Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger....

22

Transcript of Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger....

Page 1: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie
Page 2: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie
Page 3: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

Dieta, ćwiczenia, styl życia

Mac ie j

K raszewsk i

Krzysztof I b I s z

Page 4: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

5

Page 5: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

5

Po jednym z odcinków ostatniej edycji „Jak Oni Śpiewają” śpie-szyłem się na wieczorną galę, którą miałem prowadzić. Ubrany w elegancki smoking – pamiętasz Daniela Craiga w „Casino Royale”? – czułem się wyluzowany i perfekcyjnie przygotowany.

M y n a m e i s I b i s z . Krzysztof Ibisz.Wsiadając do samochodu, usłyszałem coś w rodzaju dziwne-

go trzasku – był nieco przytłumiony, jakby ktoś strzelał z tłumi-kiem. Zamiast dociekać źródła owego dźwięku, skupiłem się na czekającym mnie zadaniu. Gdy dotarłem na miejsce, wysiada-jąc z samochodu, poczułem przenikliwe zimno, a po plecach przeszedł dreszcz. Rozejrzałem się, w końcu mój wzrok padł na spodnie, a raczej na to, co z nich zostało. Pokaźna szczelina biegnąca wzdłuż szwu od biodra do kolana stanowiła niepod-ważalny dowód skuteczności moich treningów. Najwyraźniej moja krawcowa szyła według błędnych danych wywiadowczych.

Na szczęście biuro, a w nim garderoba, były kilka przecznic dalej. Gdy już tam dotarłem, zdziwiłem się, że nie usłyszałem drugiego dziwnego odgłosu. A musiał nastąpić, bowiem w nie-równej walce z moją nową sylwetką poległy nie tylko spodnie. Na plecach, dokładnie między łopatkami, widniała dziura, przez którą spokojnie przecisnąłby się spasiony kot. Od tamtej pory wiem, że kiedy się intensywnie trenuje, należy, po pierwsze, systematycznie wymieniać swoją garderobę na większą, po drugie zaś – zawsze mieć zapasowy garnitur w samochodzie.

Coś Ci powiem. To były pierwsze porwane ciuchy, które na-prawdę mnie ucieszyły. Byłem wstrząśnięty i zmieszany. Na galę wróciłem w sportowej marynarce, którą kupiłem dzień wcześniej.

Tak, trochę się zmieniłem... Ibisz ten sam, ale nie taki sam.

Page 6: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

6 7

Zaplanowaną sylwetkę uzyskałem po niespełna trzech latach, ale nie przerywam treningów. Stały się moim dobrym nałogiem. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym mógłbym odpuścić. Tre-ning i dieta służą mi znakomicie.

Gdy piszę te słowa, mam 45 lat i – jak się zorientujesz – jestem człowiekiem pracującym 12-14 godzin na dobę, także w dni wolne. Przecież właśnie wtedy ludzie oczekują rozrywki. Mam też rozległe plany na przyszłość.

Szanse na ich realizację będą duże, jeśli zachowam dobre zdrowie i kondycję, bo czyż nie zdrowia sobie życzymy przy róż-nych okazjach? To jest podstawa i warunek realizacji wszyst-kich życiowych ambicji i planów.

Dlatego życzę Ci zdrowia, kondycji, wytrwałości i uporu. A wtedy wszystko się uda.

Pewnie znajdą się tacy, którym trudno będzie uwierzyć, że wszystkie efekty osiągnąłem, stosując wyłącznie opisane w tej książce ćwiczenia i dietę. Tak już jest, że niektórym ludziom łatwiej uwierzyć w spisek i tricki niż w ciężką, systematyczną pracę. Tymczasem udało mi się osiągnąć sukces, mimo że ani na chwilę nie przerwałem pracy i nie zrezygnowałem z częstych podróży. Nie stracili też na tym moi synowie ani rodzina.

Chcę to wyraźnie zaznaczyć – nie wspomagałem się chirur-gią plastyczną ani żadnymi niedozwolonymi środkami dopin-gującymi. Treningowy rytm stał się moim nowym stylem życia, a dieta – sposobem odżywiania.

Jeżeli ktoś powie lub napisze, że było inaczej, to – mówiąc delikatnie – mija się z prawdą.

Czasem, kiedy znane osoby dotyka jakieś nieszczęście, ich wal-ka staje się sprawą publiczną, a one same – często wzorem do naśladowania. Stawiają czoło chorobie, angażują się w akcje społeczne.

Ja mam szczęście być zdrowym człowiekiem, ale też chcę coś udowodnić: można w wieku czterdziestu paru lat prze-

Page 7: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

6 7

prowadzić w życiu rewolucję i stać się innym człowiekiem – zdrowym, wysportowanym.

Powie ktoś, że napisałem książkę, żeby zarobić. Zapew-niam, że mniej pracochłonne byłoby przyjęcie jakiegoś zle-cenia komercyjnego... W tej książce dzielę się moją pasją, żeby inni też mogli uzyskać wspaniałe efekty. Chcę podzielić się wiedzą i doświadczeniem, aby również Twoje życie stało się jeszcze lepsze, jeszcze zdrowsze, bez względu na to, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną. Bez względu na to, czy masz 35, czy może 55 lat.

Nie pierwszy raz zajmuję się promowaniem zdrowego stylu życia. Brałem już udział w wielu akcjach, propagujących ak-tywność fizyczną. W moim domu – obok Wiktorów i innych nagród – specjalne, wyeksponowane miejsce zajmuje statu-etka, którą otrzymałem od księdza prymasa Józefa Glempa. Właśnie za promowanie w mediach zdrowia i aktywnego, sportowego trybu życia.

Traktuję serio siebie i wszystkich ludzi, których spotykam w swoim życiu – od rodziny począwszy, na oglądającym moje programy telewidzu skończywszy. Bardzo poważnie traktuję Ciebie, Czytelniku!

Uważam, że każdym sukcesem należy się dzielić. Mój tre-ning jest moim sukcesem. Głęboko wierzę, że dzięki tej książ-ce stanie się również Twoim udziałem. Nie odpuszczaj sobie, a na pewno się uda. Trzymam za Ciebie kciuki.

O Ś W I E C E N I E Po czterdziestych urodzinach, jak wielu facetów w tym wieku, doszedłem do wniosku, że przestaję się sobie podobać. Nie grałem na perkusji, a miałem bęben, coraz częściej czułem się zmęczony i nie zawsze to zmęczenie było efektem wysiłku. No i ta magiczna czterdziestka, a z nią mie-szanina lęku i tęsknoty za odchodzącą młodością.

Co? Moja młodość ma mnie opuścić? Najwyżej metrykalna...Zawsze byłem aktywny, więc postanowiłem działać. Chciałem

schudnąć – pozbyć się tłuszczu – jednocześnie przybierając na wadze, na masie mięśniowej. Zacząłem więc biegać, chodzić

Page 8: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

8 9

do siłowni, ale mimo motywacji i naprawdę dużego wysiłku, po dwóch latach doszedłem do wniosku, że kręcę się w kół-ko. Efekty były – delikatnie mówiąc – marne. Chciałem, żeby ktoś mi to wyjaśnił, więc zacząłem się rozglądać za fachow-cem. W trakcie moich poszukiwań najczęściej pojawiającym się nazwiskiem był Dariusz Brzeziński. Dowiedziałem się, że jest wielokrotnym mistrzem Polski w kulturystyce. To on przygo-tował Borysa Szyca do roli dresiarza Silnego w „Wojnie polsko-ruskiej”. Pod jego okiem prezesi wielkich korporacji gubili po kilkadziesiąt kilogramów.

Spodziewałem się zatem ujrzeć Terminatora, Conana Barba-rzyńcę, a tymczasem zobaczyłem smukłego, dobrze zbudowane-go, ale nieprzepakowanego faceta... Który w dodatku miał szyję!

W dżinsach i marynarce nie robił wrażenia tytana sztangi. Robił po prostu... bardzo dobre wrażenie.

Jak się później okazało, wyobrażenia trenera na mój temat też odbiegały od rzeczywistości.

D a r i u s z B r z e z i ń s k iTo, że Krzysztof trafił do mnie, jest dowodem na siłę plotki. Dobrej plotki.Dzięki niej trafia do mnie większość klientów, którzy z kolei swo-im znajomym i przyjaciołom przekazują informacje o możliwo-ściach, jakie daje profesjonalnie zaplanowany trening i dieta.I tak trafiają do mnie kolejne osoby.Krzysztofa, zanim pojawił się u mnie, znałem wyłącznie z tele-wizji. Uważałem go za mężczyznę szczupłego, jednak nieszcze-gólnie dbającego o swoją sylwetkę i kondycję. Później dowiedziałem się, w jak wielkim byłem błędzie.Kiedy zadzwonił, umówiliśmy się na pierwsze spotkanie: 4 wrze-śnia 2007 w klubie fitness na Saskiej Kępie w Warszawie.

Trener zafundował mi regularne przesłuchanie. Spodziewałem się pytań w rodzaju – jak trenujesz biceps? Albo – ile bie-rzesz na klatę w czasie wyciskania? Te, które padły, wywołały u mnie czkawkę.

Page 9: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

8 9

O której wstajesz?Co jesz na śniadanie?Co jesz na drugi, trzeci, czwarty posiłek?Czwarty??? Eee...Z czego składa się twój piąty posiłek?PIĄTY!?

Może to dziwne, ale już miałem dziwne przeczucie, że czeka mnie rewolucja w myśleniu o treningu.

D a r i u s z B r z e z i ń s k iDość długo rozmawialiśmy o stylu i trybie życia Krzysztofa i jego oczekiwaniach. Ustaliliśmy nasz cel: poprawa wyglądu i zmiana stylu życia. Zanim przystąpiliśmy do pracy, jak każdy z moich podopiecz-nych, Krzysztof przeszedł szczegółowe badania. Sprawdzili-śmy morfologię, żeby ustalić, czy jest zdrowy. Przeprowadzi-liśmy też specjalistyczne badania hormonalne, analizę jego potencjału genetycznego, dokonaliśmy pomiaru tkanki tłusz-czowej. Przede wszystkim jednak dokładnie przeanalizowa-liśmy jego codzienną aktywność – w tym zawodową, dietę i przeszłość... oczywiście treningową.

M Ó J B Ł Ę D N Y B U I L D I N G W wieku kilkunastu lat, gdy zaobserwowałem różne dziwne zmiany w moim organizmie i gdy pod nosem pojawiło się coś, co optymista uznałby za wąsy, do-szedłem do wniosku, że mogę myśleć o sobie jako o mężczyź-nie. Sprawnym, niezawodnym, silnym. No, właśnie – silnym.

Jak w każdej szkole, również w mojej były jednostki człeko-kształtne o wzroku tęskniącym za rozumem i usposobieniu sprawiającym kłopoty. Mówiąc krótko, miałem kilka przepraw ze szkolnymi troglodytami, którzy próbowali dać mi tak zwa-nego klapsa w uśmiech. Do dziś nie wiem, jakim cudem, ale zawsze udawało mi się uniknąć konfrontacji. Pojąwszy wszakże złożoność i brutalność tego świata, postanowiłem nad sobą po-

Page 10: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 0 1 1

pracować. Miałem kolegę, który nauczył nas kilku technik bok-serskich i jednej, którą nazywałem „antynabiałową”. Stosując ją w późniejszych latach, Andrzej Gołota skutecznie pozbawił się szans na zdobycie pasa mistrzowskiego. Ja nie znalazłem okazji, by skuteczność ciosów poniżej pasa wypróbować w wa-runkach bojowych. I całe szczęście, bo małpoludy z mojej pod-stawówki mogłyby mocno ograniczyć moją męską sprawność.

Wtedy też wpadła mi w rękę książka, która – jak mniemałem – była prostym przepisem na zwiększenie mojego potencjału genetycznego. O ile pamiętam, nosiła tytuł „Jak stać się silnym i sprawnym fizycznie”. Była niezbyt gruba – miała rozmiary ze-szytu szkolnego i opisywała sposoby na uzyskanie wyglądu Her-kulesa. Do wykonywania opisanych w niej ćwiczeń dodatkowo zachęcały czarno-białe fotografie amerykańskich kulturystów. Pamiętam nazwiska dwóch z nich – Steve Reeves i Mickey Hargitay. Faktycznie, wyglądali imponująco – mieli większy biust niż moje koleżanki (później te proporcje się odwróciły), a ich brzuchy przypominały tarkę (dla laików: chodzi o tarkę do prania, nie do warzyw). I jeszcze mieli fryzury, do których uformowania potrzebna była prawdopodobnie cysterna żelu. Zwłaszcza te brzuchy z tarką zrobiły na mnie wrażenie. Dzisiaj nazywa się to kaloryferem. Oczywiście, zapragnąłem wyglądać podobnie i – wykorzystując informacje z książki – rozpocząłem „treningi”. Udało mi się zdobyć hantle. Ważyły po cztery kilogra-my. Robiłem pompki i inne ćwiczenia. No i... Nic.

Nadal byłem dosyć wysokim patyczakiem, a moje bicepsy przypominały popularne bateryjki R-14.

Uznałem, że najwyraźniej sylwetka Herkulesa nie jest mi pisana, zająłem się więc innymi rzeczami. W ogólniaku na szczęście nie było małpoludów (no, może poza kilkoma na-uczycielami), więc płeć piękną próbowałem zwabić swoim oczy-taniem i wyrytymi na pamięć wierszami Stachury, którego do dziś darzę niesłabnącym uwielbieniem. Czasami z ciekawości czytałem artykuły na temat kulturystyki. Szczególnie dobrze zapamiętałem stałą rubrykę w robiącym piorunujące wrażenie

Page 11: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 0 1 1

tygodniku „Żołnierz Polski”. Jej autor, Stefan Mizieliński, opisy-wał ćwiczenia rozwijające muskulaturę i czasami prezentował sylwetki najsłynniejszych kulturystów świata. Jednym z nich, wy-glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie i bicepsy wielkości nóg mojego najgrubszego kolegi. Tłumaczyłem to sobie jak wie-le innych przypadków – wiadomo, Ameryka, tam wszystko jest największe. Wyobraziłem sobie marynarkę Arnolda. Prawdopo-dobnie w zestawie z dwoma patykami można by ją sprzeda-wać jako namiot rodzinny. Od jakiegoś kolegi zdobyłem odbity na ksero zestaw pod tytułem „Treningi mistrzów”. Obok opisu ćwiczeń podawano tam ciężary, które najsłynniejsi pakerzy za-kładali na swoje sztangi. Równie dobrze mogliby wyciskać na ławeczce parowóz i robić przysiady z nocnym autobusem na barkach. Oczywiście, postanowiłem praktycznie wykorzystać tę wiedzę, więc w osiedlowej siłowni zacząłem ćwiczyć i... nic. Albo prawie nic. Mięśnie były twardsze, ale czy większe? W wyniku ćwiczeń co najmniej raz coś sobie nadwyrężyłem i przez tydzień wyglądałem jak spacerujący znak zapytania.

Zastanawiałem się, co ze mną jest nie tak. I wtedy ktoś mi powiedział o proteinach. No, jasne! „Bez białka nie ma ciałka!” – jak mawiał Johnny Bravo. Zatem pierwszy raz w życiu zastoso-wałem suplementację. Było nią granulowane mleko w proszku – takie dla bobasów. Bobasy – wiadomo – non stop rosną, więc potrzebują budulca. A w białych granulkach było około trzydziestu procent białka! Więc piłem mleko, bo chciałem być wielki. I oczywiście ćwiczyłem z zawziętością japońskiego kamikadze. Prawdopodobnie były jakieś efekty, ale obserwo-walne jedynie przez mikroskop. Zamiast klaty i bicepsów rosła we mnie frustracja. Nadzieja pojawiła się, gdy kolega z siłowni przyniósł żółtawy proszek. Przypominał sproszkowaną farbę emulsyjną i tak też smakował. Jednak smak nie był ważny – to były prawdziwe proteiny! Amerykańskie! Pomyślałem, że takie same dostarczano Arnoldowi. Wagonami. Zawartość opakowa-nia spożyłem w dwa miesiące. Codziennie przed treningiem

Page 12: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 2 1 3

z namaszczeniem odbywałem ceremoniał wsypywania do ust amerykańskich protein. Tu warto dodać, że wsypywałem całą łyżeczkę. Taką do herbaty. No i szedłem ćwiczyć. Od razu były efekty! Milimetr w prawym bicepsie, pół milimetra w lewym. Oczywiście żartuję.

Kiedy trzy lata temu opowiedziałem o tym mojemu trene-rowi – dzięki któremu mogła powstać ta książka – to prawie popłakał się ze śmiechu.

Mogło jednak być dużo gorzej i wcale nieśmiesznie – słysza-łem o młodym facecie, który postanowił być sprytny. Znalazł „suplement” o poetyckiej nazwie Multi-Warchlak. Specyfik ten – jak się łatwo domyślić – przeznaczony był dla trzody chlewnej i miał wywoływać intensywny przyrost przyszłego schabowego. Młodzieniec pomyślał, że wywoła również przyrost przyszłego Arnolda, więc po treningach opychał się Multi-Warchlakiem. Na efekty nie musiał długo czekać. Obwody rzeczywiście znacząco mu się zwiększyły, ale głównie za sprawą opuchlizny. Na domiar złego na całej powierzchni ciała wyrosły mu setki czerwonych krost. Facet wyglądał jak spacerujący atlas astronomiczny. Jak sądzę, dość szybko uznał, że osoba, która podsunęła mu Multi-Warchlaka, była świnią... No, i łatwo się domyślić, jaką ksywę amator specyfiku nosi do dzisiaj...

Szczerze mówiąc, kulturystyka jako forma aktywności fi-zycznej odpowiadała mi. Systematyczność, dokładność, poko-nywanie własnych ograniczeń, sprawność, siła i – oczywiście – sylwetka. Patrząc na sławnych kulturystów, myślałem sobie:

Oto jak można ukształtować, wręcz wyrzeźbić sylwetkę. Można być Fidiaszem własnego ciała (to taki rzeźbiarz był).

Zupełnie inne uczucia towarzyszyły mi, gdy przyglądałem się wy-trenowanym dziewczynom. Płeć piękna zaczęła masowo odwie-dzać siłownie mniej więcej dziesięć lat temu. Dlaczego? Chciała pozostać płcią piękną, ale niekoniecznie płcią słabą. A w każ-dym razie wyglądającą na słabą. Pojawiły się pierwsze gwiazdy fitness, zwiększyły się nakłady pism, z okładek których uśmie-chały się nieco bardziej niż zwykle umięśnione dziewczyny.

Page 13: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 2 1 3

Fitnesski prezentowały się znakomicie. Owszem, miały więk-sze i bardziej wyraziste mięśnie, ale były pięknymi, zgrabnymi kobietami. Niektóre z nich wygrywały mistrzostwa Europy, a na-wet świata. Być może obiły Ci się o uszy te nazwiska – Aleksan-dra Kobielak i Kamila Porczyk.

Kulturystki też bywają atrakcyjne, ale... kilka razy byłem na zawodach kulturystycznych, na których zdumione oczy ludzkie zaobserwowały niewiasty wyglądające jak Pudzian w biustono-szu. Nie stanowiły większości, ale patrząc na nie, miałem mie-szane uczucia. Pamiętam nawet, że zacząłem się zastanawiać, co się dzieje, gdy taka pani ma chandrę. To, co przychodziło mi do głowy, sprawiało, że szybko przestawałem się zastanawiać.

Mówiąc poważnie, zdaję sobie sprawę, że w okresie między zawodami te panie wyglądają inaczej. Zresztą, wszystko jest kwestią gustu.

Sporty sylwetkowe mają wiele zalet, ale jedną chciałbym tu szczególnie wyeksponować – widać efekty ich uprawiania. Nie ma się wątpliwości, czy treningi są skuteczne, czy nie. W innych aspektach życia nieczęsto się to zdarza, a tu efekty widać i czuć.

Chciałbym od razu zaznaczyć, że nigdy nie pragnąłem się jakoś potwornie napakować, ale trochę – i owszem. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego młodzi faceci zapuszczali włosy i kupowali gitary elektryczne – żeby podobać się dziewczynom. Dodatkowo – żeby czuć się pewniej w sytuacjach, że tak po-wiem, kryzysowych.

Teraz dygresja. Miałem okazję rozmawiać z wieloma wybit-nymi muzykami, aktorami. I, uwierzcie mi, prawie wszyscy jako główny powód zainteresowania się sceną – teatralną lub mu-zyczną – podają prosty powód: dziewczyny, kobiety. Jeżeli ktoś gra na gitarze, ze sceny rozśmiesza lub wzrusza, robi to nie dla siebie, tylko dla kobiet.

To nie jest do końca logiczne, ale tak jest. To jest ta pierwsza motywacja. Dopiero później pojawiają się inne – chęć stworze-nia niepowtarzalnych dzieł, współtworzenie ważnych wydarzeń, wyrażanie swoich poglądów, emocji, realizacja wizji. Ale dziś,

Page 14: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 4 1 5

kiedy słyszę osiemnastolatka, który pastwi się nad gitarą i gra rocka wyłącznie dlatego, że chce wnieść swój wkład w światowe dziedzictwo kulturalne, to uśmiecham się od ucha do ucha.

Tak, dziewczyny. Dla was chcemy być wyjątkowi, silni, wład-czy – atrakcyjni. Szczerze mówiąc, nie widzę w tym nic złego. Zwłaszcza że ćwicząc (żeby się wam podobać), szybko odkry-wamy, że również jesteśmy sprawniejsi, silniejsi, zdrowsi i na-bieramy pewności. I wiary w siebie. Jeśli bowiem jestem w sta-nie zmienić siebie, swój wygląd, wpływać na własne życie – to również mogę zmieniać swój świat, osiągać sukcesy, budować swój los według własnego projektu. Amen.

Wróćmy do rzeźbienia sylwetki...W zasadzie przestałem ją budować, ponieważ pewnego

pięknego popołudnia udałem się do kina „Femina”. Kino miało dwie atrakcje – pierwszą były niektóre filmy, a drugą wyjątkowo napakowane szczury, które hasały sobie w czasie seansów pomiędzy rzędami. Część widzów lubiła te szczury. Męska część. Przerażone ich widokiem partnerki wtulały się w swoich mężczyzn i w czasie jednego seansu – ku ich uciesze – pokonywały barierę trzech randek. A wiadomo, co się dzie-je na trzeciej randce, przynajmniej w podręcznikach... Z tego, co pamiętam, szczury z „Feminy” doprowadziły do co najmniej kilku małżeństw. Kinowe szczury, zamiast deratyzacji, powinny dostać becikowe...

Jednak to nie szczury ani chęć przytulenia dziewczyny przy-ciągały mnie do tego kina. Sprawił to film. Film, od którego nie oderwałbym wzroku, nawet gdyby wokół hasały szczury wielko-ści warchlaków.

Tytuł filmu? „Wejście Smoka”.

Trwał tylko półtorej godziny, ale sprawił, że prosto z kina – na-prawdę – poszedłem... Nie, nie poszedłem – pobiegłem – do najbliższej sekcji karate kyokushinkay. Tak zaczęła się moja przy-goda z karate. Chciałem być jak Bruce Lee, więc przykładałem się do treningów i w dalszym ciągu odwiedzałem kino „Femina”.

Page 15: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 4 1 5

„Wejście Smoka” obejrzałem ze dwadzieścia razy. Szczury też. Odnosiłem wrażenie, że już mnie poznają i na mój widok radośnie popiskują. Popiskiwał również Bruce Lee, demolując przeciwników w nieprawdopodobnie widowiskowy sposób i za-chowując przy tym absolutny spokój. A do tego miał kaloryfer na brzuchu. Chudy, ale byk. Zupełnie jak ja – w moich planach. To mi bardzo odpowiadało. Spokojny, skupiony, skromny Krzysiek, który w razie kłopotów w ułamku sekundy kopnie chuligana w czoło... Treningi były mordercze. Byłem jednym z nielicznych, którzy wytrzymali więcej niż pół roku. Żabki, pompki na kost-kach, na palcach, zwisanie z drabinek na czas, brzuszki i godzi-ny ćwiczeń postawy. Masakra. Ale wierzcie mi, to daje pewność siebie. Uspokaja. Uczy dyscypliny.

Karate trenowałem ponad dwa lata i dopracowałem się pomarańczowego pasa. Tymczasem kilkakrotnie rozwaliłem sobie głowę, ćwicząc z nunchaku. Znacie to na pewno – taki japoński minicep. Bruce Lee za jego pomocą zredukował licz-bę mieszkańców wyspy paskudnego Chana.

Gdy rozpocząłem studia aktorskie, zaczęła się moja cztero-letnia przygoda z jujitsu i aikido. Miałem rewelacyjnego trene-ra. Pasjonata. Prawdziwego mistrza – Macieja Lisowskiego.

Tu pojawia się w tle kolejna gwiazda Hollywood – Steven Segal, wyjątkowo spokojny, wręcz flegmatyczny mistrz aikido – sztuki walki, wymagającej inteligencji i dostosowania się do ruchów przeciwnika. Aikido to umiejętność wykorzystania siły przeciwnika przeciw niemu samemu.

Po trzydziestce, kiedy już pracowałem w telewizji, przyszła pora na kick-boxing. Kiedy byłem we Wrocławiu, trenował mnie To-mek Skrzypek – aktualnie trener kadry narodowej. Na wrocław-skich treningach zdarzało mi się stawać na ringu naprzeciwko Władysława Frasyniuka, legendy opozycji, wtedy już posła na Sejm. Twardy gość. I bardzo sympatyczny.

Gdy byłem w Warszawie, przejmował mnie trener Andrzej Parzęcki – też wybitny mistrz i prawdziwy twardziel. Tym, któ-rzy twierdzą, że to prosty sport, radzę, aby spróbowali poćwi-

Page 16: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 6 1 7

czyć trzy minuty ze zwykłą skakanką. Gwarantuję, że już po minucie będą wyglądali, jakby stali godzinę pod wodospadem.

Pewnie zastanawiasz się, czy umiejętności nabyte podczas treningów sztuk walki, przydały mi się kiedykolwiek poza salą treningową. Owszem, nie raz. Na szczęście nie wiązało się to z koniecznością oklepywania się z jakimiś zbirami, chociaż umie-jętności być może uratowały mi życie. A na pewno kręgosłup.

Parę lat temu, prowadząc galę wyborów Miss Polski, decyzją reżysera swoje zapowiedzi kończyłem na całkowitym wyciem-nieniu sceny i sali. Wówczas rozbrzmiewała głośna muzyka, a z każdej strony sceny, niczym stado antylop, wyskakiwali tancerze.

W czasie jednego z utworów chciałem zrobić miejsce dla wbiegającej grupy tanecznej. Uprzejmie usuwając się, nie za-uważyłem, że dotarłem poza krawędź sceny, a za mną jest już tylko bezlitosna, trzymetrowa przepaść. W trakcie lotu w ułam-ku sekundy przypomniałem sobie wszystko, czego nauczyli mnie trenerzy judo i karate, i – zamiast rozpłaszczyć się na de-skach – zrobiłem pad w tył z przewrotem, bezpiecznie lądując. Nikt z widzów tego nie zauważył. Tylko moja asystentka była bardzo zdumiona, jakim cudem jestem za nią, skoro sekundę temu byłem przed. Cóż, Batman się teleportował...

Wieloletnie treningi sztuk walki wyrabiają wiele cennych odru-chów, które mogą się przydać w zupełnie niespodziewanych sytuacjach.

Telewizja to wielki potwór. I choć kocham tego potwora, to jed-nak sprawił on, że przestałem systematycznie trenować. Ow-szem, w wolnych chwilach wpadałem na kort tenisowy, zimą zdarzało mi się znaleźć kilka dni na narty. I w zasadzie tylko jedną nową dyscyplinę opanowałem przez te lata naprawdę dobrze – z typowym dla mnie, metodycznym, paskudnym za-cięciem nurkowałem.

Teraz już wiem, że odstawienie wieloletnich, intensywnych treningów było jednym z dwóch powodów – co tu dużo mówić

Page 17: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 6 1 7

– mojego zapuszczenia się. Dlaczego się zapuściłem? Bo sobie odpuściłem.

Był jeszcze powód drugi, być może ważniejszy. Moja dieta, dieta o nazwie „Bez Sensu”.

P A P U S M E R F A Jest początek XXI wieku. Jeden z wro-cławskich hoteli. Ten sam, w którym kręcono sceny do „Wiel-kiego Szu”.

Godzina 7.30 – pobudka. Krokiem przypominającym Arm-stronga na Księżycu, udaję się pod prysznic. Po kwadransie, już trochę przywrócony życiu, czuję jeden z jego przejawów – głód.

Na szczęście na dole czeka na mnie to, co najbardziej lubię w hotelach – śniadanie. To nie jest typ śniadania, które jadasz w domu. To jest śniadanie totalne. Fullwypas. Megawyżera.

Dwa piętra windą w dół i jestem blisko olbrzymiej, kulinar-nej sali reanimacyjnej. A tam – bufet. Niektórzy nazywają to szwedzkim stołem. To nie jest jednak precyzyjne określenie – bardzo, bardzo dużo szwedzkich stołów, na których piętrzą się miliony kalorii w różnych formach i temperaturach. Mniam, mniam. Teraz będę żerować.

Uzbrojony w dwa talerze wielkości miski, niczym okręt wo-jenny przepływam wzdłuż nabrzeża. O, jajecznica na boczku! Chlap na talerz!

Cóż za zapach... I jeszcze chlap!Kury robią kawał dobrej roboty z tymi kogutami.Znowu – chlap! Duży chłop musi dużo zjeść, prawda? Cały

dzień pracy mnie czeka. Okręt Krzysztof Ibisz przesuwa się w stronę nabrzeża z parówkami. Pac! I dorodny serdel ląduje w małej zatoczce wśród jajecznicy.

Zapach boczku powiększa mój głód do rozmiarów Pałacu Kultury. Na horyzoncie majaczą sery, które po chwili lądują na drugim talerzu. Chlap! Twarożek. Pac! Mozarella w oliwie. Już za chwileczkę ramię głodnego człowieka sięga po czochrające się stada witaminek, ukryte w dorodnym pomidorze. Bum! I po-midor mój. Nie dam!

Page 18: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 8 1 9

Obciążony prowiantem okręt znajduje pod panoramicznym oknem zaciszną przystań. Cumuje tak, aby odwrócić się rufą do wyjścia.

Tyle razy już słyszałem podniecone szepty: „Ty, patrz! Ibisz wchrzania parówkę...”. Faktycznie, sensacja. Na ogół parówki wchłaniam przez skórę na plecach. Dlatego zawsze staram się zachować choćby resztki intymności i być sam na sam z moim śniadaniem. Uważam, że sam proces jedzenia – jak-że przyjemny i potrzebny – jest średnio atrakcyjny wizualnie, a ja dodatkowo spożywanie lubię łączyć z lekturą. Kilkanaście SMS-ów, później analiza scenariusza, w którym figuruję jako prowadzący.

Kiedy jestem w połowie drugiego talerza, naprzeciwko siada moja asystentka ze swoim talerzem, na którym znajduje się zazwyczaj jakaś sałatka – jej ilość mocno sfrustrowałaby prze-ciętnego chomika.

Przeżuwając, wyznaczam zadania na dziś. Bardzo się przy tym staram, aby w trakcie mówienia nie zamienić się w coś w rodzaju aerozolu.

Po chwili talerze są puste, a notes asystentki pełen. Zastana-wiam się, czy o czymś nie zapomniałem... Ależ oczywiście! Nie pobrałem płynów. Okręt „Krzysztof Ibisz” z wypełnioną ładow-nią na chwilę zatrzymuje się przy dystrybutorach soków. Hej, szklankę w dłoń! I do pełna!

No, to cyk! Soczek pomarańczowy. I jeszcze z kranika obok dotankujemy jabłkowego. Gul, gul! I spiesznym krokiem na chwileczkę do pokoju. Oczywiście windą. Schody to genialny wynalazek, pod warunkiem, że są ruchome. Jeszcze tylko ocię-żale pakuję do torby komputer, a dziesięć minut później sie-dzę już w busie, transportującym ekipę na plan teleturnieju. Jakość polskich dróg co chwila przypomina mi, jak bardzo się najadłem. Efekt ten wzmacnia również lektura porannej prasy. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na pierwszych stronach jest tak mało dobrych wiadomości?

Po kilkunastu minutach jestem w swojej garderobie. Niczym kompania honorowa, na wieszaku prężą się garnitury, a naprze-

Page 19: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

1 8 1 9

ciw główny juror – lustro. Po chwili z pomocą stylistki dokonuję kilkukrotnej metamorfozy. Zawsze podziwiam kobiety za cier-pliwość, ba, radość, jaka im towarzyszy w trakcie przymierzania kolejnych zestawów odzieżowych.

Załóż! Zapnij! Wyprostuj się! Odwróć! Pochyl! Zdejmij! Popraw!Komendy stylistki posłusznie wykonuję, łowiąc je lewym uchem, bo do prawego przyklejony jest telefon.

W końcu lustro i stylistka wybierają dla mnie coś w rodzaju chińskiego mundurka. Ubrany i obuty maszeruję do charaktery-zatorni. Dwie piękne dziewczyny zapanują nad moją niepiękną fryzurą. Zmatowią twarz.

Charakteryzacja, chociaż krótka – na ogół pięć, góra dziesięć minut – jest dość dziwnym momentem. Z jednej strony – sie-dzisz wygodnie, a dwie ładne dziewczyny gładzą cię pędzelkiem po twarzy i wcierają w niepokorne włosy substancje, które uczy-nią z nich stabilną fryzurę, z drugiej – trochę absurdalne jest całe to oklejanie twarzy. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśnię – nie ma to nic wspólnego z makijażem, który robią sobie dziewczy-ny. Chodzi o to, żeby twarz na ekranie nie świeciła jak żarówki. Podczas tych zabiegów pocieszam się czasem, że zmatowienie łysego faceta trwa dwa razy dłużej.

W końcu podnoszę się z fotela i od razu trafiam w ręce Ozzie-go (naszego dźwiękowca), uzbrojonego w zestaw nadawczo-od-biorczy. W klapy chińskiego mundurka wpinane są dwa dyskret-ne mikrofony – po obu stronach, żebym mógł, mówiąc, kręcić głową. Kabel od mikrofonów ciągnie się po plecach, gdzie łączy się ze schowaną w tylnej kieszeni elektroniczną kostką wielko-ści mydelniczki. To nadajnik. Podobne zakłada się fokom w Za-toce Gdańskiej. Ten zestaw ma jedną wadę – działa na baterie, które w ciągu dnia zdjęciowego trzeba kilka razy wymieniać.

Od tej pory znajdująca się w wozie ekipa – reżyser, realizator wizji, realizator dźwięku – będzie słyszeć wszystko, co powiem i zrobię. Uwierzcie mi, zdarzały się – również mnie – sceny przypominające przygody Leslie Nielsena w „Nagiej broni”. Omikrofonowany i podłączony, jestem jak na smyczy. Totalna inwigilacja...

Page 20: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

2 0 2 1

Ale to nie cały sprzęt, który zmienia mnie w Ibisza, jakiego znacie z ekranu. Jest jeszcze ucho. Tak nazywa się słuchawkę, wykonaną według odlewu mojego ucha, dzięki której słyszę uwagi reżysera, a czasami rzeczy, których miałem nie słyszeć. A zdarza się, że słyszę coś, czego nikt nie powinien usłyszeć. Po przeszło trzygodzinnej próbie, wymianie baterii, poprawkach charakteryzatorki, rozpoczynamy rejestrację.

Cisza na planie!Wchodzimy w zapis! Prosimy publiczność o reakcję!Dżingiel!Poszedł!Eksploduje muzyka, wzmacniana brawami prawie pół ty-

siąca rąk, a ja w moim uchu słyszę głos reżysera: „Krzysiek, wchodzisz!”.

Z ciemnej kulisy wychodzę w miejsce wypełnione po brzegi światłem. Uśmiecham się do publiczności i do widzów. Gestem dziękuję za brawa, które powoli cichną. Nabieram powietrza, aby wypowiedzieć pierwsze zdanie powitania...

I tak rozpoczyna się nagranie – cały czas na stojąco, cały czas w napięciu, pełna koncentracja, powtórki, dokrętki... Oko-ło 15.00 następuje przerwa, czyli dostawa na plan czegoś, co wygląda jak duży transport płyt chodnikowych – a jest stosem kartonów z pizzą dla ekipy. Po takiej tygodniowej sesji, gdyby ktoś pokazał mi pizzę, zacząłbym strzelać.

Po pół godzinie znowu słyszę w słuchawce: „Gotowość!”. Do-pada mnie dziewczyna ze znienawidzonym pudrem,i wszystko zaczyna się od nowa i trwa zwykle do późnych godzin wieczor-nych. Być może zadajesz sobie pytanie, po co ta opowieść za-wodowa z elementami kulinarnymi?

Cóż, chciałem – przybliżając Ci kulisy mojej pracy – jednocze-śnie zwrócić uwagę na, łagodnie mówiąc, nierozsądne nawyki żywieniowe, które chętnie usprawiedliwiałem pracą: megaśnia-danie, byle jaki i jedzony w biegu obiad. Wiem, że wielu z Was odżywiało się lub odżywia podobnie. I być może również wielu z Was odkryło wstrząsającą prawdę – mimo że jem tylko dwa posiłki, a moja praca łączy się z dużym wydatkiem energetycz-

Page 21: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

2 0 2 1

nym i stresem, nie tylko nie chudnę, ale wręcz przybieram na wadze. Też to zauważyłeś?

Nasze organizmy wiedzą i robią swoje. Gdy posiłków jest mniej i są obfitsze, spowalnia się tempo przemiany materii i or-ganizm odkłada „to i owo” na czarną godzinę. Teraz, od paru lat, kiedy wszystkie sprawy dietetyczne i kulinarne mam pod ścisłą, niezawodną kontrolą, śmieję się, wspominając dawne czasy. Doskonale wiem, jaką różnicę robi wprowadzenie po-rządku w dziedzinie posiłków. Dziś mój pasek od spodni mógł-by mieć tylko jedną dziurkę. Okręt „Krzysztof Ibisz” z masowca zmienił się we fregatę. Tak to w każdym razie odczuwam.

Kiedyś ktoś powiedział, że jesteś tym, co jesz. Jeśli to praw-da, to parę lat temu byłem hamburgerem z elementami mro-żonki. Chociaż nigdy nie narzekałem na telewizyjny catering. Był, jaki był – energetyczny, zapychający, a przede wszystkim ciepły...

Takie nawyki kulinarne były głównym sprawcą regularnego przyrostu mojej wagi. Tłuszcz rozpanoszył się w moim skrom-nym organizmie, a szczególnie upodobał sobie tułów. Ale hultaj dotarł też do szyi, co ilustruje poniższe zdjęcie.

W chwili mojej pierwszej, przełomowej rozmowy z Darkiem Brzezińskim, wyglądałem jak ludzik z zapałek. Klata jak zgnie-cione skrzypce, nogi jak dwa carmeny (to takie białe fajki były). Owszem, miałem kaloryfer, ale znajdował się w odległości pięciu kilometrów, pod parapetem w moim domu. Na miejscu miałem swój skromny organizm i gigantyczną wolę działania. Tak, wiem, że to bardzo PR-owsko brzmi, ale miałem coś jesz-cze – absolutną wiarę, że realizacja mojego..., p a r d o n , od tego spotkania naszego – planu zakończy się sukcesem.

Tak też się stało.Zacząłem żyć higienicznie i zdrowo. Do swojego zwariowa-

nego, telewizyjnego życia – jak bardzo zwariowanego, o tym później – wprowadziłem stałe elementy: trening i dietę.

Nie okupiłem tego żadnymi wyrzeczeniami – wręcz prze-ciwnie, nigdy nie czułem się tak dobrze, nigdy nie byłem tak silny, wydolny i odporny na infekcje. Nie kosztowało mnie to

Page 22: Dieta, · glądającym jak napompowany atlas anatomiczny w majtkach, był Arnold Schwarzenegger. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć półtora metra obwodu w klacie

2 2 2 3

również majątku. Oszczędności, wynikające ze zmiany zwycza-jów kulinarnych, wyrównały poniesione koszty. Rozpoczynając stosowanie diety i treningi, postanowiłem zostać Krzyśkiem doświadczalnym, udowodnić, że czterdziestoparoletni, ciężko zapracowany, otłuszczony mężczyzna jest w stanie bez tric-ków, farmakologii i chirurgii osiągnąć spektakularną sylwetkę, młodzieńczą formę i wydolność.

To, co udało mi się uzyskać, może osiągnąć każdy. Również panie. Przypomnę, że Madonna w wieku lat pięćdziesięciu – jak sama przyznała – jest w najlepszej formie jako tancerka i wokalistka. Nie ma grama cellulitu i gołym okiem widać, że zapracowała na to sama, bez pomocy chirurgów. Może nawet trochę przesadziła...

Efekt, jaki chcemy osiągnąć, musimy bowiem określić sami. To jest w stu procentach wykonalne. Z doświadczenia wiem, że najtrudniejszy nie jest trening ani dieta, lecz przekonanie siebie, powiedzenie DAM RADĘ! UDA SIĘ! Mówienie sobie tego każdego dnia. Życie naprawdę zaczyna się po czterdziestce, pod warun-kiem jednak, że nie jest to czterdziestka rycząca, lecz ćwicząca.

Spotkanie trenera Darka Brzezińskiego to był przełom, po-czątek nowej drogi i wielkich zmian. Trafiłem do niego już jako znana twarz z telewizji. Jako osoba z telewizji muszę dbać o wi-zerunek, choć równie ważna, o ile nie ważniejsza od wizerunku jest wiarygodność. O tym, czy człowiek – kolokwialnie mówiąc – nie ściemnia, najlepiej świadczy jego życiorys.

Ile razy brał się za bary z życiem i z jakim skutkiem? Czy sukcesy osiągnął dzięki szczęśliwemu zbiegowi okolicz-

ności, czy może istnieją jakieś reguły – coś, co sprawia, że w życiu odnosi się zwycięstwa?

Warto, abyś poznał faceta, który namawia Cię do zrobienia rewolucji w swoim życiu. W moim było ich sporo.

K R Z Y S I E K D O Ś W I A D C Z A L N Y Już dosyć wcześnie zdałem sobie sprawę, że chciałbym występować na scenie, przed ludźmi. Nie tylko występować – ale tworzyć wydarzenia, reżyserować. Wtedy doszedłem do wniosku, że najlepszą drogą