Coca kocha Colę

116
Andrzej Augustyński

description

To ideowy manifest środowiska SIEMACHY. W przenikliwy, a zarazem przystępny sposób, odwołując się do metafor i obrazów, ks. Andrzej Augustyński opisuje zasadnicze wyzwania, z którymi dzisiaj musi zmierzyć się każdy pedagog pracujący z dziećmi i młodzieżą. Autor przywołuje ponadto ważne wydarzenia z początku lat 90–tych, które zainspirowały powstanie Stowarzyszenia SIEMACHA.

Transcript of Coca kocha Colę

Page 1: Coca kocha Colę

Andrzej Augustyński

Page 2: Coca kocha Colę

Andrzej Augustyński z publicystycznym zacięciem opisuje dramatyczne położenie dziecka we współczesnym świecie i totalne zagubienie dorosłych, którzy patrzą na rzekę popkultury porywającą ich pociechy, płacząc na brzegu. Autor nie chce nas straszyć, pozostawiając w poczuciu bezsilności, ale podaje osobiście wymyślone i zweryfikowane przepisy na wychowanie dziecka. Zaraża wychowawczym optymizmem, wskazując ścieżkę między honorem i upokorzeniem, różnicę pomiędzy wędrowcem i włóczęgą. Wzywa do zagospodarowania współczesnego podwórka i uczynienia z niego socjoterapeutycznej przestrzeni, w której dziecko nie będzie wrogiem społecznym, lecz przyszłym obywatelem, który dojrzewa dzięki relacji z rówieśnikami i  dzięki dorosłym.

Ryszard Izdebski

Page 3: Coca kocha Colę

CoCA

KoChA

ColĘ

Page 4: Coca kocha Colę

„Potrzebna cała wioska, aby wychować jedno dziecko”

(przysłowie afrykańskie)

Page 5: Coca kocha Colę

Andrzej Augustyński

Coca Kocha Colę

Fundacja Rozwoju Społecznego DEMOS

Kraków 2010

Page 6: Coca kocha Colę
Page 7: Coca kocha Colę

WSTĘP

Chciałem zostać kosmonautą. Pamiętam, że będąc sze-ścioletnim dzieckiem, potrafiłem bez trudu wymienić nazwiska kosmonautów amerykańskich, którzy jako pierwsi ludzie w historii wylądowali na Księżycu. Wy-chowany zostałem w kulcie wiedzy. Dwaj bracia moje-go dziadka byli wybitnymi intelektualistami. Zygmunt Augustyński zasłynął jako twórca nowoczesnej polskiej prasy w  okresie międzywojennym, a  po wojnie piasto-wał stanowisko redaktora naczelnego „Gazety Ludowej„. Jan Augustyński był cenionym pedagogiem, działaczem polonijnym i  wieloletnim dyrektorem Gimnazjum Ma-cierzy Szkolnej w  Gdańsku. W  liceum z  wielką pasją uczyłem się fizyki. Zainteresowała mnie teoria cząstek elementarnych. Wówczas zetknąłem się z  tekstami Pierre’a Teilharda de Chardin. Wkrótce potem rozpo-cząłem studia filozoficzne i  teologiczne w  Instytucie Teologicznym Księży Misjonarzy w Krakowie.

Z  perspektywy ponad 20 lat, które minęły od ich zakończenia, widzę, że najważniejsze było dla mnie spotkanie z  ks. Józefem Tischnerem oraz wolontariat

Page 8: Coca kocha Colę

8

Wstęp

w  domu dziecka. Myśl Tischnera stała się moim głów-nym źródłem inspiracji. Nikt nie poruszał mnie bardziej. Nikt nie odcisnął głębszych śladów w  moim myśleniu. Pewnego dnia Tischner objaśniał nam różnicę między myślą pogańską a  chrześcijaństwem. Użył do tego ob-razu dwóch szpulek nici. Pierwsza, z  nawiniętą nitką, symbolizowała pogański sposób myślenia o ludzkim lo-sie. Zadaniem człowieka było jedynie odwinąć uprzed-nio nawiniętą nitkę. Wszystko zostało wcześniej zapla-nowane. Życiem człowieka rządziło ślepe fatum. Druga zaś szpulka była pusta. Wyobrażała ludzki los wedle chrześcijańskiej koncepcji. Tym razem to sam człowiek nawijał nić swego życia na pustą szpulkę. Wiele zależało od jego wolnych decyzji. W miejsce przeznaczenia poja-wiała się opatrzność i łaska.

Dom dziecka przy ul. Piekarskiej w Krakowie to miej-sce, gdzie stawiałem pierwsze kroki jako wychowawca. W świecie socjalistycznych absurdów był wyjątkowo do-brze zarządzaną placówką. Właśnie tutaj dowiedziałem się, że znakomita większość dzieci znajdujących się na garnuszku państwa ma swoich rodziców, którzy często są zdolni do sprawowania nad nimi opieki. Odpowied-nio zorganizowana pomoc środowiskowa pozwoliłaby im zatem znaleźć się w domach, co z pewnością miałoby pozytywny wpływ na ich dalszy rozwój. Wtedy po raz

Page 9: Coca kocha Colę

9

pierwszy pojawiła się myśl stworzenia miejsca, które mogłoby sprostać problemom dzieci wychowujących się w trudnych warunkach rodzinnych, oszczędzając im przebywania w domu dziecka. Kiedy otwieraliśmy taką placówkę przy ul. Długiej 42 w Krakowie, wśród zatrud-nionej kadry znaleźli się wychowawcy z Piekarskiej.

Otwarte w październiku 1993 r. Centrum Młodzieży „U Siemachy„ było – jak na tamten czas – placówką bar-dzo nowoczesną. Zespół wychowawców składał się z lu-dzi młodych, ale już doświadczonych i zaangażowanych. W zetknięciu z problemami i brakami naszych podopiecz-nych, w pierwszym okresie koncentrowaliśmy się na zała-twianiu tego, co najpilniejsze. Dużo uwagi poświęcaliśmy sprawom związanym z wyżywieniem, ubraniem i higieną osobistą wychowanków. Od naszej placówki oczekiwa-no głównie realizowania podstawowych potrzeb dzieci. Szybko przyszedł jednak moment, w  którym uświado-miliśmy sobie, że właściwa misja nie jest związana z do-starczaniem pomocy materialnej, ale z wprowadzaniem w świat wartości społecznych.

Wizja placówki skoncentrowanej na fundamental-nych potrzebach wychowanków i  społeczne oczekiwa-nia, by zaradzić materialnym deficytom, narzucały język komunikatów na temat naszej działalności. W  przeka-zach medialnych dominowały tematy związane z  trud-

Page 10: Coca kocha Colę

10

Wstęp

ną sytuacją domową dzieci oraz z  tym, w  jaki sposób nasza placówka może im zastąpić rodzinę. Także nasze własne opinie przekazywane otoczeniu dotyczyły raczej niedoborów niż potencjałów naszych podopiecznych i  koncentrowały się na kwestiach bytowych. Minęło sporo czasu, zanim udało nam się przełamać stereotypy pomocy społecznej i zacząć mówić o istocie działalno-ści, czyli o  atrakcyjnym i  trwałym środowisku rówie-śniczym jako niezbędnym komponencie wychowania. Zmiana języka była konsekwencją skoncentrowania się na indywidualnych osiągnięciach wychowanków oraz na efektywności naszego funkcjonowania jako instytu-cji. W ten sposób stawaliśmy się organizacją świadomą swoich celów i  zabraliśmy głos w  debatach na tematy wychowawcze. Nabieraliśmy także dystansu do kupcze-nia ludzkimi nieszczęściami i  nie używaliśmy historii naszych podopiecznych do promowania organizacji. Ostatecznie odrzuciliśmy język, którego jedynym zada-niem było poruszanie uczuć potencjalnych darczyńców.

W owym czasie sporym ograniczeniem rozwojowym był formalny związek z Fundacją im. ks. Siemaszki. Na-sza placówka, która nie miała osobowości prawnej, funk-cjonowała w strukturze Fundacji. Nasze skrajnie różne opinie na temat pracy z  młodzieżą stały się przyczyną wielu trudności i  napięć. To wyjątkowo przykre dla

Page 11: Coca kocha Colę

11

mnie wspomnienie stanowi materiał na odrębną publi-kację. Z Fundacją rozstaliśmy się ostatecznie w 2003 r., co wyzwoliło w nas dodatkowy potencjał rozwojowy.

Nasza oferta nigdy nie miała charakteru działalności duszpasterskiej, jak mogłoby na to wskazywać szereg okoliczności. Nawiązywaliśmy wprawdzie do idei kra-kowskiego misjonarza ks. Kazimierza Siemaszki, utrzy-mywaliśmy kontakty z instytucjami kościelnymi, wresz-cie na czele organizacji stał ksiądz. Wprawdzie silnie identyfikowaliśmy się z chrześcijańską wizją człowieka i  najlepszymi tradycjami działalności charytatywnej, jednak – pomimo trudności – realizowaliśmy koncep-cję organizacji wychowawczej, która łączy we wspólnej pracy ludzi reprezentujących różne światopoglądy i śro-dowiska. Stwarzaliśmy równy dostęp do naszych usług wszystkim dzieciom, niezależnie od przynależności religijnej czy orientacji światopoglądowej. Największe-go i  wyjątkowo skutecznego wsparcia, przy akceptacji takiej koncepcji naszej działalności, udzielili nam kard. Franciszek Macharski, ks. prof. Władysław Bomba i Jan Rokita. W  ślad za nimi od 2003 r. silnie wspierały nas władze Zgromadzenia Misji św. Wincentego a Paulo.

Na koniec chcę podziękować osobom, dzięki którym mogłem zgromadzić prezentowane w  książce doświad-czenie wychowawcze i  wiedzę. Jestem wielkim dłużni-

Page 12: Coca kocha Colę

Wstęp

kiem moich rodziców, śp. ks. Tischnera oraz kard. Ma-charskiego. Jestem bardzo wdzięczny tym, z  którymi rozpoczynałem w 1993 r. na Długiej 42 w Krakowie dzia-łalność wychowawczą. Czas pokazał, że przekroczyła ona znacznie nasze ówczesne wyobrażenia i  plany. Do tego grona należą w szczególności Irena Kruczek, Anna Litwora, Mariola Szewczyk i Jacek Wądzyński. Dziękuję także Hannie Lasockiej i prof. Stanisławowi Lasockiemu, którzy zmobilizowali mnie do opublikowania zgroma-dzonego materiału. Prezentowana książka jest owocem wielu lat pracy wychowawczej w organizacji, która roz-poczynała od działalności dziennej, by z czasem prowa-

Page 13: Coca kocha Colę

dzić placówki całodobowe, a następnie zwiększyć zakres działalności przez organizowanie zajęć psychoterapeu-tycznych i sportowych. Przyznam, że choć pisanie było dla mnie zawsze fascynującym doświadczeniem, tym razem przyszło mi je realizować z niemałym trudem.

Fragmenty książki były wcześniej prezentowane pod-czas moich wystąpień oraz ukazywały się jako teksty rozproszone w  innych publikacjach. Po raz pierwszy wychodzą jako jednolity tekst, stanowiący wyraz moich osobistych przekonań i – jak sądzę – w dużej mierze re-prezentujący poglądy środowiska wychowawczego, z któ-rym jestem związany.

Page 14: Coca kocha Colę
Page 15: Coca kocha Colę

15

WE WSI PoŻAR

Joseph Ratzinger jako profesor Uniwersytetu w Tybin-dze blisko 40 lat temu opublikował książkę Wprowadze-nie w chrześcijaństwo. Publikacja rozpoczyna się od przy-powieści Sorena Kierkegaarda o  błaźnie i  pożarze we wsi. Filozof opowiada, że w pewnym wędrownym cyrku w Danii wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał gotowe-go już do występu błazna do sąsiedniej wsi po pomoc. Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by przyszli i pomogli gasić ogień. Ale wieśniacy uważali krzyki bła-zna za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i  śmiali się do łez. Błazen natomiast miał ochotę raczej płakać. Daremnie błagał ludzi i tłumaczył, że to nie żaden trik, tylko gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali. Jego błagania wywoływały tylko nowe wybuchy śmiechu. Uważano, że świetnie gra swoją rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi i na pomoc było już za późno: i wieś, i cyrk spłonęły.

Page 16: Coca kocha Colę

16

We wsi pożar

Jakiś czas przed Ratzingerem amerykański kaznodzieja Harvey Cox przytoczył tę opowieść jako ilustrację sy-tuacji, w której znaleźli się współcześni mu teologowie. W błaźnie niemogącym znaleźć posłuchu u ludzi widzi on obraz teologa. Nikt nie go bierze na serio w  jego śmiesznym stroju ze średniowiecza czy z innej minionej epoki. Cokolwiek powie – jego rola sprawia, że z góry wiadomo, iż to tylko przedstawienie, które z rzeczywi-stością ma raczej niewiele wspólnego.

Przytoczona opowieść nic nie straciła na swym zna-czeniu i  aktualności. Także współcześnie ktoś, kto pu-blicznie wzywa do „gaszenia pożaru„, jest podejrzewany o ukryte zamiary i nieujawnione motywy swoich działań. Dotyczy to zwłaszcza przedstawicieli zawodów zaufania publicznego: lekarzy, prawników, duchownych, polity-ków, nauczycieli i urzędników, którzy bezskutecznie po-szukują sposobu na przezwyciężenie podejrzeń o kłam-stwo, stronniczość, lenistwo, podwójne życie, chciwość i pilnowanie wyłącznie własnego interesu. Mechanizmy rządzące mediami psują i  tak fatalny wizerunek środo-wisk uznawanych za istotne z  punktu widzenia intere-su społecznego. Każdy bowiem jednorazowy skandal z udziałem znanej osoby z grona przedstawicieli wyżej wymienionych profesji funkcjonuje natychmiast jako

Page 17: Coca kocha Colę

17

obowiązująca opinia na temat całego środowiska czy grupy zawodowej.

Wiele razy byliśmy świadkami publicznego napięt-nowania młodych ludzi jako grupy w  kontekście czy-nów karalnych popełnianych przez ich przedstawicieli. Kolejne doniesienia o brutalnych przestępstwach z ich udziałem, informacje o szerzącej się patologii w szkole, o wzroście spożycia środków odurzających, mnożenie określeń typu: blokersi, dresy, kibole, galerianki powo-dowało, że wielu dorosłych zaczęło postrzegać młodzież jako wroga publicznego, domagać się zaostrzenia prawa, budowania nowych więzień i  zakładów poprawczych. Konsekwencje tej nagonki długo jeszcze będą skut-kowały brakiem wzajemnego zaufania i  trudnościami w spokojnym dialogu pokoleń.

W  ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci przechodzi-liśmy w Polsce trudne chwile. Wiele problemów z mło-dymi ludźmi wynikało z  procesów transformacji, któ-re w  początkowej fazie doprowadziły do załamania się, skądinąd niedostosowanej do potrzeb, oferty domów kultury, świetlic i  klubów osiedlowych, drużyn harcer-skich, grup oazowych i  związków sportowych. Na to nałożyły się problemy ogólnospołeczne: konsumpcyjny styl życia i pogoń za pieniądzem, a także globalne: degra-

Page 18: Coca kocha Colę

18

We wsi pożar

dacja tradycyjnych wartości i powszechne spłycenie in-terpretowania świata wywołane kulturą masową. Zanim powstały nowe formy działalności, dzięki którym wdro-żono atrakcyjne projekty wychowawcze, wielu młodych ludzi znalazło się na marginesie życia społecznego.

Większość odbieranych przez nas codziennie informa-cji nie ma żadnych walorów poznawczych, prędzej kreu-je świat, w którym wszyscy są podejrzewani o intencje inne niż deklarowane. Szczucie jednych przeciw drugim nie jest raczej wynikiem jakieś przemyślanej diabelskiej strategii, ale zabiegiem beztrosko dokonywanym na ży-wej i delikatnej tkance organizmu społecznego w celu rozkręcenia emocji i skupienia zainteresowania na prze-kazie, po którym następuje blok reklamowy. To zabawa ogniem w stogu siana. Eksponowanie skrajności, pogoń za sensacją i  epatowanie nieszczęściem, pochopne wy-dawanie wyroków i  rozbudzanie podejrzliwości – oto niektóre chwyty wykorzystywane we współczesnych przekazach medialnych.

Zaufanie obywateli do otoczenia w najlepszym razie staje się bezpowrotnie utraconym doświadczeniem z dzie-ciństwa. Obniżenie zaufania najbardziej zagraża ludziom młodym, którzy podwójnie doświadczają tempa prze-mian. Na ich przyspieszony w okresie dojrzewania roz-wój osobowy nakłada się galopująca zmienność kulturo-

Page 19: Coca kocha Colę

19

wych i społecznych odniesień. Dzisiaj świat bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypomina nastolatka. Wraż-liwość, będąca przywilejem młodego wieku, zaostrza kontury zjawisk, o których mowa, i zwiększa intensyw-ność reakcji. To zaś z kolei wzbudza agresję i niechęć do świata, w którym nie bardzo wiadomo, komu zaufać i jak znaleźć sobie bezpieczne miejsce.

Pomagać innym należy w  sposób przemyślany. Po-trzebna jest do tego wrażliwość matki czuwającej nad niemowlęciem, która usłyszy każdy szmer i  zrozumie każdy sygnał. Ale równie nieodzowny jest rozsądek le-karza, który leczenie poprzedzi diagnozą i nie przepisze wszystkim aspiryny. Pomagać trzeba w sposób zorgani-zowany. Jestem zwolennikiem instytucjonalnych form pomocy. W ten sposób można zdziałać więcej i ustrzec się osobistego uwikłania, od którego trudno uciec. Po-magać trzeba blisko i daleko od siebie. Blisko – to zna-czy rodzinie, sąsiadom i przyjaciołom. Daleko – czyli za pośrednictwem organizacji, które w naszym imieniu i za nasze pieniądze pomogą wskazanym przez nas środowi-skom. Trzeba się wystrzegać „pomagania„ anonimowym osobom na ulicy: jest nieskuteczne i przynosi poważne i długotrwałe szkody. Darowane pieniądze są wydatko-wane niezgodnie z deklarowanym przeznaczeniem. Ob-darowany uczy się żyć na rachunek innych i pielęgnuje

Page 20: Coca kocha Colę

20

We wsi pożar

swoje dysfunkcje. Rośnie liczba oszukanych darczyńców, a w ślad za tym spada społeczne zaufanie do organizacji dobroczynnych. W  pomaganiu innym należy się skon-centrować na efektach działania, a  nie na swoim do-brym samopoczuciu. Liczy się głównie to, czy odbiorca naszej pomocy dokona oczekiwanej i trwałej zmiany.

Organizacje pozarządowe, niestety coraz częściej wbrew swojej roli społecznej, skupiają się na formuło-waniu apeli, odwołujących się niemal wyłącznie do sfery emocjonalnej. Cała sfera rozumienia pozostaje niezago-spodarowana. Zamiast tego organizuje się ckliwe festi-wale w  klimacie sztucznego ciepła brazylijskiej teleno-weli. W  przekazach na temat problemów społecznych dominuje skłonność do wywoływania litości i  współ-czucia. Dopuszcza się uproszczenia i  niedopowiedze-nia, epatuje nieszczęściem. Czarne barwy towarzyszące hospicyjnej pomocy dla dzieci mają sugerować  ciężką terminalną chorobę. Na szczęście jednak wielu małych pacjentów poddaje się długoterminowemu leczeniu do-mowemu i nie zagraża im bezpośrednio utrata życia. Nie wspomina się, że na wielu bezdomnych wyczekują od dawna ich bliscy, a niejeden żebrak zgromadził całkiem pokaźne oszczędności.

Apelowanie do prostych uczuć stało się powszechnie stosowaną metodą pozyskiwania darczyńcy. To, co po-

Page 21: Coca kocha Colę

21

winno być zaledwie punktem wyjścia, staje się celem sa-mym w sobie. Porusza się nasze serca bez angażowania naszych umysłów. Emocjonalnie pobudzonych wzywa się do wpłaty na rachunek. Wysokość kwoty weryfiku-je skuteczność nadawcy apelu. Po tym następuje seria umizgów pod adresem sponsora. Bywa, że nagradza się go za działanie odruchowe i  pozbawione głębszego za-angażowania. Zgodnie z tą filozofią każdy, kto przyłącza się do takiej akcji (patrz: przekazuje pieniądze), zapew-nia sobie miejsce wśród tej lepszej, bo wrażliwej części społeczeństwa. Ci zaś, którzy wymagają starannie przy-gotowanych informacji, zostają zaliczeni w poczet aspo-łecznych egoistów. Podstawowym prawem każdego, kto ma pomóc innym, jest prawo do rozumienia. Granie na emocjach z pominięciem treści istotnych dla problemu jest brakiem szacunku wobec tego prawa.

Jak powszechnie wiadomo, emocje odgrywają ważną rolę zarówno w naszym życiu osobistym, jak i  społecz-nym. Bez nich świat blednie i  traci na znaczeniu. Daw-no odkryli to specjaliści od reklamy. Ponieważ markowe produkty nabywamy głównie z  powodów, wykraczają-cych poza racjonalne myślenie, nasze emocje stały się ich celem. Kupujemy dobra konsumpcyjne w akcie wy-rażenia aprobaty dla samych siebie i spełnienia naszych aspiracji. Dlatego nawet reklamy artykułów codziennego

Page 22: Coca kocha Colę

22

We wsi pożar

użytku w  sposób groteskowy odwołują się do naszego poczucia wartości. Podobnymi prawami rządzi się świat polityki. Emocje to jednak wyjątkowo podatna na zmia-nę strona naszej natury. Zgromadzone przez pokolenia doświadczenie poucza, że miłość od nienawiści czasem może dzielić tylko krok. To zdarza się zarówno w życiu indywidualnym, jak i zbiorowym. Nieraz wielkie i skraj-ne emocje pozbawione towarzystwa rozumu były przy-czyną nieszczęść na masową skalę. Tak rodziły się krwa-we reżimy i ginęły miliony ludzi.

Pęd do skuteczności w pozyskiwaniu środków każe sięgać po „ekstremalne„ narzędzia. Aby zaszokować, eksponuje się prawdziwe i  spreparowane dysfunkcje. Próbuje się natrafić na czyjeś świeże lub nieco przy-schłe poczucie winy, tropi się tych, którzy hojnym ge-stem postanowią poprawić swój wizerunek. Uwodzi się salonową uprzejmością lub szermuje poczuciem przyzwoitości. Z  etycznego punktu widzenia to nic innego jak przedmiotowe traktowanie drugiego czło-wieka. W natłoku różnorodnych apeli, wezwań i  rosz-czeń czujemy się jak zwierzyna, na którą urządzono nagonkę. W codziennej praktyce działania organizacji pozarządowych przybywa socjotechniki i  dogmatycz-nie stosowanych narzędzi marketingowych. W istocie trudno uwierzyć, że przekazany w blasku fleszy w poło-

Page 23: Coca kocha Colę

23

wie kwietnia (gdy większość podatników wypełnia ze-znania podatkowe PIT) wózek dla niepełnosprawnego nie jest zwyczajnie elementem tej kampanii. Tak dale-ce wyreżyserowana dobroczynność nasuwa podejrze-nia o manipulację i wywołuje zwątpienie w szczerość intencji osób działających pro publico bono.

Organizacje społeczne, w celu realizowania swoich zadań statutowych, powinny doskonalić warsztat i roz-wijać współpracę z  przedsiębiorcami i  administracją publiczną. Nie mogą natomiast działać na wzór agencji reklamowych, których głównym zadaniem jest produ-kowanie komunikatów medialnych na masową skalę. Wówczas bowiem działalność statutowa organizacji i  jej beneficjenci schodzą na dalszy plan. Ich miejsce zajmują natomiast rozliczne działania marketingowe. Duże zespoły ludzkie sondują preferencje społecz-ne i  rozpowszechniają promocyjne treści skrojone na miarę masowych gustów. Skomplikowane i  kosztow-ne struktury ds. PR zajmują się konstruowaniem jało-wych intelektualnie sloganów i emocjonalnym szpiko-waniem ich odbiorców.

Znam organizacje, w których działy promocji są bar-dziej liczebne niż zespoły odpowiedzialne za realizowa-nie misji. Wysokie koszty ich funkcjonowania pokry-wane są ze środków przekazywanych przez darczyńców.

Page 24: Coca kocha Colę

24

We wsi pożar

A przy tym istotna część energii całej organizacji jest an-gażowana w sprawy związane z wizerunkiem. Przez jakiś czas sądzono, że jest to sposób na unowocześnienie pol-skiego sektora pozarządowego, który winien przyswoić biznesowe prawidła. Dzisiaj widać wyraźnie, że jest to droga do marnowania ludzkiej energii i utraty społecz-nego zaufania. Szczególnie wówczas, gdy po zbilansowa-niu okazuje się, że koszty promocyjne pochłonęły istot-ną część przychodów przeznaczonych na cele społeczne. Wtedy pozostaje wykonywanie działań pozorowanych, angażujących płytko i krótkoterminowo.

Używanie wizerunku beneficjentów organizacji do ak-cji promocyjnych sprawia, że przekaz budowany na ich porażkach życiowych narusza ich godność i osłabia i tak mizerne poczucie wartości. Powoduje też u nich skłon-ność do pielęgnowania i uwidaczniania niedoborów jako potencjalnego źródła zysków. Ci, którzy stwierdzają, że opłaca się być biednym, słabym i smutnym, albo przynaj-mniej na takiego wyglądać, tracą motywację do podjęcia wysiłku na rzecz wyjścia z kryzysu. Historie serwowane żądnym sensacji i wzruszeń przypadkowym słuchaczom niewiele mają wspólnego z  prawdziwymi problemami ich autorów, którym wsparcie finansowe zazwyczaj jest najmniej potrzebne.

Litość żywi się patrzeniem i znika, gdy zamykamy oczy. Współczucie karmi się uczuciami innych i  lubi

Page 25: Coca kocha Colę

25

wygrzewać się w cieple romantycznych historii. Jedy-nie miłosierdzie zdobywa się na wysiłek rozumienia. Ono rozumie, że wszystko jest jeszcze do uratowa-nia. Nie wszystko jest stracone. Nie ma sytuacji bez wyjścia, stanów beznadziejnych i  ludzi przegranych. Wciąż żywa jest nadzieja. Nadzieja zaś boli, bo jest trudna i długodystansowa. Ale ból jest jedną z oznak życia. Nadzieja uznaje, że człowiek jest godny litości i  współczucia, a  nade wszystko miłosierdzia. Litość każe przystanąć, współczucie zbliża, ale dopiero mi-łosierdzie uczy patrzeć i rozumieć. Z rozumienia rodzi się projekt lepszego jutra.

Organizacje niosące pomoc gustują w akcjach. Ów kampanijny sposób działania jest podyktowany ocze-kiwaniami mediów i potencjalnych darczyńców. Bywa też przejawem niechęci do głębszego zajęcia się proble-mem. Nie należę do ostrych krytyków Jerzego Owsia-ka, a tym bardziej nie jestem zwolennikiem jego głów-nych oponentów. Ale gdy przyglądam się tej wielkiej akcji, angażującej mnóstwo społecznej energii, zasta-nawiam się, co zmieniło się w  ciągu prawie 20 lat jej istnienia? Czy – poza wielkimi kwotami, ogromnymi happeningami, zakupem sprzętu medycznego na ma-sową skalę – nastąpiła jakakolwiek zmiana w funkcjo-nowaniu służby zdrowia? Czy wzrosła pozycja organi-zacji społecznych? Czy dzięki tej akcji Polacy stali się

Page 26: Coca kocha Colę

We wsi pożar

wrażliwsi i  bardziej skłonni do przemyślanego poma-gania innym?

Prawdą jest, że efekty przychodzą po czasie. Ich mierzenie jest skomplikowane i wymaga wytworzenia nowych narzędzi. Jednak posługiwanie się samymi sta-tystykami niczego nie wyjaśnia. Ilość bochenków chle-ba i sztuk odzieży wydana bezdomnym niewiele mówi o rzeczywistej pomocy. Liczba dzieci, które otrzymały gwiazdkowe prezenty niekoniecznie przekłada się na to, ile z nich przeżyło święta szczęśliwie. Szermowanie ogromnymi liczbami często więcej zamazuje, niż wy-jaśnia. Wielkie idee, które miały zmienić świat, rodzi-ły się z dala od nadmuchanych statystyk, a ich twórcy gardzili popularnością.

Obowiązkiem organizacji pozarządowych jest su-mienne reflektowanie tego, czym się zajmują, i  prze-kazywanie rzetelnych informacji otoczeniu. Aby spo-łeczeństwa funkcjonowały prawidłowo, niezbędna jest solidna wiedza o naturze problemów społecznych i spo-sobach ich rozwiązywania. Wskutek ogromnego tempa przemian kulturowych jesteśmy bowiem narażeni na przeterminowane wyobrażenia i  schematy językowe.

Page 27: Coca kocha Colę

Za ich pomocą nie da się już opisywać współczesnych zjawisk. Co dzisiaj znaczą takie określenia, jak „trudna młodzież„, „dzieci z  rodzin patologicznych„ czy „nar-komani„? Nowe podejście do problemów społecznych powinno zrodzić nowy język, stroniący od uproszczeń i  piętnowania. Język, który zachowa umiar w  angażo-waniu emocji i  pomieści wszystkich biorących udział w pomaganiu.

Liderzy organizacji pozarządowych muszą mówić zrozumiale i  zgodnie ze swoim rozeznaniem. Trzeba np. odważnie wyjaśniać, że bezdomności nie rozwiąże się administracyjną decyzją o  przydziale mieszkania, bo bezdomność ma się w  głowie. Nie sprowadza się ona do braku domu, ale polega na utracie umiejętności zamieszkiwania.

Z  własnego doświadczenia wiem, jak trudny jest opis problemów społecznych i  sposobów ich rozwią-zywania. Od wielu lat bowiem próbuję informować o działalności mojej organizacji wciśniętej w stereoty-powe wyobrażenia. Pomimo wysiłków do dzisiaj nie znalazłem właściwych obrazów i adekwatnego języka, który zdołałby je przezwyciężyć.

Page 28: Coca kocha Colę
Page 29: Coca kocha Colę

29

PAW W KRAINIE PoPCoRNU

Żyjemy w  czasach globalizacji i  kultury masowej. Kul-turą masową rządzi zaś masa, czyli niewyszukane smaki i akceptowane przez większość poglądy, od których lep-szy może być tylko ich brak. Celem globalnych produ-centów i dystrybutorów jest sprzedaż możliwie najwięk-szej liczby produktów, wytworzonych w jak najkrótszym czasie i  jak najniższym kosztem. Oto cała misja świa-towych graczy, dumnie wygłaszających hasła o  służbie klientom, zrównoważonym rozwoju czy też społecznej odpowiedzialności biznesu. Prawdziwe zadanie to tak sformatować nasze mózgi, aby pragnęły waśnie tego, co oni gotowi są nam sprzedać. Problem w tym, że ich ofer-ta coraz częściej nie tylko nie dostarcza życiowej energii, ale powoduje, że potrzeby wyższe pokrywa kurz zapo-mnienia, aż w końcu ulegają zanikowi.

Sukces odnoszą ci, którzy potrafią właściwie odczytać potrzeby masowego konsumenta i znaleźć łatwy dostęp do naszych portfeli. Drogę do masowych gustów toruje pobudzanie najniższych instynktów i  popędów, odwo-

Page 30: Coca kocha Colę

30

Paw w krainie popcornu

ływanie się do zbiorowych przekonań i  zawłaszczanie autorytetów. Przykład? Wystarczy zobaczyć, w jaki spo-sób reklama żeruje na życiu prywatnym i emocjonalnym. Tak oto kostka rosołowa i keczup determinują rodzinne szczęście, niezawodni koledzy są tam, gdzie leje się piwo, sukces w  biznesie gwarantuje odpowiednio dobrany szampon (którego jesteś wart/warta), a  największym zaufaniem kochających matek cieszy się… rutinoscor-bin. Galeria, kolekcja, promocja, nominacja – oto nie-które przykłady językowych zawłaszczeń. Nadęcie sięga zenitu: super, ekstra, top, premium, platinium…

Przyznam, że prawdziwy szok przeżyłem, ogląda-jąc transmisję z uroczystości pogrzebowych Michaela Jacksona w  hali Staples Center w  Los Angeles, gdy zwłoki króla popu zamknięte w  złotej trumnie przy-witał chór religijnym hymnem Soon and very soon we are going to see the King.

Misyjność współczesnej telewizji sprowadza się nie-mal wyłącznie do tego, aby za pomocą medialnych za-biegów sprzedawać różne produkty. Bywa, że w zalewie reklamowej szmiry z trudem odnajdujemy jakikolwiek istotny przekaz. Nie przez przypadek gazeta o najwyż-szym nakładzie w  Polsce to brukowiec, który powsta-je niemal wyłącznie na podstawie sondaży opinii pu-

Page 31: Coca kocha Colę

31

blicznej. Nie inaczej jest z  niemieckim „Das Bild„ czy brytyjskim „The Sun„. Skutkiem tego, przy rosnącym bogactwie nowoczesnych sposobów przekazywania in-formacji, dramatycznie brakuje treści naprawdę znaczą-cych i wolnych od kontekstu marketingowego.

Kamuflowanie żądzy posiadania jest jednak dowo-dem pewnego zakłopotania czy wręcz poczucia winy. Próby zacierania śladów nieokiełznanej chciwości przybierają prawdziwie groteskowe formy. Chrupiące mac-ciasteczka nie mają bynajmniej trywialnego „na-dzienia„, ale amatorom kulinarnych zdobyczy oferują

„gorące wnętrza„. I to pod hasłem: „I’m lovin’ it„– co wy-rażone w angielskim czasie Present Continuous znaczy, że kocha się tu i teraz, w tej krótkiej chwili rozkoszy prze-żywanej pomiędzy punktem oralnym i analnym.

W telewizyjnej reklamie spiker oznajmi: „Każde po-kolenie ma swoje pragnienia…„. Chwila wyczekiwania i  oto już wiemy: „To pokolenie wybrało pepsi„. Mie-szanka rumu i  coli zwana w  Hawanie cuba libre, która dla Kubańczyków jest synonimem wolności, dla nas ma już wyłącznie smak korporacyjnego interesu. Chciwe i  krwawe totalitaryzmy XX w. uznawały, że kłamstwo często powtarzane z czasem zaczyna uchodzić za praw-dę. Gdy słucham reklamowych zaklęć, opartych w naj-

Page 32: Coca kocha Colę

32

Paw w krainie popcornu

lepszym razie na półprawdach, zaczynam podejrzewać, że ich twórcy przyjęli ten sam punkt widzenia.

O krainie popcornu zacząłem myśleć po lekturze książ-ki ks. Jerzego Szymika Teologia w krainie pepsi-coli. Kraina popcornu to świat, w którym liczy się głównie długość przewodu pokarmowego i sposób na jego maksymalne wykorzystanie. Rozumiem przez to wszelkie możliwe sposoby konsumowania i  kolekcjonowania wciąż no-wych doznań. Procesy optymalizacji treści wiodą w kie-runku papkowatości i nadęcia. Im bardziej przetworzone, zmielone i smakowo uniwersalne, tym większa szansa na znalezienie odpowiednio dużej grupy admiratorów.

Pewnego dnia zabrałem grupę dzieci na lody i ze zdzi-wieniem dostrzegłem, że najlepiej rozpoznawane przez nie smaki to: snickers, cappuccino, bounty, musli i  ti-ramisu. Obiektem dziecięcego pożądania stały się więc pewne koncepcje marketingowe, które z aromatami wy-stępującymi w przyrodzie nie mają nic wspólnego. Nie-wykluczone, że z czasem zapomną, jak smakowały lody śmietankowe, czekoladowe czy cytrynowe. Być może w ślad za tym ich zdolność do odczuwania wzruszenia, zachwytu, wstydu czy radości zostanie zastąpiona przez umiejętność odtwarzania wrażeń rozpiętych między re-akcją na sztuczki Harry’ego Pottera i popisy Jamesa Bon-da. Progiem zaś pobudzenia emocjonalnego stanie się

Page 33: Coca kocha Colę

33

Teksańska masakra piłą mechaniczną lub choćby niewielkie tsunami. Dodam jeszcze, że niedawno słyszałem, jak śmiałek powracający ze szkoły przetrwania wyznał, że: „czuł się jak Tom Cruise w Mission Impossible„.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z  tego, że mamy do czynienia z  rewolucją kulturową, która detronizuje bo-haterów kultury judeochrześcijańskiej i helleńsko-rzym-skiej, by w  to miejsce ustanowić popkulturowych he-rosów. Nie jest to jednak zwykła wymiana bohaterów. Klasyczni bohaterowie opiewali swoje prawdziwe sta-ny wewnętrzne, nazywając je niejako za nas i  na nasz wspólny użytek. W ich opisach odnajdywaliśmy siebie. Emocje, których dostarcza nam popkultura, są coraz bardziej wystudiowane, rodzą się z efektów specjalnych w wielkich studiach filmowych i mało mają wspólnego z  tzw. normalnym życiem. A  na dodatek uzależniamy się od nich i mamy skłonność do ich wyolbrzymiania. Istnieje więc obawa, że za jakiś czas większość oby-wateli naszego globu – użytkowników Internetu i gier komputerowych – wyzbędzie się swoich uczuć na rzecz emocjonalnego oprogramowania w wersji EMO XP 2.0.

W  Historii filozofii po góralsku ks. Tischnera Józek Bryjka z Ochotnicy, rozpoznany w Grecji jako Diogenes, „był cłekiem ślebodnym. Nie doł se dusy psywiązać psez ziemskie bogactwa. Jak nojmniej mieć, jak nojbardziej

Page 34: Coca kocha Colę

34

Paw w krainie popcornu

być„. Mówi on: „To co mos, mo i ciebie […] A jak cie tak syćko powiąze, to ani się spostsezes, ze ni mos już siebie„. I nie ma to nic wspólnego z działalnością pra-cowitego przedsiębiorcy, który z fascynacją udoskonala świat, czerpiąc satysfakcję z twórczej aktywności, a nie z samego aktu własności. I  jak przedsiębiorca współ-tworzy porządek świata, planuje, dobiera narzędzia, podejmuje ryzyko, tak posiadacz głównie gromadzi, a użyteczne przedmioty sprowadza do rangi gadżetów. Składowe jego dobytku są niedopasowane, niespójne i  w  rezultacie bezużyteczne. Tak jak u  Witolda Gom-browicza w  Trans-Atlantyku, gdy uwodziciel młodego Ignaca, Puto Gonzalo, oprowadzając po swym pałacu pełnym przypadkowych przedmiotów, mówi: „[…] dlatego ja kosztu nie szczędząc wszystko zakupiłem i tu do kupy zgromadziłem, żeby mi trochę potaniały„. Albo jak u Saint-Exupéry, opowiadającego w Twierdzy o czło-wieku, który zamknął w domu dzban wody, bo kochał szmer fontanny.

W krainie popcornu nie trzeba mierzyć się z dylema-tem Ericha Fromma – być albo mieć. Rozstrzygnięcie narzuca się samo, gdy nade wszystko trzeba „wyglądać„. Solaria i  siłownie to miejsca pielgrzymowania wielu nastoletnich osiłków, dążących do osiągnięcia stanu ABS-u (Absolutnego Braku Szyi). Skuteczny „lans„, po-

Page 35: Coca kocha Colę

35

pularność i podobanie się to szczyt marzeń wielu współ-czesnych nastolatków, zapominających o  tym, że orły z natury są szare, a papugi głupie.

Jest taki popkulturowy przesąd, że jak o kimś nie mó-wią, to go nie ma. Wydaje się, że niebezpieczeństwo pu-blicznego nieistnienia budzi większą grozę i karze bar-dziej dolegliwie niż cały polski wymiar sprawiedliwości. Wszyscy, którzy wypadli z  ramówki i  zeszli z plakatu, mogą w  najlepszym razie wyczekiwać ostatniej sceny ze swoim udziałem, kiedy zostaną publicznie odarci ze skóry w trakcie bezpośredniej relacji na żywo.

Psycholog Bartek Dobroczyński w  książce pod zna-miennym tytułem Trzecia Rzesza Popkultury pisze o po-zornie niewinnym, a coraz mocniej rozpowszechnionym zwyczaju czy nawet obowiązku bycia „trendy„. Całkiem poważnie przyjmowane przez rzesze ludzi wzorce w trzeciorzędnych dziedzinach życia, takich jak moda, wyznaczane przez – nomen omen – „dyktatorów„, po-świadczają zasadność obaw. Nie dość na tym, że współ-czesnych krawców, z pewnością dużo bogatszych od ich kolegów z minionych epok, nazywa się kreatorami. Dziś wystawę ciuchów zalicza się do wydarzeń z  dziedziny kultury wysokiej.

Niedawni kuglarze, bajarze, rajfurzy i  komedianci zajęli poczesne miejsce na współczesnym targowisku

Page 36: Coca kocha Colę

36

Paw w krainie popcornu

próżności. Jesteśmy świadkami niekończącego się no-minowania, promowania, nagradzania i  celebrowania wciąż tych samych postaci. Statuetki w różnych kształ-tach i kolorach przyznawane podczas nadętych ceremo-nii koncentrują uwagę milionów ludzi z  całego świata na tych kilku wybrańcach, których jeden gest lub słowo wywołuje ekstatyczne stany. Zaskakuje tylko to, że oby-watele rozwiniętych demokracji, mocno wyczuleni na punkcie swej wolności i racjonalności, z taką łatwością pozwalają się traktować cynicznie i  instrumentalnie. Cały ten jarmark odbywa się w jednym głównym celu: ma jak najdłużej i  najbardziej intensywnie skupiać na sobie uwagę. Kwestia treści pozostaje, rzecz jasna, spra-wą co najwyżej drugorzędną.

To rozkochiwanie w  sobie jest ukierunkowane na zwiększanie zysków, bowiem człowiek wraz ze swoim

„image’em„ – zwykle dodatkowo po jakimś face liftingu – jest na sprzedaż. To znaczy, że podlega prawom ryku, które decydują, kiedy wprowadzić go na szczyty popu-larności, karmiąc nim głodne idola masy, i kiedy bole-śnie go z tych szczytów strącić, przy jeszcze większym aplauzie publiki. Człowiek wraz z najbardziej intymną sferą swych emocji jest zaledwie narzędziem do sprze-dawania dowolnych produktów.

Page 37: Coca kocha Colę

37

Gdy rodzi dzieci, promuje pieluszki i kosmetyki dzie-cięce, gdy traci kogoś bliskiego, przywdziewa kolekcję klasycznych ubrań, gdy rozwodzi się, poleca antydepre-syjne wakacje na Ibizie, w wieku mocno dojrzałym zaś dzieli się z  publicznością entuzjastycznym umiłowa-niem kleju do protez. A gdy już zakończy swój promo-cyjny żywot, ląduje na wyprzedaży wśród nietrafionych torebek Gucci i szybko wychodzących z mody MP3.

Popkultura potrzebuje zwycięzców. Wszędzie kró-luje „top ten„, czyli 10 najmilszych prezenterek telewi-zyjnych wszech czasów, 10 najmodniejszych komórek z  klapką, czy też 10 najbardziej seksownych pocałun-ków sezonu. Ale to jeszcze nie koniec zabawy. Przecież znacznie więcej emocji można wywołać przez piętno-wanie pokonanych. A  tutaj mamy 10 najsłabszych de-biutów sportowych, 10 najgorzej ubranych posłanek lub 10 największych wpadek prezydenta.

Pamiętam swoje zdumienie, gdy widziałem w  tele-wizorze, jak tysiące rozumnych istot wysyłało SMS-y, aby Monika opuściła dom Wielkiego Brata. Kiedy in-dziej ochroniarz nie wpuścił porządnie ubranego gen-telmana do klubu, bo ten – jak oświadczył – nie przy-stawał do profilu miejsca i nie dawał gwarancji dobrej zabawy. Dobroczyński kwituje dosadnie: „Moloch nie

Page 38: Coca kocha Colę

38

Paw w krainie popcornu

zadowala się już jedynie objawami kultu, pragnie jesz-cze krwi i ofiar„.

Pomysł na PAW-ia narodził się wiele lat temu, kiedy wraz z  psychoterapeutą Ryszardem Izdebskim dysku-towaliśmy o tym, co silnie, choć nieformalnie i niepo-strzeżenie wpływa na młodzież. Zaszyfrowaliśmy te wpływy, nadając im tytuł Postmodernistyczny Ano-nimowy Wychowawca, czyli w  skrócie PAW. Chodzi o twór amorficzny i bezosobowy, który nie daje się ująć w jakiekolwiek ramy. PAW jest ciągle inny, jak w kalej-doskopie. Zmienia się na życzenie jak silikonowy wo-rek w fioletowe paski z reklam sieci komórkowej PLAY. Może straszyć, wzruszać, bawić albo ekscytować. PAW mieni się wszystkimi kolorami tęczy i przybiera różne postaci. Nie ma żadnych światopoglądowych wyróż-ników. On chce tylko się podobać. Więc stroszy pió-ra, podnosi głowę i wydaje przeraźliwy okrzyk. Nie ma w nim, jak tego chcieli Jean-François Lyotard i Jacques Derrida, żadnej ideowej zawartości. PAW reprezentuje koniec wielkich metanarracji i ukierunkowanej kultury. Jest średnią statystyczną, wypadkową gustów i ich bra-ku. Podobnie jak Avatar Jamesa Camerona jest czystą formą nieskończenie przerastającą treść. Jest samym opakowaniem.

Page 39: Coca kocha Colę

39

PAW to symbol kultury masowej, homogenicznej, bezpłodnej i pozbawionej choćby cienia heroizmu. Ko-cha się ona sama w sobie (stąd tytuł tej książki: Coca kocha Colę). A w tym kazirodczym akcie rodzi karły, po-kraki i mieszańce, mutując w kierunku form coraz bar-dziej jednorodnych. I jeszcze jeden obrazek z Gombro-wicza potwierdzający diagnozę kultury: „[…] a w tej chwili pies duży, legawy przyszedł się łasić; i jak baran czarny; ale nie baran to był, bo jak kot duży z pazurami; tyle tylko, że z koźlim ogonem i zamiast miauczeć, jak koza beczał„.

To oczywiste, że z kimś lub raczej czymś takim nie można wejść w  jakiekolwiek intelektualne relacje. Zła-piesz byka za rogi i natychmiast okaże się, że trzymasz za ogon rybę, która w jednej chwili zmieni się w gada-jącą maskotkę made in China. Stąd trudność w podjęciu jakichkolwiek sensownych prób interakcji. Wobec tego, co bezkształtne i  niedookreślone z  zasady przyjmuje się albo postawę rezygnacji, albo wymierza się ciosy na oślep. Pozostaje więc pytanie: jak dokonać ducho-wo-intelektualnego przeciwstawienia czemuś, co jest nieoznaczone i nijakie? Jak wejść w spór ze zjawiskiem charakteryzującym się głównie tym, że nie ma żadnych światopoglądowych wyróżników?

Page 40: Coca kocha Colę

40

Paw w krainie popcornu

Aby PAW-ia okiełznać, tak by nie panoszył się zu-chwale w  naszym ogrodzie, należy wykorzystać kultu-rową przewagę, dzięki której jesteśmy w  stanie tropić, demaskować i ośmieszać popkulturowe triki. Osobiście − jako konsument i obserwator popkultury − stronię od bojkotu, ale odsłaniam i wyszydzam jej ukryte knowa-nia, gdy tylko nadarzy się okazja. Unikam apokaliptycz-nej retoryki i  kaznodziejskiego zadęcia, aby w  prosty sposób szmirę, blichtr i próżnię nazywać po imieniu.

Z  upodobaniem słuchałem niedawno dziennikarza pracującego dla jednego z tabloidów. Wijąc się i klucząc, objaśniał mi misję swojej gazety, którą ta żarliwie reali-zuje w stosunku do ludzi ledwo piśmiennych. Jak twier-dził, gdyby nie ona, niczego by nie czytali. Ja zaś z każ-dym jego słowem nabierałem przekonania, że gdyby Jan Gutenberg z Moguncji wiedział, iż kiedyś powstaną tabloidy, z  pewnością ukryłby głęboko przed światem swój wiekopomny wynalazek.

Piotr Legutko – dziennikarz i znawca mediów − w swo-jej książce Gra w media podkreśla, że misja tabloidów nie polega na tropieniu prawdziwych afer i przestępców, ale na posyłaniu na gilotynę każdego, kto nawinie się pod rękę. Ważne, aby egzekucja dostarczyła odpowiednich emocji. Wielki tytuł na okładce: Biskup bije swoje dzieci.

Page 41: Coca kocha Colę

41

Dalej, drobnym drukiem, autor językiem Psów Wła-dysława Pasikowskiego opowiada historię Bronisława Biskupa ze wsi Świdry Małe, znęcającego się nad gro-madką swoich dzieci. Ileż powodów do uczuciowego ożywienia, zdolnych wypełnić międzyserialową pustkę: po pierwsze nienawidzić brutalnego gada, po drugie roztopić się w litości nad biednymi dzieciakami, który-mi z pewnością w następnym numerze zajmie się jakaś znana aktorka. W  całym tym fikcyjnym opisie pewne jest tylko to, że u  jego źródeł leżą ściśle ekonomiczne powody, takie jak wielkość sprzedaży i związana z tym kasa, które sprawiają, że schlebia się najbardziej przy-ziemnym skłonnościom i upodobaniom.

Podobne zjawiska dotyczą mediów elektronicznych, zajmujących się zaledwie konfekcjonowaniem informa-cji, przy których przygody Tomka Sawyera czy Pippi Langstrump to wydarzenia godne historycznych opra-cowań. Jak można spokojnie przyjmować wiadomość o trzygodzinnej awarii elektrycznej w Brazylii w najważ-niejszym polskim programie informacyjnym, z którego wiedzę o świecie czerpią miliony Polaków? Zjawisko to, tzw. infotainment, polega na zajmowaniu milionów ludzi relacjami, których ranga nie przewyższa znaczenia do-żynek w  Racławicach. Byle tylko powodować wychy-

Page 42: Coca kocha Colę

42

Paw w krainie popcornu

lanie się emocjonalnego wahadła, tak aby jutro znów usiedli przed telewizorami, przywołani zbiorowym gło-dem adrenaliny.

Największa sensacja, ogromny błąd, tragiczny po-żar, miażdżący raport, makabryczne znalezisko − tak brzmiały nagłówki wiadomości jednego z największych polskich portali internetowych. Za nimi kryły się trze-ciorzędne informacje z  Polski powiatowej. Ci, którzy po nie sięgnęli, musieli poczuć się rozczarowani. Pew-nie wówczas, gdy rzeczywiście pojawią się wydarzenia o  dramatycznym przebiegu, już nie uwierzą groźnie brzmiącym tytułom. Cechą naszych czasów jest prze-suwanie granic w różnych dziedzinach życia. Właściwie każda kolejna edycja, seria i model muszą zawierać do-skonalsze rozwiązania. Takie są reguły postępu. Jednak w  posługiwaniu się językiem koniecznie trzeba zacho-wać umiar i  zdrowy rozsądek. Jeśli mianem „tragicz-nego„ nazywamy pożar jakiejś rudery, to co powiemy, kiedy − nie daj Boże − płonąć będzie któryś z symboli naszej kultury?

Co jakiś czas w europejskich mediach powraca temat pracujących dzieci. Niedawno przeczytałem kolejne doniesienia o  nastolatkach zatrudnionych przy pro-dukcji sprzętu elektronicznego w Chinach. Pomyślałem wówczas także o tych, którzy pracują w reklamach, fil-

Page 43: Coca kocha Colę

43

mach czy innych gałęziach show-biznesu. Przecież ich praca jest nie mniej narażona na przykre konsekwen-cje. Stres, konieczność dostosowania się do oczekiwań rynku, utrata prywatności… Piętnowanie − skądinąd nagannych − praktyk w Chinach idzie w parze z tolero-waniem podobnych zjawisk w naszej części świata. To z pewnością przejaw hipokryzji. Jeśli bowiem uznajemy zatrudnianie dzieci za naganne, to nie ma różnicy, czy składają sprzęt elektroniczny, czy spędzają całe godziny na planie filmowym.

Zjawisko tabloidyzacji i zajmowania umysłów milio-nów ludzi trzeciorzędnymi informacjami powoduje ich wykluczenie społeczne. Tym, którzy nie zdołali wytwo-rzyć umiejętności selekcjonowania informacji, funduje się iluzję posiadania wiedzy o świecie, podczas gdy to, co istotne, całkowicie umyka. Gospodynie domowe przeżywają banalne historie bohaterów telenoweli, mło-dzi niecierpliwie wyczekują nowego wideoklipu nowej gwiazdki z Kalifornii, a staruszkowie z niską emeryturą tęsknią za bezpośrednią transmisją z  aresztowania ła-pówkarza. Tymczasem obok − bez fleszy, kamer i  mi-krofonów − toczy się prawdziwe życie, w  którym nie biorą już prawie udziału.

Charakterystyczna dla naszych czasów ekspansja kul-tury masowej jest zjawiskiem z gruntu ekonomicznym,

Page 44: Coca kocha Colę

Paw w krainie popcornu

opiera się na dążeniu do osiągnięcia równowagi pomię-dzy popytem i  podażą. Globalizacja gospodarki odpo-wiada na potrzeby modernizujących się społeczeństw. Coraz więcej ludzi pretenduje do tego, aby wygodnie mieszkać, dużo jadać, mieć telefony komórkowe, laptopy, telewizory i samochody, a także bawić się i podróżować. Spełnienie wysokich aspiracji materialnych rosnącej liczby ludzi na naszym globie jest nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie oczywiste limity surowcowe i  energetyczne lub konieczność ochrony środowiska naturalnego. Wykluczenie zaś całych społe-czeństw z cywilizacyjnego awansu jest niesprawiedliwe i rodzi niebezpieczeństwo frustracji, a w ślad za tym ry-zyko wybuchów niezadowolenia. Jak zatem za pomocą wolnorynkowych mechanizmów spełnić powszechne oczekiwania, a  równocześnie ustrzec się degenerują-cych wpływów kultury masowej i globalnych zagrożeń dla naturalnego środowiska człowieka?

Page 45: Coca kocha Colę

Kluczem jest dobrze zaprojektowana i  szeroko za-krojona edukacja, która możliwie największej liczbie ludzi objaśni, jak mamy obchodzić się ze światem, aby nie doprowadzić do katastrofy. Oznacza to w rezultacie konieczność solidarnego stosowania samodyscypliny w szeroko rozumianej konsumpcji. Na szczęście coraz więcej ludzi rozumie, że tylko wolny rynek i  liberalna demokracja, pozbawione zdolności do samoograniczeń, nie są w  stanie zapewnić długoterminowego rozwoju naszej cywilizacji.

Pojawiają się pierwsze oznaki nowej świadomości, np. w kwestii leczenia otyłości dzieci, które padły ofiarą diety bazującej na frytkach, chipsach, słodyczach i na-pojach gazowanych, czy też zjawiska młodych ludzi spę-dzających całe dnie w  galeriach handlowych. Wycho-dzenie z  popkulturowego dołka należy oprzeć przede wszystkim na wierze w  ludzką zdolność do tworzenia i współdziałania.

Page 46: Coca kocha Colę
Page 47: Coca kocha Colę

47

HOMO CREATOR WANTED

Ponad sto lat temu w  studium o  samobójstwie Emil Durkheim, francuski badacz społeczny, zauważył, że po-zornie indywidualne, a  wręcz osobiste zachowania lu-dzi, mają swe podłoże w zjawiskach społecznych. Nieco później Antoni Kępiński pisał o  chorobie psychicznej jako reakcji ludzi wrażliwych na zbyt szybkie tempo przemian i brutalność świata. To rzeczywistość społecz-na, zdaniem Kępińskiego, odciska w ludzkiej psychice swoją wieloznaczność i  brak trwałych punktów orien-tacyjnych. Dlatego jego książki są wielkim oskarżeniem świata i zasad, które w nim panują. Najważniejsze teksty Kępińskiego powstawały w latach 70. ubiegłego stulecia. Wtedy bezpowrotnie kończyły się czasy, kiedy ludzie rodzili się i  umierali w  podobnych warunkach. Odtąd świat z początku i końca każdego pokolenia dzielić bę-dzie olbrzymia przepaść.

Od tamtego czasu, chociaż minęło zaledwie 40 lat, bardzo wiele się zmieniło. Świat znacznie przyspieszył. Wskutek rozwoju nowoczesnych technologii informa-

Page 48: Coca kocha Colę

48

Homo Creator Wanted

tycznych pojawiły się zjawiska, które nawet nie śniły się naszym babciom. Szybkość i łatwość dostępu do infor-macji przekształciła ją w towar rynkowy. Konkurujące ze sobą koncerny medialne robią wszystko, aby jak naj-dłużej skupić uwagę milionów ludzi na emitowanych programach. Całodobowe serwisy informacyjne utrzy-mują stan sztucznego napięcia i angażują nasze emocje w sprawy, wobec których należałoby zachować dystans.

W  ten oto sposób wytwory ludzkiej inteligencji przejmują nad nami władzę. Większość z nas ulega pre-sji bycia w ciągłym kontakcie ze światem i odbierania sygnałów otoczenia. Przez cały niemal dzień śledzimy medialne doniesienia, odbieramy i  wysyłamy wiado-mości. Współczesna cywilizacja zmusza nas do aktyw-ności w  globalnej sieci. Jakże anachroniczne wydają się dzisiaj wspomnienia sprzed mniej więcej ćwierć-wiecza, kiedy to za pośrednictwem radioodbiorników wzywano wczasowiczów do powrotu do domu z waka-cji „w pilnej sprawie rodzinnej„.

Jedynie problemy człowieka pozostają te same: brak orientacji, poczucie bezsensu, a w ślad za tym bezcelo-wości istnienia, egzystencjalna rozpacz i osamotnienie. Ludzie nie są w  stanie przyswajać tak wielkiej liczby informacji. Ich możliwości poznawcze i emocjonalna odporność balansują na krawędzi wyczerpania. Wzrost

Page 49: Coca kocha Colę

49

intensywności kontaktów międzyludzkich niesie ze sobą obniżenie jakości relacji z  innymi, a  w  konse-kwencji spadek zadowolenia z coraz bardziej powierz-chownych więzi.

Tempo przemian jest dziś tak duże, że choćby krótka przerwa w aktywności zawodowej, spowodowana cho-robą lub dłuższym urlopem, może znacznie utrudnić powtórne znalezienie się w  głównym nurcie zdarzeń. Ludzie pozbawieni pracy już po kilku miesiącach mają wielki problem z  nadążeniem za zmianami, które do-konały się na obszarze ich aktywności zawodowej. To powoduje, że wielu − z  obawy przed wypadnięciem z obiegu − pracuje ponad siły i odkłada na później swo-je osobiste problemy. Przypomina to ludzi porwanych przez rwący nurt rzeki, którzy stojąc na tratwie bez wio-seł, z rezygnacją patrzą na umykające im znajome krajo-brazy. Tak urządzony świat w zasadzie nie pozostawia nam wyboru. Tylko nielicznych stać na zdrowy dystans i utrzymywanie równowagi.

Szczególnie ważne wydają mi się słowa Kępińskiego: „Kto nie buduje, ten musi burzyć„. Uderzająca jest ostrość i jednoznaczność tej konstatacji. Kępiński, jak się wydaje, kategorycznie stwierdza, że nie ma trzeciej opcji w życiu człowieka: jeśli nie dokonuje on kreacji, popada w  de-strukcję. To oznacza, że każda osoba wypchnięta z głów-

Page 50: Coca kocha Colę

50

Homo Creator Wanted

nego nurtu życia społecznego, a tym samym pozbawiona możliwości kreatywnego udziału w  biegu zdarzeń, za-cznie sypiać piach w społeczne tryby. Ci, którzy przestają funkcjonować w  życiu zbiorowym na społecznie apro-bowanych zasadach, schodzą do podziemia i wkraczają w szarą strefę aktywności. W tej sytuacji społeczeństwo nie tylko traci potencjał twórczej jednostki, ale także musi powstrzymywać jej aspołeczną aktywność.

Tworzenie ma tę niezwykłą cechę, że jest czymś bar-dzo indywidualnym, wręcz osobistym, a równocześnie ma wymiar społeczny. Gdy śpiewam, maluję, rzucam ziarno, buduję dom, wyrażam siebie − czynię to wobec innych i ze względu na innych. W tym sensie akt two-rzenia domaga się społecznego kontekstu. Jest więc for-mą dialogu z innymi ludźmi. Zarówno z tymi, z którymi stykam się bezpośrednio, jak i z tymi, którzy byli przede mną i przyjdą po mnie. Tworzenie to pozostawianie śla-dów mogących przetrwać dłużej niż my sami. Twórca opiera się upływowi czasu. Jest z boskiego plemienia.

Człowiek, który nie uczestniczy w twórczym dialogu pokoleń, nie czyta napotykanych śladów i  nie pozo-stawia ich po sobie z  myślą o  przyszłych generacjach, zostaje pozbawiony spoiwa nazywanego sensem. Zna tylko wolność „niebycia„. Ponieważ nie jest mu dana ra-dość tworzenia, gorzknieje i twórczą aktywność innych

Page 51: Coca kocha Colę

51

traktuje jako własne zagrożenie. Nie szanuje też dzieł pozostawionych przez innych ludzi. Używa życiowej energii do niszczenia tego, co drudzy wytworzyli. W ak-cie destrukcji zwraca się także ku sobie. Gdy nie używa noża, aby pokroić nim chleb i położyć go na wspólnym stole, wcześniej czy później wbije go komuś w  plecy albo otworzy nim sobie żyły.

Pamiętam taki obrazek z  nadmorskiej plaży, kiedy chłopcy postanowili wybudować zamek z  piasku. Za-nim z zapałem zabrali się do pracy, skompletowali ekipę i przydzielili role. Jeden z aspirujących do budowania chłopców nie zyskał akceptacji grupy i musiał opuścić teren „budowy„. Po wielu godzinach wytężonej pracy plażowiczom ukazał się wspaniały efekt, który wzbudził podziw wszystkich obecnych poza tym jednym chłop-cem, wykluczonym ze zgodnie współpracującego grona. On niechętnie przyglądał się zapracowanym budowni-czym. Gdy tamci cieszyli się z ukończonej pracy, kipiał ze złości. Wprawdzie próbował coś sam zbudować na boku, ale efekt był raczej mizerny. A gdy wieczorem pla-ża zaczęła się wyludniać i chłopcy udali się na kolację, kilkoma kopnięciami zniszczył cały zamek.

Opowiedziane zdarzenie, podobne do tych, o których niewątpliwie słyszy się wiele, mówi nam co najmniej dwie rzeczy. Po pierwsze każde wykluczenie jest zwią-

Page 52: Coca kocha Colę

52

Homo Creator Wanted

zane z ryzykiem działania wbrew woli wykluczającego ogółu. Tutaj rozwiązanie narzuca się samo. Należy da-wać szansę pretendującym do współpracy, określać role, kierować budowaniem. Proces ten nie będzie przebiegał bez zakłóceń. Pojawią się rozbieżności co do koncepcji, problemy organizacyjne i konflikty o sprawiedliwy po-dział owoców pracy. Dopóki jednak znajdą zastosowa-nie powszechnie akceptowane mechanizmy społeczne, należy podtrzymywać kooperatywny model relacji.

Po drugie jednak, poza wariantem wykluczenia, ist-nieją postawy stałej i  opornej niechęci do nawiązywa-nia jakichkolwiek form współpracy. Zdarza się tak, że pomimo uruchomienia wielkiego aparatu perswazji nie można spowodować twórczej aktywności. Z  taki-mi sytuacjami mamy niestety do czynienia coraz czę-ściej. Wielu ludzi, również młodych, nie odpowiada na sygnały płynące z  otoczenia i  nawołujące do podjęcia społecznie aprobowanej aktywności. Dlaczego? Zwy-kle wymaga to indywidualnego podejścia i  głębszego potraktowania. Otwarta pozostaje kwestia: czy jako społeczeństwo bezpowrotnie utraciliśmy szansę na wy-korzystanie potencjału drzemiącego w stojących z boku destruktorach? Czy też wciąż możemy poszukiwać lep-szych narzędzi i metod służących integracji społecznej? A  więc, nieco trywializując: czy potrzeba nam więcej więzień czy lepszych wychowawców?

Page 53: Coca kocha Colę

53

Niezwykle istotnym zadaniem staje się zatrzymanie nawykowej czynność przeżuwania popkulturowej papki i przełamanie biernej receptywności. Niewykluczone, że największe zagrożenie płynące z konsumpcyjnego stylu życia polega na uśpieniu kreatywności. Paul Ricoeur twierdził, że dopiero zaspokojenie podstawowych po-trzeb otwiera drogę do realizacji potrzeb wyższych, któ-re − dla odróżnienia − nazywał pragnieniami. W istocie zawsze gdy jesteśmy głodni, spragnieni i  zmarznięci, koncentrujemy się na tym, jak owym stanom zapobiec. Komfortowe nasycenie może wprawdzie otwierać dro-gę do twórczej aktywności, jednak nie powoduje tego w  sposób automatyczny. Coraz częściej możemy za-obserwować, że bierność i  receptywność są wynikiem przesytu. Człowiek tak dalece skupia się na zaspokaja-niu swoich fizjologicznych potrzeb, że utrzymując się w  stanie permanentnej sytości, a  nawet przesytu, nie wkracza na poziom, na którym mógłby realizować swo-je wyższe potrzeby. Jeszcze do niedawna chudość koja-rzyła się z biedą i niedożywieniem, dzisiaj coraz częściej szczupła sylwetka jest znakiem dobrostanu, a otyłość − zaniedbania. Aby osiągnąć sukces w jakiejkolwiek dzie-dzinie życia, potrzebna jest samokontrola i dyscyplina.

By stworzyć warunki do rozwoju i osiągania sukcesu, trzeba spojrzeć na człowieka nie przez pryzmat tego, kim jest dzisiaj, ale kim mógłby być w przyszłości. Sło-

Page 54: Coca kocha Colę

54

Homo Creator Wanted

wo „mógłby„ wyznacza nieskończoną przestrzeń ludz-kich i boskich możliwości. Mógłbyś! – to jedno słowo potrafi obudzić ambicje i otworzyć na wyzwania, dając początek sekwencji zdarzeń, których rezultatem bę-dzie poczucie spełnienia i satysfakcji. Określając nowe i ciekawe zadania, dostarczamy równocześnie licznych i różnorodnych możliwości odnoszenia sukcesu, a tym samym zyskiwania na znaczeniu.

Głód sukcesu jest doświadczeniem młodych ludzi wychowujących się w  rodzinach, w  których dominu-je poczucie braku życiowych osiągnięć, a  sukces jest tylko tematem z kolorowych okładek czasopism i hol-lywoodzkich seriali. Dla nich bardzo liczy się ukazy-wanie sylwetek ludzi zawdzięczających swój awans ży-ciowy własnym talentom i ciężkiej pracy. Jak zauważa prof. Piotr Sztompka, obok IPN przydałby się nam bardzo IBP, czyli Instytut Bohaterów Narodowych, który zająłby się promowaniem barwnych postaci i tzw. dobrych praktyk.

Młodzi ludzie, którzy z  różnych powodów nie od-noszą sukcesów w szkole, intuicyjnie poszukują środo-wisk dających widoki na zdobycie odpowiedniej pozy-cji. Chcą zaistnieć w dziedzinie, w której czują się lepsi i  sprawniejsi. To niemalże prawidłowość, że ci, którzy

Page 55: Coca kocha Colę

55

w  formalnych systemach wychowawczych ponoszą fia-sko, podejmują natychmiastową próbę zrekompenso-wania sobie tej porażki w układach nieformalnych, wol-nych od wpływu dorosłych. Problem w tym, że często prowadzą one do destrukcji i całkowicie wymykają się społecznej kontroli.

Dyktatowi popkultury trzeba przeciwstawić silną wiarę w to, że człowiek jest istotą zdolną do rzeczy po stokroć wspanialszych niż choćby najbardziej wyrafino-wana konsumpcja. Jest bowiem usposobiony do bycia twórcą, i  to w  dziedzinach wykraczających poza co-dzienność. To oznacza, że głównym zadaniem wycho-wawcy jest dostarczanie okazji do angażowania twór-czych możliwości młodego człowieka.

Jedną z  podstawowych ról wychowawcy jest poka-zywanie perspektyw i  możliwości rozwoju. „Możesz! Dasz radę! Potrafisz!„ – to słowa, które nie powinny schodzić z naszych ust. Właśnie od nas powinno ema-nować przekonanie, że dzięki odważnym pomysłom i wysiłkowi można w życiu osiągnąć wszystko, co sobie człowiek wymarzy. Owa zachęta jest wiarygodna tyl-ko wtedy, kiedy sam wychowawca jest w jakimś sensie

„człowiekiem sukcesu„ – pracuje nad sobą, rozwija się i nie unika nowych wyzwań. Wiara w mogące nieocze-

Page 56: Coca kocha Colę

56

Homo Creator Wanted

kiwanie rozkwitnąć ludzkie możliwości i  nadzieja na szczęśliwy finał konsekwentnie podejmowanych wysił-ków jest fundamentem relacji pomiędzy wychowawca-mi i wychowankami.

Wszyscy ci, którzy z  powodów genetycznych sta-wiają na kimkolwiek krzyżyk, niech przypomną sobie powojenną historię dwóch państw niemieckich. Trud-no o  mocniejszy, bo statystycznie istotny argument. Ludzie o  podobnym materiale genetycznym i  należą-cy do tej samej tradycji narodowej, gdy tylko znaleźli się w  odmiennych systemach polityczno-społecznych, z  których jeden ograniczył ich wolność, zachowywali się całkowicie odmiennie. Byłe NRD, zamieszkiwane przecież przez niemieckich obywateli, było − tak samo jak pozostałe kraje bloku wschodniego − miejscem wy-stępowania ekonomicznych absurdów, gospodarczej stagnacji, polityki represyjnej i  obywatelskiej nielojal-ności. Skutki tego mrocznego eksperymentu trwają do dzisiaj i – pomimo obalenia muru przed 20 laty – wciąż utrzymują się różnice postaw społecznych obywateli dwóch byłych państw niemieckich.

Jedną z najpoważniejszych chorób, jaka może przyda-rzyć się środowiskom wychowawczym, jest minimalizm i brak wiary w możliwość pozytywnej zmiany w życiu młodego człowieka. Tu i  ówdzie słyszymy: „z  niego

Page 57: Coca kocha Colę

57

nic nie będzie„. To zaś działa jak nalot szarańczy, która w krótkim czasie może pochłonąć wszystko, co zielone. Najważniejsze jest otwieranie przed młodymi świata nadziei, w którym każdy będzie miał szansę. Cierpliwe dawanie nowych możliwości wprowadza atmosferę po-rozumienia. Zaufanie do dorosłych jest zaś najcenniej-szym zasobem, jakim dysponują młodzi ludzie. Budo-wanie zaufania do innych osób, do instytucji i do całego społeczeństwa jest jednym z najważniejszych zadań wy-chowawczych. Wydaje się bowiem, że moment, w któ-rym człowiek je traci, zwłaszcza do najbliższych, jest początkiem wychodzenia ze społecznie aprobowanych ram. Jest to wstęp do indywidualnej degradacji, wskutek której społeczeństwo traci wartościowego obywatela.

Saint-Exupéry napisał w  Twierdzy: „Nie rozumiem dlaczego oddzielać przymus od wolności. Im więcej wytyczę dróg, tym większą mam swobodę wyboru. A  przecież każda droga jest przymusem, gdyż ogro-dziłem ją z obu stron płotem. Ale co nazwiesz wolno-ścią, jeżeli nie będzie dróg, między którymi możesz wybierać? Czy wolnością nazwiesz prawo błąkania się po pustkowiu? Ilekroć powstaje przymus jakiejś drogi, powiększa się wolność„.

Zarówno w Twierdzy, jak i w innych swoich książkach Saint-Exupéry powraca do motywu wolności, która ro-

Page 58: Coca kocha Colę

58

Homo Creator Wanted

dzi się ze zobowiązań i celów. Cóż bowiem po wolności człowiekowi uwolnionemu na środku pustyni? Dopiero świadomość istnienia studni, do której pokonując tru-dy wędrowania, zacznie zmierzać, aby zaczerpnąć wody, nada sens jego wolności. Będzie to owa „wolność do„, jak nazywał ją Fromm, czyli wolność, z której korzysta-my dla realizowania naszych zamierzeń. Takie używanie wolności powoduje jej nieustanny przyrost. Wolność najpełniej demonstruje się w  procesie twórczym i  ma ścisły związek z  rozwojem osobistym człowieka. Ten zaś bezwzględnie wymaga dyscypliny i odwagi.

W pewnej anegdocie matka żegna swojego syna lot-nika, powracającego z przepustki do wojska, słowami:

„syneczku, tylko lataj niziutko i pomalutku„. W przeko-naniu dorosłych czas, który młodzi spędzają bez kon-troli, to czas stanowiący dla nich zagrożenie. Młodzi natomiast mają skłonność do bagatelizowania lub nie-zauważania realnego ryzyka. Pojawianie się elementów zagrożenia jest dla nich sytuacją przyjemną i pożądaną. Mówi się: „jest ryzyko, jest zabawa„. Potrzeba bezpie-czeństwa stanowi wprawdzie jedną z  najbardziej pod-stawowych ludzkich potrzeb, jednak jej nadmiar prowa-dzi do poczucia stagnacji, a następnie do nudy.

Dla młodego człowieka czas jako kategoria psycholo-giczna jest wartością tylko wtedy, kiedy daje okazję do

Page 59: Coca kocha Colę

59

bycia aktywnym. Każdy inny czas to czas neutralny, po-zbawiony osobistego wymiaru i znaczenia. Stąd nadmiar ochrony ze strony dorosłych jest równie niebezpieczny jak jej brak. Każdy dorastający człowiek odczuwa po-trzebę aktywności jako szansy na osobisty rozwój. Wa-runkiem tego rozwoju jest ukazanie sposobów i dostar-czenie okazji, aby w drodze regularnie podejmowanego wysiłku można było osiągać kolejne cele.

Bez przymusu stawiania pierwszych liter nie byliby-śmy uczestnikami wolności posługiwania się słowem pisanym. Wolność najpełniej przejawia się w  procesie twórczym i ma ścisły związek z rozwojem zainteresowań i udziałem w życiu kulturalnym. Przez sport uczymy się respektowania reguł, rozwój artystyczny wprowadza nas w  świat nieskrępowanej wyobraźni. Dlatego właśnie je-stem zwolennikiem wywierania kontrolowanego i  do-brze uzasadnionego nacisku w procesie wychowawczym. Stosowany umiejętnie i  z  wyczuciem nie tylko nie pro-wadzi do zerwania kanałów porozumienia pomiędzy wy-chowawcą i wychowankiem, ale może stać się okazją do poszerzenia obszaru wolności we wzajemnych relacjach.

Jednakże restrykcje pozbawione programu szerokich oddziaływań wychowawczych nie mogą być skuteczne nawet w dłuższej perspektywie. I to zarówno w odnie-sieniu do indywidualnych relacji, jak i  w  skali makro-

Page 60: Coca kocha Colę

Homo Creator Wanted

społecznej. To jedna z pułapek, w którą wpadają dorośli, fundując sobie przekonanie, że „krótka smycz„ jest cu-downym lekarstwem na polskie problemy z młodzieżą. Nic bardziej mylnego. Mamy do czynienia ze zjawiskiem zmiany kulturowej, której nie przezwycięży się środkami represji karnej. Jeśli stosowanie presji nie jest dostatecz-nie uzasadnione i jeżeli nie towarzyszy jej przyjazny sto-sunek do człowieka i poszanowanie jego godności, staje się dokuczliwą normą, która pogłębia przepaść między wychowawcą a  wychowankiem. Albo zaprosimy więc młodych ludzi do naszego dorosłego świata, aby odbyć z  nimi po tym ciekawym i  uporządkowanym świecie interesującą podróż, albo − gdy zastosujemy wyłącz-nie kontrolę, dozór i przymus − zostaniemy posądzeni

Page 61: Coca kocha Colę

o  przyjmowanie okupanckich postaw. A  przeciw oku-pantowi organizuje się powstanie.

Podmiotowe traktowanie młodego człowieka i  re-spektowanie jego potrzeb indywidualnych sprawia, że odkrywa on, iż wolność jest jemu samemu i  innym do czegoś potrzebna. Tylko wolny człowiek czuje się oso-bą i chętnie otwiera się na innych. W relacjach z ludźmi odkrywa, że „drugi„ jest granicą jego wolności. Lew Toł-stoj mawiał ponoć, że człowiek zaczyna się wtedy, kiedy mówi „nie„. Siła charakteru i zdolność omijania dróg na skróty, do sztucznych rajów, wyznacza szansę na po-myślność. Premią za wysiłek wyzwalania jest życie, które nie wygląda jak luźny zbiór wideoklipów, ale daje nam poczucie sensu i spełnienia.

Page 62: Coca kocha Colę
Page 63: Coca kocha Colę

63

PoDWÓRKo ZAMIAST UlICY

Wzrost liczby ludności na naszym globie, intensyw-ne uprzemysłowienie coraz większych obszarów oraz nowe modele kulturowe doprowadziły do powstawania wielkich skupisk ludzkich. Wspomniane zjawisko, zwa-ne urbanizacją, sprawiło, że współcześnie ponad poło-wa ludzkości żyje w miastach. Wraz z pojawieniem się dużych metropolii ulica reprezentowała zarówno szan-se, jak i  zagrożenia związane z  wchodzeniem w  życie zbiorowe, które zmieniały się wraz ze zmianą czasów. Zawsze jednak kontakt z rzeczywistością reprezentowa-ną przez ulicę był z jednej strony niebezpieczny, z dru-giej bywał również wspierający. Dla niektórych ulica stanowiła bowiem ostatnią deskę ratunku: tylko na jej czarnym rynku usług mogli sprzedać coś, co dawało im szansę przetrwania. Czasami za przetrwanie choćby o dzień dłużej płacili ogromną cenę. W ten sposób wielu ludzi pogrążyło się w ulicznym rynsztoku. Ocalili życie za cenę wegetowania na społecznym marginesie. Histo-ria zna jednak przykłady spektakularnych karier – jak choćby czyścibuta Johna Rockefellera – zaczynających

Page 64: Coca kocha Colę

64

Podwórko zamiast ulicy

się właśnie na ulicy, a znajdujących finał na szczytach światowego biznesu i sztuki.

Od wyobrażeń XIX-wiecznej ulicy przejdźmy do tęt-niących życiem współczesnych metropolii. Ulica bardziej niż kiedykolwiek i dla znacznie większej liczby młodych ludzi jest miejscem wchodzenia w rzeczywistość ponad-prywatną. To oznacza, że dotychczasowy formalny sys-tem edukacyjny i wychowawczy, reprezentowany przede wszystkim przez szkołę i  rodzinę, przestał odpowiadać na ich zapotrzebowanie. Większość wiedzy i  umiejęt-ności oferowanych przez szkołę okaże się przydatna dopiero w dorosłym życiu, a  jakaś część nie przyda się nigdy. Młodzież musi więc wychodzić poza świat doro-słych w poszukiwaniu ważnych dla siebie umiejętności. Zasoby ulicy wyraźnie wzrosły, już nie kojarzy się ona z  mrocznością zaułków i  czarnych charakterów jej sta-łych bywalców. Kontakt z ulicą przestał być postrzegany jako niebezpieczeństwo utraty społecznego prestiżu lub zagrożenie osobistej nietykalności.

Współczesna ulica jest kolorowa, kusi dynamiczno-ścią, zróżnicowaniem. Do niej zwracają się fasady bu-dynków i witryny sklepów. Atrakcyjne reklamy oferują różnorodne towary i  usługi. Niemalże na ulicę wysta-wiane są stoliki, przy których można przysiąść, aby spo-żyć posiłek lub spotkać się z przyjaciółmi. Elektryczne oświetlenie stwarza iluzję niekończącego się dnia. Dla-

Page 65: Coca kocha Colę

65

tego wiele współczesnych metropolii nigdy nie kładzie się spać (the city never sleeps). Kto kiedyś był na nowo-jorskim Times Square lub w innym podobnym miejscu, wie, jak daleko tamta ulica odeszła od swego pierwo-wzoru. Dzisiejsza ulica stwarza wrażenie wielkiej atrak-cyjności. Spędzamy na niej coraz więcej czasu. Bywanie na ulicy należy wręcz do nobilitujących rytuałów. Uli-ca oferuje szybko rosnący komfort. W ostatnim czasie zyskała nawet dach. Dzięki temu zapewnia stabilne warunki „pogodowe„ i  zawsze pełne „słońce„. Centra handlowe, które gęsto powstają w wielkich miastach na całym świecie, przejmują wiele funkcji ulicy rozumia-nej jako przestrzeń konsumpcji, publicznych wydarzeń i  towarzyskich spotkań. Czasami pretendują do roli nowych centrów miejskich, w których koncentruje się życie miasta lub przynajmniej jego części. To powoduje istotne zmiany nie tylko w  infrastrukturze i  lokalnym handlu, ale także w  sposobie funkcjonowania miasta i stylu życia jego mieszkańców.

Z  praktycznego punktu widzenia nowoczesne cen-tra handlowe są lepszą wersją ulicy. Wyraźnie do niej nawiązują poprzez skwery z  fontannami, drogowskazy z nazwami sklepów, ławeczki i zieleń. Tutaj jednak nigdy nie pada deszcz, zawsze świeci słońce. Rzeczywistość wokół pulsuje w  rytm muzyki, daje poczucie udziału w  czymś ważnym i  dobrze zorganizowanym. Oferu-

Page 66: Coca kocha Colę

66

Podwórko zamiast ulicy

je się wielkie ilości różnorodnych towarów, z którymi można obcować nawet wtedy, kiedy nie stać nas na ich zakup. Ludzie oglądają atrakcyjnie wystawione towary, przymierzają i kupują, zasiadają w barach i kawiarniach, spacerują. Przychodzą tu gwiazdy kina i muzyczni idole, a ci, których dziś jeszcze nie znamy, już jutro mogą zna-leźć się w gronie naszych przyjaciół. Wystarczy zapisać na sofie swój numer telefonu, a  już wkrótce może za-dzwonić nowy znajomy. Tutaj nikt nie liczy czasu. Na-wet zegary straciły rację bytu i przestały przypominać o  jego upływie. Problemy społeczne wypychane są na zewnątrz lub głęboko skrywane, aby nie szpecić steryl-nych wnętrz i nie wprowadzać w zakłopotanie klientów.

Młodzi w  centrach handlowych odkryli wiele zalet: wielofunkcyjność, nowoczesność, komfort, bezpieczeń-stwo i  przynajmniej pozorną dostępność wszystkiego, czego potrzebują. W  ankiecie przeprowadzonej w  jed-nym z krakowskich centrów handlowych wskazywali na galerie jako najważniejsze miejsca w przestrzeni miasta, do których zaprosiliby swoich gości. Dopiero stamtąd zabraliby ich na Wawel lub Rynek Główny. Dla nich centra handlowe to wielka przestrzeń spotkań, którą można zagospodarować na różne sposoby. Tutaj każdy jest u siebie. Chociaż nie jest to strefa publiczna, panu-je tu atmosfera wielkiej gościnności. Mile widziani są wszyscy chcący wydawać pieniądze. Wśród wielu zalet

Page 67: Coca kocha Colę

67

centra handlowe mają jedną poważną wadę: nie stwa-rzają żadnej okazji do twórczej aktywności i nie oferują niczego poza tym, co opłaca się ich właścicielom. Zo-stały „skrojone„ na miarę masowych gustów i  od ma-sowego klienta oczekują jedynie masowej konsumpcji. Starają się przejąć tylko korzyści finansowe, które czer-pie się z prowadzenia działalności na nominalnej ulicy. Ulica w całej swej historii zmieniała oblicze, przestając być jedynie traktem komunikacyjnym, a  stając się ra-czej przestrzenią publiczną. Coraz częściej była to strefa handlowa i usługowa, miejsce spotkań, wydarzeń arty-stycznych i kulturalnych, a także obchodów patriotycz-nych i religijnych. Z czasem ulica zaczęła spełniać wie-le funkcji stanowiących odpowiedź na różne zjawiska, które stawały się jej sposobem bycia. Wraz z kloszarda-mi pojawiały się programy mające zaradzić bezdomno-ści, „dzieci ulicy„ stawały się obiektem zainteresowania pedagogów, żebraków starano się namówić, aby podjęli inne zajęcie. Problemy ulicy jako przestrzeni publicz-nej stawały się publicznymi zadaniami. Ich rozwiązania podejmowały się organizacje działające z  publicznym mandatem, stając się ważnym elementem miejskiej rze-czywistości.

Jeśli więc współczesne centra handlowe mają spełniać funkcje przestrzeni publicznej jako nowoczesne ulice, to obok oferty czysto komercyjnej powinny odpowiadać

Page 68: Coca kocha Colę

68

Podwórko zamiast ulicy

na te same wyzwania, z którymi mierzy się nominalna ulica. W ich istnienie winna być wkalkulowana działal-ność społeczna, która jest osiągnięciem cywilizacyjnym dużych miast. Rozumiem przez to choćby organizowa-nie miejsc pozwalających dzieciom i młodzieży spędzić czas w sposób bezpieczny i twórczy.

Wraz z upowszechnieniem się nowoczesnych techno-logii multimedialnych ulica wkroczyła w  rzeczywistość wirtualną. Od tej pory nie trzeba wychodzić z domu, aby znaleźć się na ulicy, wystarczy dostęp do sieci interne-towej. W ten sposób wirtualna ulica stała się podstawo-wym środowiskiem życia wielu młodych ludzi. W  tym kontekście określenie „dzieci ulicy„ nabrało nowego zna-czenia i odnosi się także do tych, którzy zadomowili się w cyberprzestrzeni. Tam mają swoich wirtualnych rodzi-ców i internetowych przyjaciół. Stamtąd czerpią wiedzę o świecie, tam karmią rybki i podlewają kwiaty, spędzają długie chwile − jak niegdyś w osiedlowej świetlicy.

W powszechnym wyobrażeniu świetlice to ciasne po-mieszczenia z telewizorem i stołem do pingponga, gdzie emerytowana nauczycielka, duża i ciepła jak piec kaflo-wy, z  równie gorliwymi co niedoświadczonymi wolon-tariuszami spieszy z  pomocą w  rozwiązywaniu zadań szkolnych, a wieczorem rozdaje drożdżówki z herbatą. Wyobrażenia nieznacznie odbiegają od rzeczywistości.

Page 69: Coca kocha Colę

69

Większość znanych mi świetlic to niestarannie urzą-dzone pomieszczenia, w  których zgromadzono sporo niekompletnego i niesprawnego sprzętu pochodzącego od przypadkowych darczyńców. Mocno przestarzałe wyposażenie, nie dość że nie stwarza zbyt wielu możli-wości użytkowania, to jeszcze dobitnie świadczy o sta-tusie miejsca. Ten z kolei wyznacza pozycję społeczną jego bywalców. Lokalizacja świetlicy − zwykle na tyłach szkoły, parafii czy spółdzielni mieszkaniowej − skazuje ją na rolę drugorzędną w stosunku do głównego nurtu pracy z dziećmi.

Świetlice miały być alternatywą dla ulicy. Kiedy ulica stanowiła wielkie zagrożenie dla dzieci wypchniętych z  domu przez alkohol, przemoc, ciasnotę i  biedę, były jasnymi punktami na ciemnej mapie miasta. Oferowały ciepły kąt i  strawę oraz schronienie przed domowymi awanturami. Chwile beztroskiej zabawy w gronie rówie-śników, gdy uliczne bandy wciągały w świat przestępczo-ści. Pomoc w problemach szkolnych, gdy rodzice umieli tylko liczyć puste butelki i czytać ogłoszenia o zapomo-gach. Były przystankiem na drodze ze szkoły bez sukce-sów do domu bez perspektyw. Czasami przystankiem na jednokierunkowej drodze do domu dziecka.

Wielu ważnych zadań spełnić nie mogły nawet wów-czas, gdy zjawiali się tam pełni dobrej woli dorośli. Wte-

Page 70: Coca kocha Colę

70

Podwórko zamiast ulicy

dy świetlice chroniły dzieci przed złym światem, ale nie uczyły, jak nie dać się złemu poza ich terenem. Poma-gały zaliczyć kolejny rok w  szkole, ale nie pokazywa-ły, że w zasięgu ręki są znacznie większe sukcesy. Były miejscem dziecięcych spotkań, ale nie oferowały trwa-łego środowiska rówieśniczego, które mogło być silnym oparciem na czas kryzysów.

Florian Znaniecki uważał, że „samorzutne zrzesze-nia dzieci i młodzieży„ mają do odegrania wyjątkowo istotną rolę, której w żaden sposób nie mogą podołać sformalizowane instytucje, takie jak choćby szkoła. Znaniecki był przekonany, że istnieje niebagatelna potrzeba „wytworzenia w naszym kompleksie społecz-nym„ miejsca dla „grup młodocianych rówieśników„ i nadania im wyraźnej funkcji społecznej ustanowionej przez dorosłych. W  rozumieniu Znanieckiego chodzi o  powierzanie grupom rówieśniczym zadań wycho-wawczych czy raczej samowychowawczych. Kreowa-nie liderów młodzieżowych to dla każdego środowiska wychowawczego zadanie szczególnie ważne. Żadne środowisko młodzieżowe nie jest w stanie rozwijać się harmonijnie i  zapewnić sobie przekazu norm i  zasad postępowania, jeśli nie wytworzy grupy młodych ró-wieśników będących jego lokomotywą.

Wiele lat temu oglądałem cykliczny program telewi-zyjny Tata, a Marcin powiedział… Piotr Fronczewski jako

Page 71: Coca kocha Colę

71

ojciec toczył długie i wielce pouczające spory z młodym Mikołajem Radwanem w roli syna. Jak na nasze tradycje i współczesne uwarunkowania program ukazywał wręcz wzorcowe relacje rodzinne. W kraju, w którym ojcowie najczęściej bywali albo na wojnie, albo w barze ojciec zasiadał do rozmowy z  dzieckiem. Ta zaś była żywa, partnerska i  rzeczowa. No i  towarzyszył jej jeden wy-jątkowo ważny szczegół: zawsze zaczynała się od opinii szkolnego kolegi, Marcina, którą jako niepodważalny aksjomat na wstępie rozmowy prezentował młody Ra-dwan. Dalszy ciąg dyskusji ujawniał ogromne przywią-zanie do autorytetu starszego kolegi, a  w  ślad za tym opinii, które wyrażał.

Po dwóch, może trzech latach działalności ośrodka na Długiej 42 w  Krakowie postanowiliśmy przeprowa-dzić sondaż wśród naszych podopiecznych. Do wszyst-kich wychowanków placówki skierowaliśmy ankietę. Pytaliśmy m.in. o  zasadnicze motywy przynależności do wspólnoty placówki, o zaufanie i autorytety. Odpo-wiedzi pokazały, że grupą o bardzo wysokiej pozycji są rówieśnicy. Blisko 70 procent wychowanków ośrodka wybrało odpowiedź „niektórzy rówieśnicy„. Na drugim miejscu znaleźli się „wszyscy wychowawcy„. Z odpowie-dzi na pozostałe pytania wyłaniał się obraz społeczności, która za najważniejszy wymiar swego funkcjonowania, skłaniający do długoterminowego kontaktu, uznaje lu-

Page 72: Coca kocha Colę

72

Podwórko zamiast ulicy

dzi. Wartości społeczne: przyjaźń, akceptacja i bliskość innych osób − wskazywane jako najcenniejsze zasoby − dopełniały ten obraz.

Opracowane wyniki skłoniły nas do zaakcentowania znaczenia i atrakcyjności rówieśniczego wsparcia. Sta-nowiły także podstawę do utworzenia pierwszej grupy liderskiej oraz przygotowania wieloletnich programów pracy z  liderami młodzieżowymi. Kiedy otwieraliśmy kolejne placówki, ważną rolę − szczególnie w początko-wej fazie zawiązywania się środowiska − odgrywali za-wsze liderzy związani z organizacją. Ówczesne odkrycie, potwierdzające tezy naukowe autorytetów z dziedziny socjologii i  pedagogiki, stało się jednym z  fundamen-tów naszego dalszego rozwoju. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie naszych placówek bez so-lidnej pracy z liderami. Na bazie tamtych doświadczeń powstały projekty zaadresowane do innych środowisk: Małopolskie Forum Liderów Młodzieżowych, Krakow-ska Akademia Samorządności czy projekt Korba dla młodzieży na Śląsku.

Innym ważnym odkryciem było to, że efekty zako-rzenienia i wpływu wychowawczego pojawiają się po około 2–3 latach kontaktu ze środowiskiem wychowaw-czym. To potwierdziło nasze intuicje na temat długo-

Page 73: Coca kocha Colę

73

terminowego kontaktu jako warunku koniecznego do uzyskania efektów wychowawczych. Odtąd szukali-śmy różnych sposobów, aby kontakt z placówką trwał dostatecznie długo i przebiegał intensywnie. Skutkiem tych związków ze środowiskiem wychowawczym były osiągnięcia naszych wychowanków, a  także liczne przypadki związywania z nim karier zawodowych na-szych podopiecznych.

Kiedy rozpoczynaliśmy działalność wychowawczą, prowadzona przez nas placówka funkcjonowała w  ra-mach systemu edukacji, stanowiła niejako przedłużenie szkoły. W szkołach właśnie były lokalizowane instytucje popularnie zwane świetlicami. Obok szkół albo w  wy-najmowanych przez szkołę pomieszczeniach nauczycie-le prowadzili zajęcia dla tych, którzy − zwykle z powodu braku odpowiedniego zaplecza rodzinnego − wymagali pomocy w  nauce oraz w  przyswojeniu podstawowych umiejętności życiowych. Zasadniczym punktem odnie-sienia dla naszej placówki była szkoła. Tak też postrze-gały to same dzieci. Świetlica w sensie środowiskowym była przedłużeniem ich doświadczeń szkolnych. Próby zdystansowania się wobec tego modelu były trudne. Organizując zajęcia edukacyjne w nawiązaniu do zajęć szkolnych, natrafialiśmy na rozliczne sytuacje konflik-

Page 74: Coca kocha Colę

74

Podwórko zamiast ulicy

towe. Szkoła oczekiwała, że będziemy wypełniać wobec niej zadania służebne, np. zastąpimy dom, w  którym dziecko ma odrobić zadania.

Wraz ze zmianami w  ustawie o  pomocy społecznej miejsca podobne do naszych „siemachowskich„ zosta-ły nazwane placówkami opiekuńczo-wychowawczymi wsparcia dziennego i stały się narzędziami pomagający-mi rodzinom w  kryzysie. W  dużej mierze był to efekt silnie promowanej polityki prorodzinnej, która akcen-towała znaczenie rodziny i w jakimś sensie podporząd-kowywała inne obszary życia dziecka jurysdykcji rodzi-ców. W  tym modelu staliśmy się elementem systemu, który zobowiązywał nas do wykonywania różnych za-dań na rzecz rodziny i w jakimś sensie podporządkował jej deficytom. Dom zaś oczekiwał, że zastąpimy rodzi-ców w wypełnianiu ich zadań. Dodatkowym wzmocnie-niem takiej roli było umiejscowienie placówek dzien-nych w tym samym obszarze co całodobowych, których zadaniem jest sprawowanie 24-godzinnej opieki nad dziećmi pozbawionymi opieki rodzicielskiej.

My natomiast umiejscawialiśmy naszą aktywność w obszarze, który kiedyś pewnie nazwałbym ulicą, a dzisiaj z przekonaniem nazywam podwórkiem. Ulica jest anonimowa i relacje międzyludzkie mają charak-ter incydentalny. Z tego też powodu bywa niebezpiecz-

Page 75: Coca kocha Colę

75

na i marginalizuje. Będąc „zadaszonym„ podwórkiem z dużą i różnorodną ofertą zajęć oraz obecnymi na nim dorosłymi, zaoferowaliśmy świat rówieśniczych rela-cji. To nasze podwórko istnieje na przecięciu innych ważnych dla młodego człowieka obszarów: rodziny, szkoły i ulicy. Nieustannie wchodzi z nimi w interak-cje, a czasami w konflikt.

Podwórko nie jest miejscem społecznie izolowanym. Istnieje na styku czy też na przecięciu wielu różnych światów. Przechodzą przez nie zarówno mieszkańcy, jak i rozmaici inni ludzie. Na podwórko wychodzą okna mieszkań i instytucji. Obok tętni życie ulicy. Jednak po-dwórko ma swoją tożsamość. Jest przestrzenią niefor-malnych relacji międzyludzkich. Nie obowiązują tutaj szkolne zasady, nie sięga tu domowa dyscyplina. Nie oznacza to jednak, że jest to świat bez zasad. Rodzą się one w drodze społecznego kompromisu i obyczaju. Le-szek Piskorz w książce Ja, kinder z Grzegórzek opowiada o tym, jak chłopcy z krakowskich Grzegórzek respekto-wali podczas bójek zasadę „do pierwszej krwi„. Z senty-mentem wspomina obecność i  przestrzeganie niepisa-nych reguł, które normowały podwórkowe życie. Dziś, kiedy gry komputerowe oferują trzy życia, owe zasady odeszły w cień z tamtym podwórkiem, na którym wyro-sła Galeria Kazimierz.

Page 76: Coca kocha Colę

Podwórko zamiast ulicy

Podwórko jest miejscem, gdzie stawia się pierwsze sa-modzielne kroki w „przestrzeni publicznej„. Tutaj spon-tanicznie kształtują się nasze społeczne umiejętności. Wprawdzie w sytuacji zagrożenia można wezwać pomo-cy świata dorosłych albo pobiec na skargę, jednak dąży się do samodzielnego osiągnięcia zadowalającej pozycji społecznej. Obecność na podwórku nie jest obowiąz-kowa. To świat naszych pierwszych wolnych wyborów. Wiąże się z nim bardzo wiele inicjacyjnych wspomnień. Pierwsze zwycięstwo i  porażka w  rozegranym meczu. Pierwsza bójka w  swojej lub cudzej obronie. Przyjaźń, miłość, oszustwo, zdrada, pierwszy łyk alkoholu i pierw-szy papieros…

Na podwórko trafia się zawsze za pośrednictwem ró-wieśników. I  dla nich. Jest ktoś, kto nas na nie wpro-wadza. Nikt dorosły. Rówieśnik. Dzięki niemu świat podwórka staje przed nami otworem. Jest ono dostępne dla każdego, kto został na nie przyprowadzony i zaak-ceptował jego reguły. A są one różne, w zależności od podwórka. Wraz z  upływem lat nasze podwórka się zmieniają. Zwiększa się także ich odległość od domu, w dosłownym i przenośnym sensie.

Podwórko odpowiada na bieżące potrzeby dzieci. Wiedza i umiejętności, których dostarcza szkoła, mają

Page 77: Coca kocha Colę

szansę przydać się w  bliżej nieokreślonej przyszłości. Jest jednak szereg umiejętności potrzebnych „tu i teraz„. Są to głównie umiejętności społeczne: zdolność do na-wiązywania i utrzymywania kontaktów, pokonywanie własnej nieśmiałości, przyjmowanie krytyki i zyskiwa-nie odporności na ataki, umiejętność przekonywania innych do swoich racji.

Podwórko to miejsce narodzin tożsamości obywa-telskiej. Dom rodzinny na mocy więzów krwi, przeka-zu tradycji łączy nas z rodziną − tą bliższą i  tą dalszą. To miejsce narodzin i  rozwoju ściśle plemiennych zo-bowiązań. Na gruncie szkoły dochodzi do spotkania z  rzeczywistością instytucjonalną: procedury, zobiek-tywizowany system ocen, jasno opisane role społeczne. Tutaj uczymy się życia w ramach instytucji. Podwórko w  okresie dzieciństwa reprezentuje ten obszar, który w dorosłym życiu będziemy kontynuować poprzez na-sze życie towarzyskie, czyli czas między aktywnością zawodową a życiem rodzinnym. W okresie dorastania młody człowiek funkcjonuje na tych trzech gruntach: dom – szkoła – podwórko. Pozostają one ze sobą w inte-rakcji. Gdy dom nie daje poczucia bezpieczeństwa i mi-łości, a  w  szkole brak sukcesów, znaczenie podwórka przybiera na sile.

Page 78: Coca kocha Colę
Page 79: Coca kocha Colę

79

PoTRZEBNA CAŁA WIoSKA

Sokrates objaśniał, kim jest wychowawca, odwołując się do przykładu akuszerki, która towarzyszy przy narodzi-nach. Jej zadaniem jest pomóc dziecku przyjść na świat. Taka jest jej społeczna rola, która wymaga właściwych kompetencji. Podobnie jest z  wychowawcą. Nie jest ani ojcem, ani matką dziecka. Nie ma ani władzy rodzi-cielskiej, ani też rodzicielskich zobowiązań. Nie żywi do dziecka rodzicielskich uczuć. Nie musi brać udzia-łu w jego narodzinach. Nie ma obowiązku dbać o jego utrzymanie. Nie lęka się tak jak rodzice o  jego bezpie-czeństwo. Nie ma obowiązku go kochać. Jego stosunek do dziecka jest więc w jakimś sensie neutralny. Opiera się na wiedzy i  rozumieniu. Wychowawca dostrzega w  dziecku zarówno potencjały, jak i  braki. Gdy na ta-lenty potomka rodzice odpowiadają bezkrytycznym zachwytem, a na ich brak zawstydzeniem, wychowawca zawsze odpowiada pracą. Jest to praca nad rodzącym się człowiekiem. Wychowawca nigdy nie zastąpi rodziców i nigdy nie powinien tego próbować. Nie daje życia, lecz

Page 80: Coca kocha Colę

80

Potrzebna cała wioska

otwiera drogę do świata. Trzymając się swojej roli, osią-gnie cele dla innych nieosiągalne.

Zadaniem wychowawcy jest towarzyszenie człowie-kowi w  odważnym odkrywaniu świata. Wychowawca stawia nas w obliczu nowych i trudnych wyzwań. Zabie-ra do miejsc, które sam wcześniej odwiedził. Otwiera na przeżycia, których sam wcześniej doświadczył. Działa przez odsłanianie się. Godzi się na obcowanie z  ryzy-kiem. Wychowawca uda się więc także do tych miejsc, do których zabiorą go wychowankowie. Na zawsze zachowa dziecięcą ciekawość świata i ludzi. Ma naturę zdobywcy skłonnego do dalekich wypraw. Odczuwa radość z posta-wienia nogi na niezdobytym dotąd przez nikogo lądzie. Im więcej osiąga, tym bardziej chce iść dalej.

Wychowawca wprowadza nas w świat norm i zasad. Wie, jakie prawa rządzą narodzinami. Jest świadkiem znacznie większej liczby narodzin niż matka i  ojciec. Wychowawca toruje dziecku drogę do świata. Także świat przygotowuje na jego przyjęcie. Gdy zaś ono stawia samodzielne kroki, nie waha się pozostawić go samego. Wie, że dziecko nie jest dla niego. Wycho-wawca, jak akuszerka, nie zatrzymuje się przy dziec-ku ani chwili dłużej niż to konieczne. Nie żąda spłaty zobowiązań ani nawet wdzięczności. Gdy narodzi się człowiek, odchodzi.

Page 81: Coca kocha Colę

81

Pobłażliwi i  mało wymagający wychowawcy krótko żyją w  naszej pamięci. Pamiętamy i  wspominamy z wdzięcznością raczej tych, którzy wysoko stawiali po-przeczkę. To oni, jak dopiero po latach rozumiemy, praw-dziwie w nas wierzyli, nie uciekając się do umizgów i ta-niej popularności. Stawianie wysokich wymagań to jeden z  najważniejszych sposobów na okazywanie szacunku. Od tych bowiem, których nisko się ocenia, nie oczekuje się zbyt wiele. Małe oczekiwania rodzą raczej karłów niż olbrzymów. Ludzie – jak rośliny do słońca – rosną w kie-runku marzeń. Bez nich stają się ślepi jak krety.

Polska wersja bezstresowego wychowania, które na obcym gruncie pozostawiło pewne ślady w  refleksji, przypomina coś w  rodzaju wyrobów czekoladopodob-nych z  czasów PRL-u. Te zaś wyglądały tak samo jak szlachetny oryginał, rozczarowywały jednak brakiem smaku i  treści. Wychowanie bez stresu często było je-dynie pretekstem do zaniechania potrzebnych działań. Tak rodziły się ideologie planowej bezczynności. Czas wolny, cisza poobiednia, zajęcia własne, grupa czyta, dyskoteka, wyjście do kina, narada u dyrektora, szkole-nie w kuratorium, ksiądz katecheta po kolędzie, matu-ry, skrócone lekcje, długi weekend, pisanie świadectw, zmiana rozkładu lekcji, wakacje blisko… Przekornie można by rzecz, że bezstresowe wychowanie w polskiej

Page 82: Coca kocha Colę

82

Potrzebna cała wioska

wersji miało uchronić samych wychowawców przed stre-sem wywołanym twórczym wysiłkiem. Do skutecznego działania potrzebne są odnawialne źródła wewnętrznej motywacji i silne mechanizmy zewnętrznej kontroli.

Porównywanie się z innymi niesie ze sobą samozado-wolenie lub gorycz. Zawsze możemy znaleźć lepszych i  gorszych od siebie. Najlepiej więc, jeśli ja sam będę swoim własnym punktem odniesienia. Mój rozwój oso-bisty będzie się dokonywał na miarę moich możliwo-ści, oczekiwań i marzeń. Wtedy każda dziedzina moje-go życia na przestrzeni dowolnego czasu może stać się przedmiotem mojej własnej oceny. Wówczas sam przed sobą rozliczę się z porażek i  zwycięstw. Na tej podsta-wie będę planował swój dalszy rozwój. Wedle tej zasa-dy będę patrzył na innych. Od tego, w jakim punkcie są dzisiaj, ważniejszy będzie pokonany przez nich dystans. Z takiej perspektywy łatwiej dostrzec trud stawania się i docenić wagę zwycięstw.

Mam lepszy kontakt z  innymi ludźmi. Znalazłem przyjaciół. Lepiej się uczę. Stałem się bardziej religijny. Jestem zdrowszy. Lepiej żyję z moją rodziną. Tak przed laty odpowiadali nasi wychowankowie na pytanie, co zmieniło się w związku z tym, że chodzą do „Siemachy„. Dlatego postanowiliśmy nagradzać tych, którzy wyko-

Page 83: Coca kocha Colę

83

nali największy postęp względem punktu wyjścia. Cały nasz system nagradzania opiera się na tej jednej zasa-dzie: liczy się wykonany postęp i  przebyta droga. Ci, którzy rozpoczynają z niskiego pułapu, mają największe szanse, aby zaskoczyć długością przebytej drogi. Ci zaś, których wyjściowa pozycja jest wysoka, muszą wyzna-czyć sobie jeszcze ambitniejsze cele. To odróżnia nas od społeczności, w  których zobiektywizowany system oceniania zniechęca słabych i osłabia mocnych. U nas niekoniecznie zawsze ta sama Zosia mówi wierszyk na powitanie księdza biskupa i pana kuratora.

Wytworzyliśmy niewielką liczbę zasad, wedle któ-rych funkcjonują nasze społeczności. Ich przestrzeganie jest rozumiane jako honorowanie wzajemnych umów. Szanowanie ich to w  istocie przejaw lojalności wobec ludzi, z którymi związaliśmy się umowami. U początku wszelkich umów leży wolność. Mowa o wolności wybo-ru, a nie o wolności od wybierania. Wolnym jest ten, kto do czegoś dąży. Istnieje bowiem różnica pomiędzy wę-drowcem a włóczęgą. Naszym wychowankom zawsze na wstępie oznajmiamy: „Jesteś tu, bo tego chcesz„. A sko-ro chcesz być tutaj z innymi, trzeba, abyś zaakceptował normy grupowe. Ustanawiamy tylko niezbędne zasady. Te jednak są takie same dla wszystkich. Przykładamy

Page 84: Coca kocha Colę

84

Potrzebna cała wioska

także wielką wagę do ich trwałości. Wszędzie tam, gdzie to możliwe, stawiamy na spontaniczny rozwój relacji międzyludzkich.

Ważne jest dla nas dotrzymywanie umów oraz regu- larne i  sumienne wypełnianie obowiązków. Bezwzględ-nie respektujemy zasadę trzeźwości, nietykalności oso-bistej i  szacunku dla cudzej własności. Jednorazowe złamanie tych zasad skutkuje bardzo poważnymi kon-sekwencjami, włączając w to wydalenie ze społeczności placówki. Nieraz stawiano nam z  tego powodu zarzut nadmiernej surowości. Wiele razy dyskutowaliśmy na ten temat na publicznych forach naszej wspólnoty. Osta-tecznie postanowiliśmy pozostać przy obowiązujących zasadach. Dlaczego w  społecznościach liczących kilka-set osób nie dawać tzw. drugiej szansy? Bo przyznanie jej wszystkim oznaczałoby, że każdy członek naszej wspólnoty ten jeden raz może złamać obowiązujące za-sady. A wówczas ich łamanie mogłoby się stać codzien-ną praktyką. Codzienna praktyka szybko przeradza się w zwyczaj, ten zaś w krótkim czasie zaczyna uchodzić za niepisane prawo.

Uczniowie prof. Kępińskiego wspominają, że wyzna-wał on zasadę, iż potrzeba co najmniej trzystu godzin osobistej rozmowy z  pacjentem, aby nastąpiła wyraź-na poprawa. To tak, jakby przez prawie rok rozmawiać z kimś przez godzinę dziennie. I poprawa rzeczywiście

Page 85: Coca kocha Colę

85

następowała. Przychodzenie codziennie w to samo miejsce o  tej samej porze – jak pisze Saint-Exupéry w Małym Księciu – stanowi konieczny rytuał oswajania. Regularność i  konsekwencja są zasadami, którymi rzą-dzą się wszystkie środowiska wychowawcze zoriento-wane na osiąganie celów. Brak regularności i  rzetelno-ści w przeprowadzaniu zajęć to częsta przyczyna wielu niepowodzeń. Nieraz też sami młodzi ludzie wytykają dorosłym, że nie wyciągają zapowiadanych konsekwen-cji. To sprawia, że kolejne ostrzeżenia przyjmowane są z niedowierzaniem.

Znalezienie drogi do drugiego człowieka wymaga ta-lentu, ale także cierpliwości i osobistego zaangażowania. Wychowanie jest jak sadzenie drzew. Efekty pracy przy-chodzą po czasie. Często nie zdążymy ich zobaczyć na własne oczy. Wzrostu drzewa nie da się też przyspieszyć. Nadmierne nawożenie grozi tym, że wybujałe pędy po-łamie pierwszy poryw wiatru. Dobry wychowawca wie, że wszystko ma swoją porę. Nie odczuwa zniecierpliwie-nia z powodu spóźniającej się wiosny. Raczej martwi się zbyt wczesnym rozkwitem. Dostrzega piękno każdej pory dnia i roku. Wiernie towarzyszy. A będąc zawsze obok, dowodzi, że jest tym, komu zależy.

Wychowawca ma optymizm żeglarza. Solidna wiedza pozwala mu bezpiecznie nawigować. Każdy dzień trak-tuje jak nową przygodę i nowe wyzwanie. Znosi każdy

Page 86: Coca kocha Colę

86

Potrzebna cała wioska

rodzaj pogody. Jest gotów do dalekich wypraw. Dostrze-ga odległe cele, ale nie traci z pola widzenia czyhających za burtą mielizn. Dzięki temu nie jest drobiazgowy i nie narzeka. Nie wpada w panikę ani w zły nastrój. Ma zdro-wy dystans do siebie i poczucie humoru. Nie jest jednak typem lekkoducha i  wesołka. Nie poklepuje po ramie-niu w geście, że „jakoś to będzie„. Nie hołduje przesą-dom ani spiskowej teorii dziejów. Nie głosi, że wszyscy odgrywamy wcześniej zadane role i odczytujemy zapi-sane scenariusze. Ze statku schodzi zawsze jako ostatni. Nie rezygnuje do końca. Z porażek wyprowadza sukce-sy. Przy całej zmienności świata pełnego nieposkromio-nych żywiołów wierzy, że wszyscy znajdziemy drogę do bezpiecznego portu.

Wychowawca jest wyrazisty jak obraz odbity w szla-chetnym zwierciadle. Pokazuje świat takim, jakim jest: ani lepszym, ani gorszym. Nie manipuluje i  nie znie-kształca. Można się w nim przejrzeć bez ryzyka pomył-ki, bo zawsze zachowuje czystość intencji. Nie zamazuje ani nie przysłania. Dysponuje pełną paletą barw i pół-cieni. Zachowuje przy tym nieskazitelną ostrość obrazu. Jego opinie są jasne i jednoznaczne. Rozumie, jak waż-ne jest przekazywanie wiarygodnych informacji zwrot-nych. Zna siłę i alchemię słowa. Wie przy tym, że war-tość i moc prawdy nie leży w dosłowności, ale w mocy

Page 87: Coca kocha Colę

87

wyzwalania. Cóż za korzyść odniosę z odkrycia, że Mały Książę nigdy nie istniał? Znaczenie ma tylko to, czym ta jedna Róża różni się od wszystkich innych na świecie…

Wyrazisty wychowawca nie ulega terapeutycznym manierom. Myśli niezależnie. Reaguje proporcjonalnie. Nie obraża się na swoich wychowanków. Potrafi przy-znać się do swoich błędów i ograniczeń. Mówi, co myśli, a nie to, co inni chcieliby usłyszeć. Nie może być zakład-nikiem korporacyjnej poprawności. To wolny zawód dla wolnych ludzi.

Kiedyś odbyłem bardzo ciekawą rozmowę z  amery-kańskim pedagogiem, który uskarżał się na panujący w  tamtejszych szkołach publicznych model popraw-ności politycznej. Zgodnie z nim nauczyciel nie może odsłaniać przed uczniami swoich przekonań. Jego zada-niem jest przekazywanie wiedzy zgodnie z  ustalonym programem oraz prezentowanie wachlarza poglądów, stylów życia, przekonań religijnych jako równopraw-nych opcji. Można je dowolnie akceptować lub odrzu-cać, wybierając i  swobodnie konfigurując. To jednak nie wydaje się możliwe. Wzorce zawsze mają bowiem osobowy charakter. Naśladujemy ludzi, a  nie poglądy. Przyjmujemy jakieś prawdy ze względu na kogoś. Praw-da rodzi się i mieszka w ludziach, a nie w laboratoriach. Nie można w wieku dojrzałym wybrać sobie tożsamości

Page 88: Coca kocha Colę

88

Potrzebna cała wioska

spośród wielu opcji, jeśli nie wyrosło się w jakiejś trady-cji. Podobnie jak z  językiem. Któregoś trzeba nauczyć się jako pierwszego.

Dobry wychowawca nie godzi się na dostarczanie młodym ludziom rzeczy złej jakości i skazywanie ich na otoczenie, którego estetyczna wartość oscyluje między moherem i dresem. Niestety nawet w najlepszych szko-łach widuje się spalone żarówki, urwane kotary, niedo-myte okna, rozchwiane meble i cuchnące toalety. Wraz z  przestarzałymi komputerami z  banku, meblami z  fir-my, która wyłożyła się na opcjach, i kaszką o kończącym się terminie ważności młodzi ludzie zostają zaliczeni do świata zdefektowanego i mogą już tylko być wdzięczni losowi, że nie urodzili się w Afganistanie.

Człowiek, który korzysta z oferty instytucji społecz-nej, powinien czuć się zaproszony do świata prostego i  skromnego, ale równocześnie porządnego, przemy-ślanego i  estetycznego. Unikając wystawności, można zachować wszelkie kanony dobrego smaku. Tyle samo przecież kosztuje pomalowanie pomieszczeń dobrze dobranymi kolorami, ile utopienie wszystkiego w  sza-rościach i brązach. Warto zadbać o to, aby młodzi ludzie, którzy wychowują się w  szarych blokowiskach z  wiel-kiej płyty, z wypalonymi klatkami, mieli okazję do ob-cowania z tym, co estetyczne i dopracowane.

Page 89: Coca kocha Colę

89

W  rozumieniu wielu młodych ludzi brzydota i  pię- kno – jak pisze Umberto Eco w  Historii brzydoty – są dwiema opcjami do przeżywania w  sposób neutralny. Oznacza to, że zarówno klasyczna uroda Marilyn Mon-roe, jak i zdefektowany Marilyn Manson znajdą estetycz-ne uznanie u  tych samych współczesnych odbiorców. Pewnie dzieje się tak w imię „politycznej poprawności„, wedle której nie ma brzydkich, tylko są „piękni inaczej„ i głupich nie ma, bo wokół aż roi się od „mądrych ina-czej„, a miejsce złych zajęli „dobrzy inaczej„.

Odwoływanie się do brzydoty jest w  istocie głosze-niem obecności zła. Kiedyś ukazywanie brzydoty miało swoją dydaktyczną, artystyczną czy też terapeutyczną funkcję. Wstrząsnąć, ukazać dwa bieguny rzeczywistości, odróżnić się od całej reszty admiratorów piękna. Współ-cześnie gnomy, E.T., zombi, hobbity, pokemony uzyskały estetyczny status i bez jakichkolwiek ograniczeń odwie-dzają nie tylko nasze sny, ale kłębią się we wszystkich przejawach życia na jawie.

Także tych paru chłopców wbitych w kaftany z kap-turem, siedzących na ławce, pod którą płynie struga ich plwocin, stać byłoby na piękne marzenia, gdyby w ich życiu pojawił się ktoś, kto miałby wielkie szczęście, ja-kie przed laty było moim udziałem, aby o zmroku letnią porą wpłynąć wraz z  nimi weneckim vaporetto na plac

Page 90: Coca kocha Colę

90

Potrzebna cała wioska

św. Marka i usłyszeć: „Jak tu k… ładnie„. Albo zabrać ich na Cztery pory roku Vivaldiego w wykonaniu Nigela Kennediego do krakowskiej filharmonii i patrzyć, jak ze zdumienia otwierają usta.

Czasami z pozoru drobne urazy psychiczne stają się wstępem do głębokich i długotrwałych kryzysów. Te zaś, zwykle dość szybko, uruchamiają mechanizmy obronne, w wyniku których młodzi tracą dobry kontakt ze świa-tem dorosłych. Przestają wtedy ujawniać swoje emo-cje i  rejestrować cudze. Naruszają prawa innych osób i  zachowują się agresywnie zarówno wobec siebie, jak i otoczenia. Jest to ochrona przed kolejnymi przykrymi doświadczeniami. Zachowania te są na ogół niezgodne z oczekiwaniami dorosłych i szkodliwe dla samego mło-dego człowieka. Mają sprowokować otoczenie i zainte-resować je problemem. Zwykle wtedy potrzebna jest specjalistyczna pomoc.

Terapeutyczna rola zajęć grupowych polega na stwa-rzaniu sytuacji, które dostarczą młodemu człowiekowi nowych doświadczeń, przeciwstawnych wobec uprzed-nio zgromadzonych negatywnych przeżyć. Pierwszym adresatem zajęć socjoterapeutycznych są osoby, u  któ-rych dominują doświadczenia związane z  przykrymi, a  często silnie urazowymi przeżyciami. Mają one za-zwyczaj kontekst rodzinny i są wynikiem bardzo skom-

Page 91: Coca kocha Colę

91

plikowanych problemów, jakie występują w  relacjach młodzieży z dorosłymi. Współcześnie sytuacja rodzinna bardzo wielu młodych ludzi znacznie odbiega od oczeki-wanej. Negatywne doświadczenia w relacjach z innymi ludźmi wydają się wręcz dominować. To zaś w głównej mierze przyczynia się do przyjmowania postaw pełnych nieufności, a nawet wrogości. Grupa wraz ze swoim te-rapeutycznym potencjałem może w tej sytuacji uchronić przed poważnymi skutkami w przyszłości.

Socjoterapia jest formą pomocy psychologicznej ofe-rowaną młodzieży w postaci zaprogramowanych zajęć. Odbywają się one w  środowisku, które zapewnia wie-lorakie zajęcia grupowe oraz indywidualne konsultacje. Należą do nich m.in. zajęcia integracyjne i edukacyjne, formy artystyczne, zajęcia sportowe i rekreacyjne, a tak-że inne rodzaje aktywności służące rozwijaniu zaintere-sowań i  realizowaniu pasji. Najważniejszym jednak ich celem jest budowanie dynamicznego środowiska mło-dzieżowego, które decyduje o  atrakcyjności placówki. Stąd prymat wartości nad sprawnościami. Głównym ce-lem organizowanych zajęć jest dostarczanie ich uczest-nikom najpierw okazji do doświadczania wartości spo-łecznych, a  dopiero na dalszym planie umiejętności i sprawności. I choć zazwyczaj dokonuje się to równo-legle, akcent pada na przestrzeń społeczną. Ten prio-

Page 92: Coca kocha Colę

92

Potrzebna cała wioska

rytet ma charakter odróżniający działalność placówki socjoterapeutycznej od np. domu kultury. Tam główne zadania skoncentrowane są na indywidualnym rozwoju dziecka, np. w określonych dziedzinach artystycznych. W  placówce socjoterapeutycznej chodzi w  pierwszym rzędzie o  jakość międzyludzkich relacji i  ich wykorzy-stanie do indywidualnego rozwoju. Cała reszta ma cha-rakter istotnego, jednakże towarzyszącego kontekstu.

Socjoterapia stawia przed sobą zadanie wspomagania dzieci i  młodzieży w  ich rozwoju poprzez odkrywanie możliwości aktywnego uczestnictwa w  życiu społecz-nym. Zajęcia socjoterapeutyczne powinny odbywać się w środowisku, które daje dostateczne poczucie bez-pieczeństwa i  zaufania. Podstawowym założeniem jest postrzeganie człowieka jako podmiotu i  jednocześnie przedmiotu zmiany modyfikującej jego dotychczasowe postępowanie. Oznacza to, że zmiana ma charakter inten-cjonalny, a więc jest wynikiem wolnej decyzji podmiotu, który chce jej dokonać. Dążenie do zmiany pojawia się jednak pod wpływem emocji, których dostarcza grupa. Początkiem jest wgląd w siebie, umożliwiający ujawnia-nie osobistych myśli, doświadczeń i przeżyć. Mogą one zostać przekazane innym członkom grupy. Osobiste wy-powiedzi wywołują podobne postawy u innych. Z nich

Page 93: Coca kocha Colę

93

rodzi się grupowy potencjał, z którego każdy może ko-rzystać i który każdy może wzmacniać.

Wszystkie spotkania mają swój cel szczegółowy i za-wierają propozycje sposobów jego aktywnego osiągnię-cia. Spotkania układają się w  dynamiczną całość, do której prowadzi kilka określonych etapów. Początkiem jest proces powstawania grupy. Ten etap ma na celu bliższe poznanie się uczestników, wspólne określenie celów, ustalenie norm grupowych, reguł i  rytuałów oraz budowanie atmosfery. Wprowadzenie norm, czyli reguł porządkujących wydarzenia w grupie, umożliwia prowadzenie zajęć i realizowanie celów, szczególnie gdy występują poważne problemy i  ujawniane są destruk-tywne zachowania. Etap drugi skupia się na osiąganiu zaplanowanych celów terapeutycznych, edukacyjnych i  rozwojowych, stanowiących istotę programu socjo-terapeutycznego opracowanego pod kątem danej gru-py. Na program może się składać rozwiązywanie takich problemów, jak trudności w  informowaniu o  swoich potrzebach, poczuciu własnej wartości, trudności w po-rozumiewaniu się z  innymi ludźmi lub skłonność do agresji albo ulegania wpływowi grupy. Jest to czas prze-znaczony na przeanalizowanie wcześniej rozpoznanych urazów. Ostatni etap pracy z  grupą przynosi wzmoc-

Page 94: Coca kocha Colę

94

Potrzebna cała wioska

nienie pozytywnych uczuć, podsumowanie nabytych umiejętności i wskazanie możliwości ich wykorzystania w życiu.

Osoby identyfikujące się z  socjoterapią nie są zwią-zane z  wykonywaniem ściśle określonego zawodu. Są wśród nich lekarze i psycholodzy, ale także pedagodzy, teolodzy, pielęgniarki i pracownicy socjalni. Socjotera-peutyczny model pomagania nie poddaje się więc zawo-dowym klasyfikacjom. To oznacza, że lekarz, psycholog, pracownik socjalny czy duchowny posługujący się tą metodą dostrzega szerokie konteksty, raczej towarzyszy, niż przewodzi, a „apteki„, do których sięga pełne są „na-turalnych specyfików„. Terapeuci funkcjonują w  gru-pie na zasadzie „zaciekawionych„ uczestników dialogu, a nie przywódców. Prowadzenie zajęć wymaga od nich uwagi, cierpliwości, ciepła, akceptacji, życzliwej konse-kwencji, ale nade wszystko autentyczności.

Jednym z  najbardziej fascynujących odkryć ostat-nich lat, dotyczących naszego środowiska wychowaw-czego, jest zjawisko wzajemnego wspierania się autory-tetów. Obserwacje związane z tą kwestią pokazały, że młodzi ludzie, którzy obdarzają zaufaniem swoich ró-wieśników, są również gotowi do obdarzania większym zaufaniem wychowawców, a  także innych dorosłych spoza środowiska naszych placówek. Ci, którzy nabrali

Page 95: Coca kocha Colę

95

zaufania do społeczności placówki, przenoszą tę posta-wę na plan relacji z ludźmi z zewnątrz. Zaobserwowano, że wskutek wzrostu zaufania do stosunkowo niewiel-kiego grona rówieśników zwiększało się także zaufanie do instytucji publicznych.

Okazuje się, że − przynajmniej w  warunkach na-szych społeczności − autorytety nie konkurują ze sobą, ale wzajemnie się wspierają. Kluczowe jest zatem zbu-dowanie w  punkcie wyjścia zaufania do dowolnego przedstawiciela wspólnoty. Może to być − i bardzo czę-sto bywa – rówieśnik. W dalszej bowiem konsekwen-cji właściwie przebiegający proces będzie powodował wzmacnianie się zaufania do pozostałych. To odkrycie może zmienić nastawienie wielu dorosłych, traktują-cych środowiska rówieśnicze jako zagrożenie dla ich aspiracji do roli społecznego autorytetu.

Podczas spotkań z osobami odwiedzającymi nasze placówki na koniec wizyty pojawia się pytanie o efekty naszej działalności. Wówczas mówimy, powołując się na liczne przykłady wychowanków, którzy odnieśli ży-ciowy sukces, że „produktem„ naszej działalności jest spełniający się w  każdym wymiarze życia obywatel. Zdolność do prawidłowego układania relacji społecz-nych jest w  tym przypadku naturalną konsekwencją procesu. Przebiega on od odbudowy zaufania do nie-

Page 96: Coca kocha Colę

Potrzebna cała wioska

wielkiej grupy osób, poprzez wzmocnienie prospołecz-nych dążeń w skali całego naszego środowiska, aż po wyprowadzenie tej postawy „na zewnątrz„, przenie-sienie jej na grunt instytucji publicznych i  społeczeń-stwa obywatelskiego. W tym konkretnym przypadku kapitał społeczny, którego fundamentem jest zaufanie, rodzi się więc w przestrzeni nieformalnych kontaktów z rówieśnikami i utrwala jako postawa na naszym „no-woczesnym podwórku„.

Pozostaje oczywiście pytanie, czy opisywana sytu-acja ma charakter odosobniony, dotyczący tylko i wy-łącznie naszego środowiska, czy też może być uznana za sposób na pomnażanie kapitału ludzkiego także w innych warunkach. Jeśli zaś tak, za czym przemawia

Page 97: Coca kocha Colę

wiele podobnych obserwacji, oznacza to, że w  Polsce przydałoby się coś na kształt „polityki prorówieśni-czej„, która wzmacniając więzi rówieśnicze, pozwalała-by osiągać cele zorientowane na budowanie społeczeń-stwa obywatelskiego.

Przytoczę w  tym miejscu słowa Znanieckiego: „Je-dynym właściwym rozwiązaniem byłoby wytworzenie dla grup młodocianych rówieśników miejsca w naszym kompleksie społecznym, nadanie im wyraźnej funkcji społecznej z ramienia grup dorosłych. Na to zaś trzeba, aby wszelkiego rodzaju grupy dorosłych czynnie i po-zytywnie się zainteresowały grupami dzieci i młodzie-ży zamiast, jak dziś, interesować się nimi przeważnie tylko negatywnie„.

Page 98: Coca kocha Colę
Page 99: Coca kocha Colę

99

WSZYSCY JESTEŚMY WYChoWAWCAMI

Niestety nie mam talentu Adama Zagajewskiego i nie potrafię skomplikowanych kwestii ująć w  kilku stro-fach. A  tak bardzo chciałbym napisać wiersz o  wy-chowaniu. Marzy mi się wysublimowana artystyczna strofa, która na przekór bezużytecznemu wielosłowiu dostarczyłaby znaczących treści. Mam lęk przed nad-miarem słów. Po serii miałkich konferencji, referatów ze znaną od dawna tezą odczuwam pragnienie czegoś, co zdolne będzie poruszyć zbiorową wyobraźnię i nada nowy kierunek myśleniu o wychowaniu. Źródłem in-spiracji mogą być proste i równocześnie bogate w treść sentencje, takie jak: „potrzebna cała wioska, aby wy-chować jedno dziecko„. To afrykańskie przysłowie stanowi w moim przekonaniu wyjątkowo syntetyczny wyraz idei społeczeństwa wychowującego. Wedle tego obrazowego przedstawienia wszyscy są wychowawca-mi. Obok rodziców, nauczycieli, wychowawców oraz innych dorosłych w  procesie wychowania niezbęd-ni są także rówieśnicy. Obok instytucji potrzebna

Page 100: Coca kocha Colę

100

Wszyscy jesteśmy wychowawcami

jest nieformalna przestrzeń ludzkich relacji. „Obok„ w  żadnym razie nie znaczy „zamiast„. Nie oznacza również całkowitego odseparowania i  oderwania od społecznie aprobowanego kontekstu. „Obok„ znaczy

„blisko, w sąsiedztwie i w porozumieniu„, jakkolwiek z  zachowaniem odmiennych charakterów obydwu tych światów.

Społeczeństwo wychowujące wyobrażam sobie jako harmonijną kombinację świata instytucjonalnego i  nieformalnego. Problemów społecznych nie rozwią-że się bowiem jedynie metodami formalnoprawnymi. Jak pokazuje praktyka, samo zaostrzenie kar nie wy-eliminuje ani zjawiska zabójstw, ani nawet pijanych kierowców. Potrzebna jest jeszcze przestrzeń relacji nieformalnych, w której w sposób spontaniczny będą urabiane, utrwalane i  promowane postawy obywatel-skie. Idea społeczeństwa wychowującego nie ma więc nic wspólnego z  instytucjonalizacją wychowania. Po-lega na tworzeniu stanu równowagi, w  którym z  róż-nych obszarów życia społecznego płynie do ogółu obywateli jednoznaczne wezwanie do zachowania się w sposób powszechnie aprobowany. W tej wielce pożą-danej sytuacji zarówno w państwowych instytucjach, jak i w grupach rówieśniczych ideę dobra wspólnego traktuje się jako nadrzędną.

Page 101: Coca kocha Colę

101

Upatrywanie szans na ustanowienie społecznego po-rządku jedynie w spontanicznych formach życia społecz-nego jest co najmniej tak złudne jak pokładanie nadziei w powszechnej instytucjonalizacji. Pozainstytucjonalne formy życia społecznego, szczególnie w  mało zaawan-sowanej fazie jego rozwoju, są oparte na nieufności czy wręcz wrogości wobec placówek publicznych. W takiej sytuacji wielu ludzi chce pomagać innym z  pominię-ciem instytucji, również tych pozarządowych. Uważa-ją bowiem, że docierając z  pomocą osobiście, osiągną lepsze efekty przy mniejszych kosztach. W  rezultacie nie osiągają żadnych efektów, a nawet powodują szkody. W konsekwencji przeżywają rozczarowanie i frustrację. Ich cenna energia i  szczery zapał ulegają rozproszeniu. Ze strony poszukujących pomocy narasta niechęć do spełniania stosownych wymogów formalnych. W  mo-dzie są triki i kłamstwa na użytek jednostkowych celów. Proceder nieuczciwego uzyskiwania przywilejów rento-wych, przez lata społecznie aprobowany, kończy się nie-wydolnością całego systemu ubezpieczeń społecznych. Na czele organizacji pożytku publicznego stają ludzie popularni i  równocześnie pozbawieni jakiegokolwiek doświadczenia. Popularność ma bowiem dzisiaj więk-sze znaczenie niż znajomość przedmiotu, która decydu-je przecież o pożądanych efektach. Świadomością zbio-

Page 102: Coca kocha Colę

102

Wszyscy jesteśmy wychowawcami

rową kieruje złudzenie, że ten, kto odniósł artystyczny sukces, podobnie skutecznie rozwiąże ważne kwestie społeczne dotyczące ogółu obywateli.

Kryzys instytucjonalnych form życia społecznego nie przekreśla jednak ich znaczenia, ale jest sygnałem do działania w  kierunku ich naprawy. Proces przywra-cania znaczenia instytucji winien rozpocząć się od tego, co stanowi ich największy kapitał. Wartość każdej insty-tucji leży w  zgromadzonym w  niej, często wielopoko-leniowym doświadczeniu. To także siła wypracowywa-nych latami procedur, które pomagają lepiej i szybciej odpowiadać na jednostkowe dylematy. Instytucje co prawda wolniej niż świat nieformalny reagują na zmie-niające się okoliczności, jednak to one właśnie gwa-rantują stabilność w  wypełnianiu społecznych funkcji. Jednym z  największych problemów współczesnych in-stytucji jest nieprzestrzeganie zasad i łamanie procedur. Uderza to w podstawy ich funkcjonowania i uszczupla i tak mizerne zaufanie, jakim się je obdarza. Pamiętam, jak kiedyś gimnazjaliści przytaczali przykłady nauczy-cieli, którzy zapowiadają coś, czego w  istocie nie re-alizują, jako przejaw braku wiarygodności i  zaangażo-wania. Od instytucji oczekujemy zachowań zgodnych z ich charakterem, a więc trwałych i przewidywalnych sposobów działania. Prawidłowo funkcjonujące insty-

Page 103: Coca kocha Colę

103

tucje pozostają w  ścisłym związku z  rzeczywistością i  zgromadzone doświadczenie w  procesie uogólnienia stopniowo przetwarzają na wiedzę. Gruntowna wiedza pozwala im funkcjonować w sposób coraz doskonalszy i osiągać coraz lepsze efekty.

Być może przesadnie surowa to ocena, ale odnoszę wrażenie, że mamy współcześnie w Polsce do czynienia równocześnie z kryzysem życia instytucjonalnego, bra-kiem odpowiedniej przestrzeni dla rozwoju nieformal-nych relacji oraz problemem wzajemnej wrogości tego, co instytucjonalne w stosunku do tego, co spontaniczne czy też nieformalne. Ten społecznie zabójczy konflikt podsycany jest przez obydwie strony. Świat instytucji kontestuje to, co nieformalne, upatrując w tym główne źródło społecznego rozprzężenia i własnych problemów. W myśl owego przekonania należałoby ograniczyć lub poddać większej kontroli kolejne obszary naszego ży-cia prywatnego. Szkoła na przykład za jedno z  głów-nych zagrożeń dość powszechnie uznaje pozaszkolne nieformalne relacje uczniów. Podczas gdy, powtórzę to po raz kolejny, dla uczniów wiedza zdobyta w szko-le nabiera znaczenia dopiero wówczas, gdy nadaje się do zastosowania poza jej murami. Szkoła jest zazwyczaj pierwszą instytucją, z  którą styka się młody człowiek. Od jej jakości zależy charakter doświadczenia, które

Page 104: Coca kocha Colę

Wszyscy jesteśmy wychowawcami

przekłada się na ocenę całego świata instytucjonalnego. Młodzi ludzie, widząc niepewną siebie i  miotającą się między zaostrzeniem a  liberalizacją szkołę, traktują ją coraz mniej poważnie. To zaś popycha ich w kierunku świata pozbawionego odpowiednich regulacji i zachęca do przyjmowania anarchicznych postaw. Celem, który wciąż stoi przed nami, jest harmonijne współistnienie różnych form życia społecznego zorientowanych na wy-kształcenie uspołecznionego i świadomego indywidual-nych dążeń obywatela.

Kraków − Odporyszów – Zubrzyca Dolna 2010

Page 105: Coca kocha Colę

Wybrana bibliografia

Augustyński A., Czyja jest socjoterapia?: wychowanie w otwartym środo-wisku młodzieżowym, Warszawa 2004.

Augustyński Z., Bartoszewski W., Dziennikarstwo i polityka, Kraków 2009.

Dobroczyński B., Trzecia Rzesza Popkultury i inne stany, Kraków 2004.Ecco U., Historia Brzydoty, tłum. J. Czaplińska i in., Poznań 2007.Saint-Exupéry A. de, Twierdza, tłum. A. olędzka-Frybesowa, Warsza-

wa 1998.Saint-Exupéry A. de, Mały Książę, tłum. J. Szwykowski, Warszawa

1976.Saint-Exupéry A. de, Ziemia, planeta ludzi, tłum. W. Bieńkowska, Z.

Bieńkowski, Katowice 1990.Fromm E., Ucieczka od wolności, tłum. o. Ziemilska, A. Ziemilski, War-

szawa 1993.Fromm E., Być czy mieć?, tłum. J. Karłowski, Poznań 2000.Gombrowicz W., Trans-Atlantyk, Kraków 1993.Legutko P., Gra w  media: między informacją a deformacją, Warszawa

2007.Piskorz l., Ja, Kinder z Grzegórzek, Krakow 2008.Ratzinger J., Wprowadzenie w  chrześcijaństwo, tłum. Z. Włodkowa,

Kraków 1994. Szymik J., Teologia w krainie pepsi-coli: od teologii-nauki do teologii-mą-

drości, Warszawa 1999.Tischner J., Historia filozofii po góralsku, Kraków 1997.Tischner J., Etyka solidarności, Kraków 1981.Znaniecki F., Socjologia wychowania, Warszawa 1973.

Page 106: Coca kocha Colę
Page 107: Coca kocha Colę

Spis treści

WSTĘP 5WE WSI PoŻAR 13PAW W KRAINIE PoPCoRNU 27HOMO CREATOR WANTED 45PoDWÓRKo ZAMIAST UlICY 61PoTRZEBNA CAŁA WIoSKA 77WSZYSCY JESTEŚMY WYChoWAWCAMI 97WYBRANA BIBlIoGRAFIA 103

Page 108: Coca kocha Colę

Redakcja: Małgorzata Skowrońska

Kolaże fotograficzne: Nikko Biernacka/Machina Fotografika

Korekta: Anna Poinc

Koordynatorka projektu: Sylwia Jodłowska/Stowarzyszenie „U Siemachy”

Projekt i opracowanie graficzne: Magdalena Koziak-Podsiadło/ARTCARDS

Page 109: Coca kocha Colę

Andrzej AugustyńskiCoca Kocha Colę

© Copyright by Andrzej Augustyński

Wydawca: Fundacja Rozwoju Społecznego DEMOS

ISBN 978-83-928122-5-8Kraków 2010

Patronat medialny:

Druk: Drukarnia Narodowa w Krakowie

Page 110: Coca kocha Colę

otwarcie ośrodka w odporyszowie – październik 2008

Page 111: Coca kocha Colę

FUNDACJA ROZWOJU SPOŁECZNEGO DEMOSŚciśle współpracuje ze Stowarzyszeniem „U  Siemachy” i  prowadzonymi przez nie placówkami, które wspiera organizacyjnie i finansowo. Utrzymuje i rozwija ośrodek wypoczynkowy dla podopiecznych Stowarzyszenia w od-poryszowie. Buduje Dom Pracy Twórczej w Zubrzycy Dol-nej. Udziela stypendiów ubogiej młodzieży, która pragnie zdobywać wykształcenie i doskonalić swoje umiejętności zawodowe. organizuje spotkania szkoleniowo-integracyj-ne dla młodych liderów (np. Małopolskie Forum liderów Młodzieżowych, projekt KoRBA na Śląsku). Prowadzi działalność wydawniczą (Jan Wnęk, Dziennikarstwo i Poli-tyka). Więcej: www.demos.org.pl.

Page 112: Coca kocha Colę

Nowoczesna placówka dla dzieci i młodzieży w Tarnowie (projekt w realizacji)

Page 113: Coca kocha Colę

STOWARZYSZENIE „U SIEMACHY”Jest organizacją pożytku publicznego. Realizuje dzia-łalność statutową w  Małopolsce, Świętokrzyskiem i  na Śląsku. Tworzy spójny system wsparcia dla dzieci i mło-dzieży oraz ich rodzin. Prowadzi dzienne i  całodobowe placówki opiekuńczo-wychowawcze, poradnictwo i  tera-pię (Krakowski Instytut Psychoterapii) oraz działalność sportową (Centrum Rozwoju Com-Com Zone w  Nowej hucie). Wychowuje nowoczesnych i twórczych patriotów. Wychowankowie  Stowarzyszenia stają się świadomymi i  odpowiedzialnymi członkami społeczeństwa obywa-telskiego. Współdziała z wysokiej klasy fachowcami, dla których praca jest pasją i  motorem osobistego rozwoju. Starannie dobiera partnerów i współpracuje z nimi długo-terminowo. Więcej: www.siemacha.org.pl.

Page 114: Coca kocha Colę

Polecamynasze usługi w zakresie:

– Projektów poligraficznych,– Przygotowania do druku,– Druku offsetowego do formatu B1,– Druku cyfrowego,

monochromatycznego i kolorowego,– Oprawy introligatorskiej,

publikacji we wszystkich odmianach.

CALENDARS

DRUKARNIA OFFSETOWA INTROLIGATORNIA STUDIO GRAFICZNE I CTP

KALENDARZEKSIĄŻKI CZASOPISMA

Page 115: Coca kocha Colę

Ks. Andrzej Augustyński należy do Zgromadzenia Misji św. Wincentego a Paulo. Działalność społeczną rozpoczął w początkach lat 80. jako wolontariusz w domu dziecka w Krakowie. Obecnie kieruje Stowarzyszeniem „U Siemachy„ – jedną z największych organizacji pożytku publicznego, pomagającą dzieciom. Pełni funkcję pełnomocnika prezydenta Krakowa ds. młodzieży. Jest laureatem nagrody im. ks. Józefa Tischnera i członkiem Ashoki – światowej organizacji skupiającej przedsiębiorców społecznych. Wspólnie z ojcem Kazimierzem Augustyńskim zbudował ośrodek wakacyjny dla dzieci w Odporyszowie koło Tarnowa, w odzyskanym majątku rodzinnym. Ośrodek zarządzany jest przez Fundację Rozwoju Społecznego DEMOS.

Page 116: Coca kocha Colę

Pewnego dnia zabrałem grupę dzieci na lody i ze zdziwieniem dostrzegłem, że najlepiej rozpoznawane przez nie smaki to: snickers, cappuccino, bounty, musli i tiramisu. Obiektem dziecięcego pożądania stały się więc pewne koncepcje marketingowe, które z aromatami występującymi w przyrodzie nie mają nic wspólnego. Niewykluczone, że z czasem zapomną, jak smakowały lody śmietankowe, czekoladowe czy cytrynowe.

Andrzej Augustyński

Patronat medialnyISBN 978-83-928122-5-8