ewolucyjnym jest rozpisane na pokolenia i tylko tak może się zbudować, może zostać osiągnięte w jednym istnieniu ("osobniku wielopokoleniowym").że to pożądany stan, oczywista oczywistość, ale czy możliwy? nie widzę w tym rozumowaniu sprzeczności. - jeżeli każdy proces energetyczny to złożenie fal czasoprzestrzennych i efekt przemieszczania się takich fal "przez siebie" - jeżeli do zapoczątkowania reakcji potrzebne jest "poruszenie", które uruchamia falę i jej kolejne poziomy, to nie widzę powodów do odrzucenia wniosku, że to samo można uzyskać "od wewnątrz", jako kolejny rzut zdarzeń ewolucji w ramach już istniejącego organizmu. argumentem wspierającym są tu zmiany, które tworzą się w postaci nowotworów, a które zostają uruchomiane jakimś bardzo drobnym czynnikiem. w interesującym mnie przypadku, co oczywiste, nie chodzi o takie destrukcyjne działanie, ale o powtórzenie uporządkowanego, analogicznego do wcześniej zaszłego procesu, który już się sprawdził (mnie zbudował).to na pewno nie może być istnienie dłuższe od tysiąca lat. dlaczego? ponieważ nagromadzenie błędów w kolejnym cyklu będzie się przenosiło na następny. jak w przypadku jednego istnienia, tak samo przy zwielokrotnionym musi być stan, nieprzekraczalna granica trwania struktury, jednak to, że może to być proces wielokrotny, to logicznie nie ulega wątpliwości. - czy natura, ewolucja sama tego procesu nie mogła osiągnąć? nie. bo do poruszenia potrzebny jest czynnik zewnętrzny i zarazem uporządkowany, a tego w procesie "samoistnym" przecież nie ma. ma ewolucja wewnętrzne możliwości przedłużania istnienia w kolejnej fali (już "na zewnątrz"), ale nie ma urządzenia technicznego zewnętrznego do niej, który takie "poruszenie" może wykonać. to może jedynie umysł, produkt wewnętrznej ewolucji, ale z zasobem abstrakcji zewnętrznych do procesu. i ze środkami do realizacji, co oczywiste. a ten poziom osiągnąć można wyłącznie logicznie. logika nałożona na proces zmodyfikuje go w pożądanym kierunku.zapewne nie muszę podkreślać, że to również nie jest "zapłodnienie" w sensie tradycyjnym, a tylko powielenie, wznowienie już zaistniałego zdarzenia. więc dzieje się "o krok" kwantowy wyżej. już mam strukturę, a moim zadaniem jest tylko ponownie uruchomić zegar "tyknięć" - a raczej uruchomić kolejny zegar obok już istniejącego. ciało czy komórka mają ograniczoną liczbę zmian, po tym okresie następuje zanik funkcji, ale przecież nie wyklucza to możliwości, że obok już tykającego zegara (w tej samej komórce), na zasadzie "berbecia", zacznie pokątnie tykać nowy czasomierz, a tak poczęta fala czasoprzestrzenna dołoży się do już istniejącej. oraz, co ważne, że będą kolejne fale, ponieważ takie "powielenie" fali może być przecież kilkakrotne - ośmiokrotne. fala za falą, a zbuduje się wielowymiarowa struktura. zawsze ta sama struktura, ale w każdym przypadku nieco inna.

181

Page 182: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-istotny, bardzo ważny w tym rozumowaniu jest wspomniany czynnik zewnętrzny, a więc jakoś uformowana fala czasoprzestrzenna. jakoś uformowana, ale przecież nie przypadkowo, tu chodzi o sygnał zewnętrzny w stosunku do organizmu, ale w którym zawarty jest odpowiadający, po pierwsze, zasadom (rytmom) ewolucyjnym sygnał, a po drugie odnoszący się do rytmów tej konkretnej struktury – musi się "wstrzelić" w jej przebiegi (trudno negować niepożądane skutki, kiedy to nie będzie idealne dopasowanie do dziejącego się procesu). to nie może być ani dowolna fala (w sile), ani również fragmentaryczna (częściowa), to musi być uporządkowany i działający na cały organizm bodziec, którego źródło znajduje się poza poddawanej zmianie konstrukcji. a co więcej, co również ważne, to musi być głęboko i wielowymiarowo, czyli na wielu (w przypadku człowieka na wszystkich) poziomach jednocześnie działający bodziec. oznacza to, że nie może być prostym sygnałem. i w tym przypadku mam na myśli fakt, że takie działanie, żeby było skuteczne, musi odwoływać się, odnosić najpewniej aż do poziomu tła - musi być wprost powiązane ze wspólnym dla wszystkich bytów tłem (to podstawowy warunek takiego działania w dużej i funkcjonalnej skali, po prostu możliwej do powszechnego zastosowania), ale to musi być przede wszystkim oddziaływanie wspólne dla wszystkich komórek (dla dowolnych elementów) organizmu poddawanego "zwielokrotnieniu". mówiąc inaczej, to musi być operacja powiązana z poziomem wpływania na siebie ewolucji poprzez splątanie kwantowe. działając na składowe ciała, na podpoziom w stosunku do komórek organizmu (a być może nawet na podpoziom podpoziomu, czyli przedział kodowania elektronów), mogę uzyskać pożądany efekt - którym będzie ponowne w tym przypadku uruchomienie odliczania ilości przemian jednej komórki, a także, jako skutek nadrzędny, całej konstrukcji biologicznego ciała.poznanie kodu komórki, ale także kodu osobniczego, to pozwala na zadziałanie "od spodu", właśnie od/z poziomu podstawowego, pozwala wytworzyć pierwsze (ale ponowne) poruszenie w już istniejącej strukturze - pozwala na uwolnienie (tu wznowienie) procesów, które w naturalnym przebiegu wyczerpują się, docierają do swojej ewolucyjnej (i kwantowo ściśle określonej) granicy. podkreślam, od strony logicznej takie działanie nie jest sprzeczne z żadnym ustaleniem, które do tego momentu (i w ogóle) zostało wypracowane dla zmian energetycznych, tu analizowany mechanizm jest po prostu konsekwencją ewolucji. jest przez nią w innej formie (poniżej) wykorzystywany w każdym przypadku, "generacje", cykle i następujące po sobie pokolenia – to norma i zasada występująca zawsze oraz wszędzie, dlatego nie widzę przeciwwskazań do jej "wewnętrznego", w zakresie organizmu, wykorzystania. co dla procesu ewolucyjnego "samego z siebie" jest nie do przeprowadzenia, ponieważ musi być czynnik zewnętrzny, to w połączeniu z nakierowanym na cel działaniem rozumu jest osiągalne. zrozumiałe, prawda, zgoda - to nie będzie technicznie proste, muszę przecież wcześniej ten kod poznać, a następnie ukształtować nim falę czasoprzestrzenną, którą chcę zadziałać. a dlatego musi to być działanie idące aż od poziomu tła, bo każde nakierowanie powyżej grozi trafieniem w błędne struktury. a zarazem musi to być działanie "po całości", czyli musi dotyczyć wszystkich w ciele już istniejących komórek. tu nie może być wyrwy w oddziałaniu, ponieważ grozi to rozejściem się i nierównowagą dalszych procesów w ciele. tylko tło, wspólny poziom dla każdej komórki i jej elementów - tylko działanie poprzez tło może prowadzić do pożądanego wyniku. - że fizycznie to musi być obudowane wieloma i rozbudowanymi działaniami, to oczywiste - ale logicznie jest do zrobienia. i to przesądza sprawę - przecież nie ma błędnych abstrakcji.jaki to może być zakres fal? - prawdopodobnie chodzi o przedział fal między podczerwienią i mikrofalami (czyli na granicy działania "coś za coś") a już obszarem radiowym, rwanym. nie przesądzam, nie chcę także wywoływać licznych skojarzeń związanych z tym zakresem, który obecnie jest intensywnie i na różne sposoby eksploatowany, jednak właśnie on wydaje się najbardziej dogodnym do działania w formie rozbudowanej fali czasoprzestrzennej. rozstrzygnie pomiar.

182

Page 183: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "byt wielopokoleniowy" - złożenie fal - model wspomagający zrozumienie

ponieważ zagadnienie należy, że się tak wyrażę, do żywotnie ważnych, dla jego zrozumienia warto temat przedstawić w oparciu o model, czyli proces ewolucyjny z najbliższego otoczenia. jaki to model? rodzina wielopokoleniowa. dobrym, a nawet maksymalnie bliskim do omawianego tu tematu procesem, jest cykl pokoleń następujących po sobie w jednym, zewnętrznie stabilnym w obserwacji obiekcie (zasiedlają go na/w zakresie trzech fal, ale w powiązaniu z poprzednimi oraz następnymi). w przypadku jednego generalnego cyklu, który tworzy i kształtuje moje istnienie, ten mechanizm (wielopokoleniowości) również występuje, wszak to zawsze jest zbiór fal, ale jest tylko jednym "pokoleniem" zmian w relacji do tu proponowanego modelu. a cały "dowcip" (ewolucyjny) zasadza się na tym, żeby tych pokoleń było więcej, i to nie obok mnie – ale we mnie. zaczynam się, przechodzę przez środek ewolucji – i opadam na/w brzeg. ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten sam dom zamieszkiwała rodzina "a", "b", "c" – i kolejne. jak długo? aż w strukturze budynku ilość błędów dojdzie do takiej kumulacji, że wszystko zacznie się sypać i już nie uda się rozchodzących się ścian ponownie zabudować od wewnątrz. a dlatego to się nie uda, że cała mnie ("obiekt") otaczająca rzeczywistość (tu cały wszechświat) znajduje się już (i w każdym kroku kwantowym) w nowym punkcie i stare elementy nie pasują do tego, co się dzieje, po długim okresie użytkowania "tego kawałka podłogi", musi w czasoprzestrzeni wybudować się nowy "dom", ponieważ elementy poprzednie się rozpadły (rozeszły w szwach) na tyle, że nie nadają się do ponownego użytku. łatanie dziur, pokazywanie na zewnątrz stabilnie "przypudrowanej" twarzy, ale w sytuacji, kiedy "w środku" wszystko już się rozłazi, to zabieg "na chwilę", ponieważ brzeg jest bliski. jednak dopóki otoczenie (również to wewnętrzne do poszczególnych elementów, np. komórek) znajduje się w granicach naprawy, to kolejne fale mogą w nim budować stabilny układ (mogę sam siebie zmieniać i w jakimś zakresie poprawiać). - co więcej, dopiero tak pojmowane (pokoleniami) wspólnie fale razem zabudowują, tworzą "utwardzoną" i stabilną konstrukcję. jedna fala nie może zapełnić wszelkich ubytków, zawsze czegoś brakuje, jednak kilka sobie podobnych i w przesunięciu już owszem.ile może być takich "napraw"? z ważnych wielkości kwantowych można wnosić, że osiem. co ciekawe i co warto przy okazji powiedzieć, dotyczy to wszelkich, a więc również "zapuszkowanych" struktur rozumnych. w przypadku konstrukcji o cechach biologicznych, takich "rekonstrukcji" może być osiem, czyli osiągany w tym zliczeniu wiek dochodzi do około tysiąca lat (oczywiście maksymalnie i teoretycznie) - ale w przypadku "przeniesionego" umysłu to również nie może być więcej. aczkolwiek co innego będzie jednostką liczenia. ciało organiczne, a więc tworzące go fale będą wielokrotnością tego rytmu, właśnie jako osiem razy życie (8 x 131 lat) – a w przypadku "puszki" osiem razy kwant logiczny z poziomu poprzedniego. czyli 8 x 1048 lat. - po prostu i w tym przypadku nie można mówić o "istnieniu bez kresu", ponieważ rozejście się elementów świata wymusza takie ograniczenia, nie ma zmiany bez końca. a po drugie, już tylko na gruncie "psychologicznym", istnienie zborne (logiczne), np. obserwacja i możność prowadzenia uogólnień (budowanie abstrakcji), to także musi osiągać kres, nie można "w nieskończoność" nadążać psychicznie za zmianami świata, i to pomimo fizycznie sprawnego nośnika. reguła dopełnienia kwantowego procesutakże i tu musi mieć swoje zastosowanie. zdolność adaptowania się do zmian rzeczywistości posiada swoje, pochodne do licz kwantowych ograniczenia, i to zarazem w obszarze struktury fizycznej, i w ramach konstrukcji psychicznych (abstrakcji). a co więcej, powtarza się w przypadkach kolejnych rzutów ewolucyjnych. ponowna "zabudowa" wnętrza bytu i w efekcie utrzymanie zewnętrznej stabilności dotyczy konstrukcji powołanych do istnienia "naturalnie" – jak i tych, które tworzy działanie logiczne.

183

Page 184: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-że "wielorodzinne" zapełnienie jednego budynku (ciała), a tym bardziej jednego pokoju (komórki), to nie jest sprawa prosta, łatwa i przyjemnie osiągalna - fakt, mogą pojawić się różne konflikty. i to w/na każdym etapie. czyli już w trakcie wprowadzania się kolejnego pokolenia (rodzi się nowe, więc stare się musi posunąć), na etapie dorastania i uzgadniania (synchronizowania) relacji zachodzących między użytkownikami tej samej czaso-przestrzeni (np. dostęp do wspólnych a ważnych elementów otoczenia, choćby "łazienki") – aż po kłopoty z procesami "na/w brzegu", które dotyczą fali-osobnika schodzącego ze sceny (w obszar "poza"). wszystko to prawda, ilość problemów jest dużą, jednak na pewno "rodzina wielopokoleniowa" daje lepszą podstawę do długiego istnienia, ponieważ po prostu w chwili, kiedy jeden element (osobnik) wypada z gry (i z jakiś tam powodów nie może uczestniczyć w "naprawach domu"), jego czynności może przejąć kolejny, już dorosły i sprawny. zasypywanie ubytków jedną falę po prostu w pewnej chwili (jej rozejścia się w ewolucji) przerasta, brakuje w niej elementów, natomiast "młodsze" pokolenie w tym miejscu posiada jeszcze potrzebne do naprawy kwanty – i dziura w powłoce może być załatana. banalna konstatacja, jednak w tym przypadku ("remontu generalnego osobnika") oznacza zasadniczy fakt: przedłużenie istnienia o kolejny cykl.istotny – niezwykle ważny w tym modelu, a przede wszystkim w takim działaniu, jest fakt synchronizacji wzajemnych relacji między "pokoleniami". to nie może być wzajemne "deptanie sobie po piętach" ani też "gra na nerwach", żeby oddać to w adekwatnych określeniach. jeżeli jedna fala współbudująca obiekt (byt) zachodzi, nakłada się na drugą, jeżeli to jest proces wzajemnego powiązania, ale o cechach sprzecznych, to efektem łącznym nie będzie przedłużenie życia, ale wręcz przeciwnie, jego szybszy rozpad (procesy "nowotworowe" są tu dość jaskrawym przykładem). - natomiast kiedy uzgodni się wzajemne relacje między falami-pokoleniami, czyli podzieli dobę na zakresy, w której jedna fala śpi, inna pracuje, a trzecia odpoczywa, kiedy będą ze sobą współdziałać w zgodzie i harmonii (jak na rodzinę przystało) – i jeżeli powstaną w punkach kwantowo ważnych ewolucji, to można oczekiwać stabilnej i trwałej formy. że do czasu, już o tym wspominałem, ale w tym przypadku to właśnie czas jest ważny, a nawet najważniejszy. im więcej uda się uruchomić budujących fal, im więcej będzie jednocześnie tykać zsynchronizowanych "zegarów", tym dalej w czasoprzestrzeni jako jednostka dojdę. ale to nie wyczerpuje zagadnień związanych z "bytem wielopokoleniowym" oraz z tu proponowanym modelem obrazującym ten fakt. otóż pojawia się ciekawe, ale i ważne pytanie o integralność takiej konstrukcji: czy zostanie zachowana w okolicznościach "powielenia" ewolucji? w przypadku "obiektu" zasiedlanego w rytmie kolejnych pokoleń "charakter" domu generalnie pozostaje ten sam, nie jest ten sam, ale w długim przedziale czasu posiada swoje "znaki szczególne". dlatego pytanie o zborność psychiczną bytu jest istotna, przecież będą w nim (i to jednocześnie) obecne elementy "młode", kiełkujące – te środkowe, więc dominujące – oraz stare, prawie zużyte, czy to nie wywoła konfliktów? owszem, prawda, fakt, to dziś również ma miejsce (i to w każdej chwili i elemencie), ale tu chodzi o zbiór takich elementów, o kolejny poziom komplikacji. czy w tych warunkach (i długo) zostanie zachowana psychiczna oraz logiczna funkcja centralnego ośrodka? - argumentem na tak, i w moim odczuciu przesądzającym, jest obserwowany w mózgu proces tworzenia się nowych składników (komórek), a w efekcie stopniowe, acz oczywiście niepełne, odtwarzanie się struktury. ale zarazem nie burzy to łącznego, wspólnego działania umysłu, nowość, kiedy się to dzieje stopniowo (i "od dołu"), nie niszczy konstrukcji. - a po drugie, w umyśle, na/w poziomie reakcji psychicznych (abstrakcyjnych), i tak odczuwam i reaguję jako "dziecko-dorosły-starzec", to występuje zawsze, choć w różnych i zmiennych w ciągu życia proporcjach. jeżeli "powielenie" i współdziałanie w ramach "obiektu" kolejnych fal jest zsynchronizowane, to logicznie nie widzę podstaw do obaw, to musi być jedna i ta sama osobowość. i o to chodzi.

184

Page 185: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- umysł a abstrakcje - "przesiadka" rozumu a "życie wieczne" - szczypta literatury

być albo nie być? z perspektywy istoty chwilowej, której egzystencję tworzy i ogranicza jednorazowa fala czasoprzestrzenna, nie ma ważniejszego pytania. horyzont życia, który znajduje się na/w zakresie tysiąca lat (albo więcej), to dziś abstrakcja, którą "obsługują" i wykorzystują filozofie oraz religie, również fantaści. że niesłusznie fizyka (szerzej: nauka) rezygnuje z analizy tego obszaru, o tym są wszystkie wcześniejsze zapiski w ramach tego tekstu. nie ma ewolucji pustki - nie ma istnienia niematerialnego (cokolwiek by pod to pojęcie podkładać) - nie ma niczego, co by nie było fizyczne, materialne, rzeczywiste. można wyróżniać "stany skupienia", ale nie można twierdzić, że podstawą bytu jest nicość. pustka nie rozumuje, a jeżeli ktoś się upiera i twierdzi inaczej, prezentuje pustkę własnego rozumu.czy jednak tak powszechne, istniejące od zawsze w systemach filozoficznych i wszelkich religiach, odniesienia do niematerialnej "duszy", "życia po życiu" lub "wiecznej egzystencji" są mirażem, pomyłką rozumu? nie ma błędnych albo złych abstrakcji, nie ma pojęć oderwanych od rzeczywistości - to wniosek z poprzednich stron, również fundamentalnie ważny. kiedy w oparciu o logiczną analizę docieram do takich pojęć, nie mogę powiedzieć, że treść pozyskanych ze świata, wypracowanych abstrakcji jest pustką. wszelkie operacje na symbolach są łatwe, często przyjemne, wystarczy chwila spokoju i miska zupy - i można nawet w wiekach mrocznych dojść nieskończoności i wieczności. i za każdą tak wyprodukowaną abstrakcją coś się kryje, zawiera ona głęboką treść, którą na pewno warto poznać (może coś podpowie). nie ma znaczenia, czy nieskończoność opisuje fizyka, matematyka czy filozofia, to zawsze ta sama nieskończoność, najwyżej raz oznacza nieskończoność skończoną, innym razem prawdziwą. nie ma różnic zasadniczych, są powierzchowne i chwilowe. w ostatecznym rezultacie i tak wszystko zbiega się w jedność Fizyki i Kosmosu.dlatego nie mogę powiedzieć, że wytworzone przez umysł abstrakcje "duszy" i pokrewne są błędne, że muszę je odrzucić, bo nie znajduję dla nich treści i zastosowania. chwileczkę, dziś nie widzę tej treści, ale to nie oznacza, że kiedy przesunę horyzont swojego postrzegania oraz pojmowania rzeczywistości, nie przypasuję do takiej abstrakcji fizycznego sensu. brak treści pomiaru nie oznacza, że szukanej treści nie ma. że skutkiem dalszych operacji takie abstrakcje "usztywniają" się, nabierają samodzielności, a w konsekwencji są zasłoną lub wręcz podporządkowują sobie umysł(y), że to oznacza trudność, a czasem dramat w przełamaniu "dogmatów" – święta prawda. ale to nie oznacza, że ich "zawartość" jest całkowicie błędna. to niewątpliwie oznacza kłopoty w komunikacji z tak "usztywnionym" umysłem, jednak nie zwalnia od krytycznego i dogłębnego oglądu wytworzonych abstrakcji. bowiem skoro nie ma fałszywych (błędnych) pojęć, warto wykonać eksperyment oraz sprawdzić ich (za)wartość. - abstrakcja "duszy", kiedy przenieść ją w obszar fizyki, zaczyna być dobrze wpasowana w rzeczywistość, jako zbiór pojęć zapisanych na/w materii umysłu może podlegać obrabianiu nie tylko od wewnątrz, ale także zewnętrznie – czyli można tłumaczyć go w inne struktury. okazuje się, że coś, co było wcześniej zarezerwowane tylko dla spekulacji i daleko w kolejnych obróbkach abstrakcji od świata odleciało, posiada realną zawartość - więcej, głęboką i sensowną treść, która zaczyna być pokusą. oto okazuje się, kiedy spojrzeć na historię zmagania się z tematem i bez emocji, że korzystając tylko z działań w obrębie rozumu (i logiki), można było zbudować poprawny obraz świata oraz jednostki w nim. a tych kilka tysięcy lat, wszystkie minione wieki, to był koszt poznania (i zbudowania) kroków pośrednich prowadzących do tego wyniku - to był koszt przyrządów potrzebnych do weryfikacji. pojęcie buduje (się) "od razu", jednak oprzyrządowanie potrzebne do jego sprawdzenia wymaga nakładu sił, przestrzeni i czasu. ale na końcu jest to samo: poznanie i zrozumienie świata. i siebie.

185

Page 186: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- "przesiadka" rozumu - filozofie - religie podkreślenia, jestem o tym przekonany, wymaga rola spekulacji i działania na symbolach, to rzeczywiście ważne zagadnienie. już nie chodzi nawet o to, że nie można stworzyć błędnej abstrakcji, ale mam w tym momencie na myśli fakt, że wszelkie przez umysł wypracowane pojęcia (i zawsze), a które odnosiły się do "przesiadki" rozumu, były budowane poprawnie – co więcej, zawierają w sobie dokładnie ten głęboki sens (że to jest możliwe i konieczne). nie ma znaczenia motywacja podejmowania takich tematów i ich powierzchowna treść (dla wielu nie do przyjęcia w zakresie zastosowanych abstrakcji), liczy się sam fakt, że te wnioski zaistniały – że dziś można je zweryfikować i przenieść w obszar "do realizacji". zwracam uwagę, że w każdym praktycznie systemie filozoficznym, który zajmował się światem, a w konsekwencji również "duszą", czyli zbiorem pojęć w umyśle, w każdej religii zostało wypracowane bardzo głębokie, i co tu najważniejsze, poprawne opisanie takiego przejścia. z pewnym zastrzeżeniem, ale nawet mogę powiedzieć, że także na poziomie technicznym. tutaj nie ma oczywiście mowy o "kopiowaniu", o "tłumaczeniu" zbioru z jednego ciała do drugiego, fizycznie namacalna część przejścia z dotychczasowego ciała "dalej" jest tu pominięta (i nie mogła być wypracowana), ale jeżeli odrzucę płytkie oraz narosłe przez wieki "słoje" interpretacji, to mam w głębi takiego przekazu sens adekwatny do wyżej opisanej "przystawki" do rozumu. to jest to samo. fakt, różna cielesna forma, różna zastosowana technologia (raz modlitwa, raz działania w materii i laboratorium), różne odniesienia logiczne – ale to jest to samo.więcej, jeżeli będę analizował (jak najbardziej naukowo, metodologicznie i w oparciu o reguły psychologii) taką sytuację, jeżeli będę się zastanawiał nad tym, co w momencie "przejścia" odczuwa ciało, a co "oderwane" od niego i już usamodzielnione abstrakcje, to przecież opisy wszelkie "wrażeń" z brzegu, choć literacko rozbudowane, są podobne do osiągalnych naukowo (i nawet słownictwo użyte do opisu nie będzie aż krańcowo rozbieżne). poszczególne filozofie czy religie opracowały wszelkie możliwe sposoby "przejścia" (dziś już fizycznie realne i do zastosowania) – oraz kolejne kroki po takim przejściu. mam więc w tym zbiorze możliwości z jednej strony banalne przejście "do wieczności", bez refleksji, co to oznacza, wystarczy tylko w odpowiednim czasie i miejscu (raz na ileś dni czy lat) żarliwie lub obojętnie wyklepać zestaw formułek-dogmatów – i już "życie bez kresu" duszę czeka (i kusi). - z drugiej strony, w innej czasoprzestrzeni kulturalnej, mam za to skomplikowaną, wieloetapową drogę, z ostatecznym "rozproszeniem" się w nieskończoności. w pierwszym przypadku było sobie ciało i jego abstrakcyjna zawartość, jednak się skończyło i rozsypało w proch, a oswobodzona z fizyczności "dusza" odlatuje w nieskończone dale i tam sobie jakoś bytuje (bezkreśnie). choć od czasu do czasu, diabli wiedzą po co, straszy jeszcze cieleśnie i fizycznie egzystujących. w sumie proste i łatwo przyswajane (bo do ogarnięcia "przy okazji") ujęcie – takie banalne i zwykłe przejście w zakres "poza". w drugim wybranym z wielu systemie, który tu omawiam zgrubnie i na zasadzie kontrapunktu (jako drugi i skrajny zestaw możliwych abstrakcji), mam "duszę" wędrującą przez różne konstrukcje fizyczne i kręgi wcielenia - oraz z różnym bagażem osobistych doświadczeń (które wyznaczają, wręcz determinują następne kroki-etapy istnienia). aż po ostateczne rozpłynięcie się w Kosmosie. mam w każdym przypadku mniej lub bardziej, jednak zawsze nawiązujące do fizycznego świata opisy istnienia po istnieniu. oczywiście nie zamierzam odnosić się do szczegółów, są tu mało ważne oraz pomijalne, ale głębię tych ujęć podkreślić muszę. prosta zawartość, którą widać na powierzchni (a która oznacza dla wielu wszystko), jest ornamentyką, literaturą, zobrazowaniem w formule "filozofii uproszczonej". tylko że głębiej (i bardzo głęboko) znajduje się fakt – czyli możliwość wielokrotnego wędrowania po/w świecie. i o tę myśl tu chodzi.

186

Page 187: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-pytanie: dlaczego było możliwe osiągnięcie tego wyniku? odpowiedź: ponieważ w tych abstrakcjach zawarta jest głęboko fizyczna, zawsze fizyczna treść. co więcej, umysł nigdy terenu fizyki nie opuszczał, nawet w chwilach, kiedy tak mu się zdawało. działając w świecie, tym świecie, operując materią albo jej symbolem ("niematerialnym" bytem abstrakcyjnym), nigdy innego ("odmiennego") wyniku nie osiągnę - bo innego wyniku nie ma. wszelkie znaczenia przydawane przez osobnika elementom świata, które w miarę trwania ewolucji sięgają dalej i głębiej, dotyczą zawsze tu i teraz i zawsze są sensowne. owszem, dziś już w abstrakcjach widać "dno" i skrytą w nich głęboką treść - i nawet zaczyna się je urzeczywistniać. a to oznacza, że "za chwilę", na gruncie technicznym i w formie namacalnej, zostanie zrealizowane odwieczne marzenie o dalszym życiu, które miało zrealizować się w oczekiwanym na różne sposoby poza-świecie oraz kończyć tutejszą udrękę (co niekiedy było prezentowane jako opium dla ludu). czy "techniczne życie wieczne" odmitologizuje kiedyś wypracowane pojęcia i pozbawi narosłej przez wieki otoczki? na pewno wprowadzi sporo zamieszania. z całą pewnością dla wielu poza-świat przestanie być potrzebny, ale nie dla wszystkich. i na pewno nie od razu i jednocześnie się to dokona. czy zuboży to umysł, pozbawi oparcia? na pewno usamodzielni, umiejscowi na najgłębszym poziomie w rzeczywistości - i nałoży obowiązki, które obecnie można zrzucić bezkarnie na kogoś/coś. i również inaczej ustawi wartość egzystencji. jeżeli wszystko realizuje się "tutaj", "tam" jest zbędne. z wszelkimi tego, jeszcze dziś trudnymi do przewidzenia w szczegółach konsekwencjami. - zwracam uwagę, idąc zresztą w tym opisywaniu-dywagowaniu za systemami filozoficznymi, które ten temat opracowały, że "życie wieczne", kiedy przechodzi z zakresu mitu (i celu /nie/do osiągnięcia) w obszar realizacji, to wnosi problemy, konkretne i wielorakie. zaczynają nabierać niebywałego znaczenia pytania, które obecnie dla mnie wydają się nie to, że fantazją, ale jawią się jako głupie lub nawet zbędne. jeżeli mój horyzont osobistego istnienia to kilkadziesiąt lat (przy zastrzeżeniu, że aktywnego, świadomego siebie oraz jakoś znośnego życia jest jeszcze mniej), a zachodzące w tym okresie zmiany są jedne, niepowtarzalne i ostateczne - to przy innej skali odniesienia (życia) zmienia się to w sposób radykalny. i głupie pytania stają się niebywale palące.oto na przykład mam dylemat, ile lat mogę, ile powinienem istnieć? dla mnie pytanie zbędne, chcę jak najdłużej - jednak dla istoty, która przeżyła kilka wieków, i to w formie aktywnej i uczestniczącej, to już zagadnienie ważne i zapewne podstawowe. moje każdorazowe przebudzenie i uświadomienie, że jestemi świat jest, to sprawa ważna, a słońce za oknem dodaje temu blasku. jednak czy oglądany tysiące, setki tysięcy razy wschód słońca jest wartością? czy miliony poznanych twarzy jest mi do czegoś potrzebne? przecież to zawsze jest "twarz", tylko inaczej zmodelowana przez ewolucję - czy kolejna poznana w tym zbiorze jednostka coś nowego o świecie mi powie? inne ważne pytanie: ile mogę powołać do istnienia bytów mi podobnych? jeden - to wartość, dziesięć, do przyjęcia - ale tysiące, miliony? itd. pomijam w tym momencie niebywałe komplikacje życiowe, które w sposób nieuchronny z tego wynikają: gdzie tych wszystkich obywateli rzeczywistości umieścić, nakarmić, zatrudnić, "rozerwać" (żeby się nie zanudzili czy pozabijali) – pomijam to, bo teoretycznie (wszech)świat umożliwia rozwiązanie podobnych dylematów, choć zapewne z ogromnym (kosmicznym) kosztem. - korzyść z przesunięcia granicy w osobniczym istnieniu o kilka lat jest niewymierna, jednak korzyść z kilkuset (lub więcej) lat dodatkowego bytowania w zmieniającym się środowisku, czy to również wnosi wartość (bez)cenną?rozum, zbiór abstrakcji, które posiadam (i które są mną), staje dziś przed granicą, której przekroczenie nastąpi, bo musi nastąpić, uzysk z tego kroku jest ważny oraz fundamentalny - ale jego koszt również niebywały. to już nie marzenie czy fikcja, to fakt (który czeka "za najbliższym zakrętem"). i warto – trzeba się do niego przygotować. czas zapiąć pasy.

187

Page 188: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

...

188

Page 189: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

- człowiek – rozum - poznanie - jednokierunkowa wszechkierunkowość - smutek spełnionych marzeń rozum, czyli ostatni oraz maksymalny poziom ewolucji energetycznej w ramach Kosmosu (nieskończoności-wieczności), to jednocześnie poziom samookreślenia się, to byt poznający siebie i otoczenie – a nawet "wychodzący" poza w taki sposób zdefiniowany krąg. umysł, rozpoczynając drogę od tu-i-teraz, budując nieświadomie i świadomie kolejne uogólnienia świata wokół (abstrakcje), na bazie poznanego i jedynie dla niego fizycznie i realnie dostępnego za pomocą zmysłów skrawka czasu-przestrzeni, tworzy dla siebie logiczny obraz "świata" wszędzie-i-zawsze – i rozświetla ciemność (wiekuistą). i nie jest to banalnyfakt, ale życiowa konieczność. bez (roz)poznania, co jest poza horyzontem (w najbliższej okolicy, ale i bezkresie), nie przetrwam. moja wiedza dotycząca "dalszego", wychodząc z punktu, rozprzestrzeniając się w nieskończoność, to podstawa istnienia. ale na drugim końcu wiedzy również mam punkt, Kosmos. po jednej stronie ja, punkt, po drugiej Kosmos, punkt. a wszystko inne to fakty do ustalenia "po drodze".jedno z tych zebranych w trakcie wędrowania po/w świecie stwierdzeń, a które odnosi się do środowiska, to ustalenie, że wszystko jest sferą. w zmieniającej się rzeczywistości każda ewolucja logicznie jest sferą. rozum jest sferą, ale i cywilizacja (jako całość i każdy jej moment) tworzy kulę wydarzeń, wszystko, co obserwuję w przeróżnych kształtach, jest procesem tworzącym sferę. kiedy ustalam taki fakt, kiedy docieram do obrazu otaczającego mnie bytu-niebytu w formule zmieniającej się według stałej reguły sferycznej ewolucji – docieram do brzegu poznania. ten etap kończy ustalanie praw, od tej chwili obraz bytu (i świata) zostaje zamknięty w "regułę kuli", czyli w wieczny i "lokalnie" w nieskończoności prze mnie poostrzegany i analizowany proces jednokierunkowy i wszechkierunkowy zarazem – szalenie pogmatwany fizycznie, ale uporządkowany logicznie. i ściśle zdefiniowany ("ponumerowany"). to nie jest chaos, choć na taki w zgrubnym i powierzchownym spojrzeniu wygląda.ważne, zasadnicze w procesie poznawania rzeczywistości jest to, że każdorazowo do swojej dyspozycji posiadam tylko chwilę - kwant czasoprzestrzeni. to zawsze jest złożenie i zbiór wydarzeń, wielowymiarowa struktura w trakcie zmiany - jednak w powierzchniowym oglądzie (a więc prowadzonym z pozycji płaszczaka zanurzonego w "jednowymiarową" fizyczność "wielowymiarowej płaszczyzny") byt jawi się jako fakt jednostkowy, oddzielny, skończony. a przez to rejestruję tylko znikomą część wszystkiego. osobnik (albo cywilizacja), który nie może lub nie potrafi w "obmacywaniu" środowiska wyjść poza chwilę i nie wytworzy zewnętrznych względem stanu "teraz" pojęć (sfery abstrakcyjnej), taki układ zginie lub w najlepszym przypadku będzie trwał w stagnacji do czasu, aż stan środowiska zmieni się tak dalece, że zabraknie energii (oraz możliwości) na dalsze zmiany. dla ewolucji, która na czas nie zbuduje adekwatnych do świata abstrakcji (niezmiennych uogólnień zmiennego procesu), która nie ustali, że jest (kwantowy) rytm zdarzeń, nie ma ratunku – taka ewolucja (byt) jest szybko i maksymalnie szybko kasowana z rejestru istnienia; niedopasowani muszą odpaść od ściany, tu nie ma wyjątków. zbudowanie pojęć maksymalnych, Kosmosu z jednej strony, lub odnoszących się do zmiennego i lokalnego w tych ramach "wszechświata" z drugiej, wytworzenie takich pojęć zamyka kiedyś i przez kogoś rozpoczęty proces, dalszej drogi nie ma. kiedy definiuję zachodzącą we mnie i wokół zmianę jako "czasoprzestrzeń abstrakcyjną", to w takim momencie mogę powiedzieć, że tu kończy się analiza rzeczywistości - i to definitywnie. kończy w tutejszym zakątku Kosmosu, a w innym zaszła lub "kiedyś" się powtórzy. dochodząc poziomu czasoprzestrzeni abstrakcyjnej, znajduję się na/w poziomie skrajnym drogi poznania - tylko że to z niego (ze szczytu) dopiero wyraźnie widać, że mogło tego kroku nie być. gdyby gdzieś-kiedyś zabrakło kwantu, mnie by tu nie było.

189

Page 190: Filozofia ewolucji (kwantów) 3

-"ja" już wiem - ja już znalazłem się w punkcie, który oznacza spoglądanie "z góry", z poziomu maksymalnego. jednak to wyjątkowy i szczególny punkt, dany nielicznym w nieskończoności-wieczności. ale nie ma w takim wniosku ani w tym położeniu niczego niezwykłego, przecież ktoś w końcu (w bezkresie) musi tego punktu "dotknąć", to czysto statystyczna i banalna prawda. pocieszający w tym jest natomiast jeden fakt (jeżeli można tak to wyrazić), że niezaistniały w dowolnej postaci obserwator nigdy się nie dowie, że jest jakiś świat i jego zmiana (fizyczno-logiczna) - że zawarty w nim jest kres dowodzenia (ale także doznawania) - że są wschody i zachody, że można je oglądać, czasami w miłym towarzystwie - że kierując posiadane zmysły w niebo można dostrzec przeróżne słońca (nawet te leżące "poza" i wszędzie). - niezaistniały nigdy o tym się nie dowie, dla niezaistniałego lub błądzącego niewiedza jest łaską.ale pojawia się pytanie, ważne pytanie, które jako istniejący byt muszę tu i teraz zadać: czy łaska niewiedzy jest gorsza (lub lepsza) od zasiadania na/w najwyższym poziomie? czy wiedza o zjawiskach jest lepsza od niewiedzy? - czy smutek spełnionych marzeń jest ceną za poznanie? odpowiedzi, które są możliwe, nie są jednoznaczne. liczy się jednak to, że mogę je głośno wyrazić – jestem. od kiedy spojrzeliśmy w niebo i zobaczyłem gwiazdy pragnąłem, marzyłem, żeby się dowiedzieć, co jest za horyzontem, za zasłoną rzeczywistości, za zasłoną materii w każdej postaci i za zasłoną abstrakcji. marzenia jednak mają swój kres, spełniają się - droga się kończy. dotarłem do celu. już wiem, że zasłonę fizyczności można pokonać i "oczami duszy" dojrzę każdy punkt znajdujący się na/w prostej nieskończonej (Ewolucji) - jednak "zasłony abstrakcji" nigdy nie przebiję. zbiór pojęć, którymi każdego dnia naznaczam świat, to ja – i niczego więcej nie posiadam.już wiem, że "to wszystko" to chwilowa zmiana fizycznie złudna (i tworząca w obserwacji stałość), ale logicznie uporządkowana (i wnosząca niestabilność w randze zasady) - ale czy jestem z tego powodu szczęśliwy? czy, tak naprawdę i na najgłębszym poziomie wyrozumowania świata, czy to właśnie "droga" poznania nie jest tym, co przynosi radość (przyjemność, zadowolenie)? a cel? - czy cel jest "smutkiem spełnienia"? - marzenia, które się spełniają, więc docierają do kresu, przynoszą zadowolenie - ale z drugiej strony również smutek, że to już. wiedza jest spełnieniem, końcem drogi, pożądanym, acz jednak końcem. ale to nie bezruch idealnego obserwatora, który może na chłodno (i z oddalenia) wszystko rejestrować, tylko moje codzienne i fizycznie bolesne odmienianie się jest tym, co jest wartością samą w sobie – i jedyną. wszak poza drogą nic nie ma, poza chwilą (szeroką na jeden kwant, tu-i-teraz zestawianą "na mgnienie") nic więcej nie istnieje. to droga i ruch po niej jest wartością - i wszystkim. w życiu, kolejny banał, ale trudno ustrzec się w tym-takim miejscu podobnych stwierdzeń - w życiu najbardziej cenne jest samo życie. ostateczna prawda o życiu jest prosta, ale jakże ważna: nagrodą dla życia jest samo życie. wygrana ("szczęśliwy numerek") na loterii świata polega na tym, że można i świat, i grę – i siebie obserwować. a wszelkie z tym związane emocje są już wszystkim, co w grze i w jej kolejnych rozdaniach występuje. i niczego więcej (i nigdzie) poza tym nie ma. smutek wiedzy spełnionej nie jest przyjemny - kiedy już się wie, że nie ma miejsca na dalsze poznawanie świata "w pionie", że pozostają tylko szczegóły"po horyzont", taka myśl nie przynosi radości. kiedy docieram do brzegu i do celu, który chciałem osiągnąć, znajduję się w miejscu oraz pozycji z jednej strony pożądanej, ale z drugiej osobliwej. a przecież osobliwość w ewolucji to mało przyjemne doznanie – oznacza kres. coś trwało, jednak się skończyło (wypełniło). (samo)wiedza, która znajduje się w punkcie (spełnienia) i zarazem w swojej osobliwości - to wiedza, która wnosi nie radość (czy zadowolenie), lecz stan równie wartościowy: uspokojenie. i pewność.

... ale jednak żal ... 190