cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. ·...

8
PUBLIKACJA TOWARZYSZĄCA SEMINARIUM TWARZE RÓŻYCA. HISTORIA I PRZYSZŁOŚĆ BAZARU „…cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” Opowieści prażan ze zbiorów Archiwum Historii Mówionej Muzeum Warszawskiej Pragi – Oddział Muzeum Warszawy Autor nieznany, lata 50. XX wieku. Zbiory Muzeum Warszawy

Transcript of cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. ·...

Page 1: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

PUBLIKACJA TOWARZYSZĄCA SEMINARIUMTWARZE RÓŻYCA. HISTORIA I PRZYSZŁOŚĆ BAZARU

„…cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie”

Opowieści prażan ze zbiorów Archiwum Historii MówionejMuzeum Warszawskiej Pragi – Oddział Muzeum Warszawy

Auto

r nie

znan

y, la

ta 5

0. X

X w

ieku

. Zbi

ory

Muz

eum

War

szaw

y

Page 2: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

Osobiste wspomnienia, obrazy wydobyte z zakamarków

pamięci, opowieści dotyczące tego, co minęło. W ramach

działalności Archiwum Historii Mówionej Muzeum War-

szawskiej Pragi, od 2008 roku gromadzimy relacje miesz-

kańców. Ich opowieści dotyczą zarówno życia codzienne-

go, społeczności i krajobrazu prawobrzeżnej Warszawy

jak i wydarzeń historycznych. Głosy prażan oddają emocje

związane z atmosferą miejsc, które już nie istnieją, wy-

glądem dawnych ulic, smakiem zapomnianych specjałów,

gwarem bazarów. Bazar Różyckiego zajmuje w tych opo-

wieściach ważne miejsce: wzmianki o niepowtarzalnym

klimacie „Różyca”, nawołujących przekupkach, grze w trzy

karty, pyzach i wyśmienitych flakach, pojawiają się w wy-

powiedziach większości naszych rozmówców. Wrażenia

zmysłowe, emocje związane z bazarem, nieprawdopo-

dobne historie nieodnotowane w dokumentach i często

pomijane przez historyków, tutaj odzyskują swoją siłę,

pobudzają wyobraźnię. Zależy nam, by głosy te pozostały

w pamięci kolejnych pokoleń i wzbogacały wiedzę o wyjąt-

kowym miejscu, jakim jest ten najstarszy bazar Warszawy.

Oto wybór opowieści mieszkańców Pragi dotyczących

Bazaru Różyckiego.

Pani Zofia (ur. 1915)

Tam wszystko się kupiło. Tam mogłaś iść głodna, wyszłaś naje-dzona; poszłaś boso, wyszłaś ubrana; tam wszystko się kupiło, od a do z, od ubrania do... od koszuli, jak to się mówiło, od majtek do, do... do futra, na tym Bazarze Różyckiego. Duży bazar był. (…) To mama chodziła tam, miała tam swoich tam. Na Bazar Różyckiego to chodziła zawsze po zakupy, bo tam było wszyst-ko i tam było taniej jak w naszych sklepach było drożej. Zawsze stamtąd trzeba było iść kawałek, ale... ale taniej się kupiło. I od razu wszystko. Tam wszystko kupiłaś. Mówiłam ci, że od... od chleba do... do ubrania. Wyszłaś nago, głodna, najedzona i ubrana. Tam i obuwie i ubrania różne wszystkie były, jakie chciałaś, tam mieli tam budki takie, w tej miała same swetry, tam mieli same... same tam sukienki, tam bluzki. Przebieralni, przymierzalni mieli tam za... za tym i sobie wszystko ludzie ku-powali. Na Różyckiego bazarze to wszystko można było dostać, jak w domu towarowym. Materiały były, na Bazarze Różyckie-go było materiały, wszystko można było kupić. Na łokcie, na łokcie kupowali, nie na metry tylko na łokcie. Było tam przecież, na Bazarze Różyckiego to mówię ci, mogłaś wejść nago a wy-szłaś w futrze. Wszystko było. Od Brzeskiej do Targowej to mo-głaś na… wejść głodna i najedzona i boso i ubrana, wszystko.

Pani Hanna (ur. 1918)

To tu nie było zakupu żadnego bez targowania się, to nie było, nie, nie było zakupu, nieważne. Także kiedyś mama trochę prze-holowała moja, bo tam on, dla przykładu, dał cenę - masła, pa-miętam, że masła - dziesięć złotych, a mama mówi „Ja mogę dać pięć”. To on już tylko oczy duże zrobił: „Pani, a skąd Pani przyszła?!”. Mama moja mówi: „Z Honolulu”. „To idź Pani lulu!”. No to odwróciłyśmy się, idziemy - ale gdzie tam! Pobiegł zaraz za nami. „Pani, no co, jak, nie dobijemy targu? No co, nie kupi Pani u mnie?”. I zaraz był powrót z powrotem, i z opuszczenie z jednej strony ceny, z drugiej strony, no i w końcu gdzieś tam w środku prawda była, jaka ta cena powinna być. No i on był oczywiście: „Proszę zawsze, i tego...”. Tylko, tylko mama na przy-kład - bo tak to tam brali na nóż, próbowali - a mama moja po-wąchała tylko masło i wiedziała, że dobre. Ja podziwiałam, bo ja bym też musiała rzeczywiście spróbować - nie, powąchała. „Dobre, to proszę”. O.

Pani Stanisława (ur. 1919)

Rok tam czy dwudziesty, trzydziesty, do trzydziestego dziewią-tego, no to wie pani, ludziom było biednie, bo też pracy nie było, były, było bezrobocie, no więc różnie ludzie sobie radzili. W każ-dym razie do wybuchu wojny, no to chyba ważny jest ten Bazar Różyckiego. Bo tam było, na moje odczucie z tamtych lat, tam było cudownie. Bo tam było, no przede wszystkim mnóstwo ludzi, ten sprzedaje, ten kupuje, ten poszukuje. No taki gwar, ruch, w tamtych latach, kiedy byłam młoda, no to bardzo mnie to fascynowało, podobało mi się to, lubiłam tam przebywać. No i tak. Były tu od frontu, znaczy od Targowej, no to jak mówiłam: ubrania, piękne suknie. Teraz to tam są tylko suknie ślubne i garnitury. Nie wiem skąd tyle tych sukni potrzeba. No a wtedy były najrozmaitsze. Pierwszej mody i ostatniej mody. Poza tym, chodziła taka orkiestra, jak to się nazywało, po bazarze. Śpiewała, śpiewali, grali, no urozmaicali życie. Tacy byli cwa-niacy, mieli takie krążki, czerwona, czarna wygrywa, tak jakoś to... I ja kiedyś tak sobie stanęłam, przyglądałam się, no to tak wiedziałam jak oni, gdzie ta karta jest. Wszystko to wiedziałam. I myślę sobie: „No może ja się skuszę”. Ale przede mną jakaś ko-bieta właśnie skusiła się na to – przegrała, oczywiście. I też wi-działa, że tak jak ona myśli, że ta karta tam jest. Nie, nigdy tam nie można było wygrać. I kiedyś mnie to tak też chęć wzięła, żeby tam: „No spróbuję, może wygram”. Ale jak ona przegrała, właśnie przy mnie, ona przegrała, myślę sobie: „No nie, już nie dam się na to nabrać” (śmiech). No ale oni zauważyli, że ja mam ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale obroniłam się od tego.

1

Page 3: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

Potem, proszę pani, tam daleko w drugiej części bazaru, to były takie stragany: kury, kaczki, gęsi – drób. Żywy i bity. Jak ktoś chciał sobie kupić żywą kurę, to poprosił, tam łeb jej ucięli no i właśnie to też takie świeże te kury były. Czego ja teraz nie lu-bię, bo one tak nieładnie pachną. Powietrzem. Wolę już te na-sze. No i poza tym, proszę pani, co tam było ciekawego? Kupi-łam sobie tam kurę (śmiech). Kupiłam. Ale mnie oszukała, bo tak sobie ja ważę, no dobrze, ciężka kura. A ta kobieta, to taka kobieta ze wsi, mówi: „Paniusiu, będzie paniusia zadowolona, to naprawdę taka dobra, pani widzi jaka ciężka kura”. Myślę: No ciężka. I kupiłam tę kurę, a ona mi mówi: „Niech pani z Bogiem spożywa”. Przyszłam do domu, a tam były kamienie w środku (śmiech). No jak ja je miałam spożywać (śmiech)? No więc takie były oszukaństwa. Także kamienie wyrzuciłam, a nie wiem czy kurę zjadłam. Kurę może zjadłam, bo pewnie była czysta. A co tam było jeszcze ciekawe? Chodziły panie z takimi garami, koszami: „Pyzy gorące, pyzy gorące!” I co jeszcze było? Pyzy były i chyba pierogi. Ale jakie to były pyzy! Cud, miód! Takie pyszne! Już nigdy tam, nigdzie, nawet, nawet w... A, flaki też sprzedawały. No i to wszystko było czyściutkie, gorące, smacz-ne. Naprawdę podziw był, że one potrafiły tak to wszystko... W ręku, po prostu nosiły w ręku, a potrafiły to tak elegancko utrzy-mać, no. No to by było chyba tyle o tym bazarze. A, tam jeszcze był, to zawsze pamiętam, tam był taki człowiek, nie miał rąk i nóg. Więc on był na takim stołku wysokim, jakoś tam go sadzali i miał na takim podniesieniu, miał organki i grał na nich. I tego człowieka ja często wspominam. Że właśnie no nawet taki kadłub, pół człowieka, no i też jednak rwał się do ży-cia, ludzie mu pomagali, no musieli go nakarmić, wszystkie jego potrzeby załatwić. Jednak byli dobrzy ludzie, którzy dbali o nie-go i nie zrobili mu krzywdy, większej niż miał od losu. No i takich innych... No, z takich cwaniaczków, oszukańców, to było bardzo dużo. Trzeba się było pilnować. Ale w mojej pamięci ten bazar to było coś wspaniałego.

Pani Halina (ur. 1924)

Pamiętam tam, zawsze, pamiętam takie były stoiska z rybami, całe beczki jakiś tam matjasy, nie matjasy, jakieś różne gatunki tych śledzi, poza tym, no, zawsze przed Bożym Narodzeniem też karpie. Pamiętam, masę tych ryb tam było. I to przeważnie się tym zajmowali Żydzi. Tak, a poza tym masę takich kobiet ze wsi. W li-ściach kapusty masło osełkowe, ser biały, biały serek, śmietana w bańkach całych, no to – na mnie to robiło wrażenie. Nie pamiętam, na przykład, straganów z mięsem. Też na pewno były, ale może babcia nie kupowała tak na straganach mięso, tylko gdzieś gdzie indziej, nie pamiętam. (…) No, bazar... wiem, że był cały, gdzieś tam,

na końcu, jak się wchodziło od Targowej, to gdzieś tam, na końcu była taka wydzielona, były, ryby sprzedawali, to przeważnie beczki z solonymi śledziami i tak dalej, te karpie pływające w jakichś ta-kich cynowych baliach... A tutaj to wszystko można było dostać. Oprócz tych straganów takich, to były, przyjeżdżały ze wsi takie babki handlujące w liściach kapusty, serek jakiś, a to masło oseł-kowe, a to jajka w jakimś koszyku, na mendle się kupowało i to nie-koniecznie na straganie tam, a poza tym tacy spacerujący z jakimiś fartuszkami, kobiety, które w domu szyły coś tam, jakieś fartuszki kuchenne, takie, czy coś, no.

Pani Krystyna (ur. 1926)

No najważniejszy i centralny to był Bazar Różyckiego, tam można było, jak to się mówi, kupić ojca i matkę, o tak mówio-no. Tam można było wszystko kupić, bo on w tej chwili jest wy-selekcjonowany, wiem, bo tam była, ale tam można było abso-lutnie od guziczka do rzemyczka, do płaszczyka, do lodów, do wszystkiego, tam wszystko można było kupić na Bazarze Ró-życkiego, tak, to tam było z tego. Ludzie przyjeżdżali, żeby kupić właśnie na Bazarze Różyckiego, cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie.

Pani Magdalena (ur. 1928)

No, a życie się toczyło na Pradze. Bazar Różyckiego ten słynny, miejsce marzeń, gdzie wszystko można było dostać, wszystko można było zjeść, gdzie byli ludzie życzliwi, jedni drugim poma-gali. Najprzyjemniej to było jak się chodziło na Bazar Różyckie-go. To było kuriozum. Tam z przyjemnością, każdy czuł się jak u siebie w domu, można było się potargować, powybrzydzać, ponarzekać. I wszyscy nas bardzo serdecznie witali, dlatego właśnie, jeszcze raz powtarzam, powinien powstać pomnik warszawskiej przekupki. No, pyzy. Bardzo dobre były pyzy. No, to były takie bułki, ale ciepłe, gorące, ze słoninką – pyszne, pyszne! Prawdziwe pyzy na Pradze. To była wielka przyjemność. A poza tym potem się pokazały rurki z kremem – o, to było w ogóle luksus! To moż-na było zjeść tego dużo. Lody były wyśmienite. I owoców było dużo, bardzo dobrych, bardzo smacznych. Tam wszędzie moż-na było wszystko kupić. Nie pamiętam konkretnego miejsca, po prostu jak coś trzeba było kupić, a nie było, to zawsze można było kupić na Bazarze Różyckiego. Tam był pełen asortyment wszystkiego, i w dodatku z grzeczną, dobrą obsługą. Że między sobą się kłócili to inna sprawa, ale klienta obsługiwali bardzo grzecznie.Praga to właściwie był bazar, właściwie centrum Pragi mie-ściło się na Bazarze Różyckiego. Tam wszystko było. I charakter

2

Page 4: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

miał specjalny ten bazar. No, był taki bardzo serdeczny do ku-pującego. Ale to byli ludzie, którzy trzymali się zwarcie w swoim środowisku w sposób zdecydowany. Takie odniosłam wrażenie, no, ale nie wiem jak było naprawdę.

Pani Ryszarda (ur. 1928)

Jak na Bazarze Różyckiego prawie wszystkie budki były ży-dowskie. To byli najlepsi kupcy świata i z tego słyną. Więc, na przykład, jak się mierzyło jakiś żakiecik, marynareczkę, to naj-pierw pokazywał przód, zapiął przód, a z tyłu chwycił za plecy, ściągnął na plecach, pięknie leży. Dobrze, no, to pani chce obejrzeć tył, lustra były takie wynoszone, zresztą do dziś dnia wynoszą te panie lustra z budek i pokazują, żeby się obejrzeć. No, to pokazywał tył, a tu ściągał panią jak najbardziej, gdzieś z boczku czy z przodu i tył też pięknie leżał. No, więc wszyscy wie-dzieli, dlatego chodziło się we dwoje, żeby ktoś oglądał przód i tył, żeby Żyd nie oszukał. No, i poszło dwóch aktorów kupić sobie jakąś nadzwyczajną, świńską walizkę ze skóry. No i cho-dzą, chodzą, no, nie ma takiej świńskiej skóry, walizki ze skóry na podróże nigdzie nie ma. I stanęli zmęczeni, jeden mówi: „Nie, nie dostaniemy tego, świeże. Nie, nie, nie, nie dostaniemy, wąt-pię, wątpię. To takie wszystko...”. Żyd wychodzi: „Przepraszam bardzo, u mnie jest świeże wątpię”(…)Były powiedzonka. „W dziąsło szarpany”, no, jak to można przetłumaczyć? To było takie, „o, ty, ja ci pokażę!”.

Pan Andrzej (ur. 1931)

Kiedyś chciałem kupić takie udko czy coś, pamiętam posze-dłem, siedzi, a to było lato, gorąco, a takie muchy siedzą na tych udkach. Ja mówię „po ile?” tam zacząłem rozmawiać, no tam mi powiedziała, ja mówię „A to to nie, takie muchy tu chodzą?!”, „Synku, to pszczółka.” Ja mówię „ta…”. Jak mnie wykrzyczały, hehe. Ale wesoło było, tam nigdy nie było źle. Ale na Brzeskiej pan wszystko mógł kupić. W tym wejściu od Ząbkowskiej jak pan szedł mógł pan kupić i granat i pistolet, wszystko no. Tylko trzeba było mieć wejścia. Trzeba było mieć wejścia i prostu… panie, kochaniutka.

Pan Jerzy (ur. 1932)

Ale jest jedna rzecz, którą aż, aż… krępuję się mówić, bo to jest nie do wiary! Otóż, tam facet miał taką skrzynię, dwa i pół metra chyba długą, z metr szeroką, obitą blachą, na dole cztery nogi, do-brze ocieploną wyjątkowo i on czasami mówił: „No to pokrzycz tam!”. To krzyczało się: „Do krokodyla! Do krokodyla!” i wie Pani, i on, jak zebrało się przy tej skrzyni tak z dziesięciu, to otwierał tą skrzynię: „No rusz się!”, para buchała i tam gębę rozdziawiał, nie-

duży, nieduży, ale taki krokodylek! On go widocznie, widocznie, jak ZOO, wie Pani, likwidowali… On: „No pokaż się!”, to ten dawał mu coś do jedzenia, tam pokazywał, ten gębę rozdziawiał, to ten mu wsadzał taki fajny jakiś ten, że on nie mógł tej gęby zamknąć. I mówił „No patrzcie, jakie zęby ma, to…” i zamykał i koniec. To było jakieś pięćdziesiąt metrów głębiej, tak powiedzmy, jak się wchodziło w bramę, prawo w skos tak. I on ją tam potem na zimę gdzieś zawoził, bo za zimno widocznie krokodylowi było, potem on zniknął. No nie wiem co się z nim stało.

Pani Barbara (ur. 1934)

No i przed szkołą u mnie jak chodziłam do szkoły – zawsze stała kobiecina w białym fartuchu i rąbała takim toporkiem pańską skórkę. W papierki zawijała i myśmy kupowały jak wychodziłyśmy ze szkoły, czy na przerwie wyskoczyły. Ta pańska skórka była bar-dzo modna. (…) Byli bardzo uprzejmi. To ta stara kadra handlow-ców, co to po okupacji zaczęli od kawałka szalika, czy chuściny.

Pani Elżbieta (ur. 1934)

Więc były sukienki z kretonu, były z naturalnego tworzywa, znaczy nie tworzywa, z naturalnego materiału było, o. A wie pani, kiedy za-częło się pierwsze tworzywo? Mianowicie na Bazarze Różyckiego sprzedawali nylonowe bluzki. To był kolor biały i żółty. Dlaczego? Dlatego, że były po wojnie spadochrony były wojenne to były z nylonu i u nas tej, nie wiem skąd to było, ale wiem, że przywozili te spadochrony i szyli bluzki. I kupowało się na Bazarze Różyckie-go bluzki, one przeważnie były, tak jak mówię, w kolorze białym albo żółtym i to były z takimi falbankami szyte bluzki z takiej…, z tych spadochronów, ale nylonowe z nylonu. To było szczyt mody, to było przeż niezdrowe wszystko, ale to było szczyt mody i bluzki były takie… mnóstwo falbanek było. Bo… bo po wojnie przecież jeśli chodzi o tą część Pragi, to przecież modę dyktował Bazar Różyckiego, kochanie, Bazar Różyckiego! Bazar Różyckiego to było, to było okno na świat Pragi, tam było wszystko: od flaków począwszy oczywiście, słynnych flaków prawda, poprzez mięso, wędliny no i ubrania i ubrania jeszcze raz ubrania.

Pan Adam (ur. 1934)

Wszyscy się znali. To nie było tak, że się przychodziło „dzień dobry”, tylko: „dzień dobry panie Władziu, dzień dobry panie Józefie, dzień dobry panie Marianie, cześć ile mam poczekać, to jeszcze pójdę do sklepu coś kupię”. To był taki, ja wiem, nie wiem dlaczego. To najbardziej rzucało się w oczy, że z perspek-tywy lat, taki układ znajomości, koleżeństwa, wręcz rodzinny. Nie było telefonów. Zamawiał, mówił: „To ja przyjdę na trze-cią” dobrze, przyszedł na trzecią było miejsce, prawda.

3

Page 5: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

Pani Róża (ur. 1934)

No były tam sprzedawane te pyzeee, gorące pyzeee, pyzie nie wiem czy to jeszcze jest czy nie w tej resztówce Różyca, który jest… no ot mój mąż wspominał właśnie tam te pryskane czy prychane (śmiech). „Czy prychane czy nie prychane?” Jak pry-chane, to pani brała śmietankę chyba do ust i… pfff… prychała, no! Chce prychane, ma prychane, mój Boże! (śmiech).

Pan Adam (ur. 1935)

Jako gimnazjalista, potem jako student dorabiałem w ten spo-sób, że jeden z sąsiadów to był krawiec, który szył płaszcze mę-skie, prochowce na Bazar Różyckiego, ale to była szara strefa i trzeba było dostarczyć te płaszcze pod wskazane budki, żeby milicjant nie złapał. No to z kolegą zakładaliśmy po trzy, cztery sztuki na siebie, jak było chłodno, no to to jakoś przechodziło, a jak był upał taki jak dzisiaj, to był kłopot i zanosiliśmy i mieli-śmy tam od płaszcza ileś złotych, w każdym razie nieźle mieli-śmy od płaszcza i to funkcjonowało regularnie.

Pan Andrzej (ur. 1936)

Były różne epizody takie powiedzmy, jak naloty organizowane przez milicję na Bazar Różyckiego. Pamiętam jeden z takich – prze-chodziłem akurat ulicą Brzeską, to, to co jedni milicjanci pozabierali ze straganów – wtedy były to owoce cytrusowe na przykład, prze-nosili na samochody ciężarowe, żeby to niby wywieźć do domów dziecka, czy coś, to głównie widać było, jak z tych różnych skrzynek, ci pozostali kradli, co mogli – po kieszeniach upychali sobie poma-rańcze, banany i cytryny i tak wyglądała, że tak powiem, rzeczywi-stość likwidowania spekulacji, bo tak to się nazywało wtedy.

Pan Jan (ur. 1936)

Tak to było, a wie pan masa ludzi handlowała na Bazarze Różyc-kiego. To był olbrzymi że tak powiem bazar. No i wie pan, przecież po okupacji moja mama próbowała tam handlować, żeby jakoś na życie wie pan zarabiać. No wie pan fajne takie były momen-ty proszę pana. Taki cwaniaczek na przykład zapijaczony proszę pana stał trzymając cegły i mówił: „proszę państwa ja sprzedaje patentowany środek na karaluchy proszę państwa. Bierzemy danego karalucha, posypujemy go tym proszkiem, jeżeli karaluch proszę szanownej publiki (bo się gromadziła ta publika), jeżeli ka-raluch nie wyzionie ducha, to proszę państwa kładziemy danego karalucha na jednej cegle a drugą cegłą go z góry”.

Pan Andrzej (ur. 1944)

To przecież tu jeszcze, w czasie, jak były kartki na mięso, to tutaj taka była pani Gienia na Bazarze Różyckiego. Ona w ta-

kim długim płaszczu chodziła i w kamaszach, i w kamaszach. I w tych kamaszach nie miała tych, sznurowadeł, tylko te ozory jej tak wystawały i ona tak w tych, tych... w chusteczce, taka, no tego. I ona widocznie tam miała jakieś układy, bo z Karcze-wia przywoziła różne wyroby. I ona chodziła, jak tak zobaczyła kogoś takiego, że zaufanie mogła mieć, to tylko chodziła: „Ki-szeczka, kiełbaska, czarne ma włoski”. Taką, takie, takie, takie słowa rzucała. A to się tam chodziło: „Pani Gieniu, kilo kichi”. To ona brała, tam nieraz to i półtora było kichi, albo jakiejś kiełba-sy, tego, a ja mówię: „To za dużo” – „Jedz kochasiu, bo to dobre”. Miała pochowane to wszystko, żeby jej mili... policja... no wte-dy to jeszcze była chyba jeszcze milicja. Żeby ich tam, żeby jej tam ktoś nie drapnął, to tam takie skrzynki były po warzywach, gdzieś tam po tych straganach porozstawiane, to ona pod każ-dą tą skrzynką miała jakąś tam porcję, ona tylko wiedziała, kieł-basa, to szła, fiu! wyciągała, podawała. Flaki słynne, pyzy... Ale muszę pani powiedzieć, nie każdy może o tym wie, ale na Pradze, na Różycu, była jedna jedyna osoba, która robiła flaki nie do pobicia. Nazywała się pani Nowa-kowska. Ona robiła... I ona tylko sprzedawała te flaki dla osób znajomych. Jak ktoś przyszedł, którego nie znała, nie sprzedała flaków. A były minogi na Bazarze Różyckiego, to się w gębie rozpływały! To myśmy z mamą zawsze jak chodzili, to se po 3 minogi braliśmy. Były w takich dębowych beczułkach, takich o tego, tej wielkości, w takim tłuszczu i żeśmy sobie zajadali. To tak wyglądało, jak mini węgorz. Ale pycha!

Pan Jacek (ur. 1947)

Mnie się Bazar zawsze kojarzył z taką ilością ludzi, że ciężko było przejść, wie Pani. To to, co się w tej chwili tam, ta namiast-ka taka tego bazaru, to jest... nawet nie wiem, jak to określić, wie Pani. Jak byłem nastolatkiem, to nigdzie indziej nie kupo-wało się butów, tylko na Różyckiego. Na Różyckiego były naj-modniejsze buty. Może byle jak zrobione, ale były i na naszą kieszeń. I wie Pani, była to wtedy moda taka, że albo były szpi-czaste, tak zwane „beatlesówki”, prawda - to tylko tam, nigdzie więcej Pani w Warszawie nie kupiła. Owszem, był taki szewc w Alejach gdzieś tam czy na Rutkowskiego, ale ceny były nie na kieszeń chłopaków z Pragi. No, to, to buty na pewno, na pew-no jakieś portki, na pewno jakiś garnitur czy koszule - to się kupowało tam. To, wie Pani, Pedet potem tam trochę stał się konkurencją, prawda, ale to już później. Natomiast, natomiast te lata pięćdziesiąte, czy takie ubrania do komunii, to nigdzie, nigdzie więcej z Panią rodzice nie poszli, tylko szli na bazar. A jako nastolatek, to nie, dlatego, że wie Pani, taniej można było kupić na bazarze, i moda się zmieniała, raz były modne dzwo-

4

Page 6: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

ny, raz były proste, prawda... nie warto było szyć, a poza tym tam było wszystko na bieżąco. Tam jak zaczynało być modne, to następnego dnia już było. Także bazar był bardzo prężny, no.

Pan Roman (ur. 1950)

No ja to uwielbiałem na Bazar Różyckiego chodzić, bo to zbie-ranina była z całego świata. Nawet się kiedyś dogadałem z Rosjanami, aż z Władywostoku przyjechali. Jechali 2 ty-godnie pociągiem, ale przyjechali tutaj na wczasy, dwa tygodnie. Dwa tygodnie w jedną, dwa tygodnie w drugą i dwa tygodnie pobytu. Miesiąc jechali, żeby dwa tygodnie pobyć w Polsce. No i też mnie dziwiło, kiedyś w tramwaju pytałem się, jak oni wiedzą. „A no wiemy, bo w hotelu Polonia mieszkamy czy Metropol, że tramwaj tutaj 25 jedzie, siódemka, na Ba-zar Różyckiego”. To wiedzieli na odległych krańcach tej, Azji, dawnym Związku Radzieckim, że tutaj jest Bazar Różyckiego. No i wszystko można było kupić, ale to było wyroby polskie-go rzemiosła lepszej czy gorszej jakości, ale po prostu kwitł handel. No a buty się kupowało na Bazarze Różyckiego takie z obciętymi czubami, taka moda była w szkole wszyscy, a i skarpetki takie w paski. Nie wiem, dzisiaj mi się śmiać chce, że to żółto- jakieś niebiesko-żółto-czerwono… jakieś w paski. Takie śmieszne, no nie wiem, jak bikiniarze. Jak to po wojnie kolega opowiadał, że się ubierali kolorowo. No takie skarpetki, to, to była moda, żeśmy chodzili. Wychowawczyni z nami koty darła. To się kupowało na bazarze, bo wtedy w sklepach nie było no i te buty z obciętymi czubami, to, to mó-wię, zazdrościłem, to… A gdzie kupiłeś? Tam kolega sobie… A mówi: „Na Bazarze Różyckiego, to tam”.

Pani Grażyna (ur. 1953)

Przecież centrum życia to był bazar. Gdzie kupiłaś wszystko. Mówili, że tylko rakiety kosmicznej nie kupisz tu, ale to dlate-go, że jeszcze jej nie wyprodukowali. To jak Amerykanie polecieli na Księżyc, to mówili że tu nie ma tej rakiety, którą się ląduje na Księżycu, bo jeszcze Rosjanie jej nie wybudowali. Bo każdy inny rodzaj broni można było kupić, czołg, czy co by się nie chcia-ło. Tu można było kupić wszystko dokładnie i potem jeszcze się najeść. A było wszystko, i odzież robocza – kombinezony i niesamowita ilość różnej biżuterii niskiej jakości i kosmetyków różnej maści. Wszystko to było. Cinkciarze tak zwani grasowali tu, handlowali walutą z całego świata. Wszystko mogłaś kupić, dokładnie wszystko i zagrać i pobawić się. I chodziła orkiestra, grali i śpiewali. Ja pamiętam bazar, to jest obrazek z mojego dzieciństwa i okazuje się, że mój syn, który ma trzydzieści sześć lat, mówi że to jest też jego obrazek z dzieciństwa.

Pani Joanna ( ur. 1953)

Te panie, które sprzedawały na Bazarze, albo na Targowej albo gdzieś, to nazywali je pumeksiary i one były tak: utrefnione, znaczy wytapirowane to się nazywało, umalowane szminka na czerwono, paznokcie na czerwono, makijaż był tak ostry (…) Były zasady wtedy, honor był bardzo ważny, i jak się jakąś transakcję przeprowadzało, to tak jak na targu końskim przybi-jało się ręką, przyklepywało się i nawet się spluwało też, no, i się podawało rękę i to była na przykład jak ktoś powiedział coś: „no dobrze, ja ci pomogę”, to tamto, transakcja był zawierana.Jak na Bazar się wchodziło, od strony Targowej i Ząbkowskiej, ale przeważnie od Targowej, po lewej stronie ten pierwszy rząd i później się zakręcało w lewo, to tam właśnie były te: pyzy, pyzy, sprzedaję i pyzy, pyzy, pyzy i flaki były, i flaki, flaki tam wołały te panie. I tam właśnie między tymi flakami i tymi pyzami stali ludzie, którzy robili takie różne interesy czarne, machniom, a to dolary, a to inne jakieś kupisz, sprzedasz, no takie różne sprze-dawali rzeczy, których nie można było normalnie w sklepach ku-pować, a to gdzieś przemycone, a to papierosy, a może alkohol, albo coś takiego, no i jakąś walutę, i tam panienki takie stały właśnie, które były łatwego prowadzenia, i one tam stawały, pa-miętam, nogę tak podkurczały… A jeszcze sobie przypomniałam, i Cyganki były, oj, było dużo Cyganek i te Cyganki tam: a powróżę pani, a powróżę, z dziećmi i te Cyganki to były, teraz sobie przy-pomniałam, też były charakterystyczne dla Pragi, bardzo dużo było Cyganek na Pradze, i dokoła Bazaru, i nie można było się opędzić, bo jak się wchodziło nawet, i zagraniczni jak przyjeż-dżali na Bazar Różyca, to nie było rady, i też dawali się nabrać, i też rzeczywiście było wróżenie z rąk i one były bardzo dużo było cyganek na Pradze. (…) No, tam można było po prostu wszystko załatwić, i były meliny tak jak, meliny, chodziło się do tych me-lin, i meliny, i można było tam, mydło i powidło, się można było powiedzieć, srutu tutu pęczek drutu, i takie różne powiedzonka było, że można było wszystko załatwić. Jak chciałeś to na Bazar Różyca jechałeś, i tam wszystko załatwiłeś. To takie ciemne in-teresy różne takie, walutą właśnie handlowali, dolarami, wódką lepszą, ciuchami, jakieś takie, nie wiem czy z kradzieży, bo prze-cież okradali niektórych ludzi, to po prostu było to, taki handelek taki, jak to się nazywało... To było tak zwane paserstwo, o, jak innych okradali to do paserza, do takiego przynosili, i on sprzeda-wał, handlował za mniejsze pieniądze i w ogóle.

Pani Anna (ur. 1953)

Wtedy to też była duża liczba stoisk. Po pierwsze z koronko-wymi firankami, koronkowymi serwetami, takim asortymen-tem i drugie, z lalkami-Cygankami do ozdabiania łóżek. Taką

5

Page 7: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

lalkę miała żona dozorcy Skłóckiego. Ja to pierwszy raz, jako zupełnie małe dziecko, zobaczyłam u nich w domu. To funk-cjonowało w ten sposób, że właśnie ona miała i to dokładnie pamiętam bo mnie to wtedy strasznie zafascynowało. Chyba nawet próbowałam mamę namawiać, że by było fajnie. Oczy-wiście mama się na mnie popatrzyła – weź się dziecko odwal od tego kiczu. Natomiast to funkcjonowało tak, że było łóżko z dość wysokim zagłówkiem, na którym oczywiście był materac, była ułożona pierzyna i była ułożona sterta poduszek, cztery czy pięć, od największej do takiej małej i jakby oparta na tej kapie, przed poduszkami siedziała taka lalka ustrojona na Cy-gankę. Przy czym ona chyba nawet nie miała nóg. To był kor-pus, oczywiście miała rączki, twarz umalowaną na Cygankę, czarne włosy w dwa warkocze splecione i do przodu przełożo-ne i taką jak rasowa Cyganka, ogromną, falbaniastą spódnicę, bardzo kolorową, którą się rozpościerało ozdobnie na tej ka-pie. I teraz jeśli było mało poduszek, to czasem je sadzano na tych poduszkach, a jak poduszek było dużo to na pozostałej części łóżka i ona była taka dekoracją. I właśnie w tej części bazaru, tutaj blisko tej narożnej kamienicy na Ząbkowskiej, były zwyczajowo stoiska na których takie lalki sprzedawano.

I to zdaje się cały region podwarszawski, tutaj właśnie we wschodnią stronę (w kierunku Mińska, Wołomina, Radzymi-na) to było to szalenie popularne i właśnie tutaj przyjeżdżano je kupować i to był całkiem spory biznes. Nigdy mi się mamy nie udało namówić na udekorowanie sypialni takim czymś. Jak trochę podrosłam to oczywiście mi przeszło.

Pani Kunegunda (ur. 1955)

Wszystko było: orzechy, owoce południowe, wszystko, czego nie było w sklepach, to tutaj na bazarze można było kupić. W dowol-nej ilości, wyborze, jak się chciało, tak. Owoce, oczywiście, wa-rzywa. To była taka pani, ona mówiła: Lalka, no ile ci tych kar-tofli zwarzyć? Bo ona zawsze była ubrana w takie rękawiczki tak żeby sobie nie... i miała wymalowane paznokcie, no i w ogóle była wspaniała, właśnie taki typ tutaj praski, może już właśnie który, nie spotka się prawdopodobnie już takich ludzi, no, coraz mniej i coraz trudniej jest. Ale zawsze miała bardzo dobre kar-tofle i ja u niej kupowałam jako dziewczynka i babcia kupowała, i mnóstwo miała klientów, co i chwalili po prostu i pamiętali: a do Lalki idź, bo ona, u niej kartofle, albo tam, jak nie u niej, to tam dwa stoiska dalej, tam za nią czy coś.

Akw

arel

a, 1

955

r. S.

Gru

dkow

ski.

Zbio

ry M

uzeu

m W

arsz

awy

Wybór fragmentów wypowiedzi z transkrypcji z nagrań Archiwum Historii Mówionej Muzeum Warszawskiej Pragi – Oddział Muzeum Warszawy: dr Karolina Marcinkowska.

6

Page 8: cokolwiek było potrzebne, to Bazar Różyckiego spełniał życzenie” - … · 2014. 6. 10. · ochotę, tak waham się, nie wiem co zrobić, no i zaczęli mnie na-mawiać. Ale

Projekt Muzeum Warszawskiej Pragi jest współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Infrastruktura i Środowisko

Muzeum Warszawskiej Pragi/Oddział Muzeum WarszawyBiuro tymczasowe: ul. Ząbkowska 23/25, 03-736 Warszawa

tel. (22) 818 10 77e-mail: [email protected]

www.muzeumpragi.pl

MATERIAŁ BEZPŁATNY